:: www.nie.com.pl ::
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Małgosia z Trzeciego Świata
Małgosia, drobna szatynka o niebieskich oczach idzie przez Meksyk.
Książki i zeszyty ma w plastikowej reklamówce. Małgosia ma lat 12 i
wraca ze szkoły. Chociaż jeszcze nie ma czwartej – jest ciemno. Mży.
Małgosia idzie przez Meksyk, nie ten na drugiej półkuli, gdzie
słońce, kaktusy i kowboje w sombrerach. Małgosia idzie przez Meksyk,
który jest dzielnicą Gdyni. Gdyni, która jest sztandarową budową i
sukcesem II Rzeczypospolitej, Gdyni, która nawet za komuny była
prywatnym miastem marynarzy, rzemieślników, mewek, cinkciarzy i
sklepikarzy, Gdyni, której prezydent Wojciech Szczurek uzyskał rok
temu najlepszy wynik wyborczy w Polsce. Małgosia nie wie, kto to
jest prezydent Wojciech Szczurek. Ma swoje problemy.
Po drodze ze szkoły Małgosia odbiera dwóch swoich braci od pani
Nowakowej. Mama mówi, że zapisałaby chłopców do przedszkola, ale
przedszkole kosztuje 200 zł od łebka, więc całe szczęście, że jest
pani Nowakowa, która co prawda czasem się upija, ale tylko
wieczorami, jak Małgosia już zabierze maluchy.
Mama sprząta biura w jednej firmie przy ul. Morskiej. Rano robi
porządki i gotuje w domu, ale już o dwunastej musi być w pracy –
trzeba pomyć naczynia w pomieszczeniu, gdzie pracownicy odgrzewają
sobie jedzenie w kuchenkach mikrofalowych. Potem obchód wszystkich
toalet, a jak biura opustoszeją – sprzątanie pokoi.
Małgosia raz była u mamy w pracy z chłopcami i podgrzewali sobie
pączki w takiej kuchence, pili sok pomarańczowy z kartonu – bo firma
funduje soki pracownikom – i w ogóle to był fajny wieczór. Małgosi
też się podobało w firmowej łazience. Tak ładnie pachniało i można
było spuszczać wodę raz za razem. W szkole to nie łazienki, ale
kible, które śmierdzą i mają popsute spłuczki, a w domu Małgosi
łazienki nie ma. Małgosia to się nawet dziwi, jak słyszy, że ktoś
łazienkę ma w domu. W Meksyku nikt nie miał i nie ma kanalizacji.
Kiedyś, jak Małgosia była mniejsza i żył jeszcze tata, to mama
pracowała w słynnej gdyńskiej kawiarni Delicje. Zawsze przynosiła
pyszne ciastka do domu. Mama opowiadała, że kiedy tam pracowała, to
na wolny stolik ludzie czekali nieraz po 40 minut. Ale potem
przychodziło coraz mniej ludzi i mamę zwolnili.
Teraz mama Małgosi pracuje na czarno. Udało się to załatwić dzięki
życzliwej pani Halince. Młodszy z braci Małgosi – Piotruś – jest
niedorozwinięty. Nic nie mówi, tylko buczy, chociaż ma już 5 lat.
Małgosia nie wie, jak się taka choroba nazywa. Wie, że mama dostaje
na Piotrusia 418 zł zasiłku stałego i 141 zł zasiłku
pielęgnacyjnego. Gdyby poszła do pracy, to by straciła te państwowe
dobrodziejstwa. Ale miałaby urlop i nie byłaby tak zmęczona.
Małgosia żałuje tej maminej umowy o pracę też dlatego, że mama nie
może wziąć kredytu. Raz już była zdecydowana na kupno telewizora z
Lukasem, ale się okazało, że nici z tego pomysłu. Małgosia była
zawiedziona, bo wolałaby nowy telewizor sto razy bardziej nawet niż
wyjazd na wycieczkę klasową na Kaszuby do Muzeum Hymnu Narodowego i
ludowego skansenu Kazimierz–Puławy. Nie pojechała wcale nie ze
względu na brak gotówki – mama by wyskrobała parę złotych, ale kto
by się wtedy zajął chłopcami. Małgosia płakała bardzo, ale mama
potem kupiła jej na bazarze nowe dżinsy i adidasy, żeby jej tę
wycieczkę wynagrodzić.
No, ale jest, jak jest. Zasiłek na Piotrusia i mamy pensja 400 zł.
Jak żył tata, to było lepiej, choć też nie zawsze miał pracę. Ale
umarł od razu po tym, jak urodził się Kubuś, czyli dwa lata temu.
Jak mama jest w pracy – Małgosia zajmuje się chłopcami: daje im
jeść, wysadza, pilnuje, żeby był porządek. Dzieciaki się bawią, a
Małgosia pali pod kuchnią i w piecu w pokoju, pierze albo prasuje,
co mama każe. Małgosia woli prasować, bo pranie w starej Frani nie
jest łatwe – trzeba nanosić i nagrzać wody, a po praniu wynieść
brudną wodę.
Potem podaje dzieciakom kolację i czyta im. A jak naprawdę nie ma
sił, to im puszcza radio. Gdy położy je spać, ma cały wieczór dla
siebie. Odrabia lekcje i czyta książki.
Na święta Małgosia pilnuje, żeby był też prezent dla mamy. W zeszłym
roku już od wakacji sprzedawała butelki, ale większość dołożyła
mamie na życie i jej samej zostało mało: na plastikowy komplet
składający się z cukierniczki plus pojemniki na sól i pieprz. W tym
roku Małgosia planuje kupić mamie sweterek, i to nie z tego
wielkiego lumpeksu w dawnym kinie Atlantic, ale z prawdziwego
sklepu, z Géanta, za prawie 50 zł. Zarobi myjąc na stacji benzynowej
szyby w autach. Każdy da jej 2, a nawet 5 zł. A wielu nie chce, aby
myła, tylko dają pieniądze. Raz tylko jeden pan powiedział, że ma go
pocałować, ale żartował. I na papier do pakowania też zarobi.
Małgosia chce, żeby było elegancko. To jest oczywiście wielka
tajemnica, ale już się nie może doczekać, jak mama otworzy swój
prezent i jaką będzie mieć minę! Bo dwa lata temu, jak Małgosia
pierwszy raz kupiła coś mamie pod choinkę – mama płakała.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rury przechodzą na islam
Cimoszewicz obnażony cd.
Rządzący nami politycy mogliby tak sterować polską polityką
zagraniczną, żebyśmy przynajmniej na niej nie tracili. Wiedzę
potrzebną do tego mieli, ale sądząc po efektach polskiej polityki
zagranicznej nie skorzystali z niej. Bo wiedza poszła z dyskami na
śmietnik.
Naftowy szlak
Jesteśmy świadkami globalnej rozgrywki o władzę nad złożami ropy
naftowej i gazu ziemnego. Według wszelkich prognoz, w ciągu
najbliższych 10 lat popyt na ropę wzrośnie o co
najmniej 30 proc. Stany Zjednoczone, Europa i Japonia coraz bardziej
uzależniają się od dostaw tego surowca ze zdominowanej przez Arabię
Saudyjską bliskowschodniej grupy dostawców OPEC. Kraje te
zaspokajają obecnie 40 proc. światowego popytu na ropę naftową.
Można się spodziewać, że do 2010 r. udział ten osiągnie poziom 55
proc. To niezwykle niebezpieczna perspektywa dla globalnego systemu
finansowego opartego na dwóch systemach walutowych – euro i dolarze.
Zyskawszy dominację, kraje OPEC będą mogły bez problemu
zdestabilizować jeden z tych systemów. Groźba ta leży u podstaw
tego, co obserwujemy po zamachu z 11 września: imperialnej polityki
USA, walki z terroryzmem, okupacji Iraku oraz rosnącego
zainteresowania mocarstw Azją Środkową.
Globalne szachy
Afganistan, Pakistan, Azerbejdżan, Armenia, Kazachstan i
Turkmenistan znalazły się w centrum międzynarodowego
zainteresowania. Na terytoriach ciągnących się wzdłuż Morza
Kaspijskiego i w okolicach Kaukazu wykryto jedne z najbogatszych na
świecie złóż ropy naftowej i gazu. Państwa tam leżące powinny być
obrzydliwie bogate i szczęśliwe. Jest wręcz przeciwnie. To region
skrajnej nędzy rządzony przez szemrane reżimy, targany wojnami
etnicznymi i religijnymi. Wielcy tego świata traktują ten obszar jak
gigantyczną szachownicę, na której przestawiają pionki.
Wspólnicy i rywale
Stanom Zjednoczonym i Europie zależy na jak najszybszym uruchomieniu
dostaw ropy z Azji Środkowej. Całkowita produkcja w tym regionie
może osiągnąć 3,4 mln baryłek dziennie. Trzeba tylko zapewnić
bezpieczny transport surowca ze złóż do krajów konsumenckich.
Najtańszym sposobem jest wybudowanie sieci rurociągów. Jak mówią
eksperci, przy zapewnieniu spokoju w regionie uda się to zrobić w
mniej więcej 10 lat.
Wspólny interes USA i Europy nie oznacza oczywiście wspólnej jego
realizacji. Przeciwnie – mocarstwa te zawzięcie konkurują.
Niedźwiedź i wielbłąd
Do rozgrywki włącza się Rosja, która ma nadzieję na odzyskanie
swojej niegdyś dominującej pozycji w regionie. Zależy jej na
budowaniu rurociągów na zachód przez Morze Czarne, Bałkany aż do
Morza Śródziemnego.
Niektóre państwa arabskie od przeszło ćwierć wieku robiły wszystko,
żeby pozbawić Związek Radziecki, a później Rosję kontroli nad
złożami ropy w Azji Środkowej. Robiły to rękami fana-
tyków islamskich. Patrz: Afganistan i Czeczenia.
Interes państw arabskich, a raczej islamskich jest dokładnie
przeciwny do rosyjskiego. Wiąże się ściśle z projektem wybudowania
gigantycznego ropociągu i gazociągu z Kazachstanu i Turkmenistanu
przez Afganistan i Pakistan do Indii i Morza Arabskiego. To co
najmniej 1000 mil rur; inwestycja warta 4,5 mld dolarów
umożliwiająca transport miliona baryłek ropy dziennie. Jednak
analitycy wskazują, że wziąwszy pod uwagę wysokie koszty i ryzyko,
okazuje się, że prawdziwym celem projektu może być zahamowanie lub
uniemożliwienie transportu większej części złóż ropy tego regionu
alternatywnymi trasami. Co jest na rękę kierowanemu przez Arabię
Saudyjską OPEC.
Stary znajomy
Z powodu oburzenia opinii publicznej w USA wywołanego działalnością
ben Ladena i łamaniem praw człowieka przez reżim talibów amerykańska
grupa firm naftowych Unocal musiała w 1998 r. (sic!) wycofać się z
projektu budowy tej gigantycznej rury. A zatem już 6 lat temu
najgroźniejszy terrorysta świata podpadł Ameryce.
Udział większościowy w projekcie budowy rurociągu przechwyciła
saudyjska firma Delta Oil, której partnerem jest grupa Półksiężyc
Pakistanu.
* * *
Widać, jakie miejsce przypadło Polsce w międzynarodowym porządku.
Jakże komiczny wydaje się nasz udział w okupacji Iraku. Cóż w ten
sposób możemy zyskać? Nienawiść państw islamskich? Obowiązek zakupu
F-16? Czy może naszych chłopców wracających z misji w plastikowych
workach?
A można by przecież myśleć o przyłączeniu naszego systemu
rurociągowego do złóż kaspijskich. Polska mogłaby wiele zyskać. Nie
tylko jako konsument tańszego surowca, ale jako kraj tranzytowy, o
bezpieczeństwie energetycznym nie mówiąc. Trzeba jednak uzyskać
akceptację Rosji i Ukrainy. Trzeba też zdobyć co najmniej
neutralność państw arabskich. I przychylność państw regionu Azji
Środkowej. W świetle naszej polityki zagranicznej pozostaje to
jednak w kategorii mrzonek. Nam, pierwszemu wazeliniarzowi Ameryki,
to nie grozi.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dyrektor Waciak
Zagadka prawie biblijna: ilu ludzi może żyć z jednego menedżera?
Przedsiębiorstwo Zaopatrzenia Farmaceutycznego Cefarm w Łodzi
zatrudnia prawie 1000 osób, zarządza ponad 90 aptekami. Cefarm to
hurtownia ważna m.in. z tego powodu, że posiada rezerwy państwowe
leków. Na przykład na wypadek wojny.
Koleś kolesia
Na jesieni 1997 r. dyrektorem Cefarmu został Janusz Olszewski,
działacz SLD. Rekomendował go na to stanowisko poseł Zbigniew
Kaniewski, kolega partyjny z Łodzi, zastępca przewodniczącego
sejmowej Komisji Gospodarki. Z kolei Kaniewskiemu polecił
Olszewskiego jakiś inny znajomek. Zresztą Olszewski trzyma sztamę z
całą czołówką łódzkiej lewicy.
Nowy dyrektor szybko zaczął ściągać do Cefarmu kumpli, ci z kolei
swoich, następni swoich itd. W ciągu czterech lat dyrektor Olszewski
przygarnął pod swe skrzydła 400 (słownie: czterysta) biednych
duszyczek! W całym przedsiębiorstwie nie ma teraz człowieka, który
nie byłby z kimś skoligacony. Brat, siostra, kuzyn, żona, mąż,
córka, szwagier...
Niektórzy z nich arbajtowali na papierze. To znaczy oficjalnie
pracowali, podpisywali listy, brali wynagrodzenia, ale nikt ich
nigdy w pracy nie widział. Na przykład jeden pan, który pracował na
całym etacie jako kierownik apteki. W tym samym czasie zarabiał na
chlebuś w innej firmie. Przy tym ciekawostką jest, że ów dżentelmen
był nieco zadłużony w Cefarmie. Wcześniej miał prywatną aptekę, ale
mu nie wyszło. Albo pewna dama, która też dostała fuchę jako
kierownik apteki, choć jednocześnie wykonywała odpowiedzialną
funkcję zastępcy kierownika działu handlowego w Cefarmie.
Protegowana protegowanego
Wrażliwym serduszkiem kierował się też dyrektor Olszewski wynajmując
prywatnej spółce Szwed-Pol pomieszczenie biurowe na terenie zakładu
– 100 mkw. Tak się składa, że Szwed-Pol do biurowca Cefarmu
przeprowadził się z placu Zwycięstwa 13 z Łodzi. Pod tym adresem
przypadkiem ma biuro poselskie Zbigniew Kaniewski. Jak wyjaśnił pan
poseł, z właścicielami spółki nic szczególnego go nie łączy oprócz
znajomości na gruncie towarzyskim. I partyjnym...
Za metr powierzchni Szwed-Pol płaci Cefarmowi 10 zł. Wliczono w to:
ogrzewanie, energię elektryczną, wodę, odprowadzenie ścieków i wywóz
nieczystości, a nawet ciecia. Goły metr w tej części miasta (bliskie
centrum Łodzi) chodzi w granicach 20 zł. Idźmy dalej. Cefarm
podłączył Szwed-Polowi dwie linie telefoniczne. Za Bóg zapłać. Ze
swej strony najemca zobowiązał się, że wyremontuje we własnym
zakresie wynajmowane pomieszczenie bez zatwierdzania i ustalania (z
właścicielem, czyli Cefarmem) kosztów poniesionych nakładów. Według
zapisów umowy, te nielimitowane koszty mają być rozliczone w
"należnościach czynszowych". Strony zobowiązały się także do
niewypowiadania umowy do czasów rozliczenia rachunków. Oznacza to w
praktyce, że jeśli chłopaki ze Szwed-Polu wyrychtują sobie na cacy
zajmowane biuro, to przy stawce obecnie płaconego czynszu będą sobie
za frajer siedzieli w pomieszczeniach Cefarmu przez najbliższe 100
lat.
Hocki-klocki
Pewnego dnia dyrektor Olszewski zapragnął kupić wywrotkę waty (10
ton) jako rezerwy państwowe. Nie bardzo wiadomo, po co, gdyż miał na
stanie jej pełno, a nie jest chodliwa. Zamiast nabyć towar
bezpośrednio u producenta, zlecił to pośrednikowi – firmie Wim-Tex.
Następnie – proszę się skupić – w jednej chwili właścicielka
Wim-Teksu została pracownikiem Cefarmu, a wata trafiła do magazynu
Szwed-Polu. Nie za darmo. W tym samym czasie po halach magazynowych
Cefarmu hulał wiaterek, a myszy urządziły sobie igrzyska w pluciu na
odległość.
Na początku tego roku dyrektor przygotował umowę ze spółką Pro-Eko
na opracowanie programu naprawczego dla Cefarmu. Znów prosimy o
skupienie. Otóż przypadkiem prezesem Pro-Eko jest jeden z
wiceprezesów Szwed-Polu, a siedziba Pro-Eko mieści się przy ulicy
Legionów 62/64, czyli dokładnie tam, gdzie Cefarm i Szwed-Pol.
I jeszcze jeden cukierek. Szwed-Pol zorganizował szkolenie dla
pracowników magazynów. A wyglądało to tak. Inspektor Nadzoru
Farmaceutycznego (który jednocześnie urzęduje na terenie Cefarmu)
wpada na kontrole do Cefarmu. Później przeprowadza osobiście
szkolenie. Za tę przysługę Szwed-Pol łyknął coś ponad 40 patoli.
Się smaruje, się kręci
Przyglądając się poczynaniom Olszewskiego jakiś nieżyczliwy człowiek
rzekłby, że jest on albo kompletnym kretynem, przy którym Forrest
Gump to wieża Eiffla intelektu, albo świadomie działa na szkodę
Cefarmu. Mnogość mord przyssanych do państwowego cycka wskazywać też
może na trzecią możliwość – Olszewski jest filantropem.
Jeden facio na zlecenie Cefarmu rozwoził po Polsce
południowo-zachodniej farmaceutyki do aptek. Kasę brał jednak nie za
przejechane kilometry, ale od wartości przewożonych pigułek. Wrzucił
na pakę – dajmy na to – viagrę za 100 tys. patyków. Z tego dostawał
do kieszeni 5 proc.
Dyrektor Olszewski remontuje regularnie apteki, niektóre na zadupiu.
Wkłada w to ciężką forsę (po ok. 3 mln zł rocznie). Oczywiście,
wszystko bez przetargów. Później pomieszczenia stoją nie
wykorzystane albo nie zarabiają nawet na siebie. Straty idą w
miliony.
Windykację należności na rzecz Cefarmu zlecił znajomemu, który
handluje długami szpitali, choć miał do tego odpowiednich ludzi na
posadach.
Niektóre decyzje Olszewskiego są zastanawiające. Nagle np.
zrezygnował z najmu magazynów. Nie przekazał ich jednak
właścicielom. Bezprawnie nadal z nich korzystał. Ci oddali sprawę do
sądu. Sąd zasądził na ich korzyść odszkodowanie. Komornik zajął
ponad 360 tys. zł na kontach Cefarmu. Olszewski walczył jednak
dalej. Sąd drugiej instancji utrzymał w mocy wcześniejszy wyrok.
Dyrektor wystąpił o kasację, chociaż ewidentnie zmoczył dupę.
Oczywiście Cefarmu przed Temidą nie reprezentują prawnicy firmy, ale
zaprzyjaźniona kancelaria adwokacka. A koszty egzekucji oraz odsetki
rosną. Nasuwa się pytanie: Czy dyrektor przypadkiem nie dogadał się
z właścicielami hurtowni, że zarobią, a przy okazji także znajome
papugi? Przecież ze swojej kieszeni nie daje...
Wirtualna księgowość
Od czasu gdy Olszewski został dyrektorem, sytuacja przedsiębiorstwa
systematycznie leci na łeb. Z kwitów, które mamy, wynika, że od II
kwartału 2000 r. firma notuje straty na sprzedaży. W porównaniu do
IV kwartału 2002 r. jest prawie 15 mln w plecy! Na działalności
operacyjnej – biorąc pod uwagę ten sam okres – wychodzi in minus
ponad 11 mln zł.
Prawdopodobnie już wkrótce łódzki Cefarm padnie na pysk. Dyrektor
Olszewski twierdzi, że jest na plusie. W ostatnim roku zarobił
oszałamiającą kwotę 23 tys. zł. Czyli tyle, ile pani Wiesia
handlująca na targu pietruszką. Jak jest naprawdę – nie wiadomo.
Dlaczego? Bo mimo ustawowego obowiązku Cefarm nie publikuje wyników
finansowych w Monitorze Polskim. Ostatnia publikacja na ten temat
była w 2000 r.
Zresztą wystarczy się przejść po magazynach albo firmowych aptekach.
Wszędzie pustki. Kierownik apteki może wydać tylko 500 zł na
zaopatrzenie. A powinien – minimum 100 tys.
Prokurator i rachunki
Na niegospodarność dyrektora nakapowali do prokuratury członkowie
Związku Zawodowego "Cefarm Przyszłość". Prokurator Jacek BarŁowski z
Prokuratury Rejonowej Łódź Polesie "przesłuchał" przed-stawiciela
związku, natomiast – słuchajcie – oskarżonego o przewały dyrektora
zaledwie "przepytał" – cokolwiek to znaczy. Dyrektor J. Olszewski
złożył wiarygodne wyjaśnienia. Jego działania mimo, że czasami nie
były trafne, odbywały się w granicach dozwolonego prawa. No i szlus!
A najlepsze jest to: Cefarm wypracował zysk brutto w wysokości około
36 000 zł. Straty netto spadły z 480 000 zł w roku 2000 do 48 000 w
roku następnym. Na jakiej podstawie pan prokurator tak twierdzi.
Prokurator Barłowski gadał z nami jak z małolatą na tylnym
siedzeniu.
– Pokazali mi dokumenty z księgowości – rzekł przedstawiciel organów
ścigania.
Jeśli za każdym razem prokurator Barłowski daje wiarę oskarżanemu
bez przeprowadzenia wnikliwego postępowania wyjaśniającego, to
gratulujemy bandziorom, którzy trafią przed jego oblicze.
* * *
Co na to wojewoda łódzki – organ nadzorczy i założycielski Cefarmu
systematycznie informowany o cyckaniu firmy? Wojewoda Krzysztof
Makowski udaje na razie misia koalę. Może się obudzi, gdy – odpukać
– na Łódź napadną terroryści. Wtedy okaże się, że zamiast
potrzebnych lekarstw jedynymi zapasami Cefarmu i ratunkiem dla ponad
800 tys. mieszkańców będzie wata składowana w magazynie znajomej
spółeczki. Nie chcielibyśmy być wtedy wojewodą Makowskim.
PS Do wiadomości prokuratora Barłowskiego, któremu Prokuratura
Okręgowa w Łodzi ponownie kazała zająć się sprawą. Niedawno w Opolu
ze stołków polecieli jednocześnie wojewoda i marszałek województwa.
Jako prominentnym członkom SLD wydawało się, że są nie do ruszenia.
Przez ponad trzy lata organa ścigania obchodziły się z nimi jak z
jajkiem. Po rozmowie z ministrem Kurczukiem koledzy z Opola dostali
kosmicznego przyspieszenia. Czy prokurator Barłowski również czeka
na telefon z Warszawy?
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie warto "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rozwodu nie będzie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Wymęczone wielodniowymi świętami społeczeństwo już drugiego
stycznia musiało udać się do pracy. Odchorowało to masowymi
stresami, a nawet myślami samobójczymi. W sukurs przyszła nauka. To
tylko szok posylwestrowy, uspokajali terapeuci. Za pierwszej komuny
takie stany zwano zwyczajnie – kacem.
• Wybrano nam antyczny, zatem drogi model samolotu wielozadaniowego.
O wyborze amerykańskiego modelu proamerykański prezydent Kwaśniewski
osobiście poinformował prezydenta Dablju Busha drogą telefoniczną,
co dodatkowo podrożyło amerykańską ofertę. Dablju nie krył, iż nie
jest wyborem zaskoczony. Nasi dawni Wielcy Radzieccy Bracia też
wybierali nam samoloty, ale nie wymagali, aby ich dodatkowo o ich
wyborze informować.
• Połączone siły wielu amfibii, strażaków, wojaków, weterynarzy i
lekarzy przez pół tygodnia ratowały stado koni, które
niehumanitarnie ugrzęzło na wyspie w rozlewisku Warty. Wielodniowa
akcja zakończyła się sukcesem. Po osuszeniu i nakarmieniu uratowane
konie zostaną wysłane na rzeź.
• Papież Jan Paweł II zapowiedział swój debiut poetycki. Już w
styczniu, w Krakowie, po polsku. Wcześniej, przed pontyfikatem, jako
Karol Wojtyła opublikował sporo rymowanek i innych utworów. Jednak
zapowiadany zbiór będzie pierwszy sygnowany przyjętym przez Wojtyłę
w roku 1978 poetyckim pseudonimem. Hitem tomiku ma być poemat, w
którym pa-pież określi swojego przyszłego następcę.
• "Jola, moja i twoja nadzieja to przegrane wybory Towarzysza
Millera". To nie jest fragment korespondencji prezydent Kwaśniewski
– Pierwsza Dama RP, lecz wers utworu poetyckiego prezydenta
wołomińskiej grupy towarzyskiej, zwanej mafią, czyli Henryka
Niewiadomskiego, pseudonim artystyczny Dziad. W swym poetyckim
pamiętniku "Świat według Dziada" Dziad wspomina: "Gdy Miller
przyjechał do Wołomina od razu skoczyła mi adrenalina". Wydawcy już
się zakładają, kto się lepiej sprzeda: papież czy Dziad?
• Dramatyczna wiadomość zmroziła wyziębione społeczeństwo. Wedle
pierwszych tegorocznych szacunków, Polacy nie są w stanie wypić
rocznej krajowej produkcji spirytusowej wzmocnionej importem
legalnym i nielegalnym. Jedyną szansą, przekonują eksperci, są
biopaliwa. Czyli tego, co Polak nie wypije, to spali w swym
samochodzie. Ideałem patriotycznej, proekologicznej postawy jest
jazda po pijaku.
• Połówka państwa Kaczyńskich, Lech, obecnie prezydent Warszawy
odmówił sprzedania służbowej limuzyny Volvo. Zachęcali go do tego
prawicowi działacze zachęceni celnym propagandowym gestem prezydenta
miasta Łodzi, który podczas charytatywnego koncertu sprzedał
służbo-wego Peugeota. Kaczor nazwał decyzję Kropiwnickiego "pustym
gestem". Nie była takim bezdecyzyjność Kaczora w ostatnich dniach
zeszłego roku. Prezydent Kaczor zwolnił dyrektora Zarządu Dróg
Miejskich, ale nie powołał następcy, bo dostał zapalenia migdałków.
Brak osoby odpowiedzialnej za wydatkowanie przepadających w
następnym roku dotacji kosztował warszawiaków 7 mln zł.
• Premier Miller został świętym Mikołajem. Przyznał swym ministrom
premie. Jedni dostali po 4 tys. na łeb, inni tylko po 3. Plotka
głosi, że 4-tysięczni są przeznaczeni do odstrzału.
• Trzynastkę po 4 tys. zł dostali parlamentarzyści. Pracownicy
najgorzej notowanej wedle opinii społecznej instytucji politycznej
mającej 17 proc. społecznego poparcia i aż 67 proc. ocen
negatywnych.
• Na dworze było tak zimno, że kobitkom cipki zamarzały. Skarżyły
się na brak wystarczającej ilości płynów odmarzających.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Celnik na miękko
Mocno nerwowa sytuacja zapanowała w szeregach służb celnych.
Na szczęście wybuchła wojna.
Celników zdjął strach o przyszłość. Szczęśliwe przystąpienie
ojczyzny do Europy kojarzy im się z lądowaniem na bruku i
stołowaniem w śmietnikach, bo nie zostały podjęte żadne decyzje
dotyczące tej części służb mundurowych. Federacja Związków
Zawodowych Służb Celnych machnęła więc z końcem lutego tego roku
uchwałę, żądając podjęcia negocjacji przez stronę rządową na temat
zagwarantowania wszystkim celnikom jakiejś roboty po wejściu do UE i
włączenia ich do rządowego projektu ustawy o zaopatrzeniowym
systemie emerytalnym dla funkcjonariuszy służb mundurowych. Bo
zapewne przez nieuwagę celnicy nie zostali w nim ujęci. Na wypadek,
gdyby postulaty te olano, Federacja zagroziła akcją protestacyjną.
Miała zostać wszczęta 2 kwietnia.
Na szczęście Amerykanie najechali Irak, a Polska pospieszyła wtrącić
w konflikt swoje marne trzy grosze. Szef Służby Celnej, podsekretarz
stanu w Ministerstwie Finansów, Robert Kwaśniak powołał Zespół
Zarządzania Kryzysowego i zarządził wprowadzenie we wszystkich
jednostkach stanu nadzwyczajnej gotowości, pełnej obsady kadrowej na
granicy oraz wewnątrz kraju.
Na 8 dni przed zapowiadaną akcją protestacyjną poinformował poprzez
swojego zastępcę, że wykorzystanie sprzętu, a szczególnie telefonów,
faksów, sieci internetowej i urządzeń
powielających do celów innych niż służbowe, będzie skutkowało
niezwłocznym wszczęciem postępowania dyscyplinarnego. Chyba że
przełożony wyda na pozasłużbowe zastosowanie państwowej własności
specjalne pozwolenie na piśmie. Jednocześnie wydano polecenie
wszczynania postępowań dyscyplinarnych wobec zwierzchników, którzy
przeoczą przypadek naruszenia dyscypliny przez podległego
funkcjonariusza.
Federacja ZZSC kierując się dobrem państwa polskiego, dobrem
funkcjonariuszy Służby Celnej oraz poważną sytuacją międzynarodową
wstrzymała protest. To oczywiste, że nie da się przeprowadzić
jakiejkolwiek akcji bez środków łączności i kserokopiarek. W
ministerstwie usłyszeliśmy, że sprzęt ma służyć określonym
działaniom państwowym, a nie kontaktowaniu się pomiędzy placówkami i
spiskowaniu. Niestety, sam minister Kwaśniak nie chciał z nami
gadać.
No i celnicy siedzą w swoich jednostkach i przeklinają Dżordża
Dablju, Saddama oraz rząd, który wysłał naszych na wojnę i olał ich
postulaty. Ale najbardziej szefa Służby Celnej Kwaśniaka. Federacja
ZZSC podjęła uchwałę o wystąpieniu do premiera, by odwołać go ze
stanowiska.
Autor : D.P.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kto rozbiera cię wzrokiem
Firma, która o wszystkich wiedzieć może wszystko. I informacje
wykorzystać przeciw każdemu.
Pamiętacie film „Wróg publiczny”? Jeden facet podpada tam NSA,
amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, i ma przesrane.
Obserwują każdy jego krok, wiedzą o nim wszystko, zanim jeszcze on
sam się tego o sobie dowie. Wiedzą, z kim spał, komu kopsał szmalec,
ile zarabia i dla kogo kupuje koronkowe majtki w sklepie przy Piątej
Alei. U nas z taką robotą nie poradziłby sobie ani Barcikowski, ani
Siemiątkowski, ani nawet Oleksy. Ale jest jeden gość, który mógłby
to zrobić, jeśli tylko udałoby mu się stworzyć działający system
komputerowy do obsługi wszystkich danych, do których ma dostęp. A ma
go – można powiedzieć – z woli państwa.
To Ryszard Krauze
Nie ma się z czego śmiać. Być może systemy, które buduje, działają
do dupy, ale za to dane zawarte w tych systemach sprawiają, że gdyby
chciał, mógłby być lepszy od Wielkiego Brata.
Ubezpieczenia społeczne
Od 1998 r. Prokom S.A. buduje system dla ZUS. Z litości nie
wspomnimy, co wyszło z tego systemu, ale nie ulega wątpliwości, iż
kontrakt ten daje firmie Krauzego dostęp do danych związanych z
pracą każdego z nas. System Ewidencji Kont i Funduszy to dane
dotyczące miejsca pracy, zarobków, zwolnień, chorób, urlopów
macierzyńskich i pobytów w wariatkowie
17 milionów zawodowo czynnych Polaków i ponad 9 milionów emerytów i
rencistów.
Kontrola państwowa
Konkretnie NIK. Tam też Prokom budował system. System nazywał się
„Kontrola” i naturalnie zawiera dane z przeprowadzanych przez NIK
kontroli. Wolę sobie nawet nie wyobrażać, jakie są to dane, poza
tym, że na etapie, na którym trafiają do komputera, są tajne.
Poczta
Czyli Bank Pocztowy, w którym Prokom niedawno kupił udziały. Na
razie nic wielkiego, ale Poczta Polska ma ponad 8 tysięcy placówek,
a zatem spore możliwości rozwoju. A za tym pójdzie dostęp do danych
poczty dotyczących przelewów, czeków, tego, za co płacimy rachunki i
w jakiej wysokości, czy się z nimi spóźniamy. Będzie wiadomo, czy
jesteśmy telepajęczarzami, czy też pokornie bulimy abonament za
przywilej oglądania Jolanty Pieńkowskiej.
Samochody
Chodzi o słynny CEPiK, o którym kilka razy pisaliśmy. Centralna
Ewidencja Pojazdów i Kierowców – przetarg wygrany przez Softbank i
afrykańską firmę Face Technologies. Kto czym jeździ, jak często
zmienia samochód, na jaki go stać, czy klasa jego pojazdów stale się
poprawia, czy wręcz przeciwnie, jakie wykroczenia i przestępstwa
drogowe popełnia, czy jeździ po pijaku, czy tłucze inne wózki, czy
mu zabrali prawko, a jak tak, to za co. Poza tym: gdzie i kiedy go
zatrzymali, to znaczy gdzie i kiedy (a może i po co) pęta się po
Polsce. Dodajmy do tego jeszcze dla okrasy komplet wiedzy na temat
samochodów rozmaitych tajnych i widnych służb, które też przecież
mają mieć tablice rejestracyjne. W pakiecie z tymi atrakcjami idzie
system „Kierowca”, który wprawdzie realizuje Hewlett Packard, ale
Prokom jest, a jakże, podwykonawcą. Chodzi o elektroniczne
przesyłanie danych gości ubiegających się o prawo jazdy. I warto
wspomnieć także o policyjnym systemie Wsparcia Ruchu Drogowego,
czyli wewnętrznym układzie obsługi wypadków drogowych polegającym na
tym, że gliniarz przyjeżdża na miejsce i od razu wszystko wstukuje
do komputera: kto czym jechał, kto kogo walnął, dlaczego i z czyjej
winy. Wszystko wskazuje na to, że przetarg ten wygra zależny od
Prokomu Softbank.
Szmal
Konsorcjum Softbanku i Accenture wygrały przetarg na system
informatyczny dla PKO BP. Prokom ma dołączyć do tej roboty jako
podwykonawca. W banku PKO BP konta ma ponad 5 milionów Polaków.
Teraz Krauze będzie się mógł dowiedzieć, kto ile ma kasy i co z nią
robi. A z tego wyciągnąć wiele cennych informacji szczegółowych. Kto
ile zarabia w swojej robocie, ile trzepie na boku, ile wydaje na
życie, czy kupuje dobrą whisky czy tanie wino, w jakich knajpach
bywa, gdzie jeździ za granicę, w jakich hotelach sypia i czy na
przykład są to hotele w naszym rodzinnym mieście (co implikuje
cudzołóstwo), czy kupuje twardą pornografię albo nasiona marihuany
przez Internet. Oraz takie różne... Niewiele jest rzeczy, które
mówią o człowieku tyle, co wyciąg z konta.
Telefony
W Telekomunikacji Polskiej S.A. przejęta przez Prokom trzy lata temu
firma Spin ustawiła systemy billingowe SERAT i SERAT-2. Prokom może
się zatem dowiedzieć wkrótce, kto do kogo dzwoni, za ile i jak
często. Nie będzie też dla niego tajemnicą, kto korzysta z linii
0-700 pod zachęcającym tytułem „Zostań moim niewolnikiem” albo
„Wielkie cyce”, że nie wspomnę już o „Wesołych gejach i napalonych
lesbijkach”.
Ubezpieczenia
Prokom wygrał przetarg ogłoszony przez PZU i teraz buduje
Zintegrowany System Informatyczny, dzięki czemu będzie się mógł
dowiedzieć wszystkiego o ludziach, którzy mają szczęście ubezpieczać
się na różne okoliczności w największej w Polsce firmie
reasekuracyjnej. Czyli o 65 proc. ubezpieczonych w Polsce. Gdzie
mieszkają, co cennego mają w mieszkaniu, jakimi samochodami jeżdżą,
czy zdarzyło im stuknąć kogoś po pijaku czy na trzeźwo. Na jakie
choroby chorują, czy często łamią nogi i czy wszystko u nich w
porządku z głową. A także mnóstwo wiadomości o polskich
przedsiębiorstwach: właściwej i pozornej działalności, pracownikach,
sytuacji finansowej, o tym, co najbardziej martwi prezesów, ile razy
zdarzyło im się dać dupy i być pociągniętym do odpowiedzialności
cywilnej, a ile razy udało im się z tej odpowiedzialności wykręcić.
Czy od chodzików robionych przez firmę A niemowlęta dostają
hemoroidów...
Aha, zapomniałabym wspomnieć, że Prokom obsługuje też Wartę. A
poprzez powiązania kapitałowe z firmą ABG ma dostęp do projektu
realizowanego w Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym – bazy danych
na temat wszystkich polis OC i wypłacanych odszkodowań.
* * *
I to by było z grubsza na tyle. Na razie. Ale przecież Prokom ciągle
bierze udział w przetargach i nadal większość wygrywa, czyli jego
wiedza będzie rosła w postępie geometrycznym. Informacje chodzą ze
sobą do łóżka i płodzą następne. Skoro jednej firmie państwo
powierza dostęp do wszystkich tych informacji, cała ustawa o
ochronie danych osobowych staje się ponurym żartem.
Jeśli jeszcze nie żyjemy w Prokomlandzie poddani wszechstronnej
inwigilacji wszystkowidzącego oka Krauzego – to tylko dlatego, że
systemy, które Prokom buduje za ciężkie pieniądze, najczęściej
okazują się do dupy. Ale to raczej słabe pocieszenie, bo wtedy je
naprawia i może gmerać. Kiedyś zresztą mogą zacząć działać. I wtedy
ministrowie od bezpieczeństwa zastanowią się może, dlaczego
wszędzie, tylko nie w Polsce, obowiązuje zasada dywersyfikacji
podmiotów, z którymi państwo wchodzi w niebezpieczne alianse
powierzając im pieczę nad wiedzą o obywatelach. I jak to możliwe, że
w Polsce kolejne przetargi wciąż wygrywa Prokom?
Na wypadek, gdyby Prokom zarzucił mi stawianie bezpodstawnych
podejrzeń, podczas gdy firma jest niewinna jak baranek i tylko
wykonuje to, czego wymagają kontrakty, dopowiadam: rzeczywiście, nie
mam dowodów na totalną inwigilację, którą Prokom prowadzi lub może
prowadzić. Zdaję sobie sprawę, że Prokom podpisuje zobowiązania o
tajności danych, kwalifikowanej dostępności do systemów itp. Wiem
jednak od zaprzyjaźnionych programistów, że każda firma software’owa
potrafi tak stawiać systemy, żeby w razie czego mieć nieskrępowany
dostęp do danych. Jeśli Prokom tego nie potrafi, to tym gorzej dla
niego – nie powinien wygrywać tych wszystkich przetargów. Są na
świecie lepsi.
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Białe myszki i czerwony kur "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
„Panorama” obwieściła, że Oddział Leczenia Otyłości w Szczecinie nie
będzie kurował tłuściochów w ramach ubezpieczenia, bo grubasów jest
za dużo i limit się skończył. Teraz otyli mają płacić 16 zł za
wizytę. Zbyt licha stawka. Trzeba brać tyle, żeby opasłym nie
wystarczało na żarcie, to leczenie otyłości stanie się skuteczne.
* * *
W Lisowych „Faktach” rewelację Rokity o tym, że Gudzowaty kupił
wrocławską gorzelnię wraz z ustawą o biopaliwach zilustrowano
zdjęciami z produkcji wódki Abstynent. Aluzju poniali. Abstynent tak
się ma do wódki jak rzetelność do Rokity.
* * *
Przygotowując podróżnych do strajku kolejarzy „Informacje” Polsatu
podały, że każdy dzień strajku to oszczędność 35 mln zł, bo tyle
dopłaca kolej do nierentownych przewozów. 70 proc. torów nie nadaje
się do jazdy, lecz na złom. Wynika z tego, że aby było oszczędnie i
bezpiecznie, kolej powinna torowiska rozebrać, zaorać i obsadzić
młodnikiem, a szyny sprzedać na złom. Tę politykę tłumaczymy jedynie
nazwiskiem wiceministra infrastruktury odpowiedzialnego za PKP.
Nazywa się Leśny.
* * *
Na Służewcu ganiały się konie w imprezie o nazwie derby, podała
„Panorama”. Konie i siedzący na nich faceci walczyli o nagrodę pana
prezydenta. Pana prezydenta nie było, obstawił imprezę panią
minister Szymanek-Deresz. Nie trafił. Wygrał nie deresz, tylko
karogniady.
* * *
Nie pokazywać ciała, unikać plaż i imprez dla młodzieży, bo grozi to
grzechem – podały „Wiadomości” za włoskim księdzem i jego książką
„Jak unikać letnich pokus”. Realizatorzy wyśmiali śmierdzącą
ciemnogrodem wypocinę udowadniając, że lato jest od tego, żeby się
pieprzyć. Na co dowodem jest zwiększony popyt na pigułki
antykoncepcyjne. „Langenort” odpłynął, odwaga wróciła?
* * *
Mosz Tadeusz wytłumaczył w „Plus minus”, że deficyt budżetowy to tak
jak w rodzinie, gdy żona wydaje więcej, niż zarobi mąż. Musi więc
pożyczyć, a w następnym miesiącu znowu, bo musi oddać pożyczkę i
zaciągnąć nową. A to dobrze rodzinie nie wróży – zakończył wywód
Mosz.
Rozumiemy jego problem z żoną, ale wyjaśniamy, że rząd składa się z
mężów, którzy w ogóle dla nikogo niczego nie zarabiają, lecz wydają
pieniądze. Zawsze cudze.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kołodko na grillu
W artykule "Sto gram na setkę" ("NIE" nr 10/2003) opisaliśmy
tajemniczy spadek zużycia paliw płynnych w Polsce przy jednoczesnym
znacznym wzroście liczby samochodów. Próbowałam wyjaśnić ten cud
stosując domniemania. Ale pospieszyłam też badać sprawę blisko
ziemi.
Pan Miecio reprezentuje przedsiębiorczość zorganizowaną. Nienaganne
maniery, garnitur Versace, złoty Longines i buty Aldo Brue. Właśnie
został posunięty na kilka "dużych baniek" przez biznesowych
partnerów, jest więc skłonny do zwierzeń. Miejsce spotkania –
kawiarnia hotelu Bristol.
Podpałka do grilla
Może 10 proc., może 15, a może więcej wszystkich sprzedawanych w
Polsce paliw pochodzi z lewych źródeł. Zarabia się na różnicach w
akcyzie, niższym podatku VAT i niższej cenie oleju opałowego.
Problemem dla tych, którzy "organizują" produkcję, jest to, jak
przykryć tę działalność, aby nie kusić urzędników skarbowych?
Pomysły pochodzą od ludzi zajmujących się wytwarzaniem wódki z lewą
akcyzą.
Gdy brutalne forsowanie granicy w konwojach cystern pełnych
spirytusu Royal stało się zbyt ryzykowne, pojawiła się idea
legalnego nabywania tego podstawowego składnika różnego rodzaju
"Księżycowych" i "Weselnych" nalewek. Robi się to tak.
Spółka Miś kupuje np. 30 tys. litrów skażonego spirytusu. Wszystkie
kwity są czyste. Płatności terminowe, żadnych zaległości w
obowiązkach wobec fiskusa. Żadnych kredytów. Firma, która kupuje, ma
swoją historię i nigdy nie weszła w konflikt z prawem. Oficjalnie
spirytus to komponent do produkcji... podpałki do grilla.
Gdy surowiec trafia do przerobu, do dzieła przystępują chemicy.
Oczyszczają spirytus ze zbędnych zanieczyszczeń uzyskując
krystaliczny wysokoprocentowy płyn. Wystarczy zmieszać go z wodą,
rozlać do półlitrówek, okleić wyprodukowanymi na lewo naklejkami i
banderolami z akcyzą, rozwieźć po wiochach i skasować wolny od
podatku szmal.
Trzeba tylko zrobić coś z podpałką do grilla. Firma kupuje
plastikowe butelki, zamawia naklejki z napisem "podpałka" i
"sprzedaje" fikcyjnie towar zaprzyjaźnionym spółkom. Te z kolei
pędzą papiery dalej, bo oczywiście nikt nie bawi się w produkcję
jakiejś tam podpałki. Na wszystko są faktury, dowody wpłaty podatku
VAT itp. W końcu rzekoma podpałka obraca się w popiół – przecież
służy do rozpalania grilla. Na wypadek kontroli dobrze jest mieć w
magazynie kilka tysięcy ślicznie zapakowanych czekających na wysyłkę
podpałek.
Metoda podobno do niedawna była tak powszechna, że gdyby
rzeczywiście w kraju zużywano tyle tego produktu, ile się go
produkuje, to by wyszło, że polskie rodziny nic innego nie robią,
tylko grillują dzień i noc przez cały rok jak oszalałe. Oficjalnych
danych na temat produkcji podpałki w Polsce nie ma w żadnym roczniku
statystycznym.
Ostra jazda "na opale"
Podobny patent wykorzystuje przedsiębiorczość zorganizowana
działająca w sektorze paliwowym. Sprowadzanie na lewo benzyny nie
jest opłacalne. Za duże ryzyko, za duże łapówki, za dużo zachodu.
Stąd zainteresowanie różnego rodzaju olejami.
Wiadomo od dawna, że część wsi polskiej jeździ na oleju opałowym,
czyli "na opale". Zjawisko to ma głębokie uzasadnienie ekonomiczne.
Wielokrotnie zostało opisane w mediach, wiedzą o nim wszyscy, którzy
powinni wiedzieć. Siedzą jednak cicho, ponieważ tym sposobem
rolnicy, właściciele firm transportowych i korporacje taksówkowe
starają się zmniejszyć koszty – olej opałowy jest tańszy od
napędowego. Wynika to z ceny i różnicy w akcyzie.
Wiceminister Irena Ożóg 9 stycznia 2002 r. informowała posłów z
sejmowej Komisji Finansów Publicznych, że w pierwszych 9 miesiącach
2001 r. zużycie benzyn i oleju napędowego spadło o 5 proc., zużycie
oleju opałowego wzrosło zaś o 20 proc. Największy wzrost – jak
odnotował resort – rozpoczął się w lipcu 2001 r. Powodem były, jak
sądzę, panujące wtedy w Pomrocznej ostre mrozy.
30 stycznia 2002 r. na posiedzeniu tej samej komisji minister Ożóg
dowodziła, że 40 proc. obrotu olejem napędowym odbywa się w szarej
strefie! Straty szacowała nawet na 2 mld zł rocznie!
Z danych służb celnych wynika, że w roku 2001 przywozu paliwa
doko-nało 1127 podmiotów gospodarczych, z czego 526 zrobiło to raz,
a 190 dwa razy. Nie ma się czemu dziwić: parametry technologiczne
oleju opałowego tzw. czerwonego niewiele różnią się od parametrów
technologicznych oleju napędowego. Da się na nim jeździć podejmując
niewielkie ryzyko, że psy zajrzą ci do baku i skasują zwyczajową
łapówkę.
Pełna paleta barw
Mój rozmówca uświadomił mi, że poza "czerwonym opałem" są jeszcze
dwa rodzaje oleju, które interesują przedsiębiorczość zorganizowaną.
Chodzi o olej opałowy ciężki i olej bazowy będący półproduktem do
wytwarzania oleju napędowego. W 1999 r. import do Polski tych
produktów szedł głównie ze Szwecji, Niemiec i Litwy (Rocznik
statystyczny handlu zagranicznego rok 2000, str. 342). W 2001 r. na
pozycję pierwszą wysunęła się Słowacja, za nią Niemcy i Rosja
(Rocznik 2002, str. 367). Znaczący zwłaszcza jest skok importu ze
Słowacji
– z 28 883 tys. dolarów w 1999 r. do 114 654 tys. dolarów w 2001 r.
(blisko pół miliarda zł).
Olej opałowy ciężki jest szczególnie interesujący ze względu na
swoją żółtą barwę – twierdzi pan Miecio – i fakt, że nie jest objęty
ani cłem, ani tym bardziej akcyzą. Aby go "uszlachetnić", wystarczy
"ochrzcić" go benzyną lakierniczą lub prawdziwym olejem napędowym.
To, że takie gówno zapala się wcześniej i spala za długo – co nie
pozostaje bez wpływu na stan silników – nikogo nie interesuje. Cena
na czarnym rynku tego paliwa jest niezwykle atrakcyjna i oscyluje
wokół 1,30 zł za litr. Biznes więc kręci się w najlepsze.
Poważniejszym wyzwaniem dla rodzimych chemików jest przeróbka oleju
bazowego. Tu wymagana jest wiedza i bardziej skomplikowane
urządzenia do przerobu. Mój rozmówca dowodził, że i to się w Polsce
robi.
– Pamięta pani sprawę dawnej wojskowej bazy paliwowej w Łąkini koło
Człuchowa? Pewna spółka wynajęła tam zbiorniki od Agencji Mienia
Wojskowego i odbarwiała olej opałowy. Tak właśnie robi się z olejem
bazowym, tylko w innych miejscach – wyjaśnia mój rozmówca.
– Ale jak ta produkcja jest legalizowana? – pytam.
– Numerek jest podobny jak przy produkcji podpałki – tłumaczy pan
Miecio. Firma sprowadza zupełnie legalnie olej opałowy ciężki. Jeśli
ktoś pyta, do czego ma służyć, to dowie się, że do opalania
suszarni. Można przecież suszyć zboże, śliwki, jabłka, gruszki czy
co tam jeszcze. Wszystkie papiery są "koszerne", podatki płacone
regularnie, kontrole skarbowe – jeśli w ogóle się pojawiają –
znajdują kwity w nienagannym porządku. Nawet zboże do suszenia jest
w magazynach. Między spółkami krążą faktury, a "uszlachetnione"
paliwo trafia do zbiorników małych prywatnych stacji benzynowych.
Czyste, eleganckie rozwiązanie.
Chrzest podstawą rolnictwa
Na przydomowej produkcji paliw wyrosły w Pomrocznej fortuny.
Twierdzę, że resort finansów co najmniej od początku 2001 r.
orientuje się w skali procederu. To, że niewiele robi, tłumaczę
niechęcią do ostatecznego podcinania podstaw produkcji rolnej w
Polsce. Gdyby rzeczywiście rząd zabrał się za likwidację paliwowej
szarej strefy, tysiące gospodarstw rolnych by zbankrutowały, że o
firmach transportowych nie wspomnę. Mielibyśmy blokady i protesty na
gigantyczną skalę.
Ustawa o biopaliwach zakładająca wprowadzenie kontroli tego, co jest
w zbiornikach stacji benzynowych, jawiła się osobom żyjącym z
"uszlachetniania" różnego rodzaju olejów jako prawdziwy bicz boży.
Dlatego obawiam się, że nieprędko wejdzie ona w życie, jeśli w ogóle
wejdzie. Pan Miecio też jest o tym przekonany, a on wie, co mówi –
przecież z "chrzczenia" żyje.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rewers klient "NIE"
Minister Barbara Piwnik szurnęła ze stanowiska szefa Prokuratury
Apelacyjnej w Gdańsku Marka Rewersa,
którego wcześniej przeczołgało "NIE" (nr 14/2002).
Napisaliśmy o tym, jak osobista ślubna prokuratora Rewersa –
notariusz Zofia Rewers – podpisała dwa różniące się, dość istotnym
szczegółem, pełnomocnictwa. Miały one umożliwić zarejestrowanie
luksusowej Toyoty Lexus sprowadzonej do Polski jako mienie
przesiedleńcze.
Sprawa wypłynęła dzięki upartemu wójtowi z Nowej Wsi Wielkiej,
któremu coś zaśmierdziało i nie chciał auta zarejestrować. Policja
udała, że sprawy nie ma, a prokurator z Prokuratury Rejonowej w
Bydgoszczy klepnął wniosek o umorzenie dochodzenia. Wyszły jednak na
jaw powiązania komendanta bydgoskich psów z dealerem Toyoty i
przyjęcie przez niego korzyści majątkowej w postaci fajnej bryki w
zamian za ukręcenie sprawy.
Tematem zainteresował się szef Pro-kuratury Bydgoszcz-Południe
Henryk Kowalski. Nie spodobały mu się pełnomocnictwa sygnowane przez
notariuszkę Rewers i doszukał się nieprawidłowości w umorzonym
postępowaniu. Nie zdążył jednak nawet palcem kiwnąć, natychmiast
spadł ze stanowiska. Pomógł mu w tym szef Wydziału Organizacyjnego
Prokuratury Okręgowej – protegowany prokuratora Rewersa, Mirosław
Brzozowski.
Nie omieszkaliśmy wspomnieć o wzajemnych konsultacjach obu panów.
Po ukazaniu się naszego artykułu minister Piwnik zażądała wyjaśnień
od prokuratora Rewersa na temat nadzoru nad funkcjonowaniem
podległych mu prokuratur oraz wykorzystywania samochodów służbowych
prokuratury w Bydgoszczy. Rewers jednak olał pa-nią minister sikiem
falistym.
– Od 8 do 29 kwietnia pani minister Barbara Piwnik czekała na
wyjaśnienia, których nie otrzymała, i to było powodem odwołania pana
prokuratora Marka Rewersa – powiedziała Małgorzata Wilkosz-Śliwa
z Ministerstwa Sprawiedliwości.
Prokuratorzy spekulują, że spuszczenie Rewersa jest efektem walk
kuluarowych w prokuraturze i ministerstwie. A Piwnikowa podniosła
rękę na zasłużoną personę, należącą do nielicznych prokuratorów,
którzy byli internowani w latach 80. – jak upolitycznia sprawę
"Życie" z 30 kwietnia – 1 maja 2002.
Autor : D.P.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Balcerowicz z dziurą w czole
Pokonaliśmy wreszcie inflację, a jakiś niewdzięczny właściciel
strzelnicy brał pieniądze za strzelanie do tarcz z wizerunkiem
Balcerowicza. Był popyt na taką rozrywkę, musiała pojawić się i
podaż. Mogą faceta wsadzić na dwa lata, ale to dlatego, że inflacją
naród się jakoś nie interesuje. Poziom cen jest ważny, gdy ma się w
kieszeni jakiekolwiek pieniądze. Bezrobotni tymczasem śledzą u nas
indeks giełdowy ze słabnącym zainteresowaniem. Nowy minister od
kultury, pan Dąbrowski, powiedział kiedyś z żarem w głosie, że
kapitalizm to najbardziej moralny z ustrojów. I rzeczywiście, to
mechanizm rynkowy uczynił tarczę strzelniczą z prezesa NBP.
Stoczniowcy lansują w tym sezonie szubienicę, więc czym prędzej,
zapewne w trosce o bezpieczeństwo osobiste, członków zarządu Stoczni
Szczecińskiej otoczono troskliwą opieką Straży Więziennej. I jeżeli
tylko nie są zamieszani w zabójstwo Jacka Dębskiego, to jest
nadzieja, że się nie powieszą.
Za to w walce o prawa pracownicze bliscy sukcesu są członkowie Rady
Polityki Pieniężnej, którzy mężnie zabiegają w Sądzie Pracy o drobne
300 tys. na głowę. Przyznanie im tej kwoty powinno utorować drogę
następnym pokrzywdzonym pracownikom, np. stoczniowcom. Na żądnych
mamony rycerzy silnej złotówki
Leszek Miller wypuści oszołomionego dietą śledziową Grzegorza
Kołodkę, który – jak twierdzi wielu czołowych ekonomistów zbliżonych
do zamożnych – wypadł z głównego nurtu ekonomii. Premier uspokaja
sceptyków, że nic tak nie leczy z oryginalności myślenia jak
stanowisko rządowe i że w razie czego się Kołodkę przegłosuje. Na
razie na wieść o Kołodce giełda, ten barometr nastrojów, dostała
gęsiej skórki.
A przecież można było uniknąć kłopotów i postawić na ministra pracy
Hausnera, którego program "pierwsza praca za zasiłek" robi furorę w
Biznes Center Club, działając kojąco na oszczędnych pracodawców.
Oczywiście, gdyby ktoś był złośliwy i chciał się koniecznie czepiać,
to by przypomniał, że głosującym na lewicę ludziom chodziło o
obniżenie najwyższych wynagrodzeń, a nie najniższych. Ale tu znowu
chodzi o rynek. Dobra, których jest nadmiar, muszą tanieć, bo
powstaje nadmierna podaż. Tymczasem Balcerowicz – w odróżnieniu od
bezrobotnej młodzieży – jest dobrem tak rzadkim, że drugiego takiego
w ogóle nie ma. Cóż się dziwić, że jest drogi jak koh-i-noor. A
umowę z RP ma tak podpisaną, że będzie jej służył do końca "jego lub
jej". Pozostałe umowy mają być teraz na czas określony.
Kartaginę należy zniszczyć, powtarzał Katon. Balcerowicz musi
odejść, powtarza Lepper. Cóż z tego, że Balcerowicz ma chody na Wall
Street. Fenicjanie wynaleźli pieniądze i to im nic nie pomogło.
PIOTR IKONOWICZ
Autor : Piotr Ikonowicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Domestos i stare koronki
O zbrodni mycia schodów. O społecznej funkcji powonienia. O sądowej
paranoi.
Wydawałoby się, że trzy panie w średnim wieku to najzwyklejsze na
świecie kobiety, żony i matki. Takie, jakie można spotkać w
hipermarkecie robiące zakupy, na ulicy spieszące się do domu, idące
do parku na spacer, bawiące się z wnukami. Ale niech nie myli nikogo
ich poczciwy wygląd. To oprawczynie, zbrodniarki, sadystki. Za
pomocą zbrodniczego narzędzia zwanego potocznie mopem myły klatkę
schodową przed swoimi drzwiami w bloku używając do tego
rozcieńczonej w wodzie trucizny o nazwie handlowej Domestos. Już
jedną osobę chciały w ten sposób zabić. Ale karząca ręka
sprawiedliwości z pewnością je dosięgnie. Prokurator Janina
Szmuda-Więckowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk Północ sporządziła
akt oskarżenia, Sąd Rejonowy w Gdańsku go przyjął i sądzi. Dziwne
tylko, że zbrodniarki ciągle przebywają na wolności. Jak można
narażać społeczeństwo na kontakt z tymi potworami? Pani prokurator!
Panie sędzio! Dlaczego oprawczynie chodzą jeszcze po wolności? Co?
Że robię sobie jaja! Ja?
Oskarżone
Oskarżona Danuta D., urodzona w 1938 r., obywatelstwa polskiego, z
zawodu technik budowy okrętów, mężatka, matka dwojga dzieci w wieku
34 i 23 lat, właścicielka mieszkania,
do tej pory niekarana.
Oskarżona Krystyna K., urodzona w 1952 r., obywatelstwa polskiego, z
zawodu technik ekonomista, mężatka, matka dwojga dzieci w wieku 27 i
20 lat, właścicielka mieszkania, do tej pory niekarana.
Oskarżona Henryka B., urodzona w 1946 r., obywatelstwa polskiego, z
zawodu technik technolog, mężatka, matka dwojga dzieci w wieku 25 i
15 lat, właścicielka mieszkania, do tej pory niekarana.
Oskarżone wielokrotnie groziły Marii P. pozbawieniem życia używając
przemocy oraz rozlewając żrącą substancję na klatce schodowej, co
spowodowało u wymienionej podrażnienie błon śluzowych górnych dróg
oddechowych, duszności i zawroty głowy skutkujące rozstrojem zdrowia
i naruszeniem czynności ciała. Oskarżone zmuszały Marię P. do
określonego zachowania polegającego na zaprzestaniu opieki nad wolno
bytującymi kotami. O czynach tych Maria P. w listopadzie 2000 r.
zawiadomiła osiedlowy komisariat policji, ten skierował sprawę do
prokuratury.
Prokurator Janina Szmuda-Więckowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk
Północ początkowo umorzyła dochodzenie (postanowienie z 28 lutego
2001 r.) uznając, że prokuratura niekoniecznie musi się zajmować tym
przypadkiem. A jeśli pani Maria chce wsadzić swoje sąsiadki do
pudła, to niech wystąpi z oskarżeniem prywatnym.
Jednak po złożeniu przez Marię P. wniosku o ponowne rozpatrzenie
sprawy prokurator Szmuda-Więckowska sprawę przemyślała i sporządziła
akt oskarżenia (30 listopada 2001 r.). Zaostrzyła przy tym
kwalifikację czynu z art. 157 § 2 kk ("kto powoduje naruszenie
czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia trwający nie dłużej niż
7 dni, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo
pozbawienia wolności do lat 2") na art. 191 § 1 kk ("kto stosuje
przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej
osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia, podlega
karze pozbawienia wolności do lat 3").
Akt oskarżenia został skierowany do Sądu Rejonowego w Gdańsku.
Proces rozpoczął się w marcu 2002 r. W postępowaniu przed sądem
Maria P. jest świadkiem.
Zawiść
Dlaczego sąsiadki chcą zabić Marię P.? Pani Maria ma na to swoją
teorię. Nie rozmawia z dziennikarzami, ale co nieco można wyczytać z
akt sprawy.
Wszystko przez zawiść. Bo panie się przyjaźniły. Lata całe. A zawiść
się tliła.
Część zawiści brała się z tego, że córka pani Marii jest osobą
zdolną, pisze wiersze, występowała w zespole Muszelki, a teraz
studiuje w kraju i za granicą. A dzieci pani Danuty, Krystyny i
Henryki nie są tak zdolne i one nie mogą się nimi poszczycić. Ale to
byłoby jeszcze nic...
Naprawdę przyjaźń między sąsiadkami się popsuła, gdy pani Maria
została w 1987 r. asystentką w biurze poselskim pani poseł Ewy
Sikorskiej-Treli (AWS). Ta zawiść była na tle kontaktów pani Marii z
ludźmi wpływowymi ze świata polityki. Ona sama zaczęła pojawiać się
w telewizji i gazetach. Często wyjeżdżała do Warszawy, do Sejmu. Ale
najgorsze to było to, że do jej domu zaczęły przychodzić wpływowe
osobistości, np. pan Tomasz Sowiński (wojewoda pomorski za rządów
Buzka) z żoną, ministrowie. Sąsiadki na tę wizytę nie zostały
zaproszone i od tego czasu zaczęły "wojnę". A przecież nie powinny
mieć pretensji, bo każdy lokator zyskał. W tym czasie została bowiem
ładnie wymalowana klatka schodowa przez spółdzielnię, aby dostojni
goście nie pomyśleli sobie czegoś złego.
Wiedząc, jaką miłością pani Maria, ich niedawna przyjaciółka, darzy
zwierzęta, zwłaszcza kotki, jak się nimi opiekuje – tymi, które ma w
domu, oraz tymi, które mieszkają w piwnicy – jak je dokarmia,
zawistnice zdecydowały uderzyć w ten czuły punkt. Zażądały usunięcia
kotków z piwnicy, bo niby śmierdzi. Rozpoczęły się słowne
przepychanki, zaczęły się groźby,straszenie śmiercią. Jakie przy tym
tam padały słowa pod adresem biednej pani Marii – nawet wstydzimy
się powtarzać.
Taka nieprzyjemna sytuacja trwała kilka miesięcy, aż w listopadzie
2000 r. pani Maria zauważyła, że jej ciemiężycielki przystąpiły do
realizacji zbrodniczego planu. Zaczęły rozlewać na klatce schodowej
żrącą substancję, która miała ją zabić. Musiała się bronić. Pisała
do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, zwracała się o pomoc do
straży miejskiej i policji. Legitymując się legitymacją i wizytówką
asystentki pani poseł z AWS.
Oprawczynie
Henryka B.: – Boże. Ja nie mam nic przeciwko kotom ani przeciwko
Marii P. Ja jestem przeciwniczką smrodu. I co? Jestem oskarżona,
grożą mi trzy lata więzienia. I za co? Że raz powiedziałam do Marii,
że mam dość tego zapachu z piwnicy i trzeba coś z tym zrobić? To
jest horror. Nie wiem, co się dzieje. Siedzieć na ławie oskarżonych
jak jakiś zbrodniarz. Ledwo mogę mówić, myśleć, spać. Przecież to
zawładnęło całym moim życiem.
Henryka B. nie przyznała się do popełnienia zarzucanego jej czynu.
Danuta D.: – Jak kiedyś jej zwróciłyśmy uwagę, to powiedziała, że
spotkamy się w sądzie. Wzięłyśmy to za żart. Bo jak inaczej. Myśmy
ją prosiły, aby zrobiła porządek z tymi kotami. Ona się zaklinała,
że zrobi, że posprząta, że nigdy więcej. A teraz mnie oskarża, że
chciałam ją otruć. To jakiś absurd. Myłam mopem klatkę schodową
przed własnymi drzwiami. Przecież każdy sprząta u siebie w
mieszkaniu i przed mieszkaniem. Mam żyć w brudzie i smrodzie?
Danuta D. przed prokuratorem ani przed sądem nie przyznała się do
winy, stanowczo zaprzeczając, że używała gróźb i wulgarnych słów.
Przyznała się jedynie do mycia klatki schodowej rozcieńczonym
Domestosem.
Krystyna K.: – Nie wiem, co się dzieje. Nie mogę nawet mówić na ten
temat. Miałam zwierzęta w domu, psa, żółwia, kota. Trudno więc
mówić, że nie lubię zwierząt i je traktuje niehumanitarnie. I sąd
się teraz mną zajmuje. Za co? Że chcę spokojnie żyć we własnym
mieszkaniu? A nie mogę. Nie mogę!
Krystyna K. również nie przyznała się do winy zaprzeczając, że
miedzy nią a Marią P. doszło do jakiejkolwiek kłótni, wyzwisk,
gróźb. Przyznała się do mycia schodów rozcieńczonym Domestosem.
Obrońcy
W aktach sprawy, która toczy się przed gdańskim Sądem Rejonowym,
jest pismo z 6 maja 2002 r. skierowane do ówczesnej minister
sprawiedliwości Barbary Piwnik. Czytamy w nim: Pani Maria P. osoba o
wysokiej kulturze osobistej, a jednocześnie schorowana, podtruwana
była przez swoje trzy sąsiadki, które postanowiły ukarać ją za pomoc
okazaną zwierzętom. Rozwikłać tę trudną sprawę postanowiła Pani
Prokurator Janina Szmuda-Więckowska. Jak się okazało obrona zwierząt
i ich opiekunów nie jest łatwa. Przeszkadza się Pani Prokurator w
prowadzeniu sprawy (...). Dlatego zwracamy się z prośbą do Pani
Minister o otoczenie opieką tej sprawy i dalsze wspieranie naszych
działań, zmierzających do ochrony zwierząt. Pismo podpisał sekretarz
generalny Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami Wojciech Muża (dzisiaj
Muża jest skarbnikiem w TOZ).
Czy to pismo zostało ostatecznie do minister Piwnik wysłane i jaka
była odpowiedź – nie wiemy. W aktach nie ma śladu.
Pani prokurator nie mogła się pomylić pisząc akt oskarżenia – tak
czy nie? Przecież nie zrobiła tego, aby mieć tę sprawę z głowy, aby
pozbyć się kłopotu z Marią P. i zrzucić go na sąd. To są za poważne
sprawy. To są pieniądze podatników. To są przeciążone pracą sądy. To
jest dobre imię trzech kobiet.
A co na to wszystko producent Domestosu? Czy nie powinien odpowiadać
przed sądem za współudział?
Pitaval Gdański
19 marca 2002 r. – przed Sądem Rejonowym w Gdańsku pierwsza
rozprawa z oskarżenia publicznego przeciwko Henryce B.,
Danucie D., Krystynie K.
14 maja – druga rozprawa, na której w charakterze świadka
przesłuchana została Maria P.
24 czerwca – trzecia rozprawa, na której sąd kontynuował
przesłuchanie Marii P., po czym zarządził, że będzie ją
przesłuchiwał w obecności lekarza psychologa.
24 września – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przysłała
zaświadczenie lekarskie z 20 września usprawiedliwiające
nieobecność.
12 listopada – sąd odwołał termin rozprawy.
20 stycznia 2003 r. – rozprawa nie odbyła się, Maria P.
przesłała zaświadczenie, że od 15 stycznia przebywa w
szpitalu.
11 marca – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała
zaświadczenie, że od 7 marca przebywa w kolejnym szpitalu.
22 kwietnia – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała
zaświadczenie, od 14 kwietnia przebywa w szpitalu; sędzia
zdecydował, że przesłucha inne osoby, dając czas na
wyzdrowienie Marii P.
3 czerwca – czwarta rozprawa, na której zeznawał strażnik
miejski interweniujący w sprawie kotów i który przyznał, że
Maria P. posługiwała się wizytówką asystenta posła; jego
notatka przyczyniła się do powstania aktu oskarżenia;
zeznawała była posłanka AWS Ewa Sikorska-Trela; zeznała, że
Maria P. nie miała prawa posługiwać się wizytówkami ani
poselską papeterią w pisaniu pism do TOZ.
8 lipca – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała
zaświadczenie, że od 7 lipca przebywa w szpitalu w Gdyni.
23 września – termin kolejnej rozprawy; miejmy nadzieję, że
stan zdrowia pani Marii znowu drastycznie się nie pogorszy,
tak że swoimi zeznaniami będzie mogła przyszpilić zbrodniarki.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
9 października
"Dnia 14 września 2003 roku Komitet Budowy Pomnika i Szerzenia Kultu
Anioła Stróża Polski uroczyście przekazał obraz Anioła Stróża Polski
Zgromadzeniu Sióstr od Aniołów (...). W tym też dniu, w pięknej
scenerii konstancińskiego lasku, na terenie którego mieści się
Zgromadzenie Sióstr od Aniołów, odbył się kiermasz książki o
tematyce anielskiej (...). Można było zrobić sobie zdjęcie z
przechadzającym się żywym aniołem".
Zofia Sobieraj,
przewodnicząca Komitetu Budowy Pomnika i Szerzenia Kultu Anioła
Stróża Polski
11–12 października
"W ostatnich dniach liberalne media sztucznie wykreowały informację,
że tegoroczną Pokojową Nagrodę Nobla otrzyma Ojciec Święty. Zrobiono
to specjalnie, wcale nie z miłości do naszego Papieża, ale żeby
upokorzyć katolików, i to w dniach, gdy świętujemy jubileusz jego
pontyfikatu. (...) Przy okazji wczoraj okazało się kolejny raz, że
komitet noblowski kieruje się w swoim werdykcie względami
politycznymi".
ks. Zdzisław Peszkowski,
"Medialna wrzawa"
"Głosy pędzących za sensacją liberalnych dziennikarzy i innych
podobnie do nich myślących ludzi, że Papież powinien ustąpić z
powodu swojej fizycznej słabości, świadczą o ich całkowitym
niezrozumieniu Kościoła. Ojciec Święty nie jest ani politykiem, ani
menadżerem jakiejś firmy. (...) Właśnie stary, chory, cierpiący, ale
wielki duchowo Papież jest dziś szczególnie potrzebny jako znak
sprzeciwu wobec współczesnego, zmaterializowanego świata, ceniącego
tylko młodość, sukces, karierę, fizyczną urodę, bezustanną zabawę,
pieniądze i sprawność fizyczną".
bp Stanisław Wielgus, "Na jubileusz
25-lecia pontyfikatu Ojca Św. Jana Pawła II"
Radio Maryja
12 października
Aniela z Rybnika: "Słucham tak ojca świętego. Żal mi go naprawdę, bo
on tyle dla nas poświęcił, a jak słyszałam na programie I w
południe, kiedy oznajmiali, kto dostał nagrodę, to powiedzieli: ojcu
świętemu nie przydzielono dlatego, że on coś przeciwny
homoseksualnym małżeństwom. Więc jak można w ten sposób mówić? I
dlatego nie przydzielić! To jest oburzające dla nas po prostu. (...)
To ta pani, która dostała, to ona jest zgodna na to? (...) Jak się
nasz rząd, jak oznajmił to, i że nie dostał, i ten szyderczy uśmiech
jak widziałam, i tych co z tyłu stali, to ja miałam po prostu dość,
bo oni wiedzą, o co chodzi".
"Rozmowy niedokończone"
13 października
"Wczoraj widziałem takich trzech proboszczów. Wszyscy trzej
wybudowali kościoły w jednym mieście. Ile zdrowia stracili! A
dlaczego? Bo byli dobrze wychowani. (...) A tak patrzę, myślę o
Polsce. Gdybyśmy takich rządzących w Polsce, tak myślących, jaka by
była piękna Polska. Bo to trzeba ich wychować. Tak niektórzy boją
się, żeby księża nie rządzili. Ale gdyby tak rządzili, to Boże!
Prawda? Drogi by były porządne, ludziom by nie odbierali renty,
emerytur, myśleliby dalekosiężnie do przodu, a nie tylko o sobie".
o. Tadeusz Rydzyk,
spotkanie Rodziny Radia "M" w Słubicach
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Elita w mordę pluta "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
JAK SIERŻANT Z MARYCHĄ
17 lutego 2002 r. stołeczni policjanci z wydziału ds. zwalczania
przestępczości narkotykowej zgarnęli ośmiu handlarzy prochami. To
nie przypadek: dilerzy byli pod wcześniejszą obserwacją.
Z całej grupki jednej osobie zatrzymanie to było szczególnie nie na
rękę. Facet najpierw coś szeptał gliniarzom, potem włożył rękę do
kieszeni i wyciągnął legitymację policyjną. Coś chyba jednak
przedobrzył, bo gdy ją podawał, ze środka wyleciały 4 działki
marihuany.
Wyjaśnijmy, że zatrzymany policjant – jak udało się nam ustalić –
nie zajmuje się w Komendzie Stołecznej pracą operacyjną, lecz
biurową. Jego obecności wśród zatrzymanych handlarzy, i to z "trawą"
w kieszeni, nie da się więc wytłumaczyć uczestnictwem w policyjnej
akcji. Złapany gliniarz – sierżant Jakub B. – jest pracownikiem
Wydziału Kadr Komendy Stołecznej Policji. Komórki, która jest
strukturą dość specyficzną, bo dysponuje pełnymi danymi
funkcjonariuszy. Jakub B. może więc np. informować dilerów, kto ich
śledzi.
Po zatrzymaniu Jakub B. trafił na 24 godziny do aresztu, skąd
zabrała go matka. I co z nim dalej? Rzecz w tym, że nic. Kadrowiec z
dołka trafił z powrotem za swoje biurko. Nie został
nawet zawieszony. Komendant Stołeczny Policji Ryszard Siewierski
dowiedział się o zdarzeniu 10 dni po aresztowaniu. I to nie z
Inspektoratu Komendanta Głównego, lecz... z notatki w "Super
Expressie".
Wyjaśnijmy więc, że zanim notatka ukazała się w prasie, gliniarze w
Warszawie obstawiali zakłady, czy Jakubowi spadnie włos z głowy czy
nie. Zwyciężała opcja, że nic mu się nie stanie. Powód jest banalnie
prosty – matczyna miłość. Jak mocno Ewa B. kocha swego syna Jakuba,
tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że matczynym uczuciom siły dodało
stanowisko służbowe Ewy B. – naczelnik Wydziału Osobowego Komendy
Głównej Policji.
Autor : D.C.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Taka norma jaka Platforma
Posłanka Grażyna biznesłumen Paturalska z Platformy Obywatelskiej
zachwyci Cię sobą i oszuka.
Gdy przedstawiciele zajmującej się ochroną firmy SELW po raz
pierwszy spotkali się z państwem Paturalskimi, byli pod wrażeniem.
On – poważny biznesmen, ona – posłanka na Sejm z Platformy
Obywatelskiej, a zarazem współwłaścicielka spółki. Folder ich
przedsiębiorstwa Pakmet rozwiewał najmniejsze wątpliwości – jeśli
ktoś był na tyle nierozumny, by jakieś wątpliwości mieć. Informowano
w tym druku, iż Pakmet nie dość, że był nominowany do tytułu Lidera
Polskiego Biznesu w 1998 r., to na dodatek szczycił się tytułem
Przedsiębiorstwa Fair Play w tym samym roku, a posłanka Grażyna
Paturalska tytuły wprost kolekcjonowała: Kobieta Sukcesu (1997),
Dama Polskiego Biz-nesu (1999), Homo Popularis (1999) oraz nagroda
za Najbardziej Oryginalny Biznes Kobiecy, jakiekolwiek fiku-miku to
oznacza. Żeby było wiadomo, że Grażyna Paturalska to kobieta mająca
wpływy w najwyższych sferach, wzbudzały zazdrość fotki pani poseł z
Jolantą Kwaśniewską i Hillary Clinton. Folder spółki Paturalskich
błyszczał i pachniał.
* * *
Biznes, który zaproponowano spółce SELW, polegać miał na tym, iż
dług Huty Ostrowiec zostanie spłacony przez hutę prętami stalowymi,
które zakupi Pakmet, a kasę odda wierzycielowi – spółce SELW. Proste
i dopuszczalne, zresztą czy mogło być coś niedopuszczalnego w
interesie prowadzonym przez posłankę grającą fair play?
Żeby nie przedłużać: Pakmet rychło przestał płacić należności spółce
SELW. Banki, które udzielały tej ostatniej kredytów dyskontowych pod
zastaw weksli wystawianych przez Pakmet na rzecz spółki SELW,
zażądały zwrotu pożyczonych pieniędzy, i to zaraz. Okazało się, że
Pakmet nie wykupuje własnych
weksli, a na hipotece nieruchomości będącej we władaniu Pakmetu jest
tłoczno od różnych dłużników, którzy już od dawna pożyczali
pieniądze Paturalskim. Firma z tak ładnym folderem tkwiła w
gigantycznych długach i opowiadanie państwa Paturalskich, że
świetnie prosperują, było zwyczajnym kłamstwem.
* * *
SELW zainteresował się życzliwie, czemu to ma zdychać tylko dlatego,
że państwu Paturalskim nie wiedzie się w interesach. Zadzwoniono do
pani poseł. I okazało się nagle, że Grażyna Paturalska ma od dawna
rozdzielność majątkową ze swym mężem, nie odpowiada za jego długi i
wcale nie jest współwłaścicielką Pakmetu. Proszę więc jej nie
zawracać głowy, bo ona zajmuje się polityką, a nie biznesem. Żartem
zatem był i folder, w którym jak byk pod krótkim tekstem reklamowym
widnieją podpisy obojga małżonków przedstawianych jako "właściciele
firmy", dowcipem było spotkanie z obojgiem Paturalskimi. Szczegółem
niewartym wzmianki jest to, że te facecje bawią jedynie państwa
Paturalskich, bo wszystkich tych, którzy dali się nabrać na
wizytówki pani posłanki rozdawane podczas biznesowych spotkań, jakoś
to nie śmieszy. To, co czyniła jak najbardziej świadomie Grażyna
Paturalska wraz ze swoim mężem, jest niczym innym jak tylko
wprowadzaniem ludzi w błąd. Dosadniej ludzie nazywają to oszustwem.
Można mniemać, że to tylko wypadek na uczciwej drodze dochodzenia do
pieniędzy przez małżeństwo Paturalskich. Ale jest akurat dokładnie
na odwrót – państwo Paturalscy działali w ten sam oszukańczy sposób
od dawna w całej Polsce.
Pojawiali się oboje, Grażyna Paturalska rzucała na biurko wizytówkę
posła na Sejm, pokazywali nieprawdziwy folder, w którym widniało, że
są oboje współwłaścicielami, i ludzie się nabierali. Leży przed nami
długa lista przedsiębiorstw z całej Polski, które próbują się
podnieść po stratach, jakie przyniósł im kontakt z tą parą
biznesmenów.
* * *
Niektórzy nabrani przez Paturalskich przedsiębiorcy szukali
możliwości odzyskania pieniędzy poprzez znane firmy rewindykacyjne.
Bezskutecznie. Za każdym razem odpowiedź brzmiała, że Pakmet ma za
mocne układy, żeby ściągnąć z niego pieniądze. Inni oszukani
właściciele firm pisali nawet listy do Płażyńskiego, Tuska i Rokity,
spodziewając się od nich – tylko się nie śmiejcie głośno –
sprawiedliwości i zdyscyplinowania partyjnej koleżanki. Żadnej
odpowiedzi nie było. Liderzy Platformy byli zajęci tropieniem
nieprawidłowości w gospodarce.
I tak oto mijają szare dni polskiej gospodarki.
Jeden drugiego okantuje, ktoś komuś ukradnie, jeszcze inny
wykorzysta swoje stanowisko po to, by wydymać naiwnych partnerów.
Potem wszyscy drą publicznie mordy, że otoczeni są stadem złodziei i
kanciarzy, a Polska ginie, bo zżera ją korupcja i oszustwa.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Uwaga, uwaga nadchodzi
"NIE" rozmawia z Józefem Oleksym
– Czy w trakcie sejmowej debaty na temat konstytucji europejskiej
nie czuł się Pan, Premierze, jak pielęgniarz w domu wariatów? Rokita
wołał: "Nicea albo śmierć". Kaczyński bredził o mocarstwowej pozycji
Polski i mówił, że po przyjęciu obecnego projektu konstytucji Polska
znajdzie się w takiej sytuacji jak w 1939 r. Co prawda Polski nikt
nie chce najechać, ale rzeczywiście są podobieństwa do sierpnia 1939
r. Podobieństwo frazesów. Wtedy też w Sejmie mówiono, że Polska jest
mocarstwem, że nie oddamy ani guzika, a nasza konnica pogalopuje do
Berlina.
– Rządowi potrzebne jest poparcie Sejmu, w tym także opozycji, aby
mógł twardo negocjować z Unią i wypracować kształt konstytucji
możliwie korzystny dla Polski. Popieram całkowicie stanowisko Rady
Ministrów na konferencję międzyrządową. Popisy oratorskie przywódców
PiS i Platformy Obywatelskiej przysporzą może tym partiom sympatii
zachowawczej części wyborców prawicy, w tym zorientowanej
nacjonalistycznie. Jednakże w zachodnich stolicach odnotowano raczej
obojętność niż zastanowienie. Chciałbym, żeby nas tam postrzegano
jako poważnego partnera twardo broniącego swoich interesów, ale
rozumiejącego procesy we wspólnej Europie. Politycy w Polsce wdali
się w dyskusję o tym, jak głosować, mniej zaś o tym, za czym
głosować w Europie. Rząd i klub SLD zajęły w debacie stanowisko
zdecydowane, ale rozsądne i realistyczne. Rządząca lewica znalazła
się jednak w politycznej pułapce. Podpisanie akcesu do Unii
Europejskiej było najważniejszym sukcesem rządu Leszka Millera.
Sądzę, że międzypaństwowa dyskusja nad projektem konstytucji UE
będzie musiała uwzględniać pogląd i taktykę różnych krajów. Wszelkie
kompromisy, które są wszak metodą fundamentalną w Unii, musiałaby
zaaprobować parlamentarna większość. Wyobrażam sobie też, jak część
opozycji np. niezastosowanie przez Polskę weta przedstawiłaby jako
zdradę kraju. Opinii publicznej wmówi więc, że to, co ona uważała za
sukces rządu, okazało się jego porażką. Warto, by nasz udział w
dyskusji o przyszłości Europy nie ograniczył się do czterech spraw
konkretnych.
Polityczna reprezentacja Polaków i politycznie aktywna część rodaków
nie myśli bowiem jeszcze kategoriami europejskimi, czyli nie zajmuje
się budowaniem silnej, sprawnie działającej unii kontynentalnej,
lecz wciąż wyraża wyłącznie odrębne interesy narodowe pojmowane
zresztą w kategoriach czerpanych często z polskiej przeszłości, a
nie nastawionych na przyszłość.
– Czyż ten anachronizm nie jest właściwością także elektoratu SLD?
– Przeważająca część całego polskiego elektoratu myśli kategoriami
polskimi, czyli lokal-nymi. Zastanawia się, co jest dobre, a co złe
dla Polski we Wspólnocie Europejskiej, nie zaś nad tym, co dobre dla
Wspólnoty, a więc i dla jej członków, w tym Polski. Jednak w
demokracji politycy muszą działać licząc się z nastrojami
elektoratu, inaczej oni sami przestaną się liczyć. Ponadto warto
pamiętać, że lewica dość rzadko sięgała do tradycji i patriotyzmu
pozostawiając to w rękach prawicy narodowo-chrześcijańskiej.
– Uchodzi Pan Premier za polityka potrafiącego przypodobać się
wszystkim: elektoratowi SLD, Kościołowi, ludowcom, nawet po trosze
radykalnej prawicy. Ostatnio jest Pan też ulubieńcem aktywu SLD,
który wyniósł Pana na dwie ważne funkcje w partii. Wobec koterii
Leszka Millera też jest Pan układny. Premier odwzajemnia tę
klajstrującą przeciwieństwa kurtuazję, ale – jak sądzę – czyni to
nieszczerze.
– Dziwny to zarzut, że staram się być politykiem aprobowanym jak
najszerzej. Mam pojednawczą naturę, ale przecież nie pozwalam jej
hulać kosztem zasad. Nie staram się też nikomu sztucznie
przypodobać. Układność zarzucają mi czasem ci, którzy wyznaczyli mi
jakieś role oczekując, że wykonam je wedle ich scenariusza.
– Wyrósł Pan ostatnio w SLD jako alternatywa przywództwa Millera,
ale nie chce Pan rzucić mu otwartego wyzwania. Przymilacie się do
siebie uprawiając grę pozorów.
– Czytałem Pana artykuł w "NIE" – "Miller, Panu już dziękujemy". Nie
podobał mi się. Sojusz Lewicy zmienia się, wyciąga wnioski z błędów,
staje przed poważnymi wyzwaniami. Pan zaś wszystko sprowadza do
kwestii personalnej, mistyfikuje Leszka Millera jako główne zło,
przeszkodę. Prymitywizuje tą metodą problemy bardziej skomplikowane.
Sojusz Lewicy potrzebuje dyskusji głębszej. Pan zaś traktuje zmianę
przywództwa w sposób magiczny: pstryk i wszystko będzie doskonale.
Przy tym zdaje się Pan wręcz cieszyć, że propozycja prezydenta
stworzenia konkurencyjnej wobec SLD tzw. listy obywatelskiej w
wyborach do Parlamentu Europejskiego zyskała w badaniach opinii
ponad 50-procentowe poparcie. A przecież sukcesy wyborcze list
ponadpartyjnych kandydatów zdobywających poparcie dzięki nazwisku
ich patrona znamionowałyby osłabienie demokracji w Polsce, oznaczają
bowiem niechęć do systemu partyjnego w ogóle. Prowadziłoby to w
skrajnym przypadku do zamazywania podziałów politycznych, które
wyrażają właśnie partie. Torowanie drogi rządom autorytarnej
jednostki, która sama sobie buduje bazę polityczną. Oddalanie się od
modelu demokracji europejskiej w kierunku systemu rosyjskiego z
dominującą pozycją Putina.
– Zakładałem, że lista obywatelska Kwaśniewskiego to zarodek nowej
partii centrowej, a nie drużyna wodza.
– W Polsce działają partie określające się jako centrowe, np. PSL i
Unia Wolności. Pożywniejsze byłoby dyskutowanie – jak to niedawno
czyniła Rada Krajowa SLD, ciągle największej siły – jak poprzez swój
program i politykę ewoluować w kierunku liberalnego centrum czy też
w stronę opcji bardziej lewicowej. Sądzę zresztą, że jedno i drugie
zarazem, bo to jest do pogodzenia. Przykład: wciąż myślimy o
polityce społecznej i gospodarczej tylko w skali krajowej, a ona
stanie się europejską lub przynajmniej będzie uwarunkowana przez
Europę. Jeżeli polska socjaldemokracja poprze w Europie liberalną,
wręcz amerykańską swobodę w zatrudnianiu, płaceniu pracownikom i
zwalnianiu ich, sprzyjać tym będzie zmniejszeniu bezrobocia w
Polsce. Bo polski pracownik jest konkurencyjny dla niemieckiego pod
względem wymagań płacowych. Trzeba więc stopniowo odchodzić od
socjaldemokratycznej tradycji bronienia tylko gwarancji płacowych,
utrudnień w zmianach personelu, kosztownych wypowiedzeń pracy.
Zamiast poszerzać, Leszek Miller zawężał bazę swoich rządów. Pozbył
się Polskiego Stronnictwa Ludowego z Rady Ministrów i zburzył
koalicję z PSL. Wciąż nie jest jasna relacja partii jako zaplecza
politycznego do rządu. W ślad za tym zrodziła się nadmierna władza w
otoczeniu premiera. Taka koncentracja jest krótkowzroczna, zawęża
poczucie współodpowiedzialności, zmniejsza lojalność, godzi w
przyszłą spoistość lewicy. Ponadto powiększa inercyjność machiny
urzędniczej. Umniejsza przyszłe szanse współdecydowania SLD o biegu
spraw w kraju. Lewica powinna opierać swą władzę o wielość punktów
widzenia i otwarte dyskusje oraz wyważać interesy różnych grup
społecznych. Przeciwieństwem jest władza koteryjna działająca tylko
dla zachowania własnych rządów. Przy przesadnym pragmatyzmie i
słabej podbudowie ideowej władza staje się celem samym w sobie, a
nie instrumentem realizacyjnym.
– Wszyscy teraz patrzą na Józefa Oleksego. Co zrobi? Czy zacznie
otwartą rywalizację z Millerem, którego możliwości się – delikatnie
mówiąc – wyczerpały. Bywa Pan Premier posądzony o oportunizm i
strachliwość.
– Być może jest jednak inaczej. Lewicy nie są potrzebne awantury,
szarpanina, wojna liderów. Nawet ja jestem zbyt wątły, aby można
było mną zapchać deficyt budżetowy. Gdyby to było możliwe, to
owszem, wymagałoby pospiesznego użycia Oleksego lub kogoś innego.
Znam swoje wady i zalety oraz ich bilans. Pełniłem ważne funkcje w
państwie, moje cechy są i szerzej znane. Tłumiąc skromność wyrażę
przypuszczenie, że moje zalety górują nad wadami i mógłbym jeszcze w
życiu politycznym i państwowym odegrać rolę znaczącą. Chyba że
kontrkandydaci mieliby większe zalety, a mniej wad niż ja. Tak też
może być.
Nie od dziś jestem do dyspozycji wyborców, państwa i partii lewicy.
Przemiany polityczne mają jednak właściwy sobie rytm i co prawdanie
wolno się spóźniać, ale też sztucznie ich przyspieszać. Muszą
dojrzeć. Żadnymi intrygami sam nie zamierzam niczego stwarzać.
Działając nieco z boku mam czas myśleć, dyskutować, projektować.
Inni odmawiają sobie, niestety, tej odrobiny niezbędnego luksusu.
– Dziękuję za sprowadzenie mnie na ziemię.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Viva!"
5 maja
"... dzisiaj zawiera pani związek kanoniczny, który mówi, że nie ma
rozwodu, a w sądzie pani dostanie rozwód. I uważam, że to jest
naruszenie naszej wolności. – Jest Pan wolny, może się Pan nie
rozwieść. Potrzebuje Pan przymusu? – Ale nie mam możliwości
zadekretowania tego".
Roman Giertych
w rozmowie z Anną Koplińską
"Nasz Dziennik"
10–11 maja
"Przywrócenie niepodległości Polsce w roku 1918 i jej ocalenie w
1920 r. było prawdziwym darem Nieba. O tym, że Naród tego nie
docenił, świadczą zapiski Siostry Faustyny. Czy ta wojna, która
przyszła jako kara, już się naprawdę skończyła? Czy raczej nie
musimy całego okresu okupacji komunistycznej i jej
kontynuacji w formie masońsko-liberalnej demoralizacji Narodu uważać
za dalszy ciąg swoistego »stanu wojennego« przeciw Polsce i
Kościołowi? Czy nie jest to zarazem okres narastania skali zła i
buntu przeciw Bożemu Prawu? W takim razie zagrożenie karą nie
zostało odwołane".
ks. Jerzy Bajda,
"Aktualne »Przestrogi dla Polski«"
13 maja
"Skandalem zakończyło się dwudniowe referendum w sprawie członkostwa
Litwy do Unii Europejskiej. 91 proc. uczestników plebiscytu poparło
wejście swego kraju do Unii. Jednak większość wyborców poszła do urn
najprawdopodobniej głównie dlatego, że mogła za to otrzymać niemal
za darmo m.in. piwo i czekoladę".
Andrzej Kołosowski (Wilno),
"Kupowanie głosowania"
"Głos"
10 maja
"Musimy uruchomić siły własne i uzyskać dostęp do
najnowocześniejszych technologii. Tego zadania nie dokonamy, jeśli
dziś wejdziemy do Unii Europejskiej przekształcającej się w
biurokratyczne superpaństwo pod dyktando Niemiec. To zadanie mogą
wykonać tylko wolni i gotowi do czynu Polacy".
Antoni Macierewicz, "Alternatywa"
"Niedziela"
18 maja
"Jak znam życie, zamiast narodu, zmobilizują się różnie doświadczeni
działacze, którzy w PRL-u pomagali komunistom uzyskiwać
99-procentową frekwencję wyborczą. Jednym słowem, z prowadzonej na
wszystkich szczeblach władzy agitacji prounijnej, a także z
czynionych przygotowań prawnych do referendum wynika, że czeka nas
wielki »cud nad urną«, czyli wyborcze fałszerstwo".
Czesław Ryszka,
"Stare kłamstwa w nowej szacie"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dziobem do koryta
Dziwna niemoc trawi Stocznię Gdynia S.A. Wszyscy chcą jej pomóc, a
nic z tego nie wychodzi.
– Jak to wszystko padnie, to się nie skończy chodzeniem w tę i nazad
po ulicach, jak to było w Szczecinie
– mówią mi stoczniowcy z Gdyni.
– Nie macie tyle siły i determinacji, nie te czasy – powątpiewam. –
Jak nie będzie miejsc pracy? Nie będzie co żreć? Nie będzie palenia
opon i rzucania farbą. Pójdą w ruch łańcuchy. W rządzie – SLD,
prezes stoczni
– z nadania SLD, posłowie z Wybrzeża, co nas popierają – z SLD. A
ktoś miesza w tym kotle.
Misterne fiasko
20 grudnia 2003 r. odbyło się w Gdyni walne zgromadzenie
akcjonariuszy stoczni. Miało uchwalić zmiany w wysokości kapitału
spółki prowadzące nie tylko do wzmocnienia stoczni finansowo, ale i
do zmiany struktury właścicielskiej. Najpierw akcjonariusze mieli
zdecydować o obniżeniu wartości akcji, a potem o emisji nowych – na
kwotę ok. 300 mln zł. Te nowe miałby objąć skarb państwa i Agencja
Rozwoju Przemysłu (120 mln zł) oraz potencjalni inni inwestorzy.
Dodatkowy myk tej operacji miał być taki, że nowych akcji mieli nie
dostać Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny i spółka Evip, obecni
udziałowcy stoczni (SFI – 14 proc.; Evip – 6 proc. akcji). W
praktyce oznaczałoby to: stocznia dostaje tylko kasę, państwo staje
się głównym udziałowcem stoczni (z obecnych 25 proc. do 60 proc.
akcji) i zaczyna mieć realny wpływ na to, co się w zakładzie dzieje;
wpływ SFI i Evip staje się znikomy.
SFI i Evip zablokowały ten pomysł, ponieważ potrzeba 4/5 głosów do
podjęcia uchwały. Trudno się zresztą temu dziwić. Graliby przeciwko
samym sobie.
Przegrani górą
O Stoczniowym Funduszu Inwestycyjnym i Evip Progres pisaliśmy już
kilka razy. Powstał w czerwcu 1997 r. z kapitałem założycielskim
niewiele przekraczającym 100 tys. zł, w dodatku pożyczonymi z banku.
Założyli go Janusz Szlanta, Andrzej Buczkowski i Hubert Kierkowski
będący również w zarządzie Stoczni Gdynia. SFI kolejnymi krokami
przejął część akcji stoczni, w tym od pracowników mamiąc ich
mirażami wejścia na giełdę. Jednocześnie Szlanta dokonując zmian w
radzie nadzorczej stoczni obsadził ją sprzy-jającymi sobie ludźmi
przejmując nad zakładem całkowitą kontrolę („NIE” nr 10/2002).
Evip Progres to firma konsultingowa, która pomagała Szlancie przejąć
Stocznię Gdańską. Później była współzałożycielem spółki Synergia 99
mającej zarządzać częścią terenów stoczniowych, które w wyniku
różnych kombinacji trafiły w ręce amerykańskich i
pseudoamerykańskich funduszy („NIE” nr 8/2002). Teraz te sprawy
zajmują pracowników Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz
prokuratorów.
Te dwa podmioty mają nadal w Stoczni Gdynia wiele do powiedzenia.
Jak się okazuje skutecznie. Pomimo że właściciele SFI – Szlanta,
Buczkowski i Kierkowski – objęci są prokuratorskimi zarzutami i
jeszcze niedawno szukali po Trójmieście pieniędzy na zapłacenie
kaucji, aby uniknąć tymczasowego aresztowania.
To, że akurat oni nie chcą zmian właścicielskich w stoczni, nie
dziwi. Utrata kontroli grozi tym, że ktoś może wyciągnąć kolejnego
trupa z szafy.
Kto, z kim, przeciw komu
Szlanta – wiadomo. Można założyć, że dla niego lepsza jest upadłość
stoczni niż jej przetrwanie. Przy upadłości zawsze jakieś papiery
mogą zaginąć, zamieszanie jest itp. Poza tym wyjdzie na to, że za
jego prezesury stocznia była jako tako, a nowy prezes Włodzimierz
Ziółkowski sobie nie poradził.
Ziółkowski chciałby sukcesu, ale raczej wydaje się statystą w tej
grze niż uczestnikiem. Stara się chłopina, jak może, jeździ do
Warszawy, ale za bardzo nikt z nim gadać nie chce. Dobrze
poinformowane wiewiórki twierdzą, że na jednym ze spotkań otrzymał
propozycję... pracy w Warszawie. Dobrze płatnej. Pod warunkiem że
zrezygnuje z posady prezesa stoczni. Jak nie zrezygnuje, to prezesem
i tak może przestać być, ale propozycja pracy będzie już
nieaktualna. Te same wiewiórki twierdzą, że na prezesa po
Ziółkowskim przymierzano człowieka z okolic Kredyt Banku. Pomysł
zrodził się nagle i nagle został wycofany. Czcze plotki to nie są,
bo przewodniczący „S” w Stoczni Gdynia Dariusz Adamski pochwalił się
w jednym z biuletynów związkowych, że Ziółkowskiego mają wypierdolić
z posady.
Adamski i stoczniowa „Solidarność” umiarkowanie grają po stronie
Szlanty. Każdy związkowy biuletyn
to napierdalanka w Ziółkowskiego, że nieporadny i że „czerwony”.
Według Adamskiego, za prezesa Sz. było cacy, a za „czerwonych”
stocznie upadały, upadają i upadać będą. Adamski powiedział też
każdej lokal-nej gazecie na Pomorzu, że pomysł z podniesieniem
kapitału stoczni i objęcie jej kontrolą państwa to złe rozwiązanie.
To, że zarządu stoczniowej „Solidarności” nie popiera załoga, to
solidaruchom lata (ich referendum w sprawie strajku stoczniowcy
olali). Adamski wysłał też skargę na Ziółkowskiego do Hausnera. Pięć
innych związków (w tym „S” ze Stoczni Gdańskiej) wysłało do Hausnera
list, że Adamski pierdoli
i że działania Ziółkowskiego są w porządku. Ludzie boją się upadku
zakładu.
Dla wicepremiera Jerzego Hausnera stocznia to jeden z wielu
problemów. Ważny, ale nie najważniejszy. Jeśli do tego dołożyć
informację z gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej skierowaną do
Ministerstwa Skarbu Państwa, że niektóre działania Agencji Rozwoju
Przemysłu (to ona ma stać na straży restrukturyzacji przeprowadzanej
w Stoczni Gdynia) nie służą stoczni, to Hausner może być w tym
wszystkim
nieźle zakręcony.
Poseł SLD z Gdyni Andrzej Różański powiedział mi, że faktycznie
wicepremier Hausner nie był do końca precyzyjnie i właściwie
informowany o tym, co się w stoczni dzieje. I Różański rzucił
Hausnerowi trochę światła na sprawę.
Do upadłości jeden krok
Kolejne walne zgromadzenie akcjonariuszy zapowiedziano na 15
stycznia 2004 r. Ma się odbyć głosowanie: albo rybka, albo pipka.
Albo zostanie podniesiony kapitał stoczni, albo stocznia będzie
zmierzać ku upadłości. Tego, że tym razem SFI i Evip zagłosują
przeciwko swoim interesom, nie należy raczej oczekiwać.
Samo podniesienie kapitału (bez wcześniejszego jego obniżenia i
wyeliminowania SFI i Evip Progres) niewiele zmieni. Skarb państwa
nie stanie się większościowym udziałowcem i każda decyzja to będą
mozolne targi między akcjonariuszami.
Niepodjęcie decyzji grozi stoczni upadkiem, wejściem syndyka i
wywaleniem 11 tysięcy ludzi na ulice.
Ciekawostka... Akcje SFI zastawione są w Banku Gospodarstwa
Krajowego i Banku Ochrony Środowiska. A w tych akurat bankach wiele
do powiedzenia ma skarb państwa, nasi ministrowie kochani. Dlaczego
odpowiedni dyrektorzy odpowiednich departamentów w tych bankach nie
wystąpią o zajęcie tych akcji, aby Janusz Szlanta, Andrzej
Buczkowski i Hubert Kierkowski nie mogli nimi głosować na walnym
zgromadzeniu akcjonariuszy? Obyłoby się bez problemu. Bo albo
państwo chce pomóc stoczni i ją utrzymać, albo nie chce.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nałęczowianka
Czy wielorasowiec Ralfik może rozwiązać łamigłówkę zadaną sejmowej
komisji śledczej przez amanta Michnika.
Lew Rywin powiedział z żalem, że po zeznaniach Michnika spostrzegł,
iż jako producent filmów prześlepił talent aktorski szefa "GW". Nie
jest jednak pewne, czy na redaktorze "Gazety" jako amancie filmowym
zbyt wiele można by zarobić.
Wyniki pomiaru widowni telewizyjnej prowadzone przez OBOP pokazują,
że bezpośrednia telewizyjna transmisja z obrad sejmowej komisji
śledczej miała szczytową oglądalność 8 lutego 2003 r. między godziną
11 a 14. Wówczas w telewizyjnej "Trójce" ("Kurier") 1231 tys. osób
(w wieku powyżej 4. roku życia) oglądało Adama Michnika.
Jednocześnie około 100 tys. widzów oglądało transmisję w TVN 24.
* * *
Przytoczone liczby wskazują, że sejmowe reality show w szczytowym
momencie oglądalności przyciągnęło uwagę ok. 22 proc. ludzi, którzy
w tym czasie mieli włączone telewizory.
Dla porównania: w zeszłym roku średnia widownia programów typu
reality show emitowanych w TVN przekraczała 23 proc. ogółu osób,
które w tym czasie miały włączone odbiorniki. A więc "Big Brother"
intrygował telewidzów tylko odrobinę bardziej niż Michnik.
Zainteresowanie skokami Adama Małysza było za każdym razem
kilkakrotnie większe od uwagi, jaką telewidzowie byli gotowi
poświęcić tasiemcowym przesłuchaniom w sejmowej komisji śledczej.
Przykładowo transmisję ze skoków narciarskich w Sapporo oglądało
5256 tys. osób, czyli 67 proc. Polaków, którzy o tej porze mieli
włączone odbiorniki telewizyjne. Jak widać, gazety mocno przesadzają
pisząc, iż rzekomo całą Polskę fascynuje sejmowe reality show
wicemarszałka prof. Nałęcza.
* * *
Podejście prasy do pracy komisji śledczej jest dość bezkrytyczne.
Poprawność polityczna wymaga, aby chwalić komisję Nałęcza i ganić
prokuraturę. Tymczasem sejmowa komisja śledcza podejmuje decyzje
zgoła idiotyczne. Oto posłowie w świetle jupiterów żądają
przeprowadzenia przeszukań w domach oraz pomieszczeniach biurowych
Rywina i Kwiatkowskiego. Jaki sens ma przeprowadzanie przeszukań u
osób, które z kilkudniowym wyprzedzeniem zostały poinformowane w
telewizji, iż ich domy zostaną zrewidowane?
W czwartek, 13 lutego, prokurator w towarzystwie posła Ziobry
dokonał przeszukania w siedzibie należącej do Rywina spółki Heritage
Films. Zabezpieczono kilkanaście wizytówek, w tym większość
należących do pracowników spółki Agora. Tylko skończony naiwniak
mógłby spodziewać się, że w związku z zamiarem zażądania łapówki
Rywin sporządzał jakieś dokumenty i chował je w bieliźniarce żony
lub że Kwiatkowski prowadził ze swego domowego komputera mailową
korespondencje w sprawie handlu umową telewizyjną. Nikt przy
zdrowych zmysłach nie będzie przecież wytwarzał "dokumentacji
łapówkowej".
Żądanie komisji, aby Kwiatkowskiego zawiesić w pełnieniu funkcji
prezesa TVP, stanowiło przekroczenie kompetencji, jakie komisji
śledczej nadał ustawą Sejm. Ma ona za zadanie tylko badanie sprawy.
Tymczasem nawet nie próbowano nikogo przekonać, że wydobycie prawdy
od Kwiatkowskiego jest zależne od tego, czy rządzi telewizją, czy
chwilowo nie. Zamiast głupich żądań i bezprzedmiotowych wniosków,
posłom z komisji Nałęcza proponuję zatem "eksperyment osmologiczny".
W mazurskiej posiadłości Rywina jest pies, który wabi się Ralfik.
Otóż wielorasowiec Ralfik ujada na obcych, a łasi się do znanych mu
osób. Proponuję więc, aby Wysoka Komisja poleciła zawieźć do
posiadłości Rywina grupę podejrzanych oraz pewną liczbę pozorantów i
psu Rywina kazać ich obwąchać. Ralfik nieomylnie rozpozna znanych
sobie bywalców biesiad, które organizował jego pan. W ten sposób
komisja Nałęcza może przekonać się, kto z polityków gościł u Rywina
na Mazurach.
* * *
W czasie posiedzenia komisji poseł Smolana z Samoobrony ujawnił, iż
złożył na policji doniesienie na Michnika, że mianowicie podżegał
Rywina do popełnienia przestępstwa. Przecież art. 4 ustawy o
sejmowej komisji śledczej wyraźnie stanowi, iż w skład komisji nie
może wchodzić poseł, który występuje w jakiejkolwiek roli procesowej
w postępowaniu prowadzonym w tej samej sprawie przez inny organ
państwowy. Poseł Smolana powinien więc być natychmiast wyłączony ze
składu komisji śledczej. (Inne pozaprawne przemawiające za tym racje
na str. 1 i 2).
Dlaczego dziennikarze wolnej prasy nie podnieśli wrzasku w tej
sprawie? Ano dlatego, że wcześniej inny opozycyjny członek komisji
Nałęcza – poseł Ziobro z PiSuaru – doniósł do prokuratury na
Millera. I też powinien być z tego powodu wykluczony ze składu
komisji (w świetle art. 4, w związku z art. 8 ustawy z 21 stycznia
1999 r. o sejmowej komisji śledczej).
Żądanie wykluczenia Smolany pociągałoby za sobą konieczność
wyłączenia Ziobry. Poprawność polityczna na to nie pozwala.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Warka strong
Wykaz pojemników na śmieci w Warce – tajemnica państwowa policyjnie
chroniona.
Zofia Pawelec, przykładna żona i matka dwójki dzieci, jest
działaczką związkową i radną w Warce. W tamtejszym Zakładzie Usług
Komunalnych kierowała oddziałem dbającym, aby ulice były
posprzątane, śmieci wywożone na składowisko, a na klombach rosły
kwiatki. W Warce Pawelcowa założyła lokalny oddział Centrum Praw
Kobiet.
21 sierpnia 2003 r. po trzeciej po południu Tadeusz Bąk, dyrektor
wareckiego Zakładu Usług Komunalnych, powiadomił panią Zofię, że
następnego dnia ma się stawić w nowym miejscu pracy, gdyż jego
decyzją została oddelegowana na niższe stanowisko do nowych
obowiąz-ków. Dyrektor zgodził się, aby pani Zofia pożegnała się z
pracownikami swego działu. Było już po godzinach pracy. Radna
Pawelec spokojnie zaparzyła kawę i spakowała podręczne papiery,
głównie związkowe. Poprosiła zaprzyjaźnionego kierowcę, aby zawiózł
do jej domu dwie reklamówki wypełnione pospiesznie pozbieraną
dokumentacją. W czasie wkładania reklamówek do bagażnika samochodu
kierowca Wojciech K. został – na żądanie dyrektora Bąka – zatrzymany
przez wezwanych na miejsce policjantów. Funkcjonariusze przeszukali
auto i kierowcę, mimo iż nie mieli nakazu prokuratorskiego. Działali
na podstawie art. 308 k.p.k., który mówi, że w sytuacjach
niecierpiących zwłoki policja może dokonać przeszukania bez takiego
nakazu. Kierowca został zatrzymany i odwieziony do komisariatu.
Reklamówki należące do Pawelcowej zatrzymano. Po przesłuchaniu i
spisaniu protokołu przeszukania kierowcę zwolniono do domu.
Radnej Pawelec policjanci kazali opuścić pokój biurowy i zabrali ją
do komisariatu. Tam oświadczono, że zostaje zatrzymana, a następnego
dnia będzie doprowadzona do prokuratora, gdyż jest podejrzana o
popełnienie poważnego przestępstwa przeciwko dokumentom. W pokoju
biurowym oraz w prywatnym mieszkaniu radnej Pawelec, a także w domku
na działce rekreacyjnej policjanci przeprowadzili przeszukanie,
również bez nakazu prokuratorskiego.
Groźna kryminalistka przesiedziała noc w celi wareckiego
komisariatu. Właściwie nie wiadomo dlaczego, bo przecież dowody jej
rzekomego występku były zabezpieczone. Być może zatem zatrzymanie
było szy-kaną? Miało skompromitować ją w środowisku? Być może miało
być ostrzeżeniem dla związkowców ufających i popierających
przewodniczą? Rankiem 22 sierpnia 2003 r. policjanci zawieźli Zofię
Pawelec do Grójca – przed oblicze prokuratora Tomasza Kulpy.
Prokurator okazał się ludzkim paniskiem. Nie wystąpił do sądu o
nakaz aresztowania. Wydał jednak decyzję ex post sankcjonującą
przeszukanie i zatrzymanie radnej Pawelec i przeszukanie jej
mieszkania. Na podstawie policyjnych materiałów prokurator Kulpa
postawił Pawelcowej zarzut popełnienia czynu wyczerpującego znamiona
art. 176 k.k. Przepis ten stanowi: Kto niszczy, uszkadza, czyni
bezużytecznym, ukrywa lub usuwa dokument, którym nie ma prawa
rozporządzać, podlega karze ograniczenia wolności albo pozbawienia
wolności do lat 2.
Prokurator uznał, że podstawę do postawienia zarzutu daje mu fakt,
iż wśród papierów, które Pawelcowa kazała kierowcy wynieść z biura,
były – obok licznych pism związkowych – „wykaz pojemników na
śmieci”, fotokopia „zestawienia zakupów kwiatów”, kopie „spisów
inwentarzowych”, pismo dyrektora „w sprawie obowiązku przestrzegania
czystości”, „zakres obowiązków kierownika zakładu” oraz jeszcze
kilka innych tego typu papierów wagi państwowej.
Kierowcy Wojciechowi K. nie postawiono zarzutu pomocnictwa, ale
wyleciał z roboty. Zofia Pawelec – zgodnie z decyzją prokuratora
Kulpy – musi się raz w tygodniu meldować na policji w Warce.
Po kryminalnym przedstawieniu zainscenizowanym – prawdopodobnie za
wiedzą burmistrza Zygmunta Pałczyńskiego – przez Krzysztofa
Wieczorka, komendanta policji, i dyrektora Tadeusza Bąka, rada Warki
wyraziła zgodę na dyscyplinarne wylanie „kryminalistki” z pracy w
Zakładzie Usług Komunalnych.
Wiele lat temu, w czasach PRL byłem świadkiem, jak lokalny kacyk
partyjny na Mazowszu popijając czyściochę z miejscowym komendantem
milicji przechwalał się: „Tu rządzi Bóg i partia – do Pana Boga
daleko, a my tu, kurwa, jesteśmy na miejscu i każdemu możemy
dopierdolić, a jak potrzeba, to zapudłować!”.
Przypadek Zofii P. unaocznia, że w Najjaśniejszej Pomrocznej
niewiele się zmieniło.
Ryszard Łepik, wiceprzewodniczący OPZZ, który zlecił swym
współpracownikom zbadanie sprawy Zofii Pawelec, skierował pisma do
ministrów spraw wewnętrznych i sprawiedliwości. Łepik twierdzi, że
wobec działaczki związkowej nadużyto prawa, a jej aresztowanie było
szykaną za sprzeciwianie się lokalnym samorządowcom, którzy
chcieliby najpierw przekształcić komunalny zakład budżetowy w
jednoosobową spółkę, a potem go sprywatyzować. Doprowadziłoby to
niechybnie do redukcji miejsc pracy i wzrostu cen ogrzewania i
wywozu śmieci.
Zofia Pawelec perfekcyjnie wywiązywała się ze związkowych powinności
i OPZZ nie zostawi jej samej w biedzie – zapewnia przewodni-czący
Łepik. Za jakiś czas można się będzie przekonać, jaką siłę przebicia
ma centrala związkowa w państwie rządzonym przez lewicę.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mój plan Hausnera
Korowody polityczne wokół pomysłów pana premiera zaczynają okrutnie
nudzić Polaków. Proponuję zatem rozwiązania, które pozwolą ulżyć
mózgom prominentów (w tym opozycji parlamentarnej) i dają się
zastosować od ręki.
1. Zlikwidować Izbę Zadumy (Senat).
2. Zlikwidować urząd prezydenta RP, a co za tym idzie bezużyteczną,
acz kosztowną Kancelarię z przynależnymi jej pałacami.
3. Zlikwidować urzędy marszałkowskie w województwach, zredukować
liczbę powiatów, zlikwidować powiaty grodzkie.
4. Zlikwidować Ministerstwo Obrony Narodowej i armię WP.
Wyspecjalizowane jednostki (np. GROM) przekształcić w organizacje
prawa handlowego. (Odpadłby zakup samolotów F-16 i innego armijnego
złomu, a także utrzymywanie kosztownego ordynariatu polowego). Dla
potrzeb ceremoniału państwowego rozpisać przetarg na samofinansującą
się kompanię kosynierów pod honorowym dowództwem generalissimusa
Leppera (kosynierzy są tańsi od kawalerii [owies], zaś produkowany
nawóz ma wartość porównywalną).
5. Zlikwidować Ministerstwo Kultury (dla duchowego rozwoju Narodu
wystarczy jeden Dąbrowski – z hymnu).
6. Zlikwidować Ministerstwo Zdrowia z przyległościami (kasy chorych
czy jak je tam teraz nazywają). Dysponentami składek z tytułu
ubezpieczenia zdrowotnego uczynić pacjentów, którzy przecież je
fizycznie do kasy ZUS wnieśli.
7. Zlikwidować Ministerstwo Infrastruktury i tak nie wiadomo, co to
ta infra, a struktur mamy pod dostatkiem.
8. Zerwać stosunki dyplomatyczne z Watykanem, załatwiwszy wcześniej
obywatelstwo tego państwa pani ambasador Suchockiej.
9. Anulować Końkordat.
10. Załatwić Rokicie i Giertychowi jakąś dożywotnią fuchę w
Brukseli.
11. Powołać na stanowisko premiera dr. Kulczyka (mają Włosi
Berlusconiego możemy i my – a co!), który mógłby się sam finansować.
Realizacja mojego planu Hausnera pozwoliłaby uzyskać olbrzymie
oszczędności w finansach publicznych w trybie natychmiastowym i
bezkonfliktowym (nie wkurwiając zanadto związków zawodowych!).
Więcej!
Tylko pkt 9 przyniósłby ogromne wpływy do budżetu z tytułu podatków
egzekwowanych od tzw. działalności charytatywnej kleru (handel
samochodami, dochody z tytułu prowadzonej działalności gospodarczej
typu pralnia Stella Maris).
Realizacja pkt. 4 przyniosłaby efekty i ekonomicznie, i społeczne.
Odzyskane obiekty kubaturowe (koszary) bez większych nakładów z
łatwością dałoby się przekształcić w placówki penitencjarne ku
radości ścieśnionych dziś osadzonych.
O korzyściach finansowych płynących z pkt. 1, 2 i 3 nie trzeba chyba
nikogo przekonywać. Dodatkowo odpadłyby spekulacje co do spuścizny
po miłościwie nam panującym Aleksandrze.
Punkt 10 dodałem wyłączne dla podkreślenia doniosłej roli opozycji w
walce z dotychczasową rozrzutnością państwa.
Janusz M. Kaszuba, Ostrów Wielkopolski
"Bezprawie pana ministra"
W artykule "Bezprawie pana ministra" ("NIE" nr 10/2004) napisałam,
że podróże służbowe do Rosji wiceministra infrastruktury Marka
Bryksa i p.o. dyrektora Departamentu Architektury i Budownictwa
Ministerstwa Infrastruktury Zbigniewa Sierszuły "kosztowały
podatników jakieś 300 tys. zł". Jak informuje p.o. dyrektora Biura
Komunikacji Społecznej Ryszard Nałęcz, koszty wszystkich podróży
służbowych wiceministra Bryksa i dyrektora Sierszuły do Rosji w
latach 2002–2003 i w styczniu 2004 wyniosły 54 288,23 zł.
Przepraszam obu Panów.
Iza Kosmala
Sojusznicy
Po 11 marca, tragedii w Hiszpanii, uważnie przeglądałem prasę,
słuchałem radia, oglądałem telewizję. Chciałem dowiedzieć się, jak
nasi nowi sojusznicy – naród amerykański – wyrazili współczucie
rodzinom ofiar ataku terrorystycznego. Wygląda na to, że ci biedni
przyjaciele nie mają nawet pojęcia, gdzie ta Hiszpania leży na mapie
świata. Zresztą Polacy też się nie popisali. A wystarczy przypomnieć
sobie histerię i rozpacz po 11 września. Czy Amerykanów i ich
administrację stać tylko na dbałość o własne interesy.
W. C.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Nos i tabakiera
Użycie rezerw finansowych państwa do pokrycia części deficytu
budżetowego jest bardzo dobrym pomysłem i jest elementem
antyinflacyjnym, a nie proinflacyjnym, jak uważa Balcerowicz i jego
Rada, czyli Inkwizycja Polityki Pieniężnej. Po to gromadzi się
rezerwy, żeby móc do nich sięgać w odpowiednim momencie i wszystko
wskazuje na to, że ten moment nadszedł teraz. (...)
Kto dał Bankowi Narodowemu prawo decydowania o tym, co ma się stać z
rezerwami państwa? Bank Narodowy ani nie jest reprezentacją narodu,
ani właścicielem tych środków. To tylko skarbonka państwa. Skarbonka
ma większe uprawnienia niż cała reprezentacja narodu razem wzięta?
Niezależność Banku Narodowego to niezależność opinii, ale zarząd
Banku nie ma prawa podejmowania decyzji bez zgody reprezentanta
narodu, jakim jest Sejm. To, co robili do tej pory zarówno zarząd
NBP, jak i Rada Polityki Pieniężnej, to jest samowola. (...)
Jan Lewicki, Biała Podlaska
Bez oblicza
Z programu Kraśki "Oblicza mediów", w którym znęcano się nad
"Balladą o lekkim zabarwieniu erotycznym" Morawskich, wyciągnąłem
następujące wnioski:
1. Piotr Kraśko stracił oblicze, bo nie bronił swoich telewizyjnych
kolegów, na których prowadzona jest nagonka.
2. Ów atak cofa nasz kraj do lat sześćdziesiątych, kiedy z dekoltem
Kaliny Jędrusik walczył sam pierwszy sekretarz.
3. Teraz też nie wolno pokazywać w telewizji zgrabnych lasek.
4. Na wizji zabronione jest tarzanie się w kisielu za 10 zł przed
dwudziestą trzecią.
5. Koronkowe majtki są deprawujące, młode dziewczyny powinny na
ekranie nosić barchanowe.
6. Każdy program dokumentalny musi być poprzedzony i zakończony
wyraźnym komentarzem, aby było wiadomo, co autorzy mieli na myśli. W
przypadku scen szczególnie drastycznych (w kisielu – jak wyżej)
widzom powinien wystarczyć sam komentarz.
7. Nie należy oczekiwać, że po doświadczeniach autorów "Ballady..."
ktoś zrobi dokument np. o pedofilach, bo natychmiast różne marki
jurki, rzecznicy praw dziecka czy inne marszałki oskarżą go o
propagowanie seksu z nieletnimi.
Tylko jednego nie rozumiem. Dlaczego, do kurwy nędzy, wyrzucono z
pory największej oglądalności w poniedziałkowe wieczory "Szept
prowincjonalny" Jana Wołka, dzięki któremu chciało się jeszcze
trochę żyć w tym parszywym, zakłamanym, pseudokatolickim grajdole?
Lech Ścibor-Rylski, Kodeń
Bujanie wśród fal
Jestem studentem V roku socjologii, nauki bądź co bądź społecznej
zajmującej się także problematyką kultur młodzieżowych. Choćby z tej
racji uważnie śledzę coraz częstsze ostatnio doniesienia mediów o
znęcaniu się uczniów nad nauczycielami, szkolnej fali itp. Czasami
padają przy takich okazjach stwierdzenia, że przydatna byłaby pomoc
szkolnego psychologa lub pedagoga.
www.poradnia.ids.bielsko.pl/aktualnosci/subkultury.html
to oficjalna witryna bielskiej poradni psychologiczno-pedagogicznej
obrazująca "wiedzę" tamtejszych specjalistów o polskiej młodzieży.
No cóż, wypada tylko mieć nadzieję, że strona ta nie stanowi
reprezentatywnego obrazu kwalifikacji tej grupy zawodowej w Polsce.
Większość informacji jest mocno przeterminowana (na moje wyczucie o
co najmniej 20 lat), a kilka adekwatnych spostrzeżeń ginie w gąszczu
najzwyklejszych idiotyzmów serwowanych lekką ręką przez autorów.
Ogólnie rzecz ujmując – śmieszne studium niekom-petencji dla
zajmujących się tematem – warte przeczytania ku przestrodze!
Mikołaj Orzeł
(e-mail do wiadomości redakcji)
Bond niech się uczy
Dzięki TVN wiem, że mamy w kraju firmę detektywistyczną, która
spełnia rolę policji i Służb Wywiadowczych, a także jednostki
antyterrorystycznej. To "Rutkowski Patrol", której przewodzi
superhero Rutkowski, o wdzięcznym imieniu Detektyw. (Nie słyszałem,
by mówiono o nim inaczej niż Detektyw Rutkowski).
"Rutkowski Patrol" wkracza wszędzie tam, gdzie nie radzi sobie nasza
nieudolna policja. A to uwolni dłużnika szantażowanego przez
gangsterów, a to zdemaskuje oszustkę w ciąży, która chciała wrobić
niewinnego księdza w ojcostwo. Raz superhero w ciągu bodajże dwóch
dni rozgromił gang czerpiący zyski z prostytucji. Ale z jaką
wszechpotężną organizacją mamy do czynienia, zrozumiałem gdy
Detektyw pojechał do Egiptu i Pakistanu uwolnić więzione tam dzieci
przez ojców Arabów. W jednej scenie na lotnisku Detektyw popisał się
nie byle jaką znajomością języków obcych, gdy do starszej mieszkanki
Pakistanu, próbującej wyrwać mu paszporty, wrzasnął "Raus".
W związku z nasilającym się zagrożeniem ze strony al Kaidy,
proponuję, aby pieczę nad całym MSWiA powierzyć firmie Rutkowski
Patrol.
Mieszkaniec Wrocławia
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Blada afera Szarego Mietka
Gazety informują, że toczy się proces Romualda Szeremietiewa,
wiceministra obrony w rządzie Buzka, odpowiedzialnego za
zaopatrywanie armii w jej zabawki. Gazety nie informują, że proces
spowodował tygodnik "NIE". Kilka lat temu ("NIE" nr 35/1999, "Lancia
tajna, ale fajna") napisaliśmy, że prawicowy polityk Szeremietiew,
ksywa Szary Mietek, kupił sobie prywatną Lancię za pół ceny u
dealera w Tychach. Dziwnym przypadkiem w tej samej firmie dokonano
znacznych zakupów dla wojska. Ogłosiliśmy dokumenty kupna-sprzedaży.
Nikogo to nie zainteresowało. Kilka lat później sprawa Lanci
znalazła się w sądzie jako jeden z pięciu zarzutów korupcyjnych
wobec Szeremietiewa. Powinien mnie cieszyć rzadki objaw takiej
skuteczności naszych publikacji, ale satysfakcję odczuwam małą i
gorzką.
MON dokonuje sprawunków na kolosalne sumy. Niektóre z nich zwolnione
bywają z trybu przetargowego ze względu na bezpieczeństwo państwa i
rozmaite tajemnice militarne. Liczne przetargi czynią wrażenie
ustawionych pod określoną firmę, i to nie zawsze z przyczyn
politycznych jak ten na F-16.
Red. Dariusz Cychol pisał w "NIE", że MON szczególnie często
korzystało z prawnej możliwości zmiany warunków już po przetargu na
korzyść kontrahenta. Wszystko to razem stwarza okazje korupcyjne.
Każe to patrzeć na aferkę z okazyjnym kupowaniem auta przez
Szeremietiewa jako na zaledwie punkt wyjścia do dociekań
prokuratora. Sprawunek ów Szarego Mietka dowodzić może bowiem dwóch
skrajnie przeciwstawnych rzeczy.
1. Warunki i okoliczności kupna limuzyny są dowodem nieuczciwości
byłego ministra. Tworzą więc prawny i operacyjny pretekst do
szukania poważniejszych jej przejawów.
2. Warunki i okoliczności kupna auta dowodzą, że Szary Mietek był w
zasadzie uczciwym politykiem, który uległ powszechnej pokusie
korzystnego kupna. W końcu każdy woli zapłacić mniej niż więcej.
Inni dla taniochy łamią sobie ręce i nogi lub tratują kobiety
szturmując nowo otwarty sklep prowadzący promocyjną sprzedaż.
Szeremietiew zamiast ręki złamał sobie karierę.
Łapówki od wielkich transakcji są zwyczajowo pokaźne. Miewają formę
paczki pieniędzy. Na ogół wpłacane są jednak na anonimowe konta
uruchamiane na hasło w egzotycznych krajach. Nie zostawiają śladów
na papierze. Czy dygnitarz w randze ministra sterujący zaopatrzeniem
armii zaryzykowałby więc osiągnięcie korzyści o skali
kilkudziesięciu tysięcy złotych zostawiającej ślad w dokumentach,
gdyby on pobierał miliony dolarów łapówek?
Jeśli po kilkuletnim śledztwie prokuratura i organy typu policyjnego
nie wykryły w zasadzie niczego więcej, niż ujawniło "NIE", to
zmarnowały ten czas: albo nie umiały, albo nie chciały niczego
wykryć. Lub nie było nic do wykrycia, czyli Szary Mietek jest
uczciwym człowiekiem, który uległ pojedynczej pokusie podsuniętej mu
przez dealera samochodów, za co powinien odpowiadać, ale nie ma o co
robić krzyku.
Co pewien czas "NIE" wskazuje tropy wielkich afer korupcyjnych.
Czasem tak wyraziste jak obraz telewizyjny w reklamach odbiorników
Philipsa. Na przykład łapówkowa prowizja 3 mln dolarów przy
sprzedaży cukrowni ze wskazaniem firmy pośredniczącej dokąd miała
wpłynąć. Czy też branie nieoddawanych kredytów w państwowym banku
przez firmykrzaki mające litery WAT w nazwie. Spółki zakładane przez
ludzi z WSI. Kredyty gwarantowano podpisem generała – komendanta
Wojskowej Akademii Technicznej, twierdzącego potem, że jego podpis
fałszowano. Lub pod zastaw słoika przemyconego jadu wycenionego na
ponad 100 mln. Przy tym branie i gwarantowanie kredytów odbywało się
z pominięciem obowiązujących procedur, np. podpis nie był
notarialnie poświadczony. I różne inne takie przypadki, gdzie
granice pomiędzy tajnymi transakcjami wywiadu a prywatnymi
interesami ludzi związanych z wywiadem są mocno zatarte, co jest
nagminne przy handlu bronią.
Zmierzam do tego, że "NIE" podsuwa tropy wielkiej korupcji i
współtworzy powszechne poświadczenie, że jest ona rozpleniona. Finał
sądowy znajdują natomiast tylko drobne szwindle opromienione
niewspółmiernie wielkim rozgłosem.
Konkluzja jest taka, że Polskę wśród innych schorzeń cechuje zatrata
właściwych proporcji. Brak proporcji między tym, co zostało
zasygnalizowane, a tym, co ulega osądzeniu. Brak też proporcji
pomiędzy tą marnotą, która zostaje osądzona, a wielkim rozgłosem
towarzyszącym śledztwom i procesom. Niewspółmiernie wielkim jakby
dla zastępczego zaspokajania byle czym społecznego gniewu wywołanego
nieuczciwością możnych.
"NIE" strzela, Pan Bóg kule nosi, lecz jest to jakiś bóg szemrany,
niesprawiedliwy.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bida poniżej poziomu nędzy
Przeczytajcie, czy jeszcze żyjecie, czy już zdechliście z głodu.
Pod koniec zeszłego roku GUS opublikował porażające dane dotyczące
sytuacji materialnej ludności w roku 2001. Tak zwane wolne media, na
co dzień zatroskane losem większości rodaków, nawet nie zauważyły
tych informacji. Pewnie dlatego, że postawiło to pod znakiem
zapytania sukces tzw. transformacji ustrojowej.
Z danych GUS wynika, że spuścizna rządów Buzka to ponad 22 miliony
osób (57 proc.) żyjących poniżej przyjętej przez GUS granicy sfery
niedostatku. Jeśli w czteroosobowej rodzinie dochód na jedną osobę
jest niższy niż 401 zł, to znajduje się ona poniżej tej granicy.
Z owych 22 milionów nieudaczników 5,8 miliona ludzi (15 proc.) miało
prawo ubiegać się o pomoc socjalną, czyli żyło poniżej ustawowej
granicy ubóstwa.
Z kolei wśród tych 5,8 miliona jest jeszcze podgrupa szczególna –
3,7 miliona osobników (9,5 proc.) żyjących poniżej granicy skrajnego
ubóstwa! Uprawiany przez nich tryb życia prowadzi, zdaniem uczonych,
do biologicznego wyniszczenia!
To piękne, że delikatni intelektualiści wzruszają się losem
głodujących Afgańczyków, że martwi ich stan demokracji w Chinach i
Irakijczycy jęczący pod butem Saddama. Nie chcą jednak dostrzec, że
nad Wisłą mamy całkiem niezły Auschwitz!
Najgorzej w Polsce mają wiochmeni. 71,2 proc. rodzin wiejskich żyło
poniżej granicy minimum socjalnego, z czego 23 proc. poniżej
ustawowej granicy ubóstwa, w tym 12,6 proc. wpierdalało korzonki,
czyli żyło poniżej minimum egzystencji. Aby obejrzeć to ludzkie
bydło, należy odwiedzić tereny województw warmińsko-mazurskiego,
pomorskiego, kujawsko-pomorskiego i lubelskiego. Ostatnie wybory
parlamentarne i samorządowe udowodniły, że te tereny stają się
bastionami Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin.
Nie trzeba być wytrawnym badaczem, aby dostrzec, że w tej nędzy
największa bieda dotyka rodziny wielodzietne. Wśród dzieci do 14 lat
co ósme żyło poniżej przyjętej w Polsce granicy egzystencji.
Choć prezydent Aleksander Kwaśniewski nieustannie wygłasza kazania o
pożytkach wynikających z wykształcenia, a słowo "edukacja"
regularnie pojawia się na plakatach wyborczych SLD – praktyka jest
odwrotna. Wydajemy na ten cel 4 proc. PKB, co w europejskich
rankingach oznacza, że Polska wyprzedza tylko Grecję, Albanię i
Rumunię!
Ale nawet wykształcona gówniażeria ma przewalone, bo nie ma dla niej
pracy. Stanowi największą grupę wiekową wśród – oficjalnie – ponad 3
milionów bezrobotnych. Bezrobocie w Polsce ma już charakter w
większości dziedziczny. Należy zatem liczyć na biologię i wymieranie
ludzkiego bydła żyjącego poniżej granicy skrajnego ubóstwa.
Ten raj na ziemi to efekt polityki gospodarczej prowadzonej w Polsce
w latach 1997–2001 przez ekipę AWS–UW, a właściwie przez obecnego
prezesa NBP wspieranego przez Radę Polityki Pieniężnej. Skutki tej
polityki długo jeszcze będą się nam odbijać czkawką. Nie mam
złudzeń, że w roku 2003 Główny Urząd Statystyczny przedstawi wyniki
badań dotyczących sytuacji materialnej ludności w roku 2002 –
jeszcze gorsze niż omawiane dziś.
W opublikowanej w 2001 r. pracy "Diag-noza społeczna 2000" pod
redakcją prof. Janusza Czapińskiego można znaleźć informację, że 7,7
proc. Polaków uważało zapoczątkowany w 1989 r. proces transformacji
za korzystny dla siebie. 47,3 proc. było przeciwnego zdania, a 45
proc. miało "transformejszyn" w dupie, czyli zdeklaro-wało
obojętność. Ergo: na przemianach ustrojowych zdecydowanie dobrze
wyszło jedynie 7,7 proc. obywateli naszego kraju. To coraz bardziej
zamknięty krąg ludzi otoczonych przez schlebiające im media, z
własnymi politykami z Platformy Obywatelskiej i wpływami w
strukturach władzy.
Politycy SLD powinni dawno wyciągnąć z tego wnioski i robić
wszystko, aby odwrócić te proporcje. Aby 47,3 proc. Polaków uznało
się za beneficjentów transformacji, a 7,7 – za skrzywdzonych.
Ponieważ rządząca koalicja nie doprowadziła w 2002 r. do zmiany tej
polityki, nie liczyłabym dziś na zbawcze skutki ożywienia
gospodarczego. Jeśli na skutek powszechnej biedy popyt został
dramatycznie stłumiony – to gdzie są źródła wzrostu? Jeżeli nic
strasznego na świecie się nie wydarzy, to w najbliższych miesiącach
będziemy bili kolejne rekordy niskiej inflacji, bo ludzie już
zwyczajnie nie mają forsy.
W ostatnich tygodniach minionego roku byliśmy po raz kolejny
świadkami nachalnego promowania przez lobby najbogatszych, z Polską
Radą Biznesu na czele, idei podatku liniowego. Pomijam fakt, że
ogromna większość podatników (dokładnie 95 proc.) na skutek
mizernych dochodów nie może przekroczyć najniższej stawki
podatkowej. Groźne jest to, że ci sami ludzie, których zasług w
gnojeniu polskiej gospodarki nie sposób przecenić, ostro lobbują na
rzecz swoich oderwanych od realiów koncepcji. Efekty są łatwe do
przewidzenia – bogaci staną się jeszcze bogatsi, a biedniejsi
jeszcze bardziej biedni.
Mimo zmasowanej negatywnej kampanii medialnej przeciw Samoobronie i
Lidze Polskich Rodzin, nie udało się zmniejszyć znacząco poparcia
społecznego dla tych ugrupowań. Pogarszanie się warunków życia
większości obywateli to najlepsza kampania wyborcza, jaką mogą sobie
wyobrazić panowie Lepper i Giertych.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " PIPa o dymaniu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Móżdżek po dziennikarsku "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sprzedać Polskę za Irak
Jak Miller z Polem dadzą Amerykanom gwarancje na budowę autostrady w
Polsce, to Amerykanie może nam pozwolą budować drogi w Iraku.
30 czerwca 2003 r. ogłoszono w Brukseli sprawozdanie z wysiłku
umysłowego urzędników ds. transportu Komisji Europejskiej. Dzień
później w Gdańsku przedstawiciele Ambasady USA w Polsce wygłaszali
lekki opierdol pod adresem naszego rządu posługując się przy tym
szantażem. Obie te sprawy mają ze sobą jak najbardziej ścisły
związek. Łączy je nieudolność i brak zdecydowania polskich rządów.
Trasa P–P
Grupa urzędników pod kierunkiem byłego komisarza ds. transportu
Komisji Europejskiej Karela van Mierta przedstawiła właśnie
propozycje długoletniej strategii inwestowania w europejskie drogi.
W opracowaniu wskazano kilkanaście inwestycji – dróg, linii
kolejowych, mostów – które mają załatać dziury komunikacyjne w
Europie. Wyboru dokonano spośród ponad setki projektów nadesłanych
przez państwa członkowskie i kandydujące. Kierowano się następującą
ideologią: pokonanie naturalnych barier geograficznych takich jak
Alpy, Pireneje, Bałtyk; stworzenie systemu połączeń komunikacyjnych
pomiędzy obecnymi a nowo przyjętymi członkami Unii; zbudowanie
przepływu dla wewnętrznego rynku.
Plan van Mierta wskazuje na trzy priorytetowe inwestycje, które mają
być realizowane w pierwszej kolejności i na które Unia nie będzie
żałować szmalu. Są to: most drogowo-kolejowy pomiędzy Sycylią a
kontynentem, szybka trasa kolejowa z Madrytu do Lizbony i Porto oraz
– wiem, że w to trudno uwierzyć – droga szybkiego ruchu z Gdańska do
Katowic i dalej do Brna z jednej strony, a Wiednia z drugiej.
Pomysły te zostały zaakceptowane przez obecnego komisarza ds.
transportu Komisji Europejskiej panią Loyolę de Palacio. Stwierdziła
ona, że projekty zostaną zaprezentowane jesienią w Parlamencie
Europejskim, tak aby wszystkie kraje członkowskie mogły się na ich
temat wypowiedzieć.
Do tej pory w Polsce lansowano tezę, że ważniejsze niż z Gdańska do
Katowic, Brna i Wiednia wydaje się budowanie drogi między Berlinem a
Warszawą i dalej na Wschód – na Ukrainę i do Rosji. Ogłoszone
propozycje Komisji Europejskiej musiały więc być zaskoczeniem dla
naszych ekspertów od drogownictwa.
Kasa z terminali
Teraz jaśniejsze staje się, dlaczego Filipińczykom tak bardzo
zależało na kupieniu naszego największego terminalu kontenerowego.
Filipińska spółka International Container Terminal Services Inc.
(ICTSI) kupiła w całości polską spółkę Bałtycki Terminal Kontenerowy
(BTK) oraz wydzierżawiła na 20 lat część terenów portu w Gdyni. BTK
obsługuje w tej chwili 80 proc. wszystkich polskich przewozów
kontenerowych. O zasadności i opłacalności dla Polski tej transakcji
pisaliśmy ("NIE" nr 15/2003). Sprzedaliśmy to za tanio i bez sensu.
Pchają się też do nas Brytyjczycy, by budować w porcie w Gdańsku
jeszcze większy terminal kontenerowy.
Być może spółki z Filipin i z Wielkiej Brytanii wiedziały coś, co do
nas dotarło dopiero teraz. Jeśli Komisja Europejska uważa, że
wybudowanie autostrady z Gdańska na południe Europy jest jedną z
trzech najważniejszych inwestycji komunikacyjnych w Europie, to może
warto inwestować w porty w Gdyni i Gdańsku. Jak droga powstanie, to
właściciele baz kontenerowych zarobią kupę szmalu.
Z jednej więc strony nie ma co jeszcze dzielić skóry na
niedźwiedziu, bo ogłoszenie priorytetów a ich wykonanie to dwie
różne sprawy, z drugiej strony zapachniało kasą. Jak dużą? Trudno
powiedzieć w tej chwili precyzyjnie, ale niemałą. Autor artykułu w
"Financial Times" z 1 lipca 2003 r. podaje, że na priorytetowe
inwestycje drogowe trzeba będzie wydać do 2020 r. 235 mld euro.
Takiej kasy nie ma – w tej chwili Unia Europejska na infrastrukturę
transportową wydaje około 600 mln euro rocznie – ale autorzy
projektu z van Miertem na czele
liczą, że obecne wydatki zostaną stopniowo zwiększone aż
siedmiokrotnie.
Kasę na budowę dróg, kolei i mostów zapewnić mają poszczególne kraje
członkowskie Unii. Ale czy Bruksela będzie chciała sypnąć groszem na
prywatną inicjatywę ludzi ze Stanów Zjednoczonych? Bo właśnie
konsorcjum polsko-amerykańskie od dawna przymierza się do budowy tej
drogi.
Jankeski szantaż
Od kilku lat koncesję na budowę odcinka autostrady A1 ma konsorcjum
Gdańsk Transport Company (GTC) stworzone przez amerykański koncern
Bechtel oraz GPRD Skanska i BGŻ. Na razie nic nie wybudowali.
Problem w tym, że pragnęliby budować, ale nie chcą ryzykować
utopienia własnej kasy. Jakoś bowiem kiepsko wygląda biznesplan,
który przedstawia GTC w zakresie zwrotu kosztów inwestycji. Do
wiadomości publicznej cały czas nie przedostała się potwierdzona
informacja, ile ma kosztować kilometr drogi, którą chce wybudować
Bechtel z polskimi wspólnikami. Nieoficjalnie szepcze się o 5 mln
dolarów. Naciskają więc na polski rząd. Pierwszy odcinek ma mieć
długość 152 km. Rząd polski miałby udzielić gwarancji na 760 mln
dolków. W Ministerstwie Infrastruktury uważają, że to za dużo.
Amerykanie się wkurwiają. Już raz jeden z dyrektorów Bechtela
obsobaczył Millera, gdy ten bawił w lutym tego roku w Stanach ("NIE"
nr 14/2003). Ponieważ nie pomogło, a ciśnienie Amerykanom skacze, to
zaczęli posuwać się do szantażu.
1 lipca 2003 r. w Gdańsku odbyło się spotkanie z radcą handlowym
Ambasady USA w Polsce Edgarem Fultonem. Był tak uprzejmy, że
pozwolił sobie publicznie na szantaż typu: jeśli wy nie pozwolicie
Bechtelowi na budowę autostrady tutaj, to nie bądźcie zdziwieni,
jeśli Bechtel nie pozwoli wam na budowę autostrad w Iraku.
Jakieś pytania?
Trzy wyjścia
Rząd ma do wyboru trzy możliwości. Albo dać się rugać Amerykanom i
zgodzić się na ich warunki finansowe (czyli gwarantować budowę
autostrady po kosztach, które sam uważa za wysokie); albo negocjować
jeszcze z Bechtelem, aby łaskawie zgodził się przemyśleć i
przeliczyć koszty, bo może uda się budować taniej (z tego, co wiemy
nieoficjalnie, ku temu w Ministerstwie Infrastruktury się skłaniają,
ale czy ku temu skłaniają się ci od Bechtela, oto jest pytanie);
albo też olać Bechtela, rozpisać jeszcze raz konkurs na koncesję,
wpuścić tu nowe konsorcjum składające się z jakiejś firmy
europejskiej z doświadczeniem w budowie autostrad i wystąpić o
pieniądze do UE.
Marek Pol zdaje się działać jednak według starej sprawdzonej zasady:
jeśli czegoś nie umiesz albo nie chcesz zrobić, to powołaj kolejną
grupę ekspertów. Po pomyśle z winietami kolejnym remedium na chorobę
zwaną budową autostrad ma być pełnomocnik rządu w tej sprawie.
Wróble ćwierkają, że ma to być Jacek Piechota.
Trzecia możliwość mogłaby być najtańsza, ale też spowodowałaby, że
rozpoczęcie budowy na pewno jeszcze bardziej się opóźni. Nie wiem,
może warto przychylić się do koncepcji europejskiej. Amerykanie już
nas z Iraku nie wywalą, skoro nas wpuścili.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cofiemy sie do tyłu
Życie kulturalne w Łomży i Goniądzu
W mediach słychać o efektownych drakach, których bohaterami są
artyści, a personalna awantura w łódzkim teatrze oparła się o sąd.
Jednak życie kultury polskiej kończy się za rogatkami wielkich
miast. Delegatura NIK w Białymstoku zestawiła osiągnięcia w tej
dziedzinie 11 gmin utrzymujących 19 placówek kultury (12 ośrodków i
domów kultury i 7 bibliotek).
Jest wśród nich wojewódzka do niedawna Łomża, przebojowy, stawiający
na turystykę Augustów i szeroko znana z festiwali chórów cerkiewnych
Hajnówka.
* W 1 gminie opracowano program rozwoju kultury.
* W 1 gminie próbowano rozpoznać lokalne potrzeby społeczne w
dziedzinie kultury.
* W 2 gminach działalność jednostek kultury wykorzystywano do
promocji samorządów.
* W 5 gminach na kulturę przeznaczono proporcjonalnie mniej środków
niż w latach poprzednich.
* Co najmniej 90 proc. środków (w Miejskiej Bibliotece Publicznej w
Ciechanowcu aż 93,3 proc.) pochłaniają płace.
* Zmniejsza się zatrudnienie. W Czarnej Białostockiej na pełnym
etacie pracuje jedynie dyrektor Domu Kultury. W Ciechanowcu
podziękowano instruktorowi tańca i powierzono jego obowiązki
pracownikowi prowadzącemu filmo-tekę i zajęcia klubowe. W Goniądzu
dyrektorem Gminnego Domu Kultury został urzędujący inspektor ds.
kancelaryjnych i kulturalnych Urzędu Miejskiego (29 lat pracy,
wykształcenie średnie rolnicze).
* Wysokość wydatków na kulturę w przeliczeniu na jednego mieszkańca
wystarcza na zakup jednej książki.
* Większość (66,2 proc.) pracowników kultury legitymuje się
wykształceniem średnim i nie ma przygotowania kierunkowego. Na
przykład Gminnym Ośrodkiem Kultury w Mielniku kierował dyrektor,
który miał wykształcenie średnie techniczne i tygodniowy kurs
zarządzania instytucjami kultury.
* Tylko połowa domów kultury i bibliotek ubiegała się o dotacje z
budżetu państwa, funduszy celowych i organizacji pozarządowych.
* Stan techniczy budynków był daleki od ideału. Niekonserwowane
rynny i rury spustowe uszkodziły tynki, a instalacja elektryczna
groziła bezpieczeństwu osób przebywających w Domu Kultury w Czarnej
Białostockiej.
* W 3 gminach w ogóle nie ma podmiotów gospodarczych prowadzących
działalność gospodarczą w zakresie kultury i sztuki (np. punkt
sprzedaży książek).
* W 5 bibliotekach zmniejszył się stan księgozbiorów.
Na przykład biblioteka w Goniądzu zakupiła w latach 2000–2002 trzy
książki. Najnowszą encyklopedię, którą
dysponowała, wydano w latach 60. W księgozbiorze rolnik nie znajdzie
niczego o pszenżycie, a uczeń o położonym za oknem Biebrzańskim
Parku Narodowym. Podobnie, jak w innych podlaskich bibliotekach,
stwierdzono zmniejszenie się liczby czytelników i wypożyczeń.
* Różnie było z prenumeratą czasopism. Biblioteka w Stawiskach
prenumerowała trzy tytuły: "Super Express", "Świerszczyk" i
"Przyjaciółkę".
* * *
Ustawa o samorządzie gminnym stanowi, że do zadań gminy należy
"zaspokojenie zbiorowych potrzeb wspólnoty, w tym w zakresie spraw
kultury, bibliotek gminnych i innych placówek upowszechniania
kultury" (Dz.U. z 2001 r. Nr 142, poz. 1591).
Opisane przykłady nie kompromitują systemu, bo gminna Polska ma
potrzeby pozaartystyczne. Na przykład w Wiżajnach zasiłek celowy z
opieki społecznej przyznawany mieszkańcom znajdującym się w
nadzwyczajnej sytuacji życiowej wynosi 20 zł.
Godne popularyzacji rozwiązanie znaleźli radni z Czarnej
Białostockiej. Likwidację kultury rozłożyli na etapy. Na początek
wystąpili z wnioskiem, aby skasować miejscowy Dom Kultury, a jego
zadania przekazać Urzędowi Miejskiemu.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Ksiądz zabierze nawet grób
Mieszkanka Lubartowa przeżyła szok, kiedy po przyjściu na cmentarz
znalazła na miejscu grobu swej córeczki grób kogoś obcego. Mogiłę
zlikwidowano na polecenie księdza Andrzeja T. z parafii św. Anny,
który nawet nie poinformował matki o zamiarze eksmisji. Sprawa
skończy się w sądzie, albowiem kobieta żąda od księdza oddania
prochów córki oraz 50 tys. zł zadośćuczynienia za naruszenie dóbr
osobistych.
Patronka dla Sieradza
"Dziennik Łódzki" i tygodnik "Nad Wartą" zaprosiły swoich
czytelników do dyskusji o tym, kto ma zostać patronką Sieradza –
święta Jadwiga Królowa Polski czy błogosławiona Urszula Ledóchowska?
Dyskusja mieszkańców poprzedzi uchwałę radnych, do których będzie
należeć ostateczna decyzja. Tak to i demokrację mamy, i doniosłe
dyskusje, od których tężeje potencjał umysłowy kraju.
Molestował, ale z zawieszeniem
Sąd Okręgowy w Świdnicy odrzucił apelację obrońców proboszcza z
Pszennej skazanego za molestowanie seksualne dwóch ministrantów.
Wyrok półtora roku więzienia z zawieszeniem na 4 lata jest
prawomocny. Biskup Janiak, przełożony księdza lubiącego chłopaczków,
ubolewa, że postępowanie sądowe negatywnie odbiło się na zdrowiu
księdza Edwarda P. Zapowiada, że dla podratowania zdechlaczka
awansuje go do pracy w kurii. Ani słowa współczucia dla ofiar
zboczeńca, ani słowa o rekompensacie, niechby i moralnej, dla ich
rodzin prześladowanych przez wiejskie środowisko za to, że chcieli
księdza podać do sądu.
Ksiądz się miga przed pierdlem
Rok upłynie niebawem od uprawomocnienia się wyroku na księdza Marka
S., który ma do odsiedzenia 5 wojtków. Księżulo spowodował pod
Włocławkiem wypadek samochodowy, w którym zginęło pięć osób, a dwie
zostały ranne. Teraz robi wszystko, by nie trafić za kratki.
Najpierw wniósł o odroczenie wykonania kary z powodu choroby i
rozliczenia akcji charytatywnej. Gdy termin mijał, ponownie powołał
się na akcję dobroczynną. Na rozprawę, na której miano rozpoznać ten
wniosek, nie przybył adwokat księdza. Na kolejne posiedzenie sądu
nie przybył skazany. Wreszcie w kolejnym terminie, mimo nieobecności
i kapłana, i jego papugi, sąd uznał, że nie ma podstaw do
odroczenia. Ksiądz oczywiście złożył zażalenie. Jego adwokat
argumentuje, że obecnie księżulo przekazuje parafię i szkoli
następcę. Mamy nadzieję, że nie uczy go prowadzenia samochodu.
Dwa lata za milczenie księdza
Dwa lata odsiedział w pierdlu góral z podhalańskiej wioski
niesłusznie oskarżony o morderstwo, o czym wiedział ksiądz
proboszcz, któremu przyznał się prawdziwy morderca. Dopiero
przyciskany przez sąd proboszcz ujawnił nazwisko zabójcy. Morderca
przyznał się księdzu bynajmniej nie w ramach tzw. spowiedzi, ale w
rozmowie, w której uczestniczyli także żona i teść. Pozostawiamy
czytelnikom osąd moralny postępowania księdza oraz bepe Pieronka,
który bredzi przed prasą, że ksiądz miał prawo zachować milczenie w
ramach tzw. tajemnicy powierzonej. Warto przypomnieć Pieronkowi, że
każdy ksiądz (w co rzeczywiście trudno w Pomrocznej uwierzyć) jest
normalnym obywatelem, na którego kodeks karny nakłada obowiązek
informowania właściwych organów o popełnionych zbrodniach.
Jasnogórskie korepetycje
Młodzież wracająca do Kielc z przedmaturalnej pielgrzymki do
Częstochowy tak została napełniona Duchem Świętym, że zaczęła stukać
się po czajnikach. Spór poszedł o to, która szkoła jest najlepsza.
Krewcy młodzieńcy uspokoili się dopiero wtedy, gdy przyjechała
policja. Napełnienie Duchem Świętym w przypadku czterech młodzieńców
policjanci ocenili na zbyt duże i przewieźli ich do izby
wytrzeźwień.
Prawdziwy ksiądz, fałszywe euro
Policja w Proszowicach zatrzymała 34-letniego księdza i jego
35-letnią znajomą. Ksiądz niedawno wrócił z Włoch i ostatnio
odwiedzał małopolskie kantory. W kantorze w Proszowicach euro
księdza wzbudziły podejrzenia. Zaalarmowano policję, która znalazła
przy wielebnym 3 fałszywe banknoty o nominale 50 euro. Przy
czekającej w pobliżu na księdza kobiecie znaleziono kolejne
fałszywki (22 banknoty z powtarzającymi się numerami). Za
wprowadzanie w obieg fałszywych pieniędzy grozi księdzu 10 lat
więzienia. Przez przeoczenie konkordat ani ustawa kościelna nie
chronią kleru przed odpowiedzialnością za puszczanie w obieg
fałszywej forsy tak jak chroni ich przed ściganiem za przestępstwa
podatkowe i oszustwa celne.
Po ślubach ubóstwa
Policja odzyskała XV-wieczne starodruki i inkunabuły. Zaginęły one
ponad dwa lata temu z biblioteki warszawskich franciszkanów, choć
oni sami nic o tym nie wiedzieli. Cenne inkunabuły (223 sztuki –
kupa szmalu) podpieprzył z klasztoru były przełożony zakonu,
43-letni Stanisław C. Skradzione rękopisy i druki przechowywał w
domu. Skłonił znajomą, by zaniosła kilka z nich do Biblioteki
Narodowej i poprosiła o wycenę. Ekspert z biblioteki zauważył
zakonne pieczęcie i zadzwonił natychmiast do obecnego prowincjała
franciszkanów. Ten z kolei zadzwonił na policję.
Czas mszy św. – czas kradzieży
Prokuratura Rejonowa w Chojnicach sporządziła akt oskarżenia
przeciwko sześciu młodym mężczyznom, którzy w ciągu trzech miesięcy
aż 6-krotnie włamali się na plebanię w Sworach i ukradli księdzu z
metalowej kasetki 19,8 tys. zł. W czasie gdy kapłan odprawiał mszę,
spostrzegawczy młodzieńcy wyciągali z kieszeni płaszcza księdza
klucz i wchodzili na plebanię. W kasetce księdza zawsze były tak
poszukiwane przez nich pieniążki, a okradziony widocznie nie
zauważał tak drobnego dla się ubytku.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mały żeński pełnomocnik "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Po długodniowym liczeniu ogłoszono wyniki wyborów samorządowych.
Okazało się, że wszyscy są zadowoleni.
• Ogłoszono pierwszy przypadek podpisania samorządowej koalicji
SLD–Samoobrona. Okazało się, że niezadowoleni są prawie wszyscy:
prezydent Kwaśniewski, przewodniczący Lepper, liderzy PSL, PO,
PiSuaru, LPR, a także niektórzy działacze SLD–UP. Zadowoleni byli
miejscowi liderzy, Grzegorz Kurczuk z SLD i Józef Żywiec z
Samoobrony, ale poprawność polityczna nakazywała im zadowolenie
starannie ukrywać.
• Urażony Kurczukiem lider PSL Jarosław Kalinowski zaproponował
samorządowe koalicje partiom prawicowym, przede wszystkim PiSuarowi.
Zaskoczone tym państwo Kaczyńscy odpowiedziało ustami Lecha, iż jest
to tylko kokieteria PSL wobec SLD-owskiej kochanki, to odpowiedzą
Kalinowskiemu "Spieprzaj dziadu!".
• Tylko 36 głosów potrzebował pan Leszek Winiarski, żeby zostać
radnym w stołecznej dzielnicy Wesoła. Startował gościnnie z listy
Antka Macierewicza. Prywatnie jest nauczycielem WF. Jego imponujący
wynik wskazuje, że przynajmniej uczniom nie podpadł.
• Sprytem wykazali się kandydaci na radnych w gminie Kobierzyce na
Dolnym Śląsku. Wykorzystali brak precyzji w przepisach i wpisywali
na listy wyborców "czasowo przebywających" na ich terenie
skaperowanych zwolenników z innych gmin, często swoje rodziny. W III
RP pojawiła się nowa profesja – imigrant wyborczy.
• Rozwód w arcykatolickiej Lidze Polskich Rodzin. Antek Macierewicz
wraz z posłanką Krystyną Grabicką, posłami Czerwińskim, Luśnią i
Stryjewskim odchodzą z prorodzinnej Ligi. Wedle posłanki
Grabowskiej, kierownictwo LPR to "banda oszustów i krętaczy", zaś
Wrzodak, Kotlinowski i Giertych stworzyli nową "bandę trojga".
Rozwód rozważa także poseł Gabriel Janowski, który chce się sparować
z Bogdanem Pękiem, wychodźcą z PSL. Jeden umie skakać, drugi
gwizdać, dobiorą trzeciego równie zdolnego i na koło poselskie im
wystarczy.
• Słabnie też Samoobrona. Opuścił jej klub parlamentarny poseł Jerzy
Michalski, którego Lepper nie chciał rzucić na odcinek europejski.
Wśród sfrustrowanych odmową wyjazdu do Strasburga są też posłowie
Wacław Klukowski i Józef Cepil. Lepperowi nie udało się wyrzucić
Wojciecha Mojzesowicza, do którego pan przewodniczący krzyczał:
"Wypierdalaj z klubu, chamie". To taka odmiana Kaczyńskiego
"Spieprzaj dziadu!".
• Andrzej Milczanowski, były wałęsowski minister spraw wewnętrznych,
zostanie postawiony przed sądem. Zdaniem prokuratury, Milczanowski
nie miał prawa ogłaszać z trybuny sejmowej, że UOP rozpracowujący
sprawę Olina podejrzewa o agenturalność Oleksego. Milczanowski tym
chwytem obalił premiera.
• Rząd szedł od sukcesu do sukcesu. Wicepremier i minister finansów
Grzegorz Kołodko przebiegł w USA dystans 42 km i 195 metrów. Po czym
stanął. A Forrest Gump biegł dalej.
• Purpurowa Eminencja Glemp uroczyście odznaczyła nagrodą Białego
Kruka Janusza Dzięcioła, zwycięzcę "Big Brothera" pierwszej edycji.
Za propagowanie zdrowego trybu życia. Do tej pory Kościół kat.
potępiał reality show za permisywizm, postmodernizm i panseksualizm.
Po ostatnich sondażach wskazujących, że młodzi odchodzą od czarnych,
nastąpiła zmiana linii. Niebawem beatyfikowana zostanie Frytka za
propagowanie radosnych form prokreacji.
• Salceson watykański i inne zwierzęce wyroby pojawiły się w
stołecznych delikatesach. Są diabelsko drogie, ale wykonano je
według receptury gotującej papieżowi siostry Ludmiły i opatrzono
imprimatur Stolicy Apostolskiej. Tak ukoszerniony po katolicku
salceson można żreć bez grzechu obżarstwa.
• Polityczny nieboszczyk prof. Geremek po Zaduszkach dostał nagrodę
pocieszenia – Order Orła Białego.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rządzic żeby urządzić "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pan Tomasz D. jest członkiem Polskiego Związku Niewidomych. Posiada
jednak prawo jazdy. Ostatnio brał udział w kolizji na jednym ze
skrzyżowań w Rzeszowie. Mówi, że to nie on kierował samochodem.
Kobieta, która prowadziła drugi samochód, twierdzi jednak, że za
kierownicą auta, z którym się zderzyła, siedział pan Tomasz. Sąd nie
daje wiary zeznaniom kobiety. Określił je jako "cyniczne, bo zanik
nerwu wzrokowego u Tomasza D. powoduje u niego ślepotę, a fakt, że
ma on prawo jazdy, nie ma znaczenia".
Trzy gimnazjalistki ze Strzyżowa chciały się napić. Posłały więc na
melinę swoich kolegów. Meliniarz nie chciał jednak sprzedać alkoholu
nieletnim. Dziewczynki poprosiły więc o przysługę przygodnego
mężczyznę. Po wypiciu przyniesionego przez niego spirytusu trafiły
do szpitala. Policja dotarła do meliniarza. Ma 80 lat i niebywałą
jak na dzisiejsze czasy etykę zawodową.
W Polkowicach wieżowce pochylają się. Kopalnia zleciła przebadanie
ich stabilności ekspertom. Ci twierdzą, że budynki, mimo licznych
pęknięć, są bezpieczne. By poprawić samopoczucie mieszkańcom, na
zlecenie kopalni na górnych piętrach przymocowano taśmą lub innym
łącznikiem meble do ścian.
25-letnia Lucyna W. zaczepiła w autobusie MZK w Bydgoszczy drugą
kobietę i obrzuciła ją stekiem wulgarnych wyzwisk. Ordynarnej pani
zwrócili grzecznie uwagę trzej uczniowie. W odpowiedzi pani Lucyna
wyjęła nóż i pocięła dwóch z nich. Młodzież trzeba uczyć szacunku
dla starszych.
W regionie wałbrzyskim przeprowadzono wybory uzupełniające do
Senatu. Wzięło w nich udział 3,73 proc. uprawnionych. "Reprezentuję
między innymi bezrobotnych. Dzięki temu, że startowałem, pięćset
osób bez pracy zarobiło po 130 zł za udział w pracach komisji
obwodowych" – wyjaśnił sens podobnych imprez zwycięski kandydat.
37-letni Roman M. zabił swoją 77-letnią matkę. Dostał dożywocie, ale
sąd apelacyjny z Poznania, który nie dopatrzył się w jego
postępowaniu szczególnego okrucieństwa, złagodził mu karę do 25 lat.
Pan Romek zabił mamusię za odmowę dania mu 50 zł. Do zabójstwa użył
metalowego krzesła, którym kilkadziesiąt razy uderzył swoją ofiarę.
I dlatego większość rodzin ma krzesła drewniane.
Burmistrz Żywca konsekwentnie realizuje swoją politykę pełnego
wykorzystania możliwości podlegających mu urzędników. Kilka tygodni
temu zlecił urzędnikom roznoszenie korespondencji po mieście, aby
oszczędzić na znaczkach. Ostatnio zaś zagonił ich do sprzątania
miasta. Burmistrzowi chodziło o to, aby dać dobry przykład
mieszkańcom. Niech widzą, jacy są urzędnicy, na których płacą
podatki. Że jak trzeba, potrafią zakasać rękawy i wziąć się do
roboty – mówi pan burmistrz. Biorący udział w czynie pracy
sprzątania urzędnicy z entuzjazmem wypowiadali się przed
dziennikarzami o pomysłach swego szefa.
W Olsztynie zorganizowano Juwenalia. Blisko 200 reprezentantów
przyszłej elity intelektualnej RP zgłosiło się z urazami ciała na
izby przyjęć. Większość ucierpiała podczas bójek i upadków. W
szpitalu wojewódzkim na izbie przyjęć zabrakło gipsu. Bawili się też
studenci w Łodzi. Zniszczony został radiowóz policyjny, cztery
autobusy, dwa tramwaje i znaki drogowe. Ospali jacyś ci dzisiejsi
studenci.
D. J.
W Przysusze zezwolenia na widzenia z tymczasowo aresztowanymi
wydawała woźna tamtejszej Prokuratury Rejonowej. Sprzedawała je
fałszując podpisy prokuratorów bądź dopisując dodatkowe nazwiska na
legalnie wystawionych kwitach. Przedsiębiorcza kobieta
prawdopodobnie oddała także trzem kierowcom zatrzymane za jazdę po
pijaku prawa jazdy. Nie ma zajęć tak skromnych, aby zaradny człowiek
się nie wybił.
M. Z.
W Lublinie odbył się (16–18 maja) trzydniowy Dzień z Unią Europejską
– Portugalia na Lubelszczyźnie. Najważniejszym punktem programu
promującego kulturę kraju rewolucji czerwonych goździków był koncert
z okazji... urodzin papieża. Wystąpili znani artyści, między innymi
Budka Suflera, Beata Kozidrak, Justyna Steczkowska i Mietek
Szcześniak. Zapowiadany Czesław Niemen nie pojawił się ze względów
zdrowotnych, poinformowano.
T. I.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIEmoralna propozycja
* Jeżeli masz maturę, studiujesz, pracujesz albo jesteś bezrobotny,
a poważnie myślisz o dziennikarstwie jako swoim przyszłym zawodzie i
– trzeba to powiedzieć – sposobie na życie
* Jeżeli chciałbyś uczyć się tego zawodu w tygodniku "NIE", a potem
u nas pracować
Zapraszamy. Spróbuj napisać reportaż społeczny.
Może to być nastrojowy portret konającego miasta lub dramatyczna
relacja z pożaru w domu wariatów, opis upadku zakładu
zatrudniającego trzy tysiące ludzi albo opowieść o samotnej
staruszce, jej wyleniałym kocie i 400 zł emerytury. Ważne, żeby po
przeczytaniu tekstu wiadomo było, dlaczego o tym piszemy. Żeby
czytelnika zirytować, rozbawić, podnieść na duchu, skłonić do
refleksji; żeby się dowiedział czegoś, o czym nie miał pojęcia.
Zanim usiądziesz do pisania, musisz sam odpowiedzieć sobie na
pytanie: dlaczego sądzisz, że zainteresuje to kogoś, kto nie zna
osobiście Ciebie, bohaterów Twojej opowieści, nigdy nie był w Twoim
mieście (albo na Twojej wsi), pewnie nigdy tam nie przyjedzie i
generalnie ma Cię w nosie razem z Twoimi odczuciami na temat
rzeczywistości.
Pisz na komputerze albo na maszynie. Teksty można przysyłać e-mailem
na adres
stypendium@redakcja.nie.com.pl albo pocztą: redakcja tygodnika
"NIE", ul. Słoneczna 25, 00-789 Warszawa z dopiskiem "Stypendium".
Możesz przysłać dyskietkę, ale koniecznie dołącz wydruk. Napisz nie
więcej niż 6 stron maszynopisu (1800 znaków na stronie, 30 wierszy
po 60 znaków).
Korespondenci – płci obojga – którzy nadeślą nam teksty, które
uznamy za warte uwagi, będą mogli ubiegać się o półroczne stypendium
stażowe w tygodniku "NIE". Wysokość stypendium wyniesie 1000 zł
miesięcznie.
W tym czasie pod opieką jednego z dziennikarzy "NIE" będziesz uczyć
się podstaw zawodu w praktyce – a udane efekty tej nauki znajdą się
na łamach, Ty zaś otrzymasz z tego tytułu honorarium. Po półroczu –
jeżeli obie strony uznają współpracę za udaną – zaproponujemy Ci
etat w tygodniku "NIE".
UWAGA! To nie jest "Szansa na sukces". Nie szukamy chwalonych przez
ciocie na przyjęciach autorów wypracowań. Szukamy gości z jajami,
gotowych pisać ostre, odważne teksty w naszej – kontrowersyjnej
niewątpliwie – gazecie i podpisywać je własnym nazwiskiem.
Jeżeli chcesz spróbować, na początek przeczytaj i uwzględnij kilka
praktycznych rad.
* Nie wydziwiaj. Nie sil się na 'styl »NIE«'. Buduj proste, krótkie
zdania, unikaj nadmiernie złożonych konstrukcji, zbyt wielu
imiesłowów i epitetów. Pamiętaj, że grafomaństwo mierzy się liczbą
przymiotników. Wybierz jedno, najtrafniejsze określenie.
* Ważni są ludzie. Nie piszesz raportu GUS. Zamiast "cała ludność
tej miejscowości uważa" albo "wszyscy pracownicy zakładu się
cieszą", napisz: "pod sklepem GS stał facet w walonkach i berecie z
antenką.
Powiedział mi...". Z drugiej strony – nie piszesz też notatki z
wywiadu środowiskowego, nie musisz podawać wszystkich nazwisk z
adresami i numerem PESEL. Jeżeli ktoś powie Ci coś ciekawego, ale
nie będzie chciał występować pod nazwiskiem – zrezygnuj z nazwiska,
ale nie z wypowiedzi.
* Ważny jest nastrój. Opisuj, co widzisz: stan i wiek domów, twarze
i ubiory ludzi, asortyment w sklepach i to, czy uliczne koty są
tłuste i leniwe, czy chude i uciekają, jak ktoś tupnie. Ale nie
przesadzaj, opis musi służyć temu, aby czytelnik wyobraził sobie
miejsce, o którym piszesz, ale nie powinien przy nim usnąć.
* Cytuj. Ludzie mówią swoim własnym stylem, im bardziej
autentycznym, tym lepiej. Nie staraj się tłumaczyć wypowiedzi na
poprawną polszczyznę, nie cenzuruj.
* Unikaj banalnych wyrażeń, których nigdy nie użyłbyś w mowie, ale
kojarzą Ci się ze stylem gazetowym. Nie pisz "podwawelski gród",
"miasto stołeczne" ani – uchowaj Boże – "zimowa stolica Polski".
Pisz normalnie: Kraków, Warszawa, Zakopane. Pisz tak, jak mówisz.
* Reporter nie przemieszcza się w czasie i przestrzeni. Nawet,
jeżeli pociąg się wykoleił, uciekł Ci autobus, docierałeś na miejsce
przez trzy dni i trzy noce wozem drabiniastym, a na końcu pieszo –
czytelnika gówno to obchodzi, chyba że piszesz reportaż o jeżdżeniu.
Nie nudź odbiorcy opisem swojej choroby lokomocyjnej, bo to Twój
problem, nie jego.
Powodzenia!
Autor : Redakcja
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
CIT wam w oko
Gdyby rząd radykalnie obniżył podatek od przedsiębiorstw –
przedsiębiorcy gówno by z tego mieli. Za to banki – owszem.
Dyskusja nad budżetem stała się po raz kolejny okazją do bicia piany
w mediach pod hasłem obniżki podatku dochodowego od osób prawnych
(CIT). Bili ci co zawsze – Polska Konfederacja Pracodawców
Prywatnych z Bochniarzową na czele, Goliszewski z Business Center
Club, sławny analityk Rybiński i były "minfin" Bauc.
Nie podoba się orłom polskiej gospodarki, że rząd zaproponował
Sejmowi obniżkę stawki podatku dochodowego od osób prawnych, czyli
firm, z 28 proc. w roku bieżącym do 27 proc. w roku 2003. To za
mało!
Ich przepis na sukces gospodarczy od lat jest prosty jak konstrukcja
cepa: "Obniżenie podatku dochodowego CIT pozostawia
przedsiębiorstwom więcej zysku netto, który zostanie zamieniony na
inwestycje, a te z kolei przełożą się na nowe miejsca pracy..." ble,
ble, ble – co oznacza powszechną szczęśliwość i dobrobyt, a tylko
głupi rząd Millera i jego minister finansów kierując się niskimi
pobudkami zrobić tego nie chcą.
Ty zaś durny narodzie cierp i płacz.
W poprzednim rozdaniu cwaniak Balcerowicz wprowadził do ustawy o
podatku CIT sprytny zapis o obniżeniu stawki tego podatku z 28 do 24
proc. w 2003 r. – czyli aż o 4 proc. W 2004 r. stawka ta miała
zostać obniżona do 22 proc.
Rząd Buzka, który zdołował gospodarkę i przewidywał, że wyborcy go z
tego rozliczą, chciał w ten sposób podłożyć bombę z opóźnionym
zapłonem, na której wyleciałaby każda następna ekipa. Uważam tak
dlatego, że doświadczenie wskazuje wyraźnie, iż prosta obniżka
stawki podatku CIT wywołuje efekty zgoła
odmienne od założonych. Łatwo to sprawdzić zapoznając się z danymi
Głównego Urzędu Statystycznego.
W latach 1998–2001 stawka podatku CIT została zmniejszona o 8 proc.,
a bezrobocie wzrosło o 7 proc.! Inwestycje zaś spadły z 14,2 proc. w
1998 r. do 9,8 proc. w roku 2001.
A miało być, kurwa, jak w Irlandii! Obniżka podatków miała
spowodować wzrost zysków, który zostałby zamieniony na inwestycje, a
te z kolei stworzyłyby nowe miejsca pracy... Liczby pokazują, że
jest to nieprawda. Nie przeszkadza to jednak Bochniarzowej i spółce
nadal bić w dzwony. I oczywiście robić na tym szmal na swoją
luksusową konsumpcję w kraju i lokowanie zysków od ich wyzysków za
granicą.
Rząd Leszka Millera moim zdaniem popełnił w sprawie stawki podatku
CIT poważny błąd – nie należało w ogóle jej obniżać – obniżka o 1
proc. nie ma większego znaczenia, a i tak media i różnego rodzaju
analitycy oraz niezależni eksperci ekonomiczni robiliby swoje.
1998 1999 2000 2001
Stawka podatku CIT36%34% 32%28%
Dynamika inwestycji 14,2%6,8%2,7%– 9,8%
Stopa bezrobocia10,4%13,1%15,1% 17,4%
Problem tkwi w czymś innym. Zrozumiałam to studiując raport
Najwyższej Izby Kontroli o ulgach w przemyśle motoryzacyjnym.
Duże firmy z udziałem kapitału zagranicznego – czyli tzw. inwestorzy
strategiczni – urządziły sobie w Polsce "centrum robienia kosztów"!
Prezesi i zarządy tych firm głęboko w dupie mają stawki podatku
dochodowego dla firm! Dlaczego? Ponieważ z założenia nie mają
zamiaru osiągać w Polsce żadnych zysków! Oni i tak mają zapewnione
preferencyjne kredyty za granicą. Ich zadaniem jest wykorzystanie
okazji i upchnięcie na polskim rynku wszystkiego, co się da. To nie
wymaga szczególnych inwestycji, a już na pewno nie wymaga
uruchamiania produkcji. Jest to trochę kolonialna polityka, ale
firmy te finansują nad Wisłą nawet własnych kacyków.
Sejm mógłby spokojnie w przypływie szaleństwa uchwalić nawet zerową
stawkę podatku CIT (śmiało, marszałku Borowski!). Jeżeli oczywiście
Bruksela by pozwoliła na takie zboczenie – i nic by się nie stało!
Niemożliwe? Dane GUS nie pozostawiają cienia wątpliwości.
W zeszłym roku około połowy działających w Polsce firm
zatrudniających ponad 49 osób ponosiło straty, a rentowność
następnych 30 proc. wahała się między 0 a 1 proc. W tym roku jest
podobnie albo jeszcze gorzej. Oznacza to, że dla ponad 3/4 średnich
i dużych przedsiębiorstw wysokość stawki podatku CIT nie ma żadnego
znaczenia! Może nawet dla 80 proc. I co na to Bochniarzowa? Nic.
Dlaczego tak się dzieje? Zapytajcie Balcerowicza. Jeśli już ktoś
miałby skorzystać na obniżce stawki podatku dochodowego, to na pewno
firmy, które wykazują wysoką rentowność. Bez wątpienia w Polsce
należą do nich np. banki i firmy ubezpieczeniowe – te wykazywały w
ostatnich latach wielką krzepę.
Świetnie można było też w ostatnich latach zarobić na operacjach
finansowych. Dzięki uprzejmości Rady Polityki Pieniężnej, która
zadbała o odpowiednio wysokie stopy procentowe, przestało się
opłacać ponoszenie ryzyka podejmowania działalności gospodarczej.
Jaki kretyn będzie inwestował swoje nadwyżki, jeśli mógłby na tym
stracić albo zarobić w ciągu roku 1 proc., podczas gdy depozyty
terminowe czy obligacje skarbowe dają wyższy zysk bez ryzyka? (Tylko
jak długo można tak ciągnąć? To kolejny dowód na kretynizm polityki
pieniężnej uprawianej przez RPP). Stąd
dla sektora bankowego obniżka CIT o 1 proc. oznaczać może wzrost
dochodów o około 500 mln zł. Zysk bez ryzyka – jak w mordę. Czy
można mieć w tej sytuacji pretensje do tercetu zgoła nieegzotycznego
– Jankowiak, Rybiński, Antczak – że ze wszystkich sił flekuje
politykę gospodarczą rządu Millera?
Szkoda tylko, że coraz częściej poważni inwestorzy omijają Papaland
szerokim łukiem, a wszelkie propozycje inwestowania olewają ciepłym
moczem. Ci, którzy już tu są, korzystając ze słabości aparatu
skarbowego, za pomocą cen transferowych wyprowadzają zyski za
granicę wykazując nad Wisłą straty.
Mali i średni polscy przedsiębiorcy nie mają takich możliwości. Dla
nich uzyskanie nawet lichwiarskiego – na 18 proc. – kredytu graniczy
z cudem. O inwestycjach także nie ma mowy (w 2001 r. dynamika
inwestycji spadła o 9,8 proc., a w I półroczu 2002 r. spadek ten
wynosi aż 11,6 proc.), co może zapowiadać
kolejne chude lata. Bo bez inwestycji nie będzie ani ożywienia w
gospodarce, ani nowych miejsc pracy. Będą za to coraz poważniejsze
problemy społeczne.
Czy można uniknąć czarnego scenariusza? Oczywiście. Wystarczy
zmienić politykę Narodowego Banku Polskiego w takim kierunku, aby
zmusić banki do obniżki oprocentowania kredytów. Jak to zrobić – na
początek w ramach wojny z terroryzmem wypieprzyć Balcerowicza i całą
tą bandę ekonomicznych talibów zwaną przez pomyłkę Radą Polityki
Pieniężnej.
Następnie nowy prezes NBP musiałby docisnąć banki rezygnując z
udzielania im pomocy w ograniczaniu nadpłynności całego sektora.
Mówiąc po ludzku, chodzi o to, że banki mają znacznie więcej
pieniędzy, niż mogą ich pożyczyć – włącznie z zakupem obligacji
skarbu państwa. Jeśli banki, które i tak duszą się
od nadmiaru gotówki, miałyby jej jeszcze więcej, to musiałyby
zmienić założenia uprawianej dotychczas polityki i ułatwić dostęp do
kredytów dla większej liczby małych i średnich przedsiębiorstw. To
po jakimś czasie przyniosłoby ożywienie gospodarcze.
Niestety, nic nie wskazuje na to, aby ten scenariusz miał się
spełnić. Pan prezydent wsparty wątpliwej jakości autorytetem swojego
doradcy ekonomicznego Orłowskiego nie zgodzi się na usunięcie pupila
Balcerowicza, SLD zaś zamiast zachowywać się jak zwycięska partia
rządząca, dawno już podwinął ogon pod siebie i nie ma zamiaru
niczego zmieniać, skoro tzw. prawica okazała się bardziej
beznadziejna niż ustawa o partiach politycznych przewiduje.
Elektorat to widzi i na razie kocha SLD. Pytanie – jak długo?
Mam wrażenie, że jedynym, który to rozumie, jest minister finansów
Grzegorz Kołodko. Obejmując ponownie stanowisko zaryzykował
stawiając na jednej szali swoje osiągnięcia z lat 1994–1997. Dziś
warunki, w których przyszło mu działać, są inne. Problemy
poważniejsze, a i szansa na sukces mniejsza.
Gdybym była na miejscu premiera Millera, skorzystałabym z okazji,
jaka nie zdarzyła się żadnemu polskiemu rządowi od lat – po
miesiącach spadku notowań obywatele uwierzyli, że może być lepiej, i
notowania znów
poszły w górę.
Jeśli premier Miller będzie nadal się wahał, to zalecam lekturę
sprawozdań z ostatniego zjazdu solidaruchów i finału kariery
politycznej Mariana Krzaklewskiego.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Agencja pod kogutem
To nieprawda, że policja sprawia ludziom tylko przykrość. Dwoje
funkcjonariuszy Komendy Głównej dba o nasze przyjemności.
Są małżeństwem. Ona – Wioletta Kratiuk – piastuje ważne i
odpowiedzialne stanowisko sekretarki dyrektora Biura Służb
Kryminalnych KGP (BSK KGP).
On – Jeremi Kratiuk – jest funkcjonariuszem zatrudnionym w BSK KGP w
wydziale technicznym.
Mieszkali w domu należącym do rodziców Jeremiego w podwarszawskim
Legionowie, choć otrzymali lokal służbowy – 33 mkw. przy ul.
Bernardyńskiej w Warszawie. Widać nie był im on niezbędny do życia,
skoro nie zdecydowali się na przeprowadzkę. Kratiuk zameldował się
jednak w nowym mieszkaniu, bo tak trzeba. Jego żona pozostawała
zameldowana w domu teściów.
Uzyskane mieszkanie Kratiukowie wynajęli. Proceder nie wyszedłby na
jaw, gdyby nie wredni sąsiedzi. Pewnej kwietniowej nocy 2002 r. w
służbowym mieszkaniu Kratiuków odbywała się niewiadomo która już z
kolei balanga. Tym razem sąsiedzi wezwali siły mundurowe.
Funkcjonariusze Straży Miejskiej przerwali imprezkę, wyle-gitymowali
osoby zamieszkujące lokal i pouczyli, że nie wolno hałasować podczas
trwania ciszy nocnej. Wtedy to wydało się, że zamieszkujące lokal
trzy bezpruderyjne, mówiące po rosyjsku damy wynajmują służbową
chatę od gliniarza.
Podczas prowadzonego postępowania wyjaśniającego sąsiedzi
jednoznacznie wskazywali, że w mieszkaniu wynajmowanym przez
Kratiuków funkcjonowała agencja towarzyska. Opowiadali, jak to
trzy rosyjskojęzyczne panie przyjmowały różnych mężczyzn i
organizowały libacje.
Funkcjonariusz Jeremi Kratiuk stwierdził, że za wynajmowane
mieszkanie nie pobierał żadnych pieniędzy. Trudno szukać naiwnych,
którzy by w to uwierzyli, choć trwające do tej pory postępowanie nie
potwierdziło, że Kratiukowie brali od dziewczyn szmal. Zwykle w
takich razach pieniądze płacone są z ręki do ręki i nieoficjalnie.
Po pierwsze, dlatego że wynajmowanie mieszkania służbowego powoduje
jego utratę i dyscyplinarkę; po drugie, w ten sposób unika się
płacenia podatków.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, wobec Jeremiego Kratiuka
zostanie wszczęte postępowanie dyscyplinarne, natomiast jego żonie
włos z głowy nie spadnie. Formalnie bowiem mieszkanie zostało
przydzielone jemu.
Nie udzielono nam informacji, ilu dokładnie funkcjonariuszy
zatrudnionych w KGP czeka na przydział mieszkania służbowego. W
każdym razie stanowią oni większość – jakieś 70 proc. Tylko w
Komendzie Stołecznej jest ich 2414. Wszyscy pobierają tzw.
równoważnik za brak lokalu mieszkalnego w miejscu pełnienia służby.
Nie bardzo wiadomo, co on równoważy, ale trochę szmalu na to idzie.
Stawka dla policjanta samotnego wynosi 4,75 zł dziennie, zaś dla
gliny obarczonego rodziną, bez względu na jej
liczebność – 9,50 zł.
Czyż chcemy sugerować, żeby bezpruderyjnie zarabiającym dziewczynom
nie wynajmować mieszkań służbowych? Ależ nie ma szlachetniejszego
powodu istnienia czterech ścian. Sądzimy jednak, że kiedy pracownicy
najwyższej policyjnej instancji kryminalnej łamią przepisy
mieszkaniowe, a być może i ułatwiają nierząd za co niesłusznie się u
nas karze – to w miarę narastania potrzeb finansowych mogą też
puścić się na coś grubszego.
Autor : Dorota Pardecka / Zuzanna Stawicka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Chrystus i bibeloty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z życia ostatnich chrześcijan
No, kurwa, dalej Jezu! walnij mu! Skubany ten Jezus, tak
czterdzieści dni bez jedzenia; Matka Boża wymięka słysząc
pozdrowienie anielskie; jeśli będę byle jaki, szatan mnie będzie
olewał – to fragmenty autentycznych wypowiedzi kapłanów Kościółka
katolickiego. Zaserwowali je owieczkom w ramach nowoczesnej
ewangelizacji uznając, że tylko za pomocą języka z niskiej półki
można dotrzeć do licznych we współczesnej Pomrocznej wielbicieli
"Big Brothera", "Baru" i "Kawalera do wzięcia". Podczas wzniosłej
dyskusji przeprowadzonej pod hasłem "Język instytucji religijnych i
życia wewnętrznego" na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego wielebni
uczeni jednomyślnie uznali, że to przykłady komunikacji opartej na
schlebianiu gustom rozwydrzonego laikatu i napiętnowali takie
praktyki. Bo do Jezuska i jego Jareckiej z szaconkiem, panie, trza.
To wyraźny sygnał – Kościół woli posługiwać się językiem
niezrozumiałym i zupełnie oderwanym od rzeczywistości, niż narażać
na szwank boski imidż swych niebiańskich liderów.
* * *
Egzemplifikacje ideowo poprawnych, ale niepojętych dla statystycznej
owieczki kleszych wypowiedzi bez trudu można znaleźć w Internecie.
Na przykład pewien podłączony do sieci parafianin pyta: Jak powinien
zachować się człowiek wierzący, będący świadkiem wypadku drogowego
lub zdarzenia na ulicy o zagrożeniu śmiertelnym. Czy winien
nakłaniać poszkodowanego do wzbudzenia aktu żalu za grzechy?
Zamiast odparować po laicku "nie pieprz pan andronów", ojciec Marek
Kosacz, OP, odpowiada grzecznie i przez to nieczytelnie: Pierwszą
rzeczą, jaka przyszła mi do głowy po przeczytaniu pytania jest
podziw dla osoby, która je postawiła. Widzę tu bowiem niezwykłą
odpowiedzialność za los człowieka, którego spotkało coś strasznego.
Dla mnie jest ona znakiem wielkiej wiary i szacunku dla życia
doczesnego i wiecznego osoby ludzkiej.
Zdrada w sieci
Z kolei jurny 50-latek ma problem z wirtualnym libido: Jestem żonaty
od 30 lat – dzieci już na swoim. Poznałem przez Internet dziewczynę
w moim wieku i prowadząc pogaduszki w sieci dopuściliśmy się zdrady
naszych małżonków. Czy to grzech ciężki?
Anonimowy duchowy doradca zbeształ wiarołomcę: Szczerze mówiąc
trudno mi sobie wyobrazić jakiekolwiek bliższe relacje przez
Internet, jednakże, jeśli człowiek gotowy jest pójść do agencji
towarzyskiej w wiadomym celu, to dlaczego nie może romansować z kimś
obcym przez Internet. (...) chciałem podkreślić, iż nie wyobrażam
sobie bliższej znajomości bez kontaktu twarzą w twarz.
Może ta niefrasobliwa wypowiedź zaowocować dosłownym zrozumieniem
słów kapłana. Wtedy półwieczny samczyk spotka się twarzą w twarz ze
swoją wirtualną laską i znajomość na niewinnym miętoszeniu
cyberprzestrzeni się nie skończy.
Pancerne tabernakulum
Marcina gnębią poważniejsze kłopoty: Siedzę sobie sam w kościele.
Nagle przechodzi dziwny człowiek. I nagle biegnie do tabernakulum,
wykrada ciało Jezusa Chrystusa i ucieka. Jaką postawę ma zająć taki
szary człowiek jak ja? Jeśli pobiegnę za nim, to mogę narazić się
sam na zbezczeszczenie i nadepnąć przypadkiem na ciało w
szamotaninie i będę podlegał automatycznie ekskomunice.
Ksiądz Zbigniew Budyn miast zapytać młodzieńca, czy przypadkiem nie
odpierdoliła mu palma, wdaje się w scholastyczne dywagacje: Siedzisz
sobie sam w kościele. Jeśli nie ma mszy św. albo jakiegoś
nabożeństwa, to nic dziwnego, że jesteś tam sam. W pewnym momencie
przychodzi jakiś człowiek i dziwnie się zachowuje. To też może się
zdarzyć, bo do kościoła przychodzą różni ludzie. (...) Na ogół
tabernakulum, pod względem zabezpieczenia, jest czymś na wzór kasy
pancernej. Raczej ciężko jest tam się wła-mać bez użycia materiałów
wybuchowych. Jeśli ta osoba byłaby wyposażona w takie środki, to nie
sądzę, abyś pobiegł za nią. Tabernakulum można otworzyć przy pomocy
kluczy (...). Mają do nich dostęp księża i osoby świeckie
zatrudnione w charakterze kościelnego, czy zakrystianina. Jedni i
drudzy gdyby zdradzali jakieś zakłócenia w swym myśleniu natychmiast
zostaliby odsunięci od powierzonych im funkcji. Dlatego jestem
spokojny i ufam, że taka sytuacja raczej się nie zdarzy.
Orgazm ozdobny
Zrozpaczona i nieletnia Monika pyta o to, co ją kręci najbardziej,
czyli o seks: Jestem z chłopakiem od 8 miesięcy. (...) Razem
chodzimy do kościoła i przystępujemy do Sakramentów św. Nie
współżyjemy, ponieważ chcielibyśmy wytrwać w czystości jak
najdłużej. (...) Czy gdy pieścimy swoje ciała, dotykamy się,
całujemy namiętnie i gorąco to popełniamy grzech???
Ksiądz Mirek Czapla nigdy prawdopodobnie nie zaznał namiętnego
pocałunku, bo braterskich praktyk z seminarium do tego szlachetnego
gatunku zaliczyć przecież nie sposób. Dlatego chcąc ukryć swą
niewiedzę sięga po język całkiem nieprzystający do rozbudzonej
nastolatki: Nieskromny dotyk i spojrzenie jest grzechem, jest obrazą
Boga i umiłowanej osoby, gdyż sprawia, że rozbudza się namiętność i
nawet wbrew najczystszym intencjom pierwotnym i deklaracjom
mężczyzna i kobieta używają swego ciała jako narzędzia rozkoszy,
która właściwa jest dla małżonków. Każde rozbudzenie seksualne
naturalnie powinno być zwieńczone stosunkiem małżeńskim; on jedynie
prowadzi do naturalnego rozładowania (...). Bóg ten wspaniały dar
małżeńskiego zbliżenia ozdobił rozkoszą orgazmu przy równoczesnym
niepojętym darze poczęcia nowego człowieka. (...) jeśli nawet nie
przeżywacie rozładowania (poza Pani organizmem) w swojej obecności,
istnieje duże niebezpieczeństwo, że Pani kolega, po waszym spotkaniu
może dopuszczać się masturbacji.
Bagno Onana
Onanizm to, jak wiadomo, wyrodne dziecko szatana. W katolickich
portalach niezwykle złożone zagadnienie samogwałtu zajmuje więcej
miejsca niż rozważania na temat końca czasów. Anonimowy internauta:
Sam nie jestem w stanie się dźwignąć z tego bagna. Zauważyłem jak
szatan działa: najpierw przychodzi z ciekawością, później kiedy wie,
że zaczynam o tym myśleć przychodzi z nieczystymi myślami i
pragnieniami najróżniejszymi a potem to najgorsze czyn nieczysty.
Proszę o wskazówki jak pracować nad wyzwoleniem z grzechu, jak
pokonywać kuszenia szatana.
Nakreśliłeś bardzo piękny duchowy autoportret – zachwyca się ksiądz
Tadeusz Kwitowski i zamiast odesłać złamańca do najbliższego burdelu
peroruje: Twoje zmaganie się, walka z grzechem jest świadectwem
duchowej głębi, którą może nie potrafisz się ucieszyć z powodu
upadków (...). Grzech masturbacji jest jak nowotwór, który często
zaczyna się od chęci
zaspokojenia prostej ciekawości, ale (...) nie daje żadnej
odpowiedzi, a tylko rozdziera serce. Człowiek zaczyna się oskarżać,
poniżać, gardzić sobą... Przyjaźnie stają się coraz bardziej
oziębłe, bo świadomość własnej nieczystości nie pozwala zbliżyć się
do drugiego. W konsekwencji grzech masturbacji prowadzi do
samotności, w której człowiek już nie ma żadnych szans obronić się
przed atakami złego.
Naszym zdaniem zdrowiej jest dożywotnio zabawiać się w samotności z
rozdartym sercem i rozporkiem, niż korzystać z abstrakcyjnych porad
trapionych przez nocne zmazy księży Tadziów.
PS Cytaty pochodzą z portali Katolik.pl oraz Mateusz. Pisownia
oryginalna.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Terrorysto załóż krawat "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Modlitwa o zbabienie
Dzięki zaletom socjalizmu i niewiele mniejszym kapitalizmu przez
ostatnie 30 lat z okładem jestem szefem pewnej liczby kobiet. Waha
się ona od kilku w latach 70. do około 7000 w końcu lat 80., kiedy
kierowałem radiem i telewizją. Stanęło na dwudziestu paru.
Grupa Parlamentarna Kobiet zajęła się ostatnio zwalczaniem
molestowania seksualnego pracownic. Mam wieloletnie doświadczenie w
niemolestowaniu sek-sualnym kobiet i mężczyzn, z wyjątkiem samego
siebie. Sądzę więc, że mogę udzielić pracodawcom i kierownikom paru
porad, jak uniknąć oskarżeń.
Jeżeli rano zaprosisz podwładną na śniadanie, jest to dożywianie.
Jeżeli na śniadanie zaprosisz ją wieczorem – molestujesz właśnie.
"Jest pani ohydną głupią krową. Pani cuchnie lenistwem i ciotą. Od
jutra pani nie pracuje" – takie komplementy wyrażają szacunek dla
płci poniżanej w pracy, bo molestowaniem nie są. "Masz fajne cycki.
Mogę pomacać? Z twoimi nogami ciach ciach u mnie awansujesz". To
jest karalnym molestowaniem seksualnym.
Jeżeli po godzinach sekretarka podchodzi do ciebie jako szefa i
zaczyna cię rozbierać, głaskać, po czym ty w zamian wyjmujesz ją z
odzieży – ona sama inicjuje seks. Molestowaniem to więc nie jest, a
tylko jej staraniem o lepsze szanse zawodowe. Jeśli jednak
szef-samiec rozbiera sekretarkę pierwszy, a ona wtórnie mu się
rewanżuje, sytuacja taka stanowi karalne wykorzystywanie służbowej
zależności.
Obdarowywanie kwiatami i pocałunkami pracownicy z okazji 8 marca i
przy publiczności stanowi humanistyczną integrację zespołu. Gdy to
są jednak walentynki lub brakuje widowni, bukiet jest instrumentem
molestacji.
Klepanie dziewczyny w łopatkę to odruch równego traktowania płci.
Gdy dziewczyna jest wyższa od ciebie i nie dosięgasz, albo stroma
więc ręka omskuje się nieco w dół – będzie to klepanie w dupę,
najordynarniejszy z molestunków.
Molestowanie seksualne kobiet wzbudza zawiści niemolestowanych.
Oskarżą one szefa o molestowanie koleżanek naprawdę dlatego, że
spotyka je dyskryminacja w obrębie nierówno traktowanej płci
żeńskiej.
Różnica pomiędzy molestowaniem a szanowaniem pracownic trudna jest
więc do uchwycenia i praktykowania.
Feministki parlamentarne skłonią zaś pracodawców do takiej
ostrożności, że zaczną oni dla bezpieczeństwa arogancko ignorować
pracownice. Niestety i taka postawa nadwyręża autorytet pracodawcy.
Szef nieczuły na powaby współpracownic wyszydzany jest przez nie
jako bufon,
impotent lub pedał. Z braku dobrego wyjścia dojdzie do desperacji
menedżerów polegającej na nieangażowaniu w ogóle damskiego
personelu. To też ma być jednak karane jako zakazana dyskryminacja z
powodu płci.
Feministki nadające wigoru regulacjom prawnym mającym kobiety
dowartościować przemieniają więc istoty upośledzone w ryzykowne, od
których lepiej stronić. Odstręczają obie płcie od spontanicznego
obcowania. Chyba że w obrębie płci własnej, co zabezpiecza przed
procesami i niepokojem sumienia, jeśli się nie jest arcybiskupem.
Nie mniej paradoksalne bywają efekty wprowadzania żeńskich kwot
obowiązkowych na listach kandydatów na urzędy wybieralne. Praktyka
dowodzi, że wtedy właśnie wyborcy obu płci przy urnach
wycinają samice. Trafnie sądzą bowiem, że są to kandydatury niższej
wartości wysunięte pod prawnym przymusem wypełniania damskiej puli.
Klub Parlamentarny Kobiet przedstawia zaś nawet pomysł, żeby we
władzach państwa obowiązywały proporcje płci 1:1. Tymczasem nawet w
łóżku są one już anachronizmem.
Tak to chęć protegowania niedowartościowanej części społeczeństwa
prowadzi do mnożenia jej krzywd i upośledzeń. Dotyczy to także
ewentualnego obowiązku przyjmowania do pracy mężczyzn
i kobiet w ustalonych z góry proporcjach wykluczających – jak się
mniema – zawodową dyskryminację płci słabszej na rynku pracy.
Pozorną jednak będzie równość szans zawodowych, gdy część personelu
kontraktuje się w ramach kwot obowiązkowych. Pracownica narzucona
łacniej
spotka się z gorszym traktowaniem i szybciej wyleci.
Prawodawczynie z Grupy Kobiet wyobrażają sobie, że możliwe jest w
Polsce nasadzenie feministycznego prawodawstwa
przeciwdyskryminacyjnego na społeczeństwo, w którym skutecznie pleni
się pogląd o reprodukcyjno-rodzinnym powołaniu kobiety, małżeństwie
jako regularnej damskiej karierze społecznej i źródle utrzymania.
Tymczasem nie może powstać powszechna równorzędność ról
politycznych, zawodowych, społecznych, dopóki poprzedza je
segregacja płciowa ideałów, kariery, życiowych dążeń, zabawek,
fryzur, marzeń, zajęć, rozrywek, sportów, lektur, oglądanych
programów TVP, wzorców estetycznych, sposobów upiększania się i
zajęć umysłowych (jeśli w ogóle którakolwiek płeć je uprawia).
Radziłbym feministkom, aby wpierw skierowały swój impet na
wymuszenie wreszcie oświaty seksualnej w szkołach oraz zapewnienie
dziewczętom darmowych a nowoczesnych środków przeciwciążowych. Na
razie bowiem prawny dach równouprawnienia nie ma się na czym
trzymać! Kolebie się w chmurach.
Dopóty seks będzie dla kobiet niespontaniczną dźwignią awansu
zawodowego, towarzyskiego i życiowego osiąganego poprzez mężczyzn –
o równości i tak nie ma mowy. Większość kobiet za godną człowieka
płci żeńskiej karierę uznaje małżeństwo zamiast pracy. Za szlachetną
uchodzi egzystencja żony-utrzymanki z dorobku męża czerpiącej
pieniądze i swój społeczny status. W tej sytuacji wszelkie zabiegi
zrównujące np. w biurze zasłaniają tylko fundament dyskryminacji,
więc są śmieszne.
W Polsce feministki zwalczające klepanie pracownic w pupę nie mają
szans na szerokie poparcie większości swoich "sióstr" tęskniących za
poklepaniem.
Niepoklepane wiedzą bowiem, że tracą przez to dźwignię awansu
zawodowego i doznają uwiądu dobrych szans ma-trymonialnych. Czeka je
gumowy penis z sex-shopu pachnący jak opona.
Z zarysowanych powodów feminizm dążący do nakazów i zakazów uważam
za królestwo pozoranctwa, zabawę półinteligentek.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Na ramię klej
Bush jr powiedział, że zaatakuje Irak, jeśli nie wpuści on
inspektorów, którzy skontrolują, czy Saddam H. nie ma aby broni,
jaką wolno posiadać tylko Stanom Zjednoczonym i krajom, z którymi
muszą się one liczyć.
Kiedy Irak wpuścił inspektorów, prezydent USA oznajmił, że zaatakuje
Irak, gdy oni tę broń wykryją. Gdy nie wykryli, zapewnił, że
zaatakuje Irak, gdyż nie znaleziono broni, mogła więc ona zostać
ukryta. Kiedy już w Iraku nie było żadnego nieprzetrząśniętego
schowka, George Dablju Bush ogłosił, że zaatakuje Irak, ponieważ
broń pewnie została wywieziona. Gdy usłyszał, że nie ma na to
dowodów, obiecał zaatakować Irak dlatego, że ma on samochody, miał
zatem czym wywieźć, by przechować bombę atomową, a tym bardziej
paczkę wąglika. Kiedy zaś Saddam Husajn zapewnił, że wszystkie
samochody w Iraku są zepsute, George Bush dał swojej wielkiej armii
rozkaz zaatakowania Iraku, ponieważ zupa była za słona.
Jeżeli przyzwalamy, i to z ochotą, na to, że państwo amerykańskie
reguluje ład międzynarodowy likwidując zbrojnie dziś zagrożenia,
jutro zakłócenia, aby pojutrze poprzez wojny zapobiegać przyszłym,
rysującym się ewentualnym odstępstwom jakiegoś państwa od wartości
wyznawanych przez USA – to należy Kwaśniewskiego i innych miłośników
amerykańskiego stróżowania nad światem zapytać: jak pogodzić to z
założycielskim dla Stanów ideałem demokracji i samostanowienia? 5
proc. mieszkańców Ziemi – obywateli USA – dzięki swej ekonomicznej i
militarnej przewadze decydować ma o sprawach całego świata. Kiedy w
dawnych czasach podobny odsetek ogółu ówczesnej ludności, czyli
szlachta, rządził innymi, demokraci robili rewolucje.
Oto, z jaką bronią będą eksperymentować Amerykanie i ich natowscy
sprzymierzeńcy na Irakijczykach...
W ciągu ostatnich 10 lat sztuka militarna przechodzi kolejną
rewolucję. Ma ona dwa kierunki: broń niezabójcza i broń masowej
zagłady ograniczonego rażenia.
Broń niezabójcza
Karabin na klej został użyty po raz pierwszy w Somalii w 1995 r.,
podczas akcji "Restore Hope". Wyrzuca na odległość 10 m substancję
klejopodobną, która blokuje całkowicie ruchy wroga w kilka sekund. W
Somalii Amerykanie eksperymentowali również z siatkmi
samoprzylepnymi, które mogłyby zastąpić pola minowe zdolne do
unieruchomienia ludzi i wozów pancernych. Siatki nie sprawdziły się.
Somalijczycy udowodnili ich nieprzydatność, zasypując je piaskiem.
Lasery, które mogą oślepiać przeciwnika czasowo lub trwale, weszły
już do użycia. Traktat podpisany w 1995 r. zabrania produkcji broni
laserowej wywołującej trwałe kalectwo ofiar. Nie zabrania jednak
rozwoju broni laserowej powodującej czasowe oślepienie, która
niebawem się upowszechni. W rzeczywistości próg, który powoduje
oślepienie czasowe lub trwałe, jest płynny i zależy od regulacji
strumienia lasera. Niektóre oddziały amerykańskie były wyposażone w
karabiny M-16 z laserem już w Somalii, ale strumień wówczas
ustawiano na minimalnym poziomie.
Od kilku lat eksperymentuje się z bronią akustyczną, która może
powodować u ludzi silną migrenę, wymioty i rozwolnienie oraz stan
śpiączki. Prywatna firma amerykańska wyprodukowała bariery
ultradźwiękowe. Jak są one szkodliwe dla zdrowia – nie wiadomo.
Od 1997 r. istnieje prototyp broni radiofalowej i termicznej.
Pierwsza jest w stanie wywoływać u człowieka stan epilepsji, druga
podnosi temperaturę ciała ludzkiego o 2 stopnie wywołując
obezwładniającą gorączkę. O konsekwencjach biologicznych tych nowych
broni wie się wciąż niewiele.
Konwencjonalna broń masowej zagłady
Wojna humanitarna wprowadziła tzw. bomby inteligentne, które z
chirurgiczną precyzją mają trafiać w wybrany cel. Cieszą się one
coraz większym powodzeniem i mają coraz szersze zastosowanie.
Podczas "Pustynnej Burzy" w ciągu 38 dni bombardowań Iraku zostało
użytych tylko 7 proc. bomb inteligentnych. W Kosowie, gdzie
bombardowania trwały prawie trzy miesiące, bomb inteligentnych było
30 proc. W Afganistanie – podobno już 60 proc.
W Iraku zostanie użytych 100 proc. bomb inteligentnych. Zakłady
Boeinga produkują miesięcznie 2 mln nakładek Jdam, w które mogą
zostać wyposażone bomby o wadze 1000, 500 i 250 kg. Chirurgiczne
bombardowania będą odbywać się z wysokości 11 tys. metrów z
bombowców B2, które sprawdziły się w Kosowie i Afganistanie. Każdy z
tych bombowców może przenosić 16 jednotonowych bomb.
Od 1982 r. weszły do użycia bomby kasetowe. Podczas wojny o
Falklandy zrzucały je samoloty RAF. Są łatwo przenoszone przez
niemal każdy typ bombowców, a nawet śmigłowce. Spadają na ziemię ze
spadochronem i otwierają się na pewnej wysokości, aby uwolnić od 10
do 100 małych bomb i min różnego typu.
Również te spadają ze spadochronem na obszar o znacznej powierzchni
i są śmiercionośne dla ludności cywilnej przez lata – aż do
rozminowania. Efekt bomb kasetowych jest ten sam co zwykłych min
przeciwpiechotnych zabronionych przez konwencję międzynarodową.
Bomby uranowe zostały użyte podczas wojny w Iraku, Kosowie i
Afganistanie. Udowodniono ich związek z chorobami "syndrom Zatoki
Perskiej" i "syndrom bałkański", które dotknęły żołnierzy biorących
udział w kampaniach oraz ludność cywilną zamieszkującą tereny
zbombardowane ("NIE" nr 4/2001, "Nabici w białaczkę"). Poważne
wątpliwości budzi też ich użycie do bombardowania arsenałów i fabryk
chemicznych, co zdarzało się zarówno w Zatoce, jak i na Bałkanach.
Taka akcja militarna jest czasem równoznaczna z użyciem gazów
toksycznych zabronionych przez konwencję genewską z 1925 r.
Tym razem ewentualne arsenały biologiczne i chemiczne Saddama będą
niszczone przez inteligentne bomby termobaryczne i termokorozyjne
spalające się w wysokiej temperaturze jak pociski uranowe, ale
powodujące ograniczone rozproszenie w atmosferze. Przewiduje się
również debiut bomby mikrofalowej zbudowanej przez Anglików, która
po wybuchu wytwarza pole elektromagnetyczne blokujące wszystkie
urządzenia elektroniczne. Jej prototyp został użyty na Bałkanach w
1999 r., w celu wyłączenia central elektronicznych.
Bomby FAE (Fuel Air Explosive) zostały wymyślone w Niemczech w
latach 70. Mieszanka ma siłę wybuchową większą od trotylu i działa
jak koktajl Mołotowa. Choć nie ma oficjalnych danych na temat jej
potencjału destrukcyjnego, naukowcy szacują, że jest on porównywalny
z małą bombą nuklearną. Bomby FAE zostały użyte przeciwko kolumnom
pancernym Saddama wycofującym się z Kuwejtu. Teraz zastąpiono je
bombami bardziej poręcznymi – BLU 82 zwanymi "Dasy cutter". Światowe
media obiegło kilka fotografii i krótki film, na którym bomba jest
zrzucana na spadochronie. Wybucha na wysokości 1 m nad ziemią i
substancja zapalna miesza się z powietrzem. Niszczy wszystko w
promieniu 500 m – jakby ktoś przejechał kosiarką. Takie bomby
najprawdopodobniej zostały użyte w Afganistanie. Kryjówki ben Ladena
w masywie Tora Bora zamykały pociski produkcji izraelskiej Popeye,
latające w poziomie i zachowujące się podobnie jak bomby
perforujące, których użyto po raz pierwszy podczas wojny w Zatoce.
Były wykorzystane do bombardowania kryjówek-bunkrów Saddama (bombą
perforującą został zbombardowany bunkier Al-Ameria Shelter, w którym
zginęło ponad 300 kobiet i dzieci). Tym razem iracki dyktator będzie
wykurzany z żelbetonowych nor przez inteligentne dwutonowe bomby Gbu
28 oraz "Bunker buster" ważące 15 ton i zrzucane z B2. Eksperci
wojskowi nie ukrywają, że mają one efekt niszczący małej bomby
atomowej.
Zmodyfikowany transportowiec C 130 Herkules zadebiutował podczas
misji "Restore Hope" w 1995 r. Teraz został udoskonalony jako AC 130
Spooky. Jest wyposażony w działka obrotowe strzelające 2 tys.
pocisków na minutę. Szacuje się, że z tej latającej fortecy można
zabić 10 tys. ludzi w 5 minut. Skoro SIPRI (Sztokholmski Instytut
Badań nad Pokojem) klasyfikuje jako wojnę konflikt, w którym ginie
ponad tysiąc osób – użycie latającej fortecy powinno być
klasyfikowane jako masowa zagłada.
* * *
Jak oceniają naukowcy przeciwni wojnie – niektóre systemy broni
konwencjonalnej użyte w wojnach toczących się w ciągu ostatnich 10
lat osiągnęły tak wysoki stopień destrukcji, że powinny zostać
uznane za broń masowej zagłady – na równi z bronią atomową,
chemiczną i biologiczną. Ostrzegają również, że broń niezabójcza,
której rozwój jest uważany za etyczny, może okazać się bardziej
nieludzka niż broń konwencjonalna używana w wojnach XX-wiecznych.
Nowa broń, która weszła już do arsenałów natowskich, jest
pogwałceniem konwencji genewskiej podpisanej w 1980 r., która
zakazuje stosowania broni konwencjonalnej wywołującej skutki
nadmiernie szkodliwe lub służącej masowemu rażeniu. W związku z
rozwojem sztuki militarnej świat potrzebuje nowego ius contra bellum
(prawo przeciwko wojnie) oraz nowej etyki wojennej i nowelizacji
paktu Brianda–Kelloga zakazującego od 1928 r. używania wojny jako
instrumentu polityki zagranicznej państwa. Ostatnie wojny toczą się
bez żadnych reguł i są wymierzone w ludność cywilną.
Źródła: Wszystkie dane wojskowe zostały zaczerpnięte z "Tarcza
przeciwrakietowa, przemysł militarny, technologie militarne" –
materiały z konferencji naukowców przeciwko wojnie; Politechnika w
Turynie 2001 oraz "Broń hi-tech, szybka i dewastująca" – dossier
opublikowane we włoskim tygodniku "Panorama", 28.11.2002, któremu
informacje udostępnili eksperci z Pentagonu. Ponadto wykorzystano
informacje podane w: "News Ware", "Il Manifesto", "Humanitarna
wojna" – P. Jastrzębski, V. Stamenkovic.
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wypasione Orlenta "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Co piszczy pod stopą
"To zamach na Konstytucję" – wołają jedni.
"To wina Rady Polityki Pieniężnej" – krzyczą drudzy.
"Będę stał na straży" – zapewnia mediator.
Ludzie już dawno przestali kumać, o co chodzi w sporze rządu z NBP.
Politycy SLD powinni byli moim zdaniem sprawę Rady Polityki
Pieniężnej rozwiązać jesienią zeszłego roku, tuż po wyborach. Można
wtedy było znaleźć w Sejmie większość nawet dla zmiany ustawy
zasadniczej. Jeśli tego nie zrobiono, premier Miller powinien surowo
zakazać dziś jakichkolwiek wypadów pod adresem Balcerowicza i jego
kolegów, ponieważ ukazuje to słabość polityczną premiera i koalicji
oraz przyczynia się do umocnienia samej Rady Polityki Pieniężnej.
Premier Leszek Miller boi się podjąć zdecydowane działania, ponieważ
nie jest już pewien poparcia we własnych szeregach, a też lęka się
weta prezydenta. Za to może dyskontować niezadowolenie społeczne
wskazując winnego. Problem w tym, że jutro za sytuację gospodarczą
odpowie politycznie premier, nie Balcerowicz.
Leszek Balcerowicz cieszy się z zadymy, ponieważ dla niego ważne
jest tylko dowiedzenie, że jego polityka pieniężna była słuszna.
Gdyby Balcerowicz jakimś cudem został usunięty z fotela prezesa NBP,
a potem by się okazało, że można w Polsce robić inną, lepszą
politykę gospodarczą – jako ekonomista byłby ostatecznie skończony.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski także zyskuje na tym konflikcie.
Może występować w ulubionej przez siebie roli mediatora i strażnika
Konstytucji. Wiadomo było, że nic nie wyniknie z posiedzenia rady
gabinetowej, choć ślicznie wyglądała w telewizji.
Marszałek Marek Borowski – obrońca "niezależności" Rady – wiadomo,
że dokłada wszelkich starań, aby opóźnić w Sejmie procedowanie nad
projektem nowelizacji ustawy o NBP autorstwa posłów PSL i Unii
Pracy. Borowski w skrytości ducha marzy o kandydowaniu z ramienia
lewicy na fotel prezydenta RP i sądzi,
że ewentualna porażka Millera będzie w tym wielce pomocna.
Kopanie się premiera z Radą jest mu bardzo na rękę.
Minister Marek Belka – profesor – nieraz dystansował się od opinii
swego szefa. Rada Polityki Pieniężnej jest mu potrzebna, żeby
dyskretnie zwalać na nią winę za kryzys gospodarczy i tuszować brak
koncepcji na opanowanie sytuacji. Poza tym marzy o ulubionej
posadzie politycznych emerytów, czyli stanowisku
prezesa NBP.
Opozycja – dla niej ten konflikt to cudowna okazja, aby zbijać
kapitał polityczny: rząd nie daje sobie rady ani z polityką
gospodarczą, ani z Radą, lecz tylko destabilizuje konstytucyjny
porządek.
* * *
Nie ma więc dla rządu sensu dalsze słowne atakowanie polityki RPP i
mnożenie pogróżek. Utrwala to obraz konfliktu, a nie prowadzi do
szybkiego uruchomienia dźwigni rozwoju gospodarczego.
Skoro nie ma możliwości, żeby szybko zmienić politykę monetarną RPP,
trzeba szukać sposobu na podważenie jej odpowiednimi operacjami
rządowymi prowadzącymi także do zmiany kursu walut i obniżenia stóp
procentowych. W Europie ścigamy się bowiem już tylko z Bośnią i
Hercegowiną. Trzeba to zrobić szybko, bowiem dwa, trzy miesiące bez
zdecydowanych decyzji i można rok 2003 spisać na straty. Ze wzrostów
przewiduję bowiem jedynie wzrost bezrobocia i poparcia dla
Samoobrony albo innego jeszcze bardziej radykalnego ruchu.
Za niezdecydowanie i zwłokę moim zdaniem zapłaci premier.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kultura szastania cd.
Trzy tygodnie temu rzuciliśmy się na pana ministra Celińskiego.
Poszło o około 2 mln zł, które pan minister ma zamiar z państwowej
kasy wyrzucić na kupno drewnianej chałupy w Kazimierzu n. Wisłą po
pisarce Marii Kuncewiczowej. Uznaliśmy to za decyzję rozrzutną i
marnotrawną, ponieważ pisarka w testamencie wyraziła wolę, by syn
główny spadkobierca, przekazał dom państwu na cele kulturalne. Syn
miał inne zdanie na ten temat i wystawił dom na sprzedaż. Pan
minister niepomny mizerii finansowej ważnych naprawdę instytucji
kulturalnych, obiecał publicznie, że chałupę kupi. Radziliśmy zatem
Celińskiemu, żeby zajął się egzekwowaniem postanowień testamentu a
nie płacił bez sensu 650 tys. dolarów na nieduży stary drewniany dom
o użyteczności raczej wczasowej.
I oto rzecz zdumiewająca.
Mamy w ręku pismo, jakie Celiński 14 stycznia 2002 r. skierował do
marszałka Senatu. Ze względu na niezwykłą szczupłość środków
budżetowych jest to kwota (chodzi o cenę, jakiej zażyczył sobie
Witold Kuncewicz, syn pisarki – przyp. M. W.) leżąca absolutnie poza
możliwościami finansowymi Ministerstwa. (podkr. – M.W) (...) w
sytuacji przedstawionej powyżej Minister Kultury może jedynie
rozpatrzyć możliwość podjęcia rozmów z władzami samorządowymi w
sprawie rozważenia dalszych losów tego obiektu. Czyli najpierw
Celiński zarzeka się, że w życiu nie kupi Kuncewiczówki, a parę
miesięcy po tym publicznie ogłasza, że kupi dom za pieniądze z
budżetu ministerstwa.
Sprawdziliśmy to w ostatnich dniach na miejscu, czyli w samej
Kuncewiczówce. Pracujący tam wolontariusze są przekonani, że decyzja
pana ministra o kupnie domu jest nieodwołalna.
Cóż takiego się wydarzyło między styczniem a czerwcem? Zapewne
wszystkie przedsięwzięcia
kulturalne zostały obsypane forsą i Ministerstwo Kultury nie wie
teraz, co robić z pieniędzmi.
Autor : M.W.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Murzyn zrobił swoje
Unia Europejska jest narzędziem w ręku Niemców, którzy chcą się
zemścić na USA za niemieckie kobiety gwałcone przez amerykańskich
Murzynów – oznajmił w Krakowie Janusz Korwin-Mikke.
Ponadto polska klasa polityczna jest za połączenim z UE, ponieważ
pragnie tam uzyskać posady dla kolegów, ich żon i kochanek, a
Tadeusz Iwiński ma nadzieję, że będzie miał więcej tłumaczek do
podszczypywania. Erotomańskie fantasma-gorie pana Janusza godne są,
naszym zdaniem, forum europejskiego, bo w Krakowie on się nie
wyróżnia.
Prezydentnie dostrzegł
W swojej transpolskiej peregrynacji proeuropejskiej pan prezydent
Kwaśniewski nawiedził Jędrzejów. Mógł zobaczyć pięknie odmalowany
budynek szpitala. Tyle że odmalowano tylko trzy ściany. Czwartej,
której wysiadający z helikoptera prezydent nie mógł widzieć, nie
pomalowano, aby pielęgnować narodową tradycję i polską kulturę.
Prezydent się wstawił
W szkole w Osięcinach (powiat radziejowski), którą odwiedził pan
prezydent, skradziono w przeddzień wizyty 15 komputerów. Ofiarowała
je przed wizytą Kancelaria Prezydenta, żeby wywołać życzliwość do
gościa. Wyszło cokolwiek niezręcznie. Pan prezydent przyrzekł
zapłakanej dziatwie, że osobiście będzie dowiadywał się o postępy w
śledztwie. Pomogło. Już w kilka dni po włamaniu policja złapała
złodziei. Jeżeli coś wam ukradną, dzwońcie do Kwaśniewskiego.
Premier się nie odciął
Premier Miller odwiedził Opole. Witała go Młodzież Wszechpolska, ale
byli nawet tacy, którzy chcieli uścisnąć dłoń pana premiera. Spore
zamieszanie wywołał pewien obywatel, który chciał ofiarować
premierowi piłę, by oderżnął się od stołka. BOR-owcy nie dopuścili
do przekazania daru panu premierowi, żeby się nie skaleczył.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kalisz i gangsterzy
Kilkudziesięcioosobowy gang terroryzuje stutysięczny Kalisz –
wymusza haracze, bije ludzi, podpala i demoluje lokale. 37
gangsterów trafia na ławę oskarżonych. Dziś wszyscy już na wolności
kpią z tak zwanej sprawiedliwości. Dwóch zdekonspirowanych świadków
incognito uciekło z miasta. Jeden prawdopodobnie nie żyje. Reszta
boi się własnego cienia.
Jesienią 1999 r. bossowie kaliskiego podziemia, połączywszy się
ponoć z mafią poznańską, rozpoczęli nową fazę walki o rynek.
Najlepsi w tym fachu okazali się dwaj bracia – Arkadiusz i
Przemysław Wełna.
Haracz albo życie
Grupa towarzyska Wełnów zajęła się ściąganiem haraczy w zamian za
"opiekę" nad lokalem. Z początku żądali niedużo, np. 500 zł
miesięcznie. Potem stawka rosła, gangsterzy żądali zatrudnienia
swoich ochroniarzy, sadzali przy barze swoje panienki i dyktowali
właścicielowi, gdzie ma kupować gorzałę. Na końcu zaś przejmowali
cały interes.
Opornych szybko uczono pokory. Nieznani sprawcy podpalili dwa sklepy
monopolowe, zdemolowali pizzerię. Czterech facetów wkroczyło do pubu
Smoleńsk, przedstawiając właścicielowi propozycję nie do odrzucenia.
Ponieważ się stawiał, przejechali mu nożem po szyi grożąc, że
poderżną mu gardło. Na razie poprzestaną na obiciu ryja i demolce na
zapleczu.
Strach padł na właścicieli sklepów, knajp, agencji towarzyskich.
Większość zdecydowała się płacić bez szemrania. Mało kto wierzył, że
policja poradzi sobie z grupą braci Wełnów, do tego bowiem niezbędne
były zeznania poszkodowanych.
Przez pół roku gang działał bezkarnie. Wreszcie paru odważnych –
zapewnionych przez gliniarzy: "Nie bójcie się, będziemy was chronić"
– zdecydowało się zeznawać.
Ekspedycja karna
25 marca 2000 r. aresztowano Arkadiusza Wełnę i trzech jego
pomagierów. Pozostawiony na wolności brat herszta, Przemysław,
natychmiast zwerbował oddział blisko 60 osiłków. Grupa z kijami
bejsbolowymi krążyła po knajpach, płosząc gości i obiecując
właścicielom, że jeśli, kurwa, będą kablować, to, kurwa, zostaną
wdeptani w glebę. Rajd ten przerwała piękna, spektakularna akcja
gliniarzy w kominiarkach pokazana przez największe stacje
telewizyjne. Zatrzymano 31 osób.
Decyzje o stosowaniu aresztu podejmuje jednak sąd. No i tak to się
dziwnie potoczyło, że w chwili rozpoczęcia procesu w areszcie tkwiło
już tylko 8 podejrzanych. Pozostali objęci byli dozorem policyjnym
(czyli musieli dwa razy w tygodniu pokazać się w komisariacie), co
pozwoliło jednemu z nich, Krystianowi P. – ważnemu świadkowi, który
w śledztwie puścił farbę – przepaść bez wieści. Krążą pogłoski, że
nie ma go już wśród żywych. Widząc rozbijających się luksusowymi
brykami członków grupy towarzyskiej braci Wełnów, najodważniejsi
świadkowie wymiękali.
Prokuratura wszakże zrobiła swoje. Akt oskarżenia przeciw 37 osobom
wymienia kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą (Arkadiusz Wełna
i Dariusz Janiak), wymuszenia rozbójnicze, zorganizowanie grupy
mającej na celu zastraszenie świadków, kierowanie grupą zbrojną (!)
handlującą narkotykami, udział w powyższych grupach, nielegalne
posiadanie pistoletu maszynowego MP 40 z tłumikiem, pistoletu Walter
PPK, trotylu, granatu i innych przydatnych w bandyckim fachu
gadżetów.
Zmowa milczenia
Proces w kaliskim Sądzie Rejonowym rozpoczął się we wrześniu 2001 r.
przy nadzwyczajnych środkach ostrożności, pod obstawą zamaskowanych
antyterrorystów z bronią maszynową, w asyście psów służbowych.
Oskarżeni jak jeden mąż nie przyznali się do winy i odmówili
składania wyjaśnień.
Przebieg procesu dziwił obserwatorów. Arkadiusz i jego kumple
rozwaleni w swobodnych pozach na ławie oskarżonych wesoło rechotali.
W pewnym momencie Arkadiusz Wełna wstał, obrzucił triumfalnym
wzrokiem salę i zażądał konfrontacji ze świadkiem incognito, podając
nie tylko jego imię i nazwisko, lecz także – teoretycznie tajny –
numer nadany mu przez prokuraturę. Z podobnymi wnioskami wystąpili
kolesie pana Arka. Wsparli ich obrońcy. Sąd skwapliwie się z nimi
zgodził.
"Odtajnieni" świadkowie zapadli na zanik pamięci. Wcześniejsze
zeznania potwierdzili tylko dwaj desperaci, właściciel pubu Smoleńsk
i ochroniarz, którego zmuszano do porzucenia roboty, aby zwolnić
miejsce dla mafiosa.
Zdaniem obrony, oskarżeni proponowali zatrudnienie ich w charakterze
ochroniarzy, gdyż szukali uczciwej pracy. A rzekoma akcja
zastraszania świadków była eskapadą rozrywkową grupy przyjaciół,
którzy w odwiedzanych knajpach zamawiali grzecznie wodę sodową.
Aferę zrobiły żądne sensacji media.
Faceci w togach
Sąd i prokuratura w Kaliszu urzędują w tym samym budynku. Obok ma
siedzibę zespół adwokacki. To małe środowisko, wszyscy znają się jak
łyse konie.
Sędzia Henryk Wower, przewodniczący Wydziału Karnego Sądu
Rejonowego, ma ciekawą przeszłość.
Prokurator, potem adwokat, w końcu został sędzią – na przekór
powszechnemu przekonaniu, że najwięcej zarabia się w palestrze.
Mecenas Zdzisław Kąkol, obrońca braci Wełnów i Janiaka, uchodzi za
niezwykle skutecznego. Wysoko ceni swoje usługi. W procesie
"trzydziestu siedmiu" wspierała go piątka innych asów kaliskiej i
konińskiej palestry.
W tutejszym światku prawniczym wśród wtajemniczonych w lokalne
układy dziennikarzy krążyła opinia: "Wower sądzi, Kąkol broni?
Wiadomo, jak to się skończy!". "Ziemia Kaliska" pozwoliła sobie na
komentarz: Tak zwana opinia publiczna macha tylko lekceważąco ręką –
nic z tego nie będzie, dużo krzyku i... cisza! Zanim zapadła cisza,
wysłannik świata przestępczego odwiedził redakcję, zapowiadając
dziennikarzom podpalenie ich budy i solidne mordobicie.
17 grudnia 2001 r. zwolniono z aresztu ostatnich siedmiu
oskarżonych, oficjalnie dlatego, że dosyć już się nasiedzieli, a
świadków, których mogliby zastraszyć, już przesłuchano.
29 kwietnia 2002 r. sąd wydał wyrok. 4 lata dla Dariusza Janiaka,
3,5 dla Arkadiusza Wełny, 2,5 dla Pawła Pawlaka, 2 dla Sebastiana
Zielińskiego. Resztę potraktowano "zawiasami" i grzywną.
W styczniu br. mecenas Kąkol złożył apelację. Wywodzi w niej, że
jego klienci nie działali w żadnej zorganizowanej grupie
przestępczej, lecz co najwyżej wspólnie i w porozumieniu. Dlatego
mecenas wnosi o przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania sądowi
pierwszej instancji.
Na razie całe towarzystwo baluje w knajpie Antonio, rzucając
niedwuznaczne pogróżki pod adresem kapusiów, glin, pismaków i innych
palantów.
* * *
Korupcja w sądzie jest najtrudniejsza do wykrycia. Każdy, najgłupszy
nawet wyrok, można uzasadnić: materiał dowodowy był za słaby,
wątpliwości należy tłumaczyć na korzyść oskarżonych itd. Prawnicze
formułki, adwokackie sztuczki mogą całkowicie rozmyć tak zwaną
prawdę materialną. Ale społeczeństwo tego nie rozumie i skłania się
do przekonania, że w Pomrocznej tylko ryby nie biorą.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prounijny paw
Półtora roku temu powstała specjalna agenda rządowa, która miała
prowadzić kampanię informacyjno-promocyjną w związku z naszym
akcesem do Unii Europejskiej. Przez pierwsze parę miesięcy nic się
nie działo. Później cały trud kampanii wziął na siebie red.
Wołoszański. Sympatyczny gawędziarz dobrze prezentował się na tle
pajęczyn i nietoperzy w bunkrach kętrzyńskich, ale na tle Parlamentu
Europejskiego, gdy głosem "ojca zadżumionych" snuł opowieści dziwnej
treści, całkowicie zawiódł.
Potem było dwoje "niekumatych" młodych ludzi. On coś bąkał, ona na
szczęście milczała. Był telefon, który gadał koszmarnym żargonem
(gdy po odsłuchaniu go powiedziałem sąsiadowi, że będzie
beneficjentem netto – to mnie poszczuł psem). Był Ferdynand Kiepski.
Nawet ksiądz kaperował. Całość dotychczasowej prounijnej rządowej
kampanii w TV można skwitować rosyjskim powiedzeniem: "i diwno, i
smieszno".
Jednak mnie nie do śmiechu. 40 milionów Polaków patrzy na ten
rządowy komiks, którego wartość oddziaływania można porównać do
hipotetycznej sytuacji, w której pijany minister Cimoszewicz zatacza
się po ulicach Brukseli i wrzeszczy "chodźcie z nami". To nie żarty.
Olałbym to, ale jak pomyślę, że jeśli wejdziemy do Unii, przez
następne lata w ramach umacniania przyjaźni polsko-unijnej będę
oglądał podobne koszmary, to jestem przekonany, że zostanę
terrorystą. Terroryzm powstaje wszak z bezsilnej rozpaczy.
Andrzej Chmura, Rajszew
PS Śniło mi się, że któryś z posłów RP w ramach interpelacji spytał:
kto i ile wziął za ten rządowy komiks. Czy to możliwe?
Pic
Ustawa o zamówieniach publicznych miała być "lekiem na całe zło".
Nie uleczyła niczego. Nie ukróciła kolesiostwa i układów, nie
wyeliminowała korupcji, nie zracjonalizowała gospodarowania
publicznym groszem. Sankcjonuje za to totalny absurd. Przejrzałem
kilka biuletynów zamówień publicznych, rozmawiałem z ludźmi, którzy
wygrali takie przetargi, oraz z robotnikami i podwykonawcami takich
zadań. Regułą jest, że w sformułowanych "Istotnych warunkach
zamówienia" głównym wskaźnikiem jest cena, więc chcący wygrać
przetarg tną ją niemiłosiernie. Odbiją to sobie zatrudniając
podwykonawców, którym jak zechcą, to zapłacą, robotników na czarno,
używając gorszych materiałów itp., itd.
Instytucje zobowiązane do stosowania tej ustawy są bardzo
zadowolone, że za psie pieniądze mają wykonaną robotę czy
dostarczony towar. Czy nie jest to rodzaj paserstwa? Czy za takie
działanie była skazana jakaś instytucja? Co w tym zakresie robi
Urząd Zamówień Publicznych?
Witold K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Ratunku, policja!
Sprawa jest banalna – włamanie do piwnicy. W czwartek rano
zawiadomiłem policję – obiecali przyjść w piątek po drugiej. Nie
przyszedł nikt. Interweniowałem w piątek wieczorem w komisariacie –
podali mi numer komórki do dzielnicowego, jego nazwisko. Numer
komórki jest nieprawidłowy. Dzwonię ponownie do komisariatu. Nic na
to nie poradzą, nie mają poprawnych danych.
Dowiedziałem się, że dzielnicowy będzie na służbie w niedzielę.
Zadzwoniłem. Rzeczywiście był. Ale na pytanie, dlaczego nie
przyszedł w umówionym terminie, odpowiedział, że pierwszy raz słyszy
o takim zgłoszeniu! Okazuje się, że moje trzykrotne zgłoszenia
gdzieś utknęły. Przecież rozmawiałem z pełniącym służbę "oficerem
dyżurnym" – tak się nazywa ten numer w książce telefonicznej.
Dzielnicowy obiecał, że przyjdzie we wtorek o 8.
Adam S.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Śmieszno i straszno
Śmieszy mnie, że opozycja nagle wie, jak robić, jak działać.
Widocznie jakieś 1,5 roku temu miała zanik pamięci. Dziś SLD ma
identyczne kłopoty jak AWS. Czyżby miał nastąpić powrót prawicy...
Ja nie chcę i mam dość pseudopolityków, którzy zarabiają po 14 tys.
brutto z podatków tych, którzy jeszcze prace mają, i wiecznie ich
nie widać na sali sejmowej, ponieważ mają inne zajęcia lub są tak
zapracowani, że padają i nie mogą robić tego, co obiecali wyborcom,
albo tego, do czego zostali powołani. Panowie przemęczeni, proponuję
zmienić zawód na mniej stresujący, np. gdzieś w ochronie
hipermarketu za 750 zł brutto, oczywiście z sobotami i niedzielami,
plus dojazdy MZK (...) zastanawiam się, na kogo głosować po
ewentualnym odejściu ekipy rządzącej. Prawica odpada, lewica odpada,
Samoobrona też – już wystarczy ludzi z zawodowym albo podstawowym
wykształceniem, a ponadto niech się określą, czy chcą blokować ulice
czy rządzić, bo nie wiem... A LPR – no cóż, aż boję się wyobrazić
sobie Giertycha jako premiera.
I jak tu żyć normalnie w nienormalnym kraju.
Piotr Nowak
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Ratunku"
Mam prawo zabrać głos w tej bulwersującej sprawie opisywanej w "NIE"
(nr 12 i 15/2003). Mam prawo, bo wielokrotnie jako
ratownik-wolontariusz realizowałem misje ratownicze SAR z pozytywnym
skutkiem. Mam odnotowane, że z 96 osób wzywających "May Day" na
morskiej "16" (156.80 MHz) lub "9" kanale CB Radio nie udało się
uratować w ciągu minionych siedmiu lat tylko 9 osób. Ja to uważam za
sukces, choć i z tej dziewiątki, które utonęły, 5 osób mogłoby żyć,
gdyby nie burdel panujący w ratownictwie... polskiego wybrzeża!
Uratowani żeglarze, rybacy i wędkarze żyją i mają się dobrze dzięki
Stacji Brzegowej Szczecin-Radio. Dziękuję operatorom, z którymi
miałem przyjemność współpracować – ratownik 3757.
Niemcy się zbroją w systemy ratownictwa morskiego i zorganizowali
tzw. Küstenwache (straż wybrzeża), a Polska ma... gówno. I nawet to
gówno rozwala. (...) Reorganizując na wariackich papierach PRO,
wydzielając zeń SAR (marine) oraz likwidując Stację Brzegową
Szczecin-Radio w Trzeszczynie rządowi fachowcy wydali na dziesiątki
rybaków, żeglarzy i marynarzy wyrok. Wyrok śmierci. (...)
Michał Andrzej Ratajczyk, Przybiernów
Hieny
Dziś przebrała się czara goryczy. Dziecko wróciło właśnie ze szkoły
i oświadczyło, że mam dać 35 zł dla biskupa za bierzmowanie. Biskup
oświadczył, że nie przyjedzie na bierzmowanie, jeśli będzie mniej
niż 100 osób. Czy ten [...] wie, że ludzie mają na 5 osób w rodzinie
400 zł miesięcznie, że miesiącami nie jedzą mięsa, że 35 zł kosztują
obiady w szkole na cały miesiąc! Zaznaczam, że dla mnie jest to
pryszcz, tylko nie wiem, dlaczego trzeba dać temu wyzutemu ze
wszystkich ludzkich uczuć katabasowi 3,5 tys. zł za jedną godzinę.
Oświadczam, że 20 lat nie byłem w kościele, ale jestem mocno
wie-rzący. Sam przeczytałem dwa razy Pismo Święte i nie znalazłem
tam nic, co by mi podpowiadało, że
tam powinienem chodzić. Apeluję do ludzi. Jeśli wam zostały jakieś
resztki rozumu, to przeganiajcie tych nierobów, jak tylko możecie,
kupcie dzieciom jedzenie, buty lub przepijcie.
Dziś w domu robiliśmy porządki. Zebrałem cały bagażnik używanych
ubrań i zawiozłem na Halę Targową – tam, gdzie polscy milionerzy
kupują stare ciuchy, żeby z gołą dupą nie chodzić, i rozdałem za
darmo. Tyle, ile mogłem, to pomogłem. Poczułem się lepiej niż po
bierzmowaniu.
Bogusław
(nazwisko i e-mail do wiadomości redakcji)
Nowe przykazanie
Jestem uczniem czwartej klasy liceum ogólnokształcącego. Na lekcjach
religii poznaliśmy nowe, zmienione niedawno "Przykazania Kościelne".
Nowe piąte przykazanie brzmi: "Troszczyć się o potrzeby wspólnoty
Kościoła". Mam nadzieję, że pod słowem "potrzeby" kryje się jedynie
modlitwa lub pomoc bliźnim, a nie broń Boże tacka.
Bul
(e-mail do wiadomości redakcji)
Pojebało Was?
To ja ciułam resztki kasy, żeby zagłębić się w mojej cotygodniowej,
ukochanej lekturze, a tymczasem Wy zabieracie całą stronę (!) i po
raz kolejny zamieszczacie na niej reklamę broni. Panie Jerzy U.,
jeżeliś taki łasy na kasę, to dołącz Pan do cotygodniowego dziennika
jakiś załącznik czy inną wkładkę reklamową, a nie pozbawiaj nas,
czytelników, ciekawych publikacji mogących się znaleźć na tej
stronie.
Jarosław W., Łódź
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ciepło ciepło
Mechanizm rynkowy powoduje nieokiełznany rozwój, który wiąże się z
emisją szkodliwych substancji do atmosfery i wycinką lasów
deszczowych. Rynek zmienia klimat, deszcze padają, rośliny rosną,
ludzie toną.
Taki na przykład pomidor lubi dużo wilgoci i wysoką temperaturę. Ale
to, co ucieszy byle warzywo, martwi
premiera Czech, który wraz z rządem schronił się na Hradczanach,
gdzie woda nie podejdzie. W Rosji zapowiadają trąby powietrzne. We
Włoszech Wenecja niczym się ostatnio już nie wyróżnia. Niemieccy i
austriaccy strażacy uginają się pod ciężarem worków z piaskiem. W
Polsce powodzie regularnie podtapiają kolejne rządy i chyba już nikt
nie powie, że klimat jest umiarkowany.
Zapytany o efekt cieplarniany prezydent Bush senior odpowiedział:
"Moi eksperci tego nie potwierdzają". Chodzi o doradzający
prezydentom prywatny Instytut Marshalla w Waszyngtonie, który wbrew
opinii większości klimatologów na świecie i specjalistów z NASA, nie
widzi problemu. Na tej podstawie USA nie podpisały protokołu
klimatycznego z Kyoto, który zobowiązywał sygnatariuszy do
ograniczenia emisji do atmosfery dwutlenku węgla, metanu,
chlorofluorowęglanów i tlenku azotu odpowiedzialnych za zmianę
klimatu. W czasach zimnej wojny Amerykanie ograniczali się do
zrzucania na nas stonki, ale teraz to już przesadzili...
Na zdjęciach zrobionych przez NASA z kosmosu widać sześć tysięcy
pożarów specjalnie wywołanych w puszczy amazońskiej dla pozyskania
nowych gruntów uprawnych i pastwisk. Programy podboju Amazonii
sponsoruje Bank Światowy i takie znane międzynarodowe korporacje
jak: Nestle, Goodyear, Volkswagen, Nixdorf Computer. Brazylia
niszczy "płuca świata", żeby spłacić swój dług zagraniczny, ale
wystarcza tylko na odsetki. 300 milionów bezrolnych i bezrobotnych w
zadłużonych krajach Trzeciego Świata niszczy lasy deszczowe, aby
przetrwać. Co roku znikają bezpowrotnie setki gatunków roślin i
zwierząt, a klimat szlag trafia.
A co my na to? My na to – worki z piaskiem. Bo myśmy som za rynkiem.
Premier Czech nie widzi związku, a czy ktoś widzi? Jak zobaczą, to
piachu zabraknie.
I wtedy posypią się zamówienia dla Stoczni Szczecińskiej. Będziemy
mogli parami zaokrętować wszystkie
gatunki: Balcerowicza z małżonką, maklerów dwóch, parkę inwestorów
strategicznych i koniecznie dwoje
doradców Banku Światowego płci obojga.
Autor : Piotr Ikonowicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Równać w kroku epilog "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Upał sprzyja leniuchowaniu. Nic dziwnego, że gdy tylko upały w
kraju zelżały, rozmaite grupy rodaków zabrały się do roboty.
• Prezydent Kwaśniewski spotkał się z premierem Millerem. Pogadali o
zamierzeniach rządu, gospodarce i finansach, Unii Europejskiej i
polskim wojsku w Iraku. Prasa ze zdumieniem odnotowała brak różnicy
zdań w wypowiedziach obu mężów.
• Zadziwiającą pracowitością wykazała się Agencja Bezpieczeństwa
Wewnętrznego, której aż cztery zbrojne ekipy dybały na wolność Jacka
Kalasa, kontrolera z Najwyższej Izby Kontroli, byłego oficera UOP,
podejrzanego o podżeganie do ujawnienia tajemnicy służbowej.
Tajemnice mieli ujawniać dwaj oficerowie ABWery. Podżegacza i
podżeganych zatrzymano, ale sąd nie zgodził się na ich aresztowanie.
• Niewykluczone, że Kalasa zatrzymano w związku z zarzutami NIK
przeciwko rządowi Leszka Millera. NIK twierdzi, że "Raport
otwarcia", w którym rząd Millera obciążał rząd Buzka
odpowiedzialnością za katastrofalny stan spółek państwowych, był
niezgodny z faktami (patrz felieton Urbana na str. 2).
• SLD rozpoczął zapowiedziane czyszczenie szeregów. Gensek Sojuszu
Marek Dyduch przewiduje, że w wyniku weryfikacji członków SLD straci
od kilku do kilkunastu tysięcy członków niegodnych przynależności do
partii. Akcję tę doły partyjne nazwały "Schwanzparade". Taką nazwę
nosiła w armii austro-węgierskiej weryfikacja członków żołnierzy na
okoliczność chorób wenerycznych.
• Eksperci z GUS obliczyli, że produkcja przemysłowa w lipcu 2003 r.
wzrosła aż o ponad 10 proc. wobec lipca 2002 r. i o prawie 5 proc.
wobec czerwca 2003 r. Jest to efekt polityki gospodarczej rządu. Tak
twierdzą koła zbliżone do rządu. Koła oddalone twierdzą, że to tylko
tymczasowy skutek wzrostu kursu euro.
• Z 23 do 30 proc. wzrosło w sierpniu zaufanie społeczne do premiera
Millera – tak wynika z sondażu CBOS. Można to wiązać z
nieobec-nością premiera w kraju i TV, gdyż wypoczywał w Chorwacji.
Kawał zaufania stracili bracia Kaczyńscy: Lech 8 proc. (ma teraz 39
proc.) i Jarosław 8 (teraz 38). W tabeli wciąż na pierwszym miejscu
jest prezydent Kwaśniewski, którego zaufaniem obdarza 79 proc.
badanych (wzrost o 1 proc.). Nie wiadomo, czy i jaki wpływ na wyniki
zaufania miał kurs euro.
• Aktywność Sądu Rejonowego w Starachowicach polegała na
niezrozumiałym utajnieniu procesu miejscowych samorządowców
należących do SLD. Sąd najwidoczniej wyszedł z absurdalnego
założenia, że im głośniejsza afera, tym tajniejsza rozprawa.
• Nie pracowali robotnicy Fabryki Wagon z Ostrowa Wielkopolskiego
oraz Huty Stalowa Wola. Jedni głodują, drudzy okupują budynek
starostwa. Jedni i drudzy domagają się pomocy państwa w zachowaniu
miejsc pracy (czytaj również na str. 4).
• Posłanka Samoobrony Danuta Hojarska zataiła w swoim oświadczeniu
majątkowym, że zasiadała w Radzie Nadzorczej Towarzystwa Ubezpieczeń
Wzajemnych TUW, gdzie zarobiła ponad 6 tys. zł. Za ukrycie
informacji Hojarskiej grozi do 3 lat pudła. Przewodniczący Lepper
nie zamierza urządzać "Schwanz-parade" w Samoobronie.
• W Czerniejowie koło Lublina znaleziono zwłoki pięciorga
noworodków. Prawdopodobnie są one ofiarami restrykcyjnej ustawy
antyaborcyjnej. Martwe dzieci znaleziono nie w kapuście, lecz w
beczce do kiszenia kapusty.
• Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, przygotowywany przez
Ministerstwo Zdrowia projekt zmian na listach leków refundowanych
nie przewiduje objęcia dotacjami środków antykoncepcyjnych nowej
generacji.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przeprosiny
Przepraszam Pana Nerona Klaudiusza Cezara Druzusa Germanika znanego
też jako Lucius Domitius Ahenobarbus, cesarza rzymskiego, mordercę
swojej matki oraz żony, sprawcę kilkudziesięciu innych zabójstw,
wybitnego muzyka, sportowca i polityka za to, że w tygodniku "NIE"
nr 14/2003, w tekście "Wódka z kapustą" kłamliwie pomówiłem go, iż
"konia swego uczynił senatorem", co mogło poniżyć go w opinii
publicznej oraz narazić na utratę zaufania.
Jednocześnie przepraszam następców prawnych Nerona Klaudiusza oraz
wszystkich tych, którzy czują się spadkobiercami jego modus vivendi,
że obraziłem ich wspomnianym cytatem.
Przepraszam Pana Caiusa Juliusza Cezara Kaligulę znanego też jako
Buciczek za to, że przypisałem jego zasługi dla rozwoju
parlamentaryzmu, polegające na uczynieniu konia senatorem, innemu
cesarzowi rzymskiemu, co mogło poniżyć go w opinii publicznej i
narazić na brak zaufania.
Przepraszam również tych wszystkich, którzy się z powyższych powodów
przeprosin domagali, a także Senat RP, którego tradycje wykrzywiłem.
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Łojezu! "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Język wiary
Zaczynamy nowy cykl. Będziemy prezentować co trafniejsze przykłady
opisywania świata przez szkolnych katechetów.
Dosłownie – żeby nie było, że manipulujemy i złorzeczymy bliźniemu.
Pierwsza porcja pochodzi z jednej ze szkół w Łodzi.
* muzyka młodzieżowa – szatanizm;
* Miłosz – mason;
* Owsiak – zdegenerowany dekadent;
* Jezus był Żydem, bo nie było jeszcze chrześcijaństwa;
* Wszystko, co nie jest Kościołem katolickim, jest sektą;
* prezerwatywa – narzędziem zbrodni;
* temperament – dopustem szatana;
* telewizja – wysysacz moralności;
* krzyżowcy nie byli zbrodniarzami, bo co dla krzyża, to nie
zbrodnia;
* Darwin pochodzi od małpy, my nie.
Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach religii.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Do wypadku samochodowego w Kluczowej (powiat Przysucha) przyjechali
policjanci. Przed rozpoczęciem oględzin umieścili na drodze znaki
ostrzegawcze, stanął na niej również radiowóz z migającym kogutem.
Wydawałoby się, że przedsięwzięli wystarczające środki ostrożności,
nie przewidzieli jednak śląskiej fantazji. Radiowóz został
rozniesiony w drzazgi przez Fiata 125p, którym z Pionek do Sosnowca
wracało rozbawione towarzystwo. 47-letni kierowca auta był – jak się
okazało – poszukiwany, nie miał ważnego dowodu rejestracyjnego ani
polisy OC. Miał za to 2 promile alkoholu we krwi.
W. P.
Na 8 lat więzienia skazał sąd w Białymstoku 44-letniego mieszkańca
gminy Orla. Tak go zdenerwowały obelgi mamusi, że ją udusił. Mamusia
nie stroniła od kieliszka i często wyzywała swojego syna, który w
końcu nie wytrzymał. Sąd uznał, że uduszona kobieta sama sobie była
winna.
Prokuratura w Jeleniej Górze oskarżyła Lutka B. i Mirosława K. o
zabicie Małgorzaty K. Przypuszcza, że zabili ją dlatego, że nie
chciała odbyć z nimi stosunków płciowych. W celu zatarcia zbrodni i
uniemożliwienia rozpoznania zwłok usunęli z ciała denatki przednią
ścianę klatki piersiowej, z twarzy zdarli skórę, usunęli też m.in.
płuco, serce i większość narządów jamy brzusznej. Zwłoki wypełnili
gliną, piaskiem i żwirem.
Policjant ze Słupska przychodził do sklepu spożywczego i brał
towary, nie płacąc za nie. Zatrzymano go w chwili, gdy wychodził ze
sklepu z ciasteczkami wartości 30 zł. Za przyjmowanie takich
prezentów grozi mu do 8 lat więzienia. Z kolei wicekomendant policji
w Wałbrzychu był w Holandii na urlopie i ukradł w sklepie flakon
perfum. Został ukarany mandatem w wysokości 150 euro. Z pracy w
policji zrezygnował sam.
Na 15 lat więzienia sąd w Radomiu skazał Radosława W. z Młodocina
Mniejszego za zabójstwo teścia. Zięć ukrył zwłoki teścia w beczce.
Nie mieściły się, więc je poćwiartował. Na karę 1,5 roku więzienia w
zawieszeniu skazano też żonę i teściową Radosława W., które
wiedziały o zbrodni, ale nie pisnęły o tym ani słowa.
W Domu Kultury Kolejarz w Szczecinie grano sztukę "Normalka ma na
imię śmierć". W sztuce jest scena, w której bohater zamierza
zakończyć życie wieszając się, ale w ostatniej chwili odstępuje od
tego zamiaru. Tymczasem aktor, który odgrywał epizod, po wejściu na
stołek i umieszczeniu głowy w sznurowej pętli zasłabł z wrażenia i
zawisł na oczach widzów. Nikt na widowni nie zauważył niczego
nienaturalnego w zachowaniu aktora. Niedoszły denat zakończył swój
występ na oddziale reanimacji szpitala wojewódzkiego. Granie takie,
że aktor wmawia sobie, iż jest postacią, którą odtwarza, nazywa się
metodą Stanisławskiego.
W Kaliszu samochód osobowy staranował barierki zabezpieczające
roboty drogowe, a następnie rąbnął w koparkę. Kierowcą piratem
okazał się 14-letni chłopiec, który wyznał szczerze policjantom, że
przed jazdą (samochodem rodziców) walnął sobie kilka piwek, bo bał
się prowadzić samochód.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
D. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Interesy klasy zero "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Smród u pana senatora "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fura, która skacze przez płot cd.
W życiu lepiej nie mieć wszystkiego – a już na pewno trzeba wybrać
między samochodem a sąsiadami. Andrzej Koszelski do 1999 r. miał i
to, i to. Z parkingu przed domem zawinięto mu trzyletniego wówczas
Volkswagena Transportera. Głupio było zobaczyć swoją zaginioną furę
(trochę przemalowaną) na podjeździe u sąsiadów. Już o tym
czytaliście („NIE” nr 28/2003), więc nie będę opisywać perturbacji
towarzyszących temu odkryciu.
Po opublikowaniu mojego artykułu w sprawie Koszelskiego zaszły
niewielkie zmiany. U sąsiadów za to większe – skończyli wreszcie
budowę basenu przed domem, zaś ich 37-letni kuzyn Sławomir P. dostał
dwa lata w zawiasach za ściąganie fur na lewe papiery– szło o jakieś
200 aut. Mimo to łódzki prokurator nadal spuszczał Koszelskiego z
jego podejrzeniami. Przypominam, że na panu prokuratorze wisi kupa –
w 1999 r. umorzył postępowanie w sprawie tego auta „z braku dowodów”
jeszcze przed decyzją sądu. Dlatego z prokuratury w Getyndze
Koszelski sprowadził i przetłumaczył dowody na własną rękę. Z
samochodowych kwitów jasno wynikało, że samochód, którym jeżdżą
„sąsiedzi”, nie pasuje do opisu. Czyli że ze Szwabii ściągnięto
wraka, w Pomrocznej podpicowano niemieckie kwity pod zajumaną
sąsiadowi furę, a Koszelskiemu zostały pekaesy. Pan łódzki
prokurator nie uznał, że należy wszcząć kolejne dochodzenie. Nie
uznał też, że nie należy go wszczynać. Zwyczajnie nie wydaje żadnego
postanowienia. Dlaczego? Bo wydanie jakiejkolwiek decyzji
(spełnienie prokuratorskiego obowiązku) skutkowałoby prawdziwą
katastrofą. Koszelski wraz z nowymi dowodami odwołałby się do sądu.
Do tego potrzebuje w myśl pomrocznego prawa stanowionego wydania
byle jakiego postanowienia prokuratora, które np. mógłby zaskarżyć.
A w sądzie przy świadkach i brakujących wcześniej dowodach wyszłoby
na bank, że łódzki prokurator miał złą wolę albo lepkie ręce.
Dlatego w ostatnim piśmie pan prokurator (zażyła korespondencja
między panami trwa już cztery lata) przestrzegawczo wyjaśnia
Koszelskiemu – Zważywszy jednocześnie na Pana szczególną aktywność w
zakresie pomawiania prokuratorów, funkcjonariuszy policji oraz
biegłego o działalność przestępczą, tj. fałszowanie dokumentów,
poświadczenie nieprawdy, itp. apeluję do Pana o zaprzestanie
podobnych praktyk szczególnie, że ich ponawianie może skutkować
pociągnięciu Pana do odpowiedzialności karnej (...).
Koszelski nie ma już siły prokuratorowi odpisywać, to odpiszę ja.
Panie, oskarżaj Pan Koszelskiego, ale daj facetowi tę samą szansę w
drugą stronę, bo niedługo bachory już w podstawówkach będą sobie
tyłki podcierać papierem z napisem sprawiedliwość. Zresztą znajomy
prokurator z Sandomierza powiedział mi kiedyś, że przegrana w sądzie
jakoś tak go hartuje, że później przez tydzień nikt – ani stara, ani
teściowa, ani żadna kochanka nie jest w stanie go naprawdę wkurwić.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
PYTEK W PYTĘ
Lewicowe władze państwa cierpią na chorobę psychiczną odziedziczoną
po dalszych i bliższych przodkach. Niemedyczna jej nazwa brzmi
kompleks wyższości. Gdy jest się własnej wartości niepewnym, udaje
się coś przeciwnego. SLD rządzi w taki sposób, że we własnym sosie
opracowuje zamysły programowe, a następnie ogłasza je jako
zbawienne, trafne lub przynajmniej konieczne. Uzasadnienia są lepsze
lub gorsze, przekonywanie zaś nikłe. Perswazyjne wysiłki Sojuszu
mają zbyt słabe nasilenie i moc, żeby mężczyzna mógł takimi
sposobami uwieść panienkę, cóż dopiero partia naród.
Politykę każdej partii kształtują trzy czynniki: 1. realia (sytuacja
ekonomiczna i międzynarodowa, układ interesów grupowych itd.); 2.
program; 3. poglądy, wyobrażenia i dążenia wyborców. Choroba objawia
się w samodzielnym szacowaniu wszystkich tych czynników. Rządzący
rządzą dla dobra rządzonych nie pytając ich, czego chcą.
Sądzą, że to wiedzą.
Przypadłość lewicy przywleczona jest od dalekich jej przodków z
PZPR, która działając w oparciu o naukowe podstawy stwarzane przez
marksizm-leninizm była awangardą przodującej klasy. Ucieleśniała
więc mądrość ekskluzywną i wyłączną.
Konsultacje społeczne celebrowano często, ale stanowiły one tylko
formę agitacji za polityką o niepodważalnej trafności.
Władze, które po 1989 r. zainstalowała demokracja (którą one w
zamian instalowały w Polsce), czerpały z innych niż PZPR inspiracji
ideowych i programowych. Zaprowadzały kontrastowo różny system
polityczny, gospodarczy i przeciwstawne marksistowskim wartości.
Przekonanie o swojej wyższej, nie wymagającej sprawdzianów mądrości
dziedziczyły jednak po PZPR całkowicie.
Pierwsze rządzące ugrupowanie, krąg obecnej Unii Wolności miało
arogancję i samozachwyt rozwinięte znacznie powyżej poziomu
schyłkowego PZPR. Partia ta była klubem wcielonej mądrości. Doszła
ona zresztą do władzy w oparciu o dążenia społeczne przeciwstawne
ustrojowi gospodarczemu, który wprowadziła. Jest to jej historyczna
zasługa, a zarazem źródło upadku.
AWS potencjał arogancji wspaniale rozwinęła i rozszerzyła ogarniając
tą cechą i swe poczynania reformatorskie, i sposób bycia ludzi
władzy. Akcja Wyborcza przejawiała kompleks wyższości w swym
nepotyzmie, korupcji i niezłomnej niekompetencji. Misyjna formacja
stworzona przez Krzaklewskiego wręcz tryskała dobrym samopoczuciem.
Wszystko to są przodkowie obecnej koalicji rządzącej – prawda, że
antenaci nielubiani przez SLD. Żadna nienawiść do rodziców i
pradziadków nie chroni jednak potomków przed dziedziczeniem
genetycznych chorób. Tak jest w przyrodzie, powie neodarwinista. Tak
też jest w polityce, dopowie politolog-determinista.
Sojuszowi Lewicy zarzucam niezwracanie się do społeczeństwa, by
wyraziło swoje zdanie (kiedy już dokonało wyboru władz). Przywódcy
SLD odpowiadają na takie pretensje roztropnie, że nie należy ludzi
pytać, czy chcą być smagani wyższymi podatkami pośrednimi, czy
pragną bezrobocia. Ani nawet, czy marzą o zatykaniu dziury
budżetowej swymi prywatnymi dochodami. Władza nie pyta więc, żeby
się nie dopytać. Z tego, że nie jest rozumnie zagadywać panienkę w
czasie randki, czy pragnęłaby mieć raka czy zmarszczki, nie wynika
jednak wcale, że nie warto ją zapytać, czy chce wódkę czy piwo.
Konstytucyjnie ustanowiona instytucja referendum jest w Polsce
martwa. Ludzie zaś lubią być pytani i o czymkolwiek w państwie
przesądzać w drodze demokracji bezpośredniej. Zaniedbując tę
możliwość władza rezygnuje z łatwego sposobu uwodzenia wyborców.
Samo bowiem pytanie ich o zdanie pochlebia każdemu z ludzi, niweczy
wrażenie, że klasa polityczna jest wyobcowana, rząd zadufany w
sobie. Czemuż więc referendum ma być rezerwowane tylko dla
nadrzędnej sprawy wstępowania do Unii Europejskiej?
Oto np. kilka kwestii ideologicznych, o które warto zapytać w
referendum, bo naprawdę nie wiadomo, co myśli większość. Pytania
mają związek z programem SLD. Mianowicie tą jego częścią, która nie
została doprecyzowana lub ze strachu przed większością społeczeństwa
chowana jest na lepsze czasy. Czemużby nie sprawdzić, czy jest się
czego lękać.
1. Czy jesteś za niekaraniem lekarzy, którzy przerywają ciążę na
żądanie kobiety w ciężkiej sytuacji życiowej?
2. Czy jesteś za niekaraniem lekarzy, którzy na żądanie przytomnego
a beznadziejnie chorego pacjenta pomagają mu przerwać cierpienia?
3. Czy jesteś za ułatwieniem w sądach uzyskiwania rozwodów, jeżeli
nie godzi to w dobro dzieci?
4. Czy sprzyjasz prawnemu dopuszczaniu eksperymentów genetycznych,
których celem jest zwalczanie chorób?
5. Czy pragniesz ustaw, dzięki którym przestrzeganie zasad
religijnych osiągane byłoby poprzez przymus państwowy (np. zakaz
handlowania w niedzielę, zakaz rozwodów)?
6. Czy uważasz za trafne takie opodatkowanie księży jak wszystkich
innych obywateli?
7. Czy jesteś za prawnym ustanowieniem jawności finansów kościołów
wedle tych zasad, które dotyczą fundacji i stowarzyszeń?
8. Czy jesteś za karaniem księży, którzy wbrew zasadom prawa i
deklaracjom władz kościelnych prowadzą w kościołach polityczną
agitację przedwyborczą?
9. Czy jesteś za zrównaniem wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn?
10. Czy uważasz za trafne czynienie wyjątków od zasady równości
formalnej dla protegowania aktywności zawodowej, lansowania awansów
i karier politycznych kobiet?
11. Czy jesteś za zapewnieniem trwałym związkom nieślubnym ludzi
różnej lub tej samej płci podobnych co małżeństwom praw spadkowych,
emerytalnych, w lecznictwie i przy wymiarze sprawiedliwości?
12. Czy dopuszczalna jest adopcja dzieci przez parę jednopłciową?
Ogłoszenie przez SLD takich lub podobnych projektów pytań
referendalnych wzbudzi oczywiście protesty kleru, środowisk i prasy
przykościelnej. Oznajmią, że SLD rozpoczyna walkę z Kościołem. Po
pierwsze jednak, głoszą to i tak, chociaż lewica całe segmenty swego
programu odkłada na świętego nigdy. Po drugie, opinię publiczną
zawsze ma się po swojej stronie wówczas, gdy zadaje się jej wiążące
władze pytania, czyli traktuje poważnie. Po trzecie zaś, można
strugać wariata odpowiadając klerykałom, że przecież naród jest
katolicki, więc co – nawet zapytać nie wolno?
Politycy lewicy wszyscy są wierzący w nadprzyrodzoną moc Kościoła.
Mylą się, licząc na to, iż w zamian za ich usłużność wobec kleru
Kościół zdoła skłonić połowę ludności do tego, by wzięła udział w
referendum o przystąpieniu do Unii Europejskiej. Od takiej
frekwencji zależy zaś, czy głosowanie będzie wiążące. Kościół jej
nie zapewni. Silni w jego łonie antyeuropejczycy nie są takimi
frajerami, żeby swoją klientelę namawiać do głosowania przeciw Unii,
czyli zwiększyć frekwencję przy urnach, a potem przegrać. Oni
podobnie jak kler eurosceptyczny zachęcą do niegłosowania.
Wcześniejsze referendum na temat aborcji itd. rozeźli Kościół, ale
nie zaszkodzi głosowaniu nad wejściem do Unii. Kościół formalnie i
tak musi być za, bo papież poparł jednoczenie Europy – tej swojej
największej bazy wiernych. Uprzednie referendum w sprawach ludzkich
wolności zwiększyłoby wręcz frekwencję na
europejskim, stwarzając nawyk chodzenia do urny dla wyrażania
poglądów.
Ryzyko zadzierania lewicy z Kościołem jest więc małe, a tylko strach
polityków ma oczy wielkie jak hipopotam.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fioletowy nos
Do trzech razy sztuka i zdjęli biskupa.
Gdyby Andrzej Śliwiński nie był księciem Kościoła, jego wypadkiem
drogowym nikt by się nie zainteresował. Zdarzenie samo w sobie
banalne: ot, narąbany gościu pierdolnął w drugiego. Przypadek Śliwy
pokazuje jednak, że hierarchia Kościoła kat. ma w dupie nie tylko
swoich wiernych, ale nawet nie potrafi pomóc jednemu ze swojej
paczki.
Po tym, jak elbląski biskup mając 0,8 promila w wydychanym powietrzu
wtarabanił się swoim Passatem na jadącą z naprzeciwka Nexię,
redakcja zleciła mi napisanie jego portretu. Zadanie wydawało się
łatwe, zwłaszcza że o biskupie z Elbląga było już wcześniej głośno.
A to biskupi ekonom napożyczał górę forsy od prywatnych ludzi na
kościelne inwestycje i teraz oszukani wierzyciele bujają się z nim
po sądach. A to biskup "zaginął" na moskiewskim lotnisku i odnalazł
się dopiero po trzech dniach w pobliskim luksusowym hotelu. Człowiek
mający na swoim koncie takie przygody wydaje się postacią barwną.
Lecz tak naprawdę biskup Andrzej Śliwiński to bezbarwny alkoholik.
Po wybudowaniu sobie diecezji za cudze pieniądze zajmuje się
wożeniem tyłka po różnych spotkaniach, na których je i pije. Często
na umór. Dla miejscowej władzy – w Elblągu od wielu lat eseldowskiej
– bardzo wygodny, bo do niczego się nie wtrąca. Zwykle jeździ z
kierowcą. Teraz coś mu strzeliło do głowy i sam usiadł za
kierownicą.
Diecezja ma biskupa, co udaje głupa
O pożyczkach księdza Jana Halberdy, ówczesnego dyrektora
ekonomicznego kurii i proboszcza parafii św. Jerzego w Elblągu,
tygodnik "NIE" pisze od roku 1994. Powstało kilkanaście dużych
artykułów, nie licząc notatek i wzmianek. Żadnemu innemu klesze nie
poświęciliśmy tyle uwagi. Za setki tysięcy złotówek i dolarów
pożyczonych z banku i od prywatnych osób Halberda wybudował w
Elblągu m.in. hospicjum, centrum charytatywne, przedszkole i szkołę
katolicką, wyposażył seminarium i dom biskupi. Mechanizm był zawsze
taki sam. Umowa prywatnej osoby z ks. dyr. Halberdą na pożyczkę
dużej kwoty pieniędzy z podaną datą zwrotu i wysokością odsetek.
Przychodził termin, księżulo pieniędzy nie oddawał. Goście zaczynali
pielgrzymkować najpierw do niego, potem do biskupa Śliwińskiego,
który posyłał ich na drzewo. Bardziej wytrwali jeździli na skargi do
episkopatu, a nawet do Watykanu. Bez rezultatów. Agent
ubezpieczeniowy z Torunia, który pożyczył Halberdzie nie swoje
pieniądze, lecz zebrane składki, dostał wyrok. Prawnik Andrzej W.
pożyczył Halberdzie kasę swoją, ale też klientów i znajomych. Aby
oddać, wyprzedał się do zera. Zmarł na zawał. Wdowa po nim po
długich procesach uzyskała prawomocny wyrok zwrotu pieniędzy, ale od
parafii. Czy je wyegzekwuje?
Śliwiński najpierw udawał, że o niczym nie wie, potem stwierdził, że
to problem Halberdy. Wywalił go z funkcji i parafii uznając sprawę
za załatwioną. Ksiądz Jan na trochę zniknął z Elbląga. Ale niedawno
wrócił. Ma się dobrze. Żadnych konsekwencji swoich czynów nie
poniósł. Ma tylko żal do Śliwińskiego.
Biskup Śliwiński stara się nie chodzić na rozprawy w sprawie długów.
Gdy do sądu trafiła wreszcie skarga Andrzeja W. (tego, który zmarł
na zawał) i Zbigniewa Z. z Gdyni, którzy pożyczyli Halberdzie ok.
800 tys. dolarów, biskup tak długo wysyłał zwolnienia lekarskie, aż
prowadzący sprawę sędzia Krzysztof Nowaczyński postanowił go
przesłuchać w domu. Przesłuchanie w biskupich pieleszach odbyło się
w styczniu 2001 r. Były dyrektor gospodarczy kurii elbląskiej ksiądz
Jan Halberda o żadnych umowach pożyczek mnie nie informował – zeznał
biskup sędziemu. I wszystko.
Podobnie zeznał w maju 2002 r. na rozprawie z powództwa gdańskiego
oddziału banku PeKaO o zwrot 650 tys. zł. Na ten proces cudem udało
mu się dowlec.
Od połowy 2002 r. do końca lutego sędzia Dorota Twardowska próbowała
ściągnąć Śliwińskiego na zeznania w sprawie pożyczenia przez
Halberdę 23,5 tys. dolarów od Witolda Z. Bezskutecznie. A to biskup
był chory, a to dochodził do zdrowia w sanatorium. Po groźbie, że
zostanie wydany nakaz zastosowania środków przymusu, na początku
maja 2003 r. przyczłapał do sądu. Mamy czyste sumienie, ksiądz Jan
nie miał uprawnień do zaciągania kredytów i do nas nie dotarły żadne
pieniądze – padło na sali sądowej z ust biskupa elbląskiego.
Kolejne sprawy już niedługo na wokandzie.
Biskup polski, ale pije jak ruski
We wrześniu 2000 r. w kościołach Elbląga wznoszono modły o
odnalezienie biskupa, który zaginął na lotnisku Szeremietiewo-2 w
Moskwie. Leciał do Irkucka na Syberii, aby poświęcić tamtejszą
katedrę. Nie doleciał. Polskie służby konsularne i rosyjskie służby
tajne rozpoczęły poszukiwania. Polskie gazety podały notatki o
zaginięciu snując hipotezy, że pomylił samoloty, został porwany lub
nawet zamordowany. Po trzech dniach rosyjska milicja na
Szeremietiewie ustaliła, co się stało. Biskup Andrzej Śliwiński
zadekował się w apartamencie w pobliskim ekskluzywnym "Novotelu".
Pił cały ten czas i nie przejmował się niczym. Szczegółowej
rekonstrukcji delegacji biskupa dokonał rosyjski korespondent
tygodnika Krzysztof Pilawski ("NIE" nr 38/2000).
Biskup nawalił się już w samolocie. Tak, że po wylądowaniu trafił do
punktu medycznego. Po zbadaniu przez lekarza nie zawiadamiając
nikogo, nie przejmując się oczekującymi na niego na lotnisku innymi
duchownymi poszedł i zameldował się w hotelu. Tam pił do czwartku,
aż znaleźli go milicjanci.
Już po powrocie Śliwińskiego do kraju przedstawiciele kurii w
Elblągu oświadczyli, że biskup czuł się źle. I tyle.
Sprawy wcale by nie było, gdyby nie publikacja "NIE". To, że
elbląski biskup pije, bo musi, było powszechnie znane zarówno w
samym Elblągu, jak i wśród hierarchów kościelnych.
Jakoś w tym "ludzkim" Kościele nikt nie pomyślał, że to chory
człowiek, któremu trzeba pomóc. Pozwolono mu przeczołgać się do
następnego skandalu.
Tym razem biskup mocno nietrzeźwy po nocnej balandze w Malborku
wracając do domu zjechał na przeciwny pas ruchu. Najpierw uderzył w
Astrę, a potem czołowo w Nexię.
Jadący Nexią mężczyzna i jego 6-letnia córka trafili do szpitala na
obserwację. Szczęśliwie okazało się, że obrażenia poszkodowanych są
niewielkie, więc policja nie zakwalifikowała zdarzenia jako wypadku,
a jedynie kolizję drogową. Grożą więc Śliwińskiemu 2 lata więzienia,
a nie 8. Pewnie w zawiasach. Chyba że prokuratura zmieni
kwalifikację czynu, co ewentualnie zapowiada.
Biskup podstoli
O Śliwie – oprócz trzech opisanych już skandali z jego udziałem –
właściwie nie można powiedzieć za wiele. Ani dobrego, ani złego.
Urodził się 64 lata temu w jednej z pomorskich wsi. Po szkole
średniej trafił do Seminarium Duchownego w Pelplinie. Potem powoli i
spokojnie robił karierę w kościelnej firmie. Był wikarym,
proboszczem, pełnił różne urzędnicze funkcje najpierw w pelplińskim,
potem w gdańskim biskupstwie. Gdy w marcu 1992 r. ustanowiono
diecezję elbląską, został jej biskupem. Za szmal pożyczany – jako
się rzekło – stworzył ją od podstaw.
W episkopacie Śliwiński nie pełni żadnej znaczącej funkcji. Jest
przewodniczącym podrzędnej podkomisji ds. kultury zdrowotnej i
sportu. Organizatorem parafiad, czyli zawodów sportowych dla
młodzieży katolickiej. W mediach – przy okazji ważniejszych meczów
piłkarskich – od czasu do czasu jest pytany, jak obstawia wynik.
Rozmawiałem w wieloma ludźmi w Elblągu. Zdziwiło mnie, że Śliwa
pełni tam funkcję biskupa od ponad 10 lat, a nikt nie jest w stanie
o nim niczego więcej powiedzieć poza tym, że jest pijakiem. To
charakterystykę wyczerpuje.
Na co dzień zajmuje się odwiedzaniem rozmaitych imprez i
uroczystości po miasteczkach i wsiach w swojej diecezji. W
kontaktach z innymi jest spokojnym, miłym, zrównoważonym
człowiekiem. Brat łata. Póki nie wypije. A pije stale. Jeden z
uczestników takiej imprezy – odbywającej się w zeszłym roku z okazji
nadania praw miejskich w Dzierzgoniu – opowiadał, jak biskup złapał
leżącego na stole całego, wielkiego węgorza w obie ręce, zaczął go
obgryzać i zapijać wódką. Tak długo, aż padł na stół. Wrzucili go
jak worek do auta. I tak się odbywa większość spotkań z biskupem.
Wszyscy się wstydzą, że zapraszają biskupa, a on się schla.
Paradne było z jego strony wystosowanie w sierpniu 2002 r. listu do
wiernych diecezji w sprawie zachowania trzeźwości. Trzeźwość jest
nam potrzebna jak chleb i woda dla ratowania życia – napisał.
Obśmiewaliśmy to także my ("NIE" nr 34/2002).
* * *
Już po moskiewskich wypadkach koledzy Śliwińskiego z episkopatu
powinni byli coś z nim zrobić. No, ale biskup na zagrodzie równy
papieżowi. Biskupa opromienia blask Ducha Świętego. I cóż zrobić z
biskupem, którego trzyma demon alkoholu, a nie Duch Święty? Jak
zwykle zaufano tysiącletniej kościelnej mądrości, że jak się nic nie
robi, to problemu nie ma.
Koledzy biskupi nie tylko pokazali, że mają w dupie wiernych
wydymanych przez spółkę Śliwiński-Halberda bez żadnej
odpowiedzialności, ale także żaden z nich nie pochylił się z troską
nad problemami zdrowotnymi samego biskupa, nikt nie wyciągnął ręki.
Hierarchowie powinni go jakoś skłonić do leczenia, aby nie narażał
na blamaż ich instytucji. Albo przez miłość bliźniego, albo przez
pewniejszą miłość własną.
Purpurowi mieli to gdzieś. Abepe Gocłowski stwierdził w 3 programie
TVP, że dla Śliwińskiego ten wypadek to bolesne przeżycie. Nie
stwierdził, że dla poszkodowanych, którzy trafili do szpitala,
przeżycie było jeszcze bardziej bolesne.
Watykan tym razem nie zwlekał tak długo jak z Paetzem i zobowiązał
Śliwę do powstrzymania się od pełnienia funkcji. To w praktyce
oznacza wcześniejszą emeryturę.
Spraw do rozwiązania jest więcej. Na wyjaśnienie czeka sprawa
drogowego zabójstwa Ani w Połomi w województwie podkarpackim.
Zdaniem tygodnika ("NIE" nr 22 i 23/2002) jest bardzo prawdopodobne,
że Anię potrącił swoim Polonezem ks. biskup Edward Białogłowski.
Wracał po spotkaniu, na którym był alkohol. I co? I nic. W
Pomorskiem podwładny arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego narobił
chachmętów finansowych na grubą forsę ("NIE" nr 1/2003 i następne).
Biskup, rzecz jasna, o niczym nie wiedział, jest niewinny.
Gdy do Elbląga w 1999 r. zajechał papa, witał go biskup Andrzej
Śliwiński. Powiedział wówczas, że chociaż wszystkie diecezje
katolickie na świecie są papieskie, to elbląska jest nią
szczególnie, jako że to właśnie Jan Paweł II ustanowił ją w 1992
roku. I trochę tylko więcej niż 10 lat od ustanowienia tej
najbardziej papieskiej z papieskich diecezji elblążanie dzielą się
według stosunku do swojego biskupa na dwie grupy: jednym jest on
słodko obojętny, drudzy (tych jest więcej) zieją do niego niechęcią
i uważają za zakałę miasta. Nie znalazłem w elblążanach ani
miłosierdzia, ani zwykłego ludzkiego współczucia dla swojego biskupa
moczymordy.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miedziany cielec Kościoła "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Autobójcy cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Solorz i upadlina cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Protestanci won
O wrocławskim spotkaniu prezydentów Kwaśniewskiego i Chiraca oraz
kanclerza Schrödera informowały wszystkie media. Ze szczegółami. Nie
wszystkimi.
Na wrocławski Rynek rzeczywiście przybyły tłumy. Nad głowami fruwały
prounijne baloniki, pod stopami szeleściły ulotki za referendalnym
"tak". Sielanka, o której marzą wszyscy szczerze zatroskani o wynik
czerwcowego głosowania. Ja też.
Drobnym dysonansem w tej bajkowej scenografii była dwójka młodych
ludzi z transparentami. Mężczyzna mniej więcej 30-letni i na oko
16-letnia dziewczyna. Transparenty były w kilku językach. Żaden nie
był antyunijny. Nawiązywały do tego, o czym mężowie stanu
rozmawiali. Oto treść kilku z nich: "Jestem polskim żołnierzem. Za
dolary okupuję dowolne kraje. Teraz może być Francja" (po
francusku); "Jestem okupantem do wynajęcia. Tylko poważne oferty.
Wskaż nazwę kraju i wynagrodzenie" (po angielsku); "To, że my Polacy
byliśmy okupowani podczas II wojny światowej, nie znaczy, że wolno
nam teraz mścić się na innych i okupować Irak" (po hiszpańsku); "Czy
Irak jest właściwym miejscem pobytu dla Polaków?" (po niemiecku).
Jedyny anons w języku polskim wzywał: "Polaku i Polko! Już teraz
wybierz kraj do okupacji dla swoich dzieci".
Prawdopodobnie nieznajomość języków obcych ochroniarzy przesądziła o
tym, że młodzi manifestanci przeszli bez przeszkód przez wszystkie
policyjne bramki i stanęli przy samej trasie przejazdu
prezydencko-kanclerskich limuzyn. Metr, może półtora od ich aut.
Dzięki temu, że innych transparentów w ogóle tu nie było, wszyscy
trzej przywódcy zatrzymali swój wzrok właśnie na transparentach tej
dwójki. Na twarzy kanclerza Schrödera pojawiło się najpierw
zdziwienie, a potem szczery uśmiech.
Ledwo prezydenci przejechali, manifestujący duet otoczyli inni
panowie, też w cywilu. Bardzo uprzejmie kazali iść przed sobą. Na
placu Solnym dwuosobową grupę rozdzielono. Dziewczynę spisano na
podstawie szkolnej legitymacji. Zakazano jej dalszego
manifestowania, a nawet wchodzenia na Rynek. Mężczyznę odciągnięto w
drugą stronę i dokładnie przeszukano. Zabrano mu kilka kartek z
antywojennymi hasłami. Na oczach gapiów i dziennikarzy połamano
transparenty. Jemu też zabroniono wchodzenia na Rynek i pogrożono
nie istniejącym już kolegium.
Byłam bardzo blisko i uważnie obserwowałam to, co się dzieje.
Uważam, że jedynymi osobami, które nie przestrzegały europejskich
standardów podczas tego wydarzenia, byli umundurowani i nie
umundurowani stróże prawa. Wygląda na to, że dawno nie czytali
konstytucji. Przecież jej art. 54 zapewnia każdemu wolność wyrażania
swoich poglądów. Przepis ten jest jednym z przejawów podstawowej
zasady wyrażonej w art. 31 konstytucji, zgodnie z którą wolność
człowieka podlega ochronie prawnej. Ten ostatni przepis przywołuję
na wszelki wypadek, mając na uwadze też tajnych i nie tajnych
funkcjonariuszy, że ograniczenie konstytucyjnych praw i wolności nie
może naruszać ich istoty. Dwójka ludzi z napisami i zamkniętymi
ustami w żadnym razie nie mogła być uznana za zgromadzenie, nie
mogła więc podlegać zasadom przyjętym w ustawie, o której mowa w
art. 57 konstytucji.
Później dopiero pomyślałam sobie, że może termin, którym się
posłużyli ci manifestanci, nie był politycznie poprawny –
"okupacja", zamiast "stabilizacji". Dlatego pozwolę sobie wyjaśnić,
że właśnie w dniu wrocławskiego spotkania USA i Wielka Brytania
złożyły w ONZ wnio-sek o przyjęcie uchwały. Obydwa zwycięskie
państwa bez ogródek posługują się we wniosku terminem "okupacja
Iraku". Gdy usłyszałam to w radiu, zaraz pomyślałam, że trzeba teraz
będzie z tą "stabilizacją" skończyć...
Dobrze wiem, że dla pana prezydenta Kwaśniewskiego nasza konstytucja
jest święta. Sam o tym napisał w obszernym liście do gimnazjalistki,
który bardzo sobie cenię i zachowam w albumie do końca życia. Może
więc teraz pan prezydent napisze jakiś list do tych panów w
mundurach i bez... Z nimi do Unii wchodzić trochę wstyd.
Autor : Marysia Zaporowska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Opus Diaboli
Z okazji kanonizacji Don Josemarii Escrivy de Balaguera lewicowa
prasa polska przypieprzyła się do Opus Dei. Przyznać muszę, że rani
to głęboko moje wolnomularskie (choć uśpione) serce. Bo niby co to
kogo obchodzi i komu przeszkadza, że grupa ludzi mniej więcej
podobnie myślących skrzyknie się, zachowuje między sobą więzy
lojalności i czasami wspólnie działa, czyli spiskuje. Przecież
spiskowaniem jest wszelkie działanie bez sprawozdawczości
udostępnionej ministrowi Janikowi, księdzu Rydzykowi oraz wszelkiemu
Kowalskiemu.
A jeśli ta grupa chce się jeszcze zabawić w układanie swoich
obrządków i wyszukiwanie symboli? Masoni mają np. kielnię, oko
opatrzności i działają ku chwale Wielkiego Architekta Wszechświata.
Opus Dei z kolei ma krzyż wpisany w okręg świata i pracuje ku chwale
Boga w wersji rzymskiej. No, wtedy się dopiero zaczyna! Z
niezaspokojonej i niezdrowej ciekawości rodzą się opowieści
przerastające najśmielszą wyobraźnię zarówno wolnomularzy, jak i
opus-deistów. Najnudniejsze jest zaś to, że są one w
dziewięćdziesięciu procentach identyczne.
O spisku już pisałem. Dodatkowo masoni rozdają sobie posady i
przechwytują stery rządów, posługują się tajnymi znakami i
bezlitośnie niszczą przeciwników. Nagle się okazuje, że Opus Dei
robi kubek w kubek to samo. Masoneria miała przez dłuższy czas
(coraz mniej to prawdziwe, nad czym boleję) oblicze lewicowe, więc
klechdy wysysali z palca Kościół i prawica. Opus Dei jest prawicowe,
więc rzuca się na nie lewica. Przykro mi dlatego, że zawsze uważałem
lewicę za inteligentniejszą. Mogłaby choćby zauważyć, że Opus Dei,
jako organizacja ponadnarodowa jest siłą rzeczy
antynacjonalistyczne. A to już na prawicy wiele.
Cóż, widać logika filmów szpiegowskich i horroru jest nie do
zdarcia.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pieprzenie o soli "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W polsatowskich "Informacjach" z braku innych tematów zajęli się
Rokitą. Wymyślili, że odziedziczył nazwisko po chłopskim diable,
który zamieszkuje w wierzbach. Przypominamy, że w czasach Millera
wierzby miały obrosnąć gruszkami. Wszystkie zeżarł Rokita.
* * *
Szefowie polskich policjantów służących w Iraku załatwili dla nich
kasę u Wuja Sama. Tak samo zresztą jak wojsko. Słowniki podają, że
ktoś, kto z bronią w ręku walczy za cudze pieniądze w obronie
interesów płacącego, nazywa się najemnikiem. Dlatego gołe pensje
wypłacać mają jednak polscy podatnicy.
* * *
Dzięki TVN 24 wiemy, że jak prezydent Kwaśniewski odpoczywa w
Juracie, to morze wokół jest zamknięte dla rybaków. Oficjalnie
nazywa się to badaniem morskiego dna. Anatol Miller, rybak z
Jastarni, nie może przez to zarabiać na życie. I też o to chodzi,
żeby chociaż jakikolwiek Miller dostał w kość.
* * *
W "Graffiti" prezydencka Szymczycha powiedziała o nowym rzeczniku
rządu, że nadeszła pora "by rzecznik był postacią mniej wyrazistą, a
bardziej kompetentną". Na wieść o tym, że Tober był wyrazisty, konie
z Janowa Podlaskiego dostały kolki ze śmiechu.
* * *
W TVN 24 "Raport" o polskich żołnierzach wylatujących do Iraku.
Dziarscy żołnierze zapowiadają, że zostaną przyjęci życzliwie przez
ludność iracką, wszak jadą jej z pomocą. Najważniejsze jest to, że
nie jedziemy tam jako okupant. Jedziemy jako siły stabilizacyjne z
misją pokojową – ogłasza pułkownik. Następny obraz: Oddział, gotuj
broń! Ognia! – wrzeszczy ten sam pułkownik. Walka o pokój będzie
długa i krwawa.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
21–22 września
"Jeszcze raz widzimy, że na drodze do nowej okupacji Polski przez
ośrodki zachodnie i rodzimych judaszów stoi między innymi Radio
Maryja i "Nasz Dziennik", a ojciec Tadeusz Rydzyk, redemptorysta,
stał się od lat owym "chłopcem do bicia" z dzieła Marka Twaina
("Królewicz i żebrak"). Jest to bicie terrorystyczne i zarazem
typiczne. Kiedyś Chiny komunistyczne atakowały Fidela Castro i Kubę,
a miały na myśli Chruszczowa i Związek Sowiecki. Tak i w tym
przypadku – pod pozorem ataku na ojca Rydzyka – chodzi o zniszczenie
Papieża, Prymasa, normalnego Polaka, jak i idei samoistnej,
niepodległej Polski".
ks. Czesław S. Bartnik,
"Terroryzm medialny"
26 września
"Czy przyjdzie taki czas, że polscy uczniowie, heblując deski, będą
uczyć się potajemnie o Mickiewiczu i bitwie pod Grunwaldem? (...)
Obrona Polski, jej suwerenności i niepodległości, obrona wolności to
również obrona kultury polskiej i związanej z nią ściśle polskiej
edukacji. Jeśli zerwany zostanie kontakt młodzieży z tą kulturą, to
efekt może być taki, jakiego spodziewali się hitlerowcy".
Stanisław Krajski, "Unia Europejska i tajne nauczanie"
27 września
"Jedna z organizacji feministycznych rozpoczęła akcję skierowaną
przeciwko dzieciom. Tym razem nie chodzi o ich zabijanie, ale o
wysublimowane, psychiczne znęcanie się nad nimi. Oficjalnie akcja
polega na informowaniu kobiet o możliwościach jak najszybszego i
najłatwiejszego uzyskania rozwodu".
Dariusz Zalewski, "Zasłona dymna"
"Głos"
21 września
"(...) w Polsce mamy do czynienia z bezkarną działalnością
esbeckiego gangu złożonego z funkcjonariuszy
IV Departamentu komunistycznego MSW wspieranego przez SLD a ostatnio
także przez rząd Millera".
Antoni Macierewicz,
"Przerwać zbrodnicze działania"
"Znamy doskonale tragiczne efekty dobroduszności i polityki tzw.
grubej kreski w stosunku do postkomunistów. Niestety, jak się
okazało, naród w wyborach prezydenckich i parlamentarny określił
swój stosunek do historii, do haniebnej agenturalnej roli
komunistów, do tysięcy ofiar ich totalitarnej władzy, do narodowych
niepodległościowych i chrześcijańskich tradycji, zapominając nawet o
nauczaniu Ojca św. Jana Pawła II".
Andrzej Wernic,
"Entuzjastom PRL pod rozwagę"
Radio Maryja
23 września
"Pan Bóg na te nasze czasy dał i to Radio Maryja. Nigdy w życiu
żeśmy nie przypuszczali, że będzie tak
potrzebne, że taką rolę będzie odgrywało i będzie tak zwalczane, tak
zwalczane jak cały naród, jak własność zwalczana, jak zakłady pracy
zwalczane, jak dzieci demoralizowane, jak rodzina niszczona".
o. Tadeusz Rydzyk
(telefonicznie z Niemiec),
msza dla Rodziny Radia "M" w Mokrolipiu
"Niedziela"
29 września
"Prawda, od samych wyborów Polakom lepiej się nie żyje, pracy nie
przybywa, ale może dlatego, że żadne z nich dotychczas nie były
zwycięskie dla Polski i Polaków".
Czesław Ryszka,
"Propaganda i rzeczywistość"
"Nasza Polska"
1 października
"Podstawowym celem ludzi tej władzy jest skuteczne kłamstwo – jako
odskocznia do politycznej kariery. A także jak najgłębsze sięganie
do kieszeni uczciwego podatnika i pozbawianie go drastycznymi
podatkami dorobku całego niekiedy życia. (...) Komuniści kłamali,
kłamią i będą kłamać. Sondaże wskazują, że Polacy, doświadczeni tymi
oszustwami na własnej skórze, zaczynają to rozumieć. Czy tak jest –
przekonają nas wybory samorządowe".
Piotr Jakucki, "Zawsze kłamstwo"
"Główny strateg propagandowy w kampanii integracyjnej B. Wołoszański
przekonuje, że Unia jest szansą dla Polski i Polaków. Czyli w
rzeczywistości, jak ukazuje praktyka polityczna, wyłącznie dla
polityków z SLD i UP dążących do podporządkowania Polski Brukseli
tylko po to, by napchać sobie kieszenie. I to jest najlepszy
komentarz do słów Leszka Millera i komunistów, że obecny gabinet
jest po to, by służyć ludziom".
(P J) "Sensy i nonsensy"
"Tygodnik Solidarność"
4 października
" – Gadanina o potrzebie otwartości to wehikuł anarchii, jej
ideologiczna zasłona dymna. W praktyce oznacza nihilizm, czyli
wewnętrzną pustkę, otwartą na wszelkie śmiecie. A klasztory to
rzeczywiście elita; i każda prawdziwa elita ma coś z klasztoru.
(...) – Ten – jak go pan nazwał – światły katolicyzm to są właśnie
jady rozkładowe, które przeniknęły także do Kościoła. Działalność
ojca Rydzyka jest reakcją obronną na nie, i o tyle jest zrozumiała.
Religia katolicka nie stoi na intelektualistach, lecz na krwi
męczenników i wierze ludu".
prof. Bogusław Wolniewicz
w wywiadzie "Kryzys Zachodu"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak knują awsiki
Górnicy dali popalić władzy. Mieli rację.
Kto bowiem ogłasza plan zamykania kopalń, w momencie gdy rząd ma
najniższe w swojej historii notowania? I czemu robi to bez gotowej
ustawy górniczej gwarantującej pomoc tym, którzy będą musieli odejść
z górnictwa?
Kompania Węglowa powstała w lutym 2002 r.: Agencja Restrukturyzacji
Górnictwa Węgla Kamiennego połączyła Bytomską, Gliwicką,
Nadwiślańską, Rudzką i Rybnicką spółkę węglową. Kompania grupuje 23
kopalnie, zatrudnia 84 tys. osób, ma łączną zdolność wydobywczą
około 55 mln ton węgla rocznie. W tym roku kompania zanotowała już
757 mln zł strat, a jej łączne zadłużenie wynosi ok. 6 mld zł.
W przeznaczonych do zamknięcia kopalniach Bytom II, Centrum,
Polska-Wirek i Bolesław Śmiały pracuje w sumie 8,6 tys. ludzi. 6,1
tys. górników znajdzie pracę w innych kopalniach kompanii, a 1,4
tys. odejdzie na emerytury lub skorzysta ze świadczeń
przedemerytalnych. Wkurwiono zatem do białości górników zamiarem
zwolnienia 1,1 tys. osób. Zamiarem, bo Kompania Węglowa na razie
niczego nie zamyka, tylko publicznie opowiada o takich planach.
Na czele rady nadzorczej KW stoi nasz wielokrotny bohater Marian
Bąk. Pupil wojewody Kępskiego. Tego od afery łapówkowej w śląskim
Urzędzie Wojewódzkim. Zajmowaliśmy się Bąkiem w związku z Centralą
Zaopatrzenia Hutnictwa i mającym powstać w Sławkowie euroterminalem,
który mógł połączyć szerokim torem Azję z Europą. Bąk był najpierw
komisarzem, a teraz jest prezesem CZH. Jak pisaliśmy, to właśnie Bąk
wyprodukował parę setek bezrobotnych zmniejszając zatrudnienie w CZH
z 700 do 70 osób. To on wyprzedał majątek przedsiębiorstwa i bardzo
skutecznie zablokował krajowych i zagranicznych inwestorów chcących
budować euroterminal. Mimo że jego budowa znajdowała się w programie
wyborczym SLD. Na dodatek właśnie do Sławkowa szerokim torem od
kilku lat wjeżdżają transporty importowanego węgla z Rosji i
Ukrainy.
Jak to się stało, że takiemu osobnikowi powierzono przewodniczenie
radzie nadzorczej Kompanii Węglowej? Ponoć Bąk zna się z okresu
studiów z ministrem gospodarki Jerzym Hausnerem.
Na czele zarządu KW stoi Maksymilian Klank. Dobry fachowiec,
przygotowany do pełnienia tej funkcji. Ma on jednak opinię
miękkiego. Do zarządu dokooptowano mu Henrykę Pieronkiewicz – byłą
prezes PKO BP za rządu Buzka. Ta ma z kolei opinię baby twardej jak
skała. O niej również sporo pisaliśmy, głównie za sprawą niebywale
kosztownej (1,8 mld zł) komputeryzacji banku.
Plan zamknięcia czterech kopalń jest sprzeczny z podpisanym 11
grudnia zeszłego roku porozumieniem między rządem a związkami. Na
jego mocy wszelkie decyzje dotyczące przyszłości kopalń miały
zapadać na podstawie analiz wykonanych przez zespół ekspertów.
Niezależny zespół zakończył pracę nie wskazując ani jednej kopalni
do zamknięcia. Mimo to KW olała rząd oraz jego porozumienie i
postanowiła powiadomić o zamknięciu kopalń.
Przypomnijmy, że w latach 1997 –2001 awuesowski rząd realizował już
program restrukturyzacji górnictwa, w ramach którego zlikwidowano
około 20 kopalń, a pracę w górnictwie straciło ponad 100 tys. ludzi.
Czy od tych subtelnych zabiegów coś się zmieniło? Czy wzrosła
rentowność pozostałych kopalń?
Lewicowy rząd likwiduje miejsca pracy górników, którzy są jego
potencjalnym elektoratem. Na czele kompanii, która wymyśliła i ma
wykonać te niepopularne decyzje, stoją ludzie poprzedniego rządu,
który nieudanie próbował reformować górnictwo. Na dodatek szefem
rady nadzorczej kompanii jest prezes spółki żyjącej między innymi z
importu węgla. Głupota czy sabotaż?
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fryderyki na rykowisku
Po raz kolejny odbębniono wręczenie Fryderyków – nagród Polskiej
Akademii Fonograficznej. Po raz kolejny wśród laureatów zabrakło
prawdziwych gwiazd, które jeżdżą po świecie, nagrywają dla wielkich
wytwórni, a ich płyty można kupić w każdym zakątku kuli ziemskiej.
Polski rynek fonograficzny, od lat przepełniony nadęciem i
megalomanią tworzy zapatrzonych w siebie artystów, którzy uważają,
że kariera i hołdy należą im się jak psu buda, a szczyty egzaltacji
osiągają śpiewając przed Janem Pawłem bis, a przynajmniej przed
Glempem. Kolejne płytowe i koncertowe klęski na świecie naszej
muzyki popularnej tłumaczono faktem, że zachodnie rynki muzyczne
bronią się rękami i nogami przed artystyczną wielkością twórców z
ojczyzny papieża. Podobnie jak Unia Europejska, która nie chce
naszej taniej, ale świetnej stali, siarki i czereśni.
Totalna klapa musicalu "Metro", płyt Górniak, Lipnickiej czy
Kukulskiej nie zmieniły tego, lansowanego w mediach poglądu.
Fakt, że Pomroczną na rok wykluczono z festiwalu Eurowizji, bo
wysłani tam artyści przez kolejne lata łapali się na końcowe miejsca
w klasyfikacji też nie przyniósł otrzeźwienia. Nawet przychylny
polskiej scenie recenzent muzyczny "Wyborczej", Robert Leszczyński,
napisał: Zrównanie szans pokazało nam coś o wiele bardziej
bolesnego.
Jasne stało się, że nasi muzycy nie mają kompletnie nic do
zaproponowania. Królują u nas epigoni światowych gwiazd z lat 70. i
80. (...) Stylistyczne plagiaty – to jest nasz patent na światowość
("Gazeta Wyborcza", 28 lutego 2002).
Kogo więc zabrakło na wręczeniu Fryderyków? Zaszczytu nie dostąpił
przede wszystkim olsztyński zespół Vader, megagwiazda światowego
metalu, którego ostatnia płyta, według danych ZPAV, sprzedaje się w
Pomrocznej lepiej niż album Kukulskiej, Liroya czy Varius Manx.
Vader oskarżany jest jednak o satanizm przez kościelnych
specjalistów, którzy nawet nie czytali angielskojęzycznych tekstów
zespołu. Zabrakło brylującej w świecie kapeli Behemoth, bo jak można
nominować zespół, który jedną z płyt kończy utworem "Chwała
mordercom Wojciecha (dziesięć wieków hańby)", odnoszący się do
narzucenia siłą chrześcijaństwa ludom Pomorza. Nie było też
ciechanowskiej grupy Different State, wykonującej ambitną muzykę z
pogranicza rocka i elektroniki. Zespół występuje w najlepszych
klubach Nowego Jorku, w USA i Europie Zachodniej zbiera
entuzjastyczne recenzje i porównywany jest do największych gwiazd
gatunku. Co z tego, skoro na jednej ze swoich wcześniejszych
produkcji zawarł utwór, do którego na zmianę wpleciono fragmenty
przemówień Hitlera i Jana Pawła II.
Brak pokory wobec Kościoła kat. to kryterium cenzury w Pomrocznej –
kraju, w którym zupełnie serio jeszcze w ubiegłym roku listy
przebojów otwierało papieskie "Abba Pater".
"NIE" rozmawia z Peterem, liderem zespołu Vader
"NIE": – Cześć Peter, co nowego w zespole?
Peter: – Jakoś leci. Właśnie wróciliśmy z dużej europejskiej trasy
odbywającej się w ramach No Mercy Festivals. Teraz odpoczywamy,
łapiemy oddech, bo niebawem wydajemy nową płytę i ruszy machina
promocyjna. Na początku czerwca zagramy trasę w Polsce, latem kilka
europejskich festiwali, a jesienią rozpoczyna się kolejna wielka
trasa koncertowa w Europie (50 koncertów), później Japonia, USA (30
koncertów) i Australia.
– W renomowanych sklepach muzycznych po obu stronach Atlantyku
sprzedawcy pytani o polską muzykę, sprzedawcy wskażą albumy z muzyką
poważną Lutosławskiego, Pendereckiego, jazz Urbaniaka lub Komedy,
nagrania filmowe Kilara i Panufnika oraz płyty Vader. O innych
rodzimych twórcach nie słychać. Wasze płyty można kupić nawet w
Brazylii, a w Japonii jesteście tak znani
jak Chopin. Jak Vader się czuje w roli ambasadora polskiej kultury?
– A czy tu, w Polsce, ktoś w ogóle dostrzega nasze istnienie? Czy
nasze sukcesy odnotowują media? Nikt nam nie zaproponował występu w
jakiejkolwiek stacji telewizyjnej, żadna gazeta nie przeprowadza z
nami wywiadów, z wyjątkiem dwóch czy trzech niskonakładowych pism
muzycznych. Nie usłyszysz nas w radiu. Nie otrzymaliśmy listu
gratulacyjnego z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nie
mówiąc o jakimkolwiek poparciu. Nie otrzymujemy nominacji do
Fryderyków. Jeszcze niedawno, po powrocie z trasy dzięki miejscowym
oszołomom w rodzinnym Olsztynie nie mogliśmy znaleźć sali na próby.
Jesteśmy więc totalnie olewanymi w Polsce ambasadorami.
– Jak polski zespół może zrobić światową karierę, nie nagrywając
kolęd, nie śpiewając sacrosongów dla papieża, bez włażenia na plecy
Carerasa lub Bregovica, bez plagiatów?
– Ciężką pracą. Trzeba zapieprzać codziennie przez kilka lat na
próby, nieustannie ćwiczyć i mocno wierzyć w sens tej roboty, mimo
lekceważenia ze strony możnych rynku muzycznego w tym kraju. Byliśmy
cierpliwi, udało się. Nasz menedżer Mariusz Kmiołek nie rezyduje w
Paryżu czy Nowym Jorku, ale z nami, w Olsztynie. Od 1993 r. średnio
po pół roku spędzamy w trasach, gramy ponad 150 koncertów rocznie.
Nasze płyty rozchodzą się w znaczących nakładach.
– A może ten ostracyzm bierze się z faktu, że wykonujecie death
metal, najbardziej ekstremalną odmianę współczesnej muzyki rockowej?
– Na pewno death matal nie jest tak przystępny jak disco, dance czy
inne odmiany muzyki popularnej, ale nie jest też przeznaczony dla
garstki maniaków. Na koncerty zespołów metalowych przychodzą tysiące
ludzi, na wielkie festiwale, jak np. Dynamo Open Air czy Monsters of
Rock przybywają nawet setki tysięcy fanów. Wiele zespołów
wykonujących death czy black metal utrzymuje się z koncertów i
sprzedaży płyt. Te właśnie zespoły są w swoich krajach dostrzegane,
pojawiają się w telewizji, nagrywają clipy, są nominowane do
międzynarodowych nagród. Amerykanie, Anglicy, Szwedzi czy Norwegowie
potrafią docenić sukcesy swoich zespołów metalowych. Polska jest
dziwnym wyjątkiem.
– Telewizyjna "Panorama" pokazała materiał o tzw. opętaniach i
egzorcyzmach. Spec w habicie twierdził, iż muzyka metalowa ułatwia
ingerencję Złego. Kamera w tym czasie prezentowała okładki płyt
rockowych i metalowych zespołów, w tym Vader.
– Taaa... w Polsce możemy spodziewać się jedynie takiej "promocji".
Bez komentarza pozostawiam fakt, że w środku Europy, na początku XXI
wieku ktoś bawi się w średniowiecze. Na koncertach zespołów
metalowych niewątpliwie jest znacznie spokojniej niż np. na meczach
piłkarskich. Fani nie biegają po ulicach z nożami i żądzą mordu w
oczach. Znam wielu ludzi z metalowych kapel z całego świata. Są
normalni, mają rodziny i nic ich nie opętało. Teksty utworów także
dawno już odeszły od tematyki piekła czy diabła. 15 lat temu była to
zamierzona prowokacja, dziś utwory odnoszą się do brutalności tego
świata, mroków ludzkiej psychiki, meandrów świadomości. To dziwne,
iż prezenterom radiowym nie przeszkadza fakt, że np. zespoły
hip-hopowe propagują łamanie prawa, przemoc, gangsterkę. Pewna
gazeta muzyczna rozmawia z pewnym artystą o tym, co on chciał
wyrazić w utworze pt. "Jebać". Polska tolerancja jest dziwna.
Pobłaża się alkoholikom, którzy za ścianą katują swoje rodziny,
oszustom żerującym na ludzkiej naiwności, a tępi – myślących
inaczej. Tym krajem nie rządzą sataniści, jest to państwo tzw.
wartości, ale jakoś nie przypomina rajskiego ogrodu.
– Dlaczego w Polsce odbywa się tak mało koncertów dobrych zespołów
rockowych, podczas gdy
np. znacznie mniejsze Czechy odwiedzane są regularnie przez światowe
gwiazdy?
– Jeśli koncertom towarzyszy ideologiczna nagonka, jak np. w wypadku
Marilyn Mansona, to sytuacja taka
ma wpływ na postawę menedżerów. Po co przyjeżdżać do kraju, w którym
gwiazda rocka musi tłumaczyć się publicznie ze swojego scenicznego
image, a wyznawcy jedynie słusznej ideologii i tak zmieszają go z
błotem.
Inna przyczyna, nie zauważana raczej przez media, to postawa
organizatorów koncertów. Już wiele razy zdarzyło się, że zespoły czy
artyści, nawet bardzo znani, byli w Polsce okradani przez
nieuczciwych
organizatorów. Chłopcy robią kuku i znikają z forsą, a zespół
zostaje na lodzie. Nasze dziurawe prawo
chroni takich cwaniaków przed odpowiedzialnością, lecz management
oszukanego zespołu skreśli później Polskę z planów następnych tras.
Jest to u nas prawdziwą plagą.
– Czy Vader jest wyjątkowym przykładem artystycznego sukcesu zespołu
z Polski?
– Przez długi czas tak było, ale teraz sytuacja zaczyna się
zmieniać. Na zachodnie rynki przebił się Behemoth. Płyty tego
zespołu także stoją na górnych półkach dobrych sklepów muzycznych.
Mocno idzie do przodu Decapitated, który także podpisał kontrakt z
renomowaną zachodnią wytwórnią. Powoli na zachodnie rynki przebijają
się inne kapele. Mówi się nawet o polskiej szkole death metalu, tak
więc ojczyźnie przybędzie niechcianych ambasadorów, che, che.
– Gdyby zaproponowano wam występ przed papieżem w sierpniu, w
Polsce...
– To dowcip miesiąca, ale gdyby – to nie, sorry, lecz w tym roku
obiecaliśmy sobie wakacje, i to z dala od
kraju przedmurza chrześcijaństwa. W koncercie życzeń możemy za to
zadedykować papie jakiś nasz utwór, np. "Nie płacz, kiedy odjadę".
– A oprócz papieża?
– Pozdrawiamy wszystkich tych, którzy nas wspierają, a także
wszystkich Czytelników i dziennikarzy "NIE". Podobnie jak my
jesteście bezkompromisowi w tym, co robicie, i również jesteście na
cenzurowanym. Zawsze w trasie czytamy "NIE", nawet w USA, gdzie
można was kupić w kioskach.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak blue z nosa
Ordynat Michorowski wrócił. Uwiódł naiwną Stefcię – red. Izę
Komendołowicz z luksusowego miesięcznika "Pani". Objawił się w
grudniowym numerze "Pani", w kuriozalnym tekście pt. "Niebieskie
dżinsy błękitna krew", okraszonym zdjęciami rasowych egzemplarzy
ludzkich z profilu i en face.
Bohaterki są cztery:
Katarzyna z Kułakowskich Potocka herbu Kościesza;
Elżbieta Sobańska z domu Caillot, córka Izabelli Czartoryskiej herbu
Pogoń Litewska;
Anna Ronikier z domu Dembińska herbu Nieczuja;
Katarzyna Radziwiłł z domu Kleniewska, żona Karola Radziwiłła,
księcia i ordynata dawidgródeckiego (ta księżycowa godność
traktowana jest tu z wielką powagą i szacunkiem).
Wszystkie cztery reprezentują zbiorowość, którą red. Komendołowicz
darzy tym samym uwielbieniem, jakie budził w Stefci ordynat.
Jestem zwyczajną dziewczyną – zapewnia Kasia Potocka. Należy bowiem
do dobrego tonu przeciętnych ludzi z wyższych sfer udawać zwykłych,
przeciętnych ludzi, lecz równocześnie starannie pielęgnować swą
kastową odrębność.
Małżonkowie Sobańscy lubią konwersować w domu po francusku, nie ze
snobizmu bynajmniej, lecz... dla wygody. Dzieci arystokratów
zwracają się do ojca per papo, w wersji zdrobniałej papuś. Ponieważ
inne dzieci bezlitośnie nabijałyby się z papusia – magnackie rody
hodują potomstwo w izolacji od pospólstwa. Synowie Ronikierów
rozpoczęli edukację w elitarnymprzedszkolu sióstr niepokalanek.
Chodzi tam wiele dzieci z dobrych rodzin – zachwyca się red.
Komendołowicz. Czartoryscy zaś, którzy są jeszcze lepszą rodziną niż
Ronikierowie, organizują co roku w Kaletkach koło Iławy wakacje dla
przychówku polskiej arystokracji. Kryje się w tym dalekosiężny plan
przyuczenia małolatów do klanowej solidarności. To kapitał, z jakim
wchodzą w życie młodzi arystokraci. Wielkie rody działają jak
członkowie Stowarzyszenia Ordynacka albo rodzina mafijna, dorabiając
jednak do tego wzniosłą ideologię.
Bóg, honor i ojczyzna to były najważniejsze zasady w rodzinie
Radziwiłłów. I nadal są – zapewnia Kasia Radziwiłłowa. Niech szeroka
publiczność przestanie wreszcie kojarzyć ten ród ze zdrajcami z
czasów potopu szwedzkiego, Januszem i Bogusławem, albo sławnym
opojem Panie Kochanku. Współcześni Radziwiłłowie są wypchani
zasadami jak prosię kaszą, a politycznie zbliżeni do kruchty.
Przykładem – Anna Radziwiłł, która jako wiceminister oświaty broniła
przed Trybunałem Konstytucyjnym niezgodnego z prawem wprowadzenia
religii do szkół, oraz Konstanty Radziwiłł, ultrakatolicki szef
Naczelnej Rady Lekarskiej.
Związki tych, w żyłach których płynie błękitna krew, ze zwykłymi
śmiertelnikami to rzadkość – czytamy. Polska arystokracja krzyżuje
się i rozmnaża we własnym gronie. Hodowcy zwierząt
nazywają to chowem wsobnym, prowadzącym nieuchronnie do defektów
genetycznych i
ogólnej degeneracji.
Dawniej do tzw. odświeżania krwi pokątnie używano krzepkich lokai i
stangretów. Dziś książę potrafi jawnie wyzbyć się przesądów
klasowych, ale dla pieniężnej panny Kulczyk von Volkswagen.
Arystokratyczne dziewice na ogół jednak poznają przyszłych mężów już
w dzieciństwie. Tomasza Ronikiera herbu Gryf Anna poznała, gdy miała
14 lat – na lekcji walca. Zapewne wytwornie się przedstawił: "Jestem
Tomasz Ronikier herbu Gryf". "Herb Nieczuja" – musiała szepnąć
panienka. Tak zaczął się siedmioletni okres zacieśniania znajomości
obu herbów pod czujnym okiem matek, ciotek i kuzynek. Podobnie jak w
hodowli rasowych koni czy psów, arystokracja niczego w tych sprawach
nie puszcza na żywioł.
Na wielkopański ślub i wesele przybywa kilkaset osób z kraju i
zagranicy. Właściwą scenerię tej uroczystości może zapewnić tylko
pałac – niestety, niekiedy cudzy. Sobańscy pobrali się w rodzinnym
zamku Czartoryskich, w czeskim Vranowie. O zgrozo – w środku nocy
towarzystwo musiało wynieść się z sali balowej, gdyż od rana zamek
zwiedza hołota!... A o prawdziwej reprywatyzacji Pepiki nie chcą
gadać.
Mimo przeciwności losu arystokraci trwają na posterunku –
wielodzietni, pobożni, patriotyczni, nieskazitelni, wolni od
nałogów, chorób wenerycznych i pospolitych przywar. Ich małżeństwa
są równie doskonałe, jak ich maniery. Wolne związki, nieślubne
dzieci to wciąż rzadkość wśród szlachetnie urodzonych. O rozwodach
się nawet nie rozmawia. Masz rację, droga Stefciu – rozmowa o
rozwodach byłaby jak puszczenie
bąka w salonie.
Wzrusza nas również twoja wiara, że ludzie biologicznie, bo w
każdych okolicznościach dzielą się na szlachetnie i nieszlachetnie
urodzonych.
Arystokratki utrzymują się dziś z tego, co same zarobią. Naprawdę?
Nie żyją z wyzysku chłopów pańszczyźnianych? To dopiero rewelacja.
Ale wciąż są elitą – podkreśla z naciskiem red. Komendołowicz, żeby
zdławić w zarodku lęgnące się w czytelniku wątpliwości.
Po czym można poznać przedstawicieli elity? Bawią się na balach,
organizują akcje charytatywne. W odróżnieniu od plebsu elita nie
baluje w remizie czy w knajpie, lecz na imprezach w najwyższym
stopniu ekskluzywnych – np. na balu kawalerów maltańskich (spędzie
przebierańców, którzy nadają sobie tytuły Dam i Kawalerów
Maltańskich, podobnie jak dzieci bawią się w rycerzy Jedi lub
wojownicze żółwie Ninja). Można domniemywać, że i akcje charytatywne
arystokratów przewyższają wszystko, co w tej dziedzinie robią tacy
plebejusze jak Owsiak czy Ochojska. Jałmużna nabiera sło-dyczy, gdy
rozdziela ją ręka zdobna w sygnet.
Red. Komendołowicz rozczula się tym, że księżne, hrabiny i baronessy
żyją jak większość rówieśników walczących o pozycję w bezpiecznym
świecie klasy średniej. Arystokratyczne odnóża wbijają w dżinsy,
rodową biżuterią obwieszają się tylko od wielkiego dzwonu. Świat
zewnętrzny powinien jednak wiedzieć, z kim ma do czynienia. Kiedy
ktoś do mnie zwraca się "księżno", staram się przyjąć to zwyczajnie
– mówi żona Karola Radziwiłła, księcia i ordynata dawidgródeckiego
(nie możemy przestać się delektować tym pysznym tytułem!).
Arystokratyzm mają w genach. Cóż z tego, że ordynat utracił
ordynację
sto lat temu.
Stefcia rozczula się do łez relacjonując, jak wysoko urodzone damy
wraz z równie wysoko (niekiedy nawet wyżej) urodzonymi mężami
heroicznie walczą o byt. Mąż Kasi, Stefan Potocki herbu Złota
Pilawa, zarabia na kawałek chleba jako prosty dyrektor sieci hoteli.
Sama Kasia zarządzała jak byle chamka firmą produkującą programy
muzyczne dla Polsatu. Ostatnio uczestniczyła w realizacji ważnych
projektów unijnych w Ministerstwie Gospodarki. Elżbieta Sobańska
zajmuje się dekoracją wnętrz, ale jakby od niechcenia. Zawsze może
liczyć na męża Michała, który prowadzi spółkę pod obiecującą nazwą
Reprywatyzacja – odzyskuje skonfiskowane po wojnie dobra
szlacheckie. Zdołał już odzyskać pałac Sobańskich w Guzowie.
Katarzyna Radziwiłł reprezentuje ekskluzywną (jak wszystko w jej
życiu) drukarnię belgijską, należącą do znajomych jej teściowej
Nicole.
To tajemnica wielu sukcesów życiowych arystokratów: sieć krewnych we
wszystkich ważniejszych krajach europejskich. Kiedy Anna Ronikier,
wtedy jeszcze Dembińska, pojechała na studia do Hagi, zakwaterowano
ją w obskurnym akademiku. Błękitna krew się w niej burzyła, tak tam
było ordynarnie. Niewiele myśląc, wzięła książkę telefoniczną i
znalazła miejscowych Czartoryskich. Natychmiast ją stamtąd zabrali.
Rodzina musi przecież trzymać się razem – wyjaśnia dama. Jeżeli ktoś
na przykład straci pracę, to od razu mnóstwo krewnych będzie starało
się mu pomóc.
Jeśli prosty polityk czy urzędnik holuje gromadę pociotków, zarzuca
mu się kumoterstwo i nepotyzm. Co innego arystokrata – on czyni to w
imię rodowego obowiązku.
Anna Ronikier czasem ma wrażenie, że arystokratyczni kuzyni
przesadnie demonstrują swą wyższość nad resztą społeczeństwa.
Niedawno dostała zawiadomienie o narodzinach kuzynki, w kopercie
zaadresowanej hrabiostwo Ronikierowie. Zastanawiam się, co pomyślał
listonosz – zwierza się hrabina.
Nietrudno zgadnąć. Człowiek z gminu pomyślał prostacko: Chyba ich
pogięło.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zawód onanista
Duńczycy handlują życiem niepoczętym.
Okazuje się, że interes można zrobić dosłownie na wszystkim. Maleńka
Dania (5,3 mln mieszkańców) jest największym na świecie
eksporterem... nasienia. Krowiego też, ale tym razem rzecz o
ludzkiej spermie, którą duńskie firmy zasypały niemal całą Europę
oraz wiele innych krajów i regionów.
O powodzeniu duńskiego towaru zadecydowało głównie to, że oferta
jest bogata i obejmuje zarówno nasienie ludzi rasy białej, wysokich,
z niebieskimi oczyma i jasnymi włosami, jak i wszystkich innych
poszukiwanych odmian i kombinacji. Ponadto Duńczycy gwarantują, że
towar jest w najlepszym gatunku. Dzięki temu biorczynie nie muszą
obawiać się ani wad genetycznych potomstwa, ani np. obecności wirusa
HIV w nasieniu.
Ważną rolę odgrywają też duńskie przepisy, które gwarantują, że
dawca nie może uzyskać żadnych informacji ani o biorczyni, ani
oczywiście o urodzonych przez nią dzieciach. Jednocześnie duńskie
prawo bezwzględnie chroni dawcę nasienia przed ewentualnym
domaganiem się poznania biologicznego ojca przez zrodzone z jego
nasienia potomstwo. Kwestia ta nie jest tak oczywista, jak by się
wydawało, bo np. przepisy norweskie i szwedzkie umożliwiają na
życzenie jednej ze stron udostępnienie informacji o tym, kto był
dawcą lub biorcą nasienia. Kilka lat temu pewna Szwedka wystąpiła do
sądu o alimenty od dawcy. Ostatecznie obowiązek alimentacyjny wzięło
na siebie państwo, jednak oczywiste jest, że takie żądanie
doprowadziło do sporego popłochu i zamieszania wśród dawców. Duńskie
prawo kategorycznie wyklucza możliwość domagania się alimentów od
dawcy spermy.
W Danii od kilkunastu już lat działa firma Cryos, która ma w swoich
kartotekach 250 regularnie zmieniających się dawców. Chodzi o to,
żeby nie dopuścić do urodzenia się zbyt dużej liczby dzieci będących
potomstwem tego samego ojca. Pod względem liczby dawców firma Cryos
jest największa na świecie. Mający swoją siedzibę w niedużym duńskim
mieście Aarhus (100 tys. mieszkańców) Cryos na rynkach światowych
występuje pod nazwą Scandinavian Cryobank. Firma sama decyduje o
cenie sprzedawanych porcji nasienia kierując się w tym względzie
prawami rynkowymi. Cryos sprzedaje swój towar do ponad 40 krajów,
głównie europejskich, ale także do Afryki, na Bliski Wschód, do Azji
oraz północnej i środkowej Ameryki. Roczne obroty Cryosa wynoszą w
przeliczeniu ponad 7 mln zł. Nie jest to może zawrotna kwota, ale
jeżeli weźmie się pod uwagę znikomą liczbę personelu i niepozorną
siedzibę firmy, to wyniki ekonomiczne firmy należy uznać za nad
wyraz przyzwoite.
Największymi konkurentami duńskiego Cryosa są działające w USA
cztery banki spermy: założony w roku 1986 Fairfax Cryobank, który ma
200 dawców; California Cryobank, rok powstania 1977 – 175 dawców;
funkcjonujący od 1975 r. Xytex, który korzysta z usług 119 dawców, i
powstałe na początku lat 70. Cryogenic Laboratories, które ma 110
dawców.
Pozycja Duńczyków wydaje się niezagrożona. Amerykański towar
rozchodzi się głównie w Ameryce Północnej i w Kanadzie. Na
pozostałych rynkach zdecydowanie większym zainteresowaniem klientek
cieszy się produkt duński. Także w samej Danii lekarze używają
nasienia jedynie z firmy Cryos. Zgodnie z tutejszym prawem to lekarz
mający pomóc bezpłodnej parze w uzyskaniu potomstwa decyduje o
wyborze określonego typu nasienia kierując się w swoim postępowaniu
informacją dostępną w odpowiednim katalogu oraz cechami etnicznymi i
fizycznymi (np. kolor skóry, wzrost) rodziców. Przepisy stanowią, że
w szpitalach państwowych takiej pomocy można udzielić jedynie parom
heteroseksualnym, które zróżnych powodów nie mogą mieć dzieci.
Zabieg taki jest bezpłatny. Prywatne duńskie kliniki oferują
natomiast odpłatne wykonanie takiego samego zabiegu także kobietom
samotnym i parom lesbijskim. Na Wyspach Duńskich prawie 4 proc.
dzieci przychodzi na świat dzięki różnym metodom sztucznego
zapłodnienia.
Polacy zaś walą konia bez dochodowego pożytku.
Autor : Włodzimierz Galant
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Płatna miłość czterech kultur
Kto się upasł na łódzkim festiwalu?
Opisaliśmy nieudolność organizatorów i nierzetelność rozliczeń
finansowych łódzkiego Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, podaliśmy
nazwiska ("NIE" nr 42/2002).
Rozdzwoniły się telefony, informatorzy peletonem przybiegli z
informacjami. Prawda okazuje się sporo gorsza, niż opisaliśmy.
* * *
Z Czterema Kulturami zaczęto kręcić wcale nie w Łodzi, lecz w
Warszawie. Pałacowo-eseldowski prezes Telewizji Polskiej S.A. Robert
Kwiatkowski kończył wówczas swą pierwszą kadencję. Mówiło się, że
będzie ona przedłużona. Gdy w czerwcu 2001 r. przyszedł do prezesa
jego szef, czyli przewodniczący Rady Nadzor-czej TVP Witold
Knychalski, z prośbą, by TVP wsparła jego stowarzyszenie i za jakieś
tam gówniane pieniądze zrobiła w Łodzi festiwal – Kwiatkowski się
zgodził. Bo jak tu przed mianowaniem odmówić szefowi?
Drugim elementem w tej grze był lokalny przejaw inicjatywy. Impreza
Knychalskiego musiała być mocno wspierana w Łodzi – mateczniku
premiera Leszka Millera. Akurat w niełasce u szefa rządu znalazł się
tam SLD-owski włodarz miasta, prezydent-ginekolog Krzysztof Panas,
więc na propozycję Knychalskiego, by premierowi zrobić dobrze,
odpowiedział gromkim "tak". I wraz z TVP, i stowarzyszeniem podpisał
umowę powołującą festiwal. Zaraz potem otrzymał jakiś stołek
wiceministra (akurat był wolny w ochronie środowiska – a że były
prezydent jest myśliwym, więc się na przyrodę nadawał).
Gdy przewodniczący Knychalski przyszedł do Leszka Millera z
propozycją objęcia opieką tak wielkiego przedsięwzięcia,
gwarantowanego przez największego polskiego telewizyjnego nadawcę i
głęboko osadzonego w umiłowanej Łodzi, wrażliwemu premierowi łza się
tylko w oku zakręciła, a potem w drugim. Wszak on dla Łodzi
wszystko! I tak ruszyło.
Dzięki temu patronowi, na złożoną przez Knychalskiego propozycję
wsparcia łódzkiej inicjatywy, pozytywnie odpowiedzieli szefowie
licznych spółek skarbu państwa. Nie odmówiły PZU, Orlen, PKO BP,
Poczta Polska i KGHM Polska Miedź. Nic dziwnego, bo szefowie tych
firm zarabiają swe wielkie pensje wyświadczając przysługi tym,
którzy ich mianują. Co tam wybulić z każdej firmy te marne 1–2
miliony nie swoich złotych, kiedy premiera to ucieszy. A budżet
państwa odchudzi niezauważalnie. Na przykład Orlen wcześniej wydał
300 tys. zł na bal arystokracji w Wiśniczu, oczywiście charytatywny.
Szczodrość spowodował patronat Kwaśniewskiej. Osobliwa to
dobroczynność czyniona z państwowej głównie kasy, z której pożywiają
się przy okazji balujące snoby.
* * *
Wracamy do Łodzi. Był już więc zorganizowany trójkąt:
organizator–władze lokalne–sponsorzy. Znaleziono nie najgorszych
wykonawców, chociaż klepnięty w lipcu festiwal zaczął się już pod
koniec września. Sama impreza była dosyć udana.
Jeśli w robotniczej Łodzi wydaje się milion złotych dziennie, to już
samo to ma imponujący wymiar. Przy takiej kasie każdy mógł się
pożywić. Rzecz trzeba było przygotować bardzo szybko – do pracy
wzięto więc wyżeraczy z TVP S.A. Ci przygotowali program festiwalu i
zapewnili jego wykonanie korzystając z zaprzyjaźnionych agencji.
Kosztowało to sporo drożej. Ale nie będziemy wtykali naszego
wrednego nosa we wszystkie cudze kieszenie. Nie napiszemy więc, kto
zainkasował 15–20 proc. prowizji od zleceń (niezła kwota przy 10
bańkach, prawda?). Nie napiszemy dlatego, że rozrzutność nie jest
wielką sensacją, choć na dupie ważnego telewizyjnego dyrektora gacie
mocno by się zatrzęsły.
Pastwisko pieniężne było słabo pilnowane. Występ Carmina Burana z
Niemiec – koszt 755 499 zł. Przy tym spektaklu żywiło się aż dwóch
polskich organizatorów. "OLE TV" za niemiecki występ wzięło 25 tys.
zł, a Art Pro Conters – "producent wykonawczy" – 110 tys. zł. W
kosztorysie występu są tajemnicze pozycje, np. "zakup licencji
Carmina Burana 50 000 USD". Co za licencja za 200 tys. zł, skoro
płaci się za występ? – nie potrafiono nam objaśnić. Ubezpieczenie
imprezy – 179 510 zł. Przez kogo? Od czego? Kogo ubezpieczano?
Co z tego ogromnego przedsięwzięcia miał sam przewodniczący Witold
Knychalski? Część festiwalowych imprez odbyła się w łódzkim klubie
Jazzga, prowadzonym przez jego żonę (zresztą lokal całkiem niezły:
lubujące jazz małolaty wyrwać tam można już za dwa piwa)! Podobno
setki tysięcy złotych płynęły tam wprost z kasy państwowych firm –
sponsorów bez pośrednictwa festiwalowej księgowości na imprezy
artystyczno-bankietowe. Plotki są nie do sprawdzenia bez wglądu w
księgowość firm, które imprezy sponsorowały, a te księgi są
niedostępne.
* * *
Po cóż jednak było PSL-owskiemu przewodniczącemu Rady Nadzorczej TVP
umizgiwanie się do premiera? Przecież jest od niego niezależny.
Otóż w 2003 r. kończy się Knychalskiemu druga, więc ostatnia,
kadencja w Radzie Nadzorczej TVP. Knychalski więc sobie zapewne
wykombinował, że jeśli Leszkowi Millerowi, w mieście, któremu on
patronuje, zrobi dobrze, to z pewnością ten poprze jego zabiegi o
fotelik członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. A ważące
decyzje zapadać będą już wiosną 2003 r., głównie głosami SLD w
Sejmie i Senacie.
Finał opisanych poczynań nie miał nic wspólnego z amerykańskim happy
endem.
Pomimo wielkiego i ważnego dla miasta Festiwalu Dialogu Czterech
Kultur czerwony prezydent Łodzi z kretesem wybory samorządowe
przerżnął, a na stołku zastąpiony został przez szefa ogólnopolskiego
ZChN!!! (Kto pamięta jeszcze ten skrót?).
Pomimo zainwestowania przez sponsorów wielkiej kasy Knychalski do
dziś festiwalu nie rozliczył, przez co nadszarpnął swą wiarygodność
u bardzo ostrożnego przewodniczą-cego SLD.
Zresztą dlaczego Leszek Miller miałby popierać karierę działacza
PSL, jeśli Jarosław Kalinowski kontestuje upragnioną przez SLD Unię
Europejską i do tego niecnie zdradził rządowego koalicjanta na
Mazowszu?
* * *
Przy tych wszystkich, mocno pogmatwanych wątkach, przewiduję jednak
typowo polskie zakończenie: prezes ZChN Jerzy Kropiwnicki ochoczo
poprze czerwony Festiwal Dialogu Czterech Kultur. Pragmatyczni
sponsorzy spółek skarbu państwa znów zgodzą się utopić w festiwalu
miliony złotych. Szef TVP S.A. Robert Kwiatkowski – choćby za namową
pałacu Prezydenta RP – przed referendum unijnym jednak o
Knychalskiego zadba (ach te głosy PSL!) i festiwal zorganizuje. Sam
zaś Leszek Miller w KRRiTV pewnie też będzie wolał wypróbowanego
Knychalskiego niż jakiegoś nowego, ale zgoła nieznanego, kandydata
PSL... I tak to, banalnie, sprawy się mają wysoko ponad kasą i jej
rozliczaniem.
Autor : Szymon Nowomiejski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poker rogacza "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tatuś jak splunąć
Skoro żyjesz, masz ślinę w ustach. Jeżeli ją masz, namierzą cię,
więc nie pluj, połykaj.
Musisz zacząć zastanawiać się nad każdym splunięciem na ulicy,
powinieneś dopilnować, by odrzucony na przystanku pet spłynął do
studzienki ściekowej. Jeżeli chcesz czuć się bezpieczny, spluwaj w
chowaną do kieszeni chusteczkę (i pierz ją osobiście), pal wyłącznie
przetrzymywaną w kieszeni fajkę, a już koniecznie zabieraj
jednorazowy ustnik po dmuchaniu w alkomat. Jeżeli o to nie zadbasz,
będziesz miał kłopoty. Ślina jest gorsza niż imię i nazwisko, adres,
numery PESEL, NIPi grupa krwi razem wzięte.
Apetyt na naszą ślinkę wykazał PiSuar w swoim projekcie nowelizacji
procedury karnej. Kaczory chcą dodać do kodeksu postępowania karnego
przepis, na podstawie którego będzie można pobrać odciski
daktyloskopijne, włosy, ślinę, próby pisma, wykonać fotografię lub
dokonać utrwalenia głosu. Czynności tych będzie można dokonać w celu
ograniczenia kręgu osób podejrzanych bądź utrwalenia wartości
dowodowej ujawnionych śladów.
Trzeba przyznać, że udało się posłowi sprawozdawcy Ziobrze ukryć
cel, jakim jest całkowita swoboda działania policji pod bardzo
przemyślną przykrywką. W celu ograniczenia kręgu osób podejrzanych o
przestępstwo zgwałcenia dokonane w Łodzi można by ślinkę pobierać
wszystkim, łącznie z premierem i wyposażonym w narzędzie do takiego
przestępstwa adwokatem Kernem. A dysponowanie wiedzą o kodzie
genetycznym to wiedza do wykorzystania zawsze i w każdych
okolicznościach. Co prawda projekt przepisu mówi o zniszczeniu
próbek zbędnych w konkretnym postępowaniu, ale kto słyszał, aby
policja dobrowolnie zniszczyła pozyskane wcześniej np. odciski
palców.
Kaczory świadomie wprowadzają do kodeksu zamęt pojęciowy. Bo z
jednej strony mamy podejrzanego – osobę, której przedstawiono
zarzuty i która ma zapisane w ustawie gwarancje swoich praw. Z
drugiej jakiś mityczny krąg osób podejrzanych wyłonionych na
zasadzie widzimisię prowadzącego śledztwo lub dochodzenie. Osoby
wcielone do owego „kręgu” nie mają żadnych praw, bo o podejrzeniach,
które ich dotyczą na ogół niczego nie wiedzą. Jest to świadomy
zamiar projektodawców, którzy pragną powrotu procedury, w której
organom ścigania wolno niemal wszystko i bez żadnej kontroli. Tak
się buduje – wedle PiSuaru – skuteczność w ściganiu przestępstw.
Teraz prokurator nie ma i już nigdy nie będzie miał swobody
decydowania o tym, kto i ile czasu spędzi w areszcie. No, chyba że
trzyma na garnuszku swojego własnego świadka koronnego. Trzeba mu
więc zapewnić inne, nie mniej skuteczne środki dowodowe.
Nie wszystkie dziedziny prawa inspirują ideologów polskiego prawa
prawicowego do twórczych poszukiwań. O znowelizowanie kodeksu
rodzinnego pod kątem wykorzystania osiągnięć nauki przy ustalaniu
pochodzenia dziecka nie zatroszczył się ani minister Kaczyński ze
swoim wice,
Ziobrą, ani poseł Kaczyński ze swoim wice, Ziobrą. Tutaj panowie
wolą tradycyjny proces z przepierką brudów, z zeznaniami świadków.
Tak oto proste splunięcie w alkomat będzie mogło nas, niczym sprawcę
wielokrotnych zgwałceń ze Świnoujścia, zaprowadzić na ławę
oskarżonych. Ale nie będzie nas zmuszało np. do zapłacenia
alimentów, bo prawica dba o rodzinę. Na swój opętańczy sposób.
Autor : B.A.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W jednej z miejscowości powiatu przysuskiego tatuś podejrzany jest o
seksualne molestowanie czterech córek. Z ich zeznań wynika, że w
czasie pobytu matki w szpitalu tato dotykał ich intymnych miejsc i
nakłaniał do wzajemności. Pakował im się także do łóżek mówiąc, że
to normalne w rodzinie. Mężczyzna wyznał w prokuraturze, iż po pracy
był tak zmęczony, że nie miał siły wyciągnąć własnej pościeli. To
jest argument za bezrobociem.
W. P.
Stróże prawa z Tomaszowa Lubelskiego, wezwani w sprawie włamania do
piwnicy w jednym z bloków w centrum miasta, z nadgorliwości zajrzeli
do sąsiednich pomieszczeń. W jednym z nich znaleźli 10 tys. paczek
papierosów, a w mieszkaniu na górze – kolejne 4 tys. Główna
podejrzana w sprawie fajek z przemytu, właścicielka mieszkania i
piwnicy, od 11 lat pracuje w urzędzie skarbowym.
B. K.
Biznesmen ze Słupska Jarosław T. po kilku tygodniach ukrywania się
przed wymiarem sprawiedliwości został zatrzymany przez policję.
Decyzją Sądu Okręgowego miał trafić do aresztu, aby odbyć przymusowe
leczenie psychiatryczne, któremu nie chciał się poddać. Biznesmena
zatrzymano na oddziale psychiatrycznym szpitala w Starogardzie
Gdańskim, gdzie leczył się z własnej woli.
Pod Kolumną Zygmunta w Warszawie oczekiwał na wycieczki szkolne
ekshibicjonista. 49-letni pan rozchylał płaszcz i pokazywał
wycieczkom, co ma król Zygmunt w rozporku. Nie zdołał uczennicom
zaimponować.
Bardzo przeżyła nieotrzymanie prezentu na urodziny od 78-letniej
babci 22-letnia mieszkanka Brodnicy. W odwecie wdarła się pijana do
mieszkania babci i bijąc, kopiąc, ciągnąc za włosy oraz dusząc
wypominała babci, że zapomniała o urodzinach. Następnie przystawiła
jej nóż do brzucha i zażądała wydania pieniędzy. Uciekła, zrywając
jeszcze babuni na odchodnym z palca złoty pierścionek. Tak więc
uzyskała prezent, a babcia więcej nie zapomni.
Niedobrą babcię ma też 25-letni mieszkaniec Nowej Huty, który
rozgniewany na to, że złożyła ona obciążające go zeznania na
policji, topił ją w wannie. Staruszce udało się wezwać na pomoc
sąsiadkę. Na policji wnuczek słusznie podkreślał, że to babcia
sprowokowała go do takiego zachowania.
Do kiosku spożywczego Mirosława W. na krakowskim Salwatorze włamali
się złodzieje. Straty były nieduże – ok. 200 zł. Większe straty
przyniosły sklepikarzowi kontakty z sądem, który za
nieusprawiedliwioną nieobecność na rozprawie wymierzył mu grzywnę w
wysokości 2,5 tys. zł.
D. J.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rydzyk na widelcu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rury przechodzą na islam
Cimoszewicz obnażony cd.
Rządzący nami politycy mogliby tak sterować polską polityką
zagraniczną, żebyśmy przynajmniej na niej nie tracili. Wiedzę
potrzebną do tego mieli, ale sądząc po efektach polskiej polityki
zagranicznej nie skorzystali z niej. Bo wiedza poszła z dyskami na
śmietnik.
Naftowy szlak
Jesteśmy świadkami globalnej rozgrywki o władzę nad złożami ropy
naftowej i gazu ziemnego. Według wszelkich prognoz, w ciągu
najbliższych 10 lat popyt na ropę wzrośnie o co
najmniej 30 proc. Stany Zjednoczone, Europa i Japonia coraz bardziej
uzależniają się od dostaw tego surowca ze zdominowanej przez Arabię
Saudyjską bliskowschodniej grupy dostawców OPEC. Kraje te
zaspokajają obecnie 40 proc. światowego popytu na ropę naftową.
Można się spodziewać, że do 2010 r. udział ten osiągnie poziom 55
proc. To niezwykle niebezpieczna perspektywa dla globalnego systemu
finansowego opartego na dwóch systemach walutowych – euro i dolarze.
Zyskawszy dominację, kraje OPEC będą mogły bez problemu
zdestabilizować jeden z tych systemów. Groźba ta leży u podstaw
tego, co obserwujemy po zamachu z 11 września: imperialnej polityki
USA, walki z terroryzmem, okupacji Iraku oraz rosnącego
zainteresowania mocarstw Azją Środkową.
Globalne szachy
Afganistan, Pakistan, Azerbejdżan, Armenia, Kazachstan i
Turkmenistan znalazły się w centrum międzynarodowego
zainteresowania. Na terytoriach ciągnących się wzdłuż Morza
Kaspijskiego i w okolicach Kaukazu wykryto jedne z najbogatszych na
świecie złóż ropy naftowej i gazu. Państwa tam leżące powinny być
obrzydliwie bogate i szczęśliwe. Jest wręcz przeciwnie. To region
skrajnej nędzy rządzony przez szemrane reżimy, targany wojnami
etnicznymi i religijnymi. Wielcy tego świata traktują ten obszar jak
gigantyczną szachownicę, na której przestawiają pionki.
Wspólnicy i rywale
Stanom Zjednoczonym i Europie zależy na jak najszybszym uruchomieniu
dostaw ropy z Azji Środkowej. Całkowita produkcja w tym regionie
może osiągnąć 3,4 mln baryłek dziennie. Trzeba tylko zapewnić
bezpieczny transport surowca ze złóż do krajów konsumenckich.
Najtańszym sposobem jest wybudowanie sieci rurociągów. Jak mówią
eksperci, przy zapewnieniu spokoju w regionie uda się to zrobić w
mniej więcej 10 lat.
Wspólny interes USA i Europy nie oznacza oczywiście wspólnej jego
realizacji. Przeciwnie – mocarstwa te zawzięcie konkurują.
Niedźwiedź i wielbłąd
Do rozgrywki włącza się Rosja, która ma nadzieję na odzyskanie
swojej niegdyś dominującej pozycji w regionie. Zależy jej na
budowaniu rurociągów na zachód przez Morze Czarne, Bałkany aż do
Morza Śródziemnego.
Niektóre państwa arabskie od przeszło ćwierć wieku robiły wszystko,
żeby pozbawić Związek Radziecki, a później Rosję kontroli nad
złożami ropy w Azji Środkowej. Robiły to rękami fana-
tyków islamskich. Patrz: Afganistan i Czeczenia.
Interes państw arabskich, a raczej islamskich jest dokładnie
przeciwny do rosyjskiego. Wiąże się ściśle z projektem wybudowania
gigantycznego ropociągu i gazociągu z Kazachstanu i Turkmenistanu
przez Afganistan i Pakistan do Indii i Morza Arabskiego. To co
najmniej 1000 mil rur; inwestycja warta 4,5 mld dolarów
umożliwiająca transport miliona baryłek ropy dziennie. Jednak
analitycy wskazują, że wziąwszy pod uwagę wysokie koszty i ryzyko,
okazuje się, że prawdziwym celem projektu może być zahamowanie lub
uniemożliwienie transportu większej części złóż ropy tego regionu
alternatywnymi trasami. Co jest na rękę kierowanemu przez Arabię
Saudyjską OPEC.
Stary znajomy
Z powodu oburzenia opinii publicznej w USA wywołanego działalnością
ben Ladena i łamaniem praw człowieka przez reżim talibów amerykańska
grupa firm naftowych Unocal musiała w 1998 r. (sic!) wycofać się z
projektu budowy tej gigantycznej rury. A zatem już 6 lat temu
najgroźniejszy terrorysta świata podpadł Ameryce.
Udział większościowy w projekcie budowy rurociągu przechwyciła
saudyjska firma Delta Oil, której partnerem jest grupa Półksiężyc
Pakistanu.
* * *
Widać, jakie miejsce przypadło Polsce w międzynarodowym porządku.
Jakże komiczny wydaje się nasz udział w okupacji Iraku. Cóż w ten
sposób możemy zyskać? Nienawiść państw islamskich? Obowiązek zakupu
F-16? Czy może naszych chłopców wracających z misji w plastikowych
workach?
A można by przecież myśleć o przyłączeniu naszego systemu
rurociągowego do złóż kaspijskich. Polska mogłaby wiele zyskać. Nie
tylko jako konsument tańszego surowca, ale jako kraj tranzytowy, o
bezpieczeństwie energetycznym nie mówiąc. Trzeba jednak uzyskać
akceptację Rosji i Ukrainy. Trzeba też zdobyć co najmniej
neutralność państw arabskich. I przychylność państw regionu Azji
Środkowej. W świetle naszej polityki zagranicznej pozostaje to
jednak w kategorii mrzonek. Nam, pierwszemu wazeliniarzowi Ameryki,
to nie grozi.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pokazany w "Dwójce" amerykański dokument "Wirus przemocy" próbował
udowodnić, że telewizja powoduje dwukrotny wzrost przestępstw, bo
bawiąc uczy ich popełniania. 86 proc. wszystkich zabójstw młodych
ludzi na świecie dokonuje się w USA. Realizatorzy na siłę
argumentowali, że to wszystko przez telewizornię. Tyle tylko, że
pudło z pilotem jest w każdym zadupiu globu. Nie ma tam natomiast
spluwy w każdej szufladzie. Ta amerykańska logika antytelewizyjna
śmierdzi prochem. Prochem, który producenci pukawek obracają w
zielone.
* * *
Discovery Channel we "Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie"
nauczał tym razem o pani, która oddychaniem i zaciskaniem mięśni
miednicy wprawiała się w seksualną ekstazę. Inteligentne
społeczeństwo północnoamerykańskie ochoczo korzystało z tej wiedzy
na specjalnych kursach, które przypominały zajęcia na oddziale
chorych na padaczkę. Ale dzięki obejrzeniu tego programu nareszcie
wiemy, że usiłująca się dotlenić, wyjęta z wody ryba z wywalonymi na
wierzch ślepiami przeżywa orgazm. Uważamy jednak, że nie ma jak
pierdolenie. Popularnonaukowe.
* * *
Parę tygodni temu na naszej granicy z Niemcami zdybano tira
wyładowanego mosiądzem w kształcie łusek pocisków artyleryjskich.
Miejscowy agent bezpieczeństwa wewnętrznego zacierał w
"Wiadomościach" łapki i opowiadał, że jest na tropie
międzynarodowych terrorystów, bo łuski jechały do portu w Antwerpii.
Tymczasem teraz publiczna "Jedynka" w "Kronice kryminalnej" podała,
że złom mosiężny kupiono legalnie i równie legalnie miał być
przeto-piony w niemieckiej hucie. Tym razem ABW nic nie mówiła.
Swoją drogą, szkoda, że w Lubuskiem nie ma elektrowni wiatrowych.
Nudzący się wewnętrzni bezpieczniacy mieliby z kim walczyć.
* * *
Biznesmeni franciszkańscy złożyli wniosek o upadłość Telewizji
Familijnej. Znaczy – ogłosili plajtę. Jedynym medium, które tego nie
dostrzegło, jest ona właśnie, czyli TV Puls. Tam cały czas le-ciała
plansza z inskrypcją następującą: Przyszłość TV Puls nie jest dziś
pewna. Przyszłość TV Puls zależy także od poparcia widzów. Zamiast
wypisywać głupstwa franciszkanie powinni uczyć się od fatera
Rydzyka, który wie, że jak nie ma kasy, to trzeba emitować cegiełki
dla stoczni.
* * *
Szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego Marek Siwiec we wszystkich
telewizjach: Natowski pies powinien otrzymać garnitur nowych ostrych
zębów, tak aby mógł ugryźć kogo trzeba i gdzie trzeba. Psa
imperializmu ze sztuczną szczęką nie wymyślili nawet Chińczycy w
dobie rewolucji kulturalnej. Jeśli TVP znów będzie ekscytować
dzieckiem zagryzionym przez psa, ludzie zaczną podejrzewać, że to
NATO wypróbowuje w Polsce swe nowe zęby.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miasto nieujarzmione
Jedni gangsterzy sypią tak cieniutko, że inni gangsterzy lada dzień
wyjdą z pudła.
Wielokrotnie na łamach "NIE" krytykowaliśmy instytucję świadka
koronnego. Opisywaliśmy sytuacje, w których ci wyjątkowo
uprzywilejowani świadkowie załatwiali prywatne porachunki pomawiając
osoby, z którymi mieli na pieńku, w tym policjantów, sędziów,
prokuratorów. Wskazywaliśmy na przykładach, że konstruowanie
oskarżeń wyłącznie na podstawie zeznań koronnych, bez poparcia ich
twierdzeń innym materiałem dowodowym, będzie negatywnie weryfikowane
przez sądy. Tak też się stało. Policja, a zwłaszcza funkcjonariusze
Centralnego Biura Śledczego, od wprowadzenia w życie ustawy o
świadku koronnym rozpoczęli łowy na kapusiów, którzy w zamian za
bezkarność i zachowanie pochodzącego z przestępstw majątku byli
skłonni wsypać kumpli z szajki. Na podstawie monologów skruszonych
rzekomo gangsterów powstawały akty oskarżenia umiejętnie nagłaśniane
w mediach jako sukcesy aparatu ścigania.
Niech żyje Pruszków
Wyrok, który zapadł w sprawie pruszkowskiej grupy towarzyskiej,
trudno uznać za triumf sprawiedliwości. Wszyscy oskarżeni zostali
skazani tylko za udział w nielegalnej, zorganizowanej grupie
przestępczej. Bola dodatkowo skazano za posiadanie lewego dowodu
osobistego, a innych bossów m.in. za przejechanie samochodem po
stopie obywatela oraz za znieważenie strażnika miejskiego. Sąd
uniewinnił pruszkowskich od zarzutów wprowadzenia do obrotu
narkotyków w dużych ilościach, napadów, wymuszeń, zabójstw. Polskie
prawo nie precyzuje terminu "zorganizowana grupa przestępcza". Można
więc uznać, że chłopaki zbierali się w kupie, żeby wypić, zagrać w
pokera, pociupciać i wymienić ploty. Skład orzekający w ograniczonym
zakresie dał wiarę aż ośmiu świadkom koronnym. Jednemu w ogóle nie
uwierzył, bo uznał, że kłamie. Proces ujawnił, jak wątły materiał
operacyjny w sprawie największej i najgroźniejszej grupy
przestępczej w Pomrocznej zebrała policja.
Masa nieporozumień
Głównym koronnym był Jarosław S., ksywa Masa, członek ścisłego
kierownictwa grupy, sam umoczony w wiele poważnych przestępstw. Gdy
w kilku artykułach podważaliśmy jego wiarygodność, zarzucono nam
wspieranie mafii. Teraz okazuje się, że sąd uznał, iż Masa nie był w
stanie udowodnić popełnienia przez jego kolesiów choćby jednego
poważnego przestępstwa. Z tego powodu rok temu w Sądzie Okręgowym w
Warszawie poważnie zastanawiano się, czy nie odesłać akt sprawy do
prokuratury. Nieoficjalnie wiemy, że Ministerstwo Sprawiedliwości
wywierało na sąd nacisk, aby tego nie czynić ze względu na tzw.
oczekiwania społeczne.
Wiarygodność Jarosława S. charakteryzują też inne epizody. Pod
koniec 2000 r. zeznał on, że ówczesny szef warszawskiego oddziału
CBŚ Piotr W. był gangsterską wtyką. Policjanta dyscyplinarnie
wywalono z roboty, oskarżono i wsadzono do aresztu. Siedział rok.
Dwa lata później Masa zeznał, że była na niego wywierana presja, by
oczernić Piotra W., i odwołał wcześniejsze zeznania.
Masa zeznał też, że pruszkowscy mafiosi dysponowali listą firm,
które były nie do ruszenia, bo ich właściciele dobrze płacili lub
umożliwiali nieformalne kontakty z niektórymi politykami. Szefowie
tych firm mieli być powiązani z wierchuszką SLD. Pomówił niejakiego
Bohdana T., że wziął od mafii szmal na kampanię przed wyborami
prezydenta Warszawy. Zeznał, że sędzia Barbara Piwnik oraz
Mieczysław Wachowski i Lech Falandysz łyknęli wziątki za załatwienie
sądowych spraw po myśli gangu oraz za ułaskawienie Słowika.
Jarosław S. opowiedział kilka podobnych rewelacji. Prokuratura nie
zajęła się żadną z nich. Wyłączona jako osobny wątek sprawa przemytu
kokainy, w której oskarżonym był Wańka, wykazała, że UOP i
prokuratura nie weryfikowały zeznań koronnych, że UOP przez pół roku
uczył jednego ze świadków w wynajętym hotelu, co ma zeznawać, a inni
– nie tak dobrze przygotowani – mylili daty i fakty, a nawet
kłamali. Wańka został uniewinniony od zarzutu organizowania i
finansowania przemytu koki.
Niewiniątka
W ciągu ostatniego roku w sądach zapadło kilka innych wyroków na
członków zorganizowanych grup przestępczych. W każdej ze spraw
ciężar oskarżeń opierał się na zeznaniach koronnych, w każdej też
wymierzone kary były nieproporcjonalnie niskie do stawianych
zarzutów. Najbardziej spektakularna była sprawa gigantycznego
przemytu spirytusu z Niemiec zorganizowanego przez gang Carringtona.
Wszyscy oskarżeni otrzymali niskie kary pudła w zawiasach.
Wyrok na kierownictwo gangu pruszkowskiego trudno uznać za sukces
także z tego powodu, że praktycznie nienaruszone pozostały zdobyte
bandyckim trudem majątki skazanych. Większość z nich garuje w
areszcie od prawie trzech lat i nawet gdyby sąd drugiej instancji
podtrzymał w całości wyrok pierwszej, do odsiadki pozostaje
niewiele. Trudno przypuszczać, że na wolności zajmą się hodowlą
boczniaków czy agroturystyką. Gadanie o końcu pruszkowskiej grupy
jest więc raczej pobożnym życzeniem niż faktem.
Po wyjściu bossowie będą chcieli odzyskać wpływy i terytoria
zagarnięte przez konkurencję (w Warszawie głównie przez grupy Korka
i Komandosa), dojdzie zatem do kolejnej wojny gangów, być może
bardziej krwawej niż ostatnia. Zanim zakończy się rozprawa
apelacyjna w sprawie pruszkowskich, ich główny pogromca, Masa, może
mieć poważne kłopoty. Wznowiono śledztwo w sprawie zamordowania
Wojciecha K., ksywa Kiełbasa, zastrzelonego w 1996 r. w Pruszkowie.
Coraz więcej poszlak wskazuje, że w zamachu brał udział Masa.
Udowodnienie mu uczestnictwa w rozwałce Kiełbasy spowoduje, że traci
status świadka koronnego.
Perła w koronie
Obecnie mamy najwięcej świadków koronnych w całej Europie,
prześcignęliśmy też USA. Powstała w ten sposób specyficzna kasta
ludzi o brudnych rękach i nieciekawej przeszłości, podatnych na
manipulacje i skłonnych do manipulowania innymi. Zadowoleni są tylko
prokuratorzy i sporządzający statystyki policjanci.
Jeszcze nigdy w dziejach naszej ojczyzny tak niewielu nie zrobiło
tak wiele dla tak wielu.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Półcool
Współpracownica francuskiego tygodnika komunistycznego „L’Humanite”
poprosiła mnie o telefoniczny wywiad. Ponieważ się nie ukazał,
drukuję nagrane pytania i odpowiedzi.
– Wasz premier odszedł, następnemu brakuje głosów, prezydentowi
spada, naród chce wyborów. Co się u was dzieje?
– Wszystko normalnie. Posłowie nie chcą sami rozwiązać parlamentu,
bo straciliby półtoraroczne swoje pensje.
– Czy nie można ich przekupić, żeby sobie poszli i wszystko się nie
waliło?
– Podsunę to doktorowi Kulczykowi.
– Kto to jest doktor Kulczyk?
– Fachowiec. Nie mogę ani słowa więcej o nim powiedzieć.
– Dlaczego?
– Miałbym proces o obrazę.
– Kto teraz w Polsce rządzi?
– Królowa.
– Co za królowa?
– Królowa Polski. Czarnoskóra Żydówka pochlastana na twarzy żyletką.
– Czy w tej sytuacji armia znów, jak w 81, nie przejmie władzy?
– Wykluczone. Jedyne chwilami trzeźwe a uzbrojone oddziały urwały
się z NATO, wyjechały do Iraku i teraz tam walczą.
– Z kim?
– Co za pytanie! Jak sama nazwa wskazuje, w Iraku nasze oddziały
walczą z Irakijczykami.
– O co one tam walczą?
– O pokój, stabilizację, samostanowienie narodu irackiego. O
demokrację też walczą, czyli o to, żeby rządziła ta szyicka
większość, którą wystrzałowo okupują.
– Mieliście w Warszawie Europejski Szczyt Gospodarczy.
– Tak. Przyjechała Mongolia, Liechtenstein, Azerbejdżan, Litwa,
Albania, Bułgaria, prawie cała więc Europa.
– Czym on się skończył?
– Dziwne pytanie. Bankietem.
– Polska ma przecież kłopoty gospodarcze.
– Wprost przeciwnie.
– Jak to?
– Gospodarka polska jest w rozkwicie.
– Jakie są jego objawy?
– Złoty spada, bieda rośnie, bezrobocie nie maleje, inflacja wkrótce
ruszy.
– Jakie jeszcze macie problemy społeczne?
– Korupcja, pedofilia, narkomania, gruźlica i rozpad służb
medycznych.
– Dlaczego towarzysz wymienia te akurat problemy?
– Wiążą się one ze sobą. Dzieci potrzebują forsy na narkotyki.
Demoralizują więc dorosłych skłaniając ich do płatnej pedofilii.
Ogołoceni ze środków pedofile masowo biorą łapówki, a jeśli którego
nie warto korumpować, nieprzekupiony pedofil niedojada. Zapada przez
to na gruźlicę i rujnuje służbę zdrowia. Nie ma zaś ona pieniędzy na
leczenie ludzi, gdyż ledwie jej wystarcza na własne utrzymanie.
– Podobno do władzy w Polsce idzie jakiś półfaszysta.
– To są niecne pomówienia Żydów, masonów i plutokratów. Chodzi o
szczerego patriotę i nawet swoistego demokratę, o człowieka
wrażliwego na ludzką krzywdę.
– Czy młodzież uważa, że on jest cool?
– Lepper jest półcool.
– I właśnie ten Lepper odbiera głosy towarzyszom postkomunistom?
– Niewiadome są przyczyny, dla których większość odwróciła się od
nas, komuny. Pomimo że kochamy Busha i Szarona, popieramy
amerykański globalizm, walczymy z antyamerykanizmem zwanym
terroryzmem, no i tradycyjnie jesteśmy za równością. Ale teraz już
tylko w płaceniu podatków przez biednych i bogatych.
– Dawni marksiści polscy zrobili się podobno pobożni.
– Dużo w tym przesady. Bóg ich nie interesuje, raczej wierzą w
prymasa i papieża. Były premier chętnie wpadał do Watykanu. Mówią,
że po to, by dać Wojtyle na mszę za duszę Kuklińskiego.
– Co to za jeden?
– Prekursor postkomunizmu. Pierwszy z polskich komunistów
przewerbowany do CIA. Teraz bardzo trendy.
– Dlaczego lewica popiera u was bogatych?
– Ponieważ ktokolwiek zgłaszał akces do lewicy, zaraz stawał się
bogaty.
– Czy to znaczy, że w Polsce biednych reprezentuje prawica?
– Prawica też popiera posiadaczy. Tych trochę mniej bogatych niż
lewica.
– To kto reprezentuje biednych?
– Biedni nawet sami siebie nie reprezentują, w zamian tylko się
reprodukują.
– Brakuje wam prezerwatyw?
– Prezerwatywa to grzech.
– Biedni boją się grzechów?
– Biedni są zbyt leniwi, żeby wkładać kondomy. Z tego samego powodu
oni unikają wielu grzechów. Wejdą więc do królestwa niebieskiego. To
modny teraz kolor.
– Czy nie boicie się, że młodzi a wykształceni wyjadą z takiego
kraju?
– Młodzi i wykształceni mówią, że wyjadą, a skoro mówią, że wyjadą,
to można mieć pewność, że zostaną.
– Co będzie z tą waszą Polską?
– To co zawsze, a nawet jeszcze lepiej. Wstąpiliśmy do Unii
Europejskiej, więc znowu, tak jak w przeszłości, nie sobie samej,
ale komuś innemu Polska przysparzać będzie największych kłopotów.
– Proszę, żeby na koniec towarzysz w jednym zdaniu scharakteryzował
sytuację w Polsce.
– Giwałt byczo jest.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie wart kacap pałaca
W Polsce lepiej być oszustem niż cnotliwym obywatelem podejrzanym o
ruskie pochodzenie.
"Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" z powieści Masłowskiej
pod tym tytułem toczy się naprawdę.
Bełcz Wielki jest wielki tylko z nazwy. W rzeczywistości wiocha
położona na bagnistym pograniczu województw dolnośląskiego i
lubuskiego mogłaby służyć do ilustracji kawału o miejscu, w którym
zawracają komary. Jedyną rzeczą wielką w Bełczu Wielkim jest okazały
pałac z rozległym parkiem. Jak wiele innych obiektów tego typu
bełczański pałac znajduje się w stanie opłakanym, a gmina nie mogła
przez całe lata znaleźć dla niego jakiegokolwiek inwestora.
Bełcz Wielki wraz z pałacem znajdują się w gminie Niechlów,
zarządzanej od 8 lat przez dzielnego PSL-owskiego wójta Jana
Głuszko. W niechlowskiej gminie, znowuż wbrew nazwie, społeczeństwo
z zamiłowaniem oddaje się chlaniu, tłumacząc swój ulubiony nałóg
brakiem perspektyw i straszliwym bezrobociem. Gdy do wójta i Rady
Gminy zgłosiła się Fundacja Bez Granic z podwrocławskich Domaszewic,
inwestor gotowy inwestować w pałac i miejsca pracy – niechlowscy
samorządowcy przyjęli go z otwartymi ramionami. Kierowana przez
małżeństwo K. fundacja zamierzała
za własne pieniądze wyremontować pałac i przekształcić go w
niepubliczny zakład odwykowy dla alkoholików.
Interes fundacji był pomyślany całkiem niegłupio – wbrew pozorom
leczenie z trunkowego nałogu może być dobrym interesem. I nie chodzi
tu jedynie o bogatych alkoholików płacących za swój pobyt. Opłaca
się także leczenie z pieniędzy kas chorych oferujących ok. 130 zł
dziennie na jednego delikwenta. Prawdziwe konfitury w branży
odwykowej zjawią się jednak dopiero po wkroczeniu Polski do UE. We
wspólnym rynku Pomroczna ma wielkie szanse stać się odwykowym
eldorado, zwłaszcza dla Niemców. Wynika to po części z różnic w
kosztach utrzymania, po części z faktu, że odwykówki zakłada się
zwykle na zadupiu.
Ponieważ plany "Bez Granic" wydawały się solidne, gmina Niechlów
zdecydowała się podarować pałac fundacji. Ta miała pół roku na
wykonanie remontu.
Ale robót nie rozpoczęto. Ambitne plany państwa Ewy i Roberta K.
niespodziewanie zburzyła policja i wymiar sprawiedliwości. Z tego co
ustaliliśmy wynika, że małżeństwo przeholowało z inwestycjami w
fundację. K. budowali jeszcze jeden dom odwykowy koło Wrocławia,
brali kredyty poręczane na własnym majątku i kolejnymi pożyczkami
usiłowali pospłacać poprzednie przedstawiając nieco kreatywne kwity
o dochodach. W końcu banki pokapowały się i powiadomiły, kogo
trzeba. W efekcie pani Ewa zamiast w pałacu, wylądowała w pierdlu, a
z ukrywającym się panem Robertem bezskutecznie usiłuje porozmawiać
policja. Podle naszej skromnej wiedzy, rozmowa jest nadal możliwa,
gdyż założyciel "Bez Granic" granic Pomrocznej, jak dotąd, nie
opuścił.
Zanim jednak państwo K. popadli w tak ciężkie tarapaty zdążyli
sprzedać pałac. Właścicielem kompleksu za ponad milion złotych stał
się człek o z ruska brzmiącym nazwisku Kuraskin. Kuraskin chciał
robić dokładnie to samo co K., tyle tylko, że miał na to własną
kasę. We wstępny remont i dokumentację wsadził 300 tys. zł, gminie
zaproponował od ręki zatrudnienie pięciu osób do prac porządkowych.
Gdy jednak w niechlowskiej obłasti rozeszła się wieść, że pałac
kupił Ruski w spokojnej okolicy zawrzało. Zwłaszcza, że termin
ujawnienia się całej sprawy w niemiły sposób zbiegł się z
nadchodzącymi wyborami samorządowymi. Umożliwiło to z kolei
miejscowej jaczejce Samoobrony oskarżanie wójta i radnych o wszelkie
możliwe narodowe zdrady i wyprzedaże.
Wójt i rada licząca 18 radnych, wśród których przewagę stanowią
radni z ugrupowań lewicowych tj. SLD i PSL (informacja z
niechlowskiego serwisu www – przyp. A.K.) nie zamierzała ginąć w
wyborach za pałac i za Ruskiego. Niechlowscy włodarze postanowili
poszukać "prawdziwych" winnych. Pierwszym winnym okazał się Jarosław
Duda, były wiceprezes PFRON. Ów Duda, facet cieszący się we
Wrocławiu opinią dobrego fachowca od opieki społecznej i w ogóle,
mimo swej platformiarskiej legitymacji partyjnej, nader uczciwego
faceta (i z tego także powodu nieustannie podgryzany przez swych
partyjnych kolegów za nie wchodzenie w rozmaite układy),
zaproponował swego czasu niechlowskiej radzie założenie w pałacu
niepublicznego ZOZ i polecił cieszącego się wówczas dobrą opinią
Roberta K. Zdaniem Głuszki, to właśnie rekomendacja Dudy zadecydować
miała o interesie z Fundacją Bez Granic.
– Facet po prostu mnie oszukał – mówi o panu K. Duda – ale w
przypadku K. nic nie wzbudzało większych wątpliwości, a teraz mnie
szarpią w lokalnej prasie.
Wersję tę możemy przyjąć za wiarygodną, gdyż Robert K. był
rzeczywiście stałym bywalcem wrocławskich salonów i pozytywnym
bohaterem publikacji w prasie.
Negatywnym bohaterem stał się za to od razu i bez powodu Ruski –
Kuraskin, którego reporterzy lokalnej "Panoramy Leszczyńskiej" nie
potrafili w żaden sposób odnaleźć. Nam udało się to bez trudu, bo
facet jest we Wrocławiu (i nie tylko) nader znanym biznesmenem. W
rzeczywistości nie jest też Ruskim, więc odpada jedyna jego straszna
wada, która spowodowała alarm. Jest obywatelem polskim rodem ze
Lwowa od kilkunastu lat zamieszkałym w RP. Ma rozległe kontakty w
całej, wschodniej i zachodniej Europie, obracając kasą, o jakiej w
Niechlowie nikomu się nie śni nawet po nachlaniu organizmu. Jest
cenioną postacią w nieformalnym klubie biznesmenów pochodzących z
krajów dawnego ZSRR, a działających w Polsce.
– W Polsce o nas wszystkich mówi się Ruscy i wszyscy widzą w nas
tylko mafię – mówi jeden ze znajomych Kuraskina, emigrant z
Białorusi. – Media taką nam robią opinię. Ale to Polska ma problem,
bo w Rosji ma fatalną opinię. Rosyjski biznes inwestuje miliardy
dolarów w Czechach, a Polskę omija, jak zarazę. Takie sprawy, jak z
tym pałacem tylko tę opinię pogłębiają, tu już nikt złotówki nie
zainwestuje – kończy.
Dla ratowania tyłków wójt i radni zapowiedzieli, iż na drodze
prawnej postarają się cofnąć akt darowizny dla Fundacji Bez Granic,
czyli w konsekwencji zabrać pałac Kuraskinowi. Jest tylko mały
szkopuł – Siergiej Kuraskin nabył pałac notarialnie. Dokument ten
sporządziła najbardziej renomowana wrocławska kancelaria. Jest
bardzo mało realne, by ręczący całym swym majątkiem (co prawda
ubezpieczony na taką okoliczność) notariusz sprzedał dom, którego
nie wolno było sprzedać. Gdyby błąd powstał z winy notariusza, on
lub jego ubezpieczyciel musiałby oddać Kuraskinowi cały milion
złotych plus odsetki!
Zdecydowanie bardziej prawdopodobna wydaje nam się inna wersja – to
sama gmina, wójt i radni dali dupy nie wpisując w hipotekę
darowanego pałacu klauzuli o zakazie jego dalszego zbycia (klauzula
taka to elementarne, powszechnie znane zabezpieczenie przy
darowiznach i symbolicznych sprzedażach obiektów na cele społeczne),
a teraz usiłują zwalić winę na Dudę, notariusza i Ruską mafię.
To, że po awanturze z Kuraskinem nikt nie zechce już w Niechlowie
zainwestować złamanej kopiejki nie spędza władzom gminy snu z
powiek. Będzie to już wszak po wyborach, a ludność przywykła do
bezrobocia.
Autor : Ada Kowalczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miller może dwa razy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dobić Busha bo się rusza
Amerykańskiego prezydenta ma dość nawet jego wojsko.
W rozpoczętym tego lata sezonie polowania na Busha juniora i jego
przewodników prowadzących go ku ideologicznym obsesjom niełatwo
natrafić na coś wyjątkowego. Walą w Dablju media odreagowujące dwa
lata samozakneblowania. Flekują go demokratyczni pretendenci do
prezydentury. Ale otwarta krytyka „głównodowodzącego” opracowana
przez elitę sił zbrojnych jest wymowna.
„Washington Post” opublikował właśnie artykuł generała marines w
stanie spoczynku Josepha Hoara (byłego dowódcy U.S. Central Command,
centrali dowodzenia w bazie McDill Air Force w Tampie na Florydzie,
z której kieruje się zamorskimi wojnami) oraz byłego pułkownika
lotnictwa Richarda Klassa. Obaj są niezależnymi konsultantami
bezpieczeństwa narodowego.
Konstytucyjnym obowiązkiem prezydenta USA – stwierdzają autorzy –
jest nie poprawa sytuacji w Iraku, lecz ochrona interesów i obrona
bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Czy Ameryka po wojnie z Irakiem
jest bezpieczniejsza, jak utrzymują przedstawiciele administracji
waszyngtońskiej? Wedle naszego osądu nie jest – deklarują Hoar i
Klass, pisząc: Twierdzenie, że Ameryka jest obecnie bezpieczniejsza,
oparte jest na dwóch założeniach. 1. Irak nam zagrażał i ta groźba
została wyeliminowana. 2. Wojna nie zwiększyła zagrożenia ani nie
zrodziła nowych jego źródeł. Uważamy, że oba są nietrafne. Husajn,
jak się coraz wyraziściej okazuje, był bezpiecznie izolowany i
skutecznie kontrolowany. Zagrożenie, jakie rzekomo stanowił, zostało
ogromnie wyolbrzymione. To wojna iracka uczyniła nasz kraj mniej
bezpiecznym. Autorzy wymieniają sześć przyczyn tego stanu rzeczy.
Siły zbrojne USA są przeciążone do granic wytrzymałości. W przypadku
kryzysu na Półwyspie Koreańskim lub gdzie indziej możliwości
interwencji byłyby bardzo ograniczone. Ta sytuacja trwać będzie
najprawdopodobniej jeszcze kilka następnych lat.
Inwazja iracka zaangażowała siły potrzebne do zwalczania terroryzmu.
W Afganistanie zmartwychwstał Taliban i zagraża prozachodniemu
rządowi w Kabulu. Oddziały ben Ladena dokonały przegrupowania i
mobilizacji.
Okupacja Iraku drenuje z budżetu fundusze, które miały być
przeznaczone na kluczowe projekty antyterrorystycznego
zabezpieczenia kraju.
Jeśli Husajn istotnie posiadał broń masowego rażenia, może się ona
teraz znajdować w rękach terrorystów.
Irak, który stworzyliśmy, jest krajem bez władzy państwowej; nikt
nie panuje nad niczym. Granice nie są zabezpieczone, terroryści z
całego świata arabskiego ciągną tam, by wziąć odwet na Ameryce. Irak
stał się żyznym terenem rekrutacyjnym i poligonem treningowym al
Kaidy.
Amerykański woluntaryzm i nieliczenie się ze zdaniem innych owocuje
rozgoryczeniem naszych sojuszników i osłabieniem związków z nimi,
podcina też podstawy ONZ.
Do najbardziej palących zadań należy odciążenie armii USA w Iraku,
przekonują Hoar i Klass. Skoro nie ma możliwości lub woli
poczynienia politycznych kompromisów, które zapewniłyby mandat
oenzetowski i międzynarodowy w Iraku, należy powołać pod broń więcej
oddziałów rezerwy i Gwardii Narodowej. Należy też zaprzestać
przymusowego wydłużania kontraktów członkom sił stacjonujących w
Iraku. Trzeba jak najszybciej przekazać władzę krajowcom, by
zredukować udział wojsk amerykańskich i zmniejszyć wrogość, która
się na nich koncentruje. Musimy zmienić sposób widzenia, przestać
traktować Irak jako centralny front walki z terroryzmem – konkluduje
dwójka militarnych ekspertów.
Profesjonalni wojskowi byli od początku przeciwni irackiej
awanturze, ale rzadko mówili o tym otwarcie i publicznie. Ci w
czynnej służbie z powodów dyscyplinarnych, ci w stanie spoczynku – z
lojalności. Wyważona wypowiedź Hoara i Klassa, którą cechuje wyprana
z akcentów politycznych rzeczowość – jest bardzo znacząca. Może da
do myślenia gloryfikującym Busha władzom polskim. Miłość polityczna
bywa gorąca, ale nie powinna być ślepa.
Nie ma najmniejszych podstaw, by sądzić, że ten głos rozsądku zmieni
coś w mentalności amerykańskich neokonserwatystów. Są obsesyjnie
zaangażowani w uzasadnianie słuszności wojny. Ostatni wynalazek
Pentagonu, to prokurowanie listów żołnierzy słanych z Iraku do
redakcji gazet w USA, w których wyrażają oni dumę ze swych dokonań
oraz potępiają media za ich niedostrzeganie. Listy wychodzą spod
sztancy, a rodziny za cholerę nie rozpoznają charakteru pisma
najbliższych.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
TV Puls w publicystycznym programie "Polak, katolik, obywatel"
zrelacjonowała nasiadówkę aktywu Akcji Katolickiej. Debatowano nad
mediami, polityką i Business Center Clubem. Po wypowiedziach
Iłowieckiego, Piechocińskiego i bepe Jareckiego konstatacja jest
prosta. Jest za mało mediów przykościelnych, za mało kuriewnych
polityków i za mało katolickich biznesmenów. Z tego, co powiedział
szef AK, można wywnioskować, że kapitalizm jest dobry wtedy, gdy
owieczki obrastają runem i jest je z czego strzyc.
* * *
Do tego, by wiedzieć, że media wiszą na pasku reklamodawców, nie
trzeba oglądać w TVN "Kropki nad i". Ale ponieważ od jakiegoś czasu
wszystkie reklamy są związane z piłką kopaną, to naturalną koleją
rzeczy media musiały nadmuchiwać futbolowy balonik. Teraz balonik
pękł, więc zamiast Wołka Monika Olejnik mogła zaprosić trzech
tenorów socjologii: Śpiewaka, Krzemieńskiego i Czapińskiego, by
pogadać o piłkarskim kacu. Sprawdził się tylko Śpiewak, który
powiedział, że budżet nie straci, bo Polacy zamiast pić ze szczęścia
uwalą się ze smutku. Monika liczyła, że po meczu z Portugalią
zaczniemy się prać na ulicach jak Ruscy. Nie praliśmy się,
socjologowie nie mieli o czym mówić. Mówili więc o Lepperze. Bo
Lepper jest dobry na wszystko.
* * *
Reszczyńskojęzyczny "Serwis Pulsu" z braku materiałów
dziennikarskich poskarżył się na Prokom, że nie chce w TV Familijnej
utopić kolejnych kilkudziesięciu milionów. Nie chce, mimo że sąd mu
kazał. Swoją drogą podoba nam się taki wolny rynek, w którym prawo
zmusza kogoś do wyrzucania pieniędzy w błoto.
* * *
Nasze ulubione Pulsowe "Otwarte studio" było o celibacie. Zaczęło
się nawet z sensem, bo Jacek Łęski powiedział, że Kościół kat.
celibat wprowadził ze względów ekonomicznych, by po księżach
dziedziczyła kuria, a nie żony i potomstwo. A potem latały już tylko
kwiatki typu "celibat to powołanie do płodności w innym wymiarze" i
"medycyna nie zna przypadku choroby spowodowanej abstynencją
seksualną". Widocznie psychiatria i seksuologia, które żyją z
leczenia takich przypadków, nie są dziedzinami medycyny? Broniony
jak niepodległość celibat jakoś nijak nie przeszedł w płodność
intelektualną zaproszonych do programu księży i zakonnic. Dlatego
poważnie zastanawiamy się, czy notek z "Otwartego studia" nie
przerzucić do działki "Oto słowo czarne".
* * *
Katarzyna Kolenda-Zaleska z "Wiadomości" Kwiatkowskiego w dzień
popisów Leppera w Sejmie wygłosiła w wieczornym wydaniu
antylepperiadę, która dorównywała żarem artykułom piętnującym
niegdyś odchylenie nacjonalistyczno-prawicowe Gomułki, czy zdradę
obozu postępu i pokoju przez łańcuchowego psa imperializmu –
marszałka Tito. Podoba się nam, że w TVP pracują ludzie tak ideowi.
Chcielibyśmy jednak, by na początku czerwca nie opowiadała
telewidzom, że wybory samorządowe będą za kilka tygodni, bo w
odróżnieniu od sprawozdawczyni parlamentarnej wiemy, na kiedy
wyznaczono ich termin.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Unią i Pracą ludzie się bogacą cd.
Państwowe przedsiębiorstwa za sprawą książątka z Unii Pracy tracą
miliony. Przygląda się temu bezczynnie wojewoda z SLD. Jak koalicja
to koalicja.
Były baron Unii Pracy z pomorskiego Tomasz Maszynowski siedzi w
areszcie w Gdańsku. Pisaliśmy o nim dwukrotnie – kiedy jeszcze nie
siedział („NIE” nr 48/2003) i kiedy już go posadzili („NIE” nr
8/2004).
Maszynowski został w 2000 r. prezesem państwowej Agromy. Podpisał
niekorzystne dla przedsiębiorstwa umowy, w wyniku których z firmy
wyszło 8 mln zł i już nie wróciło. Tym właśnie
zajmuje się prokuratura. O tym pisaliśmy.
Prokuratura zajmuje się także działalnością Maszynowskiego w PKS w
Gdyni, gdzie był zarządcą komisarycznym. Podpisał on umowę ze spółką
Oktan, w myśl której PKS najpierw wydzierżawił Oktanowi swoją stację
paliw, a następnie w Oktanie kupował paliwo do swoich autobusów. Od
10 do 30 proc. drożej. Dodajmy, że Maszynowski był w radzie
nadzorczej spółki Oktan. O tym też obszerniej pisaliśmy.
Działalność Tomasza Maszynowskiego na szkodę PKS mogła być
zdecydowanie krótsza i przynieść mniej szkody, gdyby na czas
zareagował wojewoda pomorski Jan Ryszard Kurylczyk, który w tym
akurat przedsiębiorstwie powołuje i odwołuje zarządców
komisarycznych. Wojewoda sprawę olał, choć o szkodnictwie
Maszynowskiego doskonale wiedział.
Ludmiła Surkont, przewodnicząca OPZZ w PKS w Gdyni, wkurwiona tym,
że Tomasz Maszynowski, namaszczony przez wojewodę zarządca, niewiele
dla firmy robi, a wręcz przeciwnie, uczynił sobie z zakładu źródło
dodatkowych prywatnych profitów, udała się na skargę do Rady
Powiatowej OPZZ w Gdyni. Jakoś tak na początku grudnia 2001 r.
Przyniosła ze sobą spisane zarzuty przeciwko Maszynowskiemu. Było
ich dokładnie 37. Jan Gumiński, przewodniczący Rady Powiatowej OPZZ
w Gdyni, panią Ludmiłę wysłuchał, pokiwał głową, kazał sekretarce
spisane ręcznie zarzuty przepisać na maszynie. Napisał też od
siebie, że z całą stanowczością i odpowiedzialnością stwierdza, że
pan Maszynowski nie jest właściwym partnerem dla SLD i wyrządzi
więcej zła niż dobra. Zakończył też prośbą, aby Pan Wojewoda podjął
niezbędne działania w celu odsunięcia... Gumiński pismo podpisał,
postawił pieczątkę i wojewodzie wysłał.
Pismo przewodniczącego OPZZ do wojewody trafiło 15 grudnia 2001 r.
Pięć dni później wojewoda podjął decyzję, aby Tomaszowi
Maszynowskiemu przedłużyć kadencję zarządcy komisarycznego o kolejny
rok, do grudnia 2002. W grudniu 2002 przedłużył mu o kolejny rok.
Gumiński zaś dostał z Urzędu Wojewódzkiego dwa pisma. Jedno 18
lutego 2002 r., że zarzuty są na tyle złożone, że wymagają szerszych
wyjaśnień i analiz. Zaś 30 kwietnia 2002 r., że szereg uwag nie
znalazło potwierdzenia w rzeczywistości.
* * *
Wojewoda nie wyciągając żadnych wniosków ze skargi związkowców
założył najwyraźniej, że sprawa rozejdzie się po kościach. Nie
rozeszła się. Do działalności Tomasza Maszynowskiego zastrzeżenia ma
prokurator, a wiele uwag znalazło potwierdzenie nie tylko w
rzeczywistości, ale i w dokumentach.
Kto zatem jest współodpowiedzialny wraz z Maszynowskim? Wojewoda
pomorski Jan Ryszard Kurylczyk. I co? I nic.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Facher macher
Rafał Rost pracował w Kopeksie, ale przestał, bo naraził firmę na
wielomilionowe straty. Dziś z poręczenia Andrzeja Szarawarskiego
jest tegoż Kopeksu prezesem. Niedługo pewnie zostanie właścicielem.
Po eseldowskich czystkach w ramach TQM, Total Quality Menagement,
mieliśmy żyć długo i szczęśliwie. Ludzie Millera w firmach
utrzymywanych przez podatników zainstalowali swoich menedżerów.
Największych i najuczciwszych specjalistów. Oto jeden z nich: Rafał
Rost, prezes państwowego przedsiębiorstwa Kopex S.A.
W Kopeksie państwo jest większościowym udziałowcem. Posiada 80,6
proc. kapitału akcyjnego spółki. Kopex powstał w 1961 r. jako
generalny dostawca obiektów i urządzeń górniczych. 10 lat później
firma handlowała już usługami, licencjami, konsultingiem i całym
węglowym know-how. Podpisywała kontrakty w 30 krajach wszystkich
kontynentów. Miała potencjał i robiła kasę. Kopex był również
organizatorem przetar-gów międzynarodowych dla górnictwa i
energetyki na inwestycje finansowane przez Bank Światowy. Dzięki
ruchom transformacyjnym Kopex jest także znaczącym w regionie
sprzedawcą samochodów marki Honda z własną bazą serwisową. Firma
zatrudnia ok. 500 osób, w tym ponad połowę w swoich oddziałach za
granicą. Byłoby czadowo przejąć od państwa za grosze taki Kopex.
* * *
Rafał Rost swoją karierę rozpoczął w Kopeksie jako handlowiec. W
spółce przepracował jakieś 20 lat. Awansując doszedł do pozycji
dyrektora Biura Handlowego. Potem Rost długo nie chciał już
awansować. Nic dziwnego. Jako spec handlowy zawarł kontrakty,
których smród ciągnie się
za Kopeksem do dziś. Zlustrujmy niektóre z nich.
Kontrakt z Rosją na dostawę maszyn. Polskie firmy wyprodukowały
maszyny (¸ propos: Kopeksowi do
życia potrzebne są firmy produkujące to, czym Kopex później
handluje. Niektóre z tych firm żyją z kolei tylko dzięki zamówieniom
z Kopeksu. Spółka stała się więc klasycznym pośrednikiem), Kopex
opchnął Ruskim polskie maszyny za 4 mln dolców, za które do dziś nie
chcą zapłacić.
Zakwestionowali ważność umowy, którą podpisał z nimi dyrektor
handlowy Rost, nie mając do tego prawa. Zgodnie ze statutem firmy
kontrakty o wartości powyżej 1,5 mln zielonych mogą podpisywać tylko
członkowie zarządu. Skąd Ruscy wiedzieli o tym kruczku i dlaczego
Rost bezprawnie podpisał umowę?
Kontrakt nr 2 z Ruskimi. Wartość – 1,7 mln waszyngtonów. Rost znowu
podpisał dupną umowę. Tym razem poszło nie o cenny podpis, ale o
złom transportowany z Rosji do Stambułu. Złom skonfiskowali Ruscy na
Morzu Azowskim. Okazało się bowiem, że Kopex zahandlował złomem
należącym do innej firmy. Na tej transakcji, dzięki Rostowi, Kopex
dostał w dupę na 200 tys. dolarów. Ktoś jednak zyskał.
* * *
Po takich sukcesach dyrektora Rosta zesłano do Rumunii. Tam też
szybko się zaaklimatyzował. Wraz z kumplem otworzył piekarnię,
której współwłaścicielem jest do dziś. Zamiast Kopeksu na rynek
rumuński wprowadził firmę Metropak z Legnicy. Metropak był
pośrednikiem Kopeksu we wszystkich transakcjach i zgarniał przy tym
większość kasy. Po jakiego wała pośrednikowi pośrednik? Właścicielem
Metropaku był Rafał Rost.
Tylko w jednym rumuńskim kontrakcie Rostowy Metropak nie
uczestniczył. Szło o sprzedaż koksu dla Huty Calan. Towar sprzedano
firmie, która tuż po podpisaniu kontraktu i otrzymaniu
dostawy koksu zbankrutowała. Forsy z transakcji Kopex nigdy nie
zobaczył.
* * *
Po desancie rumuńskim na Rosta nasłano kontrolę, której wyniki były
niewesołe. Rost odszedł z Kopeksu, ale zaraz znalazł zatrudnienie w
dziale zaopatrzenia Rafako, spółki produkującej kotły. Z Rafako też
szybko
odszedł, w dodatku w niejasnych okolicznościach.
Po Rafako Rost znalazł zatrudnienie w spółce Fasing S.A., u jedynego
producenta łańcuchów ogniwowych dla przemysłu górniczego. Brzmi to
chujowo, ale w praktyce Fasing jest monopolistą i trzepie kasę.
Zarabia 1,5–2 mln zł netto rocznie. Fasing to prawdziwy diamencik w
górniczym gównie, o czym doskonale wie Rost i wielu innych śląskich
bonzów. Większościowy pakiet akcji Fasingu należy do spółki Karbon
2, która z kolei zależna jest od Kopeksu.
I teraz uwaga! Nagle, tuż po wygranych przez lewicę wyborach, Rafał
Rost, wypierdalany za przekręty nawet przez awuesiarzy, zostaje
prezesem Kopex S.A. Na stołek wsadza go za podpisem
ministra skarbu Wiesława Kaczmarka Andrzej Szarawarski, śląski
wiceminister skarbu. Tuż po objęciu funkcji Rost zostaje oskarżony
przez "Puls Biznesu" o tworzenie fikcyjnych rezerw, co ma z kolei
doprowadzić do obniżenia wartości firmy. "Puls Biznesu" sugeruje, że
ktoś ma ochotę zakupić od państwa (podatników) Kopex za psią forsę.
Firma mająca dostęp do światowych rynków zanotowała bowiem zajebiste
straty. Po raz pierwszy od 40 lat.
Prezes Rost dobrał sobie również odpowiednich współpracowników.
Szefem ds. eksportu w Kopeksie mianował Romana Dembka, oskarżonego
przez prokuraturę o wyłudzenie 20 mln zł z Centrozapu S.A.,
innej śląskiej firmy, niegdyś także państwowej.
Gdyby się udało przejąć Kopex, to wraz z nim pod nóż Rosta i jego
mecenasów pójdą także inne spółki zależne od Kopeksu, między innymi
wspomniany Fasing. Wystarczy tylko przejąć kontrolny pakiet akcji
skarbu państwa. Tak się składa, że Ministerstwo Skarbu zastanawia
się nad jego zbyciem, o czym wiemy nieoficjalnie, ale z samego
ministerstwa. Wiemy też, na ile wyceniono wartość Kopeksu. Cenę
zaniżono prawie czterokrotnie.
Jeśli macie odruch wdupnokopny wobec prezesa Rafała Rosta, bo zdaje
się wam, że jest łapówkarzem i kombinatorem, to przy całym szacunku
dla sprytu prezesa, sam nie wsadził się na ten stołek.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wielki cyc i nic
W sypialni Ciccioliny włochata, różowa wykładzina pieści stopy.
Najważniejsze w sypialni jest oczywiście łóżko. Obszerne, wygodne,
ze złotymi poręczami i białym, wielkim, tiulowym baldachimem.
Prześwitujący tiul pobudza wyobraźnię, tak jak lustra na ścianach.
Rozkładamy się na Cicciolinowym łóżku, by obejrzeć album
"Wspomnienia – Opowieść fotograficzna mitu", który Ilona Staller
właśnie wydała we Włoszech. Jako wydawca ma nadzieję, że książka
sprzeda się, bo musi zarobić na adwokatów. Jeff Koons – jeden z
najlepiej zarabiających artystów współczesnych (jego rzeźba z
porcelany przedstawiająca Michaela Jacksona z małpką pobiła rekord
na aukcji Sotheby’s: 6 mln dolarów – przyp. red.) i przy okazji były
mąż Ciccioliny – wydał jej śmiertelną walkę do ostatniego centa. Sąd
skazał Staller na grzywnę 50 tys. euro za szkody na rzecz jego
wizerunku. Niechętnie rozmawia o szczegółach sprawy i opowiadając o
mężu cenzuruje się bardzo. Uprzedza: – Koons opłaca rzecznika
prasowego, którego jedynym zadaniem jest śledzić media i zbierać to,
co o mnie piszą. Tłumacze robią przekłady. Jak tylko coś powiem
przeciwko niemu – od razu idzie z tym do sądu.
Ojciec Koons nadal nie może pogodzić się z wyrokiem włoskiej Temidy,
która w tym kraju bez wątpienia jest kobietą (byłej gwieździe porno
przyznano prawo opieki nad dzieckiem, a jemu regularne widzenia –
"NIE" nr 25/98, "Łechtaczka jak pędzel"). Chce, aby niespełna
dziesięcioletni Ludwik wychowywał się w Ameryce. Wynajął najlepszych
adwokatów i poruszył Kongres amerykański. Republikanin Nicky Lampson
rozpoczął internetową wyprawę krzyżową przeciwko matce-pornografce.
Adwokaci wnieśli w lipcu 2002 r. pozew o orzeczenie psychiatryczne
stanu chłopca. Może ono zmienić wyrok. Gdyby tak się stało – Staller
nie zobaczy syna, dopóki nie osiągnie on pełnoletności. Nie ma prawa
wjechać do USA (za spalenie amerykańskiej flagi oraz za nielegalne
przekroczenie granicy i kidnaping). – Wpuścili nawet Arafata. Tylko
ja jestem czarną owcą – komentuje.
Ach, te chłopy...
W rogu Cicciolinowego łóżka z baldachimem siedzi pluszowy misiek –
jedyny wierny samiec, który jest z nią od dzieciństwa. Nie zdradza,
nie oszukuje, nie wykorzystuje. W albumie "Wspomnienia – Opowieść
fotograficzna mitu" wśród setek fotografii są też zdjęcia z
pierwszego ślubu. Ona w welonie do ziemi, jeszcze z ciemnymi
włosami, on z baczkami i tym głupkowatym wyrazem twarzy, jaki zwykle
mają mężczyźni zaciągnięci przed ołtarz. W 1970 r., gdy zaczynała w
Budapeszcie jako modelka, poznała hojnego Włocha starszego o 23
lata. Wymarzony królewicz na białym koniu powiózł ją w siną dal.
– Przez kilka miesięcy wegetowaliśmy w małym pokoiku, bez łazienki i
bez TV, na przedmieściach Mediolanu. Przy życiu trzymała mnie
nadzieja, że zostanę sławna i bogata. Wróciłam do zawodu modelki.
Mąż zgodził się na rozwód, pod warunkiem że ja zapłacę.
W Wiecznym Mieście, na którego podbój wyruszyła w 1974 r.,
Cicciolina poznała Riccarda Schicchi – czyli mężczyznę, który zrobił
z niej tą, kim jest (wtedy młody, ubogi fotograf, lubiący pstrykać
nagie dziewczyny, dziś król włoskiej pornografii). – Trafiam zawsze
na fatalnych mężczyzn, którzy mnie oszukują – zwierza się. – To nie
ja ich wybieram, lecz oni mnie...
Nie rozmawiają od 12 lat, choć mieszkają w tej samej willi z basenem
w ekskluzywnej dzielnicy Loggiata. Staller z synem zajmuje ostatnie
widokowe piętro. Pornograficzna spółka Diva Futura – resztę. Z byłym
przyjacielem i menedżerem, byłą gwiazdę porno łączą już tylko
procesy. – Moje zarobki trzymał Schicchi i jego matka. Gdy
postanowiłam skończyć z porno i wyjść za Jeffa, zrobił wszystko, by
zostawić mnie bez grosza.
Teraz Jeff, zaślubiony z pompą w 1991 r., obiecuje, że nie spocznie,
aż z byłej żony nie zrobi żebraczki.
Masturbacja i Saddam
Na widok Ciccioliny w parlamencie Fellini powiedział, że jest ona
"marzeniem sennym" społeczeństwa włoskiego. Nie snem erotycznym
wywołanym pożądaniem, lecz czymś, co tkwi w każdym tak głęboko, że
wraca w podświadomości. Dziewczynka-demon przybyła z komunistycznego
kraju na podbój Wiecznego Miasta, w którym królował papież – była
snem o sławie, sukcesie i pieniądzach.
Cicciolina wykazywała zawsze słabość do polityki. Już w 1979 r.
założyła swoją zieloną Listę Słońca i domagała się wolnej miłości,
podatku od samochodów, bo zatruwają powietrze, oraz praw dla
zwierząt; protestowała przeciwko energii nuklearnej, wojnie,
wiwisekcji i futrom. Gdy trafiła do więzienia za czyny lubieżne po
objazdowym show "Słodkie kształty", we Włoszech wybuchła rewolucja
obyczajowa. Cicciolina robiła striptiz, kładła się na scenie i
masturbowała gigantyczną, sztuczną ręką. Przedstawienie kończyła
oddając się widzom. Policjanci najpierw obejrzeli spektakl, a
dopiero potem zakuli ją w kajdanki. Po pobycie w więzieniu, które ją
rozsławiło – Joanna d’Arc wolnego seksu rozpoczęła kampanię wyborczą
z Partią Radykalną. Walczyła o swobody obyczajowe, prawo do rozwodu
i aborcji. Jeździła naga po Rzymie czerwonym, odkrytym Jeepem
kierowanym przez młodzieńca z brodą i koroną cierniową na głowie. W
kampanii pomagały jej koleżanki z "Diva Futura" – Moana i Ramba. –
Wciągać brzuchy, piersi na wierzch! – komenderowała, gdy podjeżdżały
pod parlament 15 czerwca 1987 r. Podczas pięcioletniej kadencji
złożyła 12 projektów ustaw. Proponowała: rewizję norm dotyczących
pornografii i aktów obscenicznych; prawo dla więźniów do życia
uczuciowego; stworzenie parków i hoteli miłości, aby zakochani nie
musieli gnieść się w samochodach; relegalizację prostytucji i zmianę
ustawy Merllin zamykającej domy publiczne; wychowanie seksualne w
szkołach; zakaz produkcji i sprzedaży wszelkiej broni. Radziecka
"Prawda" pisała, że jest z niej więcej pożytku niż z Włoskiej Partii
Komunistycznej. "Osservatore Romano" – że jest agentem KGB.
W 1991 r. zagłosowała razem z radykałami, będąc przekonana, że
wszyscy posłowie tej partii głosują przeciwko atakowi na Irak i
wojnie w Zatoce Perskiej. Po fatalnej pomyłce niepoprawna pacyfistka
oddała legitymację i założyła własną Partię Miłości. Kongres odbył
się w walentynki. Sekretarzem został Schicchi, a skarbnikiem – jego
mama.
Jeśli nie ja – to kto?
Ilona Staller próbowała ostatnio podbić również węgierski parlament,
ale sprawie towarzyszyły skandale, o których mówi niechętnie.
W tegorocznych wyborach samorządowych we Włoszech kandydowała
natomiast na prezydenta Monzy, znanej z toru wyścigowego Ferrari.
Start z listy wolnościowców zaproponował jej niejaki Giorgio Grasso
– jak się okazało – skazany wyrokiem sądu na dwa lata za oszustwa.
Grasso sfałszował podpisy wyborców na liście z poparciem.
Fotografował się z kandydatką i pokazywał w telewizji – choć był
poszukiwany przez policję od pięciu lat. Pech jednak w tym, że
głosy, które zebrała Staller, przyczyniły się do porażki kandydata
Berlusconiego. Ma jej to za złe premier i magnat telewizyjny, który
miał z nią przygodę w latach 70. Teraz Cicciolina będzie musiała
stawić czoło kolejnym procesom.
– Zawsze ci fatalni mężczyźni... – mówi i różowymi paznokciami
uderza w album. – Następnym razem listę zrobię sama. Ktoś przecież
musi walczyć o miłość i pokój na świecie.
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Do policji w Strzyżowie wpłynął anonim, że 88-letni mieszkaniec
pobliskiej wioski molestuje seksualnie dziewczynki i chłopców.
Sędziwy starzec miał im płacić od 5 do 10 zł. Wykorzystał tak
podobno 12 dzieci. Fenomenem aktywności seksualnej zajmie się
prokurator.
43-letnia mieszkanka wsi w pobliżu Chełma aż dziesięć razy próbowała
podpalić zabudowania sąsiada. Dwa razy jej się udało. Dopięła swego
– sąsiad żył w ciągłym strachu o życie i majątek. Za jedenastym
razem wpadła w zasadzkę przygotowaną przez policję.
Powstało Stowarzyszenie Miłośników Królika. Celem stowarzyszenia
jest kształtowanie właściwego stosunku do królików. W tym celu
członkowie stowarzyszenia będą organizować sympozja, zjazdy, kursy i
szkolenia oraz imprezy poświęcone tematyce królików. Z królikiem w
potrawce na bankietach.
W Cycowie grasował włamywacz. Podliczono straty. Z zakrystii
kościoła zginęła butelka wina mszalnego, ze szkoły – butelka whisky.
Okradanie kościołów coraz marniej się opłaca.
We Wrocławiu sąd przychylił się do wniosku prokuratora i umorzył
warunkowo postępowanie karne przeciwko aptekarzowi, który po
pijanemu (1,9 promila) sprzedawał leki w aptece. Zwrócił uwagę
klientów, bo bełkotał i nie był w stanie powtórzyć nazwy leku, o
który go proszono. Zdaniem sądu społeczna szkodliwość czynu
farmaceuty była nieznaczna.
W Bydgoszczy szukają faceta z dziurą w czole. Zrobiła mu ją
metkownicą ekspedientka sklepu, do którego wszedł wieczorem w
kominiarce i zażądał utargu. Ekspedientki nie przestraszyły strzały
z pistoletu gazowego. Po otrzymaniu ciosu bandyta zbiegł, a z dziurą
w głowie tym bardziej jest niebezpieczny!
W Sieradzu kwitnie czytelnictwo. W Miejskiej Bibliotece podsumowano
konkurs na najaktywniejszego czytelnika. Wygrała pani, która w
ostat-nim roku pożyczyła 464 książki liczące razem 102 876 stron. W
kategorii młodzieżowej zwycięstwo przypadło panience, która
pożyczyła 437 książek o łącznej liczbie 77 184 stron.
Źle skończyła się wizyta w Wągrowcu 74-letniego pana u 66-letniej
pani i jej 37-letniej córki. Mamusia była byłą, a córka obecną
kochanką starszego pana. Doszło do awantury – obie panie zaatakowały
kochliwego seniora. Ten najpierw 12 razy pchnął nożem młodszą z pań,
a potem – tylko 8 razy starszą. Przeżyła tylko młodsza! Sąd skazał
don Juana na 10 lat więzienia oceniając, że w chwili popełnienia
przestępstwa miał ograniczoną poczytalność.
W Szczecinie policja odebrała telefon od pewnej kobiety, która
zakablowała własnego 10-letniego syna, że pali trawkę. Na miejscu
okazało się, że chłopak nie pali marihuany, tylko nie chce iść do
szkoły na klasówkę. Mama nie umiała go przymusić, więc wezwała
patrol fachowców.
Jak wynika z najnowszych badań opracowanych przez seksuologa prof.
Zbigniewa Izdebskiego, mieszkańcy Zachodniopomorskiego są
najbardziej ze wszystkich Polaków zadowoleni ze swojego życia
seksualnego. Jednocześnie najczęściej zdradzają swoich partnerów.
Teraz wreszcie wiadomo, w czym tkwi istota szczęścia.D. J.
„Ratunku, policja!” – krzyczeli członkowie rodziny M., eksmitowani
przy użyciu sił policyjnych z mieszkania w Radomiu. Funkcjonariusze
towarzyszący komornikowi wyłamali drzwi razem
z futryną, natknęli się jednak na godny opór: zza barykady w
przedpokoju rodzina M. broniła się wodą, solą i plastikową miską.
Ustąpiła dopiero po przybyciu posiłków, wyposażonych w kaski i
tarcze.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Autor : W.P.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Papa do rozpuku
Jeśli powiedzą Wam, że ukazał się w Polsce zbiór dowcipów o papieżu
Wojtyle, uznajcie to za dowcip.
To, co chce za taki zbiór uchodzić, ma 128 stron, format
kieszonkowy, papier makulaturowy pozaklasowy, tytuł „Gdy się Papież
uśmiecha” i wyszło w cyklu „Mini-żarty”.
Żeby nie być posądzonym o świętokradztwo, nieznany z imienia i
nazwiska „wydawca” zaczyna tę pożal się Boże książczynę wyznaniem
wiary: Papież Jan Paweł II jest nie tylko jednym z najgłębszych i
najprzedniejszych umysłów swojej epoki. Jest również jednym z ludzi
NAJBARDZIEJ DOWCIPNYCH (to i następne podkreślenia oryginalne –
P.Ć.). Nie wątpimy, iż dowcipy i anegdoty poświęcone TEJ WYBITNEJ
POSTACI zostaną życzliwie przyjęte przez PT. CZYTELNIKÓW i
wszystkich, którzy świetlaną tę postać darzą najgłębszym szacunkiem.
(...) Pomódlmy się!
Czyli żadne miniżarty, tylko książeczka do nabożeństwa! Na kolana,
Styka, zaczynamy malować... Na określenie pomieszczonych tu
quasi-żartów, paraanegdot i niby-dowcipów, często z papieżem
niemających nic wspólnego, najlepsze jest słowo „żałosne”. Żałosne,
bo nieśmieszne. Nieśmieszące nikogo poza klęczącym wydawcą, którego
rozbawia np. taki wic:
– Jaka jest różnica między Panem Bogiem a Papieżem Janem Pawłem II?
– Podobno Pan Bóg jest wszędzie, a Papież Wojtyła już wszędzie był.
He, he, he...
– Czy papież kocha Italię?
– Oczywiście, ale jeszcze bardziej kocha Alitalię.
Ha, ha, ha... Chała!
Schorowany i niedołężny papież nie jest najlepszym obiektem do
żartów, bo trudno zrywać boki jak świeże wiśnie, gdy człowiek ledwie
żyje, ale krążą przecież po świecie dowcipy, które mogą wzbudzić
jeśli nie atak śmiechu, to przynajmniej uśmieszek. Pamiętam dwa:
1. Leszek Miller na spotkaniu z papieżem Woj-tyłą w cztery oczy. Po
wyjściu premiera największy w SLD miłośnik wiary Józef Oleksy pyta:
– Jak było?
– W porządku, tylko nie wiem, co znaczyło to ciągłe pokazywanie
sześciu palców. Powiedziałem papieżowi, że sytuacja gospodarcza w
kraju się poprawia, a on pokazał mi sześć palców. Przyrzekłem, że
wytępię korupcję, a on sześć palców. Obiecałem, że odsunę od żłobu
Kulczyka, a on znów sześć palców.
– Szóste: nie cudzołóż – odpowiada Oleksy.
– Nie cudzołóż?
– A co, miał powiedzieć: nie pierdol?!
2. – Dlaczego papież cieszy się, że ma Parkinsona, a nie Alzheimera?
– Mając Parkinsona najwyżej trochę porozlewa, a gdyby miał
Alzheimera, to w ogóle zapomniałby się napić.
Autor : P.Ć.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dzieci drugiego gatunku "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Poinformowano, że pokojowa misja rozbrajania Saddama się
przedłuża. Aby dokonać rozbrojenia dyktatora, demokratyczne siły
sojusznicze systematycznie opróżniają swe magazyny z bomb i
inteligentnych pocisków samosterujących, nakręcając spiralę zbrojeń.
Prezydent Bush lub jego sobowtór wciąż przemawia w polskiej TV na
tle patriotycznych draperii.
• Zablokować prezydenta Kwaśniewskiego chcieli posłowie Samoobrony
pod wodzą lidera Leppera. Akcja przed Sejmem RP się nie udała, bo
Kwachu był nieuchwytny jak Saddam. Wkurwieni bezskutecznym czekaniem
lepperowcy wkroczyli zwartą kolumną do gmachu. Walnęli drzwiami i
szyba się stłukła. Wydali komunikat, że zostali zaatakowani przez
bliżej nieznane siły.
• SLD poszedł na rękę prezydentowi i podtrzymał jego antybiopaliwowe
weto. Ogłosił od razu, że przygotuje nowy, poprawiony, projekt
ustawy. Na pocieszenie PSL-owi SLD poparł jego kandydata do Krajowej
Rady Radiofonii i Telewizji.
• Słowami sugerującymi wezwanie do dymisji ugodził prezydent
Kwaśniewski swego wielkiego przyjaciela premiera Millera. Ten w
odwecie odpalił listem Rywina do prezydenta, którego odpis posiadał.
Po tym na linii ognia Duży Pałac prezydencki–Mały Pałac premierowski
nastąpił rozejm.
• Polegli czterej posłowie SLD. Stanisław Jarmoliński i Jan Chaładaj
głosujący "na drugą rękę" za nieobecnych Alfreda Owoca i Mieczysława
Czerniawskiego. Pianiści będą oskarżeni o fałszerstwo, zaś nieobecni
– o współudział w przestępstwie. Wszyscy mają karierę parlamentarną
z głowy. Nawet gdyby zechcieli kandydować, to media w czasie
kampanii wyborczej przerobią ich na wióry (więcej w felietonie
Gadzinowskiego na str. 15).
• Danuta Waniek została przewodniczącą Krajowej Rady Radiofonii i
Telewizji po dymisji UWola Brauna. Zapowiada to prostolinijność tego
ciała.
• Do dymisji podał się wojewoda dolnośląski Ryszard Nawrat z SLD.
Rezygnację uzasadniał chęcią powrotu do działalności biznesowej.
Media spekulowały, iż mógł być zamieszany w sprawie niegospodarności
w PZU "Życie". Jak podliczyli dziennikarze, większość interesów
Nawrata kończyła się stratami.
• Do dymisji podał się Janusz Szlanta szef stoczniowego holdingu na
Wybrzeżu Gdańskim. Co od tygodni przewidywaliśmy.
• Wbrew medialnym informacjom minister skarbu Sławomir Cytrycki nie
poddał się modzie dymisji. Okazało się, że jest jedynie chory.
Mówią, że chory na Zdzisława Montkiewicza – prezesa PZU, który coś
kombinował na własną rękę.
• Zakończyły się wojewódzkie zjazdy SLD. Emocje nie dotyczyły
kwestii programowych, lecz wyborów nowych szefów partii zwanych
baronami. Dotychczasowi baronowie-ministrowie nie stawali do
wyborów. Wybierali rządowe posady. Nowi baronowie to ludzie drugiego
szeregu. Dlatego teraz w SLD bon ton wymaga, aby mówić baroniątka.
• Liderzy PO zaproponowali PiS, PSL, SKL i RS wspólną koalicję w
przyszłorocznych wyborach do parlamentu europejskiego. Gdyby to im
się udało, skutecznie wykosiliby SLD z parlamentu
europejskiego. A wiosną w 2005 r. wykosiliby z polskiego.
• Okazało się, że Lech Grobelny, pionier wolnorynkowego kapitalizmu,
ten od "Bezpiecznej Kasy Oszczędnościowej" jest niewinny. Dodatkowo
siedział bezprawnie pięć lat w areszcie. Może za to zażądać od
państwa odszkodowania i znów zarobić co nieco.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pół chłopa i Europa
Chłopie polski! Mówią ci, że jesteś wart tyle, co ćwierć rolnika z
Unii Europejskiej. Zaprawdę powiadamy ci, żeś wart prawie dwa razy
więcej.
Jakieś pół roku temu nasz europejski dobroczyńca (choć komisarz)
Günter Verheugen przy okazji kolejnej dysputy o tzw. dopłatach
bezpośrednich dla rolników raczył powiedzieć, że jedno euro w Polsce
to inne euro w Niemczech czy innym kraju Unii Europejskiej. Głęboki
sens tego zdania, tudzież zakupy na niemieckiej stacji benzynowej
oraz we francuskim supermarkecie każą nam ogłosić, że Verheugen,
kurwa, ma rację!
Nie jest to odkrycie na miarę heliocentryzmu, a Giertych z Lepperem
uznają je pewnie za prowokację, ale spieszymy donieść, że Unia nie
jest taką dziwką, na jaką wygląda podczas coraz ostrzejszych
negocjacji, przepraszamy za słowo, akcesyjnych.
Uczony magister opowiedział nam o terminie "purchasing power parity"
(ppp), czyli – ogólnie mówiąc – wskaźniku określającym siłę nabywczą
waluty w danym kraju. Wskaźnik ten odpowiada na pytanie, o ile
więcej lub mniej dóbr można kupić w jakimś kraju – w porównaniu do
innego – za tę samą kwotę bezwzględną. Jeżeli w Polsce średnia cena
butelki whisky wynosi 20 w przeliczeniu na euro, a we Włoszech – 10,
to ppp w odniesieniu do cen whisky w obu krajach wynosi 2.
Statystycy ekonomiczni wyliczyli (biorąc za podstawę rachunku
średnie ceny koszyka towarów i usług w Polsce oraz w krajach Unii
Europejskiej), że ogólny ppp wynosi 0,56, co znaczy mniej więcej, że
na dobra, za które w Polsce trzeba zapłacić 100 euro, w krajach Unii
należy przeznaczyć 180 euro.
wartość w Polsce tanio w Unii Europejskiej drogo w Unii
Europejskiej
(w przeliczeniu na euro)(w euro)(w euro, Anglia w
przeliczeniu)
kilo cukru 0,590,70 (Grecja)1,20 (Francja)
pół litra Heinekena0,96 0,60 (Austria) 2,08 (Anglia)
paczka Marlboro 1,651,76 (Grecja) 7,27 (Anglia)
impuls telefoniczny0,1 0,03 (Grecja) 0,09 (Francja)
Spójrzmy na przykłady:
Źródło: "Polityka", "Eurokoszyk 2001"
Oczywiście, nasze przeciętne płace miesięczne są wielokrotnie niższe
niż w najuboższym kraju Unii (Polska – 558 euro; Włochy – 1348 euro;
Anglia – 3276 w przeliczeniu na euro), ale to inna sprawa...
Wiadomo, że w pierwszym roku po wejściu Polski do UE europejscy
negocjatorzy oferują nam 4 razy mniejsze dopłaty bezpośrednie do
produkcji rolniczej niż te, które obowiązują w krajach Unii. Jest to
już właściwie przesądzone.
Gdyby uwzględnić wskaźnik ppp albo po prostu porównać siłę nabywczą
euro w Polsce i w Europie, to wyjdzie, że tak naprawdę polscy chłopi
będą mogli kupić za dopłaty nie 4 razy mniej dóbr, lecz niespełna 2
razy mniej (0,25 proc. x 1,8 = 45 proc.).
No co, nie fajna wiadomość, panie pośle Pęku?
A jaka niewygodna...
Autor : J.S i R.S.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Płatna miłość czterech kultur
Kto się upasł na łódzkim festiwalu?
Opisaliśmy nieudolność organizatorów i nierzetelność rozliczeń
finansowych łódzkiego Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, podaliśmy
nazwiska ("NIE" nr 42/2002).
Rozdzwoniły się telefony, informatorzy peletonem przybiegli z
informacjami. Prawda okazuje się sporo gorsza, niż opisaliśmy.
* * *
Z Czterema Kulturami zaczęto kręcić wcale nie w Łodzi, lecz w
Warszawie. Pałacowo-eseldowski prezes Telewizji Polskiej S.A. Robert
Kwiatkowski kończył wówczas swą pierwszą kadencję. Mówiło się, że
będzie ona przedłużona. Gdy w czerwcu 2001 r. przyszedł do prezesa
jego szef, czyli przewodniczący Rady Nadzor-czej TVP Witold
Knychalski, z prośbą, by TVP wsparła jego stowarzyszenie i za jakieś
tam gówniane pieniądze zrobiła w Łodzi festiwal – Kwiatkowski się
zgodził. Bo jak tu przed mianowaniem odmówić szefowi?
Drugim elementem w tej grze był lokalny przejaw inicjatywy. Impreza
Knychalskiego musiała być mocno wspierana w Łodzi – mateczniku
premiera Leszka Millera. Akurat w niełasce u szefa rządu znalazł się
tam SLD-owski włodarz miasta, prezydent-ginekolog Krzysztof Panas,
więc na propozycję Knychalskiego, by premierowi zrobić dobrze,
odpowiedział gromkim "tak". I wraz z TVP, i stowarzyszeniem podpisał
umowę powołującą festiwal. Zaraz potem otrzymał jakiś stołek
wiceministra (akurat był wolny w ochronie środowiska – a że były
prezydent jest myśliwym, więc się na przyrodę nadawał).
Gdy przewodniczący Knychalski przyszedł do Leszka Millera z
propozycją objęcia opieką tak wielkiego przedsięwzięcia,
gwarantowanego przez największego polskiego telewizyjnego nadawcę i
głęboko osadzonego w umiłowanej Łodzi, wrażliwemu premierowi łza się
tylko w oku zakręciła, a potem w drugim. Wszak on dla Łodzi
wszystko! I tak ruszyło.
Dzięki temu patronowi, na złożoną przez Knychalskiego propozycję
wsparcia łódzkiej inicjatywy, pozytywnie odpowiedzieli szefowie
licznych spółek skarbu państwa. Nie odmówiły PZU, Orlen, PKO BP,
Poczta Polska i KGHM Polska Miedź. Nic dziwnego, bo szefowie tych
firm zarabiają swe wielkie pensje wyświadczając przysługi tym,
którzy ich mianują. Co tam wybulić z każdej firmy te marne 1–2
miliony nie swoich złotych, kiedy premiera to ucieszy. A budżet
państwa odchudzi niezauważalnie. Na przykład Orlen wcześniej wydał
300 tys. zł na bal arystokracji w Wiśniczu, oczywiście charytatywny.
Szczodrość spowodował patronat Kwaśniewskiej. Osobliwa to
dobroczynność czyniona z państwowej głównie kasy, z której pożywiają
się przy okazji balujące snoby.
* * *
Wracamy do Łodzi. Był już więc zorganizowany trójkąt:
organizator–władze lokalne–sponsorzy. Znaleziono nie najgorszych
wykonawców, chociaż klepnięty w lipcu festiwal zaczął się już pod
koniec września. Sama impreza była dosyć udana.
Jeśli w robotniczej Łodzi wydaje się milion złotych dziennie, to już
samo to ma imponujący wymiar. Przy takiej kasie każdy mógł się
pożywić. Rzecz trzeba było przygotować bardzo szybko – do pracy
wzięto więc wyżeraczy z TVP S.A. Ci przygotowali program festiwalu i
zapewnili jego wykonanie korzystając z zaprzyjaźnionych agencji.
Kosztowało to sporo drożej. Ale nie będziemy wtykali naszego
wrednego nosa we wszystkie cudze kieszenie. Nie napiszemy więc, kto
zainkasował 15–20 proc. prowizji od zleceń (niezła kwota przy 10
bańkach, prawda?). Nie napiszemy dlatego, że rozrzutność nie jest
wielką sensacją, choć na dupie ważnego telewizyjnego dyrektora gacie
mocno by się zatrzęsły.
Pastwisko pieniężne było słabo pilnowane. Występ Carmina Burana z
Niemiec – koszt 755 499 zł. Przy tym spektaklu żywiło się aż dwóch
polskich organizatorów. "OLE TV" za niemiecki występ wzięło 25 tys.
zł, a Art Pro Conters – "producent wykonawczy" – 110 tys. zł. W
kosztorysie występu są tajemnicze pozycje, np. "zakup licencji
Carmina Burana 50 000 USD". Co za licencja za 200 tys. zł, skoro
płaci się za występ? – nie potrafiono nam objaśnić. Ubezpieczenie
imprezy – 179 510 zł. Przez kogo? Od czego? Kogo ubezpieczano?
Co z tego ogromnego przedsięwzięcia miał sam przewodniczący Witold
Knychalski? Część festiwalowych imprez odbyła się w łódzkim klubie
Jazzga, prowadzonym przez jego żonę (zresztą lokal całkiem niezły:
lubujące jazz małolaty wyrwać tam można już za dwa piwa)! Podobno
setki tysięcy złotych płynęły tam wprost z kasy państwowych firm –
sponsorów bez pośrednictwa festiwalowej księgowości na imprezy
artystyczno-bankietowe. Plotki są nie do sprawdzenia bez wglądu w
księgowość firm, które imprezy sponsorowały, a te księgi są
niedostępne.
* * *
Po cóż jednak było PSL-owskiemu przewodniczącemu Rady Nadzorczej TVP
umizgiwanie się do premiera? Przecież jest od niego niezależny.
Otóż w 2003 r. kończy się Knychalskiemu druga, więc ostatnia,
kadencja w Radzie Nadzorczej TVP. Knychalski więc sobie zapewne
wykombinował, że jeśli Leszkowi Millerowi, w mieście, któremu on
patronuje, zrobi dobrze, to z pewnością ten poprze jego zabiegi o
fotelik członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. A ważące
decyzje zapadać będą już wiosną 2003 r., głównie głosami SLD w
Sejmie i Senacie.
Finał opisanych poczynań nie miał nic wspólnego z amerykańskim happy
endem.
Pomimo wielkiego i ważnego dla miasta Festiwalu Dialogu Czterech
Kultur czerwony prezydent Łodzi z kretesem wybory samorządowe
przerżnął, a na stołku zastąpiony został przez szefa ogólnopolskiego
ZChN!!! (Kto pamięta jeszcze ten skrót?).
Pomimo zainwestowania przez sponsorów wielkiej kasy Knychalski do
dziś festiwalu nie rozliczył, przez co nadszarpnął swą wiarygodność
u bardzo ostrożnego przewodniczą-cego SLD.
Zresztą dlaczego Leszek Miller miałby popierać karierę działacza
PSL, jeśli Jarosław Kalinowski kontestuje upragnioną przez SLD Unię
Europejską i do tego niecnie zdradził rządowego koalicjanta na
Mazowszu?
* * *
Przy tych wszystkich, mocno pogmatwanych wątkach, przewiduję jednak
typowo polskie zakończenie: prezes ZChN Jerzy Kropiwnicki ochoczo
poprze czerwony Festiwal Dialogu Czterech Kultur. Pragmatyczni
sponsorzy spółek skarbu państwa znów zgodzą się utopić w festiwalu
miliony złotych. Szef TVP S.A. Robert Kwiatkowski – choćby za namową
pałacu Prezydenta RP – przed referendum unijnym jednak o
Knychalskiego zadba (ach te głosy PSL!) i festiwal zorganizuje. Sam
zaś Leszek Miller w KRRiTV pewnie też będzie wolał wypróbowanego
Knychalskiego niż jakiegoś nowego, ale zgoła nieznanego, kandydata
PSL... I tak to, banalnie, sprawy się mają wysoko ponad kasą i jej
rozliczaniem.
Autor : Szymon Nowomiejski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Spółkowanie z córkami "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
To jebane Zakopane
Co trzyma Zakopane na topie? Warszawka, Ruskie, oscypki i kwaśnica,
nagrobne porcelanki, kryminaliści i Tatry w tle.
Jak z Zakopanego pielgrzymowali do Częstochowy, tak do Zakopca
pielgrzymowała warszawka. Dziś większość interesów wzdłuż Krupówek
prowadzą warszawiaki. Naturalni Podhalanie za chlebem wyemigrowali
do chicagowskiego Jackowa. Ci, co zostali, stręczą swoje córki za
waitrisy, od noszenia talerzy z kwaśnicą, w udającej regionalną
gastronomii. Obsługuje cię więc żywy przykład folkloru, ale napiwki
zgarnia tłusta łapa ze śladami bielactwa byłego cinkciarza spod
Peweksu w Alejach Jerozolimskich.
Jak w zeszłym roku, tak i w tym
Zakopane najechali Ruskie
Szczególnie rzecz biorąc – głównie Ukraińcy i Białorusini. Dlatego,
że Bóg urodził się im 6 dni później niż nam, zajmują oni na swoje
święta pokoje, co je Polacy po swoich właśnie opuścili. Cud to jest
dla Zakopanego rzeczywisty, bo górale świętują Wilię dwa razy i
tyleż więcej zarabiają. Chociaż rosyjskie pieniądze nie są gorsze od
krajowych, bracia Rosjanie kochani są tu miłością zawistną i
wybiórczą. Do fałszu uczuciowego doszło na takiej drodze:
Podjechał pod knajpę Beemwicą za 50 tys. euro człowiek języka
ruskiego. Wszedł do knajpy, w knajpie do kibla – a sraczyk kosztuje
nawet półtora złotego. Potem zamiast zamówić konsumpcję energicznie
wybył z lokalu pozostawiając drzwi na mróz odkryte. – Co za cham?!
Swołocz ruska! – wołał ścigając utracone zyski menedżer wyszynku.
Ale ino drzwi zamknął, przyszli inni Ruscy. Nie rozebrali się. W
karcie pogmerali. Wyszli i też drzwi nie zamknęli. Jak już przyszli
Ruscy trzeciego rzutu, którzy już się rozebrali i wychodka nie
szukali, to chociaż knajpa była prawie pusta, zamówienie przyjęto od
nich po dwudziestu minutach. Zupę dostali też po dwudziestu – zimną
w dodatku, bo trzeba było tych minut właśnie, by zupa wystygła.
Ruscy o tym chamstwie powiedzieli innym Ruskim, a że złe jest
szybsze niż dobre, po 12 godzinach wiedziano w drużynie gości, jakie
z góralów kmioty unoszące się dumą.
Zakopiańskie kioski pełne są literatury pomysłu pana Leszka Bubla
uświadamiającej, że każdy, co ma więcej pieniędzy i lepsze auto, to
Żyd, który zamordował Chrystusa, co działo się w Związku Radzieckim.
Dlatego niechybnie i znienacka rozbójnicy zakopiańscy upojeni winem
i muzyką techno potną patriotycznie ogumienie w białoruskim Saabie
lub na masce innostrannego Mercedesa wydrapią gwoździem: dupa. Potem
pannę w stanie błogosławionym w słusznej zemście cudzoziemcy
przemielą serią z kałasza! W każdym razie dziennikarze będą mieć
robotę.
Prawda: Ruskie szpanują szmalem budząc gorzką zawiść. Sprzęt mają,
że trzeba wyskoczyć z tysiąca dudków amerykańskich, ale ślizgają
się, jakby było im szkoda. Jakoś ostrożnie, nieśmiało. Typują zbocza
łagodne jak nadmorskie wydmy. Po co to w Tatry w ogóle przybywać.
Ruskiemu i innemu ceprowi
musowo za to na Krupówki
Parking przy alei 3 Maja, opodal PKO reklamuje się tak: "Płać Kartą
Wiza – Śmierć Nadejdzie Jutro – Jedź do Londynu". Bardzo góralskie.
Na Krupówkach koniecznie trzeba obejrzeć pod numerem 81 sklep z
dewocjonaliami pana Słowika, gdzie między Matką Boską a aniołkami
stoi chłodzący powietrze wiatraczek. Atrakcja to dająca do myślenia
na długie zakopiańskie wieczory. Na przeciwko hotelu Litwor Fuji ma
swój fotograficzny salon, gdzie z czarno-białych zdjęć wykonują
modne kolorowe nagrobne porcelanki. Widać na modelowych porcelankach
młodziutkie plejbojowe twarze lasek. Memento mori. Zawsze jest dobry
moment, aby porcelankę sobie wypalić. Czym wcześniej, tym lepiej
będziesz się prezentował przez stulecia. Następnie natrafiamy na
sklepik Silver Amber, gdzie stoi dowcipna jak Zaduszki lampa z
imitacji ludzkich piszczeli odlanych w srebrze. Nekrofilny humor
przesiąka zresztą całe Zakopane, bo jest on nieobelżywy i dotknąć
może uczuć trupich, czyli niczyich. Tuż za Silver Amberem w witrynie
sklepu muzycznego śmierć naturalnych rozmiarów zapierdala na
motorowerze Komar, cha, cha, cha!
Nadzieje na pośmiertne radości przywraca jednak aniołek w goglach
unoszący się ponad przechodniami, a to dzięki szczudłom. Gdyby
jeszcze sikał albo opluwał przechodzących pod nim, mielibyśmy
performans godny mistrza Gaudiego z Barcelony.
Zakopiańskim przysmakiem prócz oscypków jest kwaśnica. Kwaśnica
różni się od coca-coli, że jest kwaśna, a nie słodka, a przy tym w
każdym talerzu inna. Dylematem godnym wysiłku filozofów jest, czy
łatwiej zrobić milion butelek z idealnie taką samą coca-colą czy
milion talerzy kwaśnicy o milionie smaków?!
Zakopiańską specjalnością są też kapcie – czarny sen ortopedy. Każdy
gdzieś w pawlaczu ma takie, bo jak się je raz nabędzie, to potem
przez dziesięciolecia nieużywane leżą przy rodzinie. Chodzić się w
nich nie da, bo twarda skóra kaleczy podbicie, a śliska podeszwa źle
wpływa na uzębienie. Czy żaden inspektor PIH do Zakopanego, cholera,
nie przyjeżdża, żeby obuwniczą dywersję raz na zawsze z hukiem
ogólnopolskim na łopatki położyć? Sugerujemy góralom przyjaźnie, że
oprócz sweterków z owczej wełny można by drutować body lub
biustonosze, a skórę baranią przetwarzać na stringi z futerkiem
przylegającym perwersyjnie do miejsc intymnych.
Do tego wszystkiego dorzucamy turystom za całkowitą darmochę
rad parę ku przestrodze
* Nie należy wynajmować kwater w Zakopcu za pośrednictwem Internetu
(zwłaszcza na święta) – bo się okazuje, że pieniądze wyślesz, a
willi Janko pod wskazanym adresem jeszcze nie wybudowali.
* Wpierdol łatwo dostać w dyskotece Morskie Oko – tym bardziej że
bitemu żaden ochroniarz ręki nie poda. W dyskotece Wierchy można
sobie pociachać nożem wykidajłę, gdy się szmata bezczelnie stawia.
* W mordę dają na ulicach Wierchowej, Bronisława Czecha, Kasprowicza
i Krupówkach, gdzie wybijają zęby bez dania racji. Na Grunwaldzkiej
mogą przyłożyć kluczem do odkręcania kół. W okolicach Domu Turysty,
z którego można wypaść śmiertelnie z okna, też glanują, a w Parku
Miejskim terroryzują jedynie elektrycznym paralizatorem (reklama w
naszym tygodniku).
* Umrzeć natomiast można w DW Jaskółka bez wyraźnej przyczyny. W
Hotelu Kasprowy kradną magazynierzy, a przed hotelem strzelają z
pistoletu do chłopaków z Pruszkowa.
* Na jegomości z samodziałami łatwo się natkniesz w okolicach dworca
PKP, który jest miejscem cholernie niebezpiecznym pod każdym
względem. Jeżeli masz mniej niż 17 lat, z pewnością wpadniesz tu pod
autobus.
* Portfele kradną właściwie wszędzie, jednak uważaj szczególnie,
jeśli ci na tym drobnomieszczańskim przeżytku zależy, na Krupówkach,
w sklepie spożywczym na Chramcówkach, kinie Sokół i Tatrzańskim
Związku Narciarskim.
* W McDonald’sie przy Krupówkach przykładają noże do gardła i
zabierają telefony. W barze u zbiegu Kościuszki i Sienkiewicza
kradną zegarki i portmonetki. Złodzieje zawsze siedzą przy tych
samych stolikach, dlatego następnego dnia swoje dokumenty możesz od
nich, jeżeli będą litościwi, pokornie odkupić.
* Narty kradną na stokach w Białce Tatrzańskiej – ewenement na skalę
światową. Samochody okradają przy Mickiewicza, Szymony, Witkiewicza,
Zborowskiego, Kasprusie, a palą przy Kościeliskiej. W centrum
grasują dodatkowo kuny (takie zwierzęta), które przegryzają przewody
wysokiego napięcia w układzie zapłonowym.
* W okolicy Chramcówek można popełnić samobójstwo lub ulec gwałtowi
zbiorowemu.
* Nie wchodź na Gubałówkę, bo stratuje cię rozpędzony koń i
prokuratura uzna konia za niewinnego albo umrzesz z wyziębienia i
odnajdą twoje wystające z zaspy nogi po dwóch tygodniach.
* Uważać trzeba na kierowców busów – walą po mordach pięściami
przyjezdnych tumanów nie znających topografii miasta.
* Zakopianka (droga do miasta) oprócz tego, że jest tradycyjną drogą
śmierci – pełna jest autostopowiczów, którzy cię okradną lub potną
tapicerkę.
* Generalnie najbezpieczniejszym miejscem w zimowej stolicy polski
okazuje się być nowo otwarty burdel tuż przy Urzędzie Miejskim –
zwany Agencją Towarzyską lub Czerwonym Domkiem. Według naszych
danych UOP nie zainstalował tu jeszcze dyskretnych kamer, a
dziewczyny są nominalnie zdrowe.
* Czym tańsza kwatera, tym standard jej jest relatywnie wyższy. Im
droższa knajpa, tym gorsze żarcie.
* Większość zakopiańczyków nigdy nie była na Kasprowym ani na
Giewoncie i nie odróżnia Kazalnicy od Jastrzębiej Turni. Ani nie
wie, gdzie smaruje się narty, więc szkoda pytać.
Zakopane uszczęśliwia nie tylko turystów. To również
raj przestępców
Jest tu bardziej niebezpiecznie niż na nowojorskim Bronksie.
Prokuratura prowadzi tu rocznie postępowania w ponad 3500 sprawach,
co oznacza statystycznie, że każdy mieszkaniec w ciągu minionych 8
lat był jej klientem. Prawdziwym powodem, dla którego ściąga do tego
kryminogennego miejsca 2 miliony ludzi rocznie, są Tatry. W górach
tych, naprawdę dopóki Dunajec kogoś nie utopi, lawina nie zmiele,
niedźwiedź nie rozszarpie, nic ciekawego się nie dzieje.
Dlatego kochajcie Zakopane.
Powyższy obraz naszego flagowego górskiego kurortu zawdzięczamy
całorocznej lekturze "Tygodnika Podhalańskiego", a zwłaszcza
redaktor Grażynie Mróz pracowicie dokumentującej działania swoich
pobratymców w rubryce "Kronika Policyjna".
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Całując rękę don Antonia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Na lody do biskupa
Bepe Śmigielski Adam, fioletowy z Sosnowca, zapowiedział, że w
czasie tegorocznych wakacji
będzie fundował lody każdej młodej osobie z jego diecezji, która
rozpozna go w czasie wypoczynku. Dla utrudnienia biskup będzie
występował po cywilnemu. Zabawa w rozpoznawanie biskupa będzie
trwała do końca sierpnia. Wszystkich chętnych na loda redakcja "Nie"
informuje, że według największego prawdopodobieństwa najłatwiej
będzie można go spotkać w Skawie koło Rabki, Witowie koło
Zakopanego, Szczyrku i Wiśle. Tylko się nie przeziębcie!
Janik bohaterem homilii
Za sprawą głośnego wywiadu dla "Wyborczej" minister spraw
wewnętrznych Krzysztof Janik stał się bohaterem specjalnej homilii
arcyfioletowego z Lublina Józefa Życińskiego. Janik miał
nieostrożność przyznać się, że w w młodości zachwycał się ideami
Lenina i socjalizmu, a teraz wcale się tego nie wstydzi. W związku z
tym niezwykłym u osoby sprawującej w RP funkcję ministerialną
brakiem skruchy abepe nazwał jego wypowiedź samouwielbieniem
własnego cynizmu i zakłamania, a całą postawę Janika zagrożeniem
świadczącym o znieczuleniu polskich sumień. Na chorobę Janika,
zdaniem abepe, najlepszym lekarstwem jest trwanie przy krzyżu i
naśladowanie stylu Maryi. Janik jako wieczna dziewica z dzieciątkiem
przystrojony w błękitną suknię stanie się szczery i niezakłamany.
Gigant do Kanady
Polski Kościół nie może doliczyć się owieczek, które zabrał na
światowe spotkanie młodzieży z papieżem w Toronto. Wielu uczestników
tej pobożnej imprezy cynicznie dało dyla natychmiast po przylocie do
Kanady i zamiast uczestniczyć w modlitwach, nocnych czuwaniach,
katechezach i mszach świętych, wzięło się za poszukiwanie pracy. Na
przykład z grupy z diecezji tarnowskiej liczącej 140 osób uciekło
ponad 40 młodych wiernych. Oczywiście Kościół może tylko nadmuchać
uciekinierom, jednak fioletowy Skworc zapowiedział, że bezbożna
część pielgrzymki poniesie konsekwencje. Kościół ze smołą – już go
widzimy.
Anonimowi erotomani w Licheniu
Kilkanaście tysięcy trzeźwiejących katolików uczestniczyło w końcu
lipca w ogólnopolskich spotkaniach trzeźwościowych w Licheniu. Obok
tysięcy anonimowych alkoholików i ich rodzin w tym roku – po raz
pierwszy – stawili się w sanktuarium anonimowi narkomani i anonimowi
erotomani. Wszystkim zaaplikowano, obok normalnych mityngów, Drogę
Krzyżową w miejscu objawień Matki Bożej w Lesie Grablińskim, kilka
mszy świętych i homilii bepe Dembowskiego. Ciekawe, jak rozmowy z
anonimowym erotomanem odbijają się na psychice księży?
Prymas trzeźwieje
Prymas pojechał do Ożarowa, gdzie kapitaliści zamykają fabrykę kabli
i wyrzucają na bruk 900 osób.
Palnął kazanie, w którym powołując się na żyjącego ponad 2000 lat
temu Jezusa Chrystusa groził bliżej
nieokreślonymi konsekwencjami bogaczom, którzy śmieją się z biedy
drugiego człowieka. Blokującym od ponad 100 dni zakład pracownikom
Glempa powiedział, że mogą liczyć na poparcie Pana Boga, ale by nie
spodziewali się spektakularnych cudów, albowiem Pan B. oczekuje
przede wszystkim ufności ludzi.
Autor : JAN
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jurko Muzykant
11 lat grania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy
• milion wolontariuszy kwestujących na całym świecie
• ponad 2000 wolontariuszy przeszkolonych na Uniwersytecie WOŚP
• wsparcie kardiochirurgii dziecięcej – 26 982 przeprowadzone
operacje
• najlepszy sprzęt medyczny zakupiony za ponad 44 mln dolarów
– 10 000 różnych urządzeń pracuje w każdym polskim szpitalu
dziecięcym
– 600 pomp insulinowych podarowano najmłodszym dzieciom
• kilkadziesiąt zakupionych karetek, ambulansów i pojazdów
ratowniczych
• przebadanie całej populacji polskich noworodków na okoliczność wad
słuchu
• kursy pierwszej pomocy dla młodych ludzi prowadzone od 3 lat razem
z PCK
11 stycznia 2004 r. – XII finał
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stado Śkód "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak sobie poślesz
O człowieku, który dawniej był sekretarzem, potem biznesmenem, a
teraz jest posłem.
O ludziach, którzy nikomu już nie wierzą.
W telewizorze widać, jak Oni gładko wylewają słowa. Może nie jest
dobrze, ale już, zaraz będzie lepiej. Bo Tamci byli pazerni, a Oni
są uczciwi i wiedzą, jak zaradzić biedzie. Tylko trzeba jeszcze
trochę cierpliwości, jeszcze trochę zacisnąć zęby i poczekać.
– My już się naczekali. Nikt nam nie pomoże, bo On tak nas załatwił.
On to Edward Brzostowski, poseł SLD z Dębicy. Ale to przecież nie do
niego powinni mieć pretensje. To jego syn Andrzej był właścicielem
zakładu Polgryf International. Moi rozmówcy wiedzą swoje: syn to
syn, ale ojciec był prokurentem i pełnomocnikiem syna. Pokazują
dokumenty. Jak mówią, nic w zakładzie nie mogło się dziać bez zgody
i wiedzy ojca. Zakładzie pracy chronionej, co oznacza, że
zatrudniano co najmniej 40 proc. niepełnosprawnych, którym powinna
być zapewniona specjalistyczna opieka lekarska, a w zamian zakład
uzyskiwał zwolnienia podatkowe. Brzostowski zatrudnił około 110
osób, co jak na Dębicę jest liczbą pokaźną. Zakład od początku
przynosił straty. Nie mogło być inaczej, skoro koszt wytwarzania
towaru był wyższy niż jego cena zbytu. I skończyło się tak, jak
musiało się skończyć – 14 lutego sąd orzekł upadłość Polgryfa
International.
– A myśmy nic o tym nie wiedzieli. 18 lutego przyjechał do zakładu
syndyk i wtedy dopiero stało się dla wszystkich jasne, że my już
bezrobotni. Po tygodniu syndyk zrobił zebranie z załogą. Powiedział,
że dług zakładu wynosi 43 miliony złotych bez leasingu i innych
zobowiązań. Mówił też, że zakład od 1998 roku nie płacił ZUS. Ale
pieniądze na ZUS On od nas zabierał!
Wyciągają z portfeli i torebek wytarte odcinki wypłat, kładą na
stole te świstki papieru – wspomnienie czasów, w których byli kimś,
bo mieli robotę. Tam jest wyszczególnione, ile im potrącono z
wypłaty na ZUS, ile na PZU. Ktoś wziął te pieniądze. Kto?
– Jak to kto? Oni wzięli. Oni wszyscy, panie redaktorze, to
złodzieje. I Tamci to też złodzieje.
Złożyli doniesienie do prokuratury. Chcą sprawiedliwości, czyli
przykładnego ukarania winnych. Bo jak to jest – napisali w piśmie do
prokuratora – że postawiono w stan oskarżenia dyrektora szkoły
społecznej za jakieś bzdety, a właściciel ich zakładu nie ponosi
żadnej odpowiedzialności za – jak uważają – przywłaszczenie sobie
wielokrotnie większych sum. Napisali jeszcze, że niezgodnie z prawem
nie zwracano im pieniędzy za lekarstwa. Gdy prosili o zwrot
należności za leki, odpowiadano im, że nie ma na to pieniędzy. Za
okresowe i profilaktyczne badania obowiązkowe też musieli od dwóch
lat płacić z własnej kieszeni, choć przecież zakład powinien
finansować ich leczenie. Ale ZOZ 20 czerwca 2000 r. zerwał umowę z
Polgryfem International w związku z nieuregulowaniem należności od
grudnia 1998 r. To jak mieli mieć bezpłatne świadczenia?
– No to teraz – mówię – mogą mieć państwo nadzieję, że prokurator
zbada sprawę i jeśli są powody, rozpocznie postępowanie.
– E, panie, on to już długo nie pobędzie na swoim stanowisku. On go
załatwi. On może wszystko.
Są przekonani, że między dniem ogłoszenia przez sąd upadłości a
przyjazdem syndyka część załogi – a co ważniejsze – maszyny i
urządzenia zostały przejęte przez firmę Edwarda Brzostowskiego
Polgryf Pak. To pozbycie się majątku przez Polgryf International
pozbawiło syndyka możliwości wypłaty im zaległych uposażeń,
odszkodowań i ekwiwalentów za urlopy. Tak zresztą napisał syndyk: W
związku z brakiem środków finansowych na wypłatę odszkodowań, odpraw
i należności pracowniczych po dniu ogłoszenia upadłości, mając na
uwadze ochronę roszczeń pracowniczych, w terminie dwóch tygodni po
ustaniu stosunków pracy, tj. w dniu 25.03.2002 roku złożyłem w
Biurze terenowym Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych w
Rzeszowie wykazy obejmujące roszczenia podlegające zaspokojeniu ze
środków Funduszu. Po otrzymaniu środków finansowych z FGŚP
niezwłocznie dokonam wypłaty pracownikom objętym wykazem.
I nic. Od marca nie dostają ani grosza, choć ustawowy termin to
jeden miesiąc. Kolekcjonują rachunki za gaz i światło. Kładą je na
kupkę obok wyłączonych telefonów. Zastanawiają się, za co kupić
lekarstwa. Dzwonią i piszą. Do FGŚP w Rzeszowie. Tam im mówią, żeby
monitowali Warszawę i Ministerstwo Finansów, bo rzeszowski Fundusz
nie ma dla nich pieniędzy. To monitują. Pieniędzy nie było w maju,
czerwcu i lipcu. Na początku sierpnia dyrektor FGŚP Lesław
Abramowicz odpisał im, że
dostaną do końca tego miesiąca. Nie dostaną, bo już im to
powiedzieli przez telefon w Rzeszowie. Napisali do Rzecznika Praw
Obywatelskich. Niewiele pomógł.
– To On tak nas załatwia. Powiedział, że dostaniemy wtedy, kiedy On
będzie chciał. On ma wszędzie wejścia, pewnie i w Funduszu. Kogo
obchodzi los tylko 33 osób? My to nie stocznia, co to im wypłacili z
Funduszu, zanim jeszcze ogłoszono upadłość.
Idzie wrzesień, trzeba kupić dzieciakom podręczniki i zeszyty. Ale
nie kupią. Czekają na pieniądze, próbują zainteresować swoim losem
innych posłów z tych terenów. Bez skutku. Są zdesperowani.
– My wiemy, że żadne z nas już nigdzie w Dębicy nie znajdzie sobie
roboty. Nie ma szans. On tak zrobi, że nie mamy tu czego szukać.
Mówią, że podobno Edward Brzostowski chce kandydować na burmistrza
Dębicy. Na pewno mu się uda. Bo nie ma na niego silnych. Ale tak
przecież jest, że Oni zawsze mają to, czego chcą.
– Trzeba powiedzieć synom, że muszą przerwać studia, bo nie ma
pieniędzy na szkoły. Może jeszcze kiedyś wznowią. Wie pan, jak
jechać na Warszawę? Trudno się pomylić, Dębica to małe miasto. Taka
Polska C.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sekstłoki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kulczyk i prądowaci "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Minister Sindbad
Uchodzący za najsilniejszego – po Millerze – człowieka na lewicy
minister obrony Jerzy Szmajdziński zajmuje się sprawami ważnymi i
bardzo waż-nymi dla obronności kraju. W zeszłym tygodniu na przykład
w obecności prasy i świty urzędników podpisał porozumienie z
prezesem Polskiej Organizacji Turystycznej Andrzejem Kozłowskim
(notabene obaj to starzy kolesie ze Smolnej z ZSMP). Jak czytamy w
oficjalnym komunikacie, dokument reguluje szczegółowe zasady
współpracy pomiędzy MON a POT w sprawie upowszechniania w środowisku
wojskowym różnych form turystyki, rekreacji, aktywnego
wypoczynku, funkcjonowania ośrodków rekreacyjno-wypoczynkowych,
popularyzowania wydawnictw, a także organi-zowania wspólnych imprez
o charakterze sportowo-rekreacyjnym i turystycznym itp. O jakie
imprezy chodzi? Wystrzałowe wczasy w Bagdadzie. Bombowy urlop w
Basrze. Mrożący krew w żyłach tramping do Faludży.
R. S.
Poseł miał nosa
Prokuratura Rejonowa w Zabrzu wszczęła śledztwo w sprawie gróźb
skierowanych podobno przez posła SLD Jana Chojnackiego pod adresem
jednego z miejscowych biznesmenów. Pan poseł miał podobno wtargnąć
na teren przedsię-biorstwa Tropical (produkcja pokarmu dla rybek) i
zapowiedzieć, że jeśli firma nie przestanie smrodzić, to on wezwie
Ukraińców, którzy obrzucą ją granatami.
D. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Chorowici jak bandyci "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Paciorkowiec "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przyjaciele z Partii Boga "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " A żołnierz dziewczynie nie skłamie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
• Sędziowie z Białegostoku każą kierowcom złapanym na jeździe po
pijaku płacić nawiązki na rzecz wrocławskiej Fundacji na Rzecz
Dzieci Poszkodowanych w Wypadkach Samochodowych "Help". Założyciel
fundacji i prezes od kilku tygodni siedzą w areszcie, bo są
podejrzewani o defraudację ponad miliona złotych.
• W 2001 r. unieważniono egzaminy eksternistyczne w Zespole Szkół
Mechanicznych w Łapach. Podlaskie Kuratorium Oświaty stwierdziło
nielegalne działanie komisji, powiązania rodzinne między
egzaminującymi a zdającymi (tatuś egzaminował córkę), niekompetencję
przewodniczących zespołów. Tymczasem eksterni z nieważnymi
świadectwami już drugi rok studiują na państwowych uczelniach, a
minister Łybacka może ich cmoknąć w pompon.
(B. D.)
• W Łodzi powstała specjalna firma czyszczenia butów: pucybuci
dostaną – meloniki, muszki, szerokie fartuchy, czarne rękawiczki i
zarękawki. Fotel dla klientów ma przypominać tron z baldachimem. By
nie drażnić łódzkiego proletariatu, przedstawia się ten pomysł w
prasie jako atrakcję turystyczną.
• W komisariacie w Lublinie policjant przesłuchiwał 20-letniego
złodzieja. Chwilę po skończonym przesłuchaniu zorientował się, że z
jego kurtki, która leżała na krześle, zniknęły dokumenty i karta
bankomatowa. Wiedziony policyjną intuicją, odnalazł je za podszewką
kurtki przesłuchiwanego złodzieja. Są tacy, którzy nigdy nie schodzą
z posterunku.
• W jednym z liceów w Łodzi powstały dwie szatnie: z jednej
korzystają uczniowie ubierający się w drogą odzież, z drugiej –
hołota. Pierwsza szatnia, pilnowana przez woźną, jest zamykana,
druga – nie. Musieliśmy znaleźć sposób na złodziei, gdyż z szatni
ginęły firmowe kurtki i kożuchy – wytłumaczyła pani dyrektor. Szkoły
demokratyzuje się przez mundurowanie uczniów: wszyscy w waciaki.
• Trzy promile alkoholu we krwi miał 44-letni lekarz pogotowia
ra-tunkowego w Górze (Dolnośląskie) wezwany do 88-letniej kobiety.
Pomocy nie był w stanie udzielić, czy zdołał wystawić świadectwo
zgonu zmarłej pacjentce – nie wiemy.
• Po alarmie bombowym ze szpitala w Legnicy ewakuowano w nocy 600
pacjentów do szpitali w Lubinie, Jaworze, Bolkowie i Złotoryi.
Policja szybko znalazła autora alarmu. Twierdzi, że został źle
zrozumiany. Solidaryzując się pielęgniarkami, chciał im ofiarować
bombonierki.
• Dyrektor polikliniki w Olsztynie polecił umieścić na drzwiach wind
napis "Windy płatne". Te naklejki to tak na niby, żeby odstraszyć od
korzystania z nich pacjentów i odwiedzających – tłumaczył. Wszystko
po to, by w razie nagłej potrzeby z tych dwóch wind mógł korzystać
personel szpitala. To prostsze i tańsze niż instalacja cyfrowych
zamków.
• Pewien trzecioklasista ze szkoły podstawowej w Nowej Iwicznej
chciał siedzieć na lekcjach sam. W klasie było jednak 30 uczniów i
15 ławek. Uczeń przyszedł więc do szkoły z własną ławką. Nikt mu się
już teraz nie dosiada.
Na prywatną ławkę wyraził zgodę dyrektor szkoły, bo to poglądowa
lekcja poszanowania prywatnej własności. Czy można przychodzić z
własnym nauczycielem?
• W jednym z poznańskich sklepów pojawiły się oryginalne zabawki.
Różnokolorowe, wypchane gąbką, pluszowe przytulanki w nietypowym jak
na dziecięce zabawki kształcie prezerwatyw (z oczkami i uśmiechem).
Według ekspedientek oryginalne przytulanki są kupowane głównie przez
młodzież na prezent na osiemnaste urodziny.
(D. J.)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ulica marszałkowska
Konwencja SLD skupiła trochę uwagi środków przekazu, ale po kilku
dniach została zapomniana. Nie zrobił wrażenia wybór Krzysztofa
Janika na przewodniczącego partii w miejsce Millera, ale także
przyjęcie prawie jednogłośne zaproponowanej przez Marka Borowskiego
w imieniu „dziesiątki” uchwały pt. „Dość złudzeń”.
Zresztą już na konwencji z odnowicielskiej „dziesiątki” całkiem
wyszła para, zgodzono się na wykastrowanie kluczowego postulatu o
zwołaniu przedterminowego kongresu partii w maju br. Przyjęto
propozycję Janika o grudniowym terminie kongresu i zadowolono się
tym, że tak okrojoną uchwałę konwencja gremialnie zatwierdziła.
Borowski oświadczył, że dla niego najważniejsza jest pierwsza część
uchwały prezentująca rachunek sumienia, coś w rodzaju wyznania
grzechów SLD. Od tego ma się zacząć droga do pokuty i rozgrzeszenia
przez elektorat. Jak w Kościele katolickim. Niestety, w życiu
politycznym inaczej niż przed konfesjonałem – grzeszników zazwyczaj
nie rozgrzeszają, lecz gonią.
Uchwała „Dość złudzeń” nie staje się programem odnowy SLD nie tylko
wskutek wahliwości jej autorów i sponsorów. Również ze względu na
jej treść. Zawarto w niej konstatacje w znakomitej większości
słuszne, źle jednak rozłożono akcenty i przede wszystkim nietrafnie
zaadresowano. Główne grzechy SLD według uchwały to wadliwy,
nieprofesjonalny sposób rządzenia oraz „tolerowanie patologii władzy
i lekceważenie zasad etycznych”, czyli korupcji, kumoterstwa,
kumania się z biznesem itp. Jako przykład najbardziej karygodny
wymieniono oczywiście aferę Rywina. Pięknie, ale pod taką receptą
mogłaby się podpisać każda partia i każda gazeta. Postulat
sprawności i profesjonalizmu w rządzeniu oraz etycznego zachowania
się w służbie publicznej nie ma w sobie nic specyficznie
socjaldemokratycznego. Ta część elektoratu, która poparła SLD
głównie w nadziei na bardziej profesjonalne rządy, już dawno
odeszła, podobnie jak większość zwolenników neoliberalizmu w
lewicowym przybraniu. O odzyskaniu tego elektoratu na razie SLD nie
może nawet marzyć. Obecnie odpływa ostatnia rezerwa tej partii, jej
twardy i najwierniejszy elektorat. Związany uczuciowo z tradycją
Polski Ludowej, niechętny „Solidarności”, nostalgiczny, ale
przywiązany do ideowych wartości lewicy, takich jak państwo
opiekuńcze, sprawiedliwość społeczna, egalitaryzm, laickość.
Wyczuwający odrębności interesów pracodawców i pracowników. Ten
elektorat został głęboko zawiedziony polityką SLD. Jemu nie
wystarczy czystka antykorupcyjna, chociaż złodziei nie lubi. Ale
wolałby w rozliczeniach nie pomijać wielkich beneficjantów
rozkradania Polski w złodziejskiej prywatyzacji.
Liderzy SLD, w tym także sygnatariusze projektu uchwały balujący z
Kulczykami, obrażają zmysł moralny tego elektoratu. A te właśnie
sprawy uchwała traktuje margine-sowo, półgębkiem, bez ognia i
zapału. Mimochodem wspomina o podatku liniowym, i to nie tyle o jego
społecznej wymowie, co o wadliwej metodzie zgłoszenia, bez dyskusji,
z zaskoczenia. W innym miejscu wzmiankuje o „wysokim poziomie
redystrybucji dochodu narodowego”. I tyle na odczepnego, chyba na
otarcie łez Joli Banachowej i Izy Sierakowskiej. Nie da to
satysfakcji tej części elektoratu, która obecnie odwraca się od SLD
i odchodzi w absencję lub do Leppera.
Na aferę Rywina ludzie ci w większości też patrzą inaczej niż Tomasz
Nałęcz. W sporze Agory i mediów prywatnych z mediami publicznymi
sympatyzują z tymi ostatnimi. Wolą telewizję kontrolowaną przez
demokratyczne państwo niż przez kapitał reklamowy. Brzydzą się
Rywinem i mają go za żulika, ale wierzą bardziej Jakubowskiej niż
Rapaczyńskiej. Millerowi zaś mają za złe przede wszystkim
spoufalanie się z Rywinem, bratanie się z Michnikiem czy wpraszanie
się na pieczyste do Rapaczyńskiej.
SLD nieustannie spóźnia się. Rok temu taka uchwała coś by
załatwiała. Teraz zawiśnie w pustce, pojawił się bowiem inny
odbiorca. Wygląda na to, że impuls zmiany o odpowiedniej do potrzeby
sile i właściwym kierunku musi wyjść spoza obecnego zespołu
przywódczego SLD. Chyba że dojdzie do rozłamu, co może okazać się
jedynym sensownym wyjściem. W SLD od dawna istnieją trzy różne
partie: liberalna o różowym postpezetpeerowskim zabarwieniu,
trady-cyjnie lewicowa (socjalistyczna) oraz naj-bardziej ostatnio
widoczna pragmatyczna partia władzy. Ta właśnie się skompromitowała.
Najlepiej dla lewicy byłoby pozostawić partię władzy za burtą, a
usamodzielnić dwie pozostałe, w jakiejś mierze ideowe. Jednak
rozłącznie, gdyż za wiele je dzieli.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mietek Cześka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Janusz Józefowicz rzucał krzesłami w artystów, gdy się wkurwiał,
donosi "Pan". Wrzeszczał na nich,
nawet maltretował psychicznie. Dzięki temu powstało "Metro". Ale ten
czas to już przeszłość. Józefowicz wyciszył się, bo czuje, że
zaczyna się starzeć. Poza tym nie może już rzucać, bo ma kontuzję.
Kolega spadł mu na głowę i ma kłopoty z kręgosłupem. Dlatego
Józefowicz nie może też tak balangować jak kiedyś.
* * *
JĘdrek Galica, ten z "BB", słynął z podnoszenia stolików w zębach, w
restauracji "Chata Zbójnicka", gdzie był kelnerem, przypomina
"Przyjaciółka". Ale ostatnio Jędruś źle ławę zębiskami chwycił i
trrrach. Poszły dwa trzonowe! Dlatego Jędrek taki wyciszony teraz,
dlatego w "Big Brotherze" mówi półgębkiem. W życiu codziennym
kobiety kochają go, chociaż żadna nie może z nim długo wytrzymać. W
domu Wielkiego Brata trudno Jędrkowi flirtować, bo on na trzeźwo za
baby się nie bierze; w "Big Brotherze" o alkohol
trudno, jak w obozie koncentracyjnym.
* * *
Franciszek Starowieyski ma wszystkie zęby i mówi pełnym głosem. W
"Przeglądzie" zdefiniował funkcje żony artysty. Najważniejszą z nich
jest, aby wyczuła moment, kiedy należy do artysty przyjść, przynieść
mu kawę i pochylić się nad nim, gdy pracuje. I cyckami po ramionach
pogłaskać. Jak z tego wynika, Byk jest
niedzisiejszy, sądzi, że żona artysty bywa kobietą.
* * *
MirosŁaw Zbrojewicz, wyznaje w "Super Expressie", że chociaż w
serialach gra twardzieli, to w życiu codziennym nigdy nie zostanie
gangsterem, bo ma wielkie pokłady uczciwości. Jest łagodnym
romantykiem. W ogóle nie pije alkoholu, żonę poznał w harcerstwie. Z
zawodu jest ona suflerką, zwykle podpowiada mu, co ma robić.
* * *
Piotr Zelt, artysta zwany polskim Schwarzeneggerem był o krok od
spotkania z idolem, donosi "Przyjaciółka". Aktor wystartował do
castingu na dublowanie prawdziwego Schwarzeneggera, ale przegrał z
Marcinem Trońskim. W życiu codziennym Zelt jest poczciwiną lubiącym
przede wszystkim przytulać się do nowej żony Ewy.
* * *
Krzysztof Kiersznowski bardzo cieszy się, gdy gra role drani,
bandytów, a nawet pijaków w popularnych serialach, ujawnia "Super
Express". Zwłaszcza gdy gra damskiego boksera, bo w prawdziwym życiu
nigdy kobiecie by nie przyłożył. Zresztą zdrowie mu na to nie
pozwala. Krzysztof jąka się i ma ubytek słuchu w 30 procentach.
Niedosłuch powstał w pracy. Grał we francuskim serialu, musiał
strzelać w piwnicy i huk go tak ogłuszył.
* * *
MacieJ MaleŇczuk gra zawsze z zamkniętymi oczami, ujawnia "Życie".
Ma taki nawyk, jeszcze ze stanu wojennego, gdy zarabiał jako grajek
uliczny. Wtedy najwięcej dawały mu babcie, ale tylko wtedy, gdy oczy
zamykał. Niech sobie ślepy zarobi, mówiły, rzucając banknoty z rent
i emerytur. Maleńczuk nie chodził do szkoły, tylko słuchał jazzu i
czytał książki, głównie pisarzy rosyjskich. Dlatego dzisiaj jest
taki mądry, a przynajmniej wyszczekany. Do tego ma opinię tęgiego
kozaka, zatem nikt
mu nie zafika. Mężczyzna nie musi być piękny, uważa Maleńczuk,
ważne, aby był wesoły.
* * *
Ryszard Rynkowski oburza się w "Gal", bo dziennikarze często piszą o
nim, że jest "smutas" albo, co gorsza, "cienias". A on po prostu
jest romantykiem, czasem furiatem i pijakiem. Nade wszystko nie
lubi chamów. Zwłaszcza gdy cham jest młodszy od
niego i ma kij bejsbolowy albo pistolet w ręku.
* * *
Artur Żmijewski przypomniał w "Playboyu", że w młodości chciał być
Jankiem w serialu "Czterej pancerni i pies". Teraz lubi się upodlać
z kumplami, czyli uchlać w trzy dupy. Bez damskich dup, rzecz jasna.
* * *
Marcin KydryŇski wyjawił "Trybunie Śląskiej", że od 11 września 2001
roku boi się wychodzić z domu i latać samolotem. Dlatego przestał
być podróżnikiem. Z braku innych zajęć postanowił pisać piosenki dla
swojej małżonki Anny Marii Jopek. Krąg ofiar Osamy ben Ledena
powiększa się.
* * *
Anna Maruszeczko jest poszkodowaną przez Henryka Sawkę, przypomina
"Magazyn Życie". Ów złośliwiec połączył na rysunku mordercę ks.
Popiełuszki z tytułem popularnego, prowadzonego przez Maruszeczko,
programu "Wybacz m". Prezenterka chciała się zemścić na Henryku
Sawce, ale nie miała go wtedy pod ręką, a potem wyrzucono ją z radia
TOK FM, czego Maruszeczko nie może wybaczyć do dzisiaj. Nie dorobiła
się w pracy majątku, bo redakcje mało płacą dobrze zamężnym
kobietom. Dlatego Maruszeczko zbliżyła się do niektórych postulatów
feministek.
* * *
Daniel Olbrychski przypomniał w "Tygodniku Solidarność" swój
kombatancki okres, kiedy to w stanie wojennym chciał wyjechać do
Francji, aby kręcić film, a ohydna komusza władza grymasiła i
zwlekała z wydaniem mu paszportu. Ale zlękła się artysty i paszport
mu dała. Aby się zemścić i artystę upokorzyć, podczas odlotu poddała
Olbrychskiego dokładnej kontroli osobistej. Po obnażeniu go celnik
włożył mu palec do dupy! Nie wiadomo do dzisiaj, czy był to komuch,
kleryk czy tylko zwykły pedał zachwycony urodą artysty.
* * *
Agnieszka ChyliŇska wydała przyjęcie weselne dla siebie, swojego
małżonka Krzysztofa i przyjaciół, donosi "Super Express". W części
artystycznej specjalny taniec wykonała menedżerka zespołu. Był też
klasyczny striptease.
* * *
Agnieszka KozioŁek ucieszyła się ze swego udziału w "Big Brotherze",
zwierza się "Gal", bo chciała się sprawdzić w sytuacjach
ekstremalnych. A tam
takie zastała. Zobaczyła, ile ludzie są w stanie zrobić dla
pieniędzy. Poza tym zobaczyła, że Ken maluje sobie
paznokcie i goli dupę.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przemawiam na zjeździe największej partii w Polsce – grzmiał Donald
Tusk podczas dolnośląskiego konwentyklu Platformersów. Przyszły
kandydat PO na prezydenta, a w najgorszym razie marszałka Sejmu,
zaprezentował program wyborczy. Obniżenie podatków od dochodów
osobistych, firm i VAT do 15 proc. Zmniejszenie liczby posłów i
senatorów, zwiększenie kompetencji prezydenta. Warto to zapamiętać,
bo dobrze wiedzieć, czego Platformersi nie dotrzymają.
Triumfalny ton Tuska wynikał z kolejnych wyników notowań na krajowej
giełdzie politycznej. Wedle PBS, na PO głosować chce 22 proc.
obywateli RP, a na koalicję SLD–UP – 20 proc. Wedle CBOS, PO ma 22
proc., a SLD i UP łącznie tylko 24 proc. Dalej są Samoobrona i PiS
osiągające 14 proc.
Cały naród – no prawie – popiera Jolantę Kwaśniewską jako przyszłą
prezydentkę RP. Gdyby wybory odbyły się dziś, Pierwsza Dama by
wygrała, wedle PBS, już w pierwszej turze. Zdegustowane poczynaniami
zawodowych polityków społeczeństwo uznało nawet, że Kwaśniewska jest
"najlepiej przygotowana do pełnienia funkcji prezydenta RP". Powinna
trzymać Tuska za słowo i w razie parlamentarnej wygranej
Platformersów zażądać zwiększenia swych uprawnień.
A Leszek Miller pobierający nadal pensję premiera, tytularny
przewodniczący SLD, znów zasugerował gotowość podania się do
dymisji. Tym razem swoje odejście uwarunkował ewentualnym
odrzuceniem przez aktyw SLD planu Hausnera. To niezwykle sprytne
posunięcie. Aktyw przecież postęka, ponarzeka, popłacze, ale
złagodzoną wersję Hausnera przełknie. A premier zadeklaruje
tradycyjne "nie chcem, ale muszem".
Obchodzono Międzynarodowy Dzień Tolerancji. Z tej okazji światłe
kierownictwo SLD oznajmiło, że "szkoda czasu" na ustawy:
antyaborcyjną i legalizującą związki gejowskie. Ale jeśli są
parlamentarzyści, którzy chcą się tym dalej zajmować, to
tolerancyjne kierownictwo tego im nie zabrania. Poparcie za to dla
tych ustaw zadeklarowało kierownictwo Unii Pracy.
Prezydent Kwaśniewski zadeklarował poparcie dla przyszłego Ruchu
Obywatelskiego, z którego mogłaby wyrosnąć silna partia startująca w
parlamentarnych wyborach roku 2005. Strach blady padł na światłe
kierownictwo SLD, któremu partia właśnie się rozłazi. Odszczeknęli
oni, że Polsce nie jest potrzebna nowa partia, lecz "nowa jakość
polityki". Czy "nowa jakość" to stary Miller i jego ekipa?
Na łono partii wróciła Ala Murynowicz. Sąd Krajowy SLD uchylił
werdykt wojewódzkiego uznając, że nikt nie ma prawa cenzurować,
zamykać ust osobom publicznym, a takimi są posłowie. Sąd Rejonowy w
Starachowicach skazał na kary więzienia dwóch SLD-owskich
samorządowców za współdziałanie z miejscową mafią i wyłudzenie
pieniędzy za sfingowane kradzieże samochodów i wypadki.
Łódzka kuria zasugerowała, że wystąpi o wznowienie procesu o
odszkodowanie ofierze wypadku na cmentarzu w Dalikowie. Co jest
prawnie niemożliwe, ale co tam prawo dla kurii. Kuriewni nie chcą
wypłacić zasądzonej kwoty okaleczonej dziewczynie ani dopuścić do
licytacji parafii. Grają na czas. A nuż Pan Bóg powoła poszkodowaną
do siebie.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polish boys
Jestem żołnierzem, szopka wokół naszej misji w Iraku wkurwia mnie
więc podwójnie. Choć prawdą jest również, że wielu moich kolegów,
którzy się tam wybierają, musiało ostatnio przyp... w coś głową –
traktują wyjazd jako okazję do dobrej zabawy, możliwość rozwinięcia
swej kariery itp. Niebezpieczni debile bez odrobiny zdrowego
rozsądku. Lecz jest też ogromna rzesza ludzi, którzy zdają sobie
sprawę z powagi sytuacji, starają się przygotować jak najlepiej i
robią wszystko, by problemy rozwiązywane były już tu – gdzie można
coś jeszcze zrobić – nie zaś by piętrzyły się, a na miejscu okazały
niemożliwe do obejścia. Niestety, to nie jest takie proste. Kilka
przykładów:
– wspaniałe buty Goretex. Miałem wątpliwą przyjemność chodzić w nich
przez dwa tygodnie podczas jednego z ćwiczeń – podeszwy stóp były
już po 3 dniach tak odparzone, że wyglądały jak kartka papieru –
zmieniłem je na trampki;
– jednym z "bojowych" ostatnio tematów była kwestia nogawek czy mają
być na wierzchu, czy też wsadzać je w buty;
– nasi chłopcy dostają m.in. aluminiowe manierki – na temperaturę 50
stopni jak znalazł;
– jeśli chodzi o środki medyczne, ludzie kupują na wszelki wypadek
we własnym zakresie; co tam będzie dostępne – nikt nie potrafi w tej
chwili powiedzieć; podobnie jest ze środkami przeciwko insektom –
kupują je indywidualnie, by nie doszło do podobnej sytuacji jak w
Afganistanie: zabrany przez naszych medyków OFF był do niczego. Ktoś
zabrał na wszelki wypadek Autan – okazał się doskonały. Nasi
przełożeni byli tak skuteczni, że dostarczono nowy środek już po
sześciu miesiącach;
– są tacy, którzy już kalkulują, jaki samochód uda im się
sprowadzić;
– i tak dalej... i tak dalej.
Jest wiele innych podobnych bzdur, których nie chcę tu wymieniać. W
wiele z nich po prostu moglibyście nie uwierzyć.
Best wishes
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Niemiec odciął Wrzodakowi"
W związku z opublikowanym artykułem pt. "Niemiec odciął Wrzodakowi"
pragnę uściślić zawarte w nim informacje, gdyż Urząd Regulacji
Energetyki w sporze między STOEN S.A. (STOEN) a Zakładami Przemysłu
Ciągnikowego URSUS S.A. (ZPC URSUS) został bezpodstawnie posądzony,
iż "wziął stronę tych drugich". Artykuł sugeruje naszą świadomą
stronniczość i abstrahuje od podstaw prawnych naszego działania.
Ponadto stawiany nam zarzut nie jest prawdą, gdyż żadna decyzja w
opisanej sprawie jeszcze nie zapadła.
9 czerwca 2003 r. ZPC URSUS wystąpiły o rozstrzygnięcie sporu
dotyczącego nieuzasadnionego, zdaniem wnioskodawcy, wstrzymania
przez STOEN dostaw energii elektrycznej. Prawo do rozstrzygania
takich sporów przyznaje prezesowi URE ustawa – prawo energetyczne,
przy czym decyzje w tych sprawach podlegają kontroli Sądu Okręgowego
w Warszawie – Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. (...)
W sprawie przedstawionej w artykule, mając na uwadze fakt, że
wstrzymanie dostaw energii pozbawia możliwości korzystania z niej
nie tylko ZPC URSUS, lecz także 100 innych podmiotów (nie będących
na-wet stronami sporu), zasilanych w energię elektryczną za
pośrednictwem ZPC URSUS i URSUS MEDIA Sp. z o.o., uwzględniłem
wniosek ZPC URSUS, wydając postanowienie nakazujące STOEN
natychmiastowe podjęcie i kontynuowanie dostaw energii do czasu
ostatecznego rozstrzygnięcia sporu. Nie oznacza to jednak
rozstrzygnięcia sporu między tymi stronami i przyznania racji
którejkolwiek z nich. Decyzja rozstrzygająca spór jeszcze nie
zapadła, a uwzględniając fakt, że u jego podłoża leży spór dotyczący
rozliczeń finansowych, który strony z własnej woli "zapętlały" od
wielu lat, bardzo prawdopodobne jest, że rozstrzygnąć go będzie
musiał najpierw sąd powszechny.
Niezależnie od powyższego, pragnę zauważyć, że STOEN nie jest "na
wieki" związany koniecznością korzystania z pośrednictwa ZPC URSUS
przy zaopatrywaniu w energię odbiorców końcowych na tamtym obszarze.
Może to przecież czynić bezpośrednio, kupiwszy od ZPC URSUS
wykorzystywane do tego celu instalacje energetyczne lub budując
własne, co niewątpliwie będzie wymagało tak czasu, jak i poniesienia
stosownych nakładów inwestycyjnych.
dr Leszek Juchniewicz
Prezes Urzędu Regulacji Energetyki
"Awans gajowego Maruchy"
W związku z artykułem opublikowanym w tygodniku "NIE" Nr 27 z dnia 3
lipca 2003 r. p.t. "Awans gajowego Maruchy" Regionalna Dyrekcja
Lasów Państwowych w Poznaniu przeprowadziła postępowanie
wyjaśniające.
W oparciu o ustalenie kon-trolne stwierdzono, że część informacji o
nieprawidłowościach w pracy nadleśniczego Nadleśnictwa Gniezno
zawartych w wymienionym wyżej artykule, w szczególności dotyczących
organizacji pracy potwierdziła się.
W związku z tym z dniem 21 lipca 2003 r. odwołałem P. mgr inż.
Andrzeja Kiszkarewicza ze stanowiska nadleśniczego.
Nowe kierownictwo Nadleśnictwa Gniezno zostało zobli-gowane do
zakończenia procesu restrukturyzacji kadrowej, co skutkować będzie
uporządkowaniem spraw pracowniczych.
Atrakcyjna ze względu na walory przyrodnicze część parku w Popowie
Podleśnym będzie udostępniona dla społeczeństwa przez utworzenie w
południowej jego części ścieżki edukacyjnej z zabezpieczonym
miejscem rekreacyjnym.
Wytyczenie planowanej ścieżki umożliwi zapoznanie się zwiedzających
z gatunkami drzew i krzewów rosnących w parku oraz umożliwi wgląd na
obiekt b. dworu i budynków podworskich.
Ponadto Nadleśnictwo utworzy w sąsiednim leśnictwie ścieżkę
edukacyjną na terenie leśnym, co w efekcie stworzy kompleks
elementów edukacji przyrodniczo-leśnej.
Uprzejmie dziękuję Panu za przedstawione w artykule informacje.
Wyrażam nadzieję, że podjęte decyzje organizacyjne, w tym kadrowe
pozwolą uniknąć w przyszłości ewentualnych, podobnych uchybień.
mgr inż. Piotr Grygier
Dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Poznaniu
"Rokita z grilla"
W artykule "Rokita z grilla" autorstwa Henryka Schulza zamieszczono
szereg nieprawdziwych informacji naruszających dobre imię – zarówno
moje, jak również instytucji, której jestem wiceprezesem –
Najwyższej Izby Kontroli.
1. Nieprawdą jest, że jako wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli
"koncentruję się na dokopywaniu lewicy".
2. Nieprawdą jest, że jako wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli
"koncentruję się na wybielaniu polityków prawicowych".
3. Nieprawdą jest, że kiedykolwiek "sprokurowałem zarzuty przeciw
Bartimpeksowi i Gudzowatemu".
4. Nieprawdą jest, że pod moim naciskiem usunięto obszerne fragmenty
tekstu z pro-tokołu kontroli przeprowadzonej w PGNiG (Polskie
Górnictwo Naftowe i Gazownictwo).
5. Nieprawdą jest, że jako wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli
"produkuję nierzetelne dokumenty na polityczny obstalunek prawicy".
6. Nieprawdą jest, że jako wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli
"ostatnio kierowałem przygotowaniem informacji pokontrolnej", której
celem byłoby wybielenie byłych "AWSiarzy".
Ponadto chcę podkreślić, że w swojej codziennej pracy kie-ruję się
zasadami rzetelności, bezstronności i obiektywizmu, które
najwyraźniej obce są autorowi powyższej publikacji.
Krzysztof Szwedowski
Wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli
Od redakcji: Ponieważ prawo prasowe zabrania komentowania
"sprostowań", autor artykułu "Rokita z grilla" odniesie się do
powyższego pisma w następnym numerze.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Duszpasterz pędzi dusze
Z kłótni doktorów wyszedł interes dla Kościoła.
Najpierw trzeba się nachylić. Wolno i bez zbędnych ruchów. Potem
pomalutku wsunąć nogi. I dopiero potem, jak dobrze wszystko poszło,
można zacząć sznurować buty. To jak jest dobry dzień. Jak jest zły,
to lepiej poprosić o pomoc kogoś innego, bo skręca z bólu. Ostatnio
tych złych dni jest coraz więcej. Pan Andrzej ma kręgosłup do
wymiany, sztuczne biodro i jest po wylewie. Kiedyś, kiedy na miejscu
była przychodniarehabilitacyjna, wystarczał jeden zastrzyk
przeciwbólowy na 3–4 dni. Teraz bierze 4 dziennie.
Nieczęsto się zdarza, żeby tak niewielka miejscowość jak Prostki
miała aż dwie przychodnie lekarskie i jedną rehabilitacyjną
świadczącą usługi nieodpłatnie. To, że nieodpłatnie, to ważne, skoro
37 proc. ludzi nie ma roboty. Że rehabilitacyjna, to też istotne, bo
to rolniczy region, gdzie schorzenia narządów ruchu są częste.
Dwie przychodnie lekarskie wzięły się stąd, że jedna to Publiczny
Zakład Opieki Zdrowotnej, a druga Niepubliczny Zakład Opieki
Zdrowotnej. Ludziom generalnie wisi śpiącym nietoperzem, jakie słowo
stoi na początku, byle leczyli i za darmo. Pacjentami podzieliły się
te dwie przychodnie mniej więcej po połowie, choć nie da się ukryć,
że ich wzajemne stosunki nie były specjalnie serdeczne. Wystarczy
powiedzieć, że pacjenci z niepublicznego ośrodka nie mieli wstępu na
rehabilitację do publicznego ośrodka. Chyba że się przepisali. W tym
roku okazało się nagle, że decyzją Rady Gminy przychodnia
rehabilitacyjna została zlikwidowana. Bo obłożenie jest małe.
– To dziwne dosyć – mówi kierownik KRUS w Augustowie – bo we
wszystkich innych miejscowościach z podobną liczbą mieszkańców
zapotrzebowanie na usługi rehabilitacyjne jest duże. Tutaj wójt
podał, że z ich przychodni korzysta około 10 osób miesięcznie.
Szkoda, żeby drogi sprzęt się marnował. Odebraliśmy go więc i
oddaliśmy bardziej potrzebującym.
KRUS wielokrotnie ostrzegał wójta gminy, że zbyt mało pacjentów
korzysta z rehabilitacji, i sugerował, by nawiązano współpracę z
sąsiadami. Wójt nieodmiennie odpowiadał, że nie ma możliwości
nawiązania współpracy z innymi podmiotami. No to ma, co chciał –
czyli nie ma rehabilitacji.
Teraz wszyscy ci, którzy mieli szczęście być pacjentami Publicznego
Zakładu Opieki Zdrowotnej i mieli gdzie się rehabilitować, muszą
dygać do Grajewa albo do Ełku.
– Grajewo niedaleko niby – mówi jeden z pacjentów – ale popatrz pan,
dwa złote na pekaes w jedną stronę, dwa w drugą, razem cztery. Ale
to tylko do przystanku pekaesu. Stamtąd do szpitala, gdzie można się
rehabilitować, jest półtora kilometra. To lepiej dojechać autobusem
miejskim. Tylko że tam za darmo nie wożą. Znowu cztery złote. Razem
osiem. Osiem, słyszy pan? Dziennie. To kupa forsy. A skąd ja mam
brać?
No to nie jeżdżą. Jak 23-letnia Anna, zwyrodnienia stawów kolanowych
i kręgosłupa. Jej nie stać na takie kosztowne podróże codziennie.
Zwróciła się o zapomogę do gminy. Nie dostała. To biedna gmina. Albo
jeżdżą raz w tygodniu zamiast codziennie, jak ta starsza kobieta po
udarze mózgu. Raz w tygodniu, bo wtedy syn jedzie do Grajewa po coś
i matkę zabiera. I tak przecież jedzie, to benzyna się nie wypala na
darmo. Bo tak to za drogo.
Doktor z niepublicznego zakładu wystąpił do Rady Gminy, że on w tych
pomieszczeniach, gdzie była rehabilitacja, zrobi przychodnię. Taką,
jak trzeba. I będzie leczył wszystkich jak leci, swoich i z
publicznego. Za darmo. Tylko niech mu dadzą nieodpłatnie te
pomieszczenia. Nie dali. Dlaczego? Bo tam będzie punkt apteczny
Caritas Diecezji Ełckiej. Święta sprawa. Caritas przecież zarabia na
rzecz potrzebujących. Tu też tak będzie robiła, o czym mówił
wyraźnie kierownik Caritas na zebraniu Rady Gminy. Powiedział
wyraźnie, że każdy, kto ma rentę 600 zł, a koszt leków będzie
przekraczał 300 zł, otrzyma znaczną zniżkę. W gminie Prostki nie ma
takich ludzi. Caritas zarabiać więc będzie, jak trzeba.
Normalnie pracująca apteka znajduje się 150 metrów od miejsca, gdzie
będzie punkt apteczny. Jaki więc sens likwidowania tego, co ludziom
potrzebne, i stworzenie możliwości zarabiania przez Kościół kat.?
Może Caritas stworzyłaby tu jakąś inną formę pomocy potrzebującym?
Według wszelkich znaków na niebie i ziemi nie stworzy, bo
powstawanie punktów aptecznych na tym terenie to, jak się wydaje,
większa akcja. W Orzyszu punkt apteczny Caritas powstał 2 metry obok
funkcjonującej już apteki. W Prostkach będzie lada dzień. Wystarczy,
że ksiądz powie w niedzielę na kazaniu (a już tak się dzieje, według
naszych informacji), że lekarstwa trzeba kupować w punktach Caritas,
albo rozda się parafianom ulotki reklamowe i zwykłe apteki szlag
trafi.
Daleki jestem od szukania spisku. To po prostu zwykły konflikt
lokalny: nie lubią się lekarze z dwóch przychodni i jeden z nich ma
za sobą władze gminy, a te jeszcze zasłoniły się Kościołem kat., a
ten dla kasy radośnie włączył się w rozgrywki. A chromi i połamani
dygają kilometrami, żeby ktoś ulżył im w cierpieniu.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bóg i zgniła papryka
Chcesz poznać katolicką wyspę nie tylko dla świętoszków? Wybierz
Maltę. Chcesz zmarnować dwa tygodnie i nabić kabzę czarnym? Wybierz
Chrześcijańską Szkołę pod Żaglami w Chorwacji. Zostajesz w chałupie
na dupie? Pooglądaj letnie wariacje naszych rysowników.
Własny ośrodek na chorwackiej wyspie Iz, cztery jachty, codzienny
kontakt z Bogiem. Takie atrakcje proponuje Chrześcijańska Szkoła pod
Żaglami z Pelplina. Szkoła jest stowarzyszeniem istniejącym od 5
lat, jej patronem jest tamtejszy fioletowy ks. prof. Jan Szlaga.
Również w tym roku oferta sprzedała się jak świeże bułeczki. Są
miejsca już tylko na jeden turnus.
Taniocha – 415 euro plus 140 polskich zyli za twarz.
* * *
Wychowawcy szkoły pracują na zasadach wolontariatu – w zamian za
wikt i ubezpieczenie. W zeszłym roku na anons prasowy szkoły
odpowiedziała Zofia S. z Torunia. Ma stosowne uprawnienia, wiele
razy była wychowawczynią na świeckich obozach i koloniach. Miała
dostać pod opiekę 9 dziewcząt i nadzorować chorwacką kucharkę.
Po raz pierwszy oszukano ją przed wyjazdem. Prezes szkoły ks.
Andrzej Jaskuła zadzwonił w nocy, pobajerował i zabuliła za pobyt
jak każdy uczestnik. Sądziła, że płaci za patent żeglarza
jachtowego. Potem było coraz weselej. Autokar wyjeżdżał o trzeciej w
nocy. Nie pojawił się nikt ze szkoły. Wsiadł, kto chciał, bo nie
było listy. Księża organizatorzy dogonili obozowiczów na trasie.
Na wyspie okazało się, że Zofia S. będzie kucharką, intendentką,
dietetyczką i księgową. Protestowała, że nie ma niezbędnych badań
sanitarno-epidemiologicznych, nie zna norm żywieniowych, fizycznie
nie jest w stanie przygotować pożywienia dla 41 osób, a jeśli idzie
o jej umiejętności kulinarne, przypala nawet wodę na herbatę. – To
pani problem. Inni sobie radzili – oświadczył ks. Jaskuła.
Rugał Zofię S. nie przejmując się, że słucha młodzież. A słownictwo
miał niewybredne. Kobieta tyrała od 5.30 do 22.30. Zlew był jeden,
stołówka pod gołym niebem, do gotowania płytka elektryczna z
uszkodzonym przewodem. Mimo że zabezpieczyła uszkodzenie plastrem,
trzykrotnie poraził ją prąd. Bała się korzystać z kuchenki gazowej,
bo butla wyglądała na dzieło miejscowego rzemieślnika. Ciągle
brakowało wody. Pieniędzy wystarczało na najpotrzebniejsze produkty.
– Co można przygotować na obiad dla 41 osób mając do dyspozycji
ziemniaki, cebulę i gnijącą paprykę? – pyta.
Na wyżywienie, środki czystości i zakupy typu talerze w ciągu
turnusu wydano 10 925 zł. Wypadło ok. 250 zł na ryj.
* * *
Ks. Jaskuła miał w dupie nie tylko dietetykę i higienę. Opędzał się
od Zofii S., kiedy żądała opieki medycznej, programu pracy z
młodzieżą, kart podopiecznych i dzienników zajęć do uzupełniania.
Ona machała stosownym rozporządzeniem MEN, on wrzeszczał, że neguje
zasady szkoły chrześcijańskiej i chce wprowadzać prywatne porządki.
Może ściągnęłaby chorwacką policję, żeby zmusiła klechę do
ściągnięcia medyka, zapoznania uczestników z zasadami bezpieczeństwa
i regulaminem obozu (udział w szkoleniu każdy małolat powinien
potwierdzić własnoręcznym podpisem), ale po trzech dniach Jaskuła
odpuścił. – Pani nie jest oficjalnie zgłoszona jako wychowawca.
Proszę się nie przejmować odpowiedzialnością karną za bezpieczeństwo
młodzieży. Pani jest tu kucharką, intendentem, zaopatrzeniowcem,
kasjerką i księgową – oświadczył.
* * *
Zofia S. uważa, że czarni muszą przestrzegać reguły prawne
obowiązujące w Pomrocznej. Znalazła drugą wariatkę o podobnych
poglądach. Nazywa się Krystyna Sienkiewicz i jest senatorem. Obie
panie robiły, co się dało, żeby Chrześcijańska Szkoła pod Żaglami
dostała po nosie i nauczyła się respektować prawo. Bój przerżnęły.
Dokumentacja ubiegłorocznego obozu, która znajduje się w gdańskim
Kuratorium Oświaty, jest zgodna z przepisami. Nikogo nie rusza, że
to, co w kwitach, ma się nijak do stanu faktycznego. Żeby nie
zanudzać, według nich Zofia S. była wychowawcą; ktoś wypełnił punkt
traktujący o zdrowiu dziecka na wyjeździe, najwyraźniej badał
bachory zaocznie, bo faktycznie turnus nie miał żadnej opieki
medycznej; nad przebiegiem wypoczynku czuwała kierowniczka z
uprawnieniami – pani o nazwisku, które znajduje się w kwitach, nie
była na wyspie nawet przez minutę.
Kuratorium Oświaty w Gdańsku uważa, że na wyspie Iz wydarzyło się
wyłącznie to, co stoi w papierach. W przeciwnym razie – argumentują
urzędnicy – organizator powiadomiłby ich o zmianach.
Starostwo w Tczewie nadzorujące Chrześcijańską Szkołę pod Żaglami
nie ma do kościelnego stowarzyszenia żadnych zastrzeżeń.
Na koloniach i obozach organizowanych przez Caritas wypoczywa
co roku ok. 70 tys. dzieci i 6 tys. wychowawców –
wolontariuszy. Według danych Caritasu, 85 proc. kosztów
pokrywają sponsorzy, ale nie dodają, że pod tym pojęciem kryją
się państwowe pieniądze. Płacą m.in. MEN, Wspólnota Polska
żywiona przez Senat, kuratoria oświaty, wojewódzkie i miejskie
Zespoły Opieki Społecznej.
15 tys. dzieci wyjeżdża na obozy zorganizowane przez
Salezjańską Organizację Sportową Rzeczypospolitej Polskiej.
Jeśli dołożyć do tego młodzież wypoczywającą dzięki innym
organizacjom i stowarzyszeniom katolickim, chodzi o co
najmniej 100 tys. bachorów rocznie.
* Swego czasu pracownicy Śląskiej Wojewódzkiej Sanitarnej
Stacji Epidemiologicznej skarżyli się, że nie mają możliwości
kontrolowania, w jakich warunkach wypoczywa młodzież na
imprezach organizowanych przez Kościół. Strona kościelna
przyznała, że korzysta z obiektów improwizowanych: salek
katechetycznych i plebanii. – Ludzie z sanepidu są zbyt
restrykcyjni, czepiają się szczegółów – twierdził ks. Marian
Machel z katowickiego Caritasu. Tamtejszy Caritas oficjalnie
przyznał, że zgłasza do kontroli tylko te ośrodki, w których
wszystko jest w porządku. W pozostałych modlą się, żeby
kontrola nie przyjechała. Opinia publiczna dowiaduje się
jedynie o ewidentnych wpadkach – jeśli dojdzie do śmierci
podopiecz- nego, zbiorowego zatrucia albo jeśli warunki
drastycznie odbiegają od norm.
* Ks. prałat Mieczysław Stefaniuk z Zielonki wywiózł bachory
do Jarosławca. Baraki z dykty miały dziurawe ściany, pościel
składała się m.in. z przeciętych na pół prześcieradeł,
podstawę wyżywienia stanowiły kluski i zupy kompotowe, program
kulturalno-oświatowy ograniczał się do porannej mszy. 60 proc.
kolonistów wróciło do domu przed czasem.
* Ks. Kazimierz Małek zorganizował wypoczynek w Cięcinie.
Plebania, w której nocowały małe dzieci, nie spełniała norm
przeciwpożarowych. Ani kuratorium, ani sanepid nie wiedziały o
imprezie.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
1380 zł Wolności
Spośród listów, które nadchodzą, niektóre dostaję do przeczytania.
Zakazałem przekazywania mi listów ze skargami na biedę. Tylko od
wrażliwości adresata zależy, czy przestaje go roztkliwiać setny, czy
też tysięczny monotonny opis ubóstwa. Wskaźnik wrażliwości niższy
mam zaś niż alkoholu. Trafił się jednak list o wolności.
Obywatel – nazwijmy go Kazimierczak, skoro w istocie takie nosi
nazwisko – przeczytał w prasie, że jego życie jako szarego człowieka
pozbawione jest dostatku, ale za to cieszy się wolnością. Obywatel
Kazimierczak nie powątpiewa w wolność w Polsce, tylko w swoją z niej
uciechę.
Mój korespondent jest w wieku niemalkontenckim. Ma pracę z
wynagrodzeniem, które sam nazywa przyzwoitym. W jego systemie pojęć
"przyzwoity" to zaleta. Rodzinę na utrzymaniu posiada nierozdętą, o
liczebności przyjętej przy brydżu. Po wniesieniu wszystkich opłat
automatycznych zostaje mu – jak pisze – miesięcznie 1380 zł na
wydatki, o których Kazimierczakowie sami mogą decydować. Taka też
jest skala żony i jego wolności decyzji, czy kupić kiełbasę, czy
książkę do matematyki dla córki, adidasy dla syna, ewentualnie
szampon dla pani Kazimierczak. Rozmiary tej swojej wolności na
wolnym rynku pan K. uznaje za nieprzesadne. Osoby, które o wolność
walczyły lub jej pilnują albo też o niej przemawiają czy piszą,
posiadają – zdaniem Kazimierczaka – kilkakrotnie większy zakres
swobody w sklepach. A tę właśnie wolność sprawunków uznaje za
podstawową miarę wolności człowieka. Chyba że człowiek siedzi.
Wolność osobista i obywatelska pana Kazimierczaka jawi się też
minimalną, kiedy on ją ocenia w kategoriach czasu. Przez osiem
godzin dziennie pracuje w biurze spełniając rutynowe czynności, z
którymi nie nadąża. Realnie ma tam tylko wolność zaparzania sobie
herbaty, kiedy zechce. Nie tylko jego zajęcia, ale i samopoczucie
nie są wolnościowe. Całkowicie jest zależny od właściciela firmy i w
każdej chwili może wylecieć. Ma zaś słabą szansę znalezienia innej
pracy. Wolności dla siebie w samej pracy i na rynku pracy pan K. nie
zauważa więc w żadnym wypadku.
Do pracy i z pracy jedzie własnym autem, które w reklamach TV bywa
przedstawiane jako instrument swobody. Sunie jednak zawsze tą samą
trasą w strumieniu samochodów i poddaństwie wobec świateł
sygnalizacyjnych i reguł ruchu ulicznego. Czerwone światło – stoi,
zielone – jedzie albo stoi; żadne poczucie wolności nie ma prawa się
tu objawić. Praca i dojazdy to razem 9 godzin, a sen – 7. Gdy
obywatel usypia, traci poczucie czasu i wszelką wolność kierowania
sobą. Nie ma też wpływu na to, żeby
fabuły jego snów były zgodne z gustem, nie zaś przytłaczające i
parszywe. Pod tym względem nic się niestety nie zmieniło od czasów
komunistycznego zniewolenia.
Z doby pozostaje mu jedna trzecia: tylko 8 godzin. Cóż za paradoks:
w czasie wolnym gnębi go największe poczucie braku wolności. Uprawia
więc ucieczkę od wolności w drzemkę poobiednią. Jeśli zapragnie iść
do knajpy albo na szaleńcze sprawunki czy w inne miejsce rozrywek, i
tak zasiądzie przed telewizorem, za który abonament opłaca poza
zakresem wolności wyboru. Jego swoboda bycia mieści się bowiem w
granicach 1380 zł na cztery osoby. Przed telewizorem ma już znaczną
wolność wyboru, ale ograniczoną gustami żony i dzieci. Posiadając w
mieszkaniu jeden odbiornik TV pan Kazimierczak posiada więc jedną
czwartą wolności wyboru, a i to – jak utrzymuje – tylko
teoretycznie. W praktyce bowiem kocha dzieci a też jest
pantoflarzem.
Zrazu wydawało mu się, że jego jedna czwarta wolności jako telewidza
jest przeogromna. Z biegiem lat i otrzaskiwania się z programem
doświadcza wszakże, że różnice między "Milionerami" a "Jednym z
dziesięciu", "Klanem", "Złotopolskimi" lub "Reksiem", "Big
Brotherem" i "Plebanią" zacierają się. Nikną też rozróżnienia
pomiędzy dyskusjami gadających głów a też samymi gadającymi.
Nazajutrz nie potrafi nawet powiedzieć, na co patrzył, wie tylko, że
w telewizor. Często nawet ten sam amerykański aktor zajmuje ekran na
kilku kanałach naraz, to jako wojownik w skórze dzikich zwierząt, to
w smokingu bankiera lub
nago. Podobnie powtarzalni są politycy, komentatorzy i showmeni,
tyle że Oleksego albo Kaczyńskiego cechuje większa jednorodność
strojów. Jeżeli się bardzo skupić na tym, co mówią, wyłowić można
lekką różnorodność punktów widzenia przy tożsamości frazesów.
Różnica poglądów zanika jednak, gdy dzieje się coś ważnego, na
przykład walą się nowojorskie wieżowce WTC albo skacze Małysz.
Pierwsze jest we wszystkich ustach złe, a drugie zawsze dobre.
Poczucie wolności Kazimierczaka by rosło, gdyby wieżowce skakały, a
Małysz się walił.
Obywatel Kazimierczak mógłby oczywiście wyjść z domu, specjalnie po
to, aby wolność uprawiać. Wstąpić np. do dowolnie wybranej partii
lub organizacji, by na jej zebraniach swobodnie mówić, co myśli.
Wymaga to jednak niestety swobody myślenia. Jej wyrażanie nie bywa
zresztą dobrze przyjmowane. Jeśli mówca myśli to, co większość ze
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lepiej z fiuta zrobić skręta niźli chodzić do rejenta
Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, na
co trafisz – twierdziła mama Forresta Gumpa. Księgowa
ukradła z kont Krajowej Rady Notarialnej milion złotych.
Było to możliwe, gdyż jej przełożeni – notariusze – nie
sprawdzali, co podpisują!
Biuro notariusza powinna to być instytucja najwyższego
zaufania. Płacimy grubą forsę za kompetencję, nieskalaną
uczciwość i bezstronność.
Mrzonki. Pukając do drzwi kancelarii notarialnej nie
mamy pewności, na kogo trafimy. Do spowiedzi chodzi się
z własnego wyboru i w razie wątpliwości, co do
kwalifikacji moralnych księdza, można pojednać się z
Panem B. na własną rękę.
Inna sprawa z notariatem. Obowiązkowy udział notariusza
– w teorii będącego osobą publicznego zaufania – w
sporządzaniu umów i innych dokumentów ma dawać pewność w
obrocie gospodarczym i w stosunkach cywilnych. Niestety,
coraz częściej zdarza się, iż ktoś, kto zaufa papierom
notarialnie poświadczonym, przekonuje się, że nie
należało polegać na osobie tytułowanej sędzią.
* * *
W czasie dwóch minionych lat 20 notariuszy zostało
objętych śledztwami prokuratury. 30 kwietnia 2002 r. do
Sądu Rejonowego w Białymstoku trafił akt oskarżenia
przeciwko notariuszowi Stefanowi W., który cztery lata
wcześniej sporządził dwa akty notarialne potwierdzając w
nich nieprawdę. Chodziło o pobranie oświadczenia woli od
przebywającej w szpitalu osoby pozbawionej świadomości.
Notariusz ów sprzedał swą wiarygodność za małe
pieniądze. Na operacji wystawienia fałszywych dokumentów
zarobił niewiele ponad 2 tys. zł.
Z kolei radomski notariusz oszukiwał urząd skarbowy. 8
listopada 2002 r. sąd skazał notariusza Kazimierza M. za
nieodprowadzenie 100 tys. zł podatku.
Prokuratura Okręgowa w Gdańsku oskarża Andrzeja W.,
byłego syndyka masy upadłościowej Stoczni Gdańskiej
S.A., o niekorzystne rozporządzenie majątkiem upadłej
stoczni. Grozi mu za to do 10 lat paki. W przekręcie na
kwotę ponad 40 mln zł miał swój współudział notariusz
Mariusz K. Tak twierdzi prokuratura. Nie dochował on
należytej staranności i w treści umowy bezprawnie
zaliczył do środków obrotowych gotówkę będącą w kasie
sprzedawanej stoczni oraz kaucje gwarancyjne.
Notariuszowi Mariuszowi K. zarzucono popełnienie
przestępstwa z art. 231 par. 1 kk, za co grozi kara do 3
lat pozbawienia wolności. Toczący się proces sądowy
powinien wykazać, czy notariusz dopuścił się fuszerki,
czy też z pełną świadomością sporządził nierzetelne
dokumenty. Na nierzetelności notariusza Mariusza K.
wzbogaciło się konsorcjum zmontowane przez Janusza
Szlantę, które kupiło gdańską kolebkę "S" wraz z 17 mln
żywej gotówki będącej w kasie stoczni. Domniemanie, że
notariusz zgarnął dużą kasę za celowe sporządzenie
wadliwego aktu, trudno udowodnić z powodu przestępczej
solidarności kombinatorów. Nie ulega jednak żadnej
wątpliwości, że wierzyciele Stoczni Gdańskiej, a także
skarb państwa zostali zrobieni na perłowo z udziałem
notariusza. Mimo to nie można wykluczyć, że gdański sąd
okaże się wyrozumiały dla Mariusza K. Przecież 12
grudnia 2002 r. Sąd Najwyższy, w głośnej sprawie
dyscyplinarnej, odmówił uchylenia immunitetu lubelskiemu
sędziemu Czesławowi M., który dopuścił się fałszerstwa.
Sędzia ex post zastąpił w aktach sprawy wyrok skazujący
wyrokiem uniewinniającym. Sąd Najwyższy orzekł, że takie
fałszerstwo nie daje podstaw do postawienia sędziemu
zarzutów. Termity korporacyjnej solidarności drążą
fundamenty Rzeczypospolitej nr 3.
* * *
W październiku 2002 r. wyszło na jaw, iż Maria K. – od
1993 r. zatrudniona na stanowisku głównej księgowej w
biurze Krajowej Rady Notarialnej – kradła na dużą skalę.
Wystawiała fałszywe przelewy bankowe przekazując forsę
notariuszy na swoje prywatne konta oraz na rachunek
bankowy męża Romana K. prowadzącego firmę Roma.
Maria K. przedkładała do podpisu przelewy swym
przełożonym, to jest prezesowi i skarbnikowi Rady,
wadliwie sporządzone. Księgowa pozostawiała
niewypełnione dwie pierwsze kratki przelewu, a następnie
– po uzyskaniu podpisu prezesa – dopisywała brakujące
cyfry. Tym sposobem na przykład 15 października 2002 r.
przerobiła na przelewie kwotę 5 tys. zł na 355 tys. zł.
Rzecz jasna, księgowa nie mogłaby robić takich
prymitywnych numerów, gdyby jej przełożeni notariusze:
Roman Kolasa oraz Leszek Zabielski (obecny prezes
Krajowej Rady Notarialnej), wykazali choćby minimum
staranności podczas składania podpisów na drukach
przelewów. Tymczasem notariusze nie zwracali uwagi na
to, co podpisują.
Jak ustaliła prokuratura, prezesi Rady niekiedy składali
podpisy in blanco, bo rzadko przychodzili do pracy.
Śledztwo w sprawie kradzieży w Krajowej Radzie
Notarialnej jest w toku. Ze wstępnych ustaleń wynika, że
tymczasowo aresztowana Maria K. ogołociła konta Rady
Notarialnej z 991 418 zł. Niewykluczone, że dokładna
analiza dokumentów przez biegłych wykaże, iż księgowa
ukradła jeszcze więcej.
23 listopada 2002 r. Krajowa Rada Notarialna uchwaliła
"stanowisko w sprawie zaistniałych nadużyć”. W tym
dokumencie czcigodni notariusze raczyli napisać, że:
...przestępstwa dopuściły się osoby związane ze
środowiskiem notarialnym, a czyn ten, który wstrząsnął
wszystkimi notariuszami, godzi w dobre imię Polski. Ho,
ho! Natomiast nie podjęto decyzji personalnych w
stosunku do notariuszy winnych elementarnego zaniedbania
obowiązku.
Ze szczególną ostrożnością należy więc podchodzić do
umów, testamentów i innych aktów powstających w
kancelariach notarialnych członków władz Krajowej Rady
Notarialnej.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Hitler zawsze się przyda
Gdy do Warszawy zjechali ministrowie obrony NATO,
uzbrojeni w solidną porcję propagandy na temat wielkiego
zagrożenia światowego pokoju ze strony Iraku,
demonstrowała przeciw nim powołana na tę okoliczność
Inicjatywa STOP WOJNIE. 24 września pod amerykańską
ambasadą zebrały się dwie setki socjalistów, pacyfistów,
komunistów, anarcholi i innej maści lewackiej mierzwy.
Byli wśród nich
Polacy, Palestyńczycy i Irakijczycy, przeważnie młodzi
ludzie. Starzy, zwłaszcza ci, którzy pamiętają wojnę,
chyba nie mają nic przeciwko niej, bo nie nawołują do
powstrzymania Amerykanów przed bombardowaniem Iraku.
Z transparentów wrzeszczały mało odkrywcze hasła typu:
NIE WOJNIE Z IRAKIEM albo PRECZ Z GLOBALNYM TERROREM
USA. Ale i takie, które świadczą o nieco większej
inwencji twórczej pikietowych malarzy, jak na przykład:
MILLER KWAŚNIEWSKI – DWA BUSHA PIESKI.
Szczególnie wredny był transparent, na którym widniała
podobizna Hitlera z informacją „Wiek XX”, a obok Bush
Dablju, z dopiskiem „Wiek XXI”. Pomiędzy nimi –
swastyka. Przekaz dość jasny. Okazało się, że nie dla
wszystkich.
Pod hotelem Gromada, gdzie Donald Rumsfeld, sekretarz
obrony USA, i John McLaughlin, zastępca szefa CIA,
przedstawiali raporty, w których roiło się od irackich
gazów bojowych, wąglików i rakiet, a sekretarz generalny
NATO lord Robertson poddawał się „wrażeniu”, jakie
„robiły te przekonujące dowody”, do organizatorów
pikiety podeszła usztywniona mundurem funkcjonariuszka z
komisariatu dzielnicy Włochy. Zagroziła, że jeśli
transparent ze swastyką nie zostanie usunięty, sprawą
zajmie się prokurator. Wygłosiła mowę o tym, że ich
działania są nielegalne i poszła sobie. Potem zjawiło
się kilku funkcjonariuszy rodzaju męskiego, którzy
zgodnie z zasadami sztuki zwinęli dwóch chłopaków
trzymających transparent.
Zatrzymani przez policję młodzi ludzie zostali
przesłuchani na okoliczność art. 256 kk: Kto publicznie
propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój
państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic
narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych,
podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo
pozbawienia wolności do lat 2. Policja uznała więc, że
transparent porównujący amerykańskiego prezydenta do
faszysty jest instrumentem propagowania faszyzmu.
Jest w polskim prawie przepis zabraniający obrażania
głowy obcego państwa. Gdyby młodym ludziom postawiono
zarzuty z tego paragrafu, byłoby to zasadne. Wybór
innego paragrafu dowodzi jednak, że dowcipy o
gliniarzach są nadal trafne.
Chyba że policjanci uznali, iż promowanie faszyzmu
polegało na tym, że chłopcy komplementowali Hitlera,
porównując go do światłego, mądrego i demokratycznego
przywódcy Wolnego Świata George’a W. Busha.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pocałuj mnię w dostęp "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Globalna wioska
Sprawy najważniejsze dla świata rozstrzygają się w
Waszyngtonie, Moskwie, Brukseli i w Podgórzynie.
Już trzynasty rok budowane jest w Pomrocznej tzw.
społeczeństwo obywatelskie, to znaczy takie, które
bierze swoje sprawy w swoje ręce, aby zbudować lepszą
przyszłość. Założenie było takie, że lud wybiera swoich
przedstawicieli, najlepszych z najlepszych, oni robią
ludowi dobrze, a Polska rośnie w siłę i ludzie żyją
dostatniej. Niestety, praktyka odbiega od teorii. Naród
widzi, że wybrańcy zabiegają o stołki, aby robić dobrze
przede wszystkim sobie, olewa więc wybory. Za to
częściej niż kilka lat temu udają się referenda, w
których lud wybrańców odwołuje.
Miło nam donieść, że jest w kraju taka gmina, w której
władza nie zajmuje się duperelami, ale troszczy się o
ludzi w globalnym wymiarze. Władza, która jest otwarta
na każdą obywatelską inicjatywę i kreuje śmiałe wizje
świetlanej przyszłości. Lud jednak jest ciemny oraz
niewdzięczny i za swoją władzą nie nadąża.
Gmina Podgórzyn leży z dala od metropolii, na zadupiu,
wciśnięta w pogórze Karkonoszy.
Nad dobrobytem 8,5 tys. dusz czuwa ciało uchwałodawcze,
czyli 20 radnych, oraz wykonawcze, czyli wójt. Niedawno
do Urzędu Gminy przyszedł zafrasowany obywatel. Frasunek
jego wziął się stąd, że świat zmierza w kierunku nie
tym, co trzeba. Obywatel dał temu wyraz pisząc list
otwarty do pani wójt Jolanty Piwcewicz (fot. 1). Na
wstępie autor listu informuje, że "realizuje
konstytucyjny obowiązek troski o dobro ogółu", a przy
tym pragnie wesprzeć ministra spraw zagranicznych w jego
ciężkiej pracy. Wnioskuje więc o udzielenie
Cimoszewiczowi poparcia, "co w większym stopniu może
uaktywnić naszych przedstawicieli na forum Organizacji
Narodów Zjednoczonych". Dalej w liście jest coś o
Konstytucji 3 maja, II wojnie światowej, papieżu,
zamachach terrorystycznych i kamienowaniu kobiet w
Nigerii. Następnie obywatel wyraża pragnienie, aby
słowa: "każdy, edukacja i dobrobyt" połączyć z "prawdą,
sprawiedliwością, dobrem, pięknem i przebaczeniem". "Ze
swojej strony, do dyskusji o reformie ONZ proponuje się
więc wnieść rozważenie utrzymywania nadal prawa veta,
przysługującemu każdemu ze stałych członków Rady
Bezpieczeństwa ONZ" – wyłuszcza pod koniec twórca
epistoły (zachowana oryginalna pisownia), bo "nam,
Polakom nie trzeba tłumaczyć, co oznacza veto".
Zwykły, bezduszny urzędnik pogoniłby takiego petenta, a
jego list pieprznął do śmieci, przez co świat nadal
staczałby się w otchłań. Na szczęście w Podgórzynie
władza potrafi patrzeć dalej, widzieć więcej. Pani wójt
zwołała specjalną sesję Rady Gminy.
Radni, przejęci głębią listu otwartego, 9 października
2002 r., jednogłośnie uchwalili "stanowisko w sprawie
poparcia inicjatywy obywatelskiej".
Punkt pierwszy stanowiska głosi, że "w zamyśle
akceptując politykę rządu Rzeczypospolitej Polskiej w
dążeniach do utrzymania międzynarodowego pokoju i
bezpieczeństwa, wnioskuje się o nowelizację przepisów
Karty Narodów Zjednoczonych". W punkcie drugim
"proponuje się debatę parlamentarną nad propozycją
zniesienia prawa veta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ".
Fakt, że sekretarz generalny ONZ Kofi Annan nie wodzi
palcem po globusie szukając gminy Podgórzyn, wynika
wyłącznie z tego, że dolnośląscy posłowie, którym Rada
Gminy powierzyła misję przedstawienia tego stanowiska w
parlamencie, zajmują się duperelami, zamiast ratować
świat.
Rok temu inny mieszkaniec gminy Podgórzyn przyszedł do
urzędu z niemal równie doniosłą inicjatywą i także nie
odszedł z kwitkiem. Obywatel, artysta plastyk, nakreślił
wizję stworzenia wielkiej panoramy Karkonoszy. Panorama
byłaby usytuowana na wewnętrznej powierzchni okrągłej
budowli nakrytej kopułą ze szklanych, lustrzanych
kwadratów (fot. 2), ciut tylko większą niż kopuła Tadż
Mahal. Zwiedzający kręciliby się w środku panoramy na
ruchomej platformie. Obiekt miałby stanąć na stoku
pagórka opodal dużego sztucznego jeziora – zbiornika
wody pitnej – którego budowę właśnie zakończono.
Pani wójt w lot ogarnęła piękno i śmiałość idei. Urząd
Gminy stanął do przetargu na zakup gruntów nad jeziorem
oferowanych przez Agencję Własności Rolnej Skarbu
Państwa i wygrał. Na razie ponad 20 hektarów leży
odłogiem, twórca idei panoramy nie miał bowiem pomysłu,
skąd wziąć szmal na tę inwestycję. Pani wójt
przeforsowała w Radzie Gminy, żeby tego terenu nie
dzielić na działki budowlane w celu opchnięcia
obywatelom, bo to małostkowe.
Artyście tak się to spodobało, że wymyślił wybudowanie
drugiej, trochę mniejszej szklanej kopuły, w której
prezentowane byłyby najważniejsze sprawy światowe.
Władzy z kolei pomysł spodobał się jeszcze bardziej, bo
uczyniła artystę pełnomocnikiem gminy do spraw panoramy.
Pomysłodawca wykonał więc, na koszt gminy, makietę
kopułek i jeździł z nią po kraju i Europie z delegacją
radnych oraz urzędników, aby zaprezentować ideę.
Ostatnio twórca uznał, że całość byłaby niekompletna bez
planetarium.
Jeszcze inny obywatel stwierdził, że gmina powinna
otworzyć się na świat. Rzucił pomysł budowy tunelu pod
Karkonoszami na południową stronę, do Czech. Tunel
liczyłby 20 kilometrów długości. Należałoby, oczywiście,
wybudować drogę krajową, utworzyć przejście graniczne.
Samochody wjeżdżałyby na rampę, z której ładowano by je
na kolejowe platformy i torami przewożono na drugą
stronę. Powinno się więc zbudować także tory kolejowe
wraz ze stacją przeładunkową.
Ujęci potęgą wizji radni uchwalili aneks do planu
zagospodarowania przestrzennego, w którym przyklepali
pomysł.
Na razie nie wbito nawet łopaty w ziemię, żeby
zainicjować roboty, bo ktoś obliczył, że koszt tylko
części projektu wyniósłby niemal 3 mld zł, a roczny
budżet gminy to 10 mln. Przez roztargnienie nie spytano
o zdanie dyrekcji Karkonoskiego Parku Narodowego,
wojewody, MSZ i braci Czechów, ale to szczegół.
Najważniejsze, że jest plan. Wisi w Urzędzie Gminy i
każdy może sobie popatrzeć. Pomysł nie jest całkiem
nowy. 60 lat temu tunel, tylko nieco skromniejszy,
planowało przekopać szefostwo Trzeciej Rzeszy. Za późno
wzięto się jednak do roboty i nadszedł koniec wojny.
Hitlerowskiej Organizacji Todt udało się przynajmniej
zbudować parę kilometrów drogi, ale Niemcy wtedy
dysponowały szmalem i tanią siłą roboczą w postaci
jeńców z obozu Gross-Rosen.
Niestety, jak wspomniano na wstępie, lokalne
społeczeństwo jest niewdzięczne, zacofane i w ogóle nie
ogarnia śmiałych koncepcji, które dla jego dobra rozwija
miejscowa władza. Ludziska czepiają się pierdół. Nie
rozumiejąc konieczności walki o światowy pokój i
bezpieczeństwo mają pretensję, że od czasu do czasu ktoś
dostanie po zmroku wpierdol, bo w gminie nie ma ani
jednego komisariatu, jest za to kilka nowych knajp
odwiedzanych przez żuli i łysych, nasterydowanych
dresiarzy. Dziwią się, że w razie zadymy przyjeżdżać ma
policja z Karpacza, choć cztery razy bliżej jest do
Jeleniej Góry. Wydziwiają, że panorama Karkonoszy
namalowana pod szklaną kopułą jest potrzebna jak pryszcz
na dupie, skoro z miejsca, w którym miałaby stanąć, i
tak widać całe Karkonosze w naturze. Obywatele woleliby,
żeby zamiast budowy tunelu wyremontowano sypiące się
komunalne budynki lub mieszkania w nich pogoniono
ludziom za symboliczną złotówkę. Przydałoby się też –
marudzą – skanalizowanie gminy i wybudowanie
oczyszczalni ścieków. Dziwią się śmiałym wizjom władzy i
przyziemnie przypominają, że gmina zadłużona jest w
bankach na 6 mln zł, a zabezpieczeniem wierzytelności są
m.in. budynki Urzędu Gminy i szkoły. W swej
małostkowości ludziska ośmielają się przypomnieć, że 2
lata temu z kasy urzędu wypłynęło ponad 130 tys. zł i do
dziś nie wiadomo, co się stało z tą forsą. Całkowitą
bezczelnością jest zaś to, że niewdzięczni obywatele
wytykają paluchem stojącą obok Urzędu Gminy ruinę, w
której kiedyś mieścił się ten urząd. Budynek od lat
remontuje Stowarzyszenie Promocji Gospodarczej
"Pogórze", któremu prezesuje pani wójt.
Oponenci powołali stowarzyszenie o nazwie "Odważni
Wyborcy" (fot. 3), zaczęli wydawać gazetę pod tytułem
"Gminna Prawda" i ruszyli do wyborów, żeby przejąć
władzę. Wsparło ich miejscowe lobby strażackie. Urząd
Gminy uznał, że sikawkowi z OSP zamiast gasić pożary,
jeżdżą do lasu po drewno, a jak już gaszą, to te
obiekty, które sami wcześniej podpalili, żeby wyłudzić
dotacje, którą gmina wypłacała po każdej akcji. Władza
wstrzymała więc wypłacanie szmalu.
W dzień głosowania w gminie piździło, wiatr wiał z
prędkością 120 kilometrów na godzinę i lało jak z cebra.
Wyborcy nie byli więc odważni i siedzieli w chałupach.
Frekwencja była wątła, opozycja nie przejęła władzy w
Radzie Gminy, a pani wójt przeszła do drugiej tury.
Przynajmniej jeden obywatel szczerze się modlił, żeby
wygrała. Człowiek ten, od niedawna mieszkaniec gminy, ma
bowiem śmiały pomysł. Od lat zajmuje się tajemniczym
zjawiskiem kręgów wygniecionych przez nieznaną siłę w
zbożu. Pragnie, żeby na sporym kawałku terenu powstało
eksperymentalne pole, obok lądowisko dla kosmitów i
reflektor, którym przywabiano by gości z innego świata.
Facet jest przekonany, że władza wesprze go w tym
dziele. I my w to wierzymy.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Homo też człowiek cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czarne mole książkowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Klops z borówkami
Borowski gra Belką tak, żeby przegrać.
Były marszałek Marek Borowski jest arcymistrzem
szachowym. Wystarczył jeden jego ruch na poziomie
pionków, żeby powiedzieć królowi szach i mat. Król,
czyli Leszek Miller, miał już
tylko prośbę, żeby jego egzekucję trochę odroczyć:
pragnął zjeść ostatni posiłek i potem sam pociągnąć za
sznurek.
Szachowa przenośnia odnosi się oczywiście do wyjścia
Borówek z SLD i stworzenia Socjaldemokracji PL, co
wreszcie skłoniło Leszka Millera do złożenia dymisji
rządu. Posiłek zaś to zamierzone, ale niedokonane
prywatyzacje ostatniej szansy Millera. Poczem 1 maja
wszyscy widzieli w TV, jak Miller pomagał wykonawcy
wyroku na sobie ciągnąć sznurek ozdobiony białoczerwoną
flagą.
Wszyscy polscy politycy są takimi właśnie szachistami,
których stać na obmyślenie jednego, najbliższego ruchu.
Nikt nie potrafi przewidzieć kilku ruchów przeciwnika i
z góry zaprojektować paru swoich. Z tego też powodu nasi
przemądrzy gracze tylko mniemają, że siedzą nad
szachownicą, ale grają w durnia.
* * *
Hałaśliwie poparłem w „NIE” Borówki. Pragnąłem skrócić
wreszcie męki z Millerem i samego Millera. I chciałem,
aby dokonał się wstrząs na lewicy, także w samym SLD.
Kiedy u krańca zimy partia ta na swej konwencji
postanowiła, że dopiero w grudniu zastanowi się nad sobą
i swą polityką, stało się widoczne, że gangrena zeżre
lewicę, więc niezbędna jest amputacja. Borówki jednak –
zamiast zwrócić się do rozczarowanych wyborców lewicy,
odwrócić plecami do salonów, a twarzą do społeczeństwa –
zgodnie z tradycją SLD – zajęły się ekskluzywną grą
gabinetowo-parlamentarną. Tym wypróbowanym sposobem SDPL
przerwała pęd ku sobie ludzi o lewicowej orientacji i
zaczęła tracić poparcie, zamiast je wzmagać. Jolantę
Banach, która miała być La Passionarią porywającą
upośledzonych, gdzieś schowano i słuch o niej zaginął.
Gra w politycznego salonowca zgotowała Borowskiemu
pułapkę, która była do przewidzenia, gdyby szachista
projektował z góry parę posunięć. Jego partia nie mogła
poprzeć Belki na premiera. Gdyby bowiem Borówki,
niemające właściwie innego programu niż SLD, jeszcze i
politykowały w sprawie rządu, tak jak Janik, wszyscy
uznaliby rozłam dokonany przez Borowskiego za pozorny,
sztuczny i zbędny. Ale niepoparcie Belki także odbiera
Borówkom wiarygodność. Znalazły się w klinczu.
* * *
Buntowi Borowskiego zdalnie, ale wyraziście patronował
Kwaśniewski. Uparty antybelkizm Borówek oznaczałby ich
rozbrat z prezydentem, któremu bliższy stał się teraz
probelkowy Janik, czyli SLD. Poza tym niewsparcie Belki
byłoby postępowaniem Borówek wbrew ich naturze i
interesom. Belka jako osoba i jego koncepcje są jak
skóra zdarta z Borowskiego i Celińskiego. Belka to kość
z kości i krew z krwi Borówek, ich polityczny brat
syjamski.
Nie popierając Belki ani też koncepcji wyłonienia przez
Sejm premiera w osobie Oleksego lub Wojciechowskiego,
czyli rządu koalicji SLD i PSL, Borówki przyłączyły się
do dążeń Platformy i Samoobrony chcących jak
najszybszych nowych wyborów. Dopóki Borówki miały w
rankingach, jak to było zrazu, prawie dwa razy
liczniejsze poparcie niż partia Janika i nadzieję, że
ono dalej będzie rosnąć, w przyspieszonych wyborach
mogły dostrzegać swój interes. Gdy poparcie zaczęło
spadać i niebezpiecznie zbliżać się do wartości
eliminującej po wyborach SDPL z parlamentu, jak
najszybsze wybory przestały się Borówkom opłacać. Z tą
chwilą i z tych powodów wiadomo już, że partia
Borowskiego poprze rząd Belki, co będzie skuteczne
zapewne dopiero w trzecim podejściu – znowu
prezydenckim. Może się to poparcie wyrazić głosowaniem
za Belką, ale wygodniej będzie Borowskiemu osiągnąć ten
sam cel nie przychodząc na głosowanie.
Borówki zagrały, zgrały się i kombinują, jak poprzeć
Belkę a zachować twarz. Stąd kombinacje polegające na
stawianiu Belce warunków: tak, ale jesienią Belka musi
się poddać głosowaniu drugiego wotum zaufania. Tak, ale
wybory w marcu. Twarz Borówek już jest jednak tak bardzo
mglista i nieokreślona, że nie warto im martwić się o
nią. I tak nie jest ozdobą.
Przewiduję, że rząd Belki uzyska aprobatę niezbędnej
większości sejmowej. Dyskusje o tym, czy kompromis na
temat nowych wyborów to luty, marzec czy kwiecień, nie
mają realnego znaczenia. Terminy to tylko ochrona
twarzy. Wszystko jedno, czy potem poślizg, czyli
prolongata wyborów, dokona się z lutego na maj czy z
marca na czerwiec.
Jeśli rząd Belki osiągnie pewien sukces, zmieni to
trochę układ sił przed wyborami na rzecz lewicy jednej
lub drugiej. Na razie Janik gra zręczniej, bo SLD
skorzysta na sukcesie gabinetu Belki, a Borowskiemu,
jeśli wyraziście nie poprze jego powstania, społeczne
zadowolenie z Belkowych rządów nie przysporzy głosów.
* * *
Tocząc te swoje gry i zabawy wszyscy politycy z
wyjątkiem Leppera społeczeństwo odkładają sobie na bok.
Zdają się mówić wyborcom: czekajcie kibice, mistrzowie
grają teraz w szachy.
Publiczność śledząca tę grę topnieje. Wadą graczy jest
zaś skupienie uwagi tylko na najbliższym ruchu. A
politycy myśleć powinni przecież o tym, co będzie za rok
i dalej, i jeszcze potem. Najbliższy ruch jest bowiem
już dla wszystkich do przewidzenia. W tegorocznym
repertuarze politycznego teatru mogą następować tylko
zmiany obsady w rolach drugoplanowych.
Autor : J.U.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Religa na kościach "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lepszy bandyta niż prokurator
Rok 2001. Informatorzy mówią nam o prokuratorze i
policjancie, którzy współpracują z przestępcami. Nie
mamy dowodów. Rok 2002. Ta sama informacja dociera do
nas z innych źródeł. Tym razem mamy poszlaki.
Katowicka Delegatura Centralnego Biura Śledczego
wyłapała w 1999 r. członków jednej z najgroźniejszych
grup bandyckich. Pozyskano świadków, sformułowano akt
oskarżenia. Wkrótce rozpętała się nagonka na świadków
oskarżenia, którzy pomogli w ujęciu groźnych przestępców
i umożliwili przedstawienie im zarzutów.
Człowiek szansa
Marcin Ochmanowicz w 1994 r. dostał wyrok za wymuszanie
długów i nielegalny obrót alkoholem. Dobrze znał zarówno
Pokida, jak i Sandokana – przywódców dwóch
najpotężniejszych grup przestępczych na Śląsku – ale
nigdy nie działał w strukturach ich gangów.
Od siedzących w tym samym areszcie ludzi Sandokana
dowiedział się, że ich szef przebywający na cudownie
uzyskanym zwolnieniu warunkowym planuje zabicie
prokuratora Marka Pasionka.
Pan prok. Marek Pasionek (...) osobiście wydał
postanowienie o moim aresztowaniu. (...) Przekazałem te
informacje zainteresowanemu, gdyż uznałem, że w takiej
sytuacji uprzedzony ma możliwość podjęcia środków
zabezpieczających.
Prokurator Pasionek spotkał się z aresztowanym. Oznajmił
mu, że jego informacja o zamachu potwierdziła się i
zaproponował współpracę. Ochmanowicz się zgodził.
Wyszedł na warunkowe z niezbyt finezyjnym planem,
ułożonym przez organy ścigania: miał robić za przynętę i
wystawić Sandokana. Sandokan nie połknął wabia tylko
dlatego, że wówczas zajęty był prowadzeniem krwawej
wojny z grupą Pokida o odzyskanie wpływów na swoim
terenie.
Nie niepokojony przez bandziorów Ochmanowicz wyjechał do
Holandii, gdzie dorobił się sporych pieniędzy. Kapitał
postanowił zainwestować w kraju. Zaczął od "Merola" i
balangowania.
Wszyscy ludzie Sandokana już siedzieli. Królował Pokid.
On i jego grupa uznali, że rzucająca się w oczy forsa
Ochmanowicza pochodzi z interesów kręconych na
podlegającym im terenie. Złożyli mu propozycję nie do
odrzucenia – żeby pracował dla grupy, dzieląc się
zyskami. Odmówił. Wtedy ludzie Pokida, w obecności
swojego bossa, zmasakrowali jego pracownika. Pobity,
cudem przeżył i został kaleką. Ochmanowicz nie
spokorniał, poszedł z tym na zwykłą policję, a ponieważ
ta słabo zareagowała, nawiązał kontakt z CBŚ.
Trzej funkcjonariusze, którzy spotkali się z
Ochmanowiczem, zaproponowali jemu i pobitemu
pracownikowi oficjalne zgłoszenie zajścia, złożenie
zeznań do protokołu i wystąpienie na procesie w
charakterze świadków oskarżenia. Obydwaj wyrazili zgodę.
Dzięki temu ekipa CBŚ, która od wielu miesięcy
rozpracowywała gang Pokida zdobyła wreszcie coś, za co
gang z szefem na czele mógł trafić do pierdla na dłużej.
Informacja o tym przeciekła do grupy przestępczej przez
jej stałe źródła w prokuraturze i policji. Bandyci
próbowali zastraszyć poszko-dowanego, a Ochmanowiczowi
Grzegorz P. osobiście obiecał, że jego żona nie przeżyje
jego zeznań.
Magicy sprawiedliwości
Ochmanowicz nie miał zbyt wiele do stracenia, poszedł na
całość. W nadziei, że wszyscy wrogowie pójdą siedzieć,
zeznał policji: o strukturze grupy, dokonanych
przestępstwach, miejscach i sposobach pozyskiwania
broni. Również o stałej, długoletniej współpracy z
przestępcami wysokiego rangą funkcjonariusza policji W.
oraz prokuratorki Prokuratury Rejonowej w Gliwicach,
pani Ś.
Zdołał też namówić jednego z żołnierzy Pokida, by
zeznawał prze-ciwko kumplom. Opowiedział on prokuratorom
o działaniach, interesach i zleceniach realizowanych
przez Pokida i jego ludzi. Potwierdził też fakt
ożywionej współpracy funkcjonariuszy organów ścigania z
bandytami. Obiecano mu status świadka koronnego, potem
jednak prokuratura wycofała się z tego (pisaliśmy o tym
w "NIE" nr 40/2001). Miał zeznawać przeciwko grupie na
procesie, teraz siedzi w mamrze. Nawet gliniarze
obstawiają, że długo nie pociągnie. Najlepszy sposób na
uciszenie świadka, to wsadzić go do pierdla, gdzie
siedzą ci, których miał obciążyć swoimi zeznaniami. A
jakby tamtym się nie udało, zawsze znajdą się inni
więźniowie, którzy nie przepadają za takimi, co to
współpracują z organami.
Reakcja na zeznania obciążające grupę, prokuratora i
glinę była natychmiastowa. Ochmanowicz został oskar-
żony o wyłudzenie pokwitowania na 20 tys. zł od
niejakiej Mirosławy T. i usiłowanie zmuszenia jej do
sprzedaży domu po zaniżonej cenie. Także o to, że wraz z
trzema kolegami wyniósł z jej domu sprzęt znacznej
wartości i cenny obraz.
Trzeba trafu, że postanowienie o wszczęciu tego
postępowania podpisała oskarżana przez niego prokurator
Ś., a obciążające go zeznania rzekoma pokrzywdzona
składała w obecności policjanta W., wskazanego przez
niego i jednego z "pokidowców".
Ochmanowicz wiedział, że jeśli trafi do aresztu, gdzie
przebywają Pokid i jego ludzie, to żywy już stamtąd nie
wyjdzie, a jego żona przeczyta w gazecie, że popełnił
samobójstwo. Ukrył się więc. Rozesłano za nim list
gończy. Policja zatrzymała i osadziła w areszcie trzech
jego kolegów. Niedługo miną trzy lata, jak oczekują
procesu.
Sprawa wydawała się zakończona: główny świadek
oskarżenia jest winien, bo się ukrywa, jego koledzy
tkwią w pierdlu z poważnymi zarzutami. Wiarygodność
złożonych przez nich zeznań jest żadna, bo jakie można
mieć zaufanie do przestępców? Ale nie wyszło: Mirosława
T. już na etapie dochodzenia odwołała wszystkie swoje
oskarżenia. Oświadczyła na piśmie, że do obciążenia
Ochmanowicza i jego kolegów nakłonili ją miedzy innymi
wymienieni przez niego w zeznaniach policjant i pani
prokurator! Przysięgała, że kon-struowali za nią
zeznania i kazali je podpisać. Swoje odwołania
kie-rowała do sądu i Ministerstwa Sprawiedliwości. Bez
skutku!
Nie pomogło, że pokazała w sądzie obraz, który mieli
zabrać jej Ochmanowicz i jego kumple, a który wcześniej
sprzedała komuś innemu. Nie przekonały sądu dokumenty
świadczące o tym, że rzekomo zabrany jej sprzęt RTV
został wcześniej zarekwirowany przez komornika. Nie
uwzględniono pisemnych oświadczeń Mirosławy T., że gdy
zaczęła wycofywać się z oskarżeń montowanych przez
funkcjonariuszy państwowych, straszono ją
konsekwencjami. Nie miało też żadnego znaczenia, że
oskarżycielka odpowiada w innym procesie za składanie
fałszywych zeznań. Dla sądu liczyło się tylko zdanie
pani psycholog, która twierdzi, że Mirosława T. odwołała
oskarżenia, bo ukrywający się Ochmanowicz zastraszył ją.
To nic, że według oświadczeń Mirosławy T. to właśnie
pani psycholog wywierała na nią presję.
Efekt montażu
Ochmanowicza ukrywa się od blisko 3 lat. Dwóch jego
kumpli ogląda świat w kratkę równie długo. Trzeci
niedawno został wypuszczony. Nagle okazało się, że
zagrożony jest niską karą, choć przez cały czas
odmawiano mu uchylenia aresztu, argumentując to
dokładnie odwrotnie. On również miał być świadkiem na
procesie przeciwko grupie przestępczej Pokida.
Proces Grzegorza P.. czyli Pokida, utknął w martwym
punkcie. Nie tylko dlatego, że ci, którzy mieli zeznawać
przeciwko niemu i jego ludziom, siedzą w pierdlu, a
jeden z ważniejszych w tej sprawie świadków ścigany jest
listem gończym. Przeciąga się również dlatego, że
"pokidowcy" umiejętnie wykorzystują kruczki proceduralne
i dzięki temu akta sprawy zaczęły krążyć. Z Sądu
Okręgowego w Katowicach – do Sądu Okręgowego w
Gliwicach, a potem do Sądu Apelacyjnego.
Może jednak nie przyniesie to zamierzonej zwłoki w
postępowaniu, pojawił się bowiem nowy świadek, który ma
zeznawać przeciwko Grzegorzowi P. Podobno jego wiedza
jest duża. Jest więc szansa, że bez względu na wysiłki
zmierzające do zdyskredytowania poprzednich świadków
oskarżenia, przestępcza grupa zostanie wreszcie skazana.
Dopuszczamy oczywiście wersję, że oto ukrywający się
groźny bandyta Marcin Ochmanowicz pomawia ścigającą go
prokurator i porządnego glinę, aby zemścić się za ich
bez-
pardonową walkę z przestępcami. Problem jednak w tym, że
nie było bezpardonowej walki.
Źródła nie związane bezpośrednio z gangsterami również
negatywnie wypowiadają się na temat pani prokurator Ś. i
policjanta W. A ściganie listem gończym i aresztowania
pod chwiejnymi zarzutami ludzi, którzy mieli odegrać
istotną rolę w bardzo ważnym procesie, oceniają jako
efekt mistyfikacji.
To co najważniejsze: pojawiły się poważne oskarżenia
funkcjonariuszy organów ścigania o współpracę z
przestępcami oraz oświadczenia o nakłanianiu do
fałszywych zeznań. Wymierne fakty czynią to
prawdopodobnym. Wydaje się, że natychmiast powinno
zostać wszczęte postępowanie wyjaśniające, czy zarzuty
te są prawdziwe. Zapytaliśmy, czy przeprowadzono takie
postępowanie. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Niedawno prasa opisywała, jak przewlekanie spraw
sądowych (aż po przedawnienie) dające poczucie
bezkarności członkom grup przestępczych pozwoliło
wyrosnąć najgroźniejszym polskim gangsterom. Rodzą się w
nas obawy, czy sposób prowadzenia sprawy gangu Grzegorza
P. oraz uciszania świadków, którzy mają zeznawać
przeciwko niemu i jego ludziom, nie da podobnego efektu.
Imię i nazwisko bohatera oraz inicjały prokuratora i
policjanta zostały zmienione
Autor : Dorota Pardecka / Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zawód:SOLIDARUCH
Podobno w 2001 r. "Solidarność" przegrała wybory.
Podobno władzę sprawuje koalicja SLD–UP–PSL. Podobno
ekskomuchy i wieśniaki dokonały rzezi w państwowych
firmach wycinając fachowców o rodowodzie
solidarnościowym. Podobno.
Prawda wygląda inaczej. Szczególnie na Śląsku, gdzie
działacze "Solidarności" obsiedli kierownicze stołki w
kopalniach i spółkach węglowych.
Związek zawodowy chlubiący się obaleniem komunizmu
zorganizował niedawno ogólnośląski dzień protestu
przeciwko gigantycznemu bezrobociu i coraz większej
nędzy ludzi pracy oraz ludzi bez pracy. Akcji przewodził
Piotr Duda, od połowy zeszłego roku przewodniczący
Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ "Solidarność".
* * *
Wcześniej przewodniczącym śląsko-dąbrowskiej
"Solidarności" był Wacław Marszewski, który nastał po
Marku Kempskim, gdy ten został wojewodą. Marszewski w
obecnym proteście nie brał udziału. Nie musiał. Jego
bieda i bezrobocie nie dotyczą. Dla byłego
przewodniczącego Marszewskiego przygotowano posadę w
kopalni Knurów. Kiedyś tam pracował, ale 10 lat temu
odszedł, by robić karierę działacza. Aby Marszewskiemu
umożliwić powrót do pracy, przygotowano skomplikowaną
operację logistyczną.
Formalnie Wacław Marszewski był pracownikiem kopalni
Knurów od 1984 r. do połowy listopada 1993. Potem
przeszedł do pracy w Gliwickiej Spółce Węglowej (GSW).
Faktycznie zaś, od maja 1992 r., prawie cały czas
siedział w Zarządzie Regionu "Solidarności" w
Katowicach. W tym czasie dostał także posadę w
Regionalnym Przedsiębiorstwie Związkowym. Krzywda więc
mu się nie działa, choć na pracę nie miał czasu.
Najpierw w kopalni, a później w spółce węglowej dostał
urlopy bezpłatne.
Po klęsce Akcji Wyborczej Solidarność i po wyborze
nowego przewodniczącego związku Marszewski wylądował w
Biurze Zarządu Gliwickiej Spółki Węglowej. I siedział
tam tak długo, jak było to możliwe. Czyli do likwidacji
GSW. 1 lutego tego roku, na podstawie porozumienia stron
i zakładów, został "przeniesiony" do pracy w kopalni
Knurów. Czeka tam na niego ciepłe gniazdko w dziale
przygotowania produkcji.
Były przewodniczący za późno się zajął ucieczką z okrętu
zatopionego przez wiceministra Marka Kossowskiego,
autora najnowszego programu restrukturyzacji górnictwa
(częścią tego programu jest likwidacja spółek
węglowych). Wszystkie intratne posady w kopalniach
należących do GSW były już zajęte.
Przypadek byłego przewodniczącego potwierdza regułę do
dziś obowiązującą w górnictwie – będący niegdyś
działaczami "Solidarności" prezesi to święte krowy.
Dlatego Jan Dąbrowa może być spokojny o swoją dalszą
karierę. Dąbrowa stał niegdyś na czele "Solidarności" w
kopalni Brzeszcze. Potem z fotela przewodniczącego
związku przeniósł się na fotel dyrektora do spraw pracy
w tej kopalni. Potem awansował jeszcze wyżej – został
dyrektorem w dziale restrukturyzacji Nadwiślańskiej
Spółki Węglowej (NSW). Następnie wskoczył na dyrektora
biura zarządu spółki, którym był do 1 lutego. A teraz –
gdy wiceminister Kossowski chce zlikwidować mu
stanowisko pracy likwidując NSW – Dąbrowa powraca do
swojej macierzystej kopalni. Wedle naszych informatorów,
w Brzeszczach zajmie jedno z kierowniczych stanowisk.
Ale ciekawsze jest to, że kopalnia oddelegowała go do
pracy w NSW, póki ta spółka jeszcze funkcjonuje. Tutaj
są wyższe zarobki.
Krzysztof Młodzik to kolejny działacz, któremu grozi
zatopienie stołka. Co więcej, o niczym innym nie marzą
jego dawni koledzy związkowi. Młodzik najpierw
przewodniczył Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność"
kopalni Piast. Potem pełnił funkcję przewod-niczącego
Sekretariatu Górnictwa NSZZ "Solidarność". Stamtąd
trafił do Nadwiślańskiej Spółki Węglowej. Został w niej
zastępcą dyrektora Nadwiślańskiej Agencji
Ubezpiecze-niowej, a wreszcie wiceprezesem do spraw
pracy. To za jego czasów górnicy okupowali siedzibę NSW,
by protestować przeciwko zamykaniu przez Nadwiślańską
kolejnych kopalń.
Ponieważ teraz rząd zamyka Nadwiślańską, Młodzikowi
grozi bezrobocie. Przytuliskiem dla byłego
przewodniczącego ma się stać kopalnia Wesoła. Z naszych
informacji wynika, że w kopalni leży już podanie
Młodzika o przyjęcie do pracy. Podanie z gatunku tych,
których nie się nie odrzuca...
O swoją przyszłość raczej nie musi się martwić Eugeniusz
Pawełczyk. Ten działacz "Solidarności" od wielu już lat
zajmuje wysoką pozycję w hierarchii górniczej. Przed
stanem wojennym pracował w Centralnym Ośrodku
Informatyki Górnictwa, potem w kopalni Barbara, a
następnie w kopalni Staszic. Tam się zaczęła jego wielka
kariera. Przeszedł do Państwowej Agencji Węgla
Kamiennego. Przetrwał przekształcenie jej w Państwową
Agencję Restrukturyzacji Górnictwa (PARG). Jemu
przypisywane jest autorstwo kolejnych programów
restrukturyzacji. Wśród działaczy górniczych związków
zawodowych konkurujących z "Solidarnością" uchodzi on za
"ideologa prawicy".
Pawełczyk przetrwał ostatnie trzęsienie stołków. Został
wiceprezesem powołanej przez rząd Kompanii Węglowej.
Sztuka przetrwania powiodła się też Stanisławowi
Trybusiowi, który był wiceprezesem PARG, ale został
odwołany już w maju zeszłego roku. I został przyjęty do
pracy w kopalni Piast. Trybuś należał do ścisłego
kierownictwa "Solidarności". Zanim trafił na posadę
państwowego wiceprezesa był członkiem Komisji Krajowej
NSZZ "Solidarność" oraz członkiem Zarządu Regionu
Śląsko-Dąbrowskiego.
Trzęsienie ziemi dotknęło wyłącznie tych funkcjonariuszy
"Solidarności", którzy wspięli się zbyt wysoko. Chociaż
nie wszystkich. Jednym z dyrektorów w Jastrzębskiej
Spółce Węglowej (JSW) jest Jerzy Pisarek. Wcześniej był
dyrektorem kopalni Borynia, a jeszcze wcześniej
przewodniczącym Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" w
tym samym zakładzie. Z "Solidarności" wywodzą się Józef
Mielnikiewicz, prezes Polskiego Koksu (spółki powołanej
przez JSW) czy Krzysztof Ogiegło, były dyrektor kopalni
Jastrzębie, a teraz dyrektor do spraw przygotowania
produkcji w JSW. Prawdziwą kuźnią kadry kierowniczej
była zakładowa organizacja "Solidarności" w kopalni
Pniówek. Stąd wywodzą się: Włodzimierz Radoła (były
wicedyrektor kopalni Moszczenica, były dyrektor JSW,
obecny wiceprezes JSW), Marian Ślęzak (wiceprezes JSW),
Wacław Bentkowski (teraz jest wiceprezesem Polskiego
Koksu, spółki-córki JSW), Bogusław Jaskier (były
dyrektor kopalni Borynia, dzisiaj jeden z dyrektorów
JSW). Kto ograniczył apetyt do stanowiska dyrektorskiego
w kopalni, ten ma święty spokój. Trzeba tylko pamiętać,
żeby za bardzo nie podskakiwać załodze.
Aleksander Boroń, dawniej przewodniczący Komisji
Zakładowej NSZZ "Solidarność" w kopalni
Kazimierz-Juliusz, obecnie wiceprezes zarządu tej
kopalni do spraw zarządzania zasobami ludzkimi.
Jerzy Janczewski poprzednio przewodniczący KZ NSZZ
"Solidarność" w kopalni Jankowice. Teraz dyrektor do
spraw pracowniczych w tej samej kopalni. Personalnik to
jak widzimy typowe stanowisko dla związkowca.
Kolejnym wyjątkiem może być Jacek Parzyjagła,
przewodniczący "Solidarności" w kopalni Rydułtowy, który
awansował na dyrektora do spraw pracowniczych. Przez
kilka lat górnicy bez skutku domagali się jego dymisji,
ale wreszcie do niej doszło.
* * *
Większość liderów górniczej "Solidarności" w momencie
przeprowadzki do dyrektorskich gabinetów była słabo
wykształcona. Działacze związkowi kończyli edukację
najczęściej na technikum. To, co w innym wypadku byłoby
słabością, tu okazało się atutem. Teraz liczna grupa
byłych związkowców legitymuje się dyplomami Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego. Wśród studiujących na KUL był
wspomniany powyżej Aleksander Boroń. Mamy kopię uchwały
Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" o dofinansowaniu
jego studiów w wysokości 500 zł na semestr.
Kościół zadbał o to, by solidarnościowi prezesi
zdobywali tytuły licencjackie w miarę tanio i
bezboleśnie. Na wydziale nauk społecznych KUL jest
kierunek zarządzanie i marketing. W ramach tego kierunku
powstała specjalizacja menedżersko-związkowa. Jednym z
wykładowców został Marian Krzaklewski. Wówczas dziekanem
wydziału był prof. Adam Biela, poseł AWS, a teraz
senator LPR, zarazem członek władz "Solidarności"
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Prof. Biela to człowiek, którego lewica powinna ozłocić.
Niewielu tak bardzo się przyczyniło do klęski AWS jak
on. Ojciec ustawy o powszechnym uwłaszczeniu mającej
rozłożyć spółdzielczość mieszkaniową, za darmo dać
mieszkania tym, którzy nie wykupili ich na własność, i
do reszty rozwalić budżet państwa rozdawnictwem bonów
uwłaszczeniowych.
Prof. Biela był wyrozumiały dla swoich kolegów
związkowych, którzy nie dorównywali mu geniuszem i
wiedzą.
Studenci nie musieli się zanadto przemęczać. Podczas
rekrutacji także nie stawiano im jakichś szczególnych
wymagań. O wpisaniu na listę studentów decydował konkurs
świadectw, przy czym uczelnia lojalnie informowała
wszystkich chętnych: "Preferencje dla osób ze stażem
związkowym".
Wszystko to i tak był pic na wodę. Jeden z biuletynów
informacyjnych KUL podaje przy specjalizacji
menedżersko-związkowej: liczba miejsc na danym kierunku
– 60, liczba kandydatów na jedno miejsce – 1. Jak z tego
widać, nie było żadnej konkurencji, żadnej walki o
miejsca. I żadnego konkursu świadectw. "Solidarność"
skorzystała ze sprawdzonego w PRL systemu
przydziałowego. Wówczas obowiązywały przydziały na
lodówki, samochody osobowe czy telewizory. A w związku,
który w Polsce budował kapitalizm, obowiązywały
przydziały na dyplom KUL.
Na KUL dalej istnieje specjalizacja
menedżersko-związkowa. Kierownikiem jest – nie
zgadniecie – prof. Biela. Dalej obowiązują "preferencje"
dla związkowców ze stażem. Zajęcia trwają trzy i pół
roku, po cztery dni w miesiącu. Pełen luz za około 1,3
tys. zł za jeden semestr. Kandydaci pytani są o to, ile
lat minęło od matury. Jeśli dużo, to przed rozpoczęciem
"nauki" mogą wziąć korepetycje z matematyki.
* * *
Wnioski są dwa. Po pierwsze – menedżerowie made by
"Solidarność" znajdują się pod jakąś szczególną ochroną
– jak wilki albo żubry. Po drugie – łapiemy się za
głowę, że kopalnie dołują i mają gigantyczne długi.
Tymczasem powinniśmy uznać za cud, że w ogóle działają.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIEwarto
"Rajd"
Jeżeli ktoś wam powie, że kino francuskie zawsze jest
lepsze od kina amerykańskiego, bo tkwi w nim ta
delikatna francuska finezja, to wyślijcie go na "Rajd".
To komedia. Już się śmialiśmy pod wąsem. O czterech
idiotach i szurniętej w rozum bogatej pannie. Jeden z
kretynów cały czas ma sraczkę i lata do kibla. Łojezu,
jakie śmieszne! Pozostali nic nie kumają i mówią chórem.
Potem szczają przez 5 minut i rozmawiają, a kamera z
lubością im towarzyszy koncentrując się na strugach
moczu. Ryczeliśmy ze śmiechu jeszcze przez 5 minut po
ewakuowaniu się z kina w środku filmu. Żabojady
wyciągnęły od nas 20 zeta za coś, co nie powinno w ogóle
pojawić się na ekranach.
"8. mila"
Nagrajcie sobie z radia jedną albo dwie piosenki
Eminema. W pokoju zachlapcie ściany sprejem, a na środku
rozpalcie ognisko, żeby się poczuć jak w slumsach.
Zaproście na chwilkę zapitą sąsiadkę z dołu, żeby miała
opuchnięty od chlania dziób. Może być na lekkiej bani i
niech coś krzyczy piskliwym głosem. Puśćcie sobie te
piosenki z magnetofonu, pogibajta się przy ognisku,
zrzućcie sąsiadkę ze schodów. Zróbcie remont w pokoju.
To i tak lepsze, niż siedzieć w kinie na "8. mili" i
zastanawianie się, kiedy ten film się wreszcie zacznie.
Zanim akcja nabierze życia, pojawiają się napisy
końcowe.
David Baldacci "Ten, który przeżył"
Superman z jednostki antyterrorystycznej na sekundę
przed wejściem do akcji pada sparaliżowany w wyniku
sugestii posthipnotycznej poczynionej przez
skorumpowanego psychoanalityka, którego przekupiła matka
dziecka pragnąca zemścić się za to, że dziesięć lat
wcześniej jej syna zastrzelili terroryści. Do tego mamy
handlarzy narkotyków pod przykrywką hodowców koni,
handlarzy narkotyków bez przykrywki, sektę białych
supremistów, dobrego czarnego gangstera, złego białego
gliniarza, FBI, CIA i tyle broni, że można by wygrać
wojnę z Irakiem. Nawet na 510 stronach nie chce się to
wszystko pomieścić i w efekcie mamy burdel zamiast
sensacji.
Joanna Chmielewska "Pech"
Pecha to mają ci, którzy to gówno kupili. Najnowsza
książka Chmielewskiej składa się z pięciu jej starszych
książek – mamy zatem dwie baby o takim samym imieniu i
nazwisku (jak w "Zbiegu okoliczności"), upiorną rodzinę,
co ma zostawić spadek (jak w "Harpiach") i byłego gacha
głównej bohaterki, wrednego do wypęku, co to go kiedyś
kochała ślepo, potem przejrzała na oczy, a gach zbierał
materiały na różnych takich i w końcu go zatłukli, w
które to zatłuczenie główną bohaterkę usiłuje wrobić
wielbicielka denata, gruba i głupia (jak "Drugim
wątku"). No i – do kupy – mamy komunistyczną klikę,
która się uwłaszczyła i rządzi wszędzie, a także kradnie
i morduje, jak we wszystkich książkach Chmielewskiej po
upadku komuny. Przed upadkiem komuny partyjni mordercy u
Chmielewskiej nie występowali. Może by tak wszyscy
wielbiciele talentu tej niegdyś uroczej autorki zrzucili
się na jakiś fundusz emerytalny, żeby już nie musiała
pisać.
Nigel McCrery "Sieć pająka"
Doktor Samantha Ryan – bohaterka McCrery’ego – wraz z
wymyśloną przez Katchy Reichs doktor Tempe Brennan i
doktor Kay Scarpetta z książek Patrizii Cornwell tworzą
międzynarodówkę patolożek. Wszystkie są pracowite,
samotne, walą się z policjantami nie mając z nimi
orgazmu i są od nich znacznie bystrzejsze, toteż tylko
dzięki temu sprawiedliwości staje się zadość, a
złoczyńcy nie uchodzą wolno. Grzebanie się w tej
literaturze jest równie przyjemne jak grzebanie w
zwłokach, którym bohaterki zarabiają na życie.
Hector Macdonald "Teoria gier"
Chciwy i szalony naukowiec, piękna dziewczyna, przemyt
narkotyków, afrykańskie krajobrazy – bohaterowie i
dekoracje akurat na scenariusz filmu klasy C. Intryżka
też poślednia, i to mimo gier pozorów, zagrań va banque
i (nie)oczekiwanych zwrotów akcji. Autora reklamuje się
jako twórcę nowej kategorii literackiej – thrillera
emocjonalnego. A nam się wydaje, że każdy thriller jest
emocjonalny... W tym wypadku największe emocje
towarzyszą czytelnikowi, gdy zastanawia się, czy warto
wydać na książkę 29,80 zł. Odpowiedź w tytule rubryki.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Perwersum mobile "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIKczemnicy
Czy Zelmer przeżyje złodziei z prawicy, dyrektorkę spod
krzyża i kontrolerów z politycznym zleceniem?
Najwyższa Izba Kontroli służy prawicowej sitwie do
dowalania lewicy i wybielania nieudaczników
zarządzających państwowymi firmami za czasów śp. AWS. W
Rzeszowie Zarząd Regionu "S" poszczuł NIK na prezesa
Zelmeru, który znalazł kwity świadczące o wieloletnim
bezkarnym wyprowadzaniu szmalu z tej firmy przez
solidaruchów.
Na początku lat 90. prezesem Przedsiębiorstwa
Państwowego Zelmer został popierany przez "Solidarność"
Bogusław Madera. Faceta wspierała m.in. Bożena Oborska,
działaczka zakładowej "S". Madera dostał umowę
menedżerską, co sprawiło, że był panem, bogiem i carem
nie tylko w zakładzie, ale i w mieście. Gdy facet
zorientował się, jakie możliwości daje kapitalizm,
utworzył Zelmer Deutschland, który miał być
odpowiedzialny za sprzedaż wyrobów polskiej firmy w
Niemczech. Następnie na identycznych zasadach powstała
firma Zelmer France. Zelmer stracił kontrolę nad handlem
zagranicznym, a obie spółki-córki nie robiąc praktycznie
nic dostawały prowizję za każdą sztukę sprzętu AGD
sprzedawaną na ich rynkach. Oczywiście, stanowisko
dyrektora w niemieckiej spółce-córce przypadło
Bogusławowi Maderze. W tak banalny sposób wyprowadzono 4
mln zł do Niemiec, nie dostając nic w zamian. Kilka
milionów złotych wypłynęło do Francji na takich samych
zasadach. Ale przez długi czas o istnieniu tych firm
wiedziało jedynie kilka osób.
* * *
W 1997 r. weszła w życie ustawa tzw. antykorupcyjna
zakazująca szefom spółek skarbu państwa zajmowania
stanowisk kierowniczych w innych spółkach. Już po
wprowadzeniu tej ustawy NIK kontrolowała Zelmer. Zdaniem
szefa delegatury Izby w Rzeszowie Stanisława Sikory,
kolesia, który na posadkę w Izbie trafił wprost ze
stołka doradcy ZR "Solidarność", wszystko było w porzo.
Madera ustawy antykorupcyjnej nie łamał. Pierwszy menago
na Podkarpaciu stracił posadę w Zelmerze w 1998 r.
wskutek wojny partyjnej. Na jego miejsce przyszła Bożena
Oborska, kobieta niezwykle pobożna, wieloletnia sąsiadka
Stanisława Sikory z NIK i jego dobra znajoma. Rządziła
firmą do 2001 r. A do kwietnia 2002 – czyli do momentu
likwidacji Zelmer Deutschland – była w tej spółce
dyrektorem zarządzającym. To była prawdziwa katastrofa.
Zelmer, który wcześniej osiągał przyzwoite wyniki, pod
rządami Oborskiej wypracował 20 mln strat i 36 mln
długów w bankach. Z firmy wyciekał ogromny szmal na lewo
i prawo, np. Zelmer płacił podwójne prowizje eksportowe.
Raz do swej francuskiej spółki- córki, raz do
warszawskiej Zelmer Trading. Wypłacanie podwójnych
prowizji za te same transakcje było tajemnicą – nie
informowano o tym rady nadzorczej firmy ani ministra
skarbu. Tylko przez 7 miesięcy 2001 r. straty w
eksporcie wyniosły 22 mln zł, co przy dobrej
koniunkturze na rynku było nie lada sztuką. Oborska
popisała się jednym zarządzeniem: zakazała głównemu
księgowemu kontrolowania faktur dotyczących zakupów
surowców i materiałów. To w Zelmerze jest blisko 40
proc. wszystkich kosztów. Takie posunięcie z księgowym
to rzecz niesłychana w normalnej firmie.
Menedżerka Oborska rozwijała też Zelmer. Włożyła 79 mln
zł w postęp techniczny i nietrafione inwestycje.
Wszystkie działania Oborskiej sprawiły, że firma zaczęła
zdychać, tracić rynek i markę, czyli to, co
najcenniejsze. Zelmer zmierzał błyskawicznie na dno.
Nasze wiewiórki twierdzą, że miało to na celu jedno –
zmniejszenie wartości firmy i przejęcie jej po
planowanej prywatyzacji. Oborska hojnie obdzielała też
darowiznami – głównie miejscowe parafie – wydała na nie
ponad milion złotych.
Za swoje trzyletnie rządy Bożena Oborska otrzymała ponad
1,7 mln zł wynagrodzenia.
* * *
Po wygranych przez SLD wyborach w 2001 r. prezesem
Zelmeru został Andrzej Libold z Wrocławia. Facet zna się
na finansach i zarządzaniu. Pracował przez wiele lat w
Polarze, branżę AGD zna dobrze. Po kilkunastu dniach
zorientował się, jakie były mechanizmy wyprowadzania
szmalu z Zelmeru. I tak skończyły się dobre czasy dla
niektórych kolesiów z układów – tych, co mieli kasę z
rzeźbienia Zelmeru. Libold publicznie głosił też, że nie
będzie bulił haraczu miejscowym kacykom, do czego byli
przyzwyczajeni. Odmówił nawet pokropku w zakładzie po
tym, jak go przejął.
Lokalne media rzuciły się na Libolda, gdy wyszło na jaw,
że pożyczył miejscowemu baronowi SLD Wiesławowi
Ciesielskiemu 100 tys. zł przed wyborami. Pożyczył
legalnie, prywatne pieniądze, a Ciesielski fakt ten
ujawnił w zeznaniu majątkowym.
Sytuacja, w której znalazł się Zelmer pod rządami
prawicowej menedżerki, oraz wszelkie wałki na kasie
zostały opisane w rządowym "Raporcie otwarcia". Sposób
rządzenia Oborskiej powinna zbadać miejscowa
prokuratura, bo tam trafiło doniesienie, ale mija 18.
miesiąc i prokuratura jakoś nie bierze się za sprawę.
Libold naraził się wielu facetom w czarnym do bólu
Rzeszowie, bo zepsuł im układy wypracowane przez lata.
2500 ludzi z załogi (no oprócz tych z "S") dałoby się
jednak za kolesia pokroić, ponieważ po niespełna dwóch
latach jego rządów firma stoi na nogach. Ma zyski i
wolną kasę na koncie. Nie zwalnia ludzi, płaci w
terminie, choć załoga zgodziła się na redukcję płac, aby
tylko mieć robotę. Są jednak ludzie w Rzeszowie, którym
zależy na tym, aby Libolda spacyfikować, a firmę
rozłożyć. Ostatnio Związek Zawodowy Przemysłu
Elektromaszynowego Zelmer poinformował marszałka Sejmu,
że firma znalazła się w niebezpieczeństwie, bo chcą ją
zniszczyć ludzie z ZR "Solidarność" i dyrektor oddziału
NIK w Rzeszowie Stanisław Sikora. Ludzie grożą, że jak
nikt się tym nie zajmie, to pojadą do stolicy robić
zadymę.
* * *
Od ogłoszenia "Raportu otwarcia" z Zelmeru nie wychodzą
inspektorzy NIK. Początkowo badali ów "Raport". NIK w
wystąpieniu pokontrolnym usprawiedliwiała, jak mogła,
nieudolne rządy Oborskiej. Kontrolerów NIK nie
interesowały ewidentne dowody na przekręcanie państwowej
kasy za pośrednictwem m.in. Zelmer Deutschland i Zelmer
France, dowody świadczące o płaceniu podwójnych
prowizji, transfery kasy do wielu spółek. Inspektorzy
nawet nie chcieli wziąć tych kwitów do łap. NIK ustaliła
to, co chciała, czyli że za Oborskiej wszystko było OK i
nakazała skorygowanie przekazanych Ministrowi Skarbu
Państwa nierzetelnych i niezgodnych z prawdą informacji
o stanie Zelmer S.A. zawartych w Raporcie otwarcia.
Andrzej Libold nazwał wystąpienie kontrolerów Izby
skandalem i odmówił podjęcia działań wnioskowanych przez
NIK. Sikora zareagował nerwowo i gdy Libold był na
urlopie, ogłosił w lokalnej prasie, że zwróci się do
ministra o zwolnienie chłopa z posady. Powód – Libold
zasiadał w radach nadzorczych. Prezes Zelmeru mówi
jasno, że obejmując posadę w Rzeszowie informował
ministra o tym fakcie. Wszystko ujawnił w swoich
zeznaniach majątkowych składanych w ministerstwie.
Minister nie widział w tym problemu.
Jacek Stachiewicz, dziennikarz "Super Nowości", zapytał
Sikorę, czy wiedział o dyrektorskich stanowiskach w
niemieckiej spółce poprzednich zarządców Zelmeru. Sikora
odparł, że "nie było to przedmiotem kontroli". – Bo kto
dzisiaj pamięta o jakiejś niemieckiej spółce i czy oni
byli tam dyrektorami... To było dawno – wyjaśnił
bystrze.
Obecnie po Zelmerze kręci się kolejna grupa kontrolerów
NIK. Tym razem zażyczyli sobie poufnych, strategicznych
wręcz umów eksportowych. Związki zawodowe w piśmie do
marszałka Borowskiego wyrażają obawę, że te tajne
"wyciekną", bo jeden taki przypadek miał już miejsce.
Rzeszowski Zelmer to duża i ważna firma, nie tylko dla
województwa. Obecnie przygotowywana jest jej
prywatyzacja, ale prywatyzacja za pośrednictwem giełdy,
czyli taka, na której zrobić prywatny przekręt jest dość
trudno.
* * *
Działania rzeszowskiego oddziału NIK to sankcjonowanie
bezprawia i grabienia państwowego majątku przez kolesiów
spod znaku "S". Faceci z NIK posunęli się nawet do
podania nieprawdy w swoim raporcie. Napisali, że w
latach 1999–2001 Zelmer Trading Warszawa nie dostał
prowizji od eksportu do holenderskiej firmy Beska. Z
dokumentów, które mamy w łapach, wynika jasno – taka
prowizja została wypłacona: ponad milion złotych.
Zresztą fakt ten potwierdził Urząd Kontroli Skarbowej.
Skoro jednak kontrolerzy z NIK nawet nie zaglądali do
niewygodnych dla "S" dokumentów, to piszą, co piszą.
Prezes Libold, gdyby tylko chciał działać jak Oborska,
mógłby opierając się na wystąpieniu pokontrolnym NIK,
oddział Rzeszów, wyprowadzić z Zelmeru kolejne miliony
złotych, bo ma na to przyzwolenie instytucji kontrolnej
i włos by mu z głowy nie spadł. Cała ta zadyma związana
z "Raportem otwarcia" i działaniami kolesiów z NIK nie
tylko w Rzeszowie dowodzi jednego – politycznych, a
nieprofesjonalnych intencji Sekuły, Szwedowskiego i
spółki.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Pan papież powiedział, że Polska musi do Unii. Rzekł
to wyraźnie i jednoznacznie – co rzadko mu się zdarza.
Słowa papieża Polaka uraziły prawdziwych Polaków
katolików: Giertycha, Bendera, Pęka. Ostatni ujawnił swe
talenty teologiczne i opieprzył pana papieża za lenistwo
oraz opieszałość w czytaniu traktatu akcesyjnego. Jeśli
dalej pan papież będzie chodził na pasku
euroentuzjastów, to w Polsce może dojść do schizmy.
• Pani posłanka Sierakowska powiedziała wyraźnie i
jednoznacznie to, o czym w SLD szepcze się po kątach:
Leszku Millerze, zastanów się nad swą dymisją. Wedle
plotek, po dymisji Miller swą aktywność skupiłby na
partii. Czy byłoby to dobre dla partii, tak jak jest
niedobre dla państwa.
• Pan baron mazowiecki Mariusz Łapiński uchylił
kapelusza przed uczciwymi dziennikarzami przepraszając
ich za pochopne, grube i niedworskie słowa. Do takiej
galanterii namówił go sam premier. Łapiński zadeklarował
grzeczne milczenie aż do referendum. Prokuratura i
ABWera ogłosiły, iż zajmują się sformułowanymi w mediach
zarzutami o korupcję wobec byłego ministra zdrowia i
jego współpracowników. Pan Aleksander Nauman w wyniku
powyższych wydarzeń podał się do dymisji, którą pan
premier z ulgą przyjął.
• Pan Marek Kolasiński, pan Władysław Jamroży i pan
Jacek Turczyński – byli prominenci z nadania AWS – już
mogą i nadal będą mogli składać wyjaśnienia
prokuratorom. Oskarżeni są o korupcję i narażenie skarbu
państwa na straty. Nie mają obecnie tak dużej
popularności w mediach jak oskarżani o afery SLD-owcy.
Zresztą ekipa SLD zaraz po objęciu władzy też nie paliła
się do nagłośnienia afer prawicowych poprzedników.
Wolała demonstrować grzeczność i europejską
koncyliacyjność.
• Pan Jan Parys – były poseł i nadzieja polskiego,
narodowego i prawdziwego katolicyzmu – nie chce oddać
100 tys. zł, które wypłacił sobie z kasy Fundacji
Polsko-Niemieckie Pojednanie. Pan Parys najwidoczniej
uważa, że wolno mu żyć z byłych robotników przymusowych,
bo wielkim patriotą jest.
• Pan poseł Ryszard Bonda, niedawno Samoobrona, nie
powiedział, dlaczego 13 tys. ton zboża należącego do
Agencji Rynku Rolnego zniknęło z jego magazynów. Bonda
miał zboże przechowywać, za co skarb państwa płacił mu
jak za zboże. Zapewne Bonda opylił ziarno, a szmal
inkasował dalej. Gdy w zeszłym tygodniu wysypała się
afera Bondy, ławy poselskie partii chłopskich
opustoszały. Złośliwi komentowali, że następni
posłowie-przechowywacze państwowego zboża prysnęli
zacierać ślady.
• Pan poseł Franciszek Franczak mówił, że w Samoobronie
kręci się coraz więcej politycznych bankrutów. Franczaka
już w partii Leppera nie ma. Za to wśród doradców
wiecznie opalonego Leppera znaleźli się: Mieczysław
Wachowski i Ryszard Czarnecki.
• Pan poseł Aleksander Grad, – teraz Platforma
Obywatelska, wcześniej AWS – jako sejmowy przewodniczący
podkomisji kontroluje Agencję Modernizacji i
Restrukturyzacji Rolnictwa, która daje zarobić spółkom
małżonki pana posła Grada. Wybitny parlamentarzysta PO,
partii też programowo walczącej z korupcją, nie widzi w
takich powiązaniach nic zdrożnego.
• Pani Wanda Nowicka, szefowa Federacji na Rzecz Kobiet
i Planowania Rodziny, zaapelowała o wprowadzenie pigułki
wczesnoporonnej RU 486. Używanie jej pozwoliłoby na
planowanie poczęć, również wśród klasy politycznej.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wiara czyni HIV-a "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wszechpolish jokes
Spójrzcie, jak się zabawia poważny polityk, szef Ligi
Polskich Rodzin, poseł Roman Giertych. Oto obrazek z
życia wodza i nadziei narodowej prawicy.
Liga Polskich Rodzin domaga się dymisji komendanta
miejskiej policji w Olsztynie. Poszło o policyjny
raport, w którym zaliczono Młodzież Wszechpolską do
"organizacji o zabarwieniu nazistowskim". Komendant
tłumaczy, że to pomyłka, i przeprasza działaczy Ligi.
(...) Roman Giertych, poseł LPR i honorowy
przewodniczący Młodzieży Wszechpolskiej, wystąpił już do
komendanta głównego o odwołanie szefa olsztyńskiej
policji. (...) spotykam się w tej sprawie z komendantem
głównym – mówi Giertych. – Przeprosiny przyjmujemy, ale
nie możemy pozwolić by osoba winna takiego skandalu nie
poniosła konsekwencji – doniósł olsztyński dodatek
"Gazety Wyborczej".
A było tak
Komenda Miejska Policji w Olsztynie wraz z Urzędem
Miasta przygotowała nie żaden raport polityczny, ale
opracowanie nt. zagrożeń czyhających na młodzież w
czasie wakacji – "Bezpieczne wakacje". Opracowanie
przedstawiono na specjalnie zwołanej konferencji w
ratuszu z udziałem przedstawicieli władz miasta,
policji, pedagogów. Oprócz narkotyków, alkoholu, sekt
był też rozdział o subkulturach oraz organizacjach
ekstremistycznych. A w nim cztery zdania przepisane z
artykułu z "Wprost" ("Hitlerjugend" 16 lipca 2000 r.),
gdzie wymienia się Młodzież Wszechpolską. Policjant,
który to zrobił, specjalista od pre-wencji w stopniu
nadkomisarza, popełnił szkolny błąd. Nie podał źródła
cytatu. Podczas konferencji jeden z radnych Ligi zaczął
krzyczeć, że to obraza. Nadkomisarz wstał i przeprosił
wszystkich, którzy czuli się znieważeni. Zebrani
przyjęli to ze zrozumieniem. Osobiście młodzieńców z MW
przepraszał też komendant miejski. Nie wystarczyło. Z
kolei wiceprezydentowi Olsztyna Liga zapowiedziała
wytoczenie procesu.
Korzenie Giertycha...
Czemuż to aż sam poseł Giertych rozdziera szaty w
obronie kilku chłopiąt z olsztyńskiej Młodzieży
Wszechpolskiej? Czemuż to żąda głowy miejskiego
komendanta policji i przykładnego ukarania jego
podwładnych? Ano dlatego, że poseł reaktywował struktury
Wszechpolaków (w 1989 r., jako 16-letnie pacholę), jest
ich honorowym prezesem. Młodzież jest z kolei uważana za
przybudówkę Ligi Polskich Rodzin. I pewnie też dlatego,
że olsztyńska organizacja leży mu szczególnie na sercu.
Otóż żona Giertycha, działaczka MW, pochodzi z tego
miasta. Poznali się zresztą na zlotach młodzieży.
Oskarżenie o ciągotki faszystowskie koleżków honorowego
prezesa to tak jakby rzucić kamieniem nie tylko w niego,
jego polityczne dziecię, ale i w oblubienicę. A takiego
wybryku nie można puścić płazem.
No więc teraz olsztyńscy gliniarze zastanawiają się, jak
wybrnąć z sytuacji. Przeprosiny i kajanie się nie
wystarczają. Jak nas poinformowała przemiła pani
rzecznik komendanta wojewódzkiego policji, prowadzone
jest postępowanie wyjaśniające. Winnemu zamieszania
policjantowi grozi od upomnienia aż do wydalenia ze
służby. Policja skierowała zapytanie do redakcji
"Wprost", czy po zamieszczonym artykule MW domagała się
sprostowania. Stróże prawa powinni się też zapoznać z
uwagami stowarzyszeń pozarządowych (np.
antyszowinistycznego "Nigdy Więcej") oraz Komitetu ds.
Eliminacji Dyskryminacji Rasowej ONZ, które zarzucają
Pomrocznej, że toleruje rasistowskie organizacje wbrew
zapisom konstytucji oraz konwencji antyrasistowskiej.
Wśród kilku legalnie działających organizacji, które
odwołują się do ksenofobii i nienawiści rasowej,
wymienia się Młodzież Wszechpolską.
Kulturalni chłopacy leją kwasem
Poseł Giertych ma się za dżentelmena. Według niego
Młodzież Wszechpolska to "ludzie kulturalni" ("Viva!" nr
9/2003). Odświeżamy więc Giertychowi smrodek z jego
podwórka. Przez ostatni rok mieszkańcy Olsztyna i
środowiska narodowopatriotyczne w Pomrocznej żyli
cierpieniem młodej sympatyczki prawicy dwudziestoletniej
Eweliny Salitry, którą prześladują – nie do wiary! –
kulturalni chłopcy z MW. Oprawa historii jest
pierwszorzędna: media, policja, prokuratura oraz Agencja
Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ucięliśmy sobie pogawędkę z
panienką.
Wszystko ma swój początek od spotkania MW, na które
wybrała się Ewelina. Chciała namówić prawicowych kolegów
do przeprowadzenia akcji antyunijnej. Zabrała ze sobą
materiały propagandowe sygnowane przez Narodowe
Odrodzenie Polski. Wkurwiło to przybocznych posła
Giertycha. Materiały zostały zniszczone, Ewelina
wyleciała za drzwi z okrzykami "ty NOP-owska dziwko".
Niewtajemniczonym w meandry narodowopatriotycznej
polityki dziewczyna wyjaśnia:
– Pan Giertych i jego przydupasy z Młodzieży
Wszechpolskiej mają głupie wytłumaczenie, że NOP trzyma
z Żydami.
Całe zdarzenie opisała w Internecie. Od tego czasu
zaczęły się wyzwiska, groźby, straszenie śmiercią.
Pewnego razu oblali ją na ulicy jakimś żrącym świństwem.
Z oparzeniami I stopnia trafiła do szpitala. Sprawą
zajęła się policja i prokuratura. Zainteresowała ABWera.
Ojciec wynajął ochroniarza.
Ze swoich problemów zwierzyła się posłowi.
– Wyśmiał mnie, wyzwał od wariatek, kazał mi się
drutować i rzucił słuchawką – relacjonuje przebieg
rozmowy z politykiem, dla którego największym
autorytetem – poza własnym – jest Ojciec Święty.
Jako sympatyczka prawicy nie może też pojąć, że polska
prawica narodowa (czyli nacjonaliści) zamiast działać
dla dobra kraju, napieprza się między sobą bez sensu. Po
tym, co ją spotkało, jest zrażona do polityki. Nie może
też zrozumieć, jak to jest możliwe, że olsztyńska
Młodzież Wszechpolska składa się z różnych subkultur:
punkowców, anarchistów, metalowców, ojowców. Jak to
pogodzić z narodowopatriotycznymi przekonaniami?
Chcieliśmy pogadać z posłem Romanem Giertychem. O
polityce, Ewelinie i tak w ogóle. Niestety, nasz kontakt
sprowadził się do jednej z jego licznych asystentek,
która obiecała, że skontaktuje nas szefem. Brak reakcji
spowodował, że poczuliśmy się jak Ewelina – wydrutowani.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lublin depcze globus
Kochani lublinianie! Zanim, jak większość szanujących
się obywateli w tym kraju, postanowicie wypiąć się na
wybory samorządowe – poczytajcie o zasługach swoich
dotychczasowych rządców. Może Was to skłoni do głębszej
refleksji.
Pisaliśmy w "NIE" (nr 18/2002) o tym, jak zacne grono aż
200 synów i córek Lublina, ze szczególnym uwzględnieniem
krewnych i znajomych władz miasta, postanowiło wybrać
się do Nowego Jorku, aby na prowincjonalnym boisku na
Staten Island przekonywać nowojorczyków pochodzenia
polskiego, żydowskiego i ukraińskiego, Amerykanów ze
świata kultury, nauki i biznesu – że Lublin to miasto
otwarte i światłe wykształceniem, mądrością i tolerancją
swych mieszkańców. Oto, co jeszcze miejscy notable
zrobili dla swej Małej Ojczyzny w ciągu kończącej się
kadencji.
Prawicowi prezydenci, prawicowy Zarząd i członkowie w
przytłaczającej większości prawicowej Rady zaliczyli w
ciągu tych czterech lat 100 zagranicznych wyjazdów.
Prowadzili światowe życie.
Niewątpliwym rekordzistą turystycznym jest prezydent
Andrzej Pruszkowski, którego – do kupy biorąc – nie było
w kraju przez prawie pół roku. Spędził za granicą 168
dni, choć wizyt odbębnił zaledwie 29. Średnio na jedną
przypadło więc pięć i pół dnia. Tydzień roboczy bardzo
pracowitego urzędnika...
Wiceprezydenci – jak na niższych rangą przystało – mają
trochę słabsze wyniki. Zbigniew Wojciechowski na
przykład promował Lublin w świecie przez 119 dni, ale za
to zaliczył więcej zagranicznych wizyt niż prezydent
Pruszkowski – 33. Wiceprezydent Wiesław Perdeus
wizytował
10 razy, co dało mu razem 49 dni spędzonych poza krajem.
Natomiast wicek Janusz Mazurek
wybywał w świat 9 razy, łącznie przez 53 dni.
Spośród członków Zarządu Miasta najczęściej – 20 razy –
wyjeżdżał Zbigniew Bagiński, który spędził za granicą 71
dni.
Nie mogli też usiedzieć na miejscu członkowie Rady
Miasta. Jej prawicowa przewodnicząca Helena
Pietraszkiewicz brała udział w 27 delegacjach, dzięki
czemu w podróżach spędziła 98 dni. Jej wice, również
prawicowy, Krzysztof Siczek wizytował inne kraje 18
razy, do kupy przez 64 dni. Ale radna Jadwiga Mach i
radny Jerzy Bojarski już tylko przez 49 dni.
Były to podróże dalekie i bliskie. Lubelscy samorządowcy
odwiedzali Stany Zjednoczone, Kanadę, Danię, Portugalię,
Hiszpanię, Francję, Belgię, Włochy i Niemcy. Byli na
Węgrzech, w Bułgarii i w Czechach, odwiedzali Białoruś i
Litwę. Kopnęli się do Izraela, gdzie podczas obchodów
120-lecia miasta partnerskiego niektórzy radni
zatańczyli dla Izraelczyków na zastawionym stole.
Można więc chyba przyjąć, że Lublin jest najbardziej
rozpromowanym polskim miastem w świecie. Tak naprawdę
celem podróży przeważnie było pozyskanie nowych miast
partnerskich oraz za-cieśnianie przyjaźni ze starymi.
Partnerstwo rodzi kolejne wyjazdy z mowami i bankietami.
Powodem było również zgłębianie różnego rodzaju
praktycznych rozwiązań, na przykład: jak działają
czeskie trolejbusy i parkometry, duński i szwedzki
transport miejski czy amerykańskie bezpieczeństwo. W
Turynie prezydent dowiadywał się nawet, jak walczyć z
bezrobociem.
Rozjeżdżonych przedstawicieli lubelskich władz krzywdzi
każdy, kto stwierdzi, że czerpią oni jakieś korzyści i
przyjemności z wywożenia swych samorządowych tyłków za
granicę. Jak powiedział dziennikarzowi "Kuriera
Lubelskiego" prezydent Pruszkowski: To nie są
sympatyczne wycieczki, tylko ciężka praca. Czy ktoś ich
zapyta, co realnie dla miasta wynikło dobrego z tego
podróżnictwa?
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Yeti w kapciach "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska, dawniej Stalin "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Modlę się z Glempem
Zapowiedzią swej dymisji porozsadzał Miller opozycję po
kątach. Zgasił ją, umiarkował. No bo po co się pieklić,
skoro premier obiecał swą rychłą dymisję. Pod warunkiem
przegrania referendum unioeuropejskiego. Ponieważ trzy z
pięciu opozycyjnych ugrupowań parlamentarnych mają Unię
wypisaną na sztandarach, tym sposobem stały się
cząstkowymi koalicjantami Millera. Tak to
przedreferendalne problemy proeuropejskiej koalicji
rządzącej stały się strategicznymi problemami opozycji.
Unioeuropejska klęska rządu będzie też klęską Platformy,
SKL, porażką PiSu. Nie ucieszy Samoobrony. Zwycięstwo
unioeuropejskie Millera będzie za to przede wszystkim
zwycięstwem Millera.
Wybory Miss Polonia do Unii Europejskiej zaćmiły życie
polityczno-umysłowe w naszym kraju. Każde negocjacyjne
pierdnięcie, chrząknięcie dochodzące z Brukseli
poddawane jest wielostronnej analizie i egzegezie. Każdy
problem analizowany jest w kontekście "Unia a sprawa
polska". Wszystko, co nie ma unijnego przymiotnika,
staje się drugorzędne.
Wydaje się, że rok 2004 będzie datą przełomową. Końcem
obecnego i początkiem nowego świata. Poza rok 2004
debaty polityczne, plany polityczne zdają się już nie
sięgać. Bo albo w roku 2004 wejdziemy do Unii i zacznie
się okres powszechnej szczęśliwości, albo nie wejdziemy
i wtedy pozostanie tylko zbiorowe seppuku.
Rok 2005 zdaje się być niezwykle odległą i tajemniczą
datą. A przecież w tymże roku odbędą się wybory
parlamentarne. Już na wiosnę, jeśli rządząca koalicja
dotrzyma przedwyborczej obietnicy usprawnienia systemu
politycznego, uczynienia wyborów parlamentarnych
wiosennymi, aby ulżyć przyszłym rządom w tworzeniu
własnych, autorskich deficytów budżetowych. Już jesienią
2005 r. odbędą się wybory prezydenckie. Tym razem
Aleksander Kwaśniewski nie będzie już mógł wystartować.
Jaka Polska wchodzić będzie do Unii, wiemy. A jaka
będzie po roku obecności w niej?
Uniowstąpienie wzmocni SLD i UP, lecz nie przysporzy
słodyczy PSL. Pozbawi opozycję dotychczasowych oporów
przy atakowaniu koalicji rządzącej. Ułatwi zjednoczenie
całej centroprawicy. Nawet z Ligą Polskich Rodzin
walczącą wtedy o "irlandyzację" naszego kraju. Może się
zatem okazać, że ekipa Millera wciągnie Rzepę do Unii,
natomiast śmietanę z integracji spijać będzie prawicowy
układ rządzący. Skutki swego unijnego zwycięstwa SLD
obserwować może już z ław opozycji. Wzrost gospodarczy
nie uczyni wtedy z Rzepy kraju świeckiego, przyjaznego
mniejszościom narodowym, kulturalnym, seksualnym. Kraju
swobód obyczajowych.
W opozycjowaniu za buzkorządów sprzyjał SLD prezydent
Kwaśniewski. Wzmacniał Sojusz swymi wetami, prawie
zawsze skutecznymi. W 2005 r. prezydentem zostać może
ktoś nielewicowy. Wszystkie warianty są możliwe, bo na
razie nie pojawiła się żadna poważna kandydatura na
miejsce po Kwaśniewskim. Poza prezydentem Wałęsą, który
w "Super Expressie" zapowiedział start w najbliższych
wyborach, jeśli Matka Boska pozwoli mu tego doczekać.
Kandydatów na miejsce Kwaśniewskiego oficjalnie nie ma,
podobnie jak nie ma oficjalnie miejsca dla
Kwaśniewskiego. Można przyjąć, że bezrobotny w końcu
2005 r. obywatel Kwaśniewski poszuka sobie roboty
korzystając z unijnego paszportu. Zwłaszcza że przy
szukaniu pracy na zasadach samozatrudnienia nie będą go
obowiązywały okresy przejściowe.
Ale co będzie, jeśli obywatel Kwaśniewski posiadający
wykonywany i wyuczony zawód polityka i dodatkowo
uprawnienia szefa, postanowi pokierować jakimś
ugrupowaniem politycznym? Centrolewicowym na przykład.
Powstałym obok lub z SLD? Wykorzystać swoją małą obecnie
ekipę, ale i wielkie wpływy.
Czy w 2005 r. będziemy mieli w parlamencie koalicję
centrolewicową złożoną z partii Kwaśniewskiego i
Millera, czy obydwa ugrupowania będą siedzieć obok
siebie w ławach opozycji? Czy będą miały prezydenta
sprzyjającego, czy kolegującego się z układem
centroprawicowym? Czy wzmacniana obecnie przez lewicę
telewizja publiczna po wymianie członków Krajowej Rady
Radiofonii i Telewizji stanie się znowu kolebką
prawicowej kultury duchowej narodu?
Uniowstąpienie naszego sklerykalizowanego, biednego
kraju nie oznacza au-tomatycznej jego modernizacji.
Przyjęcia wolnościowych standardów. Jeśli lewica już
teraz, przed wejściem, nie zmodernizuje kraju, nie
zaproponuje planu działania w Unii, nie pokaże
personalnych alternatyw, to okazać się może, że zamiast
we Francji obudzimy się w Irlandii.
Ku radości prymasa Glempa, spełniając jego modlitwy.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wpierdol całodobowo "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trochę snobizmu wiarusie
Marek Dochnal to biznesmen znany głównie z kolorowych
pism, którym wraz z żoną Aleksandrą namiętnie udziela
wywiadów. Mówi w nich o tym, że nie urodził się w
bogatej rodzinie i nikt mu niczego nie podarował, biedy
jest świadom i bez pośrednictwa telewizji. Po skończeniu
filozofii i prawa na UJ wszyscy jego koledzy zajęli się
drobnymi interesami, a on chciał więcej. Dla niego
wzorem biznesmena był Tales z Miletu. Pierwszy milion
robi jakieś wrażenie. Inwestował pieniądze cudze,
dzisiaj zarówno cudze, jak i własne. Najchętniej w
telekomunikację i pokrewne dziedziny. Lubi z żoną
wyskoczyć do Paryża na herbatę i pooglądać gwiazdy, bo
tam inaczej świecą. Spontanicznie podejmuje decyzje o
egzotycznym wyjeździe z kawałkiem plastiku w kieszeni.
Jeździ Bentleyem. Jest uzależniony od nieśmiertelnych
garniturów Brioni i Hermesa. Chętnie dzieli się swoimi
pieniędzmi i jako jeden z niewielu zawsze coś kupuje na
aukcjach charytatywnych dla sierot. Uprawia polo w
szwajcarskim klubie Gstaad, do którego należy jako
jedyny Polak. W Polsce przydałaby się odrobina snobizmu,
bo fakt posiadania jaguara czy garnituru Armaniego nie
wydaje mu się godny podkreślania.
Związek Kombatantów to stowarzyszenie ludzi inaczej niż
Dochnal ubranych, utrzymujące się ze składek
członkowskich, a jego celem statutowym jest otaczanie
opieką członków Związku i pozostałych po nich wdów. Od
państwa kombatanci nie dostają na ten cel ani grosza.
Dostali za to okazały budynek przy Al. Ujazdowskich 6. W
budynku naradzają się kombatanci oraz mieszczą zarządy
kilku firm, którym wynajmują pomieszczenia. Kasa za
wynajem trafia do kombatanckiej kasy zapomogowej.
"Larchmont Capital" firma biznesmena Dochnala w lutym
2000 r. podpisała ze Związkiem Kombatantów umowę o
wynajem na pięć lat lokalu o powierzchni 228 mkw. Mknący
ulicami stolicy czarnym Bentleyem Dochnal wisi
kombatantom, i tym na wózkach, i tym na nogach, 238 tys.
zł z tytułu niezapłaconego czynszu. Mało tego,
kombatanci zasponsorowali urzędowanie bogaczowi
Dochnalowi płacąc za niego wszystkie rachunki razem z
VAT. Dochnal ma w dupie np. to,
że dzięki jego wrażliwej na krzywdę i biedę
charytatywnej naturze 1200 dziadków nie dostało zapomóg.
"Larchmont Capital" wyprowadził się z Ujazdowskich w
ciągu jednej nocy. O wyprowadzce nie poinformowano
Związku Kombatantów, nie wypowiedziano umowy. Dług
Dochnala ciągle rośnie. Pewnie wszystko by się rozeszło
po kościach, gdyby w dalszym ciągu rządzili koleżkowie
Dochnala. Na herbatki do prezesa "Larchmontu" wpadały
takie persony, jak Ryszard Czarnecki, zetchaenowski
specjalista od UE, Tomasz Karwowski, były poseł AWS, co
Unię Europejską miał za psie gówno. Ostatnio u
kombatantów szu-kała Dochnala Kancelaria Premiera, a
także Komenda Główna Policji. Bardzo to kombatantom
imponuje.
Dochnal jeździ Bentleyem na szwajcarskich blachach
zarejestrowanym na... słynnego szpiega Zacharskiego –
poinformował mnie były wysoko postawiony oficer MSW,
odpowiadający w bezpiece za kontakty zagraniczne.
Dochnal kojarzony jest od lat z wywiadem i jego forsą.
Źródła jego bogactwa są mroczne jak prawie wszystkich
fortun. Na początku lat 90. działał w firmie
audytorskiej. Doradzał restrukturyzację rozpieprzanym
pomrocznym centralom handlu zagranicznego. Wiedział o
tych firmach wszystko. Za audyt brał ogromną forsę,
podczas gdy polski rynek sprzedawano obcokrajowcom za
grosze. Przykładem nich
będzie słynna afera Proxy – doradczej firmy Dochnala. Na
zamówienie Henryki Bochniarz, minister przemysłu i
handlu w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, Proxy
dokonała opracowania studium sektorowego przemysłu
zbrojeniowego, które – jak się później okazało –
naruszało interes skarbu państwa oraz łamało przepisy o
ochronie tajemnicy państwowej. Lech Kaczyński, wtedy
prezes NIK, oskarżył o złą wolę zarówno spółkę Proxy,
jak i jej zleceniodawców.
Po roku Dochnal znowu wdepnął w gówno. Przy okazji
doradzania Centrali Importowo-Eksportowej Chemikaliów
CIECH wpadł na pomysł utworzenia spółki akcyjnej Chemico
Holding. Chemico miało być potężnym funduszem
inwestującym w akcje prywatyzowanych przedsiębiorstw
przemysłu chemicznego. Ale spółka nie miała
własnych pieniędzy na inwestycje. Skąd planowała wydoić
forsę? Z CIECH-u, oczywiście. Za zgodą ówczesnego
ministra współpracy gospodarczej z zagranicą Andrzeja
Arendarskiego CIECH stał się udziałowcem nowej prywatnej
spółki CHEMICO Holding S.A. Chemico planowało robić
zakupy (na sprzedaż wystawiono akcje zakładów sodowych
koło Inowrocławia) na koszt CIECH-u, bo w kasie spółki
było zero złotych. Postanowiono wtedy, że firma wydębi z
CIECH-u forsę poprzez emisję obligacji o wartości 10 mln
dolarów, które w całości wykupić miał... CIECH. Całą
transakcję zablokował Lesław Podkański, ówczesny
minister współpracy gospodarczej z zagranicą. Teraz więc
Dochnal obraca już forsą głównie na zagranicznych
rynkach.
Zapałałam chęcią pogadania z prezesem Dochnalem o
kombatantach i takich innych. Dryndnęłam do biura
numerów: "Larchmont Capital’ urzęduje przy ulicy Zawrat.
Dzwonię na Zawrat i dupa, bo "abonent czasowo
niedostępny". Myślę sobie: pewnie znowu się tak nagle
przeprowadzili. Dzwonię więc do kombatantów. Tam
zasłużeni konspiratorzy podają mi podstępem zdobyte
numery telefonów do "Larchmontu" przy ulicy Bagatela 14.
Dzwonię: Nie ma szefa, jest na długich wakacjach i nie
wiadomo, kiedy wróci. Gdzie? Dziś jest jeszcze w
Londynie, a jutro będzie już w Lyonie. Tyle od prezesa.
A teraz apel do prezesa od kombatantów, bo gdy piszą do
niego listy,
to pan Dochnal wiarusów olewa: zapłać pan chociaż za
prąd i wodę, którą zużyłeś.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Latające wały "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cipka w zmywarce
Przyszła wiosna. Ptaszki śpiewają. Kwiatki rosną.
Kobieto, zrób coś dla siebie. Nie umiesz? My Ci
pomożemy. Opierając się na niezaprzeczalnym autorytecie
wytwornych magazynów kobiecych.
Kupując 8 miesięczników weszliśmy w posiadanie: 1
książki kucharskiej, 2 próbek balsamu do ciała, 2 próbek
aromaterapeutycznych płynów do kąpieli, 3 próbek kremu
do twarzy, 1 próbki podkładu kosmetycznego, 2 płyt CD
oraz 1 wisiorka z motywem etnicznym. A ponadto – w nie
dającą się przecenić wiedzę na temat "jak być
szczęśliwą". I to wszystko za jedyne 55,40 zł.
Oto zestawienie najmodniejszych źródeł kobiecego
szczęścia w sezonie wiosennym 2003:
Drobne przyjemności. Pomysły zawsze żywe proponuje
"Olivia": nagrać płytę, której nikt nie wysłucha, wydać
książkę, której nikt nie przeczyta, pójść na męski
striptiz, zamówić u Burberry’s trencz według własnego
projektu. Można też pojechać do Paryża na zakupy jak
Agata Buzek, która "zwykle chodzi do Guerri Sol – dużego
sklepu przy rue Clichy". Metoda ta w zasadzie nie ma
wad, poza drobną dolegliwością finansową.
Fryzjerstwo intymne. "Pani" zaleca zmianę fryzury dolnej
jako sposób na odświeżenie pożycia intymnego. Zaskocz go
i zafunduj sobie strzyżenie w kształcie serca. Zostań
intymną blondynką, rudzielcem albo niegrzeczną punk
dziewczynką. Z łagodniejszych zaskoczeń możesz
zafundować swojemu partnerowi zestaw "Domina": pejcze,
skórzane maski, kajdanki. Kajdanki mogą być obszyte
różowym futerkiem.
Laktoowowegetarianizm. Po polsku mówiąc nieżarcie mięsa,
w odróżnieniu od sera i jajek. "Twój Styl" poleca też
semiwegetarianizm. Jest to ponoć zdrowe, ale może
wywoływać nerwicę, zwłaszcza u dzieci. Jedna z
opisywanych przez magazyn wegetarianek z 10-letnią córką
przechodziły w supermarkecie obok stoisk, na którym
leżały oskubane kurczaki bez głów. – Mamo, uciekajmy
stąd – krzyknęła przerażona dziewczynka.
Osiemdziesiąt lat. Wedle "Zwierciadła" osiemdziesiątki
podróżują, chodzą po górach, jeżdżą na nartach, na
hulajnodze, pracują, tańczą, śmieją się, czyli robią
większość rzeczy, na które ty nie masz albo czasu, albo
siły. Sformułowanie "pracują" imputuje ponadto, że mają
pracę.
Pobudka 5.10. Pozwala ożywić pożycie intymne – zaleca
"Cosmopolitan". Zaprogramuj na odpowiednio wczesną porę
stosowne urządzenie, które jest odpowiedzialne za
pobudkę w waszym domu. W ten sposób możesz zyskać
dodatkowy czas na poranne baraszkowanie w pościeli. Ze
swojej strony pozwalamy sobie dodać, iż zastosowanie tej
recepty może być nieco ryzykowne, zwłaszcza jeśli jesteś
kobietą nienadmiernie pobudliwą i potrzebujesz, dajmy na
to, dwóch godzin stymulacji, aby osiągnąć orgazm, a twój
chłop przypadkiem jeszcze ma robotę i jeździ na zmianę o
6.30 z dwiema przesiadkami. Żeby uniknąć sytuacji, w
której obudzony o trzeciej w nocy facet zamiast pettingu
zarąbie cię nogą od krzesła, wytnij i przekaż
mu porady "Cosmo" w kwestii "jak rozpalić kobietę".
Mężczyzna w takim momencie winien myśleć o garncarstwie
masując wnętrze jej ud, jakby wygładzał lepiony z gliny
dzban, co powinno nastąpić niedługo po tym, jak rozbudzi
partnerkę delikatnie przebiegając palcami po jej
ramionach, tak jakbyś pieścił skórzaną tapicerkę
nowiutkiego Porsche. Ponieważ obcowanie z nowiutkim
Porsche jest wśród mężów naszych Czytelniczek
powszechne, nie będziemy rozwijać tego tematu.
Rozgwiazda. Mężczyzna siada na skraju łóżka, rozstawia
nogi pod kątem 180 stopni, a ty swoją prawą ręką łapiesz
go za lewą rękę, następnie prawą nogę układasz pod jego
lewym udem, lewą zaś umieszczasz po prawej stronie jego
brzucha stawiając stopę 40 cm za jego pośladkiem. Lewą
dłonią przytrzymujesz jego prawą kostkę i odchylasz się
do tyłu pod kątem 135 stopni, uważając, żeby nie rąbnąć
głową o podłogę. Wprawdzie pozycja ta wymaga krótkiego
treningu, ale za to "Claudia" zapewnia, że gwarantuje
podwójny orgazm. Z łatwiejszych przyjemności "Claudia"
proponuje macierzyństwo.
Waginoplastyka. Doktor Matlock z Beverly Hills sprawi,
że twoja cipa będzie wyglądała jak nowa, donosi "Marie
Claire". Za wzór doktor Matlock bierze obrazki z
"Playboya", bo "Playboy" to piękno. Ponadto doktor
Matlock zmniejsza lub powiększa wargi sromowe, a
ostatnio opatentował metodę wstrzykiwania kolagenu w
punkt G, dzięki czemu orgazm jest lepiej odczuwalny,
choć nie zostało to empirycznie potwierdzone.
Zmywarka. Wedle "Elle" metoda na uzyskanie niezależności
psychicznej i materialnej. Kobita, co to jej mąż nie
pozwalał wydawać zarobionych przez nią pieniędzy,
wyczyściła wspólne małżeńskie konto do zera i nabyła
zmywarkę, płaszcz, buty oraz spódnicę. Mąż wprawdzie
dostał ataku szału, ale w ramach sankcji zaproponował
jej to, o co prosiła od kilku lat: oddzielne konta. Jest
to bez wątpienia metoda w najwyższym stopniu godna
polecenia. Wśród innych można wymienić: napad z bronią w
ręku na sklep AGD (nie zalecamy z powodu gabarytów
zmywarki), założenie własnego konta bez zgody męża oraz
wykopanie fiuta na zbity ryj z XIII piętra przez balkon.
* * *
A gdyby żadna z powyższych metod wiosennej poprawy
nastroju nie przemówiła ci, Droga Czytelniczko, do
przekonania, pomyśl, że właśnie zaoszczędziłaś 55,40 zł.
Kup pół litra, śledzia, dwie paczki "stołków" i urządź
staremu kolację przy świecach. Na pewno wniesie to w
wasz związek trochę romantyzmu, a on może się nie
połapie, że odcięli wam prąd za niezapłacone rachunki.
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " JeZUS Maria "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wiza do dupy
Oficer Urzędu Ochrony Państwa załatwia fałszywe wizy
amerykańskie.
Trzeba tylko być ślepym i mieć 20 tysięcy.
Cztery lata temu, podstawiając naszą dziennikarkę
podającą fałszywe dane i sporo forsy, wykryliśmy szajkę
wyrabiającą płacącym prawdziwe wizy USA. Ambasada nawet
za to dziękowała, choć przeczytała, że w interesie
uczestniczą pracownicy amerykańskiego konsulatu.
Artykuł "Do Ameryki za łapówkę" ukazał się w styczniu
1998 r. Teraz na rynku dominują wizy fałszowane przez
facetów biegle władających amerykańskimi programami
komputerowymi i dobrodziejstwami małej poligrafii.
Wykryliśmy, że jednym z fałszerzy jest funkcjonariusz
UOP. Naszych UOPków szkolą Amerykanie. W zakresie
fałszerstw kształcą ich niestety marnie.
Pewien mieszkaniec Rzeszowa, nazwijmy go X, wiedział,
kto wie jak zdobyć fałszywą wizę. Wiedzę taką miał jego
znajomy Y – traf chce pracownik rzeszowskiej delegatury
Urzędu Ochrony Państwa. Panowie pogadali i dogadali się.
X miał dostarczyć swój paszport i za 20 tys. zł gotówką
w tym paszporcie pojawić się miała wiza do USA, ściślej
jej doskonała podróbka.
X wrócił do domu i przeliczył kasę. Brakowało mu 16 tys.
zł. Zdecydował się pożyczyć od rodziny. Paszport i kasa
trafiły do rąk Y. Ten obiecał, że wszystko będzie OK,
wystarczy poczekać. X zdawał sobie sprawę, że Y nie jest
konsulem amerykańskim, ale się doczekał. Y oddał mu
paszport z wizą.
X pozałatwiał formalności, ucałował żonę i 17 marca 2002
r. udał się do Warszawy. Nie dane mu było jednak
ucałować amerykańskiej ziemi, ani obejrzeć urzędnika
imigracyjnego w USA. Wiza w paszporcie X wzbudziła
zainteresowanie strażnika granic RP na Okęciu. Zamiast
do samolotu X trafił do pokoju przesłuchań. Tam
dowiedział się, że Straż Graniczna rozbiła szajkę
podrabiającą wizy. X twierdzi, że pokazywano mu zdjęcia
różnych typów i pytano, czy to może któryś z nich
opchnął mu trefny kwit. X zeznał, jak z tą wizą było.
Paszport mu skasowano, podpisał protokół i był wolny.
Strażnicy pocieszali go, że dostanie wyrok, ale nieduży.
Wiza dobrze sfałszowanaWiza źle sfałszowana
X był wkurwiony. Z takim nastawieniem wrócił do Rzeszowa
i skontaktował się z Y. Zażądał zwrotu kasy. Y go olał.
Nie działały na niego prośby ani groźby typu "zrobię ci
koło dupy" czy "donos do prokuratury". X udał się więc
do ojca Y. Był zdesperowany. Y powiedział, że jego też
zrobili na szaro. Poprosił o kilka dni na zorganizowanie
szmalu. 3 kwietnia na konto X wpłynęło 10 tys. zł. Dwa
dni później – reszta.
X dostał pismo, że jego paszport będzie dowodem w
sprawie, którą będzie miał w sądzie. A samozwańczy
konsul amerykański z UOP nadal pracuje w rzeszowskiej
delegaturze.
Straż Graniczna odmawia informacji na ten temat. Wiemy
jednak, że sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa
Warszawa Ochota. Potwierdziła to rzecznik Prokuratury
Okręgowej w Warszawie Katarzyna Konwerska-Grześkowiak.
Ppor. Jerzy Bielak, p.o. rzecznika prasowego
rzeszowskiej delegatury UOP, poinformował nas, że
rzeszowski Urząd nie prowadzi postępowania w takiej
sprawie.
Wiewióry donoszą, że w rzeszowskiej delegaturze UOP
sporo się ostatnio dzieje. Jeden z pracowników jechał
niedawno samochodem pod wpływem alkoholu i miał kolizję.
Trafił do izby wytrzeźwień, a następnego dnia kazano mu
napisać raport o zwolnienie. Dwa lata przed emeryturą.
Człowiek poszedł do swojego pokoju i strzelił sobie w
łeb. Fuksa miał jego kumpel siedzący w innym pokoju, bo
kula trafiła w ścianę za jego biurkiem. Urząd
potwierdził, że 3 kwietnia 2002 r. takie zdarzenie miało
miejsce. Sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa w
Rzeszowie.
Nie wydaje nam się, aby historia z wizą była prowokacją
UOP czy grą operacyjną. Jeżeli tak było, to módlmy się,
aby kto inny chronił ten kraj.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Killer bachor
Lepiej pracować w ruskiej kopalni czy afrykańskim
burdelu niż z dziećmi w polskim przedszkolu.
Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi, sra ta ta
ta, sra ta ta ta... Śniadanko, chodzi lisek koło drogi,
nie ma ręki ani nogi... Obiadek, popołudniowa drzemka,
piaskownica, karuzela, chodzi lisek koło drogi...
Podwieczorek... Miła, zawsze uśmiechnięta pani, która
podetrze obsraną dupkę, weźmie na kolana, powyciera
zasmarkany kichol... Celebrujące te zajęcia panie
przedszkolanki wydają ciężką forsę na psychoterapeutów,
leczą skrzywione kręgosłupy, przechodzą szkolenia o
przeciwdziałaniu zagrożeniom biologicznym i chemicznym.
A wszystko po to, aby chronić się od zagrożenia, które
wywołuje obcowanie z Waszymi pociechami. I przeżyć
kolejny dzień w pracy.
Mgr inż. Elżbieta Majka oraz mgr Ferdynand Jucha
przygotowali opracowanie pt. "Oceny ryzyka zawodowego.
Przedszkole". Do oceny ryzyka zastosowano normę
PN-N-18002:2000 oraz PN-80/Z-08052. Ryzyko zawodowe
związane z pracą w przedszkolu oblicza się stosując
następujący wzór:
R = f (O; E; B; S),
gdzie:
R – ryzyko;
O – prawdopodobieństwo wypadku;
E – ekspozycja na zagrożenie;
B – możliwość uniknięcia szkody;
S – skutek dla zdrowia (ciężkość wypadku).
Znając wartości powyższych elementów, oraz wzajemne
relacje pomiędzy nimi, można określić wartość samego
ryzyka – wyjaśniają autorzy. – Problem tkwi w słabym
rozpoznaniu ilościowym elementów składowych. Głównie
przyczyniają się do tego dzieci, będące pod opieką
pracowników pedagogicznych, które są nieprzewidywalne i
pozostają na najniższym poziomie ufności. Tłumacząc
wywód na nasze: wiedząc, jak duże są prawdopodobieństwo
wypadku (O), ekspozycja na zagrożenie (E) oraz pozostałe
składniki, dałoby się teoretycznie określić poziom
ryzyka, na jakie wystawia się codziennie pani Kasia. O
kant dupy można to jednak wszystko potłuc, ponieważ nie
da się ustalić wartości tych składników. A to przez
smarkate gnojstwo, o którym nigdy nie wiadomo, co mu
strzeli do głowy. Lepiej zaufać
rottweilerowi niż dziecku.
Prawdziwą, a zarazem przerażającą wiedzę na temat
zagrożeń, które czyhają na panią Kasię i jej koleżanki
obracające się przez większość dnia wśród pluszowych
misiów, lalek, klocków i stada kilkuletnich potworów,
przynosi lektura "Karty analizy ryzyka zawodowego dla
czynności nauczyciela wychowania przedszkolnego".
Obciążenia fizyczne narządu mowy przedszkolanek są tym,
czym pylica u górnika. Do najczęstszych, przewlekłych
chorób związanych z nadmiernym wysiłkiem głosowym (na
bachory trzeba wrzeszczeć)
należą guzki śpiewacze, niedowład strun głosowych,
zmiany przerostowe. Częstą przyczyną tych choróbsk jest
też podrażnienie dróg odde-chowych pyłem kredowym. Aby
zapobiec tym dolegliwościom, należy stosować urządzenia
nagłaśniające (wrzeszczeć przez głośniki), unikać
mówienia w przeciągu. Nie wolno przekrzykiwać dzieci, a
tablicę wycierać tylko na mokro!
Przeciążenia percepcyjne wzroku i słuchu. Pod tym
określeniem kryją się: pogorszenie ostrości widzenia lub
słuchu, rozdrażnienie psychiczne, bóle głowy. Takie
opłakane skutki może wywołać czytanie bajek oraz wspólna
intonacja "Rolnik sam w dolinie...".
Obciążenia nerwowo psychiczne. Skutkiem tego są
najczęściej depresje, nerwice, stres, wypalenie
psychiczne. Towarzyszy temu wyczerpanie emocjonalne
przybierające postać znużenia, zniechęcenia, wrogości do
innych, brak jakiejkolwiek satysfakcji z wykonywanej
pracy. "Na poziomie zachowań" przejawia się to
bezsennością, paleniem tytoniu, piciem kawy, nadmiernym
apetytem bądź jego brakiem i skłonnością do popełniania
błędów.
Przyczyną tych przykrych zjawisk – według autorów – są
m.in. niebezpieczne postawy dzieci oraz konflikty w
relacjach z rodzicami, dziećmi i przełożonymi. Paniom
przedszkolankom zaleca się ćwiczenia relaksacyjne,
urlopy dla podratowania zdrowia, sanatoria i warsztaty
terapeutyczne.
Szczególnie niebezpieczne dla personelu opiekującego się
mazgatym gnojstwem jest zagrożenie biologiczne. Takie
szczeniactwo roznosi więcej niebezpiecznych syfów niż
bułgarska tirówka. Do częstych niespodzianek, które
można załapać od milusińskich, należą: wirus zapalenia
wątroby typu B, wirus ospy i półpaśca, wirus grypy,
wirus zapalenia przyuszni, wirus różyczki, pałeczka
czerwonki, gronkowiec złocisty i paciorkowiec
ropotwórczy. Fuj!
Zagrożenia chemiczne. Tu wymienia się kredki i farbki do
malowania dla dzieci, toksyczne farby
i lakiery, stosowane do odnawiania pomieszczeń, mocne
detergenty i roztwory do sprzątania i dezynfekcji. O
wpływie tych środków na podopiecznych nie ma ani słowa.
Zapewne małe skurwiele uodpornione są na toksyny oraz
chemikalia.
Obciążenia statyczne układu mięśniowo-szkieletowego.
Jeśli komuś się wydaje, że to żaden problem, to niech
spróbuje usadowić tyłek bachora na nocniku o średnicy 10
cm i wysokości 30 cm. Dyskomfort, bóle pleców, choroby
kręgosłupa u pań Kaś, Mariolek i Karolinek spowodowane
są najczęściej – zdaniem pary naukowców – korzystaniem
ze zbyt małych mebli przeznaczonych dla dzieci.
Dzięki nowatorskiej i odkrywczej pracy zespołu mgr inż.
Elżbiety Majki i mgr. Ferdynanda
Juchy wiecie już, dorośli, jakie bestie płodzicie,
rodzicie i hodujecie.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niech żyje eutanazja
Już wkrótce może się okazać, że Polska będzie pierwszym
w świecie krajem, w którym emeryci będą mieli tylko na
papierosy.
Czy ktoś, kogo od emerytury dzieli – powiedzmy – 10 czy
15 lat, może dziś choćby z grubsza ocenić, jak będzie mu
się powodziło na starość? Taki rympał! Pewne tylko, że
nie ziszczą się wakacje na Hawajach obiecywane przyszłym
emerytom w reklamówkach telewizyjnych. A może chociaż
Ciechocinek?
Prawdziwym – choć głęboko skrywanym – celem tzw. reformy
emerytalnej z 1998 r. było sprywatyzowanie
odpowiedzialności państwa za los przyszłych emerytów.
Oprócz tego szło o napędzenie kasy bankierom i
towarzystwom ubezpieczeniowym. Warunkami życia
przyszłych emerytów reformatoły nie zawracały sobie
głowy.
Biedna Kryśka
Korzystając z opracowania Macieja Rogali (eksperta z
firmy PPE Konsultanci), w sierpniu 2003 r.
"Rzeczpospolita" przedstawiła kilka symulacji mających
zobrazować sytuację przyszłych emerytów. Przykładowa
Krystyna, która dziś ma 43 lata i zarabia teraz 3500 zł,
będzie w roku 2020 zarabiać ok. 5616 zł. Przy tym
założeniu emerytura Krystyny, na którą przejdzie po
ukończeniu 60. roku życia w 2020 r., powinna wynieść
1636 zł. Prognozując sytuację Krystyny "Rzepa" przyjęła
nader optymistyczne założenia: w czasie 17 lat Krystyna
ani przez miesiąc nie była bezrobotną, nigdy nie
chorowała, a jej pobory cały czas systematycznie rosły
co najmniej o 3 proc. rocznie. Wówczas emerytura
Krystyny będzie stanowić 29,1 proc. jej ostatniej
pensji!
Przypominam, że w starym, tj. niezreformowanym, systemie
stopa zastąpienia (wyraża ona w procentach stosunek
otrzymanego świadczenia do ostatniej płacy) kształtowała
się na poziomie mniej więcej 65–67 proc. ostatniego
wynagrodzenia.
Anka też biedna
Nie da się wiarygodnie oszacować, jak faktycznie będzie
się powodzić przyszłym emerytom. Bo nie sposób rozwiązać
równania z samymi niewiadomymi. Teraz poważnie zabrał
się za ten temat departament analiz, komunikacji
społecznej i informacji Urzędu Komisji Nadzoru
Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych (UKNUiFE). Raport z
badań nie został jeszcze opublikowany, ale "NIE" udało
się do niego zajrzeć.
Oto opisany w opracowaniu UKNUiFE przypadek "wirtualnej
kobiety" (oznaczony w opracowaniu kodem SK-1963). Dajmy
jej imię Anna.
Mająca teraz 40 lat Anna zarabiała 3 lata temu ok. 1120
zł (60 proc. ówczesnej śre-dniej krajowej). Korzystała z
2-letniego urlopu wychowawczego. W opracowaniu założono,
iż w pozostałych latach jej płaca stale rosła w tempie
ok. 2,5 proc. rocznie. Przy takim założeniu emerytura
Anny wynosiłaby w roku 2033 – po 38 latach pracy – 835
zł, w tym z pieniędzy zgromadzonych w OFE dostawałaby
178 zł miesięcznie, resztę wypłacałby ZUS.
Wedle obliczeń autorów raportu UKNUiFE, w przypadku Anny
stopa zastąpienia byłaby stosunkowo wysoka – około 57
proc. W UKNUiFE przyjęto wysoce optymistyczne założenia
wyjściowe.
Biedni prawie wszyscy
Kobietom i mężczyznom, którzy zostali wtłoczeni w
kapitałowy system emerytalny, w najlepszym razie będzie
się powodziło tylko trochę gorzej niż dzisiejszym
emerytom objętym system społecznego solida-ryzmu.
Kapitałowy system emerytalny jest jednak rujnujący dla
finansów państwa. 7,3 proc. składki emerytalnej trafia
do Otwartych Funduszy Emerytalnych. ZUS dostaje o tyle
mniej. Ale ZUS bieżąco wypłaca emerytury z pieniędzy,
które doń napływają od osób pracujących. (Nawet gdyby
ZUS dostawał całość składek, to i tak pieniądze te z
ledwością wystarczałyby na bieżące wypłaty emerytur). W
obecnej sytuacji budżet państwa musi zatem ZUS-owi
zrekompensować ten ponad 7-procentowy ubytek składki
kierowanej do OFE. W przyszłym roku budżet musi
przeznaczyć na ten cel ok. 11,4 mld zł, co stanowi
blisko jedną czwartą planowanego deficytu budżetowego.
Jak wynika z danych porównawczych, którymi dysponuje
UKNUiFE, spośród europejskich państw, które wprowadziły
do systemu emerytalnego tzw. II filar kapitałowy, w
Polsce jest najwyższa obowiązkowa składka na ten filar.
Na Węgrzech wynosi 6 proc., w Estonii – 4 proc., na
Litwie i w Bułgarii – po 2 proc.
Podkaczmarkować system
Kilkoro posłów SLD zastanawia się nad zawieszeniem na
kilka lat obecnie funkcjonującego "zreformowanego"
systemu emerytalnego. Kwestia jest rozważana także w
klubie PSL, gdzie gorącym zwolennikiem zastopowania
"reformy" jest poseł Zbigniew Kuźmiuk. Pomysł polega na
tym, aby przez na przykład 5 lat całość składki
emerytalnej wpływała do ZUS. Naturalnie, musiałoby się
to wiązać z modyfikacją sposobu naliczania przyszłych
emerytur przez ZUS. Emeryci nic by na tym nie stracili!
"Wyborcza" spersonalizowała te poglądy przypisując je
byłemu ministrowi skarbu Wiesławowi Kaczmarkowi. W
rozmowie z "NIE" Kaczmarek stwierdził, iż nie jest
prawdą, jakoby pomysł zawieszania zreformowanego systemu
emerytalnego publicznie zgłaszał na spotkaniu Millera z
czołówką SLD. Jako pierwszy mówił o takiej możliwości,
ale ponad dwa lata temu! Teraz też się od tej koncepcji
nie odcina. Ale podkreśla, że ewentualnej modyfikacji
systemu emerytalnego nie wolno wprowadzać na łapu-capu,
bez odpowiedniego oprzyrządowania, które dałoby
gwarancję, iż emeryci nic nie stracą na zawieszeniu
części kapitałowej systemu.
Po publikacji "Wyborczej" (30 października 2003 r.)
natychmiast lament podniosło silne lobby
bankowo-ubezpieczeniowe, a Kaczmarek dostaje obelżywe
maile od zdezorientowanych ludzi. Tymczasem gdyby można
było wprowadzić w życie koncepcję zamrożenia na pewien
czas kapitałowego filaru systemu emerytalnego, problem
zbyt wysokiego deficytu budżetowego byłby ograniczony od
ręki. Prawdopodobnie z przyczyn politycznych tej
koncepcji zrealizować się jednak nie da. Niechybnie
sprzeciwiłby się jej Leszek Balcerowicz, a jego pogląd
przełożyłby się na decyzję prezydenta Kwaśniewskiego.
(Doradcą prezydenta jest prof. Marek Góra, główny
architekt spartolonej reformy emerytalnej).
Jeśli więc nie da się "zawiesić" reformy emerytalnej, to
może posłowie powinni na co najmniej 10 lat obniżyć o
połowę wysokość obowiązkowej składki na II filar. Do OFE
należałoby przekazywać tylko składkę 3,5 proc. Co byłoby
bez szkody dla emerytów, a państwu przyniosłoby wielką
ulgę.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bielsko - biała na szaro "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miliardy na katar
Wykończą cię, zanim wyleczą.
Otumaniona reklamą polska emerytka kupująca w aptece za
ostatnie grosze aspirynę firmy Bayer dokłada się do
kosmicznych zysków drapieżnych korporacji
farmaceutycznych. Biznes farmaceutyczny jest – obok
przemysłu tytoniowego, alkoholowego i zbrojeniowego –
jedną z najbardziej dochodowych legalnych dziedzin
gospodarki. Koncerny zbijają kasę na ludzkim
nieszczęściu. Taka jest prawda, choć publiczność jest
karmiona propagandą o zasługach firm farmaceutycznych w
ratowaniu życia i zdrowia. Odbiorca reklam telewizyjnych
powinien zaś mniemać, że człowiek w ogóle nie powinien
chorować, bo na wszystko jest idealny lek bez recepty.
Megazyski
W kwietniu zeszłego roku ekonomiści Leo-Paul Lauzon i
Marc Hasbani z Uniwersytetu Quebec w Montrealu
opublikowali raport o działalności 9 ponadnarodowych
koncernów farmaceutycznych (m.in. robiących interesy w
Polsce: Eli Lilly Co. oraz Glaxo Wellcome). Kanadyjczycy
podali, iż przy produkcji leków wysokość stopy zysku
netto w stosunku do zainwestowanego kapitału w latach
1991–2000 wynosiła średnio aż 41 proc. rocznie (w 2000
r. – 45,3 proc.). W tym samym okresie stopa zysku w
bankowości amerykańskiej wynosiła "tylko" 16,7 proc.
Gdyby koncerny farmaceutyczne obniżyły zyski do
średniego poziomu innych branż, to ceny leków mogłyby
spaść o co najmniej jedną piątą – twierdzi Konrad
Markowski, powołując się na konkluzje kanadyjskiego
raportu ("Robotnik Śląski" nr 39 z 15 czerwca 2002 r.).
Polski rynek farmaceutyczny to ok. 12 mld zł rocznie, z
tego ok. 70 proc. stanowi import. Zatem obniżenie cen
przez największe koncerny miałoby dla Polski
niebagatelne znaczenie ekonomiczne.
Rzeczywisty – to jest tzw. techniczny – koszt
wytworzenia leku stanowi najwyżej 30 proc. jego
detalicznej ceny. Aż 22 proc. ceny lekarstwa to koszt
marketingu i reklamy. Rosnące ceny medykamentów są zmorą
publicznej służby zdrowia i pacjentów na całym świecie.
Według Instytutu Frasera, ceny leków wzrosły w ciągu 25
lat aż o 1267 proc. (od 1975 do 2000 r.). W 1975 r.
wydatki na lekarstwa stanowiły na świecie 8,8 proc.
wszystkich kosztów leczenia, 25 lat później – już 15,5
proc. Przed wyzyskiem ze strony koncernów
farmaceutycznych desperacko bronią się nawet państwa
bardzo bogate. 5 kwietnia zeszłego roku uchwalono w
Szwecji ustawę stanowiącą, że jeśli pacjent będzie się
domagał droższego leku, musi dopłacić z własnej
kieszeni. Jeżeli natomiast lekarz wypisze drogi
preparat, który ma tańszy odpowiednik, pacjent będzie
musiał zostać poinformowany w aptece, że ma możliwość
wyboru.
Wojna Łapińskiego
Według Pracowni Badań Społecznych, co piąty polski
pacjent nie realizuje w pełni wypisanych przez lekarza
recept, bo go na to nie stać. Jednocześnie jednak ponad
połowa polskich lekarzy nie rozmawia z pacjentami o tym,
że droższe leki można zastąpić tańszymi odpowiednikami.
Polacy z własnej kieszeni pokrywają 70 proc. ceny
kupowanych leków. Mamy więc jeden z najniższych w
Europie wskaźnik refundacji. Pomimo to koszty dopłat do
leków pochłaniają w Najjaśniejszej blisko jedną piątą
całej kwoty wydawanej przez państwo na publiczną służbę
zdrowia. W 2001 r. na dopłaty do leków refundowanych
poszło ok. 5,2 z 26 mld zł wydanych w systemie opieki
zdrowotnej.
W roku 2002 Mariusz Łapiński, ówczesny SLD-owski
minister zdrowia, rozpoczął wielką wojnę z pazernymi
firmami farmaceutycznymi. Wygrywał, niestety, tylko
potyczki. Łapiński wymógł na przykład na Johnie D.
Scotcie, dyrektorze generalnym Abbott Laboratories,
znaczną obniżkę ceny izofluranu, leku powszechnie
stosowanego do znieczuleń. Przyciśnięta przez
Łapińskiego firma łaskawie zgodziła się obniżyć cenę
preparatu do... poziomu ceny obowiązującej na rynkach
Unii Europejskiej! Szpitale w Najjaśniejszej płaciły za
izofluran ok. 155 euro, a w krajach Unii lek ten
kosztował ok. 40 euro.
U polskich producentów na cenę leku składa się:
• koszt technicznego wytworzenia – 30 proc.
• koszt badań – 16 proc.
• koszt dystrybucji – 18 proc.
• koszt reklamy – 22 proc.
• zysk – 14 proc.
Były minister Łapiński zajmował się nie tylko tego
rodzaju incydentami – próbował działać systemowo.
Zarządzona przez niego weryfikacja listy leków
refundowanych wpłynęła znacząco na ograniczenie zysków
koncernów farmaceutycznych eksportujących pigułki do
Najjaśniejszej. Łapiński porozumiał się też z
kierownictwem służb celnych i skłonił resort finansów do
wydania wojny nieuczciwym firmom dostarczającym do
Najjaśniejszej lekarstwa z naruszeniem przepisów. Tylko
w latach 1998–2002 – jak ujawnili eksperci z
Ministerstwa Zdrowia ("Rzeczpospolita" z 10.10.2003 r.)
– zagraniczne koncerny farmaceutyczne orżnęły
Najjaśniejszą na zawrotną kwotę ok. 5 mld zł. Oszukiwały
celników i fiskusa.
Zachodnie koncerny mające filie w Polsce rżnęły budżet
manipulując wartością celną dostarczanych medykamentów.
Oszukiwały z zyskiem dla siebie, bynajmniej nie w
interesie pacjentów! Oszukiwanie na wartości celnej,
stosowanie zafałszowanych cen transakcyjnych pozwoliło
zagranicznym koncernom na pobieranie od polskich
krajowych odbiorców marży znacznie wyższej niż 11 proc.
dozwolone w polskich przepisach.
Rtęciowa Lilly
Krucjata Łapińskiego przeciwko oszustwom celno-skarbowym
zagranicznych firm farmaceutycznych zaczęła się od próby
wyegzekwowania forsy od koncernu Eli Lilly zajmującego
na polskim rynku medykamentów szóstą pozycję pod
względem przychodów ze sprzedaży. Łączne przychody tego
koncernu na świecie szacuje się na 11 mld dolarów
rocznie! Eli Lilly nie jest zwyczajnym przedsiębiorstwem
– pracował w niej George Bush senior zaraz po odejściu z
CIA w 1977 r.
Od decyzji nakazującej zapłacenie wysokiej kary polska
odnoga Eli Lilly odwołała się do Naczelnego Sądu
Administracyjnego. W listopadzie zeszłego roku koncern
sprawę w sądzie przerżnął, ale się nie poddał. Wojna Eli
Lilly i innych koncernów farmaceutycznych z polskim
rządem trwa do dziś, a minister Łapiński, który ją
rozpoczął, jest już politycznym trupem. Cóż z tego, że z
innych przyczyn.
Nie mam kwitów, które pozwalałyby jednoznacznie
udokumentować, że koncern Eli Lilly stoi za obecną
kampanią mającą odwieść rząd od próby egzekwowania od
firm farmaceutycznych miliardów złotych zagarniętych za
pomocą celnych chachmętów. Moją hipotezę opieram na
informacjach o polityczno-lobbingowych posunięciach Eli
Lilly w Stanach Zjednoczonych. Otóż koncern ten jest
podejrzewany o rzecz haniebną. Po zamachu 11 września
amerykański Kongres w ekspresowym tempie przystąpił do
uchwalania specjalnej ustawy o bezpieczeństwie
narodowym. Dosłownie w ostatniej chwili dopisano do tej
ustawy aneks zwalniający Eli Lilly od konieczności
zapłaty wielomilionowych odszkodowań rodzinom dzieci,
którym w szczepionkach podano preparat zawierający rtęć.
W najbardziej rozwiniętym społeczeństwie Zachodu
wstrzykiwano dzieciom rtęć! Amerykańskie media, w tym
wiarygodny na ogół "Washington Post", oskarżyły
polityków republikańskich o interesowną obronę koncernu
farmaceutycznego. Media zdemaskowały ścisłe związki
senatorów i wysokich urzędników administracji Busha z
Eli Lilly. Firma hojnie wspierała kampanie wyborcze obu
Bushów. W ostatniej kampanii wyborczej do Kongresu
wyasygnowała na rzecz skrajnych republikanów co najmniej
15 mln dolków. Wkrótce po uchwaleniu prawa zwalniającego
Eli Lilly od cywilnoprawnej odpowiedzialności za aferę z
rtęcią w szczepionkach firma kupiła od Billa Frista,
republikańskiego senatora i doktora medycyny, 5 tys.
egzemplarzy jego książki, płacąc za nie 100 tys.
dolarów.
* * *
Małe szanse na wygraną ma rząd Najjaśniejszej
wmanewrowany przez Łapińskiego w wojnę z Eli Lilly i
sprzymierzonymi z tym koncernem innymi firmami
farmaceutycznymi eksportującymi leki do Polski. Tym
bardziej że prywatne media – z "Wyborczą" i "Rzepą" na
czele – zachowują się stronniczo i po świńsku. To, iż
wieszczą klęskę rządu, to jeszcze pół biedy. Ale obydwa
dzienniki nawet nie zająknęły się, że to, co w Polsce
wyprawiały z wartością celną zagraniczne firmy
farmaceutyczne, jest jednym wielkim skurwysyństwem.
Ciekawe więc, jak ostatecznie zakończą się podjęte przez
rząd próby wyegzekwowania 5 mld zł od drani z
ponadnarodowych koncernów farmaceutycznych.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
300 baniek mydlanych
Miliard w jedną, miliard w drugą i jeszcze 100 milionów.
Koszt budowy nowego terminalu międzynarodowego w Porcie
Lotniczym im. Fryderyka Chopina w Warszawie wyniesie 300
mln dolarów, czyli o ok. 100 mln dolarów więcej, niż
wynosi sama wartość umowy na rozbudowę lotniska –
oświadczył 8 maja Marcin Borek, dyrektor do spraw
infrastruktury w Ernst&Young Corporate Finance, firmie
współpracującej z przedsiębiorstwem Polskie Porty
Lotnicze przy pozyskaniu finansowania.
Aby wszystko było jak trzeba, postąpiono dokładnie tak,
jak przewidywałam rok temu – ekstrasumkę postanowiono
"rozpisać" między innymi na: rezerwę na nieprzewidziane
wydatki (28,6 mln dolarów), wydatki na prace mające
zapewnić funkcjonalność lotniska (21,6 mln), wydatki na
zakup gruntów (14,45 mln). To, moim zdaniem, wynik
gorączkowych negocjacji, które toczyły się na linii
Warszawa–Madryt od jesieni zeszłego roku.
Powód podrożenia budowy lotniska był prosty.
Kontrolowane przez Hiszpanów konsorcjum
Budimex-Ferrovial Agroman solennie dowodzi-ło w trakcie
przetargu, że Terminal II na Okęciu można postawić za
198,9 mln dolarów (ok. 1400 za metr kwadratowy), i
wygrało przetarg dzięki niskiej cenie. Zwycięskich
matadorów musiała przerazić perspektywa (chyba że od
początku wiedzieli, że cały przetarg to lipa), iż
naprawdę za tę kwotę będą musieli coś wybudować. Trzeba
było wielkiej naiwności komisji przetargowej albo czegoś
więcej – aby uwierzyć w ofertę Budimeksu, ale znaleźli
się konkretni ludzie w tej konkretnej przetargowej
komisji, którzy ofertę "kupili".
Grubo wcześniej w artykułach "POLecieć" ("NIE" nr
25/2002) i "Lody śmigłem kręcone" ("NIE" nr 28/2002)
dowodziłam, że to cena nierealna, wzięta z sufitu.
Niektóre apartamenty mieszkaniowe w stolicy kosztują
więcej za metr kwadratowy, choć nie wymagają tak
skomplikowanego wyposażenia jak budynek terminalu
lotniczego.
Publicznie pytałam wicepremiera Marka Pola, czy za 1400
dolarów można w ogóle wybudować terminal według
złożonego w ofercie projektu, zgodnie ze standardami
wymaganymi przez międzynarodowe władze lotnicze? Bo
jeśli nie, to należy liczyć się z kolejnymi aneksami do
umowy po rozpoczęciu inwestycji i znaczącym wzrostem
kosztów. Tak się stało! Wystarczyło spokojnie czekać, aż
ktoś rzetelnie podliczy słupki i okaże się, że
sztandarowa inwestycja SLD w stolicy to bardzo kosztowna
impreza.
W międzyczasie wokół lodziarni na Okęciu sporo się
działo. Na przełomie lutego i marca wyszło na jaw w
Szwajcarii, że od września 2000 do września 2001 r.
członkowie Zarządu LOT pobierali wysokie wynagrodzenie
od mniejszościowego udziałowca firmy – SAirGroup. 12
marca prezes LOT Jan Litwiński podał się do dymisji. W
pierwszych dniach maja panowie Marek Rymkiewicz i Piotr
Ikanowicz – którzy wspólnie z nim pobierali
wynagrodzenie – zostali odwołani przez Nadzwyczajne
Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy naszego przewoźnika.
Wiadomo jednak, że w ówczesnym zarządzie zasiadali też
Zbigniew Lesiecki – obecnie prezes PPL, jeden z głównych
bohaterów sławnego przetargu na budowę Terminalu II, i
Marek Sidor – obecnie szef Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
Tym dżentelmenom włos z głowy nie spadł! Powód był
prosty. O ile Litwiński, Rymkiewicz i Ikanowicz
podlegali Ministerstwu Skarbu, które "utraciło zaufanie"
do rzeczonych panów, o tyle Lesiecki i Sidor pozostają w
gestii Ministerstwa Infrastruktury! I – jak widać –
nadal cieszą się pełnym poparciem wicepremiera Marka
Pola.
Casus Lesieckiego i Sidora dowodzi, że możliwe są dwie
zupełnie różne interpretacje tego samego zdarzenia. Gdy
dla resortu skarbu szwajcarskie pieniądze są
okolicznością obciążającą, resort infrastruktury uważa,
że nie. Moim zdaniem, ma to związek z przetargiem na
budowę Terminalu II.
Wiadomo, że późną jesienią 2002 r. Najwyższa Izba
Kontroli zajęła się badaniem okoliczności towarzyszących
tej inwestycji. Nasi przyjaciele w NIK twierdzą, że
raport jest gotowy, ale głęboko schowany. Na razie. I
nie jest to laurka dla zarządu Przedsiębiorstwa Porty
Lotnicze. Jednak odwołanie Lesieckiego i Sidora mogłoby
wywołać lawinę.
Za porty lotnicze w resorcie infrastruktury odpowiada
były baron mazowiecki wiceminister Andrzej Piłat. Bez
jego zgody i wiedzy nic wokół Okęcia i Terminalu II
dziać by się nie mogło. W końcu ktoś zapyta, dlaczego
sprawy szły tak jak szły? Tym bardziej że mimo
rozstrzygnięcia przetargu zbudowanie Terminalu II na
Okęciu wcale nie jest tak pewne.
6 maja 2003 r. w czasie posiedzenia sejmowej Komisji
Infrastruktury, gdy omawiano rządowy program rozwoju
lotnictwa cywilnego do 2010 r., padła szokująca liczba –
miliard złotych na rozbudowę dróg dojazdowych do
lotniska na Okęciu! Rząd nie ma takich pieniędzy, a
miasto, czyli Kaczyński, nie da, bo też nie ma. Poza tym
grupa prawicowców trzymająca władzę w stolicy jest
święcie przekonana, że przetarg na budowę Terminalu II
na Okęciu to "przewał na rympał" z politykami SLD w
rolach głównych. Wystarczy cierpliwie poczekać, aż
sprawa dojrzeje, podeprzeć się raportem NIK i będzie
można się odegrać za propozycję powołania speckomisji w
sprawie Telegrafu i finansowania PC z pieniędzy FOZZ. A
może nawet powołać własną komisję!
Nie sądzę, aby w tym gorącym klimacie udało się
prezesowi Lesieckiemu cokolwiek wybudować. Na razie
przecież nie ma nawet zgody na wbicie łopaty w glebę!
Protestują okoliczni mieszkańcy zaniepokojeni wizją
samolotów fruwających co pół minuty nad ich głowami.
Ale gdyby nawet jakimś cudem Przedsiębiorstwo Porty
Lotnicze dostało zgodę na rozpoczęcie inwestycji, a
Budimex do 2005 r. wybudował Terminal II, to jak te 10
milionów pasażerów, o których opowiadał posłom
wiceminister Andrzej Piłat, przedrze się w pobliże
lotniska? Tylko że to nie będzie zmartwienie ani Piłata,
ani Lesieckiego, ani nawet wicepremiera Pola. To będzie
nasze zmartwienie, w czasach gdy zaniknie pamięć o
małych ludziach do wielkich interesów...
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Montownie im. Balcerowicza
Myślicie, że w Polsce jest już tak źle, że nie może być
gorzej? Może.
Wśród wzorców do naśladowania, do których odwoływał się
twórca polskiego cudu ekonomicznego, światowy pionier
przemiany gospodarki komunistycznej w rynkową – pojawiał
się Meksyk. Kilkanaście miesięcy po pochlebnej
wypowiedzi Balcerowicza gospodarka tego
latynoamerykańskiego kraju walnęła na ryj. Usłyszeliśmy,
że stało się tak dlatego, iż Meksyk nie pozbył się do
końca etatystyczno-socjalistycznej zgnilizny. W Meksyku
zostało jednak, zdaniem Balcerowicza, trochę dobrych
rzeczy do skopiowania – te ostoje wolnego rynku, dzięki
którym, mimo finalnej klęski, Meksyk miał swoje pięć
minut.
Najważniejszą z nich były miejsca pracy stworzone przez
wielki kapitał we współpracy z rządem meksykańskim,
który w tym celu powołał specjalne strefy ekonomiczne.
Ów przyczółek dobrobytu to system eksportu zatrudnienia
– montownie. Pierwsze z nich powstały na północy Meksyku
w połowie lat 60. W chwili obecnej niczym rak rozpełzły
się po całej Ameryce Środkowej i właśnie na nich
wzorowano powstające fabryki w Azji
Południowo-Wschodniej.
Jak się żyje i pracuje w tych montowniach? Ameryka
dowiedziała się tego dzięki Wendy Diaz –
piętnastoletniej dziewczynce, która przez kilka lat
zarabiała na życie w takim miejscu w Hondurasie. Dzień
roboczy w tej fabryce nowego typu trwa 16 godzin,
wynagrodzenie – 31 centów za godzinę. Rozmawianie
podczas pracy jest całkowicie zakazane, a z toalety
można skorzystać dwukrotnie w ciągu dnia. Jeżeli ktoś
nie przestrzega warunków zatrudnienia, natychmiast jest
zwalniany. Jak ma szczęście – dostaje tylko wpierdol od
zarządców.
Rząd Hondurasu po tym dość znanym w obu Amerykach
incydencie rozpoczął kampanię mającą na celu poprawę nie
warunków zatrudnienia tamtejszych robotników, ale
wizerunku montowni u północnoamerykańskich konsumentów.
Dlaczego montownie są tak popularne? Powody są dosyć
proste. Powstają w środkowoamerykańskich specjalnych
strefach ekonomicznych, które tym się różnią np. od ich
polskich odpowiedników, że nikt tam nawet nie udaje, że
przejmuje się takimi bzdetami jak kodeks pracy czy prawa
obywatelskie. No i nie ma związkowej zarazy.
Właściciele montowni – a są nimi w większości
północnoamerykańskie koncerny – mogą importować bez ceł
podzespoły. Składają albo zszywają – jak w Hondurasie –
wszystko do kupy i wysyłają z powrotem do USA. Kraje, w
których zlokalizowano montownie, takie jak Meksyk,
posiadają wiele fabryk, z których praktycznie nic nie
mają. Ani technologii, ani dochodów z ceł – bo w ramach
NAFTA nie są nimi owe produkty obłożone. Montownie
wnoszą jedynie pewne niewielkie stałe opłaty
gwarantujące eksport produktów. Stąd też ich nazwa
maquiladora – od hiszpańskiego słowa maquila, które
kiedyś oznaczało opłatę pobieraną przez młynarza od
chłopów za zmielenie ziarna.
Generalnie rzecz biorąc, gdyby nie pewne błędy i
wypaczenia, maquilas mogłyby uchodzić za model idealny
dla wielbiących Balcerowicza liberalnych feministek z
"Gazety Wyborczej".
Powód pierwszy to cudny brak kodeksu pracy i wolny rynek
– ale o tym była już mowa. Pozostałe zalety to rozkład
płci wśród robotników w montowniach. Otóż – co jest
ewenementem w całej Iberoameryce – przygniatającą
większość pracowników stanowią kobiety (90 proc.)
przeważnie bez mężów, dzieci i bez wcześniejszego
doświadczenia zawodowego. Dzięki temu można im płacić
dniówki mniejsze od najniższego meksykańskiego
wynagrodzenia, które wynosi 4 dolary za dzień pracy.
Praca nierzadko zaczyna się o świcie, a kończy o
zmierzchu, w każdym razie nie jest krótsza niż 60 godzin
tygodniowo. Szefami tych kobiet są za to prawie zawsze
mężczyźni. Bardzo często robotnice pracują w
niebezpiecznych warunkach mając kontakt z chemikaliami,
o czym nie są informowane, choć po latach mogą się o tym
przekonać, np. gdy ślepną z powodu pracy z rtęcią w
przemyśle optycznym.
To, że maquiladoras zatruwają ujęcia wody pitnej i
powietrze, nie ma już większego znaczenia.
Niektóre z montowni zapewniły swoim pracownicom opiekę
medyczną. Jedna z pracujących w maquilas pielęgniarek
przyznała, że w jej fabryce Auto Trim w Matamoros w
ciągu miesiąca pięć kobiet poroniło. Troskliwe
kierownictwo firmy zaleciło, aby podać kobietom aspirynę
i z powrotem wysłać do pracy, a jeśli odmówią albo co
gorsza poproszą o zwolnienie lekarskie lub dalszą
opiekę, wyrzucić z pracy. Panie i tak jakoś się
prześlizgnęły, ponieważ "opieka medyczna" z reguły
ogranicza się do comiesięcznego badania podpasek. Dzięki
temu łatwo można wyłapać pracownice w ciąży. Po co? Żeby
je zwolnić, baba w ciąży to kłopot dla firmy.
Powszechnie zatrudnia się też dzieci, zmusza się je do
spania w fabrykach i zabrania uczęszczać do szkoły.
Myślicie sobie, że ów nieprawdopodobny obrazek, żywcem
wyjęty z "Ziemi Obiecanej" – to egzotyka, która nas nie
dotyczy? A guzik. Znacie takie marki jak: Generals
Motors (w Europie to m.in. Opel), Ford, General
Electric, Toshiba, AT&T, Guess, Levi’s, Gap i VF
Corporation? One wszystkie mają montownie w Meksyku.
A co na to guru naszego prezesa NBP – Jeffry D. Sachs,
ekonomista z Harvardu, kumpel Balcera i jeden ze
współautorów naszych reform po 1989 roku? Stwierdził, że
problemem krajów trzeciego świata jest zbyt mała liczba
montowni.
Autor : Maciej Rembarz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyszczekaj numer silnika
Obywatel miasta Wejherowa ma psa. Za przyjemność
posiadania psa miejscowy urząd pobiera od człowieka 5
dych rocznie. Obywatel zwrócił się do miejscowego Urzędu
Miasta z prośbą, aby płatność przełożono mu na pewien
czas. Zrobił to na piśmie, czyli tak jak z urzędem gadać
należy.
17 marca 2004 r. prezydent miasta Wejherowa, ściślej
upoważniona przez niego Gizela Hennig (skarbnik miasta),
wydał w tej sprawie postanowienie. Urzędowy druk
oznajmił obywatelowi, że wzywa się go do uiszczenia
opłaty skarbowej w wysokości 5 zł od wniesionego
podania. Do wniosku dołączono dwustronicowy czysty
blankiet oświadczenia O sytuacji finansowej i
uzyskiwanych dochodach (stanie majątkowym) w związku z
wnioskiem o udzielenie ulgi w spłacie podatku. Jest to
13 szczegółowych pytań o majątek własny i żony. Trzeba
podać numer silnika samochodu. Należy też wytłumaczyć
się, ile wart jest dom i działka, na której stoi. Czy ma
się jakieś obliga-cje, akcje, udziały itp. Oprócz
wypełnienia oświadczenia majątkowego posiadacz psa musi
sporządzić zestawienie stałych miesięcznych opłat
(czynsz, energia itp). Nie usunięcie powyższych braków
podania w terminie 7 dni od dnia doręczenia niniejszego
pisma spowoduje pozostawienie podania bez rozpatrzenia.
Urząd Miasta poinformował obywatela, że założył mu akta
sprawy. Są w wydziale finansowym UM, a na niniejsze
postanowienie nie służy zażalenie.
Obywatel od czasu do czasu czyta pismo i zapewne myśli:
tyle pracy ja mam wykonać i biurokraci też za jedne 50
zł?
A pies ich jebał.
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zaklinacz
Szaleństwo, ekstaza, trans, euforia, łzy radości i
smutku, polska samba bardziej ognista niż w Brazylii.
Amerykanie chcą poznać tajemne sposoby rozpalania tłumu
do czerwoności. Do biało-czerwoności. Władze FIVB
stawiają Polskę za wzór dla innych krajów. Polska, kraj
smutasów i ponuraków, potrafi szaleć i świętować w
sposób niezwykły. Oglądalność siatkarskich widowisk
sięga w telewizji publicznej 4 milionów widzów.
"Dawno temu, bo jeszcze w roku 1895, uczony francuski
Gustave le Bon opublikował książkę pod tytułem
»Psychologia mas«. Przedstawił w niej, bodajże po raz
pierwszy, niezmiennie powtarzający się w historii
fenomen swoistego roztapiania się poszczególnych
indywidualności w ludzkiej masie. (...) Le Bon
przekonująco udowodnił jednak, na podstawie bogatego
materiału faktograficznego, że uruchomione masy w
zasadzie działają destrukcyjnie, niszcząco i gwałtownie.
Typowe dla poszczególnych osobowości hamulce moralne
roztapiają się niejako w burzy namiętności, która zdaje
się całkowicie zwalniać człowieka z tłumu od osobistej
odpowiedzialności za czyny, ponieważ staje się on tylko
anonimowym elementem" – napisał Stanisław Lem w
"Psychologii mas".
Kibic kojarzy się najczęściej z pijanym chuliganem
robiącym zadymy, demolującym wystawy sklepów, autobusy i
pociągi o stadionach nie wspominając. Kibicami straszy
się niegrzeczne bachory. Jednak to, co za le Bonem mówi
Lem, zdaje się nie mieć zastosowania w jednym przypadku.
Wielki sukces polskiej siatkówki polega na kompletnym
zaprzeczeniu tej teorii. Ojcem sukcesu jest Grzegorz
KuŁaga. Znalazł on sposób na wykrzesanie z polskich
kibiców niezwykłej spontaniczności i radości. Gdyby
Kułaga był politykiem, prędzej czy później zostałby
prezydentem. Nikt w tym kraju nie umie tak sterować
wielotysięcznym tłumem. Przy odpowiednich nastrojach
społecznych może wywołać rewolucję, wojnę, a też emocje
polityczne spuścić w bezpieczny kanał samowyładowania.
"NIE": – Jak to się stało, że zająłeś się tak nietypowym
zajęciem?
Grzegorz KuŁaga: – Siedem lat temu zastąpiłem kolegę na
meczu Solo Morze w Szczecinie i zostałem w klubie na
stałe. Po dwóch latach dostałem od Polskiego Związku
Piłki Siatkowej (PZPS) propozycję zagrania na lidze
światowej. To jest moja piąta edycja tej ligi.
Mecz siatkówki to misterium. Rytuał składa się z wielu
elementów. Przede wszystkim trzeba być biało-czerwonym.
Pomalować można włosy, twarz, a nawet całe ciało. Do
tego koszulka biała lub czerwona obowiązkowo z napisem
Polska. Na głowę czapka błazna, cylinder lub peruka.
Porządny kibic ma oczywiście szalik i przyrząd do
robienia hałasu. Może być trąbka, bęben, gwizdek lub
cokolwiek wydającego dźwięk. Wszystkie akcesoria można
kupić przed meczem za całkiem rozsądną cenę.
– Jaką szkołę trzeba skończyć, żeby sterować masami?
– Z wykształcenia jestem muzykiem, ale na co dzień
wykonuję zawód aktora. Gram u siebie w Szczecinie w
przedstawieniach teatralnych dla dzieci. Te
doświadczenia bardzo mi pomagają...
– Eksperymentujesz na dzieciach?
– Nie, skądże! Dzieci po prostu mnie nauczyły tego, że
nie można oszukiwać ani sztucznie kreować emocji.
Emocje na podobną skalę wywołuje w Polakach tylko Adam
Małysz. Jednak są to nierzadko emocje negatywne,
objawiające się agresją wobec konkurentów, ksenofobią,
nacjonalizmem. Tymczasem każda z siatkarskich drużyn
goszcząca w Polsce została powitana wielkimi brawami,
oklaskiwano ich hymny, nagradzano brawami szczególnie
udane zagrania. Po zakończonym spotkaniu kibice równie
chętnie fotografują się z gośćmi, jak z naszymi
gwiazdami.
– Masz bliski, powiedziałbym nawet serdeczny kontakt z
publicznością...
– Kiedyś, gdy postanowiłem praktycznie sprawdzić to, co
wiem o siatkówce teoretycznie, bardzo poważnie
zwichnąłem nogę. Na drugi dzień miałem poprowadzić mecz
eliminacyjny do mistrzostw Europy, w Opolu. Bardzo
ważny, z gorącą publicznością – jak tu nie być? Więc
pojawiłem się na hali z nogą w gipsie. Kibice
powitali mnie okrzykiem: "Grzegorz Kułaga, największa w
Polsce łamaga". Odebrałem to bardzo serdecznie.
Uczestnictwo w widowisku siatkarskim nie jest dla
słabeuszy. Po meczu w katowickim Spodku wyszedłem nie
mniej zmachany niż sami zawodnicy. Publiczność klaszcze,
skanduje, śpiewa, robi meksykańską falę, wyje i tupie.
Gdy zagrywają przeciwnicy, kilkunastotysięczny tłum
potrafi wydać z siebie tak przejmujący dźwięk, że trzęsą
się szyby, mury i fundamenty. Wówczas nawet najlepsi
potrafią zepsuć zagranie. – Pokażcie, że Spodek potrafi
odlecieć! – zachęca kibiców spiker. Mam wrażenie, że za
chwilę faktycznie wszyscy wystrzelimy w kosmos. Nie bez
powodu katowicka hala jest określana jako mekka
światowej siatkówki.
– Niezmiennie stosujesz te same metody?
– Tak, mechanizm jest prosty: klawisze, na których
przygrywam, oraz spiker – najczęściej Bartosz Heller –
druga połowa tego przedsięwzięcia. Kultowe kawałki i
dobrze prowadzona konferansjerka pozwalają wykrzesać z
ludzi prawdziwy ogień.
– Jesteś bardzo popularną i rozpoznawalną osobą...
– Miałem długie włosy, ale od kiedy je ściąłem, cała
rozpoznawalność się skończyła. Postanowiłem wtedy, że
pomaluję włosy na biało-czerwono. Zabrakło czerwonej
farby i musiałem pomalować całe na biało. I tak już
zostało.
Grzegorz nosi reprezentacyjną koszulkę z numerem jeden i
swoim nazwiskiem na plecach. Przed każdym meczem
starannie maluje włosy na biało. Gdy uderza w klawisze,
tłum podrywa się do kibicowania. Pod wpływem Kułagi
tysiące stają się jedną zdyscyplinowaną biało-czerwoną
armią.
– Polska publiczność jest najlepsza na świecie?
– Nie ma drugiej tak wspaniale zorganizowanej
publiczności. To się wiąże z tym, że Polacy mają mocno
wykształcony patriotyzm. Na finale ligi w Rotterdamie
dwa lata temu na mecze Holendrów przychodziło osiemset
osób. A w Polsce wszystkie sale pękają w szwach. Gdyby
była hala na 20, 30 tysięcy, to i ją pewnie byśmy
zapełnili.
Obserwuję reakcję siedzącej niedaleko nastolatki.
Wypieki na twarzy świadczą o nieziemskich emocjach.
Zagryza wargi niemal do krwi, wreszcie eksploduje
szaleńczą radością, gdy zdobywamy kolejny punkt. Po jej
policzku spływają łzy radości, rozpuszczając misternie
wymalowaną biało-czerwoną flagę. A mówią, że orgazm u
kobiet rzadko się zdarza...
– Jak się nazywa to, co robisz?
– Ten zawód nie ma nazwy, to całkiem nowe zajęcie
wymyślone w Stanach Zjednoczonych na użytek hokeja i
koszykówki. Na pewno nie zgodzę się z określeniem
wodzirej, który kojarzy mi się z nudnym balem z zeszłej
epoki. To jest nowoczesna jazda na maksa z udziałem
kilkunastotysięcznej publiczności...
W trudnych dla chłopaków momentach wiadomo, że Grzegorz
zagra Pieśń o Małym Rycerzu. Wszyscy wstają i ryczą ile
sił w płucach: "w stepie szerokim...". To nieoficjalny
hymn polskiej reprezentacji. Gdy przerwa jest nieco
dłuższa, na parkiet wbiegają cheerleaderki (zwane z
polska pomponami) z Trefla Sopot. Wygimnastykowane
ślicznotki dbają o to, żeby rozgrzana publiczność
zbytnio nie wystygła.
– Dlaczego właśnie siatkówka?
– Okazuje się, że jest to najlepsza dyscyplina do
rozgrzania publiczności. Ma swój rytm: piłka w górze,
raz, dwa, trzy i radość, euforia albo smutek,
zwątpienie.
W kolejce do malowania twarzy stoją dziesiątki ludzi.
Poważni stateczni panowie, eleganckie panie, dzieci –
wszyscy chcą mieć chociaż małą flagę na policzku. Spora
kolejka przed meczem ustawiła się do stoisk znanych
browarów. Jednak nie dostrzegłem ani jednego zalanego.
– Podpadasz czasem sędziom?
– Zdarzały się ostrzeżenia i uwagi, ale to już jest poza
mną. Staram się grać prawdę. To znaczy, że jeżeli
dostaliśmy łupnia, to nie usiłuję nawet wzbudzać
euforii, bo tego się zrobić nie da. Nie chcę niczego sam
kreować, moja rola to wzmacnianie, potęgowanie emocji,
podkreślanie i porządkowanie odczuć. Chodzi o to, żeby
przypadkiem nie stłumić spontaniczności, nie zagłuszać
jej.
– Pamiętasz, co zagrałeś na zakończenie meczu z
Argentyną?
– He, he, tak, pamiętam... "Don’t Cry for Me
Argentina...". Pomysł zrodził się już wcześniej, teraz
wreszcie nadarzyła się okazja, by go zrealizować. Goście
chyba się nie obrazili, choć widziałem w ich twarzach
sportową złość.
To niezwykłe, ale nie widziałem nigdzie policji. Pewnie
gdzieś w pobliżu hali czuwali w gotowości, ale samego
widowiska nie psuł widok żadnego munduru. Nawet
ochroniarze jacyś tacy inni – sympatyczni,
uśmiechnięci...
– Manipulujesz widownią?
– Ja bym to raczej nazwał koordynacją. Trudno
dziesięciotysięcznej publiczności w krótkim czasie coś
wspólnie równo rozpocząć. Na pewno kibice poradziliby
sobie beze mnie, mocno w to wierzę.
– Jakie to uczucie mieć taką władzę nad wielotysięcznym
tłumem?
– Uczucie jest niesamowite, chociaż nie sądzę, żebym
miał nad nimi władzę. Gdyby tak było, to zabijałbym
spontaniczność tłumu. Ja jestem pełen pokory dla takiej
rzeszy ludzi. Zdarza się, że podnoszę ręce w górę i
czekam, co zaproponuje widownia. Chciałbym, żeby dała
coś z siebie. I jest cisza. Kibice też czekają na to, co
ja im zagram. Wtedy przeważnie zauważają moją obecność.
To trochę jak z kinem. Jeśli film jest dobrze zrobiony,
to nikt nie zwraca uwagi na poszczególne ujęcia. Po
prostu wychodzi z kina spłakany. Muzykę dostrzega się w
filmie dopiero, gdy jest skopana.
Po zakończonym spotkaniu spora część widowni nie
opuszcza hali. Czekają na zawodników obydwu drużyn.
Proszą o autografy, robią sobie z nimi zdjęcia,
gratulują i dziękują. Wiedzą o swoich idolach wszystko:
że Nowak ma 215 centymetrów wzrostu, że Gołaś atakuje na
wysokości 360 centymetrów, że Murek waży
92 kilo... Grupa młodych dziewcząt uparcie skanduje
nazwisko swojego ulubieńca. Ten wreszcie nagradza ich
wysiłki machając w podziękowaniu ręką. Nastolatki
piszczą.
– Skopiowaliście pomysł z koszykówki amerykańskiej?
– NBA w stanach wygląda inaczej. Tam ludzie przychodzą z
dwiema torbami hamburgerów i piknikują w połowie meczu.
Nieskromnie powiem, że przyszedł niedawno faks z
ame-rykańskiej federacji siatkówki z prośbą, żebyśmy
udostępnili przepis na takie widowisko, jakie robimy.
Chcieli, żebyśmy zdradzili
im tajemnicę, jak to się dzieje, że u nas jest tak
gorąco...
– To zdradź swój sekret...
– Tajemnicą sukcesu jest ciężka pięcioletnia praca całej
ekipy organizacyjnej. Ja jestem tylko kółeczkiem w
ogromnej, blisko sześćsetosobowej maszynie
przygotowującej te widowiska. Ponieważ wewnątrz tego
mechanizmu współpraca układa się bardzo dobrze, to
jesteśmy w stanie zrobić coś wielkiego. Do tego legenda
Huberta Wagnera, którego ducha czujemy na każdym meczu.
No i telewizja. Jej obecność to zresztą obligatoryjny
wymóg FIVB. Nasza ekipa telewizyjna jest bardzo wysoko
oceniana na świecie i być może dostanie propozycję
pokazywania siatkówki na olimpiadzie w Atenach.
Sędzia gratuluje Grzegorzowi dobrej roboty. Zawodnicy
gości schodzący do szatni, mimo że przegrani, przybijają
mu piątkę w podziękowaniu za doping. Wokół stanowiska
Kułagi gromadzą się widzowie. Jedni chcą autograf, inni
zdjęcie, jeszcze inni tylko mu dziękują. Grzegorz staje
się atrakcją taką jak zawodnicy.
– Portugalczycy dziękowali ci za twoją pracę?
– To się często zdarza. Od Brazylijczyków dostałem nawet
honorową koszulkę.
– To chyba przyjemne, gdy widzisz, że ludzie doceniają
to, co robisz?
– Na świeczniku są siatkarze i to, że rozdają autografy,
jest normalne. To, że ktoś do mnie podchodzi po meczu i
chce zrobić sobie zdjęcie albo autograf, zawsze mnie
zadziwia. Przychodzą całe rodziny, mówią – fajnie było,
za rok też przyjeżdżamy w komplecie. Będziesz? – pytają.
To bardzo miłe.
Pod koniec 2001 r. na prezesa Polskiego Związku Piłki
Siatkowej Janusza Biesiadę padło podejrzenie
malwersacji. Rozdęta przez media afera doprowadziła do
odejścia głównego sponsora – Polkomtelu. Mimo
hektolitrów pomyj wylanych na głowę prezesa, Biesiada w
kwietniu tego roku został ponownie wybrany na szefa
związku. Zakulisowe rozgrywki i prasowa nagonka nie
wpłynęły na postawę zawodników ani kibiców.
– Do zobaczenia na następnym meczu. Będziesz?
– Jeśli nie wydarzy się jakaś katastrofa, będę na pewno.
– Zobaczymy czy, kto i kiedy sięgnie po ciebie w innych
celach niż sportowe.
Polska drużyna w czasie tegorocznych eliminacji nie
przegrała żadnego z sześciu spotkań przed swoją
publicznością. Awansowała do finałów Ligi Światowej,
której spotkania odbyły się 12–18 sierpnia w Brazylii.
Autor : Andrzej Rozenek / Michał Szewczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szczury poza wyścigiem
"Pewnego dnia schwytał dużego kruka, skrzydła pomalował
mu na czerwono, pierś na zielono, ogon na niebiesko.
Kiedy nad chatą pojawiło się stado kruków, Lech wypuścił
malowanego ptaka. Jak tylko dołączył do stada,
rozgorzała zaciekła bitwa. Odmieniec atakowany był ze
wszystkich stron..." Jerzy Kosiński, "Malowany ptak"
Życie pokazuje, że najbardziej stuknięci są ci, którzy
wyglądają normalnie. Chodzą na co dzień w garniturach od
Armaniego i krawatach ze złotą szpilką, zasiadają w
ławach poselskich i mizdrzą się przed kamerami,
wylewając z siebie potok nabzdyczonych słów o miłości
bliźniego, równouprawnieniu kobiet, niezbywalnych
prawach polskich rodzin i przywiązaniu do wiary
przodków. Natomiast ci, którzy podają się za Juliusza
Ce-zara, Don Kichota albo trzecie wcielenie Joanny
d’Arc, są nieszkodliwymi dziwakami. To wielka odwaga żyć
z przyczepioną łatą świra.
Krzysztof
Krzysztofa najczęściej można spotkać na poboczu szosy,
gdzie cierpliwie czeka na "okazję". W ten sposób
zaoszczędzi parę groszy, które i tak przeznaczy na
muzykę. Bo Krzyś najbardziej kocha muzykę. Do szczęścia
niewiele mu potrzeba – sucha bułka i muzyka. Wszystkie
pieniądze, które dostaje za złom i makulaturę,
przeznacza na zakup płyt. Wczesnym rankiem pcha
dwukółkę, a na niej płaskowniki, bebechy od tapczanu,
fragmenty szpitalnych łóżek – rekwizyty jak z
performance. Krzysztof nie wstydzi się. Przecież
grzecznie poprosił i pozwolono mu oczyścić podwórko z
rupieci. Krzysztof jest wolny i szczęśliwy. Mijają go
srebrne Toyoty i czarne Mercedesy. Wie, że się nie
zatrzymają. Krzysztof ma znoszoną jesionkę, przyduże
buty i długie włosy. Może liczyć tylko na tira albo
"Malucha", który powiezie go w świat. Krzysztof kocha
ludzi i lubi z nimi rozmawiać, ale czasem nic nie mówi,
bo mowa jest źródłem nieporozumień – powtarza za Małym
Księciem. To najlepsza książka i zna ją prawie na
pamięć, a za muzyką Niemena gotów jest pojechać na drugi
koniec Polski. Czasem bramkarz rozpozna i wpuści za
darmo, częściej trzeba kupić bilet. Ale Krzysztof nie
żałuje ciężko zarobionych pieniędzy. – Z Niemenem
rozmawiałem kilka razy. Fajny gość, ale coraz mniej
koncertuje i pisze muzykę do teatru. Kiedyś zaprosili
mnie do radia na audycję o muzyce lat sześćdziesiątych.
Dziwili się, że tyle wiem. Redaktor powiedział, że
mógłbym startować w teleturnieju, ale mnie telewizja nie
interesuje. Lubię nocą nagrywać zapomniane melodie, gdy
za oknem cichnie miasto – mówi. W domu nie podzielają
jego miłości do muzyki. No bo jak to, ostatnie portki
przecierają się na tyłku, a on kupuje kasety? Zamiast
się ożenić, żyć jak Bóg przykazał, a pokój zwolnić
młodszemu bratu, lata po świecie jak ten ptak. Krzysztof
się nie obraża, że porównują go do ptaka. "Ptaszkowie
niebiescy też nie orzą, nie sieją, a żyją. Widać tak Pan
chce" – mówi.
Dorota
Idzie na cmentarz. Wyskubie mlecze wokół grobu, podleje
kwiaty, żeby nie zmarniały, usiądzie na ławce i
porozmawia z matką. Dorota ma siedemdziesiąt lat, ale
dokładnie opowie, na co wydała rentę w tym miesiącu.
Poskarży się na sąsiada, że jej dokucza, kradnie opał i
wyzywa od wariatek. Raz poszczuł ją psem, ale Grizli nic
jej nie zrobił, tylko polizał rękę. Bo Dorota, jak nikt
nie widzi, zanosi mu skórki chleba maczane w mleku i
wodę. Zna wszystkie groby na pamięć. Przetrze litery
wykute w lastryko, zapali znicz, dokładnie rozgrabi
kretowiska, bo to niedobry znak dla żyjących. Jak kret
ryje koło grobu albo pod schodami, to ktoś kojfnie w
rodzinie. Dorota odprowadza każdy pogrzeb na cmentarz.
Czyta szarfy i dziwi się, że młodzi nie szanują życia.
Przecież w posagu dostaną tylko płytę z czarnego
kamienia ze złoconymi literami. Dorota nie chce pomnika.
Życie takie ciężkie, to po co dźwigać jeszcze po śmierci
głaz? Dorota ma złote serce. Nie doje, a wyśle parę
groszy dla dzieci, które chorują na raka. Wysupła dwa
złote i da Zydze, żeby sobie kupił piwo, bo nie może
patrzeć, jak się człowiek męczy. Co miesiąc wysyła do
Towarzystwa Chrystusowego sto złotych, żeby odprawili
mszę za spokój jej duszy, gdy opuści ten padół. Żeby
zgromadzić jak najwięcej dobrych uczynków, całe dni
przekopywała księżowski ogród, pastowała parkiety na
plebanii i trzepała dywany wielkości boiska sportowego.
Odkąd zamieszkała na plebanii dwudziestoletnia gosposia,
Dorota już tam nie chodzi. Bez przerwy płacze i chudnie
w oczach. Boli ją też głowa. Kiedy była mała, spadła z
karuzeli i stąd ten ból. Czasami nie może wytrzymać.
Robi okłady z rumianku i szałwii. Gdy to nie pomaga,
zakłada kask. Dzieci od sąsiadów krzyczą za nią, że
kosmici wylądowali. Wtedy Dorota chciałaby się jak
najszybciej dostać na cmentarz.
Profesor
W dworcowym barze nad szklanką herbaty z cytryną siedzi
"profesor". Tak go tu wszyscy tytułują.
Wieloczynnościowym scyzorykiem zgrabnie kroi salceson
ozorkowy i kładzie na sznytki chleba. Okruszyny zgarnia
na serwetkę i wysypuje gołębiom, których pełno na
Centralnym. Obsrywają nie tylko gzymsy i szyby, ale też
stoliki. Nie wiadomo, kiedy można dostać petardą w łeb.
I za to profesor mniej lubi gołąbki.
Powoli przeżuwa chleb i zapija herbatą z drugiego
naciągu. – Po co pić taką siekierę, no nie? – nieśmiało
zagaduje. – Mocna człowieka wysusza, dlatego z jednej
torebki robię dwa parzenia. Dworzec to moje życie. Tu
naprawdę czuję się wolny. Zapowiedź wjeżdżającego
pociągu mnie podnieca. Zawsze można kogoś spotkać,
pogadać. Czemu ludzie tak się spieszą, przecież darowano
im tylko jedno życie. W mojej podróży nie potrzebuję
biletu ani sakwojaży. W megafonowych pauzach śnię, że
jadę ekspresem pierwsza klasa z białymi zagłówkami i
czytam gazety. Lubię czytać. Jak jest pogoda, idę na
śmietnik przy akademikach. Nie jestem nurem i nie
grzebię w świństwach. Zbieram tylko gazety – kolorowych
jest tyle, ile dusza zapragnie. Studenci mnie znają,
toteż stertę przewiążą sznurkiem, żeby się nie
rozleciały. Potem przez cały tydzień mam zajęcie. Jak
nie mam co czytać, to rozmawiam z ludźmi. Kiedyś
wykładałem na uniwersytecie, ale odszedłem, bo moje
koncepcje nie przystawały do zmurszałego akademizmu. Wie
pan, Kopernika też nie zrozumiano, na widok Krzysztofa
Kolumba stukano się w czoło, a Giordana Bruna spalono na
stosie. I zrobił to Kościół, który od wieków poszukuje
prawdy. Świat próbuje zrozumieć tylko tych, którzy
budują rakiety do przenoszenia głowic jądrowych i
lasery. Biorą mnie za bezdomnego. Ale to ja jestem
najważniejszym człowiekiem pod słońcem. Uratowałem
ludzkość przed końcem świata. Siłą automegajaźni
zmieniłem trajektorię lotu asteroidy V-666, która
znajduje się w gwiazdozbiorze Delfina położonym 60 razy
dalej od Słońca niż Ziemia. Ale ona się pojawi, na co
wskazują jej diabelskie cyfry. Ja się nie boję, gdyż w
każdej chwili potrafię się zdematerializować.
Arnold
Miał dość życia w koszuli z usztywnionym kołnierzem,
głupiego szefa, wystudiowanego uśmiechu, wyuczonych
zachowań wobec prymitywnych, ale kasiastych klientów
nienasyconych w gromadzeniu bogactwa. Miał dość
projektowania chałup wielkich jak piramida Cheopsa, w
których obowiązkowo musiały być kryształowe żyrandole ze
wzmocnionym sufitem, złote krany, wanny wielkości
ogrodowego basenu i ściany wyłożone od piwnicy po dach
różnokolorowym marmurem. W którymś momencie stwierdził,
że go to nie rajcuje, że nie ta częstotliwość, na której
chciałby odbierać świat.
Decyzję podjął jednego dnia. Jego kobieta stukała się w
czoło, koledzy szydzili, że powróci pierwszego dnia, gdy
będzie musiał rozniecić żywy ogień w piecu, żeby
zagotować wodę na herbatę. Wytrwał. Stara chata, którą
kupił, dała mu to, czego szukał. – Tu zacząłem słyszeć
świat i rozpoznawać niezrozumiałe do niedawna dźwięki.
Odróżniałem mozolną pracę kornika w sufitowej belce od
skrobania kuny w więźbie dachu. Pojąłem banalną prawdę,
że człowiek jest tylko jednym z elementów kosmosu i
dlatego powinien żyć w pełnej równowadze ze światem
natury. W przyrodzie, jej żywiołach, bogactwie form
dostrzegłem cechy nieomalże boskie. Odnalazłem korzenie
wiary moich przodków – druidów, wyplenioną przez jedynie
słuszną religię. W mojej wierze nie ma raju, nie ma
piekła, bo dobro i zło tkwią w każdym z nas i każdy musi
szukać drogi do własnego sumienia. Zbędni są pośrednicy
miedzy Stwórcą a człowiekiem. Dostrzegłem rzeczy i
zjawiska, o których nie miałem pojęcia. Mój dom otwarty
na oścież przyciąga wszystkich, którzy pragną
potwierdzić swoje człowieczeństwo.
Autor : Zbigniew Jarzembowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Egzorcyści debatują
Na początku XXI wieku odbyło się w Warszawie sympozjum
"Okultyzm-satanizm-egzorcyzm". Sesję zorganizowały
Wyższe Metropolitalne Seminarium Duchowne oraz Papieski
Wydział Teologiczny. Z obrad tego uczonego towarzystwa
dowiedzieliśmy się, że znane są trzy rodzaje
oddziaływania złego ducha. Kuszenie, któremu podlegają
wszyscy, dopóki chodzą po ziemi. Zniewolenie, czyli
grzech idolatrii, czczenia innych bóstw, czego
rezultatem mogą być różnego rodzaju dolegliwości i
obsesje. Opętanie: efekt świadomego lub domniemanego
paktu z szatanem. Zdaniem włoskiego egzorcysty Gabriela
Amortha, wydajność diabła jest marna. Można przyjąć
proporcje: jedno opętanie na 2 tys. osób. Znaczyłoby to,
że pakt z diabłem zawarło w Pomrocznej tylko ok. 19 tys.
osób.
Nie głosuj na lutra!
Przed wyborami samorządowymi ks. prałat Jerzy Patalong z
parafii Dobrego Pasterza w Istebnej nawoływał do
głosowania na katolika przeciwko urzędującej pani wójt –
luterance. Zdaniem światłego duszpasterza, albowiem
"katolik nie może być za zabijaniem nienarodzonych
dzieci, wyrzucaniem krzyży z klas szkolnych, otwieraniem
domów publicznych w parafii". Kuria diecezjalna odmówiła
skomentowania oświadczenia proboszcza. Wybory wygrała
luteranka. Głosami katolików, albowiem w liczącej 12
tys. mieszkańców gminie ewangelicy stanowią zaledwie 2,5
proc. Ano.
Polscy prawosławni podnoszą głowy
Idzie na gorsze w stosunkach między Kościołem katolickim
a prawosławną cerkwią w Polsce. Według służb
informacyjnych Patriarchatu Moskiewskiego, Polski
Autokefaliczny Kościół Prawosławny wyraził poparcie w
jego sporze z Watykanem w sprawie utworzenia diecezji
katolickich w Rosji. Oficjalnie informację tę mógłby
zweryfikować jedynie zwierzchnik polskich prawosławnych
abp Sawa, ale przebywa on za granicą. Solidarność z
Moskwą w sprawie diecezji katolickich wyraziły już
patriarchaty: ekumeniczny z Konstantynopola,
aleksandryjski, antiocheński, gruziński, bułgarski,
serbski i rumuński oraz Cerkwie Cypru, Ziem Czeskich i
Słowacji. Kolejny mit pontyfikatu J.P. 2 – poprawa
stosunków z prawosławiem – sypie się w gruzy.
Kulą w łeb na Jasnej Górze
Dwóch 17-letnich uczniów z Częstochowy zrzuciło kulę
ważącą ponad 30 kg z balkonu wieży na Jasnej Górze. Kula
spadła z wysokości 40 metrów, uszkodziła dach i
wylądowała tuż obok wejścia do bazyliki. Jedynie dzięki
czujności aniołów stróżów nikt nie dostał w łeb.
Powstrzymane apetyty oblatów
Komisja majątkowa rządu i episkopatu oddaliła wniosek
kurii sandomierskiej o zwrócenie zgromadzeniu oblatów
należącego do skarbu państwa budynku w średniowiecznej,
pobenedyktyńskiej zabudowie klasztornej na Świętym
Krzyżu. Obiekt zajmuje obecnie Muzeum Przyrodniczo-Leśne
Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Postanowienie komisji
jest nieodwołalne. Nareszcie znaleźli się odważni,
którzy umieli powiedzieć czarnym "nie". Z drugiej strony
apetyt Kościoła kat. osłabł znacznie po zapoznaniu się z
kosztami remontu obiektu. Sama naprawa dachu pochłonie
280 tys. zł.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Łajno w rogatywce
Zdechła Wyższa Szkoła Oficerska im. gen. Bema w Toruniu.
Na pogrzebie były sztandary, defilady i przyjaciele. Nas
nie zaproszono, chociaż poświęciliśmy królestwu gen.
Andrzeja Piotrowskiego więcej uwagi ("NIE" nr 39/97,
30/99, 4/2000), niż obecny na uroczystościach biskup.
Mimo tego afrontu czujemy się w obowiązku pożegnać trupa
kilkoma wspomnieniami.
Jak pułkownik sadził kartofle
Jednym z większych rolników jest w Kujawsko-Pomorskim
Andrzej Wojtaszek. Zawodowy podpułkownik, do niedawna
zarabiający na chlebuś jako szef żywnościowy WSO. Nie
widzielibyśmy nic złego w zamiłowaniu pułkownika do
zapachu świeżo oranej ziemi, gdyby orał ją sam,
ewentualnie wykorzystywał w tym celu sowicie opłaconych
bezrobotnych. Ale Wojtaszkowe pola uprawiali zawodowi
żołnierze oraz personel cywilny ze szkoły, w której
kierownictwie zasiadał. Zamiast na poligonie podwyższać
kwalifikacje bojowe, polska armia sadziła ziemniaczki
swojemu ukochanemu przełożonemu. Na pola woziły
żołnierzy wojskowe samochody, zaś żarełko przygotowywała
dla wyrobników, rzecz jasna na koszt polskiego
podatnika, wojskowa kuchnia.
Układ rozsypał się wiosną tego roku, kiedy zasypywana
donosami żandarmeria odwiedziła pola pana pułkownika.
Sytuacja była absolutnie jednoznaczna: oficer
wykorzystywał szwejów, tak samo, jak
średniowieczny feudał swoich niewolników
pańszczyźnianych, choć dziś szweje są już w NATO.
Chłopi czekający tygodniami w kolejkach przed punktami
skupu wiedzą, jakie są kłopoty ze sprzedażą płodów
rolnych. Wiewióry mówią, że plony z Wojtaszkowych pól,
trafiały do żołnierskich żołądków. Naturalnie, po
opłaceniu przez podatników.
Jak generał budował rzekę
Kiedy wiadomo było, że WSO przestanie istnieć, toruńscy
politycy uruchomili wejścia w MON, żeby na miejsce
uczelni powołać Centrum Szkolenia Artylerii i
Uzbrojenia. Toruń pokonał między innymi Chełmno i
dysponujący znacznie lepszą bazą Olsztyn. Pierwsze,
najprostsze szkolenie – kierowców pojazdów gąsienicowych
– zakończono jeszcze pod dowództwem gen. Andrzeja
Piotrowskiego.
Ponieważ w miejscowym garnizonie nie ma basenów do
ćwiczenia przepraw pod wodą, a Chełmno odmówiło
użyczenia swoich, na poligonie WSO wykopano "koryto
rzeki", obłożono je zużytymi oponami i tam
przeprowadzono szkolenie i egzamin z przeprawy
podwodnej. Niestety, Bóg nie wykazał się poczuciem
humoru i deszcz nie padał.
Jak chorąży bił pułkownika
Niedawno w koszarach odbyła się stypa po WSO. Wypełnione
wszelkim dobrem stoły ustawiono pod
namiotami. Alkoholową normę na głowę jednego żałobnika
ustalono na pół litra gorzałki. Zabrakło jedynie
panienek, ale wystarczyło wysłać umyślnego do internatu.
Jeśli nasz wiewiór nie walnął się w rachunkach, za
panienki robiło sześć słuchaczek III roku i cztery IV
roku nieboszczki WSO.
Dziewczyny nie dotrwały jednak do końca imprezki.
Zniknęły, kiedy przy stole doszło do ostrego konfliktu.
Awanturę wywołał zastępca gen. Andrzeja Piotrowskiego,
szef logistyki, płk Henryk Nitczyński, obecnie
pozostający w rezerwie kadrowej ministra
Szmajdzińskiego. Nieopatrznie pozwolił sobie na
uszczypilwość w stosunku do filmującego uroczystości
chorążego. "Ale dorobiłeś się Pan szmalu na wojskowym
sprzęcie" – zagadał. Chorąży, zamiast walnąć w dekiel i
szczeknąć "tak jest", odpowiedział familiarnie: "Ja to
ja. Ale pan!".
W obronie honoru, który jest integralną częścią oficera,
pułkownik użył pięści. Pięść trafiła chorążego w gębę.
Kamerzysta skopiował gest dowódcy. Nie wiemy, czy cios
był mocny, czy pułkownik po spożyciu promili słaby.
Dość, że zatrzymał się na ścianie, co zgromadzeni
nagrodzili brawami.
Jak szwej rachunek zapłacił
Na odprawy dla cywilnych pracowników padniętej WSO
przeznaczono 1 mln 800 tys. zł. Około
80 proc. z nich natychmiast zatrudniło wspomniane wyżej
Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia. Urzędniczki
nie zmieniły nawet pokojów ani biurek. Można było
zamiast wypowiedzeń i odpraw, podsunąć nowe umowy o
pracę. Cóż, kiedy wśród zainteresowanych były żony i
członkowie rodzin ubożuchnej, toruńskiej oficerskiej
elity. Ludzie piszą do nas o tej biedzie. Przysyłają
zdjęcia luksusowych willi pod Toruniem, mieszkań na
wynajem, najnowszych modeli Mercedesa.
Wiosną tego roku zrobiło się głośno o nadużyciach w
akurat rozformowywanej, stacjonującej w Toruniu 6.
Brygadzie Artylerii. Kontrola ujawniła szkody w mieniu
wojskowym za ponad 173 tys. zł. Operacje gospodarcze o
wartości 970 tys. zł uznano za niejasne i wymagające
dodatkowych wyjaśnień. Mimo tych
danych prorokowaliśmy, że z wielkiej chmury nie spadnie
mały deszcz ("NIE" nr 16/2002). No i proszę. Jedynym
oskarżonym jest w tej sprawie chorąży rezerwy. Zarzuca
mu się zagarnięcie 1750 zł, które powinien był
przeznaczyć na remont stołu bilardowego. Chłop zapewnia,
a jego uczciwość potwierdził bezpośredni przełożony,
obecnie major żandarmerii, że stół wyremontował za
własne pieniądze. Armijnych nie ukradł. On za nie kupił
telewizor do klubu garnizonowego na miejsce lepszego,
który przeznaczono na prezent dla dowódcy brygady płk.
Fryderyka Woźniaka.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jan z ziemią
Zawsze w dziejach ziemię nadawano rycerzom o słusznych
poglądach.
Niedrogo
Bukwałd to maleńka wioska w gminie Dywity oddalona o 16
km od Olsztyna. Leży sobie w dolince, której środkiem
biegnie asfaltówka. Jezioro jest małe, z trudno
dostępnymi, porośniętymi trzciną brzegami. Jedynym
atutem tego miejsca może być wodne połączenie z Łyną.
Jak prominentów przyciśnie bieda, otworzą stanice albo
garkuchnie i będą przyjmować spływy kajakowe. Okoliczni
mieszkańcy bardzo liczyli na bar Ludgardy Buzek, która z
pewnością potrafi gotować tradycyjne śląskie przysmaki,
czyli duszoną modrą kapustę i ziemnia-czane kluski z
wołowym gulaszem. Ale na razie Buzkowej nie widać.
Informację o tym, że Buzkowie kupili tutaj glebę, podała
"Olsztyńska Gazeta Powiatowa". Oprócz nich rodzinnej
inwestycji dokonali tu Leszek Balcerowicz i były
minister finansów Jarosław Bauc. Co takiego ma w sobie
Bukwałd, że przyciągnął Buzka i Balcerowicza, którzy w
rządzie żyli ze sobą jak pies z kotem?
Zdaniem pracowników Agencji Własności Rolnej Skarbu
Państwa w Olsztynie, która w 2001 r. sprzedała w tym
miejscu 7,68 ha Ewie Balcerowicz, Bukwałd nie ma w sobie
nic. – Z zawiązanymi oczami uderzy pani palcem w mapę
województwa i przypuszczalnie trafi w lepsze miejsce –
zapewniają. Ale też ceny tutaj przystępne. Z
nieoficjalnych źródeł wiem, że Ewa Balcerowicz zapłaciła
za swoją ziemię 39,5 tys. zł, czyli ok. 50 groszy za
metr kw. Za 1000-metrową działkę wyszłoby 500 zł.
Przede wszystkim wieś gwarantuje dobre sąsiedztwo. Coś,
jak u schyłku PRL warszawskie osiedle zwane Zatoką
Czerwonych Świń. Niby tylko blokowisko, ale prestiżowe,
dla członków rządu i KC PZPR, a nie sprzątaczek. Sam
adres nobilitował.
6 lat temu kupił w Bukwałdzie stary dom nad brzegiem
jeziora Mariusz Walter, współwłaściciel TVN. Był
pierwszy. Potem pojawiła się Henryka Bochniarz, była
minister przemysłu, i Anna Szulc, prezenterka
telewizyjna. Wreszcie doszlusowała Małgorzata Potocka,
artystka.
Za darmo
Bukwałd jest modny od kilku lat. Od niedawna ma
konkurenta. W Szymanowie koło Ostródy będzie posłowisko.
Tak mieszkańcy określają osiedle, które powstanie na
gruntach Jadwigi Podgórskiej. Pani Jadwiga mieszka tutaj
30 lat. Ma 5 ha ziemi rolnej. Uważa, że dobra materialne
są obciążeniem, więc glebę podzieli i rozda. Wyjdzie 15
dużych działek po 3,5 tysiąca metrów każda.
Pani Jadwiga pochodzi z Warszawy i na stare lata znów
chciałaby otrzeć się o wielki świat. Ponieważ siły nie
te, żeby jeździć pod parlament, sprowadzi go na własne
pole. Nie odda ziemi przypadkowym posłom. Nie wystarczy,
że ktoś ma immunitet, by był godny mieszkać z nią
podwórko w podwórko. Kobieta stawia na tożsamość
poglądów. Stara się być jak najbliżej Boga, stąd
obdarowani będą reprezentować wyłącznie prawą stronę
sceny politycznej.
Jako pierwszy dostąpił tego zaszczytu Jan Łopuszański.
– Znam go tyle, co z telewizji. Kiedyś widziałam jego
plakat wyborczy, jak startował na prezydenta. "Europa –
tak, Unia – nie". Podobnie myślę i ja – opowiadała
Podgórska lokalnej gazecie.
Chyba pamięć ją zawodzi, bo Łopuszański zapewnia, że
transakcja odbyła się między przyjaciółmi. Zdaniem
posła, on i mieszkanka podostródzkiej wsi wywodzą się z
tego samego kręgu środowiskowego. Kiedyś byli razem na
jakimś spotkaniu. Pani Jadwiga zrobiła na pośle takie
wrażenie, że Łopuszański pamięta ją do dzisiaj. Gdyby
nie pamiętał, nie wziąłby gleby, bo od obcych niczego
nie bierze.
Po złożeniu oferty kobiecina przeżyła chwile grozy, bo
bała się, że poseł wzgardzi darem. Myślała, że może się
obrazi. Działka przecież mała – skromne 38 arów. Nie
zaproponowała więcej nie ze skąpstwa, ale w trosce o
duszę obdarowanego. Wszak dobra materialne są przeszkodą
w zbawieniu.
Łopuszański zachował się jak dżentelmen. Przyjechał do
Szymanowa, obejrzał dar, uśmiechnął się, podziękował.
Bez nalegania zapłacił za geodetę i notariusza. Pani
Jadwiga ma nadzieję, że poseł wybuduje dom i zostanie
jej sąsiadem. Będzie z kim gadać w długie zimowe
wieczory.
Nadzieja nie jest bezzasadna. Działka jest rolna, a
poseł jako prawdziwy Polak nie pozwoli, żeby zamieniła
się w ugór. Obiecał uprawiać grunt. Ziemia ma swoje
prawa i trudno doglądać upraw dojeżdżając z Warszawy –
ponad 200 km w jedną stronę.
* * *
Ludzie z Szymanowa nie wierzą, że wioska ma szanse
rywalizować z Konstancinem.
Normalni mieszkańcy Bukwałdu w liczbie trzystu przyjmują
jego upremierowienie z mieszanymi uczuciami. Uważają, że
Balcerowicz powinien postawić sobie schron. Miał chęć na
chatę z bali, wybudował zaś nie wiadomo z czego, bo
budynek otynkowany. Czy wystarczy, aby schronić się
przed ludzkim gniewem? Są w okolicy tacy, którzy w
końcówce PRL wzięli kredyt na traktor, a żeby go
spłacić, na początku III RP sprzedali 20-hektarowe
gospodarki z całym inwentarzem.
Z utytułowanych przybyszów najbardziej podoba się
miejscowym Henryka Bochniarz. Nauczycielom, bo opłaca
szkolny Internet, dała komputery, drukarkę, kopiarkę i
co tam jeszcze. Sołtysowi, bo odpaliła szmal na
dokumentację oczyszczalni ścieków i pomagała załatwiać
pieniądze na całą inwestycję.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cnota ślubnych kurew "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tur de Białystok
Prokurator to spiskowiec do wynajęcia. Na wschodnich
krańcach Pomrocznej prokuratorzy dają dupy SLD. Na
szczęście politycy prawicy i niezależne media czuwają.
Zleceniodawcy
W sierpniu 2002 r. do Prokuratury Okręgowej w
Białymstoku wpłynęło zawiadomienie o popełnieniu
przestępstwa przez członków Zarządu Miasta. Podpisał je
Rafał Modzelewski, prezes Fundacji Pro Veritate.
Wiceprezesem Fundacji jest prof. prawa Eugeniusz
Smoktunowicz, w skład kapituły wchodzą m.in. prof. Lech
Falandysz oraz senatorowie Adam Jamróz i Sergiej Plewa.
Modzelewski zawiadomił o nadużyciach przy organizowaniu
przetargów sprzed kilku lat. Jego zdaniem, straty z tego
tytułu poniesione przez Białystok sięgają 20–30 mln zł.
Może zatem chodzić o największą samorządową aferę
korupcyjną w dziejach III RP. Oprócz zawiadomienia o
przestępstwie Modzelewski dostarczył organom ścigania
komplet dokumentów. Streścił też zeznania świadków,
którzy zamiast do organów ścigania, woleli przyjść z
wątpliwościami do kierowanej przez niego Fundacji.
Personalnie cel ataku jest oczywisty: Ryszard Tur,
wcześniej wiceprezydent Białegostoku, odpowiedzialny za
ochronę środowiska, przez ostatnie cztery lata
prezydent, w nadchodzących wyborach kandydat na
prezydenta. "TUR bez drugiej tury" – podkreślają
sympatycy.
Tur gra w barwach prawicy (PO, SKL, ZChN, częściowo LPR)
i Kościoła kat. Jest Rycerzem Grobu Pańskiego, którą to
godność może nadać jedynie biskup. Rycerstwo to
towarzystwo elitarne. W mieście nad Białką żyje sobie
jeszcze parka takich Rycerzy: była senatorka Barbara
Łękawa i senator Jan Szafraniec.
Szefem Prokuratury Okręgowej w Białymstoku jest Sławomir
Luks. Jeśli realnie postrzega rzeczywistość, powinien
zrobić z parzącą sprawą przesłaną przez prezesa
Modzelewskiego coś taktownego. Na przykład zjeść
papierzyska. Tymczasem podległa mu prokuratura zgodnie z
tym, co przewiduje prawo, wszczęła postępowanie
wyjaśniające. Nie jest ono skierowane przeciwko
komukolwiek i może zakończyć się stwierdzeniem, że
Ryszard Tur ma pełne kwalifikacje moralne, aby
kontynuować obronę Grobu Pańskiego na fotelu prezydenta
Białegostoku.
– Robimy swoje po cichu, zgodnie z literą prawa –
zapewnił nas prokurator Luks.
Demaskatorzy
– Organa ścigania aktywnie włączyły się w kampanię
wyborczą – skomentował standardową decyzję białostockiej
prokuratury Krzysztof Jurgiel reprezentujący w sejmie
specjalizujące się w praworządności PiSuary. Zarzuty
posła podzielił ukazujący się w woj. podlaskim "Kurier
Poranny" mający w winiecie informację, że jest
"dziennikiem niezależnym". Żeby było śmieszniej, swego
czasu tenże "Poranny" (m.in. z 17 listopada 1998 r.)
szczegółowo opisywał właśnie te nadużycia, które dziś są
przedmiotem
dochodzenia.
Obecny pogląd redakcji na odkryte przez siebie
nieprawidłowości najlepiej ilustruje tytuł publikacji
poświęconej wszczęciu postępowania wyjaśniającego: "Jak
prokuratura z konopi". Dla wolniej myślących czytelników
przygotowano "Komentarz": Prokuratura włączyła się w
brudne gierki przedwyborcze. Daje się wykorzystywać do
rozgrywek personalnych. (...) Działania prokuratury
podważają resztki zaufania do niezależności tej
instytucji. Wychodzi na to, że mamy – jak za czasów PRL
– dyspozycyj-nych prokuratorów, którzy na zamówienie
polityczne, za obietnicę awansu, są gotowi do każdych
działań ("KP" z 11 września 2002 r.).
Tańczący ze śmieciami
Dostarczone prokuratorowi dokumenty, które wywołały ten
atak nienawiści, mają nie tylko walor demaskatorski, ale
również humorystyczny. Gdański przedstawiciel
holenderskiej firmy Elektroniczne Wagi Przemysłowe
MOLEN, który swego czasu wygrał przetarg na zakup wagi
śmieciowej na miejskie wysypisko, na trzy miesiące przed
swym zwycięstwem w przetargu na piśmie podziękował
Urzędowi Miasta w Białymstoku za wybór swojej oferty.
Padła wówczas cena, którą rzeczywiście wynegocjowano w
późniejszym przetargu.
Dla nas w "NIE" wniosek z tego taki, że przedstawiciel
firmy MOLEN powinien się przebranżowić, bo
zatrudnieni tam inżynierowie zdecydowanie większe
sukcesy odnieśliby jako wróżki. Modzelewski kombinuje
inaczej, twierdzi, że gdańszczanie – w odróżnieniu od
odrzuconych konkurentów – nie mieli doświadczeń w
branży, umowę skonstruowano wadliwie i dopiero po jej
podpisaniu zażądano referencji od firmy. Finał jest
taki, że waga okazała się do dupy, zaś samorząd
przepłacił za jej zakup i montaż jakieś 220 tysięcy.
W Białymstoku są dwa wysypiska śmieci. Zakup wagi to
pryszcz w porównaniu ze sposobem administrowania starym
wysypiskiem i budową nowego. Na starym wysypisku trzeba
było ciągle coś budować: drogi, przekładki, nakładki,
umocnienia. Żeby z wysypiska śmieci zrobiła się kopalnia
szmalu, wystarczyło zapłacić za te roboty, których
jednak nikt nie wykonywał. Fundacja sugeruje, że
tak mogło być. Przypuszczenia oparła na zeznaniach
świadków.
Ponadto Fundacja twierdzi, że budowę nowego wysypiska
rozpoczęto bez dokumentacji i pozwolenia na
budowę. Dokumentację sporządzono w trakcie robót, zaś
pozwolenie uprawomocniło się po ich zakończeniu. Wielu
prac, które zgodnie z dokumentacją powinny być wykonane
– nie zrobiono. Fundacja żąda od prokuratury, aby
sprawdziła, czy miasto zapłaciło za to, czego nie
dostało, i czy przypadkiem niechlujstwo inwestora i
wykonawcy nie zrujnowało środowiska naturalnego.
Wątpliwości Modzelewskiego budzi też przetarg na budowę
Zakładu Utylizacji i Sortowania Odpadów, który odbył się
w 1998 r. Również w tym przypadku zwycięzca – tym razem
firma z Poznania – był znany pół roku przed
rozstrzygnięciem przetargu. Wydano 10 mln zł na
technologię sprzed 20 lat. W efekcie nowo wybudowany
zakład stoi praktycznie nie używany.
Inwestycja może przynosić miastu kasę jedynie wówczas,
jeśli postawi się na jej walory muzealne i dydaktyczne.
Zamiast odpadów trzeba przywozić tam szkolne wycieczki.
Niech dziatwa na własne oczka zobaczy, że miejsce
Rycerza Grobu Pańskiego jest w Jerozolimie, a nie w
ratuszu, bo to za blisko podlaskiego śmietnika.
PS Daliśmy prezydentowi Turowi możliwość odniesienia się
do zarzutów Fundacji Pro Veritate. Pytania wysłaliśmy
faksem. Ponieważ nie otrzymaliśmy odpowiedzi,
zapytaliśmy o przyczynę zwłoki rzecznika prasowego
Urzędu Miasta w Białymstoku. Dowiedzieliśmy się, że
prezydent Ryszard Tur milczy programowo. W żadnym
przypadku nie zamierza dyskutować z czymś tak ohydnym
jak pismo Urbana.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wojewodo pokaż jaja! "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Radujcie się
Zbliża się koniec kadencji samorządów. To już naprawdę
ostatni dzwonek na ustawienie siebie,
rodziny i znajomych. Niedługo w ławach radnych zasiądą
nowi ludzie (choć starych też będzie trochę), jeszcze
bez należytego doświadczenia, jak najłatwiej zrobić
dobry wałek.
Jeżeli są jeszcze jacyś radni, którzy nie ustawili się
przez te cztery lata, podajemy im rękę. Jak nie –
niechże to będzie zachęta dla tych, którzy zastanawiają
się, czy kandydować.
Jak załatwić mieszkanie komunalne w dobrym punkcie
Aby otrzymać przydział na mieszkanie komunalne,
wystarczy pójść do odpowiedniego wydziału i złożyć
wniosek. Mieszkań komunalnych w każdym mieście i
miasteczku jest mało, a potrzeby są ogromne.
Przyznawanie ich – komu, jakie, kiedy – ma jednak
charakter czysto uznaniowy. Zwykle daje się tym z
początku listy oczekujących i tym, którzy są w
najbardziej dramatycznej sytuacji. Ale kto powiedział,
że twoje podanie nie znajdzie się na wierzchu tej całej
górki podań? Albo że to ty właśnie nie jesteś w
najbardziej dramatycznej sytuacji?
Kłopot jest wówczas, gdy akurat – psia mać – nie ma
niczego wolnego albo jest mieszkanie do wzięcia, ale
mało atrakcyjne. O małym metrażu, z piecami, na zadupiu.
Wtedy nie ma rady, trzeba czekać. Urzędnik miejski na
pewno cię jednak poinformuje, w którym fajnym lokalu
mieszka schorowana staruszka. A nawet udostępni listę
potencjalnych mieszkań do wzięcia w przyszłości.
Jeśli nie chcesz zdać się na niepewność długiego
czekania na czyjąś śmierć, niech ci wyszukają w urzędzie
atrakcyjne mieszkanie, ale z zadłużeniem czynszowym
lokatorów. I niech czym prędzej ich wyeksmitują, aby
przekazać ci lokal.
Jak już mieszkanie od gminy dostaniesz, to szybko je
wykup po preferencyjnej cenie z wszelkimi możliwymi
zniżkami, załóż księgę wieczystą i jest twoje na wieki
wieków. Nawet jak ktoś wyniucha całą sprawę, to będzie
ci mógł skoczyć.
Jak załatwić sklep w centrum miasta
Ktoś z twojej rodziny albo znajomych chciałby mieć sklep
w atrakcyjnym punkcie miasta, ale nie ma tyle szmalu,
aby wystartować w przetargu na dobry, a więc drogi
punkt. Zróbcie tak. Niech wystartuje w walce o sklep w
jakiejś najbardziej chujowej dzielnicy, gdzie brud,
smród i mogiła, gdzie psy dupami szczekają i gdzie nikt
normalny by sklepu nie otworzył. Jak już będzie miał
tam, to sobie ten sklep zamieni na lepszy, w lepszym
punkcie. Do takiej zamiany potrzebna jest decyzja
zarządu gminy, więc ty musisz być z tym zarządem w
zgodzie.
Jak zostać właścicielem kortów tenisowych
Gmina jest właścicielem kortów tenisowych lub innego
obiektu sportowego, który ty chciałbyś przejąć i na nim
zarabiać. Czekaj, nie kupuj od miasta na przetargu
publicznym, bo przepłacisz całkiem bez sensu. Zbierz
kilku znajomych i załóżcie stowarzyszenie. Co prawda
grunty i nieruchomości, według zapisów ustawy, gminy
muszą sprzedawać w przetargach publicznych na podstawie
wyceny rzeczoznawcy, ale ustawa też mówi, że mogą
przekazywać je z pominięciem drogi przetargowej i ze
znacznymi upustami na cele ważne społecznie. Jakie to są
cele, ustawa nie precyzuje. Jak już będziesz miał
zarejestrowane stowarzyszenie, to gmina może te korty
lub co innego przekazać stowarzyszeniu, schodząc z ceny
nawet 98 proc. A ciebie to w gruncie rzeczy do niczego
nie zobowiązuje.
Do tego jest co prawda potrzebna uchwała całej rady, no
ale to już twój problem, aby zrobić sobie właściwy
lobbing. A z czasem możesz nawet wystąpić do kolegów
radnych, aby podjęli uchwałę o dofinansowaniu twojego
obiektu z budżetu gminy. Pod pretekstem, że dzieci z
pobliskiej szkoły korzystają za darmo, co jest
społecznie słuszne. A potem? Stowarzyszenia nie są
wieczne.
Jak rozumnie stawać do przetargu
Nie zawsze jednak numer ze stowarzyszeniem da się
wykonać. I zdarza się, że jakiś grunt albo budynek idzie
na przetarg. A pierwotna cena wywoławcza jest stanowczo
za wysoka. I do tego mogą pojawić się chętni, aby ją
zapłacić. Spox. Przede wszystkim zblatowani z tobą
urzędnicy w warunkach przetargowych skutecznie mogą
zniechęcić innych. Na przykład zapodać, że na gruncie
jest rów melioracyjny – kochany panie! – nie do
ruszenia. Albo że budynek, który jest na sprzedaż, jest
pod opieką konserwatora zabytków, a konserwator – wie
pan, jak to jest u nas! – ni chuja nie odpuści swoich
wymagań. Różne przeszkody można mnożyć i wyolbrzymiać, w
zależności od tego, co idzie pod młotek. W ostateczności
przetarg można odwołać bez podania przyczyn. Gdy jeden i
drugi przetarg się nie odbędzie z "braku chętnych",
wówczas następuje czas zaproszeń do negocjacji. To jest
twój czas. Koledzy mogą
ci ziemię albo nieruchomość sprzedać za pół ceny. A jak
są pewni, że nikt nie fiknie, to i za jedną czwartą.
Jak dobrze zainwestować wolne środki
Jeśli masz trochę wolnej kasy, to broń Boże nie inwestuj
jej w niepewne nigdy akcje albo nie wkładaj na
niskooprocentowane lokaty. Po to jesteś radnym, aby
swoje pieniądze ulokować dobrze. Przyjrzyj się planom
miejskim, gdzie w przyszłości ma być budowana droga,
albo zorientuj się, czy któraś z sieci marketów nie chce
przypadkiem inwestować na terenie twojej gminy. I czy
przypadkiem rada nie szykuje się do zmiany jakiegoś
planu zagospodarowania albo przekwalifikowania gruntów
rolniczych na handlowo-usługowe. Może w tych miejscach
jest jeszcze kawałek ziemi do kupienia od ciemnego
chłopa, który zwykle gówno wie o gminnych planach. Lub
od jakiegoś przedsiębiorstwa, któremu niepotrzebne
nieużytki. Najwyżej postukają się w głowę, po co ci to.
Kup i poczekaj na zmianę planu i na rozpoczęcie
inwestycji. Możesz w krótkim czasie podwoić włożone
pieniądze.
Albo nawet potroić. I jest to biznes, że trudno się
przyczepić. Grunt to dobra informacja.
Jak załatwić dobrą robotę sobie lub komuś z rodziny
Jeśli nie jesteś zadowolony ze swojej zawodowej pracy
lub masz kogoś bezrobotnego w rodzinie, to nawet nie
musisz prosić nikogo z zarządu gminy, aby ci pomógł w
tym życiowym problemie. Sami do ciebie przyjdą.
Pojedynczy radny tak naprawdę ważny jest i potrzebny
przy głosowaniach personalnych, gdy wybiera się
burmistrza, zarząd, prezydium rady. A potem – gdy
opozycja w stosunku do tych wybranych składa wnioski o
ich odwołanie. Bo każdy by się chciał wcisnąć. Do
większej comiesięcznej kasy,
do decyzji, za którymi może być kasa, do jeszcze
większego znaczenia i prestiżu. Gdy pada wniosek o
odwołanie któregoś z członków zarządu lub samego
burmistrza, po stronie rządzącej odbywa się liczenie
głosów. Kto z nami, kto przeciw nam. I rozpoczyna się
tych głosów kupowanie. "Zagłosuj za nami" – przyjdą cię
prosić któregoś dnia. "Zagłosuję, ale chcę dobrą posadę
dla siebie/rodziny" – odpowiesz wówczas. I dostaniesz.
Ponieważ gmina robi interesy ze wszystkimi i wszyscy są
z gminą związani, burmistrz ci to załatwi. Nie musisz
zresztą czekać do przesilenia personalnego. Będą i inne
ważne głosowania, na których zależeć będzie zarządowi.
Najlepsza jest robota np. konsultanta z nienormowanym
czasem pracy w spółce podlegającej gminie. Wtedy
wystarczy raz w miesiącu chodzić po forsę. Albo niech
wpłacają na konto i wtedy chodzić nie trzeba. Gmina ci
nie zwróci za zdarte zelówki.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dyrektor Waciak cd.
Po ukazaniu się artykułów pt. "Dyrektor Waciak" i
"Dyrektor Waciak cd." do redakcji wpłynęły listy
dyrektora Przedsiębiorstwa Zaopatrzenia Farmaceutycznego
Cefarm w Łodzi Janusza Olszewskiego. Korespondencja ta
nie spełnia wymogów sprostowania, może być jednak uznana
za replikę. Redakcja zobowiązała więc autora tych
publikacji, by ustosunkował się do obu pism.
Szanowny Panie Dyrektorze
Januszu Andrzeju Olszewski
Serdecznie dziękuję za to, że zechciał Pan zareagować na
moje artykuły. Jestem wdzięczny, tym bardziej że w
większości potwierdza Pan ich treść. A to dla mnie powód
do satysfakcji.
Dwa razy zarzuca mi Pan, że napisałem nieprawdę.
Tak, bilans za rok 2001 został opublikowany w Monitorze
Polskim "B" z datą 20 marca 2003 r.! Stało się to więc
już po tym, jak artykuł został złożony do druku.
Drugi raz miałem minąć się z faktami pisząc (kolejny
artykuł złożyłem w redakcji 8 maja), iż Cefarm zatrudnia
"prawie 1000 osób". Pana zdaniem jest to wiadomość
nieprawdziwa, bo Cefarm zatrudnia wg stanu na dzień
20.05.2003 r. "około 900" pracowników. Pozostawię
Czytelnikom ocenę trafności Pańskiego zarzutu.
W nadesłanych listach odnosi się Pan nawet do spraw,
których w ogóle nie poruszałem, np. sposobu
zaopatrywania i działania aptek. Próbuje się też Pan
tłumaczyć.
Pisząc np., że Artykuł w "Wiadomościach Łódzkich" nie
był opłacany czego dowodem jest brak jakichkolwiek
dokumentów finansowo-księgowych potwierdzających
przekazanie pieniędzy na konto gazety za wyżej
wymieniony artykuł. A reklama Cefarmu pod tekstem
sugerującym, jakoby "NIE" było w zmowie z konkurencją i
politykami, co to jest? Laurka na Dzień Babci?
Nie ma się natomiast co urażać zajadłością artykułu i
słownictwem. Jeśli chodzi o Czytelników, zapewniam, że
są przyzwyczajeni. Potraktowałem Pana, Dyrektorze
Olszewski, łagodnie. Choć – moim zdaniem – Pana
poczynania mogą wywoływć wątpliwości, co do tego, czy
jako osoba odpowiedzialna za przedsiębiorstwo, majątek
państwowy, pracowników wykonuje Pan je zadowalająco. O
czym świadczą przedstawione w obu artykułach fakty.
ANDRZEJ SIKORSKI
Kończąc cykl artykułów o łódzkim Cefarmie musimy
przyznać, że nas wydymano. Zrobił to nie byle kto, tylko
sam poseł Zbigniew Kaniewski, wiceprzewodniczący
sejmowej Komisji Gospodarki.
Dwukrotnie pytaliśmy posła Kaniewskiego, co łączy go ze
spółką Szwed-Pol, która cieszy się nadzwyczajnymi
względami dyrektora Olszewskiego. Za pierwszym razem
poseł powiedział, że z właścicielami spółki nic
szczególnego go nie łączy oprócz znajomości na gruncie
towarzyskim. I tak też napisaliśmy. Kwiaciarki z ulicy
Piotrkowskiej zadzwoniły do redakcji mówiąc, że jest
inaczej. Zapytaliśmy więc posła, czy czasem jego córka
nie zasiada lub nie zasiadała we władzach Szwed-Polu.
Poseł stanowczo zaprzeczył.
Pojechaliśmy do Sądu Gospodarczego w Łodzi sprawdzić
kwity. Przekupki miały rację.
Spotkaliśmy się z posłem. Potwierdził, że jego 20-letnia
córka Agnieszka zasiadała w Radzie Nadzorczej spółki.
Zaznaczył jednocześnie, że latorośl nie brała udziału w
jej pracach, nie pobierała żadnego wynagrodzenia. Poseł
nie potrafił odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: Co więc
tam robiła?
Okazuje się też, że Szwed-Pol szkolił pracowników
Cefarmu w wynajętej od posła sali Federacji Związków
Przemysłu Lekkiego (Kaniewski jest szefem tego
wirtualnego bytu – czy istnieje jeszcze w Łodzi jakiś
przemysł lekki?).
Najlepsze są jednak takie frukta. Otóż Szwed-Pol
prowadził interesy z Agencją Rezerw Materiałowych.
Dzięki kontaktom posła zresztą. Spółka kolegów (córki?)
Zbigniewa Kaniewskiego tak geszefciła z agencją rządową,
aż ją wydymała na ponad 50 tys. zł. Agencja dochodzić
będzie swoich roszczeń przed sądem. Potwierdziła nam to
na piśmie pani wiceprezes Agnieszka Gutowska.
Ciekawi nas, czy wiedzą o tym premier Miller i koleżanka
posła Kaniewskiego i wiceminister zdrowia Ewa
Kralkowska.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Członek miękki niegdyś śpiewający
Po uprzednim uzyskaniu aprobaty JO Barona Mazowieckiego
stosowna instancja SLD zweryfikowała mnie jako członka.
Jestem jednak członkiem miękkim.
Czas teraźniejszy
Krajowa Rada SLD uchwaliła, że partyjniacy, przeciw
którym toczy się postępowanie prokuratorskie, powinni
członkostwo swe zawiesić. Takie członki, które do 15
grudnia nie zawisną, zostaną postawione przed sądem
partyjnym.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie skierowała do sądu akt
oskarżenia przeciwko mnie. Pomimo to ja nie będę się
zawieszać. Intencją uchwały Rady było odczłonkowanie
SLD-owców, którym zarzuca się przestępstwa gospodarcze,
prywatę, nadużycie władzy, zaniedbania służbowe. Ja
natomiast oskarżony jestem o zelżenie głowy obcego
państwa w osobie władcy Wzgórza Watykańskiego w Rzymie.
Należę więc do przestępczości politycznej.
W SLD moje przestępstwo wzbudza rozmaite uczucia.
Przywódcy lewicy chętnie jeżdżą z wasalnymi wizytami do
owego monarchy Wzgórza, bo głęboko wierzą. Co prawda nie
w Boga chrześcijan oni wierzą, ale w coś jeszcze mniej
prawdopodobnego: że telewizyjny obrazek z Watykańczykiem
ma właściwość magiczną. Podreperuje ich w oczach
wyborców. Żony niektórych liderów sądzą przy tym, że
papież nie nosi na palcu pierścionka, tylko smakowitego
lizaka. Dla pani Kwaśniewskiej malina. Rzesze
członkowskie SLD mają natomiast nastawienie
niehołdownicze do papieża, sympatyzują na ogół z tymi
lewicowcami, którzy stawiają się klerowi.
Mój los przed sądem partyjnym nie jest więc przesądzony,
tym bardziej że na czele tego sądownictwa stoi senator –
profesor Szyszkowska. Jak ogłosił abepe Życiński,
feministek (takich jak Szyszkowska) episkopat nie chce
nawet wysłuchać. Biskupi – jak na mężczyzn noszących
szmizjerki – przedziwnie brzydzą się feministkami.
Skoro papieżolubny Miller słabnie i traci posłuch, mogę
więc się jako członek stawiać przed sądem partyjnym
zamiast zawieszać. Może mnie uniewinnią?
Czas przeszły
Przed wstąpieniem do SLD – ściślej do SdRP– w styczniu
1990 r. należałem w życiu do jednej tylko organizacji
politycznej, mianowicie Związku Młodzieży Polskiej
(ZMP). Ona także postawiła mnie przed swoim sądem, ale
to ja niebawem ją likwidowałem, nie ona mnie.
Wspomnienie to nie jest oczywiście pogróżką.
Obwiniony zostałem w 1952 r. o to, że będąc pijanym a
odwiedziwszy w nocy kolegę w bursie ZMP przy ul.
Niemcewicza w Warszawie śpiewałem głośno pieśń
hitlerowską Horsta Wessela
„Die Fahne Hoch”. Sąd pod prezydencją Jerzego Duracza
badał, skąd tę pieśń znam. Po ustaleniu, że ze względu
na młody wiek oraz nikłą aryjskość raczej nie nauczyłem
się hymnu w Hitlerjugend, ukarał mnie zaledwie naganą.
Zapewniam, że będąc trzeźwym albo mało pijanym śpiewałem
w tamtym okresie wyłącznie pieśni chwalebne. Dwie z nich
lżyły ówczesnego papie-ża Piusa XII, zasłużenie zresztą.
Obłożył on eks-komuniką członków partii komunistycznych,
a także wszelkich organizacji i instytucji przez partię
kierowanych. W warunkach polskich oznaczało to
wykluczenie ze społeczności kościelnej i od ewentualnych
sukcesów pośmiertnych większość wierzącej ludności
należącej przecież do związków zawodowych, TPPR,
harcerstwa, kółek rolniczych, spółdzielni itp. Kiedy
papież nas ekskomunikował, podległe mu watykańskie
instytucje przechowywały właśnie hitlerowskich
zbrodniarzy i na fałszywych paszportach wysyłały ich do
Ameryki Łacińskiej. W tych okolicznościach my, lewicowa
młodzież, śpiewaliśmy, że nie papież nam wybrzeże dał.
Refren kończyliśmy zaś okrzykiem papież pies, co
stanowiło niewątpliwą obrazę majestatu. Śpiewaliśmy też,
że mur serc pozostanie nad granicami, chociażby Rzym
miał lec. Zawarta w tym była pogróżka, ale metaforyczna
jakaś. Któż by bowiem wysyłał serce do pasa
nadgranicznego.
Drugą pieśń śpiewaliśmy po włosku lub w języku do
włoszczyzny zbliżonym. Nazywała się ona „Bandiera
Rossa”, czyli czerwony sztandar. Refreny kończyły się
okrzykami: A bas papa vivat Stalin, czyli precz z
papieżem, oraz A bas il re vivat Stalin, czyli precz z
królem. Ów król był już w latach 50. ni w pięć, ni w
dziewięć. Wiktor Emanuel III abdykował w 1946 r. i zaraz
potem wraz z następcą swym Umbertem i całą rodziną
został wygnany. Włochy od kilku lat były republiką. My w
ZMP wiedzieliśmy o tym, ale nie wiedzieliśmy, co
śpiewamy.
Wspominam o swoich śpiewach w przededniu czekającego
mnie procesu przed sądem karnym (opartym zresztą prawnie
na konkordacie z Mussolinim), aby postawić ów sąd przed
równie trudnym dylematem, co sąd partyjny SLD. Czy
bowiem sąd karny III Pomrocznej uznać zechce, że
zelżyłem obecnego papieża działając jako recydywista na
tym polu? Czy też śpiewy sprzed pół wieku uzna za
okoliczność łagodzącą, nie zaś obciążającą? Złe wpływy,
jakim podsądny ulegał w dzieciństwie i młodości, sądy
uznają na ogół za czynnik zmniejszający winę przestępcy.
Zmierzam do tego, że ktokolwiek mnie sądzi kiedyś czy
teraz i w jakimkolwiek czyni to sądzie, niechybnie
popada w śmieszność. Lubię więc być sądzonym, bo chcę,
żeby było wesoło szczególnie teraz, kiedy jest tak
smutno.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stan ma sekretarza
Specjalny minister wbija do głów parlamentarzystom
sukcesy rządu.
Premier L&M 22 września powołał radomskiego posła Marka
Wikińskiego na stanowisko któregoś tam już z rzędu
sekretarza stanu w swojej kancelarii. Jak oświadczył w
Polskim Radiu sam Wikiński, jego zadanie to koordynacja
kontaktów rządu z parlamentarzystami.
Minęło osiem dni od powołania, a minister Wikiński już
dał znać o sobie. Do wszystkich parlamentarzystów SLD
trafiła broszura jego autorstwa pod dumnym tytułem
„Informacja dotycząca rezultatów polityki gospodarczej
rządu w okresie od października 2001 r. do sierpnia 2003
r.”.
Czego można się z niej dowiedzieć? Przede wszystkim
tego, że rząd wbrew temu, co się mówi nie próżniaczył,
bowiem opracował i przyjął masę ważnych dokumentów:
* Strategię Gospodarczą Rządu
„Przedsiębiorstwo–Rozwój–Praca”,
* Plan działań prowzrostowych w latach 2003–2004 –
„Przedsiębiorczość–Rozwój –Praca II”.
* Plan działań antykryzysowych w sferze ochrony rynku i
miejsc pracy,
* Pakiet rozwiązań „Pierwsza Praca”,
* Rządowy program rozbudowy systemu funduszy
pożyczkowych i poręczeniowych dla małych i średnich
przedsiębiorstw w latach 2002–2006,
* Kierunki działań rządu wobec małych i średnich
przedsiębiorstw od 2003 do 2006 roku,
* Program promocji gospodarczej Polski do roku 2005,
* Raport Przedsiębiorczość w Polsce.
Rezultat: Polityka restrukturyzacyjna wobec zagrożonych
sektorów przyniosła w niektórych sektorach zamierzone
efekty (przemysł zbrojeniowy, naftowy, stoczniowy).
Ciężka harówka rządu dała również: przyspieszenie
realnego tempa wzrostu Produktu Krajowego Brutto,
systematyczny wzrost popytu wewnętrznego, wyższe tempo
wzrostu produkcji przemysłu, znaczny wzrost produkcji
sprzedanej, poprawę eksportu, spadek deficytu w obrotach
towarowych z zagranicą, wzrost sprzedaży dóbr
przetworzonych, wzrost liczby spółek handlowych i liczby
podmiotów prowadzących działalność gospodarczą, co
wszystko razem wskazuje na intensywny charakter
ożywienia gospodarczego. Co prawda liczba pracujących
spadła i wynosi na koniec czerwca 2003 r. 7 612 000 (dla
porównania w 2001 r. wynosiła 10 5141 000). Wzrosła
liczba zarejestrowanych bezrobotnych do 3 134 600 na
koniec czerwca 2003. Ale chuj z bezrobotnymi.
Najważniejsze są konkluzje i wnioski:
Po pierwsze, dokonana przez rząd w 2001 r. ocena stanu
gospodarki i przyczyn istniejących napięć była słuszna.
Prawidłowo zostały sformułowane strategiczne cele i
główne zadania.
Po drugie, pomyślne wyniki nie są efektem wynikającym z
uwarunkowań zewnętrznych. Podstawowym źródłem skutecznej
restrukturyzacji przedsiębiorstw była polityka rządu, a
ożywienie gospodarcze jest wyłącznie zasługą rządu.
Pomyślne wyniki zawdzięczamy trafnej ocenie sytuacji –
pisze Wikiński – a przede wszystkim konsekwentnej
polityce rządu.
Wniosek końcowy: cele i kierunki powinny być nadal
realizowane.
No. Tylko przypadkowe społeczeństwo nie chce przyjąć do
wiadomości sukcesów rządu L&M’a. W rządzie narasta
zadowolenie z siebie, podczas gdy w społeczeństwie –
niezadowolenie z rządu. Dobre samopoczucie rządu tworzy
więc przepaść pomiędzy nim a społeczeństwem.
Ostatni sondaż (2 października) opinii społecznej podany
przez „Rzeczpospolitą”:
83 proc. Polaków uważa, że SLD sprawując władzę nie dba
o najuboższych, 75 proc. uważa, że rząd nie pomaga
zakładom pracy znajdującym się w trudnej sytuacji.
Przeważająca część społeczeństwa uważa, że Sojusz jest
partią ludzi nieuczciwych (63 proc.), skorumpowanych (75
proc.), dbających o interes partyjny lub prywatny
kosztem dobra publicznego (79 proc.), łatwo wchodzących
w nieczyste układy (62 proc.), zapominającą o interesie
narodowym (63 proc.).
Bo na nic nawet najlepsza polityka gospodarcza, gdy
szwankują podstawy demokracji, a praworządność zdaje się
przeżytkiem z ubiegłej epoki. Jak to było w piosence
Brassensa: Bo nie poradzisz nic, bracie mój, gdy na
tronie siedzi...
Autor : D.C.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ksiądz na rykowisku
Wielebny staje przed sądem za to, że pieniędzmi,
koniakiem oraz winem mszalnym chciał przekupić strażnika
leśnego, który nakrył go w samochodzie z panienką.
Jacek Piwowarczyk pracuje w Nadleśnictwie Przytok –
siedziba w Zielonej Górze. W październiku 2000 r.
zauważył w lesie dwa samochody: Nissana Primerę oraz
Volkswagena Golfa. Oba stały w miejscu niedozwolonym.
Podszedł do Nissana i zapukał w zaparowaną szybę. –
Straż leśna. Proszę okazać dokumenty – powiedział. W
aucie coś zaszurało i gruchnęło. Mężczyzna zaczął
gwałtownie kompletować garderobę.
– Nie pokażę żadnych dokumentów! – wydyszał do
strażnika. – Ty też niczego nie pokazuj! Jedź stąd! –
rozkazał siedzącej obok kobiecie. Niewiasta natychmiast
posłuchała. Mężczyzna zaś wskoczył do Golfa i także się
oddalił. Uciekali nadaremnie. Strażnik Piwowarczyk
zapisał numery rejestracyjne obu samochodów i zrobił im
zdjęcia.
* * *
Łatwo było ustalić, że właścicielem Nissana jest Tadeusz
Z. mieszkaniec Grotowa. W książce telefonicznej znalazł
numer do pana Tadzia. Raz zadzwonił – nic. Drugi raz –
nic. Za trzecim razem odezwała się automatyczna
sekretarka, która zakomunikowała, że dodzwonił się do
parafii w Grotowie. Pan Jacek dryndnął do sołtysa
Grotowa.
– Tadeusz Z. był u nas proboszczem, ale go wywalili za
jakieś machlojki finansowe. On ma jakąś babę w Zielonej
Górze – rozjaśnił sytuację sołtys.
Piwowarczyk znał tożsamość sprawcy wykroczenia
polegającego na wjeździe do lasu pojazdem silnikowym,
ale nadal nie wiedział, gdzie ów sprawca przebywa. A bez
tego nie mógł dostarczyć wezwania na przesłuchanie. Bo
sprawa nabrała wagi. Gdyby ksiądz i dama pokazali
papiery, wszystko skończyłoby się na mandacie. Jakieś
3–4 dychy od głowy. Teraz obojgu groziło kolegium.
* * *
Ksiądz Z. nie mógł spać po nocach. Pamiętał błyski
flesza, a na skandalu mu nie zależało. Zaczął szukać
dojścia. U jednego z leśników zostawił swój numer
telefonu. Sądził, że leśni ludzie lubią wypić, dlatego
pewnego dnia udał się do kolegi Piwowarczyka, również
pracownika nadleśnictwa, i zostawił u niego butelkę
mszalnego wina: – To dla strażników. Z przeprosinami –
obwieścił.
Wino choć pełne magicznych mocy, marki było raczej
podłej. "Sofia" nasza powszednia.
* * *
Jacek Piwowarczyk zadzwonił do księżula, żeby wezwać go
na rozmowę wyjaśniającą. Wielebny stwierdził, że
przyjedzie, ale za nic nie chciał się zgodzić na wizytę
w nadleśnictwie.
– Pan rozumie. Jestem księdzem...
Spotkali się w terenie. Kapłan sugerował, żeby sprawie
ukręcić łeb. Zaproponował butelkę koniaku. Strażnik
swoje. Ksiądz wyciągnął gotówkę. Strażnik nadal, że
kolegium. Wtedy poirytowany kapłan wyciągnął spod kurtki
kamerę i zaczął wrzeszczeć:
– Oddaj 200 złotych! Dałem ci pieniądze! Teraz mi je
oddaj! Piwowarczyk zrozumiał, że to prowokacja. Wsiadł
do samochodu i odjechał. Ksiądz nie dawał za wygraną.
Biegł i filmował. Następnie z wyreżyserowanym przez
siebie filmem udał się do nadleśnictwa.
* * *
Tam zaprezentował dzieło nadleśniczemu.
– Piwowarczyk przyjął ode mnie łapówkę. Nie zależy mi na
ukaraniu strażnika. Za jego grzechy rozliczę go w
godzinie śmierci. Chodzi o to, żeby oddał moje
pieniądze. I wszyscy zapomnimy o sprawie – stwierdził
kapłan po projekcji.
Filmik nie był jednak zbyt ciekawy. Na ekranie pojawił
się jedynie kawałek dachu auta, słychać bełkot księdza.
Nadleśniczy słusznie stwierdził, że na tej podstawie nie
można uznać, że Piwowarczyk wziął księżą kasę.
Widząc, co się święci, strażnik sporządził notatkę
służbową. Domagał się od zwierzchnika, żeby sprawą
zajęła się prokuratura. Czekał miesiąc – nadleśnictwo
nie powiadomiło organów ścigania. Za to załatwiło sprawę
z księdzem wypisując mu mandat za nielegalny wjazd do
lasu – 40 zł.
Załatwiono też Piwowarczyka karząc go naganą z wpisaniem
do akt za wykonywanie czynności służbowych niezgodnie z
regulaminem. No to strażnik Piwowarczyk poszedł do
prokuratury. Złożył zawiadomienie o popełnieniu przez
księdza przestępstwa polegającego na złożeniu obietnicy
udzielenia korzyści majątkowej w zamian za odstąpienie
od wykonywania czynności służbowych.
* * *
Wszczęto śledztwo. Ksiądz zeznał, że feralnego dnia
przebywał w lesie. W towarzystwie bratowej oraz pijanego
brata, który spał na tylnym siedzeniu Nissana.
Początkowo nie chciał podać adresu ani innych danych
krewnych, z którymi dotleniał się wśród drzew. Później
poinformował, że brat mieszka w województwie
podkarpackim, a rzekoma bratowa w Zielonej Górze i na
dodatek nosi całkiem inne nazwisko. Księżulo przyznał,
że wręczył leśnikom mszalne wino i że proponował
Piwowarczykowi butelkę koniaku. Stwierdził, że dał
strażnikowi 200 zł, lecz nie po to, żeby go przekupić,
ale... w celu zrealizowania filmu, który miał sprowadzić
występnego strażnika na drogę cnoty. Zdaniem księdza
Piwowarczyk szantażował go i zmuszał do wręczenia
łapówki twierdząc, że wielebny ma poważniejsze
przestępstwa na sumieniu niż tylko pobyt w lesie. Wyjdą
one na jaw, gdy ksiądz stanie przed kolegium.
Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa klecha
potraktował jako zemstę.
Prokuratura nie dała wiary tym wyjaśnieniom i postawiła
kapłanowi zarzuty, a następnie skierowała do sądu akt
oskarżenia.
W dokumencie nazwanym przez siebie oświadczeniem
końcowym ks. Tadeusz Z. napisał: Wiem, że powołanie
sędziego, prokuratora i księdza jest trudne, zwłaszcza w
naszych czasach. Myślę, że i tak cel osiągnąłem – choć
na ciernistej drodze. Wierzę, że Piwowarski (chodzi o
Piwowarczyka – przyp. M.M.) już nigdy nie wejdzie na tą
drogę. Ja daruję J.P. tę próbę zemsty na mojej osobie i
wszelką krzywdę.
Ksiądz Tadziu powinien wybaczyć papieżowi. To on przez
uporczywe trwanie przy idei celibatu i grzeszności seksu
sprawia, że księża rozładowujący seksualną energię muszą
gzić się i kryć po lasach, a przyłapani wpadają w
panikę, jak gdyby popełnili zbrodnię.
PS W czasie zbierania informacji pojawiły się kolejne
wątki związane z działalnością księdza Tadzia, a także
Nadleśnictwa Przytok. Oznacza to, że do sprawy
przypuszczalnie wrócimy.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rząd goni do pracy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Seks w wagonie
W zakładzie pracy spędzamy prawie tyle samo czasu, co w
domu. Podobnie jak w domu powinniśmy zatem akceptować i
przestrzegać normy i reguły zachowania w miejscu pracy –
pisze w inwokacji do
Kodeksu Postępowania Etycznego Pracowników Fabryki
"Wagon" S.A. i Spółek Zależnych w Ostrowie Wielkopolskim
prezes Emil Sekel. W punkcie "C" kodeksu czytamy:
Molestowanie seksualne w miejscu pracy jest sprzeczne z
zasadami Fabryki. (...) Molestowanie seksualne oznacza
propozycje seksualne, oczekiwanie seksualnej
przychylności i inne słowne lub fizyczne zachowania
mające na celu doprowadzenie do uzyskania korzyści
seksualnych w miejscu pracy. Skutkiem takiego zachowania
jest negatywny wpływ na środowisko pracy. Fabryka nie
dopuści do jakiejkolwiek formy molestowania seksualnego,
bez względu na to, czy dopuszczają się go pracownicy
Fabryki czy też partnerzy handlowi, dostawcy, producenci
lub klienci. (...) Jakiekolwiek skargi można zgłaszać
odpowiedniemu członkowi Zarządu, w dziale kontroli
wewnętrznej lub zadzwonić pod numer telefoniczny
"Gorącej linii". Nie jest to jeszcze szczyt fabrycznych
uniesień moralnych (patrz felieton Urbana). Zarząd
winien ogłosić, że nie wypuści na rynek wagonu,
osobliwie sypialnego, sprzyjającego wygodnym
molestowaniom seksualnym.
Z. N.
Wicepremier w wianku
Szczyt bezczelności nazywa się Janusz Steinhoff i był w
rządzie Buzka wicepremierem odpowiedzialnym za
gospodarkę. Komentując w "Rzeczpospolitej" (nr 166)
raport rządu Millera o niegospodarności i kantach w
spółkach państwowych epoki Buzka powiedział: Za każdą
decyzję, jaką podejmowała każda spółka stoją określeni
ludzie (...) od tego jest prokurator. Mimo dość
wysokiego czoła Steinhoffowi jakby do głowy nie wpada,
że za mianowanie i tolerowanie kanciarzy i marnotrawców
odpowiada rząd, który ich rozprowadzał do żłoba. Są
dziewice, które w żadnych okolicznościach niewinności
nie tracą.
U
Zawracanie Wisły
Bronisław Łagowski w "Przeglądzie" bronił słuszności
Akcji "Wisła". Wyraził przy tej okazji opinię, że
rządzący wówczas politycy PPR i PPS inteligencją oraz
państwowym punktem wiedzenia górowali nad liderami
obecnej klasy politycznej. Gniewem uniósł się Janusz
Anderman z "GW". Bo i rzeczywiście, co za nietakt.
Przypominać inteligencję Zambrowskiego, wykształcenie
Bermana i poczucie odpowiedzialności Gomułki. To jak
prosić o powieszenie palta w domu powieszonego.
Z
Rydzyk kochać prawdę
8 maja "Wyborcza" za główną wiadomość uznała spotkanie
Oleksego, Kwaś-niewskiego i Glempa, którzy postanowili
wspólnie wciskać Boga do europejskiej konstytucji. Tego
samego dnia pobożny "Nasz Dziennik" tatki Rydzyka w
ogóle nie wspomniał o zmowie państwa i Kościoła. Jako
gazeta ewangeliczna głosi on tylko Dobrą Nowinę. Swoją
drogą, że też rzekomy Wszechmogący nie wstydzi się
korzystać z protekcji Oleksego w Brukseli.
J
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Panorama" pokazała uczących się facetów w sutannach. Na
szkolenie wysłał ich abepe Życiński. Mieli nauczyć się
wypełniać eurokwity konieczne do otrzymania dotacji
rolnej. Oficjalnie kurs był po to, żeby proboszczowie
uczyli parafian. Stan posiadania diecezji lubelskiej
wyrażony w hektarach wskazuje na chęć zrobienia skoku na
ohydną, kosmopolityczną i masońską unijną kasę.
* * *
Pewnie niechcący "Wiadomości", które lubią podpisywać
występujących przed kamerą ludzi ich stanowiskami i
tytułami, ujawniły największe życiowe osiągnięcie
Onyszkiewicza Janusza. Podpis brzmiał: Janusz
Onyszkiewicz – mąż wnuczki marszałka Piłsudskiego.
* * *
"Gość Jedynki" Religa tworzy z Piesiewiczem kolejną
chadecką kanapę polityczną. Zaprosił na nią Buzka,
Steinhoffa i Lewicką, bo dobrze oni wiedzą, co robić, by
nie popełniać tych samych błędów. Tak jakby ich pula
była wyczerpywalna. Prawdziwą pasją Religi jest
reanimacja, a Piesiewicza – scenariusze zdarzeń
fikcyjnych.
* * *
"Fakty" uparły się, żeby czymś zilustrować rok
prezydentury Kaczora w Warszawie. Szukały w inwestycjach
– nic. Usiłowały coś wygrzebać w poprawie bezpieczeństwa
– też się nie udało. Sięgnęły w końcu do stanu
nawierzchni ulic – znowu pudło. No to rzuciły się na
Kaczorowy pomysł budowy Muzeum Powstania Warszawskiego
wychwalając koncepcję wniebogłosy. Zapomnieli jednak o
najbłyskotliwszym wyrazie intelektu Kaczora. O
wiekopomnym planie odkurwienia stolicy.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Fruwające gównojady "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czapkę oficera SS i dwa numery więźniów obozu skradli
nieznani sprawcy z Państwowego Muzeum na Majdanku. Z
Muzeum Obozu Stutthof w Sztutowie 60-letni obywatel
Niemiec próbował wynieść 20-kilogramowe drzwiczki od
pieca krematoryjnego. Policji wytłumaczył, że były mu
one potrzebne do kominka w nowo budowanym domu. Ci
Niemcy to jednak sentymentalny naród...
W Czarnym Dunajcu funkcjonariusze Straży Granicznej
zatrzymali 43-letniego górala z amerykańskim paszportem.
Bełkocąc wyjaśnił, że jest agentem FBI przysłanym do
Polski, by sprawdzić skuteczność działania polskiej
policji. Dano mu ku temu okazję w komendzie w Nowym
Targu, gdzie wydmuchał 3,07 promila.
Sanepid kontroluje burdele w Częstochowie. W czasie
kontroli jednej z agencji towarzyskich na Zawodziu
inspektorzy sprawdzili m.in., jak i czym przeprowadza
się w agencji dezynfekcję, jak i gdzie prana jest
bielizna pościelowa i ręczniki, skontrolowali również
stan czystości materaców na łóżkach, czystość w
sanitariatach itp. W czasie kontroli burdel nie
pracował.
O zasadach poruszania się krów na rondzie rozmawiali w
Kole przedstawiciele władz i policji z podmiejskimi
rolnikami zmuszonymi przeganiać bydło przez ulice
miasta. Rolnicy twierdzą, że krowy dadzą sobie radę i
należy ufać ich inteligencji. Stanęło na tym, że w Kole
nie będzie świętych krów. Nawet na rondzie.
W Łodzi dokonano kradzieży w sklepie. Na podstawie
rysopisu policja wytypowała podejrzaną. Była to
25-letnia Murzynka stale mieszkająca w Łodzi. Aby mogła
ją rozpoznać ekspedientka, policja musiała znaleźć
jeszcze trzy Murzynki. Procedura wymaga bowiem pokazania
trzech innych osób podobnych do podejrzanej. Brakujące
Murzynki znaleziono w akademiku dla cudzoziemców.
Budzący szacunek wynik badania alkomatem – 3,58 promila
– osiągnął przyłapany na jeździe po pijanemu sędzia z
Sieradza. Grozi mu teraz odebranie możliwości sądzenia
pijanych sprawców kolizji i wypadków drogowych.
Przeciwko nadaniu nazwy "Piwna" ślepej uliczce przy
rynku protestuje grupa mieszkańców Turku. Proponują
mniej "alkoholową" nazwę, np. Miodowa, Chmielna lub
Winogronowa. Do Piwnej można dojechać z Gorzelnianej –
ulicy, przy której mieszkają protestujący.
Strażnicy miejscy we Wrocławiu zwrócili uwagę młodemu
mężczyźnie, by nie rzucał niedopałków na trawnik. Gdy
odpowiedział bluzgami, poprosili go do radiowozu.
Okazało się, że jest poszukiwanym przez dwie prokuratury
przestępcą. Niepalący są bezpieczniejsi.
Mieszkaniec Warszawy przez trzy godziny przetrzymywał
jako zakładników dwójkę własnych dzieci. Wypuścił je
dopiero za wódkę i papierosy. Na pomysł zaoferowania
tych dóbr desperatowi wpadli uczestniczący w akcji
zwyczajni policjanci. Chłopaki znają życie.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
Minister Izabela Jaruga-Nowacka odwiedziła Przodkowo na
Pomorzu. Na spotkanie przyszedł wójt, przewodniczący
rady oraz czworo mieszkańców gminy. Sytuację uratowała
klasa trzecia miejscowego gimnazjum, którą ściągnięto w
trybie awaryjnym. Spotkanie – jak pisze państwowotwórcza
prasa lokalna – przemieniło się w lekcję wychowania
obywatelskiego. Minister nie stawiała stopni.
Przed widmem bankructwa stają kolejne izby wytrzeźwień.
W Bielsku-Białej na przestrzeni ostatnich trzech lat
liczba klientów spadła o blisko 30 proc. (z 6,8 tys. w
1998 r. do 4,8 tys. w roku ubiegłym). Do izby
wytrzeźwień w Krakowie, która chlubiła się liczbą 16 174
klientów w roku 1993, w roku ubiegłym przyjęto jedynie
9206 osób. Kompletna posucha. Zdaniem biegłych w
temacie, znaczący wpływ na wyniki
produkcyjne izb mają oszczędności paliwowe w policji
oraz straży miejskiej.
238 różnego typu dokumentów znalazła policja w jednej z
częstochowskich melin. Meliniarz wytłumaczył, że
udzielał klientom drobnych pożyczek, a dokumenty
zatrzymywał jako zabezpieczenie kredytów. Amatorzy
alkoholu zastawili u meliniarza-lichwiarza m.in. 24
paszporty, 17 praw jazdy i 7 książeczek wojskowych.
Znalazła się również legitymacja członka PCK i działacza
PZPN.
44-letni mieszkaniec wsi Lipinki w gminie Sława (woj.
lubuskie) wszedł na kilkunastometrowy komin. Stamtąd
zażądał przyjazdu starosty i telewizji. W ten sposób
chciał uzyskać pomoc w znalezieniu pracy. Po krótkiej
rozmowie ze starostą zszedł na ziemię. Odpowie teraz
przed sądem grodzkim za zakłócanie porządku publicznego.
Tak w III Rzeczypospolitej kończą się próby traktowania
władzy z góry. (WAL)
W koszalińskim biurze poselskim Jana Łącznego, szefa
Samoobrony na Pomorze Zachodnie, radzili liderzy ze
Szczecina i Koszalina. Uradzili, że Andrzej Lepper
powinien startować na prezydenta Szczecina, a nie Łodzi
lub Warszawy, o Słupsku nie wspominając. Pochodzi
przecież z Zachodniopomorskiego, a Szczecin to stolica
województwa – marzył Jan Łączny. – Mocna ręka Andrzeja
uporałaby się ze Stocznią Szczecińską – argumentował. Na
tym samym konwentyklu ustalono, że Samoobrona zbierze 10
tysięcy podpisów z poparciem kandydatury. – Wszyscy
chcą, żebym był ich prezydentem! To może zrobimy
przyspieszone wybory prezydenckie? – skomentował
ewentualny kandydat. Nie chcem, ale muszem? (WJ)
Ludgarda Buzek została dyrektorem powołanego 4 czerwca
Polsko-Niemieckiego Instytutu Zarządzania Środowiskiem
przy Akademii Polonijnej w Częstochowie. Od niedawna
prorektorem Akademii jest jej mąż Jerzy, były premier.
Zamiejscową filią tej uczelni w Gliwicach kieruje z
kolei były wicepremier Janusz Steinhoff. Wszystkich
zatrudnia ks. rektor Andrzej Kryński, znany z
niekonwencjonalnego zwalniania pracowników. Kiedyś na
przykład z drzwi instytutu kazał zdjąć tabliczkę z
nazwiskiem naukowej sławy, dając tym pani profesor do
zrozumienia, że wywala ją z roboty. Nazwisko następcy
mogła sobie przeczytać na nowej tabliczce. W interesie
kraju leży, żeby ksiądz rektor prowadził miłosierną i
stabilną politykę kadrową, gdyż w przeciwnymrazie – z
braku innych propozycji – awuesiarze znów spróbują
porządzić. (TR)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Achtung Banditen!
W sobotę 5 lipca "Fakty" TVN informowały, że czeczeńskie
bojowniczki eksplodowały ładunki wybuchowe zabijając
Rosjan z Moskwy idących na koncert. W tym samym wydaniu
"Fakty" podały też, że zbrojne bandy Irakijczyków zabiły
kolejnych żołnierzy amerykańskich.
Każde dziecko w Polsce znakomicie odróżnia bandytów od
bojowników walczących z Rosjanami. Bojownicy mają
nazwiska, np. Kościuszko, Traugutt, Piłsudski, i stoją
jako pomniki. Bandyci zaś nazwisk albo w ogóle nie mają,
albo tylko krótko w trakcie procesu i należy ich
wieszać.
Generał Tyszkiewicz w imieniu Czytelników "NIE" i
wszystkich obywateli Polski już dowodzi wojskiem w
Iraku. Będzie tam walczył z irackimi bandytami z
irackich band. Czyli ze złymi ludźmi, którzy zabijają
dobrych ludzi z formacji okupacyjnych. Generałowi
towarzyszy więc nasza troska. Oczywiście każdego z
Polaków trapią trochę odmienne odcienie tej troski. Na
przykład moje troski są troskami starego propagandysty:
czy generał ma w swoim sztabie umiejętnych autorów
odezw, które zniechęcałyby bandytów do zabijania
żołnierzy okupacyjnych i uspokajały ludność? Powodowany
tym strapieniem ślę mu kilka sprawdzonych wzorów
zwracania się do ludności okupowanej.
Piśmiennictwo polskie nie instruuje, jak zwracać się do
ludności przez nas okupowanej, ponieważ od czasów
napoleońskich ćwiczyliśmy metody okupacyjne tylko wobec
Ukraińców na byłych kresach oraz krótko po wojnie
Niemców na ziemiach tzw. odzyskanych. Natomiast my sami
byliśmy okupowani, nam to i owo więc perswadowano. Wzory
hitlerowskie, które mam na myśli, przydatne są niestety
w bardzo ograniczonym zakresie, gdyż w odpowiedzi na
zabójstwa sił okupujących Polskę dokonywane przez
polskich bandytów i ich bandy okupanci w zakresie
perswazji stosowali głównie pogróżki. Mówili np., że
rozstrzela się nie tylko winnych (co byłoby sprawiedliwe
i oczywiste), ale również ich rodziny, a także wziętych
w tym celu przypadkowych zakładników. Głęboko religijny
przywódca wolnego świata prezydent Bush nie zezwala
jednak na stosowanie takich środków, przynajmniej w
obecnej fazie zapewniania Irakijczykom demokracji i
wolności. Z niemieckich odezw służących samoobronie
okupantów zaczerpnąć jednak można niektóre wybrane
zwroty. Na przykład, że winowajcy poniosą najsurowsze
konsekwencje podobnie jak ci, którzy ich wspomagają. I
że leży to w interesie ludności spokojnej i lojalnej.
Z proklamacji SS i niemieckich sił policyjnych warto też
zaczerpnąć twierdzenia, że skrytobójcy działają podle i
podstępnie sprowadzając nieszczęścia odwetu na całą
ludność. Powodują przy tym niepokoje, destabilizację i
poczucie zagrożenia sprzeczne z pragnieniami spokojnej
ludności. Chce ona bowiem współpracować z władzami we
wspólnym interesie. Cóż, kiedy jest zastraszana przez
siły bandytyzmu politycznego i zwykłego.
Mącąc spokój polityczne bandy utrudniają wysiłki władz
okupacyjnych na rzecz polepszenia doli miejscowej
ludności. Utrudniają spokojną pracę i bytowanie. One to
więc są sprawcami dolegliwości, które trapią ludność
miejscową.
Władza okupacyjna zawsze przemawiać bowiem winna do
okupowanych językiem szczerego wobec nich współczucia.
Na przykład generalny gubernator polskich terenów
okupowanych, minister Rzeszy dr Hans Frank 19 czerwca
1943 r. mówił tak: Wielka masa ludności polskiej jest
zupełnie niedostatecznie odziana i odżywiona... Urzędowo
dziś przydzielane racje, przede wszystkim masie ludności
miejskiej i w ogóle części ludności nie trudniącej się
rolnictwem, wystarczają zaledwie do zapewnienia
jednostce tylko niezbędnego pożywienia... Stan zdrowia
ludności i tym samym jej siła do pracy widocznie się
pogarsza, wybuchy zarazy wzmagają się, szczególnie
gruźlica wzrasta gwałtownie. Liczne elementy spokojne z
natury ulegają w tych warunkach wcześniej czy później
pokusie przyłączenia się do band, które wielokrotnie
obok sabotażu i niszczenia szukają planowo zdobycia
potrzebnych dóbr dla własnego użytku.
Bardzo tu instruktywne jest dyskretne wplecenie
materialnego motywu działalności zbrojnych band
politycznych.
Władze okupacyjne przypomnieć też powinny, że przynoszą
dobrodziejstwa wyższej cywilizacji, której same
wspaniałe zwycięstwa są dowodem. Niosą też sprawiedliwe
traktowanie (gubernator warszawski dr Fischer).
Przekonania religijne ludności miejscowej traktują z
respektem dopuszczając je w całej rozciągłości. Język,
kulturę i oświatę tutejszą dopuszczają zaś w szerokim
zakresie lub w stosownym zakresie. W Iraku te ostrożne
ograniczenia dopuszczalności można – jak sądzę
– pominąć. W każdym razie do czasu, aż rozzuchwalą się
islamscy fundamentaliści narzucający swój terror ideowy
i obyczajowy oraz stosujący agresję wobec przodującej
kultury amerykańskiej.
W Polsce setki historyków wciąż żyją z badania okupacji
hitlerowskiej. Można łatwo sformować z nich kompanię
specjalistów niezwykle pomocnych w odświeżaniu metod
perswazji służącej pozyskiwaniu Irakijczyków i
przekonywaniu ich do naszej trudnej misji.
Jak pouczał w swoich dyrektywach Heinrich Himmler mający
na głowie wiele okupowanych społeczeństw, dobre są
wszystkie środki służące oddzieleniu zbrojnego
bandytyzmu od ogółu okupowanej ludności i wyobcowaniu go
w jej oczach.
Mam nadzieję graniczącą z pewnością, że jako sojusznik
Stanów Zjednoczonych Polska zyska okazję okupowania
wielu jeszcze krajów świata. Z biegiem tych okupacji
nasi specjaliści zyskają własne doświadczenia w
zwracaniu się do okupowanych ludów. Zbędne wtedy się
stanie studiowanie języka i zwrotów naszych okupantów.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Biskup maca wzgórek
Ekscelencja Tadeusz Rybak na cokolwiek spojrzy, to jego.
Biskup legnicki ma już i pola, i lasy, i stawy z
rybkami, a nawet dawną rezydencję opatów klasztoru w
Krzeszowie. Opisywaliśmy kilkakrotnie, jak na jego
polecenie proboszczowie łykali od Agencji Własności
Rolnej Skarbu Państwa, a nawet od gmin i nadleśnictw
spore kawałki gruntów rolnych i leśnych (choć ustawa o
lasach zabrania oddawania i sprzedaży państwowych
lasów). Wszystkie wyrwane tą drogą kawałki tworzą zwarte
latyfundia.
Teraz bepe marzy o utworzeniu Muzeum Diecezjalnego.
Przepastne pomieszczenia biskupiego pałacu w Legnicy,
ongiś Domu Oficera Armii Radzieckiej, są widocznie za
małe. Biskupie oko padło na galerię sztuki "Wzgórze
Zamkowe" w Lubinie.
W dawnych wiekach był tu zamek, a po jego wyburzeniu
powstał cmentarz, na którym stanęła okazała kaplica
zamkowa i budynek plebanii. Po 1945 r. Kościół kat. nie
przejął obu obiektów, które popadły w ruinę. Na mocy
dekretu o opuszczonych majątkach na ziemiach zachodnich
i północnych teren przejął skarb państwa. Zabytki
odbudowano i co jakiś czas remontowano. W kaplicy
powstała galeria sztuki, którą przekazano samorządowi.
Ośrodek Kultury "Wzgórze Zamkowe" znany jest w okolicy z
interesujących wystaw, happeningów i szlifowania młodych
talentów.
Dla czarnych to pierdoły. Kuria złożyła do Komisji
Majątkowej w Warszawie wniosek o przyznanie obiektu.
Wcześniej nie chcieli na to się zgodzić radni, ale
obecnie prawicowy do bólu nowy prezydent miasta Robert
Raczyński nie widzi przeszkód. Przygotował projekt
uchwały dotyczący placówek kulturalnych, w którym stoi
zapis o przekazaniu "Wzgórza Zamkowego" kurii w celu
utworzenia Muzeum Diecezjalnego. Radni odrzucili ten
projekt, ale pan prezydent próbuje z drugiej mańki. W
ramach łączenia placówek odwołał niespolegliwą dyrektor
i zamierza doprowadzić do likwidacji ośrodka.
Biskupia rąsia wisi nad wzgórzem i obiektami
wyremontowanymi za państwowy szmal.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fetor tropików
Rybki z akwarium przez lata żarły cuchnącą pulpę. Teraz
zjedzą posła SLD.
Pogodna czerwcowa noc. W fabryce firmy Tropical cicho i
pusto. Na jej terenie znajdowali się jedynie
ochroniarze. Byli uprzedzeni o tym, że może dojść do
prowokacji. Czuwali. W pewnej chwili jakiś przedmiot
przefrunął przez płot i spadł na środek dziedzińca.
– Kamień – mruknął jeden z ochroniarzy. Zbliżył się, by
go podnieść. Nachylił się i wtedy nastąpiła ogłuszająca
eksplozja.
To nie był kamień. Był to radziecki granat obronny F-1,
którego odłamki rażą wszystkich znajdujących się w
promieniu 200 metrów. Rozległy się kolejne wybuchy.
Sekundę po tym, gdy w powietrzu przestały świstać
odłamki, na teren fabryki wpadła grupa dwumetrowych
facetów. Każdy z nich trzymał w ręce kałacha. Każdy miał
wojskowe buty, spodnie moro oraz koszulkę z napisami
sławiącymi specnaz i UPA. Rozległy się strzały z broni
maszynowej i ukraińskie przekleństwa. Napast-nicy
zdewastowali znajdujące się w fabryczce urządzenia.
Niewiele dni później w całym kraju zaczęły zdychać rybki
hodowane w akwariach. Zdychały z głodu.
Prokuratura podejrzewa posła B. z Samoobrony o kradzież
państwowego zboża. Posłanka B. (także z Samoobrony) oraz
poseł S. z Ligi Polskich Rodzin są podejrzewani o
fałszowanie list wyborczych. Inny poseł LPR o nazwisku
zaczynającym się na H. miał uczestniczyć w zdołowaniu
banku. Posłowie z wszystkich ugrupowań spici jeżdżą
samochodami, wyłudzają kredyty, grą na giełdzie dochodzą
do gigantycznych fortun, ujawniają tajemnice śledztw,
ostrzegają przestępców o działaniach policji. Wszystko
to pryszcz w porównaniu z zarzutami formułowanymi wobec
posła Jana Chojnackiego z SLD.
Poseł miał uknuć spisek przeciwko rybkom złotym,
srebrnym, błękitnym, czerwonym, żółtym i wszystkim innym
pływającym w akwariach całej Polski. Do tego celu
wynajął ukraińską mafię.
Gdyby posłowi powiodły się niecne zamiary, rybki nie
miałyby, co żreć. Na szczęście o wszystkim w porę
dowiedziała się prokuratura. Uprzedzono wrogie działania
i opisany przez nas atak na fabrykę nie doszedł do
skutku.
Nie wierzycie w historię z rybkami? Prokuratura Rejonowa
w Zabrzu uwierzyła. Przynajmniej na tyle, by kilka
tygodni temu wszcząć śledztwo pod zarzutem gróźb
karalnych. Przesłuchano już ochroniarza z firmy
Tropical. Odpytywano posła. Wreszcie prokurator
postanowił skonfrontować ze sobą posła i jego niedoszłą
ofiarę – czyli właściciela firmy. To właśnie szef
Tropicalu jest autorem doniesienia o popełnieniu
przestępstwa, którego miał się dopuścić poseł Chojnacki.
Pod adresem parlamentarzysty padły miażdżące oskarżenia:
wynajęcie ukraińskiej mafii i planowany atak przy użyciu
granatów. Przedstawiciele prokuratury prowadzącej
śledztwo przebąkują coś na temat wystąpienia do Sejmu o
uchylenie posłowi immunitetu.
W siedzibie posła dzwoni telefon. Poseł odbiera, po
chwili na jego twarzy widać irytację: – Jaka ukraińska?
Rosyjska mafia, rosyjska! Gdybym zamierzał wynająć
mafię, wybrałbym Rosjan.
Za chwilę znowu słychać dzwonek telefonu. Tym razem ktoś
melduje posłowi, że cuchnie. Fetor spowija kilka ulic
Zabrza. Jego źródłem jest firma Tropical. Ta, która
miała stać się celem ataku ukraińskiej mafii.
Z firmą Tropical poseł Chojnacki wojuje dziesięć lat. Od
kiedy zwrócili się do niego o pomoc ludzie, którym
znudziły się mdłości. Przedsiębiorstwo o nazwie
kojarzącej się ze wszystkim, tylko nie ze smrodem,
zaczęło swoją działalność jeszcze w latach 80. Miało
produkować sprzęt akwarystyczny. Brzmiało to niegroźnie
– właściciel firmy nie miał problemów z uzyskaniem
odpowiednich zezwoleń. Mijały lata. W 1993 r. do posła
Chojnackiego przyszła delegacja mieszkańców Zabrza z
ulic Leśnej, Łąkowej i jeszcze dwóch innych. Delegaci
skarżyli się, że na Leśnej nie pachną sosny ani świerki.
Że na Łąkowej nie czuć zapachu ziół i kwiatów. Wszystkie
inne zapachy zabija fetor z siedziby firmy Tropical.
Ludzie z okolicznych domów siadają do posiłku, a tu
akurat nadciąga obłok smrodu z Tropicalu. Zamiast jeść,
trzeba powstrzymywać mdłości. A ten, kto ma pecha i
akurat coś przełyka, musi gnać do klozetu. Zapachy te
docierają w krytycznych momentach do Szkoły Podstawowej
nr 26 przy ul. Ogórka, na co narzekają uczące się tam
dzieci – napisali w piśmie do posła sąsiedzi firmy
Tropical. Poszli do dyrektora zakładu. Ten zaproponował
im nawet dosyć rozsądne wyjście, ale go nie przyjęli.
Dyrektor doradził mianowicie, by ci, którzy mają zbyt
wrażliwe nosy, wynieśli się poza zasięg fetoru.
Poseł "podjął działania". Tropical został skontrolowany
przez miejskich urzędników. Okazało się, że to nie
sprzęt akwarystyczny tak śmierdzi, lecz żarcie dla
rybek, którego produkcją zajęła się firma.
Najpierw przygotowuje się apetyczną papkę. Jej składniki
to mączki: sojowa, pszenna, rybna i mięsna. Potem papkę
trzeba wysuszyć. Źródłem straszliwego smrodu jest para
wodna powstająca podczas procesu suszenia. Żeby
robotnicy nie zarzygali zakładu, opary usuwa się na
zewnątrz kanałami wentylacyjnymi. Wraz z oparami w
powietrze wylatują cząsteczki rybiej karmy.
W efekcie wewnątrz wytwórni da się wytrzymać. Za to poza
budynkiem – smród.
Urzędnicy miejscy zakapowali Tropical do Państwowej
Inspekcji Ochrony Środowiska i do sanepidu. Odkopano
dokumenty z lat 80. Okazało się, że Tropical produkuje
smród nielegalnie. Występował o pozwolenie na
wytwarzanie artykułów akwarystycznych, zabawek, szycie
ciuchów i takie tam. I otrzymał na to wszystko zgodę,
pod warunkiem że nie będzie uciążliwy dla środowiska. W
szczególności – że nie dojdzie do emisji wyziewów i
zanieczyszczania środowiska. Howk!
Podsumujmy. Urzędnicy z Zabrza już w pierwszej połowie
lat 90. stwierdzili, że firma Tropical bezprawnie
produkuje karmę dla rybek. Urząd Miasta zawiadomił o tym
fakcie inne instytucje. Pisma wysyłały w różne strony
bezpośrednie ofiary wyziewów – sąsiedzi. Pisali nawet do
Ministerstwa Ochrony Środowiska. Działał wreszcie i
poseł. Bezskutecznie, dzięki czemu rybkom z polskich
akwariów nie zagroziła śmierć głodowa.
Z ogromnej dokumentacji zebranej przez posła wynika, że
naloty, którymi firmę Tropical nękał Urząd Miejski w
Zabrzu, to pic na wodę. Tak samo jak liczne wizyty
inspektorów z innych instytucji. Wszystkie kontrole
pomijały jeden drobny szczegół – czyli brak zezwolenia
na produkcję karmy dla ryb. Urzędnicy obiecywali, że
zajmą się zbadaniem "legalności" produkcji karmy dla
rybek. Mijały lata, Tropical nadal smrodził, a najbliżsi
sąsiedzi trenowali pawie loty.
Zdaniem szefa fabryczki produkującej rybie jadło, poseł
Jan Chojnacki pod koniec czerwca zapił, a następnie udał
się na "tropikalny" teren. Po czym zaczepił ochroniarzy
i opisał im ze szczegółami, co zrobi wynajęta przez
niego ukraińska mafia.
Poseł opowiada o wyższości Rosjan. Oraz o tym, że pod
koniec czerwca łykał antybiotyki, a nie alkohol. Na
teren fabryczki istotnie wszedł, by zademonstrować
jednemu z pracowników ochrony, jak śmierdzi na
sąsiednich ulicach. Ochroniarz powąchał, poczuł smród, a
potem obaj panowie grzecznie się pożegnali.
Przypadkiem firmy Tropical powinna się zająć Najwyższa
Izba Kontroli. Obecny jej prezes Mirosław Sekuła był
wiceprezydentem Zabrza. I to w czasie, gdy poseł
Chojnacki na dobre już wojował z firmą Tropical.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Klawe życie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Malowanie wazeliną
Łódzki artysta Piotr Wiśniewski namalował portret
prezydenta Stanów Zjednoczonych George’a W. Busha.
Malarz chce ofiarować portret Wielkiemu Człowiekowi.
Skontaktował się w tym celu z ambasadą amerykańską w
Warszawie. Ambasador, który zna przecież dobrze George’a
W. Busha, był bardzo zdziwiony: pan Wiśniewski okazał
się pierwszym i jak do tej pory jedynym malarzem na
świecie, który wpadł na taki pomysł.
D. J.
Książę de Buła
Rozrasta się imperium rodziny doktora Jana Kulczyka. Do
roboty zapędzony został nawet książę Jan Lubomirski –
arystokrata poślubiony przez Dominikę, córkę
najbogatszego Polaka. Zięć doktora Jana otworzył lokal
na poznańskim deptaku. Zaledwie 100 metrów od Starego
Browaru, czyli fanaberii Grażyny Kulczyk. Książę
Lubomirski nie działa z takim rozmachem jak teściowa.
Jego firma – zwyczajna buda – zwie się „Sandwich
Express” i handluje bułkami z salami, hot dogami,
zapiekankami. Książę Jan wystawił ladę na dwór, a
pracownikom każe się drzeć: kanapki. Za sznytkę z
kiełbasą trzeba wybulić prawie trzy zeta, a za bułę z
parówką – dwójkę. „Sandwich Express” reklamuje się też
dostawą śniadań do biur, ale – jak ćwierkają poznańskie
wróble – skończyło się na dokarmianiu pracowników z firm
teścia. Dostają książęce śniadania.
DaB
Sierotka Marysi
Gazety podały, że wicepremier i mnister spraw
wewnętrznych Józef Oleksy dostał ochronę osobistą,
której nie potrzebował jego poprzednik Krzysztof Janik.
Wicepremier zażądał też opancerzonego BMW. Czego boi się
Oleksy? – odważnie pytają dziennikarze „Faktu”.
Przeciwnicy polityczni sugerują, że przeszłości, czyli
zemsty Ałganowa. Sprzymierzeńcy – że przyszłości, czyli
blokad Leppera. Każdy, kto choć trochę zna Oleksego,
wie, że bardziej niż raka i al Kaidy boi się on żony. A
przed Marysią nie obroni go żaden BORowik ani nie
ochronią pancerne szyby samochodu. BMW i ochrona to
tylko zwykły kaprys władzy.
R.S.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dał nam przykład Mao
Nasi przywódcy i patrioci z krwi i kości – Roman
Giertych, Tadeusz Rydzyk, Antoni Macierewicz, a także
Andrzej Lepper – chcą przestrzec Polskę przed zdradą,
zgubą, utratą niepodległości, niewolą oraz kolonialnym
wyzyskiem grożącym nam, jeśli w czerwcowym referendum
powiemy "tak". Zamiast płaszczyć się przed Schröderem,
Blairem, Chirakiem czy Aznarem, włoskim Berlusconim czy
czeskim Klausem, powinniśmy słuchać tych, co nie ulegają
słabościom ducha ani oszukańczym pseudowartościom
Zachodu. Aleksander Łukaszenka albo przebywający w
bośniackich górach Radowan Karadzić (o ile do czasu
naszego historycznego wyboru nie zostanie osaczony przez
unijnych lub natowskich pachołków) to przecież godniejsi
partnerzy. My nie musimy iść drogą, którą pójdą Litwini,
Łotysze, Cypryjczycy, Słowacy i inne chcące wyzyskiwać
Polaków narody. Zamiast mrzonek o zepsutym Zachodzie
Polacy mogą rozważyć przystąpienie do Wspólnoty Państw
Niepodległych (jeśli nas tam będą chcieli)...
Polska ma też inną możliwość samoobrony i samorozwoju.
Powinniśmy zamknąć granice i pójść wzorem światłych
przykładów jak Birma czy Albania, walczyć z przemytem
prezerwatyw i innych szatańskich środków, musimy
wykorzenić wszelkie moralne zepsucia. Wzorców jest dużo,
na przykład chińska rewolucja kulturalna. Młodzi
patrioci z macierewiczowskich gwardii świętego Marcina
będą łapać oszołomów usiłujących uciec na zepsutą,
unijną Litwę, będą przeganiać bezecników i grzeszników z
miast na wieś, gdzie nasz patriota Andrzej Lepper,
wzorem Czerwonych Khmerów, zorganizuje naszych rodaków w
komuny, które przy religijno-rewolucyjnym śpiewie, swą
pracą od świtu do nocy (a nie europejskimi dotacjami)
uratują polskie rolnictwo. Młode zaś pokolenia, jak w
Chinach wodza Mao oraz w Korei Północnej, od wieku
przedszkolnego będą recytować z pamięci Czerwoną (a
raczej czarną) Książeczkę Rydzyka.
Tak nam dopomóż Bóg...
Michał M., Gdańsk
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak się elegancko zagryźć
Ordynacka rusza na Europę.
Sukces to czy klęska?
Wydawałoby się – ludzie wykształceni. Wydawałoby się –
ludzie organizacyjnie doświadczeni. Niemłodzi już. Skąd,
panie, panowie, tyle dziecinności w nas?
Nie ma w Polsce tak eksponowanego, eksploatowanego w
mediach stowarzyszenia, jak znana nawet na peryferiach
Ordynacka. Tajemnicza jak masoneria. Elitarna niczym
klub miłośników wózków golfowych. Nafaszerowana
nazwiskami. Sekretarzy stanu i podsekretarzy. Posłów i
senatorów. Prezesów zarządów spółek giełdowych i filii
zagranicznych koncernów. Dziennikarzy i wydawców.
Profesorów i doktorów wsiech nauk. Lekarzy i właścicieli
klinik chorób wszelkich. Numer legitymacyjny „jeden”
nadal przynależy do pierwszego obywatela RP prezydenta
Kwaśniewskiego. Olka po prostu. Dla ludzi z Ordynackiej.
„Ordynacka idzie!”. Donoszą prasowe tytuły. Ordynacka
mogłaby nieźle zamieszać – przewiduje Ireneusz profesor
Krzemiński socjolog, antyeseldowiec. Lista prezydencka w
wyborach do Parlamentu Europejskiego może liczyć na
55-procentowe poparcie – wróżą wstępne sondaże. Kiedy
Ordynacka stanie się partią prezydenta Kwaśniewskiego?
Za rok podczas wyborów europarlamentarnych albo dopiero
w 2005 r. podczas wyborów krajowych – spekulują
publicyści. A Ordynacka milczy. Coś tam bąknie, puści
oczko, niczym panienka pokokietuje.
Wydawałoby się – ludzie wykształceni. Zdawałoby się –
organizacyjnie doświadczeni. Niemłodzi już. A nie
wiedzą?
Nie wiedzą, że Parlamentem Europejskim rządzą partyjne
frakcje. Że tam, aby coś znaczyć, trzeba sie upartyjnić.
Ale nie taktycznie, koleżeńsko, jak często tu, w kraju,
bywało i bywa. Tam trzeba mieć poglądy. Swojskiego
„pragmatyzmu” tam nie cenią. Po cóż więc stwarzać
obłudną formułę listy „obywatelskiej”, skoro zaraz po
wyborach będzie musiała się upartyjnić? Tylko po to,
żeby oszukać niezorientowanych, alergicznie reagujących
na słowo „partia” wyborców? Skorzystać z doświadczeń
PiSuarów i Platformiarzy, którzy kiedyś czujnie pozbyli
się AWS-owskiego garbu? I teraz zamiast pod partyjnym
szyldem spróbować „obywatelskiego” szczęścia z
prezydenckim stemplem? Czy ludzie Ordynackiej,
potencjalni kandydaci do europarlamentu nie mają
własnych twarzy i muszą protezować się wizerunkiem
Kolegi numer jeden? Zagrać na „Zdjęcie z Olkiem”?
Wydawałoby się – ludzie wykształceni. Organizacyjnie
doświadczeni. Niemłodzi już. Wedle sondaży – członkowie
i sympatycy SLD, a także Platformy Obywatelskiej. Czemu
zatem nie wzmocnią swym intelektualnym potencjałem
socjaldemokratów z SLD i umiarkowanych liberałow z PO?
Przecież każdy wykształcony i nieco organizacyjnie
doświadczony człowiek wie, że ewentualna, „obywatelska”
czy „ordynacka” lista przy projektowanej ordynacji
wyborczej jedynie osłabi SLD i PO. Wzmocni poważnie
gotujący się do eurowyborów PiS. Marzący o zwycięstwie.
Przygotowujący już w przyszłym europarlamencie nową,
konserwatywną frakcję. Wzmocni też Samoobronę i PSL,
które ucierają przyszły Front Ludowy w eurowyborach.
Każda „obywatelska” inicjatywa w eurowyborach to
wzmocnienie państwa Kaczyńskich i przewodniczącego
Leppera. W efekcie zamiast socjaldemokratów i
umiarkowanych liberałów Polska dostarczy UE kontyngent
klerykalnych konserwatystów i nacjonalistycznych
ludowców. Potwierdzi popularne tam opinie o polskim
rustykalnym koniku trojańskim. A wszystko na życzenie
elit Ordynackiej.
Wydawałoby się – ludzie wykształceni. Organizacyjnie
doświadczeni. Niemłodzi już. A bawią się w podchody.
Mrugają o nowej partii, kokietują, podbijają swą
atrakcyjność. Tymczasem wcale nie jest pewne, czy
stempel Ordynacka + błogosławieństwa prezydenta = mandat
eurodeputowanego. Bo już teraz na hasło Ordynacka
społeczeństwo dopowiada sobie „O, to ta sitwa, ta grupa
trzymająca władzę”. Co będzie, jeśli lista albo listy
„obywatelskie” osiągną kiepski wynik? Za mały na
przyszłą, nową centrolewicową partię. Wystarczający
jedynie na tuzin eurodeputowanych foteli.
Wydawałoby się – ludzie wykształceni. Organizacyjnie
doświadczeni. Niemłodzi już. Uważający się za elity
kraju naszego. A na razie wykształcenia, doświadczenia i
wieku wielkiego stowarzyszenia wystarcza, aby jedynie
„namieszać” na politycznej scenie.
Żadnej poważnej deklaracji programowej ani
organizacyjnej. Czyżby było to potwierdzenie, że tej
koleżeńskiej grupie chodzi o jedno, żeby trzymać władzę?
A w praktyce pogryźć się elegancko z paroma liderami w
mediach? No i zmarginalizować na własne życzenie?
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bush dał, Bush wziął
W filmie "Naga broń" czarny charakter bierze jako
zakładnika jednego z policjantów, a drugiemu każe rzucić
rewolwer. Okazuje się, że ten drugi wcale rewolweru nie
ma. Cóż więc robi czarny charakter? Podaje policjantowi
broń, aby ten miał co rzucić.
Czyż nie tak działają Amerykanie wobec Iraku? Na
przemian uzbrajają i rozbrajają Irak. Uzbrajają po
cichu, rozbrajają głośno. Tak, aby wrażenie, że USA stoi
na straży pokoju światowego, nie zostało zachwiane.
Stany Zjednoczone – wyjaśnijmy – uzbrajały Saddama
Husajna w różne paskudztwa, gdy był on wrogiem wroga
Ameryki – Iranu. A zaczęły go siłą rozbrajać, gdy
najechał na przyjaciela USA – Kuwejt.
Amerykańska komisja senacka do spraw bankowości,
mieszkalnictwa i miast, której zadaniem jest
nadzorowanie amerykańskiej polityki eksportowej,
ogłosiła raporty, w których ujawnia, co USA sprzedawały
Irakowi od połowy lat 80. aż do marca 1992 r. Jest tego
naprawdę sporo. Amerykanie sprzedali Saddamowi m.in.
osławionego niedawno wąglika, gaz paraliżujący VX i dużo
bakterii, a co najlepsze albo raczej najgorsze –
materiały do produkcji broni nuklearnej, które teraz
Irakowi chcą odebrać.
Raport Senatu zawiera konkretne daty i miejsca, do
których dostarczano materiały do produkcji broni. Na
przykład:
l 2 maja 1986 r. dostarczono po dwie porcje wąglika i
bakterii wywołującej zatrucie jadem kiełbasianym do
irackiego Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego;
l 31 sierpnia 1987 r. partię salmonelli i bakterii E
coli dostarczono irackiemu Przedsiębiorstwu Przemysłu
Chemicznego.
Były także dostawy m.in. do Irackiej Komisji Energii
Atomowej (11 lipca 1988 r.), do Instytutu Biologii
irackiego uniwersytetu (listopad 1989 r.), do Instytutu
Mikrobiologii (czerwiec 1985 r.), do kompleksu
militarnego w Bagdadzie (marzec i kwiecień 1986 r.).
Jak szacuje Donald Rigle, były przewodniczący komisji
wydającej raport, między styczniem 1985 a sierpniem 1990
r. rząd USA zaaprobował 771 zezwoleń na sprzedaż Irakowi
technologii, które można wykorzystać do produkcji broni.
Ta technologia to, jak podaje raport: "półfabrykaty
chemicznych środków bojowych, plany budowy zakładów
produkcji broni chemicznej, rysunki techniczne,
ekwipunek do napełniania bojowym materiałem chemicznym,
materiały związane z bronią biologiczną, ekwipunek do
produkcji rakiet i ich systemów". USA nie wstrzymały
nawet dostaw po tym, jak w marcu 1988 r. Husajn
zagazował miasto Haladżba, gdzie zginęło ponad 5 tysięcy
Kurdów, w tym wiele kobiet i dzieci. Wydarzenie to
wstrząsnęło niemal całym światem. Nie poruszyło tylko
Amerykanów, którzy już miesiąc później wysłali Saddamowi
kolejną porcję prezentów.
Jak się okazuje, nie tylko Stany kręcą. Dziennikarze
brytyjskiej gazety "Sunday Herald" dotarli do tajnych
dokumentów Departamentu Obrony USA, z których wynika, że
w marcu 1992 r., czyli już po zakończeniu wojny w Zatoce
(sic!), Wielka Brytania wysłała Saddamowi pralidoksynę.
Pralidoksyna to antidotum na gaz atakujący układ
nerwowy.
Ile z tego, co dostarczyli Amerykanie i Brytyjczycy
Saddamowi, pozostało mu do dzisiaj? Czy wszystko
zniszczono podczas wojny w Zatoce, czy też Irak coś
sobie zostawił?
Jak twierdzi Scott Ritter, były szef inspektorów ONZ w
Iraku, od 90 do 95 proc. broni masowej zagłady, którą
ten kraj posiadał, zostało zniszczone przez ONZ, a
reszta przez samych Amerykanów. Ritter dodaje, że Irak
nie może mieć broni chemicznej i biologicznej, gdyż jej
produkcja wywołuje emisję gazów, które byłyby widoczne z
satelity. Broni jądrowej, jak dotąd, satelity nie
wykryły. Ritter, który jest republikaninem i głosował na
Busha, dzisiaj publicznie zarzuca mu kłamstwo, jakoby
Irak zagrażał komukolwiek. Podobnie mówi były
koordynator ONZ w Iraku i były podsekretarz generalny
Hans von Sponeck, który zdemaskował m.in. amerykańskie
kłamstwo w sprawie fabryk Al.-Dora i Faludża pod
Bagdadem.
Autor : Mariusz Kuczewski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kołki rozporowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Osoczeni
Zachodnim koncernom farmaceutycznym daliśmy w prezencie
forsę, za jaką można by opłacić niedawny szczyt NATO w
Pradze.
"Wiadomości" TVP: przez dwa dni stolica Czech była
najpilniej strzeżonym miejscem na kuli ziemskiej. Nad
Pragą krążyły samoloty dalekiego rozpoznania AWAX i
najnowocześniejsze myśliwce, a jej ulice patrolowały
tysiące uzbrojonych po zęby żołnierzy, policjantów i
tajniaków. Wszystko to ze względu na odbywający się tam
szczyt NATO. Koszt jego zorganizowania to 15 milionów
dolarów.
Mój informator: sandoglobulina P (ta pojedyncza literka
oznacza "z polskiej krwi") to lek ratujący życie.
Ponieważ zaprzestano jego produkcji, trzeba kupować
równorzędne leki zachodnich koncernów farmaceutycznych.
Straty, które poniesiemy, to przynajmniej 15 mln
dolarów.
Doc. Jan Sabliński pełniący obowiązki dyrektora
Krajowego Centrum Krwiodawstwa: możliwe, że koszty
związane z zakupem odpowiedników sandoglobuliny P w
skali kraju sięgną kilkunastu milionów dolarów.
* * *
Co to jest sandoglobulina P? Słysząc to pytanie szefowie
niektórych placówek służby zdrowia zastrzegają sobie
anonimowość, zwykli lekarze zaczynają soczyście kląć, a
chorzy dostają ataków histerii. Bez niej nie przeżyłoby
wiele wcześniaków. Podawano ją pacjentom z obniżoną
odpornością czy zagrożonym ciężkimi infekcjami.
Sandoglobulinę P aplikowano m.in. chorym na białaczkę,
osobom chorym na żółtaczkę albo zarażonym wirusem HIV.
Lek ten, wraz z kilkoma innymi specyfikami, był
produkowany w Centralnym Laboratorium Szwajcarskiego
Czerwonego Krzyża w Bernie na zlecenie Instytutu
Hematologii w Warszawie i Krajowego Centrum
Krwiodawstwa. Choć laboratorium to stało się własnością
dużego koncernu farmaceutycznego, to umowa nadal
obowiązywała. I obowiązuje w dalszym ciągu. Tyle że
Szwajcarzy otrzymali polecenie wstrzymania produkcji
sandoglobuliny P. Decyzję podjęto w Polsce! Przez
współne kierownictwo Instytutu Hematologii i Krajowego
Centrum Krwiodawstwa. Oficjalna przyczyna: ogromne
zapasy niewykorzystanej sandoglobuliny P zalegające w
magazynach regionalnych centrów krwiodawstwa.
– W zeszłym roku niektóre centra podawały, że zapasy są
na trzy, cztery lata. A ważność tego leku to właśnie
cztery lata – tłumaczy doc. Sabliński.
Tymczasem zapasy, które miały wystarczyć na kilka lat,
wyczerpały się w sierpniu. Dlaczego? Zdaniem doc.
Sablińskiego, zawiniła niska cena specyfiku. Lekarze
zbyt hojnie nim szafowali i mnóstwo się marnowało.
Przykład: sandoglobulinę P neurolodzy podawali pacjentom
cierpiącym na stwardnienie rozsiane. A nie powinni, bo
lek ten nie przynosi stosownych efektów.
Na Śląsku panuje jednak inna opinia na ten temat – lek
hamuje rozwój choroby. Niedawno w całym kraju
zorganizowano akcję zbierania resztek leku dla
trzydziestokilkuletniej pacjentki ze Śląska cierpiącej
właśnie na sclerosis multiplex. Chodziło o to, by
kobieta mogła zakończyć kurację.
Teoretycznie są w Polsce leki równorzędne. Tyle że
kobiety ze Śląska nie było na nie stać. Sześciogramowa
(największa) dawka sandoglobuliny P kosztowała 120 zł.
Za 2,5 grama flegobamy trzeba zapłacić 340 zł. Cena 5
gramów endobuliny to 701 zł.
* * *
Właśnie ze względu na przystępną cenę sandoglobulina P
zdominowała rynek. Hurtownie farmaceutyczne posiadały
niewielkie tylko ilości leków mogących ją zastąpić. Dziś
te leki, gdy tylko się pojawią, natychmiast znikają.
– Ostatnio był u nas lekarz z oddziału noworodkowego
szpitala z Będzina, który szukał odpowiednika
sandoglobuliny P. Ale sami jesteśmy w rozpaczy –
opowiada Barbara Janota z Górnośląskiego Centrum
Medycznego (GCM) w Katowicach.
GCM to prawdziwy szpitalny gigant. Zużywało ponad pół
kilograma sandoglobuliny P na miesiąc. Teraz poluje na
każdy preparat mogący ją zastąpić.
Dużo sandoglobuliny P potrzebowała słynna katowicka
Klinika Hematologii i Transplantacji Szpiku. Gdy
lekarstwa zabrakło, alarm wszczął kierujący kliniką
prof. Jerzy Hołowiecki.
– Przeprowadzamy trzy transplantacje na tydzień. Ten lek
podawaliśmy różnym pacjentom, nie tylko poddawanym
operacji przeszczepu – mówi profesor. – Teraz pacjenci
patrzą na lekarzy z wyrzutem i pytają, dlaczego nie ma
lekarstwa. A my czujemy się winni.
Zastąpienie sandoglobuliny P równorzędnymi lekarstwami
może wpędzić Klinikę Hematologii i Transplantacji Szpiku
w finansowe tarapaty. Dlatego że negocjując kontrakt z
kasą chorych, szpital obliczył swoje koszty na podstawie
ceny specyfiku, którego teraz nie ma. Wybór był prosty –
albo wydać więcej, niż zwróci kasa chorych, albo
zakończyć działalność.
Sandoglobulina P była najtańsza. Działo się tak dlatego,
że Szwajcarzy produkowali ją z osocza uzyskanego od
polskich krwiodawców. Oprócz niej z polskiego osocza
wytwarzano w Bernie jeszcze dwa inne specyfiki –
koncentrat "czynnika ósmego" i albuminę. Ministerstwo
Zdrowia przeznaczało na ten cel ponad 30 mln zł rocznie.
Po wstrzymaniu produkcji sandoglobuliny P za tę samą
kwotę zamówiono więcej pozostałych dwóch preparatów. Nie
jest to zatem kolejny przypadek rządowego zaciskania
pasa. Co więcej, sytuacja ta rodzi wiele wątpliwości.
Zapasy sandoglobuliny P miały wystarczyć na trzy, cztery
lata, zatem zachodnie koncerny farmaceutyczne
produkujące jej odpowiednik nie miały co liczyć na
poszerzenie rynku zbytu swoich produktów. Dopiero w
sierpniu tego roku okazało się, że żadnych zapasów nie
ma. Udało mi się ustalić nazwy 11 odpowiedników
sandoglobuliny P, których rejestrację (co jest
równoznaczne z zezwoleniem na ich sprzedaż w Polsce)
przedłużono już na początku roku. Odstąpiono od
rejestracji tylko jednego specyfiku. Koncerny zagrały va
banque?
Docent Jan Sabliński zapowiada ponowne zlecenie
Szwajcarom produkcji sandoglobuliny P. Pojawi się ona w
przyszłym roku, ale będzie droższa, aby lekarze
rozsądniej nią gospodarowali.
* * *
Całym sercem kibicowałem ministrowi Mariuszowi
Łapińskiemu w jego zmaganiach o to, by zagraniczne
koncerny farmaceutyczne obniżyły ceny leków
dostarczanych na polski rynek. Teraz koncerny będą mogły
się odkuć. Przynajmniej na sandoglobuline P.
Autor : Robert Kosmaty
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Chleba nie igrzysk
Pisze Pan w swoim tygodniku o wielu problemach, które
nurtują nasz biedny i ciągle rozkradany kraj przez nowe
elity rządzące. Chwała Panu za to, bo Pański tygodnik
jako jeden z nielicznych w tym kraju obnaża i ukazuje
rzeczywisty obraz Polski.
Partia lewicowa, a za taką ponoć uważa się SLD, powinna
wyjść naprzeciw problemom najbiedniejszych warstw
społecznych, jakimi są bezrobotni, emeryci i renciści
oraz bezdomni. Tego w Jeleniej Górze praktycznie nie ma.
Eseldowcy wykonują minimalne ruchy, aby im nikt nie
zarzucił, że nic nie robią. To zwykła grupa
karierowiczów, zajęta swoimi sprawami, powiązanych
lokalnymi układami. Przewodzi jej prezydent miasta Józef
Kusiak, który jest zarazem szefem powiatowych struktur
partii. Rządzi tym miastem drugą kadencję.
Nas, ludzi pozostających bez pracy, jest w mieście 7
tys. (dane z Powiatowego Urzędu Pracy). Ludzi
zapomnianych przez władzę i Boga, którymi praktycznie
nikt się nie interesuje. Doszło do tego, że sami się
zorganizowaliśmy powołując Stowarzyszenie Osób
Bezrobotnych.
Opracowaliśmy lokalny program pomocy ludziom
pozostającym bez pracy. Miasto tego nie ma. Śledzimy
losy spółek komunalnych, gdyż naszym zdaniem panuje tam
duża niegospodarność. Dzięki nam jedna z takich spółek
będzie kontrolowana przez Najwyższą Izbę Kontroli.
Działania nasze są postrzegane przez urzędników
magistratu jako mało realne, na które nie ma pieniędzy.
Czyżby? Złożyliśmy wniosek o dofinansowanie z budżetu
miasta. Jest taka możliwość prawna i to również czynią
inne organizacje pozarządowe. Prosiliśmy o 8 tys. zł na
utrzymanie naszego biura. Odmówiono nam. Tymczasem
budżet miasta na rok 2003 w pozycji dotacje dla
organizacji pozarządowych wymienia 89 podmiotów, które
otrzymały łącznie 535 tys. zł. Organizacje kościelne
zostały dotowane kwotą 137 tys. zł, do tego dochodzi
kwota 40 tys. zł na Caritas Legnicką oraz kwota 80 tys.
zł dla parafii rzymskokatolickiej na festiwal muzyki
organowej, który odbywa się w kościele pod wezwaniem św.
Krzyża. Daje to kwotę 257 tys. zł. Do tego dochodzi
oświetlenie wież kościelnych w mieście – pozycja ta jest
ukryta w budżecie miejskim. Zostawiam to bez komentarza.
A wszystko to dzięki lewicowemu prezydentowi, który
urzędowanie rozpoczął od podwyżki swojego uposażenia
(uchwaliła je Rada) i zakupu nowego samochodu za 80 tys.
zł.
Janusz Jędraszko przewodniczący JSOB
Zaścianek
Co nas, Polaków bawi? Kto komu dopieprzy. Kochamy się
gnoić, boimy się spontaniczności, nowości. Boimy się
ludzi odbiegających od schematu. Jednocześnie chełpimy
się swą tolerancyjnością i kulturą. Uważamy się za
liderów. Za Mesjaszy.
Zamiast interesować się kompetencjami zawartymi w
konstytucji Unii Europejskiej, my walczymy, by była w
niej Bozia.
Zamiast zastanawiać się, jak wykorzystać unijne
fundusze, kłócimy się, czy dostajemy za dużo czy za
mało.
Zamiast budować drogi, mamy wiecznie uśmiechniętego
Pola.
Zamiast przyzwoitej służby zdrowia kupujemy F-16.
Zamiast otwierać się na młodych, partyjni, powiatowi
kacykowie bezwzględnie niszczą ich kariery, czasem chcą
zmusić do wyjazdu z rodzinnego miasta tylko dlatego, że
ci mają odwagę nie zgodzić się z rozkazem towarzysza
przewodniczącego.
Zamiast dostępu do nowych technologii, wiedzy mamy Radio
Maryja.
Zamiast edukacji obywatelskiej mamy w SLD zamordyzm w
białych rękawiczkach, przy którym zachowanie Leppera to
pryszcz.
Zamiast badań transgenicznych strugamy figurki papieża.
Młode pokolenie ma do tego wszystkiego coraz większy
wstręt. Już nawet nie bycie członkiem SLD jest
wstydliwe. Obciachem staje się bycie Polakiem.
Przemek Saracen, Lubin
Skandal
Ostatnio dużo się mówi o pominięciu w projekcie
preambuły do europejskiej konstytucji roli Kościoła
katolickiego w dziedzictwie kultury naszego kontynentu.
Większość mediów traktuje o tym jak o skandalu. Dodaję
swój głos oburzenia.
W przyszłej konstytucji powinno się podkreślić rolę,
jaką biurokraci Pana Boga odegrali w dziejach Europy. Ku
przestrodze potomnym, po wsze czasy, należy uwiecznić
fakt, że od końca epoki starożytności, co datuje się na
V w. naszej ery, Kościół katolicki ciemiężył narody
Europy, utrzymując je w kulturowej i duchowej stagnacji.
W imię Boga naznaczał i obalał monarchów, rozpalał
stosy, testował szczerość wiary (oddania) próbami ognia,
wody, łamał kołem, siejąc terror. Przez 1500 lat tyranii
pracował na swoją zgubę doprowadzając do kryzysu
papiestwa, który dopiero w XV w. dał impuls Odrodzeniu.
Dlatego jestem za. Mimo odmiennych motywów.
JD, Gdynia
(e-mail do wiadomości redakcji)
Drogo być Polakiem
Byłem dzisiaj w Polskim Konsulacie w Chicago, aby
potwierdzić swój podpis na pewnym dokumencie, i co się
okazało – za podpis jakiegoś podkonsula muszę zapłacić
30 dolarów. To jest opłata wielokrotnie większa niż
amerykańska! Tym bardziej że tradycją polską jest
potrzeba posiadania dokumentu potwierdzającego
prawdziwość innego dokumentu. Opłaty więc
zwielokrotniają się. W dodatku na potwierdzenie mojego
podpisu z 12 czerwca muszę czekać do 18 czerwca! Co to
jest?!
A do tego mają godziny pracy jak 20 lat temu, brakuje
tylko przerwy obiadowej. Od poniedziałku do piątku 9–15,
w czwartek 12–18, konsul przyjmuje skargi raz w miesiącu
(!). Wszyscy Polacy zapierdzielają tu przynajmniej do
16, a większość do 19, więc jak można w polskim
konsulacie cokolwiek normalnie załatwić!!!
Mówi się, że amerykańska ambasada dyma Polaków opłatami
za załatwienie wizy. OK. Ale nasi też nie są gorsi, tym
bardziej że biorą koszmarne pieniądze za byle gówno!
Zobaczcie sami, jakie mają opłaty konsularne.
Marek S.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Taaa...ki poseł
Elżbietówka, zakład "Bakoma" pana posła Komorowskiego.
Ścieki od wielu lat pomykają otwartym kanałem do rzeki
Pisi, ta ładuje ten syf do Bzury, ta do... Z miejscowych
na ten smród nikt nie zareaguje, japy nie rozedrze, bo
większość robi właśnie w "Bakomie". Na spotkaniach
przedwyborczych pan poseł rozkładał ręce, bo
alternatywnie może tylko zamknąć firmę i ludziska będą
się mogły kąpać w czystej Pisi. Chcecie, proszę bardzo.
My, wędkarze, widzimy tegoroczny ciąg ryb na tarliska i
szlag nas trafia na bezkarność i bezczelność tego
faceta. Temat jest ekologiczno-polityczny, ale nam to
zwisa; chcemy tylko czystej wody. Może ktoś da kopa
wreszcie tworzącemu prawo.
Wędkarze z Sochaczewa
(adres do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szczęście Szczecina
W Szczecinie ludność wybrała na prezydenta Mariana
Legendę Jurczyka. Lud ma, kogo chciał. I czego nie
chciał.
Wiosną minionego roku udokumentowaliśmy w "NIE"
(reportaż "Miasto wisielców"), że Szczecin bezpowrotnie
traci szansę miasta na szlaku do nowoczesnej Europy.
Upada tu to, co mogłoby decydować o pozycji miasta po
wejściu do Unii Europejskiej. Prawie całkiem zdechła
gospodarka morska. Za podłej komuny żyło z niej 45 proc.
rodzin w mieście; dziś to już wspomnienie. Skansenem
będzie wkrótce port. W fatalnym stanie jest gospodarka
komunalna; brak remontów poniemieckich kamienic prowadzi
do ruiny. Koszty napraw budynków przerzucono na
właścicieli mieszkań. Ale ich nie stać na łatanie dachów
kamienic i nowe elewacje. Nie wszyscy stoczniowcy z
upadłej stoczni znaleźli pracę w nowej, wspomaganej
przez państwo.
W Szczecinie – pisaliśmy w "NIE" – w połowie zeszłego
roku padł tragiczny rekord: zaledwie w ciągu kilku
miesięcy było ponad 100 samobójstw. Popełnili je ludzie
zaszczuci nędzą, zdesperowani brakiem elementarnych
środków do życia.
Ubocznym – i jedynym! – efektem reportażu jest...
całkowite wyciszenie informacji o samobójstwach w
lokalnych mediach. Po prostu miejscowa policja nie
informuje o takich wypadkach.
Zbawca
W wyborach bezpośrednich jesienią 2002 r. prezydentem
Szczecina został Marian Jurczyk. Niedawno minęło sto dni
jego rządów. Trudno o ocenę efektów działań włodarza,
jednak kierunki już widać. Przed wyborami tatuś miasta –
legenda "Sierpnia ’80", ofiara lustracji itp. –
obiecywał lokatorom wykup mieszkań komunalnych za
symboliczną złotówkę. Był to absurd od początku, bo od
lat nie ma już czego kupować w mieście – co lepsze
mieszkania wykupiono pięć lat temu. Zostały zdewastowane
rudery, których nikt nie weźmie nawet za darmo. I
oczywiście nikt w Szczecinie nie kupił mieszkania za
złotówkę. Nie zmieniły się natomiast zasady kupowania
mieszkań komunalnych przez ich dotychczasowych
lokatorów. Z jednego lokalu miasto ma uzyskać do budżetu
średnio 13 tys. zł.
Przy rozmaitych okazjach włodarz Szczecina stawia
druzgocącą diagnozę: wszystkiemu winni komuniści oraz
tajemne siły (wiadomo jakie – masoneria, Żydzi z
Michnikiem i Urbanem na czele i inna proeuropejska
hołota). A wyniszcza naszą ukochaną ojczyznę zachodni
kapitalizm.
Po objęciu stołka prezydenta Jurczyk chce się jednak
pozbyć miana wroga obcych inwestycji i obcego kapitału.
W czasie pierwszej krótkiej prezydentury (odszedł z
funkcji samorządowej w wyniku negatywnej lustracji przez
obersędziego Nizieńskiego) nie dopuścił do ulokowania w
Szczecinie kilku dużych inwestycji niemieckich i
skandynawskich spółek. Dziś powiada, że nie jest wrogiem
kapitału zachodniego, jedynie przeciwnikiem...
kapitalistycznych zysków w Polsce.
Czy pan prezydent Szczecina wie, o czym mówi? –
zastanawiają się jego niegdysiejsi entuzjaści. Za jego
rządów Szczecin znalazł się na szarym końcu miast
polskich ze względu na wykorzystanie funduszy unijnych –
podaje Biuro Urzędu ds. Integracji Europejskiej w
Warszawie. W Szczecinie nie przygotowano inwestycji
miejskich do wchłonięcia tych pieniędzy.
– Zgodnie z moimi przewidywaniami prezydentura Jurczyka
to marazm i brak postępu. O tym zresztą prezydent sam
mówi, podkreśla, że nie można nic zrobić i zasłania się
makroekonomią. Ze strony prezydenta nie ma jakiejkolwiek
aktywności – ocenia prof. Teresa LubiŇska,
przewodnicząca klubu radnych "Od nowa", na łamach
lokalnej "Gazety Wyborczej" w Szczecinie.
Gówno
Nie zgadzam się z panią profesor. Marian prezydent
Jurczyk i jego Zarząd Miasta wykazują się aktywnością w
dziedzinach niepospolitych. W ostatnich tygodniach
problemem strategicznym dla władz miejskich stała się
walka z psim gównem. Kazimierz TrzciŇski, zastępca
prezydenta Jurczyka (miasto z woli tego ostatniego nie
ma wiceprezydentów; są zastępcy oraz zastępcy
zastępców), przygotował specjalny ukaz w formie projektu
uchwały Rady Miasta zakazujący trzymania psów " w
siedzibach ludzkich", czyli w mieszkaniach. Wnioskodawcy
chodziło o to, że psy obsrywają ulice, trawniki, a
złośliwi właściciele bydlaków nie sprzątają kup.
Dyskusja nad tym, czy w ogóle można takie zarządzenie
wydać, zaprząta magistrackie mózgi po dziś dzień.
Kolejny pomysł włodarzy "europejskiego" Szczecina pod
wodzą Mariana Jurczyka – likwidacja ulg na przejazdy
komunikacją miejską dla wszystkich "uprzywilejowanych":
kalek, dziadków i babć oraz kombatantów na krótko przed
zejściem. To głównie oni oddali głosy na prezydenta
Jurczyka w ostatnich wyborach. Po protestach i paru
samobójstwach dziadków uwalonych beznadzieją tatuś
miasta wycofał się z takich oszczędnościowych projektów.
Trwa także dyskusja, czy nie zlikwidować całkowicie
komunikacji nocnej, bo nieopłacalna. Słusznie, przecież
wedle często eksponowanych przez Jurczyka wartości
chrześcijańskich
– w nocy jego poddani mają leżeć w wyrach i mnożyć się w
ciemnościach pod kołdrami, a nie jeździć autobusami.
Do Zarządu Miasta Jurczyk dobrał sobie na zastępców
osoby spoza rekomendacji klubów radnych. Powstał
centroprawicowy zarząd. SLD w wyniku wyborów
samorządowych ma największy klub radnych w Radzie
Miasta, ale od władzy wykonawczej w mieście jest
odsunięty.
Nędza
Według informacji Wojewódzkiego Urzędu Pracy, przez
ostatnie trzy lata liczba bezrobotnych w Szczecinie
wzrosła o 122 proc. W ostatnich miesiącach, już za
prezydentury Jurczyka, bezrobocie w mieście przekroczyło
24 proc. przy średniej dla kraju 18,7.
Likwidacja kolejnych firm i znaczne ograniczanie
zatrudnienia w jeszcze dychających mają
odzwierciedlenie w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie. W
pierwszym kwartale 2002 r. z jego pomocy korzystało 9454
rodziny, od stycznia do lutego tego roku (przed
zakończeniem porównywalnego kwartału) – już 10 654
rodziny. Wedle pracowników MOPR, liczba podopiecznych w
tym roku powiększy się drastycznie.
W Szczecinie nie ma najmniejszych nawet prób sensownego
tworzenia nowych miejsc pracy. Jest za to wszechobecny
miaukot ojca miasta, że bieda, że trzeba by itd. Jeszcze
chwila i tatuś zacznie modlić się głośno za swych
poddanych.
Bezrobocie to był główny powód ubiegania się o pomoc
MOPR aż 8598 rodzin. W tej koszmarnej statystyce
bezrobocie tylko nieznacznie wyprzedza ubóstwo – dotyka
ono 8799 rodzin. Pracownicy socjalni MOPR podkreślają,
iż ich placówka daje pomoc tylko tym jej potrzebującym,
którzy sami po nią się zgłaszają.
MOPR nie ma pieniędzy na zapomogi większe niż średnio
100–150 zł na rodzinę. Nastąpiło – już za prezydentury
Jurczyka – drastyczne obcięcie środków na pomoc dla
najbiedniejszych rodzin.
W ubiegłorocznym budżecie Szczecina na tak zwane zadania
własne MOPR miał 15 438 tys. zł, w roku bieżącym już
tylko 12 589 tys. Ograniczenie wydatków na pomoc biednym
przewidziano w niedawno uwalonym budżecie miasta na 2003
r. Na sesji budżetowej radni z SLD domagali się
przekazania 800 tys. zł na zapomogi dla nędzarzy zamiast
na budowę pomnika ofiar Grudnia 1970 r. Wniosek lewicy
nie przeszedł.
* * *
Zderzenie bezwzględnych liczb z tym, co w upadłym
Szczecinie widać gołym okiem, nie wychodzi włodarzowi
miasta na zdrowie. Chwalił się oszczędnościami: zabrał
urzędnikom magistrackie telefony komórkowe i bezpłatną
benzynę na prywatne auta do celów służbowych, ograniczył
wyjazdy poza Szczecin. Koniec sukcesów.
Autor : Jan Błaszcz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fortuna łamie kołem
Znacie to przysłowie o biednym? Że zawsze mu wiatr w
oczy itd.? Nawet jak znacie, to nie rozumiecie.
Jest samotny. Ma 55 lat i skąpe wykształcenie. Ma
mieszkanie komunalne w Łodzi, dwoje dzieci, wyrok w
zawiasach. Nie ma pieniędzy. Banał tak typowy, że aż
piękny.
Jeszcze 12 lat temu Ryszard K., bo o nim mowa, był
zdrowy jak dąb, silny, uśmiechnięty, przedsiębiorczy.
Żył na "kocią łapę", czyli w konkubinacie, z wybranką
swego serca i wychowywał syna (obecnie lat 20). Wszystko
zaczęło mu się z deka chrzanić w 1991 r. Zachorował i
musiał operować jelito grube. Poszedł do szpitala.
Oprócz zdrowego jelita dostał od medyków ze szpitala im.
Pirogowa w Łodzi prezent: żółtaczkę typu C. Ale tak już
jest, że nic w życiu nie ma za darmo. Zyskał żółtaczkę,
ale za to w 70 proc. stracił wątrobę. Stratę tę hojne
państwo wynagrodziło mu rentą – 362,20 zł netto
miesięcznie. Ba, dorzuciło nawet 141,20 zł dodatku
pielęgnacyjnego! Brak wątroby okazał się dość dolegliwy
dla aktywności Rycha, co poskutkowało upadkiem jego
firmy malarskiej. Wiadomo, nic za darmo.
Ale mimo wszystko trochę się polepszyło: rozstał się z
panią swego serca. Miał więc sprawną w 30 proc. wątrobę,
mniejsze wydatki i 503 zł w kieszeni. No i mieszkanie!
Nie było źle. Do czasu. Sąd przywalił mu alimenty – 204
zł. Zostawały mu więc niecałe trzy stówy.
Nie czuł się biedny, bo się zakochał. W młodszej o 13
lat Ani. On miał wtedy 42 lata, ona – 29. Zaczęli jakoś
układać sobie życie i nawet im szło, bo Rycho zajmował
się drobnym handlem na bazarze. Szczęście nie może
jednak trwać zbyt długo – Ania straciła pracę w
magazynach "Społem". Ale i tak nie było jeszcze
najgorzej, bo miała "kuroniówkę". Owocem ich miłości i
życiowego optymizmu jest synek Oskar. Pacholę przyszło
na świat w 1994 r. Co prawda Ania wcześniej straciła
prawo do "kuroniówki", ale dostali dodatek rodzinny – 84
zł. Nie było źle: kochali się, mieli mieszkanie, synka i
384,40 zł miesięcznie pewnego dochodu.
To jednak nadmiar szczęścia jak na Łódź. Ania zaczęła
dawać w palnik. To znaczy, żeby było szczerze – walili
razem, ale Ania coraz więcej i więcej. Piła z
koleżankami, sąsiadkami, piła do Oskarka, piła sama.
Rycho cierpiał, wzywał do opamiętania, chałturzył, gdzie
się dało. I tak sobie żyli ze zmiennym – jak to w życiu
– szczęściem do roku 2001.
Na początku 2001 r. Ryszard załapał robotę w firmie
ochroniarskiej. Znowu było lepiej.
Ale rozwalił rękę. Zaczął się sam leczyć, przez co
jeszcze mocniej sfatygował wątrobę. Stracił robotę, bo
szczęście wieczne nie jest. Pozbierał się do kupy,
odwołał od decyzji o zwolnieniu i od lipca 2001 r. znowu
był stróżem – człowiekiem z pracą, człowiekiem
szczęśliwym. Za szczęśliwym: w sierpniu zmarła Ania.
Został z Oskarem sam. Musiał poświęcać dziecku dużo
czasu. Znowu stracił pracę, bo firmie ochroniarskiej
potrzebny był dyspozycyjny cieć, a nie ojciec z
dzieckiem. Znowu pozostało im 384,40 zł. Mało to nie
jest, ale: za czynsz płacą 120 zł, za gaz średnio 30, za
prąd 80 zł. Razem na opłaty idzie 230 zł. Na życie
pozostaje więc 154,40 zł na dwóch. Nie tak źle.
Każda sielanka kiedyś się kończy. W styczniu 2003 r. Sąd
Okręgowy w Łodzi podtrzymał wyrok Sądu Rejonowego i
skazał Rysia na 6 miesięcy pozbawienia wolności w
zawieszeniu na 2 lata za przyczynienie się do śmierci
żony. Został więc kryminalistą.
Do śmierci Ani doszło w okolicznościach nieco dziwnych.
Pod koniec lipca 2001 r. Ryszard szedł na nocną zmianę
do swojej cieciówki. Żona snuła się po chałupie nawalona
jak stodoła kombinując, co by tu jeszcze wypić. W domu
był z nią 7-letni wówczas Oskar. Gdyby Rychu nie poszedł
do roboty, straciłby ją, bo co pracodawcę obchodzi
pijana żona pracownika. Gdyby wyszedł z domu
pozostawiając z nią dziecko, a temu coś by się stało
(szczyl już wówczas lubił się wyrywać z chaty, a na
podwórzu jest nie zabezpieczona skrzynka elektryczna) –
odpowiadałby za pozostawienie dzieciaka bez opieki.
Wykombinował, że zamknie starą w domu na klucz. I tak
zrobił.
Ania wysiedzieć w chacie nie mogła. Skręciła z
prześcieradeł sznur i zaczęła w pijanym widzie spuszczać
się z drugiego piętra. Spadła, uderzyła o glebę i po 20
dniach zmarła. Łódzkie sądy podzieliły zdanie
prokuratury, że zamykając żonę pozbawił ją wolności, co
w rezultacie doprowadziło ją do tragicznej śmierci. I
tak, będąc już kryminalistą, Rycho zapomnieć może o
pracy w ochronie.
Zgodnie z regułą teraz powinno wydarzyć się coś
optymistycznego. Ale nie tym razem. 17 lutego 2003 r.
samotny ojciec dowiedział się, że może zapomnieć o
rencie dla syna po zmarłej matce. Powód: przez ostatnie
lata nie pracowała i nie odprowadzała składek. Była co
prawda zarejestrowana jako bezrobotna, ale roboty
znaleźć nie mogła. Bezrobocie nie jest dla ZUS
argumentem – przepis to przepis.
Wszystkie nieszczęścia zaczęły się od wszczepienia panu
Rysiowi żółtaczki. Pozwał szpital. Na początku maja sąd
przyznał mu jednorazowe odszkodowanie w wysokości 50
tys. zł plus odsetki minus podatek. Wyjdzie tego i tak
fortuna, bo niecałe 50 tys. Spokojnie wystarczy na
spłatę długów, remont mieszkania. Dużo zostanie.
Niestety, nic w życiu nie przychodzi samo z siebie:
szpital zapowiedział apelację. I znowu pozostanie życie
za 77,20 zł na twarz. I sen o fortunie.
* * *
Z pewnością niedługo znowu usłyszymy o trupach dzieci w
jakiejś łódzkiej kamienicy (beczki ze zwłokami stały
prawie po sąsiedzku z kamienicą Ryszarda), o matce
topiącej dzieci, o ojcu mordującym 5-osobową rodzinę
itp.
Nie usprawiedliwiajcie sprawców! Ale oceniając pomyślcie
o tym, że oni nie mieli snu o fortunie, który noc w noc
nawiedza Rycha.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łuck
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Głodni i nażarci
Robotnicy strajkują przeciw pracodawcom, po których ślad
zaginął.
Słowacy, właściciele "Wagonu", balują za granicą,
robotnicy zdychają z głodu, byli zarządcy kombinują, jak
okraść fabrykę, obecny prezes zatrudnia swojego syna.
Operetkowa agonia Fabryki Wagon byłaby śmieszna, gdyby
nie tysiące pracowników zagrożonych bezrobociem.
W kwietniu 2001 r. Narodowy Fundusz Inwestycyjny Hetman
sprzedał akcje Fabryki Wagon w Ostrowie Wielkopolskim.
Kupili je poprzez kontrolowane przez siebie szwajcarskie
spółki trzej Słowacy: Emil Sekel, Vladimir Klepanec i
Iwan Klepanec. Wraz z zakładem, który kosztował
kilkanaście milionów złotych, Słowacy przejęli
wierzytelność PKP o wartości około 32 mln zł. Czyli
dostali fabrykę za darmo i jeszcze kilkanaście baniek
górką (pisaliśmy o tym w artykule "Wagonia", "NIE" nr
27/2003). Mało tego. Prokuratura Okręgowa w Kaliszu
zarzuca Słowakom niekorzystne umowy z niemiecką firmą o
tej samej nazwie Wagon AG. Niemiecka spółka stała się
sztucznym pośrednikiem w zakresie dostaw materiałów,
urządzeń i ściągania wierzytelności. W ten prosty sposób
z polskiego do niemieckiego "Wagonu" Słowacy wypompowali
co najmniej 12 mln zł.
12 marca tego roku ABW aresztowała trzech obywateli
Słowacji. Sąd zgodził się na ich uwolnienie za kaucją
7,8 mln zł, którą niezwłocznie wpłacono. Oswobodzeni
Emil Sekel, Vladimir Klepanec i Iwan Klepanec przebywają
poza granicami Polski i nic nie wskazuje na to, że
kiedykolwiek tu wrócą. Tymczasem ABWera w pocie czoła
rozpracowuje powiązania Słowaków ze światem
przestępczym. Istnieje teoria, że trzej panowie są
rezydentami wysoko ustosunkowanej słowackiej mafii.
Interesy, jakie prowadzili na terenie Słowacji, zawsze
były w jakiś sposób związane z koleją i wielkim szmalem.
Słowackie media pisały o związanych z tym tajemniczych
zgonach, a nawet zabójstwach.
Polski "Wagon", który padł ofiarą dziwnej transakcji NFI
ze słowackimi kombinatorami stoi na skraju bankructwa.
Zatrudnienie zmniejszyło się z 8 do nieco ponad 2
tysięcy. Firma ma około 75 mln zł długu u prywatnych
wierzycieli i znaczne zobowiązania wobec skarbu państwa,
miasta i ZUS. Mimo tak tragicznej sytuacji do "Wagonu"
wciąż napływają nowe zlecenia. Fabryka jest potrzebna,
rynek na naprawy i produkcję taboru kolejowego się
rozwija i staje się coraz bardziej dochodowy. Na dodatek
"Wagon" ma nowoczesne linie technologiczne i uznaną na
całym świecie renomę, popartą 83-letnią tradycją.
Na czele przedsiębiorstwa stanął sprawny i skuteczny
menedżer Marian Prieditis, rekomendowany przez
wiceministra gospodarki Jacka Piechotę. "Zarząd firmy
robi w tej chwili wszystko co możliwe, by ratować
firmę..." – pisze o Prieditisie w oficjalnym piśmie
przewodniczący zakładowej "Solidarności" Grzegorz
Majchrzak. Faktycznie Prieditis rozpoczął trudną walkę o
uratowanie zakładu. Negocjuje układ zbiorowy z
wierzycielami, poprawia spieprzony przez poprzedni
zarząd plan restrukturyzacji. Jednak bez dopływu gotówki
fabryka nie ma szans na podjęcie wielu zamówień, które
niespodziewanie do niej spłynęły. Brak kasy oznacza też
wypłacanie w częściach i z opóźnieniem wynagrodzeń
załodze. Zaległości sięgają już dwóch miesięcy.
Starania nowego zarządu przyćmiły nieco kontrowersyjne
decyzje kadrowe. Prieditis zatrudnił w dziale marketingu
swojego syna. – Zna trzy języki, mam do niego zaufanie –
tłumaczy prezes – trzykrotnie dawaliśmy ogłoszenie, nikt
o odpowiednich kwalifikacjach się nie zgłosił. W
porządku. Ale ludzi kole, że latorośl otrzymuje 6 tys.
zł brutto wynagrodzenia.
Tymczasem na wniosek jednego z wierzycieli komornik
zajął przeznaczone dla Fabryki Wagon pieniądze na koncie
PKP Cargo. Oznacza to brak szmalu na wy-płaty. Zarząd
skierował sprawę do sądu. – Wierzytelności, które weszły
w skład toczącego się postępowania układowego, nie można
zająć – oświadczył w imieniu zarządu Przemysław Klimek,
rzecznik prasowy.
Wokół fabryki zaczęły krążyć hieny węszące łatwy łup.
Dwaj byli członkowie zarządu spółki (powołani przez
Słowaków) zorganizowali Radę Wierzycieli. Działając w
jej imieniu panowie Jan Stanclik i Zenon Adamus umówili
się z obecnym prezesem zarządu Marianem Prieditisem na
pogawędkę w "Zajeździe Góralskim", koło miejscowości
Polichno. Zaproponowali doprowadzenie do upadłości
"Wagonu" i poprzez wprowadzenie zaprzyjaźnionego
nadzorcy sądowego "podział łupów". Panowie Stanclik i
Adamus mają zamrożone w Spółce około 3 mln złotych, jako
Wierzyciele Fabryki Wagon. Można przypuszczać, że
proponowany "układ" gwarantowałby im co najmniej zwrot
wymienionej kwoty z pominięciem innych wierzycieli –
napisał Prieditis w notatce służbowej opisującej
spotkanie, którą niezwłocznie wraz z zawiadomieniem o
popełnieniu przestępstwa złożył w prokuraturze.
6 sierpnia rozpoczął się strajk rotacyjny. Ludzie są
zdesperowani. – Jak coś się nie zmieni, to zobaczycie, w
Ostrowie poleje się krew – ostrzega jeden z
organizatorów protestu. Najbardziej kompetentna do
udzielenia pomocy fabryce jest Agencja Rozwoju Przemysłu
kierowana przez Arkadiusza Krężela. Jednak, jak nam
wiadomo, kasy w agencji nie ma. Zatem nad losem "Wagonu"
powinien pochylić się osobiście premier Leszek Miller.
Inaczej załoga powiększy szeregi tych, którzy premiera
pchają na pochylni.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
„Piraci z Karaibów – klątwa Czarnej Perły”
„Czarna Perła” to wredna suka. Nie dość, że mocą klątwy
uczyniła z piratów stado kościotrupów, to rzuciła
jeszcze jedną klątwę, która brzmiała: „Każdy, kto będzie
robił film o mnie,
zrobi gniota nie do oglądania, z mnożącymi się
kretyńskimi naiwnościami i zmontowanego niechlujnie na
kolanie”. I patrzcie państwo, spełniło się co do joty.
„Nożownik”
Jest tu wszystko, co trzeba, do zrobienia dobrego,
wartkiego filmu rozrywkowego. Dobrzy aktorzy, wyszkolony
zabójca, oryginalne sceny walk nożem, pościgi w mieście
i w lesie, nieumiejętność zapanowania nad instynktem
zabijania. Wystarczyło tylko wziąć kogoś o inteligencji
minimalnie wyższej niż meduza, żeby to skleił
korzystając z podręcznika „Filmowiec amator – pierwsze
kroki” i miałby niezły produkt. Wzięto znanego skądinąd
Williama Friedkina. Spierdolił wszystko koncertowo
tworząc nudne sekwencje ruszających się obrazków.
Meduzom jest wstyd za Friedkina.
Nelson DeMille„Nad rzekami Babilonu”
Żydzi kupili sobie Concorde’y. Dwa. Jednym leci
delegacja na rozmowy pokojowe z Arabusami, drugim –
jacyś inni Żydzi. Jeden samolot arabscy terroryści
wysadzają w powietrze, a drugi ląduje przymusowo na
pustyni niedaleko Iraku. Tam pasażerowie organizują
obronę przed terrorystami. Poza tym urządzają
posiedzenia członków rządu, żeby demokratycznie
przegłosować, czy warto się bronić, czy nie, ruchają się
na potęgę z jakąś śliczną kobitką z numerem obozowym na
ręku, co wskazywałoby, że dobrze się trzyma jak na
siedemdziesiąt parę lat, walczą o władzę i wpływy w
grupie i żrą się o kompetencje dowódcze oraz o to, czy
ma być dowództwo cywilne czy wojskowe. Głupsi od nich są
tylko Arabowie. Po lekturze tych zadrukowanych stron ma
się ochotę pocałować Leszka Bubla w czółko, przytulić do
piersi Tejkowskiego, a dzieciom czytać do poduszki
„Protokoły mędrców Syjonu”.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kurwa z licencjatem
Mamy dobrą wiadomość dla kobitek robiących dupą,
szczególnie tych zza wschodniej granicy.
Zamiast wystawać w ogonkach przed polskimi konsulatami i
ambasadami po wizę turystyczną do Pomrocznej, zapiszcie
się, laski, w Pomrocznej na studia zaoczne. Z miejsca i
bez problemów dostaniecie wizy "oświatowe". I nadal
będziecie mogły spokojno rabotać w seksbiznesie. Na tak
prosty pomysł wpadli bossowie jednego z podrzeszowskich
burdeli. Po prostu właściciel i jego pracownice zostali
studentami. Na uczelniane zajęcia przybywają w
towarzystwie ochroniarza.
Wreszcie jakiś sukces tego rządu. Wprowadzając wizy dla
obywateli Ukrainy czy Białorusi całkiem nieświadomie
przyczynił się do promocji polskiej nauki za wschodnią
granicą, a także poprawy stanu wiedzy pań robiących
dupą. Teraz w przerwach między numerkami będą mogły
podyskutować z klientami o Heideggerze. Obawiamy się
jednak, że studiowanie odbije się wzrostem cen usług
panienek w agencjach. Doliczą klientom koszty
studiowania. I to jest pierwszy minus naszego wejścia do
Unii Europejskiej.
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd.
Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców (CEPiK) w
Polsce w zasadzie już istniała. "NIE" zdobyło dowody, że
działała nieźle, ale zaniedbania kolejnych ekip
sprawiły, że wywalamy 200 mln na nowy system.
O CEPiK-u pisaliśmy w lutym i w październiku 2003 r.
Odkryliśmy, że system ewidencjonowania pojazdów i
kierowców chciała nam przekazać Szwecja, a koszt
wdrożenia wyniósłby 50 mln koron – kilka milionów
dolarów – czyli za grosze. Rząd z okazji nie skorzystał.
W zamian za to system będzie nam ustawiała firma z RPA w
połączeniu z Softbankiem należącym do Prokomu.
Tego samego, który nieudolnie informatyzował ZUS czy
wybory samorządowe.
Wykazywaliśmy wały, które miały miejsce przy wyborze
zwycięskiej firmy. Rząd Leszka Millera na te rewelacje
wypiął się. 27 października minister Krzysztof Janik
podpisał umowę na zakup nowego systemu ewidencji
kierowców i pojazdów. W ten sposób lekką rączką na CEPiK
wydamy niepotrzebnie około 150 mln.
Mało tego, w Polsce były już udane próby
ewidencjonowania pojazdów. Od 15 do 17 października 1994
r. w Łańsku odbyło się Forum Stowarzyszenia Rozwoju
Systemów Otwartych przygotowane przez Jolantę Salę z
Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku. Podczas tej imprezy
przeprowadzono prezentację pilotażowego systemu
ewidencji pojazdów. W prezentacji brał udział ówczesny
premier Waldemar Pawlak. Podłączył laptopa do sieci,
wskazał łapą na losowo wybrany pojazd, po czym wklepał w
komputer numery z tablicy rejestracyjnej. Na monitorze
pokazały się dane dotyczące: właściciela wraz z adresem,
numeru silnika, podwozia, punktu rejestracji, marki i
typu pojazdu, a nawet koloru. Czyli wszystko! System ten
działał w obie strony. To znaczy, że jeżeli można było
odbierać dane, to można je było wysyłać. Wszystko bez
zastrzeżeń. Ponadto wystarczyło wklepać tylko kilka cyfr
z, dajmy na to, numeru nadwozia, by wszystkie pojazdy
pasujące do opisu wyświetliły się na ekranie. Ewidencja
opierała się (biorąc pod uwagę dzisiejsze kryteria) na
przestarzałych systemach operacyjnych. Jednak małym
nakładem środków można ją było systematycznie
unowocześniać.
CEPiK, który zakupił rząd, jest systemem trochę bardziej
rozbudowanym. Na oficjalnych stronach MSWiA czytamy, że
CEPiK będzie prowadził wszystkie dane dotyczące pojazdu,
jak: kradzież, naprawy, zakład ubezpieczeń, który pojazd
ubezpiecza, daty zawarcia i zerwania umów. Dla laika
może się to wydawać bardziej skomplikowane niż system
opisany powyżej. Nie do końca jest to prawdą. Dane
wpisywane do komputera to tylko liczby. Jeżeli jest ich
więcej, to potrzeba tylko większych twardych dysków,
ewentualnie mocniejszych serwerów. I tyle.
Powszechna ewidencja ludności w połączeniu z CEPiK-iem
stworzy dodatkowy bałagan. Znacznie lepiej byłoby
dołączyć ewidencjonowanie kierowców pod system PESEL,
gdyż ten przechowuje informacje o nas wszystkich. W
bazach danych znajduje się imię i nazwisko, data
urodzenia, adres zamieszkania i kilka innych pierdół
dotyczących każdego Polaka. To są dokładnie te same
dane, które są w prawie jazdy. Jedyną różnicą jest
wprowadzenie kategorii i numeru serii w tym ostatnim.
Poprzez taką rozbieżność w obu systemach wielu kierowców
uniknie kar. Kiedy kierowca zmienia miejsce
zamieszkania, zmiana ta jest notowana w systemie PESEL,
ale – jeżeli kierowca tego nie zgłosi – nie ma jej w
prawie jazdy. Mandat wystawiony w oparciu o to prawo
jazdy trafi na stary adres kierowcy. Ile państwo na tym
traci? Nie sposób wyliczyć.
Na Węgrzech problem ewidencji mieszkańców i kierowców
został rozwiązany w sposób najprostszy z możliwych.
Węgier idzie do urzędu i zakreśla kółeczkiem, jaki
dokument jest mu potrzebny: prawo jazdy, dowód osobisty
czy paszport. Wszystko na jednym formularzu. Po dwóch
tygodniach dokument odbiera za pośrednictwem poczty.
Można i tak? Można. Cały system szeroko rozumianej
ewidencji jest oparty na podobnym naszemu PESEL-owi.
Informacje zgromadzone przez "NIE" jednoznacznie
wskazują, że wydanie 200 baniek na CEPiK to
marnotrawstwo. Ośmielamy się nawet twierdzić, że CEPiK
można było utworzyć bez wpuszczania firm zewnętrznych.
Oczywiście dalej jest to możliwe. Wystarczyłoby tylko
trochę pomyśleć i za psi grosz zrealizować taką
inwestycję samemu nie dając przy tej okazji znów zarobić
Prokomowi.
Autor : Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Świętych faktur obcowanie cd.
Czy arcybiskup Gocłowski wiedział, że podległe mu
wydawnictwo prowadzi niezgodną z prawem działalność, czy
też był manipulowany przez najbliższe otoczenie?
O Stelli Maris piszemy od początku roku ("NIE" nr 1, 2 i
3/2003). Wydawnictwo powołane dekretem abepe Tadeusza
Gocłowskiego do prowadzenia działalności gospodarczej w
archidiecezji i będące integralną częścią kurii
gdańskiej trudniło się m.in. wystawianiem "pustych
faktur", które innym podmiotom gospodarczym pozwalały na
wyłudzanie od skarbu państwa
podatku VAT. Kwoty szły w miliony. Prowadząca
dochodzenie Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku podejrzewa
także, że kościelne wydawnictwo brało udział w
legalizowaniu olbrzymich pieniędzy z niewiadomych
źródeł.
Sprawa otoczona największą tajemnicą. Zainteresowane nią
osoby (zarówno te, które występują w śledztwie, jak i
te, które prowadzą śledztwo) bardzo chciałyby wiedzieć,
skąd tygodnik "NIE" czerpie swoją wiedzę. Nas natomiast
nęka pytanie, na ile abepe Gocłowski był zorientowany w
całej – opisywanej przez nas – aferze?
Towarzysz
Podczas dochodzenia w sprawie sprzedaży tzw. pustych
faktur wypłynęło nazwisko Janusza B. Według naszych
informacji, Stella Maris było głównym partnerem
handlowym trzech należących do niego firm. Jednak mało
tego. Janusz B. był jedną z osób, które Wydawnictwo
Archidiecezji Gdańskiej zakładały, choć nigdy nie był
zatrudniony w nim formalnie. Janusz B. jest bliskim
znajomym prawnika archidiecezji mecenasa Mieczysława
Hebla.
Razem studiowali prawo w Toruniu. Nie musi to o niczym
świadczyć, może jednak tłumaczyć częste – jak się
dowiedzieliśmy – wizyty Janusza B. w gdańskim pałacu
biskupim. Zważywszy, że Gocłowski ogłosił, że już sama
tęsknota za PRL jest grzechem, czym dla biskupa musiały
być wizyty pod jego dachem Janusza B., dawnego
pracownika KW PZPR w Gdańsku?
Proboszcz
Drugą osobą w sprawie jest ks. Zbigniew Bryk.
Rzeczywisty od początku dyrektor wydawnictwa. Jak już
pisaliśmy, był przez 10 lat kapelanem arcybiskupa. Po
naszych publikacjach złożył rezygnacje z wszelkich
funkcji i probostwa. Może się wybiera na placówkę
ewangelizacyjną za granicę? Któż to wie...
Powtórzmy więc pytanie. Czy arcybiskup mając obok siebie
mecenasa Hebla, ks. Bryka i odwiedzającego często pałac
Janusza B. wiedział o tym, jak naprawdę funkcjonuje jego
wydawnictwo, czy nie wiedział? Jeśli wiedział, to bardzo
źle o nim świadczy. Jeśli zaś nie wiedział, to powinien
się zastanowić nad tym, jakich ludzi obdarza zaufaniem.
Wiemy, że wiosną lub latem 2002 r. arcybiskup został
poinformowany o tym, co dzieje się w wydawnictwie. Czy
dlatego zdecydował się na przekazanie notarialnym aktem
darowizny podległego sobie wydawnictwa do spółki z o.o.
założonej przez ks. Bryka ("NIE" nr 3/2003), czy też o
nieprawidłowościach wiedział już wcześniej i dlatego
wykonał ten ruch ze spółką, aby oddalić od siebie
problemy? W każdym razie arcybiskup nawet jeśli nie
wiedział wcześniej o niczym, to jak już się dowiedział,
nie raczył powiadomić prokuratury o podejrzeniu
popełnienia przestępstwa.
Prymas zezwolił
Ciekawe też są informacje, dlaczego w ogóle śledztwo w
sprawie funkcjonowania Stelli Maris się zaczęło. Otóż
według naszych informacji jest to odprysk śledztwa w
sprawie PZU Życie i Wieczerzaka. W wydawnictwie
zabezpieczono bowiem faktury (na ponad 6 mln zł) za
doprowadzenie do kontraktów pomiędzy kilkoma firmami a
PZU.
I jeszcze jedna ciekawostka. Zanim rozpoczęto kontrolę i
badanie wewnątrz Stelli Maris zwrócono się z prośbą do
prymasa Glempa o taką zgodę. I taka zgoda została
udzielona. Jest to dość paradne, bo świadczy o tym, że
Kościół to u nas państwo w państwie. Z drugiej strony
zgoda Glempa na kontrolowanie Gocłowskiego świadczy
chyba o tym, że Goc traci pozycję wśród purpuratów.
W ostatni czwartek funkcjonariusze Agencji
Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymali ks. Bryka oraz
byłego dyrektora Stelli Maris Tomasza W. Może teraz
sprawa się ruszy...
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szubienica z widokiem na morze
Jak wygląda Stocznia Gdynia przed upadkiem? Czyściutko.
Na 8 tysięcy osób zatrudnionych w samej stoczni w Gdyni
(cała Grupa Stoczni Gdynia, w skład której wchodzi m.in.
Stocznia Gdańska, to około 13 tysięcy pracowników),
ponad 3 tysiące ludzi pracuje w bezpośredniej produkcji.
Statków zakontraktowanych jest osiem, ale tylko na dwóch
coś się dzieje. Są to budowane statki typu ro-ro – jeden
dla armatora izraelskiego, drugi amerykańskiego.
– Trwa wstępna obróbka blach– informuje rzecznik prasowy
stoczni Mirosław Piotrowski. – Przy pracach na obu ro-ro
ma zatrudnienie ok. 600 osób.
Co robi reszta?
– W związku ze spowolnieniem rytmu pracy na pewnych
odcinkach reszta załogi bierze udział w pracach
konserwatorskich – informuje rzecznik.
– Jakie blachy? – puka się w czoło jeden z idących na
drugą zmianę stoczniowców, którego udaje mi się
zatrzymać. – "Szóstki" przyszły. To znaczy blachy
grubości 6 mm – objaśnia. – Z tego można robić
nadbudówkę. A kto zaczyna budowę statku od nadbudówki?
To tak jak gdyby dom zacząć stawiać od komina. Zaczyna
się od dna, od tylnicy. A na to trzeba "dwudziestek",
"dwudziestekszóstek". Oni cały czas czekają na te
blachy, ale huty nie przysyłają.
Tak więc ciągną sznurem chłopy z Grabówka, z Chyloni i z
całego Trójmiasta od kolejki elektrycznej, od stacji SKM
Gdynia Stocznia przez wiadukt, potem kawałek prosto i do
stoczniowej bramy. Na pierwszą zmianę na 6.30, i na
drugą na 13.30. Niosą na ramieniu stare torby na paskach
albo zwinięte plastikowe reklamówki pod pachami. W
torbach kanapki – czasem z serem, czasem z plackiem
ziemniaczanym, od dawna już bez wędliny. Obok kanapek
zestawy krzyżówek do rozwiązywania, czasem w którejś
torbie talia kart. Bo coś trzeba robić. Czymś się zająć.
Mistrz rozdaje narzędzia pracy: miotła, łopata, miotła,
łopata... Jak jest śnieg, to jest robota przy jego
odgarnianiu, jak śniegu nie ma, to i roboty nie ma. Złom
już dawno wyzbierali. Ci bardziej zdeterminowani
wyruszają zamiatać teren przed bramą i idą z tymi
miotłami w kierunku przystanku kolejki aż pod pomnik
poległych stoczniowców w grudniu 1970 r. – tych co
zginęli za lepszą Polskę.
Na drugiej zmianie jest lepiej, bo łatwiej się ukryć
przed wzrokiem kierowników. I do pensji należy się
dodatek w wysokości 20 proc. Choć z drugiej strony to i
tak bez znaczenia, bo przecież od miesięcy wszystkim
płacą w ratach po kilkaset złotych. W połowie stycznia
stoczniowcy dostali po 550 zł za grudzień.
* * *
Dzień przed Wigilią po drugiej zmianie jedna z brygad na
wydziale K3 zbierała się do szatni – myć się, przebierać
i do domu. W. się ociągał.
– Chodźże w końcu – wołali zniecierpliwieni kumple.
– Idźcie sami – usłyszeli w odpowiedzi. – Ja jeszcze
zostanę chwilę, muszę posprzątać.
Rano znaleźli go ci z pierwszej zmiany. Wisiał na
dźwigu. Miał trzydzieści kilka lat. Takich przypadków
było już w Stoczni Gdynia kilka w ostatnich miesiącach.
Żadnego z nich nikt nie podał do publicznej wiadomości.
Lokalne gazety o tym nie informowały.
Rzecznik Piotrowski mówi: – Każdy na swój sposób
przeżywa trudną sytuację zakładu. Ale ja bym tych faktów
bezpośrednio nie wiązał. Trudno powiedzieć, co było
przyczyną.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak się walą gwiazdy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Killer bachor
Lepiej pracować w ruskiej kopalni czy afrykańskim
burdelu niż z dziećmi w polskim przedszkolu.
Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi, sra ta ta
ta, sra ta ta ta... Śniadanko, chodzi lisek koło drogi,
nie ma ręki ani nogi... Obiadek, popołudniowa drzemka,
piaskownica, karuzela, chodzi lisek koło drogi...
Podwieczorek... Miła, zawsze uśmiechnięta pani, która
podetrze obsraną dupkę, weźmie na kolana, powyciera
zasmarkany kichol... Celebrujące te zajęcia panie
przedszkolanki wydają ciężką forsę na psychoterapeutów,
leczą skrzywione kręgosłupy, przechodzą szkolenia o
przeciwdziałaniu zagrożeniom biologicznym i chemicznym.
A wszystko po to, aby chronić się od zagrożenia, które
wywołuje obcowanie z Waszymi pociechami. I przeżyć
kolejny dzień w pracy.
Mgr inż. Elżbieta Majka oraz mgr Ferdynand Jucha
przygotowali opracowanie pt. "Oceny ryzyka zawodowego.
Przedszkole". Do oceny ryzyka zastosowano normę
PN-N-18002:2000 oraz PN-80/Z-08052. Ryzyko zawodowe
związane z pracą w przedszkolu oblicza się stosując
następujący wzór:
R = f (O; E; B; S),
gdzie:
R – ryzyko;
O – prawdopodobieństwo wypadku;
E – ekspozycja na zagrożenie;
B – możliwość uniknięcia szkody;
S – skutek dla zdrowia (ciężkość wypadku).
Znając wartości powyższych elementów, oraz wzajemne
relacje pomiędzy nimi, można określić wartość samego
ryzyka – wyjaśniają autorzy. – Problem tkwi w słabym
rozpoznaniu ilościowym elementów składowych. Głównie
przyczyniają się do tego dzieci, będące pod opieką
pracowników pedagogicznych, które są nieprzewidywalne i
pozostają na najniższym poziomie ufności. Tłumacząc
wywód na nasze: wiedząc, jak duże są prawdopodobieństwo
wypadku (O), ekspozycja na zagrożenie (E) oraz pozostałe
składniki, dałoby się teoretycznie określić poziom
ryzyka, na jakie wystawia się codziennie pani Kasia. O
kant dupy można to jednak wszystko potłuc, ponieważ nie
da się ustalić wartości tych składników. A to przez
smarkate gnojstwo, o którym nigdy nie wiadomo, co mu
strzeli do głowy. Lepiej zaufać
rottweilerowi niż dziecku.
Prawdziwą, a zarazem przerażającą wiedzę na temat
zagrożeń, które czyhają na panią Kasię i jej koleżanki
obracające się przez większość dnia wśród pluszowych
misiów, lalek, klocków i stada kilkuletnich potworów,
przynosi lektura "Karty analizy ryzyka zawodowego dla
czynności nauczyciela wychowania przedszkolnego".
Obciążenia fizyczne narządu mowy przedszkolanek są tym,
czym pylica u górnika. Do najczęstszych, przewlekłych
chorób związanych z nadmiernym wysiłkiem głosowym (na
bachory trzeba wrzeszczeć)
należą guzki śpiewacze, niedowład strun głosowych,
zmiany przerostowe. Częstą przyczyną tych choróbsk jest
też podrażnienie dróg odde-chowych pyłem kredowym. Aby
zapobiec tym dolegliwościom, należy stosować urządzenia
nagłaśniające (wrzeszczeć przez głośniki), unikać
mówienia w przeciągu. Nie wolno przekrzykiwać dzieci, a
tablicę wycierać tylko na mokro!
Przeciążenia percepcyjne wzroku i słuchu. Pod tym
określeniem kryją się: pogorszenie ostrości widzenia lub
słuchu, rozdrażnienie psychiczne, bóle głowy. Takie
opłakane skutki może wywołać czytanie bajek oraz wspólna
intonacja "Rolnik sam w dolinie...".
Obciążenia nerwowo psychiczne. Skutkiem tego są
najczęściej depresje, nerwice, stres, wypalenie
psychiczne. Towarzyszy temu wyczerpanie emocjonalne
przybierające postać znużenia, zniechęcenia, wrogości do
innych, brak jakiejkolwiek satysfakcji z wykonywanej
pracy. "Na poziomie zachowań" przejawia się to
bezsennością, paleniem tytoniu, piciem kawy, nadmiernym
apetytem bądź jego brakiem i skłonnością do popełniania
błędów.
Przyczyną tych przykrych zjawisk – według autorów – są
m.in. niebezpieczne postawy dzieci oraz konflikty w
relacjach z rodzicami, dziećmi i przełożonymi. Paniom
przedszkolankom zaleca się ćwiczenia relaksacyjne,
urlopy dla podratowania zdrowia, sanatoria i warsztaty
terapeutyczne.
Szczególnie niebezpieczne dla personelu opiekującego się
mazgatym gnojstwem jest zagrożenie biologiczne. Takie
szczeniactwo roznosi więcej niebezpiecznych syfów niż
bułgarska tirówka. Do częstych niespodzianek, które
można załapać od milusińskich, należą: wirus zapalenia
wątroby typu B, wirus ospy i półpaśca, wirus grypy,
wirus zapalenia przyuszni, wirus różyczki, pałeczka
czerwonki, gronkowiec złocisty i paciorkowiec
ropotwórczy. Fuj!
Zagrożenia chemiczne. Tu wymienia się kredki i farbki do
malowania dla dzieci, toksyczne farby
i lakiery, stosowane do odnawiania pomieszczeń, mocne
detergenty i roztwory do sprzątania i dezynfekcji. O
wpływie tych środków na podopiecznych nie ma ani słowa.
Zapewne małe skurwiele uodpornione są na toksyny oraz
chemikalia.
Obciążenia statyczne układu mięśniowo-szkieletowego.
Jeśli komuś się wydaje, że to żaden problem, to niech
spróbuje usadowić tyłek bachora na nocniku o średnicy 10
cm i wysokości 30 cm. Dyskomfort, bóle pleców, choroby
kręgosłupa u pań Kaś, Mariolek i Karolinek spowodowane
są najczęściej – zdaniem pary naukowców – korzystaniem
ze zbyt małych mebli przeznaczonych dla dzieci.
Dzięki nowatorskiej i odkrywczej pracy zespołu mgr inż.
Elżbiety Majki i mgr. Ferdynanda
Juchy wiecie już, dorośli, jakie bestie płodzicie,
rodzicie i hodujecie.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wysokie lody
23 kwietnia 2004 r., w tym samym dniu, w którym Radio
Watykan w codziennym wydaniu polskojęzycznych wiadomości
przetłumaczyło zwrot „para homoseksualna” na czarną
nowomowę
jako „ludzie w relacji”, w słynnym nowojorskim Parku
Centralnym dwóch młodych „ludzi w relacji” w dość
radykalny sposób zaprotestowało przeciwko nieuznawaniu
ich relacji. Otóż chłopcy – lat 32 i 17 – wdrapali się
na drzewo i ku uciesze licznej publiczności zaczęli
uprawiać seks oralny. Był to z ich strony protest
przeciwko temu, że rodzice młodszego z partnerów
konsekwentnie odmawiali uznania łączącej ich relacji.
Jak poinformował norweski „Verdens Gang”, niezwykły
protest trwał przez kilka godzin i przyglądały się mu
setki widzów. Policjanci nie byli w stanie skłonić
„ludzi w relacji” do opuszczenia drzewa. W miarę, jak
policjanci wchodzili wyżej, coraz wyżej wdrapywali się
też młodzi mężczyźni. Obawiający się upadku policjanci
schodzili, po czym byli zastępowani przez innych.
Powstające w ten sposób przerwy w akcji „ludzie w
relacji” urozmaicali sobie i widzom kolejnymi aktami
oralnej miłości. Gdy w końcu nacieszyli się sobą i
zmęczyli, zeszli z drzewa. Natychmiast zostali
aresztowani przez policję, której rzecznik stwierdził,
że młodzi mężczyźni mieli wiele szczęścia, gdyż
zwłaszcza w górnych partiach gałęzie w każdej chwili
mogły się złamać, co doprowadziłoby do katastrofy.
Autor : W.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dziwna kuria
43-letni ksiądz Zbigniew Sz. ze wsi Połoski na Podlasiu
został zatrzymany przez policję, a następnie aresztowany
na 3 miesiące za zgodą sądu pod zarzutem molestowania
swoich uczennic. Ksiądz uczył religii w miejscowej
szkole podstawowej. Przesłuchano siedem dziewczynek oraz
ich rodziców. Duchownemu przedstawiony został zarzut
wielokrotnego doprowadzenia pięciu nieletnich uczennic
klas I–III szkoły podstawowej do poddania się
wielokrotnie czynnościom seksualnym. Ksiądz idzie w
zaparte i twierdzi, że nikogo nie molestował. Musi mieć
wyjątkowo przechlapane, skoro już na trzy dni przed
upublicznieniem sprawy kuria siedlecka odwołała go ze
stanowiska proboszcza, a w wydanym oświadczeniu złożyła
wyrazy ubolewania i przeproszenia osobom, które mogły
zostać pokrzywdzone przez księdza.
Skubany Jezus
Skubany ten Jezus, tak czterdzieści dni bez jedzenia;
Matka Boża wymięka, słysząc pozdrowienie anielskie i
słowa Elżbiety; Jeśli będę byle jaki, szatan mnie będzie
olewał – to autentyczne wypowiedzi ludzi Kościoła, które
przytoczyła dr Dorota Zdunkiewicz-Jedynak z Uniwersytetu
Warszawskiego w czasie dyskusji „Język instytucji
religijnych i życia wewnętrznego” zorganizowanej na
Uniwersytecie Stefana Wyszyńskiego. Czy to nie za
daleko? – zastanawiała się językoznawca, cytując
wypowiedzi ewangelizatorów takie, jak: Jezu, k..., nie
daj się! No walnij mu. Kościół przejmuje język „NIE”.
Pobity ksiądz
W Łodzi na Radogoszczu pobito księdza. Duchowny został
uderzony kamieniem i skopany. Uczynił to jego
parafianin, którego 74-letni ksiądz wspomagał od kilku
miesięcy jałmużną. Mężczyzna przyjmował jałmużnę bez
bicia do dnia, gdy zamiast pieniędzmi, ksiądz obdarował
go bochenkiem chleba.
Punkty za rekolekcje
Donoszą z Lublina, że w Szkole Podstawowej nr 51
uczniowie otrzymują punkty za udział (w czasie lekcji) w
rekolekcjach adwentowych. Pani dyrektor szkoły z iście
katolicką obłudą tłumaczy, że szkoła pomaga w ten sposób
rodzicom, którzy nie mają przecież czasu chodzić z
dziećmi na rekolekcje do kościoła. Nasz wewnątrzszkolny
system oceniania mówi, że za kulturalne uczestnictwo w
uroczystościach patriotycznych lub religijnych uczeń
może otrzymać punkty dodatnie, a za złe zachowanie –
ujemne. Musimy promować godne zachowanie – uważa pani
dyrektor Szkoły nr 51, która podobno jest szkołą
publiczną.
W piątek bez studniówek
Piekary Śląskie. Studniówka w tamtejszym liceum miała
się odbyć 23 stycznia. 23 stycznia 2004 r. wypada w
piątek. Dyrektorka liceum zmieniła więc termin zabawy na
środę (21 stycznia). Niektórzy rodzice twierdzą, że
uczyniła tak na telefoniczne polecenie miejscowego
proboszcza. Dyrektorka państwowej szkoły tłumaczy swoją
decyzję tak: szkoła powinna wychowywać, a nie uczyć
młodych ludzi, jak łamać prawo. Jeżeli niemal wszyscy
uczniowie przyznają się do katolicyzmu, nie powinni
obchodzić kościelnego przepisu. Czyli państwowe
instytucje powinny zmuszać do religijnej gorliwości.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak rozmnażają się trupy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Papież gra w gumy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Święta juma "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dziesięcioro przykazań
Sekretarz generalny SLD Marek Dyduch oraz przewodniczący
Unii Pracy wicepremier Pol wyrazili pogląd, że w drugiej
połowie przyszłego roku zmierzać należy do liberalizacji
ustawy antyaborcyjnej.
Kościół oczywiście zgłosił sprzeciw. Prezydent dał głos
przeciw zmianom w istniejącej ustawie. To samo uczynił
premier powiadając, że rząd nie zainicjuje nowelizacji
ani jej nie poprze. Obaj skarcili sekretarza generalnego
– bagatela.
W parlamencie zaczęły się wstępne prace. Inicjatywę
ustawodawczą podejmie Senat. Zamiar złagodzenia zakazów
aborcji nie ma jednak dostatecznego poparcia w Sejmie.
Zwolenników ocenia się na 216. Potrzeba zaś 231 głosów,
ale przy założeniu, że wszyscy przeciwnicy zmian w
istniejącej ustawie stawią się na głosowanie i żadna ich
grupa nie wstrzyma się od głosu.
Na przeszkodzie liberalizacji, która by dopuszczała
przerywanie ciąży z powodu trudnej sytuacji materialnej
kobiety, staje zapadłe już orzeczenie Trybunału
Konstytucyjnego uznającego taki przepis za sprzeczny z
konstytucją. Interpretacja konstytucji została w nim
naciągnięta jak guma w procy. Po odpowiednim
przeredagowaniu ustawy można więc wywołać ponowne,
odmienne orzeczenie po zmianach w składzie Trybunału.
Obie strony, to znaczy działacze SLD, których program
przewiduje nowelizację ustawy, i Kościół, który się temu
sprzeciwia, zgodni są w jednej kwestii: sprawa niebawem
powróci na wokandę życia politycznego i parlamentarnego.
Szanse na obalenie istniejących teraz nieludzkich
zakazów wzrosną, jeżeli opinia publiczna, w
szczególności wyborcy lewicy, Platformy Obywatelskiej i
chociaż po części Samoobrony, wywierać będą nacisk.
Zwolennicy klerykalnych zakazów są bowiem głośni,
sprzymierzeńcy kobiet – cisi i wystraszeni.
Sądzę, że skuteczne poparcie prawa kobiet do częściowego
chociaż decydowania o ich macierzyństwie nie powinno
mieć formy wojowania z kościelnymi uprzedzeniami.
Ogłośmy dialog z Kościołem w tej sprawie. Pozwoli on
spopularyzować i uzasadnić wolnościowe argumenty.
Dyskusja z klerem na temat tego, kiedy płód jest tylko
zespołem komórek, a kiedy w grę wchodzić zaczyna ochrona
życia człowieka, byłaby beznadziejna. Proponujemy
przedyskutowanie dziesięciorga przykazań skrobankowych:
I
Nikt nie będzie zmuszał ani nakłaniał nikogo do
skrobanki, ani w ogóle nieposłuszeństwa wobec
kościelnych zakazów. Chodzi przecież tylko o to, żeby
państwo nie karało za coś, czego Kościół zabrania pod
sankcją kar religijnych. Już dawno temu kler zrezygnował
z wymuszania religijnego posłuchu poprzez represje
sądowe. Nie żąda więzienia za cudzołóstwo czy za żarcie
kotleta w post. Niech więc będzie konsekwentny w
szanowaniu własnej, konstytucyjnej i konkordatowej
autonomii od państwa i wpływa na owieczki perswazją, a
nie karami więzienia.
II
Gdyby ludzkie życie naprawdę było dla Kościoła
nienaruszalne, księża nie chodziliby w strojach
organizacji zabójców i nie brali od niej sutej pensji.
Mamy na myśli wojsko, które istnieje po to, żeby
zabijać, uczą tam tej sztuki i gromadzi się instrumenty
potrzebne do jej uprawiania. Nie jesteśmy pacyfistami,
ale nazywamy rzecz po imieniu.
Kościół katolicki w każdym kraju zawsze popierał i
błogosławił wojny, czyli zabijanie, niezależnie od racji
tych, którzy wojnę wszczynali. Nie należy też do
bojowników przeciwko karze śmierci w krajach, gdzie ona
istnieje, np. w USA. Sprzyja on śmierci ludzi na AIDS
zwalczając prezerwatywy. Kościołowi chodzi więc o władzę
nad państwem i poprzez nią nad ludźmi, a nie o ochronę
zasady nienaruszalności ludzkiego życia. Kler bardziej
bowiem troszczy się o nienaruszalność płodu niż o
trwanie i jakość życia istot bezspornie ludzkich.
Sprzyja przeludnieniu w Afryce, które prowadzi do
masowej śmierci z głodu.
III
Wbrew wieloletniej, drastycznej w swych przejawach
kampanii kleru, większość ludzi w Polsce jest za prawem
do usuwania wczesnego płodu, gdy sytuacja materialna
matki jest zła. Wedle badań CBOS z listopada 2002 r., 54
proc. Polaków obojga płci uważa, że kobieta w ogóle
powinna mieć prawo decydowania o tym, czy urodzi, jeśli
podejmuje decyzję w pierwszych tygodniach ciąży. 65
proc. jest za prawem do usuwania płodu, jeśli dziecko
urodzi się upośledzone. 44 proc. – gdy kobieta jest w
ciężkiej sytuacji materialnej. 38 proc. – gdy w ciężkiej
sytuacji życiowej (te wartości chyba się sumują).
Mniejszość katolików podziela więc poglądy Kościoła.
Dlaczego więc państwo ma się im podporządkowywać?
IV
Skrobanki są złym i anachronicznym sposobem regulowania
dzietności. Kościół zwalcza zaś współczesne środki
przeciwciążowe i wczesnoporonne. Ich finansowa
niedostępność, brak odpowiednich lekcji szkolnych i
swobodnej propagandy metod regulowania poczęć,
nierefundowanie do tej pory przez państwo drogich
środków antykoncepcyjnych – wszystko to bardziej zmusza
kobiety do stosowania aborcji, niż utrudniają je prawne
zakazy. Kościół jest więc zakłamany, bo wojuje ze
skrobankami, zarazem skazując na nie część kobiet.
V
Aborcje są realnie dostępne, podobnie jak nowoczesne
środki antykoncepcyjne dla wszystkich kobiet, które stać
na związane z nimi wydatki. Prawne zakazy godzą więc
tylko w kobiety biedne, niewykształcone i nieporadne.
Kościół miłuje maluczkich, a znęca się nad nimi.
VI
Większość rodzin wielodzietnych jest w nędzy, którą ta
wielodzietność potęguje i czyni potem dziedziczną. Kler
propaguje posiadanie dużej liczby dzieci nie troszcząc
się o los tych, którzy go posłuchają. A rozmnażają się
obficie niewykształceni biedacy prowadzący indolentne
życie.
VII
Zgodnie z doktryną kościelną człowiek ma wolną wolę i
prawo wyboru. Wymuszając prawne restrykcje
antyskrobankowe Kościół postępuje wbrew własnej
doktrynie a też zasadom wolności obywatelskiej.
VIII
Kościół popiera system demokratyczny w Polsce i zarazem
sprzeciwia się jego stosowaniu. Lewica uważa, że decyzja
o rodzeniu dziecka, także już poczętego, powinna być
zawsze przedmiotem swobodnego wyboru kobiety lub
partnerów mających zostać rodzicami. Przystaje jednak na
niepełne stosowanie tych wartości ograniczone tylko do
ciąż wczesnych i kobiet w trudnych warunkach
materialnych. Czyli w taki sposób, na jaki zgadza się
większość. Czemu Kościół nie przystaje na kompromis,
którego kształt podyktowałaby większość, np. w
referendum? Dlaczego jeden punkt widzenia ma być
narzucany, i to pod groźbą kar? Jak partie, które żądają
dla kobiet pełnego udziału w rządzeniu państwem,
przedsiębiorstwami, gminami, mogą odmawiać im bycia
paniami własnego ciała?
IX
Kościół zmienia swe zakazy, dostosowuje się do
współczesności, jej obyczajów i norm, ale zawsze z
fatalnym opóźnieniem. Jest prawie pewne, że niebawem, po
zmianie pontyfikatu, dopuści stosowanie wszelkich
środków przeciwciążowych. Uczyni to rozumiejąc oczywiste
problemy być albo nie być ludności krajów ubogich.
Pójdzie śladem innych zachodnich Kościołów
chrześcijańskich. Z czasem da też religijne przyzwolenie
na aborcje, na poczęcia in vitro, sztuczne zapłodnienie
przez obcego dawcę nasienia, wreszcie klonowanie ludzi.
Dlaczego więc biedne, wielodzietne Polki mają się męczyć
z tego powodu, że kościelne normy zmieniają się
opieszale? Katolicki – jak twierdzi kler – naród polski
po prostu antycypuje przyszłe poglądy swego Kościoła.
X
To Kościół chciał konkordatu i podpisał w nim we własnym
interesie autonomię mającą cechować swoje własne
funkcjonowanie, a także państwa. Czemu więc przestrzega
tylko połowy tej zasady, czyli własnej autonomii,
państwu zaś chce dyktować niektóre regulacje prawne?
* * *
Jeżeli lewica skłoni Kościół do spokojnego publicznego
dyskutowania tych dziesięciu problemów, wzmocni się lub
osłabnie społeczne poparcie dla nowelizacji ustawy
antyskrobankowej, a referendum obywateli zmierzy wynik
dyskusji i zadecyduje w zależności od niego. Lub też,
gdy frekwencja byłaby zła, da odpowiednie rekomendacje
parlamentowi do decydowania. Niewiele klubów poselskich
zdecyduje się wówczas głosować na przekór woli wyrażonej
bezpośrednio przez wyborców. Żądajmy od Kościoła, żeby
przystał na referendum w sprawie przerywania ciąży.
Przecież przy urnach staną jego własne owce, a tylko 5
proc. cudzych.
Autor : J.U.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szantaż Panowie Oficerowie cd.
Gość Radia Zet min. Jerzy Szmajdziński, 27 sierpnia 2003
r.
– Ostatnio tygodnik "NIE" opublikował list, który został
przysłany do szefów sztabu jednostek wojskowych (...).
Ten list podpisał szef sztabu drugiego korpusu
zmechanizowanego.
– Nie wiedziałem, że redakcja "NIE" oczekuje od pani
reklamowania jej tygodnika.
– Ale to jest poważna sprawa, nie, możemy pożartować,
ale może przeczytam panu...
– Nie żartujemy.
– ... co tu jest napisane.
– Wiem, co tam jest napisane.
– Jeżeli lekarze nie pojadą do Iraku, to proponuję
wszcząć procedurę uchylenia zgody na kontynuowanie
specjalizacji medycznych oraz na wykonywanie pracy
zarobkowej poza wojskiem.
– Więc zapewniam panią, że takich przypadków nie będzie,
bo każdy taki przypadek – zażądałem, żeby był mi znany:
z jakich powodów ktoś będzie miał odmowę specjalizacji.
I ten powód nie wchodzi w rachubę. Zostało popełnione co
najmniej nadużycie o charakterze dyscyplinarnym i sprawa
jest wyjaśniana. To jest coś, co nie powinno się
zdarzyć.
– Czyli to nadużycie zostało popełnione przez szefa
sztabu, tak, który rozesłał te listy?
– To zostało popełnione w dowództwie korpusu.
– A czy szefowie dowództwa wiedzą o tym, że szef sztabu
wysłał taki list?
– Proszę pani, wszyscy wiedzą, bo niektórzy czytają ten
tygodnik.
– No tak, ale czy za ich zgodą został wysłany ten list,
bo rozumiem, że pan pułkownik ma swojego dowódcę,
generała, prawda?
– Sprawa jest wyjaśniana. Moje stanowisko jest takie,
stała się rzecz karygodna, niedopuszczalna i nie będzie
takich możliwości, żeby z powodu odmowy przez
jakiegokolwiek żołnierza była cofnięta specjalizacja czy
coś takiego.
– Czyli kto zostanie ukarany, panie ministrze?
– Ci, którzy popełnili to daleko idące wykroczenie.
– Czyli kto zostanie ukarany?
– I ci, co się podpisali, i ci, co to zaaprobowali.
– Czyli kto konkretnie?
– Ze względu na ochronę danych osobistych nie będę
podawał nazwisk.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziesięcioro przykazań "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Hydrohucpa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jezyk wiary "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czytać wasza mać! "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Brzytwa kosi członków
W najbliższych wyborach samorządowych mieszkańcy
Lublińca powinni w ciemno wybrać na burmistrza
niejakiego Brzytwę. Bezpartyjnego fachowca. Człowiek się
sprawdził. To on kupił tanio (1,8 mln zł) od Urzędu
Miasta najatrakcyjniejszą działkę, żeby dwa tygodnie
potem opchnąć ją trzy razy drożej Aralowi pod stację
benzynową.
Szanowni Wyborcy, zapytajcie sami siebie, czy
którykolwiek z przedstawicieli władz samorządowych
pięknej ziemi lublinieckiej – tej samej, która wydała
Ludgardę Buzek – ma taki łeb do interesów jak ten
kandydat? Zarząd Miasta pozwolił mu się wydymać. Teraz
prokuratura sporządza przeciwko Zarządowi akt oskarżenia
zarzucając działalność na szkodę Lublińca. Jeśli wasza
elita pójdzie siedzieć, to nie będziecie mieli wyboru.
Zagłosujecie na Brzytwę.
Prokuratura dobrała się do czterech notabli piastujących
obecnie szlachetne członkostwa w Zarządzie. Do tych,
którzy zatwierdzili transakcję z Brzytwą, oraz do dwóch
z poprzedniej
ekipy. Statystycznie rzecz ujmując lubliniecka władza
jest więc częściowo czysta. Brzytwa jest czysty
stuprocentowo.
– Nie znam tego pana. Słyszałem tylko, że zajmuje się
transakcjami na rzecz różnych koncernów
– mówi radny Andrzej Wróblewski, szef Rady Powiatowej
SLD w Lublińcu. Odcina się od Brzytwy. Prosi też, żeby
koniecznie podkreślić, iż to właśnie opozycyjne SLD
podkablowało Zarząd, bo po mieście krążą ploty, jakoby
prawica sama się zadenuncjowała w ramach przedwyborczego
samooczyszczenia.
Miastem od lat rządzi prawica spod znaku śp. AWS,
wsparta lokalnym ugrupowaniem pn. Samorząd Lubliniecki.
Obie te partie mają zdecydowaną przewagę w Radzie
Miasta.
– Nas jest pięciu. Udało nam się przekonać jeszcze dwóch
radnych z Samorządu Lublinieckiego do poparcia naszego
wniosku o odwołanie Zarządu Miasta. Ale to i tak będzie
za mało – rachuje politycznie Wróblewski. – Raczej nie
przeforsujemy wniosku, z którym radni zostaną oficjalnie
zapoznani na sesji 28 lutego, natomiast do głosowania
może dojść w marcu.
Jeden z członków Zarządu Miasta (w związku z
prokuratorskim śledztwem nie wolno ujawniać jego
tożsamości, a zatem nie sposób ani skutecznie agitować
za nim, ani mu z lubością dowalać) utrzymuje, że na
różnych urzędowych dokumentach przy nazwisku niejakiego
Brzytwy pojawiają się dwa różne imiona. Stąd
podejrzenie, że Brzytwów mogło być dwóch. A to byłby już
nadmiar szczęścia dla lublinieckiego elektoratu. Ponadto
członek uważa prokuratorskie śledztwo za polityczną
prowokację wykombinowaną z myślą o wyborach
samorządowych. Jednak te mają odbyć się dopiero
jesienią. Spisek miałby więc charakter długofalowy.
Ja bym trzymał się mocno Brzytwy. Takim łebskim facetom
zaufały wielkie koncerny zachodnie, które wiedzą, że z
samorządowcami nie warto gadać o zakupie działek, bo
wynajdą tysiące przeszkód, żeby nie ubić interesu.
Koncernowe chojraki z certyfikatami na zarządzanie,
przez lud roboczy zwanymi ISO 007, boją się wdepnąć w
gminne bagienko. Co innego jak do urzędu przyjdzie
swojak znający życie i lokalne układziki. Miejsce na
supermarket lub stację paliw zaraz się znajdzie. Dlatego
koncerny walą jak w dym do pośredników. Jeśli postawicie
na Brzytwę jest szansa, że i miastu coś z tego kapnie.
Jest ich wielu, w każdym większym mieście kupują co
lepsze działki. W Bielsku (od Lublińca to drugi koniec
woj. śląskiego) rolę koszącej samorządowców brzytwy
przyjął Aleksander Ćwik, nieformalny doradca do spraw
gospodarczych byłego wojewody Marka Kempskiego,
niegdysiejszy sponsor wyborczych kampanii prawicowych
polityków.
W najnowszej informacji NIK o wykorzystaniu majątku gmin
poświęcono jego (z nazwiska nie jest wymieniony)
kontaktom z bielskimi urzędnikami kilka stronic ze
szczegółowymi wyliczeniami. Stosowny rozdział na temat
tej postaci rozpoczyna się od ogólnej uwagi, że
ustalenia kontroli NIK w Urzędzie Miasta Bielsko-Biała
wskazują, że zamiana nieruchomości może być, w ocenie
NIK, obszarem zagrożenia korupcją. Potem następują
przykłady z lat 1999–2000, ale należy wiedzieć, że
skupowaniem i sprzedawaniem działek zajął się już w 1996
r. W każdym razie inspektorzy NIK sprawdzali tylko
ostatnie transakcje i uznali je za tak bulwersujące, że
donieśli na Zarząd Miasta do Prokuratury Okręgowej.
Skończyć się to może przetrzebieniem miejskiej władzy,
bowiem aż pięciu członków ZM podejrzewa się o
niedopełnienie obowiązków służbowych przy zamianie
działek z Aleksandrem Ćwikiem w 1999 r.
Ustalenia Najwyższej Izby Kontroli, oparte na analizie
działalności 89 urzędów samorządowych w całej Polsce,
wskazują na bardzo liczne nieprawidłowości polegające
głównie na: nierzetelnym prowadzeniu ewidencji księgowej
nieruchomości, niedokonywaniu inwentaryzacji
nieruchomości, niewłaściwym prowadzeniu windykacji
należności z dysponowania nieruchomościami, niezgodnym z
prawem udzielaniu ulg w spłacie należności, braku planów
wykorzystania posiadanych nieruchomości oraz naruszaniu
obowiązujących procedur przy odpłatnym zbywaniu i
udostępnianiu nieruchomości. Nieprawidłowości bądź
uchybienia wystąpiły we wszystkich kontrolowanych
jednostkach. Ustalenia kontroli NIK wskazują, że
sprzedaż, zamiana i oddawanie nieruchomości w
użytkowanie wieczyste oraz ich dzierżawa i najem są
obszarem działalności samorządowej zagrożonej korupcją.
Wniosek. Do dyspozycji wyborców mogą być całe zastępy
kandydatów na wójtów, burmistrzów i prezydentów
rekrutujących się ze sfer obrotu nieruchomościami.
Udowodnili oni swą biznesową wyższość nad
dotychczasowymi, nawet przekupnymi zarządcami
komunalnego mienia. Na tych wszystkich operacjach sami
już się obłowili. Oprócz tego, przy pomocy NIK i
prokuratur, oczyszczają gminy z nieudaczników.
To oni są tymi bezpartyjnymi fachowcami, o których od
dawna marzy elektorat. Fachowcy wolą jednak pozostawać w
cieniu. Niesłusznie. W ramach agitacji wyborczej powinno
być o nich głośno.
Autor : Tadeusz Ryciarski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Spowiednik Tysiąclecia
Gwiazdor Zbigniew Zamachowski w filmie "Prymas – trzy
lata z tysiąclecia" kreował postać świętego niemal
człowieka. Poczytajcie opowieść o tym bohaterze Kościoła
i filmu. Dowiecie się o tym, czego nie pokazano w kinie.
Był to człowiek gorącej wiary, niemal uczuciowej
modlitwy, kochający Kościół święty, oddany mu całym
życiem. Ksiądz miał wybitne powołanie kapłańskie, które
kochał całą duszą. Poziom duchowy księdza był o wiele
wyższy od wysokiego.
Jeszcze dobrze komży nie ściągnąłeś, już za jaja cię
trzymał, już wiedział, kogo będzie brał pierwszego, w
tej no... zakrystii. Nieraz jak z tacą przyszedł z
kościoła, nie, to zawsze nas wołał, wysypywał pieniądze
na stół. Taca pieniędzy cała, kurwa, papierowe sobie, te
wyjebał i my grali w karty. I tak każdego sobie
wybierał, po kolei. Normalnie sadzał na krześle, majtki
ściągał i normalnie walił. Walił i chuj.
Czy to możliwe, żeby obie te – jakże różne –
charakterystyki dotyczyły tej samej osoby?
Możliwe. Pierwsza pochodzi od samego Prymasa
Tysiąclecia, druga to wspomnienia prostego chłopaka z
Lubaczowa, byłego ministranta. Obie dotyczą księdza
kanonika Stanisława Skorodeckiego, spowiednika Stefana
Wyszyńskiego i przyjaciela Jana Pawła II.
Pojechaliśmy do Lubaczowa, by porozmawiać o księdzu
Skorodeckim.
– Małe gówniarze wołały za księdzem na ulicy: "pedał".
On nawet się nie oglądał, tylko prosto do chałupy szedł.
Skorodecki nie miał daru do kobiet w ogóle. Tylko
chłopcy i tyle. Pogłaskał po głowie, pogłaskał i wio –
wspominają w Lubaczowie. Z zażenowaniem, ale bez
przejęcia, bo tajemnica żadna. To wszyscy wiedzieli.
Mówili tylko "a, ten pedał" – opowiada nasz rozmówca.
Nazwijmy go Piotrem.
Piotr był ministrantem u Skorodeckiego przez siedem lat.
Od trzeciej klasy podstawówki do ósmej. Rachunek się nie
zgadza, bo dwa razy nie zdał. Ósmej klasy nie dosłużył
do końca, zabrakło mu odwagi.
– Raz w tej kanciapie u księdza nie było zamknięte.
Wszedłem tam po coś, już nie pamiętam, i widziałem jak
Zenek Ryszewski jebie księdza.
On był pochylony, a ten z tyłu za nim. Uciekłem.
Do służenia Bogu u boku księdza Skorodeckiego chłopców
zachęcali starsi koledzy ministranci. Oni byli jego
pupilami i werbownikami. Mieli klucze do jego domu,
dostawali pieniądze. Wieść niesie, że ich zabawy z
księdzem przybierały wymiar mniej delikatny niż petting,
czyli pieszczoty ręką.
– Kozioł to non stop był tam u niego, non stop. On go w
dupę walił jak nic. Ten to miał kutasa, nich go krew
zaleje, ze trzydzieści centymetrów albo lepiej. On
takich właśnie szukał, który ma większego.
– Ale który którego walił?
– Kozioł księdza. W dupę. A Zbyszek Kot to był drugi
jego pupilek. On normalnie brał chuja w pysk i mu druta
ciągnął.
– Komu, księdzu?
– No a jak? Normalnie brał picia w pysk i ciągnął jak w
burdelu, kurwa.
– Pan to widział?
– Ojej, nieraz...
Wielebny starannie dobierał ministrantów. Prawie wszyscy
byli z wielodzietnych rodzin, z najbiedniejszej ulicy w
Lubaczowie. Ksiądz zawsze miał 8–10 chłopaków w wieku od
9 do kilkunastu lat.
– On miał jednego takiego stałego klienta, cały czas,
cały czas mu walił. To tamten mnie namówił na
ministranta. Jak przyszedł świeży, to brał osobno. I za
jaja... I do siebie do kanciapy. Nieraz człowiek
normalnie się spuścił w majtki, zanim on kurwa, ten...
– Cały czas mówimy o księdzu Skorodeckim?
– O Skorodeckim, o Skorodeckim.
Ulubieńcy księdza Skorodeckiego nie mieli źle. Po
niedzielnej mszy wysypywał na stół drobne pieniądze z
tacy. Banknoty zabierał, monety zostawiał. Dawał
dzieciakom karty i grali.
– W oko. Kasa była, cukierki były, my mieli wszystko, co
tylko było. Jak my szli po pieniądze, to mało się nie
pozabijali. Każdy brał jak najwięcej, żeby grać.
– Graliście na pieniądze i kto wygrywał, ten zabierał?
– No a jak. Ten zabierał. Nie żeby jemu wrócić, tylko do
kieszeni i do domu.
– Ksiądz nie chciał, abyście mu zwracali?
– Nie, nigdy w życiu, absolutnie. On brał tylko grube
pieniądze, a reszta drobnych na stół.
Gdy ministranci rozgrywali partyjki, ksiądz dosiadał się
do nich i wybranemu małolatowi wkładał ręce w majtki,
targał za jaja. Czasem dwóm chłopcom naraz. Reszta
udawała, że nic nie widzi.
Potem wybierał jednego i szli do drugiego pokoju.
– Guziki w sutannie tylko rozpinał, a tych guzików od
chuja było, guzik obok guzika. Nie miał slipów, tylko
takie rajtki, długie po kolana jak spodenki.... Nieraz
picek tak puchł, że aż piekł, niech go krew zaleje.
Nieraz jak od niego wychodzili z kanciapy, to tak, o,
się za jaja trzymali.
– Jak wziął takiego jednego małolata do drugiego pokoju,
to pół godziny trzymał. Wypuszczał i szukał drugiego
przy stole.
Wszystko odbywało się w parterowym drewnianym domu przy
ulicy Świerczewskiego 14, dziś
ulicy Prymasa Wyszyńskiego. Ksiądz mieszkał tu przez
kilka lat po wyprowadzce z plebanii.
U swego spowiednika prymas Wyszyński bywał w Lubaczowie
– oficjalnie i prywatnie. Widziano, że witał się z ks.
Skorodeckim wylewnie.
Ksiądz miał wideo. Puszczał im – jak mówi Piotr –
"pornusy".
– On tych kaset miał, Boże. Siedziało dziesięciu w
pokoju, on brał jednego i do drugiego pokoju, a reszta
oglądała normalnie. Ciastka nam dawał, cukierki...
– Czy ksiądz wam jakoś tłumaczył swoje zachowanie?
– Mówił tylko, żeby nic nie gadać.
– Nie tłumaczył, dlaczego łapie za jaja?
– Nie.
Ministranci z góry wiedzieli, że co najmniej jeden
będzie musiał się zabawiać z księdzem przy okazji
niedzielnego spotkania. Godzili się na to. Dawał im
przecież słodycze, jedzenie i kasę. Ich rodziny
dostawały mąkę, olej, cukier, konserwy i co tylko wtedy
przychodziło z darów. Jeździli po to wózkami w
wyznaczone dni. Mogli sobie wybrać po parze butów. To
były lata 80., Kościół dysponował darami. W niektórych
rodzinach ministrantów mąkę świnie żarły, a psy i koty –
konserwy.
– Tak dobrze im się żyło ze Skorodeckim – zapewnia jeden
z rozmówców.
Było tak: w nocy jechał ktoś wyznaczony przez księdza do
chałupy naprzeciwko jego domu przy Świerczewskiego (tam
pewna pani prowadziła księżowski skład z darami)
ciągnikiem z przyczepką, a później wracał do stodoły i
dzielił te dary. Ci, co się ociągali z obciąganiem
księdzu, darów nie oglądali. W kolejkę po dary zapisywał
ksiądz.
Aktywna miłość bliźniego ks. Skorodeckiego trwała do
1986 r. Skandal zrobił się dopiero wówczas, gdy kanonik
dobrał się do nie dość dyskretnego chłopaka.
Początkujący
ministrant poskarżył się w domu. Matka wpadła do
kościoła po mszy.
– Ty pedale, ty chuju – krzyczała – co z ciebie za
ksiądz?! – On uciekł i zamknął się w domu. To było w
dzień. Widziało to wiele ludzi.
Zbyt wielu. Niedługo potem biskup Marian Jaworski
pogonił Skorodeckiego na drugi koniec Polski – do
Szczecina. Dalej się nie dało.
Kilku z dawnych ministrantów Skorodeckiego ma dziś
pojebane życie i problemy ze sobą. Dwaj dawniejsi
parobcy księdza to teraz alkoholicy, którzy czasem lubią
się zabawiać z facetami na łące nad rzeką. Niektórzy
problemów nie mają. Były przełożony ministrantów mieszka
i pracuje we Włoszech. Jego ciotka jest tam zakonnicą.
– Spotkałem tego jednego, co we Włoszech jest.
Zapytałem: "Co, pedałku?". Odwrócił się i poszedł. Nawet
papierosem nie poczęstował.
Skorodecki to w Lubaczowie postać niemal święta, mimo że
ludzie wiedzą, iż ksiądz molestował seksualnie
ministrantów. Plotkują też, że był współpracownikiem
Służby Bezpieczeństwa. W Lubaczowie można usłyszeć, że
miał pseudonim "Wanda" i był jednym z najlepszych TW w
dawnym województwie przemyskim.
Gdy do Lubaczowa przybył w 1991 r. papież, ks.
Skorodecki przyjechał aż ze Szczecina, aby długo i
publicznie na oczach tłumów obściskiwać się z Głową
Kościoła.
Do Szczecina, gdzie obecnie 83-letni kanonik mieszka i
uczy łaciny w jednym z liceów, roz-mawiać z Wielkim
Człowiekiem przyjeżdżają dziennikarze, filmowcy,
młodzież, przedstawiciele władzy. 14 listopada 1999 r.
ks. Skorodecki obchodził 80. urodziny na Zamku Książąt
Pomorskich w Szczecinie. Życzenia przysłały kancelarie
Sejmu i Senatu, Prezesa Rady Ministrów, MSW, MSZ, władze
Szczecina i województwa. Księdzu kanonikowi
Skorodeckiemu hołdy składały również
osoby prywatne i niezliczone organizacje. Podczas tego
spotkania burmistrz Lubaczowa, człowiek z SLD, wręczył
Skorodeckiemu akt nadania tytułu Honorowego Obywatela
Miasta.
Pytam dawnego ministranta u księdza-pedofila:
– Chodzi pan do kościoła?
– Nie. W Boga wierzę, pacierz mówię, ale nie chodzę. W
chuja księdza nie wierzę.
– Jak by pan dziś spotkał ks. Skorodeckiego, to co by
pan mu powiedział?
– Nic. Pochwalony i już. Ja się normalnie wstydzę.
Pedofilię księży papież gromko ganił, Kościół
przepraszał. Ministrantom z Lubaczowa nikt nie przekazał
przeprosin.
Stanisław Skorodecki został księdzem 6 stycznia
1945 r. Święcenia przyjął z rąk metropolity
krakowskiego, księcia kardynała Adama Stefana
Sapiehy. Najpierw trafił do Mielca, gdzie był
prefektem diecezjalnego internatu, a następnie do
Ropczyc pod Rzeszowem. Tu UB oskarżyło go o to, że
przewodził zbrojnej bandzie ministrantów, dążąc do
obalenia ustroju siłą.Został aresztowany podczas
kolędy na początku lat 50. i skazany na 10 lat.
Trafił najpierw do Rawicza, później do Stoczka
Warmińskiego, a następnie do Prudnika Śląskiego.
Był współwięźniem i powiernikiem prymasa
Wyszyńskiego.
W jednej z wielu rozmów, które odbył z
dziennikarzami "Gazety Wyborczej", wspominał, że
bał się, aby prymas nie uznał go za szpicla
nasłanego przez UB. Każdy, kto choć trochę
orientuje się, jak działał tamten system, może
zresztą się domyślić, że kardynał podejrzewał, po
co Skorodeckiego uczyniono jego współtowarzyszem
uwięzienia.
Kardynał wyspowiadał Skorodeckiego i odtąd
siedzieli sobie razem kilka lat. Ksiądz Skorodecki
stał się "opanowanym i silnym duchowo kapłanem,
spowiednikiem i przyjacielem kardynała, jego
największym uczniem, ostoją i wzorem dla
współwięźniów". Tak napisał o nim prymas Wyszyński
w swoich "Zapiskach więziennych". Kilka lat temu
ks. Skorodecki napisał książkę "Byłem świadkiem".
Wypuszczono go na wolność 28 października 1956 r.
Trafił do Tarnowa (był katechetą i instruktorem
harcerskim), a następnie do arcyważnej placówki
dla Kościoła w ówczesnych latach – do
Archidiecezji Lwowskiej, czyli do Lubaczowa.
Działał tu 20 lat – w latach 1966–1986. Najpierw w
parafii św. Stanisława, a następnie u św.
Mikołaja. Był proboszczem i dziekanem
lubaczowskim. W 1972 r. został też kanonikiem
kapituły w Lubaczowie. Pełnił ważne funkcje w
Kurii Arcybiskupiej. Dziś jest emerytem, ale
naucza w liceum.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Żona gorsza niż prokurator
Komornicy niekiedy kradną, ale niezwykle rzadko trafiają
do aresztów.
Arturowi Zielińskiemu, komornikowi sądowemu z
Inowrocławia, przyszło egzekwować od drukarni GRAF-PRESS
z Bydgoszczy dług około 300 tys. zł na rzecz firmy
Mercator Papier z Krakowa.
29 stycznia 2002 r. Zieliński zajął mienie drukarni,
głównie maszyny poligraficzne, co polegało na oklejeniu
ich kartkami z komorniczą pieczątką. Zadzwoniła do niego
wszakże pełnomocnik firmy GRAF-PRESS, radca prawny
Jadwiga Grzegorek, prywatnie żona wiceszefa Prokuratury
Okręgowej w Bydgoszczy, z propozycją: on nie zabierze
sprzętu, oni coś niecoś zapłacą. Zieliński chętnie się
zgodził.
7 lutego do biura komornika przybyła radca Grzegorek.
Spotkała tam Rafała Filcka, pełnomocnika wierzyciela,
czyli firmy Mercator Papier. Pogadali na temat spłaty
zadłużenia. Uzgodniono, że po południu Filcek przyjedzie
do drukarni po niezbędne dokumenty.
Filcek w potrzasku
Powitała go tam właścicielka Elżbieta
Rydlewska-Chabowska w asyście pracowników. Zamiast dać
dokumenty, zażądała od gościa okazania pełnomocnictw.
Obraził się i chciał wyjść.
Ta ambicjonalna utarczka zaowocowała uwięzieniem Filcka
w drukarni.
Jak zeznała Rydlewska-Chabowska i jej pracownicy, drzwi
frontowe są zawsze o tej porze zamykane, ale Filcek mógł
spokojnie wyjść tylnymi drzwiami. Z niezrozumiałych
powodów usiadł jednak na krześle przy drzwiach od frontu
i zaczął wydzwaniać z komórki, prawdopodobnie na
policję. Wobec tego pani R.-Ch. też wezwała policję:
jakiś osobnik wtargnął do jej firmy i bezczelnie siedzi
na krześle. Filcek doniósł prokuraturze o bezprawnym
pozbawieniu go wolności, lecz postępowanie zostało
umorzone.
Komputery w areszcie
Do komornika dotarła informacja, że pełnomocnik
wierzyciela siedzi zamknięty w drukarni. Zieliński
przybył na miejsce i stwierdził, że wyparowała część
zajętego wcześniej mienia.
Postanowił zabrać to, co zostało: wyposażenie biura, w
tym komputery. Niedługo potem dług wobec Mercator Papier
został spłacony przez związanego z Rydlewską-Chabowską
biznesmena. Wobec tego komornik umorzył postępowanie
zabezpieczające. Pod koniec kwietnia 2002 r. oddał
sprzęt dłużniczce. Pani R.-Ch. przy-była w asyście
jednego pracownika, dwóch policjantów, dwóch radców
prawnych i biegłego sądowego.
8 lutego 2002 r. Elżbieta Rydlewska-Chabowska
zawiadomiła prokuraturę, że komornik Zieliński dopuścił
się przestępstw na jej szkodę. Współpracował z Filckiem,
który nie od dziś niszczy dłużników, ostatnio zaś udaje
pełnomocnika firmy Mercator Papier. W czasie wynoszenia
sprzętu z mojej firmy cały czas był obecny p. Filcek,
który miał zadowoloną minę, co by świadczyło o tym, że
teraz spokojnie u Komornika obejrzy sobie całą moją
dokumentację – donosi prokuraturze wzburzona dama. Nie
zaniedbuje też zaznaczyć: W mojej ocenie całe to
zdarzenie to odwet ze strony Komor-nika za
wylegitymowanie p. Filcka, z którym Komornik ma
widocznie wspólne interesy.
Ujawnił i wykorzystał
Efekt był natychmiastowy. Prokuratura Rejonowa postawiła
Arturowi Zielińskiemu trzy zarzuty: a) ujawnił
informacje zawarte w aktach postępowania osobie
nieuprawnionej, tj. Rafałowi Filckowi; b) ujawnił i
wykorzystał we własnej działalności gospodarczej
informacje zawarte w plikachzabezpieczonych komputerów;
c) nie oddał firmie GRAF-PRESS zajętych pieniędzy, choć
postępowanie zostało umorzone.
25 czerwca rano do kancelarii Zielińskiego wpadło kilku
policjantów z prokuratorskim nakazem przeszukania.
Wywieźli akta GRAF-PRESSU, a wraz z nimi samego
komornika
– jakoby na ustne polecenie prokuratora. Więcej nawet –
prokuratura wystąpiła z wnioskiem o aresztowanie
komornika na trzy miesiące, jak gangstera, ale to już w
sądzie nie przeszło.
Zieliński przesiedział 48 godzin. Najbardziej wzburzył
go fakt, że w domu zostawił bez opieki trzyletnią córkę.
Po złożeniu poręczenia majątkowego został zwolniony.
Dostał jednak dozór policyjny, żeby nie przyszło mu do
łba prysnąć do Ameryki Południowej.
Dwa umorzenia
Zieliński złożył skargę na bezzasadne zatrzymanie, a Sąd
Rejonowy w Bydgoszczy przyznał mu rację. Zdaniem sądu,
nie było obaw, że facet spróbuje ukryć się, uciec lub
zacierać ślady domniemanego przestępstwa. Teraz komornik
zamierza ubiegać się o odszkodowanie, które zapłaci
oczywiście skarb państwa, a nie prokurator X czy Y.
Z nieznanych przyczyn jedno śledztwo przeciw komornikowi
podzielono na dwa. Pierwsze, dotyczące ujawnienia
tajemnic Filckowi i przetrzymywania pieniędzy, zostało
umorzone 3 grudnia 2002 r. Prokurator Dariusz Bebyn
stwierdził bowiem, że Filcek był upoważniony do
reprezentowania spółki Mercator Papier. Kasę komornik
Zieliński zwrócił dłużnikowi co do
grosza. Gdyby go o to wcześniej zapytano, pokazałby
kwity i w ogóle nie byłoby zarzutu.
Postępowanie dotyczące ingerencji w dane komputerowe
umorzono 13 grudnia 2002 r. Biegły ustalił bowiem, że
uruchomiono zarekwirowane komputery, ale nie określił,
jakie dane z nich wygrzebano. Zieliński wyjaśnia, iż
jego pracownicy zawsze sprawdzają, czy sprzęt nie zepsuł
się w czasie transportu. Poza tym komornik ma prawo
przeszukać rzeczy dłużnika.
Nieuczciwa konkurencja
Zażalenie na umorzenie, zapewne autorstwa Jadwigi
Grzegorek, złożyła Elżbieta Rydlewska-Chabowska.
Komornik wniósł o wyłączenie z tej sprawy Prokuratury
Okręgowej w Bydgoszczy związanej węzłem małżeńskim z
jego przeciwnikiem, lecz nic nie wskórał. Bydgoska
okręgówka uznała zażalenie za zasadne i poleciła
Prokuraturze Rejonowej sformułować akt oskarżenia.
Ktokolwiek się pod tą decyzją podpisał, państwo
Grzegorkowie mogli załatwić to w domu: ona pisze
zażalenie, on je przyjmuje, jeśli oczywiście w
małżeństwie panuje harmonia.
No i jest akt oskarżenia przeciw Arturowi Zielińskiemu –
o to, że wykorzystał informacje z zabezpieczonych
komputerów, czym naruszył ustawę o nieuczciwej
konkurencji.
Kasa dla inwalidów
GRAF-PRESS jest zakładem pracy chronionej. Komornik
Zieliński wykrył, że firma dostała kasę z PFRON na
miejsca pracy dla niepełnosprawnych. Dopóki drukarnia
nie spłaci związanych z tym należności, kupione przez
PFRON maszyny są jego własnością, czyli nie wolno ich
sprzedawać, zastawiać itp. Mimo to GRAF-PRESS był
uprzejmy zastawić niektóre z tych maszyn na rzecz firmy
Mercator Papier, a jakby tego było mało, pod ich zastaw
zaciągnął kredyt w WBK!...
Zieliński dotarł do fikcyjnie zatrudnionych inwalidów,
którzy raz w miesiącu dostają 100 zł, kwitując wyższą
kwotę na liście płac. Czy to właśnie są tajemnice firmy,
których trzeba bronić przed komornikiem zamykając go w
pudle?
Wątek gangsterski
Gdy Zieliński przechowywał mienie pani R.-Ch., odebrał
telefon od znajomego, który w imieniu dwóch znanych
bydgoskich bandytów, K. i B., zażądał natychmiastowego
zwrotu komputerów. "Bo inaczej twój dom wyleci w
powietrze".
Taką groźbę trudno zlekceważyć. Nie tak dawno temu od
wybuchu bomby zginęła żona komornika w Brodnicy. Artur
Zieliński zawiadomił inowrocławską policję, ta zaś
zastawiła pułapkę na facetów, którzy przyjdą po
komputery. Nie przyszli.
K. i B. siedzą za wymuszanie haraczy. Czy to nie
śmieszne, że firmą GRAF-PRESS opiekują się pospołu żona
prokuratora okręgowego i chłopcy z miasta?
* * *
Jadwiga Grzegorek ma opinię osoby, która potrafi
zapewnić firmie ochronę. Groteskowo robi się, gdy firma
popada w konflikt z prawem – co już się zdarzało – mąż
ściga, a żona ochrania.
Proces komornika Zielińskiego – jak z Kafki – dopiero
się zacznie.
PS Zbieżność nazwisk bohatera i autorki jest
przypadkowa.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miller w matriksie
To nie są jaja ani żaden fotomontaż. Nie wiemy, dlaczego
norweska firma Funcom dołączyła do swej kultowej gry
Anarchy On-line główkę o twarzy Leszka Millera. Może
stało się tak za sprawą licznych programistów Polaków
zatrudnionych w Funcomie, może to zwykły przypadek. Po
prostu pan premier wygląda jak uniwersalny, prawdziwy
mężczyzna – a gdzież prawdziwy mężczyzna jest bardziej
na miejscu niż w kosmicznej grze najnowszej generacji.
Anarchy On-line należy do mało znanego nad Wisłą, lecz
niezmiernie szybko rozwijającego się na świecie gatunku
gier określanych jako massive multiplayer, czyli takich,
w których za pośrednictwem sieci grają ze sobą
dziesiątki, a nieraz i setki tysięcy graczy z całego
świata sterując unikalnymi, stworzonymi przez siebie
postaciami – tzw. awatarami. Możliwości najbardziej
rozwiniętych gier tego typu są w zasadzie nieograniczone
– gracze tworzą między sobą wirtualne klany, partie,
firmy, sklepy, toczą wojny, tańczą, ubierają się i
rozbierają, piją i kopulują na niby. Powstaje w ten
sposób fascynujący świat równoległy – matrix. Nad
światem realnym ma wielką przewagę – jest ciekawszy. Na
Zachodzie obserwuje się powstawanie całych subkultur
ludzi żyjących w takich światach równoległych.
W Polsce jest to nieco trudniejsze – gry on-line
wymagają bardzo silnych komputerów, jeszcze lepszych
łączy internetowych i sporej kaski. Płaci się
(oczywiście przez Internet) także za sam udział w grze –
przeważnie kilkanaście euro miesięcznie.
* * *
Możliwość wybrania facjaty Millera skłoniła nas do
małego eksperymentu. Skoro rekonwalescent Miller szaleć
nie może, my pożyjemy za niego wesoło w świecie
równoległym. Przy okazji sprawdzimy, jak inni gracze,
ludzie raczej młodzi, zareagują na wtargnięcie Millera w
pozornie apolityczny świat gier.
Akcja Anarchy On-line toczy się w XXVII wieku, czy coś
koło tego na planecie Rubi-Ka. Ale nie dajmy się zwieść
pozorom. Ta cała Rubi-Ka żywcem przypomina Irak. Na
planecie występują bowiem cenne złoża ropy, zwanej
notum, a o kontrolę nad ziemią i kopalniami toczy się
zacięta wojna między potężnym mocarstwem nazwanym
Omni-Tech a lokalnymi klanami. Gracz może dołączyć do
dowolnej strony konfliktu. Może też, choć to
najtrudniejsza opcja, zachować neutralność. Zupełnie jak
w życiu.
Cybernetyczny Leszek stanął oczywiście po stronie
mocarstwa. Nie on jeden. Jak się szybko okazało przy
Omni-Techu działa od dawna cała organizacja polskich
graczy o wdzięcznej nazwie Samobójcy. Pojawienie się
przywdzianego w matriksową tunikę Leszka Millera
wzbudziło w tym gronie sensację.
* * *
Zanim opowiemy o przygodach, słów kilka o stworzeniu
Leszka równoległego.
Do przygotowanej przez Norwegów głowy doczepiliśmy
członki, wzorując się w miarę możności na oryginale.
Powstał mężczyzna krępy, wzrostu nienachalnego. Długo
myśleliśmy nad wyborem profesji dla naszego bohatera.
Tak oczywiste, jak żołnierz, lekarz, złodziej czy
szpieg, pominęliśmy na wstępie. Po długich rozważaniach
wybraliśmy biurokratę. W świecie gry bycie biurokratą
jest jeszcze piękniejsze niż w rzeczywistości.
Manipuluje się nie tylko ludźmi, ale i różnymi,
niewynalezionymi jeszcze w naszym zacofanym świecie
urządzeniami.
I tak oto równoległy Leszek Miller pojawił się w
towarzystwie robota ochroniarza i sługi w jednym.
Wiernego jak Jakubowska, wrednego jak Błochowiak i
lśniącego jak Oleksy bez kapelusza.
* * *
Po kilku misjach bojowych polegających na mordowaniu
rebeliantów i łowach na niewinną zwierzynę awatar Miller
osiągnął odpowiedni poziom rozwoju. Zręcznie władał
długim pistoletem i wydawał polecenia robotowi. W kilku
poważniejszych starciach okazał też zdolności
przywódcze. W przeciwieństwie do oryginału, Leszek
równoległy uczył się szybko. Nadszedł więc czas
włączenia się do życia społecznego Rubi-Ka, a zwłaszcza
jej stolicy – opanowanej przez Omni-Tech metropolii New
Rome.
Na dobry początek zaproponowaliśmy założenie w ramach
Samobójców wirtualnego koła SLD. Propozycja została
jednak bezlitośnie wyszydzona przez pozostałych graczy
rodaków, parających się przeważnie studiami i nauką w
liceum. W politykę nie chcieli się z nami bawić także
cudzoziemcy.
Znacznie lepiej powiodło się natomiast awatarowi
Leszkowi pod względem towarzyskim. Pląsy z seksownymi
paniami i wirtualne drinki osłodziły nieco gorycz
porażki.
Do klęsk politycznych doszły jednak niepowodzenia na
froncie. Co prawda w Anarchy On-line postacie są w
zasadzie nieśmiertelne (chyba że przestaniemy płacić
abonament) i zbyt częste zgony bitewne nie sprzyjają
rozwojowi bohatera.
Po miesięcznym wysiłku zdołaliśmy Leszka doprowadzić
ledwie do czternastego poziomu biurokracji, co trudno
uznać za wielkie osiągnięcie – na Rubi-Ka rządzą bowiem
ci, których poziom przekroczył możliwości Leszka minimum
dziesięciokrotnie. W dodatku liczba biurokratów na
planecie, niczym w Brukseli, przekroczyła wszelkie
rozsądne granice.
Dlatego też postanowiliśmy pójść z duchem czasu i pozbyć
się Leszka w drodze transakcji internetowej, co jest
ogólnie przyjętą metodą handlu postaciami z gier. Gdyby
więc ktoś z Czytelników zechciał nabyć równoległego
Leszka – biurokratę 14 poziomu z robotem, prosimy o
kontakt.
Z planety Rubi-Ka
Autor : Ada Kowalczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Burmistrz nieślubny "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szamboturek "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Eurometa
Za peerelu na metach zaopatrywali się wszyscy, od żula
do ministra. Nie było zresztą innego wyjścia; gorzała
była po trzynastej, potem nawet na kartki. Dzisiaj gdzie
popadnie można dostać spirytualia wszelkich marek i
gatunków. Wydawać by się więc mogło, że mety wymarły
śmiercią naturalną. Nic bardziej mylnego.
Mety dostosowały się do wymogów wolnego rynku. Nie
sprzedaje się tu wyłącznie produkowanego gdzieś w
piwnicy bimbru.
Mieszkanie na parterze jednego z bloków na warszawskiej
Woli. Miejsce znają wszyscy w okolicy. Nie tylko żule,
ale także tzw. porządni obywatele, którym w środku nocy
albo w święta przyjdzie nagle ochota walnąć dzioba.
– Pan chwilę zaczeka – słyszę zza lekko uchylonych
drzwi. – Tylko przed klatką, żeby sąsiedzi nie widzieli.
Jak wyjdzie klient, to pan wejdzie.
Czekam kilka minut. W międzyczasie podchodzi do mnie
gruby, nie najgorzej ubrany facet z wąsami.
– Co kolejka? – pyta.
– Ano kolejka – odpowiadam.
– Weź mi kup podwójne przelewane i dziesięć elemów –
proponuje bez ogródek i wciska mi jedenaście zeta. Nie
bardzo wiem, co to jest podwójne przelewane, ale się
zgadzam. W tym czasie z klatki wychodzi jakiś dresiarz z
siatką browarów. Skinieniem głowy daje do zrozumienia,
że można wejść. Ponownie pukam do drzwi. Tym razem
otwierają się szerzej. W mieszkaniu panuje ciężki zapach
spleśniałych szmat przemieszany z fiołkową wonią
rozlanej alpagi. Mówiąc krótko, capi niemiłosiernie.
Kobieta jest bardzo niska i nie pierwszej młodości,
zaprasza do kuchni.
– Słucham – mówi ponaglająco.
Przy kuchennym stoliku mały chłopiec, zapewne wnuczek
szefowej. Siedzi nad partią bierek i kombinuje, jak
wyciągnąć widełki. Wokoło niego przebogaty asortyment.
Na lodówce stoją prawie wszystkie znane mi gatunki
europiwa. Na szafkach oryginalne jabole i wódka, obok
popita i kartony fajek: ruskie elemy, polskie
"Bezrobotne", "Caro" i "Popy". Większy wybór niż w
niejednym sklepie.
– Poproszę podwójne przelewane i dziesięć elemów –
powtarzam za wąsaczem – i dwa najtańsze piwa – to już
dla mnie.
Kobieta sięga pod stół, skąd wyciąga plastikową butelkę
po oranżadzie. Ze zlewu wyjmuje lejek. Otwiera dwa wina
i przelewa w plastik. Oto tajemnica podwójnych
przelewanych. Podwójna przyjemność za jedyne osiem zeta.
Do tego dziesięć elemów za 3 zł. Razem 11, czyli
dokładnie tyle, ile dostałem od wąsacza.
Za dwa najtańsze piwa płacę 6 zł. Wcale nie tak tanio, w
pobliskim nocnym można dostać browar już od 2,10 zł.
– A ile u pani flaszka kosztuje? – pytam.
– 12 zł.
Tu chyba tkwi tajemnica sukcesu konspiracyjnego shopu.
Gorzała tańsza niż w ofercie Kołodki.
– A skąd ma pani wódkę? – pytam.
– A co pan z policji – szefowa shopu obcina mnie
wzrokiem.
– Nie, tylko wie pani, tyle się słyszy o metanolu.
– Od ruskich ze stadionu, ale jest sprawdzony, nie ma
ryzyka, u mnie nikt się jeszcze nie otruł.
W elemy kobieta także zaopatruje się na stadionie, piwo
zaś kupuje w hipermarketach albo sklepach firmowych,
alpagi to samo.
– A policja czasami pani nie odwiedza?
– E tam panie, przyjdą raz na miesiąc, postraszą trochę
i jest spokój. Sami u mnie kupują, tylko po robocie.
Policja też ludzie.
Przed klatką ustawiła się już ładna grupka spragnionych.
Jest dwóch żuli, trzech dresiarzy i starsza pani z
pieskiem.
Jest także mój wąsacz.
– Często pan się tu zaopatruje?
– Codziennie po 23, jak sklep zamkną. Tutaj, rozumiesz,
non stop ful serwis.
– W święta też?
– O kurwa, w Wigilię to tu największy ruch mają, a w
sylwestra to lepiej nie gadać. Ogonek się taki ustawia,
z dwadzieścia osób, jak nie lepiej.
– Jest przecież jeszcze nocny, w którym taniej.
– Ale kawał drogi, ze dwa kilometry, a ja mam nogi
chore.
Jak kto zdrowy, to niech zapierdala, ja se tutaj kupie i
jestem hepi.
– To jedyna meta w okolicy?
– Co ty, kurwa, tu w co drugim bloku flaszkę kupisz.
Tylko że ta meta najlepsza. Największy wybór. Gdzie
indziej to tylko ruska gorzała albo spirytus z wodą. A
tu wsio. Do środka cię wpuszczą, siateczkę podadzą,
kultura. Dlatego tu ludzie kupują.
Wąsacz otwiera wino i odlewa parę kropel na ziemię. – To
dla krasnali – mówi, po czym proponuje mi łyka.
– Dobra ja spierdalam – kulturalnie żegna się wąsacz –
jak szukasz innej mety, to jest tutaj – pokazuje okno na
parterze. – Jakbyś chciał coś kupić, to trzeba zapukać w
okno. Tu cię do środka nie wpuszczą. Jak zapytają
"czego?", to podaj im dychę, w zamian dostaniesz
flaszkę. Mieszany spiryt. Nara.
I tak się kręci biznes oparty na indywidualnej
przedsiębiorczości. Czyż nie jest to piękny dowód na to,
że Polacy potrafią brać sprawy w swoje ręce? Bo
bezrobotna młodzież narzeka, a niepiśmienne babcie żyją
i innym żyć dają.
Autor : Mariusz Kuczewski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szerokotorowiec
Są granice kitu, który ludziom można wcisnąć – cytuję
redakcyjnego klasyka. Krzysztof Celiński, były prezes
PKP, obecnie szef warszawskiego metra, nie zna takich
granic.
W nr 4/2003 obsmarowałam panu prezesowi Celińskiemu
odbyt tak, że odprysło zeń także na prezydenta stolicy
Lecha Kaczyńskiego.
Za to, że uczynił Celińskiego szefem warszawskiego
metra.
Informuję tych, co wtedy nie doczytali, że pan Celiński
jest jednym z tych ludzi, którym udowodniliśmy
nieprzydatność do zajmowania jakiegokolwiek stanowiska.
Nieudolne kierowanie PKP, miliardy długów, które narosły
na kolei za jego prezesury i wreszcie temat najgrubszy
finansowo: kolej szerokotorowa. Celiński wraz z
ówczesnym ministrem transportu Jerzym Widzykiem
planowali opchnąć ten biznes Czechom i ogołocić z
poważnego dochodu naszą piękną pomroczną ojczyznę.
Pisząc tamten tekst pomyślałam sobie: może to i dobrze,
że Celiński poszedł w warszawskie metro za protekcją
Kaczki, bo odsunie się od szerokotorowego koryta. A tu
nagle na jednej z bibek wysoko postawiony facet sprzedał
mi niusa: – Pieprzysz o jakimś metrze, ale nie wiesz,
kto jest przewodniczącym Rady Nadzorczej LHS (Linia
Hutnicza Szerokotorowa).
Krzysiu Celiński!
Omal się nie udusiłam.
Już tłumaczę.
LHS to samodzielna spółka sprytnie wydzielona z PKP 2
stycznia 2001 r. dzięki pokrętnej ustawie o
restrukturyzacji kolei. LHS jako jedyna przynosiła PKP
zyski rzędu 200 mln zetów, transportując rocznie jakieś
5,5 mln ton ładunków. Po wymiksowaniu LHS z PKP jej
zarząd miał szersze plany rozwoju. – Zakład Eksploatacji
LHS będzie zajmował się utrzymaniem torów,
lokomotywowni, a także działalnością handlową –
poinformował prasę w 2000 r. Piotr Juś – prezes zarządu
spółki. Oczywiście za swoją działalność "pozastatutową"
LHS miał pobierać kasę od... PKP. Czaicie? Coś na
kształt tego, jakby wpaść nagle do rodzonej matki z
propozycją, że od jutra będziecie sprzedawać jej chleb,
który ona wcześniej kupi w sklepie.
Ale to mała bania, bo tak naprawdę LHS, w planach
ówczesnego prezesa PKP Krzysztofa Celińskiego, miała być
przyczółkiem do kombinowania z terminalem przeładunkowym
dla szerokiego toru w Sławkowie. O pardon!
W czeskim Bohuminie. Miliardy ton ładunków rocznie,
megakasa przeładowywana nie w Polsce, lecz w Czechach.
Takie były konspiracyjne plany awuesiarzy,
proojczyźnianych narodowców. "NIE" wtedy nagłośniło
sprawę i koncepcje solidaruchów wzięły w łeb. Ale
wszystko po wyborach – wiadomo – przycichło i znowu
można było spokojnie wziąć się do roboty.
Dzwonię do LHS.
Rozmawiam z prezesem Piotrem Jusiem:
– Kto jest przewodniczącym Rady Nadzorczej LHS?
– Krzysztof Celiński.
– A w jakiej sytuacji finansowej jest obecnie LHS?
– Dobrej, spółka utrzymuje płynność finansową, za
ubiegły rok odnotowaliśmy zysk netto.
– Jaki?
– To wszystko, co mogę pani powiedzieć.
Ślicznie prezesowi podziękowaliśmy. Szkoda tylko, że co
do kasy taki był lakoniczny. Jak sądzę, obecny prezes
warszawskiego metra, były prezes PKP, nie gra w LHS w
bierki.
Zapowiadam
wszem i wobec odświeżenie tematu kolei szerokotorowej.
Nie kumałam, dlaczego obecny minister infrastruktury
Marek Pol tak ociągał się z posunięciem Celińskiego z
posadki w PKP, ale kumam, dlaczego Kaczor tak chętnie go
przyjął do metra. Kura znosi złote jajka.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prezes radia Siezieniewski, telewizji Dworak i Wańkowa
poskarżyli się w „Echach dnia” w „Trójce”, że nie mają
kasy, bo od paru miesięcy prawie nikt nie płaci
abonamentu. Prawie od paru miesięcy publiczną rządzi
Dworak i sprowadza pampersów. Ci zaś w Pulsie
udowodnili, że najlepiej udaje im zmniejszać widownię.
Mniejsza oglądalność odgoni od TVP reklamodawców, a
pampersom płacić trzeba. Dlatego prezesi wysmarowali
list do Oleksego. Oleksy obiecał, że Sejm klepnie ustawę
o obowiązku płacenia za coś, czego się nie ogląda.
* * *
W „Informacjach” było o międzynarodowej maturze w Gdyni.
Po jej zdaniu młodzi ludzie dostają kwit, z którym
przyjmują ich na wszystkie europejskie uczelnie i na
dodatek dają im stypendia. Wszystkie, z wyjątkiem wielu
uczelni w Pomrocznej. Na naszym wolnym rynku jedyną
przepustką do bycia magistrem są bilety z portretami
polskich królów.
* * *
Po „Wiadomościach” wyskoczył na ekran Kamel i obwieścił
wszem i wobec, że telewizja publiczna kłamie, Kaczory są
niewinne niczym lelije, a o FOZZ-ie słyszały jeno w
mediach. Publiczna odcięła się w ten sposób od dokumentu
„Dramat w trzech aktach”. Wiarygodność Dworaka na pewno
wzrośnie. Publicznej – przeciwnie.
* * *
Liberalny „Plus minus” ugryzł się we własny ogon. Wyszło
im z badań, że jedynymi krajami europejskimi, które mogą
konkurować z gospodarką liberalnych Stanów
Zjednoczonych, są Szwecja, Dania i Finlandia. Żeby było
śmieszniej, są to państwa o najwyższych podatkach, w
których z socjalu żyje się jak u nas na dobrej posadce.
* * *
Absolwentom uczelni katolickich, a głównie teologii, nie
grozi bezrobocie – doniósł „Przystanek praca” i pokazał
pana teologa robiącego karierę w usługach finansowych.
Absolwenci ChAT i Wyszyńskiego są rozchwytywani przez
ministerstwa i urzędy centralne. Znaczy – szkolnictwo
katolickie kuźnią kadr Pomrocznej. Jak kiedyś ANS przy
KC.
* * *
Lech Wałęsa wystąpił w dokumencie „Stacja PRL” (TVP
Polonia) przyznając, że jako osoba pochodząca ze wsi
zabitej dechami osiągnął sukces przepowiedziany mu w
dzieciństwie przez nauczyciela: „Ty, Wałęsa, albo wysoko
zajdziesz, albo w kryminale zgnijesz”. I pomyśleć, że
tak niewiele zabrakło...
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Państwo Państwa rozweseli
Gdyby Marek Belka zamiast chodzić po klubach sejmowych
wdzięcząc się jak stara lafirynda mnie się poradził, nie
miałby żadnych kłopotów z uzyskaniem w Sejmie aprobaty
dla swojego rządu. Było przedstawić Izbie następujący
skład gabinetu: Marek Belka – premier, Andrzej Lepper –
wicepremier i minister sprawiedliwości, pani Beger –
minister edukacji, pani Łyżwińska – minister kultury, dr
Łapiński – wypróbowany minister zdrowia, rzecz jasna,
pan Jagieliński – wicepremier, Wojciechowski z PSL – też
wicepremier, Waldemar Pawlak – skarb, oczywiście,
Andrzej Celiński – minister finansów, Marek Borowski –
czwarty wicepremier i sprawy zagraniczne, Jolanta Banach
– obrona, Mamiński od emerytów – infrastruktura itd.,
itp. Zresztą wszystko jedno kto, jak i gdzie – taką
mieszankę firmową Sejm by aprobował. Kosztowałoby to
Kwaśniewskiego tylko kilkanaście teczek ze świńskiej
skóry zdartej z rekinów biznesu, które wręcza nowym
ministrom.
W 10 minut po zaprzysiężeniu gabinetu Belka dałby
dymisje wszystkim członkom swojego rządu i wówczas
powołałby już na ministrów, kogo zechce. Wedle
konstytucji premier może to zrobić nie szukając już
żadnej aprobaty w parlamencie*. Gdyby zaś to się być
może nie spodobało wyrolowanym partiom i klubom, Sejm
musiałby zgromadzić przeciw SLD większość do uchwalenia
konstruktywnego wotum nieufności wobec Belki i wyłonić
innego, wspólnie popieranego premiera. Jest to dla
polityków trudniejsze niż wybranie sobie jednej wspólnej
żony. Cóż, kiedy zamiast mnie Belka radził się
prezydenta Kwaśniewskiego, na czym nikt jeszcze dobrze
nie wyszedł. Wystarczy popytać Leszka Millera,
prezydenta Ukrainy Kuczmę albo nie-
jaką Jolantę K., byłą kandydatkę na prezydenta.
* * *
Dawnych wspomnień czar. Czy pamiętacie noc teczek
Macierewicza i dramatyczny upadek rządu Olszewskiego,
który zawalił się pod ciężarem ujawnionych agentów? A
emocje, jakie wywoływała ich lista? Czy pamiętacie
procesy lustracyjne obu kolejno wybranych Prezydentów RP
Wałęsy i Kwaśniewskiego? Grozę wzbudzaną przez Wielkiego
Inkwizytora sędziego Nizieńskiego – oprawcy wciąż
urzędującego, chociaż w zapomnieniu? Wielkie debaty i
wojny o lustrację?
Lustrowanie wciąż trwa gdzieś na dalekich peryferiach
życia i publicznego zainteresowania. Umiera ono sobie
cicho i spokojnie na uwiąd starczy. Dopóki lustracja
jeszcze nie zdechła, wciąż odciska się jednak zabawnie
na życiu publicznym. Właśnie ona wynosi do władzy
większą niż kiedykolwiek liczbę byłych agentów służb
specjalnych PRL. Znaczna część rządu, który proponował
premier Marek Belka, ma bowiem agenturalną skazę. Wśród
kandydatów do Parlamentu Europejskiego agent agentem
pogania.
Czyżby agentura PRL trwała w uśpieniu, a teraz została
przez kogoś ożywiona? Czy może fatalne doświadczenia
obywateli rozczarowanych działalnością zlustrowanych
polityków wszystkich orientacji każą ludności odwoływać
się do wysłużonych kapusiów lub szpiegów, aby sprytnie
rządzili? Nic z tych rzeczy. Do rządzenia i
reprezentowania ludności garną się agenci samozwańczy,
kapusie pozorni, ludzie podszywający się pod miano
tajnych współpracowników. Ich rozmnożenie się na
urzędach stanowi efekt doświadczeń wynikających właśnie
z procesów lustracyjnych.
Kandydaci ubiegający się o wybór lub ministerialne
nominacje zorientowali się mianowicie, że przyznanie się
do tajnej a czynnej współpracy ze służbami PRL nikomu w
karierze nie szkodzi, wygranie wyborów wręcz ułatwia.
Wpisywanie zaś do formularzy, że się nie współpracowało,
grozi przewlekłymi procesami lustracyjnymi. Latami
trzeba stawać przed sądem, dowodzić, że się nie jest
wielbłądem: nie miało kryptonimu, w ogóle nie pracowało
tam, gdzie rzekomo było się kapusiem, że dostawało się
paszport bez powodu. Donosiło się, owszem, ale tylko
mleko na drugie piętro.
Wystarczy zaś napisać: tak, byłem tajnym kooperantem, a
wszystkie kłopoty ma się z głowy, a przy tym zwiększony
prestiż i zaufanie. I tak w 15 lat po zgonie PRL powstał
urodzaj na byłych kapusiów mnożących się bezpłciowo.
Zauważmy: znowu tak jak w dawnych czasach agentami SB
czy wywiadu PRL ludzie zostają dla kariery i z
oportunizmu. Po to, żeby żyć spokojnie i chromolić
sędziego Nizieńskiego oraz Sąd Apelacyjny w Warszawie.
* * *
Przedstawiłem dwa spośród wielu prawnych paradoksów
państwa prawa, w którym żyjemy. Uchwalenie przez Sejm i
Senat ustawy, która sama siebie unieważnia (patrz obok –
str. 3), to przy tym pinczerek w miniaturze.
* Wyjaśniamy: W trybie art. 154 Sejm aprobuje lub nie
program premiera i cały skład rządu powołanego wcześniej
przez prezydenta na wniosek premiera. Natomiast w trybie
art. 161 prezydent na wniosek premiera już bez Sejmu
dokonuje zmian w składzie rządu. Przy czym liczba zmian
nie jest ograniczona, może więc dotyczyć wszystkich
członków rządu.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tykanie złotego zegarka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W pustyni i w Bushu
Aby nie stracić popularności, prezydent George Bush
młodszy musiał coś wymyślić. Wymyślił wojnę z Irakiem.
Husajn dla Busha to obsesja na podłożu rodzinnym. Do
klubu wrogów Saddama należy kwiat prawicowej konserwy,
weterani epoki Busha Starszego i Reagana. Dalej już
tylko podziały i rozbieżności.
Nominalny kierownik polityki zagranicznej, szef
Departamentu Stanu Colin Powell idzie znów w szkodę
swemu szefowi i namawia do kontynuacji presji
dyplomatycznej i polityki sankcji. Nie dziwi to – Powell
ma tyle wspólnego z obecną administracją, że Bushowi
potrzebna była jego popularność i czarny kolor skóry
jako przynęta na wyborców.
Ciekawszy jest stan rzeczy w ministerstwie ataku:
sekretarz Donald Rumsfeld i jego wice Paul Wolfowitz to
panowie – obok tradycyjnie ukrywającego się
wiceprezydenta Dicka Cheneya – najbardziej zapaleni do
niezwłocznego zabicia Husajna oraz rozpirzenia Iraku. Od
cywilnych dowódców pięciokątnego gmachu coraz wyraźniej
dystansują się pracujący tam wyżsi oficerowie.
Szef zjednoczonych szefów sztabów, gen. Richard Myers,
trzyma z Powellem, popierając jego pokojowy kurs.
Czołówka generalska przeciwstawia się inwazji, dopóki
nie zostaną przedstawione dowody powiązań Husajna z
terrorystami 11 września lub dane świadczące o irackich
planach dokonania niesprowokowanego ataku z użyciem
broni atomowej, biologicznej lub chemicznej. Takich
dowodów nie odkryto mimo wyczerpujących poszukiwań. Z
ugrupowaniem umiarkowanym sympatyzuje boss CIA George
Tenet.
Scott Ritter to facet, który dysponuje prawdopodobnie
najlepszą wiedzą i doświadczeniem dotyczącym Iraku. Jako
komandos Marines uczestniczył w pierwszej wojnie Busha
Starszego, potem przez 7 lat był inspektorem ONZ w
Iraku. Nadzorował wywiązywanie się Iraku z porozumień
nakazujących mu pozbycie się broni masowego rażenia i
zakazujących produkcji nowych. W tym wszystkim nie
chodzi o bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych – twierdzi
Ritter. – Chodzi o politykę wewnętrzną.
Narodowe bezpieczeństwo USA jest pretekstem
wykorzystywanym przez grupkę neokonserwatystów, którzy z
pozycji siły realizują swe ideologicznie motywowane
ambicje
polityczne.
Przez 17 lat Husajn był demonizowany przez polityków i
media. Irak nie dysponuje dziś bronią masowego rażenia i
nie ma związków z międzynarodowym terroryzmem –
utrzymuje Ritter. Podczas pracy w Iraku inspektorzy
wykryli i zniszczyli 90–95 proc. broni, które Husajn
pragnął ukryć. Resztę unicestwili – obawiając się ataku
odwetowego USA – sami Irakijczycy, by twierdzić potem,
że nigdy ich nie było. Inspektorzy opuścili Irak w roku
1998. Od tego czasu Husajn mógł odbudować swój arsenał.
Teoretycznie to możliwe, choć praktycznie
nieprawdopodobne. W pył obrócono ośrodki badawcze i
fabryki. Fabryki produkujące gazy chemiczne i broń
biologiczną emitują nietrudne do wykrycia gazy.
Realizacja programu nuklearnego powoduje promieniowanie
gamma, które zostałoby natychmiast zauważone przez
satelity szpiegowskie. Nawet gdyby Husajnowi udało się
zadekować jakieś rakiety i bomby z sarinem i tabunem, to
po 5 latach przechowywania obracają się one w szmelc.
Wszystko to Ritter stwierdza opierając się na
drobiazgowych badaniach, analizie dokumentacji,
indagacji Rosjan (głównych dostawców uzbrojenia Iraku).
Trzeci korpus ekspedycyjny Marines z Kalifornii
przygotowuje 20 tys. komandosów do lądowania w Iraku w
połowie października. Kongres w trybie pilnym
zaaprobował fundusze na odbudowę arsenału naprowadzanych
satelitarnie bomb; Boeing otrzymał zamówienie na jak
najszybszą produkcję zestawów satelitarnych GPS, w które
te bomby mają być wyposażone do 30 września br. Należy
spodziewać się wojny w październiku – utrzymuje Ritter.
To będzie prawdziwa wojna. Zginą setki, jeśli nie
tysiące Amerykanów, dziesiątki tysięcy cywilnych
Irakijczyków. Ta wojna zdewastuje Irak, zniszczy
wiarygodność Ameryki.
Podczas występu publicznego na bostońskim uniwersytecie,
23 lipca, Rittera spytano, co przygotowania do wojny
mają wspólnego z listopadowymi wyborami uzupełniającymi
do Kongresu. "Wszystko" – brzmiała odpowiedź.
Dwa lata przed wrześniowym atakiem terrorystów prezydent
Clinton dostał list otwarty podpisany przez Rumsfelda,
Wolfowitza, Perle i innych konserwatywnych jastrzębi,
którzy domagali się ataku na Bagdad i obalenia Husajna.
Niedawno Rumsfeld pojawił się na posiedzeniu członków
NATO usiłując zyskać
poparcie dla amerykańskich planów wojennych. Zapytany o
podstawy do ataku, Rumsfeld odmówił jakichkolwiek
wyjaśnień. Wkrótce potem to samo forum zaprosiło
Rittera, ten na pytania odpowiadał wyczerpująco. W
efekcie 16 z 19 krajów natowskich podpisało list
skarżący się na zachowanie i taktykę Rumsfelda i
kwestionujący przedstawiane przez niego domniemane
powody wszczęcia konfliktu.
19–20 grudnia 1983 r. w Bagdadzie przebywał specjalny
wysłannik Reagana, z jego
odręcznym listem do Husajna postulującym gotowość
odrestaurowania stosunków dyplomatycznych. Był nim
Rumsfeld. 1 stycznia 1984 r. "The Washington Post"
pisał: Zmieniając swą politykę Stany Zjednoczone
poinformowały zaprzyjaźnione kraje Zatoki Perskiej, że
porażka Iraku w trzyletniej wojnie z Iranem byłaby wbrew
interesom USA. Podjęto też szereg kroków, aby temu
zapobiec.
Początek roku 1984 to nasilenie brutalnej wojny
iracko-irańskiej. 24 marca Rumsfeld ponownie ląduje w
Bagdadzie, rozmawia z ministrem spraw zagranicznych
Tariqem Azizem. W trakcie tej wizyty wojska irackie
używają gazu musztardowego i nerwowego przeciw
Irańczykom. Potwierdza to Departament Stanu. "The New
York Times" raportuje z Bagdadu: Amerykańscy dyplomaci
wyrażają usatysfakcjonowanie stanem stosunków z Irakiem
i sugerują, że kontakty dyplomatyczne
zostały praktycznie wznowione. W listopadzie 1984 r.
zostały nawiązane formalnie i oficjalnie.
W czasie ocieplania stosunków Irak intensywnie kupował
broń w USA. Najpierw było 60 helikopterów Hughes, potem
45 śmigłowców wojskowych Bell 214ST. W 1988 r. Saddam
przy użyciu m.in. amerykańskich helikopterów dokonał
osławionego ataku gazowego na Kurdów.
Senat USA jednogłośnie przegłosował zakaz dostępu Iraku
do amerykańskiej technologii. Postanowienie nie weszło w
życie za sprawą Białego Domu. Rumsfeld w swych
ówczesnych wystąpieniach publicznych nigdy nie wyraził
słowa potępienia czy zatroskania z powodu posiadania i
stosowania przez Irak broni chemicznej – aż do sierpnia
1990 r., kiedy Irak zaatakował Kuwejt.
Husajn musi zostać obalony, Arafat musi odejść, Castro
musi zniknąć. Wola supermocarstwa ma być prawem i
nakazem. Przyznaje się to bez owijania w bawełnę.
Niełatwe chwile czekają dyplomację polską. Czy w razie
ataku USA na Irak lojalnie i serwilistycznie kibicować
Wielkiemu Bratu, wysłać mu z sojuszniczą pomocą pluton
trałowców albo speców
od dezaktywacji czy raczej podzielić stanowisko Europy,
o zjednoczeniu z którą tak marzymy.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Judenalia
Jeśli chcesz wiedzieć, kiedy i dlaczego nastąpi koniec
świata, biegnij do najbliższego posła.
Posłowie SLD otrzymali jako materiał dokształcający
książkę "I będą wszyscy wyuczeni od Ojca Boga" autorstwa
Wojciecha Ołdakowskiego. Gratis, bo pan Wojciech
postanowił zdemaskować największe, najbardziej plugawe w
historii ludzkości kłamstwo, którego ofiarami są wszyscy
ludzie, a przede wszystkim naiwne polskie społeczeństwo
i Wy Szanowne Posłanki i Posłowie, a także bezlitośnie
wykorzystywany Polski Papież.
Dlatego pan Ołdakowski nie szczędzi swej skromnej
540-złotowej renty, za którą wspomnianą książkę wydał i
klubom parlamentarnym przesłał.
Panie posłanki i panowie posłowie dowiedzieć się z niej
mogą, że żydzi dopuścili się zbrodni Bogobójstwa. To
znaczy Jezusa nam ukrzyżowali. Zrobili tak, bo nie
uznawali go za Żyda. Syn Boga Żydem nie był. Podobnie
oczywistym jest, że żaden z obranych przez Syna Boga
Uczniów nie był żydem.
Skoro Jezus i uczniowie jego Żydami nie byli, to jest
niezaprzeczalny fakt kategorycznego potępienia w Nauce
Ojca Boga wszystkich żydów. Niezależnie od ich sekt, czy
odłamów. Po prostu wszyscy Żydzi są Judasza Iszkariota
warci. Bo to Judasz właśnie wpadł na pomysł, żeby Jezusa
uznać za Żyda, a jego koleżkowie Annasz i Kajfasz to
rozpowszechnili za pośrednictwem Czterech Ewangelii.
Ofiarą spisku Judasza, Annasza i Kajfasza są nie tylko
panie posłanki i panowie posłowie, ale także polski
papież bezkrytycznie Judaszową wersję powielający.
Wspomniani Żydzi nie tylko nam zabili nie-Żyda Jezusa
Chrystusa, ale po jego śmierci zażydzili go. Zepsuli nam
prawdę, sprawiedliwość, solidarność, dobro, a nawet
godność człowieka. I wreszcie przez tych Żydów nastąpi
koniec świata. Kiedy judaizm i jego współczesna odmiana
– globalizm – zapanują nad Ziemią.
Koniec świata poprzedzą zwiastuny. Wojny, głody i mory.
Ale to wszystko mały pikuś. Bo sześć miliardów ludzi
przyzwyczaiło się już do wojen, głodów i pomorów. Koniec
świata może nastąpić w każdej chwili, bo elity władzy
nie dostrzegają kreciej roboty Żydów. Wojciech
Ołdakowski zauważył, że jednym ze zwiastunów końca
świata jest wysyp bożych szaleńców, którzy będą
twierdzić, że zostali posłani na świat przez Ojca Boga,
czyli fałszywi Chrystusowie. Przyczyną gwałtownego
prześpieszenia w świecie procesów wiodących do
samozagłady jest przede wszystkim naiwność tak kapłanów
jak i polityków, czyli elit, które przypuszczają, że
pozostaną bezkarne. Zwłaszcza polskich. Najbardziej
pogardzaną przez żydów społecznością, bo najbardziej
naiwną, są Polacy.
Zatem do dzieła, elity! Odżydzajcie wszystko wokoło,
póki czas.
W Polsce publicyści i żyjący jeszcze intelektualiści
narzekają na marność publicznej debaty, jałowość umysłów
parlamentarzystów, wybrańców na-rodu. Że
parlamentarzyści, poza oświadczeniami majątkowymi i
swoimi wystąpieniami, niczego już nie czytają. Jednak
niezwykłe wzięcie i popularność w Sejmie książki "I będą
wszyscy wyuczeni od Ojca Boga" dowodzi, że w parlamencie
istnieje zapotrzebowanie na dobrą, syntetyczną analizę.
Odpowiedzi na fundamentalne pytanie. Krótkie, proste i
jakże przemawiające do parlamentarnych mózgów.
Czytelnicy "NIE" – jaki, Waszym zdaniem, odsetek
wybrańców społeczeństwa, czyli posłów do Sejmu RP,
uwierzy panu Ołdakowskiemu? 60 proc.? 80 proc.? Nie!
Sądzę, że mniej więcej połowa.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " 7500 dla każdego "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gościem blond Domagalikowej był Aleksander Gudzowaty.
Opowiedział że, wstaje codziennie o piątej rano,
rozmawia z własnym psem o tym, czy pójść w Paryżu na
operę, wynajmuje karetę, posiada zrobioną za
kilkadziesiąt tysięcy dolarów piramidę i nieco tańszą
kaplicę ekumeniczną oraz grobowiec z klamką w środku.
Poza tym biznesmen ubolewa, że wciąż musi wszystkich
przekonywać, że jest normalnym człowiekiem. Jakoś w tej
rozmowie nie umiał nas przekonać.
* * *
Z filmu "Czeczenia – zabójstwo za zgodą świata" w
"Polsacie" dowiedzieliśmy się, że za zamordowaniem 100
tysięcy Czeczenów stoi nie kto inny, tylko Tadeusz
Iwiński. Do tej pory uważaliśmy, że jesteśmy
wyzwolicielami Iraku, teraz wiemy, że nasze zbrukane
krwiąręce sięgają Kaukazu. "Polsat" otwiera nam oczy.
Jesteśmy mocarstwem. A przy okazji widać, że najbardziej
humanitarny dla Czeczenów był generalissimus Stalin.
* * *
O tym, jak wystawić operę i nie narazić się na atak
pomidorowo-jajcarny, przekonywała nas "Giocondą"
"Dwójka". Trzeba spektakl wystawić po prostu w
odpowiedniej odległości od widzów. Najlepiej na środku
rzeki (niezła okazała się Odra). Teraz czekamy na
"Halkę". Na gór szczycie, oczywiście.
* * *
"Fakty" pokazały w Dniu Ojca pana Dariusza Grabowskiego,
któremu tego dnia urodziły się trojaczki. Pan Dariusz
płakał. Nie wyglądało to na łzy szczęścia, co próbowali
wcisnąć realizatorzy. Facetowi przybyły do wykarmienia
trzy gęby. Nius nosił tytuł "W imię ojca". O matko!
* * *
"Pokolenie 89" na "Dwójce" pokazało ludzi, którzy
urodzili się w roku 1968, potem robili strajki,
krasnoludki, NZS i zadymy, co doprowadziło do Okrągłego
Stołu i 4 czerwca. Dostawali najpierw wpierdol od ZOMO,
a potem wypięli się na nich starsi koledzy. Historia
dała im kopa w dupę. Zapuścili więc futerka i ogonki, a
zamiast zasilić szeregi młodych wilków, zostali
szczurami wyścigowymi. I Pawłem Piskorskim.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Podsłuchujki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " O jedynie słusznych poglądach
towarzysza Smitha "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rada od parady
Przed wyborami SLD obiecywał tańsze państwo. Mamy
propozycję oszczędności: skasować Krajową Radę
Radiofonii i Telewizji.
Na początku lat 90. Rada podzieliła między nadawców tak
zwany eter. Dziś ma niewiele do roboty. Monitoruje
programy radiowe i telewizyjne, a gdy nadawcy wygasa
koncesja, Rada decyduje, czy ją przedłużyć.
Kontroluje i poucza
Według Konstytucji, KRRiTV jest organem kontrolnym.
Wydając koncesje, pełni jednak funkcje
wykonawcze, co należy do rządu. Rzecznik praw
obywatelskich zauważył ostatnio, że abonament
radiowo-telewizyjny, o którym decyduje Rada, to podatek,
a podatki może nakładać ustawą tylko parlament.
KRRiTV jest urzędem, który pełni funkcje cenzorskie,
czego zakazuje Konstytucja. W dodatku czyni to
niekonsekwentnie, co wynika z mętnych przepisów.
Ustawa o radiofonii i telewizji z 1992 r., wielokrotnie
nowelizowana, zakazuje nadawcom propagowania działań
sprzecznych z prawem. Nie wolno np. godzić w polską
rację stanu. Kto ma definiować rację stanu? Krajowa Rada
– stosunkiem głosów 5:4?
Media elektroniczne nie mogą propagować "postaw i
poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym",
mają za to szanować "zwłaszcza chrześcijański system
wartości". Urzędowego preferowania WC nie da się
pogodzić z konstytucyjną zasadą bezstronności państwa w
sprawach światopoglądowych oraz równouprawnienia wyznań.
Ustawowy jest zakaz emitowania programów zagrażających
fizycznemu, psychicznemu lub moralnemu rozwojowi
niepełnoletnich. Nominacja polityczna czyni z członków
Rady specjalistów w dziedzinie
pedagogiki, a kołtuńskie poglądy przewodniczącego Rady
Juliusza Brauna uzyskują sankcję urzędową.
Ustawa, a w ślad za nią KRRiTV, przyjmują, że jeśli
szczyle sterczą przed ekranem od szóstej rano do
jedenastej w nocy, więc i dorośli muszą wtedy oglądać
wyłącznie familijną papkę. Dopiero potem wolno oglądać
reklamy piwa przerywane audycjami.
Karze i grozi
W ciągu 9 lat istnienia Rada nałożyła na nadawców 12
kar. W tym np. 200 tys. zł za "Gladiatorów", 100 tys. za
film "Psychopata", 50 tys. za erotyk "Mężczyzna, który
patrzy". Rekordową karę 300 tys. zł łupnęła telewizji
TVN za program "Big Brother Bitwa" – "za lansowanie
swobody obyczajowej i zachowań oderwanych od uczuć",
czyli igraszki Frytki i Kena w wannie. Ukarani nadawcy
odwołują się do sądu, procesy zaś ciągną się latami.
Dlatego Rada idzie na ugodę z medialnymi przestępcami,
negocjując obniżenie kary np. o połowę. Ostatnio jednak
wygrała proces ze stacją TV 4, ukaraną 100 tys. zł za
wyemitowanie ambitnego filmu Spike’a Lee "Tropikalna
gorączka" nagrodzonego przez jury ekumeniczne w Cannes.
Zachęcony tym wyrokiem i podjudzany przez katoprawicę
Braun zapowiada, że teraz dopiero posypią
się kary. Według nowego projektu ustawy – po milion
złotych od nadawcy.
Co zaś może zrobić Rada, jeśli publiczne media
nierzetelnie informują lub nie zapewniają partiom
politycznym równego dostępu do anteny? Grozić paluszkiem
– i nic więcej, bo za to nie ma sankcji. Ustawodawca
miał obsesję erotyczną i zaraził nią niektórych członków
Rady.
Dzieli i rządzi
9 członków Rady ma pensje podsekretarzy stanu (9781 zł),
przewodniczący zaś kasuje ponad 10 tys. zł. Dygnitarzy
tych obsługuje 144 pracowników. Rada tuczy Episkopat
Polski, wynajmując odeń lokal o powierzchni 1781,3 mkw.,
za który płaci 1 659 790 zł rocznie.
Rada wydaje pieniądze podatników na spędy zwane
konferencjami czy szkoleniami, których plonem są takie
na przykład idiotyczne złote myśli: "Wraz z załamaniem
się instytucji panoptycznych, kruszą się też ich
ostatnie już placówki i odnogi", "Obecność przemocy w
stosunkach międzyosobowych i intymnych jest możliwa
tylko dzięki ponowoczesnym mechanizmom adiaforyzującym",
"Żyjemy w świecie symulakrów", "Specyficzne formy gwałtu
rodzą się z prywatyzacji, deregulacji i decentralizacji
procesów tożsamościowych"
("Przemoc–telewizja–społeczeństwo", konferencja z 7
marca 2002 r.).
Stosując ręczne sterowanie Rada ciągle wywołuje afery i
konflikty. Kiedyś pozbawiła pracy wielu dziennikarzy RMF
FM, likwidując regionalne rozszycia reklamowe i programy
informacyjne tej stacji. Ostatnio nie przedłużyła
koncesji dla krakowskiego radia Blue FM i Twojego Radia
z Wałbrzycha, co spowodowało uzasadnione protesty. Tak
powstaje pole do podejrzeń, że kojarzona z lewicą
większość w Radzie chce zniszczyć stacje związane z RMF
FM i Agorą, że zamiast kryteriów wyłącznie
merytorycznych stosuje czytelne gierki polityczne.
Dopóki istnieje ten urząd, ciągle pojawia się pokusa,
żeby zwiększać jego władzę nad mediami. Projekt
nowelizacji ustawy radiowo-telewizyjnej, który wywołał
gigantyczną awanturę przewiduje m.in., by Rada mogła w
każdej chwili odebrać nadawcy koncesję.
Czy orły SLD wierzą, że obecny stosunek sił 5:4 w Radzie
utrzyma się wiecznie? Gdy proporcje się odwrócą,
będziemy szlochać, że Rada ingeruje w sprawy programowe,
stosuje cenzurę obyczajową, szantażuje finansowo
nadawców i popiera obrzydliwych neopampersów.
Po co zresztą ten cały urząd kagańcowy, skoro poza
kontrolą Rady kwitnie rynek telewizji satelitarnej i
kablowej. Abonenci Cyfry Plus mają do wyboru 523 kanały,
których, o zgrozo, nie monitoruje żaden urząd. Postęp
multimedialny zespala zaś telewizje z Internetem.
Niech więc częstotliwości rozdziela w systemie
przetargów Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty,
przesadnej koncentracji kapitału przeciwdziała Urząd
Ochrony Kon-kurencji i Konsumentów, o rozwój dzieci
troszczą się rodzice dając im grzechotkę zamiast pilota.
A nadawca, który narusza prawo, niech odpowiada przed
sądem – jak każdy.
Za parę lat będziemy zmieniać Konstytucję, gdyż wejście
do strefy euro czyni zbędnym istnienie Rady Polityki
Pieniężnej. Skreślmy przy okazji KRRiTV! Niech o tym,
która stacja przetrwa, decydują odbiorcy, a nie
politycy.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Popiści i papiści
Rosyjski Kościół Prawosławny stracił nadzieję na
dogadanie się z papieżem-Polakiem i czeka na nadejście
następnego.
"Sprawa polska" od stuleci pozostaje kością niezgody w
stosunkach między Moskwą i Watykanem – twierdzi
"Niezawisimaja Gazieta" w artykule opublikowanym po
wizycie Jana Pawła II w Polsce.
"Niezawisimaja" wytyka Watykanowi całkowite
niezrozumienie historycznych przesłanek działalności
duchowieństwa polskiego w Rosji. Wszyscy dobrze wiedzą,
że polski katolicyzm zawsze kojarzył się albo z polskim
najazdem na Ruś w XVII wieku i zmuszaniem do wyznawania
obcej wiary, albo z polskimi powstaniami w XIX wieku
popieranymi przez polskie duchowieństwo katolickie.
Obecnie 80 proc. duchownych katolickich w Rosji stanowią
obywatele RP, których – jak twierdzi gazeta – wyróżnia
nieznajomość języka i kultury rosyjskiej, a do tego
niechęć do Rosji i prawosławia. (...) Watykan i jego
przedstawicieli w Moskwie przepaja duch rewanżyzmu i
triumfalizmu. Do góry słane są raporty o licznych
nawróceniach obywateli Rosji na katolicyzm, otwarciu
nowych parafii, słabości prawosławia i ciemnocie
prawosławnego duchowieństwa.
Powołując się na źródło w rosyjskim MSZ gazeta pisze, że
Władimir Putin odpowiedział na list Jana Pawła II w
sprawie niewpuszczenia do Rosji biskupa Jerzego Mazura.
Sądząc z jego treści nic nie wskazuje na to, by Mazur
wrócił na Syberię. Artykuł w "Niezawisimoj" kończy się
sugestią, że po odejściu Wojtyły stosunki
z Watykanem mogą się poprawić: Nie można utożsamiać
Kościoła katolickiego z polską wiarą.
Patriarchat Moskiewski, który w lutym zamroził kontakty
z funkcjonariuszami obecnego papieża, myśli podobnie.
Flirtuje z włoskimi duchownymi odcinającymi się od
poczynań Watykanu wobec Rosji. W ciągu czterech tygodni
Aleksy II przyjął dwie delegacje włoskich katolików.
Arcybiskup Trydentu Luigi Bressan
po rozmowie z patriarchą podkreślił, że nie uzgadniał
wizyty z Watykanem i nie miał zamiaru przecierać Wojtyle
drogi do Moskwy. Gośćmi Aleksego byli duchowni i wierni
z Werony. W marcu grupa katolików z tej diecezji wysłała
do Aleksego pismo solidaryzujące się ze stanowiskiem
Patriarchatu wobec utworzenia przez papieża czterech
diecezji katolickich w Rosji.
Prawosławni hierarchowie próbują potraktować klinem
także rosyjskich katolików. Atakując Kondrusiewicza,
wciąż pomstując na wydalonego Mazura, mówią równocześnie
o ciepłych stosunkach z niektórymi duchownymi
katolickimi w Rosji. Coś musi być na rzeczy, skoro
Kondrusiewicz w wywiadzie dla "Le Figaro" wspomniał o
zdrajcach wśród rosyjskich katolików kumających się za
jego plecami z Patriarchatem. Komentując te doniesienia
w lipcu "Niezawisimaja Gazieta" przypuszczała, że
Rosyjski Kościół Prawosławny postanowił wykorzystać
przemiany w samym Watykanie związane z pogłoskami o
możliwości dymisji Jana Pawła II dającego w efekcie
osłabienie polskiej grupy w kierownictwie Kościoła
katolickiego, do której należy także lider rosyjskich
katolików Tadeusz Kondrusiewicz. Nowa publikacja w
gazecie mającej najlepsze w rosyjskiej prasie rozeznanie
w sprawach religii i kościołów może świadczyć, że także
Kreml, podobnie jak Kościół Prawosławny, postanowił
przeczekać Wojtyłę i ułożyć się z jego następcą.
Autor : Adam J. Sowa
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziady pustyni "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Upiorny poborca cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Maciej Maleńczuk "Chamstwo w Państwie"
Miał to być – wedle reklamówek – wstrząsający opinią
publiczną nonkonformistyczny poemat obnażający relację
artyści – władza. Obrazoburczy treścią, finezyjny formą,
bo autor do Tadeusza Boya-Żeleńskiego i Franciszka
Villona się odwoływał. Autor nie byle jaki. Sam pan
Maciej Maleńczuk. Za pierwszej komuny artysta
autentyczny, bard uliczny. Obecnie juror w "Idolu",
wice-Wojewódzki. Tak być miało, ale talentu i intelektu
nie stało. Zamiast finezji Boya i buntu Villona powstało
wypracowanie: Jak wstrząsnąć, kaskę zarobić i cnotę
poprawności politycznej zachować. Do poematu dodano
płytkę CD z deklamacją autora. Równie kabotyńską,
śmiertelnie poważną, nudną jak utwór. Znakomitą dla
cierpiących na bezsenność.
"LXO – Liga Niezwykłych Dżentelmenów"
Wiecie, co łączy Doriana Graya, Tomka Sawyera, kapitana
Nemo, doktora Jeckylla i pana Hyde’a? Pochodzą z
książek, których nie chronią już prawa autorskie. A
zatem można odkurzyć tych wszystkich bohaterów, zrobić z
nich głupków, wpakować do udającej łódź podwodną tutki
na cygara wielkości śp. World Trade Center i wysłać na
wojnę z profesorem Moriartym. Sean Connery jak zwykle
cudny, ale wolelibyśmy go oglądać w autorskim wykonaniu
monodramu pt. "Książka telefoniczna miasta Edynburg",
które to dzieło z całą pewnością może poszczycić się
bardziej ekscytującą akcją oraz zwartą fabułą i ma
ponadto walor edukacyjny.
"Pewnego razu w Meksyku: Desperado 2"
Każdy, kto pójdzie na ten film i wytrzyma do końca bez
ziewnięcia, otrzymuje tytuł desperata. I stąd tytuł.
Świetnie dobrany. Reszta niedobra- na w ogóle.
"Kill Bill"
Ciach, bach, pac, wzdech. Manga, głowa, mózg na ścianie.
Gdyby nie to, że ktoś wcześniej nakręcił "Matrixa.
Reaktywację" oraz "Jerry’ego", to obrazek Quentina
Tarantino można by nazwać najbardziej czerstwym, nudnym
oraz nędznym celuloidowym gównem tego roku. Oprócz Billa
warto zajebać reżysera, scenarzystę, autora muzyki i
całą ekipę. Go, Uma Thurman, go! Dasz radę!
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Puścić Nike’a w skarpetkach
Nie bądźcie podli. Nie kupujcie nic u Nike’a. Lepiej
zimą boso chodzić niż popierać wyzysk.
Sadisah, Indonezyjczyk pracujący w fabryce Nike, aby
zarobić tyle, ile w jednym 1991 r. za reklamowanie tej
marki dostał Michael Jordan, musiałby szyć słynne buty
sportowe przez 44 000 lat. Sadisah zarabia 1,20 dol.
dziennie, bo władze indonezyjskie ustaliły szczególnie
niską płacę minimalną, aby przyciągnąć zagranicznych
inwestorów. Mimo iż, jak przyznaje sam założyciel i
dyrektor firmy, Phil Knight: produkty Nike’a kojarzą się
z wyzyskiem, głodowymi płacami i przymusowymi
nadgodzinami, nie ma mowy o zmianach. Przeciwnie, coraz
większa część produkcji przenosi się do Wietnamu i Chin,
gdzie płace są jeszcze niższe.
Nike musi dokonać bardzo ważnego wyboru – mówi Jim Keady
– między prawami dżungli, a prawami człowieka. Keady,
28-letni student Uniwersytetu św. Jana w Nowym Jorku,
obrał sobie za temat pracy dyplomowej warunki pracy w
zakładach Nike w świetle katolickiej nauki moralnej.
Kiedy ustalił, że firma zatrudnia do wyrobu piłek
ośmioletnie pakistańskie dzieci, że zmusza wietnamskie
kobiety do pracy
w tumanach rakotwórczych substancji chemicznych, których
stężenie przekracza 177 razy dopuszczalne w Stanach
normy, a indonezyjscy kooperanci Nike’a starają się o
zwolnienie z przestrzegania i tak już głodowych,
indonezyjskich minimów płacowych, uznał że dobry
chrześcijanin powinien coś z tym zrobić. Nie musiał
długo czekać na okazję, bo jako były zawodnik i etatowy
trener uczelnianej drużyny piłkarskiej z widokami na
mistrzostwo kraju, został poproszony o ubranie się i
swoich zawodników w buty, koszulki, majtki i skarpetki
firmy Nike. Jego szacowna, katolicka Alma Mater
podpisywała właśnie kontrakt sponsorski na 3 i pół
miliona dolarów. Odmówił – więc stracił pracę.
Cała organizacja korporacji Nike oparta jest na wyzysku
– wyjaśniał uczestnikom konferencji Międzynarodowego
Stowarzyszenia Jezuickich Szkół Biznesu. Zaczyna się to
na etapie produkcji od wyzysku robotników. Potem
rozciąga się na dystrybucję, gdzie szkoły średnie,
wyższe uczelnie i społeczności lokalne są kolonizowane
przez machinę marketingową Nike’a. Następnie dotyka
osobiście sportowców i trenerów, których zmusza się do
zostania chodzącymi billboardami tej firmy. Aż wreszcie
dociera do ciebie, konsumenta, który płaci bajońskie
sumy za buty, których wytworzenie nie kosztuje więcej
niż 16 dolarów.
Za to, że wraz ze swymi studentami uczestniczył w
odbywającej się na Manhattanie demonstracji przeciwko
niesprawiedliwości społecznej, Knight stracił kolejną
pracę, wykładowcy religii w Szkole św. Franciszka w
Nowym Jorku.
Kampania rozpętana przez Jima Keady i innych działaczy
społecznych i związkowych kosztowała firmę Nike, której
zyski zależą od wizerunku publicznego, duży spadek
sprzedaży, a co za tym idzie zysków. Sprawą
zainteresowały się oczywiście największe dzienniki i
stacje telewizyjne.
Zawrzały kampusy uczelni amerykańskich, których drużyny
sportowe, w zamian za gigantyczne dotacje,
reklamowały produkty Nike’a. W Oregonie studenci
przyłączyli się do kampanii przeciw Nike. W Salt Lake
City, na znak protestu przeciw antypracowniczym
praktykom tej firmy, jedna z zawodniczek, mimo
siarczystego mrozu, biegła boso ze zniczem olimpijskim.
Nike to jeden z głównych sponsorów olimpiady zimowej.
19 sierpnia 2002 r. w Bandungu, stolicy Zachodniej Jawy
w Indonezji, 15 000 związkowców protestowało przeciwko
antyzwiązkowej ustawie, która według Międzynarodowego
Funduszu Walutowego i rządu miała przyciągnąć
zagraniczne inwestycje. Związkowcy byli innego zdania:
"Przyjdzie więcej takich firm jak Nike, które wyciskają
pot, wywożą zyski i odjeżdżają". Mimo pokojowego
przebiegu demonstracji, policja zastrzeliła jej dwóch
przywódców.
Argumenty w sporze ze zwolennikami bojkotu firm takich
jak Nike, wykorzystujących pracę półniewolniczą są
zawsze te same: Nie rozumiecie jakim dobrodziejstwem w
takiej Indonezji jest jakakolwiek praca! Argument
zresztą poparty przez Nike czynem – zamknięciem zakładów
zatrudniających 7000 osób.
Autor : Piotr Ikonowicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rada co się zjada
O wtórnym obrocie ziemią i zaletach pracy w Izbie
Skarbowej
Ta historia jest prosta, choć smutna. Mówi więcej o
stanie pomrocznej demokracji lokalnej niż niejeden
sondaż.
Władza. Władza w spowiatowionym mieście Tarnobrzeg
pochodzi od Tarnobrzeskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. W
linii prostej lub kombinowanej.
Działki. Element pożądany i cenny, szczególnie w centrum
– nawet takiego grajdołu jak Tarnobrzeg. W 1983 r.
miasto przekazało Tarnobrzeskiej Spółdzielni
Mieszkaniowej ponad 23 ha ziemi. Miało tam powstać
osiedle domków jednorodzinnych o nazwie Podłęże. W akcie
notarialnym zawarto, że spółdzielnia nie może sprzedawać
działek niezabudowanych.
Kontrola. Kontrola z Izby Skarbowej zwaliła się do TSM
gdzieś w 1994 r. Czy wykryto jakieś nieprawidłowości,
dziś trudno powiedzieć. Po tej kontroli pewna pani z
Izby natychmiast otrzymała mieszkanie od TSM. Natomiast
ówczesny zastępca szefa Izby Skarbowej kupił był jedną
działkę od TSM, a drugą – większą – dostał w prezencie.
To działki z puli tych 23 ha darowanych spółdzielni
przez miasto.
Geszeft. Zastępcą szefa Izby Skarbowej w Tarnobrzegu był
pan Stanisław Sito, obecnie emeryt. Jego żona do dziś
jest naczelnikiem w tamtejszym urzędzie skarbowym. Mają
ci państwo córkę Ewę. TSM chciała sprzedać państwu Sito
jakąś przyjemną działeczkę. Urząd Miasta dowiedział się
o tych planach i oddał sprawę do Samorządowego Kolegium
Odwoławczego, bo TSM nie mogła sprzedać niezabudowanej
działki. SKO stwierdziło, że działki sprzedać nie można,
bo teren darowało spółdzielni miasto pod określonym
rygorem. TSM oddała sprawę do NSA w Rzeszowie. Tam z
kolei przyznano rację spółdzielni. Wyrok zapadł w lutym
1997 r. Gdy jednak sprawę wałkowały instytucje, miała
ona swój drugi bieg, ciekawszy.
Mimo że teren był przedmiotem sporu, w czerwcu 1996 r.
między TSM a Ewą i matką jej Alicją Sito zawarto umowę.
Spółdzielnia przekazała działkę o powierzchni ponad 536
mkw. w wieczyste użytkowanie tym paniom. Aby było
jaśniej, nazwiemy ją działką A. Następnie zebranie
przedstawicieli członków TSM klepnęło uchwałę o zbyciu
prawa do wieczystego użytkowania działki A oraz tak
„przy okazji” działki trzy razy większej (B). Za ten sam
szmal. Szczegółem jest to, że taką decyzję mogło podjąć
jedynie zebranie przedstawicieli. Tak wynika ze statutu
TSM. Rada Nadzorcza Spółdzielni podjęła uchwałę o
sprzedaży działki A na rzecz Ewy Sito za nieco ponad 10
tys. zł. Po korzystnym dla TSM wyroku NSA w Rzeszowie
prawie natychmiast w kancelarii notarialnej Anny Sokół
podpisano akt notarialny – kuriozum. W kwicie tym stoi
bowiem, że prezes TSM Tomasz Lenard powołując się na
wymienione uchwały sprzedaje nie jedną, lecz obie
działki i nie Ewie Sito, ale państwu Alicji i
Stanisławowi Sito za kwotę nieco ponad 10 tys. zł.
Prezes TSM pokazał notariuszowi dokumenty, m.in. uchwałę
Rady Nadzorczej. Szczegół: Rada Nadzorcza sprzedała
prawo do wieczystego użytkowania córce państwa Sito –
Ewie. Wychodzi na to, że prezes przyniósł podrobione
kwity i wcisnął je notariuszowi albo całe towarzystwo
doskonale wiedziało, że notarialnie podpisuje się pod
kantem.
Prawo. Prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego w
Warszawie, gdy ujrzał wyrok z rzeszowskiego oddziału NSA
w sprawie tej nieszczęsnej działki, omal nie dostał
zapaści. Jego złość musiała być duża, bo zrobił rewizję
nadzwyczajną rzeszowskiego wyroku w Sądzie Najwyższym.
SN w trzyosobowym składzie we wrześniu 1997 r. orzekł:
TSM nie miała prawa sprzedać działki. Problem w tym, że
gdy toczyła się ta sprawa, było już po ptakach. Państwo
S. mieli w kieszeni akt notarialny i jakiś tam Sąd,
choćby Najwyższy, z jego całym zadęciem mógł im skoczyć.
Sprawa działki i sposobu jej sprzedaży zainteresowała
światek prawników. Zostało to opisane w gazecie
branżowej. Istnieje jako negatywny przykład w komentarzu
do ustawy o gospodarce nieruchomościami.
Po blisko 6 miesiącach od wyroku Sądu Najwyższego
rzeszowski NSA podjął uchwałę – przyznał się do błędu i
werdykt SN przyjął z podkulonym ogonem. Werdykt trafił
do Urzędu Miasta w Tarnobrzegu. Mija pięć lat, jak tu
trafił. I co? Niewiele. Na działce A pan Sito ma dom,
ale w nim nie mieszka. Na większej działce B jest komis
samochodowy. Obie działki należą do państwa Sito.
Zastanawia was zapewne, dlaczego ta historia jest
smutna? Otóż dlatego, że dwa miesiące temu władza
miejska wystąpiła z propozycją do radnych, aby za drobne
10 tys. zł z ogonkiem kupić od państwa Alicji i
Stanisława Sito kawałek działki pod budowę chodnika.
Tak, tak... Część tej samej działki, którą państwo S.
dostali w prezencie i bezprawnie od spółdzielni i którą
powinni oddać w miejskie łapy, jak chciał Sąd Najwyższy.
Pani Zofia Krzemień, kobieta poszkodowana ciężko przez
życie i TSM, wpadła na sesję Rady Miasta. Ogłosiła całą
tę historię wymachując kwitami. Sesję przerwano, kobicie
zagrożono, że wyniesie ją z sali Straż Miejska. Po
przerwie radni klepnęli uchwałę, a nikt z SLD nawet
jadaczki nie otworzył, aby zapytać: dlaczego, do kurwy
nędzy, miasto ma kupować coś, co i tak jest jego
własnością? Drugie pytanie powinno być takie: w czyjej
szufladzie jest ów wyrok i dlaczego nikt go dotąd nie
wyegzekwował? Sprawa jest tym smutniejsza, że była
badana przez Prokuraturę Rejonową w Tarnobrzegu trzy
razy. Prokuratura nie doszukała się w tym szwindlu, choć
doszukał się go Sąd Najwyższy.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Numer na kolejarza
Jak ktoś nie umie robić przekrętów, niech czyta i się
uczy.
Dworzec PKP w Lublinie zawdzięcza swój nowoczesny wygląd
(rozbudowa i modernizacja) państwowemu Przedsiębiorstwu
Budownictwa Kolejowego EXKOL. Firma ta była wykonawcą
także myjni wagonów towarowych w Małaszewiczach. PKP za
wykonane prace nie zapłaciły, bo nie miały pieniędzy.
Proste. Łączna kwota zobowiązań kolei wobec wykonawcy
wyniosła – wraz z odsetkami – 11,5 mln zł.
Dług ściśle tajny
Na długach można zarobić. Albo stracić. EXKOL postanowił
sprzedać swoje kolejowe wierzytelności warszawskiej
firmie KOLMEX S.A. Aby tak się stało, wystąpiono do PKP
o wyrażenie zgody na cesję. Pismem zarządu głównego PKP
z 14 sierpnia 2002 r. (KFL 2a/235/02) zgoda taka została
udzielona. W tym okresie było powszechnie wiadomo, że
kolej lada chwila wyemituje obligacje, które posłużą jej
do spłaty zobowiązań. Jednak EXKOL uparł się, żeby PKP
oddała należności nie jemu bezpośrednio.
20 sierpnia 2002 r. w stolicy spotkali się: Waldemar
Goral – zarządca kontraktowy PBK EXKOL, i Jan Błaszczuk
– prezes zarządu KOLMEX S.A. Ze strony tej firmy w
transakcji uczestniczył jeszcze niejaki Grzegorz
Zalewski – prokurent. Panowie podpisali umowę cesji
wierzytelności 11 418 456,98 zł. "Treść umowy ma
charakter poufny i stanowi tajemnicę chronioną
przepisami prawa" – ustalono. Nie dziwimy się, że zbywcy
i nabywcy kolejowych zobowiązań zależało na zachowaniu
jak najgłębszej tajemnicy. W umowie zapisano, że – w
skrócie rzecz ujmując – KOLMEX za 11,5 bańki zabuli
EXKOLOWI sumę znacznie mniejszą – 8,75 mln zł. I to w
ratach płatnych do 27 września 2002 r.
Panowie spotykali się jeszcze, aby podpisać aneks
przesuwający termin płatności rat. Ten też był poufny i
chroniony.
Reasumując, przedsiębiorstwo państwowe EXKOL jednym
pociągnięciem pióra swojego szefa straciło ponad 2,6 mln
zł na rzecz firmy prywatnej. Koszty transakcji, w tym
podatek od czynności cywilnoprawnych, poniósł on sam,
czyli EXKOL.
Spadaj pan na drzewo
Nadzór nad przedsiębiorstwami państwowymi w imieniu
skarbu państwa pełnią urzędy wojewódzkie. Ten lubelski
zawiadywany jest przez wojewodę Andrzeja Kurowskiego,
faceta, który miał odwagę podskoczyć fluorescencji
Życińskiemu ("NIE" nr 24 i 32/2003).
Na początku maja bieżącego roku wojewoda poprosił
Najwyższą Izbę Kontroli o skontrolowanie EXKOLU.
Kurowski podejrzewał, że doszło do poważnego
uszczuplenia należności firmy, za którą jest
odpowiedzialny.
W pierwszej połowie kwietnia Wydział Skarbu Państwa
lubelskiego UW sam wsadził nos w kwity EXKOLU.
Kontrolującym włos się na głowie zjeżył. Wyszło, że do
10 kwietnia 2003 r. KOLMEX S.A. nie wywiązał się ze
swoich umownych zobowiązań (...) oraz nie dokonał
rozliczenia spłaty zobowiązań EXKOLU wobec
podwykonawców. Kontrolerzy spostrzegli, że KOLMEX
skupował także od innych firm zobowiązania EXKOLU za
połowę ich rzeczywistej wartości.
Do wniosku o kontrolę NIK wojewoda załączył
147-stronicowy materiał z kontroli UW. Kilkanaście dni
później dyrektor lubelskiej delegatury NIK Marian
Cichosz poinformował Kurowskiego, że owszem, z
materiałami się zapoznano i mogą one wskazywać na
nieprawidłowości w relacjach pomiędzy PKP S.A. –
"KOLMEX" S.A. (ewentualność powiązań korupcyjnych).
Jednakowoż Weryfikacja tych podejrzeń możliwa jest przez
organy dysponujące niezbędnymi metodami operacyjnymi. Tu
dyrektor Cichosz wymienił Centralne Biuro Śledcze i
ABWerę.
A więc Cichosz potwierdził, że kontrola w państwowym
EXKOLU by się przydała, ale NIK od tego ręce umywa i
odsyła wojewodę na Berdyczów.
Z drugiej strony wojewoda nie mógł zarządcy EXKOLU
Gorala odwołać, ponieważ był on w tym czasie na
kontrakcie i nie udowodniono mu przestępstwa. Kontrola
Wydziału Skarbu Państwa to nie prawomocny wyrok sądowy.
Tak wygląda z bliska deklarowana walka z korupcją i
gotowość NIK do jej wspomagania.
Co je Goral
Na łamach lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej" (20
sierpnia) Goral twierdzi, że musiał ratować tragiczną
sytuację EXKOLU, którą zastał przychodząc na stołek
zarządcy jesienią 2001 r. Dlaczego więc Goral podpisywał
kwity pozwalające KOLMEKSOWI zapłacić już po odzyskaniu
przez niego należności od PKP? Z ratowaniem zakładu
chyba ma to niewiele wspólnego. Tym bardziej że w
grudniu 2002 r., a więc gdy kolej spłacała już swoje
zobowiązania, EXKOL zawarł z KOLMEKSEM kolejną umowę
cesji wierzytelności. W grę wchodziła kwota mniejsza niż
poprzednio, ale zasada pozostała ta sama.
Waldemar Goral nie jest już zarządcą EXKOLU, gdyż 30
czerwca wygasł jego kontrakt menedżerski. Obecnie
zarabia na chlebuś jako wiceprezes AGRAM CHŁODNIA S.A.
Zdaniem "Wyborczej" firma ta należy w blisko 70 proc. do
spółki, w której akurat większościowym udziałowcem jest
siostra Jana Błaszczuka – prezesa KOLMEKSU.
Przypadek? Sprawę winna zbadać prokuratura. Może już by
tak się stało, gdyby nie dziwaczna postawa NIK
utrudniająca ustalenie faktów, na podstawie których
można by już badać motywy poczynań uczestników tej gry
kosztem państwowej własności.
Autor : Tymoteusz Iskrzak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fornale Pana Boga
Chcesz dostać robotę u księży? Nie licz na raj: katabasy
– jak wszyscy wyzyskiwacze – kiwają roboli na potęgę.
Kwieciszewo to dziura w powiecie Mogilno (województwo
kujawsko-pomorskie). Kiedyś były tam PGR-y. Na początku
lat 90. wszystko padło. Po postpeegerowski majątek łapy
wyciągnęli czarni z archidiecezji gnieźnieńskiej. Wtedy
było to bardzo trendy, a władze nie wnikały w szczegóły.
Kościół dostał ok. 2 tys. hektarów ziemi, chlewnie i
inne urządzenia. Klechy przystąpiły do dzieła. Na
początek wyrzuciły z roboty ze stu ludzi. Potem zabrały
się za budowę opartego na miłosierdziu i cywilizacji
miłości Gospodarstwa Rolnego Archidiecezji
Gnieźnieńskiej. W skrócie księżulewo.
Zapieprz jak w obozie
– Klechy to chuje i kurwy – ocenia Józwa. W Kwieciszewie
mieszka od połowy lat 70. Przeprowadził się do wioski,
bo od PGR dostał zakładowe mieszkanie. Za najem nic nie
płacił. Codziennie cała rodzina dostawała po pół litra
mleka na głowę. Zarobki nie były złe... Szło żyć. – Jak
nastali ci w sutannach, dobre czasy się skończyły. Nie
dostajemy nic oprócz głodowych pensji. A zapieprz jest
jak w obozie pracy. Jak przychodzi czas na opryski albo
żniwa, bez przerwy tyramy dobę albo dwie. Potem człowiek
wpada do chałupy, prześpi się trochę i znowu w pole. Za
nadgodziny płacą, ale na czarno i grosze takie, że nie
wiadomo, czy śmiać się czy płakać. 3 złote za godzinę
nadliczbową dają. I nigdzie tego nie wykazują. Nie liczy
się do emerytury ani do niczego. Do dupy z takim
miłosierdziem.
Godnie żyć
Owieczki długo znosiły wyzysk w milczeniu. W końcu nie
wytrzymały i nieśmiało napisały do księdza Stanisława
Pozorskiego, referenta finansowego Kurii Metropolitalnej
w Gnieźnie oraz zarządcy kleszego gospodarstwa rolnego w
jednej osobie:
(...) Obecne stawki zaszeregowania obowiązują od sześciu
lat. Są niewymierne w stosunku do wykonywanej pracy, ani
też nie odpowiadają teraźniejszym czasom. Do dyspozycji
zakładu jesteśmy 24 godziny na dobę (...). Powierzany
jest nam sprzęt wielomilionowej wartości. Te
wielkogabarytowe maszyny, które swą szerokością daleko
odbiegają od norm dopuszczalnych do ruchu, szczególnie
mobilizują nas do odpowiedzialności. Czym więc jest
wobec tego najniższa płaca 760 złotych brutto, którą
otrzymujemy. Posiadamy przeważnie na utrzymaniu
czteroosobowe rodziny. Praca ta jest naszym jedynym
źródłem dochodu. Nie starcza to na podstawowe wydatki
związane z normalnym funkcjonowaniem rodziny, brakuje na
dalszą edukację naszych dzieci. Co za tym idzie fundusz
rentowo-emerytalny od tej kwoty jest znikomy. (...)
Czysto i klarownie nie jest przedstawiona stawka
godzinowa za pracę w godzinach nadliczbowych. Nie bez
znaczenia jest dla nas ustalenie, które prace są
wykonywane w szczególnych warunkach. W zapylonej
paszarni, chlewni nasączonej azotem, wysiewie nawozów
sztucznych czy wreszcie stosowanie środków ochrony
roślin. Te sprawy nie mogą być dalej ignorowane przez
pracodawcę. Nasze wymagania nie są wygórowane, po prostu
chcemy godnie żyć z zapłaty za naszą pracę.
Wyrazy szacunku
Poza biurowymi pod epistołą podpisali się wszyscy.
Wkrótce każdy z osobna dostał odpowiedź od księdza
Stasia: Uprzejmie proszę o niezwłoczne i rzeczowe
ustosunkowanie się do poszczególnych fragmentów pisma
pod którym widnieje Pana/Pani podpis. Z wyrazami
szacunku.
– Udawali, że nie wiedzą, o co chodzi, skurczybyki –
wkurza się Stachu. (Tak jak Józef w księżulowie pracuje
od początku). – Napisaliśmy jeszcze raz do Pozerskiego.
Wprost: że chcemy podwyżek. Do dziś nie dostaliśmy
pisemnej odpowiedzi. Za to powiedział, że jak nam się
nie podoba, to won za bramę. Że na nasze miejsce z
pocałowaniem ręki przyjdą inni. To wszyscy wzięli ogony
pod siebie i siedzą cicho. Bo kto podniesie łeb?
Łba na pewno nie podniósłby Czechu. Lubi wino, ale nawet
to najtańsze też kosztuje, a on bez roboty jest już
dekadę.
– Radość jest, że czarni czasem najmą mnie do zbierania
kamieni z pola. A jakby dali etat? Z radości z tydzień
bym nie schodził z orbity.
Człowiek, czyli towar
W malowniczej okolicy Kwieciszewa bezrobocie okrutne i
chętnych do roboty w księżulkowie nie zabraknie. Z
danych Powiatowego Urzędu Pracy w Mogilnie wynika, że w
powiecie bez roboty jest ponad 6 tys. osób, z czego
uprawnienia do zasiłku ma niecały tysiąc. Stopa
bezrobocia wynosi ponad 27 proc. i systematycznie rośnie
(w Polsce ponad 18 proc., a w województwie
kujawsko-pomorskim 23,3 proc.). Czarni skwapliwie
stosują wolnorynkową metodę działań biznesowych – pracę
traktują jak każdy towar. W związku z tym płacą tyle,
żeby pozyskać siłę roboczą gotową do tyrania na roli.
Psy ogrodnika
Tymczasem Jan Paweł II tak pięknie pisze w encyklice
Laborem Exernces: (...) Kościół jest przekonany, że
praca stanowi podstawowy wymiar bytowania człowieka na
ziemi. (...) Problemem kluczowym etyki społecznej jest
(...) sprawa sprawiedliwej zapłaty za wykonywaną pracę.
Nie ma w obecnym kontekście innego, ważniejszego sposobu
urzeczywistniania sprawiedliwości w stosunkach
pracownik–pracodawca, jak właśnie ten: zapłata za pracę.
(...) sprawiedliwość ustroju społeczno-ekonomicznego, a
w każdym razie jego sprawiedliwe funkcjonowanie,
zasługuje ostatecznie na osąd wedle tego, czy praca
ludzka jest w tym ustroju prawidłowo wynagradzana. (...)
Za sprawiedliwą płacę, gdy chodzi o dorosłego pracownika
obarczonego odpowiedzialnością za rodzinę, przyjmuje się
taką, która wystarcza na założenie i godziwe utrzymanie
rodziny oraz na zabezpieczenie jej przyszłości. Takie
wynagrodzenie może być realizowane poprzez tak zwaną
płacę rodzinną, to znaczy jedno wynagrodzenie dane
głowie rodziny za pracę, wystarczające na zaspokojenie
potrzeb rodziny bez konieczności podejmowania pracy
zarobkowej poza domem przez współmałżonka. (...)
niebezpieczeństwo traktowania pracy ludzkiej jako sui
generis "towaru" czy anonimowej "siły" potrzebnej dla
produkcji (mówi się wręcz o "sile roboczej"), istnieje
stale, istnieje zwłaszcza wówczas, gdy całe widzenie
problematyki ekonomicznej nacechowane jest przesłankami
ekonomizmu materialistycznego.
Widać w gnieźnieńskiej Kurii Metropolitalnej nie czytają
papieża, a jeśli czytają, to traktują jego słowa jak
wymysły oderwanego od rzeczywistości fantasty, gdyż
najwyraźniej opętał ich ekonomizm materialistyczny.
– Ja tam encyklik papieża nie czytam, ale zdanie o
księżach mam wyrobione – mówi mieszkanka Kwieciszewa.
– Parę lat temu powódź zalała pola rolnikom. Mieli
dostać ziarno z gospodarstwa archidiecezjalnego.
Niektórzy dostali, tylko po jakimś czasie przyszły do
nich faktury – musieli zapłacić. A gazety podały, że
Kościół pomógł powodzianom. Innym razem woleli zaorać
pole, z którego nie sprzątnęli zboża, niż dać je ludziom
w potrzebie. Bo oni są jak psy ogrodnika – sami nie
mogą, ale innym nie dadzą.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nasze małe kurewstwo
Pięćset chińskich panienek wstrząsnęło stosunkami
japońsko-chińskimi. Do wojny co prawda nie doszło, ale
casus belli był jak znalazł.
A było to tak. 17 września trzystu Japończyków urządziło
w Zhuhaiu w luksusowym Międzynarodowym Centrum
Konferencyjnym balanżkę z pięciuset chińskimi
panienkami. Skandal wybuchł nie dlatego, że ulegli
czarowi niewieściemu. Albo że nie zapłacili. Chińskie
media zatrzęsły się z oburzenia, że balangowano w
rocznicę agresji Japonii na osłabione wojnami domowymi
Chiny – w 1931 r. Był to początek okupacji części Chin
utrwalony w zbiorowej pamięci zbrodniami japońskimi,
okrucieństwem i masowymi gwałtami na Chinkach. Lata
poniżenia.
Poniżenia dotkliwego, bo w chińskiej tradycji Japonia
jawi się jako kraj przez Chiny ucywilizowany. To
Chińczycy nauczyli Japończyków pisać, wprowadzili na
wyspy konfucjański styl myślenia. Dopiero potem
Japończycy przeżyli boom gospodarczy, pokonali nawet
Chiny, no i zadzierają nosa. Japończycy nie eksponują
chińskich korzeni swojej kultury. Podkreślają swą
innowacyjność. Zdolność przetwarzania każdych
pożytecznych nowinek. Jak się widzą ci i ci, można
dostrzec w znakomitej powieści chińskiej pisarki Shun Sa
„Dziewczyna grająca w go”, dostępnej w księgarniach.
Polska, jak każde dziecko wie z lekcji katechezy i
historii, była wielokrotnie gwałcona przez Niemców i
podstępne Sowiety. Gwałcono Polonię moralnie i
terytorialnie. Nic dziwnego, że w zeszłym wieku
oburzaliśmy się wielce, kiedy niby zdenazyfikowani
obywatele ówczesnego RFN zamiast staropolskiego Wrocław
uparcie wymawiali rewizjonistyczne „Breslau”, a w
Gdańsku szukali „Danzingu”. Nie będzie Niemiec pluł nam
w twarz i mapy nam germanił, powtarzaliśmy gromko. Bo
towarzyszom radzieckim w tamtych czasach głośno nie
można było niczego zarzucić.
Nie protestowaliśmy za to nigdy przeciwko niemieckiej
powojennej seksturystyce. Tysiąc Niemców mogło bzyknąć
pięć tysięcy polskich panienek 1 września, a pięciuset
niemieckich gejów – tysiąc naszych walecznych w rocznicę
powstania warszawskiego. Wybuchu albo upadku. Jeśli
tylko zapłacili. Wówczas bowiem następował jedynie
proces wyrównywania rachunków krzywd. Ciąg dalszy
repatriacji wojennych. Odzyskiwanych z trudem, powoli.
Powojenni Niemcy przyzwyczajeni do stałego spłacania
odszkodowań, w takich przypadkach nawet nie
protestowali. Przyjmowali to z pokorą społeczeństwa
odpowiedzialnego za wydanie na świat Himmlera, Marleny
Dietrich i Beaty Uhse.
Każdy, kto choć raz skorzystał z usług panienek polskich
i chińskich, wie, jak różne są to światy. Chińskie
poważnie traktują etos pracy, zwłaszcza w położonym
niedaleko starego Makao przecudnej urody Zhuhaiu. Polki
do dzisiaj mszczą się na niemieckim okupancie.
Kontynuują tradycje Studzianek Pancernych, forsowania
Odry zimą, wbijania sztandaru w brandenburską bramę.
Radzieckich okupantów zemsta polskich panienek omijała.
W tamtych czasach ich szczupłe diety pozwalały jedynie
na strip-tease w ówczesnej Kongresowej. Restauracji, a
nie prowincji rosyjskiego cesarstwa.
Nie protestowaliśmy przeciwko używaniu naszych panienek
przez dojczmanów wyposażonych w ówczesne dojczmarki, bo
cała nasza protestacyjna para szła w
antyrewizjonistyczny gwizdek. To Herbert Hupka poniżał
polskie kobiety kwestionując ich prawa do Ziem
Odzyskanych. To kanclerz Adenauer gwałcił nasze matki
nie uznając granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. A teraz
gwałtu moralnego dokonuje Erika Steinbach. Nie tylko na
kobietach, ale też na mężczyznach. Czemu?
Ano dlatego, że swym projektem Centrum Wypędzonych
kwestionuje moralny wynik wojny. Poczucie, że nas
wypędzono z ziem wschodnich niesłusznie, bo przecież
myśmy II wojnę światową wygrali, a Niemców słusznie jak
najbardziej, bo oni tamtą wojnę przerżnęli. I na nic
uwagi, że wojnę polsko-radziecką w 1939 r. i potem w
Jałcie jednak przegraliśmy. I wypędzono nas pokonanych
jak Niemców, choć to nie myśmy wojenkę zaczęli.
Potem pomimo wygranej wojny z Niemcami to nie my
jeździliśmy do RFN na panienki. Oni do nas na zbiory
chmielu czy roboty budowlane też nie jeździli. Naszym
podstawowym łupem wojennym była radość zwycięstwa i
poczucie wyższości moralnej nad gospodarką RFN.
Chiny również wygrały, jako koalicjant, wojnę z
imperialistyczną Japonią. Teraz Chiny bogacą się na
potęgę, toteż boli je, kiedy przypomina się im
wczorajszą nędzę, upokorzenie, biedę.
My zaś nie obruszamy się, kiedy ktoś wypomni stare i
obecne dziadostwo. Przywykliśmy do dziadostwa i już.
Wielki wrzask rozlega się wtedy, kiedy chcą nam odebrać
jedyną wartość, jaką z wojny jeszcze posiadamy. Wyższość
moralną zwycięzców nad pokonanymi.
Wartość ubiegłowieczną, niestety niczym waluta, już
niewymienialną.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niech się święci co chce "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Strażacy z Bytomia uwolnili zakleszczonego w kominie
20-letniego mężczyznę, który wleciał do komina i
przeleciał kilka pięter w dół zatrzymując się dopiero w
piwnicy. Mężczyzna przesiedział w przewodzie całą noc,
bo choć lokatorzy słyszeli podejrzane jęki i krzyki,
bali się wezwać strażaków. Myśleli, że to duchy.
We wrocławskiej dzielnicy Krzyki policjanci pojechali
zatrzymać 47-letniego mężczyznę podejrzanego o
kradzieże. W obronie synka wystąpiła 76-letnia mamusia,
która oblała funkcjonariuszy roztworem kwasu siarkowego.
Staruszka tłumaczyła, że zdenerwowali ją, bo
przeszkadzali jej oglądać kryminał w telewizji.
W Ostrówku, gmina Galewice, drogówka zatrzymała do
kontroli Trabanta. Okazało się, że kierujący nim
56-letni mężczyzna jest pijany. Żona pijanego wyszła z
wozu i rzuciła się z pięściami na policjanta. Obrzucała
go przy tym obelgami. Agresywną kobietę udało się
obezwładnić dopiero wtedy, gdy na pomoc pospieszyli
drugi policjant i jej mąż. Nielojalna postawa męża wobec
żony nie pomogła mu w uniknięciu odpowiedzialności za
jazdę po pijaku.
Gimnazjalistów z Chocza utrwalono na filmie podczas
zabawy ze striptizerkami w jednej z dyskotek w powiecie
pleszewskim. Uczniowie są przerażeni. Nie swoim
zachowaniem, ale tym, że cała sprawa się wydała –
opowiada dyrektor szkoły. Dyrekcja szkoły rozważała, czy
nie pokazać rodzicom filmu na wywiadówce. Zrezygnowano
jednak z tego pomysłu w obawie, że rodzice się podniecą
i oskarżą dyrekcję o szerzenie pornografii.
W Międzyrzeczu 34-letni mężczyzna, żonaty ojciec czworga
dzieci, nagrywał za pomocą cyfrowej kamery kobiety w
intymnych sytuacjach. Aparat przystawiał do szyb w
oknach domów i odchodził. Jeśli nagrało się coś
pikantnego, przegrywał na dysk komputera. Policja była w
kłopocie, bo mężczyzna nie naruszał tzw. miru domowego,
nie było też skarg od podglądanych. Na szczęście, przy
zatrzymaniu pobił policjantów, znaleziono przy nim
amfetaminę, a w domu – fanty z kradzieży. I tak znalazł
się paragraf na obleśnika.
2,5 promila alkoholu miał w wydychanym powietrzu
motorniczy tramwaju ze Szczecina, któremu policja nie
pozwoliła na kontynuowanie jazdy. Na wyznaczone
następnego dnia przesłuchanie motorniczy się spóźnił, bo
znów był pijany.
Zakopiańscy policjanci zatrzymali na Krupówkach bandytę
poszukiwanego listem gończym. Chcąc uniknąć badania
daktyloskopijnego mężczyzna odgryzł sobie w nocy w
areszcie opuszki palców. Posługując się niedojedzonym
palcem policjanci bez trudu ustalili, jak się nazywa i
skąd pochodzi.
Oskarżony o podrabianie dokumentów i nielegalne
posiadanie broni 55-letni Stanisław K. uciekł z konwoju
trzem policjantom, którzy nieskutecznie gonili go
najpierw po korytarzach sądu w Sopocie, a potem w
okolicy Opery Leśnej. Ważnym szczegółem tej historii
jest to, że pan Stanisław K. jest kulawy. To wstyd i
plama na honorze policji – przyznał szef policji z
Wejherowa. Trzech postawnych nie może dogonić kaleki.
25-letni mężczyzna ze Szczecina nie chciał stawić się na
rozprawę przed sądem. Kupił więc zwolnienie lekarskie na
targowisku w Turzynie i wysłał do sądu. Opis choroby
wypełnił sam. Błędy ortograficzne, które popełnił,
wzbudziły podejrzliwość sędziego, który szybko ustalił,
że przedstawiony mu dokument został sfałszowany.
25-latkowi za nieznajomość ortografii grozi pięć lat
pudła.
D. J.
W Mysłowicach decyzją władz Miejskiego Zarządu
Gospodarki Komunalnej zakazano urzędniczkom noszenia
spodni biodrówek i majtek typu string. Zamiast nich mogą
nosić np. kalesony. Są zdrowe, ciepłe i nie wywołują
podniecenia seksualnego personelu i petentów.
G. P.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ciągnąc Lagę
SLD nie ma żadnej sensownej polityki wobec Polonii.
Lewicowy Senat robi więc nadal politykę prawicową –
kujawiaczek, Bóg i kombatant.
Przeglądając prasę polonijną, natknęliśmy się na
obietnicę wicemarszałek Senatu Jolanty Danielak z SLD:
Będziemy pomagać przy budowie siedziby Unii Związków i
Organizacji Polonijnych w Ameryce Łacińskiej.
Precyzyjnie rzecz biorąc chodzi o Unię Stowarzyszeń i
Organizacji Polonijnych w Ameryce Łacińskiej, w skrócie
USOPAŁ.
Sięgnijmy zatem do materiałów VII Walnego Zebrania
USOPAŁ, które odbyło się w Maldonado i Punta del Este
(Urugwaj) pod koniec listopada 2001 r. Wzięły w nim
udział takie osobistości jak prezes Unii – Jan
Kobylański, prezes Stowarzyszenia Morsko-Gospodarczego –
kapitan Zbigniew Sulatycki, nuncjusz apostolski w
Urugwaju – arcybiskup Janusz Bolonek.
Ze Starej Ojczyzny przybyli wicemarszałek Jolanta
Danielak oraz prezes Stowarzyszenia "Wspólnota Polska"
prof. Andrzej Stelmachowski.
W dyskusji polonusi wyłożyli karty. Inż. Andrzej
Zabłocki, omawiając przygotowania do obchodów 200.
rocznicy urodzin Ignacego Domeyki, oskarżył polską
ambasadę w Chile i ambasadora Daniela Passenta o
lekceważenie chilijskiej Polonii w osobie inżyniera
Zabłockiego, bo przez niego reprezentowanej. Prezes
Polonii w Meksyku dr Zygmunt Haduch obnażył całkowitą
niekompetencję polskiej ambasady. Inż. Rizio Wachowicz,
wiceprezes USOPAŁ, oskarżał: polskie placówki
dyplomatyczne nie tylko dzielą organizacje polonijne,
lecz także oddalają je od Macierzy!...
Krótką historię zmagań o wolną Polskę przedstawił
kapitan Sulatycki. Po powstaniu kościuszkowskim i
solidarnościowym, okrutnej okupacji niemieckiej i
sowieckiej, doczekaliśmy oto polskiego komunizmu,
powracającego obecnie pod osłoną innych haseł. Czego się
można spodziewać po komunistycznym rządzie Millera? Rolą
placówek dyplomatycznych RP jest przede wszystkim
rozbicie najbardziej patriotycznych polskich tkanek,
zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Kto w tej
trudnej chwili dziejowej broni godności i czci
Rzeczypospolitej? Oczywiście prezes USOPAŁ – Kobylański.
Mimo knowań Millera, Cimoszewicza, Passenta i ich
janczarów tkanka patriotyczna jest nie do zdarcia. Ks.
Andrzej Węgrzyn (sekretarz generalny USOPAŁ) obwieścił,
że jego organizacja zawarła porozumienie o współpracy z
Kongresem Polonii Amerykańskiej i Kongresem Polonii
Kanadyjskiej; od tej pory Edward Moskal z KPA i Elżbieta
Rogacka z KPK występować będą ramię w ramię z
Kobylańskim.
Prezes Kobylański oświadczył, że należy dążyć wszelkimi
siłami do powołania światowej organizacji Polonii. Musi
ona być silna, wolna od wpływów polskiego MSZ oraz
partii politycznych przeciwnych patriotycznym i
chrześcijańskim zasadom (zagadka dla marszałek Danielak
– jakie partie prezes miał na myśli?).
Na zakończenie przyjęto trzy rezolucje. Pierwsza dotyczy
powołania Ogólnoświatowej Organizacji Polonijnej, która
musi wywalczyć prawo dostępu do prawdziwej polskiej
kultury i tradycyjnych, uświęconych przez wieki wartości
chrześcijańskich. Z czego wynika, że państwo polskie do
tej pory złośliwie odcinało Polonię od prawdziwej,
przepojonej WC kultury. Z premedytacją stwarzało
trudności w dostępie do telewizji w Ameryce Południowej
i Australii. Już widzimy te tajne narady rządowe: nie
puśćmy im naszej znakomitej TV Kwiatkowski, niech
oglądają telenowele brazylijskie w oryginale...
Co jednak najważniejsze, nowa Ogólnoświatowa Organizacja
Polonijna w żadnym wypadku nie może splamić się
współpracą z obecnym MSZ – gdyż charakteryzują go
niedemokratyczne struktury i brak energii w obronie
godności Polski i Polaków na świecie lub wręcz działania
przeciwne dobru narodu polskiego.
Kolejny fenomen polega na tym, że USOPAŁ, plując na
niedemokratyczny MSZ, uważa Senat za instytucję w pełni
demokratyczną – to znaczy taką, od której można brać
kasę. Przydzielaną przez koalicyjną rządzącą większość
sejmową. Albo nie dowiedzieli się jeszcze, że w Senacie
75 proc. foteli zajmują postkomuchy, albo też kasjerowi
nie zagląda się w legitymacje.
Uchwalono też Deklarację poparcia dla wiodącej roli
Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" i jej prezesa
prof. Andrzeja Stelmachowskiego. To fajnie, gdy budżetem
dla Polonii faktycznie dysponuje zaprzyjaźniony z
Kobylańskim Laga Stelmachowski.
Na koniec zjazd uchwalił Deklarację poparcia dla Radia
Maryja, która zaczyna się inwokacją: Drogi Ojcze
Dyrektorze! Wyraża ona przekonanie, że radio ojca
dyrektora niesie w świat Ewangelię oraz miłość do
Polski. Sobie zaś życzymy, by "Katolicki Głos w Twoim
Domu" dotarł pod polskie strzechy w Ameryce Łacińskiej –
kończą autorzy. Jak to możliwe? Poza zasięgiem Rydzyjka
pozostaje chyba już tylko Antarktyda. Poza tym, sądząc
po poglądach Kobylańskiego (prezesa), Sulatyckiego
(kapitana) i reszty, od dawna łączy ich z ojcem
dyrektorem silna więź duchowa.
Nasze urugwajskie wiewiórki mówią, że to wszystko to
tylko przykrywka.
Po prostu Stelmachowski dogadał się z Kobylańskim, że
zjazd USOPAŁ nie zostawi suchej nitki na polskich
placówkach dyplomatycznych, aby udaremnić plany
przekazania MSZ funduszy dla organizacji polonijnych i
wbić do głowy nowej, SLD-owskiej władzy, że współpraca z
Polonią bez pośrednictwa Stelmachowskiego nie jest
możliwa.
Chcemy zapytać Jolantę Danielak, polityka SLD: jak się
czuła, słuchając tych deklaracji? Czy finansowanie
dowolnej działalności politycznej w każdym zakątku globu
– tylko dlatego, że prowadzą ją osoby pochodzenia
polskiego – należy do obowiązków Senatu RP?
Jesteśmy za tym, żeby Kobylański z Sulatyckim et
consortes sami zbudowali sobie siedzibę, a jeśli brak im
środków, niech im pomoże "drogi ojciec" Rydzyk. Bo po
diabła budować nowy kosztowny dom, mający obsługiwać
cudownym sposobem cały kontynent? Żeby paru miłośników
Rydzyka miało gdzie uchwalać kolejne deklaracje?
Zaoszczędzoną kasę lepiej przeznaczyć na edukację dzieci
i młodzieży polonijnej z nadzieją, że gdy dorosną,
wybiorą sobie mądrzejszych liderów.
Autor : D.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Laury za gnój
Ministrowie Hausner i Olejniczak nagradzają Animex
prestiżowymi wyróżnieniami. Tymczasem główny inspektor
ochrony środowiska, posłowie i organizacje ekologiczne
zarzucają tej firmie poważne łamanie prawa.
Jako pierwsi w Polsce ostrzegaliśmy przed amerykańską
korporacją Smiethfield Foods zajmującą się produkcją
mięsa świńskiego na skalę przemysłową ("Świnia
trojańska", "NIE" nr 10/2000). Pisaliśmy wówczas, że
wielkoprzemysłowy tucz świń spowodował w USA likwidację
indywidualnej hodowli i upadek drobnego przetwórstwa
mięsnego. Przytaczaliśmy potworne przykłady znęcania się
nad zwierzętami. Pokazaliśmy, że w Stanach Zjednoczonych
wielkie przemysłowe fermy trzody chlewnej należące do
Smiethfield Foods spowodowały katastrofy ekologiczne.
Setki tysięcy świń zgromadzonych w jednym miejscu
produkują tysiące hektolitrów gnojówki, która jest
gromadzona w gigantycznych zbiornikach. Następnie gówno
to rozprowadza się po okolicznych polach. Ponieważ
gnojówki jest znacznie więcej, niż może wchłonąć ziemia,
dociera ona do cieków wodnych i do wód gruntowych.
Środowisko ulega błyskawicznej degradacji. Szerzą się
choroby wywołane przez niebezpieczne bakterie. Pojawiają
się nowe zagrożenia jak pierwotniak Pfiesteria, który
masowo zabija ryby i potrafi ukatrupić człowieka.
Nasze ostrzeżenia nie przydały się nawet psu na budę.
Amerykanie kupili większościowy pakiet akcji spółki
Animex, drugiej co do wielkości firmy w Polsce,
zajmującej się przetwórstwem mięsa. Zaczęli realizować
plan przemysłowego uświnienia Polski. Powstały
gigantyczne fermy w Wielkopolsce i na Mazurach.
Przyglądaliśmy się poczynaniom amerykańskiego koncernu
("W gnojówkę na główkę", "NIE" nr 40/2002 i 8/2003).
Jedzenie mięsa pochodzącego z przemysłowych ferm
spowodowało w USA nieprawdopodobny wzrost chorób. Aby
temu zapobiec, mięso pochodzące z wielkich ferm zaczęto
napromieniowywać. Jakie będą tego skutki, wkrótce się
przekonamy – ostrzega Agnes Van Volkenburgh z Animal
Welfare Institute (Instytut Ochrony Zwierząt) z Chicago.
Lekarz weterynarii Leszek Masłowski próbował monitorować
mięso produkowane przemysłowo na zawartość antybiotyków
i hormonów. Spotkał się ze stanowczą odmową. Tymczasem
przez należącą do Animeksu chlewnię w Gołdapi ma rocznie
przewinąć się 1,2 miliona świń. W hodowli stosuje się
antybiotyki, hormony wzrostu i laktacji.
Próbujący zapobiec katastrofie główny inspektor ochrony
środowiska opracował raport, z którego wynika, że Animex
wraz z firmami należącymi do koncernu Smiethfielda
powszechnie łamie polskie przepisy. Firmom tym dano czas
na "poprawę" i wypełnienie zaleceń inspekcji do końca
tego roku. Gdy to nie nastąpi – zakłady będą zamykane –
grozi inspektor.
Za autorką amerykańskiego bestselleru "Slaughterhaus"
(książka demaskująca korupcję w rządzie i świńskim
biznesie) Gail A. Eisnitz już trzy lata temu tygodnik
"NIE" alarmował: Przemysł mięsny kontroluje amerykańskie
ministerstwo rolnictwa. Różnymi metodami, także za
pomocą korupcji, koncerny mięsne doprowadziły do
monopolizacji rynku.
Za ujawnienie korupcji z tym związanej amerykańscy
dziennikarze otrzymali w 1996 r. prestiżową nagrodę
Pulitzera. W Polsce na odwrót: firma Animex uhonorowana
została przez ministra gospodarki, pracy i polityki
społecznej Jerzego Hausnera Kryształowym Globem Liderów
Eksportu. A minister rolnictwa Wojciech Olejniczak
wręczył Animeksowi nagrodę Agro-Export 2003.
Nasuwa się pytanie: czy korupcyjne metody opisane przez
Gail A. Eisnitz już są wprowadzane do Polski? Czy też to
zwykła niekompetencja i arogancja?
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sęp ostateczny "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polska drze się w SMS-ie
Żaden prorok, wróżka, analityk, ekonomista, kurwa,
socjolog, rząd, polityk, biskup, "Gazeta Wyborcza" i
spece ze służb specjalnych nie zdają sobie sprawy z
tego, czym żyje i co naprawdę myśli pomroczny motłoch
zwany od czasu do czasu elektoratem. My wiemy. Bo mamy
rubrykę "Co się niesie w SMS-ie". Pojawiła się na
początku sierpnia 2001 roku. Od tego czasu, a nie od 11
września – jak usiłuje nam wmówić Wielki Brat i
telewizornia – świat nie jest już taki sam. Komórka
ocipiała. Od razu odebraliśmy blisko 700 wiadomości
czując mrowie w plecach i większe zmęczenie w palcach
niż po porządnym trzepaniu. Warto było.
Od początku powstania "Co się niesie w SMS-ie" używamy
jednego numeru telefonu 0-600-132-208. Tego samego,
który zakupiliśmy szukając roboty dla Mariana
Krzaklewskiego. Dziś już mało kto pamięta o gościu z
dupą na brodzie, ale numer wielu pamięta. Dotychczas
otrzymaliśmy ponad 16 tys. SMS-ów drogą tradycyjną.
Sporo przysłaliście ich też w listach i przez internet.
Rubryka ukazała się na łamach 11 razy. Zamieściliśmy 288
SMS-ów, z czego nagrodzonych zostało 31.
16 tys. to piętnastokrotnie więcej niż liczy przeciętna
reprezentatywna grupa badana w sondażach. Dlatego tę
rubrykę powinni uważnie czytać obecni rządzący, jeżeli
nie chcą skończyć jak buzkozjebcy.
Jebał pies AWS
Już w sierpniu wiadomo było, że AWS przerżnie wybory
razem z Geremkami, ale mimo wyników sondaży nie całkiem
wierzono, że nie wejdą na Wiejską. My – dzięki SMS-om –
byliśmy pewni. Tam w oddali widać AWS-u trupa. W słońcu
błyszczy jego dupa. Koń ją kopał, pies ją jebał. Nikt
biduli nie pogrzebał. Wiatr jej nawiał liści kupę – śpij
sierotko, chuj ci w dupę – donosiliście proroczo. ZChN
nazwaliście Zjednoczeniem Chorych z Nienawiści, a
przekształcane naprędce AWSP – Aleśmy Wydymali
Społeczeństwo Polskie. Całą tę prawicę podsumowaliście
trafnie – Szkoda SMS-u dla AWS-u.
Tuż przed wyborami czuć było euforię: Pan dał siłę
ludowi swemu by dał kopa w dupę Marianowi
Krzaklewskiemu. Elektorat stawiał na Millera twierdząc,
że: Żadna cholera nie zmoże Millera. W tym to właśnie
mężu dopatrywano się szans na zmianę następującej
sytuacji: Biały orzeł nasz w koronie bardzo dziś ze
wstydu płonie. Coś go w duszy mocno boli, bo poczucie ma
niewoli. Z braku tlenu ledwo żyje, koloratka w szyję
pije. Marian dostał kopa, co Was oczywiście uradowało
niezmiernie. Natychmiast bohaterami negatywnymi zostali
Andrzej Lepper i LPR, czyli Ludzie Papy Rydzyka.
Jednak Wasz wyśniony idol premier ostatnio nieco
wyblakł, a Wy też chyba zgorzknieliście całkiem.
Najpierw pojawiły się rady dla rządu, aby w celu dziury
budżetowej zatkania wprowadził podatek od oddychania.
Puściły Wam nerwy, kiedy premier spotkał się z Tatusiem
Świętym. Wzorując się na Januszu Rewińskim orzekliście:
I w pizdu wylądował... Miller w Watykanie. Wielu
eSeMeSiarzy doszło też do wniosku, że skoro lewica kuma
się z klerem, to SLD okazał się do bani i niech spada na
drzewo. Dlatego Tylko na haju da się żyć w tym pojebanym
kraju. Powyborcze rozczarowanie wyrażał SMS: Rodacy. A
teraz mamy was w dupie. Nowi posłowie i senatorowie RP.
Terroryzm tak – wypaczenia nie!
11 września gdy telewizor pokazywał dymiące wieże w
Nowym Jorku. Komórka zagrzała się. Natychmiast
chcieliście ruszać na krucjatę przeciwko niewiernym. Gdy
tylko wieże się zawaliły, nasza komórka oznajmiła: Żadna
kobieta nie wali się tak jak WTC. I choćby dla tego
jednego historycznego tekstu warto było! Amerykańska
histeria śmieszyła Was. Bushmeńskie plany bicia Arabów i
im podobnych, a nawet zakazy poruszania się autami po
Manhattanie w pojedynkę skwitowaliście krótką i równie
genialną formułką oznaczającą szczyt odwagi: Przejść się
w turbanie po Manhattanie. Niechęć do Osamy odeszła wam
jednak równie szybko jak przedwyborcza miłość do SLD.
Kolejny raz komóry zagrzały się w rękach gdy zadymiło
łódzkie pogotowie.
SMS fenomen
Co myślicie i jacy jesteście? W większości jesteście
ludźmi, których wkurwia to, jak robi się z nich wała.
Cenne jest jednak to, że w tym ponurym kraju nadętych
bufonów tytułujących się politykami i patriotami
katolickimi, świętujących przy byle okazji każde truchło
narodowe jeszcze potraficie się śmiać i drzeć łacha
praktycznie z każdego. Z katoli, przejawów wszelkiego
fanatyzmu, przywar, klechów, gliniarzy, posłów, kobitek,
teściowych, blondynek, facetów, operatorów GSM, siebie
samych, a nawet Naszego Dostojnego Gościa Wizytatora.
Zdarza się, że trafi się taki SMS jak dobre rżnięcie:
Wchodzi Edyp do baru w Bronxie i mówi: Hi, guys! Hi,
motherfucker. Bywają teksty refleksyjne typu: Biedny
Polak, biedny z biedą się boryka. Wpierw go dymał Ruski,
teraz Ameryka.
Nie lubicie chyba reklam, bo gdy nachalnie reklamuje się
np. PZU, Wy piszecie od razu Podpierdolić, Zajebać,
Ukraść.
Dla nas jesteście łaskawi. Wysyłacie sporo życzeń dla
redakcji, wyrazów uwielbienia dla Urbana. Tylko jeden
facet życzył nam wszystkim, aby nas żydów jebanych
natychmiast szlag trafił do piątego pokolenia wstecz i
wprzód.
Episkopat chwali się, że w Pomrocznej żyje katolików
tyle, ile także dobry spirol ma gradusów, czyli 96. Jak
to się ma do 16-tys. grupy naszych Czytelników ślących
SMS-y? Wielkiej pociechy czarni z Was nie mają. Oprócz
tekstów obyczajowych typu Chłopak do dziewczyny –
ruchasz się, czy trzeba z tobą chodzić? dominują te o
księżach (o zakonnicach jest doprawdy mało). Ucieszyło
Was jak dzieci to, że i arcybiskup lubi poruchać jak
króliczek... A że kleryka. Wielkie rzeczy. Skandalem
byłoby, gdyby abepe dymał biskupa.
Bo to nieestetyczne. Zastanawiacie się ostatnio, czy
Millerowi zależy na poparciu Kościoła w referendum
europejskim i doszliście do słusznych wniosków, że jak
kler zacznie agitować za Unią Europejską, to prędzej
zapiszemy się do unii z Chinami. Choćby z przekory.
Ostatnio wszakże rozbawiła Was do łez polska dzielna
armia i rodzynek jej "Grom". Cały Sztab Generalny może
się rozwiązać i iść na szczaw, skoro nie zdołał wydumać,
jak można szybko, tanio i skutecznie wysłać naszych do
Afgańców. Otóż najprościej można to zrobić wysyłając
wojsko INTERNETEM!!!
Z Waszych tekstów wyłania się taki oto obraz Pomrocznej:
bardzo biedny kraj, dymany przez wszystkich. Rządzony
nieudolnie przez bandę buzkozjebów przez nich
doprowadzony został nad przepaść. A wielu z was
osobiście nad tą przepaścią stoi i jeszcze śmie się
wyszczerzać. Jest też jeszcze inny, niepolityczny obraz
Pomrocznej. Rządzi dres, złodziej z łańcuchem na szyi,
na którego widok laski pozbywają się majtek. Ważne
miejsce zajmuje też piwo, marycha i inne dopalacze.
Sporo miejsca zajmuje seks, ale nic z wyuzdania. Ot,
zwyczajne pierdolenie.
Być może któregoś dnia dostaniecie od nas sygnał:
łączymy się w Ruch Społeczny SMS i idziemy wygrać
wybory. To tyle, do widzenia przed ekranami komóreczek.
Najbardziej nielubianymi, znienawidzonymi wręcz
politykami według wysyłających SMS-y był
niewątpliwie Buzek Jerzy i Krzaklewski Marian.
Zaraz po nich plasuje się Andrzej Lepper. Do tej
trójki doszlusowali szybko Macierewicz Antoni,
Jurek Marek, no i ostatnio premier Miller Leszek.
Aha, zapomnieliśmy dodać Belkę Marka. Czytelnicy
nienawidzą wręcz Kaczorów, nie rozróżniając, który
jest który. Mało głosów krytycznych dotyczyło
Kwaśniewskiego Aleksandra i jego Ferst Lejdy.
Rekordzista wysłał do nas aż 76 SMS-ów.
Teksty docierają również z Rzymu, Hamburga,
Chicago, Pragi i Berlina.
Sądząc po treści śmiało możemy stwierdzić, że jest
to rubryka młodzieżowa, ale 25-, 30-, 40-latkowie
też do nas ślą.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Myszką w Glempa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niezbędny jest Związek Republik
Radzieckich "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Połykacze bzdetów
Wiceprezes NIK doniósł, że w resorcie skarbu zaginęło 10
ważnych dokumentów. Jednym z nich było zaproszenie na
bankiet. Oto zajęcia prokuratorów.
Ping-pong
W donoszeniu do prokuratury o zaginięciu mało istotnych
papierów jest pewien niezamierzony jak sądzę humor.
Wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli, Krzysztof
Szwedowski, zażądał bowiem, aby prokuratorzy tropili
bałagan w urzędniczych szufladach, podczas gdy sama
prokuratura nie jest w stanie dobrze upilnować
kluczowych dokumentów z prowadzonych śledztw.
Tegoroczna kontrola wykazała, że w całym kraju w
prokuraturach zginęło aż 295 tomów akt.
Warszawska Prokuratura Okręgowa, która bada donos
Szwedowskiego – sama jeszcze nie uporała się z
wyjaśnieniem okoliczności zaginięcia akt w warszawskiej
prokuraturze śródmiejskiej. Prokurator Kapusta ujawnił
(8 września 2003 r.), że zapodziało się w niej aż 275
akt (Kapusta nie podał, czy chodzi tu o liczbę spraw,
czy liczbę tomów).
Zanim śledztwo wszczęte z donosu NIK na dobre się
rozkręciło, zgubione papiery odnalazły się w resorcie
skarbu. Minister Czyżewski, nie chcąc pozostać dłużnym,
odwinął się Szwedowskiemu i złożył do prokuratury
kontrdoniesienie na kontrolerów NIK, że prowadzili
kontrolę niezgodnie z obowiązującymi standardami
prawnymi oraz że – wbrew prawu – ujawnili przed czasem
wyniki ustaleń kontroli. I tak oto urzędnicy
Najjaśniejszej z najwyższego szczebla beztrosko grają w
politycznego ping-ponga zmuszając prokuraturę do
zajmowania się idiotyzmami, podczas gdy ona z ledwością
radzi sobie ze ściganiem najgroźniejszych przestępstw
kryminalnych i gospodarczych.
Precz
W wydziale V – czyli śledczym – warszawskiej prokuratury
pracuje 31 prokuratorów. Obecnie prowadzą oni 247
śledztw. Czyli na każdego prokuratora przypada średnio
po 8 poważnych śledztw w toku.
Szczerze współczuję. Przecież każdy z nich musi wydawać
dziesiątki postanowień i podejmować mnóstwo czynności
procesowych, a także przesłuchiwać chmary świadków i
analizować tysiące stron dokumentów. W dodatku
przytłoczeni sprawami prokuratorzy są zmuszani do
odkładania na bok śledztw naprawdę ważnych, ponieważ
poseł Rokita ujawnił w Sejmie, że Halber wysłał
Kwiatkowskiemu SMS o treści „chuje precz”.
Tu wygłupił się sam wiceszef Prokuratury Krajowej
Kazimierz Olejnik każąc wszcząć postępowanie. Po trzech
miesiącach kręcenia się w kółko za własnym ogonem
prokuratura wydała postanowienie o umorzeniu śledztwa,
gdyż nie stwierdziła, aby Rokita dopuścił się
przestępstwa.
Z kolei poseł Bogdan Lewandowski – wydawałoby się
doświadczony polityk – żąda, aby prokuratura warszawska
ustaliła, który z członków sejmowej komisji śledczej
badającej tzw. aferę Rywina zdradził Luizie Zalewskiej z
„Rzepy” treść tajnych zeznań prokuratorki Marciniak. To
prawda, że poseł Ziobro – podejrzewany przez
Lewandowskiego o ujawnienie tajemnicy śledztwa – jest
stronniczy i dręczy zeznających świadków. Ale poseł
Lewandowski chce wyrugować Ziobrę z komisji rękami
prokuratury. Pomysł jest głupi, gdyż z góry wiadomo, że
prokuratura niczego Ziobrze nie udowodni. Nawet nie
znajdzie podstaw do postawienia mu zarzutu.
Kółko graniaste
Nie tylko politycy robią z prokuratury śmietnik spraw
beznadziejnych. W Polsce występuje także chora tendencja
do załatwiania sporów gospodarczych na drodze postępowań
karnych.
W Najjaśniejszej Pomrocznej pracuje 5084 prokuratorów
wspomaganych przez 382 asesorów i obsługiwanych przez
3695 osób personelu pomocniczego. W stosunku do roku
1990 liczbę zatrudnionych prokuratorów zwiększono o ok.
50 proc. W tym czasie liczba spraw kierowanych do
prokuratur wzrosła z 1,1 mln w roku 1990 do ponad 1,6
mln! (Tylko w zeszłym roku liczba doniesień do
prokuratury wzrosła o ok. 10 proc.).
Ogromnie zwiększyła się liczba spraw dotyczących
przestępstw najpoważniejszych. Pojawiły się też
przestępstwa, których w czasach PRL nie było (np.
mafijne, giełdowe, przestępstwa komputerowe, zamachy
terrorystyczne, wielki przemyt, gigantyczne oszustwa
podatkowe).
W prokuraturach ok. 45 proc. spraw kończy się
umorzeniem. Część – dlatego, że politycy, biznesmeni, a
także NIK oraz zwykli obywatele wrzucają śmieci
prokuratorom na biurka.
Niestety, spory odsetek umorzeń dotyczy ciężkich
przestępstw, których sprawców nie udało się ustalić.
Między obydwoma rodzajami umorzeń istnieje pewien
związek. Prokuratorzy, przytłoczeni nawałem spraw –
średnio w kraju na jednego prokuratora przypada ok. 35
spraw – niekiedy nie mają dość czasu i cierpliwości, aby
dogłębnie drążyć poważne. Mając na karku prasę i
opozycyjnych polityków żądających ekspresowego
załatwienia donosów „śmieciowych”, zajmują się w
pierwszej kolejności tym, co zostało nagłośnione i jest
poddane osądowi opinii publicznej. W 2002 r. odsetek
spraw zakończonych aktem oskarżenia w stosunku do ogółu
spraw zakończonych wynosił tylko ok. 26 proc. W zeszłym
roku prokuratorzy wnieśli do sądów prawie 400 tys. aktów
oskarżenia przeciwko 475 tysiącom osób.
Jak mi powiedziano, tylko w sierpniu 2003 r. liczba
spraw, które wpłynęły do warszawskiej Prokuratury
Okręgowej z doniesienia polityków, wzrosła
czterokrotnie! Warszawscy prokuratorzy sądzą, że
donosicielska aktywność polityków jeszcze bardziej
wzrośnie przed wyborami.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Casting sędziów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Solidariusze łączcie się
Tydzień temu proponowaliśmy hasło na kolejną
manifestację związkowców z "S": "Solidarność przeciwko
Solidarności". Słowo stało się ciałem.
Po złożeniu artykułu do druku, a na dzień przed
ukazaniem się naszego tygodnika w kioskach w Gdańsku – w
niedzielę, 31 sierpnia – zakończyły się obchody 23.
rocznicy porozumień sierpniowych. Po mszy odprawionej
przez abepe Gocłowskiego (bohatera naszych licznych
publikacji o aferze w kościelnej drukarni Stella Maris)
w kościele św. Brygidy (której proboszczem jest inny
nasz wielokrotny bohater prałat Jankowski) ulicami
miasta przeciągnął pochód. W pochodzie ramię w ramię
szli: Lech Wałęsa (historyczny przywódca NSZZ "S"),
Marian Krzaklewski (przegrany przywódca NSZZ "S") oraz
Janusz Śniadek (obecny przywódca NSZZ "S"). Ten szereg
zauważyły media rozgłaszając, że w rocznicę zapanowała
zgoda w wielkiej związkowej rodzinie. Nie zauważyły, że
kilka metrów przed paradującymi w pochodzie Wałęsą,
Krzaklewskim i Śniadkiem maszerowała grupa związkowców
"Solidarności" ze Stoczni Gdańskiej niosąc transparent z
napisem: "J. Szlanta J. Śniadek grabarze St. Gdańskiej".
Hasło wymowne. O tym, co myślą stoczniowcy z Gdańska o
przewodniczącym Śniadku, pisaliśmy w "NIE" nr 35/2003.
Pisanie w "NIE" przewodniczący "S" może lekceważyć.
Otwartej wojny, jaką wypowiedzieli mu koledzy, już nie.
W niedzielę przed pomnikiem Poległych Stoczniowców
kwiaty chcieli złożyć Lepper z Hojarską. Nie zostali
dopuszczeni, zrobiła się zadyma. Gratka dla mediów.
Gratka dla Śniadka. Lepper spadł mu z nieba odciągając
uwagę mediów od protestujących przeciwko Śniadkowi
związkowców ze Stoczni Gdańskiej.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wojewoda czyni cuda
Premier Leszek Miller, nie od dzisiaj znany ze swojego
poczucia humoru, na wojewodę pomorskiego powołał
szołmena. Nazywa się Jan Ryszard Kurylczyk.
Pan wojewoda przygotował dla mediów program artystyczny
pod nazwą uroczyste rozpoczęcie robót wstępnych
przygotowujących budowę autostrady A1. Impreza odbyła
się 2 maja tego roku, kilometr od wsi Goszyn leżącej
przy drodze numer 22, pomiędzy Tczewem a Starogardem
Gdańskim.
Wojewoda Kurylczyk osobiście usiadł w koparce, by wbić w
ziemię potężną łyżkę. Wyrwał połać ziemi, by ustąpić
miejsca robotnikom, którzy mieli poprowadzić prace
dalej. Wojewodę pokazała lokalna telewizja,
obfotografowali fotoreporterzy gazet.
Oto wojewoda rozpoczyna budowę autostrady A1 nie
oglądając się na nic i na nikogo. Nieważne, że na razie
nie ma kto tego finansować, a rząd nie jest do końca
zdecydowany, którą drogę budować najpierw, a którą
potem, i jak to właściwie ma być rozliczane. Nic, że
toczą się negocjacje na temat warunków koncesyjnych.
Przedstawienie może być oderwane od realiów, ważny jest
mocny tekst.
Wojewoda powiedział więc dziennikarzom, że rozpoczyna
budowę autostrady, która prowadzić będzie do Watykanu.
Czyżby liczył, że Jan Paweł II zacznie ją budować z
drugiej strony i spotkają się gdzieś w połowie? Nie musi
się papa fatygować, bo od Austrii na południe Włoch jest
już autostrada, wystarczy spojrzeć do atlasu
samochodowego.
Za dekoracje do występu wojewody posłużyły koparki,
samochody ciężarowe, kilku robotników, proboszcz z
miejscowej parafii. Było ognisko, kiełbaski...
Pojechałem na miejsce budowy kilka dni później, aby
zobaczyć, jak postępują prace. Żywego ducha, złamanej
łopaty. Dosłownie nic. Wykarczowano parę drzew, rozorano
trochę wzgórza. Była telewizja, potem wszyscy pojechali.
Wojewoda pomorski wyznał lokalnej "Gazecie Wyborczej": –
Będę posądzany, że robię medialny show, ale lepiej robić
cokolwiek niż nic.
Na szczęście nie jest to teoria dominująca w przyrodzie.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dwa Leppery "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zażyj po użyciu
Działacze katoliccy zwalczają pigułkę, która nie
przerywa ciąży, lecz – przeciwnie – zapobiega
konieczności dokonywania aborcji.
Latem tego roku wybuchła awantura, gdy wyszło na jaw, że
Wojciech Wierzejski (LPR), wicemarszałek województwa
mazowieckiego, wezwał wszystkich w województwie
aptekarzy do bojkotu Postinoru Duo – jedynego legalnego
w Polsce środka antykoncepcji doraźnej. Posługując się
bezprawnie papierem z urzędowym nadrukiem i pieczęciami
pan marszałek dał wyraz swemu osobistemu przekonaniu, że
Postinor uśmierca maleńkie istotki poczęte, straszliwie
szkodzi kobietom i jako taki powinien zniknąć z aptek.
Bo tak twierdzi znany obrońca "życia poczętego", prof.
Bogdan Chazan, na którego Wierzejski się powołuje.
Zrobiła się afera, protestowały główne media i
organizacje kobiece, sami aptekarze natomiast uznali, że
nie mogą bojkotować leku, który jest w Polsce
zarejestrowany i dopuszczony do obrotu. Za te
skandaliczne wybryki – nadużycie funkcji publicznej,
wywieranie presji na aptekarzy, upowszechnianie
fałszywych informacji – Wierzejski nie poniósł żadnych
konsekwencji.
Antykoncepcję doraźną (i wszelką inną) systematycznie
zwalczają media i podręczniki katolickie. Z premedytacją
zaliczają Postinor do środków wczesnoporonnych. Co
najśmieszniejsze, przykościelni autorzy uprzedzają:
Rzetelne informacje można zdobyć, czytając regularnie
prasę katolicką, opracowania i książki wydawane przez
obrońców życia. Ostrzegamy przed publikacjami
postkomunistów czy liberałów, które nawet podpisane
przez osoby z tytułem profesora, często mijają się z
prawdą ("Pomóż ocalić życie bezbronnemu", dodatek do
"Służby Życiu", wyd. II, Kraków 2003).
Czarna propaganda katoli wielu ludziom poważnie zamąciła
w głowach. Federacja na rzecz Kobiet i Planowania
Rodziny wciąż otrzymuje sygnały od osób, którym
niedokształcony ginekolog odmówił zapisania Postinoru
upierając się, że jest to środek wczesnoporonny – jak
słynna francuska pigułka RU 486. Inni z kolei odmawiają
wypisania recepty pod pretekstem, że minęło za dużo
czasu od seksualnej konsumpcji.
Rzeczywiście, kiedyś był to wyścig z czasem: cudowną
pigułkę należało połknąć najdalej godzinę po miłosnych
igraszkach. Spróbujcie dotrzeć w tym czasie do lekarza,
i to kompetentnego, a potem do apteki! Dziś jednak
producent Postinoru Duo informuje, że pierwszą dawkę
(jedną tabletkę) wystarczy zażyć w ciągu 72 godzin po
"niebezpiecznym" stosunku, mamy więc na to pełne trzy
doby. Drugą – 12 godzin później.
Ostatnio napisała do nas Czytelniczka z Krakowa, skarżąc
się, że wprawdzie lekarz bez oporu zapisał jej Postinor,
lecz nie mogła go nabyć w osiedlowej aptece udekorowanej
krzyżem, obrazkiem z Matką Boską i portretem papieża na
dokładkę. Ujrzawszy receptę, pani magister oświadczyła,
że tu się takich świństw nie sprzedaje. Wszystko się
dobrze skończyło, gdyż Kraków ma na szczęście więcej niż
jedną aptekę.
Misją "NIE" nie jest szerzenie oświaty. Jednakże –
wyjątkowo – czujemy się w obowiązku zrobić mały wykład,
żeby dać Wam jakąś broń do ręki na wypadek starcia z
ciemnogrodem.
* * *
Antykoncepcja doraźna (nazywana też postkoitalną, po
stosunku, w nagłych wypadkach) jest metodą zapobiegania
ciąży stosowaną w kilka godzin lub kilka dni po
niezabezpieczonym stosunku seksualnym. Zwróćcie uwagę:
zapobiegania, nie przerywania. To oficjalna definicja
WHO (Światowej Organizacji Zdrowia).
Postinor zawiera dużą dawkę hormonu o nazwie
progestagen. Mechanizm jego działania zależy od tego, w
jakiej fazie cyklu kobieta go zastosuje. Jeśli w
pierwszej fazie, to w ogóle nie dojdzie do owulacji,
jeśli natomiast w drugiej – zapłodniona komórka jajowa
nie będzie mogła zagnieździć się w macicy. A bez jej
zagnieżdżenia, czyli implantacji – co następuje dopiero
w 6 dni po połączeniu się jaja z plemnikiem – w ogóle
nie będzie ciąży.
Czy to jest bezpieczne? Nie zaobserwowano skutków
ubocznych groźnych dla zdrowia. Mogą się zdarzyć
chwilowe mdłości lub wymioty, może też opóźnić się
następna miesiączka. Uwaga – Postinoru nie wolno jednak
nadużywać! Nie jest to lek do stałego stosowania, tylko
"pogotowie ratunkowe" w wyjątkowych sytuacjach.
Czy to jest skuteczne?
Bardzo. WHO szacuje odsetek niepowodzeń na 2–4 proc. Im
wcześniej sięgniecie po Postinor, tym lepiej. Jeśli
weźmie się pierwszą dawkę w pierwszej dobie po "wpadce",
skuteczność wynosi 99 proc. W trzeciej dobie – powyżej
96 proc.
Czy to jest drogie? Postinor Duo kosztuje 55–60 zł.
Nieporównywalnie mniej niż koszt nielegalnej aborcji,
nie mówiąc już o koszmarnych wydatkach na dziecko...
Według danych amerykańskich, antykoncepcja doraźna
redukuje o połowę liczbę aborcji. Tymczasem w Polsce
korzysta z niej zaledwie 0,5 proc. kobiet!
Żeby oszczędzić sobie stresów, mądra dziewczyna
zaopatruje się zawczasu i trzyma Postinor w szufladzie –
na wszelki wypadek. Bo wszystko może się zdarzyć:
zapomnimy wziąć "normalną" pigułkę antykoncepcyjną,
prezerwatywa zsunie się albo pęknie, poryw namiętności
tak nas ogłupi, że nie pomyślimy o żadnym
zabezpieczeniu. Zdarzają się również nieprzewidziane
nieszczęścia – gwałty.
Nie słuchajcie wicemarszałka Wierzejskiego i prof.
Chazana, nawiedzonych lekarzy i aptekarzy; nie czytajcie
bzdur w "Służbie Życiu" i innych katolickich pisemkach.
Obiektywne informacje na temat antykoncepcji doraźnej
znaleźć można na stronach internetowych:
www.federa.org.pl
www.wpadka.pl
www.antykoncepcjapo.pl
Pod adresem www.wpadka.pl znajdziecie nawet listę
lekarzy rekomendowanych przez Federację na rzecz Kobiet
i Planowania Rodziny, którzy w razie potrzeby zapisują
Postinor.
* * *
Żyjemy w kraju, który różni się od cywilizowanej Europy
niemal całkowitym zakazem aborcji i kwitnącym podziemiem
aborcyjnym, brakiem edukacji seksualnej w szkole,
niedorozwojem usług i poradnictwa z zakresu planowania
rodziny. 55 proc. Polaków nie stosuje żadnej metody
zapobiegania ciąży albo wybiera metody mało skuteczne –
stosunek przerywany, kalendarzyk nie bez powodu zwany
"watykańską ruletką". Jedynie 8,3 proc. badanych stosuje
pigułkę hormonalną, 5 proc. – wkładkę wewnątrzmaciczną
(spiralę). Pomroczne władze nie potrafią oszacować
liczby nielegalnych aborcji. Według organizacji
pozarządowych, może to być nawet 200 tysięcy rocznie. W
2001 r. blisko 26 tysięcy nastolatek urodziło dzieci.
Najmłodsza matka miała 12 lat!
Właśnie ogłoszono nową listę leków refundowanych. Wbrew
obietnicom rządu i kolejnych ministrów zdrowia nie
pojawiły się na niej nowoczesne pigułki antykoncepcyjne,
w tym Postinor.
Skoro państwo ma nas głęboko gdzieś, ratujmy się sami.
Autor : D.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Towarzysze i prawiczki
Czknęło hasłem "odpolitycznienia mediów". Dzięki dwóm
kiciarzom z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji,
ministrami zwanych. Absolutnie "apolitycznymi". Pierwszy
to Jarosław Sellin, były aktywista AWS, rzecznik prasowy
premiera Buzka, aktywista Opus Dei, oddelegowany do Rady
w czasach rządów AWS–UW. Drugi to wieloletni poseł Unii
Wolności Juliusz Braun, oddelegowany do Rady przez UW w
ramach partyjnego kontyngentu. Czysty, żywy apolityzm.
Czknęło hasłem "odpolitycznienia mediów", bo Sellin z
Braunem przegrali polityczną rozgrywkę w Radzie.
Nominacje do rad nadzorczych lokalnych rozgłośni
radiowych i oddziałów publicznej tele-wizji. Pokonał ich
konkurencyjny sojusz stworzony z członków ministrów
nominowanych przez SLD, PSL, NSZZ "Solidarność" i
prezydenta Kwaśniewskiego. To właśnie kandydaci z ich
notesów zasiedli w radach, a nie kandydaci z list
Sellina i Brauna. I wtedy zamiast pogodzić się z
polityczną porażką, przegranym się czknęło. Ogłosili, że
właśnie chcieli "odpolitycznić, odpartyjnić media
publiczne". Chcieli wielkiej reformy.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, która wybiera rady
nadzorcze mediów publicznych, pochodzi z czysto
politycznego wyboru. Bo jej członków mianuje polityczny
Senat, Sejm i także polityczny prezydent. Sellin i Braun
ogłosili – też politycznie – iż chcieli przeciąć
polityczną pępowinę członków rad nadzorczych sięgając po
"apolitycznych kandydatów". Nominowanych tym razem nie
przez partie polityczne i koterie towarzyskie, lecz
czyste, szlachetne i arcyapolityczne związki i
stowarzyszenia twórcze. Wara politykom od nominacji,
niech teraz polityka kadrowa zostanie oddana przywódcom
związków twórczych – apelowali.
Taki kit można wciskać początkującym redaktorkom i
zgrzybiałym, emerytowanym profesorom. W czasie walki o
"odpolitycznienie" mediów w jednym z największych
polskich związków twórczych, Związku Artystów Scen
Polskich, doszło do politycznej rozróby. Przeciwko
obecnym władzom ZASP wystąpiła fronda popierająca
poprzedniego prezesa Kazimierza Kaczora oskarżanego o
dopuszczenie do wielomilionowych nadużyć i strat
finansowych. Nie wiem, czy prezes Kaczor jest winien.
Czy działał świadomie, czy straty powstały w wyniku jego
nieuwagi, braku nadzoru. Wiem, że prezes nie jest osobą
"apolityczną". Dzięki poparciu Unii Wolności zasiada
obecnie w Radzie Programowej TVP SA, podobnie jak dzięki
poparciu UW kierował ZASP.
ZASP nie jest obecnie jedynym związkiem twórczym
reprezentującym artystów scen i filmu. Są już nowe
stowarzyszenia. Ich liderzy szukają poparcia polityków,
posłów. Zwłaszcza teraz, kiedy Sejm tworzy ustawy
regulujące byt twórców. Byt jakże marny, bo twórcy w
Polsce nie mają silnych, niezależnych od polityków
reprezentacji. Nie mają, bo literatów formalnie
reprezentują dwa stowarzyszenia pisarzy. Jedno
proprawicowe, drugie prolewicowe. Ani jedno nie skupia
większości pisarzy, zwłaszcza tych młodszych, nierzadko
najzdolniejszych. Dziennikarze mają do wyboru aż
kilkanaście stowarzyszeń. Dwa są najbardziej znane w
środowisku, ale ich nazwy i tak czytelnikom niewiele
powiedzą. Jedno jest silnie prawicowe i zajmuje się
ostatnio głównie krytyką pro-lewicowego prezesa
telewizji publicznej. Drugie lewicowe zajmuje się
głównie problemami dziennikarzy emerytów. Większość
dziennikarzy nie należy do żadnego stowarzyszenia.
Muzycy mają do wyboru kilka stowarzyszeń. Filmowcy
podobnie.
I plastycy też. Wielkość stowarzyszeń, podatność ich na
wpływy polityczne i koteryjne sprawia, że trudno jest
np. uchwalić prawo autorskie. Bo każde stowarzyszenie
ciągnie w swoją stronę, kłóci się o stawki, mizdrzy do
polityków i wzajemnie blokuje. W takiej sytuacji nic
łatwiejszego dla politycznych graczy, jak skłonić
koteryjki ze słabych stowarzyszeń do wyboru
"apolitycznych", ale posłusznych partiom kandydatów.
W Polsce wszystko jest polityczne. Zwłaszcza obłuda,
udawanie, że partie polityczne kierują do rad i zarządów
publicznych mediów swych "apolitycznych" działaczy.
Jeśli oni spartolą, to partie polityczne uchylają się od
odpowiedzialności. To nie nasz człowiek, to tylko
reprezentant "środowiska". Tak nominowani partacze czują
się pewnie i bezkarnie, bo odpowiedzialność za ich błędy
nie obciąża ich politycznych tatusiów, rozmyje się
apolitycznie.
Czknęło hasłem "odpolitycznienia mediów". Śmiesznie i
obłudnie. Media zajmują się polityką. Czemu nie czknie
się zatroskanym o sprawność i przejrzystość publicznych
mediów hasłem ich "jawnego politycznienia"?
Czemu wybierany przez większość SLD-owską czy AWS-owską
członek – minister Krajowej Rady ukrywa swe polityczne
korzenie i powiązania? Czemu oddelegowany do rad
nadzorczych i zarządów fachowiec od mediów ukrywa swą
matkę partię nominującą?
Niech SLD, PSL, a niebawem PiS czy Samoobrona jawnie
mianują swych ludzi i potem biorą za nich
odpowiedzialność. Za fachowość, uczciwość, kreatywność.
Niech obsadzające publiczne media partie będą publicznie
rozliczane za efekty swoich nominatów. Wtedy media będą
może polityczne, ale bardziej sprawne. A tak nominowani
często gęsto prywatyzują powierzone im publiczne dobro.
A kiedy jest źle, to nikt odpowiedzialnym politycznie
być nie chce.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Proszę wstać kabaret idzie
Co trzeba w Polsce zrobić, żeby dostać 15 lat pierdla?
Nic. Każdy może siedzieć za niewinność. "NIE"
przeprowadziło śledztwo w sprawie
Ormianina uznanego za bandytę. Bronimy pochopnie
skazanego człowieka. Sądy bywają ślepe, stronnicze,
niedbałe. Działają przeciw sprawiedliwości.
9 listopada 1999 r. mieszkańcowi Łodzi skradziono
Nissana. Po kilku dniach męski głos w słuchawce
zaproponował wykupienie wozu. Za 10 tys. zł. OK –
powiedział właściciel i zadzwonił na policję. Z
kryminalistami umówił się na 25 listopada, na piątą po
południu. Właściciel samochodu zjawił się w towarzystwie
dwóch policjantów po cywilnemu. Przestępców też było
dwóch. Podczas przekazywania pieniędzy jeden z gliniarzy
rzucił się na młodszego złodzieja. Starszy wyciągnął z
samochodu dubeltówkę i strzelił. Policjanci
odpowiedzieli ogniem. Bandyta z dubeltówką zginął na
miejscu. Drugi uderzył policjanta w twarz i uciekł.
6 grudnia 1999 r. w barze "Soho" w Piotrkowie
Trybunalskim policja zatrzymała Hajka Gieworkiana,
obywatela Armenii. Przebywał w Polsce legalnie, miał
kartę stałego pobytu, jest żonaty z Polką, ma dwoje
dzieci. Decyzją sądu Ormianin został tymczasowo
aresztowany za udział w opisanej wyżej strzelaninie. Po
trzech dniach poszukiwań na policji żona Gieworkiana
nareszcie dowiedziała się, gdzie przebywa jej mąż. Przez
trzy miesiące nie otrzymywała zgody na widzenie.
Zapis wideo z 24 września 2001 r., godz. 11.10:
Kobieta: Im na rękę jest. A słuchaj, ty pójdziesz,
prawdę powiesz i z tą prawdą jaka jest, jaka była tam...
Mężczyzna: Dobrze! Ja się z tego nie wycofuję.
Kobieta: I właśnie, policja tam w czarnych barwach
wychodzi...
Mężczyzna: Ja się z tego nie wycofuję, rozumiesz?
Małgorzata Gieworkian znalazła dokument świadczący o
tym, iż feralnego dnia Hajk Gieworkian odbierał plafon
reklamowy od browarów Żywiec. Przy niej umawiał się z
kierowcą na odbiór przesyłki w barze. Znalazła świadków,
którzy pamiętali, że 25 listopada widzieli Gieworkiana w
Piotrkowie około czwartej po południu. Jeżeli to nie
Gieworkian był na miejscu strzelaniny, to kto? Pani
Gieworkian spotkała się z wdową po zastrzelonym i
uzyskała od niej informację, iż razem z jej mężem był
Piotr B.
Kobieta: A wiadomo, że ty jesteś do Hajka podobny, no...
Mężczyzna: Ale, kurwa, czego ty się u mnie spodziewacie?
Co ja, co ja pójdę, kurwa, i... i...
Baśka I co?
Kobieta: Słuchaj ja wiem, co mówiłeś, że jak będzie Hajk
miał siedzieć...
Mężczyzna: Jeżeli będzie skazany, to ja się, kurwa,
ujawnię, no tak powiedziałem.
Ormianin siedział w areszcie ponad rok. 31 sierpnia pani
Gieworkian zeznała w prokuraturze, iż według jej
informacji drugim uczestnikiem strzelaniny był Piotr –
nazwiska wtedy jeszcze nie znała. Adwokat złożył wniosek
dowodowy do prokuratury. 11 września prokuratura
odmówiła przyjęcia tego wniosku, ponieważ nie udało się
policji ustalić personaliów i adresu osoby poszukiwanej.
Tego samego dnia prokuratorzy zamknęli śledztwo.
Małgorzata Gieworkian wynajęła prywatnego detektywa,
który ustalił dla niej nazwisko Piotra, jego adres,
numer dowodu osobistego, stan cywilny itd. Detektyw w
rozmowie z nami potwierdził, że zajęło mu to nie więcej
niż trzy dni.
Sąd wezwał Piotra B. do stawiennictwa na rozprawie jako
świadka.
Nie stawił się. Dwukrotnie. Za trzecim razem powinien
być doprowadzony. Ale sąd nie był tym zainteresowany.
Kobieta: Słuchaj, ty byłeś na miejscu.
Mężczyzna: No byłem.
Kobieta: Więc prawda znasz jaka jest.
Mężczyzna: No dobrze, ja im powiem, że byłem no i...
Materiał dowodowy był dziurawy jak sito i zmienny jak
kobieta. Jeden z policjantów zeznał w sądzie, ponad rok
po zdarzeniu, że podczas szamotaniny z przestępcą ten
krzyczał do wspólni-ka: "załatw ich!", "zrób z nimi
coś!", podczas gdy w postępowaniu przygotowawczym, dzień
po strzelaninie, pamiętał tylko, że bandyta "coś
krzyczał". Właściciel skradzionego auta zeznał, że w
momencie, w którym oskarżony rzekomo podżegał wspólnika
do strzelania do policji – tamten nawet nie miał w
rękach broni. Sąd w uzasadnieniu wyroku stwierdził, że
oskarżony "wielokrotnie strzelał do policjantów", choć
wedle dowodów strzelił tylko raz.
Policjanci i właściciel Nissana zeznali zgodnie, że
przestępca był człowiekiem o cygańskiej urodzie. Jeden z
policjantów zeznał, że mówił czystą polszczyzną.
Gieworkian nie mówi czystą polszczyzną, w postępowaniu
sądowym brał udział tłumacz z języka rosyjskiego. Na
rozprawie ten sam policjant zaprzeczył swoim
wcześniejszym zeznaniom i powiedział, iż – uwaga –
zapamiętał akcent oskarżonego, bo nie mówił on czystą
polszczyzną.
Sąd uznał zeznania świadków oskarżenia za wiarygodne ze
względu na ich logiczność, konsekwencję, szczegółowość,
wzajemną zgodność, wewnętrzną spójność (!).
Pracownik browarów Żywiec zeznał, że gdy spotykał się z
Gieworkianem w Piotrkowie, była już szarówka. Pod koniec
listopada słońce zachodzi o czwartej z minutami. Z
Piotrkowa do ul. Starorudzkiej w Łodzi jest ponad 50
kilometrów. Nie da się tej odległości przejechać w
czasie krótszym niż 50–60 minut, a w godzinach szczytu
jedzie się ponad godzinę. Taksówkarz zeznał na policji,
że tego dnia jeździł z Gieworkianem po Piotrkowie, kiedy
była szarówka. W sumie – z układu czasu wynika, że
Ormianin nie mógł być obecny przy strzelaninie w Łodzi.
Obrona wniosła o uzyskanie i przeprowadzenie analizy
głosów z podsłuchu, jaki podobno ma policja. Sąd
odrzucił wniosek. Obrona wniosła o odtworzenie nagrania
wideo z pogrzebu zabitego bandyty. Sąd odrzucił wniosek.
Żaden z dowodów rzeczowych (linie papilarne, badania
osmologiczne i biologiczne) nie potwierdził udziału
Ormianina w zdarzeniu. Sąd nie wziął tego pod uwagę!
Mężczyzna: Kurwa, ja wiem doskonale, Basia, ja wiem, że
jak się pokażę, to oni mnie poznają i doskonale...
Dziwne, żeby mnie nie poznali, kurwa, skoro ja wziąłem
od niego siano, kurwa...
Małgorzata Gieworkian w desperacji spotkała się z
Piotrem B. w towarzystwie wdowy po zastrzelonym.
Trzymała w torbie włączoną kamerę wideo i nagrywała
rozmowę, której fragmenty przytaczamy. Pod koniec
rozmowy wyjęła kamerę z torby i sfilmowała Piotra B. Na
zdjęciu widać smagłego, mężczyznę średniego wzrostu.
Wdowa po zabitym potwierdziła słowa i zdarzenia
dotyczące nagrania.
– Wreszcie ktoś się za to wziął
– stwierdziła.
Obrona dostarczyła sądowi taśmę nagraną przez
Małgorzatę. Sąd odrzucił wniosek obrony o jej
odtworzenie.
Za podżeganie do zabójstwa funkcjonariuszy, naruszenie
nietykalności cielesnej i próbę wyłudzenia Gieworkian w
maju 2002 r. został skazany przez Sąd Okręgowy w Łodzi
na 15 lat więzienia.
* * *
Mamy dwie hipotezy:
Hajk Gieworkian jest groźnym przestępcą i trzeba go było
wsadzić za wszelką cenę. Alfonsa Capone wsadzono
przecież nie za zabójstwa, napady, wymuszenia czy
kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, lecz za
niepłacenie podatków. Tyle że Capone naprawdę nie płacił
podatków.
Doszło do jawnej niesprawiedliwości i niesłusznego
wyroku. Nie interesują nas jego przyczyny – czy chęć
zatuszowania nieudolności policji czy tylko niedbałość
sądu i jego brak obiektywizmu. Sąd nie dopuścił dowodów
niewinności oskarżonego! Naruszał prawo podsądnego do
obrony, bo nie interpretował wątpliwości na jego
korzyść. Bez spełnienia tych warunków sąd przestaje być
instytucją wymierzającą sprawiedliwość.
* * *
Będziemy śledzić bieg tej sprawy. Sąd Apelacyjny w
Łodzi, który 18 grudnia rozpatrzy apelację Hajka
Gieworkiana, nie może nie wiedzieć, że w jego rękach
znajdzie się nie tylko los sądzonego człowieka, ale
także opinia o polskim wymiarze sprawiedliwości.
MAREK GAJDA
MACIEJ WIŚNIOWSKI
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zieloni depczą zieleń "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lukry, cukry i syropy
Dosolimy wicepremierowi Kalinowskiemu bo posłodził
producentom cukru w płynie.
W Polsce produkuje się za dużo cukru, który jest
horrendalnie drogi. Ale polski chłop razem z
cukrownikiem mają w sobie taką zajebistą siłę, że
mogliby wyprodukować dużo, dużo więcej niepotrzebnego
cukru po jeszcze wyższych cenach! Zwielokrotniłoby to
zatrudnienie na buraczanych polach i zniwelowało
bezrobocie. Więcej pieniędzy z cukru dla rolników to
awans społeczny i materialny wsi. Umocniłoby to partie
chłopskie, których liczebność w parlamencie zwiększona
poparciem chłopów oznaczałaby zwiększony wpływ rolników
na rządzenie Polską w ogóle. To znowu przełożyłoby się
na programy zwiększenia areału buraka cukrowego i
podniesienie cen produktu finalnego. Dzięki takiemu
samonapędzającemu mechanizmowi za 3 kadencje Sejmu
stalibyśmy się cukrowym mocarstwem. Wówczas prezes NBP –
Andrzej Lepper – zdewaluowałby złotówkę do 30 zł za
dolara. Niskimi cenami zarżnęlibyśmy światową
konkurencję cukrową. A jakby już zagraniczne
cukrownictwo padło – to podnieślibyśmy ceny, że Anglicy
płakaliby gorzkimi łzami słodząc polskim cukrem herbatę.
Wtedy my – chłopi, sól tej ziemi – leżelibyśmy do góry
jajami niczym kuwejckie szejki decydując, kto i za ile
posłodzi sobie, a kto nie.
W Polsce, jak za czasów gospodarki
nakazowo-rozdzielczej, za produkcję i sprzedaż cukru
nadal odpowiedzialny jest rząd. Minister rolnictwa
ustala, ile się cukru wyprodukuje (tzw. kwoty) i jaka
jest minimalna cena sprzedaży. Według zeszłorocznych
wskazań produkcja cukru w Polsce była o jakieś o 500
tys. ton (tj. o 25 proc.) za duża, a jego cena była
wyższa od cen światowych o 100 proc.
Paradoksalne zatem się zdaje, że zagraniczne koncerny
cukrownicze w przetargach o polskie prywatyzowane
cukrownie dadzą nawet łapówkę, żeby je kupić. Gdyby
Gabriel Janowski nie zabronił – to Anglicy i Niemcy
mieliby już wszystkie 76 cukrowni.
Otóż do wyprodukowania tony cukru, którego zbyt rząd
gwarantuje obecnie* za 2000 zł, producent potrzebuje
surowiec za 770 zł. Oznacza to zajebistą rentowność.
Każda zainwestowana w cukier złotówka przynosi 2 zł 60
gr. Czyli jakieś 260 proc. zysku brutto.
Innymi słowy Ministerstwo Rolnictwa, aby zamknąć gęby
175 tysiącom plantatorów buraków, dotuje zachodnie
koncerny, które kupiły polskie cukrownie, a precyzyjniej
– ich prawo do kwot cukrowych po gwarantowanych cenach.
Podział zysków brutto jest 1/3 dla chłopa, a 2/3 dla
mądrali z cukrowni.
Zaraz podniesie się larum, że to nieprawda, bo cukrownie
balansują między zyskiem i stratą. Jeśli wnikliwiej
przyjrzeć się, skąd biorą się wysokie koszty
działalności cukrowni, okazuje się, że powstają one
gdzieś bardzo daleko. Na przykład jedna cukrownia wzięła
kredyt dewizowy na kilkadziesiąt procent, choć normalnie
banki dają takowe na kilkanaście. Obecne wysokie koszty
produkcji cukrowni w sytuacji nadal tańszej siły
roboczej Polsce i światowych cen energii nie mają
zdroworozsądkowego wytłumaczenia poza tym, że są one
sztucznie zawyżane.
Ponieważ w tym biznesie wszyscy okłamują wszystkich i
ciągną w swoją stronę, a chłopem można dowolnie zakręcić
– skończy się to pewnie tak, że cukrownie będą płacić
dostawcom tyle, ile obecnie, żeby tylko żadnego
zabłoconego buraka na cukrownicze place nie przywozili.
Same zaś kupować będą cukier na giełdzie w Londynie.
Robota czystsza i lżejsza, a efekt ekonomiczny ten sam.
Płacimy za tę chorą sytuację, za każdym razem, kiedy
kupujemy kilo cukru za 2 zł z groszami, a nie za 1 zł 10
gr, jak by to wynikało z zasad wolnorynkowej
konkurencji.
W 1996 r. międzynarodowa korporacja pochodzenia
amerykańskiego "Cargill" rozpoczęła na wrocławskich
Bielanach budowę zakładu do przerobu pszenicy na glukozę
i izoglukozę. Przepiękny obiekt z błyszczącej stali za
90 mln dolarów. Amerykanom wolno było budować instalacje
do produkcji izoglukozy o docelowej zdolności
produkcyjnej 120 tys. ton rocznie.
Izoglukoza to środek do słodzenia na skalę przemysłową
napojów, lodów i niektórych słodyczy. Doskonale
zastępuje krystaliczny cukier, a ze względu na
praktyczną postać syropu jest przez przemysł spożywczy
bardziej pożądana. Surowiec do produkcji 1,4 tony syropu
o słodkości tony cukru kosztuje producenta 1000 zł.
Skomputeryzowana fabryka zatrudnia 140 osób, daje pracę
1500 podwykonawcom i zapewnia zbyt 5000 producentom
pszenicy. Produkcja jej jednak w oczywisty sposób
zagraża lobby cukrowniczemu. Może ograniczyć sprzedaż
cukru o 5 proc. Amerykanie musieliby być amatorami, żeby
nie zdawać sobie z tego sprawy.
W 2001 r. prezydent podpisał ustawę cukrowniczą,
wymyśloną zresztą przez lobby cukru, które chciało
limitować kwotę produkcji izoglukozy do 17 tys. ton.
Gdyby ten zapis miał się utrzymać, precyzyjny biznesplan
Amerykanów szlag by trafił. W tej sytuacji 5000
rolników, producentów buraków, podnosi głowy i trafia do
Samoobrony, gdzie ich argumenty znajdują podatny grunt.
Na jesieni ubiegłego roku w Ministerstwie Rolnictwa
panem był Balazs, który wraz z AWS-owską świtą miał w
perspektywie przegrane wybory. Nikt więc nie miał głowy
do tego, by pilnować ustawowego terminu wyznaczenia kwot
cukrowych. Martwiono się wyłącznie o własne dupska.
"Cargill" zaś czekała wielka niewiadoma – nowe
kierownictwo ministerstwa z Romanem Jagielińskim lub
Jarosławem Kalinowskim u steru.
Do ministerstwa trafiały liczne ekspertyzy i wnioski, z
których wynikało, że zapotrzebowanie w Polsce na
izoglukozę kontrahenci określają na 60 tys. ton.
Cukrownicy naciskali, że izoglukoza jest przy
nadprodukcji cukru w Polsce niepotrzebna. Najlepiej by
było, gdyby Amerykanie fabrykę zamknęli.
Udaliśmy się do firmy konsultingowej, która zajmuje się
lobbingiem, z hipotetycznym problemem: ile by to
kosztowało i jakby się mogłoby to odbyć, gdyby firma
"Cargill" zwróciła się z prośbą o poradę, ułatwiającą
ministrowi rolnictwa podjęcie decyzji ustanawiającej
kwoty izoglukozy na właściwym poziomie.
Specjaliści ci ocenili, że porada taka kosztowałaby u
nich 150 000 zł plus VAT. Ich usługa polegałaby na
odnalezieniu w Ministerstwie Rolnictwa takiego
człowieka, którego nowa ekipa
nie wypierdoli, czyli nie związanego z AWS, do którego
nowy minister
będzie miał spore zaufanie no i żeby można z nim
negocjować na jakimś neutralnym gruncie.
I proszę Pana, Ministrze Kalinowski, przyszło nam na
myśl nazwisko takiej osoby. Bo jak Pan Minister pewnie
pamięta, już na pierwszym posiedzeniu nowego rządu, 31
października, podpisał Pan rozporządzenie pozwalające
produkować 40 tys. ton izoglukozy, to jest tyle, ile
produkują Francja i Włochy do kupy. Jest to niemal tyle,
na ile opiewają kontrakty podpisane przez "Cargilla" na
najbliższy rok.
* Dane dotyczą roku 2001, ponieważ tegoroczna kampania
cukrownicza rozpocznie się jesienią.
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Proboszcz Roku
Katolicka Agencja Informacyjna i Redakcja Katolicka TVP
S.A. ogłosiły konkurs na Proboszcza Roku. Redakcja „NIE”
pragnie wysunąć kilka kandydatur księży, którzy głęboko
i na zawsze zapadli w serca wiernych i na długo
pozostaną w ich pamięci:
- Ksiądz Tadeusz N., którego sąd w Strzyżowie skazał na
3 lata pudła za śmiertelne potrącenie 11-letniej
dziewczynki, ucieczkę z miejsca wypadku i nieudzielenie
pomocy.
- Podobnie ksiądz proboszcz z Filipowa Wacław P., który
w centrum Suwałk potrącił 8-letniego chłopca i uciekł z
miejsca wypadku.
- Zbigniew Sz., proboszcz z Połomi (Lubelskie),
aresztowany na trzy miesiące z racji ciążącego na nim
podejrzenia o wieloletnie molestowanie dziewczynek.
- Ksiądz proboszcz ze Słowina Jerzy U. oskarżony o
seksualne wykorzystanie chłopczyków.
- Ksiądz Wincenty P. skazany przez sąd w Łęczycy na trzy
lata za pedofilię.
- Ksiądz z Zawoi wykonujący pornograficzne zdjęcia
swoich małych podopiecznych.
- Poważnie trzeba traktować kandydaturę księdza
proboszcza ze Zwiernika koło Pilzna, którego parafianie
pobili i usunęli siłą z plebanii, a także wygnanego z
parafii w Braciejówce (pod Olkuszem) proboszcza Jacka D.
(Nie uwzględniamy księdza proboszcza z Białej koło
Częstochowy, po którego parafianie przyjechali z taczką,
ale który zdołał uciec z plebanii).
- Naszym faworytem jest ksiądz proboszcz z Mrągowa,
któremu pro-kuratura zarzuca przynależność do grupy
przestępczej i wskazywanie szantażystom innych księży,
którym podsuwali prostytutki i filmowali w intymnych
sytuacjach.
- 39-letni kapłan z Proszowic, który wprowadzał do
obiegu fałszywe euro.
Postanowiliśmy nie wysuwać kandydatur księży, którzy
zawdzięczają rozgłos zaledwie jeździe po pijaku. Dlatego
nie mają szans na naszą nominację m.in.
- Ksiądz biskup Andrzej Ś. (1,5 roku w zawiasach za
spowodowanie wypadku po pijanemu).
- Ksiądz Marian K. z podszczecińskiej Stępnicy
zatrzymany z 3 promilami i legitymujący się fałszywym
prawem jazdy.
- Kapłan z Abramowa, który rąbnął w furmankę mając 1,72
promila.
- Ksiądz komandor porucznik, kapelan 8. Dywizji Obrony
Wybrzeża ze Świnoujścia, który jeździł po pijaku nocą w
Lublinie.
- 43-letni proboszcz z parafii spod Skarżyska-Kamiennej
(zaledwie 1,2 promila).
- 40-letni proboszcz spod Międzyrzecza, który pod
Zieloną Górą doprowadził po pijaku (1,7 promila) do
czołowego zderzenia.
- 63-letni ksiądz, który we wsi Zastocze wjechał po
pijaku pod pociąg relacji Białystok–Ełk.
Konkurs trwa do 20 lutego. Niech zwycięży najlepszy!
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Unią i Pracą ludzie się bogacą
W małżeństwie z SLD Unia Pracy traci niewinność!
Przedstawiamy jej barona pomorskiego.
W ubiegłym roku pisaliśmy o Tomaszu Maszynowskim, szefie
pomorskiej Unii Pracy, który prywatyzował państwową
firmę Agroma. Tak ją skutecznie prywatyzował, że firma
koniec
końców padła na pysk, a przy okazji kilku cwaniaków
nieźle się wzbogaciło ("NIE" nr 48/2003). Próbowaliśmy
się wówczas spotkać z Maszynowskim, ale przez telefon
odmówił. Na uwagę, że skarb państwa poniósł duże straty
przy prywatyzacji Agromy, rezolutnie odpowiedział: –
Skarb państwa jest na tyle silny, że sobie poradzi.
I proszę! Prorok! Państwo sobie radzi jak może. Tomasz
Maszynowski wraz z kolesiami, z którymi firmę
prywatyzował, został zatrzymany przez państwowe psy z
Centralnego Biura Śledczego, państwowy sąd zdecydował o
trzymiesięcznym areszcie dla całej paczki, a państwowa
prokuratura stawia im zarzuty. Kolesiom Maszynowskiego
zarzuca wyłudzenie 8 mln zł, a samemu Maszynowskiemu
działanie na szkodę firmy. Sprawa jest podobno
rozwojowa. Grozi mu do 10 lat.
* * *
Prezesem państwowej Agromy był Tomasz Maszynowski od
roku 2000. Z marszu przystąpił do prywatyzacji firmy. Z
tej prywatyzacji powstała Agroma-Goya. Skarb państwa
wniósł majątek przedsiębiorstwa i objął 40 proc.
udziałów, prywatna firma Gaja z Dolnego Śląska wniosła 8
mln zł w gotówce. Prezesem nowego tworu pozostał
Maszynowski. On też szybciutko podpisał dość kuriozalne
umowy ze swoim "prywatyzatorem", czyli Gają: o
udzielenie licencji know-how na stworzenie sieci
franchisingowej na 2550 tys. zł, o udzielenie znaku
towarowego "Gaja" na 950 tys. zł, dwóch pożyczek na 1800
tys. zł i 500 tys. zł oraz przekazania w depozyt 2200
tys. zł. Razem dokładnie 8 mln zł. Tyle, ile Gaja
wniosła wcześniej do prywatyzowanej Agromy. Ot, z
jednego konta przepłynęło na drugie i potem w drugą
stronę. Właśnie tymi uroczymi transakcjami zajmuje się
prokuratura.
Sprywatyzowana Agroma-Goya zaczęła się staczać po równi
pochyłej. Dzisiaj ma ok. 3 mln długów. Toczy się wobec
niej prawie 90 postępowań sądowych o spłatę długów.
Następca Maszynowskiego w Agromie zastał kompletny chaos
w dokumentach. Nie było księgowego ani kadrowca. Konta
bankowe były zajęte przez komornika. Odcięte telefony i
ogrzewanie. Działalność całej firmy była sprowadzona do
minimum, pracownicy dostawali jakąś kasę, ale w ratach i
z opóźnieniem. To, że spółka nie była zarejestrowana w
KRS, to już przy tym drobiazg.
Maszynowski, jak mu się już zaczęło palić pod
siedzeniem, poszedł w lutym 2003 r. na zwolnienie
lekarskie (pobierając rzecz jasna kasę z Agromy).
Nowy prezes Agromy po kontroli członków rady nadzorczej
z ramienia Ministerstwa Skarbu Państwa i wobec
przedłużającego się zwolnienia lekarskiego
Maszynowskiego machnął do niego pismo z prośbą o
wyjaśnienia, co tu się działo. Maszynowski odpisał mu
konkludując: Okazywana przez Pana niemoc, bezradność,
ukazywanie faktów w krzywym zwierciadle (...) bardzo
poważnie godzi w piastowane przez Pana stanowisko.
Na zwolnieniu Maszynowski był do końca maja, co nie
przeszkadzało mu świadczyć pracy w innych miejscach.
Równocześnie z prezesowaniem Agromie pracował jako
zarządca komisaryczny w PKS w Gdyni. Jego ekonomiczne
przygody w PKS też są bardzo ciekawe.
* * *
W PKS w Gdyni zatrudnionych jest około 200 osób. Z
grubsza licząc przedsiębiorstwo karmi 500 gąb.
PKS wozi autobusami ludzi. Auto-busy są na benzynę. Aby
to się opłacało, trzeba benzynę kupić jak najtaniej. Tę
prostą prawdę rozumie chyba każdy, nawet jeśli nie
skończył ekonomii i ma tylko wykształcenie podstawowe. W
PKS rozumiano to całymi latami – przedsiębiorstwo miało
więc własne stacje paliwowe, gdzie tankowały autobusy.
Maszynowski jako zarządca komisaryczny wynajął jednak w
2000 r. PKS-owską stację paliw spółce Oktan. I w spółce
Oktan PKS kupował paliwo. Maszynowski nie tylko
wydzierżawił
stację spółce, ale "wynegocjował" stawki średnio od 10
do 30 proc. wyższe za litr paliwa. Wyższe! Głupi, czy
co? – zapyta ktoś. Sami byśmy się dziwili, gdyby nie
fakt, że w składzie Rady Nadzorczej spółki z o.o. Oktan
znajdujemy nazwisko Tomasza Maszynowskiego oraz jego
żony Barbary Maszynowskiej.
To, że Maszynowskiemu problemy ekonomiczne są
najwyraźniej obce, to jakoś by się jeszcze dało
wytłumaczyć. Legitymuje się co prawda wykształceniem
wyższym niż podstawowe, ale nie w dziedzinie ekonomii.
Jednak to, że podpisanie takiej umowy może nasunąć komuś
głupie skojarzenia, powinien kumać jako absolwent
wydziału prawa uniwersytetu.
W połowie 2003 r. także tę posadkę musiał opuścić. Trzy
dni po tym, jak Maszynowski przestał być zarządcą
komisarycznym w PKS w Gdyni, spółka Oktan przysłała do
PKS pismo informujące, że zgodnie z pkt. 2 aneksu do
wcześniejszej umowy podnajęła stację paliwową spółce
Oktan Plus, cedując na nią wszystkie prawa i obowiązki.
Oktan i Oktan Plus zawarły umowę na 10 lat. Zgodnie
bowiem z pkt. 2 najemcy wolno oddawać przedmiot najmu
bez zgody wynajmującego w podnajem osobom trzecim. Co
ciekawe pkt 2 aneksu znajduje
się w umowie, która przechowywana jest w segregatorach w
PKS, nie ma go natomiast w umowie, która znajduje się w
pomorskim Urzędzie Wojewódzkim sprawującym nadzór
właścicielski nad PKS.
Maszynowskiemu powierzono funkcję zarządcy
komisarycznego w PKS w 1999 r. W roku 2000 – pierwszym
roku jego działalności – firma wykazała jeszcze ok. 150
tys. zysku, w 2001 r.
zanotowano 160 tys. zł strat, w 2002 r. straty wyniosły
już 530 tys. zł, w lipcu 2003 r. – gdy zdejmowano go z
funkcji zarządcy – straty wynosiły ok. 440 tys. zł. Ale
bylibyśmy głęboko niesprawiedliwi twierdząc, że to
jedynie umowa z Oktanem spowodowała takie straty.
Przykładów na to, że lider Unii Pracy na Pomorzu robił
sobie w państwowym przedsiębiorstwie, co chciał, można
by przytoczyć więcej. Na przykład zwolnił w PKS
dyrektora technicznego z długoletnim stażem, a przyjął w
to miejsce swojego zastępcę z Unii Pracy. Ponieważ
następca Maszynowskiego w PKS skierował sprawę do
zbadania prokuraturze, Maszynowski niewątpliwie będzie
miał okazję złożyć i w tej sprawie wyjaśnienia. Jedyne,
czego może się nie obawiać, to aresztu, bo przecież
siedzi już w związku z Agromą.
* * *
Tomasz Maszynowski był na Pomorzu ważnym politykiem.
Szefował Unii Pracy w Pomorskiem od 1999 r. (złożył
rezygnację w drugiej połowie 2003 r.). W strukturach
partyjnych postrzegany jako lojalny stronnik Marka Pola.
Jedna z pracownic PKS napisała do Pola w sprawie
Maszynowskiego list we wrześniu 2002 r. Z prośbą o
interwencję. Pozostał bez odpowiedzi. Pracownica PKS
złożyła we wrześniu 2002 r. skargę na Maszynowskiego do
gdańskiej delegatury NIK. Odpisano jej, że przyślą
kontrolę w stosownym czasie, jak będzie okazja. Za
czasów Maszynowskiego żadna kontrola w PKS się nie
zjawiła. Dopiero jego następca sam sobie zamówił NIK.
Tomasz Maszynowski jest radnym sejmiku wojewódzkiego.
Wiceprzewodniczącym Komisji Budżetu i Finansów (z braku
przewodniczącego pełni główną funkcję). Nadal jest
członkiem UP. Po wyborach samorządowych powiedział
jednej z trójmiejskich gazet, że wstąpił do UP, gdyż jej
program najbardziej odpowiadał jego poglądom. Miejmy
nadzieję, że program Tomasza Maszynowskiego nie jest
programem całej Unii Pracy. Miejmy też nadzieję, że
nikomu z politycznych kolegów Maszynowskiego nie
przyjdzie do głowy za niego składać poręczeń.
Dlaczego Maszynowskiemu, lokalnemu liderowi jednej z
partii, powierzano stanowiska prezesa jednej państwowej
firmy i zarządcy komisarycznego drugiej (a jeszcze
dołożono radę nadzorczą w gdańskim porcie)? Dlaczego
nikt jego działalności nie kontrolował, choć były listy,
skargi, sygnały? Teraz mleko się wylało.
Prawdziwą patologią w tym kraju nie jest działalność
różnych Maszynowskich. To się zdarza wszędzie. Patologią
jest to, że nieprawości uchodzą Maszynowskim bezkarnie.
Do czasu.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Protestanci won
O wrocławskim spotkaniu prezydentów Kwaśniewskiego i
Chiraca oraz kanclerza Schrödera informowały wszystkie
media. Ze szczegółami. Nie wszystkimi.
Na wrocławski Rynek rzeczywiście przybyły tłumy. Nad
głowami fruwały prounijne baloniki, pod stopami
szeleściły ulotki za referendalnym "tak". Sielanka, o
której marzą wszyscy szczerze zatroskani o wynik
czerwcowego głosowania. Ja też.
Drobnym dysonansem w tej bajkowej scenografii była
dwójka młodych ludzi z transparentami. Mężczyzna mniej
więcej 30-letni i na oko 16-letnia dziewczyna.
Transparenty były w kilku językach. Żaden nie był
antyunijny. Nawiązywały do tego, o czym mężowie stanu
rozmawiali. Oto treść kilku z nich: "Jestem polskim
żołnierzem. Za dolary okupuję dowolne kraje. Teraz może
być Francja" (po francusku); "Jestem okupantem do
wynajęcia. Tylko poważne oferty. Wskaż nazwę kraju i
wynagrodzenie" (po angielsku); "To, że my Polacy byliśmy
okupowani podczas II wojny światowej, nie znaczy, że
wolno nam teraz mścić się na innych i okupować Irak" (po
hiszpańsku); "Czy Irak jest właściwym miejscem pobytu
dla Polaków?" (po niemiecku). Jedyny anons w języku
polskim wzywał: "Polaku i Polko! Już teraz wybierz kraj
do okupacji dla swoich dzieci".
Prawdopodobnie nieznajomość języków obcych ochroniarzy
przesądziła o tym, że młodzi manifestanci przeszli bez
przeszkód przez wszystkie policyjne bramki i stanęli
przy samej trasie przejazdu prezydencko-kanclerskich
limuzyn. Metr, może półtora od ich aut. Dzięki temu, że
innych transparentów w ogóle tu nie było, wszyscy trzej
przywódcy zatrzymali swój wzrok właśnie na
transparentach tej dwójki. Na twarzy kanclerza Schrödera
pojawiło się najpierw zdziwienie, a potem szczery
uśmiech.
Ledwo prezydenci przejechali, manifestujący duet
otoczyli inni panowie, też w cywilu. Bardzo uprzejmie
kazali iść przed sobą. Na placu Solnym dwuosobową grupę
rozdzielono. Dziewczynę spisano na podstawie szkolnej
legitymacji. Zakazano jej dalszego manifestowania, a
nawet wchodzenia na Rynek. Mężczyznę odciągnięto w drugą
stronę i dokładnie przeszukano. Zabrano mu kilka kartek
z antywojennymi hasłami. Na oczach gapiów i dziennikarzy
połamano transparenty. Jemu też zabroniono wchodzenia na
Rynek i pogrożono nie istniejącym już kolegium.
Byłam bardzo blisko i uważnie obserwowałam to, co się
dzieje. Uważam, że jedynymi osobami, które nie
przestrzegały europejskich standardów podczas tego
wydarzenia, byli umundurowani i nie umundurowani stróże
prawa. Wygląda na to, że dawno nie czytali konstytucji.
Przecież jej art. 54 zapewnia każdemu wolność wyrażania
swoich poglądów. Przepis ten jest jednym z przejawów
podstawowej zasady wyrażonej w art. 31 konstytucji,
zgodnie z którą wolność człowieka podlega ochronie
prawnej. Ten ostatni przepis przywołuję na wszelki
wypadek, mając na uwadze też tajnych i nie tajnych
funkcjonariuszy, że ograniczenie konstytucyjnych praw i
wolności nie może naruszać ich istoty. Dwójka ludzi z
napisami i zamkniętymi ustami w żadnym razie nie mogła
być uznana za zgromadzenie, nie mogła więc podlegać
zasadom przyjętym w ustawie, o której mowa w art. 57
konstytucji.
Później dopiero pomyślałam sobie, że może termin, którym
się posłużyli ci manifestanci, nie był politycznie
poprawny – "okupacja", zamiast "stabilizacji". Dlatego
pozwolę sobie wyjaśnić, że właśnie w dniu wrocławskiego
spotkania USA i Wielka Brytania złożyły w ONZ wnio-sek o
przyjęcie uchwały. Obydwa zwycięskie państwa bez ogródek
posługują się we wniosku terminem "okupacja Iraku". Gdy
usłyszałam to w radiu, zaraz pomyślałam, że trzeba teraz
będzie z tą "stabilizacją" skończyć...
Dobrze wiem, że dla pana prezydenta Kwaśniewskiego nasza
konstytucja jest święta. Sam o tym napisał w obszernym
liście do gimnazjalistki, który bardzo sobie cenię i
zachowam w albumie do końca życia. Może więc teraz pan
prezydent napisze jakiś list do tych panów w mundurach i
bez... Z nimi do Unii wchodzić trochę wstyd.
Autor : Marysia Zaporowska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Po co komu dziesięć palców "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sarkofag Kwiatkowskiego "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ekscelencja Nieczystość
Komentując dla dziennikarzy pozostanie w Poznaniu
rozrywkowego abepe Paetza jego następca abepe Gądecki
powiedział, że nie należy wyrzucać za burtę nieczystych
albo tych, których uważamy za nieczystych. Bo gdyby tak
było łódź Kościoła już dawno byłaby próżna. Piękna
metafora nasuwa przypuszczenie, że dziurawa łódź
Kościoła pełna jest brudnej wody, bo opłukującej tych,
którzy tą łodzią płyną.
R
Święta prawda
Ks. Tomasz Węcławski, znany z „Tygodnika Powszechnego”
via „Gazeta Wyborcza” demaskator abp. Paetza, wzbudził
ogólny zachwyt swą odwagą, uczciwością, wnikliwością,
chociaż to profesor z uniwersytetu. Ów dziekan teologii
opowiada o sprawie Paetza: W sierpniu 2001 r. pojawiła
się pierwsza publikacja na ten temat w „Faktach i
Mitach”. Choć to antykościelne pismo nie jest
wiarygodne, był to ostateczny sygnał, że – mówiąc
obrazowo – „zupa jest rozlana” i coś trzeba zrobić.
Wielu oczekiwało, że sprawa tej publikacji zostanie
wyjaśniona na drodze sądowej. Archidiecezja Łódzka,
która wygrała proces z „Faktami i Mitami”, pokazała, że
to jest możliwe. Widocznie teologia moralna powiada, że
nie jest wiarygodne czasopismo ogłaszające prawdę, skoro
jest antykościelne w odróżnieniu od prokościelnego a
kłamiącego. I że tygodnik podający prawdę należało o tę
prawdę pozwać do sądu, gdzie archidiecezja, jak by nie
było, może przecież wygrywać.
J
Czy żaba to świnia
Ekolodzy twierdzą, że sytuacja morskich żółwi, ginącego
gatunku wyżeranego przez Meksykanów, mocno się poprawiła
dzięki dobremu panu papieżowi z Polski, który ogłosił,
że żółwie mięso jest mięsem, a nie rybą, więc nie wolno
go jadać w post. Błagamy Jana Pawła II, żeby zechciał
ogłosić, że poseł Andrzej Lepper jest mięsem, a nie
ziemniakiem, zanim go całkiem pożre liberalna prasa.
Łeb trybunalski
Edward Wende, mecenas ze złamaną karierą parlamentarną,
teraz na bezrobociu w Trybunale Stanu, zabrał głos w
dyskusji o regułach używania broni. Broń mam od dawna,
ale tylko raz prawdopodobnie ocaliłem dzięki temu życie
żony i swoje. Spacerowaliśmy brzegiem morza. Nagle
zobaczyłem, że zbliża
się do nas trzech bardzo podejrzanie wyglądających
mężczyzn. Poprosiłem żonę, by szła prosto, a ja
postraszę
ich, strzelając w pobliski pieniek. Wspomnienie mecenasa
Koniaczka nasuwa dwie uwagi. Pierwsza ogólna: więcej mu
nie dolewać. Gdyby każdy człowiek na widok trzech
zbliżających się mężczyzn, których wygląd jest dla niego
podejrzany, uważał, że zagraża to życiu żony i jego,
więc wyciągał broń, powszechna wojna termojądrowa byłaby
dla ludzkości nerwowym wybawieniem. Druga szczegółowa:
tchórzliwy pan Wende strzelał nie w ten, co potrzeba
pień, przez co nie było to niestety
samobójstwem.
U
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przeleciec Polskę cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Język wiary
Zaczynamy nowy cykl. Będziemy prezentować co trafniejsze
przykłady opisywania świata przez szkolnych katechetów.
Dosłownie – żeby nie było, że manipulujemy i złorzeczymy
bliźniemu.
Pierwsza porcja pochodzi z jednej ze szkół w Łodzi.
* muzyka młodzieżowa – szatanizm;
* Miłosz – mason;
* Owsiak – zdegenerowany dekadent;
* Jezus był Żydem, bo nie było jeszcze chrześcijaństwa;
* Wszystko, co nie jest Kościołem katolickim, jest
sektą;
* prezerwatywa – narzędziem zbrodni;
* temperament – dopustem szatana;
* telewizja – wysysacz moralności;
* krzyżowcy nie byli zbrodniarzami, bo co dla krzyża, to
nie zbrodnia;
* Darwin pochodzi od małpy, my nie.
Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach
religii.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gdańsk padnie cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sieć cicho "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Skarbysyny
Małe afery trzęsą Polską. Duże przechodzą bokiem i
bezkarnie. Oto jak odchudzono skarb państwa o 1,5 mld
zł.
Spóła akcyjna Towarzystwo Obrotu Nieruchomościami AGRO
powstała w roku 1992. Od początku aż do 2003 r. 99,97
proc. akcji należało do Agencji Własności Rolnej Skarbu
Państwa. Reszta była (i jest) w rękach osoby prywatnej,
tj. fizycznej. Założenia były szlachetne. TON AGRO
utworzono po to, żeby podwyższać standard gruntów
wniesionych aportem do spółki przez Agencję i następnie
sprzedawać je z zyskiem. AWRSP wnosiła do spółki
nieruchomości przejęte od skarbu państwa, który miał na
tym interesie zarobić krocie. Wyszło całkiem inaczej:
obłowiło się przede wszystkim dziewięć spółek zależnych
od TON AGRO (członkowie zarządów zarabiali po kilkaset
tysięcy rocznie), a skarb państwa musiał obejść się
marnymi resztkami. Szacuje się, że tylko na jednej
transakcji przeprowadzonej za pośrednictwem wrocławskiej
filii TON AGRO państwo dostało w plecy ok. 20 mln zł.
Takich podejrzanych transakcji było mnóstwo.
Mimo że TON AGRO obracała mieniem skarbu państwa, w
obiegu prawnym funkcjonowała jak każda spółka prawa
handlowego i wobec tego nie musiała organizować
przetargów na zbywane grunty. W rezultacie
wielomilionowy majątek publiczny wymknął się spod
kontroli i wyprzedawany był według dowolnych zasad
ustanowionych przez władze spółki.
Agencja to nie skarb
W 2002 r. sprawą zainteresowało się poznańskie
Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych Rezaspo.
Wystosowało ono pismo do Ministerstwa Sprawiedliwości:
AWRSP jako akcjonariusz spółki akcyjnej TON Agro w
czasie ostatnich lat przeniósł własność gruntów Skarbu
Państwa na wymienioną spółkę jako pokrycie aportowe
nowoutworzonych akcji. (...) W efekcie tych czynności
wzrósł niepomiernie majątek tej spółki (...) grunty te
zostaną zapewne sprzedane, a dochody z tej sprzedaży
zostaną przeznaczone na działalność spółki. Efekt prawny
i finansowy polega przede wszystkim na tym, że AWRSP
pokryła swoje akcje (a nie Skarbu Państwa) w kapitale
akcyjnym spółki mieniem innej osoby prawnej; było to
mienie społeczne. W efekcie Skarb Państwa utracił
własność gruntów na rzecz spółki, której nie jest
udziałowcem ani akcjonariuszem.
Wydaje się nam, że pokrywanie własnych akcji mieniem
osoby trzeciej jest prawnie niedopuszczalne, a sposoby
przeprowadzenia tej operacji zasługują na niezwykłą
rozwagę. Nie ma bowiem wątpliwości, że AWRSP nie jest
Skarbem Państwa. AWRSP jest niezależnym podmiotem pod
względem prawnym i finansowym.
To nie ten resort
Ministerstwo Sprawiedliwości (Departament
Legislacyjno-Prawny) odpowiedziało szybko, lecz
zdawkowo:
Ministerstwo Sprawiedliwości nie jest uprawnione do
dokonania takiej oceny. (...) zwierzchni nadzór nad
Agencją sprawuje Minister Skarbu Państwa. Jeżeli
stowarzyszenie Rezaspo powzięło uzasadnione podejrzenia
(...) co do legalności i zasadności działań Agencji,
może ono zawiadomić o tym ministra nadzorującego
Agencję, a jeśli jest to uzasadnione okolicznościami
sprawy – także właściwe organy ustawowo powołane do
kontroli państwowej lub strzeżenia praworządności. Z
odpowiedzi tej może płynąć niepokojący wniosek – że
podległa Ministerstwu Sprawiedliwości Prokuratura
Krajowa nie jest wbrew powszechnemu mniemaniu instytucją
powołaną do strzeżenia praworządności. Na tym wymiana
korespondencji się nie zakończyła. Mimo że Rezaspo w
kolejnych pismach wprost domagało się potrak-
towania swoich wystąpień jako zawiadomienia o
przestępstwie, nigdy nie wszczęto w tej sprawie żadnego
postępowania.
Wszystko cacy
Stowarzyszenie zaczęło bombardować pismami również
Ministerstwo Skarbu Państwa. W listopadzie 2002 r. z
Departamentu Reprywatyzacji i Udostępniania Akcji
nadeszła odpowiedź, z której można wnosić, że
działalność Agencji odbywała się na podstawie
obowiązujących przepisów. Jednym słowem – wszystko
cacy. Napomknięto jednak, że w wyniku przeglądu
regulacji prawnych obowiązujących w dziedzinie
wykonywania uprawnień przysługujących Skarbowi Państwa w
stosunku do mienia powierzonego AWRSP, w Ministerstwie
Skarbu Państwa został przygotowany projekt ustawy o
zmianie ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi
Skarbu Państwa.
Zgodnie z zapowiedzią w roku 2003 weszły w życie nowe
przepisy regulujące stosunki pomiędzy Agencją i spółkami
z jej udziałem a skarbem państwa. Na ich podstawie
zlikwidowano AWRSP, a w jej miejsce powołano do życia
Agencję Nieruchomości Rolnych. Artykuł 5 punkt 5 ustawy
o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi skarbu państwa
uzyskał następujące brzmienie: Akcje i udziały w
spółkach nabyte przez Agencję za mienie Skarbu Państwa
(...), a także akcje i udziały przejęte przez Agencję,
jako mienie Skarbu Państwa pozostałe po likwidacji
państwowych przedsiębiorstw gospodarki rolnej, podlegają
przekazaniu ministrowi właściwemu do spraw Skarbu
Państwa, w terminie 14 dni od dnia ich objęcia lub
przejęcia, w formie protokołu zdawczo-odbiorczego.
Jak traci rząd
Stowarzyszenia Rezaspo wcale nie usatysfakcjonowała ta
zmiana przepisów wymuszona między innymi naciskami z
jego strony. Napaleńcy wysłali do Ministerstwa Skarbu
Państwa kolejne pismo: Głębokie nasze zaniepokojenie
budził i budzi fakt, że wieloletni proceder łamania
prawa i zabierania państwowej własności odbywał się pod
okiem i nadzorem Ministerstwa Skarbu. Nie wiadomo
dlaczego sprzeczne z prawem działania musiano regulować
zmianą ustawy. Jest to naszym zdaniem działanie
bezprecedensowe i winno być niezwłocznie wyjaśnione.
Przedstawili też dane, z których wynika, że straty
spowodowane zaborem mienia państwowego wnoszonego przez
Agencję jako pokrycie własnych akcji w spółce akcyjnej
TON AGRO wynoszą ok. 1,5 mld zł.
Skąd ta gigantyczna kwota? Zdaniem Rezaspo, skarb
państwa stracił tak wiele, bo Agencja Własności Rolnej
Skarbu Państwa wnosząc aportem grunty do spółki TON AGRO
zaniżała ich wartość. Jako przykład podają nieruchomość
w Moczyłach (gmina Kołbaskowo) – wartość na potrzeby
aportu została oszacowana na niecałe 1,4 mln zł,
tymczasem wartość rynkowa tego terenu wynosiła blisko 15
mln zł.
Słynna jest transakcja przeprowadzona przez TON AGRO w
Warszawie. AWRSP wniosła do spółki ok. 40 hektarów
gruntu położonego na Targówku.
Aport wyceniono na ok. 9,5 mln zł. Wkrótce TON AGRO
ziemię tę sprzedała po kawałku. Tylko za 8 hektarów
dostała ponad 8 mln zł. Przykłady można mnożyć.
Korupcyjna nowelizacja
Co działo się z forsą po spieniężeniu przez TON AGRO
gruntów skarbu państwa? W roku 2002 NIK przeprowadziła
kontrolę w spółkach z udziałem Agencji Własności Rolnej
Skarbu Państwa.
Jako niecelowe i niegospodarne Najwyższa Izba Kontroli
oceniła zwiększenie, w okresie objętym kontrolą,
zaangażowania kapitału AWRSP w spółkach prawa handlowego
z jej udziałem. (...) W szczególności negatywnie
oceniono zwiększenie z 11,6 mln zł do 114,5 mln zł (ok.
10-krotne) zaangażowanie kapitału w Towarzystwie Obrotu
Nieruchomościami "AGRO" S.A. – spółki z 99,97% udziałem
AWRSP – na co wydatkowano kwotę 140,0 mln zł. Kapitały
te pokryto wkładami pieniężnymi w wysokości 35 mln zł, a
głównie (76,4%) wniesionymi aportami w postaci gruntów o
powierzchni 618,8 ha (...) W badanym okresie Agencja
otrzymała dywidendę jedynie od 6 spółek (ok. 10%)
prowadzących działalność gospodarczą – 3,6 mln zł w 2000
r. i 4 mln zł w 2001 r. Około 95% tych kwot pochodziło z
T.O.N. "AGRO" S.A. Dywidendy z T.O.N. "AGRO" S.A. były
jednak niewspółmiernie niskie, gdyż stanowiły
odpowiednio w roku 1999 ok. 30% a w 2000 r. 11%
osiągniętego przez spółkę zysku netto ze sprzedaży
wniesionych aportów oraz gruntów zakupionych wcześniej
od Agencji, głównie za jej aktywa wniesione do tej
spółki – czytamy w raporcie pokontrolnym.
Nikomu jednak włos z głowy nie spadł.
– Z naszego punktu widzenia wygląda to tak – tłumaczy
Mariusz Tuliński, wiceprezes Rezaspo. – Dopatrzono się,
że działania Agencji są niezgodne z prawem. Zamiast
jednak ścigać winnych i pakować do aresztu osoby, które
doprowadziły skarb państwa do gigantycznych strat,
przepchnięto nowelizację ustawy. Nie można się oprzeć
wrażeniu, że po to, aby zamknąć gębę opinii publicznej.
Ten przykład doskonale pokazuje, w jaki sposób w Polsce
powstają przepisy. Rywin ze swoją propozycją wypada przy
tym jak sztubak podczas randki w ciemno.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mech znad Hamleta
81 946 mln dolarów to stan zadłużenia Polski na koniec
2002 r.! W ciągu jednego roku przybyło 10 149 mln.
Jeszcze dwa latka i ze 100 mld dolców długu znajdziemy
się na poziomie Argentyny. A na co wydajemy te
pieniądze?
Przemysł stoczniowy tonie, górnictwo przekopuje się
przez dno, rolnictwo tapla w gnojowicy, budownictwo jest
w kolejnym roku zapaści, Polskie Koleje Państwowe są jak
stara drezyna i nadają się do remontu. A sojusznicy w
Iraku opowiadają dowcipy o tym, że polscy żołnierze
smażą fiuty na pustyni, tylko dlatego że mają wreszcie
okazję, aby zaopatrzyć się w koła od czołgów.
Pomijam te detale. Badając absurdy polskiej gospodarki
sięgnęłam po niezawodny Rocznik Statystyczny Handlu
Zagranicznego, aby przekonać się, czy zjawiska społeczne
zachodzą zgodnie z regułami geografii i handlu. No i
chyba jednak nie.
Na przykład Samoobrona z upodobaniem godnym lepszej
sprawy blokuje zachodnie przejścia graniczne, gdy
tymczasem w 2001 r. najwięcej mleka i śmietany
przypłynęło do nas z Ukrainy! Za 9,5 mln dolarów!
Francuskie unijne mleko i śmietanka zalały nas za jedyne
4860 tys. dolków. Trzecie miejsce przypadło Białorusi,
która niewiele tylko ustąpiła żabojadom – 4476 tys.
dolarów. Lepper powinien zwrócić wzrok swoich orłów na
Lwów i Mińsk!
Masełko za to szło z Czech, Estonii, a nawet z Urugwaju!
Dania, Irlandia i Niemcy nie odgrywają w tej konkurencji
poważnej roli, co przeczy popularnej w Sejmie tezie o
górach masła zalegających w krajach Unii.
Gdyby rolnicy chcieli blokadami zniechęcić importerów
wołowiny, to najlepiej blokować porty – śladowe ilości
tego specjału płynęły do Polski z USA i Szwecji – w
sumie zaledwie za jakieś 159 tys. dolarów. Choroba
szalonych krów zrobiła swoje. I nasze mózgi są
bezpieczne.
W zeszłym roku przez chwilę głośno było o rządowych
planach likwidacji lumpeksów z używaną odzieżą. Miało to
ożywić rodzimy przemysł lekki, któremu jest ciężko. Nasz
kolega redakcyjny poseł Piotr Gadzinowski protestował,
bo miało to walnąć w najbiedniejszych, a Iza Kosmala
urządziła pokaz mody z odzysku. Okazuje się, że
najwięcej starych szmat importowaliśmy z Niemiec – za
blisko 20 mln dolarów. Na drugim miejscu były Niderlandy
– 3237 tys. dolców, ale na trzecim i czwartym miejscu są
już Stany Zjednoczone i Kanada! Dżinsy Gap i bielizna
Calvin Klein...
Czy ktoś uwierzy, że drewniane podkłady kolejowe
importujemy z Niemiec! Za prawie 18 mln dolków! W zamian
za to pozbywamy się tam odpadów i złomu żeliwa oraz
stali. Eksport tego świństwa do zagłębia Ruhry miał
wartość ponad 60 mln dolarów. Wiadomo – trudna sytuacja
przemysłu ciężkiego i hut.
Nawet nie przypuszczałam, jak poważną sprawą jest import
do Polski wyrobów ze skóry i wyrobów siodlarskich.
Łącznie import w 2001 r. miał wartość 32 110 tys.
dolarów. Miłośnicy koni i jeździectwa mogą wybierać w
austriackich, brytyjskich i niemieckich siodłach.
Szpicruty są, oczywiście, znad Tamizy. Może zredukowani
górnicy wzięliby się za kręcenie bacików?
Gwoździe, wkręty, śruby i nity – czyli zaawansowane
technologicznie produkty, których nie umiemy w Polsce od
dawna wytwarzać – tradycyjnie nabywamy w Niemczech,
Włoszech, na Tajwanie i w Japonii. Rocznie wydając na te
drobiazgi blisko 150 mln dolców.
Kiedyś Polska była potęgą w produkcji ciągników i maszyn
rolniczych. Dziś importujemy je głównie z Niemiec,
Niderlandów i Włoch. Polski rolnik od dawna jest już w
Europie!
Wiadomo, że komputery amerykańskie, rosyjskie czy
niemieckie produkowane są na Tajwanie. Nikogo zatem nie
zdziwi, że pozycja "maszyny i urządzenia do
automatycznego przetwarzania danych", czyli komputery,
to specjał importowy z Chin za 1097 mln zielonych!
Zaskoczyło mnie tylko, że importujemy też te urządzenia
z kraju "osi zła", czyli Koreańskiej Republiki
Ludowo-Demokratycznej – za skromne 2,5 mln dolków. Czy
ABWera o tym wie?
Z telewizorami też jest niezły cyrk. Największy import
idzie z Węgier – za 29,5 mln dolców. Czy ktoś widział w
sklepie węgierski telewizor? Wszędzie tylko Sony,
Panasonic, Thomson, Daewoo, Samsung. Uważajcie! Poważnym
importerem do Polski są też "Turasy"! Za to polskie
telewizory można podobno oglądać we Francji. Ciekawe, w
którym sklepie?
Nie uwierzycie, ale importujemy do Polski nawet liście,
gałęzie, mchy, trawy świeże i suszone – łącznie za 9283
tys. zielonych. Głównie z Danii. Otoczaki i żwir ze
Szwecji – 4 mln dolarów, a sadze z Rosji – 12,5 mln.
Krew ludzka to specjalność Szwajcarii – importujemy jej
za 19 168 tys. dolarów. Kit wciskają nam Niemcy – za 29
387 tys., a zapałki Rosjanie – 303 tys. Nawet krawężniki
importujemy! Z Ukrainy! W tej sytuacji zupełnie
zrozumiały jest import kamieni młyńskich z Niemiec – za
blisko 8 mln dolarów w 2001 r.! Mielą powoli.
O sytuacji polskiej gospodarki więcej mi mówi informacja
o tym, że na import pił ręcznych i brzeszczotów do nich
wydaliśmy w 2001 r. 20,5 mln dolarów! To naprawdę
wybitnie skomplikowana produkcja! Wyeksportowaliśmy tego
towaru tylko za 7 mln. Wygląda na to, że gdyby złoty się
załamał – w kraju zabraknie pił. Pewnie zabraknie też
niemieckich wózków inwalidzkich, chińskich rowerów,
izraelskich lornetek i japońskiego sprzętu do gier
towarzyskich, że o winach, piwie, whisky i kubańskich
cygarach nie wspomnę.
Gdy już za dwa lata w ramach transformacji ustrojowej
zadłużymy się na 100 mld dolców, to co będzie naszym
przebojem eksportowym? Uważam, że usługi erotyczne.
Zostaną tylko panienki. To bezinwestycyjna działalność.
Stworzenie nowego miejsca pracy kosztuje niewiele, a
profity bywają zacne.
I tego się trzymajmy! Skoro importujemy nawet gwoździe i
żwir...
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cerkiew bez orgazmu
Metropolita Tadeusz Kondrusiewicz, szef rosyjskich
katolików, poparł dwie (wolność i równość) spośród
trzech (orgazm) zasad ogłoszonych w oświadczeniu
Parlamentarnego Zespołu NIE opublikowanym w nr. 12
naszego tygodnika. Z jednym wszakże zastrzeżeniem:
wolność i równość powinny ograniczać się do Rosji.
Zbieżność poglądów metropolity i parlamentarzystów NIE
na stosunki między państwem i Kościołem jest na pierwszy
rzut oka zdumiewająca. W wywiadzie dla "Niezawisimoj
Gaziety" Kondrusiewicz mówi: W carskiej Rosji
prawosławie było religią państwową i stosunki między
władzą i Prawosławną Cerkwią były bardzo ścisłe. To źle.
Kościół powinien być oddzielony od państwa. A my dziś
znowu widzimy łączenie.
Niepokój metropolity wywołuje przygotowany przez jednego
z deputowanych Dumy Państwowej projekt ustawy o
religiach tradycyjnych, który – gdyby go uchwalono –
umożliwiłby Rosyjskiemu Kościołowi Prawosławnemu
bezpłatny dostęp do mediów państwowych, wprowadzenie do
szkół przedmiotu "Podstawy prawosławnej kultury",
zwolnienie prowadzonej przez niego działalności
gospodarczej z VAT i podatku dochodowego. Jednym słowem
stwarzałby Cerkwi pozycję uprzywilejowaną. Zdaniem
metropolity Kondrusiewicza wszystkie Kościoły działające
w Rosji powinny być traktowane równo. Święte słowa
ekscelencjo.
Po objęciu rządów przez religijnego prezydenta Putina
Cerkiew poczuła się pewniej i zaczęła bombardować Kreml
postulatami. Od zwolnienia duchownych z zasadniczej
służby wojskowej do oddania znacjonalizowanych po
rewolucji październikowych dóbr.
Zdobycze Kościoła Prawosławnego są jednak nad wyraz
skromne w porównaniu z osiągnięciami katolickiej
siostrzyczki w Polsce.
Popatrzmy na redakcje katolickie w publicznym radiu i
telewizji, liczbę programów katolickich, transmitowanych
nabożeństw i uroczystości religijnych. W Rosji są trzy
kanały telewizyjne, których
właścicielem jest państwo. Tylko jeden emituje raz w
tygodniu program prawosławny. W niedzielę
o świcie można obejrzeć parominutową pogadankę w stylu
biskupa Życińskiego, której autorem
jest metropolita smoleński i kaliningradzki Kirił. W
ciągu całego roku państwowe telewizje transmitują dwa
nabożeństwa – bożonarodzeniowe i wielkanocne.
W Rosji jest tylko jedno święto religijne, które państwo
ogłosiło dniem wolnym od pracy – Boże Narodzenie 7
stycznia.
Mimo nacisków patriarchy Aleksego II minister oświaty
nie zgodził się na wprowadzenie religii
do szkół. Uznał, że to sprzeczne z zachwalanym przez
Kondrusiewicza rozdziałem państwa i Kościoła. W
Najjaśniejszej religia jest jednym z przedmiotów
nauczanych w szkole, a katechetów opłaca państwo.
Rekolekcje wielkopostne zwalniają – dzięki
rozporządzeniu ministra edukacji – od udziału w
zajęciach szkolnych.
W porównaniu ze skalą działalności ordynariatów w
resortach siłowych RP, obecność duchownych prawosławnych
w rosyjskiej armii oraz milicji wypada bladziutko.
Nie ma mowy o ustawowym zakazie przerywania ciąży. W
dziedzinie skrobanek Rosja należy do najbardziej
liberalnych państw świata.
Nie ma mowy o monopolu Cerkwi na usługi cmentarne.
Cerkiew nie ingeruje w ustawodawstwo.
Władzę i Cerkiew nie łączy żadne wiążące porozumienie o
charakterze podobnym do konkordatu.
Kondrusiewicz ma powody, by skarżyć się na gorsze
traktowanie katolików w Rosji. Przypomina o rozdziale
państwa i Kościoła, poszanowaniu równości wszystkich
Kościołów. Proponujemy zatem, by skorzystał z
przypowieści o grzesznicy i kamieniu. Niech Watykan
zrezygnuje ze swej misji ewangelizacyjnej. Niech sprawi,
że Kościół katolicki w Polsce zrezygnuje dobrowolnie ze
wszystkich przywilejów i uprawiania poletek, które
powinny należeć do państwa. Dopiero wówczas będziemy
skłonni uwierzyć, że troska o świecki charakter państwa
pojawia się u katolickich hierarchów nie tylko w tych
krajach, w których Kościół katolicki na rynku wiary
odgrywa rolę trzeciorzędną.
Autor : Adam J. Sowa
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Długi marsz Oleksego "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
BogusŁaw Linda raz jeszcze wyjaśnił w „Filmie”, że
samochód nie rekompensuje mu braku długiego penisa.
Linda po prostu jak każdy facet lubi zabawki, bo faceci
są jak dzieci.
* * *
GraŻyna SzapoŁowska ujawniła w „Filmie”, że lubi
mężczyzn w bokserkach, bo w nich facet jest bardziej
tajemniczy niż w obcisłych slipach. Faceci nie mogą od
razu zdradzać wszystkiego, zwłaszcza swych walorów.
* * *
Zygmunt Chajzer opowiedział w „Tinie” o swoim egipskim
sukcesie. Podbił on serca wszystkich egipskich mężczyzn
i turystów podczas rejsu statkiem po Nilu. Dokonał tego
podczas wieczorku artystycznego, kiedy egipskie tancerki
brzucha wywijały fałdami tłuszczowymi. Chajzer widząc
miernotę taneczną zakontraktowanych artystek nie
wytrzymał, wpadł na scenę i zaprezentował, jak brzuchem
tańczyć należy. Bo Polak potrafi. Koneserzy oszaleli i
zapragnęli zaangażować pana Zygmunta, aby im sztukę
brzucha prezen-tował. Ale on patriotą jest.
Wrócił do kraju.
* * *
Magda MoŁek przyznała się w „Vivie!”, że wydaje fortunę
na walkę ze zmarszczkami pod oczami. Mołek próbuje
wszystkich metod. Zmienia kosmetyczki i kosmetyki jak
rękawiczki. Próbuje medycyny naturalnej i
niekonwencjonalnej. Autosugestii. Niestety, zmarszczki
marszczą się dalej. Na szczęście gdzie indziej Mołek
jeszcze się nie marszczy.
* * *
Kayah goli nogi – donosi „Kurier Lubelski”. Goli nogi i
zakłada czystą bieliznę. Ale czyni to jednocześnie tylko
wtedy, kiedy ma lecieć samolotem. Czemu to czyni? Bo boi
się, że samolot spadnie, i wtedy znajdą ją z
nieogolonymi łydkami i w brudnych majtkach. A takiego
wstydu nie chce. Częstotliwość lotów Kayah łatwo poznać
po nogach.
* * *
Tomasz Raczek nie goli głowy – zauważa „Angora”. Chociaż
siwieje na potęgę i ma już prawie srebrny łeb. Nie goli,
bo Raczek zauważył, że jego rówieśnicy masowo nie tylko
siwieją, ale i łysieją. I golą się na głowie. On
postanowił się wyróżnić. Zamiast ukrywać siwiznę,
potęguje ją zapuszczając pióra. Z plerezy swych
srebrnych włosów uczyniłem swój sztandar wolności –
deklaruje intelektualista.
* * *
Tomasz Lis zdradził w „Wirtualnej Polsce”, że mycie
włosów zajmuje mu 40 sekund, a układanie – następne 40.
Po niespełna półtorej minuty Lis jest gotów do wejścia z
nową fryzurą ˝ la Lepper.
* * *
Majka JeŻowska zmieniła swój imicz – zauważa „Trybuna”.
Zmieniła pod wpływem rad dorosłego syna, który zabronił
jej noszenia falbanek i tiulu. Kazał mamie wydorośleć,
zmienić się w nowoczesną babkę. Majka zmienia też
repertuar. Chce zacząć śpiewać piosenki dla dorosłych,
bo w radiach, oprócz publicznego, już piosenek dla
dzieci nie nadają. Z dziecięcego repertuaru nie da się
już utrzymać.
* * *
Maja Ostaszewska została zabita już na pierwszym roku
studiów – przypomina „Gala”. Skasowano Maję strzałem
prosto w głowę. Po strzale od razu wyciekł jej sztuczny
mózg. Lała się sztuczna krew. Wszystko to było na planie
„Listy Schindlera”. Po tej scenie Ostaszewska naprawdę
nie mogła wstać o własnych nogach. Ale woli to od scen
erotycznych. Tam musi leżeć dłużej.
* * *
Dominika OstaŁowska jest rekordzistką w umieraniu –
podlicza „Tele Rzeczpospolita”. Na scenie i przed
kamerą. Ostatnio gra głównie osoby, które scenarzyści
prowadzą do piachu. Ostałowska cieszy się każdym swym
umieraniem, bo wierzy, że takie picośmierci zapewnią jej
długie życie. A dobrze zagrana śmierć – nawet
artystyczną wieczność.
* * *
Cezary Pazura nie cierpi grać scen erotycznych na
poważnie – informuje „Super Express”. Czarek lubi to
robić z jajem jak u Koterskiego. W życiu seks na wesoło
też akceptuje, nawet klepanie po tyłku. Byle by z tego
klepania krzywdy komu nie zrobić.
* * *
Anna Samusionek dziwi się w „Głosie Szczecińskim”. Otóż
po zmianie wiary i wejściu do kościoła Adwentystów Dnia
Siódmego Samusionek nie pracuje już w soboty, bo jej
religia zabrania. Nie pije alkoholu, nie pali tytoniu i
pochodnych ziół. Nie je mięsa, bo dodatkowo przeszła na
wegetarianizm. Nawet kawy sobie odmawia. Dziwi się, jak
przy takim trybie życia jeszcze utrzymuje się w
środowisku artystycznym.
* * *
Mariusz Max KoLonko ma wszystko, czego kawalerowi
potrzeba – informuje „Super Ekspress”. Sukces, sławę,
pieniądze. Nie ma tylko drobnej rzeczy – miłości.
Kobiety traktują go jak cytrynę. Wyciskają i wyrzucają.
Niezrażony Kolonko stale na baby poluje. Wabi je
wzrokiem, patrząc przez zmrużone powieki. To działa
niczym lep na muchy. Kiedy zobaczycie Maksa z
przymulonymi oczkami, nie sądźcie, że jest nawalony. On
tylko szuka miłości.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Menedżmęty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wpierdol penitencjarny
Wczasie gdy piszemy ten tekst, w szpitalu więziennym
przy ul. Kraszewskiego w Łodzi leży 26-letni Dariusz Ż.,
ksywa Jaszczur (od tatuażu). Trafił tam 9 stycznia 2004
r. z łódzkiego aresztu śledczego przy ul. Smutnej. Ma do
odsiedzenia 7 lat za rozbój. W areszcie siedział w celi
wieloosobowej nr 68 w II pawilonie. Z nieznanych nam
powodów Dariusz Ż. został przeniesiony do izolatki.
Krótko po tym wizytę miało mu złożyć trzech strażników.
Według naszej wiedzy – skatowali go. Doznał m.in. urazu
głowy i złamania nosa.
Jaszczur postanowił się zemścić: rozbił lusterko i
pociął się nim po klatce piersiowej i brzuchu.
Zemsta w postaci samookaleczenia nie jest, wbrew
pozorom, taka głupia. Gdyby pobity w celi więzień nie
pochlastał się, nie wezwano by do niego karetki, nie
przewieziono do szpitala, a po kilku tygodniach – gdy
zeszłyby już widoczne ślady pobicia – nikt nie
uwierzyłby w samosąd klawiszy. Okaleczony, gdy wynoszono
go z celi, chociaż przed więźniami mógł wykrzyczeć, że
go skatowano.
Jako przyczynę pobytu w szpitalu Dariusza Ż. dyrekcja
Zakładu Karnego nr 2 w Łodzi (tam mieści się szpital)
podaje oficjalnie samookaleczenie. Zupełnie co innego
mówią kumple Darka spod celi. Jeżeli znamy więzienne
obyczaje, niepokorny więzień nie wróci do celi przy ul.
Smutnej, lecz trafi na zmiękczanie do jakiegoś
zaprzyjaźnionego z Łodzią aresztu, najpewniej do
Włocławka bądź Sieradza.
* * *
39-letni dziś Tomasz G. nie ma w życiu fartu. Ba! O jego
pechu można by nakręcić komedię. Czarną, oczywiście.
W 1990 r. włamał się do kiosku i ukradł towar wart na
dzisiejsze pieniądze około tysiąca złotych. Podpieprzył
też auto marki Syrena. Wóz nie ułatwił mu ucieczki:
wpadł i dostał łącznie 34 miesiące więzienia. Przerw w
odbywaniu kary miał kilka – ze względu na ciężkie
warunki rodzinne. Podczas jednej z nich w 1994 r.
podprowadził wideo. Sąd dołożył 1,5 roku. Znowu jednak
korzystał z przepustek (mimo że te mu nie służyły) i po
kolejnej zainkasował dodatkowe 4,5 roku za kradzieże i
pobicie. Na szczęście Tomasza G. wyroków w Polsce się
nie sumuje. Za wszystko, co w życiu narobił, dostał
łącznie 5 lat pudła.
W 1996 r. pechowiec nie wrócił na czas z przepustki,
więc go aresztowano. Trafił do łódzkiego aresztu
śledczego przy ul. Smutnej 1. Dokładniej na IV oddział
II pawilonu, do pięcioosobowej celi nr 144. Tomasz G. od
lat chorował na jaskrę. Przy gwałtownych zmianach pogody
dopadał go taki ból, że albo odwożono go na ostry dyżur
okulistyczny pogotowia, albo na miejscu dostawał
zastrzyki. Tak było 8 czerwca. Nie doczekał się jednak
lekarza. Klawisze wyprowadzili go do izolatki i przez
blisko godzinę (z przerwami na papierosa) bili – tak
przynajmniej twierdzi.
Po mordobiciu Tomasz G. dalej przebywał w izolatce. Po
to tylko – jak utrzymuje – żeby zeszły mu siniaki. Po
trzech dniach z niezapowiedzianą wizytą wpadł do puszki
jego adwokat. Funkcjonariuszom służby więziennej zrobiło
się nieswojo do tego stopnia, że przed doprowadzeniem
aresztanta na spotkanie z adwokatem pokazali aresztanta
lekarzowi, który stwierdził na piśmie, że wszystko z nim
OK. Potem dwóch strażników wniosło Tomasza G. przed
oblicze jego adwokata.
Oczywiście, adwokat ślepy nie był i o tym, co zobaczył,
poinformował dyrektora aresztu, a następnie Sąd
Penitencjarny. Dyrektor utrzymywał, że Tomasz G. spadł
ze schodów*.
Kilka dni później, 15 czerwca, sam aresztowany
powiadomił o pobiciu Prokuraturę Rejonową Łódź Bałuty.
Domagał się natychmiastowej obdukcji. Prokuratura –
opierając się na wyjaśnieniach dyrektora aresztu
(schody) – odmówiła obdukcji stwierdzając, że nie ma do
niej podstaw. Więzień zaczął się skarżyć i odwoływać, aż
w końcu dopiął swego. Stało się to 29 listopada 1996 r.
– 5 miesięcy i 21 dni od pobicia. Obdukcja, co
oczywiste, niczego nie wykazała i 31 grudnia umorzono
dochodzenie z braku dowodów.
W 1997 r. Tomasz G. wystąpił do sądu z wnioskiem o
przerwę w odbywaniu kary ze względu na zaplanowaną
operację oczu. Tydzień przed posiedzeniem sądu więźnia
wywieziono do zakładu w Łęczycy. Posiedzenie się nie
odbyło, a akta skazańca trafiły do Płocka. Gdy nad
przerwą debatować miał tamtejszy sąd, Tomasza G.
przewieziono do więzienia w Kaliszu. Później siedział
jeszcze w Wołowie, skąd po roku wrócił do aresztu przy
ul. Smutnej w Łodzi. Czyli wniosek trafił do
rozpatrzenia przed ten sam skład orzekający, do którego
był adresowany.
W międzyczasie okazało się, że badania Tomasza są
nieaktualne. Sąd nakazał ich ponowne przeprowadzenie.
Stało się to... na początku 2000 r. Lekarze stwierdzili
odwarstwienie siatkówki oka i zaćmę. Dodali też, że
pogorszenie wzroku u chorego jest rezultatem
nieprzeprowadzenia w terminie wymaganego zabiegu. Termin
operacji ratującej Tomaszowi wzrok wyznaczono na 22 maja
2002 r. w Szpitalu im. Barlickiego w Łodzi. Nie doszło
do niej, w jego książeczce zdrowia znalazł się bowiem
zapis, że nie wyraża zgody na operację. Gdy więzień
dowiedział się o tym, zawiadomił prokuraturę, że służba
więzienna sfałszowała wpis w książeczce – przecież on
sam zabiegał o operację!
W 2001 r. Tomasz G. wylądował w więzieniu w Łęczycy,
skąd dalej pisał skargi i błagał o leczenie. Pomogło: w
listopadzie trafił na dwa dni do szpitala w Katowicach.
Specjaliści stwierdzili krótko – dupa zbita, operować
już nie warto. Podłamany wrócił do mamra i tu się do
niego wreszcie uśmiechnęło szczęście: dostał 4 miesiące
urlopu na podreperowanie zdrowia! 4 lata za późno, ale
zawsze. Niestety, szpital WAM w Łodzi potwierdził opinię
okulistów z Katowic: z lewym okiem trzeba się pożegnać.
I tak się stało.
Po urlopie wrócił do pierdla, bo miał jeszcze do
odgarowania trzy miechy. Jak już wrócił, to mu dorzucili
dwa, bo nie miał szmalu na jakąś starą grzywnę. Wyszedł
7 grudnia 2002 r., 12 lat od czasu kradzieży Syrenki. Od
kiedy biega po wolności, przestał już szukać zdrowia, a
zaczął szukać sprawiedliwości. Nieważne, czy wygra coś w
sądzie, czy nie. Grunt, że resocjalizacja się udała.
* * *
To, że w pierdlach biją, nie jest odkrywcze. Bili i bić
będą. W Łodzi przy ul. Smutnej też. Łomot dostają tam
zresztą nie tacy twardziele jak Tomasz G., z którego dla
czyjegoś kaprysu zrobiono Juranda.
W 2003 r. pobity tam został jeden z szefów łódzkiej
ośmiornicy Tadeusz M., ksywa Materac. Należało mu się,
bo poprosił strażników, by zwracali się do niego per
pan.
Nie wiadomo, za co w 2000 r. skatowano znanego łódzkiego
gangstera Edmunda R., ksywa Popelina. Gość jest
charakterny: powiedział, że kiedyś sam to wyjaśni...
W tym samym roku złomotano członka gangu narkotykowego
Maksymiliana G., ksywa Max. Strażnicy tłumaczyli, że nie
pobili go, lecz jedynie zastosowali „przymus
bezpośredni”, bo nie chciał zmienić celi. Sam Max
opowiadał, że dostał, bo upomniał się u strażników o
pieniądze, które mu zabrali.
Nie wiadomo też, za co skatowano w 1999 r. Jana J.,
byłego rzecznika łódzkiej policji, a potem członka grupy
zamieszanej w jedną z ośmiornic. Według strażników –
spadł z łóżka.
Lecąc musiał się nadziać na czyjeś buty, bo ich odciski
wykazała obdukcja na ciele Jana.
W marcu 2000 r. ktoś podpalił celę, w której siedział dr
Zbigniew K., człowiek, który podważył wiarygodność
świadka koronnego w sprawie łódzkiej ośmiornicy – Rudego
(„NIE” nr 15 i 43/2003). Lekarz w stanie ciężkim trafił
do szpitala. Życie stracił siedzący w celi nad doktorem
były policjant z Pabianic Krzysztof L. Nie wiadomo,
którego z nich chciano zabić. Nie wyjaśniono też
przyczyny pożaru, gdyż akcja ratownicza zatarła
wszystkie ślady. Wiadomo tylko, że po tym zdarzeniu
szybciutko, bo w ciągu 3 lat, aż o dwa stopnie awansował
klawisz będący wówczas szefem piętra, na którym wybuchł
pożar.
* Ze schodów w warszawskim areszcie przy ul.
Rakowieckiej spaść miał Grzegorz Wieczerzak, były prezes
PZU Życie. Trafił do szpitala. W aresztach są widocznie
jakieś szczególnie niebezpieczne schody.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wróble ćwierkały, że familijny Puls wywalił na zieloną
trawkę dziennikarzy "Wydarzeń", programu informacyjnego
stworzonego do polemiki ze zdrowym rozsądkiem i
publicznymi "Wiadomościami". Wkrótce po starcie
familijny dziennik zaczął przypominać "Big Brothera" –
najpierw program opuścił Bogdan Rymanowski, a potem po
kolei reszta. Wbrew pozorom nie znaczy to wcale, że w
Pulsie nie ma programu informacyjnego. Jest. Powodowany
solidarnością zawodową ze zwolnionymi kolegami Wojciech
Reszczyński prowadzi coś o nazwie "Serwis Pulsu". Typowa
kariera solidarnościowego dziennikarza – od asa
serwisowego do roli resztek na wyszczerbionym talerzu.
* * *
Podobnie jak wszystkie stacje telewizyjne Discovery
Channel puścił film o jubileuszu Elżbiety II pt.
"Opowieść o królowej". Film był standardowo pełen
zachwytów. Jako podkładu zdjęciowego do tekstu, że
brytyjska monarchini ciężko pracuje i bez reszty oddaje
swe siły ojczyźnie, wykazując się często poświęceniem
graniczącym z bohaterstwem, użyto zdjęć z wizyty Lecha
Wałęsy w pałacu Buckingham. Nie powiedziano jednak, na
czym polegało poświęcenie i bohaterstwo królowej. Jak
rozumiemy na samym znoszeniu towarzystwa byłego
polskiego prezydenta.
* * *
Od dziecka wpajano nam, że drenaż mózgów uprawiany przez
kraje rozwinięte jest naganny, bo bogaci zabierają
biednym to, co ci mają najlepszego, czyli fachowców. Po
obejrzeniu na Planete dokumentu "Zbig" o zdobywcy
Oscara, nazwiskiem Rybczyński, optyka nam się zmieniła.
Wydrenowany mózgowo do Stanów reżyser "Tanga" do dziś
realizuje tam swoje odjechane wizje artystyczne, kosząc
przy okazji niezły szmal. W Polsce, przy kolejnych
ministrach kultury, żyłby z zasiłku lub kręcił klipy
disco polo.
* * *
Chluba TV Puls "Otwarte studio" tym razem było o – jak
powiedział prowadzący program Pospieszalski – problemie,
który dotyczy nas wszystkich. Problemem, który dotyczył
Pospieszalskiego, był homoseksualizm.
Były muzyk przez cały program usiłował namówić widzów do
tego, by nie puszczali swoich synów na kolonie, gdzie
wychowawcami są geje. Z obranego kierunku nie zawróciło
go nawet pytanie Kamila Sipowicza, czy w takim razie na
kolonie, na których wychowawcami są heteroseksualiści,
można wysyłać córki? Postawa Pospieszalskiego jakoś nas
nie dziwi. Od dawna, zamiast myśleć, stosuje klepanie
formułek.
Teraz do zakodowanej od dawna zbitki pojęciowej
Polak-katolik, dodał nową – pedał-pedofil.
* * *
TVN obsobaczyła Millera niczym burą sukę za to, że nie
świętuje wraz z całym polskim narodem 13. rocznicy
pacyfikacji demonstracji studenckich na pekińskim placu
Tiananmen. Co gorsza, w tym dniu, zamiast pościć i
medytować, premier rządu przyjął przebywającego z
oficjalną wizytą sekretarza rządu chińskiego,
odpowiednika naszego szefa kancelarii premiera. Na nic
zdały się tłumaczenia, że chiński dygnitarz objeżdża
kilka krajów Europy Środkowowschodniej i akurat w tym
dniu w Polsce wypadło. Zdaniem "Faktów" premier powinien
rzec mu: paszoł won i zabarykadować się w gabinecie. No
i zapomnieć, że w ostatnich latach za rządów AWS i UW,
mieliśmy z Chinami deficyt w obrotach handlowych rzędu
miliarda dolarów rocznie. I bez kontaktów z chińskim
rządem deficytu nie zbijemy. No, chyba że pan prezes
Walter, kreujący taką politykę rządu, z własnej kieszeni
pokryje.
* * *
Nadspodziewanie dobrze radził sobie minister spraw
wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik w Dwójkowej
"Linii specjalnej". Wyjaśniał, tłumaczył, agitował i
reklamował – jak jakiś Tober... Ale najlepszy okazał się
jako lekarz, który prawidłowo zdiagnozował dolegliwości
posła Ludwika Dorna z PiSia. Złamanie nogi zaszkodziło
mu na głowę.
* * *
W TVN do spotów reklamowych promujących TVN doszły
kryptoreklamowe wiadomości w programach
czysto informacyjnych i gospodarczych – o wchodzeniu na
giełdę grupy ITI, właściciela TVN. Za rok Ewa Drzyzga
powinna urządzić "Rozmowy w toku" ze znerwicowanymi
inwestorami, którzy odważyli się kupić akcje ITI.
* * *
Postęp w proeuropejskich clipach z udziałem Bogusława
Wołoszańskiego. Do tej pory występował solo, tradycyjnie
strasząc wojną. Teraz dialoguje z ministrem Janem
Trusz-czyńskim, głównym negocjatorem Polski z Unią
Europejską. Negocjator mówi, że w dialogu z Unią
argumenty ważą
więcej niż pustosłowie. Wołoszański ma grubą skórę, więc
nie zauważa, że do niego ta aluzja.
* * *
Wśród miliona ośmiuset tysięcy audycji telewizyjnych
poświęconych mistrzostwom w piłce kopanej naszą uwagę
zwróciła polsatowska "Moda na Mundial", w której piękny
jak marzenie Tomasz Tomaszewski udowadnia, że potrafi
czytać w językach zagranicznych. Na razie czyta tytuły
artykułów z internetowych wydań gazet sportowych, ale w
następnym etapie mistrzostw być może przeczyta całe
zdania. Podrzędnie złożone.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ktokolwiek wie
Ponieważ rząd i Wszyscy Wielce Mądrzy (WWM) nie
odpowidają na maile, a także w żadnym medium nie
znalazłem nigdy wyjaśnienia, to może redakcji "NIE" uda
się zdobyć prawdziwą odpowiedź na proste
pytanie: co takiego wie rząd i WWM i czego nie wie to
durne społeczeństwo szwajcarskie, że tak zdecydowanie w
kolejnym referendum wypina się na Unię Europejską?
Jeżeli odpowiedź padłaby na łamach "NIE", to i
Szwajcarzy skorzystają.
Marek Skowroński
(e-mail do wiadomości redakcji)
Głuchy telefon
Od 1 czerwca br. jedyna na Dworcu Centralnym w stolicy
poczta nie łączy rozmów międzymiastowych i
międzynarodowych (TP S.A. rozwiązała umowę).
O ile międzymiastową można odbyć z automatu, o tyle z
rozmową międzynarodową problem może być większy. Że już
nie wspomnę o konieczności opłaty za całą kartę
magnetyczną, a nie za odbytą akurat rozmowę. Ale
załóżmy, że pieniądze podróżny ma i mu wystarczy na
rozmowę. Najbliższa poczta, jak mnie poinformowano na
tej na Centralnym, jest przy ul. Nowogrodzkiej.
A stąd już tylko krok od zjednoczonej Europy.
Marta Merwart
(adres do wiadomości redakcji)
Idźcie i rozmnażajcie się
Gdybym był katolickim faryzeuszem, żądałbym
ocenzurowania programu Animal Planet. Właśnie tam
dowiedziałem się, że ptaki głuptaki, nie mówiąc o
pingwinach, rezygnują z rozmnażania się, gdy stwierdzają
brak dostatecznej ilości pokarmu dla potomstwa. Takie
jest prawo natury. Tymczasem u nas wiele dzieci rodzi
się tam, gdzie nie ma ani miłości, ani pokarmu, ani
żadnych innych warunków dla wychowywania dzieci. Domagać
się, aby ludzie zaprzestali stosunków seksualnych jest
bzdurą, na którą stać tylko hierarchów maksymalnie
zakłamanych. Dlatego należy krzewić oświatę seksualną, a
w krytycznych wypadkach dopuścić aborcję, aby nie było
dzieci przypadkowych (nie będzie wtedy przypadkowego
społeczeństwa), niechcianych, porzuconych, zamordowanych
itd. itd. (...).
W jednym ze stanów USA zaobserwowano gwałtowny spadek
przestępczości. Z kilkunastu do kilku
procent. Okazało się, że 16 lat przed wystąpieniem
spadku przestępczości zezwolono na aborcje z przyczyn
społecznych. Zaczęły się rodzić tylko dzieci chciane.
Otoczone miłością i zaspokojone w swoich potrzebach nie
miały powodu, aby kraść, rabować i zabijać. (...)
Nie wiem, czemu nie przypomina się dostatecznie często i
głośno, że aborcję karano śmiercią w systemach
totalitarnych – za Hitlera, za Stalina. Gdyby naszym
niektórym pozwolić, też wprowadziliby za aborcję karę
śmierci. Dlaczego systemy totalitarne chciały, aby naród
odtwarzał się w swojej substancji w społecznych dołach,
wśród ludzi marginesu – otóż wydawało im się (częstokroć
słusznie), że "motłochem" łatwiej manipulować. Można ich
ustawić przeciwko imperialistom, Żydom, cyklistom,
innowiercom itp.
(...) Utrzymujmy więc zakaz aborcji, zmniejszajmy liczbę
Polaków inteligentnych, wrażliwych, zdolnych do myślenia
i miłości – do ludzi i do zwierząt. Za parę lat staniemy
się narodem przygłupów i morderców.
Wojciech Kowalski
(e-mail do wiadomości redakcji)
Wiano do Unii
Panie Boże oraz pani minister oświaty, miejcie w opiece
nasze dzieci. Załączam fragmenty kartkówek z przyrody
będące rezultatem nowego programu tego przedmiotu oraz
wychowania do życia w rodzinie prowadzonych w szkole
podstawowej. Jest to tylko fragment świadomości uczniów
na
drodze do Unii Europejskiej.
"Zygota jest to wada wzroku.
Zygota to połączenie plemnika z jajem i oderwanie
ogonka.
Zygota jest to człowiek rozwijający się przed płodem.
Zygota jest to miesiączka.
Zygota to płód w ciele matki przez 9 miesięcy.
Zygota jest to zanik mięśni.
Zygota jest to choroba w jamie ustnej szczególnie u
małych dzieci polegająca na rozwartym podniebieniu.
Zygota jest to jeden z narządów płciowych.
Zygota to wytrysk nasienia.
Zygota jest to szybkie starzenie się.
Od surowych jajek można zachorować na ślepą kiszkę.
Wątroba zamienia składniki toksyczne na przyjazne dla
człowieka, np. alkohol.
Nerki filtrują wodę i z tego jest mocz.
Surowe jajka szkodzą i można dostać białaczki.
Odruch bezwarunkowy: dorastanie, mówienie.
Część układu moczowego: nerki, pęcherz, odbytnica.
W skład niestrawionych resztek pokarmu wchodzi łajno.
Wady wzroku: niewidomy.
Elastyczność kościom nadaje hemoglobina.
Części układu moczowego: nerki, dwa pęcherze, odbyt.
Walka biologiczna ze szkodnikami polega na tym, że
zjadają samych siebie".
Stały Czytelnik
(e-mail do wiadomości redakcji)
Należy się Nobel
Czy wiecie, że miesiączka to: "łzy macicy z tęsknoty za
macierzyństwem". To prawdziwa wypowiedź katabasa na
naukach przedmałżeńskich.
Maciek ze Szczecina
(e-mail do wiadomości redakcji)
Tylko Maryja
Od 11 lat mieszkam w Niemczech. Cały ten czas ważną rolę
spełniają dla mnie publikatory, nie tylko jako źródło
informacji fachowych – pomagają odświeżać więzi
emocjonalne i aktualizować obraz kraju. Z żoną, podobnie
jak 21-letnią córką, porozumiewamy się literacką
polszczyzną.
Niestety, od czasu awarii masztu nadawczego w
Konstancinie, słyszalność stacji polskich w zasięgu ok.
1000 km od Warszawy jest praktycznie równa zeru. Bardzo
dobrze słyszalne są stacje rumuńskie, węgierskie,
czeskie, itp. Jedyną stacją polskojęzyczną jest Radio
"Maryja", które ze względu na wstecznictwo, subiektywizm
i brak profesjonalizmu uważam za marną wizytówkę państwa
polskiego.
Z tym problemem zwracałem się już do Programu Pierwszego
Polskiego Radia w Warszawie, jednak nikt nie zadał sobie
nawet trudu odpisania na mój e-mail.
Adam Ratajczyk, Herne
"Nasz skarb i jego Bogdanka"
W nawiązaniu do artykułu "Nasz skarb i jego Bogdanka",
który ukazał się w "NIE" nr 12/2002 informuję: Z
mecenasem Zbigniewem Tymeckim nie wiążą mnie żadne więzi
rodzinne, a występująca zbieżność nazwisk jest
przypadkowa. W tej sytuacji cały wywód autorów,
sugerujący moje rzekome powiązania z władzami spółek,
współdziałających z firmą Lubelski Węgiel "BOGDANKA" –
S.A. jest pozbawiony sensu.
Notariusz
dr Bogusław Tymecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Towarzysz prorok "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rodzina na rzęsach "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mr Kiepski już w UE
Polscy euroentuzjaści biją w dzwony. Komisja Europejska
uznała, że Polska jest gotowa, żeby wejść do Unii.
"Brawo!" – klaszczą zachodni politycy. W Europie
właściwie już jesteśmy, na razie przez swoich
przedstawicieli w Brukseli. Są ich setki. Mnożą się
drogą bezpłciową. Województwa zakładają tu teraz swoje
przedstawicielstwa, które zajmują się organizowaniem
przyjemnego pobytu dla zjeżdżających licznie lokalnych
notabli. Oficjalnie Polska jest "brawo". A
nieoficjalnie...
– Pani uważa, to jest tak: Iwo Byczewski był szefem
misji dyplomatycznej przy UE. Po 5 miesiącach
Cimoszewicz go odwołał i na pocieszenie dał mu ambasadę
RP przy Królestwie Belgii. Ambasadę wziął, ale
apartamentu ambasadora nie, bo jego żona aktorka
Nehrebecka powiedziała, że nie będzie mieszkać w takim
kurniku. I teraz nowy szef misji mieszka w pokojach
gościnnych, ambasador w rezydencji szefa misji, w
apartamencie ambasadora konsul, a w apartamencie konsula
kierowca, bo mu się rodzina powiększyła. Pół Brukseli
się z tego śmieje. – Nie było żadnych nieporozumień
pomiędzy ambasadą a misją w kwestii rezydencji. To była
decyzja Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Prasa
niepotrzebnie się tym interesuje.
Tak mniej więcej wygląda różnica między oficjalnym a
nieoficjalnym obrazem polskiej działalności
dyplomatycznej w Brukseli.
Kurnik, który wzbudzić miał taki protest pani
ambasadorowej, to piętro przepięknej secesyjnej
kamienicy (na zdjęciu), w której mieści się ambasada.
Należy do polskiego rządu od lat dwudziestych i zawsze
wystarczała. Posiadłości w centrum miasta mają zresztą
wszystkie cztery polskie placówki dyplomatyczne. Mamy
"normalną" ambasadę, misję dyplomatyczną przy UE,
przedstawicielstwo przy NATO i Wydział
Ekonomiczno-Handlowy, podporządkowany Ministerstwu
Gospodarki. Armia urzędników.
– Oni wszyscy czują się już urzędnikami europejskimi.
Wie pani: kasa, władza, przywileje. Wszyscy wyprowadzają
się ze służbowych mieszkań i wynajmują sobie wille.
Norma dyplomatyczna to 90 mkw. na 2–3 osoby i 20 mkw. na
każdą następną. Czasem państwo płaci za więcej. Kruczki
są różne. Dyplomaci kombinują i w kombinacje te wciągają
Belgów. Efekt propagandowy – wiadomy.
* * *
– Ambasada prowadzi różnorodną działalność na rzecz
promocji Polski w Brukseli – mówi mi pani chargé
d’affaires. Wyliczanie rozpoczyna od "balu
promocyjno-charytatywnego". – Celem balu była promocja
Polski i pomoc dla domu małego dziecka, zebraliśmy 500
tys. franków.
To 12,5 tys. euro. 50 tys. złotych. Jak na kwiat
europejskiej elity – kiepściutko.
– Na balu miał być Pan Prezydent Kwaśniewski z małżonką,
ale niestety inne obowiązki mu to uniemożliwiły i
prezydencką parę reprezentował Pan Minister Szymczycha.
– Tak, tak, zawsze ma przyjechać Kwaśniewski – mówi z
ironicznym uśmiechem moja przewodniczka po Brukseli
dyplomatyczno-towarzyskiej.
– Na tych imprezach spotyka się 300 osób, zawsze tych
samych i wszyscy mówią po polsku. To swojskie, takie
nostalgiczne, tylko nikt z ważnych Belgów nie ma ochoty
tu przychodzić.
– To jest bal dla Polonii? – pytam chargé d’affaires.
– Nie jesteśmy kaowcem na wczasach. Przychodzi wiele
ważnych osób – oburza się pani ambasador. – To jest
poważne wydarzenie.
Tu lista innych atrakcji. Wieczór polski w domu kultury,
ambasadorowa recytuje wiersze Miłosza. Po polsku, bo
francuskiego nie zna. Seminarium "Młodzi a demokracja
lokalna", promocja Wrocławia na święcie regionu
walońskiego, rajd młodych rolników do Brukseli. No i
Europalia. Do Europaliów przyznają się wszyscy,
zaprzeczając przysłowiu, że porażka jest sierotą.
* * *
– Opierając się na radzie najwybitniejszego znawcy
literatury polskiej wśród Belgów, prof. Van Crughtena
zrobiliśmy wystawę polskiego moder-nizmu pt.
"Przedwiośnie" – wspomina attaché kulturalny ambasady.
Być może chłodne przyjęcie wyjaśnia refleksja pani
attaché, iż celem wystawy było pokazanie Belgom, że ich
modernizm był tylko dekoracyjny, a nasz – to co innego:
narodowy symbolizm, patriotyczne zrywy i w ogóle poważna
sprawa. Polskich emocji narodowych z naftaliny nie
zauważono. Za to do dziś opowiadają, jak pewna ważna
belgijska dama z brukselskiego biura Europaliów poszła
na pocztę odebrać pilną urzędową paczkę z Polski. Paczka
zaadresowana była "Les filles d’Europalia" – "Dziewczyny
z Europaliów". Na oficjalnej stronie internetowej
imprezy sprzed roku do dziś można przeczytać, iż: W dniu
5 grudnia
wystawę "Przedwiośnie" zwiedził nowy Premier
Rzeczypospolitej Polski – p. Jerzy Miller.
– W dziedzinie promocji Polski attachat kulturalny ma
dwa pomysły: wysoka kultura albo "hop-dziś-dziś"
– mówi moja przewodniczka. – Wysoka kultura trafia do
kilkudziesięciu osób. Wie pani, co mamy naprawdę do
pokazania? Komiksy. W Belgii komiks jest sztuką
narodową, zaraz obok opery. Tak się składa, że Polakami
są dwaj spośród najpopularniejszych twórców komiksów:
Kasprzak – "Ketch" i Rosiński – współtwórca "Torgala".
Pokazując tych facetów na żywo można przyciągnąć
młodzież, na Lutosławskiego
– muchy.
Z osiem osób, niezależnie od siebie, opowiadało mi
wstrząsającą historię koncertu w Operze Narodowej w
Brukseli, pełniącej tu – z braku fanatyków religijnych –
rolę świeckiej świątyni. Podczas polskiego koncertu
artysta Marek Torzewski, rozpropagowany w Polsce dzięki
piosence "Nie oczekuję już od życia nagłych burz",
zaprezentował swój repertuar. Moi rozmówcy nie byli
zgodni co do tego, czy większe wrażenie zrobiła pieśń "O
sole mio", czy też jednak "Góralu, czy ci nie żal",
wykonane wraz z córką i żoną, długowłosą blond diwą,
podziwianą przez tutejszych dyplomatów za
bezkompromisową odwagę ubioru.
Kolejny kłopot to folklor. Polacy są zawsze proszeni o
występy grup folklorystycznych, bo widzą nas w takich
właśnie kategoriach ciupagowo-kra-kuskowych. Generalnie
możemy się cieszyć, kiedy uda nam się ustawić w jednym
szeregu z Rumunią.
* * *
Z językami obcymi ciągle mamy kłopoty. Złe wrażenie robi
milczenie pani ambasadorowej. Nagminne jest przemawianie
wyłącznie po polsku, celują w tym dostojnicy z PSL – ale
źle postrzegana jest także skwapliwość, z jaką Polacy z
polskiego rezygnują. Nie zapisując dzieci do stworzonych
już sekcji polskich w szkołach unijnych. Do szkoły przy
polskiej ambasadzie chodzi 700 dzieci, brak tylko córek
państwa ambasadorostwa. Być może pani ambasadorowa nie
chce, żeby jej dzieci uczyły się z progeniturą
sprzątaczek i gastarbeiterów.
Polski ośrodek kultury nie istnieje, jest tylko Dom
Polski prowadzony prywatnie przez pana Łupinę w budynku,
przekazanym mu darmo przez Episkopat Belgijski. Wśród
osiągnięć Domu Polskiego należy odnotować niedawny pokaz
filmów ambasadorowej Anny Nehrebeckiej. W myśl zasady,
"co by tu jeszcze spieprzyć, panowie", udało nam się
także zasłynąć w całej Brukseli, jako ci, co dają żarcie
dla świń.
Na polskich rautach króluje bigos i smalec – rzeczy,
które standardowemu Belgowi nie przejdą przez gardło.
Karierę robi dziś w Europie polska książka kucharska.
Napisana przez Belgijkę i uhonorowana tytułem najlepszej
książki kucharskiej roku we Francji. Nikomu nie przyszło
do głowy skorzystanie z jej przepisów. Pani ambasadorowa
zabroniła ponoć w ogóle podawać w ambasadzie polskiej
kuchni i nakazała kucharzom gotować po francusku.
W Belgii Polacy opanowali dwa rynki: sprzątania i
niewykwalifikowanych robót budowlanych. Ich pracowitość
i rzetelność jest bardzo wysoko ceniona. Instytucje
polskie cieszą się z kolei opinią tych, od których
pieniądze trzeba brać z góry. Na polskie imprezy nikt
nie przychodzi, bo gospodarze zwykli spędzać je w swoim
gronie, rozmawiając w swoim języku.
– Wie pani – mówi moje "Głębokie gardło" – tu jest 50
tysięcy urzędników. Oni są ważni, leniwi i decydują o
cholernie wielu rzeczach. Tu bez osobistych kontaktów
gówno się załatwi dla kraju, a urzędowa Polska
bankietuje w swoim gronie plotkując po polsku.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dać kasę i dupy dołożyć
"NIE" ujawnia kulisy wycieczki dygnitarzy z kas chorych
i Ministerstwa Zdrowia do RPA.
Awantura zrobiła się nieziemska. Gdy przedstawiciele13
Regionalnych Kas Chorych wraz z urzędnikami Ministerstwa
Zdrowia pojechali na sponsorowaną wycieczkę do RPA,
media rzuciły się do gardeł turystom. Zamiast jednak
ugryźć wilka, pokąsały owce.
Efekt propagandowy udał się znakomicie: pacjenci
umierają w domach nie mogąc dostać się do specjalistów,
likwiduje się szpitale i oddziały, a komuchy z SLD wożą
tłuste dupska po afrykańskich piaskach. Ja tam ciężko
pracowałem, choć byłem na urlopie tłumaczył się pismakom
jak przedszkolak dyrektor Opolskiej Regionalnej Kasy
Chorych Kazimierz Łukawiecki. I dalej: Zrobiłem
wszystko, żeby mi nikt niczego nie zarzucał. Nie wziąłem
ani 50 groszy z publicznych pieniędzy. Nie brałem
delegacji, ani nie zabrałem ze sobą telefonów
komórkowych. Nie kazałem się podwozić na lotnisko.
Chciałem być czysty, i nie czuję się winny, bo to nie
była korupcjogenna sprawa. Nie popełniłem najmniejszego
wykroczenia
– ani moralnego, ani materialnego ("Nowa Trybuna
Opolska" 27 maja br.)
Minister Łapiński zapowiedział wyciągnięcie surowych
konsekwencji wobec podróżników. Zastępca głównego
inspektora sanitarnego S. Jurgielewicz sam podał się do
dymisji.
* * *
Organizatorem wyjazdu do RPA było, jak już wiadomo, GVG
c. V. Towarzystwo Nauk i Kształtowania Stosunków
Ubezpieczeniowych. Co to takiego? Jest to niemiecka
organizacja skupiająca zarówno osoby prywatne, jak i
instytucje: firmy ubezpieczeniowe, fundusze emerytalne,
przemysł farmaceutyczny. Członkiem stowarzyszonym jest
polski Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Stowarzyszenie
GVG jest organizacją wyższej użyteczności – non profit.
Zajmuje się mydłem i powidłem, czyli tym wszystkim, co
związane jest z szeroko pojętą ochroną zdrowia i
polityką społeczną, m.in. doradztwem oraz opracowywaniem
rozmaitych projektów.
Główne środki na działalność GVG otrzymuje ze składek
członków oraz z funduszy publicznych, m.in. z Unii
Europejskiej, Federalnego Ministerstwa Zdrowia oraz
Federalnego Ministerstwa Pracy i Spraw
Socjalnych RFN, a także Banku Światowego, czyli mówiąc
po ludzku z pieniędzy wyrwanych unijnym podatnikom.
Warto wspomnieć, że podobnych organizacji jak GVG jest w
Niemczech sporo.
* * *
GVG prowadzi aktywną działalność w państwach, które
kandydują do Unii Europejskiej: w Estonii, Rumunii,
Słowacji, Słowenii, Czechach, na Litwie i Węgrzech.
Także w Polsce, ale tym się nie chwali. Z informacji,
jakie posiadamy, wynika, że Niemcy z GVG chcą zrobić w
Pomrocznej
mały geszeft.
Aby otrzymać unijną forsę, GVG musi znaleźć partnera w
Polsce. Frajer się znalazł. W tym roku ma powstać w
Regionalnych Kasach Chorych oraz podległych im
szpitalach system informatyczny. Kontrakt dla jednej
kasy wart jest ok. 500 tys. euro. Szmalec daje Unia
Europejska. Żeby jednak nie było nam za dobrze,
wykombinowano tak, że nie dostaniemy od razu hajcu do
ręki. Musimy mieć projekt całego przedsięwzięcia.
Projekt zrobi GVG. Gdy już będzie gotowy, kasa
chorych wraz z GVG zwróci się do Brukseli o pieniądze, a
firmy przystąpią do przetargu na budowę całej
infrastruktury. Przetarg wygra firma niemiecka. Od
wartości każdego kontraktu (powyżej 5 tys. euro) GVG
bierze 20-procentową dolę. Czyli z 500 tys. euro – 100
tys. Do tego dojdą koszty ekspertyz i innych drobiazgów.
300 tys. euro dostaje wykonawca. Forsa wróci za Odrę.
Policzmy. W RPA było 13 przedstawicieli kas chorych. Na
jedną kasę przypada 500 tys. euro, czyli w sumie 6,5 mln
euro. GVG zgarnia więc na czysto 1 mln 300 tys. euro.
Resztę wykonawca. Wszystko jest legalne i uczciwe. Tylko
znowu będziemy mieli dziwne uczucie, że coś nas swędzi
poniżej pleców.
Ale to jeszcze nie koniec. Tworząc system informatyczny
dla kas chorych, Niemcy będą mieli korzystniejszą niż
inni pozycję w przetargu na realizację RUM-u, czyli
centralnego Rejestru Usług Medycznych. A ten kontrakt
wart jest – uwaga: 800 mln zł!
Na koniec informujemy wszystkich wycieczkowiczów, w tym
dyrektora Łukawieckiego, że nie ma
nic za darmo. Niemcy wszystkie koszty w postaci
egzotycznych szkoleń, bankietów itp. dorzucą do nie
podpisanego jeszcze kontraktu.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z punktu widzenia kota
Nasze państwo niesprawne jest, ale za to głupie. Wady
tej nigdy nie ukrywa. Przykład. Coraz więcej młodzieży
bez przyszłości buntuje się przeciw otaczającym ją
stosunkom, ale buntownicy łączą się tylko w małe odrębne
gromadki i biją się między sobą. Głupie państwo usiłuje
zaś scalić buntownicze nastroje i skierować je przeciw
sobie. Zamiast udawać przyjaciela buntownictwa państwo
zgłosiło się do roli jego wroga. Wzmacnia i jednoczy
bunt produkując mu męczenników.
22-letni „terrorysta” Adrian M. wtargnął do studia TVP
biorąc strażnika jako zakładnika. Policyjni
antyterroryści wsławieni są m.in. tym, że jak mieli
zastrzelić tygrysa-uciekiniera z zoo, to trafili w
weterynarza. Teraz, gdy pojmali w TV „terrorystę”, to go
skatowali. Młodzież ma więc męczennika. Ona wierzy, że
gdyby młodzianowi udało się przemówić w TVP,
wykrzyczałby coś doniosłego w imieniu pokolenia.
Telewizja – najwyraźniej instrument państwa – zamiast
dać mówić intruzowi zadbała, żeby był niemy. Stworzyła
tym mniemanie, że powiedziałby coś ważnego. Zamiast
pokazać, jak go maltretują – osłoniła oprawców.
Telewizja państwowa okazała więc nie tylko brak
instynktu państwowego, ale także dziennikarskiego.
Zdradziła publiczności, że nadaje tylko to, co sama
inscenizuje.
Osobliwe jest także, że zgromadzeni za szybą w reżyserce
policyjni fachowcy od desperatów i terrorystów nie
stwierdzili od razu, że nieproszony gość TVP nie ma
broni, lecz tylko straszak gazowy. Chyba ci spece
potrafią odróżnić takie przedmioty, a w TVP są znakomite
po temu instrumenty optyczne: transwokatory i
teleobiektywy.
Osławiona klasa technikum w Toruniu znęcała się nad
nauczycielem, może nieprzypadkiem, angielskiego: języka
wyścigu szczurów i prezydenta Busha. To znęcanie się
młodzież utrwalała na taśmie, bo ma większy zmysł
telewizyjny niż TVP. Wie ona, jak się robi program żwawy
a przejmujący. Prasa, która wyraża nastroje swych
nabywców, czyli lepiej urządzonej mniejszości, zgromiła
prześladowców belfra nie fatygując redaktorskich umysłów
do dociekania przyczyn nienawiści uczniów wobec szkoły.
Pracodawcy anglisty powyrzucali sprawców ze szkoły, co
mieści się w regułach gry, czyli jest uprawnionym
odwetem. Zaraz potem jednak prokuratura pospieszyła
stawiać winowajców przed sądem pod zarzutem, że jeden
wandal imitował trzepanie konia pod nosem belfra, a
drugi naruszył mu nietykalność cielesną wsadzając na łeb
kosz do śmieci. Gdy tylko prasa szczuje, prokuratura
traci miarę. Tak to niebudzących sympatii agresywnych
chamów lekcyjnych przerabia się w opinii rówieśników na
męczenników i bohaterów pokolenia. Państwo nie chce
bowiem reprezentować nastrojów niezadowolenia ani nawet
być arbitrem. Przyjmuje rolę wroga większości przyszłych
wyborców swoich władz. Potem zaś skomli, że jest
odrzucane pomimo tego, że, jak mniema, wyraża ono wyższą
mądrość i niczemu nie jest winne.
Powie ktoś, że staję w obronie napastników, w tym
krzywdzicieli belfra. Także aparat państwa nie pojmuje,
że agresja wynika z poczucia krzywdy. I że to poczucie
zbiorowe i indywidualne nie jest emocją wyważaną, ale
bardzo subiektywną. Okazało się – nie tylko u ludzi.
Obudziło mnie donośne trzepotanie ptaka. Mój
współdomownik kot Fidel złowił duże barwne ptaszydło i
przytrzymywał je zębami i pazurami. Ptaszydło wyrwało
się Fidelowi i uciekło. Kot Fidel co najmniej przez
kwadrans siedział potem w otwartych drzwiach balkonowych
i żałośnie a donośnie płakał. Potem przyszedł do mnie do
łóżka i dalej płakał skarżąc mi się na krzywdę, którą mu
ptaszydło wyrządziło. Pocieszałem drapieżcę, jak
umiałem.
Czyż jakikolwiek literat kiedykolwiek opisał dramat i
rozpacz SS-mana, któremu Żyd uciekł z komory gazowej?
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nieustraszeni pogromcy komorników
Poborców odstrasza się nie osinowym kołkiem ani
warkoczem czosnku, tylko samopomocą chłopską.
Związek Zawodowy Rolników Ojczyzna, znany m.in. z
bezwzględnej walki ideologicznej z byłymi kolegami z
Samoobrony, rozsyła ostatnio po kraju taką oto ulotkę.
Obrazek: odpicowany facio ciągnie na sznurku ciągnik,
obok którego podskakuje chłop w kapeluszu. Chłop z
ubioru przypomina Busha na wczasach w Teksasie. Widać,
że pierwszy to komornik. Zdradzają go gajer, teczka i
głupawa mina. Drugi wygląda na zadowolonego. Robi taki
gest, jak gdyby chciał pokazać krwiopijcy, że marny jego
trud, bo wkrótce przybędzie odsiecz z sąsiedniej farmy.
Ulotka Ojczyzny, tak pięknie zilustrowana, wieści, że w
każdym powiecie jest grupa antykomornicza.
Prawo chłopa
– Nie sztuką jest zwołać pięćdziesiąt chłopa i pogonić
komornika, a potem iść za to siedzieć – zagrzmiał w
słuchawce głos Leszka Zwierza, wodza ZZR Ojczyzna. – Są
lepsze sposoby. Nowa jakość.
– Jaka jakość? – pytamy rolniczego związkowca, który
twierdzi, że zawiaduje 85 tysiącami sfrustrowanego luda.
– Prawna, legalna, z ministerstwa, z Sejmu.
– Ale jaka?
– ...
Plan ojczyźnianych znamy w szczegółach. Trzy miesiące
temu zwrócili się oni do resortów sprawiedliwości oraz
spraw wewnętrznych i administracji z pytaniem, jak to
właściwie jest z tymi komornikami. Pytali o status
prawny i o prawo do korzystania z usług policji przy
egzekucjach.
Pismo z Ministerstwa Sprawiedliwości już mają.
Departament Organizacyjny był łaskaw odpisać m.in.,
że w myśl ustawy z 1997 r. komornik jest
funkcjonariuszem publicznym działającym przy sądzie
rejonowym, jednak pracuje na własny rachunek, więc nie
jest pracownikiem sądowym. Kim więc jest? Osobą
prowadzącą pozarolniczą działalność gospodarczą.
Odpowiedzi z MSWiA jeszcze nie ma. Jednak – jeśli
wierzyć Januszowi Malewiczowi, wiceszefowi Ojczyzny
– minister Janik kazał jednemu ze swoich podwładnych
przyjrzeć się sprawie, a także skonsultować ją ze
związkowcami z policji. Ci ostatni podobno od dawna
skarżą się, że zamiast łapać bandytów, muszą wysługiwać
się komornikom, i to za darmo. Dlatego powstał pomysł,
by krwiopijcy komornicy zaczęli płacić mundurowym za
asystę.
Prawo państwa
Po głębszej analizie pisma i przecieków z MSWiA
związkowcom nasunęły się następujące wnioski:
1. Komornik na pewno nie żyje z siania, zbierania i
dawania świniom, bo jego działalność jest
„pozarolnicza”.
2. Jednakowoż ten nierolnik i prywaciarz, nie będąc w
sądzie na etacie, nie jest przedstawicielem wymiaru
sprawiedliwości, bo według Konstytucji Rzeczypospolitej
Polskiej, wymiar sprawiedliwości sprawują w Polsce sądy
(pismo z ministerstwa), a nie osoby prowadzące
działalność gospodarczą.
3. Status komornika zbliżony jest do statusu wolnego
zawodu (pismo z ministerstwa), chłop nie musi mu więc
czapkować ani wpuszczać go na podwórko, tak samo jak nie
musi wpuszczać lekarza, dziennikarza i adwokata.
4. Komornik, który przychodzi z policjantami, nadużywa
uprawnień, jeśli nie płaci im za ochronę.
Opierając się na powyższym grupy antykomornicze Ojczyzny
mają działać według ściśle określonej procedury. Po
otrzymaniu sygnału od chłopa związkowcy poinstruują go,
by za żadne skarby nie wpuszczał komornika do obejścia.
Gdy związkowa odsiecz dotrze na miejsce, sprawdzi, czy
wolny egzekutor nie nadużył uprawnień podając się za
wymiar sprawiedliwości, na koniec zaś ustali, czy
rozliczył się z mundurowymi. Poczem chłopi będą pisać
skargi, co powinno zablokować egzekucję przynajmniej na
jakiś czas.
Ostatnim, najpotężniejszym orężem specgrup Ojczyzny ma
być publiczne piętnowanie komorników, którzy najbardziej
dorobili się na ludzkiej krzywdzie. Związkowcy będą
zwracać się do sądów rejonowych z prośbą o udostępnienie
oświadczeń majątkowych podpadniętych im komorników, by
rozgłosić wszem i wobec, że jeden z drugim w sposób
widoczny nadmiernie się bogaci, a wysoka prowizja
pozbawia go ludzkich cech (cytat z ulotki).
Prawo poborcy
Rozmawialiśmy o pomyśle związkowców z najgłówniejszym
egzekutorem w kraju Iwoną Karpiuk-Suchecką, która
prezesuje Krajowej Radzie Komorniczej. Stwierdziła ona,
że nie zna zbyt dobrze Ojczyzny ani jej planów.
Przebąkując coś o swobodnym interpretowaniu prawa przez
związek zawodowy oświeciła nas, że jest on w błędzie.
Mimo wszystko ona i jej koledzy prowadząc działalność
gospodarczą wykonują ją w imieniu i na rzecz wymiaru
sprawiedliwości. Najbardziej zdenerwował ją pomysł z
ujawnianiem majątków.
– Może to początek jakiejś rewolucji? – zastanawia się
pani prezes dziwiąc się, że rolnicy uwzięli się akurat
na majątki komorników, a nie na przykład redaktorów. –
Jeśli chodzi o mnie, nie mam nic do ukrycia.
Na koniec usłyszeliśmy, że Ojczyzna, jeśli wie coś o
szczególnej bezwzględności komorników, powinna podzielić
się tą wiedzą z Krajową Radą Komorniczą. Każdy sygnał
zostanie szczegółowo sprawdzony.
Nie nam rozstrzygać, czy plany ZZR Ojczyzna mają szanse
powodzenia czy nie. Jednak 586 komorników, którzy
działają przy sądach rejonowych w całej Pomrocznej, na
pewno nie będzie miało łatwego życia zatruwa-nego przez
dziarskich chłopaków od Zwierza i Malewicza.
Autor : Bernard Kraska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zwarty kolektyw halabardników
Teatr mój widzę ogromny, bo statyści wyrośli pod sufit.
Publikacja Romana Pawłowskiego w "Gazecie Wyborczej" z
17 maja 2003 r. pt. "Przypadek Królikiewicza" wprawiła
mnie w osłupienie. Po tym, jak wszyscy od stycznia
wycierają Grzegorzem Królikiewiczem buty, wydawało mi
się, że Pawłowski – główny recenzent teatralny głównej
gazety w kraju – zechce na dwóch bitych kolumnach
przebić osinowym (no dobra,osikowym) kołkiem nowo
mianowanego dyrektora Teatru Nowego w Łodzi. Mogłem tego
oczekiwać, wszak to między innymi na łamach łódzkiego
dodatku do "Wyborczej" szło polowanie z nagonką na
Grzegorza Królikiewicza. Wspierał je centralnie
Pawłowski. Jak zwykle nikt nie zapytał aktorów o zdanie,
tak jakby byli tylko najemnymi pracownikami, a nie
zespołem artystów, tworzącym jeden z najciekawszych
teatrów w kraju. Jak zwykle władze kierowały się
politycznymi sympatiami, a nie interesem teatru –
grzmiał w "Wyborczej" 17 stycznia 2003 r. w obronie
zespołowego decydowania w teatrze.
Przypomnijmy, w czym rzecz. Po śmierci Kazimierza
Dejmka, dyrektora Teatru Nowego w Łodzi, prezydent
miasta Jerzy Kropiwnicki mianował na to stanowisko
Grzegorza Królikiewicza, znanego filmowca, wykładowcę
łódzkiej szkoły filmowej, od wielu lat przebywającego na
środowiskowym marginesie. Aktorzy uznali to za nominację
polityczną i zaparli się, że Królikiewicza nie chcą.
Urządzili bunt z dwumiesięczną okupacją teatru włącznie.
Aferą dotyczącą tego, kto będzie dyrektorem teatru w
Łodzi, żyli przez pół roku wszyscy, którzy czytają
gazety i oglądają telewizję. Jak gdyby miało to istotny
wpływ na codzienne życie publiczności przed
telewizorami.
Czytam więc wielki tekst Pawłowskiego w "Gazecie
Wyborczej", a tu taka niespodzianka. Łódzcy aktorzy byli
bardzo naiwni, jeśli sądzili, że ktoś kto potrafi czekać
trzy lata (na zrobienie kolejnego filmu – przyp. W. K.),
zniechęci się i ustąpi po zaledwie trzech miesiącach
protestów i negocjacji – tym razem Pawłowski szydził z
teatralnego zespołu. Tekst jest niemal hagiografią
Królikiewicza. Pawłowski twierdzi, że to geniusz.
Zielone światło dla Królikiewicza! Skąd ta zmiana? Nie
wiadomo.
Recenzent "Wyborczej" nie tylko posługuje się znakomitą
wiedzą o życiu reżysera (choć w końcówce artykułu jest
zastrzeżenie, że reżyser odmówił wywiadu dla "Gazety",
ale znajomość szczegółów z życia Królikiewicza jest
taka, że nie chce mi się wierzyć, że nie gadali ze
sobą). On też część tej wiedzy zataja. Przemilcza, że
geniusz jest w kompletnej izolacji, że nie zrobił od
dawna dobrego filmu, przemilcza też wypadek sprzed kilku
lat, kiedy to na Królikiewicza podczas jednej z
realizacji spadła część dekoracji i wylądował w
szpitalu. Od tamtego czasu wolniej się porusza.
Pawłowski pisze o Królikiewiczu tak, jak gdyby miał on
pełen potencjał twórczy. Tego nie wiemy. Ale jeśli ma
potencjał, to trzeba dać mu szansę...
Piszę nie po to, by polemizować z Pawłowskim i wykazywać
dla odmiany, że Królikiewicz jest nic niewart.
Przeciwnie. W tym sporze chętnie stanę po stronie
Kropiwnickiego i Królikiewicza nawet wbrew temu, co
uważa na ten temat mój szef. Prezydent Łodzi, zwany
Okropnickim, narodowokatolicki fanatyk, nie jest rzecz
jasna moim idolem. Śmieszy mnie jednak, że jego
maniakalny upór wystawił na pośmiewisko wszystkich tych,
którzy najpierw w ansamblach wsadzają facetowi
poślinione paluchy w dupę, a potem nagle dojrzewają i
gną się w kurtuazyjnych ukłonach. Czekam więc z
niecierpliwością na resztę tych, którzy teraz zaczną
Królikiewicza chwalić. Już można. Pawłowski zaczął.
Małpio cieszę się również na fakt, że Królikiewicz nie
da więcej aktorom wypowiadać urojeń, że zespół rządzi w
teatrze.
Komediantom popierdoliło się w głowach w czasie
aktorskiego bojkotu w stanie wojennym. Od tego czasu
cały czas myślą, że wiele znaczą. Teatry tworzą
indywidualności, a nie kolektywy aktorskie.
Aktorskich buntów było w polskich teatrach co niemiara.
Zawsze chodziło o to samo. Że im się nie chce. I zawsze
przy pomocy "koleżeństwa z ZASP" albo "koleżeństwa ze
związków" udawało im się zrobić na tyle głośną rozróbę,
że dyrektor leciał z posady.
Dzisiaj nie znajdzie się nikt, kto by powiedział złe
słowo o Tadeuszu Łomnickim. Jako artyście i nie tylko. W
1976 r. Łomnicki – członek KC PZPR, beneficjent władzy –
dostał swój teatr. W wynajętej od Zakładów Radiowych im.
Kasprzaka sali kinowej powstał Teatr na Woli. Jako
artysta wybitny, geniusz sztuki nie szedł na skróty.
Opierdalał na próbach "lepszym" słowem bez kompromisów.
I tak mu daleko było do Kantora, który do rękoczynów
potrafił się brać. Po sierpniu 1981 r. "Solidarność" z
Kasprzaka i "halabardnicy" z zespołu Łomnickiego zrobili
nagonkę na dyrektora. Powód? Bo "czerwony". Łomnicki
zrezygnował. Teatrowi na Woli nadano po latach jego
imię. He, he... Teatr im. Łomnickiego to nie to samo, co
teatr z żywym Łomnickim. Po jego odejściu nic już nie
znaczy.
Kiedy we wrześniu 1989 r. Piotr Tomaszuk i Tadeusz
Słobodzianek po wygraniu konkursu obejmowali dyrekcję
teatru Miniatura w Gdańsku, nikt nie spodziewał się, że
tak szybko – po dwóch latach – wykurzy ich ze stanowisk
miejscowe lobby miernot ze znaczkiem "Solidarności" w
kostiumach. Wypędzono z miasta dwóch znamienitych
artystów, którzy w prowadzonym teatrze zaproponowali
repertuar nieprzeciętny, awangardowy. O ich odwołanie
zwróciła się do wojewody Komisja Zakładowa NSZZ "S",
której przewodniczył naonczas teatralny elektroakustyk.
Przy wsparciu miejscowego ZASP i lokalnych gazet
urządzono nagonkę. Jaki był powód? Arogancja i chamski
autokratyzm. Czyli normalka. Po kilkunastu latach od
tamtego momentu Tomaszuk i Słobodzianek mają się dobrze,
teatr Miniatura niczym ciekawym nie zaskoczył. Ot,
martwota.
W Starym Teatrze w Krakowie podobno zaczęło się od
telewizora zabranego przez Krystynę Meissner z bufetu.
Aktorzy chcieli oglądać, dyrektorka uznała, że to
przeszkadza w koncentracji. Generalnie poszło o to, że
Meissner była bardziej dyrektorem reżyserów niż aktorów.
Chciała ożywić legendę Starego Teatru, jak nie
przymierzając wawelskiego smoka. Potem było już z górki.
Konflikt z aktorami trwał półtora roku. Poszły listy do
ZASP i do ministra kultury. Na początku czerwca 1998 r.
minister Wnuk-Nazarowa odwołała Krystynę Meissner.
Zespół Starego nadal się tapla w błocku własnego kultu i
samouwielbienia. Już dawno nie było w nim znaczącego
spektaklu.
W Teatrze Nowym w Łodzi też najgłośniejsi w wypowiadaniu
sądów o Królikiewiczu byli ci członkowie zespołu, o
których poza Łodzią niewiele kto słyszał. Z całym
szacunkiem aktor Andrzej Wichrowski to nie jest jakoś
znane szerzej nazwisko.
Czyż to nie świętej pamięci Dejmek powiedział, że aktor
jest od grania jak dupa od srania? Aktorzy Teatru Nowego
w Łodzi płaczący za Dejmkiem, a protestujący przeciwko
Królikiewiczowi, już wkrótce na własnych organizmach
boleśnie przetestują Dejmkową zasadę. Koniec wolności,
koniec rozpasania. Myszy boją się węża? Ależ to
naturalne! Nie ma się czemu dziwić.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wyie Banyhuy, adwokat. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bóg, wiara i siara "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lewuchy
Dlaczego lewica przegrała w Opolu?
a) Bo się żarła między sobą
b) Bo kradła gdzie popadło
c) Bo miała w dupie lud pracujący
Zaznaczyłeś "a"? Wygrałeś.
Zaznaczyłeś "b"? Wygrałeś.
Zaznaczyłeś "c"? Też wygrałeś.
Opole uchodziło za miasto czerwone. Przez 8 lat lewica
rządziła tu niepodzielnie wygrywając bezapelacyjnie
wszystkie głosowania. Starzy towarzysze postanowili dać
więc szansę młodzieży tzw. wilczkom z Dwernickiego
(ulica, przy której stoi siedziba opolska SLD). Najpierw
chłopaki przejęły miejską organizację partyjną, zaś
przed czterema laty skutecznie stanęli w wyborcze
szranki. Wilczkami dowodził ówczesny prezydent Opola,
dziś wojewoda opolski, Leszek Pogan. Po zwycięstwie
wilczkom przypadły najważniejsze stanowiska w mieście.
Wszystkim żyło się klawo. Do czasu.
"Dobre Domy"
Niedługo po tym zaczęło być głośno o sprawie Dobrych
Domów, czyli aferze związanej z budową ponad stu
mieszkań.
Klienci "DD" wpłacali po około sto tysięcy złotych i
mieli dostać mieszkania w ciągu dwóch lat. Rzeczywistość
nieco odbiegła od tego scenariusza. A było to tak.
W połowie lat 90. na opolskim horyzoncie pojawił się
Grzegorz Korzeniewski, który przybył z Gdańska, gdzie
zbudował na podobnych zasadach osiedle mieszkaniowe. Do
Opola ściągnął go Tadeusz Szramuk, biznesmen i członek
SLD. Znali się jeszcze z czasów studenckich. Trzecim
pomysłodawcą całego geszeftu był ówczesny przewodniczący
Rady Miasta Stanisław Dolata. Założono spółkę Dobre
Domy, w której mniejszościowym udziałowcem było miasto
Opole. Gmina wnosiła aportem grunt o powierzchni ponad
4,6 hektara wart prawie 2,5 mln zł. Większościowym
wspólnikiem została gdańska spółka DDF Finanse SA,
reprezentowana przez Korzeniewskiego – przypadło jej 51
proc. udziałów. W rozliczeniu za grunt DDF Finanse miała
przekazać miastu część gotowych mieszkań. Ile – nie
ustalono. Prezesem Dobrych Domów został Korzeniewski, a
przewodniczącym Rady Nadzorczej – Stanisław Dolata. Do
całej imprezy podłączył się Szramuk ze swoją spółką
Agencją Usług Finansowych (AUF), której zadaniem było
znajdowanie kupców na przyszłe mieszkania. Inwestycja z
udziałem gminy wydawała się pewna. Ze znalezieniem
chętnych, którzy zadłużali się w bankach lub wykładali
oszczędności całego życia, nie było więc problemu.
Dobre interesy
Początkowo wszystko grało. Na placu budowy żwawo
krzątali się robotnicy, warczały spychacze, mury pięły
się do góry. Okazało się jednak, że grunt, na którym
wznoszono domy, był bagienny i trzeba było stawiać je na
palach, co podniosło koszt budowy o ponad 2 mln zł. Do
tego jeszcze Szramuk zaczął kręcić lody na boku.
Ponieważ dobierał także wykonawców – mógł kasować od
nich horrendalne prowizje za wprowadzenie na plac
budowy. Z jednej tylko firmy miał dostać – zgodnie z
umową wszystko na "kwit" – ponad 1,5 mln zł. Firmy
wykonawcze musiały sobie jakoś poniesione koszty odbić.
W rewanżu zaczęły kantować spółkę Dobre Domy,
wystawiając fikcyjne faktury. O przewałach wiedziały
władze spółki, łącznie z prezesem Korzeniewskim i
przewodniczącym Rady Nadzorczej Dolatą. Budowa zaczęła
się ślimaczyć, forsy ubywało, aż w końcu zabrakło.
Korzeniewski wypieprzał jednego głównego wykonawcę,
Szramuk znajdował następnego; scenariusz się powtarzał.
W wyniku tych fikołków po dupie dostało kilkadziesiąt
małych firm podwykonawczych. Dzisiaj większość z nich
jest na skraju bankructwa. Wszystko to jednak pikuś w
porównaniu z kolejnym trikiem Szramuka. Postanowił
sobie, że zostanie wspólnikiem miasta w Dobrych Domach.
Był jednak goły. Jego spółka AUF wykupiła więc
najnormalniej w świecie weksel od DDF Finanse za
pieniądze pożyczone od... DDF Finanse. Łącznie – za całe
2,5 mln zł. Zapomniał jednak wpłacić je na konto Dobrych
Domów.
Jak dojną krowę Spółkę DDF traktowały również różne
pociotki ratuszowych urzędników. Przedmiotem
zainteresowania najbardziej doświadczonych opolskich
prokuratorów jest m.in. kilkanaście fikcyjnych
umów-zleceń na wykonanie różnorakich prac. Na takie
frukta załapał się nawet jeden z twórców całego
przedsięwzięcia Stanisław Dolata, który miał opracować
koncepcję spółki, ale nawet tego nie chciało mu się
zrobić. 10 tys. zł skasował więc na krzywy ryj.
Współwłaścicielem Szramukowej spółki AUF, była – uwaga!
– osobista małżonka prezesa Dobrych Domów Grzegorza
Korzeniewskiego. Teraz Korzeniewski tłumaczy, że ślubna
o niczym nie wiedziała i robiła u Szramuka za kwiatek do
kożucha. Państwu K. prokuratura postawiła już zarzut
nadużyć finansowych. Wszystko wskazuje na to, że ława
oskarżonych będzie długa. Zresztą o skali przewałów w
Dobrych Domach niech świadczy fakt, że nawet
prokuratorzy prowadzący sprawę gubią się w tym
wszystkim, a toczące się obecnie wielowątkowe śledztwo z
całą pewnością jeszcze się rozrośnie. Ale powróćmy do
naszej opowieści.
Dupa zbita
Rozgrzebana budowa w końcu stanęła. Zdesperowani,
niedoszli mieszkańcy podnieśli raban. Doszło do okupacji
ratusza i demonstracji przed siedzibą opolskiego SLD. I
co? Nic. Prezydent Pogan zapewniał że wszystko jest OK,
Dolata go w tym podtrzymywał, opinię uspokajano w
gazetach, opozycję zakrzykiwano podczas obrad Rady
Miasta, zaś ludzi, którzy zapożyczyli się na budowę,
zwyczajnie ignorowano.
Przy okazji wyszły też na jaw inne interesy prowadzone z
błogosławieństwa wilczków, a właściwie basiorów z
ratuszowej czołówki. A to jakieś domy tanio kupiono, a
drogo sprzedano Reiffeisenbankowi, to znów przetargi
wygrywały firmy spoza Opolszczyzny w dość podejrzanych
okolicznościach, to pojawiały się mieszkania, które
dostawali bezdomni, by móc przehandlować je następnie
miejskim dygnitarzom, a to remontowano na koszt miasta
kamienice zamieszkiwane przez radnych SLD. Doszło nawet
do tego, że radni SLD dostawali mieszkania komunalne z
tzw. puli ludzi niezbędnych dla miasta.
Atmosfera gęstniała. Prokuratura na wniosek opozycji
zainteresowała się tymi "zbiegami okoliczności", jednak
czyniła to dość niemrawo. Pogan szedł w zaparte
utrzymując, że wszystko jest pod kontrolą, a zarzuty
dęte.
Na szczęście SLD wygrał wybory parlamentarne i prezydent
Pogan, przy silnym sprzeciwie Szteligi, został mianowany
wojewodą opolskim. Jak to się stało? Prosto – za Poganem
wstawił się sam Leszek Miller. Minister Janik musiał
wiedzieć o niektórych zarzutach wobec nowego wojewody.
Prezydentem Opola został zaś jeden z wilczków – Piotr
Synowiec. Najpilniejszą sprawą dla nowego prezydenta
było uporanie się z gównem, które dostał w spadku. Na
wniosek radnych SLD miasto wyłożyło 2 mln zł na
dokończenie rozgrzebanej budowy. Dziś ponad 50 rodzin
mieszka już we własnych "M". Reszta prawdopodobnie
wprowadzi się na wiosnę.
Tuż przed wyborami samorządowymi wybuchła bomba. Lokalny
dziennik "Nowa Trybuna Opolska" opublikował tekst będący
swoistym podsumowaniem działalności ratuszowego układu.
Wojewodzie Poganowi zarzucono, że wiedział o wszystkich
przewałach w Dobrych Domach, a nawet brał udział w ich
przygotowywaniu. Sklepikarze kładli numer gazety za
wystawowe szyby, a kserokopiami pierwszej strony były
wytapetowane ulice miasta. W Opolu zawrzało. Na
przyjęciach towarzyskich zrobiło się nieprzyjemnie.
Ślubna wojewody Pogana i małżonka posła Szteligi o mało
nie potargały się za kudły, mówiąc to, co ich mężowie
myślą o sobie nawzajem. Zaczęły się też telefony z
pogróżkami. Pogan udał się do Janika, tłumacząc się z
roli, którą odegrał w aferze Dobrych Domów. Wojewódzka
Komisja Etyki usunęła Szramuka z szeregów partii.
Przeprowadzono też męską rozmowę z Dolatą, po której
wystąpił on z SLD.
Grupa wilczków z Dwernickiego nadal przewodzi opolskiemu
SLD. Za nic nie chce oddać władzy, nie potrafiąc
przyznać się do widowiskowej porażki, jedynej na taką
skalę w Polsce. Szteliga stoi przed alternatywą: albo
doprowadzi do wywalenia z partii winnych całej sytuacji,
albo będzie pił piwo, którego nie nawarzył, lecz któremu
się przyglądał. Partyjne doły są mocno wkurwione. Na
spotkaniach kół ludzie nie przebierają w słowach.
Tak to mieszanka doświadczenia i młodości rozjebała
opolską lewicę.
Autor : Zygmunt Skupiński / Piotr Lat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lepperowanie lewicy
Z dawania dupy przez SLD przyjemność odczuwa Samoobrona.
Według wszystkich sondaży Sojusz Lewicy Demokratycznej
zdecydowanie ustąpił pierwszeństwa Platformie
Obywatelskiej, a według niektórych badań drugie miejsce
traci na rzecz Samoobrony. Jeśli sondaże mówią prawdę,
to umizgi Millera do liberałów, słuchanie się pana
Kulczyka i pani Bochniarzowej nie polepsza notowań rządu
i Sojuszu. Zyskuje na tym PO, tam odpływa liberalny
elektorat – zarówno od SLD, jak też od PiS oraz
dogorywającej UW. W rywalizacji o publiczność nastawioną
na neoliberalizm i wielbiącą Balcerowicza SLD nie ma
szans. PO zawsze będzie dla tej publiczności bardziej
wiarygodna.
SLD oddający pole Samoobronie to nowość. Samoobrona
zaczyna wyrastać na drugą partię lewicy, i to tę
silniejszą. Dotychczas partia Leppera nie uchodziła za
lewicową. Wyrobiła sobie opinię partii populistycznej,
nacjonalistycznej, anarchizującej, warcholskiej i
nieprzewidywalnej. Zamiast programu ma niespójne
wezwania i gromkie potępienia.
Co zatem przyciąga do tej partii lewicowy elektorat?
Po pierwsze, właśnie te wezwania i potępienia. Joseph
Stiglitz, amerykański noblista w dziedzinie ekonomii i
wyrazisty krytyk neoliberalnej ekonomii, radzi nie
bagatelizować populizmu.
Jego zdaniem populiści nazywają po imieniu zjawiska,
których „nobliwe” partie wolałyby nie dostrzegać.
Piętnują rosnące rozwarstwienie dochodowe, poszerzającą
się i pogłębiającą przepaść między biedą i bogactwem.
Nie mają do zaproponowania dobrych środków zaradczych,
ale już samo wytknięcie palcem tego, co inni starają się
zasłonić, przysparza populistom zwolenników.
Po drugie, w Polsce lepperowska odmiana populizmu
wyróżnia się ponadto brakiem jakiegokolwiek respektu dla
świętych solidarnościowych krów. Partia Leppera, w
odróżnieniu do SLD, nie ma żadnego kompleksu niższości
wobec KOR, „Solidarności”, Unii Wolności, liberałów,
nawet wobec biskupów. Oskarża całe posolidarnościowe
towarzystwo o spapranie gospodarki, o wtrącenie
większości społeczeństwa w biedę, o prywatyzacyjną
grabież majątku narodowego. Trafia to w nastroje
znacznej części społeczeństwa, zwłaszcza elektoratu
lewicy. 60 proc. badanych w Polskim Generalnym Sondażu
Społecznym 2002, którzy oświadczyli, że zmiany po 1989
r. przyniosły więcej szkody niż pożytku, w dwu trzecich
wywodzi się z elektoratu SLD, UP i PSL.
Samoobrona nie poniewiera też Polską Ludową. Lepper nie
kaja się za członkostwo w PZPR, nie przeprasza za stan
wojenny, nie przyłącza się do historycznych
rozrachunków. W którymś z radiowych przemówień przed
wyborami samorządowymi zakrzyknął: Mało, że puścili nas
bez portek, to jeszcze z godności naszych życiorysów
próbują nas obedrzeć. I zyskał głosy.
Jako propaństwowa i odpowiedzialna partia lewicy SLD nie
może licytować się z Samoobroną w demagogii. Musi dbać o
finanse publiczne, o realny wzrost gospodarczy. Ale nie
musi i nie powinien zamykać oczu na problemy społeczne,
które nękają miliony. Nie ma powodu wyrzekać się zasad
państwa opiekuńczego, chluby i największego osiągnięcia
europejskiej socjaldemokracji, nawet gdy realia
gospodarcze zmuszają do ograniczenia części tej
opiekuńczości. A może zwłaszcza wówczas. A już z całą
pewnością nie musi oddawać pola i elektoratu w kwestiach
symbolicznych, w których nie o finanse idzie, lecz o
poczucie godności i obronę dobrego imienia. Nie ma
powodu mizdrzyć się do prawicowych propagandystów i
krzewić kult zaprzaństwa wobec własnej przeszłości i
lewicowych wartości.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Trzecia tajemnica grajewska "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Walka klas "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bezrobol
Jedni są bezrobotni, drudzy na nich żerują. Gdyby
zabrakło pierwszych, drudzy nie mieliby roboty. Ich
bezrobocie żywiłoby jednak innych – i tak w
nieskończoność.
Nie wiem, jak gdzie indziej, ale w Podkarpackiem można
żyć. To tu skupia się jedna trzecia polskiej szarej
strefy. W Ustrzykach gastarbeiterki z bratniej Ukrainy
robią laskę za 4 zł. Jeżeli zakład nie pada, nikt nie
zwalnia więcej niż 20 proc. załogi rocznie. Wypłaty są –
jak chce kodeks pracy – w końcu miesiąca, więc pensje za
luty będą pod koniec maja albo czerwca. Hausner gada o
20-procentowym bezrobociu. Coś tu jest nie tak, okłamują
chyba pana ministra, psubraty – nie liczą
chłoporobotników, co mają ponad jeden hektar, oficjalnie
więc muszą sami się wyżywić; rencistów z rentą do 400
zł; "emerytów pomostowych" – według standardów
zachodnich ludzi w sile wieku; oraz leni, którym się nie
chce raz na dwa miesiące zajrzeć do pośredniaka i
podpisać kwitów dających ubezpieczenie zdrowotne. Według
moich obserwacji, na Podkarpaciu
szuka roboty
co drugi człowiek w wieku produkcyjnym.
Ja też.
Miałem sklep monopolowy pod Rzeszowem. Zdechł z braku
klientów. Legalna gorzała z banderolą jest za droga.
Ukraina blisko, pędzić też w każdej wsi umieją. Nic to,
powiedziałem jak pan Wołodyjowski. Głupi nie jestem,
znajdę robotę. Żona uczy w podstawówce, której nie grozi
likwidacja. Z głodu nie umrzemy.
W Urzędzie Pracy dziewczyny dają, co mają, a mają przede
wszystkim telefony pracodawców, najczęściej komórkowe.
Dzwonię i gadam z komputerem. Pytany przez maszynę
podaję kolejno nazwisko, imię, płeć, adres,
wykształcenie, dodatkowe kwalifikacje, znajomość
języków, przebieg pracy zawodowej, stosunek do służby
wojskowej. Komputer przydziela mi numer i aksamitnym
głosem prosi, żebym czekał na telefon. Niestety, TP SA
właśnie mi go wyłączyła za niepłacenie rachunków. Tracę
ostatnie pieniądze w automatach wrzutowych.
W pośredniaku wisi ogłoszenie: zakład transportowy szuka
kierowców. Lecę z wywieszonym ozorem, by trafić do biura
na placu przypominającym skup złomu w GS. Szef zajęty,
sekretarka daje mi firmowy papier i zachęca do napisania
podania o pracę. Następnie z fałszywym współczuciem
informuje, że szef przeczyta moje podanie za jakiś czas,
bo ma ich już 56. Tymczasem mógłbym się zająć ładowaniem
towaru. Za friko, na próbę. "Bujaj się, biurwo" – myślę,
zatrzaskując za sobą drzwi.
Znajomi dają mi namiary na robotę w supermarkecie. Miód,
malina –
kierownicze stanowisko!
Umawiam się na rozmowę z kierowniczką wyższego szczebla.
Gnam pieszo przez całe miasto (autobusy kosztują).
Taszczę wszystkie papiery, z których wynika, że jestem
tym, kogo szukają. Szefowa przyjmuje mnie w przejściu
między paletami towarów. Uprzejmie oferuje: 3/4 etatu,
500 zł do ręki (z czego 100 zł wydam na dojazdy), umowa
na pół roku i ani sekundy dłużej. Jako kierownik odcinka
mam kroić mięso na porcje do sprzedaży. Przyglądam się
swojej potencjalnej szefowej z niedowierzaniem i już
wiem, po co nam amerykańskie F-16. Przydadzą się do
rozwalenia takich bud jak ta.
Wreszcie coś dla mnie: potrzebny mistrz przy produkcji
mrożonek. Umawiam się na rozmowę, zwiedzam zakład.
Kadrowiec proponuje 760 zł. Mam odpowiadać za 20 osób
(ciekawe, ile one dostają). Praca na dwie zmiany, w
sezonie truskawkowym i ogórkowym na trzy. Trochę się
krzywię, ale nie mam wyboru. Wychodząc, spotykam ziomala
w drodze do kasy. Kiedy był tu brygadzistą,
podpierdolono mu z chłodni dwie tony mrożonych
truskawek. Przez parę lat będzie to spłacał. Na drugi
dzień wczytuję się w umowę o pracę. O kurwa, musiałbym
pokrywać straty materialne. Z czego?!
Z miesiąca na miesiąc
rosną nasze długi.
Rano gnam do znajomego kioskarza przejrzeć ogłoszenia o
pracy. Kioskarz, dzięki któremu nie muszę płacić za
gazety, jest teraz na wagę złota, jak kiedyś
ekspedientka z mięsnego.
Bingo – potrzebują gościa do sprzedaży nawozów
sztucznych i środków ochrony roślin! Można dojeżdżać
rowerem – tylko 20 km. Jadę, wita mnie szef. Mam
wszystko, co trzeba: dyplom SGGW, komputer i kasę
fiskalną w małym palcu, prawo jazdy, doświadczenie w
handlu, nawet badania profilaktyczne. Właściciel firmy –
po zawodówce rolniczej – pyta o CV. Chwilę się
zastanawiam, która wersja będzie lepsza: z dziećmi czy
bez. Wyjmuję z teczki drugą. Czyta z uśmiechem.
Proponuje 800 zł brutto. ZGADZAM SIĘ! Dziękuje mi za
rozmowę, maniery ma jak Lepper rżnący lorda, i obiecuje
zadzwonić za dwa dni.
W uniesieniu funduję rodzinie schabowe za pożyczone od
szwagra 30 zł. Żyje się raz! Na trzeci dzień dzwonię do
gościa od nawozów z delikatnym pytaniem, co jest grane.
Sorry, ale właśnie zatrudnił syna sąsiada po zawodówce.
Obiecuję zemstę żonie, bo to ona kazała mi ujawnić
wyższe wykształcenie. W końcu jednak dociera do mnie, że
mogę wciskać pracodawcom świadectwo maturalne albo to z
podstawówki, ale debila oraz buraka nie zagram, zaraz
mnie zdemaskują.
Spotykam kumpla ze studiów, który szukał pracy prawie
dwa lata i wreszcie się załapał jako mistrz przy
produkcji wędlin. Krezus, cholera – całe 1200 zł na
rękę. Lecz cóż to, Romuś jakiś smutny. Okazuje się, że
jego boss zwinął się do Chicago, zapomniawszy zapłacić
załodze za ostatnie trzy miesiące. Pojechał
odrobić straty,
w które wpędziły go sklepy i szpitale, nie płacąc za
towar. Na pożegnanie zapowiedział, że jak ktoś pójdzie
do sądu pracy, to gówno dostanie. W dodatku żona Romka
podejrzewa, że zamiast do roboty chodził do kochanki.
Kiedyś bowiem żona odwiedziła jego firmę, a tam nie było
nawet szyldu, gdyż szef zabrał go do Ameryki.
Inny kumpel z lat studenckich, Karol, dorobił się firmy,
która buduje wodociągi. Daje mi szansę: mam dla niego
wygrywać przetargi. Na razie bez umowy, a potem się
zobaczy. Nareszcie coś ambitnego. Akurat jest w
Internecie przetarg na wodociąg za pieniądze z SAPARD.
Wgryzam się w temat, kompletuję papiery. Karol składa
dokumenty o dziesiątej. Pół godziny później otwierają
koperty i czujemy się zwycięzcami, dopóki się nie okaże,
że w ostatniej chwili przebiła nas konkurencja, oferując
cenę o kilkaset złotych niższą. Jakby, kurwa, znali
naszą ofertę. Odwożę Karola do domu jego furą, dostaję
na bilet autobusowy. To cały mój zysk z miesiąca harówy.
Ogłoszenie w rubryce "Praca":
składanie długopisów.
Facet przywozi części, skręcam je do kupy po 10 groszy
od sztuki. Na środku pokoju rośnie stos: pięć tysięcy,
dziesięć, dwadzieścia... Skręcamy całą rodziną.
Sielanka. Po tygodniu zjawia się pracodawca, wypłaca 500
zł zaliczki, zabiera nasz urobek i znika, by nie pojawić
się więcej. Jego komórka milczy. Ciekawe, gdzie ten
oszust sprzedaje tony długopisów, wsuwek do włosów i
pistoletów z plastiku. We wrześniu gorzko żałuję, że nie
zostawiłem sobie paru długopisów – przydałyby się
dzieciakom do szkoły.
Przez rok pytałem o pracę w około stu miejscach. W ponad
połowie z nich
właśnie zwalniali
ludzi lub przymierzali się do zwolnień, w kilku wyśmiali
moje przesadne wykształcenie, w kilku zaproponowali
warunki jak w łagrze. Pięć razy to ja nie spełniłem
wymagań – nie znałem np. języka tajskiego. Często żądano
ode mnie łapówki w wysokości trzymiesięcznej płacy za
pracę w wymarzonej firmie. To taki nowy zwyczaj. Chętnie
bym dał, ale w domu do sprzedania zostały chyba już
tylko dzieci, a kredytu na łapówkę nikt mi nie da.
Co pozostaje:
1. Coś sobie obciąć i jako niepełnosprawny zahaczyć się
w jednym z licznych na Podkarpaciu zakładów pracy
chronionej.
2. W ślad za bossem od wędlin i tysiącami innych synów
ziemi rzeszowskiej prysnąć do USA.
3. Chlać na sztywno aż do całkowitej utraty kontaktu z
rzeczywistością.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Egzorcysta z Lublina
W Lublinie powstało 2-letnie studium podyplomowe, które
ma kształcić personel hospicjów. O wygłoszenie wykładu
inauguracyjnego i jednego, dwóch wykładów tygodniowo
poproszono prof. Marię Szyszkowską, filozofa, senatora
SLD.
Zaledwie jednak się zgodziła, ni z tego, ni z owego z
niej zrezygnowano. Okazało się bowiem, że emanujący
otwartością, zawsze gotów do dialogu arcybiskup Życiński
postawił właścicielom szkoły ultimatum: jeśli weźmiecie
Szyszkowską, wycofam księży profesorów i studentów
(wśród których, jest też sporo zakonnic). Ponieważ
oznaczałoby to bankructwo świeżo otwartej szkoły,
właściciele rzucili się do całowania biskupiego
pierścienia, przepraszając za karygodny brak czujności
ideologicznej.
Zdumiona Szyszkowska podkreśla, że niedawno miała wykład
na największym uniwersytecie katolickim Europy – w
Louvain. I co z tego? Trzęsący Lublinem abepe nie
potrzebuje obcych wzorów. Niech nikt nie waży się mącić
katolickim owieczkom w ich małych ciasnych główkach.
Autor : D.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Minister Wiatr, pełnomocnik rządu ds. informacji
europejskiej, ujawnił swe dodatkowe kwalifikacje. Już w
czasach PRL zajmował się zbieraniem dla służb
wywiadowczych informacji o krajach ówczesnej jednoczącej
się Europy. Zawistna opozycja zażąda dymisji Wiatra, bo
jej zdaniem – zwłaszcza PiSuarowców – obcowanie z
wywiadem PRL brudzi na całe życie. Dziwne to, bo lider
Platformy Obywatelskiej pan Andrzej Olechowski,
koalicjant PiSuarowców w wyborach samorządowych, obcował
z tym wywiadem znacznie od Wiatra dłużej.
• Papieskie nauki o miłosierdziu, miłości bliźniego i
zrozumieniu dla pragnących nawrócenia grzeszników
trafiły na żyzną glebę w Ministerstwie Finansów.
Wicepremier Grzegorz Kołodko dowiódł, że słowa papieża
nie są w Polsce rzucane na wiatr i ogłosił abolicję dla
nawróconych grzeszników podatkowych. Po przyznaniu się,
wyrażeniu szczerej skruchy urzędy skarbowe wyznaczą
pokutę – 7,5-procentową działkę dla ujawnionych, a
dotychczas nieopodatkowanych dochodów. Najbardziej
protestowały ugrupowania uważające się za
arcykatolickie. Chyba będzie musiał pan papież znowu
przyjechać do Polski.
• Ojciec Chrzestny Radia "Maryja" Tadeusz Rydzyk cofnął
swoje medialne poparcie dla Ligi Polskich Rodzin, bo
trwa tam nadal personalna rozpierducha. Chodzi o to,
żeby wydymać Macierewicza, zanim Antek Policmajster
wydyma Giertycha, Wrzodaka i Kotlinowskiego, bo nie są
oni całkiem prawdziwymi Polakami. Ojciec dyrektor
ultymatywnie zażądał jedności. Co obie skłócone frakcje
– o dziwo! – olały. Podobno teraz do Torunia wybiera się
Lepper.
• Ultimatum dla imperium medialnego ojca dyrektora
wystosowała Purpurowa Eminencja Glemp. Od pierwszego
października wszystkie biura Radia "Maryja" w parafiach
diecezji warszawskiej mają zostać zamknięte, chyba że
otrzymają indywidualną zgodę Ekscelencji. To cios
poniżej pasa, bo "biura" służyły do ściągania szmalu na
imperium medialne. W zamian mają tam być uruchamiane
biura Kół Przyjaciół Radia "Józef". "Józef" marzy o
wydymaniu "Maryi" podobnie jak Wrzodak Macierewicza.
• Wyleniały na twarzy, wzmocniony na brzuchu legendarny
lider NSZZ "Solidarność" Lech Wałęsa otrzymał propozycję
kandydowania na przewodniczącego zakrzaklewszczonej "S".
Jest jeden problem: od 1995 r. Wielki Elektryk nie
płacił regularnie składek związkowych. Być może związek
mu je umorzy – jak Kołodko umarza długi skruszonych
przedsiębiorstw.
• Nie będzie lekko kandydatom PSL na prezydentów miast,
wójtów, burmistrzów oraz radnych sejmików wojewódzkich.
Każdy z nich musi ukończyć kursy polityczno-oświatowe
zakończone egzaminem. Od razu pojawiły się plotki o
przeciekach, za które trzeba będzie słono zapłacić.
• Na osłodę zestresowanym liderom PSL w Muzeum Wsi
Lubelskiej odnowiono "dożynki dworskie". Wzorowane na
przedwojennych świętach plonów, kiedy to trwającą do
białego rana zabawę rozpoczynali Pan Dziedzic i Pani
Dziedziczka. Potem rozdzielali się i szli poprawiać
rasę. Tym, którzy nie załapią się w wyborach, pozostanie
rola "Dziedziczek" i "Dziedziców".
• Wedle najnowszych sondaży Demoskopu i CBOS, koalicja
SLD i UP ponownie stała się niekwestionowanym liderem w
przedwyborczym rankingu. Osiąga ona odpowiedno 35 i 36
proc. poparcia. Na drugim miejscu w obu sondażach jest
PiS – 14 i 11 proc. Dalej Samoobrona po 13 proc. w obu
sondażach, PO – po 11 proc., LPR – po 8, PSL – 7 i 9
oraz UW – 7 i 4 proc.
• Przybyło bezrobotnych. Pod koniec lipca stopa
bezrobocia wynosiła 17,4 proc. Nic dziwnego, że przybyło
też bezrobotnych na ulicach. Manifestowali w Łodzi, we
Wrocławiu i w stolicy. W Łodzi mieli wyjątkowego pecha.
Nie mogli odczytać swych postulatów, bo pracy odmówił im
jedyny sprawny megafon.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Próżni w próżni
Odejście Marka Belki to zaledwie incydent, wypadek o
szczególnym podłożu. Mówią jednak, że Miller knuje
szerszą reorganizację swego rządu, aby poprawić jego
notowania. Sądzę, że zrobi to kolosalne wrażenie na
ministrach wylanych i przybranych oraz ich rodzinach,
doradcach, klientach i szoferach. Circa 200 osób.
Mówią, że politycy partii przyjaciół – koledzy premiera
– omawiają po cichu jesienną reorganizację Millera, aby
naród się zachwycił tym, że Sojusz Lewicy zmienił rząd,
który partaczył, na nowiutki, pyszny. Niech każdy widzi,
że SLD ma różne warianty.
Borowski przestrzega towarzyszy, że w toku kadencji nie
wolno podgryzać Millera, inaczej lewica się skłóci – jak
poprzednio AWS – i także wyląduje na obu łopatkach. A
wówczas to już tylko Lepper. Borowski dlatego tak
gorliwie przestrzega przed antyrządowym spiskowaniem, bo
lęka się, że to z niego SLD zrobi następny po Millerze
zderzak – jak to się powiada językiem Wałęsy.
Gadają też, że jeszcze wszystko będzie dobrze, to znaczy
wszystkim będzie dobrze. Walka z terroryzmem nakręci w
USA koniunkturę gospodarczą, ogarnie ona Europę,
przejdzie Wisłę, przejdzie Wartę, będziem paniskami. W
połowie pierwszej dekady stulecia każdy osiągnie więc
swoje szczęście: Kwaśniewski zostanie prezydentem
Federacji Europejskiej, Borowski u niego prezydentem
landu Polska, Miller zaś pozostanie premierem, ale
wzbogaconym według swych marzeń. Wygryzie Pieńkowską i
poprowadzi „Wiadomości” o sobie, jako Lis telewizji
publicznej. Pracownikom hut, stoczni, kopalń i fabryk
zbrojeniowych urządzi się zaś roboty
publiczne przy plantowaniu ich dawnych zakładów i
sadzeniu róż. Starzy emeryci umrą, nowi się
przyzwyczają, a Leppera połączy się z PSL-em i rzuci na
Agencję Własności Rolnej, po czym wzbogacony Lepper
zmieni nazwisko na książę Radziwiłł.
Mówią też, że tak gładko to wszystko nie pójdzie, gdyż
grozi nam kryzys gospodarczy, a w ślad za nim pustka
polityczna, a też i w głowach. Trzeba będzie przyjść do
Michnika i mu powiedzieć twardo: wasz prezydent – nasz
premier. Michnika w sandałach rzuci się więc na
pokwaśniewskiego. Kwaśniewski stanie znów na czele SLD i
wygra Sojuszowi wybory parlamentarne, po czym utworzy
rząd, Borowski zostanie przy lasce, a Michnika się
wzmocni mianując Geremka Matką Boską Częstochowską.
Wszystkie te spekulacje i tasowanie talii kart przy
stolikach oparte są na przypuszczeniu, że naród
niedowidzi. Tymczasem oko społeczeństwa kaprawe jest,
ale bystre, więc nie dostrzeże różnicy np. między
pierwszym rządem Millera a drugim, trzecim i czwartym
rządem Millera. Ani między Millerem a Borowskim, ani
między Borowskim a Michnikiem. Wszyscy oni zresztą
starają się zacierać istniejące między nimi różnice.
Sami się glajszachtują współwyznając gospodarczy
liberalizm. Naród zaś przepełniony jest swoją mądrością
ludową, czyli płaską, obiegową, że herbata nie robi się
słodsza od kręcenia w niej łyżeczką, a życie – od
obrotów karuzeli personalnej!
W państewku polskim Sojusz Lewicy Demokratycznej w
obecnym sezonie jest niezastąpiony, ponieważ nie ma
go kto zastąpić. Chociaż większość społeczeństwa
niechętna jest gospo-darce liberalnej, pragnie rządów
silniej lewicowych, sprawiedliwszych, sprawniejszych i
bardziej bezinteresownych. Platforma trzech Obywateli
wycirusów stanowi zaprzeczenie tych dążeń. PiS
Kaczyńskich ma pomysły tylko na wsadzanie, nie zaś
rządzenie tymi, których wsadzić Kaczyńskim się nie uda.
Ideałem Ligi Rodzin jest Polska jako łan pola przez
krowy obsranego, oranego drewnianą sochą ciągniętą przez
tuzin dziatwy z różańcami w zębach. Lepper zaś lubiany
bywa tyl-ko jako siła nacisku i sprzeciwu. Narodek kuma,
że lepperowcy w tym stopniu przygotowani są do brania
władzy we współczesnym państwie, co kundel do
pilotowania Boeinga.
Gdy więc nadejdą wybory, elektorat to świetnie wyczuje.
Składają się na elektorat miliony pojedynczych głupców,
którzy jednak robią składkę ze swych mózgów, każdy po
jednym zwoju, oraz przejawiają instynkt zbiorowy.
W istniejącej pustce politycznej SLD musi jeszcze
wygrywać – choćby słabo, bo walkowerem. Kłopot polega na
tym, że wyborcy SLD pragną polityki bardziej lewicowej,
mniej liberalnej. Rozumie się przez to niestety
rozdawanie coraz więcej pieniędzy z budżetu na wszelkie
dobre cele. Tymczasem ich osiąganie nie jest teraz
możliwe. Kreatywna ingerencja państwa w gospodarkę
wpierw musi rozruszać przedsiębiorczość. Tej obietnicy
rząd Millera nie spełnia. Z każdego zaś tasowania i
rozdawania kart personalnych z talii SLD wykładają się
na stół przyszłe kombinacje jeszcze bardziej liberalne:
czy SLD zastąpi Millera Borowskim, czy też Kwaśniewski
Millera sobą. Wmawia się przy tym ludności istnienie
rozdźwięku pomiędzy ewentualnym skrętem SLD w lewo a
nadrzędnym celem wejścia do Unii Europejskiej.
Wszystko co w SLD reprezentowało nieliberalną myśl
ekonomiczną, orientację prospołeczną, antyklerykalną
wyrazistość, wycięte zostało w imię konsolidacji partii
pod niepodzielnym i sprawnym kierownictwem Millera. Dało
to dobry efekt SLD – monolitu, sprzyjało wygraniu
wyborów i przejęciu władzy. Sukces jednak okazał się
chwilowy, a koszt wokółmillerowego jednoczenia –
nadmierny. Odcięte lewicowe skrzydło SLD uschło bowiem i
w obrębie sojuszu nie ma ośrodka myśli ani kadr
pozwalających socjaldemokracji na wyłonienie takiej
władzy rządowej, która byłaby dziś bliż-sza ochocie i
skłonnościom większości wyborców.
Owszem, istnieje prof. Grzegorz Kołodko z radykalnie
antybalcerowiczowską koncepcją monetarną. Czają się też
socjaldemokraci-malkontenci gotowi skrzyknąć się jako
prospołeczna opozycja wewnętrzna SLD. Na lewicy nie
powstał jednak ani konkurencyjny program wobec rządu
Millera, ani wspierające go struktury i tendencje. Nie
wyłonił się też popularny przywódca lewego skrzydła.
Pozbywszy się oponentów i konkurentów wódz SLD Miller
pozbawił się zarazem możliwości dokonania skutecznego i
wiarygodnego manewru.
Próżnia, która powstała, zapowiada zupełną dekompozycję
całej sceny politycznej pod naciskiem społecznym. Jeśli
nie pojawi się kryzys gospodarczy, zmiana dekoracji
nastąpi powoli, gdy trzaśnie nas zapaść – szybko, jak na
obrotowej scenie. Jeżeli buzując kołami w bagienku
Polska choćby w żółwim tempie posuwać się będzie do
przodu, życzyć sobie należy stabilizacji. Jeśli utknie w
błocie i zacznie się zapadać, wtedy tylko kryzys przydać
może dynamizmu polityce zwykłej i gospodarczej.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
o Kara dożywotniego więzienia grozi Janinie R. i jej
pasierbowi Danielowi K., oskarżonym o zamordowanie
Portugalczyka Luisa R. Zabili go siekierą i zakopali w
lesie koło Lubawy. Zgubiła ich chciwość. Zamordowany
chwalił się, że ma w kolanie, po operacji, cenną płytkę
platynową. Po pół roku wykopali więc ciało i wyjęli
płytkę z kolana. U jubilera okazało się, że to zwykła
stal chirurgiczna. Płytka ułatwiła policji wykrycie
sprawców zabójstwa.
o 2,31 promila alkoholu we krwi miał Henryk G., który w
styczniu 2002 r. w Zakrzewie (powiat lipnowski) jechał z
remizy do sklepu po kolejną partię alkoholu. Pijany
kierowca nie zauważył, że przejechał leżącego na drodze
pijanego Wiesława S., a po kilkuset metrach potrącił
kolejnego pijanego Stanisława P. Obaj przejechani
zginęli na miejscu. Henryk G. nie posiadał prawa jazdy.
Sądy w Polsce są jednak wyrozumiałe i za zabicie dwóch
osób Henryk G. dostał tylko 4 lata do odsiadki i
10-letni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych. W
końcu wszystko potoczyło się w społeczności napitych.
o Przybyli do wypadku drogowego pod Oleśnicą strażacy
wyciągnęli ze zmiażdżonego samochodu kierowcę. Był bez
spodni. Policja wyjaśniła sprawę dziwnej golizny. Razem
z nim jechała w samochodzie 22-letnia Rosjanka, która w
czasie jazdy uprawiała seks z kierowcą. Rosjanka
zostanie deportowana z Polski za spowodowanie wypadku z
namiętności.
o Najlepszym sposobem zdania egzaminu u pewnego doktora
w Akademii Ekonomicznej w Krakowie jest nabycie
napisanego przez niego podręcznika. Książka (dwa tomy za
jedne 60 zł) sprzedawana jest na wykładach pana doktora.
Studenci protestują. Niesłusznie, tak właśnie przebiegać
powinna poglądowa nauka biznesu.
o We wsi Jaksmanice w gminie Medyka troje bandytów
(dwóch mężczyzn i jedna kobieta) wtargnęło w nocy do
domu samotnie mieszkającego staruszka. Ten stawił
napastnikom nieoczekiwany opór. Zaskoczeni bandyci
uciekli. 94-letni dziadek po prostu im wlał –
powiedzieli policjanci. Dziarski staruszek liże,
niegroźne na szczęście, rany w szpitalu, a jego sława
się niesie krzepiąc samopoczucie emerytów.
o W Łodzi znaleziono trzy zamarznięte strusie. Strusie
zamarzły przy ul. Strusia.
o W kioskach w Zagłębiu pojawiły się kalendarze z
fotografią Edwarda Gierka. Gdzie indziej trudno je
kupić, bo katowicki "Ruch" przeznaczył kalendarze do
sprzedaży tylko w Zagłębiu, a dyrekcje "Ruchu" z Krakowa
i Gdańska odmówiły przyjęcia zlecenia. Kalendarz –
kartka w formacie A4 – kosztuje 98 gr. Wielu ludzi daje
złotówkę i nie chce reszty. – Niech będzie za spokój
jego duszy – mówią na odchodnem.
o W Bielsku-Białej popełnił samobójstwo 47-letni
mężczyzna. Strzelił sobie w głowę z pistoletu.
Sprawdzamy, czy mężczyzna miał pozwolenie na broń –
oświadczyła prasie rzeczniczka Komendy Miejskiej
Policji.
o Korzystnie przedłuża się czas aktywności zawodowej w
Polsce. 70 lat ma włamywaczka z Modrzejewa, która
wybrała się na włam do pobliskiego Tuchomia. Obrobiła
mieszkanko, ale dostrzegli ją sąsiedzi okradzionych.
Sta- ruszce włamywaczce grozi 5 lat więzienia. 72 lata
ma mieszkanka Białegostoku zajmująca się kontrabandą
papierosów i alkoholu. I ona została nakryta przez
policję, która znalazła w jej mieszkaniu 1165 paczek
papierosów i 254 litry alkoholu.
o Na rok więzienia z zawieszeniem na dwa lata skazał sąd
w Częstochowie 30-letniego mężczyznę, kalekę z widocznym
garbem. Z tego to garbu naśmiewał się nieustannie jeden
ze znajomych mężczyzny. Pewnego dnia, przy wódce w
barze, obrażany kaleka powiedział obrażającemu go
kumplowi, że chce coś mu powiedzieć na ucho. Gdy ten się
schylił ku niemu, odgryzł mu je. Ucha nie można było
przyszyć, bo podpici koledzy rannego zagubili je w
czasie drogi z baru do szpitala.
o Do niesłychanie rzadkiej sytuacji doszło na granicy
polsko-białoruskiej. W pociągu relacji Terespol–Brześć
Straż Graniczna zatrzymała 34-letniego Ormianina, który
ukryty w pomieszczeniu na opał próbował wyjechać
nielegalnie na... Białoruś. Plus dla Łukaszenki.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polska & Company
– Jakie koncerny firmują polską gospodarkę? Zagraniczne.
– Jaka organizacja promuje zagraniczne koncerny
firmujące polską gospodarkę? Pozarządowa utworzona przez
rząd polski.
Fundacja Promocja Polska to organizacja pozarządowa.
Utworzona przez ministra skarbu państwa oraz Krajową
Izbę Gospodarczą w celu podniesienia konkurencyjnych
walorów rodzimej gospodarki. Nadzór nad działalnością
fundacji sprawuje minister gospodarki. We władzach
pozarządowej fundacji zasiadają m.in. Janusz Steinhoff,
były wicepremier i minister gospodarki, Jacek Ambroziak,
były wiceminister skarbu państwa, Barbara
Misterska-Dragan, podsekretarz stanu w Ministerstwie
Skarbu Państwa, Jacek Piechota, wiceminister gospodarki
pracy i polityki społecznej, oraz Jolanta
Szymanek-Deresz, szefowa Kancelarii Prezydenta RP.
Sztandarowym przedsięwzięciem Fundacji Promocja Polska
jest Program Przywrócenia Roli i Znaczenia Marek
Firmowych i Handlowych MARKA – MARKOM. Jest to wspólne
dzieło Krajowej Izby Gospodarczej, Ministra Gospodarki
oraz wybitnych polskich przedsiębiorstw w imię
podniesienia konkurencyjności polskich firm i produktów.
Inauguracji programu dokonał sam prezydent Aleksander
Kwaśniewski w obecności kilkuset znamienitych
osobistości: przedsiębiorców, menedżerów, ministrów,
parlamentarzystów, naukowców, dziennikarzy, czyli elity
elit – 135 metrów pod ziemią w Królewskiej Kopalni Soli
w Wieliczce.
Następstwem tego było ustanowienie AKADEMII MAREK oraz
PROGRAMU NARODOWEGO MARKETINGU. Jak głosi hasło:
Akademia Marek to pomysł na kadrę narodową polskiej
gospodarki. Tylko firmy o uznanej reputacji i
autorytecie mogą podnieść narodowe morale gospodarcze.
Brzmi dumnie.
Elitarna grupa założycieli Akademii Marek składa się z
70 uczestników najlepszych polskich firm i
przedsiębiorstw. Polskich?
Wśród narodowych polskich marek miłośnicy motoryzacji
znajdą VOLVO POLSKA oraz holding ZASADA S.A., sprzedawcę
wyrobu pod nazwą MERCEDES BENZ. Jest też SIEMENS. Tą
niewątpliwie polską marką oznaczone są m.in. popularne
telefony komórkowe oraz sprzęt AGD. Ciekawe, czy władze
niemieckiego koncernu świadome są, że produkują polskie
wyroby.
BANK POLSKA KASA OPIEKI SA – to ten z byczkiem.
Właścicielem banku jest konsorcjum UniCredito Italiano
S.p.A. i Allianz AG.
Pamiętacie POLAR i lodówki oraz pralki? Teraz to już
jest Whirlpool Corporation. Albo ORBIS, z którym pół
narodu jeździło za pierwszej komuny nad Balaton? Obecnie
za tym logo kryje się Accor – światowy francuski
potentat turystyczny.
Emmanuelem Olisadebe w kadrze narodowej polskiej
gospodarki jest z całą pewnością CENTRA S.A., jeden z
największych producentów akumulatorów w Europie
Środkowowschodniej. Centra należy do amerykańskiego
koncernu Exide Corporation.
Bez wątpienia nasze narodowe morale gospodarcze
podniesie producent cementu i betonu GÓRAŻDŻE CEMENT
S.A. Górażdże są własnością spółki CBR Baltic, która z
kolei jest częścią międzynarodowego koncernu
HeidelbergCement Group. Niemiecki porządek przyda się,
jak znalazł.
Nawet flagowy produkt wszech czasów polskiego przemysłu
wódka "Wyborowa" nie jest już nasza. AGROS HOLDING S.A.,
producent tego trunku, należy do francuskiego koncernu
alkoholowego Pernod Ricard.
INTERNATIONAL PAPER KWIDZYN S.A. – jak z nazwy można
wywnioskować marka czysto polska. Tymczasem wiadomo, że
producent papieru biurowego należy do jednego z
największych koncernów papierniczych świata
International Paper Corporation.
Na liście ponad 400 narodowych polskich firm
zaproszonych do Akademii Marek są m.in.: Adidas,
Alcatel, Allianz, Beiersdorf, Carlsberg, CitiBank,
Ericsson, Henkel, Motorola, Opel, Triumph International,
Shell, Volksvagen, Neoplan, Oracle.
Okazuje się więc, że te polskie marki i przedsiębiorstwa
to ściema. Pomroczny rząd znalazł cwany sposób na rozwój
i promocję gospodarki. Po co wspierać nierentowne
zakłady, przeznaczać forsę na naukę (istnieje coś
takiego jak Komitet Badań Naukowych, który ma nawet
szefa w randze ministra)? Wystarczy opylić polskie
fabryki bardziej rozwiniętym intelektualnie nacjom. A
potem promować jako polskie. Francuzi, Niemcy,
Amerykanie, Włosi sprowadzą nowoczesne technologie,
zainwestują pieniądze. W ten sposób bez wielkiego
wysiłku staniemy się potęgą gospodarczą świata. I
coca-cola też będzie kiedyś nasza, a przez to słodsza.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Straż gasi pragnienie
Rząd robi politykę, media żyją polityką, a zwykli ludzie
politykę mają w dupie, bo mają całkiem przyziemne
problemy.
10 października 2002 r. "Gazeta Wyborcza" drżała, czy
aby Irlandia nie powstrzyma naszego pochodu do Unii
Europejskiej ("Za Irlandię!"), a poza tym donosiła
uprzejmie, że jeden z parlamentarzystów SLD to zły
człowiek jest, bo nie walczy o prawa człowieka w
Chinach.
Zbigniew Pasek nie pamięta, czym żyła jego ojczyzna rok
temu, dokładnie natomiast pamięta, że tego dnia, gdy
jechał przez Dmosiny w brzezińskim powiecie, dmuchnął
solidnie w strażacki samochód marki Lublin, który
niespodziewanie wyskoczył z drogi podporządkowanej pod
koła jego Nissana. Dodamy dla ułatwienia, że dzielna
strażacka drużyna nie jechała do pożaru, czyli nie wyła
i nic jej nie migało. Przybyła na miejsce zdarzenia
policja w sile dwóch funkcjonariuszy z Brzezin nie miała
zbyt wiele do roboty, albowiem okazało się, że kierowca
od ognia i wszelkich wypadków miał zrazu 0,8, a podczas
drugiego dmuchania 1,94 promila alkoholu w swym
strażackim oddechu.
W notatce urzędowej sporządzonej przez policjantów
wyraźnie napisano, że sprawcą zdarzenia był kierowca
strażackiego Lublina. Pijaniutki kierowca zgodził się
potulnie z wnioskiem, że to jego wina i nawet opowiadał
obszernie, że nie patrzył w prawo, trudno więc się
dziwić, że samochody zrobiły sobie kuku. Obaj kierowcy
zgodnie stwierdzili, że czują się dobrze i niepotrzebna
im pomoc lekarska. Paska następnego dnia rozbolały
plecy, udał się zatem do szpitala. Tam go prześwietlili
i orzekli, że zdrów jest jak byk.
11 października 2002 r. tytuł w "Gazecie Wyborczej"
"Nareszcie. Brawo Polska" informował, że chwalił nas
minister spraw zagranicznych Francji z powodu naszego
wejścia do Unii. Wiało też zgrozą, bo Eureko,
imaginujcie sobie ludzie, odwołało przedstawiciela z
zarządu PZU. Jezu!
Gdy 11, 12 i 13 października plecy nieeuropejsko
napierdalały Paska, poszedł do innego szpitala, gdzie
zrobili mu ponowne prześwietlenie i okazało się, że
poprzednie zdjęcie rentgenowskie obejmowało tylko
kawałek kręgosłupa, a pęknięty krąg miał Pasek w tym
drugim kawałku. 14 października Pasek wetkany został w
gorset na 8 tygodni.
To zasadniczo zmieniło okoliczności dotyczące wypadku.
Już nie była to kolizja drogowa, lecz wypadek, bo byli
ranni. Z tego też powodu Pasek mógł wystąpić o
odszkodowanie za utratę zdrowia do urzędu gminy, który
był właścicielem feralnego samochodu straży pożarnej, a
prokurator winien wszcząć sprawę przeciwko sprawcy
wypadku.
18 grudnia 2003 r. w Warszawie było ślisko. Samochody
jechały 20 km na godzinę. Poza tym piśmienna Polska
wstrzymała oddech z powodu ohydnych podejrzeń rzucanych
na dziennikarza "Gazety Wyborczej", że uczestniczy w
rozgrywkach wokół ustawy o biopaliwach.
18 grudnia o jedenastej w nocy w domu Zbigniewa Paska
zadzwonił telefon i męski głos poinformował, że
następnego dnia odbędzie się wizja lokalna na miejscu
wypadku. I kazał być. Nie wyjaśnił, dlaczego dwa
miesiące od zdarzenia nagle pojawiła się potrzeba wizji
lokalnej i dlaczego dopiero teraz pojawiły się jakieś
wątpliwości.
Biegły w ten grudniowy dzień rzucił na wszystko bacznie
okiem i sporządził opinię. Równo wyceniał wartość zeznań
obu uczestników wypadku, z których jeden mógł mieć
przecież pewne trudności w ocenie faktów. Może – choć
oczywiście nie musi – świadczyć o tym choćby fakt, że
pijany strażak w swych zeznaniach myli markę samochodu
Paska. Biegły przyjął interesujący punkt widzenia, który
wyraził następująco: Biorąc pod uwagę charakter
wykonywanego manewru oraz konstrukcję samochodu
ciężarowego, to kierujący samochodem ciężarowym marki
Lublin (...) nie posiadał możliwości obserwowania
samochodu osobowego podczas wjazdu na jego pas ruchu, a
więc pozostaje ocena prędkości samochodu osobowego w
momencie wjazdu na drogę z pierwszeństwem przejazdu.
Inaczej mówiąc trudność manewru skrętu w lewo z drogi
podporządkowanej zwalnia kierowców od patrzenia, czy coś
nie jedzie głównym traktem.
Potem jeszcze biegły dodaje lekko, że pijany wór, którym
był kierujący Lublinem, nie miał obowiązku przewidzieć,
że Nissan jedzie szybko, co może skutkować dużym bum.
Generalnie pan biegły uważa, że Nissan jechał za szybko,
i to było nieprawidłowe, a sposobu jazdy Lublina nie
można jednoznacznie ocenić jako nieprawidłowy. Poza tym
kierowca, co
łaskawie przyznał biegły, był nachlany.
31 stycznia 2003 r. każdy Polak winien żyć ze
świadomością, iż rozwija się oto największa afera.
"Sprawa Rywina". Taki tytuł był na pierwszej stronie
"Gazety". Rzucono podejrzenie na organy państwa naszego
sugerując, że można u nas kupić ustawę jak parę
skarpetek. Pan premier był zaniepokojony. Również na
pierwszej stronie "Wyborcza" dała niemałą czcionką
"Premier: zrobię wszystko, żeby to wyjaśnić".
31 stycznia prokurator rejonowy w Brzezinach umorzył
dochodzenie w sprawie naruszenia zasad bezpieczeństwa w
ruchu drogowym przez kierowcę Lublina na fleku.
Opierając się na zeznaniach świadków, opiniach biegłych,
wizji lokalnej pan prokurator uznał, że nie ma o czym
gadać: winien jest Pasek, bo jechał za szybko. A tamten,
owszem, był pijany, ale to nie ma związku.
Pasek poskarżył się sądowi rejonowemu. Można go
zrozumieć, bo wizja lokalna była istotnie obarczona
pewnymi wadami, co zaś do świadków, to z zeznań
policjantów, którzy wtedy przybyli na miejsce zdarzenia,
wynika, że świadków nie było, a przyczyną wypadku było
wyjechanie wozu OSP z drogi podporządkowanej na główną.
29 kwietnia 2003 r. całe społeczeństwo z zapartym tchem
śledzić winno zmagania komisji śledczej z kolejnymi
świadkami. Te ścinające krew w żyłach wydarzenia były
relacjonowane pod stałym, dramatycznym tytułem "Sprawa
Rywina". Poza tym Państwowa Komisja Wyborcza
zdecydowała: nie będzie podawana aż do końca frekwencja
głosujących podczas referendum unijnego. "Referendum
tajne aż do końca" poruszał serca i umysły wielki tytuł
"Wyborczej".
29 kwietnia 2003 r. sąd rejonowy utrzymuje w mocy
zaskarżone przez Paska postanowienie prokuratury. Sąd
wprawdzie myli kilkakrotnie nazwisko kierowcy Lublina,
ale i tak wie, że fakt doprowadzenia się do stanu worka
przez kierowcę strażackiego wozu nie miał żadnego
związku z wypadkiem. Sędzia to nawet uzasadnia:
zachowanie podejrzanego S.K. nie może być uznane za błąd
w technice jazdy, gdyż kierujący nie miał możliwości
rozpoznania, że swoim manewrem stworzy sytuację
zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym. No! To
pasjonujące zdanie.
Potem jest też nieźle: Z kolei stanowisko zajęte przez
S.K. na miejscu wypadku – przyznanie się do spowodowania
kolizji, nie może mieć znaczenia dla ustalenia samego
przebiegu wypadku.
No i cześć. Pasek przybył do naszej redakcji, bo nic z
tego nie rozumie. Wie tylko, że państwo na tym jego tam,
gminnym poziomie robi go w ciula. I zapewniam, że
Zbigniewa Paska gówno obchodzą przywołane przez nas
tytuły z pierwszych stron gazet, te wszystkie afery,
które miały wstrząsnąć tym śmiesznym kraikiem w środku
Europy. Jemu wisi, czy Rywin ukradł, czy Rywina ukradli,
czy Jakubowska dała odpór temu łysemu chomikowi w
okularach albo czy Unia klęczy przed Polską czy Polska
przed Unią. Pasek i jemu podobni, a ich jest ćma, siłę
rządów, rozum polityków i sprawność państwa oceniać
zawsze będą przez ich codzienne zmagania z powiatowym
urzędnikiem, sędzią z zapchlonego sądu rejonowego czy
wiejskim posterunkowym. I o to chodzi w wielkiej
polityce, tumany jedne.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rusza dusza Eugeniusza
Nie rzucim ziemi, dom spalimy i się powiesimy.
Pan Eugeniusz Borzyszkowski (fot. 1) życzyłby sobie dziś
zacząć życie od nowa. Ma 67 lat, więc jego marzenia są
tak prawdopodobne, jak prawdziwa jest buddyjska hipoteza
o inkarnacji i reinkarnacji dusz ludzkich w drodze do
nirwany.
Kaszub krwi
Obecny pan Eugeniusz inkarnować mógłby w larwę słonia na
przykład lub, co pewniejsze, bojownika jakiejś słusznej
społecznej sprawy. W czasach świetności swojego
śmiertelnego ciała był bowiem przywódcą "Solidarności"
Rolników Indywidualnych na Kaszubach. Zawiadywał też
demonstracjami przeciw otwarciu elektrowni atomowej w
Żarnowcu. Był wrogiem społecznej własności PGR-ów. Za
Gierka przeciwstawiał się tanim i zwykle umarzanym
kredytom dla rolników, choć on sam za taki kupił sobie
"Zetora". Jego brat idąc tą samą niemal drogą zaszedł do
Senatu i godności wicewojewody u Płażyńskiego.
Na domiar swojej wielkości Eugeniusz Borzyszkowski jest
wnukiem chrzestnym Alojzego Jagalskiego – wielkiego
Kaszuba, którego imieniem nazwano szpital w Wejherowie.
Bratankiem Jakuba Jagalskiego, porucznika ciężkiej
artylerii, który uciekł z Reichswehry do generała
Hallera podczas I wojny światowej, oraz prawnukiem
babki, której brat Florian Ceynowy Wielkim Kaszubem był,
a w którego dworze w Sławoszynie (fot. 2) przy ul.
Floriana Ceynowy, zresztą, dziś Borzyszkowski
zamieszkuje.
Florian Ceynowa, zanim wyzionął ducha w 1881 r., był
skazany na śmierć 40 lat wcześniej za powstanie
listopadowe. Przez całe życie walczył przeciw
germanizacji i za kaszubizacją, przeciw zabobonowi w
medycynie, o przynależność do Polski i o niezależność od
Rzeszy Niemieckiej itd. Skończył jako człowiek nie do
końca zrealizowany i chcący być może życie rozpocząć od
nowa. Możliwe zatem, że Eugeniusz Borzyszkowski to w
poprzednim wcieleniu Florian Ceynowa. Dowód jest jedynie
taki, że obaj eksperymentowali higienę bez używania
umywalki i obaj przypominają wyglądem Chrystusa na
emeryturze.
Gwarant fantazji
Eugeniuszowi Borzyszkowskiemu los też dał sposobność
zadośćuczynienia dziejowej sprawiedliwości – aby on
nasienie z nasienia, korzeń z korzenia wybitnych
Kaszubów wlazł na należną im historycznie pozycję
społeczną.
W 1994 r. okazało się, że Agencja Własności Rolnej
Skarbu Państwa chce oddać 267 hektarów ziemi PGR w
Łętowicach, z produkcją w toku, w prywatny zarząd.
Ogłoszono przetarg. Jednym z oferentów był Franciszek
Lessnau, który wygrał licytację po kozacku, proponując 8
kwintali pszenicy z hektara. Konkurenci stukali się w
głowy, ponieważ jeden facet napisał o tym gospodarstwie
doktorat, z którego jasno wynikało, że sensowny
ekonomicznie w tamtych warunkach jest czynsz dzierżawny
równy najwyżej 2 kwintalom z hektara. Lessnau dumał, że
zbierze 60 kwintali pszenicy – odda 8, przemnożył
różnicę przez 267 hektarów, a to razy 300 zł – i wynikło
mu, że na jesieni będzie bardzo bogaty. Bo przecież on
rolnik, a do tego mechanik samochodowy prowadził już
piętnastohektarową gospodarkę, na której taka prosta
arytmetyka się sprawdzała.
Lessnau podpisał umowę z Agencją w marcu 1994 r., a jej
wekslowymi gwarantami byli: pewien drukarz z Łomianek
oraz Eugeniusz Borzyszkowski we własnej osobie,
niestety.
Przez pierwsze dwa miesiące interes rozkwitał. Panowie
Franciszek i Eugeniusz – którzy pozostawali wówczas w
dobrej komitywie, opowiadali gawiedzi o krowach mięsnych
po 2 tony każda, które zamierzają tu hodować (normalna
krowa waży około 600 kg), a także roztaczali wizje
najazdu niemieckich agroturystów, których mieli wozić za
marki białymi powozami po ostępach Bałtyckiego Parku
Krajobrazowego. Ruszyli nawet na Targi Bauerskie do
Hanoweru, abyż ważne kontakty nawiązać i kontrakty
aranżować.
Mąż dwakroć poszkodowany
Pomysły te prysły jak bańka mydlana, kiedy Lessnau
ukradł Borzyszkowskiemu żonę. Eugeniusz natychmiast
powiadomił prokuraturę – oczywiście nie o kradzieży
żony, bo toto w Polsce wolno ukraść, ale o tym, że
Lessnau wyprzedaje bez sensu, za kilka procent wartości,
maszyny, za które zapłacił już 50 proc. pożyczonymi od
niego, Borzyszkowskiego, pieniędzmi. Szkoda Eugeniusza
była taka, że on za te maszyny całym majątkiem ręczył.
Prokuratura powiedziała, że ma taką sprawę w nosie.
Zdaniem Borzyszkowskiego, również w 1994 r. Lessnau
zebrał jesienią z pól to, co Agencja Rolna wiosną
posiała, sprzedał plony przez figuranta, a forsę
zadekował w niemieckim banku. Rat z tytułu dzierżawy
Agencji oczywiście nie uiścił. Z tegoż powodu w 1995 r.
Agencja zerwała z Franciszkiem Lessnauem umowę i
wystąpiła przeciw gwarantom do sądu z żądaniem zapłaty
weksli solidarnie na kwotę 154 tys. zł z odsetkami.
Franciszek Lessnau wykpił się od płacenia przed sądem
tym, że nie miał, czym zapłacić, gdyż jego poprzednia
żona w rozwodzie zabrała mu cały majątek, a on sam
kandydował na posła z PSL, oraz dlatego, że tak dalece
nic nie miał, iż w końcu musiał zatrudnić się w
konkurencyjnym PGR jako menedżer w oborze. O Boże!
Drukarz, który solidarnie ręczył, dowiódł, że ma żonę, a
ta nic o wekslu nie wiedziała, a zatem z mocy prawa
weksel i jego gwarancje już w momencie ich składania
były nieważne.
Tajni agenci Agencji Rolnej wyśledzili, że Eugeniusz
Borzyszkowski ma 36-hektarowe gospodarstwo, które ma
jakąś wartość, i niczym od płacenia się nie wykpi. W
1996 r. sąd wydał nakaz, żeby Borzyszkowski zapłacił
Agencji 154 tys. zł. Od tego się on wykręcił tylko tym,
że na nakazie adresatem był jakiś "Borzyczkowski".
Kustosz rodu
Wykombinował też pan Eugeniusz wspierany rozumem trzech
mecenasów, że skoro drukarz wywinął się od zobowiązań
niepiśmiennną żoną – to Lessnau też miał jakąś żonę, co
się na umowie dzierżawy PGR nie podpisała, przez co sama
umowa była nieważna i poręczenie Borzyszkowskiego bez
sensu. Sąd nie okazał się jednak tak wspaniałomyślny jak
uprzednio. Zawyrokował, że być może umowa była nieważna,
ale co to Eugeniusza Borzyszkowskiego w ogóle może
obchodzić. Skoro jest nakaz innego sądu, że weksel ma
płacić, to niech płaci i koniec.
Wobec takiej bezduszności sądownictwa wolnej Polski –
którą to wolność on Borzyszkowski sądownictwu wywalczył,
wystąpił on do posła Wiesława Walendziaka, "Gazety
Wyborczej" i tygodnika "NIE", byśmy interweniowali
przeciw zlicytowaniu go (22 maja) u prezesa Agencji
Rolnej Zdzisława Siewierskiego, i to szybko.
Pan Prezes Siewierski powinien był również otrzymać ten
list:
Szanowny Panie Prezesie.
Zwracam się do Pana z uprzejmą prośbą o podjęcie
działań, mających na celu powstrzymanie licytacji (...).
Dworek w, Sławoszynie, który ma zostać zlicytowany jest
niezwykle ważnym obiektem zarówno dla mnie jak i
historii Kaszub. (...) władze (...) wyraziły ochotę na
renowację obiektu i uczynienie z niego miejsca pamięci
Floriana Cynowy, pierwszego pisarza kaszubskiego, twórcy
gramatyki i języka kaszubskiego, autora historycznego
manifestu "Kaszubi dla Polaków".
Ja jako osoba dobrze znająca historię i specyfikę
kultury kaszubskiej, przedstawiciel jednego z
największych i najbardziej znanego rodu kaszubskiego,
miałbym pełnić funkcję kustosza tego dworku. Do
powodzenia inicjatywy rewitalizacji dworu miały by się
przyczynić ściśle współpracujące ze sobą instytucje
kulturalne i naukowe władze samorządowe i
stowarzyszenia. (...)
Z poważaniem Eugeniusz Borzyszkowski
Wobec dziennikarza "Gazety Wyborczej" Borzyszkowski
oświadczył ponadto, że w przypadku zlicytowania go
dworek spali. Siebie samego być może powiesi – co wyznał
już tylko nam.
Wobec takich historycznych obligacji wszyscy robiliśmy,
czego nie powinniśmy zrobić, aby licytacja majętności
Eugeniusza Borzyszkowskiego nie była skuteczna. No i się
udało.
Nie wiemy do końca, czym kierowali się nasi prawicowi
przeciwnicy z Wieśkiem Walendziakiem na czele. My
mieliśmy interes taki, że z wdzięczności dla nas – jak
obiecał – w tym nowym życiu, które Eugeniusz
Borzyszkowski wcześniej lub później rozpocznie, stanie
on po naszej stronie prowadząc ludność wiejską do
wiktorii przeciw imperialistycznym koncernom
żywnościowym z USA i Niemiec – które za 20 lat opanują w
Polsce całą produkcję rolną.
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prawo moralne sfory
W komendzie policji więcej bywa kurewstwa niż w burdelu,
gdzie nawet kurwy obowiązują zasady kurewstwa wyzbyte.
Biorąc pod uwagę (...) fakty oraz (...) okoliczności,
jak również osobowość Waldemara K., jego impertynencję,
porywczość, brak autorefleksji, relatywizm moralny,
zaburzoną zdolność rozróżniania dobra od zła (...)
pozostawanie tego policjanta w służbie stanowi wielkie
zagrożenie dla interesu policji – napisał w raporcie
pierwszy zastępca komendanta wojewódzkiego policji we
Wrocławiu, młodszy inspektor, magister Henryk Tusiński
wnosząc o zwolnienie nadkomisarza Waldemara K. ze służby
w policji.
Nadkomisarz Waldemar K. służył narodowi 14 lat. Przez 5
– w Wydziale Kryminalnym Komendy Wrocław Krzyki z
zadaniem tajnej inwigilacji miejscowych burdeli.
Wychodził z domu mówiąc do żony: – Kochanie idę
popracować troszeczkę do burdelu, na chleb dla
naszych dzieci. – Idź.... Walduś... idź! To twój
obowiązek wobec prawa i społeczeństwa – radowała się nie
bez troski w głosie połowica.
Właził do burdelu ukradkiem. Tutaj bandyci z gołymi
giwerami i fiutami jak haubice, ganiali trzęsące się
biusty polewając je szampanem. – Waldi, choć napij się z
nami! – wołają nadkomisarza familiarnie. Policjant na
służbie zasadniczo nie pije. Ale miał pozyskiwać
zaufanie gangsterów i prostytutek manifestując przyjaźń,
czego bez wódki osiągnąć się nie da. Nadkomisarzem
targały więc dylematy. – Podejdź milutki! Zrobię ci loda
gratis! – proponowała ukraińska turystka, którą miał
inwigilować. No i co, iść, zdradzić żonę i za darmo, to
jakby łapówka – głowił się Waldek K. Może zapłacić, ale
jak kurewka się działkuje z alfonsami, to będzie
popieranie jego łamania prawa. Jak, no, nie pójdę na
ciągnięcie druta
– to się wydam i stracę jej zaufanie, co oznacza, że
dupa ze mnie nie inwigilator. – Przyjdź do mnie na
wesele – zapraszał gangster informator. Nie iść, czyli
wzbudzić podejrzenia informatora?! Iść, przełożeni
zarzucą, że nadto bratam się z gangsterami?! To znów
inny dylemat: spotyka sobie nadkomisarz dziwkę jak
anioł, a ta nosi przypadkowo takie samo nazwisko, jak
szef pobliskiego komisariatu. Poinformować ojca
dyskretnie, żeby dupę córuchnie sprał? A może złamać
zasadę policyjnej solidarności – donieść oficjal-
nie i nastrzelać obciachu koledze po fachu? Widzi
nadkomisarz, ksiądz proboszcz w stringach czarnych
niczym sutanna, po klubie nocnym gania. Donieść na
księdza, szantażować – a może wygłosić moralizatorską
homilię, że celibat burdelowania zabrania?
Przy tym wszystkim mamy na uwadze, że powyżej pisane
słowa "burdel", "kurwy" i "bandyci" są nadużyciem
leksykalnym piszącego. Chodzi bowiem o agencje
towarzyskie, w których przecież dziewczęta nie świadczą
odpłatnie usług seksualnych i nie są zmuszane do
nierządu, z którego nikt nie czerpie korzyści. Gdyby
było jakoś inaczej to policja, zwłaszcza wrocławska, na
mocy prawa dawno by te instytucje zlikwidowała.
Oczywiście właścicielami agencji nie są "gangsterzy" –
tylko zacni przedsiębiorcy, płacący podatki od
działalności gospodarczej usystematyzowanej przez Główny
Urząd Statystyczny – w Statystycznym Wykazie Wyrobów i
Usług.
* * *
Sprawę Waldemara K. opisywaliśmy już przed laty tak, jak
przedstawiała ją policja w oficjalnych komunikatach
("Bandycjanci" "NIE" nr 22/2000). Teraz te inne aspekty
tamtych policyjnych ekscesów.
W Sekcji Kryminalnej komendy na Krzykach siedzieli Paweł
R., Waldemar K. i Jacek Ż. Wszyscy oni inwigilowali
dzielnicowe burdele. Z boku może się wydawać, że
wizytowanie burdeli to lżejsza robota.
Hipokryzja, relatywizm moralny, brak autorefleksji –
wszystko co przyjemne – jest bowiem wpisane niemal w
obowiązki służbowe. Powiadają, że Waldemar K. pił więcej
i myślał mniej, to go przenieśli na dowódcę kompanii
Ośrodka Szkolenia Policji we Wrocławiu.
W rok po odejściu Waldemara K. z Sekcji u jego byłego
kolegi, Pawła R., znaleziono arsenał należący do jednego
z gangsterów stróżującego burdelom. Paweł R. – to
policjant z kręgosłupem moralnym jak słup telegraficzny
prostym. Dlatego zgodnie z etycznym savoir-vivrem,
obciążał w zeznaniach swojego kumpla i przełożonego.
Paweł R. jest pełny autorefleksji, z której to porzucił
żonę z dwójką dzieci tak, że odebrał im mieszkanie.
Następnie spotykał się z kurwami służbowo i z miłości, a
także prywatnie bez szczerego uczucia, do czego uczciwie
się przyznaje.
Potem zadurzył się w pani prokurator z pobliskiej
prokuratury, którą poślubił. Teraz budują dom dla
dzieci, które szczęśliwie poczną się z tego związku.
Paweł R., etyczny adonis, utrzymywał w charakterze
informatora narkomana, którego opłacał zarekwirowanym
gdzie indziej kompotem. Gdy go nie mógł dłużej
utrzymywać, popchnął go na odwyk w ręce gangstera –
domniemanego mordercy, zresztą tego samego, który
podrzucił mu do garsoniery spluwy.
Paweł R. ma właściwy ogląd zła i dobra – okazał się
niewinnym przechowywania broni, gdyż dobrze służy
interesom wrocławskiej policji. Opierając się na
zeznaniach Pawła R. wszczęto postępowanie dyscyplinarne
w sprawie nadkomisarza Waldemara K., zakończone raportem
o dyscyplinarnym zwolnieniu ze służby.
W owym postępowaniu zeznawał funkcjonariusz Z.
twierdzący, że wiedział o tym, iż nadkomisarz Waldemar
K. jeździł trefnym samochodem. Ów prawdomówny i
serdeczny człowiek, czyli Z. nie mścił się zasadniczo.
Zapomniał jednak zeznać, bo go nie pytano, chyba że to
właśnie nadkomisarz Waldemar K. targał go za łeb, kiedy
policja wzywana była wielokrotnie na interwencje, bo Z.
uwielbia maltretować swoją żonę.
Postępowanie dyscyplinarne ujaw-niło, że w mieszkaniu
jednego z gangsterów znaleziono nieaktualną od lat
pieczątkę Waldemara K. Nie próbowano jednak dociec, w
jakich okolicznościach pieczątka ta wyparowała z
pancernej szafy w komisariacie, przyjmując wersję
najprostszą, że Waldemar K. jest po prostu idiotą i
pieczątkę tę gangsterowi pożyczył.
Prowadzący postępowanie dyscyplinarne też jest
nieskazitelnym, któremu przykazanie "nie wystawiaj
fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu" jest
drogowskazem. Wezwał przewodniczącą związków zawodowych
policjantów z prośbą o opinię na temat Waldemara K.
Następnie podsunął jej zeznania, w których można było
przeczytać, że Waldemar K. to kanalia. Tak też przyznała
szefowa związków.
* * *
Kiedy Waldemar K. otrzymał raport o zwolnieniu jego
adwokat napisał do Naczelnego Sądu Administracyjnego
skargę. Na sześciu stronach adwokat zjebał dwustronicowy
raport zastępcy komendanta wojewódzkiego Tusińskiego,
wytykając tyle uchybień, że gwoli ścisłości należałoby
zacytować całe sześć stron. W konkluzji, domagał się
przywrócenia klienta do służby.
Pod presją sądu policja wycofała ów zwalniający
Waldemara K. raport. Przywrócono go do służby. W trakcie
wyjaśniania, dlaczego komendant Tusiński napisał knota
wydało się, że komendant go nie napisał tylko podpisał
nie czytając.
W związku z tą właśnie okolicznością, Waldemar K.
doniósł na Tusińskiego prokuraturze w przedmiocie
ewentualnego poświadczenia nieprawdy.
Już pierwszego dnia pracy okazało się jednak, że
nadkomisarz Waldemar K. nie otrzymał certyfikatu dostępu
do informacji tajnych. Mógł zatem pracować w policji,
ale nie mógł. Poszedł na urlop, a następnie szczęśliwym
zrządzeniem losu rozchorował się na całe 207 dni.
Lekarze diagnozujący nadkomisarza oczywiście nigdy nie
poświadczyli nieprawdy.
Waldemar K. wnioskował o wgląd do akt postępowania
dyscyplinarnego w swojej sprawie. Chciał się bronić
– bo prawo do obrony jest podstawowym prawem
oskarżonego, którego w cywilizowanym państwie nikt
odmówić nie może. Okazało się wówczas, że Waldemar K.
nie może zajrzeć do akt swojej sprawy, bo są one tajne.
Waldemar K. wystąpił do wspomnianego już wicekomendanta
wojewódzkiego we Wrocławiu, Tusińskiego, z prośbą o
wydanie pozwolenia na broń oraz koncesji na działalność
ochroniarską. Komendant nie widział żadnych przeszkód,
żeby choremu człowiekowi, który zagrożony był, jak sam
to podpisał, infiltracją świata przestępczego, który
mógł kompromitować policję i dawać negatywny przykład
dla kolegów, a w dodatku był elementem zdemoralizowanym,
okrutnie sprzeniewierzającym się honorowi, godności i
etyce zawodowej, wydać pozwolenie na legalną spluwę oraz
kon-
cesję na działalność ochroniarską. Powinien mu jeszcze
wydać licencję na zabijanie! A może komendant Tusiński
nadal nie wie, co podpisuje?
* * *
Kilka dni temu Waldemar K. odszedł z policji na własną
prośbę. Szuka sprawiedliwości i honoru, choć jak sam
twierdzi, sprawiedliwości na tym świecie nie ma żadnej.
Dowodzi to jego hipokryzji i braku logiki. Nie należy
szukać czegoś, czego nie ma. Sprawa jest zatem niemal
zamknięta. Pozostaje jednak palącym problem mocno
rozchwianego wrocławsko-policyjnego systemu wartości.
Gdzie i od kogo, wrocławscy policjanci mają uczyć się
ogłady, opanowania, autorefleksji, zasad moralnych oraz
odróżniania dobra
od zła, skoro u przełożonych i kolegów to nie występuje?
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zaraza bez wiz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cycofobia
Niedawno pewnego upalnego dnia do Urzędu Miejskiego w
Legnicy wkroczył petent. Obywatel ów nie załatwił
sprawy, z którą przybył. Zauważył bowiem, że urzędniczka
nie nosi pod bluzeczką stanika. Zamiast napawać się
widokiem, obywatel dostał piany, wyszedł oburzony i
machnął skargę do prezydenta miasta Tadeusza
Krzakowskiego.
Prezydent zwołał naradę i opieprzył ogół urzędników
magistratu za frywolność. Brak stanika lub miniówka
miały stać się odtąd równoznaczne z urzędniczą
niekompetencją. Mimo tropikalnego klimatu obowiązuje
gajer, krawat, koszula, a u pań spódnica, żakiet.
Żadnych sandałów, nie wspominając o trampkach. Ratusz,
uznał pan prezydent, to miejsce przestrzegania wartości,
a nie demonstrowania permisywizmu. W tym samym czasie
miasto miało problemy niegodne uwagi pana prezydenta,
np. zainstalowanie kamer za 70 tys. zł, które nie
działają.
Legnicą rządzi SLD, z którego wywodzi się pan prezydent.
Nad centrum miasta góruje milenijny obelisk zwieńczony
pozłacanym krzyżem. Pomniczek stoi na placu, który
miasto za friko oddało miejscowej kurii. Kurią rządzi
biskup Rybak, który niedawno otrzymał honorowe
obywatelstwo grodu nad Kaczawą. Złoty krzyż w słoneczne
dni rzuca zajączki. Jak komu padnie na oczy, to i do
głowy uderzy.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Złotówka poszła w kurs "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak ściemnia czarny "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Powiedz to, Gabi"
Gabi, na miłość boską, nic nie mów!!!
"Hulk"
Gdy reżyser tego kukiełkowego filmiku szedł do
producenta prosić o kasę, to z całą pewnością nie
spotkał na swej drodze żadnego życzliwego człowieka. I
nikt mu nie powiedział, że robienie filmu według komiksu
to niezły pomysł, bo ludzkie bydło łaknie prymitywnych
ruszających się obrazków, niemniej trzeba spełnić kilka
wymogów. Po pierwsze, taki film musi mieć tempo. Tu,
zanim ten zielony Miś Uszatek zacznie demolować świat,
mija co najmniej godzina. Po drugie, nie można
oszczędzać na programie komputerowym, który ożywia to
paskudztwo. Tu zaoszczędzono i "Hulk" ma animację jak
enerdowskie dobranocki. Po trzecie wreszcie, cięcie
kadru wzdłuż, w poprzek i na ukos nie dowodzi
awangardowego myślenia, tylko bezradności
mózgu reżysera wobec przerastającego go zadania. No i
proszę, do czego może doprowadzić brak paru życzliwych
słów.
"Telefon"
Trudne to zadanie zmierzyć się z wymogami klasycznej
tragedii: jednością czasu, miejsca i akcji. Tym
trudniejsze, że rzecz dzieje się w budce telefonicznej
oszklonej jak akwarium. I cały film toczy się w tempie
ruchów skalara po to, by dopiero przez ostatnie pięć
minut nabrać szybkości bojownika syjamskiego. Nawet ten
spóźniony finisz nie jest w stanie zatrzeć wrażenia, że
film przeznaczony jest dla gupików.
John le Carré
"Szpieg doskonały"
Najgłupszą istotą na świecie jest żona dyplomaty. Poza
niesraniem na podwórku zdolności intelektualnych
wystarcza jej jedynie na zachwycanie się dyplomatycznymi
umiejętnościami męża, naturalnie nie docenianego przez
przełożonych. To odkrycie towarzyszy stale twórczości Le
Carrégo, nie warto więc wydawać 34,80 zł, żeby zapoznać
się z nim akurat poprzez "Szpiega doskonałego". Tym
bardziej iż tytułowy szpieg doskonały okazuje się
doskonałym kretynem, którego łzawe monologi wewnętrzne
zajmują 2/3 objętości książki, a osadzona w
zimnowojennych realiach opowieść o brytyjskim dyplomacie
z głupoty szpiegującym dla czechosłowackiego wywiadu
jest dla dzisiejszego czytelnika wstrząsająca mniej
więcej w tym stopniu, co dramatyczna historia zmagań
ludu z możnowładcami przedstawiona w bajkach o Rumcajsie
i Jaśniepanu z Jiczyna.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pastwisko "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Program partii programem partii
SLD był znakomitym taranem wybijającym AWS w 2001 r. w
polityczny niebyt. Czemu po zwycięstwie sflaczał niczym
narzędzie gwałtu i jest teraz workiem do bicia?
Agnieszka Wołk-Łaniewska ("NIE" nr 21/2003) proponuje,
aby przeciąć Millerowy wrzód. Niech zdrowa jeszcze
lewicowa tkanka odrośnie w nowej partii, a liberalna
ropa i inne paskudztwo spłyną do centrum. Problem w tym,
że SLD dołuje nie tylko premier Miller i jego ekipa,
którego red. Agnieszka podcina z żarem zawiedzionej
kochanki, lecz znacznie poważniejszy zespół chorobowy.
Obecny Sojusz powstał w 1999 r. po scaleniu ówczesnego
sojuszu trzech partii politycznych: SdRP, PPS, RLP i
dwudziestu paru związków zawodowych, organizacji
młodzieżowych, stowarzyszeń. Scentralizowany, czasami
wręcz zmilitaryzowany SLD dobry był w boju wyborczym w
2001 r. Mało skuteczny w sprawowaniu władzy. Wtedy
wyszły na jaw główne choroby SLD.
Po pierwsze OLIGARCHICZNOŚĆ. Sojusz ma statut, tam
zapisane są statutowe władze. W praktyce okazało się, że
demokratycznie wybrane władze są pochodną ustaleń
nieformalnej, niestatutowej Rady Baronów. Czyli szefów
wojewódzkich organizacji SLD. Baronowie rozdarci między
interesami kraju, strategicznymi interesami SLD a
codziennymi interesami organizacji wojewódzkich niekiedy
przypominających dwory. Mają swoje korporacyjne
interesy. Nic bez nas, toteż wybory do ciał statutowych
przebiegają wedle wcześniejszych ustaleń baronów i ich
dworzan. Styl rządzenia idzie w dół i w województwach o
wyborach decyduje zebranie baroniątek powiatowych. W
powiecie – gminnych. Niby to normalna praktyka w każdej
dużej partii politycznej, bo ktoś musi na bieżąco
zajmować się polityką kadrową. Tyle że system baroński
stał się już tak szczelny, że żadna partyjna myszka
zgłoszona do władz spontanicznie z sali, nieuzgodniona
wcześniej przez baroniątka, nie ma szans na sukces w
demokratycznych, lecz wcześniej ustalonych wyborach.
Niestety, zbiorowa mądrość baroniątek zawodzi. Najlepszy
przykład to profesor Jerzy J. Wiatr, który delegatem na
Kongres SLD nie będzie, bo baroniątka zapomniały wysunąć
jego kandydaturę. Kolejnego, myślącego mniej.
Po drugie PRAGMATYZM. Ta dolegliwość została przez wielu
liderów SLD podniesiona do rangi podstawowej cnoty
Sojuszu. Nie jesteśmy sektą ortodoksów, badaczy świętych
pism klasyków. Znanych już zresztą jedynie z bryków.
Jesteśmy światłą, europejską socjaldemokracją, która
dostosowuje się elastycznie do sytuacji bieżącej. Jeśli
interesy władzy i partii będą wymagać rozwiązań
liberalnych, to zliberalizujemy się. Jeśli trzeba
uklęknąć, to padniemy na kolana i "Boże coś Polskę"
sprawnie odmówimy aż do ostatniej, nieznanej nawet
prawicy, zwrotki. W imię pragmatyzmu, w imię zgody
narodowej, niewszczynania sporów nie będziemy
dyskutowali o drażliwych, niepoprawnych politycznie
tematach jak: państwo świeckie, liberalizacja aborcji,
eutanazja, płaca minimalna, równy dostęp młodzieży do
szkół, socjalne funkcje państwa, państwowy mecenat
kultury, opodatkowanie najbogatszych itp. Pragmatyzm SLD
stał się bezideowością. Dziś wstyd wręcz powiedzieć, że
ma się jakieś wartości, poza tymi ulokowanymi w bankach
i funduszach inwestycyjnych.
Po trzecie MENEDŻERYZM. To praktyczna pochodna
pragmatyzmu. Dobry SLD-owiec to ten, który olewa idee, a
studiuje techniki zdobywania i sprawowania władzy.
Wierzy w moc sprawczą billboardów, mass mediów, gadżetów
na festynach, no i pierwszych miejsc na listach.
Sprawdzone na studiach podyplomowych, kursach
dokształcających techniki sprawowania władzy. Działacze
SLD uwierzyli w swą menedżerską sprawność. Gorzej, że
uwierzyło w nią społeczeństwo, które zagłosowało na SLD
w 2001 r. Oczekując – po zgniłych rządach AWS – od SLD
właśnie tej sprawności. Zwiodło się silniej niż
Agnieszka Wołk-Łaniewska na lewicowości Leszka Millera.
I teraz daje upust swym zawiedzionym uczuciom w
przedwyborczych sondażach.
Przed wyborami w SLD pracowało 40 zespołów programowych.
Nawysilało się wielu etatowych, a zwłaszcza społecznych
działaczy. Program oczarował społeczeństwo i...
powędrował na półkę. Pragmatyczni menedżerowie brali z
niego tylko to, co było na dzień bieżący potrzebne.
Kiedy np. okazało się, że SLD ma przewagę w Senacie,
dyskusje o jego likwidacji czy zreformowaniu odłożono ad
Kalendas Graecas. Podobnie jak inne, niepoprawne
politycznie obietnice.
Po czwarte ELITARYZM. Po zdobyciu władzy SLD zaczął
olewać ludzi biednych. Złośliwi mówią, że to menedżersko
uzasadnione, bo biedni zwykle nie chodzą na wybory.
Lepiej dbać o te czterdzieści procent społeczeństwa,
które stać na chodzenie do urn, na coraz droższe
uczestnictwo w życiu politycznym. Na przykład zasilanie
komitetów wyborczych. Czy dlatego SLD pozwala sobie na
lekkomyślne, aroganckie propozycje, jak likwidację
dopłat do barów mlecznych, sklepów z odzieżą używaną,
ulg dla studentów dojeżdżających. Wprowadza podatek od
lokat bankowych nie uznając za stosowne wnieść kwoty
wolnej od niego, co byłoby sygnałem, że SLD pamięta o
drobnych ciułaczach.
Elitaryzm to nie tylko treść, ale i styl sprawowania
władzy. Prawicowy prezydent Łodzi demonstracyjnie
wystawił na aukcję odziedziczoną po SLD luksusową
limuzynę. Ministrowie, prezydenci, dygnitarze SLD-owscy
po nominacjach wskakiwali w odziedziczone autka albo
kupowali nowe. Bo dwór musi mieć oprawę, a dworacy może
i procent od transakcji.
Te dolegliwości opanowały cały SLD. Jedni to
praktykowali, inni nie protestowali wystarczająco
energicznie. Piszę, bo sam nie jestem bez winy.
Oczywiście można było racjonalizować, że musimy być
zwarci, niepodzieleni, bo to na nas spadł obowiązek
dociągnięcia Polski do Unii Europejskiej.
Kongres SLD odbędzie się już po wygranym, mam nadzieję,
unijnym referendum. Wtedy niepopularny premier będzie
miał szansą poddać się pod osąd delegatów. Szansę na
zmianę, a nawet ustąpienie. Jako człowiek unijnego
sukcesu. Praktyka wykazała, iż trudno być
przewodniczącym dużej partii i premierem rządu
jednocześnie. Kongres SLD będzie wielką, może ostatnią
szansą na zmiany, na odrzucenie wspomnianych wyżej
dolegliwości. Na porzucenie bezmyślnego pragmatyzmu.
Przemyślenie programu tonącej partii.
Pomysł Agnieszki Wołk-Łaniewskiej, aby już teraz ideowcy
porzucili cuchnący, pragmatyczny SLD-owski okręt i na
tratwach ratunkowych ruszyli ku lewicowemu elektoratowi,
uważam za przedwczesny. SLD to nie banknot, który można
rozmienić na dwa o mniejszych nominałach. Nie ma w SLD
dobrych i złych. Ideowych i pragmatycznych. Wszyscy
zgrzeszyliśmy zaniechaniem, pychą, kultem złotego
cielca.
Niełatwo też nas podzielić na liberałów gospodarczych i
socjalistów. Bo to będzie podział na tych, co chcą
wywołać rozwój gospodarczy, i na tych, co chcą wydawać
nie mając skąd brać.
Albo przed Kongresem i na nim działacze SLD otrzeźwieją,
pojmą, że takie dalsze żeglowanie to dryf, to dno, i
wyduszą z siebie program naprawy, zaczną działać...
Albo SLD po Kongresie zacznie tonąć. I wtedy
rzeczywiście trzeba będzie lewicę ratować. Ale nie
rozmieniajmy jeszcze lewicy na drobne. Daj, Agnieszko,
nam jeszcze szansę.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " 2+2=4+prowizja "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stany bezrywinowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Duchy na waleta
Do Zdziechowy, liczącej prawie 1000 dusz miejscowości
blisko Gniezna, prawdopodobnie wybierze się egzorcysta,
by wypędzić szatana. Ksiądz proboszcz Maciej Lisiecki
trzy razy przychodził do mieszkania w budynku numer 70.
Wszystko posypał solą i spryskał wodą święconą. Doniczki
i inne sprzęty zaczęły wtedy latać jeszcze intensywniej.
Modlitwy za dusze obywateli, którzy wyzionęli ducha w
tym lokalu, dały taki sam rezultat.
Wszystko zaczęło się 6 stycznia. 76-letnia Gabriela Z.
chciała na drzwiach wejściowych do swojego mieszkania
wypisać kredą pierwsze litery imion trzech króli, ale za
nic nie mogła.
– Czułam, jakby mi ktoś rękę powstrzymywał. Kreda
ześlizgiwała się z drzwi.
Poprosiła o pomoc wnuka Darka. Też poczuł potężny opór,
ale trzymając kredę w obu rękach jakoś sobie poradził.
Potem z kuchenki spadł czajnik. Następnie poszybował
garnek. W powietrze wzniosły się sztućce i suszarki do
naczyń. Coś wprawiło w ruch meble. W ciągu kilku godzin
nieznana siła spowodowała przemieszczenie się
kilkudziesięciu przedmiotów.
– Pomyślałem sobie, że zmarł ktoś z naszej rodziny i
daje nam o tym znać
– opowiada Darek. – Obdzwoniliśmy krewnych, wszyscy
żyli.
Odtąd co dzień w mieszkaniu dzieją się rzeczy, o których
śniło się kilku filozofom i producentom telewizyjnego
programu "Nie do wiary". Świadkami są nie tylko
domownicy – dziwy nad dziwami widziało już kilkunastu
mieszkańców Zdziechowy. Gospodarze chętnie zapraszają do
siebie wszystkich, którzy chcą to zobaczyć.
Pan Edward jest ojcem Darka. Z zawodu budowlaniec. Włosy
spięte w koński ogon.
– Czuje pan mrowienie? – pyta, gdy wdrapujemy się po
schodach prowadzących do nawiedzonego mieszkania.
Wchodzimy do przedpokoju. Pan Edward pokazuje szafę.
– To lubi ją przestawiać. Bo w tym miejscu kiedyś był
krzyż. Grubo przed wojną Niemiec nazwiskiem Hertel
zbezcześcił go. On w ogóle nienawidził wszystkiego, co
kościelne. Łamał krzyże, tłukł obrazy...
W wejściu do pokoju stoi wersalka.
– Wersalkę też przestawiło?
– Nie. Wersalkę sam przestawiłem. Żeby drzwiami nie
trzaskało. Patrz pan, co zrobiło. Pan Edzio podaje mi
wyrwane z wersalki oparcie.
Pani Zosi niebawem stuknie sześćdziesiątka. Mieszka
niedaleko nawiedzonego domu.
– Pewnie, że słyszałam o tym, co się tam wyprawia. Tak
jest zawsze, jak umiera ktoś, komu działa się krzywda.
Nic więcej nie w powiem. Jak pan się pokręcisz po
Zdziechowej, to i tak się dowiesz.
Kręcę się i kręcę. Aż trafiam na kobietę z kanką na
mleko.
– W tym mieszkaniu żył przedtem Z. z konkubiną. Lubił
wypić, ale kto nie lubi? Jej się to nie podobało.
Sprowadziła sobie innego, a pijaka wyrzuciła na zbity
pysk. Z. mieszkał w piwnicy, nie miał co jeść, a pił, co
mu w rękę wpadło. Jesienią w zeszłym roku dzieci bawiły
się w budynku, co został po młynie. Patrzą, a tam Z.
leży martwy. To nie wszystko. Wcześniej jeszcze w tym
mieszkaniu mieszkał R. Mówili, że się powiesił. Ale to
było inaczej. On zgwałcił 9-letnią dziewczynkę. Śliczne
dziecko. I rodzina tego dzieciaka go powiesiła.
Proboszczem w Zdziechowej od 5 lat jest Maciej Lisiecki.
Pierwszy raz w nawiedzonym mieszkaniu pojawił się 16
stycznia, przyszedł po kolędzie. Ledwo przekroczył próg,
a tu pod nogi spadła mu doniczka. Potem przefrunął koło
nosa koszyk.
– Byłem w tym mieszkaniu trzy razy i za każdym zdarzały
się rzeczy niewytłumaczalne. Sprawę traktuję bardzo
poważnie. Powiedziałem o wszystkim arcybiskupowi, ale na
razie była to rozmowa nieoficjalna. Trzeba się modlić o
dusze zmarłych z tego domu. W modlitwach powinni także
uczestniczyć obecni lokatorzy. Jeżeli to nie pomoże,
wtedy trzeba będzie pomyśleć o egzorcyzmach.
Egzorcyzmy jest to obrzęd liturgiczny polegający na
zaklinaniu szatana albo wypędzaniu go z człowieka bądź
rzeczy – od greckiego eksorkismos, co znaczy zaklęcie.
Instrukcję egzorcyzmowania według rytu rzymskiego bez
trudu można znaleźć w internecie. Duchownego, który za
specjalnym i wyraźnym zezwoleniem swojego biskupa ma
przystąpić do egzorcyzmowania dręczonych przez złego
ducha, musi cechować niezbędna pobożność, roztropność i
prawość. Winien wykonywać tę niezwykle heroiczną pracę
pokornie i mężnie, nie zdając się na własne siły, lecz
na potęgę Boga; i nie może on liczyć na żadne korzyści
materialne – czytamy na stronie "Akademii Magicznej".
W Polsce zapotrzebowanie na egzorcystów wyraźnie rośnie:
w 1998 roku było ich zaledwie kilkunastu, a w roku 2002
jest ich już 50. W archidiecezji warszawskiej
egzorcystów jest już kilku. Wśród nich ksiądz Andrzej
Grefkowicz.
– Przestrzegam przed muzyką heavy-metalową z tekstami
satanistycznymi – mówił w wywiadzie dla Katolickiej
Agencji Informacyjnej. – Te piosenki prowokują słuchaczy
do włączania się w śpiew, do powtarzania słów
skierowanych przeciwko Bogu i wierze. To może
doprowadzić do zniewolenia, które z kolei może skończyć
się opętaniem. Złe duchy działają planowo. Jeśli już raz
wstąpimy na złą ścieżkę, podsuwają nam kolejne osoby,
aranżują spotkania, które wydają się przypadkowe.
– A widzisz pan to? – Pan Edzio pokazuje talerz z solą.
– Jak ksiądz wyszedł od nas z kolędy, coś sprawiło, że
obrócił się do góry dnem.
Pokój z wersalką w progu wygląda prawie odświętnie. Na
stole miska wypełniona wodą święconą, obok gromnice i
krucyfiks. I butelka w kształcie Matki Boskiej
Licheńskiej, a w niej woda z cudownego źródełka. Na
podłodze pod oknem z dziesięć doniczek. Część
potłuczona.
– Tu było ich sześciu – tłumaczy pan Edzio. – Każdy był
inny. Jeden był taki bardziej potulny. Jak rzeczy
powyrzucał z szafy, mówię: "K... mać, weź to z powrotem
poukładaj, bo się wkurzę". I rzeczy wróciły na swoje
miejsce. Czterech już przepędziliśmy. Ale dwóch
największych twardzieli zostało.
Jak rozumiem, pan Edzio mówił o diabłach.
Ty, który przeznaczyłeś krnąbrnego i odstępnego tyrana
do ognia piekielnego;
Ty, który wysłałeś jedynego Syna Swego do świata tego,
by zmiażdżył ryczącego lwa: Spójrz śpiesznie i wyrwij
potępieniu i temu diabłu naszych czasów, tego mężczyznę
(to kobietę), który(a) został(a) stworzony(a) na Twój
obraz i podobieństwo Twoje. Spuść trwogę Panie na
bestię, która niszczy własność Twą. Daj wiarę sługom
Twoim w obliczu tego najgorszego złego węża, by walczyli
mężnie – fragment egzorcyzmów.
Pan Zdzisław mieszka w Zdziechowie od urodzenia, czyli
od 64 lat. Na własne oczy cudów w nawiedzonym mieszkaniu
nie widział, ale ich świadkiem był jego wnuczek –
ministrant, który towarzyszył proboszczowi po kolędzie.
– Przyszedł do domu bardzo wystraszony. Mówił:
"widziałem, jak księdzu pod nogi doniczka upadła". Ja
tam wierzę w takie sprawy.
Ludzie różnie mówią o Hertelu, Niemcu, który ten dom
pobudował 130 lat temu. Że okultyzm uprawiał, że pokoje
masonom wynajmował. Ale tak naprawdę to we wsi nie ma
już nikogo, kto mógłby powiedzieć, że to prawda.
– Jestem pewien, że za tym wszystkim stoi jakaś żywa
osoba – pan Edward zapala świeczkę, bo to coś boi się
ognia. – Skąd to wiem? Przelałem wosk z poświęconej
gromnicy przez krzyż z brzozy. Twarz starej kobiety mi
wyszła. Nie wiem, komu może zależeć na sprowadzeniu tu
duchów. Ale wiem, że teraz każdy, kto chce, może mieć
dostęp do książek o czarnej magii.
– Nie jest wykluczone, że to, co się dzieje w tym
mieszkaniu, to efekt wywoływania duchów. Takie praktyki
są przez Kościół zakazane. Powinien to wiedzieć każdy,
kto zna katechizm – przypomina proboszcz Lisiecki,
wierzący widać w duchy wywoływane.
Nawet w XXI wieku można wejść w pakt z diabłem – tak
uważa Kościół katolicki.
Osoby, które wchodzą w układy z diabłem, uznane są za
opętane. Zdaniem księdza Grefkowicza, przywoływanego już
egzorcysty, przypadki podpisywania cyrografów zdarzają
się nie tylko w grupach satanistycznych. Takie ryzyko
niektórzy podejmują indywidualnie. Nie zawsze zdają
sobie sprawę z konsekwencji, często po prostu nie chcą o
tym myśleć, bo silniejsze jest pragnienie władania
niezwykłymi mocami, dzięki którym możliwe jest na
przykład poznanie przyszłości i zarobkowe wróżenie z
fusów.
– Wezwałem ekipę z Telekomunikacji, bo za nic z mojego
telefonu nie mogłem wykręcić żadnego numeru – opowiada
pan Edward.
– "To" wykręcało swoje numery. Chcę zadzwonić do kumpla,
na przykład, podnoszę słuchawkę, a tu już ktoś inny,
zupełnie mi nieznany, jest na linii. Przyjechali
fachowcy, ale jak zobaczyli, co się święci, od razu
uciekli. Nie ma żartów. Teraz nie mieszkamy już w tym
nawiedzonym mieszkaniu. Przede wejściem do nowego
zastawiłem pułapki na duchy.
No, nie są one może zgodne z tym, co naucza Kościół, ale
za to skuteczne. Mamy tam spokój.
Papież Jan Paweł II ożywił instytucję egzorcyzmów. Rok
czy dwa temu ustanowił nowy ryt wypędzania złych duchów.
Zastąpił on stary obrzęd z XVII wieku.
Wielka to modernizacja. Skoro jednak w przytomności
księdza tłucze się doniczka, oczywisty to dowód, że i
diabły nabierają siły. Redakcja "NIE" nimi rozrządza.
Nie tam doniczkę, ale niejednego potłuczemy.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Łapówka
"Przyjaciel redakcji" żądał 30 patyków za dopuszczenie
do druku artykułu w "NIE".
Zawiadamiamy niniejszym prokuraturę o przestępstwie.
Kolejny amator łapówki załatwiony metodą a'la Michnik.
Nie wiemy, czy była to prowokacja mająca na celu
skompromitowanie tygodnika i dziennikarzy, czy też mamy
do czynienia z kanciarzem działającym na własną rękę.
Maryla W. jest prawnikiem, reprezentuje spółkę BGM
oskarżaną o to, że jest mafią paliwową. Skontaktowała
się z redakcją "NIE", żeby przedstawić inną niż
prokuratorska wersję zdarzeń. Podjąłem dziennikarskie
śledztwo. Pomagał mi szczeciński współpracownik "NIE"
red. Wojciech Jurczak. W trakcie zbierania informacji o
BGM Jurczak spotkał się z Przemysławem Polewczyńskim,
który jako były pracownik spółki BGM udzielił mu
krótkiego wywiadu. Gdy okazało się, że Maryla W.
kwestionuje współpracę Polewczyńskiego z BGM, usunąłem
jego wypowiedzi z przygotowywanego do druku artykułu.
W kilka dni po spotkaniu z red. Jurczakiem epigon
Rywina, Polewczyński, skontaktował się z prawniczką BGM
Marylą W. i zażądał łapówki za druk publikacji. Na moją
prośbę Maryla W. umówiła się z oszustem na spotkanie, po
czym – niczym Michnik – nagrała jego korupcyjną
propozycję. Rozmowa odbyła się 16 kwietnia w jednej ze
szczecińskich restauracji. Przytaczamy fragmenty
dotyczące tygodnika "NIE"*:
– Czyli co możemy robić?
– Proszę panią, przede wszystkim prasa, a najważniejszym
elementem jest "NIE". To jest tygodnik najbardziej
opiniotwórczy politycznie...
– Tak pan myśli? My tak właśnie pytaliśmy... to
doszliśmy do wniosku, że nikt go nie czyta.
– Tak?
– No. Kogo się pyta ze znajomych, to każdy mówi, aaaa
nie, "NIE" to ja nie czytam...
– Jest na tyle kontrowersyjnym tygodnikiem, że niektórzy
po prostu się nie przyznają, gwarantuję pani, że...
– Acha, może czytają cichaczem?
– Dokładnie. Nie ma takiego posła, który by "NIE" nie
czytał, nie ma takiego komendanta komendy rejonowej,
wojewódzkiej, sędziego, prezesa sądu okręgowego,
rejonowego, nie ma takiej osoby, z tych płaszczyzn,
która nie czyta tygodnika "NIE". I to chyba nie podlega
dyskusji. Jeśli ma pani inną wiedzę, to...
– Nie, nie, ja mówię tylko to, co ludzie mówią. Mówią,
że nie czytają, prawda, ale może to jest tak, jak pan
mówi, że wstydzą się przyznać, że czytają, a czytają po
bokach...
– Polityk musi czytać takie rzeczy...
– Acha, żeby wiedział, co jest na bieżąco...
– ...tam non stop są afery, non stop są rzeczy, które w
innej prasie się nie ukażą, bo inna prasa się boi
właśnie. Tygodnik "NIE" i pan Urban ma to do siebie, że
jest... eee... no jest,
jaki jest. Idą w dym i nie patrzą na konsekwencję...
– A to pan zna osobiście Urbana? Czy dziennikarzy?
– Miałem przyjemność i spotkać się z panem Urbanem i ja
znam bardzo dobrze kilku dziennikarzy, którzy tworzą
"NIE"...
– I tego pana... on był Roz... Rozenek, tak?
– Andrzeja.
– To też pana kolega? Acha. To super. Tylko szkoda, że
pan wcześniej nie powiedział, to wiadomo by było, z kim
rozmawiać...
– Wcześniej było już mówione, ja rozmawiałem z panem
Staszkiem B. (tu i dalej – w oryginale pełne brzmienie
nazwisk – przyp. red.), zresztą pierwsza edycja tych
artykułów, które broniły BGM, wyszły ode mnie, ja
wyszedłem z inicjatywą. To one na takiej samej
za-sadzie, mianowicie tam trzeba było poukładać
redaktorów, przekonać ich do słuszności pewnych tez...
– A ja naiwna sądziłam, że on się zjawił, że tak powiem,
po prostu, bo chciał znać prawdę...
– Każdy redaktor chce znać prawdę, natomiast waga tej
sprawy jest tak wielka, że... że prawda to też nie
wszystko...
– ...musi ktoś mieć odwagę...
– ...należy ubrać tę prawdę w odpowiednie... w
odpowiedni strój, żeby to przybrało kolorów, to jest
zadanie właśnie redaktorów, tych szczególnie dobrych,
tych którzy...
– Czyli ten Rozenek jest dobry? On się liczy, można
powiedzieć?
– ... Wojtek Jurczak też, już nie muszę chyba mówić o
panu Piotrze Gadzinowskim...
– Jaka jest umowa, proszę mi powiedzieć, bo ja się, że
tak powiem, dowiedziałam po fakcie.
– Proszę pani, więc... tam czekają panowie, którzy ten
artykuł napisali, czekają na... ja zaproponowałem kwotę
bardzo małą, w stosunku do tego, co...
– ...co ma szansę to osiągnąć...
– ...nie, w stosunku do tego co było wcześniej, kiedy ja
rozmawiałem osobiście z panem B. Jest to kwota 30
tysięcy i ona po prostu jest taką... na takiej zasadzie,
że ja mam trochę poparcia politycznego, trochę to jest
mało powiedziane, to nieskromnie brzmi, proszę wybaczyć.
I swego czasu panowie B., M., Grochulski pozwolili sobie
też dać mi zarobić, nie ukrywajmy tego, są czasy, jakie
są, na-leży się wspierać. Tym bardziej że tam było z
czego...
– Dobrze, a to teraz, jak to mielibyśmy zrobić? Te 30
tysięcy komu mam przekazać? Czy to na zasadzie jakiejś
umowy można zrobić? Czy to ma być, że tak powiem, pod
stołem w kopercie?
– Proszę pani, no... może tak, bo to są bardzo
drastyczne określenia, to... ja to widzę w ten spo...
– Nie, no ja jestem baba, która zawsze mówi prosto z
mostu i taka jestem...
– Rozumiem, ja to widzę w ten sposób, że pewne
czynności, które wykonywałem dla pana Jana, nie zostały
zakończone, ale też nie zostały dopłacone. Ja myślę, że
niech to będzie w takiej formie, my w świadomości swojej
wiemy to, co wiemy, ale niech to będzie to, że są to
jakieś pieniądze, które nie zostały dopłacone...
– Uhm, ale to mam panu Rozenkowi dać czy panu te
pieniądze?
– Tylko mi.
– Uhm, dobra.
– Bo tam najlepiej nie kontaktować się z panami, zresztą
oni sobie nie życzą nawet...
– Acha, czyli oni sobie nie życzą? Czyli tego tematu z
nimi w ogóle nie poruszać, udawać, że nie ma tematu?
– Nie życzą sobie dlatego, że, proszę pani, sprawy
związane z tymi paliwami, one są bardzo mocno
inwigilowane.
– Uhm. Się boją...
– Oni nie chcą absolutnie... jakiekolwiek kopertówki, to
są rzeczy, które ich absolutnie nie interesują.
– OK, czyli pan to załatwi.
– Zawsze byłem łącznikiem, który odpowiednio układał te
klocki i to pracowało tak, że było zawsze dobrze. Tej
konfiguracji po prostu nie chcemy zniszczyć i tak
powinno pozostać.
– Dobrze, jeżeli... czyli ten artykuł ukaże się teraz w
tym "NIE" ? Czy w którymś?
– Po świętach.
W trakcie prowadzonego przeze mnie śledztwa
dziennikarskiego w sprawie baronów paliwowych i ich
rzekomo mafijnego charakteru doszło do wielu
niepokojących wydarzeń. Odebrałem sygnały o szykowanej
prowokacji. Dostałem także ostrzeżenie od pewnej znanej
dziennikarki, żebym uważał, co i o kim piszę. Również
prokurator Prokuratury Apelacyjnej bardzo usilnie
odwodził mnie od zajmowania się tą sprawą, mimo że nie
miał pojęcia, co mam zamiar napisać. Wreszcie pojawiła
się korupcyjna propozycja nagrana dzięki Maryli W.
Oświadczam, że nie znam pana Polewczyńskiego, tak jak
nie znają go Urban i Gadzinowski. Jak sprawdziliśmy,
Polewczyński jest właścicielem niedużej knajpki w
Szczecinie i współwłaścicielem spółki trudniącej się
usługami detektywistycznymi. Jest szeregowym członkiem
SLD. Ostatnio ma poważne kłopoty z prawem, jest
współoskarżonym o napad na konwój z pieniędzmi. Jak sam
opowiada, jest niewinny, a prokurator obiecał odstąpić
od stawiania mu zarzutów.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Klub killera "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak łyka ksiądz
Augustowska prokuratura bada sprawę proboszcza Andrzeja
J. z Mikaszówki (gmina Płaska) podejrzanego o
zdefraudowanie 280 tys. zł przekazanych w 2000 r. przez
hojnego biznes-
mena na rzecz parafii. Ekspertyza grafologa
potwierdziła, że na pokwitowaniu pieniędzy widnieje
autentyczny podpis księdza. Mimo otrzymania takiej kupy
szmalu kościół nic nie zyskał,
a parafianie nieodmiennie dowiadują się, że wielebnemu
mało płacą za posługę kapłańską.
Bóg papuga
Stowarzyszenie „Kampania przeciw Homofobii” wytoczyło w
Elblągu proces pani Dorocie E., która na łamach „Naszego
Dziennika” wypowiedziała kilka dosadnych opinii o
homoseksualistach;
np. opowiedziała się przeciw zatrudnianiu ich w
szkołach. Homoseksualiści uznali jej opinie za
dyskryminujące i poniżające. Dorota E. oświadczyła, że
nie chce obrońcy, albowiem jej obrońcą jest Pan Bóg w
niebie. Że też publicystkę stać na aż tak kosztownego
obrońcę.
Dyskryminacja duchownych
Były wikary z Witoni, 40-letni ksiądz Wincenty P.,
skazany za pedofilię na trzy lata pierdla, nie poszedł
siedzieć, albowiem zakład karny w Dębicy, gdzie miał
odbywać odsiadkę, odmówił przyjęcia duchownego. Prezes
Sądu Rejonowego w Łęczycy, który wydał wyrok, jest
zdziwiony, albowiem w ostatnich latach nie spotkał się z
przypadkiem odmowy przyjęcia skazanego. Księdzu
pedofilowi wyznaczono więc do odsiadki zakład karny w
Tarnowie. Ksiądz czeka na odpowiedź, czy tamtejsi
współwięźniowie zgodzą się na tak zacne towarzystwo.
Modlitwa plus pięć stów
Wandal zniszczył figurę Chrystusa przed jednym z
kościołów w Szczecinie. Wkurzony ksiądz powiadomił
policję prowadząc jednocześnie śledztwo na własną rękę.
Wezwał też wiernych do modlitwy w intencji ujęcia
bezbożnika. Gdy to nie poskutkowało, ogłosił z ambony,
że zapłaci 500 zł temu, kto zadenuncjuje wandala.
Pomogło. Trzy nastolatki zgłosiły się do księdza i
wskazały mu sprawcę – 18-letniego chłopaka z sąsiedniego
osiedla. Młodzian rzucił w Chrystusa cegłówką po
pijanemu. Ksiądz wycenił wartość figury na 1500 zł i
zezwolił bezbożnikowi na zapłatę w ratach. Teraz do
akcji może wejść prokurator i spowiednik.
Wpływowy fioletowy
Kto jest najbardziej wpływową osobą w Rzeszowie,
zapytali dziennikarze lokalnych VIP-ów. Ankieta była
anonimowa, więc odpowiedzi zapewne szczere i obiektywne.
Wyszło, że największe wpływy ma miejscowy biskup
Kazimierz Górny. Działa subtelnie, ale bardzo skutecznie
– wytłumaczył jeden z VIP-ów. W pobitym polu, za
biskupem, zostali prezydent Rzeszowa oraz lokalni
baronowie lewicy. Trudno o lepszą odpowiedź na pytanie,
kto naprawdę rządzi w Pomrocznej.
Szczyt wazeliniarstwa
Mieli swoje szczyty górskie i Lenin, i Stalin. Będzie go
miał też Jan Paweł II. Oto w Dzienniku Ustaw ukazało się
rozporządzenie ministra spraw wewnętrznych i
administracji, które oficjalnie zmienia nazewnictwo
szczytu w Beskidzie Małym z Magury na Groń Jana Pawła
II. Chyba tylko góry brakowało w rejestrze dowodów
uwielbienia od Narodu Polskiego dla Wielkiego Syna w
Watykanie.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Hieny z anteny "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autostrata cd.
Zastanawiacie się czasem, co się dzieje z aferam
opisywanymi przez "NIE"?
Ja też. I szlag mnie trafia, gdy odkrywam coś, co
wszystkich powinno wkurzać, a nikogo nieobchodzi.
Wpadłam na trop urzędasów z Generalnej Dyrekcji Dróg
Publicznych mianowanych przez ekipę Millera, dzięki
którym przetargi na budowę kolejnych odcinków autostrady
A4 wygrywały
austriacko-niemieckie bankruty. Ukazały się dwa
artykuły, z których jasno wynikało, że polski podatnik
prędzej przewiezie się na własnej dupie niż pojedzie
śląską autostradą. Nie spodziewałam się, że powiedzą o
tym w głównym wydaniu "Wiadomości" czy innych "Faktach".
Że napisze o tym "Rzeczpospolita" albo "Wyborcza".
Oczekiwałam, że zainteresuje się tym minister
infrastruktury Marek Pol i chociaż zażąda od swoich
podwładnych wyjaśnień. A że mam podle podejrzliwą
naturę, nie wytrzymałam i sama nabazgrałam liścik do
pana ministra z pytaniem, czy zbadał sprawę i
ewentualnie wyciągnął konsekwencje wobec szefa
katowickiej GDDP Krzysztofa Raja oraz jego nadzorcy
Tadeusza Suwary z kwatery głównej GDDP w Warszawie.
Pierwsze pismo do ministra Marka Pola poszło 16
kwietnia. Bez echa. 25 maja nabazgrałam następny papier.
Jeszcze raz zażądałam odpowiedzi, co z GDDP, co z
autostradą, co z forsą podatników i banków europejskich,
którą rząd pożyczył lekką rączką.
Na tę mniej kurtuazyjną korespondencję też nie
doczekałam się odpowiedzi.
Posłanki minister zignorować nie mógł. Wanda Łyżwińska z
Samoobrony skierowała do ministerstwa (podobnie jak my)
swoje zapytanie w sprawie autostrady A4 i GDDP,
powołując się zresztą na nasz artykuł. Pol odpisał
Łyżwińskiej, że nie widzi w zaistniałej sytuacji żadnych
uchybień jego urzędników.
Żagle ze śledztwem zwinął również UOP. Poinformował o
tym panią poseł w krótkiej notce. Oczywiście bez
podawania jakiegokolwiek uzasadnienia.
Tymczasem posłanka Samoobrony nakablowała o lewych
przetargach na autostrady w Pomrocznej również do
różnych instytucji UE, m.in. do Europejskiego Banku
Rozwoju, który na budowę autostrad pożycza nam połowę
forsy. Wolfgang Roth, wiceprezydent EBI, odpisał
Łyżwińskiej: W związku z opisaną przez Panią sprawą
zwróciliśmy się do polskich władz z prośbą o wszczęcie
postępowania wyjaśniającego, ale jednocześnie będziemy
Pani wdzięczni za informowanie nas o rozwoju sprawy. To
nie wszystko. Prawdziwa bomba przyszła do poseł
Łyżwińskiej z Komisji Europejskiej od Michela Barniera:
Pani list został przedłożony Europejskiemu Biuru
Antydefraudacyjnemu (OLAF) z prośbą o wszczęcie śledztwa
w tej sprawie.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kościuszko mikrofonu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gumiaki z wiejskiej "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Uop baj baj "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Charlie Wojtyła
"Papież ma się świetnie: robi pod siebie w 56 językach".
Chujowy dowcip? Może. Ale nie nasz. Tak z Wielkiego
Białego Ojca śmieją się Francuzi.
"Charlie Hebdo" – francuski lewicowy tygodnik satyryczny
29 maja 2002 r. dwie kolumny poświęcił "snuff-movie" z
papieżem w roli głównej. "Snuff-movie" to filmy
pokazujące śmierć na żywo, najtwardsza pornografia,
krążące w podziemiu obrzydlistwa dla najgorszych
zboczeńców. Jeżeli ktoś widział film "8 mm", wie, o czym
mówię. Agonia Jana Pawła jest na żywo pokazywana wiernym
przez kardynałów – pisze felietonista.
Papieska drżączka nadaje nowy wymiar chrześcijańskiemu
masochistycznemu upodobaniu do kary i cierpienia:
jesteście tutaj, aby cierpieć, skoro cierpi sam następca
Piotra. Kanalie w kardynalskich sukienkach wykorzystują
agonalnego starca jako dowód na konieczność cierpienia.
Eksploatowanie papieskich szczątków do ostatniego
tchnie- nia ma być argumentem w walce z eutanazją i
aborcją – pisze autor artykułu "Watykan. Jeszcze jeden
dom starców, gdzie maltretuje się pensjonariuszy".
Chciałoby się mieć papieża młodego, w pełni sił,
dlaczegóż nie Murzyna, człowieka sprawnego i
oświe-conego – nie, trzeba będzie zeżreć ten kleik do
końca – dość niegrzecznie pisze felietonista podpisujący
się "Wujek Bernard". Niegrzeczność Wujka Bernarda nie
zmienia wszak faktu, iż Największy Polak Naszych Czasów,
a może i Wszech Czasów, postrzegany jest na Zachodzie
Europy jako postać groteskowa i godna politowania.
Może powinni to wziąć pod uwagę fanatyczni wyznawcy
poglądu, iż Nasz Wielki Rodak winien zajmować swą
posadę, aż Szef go z niej nie zdejmie.
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zgwałcona na czarno
Rychlej popatrzysz na księżą oborę, niźli księdza spotka
sprawiedliwość
Sprawa jest znana z łamów kilku gazet. Zajmujemy się nią
jednak dlatego, że pewne istotne aspekty umknęły
odważnym – wypada specjalnie podkreślić – kolegom
dziennikarzom i ich szefom. Trzeba przecież mieć w
Pomrocznej dużo odwagi, aby opisać sprawę księdza
podejrzanego o brutalny gwałt na kilkunastoletniej
uczennicy podstawówki.
Wedle oskarżenia prokuratorskiego i zeznań świadków,
ksiądz zboczeniec zaatakował dziecko po zakończonej
lekcji religii. Ksiądz Marek R., obecnie
czterdziestolatek, znany jest w kilku parafiach jako
ubawowy chłop nie wylewający za kołnierz. Był katechetą
podstawówki w Mirosławcu w Zachodniopomorskiem.
Dopiero po półtora roku krzywda Ani wyszła na jaw:
znerwicowana dziewczynka wyznała tajemnicę matce. I
wtedy dla rodziny S. zaczęło się piekło. Teraz jest
spokojnie, ale czas rozprawy w sądzie w Wałczu to
kolejne upokorzenia.
Zanim sprawa trafiła do prokuratury w Wałczu i następnie
na wokandę miejscowego Sądu Rejonowego, środowisko
sąsiedzkie w "wojskowym" niegdyś Wałczu nie szczędziło
szykan pokrzywdzonym. W trakcie procesu państwo S. z
córką wyprowadzili się poza województwo
zachodniopomorskie. Nie jest zachętą do wnioskowania
przez poszkodowane o ściganie gwałcicieli, kiedy ofiara
wraz z rodziną musi się wynosić ze swojego miasta, nie
zaś gwałciciel. Przy zamianie mieszkania pomógł im
Terenowy Komitet Obrony Praw Dziecka ze Szczecina.
Ryszarda Radke, przewodniczącego komitetu, sąd dopuścił
do monitorowania procesu, który trwa już (kolejne)
półtora roku. Łącznie trzy lata stresu. Rozprawę
utajniono na wniosek matki pokrzywdzonego dziecka. –
Pani S. występuje na procesie jako oskarżyciel
posiłkowy. Utajnienie szczegółów – oczywiste ze względu
na dobro dziewczynki – nie może oznaczać ochrony
domniemanego sprawcy. Przy całkowitym, jak się zdaje,
lekceważeniu nie tylko praw, ale i psychiki nastoletniej
dziewczynki. Zdaniem obserwatorów procesu – tak właśnie
się dzieje.
Pani Wiesława S. powiedziała "NIE": – W najmniejszym
stopniu nie kwestionuję ani dobrej woli sądu, ani jego
niezawisłości. Mam tylko ogromy żal do prokuratury.
Oskarżyciel na siedemnastu rozprawach nie zadał ani
jednego pytania świadkom obrony. Myślałam początkowo, że
tak musi być, ale w końcu się zbuntowałam i to ja
podważałam pytaniami wiarygodność świadków niewinności
księdza (m.in. przedstawicieli Kurii
Koszalińsko-Kołobrzeskiej – przyp. W.J.). Nie
zdzierżyłam, gdy moja córka była poddawana bezpardonowej
"obróbce" przez pełnomocników oskarżonego księdza Marka.
Szczegółów, zwłaszcza pytań, które zadawano córce –
ujawnić nie mogę, obowiązuje mnie klauzula tajności
rozprawy. Pytania do dziecka to jedno poniżenie.
Mamy pytanie: dlaczego w procesie nie bierze przez cały
czas udziału psycholog?
Ostatnio, na 18. rozprawie oskarżyciel publiczny
wystąpił z wnioskiem o... badania poszkodowanej przez
lekarza ginekologa. Choć takie były już przeprowadzane
na wniosek sądu.
Była już badana przez biegłego psychologa, który w
opinii podkreślił, że dziewczynka nie wykazuje żadnych
skłonności do konfabulacji.
Ryszard Radke z Komitetu Obrony Praw Dziecka: –
Obserwując proces mam podstawy twierdzić, że w jego toku
przede wszystkim przestrzega się praw należnych
oskarżonemu, zaś prawa poszkodowanej są wyraźnie na
drugim planie. Uważam to za niedopuszczalne. Komitet
Obrony Praw Dziecka wystosował skargę do ministra
sprawiedliwości – prokuratora generalnego Grzegorza
Kurczuka.
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wypróźniaki
Arystokratą człowiek się rodzi. Prostactwo oddaje do
pozłocenia.
O tym, że Pomroczna jest sto lat za Murzynami, wie
każdy. Niektórymi realiami jak ulał pasujemy do
krwiożerczego kapitalizmu z początków minionego wieku.
Choćby nasi milionerzy. Skonfrontowałam polską "klasę
próżniaczą" z dziewiętnastowiecznymi amerykańskimi
bogaczami, których charakterystykę przedstawił ówczesny
naukowiec-ekonomista Thorstein Veblen w "Teorii klasy
próżniaczej".
Po to, by cieszyć się wyższością, trzeba ją okazać, stąd
głównym zajęciem bogaczy jest staranne demonstrowanie
zbytku. Służy temu konsumpcja na pokaz, która ma za
zadanie olśnić związanymi z nią kosztami. Pomniki
dziewiętnastowiecznego amerykańskiego bogactwa – domy w
Newport prowadzone przy pomocy armii służących.
Od dawna marzyliśmy o drugim domu, który byłby
odskocznią od naszego klimatu, nastroju i spraw
zawodowych. Villa "Las Sirenas" na hiszpańskim wybrzeżu
Costa del Sol ma powierzchnię 2250 mkw. Najwspanialsze
są sale reprezentacyjne, ozdobiony marmurowymi kolumnami
główny hol oraz ponad 100-metrowy salon z XVIII-wiecznym
kominkiem z białego marmuru. Rezydencję otacza sześć
hektarów bajkowych ogrodów: zimowy, włoski i francuski
oraz 14-hektarowy park z tysiącem pinii, palm, cyprysów,
drzew migdałowych, mimoz i eukaliptusów.
GraŻyna Skrzydlewska i Krzysztof Niezgoda, o swojej
hiszpańskiej rezydencji
"Sukces"
W ostatnim domu Ewy i Ryszarda Oparów w Sydney był
największy w tym mieście salon. Kiedyś poproszono ich o
wypożyczenie go do realizacji filmu reklamowego. W ich
salonie pojawił się... słoń, który grał główną rolę. Do
Polski wrócili po 15 latach pobytu w Australii. Obecny
dom jest ich 24. Ma prawie 1500 metrów kwadratowych
powierzchni. Główne wejście zdobi oryginalny secesyjny
witraż. Przy schodach, na marmurowej podłodze, ogromna
skóra lwa, którą gospodarze przywieźli z Afryki. Dom
otacza hektarowy park z kortem tenisowym i ścieżkami
zdrowia. Willa ma powodzenie u scenografów filmowych.
"Rezydencja szczęśliwej rodziny"
"Sukces"
Obserwując zwyczaje barbarzyńskich plemion i
XIX-wiecznych bogaczy, które są podobne, zauważyłem, że
ani wódz plemienia ani magnat biznesu nie zademonstruje
wystarczająco swej zamożności, jeśli ograniczać się
będzie do konsumpcji na pokaz. Nie mniej ważne są
przecież rytuały i maniery. Tak wódz plemienia, jak i
wielka ryba biznesu muszą być koneserami potraw o
różnych walorach, znawcami napojów i ozdób, arbitrem w
sprawach stosownego stroju, architektury i broni.
Najbardziej lubię zegarek, który sam noszę. To
Jaeger-LeCoulture z żółtego złota. Model nazywa się
Reverso Duoface. Jego cechą są dwie różne obracane
tarcze, każda w innym stylu i kolorystyce. To jest
oczywiście zegarek do garnituru, do pracy. Do stroju
mniej formalnego od lat noszę zegarki firmy Breitling i
cenię je najbardziej. To klasyczne, męskie, sportowe
zegarki. W Polsce nie wszyscy rozumieją, że zegarek to
nie tylko przyrząd do mierzenia czasu, ale także
nieodzowny element eleganckiego stroju. W Polsce do
dzisiaj królują marki znane jeszcze z Peweksu. Longines
czy Omega. Wiem też jakich zegarków nie lubię. To
Rolexy. Kojarzą mi się ze złym stylem i nowobogactwem.
Dobre zegarki i samochody to kosztowne hobby. Samochód
to szczyt luksusu dla młodego chłopaka. Do dobrego
zegarka trzeba dorosnąć i przychodzi to z wiekiem.
Zwłaszcza, że dobry zegarek kosztuje tyle co przyzwoity
samochód.
Robert Smoktunowicz,
o zegarkach nie tylko do mierzenia czasu
"Top Class" Pismo dla miłośników rzeczy pięknych i
luksusowych
Mam dwa samochody – mercedesa klasy S i porsche
wyścigówkę. Tylko trzy są takie na świecie, dwa coupe i
jeden cabrio – mój. Mam najmniejszy telefon komórkowy –
Nokię wielkości zapalniczki i 150-letnią harfę (...).
Andrzej Wojda,
o swoich "zabawkach"
"Viva!"
Do Paryża nie jedziemy na kawę, ale oglądać gwiazdy, bo
tam inaczej świecą. A tak przy okazji jesteśmy
herbaciarzami i akurat w Paryżu, jako jednym z
nielicznych miast, można kupić Hai Bao Hai Log, herbatę
rosnącą w Chinach tylko na jednym wzgórzu (...) Jestem
uzależniony tylko od nieśmiertelnych garniturów Brioni i
jakości Hermesa (...) Chciałbym założyć klub polo. W
szwajcarskim klubie polo w Gstaad, do którego należymy
czynnie uprawiają ten sport tylko trzy osoby. Proszę
wyobrazić sobie ośmiu dobrze zbudowanych jeźdźców,
którzy galopują za piłeczką, niewiele wiekszą od piłki
golfowej. Konie stają dęba. To sport przeznaczony tylko
dla twardych i kochających prawdziwą walkę mężczyzn.
(...).
Marek Dochnal,
o gwiazdach, herbacie, garniturach i polo
"Viva!"
Ceremonie służące zademonstrowaniu bogactwa, kosztowne
rozrywki, bale mają szczególne znaczenie w rywalizacji o
poważanie. Osoba pragnąca się wyróżnić zapraszała ludzi,
których najbardziej chciała olśnić. Zatem goście
nieświadomie pełnią rolę narzędzi, przy pomocy których
gospodarz próbował utwierdzić się w mniemaniu o własnej
nad nimi wyższości.
Prawdziwych przyjaciół mamy niewielu. Nie są to osoby z
pierwszych stron gazet. Liczne jest natomiast nasze
grono znajomych. Na 45. urodzinach męża w sierpniu
bawiło się ponad 400 osób (...).
MAŁGORZATA ŻAK,
o przyjaciołach i znajomych "Gala"
– Huczne urodzinowe przyjęcie Pani Aleksandry wydane
trzy lata temu. Większość zaproszonych rodzin
arystokratycznych była zaskoczona – nie znali was,
przyjechali z ciekawości...
– Chciałem zrobić Aleksandrze niespodziankę i poszerzyć
grono znajomych. Za granicą wysoko urodzeni są ozdobą
przyjęć i wyznaczają ich rangę. Kiedy kończy się
dwadzieścia kilka lat, to naprawdę jest co celebrować.
Przyjaźnie zawiązane podczas imprezy przetrwały próbę
czasu, chociaż poznawaliśmy się podczas oficjalnych
życzeń i wręczania prezentów.
Aleksandra i Marek Dochnalowie,
o zdobieniu się arystokracją
"Viva!"
Drugą po ostentacyjnej konsumpcji przyjemnością bogaczy
było czytanie o sobie i wyobrażanie sobie, że inni też
to robią.
Realnie bogaci płacą dużo, żeby o sobie czytać. Są
czasopisma, gdzie to się uzyskuje za pieniądze wpłacane
wprost lub w postaci reklam. Publikacje te czytają ci, o
których traktują i którzy za nie zapłacili. Są też
czasopisma poczytne typu "Viva!" i niegdyś "Sukces". Tam
jedni bogaci czytają o drugich,
żeby wiedzieć, w czym trzeba ich prześcignąć.
Zwykli obywatele, wśród których – jak podają statystyki
– 71 proc. ma dochody niższe niż średnia krajowa, zaś 40
proc. żyje w rodzinach za poniżej 325 zł miesięcznie na
głowę, odpowiadają w sondażach, że w Polsce do bogactwa
najczęściej dochodzi się poprzez oszustwa, złodziejstwo,
omijanie prawa, układy, znajomości, koneksje, powiązania
polityczne oraz bezwzględność w stosunku do innych
ludzi. 72 proc. uważa, żebogacze są zjawiskiem
naturalnym, z czego 42 proc. zdecydowanie bogaczy nie
lubi za snobizm i fałszywe egzaltacje.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autostrata cd.
W "NIE" z 28 marca 2002 r. zapowiadaliśmy, że następny
artykuł o przekrętach przy budowie autostrad powstanie
za rok. Po zaledwie trzech tygodniach już znowu mamy o
czym krzyczeć.
Opisaliśmy w marcu tajemniczy przetarg na budowę
kosztownego odcinka autostrady A4 Wirek–Sośnica, który
wygrał niemiecko-austriacki koncern
Ilbau-Kirchner-Strabag, znany w Pomrocznej z postępowań
prokuratorskich, długów i perfidnego dumpingu. Za tę
decyzję odpowiedzialna jest Generalna
Dyrekcja Dróg Publicznych oddział w Katowicach. Jej
szefem jest Krzysztof Raj.
Skąd my to znamy
5 kwietnia odbyło się oficjalne otwarcie ofert
przetargowych na budowę kolejnego odcinka autostrady A4
Sośnica–Batory. Katowicka GDDP wstępnie wytypowała już
zwycięzcę: niemiecką firmę Deutsche Asphalt połkniętą
ostatnio przez koncern Phillipp Holzmann AG. Smród tej
imprezy wyczuliśmy w Warszawie i na otwarcie kopert
posłaliśmy nasze wiewiórki. Oczywiście, DA-Holzmann
zaproponowali najniższą cenę za wykonanie roboty. Tak
niską, że aż niemożliwą. Ale my to przecież dobrze
znamy.
Postanowiliśmy dryndnąć do dyrektora Raja, choć
poprzednim razem był dla nas kompletnie nieuchwytny
przez tydzień. Tym razem Raj zagadał z nami już za
pierwszym podejściem.
– Panie dyrektorze, kto został wytypowany do realizacji
inwestycji budowa autostrady A4 Sośnica–Batory 5
kwietnia?
– Nie mogę udzielać takich informacji.
– Pan ma obowiązek, bo otwarcie ofert było oficjalne.
– Czekamy na decyzję z EBI (Europejski Bank
Inwestycyjny, pożyczający kasę na budowę – przyp. I.K.)
– Jaką decyzję?
– Nie będę z panią rozmawiał, bo jest pani
niekompetentna i wyciąga pochopne wnioski.
– Panie dyrektorze. Zadałam panu zaledwie dwa pytania...
– Po co to pani?
– Zamierzam znowu zrobić panu reklamę.
– Do widzenia.
Dlaczego ratujemy bankruta
Do spóły z naszymi wiewiórkami prześwietliliśmy
kolejnego wykonawcę autostrady do nieba A4. Radzę zapiąć
pasy!
Coś, co może sprawdzić każdy: Internet, w wyszukiwarkę
wpisujemy Holzmann AG. Informacja PAP, 21 marca 2002 r.:
Drugi co do wielkości niemiecki koncern budowlany
Phillipp Holzmann AG jest niewypłacalny. Zarząd koncernu
złożył w czwartek wniosek o upadłość w sądzie we
Frankfurcie nad Menem. Straty koncernu wynoszą co
najmniej 1,3 mld euro.
Z kolei niemieckie wiewióry doniosły nam, że Holzmann
już raz ogłaszał upadłość w 1999 r. Z pomocą przyszedł
wtedy kanclerz Gerhard Schroeder. Żebrał w bankach o
kasę, ale nie dostał na Holzmanna ani marki. Nie miał
wyjścia – ofiarował 250 mln euro z kasy podatników. Mimo
to Holzmann nie zdołał zanotować zysku. Tylko w ostatnim
roku koncern stracił 237 mln euro. Media wypominają
kanclerzowi ten datek, co w kontekście zbliżających się
wyborów i spadającego na pysk poparcia dla polityki
kanclerza jest dosyć irytujące.
Holzmann chwyta się brzytwy. Przed śmiercią łyknął
jeszcze Deutsche Asphalt, dokapitalizowany ostatnio
przez kapryśne banki niemieckie kwotą 63 mln euro. To
wystarczyło, by przedstawiciele koncernu obwieścili w
mediach, że jeśli Holzmann otrzyma w najbliższym czasie
jakieś zlecenia, to nie będzie sprzedawał żadnej z
połkniętych spółek. Ciekawy zbieg okoliczności –
szykująca się oferta z Pomrocznej; robota, za którą w
efekcie końcowym zgarnie się podwójną forsę. Polski
podatnik sponsorujący niemieckiego podatnika – prawda że
to ładne?
Komu zrobiliśmy dobrze
Warto wspomnieć, że na podstawie pierwszej części
artykułu "Autostrata" złożone zostały poselskie
interpelacje, zaś opisanym przetargiem na budowę odcinka
autostrady A4 Wirek–Sośnica zainteresowały się UOP oraz
NIK.
I jeszcze coś specjalnie dla szanownego pana Tadeusza
Suwary z warszawskiego GDDP – okazuje się, że zadłużona
firma Ilbau-Kirchner-Strabag, która psim swędem wygrała
poprzedni przetarg, wcale nie musiała go wygrać. Szef
Suwara plótł nam banialuki, że po wyłonieniu wykonawcy i
podpisaniu umowy wstępnej już nic nie można zrobić;
nawet jeśli IKS w ciągu tych kilku dni zbankrutowałby,
to umowa jest umową. Otóż nie! Dyrektywa Rady Unii
Europejskiej z 14 czerwca 1993 r. (obowiązująca nas ze
względu na pożyczkę z unijnej kasy na budowę autostrady
A4) dotycząca koordynacji procedur w zakresie udzielania
zamównień publicznych na roboty budowlane mówi wyraźnie:
Zamawiający (w tym wypadku rząd Pomrocznej) może zwrócić
się w każdym czasie do wykonawcy o uzupełnienie lub
wyjaśnienie wszelkich przedłożonych dokumentów (w tym
wypadku dowodów na doskonałą sytuację finansową
koncernu) dotyczących kwalifikacji-wiarygodności, wiedzy
i możliwości oraz o sytuacji finansowej i ekonomicznej.
W przypadku uznania, iż wykonawca nie spełniania
kryteriów kwalifikacji, zamawiający niezwłocznie
powiadamia go o wykluczeniu, odstąpieniu od umowy. Czyli
można było nierzetelny IKS wystrzelić w kosmos. Trzeba
było tylko chcieć.
Ciekawe czy przetarg na odcinek Sośnica–Batory podzieli
gówniany los odcinka Wirek–Sośnica?
Wiemy, że w Europę (w tym do Chujni Europejskiej oraz
Rady Europy) poszły też kwity kablujące na korupcjogenne
procedury w Pomrocznej stosowane przez nikogo innego jak
wiecznie czystych Niemców. Do redakcji napłynęło mnóstwo
listów i telefonów z różnymi ciekawymi informacjami na
ten temat. Potrafimy skutecznie zatruć życie niemieckim
bankrutom pasożytującym na dupach polskich podatników
dzięki protekcji naszych urzędników.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jełopy Europy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ludzie jak barszcz.
Sprzedani lokatorzy odnoszą wrażenie, że walą głową o
mur. Biznesmeni zachowują się jak gangsterzy. Urzędnicy
tolerują bezprawie. Sędziowie się nie spieszą. Politycy
obiecują pomoc i nic nie robią.
1995 r.
Fabryka Silników Elektrycznych Małej Mocy Silma SA w
Sosnowcu chce sprzedać lokatorom bloki zakładowe
wycenione przez biegłego na 160 zł za metr kwadratowy.
Nic z tego jednak
nie wychodzi, ponieważ nie załatwiono kwestii własności
gruntów.
1997 r.
Silma przekazuje bloki w administrowanie Konsorcjum
Finansowo-Inwestycyjnemu Colloseum, które odegra główną
rolę w wielkiej aferze gospodarczej. Epizod ten kończy
się zalaniem piwnic
fekaliami i rozwiązaniem umowy.
1998 r.
Spółdzielnia mieszkaniowa "Nasza" ma przejąć bloki
zakładowe Silmy i opylić lokatorom mieszkania po 450–600
zł za metr. Nie chce jednak wziąć zdewastowanych hoteli
robotniczych, wobec czego sprawa upada.
Styczeń 1999 r.
Nie fatygując się ogłaszaniem przetargu, zarząd Silmy –
wbrew zaleceniom rady nadzorczej, bez zgody walnego
zgromadzenia akcjonariuszy – sprzedaje cztery bloki
zakładowe i dwa hotele wraz z gruntem Leszkowi Klinowi,
biznesmenowi, który był jednym z nabywców Domów
Towarowych Centrum w Warszawie. Cena woła o pomstę do
nieba: 200 tys. zł, czyli niespełna 20 zł za metr
kwadratowy. "Dlaczego nam nie zaproponowano kupna
mieszkań za taką śmieszną kwotę?" – pytają lokatorzy.
Prasa donosi, że Klin wcześniej wykupił 1800 mieszkań
zakładowych Huty Zabrze, aby je sprzedać z
dziesięciokrotnym przebiciem.
Luty 1999 r.
Powstaje Komitet Obrony Lokatorów Silma SA. Zawiadamia
prokuraturę i wszystkie możliwe władze, że zarząd firmy
półdarmo oddał 279 mieszkań. "Zostaliśmy sprzedani wraz
z budynkami jako żywy inwentarz. Nie zaproponowano nam
nawet prawa pierwokupu".
Marzec 1999 r.
Prokuratura Rejonowa w Sosnowcu wszczyna dochodzenie w
sprawie działania zarządu Silmy na szkodę spółki.
Czerwiec 1999 r.
Nie mogąc ustalić miejsca pobytu Leszka Klina,
prokuratura zawiesza dochodzenie. Komitet Obrony
Lokatorów śle skargi do Katowic i Warszawy.
Lato 1999 r.
Mieszkańcy sprzedanych za bezcen bloków zakładowych z
Zabrza, Dąbrowy Górniczej, Mysłowic i innych śląskich
miast organizują akcje protestacyjne. Krąży plotka, że
Leszek Klin chce sprzedać mieszkania w Sosnowcu po 500
zł za metr. Opornym łupnie zabójczy czynsz. Trudno to
sprawdzić, gdyż biznesmen jest nieuchwytny. Objawia się
światu tylko przez pełnomocników.
Październik 1999 r.
Ministerstwo Skarbu Państwa pod berłem Wąsacza zapewnia,
że prowadzi wnikliwą analizę działalności spółki Silma.
Jeśli stwierdzi naruszenie prawa, podejmie "stosowne
działania". Nigdy tego nie zrobi.
Listopad 1999 r.
Prokuratura Krajowa zleca zbadanie sprawy prokuratorowi
apelacyjnemu w Katowicach. Dochodzenie zostaje wznowione
pod nadzorem prokuratora okręgowego.
Marzec 2000 r.
Kontrola NIK wykrywa, że budynki wraz z gruntem opylono
za 200 tys. zł, choć ich wartość księgowa netto wynosiła
2 mln 235 tys. zł. NIK wnosi o rozważenie możliwości
renegocjacji umowy sprzedaży. To znaczy, że spółka ma
poprosić pana Klina, by zechciał więcej zapłacić.
Musiałby być dupą, a nie biznesmenem, żeby się na to
zgodzić.
Kwiecień 2000 r.
Sejm wypuszcza bubel prawny w postaci znowelizowanej
ustawy o zasadach przekazywania zakładowych budynków
mieszkalnych. Na podstawie jej zapisów nabywca
teoretycznie powinien odsprzedać mieszkania ich
lokatorom po cenie nabycia plus ewentualny zwrot
dodatkowych kosztów. W praktyce nikt go do tego nie może
zmusić. Propozycję odsprzedania mieszkań po 20 zł za
metr pan Klin traktuje jak bezczelną kpinę. Komitet
Obrony Lokatorów podaje go do sądu. Wkrótce w sądach
ugrzęzną setki takich spraw.
Listopad 2000 r.
Do Sądu Rejonowego w Sosnowcu wpływa akt oskarżenia
przeciw Bogusławowi L., byłemu prezesowi zarządu Silmy,
który za marne 200 tys. zł wyzbył się majątku spółki
wycenionego w śledztwie na 4,8 mln. Grozi mu do 10 lat
więzienia. Oskarżony zapadł się pod ziemię. W końcu
prokuratura namierza go w Hucie Kościuszko w Chorzowie,
na stołku dyrektora ds. finansowych.
Grudzień 2000 r.
W imieniu Komitetu Obrony Lokatorów Dorota Gęborek
uświadamia premiera Buzka, że województwo śląskie jest
najbardziej skorumpowanym regionem kraju, tak jakby
chemik z Gliwic o tym nie wiedział.
Styczeń 2001 r.
Dorota Gęborek prosi ministra sprawiedliwości Lecha
Kaczyńskiego o przeniesienie procesu Bogusława L. poza
Śląsk, ponieważ jej zdaniem tutejsi prominenci tworzą
jedną sitwę, zatem wynik procesu jest przesądzony.
Kaczor nie odpowiada. Grupę spekulantów, którzy
przechwytują budynki zakładow na Śląsku, tropi UOP. W
grę wchodzi wielki szmal podejrzanego pochodzenia.
Tymczasem spółka Avita, wyspecjalizowana w przejmowaniu
mie- szkań zakładowych, wynajmuje lokal... Sądowi
Rejonowemu w Sosnowcu.
Luty 2001 r.
Minister skarbu awansuje Bogusława L. na stanowisko
wiceprezesa Huty Katowice ds. finansowych. "Tylko
pogratulować, finanse kolosa w ręku oskarżonego o
przestępstwa gospodarcze!" – komentuje Dorota Gęborek.
Wiceprezes L. nie rezygnuje z fuchy w Hucie Kościuszko.
Siedzi na dwóch stołkach.
Marzec 2001 r.
Uzdrawiana przez prezesa Bogusława L. Silma ostatecznie
pada. Ścigają ją wierzyciele z ZUS, Urzędem Skarbowym i
sosnowieckim magistratem na czele.
Kwiecień 2001 r.
Pod ostrzałem prasy Bogusław L. traci fotel wiceprezesa
Huty Katowice.
Maj 2001 r.
Leszek Klin gotów jest oddać gminie Zabrze 1800
mieszkań, ale domaga się od skarbu państwa
odszkodowania, które obiecali mu w podpisanym rok
wcześniej liście intencyjnym ówczesny wojewoda śląski
Marek Kempski i poseł AWS Mirosław Sekuła (dziś prezes
NIK). Tytułem odszkodowania chętnie weźmie Fabrykę
Obsługowych Urządzeń Samochodowych w Warszawie.
Wrzesień 2001 r.
Wziąwszy sobie na kark budynki z obciążoną hipoteką,
biedak Klin musi spłacić 22 wierzycieli Silmy. Ale od
czego są lokatorzy? Do ich mieszkań wkraczają komornicy,
wmawiając ludziom, że zalegają z czynszem. Straszą
zajęciem poborów, sądem, eksmisją. Urząd Miasta
przyznaje, że to on wysłał komorników do rzekomych
dłużników pana Klina.
Październik 2001 r.
Spółka Agarex, która administruje budynkami w imieniu
Leszka Klina, nakazuje Dorocie Gęborek z rodziną wynieść
się w ciągu miesiąca z zajmowanego od 15 lat mieszkania.
Szefowa Komitetu Obrony Lokatorów odpowiada, że nie
ruszy się bez prawomocnego wyroku eksmisji.
Listopad 2001 r.
Dorota Gęborek pyta sąd, kiedy wreszcie zacznie się
proces Bogusława L. Jak do tej pory nie odbyła się ani
jedna rozprawa.
Grudzień 2001 r.
Ministerstwo Skarbu Państwa wyjaśnia, że powołało
Bogusława L. na wiceprezesa Huty Katowice, nie wiedząc,
że jest on oskarżony o wyrządzenie szkody majątkowej
znacznych rozmiarów w Silmie. Co w tym kraju robią
służby specjalne? W tym samym miesiącu wznowione zostaje
śledztwo w sprawie innej transakcji z udziałem Leszka
Klina – sprzedaży Domów Towarowych Centrum w Warszawie,
za którą odpowiada Emil Wąsacz.
Styczeń 2002 r.
Sprawa Bogusława L. wciąż tkwi w martwym punkcie z
powodu choroby sędziego. Dopiero na skutek interwencji
Ministerstwa Sprawiedliwości (spowodowanej, rzecz jasna,
przez Dorotę Gęborek) wiceprezes Sądu Okręgowego w
Katowicach prosi prezesa Sądu Rejonowego w Sosnowcu o
objęcie sprawy nadzorem.
Maj 2002 r.
Dorota Gęborek przypomina politykom SLD ich obietnice
walki z korupcją i przekrętami.
Po trzech latach zmagań z urzędami sprzedani lokatorzy
wywalczyli jedynie przyspieszenie procesu Bogusława L.
Leszek Klin jest czysty – on przecież tylko kupił za
bezcen to, co mu zaoferowano. Nawet jeśli czerpał
korzyści z przestępstwa, to nie zmieni faktów
dokonanych. Proces o przywrócenie lokatorom prawa
pierwokupu ugrzązł w sądzie.
Jak wybrnąć z tej matni? Dorota Gęborek ma pomysł, żeby
wpisać do ustawy o budynkach zakładowych automatyczne
unieważnienie transakcji zawartych z naruszeniem prawa,
ale czy to ona ma robić w tym kraju generalne porządki?
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szczury stoczniowe
Upadek Stoczni Szczecińskiej był zbiorowym eksperymentem
gospodarczym. Albo zbiorową halucynacją.
Artykuł 27 Kodeksu karnego stanowi: Nie popełnia
przestępstwa, kto działa w celu przeprowadzenia
eksperymentu poznawczego, medycznego, technicznego lub
ekonomicznego, jeżeli spodziewana korzyść ma istotne
znaczenie poznawcze medyczne lub gospodarcze, a
oczekiwanie jej osiągnięcia, celowość oraz sposób
przeprowadzenia eksperymentu są zasadne w świetle
aktualnego stanu wiedzy.
Zgodnie z tym byli prezesi upadłej Stoczni Szczecińskiej
Porta Holding nie popełnili żadnego przestępstwa.
Trzymanie ich w areszcie przez ponad pół roku, narażanie
na rozmaite niedogodności, w tym utratę zdrowia, może
ewentualnie ich upoważnić do wystąpienia o
odszkodowania. Jeżeli tylko sąd uzna, że są autorami
eksperymentu gospodarczego, a nie sprawcami straty około
90 mln zł, co początkowo sugerowała prokuratura.
Sąd może przyjąć (choć oczywiście nie musi) za
wiarygodne wyniki badania dokumentów finansowych upadłej
stoczni przeprowadzonego przez biegłego powołanego na
wniosek obrony. Właśnie zakończył on pracę, a jej efekty
ujawnił obrońca oskarżonych, powołujący się na
wspomniany artykuł kodeksu karnego. Wprawdzie kolejny
paragraf zastrzega: Eksperyment jest niedopuszczalny bez
zgody uczestnika, na którym jest przeprowadzany,
należycie poinformowanego o spodziewanych korzyściach i
grożących mu ujemnych skutkach, ale co z tego?
Mecenasowi Bartłomiejowi Sochańskiemu, obrońcy
podejrzanych, autorowi pomysłu z eksperymentem, pewnie
bez większego trudu uda się udowodnić, że nie było
realnego sposobu uzyskania zgody od każdego z 6 tysięcy
uczestników eksperymentu, czyli stoczniowców. Zawiodła
np. informacja. Może się zatem okazać, że nie było i nie
ma żadnej afery z upadkiem stoczni.
Prowadząca śledztwo w sprawie nadużyć w Stoczni
Szczecińskiej Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu migiem
powołała dodatkowych biegłych, którzy mają sprawdzić,
czy biegły powołany przez obronę się nie myli. Sprawa
będzie więc biegała po biegłych, a akt oskarżenia, który
miał być gotowy na wiosnę, powstanie kilka miesięcy
później. Albo na kolejną wiosnę. Eksperymentatorzy
tymczasem zostali zwolnieni z aresztu.
Wszyscy byli prezesi czują się nieźle. Chętnie udzielają
wywiadów lokalnym mediom, podkreślają swą martyrologię.
Zaczęła się ona za obrzydliwej komuny, a trwa w czasach
Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. To fatalny, by nie
powiedzieć kurewski, paradoks. Szczególnie aktywny w
eksponowaniu wątku solidaruchowato-martyrologicznego
jest Marek Tałasiewicz, jeden z wiceprezesów stoczni,
niegdyś wojewoda szczeciński.
Krzysztof Piotrowski, były prezes stoczni, po wyjściu z
pudła i poddaniu się leczeniu został członkiem władz
Centromotoru w Gdańsku z pensją około 20 tys. zł
miesięcznie. Nie jest to 60 tys., którymi chwalił się w
czasie sprawowania prezesury w stoczni, ale na chlebuś
pewnie jakoś wystarczy.
* * *
Komitet protestacyjny z okresu eksperymentu
gospodarczego teraz nawet nie pisnął przeciwko linii
obrony byłych szefów. Nie było marszu protestacyjnego
ani stukania kaskami o asfalt przed urzędem wojewody
zachodniopomorskiego. Stocznia Szczecińska Nowa, która
powstała na gruzach starej, odnosi sukcesy: ostatnio
odbyły się dwa wodowania kadłubów statków dla zachodnich
armatorów. Jeszcze trochę – prorokują w Szczecinie – a
wśród autorów osiągnięć Nowej znajdą się dawni
menedżerowie z byłej Porta Holding.
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyie Banyhuy, adwokat.
Nie śmiejcie się, taka wasza mać, bo nie ma z czego.
Zachodnioeuropejskie książki telefoniczne roją się od
zabawnych dla Polaka nazwisk i nazw instytucji, które
innych nie bawią za cholerę. W Holandii w Langraaf
mieszkają Kutassy, w Delft Jebali, w Amsterdamie Ahuja,
w Albergenen Brudas a w Nieuwlande gentleman o nazwisku
Srajeno.
Może też noszą jedno z dźwięcznych uchu Polaka imion jak
Trupek, Cupa, Fyjebka albo Srabolik. Niewykluczone, że
pracują w którymś ze znanych tu przedsiębiorstw jak DUPA
bv, HUJA bv albo w europejskim centrum SRA.
Czy nie chcielibyście poznać gościa, który nazywa się
Srabolik Brudas, pracuje w firmie Dupa i mieszka w Huy?
Gdy pies nie ma nic do roboty, to se liże jajka – mawiał
dziadek kolegi. Jak nie ma wojny ani katastrofy, prasa
wraca do imion. Nie tylko w Polsce.
Dwa lata temu francuskie media maglowały przypadek
rodziny Renault. Popularne tam nazwisko. Rodzice
narodzonej dziewczynki chcieli nadać jej imię Megane, co
zakazane im zostało przez kompetentny urząd, który
wiedział lepiej niż rodzice, że imię Megane przy
nazwisku Renault ośmieszałoby dziewczynkę okrutnie –
szczególnie że imienia takiego we Francji oficjalnie nie
ma.
Megane urosła do rangi ogólnonarodowego problemu,
zajmując w prasie i TV od cholery miejsca, choć
dyskutowano głównie o cenach i trudnościach związanych
ze zmianą imienia czy nazwiska.
Szanowni dyskutanci z RP i Francji, profesorowie,
dziennikarze i papierożercy z urzędów nie raczyli przy
okazji takich dyskusji zauważyć pewnego elementu, który
nie mieści się w ramach ich kontroli.
Wielkie aglomeracje miejskie UE zamieszkiwane są przez
wielonarodowościową, kosmopolityczną społeczność. W
ponad 25 proc. amsterdamskich domów ludzie komunikują
się w języku innym niż holenderski, 51 proc. religijnych
mieszkańców tego miasta, praktykuje Iislam. Amsterdam
nie jest wyjątkiem: zbliżone proporcje istnieją w
Rotterdamie, Antwerpii czy Frankfurcie nad Menem.
W dziesiątkach tysięcy egzotycznych rodzin rodzą się
dzieci, którym trzeba nadać imiona.
Jean-Michael Sien Wo? Mieszko Mglabandha-kuku? Podobnie
komicznie brzmiałby dla nas Seseko Oulalu Mickiewicz...
Kto zresztą zaręczy, że Mieszko w swahili nie jest
słowem zbliżonym do terminu określającego kopulującego
zająca. Jak Srabolik w polskim. Wzrasta w Europie już
druga i trzecia generacja obcych etnicznie mieszkańców,
od których nie można wymagać zarzucenia tradycji
narodowościowych i kulturowych, bo żyją w państwach
demokratycznych, a nie Rzeszy Bismarcka z instytucją
Hakaty.
Nieodłączną częścią wolności jednostki jest gotowanie w
kuchni potraw, które się lubi, prowadzenie prywatnych
rozmów w języku niekoniecznie urzędowym i wszelkie
kultywowania odrębności narodowościowej. Obejmuje ono
nadawanie dziecku imienia zgodnego z tradycją kraju
urodzenia matki lub ojca. Dając jednak wolność
przybyszom, nie można dyskryminować autochtonów
odbierając im możliwość nadawania imion brzmiących
dziwacznie.
W wielu krajach przyjęto więc zasadę nieszkodliwości:
nadawane imiona nie mogą nosić znamion obraźliwych ani
mieć asocjacji z używanymi powszechnie słowami
wulgarnymi.
Nie chroni to wszystko przed śmiesznością w oczach innej
grupy.
Nazwisko Putin wywołuje uśmiech na ustach Hiszpana (bo
puta to po ichniemu kurwa), rusza nawalonego Anglika (bo
put in – to wsadzić), ale nie bawi zapewne Czecha czy
Duńczyka.
Parę Fyjebek zamieszka za parę lat w Wałbrzychu, okoci
się i na prawach Unii rejestrować będzie dzieci w
okolicznym urzędzie gminnym. Potomkami Fyjebek zostaną
Mściwoje, gorzej: Mściwoje Olisadebe, którzy w wieku 20
lat przeniosą się do Londynu, wywołując wodospady potu
na podgardlach szefów starających się wymówić to
dźwięczne (tylko dla Polaka) syczenie.
Globalny oszołomizm...
PS Koniec lat 70., Wrocław, witryna sklepu z lampami
błyska reklamą POLAM I WSZYSTKO JASNE. W parę lat
później patronat nad sklepem zdobyła firma OSRAM.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nielicho w Licheniu
Sanktuarium Maryjne w Licheniu znalazło nowy sposób
tłuczenia szmalu. Turnusy świąteczno-noworoczne z balem
sylwestrowym. Dwu-, cztero- i siedmiodniowe. Cena od 175
zł do 625 za osobę. Bal przewidziany był nie w kościele,
ale w domu pielgrzyma Arka, rozpocząć się miał o godz.
18, a zakończyć już o 23.30, aby goście zdążyli w ciągu
30 minut przejść do bazyliki i przygotować się do mszy.
Największą trudnością przy organizacji balu było
znalezienie katolickiego wodzireja, który zgodziłby się
prowadzić bal bez wódki, którą zastąpią modlitwy za 625
zł od łebka.
Katolik jak Żyd
W Sosnowcu w katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Maryi
Panny z okazji ósmej rocznicy powstania Akcji
Katolickiej mszę odprawiał bepe Adam Śmigielski.
Rozbawił nas do łez. – Kiedy odwiedzam parafie,
zastanawiam się, dlaczego tylko 25–40 procent wiernych
uczęszcza regularnie na niedzielne msze. Gdzie jest
reszta? – pytał retorycznie bepe, bo zaraz sobie
odpowiedział, że w niedzielne przedpołudnia parkingi
przed wielkimi centrami handlowymi pękają w szwach. Może
należałoby powołać instytucję kapelanów parkingowych
odprawiających nabożeństwa drive in.
Kwas i zasada
– Ja, agnostyk, jestem jednym z najbardziej aktywnych i
przekonanych zwolenników faktu niepodważalnego:
obecności tradycji chrześcijańskich w fundamentach
budowli europejskiej – powiedział w wywiadzie dla
włoskiego dziennika „Corriere della Sera” Aleksander
Kwaśniewski w odpowiedzi na pytanie, dlaczego zabiega o
zapis w tej sprawie w przyszłej konstytucji Unii
Europejskiej. Zdaniem Kwaśniewskiego „należy uczynić
wysiłek i oddać hołd prawdzie, abstrahując od osobistych
przekonań religijnych”. Szkoda, że miłujący prawdę
agnostyk (a zarazem mąż afiszującej się miłością do Ojca
Świętego małżonki) nie chce następnie wpisać, jak Europa
wyzwalała się z religijnego spoiwa ku świeckim państwom
i wartościom. Ale trudno od Kwaśniewskiego wymagać
odwagi Giordana Bruna. Swoją drogą to bezczelność
nazywać oportunizm polityczny oddawaniem hołdu prawdzie.
Fałszywką w papieża
Policja z Głowna prowadzi śledztwo w sprawie listu
wysłanego do papieża do Watykanu z prośbą o wsparcie
finansowe. List okazał się fałszywką – pieczęć parafii
została nieudolnie podrobiona, a podpis księdza
proboszcza sfałszowany. Ustalenie sprawcy bądź sprawców
fałszerstwa nie powinno być trudne,
bo w liście wysłanym z Głowna do Watykanu widnieje numer
konta, na które J.P. 2 miałby przesłać ewentualne
pieniądze – ściślej 8 tys. zł. Parafian się nie wybiera,
trzeba być z nimi w każdej sytuacji, nawet jeśli
uciekają się do oszustwa – skomentował ze smutkiem swoje
perypetie ksiądz proboszcz.
To ci figlarz
52-letni ksiądz Jerzy U., były proboszcz parafii w
Słowinie koło Sławna, został oficjalnie oskarżony o
pedofilię. Grozi za to do 10 lat pierdla. Prokuratura
Rejonowa w Koszalinie skierowała do
sądu akt oskarżenia. Zarzuca w nim wielebnemu, że wobec
trzech małoletnich osób dopuścił się czynów, które
wyczerpują znamiona artykułu 200 k.k.: doprowadzenie
małoletniego poniżej 15 roku życia do (...) poddania się
innej czynności seksualnej. Inaczej mówiąc, chodzi o
czyny lubieżne i dotykanie miejsc
intymnych. Psycholodzy zbadali świadków i orzekli, że są
wiarygodni. Księdza zbadali psycholodzy i psychiatrzy i
ocenili, że ma orientację homoseksualną, ale jest
całkowicie zdrowy i świadomy swoich czynów. Ksiądz
został zatrzymany 30 maja. Po miesięcznym pobycie w
areszcie został zwolniony za poręczeniem majątkowym w
wysokości 5 tys. zł. Wysoko księdza nie wycenili.
To ci figlarz 2
Sąd Okręgowy w Łodzi do trzech lat podwyższył karę
więzienia 39-letniemu księdzu Wincentemu P., byłemu
wikaremu parafii w Witoni pod Łęczycą, za
wykorzystywanie seksualne ministrantów. Ksiądz
odsiedział w areszcie 9 miesięcy, a został zwolniony po
ogłoszeniu wyroku w pierwszej instancji. Sąd rejonowy
skazał duchownego na rok i 8 miesięcy więzienia. Od tego
wyroku odwołali się obrońca
– chciał warunkowego zawieszenia wykonania kary, oraz
prokurator – wnioskował o jej zaostrzenie do 4 lat. Po
orzeczeniu sądu okręgowego ksiądz pedofil będzie musiał
wrócić za kratki, aby odbyć resztę kary. Pedofila nie
było przy ogłoszeniu wyroku, przebywa bowiem na
„zamkniętych rekolekcjach”.
Najdroższa śmierć
W Kotliskach, powiat lwówecki, ksiądz wprowadził
taryfikator na swoje usługi. Nie jest tanio – skarżą się
parafianie. Wysłanie dziecka do komunii kosztuje od 200
do 300 zł. Dzieciom, których rodzice nie zapłacili,
ksiądz komunię odwołał. Wyśrubował też ceny za pogrzeby
– do 900 zł. Ksiądz rozesłał parafianom
informację o wysokości rodzinnych wkładów w działalność
parafii. Opornych wzywa listami poleconymi do stawienia
się na plebanii. W ostateczności wyzywa z ambony.
Odmówił spotkania z sołtysem w sprawie swych finansowych
żądań. Ostatnio zlikwidował śmietnik na cmentarzu. Wasze
groby, wasze śmieci
– odpowiedział na protesty. Rozwiązał radę parafialną i
kółko różańcowe. Po mszy każe rozchodzić się w ciszy i
nie szerzyć propagandy. Parafianie napisali do biskupa i
są wierzący, że dostaną odpowiedź.
Nieustające dowody wieczystego uwielbienia
Oryginalną innowację w oddawaniu czci papieżowi J.P. 2
wprowadzono w Nakle, którego J.P. 2 jest oczywiście
honorowym obywatelem. Gimnazjum nr 1 nazwano więc
imieniem „25 rocznicy pontyfikatu Jana Pawła 2”. Biskup
poświęcił sztandar i tablicę (na wszystko znalazł się
szmal), a chór wykonał stosowne pienia.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dzień kościelnego "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak blue z nosa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rydzyk kobieciarz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z grzywki
Jak Radio RMF z telewizyjną "Jedynką" Masą handlowali.
15 lipca, wtorek. Późnym popołudniem redaktor M.B. z
Radia RMF FM szuka kontaktu z Jarosławem S., pseudonim
Masa. Gdy udaje mu się połączyć ze świadkiem koronnym,
prosi o "jedno zdanie" na antenę. Masa odmawia. Późnym
wieczorem obaj dochodzą do porozumienia: 20-sekundowa
wypowiedź telefoniczna o tym, że S. nie miał nic
wspólnego z publikacją "Wprost", zostanie nagrana
nazajutrz.
16 lipca, środa. Wypowiedź nagrano wczesnym rankiem; po
zniekształceniu głosu ma być emitowana podczas
cogodzinnych serwisów informacyjnych RMF. Przez cały
dzień nie jest emitowana, bo – jak twierdzi M.B. – brzmi
jak czytana z kartki. Wieczorem dochodzi do nagrania
kolejnej wypowiedzi Jarosława S. – dłuższej i
przerywanej pytaniami.
17 lipca, czwartek. Od rana RMF puszcza tę rozmowę (głos
jest lekko zniekształcony, ale rozpoznawalny), która
staje się sensacją dnia. Masa, jak wiadomo, o przeciek
do "Wprost" oskarża adwokatów opłacanych przez skazanych
i siedzących w pudle przywódców gangu pruszkowskiego.
Wieczorem, w głównym wydaniu "Wiadomości" TVP1 zostaje
odtworzona bez żadnego zniekształcenia głosu pierwsza,
20-sekundowa i nagrana dla RMF wypowiedź S. o tym, że
"Wprost" się z nim nie kontaktował. Wypowiedzi
towarzyszy znane m.in. z "Polityki" zdjęcie Masy z
symbolicznym czarnym paskiem na oczach.
* * *
Nie od dziś wiadomo, że dla zdobycia sensacyjnego
materiału media są w stanie zrobić wszystko. Zwłaszcza
media prywatne, którym w pogoni za wynikiem ekonomicznym
zdarza się naruszać dobre obyczaje, a nierzadko i prawo.
Telewizja publiczna dotychczas raczej unikała takich
działań.
Nie interesuje mnie, za ile Radio RMF sprzedało
telewizyjnej "Jedynce" wypowiedź świadka koronnego;
interesuje mnie jednak to, że niezgodnie z przyjętymi w
mediach standardami radio przehandlowało telewizji nigdy
nie emitowaną i nie dla niej przeznaczoną wypowiedź.
Odbyło się to bez wiedzy i zgody autora tej wypowiedzi.
Pal diabli, gdyby Jarosław S. był fryzjerem albo baronem
SLD... Jest jednak głównym świadkiem koronnym w kilku
kluczowych procesach wymierzonych w przestępczość
zorganizowaną w Polsce. Każda jego dekonspiracja
(podanie nazwiska, publikowanie wizerunku, odtwarzanie
głosu) może zagrażać nie tylko bezpieczeństwu świadka,
ale przede wszystkim powodzeniu akcji państwa przeciwko
mafii. RMF i "Wiadomości" mają to gdzieś, bo przecież
Masa jest gangsterem już skruszonym, nie przyjdzie więc
do redakcji i nie pociągnie dziennikarzowi z grzywki.
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przerżnąć Rosję "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Księdzem trącony
Będąc księdzem i oficerem trudno umieć jeszcze prowadzić
samochód, gdy ma się 2,77 promila alkoholu we krwi.
Przekonał się o tym obiecujący kapelan szpitala
Marynarki Wojennej w Gdyni, komandor porucznik Marian
W., który wpieprzył się po pijaku w tył samochodu
pewnego Niemca. Niemiec, który nie wiedział, że w Polsce
pijany ksiądz za kółkiem jest świętą krową, podniósł
dziki raban i zadzwonił po policję. Ta, widząc, że
chodzi o skandal międzynarodowy – przekazała sprawę
żandarmerii wojskowej. Wielebny z poważnymi obrażeniami
twarzy trafił do szpitala. Po wyjściu czekają go dalsze
nieprzyjemności, albowiem jego kumple w
sutanno-mundurach z kościoła garnizonowego naszczekali
do prasy, że są oburzeni występkiem swego kolegi. Po raz
pierwszy paskudnie zawiodła solidarność zawodowa księży,
a oficerski esprit de corps też poszedł się
jebać.
Drapacz Miłosierdzia Bożego
Siostrzyczki Miłosierdzia Bożego z Zakopanego wybudowały
na Krzeptówkach wysoki dom mieszkalny.
Sąsiedzi, którym zasłonił widok na góry (w Zakopcu
oznacza to pieniądze), oprotestowali budowlę u
burmistrza i u wojewody. Ci olali ich równo, albowiem
pierwszeństwo do widoku na Tatry ma
– o czym mieszkańcy Zakopanego powinni wiedzieć – Pan
Bóg i jego lokatorzy. Pozwolenie na budowę uchylił
dopiero NSA. Uskrzydleni tym sukcesem protestujący
wystąpili do wojewódzkiego inspektora nadzoru
budowlanego o rozbiórkę budynku. Nie czekając na koniec
tej sprawy już dzisiaj możemy się domyślać, że
miłosierdzie boże zwycięży.
Dziczyzna
Mistrzostwa w strzelaniu urządzili sobie w Potażnikach
koło Konina księża – myśliwi. Jest ich w Polsce około
360. Na zawody, ze względu na niedogodną, urlopową porę,
stawiło się kilkunastu. Księża
rywalizowali w strzelaniu do biegnącego zająca, dzika, w
konkurencjach śrutowych i kulowych, w strzelaniu na osi
i na kręgu. Na wszystko patrzył z nieba św. Franciszek.
Piesze poczęcie
Pewna firma farmaceutyczna zamierzała rozdać pielgrzymom
przed wejściem na Jasną Górę 14 tysięcy książek o
antykoncepcji.
Po interwencji klasztoru akcję wstrzymano. Obok książek
pielgrzymi mieli dostać koszulki z nadrukiem "nie
zachodź..." na tle słoneczka i pary trzymającej się za
ręce. Przedstawiciele firmy tłumaczyli, że pomysł akcji
wyszedł od samych pielgrzymów, a książeczki i koszulki
rozdawali już wśród pątników pielgrzymki warmińskiej.
Najwidoczniej pobożni ojczulkowie z Jasnej Góry uznali,
że rozdawanie książeczek o antykoncepcji pielgrzymom to
poroniony pomysł, bo pielgrzymi przyszłych pokoleń
powinni się mnożyć jak króliki. Nim zajdziesz na Jasną
Górę, zachodź pod Górą.
Tupot brudnych nóg
W Polsce prosperuje ponad 500 sanktuariów
pielgrzymkowych, wśród nich 98 proc. jest związanych z
Kościołem katolickim. Każdego roku w pielgrzymkach na
terenie Polski uczestniczy 5 do 7 milionów osób, czyli
mniej więcej 15 proc. ludności kraju. Polscy pątnicy
stanowią ok. 5 proc. pielgrzymujących chrześcijan na
świecie i ok. 20 proc. w Europie. Mają rację politycy
prawicy, którzy krzyczą, że Polska do Europy przychodzi
na kolanach...
Papazłom
Nad losem samochodów, którymi podczas swych pielgrzymek
do Polski w czasach PRL poruszał się J.P. 2, rozpacza
Anna Zyskowska. W książce wydanej nakładem Wydawnictwa
Sióstr Loretanek specjalistka od papieskiej motoryzacji
ubolewa, że samochody, którymi jeździł papież, nie
trafiły do muzeum. Na przykład samochód, którym papież
jeździł w 1979 r., został zdemontowany, a jego podwozie
sprzedano w 1980 r. do jednego z PGR-ów w woj.
koszalińskim. Według kościelnej pisarki było to świadome
i celowe niszczenie symboli papieskich wizyt w
ojczyźnie, które w dalszych planach miało zgładzić
nadzieje, które w Polakach rozbudzał Chrystusowy
Namiestnik. Na jeżdżenie gratami?
Zadyma na organach
Zwolennicy i przeciwnicy proboszcza parafii św. Jakuba
Apostoła w Chełmicy Dużej koło Włocławka pobili się w
niedzielę przed kościołem. Ksiądz odprawił mszę jedynie
dzięki pomocy policjantów, którzy odblokowali
zatarasowane wejście do świątyni. Na czele
protestujących stoi organista, którego proboszcz zwolnił
z pracy. Proboszcz wytyka organiście granie i śpiewanie
na nabożeństwach w stanie głębokiego upojenia
alkoholowego. Grupa zwolenników organisty zarzuca z
kolei proboszczowi pobieranie zbyt wysokich opłat za
pochówek, kradzież pieniędzy przeznaczonych na remont
dachu kościoła oraz ciągłe obrażanie mieszkańców. Jak to
w Polsce: większość popiera pijaka, a złodzieja –
mniejszość!
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krzyżak wspak bedojten Piljak "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Katowanie Radiem Maryja
Za głośne słuchanie Radia Maryja i zakłócanie w ten
sposób spokoju sąsiadów krakowski sąd grodzki ukarał
naganą 67-letnią mieszkankę Krakowa. Doniesienie w
sprawie złożyli sąsiedzi. Wcześniej napisali do
uciążliwej sąsiadki list, w którym stwierdzili – z
odwagą zdumiewającą w ojczyźnie J.P. 2: Mamy dość
porannych modlitw, mszy świętych, mamrotania różańca,
etiudy rewolucyjnej Chopina, śpiewów religijnych...
Pozwaną reprezentował w sądzie adwokat. Wyjaśnił, że
jego klientka nie nastawiała radia na cały regulator,
tylko używała trzech radioodbiorników jednocześnie, by
słuchać programu w każdym pomieszczeniu i nie nastawiać
radia na cały regulator. Dodał, że nie jest ona
zaskoczona donosem, bo niegdyś sąsiedzi dzwonili do SB
ze skargą na jej rodziców, którzy słuchali Radia Wolna
Europa i Głosu Ameryki. Dziedziczne zasłuchanie?
Mniszki z ulicy Radzieckiej
W Łomży przedszkole Zgromadzenia Sióstr Służek
Najświętszej Marii Panny mieści się przy ulicy
Radzieckiej. Zdaniem dyrektorki przedszkola siostry
Małgorzaty, jest to dowód na to, że w Łomży czci się
jeszcze Armię Radziecką. Siostry chciały zmiany nazwy
ulicy. Rajcowie bronią jednak Radzieckiej jak
niepodległości. Mają za sobą racje historyczne: ulica
istnieje od XVIII wieku! W ostateczności sięgają po
argument, że ulica nazywała się tak nawet w czasie wojny
polsko-bolszewickiej. Siostry nie przeszły przeszkolenia
politycznego: teraz wszystko, co radzieckie, nazywa się
z rosyjska sowieckie.
Pomroczna teologami stoi
Na Uniwersytecie Szczecińskim ruszy od października nowy
wydział – teologii. Imponuje rozmach tego
przedsięwzięcia – na nowym wydziale na trzech
specjalnościach: kapłańskiej (tylko dla księży),
pastoralno-katechetycznej i teologii rodzinnej (dla
świeckich) będzie się kształcić aż tysiąc osób! To już
szósty państwowy uniwersytet w Pomrocznej, który
otworzył swe mury czarnym. Wcześniej uczyniły to Opole,
Poznań, Katowice (zob. "NIE" nr 29/2002 i 18/2003),
Olsztyn i Toruń. Polska stanie się krajem teologów, da
Bóg bezrobotnych.
Skazany ksiądz wciąż na wolności
Ksiądz Marek S., skazany na 5 lat za spowodowanie pod
Mikołowem wypadku, w którym zginęło pięć osób (rok za
jedne zwłoki), ubiega się o łaskę Prezydenta RP. Sąd
rejonowy zaopiniował wniosek negatywnie. Po odwołaniu
rozpatrzy go teraz Sąd Okręgowy we Włocławku.
Równocześnie ksiądz złożył kolejny wniosek o odroczenie
wykonania kary, który został odrzucony przez włocławski
sąd. Ksiądz złożył więc kolejne odwołanie. Skazany
składał dotychczas wnioski uzasadniając je: stanem
zdrowia, koniecznością rozliczenia akcji charytatywnej,
przekazania parafii następcy itp.
Z taczką na plebanię
Z taczką przybyli na plebanię parafianie z Białej koło
Częstochowy. Taczka miała posłużyć do wywiezienia
proboszcza. Do wywózki nie doszło, bo ksiądz zdążył
uciec. Atak na plebanię i jej kilkugodzinna okupacja
były kulminacyjnym punktem sporu parafian z księdzem.
Wierni zarzucali swemu kapłanowi pogoń za pieniądzem,
chciwość, nieuczciwość, brak współczucia dla bliźnich,
niewykonywanie obowiązków kapłana. Parafia podlega
inspektoratowi towarzystwa salezjańskiego we Wrocławiu.
Salezjanie ustąpili i przyrzekli przysłanie nowego
proboszcza. Stary uda się na wypoczynek, bo niecnota
męczy.
Towarzysz Chrystus
W teatrze w Jeleniej Górze wystawili sztukę Tadeusza
Słobodzianka "Sen pluskwy, czyli towarzysz Chrystus".
Jest to metaforyczna groteska o czasach komunizmu i
postkomunizmu. Transparent z tytułem sztuki zawieszono
na frontonie teatru. Protestują katolicy. Wyrażamy
oburzenie i stanowczy protest przeciw obrażaniu imienia
Pana Boga. (...) Domagamy się natychmiastowego
zaprzestania reklamowania ww. sztuki i zdjęcie jej z
repertuaru. Upoważnia nas do tego wyznawana wiara w
Jezusa Chrystusa oraz fakt płacenia podatków, z których
utrzymywany jest również teatr – napisali w swym liście
protestujący. Dla odmiany jeden z proboszczów zauważył,
że słowo "towarzysz" ma nie tylko negatywne skojarzenia,
a tytuł zapewne wynika z całości tekstu sztuki, więc
dobrze byłoby ją najpierw zobaczyć, by móc się
wypowiadać. Ksiądz proboszcz musi jakiś nietypowy.
Kariery mu nie wróżymy. Gasi ducha.
Nocne życie parafii
"Nasz Dziennik" 16 maja informował, że urodzony w XVI
wieku patron Polski św. Andrzej Bobola 20 lat temu
odwiedzał nocami parafię, w której się urodził –
Starachociny. Proboszcz widząc czarną postać z czarną
brodą rzucił się na przybysza sądząc, że to rabuś, ale
ten przedstawił się jako duch i zażądał dla siebie
kultu. Chęci swe potwierdzał pukaniem po nocy. Dopukał
się więc.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Papież gra w gumy
Wielki Kościół wspiera malutkiego wirusa.
Jajogłowi wciąż kraczą: Ziemi grozi klęska
przeludnienia, dla rodzących się w obecnym tempie nie
wystarczy żywności, ludzka szarańcza spustoszy i utopi w
ekskrementach planetę, jeśli nie będzie się egzekwować
kontroli urodzin i uczyć kobiet, jak unikać brzucha rok
w rok. Nieprawda – rzecze Kościół. I ma rację. Rzesze
ziemian opuszczają planetę dzięki AIDS niemal tak
szybko, jak się na niej pojawiają. Wara od kondomów i
innych instrumentów cywilizacji śmierci. Wiara, modlitwa
i spoko.
* * *
Raport UN AIDS, agencji ONZ odpowiedzialnej za
koordynację walki z tą chorobą, ubiera nowy holokaust w
liczby, dane i scjentystyczne prognozy; pokazuje horror
w całej okazałości. W roku 2003 zachorowało i zmarło na
AIDS więcej ludzi niż kiedykolwiek przedtem. 3 mln istot
zrobiło miejsce następnym; kolejne 5 mln złapało wirusa
HIV powiększając grupę zmierzającą na cmentarz do blisko
50 mln. To epidemia, która wzięła początek od białych
gejów z warstwy średniej – konstatuje dyrektor UN AIDS,
dr Peter Piot. – Dziś AIDS ma twarz młodej Afrykanki.
W krajach rejonu Sahary – epicentrum apokalipsy – 26,6
mln ludzi z wirusem HIV czeka rychła śmierć. Nowe fale
zarazy docierają do Chin, Rosji, Indonezji. Ponownie dr
Piot: Obecne wysiłki światowe są absolutnie
niewystarczające jako broń przeciw spirali epidemii,
która wymknęła się spod kontroli.
Ocenom US AIDS wtóruje raport „State of World
Population” autorstwa United Nations Population Fund.
Jedna osoba zaraża się wirusem co 14 sekund, dzień w
dzień globalny klub chorych powiększa się o 6 tys.
nosicieli w wieku 15–24 lat; w większości (dwie trzecie)
są to kobiety zamieszkujące kraje rozwijające się.
Połowa pasażerów Ziemi ma mniej niż 25 lat; 87 proc. z
nich mieszka w państwach zabiedzonych i zacofanych.
Kluczowe realia ich egzystencji: bieda, głód,
analfabetyzm, brak dostępu do usług medycznych. Ponad 13
mln dzieci poniżej 13. roku życia straciło jedno z
rodziców lub oboje z powodu AIDS. W Somalii 70 proc.
dziewcząt nie ma pojęcia, co to AIDS; tylko 1 proc.
populacji kraju wie, jak się przed nim chronić. Jedynie
3 proc. Afrykańczyków w wieku aktywności seksualnej
używa kondomów. Potrzeba o wiele większego wsparcia w
zakresie wychowania seksualnego i programów profilaktyki
AIDS dla młodych, tak w szkole, jak i poza nią –
podsumowuje dyrektor Population Fund Thoraya Ahmed
Obaid. – To nie jest tylko sprawa zdrowia publicznego.
To katastrofa globalna, wymagająca pilnej, globalnej
akcji.
* * *
Spójrzmy, kto i jak się angażuje.
Rok temu Bush junior z wielką pompą ogłosił, że Ameryka
wyasygnuje skromną jak na supermocarstwo sumkę na pomoc
Afryce w zwalczaniu AIDS. Deklaracje składać i zbierać
za nie oklaski łatwo, sięgnięcie po portfel przychodzi
niepomiernie trudniej. Wypłaty rat ślimaczą się i
opóźniają. Okazuje się ponadto, że jedna trzecia
obiecanej kwoty może być wykorzystana wyłącznie na
bezowocne przecież namawinie młodych Murzynów do
abstynencji seksualnej. Mianowani przez Dablju z
ideologicznego klucza funkcjonariusze zarządzający
opieką zdrowotną z namaszczeniem propagują pseudonaukowe
kretynizmy, że kondomy nie zapobiegają zarażaniu i
jedynym skutecznym środkiem jest lansowane przez
konserwatywny elektorat Busha przedmałżeńskie
dziewictwo.
Przed dwoma miesiącami Światowa Organizacja Zdrowia ONZ
potępiła jako niebezpieczną i „całkowicie nieprawdziwą”
wypowiedź kardynała Alfonso Lopeza Trujillo (kieruje
Pontyfikalną Radą ds. Rodziny) w wywiadzie dla BBC.
Trujillo powtórzył to, co w przeszłości opowiadał już
kilkakrotnie: że kondomy nie zabezpieczają przed AIDS,
ponieważ wirus HIV jest tak mały, że przenika przez
mikroskopijne dziurki w gumie.
Amerykański biskup Raymond Burke ze stanu Wisconsin
zakazał podległemu mu duszpasterstwu AIDS Ministry
Project udziału i zbierania pieniędzy na zwalczanie
epidemii podczas dorocznego marszu na rzecz zapobiegania
AIDS, bo niektórzy jego uczestnicy wywodzą się z
organizacji homoseksualistów. W nagrodę Karol Wojtyła
mianował Burke’a arcybiskupem St. Louis.
* * *
Niedawno członek parlamentu Kenii oświadczył, że
największą przeszkodą w zwalczaniu AIDS jest Kościół
katolicki. W grudniu zeszłego roku ugrupowanie wiernych
Catholics for a Free Choice oraz 20 innych organizacji
zaapelowało do hierarchów Kościoła, by zaakceptowali
kondomy jako narzędzie zapobiegania AIDS. Ale biskupi
nie są władni podjąć takiej decyzji. Zresztą Kościół nie
jest w tej sprawie monolitem: konferencje biskupów w
Niemczech i Francji wezwały Watykan do tego, by uznał
rolę prezerwatywy w profilaktyce AIDS. Zmiany stosunku
centrali Kościoła wobec gumek bardzo stanowczo domaga
się południowoafrykański biskup Kevin Dowling mówiąc, że
ratują one życie.
Artykuł opisujący sytuację chorych na AIDS w Ameryce
Łacińskiej „The New York Times” rozpoczyna zdaniem:
Gdyby papież Jan Paweł II przybył do katolickiego
szpitala w biednej południowo-zachodniej części
Salwadoru, uznałby za skandal to, co pracujący tutaj
robią. I dzięki Bogu! Katoliccy lekarze i zakonnice
zatrudnieni w szpitalu gwiżdżą na antykondomowe obsesje
religijne Wojtyły i robią, co mogą, by ratować ludzi.
Muszą się strzec nie tylko szefa Watykanu, ale i
konserwatywnych biskupów, których on mianował, by
wykarczowali teologię wyzwolenia i stali na straży
papieskich doktryn. W Salwadorze, gdzie tylko 4 proc.
kobiet używa środki antykoncepcyjne przy pierwszym
stosunku, biskupi wymusili na władzach zakaz aborcji
nawet wówczas, gdy ratuje to życie ciężarnej;
przeforsowali też ustawę, na mocy której kondomy muszą
być zaopatrzone w informację, że nie chronią przed AIDS.
Watykan – stwierdza Nicholas Kristof w „The New York
Times” – jest w coraz większym stopniu oderwany od
rzeczywistości i posługuje się reakcyjnymi, wręcz
śmiercionośnymi sposobami wpływania na politykę
zdrowotną krajów rozwijających się.
Tymczasem szeregowi pracownicy szpitali katolickich w
Ameryce Łacińskiej uświadamiają pacjentki w zakresie
stosowania tabletek antykoncepcyjnych i kondomów,
przedstawiają zalety spirali domacicznej. Pokazują na
bananie, jak zakładać prezerwatywę. Przełożeni – księża
– nie zgłaszają obiekcji. Siostry ze szpitala dla
biednych w gwatemalskiej dżungli prowadzą działalność
profilaktyczną tłumacząc prostytutkom i uczniom, jak
kondomy chronią ich przed zabójczą chorobą. Ta
humanitarna praca jest przypomnieniem, że Kościół
katolicki jest większy niż Watykan: lokalni księża i
zakonnice często ignorują troglodytów z Rzymu i
dyskretnie robią, co mogą, by ratować parafian przed
AIDS – konkluduje najpoważniejszy dziennik USA.
* * *
W batalii o śmierć za cenę moralnej czystości Kościół
może liczyć na swych ideowych kompanów: konserwatywną
prawicę, zwłaszcza w USA, i muzułmański fanatyzm.
Przywódcy islamscy zdelegalizowali właśnie kondomy w
Somalii – orzekli, iż przyczy-niają się do
rozprzestrzeniania cudzołóstwa. Ich promocja karana jest
chłostą.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Interes klasy zero
W tej historii chodzi o rząd wielkości. A więc nie rząd
Millera.
Krzysztof Kubasiewicz, w jednej osobie lekarz ginekolog
i dyrektor Radia Parada w Łodzi, oraz jego małżonka Ewa
są jedynymi udziałowcami spółki z o.o. Flora. Spółka zaś
jest właścicielem radia, browaru w Jabłonowie i do
niedawna dużego gospodarstwa prowadzącego chów świń w
Byszewie, gmina Kutno. Jest tego 168,5 ha ziemi plus
budynki: chlewnie, brojlernia, budynki mieszkalne i
socjalne, kotłownie, stacja paliw, kuźnia, warsztat itp.
Słowem, cała infrastruktura dużego gospodarstwa rolnego.
Flora nabyła je w 2000 r. od upadającej Rolniczej
Spółdzielni Produkcyjnej w Byszewie płacąc w ratach 965
000 zł, w tym: za budynki i budowle 582 300 zł, a za
urządzenia 360 700 zł. Produkcją rolną kierował tam
zatrudniony przez spółkę magister inżynier rolnik po
poznańskiej Akademii Rolniczej.
Kubasiewiczowie doszli jednak do wniosku, że świnie,
browar i radio w jednej spółce pasują do siebie jak bat
do dupy. Postanowili więc rozdzielić to na trzy odrębne
podmioty. Na początek powołali do życia Byszew sp. z
o.o. z siedzibą w Łodzi jako jedyni udziałowcy.
Następnie aktem darowizny z 22 września 2003 r.
przekazali należące do Flory gospodarstwo rolne do
Byszewa. Myśleli, że to tylko "operacja techniczna", bo
obie spółki należą przecież do nich. Okazało się, że
myślenie nie zawsze taką ma przyszłość, jakiej by sobie
myślący życzyli.
Przychodzi agent do notariusza
Agencja Nieruchomości Rolnych (ANR) działa na podstawie
ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego z 11 kwietnia
2003 r. Ma za zadanie poprawiać (powiększyć) obszar
gospodarstw, przeciwdziałać nadmiernej koncentracji
ziemi (powyżej 300 ha) i zapewnić, aby działalność
rolniczą prowadziły osoby o odpowiednich kwalifikacjach.
Ustawa daje agencji prawo ingerencji w umowy dotyczące
przenoszenia własności nieruchomości rolnych. Może ona,
w przypadku umowy kupna-sprzedaży, wbrew woli
umawiających się stron, przejąć ziemię w drodze
pierwokupu, a w przypadku innych umów nabyć własność za
zapłatą równowartości pieniężnej.
Ustawa nie zakazuje agencji niszczenia dobrze
prosperujących gospodarstw i spekulowania ziemią, jej
szefowie uznali więc, że co niezabronione, to dozwolone.
Agentem – pardon – dyrektorem filii ANR w Łodzi jest
Aleksander Jakoniuk, żeby było ciekawiej, zamieszkały w
gminie Kąty Wrocławskie w woj. dolnośląskim. Udał się on
do notariusza i oświadczył, że będącą przedmiotem
darowizny nieruchomość rolną nabywa na rzecz Skarbu
Państwa reprezentowanego przez ANR, na podstawie art.
4.1. ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego, za zapłatą
równowartości pieniężnej w wysokości 167 740 zł.
Stosowny akt wysłał do obu spółek i do Sądu Rejonowego w
Kutnie celem wpisania do księgi wieczystej.
Krzysztof Kubasiewicz złapał się za głowę.
Dopiero teraz zauważył, że prezes Flory Jan Pilarczyk,
przygotowując z notariuszem akt darowizny, rypnął się o
jedno zero. Zamiast 1 677 400 zł, podał wartość 167 740
zł.
Kontrofensywa oskubanych
Kubasiewicz w trybie nagłym odbył z żoną walne
zgromadzenie, wywalił na zbity łeb Pilarczyka i z nowym
prezesem Flory 4 listopada 2003 r. poleciał do
notariusza prostować akt darowizny. Obaj oświadczyli że:
na skutek braku świadomego powzięcia decyzji i wyrażenia
woli ze strony organu reprezentującego "FLORA", a także
wspólnego działania pod wpływem błędu, powstałego na
skutek omyłkowo dokonanych obliczeń matematycznych,
błędnie określili wartość nieruchomości. Dodali jeszcze,
że nieruchomość kupiona była w 2000 r. za 950 tys. zł, a
potem poczynione zostały nakłady, które podniosły jej
wartość. Tak sporządzony akt przesłali do ANR w Łodzi i
do Wydziału Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego w Kutnie.
Agencja odpisała uprzejmie, że gówno ją ten akt
obchodzi, bo w dniu jego podpisania ani Flora, ani
Byszew nie były już właścicielami przedmiotowej
nieruchomości. Ich przedstawiciele mogą więc tworzyć
akty, jakie tylko zechcą, ale bez skutków prawnych.
Okazja czyni złodzieja
Udałem się do filii ANR w Łodzi na rozmowę z Krzysztofem
Ochnickim, kierownikiem Sekcji Gospodarowania Zasobem i
Ewidencji. Pytam, jaki cel przyświecał agencji podczas
zawłaszczenia ziemi należącej do spółki Kubasiewiczów,
bo chyba żaden z tych, które określa art. 1 ustawy.
Gospodarstwo nie przekracza normy obszarowej, ma
korzystnie ukształtowany rozłóg, przynosi dochód, a
kieruje nim dyplomowany i doświadczony rolnik.
Pan kierownik nie ukrywał, że skorzystali z okazji
przysporzenia zysku skarbowi państwa. Ziemia jest dobra,
pszenno-buraczana, a cena śmieszna, bo 1000 zł za ha, co
daje 10 groszy za metr kwadratowy. Sprzedamy ją z
3–4-krotnym przebiciem.
– Ale w ustawie jest przepis mówiący, że jeżeli wartość
pieniężna wynikająca z treści umowy rażąco odbiega od
wartości rynkowej, agencja może wystąpić do sądu o
ustalenie ceny.
– Skorzystalibyśmy z niego, gdyby wartość była zawyżona,
a w tej sytuacji nie widzimy potrzeby – odpowiada
kierownik.
Poprawianie przez psucie
Agencja ma zamiar rozparcelować przejęte gospodarstwo i
sprzedać po kawałku na powiększenie gospodarstw rolników
indywidualnych. Popyt na ziemię w tym rejonie jest duży.
Podobno Izba Rolnicza pozytywnie zaopiniowała ten
projekt. To mnie dziwi, bo niszczenie dobrze
prosperującego gospodarstwa pod pozorem poprawiania
struktury agrarnej to zwykłe barbarzyństwo. Poza tym
sprawa nie jest tak prosta, jak się agentom rolnym
wydaje. W akcie darowizny nic nie wspomniano o
budynkach. Na tej podstawie pani notariusz,
sporządzająca akt nabycia ziemi przez ANR, wpisała, że
nieruchomość jest niezabudowana, a to nieprawda. Do kogo
więc należą teraz budynki, inwentarz żywy, sprzęt
rolniczy i zapasy? Na to pytanie
nie uzyskałem odpowiedzi.
Zachęcanie do przekrętów
W agencji twierdzą, że za aktem darowizny kryje się
jakiś przekręt, a omyłka dotycząca wartości była
zamierzona. Na czym miałby polegać ów przekręt, nie
wiedzą. O podatek nie chodzi, bo darowizna ziemi rolnej
jest z niego zwolniona. Różnica w opłatach notarialnych
niewielka, około 10 tys. zł, więc mało prawdopodobne,
żeby z tego powodu zaniżano wartość ryzykując poważne
kłopoty w razie wsypy. Właścicielowi majątku wolno z nim
robić, co zechce, oczywiście w ramach dozwolonych
prawem. Na moje oko to działanie ANR bardziej wygląda na
jakiś przekręt. Przykłady już są ("NIE" nr 46/2003,
"Działka za dwa złote").
Jak się sprawa skończy, na razie nie wiadomo. Pewnie
będzie proces. Na razie Sąd Rejonowy w Kutnie odmówił
wpisania aktu darowizny do ksiąg wieczystych. W sprawie
wpisania aktu nabycia przez ANR jeszcze się nie
wypowiedział.
Na marginesie nasuwa mi się taka refleksja. Nasz rząd i
parlament niby to dzielnie walczą z korupcją, a tworzą
przepisy wręcz zachęcające do niej. Urzędnik ANR może,
jeśli zechce, podkupić czyjąś ziemię za państwowe
pieniądze. Jeśli nie zechce, może nie kupić i nie musi
się z tego nikomu tłumaczyć. Można więc takiemu
urzędnikowi przemówić do ręki i w zależności od potrzeb
prosić, żeby nie kupował, albo wręcz przeciwnie – żeby
kupił – i w tym celu zawyżyć cenę transakcji. Nie chcę
przez to powiedzieć, że w ANR biorą. Broń Boże! Pan
Krzysztof Kubasiewicz miał okazję sprawdzić. A że nie
skorzystał... No cóż – zawsze ta niepewność...
Autor : Włodzimierz Kusik
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pusty jestem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Policjanci z Nicponii zawiadomieni o pogryzieniu przez
psa jednego z mieszkańców Gniewu pojechali do
właściciela czworonoga, by sprawdzić, czy zwierzę było
szczepione przeciw wściekliźnie. Właściciel psa najpierw
zabarykadował się w budynku wraz z rodziną i siedmioma
psami, potem potraktował policjantów garnkiem gorącej
wody, a na koniec stanął w progu uzbrojony w nóż i kij.
Policjanci wezwali posiłki. Gdy na miejsce przyjechała
specjalna ekipa, Leon P. poddał się dopiero, gdy
zobaczył policjantów w hełmach i z tarczami. Po badaniu
weterynaryjnym okazało się, że pies nie ma wścieklizny.
Za to właścicielowi psa grozi do 10 lat więzienia za
czynną napaść na policjantów.
Pożywną paczkę otrzymał 29-letni więzień we Włodawie. W
paczce znajdowały się 2 kilogramy dorodnych pomarańczy.
Strażnicy przekroili jeden z owoców. Zamiast miąższu był
woreczek z amfetaminą. Narkotyki tkwiły jeszcze w trzech
pomarańczach.
39-letnia Ewa D., bezrobotna kelnerka z dwójką dzieci,
zamieściła w lokalnej prasie ogłoszenie „Ginekolog –
zabiegi”. Jak wstępnie ustaliła policja, oszustka za
każdą wizytę i badanie brała kilkadziesiąt złotych.
Pacjentki słono płaciły też za leki. Za wyłudzenia,
pomoc w usuwaniu ciąży oraz handlowanie lekami bez
uprawnień grozi jej do 8 lat więzienia.
Mężczyzna pogryziony przez psa sam stanął przed sądem,
bo rzekomo rozdrażnił bestię. Z wnioskiem o ukaranie go
wystąpiła policja, którą krakowianin sam zawiadomił o
pogryzieniu. O tym, że ma stanąć przed sądem za rzekome
rozdrażnienie sznaucera, dowiedział się, gdy... dostał
wezwanie na rozprawę. Grozi mu do 1000 zł grzywny, bo
pies lubi spokój.
Ł. C.
W Wodzisławiu Śląskim 27-letnia prostytutka zabiła
siekierą 66-letniego klienta. Zabrała mu kilka tysięcy
złotych i discmana. Za skradzione pieniądze prostytutka
spłaciła długi i kupiła sprzęt AGD. Cóż to za biznes,
gdy zabija się klientelę.
W Tomaszowie Lubelskim policja prowadzi dochodzenie w
sprawie 70-letniego mężczyzny, który od trzech lat bił
swoją ukraińską 48-letnią konkubinę. Bił za to, że nie
chciała uprawiać z nim seksu. Ukrainka twierdzi, że
krzepki starzec zmuszał ją do kontaktów seksualnych trzy
i więcej razy na noc, miała więc tego dosyć. Gdy
wymawiała się bólem głowy, mężczyzna sprowadzał na noc
jej ukraińskie koleżanki. Przychodziły bez bicia.
45-letni mieszkaniec Bartoszyc został potrącony na
drodze przez samochód. Kierowca zatrzymał się i
natychmiast zadzwonił po pogotowie i policję.
Kilkanaście sekund później na leżącego na szosie rannego
mężczyznę najechał następny samochód i powlókł za sobą.
Ciało mężczyzny odnaleziono aż 7 km od miejsca wypadku.
We Wrocławiu przed samochodem zaparkowanym przed blokiem
znaleziono tajemniczą paczkę. Ogłoszono alarm bombowy.
Ewakuowano blisko 200 osób. Paczkę wywieziono na
poligon. Saperzy znaleźli w niej gówno. Dosłownie.
Od chujów i jebanych grubych świń wyzywali swojego
nauczyciela angielskiego uczniowie klasy o profilu
sportowym z gimnazjum z Łęcznej. Pluli na niego i
szarpali za ubranie. Nauczyciel nie wytrzymał i rąbnął
jednego z prześladowców. Za uderzenie dziecka został
dyscyplinarnie zwolniony z pracy. „Kazał nam się za dużo
uczyć. Jesteśmy sportowcami, a nie kujonami” –tłumaczyli
swoje postępowanie uczniowie.
Policjanci z Włocławka zatrzymali członków gangu
zajmującego się produkcją nielegalnego alkoholu. Do
produkcji używano skażonego spirytusu, do którego
dodawano chemikalia, łącznie z denaturatem i chloroksem
(żrącym wybielaczem). Z wstępnych ustaleń wynika, że
tygodniowy przerób wynosił od trzech do pięciu tysięcy
litrów alkoholu sprzedawanego potem w hurcie odbiorcom w
całej Polsce.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
D. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
JeZUS Maria
Ucieli ci nogę? W ZUS-ie ci odrośnie.
Trzy trupy. Ludzie, którzy mogli żyć, gdyby mieli
spokój, pieniądze na lekarstwa i odpowiednią dietę. ZUS
uzdrowił ich na kilka miesięcy przed śmiercią.
Teresa D., 53 lata. Kilka operacji, w tym
onkologicznych, renta inwalidzka przyznana na stałe.
Podczas ostatniej kontroli lekarz orzecznik bez badania
i analizy najnowszej dokumentacji orzekł całkowitą
niezdolność do pracy, ale tylko na rok. Zabrał dodatek
pielęgnacyjny. ZUS w Ełku odmówił udostępnienia
dokumentacji medycznej. Mimo to pacjentka odwołała się
do sądu. Wygrała i umarła.
Janina J., 52 lata. Postępująca miażdżyca, choroba
serca. W związku z ograniczoną możliwością samodzielnej
egzystencji wymaga wsparcia innej osoby w celu pełnienia
ról społecznych – orzekli lekarze. Prawie jednocześnie
orzecznik ZUS uznał, że może pracować. Choć powinna to
być praca lekka, siedząca, nie wymagająca podnoszenia
ciężarów. W Piszu bezrobocie jedno z najwyższych w
Polsce. Janina J. zmarła, zanim znalazła odpowiednie
zajęcie. Nie kupowała leków, bo za co? Rodzinę – państwo
J. mają dwie córki – utrzymywał mąż. Zarabia niespełna
1000 zł miesięcznie. Na opłaty stałe – czynsz, prąd,
ciepło – trzeba wydać 480 zł.
Paweł S., 37 lat. Przy okazji badań okresowych w
Zakładzie Ceramicznym w Chodzieży, gdzie pracował,
wykryto u niego poważną chorobę serca. – Nie nadaje się
do żadnej roboty – orzekł doktor. Potrzebny przeszczep –
zdecydowali kardiolodzy. Mimo to lekarz orzecznik z Piły
uznał, że Paweł S. jest zdrowy. Mężczyzna został
pozbawiony możliwości leczenia i dostępu do bezpłatnej
służby zdrowia (bezrobotny, pozbawiony możliwości
podjęcia pracy, bez prawa do zasiłku i renty). Umarł,
zanim przekonał ZUS do swoich racji.
* * *
Stowarzyszenie Osób Fizycznych Poszkodowanych Decyzjami
Lekarzy Orzeczników ZUS z Bydgoszczy ma kwity
dokumentujące wiele podobnych przypadków.
– Jednostkowe tragedie ilustrują, że chory jest system.
Również lekarze orzecznicy ZUS widzą jego wady – mówi
działaczka Stowarzyszenia Maria Górska, szefowa SLD w
Piszu.
Przygotowana przez stowarzyszonych lista wad tego
systemu zajmuje 27 stron maszynopisu.
1. Od kilku lat o zdolności do pracy zamiast komisji
decyduje jeden człowiek. Jest całkowicie zależny od ZUS.
Od 2000 r. zaczęto zmuszać lekarzy do rezygnacji z
orzekania bądź przejścia na całe etaty w ZUS.
2. Wcześniej o rentach mógł decydować lekarz z II
stopniem specjalizacji, który ok. 3 lat szkolił się pod
okiem doświadczonego orzecznika. Obecnie orzeczników
przygotowuje się w ośrodku szkoleniowym ZUS w Osuchowie
na 5-dniowym kursie obejmującym 40 godzin wykładów i
zakończonym egzaminem testowym. Mniej więcej połowę
czasu poświęca się obróbce haseł: "mamy za dużo
rencistów" i "nie należy dawać rent, bo to są nasze
pieniądze". System nie jest nastawiony na pozyskiwanie
medycznych sław. Orzecznik pracujący na pełnym etacie
zarabia miesięcznie do 3,5 tys. zł plus premia kwartalna
w wysokości do 1 tys. zł. Pracuje po 8 godzin, wydaje co
najmniej 260 orzeczeń miesięcznie. W związku z
sugestiami centrali, żeby przyznawać renty na 6 miesięcy
lub rok (kiedyś minimalny okres wynosił 3 lata), liczba
rozpatrywanych wniosków rośnie lawinowo. W niektórych
oddziałach ZUS zmusza się lekarzy do załatwiania 15
pacjentów dziennie. Oznacza to, że na wypełnienie
kilograma papierów, analizę dokumentacji i zbadanie
chorego orzecznik ma 30 minut.
3. Nikt nie kontroluje orzecznika pod względem
merytorycznym. Powinien to robić główny lekarz
orzecznik, ale nie ma prawa zmienić decyzji podległego
sobie medyka. Może jedynie napisać na niego donos do
centrali ZUS. Coraz częściej ZUS odmawia pacjentowi
wglądu do jego akt zasłaniając się tajemnicą lekarską!
4. Centrala ZUS może w każdej chwili sprawdzić, jak
orzecznik z Zabrza czy Mysich Kiszek realizuje sugestię
uzdrowienia co drugiego chorego. Orzeczenia wszystkich
lekarzy wprowadzane są do centralnego systemu
komputerowego raz w tygodniu, wystarczy kliknąć.
Orzecznicy twierdzą, że zdarzają się telefoniczne, a
więc nie zostawiające śladów polecenia z Warszawy:
proszę odebrać rentę Iksinowskiemu. Bez badania
Iksinowskiego, bez analizy dokumentacji medycznej.
Najgorzej, że nie ma ustawowo zdefiniowanego pojęcia
"niezdolność do pracy" i jego relacji do dawnych
definicji inwalidztwa. Jednoznacznie określone kryteria
i ramy zastąpiły ogólnikowe stwierdzenia. Przyznawanie
rent zamienia się w wolnoamerykankę.
* * *
Orzecznicy najchętniej odbierają renty biednym,
bezrobotnym, pokrzywdzonym przez los. Bo oni zamiast
koneksji i woli walki mają kłopoty z napisaniem listu do
sądu i załatwieniem paru groszy na bilet do miasta.
Mimo to sporo pacjentów odwołuje się do sądu. Dane,
które otrzymałam z biura prasowego ZUS, dotyczą 2001 r.
Nowszych nie ma. W 2001 r. orzecznicy ZUS zbadali 1 549
992 osoby. Połowa starających się otrzymała rentę. 279
836 osób, czyli co trzeci załatwiony odmownie odwołał
się do sądu. Sądy przyznały rację 38,4 proc. skarżących.
Statystyka byłaby niewiele gorsza, gdyby orzecznicy
przyznawali renty na zasadzie fifty-fifty. Jak w
dziecięcej wyliczance: zdrowy, chory, zdrowy, chory...
Podczas procesu pacjenta bada zwykle dwóch, trzech
biegłych lekarzy. Z reguły opinie są wyczerpujące i
wnikliwe merytorycznie. Cóż, kiedy lądują w sądowym
archiwum. ZUS nie przejawia nimi zainteresowania,
knocący orzeczenia orzecznik nie dowiaduje się, że je
sknocił. Podczas szkoleń i narad nie pada pytanie,
dlaczego ZUS tak dużo spraw przegrywa. Nie ma próby
analizy i wyciągnięcia wniosków z sądowych materiałów.
Nie robi się analiz kosztów z powodu przegranych spraw.
Któryś z orzeczników przekazał Stowarzyszeniu
Poszkodowanych sporządzoną przez siebie notatkę z
zakrapianej odprawy w Osuchowie. Podczas niej ZUS-owcy
orzecznicy debatowali m.in. o tym, jak uwalić projekt
ministra Kurczuka utworzenia wojewódzkiej komisji
lekarskiej, czyli orzeczenia ZUS poddać kontroli
zewnętrznej. Jest to bardzo zły projekt i należy w
oddziałach zebrać podpisy wszystkich orzeczników, aby
zaprotestowali, bo kontrola orzeczeń nie może być
wyprowadzona poza ZUS, tzn. do wojewody i lekarza
publicznego zaufania. (...) Trzeba zintensyfikować akcję
informacyjno-propagandową w dostępnych redakcjach, np.
"Gazeta Prawna" i nie dopuszczać do prowadzenia spraw
przeciwko orzecznikom w Izbach Lekarskich.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Killer skarbowy
Myślicie, iż elity III RP w znojnym trudzie zbudowały
ustrój, w którym za kradzież bochenka chleba idzie się
do więzienia, a za kradzież fabryki – dostaje tytuł
biznesmena roku? Macie rację.
Zagraniczni turyści dziwią się nieustannie, dlaczego
Polacy chodzą po ulicach nachyleni w pozycji grzybiarza.
Wyjaśnienie jest proste – w takiej pozycji państwo
polskie łatwiej może swych obywateli ładować od tyłu
przy lada okazji.
Oberżyńscy z niedowierzaniem przyglądają się swoim
rękom, zastanawiając się, co ich podkusiło, żeby w 1990
r. wziąć w nie własny los zgodnie z zachętami nowej
władzy. Dzisiaj woleliby, jak się zdaje, być
od urodzenia inwalidami bez pary górnych kończyn.
On – zwolniony w 1990 r. z zakładów Wiskord w
Szczecinie, ona – nauczycielka z chudą pensyjką.
Założyli, przepraszamy za nadużycie, przedsiębiorstwo
Japikar Import – Export. Zastrzeżenie o nadużyciu bierze
się stąd, iż nazywanie przedsiębiorstwem tego baraczku
do złudzenia przypominającego kurnik jest przejawem
właściwej nam odwagi cywilnej. Ale to były czasy
pionierów, nie ma co się więc oglądać na wystrój wnętrza
Japikaru. Oberżyńscy sprowadzali części samochodowe. I
trzeba powiedzieć, że początki były cudne. Wśród
zamawiających było kilkanaście dość znanych firm, co
gwarantowało stały odbiór i dopływ gotówki. Po te części
Oberżyńscy jeździli do Niemiec trzy razy w tygodniu i
jako uczciwi ludzie starannie wypełniali stosy
dokumentów dotyczących przychodów, rozchodów, zysku,
podatków i czego tam jeszcze trzeba.
Gdy w 1994 r. wprowadzono podatek VAT, para biznesmenów
dołożyła wszelkich starań, by płacić go zgodnie z
wymogami prawa. Chcąc uniknąć stania na granicy,
Oberżyńscy odprawy celnej dokonywali w Szczecinie. Aby
otrzymać zezwolenie na odprawę w mieście, należało
złożyć paczkę dokumentów: zaświadczenie o niezaleganiu
ZUS, zaświadczenie o niezaleganiu Urzędowi Skarbowemu,
zaświadczenie o niekaralności oraz zabezpieczenie
majątkowe. Świadectwa szczepienia przeciwko czarnej
ospie i wściekliźnie nie wymagano. Wszystko było jak
należy, co świadczyło o rzetelności Oberżyńskich.
Okazało się, że to pozory. Tak naprawdę Oberżyńscy to
złoczyńcy i zbóje. Tę wstrząsającą prawdę w 1996 r.
odkrył szary i nikomu wcześniej nie-znany
bezkompromisowy inspektor kontroli skarbowej Aleksander
Żebiałowicz. Jego nazwisko chętnie dziś ujawniamy, żeby
dzieci w szkołach miały się o kim uczyć. Odkrył on
budzące zgrozę przestępstwo. Oberżyńscy rozliczali
podatek VAT w 1994 r. biorąc za podstawę rozliczenia
datę przekroczenia granicy, a nie datę ostatecznej
odprawy celnej w Szczecinie. W związku z tym
niewybaczalnym błędem, w jednym miesiącu płacili państwu
za mało podatku VAT, natomiast w kolejnym za dużo. To
straszne. Ogółem za cały rok 1994 zalegali Oberżyńscy
państwu na niewyobrażalną dla zwykłego śmiertelnika
kwotę 252 złotych.
Jest rzeczą oczywistą, że za tak odrażające przestępstwo
należało ukarać drwiących z prawa biznesmenów. Co też
inspektor Żebiałowicz uczynił, wymierzając im karę 373
000 złotych (słownie: trzysta siedemdziesiąt trzy
tysiące).
Oberżyńscy złożyli odwołanie do Urzędu Skarbowego. Urząd
owszem, odpowiedział im bardzo uprzejmie już po dwóch
latach. Karę anulował, udowadniając jasno, że inspektor
Żebiałowicz troszkę pogrzeszył gorliwością, ale co do
zaległości podatku VAT nie popuścił. Doliczył
Oberżyńskim odsetki od wszystkich zaległości. Co
ciekawe, również za te dwa lata, kiedy to Urząd Skarbowy
zastanawiał się nad odpowiedzią. Razem wyszło 25 000
złotych.
Za dawnych czasów byłoby to do przełknięcia, chociaż nie
jest dla nas jasne, dlaczego nawet zalegający z opłatami
podatnik ma płacić za opieszałość urzędu przekraczającą
wszelkie dopuszczalne granice i zapisy prawa. Ale od
1998 r. Balcerowicz schładzał gospodarkę i wtedy z zimna
zaczęły zdychać tabunami firmy, z którymi do tej pory
kooperowali Oberżyńscy. Japikar zaczął robić bokami, bo
nie dostawał kasy. Właściciele firmy ratowali się
kredytem obrotowym na rachunku swojej firmy, dzięki
czemu mogli płacić swoje należności w terminie, ale z
zyskami było krucho. Gdy w 1999 r. Urząd Skarbowy
zadecydował, że Oberżyńscy mają zapłacić 25 000 złotych,
zwrócili się z pokorną prośbą o rozłożenie tej kwoty na
raty. Rozłożono im – na 5 rat. Odwołali się. Rozłożono
na rat 15, w zamian odmawiając wystawienia corocznego
zaświadczenia dla Urzędu Celnego, że nie zalegają wobec
skarbówki. To oznaczało, że ich działalność importowa
ulega zawieszeniu, co z kolei dla firmy oznaczało zgon.
Oberżyński próbował zarobić na szybszą spłatę kary,
imając się różnych robót, które nie przynosiły
zysków i pisał pisma do Urzędu Skarbowego, żebrząc o
zmiłowanie, czyli umorzenie części choćby odsetek, bo
jest w tragicznej sytuacji finansowej. Wreszcie
właściciele Japikaru postanowili zapłacić od razu te
odsetki. Wzięli kredyt obrotowy, zapłacili, dostali
wymagany papier. Zastawem kredytu były części
samochodowe zgromadzone w ma- gazynie Japikaru. Nie
mogli więc nimi handlować. A kredyt trzeba spłacać.
Koniec opowieści.
Dwoje ludzi chciało pracować w III RP na własny
rachunek. Pomylili się w obliczeniach należności wobec
fiskusa. Jeden urzędnik wymyślił, że nie mające
istotnego znaczenia błędy warte są nałożenia kary
wynoszącej czterysta średnich krajowych. Potem inni
urzędnicy karę uchylili (ciekawe, czy jakieś
konsekwencje swoich decyzji poniósł Żebiałowicz), ale
kazali petentom zapłacić za swoją opieszałość doliczając
dwuletnie odsetki od kwot, dawno zapłaconych z
miesięcznym tylko opóźnieniem. Żądano ich uiszczenia w
ratach, których wysokość była nie do udźwignięcia dla
firmy, równocześnie pozbawiając ją możliwości działania.
A po ulicach, na których niedługo wylądować mogą
Oberżyńscy wraz ze swymi dziećmi, jeżdżą luksusowymi
samochodami goście, których zaległości wobec skarbu
państwa sięgają dziesiątków milionów złotych i mają się
pysznie, bo dopóki mają kasy, jak lodu na Grenlandii i
plecy szerokie, jak wodospad Niagara – nikomu nawet
przez myśl nie przejdzie ich ścignąć.
Ich nazwiska znane są z prasy drukującej hołdy dla
wzorców osobowych i z kolorowych magazynów ukazujących
piękne życie szacownych elit.
PS Nazwisko bohaterów zostało zmienione.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wolne prycze u Janika
Za pogrążenie Polskich Kolei Państwowych, za blisko 9
mld długu, za bandycką restrukturyzację, za
niegospodarność, złodziejstwo i korupcję
odpowiedzialnych jest więcej osób niż tylko jeden Jan
Janik, były dyrektor generalny PKP.
27 listopada Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego
zatrzymała pięciu podejrzewanych o zorganizowanie grupy
przestępczej. Wśród nich znalazł się Jan Janik,
wielokrotny bohater naszych artykułów. Trafił do pierdla
na wniosek łódzkiej prokuratury, która zarzuca mu udział
w oszustwie na szkodę PKP Cargo S.A. Straty – co
najmniej 30 mln zł. Byłemu dyrektorowi PKP depcze też po
piętach warszawska prokuratura ścigając go za
wystawienie weksli in blanco na łączną kwotę 1 mld zł.
Kolej nie ma szmalu na ich spłacenie.
Jan Janik od czasu wywalenia go z posady dyrektora
generalnego PKP był często widywany w towarzystwie
Bogusława Bagsika. Wspólnie prowadzili interesy
polegające na wykupywaniu i odsprzedawaniu długów kolei
poprzez spółkę Variant Logistic. Obydwaj panowie byli
też widziani w należącej do PKP spółce Polkombi, która
przeprowadziła opisywaną przez nas transakcję wykupu
weksli dla Radia Maryja ("Rydzyk na widelcu", "NIE" nr
48/2002). Jakie załatwiali tam interesy? Możemy się
tylko domyślać.
O tym, że Janik powinien siedzieć, pisaliśmy od 1999 r.
Opisaliśmy wówczas schemat działania spółek
wokółkolejowych, które jak pasożyty oblepiły PKP,
wysysając z państwowych kolei cały zysk. Już wówczas
zarzucaliśmy Janikowi niegospodarność i brak nadzoru nad
spółkami zależnymi od PKP, takimi jak Viafer czy
Kolsped. Jako pierwsi ujawniliśmy informację o wekslach
wystawionych przez dyrektora PKP. Ukazaliśmy także
gigantyczne straty kolei powstające w wyniku współpracy
z takimi firmami jak AWiS czy Trade-Trans. To, że za
tragiczny stan kolei odpowiada osobiście Jan Janik, było
dla nas tak oczywiste, jak to, że jego następca
Krzysztof Celiński stanu PKP nie poprawi. Przeciwnie –
za jego kadencji zadłużenie PKP wzrosło z 4,5 do blisko
9 mld zł. Odpowiedzialność za brak nadzoru nad jego
działaniami ponoszą premier Buzek oraz ministrowie
Widzyk i Kaczyński, którzy o dramatycznej sytuacji byli
informowani przez ówczesnego prezesa NIK Janusza
Wojciechowskiego i w tej sprawie nie kiwnęli nawet
palcem w bucie.
Zdychają spółeczki firmy kolejowej rozczłonkowanej w
wyniku idiotycznej restrukturyzacji. Nie znana jest
wysokość zaległości płatniczych wewnątrz grupy PKP.
Nadal w strukturach kolejowych pracuje ponad 200 tysięcy
ludzi. Jaki czeka ich los? Czy państwo udźwignie koszty,
które trzeba będzie ponieść w związku z rychłym upadkiem
kolei?
Warto też zapytać o udział wieloosobowych zarządów
Janika i Celińskiego w doprowadzaniu PKP do ruiny. Za co
ci, pożal się Boże, menedżerowie brali swoje olbrzymie
pensje? Za powiększanie długu kolei? Za przymykanie oczu
na złodziejstwo? A co, poza podpisywaniem listy płac,
robiły rady nadzorcze? Czy ludzie tam figurujący
nadzorowali coś, poza stanem swoich kont? Gdzie były
związki zawodowe, gdy trwała grabież kolejowego dobra?
Czy ich czujność uśpiło to, że ich liderzy zasiadali we
władzach PKP? Cóż wreszcie porabiali ministrowie
transportu, a obecnie infrastruktury? Zabawiali się
dziecięcą kolejką, przestawiając zwrotnice i wagoniki?
Bogaty materiał uzupełniający oskarżenie znajdzie
prokuratura w naszych publikacjach. Lekturę polecamy,
gdyż w sprawie okradania kolei państwowych ława
oskarżonych powinna być znacznie dłuższa.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ceperiada
Na radosny okres narodzin nowego roku władza
wyemigrowała na południe. Premier, wicepremier Kołodko,
szef klubu SLD Jerzy Jaskiernia, Waldemar Dąbrowski i
świeżo ubogacony F-16 Jerzy Szmajdziński opanowali
Zakopane.
Wieść gminna niosła, iż Kołodko sylwestra spędził, jak
na zapalonego sportowca przystało, uprawiając jogging
wokół Gronika do czwartej nad ranem. Reszta władzy
zabawiała się bardziej konwencjonalnie w Izbie
Regionalnej w Murzasichlu na ludowym balu w strojach
regionalnych. Premier Miller przebrany za górala
prezentował się szczególnie okazale. Zbójnickiego nie
odtańczył, choć ciupaską pomachiwał!
Zamieszkiwała władza – a w każdym razie jej premierowski
człon – na Krupówkach. Tam, gdzie za komuny był Cocktail
Bar z kilometrowymi kolejkami po krem sułtański i
galaretkę z rodzynkami, teraz – oto oznaka postępu –
stoi uhonorowany godłem "Teraz Polska" czterogwiazdkowy
hotel Litwor.
W tym świątecznym tygodniu Nasz Przywódca chciał znaleźć
czas na refleksję, a to hotel Litwor zapewnia swym
klientom pod dostatkiem. Na podanie butelki wódki czeka
się tu godzinę, i to pod warunkiem, że może być ciepła.
Otwarcie butelki wina kelnerowi zajmuje półtorej
godziny, a pierwsze przystawki przynoszą – z zegarkiem w
ręku – po 2 godzinach. Sprawdziłam.
Pobyt w ulubionym przez premiera zakopiańskim
pensjonacie, czyli kurs cierpliwości, kosztuje 1150 zł
za dobę za zwykły dwuosobowy pokój i 1715 za apartament.
Najniższa emerytura w państwie rządzonym przez Leszka
Millera wynosi 532,91 zł, zasiłek dla bez-robotnych –
498,20 zł. Reprezentanci tych grup ćwiczą więc swą
cierpliwość taniej.
Niewdzięczna ludność miejscowa podobno przywitała
premiera gwizdami.
Teraz Polska.
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Braterstwo tuszu
W połowie grudnia zapachniało przez moment prezentem pod
choinkę od Ameryki: „Gazeta Wyborcza” doniosła: Być może
dojdzie do złagodzenia reżymu wizowego dla Polaków
wyjeżdżających do USA. Według Jakuba Wolskiego z MSZ,
strona polska stara się wynegocjować możliwość odpraw
udających się do USA Polaków na lotniskach krajowych.
Oznacza to, że globtroterom zabiegającym o odlot za wodę
dano by możliwość bycia wykopanym przez czarujących
agentów U.S. Immigration and Naturalization Service już
z Okęcia, a nie dopiero z lotniska Kennedy’ego w Nowym
Jorku czy O’Hare w Chicago. Cokolwiek powiedzieć, byłby
to spory postęp, wygoda i oszczędność czasu.
Trzymamy kciuki za negocjatorów z MSZ, podsuwamy im
jeszcze śmielszy pomysł, który mogliby zacząć
negocjować. A gdyby tak jues-wopistów przesunąć jeszcze
kawałek dalej – z Okęcia do Ambasady USA? W efekcie
takiej rewolucyjnej, przyznajemy, innowacji, każdy, kto
dozna łaski wizowej, zostanie uprzednio prześwietlony,
zrewidowany i będzie mógł mieć pewność, że postawi nogę
na ziemi obiecanej. Wierzymy w powodzenie; dotychczasowe
sukcesy dyplomatów od Cimoszki dobrze wróżą. Nie udało
im się uprosić Waszyngtonu o zlikwidowanie wiz dla
Polaków, to prawda, ale świta nadzieja, że już nasze
prawnuki będą latać do Stanów na goły paszport. Skąd
taka śmiała prognoza? Otóż udało im się, jak się chwalą
w „Wyborczej”, wyrobić w Amerykanach pełną świadomość
naszego rozgoryczenia, jeśli chodzi o traktowanie
Polaków. Nie spoczywajcie na laurach, panowie, tę
świadomość naszego rozgoryczenia trzeba nieustannie w
nich pogłębiać, aż nabierze wymiaru obsesji, a jankesi
sami nas będą nagabywać o wizytowanie ich ojczyzny bez
wiz.
Tymczasem od 5 stycznia tego roku Amerykanie podwyższyli
mury i zasieki okalające ich twierdzę najlepszości.
Wprowadzono program US-VISIT, na mocy którego przyjezdni
z zagranicy muszą na 115 lotniskach i w 14 portach USA
używać własnych palców jako stempli. INS pstryknie im
też pamiątkową fotkę. Jak wiadomo, odciski palców plus
zdjęcie to rutynowa procedura przy aresztowaniu
kryminalistów. Ale nie obawiajcie się rodacy, nie założą
wam kajdanek, będziecie mogli na rusztowaniach i
budowach wykuwać lepszą przyszłość swych familii w
starym kraju. Amerykanie tylko się upewniają, czy nie
jesteście terrorystami. Przy wyjeździe trzeba będzie
procedurę powtórzyć, bo Wielki nasz Brat musi się
upewnić, czy nie staliście się terrorystami w
międzyczasie.
Program US-VISIT obowiązuje wszystkich przyjezdnych. To
znaczy wszystkich tych, którzy muszą zabiegać o wizę, by
ujrzeć amerykański raj. Z palcostempla i fotoportretu
zwolnieni są obywatele 28 państw – głównie Europy
Zachodniej – którzy mogą odwiedzać USA bez przepustki z
ambasady. Ździebko przykro się robi, gdy uświadomić
sobie, że Niemcy czy Francuzi przebiegają bramkę Stanów
migając czystym paszportem, zaś naj-wierniejsi, według
Busha, przyjaciele europejscy – obywatele Polski, której
żołnierz męczeńsko wykrwawia się u boku US Forces w
Babilonie, muszą pełzać po wizę, a na granicy zostawiać
konterfekt i linie papilarne.
Najwidoczniej „świadomość naszego rozgoryczenia” nie
jest jeszcze wśród władz USA dostatecznie głęboka. Jeśli
ktoś obecną sytuację potraktuje jako upokarzającą dla
nas i niezasłużoną, zawsze może – pokonując fosy i mury
obronne USA – ulżyć sobie trawestując utwór kultowego
poety RP 3: Zaglądali do kufrów, zaglądali do waliz, nie
zajrzeli do dupy. A tam miałem US-kapitalizm.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Poznań pana po cholewach
Nowe powstanie wielkopolskie wisi w powietrzu. Tym razem
o panowanie nad Polską.
W Poznaniu wrze jak w nocniku. Burzę rozpętał premier
Miller, gdyż wyraził wątpliwości co do używania
określenia "Stołeczne Miasto Poznań". Chcąc pokazać
swoje przywiązanie do tradycji, papieża oraz
niemieckiego porządku, poznaniacy przystąpili do
ruchawki. Na razie polega ona na zbieraniu podpisów
poparcia oraz głośniejszym niż zwykle bełkocie lokalnych
polityków.
Zaczęło się od projektu zmian w statucie miasta. Zgodnie
z przepisami zmiany takie należy uzgodnić z premierem.
Co do zmian Miller nie miał większych obiekcji.
Zastanowiło go natomiast pojawiające się w dokumentach
określenie "Stołeczne Miasto Poznań". Figurowało ono w
statucie już od lat, a ludzie złośliwi utrzymują, że
zostało wprowadzone przy pomocy Leszka Millera w czasie,
gdy był on ministrem spraw wewnętrznych. Tymczasem, jak
podała prasa, po przeczytaniu nowego statutu Miller
napisał: Wątpliwości wywołuje nazwa "Stołeczne Miasto
Poznań". (...) pragnę zaznaczyć, że użyte określenie
posiada nie tylko charakter historyczno-zwyczajowy, ale
przede wszystkim ustawowy. Na podstawie artykułu 29
Konstytucji stolicą Rzeczypospolitej Polskiej jest
Warszawa.
To była woda na młyn poznańskich odwetowców. Prezydent
Poznania stanowczo oświadczył, że za nic nie odda do
przeróbki swojego łańcucha, na którym widnieje stołeczne
określenie Poznania, gdyż jest to model zabytkowy.
Napis o treści "Stołeczne Miasto Poznań" wyhaftowany
jest także na miejskim sztandarze. Sztandaru w łapy
Millera prezydent oczywiście też nie odda.
Przewodniczący Rady Miasta wyznał, że określenie "miasto
stołeczne" przysługuje wszystkim miejscowościom, które
kiedyś były stolicami. Prawo do stołeczności miałby w
ten sposób nie tylko zapyziały i nadęty Poznań, ale
także Gniezno, Kraków, Płock, Lublin, a być może
umiłowana przez premiera Łódź jako nieformalna stolica
powojenna. Do tej listy należy dodać również Grzybowo,
wiochę w powiecie wrzesińskim. Ze znalezionych przez
archeologów kawałków drewna wynika, że we wczesnym
średniowieczu była tam osada o znaczeniu większym niż
ówczesne Gniezno. Podobno właśnie tam, a nie w Gnieźnie
urządzono pierwszą stolicę naszej ojczyzny.
Po nagłośnieniu wątpliwości Millera przez media
przystąpili do szturmu polityczni macherzy. Każdy chce
pokazać wyborcom, że on właśnie jest największym
lokalnym patriotą i będzie bronił stołeczności Poznania
do krwi ostatniej.
Poseł Marcin Libicki (PiS) publicznie stwierdził, że
opinia premiera jest spowodowana głębokim cywilizacyjnym
ciemniactwem. (...) za chwilę zamiast nazwy Poznań ktoś
będzie chciał nazwać nasze miasto "stolicą województwa
nr 5". (...) To cywilizacyjne zagrożenie
charakterystyczne dla socjallewicy nie uznającej różnicy
między ludźmi czy miastami – dodał.
Minister Łybacka wypowiedziała się powściągliwie i
między wierszami: Jestem mieszkanką Poznania, więc chyba
wiadomo, jak się zachowam.
Poseł Andrzej Aumiller (UP) zachował się trzeźwo: (...)
muszę powiedzieć, że wielokrotnie wstydzę się za Poznań.
Nasze miasto staje się zapyziałe, ma dziurawe ulice i
dziury w chodnikach, brzydki i brudny dworzec kolejowy,
na którym czasem nie ma wody. (...) Ale i tak zaznaczył,
że będzie bronił stołeczności Poznania, gdyż koszula
jest przecież bliższa ciału.
Nikt jakoś nie uznaje za stosowne zbadać, czy zapis w
statucie miasta jest zgodny z konstytucją. Bo jeżeli nie
jest, to żadne lokalno-patriotyczne sranie tego nie
zmieni. Wątpliwe przecież, żeby Miller chciał rozerwać
zabytkowy prezydencki łańcuch i drzeć sztandar złotem
haftowany. Po Polsce chodzą różni książęta, np.
Lubomirscy, a tytuły takie zniesiono ponad 80 lat temu.
Tytułować się miasto może nawet stolicą świata, ale w
dokumentach prawnych nic nie może być sprzeczne z ustawą
zasadniczą. Nawet jeśli wyprodukowali je urzędnicy ze
stołecznego miasta Poznań.
W Poznaniu, jak wszędzie w RP, rządzą wiocha, siara i
obłuda. Żeby ludziom żyło się dostatniej, a władza rosła
w siłę, metropolitalne ambicje i patriotyczne
przyśpiewki nie wystarczą.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Żegnaj Gienia świat się zmienia
31-metrowa wieża kremla (zamku) w podmoskiewskiej
Kołomnie nazywa się Wieżą Maryny. Zgodnie z jedną z
legend zamurowano w niej żywcem Marynę Mniszech, córkę
wojewody sandomierskiego. Lud ruski nazywał ją Marynką
Bezbożnicą, Heretyczką, Czarownicą. To ona wzbogaciła
język rosyjski o znane do tej pory określenie "dumna
Polka".
Przez 9 dni maja 1606 r. Maryna, po ślubie z Dymitrem
Samozwańcem, zbiegłym z klasztoru mnichem Griszką
Otriepiewem, panowała wraz z nim na moskiewskim Kremlu
jako caryca. Jej przybycie wkurzyło bojarów, którzy
wzniecili antypolski bunt. Griszkę rozszarpano na
strzępy, jej udało się uciec. Niedaleko, bo nie
zamierzała rezygnować z tronu. Związała się z
oblegającym Moskwę Łżedymitrem II, ksywka Łotr Tuszyński
– kolejnym samozwańcem, który podał się za cudem
ocalałego męża Mniszchówny. Maryna chętnie potwierdziła
jego tożsamość i w 1610 r. z tego związku urodził się
syn Iwan. W tym samym roku dziecię straciło tatusia.
Maryna nie straciła za to nadziei na tron. Związała się
z atamanem Zaruckim, który po śmierci Łotra Tuszyńskiego
przejął dowództwo nad jego oddziałami. Wspólnie chcieli
pchnąć na tron Iwana. Plany pokrzyżowało im pospolite
ruszenie Minina i Pożarskiego, które przepędziło
Polaków. Maryna z dzieckiem uciekła z kremla w Kołomnie
w głąb Rosji. Złapano ich na Uralu i sprowadzono do
Moskwy. Czteroletniego Iwana, jako pretendenta do tronu,
profilaktycznie powieszono. Los Maryny nie jest znany.
Miała umrzeć naturalną śmiercią, być powieszona,
utopiona. Zgodnie z legendami: zamurowana, zrzucona z
Wieży Maryny, która teraz przyciąga samobójców. Ponoć w
czasie upadku, jak prawdziwa czarownica, zamieniła się
we wronę. W Kołomnie wciąż szukają ogromnych skarbów
ukrytych ponoć przez "dumną Polkę".
Puszkin, który poświęcił Marynie sporo swych szkiców
(poeta nieźle rysował), nazywał ją najbardziej zuchwałą
kobietą XVII w. W zeszłym roku wydano powieść
historyczną Inny Molewej "Maryna Mniszech, caryca
Wszechrusi".
Matylda KrzesiŇska, córka znanego wykonawcy mazurków
Feliksa, nie miała szans na panowanie. Nawet
dziewięciodniowe. Następca tronu nie mógł poślubić
baleriny. Matylda wpadła w oko znającego się na
kobietach imperatora Aleksandra III, który szukał
kochanki dla swojego Mikiego (późniejszego cara Mikołaja
II). Troska o życie seksualne syna wynikała z racji
stanu cesarstwa – przypadkowe kontakty mogły narazić go
na bardzo rozpowszechnionego syfa. Matylda, wówczas
jeszcze dziewica, gwarantowała bezpieczny seks. W zamian
za opiekę nad Mikim prima cesarskiego baletu została
obsypana biżuterią i futrami. Zbudowano jej luksusową
willę, by mogła w godziwych warunkach podejmować
następcę tronu. Miki długo wzbraniał się przed
defloracją baleriny. Sądził, że ją skrzywdzi, skoro ich
związek nie mógł zakończyć się małżeństwem. Urodziwą
Polkę wkurwiał brak zdecydowania następcy tronu. Musiała
wziąć sprawę w swoje ręce.
Nie wiedziała, że sypia z przyszłym świętym. W 2000 r.
Synod Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej kanonizował
Mikiego. To, że nie mogła być jego żoną, sprawiło, iż
nie została nafaszerowana ołowiem w 1918 r. w piwnicy
domu kupca Ipatjewa w Jekaterinburgu. Przeżyła cara o
ponad pół wieku. Zmarła w Paryżu w 1971 r.
Po ślubie Mikiego Matylda została kochanką równie
hojnego wielkiego księcia Sergiusza Romanowa, a potem
wielkiego księcia Andrzeja Romanowa, kuzyna ostatniego
imperatora. Wyszła za niego za mąż. Aby związek nie
wyglądał na mezalians, spreparowano jej nową biografię,
z której wynikało, że pochodzi z rodziny hrabiowskiej.
Została księżną.
W zajętej przez bolszewików petersburskiej willi
Krzesińskiej w 1917 r. mieszkał i sypiał Lenin z Nadią
Krupską. W czasach radzieckich dawny dom schadzek
zamieniono na Muzeum Rewolucji, w nowej Rosji
przemianowane na Muzeum Historii Politycznej. Deputowany
Dumy Państwowej, niezwykle przystojny biznesmen
dysponujący paroma milionami baksów, 34-letni Konstantin
Sewenard utrzymuje, że na działce, na której stoi willa,
Krzesińska zakopała drogocenności – w tym ogromną
kolekcję brylantów wartą 200 milionów dolarów. Sewenard
jest ciotecznym prawnukiem baleriny. Przed dwoma laty
deputowany-biznesmen zafundował muzeum darmową wymianę
rur kanalizacyjnych. Przy okazji polecił fachowcom, by
kopnęli cztery metry głębiej. Podniósł się szum, bo
wykop groził uszkodzeniem fundamentów. Sewenard
twierdzi, że skarb zakopano na głębokości dziesięciu
metrów i naciska na ministra kultury, by zezwolił mu na
głębsze wykopki.
W tym roku o Krzesińskiej było w Rosji głośno nie tylko
z powodu poszukiwań Sewenarda. Obchodzono 130. rocznicę
urodzin Matyldy, najsłynniejszej kurtyzany cesarstwa,
gwiazdy rosyjskiego baletu, którą imperatorzy nagradzali
owacją na stojąco.
Także PRL podarowała Rosjanom Polki. Wprawdzie nie
oczarowały one władców, ale za to przepadał za nimi
wielomilionowy lud. Pierwszą była urodzona we Francji
córka górnika Edyta Piecha. Po wojnie z rodziną
przyjechała do Polski, a w 1955 r. wyjechała do
Leningradu zgłębiać marksizm-leninizm na miejscowym
uniwersytecie. W czasie wolnym od konspektowania
klasyków śpiewała w chórze. W noc sylwestrową 1956 r.
zaśpiewała solo, po polsku "Autobus czerwony".
Przygrywał jej zespół Drużba kierowany przez Aleksandra
Broniewickiego.
Broniewicki zmienił jej priorytety. Wyszła za niego za
mąż. Została w ZSRR. Estrada pokonała Marksa. Była
pierwszą piosenkarką ze Związku Radzieckiego – miała
wówczas 28 lat – która wystąpiła w paryskiej "Olimpii".
Pierwsza na radzieckiej estradzie ośmieliła się zdjąć
mikrofon ze stojaka. W latach 60. była uosobieniem
elegancji i dyktatorką mody dla milionów radzieckich
kobiet. W opublikowanym w lipcu – z okazji 65. urodzin
piosenkarki – artykule jedna z najważniejszych
rosyjskich gazet, "Kommersant", przypominała: Żony
oficerów z garnizonów, pielęgniarki, włókniarki kroiły z
pastelowych odcieni krempliny i gipiury wieczorowe
stroje, zdobiły je skrawkami futra, naśladowały jej
fryzurę. A gdy piosenkarka włożyła białe kozaki na
piętnastocentymetrowych szpilkach, błyszczące, białe
palto i ogromną czapkę z lisa, w ślad za nią szły żony
generałów. O tegorocznych urodzinach artystki pamiętał
Władimir Putin. Piecha mieszka z trzecim mężem w
niewielkim domku pod Petersburgiem.
W latach 60. obok Piechy serca Rosjan podbijała Anna
German, której płyty rozchodziły się w wielomilionowych
nakładach. Piechę kochano za cudzoziemski akcent i szyk.
German – śpiewającą czysto po rosyjsku – za swojskość,
umiejętność wyrażania ruskiej duszy. Jeszcze teraz można
kupić płyty Anny German i trafić na koncerty poświęcone
jej pamięci.
Gdy w połowie lat 70. pojawiła się komedia Eldara
Riazanowa "Ironia losu" (w polskim wariancie zdaje się
"Noc noworoczna" albo "Szczęśliwego Nowego Roku"),
miliony Rosjanek pokochały bez pamięci BarbarĘ BrylskĄ.
Powtórzył się fenomen z Piechą. W ślad za aktorką
radzieckie kobiety rozpuszczały i tleniły włosy, biegały
w poszukiwaniu kozaczków i czapek z lisa. W okolicach
każdego sylwestra kilka rosyjskich kanałów telewizyjnych
powtarza "Ironię losu". To element świątecznej tradycji.
Dzięki roli samotnej nauczycielki po trzydziestce
Brylska weszła do milionów radzieckich domów. Sama
aktorka klepie w wolnej ojczyźnie biedę, bo – jak
powiedziała nam w listopadzie naczelna jednego z
rosyjskich miesięczników – za udzielenie wywiadu
poprosiła o kwotę mniejszą, niż redakcja była skłonna
zapłacić dziennikarzowi, który przeprowadziłby z nią
rozmowę. Tymczasem, jak wykazał ubiegłoroczny sondaż
opinii społecznej, Brylska ustępuje tylko Karolowi
Wojtyle w gronie najbardziej znanych w Rosji Polaków.
W listopadowym numerze największego rosyjskiego magazynu
dla kobiet "Karawanu Istorii" (drukowany w Finlandii w
nakładzie przeszło 300 tys. egzemplarzy, o objętości 400
str.) króluje Beata Tyszkiewicz. Na bogato ilustrowany
wywiad z nią poświęcono 24 strony czasopisma.
Aktorka opowiada o swoim kilkuletnim romansie z Andronem
Michałkowem-Konczałowskim, wybitnym rosyjskim reżyserem,
starszym bratem Nikity. Romans ostatecznie przekreślił
policzek wymierzony jej przez niego na planie filmu
"Gniazdo szlacheckie". Andron w inny sposób nie mógł
zmusić polskiej gwiazdy do łez, które były niezbędne w
kręconym ujęciu. Tyszkiewicz w ZSRR uosabiała polską
hrabiankę – o szlachetnej urodzie i nieskazitelnych
manierach.
* * *
Było, minęło. Rosjanie nie znają żadnej Polki, której
kariera ma rodowód w III RP. Czołowy rosyjski pisarz
Wiktor Jerofiejew powiedział "NIE":
– Babka bohaterki mojej powieści "Russkaja krasawica"
("Rosyjska piękność" – najbardziej znana, przetłumaczona
na kilkadziesiąt języków i ekranizowana przez Włochów
powieść Jerofiejewa – przyp. K.P.) była Polką. Jeszcze
do tej pory wiele pięknych rosyjskich kobiet powołuje
się na polską babkę, by podkreślić szlachetność swej
urody. Ale to stopniowo mija. Minie jeszcze jedno
pokolenie i żadna Rosjanka nie przyzna się do polskich
przodków. Polska krasawica zaczęła umierać w połowie lat
90. i od tego czasu znajduje się w agonii. Polska już
nie dostarcza nam wzorców. Straciła swój romantyczny
wizerunek, takiego trochę zachodniego marzenia,
połączenia Zachodu i słowiańskiego wdzięku. Polska w
ogóle zgubiła się w świecie. Jej wolność zamienia się w
upadek. Brakuje romantyzmu. Niedawno rozmawiałem w Nowym
Jorku z Tadeuszem Konwickim. Doszliśmy razem do wniosku,
że Polska się rozpada. Wraz z nią rozpada się w
rosyjskiej świadomości obraz polskiej krasawicy.
Te słowa dotyczą samego Jerofiejewa. Pisarz porzucił swą
polską żonę dla ruskiej piękności.
Autor : Krzysztof Pilawski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lepiej być znanym pijakiem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szczena, która mówi
W 2000 r. odbyła się rozgrywka między grupami
przestępczymi we Wrocławiu. Toczyła się bezpardonowa
walka o wpływy i szmal. Doszło do strzelaniny, również w
centrum miasta. Było parę trupów, kilkunastu rannych,
pobicia, spalone samochody.
Rok 2001 to czas spektakularnych sukcesów wrocławskiej
policji w walce z gangami. Ówczesny komendant wojewódzki
Adam Rapacki stworzył specgrupę do rozpracowania
największej i najgroźniejszej bandy kierowanej przez
Leszka Cz., byłego mistrza Polski w boksie, biznesmena,
właściciela kilku kasyn gry. Ta właśnie grupa, wspierana
przez oddział prewencji i antyterrorystów,
przeprowadziła nagłośniony przez media szturm na
podmiejską rezydencję Janusza S., ksywa Sołtys,
określanego jako prawa ręka bossa. Bandytów nie zastano,
chłopcy w kominiarkach postrzelali więc do rottwailerów.
Właściciela posesji wyciągnięto ze stawu, gdzie schronił
się przed atakującymi. Przetrzepano posiadłość w
poszukiwaniu ukrytej broni i amunicji. Posypały się
dalsze aresztowania. Za kratki trafiło ponad 20 osób.
Rok 2002 pracowicie upłynął prokuraturze na sporządzaniu
aktu oskarżenia. W drugiej połowie tego roku rozpoczął
się proces.
Rok 2003 to czas kompromitacji policyjnej specgrupy,
śledczych i oskarżyciela. Sąd Okręgowy we Wrocławiu nie
zostawił suchej nitki na akcie oskarżenia. Większość
zarzutów opierała się na zeznaniach skruszonego ponoć
gangstera Dariusza S., ksywa Szczena. Przewodniczący
składu orzekającego sędzia Janusz Godzwon stwierdził, że
zeznania świadka koronnego to w zdecydowanej większości
bełkot. Nadają się do odczytania tylko dlatego, że nie
ma bezpośrednich dowodów na konfabulację.
– To, co świadek koronny ma do powiedzenia w tej
sprawie, zamyka się w kilku zdaniach. W dodatku
zasłyszanych od kogoś, kto także tylko o tym słyszał –
skwitował sędzia materiał dowodowy dotyczący epizodu
wojny gangów: zamachu na niejakiego Dragona z
konkurencyjnej grupy. Podobnie podsumował 90 proc.
opowieści Szczeny. Wszystko to były historie zasłyszane
od innych osób. Dariusz S. nie brał udziału w żadnym
przestępstwie, o którym opowiadał prokuratorowi. Wygląda
na to, że był niewiniątkiem, trudno więc stwierdzić,
skąd się brała jego potrzeba okazania skruchy i wsparcia
wymiaru sprawiedliwości.
Rewelacje Szczeny nie były poparte innym materiałem
dowodowym. Okazało się także, że śledztwo prowadził
tylko jeden prokurator wspierany przez czterech
funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego, z których
jeden był konfidentem bandytów.
Nic dziwnego, że większość oskarżonych otrzymała wyroki
znacznie niższe niż wnioskowane przez prokuraturę.
Obrońcy twierdzą, że kary i tak są za wysokie. Na
przykład Janusz S. (ten wyłowiony ze stawu), w którego
posiadłości miał się znajdować arsenał nowoczesnej broni
i hurtownia narkotyków, otrzymał wyrok dwóch i pół roku
pudła za nielegalne posiadanie pistoletu sygnałowego.
Innej giwery w jego domu nie znaleziono.
Leszek Cz. dostał pięć lat paki, ale tuż po wysłuchaniu
wyroku wziął pod pachę telewizor, ciuchy i worek
książek, po czym wyszedł na wolność. Sąd uchylił areszt,
ponieważ domniemany boss siedział dwa i pół roku.
Jego adwokaci twierdzą, że areszt był formą dręczenia i
będą domagać się odszkodowania. Na rozprawach w Sądzie
Apelacyjnym Leszek Cz. będzie odpowiadał z wolnej stopy.
Nawet jeśli wyrok utrzymany zostanie w mocy, to
oskarżony może ubiegać się o przedterminowe zwolnienie,
czyli praktycznie darowanie reszty kary. Ma tym większe
szanse, że w kiciu podupadł na zdrowiu. Przewidzieliśmy
taki rozwój sytuacji. W artykule pt. "Strzelając
donosami" ("NIE" nr 23/2002) pisaliśmy m.in.: "Wiele
wskazuje na to, że rozmyją się zarzuty stawiane przez
wrocławską prokuraturę Leszkowi Cz., okrzykniętemu
bossem miejscowego podziemia. Większość oparta jest na
zeznaniach świadka koronnego Dariusza S., pseudonim
Szczena. Obecnie w sądzie obrońcy obalają kolejne
zarzuty. (...) Kolejny sukces prokuratury uleci jak para
w gwizdek".
Wspomniany artykuł dotyczył funkcjonowania w Pomrocznej
krytykowanej przez wielu prawników instytucji świadka
koronnego. My także w cyklu publikacji przestrzegaliśmy
przed nadużywaniem tej instytucji i faworyzowaniem
koronnych przez prokuratorów kosztem innego materiału
dowodowego. Podawaliśmy przykłady takich działań,
wskazywaliśmy na możliwość nadużyć i manipulacji.
Środowisko prokuratorskie twierdziło wręcz, że pisząc w
ten sposób wspieramy przestępców. Okazało się, że to my
mieliśmy rację. W większości opisywanych przez nas
spraw, w których oskarżenia opierały się na zeznaniach
skruszonych przestępców, zapadały niskie wyroki,
zdarzały się nawet uniewinnienia. Inne sprawy ślimaczą
się, bo sądy żądają uzupełnienia akt śledztw. Bandyci
wychodzą na wolność, świadkowie koronni unikają kary,
choćby pletli brednie, a zwykłym obywatelom wciska się
kit, że żyjemy w bezpiecznym państwie prawa i porządku.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Minister pasożyt cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Partia pani Ciemniak "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Marek Kapucha Jurek
Co robi poseł PiSuaru, gdy nie może sprostać w dyskusji
posłowi SLD? Jak szkolny skarżypyta bądź dorosły kapuś
donosi na swego wroga do pani wychowawczyni albo do
przełożonego.
W Sejmie RP "panią wychowawczynią" jest Komisja Etyki
Poselskiej. Bezradny w dyskusjach z posłami SLD na forum
Komisji Kultury i Środków Przekazu jest poseł Marek
Jurek z kaczego PiSuaru. Sfrustrowany kapuchowaty Jurek
doniósł na posła PIOTRA Gadzinowskiego. Nie za słowa czy
czyny dokonane w Sejmie RP. Ale za język niezwykle
wulgarny, urągający nie tylko powadze urzędu
poselskiego, ale jakiemukolwiek szacunkowi dla języka
polskiego i polskiej kultury. Czyli za felieton
zamieszczony w marcu w tygodniku "NIE" pt. "Walenie w
TVN-ie".
Obłudny poseł Jurek oczywiście zastrzega się w swym
donosie do Komisji, iż nie jest czytelnikiem pisma
"NIE", jedynie odpis przekazali mu Wyborcy, co
potwierdza popularność naszego tygodnika nawet wśród
elektoratu pana posła Marka Jurka. Po chuj czytają,
skoro tak ich razi?
Donos kapusiowatego posła Jurka ma jednak szatański
zamiar. Jeśli Komisja Etyki Poselskiej zajmie się
pozapar-
lamentarną wypowiedzią posła w piś-mie o powszechnie
znanej stylistyce, wypowiedzią felietonisty, to stanie
się prasowym organem cenzorskim.
Po ukaranym pośle Gadzinowskim będzie można złożyć donos
na posła-profesora, który powie coś podczas wykładu. Na
posła-lekarza, który źle, wedle kapusia, wypisze
receptę. Komisja stanie się wygodnym zsypem dla
sfrustrowanych, niedowartościowanych posłów.
Komisja Etyki Poselskiej, która w założeniach miała
przeciwdziałać korupcji, nepotyzmowi posłów, przez
kapusiopodobnych posłów Jurkopodobnych zamieni się w
instytucję cenzurującą poselskie wypowiedzi.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Allach mit uns
W wojnie amerykańsko-irackiej stanęliśmy po słusznej
stronie. Niemcy nie stanęli. W wojnie światowej o
kontrakty irackie na razie przegrywamy. A Niemcy nie
przegrywają.
Na zakończonych pod koniec stycznia na peryferiach
stolicy Kuwejtu targach przemysłowych "Rebuild Iraq
2004" z udziałem 1500 firm z przeszło 50 krajów świata
uczestniczyło 55 niemieckich firm. Zebranych tam dzięki
inicjatywie wspólnie i ściśle ze sobą współpracujących
instytucji niemieckiego przemysłu maszynowego (Verband
deutscher Maschinen und Anlagebau – VDMA) oraz handlu
(Koeln Messe International). Reprezentowane były m.in.
koncerny ABB, Mercedes, Siemens, Thyssen-Krupp oraz
zebrane w sztabie "Odbudowa Iraku" średnie firmy
należące do "Economic Forum Deutschland".
Zgodnie z zaleceniem Federalnego Związku Przemysłu
Niemieckiego (BDI), aby – pokazawszy swoją flagę – nie
pchać się, póki niespokojnie, z wielkimi samodzielnymi
ofertami, lecz starać się jako podwykonawcy o udział w
kontraktach najbliżej administracji USA stojących firm
amerykańskich (Halliburton – ropa, i Bechtel –
budownictwo), Niemcy już usadowili się na owej
"bezlitosnej ziemi". Siemens od października kręci
interes przy jednej z trzech sieci telefonicznych dla
Iraku i szykuje się do dostaw na budowę dwóch
elektrowni. Władze protektoratu z Paulem Bremerem
zwróciły się także do Mercedesa o kilka tysięcy wozów
terenowych, a do monachijskiego Tasco o opancerzenie
amerykańskiego parku samochodowego.
Niemcy generalnie liczą na rychły powrót do
przedwojennej wielkości swego eksportu do Iraku w
wyso-kości 10–12 miliardów euro.
Tak to widzi Paul Dolan ze wspomnianego "Economic Forum
Deutschland" – o czym z targów "Rebuild Iraq 2004"
doniósł 5 lutego w "Neues Deutschland" Marcus Bickel, a
za nim tu powtórzył.
Autor : Allach mit uns
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
POŻYTKI Z CURZYTKA
Jeden podpis – tyle dobra!
Wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol powołał
na stanowisko dyrektora Instytutu Morskiego w Gdańsku
dr. inż. Jana Curzytka. Tym samym:
a) zadał kłam tezie, że rządząca koalicja SLD–UP usuwa
ze stanowisk członków AWS, nawet jeśli są mało
kompetentni;
b) przyczynił się do wzrostu religijności wśród
pracowników Instytutu;
c) udowodnił, że politycy SLD z Wybrzeża niewiele mogą w
Warszawie, niezależnie od tego, kto tam sprawuje władzę.
We wrześniu 2001 r. ministerstwo ogłosiło konkurs na
dyrektora Instytutu Morskiego w Gdańsku. Zgłosiło się
zaledwie dwóch kandydatów: dotychczasowy dyrektor dr
inż. Jan Curzytek oraz kierujący Zakładem Oceanografii
Operacyjnej dr Kazimierz Szefler.
Komisja konkursowa w tajnym głosowaniu stwierdziła
przydatność obu kandydujących ze wskazaniem na Szeflera.
Koledzy przez kilka tygodni gratulowali mu stanowiska i
cieszyli się, że mają już Curzytka z głowy. Radość
trwała do 27 grudnia 2001 r. Wicepremier Marek Pol
podpisał nominację Curzytkowi.
Pracownicy napisali do Pola błagalny list, aby cofnął
decyzję. Według nich Curzytek nigdy nie nadawał się na
dyrektora, żaden z niego organizator ani naukowiec, a
swoje poprzednie awanse zawdzięczał przypadkowi i
umiejętnie budowanemu poparciu w ministerstwie oraz w
lokalnej AWS.
Naukowcy z Instytutu skłonili też do interwencji u
wiceministra Marka Szymońskiego, zajmującego się
sprawami morskimi, lokalnych polityków SLD: szefa
pomorskiego Sojuszu Jerzego Jędykiewicza i senator Ewę
Serocką. Nie pomogło.
Efekt: zespół z Zakładu Oceanografii Operacyjnej
zdecydował się prawie w całości odejść z Instytutu
Morskiego.
Marek Pol sprawuje zwierzchność nad 40 urzędami,
instytutami, ośrodkami badawczymi. Nie chce się wierzyć,
że minister nie ma wystarczającego aparatu do zbadania
kandydatur na stanowiska w podległych sobie
instytucjach. I że ten aparat mógłby ministra np.
wprowadzić w błąd. Tak samo jak nie chce się wierzyć, że
Pol na ślepo podpisuje każde pismo, które mu podsuną.
Mówią fiszki w bibliotece
Rada Naukowa Instytutu uznała jego dorobek za
wystarczający dla powołania na stanowisko profesora
nadzwyczajnego. Jest autorem kilku książek i ok. 200
publikacji, a także był stypendystą Organizacji Narodów
Zjednoczonych – pisze wicepremier Marek Pol w piśmie
uzasadniającym wybór Curzytka.
Marek Pol zapewne nie wie, choć powinien to wiedzieć, że
Rada Naukowa w Instytucie Morskim w Gdańsku nie jest
radą naukową podobną do tych, które funkcjonują w
placówkach PAN lub na wyższych uczelniach. Rada Naukowa
w Instytucie jest w rzeczywistości pochodzącą z wyboru
radą naukowo-pracowniczą. Wynika to ze statutu placówek
badawczo-rozwojowych, które nie mają prawa nadawać
stopni naukowych. Radę Naukową Instytutu Morskiego
tworzą więc: sam dyrektor Curzytek, jego zastępca, dwóch
emerytowanych profesorów, trzy osoby z zewnątrz, które
tylko współpracują, jedna z księgowych, bibliotekarka.
W 1993 r. Rada Naukowa Instytutu wystąpiła do Rady
Wydziału Hydrotechniki Politechniki Gdańskiej o nadanie
swojemu dyrektorowi tytułu profesora nadzwyczajnego. Bez
habilitacji! Na Politechnice nie podzielono entuzjazmu
dla tego pomysłu (formalnie zresztą bezprawnego) i
wniosek został odrzucony.
Co do dorobku dr. inż. Jana Curzytka, zadałem sobie trud
i wybrałem się do gdańskiej biblioteki PAN na kwerendę.
Wszak nic tak o naukowcu dobrze nie świadczy, jak liczba
fiszek w bibliotecznym katalogu.
Naukowy dorobek indywidualny Jana Curzytka:
– "Ważniejsze porty Finlandii", Materiały Instytutu
Morskiego, 1968 r.
– "Wybór optymalnych parametrów urządzeń przeładunkowych
dla obsługi kontenerów w portach polskich ze szczególnym
uwzględnieniem możliwości produkcji krajowej",
Wydawnictwo
Wewnętrzne Instytutu Morskiego, 1969 r.
– "Opracowanie wymagań eksploatacyjnych dla maszyn i
urządzeń obsługi kontenerów w portach morskich",
Wydawnictwo Wewnętrzne Instytutu Morskiego, 1970 r.
– "Morskie bazy przeładunkowo-składowe kontenerów i ich
wyposażenie", Materiały Instytutu Morskiego, 1972 r.
– "Metodyka wyboru optymalnej technologii przeładunku i
składowania kontenerów", Prace Instytutu Morskiego, 1973
r.
Tytuły w dorobku zespołowym:
– "Wybrane zagadnienia budowy baz
przeładunkowo-składowych apatytów i fosforytów. Cz. 2",
Prace Instytutu Morskiego, 1967 r.
– "Wybrane zagadnienia technologiczne i techniczne
portowych baz przeładunkowo-składowych siarki", Prace
Instytutu Morskiego 1968 r.
– "Technologie obsługi kontenerów w portach morskich",
Wydawnictwo Wewnętrzne Instytutu Morskiego, 1968 r.
– "Załadunki tarcicy w portach morskich PRL przewożonej
w jednostkach ładunkowych do
Anglii i portów kontynentu", Prace Instytutu Morskiego,
1968 r.
Opracowania: "Koncepcja mechanizacji przeładunku" oraz
"Program modernizacji i przystosowania portu Gdynia do
obsługi przeładunku drobnicy". Oba ukazały się w 1968 r.
także jako materiały Instytutu Morskiego.
I to wszystko. Są to – jak zresztą sama nazwa wskazuje –
wewnętrzne opracowania Instytutu, często o charakterze
raportów, wydane w formie powielaczowej w kilku
egzemplarzach. Żadna przeglądarka w Internecie nie
wymienia ani jednego tytułu książkowej działalności
naukowej dr. inż. Curzytka.
Udałem się też do samego zainteresowanego. Obdarował
mnie książką "Idę do Ciebie. Tomik wierszy wydany w roku
pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny", Pelplin 1999 r.
To wiersze jego ojca, Franciszka, a syn dokonał ich
wyboru i opatrzył przedmową. Jan Curzytek zdradził mi w
drzwiach swojego gabinetu, że sam wiersze pisze, ale
jeszcze ich nie wydrukował. Na żaden inny temat
dyrektor Instytutu nie chciał rozmawiać.
Dr inż. Jan Curzytek nie mógł być stypendystą ONZ, bo
nie zna żadnego języka obcego
– krąży po Instytucie. Dlaczego sądzę, że to plotka?
Przecież jednym z warunków konkursu
na dyrektora IM była znajomość dwóch języków obcych,
więc pewnie przynajmniej dwa zna. A to, że z delegacjami
zagranicznymi rozmawia przez tłumacza, o niczym nie
świadczy. Bo może znać np. fiński i węgierski albo
pasztu i dari.
Klient stowarzyszony z prałatem
Jest Sekretarzem Polskiej Sekcji PIANC (Międzynarodowe
Stowarzyszenie Kongresów Żeglugi – przyp. W.K.), twórcą
Kapituły Medalu Eugeniusza Kwiatkowskiego, twórcą Rady
Klientów Nauki, inicjatorem wielu przedsięwzięć
służących ratowaniu gospodarki morskiej – uzasadnia Pol
swoją decyzję.
Do PIANC może się zapisać każdy w każdej chwili. Może
się zapisać cały rząd, samo Ministerstwo Infrastruktury,
wicepremier Pol indywidualnie. Różnica jest tylko w
wysokości składki rocznej: rząd musi uiścić roczną
składkę w wysokości 594,94 euro, Pol indywidualnie
płaciłby rocznie tylko 59,49 euro. W zgłoszeniu
wystarczy podać imię, nazwisko, adres, kwalifikacje
(choć nie podano jakie) i koniecznie zaznaczyć, w jakim
języku chce się otrzymywać biuletyn.
Za ile można się zapisać do Kapituły Medalu Eugeniusza
Kwiatkowskiego niestety nie udało mi się ustalić. Sądząc
jednak z tego, że jej członkiem jest ks. prałat Henryk
Jankowski, jeden z najlepszych lobbystów w Polsce, coś w
wianie trzeba wnieść.
W żaden sposób nie mogłem wyśledzić Rady Klientów Nauki
ani żadnych innych przedsięwzięć dr. inż. Curzytka
służących ratowaniu gospodarki morskiej. Pewnie wiele
takich zagadnień jest tajnych, aby ich wróg nie
przechwycił.
20 tys. baksów w jednym kole AWS
W przeciągu ostatnich 10 lat potrafił wydźwignąć
Instytut Morski z placówki, która miała ulec likwidacji
– w placówkę, która zdobyła uznanie na forum krajowym i
międzynarodowym – twierdzi wicepremier.
Marek Pol się myli. Instytut Morski nigdy nie miał ulec
likwidacji. A umiejętność "wydźwignięcia" polegać ma
chyba na tym, że dyrektor Curzytek znalazł chętnych na
podnajem pomieszczeń Instytutu. W jednym baraku IM
mieści się bowiem hurtownia skarpet i majtek, w drugim
hurtownia materiałów stomatologicznych i protetycznych.
W sztandarowym budynku Instytutu – Złotej Kamienicy –
Curzytek podnajął piwnice swojemu koledze z koła AWS
Gdańsk Śródmieście, aby ten zrobił tam knajpę. Po
wywiezieniu 70 ciężarówek gruzu z tych piwnic – a nie
było w nich remontu od czasów wojny, czyli od czasu, jak
kamienica zwaliła się po bombardowaniu – po
zainwestowaniu prawie miliona nowych złotych w remont,
meble, zaplecze, powstał rzeczywiście piękny lokal. Tyle
że partyjny kolega, biznesmen Janusz Szymański, oskarżył
Curzytka o chęć – jak to się mówi – otrzymania korzyści
majątkowej w kwocie 20 tys. USD w zamian za podpisanie
długoterminowej umowy na najem lokalu. Krótko mówiąc,
oskarżył Curzytka o czyn z art. 228 par. 4 w związku z
artykułem 12 kk. Dosyć nieprzyjemna historia, zważywszy,
że wcześniej relacje między panami były niemal rodzinne.
Curzytek przychodził do pubu Szymańskiego ze znajomymi,
rodziną; dwóch synów Curzytka pracowało w sezonie letnim
w tzw. ogródku piwnym Szymańskiego zarabiając trzy razy
więcej niż pozostali pracownicy. A w wyremontowanej
części piwnic
dr inż. Jan Curzytek, już jako dyrektor, a nie kolega z
partyjnego koła, organizował przyjęcia dla gości
Instytutu.
Sprawa oskarżeń była na tyle przykra, że nawet Edward
Ściubidło i Jacek Rybicki z AWS próbowali mediować. W
końcu Curzytek zatrudnił żonę Rybickiego u siebie. Ale
nic nie pomogli, bo Szymański się zaparł. Dyrektor
Curzytek nawet próbował wyeksmitować go z piwnic, ale
przegrał w sądzie.
Mianując Curzytka ponownie dyrektorem Instytutu,
wicepremier Pol kierował się najpewniej konstytucyjną
zasadą domniemania niewinności. Sprawa jest w sądzie,
więc się wyjaśni.
Zwłaszcza że Instytut Morski, a i pewnie sam dr inż. Jan
Curzytek jest chroniony przez figurę
bogini szczęścia i sukcesu Fortunę, której posąg mieści
się na szczycie frontonu Złotej Kamienicy.
Czasem Fortuna przybiera wyraz twarzy wicepremiera Marka
Pola, choć ona z Rzymu, a on z Unii Pracy.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Grzechotniki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
MAGDA FEMME odsłania w "Vivie!" wstrząsającą prywatność,
czyli kulisy życia małżeńskiego z Michałem Wiśniewskim.
Okazuje się, że marchewkowłosy to potwór. Ona dla niego
ukrywała ich związek, bo panienki koncertowe nie
szalałyby za żonatym idolem. Ona mu wycinała kanapeczki
w kosteczki, bo idol nie lubi skórek od chleba. Ona mu
wszystko, a on ją puścił kantem. Okradł ją ze wspólnego
majątku zabierając jej nie tylko karty kredytowe, ale –
o zgrozo! – telefon komórkowy. A czym jest współczesna
kobieta bez telefonu komórkowego? Na koniec, żeby ją
ostatecznie pognębić, powiedział w wywiadzie dla
konkurencyjnej "Gali", że Magda Femme jest lesbą. Żeby
ją splugawić w oczach jej fanów. A przecież ona bardziej
od facetów kocha tylko sztukę.
* * *
Hubert Chmielewski z hiphopowej kapeli Jeden Osiem L
pobił w toalecie damskiej dziennikarza "Przekroju"
Dawida Muszyńskiego, donosi oburzony "Super Express".
Raper zaprzecza; tłumaczy, że tylko pchnął dziennikarza
i przy okazji strzelił go z główki. Strzelił, bo pies
prasy nazwał artystę "pedałem", za co każdemu należy się
wpierdol. O tym, dlaczego obaj byli w toalecie damskiej,
prasa milczy.
* * *
Damian Aleksander był podrywany przez gejów, donosi
"Angora", ale skutecznie oparł się pedalskim zalotom.
Poza tym pedałowato wyglądający aktor zadeklarował, że
nie jest gejem ani nawet biseksem. Ma przyjaciółkę od
siedmiu lat, która w razie czego wystawi mu
heteroseksualne papiery.
* * *
Anna Mucha tłumaczy w "Gali", dlaczego założyła swą
stronę internetową "Słówko", gdzie wypisuje
feministyczne manifesty. Zrobiła to, bo kiedyś zgwałcono
jej prywatność, a nawet kobiecość, robiąc i
upubliczniając jej zdjęcia topless. Czyli gołe cycki,
ale bez cipki. Brak cipki mógł sugerować, że Mucha –
znana z ekscesów aktorka, radna Mumii Molności i
towarzyszka życia zawodowego skandalisty Wojewódzkiego –
jest transwestytą, czyli babą z kutasem. Zwłaszcza że
Mucha unika w filmach scen w pełni rozebranych. Mucha
broniąc swej pełnej kobiecości deklaruje, że mogłaby
zagrać nawet lesbijkę. Ale dobrą, bo rola złej lesby
urąga jej prokobiecym poglądom.
* * *
Kinga Rusin, małżonka Tomasza Lisa, nie wstydzi się w
"Gali". Nie wstydzi się, że jest kobietą domową. Robi w
kuchni, przy dzieciach, podczas gdy Lis buszuje w
polityce. I kiedy Lis startuje do wyborów prezydenckich,
ona gotując zupę gotuje się na Pierwszą Damę.
* * *
Katarzyna Dowbor użaliła się "Faktowi" na swoją nędzę
finansową. Nie zarabia po 80 tys. miesięcznie, bo ma
tylko 900 zł pensji i kilka tysięcy złotych za
dyżurowywiady. Musi zatem chałturzyć, aby mieć na
fryzjera. Chałtur nienawidzi, bo pochłaniają jej czas
wolny i godzą w jej godność osobistą. Ale fryzjerzy są
bezwzględni – dla nich Dowbor gotowa jest zagrać nawet
złą lesbę.
* * *
Krzysztof Rutkowski jest bardzo subtelny, chociaż nie
jest pedałem, informuje "Gala". Lubi z kobietami tylko
romantycznie. Ostatnio chciał wyjąć jedną prezenterkę
telewizyjną i wymyślił romantyczną przejażdżkę
samochodem. Układało się bardzo romantycznie do czasu,
gdy romatycznie podjechał przed stację benzynową, aby
nabyć tam butelkę czerwonego wina na romantyczną kolację
we dwoje. Wtedy prezenterka rzuciła: "Kup jeszcze
prezerwatywy" i zaraz cały romantyczny czar prysnął.
Takiej mechanicznej suki poseł detektyw nie mógł już
bzykać. Obecnie idol ma blond towarzyszkę życia.
Poderwał ją finezyjnie. Gdy ona zapraszała go na lunch,
on romantycznie zapytał: "A może na kolację?". Kondomy
kupił przezornie wcześniej.
* * *
Agnieszka "Frytka" Frykowska wie, że jest symbolem
seksu. Powiadamia o tym "Gala". Ale Frytka niczego przez
łóżko nie będzie załatwiać, tylko zapracuje na swą
pozycję zawodową ruszając głową. W życiu prywatnym nie
szuka faceta o wyglądzie supermodela, twardziela, macho.
Dlatego Krzysiek Rutkowski nie wchodzi tu w grę. On poza
tym stale stuka podkówkami obcasów, jak jakiś pedał, co
jej od razu odbiera ochotę na seks.
* * *
Paulina Holtz wyjaśniła w "Fakcie", że rozebrała się w
"Playboyu" wyłącznie dla szmalu, bo sama sesja zdjęciowa
nie była dla niej żadnym artystycznym przeżyciem, tylko
długim koszmarem rozchełstanej niekompetencji. Szmalu
zarobiła niewiele; na samochód za pokazanie gołej pupki
nie wystarczy. Może pojedzie za to na wakacje albo kupi
sobie stylową lampę.
* * *
Kuba Wojewódzki pokazał pupę, ale nie w "Playboyu",
tylko w swoim programie. Ideologię tego czynu, czyli
dupizm, Wojewódzki wyjaśnił na łamach "Gali". Otóż zdjął
spodnie pod wpływem obcowania z Sebkiem Florkiem, idolem
"Big Brothera", obecnie panem posłem z SLD. Pod wpływem
zazdrości o pośladki przecudnej urody, które Sebek
prezentował w "BB" podczas prysznicowania się.
Wojewódzki zdjął spodnie, bo chciał sprawdzić, czy pod
wpływem jego dupy programowi skoczy oglądalność. Nie
skoczyła. Bo dupę ma do dupy.
* * *
Maciej MaleŇczuk tłumaczy się w "Gali" ze swego
komercyjnego skurwienia, czyli udziału jako juror w
"Idolu". Zawsze pociągała mnie mroczna strona życia,
szepcze dawny idol alternatywnej młodzieży.
* * *
MAJKA JEŻOWSKA jest jak papież, informuje "Kurier
Podlaski". Nie dlatego, że co niedziela jest w kościele.
Ma już jedno przedszkole w Piasecznie nazwane jej
imieniem, a niebawem będzie miała i drugie. Jeżowska
czuje się jak osoba ciut zasłużona i troszeczkę już
zmarła.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Agencja pod kogutem
To nieprawda, że policja sprawia ludziom tylko
przykrość. Dwoje funkcjonariuszy Komendy Głównej dba o
nasze przyjemności.
Są małżeństwem. Ona – Wioletta Kratiuk – piastuje ważne
i odpowiedzialne stanowisko sekretarki dyrektora Biura
Służb Kryminalnych KGP (BSK KGP).
On – Jeremi Kratiuk – jest funkcjonariuszem zatrudnionym
w BSK KGP w wydziale technicznym.
Mieszkali w domu należącym do rodziców Jeremiego w
podwarszawskim Legionowie, choć otrzymali lokal służbowy
– 33 mkw. przy ul. Bernardyńskiej w Warszawie. Widać nie
był im on niezbędny do życia, skoro nie zdecydowali się
na przeprowadzkę. Kratiuk zameldował się jednak w nowym
mieszkaniu, bo tak trzeba. Jego żona pozostawała
zameldowana w domu teściów.
Uzyskane mieszkanie Kratiukowie wynajęli. Proceder nie
wyszedłby na jaw, gdyby nie wredni sąsiedzi. Pewnej
kwietniowej nocy 2002 r. w służbowym mieszkaniu
Kratiuków odbywała się niewiadomo która już z kolei
balanga. Tym razem sąsiedzi wezwali siły mundurowe.
Funkcjonariusze Straży Miejskiej przerwali imprezkę,
wyle-gitymowali osoby zamieszkujące lokal i pouczyli, że
nie wolno hałasować podczas trwania ciszy nocnej. Wtedy
to wydało się, że zamieszkujące lokal trzy
bezpruderyjne, mówiące po rosyjsku damy wynajmują
służbową chatę od gliniarza.
Podczas prowadzonego postępowania wyjaśniającego
sąsiedzi jednoznacznie wskazywali, że w mieszkaniu
wynajmowanym przez Kratiuków funkcjonowała agencja
towarzyska. Opowiadali, jak to
trzy rosyjskojęzyczne panie przyjmowały różnych mężczyzn
i organizowały libacje.
Funkcjonariusz Jeremi Kratiuk stwierdził, że za
wynajmowane mieszkanie nie pobierał żadnych pieniędzy.
Trudno szukać naiwnych, którzy by w to uwierzyli, choć
trwające do tej pory postępowanie nie
potwierdziło, że Kratiukowie brali od dziewczyn szmal.
Zwykle w takich razach pieniądze płacone są z ręki do
ręki i nieoficjalnie. Po pierwsze, dlatego że
wynajmowanie mieszkania służbowego powoduje jego utratę
i dyscyplinarkę; po drugie, w ten sposób unika się
płacenia podatków.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, wobec Jeremiego
Kratiuka zostanie wszczęte postępowanie dyscyplinarne,
natomiast jego żonie włos z głowy nie spadnie. Formalnie
bowiem mieszkanie zostało przydzielone jemu.
Nie udzielono nam informacji, ilu dokładnie
funkcjonariuszy zatrudnionych w KGP czeka na przydział
mieszkania służbowego. W każdym razie stanowią oni
większość – jakieś 70 proc. Tylko w Komendzie Stołecznej
jest ich 2414. Wszyscy pobierają tzw. równoważnik za
brak lokalu mieszkalnego w miejscu pełnienia służby. Nie
bardzo wiadomo, co on równoważy, ale trochę szmalu na to
idzie. Stawka dla policjanta samotnego wynosi 4,75 zł
dziennie, zaś dla gliny obarczonego rodziną, bez względu
na jej
liczebność – 9,50 zł.
Czyż chcemy sugerować, żeby bezpruderyjnie zarabiającym
dziewczynom nie wynajmować mieszkań służbowych? Ależ nie
ma szlachetniejszego powodu istnienia czterech ścian.
Sądzimy jednak, że kiedy pracownicy najwyższej
policyjnej instancji kryminalnej łamią przepisy
mieszkaniowe, a być może i ułatwiają nierząd za co
niesłusznie się u nas karze – to w miarę narastania
potrzeb finansowych mogą też puścić się na coś
grubszego.
Autor : Dorota Pardecka / Zuzanna Stawicka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Premierowi na rękę "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pianiści "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pożytki z Curzytka cd.
Był sobie raz Instytut Morski. Ale po co komu taki
instytut?
Mamy wiadomość dla ministra infrastruktury Marka Pola.
Ani dobrą, ani złą. Podległa mu placówka
naukowo-badawcza Instytut Morski w Gdańsku padnie i
zostanie zlicytowana.
Wiadomość jest dla Pola dlatego ani dobra, ani zła, bo
Polowi tak naprawdę wisi, co się w instytucie dzieje.
Mógł się zainteresować, mógł ratować, mógł ocalić trochę
publicznego grosza, ale olał to ciepłym strumieniem
moczu.
W kwietniu zeszłego roku ("NIE" nr 15/2002) napisałem,
że Pol powołał na stanowisko dyrektora Instytutu
Morskiego faceta, który się kompletnie do tego nie
nadaje. Który przedstawił komisji konkursowej wątpliwe
informacje na temat siebie i swojego dorobku naukowego.
Nikt tego nie sprawdził. I żeby to był jeszcze człowiek
z rządzącej paczki SLD–UP. Gdzie tam! Religijnie
nawiedzony awuesiarz!
Przed publikacją rozmawiałem z wieloma naukowcami z
instytutu. Płakali, prosili. Rozmawiałem z ówczesnym
wiceministrem infrastruktury Markiem Szymońskim. Obiecał
sprawę zbadać. Gówno. Zresztą już nie jest
wiceministrem.
Po ukazaniu się artykułu redaktor naczelny tygodnika
Jerzy Urban wysłał go wicepremierowi Markowi Polowi z
uprzejmym listem. Pol uprzejmie odpisał. Odpowiedź tę
wydrukowaliśmy w "NIE" nr 17/2002: Postanowiłem podpisać
tę nominację uznając, iż Jan Curzytek spełnia wymagania
potrzebne do sprawowania funkcji, o którą się ubiegał.
Według Pola za Curzytkiem miało przemawiać to, że
wcześniej był także dyrektorem instytutu. Jak wcześniej
kierował instytutem – dobrze czy źle – to już Pola jakoś
nie zainteresowało. Drugim argumentem za kandydaturą
Curzytka było to, że będące przedmiotem zainteresowania
różnych podmiotów prywatnych składniki majątku placówki
(w tym sztandarowa Złota Kamienica, jeden z
najcenniejszych zabytków Gdańska) pozostały własnością
państwową.
Otóż należąca do Instytutu Morskiego Złota Kamienica
może pójść pod młotek. Polska filia holenderskiej
Stoczni Damen specjalizująca się w budowie nietypowych
jednostek pływających skierowała do Sądu Rejonowego w
Gdańsku wniosek o upadłość kierowanej przez Curzytka
instytucji.
Instytut zamówił we wrześniu 1998 r. w gdyńskiej filii
Stoczni Damen statek badawczy dla Zakładu Oceanografii
Operacyjnej. Od września 2001 r. stocznia nie prowadzi
żadnych dalszych prac związanych z zamówieniem z
Instytutu Morskiego. Stan obecny budowy jest taki, że na
nabrzeżu stoi nie wykończony kadłub. Do tej pory
instytut włożył w zamówienie ponad 3 mln zł, Stocznia
Damen też wyłożyła trochę własnych środków. Niezapłacone
faktury wraz z odsetkami oraz rachunki za postój kadłuba
to jakieś 2 mln 200 tys. zł. Aby
dokończyć budowę, trzeba jeszcze – według ostrożnych
szacunków – dalszych 10 mln zł. Stocznia chce odzyskać
swoje pieniądze i pozbyć się konstrukcji z nabrzeża, bo
jej tylko zawadza. Dyrektor Curzytek najpierw grał ze
stocznią w bambuko za pomocą wymiany różnych pism, potem
przestał w ogóle im odpisywać.
Według tego, co mówią w instytucie, Curzytek robił, co
mógł, aby tego zamówionego statku nie zbudować. Czemu?
Ano skłócił się z Zakładem Oceanografii. Czemu? Bo
kierujący zakładem facet miał czelność wystartować w
ministerialnym konkursie na dyrektora instytutu
przeciwko Curzytkowi. Komisja konkursowa w tajnym
głosowaniu stwierdziła przydatność obu kandydatów ze
wskazaniem na człowieka z oceanografii. W Instytucie
Morskim w Gdańsku wybuchła radość. Krótka, bo Marek Pol
podpisał nominację Curzytkowi. Aby dokończyć budowę
statku, można było wziąć kredyt. Dzisiaj jednostka już
by pływała i zarabiała na spłaty. Curzytek zwlekał.
Można było poszukać wspólnika. Chętny był Państwowy
Instytut Geologiczny i Petrobaltic. Curzytek zwlekał.
Można było wystąpić o pieniądze do Komitetu Badań
Naukowych albo Ministerstwa Infrastruktury. Curzytek
zwlekał.
Człowiek, który "spełnia wymagania potrzebne do
sprawowania funkcji", oprócz zaniedbań związanych z
budową statku ma na koncie także stratę finansową za
ubiegły rok w wysokości ok. 1 mln zł oraz to, że się żre
ze związkami zawodowymi (ukochaną "Solidarnością").
Po ogłoszeniu upadłości Instytutu Morskiego wszyscy będą
zadowoleni. Stocznia Damen, bo instytut ma majątek, z
którego odzyska dług. Pracownicy, bo choć w taki sposób
pozbędą się Curzytka. Sam Curzytek, bo pójdzie na
emeryturę. Marek Pol, bo "NIE" już więcej o tym nie
napisze.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Glemp ogonem na mszę dzwoni
Pisze ksiądz arcybiskup Bolesław Pylak (a przynajmniej
tak go cytuje "Głos" nr 38/2002, s. 8): "Radio Maryja
prowadzi piękną i skuteczną ewangelizację, jest bodaj
jedynym środkiem przekazu społecznego
nie sprzedanym obcej agenturze. Głosi prawdę Bożą,
dlatego jest tak atakowane przez diabelsko-masońskie
ośrodki...". "NIE" należy oczywiście do pism
zaprzedanych, ale właśnie dlatego, poprzez Mossad, KGB i
CIA posiada dostęp do najdoskonalszych banków danych.
Mogliśmy więc sprawdzić ponad wszelką wątpliwość, że
ksiądz kardynał Józef Glemp (informacja na dzień
5.10.2002) nie należy do żadnej z lóż wolnomularskich.
Wynika z tego, że musi być diabłem (poprawniej:
szatanem). Mógłby być nim w sensie teologicznym, w
którym znaczyłoby to, że jest duchem. Temu zaprzecza
jednak jego ewidentna cielesność, od uszu począwszy.
Mógłby w sensie ewan-gelicznym, czyli byłby Żydem.
("Macie diabła za ojca" – mówi Chrystus Żydom – J 8,44).
Tę wersję dementują tymczasem zarówno Mossad, jak i
najbardziej zaciekli, czyli wiarygodni antysemici.
Mógłby wreszcie być diabłem w sensie tradycyjno-ludowym,
ale badania antropometryczne odmawiają mu posiadania
kopyt i tylnego ogona. Czyżby więc arcybiskup Pylak
kłamał? Sądzimy raczej, że uczucia żywione wobec
metropolity przywiodły go do przejęzyczenia. Dokładniej
– to przenośnia. Glemp nie jest dla Pylaka diabłem w
sensie dosłownym, tak jak żaden człowiek nie jest
progeniturą innego gatunku, czyli np. sukinsynem. Diabeł
jest tu jedynie takiego syna równoważnikiem. Nie ma
błędu merytorycznego, tylko próba adekwatnego wyrażenia
sentymentów. To, oczywiście, możemy zrozumieć. Święcie
też wierzymy arcybiskupowi z Lublina, że w Kościele
polskim nie ma żadnych podziałów. Tylko miłość w
Chrystusie. W episkopacie szczególnie.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Nauczanie praktyczne
Prokuratura Rejonowa w Wałczu skierowała do sądu akt
oskarżenia przeciwko księdzu podejrzanemu o zgwałcenie
13-latki. Do zdarzenia miało dojść, jak utrzymuje
dziewczynka, przed trzema laty, w szkole, po religii.
Psycholog, która badała dziewczynkę, twierdzi, że jej
zeznania są wiarygodne. Reszta historii to już
stereotyp: ksiądz oczywiście nie przyznaje się do
niczego i został tylko przeniesiony, kuria czeka na
wyrok sądu, a rodzina dziewczynki zaszczuta przez
współbliźnich została zmuszona do opuszczenia
miasteczka.
1:0 dla siostrzyczek
Ponad 6,5 mln zł żądają od skarbu państwa krakowskie
norber-tanki w ramach odszkodowania za tereny, na
których znajduje się obecnie stadion Cracovii. Siostry,
które w lipcu wygrały przed Sądem Apelacyjnym sprawę
praw do terenów, nie chcą stawiać Rzeczypospolitej pod
ścianą. Łaskawie proponują, by zamiast gotówki miasto
Kraków oddało im na własność osiem (!) kamienic w
centrum miasta. We wszystkich mieszkają lokatorzy.
Ciekawe, jaki znak pokoju przekażą im norbertanki, jeśli
kamienice wpadną w ich łapczywe łapska.
Niesforni kolędnicy
W Przeworsku dwóch kolędników, 10- i 12-latek, zostało
napadniętych przez konkurencyjną grupę starszych
głosicieli chwały Pana w wieku 14, 17 i 22 lat. Starsi
zabrali młodszym 49 zł zarobku. No cóż, Pan Bóg jest
zawsze po stronie silniejszych kolędników. Z kolei w
Sandomierzu w jednym z mieszkań, w którym czterech
kolędników – w wieku od 13 do 15 lat – wznosiło pieśni
ku chwale Najwyższego, zginęły portfele z pieniędzmi.
Nieletni przyznali się do kradzieży. Hej, kolęda,
kolęda...
B Prymas wycisza bezrobotnych
Z uwagą odnotowaliśmy słowa Arcypurpurowego Glempa,
który w kazaniu wygłoszonym w święta w katedrze św. Jana
w Warszawie zaapelował do bezrobotnych, by poniechali
buntu i poświęcili się krzewieniu miłości i
solidarności.
Innymi słowy, siedzieć cicho i nie rozrabiać. To dobrze,
że pan Glemp ściśle określa, po czyjej stronie stoi
Kościół. Słowa, które wygłosił: Chcemy powiedzieć
wszystkim bezrobotnym – nie podnoszenie pięści,
wyładowywanie złości jest dobrem, ale wzajemna miłość
między dotkniętymi nieszczęściem, jakim jest bezrobocie,
powinny zostać nagrodzone nagrodą za hipokryzję.
B Ksiądz ingerował w wybory
Sąd Okręgowy w Bydgoszczy nakazał powtórzenie wyborów w
Grucznie, gdzie wybierano burmistrza Świecia. Zdaniem
sądu, ksiądz złamał ciszę wyborczą i w czasie
niedzielnej mszy agitował za jednym z kandydatów. Ksiądz
twierdzi, że nie agitował, lecz jedynie wygłosił wobec
parafian uwagę, że wskazany przez niego komitet wyborczy
kiedyś zawierzał Świecie Matce Boskiej Fatimskiej, a
dziś wszystko zawierza SLD. Księdza wkurwiło to, że
przed drugą turą wyborów kandydat Obywatelskiego
Porozumienia Samorządowego (centroprawica) zawarł
porozumienie o współpracy z SLD. Widocznie pani
Fatim-ska go zawiodła, to jak miał grać nieboraczek?
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Żona zaufania "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Piękny umysł cd "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Walenie w TVN-ie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przeklęta baba
Jak jedna dziennikarka pazernego proboszcza ze wsi
przegoniła.
Baba nazywa się Barbara Czabańska i mieszka w Rygolu. To
podlaska wioseczka w gminie Płaska, szerzej znana z
mieszczącej się w niej stanicy. W tej właśnie wiosce
Czarna Hańcza skręca na Białoruś, a kajakarze muszą
popieprzać do Augustowa wykopanym przez generała
Prądzyńskiego kanałem.
W Rygolu jest sklep i czynny latem bar. Od czterech lat
jest też redakcja „Gazety Płaskiej”. Mieści się w Rygolu
18a, czyli w chałupie Czabańskiej. Czabańska jest ze
świata, czyli z Warszawy.
– Przyjechała dziesięć lat temu. Spodobało jej się i
została – mówią z dumą w Urzędzie Gminy.
Duma bierze się stąd, że w Płaskiej są z gazety
zadowoleni. Chociaż baba nie patrzy, kogo szczypie, to
jedną stronę w gazecie finansują. Przecież władza musi
mieć kontakt ze społeczeństwem.
Trochę zastanawiali się, jak wdała się w awanturę z ks.
Andrzejem Jarząbkiem z Mikaszówki. Budował organistówkę.
Parafianie nie szczędzili szmalu, doznali więc szoku,
gdy próbował sprzedać parafialną ziemię. „Na dokończenie
budowy” – tłumaczył. Była jesień 2002 r.
Delegacja miejscowych udała się do biskupa. Klecha
wycofał się ze sprzedaży, ale dla parafian było to
pyrrusowe zwycięstwo. „Muszę zwrócić zadatek, który
wziąłem od przyszłego nabywcy. Złóżcie się” – zażądał.
Sołtysi zostali zobligowani do ściągnięcia po 50 zł od
duszy. „Dużo” – zdenerwowali się wierni i nie wszyscy
sięgnęli do sakiewek. Na czele niezadowolonych stanęła
„Gazeta Płaska”. Czabańska dociekała na łamach, na co
poszły pieniądze i żądała publicznego rozliczenia się z
inwestycji.
Minęło kilka miesięcy, a po wsiach gruchnęła informacja,
że Jarząbek wrócił do pomysłu sprzedaży działki. Na
domiar złego dziennikarka zamieściła w gazecie
informację, że ksiądz przyjął w 2000 r. dużą darowiznę
na rzecz parafii. „Gdzie podziały się pieniądze?” –
dociekali ludziska. Przedstawiciele Rady Parafialnej
trzy razy wyprawili się do kurii prosząc o
sprawiedliwość.
– Potraktowano nas jak wrogów Kościoła – opowiadają.
Tymczasem ks. Jarząbkowi puściły nerwy. Latem 2003 r.
podjął działania odwetowe wobec dociekliwej
dziennikarki. Zaczął od oskarżeń z ambony o deprawowanie
młodzieży i celowe sianie zamętu, skończył na wyklęciu
ze społeczności kościelnej. Zakazał wstępu do świątyni.
Zabronił wiernym kontaktowania się z wyklętą. Decyzję
podparł autorytetem nowo powołanego
Społeczno-Katolickiego Komitetu Parafialnego Troski o
Kościół i Wspólnotę Parafialną.
Czabańska zaczęła otrzymywać anonimy. Obraźliwe i
wyczerpujące znamiona art. 191 kodeksu karnego, czyli
mające na celu zmuszenie groźbami do określonego
zachowania. Prokuratura Rejonowa w Augustowie odmówiła
pomocy. „Broń się sama, ścigaj z oskarżenia prywatnego”
– poradzono.
O dziwo, Urząd Gminy nie odciął się od gazety.
– Dalej płaciliśmy za swoją stronę. Uznaliśmy, że
zmagania księdza z gazetą i gazety z księdzem to nie
nasze zmartwienie. Zresztą która gazeta nie prześwietla
dziś Kościoła? Czytelnicy to lubią – opowiada sekretarz
gminy.
Baba wygrała z księdzem tam, gdzie się tego najmniej
spodziewała. W Kościele. Nie okazał się on czuły na
kombinacje pieniężne godzące w parafian. Zareagował
natomiast w dbałości o zakres kompetencji. Ełcki biskup
ordynariusz zgodził się z dziennikarką, że jego
podwładny olał zapisy Kodeksu Kanonicznego i wyklinając
zawłaszczył uprawnienia biskupa, bowiem tylko biskup ma
prawo skazywać owieczkę na potępienie.
Dziś ks. Jarząbek dba o zbawienie duszyczek z innej
parafii oddalonej od dotychczasowej o jakieś sto
kilometrów. Przed odjazdem z Mikaszówki częściowo
postawił na swoim. Sprzedał sporny grunt.
Baba zamierza żądać od niego materialnej satysfakcji.
Nie dla siebie. Dla parafian. Zapowiedziała w
regionalnej gazecie, że skieruje do są-du sprawę o
zniesławienie, zażąda 10 tys. zł na rzecz kościoła w
Mikaszówce i przeprosin we wszystkich lokalnych pismach.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Brudy posła Giertycha
Młody, wyszczekany, narodowy, katolicki. I niekoniecznie
kryształowy.
Poseł Roman Giertych – przewodniczący Kongresu Ligi
Polskich Rodzin, wiceprzewodniczący Klubu
Parlamentarnego LPR. Poseł Marek Kotlinowski – prezes
Zarządu LPR, przewodniczący Klubu Parlamentarnego LPR. I
poseł Witold Hatka – członek Zarządu LPR. Przejęli oni
władzę w Wielkopolskim Banku Rolniczym i pozwolili
wyprowadzić z niego ponad 33 mln zł uciułanych przez
rolników. Pieniądze częściowo popłynęły do spółek, w
których zarządach elpeerowcy zasiadali lub – jak np.
Giertych – byli ich współwłaścicielami.
Młody Giertych, lat 32, reprezentuje trzecie pokolenie
dynastii endeków z obsesją na punkcie światowego spisku
Żydów i masonów. Jako lider kojarzonej ze skinheadami
Młodzieży Wszechpolskiej i Stronnictwa Narodowego i
autor dzieł typu "Możemy wygrać Polskę" plątał się na
marginesie polityki. Karierę zapewnił mu dopiero związek
z ojcem Rydzykiem. Jest posłem, przywódcą Ligi Polskich
Rodzin i jej głównym mówcą sejmowym. Zdominował klub.
Bez przerwy wyciera sobie gębę polskim interesem
narodowym, naszą suwerennością i tożsamością, przez co
rozumie zatęchłą, radiomaryjną wersję katolicyzmu. Pod
jego przywództwem i sztandarem LPR gromadzą się wszyscy
przeciwnicy Unii Europejskiej.
Oto trochę prawdy o przywódcach LPR.
Rok temu głośno było o aferze w Wielkopolskim Banku
Rolniczym, w której umoczyli się aż trzej nowo wybrani
posłowie Ligi: Hatka, Giertych i Kotlinowski. Po
artykułach w "NIE" ("Ziółka rodzin polskich", nr
33/2001) i w "Wyborczej" ("W rodzinie kasa ginie")
telewizyjna "Jedynka" zrobiła reportaż z cyklu "Tylko u
nas", który miał być wyemitowany w styczniu 2002 r.
Zapowiedziano go już w Internecie i – w ostatniej chwili
zdjęto. Jakież to sensacje postanowiła ukryć przed nami
telewizja Kwiatkowskiego?
Czego telewizja nie nadała
Reportaż opowiada, jak w roku 1993 powstał w Kaliszu
"czysto polski" bank rolniczy. Kapitał założycielski, 20
mld st. zł, wniosło ponad 2 tys. wielkopolskich i
kujawskich rolników. Wstęgę przecięli Danuta Wałęsowa i
Wiesław Chrzanowski w asyście księży. Wiceprezesem
został Witold Hatka. W objęciu funkcji prezesa
przeszkodził mu brak ekonomicznego (i jakiegokolwiek)
wykształcenia.
Mały i biedny bank wymagał dokapitalizowania. Grupa
akcjonariuszy pod wodzą Hatki przepędziła jednak
kolejnych kandydatów na inwestorów strategicznych –
Bakomę i Bank Pocztowy z Bydgoszczy. Hatka uważał, że
Poczta Polska nie jest godna inwestowania w WBR, gdyż
czeka ją prywatyzacja: Jutro jej akcje nabędą ludzie z
Wall Street, Tel Awiwu, Paryża czy Belfastu.
W lipcu 1999 r. rada nadzorcza WBR odwołała Hatkę ze
stanowiska wiceprezesa. Polski patriota nie poddał się.
W maju 2000 r. obaj z Giertychem zjawili się na walnym
zgromadzeniu uzbrojeni w plik pełnomocnictw (w tym
nieważnych lub sfałszowanych) i wykupionych udziałów
drobnych akcjonariuszy. Giertych złapał za mikrofon i
postraszył oponentów policją.
Doszło do ogólnej bijatyki. W efekcie Hatka zdobył
stołek przewodniczącego rady nadzorczej, Giertych
natomiast został jej członkiem. Fuchę radcy prawnego
dostał adwokat z Krakowa, obecnie poseł – Kotlinowski.
Grupa ta przejęła kontrolę nad WBR pod hasłem obrony
drobnych akcjonariuszy, polskich rolników i ich rodzin,
których jakoby chciał wyzuć z własności drapieżny
kapitał holenderski z Banku Śląskiego. Faktycznie jednak
sama obrobiła polski, rolniczy bank. Hatkowcy
wprowadzili do WBR grupę kapitałową SKOK (Spółdzielcze
Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe z Sopotu), której
przedstawiciele zasiedli we władzach banku. Umowy ze
SKOK spowodowały, że WBR stracił 23,5 mln zł.
Hatka założył spółkę Hatrol, która miała się zająć
windykacją należności od niesolidnych klientów banku.
Hatrol, który miał pomóc bankowi, sam utuczył się jego
kosztem. Na konto tej spółki przelano 2,3 mln bankowych
złotówek. Radca prawny Kotlinowski, dziś – przypomnijmy
– prezes partii LPR, uznał ten transfer za legalny.
Wkrótce Hatrol powołał dwie spółki zależne – Rolhat i
Polskie Finanse. Przelał 1 mln zł do Rolhatu i 100 tys.
zł do Polskich Finansów. Po co? Być może po to, by
zatrzeć ślady "wytransferowanej" forsy. W wyniku tych i
innych operacji WBR stracił 33,5 mln zł, po czym
zbankrutował. Rolnicy dostali w dupę, a faceci, którzy
ich wyrolowali, robią karierę.
Pora na ujawnienie wstydliwej tajemnicy Romana
Giertycha, którą udawało mu się do tej pory ukrywać.
Złotousty pogromca Unii Europejskiej i obiekt adoracji
słuchaczek Radia Maryja jest współodpowiedzialny za
bankructwo WBR i wyprowadzenie fury szmalu do trzech
spółek. Z operacji tych – ujawniamy – czerpał osobiste
korzyści. Zasiadał bowiem we władzach Hatrolu, Rolhatu i
Polskich Finansów, a także był ich udziałowcem. Sądzimy
więc, że obok komisji śledczej w sprawie Rywina Sejm
powinien powołać równoległą komisję śledczą do zbadania
interesów posłów-przywódców LPR. Oto ustalone przez
"NIE" fakty.
Alleluja i do przodu
Bankiem kierowali Lech M., Leszek Sz. (obaj później
aresztowani), Grzegorz B. (reprezentant grupy SKOK),
Witold Hatka, Roman Giertych i Marek Kotlinowski. Spółką
Hatrol – Leszek Sz., Hatka, Giertych. Rolhatem – ci
sami. Polskimi Finansami – ten sam tercet plus
Kotlinowski.
Przez ostatni rok prokuratura grzebała się ze śledztwem.
22 stycznia 2003 r. gruchnęła wieść, że prokuratura w
Kaliszu występuje o uchylenie immunitetu Hatce, aby
oskarżyć go o działanie na szkodę udziałowców banku.
Podejrzanych jest też 9 innych osób, byłych członków
zarządu i rady nadzorczej WBR.
Roman Giertych z tupetem gra ofiarę prześladowań
politycznych. Zarzuty prokuratury nazwał "absurdalnymi".
Posunął się nawet do bezczelnej sugestii: Mam obawy, czy
ta sprawa nie ma na celu odwrócenia uwagi od afery
Rywina.
A przecież obaj z Hatką, z ich liderem Kotlinowskim
robili interesy w spółkach, które połknęły wyssane z
banku pieniądze. Czemu więc Hatka ma samotnie wylądować
na ławie oskarżonych, a Giertych nadal robi za świętego?
Szmal w nawozach
Spółka Hatrol – utworzona po to, by odzyskiwać bankowe
długi – forsę z Wielkopolskiego Banku Rolniczego
błyskawicznie utopiła w... handlu nawozami i maszynami
poligraficznymi. Dziwne to były transakcje. Kupione
przez Hatrol 500 ton saletry amonowej przechowuje jakoby
w swym obejściu rolnik nazwiskiem Pejek.
Kupione od Wydawnictwa Nasza Książka maszyny
poligraficzne w ogóle nie opuściły jego lokalu. Rodzi
się podejrzenie, że były to transakcje papierowe,
fikcyjne, maskujące faktyczny przepływ gotówki.
Przeprowadzono je akurat w czasie kampanii wyborczej.
Wyszedł do kibla
Na konferencji prasowej w Prokuraturze Okręgowej w
Kaliszu 16 stycznia ogłoszono, że wniosek o uchylenie
immunitetu Hatce jest gotowy. Giertycha przesłuchano
tylko w charakterze świadka. Ustalono, że w sierpniu
2000 r. na posiedzeniu rady nadzorczej WBR, na którym
zapadły niekorzystne dla banku decyzje, poseł Giertych
nie uczestniczył w tej części spotkania – powiedział
prokurator Danielewicz.
Czyli był na posiedzeniu, ale w decydującym momencie
wyszedł – może do klozetu – co odsuwa od niego wszelkie
podejrzenia. Ten wykręt jest po prostu śmieszny. Ważne
decyzje nie zapadają znienacka, bez wcześniejszych
przygotowań. Niszczenie WBR trwało wiele miesięcy. Czy
Giertych ma czelność twierdzić, że o niczym nie
wiedział? Na przykład o tym, skąd do jego firmy płynęła
forsa, nim doszło do upadłości banku?
Nadzieja prawicy stosuje też inny chwyt: Od kilku
miesięcy nie ma mnie we władzach Hatrolu, nie wiem, co
tam się dzieje ("GW", 12 października 2001 r.). Ale w
okresie, który interesuje prokuraturę, Giertych
współrządził bankiem i trzema spółkami! Zresztą as LPR
sam sobie przeczy. 21 stycznia 2003 r. oświadczył PAP:
Pieniądze są. Spółka działa i prowadzi interesy –
handluje nawozami. Więc jednak wie, co się dzieje! A
skoro pieniądze są, to czemu bogobojni posłowie LPR nie
wpadli na to, żeby je zwrócić poszkodowanym?
Gorący kartofel
Gdyby organa ścigania się sprężyły, grupę Hatki można
było zgarnąć przed wyborami do Sejmu. Niestety,
dochodzenie szło szybko tylko dopóty, dopóki prowadził
je UOP. W prokuraturze kaliskiej zaczęło się ślimaczyć.
Ostatnio zaś okręgówka w Kaliszu (która zebrała
kilkanaście tomów akt) przekazała sprawę Prokuraturze
Rejonowej Kraków Śródmieście, bo tam znajduje się
siedziba spółki ligusów. Śledztwo potrwa jeszcze długie
miesiące. I przez cały ten czas będziemy słuchać, jak
Giertych oskarża wszystkich wokół o wyprzedaż polskich
interesów.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
W trakcie kłótni żona zapowiedziała separację od łoża.
Ryszard Z. z Redy uznał tę pogróżkę za dowód zdrady
małżeńskiej. W celach wychowawczych strzelił do połowicy
z pistoletu gazowego przerobionego na ostrą amunicję.
Trudno ocenić korzyści płynące ze stosowania takiej
formy perswazji, bo małżonka z głową przestrzeloną w
dwóch miejscach nie przeżyła lekcji. Zrozpaczony Ryszard
Z. chciał popełnić samobójstwo, ale tym razem pistolet
się jakoś zaciął.
Dyrektor Izby Wytrzeźwień z Suwałk był wcześniej
pensjonariuszem kierowanej przez siebie placówki.
Zamiast chełpić się tym, że w każdy możliwy sposób
zdobywał doświadczenia zawodowe, sfałszował kartotekę.
Uznał, że pijak to najczęściej Litwin, więc dopisał do
swego nazwiska litewską końcówkę "auskas". W taki sam
sposób oczyścił z zarzutu skutecznego picia wódki innego
pensjonariusza – prywatnie szefa firmy komunalnej i
wiceprzewodniczącego powiatowego SLD. Suwalczanie nie
lubią pruderyjnych, czego dowodem poparcie w staraniach
o wójtostwo gminy Suwałki dotych-czasowego wójta Jacka
G., którego ostatnio z hukiem przyłapano, jak kierował
gminą na podwójnym gazie. Wójt pozostanie najpewniej na
stołku. Dyrektor Izby Wytrzeźwień trafił na ławę
oskarżonych.
Pogrążoną w smutku wdowę z Krakowa zamienił w okrutną
morderczynię pracownik firmy pogrzebowej. W odróżnieniu
od lekarza, który stwierdził naturalną przyczynę zgonu,
domyślił się morderstwa i ściągnął policję. Czujność
grabarza wzbudziły zlekceważone przez medyka głębokie
rany od noża w okolicy serca denata.
B. D.
Zmumifikowane ciało 66-letniej kobiety znalazł komornik
w jednym z mieszkań na poznańskim osiedlu Jagiełły.
Okazało się, że zmarła przed rokiem. 40-letni syn
przykrył ją prześcieradłem i spokojnie mieszkał w pokoju
obok. Co miesiąc pobierał należną matce rentę. Na
korzyść syna przemawia fakt, że pokój, w którym leżała
mamusia, utrzymany był we wzorowym porządku, podczas gdy
w reszcie mieszkania panował niesamowity bałagan.
Czerwone drzwi zamontowano w jednym z budynków przy ul.
Grota-Roweckiego w Tychach. Lokatorzy są oburzeni.
Mówią, że czują się jakby wchodzili do burdelu. Drzwi do
burdelu byłyby różowe – broni się urażony architekt.
Palenie staje się modne. W Krakowie w ciągu ostatnich
siedmiu lat liczba amatorów pośmiertnej kremacji wzrosła
dziesięciokrotnie! W zeszłym roku odnotowano 328
kremacji (ok. 6 proc. wszystkich pogrzebów). Nowy trend
cmentarny ma swoje wytłumaczenie w pieniądzach. Urna
jest znacznie tańsza
od tradycyjnego pochówku z grobem i trumną.
Na sześć lat więzienia skazany został były dyrektor Domu
Dziecka Słoneczna Przystań spod Żnina. 51-letni
mężczyzna zapraszał do siebie młode dziewczęta (nawet
13-letnie), poił je alkoholem, puszczał filmy
pornograficzne, a następnie zmuszał do zaspokajania
swych seksualnych fantazji. O praktykach męża nic nie
wiedziała żona zatrudniona w tym samym domu dziecka.
Placówką opiekował się Caritas Archidiecezji
Gnieźnieńskiej.
Niefortunnie rozpoczął ka-dencję jeden z nowo wybranych
radnych gminy Ślesin. Dla uczczenia wyborczego
zwycięstwa zorganizował libację, po której – z powodu
przedawkowania alkoholu
– do szpitala trafiło czterech jej uczestników. Jeden
zmarł. Według szacunków lekarzy, każdy z uczestników
libacji wlał w siebie w ciągu niespełna godziny ponad
litr wódki.
W urzędzie pocztowym przy al. Kościuszki w Łodzi młody
mężczyzna zrabował 12 tys. zł wpłacającej ieniądze w
okienku kobiecie. Nie uciekł daleko. Już w drzwiach
wyjściowych dopadł go i obezwładnił student Uniwersytetu
Łódzkiego. Nikt nie ruszył mu na pomoc. Także pocztowy
strażnik.
On był z dyrekcji okręgu – tłumaczyli strażnika jego
przełożeni.
Setki Polaków piszą prywatne listy do prezydenta USA –
poinformował na spotkaniu z licealistami w Białymstoku
pan Joel Stern, od 17 lat tłumacz w Departamencie Stanu.
Wiele listów w ogóle nie przekazujemy prezydentowi
Bushowi, ponieważ się po prostu nie nadają – mówił
Stern. – Niektórzy Polacy proszą prezydenta o przysłanie
im lodówki, pralki, Mercedesa 190 D, 25 tys. dolarów, o
załatwienie im wizy, wcielenie do amerykańskiej armii, a
nawet o sfinansowanie leczenia zębów.
Europeizuje się Bydgoszcz. Trzech mieszkańców tego
miasta pobiło trzech młodych obcokrajowców –
Kanadyjczyka, Anglika i Rumuna. Cudzoziemcy dostali
manto bez żadnego powodu. Do szpitala trafił także jeden
z interweniujących policjantów. Jego jednak bito wiedząc
za co: wystąpił w obronie napadniętych obcokrajowców.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dobić targi "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lubelska policja bez kapelana
Prokuratura przedstawiła zarzut kradzieży pieniędzy
kapelanowi lubelskiej policji księdzu Kazimierzowi J.
Ksiądz podejrzany jest o zagarnięcie 128 tys. zł
należących do zmarłego duchownego, profesora ATK.
Komendant lubelskiej policji odważnie zapowiedział, że
po oficjalnym powiadomieniu przez prokuraturę o
postawieniu zarzutów zawiesi kapelana w czynnościach,
natomiast po ewentualnym prawomocnym wyroku skazującym
usunie go ze służby policyjno-moralizatorskiej.
Siostry służebniczki
Czarno widać nad Domem Dziecka, który prowadzi
Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Najświętszej Marii
Panny w Kłodzku. W prasie lokalnej otwarcie postawiono
siostrom zarzuty: bicie wychowanków, poniżanie ich, brak
troski o stan ich zdrowia. Pojawił się także zarzut, że
siostry nie reagują na uwagi wychowawców dotyczące
uprawiania seksu przez dzieci.
Jedną z kar, jakie stosowały siostry, było zmuszanie
dzieci do jedzenia chleba, który wcześniej leżał w koszu
na śmieci lub nawet w toalecie. Bo chleb jest święty!
Sprawę badają odpowiednie służby urzędu wojewódzkiego.
Siostry nabrały wody w usta.
Klerycy ratownicy
Przy Seminarium Duchownym w Pelpinie działa klerycka
drużyna Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Drużyna liczy 9 księży i 14 kleryków. Wykorzystują oni
swoje umiejętności na różnego rodzaju obozach i
rekolekcjach organizowanych przez pelpińską Caritas. Nic
tak nie pokrzepia tonącego, jak ksiądz płynący z
ostatnim namaszczeniem.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przychodzi doktor na prezydenta
"
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stół na wysoki połysk
15-lecie Okrągłego Stołu celebrowane jest z podniosłą
powagą. Spieszę ją zmącić. Mebel sporządzony był z
paradoksów, spod niego wyzierały absurdy.
Opozycja patrzyła w tył
Przed rozpoczęciem obrad opozycja pragnęła wyłącznie
zalegalizowania związku "Solidarność". Partyjno-rządową
propozycję kontraktowych wyborów traktowała jako cenę,
którą musi komuchom zapłacić za odbudowę swego związku.
Potem okazało się, że odtworzony związek zawodowy jest
słaby i nie wpływa na losy kraju. Natomiast właśnie
dzięki niechcianym wyborom opozycja przejęła władzę w
Polsce.
Przywódcy opozycji – jak wszyscy generałowie na świecie
– działali więc wedle planów strategicznych stoczonej
już ongiś wojny. Zmierzali zrazu do odtworzenia tego, co
zdarzyło się w roku 1980.
PZPR ukręciła sobie stryczek
Opozycja najchętniej w trzy dni odprawiłaby cały Okrągły
Stół i zawarła kontrakt: "Solidarność" w zamian za
półwolne wybory. Partia i rząd wymyśliły zaś i narzuciły
długie debaty nad różnymi dziedzinami polityki,
gospodarki i prawa przy stolikach i podstolikach. Dzięki
zamiłowaniu komuchów do gadulstwa i gry na czas opozycja
przez prawie trzy miesiące mogła w telewizji krytykować
PRL, chłostać komunę za wszystko i przedstawiać swoje
czarowne projekty zmian. Dostała więc od nas w
prezencie, który jej wmuszono, długotrwałą telewizyjną,
radiową i prasową kampanię przedwyborczą. Przyczyniła
się ona w znacznym stopniu do zwycięstwa wyborczego
drużyny Wałęsy.
Pułapka ordynacji wyborczej
To partia wymogła na kontrpartnerach przyjęcie ordynacji
wyborczej wymyślonej przez siebie. Przewidywała ona, że
35 proc. mandatów do Sejmu i 100 proc. miejsc w Senacie
obsadzone będzie w wyniku wyborów wolnych, ale
większościowych. Zmagania o wszystkie mandaty z
wyjątkiem jednego wygrała opozycja.
Gdyby 4 czerwca 1989 r. odbyły się w 35-procentowym
segmencie wolnym wybory oparte na proporcjonalnej
ordynacji wyborczej, siły polityczne PRL uzyskałyby
około 30 proc. głosów, a nie zero. Przypuszczalnie rząd
Mazowieckiego nie mógłby powstać.
Na domiar swoich nieszczęść PZPR i jej sojusznicy
stworzyli tzw. listę krajową dla swoich najważniejszych
kandydatów głosowaną nie w okręgach, lecz w całym kraju.
Lista ta prawie w całości przegrała uwypuklając i
dramatyzując porażkę polityczną sił starego porządku.
Zmiana ról
Przy stolikach tematycznych zajmujących się całą
gospodarką, odrębnie górnictwem, problematyką społeczną
i związkową przedstawiciele PZPR i rządu bronili budżetu
państwa, złotówki przed pogłębianiem inflacji, wyrażali
pragmatyzm gospodarczy. Opozycja natomiast mnożyła
populistyczne żądania, popierała podwyżki płac,
wyrównywanie wzrostu cen, dodrukowywanie pieniędzy.
Potem dochodzono do kompromisowych rozwiązań. Używając
dzisiejszych porównań drużyna Wałęsy występowała w roli
Leppera, a strona partyjno-rządowa Hausnera.
Po objęciu władzy przez rząd Mazowieckiego Leszek
Balcerowicz zaczął zaś realizować program będący
przeciwieństwem dążeń jego obozu przy Okrągłym Stole.
Napisano komedię, odegrano dramat.
Podsumowanie
Historia Okrągłego Stołu prezentowana jest jako rzadki
przykład mądrości Polaków, ale to wielka przesada.
Paradoksy Okrągłego Stołu działają dziś krzepiąco, gdy
myślimy o przyszłości: ze spiętrzenia głupoty, braku
wyobraźni, ze złych pomysłów wyrosnąć może całkiem
korzystna całość. A nuż znowu Polsce się to zdarzy?
Aleksander Kwaśniewski
wstawił sobie łóżko tuż koło sufitu sali obrad
Okrągłego Stołu i zainstalował się na co najmniej
10 lat w tym budynku. Lech Wałęsa wcześniej
wyremontował mu go i wstawił różową wannę dla pani
Kwaśniewskiej. Sala obrad niemal codziennie służy
Kwaśniewskiemu do wydawania bankietów, wieszania
na ludziach orderów, wygłaszania przemówień,
przyjmowania listów uwierzytelniających. Śp. suka
prezydencka mogła się tu wybiegać.
Leszek Miller
upadły, ale urzędujący premier i przywódca lewicy
w odstawce. Częsty bywalec w sali obrad Okrągłego
Stołu, gdzie występuje w duecie z Kwaśniewskim, z
którym łączy go trudne, męskie współżycie
wypełnione to zagniewaniem, to rzewnym godzeniem
się.
Zbigniew Sobotka
z zawodu hutnik przez długie lata jako minister
nadzorował policję. Teraz będzie oskarżany przed
sądem o niedyskrecję. Został jednym z bohaterów
afery zwanej starachowicką od nazwy miasta
Starachowice, w którym nigdy nie był.
Stanisław Ciosek
ma kojący głos, więc udziela się w telewizji, gdy
mowa o Rosji. Pełni dożywotni urząd byłego
ambasadora w Moskwie. Pracuje w gmachu obrad
Okrągłego Stołu, gdzie zajmuje gustownie urządzony
gabinet doradcy do spraw polityki wschodniej. Z
powodu braku takiej polityki nie chodzi
przemęczony.
Gen. Czesław Kiszczak
współprzewodniczący Stołu spędza czas na ławie
oskarżonych. W 23 lata po stanie wojennym został
skazany nieprawomocnie na symboliczną karę za to,
że w 1981 r. wydał instrukcję o używaniu broni dla
podległych sobie sił zbrojnych wcześniej niż
dekret będący jej prawną podstawą wydrukowano w
Dzienniku Ustaw. Stał się przez to ofiarą
opieszałości drukarzy.
Alfred Miodowicz
emeryt, o którym słuch zaginął.
Zostawił po sobie fatalny ślad w postaci syna –
posła Konstantego Miodowicza ultraprawicowego
machera od tajnej policji politycznej. Dzięki temu
przetrwało jego nazwisko.
Ks. Alojzy Orszulik
czołowy u schyłku PRL polityk kościelny w jakiś
czas po Okrągłym Stole dostał kopa w górę.
Odsunięty od polityki awansował na biskupa, ale w
powiatowym Łowiczu, gdzie ludność ochotniczo
chodzi w pasiakach. Odtąd słuch o nim zaginął.
Ostatnio szurnięty na emeryturę.
Adam Michnik
zapalony podróżnik, wybitny operator dźwięku
słynący dziś z tego, że nagrał propozycję
korupcyjną Lwa Rywina. Przyjaciel prawie
wszystkich, którzy po którejkolwiek stronie
siedzieli przy Okrągłym Stole, premierów i
prezydentów z całego świata, a także wielu
prostych kobiet. Hobby: w wolnych od życia
towarzyskiego chwilach redaguje "Gazetę Wyborczą",
a też w sposób słabo utajony rządzi od niechcenia
Polską. Częsty bywalec budynku Okrągłego Stołu i
największy obok Kwaśniewskiego spożytkownik
zawartego tam kontraktu.
Tadeusz Mazowiecki
pracuje jako ospałe sumienie narodu, odkąd złożył
dymisję swego rządu, przegrawszy pierwszą turę
wyborów prezydenckich z dawno zapomnianym
przybyszem z Ameryki Południowej panem Stanem
Tymińskim. Tymińskiemu zarzucono bratanie się z
Kadafim i bicie żony, ale nic to Mazowieckiemu nie
pomogło.
Lech Wałęsa
dorabia do emerytury prowadząc program telewizyjny
dla wędkarzy. Gdy zdarza się okazja, kandyduje w
wyborach prezydenckich osiągając trochę ponad 1
proc. głosów. Lubi podróżować po krajach, gdzie o
tym nie wiedzą. Ze stołownikami obu stron na ogół
skłócony.
Władysław Frasyniuk
przywódca partii skupiającej dziś resztki ekipy
"Solidarności" przy Okrągłym Stole. Unia Wolności
nie dostała się do Sejmu, a sondaże dają jej
połowę głosów niezbędnych do tego, aby się w nim
znaleźć w przyszłości. Brak wyborców nie odbiera
tej partii dobrego samopoczucia.
Bronisław Geremek
polityk nieparlamentarny. Naucza i poucza.
Przypuszczalny kandydat do Parlamentu
Europejskiego protegowany przez swego antagonistę
przy Okrągłym Stole – Kwaśniewskiego. Strona
solidarnościowa mniej skłania się do Geremka.
Przy głównym Okrągłym Stole siedziało 57 osób.
Z tego 15 zdołało umrzeć
3 ledwie żyje
7 marnie żyje
20 jakoś żyje
zaledwie 9 dobrze żyje
Jak podaje archiwum "Rzeczpospolitej", z ludzi Okrągłego
Stołu wywodzi się: dwóch prezydentów RP, czterech
premierów, marszałkowie Sejmu i Senatu, wielu ministrów,
wiceministrów i innych prominentów, ale przeważnie
byłych.
Źródła: Andrzej Garlicki, "Rycerze Okrągłego Stołu";
"Kto jest kim w Polsce", PAI Warszawa 2001; "Kto jest
kim w Kościele", KAI Warszawa 1996; PAP;
"Rzeczpospolita"; "Życie Warszawy".
JERZY URBAN
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dno Spodka
Jak dobić publiczny interes? Wsadzić w niego polityków.
Katowicki Spodek znają wszyscy: Deep Purple, Metallica,
Pearl Jam, Iron Maiden, Mayday. Mogłoby się wydawać, że
zdychający kawałek Peerelu utrzymuje miejski budżet. A
tu dupa. Podatnicy dokładają do niego jakieś 2 mln zł.
Spodek teoretycznie zarabia szmal – wiadomo – na
koncertach światowych sław. Dobijają się na nie setki
tysięcy fiśniętych fanów, którzy oprócz tego, że wyją i
machają zapalniczkami, sporo płacą za bilety. Ale
prawdziwą kasę i prestiż w klasie biznes Spodek robił
organizując międzynarodowe targi: motoryzacyjne,
rowerowe, górnictwa, energetyki, metalurgii i chemii.
Piszę w czasie przeszłym, bo PWS Spodek sp. z o.o.,
której stuprocentowym właścicielem jest Urząd Miasta w
Katowicach, zrzekła się organizowania jakichkolwiek
targów na rzecz prywatnej spółki Międzynarodowe Targi
Katowickie (MTK) podpisując stosowną umowę. I od tego
momentu zaczęły się poważne problemy finansowe
katowickiego Spodka.
Golec na życzenie
Do kontrolowanej przez brytyjską firmę Expocentres
spółki Międzynarodowe Targi Katowickie trafiła obszerna
baza danych o potencjalnych wystawcach, ale o
organizacji samych targów nie słychać od dwóch lat. Dla
porównania – czysty dochód z targów motoryzacyjnych
"Autotour Market" w 1994 r. wyniósł prawie 200 tys. zł,
a były to targi jednorazowe i dosyć skromne w porównaniu
z organizowanymi niegdyś w Spodku targami górnictwa i
energetyki "Simex". Targi te organizuje teraz ukraiński
Donbas. Straty z tytułu podpisania umowy z MTK są więc
kolosalne. Obecnie Spodek obsługuje kilka firm na
oddzielnych umowach. Restaurację i Hotel Olimpijski
przejęła spółka Olimp. Firma Południe z Krakowa w Spodku
sprząta, Konsalnet z Warszawy obsługuje parkingi, Impel
z Wrocławia ochrania.
Spodek ma też swój zarząd – prezesa i wice, radę
nadzorczą liczącą 5 osób, jednego dyrektora oraz kilku
kierowników. Zarządzają samą halą widowiskową. Resztę
obsługują firmy prywatne, nieźle na tym zarabiając.
Edward Gierek zapewne przewraca się w grobie, bo za jego
panowania Spodek funkcjonował bez strat i rad
nadzorczych.
Polityk menedżer
W 1997 r. Spodek – wcześniej jednoosobowa spółka skarbu
państwa – został przekazany miastu Katowice. Na
Spodkowych stołkach pozasiadali "znani i lubiani", m.in.
Tadeusz Donocik, wiceminister w rządzie Buzka. Obecny
prezes Spodka Marek Blaszkowski wcześniej zajmował się w
Urzędzie Miasta organizowaniem... przetargów.
Za czasów dawnego Spodka, jak mówią dzisiaj jego starzy
pracownicy, zarządzał interesem Paweł Szafraniec, ale
poleciał za niepodpisanie umowy z MTK. Jego następca
Zbysław Szlachta też poleciał za... podpisanie umowy z
MTK.
Prezent na urodziny
Na 30. urodziny miasto zafundowało Spodkowi remont
kopuły w prezencie – dudniły lokalne media dyskretnie
pomijając problemy ze szmalem.
Wyremontowany dach hali widowiskowej nadal cieknie (jak
kablują mi spodkowi pracownicy), choć od urodzin minęły
zaledwie dwa lata. Ostatni remont remontu polegał na
"zakupie folii w ramach tymczasowego zabezpieczenia".
Dziwna sprawa, bo w kwitach stoi jak byk, że miasto od
1992 r. wpakowało w remont Spodka całe 16 mln i kolejne
2,6 na nową wykładzinę. Czy Spodek nie powinien być
złoty jak pałac Saddama?
Robole
Zatrudnienie w Spodku spadło o 75 proc. – do 59 osób. Od
kilku lat nie rosną płace. Żeby robolom zamknąć gęby,
kolejni prezydenci miasta organizują doroczne spotkania
z pracownikami PWS Spodek sp. z o.o. Dotychczas odbyły
się takie aż dwa. Na pierwszym zjawił się poprzedni
wiceprezydent Katowic. Cel spotkania – problemy
finansowe obiektu. Pogadano sobie ogólnie. Na czerwcowym
spotkaniu w zeszłym roku pojawił się już sam prezydent
Katowic Piotr Uszok związany z Platformą Obywatelską.
Temat spotkania był ten sam, co zwykle – problemy
finansowe, z tym że spotkanie trwało krócej, bo
prezydent spieszył się na kolejne spotkanie.
Rezultaty dyskusji były adekwatne do jej przebiegu –
prezydent odpowiadał tylko na pytania z kartki. Jak się
dowiedzieli pracownicy, "chwilowo nie ma planów" na
dalsze losy zarówno Spodka, jak i zrobienie czegoś z
jego kolosalnym zadłużeniem. Po tym spotkaniu prezydent
uczynił wiceprezydenta człowiekiem odpowiedzialnym za
Spodek.
Podczas transmitowanego do kilkunastu krajów turnieju
siatkarskiej Ligi Światowej pracownicy Spodka planowali
strajk i blokadę zawodów. Cudem udało się prezesowi
ostudzić zapędy wkurwionych już nieco dezinformacją i
piszczącą biedą roboli, ale ci lojalnie mnie uprzedzają,
że sytuacja może się powtórzyć – przy okazji ostrzegam
fanów Iron Maiden (koncert w czerwcu).
Władza mówi
Dryndnęłam do Urzędu Miasta Katowice. Rzecznik miasta
odesłał mnie do wiceprezydenta Józefa Kocurka. Od
wiceprezydenta dowiedziałam się tyle: – Sytuacja
finansowa Spodka jest fatalna, to oczywiste. O szczegóły
proszę pytać prezesa Blaszkowskiego.
Dobiłam się i do Marka Blaszkowskiego:
– Jakie są zarobki zarządu i rady nadzorczej?
– Są ustalone przez zgromadzenie wspólników. Proszę mnie
o to zapytać oficjalnie faksem.
– Ile wynosi średnia płaca w Spodku?
– 1600 zł.
– Jaką sumę za dzierżawę części obiektu płaci Spodkowi
prezes Olimpu?
– To jest tajemnica handlowa.
– Pan ma obowiązek mi odpowiedzieć na to pytanie, bo
Spodek jest własnością miasta, podatników, którzy mają
ustawowe prawo wiedzieć, co się dzieje z ich pieniędzmi.
– To też jest tajemnica handlowa.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
5 lat lekkich robót
Nie dajcie się bajerować kandydatom do Parlamentu
Europejskiego.
Podczas jednej z debat na temat naszego członkostwa w
Unii Europejskiej licealista zapytany – czego
najbardziej obawia się po wstąpieniu do Unii
Europejskiej? – bez namysłu odparł: polskich posłów.
Miał chyba gówniarz rację lękając się widoku naszych
orłów w roli parlamentarzystów europejskich. Okupacja
mównicy, groźby pod adresem Unii, wnioski o
wypowiedzenie traktatu akcesyjnego, a na dokładkę poseł
LPR wręczający komu się tylko da katolickie krzyże.
Ponieważ wybory do Parlamentu Europejskiego tuż-tuż,
warto się zastanowić, czy nasi politycy nie popsują
Unii, do której weszliśmy.
Czego nie może parlament
Nasi kandydaci do PE nie szczędzą nam obietnic. Posłowie
Samoobrony na przykład chcą zmusić kraje unijne, by te
zatrudniały Polaków i zrezygnowały z okresów
przejściowych. Postulat niewątpliwie zapewni Samoobronie
społeczną przychylność. Tyle tylko, że PE nie ma żadnej
władzy nad parlamentami narodowymi, a to właśnie one
decydują, czy Polak będzie mógł pracować legalnie w
danym kraju czy nie. Podobny kit wciskają nam kandydaci
na europarlamentarzystę z rozdania LPR, gdy twierdzą, że
schrystianizują Europę, i kandydaci PO, podobno
wykształceni i znający się na realiach UE, którzy
obiecują, że zmuszą rządy krajów zachodnich do
inwestowania w Polsce. Czyż to rządy inwestują?
Parlament Europejski (PE) to kolos na glinianych nogach.
Jego funkcje są mocno ograniczone. O tym, co w Unii
piszczy, nie decyduje europarlament, lecz spotykający
się w tzw. Radzie Ministrów czołowi politycy krajów
członkowskich. To od nich faktycznie zależy kształt
unijnego budżetu. To oni dyskutują o dopłatach do
rolnictwa, polityce wewnętrznej Wspólnoty. Ci sami
ministrowie już na forum krajowego parlamentu,
dysponując odpowiednią większością, zaklepują decyzje
podjęte na spotkaniach wielkich tego kontynentu. PE jest
gdzieś na szarym końcu tej układanki, a jego zadanie
sprowadza się praktycznie do mało znaczącej aprobaty
tego, co wcześniej już i tak zostało ustalone. I choć
teoretycznie istnieje sposobność odrzucenia przez PE
postanowień wielkich polity-ków, to w praktyce ci,
którzy mają większość w parlamentach narodowych,
dysponują też zazwyczaj większością w PE.
W rzeczywistości więc, przynajmniej do czasu przyjęcia
nowej konstytucji europejskiej, znaczenie PE jest raczej
symboliczne. Świadczą o tym choćby osiągnięcia PE. Do
najdonioślejszych zaliczyć można projekty: „Telewizja
bez granic” – czyli zakaz transmisji ważniejszych
wydarzeń sportowych jedynie w pasmach kodowanych,
zaostrzenie norm dla materiałów pędnych
i olejów silnikowych celem ochrony środowiska oraz
wprowadzenie na opakowaniach papierosów większych i
wyraźniejszych ostrzeżeń o szkodliwości palenia. Ponadto
PE zajmował się w swojej historii tak historycznie
doniosłymi kwestiami jak wprowadzenie obowiązku
ekologicznej utylizacji złomowanych samochodów czy
zaostrzenie przepisów dotyczących pasz dla zwierząt
hodowlanych. Obecnie pracuje nad wprowadzeniem przepisów
dotyczących utylizacji zużytych urządzeń elektrycznych i
elektronicznych.
Już sam przegląd parlamentarzystów PE skłania do
refleksji. Czemu brakuje tam wyróżniających się
polityków europejskich? Odpowiedź jest banalnie prosta.
PE w dużym uproszczeniu przypomina amerykańską ligę
piłki nożnej. Trafiają tam ci, którzy najlepsze lata
kariery mają już dawno za sobą. Honorowa emerytura.
Podstawową cechą odróżniającą PE od parlamentów
narodowych jest to, że nie posiada on uprawnień
ustawodawczych. Między bajki należy więc włożyć
opowieści kandydatów o inicjatywach, pomysłach i
projektach, jakie przyszli posłowie chcieliby z trybuny
PE zaproponować Europie. Zupełną tajemnicą pozostaje, w
jaki sposób kandydat Platformy rajdowiec Hołowczyc chce
poprzez PE zmienić sytuację na polskich drogach i
edukować kierowców, co zapowiada. Widać nie ma pojęcia,
do czego chce być wybrany.
PE w ogóle nie posiada bezpośrednich uprawnień w
dziedzinie inicjatywy prawodawczej, takich jak np. grupa
posłów na Sejm. Kompetencje te są zastrzeżone dla
Komisji Europejskiej. W procedurze konsultacji
uprawnienia PE sprowadzają się do wydania opinii, które
Komisja Europejska i tak może swobodnie olać.
Bzdurą na użytek wyborców należy nazwać opowieści
naszych kandydatów, jakie to pieniądze załatwią dla
swojego narodu, gdy tylko ten da im możliwość siadania w
PE. Gówno prawda. Uprawnienia budżetowe PE są tak samo
skromne jak możliwości prawne. Sprowadzają się do czysto
teoretycznej możliwości odrzucenia przez parlament
projektu budżetu w całości.
W opowiadaniu głupot celują zwłaszcza kandydaci LPR i
PiS. Wmawiają nam, że idą do PE walczyć o interes
narodowy. Będzie to chyba niewykonalne, ponieważ
posłowie organizują się w parlamencie według kryterium
przynależności partyjnej, a nie narodowej. Grupy
polityczne odpowiadają frakcjom politycznym w
parlamentach krajowych. Do utworzenia grupy politycznej
potrzebnych jest najmniej 23 posłów z dwóch krajów, 18 z
trzech krajów, 14 z czterech i więcej krajów. Jak LPR
znajdzie 14 polskich nacjonalistów-katolików z 4 różnych
krajów? Gdyby zaś znalazła, co może 14 posłów? Żeby więc
cokolwiek w PE zwojować, trzeba wziąć pod uwagę interesy
kolegi parlamentarzysty, o zgrozo obcokrajowca.
Nieprawdziwe są też zapowiedzi, że partie polityczne
będą rozliczać swoich posłów z prac w PE. Mandat do PE
ma charakter mandatu wolnego, co oznacza, że deputowani
nie są związani instrukcjami państw, których są
obywatelami. W praktyce poseł, jeśli chce, może głosować
całkowicie wbrew matce partii, a jak się uprze – także
wbrew interesom narodu polskiego. Posła europarlamentu
ze stanowiska może zwolnić tylko akt zgonu lub własna
rezygnacja.
Co może parlament
Parlament Europejski może w rzeczywistości bardzo
niewiele. Może kontrolować prace Komisji Europejskiej, a
także inne instytucje Wspólnoty. Posłowie PE mogą
uczestniczyć w pracach komisji, które często zajmują się
kwestiami pobocznymi. W Unii przydatne mogą się więc
okazać: mentalność biurokraty i podejście hobbysty.
Parlament ma głos w kwestii wydatków Europejskiego
Funduszu Rozwoju Regionów oraz programów kulturalnych i
edukacyjnych. Gdy jednak chodzi o realne pieniądze, na
przykład dla rolnictwa, może jedynie proponować poprawki
do budżetu, a decydujący głos w tej kwestii ma Rada
Ministrów. Parlament może teoretycznie przyjąć lub
odrzucić proponowanych komisarzy europejskich. Zupełnie
teoretycznie, bo ich także proponują parlamenty
narodowe. Na koniec niespodzianka dla polskich
parlamentarzystów. PE ma prawo powoływania tak lubianych
nad Wisłą tymczasowych komisji śledczych, które mają na
celu zbadanie i wyjaśnienie ewentualnych
nieprawidłowości w funkcjonowaniu Unii. Trzeba jednak do
tego przekonać przynajmniej 1/4 wszystkich deputowanych.
Nasi posłowie ponad wszystko kochają kłócić się i
protestować. Tymczasem w PE potrzeba zapalonych
biurokratów znających prawo. Ludzi, którzy spędzą długie
godziny w rozmaitych komisjach nad pozornie nieistotnym
projektem. Nacjonalista w tym parlamencie to jak krowa w
gołębniku.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Świętych faktur obcowanie cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autokastracja
Po koncernie PSA (Peugeot–Citroen) i Toyocie kolejny
producent aut nie wybrał naszego kraju na siedzibę nowej
fabryki.
Rozległ się lament jak Polska długa i szeroka:
Koreańczycy olali Pomroczną. O tym, że Hyundai nie
zainwestuje w Polsce, napisaliśmy już 29 stycznia tego
roku. Czyli o miesiąc wcześniej, niż dowiedział się o
tym minister Marek Pol. Koreańczykom nie pasują nasze
uregulowania prawne i rachityczna infrastruktura –
tłumaczyliśmy decyzję koncernu.
Po miesiącu zabrał głos rzecznik ministra Pola – Ryszard
Nałęcz tłumacząc, że przyczyną rezygnacji Hyundaia
bynajmniej nie była zła infrastruktura, bowiem oferowane
Hyundaiowi miejsce pod inwestycję znajduje się w pobliżu
przebiegającej obok autostrady A4, która do końca 2005
r. połączy Kraków z Wrocławiem, a dwa lata później z
zachodnią granicą Polski...
Czyli Koreańczycy powinni zbudować fabrykę i cierpliwie
poczekać co najmniej trzy lata, aż – jak obiecujemy –
zbudujemy im połączenie z resztą Europy. Ministerstwo
Pola jak zwykle jest z siebie zadowolone, chociaż to
Słowacy zyskali kolejne 4 tysiące miejsc pracy i wartą
setki milionów dolarów inwestycję.
Autor : A.R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Molestowana molestowany
Przed Sądem Rejonowym w Sławnie stanął były szef
sławieńskiej lewicy.
Jego następca został zawieszony
przez Radę Krajową SLD. Inni ważni członkowie partii
mają problemy z prokuraturą. Towarzysze utopili się
nawzajem w jednym bagienku, dzięki swoim kochankom,
pieniądzom i układom.
Wojna zaczęła się w ubiegłym roku od obyczajowego
skandalu. 26 listopada 2001 r. 30-letnia Kinga K.,
szefowa jednego z kół SLD w Sławnie, złożyła w
prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa
przez 58-letniego Ryszarda Pielaszkiewicza, szefa
sławieńskiej lewicy. Twierdziła, iż kilkakrotnie zmusił
ją do uprawiania seksu w zamian za obietnice załatwienia
pracy. Pani K. mówiła dziennikarzom: – Byłam bezrobotna
i zwróciłam się do niego o pomoc, a on powiedział mi, że
zrobi coś dla mnie, ale pod warunkiem, że pójdę z nim do
łóżka. Zrobiłam to, ale zaczął mnie szantażować, że
jeśli nie będę z nim sypiać, to stracę pracę, którą mi
załatwił.
Kinga K. dostała pracę... sprzątaczki i gońca.
Opowiadała, że do aktów miłosnych z Pielaszkiewiczem
dochodziło w siedzibie SLD. Tuż po złożeniu doniesienia
na ulicach Sławna i Darłowa (gdzie mieszka
Pielaszkiewicz) pojawiły się ulotki informujące o
szczegółach ich "miłosnych igraszek".
Pielaszkiewicz o doniesieniu do prokuratury dowiedział
się od dziennikarzy. Był oburzony: – Traktowałem ją jak
córkę, dlaczego mi to zrobiła? To wstrętny polityczny
spisek wymierzony we mnie.
Kilka dni po wyrażeniu oburzenia Pielaszkiewicz został
odwołany z funkcji przewodniczącego Rady Powiatowej SLD.
Według niego potwierdza to teorię partyjnego spisku.
Nowym przewodniczącym został przeszło 70-letni CzesŁaw
GomuŁkiewicz, emeryt przedstawiający się jako literat i
dziennikarz. Od tego momentu sławieńskie SLD otwarcie
dzieli się na dwie frakcje: Pielaszkiewicza i
Gomułkiewicza.
Pojedynek na doniesienia
W styczniu do Prokuratury Rejonowej w Sławnie trafiło
kolejne zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Jeden
z członków frakcji Pielaszkiewicza doniósł o ogromnej
korupcji w sławieńskim starostwie i Powiatowym Centrum
Pomocy Rodzinie (PCPK). Chodzi o rozdzielanie po
znajomości kilku milionów
złotych z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób
Niepełnosprawnych. Informacja ta wywołała kolejną
lawinę.
Kilka dni później głosami radnych SLD Pielaszkiewicz
został odwołany z funkcji przewodniczącego Rady Powiatu
Sławno.
Jego następczynią została... Ewa GomuŁkiewicz, żona
przewodniczącego SLD.
Pielaszkiewiczowi zaczęła się dobierać do skóry
prokurator. Pod koniec stycznia chciała go przesłuchać w
charakterze podejrzanego. Pielaszkiewicz zaczął
chorować. Prowadzący sprawę prokurator Piotr Wedmann
powołał biegłego, który w końcu kwietnia wyraził zgodę
na przesłuchanie byłego szefa SLD. Podejrzany stawił się
dopiero po prasowej nagonce i publicznym oświadczeniu
szefa sławieńskiej prokuratury, że zostanie doprowadzony
na przesłuchanie przez policję. Prokurator przedstawił
Pielaszkiewiczowi trzy zarzuty z paragrafu 199 kodeksu
karnego o to, iż wykorzystując krytyczne położenie Kingi
K. wielokrotnie zmusił ją do uprawiania seksu.
Kontrowersyjna łazienka
Tymczasem problemy nie ominęły też Gomułkiewicza. W
lutym Komisja Rewizyjna działająca przy Radzie Powiatu
Sławno przeprowadziła kontrolę w miejscowym PCPR.
Komisja podważyła zasadność dwóch dofinansowań, w tym
jednego dla... Gomułkiewicza. Kontrolę do PCPR zdążył
tuż przed odwołaniem wysłać Pielaszkiewicz. Potwierdziła
obiegowe informacje dotyczące ekskluzywnej łazienki w
mieszkaniu Gomułkiewiczów. Zbudowano ją dzięki przeszło
5600 zł dofinansowania z PFRON, które wedle opinii
komisji rewizyjnej Gomułkiewiczowi się nie należało.
Dodajmy, że mimo podeszłego wieku Gomułkiewicz nie
przypomina inwalidy: biega po schodach, prowadzi
samochód.
Z czasem okazało się, że to nie jedyne pieniądze z
PFRON, które dzięki PCPR dostał Gomułkiewicz. Szef
lewicy jest od dwóch lat zatrudniony w firmie "Mieszko"
z Warszkowa w charakterze doradcy ekonomicznego. Jego
pensja to 1500 zł. Połowę kosztów zatrudnienia refunduje
PFRON. W obliczu kolejnego skandalu Zarząd Wojewódzki
SLD w Szczecinie skierował sprawę Gomułkiewicza do Sądu
Partyjnego i wystąpił do Zarządu Krajowego partii o
zawieszenie go w prawach członka. Ewa Gomułkiewicz nadal
jest szefową rady. Nikt też nie wyrzucił jej z PCPR,
gdzie od czasu, gdy jest przewodniczącą, ma już nie pół,
lecz cały etat.
Bagno bez dna
W ciągu pół roku spadły dwie głowy. W cieniu pozostają
jednak inni wpływowi działacze partii. Prokurator
Wedmann prowadzi śledztwo w sprawie niegospodarności w
starostwie i PCPR w związku z podziałem środków PFRON.
Nieoczekiwanie policja nie wykonuje poleceń prokuratora.
Przeszkadzają też zwierzchnicy. Choć Wedmann prowadził
od początku sprawę Pielaszkiewicza, nie on pojawił się
na sali sądowej na otwarciu jego procesu.
W sprawie PFRON, po wielu miesiącach dochodzenia, udało
się przedstawić zarzuty tylko czterem osobom: dwóm
pracownicom PCPR i właścicielowi oraz głównej księgowej
firmy "Solmar" zaprzyjaźnionej z Andrzejem Wnukiem,
wicestarostą z SLD. Tajemnicą poliszynela jest bowiem
to, iż Wnuk korzysta z pomieszczeń firmy "Solmar".
– Ten człowiek za wszystkim stoi. On zapłacił Kindze za
to, że mnie skompromitowała. To widać, że dostała
pieniądze, bo nagle ma nowe ciuchy, chodzi do fryzjera,
spłaciła długi. Głównym świadkiem w mojej sprawie jest
Agnieszka R., kochanka Wnuka, z którą ma dziecko. To
szyty grubymi nićmi spisek – mówi Pielaszkiewicz.
Wnuk ma nieciekawą przeszłość gospodarczą, długi, jego
pensję zajął komornik, a wielu jego wspólników poszło z
torbami.
Kompani Pielaszkiewicza z SLD opowiadają o gigantycznych
łapówkach, które miał brać jeden z prominentów za
załatwienie umarzalnej pożyczki z PFRON. Nikt nie jest w
stanie jednak narazie tego udowodnić. Nie przyznaje się
też do tego, jakoby miał cokolwiek wspólnego ze sprawą
Pielaszkiewicza.
Tymczasowym szefem sławieńskiej lewicy ma być starosta
Henryk Lompert. Jego podpis widnieje na wielu wnioskach
załatwionych pozytywnie pożyczek z PFRON. Prokuratura
zaczyna dobierać się do pracowników starostwa, a Lompert
robi wszystko, żeby odsunąć od siebie podejrzenia.
Prokurator liczy, że zmowa milczenia znów się złamie, a
pionki w aferze PFRON powiedzą, kto im wydawał
polecenia. Na razie jedna z naczelniczek wydziału w
starostwie, podobnie jak szefowa PCPR (obie podejrzane o
fałszowanie dokumentów i przekroczenie uprawnień),
uciekły w chorobę.
Pielaszkiewicz wierzy jeszcze, że nie wszystko stracone
– chce być burmistrzem Sławna, a i wakat po
Gomułkiewiczu jest jeszcze do wzięcia...
Gomułkiewicz też nie zasypia gruszek w popiele – chce
wydać książkę o kochankach Pielaszkiewicza.
SLD – partia ludzi zaprzyjaźnionych ze sobą. Tak mówi
Krzysztof Janik, a może jego szef, nie pamiętam.
Autor : Adam Ewans
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziennikarzyna łowna "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czterej pancerni i palma "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pieskie życie człowieka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Prezydent Kwaśniewski przeprosił. Tym razem pannę
Edytę Górniakównę i jej rodzinę za rozsiewane przez
media plotki o ich romansie. I znów przeprosiny
prezydenckie społeczeństwo przyjęło z mieszanymi
uczuciami. Przecież większość polskich kobiet marzy o
romansie z prezydentem, nawet wirtualnym.
• Prezydenckie weto wobec ustawy o biopaliwach poparła
jednoznacznie PO, wała pokazały PSL i Samoobrona. O
losie weta zadecyduje postawa SLD, który skłania się do
jego odrzucenia i szybkiej nowelizacji ustawy. Jeśli tak
się stanie, to pierwszy raz centrolewica odrzuci weto
własnego prezydenta.
• Aż o 8 proc. wzrósł poziom pozytywnych opinii o
rządzie Leszka Millera, o 9 proc. spadły negatywne oceny
jego gabinetu. Tak wynika z ostatniego sondażu CBOS. To
wynik kopenhaskiego sukcesu negocjacyjnego, a pewnie i
nagonki na premiera związanej z aferą Rywina. Obywatele
RP intuicyjnie biorą stronę atakowanych. W ciągu 15
miesięcy rządzenia Miller przebił swego poprzednika
Buzka. Zdążył już odwołać 6 ministrów, a ślamazarny
Buzek w takim samym czasie – tylko jednego.
• Policja ma szansę na wzrost popularności. Niebawem
organizacje pozarządowe wraz z Komendą Główną Policji
uruchomią akcję "Program opieki nad ofiarami gwałtów".
Pokrzywdzone kobiety będą mogły bezpłatnie otrzymać
antykoncepcyjny środek skuteczny w ciągu 72 godzin po
niezabezpieczonym współżyciu. W ten sposób policja może
stać się ostatnią deską ratunku dla nieostrożnych.
Trzeba będzie tylko wymyślić okoliczności rzekomego
gwałtu. Mówcie, że zgwałcili was faceci podobni do
przywódców SLD, tchórzliwie odsuwający problem
bezpłatnej, legalnej antykoncepcji i aborcji.
• Zakotłowało się w PiSuarze. Państwo Kaczyńscy
wspierani przez Opus Dei pana Walendziaka poparli
akcesję do UE. Podczas znakomicie wyreżyserowanego
Zjazdu PiS poseł Marek Jurek kadził antyunijnie
radiomaryjcom, a następnie szczwane Kaczory
przeforsowały prounijną uchwałę. Bo PiSuary też marzą o
posadach eurokratów. I teraz forsują w Sejmie zakaz ich
sprawowania dla ludzi związanych z obecną koalicją.
Jedynie poseł Artur Zawisza, ten od "małczat sobaki",
zadeklarował, że będzie agitował przeciwko Unii.
• Jan Łopuszański, ostatnio w LPR, znów założył własną
kanapę polityczną. Trzyosobowe koło parlamentarne pod
nazwą Porozumienie Polskie. To już trzecie koło
parlamentarne założone przez rozłamowców z LPR. I szóste
w Sejmie.
• Pan poseł Gabriel Janowski w wywiadzie dla
macierewiczowskiego "Głosu" ujawnił, że obecni liderzy
Ligi Polskich Rodzin – Giertych, Kotlinowski i Wrzodak –
to zakamuflowani agenci koalicji rządzącej: nie
dopuszczają go do udziału w programach telewizyjnych.
• Pan poseł Witold Hatka, koleżka lidera Romana
Giertycha, może stracić immunitet poselski. O zgodę na
pociągnięcie go do odpowiedzialności sądowej wystąpiła
Prokuratura Okręgowa w Kaliszu. Podejrzewa ona, że Hatka
wyssał z Wielkopolskiego Banku Rolniczego, przy pomocy
ówczesnego radcy prawnego, obecnego prezesa LPR Marka
Kotlinowskiego, na konto ich spółki ponad 2 mln zł.
Teraz wniosek musi skierować prokurator generalny, a o
uchyleniu immunitetu zadecydować Sejm.
• Wybryk przypadkowego społeczeństwa czy tendencja?
Niespodziewanie w sondażu OBOP SLD uzyskał aż 38 proc.
poparcia. Spadło za to poparcie dla LPR, PiS i
Samoobrony.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lewa noga dynda w centrum "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rura z kremem
Gudzowaty był facetem do udupienia, ale na szczęście nie
dał się udupić.
Warszawska Prokuratura Okręgowa przedłużyła aż do marca
śledztwo w sprawie Europol Gazu, spółki będącej
właścicielem polskiego odcinka gazociągu jamalskiego. Od
kilkunastu miesięcy prokuratorzy badają, czy
kierownictwo tej prywatnej firmy prawidłowo wypłaciło
sobie i pracownikom nagrody.
Gdańska prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia
dotyczący wprowadzenia do spółki Europol Gaz firmy
Gas-Traiding, w której udziały ma m.in. Bartimpex.
Warszawskie śledztwo i gdański akt oskarżenia oparty –
wedle mnie – na fałszywych przesłankach to popłuczyny po
działaniach Lecha Kaczyńskiego, który jeszcze jako
minister sprawiedliwości w rządzie Buzka zaangażował się
w operację zwalczania Bartimpeksu i jej głównego
udziałowca Aleksandra Gudzowatego. Kaczor odpłynął z
resortu sprawiedliwości, ale wszczęte z jego inspiracji
sprawy toczą się nadal.
Ruscy nas zagazują
Tymczasem kwestia dostaw gazu do Polski pozostaje
nieuregulowana. Na podstawie międzyrządowych umów do
roku 2020 ma trafić do Polski 250 mld m sześc.
rosyjskiego gazu. Tyle Polska nie potrzebuje. Umowę
podpisano w oparciu o zbyt optymistyczne prognozy, które
przewidywały, że gospodarka będzie się dynamicznie
rozwijać, a udział gazu w bilansie energetycznym będzie
szybko rósł. Gdy okazało się, iż zapotrzebowanie na gaz
jest mniejsze, kluczowym problemem stało się uzgodnienie
z Rosjanami zmniejszenia dostaw, zwłaszcza że umowa
zawiera klauzulę "take or pay", czyli "bierz lub płać".
Nawet, jeśli odbierzemy mniej gazu, i tak będziemy
musieli zapłacić za tyle, na ile opiewa umowa.
W latach 2000 i 2001 rząd Buzka zabrał się za
likwidowanie nadmiaru gazu poprzez... zakontraktowanie
dodatkowych 74 mld m sześc. ze Skandynawii. Choć
wydawałoby się, że absolutnym priorytetem powinno być
dogadanie się z Rosjanami co do wieloletniej i
korzystnej współpracy. Jednak logika absurdalna odniosła
triumf – pod oszukańczymi, lecz nośnymi politycznie
hasłami: "dywersyfikacji dostaw" i "bezpieczeństwa
energetycznego państwa".
Pierwszą ofiarą nonsensownej polityki gazowej rządu
Buzka padł polski magnat gazowy Aleksander Gudzowaty.
Ten niegdysiejszy sponsor kampanii wyborczej Wałęsy
znakomicie sobie radził w handlu z Rosjanami. Bartimpex
pośredniczył w imporcie rosyjskiego gazu i opanował ok.
13 proc. polskiego rynku gazowego. Gudzowaty zbił na
gazowych interesach fortunę, ale jego działalność
przynosiła także pokaźne korzyści kasie państwa.
Bartimpex rok w rok płacił podatki w kwocie ok. 25 mln
dolarów. Uiszczając zaś Gazpromowi należności za gaz
dostawami żywności przyczyniał się do utrzymywania w
Polsce miejsc pracy oraz ograniczał wypływ dewiz z
Polski do Rosji.
Pociągnąć od Niemców
Gudzowaty był też pierwszym i faktycznym inicjatorem
dywersyfikacji dostaw gazu do Polski i sprowadzania tego
surowca z Europy Zachodniej. To on był bowiem
współautorem koncepcji budowy gazociągu Bernau–Szczecin
mającego włączyć Polskę do systemu gazociągów Unii
Europejskiej, a zatem zmniejszyć skalę uzależnienia od
rosyjskiego dostawcy. Projekt powstał w latach
1998–1999, a więc zanim rząd Buzka wszczął polityczną
kampanię wokół gazu. Uruchomienie niedrogiego gazociągu
Bernau–Szczecin (tylko 130 km długości), który miał być
wybudowany wspólnie z niemiecką firmą Ruhrgas,
pozwalałoby na sprowadzanie do Polski gazu z pominięciem
niekorzystnej dla importera zasady "take or pay".
Z dotąd nie w pełni wyjaśnionych powodów grupa kilku
osób z administracji premiera Buzka z zaciekłością
wzięła się za udaremnienie rozwiązania korzystnego dla
Polski zarówno biznesowo, jak i politycznie. Osobami
szczególnie zaangażowanymi w próbę wykańczania
Gudzowatego i promowanie interesów skandynawskich
potentatów gazowych byli Janusz Steinhoff, Jan Szlązak,
Janusz Pałubicki, Barbara Litak-Zarębska oraz doradca
premiera Piotr Naimski. Ściśle kooperował z nimi Lech
Kaczyński wykorzystując urząd prokuratora generalnego do
szykanowania Bartimpeksu i personalnie Gudzowatego.
Początkowo wymieniona grupa osób funkcjonowała
nieformalnie, potem jej działania zostały niemal
zinstytucjonalizowane, gdyż Buzek nadał jej szyld
rządowego zespołu ds. dywersyfikacji dostaw gazu. Grupie
tej, której posunięcia były w wielu przypadkach
bezprawne, przewodniczył minister Jerzy Kropiwnicki.
Tych bezprawnych, bądź tylko "nieetycznych" posunięć
było bez liku.
Wiceminister Litak-Zarębska żądała odebrania
Bartimpeksowi koncesji na import gazu. Gdy specjaliści z
resortu gospodarki stwierdzili, że nie ma ku temu
podstaw, zastępczyni Wąsacza 13 kwietnia 2000 r. w
piśmie do wiceministra Szlązaka (DniPL/Z/2136/ANW/00)
stanowczo nakłaniała swego kolegę do odebrania
Bartimpeksowi koncesji pod pretekstem zagrożenia
bezpieczeństwa państwa. Nawet jednak Szlązak bezradnie
rozłożył ręce i odpisał koleżance, że tak się nie da
zrobić.
7 czerwca 2000 r. doradca Buzka Piotr Naimski, szef UOP
z czasów Macierewicza, podczas Światowego Kongresu
Gazowego w Nicei oświadczył Burckhardowi Bergmanowi,
wiceprezesowi firmy Ruhrgas, że bez względu na argumenty
tak długo jak w projekcie gazociągu Bernau–Szczecin
będzie Bartimpex, nie będzie zgody władz polskich na ten
gazociąg.
W październiku 2000 r. Wąsacz odwołał Stefana Geronia,
dotychczasowego solidarnościowego szefa Polskiego
Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, gdyż ten odważył się
twierdzić, iż budowa rury Bernau–Szczecin nie koliduje z
koncepcją zróżnicowania źródeł dostaw gazu, ale wręcz
umożliwia najszybszą realizację takiego zamiaru.
Niewygodnego Geronia zastąpił Andrzej Lipko, solidaruch
z krwi i kości. Kierowane przez Lipkę PGNiG odmówiło
zgody na transport w sieci polskich gazociągów gazu
importowanego przez Bartimpex. Dopiero w pierwszych
dniach stycznia 2003 r. Urząd Antymonopolowy uznał takie
postępowanie PGNiG za niedozwoloną prawem praktykę
monopolistyczną, co być może w dalszej perspektywie
pozwoli Gudzowatemu w miarę normalnie handlować na
polskim rynku gazowym.
Kto za to beknie
Bezprawne działania zorganizowanej grupy osób z
administracji Buzka szczególnie aktywnie wspierała
"Gazeta Wyborcza" (głównie piórem Andrzeja Kublika) i
powiązane z nią kapitałowo rozgłośnie radiowe. Trzy
organizacje polskich przedsiębiorców natomiast, które na
ogół rzadko mówią jednym głosem (Polska Konfederacja
Pracodawców Prywatnych – Bochniarzowa, Polska Rada
Biznesu – Niemczycki, oraz Krajowa Izba Gospodarcza –
Arendarski), niezależnie od siebie występowały do Buzka
w obronie szykanowanego przez rząd polskiego
przedsiębiorcy Aleksandra Gudzowatego. Nic to jednak nie
dało!
Broniąc się przed pozbawieniem możliwości handlowania na
polskim rynku Gudzowaty złożył do prokuratur kilkanaście
doniesień o popełnieniu przestępstwa przekroczenia
uprawnień przez funkcjonariuszy administracji Buzka. Po
przeprowadzeniu postępowań przygotowawczych prokuratury
umorzyły większość tych spraw. Można to zrozumieć, gdyż
pojedyncze przypadki oderwane od całego kontekstu mogły
się poszczególnym prokuratorom rysować nieostro. Moim
zdaniem, prawnicy Gudzowatego popełnili błąd nie ujmując
sprawy w jednym doniesieniu, w którym mogliby pójść na
przykład w kierunku art. 258 kk – działanie w
zorganizowanej grupie.
Byli funkcjonariusze Buzkowej administracji, którzy z
premedytacją wykańczali polskiego biznesmena i być może
świadomie działali na korzyść skandynawskich koncernów
gazowych, są nadal bezkarni, natomiast osoby z firm, w
których udziały ma prezes Bartimpeksu, podlegają dalszej
obróbce prokuratorskiej i sądowej. Gudzowaty zdołał
jedynie wywalczyć w warszawskim sądzie nieprawomocny
wyrok skazujący Lecha Kaczyńskiego za naruszenie dóbr
osobistych.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bądź człowiekiem, umieraj taniej
I
Koedukacyjny Dom Pomocy Społecznej w Gościeradowie
przeznaczony jest dla dzieci i młodzieży niesprawnej
intelektualnie. Obecnie mieszka tu 63 pensjonariuszy.
Tylko 12 z nich potrafi mówić. Aż 43 jest głęboko
upośledzonych, nie kontrolują czynności fizjologicznych,
wymagają pampersów. 9 przypadków to umiarkowane
upośledzenie, 2 – lekkie. Tylko tę dwójkę można
przystosować do normalnego życia. Mają też inne
schorzenia: epilepsja, wodogłowie, niedowład kończyn,
porażenia, ślepota, niemota, zespół Downa czy pobudzenie
psychoruchowe. Upośledzenia mogą być uwarunkowane
genetycznie, ale większość spowodowana jest błędami przy
porodach.
Miesięcznie na utrzymanie jednego wychowanka państwo
daje 1343 zł, choć rzeczywisty koszt to 2 tys. zł z
hakiem. Za pobyt 7 osób płacą tu bliscy. Stawka ustalona
została na podstawie dochodów przypadających na jednego
członka rodziny. Wychodzi po 200 do 500 zł. Młodzież
powyżej 18. roku życia otrzymuje rentę socjalną w
zawrotnej wysokości 417 zł, z czego 70 proc. bierze DPS.
W Gościeradowie ma ją 44 wychowanków. Dom musi dawać
kieszonkowe. W Gościeradowie dostaje je 17 osób (po 50
zł miesięcznie).
Według normy dyrektor Tadeusz Sikora powinien zatrudniać
44 pracowników merytorycznych, czyli tych, którzy
zajmują się dziećmi. Zatrudnia 25, bo musi oszczędzać.
Do 1998 r. zatrudniano tu 63 pracowników, ale zmienił
się sposób finansowania. Zamiast na cały dom, państwo
cedzi kasę na każdego podopiecznego. Wcześniej spływała
jeszcze forsa na niezbędne remonty, teraz wystarcza jej
tylko na ograniczone potrzeby bieżące. Największe
obciążenie dla domu stanowi ogrzewanie. Średnio w roku
wychodzi jakieś 5800 zł na miesiąc.
Dom wymaga remontu i wymiany okien. Pracownicy nie
dostali wymaganych ustawą podwyżek.
17 wychowanków bezwzględnie potrzebuje rehabilitantów
medycznych. Według przepisów placówki nie muszą ich
zatrudniać, ale rehabilitację powinny umożliwić. DPS nie
ma osobowości prawnej, nie może więc podpisywać umów z
kasami chorych, dlatego w Gościeradowie powstało
stowarzyszenie – Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej.
On mógł już podpisać z kasą kontrakt dla 2 niezbędnych
fachowców. W zeszłym roku kontrakt opiewał na 17 tys.
zł. To mniej niż etat jednego specjalisty – miesięcznie
700 zł dla jednej osoby.
Do 2006 r. wyznaczono czas na zrealizowanie programu
naprawczego polskich DPS-ów, który zakłada dostosowanie
ich do standardów europejskich. A te wymuszają m.in.
odpowiednio wykształconą kadrę i właściwe rozmieszczenie
wychowanków (po 3 osoby na salę, 4 – jeśli są leżące).
– Potrzeba 9 mln zł, żeby doprowadzić do realizacji tych
założeń – mówi dyrektor Sikora.
Polskie standardy są takie, że okoliczni rolnicy i
pracownicy domu, którzy mają gospodarstwa, dokarmiają
wychowanków placówki, donoszą ziemniaki, śmietanę,
mleko. Standardy europejskie na to nie zezwalają.
Produkty muszą spełniać odpowiednie normy.
Dom funkcjonuje od 1979 r. Mieści się w byłym majątku
hrabiego Eligiusza Suchodolskiego, który w 1894 r.
przekazał go Warszawskiemu Towarzystwu Dobroczynności.
Najbardziej upośledzeni pensjonariusze mieszkają w
starym pałacu.
I piętro. Świetlica. Grupa 15 wychowanków w wieku od 12
do 14 lat odpoczywa po obiedzie. To czas na odprężenie.
Trudno opisać, co robią. Niektórzy chodzą, inni siedzą
gmerając w plastikowych klockach albo po prostu patrzą
przed siebie. Kiwają się albo prężą, ryczą do siebie i
postękują. Jeszcze inni drzemią pod ścianą na ławce albo
materacu. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale nie wyglądają
na nieszczęśliwych.
Piętro wyżej jeszcze cięższe przypadki.
Kubuś, lat prawie 4, nie mówi, nie chodzi, ale uśmiecha
się, delikatnie dotyka i daje buzi. Wzięty z domu
dziecka, rodzice pozbawieni praw.
Magda. W wózku. Jak większość nie wygląda na swój wiek,
ma 18 lat i dziecięce porażenie mózgowe.
Mariusz, lat 25. Głębokie upośledzenie umysłowe. Ma
silne skurcze powodujące bardzo mocny uścisk. Nie
chodzi, ale potrafi przebierać nogami, dlatego włożono
go w wózek, by nie
dopuścić do zaniku mięśni. Jego brat Darek tego nie
potrafi – jest porażony całkowicie.
Marcin, 13 lat, reaguje na swoje imię. Gdy się do niego
mówi, grymas wykrzywia mu buzię: uśmiecha się. Za zgodą
lekarza jest umieszczany w przyrządzie do pionizowania
przeznaczonym dla dzieci leżących, żeby nie patrzyły
wyłącznie w sufit i nie przebywały wciąż w tym samym
otoczeniu. Przywiązuje się je pasami, aby ochronić ich
słabe kręgosłupy.
Kuba, lat 9. Porażenie mózgowe. Prężenie mięśni prostuje
go, cały czas trzęsą mu się nóżki. Nie potrafi chodzić,
stać ani siedzieć. Przemieszcza się za pomocą turlania,
które wymuszono podczas terapii rewalidacyjnej.
Wiesio, lat prawie 20. Nie chodzi, ale potrafi się
czołgać. Wpada w szał, gdy próbują nakłonić go do
opuszczenia drewnianego kojca; tylko w nim czuje się
bezpiecznie.
Ola, 9 lat. Wyłącznie leży. Nie mówi, nie ma z nią
kontaktu, dlatego nie wiadomo, czy coś ją boli, gdy tak
strasznie płacze. Ma silne przykurcze. Jest
rehabilitowana, by jej stan się nie pogorszył.
Patryk, lat 3. Ma wodogłowie, więc terapia inna niż
dotyk, przytulanie i łagodny głos grozi mu śmiercią. W
stosunku do głowy ciało chłopca ma rozmiar niemowlęcy.
Gdy mówi się do Patryka, spojrzenie jego wielkich oczu
świadczy, że rozumie.
Reszta wychowanków mieszka w "Domku pod kasztanem".
Zajmują trzy-, dwu-, a nawet jednoosobowe pokoje. Są ze
sobą bardzo blisko, pomagają sobie wzajemnie. Ten dom to
chluba dyrektora Sikory.
– Marzę o wiosce, w której dzieci mogłyby mieszkać w
takich właśnie domach. Tu buduje się tanio, więc za cenę
100-metrowego mieszkania w Warszawie mógłbym wybudować
jeszcze 3 takie domy.
Paweł, lat 16, dzieli pokój z kolegą. Jest dzieckiem
autystycznym, dotarcie do niego kosztowało wiele żmudnej
pracy.
Adam, 28 lat. Przywieziony z domu dziecka, jest jednym z
pierwszych wychowanków tej placówki. Kręgosłup Adama
ulega postępującemu pokrzywieniu, przez co jego ciało
jest coraz bardziej pokurczone.
Beata, lat 24. Głęboki stopień upośledzenia i porażenie
mózgowe. Nie widzi. Wychowawcy mówią, że jest sprawna,
bo potrafi poruszać się po wszystkich pomieszczeniach i
trafia do łazienki.
Na 63 wychowanków tylko 7 psychologowie zakwalifikowali
do "szkoły życia", gdzie uczą się samodzielnie ubierać,
jeść. 23 najbardziej upośledzonych pensjonariuszy
poddawanych jest terapii rewalidacyjnej, która uczy
m.in. przemieszczania się np. za pomocą czołgania,
oswaja z wodą itp. Wychowankowie placówki w
Gościeradowie i jej podobnych wymagają nieustannej
opieki i pomocy. To kosztuje, ale też – jak widać – da
się na nich oszczędzać. Przecież się nie poskarżą.
II
Centrum Zdrowia Dziecka (CZD) w Warszawie. To wzorcowa
jednostka ciesząca się międzynarodowym uznaniem. Poza
leczeniem prowadzi dzia-łalność badawczą i naukową,
pozyskuje więc środki z różnych źródeł. Otrzymuje je z
Komitetu Badań Naukowych, programów zdrowotnych ministra
zdrowia, posiada umowy na współpracę i wymianę usług z
innymi instytucjami. Ale na leczenie pacjentów szmal
dają kasy chorych, a za chwilę będzie to robił Narodowy
Fundusz Zdrowia. CZD ma podpisane umowy ze wszystkimi 17
kasami, bo przyjmuje dzieci z całej Polski. To
skomplikowane, bo każda z nich inaczej ceni tę samą
usługę. Wszystkie wyznaczają limity świadczeń i
ograniczają liczbę pacjentów. Mazowiecka zawarła umowy
na kwartał, przez co Centrum nie może uzyskać kredytu
operacyjnego w banku np. na przetarg na leki albo
opatrunki. Nie da się też zaplanować inwestycji, jak
choćby zakup sprzętu czy wykonanie niezbędnych remontów.
Zresztą i tak nie ma na to pieniędzy.
Wyznaczanie limitów świadczeń sprawia, że kilku
pacjentów się na nie załapie, a kolejni muszą czekać.
Choć nie ma pewności, że wcisną się w następnym
kwartale.
Szpital zawsze przekraczał limity przyjęć. W ubiegłych
latach przedstawiał dokumentację świadczącą, że były to
uzasadnione przypadki i kasy dawały pieniądze na te
"nadprzyjęcia". Niektóre zwracały 50 albo 75 proc.
kosztów, ale jakiś szmal wpływał. Teraz zapowiedziały,
że honorowane będą tylko te przyjęcia, które obejmuje
umowa. Reszta won. To oznacza, że gdy umowa na daną
usługę się wyczerpie, kolejny pacjent musi wyprosić w
swojej kasie promesę. W przeciwnym razie trzeba odesłać
go z kwitkiem. Niech zdycha. Nie wszyscy wiedzą o
promesach, często więc załatwia je szpital. To wymaga
czasu. Telefony, faksy, czekanie na zgody. Zazwyczaj są
przyznawane, ale zdarza się, że kasy ich odmawiają.
Niektóre kasy poszły już tak daleko w oszczędnościach,
że zawarły umowy na pojedyncze usługi – po jednej
hospitalizacji na każdym oddziale. To znaczy, że z
terenu, którym taka kasa zawiaduje, do CZD wedle umowy
może być przyjęty tylko jeden bachor. Reszta musi zdobyć
promesę.
Poważnie niedoinwestowaną sferą jest rehabilitacja,
której wymaga bardzo wiele dzieci. Trudno się z kasami
dogadać w kwestii drogich leków, których wymagają na
przykład pacjenci ze skrajną niewydolnością nerek.
Trzeba występować o zgodę na zakup niezbędnego
medykamentu dla każdego przypadku z osobna. W zeszłym
roku szpital zaplanował podawanie pacjentom taniego,
dobrego leku, którego wymagają dzieci z zaburzeniami
immunologicznymi i te po przeszczepach. Ale zaprzestano
jego produkcji. Trzeba stosować inny, 5 razy droższy
preparat. CZD podaje kosztowny medykament i płaci za
niego. Niby otrzymało na to wstępną zgodę z kasy
chorych. Ale od 6 miesięcy czeka na oficjalne
potwierdzenie i pieniądze.
Kasy w ogóle nie dają szmalu na hotel, w którym
przebywają mali pacjenci onkologiczni wożeni na
radioterapię. Tak samo rzecz się ma z transportem. W
hotelu dzieciaki mają zapewnioną opiekę medyczną i
dzięki takiemu rozwiązaniu nie blokują innym łóżek na
oddziałach. Trzeba więc kombinować środki przesuwając je
z innej działalności, a gdy tych nie wystarcza, po
prostu powiększać dług.
– Centrum Zdrowia Dziecka wykonuje wysoko
wyspecjalizowane usługi, jak transplantacje czy operacje
serca. Do tego służy bardzo drogi sprzęt, który trzeba
często wymieniać.
Tymczasem kasy chorych w ogóle nie biorą pod uwagę
czegoś takiego jak amortyzacja, wymiana i zakup sprzętu.
Gdyby nie fundacje, nie byłoby na czym pracować –
tłumaczy Sławomir Janus, zastępca dyrektora ds.
klinicznych.
Potrzebny jest tomograf (2 mln zł), wielofunkcyjne USG z
kolorowym doplerem (od 700 tys. zł do 1 mln),
echokardiograf (od 500 tys. zł w górę), rezonans
magnetyczny (6–7 baniek). Natychmiastowej wymiany
wymagają stoły operacyjne, bo mają po 20 lat, podobnie
jak rozsypujące się łóżka szpitalne i szafki na
oddziałach. Pod lekarzami zbierającymi się na konsyliach
rozjeżdżają się krzesła. Przestarzałe urządzenia
grzewcze sprawiają, że w niektórych pomieszczeniach jest
gorąco jak w saunie, a w innych zimno jak w psiarni.
Nie ma pieniędzy na wyposażenie dwóch stanowisk Oddziału
Intensywnej Terapii (opieka pooperacyjna). Brakuje też
pielęgniarek, co zaraz będzie stanowić poważny problem w
Polsce. To siłą rzeczy odbija się na jakości opieki.
Poza tym mniej pielęgniarek i stanowisk pooperacyjnych
to mniej zabiegów i ciężkich operacji, więcej
oczekujących i więcej zgonów. Ale jaka oszczędność!
Zapewne niepotrzebna histeria. Gdyby się dobrze
przyjrzeć, to jeszcze gdzieniegdzie dałoby się coś
zaoszczędzić. Musi być dobrze, skoro dzieci są
przyjmowane i nawet się je leczy.
Gabrysia, lat 3, jest po operacji nowotworu zwanego
siatkówczakiem. Konieczne było usunięcie gałki ocznej,
ale rak nie był złośliwy. Przeszła chemioterapię.
Paweł, 12 lat. Od 3. roku życia walczy z nowotworem
nadnercza i kości. Miał operowaną nerkę. Jest
twardzielem, przywykł do szpitala, co 3 do 6 tygodni
poddawany jest chemioterapii.
Aleksandra, 6 dni. Uszkodzenie nerki. Zabieg.
Szymon, 4 miesiące. Wodonercze i zastawka w cewce
moczowej. Zabieg – nacięcie pęcherza i przecięcie
zastawek. Być może konieczna będzie plastyka pęcherza.
III
Instytut Reumatologii. Oddział
Rehabilitacyjno-Reumatologiczny w Konstancinie.
Przyjmuje się tu ludzi ze schorzeniami wymagającymi
leczenia i rehabilitacji. Oddział dysponuje 60 łóżkami,
ale kasa chorych podpisała umowę tylko na 38. Świeży
oddział w wyremontowanej willi liczący 20 łóżek (kiedyś
84) stoi więc pusty.
Trzeba go ogrzewać, żeby się nie rozpadł, i to bardzo
podnosi koszty. Tymczasem zapotrzebowanie jest bardzo
duże. Ludzie są już zapisani na cały marzec, a
oczekującymi można zapchać jeszcze kwiecień.
Przeciętnie czas pobytu wynosi 21 dni. To dla reumatyków
za krótko. Dawniej pacjenci przebywali tu od miesiąca do
półtora i to było bardziej opłacalne ekonomicznie, bo
nie wracali tak często jak teraz (80 proc. przypadków).
To poważna, przewlekła choroba mająca okresy remisji.
Zapalenia stawów powodują zniekształcenia układu ruchu i
w efekcie stałe kalectwo. Niezbędna jest wczesna
rehabilitacja, by stawy się nie usztywniały. W Polsce
jest około 3 mln reumatyków i ciągle ich przybywa.
Rehabilituje się tu również osoby z endoprotezami.
Konieczność ograniczenia kosztów wymusiła zredukowanie
zatrudnienia z 50 do 30 pracowników. Dzięki temu nie ma
długów. Pieniędzy także nie ma.
Poważne obciążenie ekonomiczne dla placówki stanowi
Zakład Opiekuńczo-Leczniczy (ZOL) – spuścizna po
Fundacji Lady Sue Ryder. Obejmuje on stałą, kosztowną
opieką stacjonarną 10 ciężko chorych kobiet (było ich
13, ale 3 zmarły). Są to pacjentki po operacjach, z
poważnymi deformacjami reumatycznymi. Cierpią na inne
schorzenia jak osteoporoza, mają pow-
szczepiane endoprotezy. Ich schorzenia wymagają drogich
leków, których ceny potrafią sięgać tysiąca złotych.
Kasa chorych przeznacza na każdego pacjenta po 1350 zł.
Tymczasem rzeczywisty koszt ich utrzymania to 1800 do
2000 zł. To nieprawda, że na reumatyzm zapadają ludzie
starzy. Bardzo często chorują dzieci, nawet od 2. roku
życia. W Konstancinie przebywały dzieci głównie ze
środowisk wiejskich. Były tu leczone, rehabilitowane, na
miejscu się uczyły. Ale w 1999 r. uznano, że to za droga
impreza. Oddział zlikwidowano.
Pani Miecia. Choroba ujawniła się w wieku 3 lat. Gościec
dziecięcy zaatakował ręce, nogi, stopy. Najpierw
chodziła do szkoły na ugiętych nogach. Potem przestała
chodzić.
Pani Jadwiga. Gościec zdeformował jej dłonie. Stawy
sztywnieją, stają się nieruchome. Nie można się ubrać,
umyć. Leki pomagają przetrwać, znieczulają ból, który
potem powraca na nowo.
Pani Ela. Choruje od 7. roku życia, przez to nie urosła.
Ma zdeformowane ręce i nogi. Przez 5 lat nie chodziła.
Nogi w stawach kolanowych trzeba było prostować za
pomocą gipsu i podcinania wiązadeł. Teraz robi się to
operacyjnie.
Pani Gosia. Choroba powodowała przesuwanie się kręgów,
które uciskały rdzeń, co spowodowało paraliż rąk i nóg.
Leżała, wymagała "pampersowania" i pełnej opieki. Teraz
porusza się o kulach.
IV
Fundacja Hospicjum Onkologiczne na warszawskim
Ursynowie. Działa od 1990 r. Jest jedną z pierwszych
tego rodzaju placówek. Przyjmuje pacjentów, których
wypisuje się ze szpitali do domów, "bo już nie ma po co
ich leczyć". W zeszłym roku objęła opieką ponad 1000
pacjentów. Posiada 23 łóżka, ale też opiekuje się
pacjentami w ich domach. W ubiegłym roku było to ponad
700 osób.
Ambicją fundacji i dyrektora Ryszarda Szaniawskiego było
i jest to, aby opieka i warunki były na jak najwyższym
poziomie, a pacjent miał zapewnione poczucie
bezpieczeństwa i czuł się wolny od bólu. Wszystko
nieodpłatnie. W 2002 r. środki na utrzymanie hospicjum
pochodziły z kasy chorych (54 proc.), samorządów (20
proc.) oraz przychodów własnych fundacji, w tym od
darczyńców.
Całodzienny koszt leczenia pacjenta stacjonarnego wynosi
200 zł. Mazowiecka Kasa dawała w ubiegłym roku 129 zł.
Opieka nad pacjentem w domu – 30 zł. Kasa dawała 22 zł.
Stawki są niewystarczające, a usługi limitowane, co
szczególnie odczuwają właśnie pacjenci domowi. Tymczasem
hospicjum przyjęło w 2002 r. znacznie więcej pacjentów,
niż planowano. Do tej pory nie otrzymało za to z Kasy
Mazowieckiej i Branżowej zaległych 33 tys. zł. Dwie
gminy, z którymi hospicjum rozliczało się za
przyjmowanie pacjentów z ich terenu, przestały istnieć.
A Kasa Mazowiecka podpisała umowę tylko do marca, bo jej
kompetencje ma przejąć NFZ i nikt nie wie, co dalej.
W hospicjum zatrudnionych jest 50 osób (35 pielęgniarek,
5 lekarzy oraz pracujący społecznie wolontariusze).
Pracownikom etatowym trzeba było obciąć wynagrodzenia.
Oszczędności dotknęły także wydatki na leki, w tym
opioidy, podstawowe środki w placówce, gdzie przede
wszystkim walczy się z bólem. Ogranicza się też zakupy
żywności. I rzadziej pierze pościel. Mimo to warunki są
tu nadal lepsze niż w szpitalach.
– Można obniżyć standard i zrobić z tego przytułek, ale
do tego nie dopuszczę, choć jeszcze nie wiem, jak.
Będziemy zmuszeni przyjąć mniej osób do opieki
sprawowanej w domach – mówi dyrektor Szaniawski.
Średni czas pobytu pacjenta w hospicjum wyniósł w
ubiegłym roku 25 dni, oczekiwania na przyjęcie – 14 dni.
W kolejce czeka średnio blisko 20 osób.
– Mamy 75 proc. zgonów w skali roku, tu nie ma sukcesów
medycznych, chodzi o to, by ci ludzie żyli godnie i bez
bólu do samego końca – tłumaczy szef placówki.
Pan Włodzimierz jest samotny. Wypisano go ze szpitala w
Radomiu, lekarz zasugerował hospicjum, chociaż rak
pęcherza się nie rozwija. Czeka go operacja.
Pan Stanisław. Wycięto mu żołądek, potem nowotwór
zaatakował jelita.
Pan Henryk. Nowotwór nerki i kręgosłupa. Spędził 3
miesiące w szpitalu. Nie chcieli go tam dłużej trzymać.
Pan Jan. Odwiedzał tu córkę przez dwa miesiące. Zmarła
na guz mózgu. Teraz jego odwiedzają wnuki. Prawie 10 lat
temu został napadnięty i pobity. Żebro przebiło płuco.
Przez cały czas lekarze mówili, że wszystko jest w
porządku, choć czuł się coraz słabiej. W styczniu tego
roku dowiedział się, że jednak nie jest w porządku.
Nowotwór płuc.
* * *
Łatwo nam się oszczędza na tych, co na przyszłość rokują
słabo albo wcale. Właściwie, dlaczego by nie oszczędzać,
w końcu co państwo ma za pociechę z obywateli
niedołężnych, upośledzonych psychicznie, pokręconych od
reumatyzmu, kwalifikowanych do zabiegów i operacji czy
umierających? Nic. Że cierpią? No cierpią – to bardzo
przejmujące. Ale cierpienie przecież uszlachetnia. A kto
powiedział, że uszlachetnianie ma drogo kosztować?
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Błonka Milenki
Zajebałeś Milenę w 304.827 sekund :))) Gratulacje! –
pojawił się napis na koniec gry. Przez dłuższą chwilę
rzucałem tasakami w poruszającą się sylwetkę nastolatki.
Tryskająca krew, odpadające kończyny, wreszcie
upragniony koniec. Zajebałem Milenkę! W tle leci dancowy
kawałek DJ TEKO z powtarzającymi się urywkami wypowiedzi
Milenki.
Wpadam na bloga Milenki. Czytam długą księgę gości.
Wpisy są różne, jedni popierają Milenkę, inni są
przeciw:
afekt: 3maj się Mileno. Ludzie zawsze dużo szumią, ale
zapomną :). olej to – twój ex – to palant!!!
Strangerr: JESTEŚ ZAJEBISTA... PO PROSTU TWOJA SŁAWA JUŻ
WYPRZEDZIŁA LEPPERA... NA PREZYDENTA!!!!!!!!!
AluNiA: ludzie wy jesteście pojebani, co wy od niej
chcecie boże święty, wiadomo list śmieszny dziewczyna ma
humor i to jaki, ja sama nie umiałabym tak gadać do
mikrofonu, a to co mówiła to jej sprawa a wy się
czepiacie nie wiem czego, dziewczyna zakochana czy tego
nie widać? ja pizgam... ludzie jesteście gorsi niż
zwierzęta!!!
TY szmato!!!!!!: HEJ TY QRWA JEBANA W DUPĘ TY SZMATO
SUKO PIERDOLONA. QRWA JAK JA BYM BYŁA TAKA JAK TY TO BYM
SIĘ CHYBA ZAJEBAŁA I TOBIE WŁAŚNIE TEGO ŻYCZĘ TY LEBERO
JEBANA PIZDO NIEOGOLONA!!! WEŹ POPROŚ ŻEBY CI W DUPĘ
WSADZILI AŻ ZDECHNIESZ TY QRWISZONIE PIERDOLONY!!! NIE
WSPÓŁCZUJĘ CI BO JESTEŚ DZIWKA I ŁACHMANIARA
Zakochany:
Olej Tego Krzyśka
Ja cię Kocham
Mogę się z tobą Kochać codziennie
Twój głos jest Cudowny
Czytam FAQ, czyli odpowiedzi na najczęściej zadawane
pytania. Zrobił go Sayano, twórca jednej ze stron
internetowych o Milence:
1. Kto to jest Milenka?
Milenka to jakaś dziewczyna z Poznania, która nagrała
swój list na magnetofon i dała kasetę „chłopakowi”.
2. Co jest w tym liście?
Ściągnij go sobie z http://milena.r00x.net/milena.mp3 i
posłuchaj.
3. Ile ona ma lat?
14, wszystko jest w liście.
4. Czy list jest prawdziwy?
Autentyk.
5. Skąd go macie (list)?
Od jej „chłopaka”.
6. Czy nie szkoda wam jej?
Czasem life is brutal, czasem lepiej, czasem gorzej
bywa.
7. Jaki ona ma numer komórki?
Ona nie ma komórki.
8. Czy ktoś do niej dzwonił?
O kurwa, w chuj ludzia :) Później odłożyli jej starzy
słuchawkę na bok i nie można było się dodzwonić, hmm,
jeden koleś podobno przez 20 minut gadał z jej starymi i
wszystko im powiedział :) niestety nie mamy tego w mp3.
9. Czy ktoś ją zna na real?
Pytaj na kanale, na razie nikogo nie spotkałem.
10. Od kiedy list krąży w necie?
Od 26 grudnia, tak słyszałem.
11. Czy ona jest pojebana?
Hmm, istnieje taka możliwość :) kto normalny nagrywa
takie wyznania na kasetę i daje kolegom? :)
Ściągam list nagrany przez Milenkę do jej ówczesnego
chłopaka Krzysia. Nieco ponad 13 minut w formacie mp3:
... zrobiłam znów kitki, są tak niewygodne, że to jest
koniec. Ty, stara ostatnio: no Milena, słyszałam, że nie
jesteś dziewicą, ja mówię: a co mnie to obchodzi? Ty,
mówi: no pójdziemy do ginekologa; ja mówię: nigdzie z
tobą nie idę, bo jesteś nienormalna. Ty i zaczęła mnie
jebać od najgorszych; niech się potem nie dziwi, że z
chaty spierdalam, debilka głupia [...] dobra, ja ci się
coś przyznam, ale jak to komuś powiesz, to cię zabiję.
Jestem dziewicą, ale nikomu nie mów [...] jestem
ciekawa, jak mam się ubrać do ciebie, może biały stanik,
majteczki takie wiesz, stringi koronkowe, żeby wszystko
było widać, wiesz będziesz mógł se smyrać. Wczoraj
miałeś taką ochotę na mnie, że to jest chuj...
Odnajduję kilkanaście stron poświęconych Milence.
Pojawiły się nagrane przez fanów rozmowy telefoniczne z
nastolatką, jej ojcem i matką. Kilka kanałów IRC
dyskutuje o fenomenie Milenki, powstały piosenki w stylu
rap, dance i hip-hop. Refren jednej z piosenek, którą
napisał YoKeR 2002:
Milena, Milena, to nasza dziewica
Nie mówcie nikomu, bo to tajemnica
Mileno, Mileno, mała Mileno!
W Tobie drzemie prawdziwy seksu demon.
Młodzi internauci opracowali gry z Milenką i skórki
(wystroje graficzne) do odgrywarek plików mp3. Wszystko
to od 26 grudnia zeszłego roku. Istna Milenkomania!
Okazuje się, że kaseta upubliczniona w dobrym momencie
może nieźle namieszać. I nikogo już nie obchodzi, czy
Milenka rzeczywiście istnieje. Najważniejsze, że są
niezłe jaja.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ssanie przez siatkę
Zelmer S.A. w Rzeszowie przez lata służył cwaniakom spod
znaku "S" do napełniania kieszeni. Nie będziemy nudzić o
wielomilionowych przekrętach i pompowaniu szmalu poza
firmę.
Opisywaliśmy to szczegółowo w publikacji "NIKczemnicy"
("NIE" nr 39/2003). Badając sprawy Zelmeru odkryliśmy
jeszcze jedną ciekawą sprawę. Oraz pewną prawidłowość
dotyczącą miejscowych organów wymiaru sprawiedliwości.
* * *
W czasach rządów ludzi "S" w Zelmerze powołano do życia
stowarzyszenie, którego celem była organizacja
działalności sportowej. Zakład podpisał porozumienie ze
stowarzyszeniem w grudniu 1997 r. Sportowcy dostali w
nieodpłatne użytkowanie halę sportową. Powstał ZKS
Zelmer – klub siatkówki kobiet. W 1999 r. strony
podpisały kolejne doniosłe porozumienie.
Kultura fizyczna jest częścią kultury narodowej,
chronionej przez prawo – czytamy w tym kwicie.
No, skoro drugoligowa drużyna siatkarek stała się
kulturą narodową, to z Zelmeru do klubu popłynęła rzeka
kasy, a grupa znajomków posunęła w skandaliczny sposób
ze stanowiska prezesa klubu Andrzeja Krauzego. Na jego
miejsce przyszedł Jarosław Kosoń. Facet zyskał poparcie
Bożeny Oborskiej, solidaruchowatej zarządcy Zelmeru S.A.
oraz szefa działu administracyjno-gospodarczego. W
zamian ów szef otrzymywał drugą pensję w klubie
sportowym.
Klub sportowy zatrudniał w tym czasie blisko 60 osób i
świadczył na rzecz firmy rozmaite usługi. Sprzątanie
zakładu, żywienie pracowników firmy, sprzątanie w
hotelu, dystrybucja zimnych
napojów, likwidacja makulatury i złomu. Klub sportowy
handlował też wyrobami Zelmeru. Towar brał w komis i
sprzedawał w swoich sklepach. W sumie szefostwo klubu
miało z Zelmeru 150 tys. zł miesięcznie na czysto, po
opłaceniu zatrudnionych do robót w klubie ludzi. Co się
z tą kasą działo – trudno powiedzieć, bo dokumenty
klubowe szlag trafił.
Do tego w miarę stałego dochodu należy doliczyć niemały
szmal, który wpadał z różnych okazji, np. 125 tys. zł na
reklamę w 2001 r. Tak więc marny raczej klub sportowy
kasował miliony złociszów z państwowego zakładu. Nikt z
zarządu Zelmeru S.A. dupy sobie nie zawracał tym, co się
z tymi pieniędzmi dzieje. Prezes klubu dostawał 5,5 tys.
zł pensji. Klubowi bonzowie żyli pięknie i dostatnio nie
zawracając sobie głów takimi duperelami jak składanie
sprawozdań ze swej działalności czy raportów
finansowych. Kupowali bryki, chałupy i inne dobra.
* * *
Po zmianie rządów w Zelmerze S.A. nowy zarząd skasował
szmalodajne umowy z prostego powodu – nie chciano tuczyć
kolesiów związanych z "S". Prezes Andrzej Libold
postawił sprawę jasno: Zelmer S.A. może wspierać klub
jedynie kasą za reklamowanie firmy. Prezes klubu
wymyślił więc plan: drużyna wejdzie do pierwszej ligi.
Firma przyjęła to do wiadomości, wyznaczyła terminy i
wypłaciła klubowi 220 tys. zł – szmal potrzebny, zdaniem
prezesa klubu, do awansu. Drużyna, rzecz jasna, nie
awansowała. Firma zażądała więc zwrotu szmalu i
przestała płacić na klub. Drużyna przestała istnieć, a
Zelmer wypowiedział wszystkie umowy klubowi sportowemu.
Firma chciała też odzyskać 97 tys. zł, które klub jej
wisiał z tytułu sprzedaży towarów branych w komis.
I tu zaczyna się kolejny wątek – komu sprzyja rzeszowski
wymiar sprawiedliwości.
Gdy prezes klubu Jarosław Kosoń skumał, co się święci,
poleciał do sądów domagać się zaległego szmalu od
Zelmeru.
Ta kasa, mniej więcej 160 tys. zł, wynikała z
poprzednich umów. Zelmer S.A. udowadniał w sądach, że
umowy zawarte przez solidarnościowych władców firmy z
klubem godziły w interesy spółki państwowej. Klub
osiągał nadmierne korzyści i nie przedstawiał
rozliczenia kasy. Czyli szmal szlag trafiał.
Kosoń wytoczył Zelmerowi 4 sprawy – w sumie o owe 160
tys. zł. Wszystkie wygrał. Firma nie odwoływała się, bo
liczyła na "clearing dwustronny". Gdy te sprawy trafiły
do sądu, zarząd Zelmeru S.A. wytoczył klubowi proces o
zwrot 220 tys. zł. Sprawa była prosta – klub wziął kasę
na wejście do I ligi i nie wywiązał się z umowy, fabryka
powinna więc odzyskać szmal. Kolejna sprawa w sądzie z
powództwa Zelmeru S.A. – klub miał zwrócić 97 tys. zł za
sprzedaż towarów wziętych w komis. Rzeszowski Sąd
Gospodarczy uznał, że Zelmer nie ma racji, choć
wszystkie kwity, umowy i faktury dowodziły, że sprawa
jest ewidentna. Po tych wyrokach zarządowi opadły
szczęki.
Jeden z wyroków sądowych w przegranej przez Zelmer S.A.
sprawie z powództwa klubu nakazywał państwowej firmie
wypłatę na rzecz klubu w sumie ok. 100 tys. zł. Komornik
zajął kasę, ale wpłacił ją na konto prywatnej firmy
"Agnes" Consulting & Trading w Rzeszowie. Z tą firmą
związana jest była pani prokurator, obecnie radca
prawny. Za rządów Jarosława Kosonia – radca prawny w ZKS
Zelmer.
* * *
Obecnie sytuacja wygląda tak. Klub przestał istnieć.
Dokumenty szlag trafił, ponieważ wywieziono je z klubu.
Zelmer przejął obiekty i część z nich przekazał
Uniwersytetowi Rzeszowskiemu. W firmie nie mogą pojąć,
jak działają miejscowi komornicy i czy ktoś ma nad nimi
kontrolę, skoro olewają oni wyroki sądowe i wypłacają
szmal, komu chcą. Nie mogą też zrozumieć, dlaczego na
pewnej stronie internetowej ktoś, o kim wiedzą wszyscy
nieoficjalnie, bezkarnie opluwa nowy zarząd i wypisuje
bzdury na forum dyskusyjnym poświęconym tylko i
wyłącznie Zelmerowi S.A. Policja nie może ustalić, kto
to robi. Prokuraturze też się nie chce.
Zatem w Rzeszowie nadal rządzi "S", choć niektórym się
wydaje, że jest inaczej.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szczury poza wyścigiem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ferajna NIE "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Upiorny poborca cd.
26 tomów. Tyle liczą prokuratorskie akta w sprawie
działalności przemyskiej kancelarii komorniczej panów B.
Śledztwo potwierdziło już wiele zarzutów.
Przypomnijmy. Kancelarię komorniczą prowadził Stanisław
B., ojciec Macieja B., który na początku lat 90. sam był
komornikiem w Krośnie. Przestał nim być, kiedy
udowodniono mu m.in. zagarnięcie mienia, zasilanie konta
własnej matki państwowym szmalem i tym podobne
działania. Maciej B. był poszukiwany przez prokuraturę i
policję, ale skutecznie się wówczas ukrywał. Znalazł
się, ale sąd go nie skrzywdził, bo uznał, że Maciej miał
trudne dzieciństwo. Maciej B. wrócił do Przemyśla i
wówczas blady strach padł na miasto i okolicę. Wprawdzie
nie był już komornikiem, ale dostał robotę w kancelarii
u ojca i komornika skutecznie udawał. Trudno policzyć,
ile ludzi biegało na policję, prokuraturę i do sądu ze
skargami i donosami na działania Macieja B. i jego
ekipy. Grożenie bronią, naliczanie absurdalnie wysokich
odsetek i kosztów, pobicia, groźby itp. W Przemyślu
powstał nawet Społeczny Komitet Obrony Osób
Pokrzywdzonych Działaniem Komornika.
Po naszych publikacjach nakazano zawieszenie
działalności kancelarii Stanisława B. Jego syn zaś
zaczął być poszukiwany listem gończym. Znów jednak
zniknął. Po przejęciu dokumentacji komornika przez sąd
okazało się, że z kancelarii zniknęła spora kwota.
Wyszły też inne nieprawidłowości. Mimo że podawaliśmy,
pod jakim adresem może ukrywać się Maciej B., policja go
nie znalazła. Pojawił się w prokuraturze dobrowolnie.
Sprawę prowadzi prokuratura w Strzyżowie, ponieważ
przemyska została wyłączona. Prokuratura potwierdziła
wiele zarzutów stawianych komornikowi B. i jego
pracownikom. Nie wiadomo, kiedy śledztwo się zakończy.
Adam Kownacki, p.o. prokuratora okręgowego w Przemyślu,
zapytany przez nas o powód wyłączenia przemyskiej
prokuratury z tej sprawy powiedział: Prokuratura
Apelacyjna w Rzeszowie poleciła oddać sprawę do
Strzyżowa dla dobra tej sprawy. Prokurator zastrzegł
jednak, że względy procesowe, o których wspomina kodeks,
w tym przypadku nie zachodzą.
Prokuratura Rejonowa w Strzyżowie to ta sama, która tak
nieudolnie prowadziła śledztwo w sprawie śmierci Ani
Betlei ("Matka Boska i zabójcy"), a jej pracownicy
głosili w prasie bzdury na temat wypadku. Raczej nie
spodziewamy się, że panom B. i jego ludziom spadnie włos
z głowy.
Jednak od kiedy B. nie prowadzą już kancelarii w
Przemyślu, ludzie śpią zdecydowanie spokojniej.
Autor : M.W. i T. Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wysoki swądzie
Kreślimy obraz powagi sądów kraju rzekomo
środkowoeuropejskiego, który postanowił zanieczyścić
Unię Europejską.
Jak długo może trwać jeden proces? Art. 6 Europejskiej
Konwencji Praw Człowieka mówi o terminie rozsądnym, ale
nie określa go w latach, więc każdy niezawisły sąd
według własnego rozsądku osądza tę kwestię. Czasem
rozsądku zabraknie.
Ambitna sędzia na otwarcie
Niejaki inżynier K. po wprowadzeniu planu Balcerowicza
wcielił się w rolę restauratora kapitalizmu. Założył
firmę handlową i – jak było do przewidzenia –
zbankrutował po niedługim czasie. Jedyny efekt tego
ambitnego przedsięwzięcia zmaterializował się w grudniu
1992 r. Był to pozew o zapłatę zaległego czynszu na
rzecz Spółdzielni Mieszkaniowej Batory, od której
wynajmował lokal.
Po roku z hakiem sprawa weszła na wokandę I Wydziału
Cywilnego Sądu Wojewódzkiego w Łodzi. Sędzia
Kosmaczewska na wstępie stwierdziła, że sprawa nie jest
prosta, chociaż wydawała się prosta, a to ze względu na
linię obrony, którą zastosował pozwany, tj. z art. 388 §
1 k.c.
– Kto wy jesteście? Czy aby wy nie jesteście
dziennikarze? – wypytywała z niepokojem siedzących na
sali członków Stowarzyszenia Zwyczajnego Przedsiębiorców
Batory. Upewniwszy się, że nie są oni dziennikarzami,
zaczęła tyradę: – Wy pewno myśleliście, że tu jest cyrk,
a tu nie jest cyrk, tylko sąd i ja wam pokażę, że tu
jest sąd. A panu – zwróciła się do pozwanego – kto
napisał odpowiedź na pozew, bo nie ma pan adwokata, a to
pisał prawnik?
– Ja sam napisałem.
– A?! Pan to napisał? Niemożliwe! No może? Ach, cóż za
amatorszczyzna! A w ogóle to niech pan ustali, czy pan
jest przedsiębiorcą. Ja nie mogę tego ustalić, bo Sejm
nawydawał ostatnio tyle głupich ustaw, że sąd też
zgłupiał i ustalić nie potrafi.
Potem – aby udowodnić, że sąd to nie cyrk – wzięła się
za strofowanie świadków.
– Jak pan stoi? Ja panu pokażę, jak się stoi w sądzie! –
instruowała pana Tadzia. – Dlaczego się pan nie stawił
na rozprawę?
– Przecież jestem.
– Jak wywoływałam wszystkich, to pana nie było! Pan też
pewno myślał, że tu jest cyrk, a ja panu pokażę, że tu
nie cyrk. No co pan tak bokiem stoi? Ja pana ukarzę za
obrazę sądu! Co? Nie wie pan, jak się stoi w sądzie?
Fryzjerka Dziunia została oskarżona o składanie
fałszywych zeznań, chociaż ona zeznała niefałszywie, a
tylko sąd się pomylił dyktując do protokołu.
– Następną rozprawę wyznaczam za trzynaście miesięcy –
obwieściła pani sędzia. – A panu – dodała – to ja radzę
wziąć adwokata, bo sam pan sobie nie poradzi. Co pan
chce udowodnić z art. 388, niedołęstwo? No, chyba że
jest pan umysłowo chory albo kaleka?
K. wniósł zażalenie i wniosek o sprostowanie protokołu z
rozprawy. Sąd ich nie rozpatrzył, za to przewodnicząca
wydziału napisała w aktach: "Zmieniam referenta" – co
oznacza zmianę sędziego.
Sprawę przejęła sędzia Wesołowska-Szmacińska i z miejsca
wydała postanowienie, że sąd jest niewłaściwy do
rozpoznania sprawy. Właściwy to X Wydział Gospodarczy w
tym samym sądzie, ale przy innej ulicy.
Prokuratorka od trucia smołą
Przez półtora roku w sprawie nic się nie działo. Za to
zaczęło się dziać w osiedlu należącym do powódki –
Spółdzielni Mieszkaniowej Batory. W jednym z bloków
mieszkał sobie pozwany inż. K. Pewnego poranka obudził
się z bólem głowy w mieszkaniu pełnym cuchnącego dymu.
Patrzy z balkonu i widzi kociołek ze smołą, a pod nim
buchające płomienie i czarne obłoki. Robole ładowali do
ognia co się da, a głównie starą papę, lepik i wszystko,
co się dobrze pali. To, że smarują dachy, podobało się
inżynierowi, ale sposób wykonania – nie za bardzo.
Interwencje w zarządzie spółdzielni zawodziły, więc
inżynier zaczął się skarżyć w różnych urzędach i
redakcjach, a gdy to nie pomogło, złożył doniesienie do
Prokuratury Rejonowej dla Łodzi Widzewa. Ta zaś odmówiła
wszczęcia postępowania. K. zażądał wglądu do akt i
stwierdził, że nie przeprowadzono żadnego postępowania
wyjaśniającego, a w aktach znajdują się tylko trzy
etykiety z beczek po lepiku. K. odwołał się do
Prokuratury Wojewódzkiej. Ta utrzymała w mocy
postanowienie Rejonowej.
K. okazał się upierdliwy i poszedł do prokuratury
apelacyjnej z pytaniem: czy i jak można wzruszyć
prawomocne już postanowienie o odmowie wszczęcia. Pani
prokurator apelacyjna stwierdziła, że owszem są sposoby,
ale o co chodzi? K. mówi, że go trują smołą –
prokuratorka, że nieprawda, bo smoła nie truje, a nawet
leczy. Na to K. wyciąga podręcznik toksykologii napisany
przez grono wybitnych profesorów. Prokuratorka mówi, że
to pisali jacyś idioci dla pieniędzy i żeby inżynier
sobie poszedł, bo jak nie, to każe go zapuszkować (wtedy
było to jeszcze możliwe bez udziału sądu).
K. zadzwonił do Instytutu Medycyny Pracy, gdzie mu
potwierdzono, że smoła truje, i doradzono, żeby
zaskarżył trucicieli do sądu o wysokie odszkodowanie. K.
zrobił, jak mu doradzono.
Do toczącej się sprawy wniósł powództwo wzajemne.
Zażądał potrącenia z należnego powódce czynszu kosztów,
które poniósł na remont i adaptację lokalu, a po drugie
– odszkodowania
i zadośćuczynienia za trucie go smołą.
Zażalenie na niezaskarżalne
Pewnego dnia do inż. K. zadzwonił Wojciech Duda,
dziennikarz niemieckiej, acz polskojęzycznej gazety
"Dziennik Łódzki".
– Chcę z panem rozmawiać o pana sprawach.
– Jakich sprawach?
– Tych w sądzie.
– A skąd pan o nich wie?
– Z "Rzeczpospolitej".
Rzeczywiście – w "Rzepie" była spora notatka o jego
sprawie, że niby nikt się jeszcze w Polsce nie
procesował o trucie smołą, że proces jest precedensowy
itp. Panowie się spotkali i Duda napisał wielki artykuł,
który sprzedał pod różnymi tytułami swojej gazecie oraz
tygodnikowi "Prawo i Życie".
Tak sprawy inżyniera K. stały się głośne – tym razem bez
szczególnej radości z jego strony. K. miał wtedy wiele
kłopotów i na dodatek ciężko chorą matkę w szpitalu, a
tu z sądu przychodzi wezwanie do zapłaty na poczet
zaliczki dla biegłego. Pieniędzy nie miał, napisał więc
wniosek o zwolnienie z tej zaliczki, a uzasadnił go
m.in. tak: Nie byłby potrzebny żaden biegły, gdyby
sędzia T. Kosmaczewska nie traktowała po chamsku
uczestników rozprawy i pozwoliła wypowiedzieć się
świadkom.
Sędzia Kulesza z X Wydziału Gospodarczego Sądu
Wojewódzkiego – gdzie sprawa trafiła według właściwości
– zażądała, aby inżynier zarzut chamstwa odwołał, na co
on się zgodził i wyraził ubolewanie. Nadal jednak
upierał się, że zachowanie sędzi Kosmaczewskiej było
niewłaściwe i uwłaczało godności osób obecnych na
rozprawie. Na to sędzia Kulesza podyktowała do
protokołu, niezgodnie z prawdą: Zarzutu chamstwa nie
wycofał, i przywaliła inżynierowi grzywnę 500 zł za
ubliżenie powadze sądu.
K. napisał zażalenie. Sędzia je oddaliła, bo
postanowienie to nie podlegało zaskarżeniu.
Przysługiwało jednak zażalenie na odrzucenie zażalenia,
odmowę uzasadnienia orzeczenia i jego doręczenia etc. K.
umiejętnie z tego korzystał. Taka zabawa z zażaleniami i
odrzuceniami trwała okrągły rok.
W ciągu tego roku K. oskarżył jeszcze sędzię Kuleszę o
poświadczenie nieprawdy w protokole z rozprawy i żądał
wszczęcia postępowania dyscyplinarnego oraz zmiany
sędziego, ale mu odmówiono. Zdaniem sądu – w składzie
trzech sędziów zawodowych – nie było podstaw.
Rzecznik i sąd z powagi odarci
K. poskarżył się u rzecznika praw obywatelskich. Prosił
o zaskarżenie art. 44 § 1 ustawy o ustroju sądów
powszechnych do Trybunału Konstytucyjnego. Powołał się
na Konstytucję, która nakazuje, aby postępowanie sądowe
było co najmniej dwuinstancyjne, powinien więc mieć
prawo zaskarżenia decyzji o nałożeniu nań grzywny.
Rzecznik odpowiedział, że zarówno on, jak i ówczesny
minister sprawiedliwości prof. Kubicki podzielają pogląd
pana K., ale pomóc mu nie mogą.
K. uderzył z innej beczki. X Wydział Gospodarczy Sądu
Wojewódzkiego mieścił się przy ul. Pomorskiej 21 w
starej ruderze, która budziła grozę swoim wyglądem. K.
zrobił zdjęcia i załączył je do skargi, którą wysłał do
prezesa sądu, a także do ministra sprawiedliwości –
parafianki Suchockiej. W skardze napisał bez owijania w
bawełnę: w bramie i na dziedzińcu sądu znajdują się
fekalia, mocz i rzygowiny oraz śmieci, m.in. butelki po
ruskim szampanie i zużyta gumowa galanteria. Na koniec
stwierdził, że powadze takiego sądu nie można ubliżyć,
albowiem sam się jej pozbawił. Przytoczył też opinię
asystentki posła, który jest dzisiaj premierem: Proszę
pana, jeżeli tym sędziom nie przeszkadza, że mają tam
tak nasrane, to świadczy o ich kulturze osobistej, a pan
nie musi się tym przejmować.
Z Wydziału Wizytacyjnego Sądu Apelacyjnego w Łodzi
przyszła odpowiedź przyznająca inżynierowi rację w
sześciu na siedem postawionych zarzutów. Prezes sądu
przyznał mu rację w dwóch sprawach podniesionych w
odrębnej skardze i objął proces nadzorem
administracyjnym z powodu przewlekłości postępowania, z
przyczyn leżących po stronie sądu.
Sprawa sklonowana
Sędzia Kulesza uznała w między-czasie, że co prawda jest
właściwa do rozpoznania powództwa spółdzielni, ale
niewłaściwa do rozpoznania powództwa wzajemnego
wniesionego przez K. Zażalenie w tej sprawie Sąd
Apelacyjny oddalił. Stało się więc tak, że z jednej
sprawy powstały dwie: gospodarcza, sądzona przez sędzię
Kuleszę, i niegospodarcza, sądzona przez tę samą sędzię
Wesołowską-Szmacińską, która przedtem była niewłaściwa,
a teraz okazała się całkiem właściwa. W jednej sprawie
K. był pozwanym, a w drugiej stał się powodem.
Sąd gospodarczy wydał wyrok zasądzający od K. zapłatę
czynszu na rzecz spółdzielni-powódki, pomimo że w jego
uzasadnieniu napisał, iż: Powodowa spółdzielnia czyniła
ze swego prawa użytek sprzeczny z zasadami współżycia
społecznego i ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem
tego prawa, a takie działanie nie jest uważane za
wykonywanie prawa i nie korzysta z ochrony.
Pełnomocnik z urzędu ustanowiony na wniosek pozwanego
wniósł w jego imieniu apelację od tego wyroku.
Zanim doszło do rozprawy w Sądzie Apelacyjnym, inż. K.
raczył się pewnego dnia trunkami rozweselającymi i
słuchał radia. Jakiś słuchacz żalił się na złe
traktowanie go w sądzie. K. tak się tym wkurwił, że
niewiele myśląc napisał list do sędzi Kuleszy – za
pośrednictwem prezesa sądu. List zaczynał się od
inwokacji: Ty głupia kobieto, a w treści, zawierał m.in.
takie zdania: Myślisz, że jak się przebierzesz w czarny
szlafrok z żabotem i łańcuch, to już jesteś nietykalna?
Gdybym zechciał, to przyszedłbym do sądu, skopał cię w
twoją głupią dupę i żaden immunitet by cię przed tym nie
uchronił.
Choć był pijany, postąpił w miarę roztropnie używając
trybu przypuszczającego i czasu przyszłego
niedokonanego. Dzięki temu nie można było postawić
zarzutu, że dopuścił się groźby karalnej. Napisawszy,
pobiegł do sądu i złożył list w biurze podawczym.
O dziwo doczekał się odpowiedzi. Poinformowano go, że
nie ma zwyczaju, aby prezes sądu pośredniczył w
przekazywaniu sędziom korespondencji. Nadto uważa, że ze
względu na formę pisma pana K. nie musi się
ustosunkowywać do jego treści.
Biegły biegły
Sprawa niegospodarcza toczyła się dalej. Powoływano
różnych biegłych, którzy mieli wykazać, czy K. odniósł
szkodę na zdrowiu na skutek trucia smołą. Neurolodzy
uznali, że może nie, a może tak, niech więc psychiatra
go zbada, czy mu się pogorszyło na umyśle po nawąchaniu
się smoły. Biegłym z tego zakresu był lekarz medycyny
Skulimowski, który wydał następującą opinię (w
streszczeniu):
Badany, pochodzi z rodziny mieszanej. Jest synem
"aparatczyka" i robotnicy. Z żoną się rozwiódł, ale nie
posiada konkubiny, a jego była żona nie ma konkubenta.
Nałogowo nie pije, a jak się napije nienałogowo, to
potem nie klinuje. Upił się ze dwa razy w życiu na
weselu. Siostra badanego też się rozwiodła, ale
konkubenta też nie posiada. (...) Okazał wynik badania
elektroencefalograficznego, który jest w normie. (...)
Na tej podstawie stwierdzam u badanego osobowość
nieprawidłową i zaburzenia psychiczne. (...) W trakcie
smołowania dachów w związku z sytuacją konfliktową,
doszło u powoda do dyskomfortu psychicznego ze
współistniejącymi objawami nerwicowymi, który to
dyskomfort trwał w okresie prowadzenia robót dekarskich.
(...) Nie stwierdzam związku przyczynowo-skutko-wego
pomiędzy dzisiejszym stanem badanego a wdychaniem oparów
smoły.
W tym samym czasie K. miał jeszcze inną sprawę w Sądzie
Rejonowym. Pokazał tam opinię Skulimowskiego i sąd
skierował go na badania do wariatkowa w Kochanówce. Tam
go badało dwóch biegłych sądowych – profesor i doktor
habilitowany. Obaj orzekli, że K. żadnych zaburzeń
psychicznych i osobowościowych nie przejawia. Na
rozprawie K. pokazał tę opinię i zażądał wyjaśnień od
Skulimowskiego. Ten zaś tłumaczył, że jego zdaniem tatuś
powoda będąc funkcjonariuszem PZPR i mając wyższe
wykształcenie posiadał żonę robotnicę, co jego zdaniem
nie uchodzi. Rodzina była mieszana, bo
inteligencko-robotnicza, a tatuś był szlachetny, bo
powinien się rozwieść, a tego nie zrobił. Zaś jeśli
chodzi o zaburzenia psychiczne, to tak mu się jakoś
napisało.
Pieniacz z pierdolcem
Po dziesięciu latach wędrówek po sądach inż. K. poległ
ostatecznie.
Gospodarcza część sprawy zawędrowała aż do Sądu
Najwyższego, który w marcu 2001 r. wniosek o kasację
oddalił, chociaż dostrzegł fakty przemawiające na
korzyść inżyniera, ale ich nie rozpatrywał, bo
pełnomocnik tegoż o to nie wnosił. Sąd Najwyższy
zdziwiły też niektóre decyzje sądów łódzkich, ale do
tego miał się odnieść w trybie odrębnym.
Sprawę o trucie zakończył wyrok Sądu Apelacyjnego w
czerwcu 2002 r.
Inżynier K. 43 lata życia spędził w Peerelu i ani razu
nie był w sądzie. Po przemianach sądy stały się jego
drugim mieszkaniem. Opisaną sprawę przegrał, ale nic nie
zapłacił. Spółdzielnia zaległy czynsz spisała na straty,
a komornik egzekucji nie podjął, bo podobno nie mógł
znaleźć dłużnika. Koszty sądowe, wynagrodzenia biegłych
i adwokatów pokrył skarb państwa. K. zyskał opinię
pieniacza i znajomi zaczęli mówić, że ma pierdolca. On
wobec tego postanowił, że nigdy już nie pójdzie do sądu
z jakąkolwiek sprawą.
Autor : Włodzimierz Kusik
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bush dał , Bush wziął "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Art de copulation
Jako feminista nie cierpię prawdziwych mężczyzn. Nigdy
więc nie spłodziłem syna, nie zasadziłem drzewa i nie
zbudowałem domu. Właściwości prawdziwego mężczyzny
posiada za mnie moja trzecia żona, toteż nasadziła
drzew, nabudowała domów i licznym swym kochankom
objawiła dominację seksualną. Z czasem wielu z nich nosi
już z przodu zewnętrzne objawy ciąży.
Dziesięć lat temu wprowadziłem się do domu, który nam
żona wystawiła. Szczytem nowobogackiej fanaberii był
kominek, który klasa robotnicza z wielkim wysiłkiem
uformowała zapewniając nam stałą zadymę. Na odchodnem
filozofujący budowlaniec oparł o kominek deskę, na
której napisał sprayem sentencję dla lokatorów: Ludzie
prości mają prościej. Przypomi-na mi się ona np. gdy
czytam powieści Olgi Tokarczuk. Teraz mą zazdrość wobec
prostych ludzi wywołał zaś Kołodko zmuszając elitę
pieniężną do składania dekla-racji majątkowych.
Sporządzam już szkic tego utworu prozą. Może on osiągnąć
rozmiary trylogii.
Zajmująca się szacowaniem wartości mediów renomowana
firma Robinsky & Associates S.A. jedno z moich dóbr
wyceniła na 80 mln zł. Wartość ta nigdzie nie jest
zaksięgowana. Nie znajduje się w żadnym banku, biurze
maklerskim czy funduszu powierniczym. Nie ma jej na
giełdzie. Nie tkwi w żadnym komputerze ani w księgach
hipotecznych. Nie jest to bowiem nieruchomość, ale także
nie ruchomość, wierzytelność czy
prawo autorskie do książki lub wynalazku.
Można posadzić tysiąc księgowych i choć każdy z nich
będzie głównym, to nie rozwiążą prostej zagadki, jaką
mają postać te miliony, bo 80 mln zł to wartość
abstraktu. Jednak ten abstrakt można wziąć i sprzedać za
realne 80 mln, odebrać należność w banknotach i się nimi
bawić.
80 mln jest to bowiem wartość rynkowa tytułu tygodnika
"NIE" wraz z jego logo.
Filozofowie, poeci, księża, politycy, demagodzy prawią
nam o słowach najwyższej wartości:
ojczyzna, honor, wolność, Bóg, sprawiedliwość, dobro,
bliźni, pokój itp., itd. Zapytajcie o wartość rynkową
tych słów – nikt nie da za nie złamanego grosza.
Kontestatorom całego świata, a też pannom na wydaniu z
satysfakcją zaś ogłaszam, że słowo "nie" miewa wysoką
cenę.
Tytuł "NIE" wyceniono na 80 mln zł, pod warunkiem że ja,
Jerzy Urban, będę zawsze żył, pracował i pismo to
prowadził. Przy moich najlepszych chęciach nie
zagwarantuję jego spełnienia. Urban winien się więc
ubezpieczyć od demencji, obłożnych chorób, lenistwa i na
wypadek śmierci na taką kwotę, której
wypłata zrekompensuje spadek wartości tytułu "NIE", gdy
pismo to przejdzie pod inne lepsze kierownictwo.
Gdybym się był ubezpieczył, moje zasoby pieniężne
wyszczególnione w deklaracji dla Kołodki umniejszone
byłyby o wielką opłatę ubezpieczeniową. Za to jednak
mógłbym wpisać do deklaracji 80 mln zł jako wartość
tytułu "NIE", za którego zarejestrowanie zapłaciłem coś
ze 100 starych złotych. Ile jednak mam wpisać, skoro się
nie ubezpieczyłem? Nie wiem, ale w deklarację muszę
wsadzić siebie samego. Wyceniając się na 40 czy 60
milionów. Jako wytwór przedwojennej art de copulation, w
skrócie art déco, ustawowo podlegam zresztą wpisowi
niezależnie od swojej wartości wynoszącej 80 000 000
minus X.
Moja wartość jako Urbana – człowieka – tym jest wyższa,
im bardziej spadnie wartość tytułu "NIE", wówczas gdy
złapię raka, AIDS, zapiję się lub zabiję na śmierć w
samochodzie. Podlegam bowiem wraz z czasopismem "NIE"
fizycznemu prawu naczyń połączonych.
I ostatnia już uwaga filozoficzna w tym egocentrycznym
felietonie. Papież, jego podwładni, a także politycy,
grafomani, humaniści, prorocy, członkowie Ligi Polskich
Rodzin i inni wytwórcy frazesów głoszą, że człowiek jest
wartością bezcenną. Jednakże w obrocie rynkowym czy
giełdowym "wartość bezcenna" równa się gówno wart.
Realnie człowiek nie ma żadnej ceny, chyba że po
pokrojeniu na części zamienne. Ja nie jestem bezcenny.
Jako biologiczny organizm mam rynkową cenę liczoną w
dziesiątkach milionów. Moje samopoczucie jest przez to
lepsze niż ludzi bezcennych.
Moja wysoka cena jako żywca daje także poczucie
bezpieczeństwa w małżeństwie. Obywatele-posiadacze, ci,
którzy muszą składać Kołodce deklaracje majątkowe, z
niepokojem siadają ze swoimi żonami do obiadu. Niejedna
z nich rada by podać mężowi grzybki czy pierożki
przyspiesza-jące jej dziedziczenie. Ja się żony nie
boję, nawet gdy znajduję ją w łóżku z nożem rzeźnickim,
którym dłubie sobie między zębami. Nie zamarzy przecież
ma ukochana żona o wdowim welonie znamionującym żałobę
po dziesiątkach milionów złotych, których stratę
przyniesie moje zdechnięcie. Dlatego zresztą nie
ubezpieczyłem wartości tytułu "NIE" na wypadek mojej
śmierci. Chcę, aby słowa żony o dozgonnej do mnie
miłości opatrzone były pieniężną gwarancją szczerości.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Truchło do robienia pieniędzy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ściągać portki
Kołodce brakuje forsy do zbilansowania budżetu? "NIE"
chce dorzucić 3 miliardy. Sądzimy, że zaległości
podatkowe Elektrimu mogą sięgać 1,7 miliarda zł, co z
odsetkami przyniesie prawie dwa razy tyle. Należne nam
ustawowe znaleźne – 300 milionów zł – prosimy przekazać
min. Łapińskiemu. Zalecamy, żeby wpisał pigułki
antykoncepcyjne na listę leków refundowanych.
Elektrim mógł być najpotężniejszą z polskich spółek.
Jeszcze 6–7 lat temu porównywano go do fińskiej Nokii.
Miał wszystko: zaufanie inwestorów, potencjał rozwojowy,
pieniądze i świetną kadrę zarządzającą z prezesem
Andrzejem Skowrońskim na czele. W 1998 r., gdy AWS
"czyścił" zarządy spółek giełdowych z ludzi
podejrzewanych o sympatie do SLD, Skowroński musiał
odejść, podobnie jak Witold Pereta z Animeksu, Edward
Wojtulewicz z Impexmetalu czy Grzegorz Tuderek z
Budimeksu. Fotel prezesa Elektrimu objęła Amerykanka
Barbara Lundberg.
Był to najgorszy z możliwych wyborów. Dziś nie ma śladu
po dawnej potędze spółki, co gorsza może okazać się, że
szafy w budynku przy ul. Pańskiej 77/79 pełne są trupów,
które ostatecznie położą firmę. Dziś przedstawiamy
jednego z elektrimowskich trupów – bardzo tłustego i
smacznego.
Z dokumentów, które zdobyłam, wynika, że Elektrim może
mieć zaległości podatkowe sięgające – w zależności od
tego, kto liczy – od 500 mln poprzez 1,7 mld aż do 3 mld
zł! O dziwo, fiskus nie interesuje się zbytnio obrotami
pieniężnymi w Elektrimie. Albo też interesuje się, tylko
nic z tego nie wynika.
Sprawa zaczęła się w sierpniu tego roku, gdy Kancelaria
Prawna Głowacki, Grynhoff, Hałaziński oraz Weil, Gotshal
and Manges – Paweł Rymarz przygotowali "Raport z badania
podatkowego Elektrim S.A.", w którym to na stronie 5
stwierdzili: Przeprowadzone w Spółce badanie uzasadnia
twierdzenie, że w rozliczeniach Spółki z budżetem
państwa występują liczne nieprawidłowości – różnego
charakteru i różnej wagi.
Cały raport liczy 91 stron. Opiszę więc tylko jeden
przypadek najbardziej smakowity. Na stronie 33 autorzy
raportu stwierdzają: Zdaniem badających istnieje
uzasadnione ryzyko, iż Spółka zbywając na podstawie
umowy z dnia 7 grudnia 1999 roku na rzecz Vivendi S.A.
45 105 554 udziałów w spółce Elektrim Telekomunikacja
zaniżyła wysokość dochodu z tej transakcji o kwotę 1 361
300 238,44 zł, a w konsekwencji zaniżyła wysokość
zobowiązania podatkowego z tego tytułu na kwotę co
najmniej 462 842 080 zł (wg stawki podatku 34%).
Aby zrozumieć, o co chodzi, należy cofnąć się do 14 maja
1999 r. W tym dniu powołana do życia została
Elektrim Telekomunikacja Sp. z o.o. Dla uproszczenia
będziemy ją nazywać ET – określenie o tyle adekwatne, że
w istocie okazała się tworem nie z tej ziemi.
W Sądzie Rejonowym dla m.st. Warszawy, Sąd Gospodarczy
XVI Wydz. Gospodarczo-Rejestrowy znajduje się Księga
Udziałów tej spółki, z której wynika, że na starcie
wartość nominalna 1000 udziałów wynosiła 100 000 zł.
W kolejnych miesiącach następowało podwyższanie kapitału
zakładowego ET poprzez pokrywanie wkładem niepieniężnym
– czyli aportami – nowo utworzonych udziałów.
I tak pod datą 5 sierpnia 1999 r. w Księdze Udziałów
zapisano, że Sąd Rejonowy zarejestrował podwyższenie
kapitału zakładowego spółki z kwoty 100 000 zł do kwoty
1 209 359 100 zł. 12 092 591 nowo utworzonych udziałów
zostało pokrytych wkładem niepieniężnym w postaci 1000
udziałów w spółce KERNS HILL Inc. Utworzonej przez
Elektrim S.A. dnia 27.07.1999 r.
Inaczej mówiąc 10 dni po tym, jak Elektrim S.A. powołał
do życia spółkę KERNS HILL Inc., spółka ta została
wniesiona aportem do ET. I oto po kilku dniach okazuje
się, że wartość nominalna udziałów w ET to już nie 100
000 zł, ale 1 359 000 100 zł!
Nawet Jezus Chrystus tak cudownie nie rozmnażał, pewnie
dlatego zajmował się tylko chlebem i rybami.
To nie koniec. 7 września 1999 r. Elektrim S.A.
sprzedaje francuskiej spółce Vivendi Telecommunications
Internatio-nal S.A. 3 934 086 udziałów ET dających 32,53
proc. głosów na walnym zgromadzeniu za kwotę 103 mln
USD.
Może się okazać, że efektem dodatkowym tej transakcji
było powstanie zobowiązania w podatku dochodowym od osób
prawnych na kwotę 8 648 396 zł, choć to pryszcz w
porównaniu z innymi długami firmy wobec fiskusa.
Obowiązek uiszczenia podatku upłynął 31 marca 2000 r.
Największy jednak cud wydarzył się 9 grudnia 1999 r. W
tym dniu Sąd Rejonowy zarejestrował kolejne
podwyższenie kapitału zakładowego spółki ET – tym razem
z 1 209 359 100 zł do 10 008 089 700 zł (dziesięć
miliardów złotych!).
Metoda była taka sama jak w przypadku spółki KERNS HILL
Inc. 25 479 657 nowo utworzonych udziałów zostało
pokrytych przez Elektrim S.A. wkładem niepieniężnym w
postaci 87 987 306 udziałów w Polskiej Telefonii
Cyfrowej Sp. z o.o., nabytych przez Elektrim S.A. 26
sierpnia 1999 r. od BRE Bank S.A., Kulczyk Holding S.A.,
TUiR Warta S.A. oraz Drugiego Polskiego Funduszu Rozwoju
– BRE Sp. z o.o. za 2 718 330 814,73 zł.
Krótko mówiąc, dr Jan Kulczyk i prezes Wojciech
Kostrzewa opchnęli Lundbergowej swoje udziały w ERZE za
niespełna 3 mld zł, a ona z tego "zrobiła" około 8 mld.
W tym miejscu aż ciśnie się na usta pytanie: Czy
"Prowizjoner" Kulczyk wspólnie z "Tygrysem" Kostrzewą
ochujeli? Sprzedali Lundbergowej udziały warte 8 dużych
baniek za 1/3 wartości?! Chyba tak – sąd to potwierdził!
Wyjaśnijmy – o ile Elektrim S.A. był spółką akcyjną, o
tyle spółki zależne – takie jak Elektrim Telekomunikacja
– to spółki "z ograniczoną odpowiedzialnością". W takich
firmach nie ma "akcji" – są "udziały", których wartość,
jak się okazuje, może być kształtowana bardzo dowolnie
zwłaszcza w przypadku, gdy podwyższenie kapitału
zakładowego odbywa się w postaci wnoszonych aportów.
Taka operacja rzecz jasna przekłada się na wzrost
ogólnej wartości księgowej całej spółki akcyjnej: jeśli
"podpompujemy" wartość zależnych spółek-córek, to i
wartość spółki-matki wzrośnie.
7 grudnia 1999 r. Elektrim S.A. zawarł z Vivendi S.A.
kolejną umowę: sprzedaży 45 105 554 udziałów Elektrimu
Telekomunikacja, o nominalnej wartości 100 zł każdy, za
kwotę nieco ponad miliard dolarów, co według
obowiązującego wówczas kursu NBP daje prawie 5 mld zł.
We wspomnianej umowie strony ustaliły datę sprzedaży na
9 grudnia 1999 r. Z dokumentów wynika, że w kapitale
spółki ET jedynie 1389 udziałów pokrytych zostało przez
Elektrim S.A. gotówką, a reszta to aport w postaci
udziałów w spółkach KERNS HILL Inc. i Polska Telefonia
Cyfrowa.
Jak się wydaje, rozliczenie podatkowe transakcji z
Vivendi oparte zostało na podziale na poszczególne grupy
udziałów, co mogło zawyżyć koszty uzyskania przychodu ze
sprzedaży tych udziałów nawet w takim stopniu, że
Elektrim S.A. mógł wykazać na tej transakcji stratę w
wysokości ponad 40 mln zł!
Zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem przy sprzedaży
udziałów kosztem uzyskania był koszt wytworzenia aportu
(w tym przypadku koszt zakupu udziałów wnoszonych jako
aport do spółki ET). Tworząc sztuczny podział na "grupy
udziałów" Elektrim mógł sprzedać te udziały, za które
"zapłacił" najdrożej, pozostawiając we własnej
dyspozycji te, które były wytworzone najtaniej.
Organy skarbowe powinny sprawdzić, czy takie działanie
było zgodne z prawem i czy celem tej operacji
nie była przypadkiem chęć uniknięcia konieczności
zapłacenia wysokiego podatku dochodowego.
Zastanawiało mnie też, dlaczego rejestrując fakt
sprzedaży udziałów na rzecz Vivendi S.A. w księdze
udziałów spółki ET nie zarejestrowano "grup udziałów"
przewidzianych w umowie z 7 grudnia 1999 r.? Podobno w
dokumentach Elektrimu znajduje się opinia prawna, z
której wynika, że koszt uzyskania przychodów przy tej
transakcji wyniósł 1 325 201 177 zł, sam przychód zaś to
4 483 839 540 zł. Zostaje ponad 3 mld przychodu, a od
tego przychodu należał się podatek w wysokości 34 proc.
Zatem: należny podatek dochodowy z tytułu sprzedaży
udziałów w ET grupie Vivendi S.A. to ponad 1 mld zł. I
powinien być uiszczony do 31 marca 2000 r. A ponieważ
nie został – może okazać się, że zaległość podatkowa
wraz z odsetkami wynosi już teraz grubo ponad 2 mld zł!
Gdyby ta interpretacja okazała się prawdziwa – nie ma
Elektrimu!
Pojawiłoby się za to pytanie: Czyżby zarząd spółki pod
wodzą Barbary Lundberg "dymał" rodzimego fiskusa?
Moim zdaniem prezeska nie miała wyboru. W 1999 r. pod
jej kierownictwem Elektrim zadłużał się na potęgę.
Musiał spłacać jedne kredyty drugimi. Nowa "strategia"
polegała na tym, aby poprzez gigantyczne inwestycje
zachęcić potencjalnych inwestorów do kupowania akcji.
Nie miało znaczenia, że spółka osiągała kiepskie wyniki
z działalności bieżącej. Lundbergowa mamiła inwestorów
wizją przyszłych zysków. Tylko w roku 1999 długi
Elektrimu osiągnęły około 6,2 mld zł! W tej sytuacji
"pompowanie" wartości całej spółki przez podnoszenie
wartości spółek zależnych było próbą ratowania wizerunku
firmy na giełdzie. Z perspektywy lat możemy ocenić, czy
miało to sens.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego Elektrim siedzi w
gównie po uszy. W czerwcu 1999 r. Elektrim sprzedał
obligacje zamienne na akcje za kwotę 440 000 000 euro.
Po pięciu latach można było je wykupić lub zamienić na
akcje spółki. Cenę akcji określono na 64 zł. Lundbergowa
zakładała, że w 2004 r. tyle będą kosztowały akcje
kierowanej przez nią spółki! I znaleźli się frajerzy,
którzy w to uwierzyli! Problem w tym, że gdyby cena
akcji była niższa niż 64 zł – posiadacze obligacji mogą
zażądać gotówki. To dlatego tak wiele dziś słychać w
mediach o obligatariuszach Elektrimu, twardo
domagających się kasy. Kurs papierów spółki oscyluje
obecnie w okolicy 2,40 zł i zapowiadanych przez prezeskę
64 zł raczej nie osiągnie.
Gdy kolejne zmieniające się jak argentyńscy prezydenci
zarządy i rady nadzorcze Elektrimu czuły coraz większy
nacisk ze strony obligatariuszy – zaczęto baczniej
przyglądać się obrotom finansowym wykonywanym przez
Barbarę Lundberg. Jak sądzę, z tego powodu powstał
wspomniany, jakże interesujący, "Raport z badania
podatkowego Elektrim S.A.". Musiał on solidnie przerazić
ówczesny Zarząd, bo 13 września 2002 r. skierował pismo
do Rady Nadzorczej stwierdzając, iż: Zarząd Spółki
informuje, że istnieją uzasadnione podejrzenia co do
prawidłowości rozliczeń podatkowych (podatek dochodowy
od osób prawnych) w zeznaniach za 1999 r. Z informacji
jakie posiadamy wynika, że z tego tytułu może powstać
zaległość w podatku dochodowym oceniana na kwotę 1,7 mld
zł co z odsetkami może dać kwotę zbliżoną do 3 mld zł.
Dokument podpisali panowie Maciej Radziwiłł – prezes
Zarządu, Jan Rynkiewicz i Robert Butzke – wiceprezesi.
Powołano też specjalną komisję, która miała zbadać
sprawę.
Kilka dni później Zarząd został odwołany. Jeden z moich
informatorów jest przekonany, że prawdziwym powodem
dymisji Zarządu z Maciejem Radziwiłłem na czele wcale
nie był złożony przez niego w sądzie wniosek o upadłość,
lecz groźba ujawnienia gigantycznych zaległości w
podatku dochodowym.
Gdyby podane przez nas fakty potwierdziły się – łatwo
przewidzieć, co może się stać. Właściwy Urząd Kontroli
Skarbowej powinien natychmiast wydać decyzję o
zabezpieczeniu aktywów będących jeszcze w posiadaniu
Elektrimu (chodzi m.in. o udziały w takich spółkach jak
Polska Telefonia Cyfrowa czy zespół elektrowni Pątnów –
Adamów – Konin) oraz zająć znajdujące się jeszcze na
koncie spółki pieniądze.
Może okazać się, że tzw. obligatariusze będą musieli
obejść się smakiem. Zgodnie z polskim prawem
zobowiązania wobec skarbu państwa regulowane są w
pierwszej kolejności. Tak więc ci wszyscy "inwestorzy
portfelowi", którzy pożyczyli pieniądze Lundbergowej,
dostaną potężnie po dupach. Pytanie tylko, czy do tego
dojdzie?
Aby obraz sytuacji Elektrimu był kompletny, warto
nadmienić, iż audyt robił mu – zgadnijcie Państwo
– zamknięty za "kreatywną księgowość" Andersen. Jest w
moich rękach memorandum Andersena
z 10 września 2002 r. skierowane na ręce prezesa Macieja
Radziwiłła przez panów Radosława Czarneckiego i Andrzeja
Puncewicza. Celem memorandum jest analiza możliwości
optymalizacji pozycji podatkowej Elektrim S.A.
"Optymalizacja podatkowa" oznacza szukanie możliwości
niepłacenia podatków. Tym właśnie zajmował się Andersen.
Zdecydowane wejście "skarbówki" może oznaczać kłopoty
dla największych akcjonariuszy Elektrimu S.A. –
kierowanego przez Kostrzewę BRE, Zbigniewa Jakubasa i
Ryszarda Opary. Mielibyśmy przy okazji skandal
porównywalny z Enronem – oczywiście na skalę Europy
Środkowowschodniej. Pytanie tylko, kto się odważy?
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
To przestaje być śmieszne
Po wiernopoddańczych gestach Prezydenta czynionych przy
tzw. Bazylice Opatrzności (a dla mnie Śmieszności)
przyszła kolej na popieranie zapisu odwołującego się do
Boga w nowej eurokonstytucji. Pan Szymczycha wywiódł, iż
taki zapis jest niezbędny dla Polski, Polaków i w ogóle
wszystkich mieszkańców Europy, że stanowić to będzie
wkład Polski w ochronę moralności europejskiej. Brak po
prostu słów. Najpierw było śmiesznie, potem człowiek się
denerwował, a teraz po prostu płakać się chce z
bezsilności. Co się z tym człowiekiem dzieje? (myślę o
Prezydencie). Czy on nie wie, że pluje w twarz tym
wszystkim, którzy na niego głosowali?
Nawiasem mówiąc zaczynam wątpić w dotychczas nieomylny
zmysł polityczny Pana Urbana. To przecież on twierdził,
że Aleksander Kwaśniewski jest największym politykiem na
lewicy. I co?
A. M.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Wiedza czy wiara?
Miejskie Gimnazjum nr 3 w Dębicy. W sobotę 11 maja
szkoła odrabia piątek 31 maja. Uczniowie w tym dniu
wyjechali na pielgrzymkę do oddalonej kilka kilometrów
od Dębicy wsi Zawada, w której znajduje się jakieś
sanktuarium. Obowiązkowo!!!
Wprawdzie małolaty, jak ryby, głosu nie mają, ale mimo
to nikt nikogo o zgodę nie zapytał. Dyrekcja zyskała
punkty u "najwyższej władzy", a nauczyciele nie musieli
zdzierać gardeł pakując wiedzę do zakutych łbów.
A co na to Kuratorium i MENiS? Co jest ważniejsze –
wiedza czy wiara? Gdzie realizacja przedwyborczych
obietnic SLD?
Krzysztof z Dębicy
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Zdycha na stacji lokomotywa"
Po zapoznaniu się z artykułem Andrzeja Rozenka "Zdycha
na stacji lokomotywa" dotyczącym funkcjonowania spółek
działających w strukturach P. K. P. S. A. związek z
awodowy rewidentów taboru P. K. P. "Małopolska" w
Trzebini uprzejmie informuje Pana Redaktora, że w
sprawie zlikwidowania spółek zwracaliśmy się do Pana
Premiera Ministra Infrastruktury Marka Pola, jednak
bezskutecznie. Nasz apel w tej sprawie nie uzyskał
akceptacji, mimo że wiadomo, iż P. K. P. działając w
formie spółek nie jest w stanie funkcjonować na rynku
transportowym i jest skazane na pełną likwidację i każdy
rozumny kolejarz o tym fakcie wie.
P. K. P. potrzebna była reforma, ale nie w formie
powoływania spółek, gdyż to powoduje ogromny bałagan w
funkcjonowaniu struktur działających razem, powiększa
także wydatki związane z działalnością spółek i ta forma
zarządzania doprowadzi do całkowitej likwidacji P. K. P.
S. A.
Aby P. K. P. mogło normalnie funkcjonować na rynku
transportowym, muszą być spełnione dwa podstawowe
warunki, pierwszy to przy udziale państwa natychmiastowe
zmodernizowanie linii kolejowych, po drugie zakup
nowoczesnego taboru w tym i autobusów szynowych, tylko
jest pytanie – kto to zrobi?
Przewodniczący Z. Z. Rewidentów
Andrzej Tomaszewski
Dupcenie Belki
Chciałbym nawiązać do trafnego artykułu pana Andrzeja
Rozenka pt. "Autobójcy" ("NIE" nr 16/2002) i dodać do
niego swoje trzy grosze.
Słuchając wypowiedzi pana ministra Belki, aż się
pofajdałem z czułości i troski, jaką wykazuje dbając o
bezpieczeństwo i szczęśliwość rodaków. Finał jego troski
jest taki, że nie mogę sobie kupić jakiegoś używanego
samochodu w dobrym stanie – mało tego z powodu
koszmarnych opłat granicznych już trzykrotnie musiałem
odmówić rodzinie i przyjaciołom niemieckim, którzy
chcieli mi sprezentować za symboliczną złotówkę
10-letnie Audi 100, później 7-letni Volkswagen-Santana
oraz odrestaurowany w idealnym stanie Volkswagen Garbus.
W efekcie jeżdżę ciągle rodzimym produktem o nazwie Fiat
126p wyprodukowanym w 1975 roku, czyli 27-letnim –
obecnie już bez ważnych badań technicznych.
Gdyby ze swoją gadką pan Belka przyjechał na Śląsk, to
od niejednego by usłyszał, że "dupcy jak by się bani
najadł".
K. W.
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
"Przednia Łapa"
W artykule "Przednia Łapa" z 13 kwietnia 2002 roku
została przedstawiona pierwsza polska rekombinowana
insulina ludzka – GENSULIN produkcji Bioton.
Autorstwo projektu zostało przypisane Polfie Tarchomin,
a są nimi Instytut Biotechnologii i Antybiotyków oraz
firma Bioton (kapitał polski). Technologia
rekombinowanej insuliny ludzkiej GENSULIN (nazwa
handlowa wszystkich preparatów insuliny ludzkiej)
została wdrożona do praktyki przemysłowej w firmie
Bioton.
Opracowanie tej technologii należy ocenić jako duże
osiągnięcie polskiej nauki, które spotkało się z
wyjątkowym uznaniem środowiska i zostało już szeroko
upowszechnione. Jej wdrożenie przynosi określone
korzyści społeczne i ekonomiczne dla państwa –
zwiększony dostęp do nowoczesnych leków oraz rozwój
terapii i ochrony zdrowia, poprzez przełamanie wysokiej
bariery technologii "high tech" – rozwój krajowej
biotechnologii, jak również znaczące oszczędności
budżetu w refinansowaniu wydatków na leki.
Polska rekombinowana insulina ludzka Gensulin uzyskała
prestiżową Nagrodę Gospodarczą Prezydenta
Rzeczypospolitej Polskiej w kategorii "Najlepszy
wynalazek w dziedzinie produktu lub technologii".
Mariusz Borkowski
Menedżer Produktu
"Obrzezane głowy"
Trochę dziwi mnie wasza postawa wobec konfliktu Izrael –
Palestyna. Sięgnijcie do faktów historycznych. Wiecie,
że jeden z przywódców palestyńskich już w latach 30.
rozmawiał z Hitlerem w kwestii "problemu żydowskiego"?
Palestyńczycy krzyczą, że teren należy do nich, bo byli
tam od wieków. Żydzi byli na tych terenach znacznie
wcześniej i w końcu należało im się własne państwo.
Bulwersuje wielu, że żołnierze mają "lekkie" cyngle i
strzelają do ciężarnej kobiety. Wiele razy Palestynki
wypowiadały się, że ich dzieci wyrosną na dzielnych
ludzi, czyli takich, co obwiążą się ładunkami
wybuchowymi i zabijając się zabiorą ze sobą kilku Żydów.
Była też Palestynka w widocznej ciąży, ale była ta ciąża
kilkukilogramowym ładunkiem, który wybuchł zabijając
wielu Izraelczyków (chyba był to
zamach na posterunek wojskowy). Jeśli więc wspomniana w
ostatniej waszej relacji Palestynka przeżyła postrzał z
kilku metrów, to obstawiam, że żołnierz nie chciał jej
zabić, ale bał się, że jej ciąża jest bardziej odlotowa,
a niesienie rannego dziecka jest tylko dla niepoznaki.
Szaron walczy z mediami, bo to media tworzyły opinie,
opinie – presje, a presja międzynarodowa pozwalała na
bezkarne mordowanie izraelskich cywili i polityków. Czy
USA byłyby tak bezczynne jak Izrael po czymś takim?
(...) Szaron walczy z cywilami? U Palestyńczyków nie
jest się uznawanym za mężczyznę, jeśli nie walczy się z
Izraelem, a nie ma wojska palestyńskiego.
Czemu nikt nie pyta Libanu, dlaczego szybko i
bezceremonialnie wytłukł Palestyńczyków, którzy chcieli
założyć tam autonomię???
Kacper Paździor
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kto zabił Papałę
Kto, jak i dlaczego zabił komendanta głównego policji.
Jak naprawdę zginął Ireneusz Sekuła.
Za ile zabito Jacka Dębskiego. Kto był na stoku w
Zakopanem, gdy strzelano do Pershinga.
Czy wysocy funkcjonariusze CBŚ i UOP współpracowali ze
zorganizowanymi przestępcami.
Co wspólnego z mafią mają znani politycy UW i PO.
Przedstawiamy nowe informacje m.in. o zabójstwie
generała Marka Papały. Ich źródłem jest osoba powiązana
z przestępczością zorganizowaną, dobrze wtajemniczona.
Objęta ona została programem świadka koronnego.
Uzyskaliśmy urzędowe potwierdzenie, że najważniejsze
rewelacje są w zasadzie prawdziwe. Rozmówca ujawnił nam
wiele nieznanych dotychczas,doniosłych faktów
odnoszących się do głośnych zabójstw oraz powiązań ze
światem przestępczym znanych polityków, wysokich
funkcjonariuszy organów ścigania oraz biznesmenów.
W styczniu 2002 r. spotkaliśmy się z gangsterem,
członkiem grupy przestępczej działającej na południu
Polski.
Uzyskaliśmy potwierdzenie, że otrzymał status świadka
koronnego. Był bardzo blisko tych, którzy decydowali o
śmierci ludzi z pierwszych stron gazet. Opowiadał nam
kilka dni, ze szczegółami, świadczącymi o tym, że
informacje, którymi dysponuje, mogą wiele wyjaśnić w
toczących się nadal śledztwach.
Zabójcy generała
Komendant główny policji generał Marek Papała został
zabity 28 czerwca 1998 r. Grupę jego zabójców stanowiło
trzech mężczyzn. Strzelał tylko jeden – Ryszard Bogucki.
Użył rewolweru Smith and Wesson 38; pociski zostały
podkalibrowane, czyli odpowiednio spreparowane, co miało
utrudnić identyfikację broni, z której zostały
wystrzelone. Przestępcy ujęli też nieco ładunku
prochowego z pocisków, dzięki czemu huk przy wystrzale
był słabszy, niż gdyby zastosowano amunicję o
prawidłowym napełnieniu. W momencie zabójstwa Ryszard
Bogucki ubrany był w szarą polarową bluzę z kapturem,
dżinsy i adidasy (jak twierdzi nasz informator, strój to
nietypowy dla Boguckiego). Na głowie miał czapkę –
czarną dżokejkę, której daszek uniemożliwiał
dostrzeżenie jego twarzy.
Zabójcę ubezpieczał Krzysztof Weremko – zapaśnik. Za
kierownicą samochodu zaparkowanego w odległości około
200 metrów od miejsca zamachu czekał Ryszard Niemczyk.
Zabójstwo Papały przygotowywano mniej więcej dwa
miesiące. Decyzja o jego wykonaniu zapadła podczas
narady „Zarządu” – grupy ośmiu najważniejszych
gangsterów w Polsce. Według naszych informacji powodem
lub jednym z powodów był fakt, iż gen. Papała dotarł do
informacji o gigantycznych nadużyciach związanych z
kontraktem na dostawę samochodów Volkswagen Bus
Transporter dla policji. Wartość każdego wozu została
zawyżona. Wystarczy policzyć, ile jeździ po Polsce tych
samochodów, by wyobrazić sobie, jak ogromne są to
pieniądze w skali kraju. Papała zamierzał ujawnić cały
mechanizm nadużyć bez oglądania się na znaczącą pozycję
ludzi w to zamieszanych i wykazać skalę powiązań świata
biznesu i zorganizowanej przestępczości. Nie uzyskaliśmy
jednak urzędowego potwierdzenia tego motywu zabójstwa.
Mamy potwierdzony przebieg zdarzeń i tego, kto popełnił
zbrodnię.
Zbrodnia została obmyślona w najdrobniejszych
szczegółach. Dla ekipy zabójców wynajęto na ten czas
apartament na Powiślu lub Starym Mieście. Prowadzono
bardzo dokładną obserwację Papały. Rozpracowywano
drobiazgowo plan jego dnia, robiono zdjęcia jemu i całej
jego rodzinie. Został sfotografowany nawet pies
generała. Ubrania, w które zamachowcy przebrali się
bezpośrednio po zabójstwie, zakupiono w Poznaniu. Te
zaś, które mieli na sobie podczas akcji, przezornie
spalono. Zrobiono tak, by uniknąć ewentualnego badania,
które wykazuje mikroskopijne ślady prochu na odzieży
używanej podczas oddawania strzału. Bogucki strzelał z
odległości 1,5 do 3 metrów, aby chronić się przed
ochlapaniem krwią.
Bezpośrednio po zajściu sprawdzono, czy akcja się
powiodła. Zrobiła to Patrycja R. Przez telefon
poinformowała o skutecznym wykonaniu zleconego
morderstwa i to ją najprawdopodobniej widziała żona
generała Papały, gdy w chwilę po morderstwie wyszła z
domu.
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Bogucki wyrzucił
broń do Wisły w okolicach mostu, niedaleko którego
znajdował się wynajęty apartament.
Pershing
Świadek twierdzi: zabójstwo Andrzeja Kolikowskiego ps.
Pershing zlecił Mirosław Danielak ps. Malizna. Było ono
wynikiem gangsterskich porachunków. Również i tym razem
strzelał Ryszard Bogucki. Natomiast ubezpieczał go
Ryszard Niemczyk, zaś w samochodzie marki Audi, później
porzuconym i spalonym, czekał kierowca, trzecia osoba, o
której obecności nikt do tej pory nie wspominał.
Zabójstwo to było naruszeniem niepisanego i ściśle dotąd
przestrzeganego porozumienia o tzw. świętej ziemi, na
której nie dokonuje się porachunków między
rywalizującymi grupami gangsterów. Mowa o dwóch
miejscach w Polsce – Zakopanem i Sopocie. Pershinga
trudno było dosięgnąć. Dlatego zginął w Zakopanem, gdzie
czuł się tak bezpiecznie, że nie miał nawet ochrony.
Poza zabójcami i ich celem na miejscu egzekucji był
również sam zleceniodawca Mirosław Danielak.
Zdaniem naszego rozmówcy policja jest w posiadaniu
billingu telefonu komórkowego Malizny. Wynika z niego,
że był on na stoku w chwili, gdy zginął Pershing. Z
bezpiecznej odległości obserwował egzekucję i przez
telefon zdawał komuś relację z jej przebiegu.
Sekuła
Nasz informator twierdzi, że Sekuła nie popełnił
samobójstwa, jak głosi oficjalna wersja śledztwa. To był
wypadek. Jego zdaniem wicepremier w ostatnim rządzie
PRL, potem poseł SdRP, szef Głównego Urzędu Ceł,
biznesmen Ireneusz Sekuła został śmiertelnie raniony
przez Artura D.
Był winien rodzinie D. około 2 milionów dolarów. Artur
D. wraz z ojcem złożyli mu wizytę w celu odebrania
długu.
Wywiązała się gwałtowna rozmowa, która po chwili
przybrała agresywny charakter. Wtedy gospodarz wyciągnął
spluwę – pistolet Astra. – Doszło do szamotaniny
pomiędzy nim a Arturem D. Pistolet dwukrotnie wypalił,
śmiertelnie raniąc Sekułę – zeznał nasz rozmówca.
Dębski
Świadek koronny przyznaje, że nie wie, kto zabił Jacka
Dębskiego, byłego ministra sportu w rządzie Jerzego
Buzka. Twierdzi natomiast, że relacjonowana w prasie
wersja zlecenia egzekucji przez Jeremiasza B., ps.
Baranina (polski gangster i współpracownik austriackiego
wywiadu wojskowego), jest nieprawdziwa. Powiedział nam,
że polscy gangsterzy skontaktowali się z Baraniną, aby
poinformować go o konieczności wyeliminowania Dębskiego.
Ich uprzejmość była spowodowana wyłącznie faktem, iż
Dębski był spokrewniony z Baraniną. Ten najwyraźniej nie
żywił specjalnie gorących uczuć do krewniaka, ponieważ
nie oponował. Wówczas nic już nie stało na przeszkodzie
w wykonaniu wyroku.
Dębski od dłuższego czasu narażał się grupie
przestępczej pożyczając pieniądze od ważnych jej
członków i zwlekając ze zwrotem długów. Naciskany przez
wierzycieli straszył swoimi rzekomo dobrymi kontaktami z
UOP. Ostatecznie na jego śmierci zaważyły 2 miliony
dolarów. Dębski wszedł mianowicie w brudne interesy z
pewnym biznesmenem. Panowie doprowadzili do upadku klubu
sportowego, z którego wypompowali spory szmal. To Dębski
– jak twierdzi nasz informator – kręcił tym interesem i
to on liczył wyprowadzoną kasę, wspomniany biznesmen był
tylko figurantem. Były minister okantował wspólnika na 2
bańki zielonych, i to właśnie oszukany wspólnik zlecił
jego zabicie.
Biznes i polityka
Osobnym i sensacyjnym wątkiem są informacje, których
udzielił nam nasz rozmówca o powiązaniach polskiej
przestępczości zorganizowanej ze światem biznesu i
polityki. Wymienił nazwiska dobrze znane opinii
publicznej.
Stwierdził, że u podstaw potęgi Unii Wolności w Krakowie
legły gangsterskie pieniądze pozyskiwane z przestępstw.
Wymienił nazwiska polityków tej partii, którym – jak
zaręczał – on sam oraz jego koledzy przekazywali
pieniądze. Podał daty i kwoty. Wskazał marki samochodów
i miejsca spotkań.
Osobiście – jak twierdzi – trzykrotnie wręczał pieniądze
ściągnięte specjalnie na ten cel od podległych mu grup
przestępczych na południu Polski. Utrzymuje, że jego
odbiorcą za każdym razem był ten sam polityk – wówczas
Unii Wolności, obecnie Platformy Obywatelskiej. Jedno z
takich spotkań odbyło się w lipcu 1992 r. na parkingu
przed motelem „Krak”, przy wylotówce z Krakowa. Gotówkę
wrzucono do bagażnika samochodu marki Passat, którym na
miejsce przekazania przyjechał wspomniany polityk.
Polityka nie identyfikujemy, gdyż opowieści tej nie
udało się nam potwierdzić w żadnym innym źródle, a nie
chcemy uprawiać lepperiady.
Gangster opisywał dokładnie swój udział w organizowaniu
przekrętu dotyczącego głośnej prywatyzacji jednego z
krakowskich przedsiębiorstw. W sprawie tej krakowska
prokuratura prowadzi śledztwo. Wymienił nazwy banków, z
których przestępcy brali lipne kredyty. Wskazał też
nazwiska polityków zasiadających we władzach tych
banków, którzy doskonale wiedzieli, z jakimi ludźmi
prowadzą interesy i że pobrane przez nich kredyty nigdy
nie zostaną spłacone. Danymi tymi gotowi jesteśmy
wspomóc organy ścigania, aby powiązania bandytów i
polityków wyświetlone zostały na procesach, a przez to
ujawnione opinii publicznej.
Służby specjalne
Świadek utrzymuje również, iż na początku lat 90.
przestępcy korzystali z informacji delegatury Urzędu
Ochrony Państwa w Krakowie, płacąc za konsultacje i
przekazywane informacje po 5 tysięcy dolarów.
Opowiedział nam o powiązaniach ze skorumpowanymi
funkcjonariuszami wydziału ds. przestępczości
zorganizowanej, regularnie opłacanymi przez przestępców.
Mówił o udziale wysokiego funkcjonariusza CBŚ w porwaniu
żony krakowskiego biznesmena zatrzymanego tymczasowo
przez policję. Torturowana i śmiertelnie wystraszona
kobieta skłoniła męża do zmiany zeznań, które mogły
zagrozić innemu krakowskiemu biznesmenowi.
Ster
W opowieści naszego informatora człowiekiem, który
kierował wszystkimi tymi operacjami, wydawał polecenia
bandytom, przekazywał pieniądze i tworzył lub łamał
kariery polityków i biznesmenów, jest pewien biznesmen z
Krakowa. Próżno jednak szukać go na liście najbogatszych
Polaków tygodnika „Wprost”.
Zawsze pozostawał w cieniu. Bardzo dbał o to, by nie
stać się przedmiotem zainteresowania mediów. Prasa
napisała o nim tylko raz – na początku lat 90.
Oczywiście znamy nazwiska wszystkich, o których piszemy.
Nasz informator twierdzi, że coś dziwnego dzieje się z
jego zeznaniami dotyczącymi powiązań między światem
polityki, biznesu i zorganizowanej przestępczości.
Skarżył się, że przesłuchujący go prokuratorzy nagle
głuchną, gdy zeznając porusza te właśnie wątki. Albo
więc organy ścigania nie traktują go poważnie, a to
oznacza, że jako świadek koronny zostanie ośmieszony na
sali sądowejprzez obronę oskarżonych, przeciwko którym
ma zeznawać, albo robią pod siebie ze strachu mając w
perspektywie weryfikowanie zeznań obciążających ludzi
bardzo wpływowych.
Nie mamy uprawnień ani instrumentów śledczych, dlatego
mogliśmy potwierdzić tylko niektóre z uzyskanych
informacji. Uważamy za nasz obowiązek podanie zarysu
pozostałych do publicznej wiadomości, oczekując, że
pomogą rozwikłać przynajmniej niektóre ze spraw
bulwersujących polską opinię publiczną. Publikacja ta
stanowi też sygnał dla kogo trzeba, że mrocznych
tajemnic spod podszewki Rzeczypospolitej na dłuższą metę
nie uda się ukryć.
Autor : Dorota Pardecka / Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bluźnić ile wlezie
We Francji można powiedzieć, że islam jest idiotyczny.
Bracia w Chrystusie Panu, nie cieszcie się za wcześnie.
Katolicyzm też.
Nie miało miejsca naruszenie czyichkolwiek uczuć
religijnych, gdy niejaki Michel Houellebecq nazwał islam
idiotyczną religią. Zdaniem paryskiego sądu, takie
zdefiniowanie islamu nie było też przejawem rasizmu i
nie stanowiło nawoływania do waśni narodowych lub
etnicznych, co w pozwie sądowym zarzuciło Michelowi
kilka francuskich i międzynarodowych organizacji
islamskich.
Ale uwaga, polscy mistrzowie tolerancji. Ewentualna
radość z tego, że można o islamie bezkarnie mówić, iż
jest to religia idiotyczna, jest zde-cydowanie
przedwczesna. A to z tego powodu, że zamiesz-czona pod
koniec zeszłego roku we francuskim periodyku "LIRE"
wypowiedź, za którą zaciągnięto przed sąd znanego m.in.
ze swych prowokacyjnych sądów i wypowiedzi pisarza
Michela Houellebecqa, w pełnej wersji brzmiała:
wszystkie religie monoteistyczne są idiotyczne, ale
najbardziej idiotyczny jest islam.
Gdyby jakiś krajowiec – z tych najbardziej religijnie
uczuciowych – nie wiedział, to od razu wyjaśniam, że
katolicyzm jest religią jak najbardziej monoteistyczną,
a tym samym – gdyby użyć dopuszczalnej już we Francji
opinii w "LIRE" – idiotyczną, chociaż nie aż tak bardzo,
jak islam.
Wywiad Michela Houellebecqa dla "LIRE" poruszył przede
wszystkim muzułmanów, gdyż omawiana w nim była ostatnia
powieść tego autora zatytułowana "Platforma", której
główny bohater wielokrotnie wypowiada się niemal
obraźliwie właśnie o wyznawcach islamu. I tak naprawdę
pozew dotyczył powieści, a nie samego wywiadu na jej
temat. Mimo to sąd zawyrokował, że używając określenia
"idiotyczny" autor ma na myśli nie tyle islam, ile
wyprowadzane z niego poglądy i oceny. Per analogia
odetchnąć mogą również katolicy: tak naprawdę to nie ich
religia, ale jedynie ich poglądy są idiotyczne.
Wyrok ten usatysfakcjonował działaczy francuskiej
Organizacji Praw Człowieka, której przedstawicielka
Agnes Triceire powiedziała z zado-woleniem, że oznacza
on, iż można w dowolny sposób krytykować każdą religię.
Wyrok sądu pokazuje, iż Michel Houellebecq nie stoi
ponad prawem. Jednocześnie sędzia zauważył, że nie można
próbować "dobrać się" do książki zaskarżając wywiad na
jej temat. Sędzia wyraźnie oddzielił wypowiedzi, jakie
padły w wywiadzie, od tego, co mówi fikcyjny bohater
książki i zauważył linię oddzielającą świat realny od
stworzonego w wyobraźni autora książki.
PS Prawdziwemu, porządnemu katolikowi nie wolno czytać
"NIE". Oznacza to, że każdy, kto poczuł się obrażony
niniejszym tekstem z mocy definicji (tj. dlatego, że
czyta "NIE"), nie jest prawdziwym, porządnym katolikiem,
więc nie ma najmniejszego powodu do obrażania się.
Autor : Włodzimierz Galant
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Hindus to ma spust
Państwowe huty były deficytowe. Po prywatyzacji dają
kupę kasy. Cud?!
Od bossów z przemysłu ciężkiego usłyszałam taką oto
anegdotę: Na czym polegał prawdziwy problem resortu
skarbu i jego ministra Piotra Czyżewskiego przy
prywatyzacji Polskich Hut Stali? Czy oddać 70 proc.
polskiego rynku stali jankesom z US Steel (prawo
amerykańskie zabrania ich firmom dawania łapówek) czy
Grupie LNM – Hindusom z holenderskimi papierami (prawo
holenderskie jest w tym względzie bardziej liberalne)?
W październiku zeszłego roku okazało się, że wchodzące w
skład koncernu PHS wielkie huty Sendzimira i Katowice
oraz Florian i Cedler (roczna produkcja 6 mln ton stali)
za ponad 7,5 mld zł przejdą w ręce pana Lakshmi N.
Mittala z Indii.
Do budżetu wpłynie jednak jedynie symboliczne 6 mln zł
za 60 proc. akcji PHS. Jak to możliwe? Otóż skarb
państwa zgodził się, aby wliczyć w cenę sprzedaży
Polskich Hut Stali takie pozycje jak wykup długów i
zobowiązania inwestora na przyszłość. Lewicowy rząd za
symboliczną złotówkę oddał w hinduskie ręce sztandarową
inwestycję Gierka – Hutę Katowice, i Bieruta – Nową
Hutę, oraz kilka pomniejszych.
Na miejscu pana Lakshmi N. Mittala zadeklarowane kwoty
uzyskałabym ze sprzedaży majątku PHS, np. atrakcyjnie
położonych gruntów. Tym sposobem prywatyzacja Polskich
Hut Stali dokonałaby się na koszt prywatyzowanych.
Czary-mary
Przez lata dowodzono, że polskie hutnictwo jest
niedochodowym skansenem, a podatnicy do niego dokładają.
Dziś, gdy nie ma już polskich hut, nowi właściciele
zapowiadają dochody liczone w setkach milionów złotych
rocznie.
Pod koniec ubiegłego roku, już po dobiciu transakcji z
LNM, prezes Polskich Hut Stali Jerzy Podsiadło
oświadczył niespodziewanie, że w 2004 r. spółka
spodziewa się 500 mln zł zysku! A jeszcze w 2002 r. było
800 mln zł strat.
Nie dziwmy się. Z analiz Międzynarodowego Instytutu
Żelaza i Stali wynika, że w roku 2003 łączne zużycie
stali na świecie miało wzrosnąć o 6 proc. W obecnym roku
ma być jeszcze lepiej. W branży zaczyna się hossa, która
zdaniem ekspertów potrwa pięć–sześć lat. Hinduscy i
amerykańscy inwestorzy o tym wiedzieli, a polski rząd
nie?
Wbrew temu, co trąbią w mediach, nasze huty są często
nowoczesnymi zakładami. Od 1990 r. na ich modernizację,
ochronę środowiska i spełnienie różnych norm unijnych
wydano ponad 3 mld zł. Tylko że dobry interes
prywatyzacyjny polega na tym, aby kupujący zapłacił jak
najmniej. A najmniej płaci się za firmy upadłe. Trzeba
je takimi uczynić przed sprywatyzowaniem.
DobijanieHuty Baildon
W Polsce przez ostatnie lata huty gruntownie
restrukturyzowano, ale w dziwny sposób. Z jednej strony
prezesi zaciągali horrendalnie wysoko oprocentowane
kredyty na zakup nowych urządzeń i technologii, z
drugiej – rząd otwierał rynek na importowane wyroby. W
2002 r. import stanowił odpowiednik 46 proc. krajowej
produkcji hutniczej.
Przykładem skutków takiej polityki jest historia Huty
Baildon. Jesienią 1998 r. austriacki koncern Voest
Alpine oddał tu do użytku wieloliniową walcownię, która
była wówczas najnowocześniejsza w Europie. Inwestycja
kosztowała 220 mln zł i miała rządowe gwarancje. Nie
znaleziono tylko sposobu, aby mając na karku gigantyczne
kredyty skalkulować ceny sprzedawanych wyrobów na
poziomie zapewniającym im konkurencyjność.
W maju 2001 r. sąd ogłosił upadłość huty. Jej długi
sięgnęły 500 mln zł. Byłym prezesem Jackiem J. zajęła
się prokuratura. Zarzut – niegospodarność na 261 mln zł.
Absolutny rekord kraju w tej dziedzinie. I abso-lutna
cisza w mediach.
Dziś syndyk gotów jest sprzedać walcownię Baildon za 27
mln zł – za dziesięć razy mniej, niż kosztowała. Dla
potencjalnych nabywców, Niemców z BGH & Rotus Edelstahl,
to złoty interes! W ostateczności mogą ją zdemontować i
opylić z kilkakrotnym przebiciem Ukraińcom, którzy
rozwijają własny przemysł ciężki. Za kilka lat jakiś
polski minister będzie negocjował na szczeblu rządowym
kupno nowoczesnej stali ze znakiem Tryzuba. Na razie
szef „Solidarności” w hucie Andrzej Karol cieszy się, że
uruchomienie walcowni pozwoli odzyskać 100 miejsc
pracy... Niech się chłopina cieszy.
Rujnowanie Impexmetalu
Zadowolony jest też prezes potężnego niegdyś Impexmetalu
(Huty Zawiercie, Konin, Szopienice, Skawina) Jerzy
Kamiński. Największym sukcesem spółki w zeszłym roku
była sprzedaż Huty Zawiercie za 200 mln zł Amerykanom z
Commercial Metals Company. Nie było wyjścia: w 2002 r.
łączne zobowiązania spółki i rezerwy na nie sięgnęły 1,1
mld zł. To efekt rządów byłego prezesa firmy z czasów
AWS–UW Jacka Krawca. Zdaniem wielu zrujnował on budowany
latami holding. Ale Krawiec cieszył się zawsze pełnym
poparciem resortu skarbu. W Radzie Nadzorczej
Impexmetalu swego czasu zasiadł sam Mirosław Kasza –
doradca ekonomiczny Mariana Krzaklewskiego. W latach
1998–1999 Impexmetal sprzedał między innymi udziały w
Stolimpeksie, Zakładach Wyrobów Metalowych w Sławkowie i
w Technodiamencie. Obecny prezes Kamiński, jeśli
wystarczy czasu, zamierza sprzedać jeszcze Hutę Konin.
Nabijanie w rurę
Już trzy lata trwają starania o dokończenie budowy
nowoczesnej Walcowni Rur Jedność w Siemianowicach
Śląskich. Inwestycja jest zaawansowana w 90 procentach i
dotychczas kosztowała 600 mln zł. Na czele konsorcjum
banków finansujących przedsięwzięcie stoi ING Bank
Śląski. Problem w tym, że bankierzy nie są przekonani,
czy biznes-plan opracowany przez Towarzystwo Finansowe
Silesia jest wiarygodny. Skarb państwa ma w TFS 40 proc.
udziałów. Pozostali udziałowcy to spółka ENPOL z Gliwic,
PGNiG, Stalexport, Kulczyk Holding i Centrala
Zaopatrzenia Hutnictwa.
Upadek WRJ będzie miał dobroczynny wpływ na zyski
zachodnioeuropejskich producentów rur. Zwłaszcza że w
perspektywie są dostawy dla planowanych ropo- i
gazociągów z Rosji. Ostatecznie ktoś kupi od syndyka
wykończony w 90 procentach zakład. Bez długów i innych
zobowiązań. Zaciągnie niewielki kredyt, dokończy
inwestycję, a potem będzie już tylko kasował zyski.
Oj, durnie, durnie...
Za komuny nasz kraj zbudował przemysł, który
konkurowałby dziś z największymi w Europie, gdyby
stworzono mu odpowiednie warunki. Stany Zjednoczone
kilka lat temu nie wahały się wprowadzić zaporowych ceł
na unijne wyroby stalowe i toczyć zaciekłą walkę z
europejskimi producentami. Trzeba było brać wzór z
jankesów. Ale wszystkie kolejne polskie rządy bawiły się
inną polityką. Huty zadłużano, potem otwierano szeroko
rynek na tani często dotowany import stali i innych
wyrobów, a gdy okazało się, że branża leży, zabierano
się za jej restrukturyzację. W końcu ogłoszono upadłość,
a w ręce syndyków oddano to, co zostało.
Naszych ministerialnych durniów (bez względu na
umaszczenie polityczne) nie interesowało nigdy to, że
konkurentom z Zachodu nie chodzi o polską produkcję.
Liczy się 40-milionowy rynek zbytu. Po 14 latach
transformacji nie mamy ani jednego polskiego koncernu na
skalę choćby regionalną. Oddaliśmy sektor bankowy,
ubezpieczeniowy, ostatnio hutniczy, wkrótce pozbędziemy
się przemysłu rolno-spożywczego.
Znacznie sprytniejsi od nas okazali się Ukraińcy ze
Związku Przemysłowego Donbasu, którzy walczą dziś z
Hindusami z LNM o Hutę Częstochowa i gotowi są położyć
na stół 400 mln zł. Być może początki kariery prezesa
Szachtara Donieck Renata Achmatowa (najbardziej
wpływowej postaci Związku) mogą drażnić podniebienia
rodzimych „demokratów”, ale w końcu czym one różnią się
od korzeni fortun Rockefellerów, Morganów czy Kennedych?
Przetraciliśmy hutnictwo i rosnące dochody z niego.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Hołd Press
W "Polityce" Jacek Żakowski zawodzi żałobnie nad
odejściem Mazowieckiego z UW. Unia Wolności jest partią
wyjątkową – łka. – Przede wszystkim ze względu na swych
historycznych przywódców, twórców i liderów – Geremka,
Kuronia, Mazowieckiego, Wielowieyskiego, Balcerowicza –
ludzi o niezwykłych zasługach, intelektach, przymiotach
charakteru, pozycjach międzynarodowych. Na UW głosowało
się – zdaniem Żakowskiego – dlatego, że w Unii byli
ludzie kulturalni, wykształceni, obliczalni, uczciwi, za
których nie trzeba się będzie wstydzić. Żakowski,
dziennikarz w końcu polityczny, a nie trok od kaleson,
musi zauważyć, że UW była zadufana w sobie, ale zaraz
dodaje, iż zadufana z wdziękiem. I jeszcze pisze
Żakowski, że Unia wykazywała, iż polska polityka, to nie
musi być ani "wyścig facetów spoconych w pogoni za
władzą", ani bieg do koryta. I co to będzie – martwi się
Żakowski – bo trudno sobie wyobrazić scenę polityczną
bez partii, której nie trzeba się wstydzić. Nie darujemy
sobie przyjemności zapytania: jakież to "niezwykłe
zasługi" ma Wielowieyski? Jakież "przymioty charakteru",
poza mędowatością, ma Geremek? Czy doprawdy należy
zachwycać się "intelektem" Balcerowicza – faceta,
którego poglądy nie zmieniły się od trzynastu lat, mimo
że praktyka dość radykalnie zrewidowała jego
podręcznikowe pomysły na gospodarkę? Czy do
"kulturalnych" należy zaliczyć Frasyniuka, który wziął
antagonistę za twarz, do "wykształconych" –
Mazowieckiego po dwóch latach studiów, zaś do
"uczciwych" – całą elitę UW, która stała się symbolem
kumpelskiej protekcji, a niekiedy i korupcji? Gdzie w
tym tępym, belferskim samozadowoleniu dostrzega Żakowski
jakiś "wdzięk"? Czyż jest partia ciągnąca do koryta z
większym zapałem niż proeuropejska ultraliberalna UW,
która weszła do rządu z zaściankowo-związkową AWS?
Gdybyśmy opublikowali – pomarzyć wolno! – zdjęcie
Geremka, jak maluje sprejem "chuja" przez samo h na
pomniku Kopernika przed Pałacem Staszica w Warszawie –
to p. Żakowski napisałby o odważnym i pryncypialnym
wystąpieniu profesora, który nie wahał się rzucić na
szalę swój autorytet, aby dobitnie wyrazić dezaprobatę
dla antyludzkiego heliocentryzmu?
AWŁ
Dwa i pół roku temu zamieściliśmy w "NIE" relację Bożeny
Dunat "Pryszcze SLD" o paskudnych stosunkach w
województwie kujawsko-pomorskim rządzonym przez
marszałka sejmiku Waldemara Achramowicza, jego żonę i
grono dobrze urządzonych przyjaciół. Przedstawione tam
osiągnięcia lewicowej władzy wyszydziliśmy. Ostrzegamy!
– kończył się reportaż, bo autorka przewidywała
przegraną SLD w następnych wyborach. SLD przerżnął
wybory. "Wyborcza" informuje, że Achramowicz kazał
wyrzucić z radia dziennikarza, który nadał podobną do
naszej niepochlebną opinię obywatela o marszałku.
Załatwiwszy radiowca, marszałek i zarząd publicznego
radia poszli to opić.
J
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przejdziem Kiełbaskę będziem
turczanami "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Papastrofa
Gdybyśmy byli dogmatycznie antypapiescy "Tryptyk
rzymski" trafiłby do rubryki "Nie warto". Umiłowanie
prawdy i rzetelność każą nam jednak postąpić inaczej.
Warto szarpnąć się na poemat Karola Wojtyły nie tylko
dlatego, że ma śliczną okładkę. Warto, przynajmniej z
sześciu innych, znacznie ważniejszych powodów.
Bo ocenzurowano go
Oczywiście, nie w Polsce. Tu ani władze państwowe, ani
kościelne nie odważyłyby się świadomie ingerować w
papieskie dzieło. Cięć dokonano w Hiszpanii, w Anglii i
we Włoszech. Organem cenzorskim był Watykański
Sekretariat Stanu, organ bynajmniej nieliteracki, lecz
biurokratyczny. Tak przynajmniej twierdzi rzymski
korespondent "Wprost" Jacek Pałasiński. Czemu watykańscy
biurokraci poetę papieża Polaka pochlastali? Bo papież
na starość ma, ich zdaniem, za dużo pretensji i
wątpliwości do Pana Boga. Dlatego wers Przedziwne jest
Twoje myślenie zmieniono na Wspaniałe jest Twoje
milczenie, natomiast zdumienie zmieniono na cud.
Zadziałała też cenzura obyczajowa. I pewnie dlatego
Niewiasta, którą mi dałeś została w przetłumaczonych
wydaniach zamieniona na Kobietę, którą mi postawiłeś
obok.
Bo sprofanowano go
Oczywiście w Polsce. Ale nie przez władze państwowe.
Tylko przez kościelnych wydawców. Jak zauważył Lech
Stępniewski w "Najwyższym Czasie!", porównując tekst
wydrukowany z rękopisem, w druku popełniono błędy przy
poprawianiu łacińskich wersów, jakimi Bóg przemawiał do
apostołów. Poprawianiu z prawidłowych form na błędne.
Cóż, taki to poziom polskiej
łaciny kościelnej. Dodatkowo poemat papieża w polskim
wydaniu, w przeciwieństwie do zagranicznych, wzbogacono.
Dopisano w druku wszystko, co autor w rękopisie
skreślił! Słowa poety-papieża potraktowano jako
świętość, ale czy naprawdę autor chciał, żeby wydrukować
mu brudnopis?
Bo został zagłaskany
Oczywiście w Polsce. W Niemczech, gdzie Jan Paweł II ma
fatalną opinię w kręgach teologicznych i
intelektualnych, tryptyk zlekceważono jako kolejny
wykwit ograniczonego, dogmatycznego prowincjusza. W
Polsce chór anielskich krytyków nawet w tak różnych
pismach, jak "Niedziela", "Tygodnik Powszechny" i "Gość
Niedzielny", zgodnie orzekł, iż papież kocha Boga, tak
samo jak tatrzańskie strumyki, smreki w Dolinie
Chochołowskiej i wysoko uniesione, niczym Tatry nad
Morskim Okiem, freski w Kaplicy Sykstyńskiej. Obaj, to
znaczy mądry staruszek papież i Bóg Wszechmocny Starzec,
gadają sobie jak starzy znajomi.
Poza tym poemat napisany jest gładko. Ładnie brzmi, gdy
czyta go Krzysztof Globisz reklamowany jako aktor
Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Firma niczym
Wytwórnia Wódek "Koneser" z Ząbkowskiej.
Bo został zmulitimedializowany
Aby wzmóc rangę papieskiego dzieła, zreprodukowano
faksymile fragmentów rękopisu i dodano drukowaną całość.
Dodano do tego CD z melodeklamacją wspomnianego wyżej
artysty sceny narodowej. Niezwykle sugestywnie
nadającego głębię utworowi. Każdy poeta, nawet żyjący
nasi nobliści, marzyliby o takim wydaniu. Ale nie każdy
jest wszechmocnym staruszkiem.
Bo nie trzeba czytać
Nie trzeba męczyć oczu, nie tylko dlatego, że Globisz
nam słowo papieskie do uszu wciśnie. Jak już Autorytety
powiedziały, papież w swym poemacie mówi o sprawach
ostatecznych i najwyższej wagi, czyli o odnajdywaniu
Boga we freskach i strumyczkach. I to wystarczy.
Bo trzeba to mieć
Nabyć papieskie dzieło trzeba nie tylko dlatego, że ma
lakierowaną okładkę, CD z Globiszem, nieocenzurowany,
wzbogacony polski tekst. Ma też atrakcyjną stałą cenę 15
zł plus płyta CD gratis. Dzięki temu idealnie nadaje się
na prezent. Zwłaszcza kiedy byle wiązanka kwiatów
kosztuje 30 zł, a flaszkę nie wszystkim dać wypada. Za
słowa papieskie nikt obrazić się prawa nie ma. Poza tym
papieski "Tryptyk rzymski" jest wieczny.
Słowem otrzymaliśmy wspaniały nieczytany bestseller.
Ozdobę domowych bibliotek. Towar deficytowy obecnie z
powodów wyżej podanych. Dialog papieża z Bogiem. Produkt
podobający się wszystkim, papieżowi też.
Ale czy ów produkt podoba się Panu Bogu? Jest w
"Tryptyku rzymskim" passus. Casta placent superis; pura
cum veste venite, et manibus puris sumite fontis aquam –
słowa te czytałem codziennie przez osiem lat, wchodząc w
bramę wadowickiego gimnazjum.
To oznacza, że Bogu podoba się to, co jest czyste. Gdyby
Bóg był był naszym współpracownikiem, to zapewne
potraktowałby dzieło poetycko-edytorskie "Tryptyk
rzymski" Jana Pawła II w rubryce "Nie warto".
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z Ameryką choćby na Marsa
Jestem zarówno zagorzałym czytelnikiem "NIE", jak i
przeciwnikiem tego, co piszecie o wojnie w Iraku.
Wstrząsnął mną artykuł p. Sikorskiego mówiący, iż Polska
bierze udział w sprzecznej z normami prawa
międzynarodowego agresji. Nie mam pojęcia o prawie
międzynarodowym i szczerze mówiąc ostatnią rzeczą, jaka
mnie interesuje, jest to, czy interwencja w Iraku jest
agresją na niepodległe państwo, czy też wypełnianiem
starych rezolucji Rady Bezpieczeństwa. (Francja, Niemcy
i Rosja mogą sobie swoje oburzenie wsadzić w dupę. Sami
olewali prawo międzynarodowe nieraz i z pewnością będą
to robiły jeszcze długo – francuskie wojny kolonialne,
wojna w Iczkerii...). Prawo międzynarodowe było, jest i
będzie tworzone przez silniejszych i opieranie się na
jakichkolwiek jego postanowieniach jest delikatnie
mówiąc naiwnością.
W interesie Polski jest posiadanie sojuszu ze Stanami
Zjednoczonymi. Jest to jedyne państwo na świecie, które
może zapewnić nam bezpieczeństwo. W obecnym momencie
sojusz z USA jest 100-procentową gwarancją
bezpieczeństwa, gdyż nie ma kraju, który mógłby wygrać z
nimi wojnę. Podstawowym celem polskiego rządu w kwestii
obronnej powinno być przekonanie społeczeństwa i elit
amerykańskich o tym, iż jesteśmy wartościowym i wiernym
sojusznikiem. Nie obchodzi mnie ani słuszność, ani
konieczność wojny z Irakiem. Jeżeli Amerykanie zdecydują
się zaatakować Mars, powinniśmy zgłosić akces do
operacji, o ile Amerykanie zapewnią nam skafandry i
transport. Nie wiem, czy w przypadku agresji na Polskę
Amerykanie przyjdą nam z pomocą; wiem tylko, że w tym
momencie nie przyszliby z pomocą Francji i Niemcom. W
obliczu wartości sojuszu z USA należy wziąć pod uwagę
to, iż zawsze były gotowe wypełniać swoje zobowiązania,
co zwykle odstraszało agresorów.
Tym bardziej dumny jestem z działań rządu (którego,
rzecz jasna, jestem przeciwnikiem), bo zachował się w
najlepszy możliwy sposób. Na wojnę wysłano bądź
jednostki nie biorące udziału w walce (chemicy,
Czernicki), bądź też jednostki, które gdzieś muszą
zdobyć niezbędne w ich zawodzie doświadczenie bojowe, a
wojna w Iraku wydaje się do tego doskonałą okazją. Wojna
w Iraku napełniła me serce nadzieją, iż jednak w głowach
polityków istnieje jakiś inny wskaźnik niż tylko opinia
publiczna (warto przypomnieć sobie poparcie, jaką
cieszyła się w społeczeństwie Anglii i Francji polityka
appeasmentu).
uczeń katolickiego liceum
Krecik84@poczta.onet.pl
Komuszek
Były premier, Jan Olszewski, prawnik z zawodu, w debacie
sejmowej poświęconej wojnie w Iraku, powołał się na
Lenina i nazwał "pożytecznymi idiotami" tych, co – jak
powiedział – mają "skrupuły prawne" w związku z podjętą
przez prezydenta i rząd decyzją.
Jeden z czołowych polskich antykomunistów akceptuje
zasady polityczne koryfeusza marksizmu-leninizmu! Coś
podobnego! Teraz trudno mi zrozumieć, dlaczego Jan
Olszewski gromił komunistów za brak szacunku dla
świętego prawa własności. Nie wiem też, co złego widział
w procesach politycznych, w których występował jako
obrońca. Czyżby tylko komuniści byli zobowiązani do
skrupułów prawnych? (...)
Wyznanie wiary Jana Olszewskiego w wartość prawa jest
bardzo cenną informacją dla nas wszystkich, a bezcenną
dla wyborców prawicy. Teraz już wiedzą, że nie będą
mogli skarżyć się na bezprawie, jeśli Jan Olszewski lub
jego koledzy dojdą do władzy.
Janusz Golichowski, Gdańsk
Cuchnie
Nasz ukochany Aleksander I ostrzegał: "Zróbcie coś z
tym, bo będzie nieszczęście". No i za sprawą swojego
wywiadu dla "Rzeczpospolitej" wykwachał.
Toczy się dyskusja, czy Olek ma stanąć przed bardzo
wysoce polityczną komisją śledczą, czy też nie. Moim
zdaniem, stanie. Panowie Rokita i Ziobro wraz z panią
Beger nie przepuszczą takiej okazji, aby w świetle
jupiterów rozszarpać na kawałki znienawidzonego komucha
Kwaśniewskiego. Ale nie to mnie napawa troską. W końcu
Olek dobrowolnie w to gówno wdepnął. Ponoć z wielkiej
miłości do Michnika i Agory.
Jestem przede wszystkim głęboko poirytowany bezmiarem
głupoty i nieodpowiedzialności, które od dłuższego czasu
rozlewają się na wszystkich piętrach lewicowej Polski –
od centrali począwszy, a na gminie kończąc. Nie będę dla
potwierdzenia tej tezy powielał powszechnie znanych
faktów. Czarę goryczy dopełnili niektórzy liderzy SLD
potępiający wypowiedź Dyducha, o Kościele, choć on
głośno powiedział to, o czym wszyscy wiedzą, z Millerem
na czele.
Trwa obecnie w SLD kampania sprawozdawczo-wyborcza. Może
w jej trakcie dojdzie do jakiegoś otrzeźwienia? Może
ktoś zapyta, jak jest realizowany program? Jak oczyścić
cuchnącą z daleka korupcyjną atmosferę wokół partii?
Jeżeli w porę nie nastąpi jakiś wstrząs (a wygląda, że
nie), to SLD skończy jeszcze gorzej niż AWS.
Andrzej B., Krosno
(nazwisko i adres e-maila do wiadomości redakcji)
Don Michnik
Może nie warto już próbować zrozumieć, co się gotuje w
tym polskim kotle, ale jednak czasem jeszcze człowiek
się dziwi. Otóż to, że dorośli ludzie przyjmują
wyreżyserowany fragmencik spektaklu pokazany przez
Michnika jako całość poważnej afery, to już nic nowego.
Ale prawdziwą aferą jest to, że przedstawiciel Agory
siada przy stoliku z przedstawicielem rządu, który pod
dyktando (wg słów pani Jakubowskiej) wprowadza do
projektu ustawy zmiany najbardziej korzystne dla
zainteresowanej firmy. Definicją państwa mafijnego jest
to, że kręgi biznesu przenikają i wpływają na
ustawodawstwo tego państwa. Tu kurtyna zadarła się i
pokazał się fragment paskudnej rzeczywistości.
Krzysztof Brzozowski
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Papastrofa"
Pragnę nadmienić z oburzeniem, iż red. Piotr Gadzinowski
pisze nieprawdę! W artykule "Papastrofa" ("NIE" nr
14/2003) twierdzi, że w "Tryptyku rzymskim" Jana Pawła
II otrzymaliśmy (cytuję) "Dialog papieża z Bogiem". W
rzeczywistości nie jest to dialog papieża, ale monolog;
Bóg się tutaj w ogóle nie wypowiada.
Roman Żapora, Kraków
"Pani ministra"
Opublikowali Państwo list pana Marka Kubińskiego z Gdyni
("NIE" nr 15/2003) opisujący jego kłopoty z umówieniem
się na spotkanie z posłanką Izabelą Jarugą-Nowacką.
Oczywiście każdy ma prawo wyrażać niezadowolenie z pracy
reprezentujących go parlamentarzystów, pozwolę sobie
jednak przedstawić kilka faktów i wyjaśnień.
Izabela Jaruga-Nowacka pomimo łączenia mandatu
poselskiego ze stanowiskiem sekretarza stanu w
Kancelarii Prezesa Rady Ministrów złożyła wizyty, nie
licząc Trójmiasta, w ponad trzydziestu miejscowościach
całego Pomorza. Uczestniczyła w blisko stu spotkaniach z
mieszkańcami, władzami samorządowymi i przedstawicielami
różnych środowisk lokalnych. Przyjęła kilkadziesiąt osób
w sprawach osobistych, pomagając w rozwiązaniu
problemów, z którymi się zwrócili. Otworzyła w
województwie pomorskim siedem biur poselskich, w których
w miarę możliwości osobiście pełni dyżury (...).
Kilkakrotnie pró-bowałem umówić pana Kubińskiego na
spotkanie z posłanką, i sądzę, że ostatecznie
zaproponowany termin – w niedzielę 9 marca – świadczy o
Jej głębokim zaangażowaniu w sprawy okręgu, które każe
Jej poświęcać każdą wolną chwilę, także dni dla innych
obywateli wolne od pracy – na rzecz wizyt na Wybrzeżu i
spotkań z wyborcami. (...)
Dyrektor Biura Poselskiego Unii Pracy
Poseł Izabeli Jarugi-Nowackiej
Krzysztof Kwater
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tramwajem do nieba
Jakby życie antyklerykała w Polsce nie było już samo w
sobie dostatecznie ciężkie, zwolennicy słusznego systemu
wartości dostali do ręki nową broń – książkę Dariusza
Zalewskiego "ABC... antyklerykalizmu tramwajowego –
zarzuty i odpowiedzi".
Książka Zalewskiego to praktyczny bryk do dyskusji
światopoglądowych. Wydana została przez Edycję Świętego
Pawła w samej Częstochowie, ma imprimatur ks. Mariana
Mikołajczyka, wikariusza generalnego częstochowskiej
Kurii Metropolitalnej, zaś autor legitymuje się
publikacjami w wielu poważnych czasopismach, jako to:
"Nasz Dziennik", "Myśl Polska", "Fronda", a ponadto jest
nauczycielem w szkole średniej.
Wobec takiego nagromadzenia autorytetu najlepiej byłoby
nie podejmować w tramwaju dyskusji i w ogóle przestać
jeździć tramwajami. Gdyby się jednak nie dało tego
uniknąć – przedstawiam, czego można się spodziewać po
absolwencie Uniwersytetu Erystyki Dariuszu Zalewskim.
Lepiej być przygotowanym.
Czasami podróżując pociągiem lub autobusem znienacka
zagai z nami rozmowę współpasażer, mówiąc "Pani(e),
Kościół znowu wtrąca się do polityki", albo "Kobiety
mają prawo do własnego brzucha". Intuicyjnie wyczuwamy
miałkość i pseudointelektualizm takich ocen. Ale gdy
chcemy błyskotliwie ripostować, brakuje nam słów.
Poszukiwanie odpowiedzi na te okalające nas zewsząd
hasła propagandowe jest celem niniejszej pozycji –
wyjaśnia swą ideę autor Zalewski.
Dzieło skonstruowane zostało w alfabetycznym ciągu:
Aborcja – Agnostycyzm – AIDS – Antysemityzm – Ateizm –
Biblia – Bluźnierstwo – Bogactwo Kościoła – Borgia –
Bruno Giordano – Budownictwo sakralne – Celibat –
Chrzest – Ciemnogród – Cud itd. Na każde wywołane hasło
otrzymujemy ciętą, błyskotliwą odpowiedź.
O kobietach. Kobieta – czytamy w punkcie "Celibat jest
nieewangeliczny" – to tylko kłopot. Podstawę
ewangeliczną celibatu stanowią fragmenty Pisma Świętego,
np.: "Chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień".
O dzieciach i celibacie: Dlaczego dzieci chrzci się w
dzieciństwie lekceważąc ich wolną wolę? – pytają jakoby
antyklerykałowie.
Riposta Zalewskiego: Dzieci szczepi się przeciw ospie. W
wieku siedmiu lat obowiązkowo wysyła do szkoły. Nie
słyszano by ktoś miał do władz medycznych czy szkolnych
pretensje, że gwałci się wolną wolę uczniów! Jak widać
sprawy dotyczące szczęścia dzieci na tym "padole łez"
nie podlegają "wolności decyzji", tym bardziej troska o
ich wieczne zbawienie nie powinna wzbudzać żadnych
wątpliwości. Przeciwnicy religii wpadają tu w absurdalną
pułapkę. Albowiem ci, którzy nawołują do poszanowania
wolności religijnej dzieci, będąc konsekwentnymi muszą
równocześnie opowiadać się za wolnością do szczepień i
nauki.
Sugestie, iżby księża mogli, jak normalni ludzie, żenić
się i rozmnażać, uważa autor za szczególnie podły i
podstępny atak na duchownych i Kościół w ogóle.
Antykatolicka propaganda posługuje się przy okazji tego
zarzutu dość wyrafinowanym podstępem. Nawołując do
zniesienia celibatu jednocześnie
dąży się do tego, by po plebaniach biegały całe grupki
dzieci, będące na utrzymaniu parafii. Koszty utrzymania
rodzin księży byłyby wtedy wielokrotnie większe, niż
obecnie. Koszty utrzymania innych niż księże – uboższych
– rodzin klerykałów nie bolą. Wzywają do wielodzietności
spuszczając na państwo koszt utrzymania wielu z nich.
Jak parafie utrzymują księże limuzyny i wille, to też
jest w porządku.
O rozumie młodzieży. Teza jakoby ludzie w wieku "-nastu
lat" byli gotowi do podjęcia decyzji, która z
funkcjonujących na świecie religii jest prawdziwa,
wydaje się co najmniej dyskusyjna. Osiemnastoletnia
panienka, gros (sic!) wolnego czasu spędzająca na
przymierzaniu nowych sukienek, czy osiemnastoletni
chłopak, od rana do wieczora oglądający filmy
kryminalne, mieliby posiadać tyle wiedzy i
doświadczenia, by rozsądzić tak kluczową kwestię? –
zapytuje retorycznie pan Zalewski, trzeba trafu
nauczyciel młodzieży właśnie.
Autor ma rezolutne odpowiedzi w obronie każdej postawy
Kościoła. W większości w oparciu o dobre stare "a u was
niegrów bijut".
Kościół bywał antysemicki? Zdarzająca się wśród
chrześcijan niechęć do Izraelitów, wynikała często z
przyczyn ekonomicznych. Konflikty niejednokrotnie były
skutkiem nadmiernego bogacenia się Żydów koszem
społeczności lokalnych.
Kościół sprzyja AIDS przez walkę z prezerwatywami?
Przecież to właśnie lewicowa rewolucja seksualna "dzieci
kwiatów" w latach sześćdziesiątych, stworzyła swoistą
kulturę rozwiązłości, której AIDS zbiera żniwo.
Kościół jest pazerny i garnie do siebie, w sprzeczności
z nauką Chrystusa? To klasyczny przykład wtrącania się
do wrogich katolicyzmowi środowisk w jego wewnętrzne
sprawy.
Kościół wymordował miliony ludzi podczas inkwizycji? W
dziejach ludzkości znanych jest wiele przykładów
zbrodniczej działalności, np. ludobójstwo chrześcijan w
starożytnym Rzymie, czy zbrodnie rewolucji francuskiej.
Równie dobra, jak nie lepsza odpowiedź Zalewskiego to: I
bardzo dobrze.
Inkwizycja? Propaganda tak ustawia sprawę, że z całego
szeregu zbrodni wybiera akurat Inkwizycję – kłamliwie
nazywając ją instancją zbrodniczą. Tymczasem Inkwizycja
była instytucją nadzwyczaj sprawiedliwą, jak na tamte
czasy.
Tortury? W wiekach średnich technika kryminalna
znajdowała się w powijakach. Tortury stosowano więc z
prostej przyczyny: nie było innej metody udowodnienia
komuś winy. Tak więc tortury
dopuszczano nie mając innych sposobów dowiedzenia
zbrodni i tym samym ograniczenia rozszerzenia się
przestępczości.
Kościół uprawiał cenzurę? Kościół wskazując lektury
szkodliwe dbał po prostu o swoich wyznawców. Następcy
Chrystusa na ziemi zdawali sobie sprawę, że osoby
czytające heretyckie książki mogą pod ich wpływem odejść
od Boga. Czy pochwalimy administratorów, którzy nie
ustawią znaku ostrzegawczego na drodze wiodącej w
przepaść.
Kościół spalił Giordano Bruno? Należało się łobuzowi, bo
nie był żadnym naukowcem, ale zwykłym agnostykiem o
wyobraźni przesyconej magią, a generalnie ten heretycki
filozof spalony za swe bluźnierstwa na stosie, porzucił
kapłaństwo i podważał nie tylko nauczanie Kościoła, ale
same fundamenty współczesnego mu świata. Kwestionował na
przykład Dziewicze Poczęcie Maryi.
Kościół brutalnie obszedł się z Galileuszem? Żadna
strata. Galileusz był – choć to brzmi nieprawdopodobnie
– miernym naukowcem, w tym sensie, że nie potrafił
dowieść swych teorii.
Jako człowiek odznaczał się niesamowitą pychą. W
kontaktach z przedstawicielami Kościoła przejawiał
wyjątkową wyniosłość i butę, pogardzał wszystkimi. W
jednym ze swych dzieł obraził nawet papieża Urbana VIII,
przyrównując go do nieuka i prostaka, co musiało wywołać
odpowiednią reakcję.
Kościół popierał niewolnictwo? I słusznie. Co to jest
niewolnictwo? Odpowiedź: panowanie jednego człowieka nad
drugim, rozkazywanie mu co ma robić, jak się zachowywać.
W tym sensie niewolnikami rodziców są dzieci. Czy ktoś
jednak, oprócz zafiksowanych postępowych pedagogów, ma
coś przeciwko tej formie niewolnictwa? Umieszczenie
mordercy w więzieniu – jakby ktoś nie wiedział – także
jest niewolnictwem. A osadzenie jeńców wojennych w
obozie jest lepsze, niż ich rozstrzelanie. W tym
przypadku: kto się sprzeciwia niewolnictwu opowiada się
za rozstrzeliwaniem jeńców (nie ma innej możliwości)!
O tej – i o wielu innych – rewelacjach dowiecie się,
kochani Czytelnicy, jeżeli rozpoczniecie odpowiednią
dyskusję w tramwaju. Tylko uważajcie, bo wobec Waszego
nieuleczalnego zaślepienia, troszczący się o Waszą
Nieśmiertelną Duszę antagonista może Was zamknąć,
torturować i spalić na stosie.
I żeby Wam, taka Wasza mać, nie przyszło do głowy
odwrócić jej od krzyża, bo za czterysta lat powołując
się na duchowy autorytet Kościoła opluje Was za to jakiś
ćwierćinteligent.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " "S"zczury stoczniowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Włam do głowy
PZU to państwowy gigant ubezpieczeniowy. PKO BP to bank
państwowy. Obie te instytucje zaufania publicznego bez
żenady dopuściły się kradzieży cudzej własności.
Spółkę Jawną "Kowalewski" założyło we Wrocławiu kilku
facetów, którzy postanowili zarobić trochę forsy
wykorzystując zawartość swoich głów. Jednym z pierwszych
towarów, jakie zamierzali sprzedać, był autorski
program, który rozwiązywał problem finansowania składek
ubezpieczeń komunikacyjnych. Artura Kowalewskiego i jego
wspólników – jak tysiące ludzi w kraju – denerwowało
stanie w kilometrowych kolejkach przed okienkiem
inspektoratu PZU, żeby opłacić OC, AC i NW. Pobudzili
więc zwoje mózgowe i stworzyli tzw. produkt bankowy.
Pomysł polegał na rozłożeniu składek na raty bankowe.
Rozwiązanie korzystne dla obywateli, a także
ubezpieczyciela, przy okazji bank zarabia szmal. Pomysł
– już jako gotowy produkt – został zabezpieczony
zgłoszeniem patentowym nr Z-266856.
Kowlewski i jego towarzysze telefonicznie zgłosili chęć
sprzedania swego pomysłu największemu ubezpieczycielowi
w Pomrocznej. W lipcu 2003 r. przyjęto ich z atencją w
centrali
PZU S.A., wysłuchano i poproszono o szczegółowy opis
produktu. Twórcy pomysłu zastrzegli, że negocjacje są
poufne. Chcieli w ten sposób chronić swój towar, co nie
powinno dziwić.
Minęły trzy miesiące, a PZU nie odpowiedział na ofertę
nawet jednym zdaniem. Kowalewski i wspólnicy cierpliwie
czekali, aż 17 października 2003 r. przeczytali w
"Rzeczpospolitej" artykuł pt. "Dogonić City". W artykule
stało, że bank PKO BP we współpracy z PZU S.A. myśli o
specjalnych kredytach na ubezpieczenia komunikacyjne. Po
przeczytaniu całego tekstu dla twórców programu stało
się jasne, że gazeta opisuje ich produkt, który poufnie
przekazali PZU.
Parę dni później z warszawskiej centrali firmy przyszło
pisemko informujące o tym, że nie przewiduje się
rozwijania tego typu projektów we współpracy z
podmiotami zewnętrznymi w celu finansowania składki
ubezpieczeniowej kredytem bankowym. Chłopaki z Wrocławia
pomyśleli, że albo coś im siadło na dekiel, albo ktoś
robi z nich wała. Poprosili więc uprzejmie o rzeczową
odpowiedź na swoją ofertę, ponieważ proponowali nie
współpracę, ale sprzedaż licencji na wykorzystanie
stworzonego przez nich programu. W PZU nabrano wody w
usta. Kolejne listy i telefony były tylko stratą czasu.
Nawet stanowcze wezwanie do odpowiedzi adresowane do
prezesa Stypułkowskiego trafiło do kosza.
Nastał 2004 r., a ubezpieczyciel nadal milczał. Goście
ze spółki "Kowalewski" już przymierzali się, żeby swój
produkt zaoferować innej firmie, gdy pewnego ranka
nadeszła wieść, która raziła ich obuszkiem między oczy.
PZU rozesłał do swoich klientów ulotki, w których
uprzejmie poinformował, że wspólnie z PKO BP opracował
ofertę ratalnej opłaty składek na ubezpieczenia
komunikacyjne. Za ulotkami poszły druczki, których wzór
to wypisz, wymaluj patent "Kowalewskiego".
Na taki numer twórcy programu zareagowali z galanterią:
ostrzegli bank, że sprawa brzydko pachnie, a PZU wezwali
do wykupienia licencji, skoro firma już obraca ich
produktem. Zarówno prezes zarządu PKO BP Andrzej
Podsiadło, jak też wierchuszka PZU olali pisma ciepłym
moczem.
Pod koniec stycznia Spółka Jawna "Kowalewski" skierowała
przeciw PZU pozew do sądu. Ich autorski program zniknął
z internetowych stron ubezpieczyciela, centrala nie
udziela też informacji o swoim rzekomo pomyśle bankowego
ratalnego opłacania składek na ubezpieczenia
komunikacyjne. Przy okazji PZU łamie ustawę o
ubezpieczeniach, która zabrania ubezpieczycielom
prowadzenia działalności gospodarczej, a taką jest
pośrednictwo bankowe. Jeśli "Kowalewski" wygra, zapłacą
za to wszyscy klienci Państwowego Zakładu Ubezpieczeń
S.A.
Zwróciłem się do Biura Prasowego PZU z prośbą o
komentarz w tej sprawie. Przez trzy dni zbywano mnie
informacjami, że wszystkie kompetentne osoby w firmie
akurat są nieuchwytne.
Chłopaki ze Spółki Jawnej "Kowalewski", których PZU S.A.
jawnie zrobił w bambuko, powątpiewają, czy aby mieszkają
w państwie prawa, bo w głowach im się nie mieści, że
instytucja zaufania publicznego zajmuje się jumą.
Trzeba się było, panowie, ubezpieczyć przed kradzieżą.
Byle nie w PZU!
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bredzić jak Łukasiewicz
Naczelny redaktor prawicowej gazety o nadętym tytule
"Rzeczpospolita" Maciej Łukasiewicz ogłosił wielkim
drukiem (dodatek "Plus-Minus" 6–7 lipca br.), że Piotr
Gadzinowski ...nie do końca wie, kim pragnie być:
dziennikarzem czy – pożal się Boże – politykiem. (...)
Nie widzi on niczego niestosownego w łączeniu tych dwóch
ról, które w cywilizowanym świecie się wykluczają.
Redaktor Łukasiewicz tym samym wykluczył z
cywilizowanego świata takich skądinąd niedrugorzędnych
polityków-dziennikarzy jak np. redaktor Katarzyna II,
zwana Wielką, Thomas Jefferson, Marat, Saint-Just,
Marks, Lenin, Stalin, Trocki, Mussolini, Bucharin,
Radek, Goebbels, Churchill, Brandt, Schmidt... Wymieniać
by można w nieskończoność. We współczesnej Polsce
politykę i dziennikarstwo (z felietonistyką na czele)
łączyli lub łączą m.in. takie niestosowne dzikusy jak:
Rakowski, Wałęsa, Balcerowicz, Hall, Małachowski,
Korwin-Mikke, Nałęcz, Moczulski, Mazowiecki,
Kwaśniewski, a nawet sam Michnik.
Ignorant wykrzykujący idiotyzmy stał już na czele
Rzeczpospolitej, tym bardziej więc jest na swoim miejscu
jako sternik tej w cudzysłowie.
Autor : J.U.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Warszawska Prokuratura Okręgowa wszczęła śledztwo w
sprawie znieważenia głowy obcego państwa (głowa na
fotografii). Przypominamy więc instrument rzekomej
zniewagi – felieton Urbana.
Obwoźne Sado-Maso
Czujni jak czujniki cenzorzy katoliccy zakazują
telewizjom pokazywania tortur i okrucieństwa. Nawet
wobec kotków i ptaszków, które przecież na to zasługują.
Ta zgraja moralistów mniema, że telewizor stwarza
zachętę do tych rozrywek przez samo pokazanie np.
kolesia, który wyrywa włosy koleżance i skrzydełka
muszce, czy chłopa, który batoży konia i kochankę. Bo
sadyzm to smaczna pokusa dla katolickiego ludu. Nim
zapadnie noc, a z nią wolność ekranowa, nadaje się więc
filmy o czułej hodowli kretynów – czyli stworów dobrych
i wrażliwych. Lub pielęgnacji mamuś kitujących na raka.
Tak męczący dobór repertuaru wynika z nauk papieża,
który zachwala miłość do drugiego człowieka. Oczywiście,
z wyjątkiem miłości pozamałżeńskiej.
Dziadunio Karol Wojtyła nałogowo spala mnóstwo benzyny
lotniczej, żeby w różnych krajach mamrotać o miłości
bliźniego, demonstrować zaś miłość własną. Zaspokajają
ją hołdy milionów już teraz pochlebczo wyolbrzymianych
przez polską prasę.
Witając sędziwego bożka wciąż gdzieś jacyś żółci i
śniadzi klaszczą, skaczą, tańczą w telewizorze. Wkrótce
jednak ekrany TV zajmą zbliżenia polskich dziewic
zalanych łzami szczęścia poniżej blond grzywek.
Tłumy katolickich klakierów nie słuchają, co ich idol
szemrze. Nie przejmują się pomysłem miłości bliźniego,
zachętami do okazywania dobroci i współczucia. Gdyby
bowiem było inaczej, to zamiast zbierać się na placach,
robić aplauz gwiazdorowi J.P. 2, podnosić mu
samopoczucie i adrenalinę, podpisaliby jak świat długi i
szeroki list otwarty do papieża przepojony
chrześcijańskim miłosierdziem:
"Kochany staruszku! Połóż się do łóżka. Przykryj
kołderką. Poczytaj sobie Katarzynę Grocholę albo jakiś
lekki kryminał. Poćpaj kawiorku, pocmoktaj melbę, mniam,
mniam. Puść se na wideo »Dzień świra«
– uśmiejesz się zacnie. Podłub sobie w nosie albo między
palcami u nóg, co tam lubisz. Trochę drzemki, potem
kaku. Nie rób z siebie widowiska zgrozy. Trochę
miłosierdzia dla osoby ludzkiej nazwiskiem Wojtyła. I
dla ubogich narodów wydających straszną forsę na seanse
dręczenia papieża-starca. Przejazd papamobile jest dla
finansów państwa jak powódź, trzęsienie ziemi, wojna
lokalna, nalot szarańczy lub US Force.
Wyrzuć te starcze środki dopingowe, którymi Cię szpikują
jak byczków hodowanych na olimpiadę, żebyś mógł przez
godzinę ruszać nogą i mniej trząść ręką. Trują Cię
przecież okrutnie i jesteś po tym podwójny kapeć. Nie
rób widowiska z ludzkiej agonii, powściągnij więc
chętkę, żeby paść na stanowisku. Choruj z godnością,
gasnący starcze, albo kończ waść, wstydu oszczędź.
Seriale telewizyjne typu horror robi się dziś używając
robotów, tricków, elektroniki, skanerów i kaskaderów.
Żeby zmontować spektakl grozy, nie trzeba męczeństwa
gwiazdora, udręki jego dworu, reżyserów i widzów. Karolu
Wojtyło! Twój anioł stróż w poczuciu bezradności już
dawno w łeb sobie palnął".
Znęcanie się papieża nad sobą i nad wrażliwszą częścią
publiczności TV – tą chrześcijańską, naginaną do
współczuwania – nazywane bywa bohaterstwem Jana Pawła.
Jednakże każde bohaterstwo stanowi łamanie praw
człowieka wobec siebie samego. Ktokolwiek zaś znęca się
nad sobą, tym łatwiej uczyni to innym.
Starczy upór papieża w zadawaniu sobie udręki i
czynieniu z niej widowiska pokazuje wyznawcom oraz
niepodległym magii gapiom, że człowiek żyjący publicznie
zatraca instynkt samozachowawczy i ludzkie wobec siebie
odruchy. Ambicje władcze stają się jego najsilniejszą
skłonnością. Polityk za każdą cenę udaje wigor, żeby nie
zdradzić słabości, więc nie stracić władzy. Breżniew
Watykanu jako magik duchowy ma jednak wpływ na ludzi
biorący się z ich wiary w różne świętości. Krzepić ją
może mit, obraz na telebimie, znak umowny, np. kukła,
czarny kamień, dwa patyki na krzyż, strumień światła.
Dla wzbudzania metafizycznych emocji nie trzeba żywego
trupa obwozić po świecie, wlec po ulicach i stadionach.
Chyba że ktoś pragnie wzniecać kult masochizmu i
sadyzmu, znęcania się nad sobą i fanatyzmu.
Czyż więc wodza chrześcijan nie można potraktować po
chrześcijańsku i zamiast dostarczać podniet jego
próżności w postaci milionów wyznawców i tuzinów
kłaniających się prezydentów, jakże po ludzku podać mu
do łóżka nocniczek na Jego Świątobliwą kupkę?
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Katedra św. Carrefoura
Gdyby Zygmunt Wrzodak, rzeszowski poseł Ligi Polskich
Rodzin, choć trochę znał swój okręg, z pewnością tak by
się nie wygłupił. List, który wysmarował do
przewodniczącego Rady Miejskiej w Rzeszowie nazywając
„szatańskim” pomysł zbudowania hipermarketu obok
katedry, wali w misterny plan sutannowych, Zarządu
Miasta i radnych prawicy.
Poseł Zygmunt Wrzodak napisał do dr. inż. Andrzeja
Rylskiego m.in.: Zgrozę budzi fakt, że jeden z
hipermarketów ma być wybudowany w pobliżu katedry. Za
czasów komunistycznych przy kościołach lokalizowano
gospody, teraz powstają hipermarkety z tanią, prymitywną
rozrywką i handlem w niedzielę.
List trafił do ratusza przed ostatnią sesją jako apel do
radnych. Ci mieli ostatecznie wypowiedzieć się na temat
budowy hipermarketu.
Wyjaśniamy posłowi LPR, jak to faktycznie z tą budową
jest.
Wysłannicy Carrefoura pojawili się w Rzeszowie kilka lat
temu. Zainteresował ich wprost idealny teren pod
hipermarket. Blisko 7,5 hektara ziemi między największym
w mieście blokowiskiem Nowe Miasto a osiedlem domków
jednorodzinnych, przy obwodnicy i blisko miejscowej
katedry. Ziemia należy do miasta. Carrefour nie kupił
jednak terenu przeznaczonego na handel i usługi, lecz
teren położony tuż obok, czyli
ponad 6 hektarów działek rolnych przy samej katedrze.
Ludzie zastanawiali się, po co firma taka jak
Carrefour pcha się na działki rolne, przy samej
katedrze, w mieście rządzonym przez kler? Ziemia to
wprawdzie cenna bardzo, bo stąpał po niej sam Biały
Ojciec, ale nie można na niej nic budować, a już na
pewno nie hipermarket.
Nie zrażeni hipermarkeciarze zamówili projekt nowego
sklepu u krakowskiego architekta. Według projektu sklep
miał stanąć... na ziemi należącej do miasta, a nie tej
kupionej przez Carrefour. Zakładano w nim m.in., że
przyszły inwestor wyburzy dwie chałupy prywatne
odsłaniając tym samym katedrę, a mieszkańcom wyburzonych
domów da kasę na kupno nowych. Natomiast na glebie
Carrefoura miał powstać park im. J.P. II. Mówiąc
prościej: Carrefour kupił tanią ziemię po to, aby za
zgodą czarnych na budowę hipermarketu zamienić swój
teren na drogi miejski. Musieli dogadać się z ks.
Stanisławem Macem, proboszczem w katedrze, mniej więcej
tak: ty załatwiasz z Zarządem Miasta zamianę działek, my
w zamian wybudujemy ci park na ziemi należącej do nas.
Sprawę wziął w swoje ręce prezydent Andrzej Szlachta.
Opracowano kilka projektów zamiany działek. Wydawało
się, że optymalny jest taki: miasto zgodzi się na
wymianę, pod warunkiem że Carrefour dopłaci różnicę
między tańszym a droższym terenem. 22 sierpnia 2000 r.
podczas sesji Rady Miejskiej Zarząd przedstawił jednak
zupełnie inny projekt. Radni UW wyliczyli, że na tym
geszefcie miasto straci ok. 13 mln zł: ziemia należąca
do niego jest bowiem dziesięciokrotnie droższa i jest
jej więcej o hektar. Radni prawicy klepnęli jednak
projekt.
Uchwałę wstrzymał Naczelny Sąd Administracyjny. O
działki upomnieli się bowiem byli właściciele.
W myśl znowelizowanej ustawy o lokalizacji sklepów
wielkopowierzchniowych na budowę potrzeba zgody radnych.
Szlachta i kolesie z Zarządu pogłówkowali i wymyślili
haczyk na radnych – w listopadzie 2001 r. podpisali z
Carrefourem umowę przedwstępną. Wzięli zaliczkę – 650
tys. zł.
Natomiast 6,5 mln zł, jakie Carrefour miał zapłacić za
zamianę działek, wpisali w tegoroczny
budżet miasta.
W marcu radni mieli zgodzić się na budowę, ale ten punkt
zdjęto z porządku obrad. Lewica, która po zmianie układu
sił ma w Radzie większość, mówi wprost o machlojach przy
transakcji. Mają powody, bo umowa przedwstępna z
Carrefourem jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic
w ratuszu i radni jej nie oglądali. Nie trzeba mieć łba
jak szafa, aby wiedzieć, że gdy radni nie zgodzą się na
budowę, miasto zapłaci horrendalne odszkodowanie
Carrefourowi i będzie miało dziurę w budżecie.
Szlachta musi sfinalizować pomyślnie całą sprawę także
dlatego, że zapewne obiecał to sutannowym.
Nasze wiewiórki twierdzą, że bywał już wzywany przez
czarnych na dywanik.
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kulczyk i "Wyborcza"
Porównajmy dwóch polskich oligarchów: Kulczyka i
Michnika.
Dr Kulczyk, obecnie bohater nr 1 w "NIE" (jeśli
pominiemy Millera), to kapitalistyczny drapieżca
bogacący się na spekulacjachna styku z politykami. Ma
salonowe maniery, zadęcie na kulturę – to się sprzedaje
w stosunkach z prominentami u władzy.
Michnik, Łuczywo, Niemczycki to ludzie przemili,
ciekawi, z którymi chciałbyś pójść na kolację, którzy
(jak zauważył mój Piotr) z równym zapałem tworzą
finansowo-polityczno-medialne imperium z koksem w tle
jak kiedyś z zapałem walczyli przeciw Urbanowi o wolną
Polskę.
Kulczyka "NIE" obrabia zdrowo jak trzeba, Millera wali
po gołej d..., świętą polską krowę Kościół kat. kłuje
szpikulcem, natomiast ubliżanie "Wyborczej" w "NIE" jest
pieszczotliwe. Ach ta niesforna "Wyborcza"! Znowu
palnęli głupotę!
Celem "NIE" jest chyba zwalczanie głupoty, zakłamania i
racjonalne myślenie. "Wyborcza" reprezentuje
dogmatyczny, ideologiczny, a więc kretyński liberalizm,
jej samozakłamanie jest porównywalne do tego, które
reprezentuje Kościół, myślenie racjonalne w "Wyborczej"
zaczyna się dopiero na dalszych stronach w tekstach
zamieszczanych tam autorów zewnętrznych. Do tego jest
skrajnie stronnicza, mściwa, zajadła, z upodobaniem lubi
utrącać osoby publiczne wskazane przez siebie jako cele
do ataku. Lista padniętych za jej sprawą jest długa,
znana i warta zastanowienia. Mając w swym składzie ludzi
świętych stosuje metody mafijne. Kto się "Wyborczej"
narazi – do eksterminacji. Ta władza podnieca.
Dlaczego przyczepiam się do "Wyborczej". Dlatego, że
polska inteligencja myśli "Wyborczą". Kościół to jeden
wielki polski ideologiczny balon, zastępnik w braku
innej ideologii, rytuał; papież to symboliczny
autorytet, z którym realnie Polacy się nie liczą.
Natomiast inteligencja myśli "Wyborczą" niewątpliwie. To
jest guru i święta krowa.
Niedługo, jak wieszczy "NIE", będziemy nie wiedząc o tym
wszyscy i na każdym kroku zależni od Kulczyka. Teraz już
Polska swoimi elitami myśli na kopyto "Wyborczej", a
jaka ona jest, to nie każdy widzi. (...)
Jerzy Urban myśli za Michnikiem, gdy mówi, że komisja
śledcza pomoże zwalczać korupcję i gdy akceptuje
rozumowanie Michnika, że Miller nie przysłał Rywina,
lecz ktoś musiał go przysłać i że jest to logiczne.
Zgrabne, ale logiczne nie jest.
Jerzy Kotowski
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Trupy na medal"
W związku z informacją, jaka pojawiła się w artykule
"Trupy na medal" Mateusza Cieślaka ("NIE" z 8 stycznia
2004 r.) dotyczącą odznaczenia Srebrnym Krzyżem Zasługi
pracownika Oddziału ZG "Lubin", uprzejmie wyjaśniam:
Zanim Zarząd KGHM Polska Miedź S.A. rozpoczął procedurę
anulowania przyznanego wyróżnienia, pracownik sam zrzekł
się odznaczenia państwowego. Srebrny Krzyż Zasługi
został już złożony w Spółce i będzie przekazany do
Ministerstwa Skarbu Państwa.
Aby wyeliminować podobne przypadki w przyszłości, Zarząd
Spółki uszczelnił i zaostrzył procedury związane ze
sporządzaniem, opiniowaniem i występowaniem z wnioskami
o przyznanie odznaczeń pracownikom Polskiej Miedzi.
Pragnę wyjaśnić, że przywoływana przez red. Cieślaka
osoba trafiła na listę do przyznania odznaczeń z tytułu
pracy w zespole wdrażającym projekt racjonalizatorski,
który przynosi kopalni "Lubin" 6 mln zł oszczędności
rocznie. Odznaczenia otrzymali wszyscy członkowie tego
zespołu. W momen-
cie występowania z wnioskiem o przyznanie odznaczenia
państwowego na pracowniku tym nie ciążył nieprawomocny
wyrok.
Uznając, że wniosek o nadanie Srebrnego Krzyża Zasługi w
sytuacji toczącej się sprawy sądowej był decyzją
przedwczesną, Zarząd Spółki deklaruje dokonanie oceny
pracy zawodowej pracownika ZG "Lubin" po ostatecznym
rozstrzygnięciu sprawy sądowej. Ocena i decyzje zgodne
będą z uwarunkowaniami prawnymi, społecznymi i
moralnymi, które w takich przypadkach powinny być
uwzględnione.
Renata Łuczyńska Rzecznik prasowy
Pacjenci, zastrajkujcie
W szpitalu miejskim w Gliwicach przypadki tak zwane
beznadziejne odsyłane są do domów nawet w wysokiej
gorączce. Podobno taka moda – umieranie w domu.
Cytat z wypisu: "nastąpiła poprawa zdrowia" (wujek zmarł
po 2 dniach, miał prawo – raczysko...) i dalej cyt.
"chorego wypisano na prośbę rodziny".
Gorączka 38,9... ciotka się nie zgadza na wypisanie ze
szpitala, wujek nie jest nawet zdolny do transportu...
następuje lekki, ale stanowczy nacisk – że go przywiozą
i pod drzwiami zostawią... W międzyczasie odwołują się
(pani ordynator) do wartości chrześcijańskich – obiecała
Pani w zdrowiu i chorobie razem... Mąż musi być w domu z
Panią...
Wcześniej, podczas wizyt u chorego trzeba się było
domagać leków i nakarmienia (przecież jest głodny) –
sami nic nie zrobią, chyba szkoda pieniędzy. Nawet nie
ukrywają oburzenia, jak im się zwróci uwagę, że zupa
jest zimna... ma prawo być zimna.
Trzeba też być wyrozumiałym... Wszak to biedna firma.
Wujek od 50 lat nie chorował, a teraz się wygłupia i
blokuje łóżko, które chyba jest dobrym źródłem kasy –
każdy nowy pacjent to kilka groszy, a to za pokój
4-osobowy, a nie większy, a to za trafną wstępną
diagnozę (trzech lekarzy i trzy różne i bardziej
pokrętne wypowiedzi).
Cioteczka – młoda i sprawna, bo ma tylko 82 lata – musi
jeszcze załatwić karetkę (kazali sobie załatwiać
prywatnie!). Wyścig z czasem przeciąga się
niebezpiecznie długo... Wreszcie zwycięstwo: szpital ma
czyste konto (wskaźnik umieralności) i wolne łóżko!!!
Cóż, kolejny szczęśliwy dzień...
PS Czegoś podobnego w ostatnich godzinach życia im też
życzę. Wszystkim z branży medycznej, tym od reform
także...
Maciej Zając, Kędzierzyn-Koźle
Tfu...rcy
Zmobilizowały mnie do tej wypowiedzi dwa artykuły:
"Artyzm siedzenia na tapczanie" i "Puść pawia do
doniczki" ("NIE" nr 51-52/2003). Osobiście nie widzę
żadnej potrzeby, aby państwo z podatków podatników
utrzymywało tę całą bandę nierobów, jakimi są artyści
wszelkiej maści. Jak jakiś klient ma
może nierówno pod sufitem i odczuwa potrzebę wyrażenia
tego malując bohomazy lub tworząc instalacje itp. bzdety
– jego broszka. Dlaczego jednak mają to finansować
podatnicy? Jak chcę się napić piwa, to płacę za nie 100
procent. Niech te artystyczne pijawki odkleją się od
budżetu państwa i robią taką sztukę, że dzięki jej
sprzedaży będą mogli się utrzymać, oczywiście po
zapłaceniu podatku jak wszyscy normalnie pracujący.
Budżet państwa nie ma pieniędzy, żeby je marnotrawić! Są
ważniejsze cele, np. służba zdrowia, nauka. Mam na myśli
nauki techniczne i medyczne, bo one niosą rozwój
gospodarczy,a studiowanie jakichś tam wierszyków to
także marnowanie pieniędzy podatników.
Jacek G. Żory
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Niesprawiedliwość dziejowa
Sąd Najwyższy przyznał rację wysiedlonym zza Buga – mają
otrzymać rekompensatę za pozostawione mienie. (...)
Dziwią mnie podstawy prawne dochodzenia roszczeń od
Polski, która nie posiadła tych majątków ani z nich nie
czerpie korzyści, a płacić musi.
Rozumiem, gdyby roszczeniowcy zwrócili się do państw
korzystających z tych majątków obecnie, byłoby to
sprawiedliwe załatwienie sprawy. Na płacenie z moich
podatków ja osobiście, gdybym mógł, nie wyraziłbym
zgody, za jaką karę?
Jeszcze jedna sprawa – zwrotu pieniędzy lub całych
kamienic odbudowanych po wojnie przez państwo. W latach
40. potrącano mi z pensji na odbudowę Warszawy. Ponadto
zmuszano nas do pracy społecznej (po godzinach pracy)
przy odgruzowaniu Szczecina i oczyszczania cegieł. Każdy
musiał dziennie oczyścić tysiąc cegieł, załadować na
wagony, które były wysyłane do Warszawy na odbudowę.
Trwało to prawie dwa lata. Teraz byli właściciele żądają
od państwa rekompensaty finansowej za odbudowane pałace
i kamienice. Czyli raz już płaciliśmy jako podatnicy na
odbudowę ze zniszczeń wojennych, a teraz zapłacimy drugi
raz odkupując od właścicieli, którzy nie dołożyli się
niczym do odbudowy. (...)
Ja również nie ponoszę winy za skutki wojen, a zmusza
się mnie do ponoszenia obciążeń na rekompensaty. Jeżeli
rekompensaty będą 100-procentowe, to poszkodowani będą
wszyscy z wyjątkiem wypędzonych.
E. H. Lubelak
(adres do wiadomości redakcji)
Biobryndza
Od nowego roku mamy tankować do naszych samochodów
biopaliwo. Czyli nie wiadomo co, bo system kontroli
jakości paliwa, który miał nas chronić, nie powstał.
Wprowadzając w życie ustawę o biopaliwach w takiej
formie i w ten sposób, pozbawiono konsumentów
podstawowego prawa – prawa do wyboru paliwa. Mało tego –
już zapowiedziano podwyżki cen paliwa już i tak
wystarczająco drogiego. Gdyby wiązało się z poprawą
jakości tegoż, mógłbym to zrozumieć. W sytuacji gdy
ilość komponentów w paliwie przekracza wszelkie
dopuszczalne normy – nawet normy zdrowego rozsądku, a
wypowiedzi ekspertów od silników co do żywotności tychże
nie są tak optymistyczne jak naszych "specjalistów od
ustaw", to zaczynam się zastanawiać – kto znowu wziął i
ile? Dziwi mnie postawa prezydenta, który w pierwszym
podejściu słusznie odrzucił ustawę o biopaliwach.
Strusia polityka prezydenta zaowocuje tym, że po wejściu
Polski do Unii trzeba będzie tę ustawę zmienić. Wszyscy
doskonale wiedzą, że jest sprzeczna z przepisami UE.
Czyżby ustawodawcy o tym nie wiedzieli?
Eugeniusz Sobczak, Warszawa
"Maksimum socjalne"
Jeśli dajecie się złapać na szkolnych błędach, to całość
Waszej pracy zaczyna budzić wątpliwości co do
rzetelności reszty. (...) Przykład – "NIE" nr 51-52, P.
Bielawska robi sobie jaja (pardon za słownictwo, ale
widocznie jest to skutek towarzystwa, w jakie wpadłem –
"NIE") w artykule "Maksimum socjalne" podaje szokujące
zestawienia cyfrowe, tylko czy aby prawdziwe, bo według
tej Pani Canon EOS 1Ds (to taki aparat foto) kosztuje
419 000 zł (!), a naprawdę kosztuje 10 razy mniej.
W. T.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Dałam plamę. Jedyne, co mogę podać na swoje
usprawiedliwienie, to to, że przeglądając te bajkowe
oferty podkusiło mnie licho, by porównywać je z siłą
nabywczą swojej pensji. Podświadomie więc dopisywałam
zera. Raz jeszcze sprawdziłam pozostałe dane – są
prawdziwe. Słowo.
Patrycja Bielawska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Skończyć Millera
Do napisania sprowokowała mnie debata sejmowa w dniu 16
kwietnia, a zwłaszcza wystąpienie posła Grabowskiego,
który nawiązał do znanego powiedzenia Millera i
powiedział „Jeśli jest tak dobrze, jak mówił Miller, to
dlaczego musi kończyć”.
Rzeczywiście w gospodarce nie jest źle. PKB wzrósł do 5
proc. Eksport przewyższył import. Wszystkie stopy
procentowe zmniejszyły się. Są to wskaźniki, które
mówią, że gospodarka ruszyła do przodu i jest na bardzo
dobrej drodze. Tymczasem poparcie rządu i SLD spadło do
granic katastrofalnych. Dlaczego?
Postęp w gospodarce nie przełożył się jeszcze na wzrost
poziomu życia społeczeństwa. Zdaniem ekspertów polskich
i zagranicznych nastąpi to w ciągu nadchodzących dwóch
lat. Gospodarka jest tak rozpędzona, że potrzeba by było
bardzo dużo złej woli i partactwa rządzących, żeby to
zepsuć i zahamować. Zrozumieli to wszyscy przywódcy
partii opozycyjnych w Polsce. Bo za dwa lata przeciętny
Kowalski, któremu podniesie się stopa życiowa, nie
będzie się zastanawiał nad tym, kto doprowadził do
wzrostu gospodarczego, że w końcu i jemu się polepszyło,
tylko będzie chwalił to ugrupowanie polityczne, za
rządów którego jemu się polepszyło. I to ugrupowanie
polityczne uzyska ogromne poparcie społeczne na następne
lata i w następnych wyborach. I dlatego w Polsce
rozpoczął się „wielki wyścig szczurów” po władzę. Walka
jest perfidna i bezpardonowa. Wszyscy walczą z Millerem
i SLD, a oprócz tego wszyscy walczą między sobą. A żeby
tę władzę zdobyć, trzeba ją najpierw odebrać SLD. (...)
Od pewnego czasu w prasie, radiu i telewizji z ust tych
polityków słyszymy bez przerwy cały zestaw tych samych
haseł niczym nie popartych: Miller rządzi źle, Miller
musi odejść; SLD musi oddać władzę; postkomunistów
trzeba pozbawić władzy; trzeba skończyć z tą zgnilizną w
rządzie (ostatnio Tusk); plan Hausnera się rozsypał
(Rokita); ten Sejm utracił możliwość działania; muszą
być nowe wybory. Polacy słuchali, słuchali i uwierzyli.
Poparcie dla rządu Millera i SLD zaczęło stopniowo
spadać, aż w końcu lawina ruszyła. Nie pomogły
wypowiedzi i publikacje niezależnych ekspertów i
ekonomistów, że wszystko idzie w dobrym kierunku. I
Miller, i SLD muszą odejść, mimo że wyciągnęli kraj z
olbrzymiej zapaści gospodarczej po rządach AWS, że
doprowadzili do dużego wzrostu gospodarczego, że
rozkręcili gospodarkę i perspektywy są bardzo pomyślne.
I co dalej?
Jeśli dojdzie do nowych wyborów parlamentarnych,
oczywiście SLD wybory przegra. Wybory wygra któraś z
obecnych partii opozycyjnych z za małym poparciem, aby
samodzielnie rządzić. I wtedy dopiero zacznie się
kociokwik; próby utworzenia koalicji i walka o stołki.
Stan taki może trwać bardzo długo i pozytywne
osiągnięcia gospodarcze, do jakich doprowadził obecny
rząd lewicowy, mogą zostać zaprzepaszczone.
Piotr Pawlusiak, Kościelisko
Sprostowanie
W artykule „Kelner trzy dyski proszę” („NIE” nr 16/2004)
napisałem niezgodnie z prawdą, że pan Krzysztof Rosiński
pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnej MSZ jest
członkiem SLD. Nieprawdziwa jest też informacja o
związkach pana Rosińskiego z agencją ochrony Alamein.
Jej założyciel nosi to samo imię i nazwisko, ale to
absolutnie przypadkowa zbieżność.
Za pomyłkę obu panów bardzo przepraszam.
Andrzej Rozenek
Viva Espaa!
Protestowałem przeciwko tej wojnie, nim jeszcze się
zaczęła. Czas na protest teraz, gdy wyraźnie widać, że
żaden z jej założonych celów nie został osiągnięty.
Zachowaliśmy się na jej początku jak lokaje, to nas w
USA jak lokajów traktują! Skłóceni z Europą, w pogoni za
mirażami finansowymi, których nie ma. Wystarczy
popatrzeć na gazety sprzed roku, ile tam obiecywano.
Miało to nic nie kosztować. Kosztuje! Mieliśmy na tym
zarobić. Gdzie te zarobki?! Miało być fajnie! Jest coraz
gorzej! Myślę, że czas najwyższy wystawić rachunek
ludziom z najwyższej półki, którzy nas do tej wojny
popchnęli, i krzyknąć jak Hiszpanie: „To wasza wojna –
ale zabici są i będą nasi!”.
Żałosne są tłumaczenia, że honor nam nie pozwala.
Hiszpanie chyba nie są mniej honorowi niż my, Polacy,
ale im ich honor pozwala powiedzieć basta!
Bronisław W., Woloszyn
W piwnicznej izbie
Wydział konsularny Amba-sady RP w Berlinie znajduje się
przy Richard Strauss Straße 11. Piękna, duża willa, sam
konsulat mieści się w piwnicy. Wydział ten czynny jest
cztery dni w tygodniu. Poniedziałek, wtorek, czwartek i
piątek w godzinach od 9.00 do 13.00 (tak jest napisane
na tablicy). Prawdopodobnie pan ambasador wychodzi z
założenia, że tylko bezrobotni i biorący pomoc socjalną
korzystają z usług konsulatu. Ci, co pracują, muszą brać
urlop. (...)
Petenci stoją już od 8.30 rano w kolejce, często w
strumieniach deszczu lub padającego śniegu, o zimnie nie
wspomnę. Trzy metry za bramą jest zadaszenie, niestety
nawet po godz. 9.00 nie można z niego skorzystać. (...)
Personel tam pracujący sprawia wrażenie osób
przypadkowych, niezorientowanych, co chwilę jeden
pracownik podpytuje drugiego, co ma z danym problemem
(dokumentem) zrobić. Słaba lub żadna znajomość języka
niemieckiego dopełnia obrazu. Jeśli ktoś chce
porozmawiać na inny temat, na przykład o sprawach
prywatnych, rodzinnych, to musi korzystać z telefonu,
który stoi przy okienkach i każdy może sobie posłuchać,
jak załatwić sprawę rozwodową lub w jaki sposób
przewieźć zwłoki do kraju itp.
Naturalnie najważniejsza w piwnicy jest kasa. Każdy
stempelek, każdy papierek to pozbycie się kilku lub
kilkuset euro. Wyrobienie jednego paszportu kosztuje 96
euro.
W ambasadach innych krajów (hiszpańska, brazylijska)
nigdy nie spotkałem się z podobnym traktowaniem
petentów. Taki wydział konsularny to świetna wizytówka
dla nowego członka Unii Europejskiej.
Berlińczyk
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urbana na wierzchu
Kiedyś dawno byłem w pierwszej „Solidarności” i zżymałem
się na Urbana mówiącego, że „Wałęsa to osoba prywatna”.
Potem byłem zwolennikiem Unii Wolności, w opozycji
przeciw Wałęsie popierałem Mazowieckiego. Długo nie
wziąłem „NIE” do ręki, dziś pozwalam sobie na to, aby
być stałym czytelnikiem – dojrzałem bowiem do tego, by
przedkładać treść nad formę, a i forma
frywolna, potoczna, zabawna a nadzwyczaj celna – podoba
mi się. Szanowny Panie Urban! Za Pański racjonalizm,
konsekwencję, żelazną logikę rozumowania – podziwiam
Pana. I popieram, choć byłem Pana przeciwnikiem
politycznym. Całość działań i poglądów Pana śledzę i za
pomocą kserokopii kolportuję wśród znajomych. Irak,
F-16, Unia Europejska – podzielam poglądy zdrowe i
logiczne. Nie rozumiem, jak pokręciło wszystkich –
zarówno z lewa, jak i z prawa!
– na tle bałwochwalczego, idiotycznego proamerykanizmu,
zresztą w postaci „buszyzmu”. Z tego powodu nie chce mi
się już brać do ręki np. „Wprost”, którego jestem
długoletnim czytelnikiem. (...)
Jaka szkoda, że to nie Pan kandyduje na premiera za
Millera!
Mateusz Gryczka
(adres do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ojcowie naszych praw
Na 600 zł grzywny skazał sąd w Zambrowie senatora SLD
Sergiusza Plewę za spowodowanie w lipcu kolizji
drogowej. Senatora czeka ponadto proces za prowadzenie w
stanie nietrzeźwym.
O wyprowadzenie z Wielkopolskiego Banku Rolniczego 2,6
mln zł podejrzewa posła Witolda Hatkę (LPR) kaliska
prokuratura. Minister sprawiedliwości podpisał już
wniosek o uchylenie immunitetu poselskiego Hatki.
Marszałek Sejmu otrzymał wniosek o uchylenie immunitetu
włocławskiemu posłowi Samoobrony Lechowi
Kuropatwińskiemu. Prokuratura chce postawić mu zarzut
podrabiania podpisów pracowników na liście płac.
Komisja Regulaminowa i Spraw Poselskich będzie
rekomendowała Sejmowi przyjęcie wniosku o uchylenie
immunitetu posłowi Ligi Polskich Rodzin Józefowi
Skowyrze, którego Prokuratura Okręgowa w Poznaniu chce
oskarżyć o fałszowanie list wyborczych.
Wrocławska prokuratura przedstawiła zarzut posłowi SLD
Ryszardowi Maraszkowi. Poseł jest zamieszany w sprawę
wyłudzeń wielomilionowych kredytów z jednego z banków w
Lubinie.
Nie dojdzie do procesu przed Sądem Rejonowym w Olkuszu
przeciwko b. posłowi AWS Markowi Kolasińskiemu i 8 innym
osobom oskarżonym o wielomilionowe oszustwa.
Nowo ustanowiony obrońca Kolasińskiego przysłał do sądu
wniosek o odroczenie terminu rozpoczęcia procesu,
ponieważ chce się zapoznać z materiałem dowodowym.
Tak to parlament nawet nie uchwalając nowych praw
przysparza roboty sądom.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " "NIE" w Radiu "ZET" "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Arcybiskup i płomienie cd.
Osiem lat temu na koncercie rockowym w hali Stoczni
Gdańskiej upiekło się 7 osób, 248 odniosło obrażenia,
zaś straty materialne oszacowano na 4 mln zł.
Prokuratura Wojewódzka z Gdańska wysmarowała
170-stronicowy akt oskarżenia.
Po sześciu latach sprawa znalazła się w punkcie wyjścia.
Na początku października po raz trzeci sąd odczyta akt
oskarżenia, bo zmieni się sędzia prowadzący.
Dotychczasowy sędzia nie może sądzić, bo jako miłośnik
jazdy samochodem na podwójnym gazie sam ma kłopoty z
prawem. Oprócz uzasadnienia formalnego, opieszałość ma
sens ogólniejszy. Organizator koncertu (Agencja
Reklamowa FM Katolickiej Rozgłośni Archidiecezji
Gdańskiej Radio Plus) jest miły sercu metropolity
gdańskiego arcybiskupa Gocłowskiego. Gocłowski nie
wstydzi się swojej sympatii i manifestuje ją publicznie.
Zdaniem prokuratury, za tragedię odpowiadają cztery
osoby: dwóch pracowników stoczni oraz dwóch agencji. O
niewinności drugich wypowiedział się Kościół kat.
Oskarżonego Tomasza T. przyjęto w 1997 r. do zakonu
kawalerów maltańskich i przyznano mu tytuł "Kawalera
Honoru i Dewocji". Uroczystą mszę koncelebrował kardynał
Franciszek Macharski ("NIE" nr 48/1997).
* * *
Stocznia wypożyczyła halę organizatorom koncertu.
Organizatorzy wynajęli agencję ochroniarską, która
dostała klucze od drzwi budynku. Gdyby sześcioro drzwi o
ogólnej szerokości 20 m było otwartych,
ludzie bez kłopotu opuściliby obiekt w chwili zauważenia
płomieni. Tak stwierdził biegły pożarnictwa. Ale
widzowie mogli się wydostać tylko przez jedno wyjście,
zresztą w połowie zasłonięte kratą. Nie otwarto drzwi z
lenistwa i chęci zysku. Trudniej wejść na imprezę bez
biletu, gdy bramka jest jedna i wąska.
W trakcie śledztwa udowodniono, że przyczyną pożaru było
celowe podpalenie. "Zbrodnicze podpalenie" – podkreślił
biegły. Na powierzchni kilku metrów ktoś rozlał ciecz
łatwo palną i natychmiast po nasączeniu przytknął do
drewna płonącą zapałkę lub zapalniczkę. Wykluczono
przypadkowe podpalenie np. niedopałkiem papierosa.
Ochroniarzy zatrudnia się m.in. po to, aby sprawdzali,
czy na imprezę nie jest wnoszony alkohol, broń,
materiały łatwo palne. Powinni odesłać do domu pijanych
ludzi. Tym razem trzydziestu chłopa pokpiło obowiązki.
Na podstawie zeznań świadków policja ustaliła rysopis
podpalacza. Jak twierdzą, był
pijany. Na filmie nie widać, jednak żeby ochrona
próbowała kogoś zatrzymać. Nawiasem mówiąc, podpalacz to
interesujący wątek śledztwa. Szybko zaniechano
publikowania portretów pamięciowych sprawcy, zaprzestano
poszukiwań i wreszcie sprawę umorzono. Gdańszczanie
tłumaczą to niezwykłym podobieństwem gęby z portretu do
fizjonomii syna jednej z najbardziej wpływowych
osobistości Trójmiasta.
Kto wynajmował i powinien nadzorować poczynania
ochroniarzy? Organizator koncertu. Stoczniowa straż
pożarna została jedynie dzień wcześniej poinformowana o
imprezie i zgodnie z umową wysłała pod halę wóz
strażacki. Wbrew tej oczywistej logice aktem oskarżenia
objęto dwóch pracowników stoczni. Broń Boże nie Ryszarda
Golucha, ówczesnego prezesa i dyrektora stoczni w
jednym, choć prawo stanowi, że za stan ochrony pożarowej
odpowiada kierownik zakładu pracy. Nie ruszono też
osoby, która wydała zgodę na wynajem sali. Winnymi
uznano Ryszarda G., kierownika hali, oraz Jana S., szefa
stoczniowej straży pożarnej. Oskarża się ich, że nie
dopełnili obowiązków służbowych, narażając innych na
niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. Tuż po
tragedii Sejm wydał jednoznaczne uregulowania prawne
stanowiące, że za bezpieczeństwo imprez odpowiada
wyłącznie ich organizator. Oskarżonych pracowników
stoczni one jednak nie obejmą.
Prokurator oskarża Jana S. o to, że hala nie miała
"Instrukcji bezpieczeństwa pożarowego", choć obowiązek
jej sporządzenia nakłada ustawa z 1992 r. Fakt.
Stoczniowy kwit zawierający szczegóły dotyczące dróg
ewakuacyjnych hali, umieszczenia urządzeń oddymiających,
świateł awaryjnych itp. nie nazywa się "Instrukcją
bezpieczeństwa pożarowego", tylko "Planem ewakuacyjnym".
Błąd w nazwie wziął się stąd, że "Plan" powstał w 1983
r. i nie zmieniono nazwy.
"Plan ewakuacyjny" jest leciwy, ale wszystkie jego
zapisy były przestrzegane. Wprawdzie film dotyczący
pożaru i pokazywany w telewizyjnych "Wiadomościach"
prawdopodobnie zaginął, ale są zeznania świadków i
zdjęcia. Z jednych i drugich wiadomo, że plany ewakuacji
wisiały w holu głównym, były rozwieszone instrukcje
pożarowe i gaśnice, na parterze hali było pięć
hydrantów, a na piętrze kolejne dwa, kurtynę wykonano z
materiału trudnopalnego i samogasnącego, a przełączane z
akumulatorów światło awaryjne włączyło się po ok. 5–10
sekundach.
Jeden z biegłych Tadeusz Szmytke uznał jednak, że obiekt
hali nie odpowiadał wymaganiom p/poż. Smaczku temu
oświadczeniu dodaje fakt, że to właśnie ten ekspert
pożarnictwa swego czasu opracował "Plan ewakuacyjny"
hali i jako oficer Wojewódzkiej Komendy Straży
Pożarnej potwierdził przydatność hali do organizowania
imprez.
Optymiści twierdzą, że proces zakończy się po 50 latach,
pesymiści zaś uważają, że wyrok nie zostanie ogłoszony,
bo nie będzie komu go ogłaszać – pisaliśmy pięć lat
temu. Żal, że dwóch przypadkowych facetów spędzi tyle
czasu w gotowości do pójścia za kratki.
O tragicznej historii koncertu po amatorsku
zorganizowanego przez przydupasów abp. Gocłowskiego
pisaliśmy przez 4 lata.
"NIE" nr 49/1994. Donosiliśmy, że podczas mszy w
intencji ofiar pożaru winą za tragedię abepe obarczył
komunistyczną przeszłość i zalew amerkańskiej
kinematografii, uwolnił zaś od niej katolickie Radio
Plus i Agencję Reklamową FM – formalnego organizatora
koncertu.
Informowaliśmy, że Gocłowski skutecznie ukraca wszelkie
prasowe spekulacje na temat winy Radia Plus i że
prokuratorskie dochodzenie w tej sprawie jest
beznadziejne.
"NIE" nr 1/1995. Pisaliśmy o problemach finansowych,
które utrudniają leczenie ofiar i gównianej robocie
prokuratora, któremu kazano przesłuchać wszystkich
uczestników koncertu. Podrzuciliśmy nowy trop:
wykorzystywanie Hali Stoczni jako lakierni, gdzie
farbami nitro wykonywano święte obrazki na zamówienie
jednego z gdańskich duchownych.
"NIE" nr 12/1995. Donieśliśmy, że wprawdzie śledztwo się
ślimaczy – ekspertyzę o przyczynach pożaru odesłano do
uzupełnienia – za to chłopcy z Plusa działają prężnie.
Powołali Agencję FM sp. z o. o., która, w zastępstwie
zagrożonej procesami Agencji Reklamowej FM, miała
przejąć kasę pompowaną via festiwal w Sopocie w
przydupasów Gocłowskiego przez Walendziakową TVP.
"NIE" nr 50/1995. W pierwszą rocznicę tragedii
proponowaliśmy prokuraturze by przyjrzała się zakresowi
działalności gospodarczej Agencji FM, która zgodnie z
wpisem do rejestru nie miała prawa zajmować się
organizacją koncertów.
"NIE" nr 49/1996. Przedstawiliśmy relację ze
wzruszającego poświęcenia przez abp. Gocłowskiego
pomnika ofiar pożaru, na które ofiar nie zaproszono.
"NIE" nr 4/1997. Donosiliśmy o odczytaniu aktu
oskarżenia, który nie objął księdza Bryka, reprezentanta
kurii w Agencji, ani innego sukienkowego.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zamek Króla Markacd.
Żyję z Króla. Oto ciąg dalszy wszystkich ciągów dalszych
publikacji o pałacu Króla Marka ("NIE" nr 10, 12,
16/2003 r.).
Tym, co nie kumają, wyjaśniam w skrócie: Redaktor Marek
Król wybudował sobie "piękny" pałac, ale za jego
budowanie nie zapłacił niektórym wykonawcom. Tygodnik
"Wprost" patronuje różnym przedsięwzięciom, promuje
etycznych biznesmenów. W praktyce red. Król tak wsparł
przedsiębiorców, którzy budowali mu chałupę, że omal nie
zbankrutowali. Sprawa trafiła do prokuratury i sądu
dzięki najodważniejszemu, któremu Król wisiał największy
szmal. Mimo zainteresowania sprawą organów ścigania Król
konsekwentnie pokazywał "robolom" faka. Nam, po
opublikowaniu artykułu "Pałac Króla Marka", próbował
wmówić, że łżemy.
Wyobraźcie więc sobie minę Romana Winiarskiego, prezesa
firmy Winter, tego brejwharta, co pierwszy doniósł
organom na Króla, gdy po setkach upomnień, próśb,
artykułach w "NIE" wreszcie dostał korespondencję od
kolejnego prawnika Marka Króla.
28 marca 2003 r. adwokat Maciej Łuczak pisze:
Szanowny Panie (to do Winiarskiego – przyp. I.K.),
działając w imieniu Marka Króla pragnę zaproponować Panu
podjęcie negocjacji w sprawie polubownego zakończenia
powstałego sporu dotyczącego zapłaty za prace remontowo
budowlane na obiekcie mojego mandanta położonym w
Konstancinie.
Czujecie to? Jeszcze dwa tygodnie temu Król żądał od nas
sprostowania, a Winiarskiego miał za psie gówno,
nazywając go niesolidnym wykonawcą.
W tym miejscu muszę wyrazić ubolewanie z powodu obecnie
zaistniałej sytuacji – niestety spór merytoryczny
dotyczący zakresu i jakości przeprowadzonych przez Pana
robót, przerodził się w konflikt wyłącznie nacechowany
negatywnymi emocjonal-nymi. (To chyba miało być
emocjami? – przyp. I.K.). Przyczyniła się do tego, co
przyznaję, również postawa pełnomocnika Marka Króla,
Pani Doroty Pietrzykowskiej oraz osób dotychczas
reprezentujących mojego mocodawcę.
Tym razem winna jest Pietrzykowska, chociaż wcześniej
był Winiarski.
Mając powyższe na względzie uprzejmie proszę o
ustosunkowanie się w terminie 7 dni na piśmie do
przedstawionej propozycji polubownego zakończenia sporu
oraz o ewentualne zaproponowanie miejsca i terminu
podjęcia negocjacji. Z poważaniem adw. Maciej Łuczak.
Adres do korespondencji: redakcja tygodnika "Wprost",
Millenium Plaza, Aleje Jerozolimskie, Warszawa.
Winiarski odpisuje Łuczakowi 8 kwietnia (w terminie 7
dni minus łikend i prima aprilis):
Kolejny raz, kolejny przedstawiciel inwestora podnosi
uprawnienia Pani Doroty Pietrzykowskiej jako
przedstawiciela inwestora. W dalszej części powołanego
pisma informuje mnie Pan, że powyższe pełnomocnictwo
zostało cofnięte. Proszę zauważyć, że podpisana z
inwestorem umowa na wykonanie robót, w której jasno jest
określona osoba pełnomocnika zawiera zapis: "wszystkie
zmiany i uzupełnienia niniejszej umowy wymagają formy
pisemnej pod rygorem nieważności!!!".
To ostatnie przetłumaczę na nasze: Winiarski powinien
dostać do łapy na piśmie cofnięcie pełnomocnictwa dla
Pietrzykowskiej i jednocześnie nominację nowego zarządcy
budowy pałacu.
Ale Winiarski tego wszystkiego nie dostał, pisze więc
dalej:
Nie wiem kto i kiedy cofnął Pani Dorocie Pietrzykowskiej
pełnomocnictwo, wiem natomiast na pewno, że Pani Dorota
prowadziła sprawy pana Marka Króla łącznie ze
zorganizowaniem przeprowadzki w listopadzie, co najmniej
do grudnia 2002 r. – w razie konieczności przedstawimy
świadków oraz stosowne dokumenty. W pierwszym okresie
wykonywania robót inwestor akceptował wszystkie
podpisywane przez P. Dorotę faktury i protokoły odbioru
i na ich podstawie realizował należności z nich
wynikające, akceptował więc w pełni pełnomocnictwa. Jak
wynika z powyższego inwestor akceptował podjęte przez
siebie zobowiązania do pewnego momentu, po ukończeniu
robót i wystawieniu faktur końcowych zapewne zmieniły mu
się poglądy na kwestię zapłaty za wykonane prace (...).
Łączę wyrazy szacunku. Roman Winiarski.
Niech zgadnę: zamuliła was trochę ta urzędowa pisanina?
No to mam dla was dwie wiadomości: dobrą i złą. Która
pierwsza? Zła – czytaliście to wszystko na darmo. Dobra
– Król też. Albowiem 31 marca 2003 r. Sąd Okręgowy w
Warszawie nakazał pozwanemu Markowi Królowi zapłacić
powodowi Romanowi Winiarskiemu kwotę 244 287,42 zł
(dwieście czterdzieści cztery tysiące dwieście
osiemdziesiąt siedem złoty, 42 grosze) z odsetkami plus
3453,60 zł kosztów procesowych.
Nie wierzycie? No to macie!
Oczywiście, red. Król może wnieść sprzeciw od tego
sądowego nakazu i sama jestem ciekawa, czy to zrobi,
mając na uwadze dalsze losy naszego pierwszego patronatu
medialnego, a co za tym idzie wysokość moich kolejnych
wierszówek.
Pozdrawiam Szanownego Redaktora, bo słyszałam od moich
wiewiórek z "Wprost", że red. Marek Król ostatnio
zaczytuje się w tygodniku "Nie".
Z wzajemnością wobec "Wprost".
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pamiątka z celulozy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dramat na sprzedaż
Włączyłem telewizor. O szóstej rano wieże, o siódmej
wieże, o ósmej wieże... i tak przez cały boży dzień plus
zdrowe kawałki dni poprzedzających nieszczęsny 11
września. Gdy przed laty towarzysz Gierek pokazywał się
w prawie każdym Dzienniku, komentator prawił o
osiągnięciach, cały naród wił się z obrzydzenia, a
„propaganda sukcesu” liczy się po dziś dzień pomiędzy
przykładami uciśnienia i pognębienia wolnego narodu
przez komunę.
Owszem, płonące wieże i dynamicznie wbija-jące się w nie
samoloty to obraz atrakcyjniejszy niż oblicze sekretarza
Edwarda albo później rzecznika Jerzego. Wszelako oni nie
pieprzyli przez cały dzień na okrągło.
Nie mogę się powstrzymać przed porównaniem z telewizją
francuską. TF1 poświęciło wieżom ponad dwie godziny
(14.20–16.40); F2 tyleż samo i dokładnie w tym samym
czasie; F3: 20.55–23.10; europejskie Arte: 20.15–20.45;
M6, Canal+, RTL7 – żadnej specjalnej audycji. TCM
wyświetlił mniej więcej, bo z tytułu ¸ propos:
„Manhattan” Woody Allena o 20.45 i „Piękność z Nowego
Jorku” Charlesa Waltersa o północy. Wcale nie są ci
Francuzi ani tacy cyniczni, ani nieczuli. Inne nacje też
się nie dały zwariować. Tylko telewizja Rzeczypospolitej
maszerować musi prymusowsko sto metrów przed szeregiem.
Cóż jednak na to zaradzić, że prymusi na ogół
najbardziej lubiani nie są.
Oczywiście, ja wiem, że stała się tragedia. Stała się.
Tysiące osób zginęło. Ale nie zapominajmy o drobnym
aspekciku. Tutaj chodzi nie tylko o ofiary (w
Bangladeszu zginęło w tym czasie w powodziach dziesięć
razy tyle ludzi i jakoś się specjalnie nie podniecamy),
nie tylko o ludzkość, moralność etc. To propagandowe
ogłupianie ma też inny cel.
Nie od dzisiaj wiadomo, że trupy z grozą i domieszką
współczucia sprzedają się najlepiej.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czarny dzień blondynki
Co musi asystentka prezesa
Anka zawsze miała robotę. Nogi do nieba, długie blond
kudły i miseczkę C. Taki zawód – asystentka prezesa –
znacie? IQ ma wtedy takie znaczenie jak sznurówka w
butach na gumkę. Rozbiła trzy małżeństwa, były do dupy,
więc wyrzutów sumienia Anka miała zero. Z
dziadków-prezesów wyciągała wszystkie karty z każdego
banku, nawet te bezlimitowe. Anka za swoją oficjalną
pensję 2300 zł kupowała zwykle buty i szminkę, jak
starczyło. Była naszym babskim bogiem. Ostatnio zamknęli
jej ostatnią miłość, tego prezesa... na pewno
skojarzycie którego, a ja uniknę sądu. Na szczęście Anka
nigdy tak naprawdę go nie kochała.
– Nie mam, kurwa, roboty, czaisz? Ja nie mam roboty! –
obwieściła mi ostatnio.
Wiecie, co sobie pomyślałam? Że to już koniec świata.
Nie, że to już koniec Pomrocznej. Anka zawsze miała
robotę. Żadnych curriculów, listów motywacyjnych czy
czegoś tam. Wystarczało zdjęcie.
– Wracam właśnie z jakiejś pieprzonej rozmowy
kwalifikacyjnej. Chyba, cholera, zdechnę z głodu, bo na
dziwkę, sama wiesz, ja się w ogóle nie nadaję. Daj
spokój, co się dzieje w tym kraju – mamrotała w amoku. –
Półtora roku, półtora roku i jakaś paranoja napadła tych
wszystkich ludzi. Wysłałam zdjęcie do ogłoszenia, wiesz
jak zwykle do oferty poniedziałkowa "Wyborcza",
asystentki prezesa poszukujemy, oddzwonił jakiś facet
personal coś tam i kazał mi dosłać życiorys i list.
Dopiero wtedy wezwali mnie na jakąś rozmowę
kwalifikacyjną. Boże, co ja tam przeżyłam.
– Co? Powiedz – naciskałam Ankę.
– A wiesz co, sama sobie sprawdź – wyryczała mi Anka.
* * *
No i sprawdziłam. Poszłam po schemacie – poniedziałkowa
"Wyborcza", dodatek Praca, strona 21, 2 czerwca:
Poszukujemy kandydatów na stanowisko: Asystentka,
Wymagania: wyższe wykształcenie, bardzo dobra znajomość
MS Office, zdolności organizacyjne, dokładność i
samodzielność, min. 1-roczne doświadczenie na podobnym
stanowisku, znajomość języka angielskiego, wysoka
kultura osobista, mile widziana znajomość języka
niemieckiego, zainteresowane osoby prosimy o przesłanie
życiorysu wraz z listem motywacyjnym i aktualnym
zdjęciem do dnia 15 czerwca br. pod adresem:
bogdan.zmiot@tpc.pl. Wysłałam kwity i czekałam na odzew.
Oddzwonili po dwóch tygodniach. Proszę przyjść na
rozmowę w najbliższy wtorek o godz. 9, ulica Sobieskiego
154/53. Do zobaczenia i dup słuchawką. Nawet mnie babsko
nie spytało, czy czasem nie mam w ten wtorek jakiegoś
pogrzebu.
W poniedziałek z ciężkim sercem omijam imprezę u kumpla,
żeby udać się w niezaplutym stanie na moją pierwszą w
życiu rozmowę kwalifikacyjną na... asystentkę jakiegoś
prezesa. Ze zdumieniem odkryłam na ulicy Sobieskiego z
wiadomymi numerami, że rozmowę kwalifikacyjną mam
odbywać nie w dużej odpicowanej firmie, ale w
obdartym... M3. Rozumiem wszystko – drastyczne
oszczędności w drastycznej recesji to norma. Włażę na
trzecie piętro, drzwi otwiera mi babka obładowana
papierami, wprowadza do małego pokoiku.
* * *
Przy stoliku siedzi facecik w okularkach, blady i chudy,
mam wrażenie, że ze trzy lata nie widział już światła
dziennego na żywo. Siadam naprzeciwko trupka. Moja mdła
jak niedosłodzony kisiel garsonka piłuje mnie we
wszystkie cielesne zgięcia. Blady facecik wyciąga
notesik i rzuca pytanie po pytaniu. Staram się być Anką,
myśleć jak Anka. Takich Anek jest tysiące. Anki nie mogą
wymrzeć jak dinozaury, bo wtedy wymrą wszyscy prezesi,
ich oblepione złotem żony z menopauzami, bananowe dzieci
i w ogóle polska elita nam zdechnie. Powtarzam sobie w
kółko – jestem Anką. Pani doświadczenie, dotychczasowa
praca – relacjonuję Ankowe życie w największym skrócie,
pani mocne i słabe strony? Tu mnie ma, znam Anki mocne
strony z opowiadań wspólnych kumpli, ale teraz czuję, że
chudy i tak tego nie zrozumie. Ściemniam, jak mogę,
dyskrecja, otwartość, kompromisowość, Słabe strony? Anka
nie ma. Znaczy, ja nie mam. Chudy podnosi wzrok znad
notesu. Pani za 5 lat? Teraz mnie zagiął. Przecież nie
powiem diamentowy naszyjnik i książę Walii obok, a w
sumie tak się właśnie widzę najdalej za rok. Anka też.
Znowu ściemniam, że własny small biznes i inne pierdy.
Czy palę fajki? Uuuu, Anka fajczy jak smok. Palę. Pani
życie osobiste?
Słucham? Narzeczony, mąż, planowane dzieci? Nie, Anka
nic nie planuje. Znajomość języków obcych? Francuski.
Chudy znowu podnosi wzrok. I angielski – poprawiam się.
Ile chcę zarabiać? W sumie to zależy od hojności
prezesa, a gdyby był nawet przystojny... Dobra 3 tys.,
bo trzeba wziąć pod uwagę inflację, wahania dolara.
Blademu wypadł notes z łap. Mam nadzieję, że to nie ma
związku z moją ceną. – Dobrze – mówi przezroczysty –
zapraszam na test psychologiczny do innego
pomieszczenia. Słucham? – bo chyba nie dosłyszałam. Test
psychologiczny – powtarza kostuch. W drzwiach mijam się
ze świnką Piggy. Nie ma ze mną szans na bank.
* * *
Tym razem przy biureczku siedzi pani psycholog. Ta się
dla odmiany przedstawia. Julia Jakaśtam. Podaję jej
grabę i siadam. Garsonka mnie już nie piłuje, ona mnie
cała łamie.
Lukam na zegarek. Pogadanka z chudym zajęła mi jakieś 40
minut. No, ale nic to. Jestem moją Anką i zaraz mam
przejść test psychologiczny, który udowodnić ma chudemu
i tej tłustej psycholog, że będę najlepszą asystentką
dla prezesa.
Aaaa no właśnie. Jakiego prezesa? – Niestety firma
personal consulting nie może ujawnić firmy zlecającej
przed zakończeniem ostatniego etapu rekrutacji. Łuuuu!
Jakby mnie rekrutowali do haremu. Z zadumy wyrywają mnie
pytania psycholog.
Identyczne jak te chudzielca. Pewnie chcą sprawdzić, czy
mam w genach nawyk łgania. Powtarzam wszystko słowo w
słowo. Babka notuje jak nakręcona. Nagle wyciąga
zadrukowaną kartkę – proszę przepisać ten tekst. Cały? –
pytam głupio. Słyszę, że cały. Przepisuję, bo wiem, o co
chodzi. Charakter pisma, że niby jestem terrorystką albo
brudasem, ale ja pamiętam, że mam pamiętać o dokręcaniu
ogonków do "j" i "g". Teraz proszę narysować drzewko,
cholera, Anka mówiła o ludziku. Dobra, rysuję drzewko,
gałązki z jabłkami i listki, korzeń. Narysowałam. Spokój
i harmonia do wyrzygania. Proszę wymyślić historyjkę do
obrazka. Co? Patrzę na psycholog. Ona nie robi sobie
jaj. Trzyma jakiś kretyński rysunek z elementarza – Ala
z kotem na smyczy. Kim ja mam być? Asystentką czy
klawiszem? Wymyślam, Ala dostała od babci kotka i
właśnie idzie do parku, żeby podpalić mu ogonek. Tego
oczywiście nie mówię, bo i tak sporo już przetrzymałam.
– Doskonale, a teraz proszę test na logiczne myślenie.
To jest przykład. Psycholog podaje mi kolejny karteluch.
Jestem już tym wszystkim trochę kurewskozmęczona, ale
mam słuszne zresztą wrażenie, że wszystko najlepsze
jeszcze przede mną. Pięć zadań.
Ma pani pięć minut: Dwaj ojcowie podarowali swoim synom
pieniądze. Jeden dał swojemu synowi 150 zł. Drugi dał
100 zł. Okazuje się jednak, że obaj synowie razem
powiększyli swoje kapitały tylko o 150 zł. Jak to
wyjaśnić. Ja pierdolę. Boli mnie głowa. Dobra, następne,
do ojców wrócę na koniec: Gdy zegar wybija szóstą,
ostatnie uderzenie zaczynamy słyszeć 5 sekund po
szóstej. Kiedy usłyszymy ostatnie uderzenie dwunastej?
Chce mi się rzygać. Kiedy? O kurwa, no kiedy. 4 minuty –
oznajmia babsko. Mam – 11 sekund po 12! Następne: 5 żab
łapie 5 much w 5 minut. Ile żab trzeba, aby złapać 50
much w ciągu 50 minut? 50, nie, 5 żab. Następne: Ile
waży worek ziemniaków – zapytał klient. – 50 kg dzielone
przez połowę jego wagi – odpowiedział sprzedawca. Ile
ważył worek ziemniaków? Nie, no tego nie policzę. 25 kg?
– 2 minuty do końca. Następne: Wybudowano nowy hotel.
Było 100 pokoi w tym hotelu. Malarz miał pomalować
wszystkie 9. Malarz pomalował 19 pokoi. Dlaczego? Co?
Jakie pokoje. Pomalował 19, a miał 9, bo jest zwykłym
frajerem albo dostał w łapę ekstraszmal. – Minuta do
końca. Wracam do ojca. Dwóch ojców. Nie wiem. Ja
pieprzę, miałam logikę na pierwszym roku studiów, lubię
liczyć szmal, zwłaszcza mój i gdy mam go sporo, ale
jakim cudem stary przemycił bachorowi 50 zydli bokiem.
Nie wiem. Ja pieprzę. Przecież mam temu prezesowi służyć
tylko za materac.
– Koniec, proszę odłożyć długopis – wydarła gębę
psycholog. Zabrała mi kartkę z moją logiką. Odwracam się
do okna. Boże, jeśli istniejesz, pobłogosław mojego
pracodawcę Urbana, niech żyje milion lat. – Zmęczona? –
rżnie głupa nadęta psycholożka. – Nie! Odpowiadam jak
rasowa twardzielka. To świetnie – odpala babsko, bo
jeszcze mamy test na inteligencję. Ma pani 10 minut. –
Na co? Wokół przytwierdzonego na stałe do podłoża koła
obraca się drugie koło o tej samej średnicy. Ile obrotów
wykona ruchome koło, zanim wykona pełny obieg wokół
nieruchomego koła i wróci do punktu wyjścia?, FAFARAFAFA
ma się tak do 2424642424 jak ARFARAFRAFAR do A:
46246426446, B: 464264264246, C: 462464624246, D:
462464264246, E: 462462464224, Jeżeli "dużo" to 5219, a
"mało" to 8349, to ile będzie "małża"?, Jeżeli ósemka
kosztuje cztery zygze, jedynka kosztuje też cztery
zygze, sto dwudziestka piątka – dwanaście zygzów, a
czterdziestka dwójka osiem zygzów, to ile kosztuje
osiemnastka? – Koniec, proszę odłożyć długopis.
Skontaktujemy się z panią w przyszłym tygodniu. Albo
nie.
* * *
Masakra. Anka, co waży 49 kg, ma 173 cm wzrostu, cycki
C, babie w solarium daje zarabiać trzy razy w tygodniu,
jednak zdechnie z głodu. A propos, nikt do mnie jeszcze
nie oddzwonił. I szlag mnie trafia, bo zadanko logiczne
z tymi ojcami rozkminiłam którejś nocy – jeden z ojców
był synem drugiego, panie prezesie. Malarza też
zakumałam. Facet pomalował wszystkie pokoje o numerach
posiadających w sobie cyfrę 9. Tak w ogóle, to się teraz
zastanawiam, czy powinno się legalizować prostytucję.
Wyobrażacie sobie ten test kompetencyjny?
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nereczki po albańsku
Przestępczość zorganizowana porywa i sprzedaje dzieci do
nielegalnych adopcji, żebrania, działalności
przestępczej, prostytucji i na organy. Według raportu
przedstawionego na ostatniej specjalnej
sesji ONZ poświęconej dzieciom – 30 mln dzieci jest
przedmiotem handlu. Biznes przynosi 7 miliardów dolarów
rocznie i jest najszybciej rozwijającą się gałęzią
światowego handlu.
Gdy kulawe i obdarte bachory albańskie proszące o
jałmużnę zaczęły znikać ze skrzyżowań włoskich miast,
zaczęto się zastanawiać dlaczego. Do tej pory albańskie
klany wykorzystywały małych rodaków do żebrania. Dobrze
obdarty, oszpecony i okaleczony dzieciak przynosi
właścicielowi nawet 100 euro dziennie. Opłaca się mieć
kilku gnojków. Dzieci są porywane w Albanii, przewożone
do Włoch drogą legalną na fałszywych dokumentach lub
nielegalnie przerzucane morzem. Nabywcy biją je, głodzą
i okaleczają, dbając by rany się nie goiły. W dzień
bachory żebrzą na skrzyżowaniach, w nocy są zamykane na
kłódkę w opuszczonych barakach na dalekich peryferiach,
aby nie uciekały. Gdy uciekną – i tak nikt się nimi nie
interesuje. Włosi dla uspokojenia sumień hojnie zaś
rozdają monety.
Jeden z albańskich ojców odnalazł uprowadzonego
9-letniego synka we włoskim szpitalu. Dziecko miało
przetrąconą nogę i rękę oraz obrzydliwą szramę szpecącą
całą twarz. Inna rodzina odnalazła utraconą pociechę w
greckim szpitalu – malec nie miał jednej nerki... Nie
wszyscy mają takie szczęście, bo dzieci zwykle
przepadają bez śladu. Szacuje się, że w UE w ostatnich
latach zniknęło 3 tys. "nieunijnych” dzieci.
* * *
Do krajów UE trafiają nieletni z Bałkanów i byłych
republik radzieckich: Albańczycy, Kosowarzy, Bośniacy,
Macedończycy, Rumuni, Ukraińcy, Białorusini. Miejscami
przerzutów są głównie Włochy i Grecja – tu łatwiej
przywieźć dzieci i stąd łatwiej wysłać je dalej.
Prym wiedzie Albania, w której jest najwyższa
umieralność dzieci i najwyższy analfabetyzm, a nieletni
stanowią 33 proc. społeczeństwa. We Włoszech doliczono
się w tym roku, że na ulicach żyje 4 tys. bezdomnych
albańskich bachorów. Nie można ich wydalić bez
odnalezienia rodziców. Wielodzietne albańskie rodziny
wysyłają dobrowolnie swoje dzieci na ulice UE, gdyż tu
mają one większe szanse na zdobycie środków do życia niż
w rodzinnych wioskach.
Dopiero w 2001 r. do albańskiego kodeksu karnego zostało
wprowadzone przestępstwo "handel dziećmi”, karane
więzieniem do 20 lat. Rozpoczęły się pierwsze procesy.
Niebawem sąd albański powinien skazać małżeństwo Gjiona
i Verę Staka, którzy przynajmniej 15 razy przewozili
promem dwójkę dzieci, deklarując je jako własne. We
Włoszech za każde pobierali 1500 euro. Aresztowano ich
20 października 2001 r. w Dureszu. W tym samym porcie, w
marcu 2002 r., zatrzymano natomiast inną parę – Ramisa i
Xouljetę Petalli, która też przewoziła dwójkę nie swoich
dzieci. Włoska policja z tego samego powodu aresztowała
ich już 6 miesięcy wcześniej, w Peskarze – zostali
zwolnieni, gdy prawdziwa matka zeznała, że zawierzyła im
potomstwo, bo jest zbyt biedna, by je wychowywać. Tym
razem nie było wątpliwości – Petalli trudnili się
handlem nieletnimi od dłuższego czasu; są oskarżeni o
przemyt 56 dzieci. Trudno jednak uwierzyć, że uprawiali
proceder na własną rękę. Musiała stać za nimi duża
organizacja z odgałęzieniami w wielu krajach UE.
Na wyrok czeka również albański ojciec, który świadomie
sprzedał pedofilom swoje dwie córeczki i wysłał je do
Grecji. Amerykański pedofil Peter Ebel sam pofatygował
się do Albanii i zabrał trójkę dzieci, obiecując
rodzicom wyleczenie pociech w USA – zatrzymano go
dopiero w Los Angeles. We wrześniu 2002 r. odkryto
natomiast szajkę handlarzy noworodków, która wywoziła
ciężarne Albanki do greckiej kliniki otrzymując za każdą
po 9 tys. euro. Matki dostawały tylko 800 euro –
odbierano im dziecko od razu po cesarskim cięciu.
* * *
Noworodki zwykle idą do nielegalnych adopcji (wciąż
trudno o dziecko z probówki lub wynajętej macicy –
lepiej więc adoptować je od razu po urodzeniu, gdy nie
pamięta naturalnej matki). Oprócz wykorzystywania małych
żebraków, których można spotkać także na polskich
ulicach – w wielu krajach dorośli posługują się
nieletnimi do działalności przestępczej, bo nie
podlegają karze więzienia. Są doskonałymi kurierami
narkotyków na wielką i małą skalę. Jeżeli dobrze się ich
wyszkoli, potrafią zabić jak profesjonalni killerzy.
Dzieci świadczące usługi seksualne i wykorzystywane do
filmów pornograficznych (również sado-maso czy
snuff-movie, w których morduje się ofiary) to chleb
powszedni i opowieść o tym nikogo już nie wzrusza.
Przeraża natomiast inny, nowy w Europie proceder –
bachory coraz częściej wykorzystuje się do przeszczepu
organów.
Starym, schorowanym Europejczykom współczesna medycyna
otwiera nowe drogi ratunku ich życia. Niestety brak
kultury "ofiarowania organów” powoduje, że zdrowe
podroby z trupów gniją w święconej ziemi, a na serca,
nerki i płuca ofiarodawców trzeba czekać w długiej
kolejce. Opłaca się więc kupić albańskie dziecko na
części i organy sprzedać na czarnym rynku...
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Opowieści z krypciochy
Trudno ukryć, że w ojczyźnie Wokulskiego handel
uregulowany został wielkim zbiorem przepisów. Wśród nich
czołowe miejsce zajmuje dyspozycja „pieczywo macane
należy do macanta”. Są jednak i inne – choćby ustawa o
zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, która w art. 16 pkt
4 zakazuje kryptoreklamy. A niech sobie zakazuje.
Bezlitosny Portugalczyk
1 kwietnia 2004 r., TVP 1, „Sprawa dla reportera”:
Elżbieta Jaworowicz przedstawia smutne losy
przedsiębiorców Gollenta, Drobysza, Kaukiela i
Pariaszewskiej. Mieli oni pecha robić interesy z siecią
sklepów Biedronka. Teraz opowiadają o swojej krzywdzie,
wyrywają z głowy włosy, choć najchętniej skoczyliby do
oczu przedstawicielom sieci. Ci jednak olali
Jaworowiczową i nie przyszli.
Krzywda sprowadza się do tego, że – w opinii tych ludzi
– właściciel Biedronki firma Jeronimo Martins,
portugalska i pazerna jak Osculati, nabiła ich w butelkę
obciążając sufitowymi kosztami, nie płacąc za
dostarczony towar i wynajmowane lokale. Nadto
Portugalczycy mieli fałszować dokumenty i kantować na
prawo i lewo, czym jednych doprowadzili do bankructwa –
exemplum Gollent, a drugich jedynie do nędzy – exemplum
Pariaszewska.
– Do sprawy wrócimy – zapewnia Elżbieta Jaworowicz.
Do Biedronki przyszedł żuk
I rzeczywiście. Sieć już po kilku tygodniach znowu gości
na antenie telewizyjnej „Jedynki”.
Telenowela „Klan”. Pani Lubiczowa – symbol życiowej
zaradności – prowadzi męża i dzieci do Biedronki, wszak
można tam szybko i tanio kupić wszystko, czego
potrzebuje szczęśliwa, choć niezamożna rodzina. Patrzymy
sobie na wielkie logo firmy na sklepie, takoż na torbach
reklamowych.
Kolejny odcinek „Klanu”. Żona i bachorzątka Michała
Chojnickiego uciekają przed mafią do Torunia, przedtem
muszą jednak zrobić spore zakupy. Gdzie? No jasne, że w
Biedronce! Do kasy pchają wózek wyładowany towarami:
wysypują się z niego cytrusy i inne produkty luksusowe.
Ale, ale! Uważajcie! Oto z kieszeni Chojnickiego wynurza
się wąż: młody małżonek ma do wydania tylko 70 zł i
niech lepiej Chojnicka odłoży niektóre produkty na
półkę, bo on i tak nie zamierza płacić za te wszystkie
dobra. Żona śmieje się w głos: w końcu w sklepie nie
tylko jest rozkosznie, ale też i tanio (w tym miejscu
panią Gollentową – wiernego widza „Klanu” – cholera
ciska po ścianach). Gdy okazuje się, że urocza kasjerka
wyda jeszcze Chojnickiemu 15 zł reszty, ten ze szczęścia
obsypie całą rodzinę batonikami.
Bohaterowie masowej wyobraźni stoją jeszcze czas jakiś
przed Biedronką, aby kuchty w całej Polsce mogły
zorientować się, w którym to sklepie jest tak miło i
niedrogo. Pakują zdobne reklamami Biedronki torby do
bagażnika i dalej śmigać przed mafią. Ciepły rodzinny
obrazek.
Żadnej informacji po, przed, w trakcie telenoweli, że
oto mamy do czynienia z reklamą. Jedynie w napisach
końcowych pojawiają się podziękowania firmie Jeronimo
Martins za pomoc w realizacji odcinka.
A rzecznik na to – niemożliwe!
Ustawa o radiofonii i telewizji zawiera definicję
kryptoreklamy. Jest to otóż przedstawianie w audycjach
radiowych lub telewizyjnych nazw towarów czy znaków
towarowych identyfikujących przedsiębiorcę, jeżeli
zamiarem nadawcy przekazu telewizyjnego jest osiągnięcie
korzyści a charakter przekazu może wprowadzać
konsumentów w błąd.
Pozwoliłem ją sobie przeczytać Andrzejowi Siwkowi z
biura prasowego TVP.
– To nie jest żadna kryptoreklama – zaperza się Siwek.
– Dlaczego? – pytam.
– Bo każda obecność produktu czy obiektu jest ściśle
udokumentowana i kontrolowana – rzuca krótką piłkę
Siwek.
Pięć razy proszony o wyjaśnienie Andrzej Siwek złości
się, w końcu nawet staje się ozięble uprzejmy, ale nadal
nie jest w stanie wytłumaczyć związku pomiędzy
dokumentowaniem i kontrolą kryptoreklamy a jej
nieistnieniem. Niby racja, jest nawet precedens: króliki
Lejzorka Rojtszwańca, które jeśli były na papierze, to
nie było już ich nigdzie indziej. Ale czy to nie za
wielka subtelność intelektualna jak na potrzeby masowej
publiczności?
Według telewizyjnych prawników odpłatne promowanie
Biedronki w „Klanie” to sponsoring użyczeniowy, który
należy do najbardziej przyszłościowych i dynamicznie
rozwijających się sposobów sponsorowania. Do zajmowania
się sponsoringiem użyczeniowym stworzono w TVP specjalny
zespół, co ukróciło potencjalne możliwości (...)
kryptoreklamy. Czyli że za łapówę kryptoreklamy w
telewizji już nie załatwią, wręcz przeciwnie – nawet
rachunek wystawią na firmowym blankiecie.
Trochę inaczej uważają w Urzędzie Ochrony Konkurencji i
Konsumentów.
– Przekaz reklamowy powinien być oddzielony od zwykłego
programu telewizyjnego – podkreśla Elżbieta Anders z
UOKiK. – Jeżeli program jest sponsorowany, widz musi być
o tym wyraźnie powiadomiony
– Ta umowa ma charakter jednorazowy – kończy sprawę
rzecznik Siwek.
* * *
Włączam telewizor. Lubiczowa znowu zrobiła zakupy w
Biedronce. Chłopiec z zespołem Downa, adoptowana
córeczka i trzecie maleństwo pomogą jej rozpakować torby
z nadrukiem
firmy. Idylla.
Gdzieś w głębokim interiorze Pariaszewską, Gollentę,
Drobysza i Kaukiela siedzących na zgliszczach swoich
firm zalewa krew. Czerwona jak biedronka.
Autor : Antoni Keller
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Morda, Waga i Pimpuś Sadełko
Reporterzy "Wprost" i telewizji Polsat ogłosili wszem i
wobec, z surmami i z zadęciem, że wykryli siatkę
pedofilską i przekazali odkrycie policji, która
oczywiście o niczym nie miała pojęcia.
Niech im będzie, może rzeczywiście coś wykryli. Może
nawet brawa im się za to należą. Żeby jednak się
cieszyć, trzeba wiedzieć, z czego.
Tymczasem czego się dowiadujemy? "Wprost" z 3 listopada
2002 r.: Morda oraz opisani przez nas Waga i Wolf
kiero-wali pedofilską ośmiornicą.
Oto przykład zdania, które nie znaczy nic. Tyle samo, co
"Pimpuś i Sadełko należą co czarnej ćmy".
Dalej: Śledztwa przeciwko pedofilom z międzynarodowej
siatki wszczęto już w Belgii i Francji. Też może prawda,
ale... Tak się składa, że w Belgii i we Francji istnieją
od lat specjalne komórki w policji zajmu-jące się
międzynarodową pedofilią. Niebywałe sensacje "Wprost"
mogą ewentualnie dostarczyć jakichś nowych danych, ale
sugerowanie "wszczęcia śledztwa" to spora przesada.
Wieńczy hucpę nieuniknione zapewnienie, że wśród
wykrytych pedofilów są znani artyści, politycy,
biznesmeni, ludzie mediów, z pierwszych stron gazet.
Jakżeby inaczej! Toż i bez "Wprost" lud wie, że jak ktoś
jest bardziej znany, to – z wyjątkiem Owsiaka, papieża i
pośmiertnie Kotańskiego – zboczeniec, narkoman albo inny
łajdak. Tylko nazwisk, rzecz jasna, nie ma. Jesteśmy
przekonani, że "dla dobra śledztwa". Dziwnym trafem w
Belgii i we Francji nazwiska dla dobra śledztwa właśnie
ujawniono, żeby ludzie wiedzieli, iż sprawiedliwości nie
straszne "pierwsze strony" i nie bali się zeznawać.
Chmura niby jest, ale czy z niej spadnie deszcz? Na
razie więc kosimy szmal za samą chmurę. Trudno to
traktować inaczej niż czerpanie korzyści finansowych z
pedofilii, czyli sutenerstwo. Niewinne takie.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Artur bez wytrysku
Tantra, mantra, Kamasutra... Nasza wysłanniczka w
piwnicy na Ursynowie pieprzy się po hindusku.
W stolicy w Alejach Jerozolimskich jest Galeria
"Wróżka". Można tam kupić mikstury na hemoroidy, wahadła
do podejmowania dobrych decyzji, karty do tarota,
pierścionki szczęścia, lampki młodości i niesłodki
cukier. Na zakupy i chińską zieloną herbatę za frajer
przychodzą do "Wróżki" różne stwory, wróżki, jogini,
wegetarianie, weganie, frutarianie, hipochondryczki i
trwale lub chwilowo stuknięci w rozum.
Tam właśnie poznałam Waldemara Matihunę Konarskiego,
mistrza seksualnych obrzędów tantrycznych, hinduskiej
jogi miłości. Zanim guru zdążył mi wmówić, że mam
pozamykane wszystkie seksualne czakry i bzykam się jak
naszprycowana wiewiórka, nagadałam mu, że mamy z moim
partnerem wielkie problemy ze wzwodem, że się leczyliśmy
u różnych doktorów i dupa blada...
– Tantra polega na powstrzymywaniu wytrysku, ale moja
szkoła zna lekarstwa na wszystkie seksualne
dolegliwości. Te lekarstwa, które drzemią w was samych.
– Puknął mnie palcem w czoło.
– Proszę się zapisać na mój kurs. Wpisowe kosztuje 200
zł plus 300 zł miesięcznie. Spotkania są dwa razy w
tygodniu po półtorej godziny. Mogę też nauczać
indy-widualnie, ale to kosztuje podwójnie. Żadnych
kwitków, bo nie odprowadzam podatku ziemskiemu państwu.
Umówiłam się na tańsze zajęcia, w grupie.
– Ursynów, Koński Jar. Ktoś będzie na was czekał przy
bloku nr 4. Proszę wybaczyć, ale wszystko jest trochę w
podziemiu. Wie pani, jakie jest to drobnomieszczańskie
społeczeństwo. Zaraz by mnie przymknęli...
Pozycja na krowę
Z dwiema stówami w kieszeni (jak za wzwód, to i tak
mało) byliśmy z Arturem o 18.20 na ul. Koński Jar 4.
Było ciemno jak w dupie u kominiarza.
– Pani Iza. Proszę za mną – usłyszałam jakoś tak bardzo
z boku, chyba z krzaków. To była Baśka. Szliśmy z 10
minut do innego niższego budynku. Do przedszkola?
Matihuna nauczał seksu ze wzwodem i spowolnionym
wytryskiem w dużej, ciemnej piwnicy, na materacach i
czerwono-bordowych szmatach. Wszyscy siedzieli w samych
gaciach. Przekrój wiekowy – mocno średni.
– Rozbierzcie się – guru kiwnął nam na przywitanie i
wskazał ławkę pod ścianą. W szkółce Waldiego Matihuny
było z 16 osób, 8 par. Usiedliśmy na naszym materacu z
poduszką.
– To jest Artur i Iza. Od dzisiaj będą uczyć się z nami
uprawiania miłości. Pani Iza jest...
– Tancerką – poinformowałam z głupawym uśmieszkiem.
– Ja jestem prawnikiem – dodał Artur.
– Jest pan pięknym mężczyzną, – Arturze. – Guru
uśmiechnął się do niego jakoś tak lubieżnie. I właśnie
tego się bałam.
– Wyciszmy się i oddychajmy głęboko. W tantrze seks jest
świętym obrządkiem prowadzącym do wyzwolenia duchowego.
Powtarzajcie to ze mną. W tantrze...
Kurwa mać, wyglądaliśmy wszyscy w tej piwnicy jak jakaś
zboczona sekta, baby z obwisłymi cyckami, faceci z
prostatami. Totalnie aseksualni, ale poznający tajniki
tantrycznej rozkoszy.
– A teraz wykonamy kilka prostych ćwiczeń jogi.
Zacznijmy od pozycji krowy...
Nagle wszyscy uczniowie uwalili się na materacach i
zaczęli wykręcać nogi i ręce, zakładać je za uszy,
okręcać wokół szyi, wypinając na siebie nawzajem
owłosione tyłki.
– Pamiętajcie o oddechu, miarowym i spokojnym. – Guru
spod zamkniętego oka obserwował mojego partnera. – Teraz
pozycja szczęśliwego dziecka. Kładziemy się na plecach i
podnosimy stopy do góry przekładając ręce między
kolanami i łapiemy się za krawędzie stóp. Dociskamy
miednicą do podłogi.
Artur zepchnął mnie z materaca kolanem, co mnie
wkurzyło.
– Uważaj palancie, co...
Guru zrobił gównianą minę w moją stronę: – Izo, nie
wolno ci nie szanować swojego kochanka. To on daje ci
rozkosz...
– Ja mu też daję – wypaliłam i inne baby popatrzyły na
mnie życzliwie. Pieprzony szowinistyczny, spedalony
guru. Zacisnęłam zęby i wykonałam następną pozycję –
szewca.
Szczelina mojego sromu
– Poprawiliśmy już cyrkulację naszych energii, a teraz
pomedytujemy krótko. Siadamy po turecku i zamykamy oczy.
Jesteśmy bogami i boginiami.
Zaśmiałam się i znowu wkurwiłam guru.
– Jesteś trudną kochanką, Izo.
– Spierdalaj, frędzlu jeden – powiedziałam w myślach w
ramach medytacji. Tymczasem guru przeszedł do pierwszej
części zajęć – nauki kobiecości.
– Kładziemy swoje kobiety na materacu i okrywamy
czerwoną tkaniną. Partner delikatnie masuje stopy
kochanki.
Wszyscy wyjęli nie wiadomo skąd olejki zapachowe,
podobne, jak te do odkurzaczy. Guru przysunął się do
nas.
– Naszym mędrcem jest Kaljanamalla, on napisał
Anangarangę, księgę wyprzedzającą swoją wartością
powszechnie znaną Kamasutrę, bo uczy, że każda kobieta
może być wybornym instrumentem, gdy dostanie się w ręce
mistrza. Są cztery typy kobiet: Lotos, Artystka, Muszla
i Słonica. Lotos jest pulchna, miękka i ma aksamitny
głos kukułki, Artystka ma mocne biodra. Nektar jej
przyrodzenia pachnie gorącym miodem. Słonica jest tęga i
ociężała. Jej miłosna wydzielina pachnie jak pot słonia
spływający po skroniach na wiosnę. Iza jest Muszlą... Z
natury popędliwa, ma gorącą skórę i małe piersi,
szczupłe kończyny, a szczelinę jej sromu okrywa gruby
włos... Głos ma szorstki. Lubi stroje i ozdoby. Jest
namiętna, wbija paznokcie w spazmach rozkoszy. Jest
zuchwała, butna, złośliwa i gwałtowna...
Grupa już nie masowała sobie stóp, tylko regularnie
prowadziła grę wstępną bez żadnych hinduskich wstawek.
Gdzieniegdzie przebłyskiwały tylko zmechacone kawałki
gaci.
– Nieznajomość praktyk Anangarangi prowadzi do
cudzołóstwa, kłótni, mordów i innych grzechów. – Guru
znowu zafristajlował do ogółu.
– Dziś mamy drugi dzień okresu od pełni do nowiu, czyli
skupiamy się na lewej stronie ciała. Całujemy i pieścimy
lewe oko, delikatnie podgryzamy górną wargę, drapiemy
lewy policzek, delikatnie ostukujemy zaciśniętą dłonią
cały tors.
– Niezły kretynizm. – Artur stuka mnie piąchą po klacie.
Jakoś, mówiąc oględnie, nie odczuwam rozkoszy. Artur,
mimo że miewa wzwody, to teraz go nie ma.
– Klepiemy i na przemian gładzimy pępek. Panowie
powstrzymują wzwód... Zgniatamy i lekko uklepujemy
pośladki. Zdejmujemy majtki i pocieramy członkiem
pochwy.
– Ja nie zdejmę gaci przed tym pedziem. Niech
spierdala... – wyszeptał mi w miłosnym uniesieniu mój
Linga (fallus czczony po starohindusku).
– Artur naciska kolanem łydkę Izy i trąca palcami jej
stopę – Arturze – Matihuna chyba usłyszał; znowu się do
nas przysunął. – Niech pan się przyłoży. Iza musi syczeć
z rozkoszy, niech pan drapie jej szyję, brzuch, szczypie
tak mocno, aż będą ślady...
– A kiedy mi w końcu strzeli w łeb bejsbolem w ramach
tej całej pana tantry? – spytałam Matihunę, aż go
zatkało. Na krótko.
– Artur jest specyficznym typem mężczyzny, Izo. Nie
utrzymasz go przy sobie bez mojej pomocy. Są trzy typy
mężczyzn. – Guru zwrócił się do grupy, a grupa spod tych
czerwonych szmat chórem wystrzeliła: Buhaj, Ogier i
Zając. – Artur jest Ogierem. Ma członka długiego na 12
palców. – Grupa patrzyła na gacie Artura. – Ogier jest
wysoki i barczysty, jego ciało jest twarde jak żelazo,
pierś szeroka i muskularna. Ma grube, szczeciniaste
włosy. Jest żarłoczny i nierozważny, swawolny i leniwy.
Jego nasienie jest słone i obfite, podobne z woni do
koźlego...
No nieźle, pieprzę się i z koniem, i z kozłem.
– Iza z kolei – guru znowu nachylił się do Artura – ma
przyrodzenie gazeli, pochwę głęboką na 6 palców. Ciało
delikatne, podobne do dziewczęcego, miękkie i kruche.
Według tajników tantry, kompletnie nie pasujecie do
siebie fizycznie, stąd problemy ze wzwodem.
Potrzebujecie dużo pracy, żeby było wam dobrze...
Mikstura na członka
Głupi ciul.
– Młodą kobietę można ujarzmić bardzo łatwo – wystarczą
stroje, perły i ozdoby. Dojrzałą, taką od 30–55 lat –
tylko uwagą, troską, ogładą, dobrocią i miłością...
Wszystkie babska w grupie tantrycznego seksu Matihuny
były w tym przedziale, guru miał jak w banku dalszy
dopływ kasy.
– Najgorsze do ujarzmienia są kobiety sangwiniczki. Mają
ciemne ciała, chrapliwy śmiech, są swawolne, gadatliwe,
rozpustne i mają żądzę trudną do zaspokojenia. Jak krowi
ozór.
– Może się guru ode mnie w końcu odpieprzy, bo mojemu
partnerowi w życiu nie stanie nawet włos w nosie przez
tę pana gadkę – nie wytrzymałam.
Guru zagryzł warę i wycedził: – Proszę się tak nie
denerwować, Izo, pani ma za sobą wiele wcieleń,
pozbawionej wstydu i poczucia przyzwoitości rusałki,
nierządnej diablicy i zgrzytającej zębami małpy.
– A co z naszą impotencją? – zapytałam guru, bo wyraźnie
spieprzał od tematu.
– Wystarczy mikstura, sproszkowana mirra, siarczan
arsenu, coś arabskiego (nie mogę sobie przypomnieć, co
to było), anyż wymieszany z olejem sezamowym. Trzeba
natrzeć tym członka przed każdym tantrycznym aktem
miłosnym. Wtedy pojawi się pożądana pobudliwość.
– Albo mu spali ptaka – pomyślałam.
– Gdyby partner zaczynał się męczyć w trakcie
spowalniania penetracji, kobieta powinna zastosować
technikę zaciskania pochwy.
Grupa normalnie ze sobą kopuluje pod firankami, Matihuna
cią-gle pieprzy te swoje dyrdymały, a wzwodu nie ma.
Drrrrrrrrrynnnnn – coś zadryndało tak głośno, że wszyscy
natychmiast od siebie odskoczyli.
– Koniec zajęć.
Pod ławką leżał stoper. Guru jak tania dziwka ustawia
czas w zegarku.
Tak oto kompletnie nie przyswoiliśmy sobie z Arturem
tantrycznych metod seksowania Matihuny Konarskiego.
Trudno, widocznie skazani jesteśmy na prymitywne
europejskie bzykanie się zawsze i wszędzie, z
przywiązywaniem do łóżka, rwaniem bielizny,
natychmiastowym wzwodem, świrowaniami z lodami,
czekoladą i miodem, co w związku z tym kończy się dość
szybko ludzkim wytryskiem o smaku ludzkiego wytrysku.
Później śpimy, rano idziemy do roboty, po robocie na
kolację i znowu się po ludzku bzykamy.
Tfu – egzystencja.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
John Grisham "Czuwanie"
Na pierwszej stronie jeden facet leży w otoczeniu
stojących i czeka na trumnę. W połowie książki doczekał
się i w trumnie leży, a tamci w dalszym ciągu stoją,
pewnie dlatego, że jest deficyt trumien. Na końcu trumnę
z facetem zakopują sześć stóp pod ziemią, a inni nadal
stoją – nad grobem. Pewnie by sobie poleżeli. Grisham
zapomniał o tym, że każda książka powinna mieć początek,
środek i koniec. Czyli zgon.
James Patterson "Druga szansa"
Książka o potędze modlitwy. Kobiecy klub zbrodni
rozwiązuje zagadkę zbrodni, choć każda z należących do
niego "dziewczynek" przed czterdziestką boryka się z
osobistymi problemami: jedna ma tatusia łobuza, druga
poroniła, trzecia pieprzy się z pastorem, a czwarta jest
czarna. I wreszcie, gdy wszystkie tajemnice zostaną
rozwiązane i zbrodniarz mówi do bohaterki nieprzyjemnym,
arogancko brzmiącym tonem stojąc nad nią z karabinem
maszynowym, bohaterka myśli: Boże, ja nie chcę umierać.
I oto na wieży, z której zbrodniarz strzelał do ludzi
jak do kaczek, zaczynają bić dzwony. Na głos wzywający
lud na modlitwę zbrodniarz reaguje, jak przystało na
antychrysta: jego twarz wykrzywił grymas potwornego bólu
i zaskoczenia. Zachwiał się, runął na posadzkę i zwinął
się w kłębek zasłaniając uszy. Co oczywiście daje
głównej bohaterce czas na dokończenie dzieła. Porucznik
Lindsay Boxer, Miecz Boży. Alleluja i beretta!
"Pan i władca: na krańcu świata"
Majestatyczne żaglowce, szum fal oceanu i żeglarze z
ogorzałymi od wichrów twarzami, majestatyczne żaglowce,
szum fal oceanu i żeglarze z ogorzałymi od wichrów
twarzami. Majestatyczne żaglowce, szum fal oceanu i
żeglarze z ogorzałymi od wichrów twarzami.
Majestatyczne... I tak, kurwa, przez 133 minuty.
"Underworld"
Wilkołaki naparzają się z wampirami. Ludziom to rybka,
bo i tak sektor usługowy w każdym wypadku jest do
przodu. Jeśli zwyciężą wampiry, roboty po łokcie będą
mieli dentyści i hematolodzy; jeśli wilkołaki, zarobią
kuśnierze i weterynarze. Film kończy się optymistycznym
akcentem. Pojawia się krzyżówka wampira z wilkołakiem.
Prywatna inicjatywa zawsze ma z wiatrem.
"Rozwód po francusku"
Francuzi to cyniczne skurwysyny tkwiące po szyję w
idiotycznych konwenansach, obłudne szczury niemające
pojęcia o prawdziwym uczuciu, pazerne na kasę, wartości
rodzinne mające za nic. Tylko by się ruchać i chapać pod
siebie. Amerykanie za to, choć ludzie prości, to jednak
rodzinni, ciepli i uczciwi. Może nie wiedzą, co czym
jeść, i obce są im sztywne konwenanse zachowań, ale za
to wiedzą, czym jest rodzina i kochają się szczerze. Tę
ksenofobiczną kupę sprokurowali Amerykanie do spółki z
jakimiś pazernymi na dolce żabojadami za to, żeby ukarać
Francję za odmowę uczestniczenia w okupacji Iraku.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Polowanie z Sekułami "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ten się śmieje...
...kto się śmieje
ostatni.
Mina Millera
W sierpniu zaufanie do Leszka Millera wzrosło o 7 proc.
Powód już podaliśmy w "NIE": premier wyjechał na urlop
do Chorwacji, więc jego twarz zniknęła z telewizyjnych
ekranów. Wrócił, obwieścił w TVP sukces gospodarczy, do
naszych mieszkań wrócił zimny uśmieszek Millerowski –
notowania znowu spadły.
Media obsobaczają Millera, podległy mu rząd i SLD. Nie
lubi ich społeczeństwo. Ma powody. Jednak to nie
Rywingranda czy niespełnione obietnice przedwyborcze
powodują najniższe w historii Pomrocznej notowania.
Prawdziwym powodem, który doprowadza do szału rzesze
biedaków pracujących i nie, jest nieustający uśmiech
premiera.
Premier uśmiecha się do kamery nawet wówczas, gdy w
sejmowej debacie nad wotum zaufania dla premiera mówiono
akurat, że w wiejskich sklepikach brakuje zeszytów do
zapisywania w nich długów mieszkańców.
W listopadzie 2001 r. po zwycięskich dla Millera
wyborach ankieterzy zadali badanym pytanie: jakie
uczucie budzi w nich jego osoba? Połowa społeczeństwa
określiła je jako nadzieję. Ufała mu i czuła szacunek
blisko jedna trzecia. Podobna grupa odczuwała
obojętność.
Nikt nie mówił, że premiera nienawidzi.
Przez pierwsze pół roku Miller z uśmiechem przedstawiał
tragiczny krajobraz kraju po Buzkowych rządach. Gdy jego
rządy zaczęły rozczarowywać, premier był coraz bardziej
radosny. W kwietniu 2003 r. tempo spadku notowań Millera
było rekordowe. Wówczas już nie ufało mu 65 proc.
społeczeństwa. Komentując badania pracownik CBOS
zauważył: wyraźny spadek notowań, przy braku
spektakularnych potknięć rządu nie wynika z oceny stanu
gospodarki (...) ale w części ma podłoże polityczne, w
tym rozpad koalicji. Rywin, wojenka z prezydentem,
niezrozumiałe decyzje personalne.
A nam się zdaje, że Miller osobiście najwięcej tracił i
traci właśnie przez swój uśmieszek: lisi, kpiący z
publiczności, wyrażający zadowolenie z siebie. Ludzie
chcą oblicza władzy zatroskanego losem ubożejącego i
coraz bardziej ogłupiałego społeczeństwa. Oczekuje się
oblicza władzy wyrażającego powagę, życzliwość i ludzkie
współczucie dla tych, którzy biorą w dupę pod jego
rządami.
Jerzy Rolicki, b. szef "Trybuny", powiedział w wywiadzie
dla Agory: Miller z całą premedytacją odwrócił się od
świata bezdomnych i bezrobotnych (...) odrzuceni nie
uczestniczą w życiu politycznym (...) Liczą się białe
kołnierzyki, ci, co nieźle zarabiają. Po prostu
uśmiechnięty jak lis w kurniku Miller na ekranach TV
wkurwia ludzi maksymalnie. Nie mogą już na niego
patrzeć. Ludzie bez jakiejkolwiek nadziei, że cokolwiek
zmieni się w ich życiu na lepsze. Ludzie w depresji
widząc wiecznie zadowolonego premiera reagować zaczynają
agresją na jego widok w telewizji.
Krzaklewski uśmiechał się, bo tak nakazali mu spece od
politycznego marketingu. Uśmiechał się, cokolwiek
smutnego mówił i w każdych okolicznościach był milusi.
Wzbudzał śmieszność pozując na miłego faceta i dostał
kopa w niebyt. Spece od pi aru nakazali też marsowemu i
kostycznemu Leszkowi Balcerowiczowi ozdabiać twarz
uśmiechem. Czynił to rytmicznie co 15 sekund,
oznajmiając na przykład, iż trzeba "schładzać
gospodarkę" albo obcinać wydatki socjalne. Balcerowicz
nie został ulubieńcem narodu.
Teraz uśmiecha się Miller: w każdym programie TV po
kilkanaście razy dziennie. Zdaje się kpić z ludzi,
nastrojów, zarzutów, krytyk. Nic go nie potrafi skłonić,
żeby przegnał kamery i dał ludności odpocząć od swojego
uśmiechu. Miller to człowiek chory na uzależnienie od
kamer. Mizdrzenia się pohamować nie potrafi.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Koniaczek od Raczki
Poseł Marek Olewiński założył się w grudniu zeszłego
roku z ministrem Andrzejem Raczką, że rządowi SLD–UP nie
uda się przeprowadzić w czasie obecnego roku gruntownej
reformy podatkowej. Tymczasem minister Raczko ostro
wziął się do dzieła i już w święto Trzech Króli
przedstawił założenia nowej strategii podatkowej.
Zapytaliśmy więc posła Olewińskiego, jak widzi swoje
szanse na ewentualną popijawę na koszt ministra Raczki?
Czy nadal jest przekonany, że rządowi nie uda się
przeprowadzić kompleksowej reformy podatkowej, która
uprościłaby system i uwolniłaby obywateli od
konieczności przedzierania się przez gąszcz przepisów, w
którym gubią się nawet wysoko wykwalifikowani doradcy
podatkowi.
– Chciałbym przegrać ten zakład z ministrem – mówi poseł
Olewiński. – Założyłem się z nim o najdroższy koniak,
jaki można kupić w Polsce. Gdybym przegrał, mogłoby mnie
to kosztować grubo ponad tysiąc złotych. Jakoś bym
przebolał taki wydatek. Gorycz porażki osłodziłaby mi
poprawa notowań SLD, jaka niewątpliwie by nastąpiła po
udanym przeprowadzeniu reformy podatkowej. Ale to raczej
minister Raczko będzie miał poważny wydatek na koniec
roku. Nadal sądzę, że rząd i parlament nie zdołają się w
tym roku uporać z kompleksową reformą podatków.
Pomijając nawet ogromne komplikacje techniczne i
legislacyjne... W klubie parlamentarnym SLD występuje
zbyt wielkie zróżnicowanie poglądów w kwestiach
podatkowych.
Poseł Olewiński prorokuje zatem: ambitne plany ministra
finansów spalą na panewce. Zgoda.
Rzeczywiście w gronie posłów SLD występują fundamentalne
różnice w poglądach na podatki. Większość polityków
Sojuszu jest mocno przywiązana do idei podatków
progresywnych, a więc systemu, w którym bogatsi oddają
do publicznej kasy wyższy procent dochodów niż ludzie
niezamożni. W zeszłym roku spory poklask zyskała
posłanka Anna Filek, gdy postulowała wprowadzenie
dodatkowej stawki 50-procentowego podatku dla 27 tysięcy
obywateli zarabiających powyżej 250 tys. zł rocznie,
czyli co najmniej 20 800 zł miesięcznie. Ostatecznie pod
naciskiem Millera Filek wycofała swoją poprawkę – ku
rozczarowaniu wielu koleżanek i kolegów.
Tymczasem minister Raczko jako jeden z możliwych
wariantów mającej nastąpić reformy widzi wprowadzenie
spłaszczonej skali podatkowej, tj. wprowadzenie dwóch
stawek podatkowych: 15 i 25 proc. Oznaczałoby to obniżkę
podatków dla najbogatszych aż o 15 punktów procentowych.
Obniżka dla najmniej zarabiających wyniosłaby zaś
jedynie 4 proc.
W Niemczech Schröder w latach 1999–2001 obniżył podatki
najlepiej zarabiającym o 4,5 proc. – z 53 do 48,5 proc.
Ale najsłabiej zarabiający Niemcy zyskali na reformie
podatkowej więcej – 6 punktów procentowych – obniżono im
stawkę z 25,9 proc. do 19,9 proc. (W Niemczech osoby
zarabiające mniej niż równowartość ok. 2500 zł
miesięcznie w ogóle nie płacą podatku dochodowego; kwota
wolna od podatku wynosi tam 7200 euro, w Polsce zaś
opodatkowaniu nie podlega dochód do 232 zł
miesięcznie!).
Polski socjaldemokratyczny minister finansów chciałby
ulżyć przede wszystkim bogatym. U podstaw koncepcji
obniżenia podatków ludziom najlepiej uposażonym leży
przekonanie – podzielane przez premiera Millera i
ministra Raczkę – że pieniądze, które pozostaną w
kieszeniach bogatych, pójdą na inwestycje. Tymczasem
niekoniecznie musi się to sprawdzić. W roku 1998 rząd
Buzka i Balcerowicza przeprowadził reformę systemu
emerytalnego. Jej elementem było ustalenie zasady, że
najwyżej uposażeni obywatele Najjaśniejszej przestają
uiszczać składkę na ZUS z chwilą, gdy ich zarobki
przekroczą łączną kwotę 50 375,22 zł. Dzięki temu w
kieszeni każdego, kto brał ponad 10 tys. zł miesięcznie,
pozostawało ok. 870 zł. Najlepiej zarabiającym dołożono
szmalu, ale nie przełożyło się to bynajmniej na wzrost
gospodarczy i inwestycje. Przeciwnie – gospodarka po
1998 r. zaczęła więdnąć.
Nie ma jednoznacznych statystycznych dowodów, że w
Polsce dochody najwyższe (5 proc. podatników) są
wydawane przede wszystkim na inwestycje i tworzenie
miejsc pracy. W znacznym stopniu przeznacza się je na
konsumpcję.
Jest więc wielce prawdopodobne, że zawarta w strategii
podatkowej koncepcja dalszego protegowania interesów
ludzi zamożniejszych kosztem ubogich może się nie
spodobać SLD-owskim parlamentarzystom i cały wysiłek
intelektualny ministra Raczki i jego współpracowników
włożony w opracowanie założeń nowej strategii podatkowej
zda się psu na budę, a posłowi Olewińskiemu na flaszkę
koniaku.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pijany skalpel
Napisaliśmy pod koniec czerwca, że w Wojskowym Szpitalu
we Wrocławiu pijani lekarze operują pacjentów, którzy
potem umierają. Wojskowa Izba Lekarska oraz rzecznik MON
płk Mleczak są innego zdania. My pozostajemy przy swoim.
Ponieważ list płk. Mleczaka po części zawiera nieprawdę,
a po części opinie rzecznika, nie potraktowaliśmy listu
jak sprostowania w rozumieniu prawa prasowego. Z tego
powodu odpowiadamy na obydwa pisma łącznie i od razu, co
byłoby z mocy prawa prasowego niedozwolone, gdyby płk
Mleczak nadesłał rzeczywiste sprostowanie informacji
nieprawdziwych.
Wojskowa Izba Lekarska
WIL w nadesłanym dokumencie podpisanym przez
przewodniczącego Rady Lekarskiej prof. dr. hab. med.
Mariana Boguckiego przedstawia swoje ustawowe
kompetencje, opowiada o swych działaniach, ich zakresie
i intencjach. Bezpośrednio odnosząc się do artykułu
stwierdza zaś:
Nie prowadząc żadnej działalności gospodarczej wszystkie
SP ZOZ-y, (w tym także wojskowe) zmuszone zostały
niejako do ustawienia swoich działań medycznych pod
zapotrzebowanie na określone usługi medyczne. Oczywiste
jest zatem, że nastąpiły w tych szpitalach (także
wojskowych) pewne przekształcenia organizacyjno-medyczne
powodujące rozszerzenie tych usług medycznych na które
było zapotrzebowanie ze strony kas chorych (obecnie
Narodowego Funduszu Zdrowia) a także osób, które
opłacają same udzielane im usługi medyczne. Dlatego
celowe było rozwijanie we wrocławskim szpitalu wojskowym
kardiologii i kardiochirurgii, a likwidacja oddziału
położnictwa, chorób zakaźnych i rehabilitacji, bo były
to oddziały nierentowne.
Odnosząc się do głównego postawionego przez "NIE"
zarzutu, że niektórzy chirurdzy operują po pijanemu, co
być może powodowało śmierć niektórych pacjentów Izba
stwierdza: W opisanych sprawach toczy się postępowanie
prokuratorskie jak również przed Sądem Lekarskim. Są to
sprawy podjęte przed omawianą publikacją. (...)
Wojskowa Izba Lekarska z przykrością odnotowuje fakt dr
Kuśnierz podjął krytykę działalności szpitala i swoich
przełożonych dopiero po tym jak został zwolniony z
pracy. W jakiej mierze odbiera to wiarygodność jego
intencjom.
Naszym zdaniem redaktorzy Adam Kowalski i Andrzej
Sikorski – niefrasobliwie, bo opierając się na
domniemaniach przekazanych im przez nierzetelnych
informatorów – bezpodstawnie sugerują, iż objęcie przez
gen. dr med. Janusza Adamczyka stanowiska szefa
wojskowej służby zdrowia nastąpiło na skutek jego
rzekomych prywatnych koneksji z wyższymi rangą
wojskowymi przełożonymi oraz politykami związanymi z
Dolnym Śląskiem. Pozwalamy sobie zwrócić uwagę, iż w
polskich siłach zbrojnych obowiązują nowoczesne i
zobiektywizowane procedury awansowania oficerów są one
skrupulatnie przestrzegane. (...)
Wojskowa Izba Lekarska formułuje stanowisko krytyczne
wobec wspomnianej publikacji. Wyrażamy przekonanie, że
niszczenie w ten sposób dobrego imienia wszystkich
ofiarnych i uczciwie pracujących lekarzy wojskowych
szpitala jest głęboko niesprawiedliwe i nieuzasadnione.
Rzecznik prasowy MON
Sprostowanie
Informuję, że cytowany w artykule "Pijany skalpel" (NIE
nr 26 z dn. 26.06.2003) dr Zbigniew Kuśnierz – autor
listu do ministra obrony narodowej w sprawie rzekomych
nieprawidłowości we wrocławskim szpitalu wojskowym,
zwolniony został dyscyplinarnie za nieusprawiedliwioną
9-dniową nieobecność w pracy, a nie – jak sugerują
autorzy publikacji – za skargę na przełożonych czy
abstynencję.
Nieprawdą jest, że "po objęciu stanowiska kierownika
kliniki przez doc. Romana J. picie alkoholu w klinice
stało się normą...". W czasie ponad sześcioletniej
kadencji gen. bryg. dr. n. med. Janusza Adamczyka na
stanowisku komendanta szpitala nigdy nie stwierdzono
takiego przypadku. Nigdy też dr Z. Kuśnierz, ani żaden
inny pracownik kliniki chirurgicznej nie sygnalizował
komendantowi o występowaniu takich problemów.
Kierownik Kliniki Chirurgicznej płk prof. Roman J. w
dniu 24 lutego 2002 r. faktycznie zatrzymany został
przez policję prowadząc (po godzinach służbowych)
prywatny samochód w stanie nietrzeźwym, za co otrzymał
karę nałożoną przez sąd grodzki. Nieprawdą jest
natomiast, że był pijany w czasie pracy. Posądzony przez
jednego z lekarzy o spożycie alkoholu, bezpośrednio po
złożeniu meldunku w tej sprawie, udał się z komendantem
szpitala na policję, gdzie poddany był badaniu
alkomatem, a wynik jednoznacznie wskazywał 0,00.
Opisywane przypadki powikłań, które doprowadziły do
zgonu przynajmniej dwóch pacjentów, badane były przez
prokuraturę, która w postępowaniu wyjaśniającym nie
stwierdziła błędu w sztuce lekarskiej i zarzuty
oddaliła.
W okresie kierowania szpitalem gen. bryg. J. Adamczyk,
za zgodą przełożonych, zamknął oddziały – położniczy,
zakaźny i rehabilitacji, które przynosiły znaczne straty
finansowe. Wyremontował natomiast pomieszczenie dla
kilkunastu nowych oddziałów, m.in. chirurgii urazowej,
neurochirurgii, gastrologii, dermatologii, urologii oraz
nerwic. Uruchomił kilka nowych pracowni. Szpital zakupił
nowoczesny sprzęt, stając się przodującą tego typu
placówką na Dolnym Śląsku. Budowa Kliniki
Kardiochirurgii jest naturalną kontynuacją Kliniki
Kardiologicznej – jednej z najlepszych w Polsce –
zbudowanej w szpitalu w ciągu ostatnich lat.
Nieprawdziwa zatem jest informacja o "spadającym tynku
na bloku operacyjnym". Projekt budowy oddziału
ratunkowego w Szpitalu Wojskowym we Wrocławiu
zarejestrowany został przez ministra zdrowia. Powstanie
on jeszcze w tym roku z funduszy MON.
Nieprawdziwe zarzuty i aluzje autorów zawarte w
ostatnich akapitach artykułu pozostawiam bez komentarza.
płk Eugeniusz Mleczak
Odpowiedź redakcji
Przy całym szacunku należnym rzecznikowi MON oraz
Wojskowej Izbie Lekarskiej oznajmiamy, że ich zarzuty
pod adresem naszej publikacji są niezbyt ścisłe, a w
niektórych fragmentach po prostu nieprawdziwe.
1. Wspomniany w pismach obu instytucji dr Zbigniew
Kuśnierz, który przez lata starał się zapobiegać
pijaństwu panującemu w Klinice Chirurgii Wojskowego
Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, nie został zwolniony
dyscyplinarnie z pracy w tym szpitalu. Owszem
"podpadniętemu" doktorowi generał (wówczas jeszcze
pułkownik) Adamczyk wręczył w 1996 r. dyscyplinarne
wypowiedzenie za rzekome niestawienie się do pracy. Tyle
tylko, że decyzję tę uchylił w całości organ nie byle
jaki, bo sam Sąd Najwyższy wyrokiem z dnia 24.03.99
(sygnatura akt I PKN 641/98) przywracając dr. Kuśnierza
do pracy i nakazując wypłacenie mu wysokiego
odszkodowania. Wyrok jest ostateczny, niezaskarżalny,
prawomocny. W uzasadnieniu SN wyczytać można, że
zwolnienie lekarza odbyło się ze skandalicznymi
naruszeniami prawa. Za jego złamanie odpowiada nie
kto inny, jak ówczesny komendant szpitala płk. Adamczyk.
Pan rzecznik Mleczak i lekarze z WIL powinni zaś
wiedzieć, że decyzje o zwolnieniu uchylone wyrokiem sądu
są z mocy prawa niebyłe.
Tym bardziej oburzać musi użycie przez tak poważne
organy informacji o rzekomym zwolnieniu dyscyplinarnym
do podważania merytorycznej przecież skargi dr.
Kuśnierza.
2. Pan rzecznik Mleczak w jednym miejscu pisze, że
komendant szpitala nie otrzymał żadnych informacji o
panującym w placówce pijaństwie, by w innych przyznać,
że były co najmniej dwa takie meldunki: od ww. dr.
Kuśnierza do szefa MON i niewymienionego w artykule z
nazwiska dr. ppłk. S., chirurga z 25-letnim stażem,
napisane w czasie, gdy komendantem szpitala był już płk
Stoiński.
Obaj lekarze zostali zwolnieni z pracy. Ppłk dr S.
został dodatkowo wyrzucony z wojska. Formalnie w ramach
restrukturyzacji, ale w dokumentach związanych z jego
zwolnieniem pojawia się zarzut, iż fałszywie zameldował,
że ordynator J. jest pijany w pracy.
Jak rozumiem w regulaminie Wojska Polskiego nie ma
jeszcze paragrafu umożliwiającego zwolnienie z pracy "za
kapowanie" pijaków, zdziwienie pana rzecznika musi więc
dziwić. W artykule wyraźnie zresztą napisaliśmy, że
lekarzy zwolniono z formalnie innych przyczyn. Przy tym
Wojskowa Izba Lekarska podaje, że w sprawach pijaństwa
od dawna toczy się postępowanie dyscyplinarne i
prokuratorskie, co także przeczy słowom rzecznika MON.
3. Ordynatora dr. J. policja zatrzymała w zaledwie kilka
minut po zakończeniu pracy. Jak pisaliśmy w artykule,
policyjny radiowóz (wskutek "życzliwego" telefonu)
ruszył za autem doktora od bramy szpitala, by zatrzymać
go 500 m dalej. Rozumiem, że zdaniem pana rzecznika
Mleczaka dr J. wstrzyknął sobie alkohol wsiadając do
samochodu, bo tylko tak jego krew mogłaby nabrać
odpowiedniej "mocy" między końcem pracy a momentem
zatrzymania. Wersja taka jest oczywiście mniej
prawdopodobna niż ta, że ordynator był nachlany w
robocie, gdy operował, co zaobserwował, jak wspomniano,
ktoś dzwoniący do policji na numer 997.
4. Listów i skarg na sytuację panującą w szpitalu (na
które oczywiście nikt nie zareagował) jest o wiele
więcej, ale to będzie temat kolejnego artykułu w "NIE".
5. Rzecznik pisze, że dwa przypadki zgonów zostały
zbadane, a śledztwa umorzone. To prawda, której przecież
nie negowaliśmy. Tyle tylko, że w rozmowie z "NIE"
prowadzący sprawę prokurator wojskowy powiedział
wyraźnie o kilkunastu poza tymi dwoma badanych jeszcze
przypadkach i konieczności przesłuchania gen. Adamczyka
jako świadka.
Zaledwie kilka dni przed podpisaniem pełnego świętego
oburzenia listu do "NIE" ta sama Wojskowa Izba Lekarska
uznała błędy lekarskie eksordynatora J. i dr. K.
popełnione w opisanym w naszym artykule przypadku
Edwarda K., który zmarł, i skazała obu panów w drugiej
instancji na karę upomnienia. Rodzina zmarłego domagała
się wprawdzie odebrania lekarzom uprawnień zawodowych,
ale sam fakt stwierdzenia winy ma przecież znaczenie
największe.
6. Rzecznik Mleczak pisze, że oddział ratunkowy
powstanie w tym roku i że szef MON zatwierdził jego
powstanie. To bardzo ciekawe – bowiem na papierze ten
oddział istnieje od dość dawna. Posiada nawet personel.
7. Szpitale wojskowe działają obecnie na niemal takich
samych podstawach finansowych jak cywilne. System ten
krytykujemy w artykule, bo uważamy za bezsensowny.
Ma on się nijak do potrzeb medycyny wojennej
(wymagającej dużej liczby rezerwowych, wolnych łóżek,
leków itp.) oraz nader kosztownego szkolenia lekarzy do
warunków wojennych. Tłumaczenie, jakim oświecał nas gen.
Adamczyk, że "lekarze ćwiczą na oddziałach", jest
straszne i śmieszne zarazem. Lekarze wojskowi powinni
ćwiczyć na poligonach.
I to często. Tak jak we wszystkich armiach NATO, ale nie
u nas. Obecny system wojskowego lecznictwa nastawiony
jest przede wszystkim na leczenie rzeszy wojskowych
emerytów, rodzin oficerów i w coraz większym stopniu
cywilów z ulicy. Uzasadniona więc byłaby likwidacja
wojskowej służby zdrowia i przemienienie jej w cywilną,
przy jednoczesnym utworzeniu oddziałów prawdziwie
"wojennych".
Obecnie panujący system powoduje bowiem m.in., że:
– Niejasne są zasady przyjęć do szpitala – o przyjęciu
pacjenta spoza wojska decyduje komendant, co stwarza
pokusy korupcyjne.
– Równie niejasny jest rozkład odpowiedzialności –
szpital podlega MON, a nie samorządowi, a jego szef i
znaczna część personelu to wojskowi. Ludzie podlegli
sobie na zupełnie innych zasadach i korzystający ze
specjalnych przywilejów (choćby emerytalnych). W
cywilnej służbie dyrektora szpitala powołuje zarząd
województwa, a więc władza demokratycznie wybrana, w
wojskowej – nie.
– Ewentualne śledztwa w sprawie błędów lekarskich
prowadzi prokuratura wojskowa. Wszystko to odbywa się w
niezwykle wąskim gronie ludzi powiązanych wzajemnymi
zależnościami. Dość powiedzieć, że prokuratorzy wojskowi
prowadzący sprawę jedynego w regionie szpitala są
jednocześnie jako oficerowie jego potencjalnymi lub
rzeczywistymi pacjentami. I to wraz z rodzinami. W
lecznictwie cywilnym nie byłoby takich problemów.
– W obecnym systemie niepotrzebnie dubluje się cywilną
służbę zdrowia. Budowa nowego oddziału kardiochirurgii
we Wrocławiu jest znacznie droższa od doposażenia
istniejących już i cieszących się renomą wrocławskich
ośrodków kardiochirurgii związanych z Akademią Medyczną.
8. Izba jest zdania, że skoro dr Kuśnierz dopiero po
zwolnieniu go z pra-cy zaczął zwalczać pijaństwo
przełożonych "w jakiejś mierze odbiera to wiarygodność
jego intencjom". Stosując takie kryteria Izba stwarza
błędne koło. Kto czynnie zagraża interesom przełożonych
i kolegów niemal zawsze, pod takim lub innym pretekstem,
będzie się musiał pożegnać z pracą. Ale gdy go wyleją –
zdaniem Izby – jego oskarżenia mają mniejszą
wiarygodność. Rozumując w taki sposób Izba zawsze w
praktyce zwalczać będzie musiała tych, którzy piętnują
zło, nie
zaś tych, którzy je popełniają. Deklarując nieufność
wobec oskarżycieli podważa też Izba sens swego własnego
istnienia.
9. Wojskowa Izba Lekarska jest zdania, że gen. dr Janusz
Adamczyk nie objął swego stanowiska po znajomości,
ponieważ w wojsku obowiązują i są przestrzegane stosowne
reguły awansowania.
Zapewniamy, że istnienie reguł i procedur nie wyklucza
kumoterstwa, więc całe to rozumowanie jest błędne. Przy
tym Izba w ogóle nie jest powołana do orzekania, czy
minister obrony trafnie obsadza szefów służb. Politykę
personalną ministra oceniać może Sejm, jego Komisja
Obrony, pod-legła parlamentowi NIK, ale nie Wojskowa
Izba Lekarska. Także z tego powodu, że minister
Szmajdziński nie jest lekarzem.
Autor : Redakcja
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Żyd to wstyd
Co kłopocze Sprawiedliwych z Brańska.
Żydzi z Jerozolimy poinformowali, że nazwisko Antoniego
i Marii Kołoszków znajdzie się na honorowej tablicy w
Parku Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata na tamtejszym
Wzgórzu Pamięci. Lista odznaczonych trafiła do polskich
mediów.
Nie chcę, żeby ludzie myśleli, że ja mam coś wspólnego z
Żydami. To teraz wstyd – oświadczyła 87-letnia Maria
Kołoszko jednej z podlaskich gazet.
– Nie zastanawialiśmy się, kto Żyd, a kto nie – wspomina
pani Maria rok 1940. Urodziła się i wychowała na wsi pod
Brańskiem. Do Brańska przeniosła się po ślubie z Antonim
Kołoszko. Robił drewniane wozy. Jose Brojde okuwał koła
żelaznymi obręczami i sprzedawał wozy na okolicznych
targach.
Nie zastanawiali się, ile Brojde zarabiał na
pośrednictwie. Nie myśleli, do jakiego Boga się modli.
Większość mieszkańców Brańska wyznawała religię
mojżeszową. Kiedy przyszli Niemcy i utworzyli w
miasteczku getto, być Żydem znaczyło być gorszym. Nawet,
jeśli niektórzy brańszczanie mówili, że to jest
sprawiedliwe, pomagali ofiarom. Bo trudno odmówić
znajomemu, który prosi.
Pewnej nocy pojawił się w mieszkaniu Kołoszków Jose
Brojde. Uciekł z getta. W domu był duży dymnik schowany
za ścianą z ruchomych desek. Jose siedział tam
kilkanaście dni, może kilka tygodni. Nie sprawiał
kłopotu.
W 1941 r. Żydzi ukrywali się w okopie wykopanym w lesie
należącym do Kołoszków. Nie pytali o zgodę. Było ich 22.
Antoni Kołoszko wykrył ich przypadkiem. Zaciekawił go
dym snujący się nad drzewami. Przez kilka tygodni
Kołoszkowie dokarmiali nieproszonych gości. Dopóki
trwały wykopki, wkładali na furmankę chleb i słoninę.
Powiedzieliby Niemcom, że to obiad dla rodziny, bo do
domu kawał drogi, dni krótkie i żal schodzić z pola. Ale
żaden nie zapytał. Gdy skończyły się roboty w polu, parę
razy Kołoszko w nocy cichaczem wyprowadzał konia ze
stajni i woził jedzenie. Potem Niemcy rozstrzelali
dzikich lokatorów. Żydzi nie sypnęli swoich
dobroczyńców. Może nie zdążyli.
Bardziej niebezpieczne niż pomaganie Żydom było
zabijanie świń na własne potrzeby.
– Żandarmi więcej serca wkładali w szukanie świeżego
mięsa, bo pachniały im skwarki. Dusiliśmy wieprzaki
łańcuchami. Jeśli nóż trafia koło serca, zwierzę kwiczy.
Dym snujący się po obejściu natychmiast ściągał Niemców,
toteż zamiast opalać sztuki, parzyliśmy je w kotle.
Efekt ten sam: łatwo zeskrobać sierść – opowiada Maria
Kołoszko.
Kiedyś o mało nie złapali ich na gorącym uczynku. – Ktoś
udał – nie ma wątpliwości pani Maria. Pamięta, jak
wchodzili do chałupy, a ona ledwo zdążyła przykryć
świeżutką wątrobę balią z praniem. Bez słowa opuścili
dom, ale ona przekonana, że zauważyli przewałkę,
zaniosła kawał mięsa dla Marysi, Polki, która gotowała
dla żandarmów.
– Już się nie bójcie, już zjedli i nie zapytali skąd –
uspokoiła następnego dnia.
Jose Brojde odezwał się do nich po wojnie. "Costa Rica"
– odcyfrowali napis na pieczątce. Antoni już nie żyje,
Jose chyba też nie. Maria co jakiś czas otrzymuje kartki
od jego rodziny, ale rozumie z nich niektóre słowa. Czie
czenam wstkie dobre – ktoś napisał na ostatniej.
Ostatnio odezwał się Żydowski Instytut Historyczny z
Warszawy. Ponieważ w Izraelu dokonano zgłoszenia o
bohaterstwie Kołoszków, prosił o wypełnienie ankiety do
dokumentacji. Pobudki, jakimi się kierowali, udzielając
pomocy (materialne, przyjaźń, miłość bliźniego).
Sytuacje wyjątkowe i inne charakterystyczne szczegóły
historii ocalenia... Prawdziwość odpowiedzi ma
poświadczyć rabin albo notariusz.
Może Maria Kołoszko odpowie na list. Może Żydzi będą
dyskretni i sąsiedzi nie dowiedzą się o tej historii. Na
szczęście nie czytają gazet. Bo trzymać z Żydami to dziś
w Brańsku wstyd. Do ratusza zaczęły wpływać wnioski o
zwrot pożydowskich nieruchomości, o których Polacy
przyzwyczaili się sądzić, że należą do nich. – Jeszcze
zaczną gadać, że ja się na Żydach wzbogaciłam albo w
jakieś spółki z nimi wchodziłam. Nie chcę – mówi pani
Maria.
19 listopada 2002 r. polski Urząd ds. Kombatantów i Osób
Represjonowanych przyznał jej uprawnienia kombatanta. Z
uzasadnienia dowiaduje się teraz, że tak jak potajemny
ubój świń udzielanie schronienia Żydom było zagrożone
karą śmierci. I także ważne społecznie. Przyda się 200
zł dodatku do emerytury, chociaż strach brać za Żydów.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Świątobliwa ofensywa
Kościół wygrywa, bo potrafi wyciągać wnioski z
przegranych.
Gdybym był młody, bogaty, przystojny, inteligentny,
wysoki i wysportowany, pomimo to aktywność płciową
ograniczyłbym do onanizmu. Instytut Statystyki Kościoła
Katolickiego podaje bowiem, że 18 proc. Polek i Polaków
uważa wolną miłość za dopuszczalną, a 52 proc. – za
niedopuszczalną. Przekładam to na sytuację towarzyską:
składając różnym dziewczynom kuszącą propozycję ponad
pięć razy trzeba dostać w mordę, nim dopiero za szóstym
pójdzie się do łóżka. Interes niczem Rywina z
Rapaczyńską.
Młodzi, bogaci itp. pocieszą masturbanta, że ich
doświadczenie z którąkolwiek płcią proporcji tych nie
potwierdza. Mordy mają oni całe, a prącia sfatygowane.
To, co ludzie myślą, a raczej mniemają, że myśleć
należy, niewiele ma wspólnego z tym, co robią. Gdyby
pobożni badacze zapytali np., czy uważasz, że wolno
kraść, blisko 100 proc. odpowiedziałoby przecząco. Nie
wynika z tego jednak bynajmniej, że bezpiecznie jest
opuszczając samochód zostawiać wypchany portfel za
przednią szybą. Ale przecież i same poglądy ludzi na to,
jakimi powinny być ich przekonania, dowodzą
przygniatającego panowania kościelnych norm moralnych.
Jestem wierzącym bezbożnikiem, to znaczy neguję
istnienie któregokolwiek z bogów, w tym katolickiego,
ale wierzę niezłomnie w istnienie księży i ich
zręczność, także badawczą. Księża-socjologowie pytają o
przyzwolenie na wolną miłość. Jak człowiek ma na to
odpowiadać? Jeśli pomyśli o swojej swobodzie podbojów,
opowie się za nią ochoczo. Gdy wyobrazi sobie, że żona
co noc przyprawia mu nowe rogi, jego entuzjazm osłabnie.
Jeśli dziewczyna mniema, że miłością wolną jest taka, w
której każdemu z nią wolno, to nie opowie się za tym.
Będzie wolała chrześcijańską miłość bliźniego od
uprawiania miłości z bliźnimi swymi.
Tylko 32 proc. Polaków akceptuje życie w wolnym związku,
zaś aż 41 proc. uznaje je za niedopuszczalne. Jak to
rozumieć? Można przecież przyjąć, że 32 proc. obejmuje
ogół wszystkich zdolnych do życia w takich związkach, a
41 proc. to ci, co się już pobrali, więc dowartościowują
instytucję małżeństwa, gdyż każdy czyni cnotę z tego, co
zrobił. A także leciwi, którzy realnie mają do wyboru
albo swój związek już zastarzały, albo żaden.
Podobnie różnicująco można odnieść się do pytania o
dopuszczalność seksu przed ślubem kościelnym. 41 proc.
mówi, że dopuszczalny, aż 31 proc. – że nie. Jednak
badacze świeccy (więc bardziej neutralni), którzy
dociekali współczesnych zachowań seksualnych, ustalili,
iż niezwykłą rzadkością jest nieuprawianie seksu przez
narzeczonych. No bo rzeczywiście przypomina ono,
trywialnie rzecz ujmując, kupowanie auta na podstawie
fotografii karoserii w czasopiśmie. Proporcje te – 41:31
– po odliczeniu staruchów, których pamięć zawodzi,
oznaczałyby, że znaczny odsetek młodych ludzi kopuluje z
poczuciem winy i przekonaniem, iż czynią rzeczy
niedopuszczalne. Głoszone zasady kościelne wpędzają ich
w jakieś na-pięcia, samopotępienia, nerwice, oziębłość i
zahamowania. Funkcjonariusze innych niż katolickich
bogów rozumieją to, gdyż dostosowują głoszone normy do
epoki, w której żyją.
Zdradę małżeńską potępia aż 80 proc. Po części – jak
sądzę – dlatego, że nie oddzielono pytając tego, co
przyjemne, czyli zdradzania, od tego, co przykre, czyli
bycia zdradzonym. 45 proc. uważa rozwody za
niedopuszczalne. I tu trzeba by oddzielić narzeczonych
czy nowożeńców marzących o kajdanach nie do rozkucia od
ludzi na etapie rozczarowań. W obu kategoriach
odpowiedzi wyrażają bowiem inny rodzaj doświadczeń i
pragnień.
Aż 27 proc. gani antykoncepcję. Jeszcze mniejszy jednak
odsetek kobiet w Polsce realnie stosuje pigułki. Być
może więc objawia się tu szukanie religijnych uzasadnień
własnego niechlujstwa mającego prawdziwe źródło w
biedzie, braku wiedzy lub beztrosce. Blisko 2/3 uznaje
za niedopuszczalne przerywanie ciąży i eutanazję i na
tym polu zwycięstwo doktryny
kościelnej jest już nie do podważenia.
Ponad 70 proc. badanych czuje się blisko związanych z
Kościołem, a 46 proc. obdarza go całkowitym zaufaniem
(43 proc. – ograniczonym). Myślę, że np. członkowie
żadnej partii nie ufają jej w tak wysokim stopniu. To
samo dotyczyłoby osób, z którymi jesteśmy blisko
związani: do męża czy żony, do rodziców, rodzeństwa aż
tak wysoki odsetek ludzi nie żywi bezwzględnego
zaufania. Jeśli łączyć je z nieprzezornością,
bezkrytycyzmem, zaślepieniem, to Kościół ma liczne grono
wyznawców podatnych na fanatyzm zwany teraz
fundamentalizmem.
Z wszystkiego tego razem wynika niezwykle silna pozycja
Kościoła. Na początku lat 90. miał on spadające
notowania, w tym okresie już stracił odgrywaną w PRL
rolę jedynej legalnej instytucji niezależnej od władz i
czynnej przeciw nim na wielu naraz polach. Zarazem po
1989 r. kler podjął podbój instytucji nowego państwa i
nachalnie wtrącał się do polityki. Ta
linia postępowania była źle przyjmowana przez większość
społeczeństwa, w czym pewną rolę odegrały i publikacje
„NIE”. Kościół tracił zaufanie i splendor. Potrafił z
tego wyciągnąć wnioski. Umiarkował swą ekspansję na
państwo, zrezygnował z ostentacji w podporządkowywaniu
sobie jego instytucji i praw. Na początku XXI wieku
zbiera więc owoce swej zdolności do korygowania polityki
i miarkowania instrumentów ekspansji.
Gdyby SLD uczył się od kleru powściągania ambicji
władczych i dostosowywania swej polityki do społecznych
na nią reakcji, lewica nie przeżywałaby dziś kryzysu.
Jej przywódcy ogólnopolscy i lokalni woleli jednak
podlizywać się klerowi, zamiast pobierać od niego nauki.
I to mam na myśli, gdy powiem politykom lewicy, że nie
warto udawać wiary w Boga, należy praktykować natomiast
wiarę w księży i ich zręczność.
Napisane na podstawie omówienia w „GW” z 28 kwietnia
książki „Kościół katolicki na początku III tysiąclecia w
opinii Polaków”.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie ma szczepionki na milleryzm
„NIE” rozmawia z ostatnim premierem PRL MieczysŁawem F.
Rakowskim, redaktorem naczelnym miesięcznika „Dziś”.
– Jak i dlaczego upadają premierzy, np. Leszek Miller?
Na ostatnim Kongresie SLD delegaci zdawali się
entuzjastycznie popierać Millera.
– Niby tak. Bo jak było bardzo źle, to powiedziałem do
Janika, że tego nie da się zmienić nie usuwając Millera,
który niestety blokuje procesy ozdrowieńcze. Wówczas
Janik powiedział: Dobrze, ale kto mu to powie? Widocznie
nikt z ludzi ścisłego kierownictwa nie miał odwagi.
– Jak człowiek, który latami stał na czele partii i był
mocarnym ministrem, a potem premierem, nagle stał się
tylko przeszkodą?
– Nie od razu. Zgubiła go, nazwę to jednym słowem –
zarozumiałość. Przypadłość powszechnie dziesiątkująca
polityków. Kanclerz Niemiec Schmidt, który bardzo
pozytywnie oceniał Gierka, w kwietniu 1977 r. spytał, co
się z nim stało, panie Rakowski? Pomyślałem, że nie będę
tłumaczył wszystkich zawiłości, zapytałem więc, czy pan
kanclerz zna słowo Überheblichkeit (zarozumiałość)? A on
odparł – znam, sam kiedyś przechodziłem.
– Czy to reguła, że człowiek zadufany w sobie traci
zdolność racjonalnej i prawidłowej oceny sytuacji?
– Każdy z nas jest trochę zarozumiały i ocenia się
korzystniej, niż jest rzeczywiście. Premier ma do tego
szczególne powody. Jest właściwie królem tego kraju. Ma
wielką władzę, której niełatwo sprostać. Miller
przekroczył jednak dopuszczalne granice zarozumiałości.
Często jednak jest tak, że otoczenie nie ma odwagi
powiedzieć wprost, co o swoim szefie myśli.
– Skąd to tchórzostwo?
– Z lojalności, ze strachu przed utratą pozycji, z
wygody. Wie pan, prezydent Johnson, Teksańczyk znany z
niewyparzonego języka, powiedział kiedyś: Lojalność jest
wtedy, kiedy ściągam portki, każę wąchać sobie dupę, a
mój współpracownik twierdzi, że pachnie ona różami. To
jest lojalność! Otoczenie premiera zbyt często utwierdza
szefa w przekonaniu, że jest genialny!
– Dlaczego rząd nie dezawuował dętych afer? Przeciw
Millerowi wyciągane były jakieś kretyńskie zegarki
podarki, a on milczał albo głupio się tłumaczył.
– Obwiniam ekipę Millera za lekceważenie mediów i ich
potęgi. Ekipa Millera przyjęła błędne założenie: A niech
se piszą! Dano sobie wmówić to, co wmówiono też
społeczeństwu: że cała ta ekipa to aferzyści. A to
nieprawda.
– Jak w praktyce można było temu przeciwdziałać?
Apelować do redaktora Michnika, że jego dziennikarze
piszą półprawdy.
– Piszą też prawdę. Wróćmy jednak do naszych baranów.
Pozbyto się wpływów w dzienniku „Rzeczpospolita”.
Telewizja publiczna, która rzekomo była przez lewicę
kontrolowana, choć bynajmniej taką nie była. Nie
stworzono silnej służby informacyjnej reagującej na
najmniejsze nawet głupstwo. Trzeba było mieć
kompetentnego rzecznika prasowego. Należało prostować
każdą nieprawdę i bzdurę czwartej władzy. Po pewnym
czasie dziennikarze, zwłaszcza ci, którym wydaje się, że
tylko oni wiedzą, co i jak, byliby ostrożniejsi w
żonglowaniu słowami. O tym się premierowi mówiło. Z
kretyńskiej hecy starachowickiej, gdzie nawet prokurator
nie odważył się postawić samorządowcom SLD zarzutu
uczestnictwa w zorganizowanej grupie przestępczej,
zrobiono skandal, którym utłuczono najważniejszych, a
niewinnych ludzi w państwie. I teraz ta afera wymieniana
jest przy każdej okazji. Jaka afera, do cholery!
– Co jeszcze zaszkodziło?
– Stępienie wrażliwości na biednych i poszkodowanych
przez transformację. Marek Belka jest pierwszym
premierem, który na pierwsze miejsce w swym exposé
wysunął troskę o przegranych. Wolę takiego „liberała”
niż premierów chwalących się wzrostem gospodarczym.
Krzątanina po salonach, fraternizowanie się z elitami
biznesu i bogactwa nie sprzyja współczuciu i
solidaryzmowi. Co innego jest popierać
przedsiębiorczość, a co innego pozostawać w orbitach
gwiazd finansjery. Niezadowolenie trzeba było studzić
właściwą polityką gospodarczą.
– Czego nie zrobiono, a co można było zrobić?
– Ekipa Millera nie przywiązywała wagi do tego, co bym
nazwał zapleczem intelektualnym. Zanikło życie ideowe.
SLD powstał z 30 organizacji mieszczących się w
lewicowym kotle. Nie ustalono jedności działania.
Mechanicznie traktowano władzę. Nagminne było
nieodpowiadanie na listy zrozpaczonych ludzi piszących
do władzy. Jeżeli na spotkanie z premierem ludzie
przybywają według zaproszeń i są proszeni o
powiadamianie, jakie chcą zadawać pytania, to oznacza,
że jest źle. Zanikł kontakt ze zwykłym zjadaczem chleba
– a od tego nie ma niczego gorszego. Nastąpiła
sakralizacja władzy. Dla tych ludzi z ekipy Millera,
którzy przecież pamiętają schyłek PRL, powinno być
jasne, że pycha i zarozumialstwo aparatu partyjnego były
niebłahą przyczyną rozkładu. Zadziwiające, że zapomniano
o tej lekcji. Flaki się we mnie przewracały, gdy
widziałem, jak premier sunął po Warszawie w otoczeniu
trzech samochodów. Do diabła, ja w czasie stanu
wojennego chodziłem po mieście z jednym borowcem. I
żyję.
– Czy w tym rządzie, co go już nie ma, nie było zupełnie
poczucia takiej usługowej roli władzy wobec
społeczeństwa?
– Tak daleko bym nie poszedł. Zdaje mi się jednak, że
pokolenie obecnej lewicy pamiętające rok 1989 zbyt
szybko doznało sukcesu. Urzekło ich niezwykłe zwycięstwo
wyborcze w 2001 r. Okres na refleksję widocznie był za
krótki. Nadeszła być może pora na ludzi całkowicie
wyzwolonych z przeszłości, mimo że chcieli o niej
zapomnieć i udawali, że urodzili się w roku 1989. Jest
wiele spraw, nad którymi trzeba się zastanowić; to
choćby, że Miller niedawno w „Polityce” przyznał, że
świadomie przemieszczał partię w kierunku centrum. Do
tego ten niezwykły proamerykanizm w polityce
zagranicznej. Misyjność wojsk w Iraku. Mam żal do
przywódców SLD, że roztrwonili olbrzymi kapitał zaufania
i zawiedli nie tysiące, lecz miliony tych, którzy im
zawierzyli.
– Będą wybory teraz czy na wiosnę?
– Najkorzystniejsze byłyby wybory na wiosnę, co od dawna
jest ze względu na budżet postulowane przez SLD. Byłaby
to też szansa na poprawę notowań lewicy. No ale prawicy
się spieszy ze względu na ich dobre notowania. Z tego
powodu wybory mogłyby być też jesienią. Poza tym jest
też strach przed Lepperem, którego początkowo
lekceważyłem. Porównywałem go do Żyrynowskiego –
papierowego niedźwiedzia. W Lepperze widziałem
papierowego zająca. A nie jest nim.
– Tak samo myślał Kwaśniewski, który się dotąd z
Lepperem nie spotkał. Tak samo myślał o Lepperze Wałęsa
mówiąc o nim per watażka.
– Nie spodziewałem się, że rządy lewicy spowodują taką
sytuację, że ludzie przechodzić będą do Leppera z tych
samych powodów, z których ongiś przechodzili do SLD.
– Wyobraża Pan sobie, żeby Lepper stanął na czele rządu?
– Szczerze mówiąc nie! Bo to są takie chwilowe
fascynacje. Wynik cholernej złości społecznej. Jednak
zanim podejdzie się do urny, następuje pewna refleksja.
Z pewnością jednak Samoobrona może być bardzo silną
partią.
– To co będzie dalej?
– Nie wiem. Zaczynam nie rozumieć tego, co dzieje się z
tzw. klasą polityczną.
– A ktoś rozumie? Nie jest chyba możliwe, aby lewica
weszła do powyborczego rządu bez względu na to, jaki to
miałby być rząd?
– Raczej jest to niemożliwe. Lepper do niedawna mógł się
bratać z SLD, gdy Sojusz był silny. Dziś już nie, bo
Lepper nie potrzebuje słabego! Lepper trafia do kilku
milionów poniżonych i zawiedzionych Polaków, których
niezadowolenie SLD powinien był zmniejszać. Tak się nie
stało i Samoobrona to wykorzystała.
– Czy uważa Pan, że atak na Millera ze strony lewicy,
także naszej gazety, która jest po części postrzegana
jako ta, co spowodowała premierową klęskę, był moralnie
uzasadniony?
– Ja nie jestem zwolennikiem atakowania nikogo wprost i
po imieniu. Jeżeli piętnuję, to raczej nie po nazwisku,
ale wyrażam się przeciw niewłaściwym nurtom i
tendencjom. Mnie więc trochę wasza postawa dziwiła. Ale
ja z Millerem, gdy był premierem, miałem bardzo
sporadyczny kontakt. Wódki z nim nie piłem.
– Może troska o interes publiczny redaktora Urbana jest
ważniejsza niż jego prywatna z Millerem zażyłość?
– Myślę, że tak, ale co teraz? Urban też chyba nie wie!
Ostatnio go pytałem: I co, Jurku, wstępujesz do nowej
partii? A on: No, co ty! Zobacz, co oni wyczyniają.
Pamiętam imponujące postulaty Urbana, żeby wycofać się z
Iraku, zerwać offset. Łatwo się mówi. Przecież trzeba to
zrobić tak, aby i Ameryka, i Polska nie straciły twarzy.
A to w polityce nie jest takie proste.
– W przyszłym Sejmie mamy Platformę, Samoobronę i jakąś
malutką lewicę. Tak to trzeba kalkulować?
– Tak może być. Moim zdaniem lewicy potrzebny jest czas,
którego zresztą nie ma. Teoretycznie możliwe jest
powstanie zupełnie nowej partii, ale do tego trzeba by
tworzenia nowych struktur, pieniędzy i mnóstwa pracy tam
na dole. Wątpię, by partia Borowskiego temu w krótkim
czasie podołała i uzyskała samodzielnie np. 15 proc.
poparcia. Byłoby lepiej, aby istniała jako
wewnątrzeseldowska frakcja. Partia polityczna jest
zjawiskiem przyrodniczym jak najbardziej i zanim
dojrzeje, musi upłynąć trochę czasu. To potrwa. Nie da
się budować jej struktur w nierewolucyjnych czasach w
sposób błyskawiczny! Skłaniam się do opinii, że rozłam
Borowskiego był niemądrym posunięciem. Borowski powinien
stanąć na czele SLD, a nie z niego wychodzić. Byłby
dobrym premierem, funkcjonował wszak już w aparacie
władzy. Historycznie rozłamy na lewicy źle się kończyły.
Partia powinna być zwierciadłem społeczeństwa posiadając
skrzydło lewe, prawe i liberalne. Nie jest wykluczone,
że musi odejść pokolenie obciążone poprzednią epoką.
– Czyli będzie lepiej, gdy umrzecie?
– No tak. To znaczy ja wierzę w sprawczą moc Unii
Europejskiej. Jest to pierwsza od stuleci taka
konfrontacja Polski ze światem zachodnim. Liczę, że
młode pokolenie zasypie przepaść między Polską a
Zachodem, a zarazem wyzbędzie się zazdrości i fascynacji
Zachodem.
– A może zmarginalizujemy się. Nasi potomkowie
posługiwać się będą lepszym od polszczyzny językiem, np.
niemieckim? Co możemy do tej Europy wnieść?
– Wyłączając Rosję i Ukrainę, jesteśmy w tej części
Europy największym narodem. W tym momencie z różnych
powodów jest mało sił twórczych. Nasza energia była
ulokowana na dyskutowaniu o przeszłości, paraliżował nas
kompleks niższości wobec Zachodu. Możliwa jest przecież
zmiana sposobu reagowania na świat. Kiedyś Szwedzi byli
najbardziej wojowniczym narodem. Dziś są ze wszech miar
pokojowi. My żyjemy między Niemcami i Rosją w stanie
odwiecznego zagrożenia. To prawdopodobnie wywołuje w
narodzie złudzenie sztucznej wielkości wyrastającej z
męczeństwa. I stałe poczucie zagrożenia. Któreś
pokolenie musi się od tego odwrócić. Trzeba unowocześnić
Polskę – od wychodka po sposób rządzenia. Jeżeli kiedyś
Polska miałaby zniknąć z mapy, to nikogo nie będzie to
bolało. Bo niby dlaczego?
– Stolica Europejczyków w Berlinie, a polszczyzna
odmianą gwarową eurojęzyka?
– Siła kraju polega na gospodarce. Gospodarka jest w
Polsce własnością obcego kapitału. Powiedzą panu, że w
dobie globalizacji jest to naturalne. Ja tego poglądu
nie podzielam, bo uważam, że istnieje coś takiego jak
egoizm narodowy i on jest wieczny. Czy mamy w tym
momencie zanik egoizmów narodowych na rzecz rozwoju
egoizmu ogólnoeuropejskiego? Musimy być silniejsi
gospodarczo. Nie ma bowiem dowodów na to, że słaby
wygrywa. Nowy porządek w tej części świata powinien się
opierać na mniej więcej zrównoważonych potencjałach
gospodarczych. I to są rzeczy do osiągnięcia. O
materialne sukcesy łatwiej niż o likwidację głupich
zabobonów krępujących człowieka.
– Panie Premierze, kiedy w Pana ocenie rządzenie było
łatwiejsze: w PRL czy w obecnej Rzeczypospolitej?
– Jeżeli ktoś ma trochę oleju w głowie, to rządzenie
nigdy nie jest dla niego łatwe.
– Cóż począć?
– Wobec niezmienności ludzkiej natury, której nawet
najwięksi dyktatorzy nie potrafili zmienić, możemy się
bardzo starać, żeby było troszeczkę lepiej, albo nie
robić nic i wtedy będzie dużo gorzej. Każdy każdego dnia
na swój mały sposób powinien poprawiać to, co może
poprawiać w świecie, który go otacza.
– Co by Pan radził politykom, którzy przegrywają?
– Niech dotrzymują słowa i oddadzą się refleksji,
rezygnując na jakiś czas z odgrywania aktywnej roli w
polityce, mieszania w kotle namiętności politycznych,
przekonywania społeczeństwa o swoich historycznych
zasługach. Zalecałbym pokorę, która może w przyszłości
ułatwić powrót do czynnego udziału w polityce.
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
HAU HAU – HE HE
Trzech Polaków na czterech ufa policji. O trzech za dużo
– przynajmniej na Wybrzeżu Zachodnim.
Policją w Zachodniopomorskiem dowodzi inspektor Andrzej
Gorgiel, rzucony tam jeszcze przez buzkowego ministra
Biernackiego i zaklepany przez szczecińskich biskupów.
Jeden z nielicznych komendantów wojewódzkich
nietkniętych przez ministra Janika. Wśród szczecińskich
gliniarzy komendant wojewódzki ma ksywę Archanioł
Gorgiel. Wzięło się to z zamiłowania komendanta do
organizowania pielgrzymek policjantów z rodzinami do
Lichenia oraz rozmaitych szwancparad policyjnych w
katedrze. Na nabożne ekskursje i inne
kościelnobogoojczyźniane imprezy idzie kasa z okrojonego
funduszu socjalnego.
Na swego zastępcę Gorgiel powołał Andrzeja Trelę,
wicekomendanta powiatowego w Policach. Trela słynie tym,
że u niego szanse na awans ma tylko ten glina, którego
on widuje w kościele. A lubi się pomodlić, wypatruje
więc podwładnych zawsze rano przed udaniem się do pracy.
Komendą Powiatową w Policach rządzi młodszy insp.
Stanisław Moneta, przerzucony z Pyrzyc. Ostatnio
zabłysnął skierowaniem wniosku do sądu o ograniczenie
prawa do dzieci kobiecie, która protestowała w gabinecie
burmistrza Polic. Uczynił to "na prośbę burmistrza"
("NIE" nr 19/2002).
Kiedy odwiedziliśmy komendę w Policach w związku z tą
sprawą – zaraz po wyjściu, za rogiem obstąpili nas
policjanci.
Obrazki z codziennego życia psiarni w Policach
* 19 kwietnia 2002 r. policja i Straż Graniczna
przeprowadzały wspólną akcję o kryptonimie "Pobyt".
Łapano obcokrajowców przebywających w Polsce
nielegalnie, zatrudnionych bez zezwolenia. Po krótkim
pościgu Straż Graniczna ujęła, na korytarzu budynku
komendy, dwóch Ormian. Byli nielegalnymi pracownikami
firmy z Polic, najętej do roboty w komendzie przez
komendanta Monetę. Instalowali lustro weneckie służące
do konfrontacji i rozpoznawania elementu – takie jakie
widać na filmach.
* Od dwóch miesięcy ośmiu funkcjonariuszy z Polic jest
na zwolnieniu lekarskim, wydanym przez lekarza
psychiatrę. Uczestniczą w szpitalnej psychoterapii,
leczą stres spowodowany oficjalnie przez charakter
służby; w rzeczywistości – podobno – będący skutkiem
mobbingu (modne ostatnio) stosowanego przez komendanta
Monetę oraz jego zastępcę, kom. Zbigniewa Kociębę.
* W grupie kurujących się w psychiatryku jest
funkcjonariusz Karol K. Podczas nieobecności
zainteresowanego komendant wydał polecenie otwarcia jego
służbowej szafy pancernej. Wedle opisu gliniarzy było to
klasyczne rozprucie kasy pancernej, więc zapytaliśmy,
czy nie wzywano kasiarza? Otóż nie – wystarczył
funkcjonariusz z wiertarką Boscha. Ale najważniejsze: w
szafie policjanta Karola K. znaleziono nie tylko akta
operacyjne zaległych spraw, których komendant pilnie
poszukiwał. Leżało tam także 6 "lewych" nabojów do
służbowego pistoletu. Nigdzie nie zgłoszonych i nie
zarejestrowanych.
– Karolowi podrzucono kulki, bo po cholerę mu one? Teraz
czeka go postępowanie dyscyplinarne i być może wywalenie
z policji. O to pewnie chodziło – brzmi opinia kolegów
Karola K., niekoniecznie trafna.
* Od lutego zeszłego roku, czyli od objęcia stanowisk
przez Monetę i Kociębę (to zastępca Monety), dwukrotnie
na śmietnikach znajdowano akta policyjne z klauzulą
tajności. Wśród papierów – notatki służbowe z rozmów
przeprowadzonych z agenturą! Za drugim razem dokumenty
ze śmietnika, po dostarczeniu przez znalazcę do komendy
w Policach, ktoś tajemniczy przekazał
do Wydziału Kadr i Szkolenia Komendy Wojewódzkiej
Policji w Szczecinie. Prokuratura Szczecin Zachód
prowadzi w tej sprawie postępowanie. Kierownictwo
komendy stara się ustalić, który z policjantów pchnął
znalezisko do KWP. Podobno wśród papierów na śmietnikach
były też tajne kwity należące do wicekomendanta
powiatowego.
* 20 maja 2001 r. policjanci pobili się z cywilami. Psy
z Polic były po służbie. Ich czyn zakwalifikowano jako
udział w bójce, była interwencja kolegów – policjantów.
Kierownictwo komendy przegapiło 90-dniowy (!) termin
podjęcia postępowania dyscyplinarnego. Psom podsunięto
do podpisu zawiadomienie z wsteczną datą. Podpisali,
wstawiając na kwitach aktualną datę.
* W nocy z 24 na 25 kwietnia 2002 r. dzielnicowi
przyczaili się na taksówkarzy w osiedlach. Wykryli co
najmniej kilkanaście wykroczeń, udział w nader
podejrzanych interesach, sutenerstwo itp. Sprawa nie
wyszła poza mury komendy. Sprawcy zakłócenia spokoju
taksówkarzom dociekają, dlaczego komendant
powiatowy Moneta zablokował sprawę.
* Policjant z Polic po służbie nawalił się jak bąk.
Tankował z menelami w Szczecinie. Wywołał awanturę w
knajpie. Znający go ludzie wezwali policję z Polic.
Przyjechał patrol, uspokoił kolegę. Zatrzymany odmówił
dmuchania w alkotest. Dowódca patrolu – zgodnie z
obowiązującymi przepisami – spisał protokół. Nawalony
funkcjonariusz – jak twierdzą świadkowie – zamiast
podpisać kwit, zjadł go. Dowódca patrolu mówi
"zniszczył". Tak czy siak sprawa powinna mieć ciąg
dalszy w komendzie. Nie ma.
Nie mają epilogu protokoły wypadków przy pracy –
dokumenty stanowiące dla poszkodowanych gliniarzy
podstawę do ubiegania się o zasiłki.
* * *
Po wysłuchaniu żalów polickich mundurowych oraz
tajniaków skontaktowałem się z inspektorem Henrykiem
Ciereszką z Inspektoratu Komendanta Wojewódzkiego
Policji w Szczecinie. Wiedzieliśmy, że pan inspektor
ostatnio lustrował Komendę Powiatową w Policach.
Pan Ciereszko, zastrzegając, że zgodnie z pragmatyką
służbową obowiązuje go zakaz udzielania informacji –
ogólnie potwierdził naszą wiedzę o komendzie w Policach.
Formalnie – protokół z kontroli nie jest
gotowy. Jeśli komendant Gorgiel i jego zastępca –
pierwsi obowiązkowi czytelnicy takiego dokumentu –
przejmą się nim, gliny w Policach odetchną.
Skąd nasze obrzydliwe, a pewnie i przedwczesne wnioski o
ewentualności ukręcenia sprawie łba? Rzecz dzieje się,
było nie było, w kuźni kadr Komendy Wojewódzkiej; z
Polic biorą na wysokie stanowiska, więc wstyd.
Na razie komendant Stanisław Moneta z Polic udał się na
zasłużony urlop. Jedni mówią, że go nań Gorgiel wysłał,
inni – że sam poszedł.
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poczta polowa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ajne grose geszeft
Mieszkańcy polskich miast! Kilku facetów zamierza
urządzić wam centra rozrywkowe. Możecie się już ubawić.
Komunikat dla antysemitów: Żydzi wykołowali ponad 100
polskich firm budowlanych na Śląsku.
Komunikat dla Europejczyków: grupa obywateli Izraela
buduje w Polsce centra rozrywkowo-usługowe;
współpracujący z nimi polscy wykonawcy czują się
oszukani.
Komunikat dla Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego,
prokuratury, policji, izby skarbowej: izraelscy
inwestorzy wymagają natychmiastowej i możliwie
wszechstronnej kontroli.
––
W roku 2000 do Rudy Śląskiej przybywają przedstawiciele
firmy Kraków Plaza. Chcą budować centrum
rozrywkowo-usługowe o powierzchni grubo ponad 20 tys.
mkw. Wartość inwestycji: ok. 80 mln zł. Szukają
wykonawców. Ofertę składa m.in. katowicka spółka Intif.
Ma doświadczenie w prowadzeniu tego rodzaju inwestycji;
pracowała dla Francuzów (hipermarket Auchan), Niemców
(Zakład Produkcji Szyb Samochodowych Securit) i Włochów
(Zakład Likwidacji Złomu Akumulatorowego Baterpol).
Żadnych reklamacji, najlepsze rekomendacje.
Reprezentanci inwestora też robią dobre wrażenie:
światowcy, budowali już na Węgrzech (Alba Plaza) oraz w
Warszawie (Sadyba Best Mall). W Krakowie właśnie kończą
budowę podobnego, choć znacznie większego centrum
rozrywkowo-usługowego.
Kraków Plaza decyduje się na współpracę ze spółką Intif,
powierzając jej tzw. generalne wykonawstwo.
––
Jeśli wziąć pod uwagę nazwy spółek (powstałe na
zasadzie: nazwa miasta plus wyraz "Plaza"), to wkrótce
centra rozrywkowo-usługowe powstaną w: Białymstoku,
Bielsku-Białej, Bydgoszczy, Bytomiu, Chorzowie,
Częstochowie, Dąbrowie Górniczej, Elblągu, Gdańsku,
Gdyni, Gliwicach, Gorzowie Wielkopolskim, Grudziądzu,
Jeleniej Górze, Katowicach, Kielcach, Koszalinie,
Legnicy, Lublinie, Łodzi, Olsztynie, Opolu, Płocku,
Radomiu, Rybniku, Rzeszowie, Sosnowcu, Szczecinie,
Tarnowie, Toruniu, Tychach, Włocławku, Wrocławiu i
Zielonej Górze.
––
W sierpniu 2000 r. władze gminy i miasta Ruda Śląska
oddają firmie Kraków Plaza 3,5 ha ziemi w dzielnicy
Wirek (centrum miasta) w wieczyste użytkowanie z
przeznaczeniem pod budowę ogólnomiejskiego centrum
handlowo-usługowego (cytat z aktu notarialnego). Opłata
wstępna 2,5 mln zł plus co roku 500 tys. zł. Stojący na
tym terenie budynek byłego spichlerza władze miasta
sprzedają firmie Kraków Plaza za symboliczną złotówkę.
Wcześniej odbywa się przetarg na inwestycję; zgłasza się
tylko jeden inwestor – Kraków Plaza – który przetarg
wygrywa.
––
Adam Sobierajski, handel nieruchomościami:
– O tej transakcji można powiedzieć wszystko, tylko nie
to, że władze Rudy Śląskiej zrobiły dobry interes.
––
Jaką siłę przebicia muszą mieć firmy z grupy Plaza,
skoro dostają za bezcen ziemię pod inwestycje? Jaką
muszą mieć wiarygodność finansową, jeśli otrzymują
kredyty wystarczające do całkowitego sfinansowania
inwestycji liczonych w setkach milionów złotych?
Ruda Śląska Plaza Spółka z o.o. Zarejestrowana 19
października 2001 r. w Sądzie Rejonowym w Krakowie.
Siedziba: Kraków, ul. Wenecja 3/6, a od 5 kwietnia 2002
r. – Ruda Śląska, ul. 1 Maja 310. Kapitał zakładowy:
4000 zł. Właściciel i jedyny udziałowiec: Plaza Centers
(Europe) B.V., Keizersgracht 239, 1016 EA Amsterdam,
Holandia.
Sprawdziliśmy adres w Krakowie: przy ul. Wenecja 3/6
znajduje się wynajęte 4-pokojowe mieszkanie o
powierzchni nieco ponad 100 mkw.
––
W styczniu spółka Intif wchodzi na plac budowy.
Inwestycja ma być finansowana z kredytu przyznanego
przez ING Bank Śląski firmie Ruda Śląska Plaza.
Podpisany na warunkach prawa anglosaskiego kontrakt nie
jest korzystny dla generalnego wykonawcy, ale katowicka
spółka godzi się na wszystko, byle mieć pracę dla siebie
i ponad 100 śląskich podwykonawców. Po drodze inwestor
stosuje różne sztuczki, np. zmienia nazwę podmiotu
inwestycji (z Kraków Plaza na Ruda Śląska Plaza), żąda
przeniesienia ubezpieczenia kontraktu z wykonawcy na
inwestora, zmienia plany architektoniczne, nie
dotrzymuje terminów płatności. Właściciele spółki Intif
zaciskają zęby i robią, co im każą, bo boją się, że nie
dotrzymają terminu oddania do użytku inwestycji – 25
października 2001 r. Wskutek kolejnych sztuczek
(wyjątkowo dużo robót zamiennych i dodatkowych) termin
zostaje przekroczony o 10 dni, ale inwestor nie ma o to
pretensji. Odbywa się uroczyste otwarcie centrum,
wykonawcy podają ręce inwestorom.
Wszyscy są zachwyceni aż do czasu ostatecznego
rozliczenia kontraktu, z którym Ruda Śląska Plaza zwleka
wiele tygodni. Gdy wreszcie obie strony siadają przy
stole, przedstawiciele inwestora odmawiają do-płacenia
wykonawcy, czyli Intifowi ok. 13 mln zł. Suma ta jest
potwierdzona fakturami i wcześniej akceptowana przez
przedstawicieli firmy Ruda Śląska Plaza.
Prawnik reprezentujący spółkę Intif z Katowic: –
Inwestor zaproponował mojemu klientowi zaledwie
dziesiątą część pozostałej należności. Mój klient nie
mógł się na to zgodzić. Sprawa jest w sądzie. Wskutek
niezapłacenia należności mój klient znalazł się w bardzo
trudnej sytuacji finansowej, podobnie jak ponad setka
podwykonawców. W sądzie możemy dochodzić należności
przez kilka lat. W tym czasie wiele z tych firm może
upaść.
––
Plaza Centers (Europe) B.V. spółka z o.o. Zarejestrowana
8 czerwca 1993 r. w Rejestrze Handlowym Izby
Przemysłowo-Handlowej w Amsterdamie pod nr. 33.248324.
Kapitał statutowy: 200 udziałów o łącznej wartości 91
tys. euro, z czego dotychczas objęto tylko 40 udziałów
na sumę 18 150 euro; właścicielem 39 udziałów jest
spółka Elbit Ultrasound (Netherlands) B. V. (do 20
września 2000 r. udziały należały do spółki BEA Holding
B. V.) oraz 1 udziału – fundacja Stichting L’Orange.
Wszystkie udziały są zastawione w Hapoalim Bank, Tel
Awiw, Izrael. Zarząd: prezes – Schmuel Sammy Smucha,
obywatel Izraela; członkowie – Luc Frans Ronsmans,
obywatel Holandii, Shimm Yitzchahi, obywatel Izraela,
Edward Paap, obywatel Holandii. Siedziba spółki znajduje
się w mieszkaniu należącym do członka zarządu Luca
Fransa Ronsmansa.
––
Na tym można by było w zasadzie skończyć tę opowieść;
nie pierwszy to wypadek wyrolowania naiwnych wykonawców
przez przebiegłego inwestora. Udało nam się jednak
ustalić, że nie-dopłacanie 10 do 20 proc. wartości
inwestycji to metoda stale stosowana przez spółki z
grupy Plaza; metoda, na którą nabrała się nie tylko
firma Intif. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że
generalny wykonawca centrum w Krakowie – Exbud Skanska –
dostał o 2,5 mln dolarów mniej niż powinien dostać.
Dyrekcja Exbudu oficjalnie nie chciała potwierdzić tej
informacji, co można wyjaśnić dbałością o prestiż firmy
albo tym, że tak wielką spółkę giełdową stać na taką
stratę.
––
W Krajowym Rejestrze Sądowym w Sądzie Rejonowym w
Krakowie znajdują się akta 28 spółek z grupy Plaza. W
sumie jest ich blisko 40. Prezesem wszystkich jest
wspomniany prezes holenderskiej Plazy Schmuel S. Smucha,
urodzony w roku 1945 w Bagdadzie, legitymujący się
paszportem amerykańskim (nr 700815092), zamieszkały w
Izraelu.
Udziałowcami firm z grupy Plaza są w Polsce firmy i
obywatele z Austrii, Izraela, USA i Holandii. Do
konkretnych transakcji wyznaczani są pełnomocnicy. Wśród
pełnomocników najczęściej powtarzają się nazwiska dwóch,
którzy zresztą reprezentowali spółki Kraków Plaza oraz
Ruda Śląska Plaza. Pierwszy to Eli Egosi, obywatel
Izraela (paszport nr 7906307); sam o sobie mówi, że był
szefem ochrony izraelskich linii lotniczych El Al oraz
konsulem w Los Angeles. Drugi to Dan Gabriel Bauer,
Izraelczyk (paszport nr 7797840) urodzony w Bukareszcie,
inżynier.
––
Marcin Wajs, specjalista od finansów i księgowości:
– na podstawie dokumentów, które mi udostępniono, można
wysnuć kilka wniosków,
– dziwne, że niewielka firma z Amsterdamu zakłada w
Polsce 40 spółek, większość z minimalnym kapitałem
zakładowym, z tym samym prezesem i pod jednym z dwóch
adresów – w Krakowie lub Poznaniu,
– równie dziwne, że prezes Smucha na żadnych
dokumentachnie składa podpisu; umowy zawierają
pełnomocnicy firm powołani do konkretnych transakcji,
– spółki wykazują straty, nie przynoszą więc dochodu
skar-bowi państwa w Polsce,
– większość spółek jest martwa, tzn. nie wykazuje
zatrudnienia i wynagrodzeń,
– nigdzie nie zauważyłem wynagrodzeń dla zarządu; czyżby
prezesi, członkowie zarządów i pełnomocnicy pracowali za
darmo?
– struktura tych firm, udziałowcy, skład osobowy oraz
przepływ kapitałów nie są przejrzyste. Można zapytać,
czy takie zagmatwanie nie jest celowe.
––
Wśród dokumentów, które posiadamy, jest pismo Zarządu
spółki Kraków Plaza z marca 2001 r. informujące MSWiA o
tym, że spółka jest wieczystym użytkownikiem
nieruchomości o powierzchni 10,95 ha leżącej przy ul.
Kupieckiej w Rudzie Śląskiej. W akcie notarialnym mowa
jest o 3,5 ha. Czyli albo spółka Kraków Plaza wprowadza
polskie władze w błąd, albo objęła teren, którego nikt
jej nie oddał w użytkowanie.
––
Gdybyśmy byli antysemitami, władze i firmy budowlane
wielu polskich miast byśmy ostrzegli: uważajcie na
Żydów! Jesteśmy jednak Europejczykami, dlatego
poprzestajemy na przestrodze: uważajcie na
przedsiębiorców z Izaraela, którzy wpadli na pomysł, jak
małym kosztem zgromadzić wielki majątek, a przy okazji
puścić z torbami kilkaset polskich przedsiębiorstw.
Autor : Przemysław Ćwikliński / Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ludzie pod prądem
Po elektrowni w Połańcu Francuzi nabrali apetytu na
Kozienice, Ostrołękę i Dolną Odrę. Nam zostawią lampę
Łukasiewicza.
Dwa lata temu skarb państwa sprzedał udziały elektrowni
im. T. Kościuszki w Połańcu inwestorowi strategicznemu.
Była to belgijska firma Tractabel należąca do
francuskiego koncernu Suez. Z państwowej puli poszło 25
proc. akcji zakładu za 87,5 mln euro. Było to za pół
darmo, gdyż cenę obniżono o wartość pakietu socjalnego
dla pracowników gwarantującego im m.in. zatrudnienie do
6 kwietnia 2010 r. na obecnych warunkach. Oprócz tego
Belgowie zobowiązali się zainwestować w spółkę 45 mln
euro.
Akcje Połańca trafiły do firmy Elektrabel będącej
częścią belgijskiego koncernu. Obecnie spółka posiada
już 38 proc. akcji elektrowni – 25 proc. kupione od
skarbu państwa i 13 proc. od pracowników. We wrześniu
zeszłego roku Rada Ministrów zdecydowała o sprzedaży
kolejnych 60 proc. akcji minus jedna nie objętych przez
uprawnionych pracowników elektrowni. Jeżeli transakcja
dojdzie do skutku, Elektrabel zgromadzi około 97 proc.
akcji, czyli de facto stanie się właścicielem zakładu. I
to za niezbyt wygórowaną cenę, zważywszy że w momencie
prywatyzacji w funduszu zapasowym była gotówka
dorównująca wartości akcji.
To tak jak kupić samochód z walizką pełną forsy w
bagażniku.
Stając się właścicielem elektrowni Belgowie będą mogli
nawet ją zlikwidować. Ale coś trzeba zrobić z ludźmi,
ponieważ wynegocjowany w momencie prywatyzacji pakiet
socjalny gwarantuje załodze zatrudnienie do 2010 r.
Zarząd spółki postanowił osiągnąć ten cel w następujący
sposób: pracownicy, bez pytania ich o zgodę, zostaną
przeniesieni do powołanych w zakładzie spółek-córek,
dostaną niższe wynagrodzenia, o pakiecie socjalnym w
nowych umowach nie będzie mowy.
W zeszłym roku w ramach tzw. dobrowolnych odejść z pracy
w elektrowni zrezygnowało około 700 osób. W ślad za nimi
zrezygnował – jak się głośno mówi w Połańcu nie całkiem
dobrowolnie – z funkcji prezesa Marek Wołoch, a jego
miejsce zajął Jerzy Kak, którego głównym zadaniem jest
przeprowadzenie szybkiej re-strukturyzacji zakładu.
Od 29 listopada do 16 grudnia 2002 r., z powołaniem na
art. 23 kodeksu pracy, pracownicy otrzymali
zawiadomienia o przeniesieniu do nowych spółek.
Ostatecznie termin przeniesień przedłużono do 6 stycznia
2003 r.
Zgodnie z planem restrukturyzacji elektrowni do
spółek-córek mają być przeniesieni pracownicy wydziału
straży pożarnej, usług, kolejowego, remontów,
automatyki, informatyki i remontów budowlanych. Każdy
spośród tych wydziałów elektrowni miałby się stać od tej
pory osobnym przedsiębiorstwem. Spośród 1620
zatrudnionych do tych firm miałoby odejść 1180
pracowników. Zarząd zawiadomił załogę o podjętych
decyzjach, bez jakichkolwiek konsultacji, w wydanym
przez siebie
komunikacie.
– Pod komunikatem podpisali się wszyscy: i dyrekcja, i
zarząd elektrowni – zapewnia Mieczysław Kobylarz,
dyrektor produkcji będący członkiem dyrekcji spółki. –
Jest to wspólna decyzja, gdyż dyrekcja działa zgodnie ze
strategią przyjętą przez zarząd.
Ludzie się wkurwili i postanowili dochodzić swojego.
Nowa sytuacja oznaczała, że w każdej chwili mogą
wylecieć na bruk, a dla nich i ich rodzin to być albo
nie być.
– My jako związkowcy chcemy tylko tego, aby w
spółkach-córkach obowiązywał wynegocjowany dwa lata temu
pakiet socjalny – mówi przewodniczący zakładowej
"Solidarności" Janusz Bober. – Obecnie zarząd obniża
płace do 50 proc. i nie daje gwarancji zatrudnienia.
Stanowisko zakładowej "S" popierają również pozostałe
działające na terenie elektrowni związki.
Związkowcy zaalarmowali Państwową Inspekcję Pracy.
Inspektorzy przyznali rację protestującej załodze. Jeden
z zarzutów jest taki, że w momencie przeniesienia
pracowników do spółek-córek majątek przedsiębiorstwa
powinien iść za nimi, czego nie planowano.
Ponieważ okazuje się to niezgodne z obowiązującym prawem
(podobnie jak parę innych "drobiazgów" tej operacji),
sprawą na wniosek załogi zajęła się Prokuratura Rejonowa
w Staszowie. W zawiadomieniu o popełnieniu przestępstwa
zarządowi spółki zarzucono m.in. złamanie art. 23
kodeksu pracy i art. 26 ustawy o związkach zawodowych, a
także § 9 ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych.
Niebawem rozpoczną się przesłuchania. Może tym razem
ktoś beknie za "oszczędnościowy program
restrukturyzacyjny" wyceniany z grubsza na co najmniej
wartość pakietu socjalnego plus 45 mln euro, które miały
zostać zainwestowane.
Z autorami i inicjatorami tegoż programu nie udało nam
się porozmawiać. Prezes Jerzy Kak nagle zapragnął
odpoczynku zakazując wcześniej komukolwiek innemu gadać
z dziennikarzami. Trudno się zresztą dziwić, że wolał
wycieczkę samolotem niźli taczkami do bramy zakładu.
Liczy zapewne, że mediator z listy Ministerstwa Pracy i
Spraw Socjalnych Tomasz Peszke uspokoi nastroje, a on
będzie mógł powrócić do zakładu bez obawy zaliczenia
wpierdolu. Tymczasem załoga proklamowała strajk
ostrzegawczy, w planach jest również czynny.
Tractabel, jak się dowiedzieliśmy od połanieckich
związkowców, zamierza również ubiegać się w tym roku o
możliwość kupna elektrowni Kozienice, Ostrołęka i Dolna
Odra. Wszystko więc wskazuje na to, że niebawem będziemy
mieli nie tylko francuskie wina, ale i elektryczność.
Ciekawe, czy równie drogą.
Z ostatniej chwili: W spółkach-córkach, jak wynika z
zaproponowanego załodze protokołu porozumienia, mają
obowiązywać zapisy pierwotnego pakietu socjalnego,
dotyczące zatrudnienia do 2010 r. Jednak płace spadną o
około 60 proc.
Autor : Jarosław Aleksandrowicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Papuga czy sęp
Adwokat to facet, który może uratować ci dupę. Ale może
też tak cię po dupie skopać, że się nie pozbierasz.
Najtańsze mieszkania spółdzielcze w naszym kraju
znajdują się między Starym a Nowym Miastem w Warszawie,
przy ul. Długiej. Ich właścicielem jest Spółdzielnia
Mieszkaniowa Adwokatów (SMA). Mieszkanie o powierzchni
65 mkw. warte jest tam kilkanaście tysięcy złotych,
garaż – dziesięć razy mniej. Tyle że śmiertelnik spoza
układu nie ma szans na zakup lokalu za tę cenę.
SMA wymyślono w latach 60. dla zaspokajania potrzeb
mieszkaniowych najlepszych z najlepszych. Dowodzi tego i
lokalizacja, i lista lokatorów posesji. Mieszkała tam
śmietanka adwokatów: de Virion, Piesiewicz, Kłosiewicz,
Biejat i Kilkowski; mieszkają Łojewski, Pilarski,
Strasburger i Landsberg. Byli lokatorzy nie kryją, że
wynieśli się dla świętego spokoju. W ich miejsce
pojawili się nieadwokaci, niższa kategoria, która drażni
Zarząd i Radę Nadzorczą SMA samą swoją obecnością. Ale
również nie wszyscy mecenasi i wdowy po nich są dobrze
widziani w spółdzielni. Szczególnie, gdy sprzeciwiają
się woli górki. Zarząd i Rada Nadzorcza to od 20 lat te
same osoby zamieniające się jedynie miejscami.
– W zarządzie jest trzech adwokatów: Pilarski, Landsberg
i Łojewski. Ale tak naprawdę wszystko jest na głowie
pani Strasburger, przewodniczącej rady – mówi prezes SMA
inż. Bogdan Tomaszewski.
Zarobić na śmierci
W kamienicy można nasłuchać się horrorów. Wszystkie
dotyczą – przejmowania mieszkań ludzi starych i
bezdzietnych. Mechanizm jest prosty. "Niesamodzielny
lokator zyskuje przymusowego opiekuna. Zostaje zamknięty
w mieszkaniu, wyizolowany od otoczenia. Po jego śmierci
ujawniany jest np. testament lub umowa umożliwiająca
zawłaszczenie lokalu i jego zawartości" – mówi jedna z
lokatorek. Nie chce, żeby ją włóczyli po sądach, prosi o
utajnienie nazwiska. Doznała już tylu szykan ze strony
możnych z SMA, że nie chce się więcej narażać. "To, o
czym mówię, można sprawdzić, są dokumenty" – dodaje.
Informacje dają się potwierdzić. Nie zaprzecza im nawet
inż. Tomaszewski.
Drobiazgi po Kilkowskich
M. Kilkowski był wziętym radcą prawnym. Przyjaciołom
mówił, że on i żona są finansowo zabezpieczeni.
Wprawdzie do ich mieszkania włamali się złodzieje i
sporo z niego wynieśli, ale sekretnej skrytki nie
znaleźli. Oboje Kilkowscy chorowali na raka – wszystko
wskazywało na to, że pierwsza odejdzie żona. Jednak to
on umarł pierwszy. Wkrótce Kilkowska zwierzyła się
sąsiadom, że swoje mieszkanie zapisała
Maciusiowi – chłopakowi, który od paru lat im pomagał.
Przed operacją zdeponowała klucze w administracji. Nie
dane jej było wrócić na Długą. Mieszkaniem "zaopiekował
się" Zarząd. Ówczesny jego prezes adw. Ryszard Siciński
zajął się formalnościami. Wraz z panią komornik
Gralińską z XIX rewiru przeszukał mieszkanie. Testamentu
nie znaleziono.
Po bezdzietnych małżonkach spadkobiercą został skarb
państwa, który mieszkanie po cenie księgowej (za
kilkanaście tysięcy złotych) sprzedał SMA.
Zanim załatwiono formalności spadkowe, mieszkanie
Kilkowskich odwiedzano kilka razy. Wizytującym
towarzyszyła pani komornik pilnująca, by wszystko
odbywało się zgodnie z prawem. Sąsiedzi zachodzili w
głowę, dlaczego nadzór komorniczy odbywa się w nocy.
"Widziałam dwoje ludzi przez okno z ulicy. Zaglądali pod
obrazy, przetrząsali biurko. Nagle usłyszałam donośny
głos: Jest. Znaleźli pewnie tę skrytkę, pomyślałam. Boję
się głośno powiedzieć, kto to był, bo może mi się
przywidziało" – mówi loka-torka. Potem dla picu była
licytacja ruchomości po Kilkowskich. Dość, że to, co w
mieszkaniu jeszcze zostało, załadowano do jednego
samochodu. W mieszkaniu dopiero co zmarłej córka
komorniczki urządziła balangę. Potem nocowali w nim
przybysze z zagranicy. Proceder przerwali
funkcjonariusze stołecznej policji, zawiadomieni o
dochodzących z mieszkania
hałasach. Mieszkanie spółdzielnia wynajmuje Mazurkasowi.
Spadek po Biejatowej
Adw. Biejatowa była równie zamożna co Kilkowscy.
Mieszkała ze swoją ciotką
Zofią Chodzyńską, której po śmierci zostawiła
mieszkanie, srebra i dzieła sztuki.
Losem niedomagającej na zdrowiu spadkobierczyni
zainteresował się prezes Siciński. Zaproponował, że
będzie płacił za czynsz i zapewni jej opiekę. Co do
mieszkania, mieli się dogadać. Wkrótce nowa właścicielka
została zabrana wraz z dobytkiem po Biejatowej.
Zaopiekował się nią znajomy Sicińskiego, radca Stanisław
Jan Załuski. Mieszkała u niego blisko dekadę aż do
śmierci.
Po jakimś czasie do mieszkania wprowadził się syn
Sicińskiego z żoną, który następnie
zamienił się z matką na lokale.
Sprawa Wirszyłłowej
Wanda Wirszyłłowa po wypadku samochodowym przestała
chodzić. Opiekowała się nią lekarka Lucyna G. i Maria M.
Rehabilitacji podjął się Marek Ł. Za swe usługi chciał,
by Wirszyłłowa zapisała mu mieszkanie. Adwokatka ani
myślała o takim rozwiązaniu. Parę
miesięcy przed jej śmiercią Marek Ł. z żoną sprowadzili
asesora notarialnego, razem spisali treść umowy i dali
półprzytomnej kobiecie do podpisu. Kilka dni później
sąsiadka natknęła się na ten dokument. Wynikało z niego,
że Wirszyłłowa sprzedała małżonkom Ł. mieszkanie za 30
tys. zł. Pieniędzy nigdzie jednak nie było.
Ł. coraz bardziej natrętnie żądał, by adwokatka zwolniła
mieszkanie. Złożył dokumenty w spółdzielni, obiecano mu
członkostwo. Jak twierdzą lokatorzy i Tomaszewski,
pomógł mu w tym członek Zarządu, mec. Pilarski.
Wirszyłłowa, póki żyła, pisała o pomoc do Zarządu i Rady
Nadzorczej SMA. Interweniowały opiekunki. Nikt nie
zareagował.
Ł. nie ustawał w zabiegach, po ostatnim masażu
Wirszyłłowa poczuła się źle. Lucyna G. twierdziła, że
przyczynił się do tego Ł. Coś jej tam naderwał i zrobił
się skrzep. Adwokatce zostały godziny życia. W obecności
świadków Lucyny G., Barbary K. i Marii M. Wanda
Wirszyłłowa spisała swą ostatnią wolę. Zwracała się do
Zarządu i Rady, by nie dopuścili do objęcia mieszkania
przez Ł. Chciała,
by je sprzedano, a uzyskane pieniądze podzielono między
rodzinę i przyjaciół. "NIE" posiada ten dokument. Tuż po
tym umarła. Ł. wyrzucił opiekunki i zajął mieszkanie.
Maria M. mówi: – Nie pozwolił mi nawet zabrać osobistych
rzeczy, w tym torebki, w której miałam dokument, z
którego wynikało, że Wirszyłowa przekazuje mnie
wyposażenie mieszkania.
Zarówno opiekunka, jak i lekarka usiłowały sprawą
zainteresować prokuraturę. Bezskutecznie. Syn M., który
również pomagał w sprawie, został dwukrotnie pobity
przez nieznanych sprawców. Jego matka na wszelki wypadek
przestała zajmować się spadkiem.
Dama pod kluczem
W sądzie przy Lipowej od stycznia oczekuje na
rozpoznanie wniosek o nabycie spadku po pani Reginie
Terlecky na rzecz wice-przewodniczącego Rady Nadzorczej
SMA Jerzego Rembertowicza.
"Jesteśmy zbulwersowani faktem, że pani Terlecky
zostawiła wszystko Rembertowiczowi" – mówi sąsiadka. –
"Po 1/4 dla każdego z członków jego rodziny" – uzupełnia
Tomaszewski. – "Wiedzieliśmy, że Rembertowicza nie
znosiła, spadek chciała zapisać siostrzeńcowi" – dodaje
inna. "A ta opieka, to pożal się Boże. Do zamkniętej w
mieszkaniu pani Terlecky przychodził mieszkający w
piwnicy konserwator, który ją mył i raz dziennie
przynosił jedzenie. To była dama bardzo bogata. Stać ją
było na lepszą opiekę. My nie mieliśmy do niej dostępu.
Dzwoniła do nas o pomoc, ale co mogliśmy zrobić. Nawet
pogotowie wzywane do niej nie zostało przez ciecia
wpuszczone".
Niepokorna S.
Najbardziej znienawidzoną osobą w SMA jest pani S.,
jedna z niewielu, która śmie postawić się Zarządowi i...
jeszcze żyje. Trzy lata temu rokowania były jednoznaczne
– S. wkrótce przeniesie się z Długiej na cmentarz. Nie
można było czekać bezczynnie.
W przypadku pani S. ustanowienie "opieki" nie wchodziło
w rachubę. Zarząd, bądź co bądź adwokaci, postanowił
pokonać ją na drodze sądowej. Wytoczono cztery bzdurne
procesy zarzucając nieposiadanie udziału członkowskiego
spółdzielni, zaległości w opłatach czynszu, wywóz na
koszt SMA trzech kontenerów gruzu po remoncie mieszkania
i kradzież akt spółdzielczych. Panowie mecenasi tak
manipulowali adresami, że zawiadomienie o toczących się
procesach do pani S. nie dotarło. Zapadły korzystne
wyroki dla SMA. Łączne roszczenie opiewało na 15 tys. zł
– w sam raz tyle, by przejąć mieszkanie za długi! S. nie
dała za wygraną, przywróciła terminy i sprawy toczą się
dalej, chociaż nie wiadomo, czy dojdzie do ich
merytorycznego rozpoznania. Z akt zginęła apelacja S. i
niektóre dowody nadania jej pism procesowych, a adwokaci
zataili istotne dla sprawy dokumenty.
Lokatorzy komentują sprawę jednoznacznie: "Zalazła im za
skórę. A zresztą robią z nami, co chcą. Mec. Gratkowski
pobił lokatorkę kluczami po twarzy, mec. Pilarski
kilkakrotnie zalał jej mieszkanie. Obaj wykręcili się od
odpowiedzialności. Im wszystko wolno".
Autor : Alicja Brzeźińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Seksnastka
Wikary Mariusz P. był odwoływany z dwóch poprzednich
parafii za karę. Można przypuszczać, że biskup łomżyński
Stanisław Stefanek odwoła go też z Nur. Ks. Mariusz ma
gorącą krew albo, jak mówią nurzanie, sperma rzuca mu
się na mózg.
Nur leży tuż koło Zuzeli. Miejscowości narodzin
kardynała Wyszyńskiego. W centrum Nura ulica Kościelna
krzyżuje się z placem Kościelnym. Ksiądz Tadeusz jest
proboszczem starej daty. Skromnie ubrany, siwy staruszek
to dusza człowiek. Lubią go i szanują wszyscy mieszkańcy
Nura. Sprawia wrażenie zakłopotanego całą sytuacją. Choć
tego nie mówi, wiadomo, że wikarego zesłano tu za karę.
– Nie mogę nic powiedzieć, dopóki nie wypowie się
biskup. Martwię się, że dziewczynka nie uczęszcza do
szkoły i nie jest z rodziną – mówi zatroskany proboszcz.
– Jak najszybciej trzeba to zmienić. Co do wikarego, nie
chcę go osądzać.
31 maja 16-letnia Zuzanna wybiegła ukradkiem z domu,
wskoczyła do ciemnoniebieskiego Opla Vectra, który z
piskiem opon odjechał w nieznanym kierunku. Gdy
rozmawialiśmy z ojcem Zuzanny, mijał ósmy dzień od jej
ucieczki.
– To był samochód wikarego Mariusza P. Widziała to
sąsiadka i może potwierdzić. Od tamtej pory dostaliśmy
tylko jednego SMS-a, że jak się nie odczepimy od
księdza, to ona nigdy nie wróci do domu. Zgłosiliśmy
zaginięcie na policję. – Ojciec Zuzanny wyciąga zdjęcie
klasowe córki. – O, to córka, tu siedzi w środku z
tabliczką.
Zdjęcie sprzed kilku tygodni pokazuje nastolatkę z
dziecięcą, niewinną buzią.
– Wpierw on był w porządku, traktowaliśmy go jak
przyjaciela rodziny – mówi o wikarym
ojciec Zuzanny. – Ale jak w sylwestra przyprowadził do
nas tę Kasię, zacząłem coś podejrzewać. Okazało się, że
w Ostrołęce wynajął kawalerkę. Tam się z nią spotykał.
Teraz pewnie mu się znudziła i zbałamucił naszą córkę.
Matka po ucieczce córki znalazła korespondencję
Katarzyny i Zuzanny. Dziewczyny wyznały sobie miłość do
wikarego. Kwieciście opisywały związek, który bynajmniej
nie był platoniczny. Kasia, nieco starsza, bez problemów
zaakceptowała młodszą koleżankę. Dzieliły się swoim
ukochanym.
Starzy Kasi też nie pochwalają tego związku. Mieszkanie
wynajęte przez księdza Mariusza służyło początkowo do
schadzek z Kasią. Później adres poznała również Zuzia.
Zdaniem rodziców Zuzanny właśnie do ostrołęckiej
garsoniery ksiądz początkowo wywiózł ich córkę. Widzieli
ją przez okno. Gdy zorientowali się, że są obserwowani,
czmychnęli prawdopodobnie przez połączone z innymi
klatkami piwnice.
Romans księdza z szesnastolatką trwał już kilka
miesięcy. Rodzice dowiedzieli się o wszystkim ostatni.
Któregoś dnia zwrócili się do dyrekcji szkoły z prośbą o
obniżenie składek na komitet rodzicielski. Są biedni, a
trójka ich dzieci jeszcze się uczy. Zaskoczeni
dowiedzieli się, że szkoła nie może obniżyć składki
rodzicom uczennicy, bo ona bardzo często przyjeżdża do
szkoły nową Vectrą.
– Co to za ksiądz? – mówi kilkunastoletni młodzieniec,
którego zagadnęliśmy na ulicy Nura. – Jak wyprawiał
imieniny, to impreza była przez tydzień. A o tym, że
lata za dziewczynami, wszyscy wiedzą. Jakie jaja były,
jak zgubił saszetkę z dokumentami. Myśmy ją znaleźli, a
tam w środku trzy prezerwatywy...
Ksiądz Mariusz nie ukrywa się tak jak Zuzanna. Nadal
pojawia się w kościele, wciąż uczy w szkole religii.
– Miał zorganizować wycieczkę do Częstochowy – mówi
matka jednej z uczennic. – Ale
po tym, co się stało, to wolimy, żeby dzieci pojechały z
kim innym.
Spędziliśmy w Nurze prawie całą niedzielę. Księdza
Mariusza jednak nie zastaliśmy. Komórka wikarego milczy,
nie odpowiada również na wiadomości pozostawione w
skrzynce głosowej.
Rodzice Zuzanny postanowili złożyć doniesienie do
prokuratury. Twierdzą, że poszukiwana przez policję
córka została wywieziona przez księdza i przez niego
jest ukrywana. 16-letnia dziewczyna w myśl prawa podlega
władzy rodziców, choć bzykać ją już można. Prokurator
grozi za posuwanie małolaty tylko do 15. roku życia.
* * *
Kapłani żyją w celibacie przeważnie na pokaz. W praktyce
prują się po kątach, wykorzystują swoich podwładnych,
dymają gosposie albo uwodzą małolaty. I gdyby nie
towarzysząca temu obłuda, nie byłoby o co się czepiać.
Ci sami księża, którzy używają życia, zazwyczaj walczą z
pornografią, konkubinatami i skrobankami.
Są wśród księży jednak i tacy jak proboszcz Tadeusz z
Nura – skromni, uczciwi i oddani swojej pracy. Im
właśnie podsyła się niewydarzonych klechów za karę. W
ten sposób Kościół traci autorytet nawet tam, gdzie
wydawałoby się, że ma ugruntowaną pozycję. Co specjalnie
nas nie martwi. A też uwodzicielowi należy się uznanie
choćby za jedno – używa prezerwatyw.
Fot. ŁUKASZ BANASIK
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Arcyparcele
Wojewoda lubelski odważył się uchylić decyzję radnych o
sprzedaży nieruchomości Kościołowi kat. Piszemy o tym
heroizmie.
24 kwietnia 2003 r. podczas sesji lubelskiej Rady Miasta
radni zadecydowali – głównie głosami składającego się z
przedstawicieli PiS i LPR klubu Prawo i Rodzina – o
sprzedaży czarnym dwóch działek. Bernardyni dostali za 1
proc. wartości grunt o powierzchni 2672 mkw. przy ul.
Willowej, a parafia Najświętszego Zbawiciela działeczkę
prawie dwa razy większą przy ul. Wielkiej. Przy czym
parafię radni nieco pokrzywdzili udzielając jej
bonifikaty zaledwie 95-procentowej. Z parcelą
bernardynów były zresztą niezłe jaja. Radni lewicy
widząc niemożność postawienia tamy wobec kościelnego
apetytu zgłosili wniosek o sprzedaż im działki za
symboliczną złotówkę, czyli rabat ok. 99,88 proc.
(początkowy projekt władz przewidywał 80 proc. upustu,
lewica proponowała 10 proc.). Wtedy nastąpił fakt w
historii Polski nieznany. Otóż arcykatolicki prezydent
miasta Andrzej Pruszkowski zaczął przekonywać, iż byłaby
to nadmierna hojność. Skończyło się na wspomnianym 1
procencie.
Wkurzenie wojewody Andrzeja Kurowskiego wywołał fakt
odstąpienia w obu przypadkach od przetargu. Jak twierdzi
Kurowski w swoim rozstrzygnięciu nadzorczym, obie
uchwały lubelskich rajców zostały podjęte z naruszeniem
ustawy o gospodarce nieruchomościami z 21 sierpnia 1997
r. (Dz.U. Nr 46, poz. 543 z późniejszymi zmianami). W
ustawie tej jako zasadę przyjęto, iż nieruchomości
stanowiące własność jednostek samorządu terytorialnego
lub ich związków są sprzedawane i oddawane w użytkowanie
wieczyste w drodze przetargu – pisze Kurowski. Wyjątki
od tej zasady (...) zostały wyczerpująco wymienione w
art. 37 ust. 2 i 3 ustawy. W wyliczeniu tym nie mieści
się zbycie nieruchomości na rzecz Kościoła lub związku
wyznaniowego. Kurowski twierdzi też, że bezprzetargowe
zbycie działek nie wynika również z ustawy z 1989 r. o
stosunku państwa do Kościoła kat.
Gdy Kurowski przesłał zawiadomienie o wszczęciu
postępowania do lubelskiego Ratusza, jeden z zastępców
prezydenta Pruszkowskiego, Janusz Mazurek, uprzejmie
wyjaśniał, że to właśnie art. 42 ust. 2 przewiduje, że
grunty stanowiące własność Skarbu Państwa lub jednostek
samorządu terytorialnego są oddawane w użytkowanie
wieczyste lub podlegają sprzedaży na wniosek kościelnych
osób prawnych. A teraz uwaga: Przepis ten oznacza, że
uruchomienie procedury zbycia nieruchomości nie może
nastąpić bez wniosku kościelnej osoby prawnej, na rzecz
której zostanie dokonane zbycie, co wyłącza zastosowanie
trybu przetargowego. Pytania?
Wojewoda Kurowski nie uległ wątpliwemu urokowi krętactw
władz miasta. Mało tego. Bezczelnie przypomina i
powołuje się na orzeczenie Naczelnego Sądu
Administracyjnego z 10 września 2002 r. (II SA/Lu
905/02), kiedy to w podobnej sprawie NSA oddalił skargę
na rozstrzygnięcie wojewody.
Nie wróżymy wojewodzie Andrzejowi Kurowskiemu łatwego
życia. Teraz radni z Lublina, którzy corocznie
przyzwalają na przekazywanie z miejskiego budżetu
olbrzymich kwot instytucjom kościelnym podległym abepe
Życińskiemu, zapewne podniosą larum i sprawę skierują do
NSA. Nawet jeśli będą mieli świadomość, że nic tam nie
wskórają, będzie kolejny pretekst do wrzasku, jak to
SLD, z którego przecież mianowania Kurowski jest tym,
kim jest, krzywdzi wiarę ojców. Tym bardziej że swoje
niezadowolenie z obrotu sprawy wydała już lubelska
kuria, z jego fluorescencją Józefem Życińskim na czele.
Ciekawe, jak zachowa się lubelski SLD. Wypada wyrazić
nadzieję, że poprze swojego wojewodę i tym razem nie
schowa ze strachu głowy w piasek.
Autor : Tymoteusz Iskrzak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Z punktu widzenia kota "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nieustraszony pogromca gołębi "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Obiecujący rząd Millera
Miała być debata o równości i prawach kobiet. Wyszła z
tego farsa.
W Sejmie rząd reprezentowała jedynie Izabela
Jaruga-Nowacka, pełnomocnik rządu ds. równego statusu
kobiet i mężczyzn, a na sali z okazji pierwszej w III RP
debaty o kobietach było ze 20 osób. Marszałek Donald
Tusk przełączał kanały w internetowym telewizorku i
czytał gazetę. Posłowie przez 3 godziny wymieniali
opinie, by dojść do odkrywczej konkluzji, że w
Pomrocznej baby mają totalnie przerypane.
Z wypowiedzi pani pełnomocnik dowiedzieliśmy się, że:
* W wyrównywaniu statusu kobiet i mężczyzn czynimy
postępy.
* Rząd realizuje „Krajowy Program na rzecz Kobiet”, zaś
jednym z punktów w programie jest urządzanie takich
debat.
* Zakaz dyskryminacji ze względu na płeć jest
respektowany, ale że władza sądownicza dopiero
przechodzi w tym kierunku przeszkolenia. (Ilu sędziów je
przeszło – nie powiedziano).
Mimo to ciągle są sędziowie, którzy tego prawa nie
respektują. I Minister Sprawiedliwości miał się na
wniosek Pani Pełnomocnik temu przyjrzeć. (Nie wiadomo,
czy się przyjrzał).
* Dzięki rządowi Millera mamy zakaz molestowania.
* W sprawie obiecywanej legalizacji aborcji rząd nie ma
co prawda konkretnych planów, ale kobieta jak każdy
człowiek ma prawo decydować o własnym ciele.
* Obiecywana przed wyborami refundacja środków
antykoncepcyjnych jest wątpliwa, bo Jarudze-Nowackiej
minister Sikorski mówił, że są jakieś problemy natury
prawnej. Więc jej nie będzie.
* Wprowadzenie wychowania seksualnego do szkół jest
potrzebne. Bo na całym świecie rośnie zachorowalność na
AIDS.
* Rząd nie zrobił nic w kwestii refundowania, choćby
częściowego, sztucznych zapłodnień in vitro, za to wiemy
już, że niepłodność stała się w Polsce chorobą
społeczną.
* W sprawie wyrzucania na bruk znęcających się nad
rodziną facetów rząd ma do powiedzenia tyle: Ja dostałam
niedawno pytanie od jednego z naszych kolegów z rządu,
czy ja chcę zapełnić dworce poprzez nakazanie
opuszczenia mieszkania sprawcy przemocy, czy chcę
zapełnić dworce mężczyznami. Nie chcę zapełniać tych
dworców.
* Powinno się także zrównać emerytalny wiek kobiet i
mężczyzn. Rynek pracy jest trudny dla kobiety, m.in.
dlatego, że kobieta jest mniej dyspozycyjnym
pracownikiem...
* W 2005 powstanie Urząd ds. Równego Statusu Kobiet, bo
to jest europejska Dyrektywa nr 73. Pani pełnomocnik
powołała Zespół ds. Monitorowania Wdrażania Krajowego
Programu na rzecz Kobiet. Pani Minister cieszy się, że
jest taki program, że powołano już Wojewódzkich
Pełnomocników ds. Kobiet.
Wygląda na to, że w Pomrocznej nadal rządzi prawica. SLD
robi baby w wała. Cała ta farsa nazwana debatą sejmową
jest tego najlepszym przykładem. Przy całym szacunku dla
pani pełnomocnik ds. równego statusu – dała zrobić z
siebie lalę dmuchaną.
Autor : Iza Kosmala / Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szpiegołapy
Tajemnice, szantaże, agenci, podsłuchy – świat łamany
przez tajne i poufne. Przedstawiamy kulisy pracy służby
tak tajnej, że mało kto wie o jej istnieniu.
Biuro Spraw Wewnętrznych (BSW) Straży Granicznej ma w
założeniu pełnić rolę zabezpieczenia kontrwywiadowczego
tej Straży (SG). Instytucja ta posiada uprawnienia
zarówno do werbunku agentów, jak i stosowania podsłuchu.
Dokładne zadania i uprawnienia BSW są tajne. Wszystkie
podane przykłady poczynań odległych od zajęć
kontrwywiadowczych odnoszą się do wydziału BSW w Kłodzku
(w dokumentach oznaczonego jako Wydział Zamiejscowy nr
XI) obejmującego zasięgiem cały Dolny Śląsk.
Wydział ów w okresie rządów AWS zebrał najwięcej nagród.
Sprawa pierwsza – werbunek
Fragment z oświadczenia jednego z szeregowców Kompanii
Zabezpieczenia SG w Kłodzku:
Kpt Jacek F. (czyli szef Wydziału XI BSW – przyp. A.K.)
i kapitan B. wzięli mnie nie pytając o zgodę do auta
marki Polonez (tu numery rejestracyjne). Grożąc mi
cofnięciem przepustki wywieźli do przydrożnego baru. W
barze podczas rozmowy zadawali pytania w stylu: ile razy
w tygodniu chor. W. był pijany? Kto naprawia pralkę i
sprzęt RTV chor. G.? (...) Mówili również, że jeśli nie
będę współpracował, to, cytuję, "opinię człowiekowi jest
bardzo łatwo zepsuć na całe życie". Na kolejne spotkanie
umówili się ze mną we wtorek.
Straszenie szeregowców popsuciem opinii okazało się
metodą nader skuteczną. Wielu młodych ludzi służących w
SG chce się z nią związać zawodowo. Przygraniczne tereny
Dolnego Śląska to obszar straszliwej biedy i bezrobocia.
Fragment oświadczenia jednego z kaprali – dowódcy
drużyny: W dniu 31 maja 1999 byłem na rozmowie z por. B.
(...) Podczas tej rozmowy por. B. zadał mi pytanie,
gdzie chciałbym pracować. Ja odpowiedziałem, że w Straży
Granicznej, a por. B. powiedział mi, że jeśli będę się
starał o pracę w SG to jej nie dostanę ponieważ załatwi
mi tak złą opinię.
Podobnych oświadczeń posiadamy kilka. Dodajmy, iż por.
B. to ta sama osoba, co kpt. B., tylko przed awansem.
Były też inne metody werbunkowe. W jednej z kompanii
żołnierzowi ukradziono pieniądze i dokumenty. BSW ujęło
sprawcę kradzieży, a rzeczy wróciły do właściciela, o
czym kpt. Jacek F. osobiście poinformował dowódcę
okradzionego. W tym samym piśmie stwierdzono jednak, że
przeciwko sprawcy nie skierowano "z braku dowodów
procesowych" sprawy do prokuratury. List kończy się
zdaniem:
Nazwisko sprawcy z ważnych względów służbowych nie może
zostać panu podane. Kto zna metody pracy służb
specjalnych, wie o co chodzi.
Sprawa druga – barwny żywot komendanta
Były komendant SG w Starachowicach kpt. D. prowadził
żywot niebanalny. Dowodzeni przez niego pogranicznicy
wykonali na oczach kamer TV kilka efektownych nalotów na
wrocławskie targowiska łapiąc nielegalnych cudzoziemców
i kierując wnioski o ich deportację. Wnioski te zresztą
w dość tajemniczy sposób uchylano seryjnie we
wrocławskim Urzędzie Wojewódzkim, ale to już całkiem
inna historia.
Przez dłuższy czas do organów kontrolnych SG napływały
skargi na temat, mówiąc delikatnie, dziwnych metod pracy
kpt. D. Doniesienia wskazywały na możliwość pobierania
przez komendanta haraczy od nielegalnie handlujących w
Polsce cudzoziemców.
Mimo to D. trwał spokojnie na swym stanowisku. Zarówno
prywatnie, jak i służbowo kpt. D. uchodził za człowieka
blisko związanego z BSW.
Sprawa zamknięcia kpt. D. do dziś budzi niejasności.
Jego adwokatka twierdzi, iż chodziło o pomówienie,
jakoby D. przyjął łapówkę od pewnego podejrzanego
Bułgara w wysokości 1200 zł płatną w ratach. My skądinąd
znamy inną wersję wydarzeń. D. wpadł przez przypadek –
poróżnieni z oficerami z BSW funkcjonariusze z kłodzkich
wydziałów Kontroli Ruchu Granicznego i Ochrony Granicy
Państwa wykonali niespodziewany nalot na jedno z
wrocławskich targowisk. Złapano kilku Bułgarów, którzy
zamiast paszportów okazywali pogranicznikom dziwne kwity
wystawione przez kpt. D. Przeprowadzono u kpt. D.
rewizję. W sejfie komendanta znaleziono liczne paszporty
cudzoziemców.
D. trafił za kratki. Przesiedział cztery miesiące.
Adwokatka twierdzi, iż zabierał on cudzoziemcom
paszporty, by wzywać ich potem na przesłuchania.
Sprawa trzecia – najbardziej skandaliczna
Mjr Eugeniusz Z. (nazwiska nie chce ujawniać ze względu
na dzieci) jako oficer starego chowu i prawnik z
wykształcenia nie należał do ulubieńców młodych wilczków
z BSW. Szybko też znalazł się na ich celowniku.
W lutym 2001 BSW zajęło się na początek sprawą "kolizji
drogowej" z udziałem dorosłego syna Z. – Marcina. Była
to gówniana stłuczka na parkingu, ale informacja o niej
trafiła do kapitanów F. i B., którzy podjęli
niezwłocznie czynności operacyjne. W kłodzkim wydziale
ruchu drogowego zaczęto przetrząsać dokumenty związane z
młodym Z. (studentem nie mającym nic wspólnego ze Strażą
Graniczną). Ale na sprawdzeniu ważności prawa jazdy nie
poprzestano. Zaczęto trzepać także dokumentację medyczną
zupełnie cywilnego studenta.
Co ustalono? Oddajmy głos samemu naczelnikowi Wydziału
XI kpt. mgr. Jackowi F. (fragmenty notatki służbowej z
dn. 15. X. 2001 skierowanej do prokuratury):
W wyniku powyższych czynności stwierdzono, że Marcin Z.
jest osobą u której rozpoznano schorzenie w postaci
mózgowego porażenia dziecięcego niedowład prawostronny –
choroba układu nerwowego powodująca duże upośledzenie
sprawności ogólnej.
(...) schorzenie na które cierpi Marcin Z. nie
dyskwalifikuje go jako potencjalnego posiadacza prawa
jazdy, wymusza natomiast wykonanie szczegółowych badań
neurologicznych (...). Z uwagi na fakt, że świadectwo
lekarskie Marcina Z. zostało wydane bezterminowo, w
placówce zdrowotnej znajdującej się na terenie zakładu
pracy Eugeniusza Z., a także to, iż podpis złożony pod
oświadczeniem osoby badanej jest podobny do podpisu
Eugeniusza Z. istnieje prawdopodobieństwo jego
sfałszowania. Ponieważ powyższe świadectwo jest jednym z
dokumentów niezbędnych do uzyskania prawa jazdy istnieje
prawdopodobieństwo iż na jego podstawie dokonano
wyłudzenia poświadczenie nieprawdy w postaci prawa
jazdy.
W ten sposób funkcjonariusz tajnej wewnętrznej policji
niczym wytrawny neurolog stwierdza, jakie badania
powinien przejść student, diagnozuje jego stan zdrowia
i, oczywiście, kieruje sprawę do prokuratury...
przeciwko jego ojcu.
Młody Z. rzeczywiście cierpiał we wczesnym dzieciństwie
na lekką postać porażenia, ale nie pozostało
po nim śladu. Eugeniusz Z. nie ukrywał też ani przez
moment, że podpisał się za syna pod opinią lekarską,
gdyż ten ostatni był w chwili jej wystawiania
niepełnoletni.
Wkrótce po tej aferze BSW dobiera się mjr. Z. do tyłka
od drugiej strony. Zięć remontował dom i wszedł w
konflikt z wykonawcą robót. Sprawą zajęło się BSW i
ustaliło niezwłocznie, iż zachodzi podejrzenie oszustwa
przy wykorzystaniu ulgi budowlanej. U Eugeniusza Z.
przeprowadzono efektowną rewizję, którą osobiście
kierował kpt. B. Co o tyle dziwne, że przeszukanie
zlecono policji i żadnych funkcjonariuszy BSW być przy
nim nie powinno, co stwierdził na piśmie jeden z
kłodzkich prokuratorów. Kpt. B. złożył także wizytę w
biurze rachunkowym prowadzącym sprawy rodziny Z. i
zażądał wydania rachunków za usługi budowlane. Dokumenty
te zatrzymano. Osobliwe zajęcia kontrwywiadu!
Lekkiego życia nie miała żona Eugeniusza Z. – cywilna
pracownica SG. Komendant Ł. współdziałając z oficerami
BSW usiłował ją wywalić z pracy. Nie udało się to –
zabrakło jednego dnia – mianowane przez rząd Millera
nowe władze SG odwołały bowiem kpt. Ł.
Nie zapomniano także o 16-letniej córce Z., którą przy
pomocy jednego z początkujących funkcjonariuszy
usiłowano wpuścić w posiadanie narkotyków. Także i tej
sprawy nie wykorzystano z braku czasu.
Obie zaczęte sprawy Eugeniusza Z. trafiły do prokuratury
w Ząbkowicach Śląskich. Wszelkie prośby o przeniesienie
jej do innej prokuratury na nic się zdały.
Sprawa czwarta – najkrótsza, lecz najbardziej tajemnicza
W ostatnich miesiącach do tej samej prokuratury w
Ząbkowicach wpłynęło z Komendy Głównej SG doniesienie o
popełnieniu przestępstwa. W tej sprawie wszystko jest
tajne. Wiemy jedynie, że rzecz dotyczy funkcjonariuszy
BSW w Kłodzku. Najprawdopodobniej kapitanów D. i B.,
którzy w ostatnich trzech miesiącach byli zawieszeni. Od
wiewiórek wiemy zaś, że w doniesieniu chodzi m.in. o
fałszowanie dokumentacji operacyjnej, zamienianie kartek
w dziennikach służbowych, prokurowanie różnych "kwitów".
Sprawa kłodzkich oficerów BSW trafiła do Ząbkowic, by
toczyła się w bezpiecznym oddaleniu od miejscowych
układów. Kłodzko od Ząbkowic dzieli 40 km.
Przedstawione historie świadczą o tym, że Straż
Graniczna nie jest nudnym miejscem pracy. Cieszyć
powinni się z tego pogranicznicy. My zaś, tzw.
społeczeństwo – niekoniecznie. Do pracy w BSW w
ostatnich latach trafiali często ludzie po KUL, czyli
koledzy AWS-owskiego komendanta SG Marka Bieńkowskiego.
Praca w tym wydziale nie należała do niskopłatnych.
Pensje kapitanów i poruczników były na ogół ustalane
według etatów podpułkowników i pułkowników. Płacił za to
oczywiście podatnik, czyli my wszyscy. Błyskawiczny
awans, wysokie nagrody, wiedza operacyjna i praktyczny
brak kontroli ze strony przełożonych też nie były bez
znaczenia. W ostatnim okresie rządów AWS z BSW usiłowano
zrobić przechowalnię dla zaufanych ludzi z UOP.
Przygotowano nawet specjalne etaty.
Akcja nie powiodła się jednak z braku czasu. Nowe
szefostwo SG i nowy szef BSW płk Andrzej Piuro
zablokowali transfer kadrowy.
PS Z ostatniej chwili: Kapitanowie B. i F. zostali
"odwieszeni" i wrócili do pracy. Śledztwo wciąż trwa. Na
razie nikomu nie przedstawiono zarzutów. Z ich braku
Komenda Główna SG mogła zawiesić obu oficerów tylko na 3
miesiące.
Autor : Ada Kowalczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
„Nasz Dziennik”
14 maja
„Jeszcze nie zabliźniły się rany za-dane Polsce przez
totalitaryzm, a już wpadliśmy w sidła Unii Europejskiej.
(...) Jako Naród musimy być mocni duchem i nie dopuścić
do upadku polskiej państwowości. Mamy przecież takich
gigantów patriotycznej myśli polskiej, jak ks. bp Edward
Frankowski, ks. prof. Czesław S. Bartnik, prof. Piotr
Jaroszyński i wielu, wielu innych”.
Alfred Trybus, „Czytelnicy”
15–16 maja
„Po niewielu latach, gdy Królowa Polski wywiodła nas z
łagru sowieckiego, już trochę poluzowanego, wepchnięto
nas podstępnie, głównie za sprawą Unii Wolności,
postkomunistów i masonerii, do nowego łagru, tym razem
zachodnioeuropejskiego. Właściwie to nie weszliśmy do
Unii Europejskiej, lecz do unii z Niemcami, gdzie
będziemy odgrywali taką niższą rolę, jak kiedyś Litwa w
unii z Polską, a raczej jeszcze niższą, bo posuniętą aż
do zaniku państwa polskiego (por. Jadwiga Staniszkis).
(...) Nawet niektórzy duchowni, tam i już u nas,
przypominający masońskich »księży patriotów«, odrzucają
tytuł Chrystusa Króla, no i Królowej Polski – jako
»nacjonalistyczne«. Dla nich chyba istnieje tylko jeden
naród, a mianowicie żydowski, a wszystkie inne narody są
»nacjonalizmami«”.
ks. prof. Czesław S. Bartnik,
„Matka Polski”
18 maja
„Pan Premier Marek Belka w swoim exposé zapowiedział
wspieranie ini-cjatyw obywatelskich, które łączą Polaków
w działaniach dla dobra wspólnego. Niewątpliwie takie
działania, z wielką miłością dla Polski i poświęceniem,
prowadzi toruńska rozgłośnia Radio Maryja, kierowana
przez Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka. Radio Maryja,
prowadząc nie tylko misję ewangelizacji, łączy Polaków
rozlanych po całym świecie. W związku z powyższym proszę
o udzielenie odpowiedzi na następujące pytanie: 1. Czy i
kiedy wielomilionowa rzesza słuchaczy Radia Maryja,
także chorych i samotnych, może oczekiwać, że rząd Pana
Premiera wesprze toruńską rozgłośnię dotacją celową,
która pozwoli jeszcze lepiej docierać ze słowem miłości,
prawdy i nadziei do polskich domów? Z poważaniem Witold
Tomczak”.
(interpelacja poselska)
„Głos”
15 maja
„Trzeba tu przypomnieć, że wszystko zaczęło się od
dyrektywy Jerzego Urbana, który w swoim piśmie
opublikował trzy tezy ukierunkowujące politykę
zagraniczną nowego rządu, który powinien: (1)
natychmiast zerwać z USA, przyjąć kurs na Unię
Europejską oraz zaprzestać sporu o konstytucję UE,
warunki nicejskie itd.; (2) natychmiast wycofać wojska
polskie z Iraku; (3) wypowiedzieć kontrakt zawarty z
USA, a dotyczący samolotu wielozadaniowego F16. Można by
rzec – nic dodać, nic ująć; ta instrukcja mogłaby zostać
napisana tak po rosyjsku, jak po niemiecku. U źródeł
nowego kursu polskiej polityki leży paniczna ucieczka
postkomunistycznego establishmentu z krótkotrwałej
współpracy z USA, przejście do obozu niemieckiego i
podporządkowanie się planom budowy »imperium Europa«”.
Witold Kańka, „Polska zdradzona”
„Niedziela”
23 maja
„Polska ma wypełniać wielką dziejową misję: nieść wiarę
w Chrystusa innym narodom, całej Europie, a nawet
światu. Z tej misji nie wolno nam zrezygnować, bo
zdradzilibyśmy nasze posłannictwo narodowe. Nie
weszliśmy do Unii Europejskiej z pustymi rękami i
ogołoconą duszą. Mamy wspaniałe skarby i wartości: wiarę
w Boga, cnotę miłowania człowieka, serdeczność i
życzliwość dla ludzi, pragnienie czynienia dobra dla
innych”.
Maria Okońska, „Nadszedł dla Polaków czas wielkiego
egzaminu”
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dama ze środowiska
Ministerstwo Środowiska ma już nowego SLD-owskiego
wiceministra. Sam minister się chwieje.
Zgodnie z naszym przewidywaniem ("NIE" nr 16/2002) w
pierwszych dniach maja podał się do dymisji podsekretarz
stanu w Ministerstwie Środowiska i zarazem główny geolog
kraju – Krzysztof SzamaŁek. Człowiek jak najbardziej z
SLD. W resorcie, który w myśl umowy koalicyjnej przypadł
chłopom, ostał się jeszcze jeden SLD-owski wiceminister
– CzesŁaw Śleziak. Mimo wcześniejszych deklaracji nie
podał się do dymisji wraz z Szamałkiem. Powód: dymisję
jednego SLD-owskiego wiceministra można usprawiedliwić
(Szamałek przeszedł do biznesu), dymisja drugiego
komucha zmusiłaby premiera do interwencji, a na tę
jeszcze za wcześnie.
* * *
O konflikcie w Ministerstwie Środowiska głośno było od
początku roku. SLD-owscy wiceministrowie zarzucali
szefowi, że nie tylko nie potrafi skutecznie kierować
resortem, ale w ogóle nie kontroluje tego, co się wokół
niego dzieje. Mediacji podjął się najpierw minister
spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik,
potem zaś interweniował sam premier Miller. Ręce mu
opadły, gdy minister Żelichowski potwierdził, iż
większość dokumentów wychodzących z resortu podbijana
jest "faksymilką" ministra przez jego gabinet
polityczny.
Zastrzegł jednak, że przed ich wysłaniem "gabinet" pyta
go o zgodę.
Według naszych wiewiórek z ul. Grzybowskiej (siedziba
PSL), ludowcy zgodzą się na odwołanie STANISŁAWA
ŻELICHOWSKIEGO, ale nie tak szybko.
Po pierwsze, musi przycichnąć sprawa rezygnacji
Szamałka.
Po drugie, muszą znaleźć następcę Żelichowskiego.
Po trzecie zaś, dymisja PSL-owskiego ministra nie może
być pierwszym odwołaniem członka gabinetu Leszka
Millera. Ludowcy, których elektorat jest stale
przejmowany przez Samoobronę, wymyślili otóż, że ich
partia może przeżyć ogromny wstrząs, jeśli pierwszym z
odwołanych
ministrów będzie PSL-owiec. Najpierw więc musi polecieć
któryś z ministrów SLD (resort jest tu obojętny), a
dopiero później ich człowiek.
Zaczęły się targi. Sprawę Szamałka załatwiło
sygnalizowane na wstępie powołanie jego następcy. Nie
wiadomo też, kto będzie nowym ministrem środowiska. W
PSL mówi się o trzech ludziach:
CzesŁawie Siekierskim, Andrzeju Śmietanko i Janie
Komornickim. Pierwszy z panów jest wiceministrem
rolnictwa, na którym się zresztą zna, i nie bardzo ma
ochotę odchodzić z resortu. Prezydentowi Kwaśniewskiemu
najbardziej odpowiadałby oczywiście Śmietanko – jego
były doradca ds. wsi, a wcześniej
wiceminister rolnictwa, bohater kilku naszych
publikacji. Rzecz jednak w tym, że na tę kandydaturę nie
godzi się lider PSL Jarosław Kalinowski. W tej sytuacji
największe szanse zdaje się mieć Jan Komornicki, obecny
ambasador RP w Słowacji, któremu właśnie kończy się
kadencja urzędowania w Bratysławie. Ale i on ma feler:
bliżej mu do Romana Jagielińskiego niż do Kalinowskiego.
Pozostaje jeszcze kwestia terminu dokonania zmiany.
* * *
Po czterech latach rządów AWS stagnację odnotowano także
w dziedzinie ochrony środowiska. Ba – recesję, a nie
stagnację. Przygotowany "bilans otwarcia" wykazał, że
inwestycje na ochronę środowiska cofnęły nas do okresu z
początku lat 90.
Jeszcze przed zmianą ekipy rządzącej, gdy przy ul.
Rozbrat (siedziba SLD) pracowały zespoły problemowe,
dowodzone przez Śleziaka i Szamałka. Grupa snuła
wizjonerskie plany naprawy sytuacji, przede wszystkim
przez czerpanie szmalu z programów pomocowych Unii
Europejskiej. Cóż, SLD zabrakło kilku mandatów do
samodzielnego rządzenia i powrócił układ sprzed roku
1997, tyle tylko, że w gorszym wydaniu. Efekt: Bruksela
grozi odrzuceniem praktycznie wszystkich unijnych
programów pomocowych.
* * *
Pracownicy Ministerstwa Środowiska chodzą jak w letargu.
Ze strachu prawie nikt nie chce mówić o tym, co się
dzieje w resorcie. Pytani o to, kto faktycznie rządzi
ministerstwem, bez namysłu wskazują jedną osobę –
Barbarę LewandowskĄ-Kondeję, szefową gabinetu
politycznego ministra Żelichowskiego. Jako osobę nr 2 w
ministerstwie wskazują... sekretarkę szefowej – Danutę
Hammer.
Lewandowska-Kondeja była szefową gabinetu politycznego
Żelichowskiego w czasach jego poprzedniego urzędowania
(1993–97). Już wówczas miała przemożny wpływ na szefa.
To właśnie ją obarcza się odpowiedzialnością za
największą wpadkę tamtego okresu – inwestycję
"Eko-Sękocin". W tym budowanym na obrzeżach Warszawy
osiedlu domków jednorodzinnych dziwne było wszystko:
zaangażowanie ministerstwa, tempo załatwiania
formalności i wykonawcy. Winę wziął wówczas na siebie
dyrektor generalny Lasów Państwowych Janusz Dawidziuk,
choć nasi informatorzy twierdzą, że inwestycja była ideą
pani Basi. Po czterech latach w opozycji Żelichowski i
szefowa jego
gabinetu politycznego pamiętali o lojalności byłego
dyrektora. Powrócił na urząd.
Po raz drugi Kondeja mogła sobie zwichnąć karierę w
listopadzie 2001 r. PSL rekomendował na sędziego
Trybunału Stanu Krzysztofa Śniegockiego, który
reprezentował interesy Żelichowskiego przy aferze
"Eko-Sękocin". O Śniegockim zrobiło się głośno, gdy
"Wyborcza" zarzuciła mu, że wybiera się na jeden z
bardziej prestiżowych stołków w kraju, podczas gdy na
karku siedzi mu prokuratura. Śniegocki miał się dopuścić
nieprawidłowości kierując Radą Nadzorczą Młodzieżowej
Spółdzielni Mieszkaniowej "Krokus" przy Ministerstwie
Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych. Prezesem
Zarządu "Krokusa" była Lewandowska-Kondeja. Prokuratura
oczyściła Śniegockiego z zarzutów, choć uczyniła to w
sposób nad wyraz szybki i – jak mi się wydaje – mało
skrupulatny. O pani Basi znowu zrobiło się cicho.
* * *
Zdaje się, że wszystkie osoby żyjące z ministerialnej
ochrony środowiska zdają sobie sprawę z tego, iż zbliża
się koniec ich karier. W tej chwili największy nacisk
położyły na zdobycie władzy w Narodowym Funduszu Ochrony
Środowiska. Jest to skarbonka resortu. Roczny budżet
funduszu przekracza 1 mld zł, jest więc o co walczyć.
Choć przed odejściem awuesiaki zdążyły go rozdysponować
na 3 lata do przodu, to i tak ma rocznie do wydania
jeszcze ok. 250 mln zł. Nie dziwota więc, że w Radzie
Nadzorczej Funduszu znalazło się miejsce dla pani
Lewandowskiej-Kondei. Jej najbliższym tam
współpracownikiem jest Janusz Mikuła, reprezentujący
"pozarządowe organizacje ekologiczne". Pozarządowe? W
ministerstwie Mikuła pełni obowiązki dyrektora
Departamentu Inwestycji i Rozwoju Technologii...
Po nędznym wyniku w wyborach parlamentarnych PSL
przeżywa ogromne trudności finansowe. Pogłębia je
konieczność wpłacenia do budżetu blisko 2 mln zł. Jeśli
wierzyć wiewiórkom z ul. Grzybowskiej, powstał tam plan
wsadzenia kilkudziesięciu etatowych działaczy PSL
właśnie na stołki w Narodowym Funduszu Ochrony
Środowiska. Ma się tym zająć nowy dyrektor zarządzający
Funduszem w randze zastępcy prezesa Zarządu – Ryszard
Ochwat.
Pewnie zrobi to wszystko z powodzeniem, bo potrafi być
bezwzględny, a i PSL-owi wierny. Ochwat zasiadał już
wcześniej w Radzie Nadzorczej Funduszu (w okresie
pierwszej koalicji SLD–PSL), był też senatorem. Nie
poszło mu w wyborach 1997 r. i zamiast ekologią zajął
się radiem. Państwowym oczywiście. Było o nim głośno w
październiku 1999 r., gdy pełnił funkcję dyrektora Biura
Organizacyjnego Polskiego Radia S. A., zaś stanowisko
prezesa radia piastował rekomendowany przez PSL
Stanisław Popiołek. Pewnego dnia na tablicy ogłoszeń w
gmachu radia pojawiła się poufna notatka przygotowana
przez Ochwata dla Popiołka. Szczegółowo przedstawiał w
niej, jakich urzędników udało się PSL-owi wsadzić do
władz radia i jakie polityczne ambicje ma PSL w
apolitycznym, bo państwowym radiu. Pożegnał się wówczas
ze stołkiem. Odnalazł się w firmie brata pani Basi, a
teraz powrócił do finansów i polityki ponownie przez nią
przyciągnięty.
Osobą, która ma Ochwatowi najbardziej pomagać w jego
misji w Narodowym Funduszu, jest inny jego dyrektor –
StanisŁaw Garlicki (dyrektor Departamentu Ochrony
Powietrza). I on został wymyślony na to stanowisko przez
szefową gabinetu politycznego ministra Żelichowskiego, a
jak plotka niesie, zaskoczony tą nominacją był nawet sam
minister...
Jeśli czujecie, że ta lektura zachwiała waszą wewnętrzną
ekologią, to spoko: nie pękajcie. Jak już wcześniej
napisaliśmy, układ ten ma ulec zmianie. Wcześ-niej
jednak posadę musi stracić któryś z SLD-owskich
ministrów Leszka Millera. Który? Jaka różnica: na kogo
wypadnie, na tego bęc!
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bzdet od morza "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W Ostrołęce ostro ciągną
W ramach programu wspierania przedsiębiorczości gruby
szmal z Banku Światowego, budżetu państwa i samorządów
płynie do prywatnych kieszeni. Między innymi – posła
SLD.
W 1994 r. przyjęty został projekt Banku Światowego
"Rozwój Małej Przedsiębiorczości TOR 10". W jego ramach
76 organizacji pozarządowych utworzyło 31 tzw.
Inkubatorów Przedsiębiorczości i 62 Ośrodki Wspierania
Przedsiębiorczości. Ich celem jest promocja, doradztwo i
organizacja szkoleń dla małych i średnich firm oraz dla
bezrobotnych.
Powstały też 34 Fundusze Rozwoju Przedsiębiorczości,
które udzielają preferencyjnych pożyczek na działalność
gospodarczą. Wszystkie trzy struktury są wprost idealne
do robienia szwindli.
Program został dopracowany w 1998 r. Kasę wyłożył Bank
Światowy i rząd polski. Według MPiPS koszt
przedsięwzięcia wyniósł 28 mln dolarów. Powstałe
Inkubatory Przedsiębiorczości, ośrodki mające ją
wspierać i fundusze pożyczkowe działają teraz dzięki
obracaniu uzyskaną wcześniej kasą, czyli odsetkom od
kwot leżących na kontach i dochodom z działalności
gospodarczej.
Pisaliśmy ("NIE" nr 36/2002) o Ostrołęckim Ruchu
Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP), który utworzył
taki właśnie ośrodek i fundusz. O fikcyjnych kursach dla
bezrobotnych. O tym, jak na prowadzeniu tam wykładów
zarabiała lokalna elita, włącznie z wysokimi
przedstawicielami władzy samorządowej i partyjnej (od
prawicy po lewicę), pracownikami Urzędu Kontroli
Skarbowej oraz Mazowieckiego Urzędu Pracy. Ten ostatni
zlecał jednocześnie szkolenia i kontrolował ORWP
badając, czy nie ma przekrętów. Informowaliśmy o
rodzinach miejscowych
notabli różnej orientacji politycznej – z żoną posła SLD
włącznie – którzy brali preferencyjne pożyczki, często
nie mając do nich uprawnień albo wykorzystując je
niezgodnie z przeznaczeniem lub też nie zwracając ich.
Napisaliśmy wówczas o prowadzonym przez ostrołęcką
prokuraturę dochodzeniu w tej sprawie.
Martwe dusze szkolone
Jak się okazuje – mało napisaliśmy. Po ukazaniu się
naszego artykułu aresztowano trzy osoby: prezesa zarządu
Ostrołęckiego Ruchu Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP)
Kazimierza Krzysztofa B., sekretarza zarządu Elżbietę M.
oraz Andrzeja W., dyrektora przasnyckiej szkoły, której
uczniowie zostali wciąg-nięci na listy jako fikcyjni
uczestnicy szkoleń dla bezrobotnych.
ORWP wygrywał przetargi na szkolenia dla bezrobotnych
organizowane przez Mazowiecki Urząd Pracy (MUP), któremu
szefuje Lech Antkowiak. Zanim objął on MUP – był
dyrektorem programu Banku Światowego TOR 10 w
Ministerstwie Pracy. Gdy odszedł, fuchę tę przejął i
piastował do końca trwania programu jego zastępca Tomasz
Niesiołowski – dziś główny specjalista w Departamencie
Polityki Rynku Pracy MPiPS. Jego nazwisko przewija się w
ostrołęckiej sprawie.
Gdy ORWP wygrywał przetarg na szkolenia dla
bezrobotnych, sprawa przechodziła pod nadzór podległego
Antkowiakowi ostrołęckiego Urzędu Pracy, którego
dyrektor Andrzej Zalewski był jednocześnie członkiem
stowarzyszenia ORWP i zarabiał na szkoleniach dla
bezrobotnych, które są teraz przedmiotem śledztwa.
Około 400 osób potwierdziło, że nie brało udziału w
żadnych kursach, choć figurowało na listach uczestników.
Wystawionych zostało około 700 lewych zaświadczeń o
ukończeniu kursów. Okazało się, że odbywały się też
szkolenia, które trwały godzinę lub półtorej zamiast
przewidzianych kilkudziesięciu. Do pracy przy
orga-nizacji kursów zatrudniano ludzi fikcyjnie, żeby
wykazać koszty. Za wykładanie na kursach, których nie
było, płacono lokalnym VIP-om.
Ostrołęcki Fundusz Rozwoju Przedsiębiorczości udzielił
kilkudziesięciu lewych pożyczek. Jak wcześniej
pisaliśmy, brali je ludzie nie spełniający wymaganych
kryteriów. Wiewiórki z prokuratury twierdzą, że ruch
wokół funduszu i pożyczek gwałtownie wzrastał, gdy
zbliżały się wybory i potrzebna była kasa na kampanie.
Wśród pożyczkobiorców byli członkowie rodzin wysokich
urzędników samorządowych. 4 tys. zł wziął też w 2001 r.
Jerzy Krzyżowski – dziś prezes Funduszu Leasingowego
Poczty Polskiej, który wcześniej zajmował się programem
TOR 10 z ramienia MPiPS.
Zamknięty obieg szmalu
W 2000 r. inkubator ostrołęcki wygrał przetarg na
szkolenia dla właścicieli i szefów małych
przedsiębiorstw. Ich wykonanie zlecał firmom
zainteresowanym odbyciem szkolenia. To doskonały sposób
na przekręcenie pieniędzy. Polska Agencja Rozwoju
Przedsiębiorczości zwraca bowiem uczestnikom 60 proc.
kosztów poniesionych za udział w kursie. Gdy szkolenia
są fikcyjne, firma szkoląca i przedsiębiorstwo, którego
przedstawiciel jest szkolony, dzielą się forsą. Z
otoczenia posła SLD Stanisława Kurpiewskiego
dowiedzieliśmy się, że dwa razy takie szkolenia
przeprowadzała należąca do niego Agencja
Handlowo-Usługowa Kurpie. W wykazie przeszkolonych zaś
znalazła się jego żona. Była szkolona jako szef firmy
swojego męża – czyli tej, która ją szkoliła, choć
przejęła ją od małżonka dużo później. (Przypomnijmy, że
na odkupienie firmy od męża, żeby jako zawodowy poseł
mógł brać pensję w Sejmie, państwo Kurpiewscy dostali
pożyczkę z Funduszu Rozwoju Przedsiębiorczości). Poza
swoją żoną pan poseł szkolił też firmy, które były
zarejestrowane, ale nie prowadziły działalności. Razem
było ich około 50. Refundacja wyniosła jakieś 125 tys.
zł.
W ramach inkubatora ostrołęckiego odbyło się
kilkadziesiąt szkoleń dla przedsiębiorstw.
Poważne wątpliwości budzi również sposób rozdysponowania
szmalu, który od 1994 do 1996 r. był przekazywany na
tworzenie ostrołęckiego inkubatora. Do kupy – jakieś 250
tys. zł.
MPiPS oraz PARP nie kontrolują sposobu dysponowania
opisanym szmalem. Fundusze Rozwoju Przedsiębiorczości,
które udzielają pożyczek, mają jedynie obowiązek
dostarczania ministerstwu comiesięcznego raportu.
Inkubatory Przedsiębiorczości muszą to robić co kwartał.
Widać sprawozdania te są piękne jak laurki – w
przeciwieństwie do praktyki. Nie mogą budzić zastrzeżeń,
skoro w informacji ministerstwa z kwietnia 2002 r. "o
wynikach realizacji zadań instytucji wspierających
rozwój małych i średnich przedsiębiorstw" stoi jak byk,
że najbardziej aktywną działalność szkoleniową w 2001 r.
prowadził m.in. Ośrodek Wspierania Przedsiębiorczości w
Ostrołęce. Aż 2454 przeszkolonych!
Jest fantastycznie!
Działalność Inkubatorów Przedsiębiorczości potwierdza
ich duże znaczenie w procesie rozwoju gospo-darczego.
Stanowią one istotny instrument wspomagania powstających
podmiotów gospodarczych i tworzenia nowych miejsc pracy.
(...) Wynik rocznej działalności szkoleniowej
poszczególnych ośrodków, chociaż minimalnie mniejszy od
osiągniętego w 2000 r., potwierdza, że kryzys roku 1999
mamy już za sobą i pomimo braku środków na aktywne formy
przeciwdziałania bezrobociu z Funduszu Pracy,
zapotrzebowanie na tego typu usługi nadal jest duże –
optymistycznie stwierdza dokument Departamentu Polityki
Rynku Pracy, zaakceptowany, co stwierdzone jest
podpisem, przez wspomnianego wcześniej Tomasza
Niesiołowskiego. Nie dziwi, że zainteresowanie
szkoleniami jest duże, skoro da się dzięki nim wyłudzić
kasę od państwa.
Nie ulega wątpliwości, że zarówno MPiPS, jak i PARP
wiedzą o przekrętach. Ministerstwo było uczestnikiem
dochodzenia w sprawie Ostrołęki.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że szykuje się zmiana
rozporządzenia o dotowaniu szkoleń dla małych
przedsiębiorstw. Jeśli do niej dojdzie, PARP będzie
wskazywała firmy, które mają przeprowadzać szkolenia.
Zmiana ta dowodzi, że władze wiedzą o kantach. Zwłaszcza
że dochodzenia dotyczące inkubatorów i szkoleń odbywają
się poza Ostrołęką w kilku innych miastach Polski, m.in.
w Krakowie. O szmalu, który Zarząd Regionu Małopolska
NSZZ "S" przewalał na fikcyjnych szkoleniach dla
bezrobotnych, pisaliśmy dwukrotnie ("NIE" nr 12 i
21/2002).
Tam, gdzie są bezrobotni, leży forsa do zagarnięcia
przez pracowitych. Prawda ta znana jest w Afryce, gdzie
ogromne fundusze pomocy giną w kieszeniach urzędników.
Dzięki europejskim pieniądzom Polska raźno wstępuje do
Afryki. Ostrołęckie sposoby afrykanizacji pomocy dla
bezrobotnych, biednych, głodnych i bezradnych są
banalne. Z czasem staną się wyrafinowane.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wódce dajcie żyć
Jak polscy producenci gorzały walczą z alkoholizmem?
Doprowadzając swoje zakłady do ruiny.
Osobiście nie lubię wódki za to, że raz omal nie
wyrzygałam własnej wątroby z kawałkiem jelita grubego.
Ale szanuję upodobania rodaków: wóda czysta, ciepła,
zimna, wóda w kolorowym drinie z wisienką, wóda z colą,
wóda z gwinta, z trawą, wóda w paski, wóda w kropki. W
Pomrocznej co roku doi się jakieś 175 mln litrów czystej
gorzały*. Dzięki krajowej produkcji można pić dużo i
tanio. A teraz wszystko to zamieńcie na czas przeszły.
Zarządy krajowych fabryk wódki zarzynają branżę. Wkrótce
chlać będziecie już tylko podłe wina i szczylowate
piwsko, od czasu do czasu ładując w żyłę.
Chlanie
Badający rodzimy rynek alkoholowy Instytut Ipsos podaje
w 2003 r., że wódkę z przyjemnością konsumuje 61 proc.
rodaków, w tym 63 proc. mieszkańców wsi i 66 proc.
mieszkańców dużych miast, najczęściej z wyższym
wykształceniem. Od października 2002 r. do maja 2003 r.
sprzedaż wódek krajowych wzrosła o 40 proc., na co wpływ
miała obniżka akcyzy – niektóre półlitrówki potaniały
nawet o 5 zł, dzięki czemu wielu rodaków zrezygnowało z
borygo, bimbru czy śmiercionośnego metanolu. Produkcja
czystej wódki wzrosła od początku 2003 r. aż o 32,3
proc. Dla porównania – w tym samym okresie produkcja
piwa spadła o 2,4 proc. Dochody z akcyzy na wódkę
krajowej produkcji w budżecie państwa wzrosły o 60 mln
zł. Łapy zatarł oczywiście nie tylko fiskus, ale również
dostawcy półproduktów i surowców, w tym plantatorzy
zboża i ziemniaków.
Tymczasem sami producenci wódy regularnie donoszą o
"pogarszających się wynikach finansowych, kłopotach i
trudnościach branżowych". Mimo ogromnego wzrostu
sprzedaży gorzały producenci nie informują o wzrostach
zysków. Co za fenomen!
I dymanie
W produkcji gorzały obowiązuje prosta jak środkowy palec
gospodarka planowa. Sugerując się wynikami sprzedaży
dystrybutorów z poprzedniego kwartału fabryka ustala
rozmiary produkcji i pod te cyferki wykupuje od
Ministerstwa Finansów odpowiednią liczbę banderol płacąc
tym samym akcyzę – haracz państwu za dobre samopoczucie
obywateli. Żadnych weksli, obligacji i innych ściem – za
akcyzę wódczany producent płaci z góry żywym szmalem.
Gdy flachy zjadą z jednej taśmy, na drugiej oblepiane są
banderolkami i spakowane w kartony trafiają do
zmonopolizowanych dystrybutorów wielkich grup
zakupowych.
Za ile
W Pomrocznej działają trzy takie grupy z wyraźnie
podzielonymi strefami wpływów. Od 1998 r., gdy uwolniono
ceny na alkohole. Grupa jednorazowo odbiera od
producenta setki tysięcy butelczyn. Dlatego dostaje
spory, bo aż 20-procentowy rabat. Już w momencie zakupu,
co ilustrują faktury sprzedaży. Mam w łapach takie
właśnie faktury z Polmosu Białystok (największego
producenta gorzały mającego aż 22 proc. udziału w
krajowej produkcji) oraz Unicomu Bols Group (drugi po
Polmosie prywatny udziałowiec producenckiego rynku
wódy). I teraz uważajcie – z tych kwitów wyraźnie
wynika, że producenci udzielają rabatów nie od samej
ceny producenta, tylko od ceny producenta wraz z...
akcyzą. Żadna różnica?
Wątpię – koszt wytworzenia jednej półlitrowej flaszki to
jakieś 5 zetów, akcyza – 12 zetów (liczymy według wzorów
podanych przez prof. Alicję Ryszkiewicz z warszawskiej
Szkoły Głównej Handlowej). 20 proc. z 18 to niewątpliwie
większy upust niż 20 proc. z 5. Pomnóżmy tę oszczędność
teraz przez setki tysięcy butelek, to z kolei pomnóżmy
jeszcze przez 4 kwartały. Zabrakło wam cyferek w
kalkulatorze? Mnie też. Niezła, kurwa, oszczędność.
Pomroczne fabryki gorzały perfidnie robione są w wała,
bo po wykonaniu drobnych obliczeń wychodzi, że opylają
towar 70 proc. poniżej kosztów produkcji. Zarządy
produkujących gorzałę spółek działają ewidentnie na
niekorzyść swoich firm. Łamią także ustawę o obrocie
wyrobami spirytusowymi – producent może udzielić
hurtownikowi rabatu tylko od ceny własnej, czyli od ceny
producenta. Rabat od akcyzy oznacza po ludzku, że
producenci gorzały zwolniają grupy zakupowe z części
podatku. Tu z kolei kłania się fiskus. Może więc wszyscy
powinniśmy zacząć udzielać sobie nawzajem rabatów od
płaconego państwu podatku VAT wszędzie – w knajpach,
kiblach toi toi, szpitalach, na lotniskach, a nawet od
banknotów, którymi się nieustannie wymieniamy.
Sil wu ple, panie ministrze
Reasumując – naszą kochaną wódkę jak jakiegoś pterozaura
wkrótce bezsprzecznie trafi szlag, bo żadne
przedsiębiorstwo produkcyjne nie jest w stanie długo
pożyć dopłacając do produkcji. Zarządy tych firm mają to
w dupach, bo i tak są kadencyjne. I ja to wszystko kumam
– żyje się tu i teraz. Zastanawia mnie tylko, kiedy
Urząd Kontroli Skarbowej ruszy dupę po wycieka-jący
szmal, pokaźne dochody z wódczanej akcyzy. Każdy wałek
ma przecież swój początek i koniec. To już druga
wódczana malwersacja, którą paluchem wtykam w oko
ministrowi od kontroli skarbowej, generalnemu
inspektorowi Wiesławowi Ciesielskiemu. Tyle że tym razem
nie idzie – jak wtedy – o zwykłe pierdy: dymanie skarbu
państwa na jakiś miliard złotych, podziurawiony jak
ementaler budżet czy niedorozwiniętych kontrolerów. Tu
idzie o cały pomroczny naród, o tradycję, sztukę,
wesela, komunie, stypy i chrzciny, o kulturę spożycia,
spokój święty, o czystą wódkę, respirator w płynie
utrzymujący przy życiu szacownych obywateli, posłów,
nauczycieli, lekarzy, śmieciarzy, dziennikarzy, stróżów,
artystów, pisarzy i malarzy, goleń prezydenta, politykę,
kulturę, w ogóle państwo całe.
* Wszystkie dane pochodzą z Ministerstwa Finansów oraz
branżowego pisma "Rynki Alkoholowe" nr 100.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dżungla bez asfaltu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Paragraf 23
Miller i jego pomocnicy podpisali korzystny dla polskich
chłopów Traktat Akcesyjny do Unii Europejskiej i
kłaniali się do oklasków. Traktat kryje podstęp. Ślepawy
nasz rząd, chociaż był ostrzegany, nie chciał zauważyć,
że podpisał zarazem zgodę na dowolne zmniejszenie dopłat
Unii do naszego rolnictwa. Chłopów czeka rozczarowanie
straszne, bo pieniężne.
Jego specjalnością była lucerna i żył z tego, że jej nie
uprawiał. Rząd płacił mu dobrze za każdy korzec lucerny,
którego nie zebrał. Im więcej lucerny nie uprawiał, tym
więcej pieniędzy dostawał od rządu! Mądrze inwestując
stał się najpoważniejszym nieproducentem lucerny w
okolicy – takim to postępowym farmerem, który potrafił
po mistrzowsku korzystać z subsydiów rolnych, był ojciec
majora Majora, postaci z kultowej powieści "Paragraf 22"
Josepha Hellera.
Już wkrótce w państwach Unii Europejskiej niektórzy
plantatorzy tytoniu będą mogli pójść w jego ślady.
Eurokraci w Brukseli pracują bowiem nad utworzeniem
nowego funduszu, z którego unijni farmerzy będą dostawać
forsę za nieuprawianie tytoniu.
Przypuszczalnie polscy plantatorzy nie dorobią się
jednak na nieuprawianiu tytoniu, co będą poczytywać
sobie za krzywdę. W Brukseli kombinują, aby nowe
tytoniowe subsydia nie popłynęły do nowych państw
członkowskich. Takie sztuki są możliwe, gdyż Bruksela
użyje artykułu 23 Traktatu Akcesyjnego, czyli
podstępnego "paragrafu 23". Przepis ten polskie władze
zaaprobowały, nie bacząc na ostrzeżenia i przestrogi dr.
Waldemara Gontarskiego, eksperta sejmowego.
"Paragraf 23" upoważnia władze Unii do jednostronnej
zmiany zapisów Traktatu Akcesyjnego dotyczących
rolnictwa na niekorzyść Polski. Zgodnie z nim zmiany
jednostronnie wprowadzone przez Unię od 16 kwietnia 2003
do 1 maja 2004 r. nie mogą być przez Polskę
renegocjowane!
Mówiąc obrazowo brukselscy eurokraci – niczym
hellerowski pułkownik Cathcart – mając w zanadrzu
"paragraf 23" mogą wszystko. Bohater Hellera mógł w
nieskończoność podnosić pilotom liczbę obowiązkowych
lotów bojowych, powołując się na "paragraf 22".
Brukselscy komisarze stosując podstępną wykładnię
"paragrafu 23" Traktatu Akcesyjnego mogą dowolnie
przykręcić śrubę polskim chłopom. Na przykład powołując
się na konieczność zachowania dyscypliny finansowej w
rolnictwie mogą polskim chłopom obniżyć wysokość dopłat
bezpośrednich. Dzięki "paragrafowi 23" państwa
Piętnastki, czyli starzy członkowie Unii, są władne
przekreślić w miarę korzystne, rolne postanowienia
Traktatu Akcesyjnego przeforsowane w Kopenhadze przez
Millera, Kalinowskiego, Cimoszewicza oraz Danutę Hübner
i Jana Truszczyńskiego. Polska od przyszłego roku może
dostawać miliony euro mniej na płatności bezpośrednie
dla rolników. Francja, Niemcy i Hiszpania żądają, żeby
nowe kraje Unii Europejskiej zostały objęte dyscypliną
finansową w rolnictwie – dowiedzieliśmy się od unijnych
dyplomatów – napisała "Rzeczpospolita" z 9 grudnia 2003
r.
"Paragraf 23" brzmi następująco:
Rada, stanowiąc jednomyślnie i po konsultacji z
Parlamentem Europejskim, może dokonać takich dostosowań
niniejszego Aktu, odnoszących się do wspólnej polityki
rolnej, jakie mogą okazać się niezbędne w wyniku zmiany
reguł wspólnotowych. Takie dostosowania mogą być
dokonane przed dniem przystąpienia.
W kwietniu zeszłego roku dr Gontarski opublikował
ekspertyzę dotyczącą nieszczęsnego "paragrafu 23".
Wówczas Leszek Miller, Hübnerowa i Truszczyński
publicznie na niego naskoczyli, przekonując posłów w
Sejmie i publiczność telewizyjną, że Gontarski bredzi.
Do dzisiaj na stronach internetowych Kancelarii Prezesa
Rady Ministrów zachował się osobliwy dokument datowany
na 7 kwietnia 2003 r. Oto pod podobizną szefa rządu
umieszczono tam obszerny komunikat będący polemiką z
opinią Gontarskiego w sprawie "paragrafu 23" Traktatu
Akcesyjnego. Polski rząd zapewnia, iż, z uwagi na treść,
działać on będzie tylko na korzyść Polski.
W kwietniu zeszłego roku rząd usiłował zrobić z
Gontarskiego głupka, a już w listopadzie minister
rolnictwa Wojciech Olejniczak zaczął w Sejmie mówić o
negatywnych elementach dla Polski w zaproponowanych
przez Komisję Europejską zmianach Wspólnej Polityki
Rolnej. Te zmiany mogą skutkować nie tylko okrojeniem
dopłat bezpośrednich dla polskich rolników, ale także
zmianą statusu Polski z eksportera netto na importera
netto mleka i przetworów mlecznych. Olejniczak pośrednio
przyznał, że Gontarski miał rację, a Miller, Hübnerowa i
Truszczyński mylnie interpretowali treść "paragrafu 23".
W trakcie ostatniej sejmowej debaty nad polską polityką
zagraniczną używał sobie na rządzie Andrzej Lepper.
Kilka zdań poświęcił właśnie "paragrafowi 23" wskazując,
że niedostrzeżenie pułapki, która tkwi w tym przepisie,
dowodzi niekompetencji polskiej dyplomacji.
Polsce realnie grozi, że kwota pomocy dla naszych
chłopów będzie przez 10 lat mniejsza o 11 mld euro. Tak
może być, jeśli państwa Piętnastki skorzystają z
narzędzia, jakie daje im "paragraf 23". Najbliższe
miesiące dopiero pokażą, czy przestrogi Gontarskiego w
pełni się sprawdzą.
Mając rząd optymistów lepiej być pesymistą.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ameryka na nas sika
O różnicy między Aleksandrem Kwaśniewskim i Aleksandrem
Macedońskim.
27 stycznia 2004 r. Doradca prezydenta Stanów
Zjednoczonych ds. bezpieczeństwa Condoleezza Rice w
rozmowie z red. Bartoszem Węglarczykiem z „Gazety
Wyborczej”:
Węglarczyk: Czy Biały Dom zamierza pomóc polskim firmom
w otrzymywaniu kontraktów na odbudowę Iraku?
Rice: Ogłaszanie przetargów na zamówienia publiczne jest
w USA obwarowane przepisami. Biały Dom nie może w nie
ingerować. (...) Rząd USA może pomóc polskim firmom
przygotować się do ubiegania o te zlecenia
(podwykonawcze – przyp. P.Ć.) – wiem, że Departament
Handlu o tym myśli – ale o jakiejkolwiek ingerencji z
naszej strony nie może być mowy.
6 marca 2001 r. Joyce Rabens, dyrektor Biura ds.
Stosunków z Europą Północno-Wschodnią w Departamencie
Stanu USA, w liście do adwokata reprezentującego
amerykańskie
przedsiębiorstwo Millenium LLC biorące udział w
publicznym przetargu prywatyzacyjnym Polmosu w
Żyrardowie:
Wierzymy, iż wstawiennictwo Ambasadora Hilla (ambasador
USA w Warszawie – przyp. P.Ć.) na rzecz oferty złożonej
przez Millenium LLC, dotyczącej prywatyzacji Polmosu
Żyrardów jest zgodne z wytycznymi Rządu Stanów
Zjednoczonych w zakresie wsparcia. Zgodnie ze
wspomnianymi wytycznymi podstawą wpływającą na zakres
wstawiennictwa Rządu Stanów Zjednoczonych jest narodowy
interes USA.
29 stycznia 2004 r. Komentarz „NIE”:
Rice i Rabens to dwie urzędniczki w ad- ministracji
rządowej USA – jedna z wyższej, druga z niższej półki.
Rice mówi, że rząd USA nie może ingerować w przetargi na
kontrakty mające na celu odbudowanie podbitego Iraku
zniszczonego przez armię USA. Rabens pisze, że
reprezentujący rząd USA ambasador Hill będzie ingerował
(to się nazywa wstawiennictwo) w publiczny przetarg na
kontrakt prywatyzacyjny państwowego przedsiębiorstwa w
niepodległej Polsce. Rice mówi, że rząd USA nie może
pomagać polskim przedsiębiorstwom uzyskać kontraktów w
Iraku, bo takie są przepisy. Rabens pisze, że ambasador
Hill będzie pomagał amerykańskiemu przedsiębiorstwu
uzyskać kontrakt w niepodległej Polsce, bo taki jest
interes narodowy Stanów Zjednoczonych. Dodajmy, że
ingerencja (wstawiennictwo) ambasadora Hilla okazała się
skuteczna, podobnie jak inne takie naciski.
Odmienność postaw obu amerykańskich urzędniczek można
nazwać hipokryzją, a Condoleezzę Rice oskarżyć o brak
dobrej woli. Ale chyba lepiej nazwać to po imieniu: rząd
USA ma gdzieś pewien nadgorliwy kraik leżący w Europie
Północno-Wschodniej! Choćby jego prezydent łasił się do
Busha juniora, choćby wjeżdżał mu na ambicję, choćby
żebrał o jałmużnę albo zniesienie wiz.
Imiennik Kwaśniewskiego, zwany Wielkim albo Macedońskim,
powiedział dawno temu, że jedyną skuteczną bronią
narodów słabych przeciwko narodom silnym jest honor.
Państwo silne to bez wątpienia Stany Zjednoczone.
Państwo słabe to Polska, która zamiast honoru woli mieć
samoloty F-16.
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szmal z PUP
Szkolili szewców na szewców. Szmal kasowała prywatna
firma. Powiatowy Urząd Pracy dawał jej zlecenia bez
przetargu. Zatrudnienie szewców przyuczonych na szewców
też finansowali podatnicy.
Prowincjonalne gówno czy wierzchołek góry lodowej, który
wypłynął akurat w Starogardzie Gdańskim? Kierowniczka
miejscowego Powiatowego Urzędu Pracy, o której mogę dziś
napisać jedynie jako o Lucynie M., jest szefową
Międzynarodowego Stowarzyszenia Urzędów Pracy w Polsce.
Kontrola
W grudniu 2003 r. Komisja Rewizyjna Rady Powiatu
przeprowadzała kontrolę w Powiatowym Urzędzie Pracy.
Lucyna M. skąpiła kwitów, trudno było więc ustalić, co
nie gra. Bożonarodzeniowe nastroje do reszty zniechęciły
kontrolerów. Poza Tadeuszem Peplińskim.
Pepliński kiedyś reprezentował Samoobronę, teraz razem z
żoną tworzą w radzie Klub Rodzina. Nie dał się przekupić
ani zastraszyć. Raz po raz z pomocą „NIE” wywleka rzeczy
niemiłe elitom. Jest żywym dowodem na to, że radny nie
musi być bezradny. Pepliński więc łaził, węszył, aż
wreszcie trzy dni przed Wigilią zakapował miejscowej
prokuraturze, że cuchnie wokół pożyczek dla
bezrobotnych, szkoleń i sposobu wykorzystywania
pieniędzy PFRON.
– Ludzi o specjalnościach obuwnik w Staro-gardzie pełno.
Wszak istniały tutaj Nadbałtyckie Zakłady Przemysłu
Skórzanego „Neptun”. Tych właśnie ludzi przez trzy
miesiące szkolono na obuwników na potrzeby prywatnych
zakładów. Po tygodniu szkolenia pracowali, aż furczało.
Większość wynagrodzeń refundował PUP. Pracodawca płacił
im 95 zł miesięcznie – opowiada Pepliński.
Dotacje przekazano na zakup maszyn czy urządzeń, po
uważaniu, dla zaprzyjaźnionych, wciąż tych samych
przedsiębiorców. Zdarzyło się nawet 270 tys. zł na jedną
firmę. A były to pieniądze na tworzenie miejsc pracy dla
inwalidów, którzy nie zostali zatrudnieni...
Kasa
Starogardzki PUP wydaje rocznie na szkolenia
bezrobotnych 600 tys. zł. Starostwo, które dzieli szmal
PFRON, praktycznie bez kontroli rozdaje rocznie ok. 1,5
mln zł. Jeśli pomnożyć przez liczbę powiatów, w skali
kraju mówimy o miliardach złotówek mogących służyć
konserwacji lokalnych układów.
Układ
W powiecie starogardzkim rządzi koalicja Platforma
Obywatelska–Stowarzyszenie Kociewskie. PUP podlega
starostwu. Stołki i przywileje są tak rozdawane, żeby
nikomu nie stała się krzywda.
Lucyna M. (szefowa PUP) należy do Stowarzyszenia
Kociewskiego, którego szef jest wiceprzewodniczącym Rady
Powiatu. Jego siostra jest w PUP szarą eminencją,
chociaż nominalnie tylko inspektorem referatu szkoleń.
Jej referat wnioskował o bezprzetargowe zlecanie szkoleń
dla PHU Promocja. Większość zleceń na szkolenia
dostawała właśnie „Promocja”. Firma należąca do kolegi
Lucyny M. Kolega jest tatusiem i teściem prominentnych
urzędników starostwa. Zlecenia były bezprzetargowe.
– Bodajże raz „Promocja” wystartowała w przetargu,
zyskała najmniej punktów, ale zlecenie dostała – pamięta
Pepliński.
Rocznie „Promocja” dostawała 17 proc. zleceń, ale
przerabiała aż 50 proc. ogółu środków przeznaczonych na
szkolenia. Zdarzało się, że w niewielkiej salce
prowadziła trzy szkolenia równocześnie.
Kierowniczka referatu szkoleń PUP (przełożona siostry
wiceprzewodniczącego rady) dorabiała w „Promocji” do
pensji. Na przykład przeprowadzała egzaminy kończące
kurs: „Co powinieneś wiedzieć, zakładając własną firmę”.
Identycznie inspektor kontroli wewnętrznej starostwa. Z
kwitów wynika, że oboje dorabiali w prywatnej spółce w
godzinach pracy.
– Co to, w mordę, jest – pyta radny Pepliński.
Starosta Sławomir Neuman, powiatowy lider Platformy,
odpowiedział grzecznie, że to nic.
Zdaniem starosty we wskazanych przez Peplińskiego dniach
urzędnicy byli w pracy w starostwie i basta.
Ponieważ nie chce mi się wierzyć, żeby Platformers
kłamał tak głupio, zakładam, że starogardzcy urzędnicy
występują w co najmniej dwóch osobach.
Kara
Starosta Sławomir Neuman robił, co mógł, żeby mleczko
się nie rozlało. Pepliński uparł się. Kwity
zabezpieczyła policja.
– Postawiliśmy wstępne zarzuty kierownictwu Urzędu
Pracy. Chodzi o rażące nieprawidłowości w procedurze
przetargowej – usłyszałam od organów ścigania.
– Wrzucił granat do sedesu – skomentował starosta
nieobyczajne zachowanie Peplińskiego. Nie pomyślał, że
gdyby kibel był mniej obsrany, gówno nie pokryłoby
całego powiatu.
Za zanieczyszczenia rządząca koalicja ukarała
Peplińskiego. Następnego dnia po zabezpieczeniu przez
policję kwitów odwołała radnego z Komisji Rewizyjnej. W
uchwale zmieniającej skład Komisji Rewizyjnej wykreślono
punkt 5: Tadeusz Pepliński. Uzasadnienie tej decyzji:
radny za dużo szukał, co gorsza, znajdował, co najgorsze
– wynosił wiedzę poza szacowne mury starostwa. A to
mogło umożliwić dostęp do niej osób trzecich. Na
przykład prokuratora.
Pewnie wojewoda pomorski wyrzuci tę uchwałę do kosza i
Pepliński znów będzie mógł wkurwiać lokalnych włodarzy,
np. ujawniając liczbę połączeń ze służbowych komórek na
party line lub przeszkadzać w dalszym finansowaniu ze
środków PFRON fitness clubu, w którym spotyka się
miejscowa elita.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
WaPsurd
Prawa są dziurawe, ale za to znakomicie sprzyjające
korupcji.
W Polsce rodzą się chyżo jak króliki.
Absurd pierwszy: mandat od byle kogo
Nowa ustawa o transporcie drogowym weszła w życie 1
stycznia 2002 r. W art. 13 ust. 2a zmieniono określenie
„opłaty podwyższone” na „kary”. WaPark (firma, której
płaci się za parkowanie aut na ulicach Warszawy), aby
dostosować swe represje pieniężne do tego zapisu,
zmienił nazwę haraczu
pobieranego za przekroczenie wykupionego czasu postoju z
„opłaty podwyższonej” na „karę pieniężną”. Czyli mandat.
Pytanie: czy instytucja publiczna (w tym wypadku gmina
lub Zarząd Dróg) może scedować funkcję represyjną
państwa (karanie mandatami) na prywatną spółkę (WaPark)?
Jeśli tak, to czy policja w Łomży może zatrudnić spółkę
Krzak z o.o. do karania mandatami za przekroczenie
prędkości? A może Sąd Rejonowy w Piszu zatrudni do
wydawania wyroków spółkę Lipa SA?
Absurd drugi: ponad prawem
Karząc kierowców WaPark powołuje się na przepisy kodeksu
drogowego. To żadne uzasadnienie, gdyż do takiej
działalności potrzeba jeszcze prawnego umocowania czy
jak kto woli – legitymizacji. Inaczej mógłbym z kolegą
Zdzichem usiąść w salonie naszej redakcji i wzywać po
kolei różnych obywateli na rozprawy. I ja, i Zdzicho
będziemy w każdym calu przestrzegać zapisów kodeksu
karnego. Za znieważenie osoby publicznej 20 tys. zł
grzywny – zakomunikujemy na przykład panu Lepperowi.
Pytanie: czy ja i kolega Zdzicho, oczywisty równoważnik
WaParku, różnimy się czymś od sądu działającego w
imieniu Rzeczypospolitej?
Do niedawna od opłat podwyższonych nałożonych przez
WaPark można było się odwołać do Zarządu Dróg Miejskich.
Teraz ZDM skarg nie rozpatruje, uznając, że nie może
pełnić roli sądu powszechnego.
Bo rozpatrywanie odwołań w sprawie mandatu po
zlikwidowaniu kolegiów przysługuje sądom. W ZDM
rośnie sterta nie rozpatrzonych podań. WaPark zaciera
ręce, gdyż jego decyzje zdają się być nieodwołalne i
natychmiast prawomocne.
Pytanie: czy prywatna spółka może mieć kompetencje,
jakich nie ma rząd, parlament ani żaden urząd w Polsce,
z wyjątkiem komisji rządowo-episkopatowej?
Absurd trzeci: dwa razy za to samo
Europejska Konwencja Ochrony Praw Człowieka zabrania
karania dwa razy za to samo. Mimo to gapowicze
płacą za to samo wykroczenie podwójnie. Raz mandat
Straży Miejskiej (50–1000 zł + 1 punkt karny), drugi raz
WaParkowi (50 zł kary).
Nie tylko jesteśmy karani podwójnie, ale i za
korzystanie z dróg płacimy dwa razy. Kierowca musi
przecież co jakiś czas nalać do baku benzyny, oleju
napędowego lub gazu. W koszcie paliwa jest zawarty
podatek drogowy, który uiszczamy za wątpliwą przyjemność
korzystania z dróg publicznych.
Pytanie: czy parkowanie w miejscach do tego wyznaczonych
nie jest korzystaniem z drogi publicznej? Czy
zatem wnosząc opłatę za parkowanie nie płacimy dwa
razy za to samo?
Absurd czwarty: strażnik stręczyciel
Blokady na koła zakłada Straż Miejska. Żeby się pozbyć
żelastwa, wystarczy odebrać od strażnika mandat
kredytowy. Jego wysokość jest dowolna. Strażnik może nie
ukarać mandatem, a może przysolić nawet 1000 zł. Od
czego to zależy? Ano od tego, czy petent uprzednio
rozliczył się z WaParkiem. Strażnik sprawdza dowody
wpłaty do kasy WaParku, bardziej surowo karząc
niepłacących.
Pytanie: czy funkcjonariusz Straży Miejskiej pełni rolę
windykatora WaParku? A może stręczyciela? Wszak
nagania spółce klientów...
Absurd piąty: darmocha za pieniądze
W zatwierdzonym przez gminę Centrum regulaminie
parkowania stoi, że dla mieszkańców gminy Centrum
parkujących w obrębie zamieszkania, inwalidów etc.
parkowanie jest za darmo. WaPark jednak pobiera od nich
20 zł – niby tytułem wystawienia identyfikatora. W tej
sprawie zdążył już się wypowiedzieć Naczelny Sąd
Administracyjny: darmo to darmo – nie ma mowy o żadnych
opłatach. WaPark z Zarządem Gminy już kombinuje, jak
ominąć wyrok sądu. Mówi się o zlikwidowaniu bezpłatnego
parkowania i wprowadzeniu abonamentu w wysokości 20 zł.
Pytanie: czy WaPark rozpoczął już zwracanie pieniędzy
nieprawnie pobranych za identyfikatory czy też
orzeczenia NSA jego nie dotyczą?
Absurd szósty: logiczny
Strażnicy informują gapowiczów, że zostali ukarani za
niezastosowanie się do znaku D-44 i D-45: początek i
koniec strefy płatnego parkowania. Należących do grupy
znaków informacyjnych. Takich jak na przyklad telefon
(D-24) lub szpital (D-21).
Pytanie: czy można nie zastosować się do znaku
informacyjnego? Jeśli tak, to uprzejmie donoszę, że nie
zastosowałem się do znaku D-34 informującego, na jakich
falach nadaje Radio „Maryja”. I żądam dla siebie surowej
kary. Nie zajechałem też do szpitala, choć był znak.
Absurd siódmy: strefa widmo
Parkowanie płatne w Warszawie obowiązuje w strefie,
której granice określiła Rada Warszawy. Kompetencje Rady
Warszawy w tym zakresie wygasły, gdy zmieniła się
struktura władzy w stolicy. Zwróciła na to uwagę
Najwyższa Izba Kontroli wskazując, że konieczne jest
przyjęcie nowej uchwały przez Radę Gminy Centrum. Na
razie takiej uchwały nie ma.
Pytanie: skoro nie ma wyznaczonej strefy płatnego
parkowania, to skąd wiadomo, gdzie trzeba płacić? Czy
decyduje o tym obecność parkometru? Jeśli tak, to kto
zagwarantuje,
że nagle nie zaczną wyrastać jak grzyby po deszczu nowe
automaty?
Absurd ósmy: najgorszy najlepszym
Do wyboru firmy WaPark doszło w 1998 r. Przetarg
nadzorowała 22-osobowa komisja złożona z radnych i
przedstawicieli Zarządu Dróg. Komisja nie wybrała ani
oferty najlepszej technicznie, ani najlepszej finansowo.
Wybrała za to firmę WaPark, której siedziba mieściła się
w pokoju hotelu „Metropol”. Inne firmy zabiegające o
kontrakt (Mobitel, Towing, Uniwersum) odwołały się do
Urzędu Zamówień Publicznych. Urząd stwierdził, że nie
było potrzeby ogłaszania przetargu. Wystarczył zwykły
konkurs. Ciekawostka: decyzję o organizacji przetargu
podjął 19 lutego 1997 r. sam prezes Urzędu Zamówień
Publicznych.
Wobec licznych zastrzeżeń związanych z przetargiem i
wiarygodnością WaParku doszło do kuriozalnego
rozwiązania. Pozwolono dwóm konkurencyjnym firmom
(Towing i Mobitel) na przyłączenie się do WaParku.
Powstał nowy WaPark, którego udziałowcami są, poza
dwiema wymienionymi, dwie inne spółki – Galaxy Group i
Mera-Błonie.
Absurd dziewiąty: finansowy
Wybrana przez Zarząd Gminy Centrum, w trybie cholera wie
jakim, firma WaPark (ta nowa) podpisała z miastem umowę.
Jej treść jest tajna. Jeden z prokuratorów, który miał
okazję ją przeczytać, oświadczył, że jest to „wysoce
nieprofesjonalny tekst”. Z tajnej umowy przeciekła
informacja o tym, jak dzieli się szmalem WaPark z
miastem i ZDM: od 100 zł odejmujemy 22 proc. podatku
VAT. Zostaje 78 zł. Z tego odliczamy 30 proc., które
idzie do kasy miasta i ZDM. 23,4 zł, prawda? Zatem ze
100 zł wpłaconych przez kierowców instytucje publiczne
mają 23,4 zł. Resztę, czyli 76,6 zł, łyka WaPark, bo
przecież podatek VAT utopi w swoich gigantycznych
kosztach. Konkurencyjne firmy dawały miastu w przetargu
43, a nawet 60 proc. utargu.
Pytanie: w zamian za co Zarząd Gminy Centrum zgodził
się, by do miejskiej kasy wpływało mniej pieniędzy, niż
mogłoby wpływać?
Absurd dziesiąty: zasadniczy
Czemu gmina Centrum sama nie zajęła się pobieraniem
opłat? Skoro samorząd warszawski może być właścicielem
spółki taksówkowej (MPT) i wozić ludzi, czemu nie może
zbierać szmalu za parkowanie? Nawet przy najbardziej
nieudolnym zarządzaniu dałoby się wycisnąć z tego
interesu więcej niż 23,4 proc. Miasto posiada służby
porządkowe (Straż Miejska), które mogłyby bez trudu
podjąć się egzekucji i pilnowania interesu. A parkometry
można by wyleasingować lub kupować systematycznie w
miarę przybywania środków z opłat.
Pytanie: proste rozwiązania są zazwyczaj najlepsze. Mają
jednak wadę – nie pozwalają na zakulisowe manipulacje i
kombinacje. Czyżby o to chodziło?
Dziwną, niemal perwersyjną miłością do WaParku pała
warszawska lewica. Jej radni walczyli o zwycięstwo
WaParku w przetargu, później mężnie odpierali wszelkie
ataki prasy i społeczeństwa. Z WaParkiem walczy Karol
Karski, radny... AWS. Składa kolejne zawiadomienia do
prokuratury, dzięki niemu toczą się postępowania przed
NSA, a nawet przed Trybunałem Konstytucyjnym. Na
rozstrzygnięcia trzeba jednak trochę poczekać.
Co można poradzić kierowcom? Płacić czy nie płacić
WaParkowi? Opłaty za parkowanie wnosić trzeba. Póki
radni nie popędzą WaParku, póty nic na to się nie
poradzi. Inaczej jest z 50-złotowymi karami, które
nalicza WaPark. Sądzę, że prędzej czy później NSA
unieważni uchwałę Rady Gminy Warszawa Centrum. Zapadnie
wyrok o tym, że prywatna spółka nie może nikogo karać
mandatem. Wówczas WaPark będzie musiał oddać kasę wraz z
odsetkami. Nie zdziwię się, jeśli powstała już jakaś
kancelaria prawna odkupująca od ukaranych kwity
mandatowe za połowę ich wartości. Czysty zarobek, na
wysokie odsetki trzeba tylko trochę poczekać.
Fot. ŁUKASZ BANASIK
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z pieniędzy do nędzy
Ach panie panowie, ach panie panowie, ach panie panowie,
czemu szczęścia nie ma w was? – można było zanucić
podczas Kongresu Kina Europejskiego. Słysząc gorzkie
żale najwybitniejszych z żyjących i obecnych w salach
recepcyjnych hotelu Sofitel d. Victoria reżyserów i
producentów filmowych. Oświetlanych blaskiem madame
Lalumiere, wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego,
kobitki ważniejszej niż prezydent Kwaśniewski czy nawet
marszałek Borowski.
Dwanaście lat temu byliśmy kulturalnie bliżej Europy niż
dziś – mówił nie jakiś postkomuch, zgorzkniały czytelnik
"Trybuny" lecz wybitny, kontestujący reżyser Janusz
Kijowski. Przeżywamy ostatnio w Polsce niebezpieczny
wybuch neoliberalnego myślenia, które widzi w sztuce
filmowej towar taki jak inne. W krajach, gdzie
demokracja jest bardziej utrwalona niż u nas, istnieje
protekcjonizm państwowy dla kultury
– te słowa wypowiedział nie antyBalcerowiczowski "Andy"
Lepper, lecz wyrafinowany kulturalny Krzysztof Zanussi.
Podobnie mówli Krzysztof Krauze, Jacek Bromski, Filip
Bajon, nowy prezes ZASP Olgierd Łukaszewicz i wielu
równie wybitnych. Diagnoza była jedna. Z takim mecenatem
państwowym, z takim finansowaniem kultury, z taką traumą
neoliberalną w Polsce ani tworzyć, ani żyć, kurna Olek,
się nie da. Stoimy na zgniłej desce nad wielkim
szambodołem. Jedno tąpnięcie i lecimy w dół.
W przerwach była kawa z ciasteczkami, lunch skromny,
lecz tym razem smaczny, a wieczorem film.
Fabulodokument. Macedoński. W reżyserii Swetozara
Ristowskiego.
Ten film powinni obejrzeć wszyscy artyści w naszym
kraju, można by zanucić po projekcji, przypominając
kultową scenę z wajdowskiego "Człowieka z żelaza", gdy
młody Linda puszcza zdegenerowanemu Opani, czyli
dziennikarzowi gazetowemu, taśmy prawdy dokumentujące
bunt robotników Wybrzeża w 1970 r.
Film zatytułowano "Radość życia". Opowiada, jak to w
stolicy krańcoeuropejskiej Macedonii, w Skopje, zebrała
się Bałkańska Orkiestra Symfoniczna, aby wykonać IX
Symfonię Beethovena. Wizytóweczkę zjednoczonej, sytej
zachoEuropy.
Do wspólnego grania zaproszono muzyków z Bośni i
Hercegowiny, Albanii, Bułgarii, Macedonii, Serbii,
Grecji, Turcji, Rumunii i może jeszcze z jakiegoś
kawałka rozkawałkowanych Bałkanów. Gdyby spojrzeć przez
oczy wszechobecnego na Bałkanach nacjonalizmu taka
orkiestra w pale się nie
mieści. Nie może przecież być tak, żeby serbojęzyczny
grał wspólnie z Szczyptarem, Bułgar z Macedończykiem,
który, jak cały świat wie, nie jest żadnym
Macedończykiem, tylko nieuświadomionym Bułgarem, aby
siadł z tym Macedończykiem narodowiec-Grek, bo ten
przecież wie, że te słowiańskie pastuchy z obecnej
Macedonii ukradli dziedzictwo zhellenizowanego
Aleksandra Wielkiego. A do tego jeszcze Bośniacy,
słowiańscy muzułmanie, czyli ni psy, ni wydry, no i
Rumuni, uboga siostra wielkiej Francji. I na dodatek
anglo--Turek oraz bezinteresowny Grek. Menażeria
niespotykana.
I dalej kamera jedzie od olimpijskiego Sarajewa, miasta
kiedyś przecudnej urody teraz zdegradowanego przez
nacjonalistyczną wojnę. Przez turecki Izmir wabiący
sznytem europejskim, z luzem byłego imperium, poprzez
albański Durres i Tiranę, europejskie miasta
afrykańskie, zdołowaną Sofię, zapchlony od hord
bezpańskich psów Bukareszt zwany kiedyś bałkańskim
Paryżem, aż po żyjące w stanie wojennym
czterystutysięczne Skopje. Stolicę transbałkańskiej
Wielkiej Orkiestry Symfonicznej. Wszędzie tam brud,
smród, ubóstwo. Wedle euronorm. Zdołowanie sztuki po
wybuchu neoliberalizmu. Ale wszędzie ocaleli uliczni
grajkowie utrzymywani nie przez państwowy mecenat, lecz
biednych, groszowych sponsorów. I wszędzie tam enklawy
muzyki filharmonicznej. Utrzymywane z własnej biedy.
Tam, jak w mitycznej, okupowanej Warszawie, na tajnych
kompletach, obecnie spotykają się filharmonicy-muzycy.
Grają. I ćwiczą młodych, choć wokoło kwitną liszaje na
klatkach schodowych, bolą liche pensyjki i smutek
wyprzedaży sreber rodowych. I potem oni, zebrani,
odpicowani wedle unioeuroznormalizowanych
filharmoniowych ubranek, zagrają tego Beethovena.
Hucznie, gromko. I vieliko, bo z lekkim, bałkańskim
zaśpiewem.
W naszym kraju przecudnej urody artyści nie są jeszcze
kąsani przez bezpańskie psy. Nie żyją jeszcze jak tam na
rozgotowanych, cienkich zupkach. Nasi artyści są smutni,
zdołowani, straumatyzowani, bo padł stary mecenat
państwowy. A nowego nie ma. I zostali sami w swych
nowych, przestronnych apartamentach oraz niedawno
zmienionych samochodach dobrych marek. W czasie dyskusji
plenarnych i kuluarowych podczas Kongresu Kina
Europejskiego w prawie unioeuropejskiej Warszawie czuć
było, iż problemem naszej kultury nie jest tylko krach
tradycyjnego, socjalistycznego mecenatu państwowego. Ale
przede wszystkim zmieszczanienie, a ściślej
zdrobnomieszczanienie środowisk inteligenckich,
artystycznych, intelektualnych. Sztuka w Polsce stała
się petiburżuazyjna. Zachłysnęła się w czasach
koniunktury neoliberalizmem, oddała się "niewidzialnej
ręce wolnego rynku". Artyści bardziej byli zajęci
tworzeniem kasy, dziełrynkowo użytecznych niż
alternatywnych, ponadczasowych.
I teraz mają kaca po liberalnej imprezie.
Dzisiaj syci, jakże zamożni na tle swych eurobałkańskich
kolegów, narzekamy na nędzę mecenatu państwowego.
A może odrodzenie polskiej kultury musi wynikać z drogi
krzyżowej, finansowej męki, z normalnej ludzkiej nędzy?
Może odejmując sobie od ust polska kultura doda sobie
więcej do mózgu?
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szakal domowy
Właściciel dwóch kamienic w centrum Katowic zafundował
lokatorom darmową szkołę przetrwania. Nauczyli się myć w
deszczówce, odzwyczajali się od jedzenia ciepłych
posiłków, picia herbaty i kawy. Lampy elektryczne
zamienili na świece.
Ostatnio przechodzą kurs przenikania przez mury.
W połowie czerwca Jerzy Seifert, właściciel dwóch
kamienic u zbiegu ulic Słowackiego i Matejki, ściąga
ekipę ślusarską. Na drzwi prowadzące do obu budynków
ślusarze zakładają żelazne sztaby. Lokatorzy mają wyjść
na zewnątrz, inaczej zostaną zamknięci.
Jacek Śmietana nie chce uczyć się wchodzenia na klatkę
schodową metodą "na ducha". Jak Rejtan staje w drzwiach.
Dochodzi do szarpaniny. Szef ślusarzy wprawnym chwytem
zakłada Śmietanie blok. Ręką oplata szyję. Prawie
natychmiast na miejsce podjeżdżają trzy suki. Policjanci
odwożą opornego lokatora do komisariatu. Akcja
zakładania żelaznych sztab odbywa się bez incydentów.
– Tamtą noc spędziłem z mamą na ławce na pobliskim placu
Wolności – wspomina Jacek
Śmietana. – Ja bym wybił dyktę w otworze okiennym i
wszedłbym z powrotem. Ale mama ma
62 lata. Nie dałaby rady.
Następnego dnia oboje poszli do prokuratury. Gdy
prokurator usłyszał, z jaką sprawą zjawiło się dwoje
nieświeżo wyglądających obywateli, złapał się za głowę.
Natychmiast wydał decyzję o zdjęciu żelaznej sztaby.
Rozkaz wykonali... policjanci. Podobno ci sami, którzy
asystowali przy jej zakładaniu. Teraz policjanci mają
przechlapane, bo prezydenci miasta wpadli w szał, gdy
usłyszeli, że funkcjonariusze pomagali Seifertowi, więc
obdarzyli się kompetencjami sądu, określając, co wolno
właścicielowi, i wreszcie przymknęli lokatora, a nie
ruszyli ślusarza. Choć to on najprawdopodobniej będzie
teraz miał sprawę karną.
Czynszowe Alcatraz
Prokurator Prokuratury Rejonowej Katowice
Centrum-Zachód, Mateusz Wolny, wszczął postępowanie
przygotowawcze w sprawie naruszenia przez Jerzego
Seiferta miru domowego jednej z lokatorek, stosowania
przemocy wobec innego lokatora i pozbawienia wolności
trzeciej mieszkanki należącego do niego domu.
– Ta decyzja została wydana dlatego, że naopowiadano mu
o tym, iż nie wiadomo, co dzieje się z 76-letnią
lokatorką, której sąsiedzi od kilku dni nie widzieli –
mówi Jerzy Seifert. – A ja mam film, na którym widać,
jak ta pani biega po ulicy, w czasie gdy zakładaliśmy
sztabę.
Jacek Śmietana jednak upiera się przy tym, iż starsza
pani została uwięziona wewnątrz. Po godzinie ją
wypuszczono. Do jedenastej wieczorem siedziała na
schodach pod zamkniętą klatką schodową. Przenocowała u
koleżanki, która mieszka nieopodal.
Druga kamienica Seiferta nadal jest zamieniona w
Alcatraz. Jej lokatorzy nie złożyli skargi w
prokuraturze, więc na prowadzących do klatki schodowej
drzwiach ciągle wisi żelazna sztaba. Na szczęście oba
budynki połączone są strychem.
– To jest mój akt rozpaczy – tłumaczy się Jerzy Seifert.
– Przecież istnieje wyrok Trybunału Konstytucyjnego, że
czynsze ustalone poniżej kosztów utrzymania budynku są
sprzeczne z Konstytucją. A ja muszę dopłacać do moich
lokatorów.
Jerzy Seifert to typowy biznesmen. Zarabia na handlu
nieruchomościami. Nie ukrywa, że kupował kamienice, by
czerpać z nich dochód. Choć wiedział, że mieszkają w
nich ludzie, to zaryzykował.
Deszcz zastąpił wodociągi
Seifert gospodarzy w kamienicach od 1998 r. Kiedy nastał
nowy kamienicznik, widać po kwitach opłat czynszowych.
Jan Jajkiewicz pokazuje kilkanaście z nich. W
październiku 1998 r. zapłacił 212 zł. W styczniu 2000
płacił 301 z groszami, a w październiku 2001 – już
465,91 zł. Ta opłata pokrywała należność za czynsz, wodę
i wywóz śmieci.
Oficjalnie spór między Seifertem a lokatorami dotyczy
czynszów. Właściciel kamienicy nie uznaje stawek
urzędowych ustalonych przez miasto. Swoim lokatorom
ustalił wyższe kwoty. Oni się nie godzili, płacili
według obowiązujących stawek. Jeżeli w ogóle płacili, bo
z tym różnie bywało. W kwietniu zeszłego roku odcięto im
dopływ wody. W styczniu tego roku przestali mieć prąd.
Kiedyś w kamienicy był też gaz, ale gazu też ich
pozbawiono, bo na klatce schodowej zaczęło specyficznie
śmierdzieć, a nie dało się wejść do wszystkich mieszkań,
by sprawdzić, gdzie jest nieszczelność. Ludzie są
przekonani, że gdyby nawet mu płacili, ile chce, to
zaraz podwyższyłby stawki. I tak do momentu, aż by się
wynieśli.
Jajkiewicz z córkami Moniką i Izą zajmuje 120 metrów.
Mówi, że marzy mu się małe mieszkanko z dwoma pokoikami.
Byle była woda i prąd. Mieszkają na czwartym piętrze.
Ciężko tu wejść z wiadrami pełnymi wody. Dlatego, gdy
pada deszcz, wystawiają na balkon wiadra i miski. I myją
się w deszczówce. A co do prądu... Jajkiewicz pokazuje
kwitki z zakładu elektroenergetycznego. Jak byk w nich
stoi, że do samego końca regularnie płacił rachunki. Gdy
odcięto dopływ energii elektrycznej do kamienicy, zakład
przysłał Jajkiewiczowi pismo, że ma nadpłatę i za
pierwszy kwartał nie musi w ogóle płacić, a za drugi –
niecałe 24 złote. Ale prądu nie ma dalej.
Seifert twierdzi, że to nie on odpowiada za przerwanie
dostaw energii elektrycznej. Przyznaje się tylko do
przecięcia kabli wewnątrz budynku.
– To zakład zdjął liczniki. Ludzie podpięli się pod
klatkę schodową. Ja tylko zadbałem, by nie kradli
własności publicznej – zapewnia.
Podobnie miało być z dostawą wody. Seifert chciał
jedynie, by przedsiębiorstwo wodociągowe rozliczało się
nie z nim, lecz bezpośrednio z lokatorami. A to dlatego,
że zużyli dużo więcej wody, niż mu za nią płacili. Teraz
on musi występować w sądzie jako dłużnik, który powinien
zapłacić wodociągom 35 tys. zł. Od lokatorów miał dostać
zaledwie 6 tys.
Eksmisja byłaby lepsza
Śmietanowie w zeszłym miesiącu mieli sprawę o eksmisję.
Jacek Śmietana do dziś nie
może się pogodzić z jej wynikiem. Seifert... przegrał.
– Gdybyśmy my przegrali, to pewnie już byśmy dostali
jakieś mieszkanie socjalne. A tak musimy dalej żyć jak w
średniowieczu – narzeka Jacek.
– Siedzimy przy świeczkach. Telewizor schowałem. Po co
ma się kurzyć.
Sąd odrzucił wniosek o eksmisję. Więcej. Nakazał
zaliczyć na poczet przyszłych opłat czynszowych to, co
Seifert otrzymał od Śmietanów jako należność za wodę.
Tak więc Śmietanowie do października nie muszą dawać
Seifertowi pieniędzy.
– Powiedziałem w sądzie, że rezygnuję ze wszystkich
należności, byle tylko lokatorzy wyrazili wolę eksmisji.
Ale matka pana Śmietany powiedziała, że zgodzi się na to
tylko wówczas, jeśli tam na sali sądowej sąd jej
zagwarantuje inne mieszkanie – wspomina Seifert. – A sąd
może to najwyżej gminie nakazać.
O inne mieszkanie Jacek Śmietana starał się kilka razy.
Urzędnicy gminni odrzucali jego wnioski, gdyż zajmuje
lokal o powierzchni 90 mkw. A na mieszkania komunalne w
Katowicach czekają tysiące ludzi żyjących w gorszych
warunkach.
Kwaśniewski do sądu
Jerzy Seifert nie ma pretensji do lokatorów. Traktuje to
jak grę. Albo oni wygrają, albo on. Ale nie może
wybaczyć urzędnikom państwowym, że doprowadzili do
bałaganu w przepisach. No bo skoro Trybunał
Konstytucyjny uznał, że ustalanie stawek czynszowych
poniżej kosztów utrzymania budynku jest wbrew
Konstytucji, to dlaczego takie stawki ustaliła Rada
Miasta Katowic? Zaskarżył uchwałę podjętą przez
katowickich radnych. I wygrał.
W sumie Seifert dwukrotnie pozywał miasto Katowice przed
sąd w sprawie czynszów. Za
drugim razem przegrał, lecz wystąpił o rewizję
nadzwyczajną i czeka na ostateczny werdykt.
Seifert domagał się również, by ten wyższy czynsz
obowiązywał także tych lokatorów, którzy w jego
kamienicach znaleźli się na skutek decyzji
administracyjnej. Akurat w tych kamienicach, w których
Seifert kazał założyć żelazne sztaby, tacy ludzie
stanowili większość.
Tak właśnie jest w przypadku Marzeny Parzych,
nauczycielki języka angielskiego. W mieszkaniu, które
zajmuje, głównym najemcą była przedtem jej mama,
wcześniej babcia. Pani Marzena nie uznaje roszczeń
Jerzego Seiferta. A on skarży się, że od tej lokatorki
dostaje symboliczne 10 zł. Ponieważ jest koniec roku
szkolnego i nauczycielka nie mogła biegać po urzędach, w
jej imieniu robił to kuzyn, Andrzej Siekacz. Był u
prezydentów Katowic z apelem o interwencję, był też
obecny przy ściąganiu jednej z metalowych sztab. Zdaniem
Siekacza kamienicznicy urządzili sobie w Katowicach
poligon doświadczalny. W człowieku, który obserwował
działania policji i robił wszystkim zdjęcia, rozpoznał
Bogusława Adamczyka, właściciela kamienicy znajdującej
się w centrum Łodzi. Adamczyk zasłynął na całą Polskę
stosując metody kubek w kubek przypominające to, co
teraz dzieje się w kamienicach Seiferta. Siekacz uznał,
że skoro Adamczyk robi fotę jemu, to i on może uwiecznić
Adamczyka. I cyknął zdjęcie. Adamczyk zobaczył to i
pokazał mu palcami "V" – znak zwycięstwa.
– Władze miasta mają ogromny dylemat – mówi
wiceprezydent miasta Michał Luty. Pan Seifert stosuje
bezwzględne metody, usiłując na nas wymóc, byśmy dali
jego lokatorom mieszkania komunalne. Ale gdybyśmy
ustąpili, a inni właściciele kamienic postępowali tak
samo, to mielibyśmy w mieście
kilkaset, a może kilka tysięcy bezdomnych osób.
Większość mieszkań w kamienicach u zbiegu ulic Matejki i
Słowackiego stoi pusta. Część lokatorów uciekła, siedem
rodzin otrzymało od miasta inne lokum. Tylko w sześciu
lokalach są jeszcze ludzie. Najwytrwalsi, a może
najmniej zaradni.
Seifert jest pewien, że właściciele kamienic wreszcie
doprowadzą do zmiany niekorzystnych dla siebie
przepisów. On sam co prawda przegrał dotąd większość
spraw o eksmisję dotyczących lokatorów dwóch narożnych
kamienic, ale nie poddaje się i chce je wznowić. Na
razie pozwał do sądu prezydenta... Aleksandra
Kwaśniewskiego. Jego zdaniem prezydent złamał prawo, bo
podpisał ustawę o ochronie lokatorów.
Autor : Robert Kosmaty
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kochankowie naszych dzieci
Dobra koło Nowogardu w Zachodniopomorskiem nie jest
dobra. Gminna wieś, niegdyś miasteczko z trzema
tysiącami mieszkańców. Straszą puste witryny
zlikwidowanych sklepów – po rozkradzeniu okolicznych PGR
nie ma kto ani za co kupować czegokolwiek. Za to u
wjazdu do Dobrej akcent wielce
optymistyczny – wielki baner zapewnia: "Trumny bogaty
wybór – ceny konkurencyjne".
Trumny kuszą z powodu biedy, ale także księdza Jacka,
jurnego przystojniaka około 50.
– Nie chcę, żeby zboczeniec był w pobliżu moich dzieci –
głośno mówiła młoda kobieta z dużej grupy ludzi, którzy
zebrali się przed kościołem pw. św. Klary niedawnej
październikowej niedzieli, gdy przyjechaliśmy do Dobrej.
Inni jej wtórowali. Wykrzykiwali, że zboczeniec,
deprawator i takie różne niepochlebne opinie.
– I co z tego, że już nie uczy religii w gimnazjum? W
poniedziałki o szesnastej jest październikowy różaniec z
dziećmi w kościele – sam widziałem tam drania – zapewnia
starszy pan, pewnie dziadek jakiegoś młodego odmawiacza
różańca.
Ludzie dowiedzieli się pocztą pantoflową, że ksiądz
Jacek, to facet, który lubi kochać chłopców. Jak
najmłodszych. I za to trafił wyrok w zawiasach. My
poznaliśmy bliżej ciekawostki z życia kapłana, którego
owieczki chcą pogonić z Dobrej.
Ksiądz Jacek zainkasował wyrok, orzeczony przez Sąd
Okręgowy w Gorzowie Wielkopolskim: półtora roku
więzienia w zawieszeniu na trzy lata i pięcioletni zakaz
wykonywania zawodu nauczyciela – katechety. Za czyny
lubieżne popełnione wobec małoletniego. 18 września
ubiegłego roku Sąd Okręgowy w Szczecinie wyrok utrzymał
w mocy, jest prawomocny. Uzasadnienie orzeczenia sąd
utajnił. To normalna praktyka w takich sprawach. Sądy
tłumaczą ją dobrem ofiary. Tak czy inaczej sądowa
tajność w podobnych sprawach jest niezwykle wygodna nie
tylko dla skazanych sukienkowych zboczków, ale także – a
może przede wszystkim – dla ich purpurowych
przełożonych. Takiego osądzonego pedola-"tajniaka"
łatwiej schować na małej parafii.
Gdy proces się toczył wielebny Jacek, spokojnie nauczał
słowa bożego w jednej ze szkół w Kamieniu Pomorskim.
Stamtąd, po interwencji sądu z Choszczna, kuriewni
skierowali go właśnie do Dobrej. W aktach sprawy jest
zawiadomienie ze szkoły w Kamieniu, jej dyrekcja
informuje, że skazany za pedofilię katecheta został
usunięty.
– U nas, w gimnazjum w Dobrej ksiądz Jacek też uczył
religii, dopiero od niedawna zastępuje go ktoś inny,
kiedy głośno zrobiło się o wyroku. Nam to laska, jakby
się dowalał, dostałby wpierdol – powiedzieli
mi młodzi ludzie tkwiący w przedsionku pustawego
kościoła, w którym trwało niedzielne nabożeństwo.
Mieszkańcy Dobrej na próżno domagają się od proboszcza,
aby pozbył się wikariusza skazanego za pedofilę. "Ja
wiem, że on jest skazany, ale nie wiem za co" – wyłożył
ks. Marek Prusiewicz. Kuria Szczecińsko-Kamieńska, do
której zwracali się rodzice niespokojni o swoje dzieci
(różaniec dla najmłodszych!) – wyniośle milczy. Czyli
normala w Papalandzie – morda w kubeł, a sprawy nie
będzie.
U Wielkiego Brata, gdzie o księżach pedofilach kolejny
raz głośno, rodzice poszkodowanych małolatów wytaczają
masowo procesy sprawcom, uzyskują wysokie odszkodowania.
Tamtejsi pedole w kieckach są nie tylko piętnowani, ale
kierowani na przymusowe leczenie. W Pomrocznej to
niewyobrażalne. Księdza skazuje się łagodniej, a jedyne
zmartwienie jego szefów we fioletach to zapobiec
rozgłosowi, zataić zagrożenie. Ujawnianie walenia przez
księży małolatów, ministrantów zwłaszcza, bo oni są pod
ręką – wywołuje furię u zdewociałych wujów i ciot
zatrudnionych w powszechnie kucających przed klerem
mediach. Winien skandalu jest wyruchany małolat, bo się
poskarżył i ten dorosły, który sprawę wywlókł. Czarne,
żeby jego czyn był jak najobrzydliwszy – jest w Polsce
pod wyjątkowo troskliwą ochroną.
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W Gniewkowie obradowała Rada Miasta. Z problemami. Pan
burmistrz zataczał się, bełkotał i zaczepiał o stoliki.
Radni powzięli podejrzenie, że pan burmistrz jest
pijany.
Przyjechała policja z Gniewkowa, a potem z Inowrocławia.
Pana burmistrza wyprowadzono procesyjnie z sali obrad.
Obrady przerwano, co i dla miasta pożytek.
Prezydent Słupska Maciej Kobyliński obraził swego czasu
w korytarzu ratusza jednego z radnych. Nazwał go
"gnojkiem i ścierwem". Powiedział mu również, że go
strzeli w "głupi ryj". Drugiego radnego, już w czasie
obrad rady miejskiej, nazwał "mistrzem w mówieniu
nieprawdy". Potem pan prezydent przeprosił radnych, ale
radni opozycji (pan Kobyliński jest popierany przez
SLD–UP) złożyli w prokuraturze za-wiadomienie o
przestępstwie. Prokuratura sprawę umorzyła uznając, że
obrażanie radnych przez prezydenta nie jest czynem
ściganym z urzędu. Na decyzję o umorzeniu wpłynęło też
oświadczenie radnych, że zostali publicznie
przeproszeni.
W Poznaniu ulicą Przybyszewskiego szedł pan Hiromi
Tokura, Japończyk, profesor. Ubrany był, mimo
dokuczliwego zimna, po japońsku – w piżamie, z gołymi
nogami, a na głowie tylko
czapeczka. Dostrzegli profesora ochroniarze ze Szpitala
Klinicznego nr 2 i zatrzymali, bo myśleli, że to pacjent
nawiewa. Wezwano policję, a potem tłumacza. I wszystko
się wyjaśniło. – Pierwszy raz zostałem tak potraktowany.
Czasem ludzie wytykają mnie palcami, ale żeby zatrzymać
mnie i od razu wzywać policję, to już przesada – żali
się prof. Tokura, który nadal chce się ubierać jak
Japończyk.
W Słupsku, w autobusie nr 9 na tylnych siedzeniach młoda
para uprawiała seks. Kilka dni później inna, również
młoda para, również w autobusie nr 9, posunęła się
jeszcze bardziej i uprawiała seks na siedzeniu za
kierowcą. W obu przypadkach kierowcy wyprosili kochające
się pary z autobusu. Widocznie opłata za przejazd jest
zbyt niska, aby pasażerom należał się seans seksu na
żywo.
W Tucholi Jan P. poprosił swoją żonę o spełnienie
małżeńskiego obowiązku. Gdy ta odmówiła, przekonywał ją
siekierą. Pan Jan ma 83 lata, a jego oziębła małżonka –
80. W Łodzi do lekarza seksuologa w Przychodni
Seksuologii i Problemów Rodziny zgłosił się 95-letni
mężczyzna z zaburzeniami erekcji. Problemy – jak
przyznał – pojawiły się przed miesiącem. Pacjent już
podjął leczenie, które ma mu przywrócić sprawność
seksualną. Jest w dobrej formie i ma nadzieję na
pomyślny skutek terapii.
Na cmentarzu parafialnym w Libiążu grasowali złodzieje.
Otwierali groby i okradali zwłoki. Policji udało się
ustalić, że jednemu z nieboszczyków ukradziono buty. Z
drugiej trumny zniknęła setka wódki oraz pieniądze,
które rodzina dała nieboszczykowi "na drogę".
Kocioł w burdelu przy al. Wyzwolenia w Szczecinie
urządziła policja. Klienci, którzy zgłaszali się po
usługi panienek, odsyłani byli pod adres komendy
policji. Żaden z nich nie udał się jednak pod ten
zastępczy adres. Są przywiązani do jednego zakładu.
W Świnoujściu trzech panów piło denaturat. Gdy jeden z
nich wyszedł po papierosy, pan, który miał 44 lata,
próbował rozebrać i zgwałcić o dziesięć lat młodszego
kolegę. Do gwałtu nie doszło, bo kiosk był niedaleko i
trzeci koleś wrócił. Zdążył ściągnąć lubieżnika z
kolegi.
Do samotnie mieszkającego mężczyzny w Strażowie
przyszedł kolega i zaprosił go na wódkę. Gdy 43-letni
mężczyzna odrzucił zaproszenie, wyjął nóż i obciął mu
mały palec u lewej nogi. Zagadka: dlaczego wciąż ta lewa
noga?
W Ciechanowie 5-letnia dziewczynka prowadziła pijaną
mamusię przez miasto. Kiedy przechodziły przez tory
kolejowe, mama położyła się na torach i zasnęła.
Rezolutna dziewczynka pobiegła po przechodniów, którzy
ściągnęli mamusię z torów przed przyjazdem pociągu.
Dobrze jest zadbać o trzeźwość choćby dziecka.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sra półgłówek
Nie mogę Was zostawić bez porcji humoru w tych mało
wesołych czasach kanikuły 2003. Opozycja zabrała się za
ministra Sobotkę i wali z grubej rury, ale nic to, ten
facet wie, jak hartowała się stal. Niestety, GRAJĄ
LUDZIOM POSŁOWIE i jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie
przenieść CAŁY LAMENT POD PARCELĘ. Dość o polityce!
Najważniejsze to nie zapomnieć: NIE BIERZ ŚWIĘTEJ
WANDZIE, gdyż TĘPA GLACA PODNIECA, a MER CIĄGLE KLĘCZY.
Nasza dzisiejsza propozycja wygląda tak:
KUCIE WYRWY
WOLNE DĄSY
MAŁY SZYBKO PASUJE
DOWAL DO KUPY
JENIEC Z TABAKĄ
WUJ NIE ZACHODZI
CAŁA PARA
PUSZKA NA MEDALE TO PUSZKA Z MENISKIEM
KRUPY MNIE DUSZĄ
PAMIĘTNA NITKA
MŁODY PATRON
JAZDA Z PIŻMEM
GRZAŁA PANA
PUCHACZ ROLNY
KIEDY SYTA JEST PĘKATA?
DAMY CI GRUPAMI
JAK W BAJKACH
DYSK W PUPIE
ORYGINALNA LUPA W DESIE
KASOWANY LONDON
KRAJ SUMO!
Pozdrowienia dla Pana Mikołaja z Ełku – nagroda, Pani
Barbary z Poznania i pJotra z sieci – proszę o adres.
Autor : Wójek Chłodek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Idzie wiosna.
Wraz z nią ożywiamy dział SMS-ów. Zasady się nie
zmieniły.
Wy wysyłacie, my publikujemy najbardziej debeściackie.
Czekamy na treści polityczne, drastyczne,
botaniczno-filozoficzno-nastrojowe etc.
SMS-a należy poprzedzić hasełkiem NIE. Koszt 1 zet plus
VAT. Niestety. Wór nagród stoi i się niecierpliwi.
„NIE”mowa – święte słowa.
Mąż do żony: Kochanie, podaj zupę. – A magiczne słowo? –
Biegiem!
Pałka zapałka dwa kije, komu stoi, ten kryje.
Bida z nędzą rząd wypędzą.
Daj na ofiarę – pleban by coś wypił.
Krowa w sklepie: Proszę 20 kg mączki. Jak szaleć, to
szaleć.
Jedna z odmian choroby wściekłych krów: feminizm.
Kobiety nie kłamią. One szminkują prawdę.
Mając gumową kaczuszkę nie będziesz samotny.
Nie ma wódki, nie ma wina, co to, kurwa, za melina!
Olewam wszystko. Konewka.
Chciałbym Cię mieć codziennie. Nie mogę bez Ciebie żyć.
Brakuje mi Ciebie cholernie... Moja mała... WYPŁATO!!!
Co to jest? Ma 18 cm i każda kobieta chętnie bierze to
do ręki? Stuzłotowy banknot.
Podrap misia w kalkulator.
Niesprzedajne kobiety kosztują najwięcej.
Kochaj i szalej. Nie pytaj, co dalej.
Pić, pierdolić, bankietować – bieda musi pofolgować.
Zamienię 36-letnią żonę na dwie po 18 lat.
Jak rozmnażają się jeże? OSTROŻNIE.
Wiosna. Park. On do niej: Lubisz bez? – Tak, ale boję
się ciąży.
Koleś do laski: Przestań nadawać, bo ci koncesję cofnę.
Było bara-bara. Teraz swędzi fujara.
Powiedziałem NIE wódce i narkotykom, ale nie słuchają.
Gdy sterczące widzę cycki, wpadam w nastrój poetycki.
Kto nie ma w głowie, ma to w dupie.
Ponoć wypadek Millera spowodowany był testowaniem
biopaliw.
Premierowi nawet samolot opada.
Jak się nazywa wytrysk Eskimosa? Marznąca mżawka.
Na początku było słowo, teraz jest ględzenie.
W Szczebrzeszynie ksiądz grzmi w trzcinie.
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Egzekucja cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Śmiercionośny Rydzyk
Dwóch robotników budowlanych ulepszających posiadłość
tatki Rydzyka przy ul. św. Józefa w Toruniu przeniosło
się do Bozi. Trzeci w stanie ciężkim trafił do szpitala.
Dwie ofiary przypuszczalnie pracowały na czarno. Nie
farciło się jednak Rydzykowi również, kiedy opuszczał
chaziajstwo.
25 WRZEŚNIA. Z dachu domu pielgrzyma, mieszczącego się
na terenie rozgłośni Radia Maryja, spadł 49-letni
Andrzej J., robotnik toruńskiej firmy
remontowo-budowlanej. Roztrzaskał się na betonowej
alejce. Zakonnicy utrzymywali, że na ten dzień nie
zaplanowano dla niego żadnych robót związanych z pracą
na wysokości. Miał jedynie pomalować garaż. Dlaczego
mężczyzna wszedł na oszroniony dach? Samobójstwo
wykluczono. Jeśli nie powodowała nim chęć obejrzenia
panoramy Torunia, musiał dostać małpiego rozumu.
Wiarygodność tłumaczeń pozostawiamy ocenie szanownych
Czytelników.
19 PAŹDZIERNIKA. Przed piętnastą przed toruńskim
uniwersytetem, w centrum miasta, czarny Mercedes,
prowadzony przez księdza Rydzyka, uderzył w 83-letniego
staruszka. Mężczyzna wbiegł na ulicę, żeby uratować psa,
który wyskoczył na jezdnię. Pies, Mercedes i prałat mają
się dobrze. Starszy pan ze zmasakrowaną miednicą trafił
do szpitala.
22 PAŹDZIERNIKA. Tuż po dziewiątej betonowa płyta
zmasakrowała 55-letniego Kazimierza L. Była tak ciężka,
że świadkowie nie próbowali jej ruszyć. Zabrał ją z
resztek mężczyzny dopiero specjalny dźwig Straży
Pożarnej. Otarł się o śmierć zasypany ziemią 25-letni
Tomasz K. Ludzie odkopywali go rękami, delikatnie, żeby
nie uszkodzić ciała. Trafił do szpitala w ciężkim stanie
ze skomplikowanym złamaniem uda. Jak podkreślają
świadkowie, na miejscu tragedii nie pojawił się Rydzyk
ani nawet jakiś pomniejszy zakonnik, żeby na przykład
odmówić modlitwę za umierających.
Robotnicy mieli wymienić kanalizację deszczową i
ocieplić budynek, ponieważ na ściany wchodził grzyb.
Zaczęli od wykopania rowu odsłaniającego fundamenty i
ławy budynku, aby założyć folię izolacyjną i rurę do
odprowadzania wody. Tak głęboki wykop należy
zabezpieczyć przed osypywaniem się ziemi konstrukcją z
desek. Wymaga to jednak czasu i przede wszystkim desek.
Ponieważ nie było ani jednego, ani drugiego,
zlekceważono przepisy i zdrowy rozsądek. Nie podparto w
żaden sposób podkopanych, cudem trzymających poziom,
betonowych płyt, którymi był wyłożony dziedziniec.
Rozpoczęto remont bezprawnie, tzn. bez żadnej
dokumentacji, dziennika budowy i projektu organizacji
pracy. Brygadzista, który cudem uniknął zasypania, bo
osłonił go betonowy krąg, twierdzi, że na chwilę przed
tragedią uprzedzał kolegów, że podkopali się zbyt
głęboko.
Najpewniej mężczyźni pracowali na czarno. Wprawdzie
właściciel firmy budowlanej zapewnia, że z księdzem
rektorem klasztoru podpisał umowę o dzieło, ale dokument
sporządzono tylko w jednym egzemplarzu, który chwilowo
zaginął! Zdaniem fachowców z Państwowej Inspekcji Pracy,
umowa o dzieło jest niewystarczająca przy pracach tego
rodzaju. Może się zatem okazać, że w rozumieniu kodeksu
pracy ofiary nie były pracownikami, a wypadek nie był
wypadkiem przy pracy. Skutkuje to tym, że rodzina
zmarłego nie dostanie złotówki odszkodowania, rannemu
zaś nie należy się zasiłek chorobowy ani zwolnienie
lekarskie i sam będzie musiał zapłacić za pobyt w
szpitalu.
* * *
Ubożuchnego zakonu redemptorystów nie stać na wynajęcie
firmy, zatrudniającej ludzi na normalną umowę o pracę,
ale stać go na zakup od toruńskiego samorządu 22
hektarów. Transakcję, wartą ponad 4 mln zł,
sfinalizowano kilka tygodni temu. Gleba, położona przy
wylotówce na Bydgoszcz, nie zaspokoiła Rydzykowego głodu
ziemi. Tatko w dalszym ciągu zamierza łyknąć 50 ha,
położonych na JAR-ze i wybudować tu Wyższą Szkołę
Kultury Społecznej i Medialnej. Tym razem nie chce
płacić za hektary. Wniosek leży w magistracie od półtora
roku. Miał być głosowany na ostatniej sesji urzędującej
Rady Miejskiej, ale w obawie przed reakcją opinii
publicznej Rydzyk poprosił o przesunięcie dyskusji na po
wyborach. Na JAR-ze znajdują się jedyne w Toruniu tereny
komunalne, nadające się pod budownictwo mieszkaniowe.
RYDZYK I TEMIDA
Bydgoska prokuratura ze zrozumieniem ("znikoma
szkodliwość społeczna czynu") umorzyła śledztwo w
sprawie sfingowania włamania do mieszkania
słuchaczki Radia Maryja, która
przechowywała 217 tys. maryjnych dojczmarek ("NIE"
nr 29/95).
Toruńska prokuratura nie dopatrzyła się
przestępstwa, gdy ojciec Rydzyk oszukał skarb
państwa, sprowadzając jako darowiznę dwa kupione
przez siebie "Merce" ("NIE" nr 49/97).
Prokurator z Koszalina nawet nie próbował
przesłuchać Rydzyka, mimo że ten w 1997 r.
rozpowszechnił w swoim radiu namiary prokuratorki
z Torunia, która próbowała doprowadzić go na
przesłuchanie w sprawie radiowych nawoływań do
obcinania włosów posłom popierającym aborcję, bo
ci parlamentarzyści, zdaniem Rydzyka, nie są lepsi
od kurew, służących faszystom. W efekcie
Maryjosłuchacz groził prokuratorce, że spali jej
facjatę, chałupę i rodzinę ("NIE" nr 31/98).
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Macierewicz do ondulu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
HołdPress
W "Newsweeku" Piotr Bratkowski zadaje pytanie: Kto
potrzebuje rządowego programu o zrównaniu kobiet i
mężczyzn. Generalna konkluzja jest dość mętna, sprowadza
się bowiem do tego, że mimo iż kobiety w istocie są w
Polsce dyskryminowane, to wcale wyrównania szans nie
potrzebują. Wyjątek stanowi tu Aleksandra Łoś, która nie
potrzebuje, bo nie jest dyskryminowana. Już czuje się
stuprocentową Europejką, studiuje bowiem na KUL i ma
znajomych w połowie krajów europejskich, nawet w
Ugandzie. Owe paneuropejskie (?) znajomości wynikają z
religijnych spotkań Taize lub Światowych Dni Młodzieży w
Rzymie, dzięki którym nie czuje się w żadnym stopniu
"gorszą Europejką" od koleżanek z Anglii czy Włoch, a
zatem Aleksandrze rządowa pomoc nie jest do niczego
potrzebna. Można z tego wyciągnąć zaskakujący cokolwiek
wniosek, iż droga do wyzwolenia i równych praw kobiet –
tego feministycznego ideału – wiedzie przez działanie w
ruchach katolickich.
Ale prawdziwy dowód na dyskryminację kobiet znajdujemy w
zeszłotygodniowej "Polityce". Czytamy tam długą na 3
strony story pod frapującym tytułem "Cel uświęca wzwód".
Story poświęcona jest męskim prostytutkom, czyli – jak
pisze Barbara Pietkiewicz – "prostytutom". Prostytut
bierze od dwóch do czterech paczek i jeszcze się
załapuje na lanczyk, jest bowiem jak drogi krem: luksus
z górnej półki. Klientką prostytuta jest zawsze kobieta
czysta i zamożna, która nigdy nie konsumuje tej usługi w
bramie lub na poboczu szosy, podczas gdy
prostytutka-samiczka musi współżyć z różnymi klientami,
bywa, że także z brudnymi, pijanymi, biednymi, a o
lanczu nie ma co marzyć.
No i powiedzcie, drodzy państwo: czy to jest
sprawiedliwe?!
AWŁ
W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" (6–7.09.2003,
"Najważniejszy poligon polskiej armii") minister
Szmajdziński stwierdza: W Iraku nie jesteśmy po raz
pierwszy, była tam armia gen. Andersa, w latach 70., 80.
prowadziliśmy tam 25 wielkich inwestycji, w Iraku
pracowało 40 tys. Polaków. To nie jest dla nas terra
incognita. Powracamy w rejony, w których wcześniej
byliśmy.
Nie jestem przesadnym skrupulantem, ale minister obrony
kraju prowadzącego największą zagraniczną operację
wojskową w swojej historii mógłby przygotować się lepiej
do tego zadania. Otóż, Panie Ministrze, w Iraku byliśmy
znacznie wcześniej, i to w sposób przynoszący nam nieco
większą chlubę niż pobyt armii gen. Andersa. Był taki
cywil, Panie Ministrze, ja wiem, że cywil to dla
wojskowych półczłowiek, ale to akurat była ta połówka z
mózgiem (taki organ w górnej części ciała czasem zanika
skutkiem długoletniej służby wojskowej). Gość nazywał
się Karol Brzozowski, był nawet w 1848 r. żołnierzem, od
1853 przebywał w Turcji, gdzie był bliskim
współpracownikiem Midhata Paszy, twórcy pierwszej
konstytucji tureckiej z 1876 r., niestety mało używanej.
W roku 1869 Midhat Pasza został mianowany walim (wali to
taki turecki gubernator) Iraku będącego wówczas
prowincją imperium osmańskiego. W ślad za nim podążył
Brzozowski, który założył nowoczesną farmę w Feradżat i
zamierzał stworzyć w Iraku polską kolonię rolną i szkołę
rolniczą dla Arabów. Niestety, w 1871 r. wraz z
odwołaniem szefa z Iraku wyjechał z niego też
Brzozowski.
Na spotkaniu z szejkami w Karbali taki tekścik brzmiałby
chyba lepiej niż kombatanckie gadki o armii Andersa, za
którą, mówiąc oględnie, ludność miejscowa nie przepadała
("Polskie groby w Iraku", "NIE" nr 34/2003), czy też
chwalenie się naszymi specjalistami, którzy pracowali
bądź co bądź dla tego wstrętnego Saddama. Czyż nie
podniosłoby się morale naszych lekarzy wojskowych na
wieść o tym, że w 1867 r.komendantem szpitala w Kirkuku,
a później w Mosulu był Władysław Jabłonowski, i to
dobrowolnie, bez szantażu? ("Szantaż, Panowie
Oficerowie", "NIE" nr 35/2003). Czyż nie popieściłaby
ucha Busha wzmianka o tym, że na początku XX w. niejaki
Józef Grzybowski ze Lwowa badał irackie pola naftowe?
Rozumiem, że nie musi Pan wszystkiego wiedzieć, ale ma
Pan chyba jakiegoś specjalistę od propagandy na Irak? I
ten facet coś czasem czyta? Choćby wojskowe czasopismo
"Wiraże", w którego lipcowym numerze znalazło się nieco
informacji na ten temat. Co prawda przepisanych z
błędami (i bez podania źródła) ze wstępu do "Historii
Iraku" wybitnego orientalisty Marka Dziekana, ale skoro
wolno było zachodnim służbom wywiadowczym sporządzać
tajne raporty o Iraku na podstawie ogólnie dostępnych
prac doktorskich, wolno i redaktorowi "Wiraży" utajnić
źródła. Co wojsko, to wojsko. A tę historyjkę z
rolnictwem mógłby Pan sprzedać Samoobronie. Może by się
załapali do Iraku. Wali Szmajdziński i Lepper Pasza to
byłoby już coś.
KRZYSZTOF STEFAŇSKI
Źródła:
Marek M. Dziekan, "Historia Iraku", Wyd. Dialog Warszawa
2002.
Jan Reychman, "Historia Turcji", Ossolineum
Wrocław–Warszawa 1973.
Adam Paweł Olechnowicz, "Polacy w Iraku", "Wiraże" nr
13/2003.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Orlen w jajo
Nasz flagowy koncern naftowy dał się oszukać albo chciał
dać się oszukać. Tak czy siak – kicha.
PKN Orlen kupił akcje spółki Ship Service, które
komornik 8 lat temu zajął na poczet zaległych płatności
na rzecz spółki Horn z Gdańska. Skandal ten niewątpliwy
wyszedł na jaw 22 stycznia 2003 r. w Płocku w trakcie
walnego zgromadzenia akcjonariuszy Ship Service.
Na tym zgromadzeniu pojawił się przedstawiciel Horna
wywołując popłoch wśród reprezentantów PKN. Przedstawił
reszcie osłupiałych akcjonariuszy Ship Service nakaz
sądowy, którego mocą komornik zajął akcje należące do
prezesa Ship Service Jerzego K. oraz PKN Orlen do
wysokości 10,5 mln zł. Jeszcze tego samego dnia
przedstawiciel spółki Horn złożył dokumenty komornicze w
biurze prezesa PKN Orlen Zbigniewa Wróbla. Zebranie
akcjonariuszy Ship Service przerwano do 13 lutego – "do
wyjaśnienia sprawy".
* * *
Z naszych ustaleń wynika, że sprzedaż Orlenowi akcji już
zajętych przez komornika to jeden z wątków śledztwa
przeciwko sprzedającemu je Jerzemu K. z Ship Service.
Centralne Biuro Śledcze bada również okoliczności, w
których doszło do kupienia tych udziałów przez PKN
Orlen. Śledztwo utajniono. Policja próbuje ustalić, kto
z kierownictwa Orlenu wydał dyspozycję kupna trefnych
akcji od Jerzego K.
Wymiar sprawiedliwości ma do Jerzego K. rozmaite
pretensje. Przed Sądem Rejonowym w Szczecinie K. będzie
odpowiadał za działanie na szkodę własnej spółki –
chodzi o firmę paliwową Solo. Wedle aktu oskarżenia,
Jerzy K. w 1996 r., będąc współwłaścicielem spółki Solo
handlującej paliwami, współpracował ze spółką Ship
Service, która dostarczała paliwa. Akt oskarżenia
zarzuca Jerzemu K., że celowo opóźniał płatności Solo na
konto Ship Service, w której był... przewodniczącym rady
nadzorczej.
Do sądu przeciwko Jerzemu K. trafił także drugi akt
oskarżenia; prokuratura zarzuca mu, że jako
przewodniczący rady nadzorczej spółki Ship Service
(pełnił funkcję przed wykupieniem większościowych
udziałów przez PKN Orlen) wziął z kasy spółki nienależne
mu – zdaniem prokuratury – 1,1 mln zł.
* * *
19 lutego 2002 r. PKN Orlen kupił pakiet akcji od
Jerzego K. za 6 mln zł. Orlen stał się początkowo
właścicielem 30 proc. akcji Ship Service, obecnie ma ich
60 proc. – kolejni akcjonariusze, głównie ze Szczecina,
pozbywali się udziałów.
Po wspomnianej transakcji z 19 lutego 2002 r. do rady
nadzorczej Ship Service weszło trzech przedstawicieli
PKN Orlen. Prezesem Ship Service głosami przedstawicieli
Orlenu wybrano Jerzego K. Nikt z kierownictwa PKN Orlen
nie zawahał się głosując na Jerzego K., choć o jego
kłopotach z wymiarem sprawiedliwości musiano tam
wiedzieć. Wedle naszych informatorów, to w zarządzie PKN
wydano wyraźne polecenie kupna trefnych akcji Ship
Service od Jerzego K. Dziwne...
W biurze prasowym PKN w Płocku powiedziano mi, że firma
ta nie podjęła żadnych działań w sprawie zakupu akcji od
Jerzego K. zajętych przez komornika.
– Komornik nie podał, o które akcje Ship Service chodzi,
brak wskazania terminu ich emisji. Wiemy jedynie, że
Orlen kupił akcje Ship Service z 1996 r. – powiedziano
mi w biurze.
Wychodzi na to, że nafciarze z Płocka nie wiedzą, co
kupują. Albo udają, że nie wiedzą. Poszłoby się zatem
pieprzyć 6 mln zł?
Próba skontaktowania się z Jerzym K. po to, by on sam
skomentował sprawę akcji zajętych przez komornika, a
pomimo to sprzedawanych – spełzła na niczym.
– Prezesa K. nie ma, może pojawi się jutro. Nie jesteśmy
upoważnieni do udzielania jakichkolwiek informacji –
mówiono niezmiennie przez kilka dni w sekretariacie
prezesa Jerzego K.
* * *
Kim jest Jerzy K.? Oficjalnie biznesmenem ze Szczecina.
Na początku lat 90. dwukrotnie trafił na listę
najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost". W początkach
transformacji, po uwolnieniu cen paliw, K. utworzył
spółkę cywilną Solo. To ona współpracowała z Ship
Service – wynik współpracy niebawem zacznie oceniać sąd.
Współpracę z Ship Service pan K. podjął w momencie, gdy
ta firma padała, jak wiele wówczas, wskutek płacenia
tzw. popiwku – wynalazku Leszka Balcerowicza. K. wszedł
do spółki pracowniczej Ship Service jako inwestor
strategiczny ratujący ją przed upadkiem.
Jerzy K. na początku lat 90. kupił też od spółdzielni
dziennikarskiej tygodnik "Morze i Ziemia". Dziennikarze
zatrudnieni wówczas w redakcji wspominają dziś, że
pierwszym posunięciem K. po przejęciu pisma było
drastyczne obniżenie im zarobków. K. obiecywał złote
góry wówczas, gdy ze spółdzielnią dziennikarzy
negocjował cenę zakupu tytułu prasowego – mówią
wydutkani wtedy żurnaliści.
O Jerzym K., o przedziwnych przekształceniach spółki
Solo ze Szczecina, jej interesach z rosyjskimi
kontrahentami dostarczającymi paliwo i upadłym nagle na
życzenie właściciela tygodniku "Morze i Ziemia" "NIE" –
jako pierwsze i jedyne – pisało już w połowie lat 90.
Także o stopniowym wchłanianiu pracowniczej spółki Ship
Service przekształconej przez Jerzego K. w spółkę
akcyjną.
Dziś siedzibą Ship Service, rdzennie szczecińskiej firmy
morskiej (niegdyś obsługa statków, bunkrowanie, czyli
zaopatrzenie ich w paliwa, ekologia portowych akwenów)
jest... Warszawa. W Szczecinie działa jedynie lokalne
biuro firmy. Taką lokalizację ustalił dla swej spółki
zależnej zarząd PKN Orlen po zdobyciu większościowego
pakietu. Ma to sens, bo pozostałym 80 akcjonariuszom
Ship Service – mieszkańcom Szczecina – do stolicy
daleko; nie będą przyjeżdżać i zawracać dupy jakimiś
pretensjami. Ostatnie walne zgromadzenie, o którym
napisaliśmy na wstępie, zwołano do Płocka, siedziby PKN.
Na obrady przyjechało tylko pięciu z 80 udziałowców Ship
Service ze Szczecina. Mogli wszyscy, ich sprawa, że
olali, ale...
Działalnością Jerzego K. od jakiegoś czasu zajmuje się
"Rzeczpospolita". Autorzy "Rzepy" sygnalizowali
ostatnio, że Orlen kupił od K. sfałszowane akcje – ponoć
nic niewarte kserokopie.
A gdzie są oryginały – nie wiadomo. Ten wątek – według
naszych informatorów – bada obecnie CBŚ ze Szczecina.
* * *
Jerzy K. ma opinię faceta nie do ruszenia. Mówi się, że
akty oskarżenia, śledztwa to taki pic i nic. Ponoć
bezkarność gwarantują K. układy finansowo-towarzyskie z
politykami. Z praweji lewej. Wpływy swe gruntował
wypłacając stałe apanaże z tytułu zasiadania właściwych
osób w radach nadzorczych spółek. Prawdziwa to
nietykalność czy tylko tupet? Czas pokaże.
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wykiszkowani
Szanowny Elektoracie! Strasburg wzięty! Głodem.
A było to tak, jak Wam opowiadam, dziewiętnastego
listopada, w sam dzień świętej Elżbiety, a tak pamiętam,
jakby to się działo przed chwilą, posły polskie
wyprawiły się do Brukseli Unię Europejską sobą
zachwycić.
Nie przyjmują, nie przyjmują – poszło szemranie,
kiedyśmy już zapomnieli o skromnym czarterowym
śniadanku, po godzinach krążenia po strasburskim niebie.
Dwa jelenie wyszły na lotnisko-rykowisko i wykluczyły
naszych europosłów. Europejczyków naszych do wiktorii
strasburskiej od tygodni się gotujących.
Lyon pierwszy przyjmował, ale to miasto jeszcze od
czasów rewolucji francuskiej wsławione topieniem księży,
rojalistów i arystokratów, to strach było nawet na płytę
lotniska wyjść. A kiszki raz po raz marsza grały, bo
śniadanko postne było, wszystko na oleju. Ani pacierz
jeden minął i już wszystkie płyny z samolotu osuszone
zostały, bułki suche do ostatnich okruszków wyjedzone,
nawet torciki wedlowskie, już kapitałowo niepolskie, pan
Andrzej przewodniczący Lepper kupił euro, nie żałował i
z każdym głodnym się łamał. Ale cóż to te siedem
torcików i czekolad, kiedy pięćdziesięciu chłopa czeka,
a jeszcze baby poselskie, każda za dwa chłopy. Perfumy
pić będziemy, torby skórzane gotować i żuć, taki głód do
oczu skoczył, że na pana Kalisza wszyscy spoglądali,
kiedy pan Dziewulak zakrzyknął "Bazylea".
Lutry tam żyją, poszczą przez rok cały, to od razu z tej
Bazylei na Strasburg ruszyliśmy. Wino gronowe, markowe
nawet podali, tam rzecz pospolita, a do wina kiszkę i
mieloniaka, jakich u nas psu nie wystawisz, i boczku
kawał na wieczerzę. Z kapustą zasmażaną, ale
niedokiszoną, bez kminku. Dzicz zwyczajna, nie wiedzą,
że nie może być kapusty bez kminku. Daleko im do
kultury, smędziliśmy, ale czegóż się nie robi dla
Ojczyzny ratowania, niegalantnie jest talerz nieruszony
odstawić. O suchym żołądku, na szczęście pysku mokrym,
spać poszlim.
Dnia następnego na mowy nasze czekali, choć czasu było
tyle, co kiszki wczorajszej na talerzu. Pan marszałek
Józef galantnie się im przymierzył, pan Wojciechowski,
też marszałek, wczorajsze jelenie przypomniał, a reszta
deputowanych o solidarności gadała, aż czas na pana
Leppera przyszedł i wszyscy już myśleli, że pienić się
będzie, rokosz czynić, bigosować nawet, kiedy ten Wersal
uczynił. Ledwo tylko mrucząc, że jak takie kiszki
będziecie nam podawać, to kiszki nam marsza zagrają i
fora ze dwora, fora z Eurounii. I skończył zaraz, choć
gardłowaniem czas przedłużył, ale pan Cox przerwać mu
nie śmiał, a pan Verheugen z sali wyszedł. Milczkiem,
ronda kapelusza nawet nie uchylając, i wszyscy
zaszemrali, czy to sromota jakaś, czy nie, czy pan
Andrzej znów zajazd tu uczynił?
I teraz Wam opowiadam, co oczy widziały. Na bufet, na
bufet ruszył, tak jak panów z Europy wielu. Bo obok
austriackiego gadania każdy z krajów zaproszonych swój
bufet wystawił. I serce rosło patrząc na hufce nasze.
Kanonadę kiełbasy i smalcu. Artyleryję gotującą
salceson. Żur na zakwasie naturalnym, chleb bez
polepszaczy, no i bigos. Bigos pachnący, pro-
siakiem pieczonym okraszony. Madziarzy kroku nam
próbowali dotrzymać, Słowacy serem wędzonym, a i Turcy
baklawami.
Ale nasze było danie główne, nasze oblegali niczym
Zbaraż, nasze wylizywali jak czerń po wzięciu Baru. I
ten bufet sprawił, że rychło żalu nie mieli, nawet do
pana Andrzeja, zagończyka znanego, choć do rany przyłóż.
Dzicz tam w tej Europie żyje, dzicz co kminku do kapusty
nie zna, parówki farbuje jak punki włosy i dlatego
wielką misję cywilizacyjną tam mamy. Żurem ich
ochrzcimy, myśliwską przeżegnamy, okowitą ostudzimy.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sto gram na setkę
Był cud nad Wisłą.
Bywały cuda nad urnami.
Były cudowne wizerunki na brudnych
szybach i na kominach.
Teraz przyszedł czas na cud
nad dystrybutorem paliwowym.
Od lat prasa informuje o wykryciu przez organy ścigania
kolejnych afer paliwowych. W grę wchodzą zawsze sumy
idące w dziesiątki, a nawet setki milionów złotych. Po
kilku tygodniach podniecania się sprawą zapada głucha
cisza. Finał sądowy – jeśli w ogóle do niego dochodzi –
nikogo już nie interesuje.
W zeszłym roku "Rzeczpospolita" szokowała rewelacjami o
stratach dla budżetu spowodowanych przez "afery
paliwowe" podając liczbę 10 mld zł. Jestem skłonny
przyznać, że kwota jest bliska prawdy.
Aby zrozumieć, o co chodzi, konieczna jest lektura
Rocznika Statystycznego GUS za rok 2002. Uważny
czytelnik znajdzie tabele nr 13 i 14 (str. 393), a w
nich informacje na temat bilansu benzyn silnikowych i
olejów napędowych, czyli produkcji i zużycia paliw.
Bilans benzyn silnikowych i olejów napędowych
Ilość paliw 1995 r2000 r. 2001 r.
Benzyny silnikowe5 454 tys. ton5 306 tys. ton5 155
tys. ton
Olej napędowy 6 307 tys. ton 6 254 tys. ton5 813
tys. ton
Wygląda na to, że Polska to kraj, w którym od roku 1995
zużycie benzyny spadło o 299 tys. ton, a oleju
napędowego aż o 494 tys. ton! Aby być bardziej
precyzyjna, sprawdziłam informację o tym, co leje się do
baków.
Zużycie benzyn silnikowych
1995 r. 2000 r. 2001 r.
4 777 tys. ton 4 999 tys. ton 4 629 tys. ton
Znów GUS zanotował spadek, tym razem od roku 1995 o 148
tys. ton. Powie ktoś, że jeździmy coraz lepszymi
samochodami wyposażonymi w silniki o niższym zużyciu
paliwa, to dlatego. Na pewno tak jest, ale oto tablica
nr 14 (str. 419):
Pojazdy samochodowe i ciągniki zarejestrowane
(ogółem)
1995 r. 2000 r. 2001 r.
11 186 tys. 14 106 tys.14 724 tys.
Od roku 1995 do 2001 liczba zarejestrowanych w Polsce
bryk zwiększyła się o 3 mln 538 tys.! Gdy tymczasem
zużycie paliwa spadło! Oczywiście, wiele samochodów
jeździ na gaz. Ale czy aż tyle?
Moim zdaniem, nie da się tego cudu wytłumaczyć jedynie
postępem technologicznym, w efekcie którego samochody
wyposażone są w coraz bardziej ekonomiczne silniki.
Nawet gdyby przyjąć, że te 3,5 mln samochodów to
wszystko nówki jeżdżące na kropelce, to prawdopodobnie
zużycie paliwa utrzymałoby się na poziomie zbliżonym do
tego z 1995 r. Ale do Polski trafiały do niedawna stare
gruchoty z Niemiec, Holandii, Francji, Szwajcarii...
Wszyscy pamiętamy kolejki i protesty laweciarzy na
granicach. Te bryczki nie miały najbardziej nowoczesnych
jednostek napędowych. Zużycie paliw powinno więc rosnąć.
Z pewnością nie tak szybko jak liczba samochodów, ale w
wyraźnej do nich proporcji. To, że nie rośnie, mogę
wytłumaczyć jedynie dynamicznym rozwojem szarej strefy
paliwowej, której rozmiarów rzecz jasna GUS nie bada, bo
on jest jedynie od tego, co jawne, legalne i
rejestrowane. Ta szara strefa musi być całkiem znaczna,
jeśli jest w stanie zaspokoić cały przyrost samochodów.
Jakiś czas temu Polska Izba Paliw Płynnych szacowała, że
straty budżetu państwa spowodowane tolerowaniem
nielegalnej sprzedaży paliwa tylko przez kierowców zza
wschodniej granicy wynoszą od 1 do 2 mln zł rocznie!
Eksperci Izby wskazywali na to, że wyposażone w potężne
mieszczące od 800 do 1000 litrów paliwa tiry, to
właściwie cysterny wwożące nielegalnie paliwo do Polski.
Od czasu do czasu prasa donosiła, że w województwach
wschodnich rolnicy masowo zaopatrują się w paliwo
pochodzące od Ruskich. Jeśli nawet dodamy do tego
przekręty na oleju opałowym i afery paliwowe, to spadek
zużycia benzyn i oleju napędowego nadal będzie trudny do
wyjaśnienia. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że
w polskich rafineriach na lewo produkuje się paliwa po
to, aby organizatorzy tej produkcji kosili naprawdę
ciężki szmal. Powie ktoś, że to niemożliwe! Wolne żarty,
w polskich firmach – zwłaszcza tych największych –
wszystko jest możliwe. Potencjalna kasa jest tak wielka,
że za jej ułamek można kupić sobie przychylność
polityków, wymiaru sprawiedliwości i mediów.
Czy rząd o tym wie? Chyba nie. O aferach ministrowie
słyszeli, ale skala procederu jest im nieznana. Na pewno
nikt nie badał opisywanych przeze mnie relacji. A
szkoda, bo była szansa, aby to, co dziś jest szarą
strefą, przynajmniej ograniczyć. Chodzi o ustawę o
biopaliwach. Zakładała ona surową kontrolę zawartości
zbiorników na stacjach benzynowych i tego, co dzieje się
u producentów. Szara strefa by nie znikła, ale mogłaby
ulec ograniczeniu. Jak wiadomo, ustawa ta została
zawetowana przez prezydenta i jej losy ważą się w
Sejmie.
Ustawie towarzyszył ostry lobbing zorganizowany – jak
wskazywała "Rzeczpospolita" – przez PKN Orlen. Jako
zamieszanych w sprawę dziennikarze wskazali
przedstawiciela Orlenu Tomasza Gryżewskiego i sekretarza
Unii Wolności Piotra Niemczyka. Teraz sprawa ucichła, bo
została przykryta przez tzw. aferę Rywina. Odważnych
posłów, chętnych do badania tego przypadku wpływania na
proces legislacyjny, nie było, choć jak śmiem twierdzić,
trop ten jest znacznie bardziej ekscytujący niż
Rywingate. Chodzi o większe pieniądze.
Moi rozmówcy ze sfer rządowych, którym pokazywałam
Rocznik Statystyczny, łapali się za głowę. I pewnie na
tym łapaniu się skończy.
Jak na razie SLD jest skłonny poprzeć prezydenckie weto,
a potem wystartować ze zmienionym projektem ustawy. W
obecnej sytuacji odrzucenie weta byłoby rzeczą
dziecinnie łatwą, ponieważ opowiedziałoby się za tym nie
tylko koalicyjne PSL, ale i Samoobrona. To, że SLD nie
chce szlifować prezydenta, tłumaczę koneksjami prezesa
Orlenu Wróbla zarówno w Pałacu, jak i w Kancelarii
Premiera. Kłopoty budżetu nie mają znaczenia. A do baków
będziemy lali chrzczoną i niewiadomego pochodzenia
benzynę.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zdycha na stacji lokomotywa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szczalnia Szczeliniec
Dwie atrapy kibli, że palce lizać, wyłożone terakotą i
glazurą wybudowano rok temu w schronisku Na Szczelińcu w
Górach Stołowych.
Sponsorem inwestycji było Ministerstwo Gospodarki. Szmal
znalazł się tym łatwiej, że rok 2002 ogłoszono Światowym
Rokiem Gór, a przewodniczącym Komitetu Obchodów był
Włodzimierz Cimoszewicz.
* * *
Szczeliniec jest najstarszym polskim schroniskiem.
Wybudowanym w 1845 r. na pionowej, 500-metrowej skale.
Od wielu lat działał tu jedynie bar, a i to tylko w
lecie. W lutym 2001 r. zrujnowany obiekt przejęła Alicja
Krukowska.
Umowa Krukowskiej z właścicielem obiektu – PTTK –
przewidywała, że Towarzystwo skanalizuje obiekt, bo bez
tego trudno utrzymywać część hotelową, ona zaś
korzystając z własnych środków doprowadzi go do stanu
używalności.
Krukowska wywiązała się z umowy. PTTK zwlekało z budową
kanalizacji. Krukowskiej skończyły się pieniądze, a
wciąż widziała rzeczy, które można byłoby "Na
Szczelińcu" ulepszyć.
– Traktowałam je jak swój dom – opowiada. Poczucie
stabilizacji umacniała Rada Naukowa Parku Narodowego Gór
Stołowych aprobująca zmiany. Niestety, w 2001 r.
sudeckie schroniska odwiedziło o 40 proc. mniej turystów
niż w poprzednim roku. Wpływy nie wystarczały na czynsz
– blisko 2300 zł miesięcznie.
Krukowska pojechała do Zarządu Sudeckich Hoteli i
Schronisk PTTK w Jeleniej Górze renegocjować umowę. Ale
zarząd nie chciał rozmów – wypowiedział umowę. We
wrześniu 2002 r. na rozprawie, o której terminie
Krukowska nie była powiadomiona, Sąd Rejonowy w
Dzierżoniowie nakazał jej oddanie obiektu. Wyrok miał
rygor natychmiastowej wykonalności. Nakłady poczynione
przez Krukowską sądu nie interesowały. Założenie, że
właściciel nieruchomości nie rozliczy się szybko i
sprawiedliwie ze skarżącą, nie ma jakiegokolwiek
uzasadnienia – pouczył sąd.
* * *
PTTK ma 80 tys. członków zrzeszonych w 300 oddziałach,
60 domów turysty, 77 schronisk górskich, 35 stanic i
ośrodków turystyki wodnej, 33 ośrodki campingowe, 5
zajazdów, 208 zakładów i punktów gastronomicznych. Gdy
Wałęsa przeskoczył przez płot, PTTK zamieniło swoje
terenowe oddziały w spółki z o.o. i wydzierżawiło im
położone na ich terenie obiekty. Sensem istnienia spółek
jest wypracowanie zysku. Ale ponieważ PTTK pozostało
stowarzyszeniem wyższej użyteczności, nadal łyka
państwowe dotacje. Te dotacje są tematem tabu. Na
internetowych stronach PTTK próżno szukać jakiejkolwiek
wzmianki na temat pieniędzy. 24 lipca 2000 r. zadałam
centrali PTTK kilka pytań związanych z transformacją i
wyprzedażą majątku. Do tej pory nie dostałam odpowiedzi.
Trzy lata temu pisałam o dzierżawcach mazurskich stanic
traktowanych przez PTTK jak gówna w trawie ("NIE" nr
37/2000). Sprawa Krukowskiej jest kolejnym dowodem na
to, że z dobrych tradycji PTTK, które wciąż kojarzy się
ludziom z pasją, plecaczkiem i darmochą, pozostał
jedynie szyld.
* * *
Szczeliniec prowadzi teraz kobieta, która administruje
innym schroniskiem, więc na górze pojawia się bardzo
rzadko.
Alicja Krukowska czeka, aż jej sprawę rozpatrzy sąd w
Strasburgu. Dokumenty zostały przyjęte na początku lipca
2003 r. Trochę boli ją nagłówek, który nadali
papierzyskom unijni urzędnicy: Alicja Krukowska
przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej.
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak Ruscy pod Stalingradem po dupie dostali
W "Tygodniku Powszechnym" (1.12) ukazał się kuriozalny
artykuł Jarosława Flisa "Klęska w cieniu zwycięstwa".
Oto garść cytatów: 60 lat temu, o świcie 19 listopada
1942 roku, na froncie sowiecko-niemieckim pod
Stalingradem zabrzmiała artyleryjska nawałnica, która w
dramatyczny sposób odmienić miała losy II wojny
światowej. Jej zgiełk na długie lata przygłuszył jednak
całkowitą klęskę, jaką zakończyła się rozpoczęta tydzień
później sowiecka "Operacja Mars". I dalej:
Stalingradzkie zwycięstwo pozwoliło nie tyle zatrzeć
wrażenie totalnej klęski pod Rżewem, ale wytrzeć ją w
ogóle z kart historii. Dowiadujemy się też, że Żukow
przemilcza temat w swych pamiętnikach.
Zacznijmy od kłamstwa. Żukow nie przemilcza, co każdy
może sprawdzić właśnie w jego "Wspomnieniach i
refleksjach", MON 1970, s. 446–448. Natomiast owszem,
traktuje starcia w rejonie Rżew, Syczewka, Olenino,
Bieły, jako zdarzenie drugorzędne. Fałszerstwo? Ale tak
samo podchodzi do tych walk Erich von Manstein, Keitel
zaś zgoła o nich nie wspomina. Co więcej, nie podjęła
tematu nawet propaganda goebbelsowska, dla której byłaby
to w dniach Stalingradu istna manna z nieba. Więc jak to
jest z wielkością owej bitwy?
Flis powołuje się na książkę jakiegoś Davida M. Glantza
(zaraz się dowiem, że nie jakiegoś i nastąpią tytuły).
Otóż o II wojnie światowej napisano kilkaset tysięcy
tomów, w tym połowa zawiera niebywałe odkrycia, z czego
do dziasiaj żyją tabuny Wołoszańskich. Redakcja wie o
tym doskonale, ale przemożna chęć dokopania Ruskim,
choćby w historycznym wcieleniu Armii Czerwonej, bierze
jednak górę. Gdyby miało to miejsce w macierewiczowskim
"Głosie", słowa bym nie pisnął. "Tygodnik Powszechny"
mógłby się jednak nie ośmieszać. Sikanie na grób Żukowa
nikogo dziś nie podnieci, tym bardziej gdy tak łatwo
sprawdzić fakty, że cała uryna na nic.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Burmistrz nie czuje busa
Narty to najpewniejszy zakopiański środek komunikacji
miejskiej.
Powojenna historia komunikacji w Zakopanem dzieli się na
trzy epoki.
Za komuny po mieście i okolicy jeździły dychawiczne
pekaesy, drogie taksówki i jeszcze droższe góralskie
pojazdy konne: bryczki latem, sanki zimą. Rzesze ceprów
odnosiły trwałe urazy fizyczne i psychiczne w walkach,
jakie trzeba było stoczyć w celu wepchnięcia się z
plecakiem albo nartami do porannego autobusu do Kuźnic.
Dzieci płakały, kobiety mdlały, a taksówkarze z
pobliskiego postoju przechwytywali ofiary niewydolności
państwowej komunikacji masowej. (Poruszanie się po
okolicy własnym samochodem już wtedy nie miało sensu z
powodu licznych zakazów wjazdu i braku miejsc
parkingowych).
W latach 1990–2003 gość poczuł się jak panisko. Pekaesy,
taksówki i bryczki albo sanki nie zniknęły z ulic, a
przybyły prywatne mikrobusy kursujące na popularnych
trasach od Morskiego Oka po Dolinę Chochołowską.
Busiarze prowadzili interes elastycznie: ruszali, gdy
zebrała się grupka ludzi, na życzenie pasażera
zatrzymywali się w dowolnym punkcie inkasując za
przejazd niewygórowaną kwotę 2–5 zł. Wieczorem czekali
na ostatnich schodzących z gór turystów, nie narzekając
na godziny pracy i ceny benzyny. Ten znakomicie
działający system można było tylko spieprzyć – co też
się stało.
Nastała bowiem nowa epoka w dziejach Zakopanego:
panowanie burmistrza Piotra Bąka, który z sobie tylko
znanych powodów postanowił busiarzy zniszczyć.
Mocne uderzenie
Pretekstem była nowa ustawa o transporcie drogowym.
Wprowadza ona dwie kategorie przewoźników: regularnych,
którzy mają wozić ludzi według cennika i rozkładu jazdy
ustaloną trasą z wyznaczonymi przystankami, a wszystko
to na podstawie licencji; i okazjonalnych, którzy po
prostu umawiają się z grupą osób na przejazd z punktu A
do punktu B, bez przystanków. (Ten ostatni wymóg to
przejaw biurokratycznej manii wpieprzania się we
wszystko, bo oczywiście żaden urzędas nie jest w stanie
zabronić kierowcy robić przystanków po drodze).
Ustawa weszła w życie 1 stycznia 2003 r. niczego w
zakopiańskiej komunikacji nie zmieniając. Busy jeździły
jak dawniej, ku zadowoleniu ceprów i miejscowych. Nie
wiedzieć czemu, ratuszowi uznali, że władza musi
wkroczyć i zrobić porządek. Jesienią ubiegłego roku
burmistrz Bąk wydał „Rozporządzenie w sprawie
wykonywania prze-wozów regularnych”. Wydawałoby się, że
nie dotyczy to busiarzy od przewozów nieregularnych.
Błąd. Burmistrzowski ukaz był wymierzony właśnie w nich.
Bitwa o zatoczkę
Ekipa Bąka nie raczyła odpowiedzieć na podania busiarzy
o przedłużenie na kolejny rok pozwolenia na wjazd do
Kuźnic, choć stosowne zostały złożone już w grudniu
poprzedniego roku. (Ratuszowi łamią w ten sposób kodeks
postępowania administracyjnego, ale nie takie rzeczy już
pod Giewontem widziano). Po drugie, wykombinowano, że
przepędzi się „nieregularnych” likwidując istniejący od
niepamiętnych czasów przystanek busów w zatoczce przed
barem FIS na rondzie, przy dochodowej trasie do Kuźnic.
Prawdziwa wojna wybuchła w styczniu 2004 r. Próba
postawienia w zatoczce zakazu wjazdu skończyła się
ostrymi przepychankami, wzywaniem policji, groźbami
wywiezienia burmistrza na taczkach. Tym razem była jedna
ofiara – obrzucony jajami naczelnik Wydziału
Drogownictwa i Transportu Dariusz Wysłouch.
Proreżimowe radio Alex dzień w dzień nadawało komunikaty
z frontu i przemówienia miejskich dygnitarzy. Ogłosili
oni z triumfem, że użytkownik wieczysty spornego terenu,
PSS „Społem”, od którego busiarze ze Zrzeszenia
Transportu Prywatnego dzierżawią miejsce na przystanek,
nie ma prawa do jezdni, tylko do chodnika. Jezdnia wraz
z zatoczką podlega Bąkowi, wobec czego może on robić, co
mu się podoba, np. postawić zakaz wjazdu dla rudych w
okularach.
Po serii starć ratuszowym w obstawie straży miejskiej
udało się wreszcie umieścić na ul. Kościuszki, przed
zatoczką, zakaz skrętu w prawo, z tabliczką „Nie dotyczy
transportu regularnego”. Odtąd siły porządku czatują,
czy jakiś busik nie przedziera się nielegalnie. Łupią
mandaty, aż pierze leci. Zawiadomiono też prokuraturę,
że kilkudziesięciu busiarzy stawiało opór władzy
miotając jajami i obelgami.
Drugie dno
Podobnie jak w filmie „Goodbye Lenin” wskrzeszono
świętej pamięci NRD, tak na odcinek Zakopane–Kuźnice
wróciła w całej krasie Polska Ludowa. Cepry nie mają
wielkiego wyboru: albo zapchany pekaes, albo taksówka
(nieregu-larna, ale tolerowana).
Ekipa Bąka zapowiada jednak, że niedługo rozwiąże
problem, który sama stworzyła. Pozwoli jeździć starannie
wybranym firmom organizującym przewozy regularne. Jak
oświadczył sam burmistrz, zgłosiło się już czterech
chętnych.
Wydało się, że jednym z chętnych jest szwagier
naczelnika Wysłoucha, tego od jaj. Pan Gudz to
rzeczywiście mój szwagier, ale na razie nikt jeszcze
zezwolenia burmistrza nie dostał – wyjaśnił naczelnik
„Tygodnikowi Podhalańskiemu”.
Jak się już wybierze dwóch–trzech koncesjonowanych
szwagrów, będzie cudnie. Zgodnie z ukazem burmistrza
legalne busy muszą mieć silnik z katalizatorem, ten sam
kolor oraz herb miasta kojarzący się nieodparcie z
Watykanem (krzyż i papieskie klucze). Wszystko dla dobra
„naszych drogich gości”. Minęły czasy dzikiej
konkurencji, kiedy to do Kuźnic pchał się byle busiarz
biorąc po dwa złote od łebka. Szwagrowie umówią się co
do ceny i nikt im nie podskoczy.
Zawieszenie broni
Może to pewna przesada, ale członkowie Zrzeszenia
Transportu Prywatnego mówią, że nowy ład komunikacyjny
pozbawi środków do życia 300 rodzin.
Matki, żony i kochanki busiarzy napisały list otwarty:
Panie Burmistrzu, jak Pan się czuje w Nowym Roku? Bo my
bardzo źle – przez Pana! Jeżeli nie będziemy mieli co
jeść, będziemy chodzić pod Pana urząd z dziećmi. Czy
spojrzy Pan dzieciom w oczy? Za nasze pieniądze żyje Pan
dostatnio i spokojnie! A co z nami i naszymi rodzinami?
Burmistrz Bąk czuje się jednak doskonale, a jego
naczelnik Wysłouch jeszcze lepiej.
Busiarze zapowiadają protest na ulicach lub nawet
blokadę miasta. Ratuszowi – twarde egzekwowanie prawa.
Na czas zawodów o Puchar Świata w skokach ogłoszono
zawieszenie broni. Ale gdy górale policzą zarobione „na
Małyszu” dutki, wojna wybuchnie na nowo.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Hajlajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fruwające gównojady
Prawicowi dygnitarze podróżowali za frajer, a my,
obywatele, fundowaliśmy ten pieniężny przywilej. Latali
bowiem uszczuplając przychody państwowej firmy, czyli za
nasze pieniądze. Oto jedna z cegiełek, z jakich
wznoszone są mury kraju korupcji.
Nikogo nie obeszła nieprzyzwoita i nieelegancka chciwość
byłych premierów, marszałka Sejmu, prezesów banków
narodowego i dwóch zagranicznych, którą ujawniliśmy w
"NIE" (nr 13/2002). Telewizja nie zapytała prominentów,
czy zwrócą forsę. Prasa nie zatrzęsła się z oburzenia.
Parlament
nie zawrzał. Panująca cisza stanowi zachętę do dalszego
przyjmowania przez dygnitarzy wszelkich dowodów
wdzięczności od firm państwowych. Dziś przelot za
darmochę i wszystko w porządku, więc jutro może samolot
w prezencie albo chociaż samochód.
Gdy ogłosiliśmy, że prezes Narodowego Banku Polskiego –
najwyższy strażnik państwowego pieniądza – Polskimi
Liniami Lotniczymi lata za półdarmo i pani prezesowa
Balcerowiczowa też – w NBP podjęto dociekania, kto
doniósł do "NIE". Prezes Leszek Balcerowicz zażądał zaś
znalezienia sprawcy jego własnego gównojadztwa. Mówił
publicznie, że nie wiedział, iż lata za półdarmo.
Wynikałoby z tego, że to państwowi urzędnicy rządzą jego
prywatną kasą. I że nawet nie zauważa, ile za co płaci.
Pytamy w związku z publicznymi wykrętami Balcerowicza:
czyż można mieć zaufanie do nadzorcy banków i kursu
złotego, do prezesa Rady Polityki Pieniężnej, jeżeli nie
ma on pojęcia o cenach i nie panuje nawet nad własnymi
wydatkami?
Państwo Balcerowiczowie podróżowali w oparciu o zniżkę
zwaną "zlecenie upustu NRR" udzielaną dla reklamowania
PLL LOT. Na czym miałaby polegać reklama linii, gdy
małżeństwo Balcerowiczów wsiada do polskiego samolotu?
Jaką korzyść odnosi z tego przewoźnik? Przecież nikt
poza grupką pasażerów nie wie, że sama pani Balcerowicz
z mężem raczy akurat lecieć. I cóż to za zachęta do
podróżowania LOT, skoro pasażerowie latający z Warszawy
i do Warszawy i tak nie mają na ogół możliwości wybrania
innego przewoźnika. Przy tym Balcerowicz nie cieszy się
przecież takim wzięciem jak znany piłkarz, papież czy
piosenkarz. Otacza go niechęć większości ludzi. Gdyby
więc nawet ogłoszono publicznie, że Balcerowiczowie są
pasażerami LOT, naród z tego powodu nie rzuciłby się
raczej do kas tej linii.
Z takich samych jak Ewa Balcerowicz i jej mąż upustów –
"NRR" w wysokości 50 proc. – korzystali mąż
poprzedniczki prezesa NBP pan Andrzej Waltz wraz z żoną
HannĄ Gronkiewicz-Waltz, teraz nieubogą wiceprezeską
banku międzynarodowego. Połowę ceny płaciła również
Dominika Waltz, zapewne córka prezeski. Pokrewieństwo
widać wystarcza, aby należał się przywilej. Także
premier Jerzy Buzek, któremu dobroczynne dlań linie
lotnicze pośrednio podlegały, korzystał z ulgi
udzielanej w celu reklamowania LOT. Czy wszyscy oni
fruwali w koszulkach reklamowych LOT, czy musieli też
nosić czapeczki tych linii i trzymać w rękach baloniki z
ich logo?
Po złożeniu urzędu Jerzy Buzek 26 listopada 2001 r. za
przelot zapłacił zamiast należnych 4252 zł 24 gr tylko
523 zł 54 gr (upust 90 proc.). Czy także on powie, że
nie wiedział, iż nie płaci normalnie za przelot? Już
przecież nie miał urzędników, na których winę mógłby
zwalić – jak Balcerowicz.
Marszałek Sejmu MACIEJ PŁażyński płacił tylko 10 proc.
ceny biletu. Upust – 90 proc. Jego zniżka opatrzona jest
symbolem "NRH". Oznacza to upust w celach humanitarnych.
Albo więc
dyrekcja LOT uznała marszałka Sejmu za człeczynę
ubogiego, zasługującego najbardziej ze wszystkich
obywateli na pomoc pieniężną, albo też latał on
prywatnie po świecie w misji humanitarnej, np. żeby
rozwozić protezy dla beznogich czy jałmużnę dla
głodnych.
Płażyński jest teraz politykiem Platformy Obywatelskiej.
Opowiada się ona za ściśle rynkowymi regułami w
gospodarce. Twierdzi też, że walczy z korupcją i
protekcjami. Płażyński zachwalał w prasie swoją własną
uczciwość. Trzeba więc wyjaśnić, czemu przyjmował ulgi
wymyślone np. dla tragicznie chorych a biednych.
Bez takich publicznych wyjaśnień eksmarszałek nie
uwiarygodni swej misji miłośnika czystych reguł
rynkowych i polityka zwalczającego przekupstwa,
protekcję, przywileje władzy.
Były premier pan Jan Krzysztof Bielecki od lat jest
wysoko postawionym pracownikiem potężnego banku
międzynarodowego. Latając prywatnie do Londynu i z
powrotem korzystał ze zniżki o symbolu "NRA". Jest to
upust akwizycyjny. Czy były premier jest komiwojażerem
LOT? Sprzedaje bilety lotnicze? A może wykorzystuje swe
dawne stanowisko szefa rządu lub obecne, żeby załatwiać
LOT jakieś interesy? Jeśli tak, to cóż to za interesy?
Nikt nie spieszy tego wyjaśniać, choć akwizycyjna rola
ekspremiera może kryć w sobie jakieś rewelacje.
Oczywiście, jeśli powód zniżki nie jest lipą, zwykłym
naciągactwem skarbu państwa – właściciela LOT. Bielecki
dostawał upust 75-procentowy, więc lepszy niż
Balcerowicz. Zamiast 691 funtów premier Bielecki płacił
214.
Wszelkie upusty i zniżki podlegają w PLL LOT ścisłej
ewidencji. Gdyby więc posłowie albo NIK, albo właściciel
LOT, czyli minister infrastruktury, zechcieli dociec,
ile łącznie, komu i dlaczego udzielono zniżek i jakie są
ogólne straty linii lotniczych z tego tytułu – można to
łatwo posprawdzać. Prosimy, aby nie zapomniano wówczas
ustalić, dlaczego ulgowo fruwał bogaty biznesmen Fibak.
Oszczędzano jego kieszeń ze względów humanitarnych czy
innych równie wzniosłych?
Większość zleceń na zniżki dla grubych ryb (dysponuję
kopiami) zatwierdzał Asystent Prezesa Zarządu PLL LOT
Piotr Bieliński. Pojawiają się n a dokumentach także
podpisy: Rzecznik Prasowy PLL LOT Leszek Chorzewski oraz
p.o. Dyrektora Biura Marketingu i Rozwoju Sprzedaży
Wojciech Czubek. Stanowisko "Asystenta Prezesa Zarządu"
w strukturze organizacyjnej PLL LOT znajduje się w
Biurze Zarządu firmy. Podaję to dla ułatwienia dociekań.
Skoro np. pan Piotr Bieliński miał prawo złożenia
podpisu na zleceniach udzielenia ulg lub darmochy,
oznacza to, że powinno istnieć stosowne rozporządzenie
regulujące tę kwestię.
Wiewiórki w LOT poinformowały nas, że owszem jest tzw.
Polecenie Służbowe Prezesa Zarządu D/12/2000/HR z dnia
25 lipca 2000 roku, którego celem jest: regulacja zasad
stosowania upustów i jednorazowych cen specjalnych dla
przewozów pasażerskich. Chodzi zwłaszcza o prywatne
przeloty, ponieważ instytucje budżetowe oraz niektóre
firmy w Polsce posiadają specjalne umowy handlowe z PLL
LOT, na podstawie których wykupują bilety na podróże
służbowe. Cóż to za zasady rezygnowania LOT z przychodów
i czy jest w nich zawarta zasada przekupywania
dygnitarzy? Należy w to wejrzeć.
Pojawia się też pytanie o skalę zjawiska półdarmowego
czy darmowego wożenia grubych ryb ze świata polityki i
biznesu samolotami narodowego przewoźnika. Nie
zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że chodzi na
przykład o kwotę rzędu miliona dolarów rocznie. Za taką
samą można się było naprawdę nieźle promować w
środowisku bonzów politycznych! Jaka więc płatna
protekcja w grę może wchodzić? Czy była skuteczna?
Należy i to ustalić.
Kiedy minister od Kwaśniewskiego Marek Siwiec za rządów
Buzka raz przeleciał się helikopterem gdzieś w obrębie
Polski w celach nie całkiem służbowych, rozpętała się w
prasie burza i Siwiec na polecenie prezydenta
natychmiast zwrócił pełne koszty przelotu. Czyż ten
precedens nie powinien spowodować zmuszenia teraz
dygnitarzy prawicy do opłacenia swoich odbytych w
przeszłości przelotów? Czyż krzyk nie powinien być dziś
większy, skoro oto więksi od Siwca dygnitarze
wykorzystywali swe stanowiska dla prywaty? Czy oburzenie
mediów zależy w ogóle nie od tego, co się zdarzyło,
tylko kim jest ten, kto zrobił coś nieładnego? Jeśli
więc nazywa się Buzek, Balcerowicz, Gronkiewicz-Waltz,
Bielecki lub Kornasiewicz (a to mąż ekswiceminister),
wszystko jest w porządku, bo to przecież ludzie
nietykalni: lotne a niedościgłe orły z prawicy.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ogryzanie lewej ręki
Wstąpiłeś do Demokratycznej Partii Lewicy? Tłumacz się z
tego przed prokuratorem.
DPL to odszczepieńcy z SLD, którzy próbują zorganizować
nową, prawdziwie lewicową lewicę. Na I zjeździe krajowym
wybrali na szefa partii Arkadiusza Ciacha z Radomska,
ostro skłóconego z miejscową wierchuszką SLD. W Radomsku
bowiem rządzi Sojusz w koalicji z małym lokalnym
komitetem. I właśnie tam od sierpnia 2003 r. toczy się
dziwne śledztwo.
Początek dał mu anonimowy donos. Ktoś – zapewne nie był
to sympatyk nowej partii – zawiadomił prokuraturę
rejonową, że niektóre podpisy na listach z poparciem dla
DPL zostały sfałszowane.
Nawet gdyby to była prawda, nie miało to wielkiego
znaczenia. W przeciwieństwie do list poparcia dla
kandydatów na posłów, podpisy te nikogo nie wyniosły do
władzy. Były tylko "podkładką" potrzebną do
zarejestrowania partii w sądzie. Trzeba w tym celu
wylegitymować się poparciem ponad 1000 osób, wystarczy
zatem 1001 podpisów. Założyciele DPL dostarczyli ich
1200. Spokojnie mogli zebrać więcej. Istniejąca od paru
miesięcy partia ma dziś około 9 tysięcy członków – o 2
tysiące więcej niż PiS.
* * *
Donos, choć anonimowy, natychmiast wprawił w ruch całą
machinę śledczą. Szef Prokuratury Rejonowej w Radomsku
Włodzimierz Wiaderek oznajmił lokalnym mediom, że na
początek wybrano 10 nazwisk z listy i cóż się okazało –
8 osób wyparło się swoich (?) podpisów! W tym stanie
rzeczy prokuratorzy jak charty na świeżym tropie zaczęli
sprawdzać wszystkich po kolei. Gorzej niż w aferze
Rywina, do przesłuchania jest 1200 osób!
Aby się z tym uporać, zagoniono do roboty policję.
Mordercy mordują, bandyci rabują, pedofile wykorzystują,
a policjanci w Radomsku mozolnie przepytują obywateli,
co mają wspólnego z Demokratyczną Partią Lewicy i czy
aby na pewno ją poparli. Na prostych ludziach – a
przecież do DPL nie zapisały się same orły – robi to
piorunujące wrażenie. Niejeden pomyśli, że związał się
nieopatrznie z organizacją przestępczą, mafią czy odnogą
al Kaidy i powinien szybko się od niej odciąć, zanim
trafi do tiurmy.
Śledztwo obejmuje już cały kraj. Centrala partii odbiera
dziesiątki sygnałów od ludzi z różnych stron Polski,
mocno zaniepokojonych, że telefonował do nich
prokurator.
Wypytywał, co ich łączy z Demokratyczną Partią Lewicy,
dlaczego do niej wstąpili, zrobili to dobrowolnie, czy
ktoś ich zmusił. (To już czysty surrealizm: sugerowanie,
że wysłannicy Ciacha krążyli po Polsce i groźbą lub
szantażem werbowali członków).
Takie pytania wykraczają poza zakres śledztwa
dotyczącego przecież tylko domniemanych fałszywych
podpisów i niebezpiecznie ingerują w sferę swobód
obywatelskich. Dlaczego ktoś wybrał tę czy inną partię,
to w ogóle nie powinno obchodzić policji i prokuratury.
– Mam nadzieję, że osoby, które podpisywały nasze listy,
nie dadzą się zastraszyć – mówi Robert Falkenberg,
rzecznik DPL.
Fałszerstwo to rzecz brzydka, lecz jakże to podejrzane,
że śledztwo na wielką skalę przeprowadza się akurat
przeciw formacji będącej potencjalną konkurencją dla
rządzących.
* * *
DPL stała się pierwszą w Polsce partią weryfikowaną w
ten sposób przez organa ścigania. Ciekawe, swoją drogą,
co by wyszło na jaw, gdyby ekipa prokuratorów zaczęła
drobiazgowo sprawdzać papiery innych partii i partyjek
silniejszych niż DPL. Wtedy jednak podniósłby się krzyk
pod niebiosa, że jest to nadużycie władzy,
prześladowanie polityczne, zamach na demokrację.
Jeśli podejrzenia się potwierdzą, ugrupowanie może
zostać wykreślone z ewidencji partii politycznych –
relacjonuje "Dziennik Łódzki" wywody prokuratora
Wiaderka.
Tak łatwo to nie pójdzie, panie prokuratorze.
Zasięgnęliśmy opinii niezłych prawników i oto, co nam
powiedzieli. Nawet gdyby udało się wykryć jakieś
sfałszowane podpisy, nie można z tego powodu
zdelegalizować partii. Decyzja o jej zarejestrowaniu
jest od dawna prawomocna. Można najwyżej pociągnąć do
odpowiedzialności konkretne osoby przyłapane na
fałszerstwie. I nadać temu rozgłos medial-ny, jakże
użyteczny w walce politycznej.
– SLD chce utrącić konkurencyjną partię przy pomocy
prokuratury – interpretuje wydarzenia Arkadiusz Ciach.
W powiecie radomszczańskim DPL ma już radnych w 11
gminach. Nikt się ich nie czepiał, dopóki o nowej partii
było cicho. Jej krajowy zjazd we wrześniu 2003 r. rzucił
rękawicę Sojuszowi – i w tym samym miesiącu pierwsi
członkowie DPL dostali wezwania na przesłuchania, na
razie w charakterze świadków.
* * *
W Pomrocznej roi się od afer wielkiego kalibru, z
którymi organa ścigania i wymiar sprawiedliwości nie
dają sobie rady. Nie wykryto winnych afery "martwych
dusz", które rzekomo wpłaciły szmal na kampanię
prezydencką Mańka Krzaklewskiego. Posłowie podejrzani o
rozmaite przestępstwa mogliby utworzyć spory klub
sejmowy. Samorządy toną w korupcji. I przy tym nawale
pracy prokuratura znajduje czas na przepytywanie 1200
osób, czy poparły jedną z partii?!
Prawo do tworzenia partii politycznych to jeden z
kanonów demokracji. Przysługuje ono wszystkim obywatelom
RP, także twórcom DPL, niezależnie od tego, czy gdzieś
na jakimś kwicie Kowalski podpisał się za Nowaka.
Ewentualne namierzenie Kowalskiego niczego nie zmieni:
jego koledzy zbiorą nowe podpisy. Istnienie partii
zależy od poparcia społecznego, nie od wyników
prokuratorskiego śledztwa. Szkoda, że prok. Wiaderek
zdaje się tego nie rozumieć.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dla psa kiełbasa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stella córka biskupa
Były gdański baron SLD Jerzy Jędykiewicz jest głównym
bohaterem afery Stella Maris. Cicho zaś o ojcu tej
wyłudzarni szmalu, katolickim metropolicie abepe
Gocłowskim.
– Nie jest to żadna sensacja, lecz konsekwencja
trudności życia gospodarczego – abepe Gocłowski o
kłopotach Wydawnictwa Archidiecezji Gdańskiej Stella
Maris (KAI 31.12.2002 r.).
– Jestem zdumiony, iż tyle osób chciało wykorzystać
instytucje kościelne, by robić własne interesy z krzywdą
nie tylko dla Kościoła – Gocłowski, po tym jak gdańska
Prokuratura Apela-
cyjna postawiła zarzuty pomorskiemu baronowi SLD Jerzemu
Jędykiewiczowi.
O Stelli Maris pisaliśmy wielokrotnie ("NIE" nr 1-5, 11,
14/2003 oraz 5/2004). Za pomocą Wydawnictwa
Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris – fabryki lipnych
faktur – wyłudzano podatek vAt. Biskup ponosi za to co
najmniej odpowiedzialność moralną. Nikt nie postawił
pytania i nie odpowiedział kompetentnie, czy przypadkiem
nie powinien także ponosić odpowiedzialnościv karnej.
Jego wypowiedź, w której czyni z siebie ofiarę, jest
bezczelna. Bezczelność biskupa ma jednak swoje
uzasadnienie. Biskup ma poczucie siły; dlaczego miałby
więc mówić inaczej? To, że postawiono zarzuty
Jędykiewiczowi, a arcybiskupa nawet nie przesłuchano,
świadczy o tym, że biskup jest figurą, a Jędykiewicz
pionkiem. Niezależnie od tego, jeżeli baron SLD wyłudził
i zagarnął, to życzymy mu wyroku bez zawieszenia.
Stella Maris I Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej
Stella Maris. Powołane dekretem biskupa gdańskiego
Tadeusza Gocłowskiego w dniu 10.01.1989 r.
Podstawą prawną były statuty 123-128 II Synodu
Gdańskiego. Wydawnictwo funkcjonowało jako
"działalność gospodarcza Archidiecezji Gdańskiej".
Adres: Gdańsk ul. Cystersów 15. Dyrektor – ks.
Zbigniew B. Zwierzchnik – abepe Gocłowski. Stella
Maris II Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej
Stella Maris, spółka z o.o. Adres: Sopot ul.
Abrahama 41/43. Podstawa prawna – przepisy kodeksu
spółek handlowych od dnia 30.07.2001 r.
(Repertorium A nr 2014/2001). 100 proc. udziałów
posiada parafia katolicka pod wezwaniem św.
Bernarda w Sopocie. Prezes spółki – ks. Zbigniew
B.
Stelle dwie
Były dwa podmioty gospodarcze o tej samej nazwie,
podob-nym profilu działalności, różnych adresach,
działające w różnym czasie, na różnych podstawach
prawnych, ale z tymi samymi
bohaterami.
Z materiałów, którymi dysponujemy, wynika, że kapitał
zakładowy Stelli Maris II to 50 tys. zł. Powinien on być
pokryty gotówką. Do maja 2003 r. kasa nie wpłynęła.
Ciekawe, co na to sąd rejestrowy? Czyż zgodnie z
przepisami prawa spółka ta nie powinna przestać istnieć?
Prokuratura i ABW twierdzą, że kościelna fabryka lewych
faktur działała w latach 1999–2000. Mówią zatem
najwyraźniej o firmie, która nie posiadała własnej
osobowości prawnej i była częścią Archidiecezji
Gdańskiej, czyli o Stelli Maris I. Abepe naciskany przez
media przekonuje, że o niczym nie wiedział. Prokurator
jest o tym tak przekonany, że nawet hierarchy nie wzywa
i nie zadaje nietaktownych pytań. Co więcej, publicznie
zapewnia, że do purpurata nic nie ma! A jeśli w ogóle
ktoś jest winny, to Jędykiewicz i ponad dwudziestu
biznesmenów.
No i główny podejrzany w sprawie, którym jest ksiądz
dyrektor Zbigniew B. Pewnie zasiądzie on na ławie
oskarżonych jako kozioł ofiarny kurii, jeżeli nie okaże
się, że biegli lekarze ustalą ograniczony zakres jego
poczytalności. Wówczas wymiar sprawiedliwości będzie
mógł mu skoczyć na plecy. W Polsce nader często
pomyleńcy wykazują talent do interesów.
Pamiętajmy jednak, że Kościół katolicki to instytucja
zhierarchizowana. Ksiądz B. nie szefowałby wydawnictwu
powołanemu dekretem biskupa, gdyby nie pełne poparcie
tegoż. Wydawniczy biznes musiał przynosić archidiecezji
wielkie zyski. Dlaczego więc przez lata abepe – ten vir
pauper (mąż ubogi) – nie zadawał pytań, skąd się bierze
tyle pieniędzy?
W połowie stycznia 2003 r., gdy skandal był już
tajemnicą poliszynela, Stella Maris została zasilona
przez Archidiecezję Gdańską środkami finansowymi w
wysokości 1 350 000 zł. Zapewne chodziło o poprawienie
płynności finansowej spółki. Czy nie dowodzi to
nadzwyczaj silnych związków arcybiskupa ze Stellą? Czy
biskup pozwoliłby przelać taki szmal na konto jakiejś
obcej spółki?
Szmalociąg
Przy okazji pojawia się bardzo pikantna historia. Sprawa
kredytów zaciąganych przez wydawnictwo, czyli
Archidiecezję Gdańską. Głównie w Kredyt Banku S.A. To
ten bank, który został wcześniej orżnięty przez ojców
salezjanów z Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. Świętego
Jana Bosco w Lubinie na ponad 100 mln zł, o czym
wielokrotnie pisaliśmy na łamach "NIE".
Z dokumentów, którymi dysponuję, wynika, że sama tylko
należąca do archidiecezji nieruchomość położona w
Gdańsku przy ul. Rzeźnickiej, w której mieszczą się
budynki drukarni i główna siedziba wydawnictwa,
obciążona jest dwoma wpisami hipotecznymi na rzecz
Kredyt Bank PBI O/Gdańsk:
– 2 600 000 zł + odsetki
– 1 000 000 zł + odsetki
Z odsetkami może chodzić o 6 mln zł! To tylko jedna
nieruchomość. Szacujemy, że w ten sposób Kredyt Bank
S.A. pożyczył abepe Gocło-wskiemu około 30 mln zł. Zdaje
się, że zabezpieczeniem są między innymi hipoteki
ustanowione na nieruchomościach parafialnych. Oto wykaz
zadłużonych parafii, do którego udało nam się dotrzeć:
Wiemy o pięciu innych wnioskach o wpis do hipoteki
nieruchomości należących do Archidiecezji Gdańskiej na
zacną sumkę 5 639 223 franków szwajcarskich i ponad 13
mln zł złożonych
jednego dnia – 22 sierpnia 2002 r.
Zgadujemy, że ewentualnych wierzycieli wydawnictwa
biskup wyśle na drzewo, czyli do parafii. A parafia
powie, że pieniędzy nie ma. Jest tylko kościół do
zlicytowania. Z doświadczenia
w Dalikowie wiemy już, jak sobie komornicy radzą ze
sprzedażą kościołów.
Ciszej nad Stellą
Są tacy, którzy twierdzą, że pierwsze sygnały o
"lodziarni u Goca" pojawiły się w związku z aferą wokół
PZU i z osobą Grzegorza Wieczerzaka. Inni gotowi są
uwierzyć w pochodzący z wewnętrznych kręgów kurii poufny
cynk do skarbówki. Sygnały musiały być poważne, skoro w
sprawę wkroczyły niemalże jednocześnie służby skarbowe,
prokuratura i ABW.
Wszystko to przypomina spacer po polu minowym. Abepe
Gocłowski to postać szczególna. Ojciec chrzestny AWS,
kościelny oligarcha poukładany z każdą władzą,
dysponujący ogromną wiedzą o ludziach zarówno
niegdysiejszej opozycji, jak i obecnej koalicji. Czy
znajdzie się w Polsce prokurator gotowy przesłuchać go w
charakterze podejrzanego?
Podstawa wpisu Rodzaj zabezpieczeniaWartość
zabezpieczenia Nr Księgi WieczystejRodzaj
nieruchomości Właściciel
Akt notarialny Repertorium A-10443/2002/A z dnia
28.08.2002 r.Hipoteka kaucyjna 570.000,00 CHF
1.626.951,00 PLN 55402Gdańsk-Świbno ul.
Turystyczna Parafia Katolicka pod wezwaniem
Świętego Wojciecha w Świbnie
Akt notarialny Repertorium A-4104/2002/A z dnia
13.09.2002 r. Hipoteka kaucyjna 120.899,95 CHF
338.000,00 PLN49318 Rybno Parafia
Rzymsko-Katolicka pod wezwaniem Świętego Judy
Tadeusza w Gdańsku- -Łostowicach.
Repertorium A-11803/2002/A z dnia 10.09.2002
rHipoteka kaucyjna 49318 Rybno Parafia
Rzymsko-Katolicka pod wezwaniem Matki Bożej
Brzemiennej w Gdańsku- -Matemblewie
Akt notarialny Repertorium A-10438/2002/A z dnia
28.08.2002 r. Hipoteka kaucyjna 49318 Rybno
Parafia Rzymsko-Katolicka pod wezwaniem
Błogosławionego Kozala w Pruszczu Gdańskim
Autor : Anna Fisher / Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak pies w studni
W policji można zostać generałem za przesranie miliona
złotych.
W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie panują
zwyczaje bizantyjskie. Pracowały tu i pracują rodziny,
znajomi i ludzie z układów lokalnych. Na prostych
gliniarzach robiło się i robi oszczędności, a ci z
wojewódzkiej czapy administracyjnej żyją jak lordowie.
Robota za biurkami i niezła kasa. Pracę w komendzie
znajdowały przeważnie długonogie laski, oczywiście na
etatach funkcjonariuszy, albo synkowie, córki i dalsza
rodzina policyjnych ważniaków. O etatach zaś decydował
kapelan policyjny, niejaki ks. Wyskiel, obecnie
policyjny psycholog.
Prosta gliniarnia liczyła, że po wygranych przez lewicę
wyborach komendantem zostanie człowiek z jej nadania i
zrobi z tym bajzlem porządek. Rządy w policji objął
Józef Jedynak, ksywa Fred Flinston, były komendant
miejski z Tarnowa, facet kojarzony z ministrem Janikiem.
Obiecywał, że zrobi porządek, pogoni tych zza biurek na
ulice itp. Tę gonitwę ograniczył do pozbycia się
zastępców swego poprzednika Kazimierza Kędzierskiego,
choć bez dotkliwych dla nich szkód. Trafili na stołki
szefów komend powiatowych. Jedynak powołał na swego z
kolei zastępcę m.in. pogromcę komuchów Janusza Ziobro,
komendanta policji powiatowej ze Strzyżowa. Facet
wsławił się tym, że dwa razy dziennie biegał przed
wyborami na msze za sukces AWS. Widać dobrze biegał, bo
został szefem powiatowej psiarni w Strzyżowie. Już jako
szeryf powiatowy zyskał sławę po tym, jak jego domu
tygodniami pilnowali gliniarze z Rzeszowa. Komendant
oznajmił bowiem, że bandyci dybią na jego życie. Ziobro
ma się dobrze, przeżył rzekomych bandytów z AWS, a za
lewicy awansował na poważne stanowisko w Rzeszowie.
Główne układy w komendzie nie zostały ruszone. Ważne
stołki piastują tam nadal faceci, których córki za
rządów prawicy wożono do Szczytna służbowymi autami,
podczas gdy gliny pracujące na ulicach miały limit
paliwa – 10 litrów na 8 godzin służby. Jedynak natomiast
sprowadza gliniarzy z Tarnowa na szmalcodajne stołki.
* * *
Ostatnio w komendzie wojewódzkiej wybuchła afera.
Policja wypłaciła firmie Maxbud ok. miliona złotych za
roboty budowlane w Komendzie Powiatowej Policji w
Sanoku. Problem w tym, że ta firma nigdy robót tych nie
wykonała. Wewnętrzna komisja ustaliła to w maju 2003 r.,
a gdy o sprawie zrobiło się głośno, odpowiedzialny za
roboty zastępca komendanta wojewódzkiego policji Jan
Pierzchała oznajmił publicznie, że gliny zapłaciły za
niewykonaną robotę, ale firma Maxbud wykonała szereg
prac dodatkowych, więc bilans powinien wyjść na zero.
Niepublicznie zaś ten sam Pierzchała podpisał się pod
sprawozdaniem, w którym wyraźnie napisano: nawet gdyby
Maxbud wykonał jakieś prace dodatkowe, to gliny i tak
utopiły szmal. I dupa blada. Zaraz po tym sprawozdaniu
KWP wypłaciła Maxbudowi 20 tys. zł tytułem znakomitego
wywiązania się z umów. Sprawa jest tym śmieszniejsza, że
gdy KWP wybierała właśnie Maxbud do robót w Sanoku,
nawet nie zadała sobie trudu, aby sprawdzić sytuację
firmy; miała ona kłopoty finansowe i już wówczas było
wiadomo, że padnie. Gliny nie potrafiły, a najpewniej
nie chciały sprawdzać, komu powierzają roboty w Sanoku.
* * *
Mimo to komendant Jedynak awansował na generała. W
Rzeszowie urządzono z tej okazji taką szopkę, jakiej nie
widziano tu już dawno. Dobrze, że koleś nie bujał się
ulicami na białym koniu. Wszystko inne zwyczajowo
właściwe takim fetom było. Facet i tak musiał czekać na
ten awans rok, bo wcześniej zdmuchnęliśmy mu go sprzed
nosa publikując serial "Matka Boska i zabójcy".
Niedawno Jan Pierzchała podał się do dymisji i została
ona przyjęta. Gość jest w dyspozycji komendanta głównego
policji. Nie pomogło nawet to, że Pierzchała swego czasu
podarował komendantowi Jedynakowi lampę za tysiąc
złotych. Z dedykacją na dodatek. Wówczas gdy starał się
o jego względy.
* * *
Kolejnym strzałem KWP jest budynek komendy policji w
Leżajsku. Komenda wojewódzka za ciężki szmal kupiła
budynek kompletnie nieprzystosowany do potrzeb glin od
miejscowej spółdzielni mieszkaniowej. Obecnie trwa tam
remont – też za ciężki szmal. Na miejsce Pierzchały
awansował do Rzeszowa dziwnym trafem akurat komendant z
Leżajska.
W całej tej sprawie chodzi o to, że prostym gliniarzom
żyje się i pracuje coraz trudniej, z roboty mogą
wylecieć praktycznie za gówniane sprawy. Ważniacy w
mundurach zaś mają się dobrze, niezależnie, czy to w
Rzeszowie, czy w Gdańsku. Mnoży się stanowiska w
administracji policyjnej, szmalodajne stołki dla
pociotków i krewnych – jak to się dzieje w Rzeszowie.
Policyjna czapa ma lekką robotę, szmal, wpływy, układy i
intrygi. Prosta gliniarnia – jak doskonale wiemy – ma
totalnie przejebane i nastroje wśród nich są fatalne.
Przejawem tego był protest w Warszawie, zapowiedź
strajku włoskiego i głodówki.
Sprawą przewalenia szmalu przez KWP zajmuje się
Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie. Jak znamy życie – nie
znajdzie nic. Ale możemy podpowiedzieć: szukajcie, który
z ważnych gliniarzy z KWP buduje dom lub budował go
niedawno i która firma to robiła. Bo kto szuka, ten
znajdzie.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Impulsomania
Masz komórkę? To jej pilnuj.
Gdy znajomy pochwalił się, że ma 8 numerów telefonu, nie
bardzo wiedziałem, o co mu chodzi. Dopiero potem
wytłumaczył, że sklonował karty SIM (te które tkwią w
telefonie komórkowym) swoich rodziców, rodziców swojej
żony, żony i kogoś tam jeszcze. Wszystko wepchnął na
jedną kartę. Może teraz dowolnie wybierać numer
telefonu, z którego chce dzwonić, lub mówiąc inaczej,
komu chce nabijać rachunek. Takie zabiegi pozwalają
także na odbieranie telefonu wybranej osoby.
Czego potrzebuje cwaniak
Cwaniak, który chce gadać za cudze, musi najpierw zdobyć
"czystą" kartę, czyli taką, na której nie ma nic
zapisanego. Karta SIM to coś na wzór dyskietki. Na niej
jest zapisany numer, program, który nią zarządza,
parametry i kilka innych mniej istotnych detali. Taką
kartę bez problemu ściąga się z sieci. Adres, do którego
udało nam się dotrzeć, to: www.wafer-card.com. Karty,
które są tu oferowane, mają zwiększoną pojemność. Ceny
od 30 zł w górę. W Polsce chodzą po około 2 stówki. I
drugi adres: www.gsm-technology.pl. Na te o największej
pojemności można zapisać do ośmiu numerów telefonów.
Sama karta SIM jest bezużyteczna. Ten, kto olewając
prawo decyduje się na podrabianie kart, musi dodatkowo
zaopatrzyć się w programator zgodny z systemem Phoenix.
By nie przynudzać – to standard przy kodowaniu kart
elektronicznych wyposażonych w procesor. Programator to
takie urządzonko, które z jednej strony podpina się do
komputera. Ma ono tam bowiem specjalne miejsce, gdzie
wkłada się kartę SIM. Taki programator można zbudować
samemu z dostępnych w Internecie schematów lub zamówić,
także przez Internet.
Jak przecwanić cwaniaka
Ci, którzy kopiują karty, są bezsilni, jeżeli nie
zdobędą oryginału z telefonu osoby, którą chcą zrobić w
jelenia. I tu uwaga: muszą znać PIN karty, czyli kod
zabezpieczający. Dokładnie ten sam, który wczytuje się
do telefonu przy jego włączaniu. Bez tego ani rusz.
Pilnujcie zatem swych telefonów i PIN-ów, bo będziecie
bekać za cudze telekonferencje.
Gdy już karta SIM znajdzie się w urządzeniu, cwaniak
odpala program SIM scan i wklepuje z klawiatury numer
PIN karty. Najnowsza wersja programu to 2.0. Można
oczywiście ściągnąć z Internetu. Przy skanowaniu
najważniejsze są dwa numery, które pokażą się na
monitorze. Są to KI i IMSI. I znów, by nie wchodzić w
techniczne szczegóły, powiem, że są to numery
charakterystyczne dla każdej karty, coś w rodzaju
ludzkich odcisków palców. Dzięki tym właśnie numerom
karta loguje się w sieci jako ta, a nie jakaś inna.
Gdy znane są już oba numery skanowanej karty, cwaniak
wkłada do czytnika nową kartę SIM. Programuje ją tak, by
telefon rozróżniał ją jako kartę do komórki, a nie jakąś
inną. Mówiąc jeszcze inaczej – z kawałka plastiku z
blaszką robi kartę SIM. Po włożeniu tak przygotowanej
karty do telefonu w menu pokazuje się nowa opcja. Jest
to "obsługa wielu kart". Do menu wprowadza się z
klawiatury numer KI i IMSI, czyli te, które zostały
odczytane z karty macierzystej.
Koniec roboty, cwaniaczek może już dzwonić na koszt
łosia.
Jak to działa?
Wszystko pięknie. Ale skąd cwaniak bierze frajera, który
da mu do ręki swoją kartę wraz z PIN-em. Wyobraźmy sobie
taką sytuację. Kupujemy tak-taka z niewiadomego źródła
lub koleś nam mówi, że sprzeda nam telefon z kartą po
bardzo niskiej cenie. Dajemy się skusić. Dokonujemy
cesji i takie tam, by stać się prawowitym posiadaczem w
oczach operatora danej sieci. Potem okazuje się, że
część SMS do nas nie dochodzi. Ludzie się skarżą, że
dzwonią do nas, a odbiera ktoś inny. Na próżno próbujemy
reklamować rachunki w sieciach telefonii komórkowej.
Żadna reklamacji nie uwzględni. Numer PIN jest numerem
poufnym, którego w żaden sposób nie da się odczytać z
karty SIM. Uważa się, że numer ten znany jest
tylko posiadaczowi telefonu.
Technicznie wygląda to mniej więcej tak. Numer, który
się ostatnio zalogował do sieci, jest tym numerem, do
którego przychodzą połączenia i wiadomości tekstowe.
Jest więc możliwe, że oba numery – oryginał i klon –
funkcjonują w sieci w tym samym momencie! Użytkownik
prawdziwej karty nie ma możliwości zorientowania się, że
coś jest nie tak, zanim dostanie rachunek. Jeżeli sieci
będą was zbywać i pieprzyć od rzeczy, że taki proceder
jest niemożliwy, to nie dajcie się spuścić z wodą w
kiblu. Muszą o tym wiedzieć, gdyż kilka miesięcy temu
wprowadziły nowe karty SIM, które są zabezpieczone na
opisane zabiegi.
Ponieważ proceder klonowania kart jest u nas nowością,
możemy mniemać, że być może dzięki tej publikacji
przestrzeżemy kilka osób, które chcą "okazyjnie" kupić
kartę z numerem. Bo w to, że nawrócimy cwaniaków
przypominając im, że podrabianie kart i kradzież
impulsów telefonicznych jest przestępstwem – nie
wierzymy.
Autor : Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
TAK
Zdecydowanie popieram formowanie nowej partii prawdziwej
lewicy. Wynika to w sposób oczywisty z wszystkiego, co
pisałem lub publikowałem w "NIE". Sojusz Lewicy
Demokratycznej już sam się wykończył. Za jego
degenerację i upadek współodpowiedzialności nie ponoszę.
Krytykowaliśmy i ostrzegaliśmy dostatecznie wcześnie,
trafnie i wnikliwie.
Zachęcam Czytelników "NIE" do poparcia nowej lewicy, gdy
określi swoje cele i program, a uznacie je za właściwe.
Sam wystąpię z SLD, gdy tylko nowa formacja się
ukształtuje.
Sądzę, że stanie się to lada dzień.
Do Socjaldemokracji RP wstąpiłem w dniu jej powstania.
Składając deklarację członkowską Aleksandrowi
Kwaśniewskiemu i Leszkowi Millerowi nie przypuszczałem,
że nadejdzie dzień, w którym usłyszę w radiu, jak Miller
jako premier wyraża publicznie żal i niezadowolenie z
powodu zwycięstwa socjalistów w Hiszpanii (lub w
jakimkolwiek kraju).
Charakteryzuje to rozbrat długoletniego przywódcy SLD z
lewicą. Nie ma racji prezydent Kwaśniewski mówiąc, że
rząd Millera trzeba próbować zmienić dopiero po wyborach
do Unii Europejskiej. Przeciąganie poparcia klubu SLD w
parlamencie dla tego politycznego trupa choćby tylko do
maja pogłębi naszą porażkę w tych wyborach.
Sygnalizuję inicjatorom nowej partii propozycje zmiany
polityki zagranicznej i obronnej – dziedzin dotąd
pomijanych w dyskusji o przyszłej lewicy.
Proponuję zmienić politykę z proamerykańskiej na
prawdziwie proeuropejską. "Strategiczny sojusz" z USA
motywowany był publicznie nadzieją na napływ
amerykańskich kapitałów i technologii. Nie widać jej
spełnienia. Uzasadniany był także przyszłym
bezpieczeństwem Polski, gdyby Rosja lub Niemcy albo obaj
wielcy nasi sąsiedzi razem wznowili politykę
ekspansywną. Jest to przywoływaniem iluzji wiązanych w
1939 i 1944 r. z egzotycznymi sojuszami. Rosja i Niemcy
zawsze będą dla Ameryki ważniejsze niż Polska. Nasz kraj
może być tylko instrumentem USA pomocnym w ich polityce
wobec tych potęg. Od lizania tyłka Bushowi Polska nie
stanie się podmiotem polityki USA w Europie
Środkowo-Wschodniej.
Konkretnie powinno to się teraz wyrazić w poniechaniu
przez Polskę współokupacji Iraku. Tragedia w Hiszpanii
nie może być co prawda powodem takiej decyzji, lecz
zapewni jej społeczne poparcie. Waszyngton głosi, że
opuszczenie Ame-ryki w Iraku wzmoże terroryzm, gdyż
ukaże jego skuteczność. Nie powód to jednak, aby
popierać złą politykę na złość terrorystom. Wniosek z
tych ostrzeżeń: wynieść się z Iraku, zanim terror uderzy
w Polskę, bo odejście potem tworzyłoby wrażenie, że
ulegamy terrorystom.
Polska, zgodnie z zapowiedziami rządu Millera, powinna
odstąpić od kontraktu na zakup samolotów F-16, jeżeli
amerykański offset – rzeczywisty, wyrażany w nowych
przedsięwzięciach, a nie istniejących już od dawna, a
teraz doń wliczanych – nadal nie uzyska wartości i
jakości zgodnej ze spodziewaną, a napływ kapitałów i
technologii z USA wciąż będzie się odwlekał. Są to
samoloty zbędne Polsce. Ich kupno motywowano głównie
korzyściami z offsetu, których nie widać.
Zrezygnować powinniśmy z innych, także za drogich dziś
sprawunków zbrojeniowych, np. kosztującego miliardy
transportera. Również z przyjmowania od USA
pociągających nasze wydatki darów z ich demobilu (np.
okręty atlantyckie, samoloty transportowe). A w każdym
razie nabywanie i przyjmowanie takich zabawek odłożyć
trzeba na lepsze czasy. Polsce należącej do NATO żaden
sąsiad teraz nie zagraża. Potrzebne są jej sprawne
formacje obrony terytorialnej i nieliczne siły szybkiego
reagowania. Polska poprzeć powinna tworzenie wspólnej,
europejskiej formacji wojskowej. Naszym do niej wkładem
mogą być wyszkoleni żołnierze zawodowi, nie zaś sprzęt.
Nowa lewica poprzeć powinna wyraziście ideę wspólnej
polityki zagranicznej Unii Europejskiej. Odstąpić od
narodowego ambicjonerstwa Kwaśniewskiego i Millera,
czyli negocjować twórczo nową, inną niż nicejska
konstytucję europejską. Polska polityka europejska
powinna stać się nienacjonalistyczną, wspomagającą
ścisłą integrację kontynentu.
Lewica działać powinna na rzecz zorganizowanej i
wspieranej przez państwo migracji zarobkowej bezrobotnej
młodzieży, jeszcze zanim swobodny przepływ siły roboczej
stanie się faktem. Bezrobocie wśród absolwentów szkół
wyższych sięga bowiem 30 proc. Wielu emigrantów powróci
przywożąc kapitał na założenie małych biznesów i
kwalifikacje zawodowe pożądane na naszym rynku pracy.
Możliwa jest też emigracja pracowników bez kwalifikacji
potrzebnych na Zachodzie do prac prostych, tam nie
lubianych przez tubylców. Negocjowanie kwot zatrudnienia
przed generalnym otwarciem rynków pracy jest dla MSZ
pożyteczniejszym zajęciem niż wysyłanie wystaw lalek
ludowych lub umieranie za Niceę.
Zaprojektowane posunięcia wspomogłyby uzdrawianie
finansów.
To tyle na razie.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Po zaniechaniu serii "Detektyw" Rutkowski nadal dorabia
w TVN. "Superwizjer" wyemitował całą taśmę z najazdu na
czeski Cieszyn. Zatrzymanie podejrzanego o zabicie
oświęcimskiej notariuszki polegało na podtrzymywaniu
mdlejącego przestępcy, który niemal dostał zawału serca.
Żądamy, żeby Rutkowski łowił po świecie bandziorów w
towarzystwie pielęgniarki.
* * *
"Jedynka" TVP wspominała zombie, czyli Teatr Telewizji.
Nobliwe, gadające głowy prześcigały się w wyrzucaniu z
siebie recept na przetrwanie tego telewizyjnego gatunku.
Najwięcej głosów było za tym, żeby było jak kiedyś,
czyli na żywo. My proponujemy obsadzanie w głównych
rolach Klaudiusza Sevkowicza i Manueli Michalak.
Gulczas... a jak myślisz?
* * *
Misyjna "Jedynka" nas ucieszyła. Nadała film "Wagina na
stole operacyjnym" reklamujący amerykańską klinikę
chirurgii dowcipnej. Na ekranie roiło się od cip, niczym
w jakimś pornolu, a szło o to, że Amerykankom nie
podobają się zbyt duże wargi sromowe i rozepchane pizdy.
Nie od dziś wiemy, że żadnej kobiecie nie podoba się jej
własny biust, teraz dochodzi do tego wygląd krocza.
Skoro natura nie potrafi im dogodzić, to jak ma to
zrobić facet dysponujący jedynie zwykłą kuśką? Telewizja
nie powiedziała.
* * *
"Jedynka", "Rozmowy na czasie". Mucharski i kumpela
zaprosili Arcadiusa. Zaczęli niewinnie, od mody.
Rozkręciło się dopiero, gdy do akcji wkroczył ojciec
Oszajca. Okazało się, że program miał być transmisją
wypędzania diabła z dezajnera. Arcadius co prawda kręcił
głową, ale nie dookoła, pewnie dlatego, że z Oszajcy
żaden egzorcysta, a w Arcadiusie tkwi diabeł silny, bo
spasiony fantami brytyjskimi.
* * *
"Dwójka", "Praca dla każdego". Rzecz była o tym, jak
znaleźć robotę. Otóż należy przyjść na szkolenie,
zapłacić, wejść do Internetu i spędzić w nim kilka
miesięcy. Gwarancja zatrudnienia jest wirtualna, jak
wszystko w komputerze. Kasa za korzystanie z Internetu,
nie. Ale za to robotę ma obsługa portali o pracy i
dziennikarze "Dwójki".
* * *
Na okoliczność moskiewskiego kryzysu wszystkie polskie
stacje TV sięgnęły po niezawodny autorytet od
terrorystów, posła SLD – Jerzego Dziewulskiego. "Jak tam
są kobiety to już nie są żarty" – zakomunikował
Dziewulski śmiertelnie poważnym tonem i opowiedział
kilka historii o tym, jak stojące na czele grup
terrorystycznych kobiety rozstrzeliwały swych
niezdyscyplinowanych podwładnych i niewinnych
cywili z bezwzględnością, na którą nie odważyłby się
żaden terrorysta-samiec. Był to pierwszy w dziejach
Millerowskiej lewicy przypadek, żeby prominentny polityk
SLD, macho pełną gębą, mówił o kobietach z bojaźliwym
szacunkiem. Lekceważone działaczki lewicy powinny
wyciągnąć z tego wnioski. Biegłe opanowanie obsługi
kałasznikowa zalecamy szczególnie minister Izabeli
Jarudze-Nowackiej. Jedna krótka seria na Radzie
Ministrów może zrobić dla równego statusu kobiet i
mężczyzn więcej niż jej urząd przez cztery lata
kadencji.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ksiądz, seks i kasety wideo "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bredzić jak Łukasiewicz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak olimpiada w Zakopanem
Rozwiązanie problemów, inwestycje, koniec bezrobocia –
to wszystko czeka mieszkańców Dolnego Śląska, jeśli
Polska uzyska prawo organizacji światowej wystawy EXPO w
2010 r. Impreza wzbudza więc połączony zachwyt prawicy,
lewicy i Kościoła.
O samej koncepcji i treści wystawy której hasło brzmi:
"kultura, nauka, media"; a motto: "solidarność młodych"
mówi się we Wrocławiu najmniej. Ważniejsze są planowane
inwestycje (obwodnica, nowe połączenia kolejowe i
lotnicze) i obiecywane nowe miejsca pracy. Jest to
myślenie oparte na prostym acz ciekawym schemacie:
brakuje nam czegoś zwykłego, zasadniczego i niezbędnego
do życia (drogi, linii kolejowej, kanalizacji) – musimy
więc zrobić coś światowego (olimpiadę, wystawę,
pielgrzymkę papieża). Celem jest więc nie impreza, ale
środki niezbędne do jej przeprowadzenia.
W tle tych światowych aspiracji rozmaitych polskich
grodów stoją zazwyczaj lokalne koteryjne układy oraz
zbliżające się takie czy inne wybory. Z myślą o nich
wysuwany jest zwykle argument o mających powstać wokół
planowanego show nowych miejscach pracy.
Argument o dobroczynnym wpływie EXPO na bezrobocie jest
niestety wątpliwy. Prezentujące się kraje także
zwalczają bezrobocie – tyle że u siebie. Ogólnie
przyjęte jest więc, że budowę pawilonu danego państwa
wykonują firmy budowlane pochodzące z tego kraju. To
samo dotyczy obsługi narodowych ekspozycji. Na pociechę
dla krajowców zostają stanowiska cieci, babć
klozetowych, kelnerek i szczerzących się laseczek.
Ożywienie rynku pracy jest sezonowe i potem ów rynek tym
boleśniej
zamiera. Ponadto w 2010 r., mimo wysiłków ojca dyrektora
Tadeusza, Polska najprawdopodobniej będzie już w Unii
Europejskiej, należy się spodziewać, że zjednoczone
kraje zadbają o to, by odpowiednia liczba personelu i
podwykonawców pochodziła z krajów Wspólnoty.
Uwagi powyższe nie dotyczą jedynie stanowisk
kierowniczych wystawy, na które ostrzą sobie zęby
dzisiejsi promotorzy projektu. Najciekawsza w całej idei
polskiego EXPO jest właśnie kwestia kadr.
Pomysłodawcą wrocławskiej wystawy jest eksprezydent
grodu, ekssenator, a teraz poseł-platformer Bogdan
Zdrojewski. Zdrojewski nie jest jednak obecnie
eksponowany z uwagi na sądowo-prokuratorskie komplikacje
(z tzw. aferą wrocławskiego VAT). Ale i bez niego w
komitecie
organizacyjnym i honorowym wystawy roi się od eksponatów
co najmniej ciekawych.
Pełnomocnikiem rządu ds. EXPO został wojewoda
dolnośląski Ryszard Nawrat, prywatnie biznesmen z branży
hotelarskiej. W światku lokalnego geszeftu zasłynął
śmiałą transakcją z gminą Wrocław. W jej wyniku spółka
wojewody wygrała przetarg na budowę hotelu "Sheraton" w
samym środku miasta. Konkurująca z nim znana firma
oferowała gminie o 6,5 mln zł więcej, ale o zwycięstwie
zadecydowała magia słów. Nieco później okazało się, że
centrala "Sheratona" nic nie wie o jakichkolwiek
inwestycjach we Wrocławiu. Sięgnięto więc do papierów i
stwierdzono, iż z oferty wynika, że ma to być obiekt
"klasy Sheratona", a nie "Sheraton". Hotel nie powstał
zresztą do dziś, ale – jeżeli nas słuch nie myli – pan
pełnomocnik jest nadal właścicielem terenu pod jego
budowę. A nie trzeba wcale mieć głowy Rothschilda ani
Belki, by wiedzieć, że gdyby przyznano Wrocławowi prawo
organizacji wystawy EXPO tereny hotelowe we Wrocławiu
zyskają na wartości.
Wiceprzewodniczącym jest eksszef kinematografii, Tadeusz
Ścibor-Rylski. Pan ten zasłynął między innymi
skierowaniem do wyścigu o Oscary filmu pt. "Quo vadis"
(zamiast popieranego przez krytyków filmowych "Cześć
Tereska"). Teraz Rylski ma współkierować jednym z
największych projektów w historii Pomrocznej, większym
niż "Quo vadis" i "w Pustyni i puszczy" razem wzięte.
Lobbingiem zajmuje się członek komitetu – prezydent
Wrocławia Stanisław Huskowski (rodem z PO). Huskowski
kopnął się ostatnio do Zjednoczonych Emiratów Arabskich,
by tam promować kandydaturę Wrocławia. Mimo że wystawa
wedle projektu poświęcona ma być odmienności kulturowej
narodów i szacunkowi dla odrębnych tradycji, prezydent
nie uznał za stosowne przetłumaczyć dokumentów na
arabski.
Sądząc z relacji mediów miejscem, w którym najczęściej
spotykają się członkowie komitetu, jest wrocławski pałac
biskupi, którego lokator – kardynał Henryk Gulbi
Gulbinowicz jest też członkiem komitetu honorowego
wystawy.
Honorowo Expo 2010 wspierają takie mózgi, jak: Krzysztof
Zanussi, Andrzej Seweryn, Andrzej Olechowski oraz Lew
Rywin.
Jak widać branża filmowo-medialna reprezentowana jest w
komitecie obficie i takie też jest postrzeganie wystawy
EXPO. Styl przygotowań do wystawy krótko można
scharakteryzować staropolskim powiedzeniem "zastaw się,
a się postaw". Nikt nie przejmuje się, że zarówno w
budżecie państwa, jak i Wrocławia brakuje pieniędzy
niemal na wszystko. Miastu nadal zagraża powódź, a w
budżecie nie ma pieniędzy na projekt regulacji Odry –
Odra 2006 (nawiasem mówiąc głową komitetu Odra 2006 jest
także znany nam już Ryszard Nawrat).
Nikt nie chce pamiętać również o finansowej i medialnej
klapie ostatniego Expo w Hanowerze (ok. 2 mld marek
strat) ani tym, że w dobie Internetu XIX-wieczna idea
wystaw światowych jest kompletnym anachronizmem.
O przyznaniu prawa do wystawy zadecydują w grudniu
przedstawiciele 88 krajów zrzeszonych w Międzynarodowym
Biurze Wystaw. Za głównego rywala Wrocławia uważana jest
Moskwa. Uważana jest we Wrocławiu. Bo w Moskwie –
Szanghaj.
Na koniec mała zagadka. Na Expo 2000 w Hanowerze nie
wystawił się tylko jeden duży kraj, który uznał, iż jest
za biedny na to, by przeznaczać publiczny grosz na takie
głupoty. O jakim państwie mowa? Spieszymy z odpowiedzią:
o USA.
Autor : Ireneusz Matajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Będziesz miał jak se narysujesz
Demokracja jest dobra. Czasem trzeba jej pomóc, żeby
była jeszcze lepsza.
"Rzeczpospolita" z triumfem doniosła, że Renata Beger
jest podejrzana o fałszowanie list poparcia przed
wyborami parlamentarnymi. Czyli że wypisała 1800 nazwisk
na listach poparcia; z ponad 3 tysięcy przesłuchanych
popieraczy 2 tysiące wyparło się związków z Begerową.
Renata Beger tłumaczy – bo co ma robić? – że ludzie się
wystraszyli, bo policja chodziła po domach. Marszałek
Nałęcz ubolewa, a Rokita ględzi coś o obronie prestiżu i
dobrego imienia izby. Poszczać się można ze śmiechu,
uczciwszy Państwa uszy...
Ta czynność, o którą oskarża się Begerową, nazywa się
"rysowaniem". Wie o tym każdy, kto kiedykolwiek brał
udział w jakiejkolwiek kampanii wyborczej. To stały etap
wszystkich kampanii. Ordynacja wyborcza wprowadza
obowiązek zebrania 5 tysięcy podpisów pod listą poparcia
w okręgu wyborczym w wyborach parlamentarnych. Po
zebraniu podpisów w 21 z 41 okręgów, w reszcie można już
rejestrować listy bez podpisów. W wyborach prezydenckich
trzeba zebrać 100 tys. podpisów w całym kraju.
Wymóg podpisów jest efektem ordynacji pisanych przez
duże partie dla dużych partii. Sukces zbieractwa jest w
prostej linii pochodną liczby osób, które zbierają.
Jeśli partia dysponuje kilkoma setkami ludzi gotowych
spędzić po kilkaset godzin na zaczepianiu ludzi z prośbą
o autograf – ma jak w banku, że podpisy zbierze, choćby
zbierała na Balickiego na prezydenta Warszawy. A
ponieważ dziś nikt już nic nie robi dla idei, to tacy
ludzie znajdują się w dwóch przypadkach: kiedy jest to
aktyw, który liczy na jakieś zyski po wygranych
wyborach. Albo wtedy, kiedy się im zapłaci.
Ci, których system nie pobłogosławił jednym z dwóch
powyższych dóbr, muszą sobie radzić inaczej. W sztabach
wyborczych, w klubach i kołach parlamentarnych, w domach
aktywistów na parę dni przed rejestracją podpisów siedzą
manufakturnicy i kaligrafują.
Do rysowania potrzebne są wzory. Najlepsze są oryginały,
tj. podpisy naprawdę zebrane przez partię przy jakiejś
innej okazji. To jest ideał. Afera jest mało
prawdopodobna, bo można z dużym prawdopodobieństwem
założyć, iż ludzie, którzy podpisali się pod – dajmy na
to – solidarnościowym projektem konstytucji, nie wyprą
się popierania partii pisanych przez "ch", zaś ci,
którzy poparli referendum w sprawie aborcji, nie będą
krzyczeć, że znaleźli się na listach poparcia
czerwonych.
Druga opcja to wymiana. To mój ulubiony sposób. Dowodzi
prawdziwej antyestablishmentowej lojalności małych
ugrupowań przeciw dyktatorom sceny politycznej. Polega
na tym, iż każdy coś tam zbiera, a potem wymienia się
kserokopiami list. Bywa śmiesznie. Wiele małych list
wyborczych popieranych jest przez jeszcze mniejsze,
całkiem już marginalne ugrupowania. W ten sposób
zwolennicy Młodzieży Wszechpolskiej mogą ni stąd, ni
zowąd znaleźć się na listach poparcia ZK Proletariat.
Albo odwrotnie.
Trzecia opcja to archiwum. Wybory w 2001 r. były bodaj
szóstymi z kolei, w których obowiązywały listy poparcia.
Oznacza to, iż każdy komitet zdołał już zdobyć pewną
liczbę list... Te trzy opcje stosowane są przeważnie
uzupełniająco – stąd wypadki kilkakrotnego powtarzania
się tego samego nazwiska.
Opcja czwarta to bratnia pomoc. Czasem mały komitet może
mieć szczęście i dostać wzory od jakiejś dużej partii,
jeśli dostrzeże ona w tym swój interes. Na przykład
taki, że jak się taki mały zarejestruje, może urwać
innemu dużemu procent lub dwa. To dotyczy nie tylko –
nawet nie przeważnie – głównych konkurentów. Częściej
potencjalnych koalicjantów, którzy widzą swój interes w
pewnym – acz nie przesadnym – osłabieniu siły, z którą
przyjdzie rządzić, a zatem wzmocnieniu własnej pozycji
przetargowej.
Opcja piąta wreszcie to bazy danych. Można je zdobyć,
będąc – na przykład – prezesem lokalnej TP S.A., ZUS,
KRUS czy Banku Spółdzielczego. Można je kupić. Na
czarnym rynku krążą tego sterty, a cena jest stosunkowo
niska, bo – w odróżnieniu od kupujących bazy danych dla
celów komercyjnych – komitety wyborcze mają bardzo małe
wymagania. Wystarczy imię, nazwisko, adres z kodem,
PESEL i numer dowodu osobistego. Korzystanie z baz
danych jest jednak niehonorowe, a poza tym upierdliwe,
bo dane są uporządkowane i trzeba je przetwarzać przy
przepisywaniu.
* * *
Przed posłanką Beger na rysowaniu potknęło się kilka
osób. W 1991 r. kandydat na senatora Porozumienia
Centrum z wałbrzyskiego Antoni Borkowski przedstawił
listy, na których roiło się od nieboszczyków. W 1995 r.
w wyborach prezydenckich nieistniejących popieraczy miał
na swych listach Tadeusz Koźluk. W 1997 r. w Opolu
wyłowiono 1700 fałszywek na listach Samoobrony,
Porozumienia Prawicy i Bloku dla Polski. Śledztwo
umorzono, bo nikomu nie udało się nic udowodnić. W
wyborach prezydenckich w 2000 r. do historii przeszedł
jeden bogaty komi-tet, który w zamieszaniu zaniósł do
PKW kilkaset stron kolorowych kserokopii zamiast
oryginałów.
Po ostatnich wyborach parlamentarnych wpadki były już
nagminne: śledztwo wszczęto w Sosnowcu, gdzie Polska
Wspólnota Narodowa doniosła na Samoobronę i LPR w Pile.
Najgorzej wygłupił się niejaki Marek Drożdzyński,
kandydat na eseldowskiego posła z Dąbrowy Górniczej,
który na podstawie fałszywych list rozesłał kartki z
podziękowaniem za poparcie. W zeszłorocznych wyborach
samorządowych wpadka przydarzyła się dwóm białostockim
komitetom – w tym "Polsce Razem" Macierewicza, a także
KPN, która w Lublinie wstawiła na listę poparcia znane
osobiście jednemu z członków komisji zwłoki. Takich
wpadek było z pewnością więcej, ale nikt nie prowadzi
ich centralnej ewidencji, a prokuratura musi się
pieprzyć z każdym z osobna, bo to przestępstwo przeciw
wyborom – do pięciu lat odsiadki.
Cała koncepcja "list poparcia" jest o kant dupy potłuc.
Dokładnie tak samo, jak wymóg przedstawienia list
pełnych, tj. liczących tyle osób, ile mandatów jest w
okręgu. Podobnie niewiele wspólnego z ideą
przedstawicielstwa ma 5-procentowy próg wyborczy. Bez
niego w Sejmie byłoby nie 7, tylko 17 klubów – zgoda.
Ale z nim stwarza się groteskowa sytuacja, iż wraz z
listą, która nie przeszła progu, przepadają ludzie
zdobywający kilkadziesiąt tysięcy głosów, a do Sejmu
dostają się wybrańcy narodu obdarzeni zaufaniem kilkuset
wyborców. Jeden z nich został nawet swego czasu
premierem...
Nawet jeśli posłanka Beger osobiście i własnoręcznie
wyrysowała te 1800 podpisów – nie zmienia to faktu, iż
zagłosowało na nią 10877 wyborców. Czyli jest posłem
dziesięć razy bardziej niż wielu tych parlamentarzystów,
których listy poparcia na pewno nie były splamione
robótkami ręcznymi. To – moim zdaniem – coś, nad czym
warto się zastanowić, panie i panowie posłowie, zanim
kolejne wybory spetryfikują scenę polityczną do końca.
Cud Samoobrony i LPR już się nie powtórzy, jeśli nie
powstanie demokratyczna ordynacja napisana z myślą o
rzeczywistej reprezentacji poglądów i sympatii
rządzonych, a nie o wygodzie rządzących. Zadaniem
demokratycznych wyborów jest wybieranie demokratycznego
przedstawicielstwa, a nie – niczym u średniowiecznych
bernardyńskich kopistów z "Imienia róży" – "ciągła
wzniosła rekapitulacja" obecnego stanu.
PS Niniejszym oświadczam, że wszelkie informacje zawarte
w powyższej publikacji pochodzą od informatorów
pragnących zachować anonimowość, co zagwarantowałam im
na podstawie art. 12 § 1 ust. 2 Prawa prasowego i art.
180 § 3 kpk. Inaczej mówiąc, panie i panowie
prokuratorzy, nie ma o czym mówić.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Spisywani na straty
Władze i prasa starają się, jak mogą, ukoić przedspisowe
lęki ludu polskiego, zapewniając, że celem spisu jest
jedynie dobro powszechne i akces do Unii Europejskiej.
Jak się dobrze podliczy, to w mig nas przyjmą.
Ludzie od wieków byli nieufni wobec wszelkich spisów
zarządzanych przez władze. Nie bez powodu. Spisy tak
osób, jak
dobytku – jak świat światem – miały bowiem motywacje
ekonomiczne, głównie podatkowe, a także militarne.
Dawniej raczej bezpośrednie, w czasach nowszych –
pośrednie. Nawet jeśli zdobyte w spisie informacje nie
są już używane do wymierzania podatku konkretnej osobie,
to i tak pozwalają lepiej rozpoznać, gdzie i jak fiskus
może się obłowić, a na czym zaoszczędzić.
* * *
Najstarsze spisy w Egipcie w IV tysiącleciu p.n.e.
dotyczyły bydła. Krówki były wówczas miarą bogactwa.
Według Starego Testamentu Mojżesz zarządził spis
mężczyzn zdolnych do wojaczki. W kilkaset lat później
powtórzył to król Dawid, tym razem ponoć z podszeptu
szatana, czym rozgniewał Jehowę. Rzymianie regularnie
liczyli płatników podatków i rekrutów, mieli do tego
urzędników zwanych – nie wiadomo dlaczego – cenzorami.
Było to zajęcie intratne. Ludzie zaś starali się
policzenia uniknąć.
W średniowieczu Kościół, który zmonopolizował sztukę
pisania i liczenia, ściągał swoją dziesięcinę bez
spisów. Później monarchowie wznowili obyczaj spisowy.
Piotr I zwany Wielkim, car Rosji namiętnie prowadził
kosztowne wojny i reformy. Wpadł na pomysł, aby
pobierane od stuleci podatki od domów (dymów), studni,
uli pszczelich itp. uzupełnić podatkiem podusznym, czyli
od każdego mieszkańca. Dziś powiedzielibyśmy od osób
fizycznych. W tym celu zarządził w 1717 r. w całej Rosji
powszechny spis męskiej połowy ludności. Odpowiedni ukaz
stanowił: ...zebrać od wszystkich skazki (dziś
znaczyłoby to bajki, wtedy – zeznania), aby prawdę
podali, ile u kogo, w jakiej wsi dusz męskich... nie
pomijając nikogo od najstarszego do świeżo narodzonego,
wraz z ich latami. Podatek poduszny miał pójść na
utrzymanie wojska, wojsku więc powierzono organizację
spisu.
Po roku okazało się jednak, że skazki spisowe są dalekie
od prawdy. Szlachta ukrywała dane o swoich
chłopach-poddanych; ludność wolna lub półwolna – o
sobie. Nikt nie kwapił się do płacenia podatku, zresztą
niezbyt wygórowanego – kilkadziesiąt kopiejek rocznie od
duszy. Posypały się osobiste ukazy carskie o ściganiu
zatajania dusz. Winowajcom ze stanu szlacheckiego i
duchownego groziły najpierw kary pieniężne, wziąć za
zatajone podwójną stawkę, później nawet konfiskata
majątku. Urzędnikom, czyli starostom, wójtom itp.,
groziła wszystkim kara śmierci bez
litości, a łagodniej w galery na katorgę. Zwykłemu
ludowi tzw. chłopom państwowym, szlachcie zagrodowej,
koczownikom, kozakom itp. car obiecywał, że będą bici
knutem i bez litości śmiercią karani. Gdy groźby nie
pomogły, ruszyły w teren specjalne ekspedycje wojskowe w
celu ujawnienia zatajonych dusz. Właściwym rachmistrzom
spisowym djakom i podjaczym towarzyszyła budząca respekt
asysta: oddział żołnierzy dowodzony przez oficera,
powozka z wisilicej (podwoda z szubienicą), pałacz
(fachowiec od obsługi urządzenia) oraz kilku
knutobojców. Po 6 latach spis zakończono, doliczywszy
się ponad 5 mln męskich dusz.
* * *
W Rzeczypospolitej szlacheckiej pierwszy spis ludności –
bez zbytnich już ekscesów – przeprowadzono w 1789 r.
Oddzielnie spisywano ludność miast, oddzielnie wsi,
osobno chrześcijan, osobno Żydów.
W okresie międzywojennym polskim problemem spisowym była
"narodowość". Władze starały się ominąć ten temat, aby
nie eksponować liczebnych wówczas mniejszości
narodowych. Pytano zatem jedynie o wyznanie.
W Polsce Ludowej od 1950 r. o narodowość i wyznanie nie
pytano, przyjmując oficjalnie, że państwo stało się
"jednonarodowe", a stosunek do religii jest sprawą
prywatną. Kłopotów ze spisami jednak nie brakło. Chłopi,
choć o starożytnym Egipcie nie słyszeli, starali się
zataić przed spisującymi prawdziwe dane o posiadanym
inwentarzu żywym, nie bez powodu podejrzewając, iż mogą
one posłużyć do ustalania wymiaru tzw. dostaw
obowiązkowych mięsa, czyli podatku w naturze.
Historia spisów prowadzi do wniosku następującego: dawni
władcy, nawet surowi despoci, z większą od dzisiejszych
demokratów szczerością ogłaszali cele tych
przedsięwzięć, a także wykazywali dużo mniejszą
wścibskość. Nie pytali o narodowość, wyznanie,
orientację seksualną, posiadane konkubiny itp. dane
osobowe. Nie interesowało ich to, czego nie okładali
podatkiem.
Autor : Z
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gnój pod krzakiem cd.
Po naszej publikacji "Szkaradne pieniądze" ("NIE" nr
12/2002) o aferze martwych dusz w sztabie
Krzaklewskiego, głos dał jej bohater, niedoszły
prezydent Maryjan Krzaklewski. Oto fragment rozmowy
naczelnego związkowca RP z Moniką Olejnik.
Olejnik: Ale jaka ustawa? Ja mówię o czymś innym, ja
mówię o martwych duszach, które wpłacały pieniądze na
pana konto.
Krzaklewski: Pani redaktor, na przykład zarzuty
prokuratora w stosunku do pełnomocnika
finansowego mojej kampanii są następujące: że dopuścił
do tego, że pewna ilość przekazów nie była wysyłana
przelewami, tylko była po prostu przekazem i że to
przewyższało nieco limit. Ale w tej sprawie nie było
regulacji ustawowej, tylko później była wykładnia
Państwowej Komisji Wyborczej, nawet rewident wysłany
przez Państwową Komisję Wyborczą nie stwierdził tego.
Olejnik: Panie przewodniczący, ale w sprawie martwych
dusz wykładnia może być tylko jedna, prawda?
Krzaklewski: Pani redaktor, jeśli chodzi o te martwe
dusze, to warto zbadać to wszystko, bo wydaje mi się, że
tu na pewno jest prowokacja na dużą skalę.
Olejnik: Ale czyja prowokacja?
Krzaklewski: Wie pani, czy pani wyobraża sobie, żeby
przedstawiciele mojego sztabu wyborczego wysyłali
przekazy spisując z nagrobków nazwiska, imiona nadawców?
Olejnik: Nie wiem, może z książek telefonicznych, nie
wiem, skąd. Jednak skoro są martwe dusze, to skądś się
wzięły, panie przewodniczący. Czyja to jest prowokacja,
proszę powiedzieć.
Krzaklewski: Pani redaktor, prawdopodobnie tych, którzy
byli zainteresowani tym, żeby taka prowokacja nastąpiła.
No i zdemaskował Krzaku spisek Urbana, a może i
Kwaśniewskiego jako konkurenta zainteresowanego jego
przegraną. Spisek, o którym mówi piękny Maryjan, mógł
wyglądać tak:
Urban na pełnomocnika finansowego krzaczego sztabu
wkręcił Aleksandrę Mietlicką, potem zaś załatwił (za
futro) z Barbarą Piwnik, że ta postawi jej zarzuty.
Łakoma futer pani minister spowodowała też postawienie
zarzutów karnych biegłemu rewidentowi Państwowej Komisji
Wyborczej, który sprawdzał sprawozdanie finansowe sztabu
Krzaklewskiego oraz dwóm członkom zarządu KGHM Polska
Miedź i kilkunastu pomniejszym osobom.
To ludzie Urbana podstawili Maryjanowi swojego kumpla
Piotra Tymochowicza, żeby go szkolił i prowokował
opłacanie tych trudów z państwowych pieniędzy. Pieniądze
przeszły przez telewizję Familijną Gaspera, a tę
stworzył, jak wiadomo za pieniądze firm państwowych,
minister Wiesław Kaczmarek miłośnik księży
franciszkanów.
Pomysłodawcą całej akcji był oczywiście Kwaśniewski. Nad
całością czuwał Ryszard Kalisz, korzystając z pomocy
szefa BBN Marka Siwca uwodzącego w tym czasie Monikę
Olejnik, żeby jak przyjdzie pora, zmusiła Krzaklewskiego
do publicznego kręcenia i łgania w radiu. On też jako
szef sztabu wyborczego Kwacha przespał się z niejaką
Małgorzatą B., późniejszą dyrektorką biura posła
Szkaradka, i obiecując małżeństwo skłonił do wypełniania
lewych sfałszowanych przekazów pocztowych.
Oto i kulisy prowokacji, której ofiarą padł wybitny mąż
stanu Marian Krzaklewski, długotrwały wielkorządca
Polski, nadal osoba publicznego zaufania jako
przewodniczący związku "Solidarność".
Autor : M.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Litości dla Kulczyka
Podatek liniowy? A dlaczego nie pogłówny, podymny albo
bykowy?
Jak wynika z wystąpień Zyty Gilowskiej i Donalda Tuska,
najpilniejszą sprawą w Rzeczypospolitej jest obecnie
parlamentarny pakt w sprawie podatku liniowego. Głównym
argumentem za jego wprowadzeniem jest to, że jest on
bardziej sprawiedliwy od podatku progresywnego. Dla osób
znajdujących się w drugiej i trzeciej grupie podatkowej,
czyli posłów i senatorów, na pewno tak. Ta najbardziej
zasłużona część naszego społeczeństwa zarobiłaby w ten
sposób za jednym zamachem od 12 do 22 proc. obecnych
dochodów. Ponadto podatek liniowy likwiduje bezrobocie,
rozpędza wzrost gospodarczy i wygładza cellulitis.
Nikomu natomiast z jego natarczywych zwolenników nie
przechodzi jakoś przez usta, że oznacza on w praktyce
wzrost opodatkowania dla 90 proc. społeczeństwa, czyli
całej pierwszej grupy podatkowej. Po likwidacji ulg z
obecnej realnej stopy 13 proc. podatek wzrósłby dla nich
do 18 proc.
Wprawdzie podatku progresywnego nie wprowadzono w Polsce
na bagnetach enkawudzistów w 1945 r., lecz zrobił to
najpierw Sejm w latach 20., a potem zaimportował go w
1992 r. Balcerowicz z krajów znacznie bardziej
rozwiniętych niż Polska, ale kto z propagatorów podatku
liniowego zawracałby sobie głowę takimi drobiazgami.
Można też zwrócić zainteresowanym uwagę, że ten system
wprowadzono w Europie i USA, kiedy kraje te były na
niższym poziomie rozwoju gospodarczego od tego, na jakim
obecnie znajduje się Polska, a zatem nie przeszkodził im
on jakoś we wzroście gospodarczym, wyjściu z wielkiego
kryzysu i trudności powojennych. Głosowali za nim nie
komuniści, lecz angielscy lordowie i amerykańscy
senatorowie akceptując rozwiązania, które jednoznacznie
zmniejszały ich prywatne dochody. Mimo że reformy i
modyfikacje systemów podatkowych trwają od kilkuset lat,
na pomysł wprowadzenia podatku liniowego nie wpadli
nawet ekonomiści Reagana i pani Thatcher.
Głównym ośrodkiem lobbującym za wprowadzeniem podatku
liniowego w Polsce jest Centrum im. Adama Smitha. Był
taki ekonomista prawie 300 lat temu i właśnie z tego
okresu rozwoju myśli ludzkiej pochodzą poglądy lansowane
przez Centrum. Jego główni reprezentanci i eksperci od
ekonomii, prawa, ginekologii i hydrauliki – panowie
Robert Gwiazdowski, Krzysztof Dzierżawski i Andrzej
Sadowski – występują we wszystkich głównych gazetach, na
wszystkich kanałach telewizyjnych i radiowych, o
wszystkich porach dnia i nocy. Nie ma ich tylko w kranie
z wodą, ale myślę, że wszystko jeszcze przed nami. Gdyby
ktoś nie wiedział, to system, w którym prawicowi
fundamentaliści mają monopol na ekonomiczne komentarze w
mediach, nazywamy wolnością słowa.
Nie wiadomo dokładnie, jaki Centrum ma szerszy program
intelektualny, bo poza żądaniem radykalnych prawicowych
reform, czyli likwidacji wrogiego państwa opiekuńczego,
brak szczegółów, precyzji i mapy drogowej, a witryna www
w Internecie opisująca dorobek CAS i źródła jego
finansowania kończy się na 1999 r.
Ponieważ Centrum, jak z tego widać, cierpi na uwiąd
koncepcyjny, sądzę, że najwyższy czas, aby w ślad za
propozycją wprowadzenia podatku liniowego poszły
następne. Zacznijmy skromnie: od całkowitej likwidacji
powszechnego systemu emerytalnego i ubezpieczeń
zdrowotnych, rent, alimentów, zasiłków dla bezrobotnych
i wszelkiej pomocy społecznej dla tych wszystkich
darmozjadów. Następnie zadekretujmy zakaz bezpłatnego
szkolnictwa od poziomu podstawowego do wyższego
włącznie, wyrzućmy na śmietnik kodeksy pracy, a
szczególnie 8-godzinny dzień pracy i wolne soboty oraz
płacę minimalną, dopuśćmy powszechne zatrudnianie
nieletnich w fabrykach i kopalniach, znieśmy płatne
urlopy i zwolnienia lekarskie oraz inne bezsensowne
pomysły welfare state. Za Adama Smitha tego wszystkiego
nie było, najwyższy czas wrócić więc do tej cudownej
epoki.
Na skutek tych niezbędnych reform koszty pracy spadną do
poziomu Burkina Faso i gospodarka wreszcie rozkwitnie.
Na deser możemy także zlikwidować prawo głosu dla kobiet
i wprowadzić cenzus wyborczy, np. milion złotych
majątku. A kiedy już się nam podatek liniowy znudzi i
prosperity nadal nie będzie, zafundujmy sobie jeszcze
bardziej sprawiedliwe podatki: pogłówny i podymny,
ewentualnie dochodowy degresywny. Przecież jeżeli pan
Nowak ma mniejsze dochody od pana Kulczyka, to jest to
wyłącznie jego wina i należy go za to sprawiedliwie
ukarać – wyższym podatkiem. Ostatnio taki projekt, i to
zupełnie poważnie, zgłosił Tomasz Wróblewski, naczelny
redaktor "Newsweeka".
Autor : Andrzej Kajetanowicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Skarbonek
Poniższą historyjkę dedykujemy wszystkim, którzy mówią,
że walka z korupcją trwa, a jedyne, co jej stoi na
przeszkodzie, to zmowa milczenia między biorącym i
dającym.
Pan K. był naczelnikiem Urzędu Skarbowego w Bełchatowie.
Nazwiska pana K. nie ujawniamy, bo stoi przed sądem za
łapówkarstwo. Ludzie opowiadają, że wchodził do sklepu,
zakładał garnitur i wychodził. Albo telewizor z półki
brał i – inaczej niż ten głupi ruski złodziej – od razu
domagał się pilota i gwarancji, a potem wychodził. I
wcale nie płacił. Albo jak kafelki sobie do łazienki
wybrał, to jeszcze kazał sobie do domu zawieźć. I nie
płacił. Ale to pewnie nieprawda, bo nikt mi nie chciał
tego oficjalnie pod nazwiskiem powtórzyć.
Dwóch tylko ludzi zawzięło się na pana naczelnika. Jeden
to taki, co stracił wszystko i już mu nie zależy, bo pan
naczelnik to teraz najmniejszy jego problem. Drugi –
wręcz przeciwnie, nie stracił, tylko ma, a firmę
przeniósł z Bełchatowa do Piotrkowa i pan naczelnik może
mu już obunóż z rozbiegu.
Leszek co nie ma
Ten pierwszy to Leszek Kopczyński, człowiek przez lata
pokazywany w Bełchatowie jako dziwo i niewiarygodna
hybryda: sukcesu i uczciwości. Bełchatowianin Roku,
lokalny Menedżer Roku, wzorowy płatnik podatków i ZUS,
ukochany klient tutejszej filii PKO BP. Obecnie bankrut,
ale o tym opowiemy Państwu kiedy indziej.
Gdy w jednej ze swoich firm miał Kopczyński kłopoty z
tak zwaną płynnością, poszedł do pana naczelnika, żeby
ten mu rozłożył należny VAT – ok. 80 tys. zł – na trzy
miesiące. A pan naczelnik mówi: – Panie Leszku, nie ma
sprawy. Tylko wie pan, ja mam córkę, co jest
pielęgniarką. Może by pan ją zatrudnił? A pan Leszek na
to, głupi jakiś, mówi, że on już ma pielęgniarkę w nowo
zakładanej firmie i do tego niepełnosprawną, bo stara
się o status zakładu pracy chronionej. – Czy pańska
córka jest niepełnosprawna? – Ależ co pan opowiada –
oburzył się pan naczelnik.
Zgadnijcie, jak się to skończyło? Pan Leszek zatrudnił
córkę pana naczelnika w charakterze nadzoru medycznego.
Dostawała za to 1300 zł i to były jedyne chwile, kiedy
stawiała się w pracy. W zamian pan naczelnik nie dość,
że rozłożył zaległy VAT, to jeszcze uprzedzał pana
Leszka telefonicznie o kontrolach, jak już w ogóle
musiał robić kontrole, a starał się nie robić.
Prokurator – wbrew złodziejskiej nomenklaturze – nie
jest prorokiem i dowiedział się o tym, bo pan Leszek sam
na siebie doniósł do UOP (wtedy jeszcze), bo już miał
dość całego Bełchatowa i panujących w nim układów.
Zeznanie pana Leszka spowodowało, że pana naczelnika
wyprowadzili z urzędu w kajdankach i przestał być
naczelnikiem. Potem tłumaczył w prokuraturze, że to pan
Leszek sam go poprosił, żeby pozwolił mu zatrudnić jego
córkę, absolwentkę kosmetologii jako nadzór medyczny,
ale prokurator mu czegoś nie uwierzył, tylko obu panom
postawił zarzuty: udzielenia i przyjęcia przez osobę
pełniącą funkcję publiczną na jej żądanie, w związku z
pełnieniem przez nią funkcji publicznej, korzyści
majątkowej i osobistej.
Józek co ma
Gdy pana naczelnika już wyprowadzono w tych kajdankach,
objawił się Józef Walczak. Walczak miał swego czasu
spółkę z Pauliną B. Razem handlowali meblami. A
księgowość prowadził im pan naczelnik. Pan naczelnik już
wtedy był panem naczelnikiem, toteż nie mógł tego robić
oficjalnie, kasę brał pod stołem, a liczył sobie za te
usługi księgowe raczej słono. Ponadto – mówi Walczak –
wybrał sobie z magazynu bardzo ładny komplet mebli wart
jak na tamte czasy jakieś 20 tys., bo córka urządzała
mieszkanie. Cóż, kochający ojciec.
Kiedy spółka Walczaka i pani B. się rozpadła – meble
podzielili między sobą, po pół. Każde z nich powinno
zapłacić od swojej połowy VAT. Ale pani Paulina znała
pana naczelnika, a pan naczelnik znał się na
księgowości. Jako nieistniejąca już spółka wystawiła
swojej nowej firmie antydatowaną fakturę. Że niby te
meble kupiła w czerwcu, gdy spółka z Walczakiem jeszcze
istniała. I złożyła – we wrześniu – korektę do urzędu
skarbowego: że urząd winien jej nowej firmie oddać VAT
za te meble. I choć korektę taką można składać przez 7
dni, a pani Paulinie zajęło to 3 miesiące – pan
naczelnik korektę przyklepał i kazał wypłacić.
Ale to nie koniec. Bo teraz ta firma, która pani
Paulinie meble sprzedała, miała zaległość VAT. To była
spółka cywilna, więc wspólnicy odpowiadają solidarnie –
czyli urząd może dochodzić od tego, od którego chce. Do
pana Józefa zaczęły przychodzić powiastki z urzędu
skarbowego, że jako śp. spółka ma niezapłacony VAT:
ponad 60 tys. zł. Walczak się zdziwił i ruszył do urzędu
z pytaniem: niby skąd, skoro wszystko płacił na czas.
Dwa dni potem miał kontrolę skarbową. Ponoć urząd dostał
donos anonimowy, że Józef wprowadza do sprzedaży meble
poza kasą. A pan naczelnik osobiście na tym donosie
napisał, że nosi znamiona prawdopodobieństwa. A zatem –
kontrola. Sklepy zamknięte na trzy dni, miesiąc
grzebania w kwitach. A Walczak nic się nie nauczył,
tylko znowu zgłosił się do urzędu z głupimi pytaniami.
Jak przyszła do niego druga kontrola, wreszcie pojął i
wziął się za płacenie. Z 60 tys. zaległych pieniędzy
zostało mu 9209,60 zł plus odsetki, kiedy pana
naczelnika wyprowadzono w kajdankach.
Wtedy Walczak ruszył do prokuratora, a ten wszczął
sprawę. Oskarżył Paulinę B. o to, że wystawiła fałszywe,
antydatowane faktury i w ten sposób wyłudziła od skarbu
państwa VAT, a przy okazji oszukała Walczaka. Gdy
zrobiła się afera, urząd skarbowy, już pozbawiony
światłego kierownictwa pana naczelnika, wystawił "odpis
konta", w którym widnieje, iż 68 382 zł, o które poszła
cała afera, pani Paulina zapłaciła przelewem w czerwcu
1995 r. Gdy wszakże Walczak zażądał w sądzie
przedstawienia przelewu – US przysłał nowy kwit, że
prostuje niniejszym pismem odpowiedź na wasze pismo i że
rzeczywiście Paulina B. nie zapłaciła, tylko urząd kazał
płacić Walczakowi. Ale to nic, bo urząd skorygował
powyższe księgowanie zawiadomieniem 624/95 z dnia
23.02.1996. Jak to skorygował w 1996 r. – pyta Walczak –
skoro powyższy "odpis konta", poświadczający, że pani B.
zapłaciła – przelewem! – wystawił w 2000 r.? Znaczy, że
urząd skarbowy dwukrotnie poświadczył nieprawdę. A teraz
szefem urzędu już nie jest pan naczelnik, tylko całkiem
inna pani naczelnik.
Pan naczelnik wiecznie żywy
I teraz jest tak.
Walczak się cieszy. Sprawę ma wygraną, bo fałszerstwo
jest ewidentne, ściągnął z niego urząd ten VAT
bezprawnie i teraz musi mu oddać. – Sprzedałem dwa
samochody, a dostanę sześć – mówi Walczak.
Jego była wspólniczka ma przesrane, bo sfałszowała
faktury i wyłudziła od państwa VAT, a państwo jest czułe
na tym punkcie.
A pan naczelnik? Pan naczelnik nic, bo prokurator nie
uznał za stosowne pana naczelnika do tej sprawy włączyć.
A jak tam z tą drugą sprawą – tą, co to niby ruszyła z
kopyta przed sądem w Łodzi w związku z donosem pana
Leszka? Ano po paru miesiącach rozpraw prowadzonych
szybko i sprawnie, wyznaczanych miesiąc po miesiącu, po
przesłuchaniu wszystkich świadków nagle zmieniono
sędziego, bo sędzia prowadzący sprawę został z
niewiadomych przyczyn przeniesiony dwie ulice dalej. I
sprawa musi się zacząć od początku.
A co robi pan naczelnik? Mówią, że jest na rencie. I
jeszcze mówią, że co drugi dzień jest w urzędzie, z
którego go wyprowadzono w kajdankach, i udziela porad,
jak należy prowadzić sprawy skarbowe.
Piszemy o tym, by historia pana naczelnika K. zaświeciła
jasnym przykładem dla wszystkich łapówkarzy w
Rzeczypospolitej. Kochani, wy wiecie, co oni mogą wam
zrobić?
Jak mówi klasyk kabaretu: "oni mogą panu majstrowi
skoczyć tam, gdzie pan może pana majstra w dupę
pocałować". Bo nawet gdyby się trafił jakiś nadgorliwy
prokurator albo sędzia bez poczucia rzeczywistości –
ktoś go usadzi. Żadna władza nie da rozmontować systemu,
bo jak się zacznie rozmontowywanie, to może dojść za
wysoko.
Amen.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Komunia przez uszy
Techno. Elektroniczny narkotyk, od którego można się
uzależnić prawie tak łatwo jak od heroiny? Czy kolejna
odmiana muzyki nie tolerowana przez wapniaków?
Hałas przekracza próg bólu. Wibracje sprawiają, że drżą
narządy wewnętrzne. Serce szaleje – tętno osiąga 130
uderzeń na minutę. Psychodeliczna gra świateł... odjazd.
Już się od tego nie uwolnię?
Doktor Bogusław Habrat, kierownik Zespołu Profilaktyki i
Leczenia Uzależnień w Instytucie Psychiatrii i
Neurologii w Warszawie: – Gdyby na pytanie, czy techno
uzależnia, odpowiedzieć twierdząco, to za uzależnionego
od czytania i miłości do ojczyzny trzeba by także uznać
Sienkiewiczowskiego Latarnika. Nie dajmy się zwariować!
Nie wszystko, co robimy z pasją i przyjemnością, jest
uzależnieniem.
Techno zamiast kurczaków
Manieczki. Wioska 40 kilometrów na południe od Poznania.
1300 mieszkańców, urokliwy park i muzeum Józefa
Wybickiego. Kiedyś o wsi było głośno dzięki pierwszemu w
kraju kombinatowi PGR i pierwszym w Polsce kurczakom z
rożna. Teraz o Manieczkach mówi się z powodu znanej od
Bałtyku aż po
Tatry dyskoteki techno. Klub "Ekwador" co tydzień
przeżywa oblężenie fanów muzyki technicznej. Dominuje
Poznań, ale nie brakuje przybyszów z Gdańska,
Bydgoszczy, Krakowa, a nawet z zagranicy.
W niedzielę wielkanocną padł rekord – przybyło ok. 6
tysięcy wyposzczonych technomanów. Weszły 2 tysiące, a
reszta urządziła sobie technoparty na zewnątrz.
– Pootwierali samochody i z odtwarzaczy na cały
regulator puszczali tę swoją muzykę. Hałas był taki, że
nikt nawet oka nie zmrużył przez całą noc – żali się
mieszkanka bloku położonego w pobliżu "Ekwadoru". – Oni
tu zawsze coś wyprawiają.
Albo niszczą, co tylko mają pod ręką, albo seks na
klatce schodowej uprawiają. I tak w kółko.
Część mieszkańców Manieczek twierdzi, że sąsiedztwo
klubu i zachowanie wielbicieli techno przeszkadza im.
Podpisali nawet petycję w tej sprawie i przekazali ją
wójtowi Brodnicy. Ale bez skutku.
Marian Flaczyński, wójt Brodnicy: – Problemem jest nie
tyle hałas, ile brak miejsc do parkowania. "Ekwador"
istnieje i będzie istniał, nie ma możliwości, żeby
cofnąć właścicielowi klubu wydaną przez moich
poprzedników zgodę na prowadzenie działalności
gospodarczej. Z tego, co wiem, to porządna
dyskoteka. Chodzą tam moje dzieci i bardzo im się
podoba.
Niestety, nie każdy burmistrz w Polsce ma dzieci
wpływowe w domu.
Ruska ruletka
Sławek bywa w Manieczkach nieregularnie. 21 lat, student
drugiego roku socjologii. Przyjeżdża aż z Gdańska: – Tu
jest superjazda. I nie ma przemocy. DJ jest OK. "Ruska
technoruletka"? Słyszałem o tym, ale chociaż byłem na
niezliczonych imprezach technicznych, nigdy nie
widziałem, żeby ktoś walił takiego drinka. Ja i moi
kumple jesteśmy uzależnieni od techno i ono nam
wystarcza. Potrzebujemy tylko flachy wody mineralnej,
koniecznie niegazowanej, żeby nie bekać.
"Ruska ruletka" w wydaniu techno jest ponoć równie
emocjonująca jak tradycyjna. Siada kilku kolesi do
supertechnodrinka z zajebistym narkotykiem w środku.
Jeden robi łyka i nic. Drugi sączy i nadal nic się nie
dzieje. Trzeci lub czwarty może mieć pecha – zawarty w
drinasie narkotyk zaczyna działać. W wersji ekstremalnej
zabawa kończy się zgonem, bo niekiedy organizm gracza
nie wytrzymuje. Istota gry polega na tym, że nikt nie
wie, w jakim momencie środek zawarty w drinku uaktywni
swą toksyczną moc. Nie wiadomo, na kogo wypadnie i kto
zrobi bęc. Emocja. Ubaw po pachy.
Jazda na maksa
Techno to nie tylko muzyka. To także subkultura z
odrębnymi technostrojami, poglądami, zachowaniami,
słownictwem. Technostrada to nic innego jak stary i
zasłużony dla rozwoju stosunków damsko-męskich parkiet.
Na imprezach techno ludzie nie siedzą przy stolikach,
lecz w boksach. Zawrotną karierę robi określenie "jazda
na maksa" jako określenie dobrej zabawy.
Manieczkowianin Stanisław Jakubiak ma 60 lat. Ale ani
"Ekwador", ani ekstrawagancje technofanów mu nie
przeszkadzają: – Siedzimy kiedyś z kumplami w barze
"Kogucik" i sączymy piwko. Weszły trzy szprychy w
dżinsach. Kupiły dużą colę, rozrobiły z wódką i wypiły.
Zaczęły szykować się na imprezę. Zdjęły wszystko, co
miały na sobie. Tylko taką skąpą bieliznę zostawiły.
Potańczyły trochę, ubrały się w te swoje dziwne stroje i
poszły. Inne przyjechały kiedyś busem. Otworzyły drzwi,
włączyły muzykę, rozebrały się do stringów, wlazły na
dach i w tany. Co mi tu miało przeszkadzać? Popatrzył
sobie człowiek, oko nacieszył... Przeszkadzają najwyżej
ci, co nad ranem, jak dyskoteka się skończy, wariują
swoimi samochodami. Są tacy, co na przykład na dwóch
kółkach lubią sobie pojeździć.
Wielki odlot
Dorota Zarębska-Piotrowska, psycholog z krakowskiej
Akademii Wychowania Fizycznego w artykule pt. "Wielki
odlot" opisała wpływ muzyki techno na organizm człowieka
("Charaktery", październik 1998 r.): W skrajnych
wypadkach na "syndrom techno" składają się dolegliwości
o charakterze fizjologicznym o rozmaitym nasileniu:
podwyższona kurczliwość mięśni, niezamierzona i
niekontrolowana deformacja mimiczna. Pojawiają się też
drżenia kończyn, pocenie się, zaburzenia równowagi,
widzenia (deformacja pola widzenia, widzenie tunelowe,
błyski) i słyszenia (szum, trzaski, eksplozje,
rozsadzający czaszkę huk), które utrzymują się jeszcze
długo po ustaniu bodźca.
Nowicjusze podczas imprezy mogą odczuwać duszność,
kołatanie serca, częstoskurcz, a nawet nieświadomie
oddać mocz lub kał. (...) Ogłuszająca, wręcz
"śmiercionośna" lawina dźwięków, błysków, świateł staje
się subiektywnie przyjazna, ekscytująca. Na etapie
zaawansowanego stanu transowego wystąpić może niemożność
zatrzymania się bez pomocy innych. (...) Techno może być
więc także rozumiane jako swoisty system niezwykle
silnych oddziaływań na organizm. W niepowołanych rękach
może być poważnym zagrożeniem, pozwalając na
nieograniczone manipulacje organizmem ludzkim. Może być
wykorzystane jako jedna z licznych technik powodujących
uzależnienie.
Straceńcy
Czy rzeczywiście młodzieży grozi masowe uzależnienie od
techno?
Doktor Bogusław Habrat: – Z tzw. nowymi uzależnieniami
sprawa nie jest jednoznaczna. Niektórzy podkreślają, że
jest to zjawisko sztucznie kreowane i to, co niedawno
mieściło się w szeroko rozumianej normie zachowań,
zostało arbitralnie zaliczone do patologii, a ewentualne
szkody spowodowane rzekomymi uzależnieniami są
wyolbrzymiane. Dawniej niepokojono się "molami
książkowymi", załamywano ręce nad uganiającymi się za
futbolówką uczniami zaniedbującymi naukę, podobne
zaniepokojenie budził cyklizm. Niepokojono się, póki
przedmiot "uzależnienia" był nowy. (...) Zaabsorbowanie
nowymi przedmiotami uciechy budzi większy niepokój.
Palenie tytoniu i picie alkoholu jest umiejscowione w
kulturze, ale palenie marihuany budzi nieproporcjonalne
obawy w stosunku do skali zagrożeń, jakie powoduje
nikotynizm i alkoholizm. Tysiące ludzi ginie rocznie z
powodu nieprzestrzegania przepisów drogowych
("uzależnienie od szybkiej jazdy"), ale zaniepokojenie
budzi surfowanie w Internecie czy taniec przy muzyce
techno, które zgonów ani poważnych chorób bezpośrednio
nie powodują.
W Wojewódzkim Ośrodku Terapii Uzależnień i
Współuzależnień w Poznaniu nie odnotowano ani jednego
przypadku uzależnienia od techno.
– Nikt z takim problemem do nas nie trafił. Gdyby
przyszedł, to musielibyśmy go odesłać z kwitkiem, bo
zupełnie nie wiemy, na czym polega terapia. Dotąd nie
było potrzeby przygotowania programu terapeutycznego dla
uzależnionych od techno. Bo jak nie ma pacjentów, to po
co program?
Jarosław Kalinowski, szef Ośrodka Profilaktyki, Edukacji
i Terapii Uzależnień "Olcha" w Warszawie: – Zdarza się,
że osoby uzależnione od alkoholu czy narkotyków, kiedy
trzeźwieją, żeby nie pić lub nie ćpać, uciekają w
namiętny taniec techno. Ale uzależnienia od tej muzyki w
stanie czystym nie spotkałem.
Dancing z koką
Głównym problemem muzyki techno jest – zdaniem dr.
Habrata – wytworzenie subkultury, w której istotnym
elementem jest używanie substancji psychoaktywnych:
alkoholu, nikotyny, amfetaminy, kokainy, a przede
wszystkim ekstazy.
– W sensie psychiatrycznym ofiar samej muzyki techno
chyba nie ma. Różnice jakościowe – poza inną kulturowo
klientelą – pomiędzy dancingami, prywatkami, balangami,
dico polo, zabawami w remizach a muzyką techno są
znikome. Wśród wielbicieli wszystkich rodzajów muzyki
mogą pojawiać się osoby z problemami psychologicznymi,
jednak nie znaczy, że są to osoby uzależnione.
W przeglądarce internetowej w Onecie wpisaliśmy "techno
i narkotyki". Szperacz odnalazł 4 628 933 dokumenty.
Znaczna część wychwala wpływ dragów na zabawę w stylu
techno.
DJ Kris z "Ekwadoru": – Ja gram dla ludzi, a nie dla
ćpunów. Ale przychodzą tu przecież osoby dorosłe i
wiedzą, co robią.
Czy biorą narkotyki? Mogę powiedzieć o sobie: nigdy nie
brałem i nie biorę.
Mat, menedżer "Ekwadoru": – Do klubu trafiają nie tylko
osoby o mentalności zakonników. Nie jesteśmy w stanie
kontrolować, czy są pod wpływem narkotyków albo czy
biorą w toalecie lub w jakimś innym zakamarku. Myślę, że
"Ekwador" pod tym względem niczym nie różni się od
innych klubów.
Grażyna Puchalska z Biura Prasowego Komendy Głównej
Policji: – Nie jest możliwe wskazanie jednoznacznych
związków pomiędzy klubami techno i rozprowadzaniem w
nich narkotyków. Zabawa na imprezie techno nie jest
tożsama z tym, że dziecko będzie zażywać narkotyki, jak
też zabronienie dziecku wejścia do tego klubu nie jest
gwarancją, że po te narkotyki
nigdy nie sięgnie.
Kościół przeciw
Zdecydowanie przeciwny techno jest Kościół, który włożył
tę muzykę i związaną z nią subkulturę do jednego worka,
z narkotykami i sektami. W Internecie, w prowadzonym
przez księży Ostrzegawczym Serwisie Informacyjnym
mającym chronić młodych ludzi przed wpływem sekt, nowych
ruchów religijnych i innymi zagrożeniami, mowa jest o
muzyce techno jako elektronicznym narkotyku siejącym
spustoszenia moralne.
W zeszłym roku przed "Paradą Wolności", od kilku lat
organizowaną w Łodzi największą imprezą techno w Polsce,
ks. Mariusz Ostrowski, duszpasterz osób uzależnionych,
domagał się od władz miasta i organizatorów jej
odwołania: "Parada Wolności" tak naprawdę jest paradą
zniewolenia młodych ludzi w klatce zgiełku i przemocy.
Ale mimo tych nawoływań megaparty w Łodzi się odbyło i –
jak podali organizatorzy – wzięło w nim udział ok. 30
tysięcy osób.
Kościół walczy jak lew o dusze młodzieży. Ale wiele
wskazuje na to, że walkę tę przegrywa, bo – szczególnie
w większych miastach – kościoły zaczynają świecić
pustkami. Tymczasem powstające jak grzyby po deszczu
kluby techno pękają w szwach. Jak uczy historia, Kościół
się przeprosi i muzyka techno zacznie wabić młodzież. DJ
Proboszcz? msza na maksa? Czemu nie!
Fot. TOMASZ KOPRUCKI
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kuba Wojewódzki wzięty w krzyżowy ogień pytań
profesjonalnych śledczych z "Faktu" przyznał się, że
jest tchórzem i cieniasem. Wojewódzki ujawnił, że w swym
firmowym tok szole cenzuruje wypowiedzi gości. Ostatnio
wykastrował piosenkarkę Górniakówną, która publicznie
chciała przeprosić Naród Polski za to, że nie jest w
ciąży z Aleksandrem Kwaśniewskim, Elvisem Presleyem ani
papieżem Polakiem. Wojewódzki wymiękł, bo podobno bał
się negatywnej reakcji fanów Presleya.
* * *
Zenon Laskowik naprawdę słucha zaleceń papieża Polaka.
Tak wynika z relacji "Na żywo – Światowe Życie". W 1981
r. ówczesny idol, gwiazdor kabaretu "Tey" usłyszał przez
radio wezwanie Jana Pawła II: "Trzeźwi bądźcie,
jesteście szansą pokolenia". Następnego dnia Laskowik
zrezygnował z picia gorzały. I z krajowego szołbiznesu
też. Bo nie da się obu działalności rozdzielić. Został
listonoszem abstynentem. Poziomu usług Poczty Polskiej
tym nie poprawił, a krajową estradę osłabił. Dobrze, że
tylko 15 proc. obywateli RP (badania CBOS) słucha
wskazań papieża. Bo gdyby słuchali go wszyscy artyści
deklarujący się jako wierzący, to w kabaretach oglądać
musielibyśmy jedynie ruskich linoskoczków.
* * *
Martyna Wojciechowska była najgorsza w klasie z języka
rosyjskiego, przypomina "Super Express". Jednak podczas
supertrudnego rajdu transsyberyjskiego Martyna przeżyła
przemianę i duchowe odrodzenie. Zaczęła dostrzegać tam
piękno Syberii, a w pokojach, oprócz łóżek, także półki
z książkami Puszkina, Tołstoja, Dostojewskiego. Brała je
i czytała podczas rajdu. Zmartwychwstała duchowo.
Nauczyła się rosyjskiego. To kolejny dowód promowanej tu
przez władzę przez stulecia tezy, że Sybir potrafi
zrobić z upadłej istoty nowego człowieka.
* * *
Anna Samusionek jak Martyna ta sama, lecz nie taka sama.
Teraz jest Adwentystką Dnia Siódmego – wyznała w "Super
Expressie". Ale to nie przeszkadza jej grać w
"Plebanii", serialu wyznania rzymskokatolickiego.
Samusionek była rzymskokatoliczka nie brzydzi się
katodekoracjami. Poza tym scenarzyści dbają, aby grana
przez nią postać nie musiała często do kościoła kat.
chodzić.
* * *
Krzysztof Ibisz też przeszedł duchową przemianę, donosi
"Na żywo – Światowe Życie". W swoim życiu przeżyłem
wiele upadków, upodleń. Jednym z nich były kamery na
moim ślubie, zwierza się idol, pragnienie taniej
popularności. Dzisiaj Ibisz jest już ponad marności
życia materialnego. Już zupełnie nie kręci go na
przykład tak powszechne w środowisku szołbiznesu
kupowanie gadżetów. Nie poprawia mu samopoczucia
kupienie sobie samochodu z najwyższej półki ani bywanie
na bankiecikach. Wie, że to strata czasu. Ibisz wzbogaca
teraz swoje wnętrze. Uprawia jogę i nurkowanie.
Intensywnie trenuje boks.
* * *
MaŁgorzata Foremniak najlepiej lubi dzielić się swymi
emocjami z osłem imieniem Cezar, donosi "Stolica".
Ponieważ ostatnio stan emocjonalny artystki podnosi się,
zażądała od małżonka, aby kupił jej jeszcze królika,
papugę i kota, inaczej może wpaść w stres. A w stresie
artystka, jak donosi "Życie Warszawy", przytula się do
brzóz i rozmawia z dębami.
* * *
Kayah jest mniej subtelna. Kiedy wkurwi się, to wali w
worek treningowy, informuje "Gazeta Poznańska".
* * *
Krzysztof Krawczyk nie ma worka, więc oskarżył media, że
molestowały go psychicznie pisząc o jego ostatnim
rozwodzie. Teraz w "Fakcie" zapowiada swój ślub z byłą,
stale z nim mieszkającą żoną. Zrobić to mają w
Australii. Druhnami będą misie koala. Poza ślubem
artysta planuje tam dłuższą trasę koncertową.
* * *
Justyna Steczkowska wyjechała do Tarnobrzega, donosi
"Echo Dnia". Nie w trasę koncertową. Artystka zdała tam
egzamin z jazdy na prawo jazdy. W stolicy wymagania były
dla niej za wysokie.
* * *
MichaŁ WiŚniewski staje do egzaminu w całym kraju. Swój
nowy pomysł zareklamował w "Gali". Idol Ich Troje
zamierza otworzyć firmę produkującą ekologiczne,
elitarne tetrowe pieluszki dla niemowląt. Wielokrotnego
użytku, żadne tam chamskie pampersy. Ręcznie haftowane
przez pana Michała. Dla dzieci fanów Ich Troje. Artysta
przewiduje, że te dzieci z przyjemnością obsrają idoli
swych starych.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych, nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd.
CEPiK miała działać. Nie działa. Zwiększył się chaos.
Jumacze samochodów łkają ze szczęścia.
Jakie zadania ma Centralna Ewidencja Pojazdów i
Kierowców? Między innymi:
• znacznie ograniczyć a w niektórych przypadkach
wyeliminować negatywne zjawiska jak kradzieże pojazdów,
dokumentów, oszustwa celne, oszustwa ubezpieczeniowe
itp.,
• poprawić bezpieczeństwo ruchu drogowego poprzez
dbałość o właściwy poziom techniczny pojazdów i formalne
uprawnienia do kierowania pojazdami.
(Ze stron MSWiA)
Miało być tak: Policjant z miasta B wysyła do CEPiK-u
zapytanie o pojazd i natychmiast dostaje odpowiedź.
Miało to ukrócić kradzieże pojazdów i łapownictwo w
urzędach. Dzięki unowocześnianiu systemu ewidencji
pojazdów jest jeszcze gorzej, niż było.
A jest tak: Policjant z miasta B pyta wydział
komunikacji w tym samym mieście, kto jest właścicielem
pojazdu o numerze takim to a takim. Dodaje, że sprawa
jest pilna. Prezydent miasta B kieruje to zapytanie do
ministra spraw wewnętrznych i administracji za
pośrednictwem ośrodka informatycznego. Potem czeka na
odpowiedź. Do usranej śmierci.
Zanim kupiono CEPiK, było tak: Prezydenci, starostowie i
urzędnicy z urzędów wojewódzkich bez problemu mogli
odpowiadać na takie pytania. Od 1 stycznia nie mają
prawa tego
czynić. 14 stycznia Gustaw Pietrzyk, dyrektor
Departamentu Rejestrów Państwowych, rozesłał do
wszystkich prezydentów miast i wojewodów list
zabraniający udzielania im odpowiedzi na zapytania
dotyczące pojazdów. Przez kilka dni próbowaliśmy
skontaktować się z dyrektorem Pietrzykiem.
Bezskutecznie.
Obecnie wszystkie zapytania są przesyłane do MSWiA,
gdzie zaczyna się burdel. W każdym ośrodku
informatycznym miała być zatrudniona osoba na 1/4 etatu,
która byłaby przeszkolona przez ministerstwo i posiadała
odpowiednie certyfikaty, by odpowiadać via CEPiK na
przesłane zapytania. Miała też badać słuszność takich
zapytań. Nabór na te 1/4 etatu ogłoszono na początku
stycznia. Zanim zostaną przeanalizowane oferty od
kandydatów, skończą się rozmowy wstępne itp., itd., to
minie połowa lutego. Do tego czasu sterta
niezałatwionych spraw urośnie do takich rozmiarów, że
ciężko będzie się z tym uporać. Poza tym braknie kasy na
wprowadzanie CEPiK-u w terminie.
Przestrzegaliśmy, że jeżeli kolejarze dostaną od państwa
pieniądze z tzw. środków specjalnych, to Centralna
Ewidencja Pojazdów i Kierowców nigdy nie zacznie
działać, gdyż zabraknie na nią forsy.
Środki specjalne są to dochody ministerstw. Kasa
pochodzi z różnych opłat, ale nie jest wrzucana do
budżetu. Stanowi formę rządowych zaskórniaków. To z tych
pieniędzy Sejm przeznaczył pół miliarda na kolej,
zabierając m.in. CEPiK-owi. Kierowcy i firmy
ubezpieczeniowe płacą więc na system, którego realizacja
– przez takie właśnie zabiegi – opóźnia się w
nieskończoność.
W tej chwili w MSWiA odpowiadaniem na przesłane
zapytania dotyczące pojazdów zajmują się 4 (!) osoby.
CEPiK powinna udzielać informacji o pojazdach wielu
instytucjom:
policji, Żandarmerii Wojskowej, Straży Granicznej,
Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Wojskowym Służbom
Informacyjnym, sądom i prokuraturze, organom inspekcji
celnej oraz ubezpieczeniowemu funduszowi gwarancyjnemu i
starostom. Nasi informatorzy twierdzą, że w MSWiA panuje
taki burdel, że do uprzątnięcia go potrzeba będzie całej
rzeszy urzędników. Jumacze mogą więc pracować spokojnie.
Autor : Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zera wicepremiera
Pytanie: Co to jest fatamorgana? Odpowiedź: program
Hausnera.
Zdaniem analityków i niezależnych ekspertów
ekonomicznych tzw. program Hausnera jest jedyną nadzieją
na reformę finansów publicznych. Inaczej grozi nam
katastrofa.
Aby poznać myśl wicepremiera, postanowiłam sięgnąć do
źródeł, czyli dokumentów przygotowanych przez resort
gospodarki. To, co w mediach określane jest programem
Hausnera, nosi nazwę „Programu uporządkowania i
ograniczenia wydatków publicznych”. Szczegóły dostępne
są na stronie internetowej www.debatapubliczna.gov.pl.
Istotne są dwa dokumenty: raport pt. „Racjonalizacja
wydatków społecznych” (od koloru okładek nazywany
„zieloną księgą”) i „Program uporządkowania i
ograniczenia wydatków publicznych”.
Niemierzalnictwo
„Zielona księga” liczy 151 stron i mówi o cięciach w
szeroko rozumianej sferze socjalnej. Chodzi o całość
transferów socjalnych, ograniczenie świadczeń
przedemerytalnych, zmianę systemu przyznawania rent z
tytułu niezdolności do pracy, aktywizację zawodową osób
niepełnosprawnych i reformę Kasy Rolniczego
Ubezpieczenia Społecznego.
„Program uporządkowania i ogra-niczenia wydatków
publicznych” (65 stron) koncentruje się na ograniczeniu
wydatków administracyjnych, ograniczeniu bądź likwidacji
wydatków budżetu państwa o niskiej efektywności,
konsolidacji niektórych jednostek administracji
rządowej, porządkowaniu wydatków na obronność,
racjonalizacji pomocy publicznej oraz zwiększeniu
dochodów w wyniku eliminowania patologii gospodarczych.
Interesowało mnie, na jakie oszczędności liczą autorzy
programu Hausnera w wyniku cięć po stronie wydatków w
administracji. Ich zdaniem już w roku 2004 pozwoli to
zaoszczędzić 2,14 mld zł. A potem kolejno (dane z tabeli
nr 7 str. 61):
2005 r. – 9 mld
2006 r. – 7,2 mld
2007 r. – 12,1 mld
A jak wygląda szacunek zysków w przypadku racjonalizacji
wydatków społecznych? Na str. 125 „zielonej księgi” jest
tabela pt. „Skutki finansowe proponowanych rozwiązań”. W
części „szacunki finansowe” najczęściej spotykaną liczbą
jest mało arytmetyczny zwrot z pewnością korzystne,
chociaż niemierzalne. Okazuje się, że autorzy programu
tak naprawdę nie wiedzą, ile da się zaoszczędzić. Na
przykład co konkretnie da wycofanie się z emerytur
pomostowych? Ostateczny koszt zależy od przyjętych
rozwiązań, jednak jest niższy niż koszt utrzymywania
systemu emerytur wcześniejszych.
Podobnie rzecz się ma z planowanym, ale przełożonym już
w daleką przyszłość wyrównaniem wieku emerytalnego
kobiet i mężczyzn oraz wprowadzeniem elastycznego wieku
emerytalnego w przedziale 62–65 lat. Zamiast liczb mamy
zapewnienie, że będą to istotne oszczędności, ale
całkowity efekt trudno mierzalny.
Skąd zatem zapewnienia o rzekomo znacznych
oszczędnościach budżetowych, skoro autorzy programu nie
są w stanie podać większości szacunków? Co gorsza, nie
ma też nic o kosztach realizacji planowanych reform, a
przecież wiadomo, że takie koszty muszą być.
W tych warunkach rzetelna dyskusja o programie Hausnera
jest niemożliwa. Jeśli ze strony rządu padają nawet
jakieś liczby, to nie wiemy, jak wicepremier do nich
doszedł, nie możemy zatem sprawdzić, czy się nie myli.
Poza tym program Hausnera ma podstawową wadę – jego
realizacja planowana jest na lata; opinia publiczna
zdąży zapomnieć o jego głównym promotorze. Jestem
przekonana, że nawet jeśli Sejm przyjmie proponowane
przez rząd rozwiązania, to opozycja, która w 2005 r.
sięgnie po władzę, natychmiast ogłosi, że wszystko było
złe i zacznie realizować własne fundamentalne reformy.
Taki w Polsce mamy od 14 lat obyczaj.
Program Hausnera pokazuje za to prawdziwe oblicze
Sojuszu Lewicy Demokratycznej jako partii liberalnej,
konserwatywnej w kwestiach społecznych, reprezentującej
interesy najbogatszych, wielkiego kapitału i własnego
aparatu.
Buzkospadek
Rzetelna dyskusja o deficycie budżetowym powinna zacząć
się od okreś-lenia jego przyczyn. Wielkie dziury w
budżecie pojawiły się w latach 1997–2001, gdy rząd
Jerzego Buzka zaczął realizować cztery fundamentalne
reformy. I tak reforma emerytalna spowodowała, że
rocznie na konta Otwartych Funduszy Emerytalnych wpływa
ponad 10 mld zł rocznie. Pomysł, aby oddać część
dochodów bieżących (składek) na rzecz prywatnych firm
(Otwarte Fundusze Emerytalne), a powstały w efekcie
deficyt pokryć pożyczkami z tychże OFE (tak się dzieje,
ponieważ Fundusze kupują obligacje Ministerstwa
Finansów), jest w swej istocie ordynarnym przekrętem.
Podobnie rzecz się ma z reformą samorządową. Powołanie
do życia powiatów co prawda stworzyło kilkanaście
tysięcy nowych miejsc pracy, ale korzyść z nich jest
niewielka albo żadna. A opłacać trzeba tysiące „posad
socjalnych” dla partyjnego aktywu.
Czy powstanie kas chorych w 1999 r. uzdrowiło sytuację w
służbie zdrowia? Nie. Przed wyborami 2001 r. wszyscy
byli zgodni, że system trzeba zmienić. Zmieniono go i
wszystko zostało po staremu. Mimo oddłużenia na początku
reform służba zdrowia zdążyła ponownie się zadłużyć, a
zmiany legislacyjne wprowadzone przez rząd Leszka
Millera zostały uznane za niekonstytucyjne, co oznacza,
że czeka nas kolejna reforma. Tylko sposób traktowania
pacjentów pozostaje bez zmian.
Dodajmy do tego konsekwentne od lat obniżki stawek
podatkowych dla osób prawnych (CIT) i uszczuplenie tym
sposobem dochodów budżetu. Te niedobory trzeba wypełnić.
Minister finansów sprzedaje coraz więcej obligacji
skarbowych, rośnie dług publiczny.
Dołowanie
W tej sytuacji nie pomoże nawet 5-procentowy wzrost PKB,
ponieważ moim zdaniem mamy do czynienia z transferem
zysków płynących ze wzrostu gospodarczego na rachunki
wielkich spółek i do kieszeni grupy obywateli o
najwyższych dochodach.
Zamiast wycofać się z tej polityki, SLD próbuje zatkać
dziurę kosztem najbiedniejszych. Stąd pomysły cięć
socjalnych, ograniczenia wydatków na rzecz emerytów i
rencistów itp.
Nie dziwi mnie to, ponieważ liderzy partii materialnie
zaliczają się do najbogatszej warstwy społeczeństwa, a
mentalnie bliżej im do polityków Platformy Obywatelskiej
niż socjalistów. Leszek Miller i jego koledzy najlepiej
czują się w towarzystwie dr. Kulczyka i prezesów Staraka
i Bochniarzowej, a nie wśród ludzi pracy. Ich naturalnym
środowiskiem są uroczyste gale Business Centre Club,
eleganckie przyjęcia w pałacyku Sobańskich i kuligi, a
nie wiece z udziałem bezrobotnych.
SLD nie jest nawet zdolny wyjaśnić społeczeństwu,
dlaczego opowiada się za liberalnymi rozwiązaniami w
sferze społecznej podobnymi jak w USA, a nie za modelem,
który funkcjonuje w krajach Unii Europejskiej, gdzie
rola państwa jest dominująca.
Prowadzenie takiej debaty w kraju, w którym 80 proc. z
17,8 proc. bezrobotnych (oficjalnie; nieoficjalnie jest
ich ponad 20 proc.) jest pozbawionych zasiłków i zdanych
na łaskę, a raczej niełaskę opieki społecznej, to
zadanie ryzykowne. Dodajmy do tego, że 22,4 mln Polaków
żyje w rodzinach, w których poziom dochodów jest niższy
od minimum socjalnego przyjętego za granicę niedostatku,
z czego 4,3 mln żyje w warunkach skrajnego ubóstwa,
czyli na granicy wyniszczenia biologicznego. Program
Hausnera zakłada, że to głównie ich kosztem dokona się
dzieła ratowania finansów publicznych.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lotni ważniacy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ostał ci się jeno filar
Jestem osobą niepełnosprawną. Zostałem zakwalifikowany
do lekkiego stopnia niepełnosprawności, dawna III grupa
inwalidzka (swego czasu Najwyższy postanowił, iż
wszystko będę wykonywać jedną ręką). Kiedy uległem
wypadkowi w kopalni, miałem 21 lat, więc po leczeniu
naturalną koleją rzeczy było podjęcie przeze mnie pracy
w moim dawnym zakładzie (stróż, a następnie pracownik
zakładu przeróbczego). I było dobrze. Nawet nie
wiedziałem, że bezwiednie realizuję jakieś szczytne
hasła mówiące o tym, iż praca osoby niepełnosprawnej to
wieloaspektowa rehabilitacja, integracja ze
społeczeństwem, przeciwdziałanie alienacji od tegoż
społeczeństwa i takie inne. Chociaż mogłem inaczej:
siedzieć w domu, do perfekcji opanować techniki zmiany
kanałów w TV, popijać piwko (po pewnym czasie wódeczka
byłaby lepsza), mieć pretensje do całego świata i w
konsekwencji zdziczeć.
Jak wspomniałem, poszedłem do pracy, założyłem rodzinę,
kupiłem samochód, żyłem jak każdy "normalny" człowiek.
Do czasu, kiedy "światli przedstawiciele narodu"
stwierdzili: masz za dobrze, nie dość, że rentę masz, to
jeszcze pracujesz i możesz zarobić, ile chcesz. No więc
w zeszłym roku siedli i uradzili (Ustawa o ubezpieczeniu
społecznym z tytułu wypadków przy pracy i chorób
zawodowych z 30 października 2002 r. – Dz.U. Nr 199,
poz. 1673): jak zarobisz trochę, to ZUS zabierze ci
trochę renty, a jak zarobisz trochę więcej, to ZUS
zawiesi ci wypłacanie renty.
Pytam, dlaczego do 31.12.2002 mogłem łączyć niską rentę
z osiąganiem dochodów "na limit" z pracy, a od 1.01.2003
już nie? Podejrzewam, że pan Kołodko i Hausner już nie
mają innych pomysłów i postanowili zabrać najsłabszym;
łatwiej jest kopnąć słabego niż mu pomóc. Po co ta
fikcja o równaniu szans niepełnosprawnych. Poddajcie
darmozjadów eutanazji, to dopiero będą oszczędności!
Dlaczego pozbawia się mnie prawa do wyższej emerytury? A
miało być pięknie; ZUS, II, III filar, zarobisz więcej,
będziesz miał wyższą emeryturę. Dlaczego tworzy się
takie prawo, które zmusza do jego łamania? Każdy, kto ma
taką możliwość, pójdzie do swojego szefa i załatwi, że
na "papierze" będzie zarabiać minimalnie, a resztę
dostanie "z ręki". Łatwiej jest potem płakać o rozroście
szarej strefy. Dlaczego pan Kwaśniewski, "prezydent
wszystkich Polaków", podpisuje takie przygłupawe ustawy?
Jest chyba prezydentem tylko Polaków młodych, pięknych i
zdrowych, ale nie tylko tacy żyją w tym kraju.
Nie chce mi się dalej pisać. Nie, nie popełnię
samobójstwa, ale przestają mnie obchodzić jakieś wybory,
referenda i tym podobne pierdoły. Po co chodzić do
pracy, płacić podatki, być uczciwym? Po co to wszystko,
jeżeli w konsekwencji okazuje się, że jest się frajerem,
w dodatku niepełnosprawnym?!
Kazimierz Kwiaton
(adres do wiadomości redakcji)
"Wpierdol całodobowo"
Kilka miesięcy temu kupiłem mieszkanie na osiedlu przy
ul. Olbrachta w Warszawie. Fakt. Na pierwszy rzut oka
okolica jest dość nieprzyjemna, począwszy od
wzmiankowanego graffiti zachwalającego lokalną ofertę,
poprzez małolatów palących na korytarzach i w windach,
skończywszy na kiepskim stanie tych ostatnich. I chyba
na tym pierwszym wrażeniu skończyła się dociekliwość
autora. (...) Za to robi na siłę sensację z wydarzeń
zamierzchłych albo zgoła niesensacyjnych. Że autobus
porwali? Inny autobus, też warszawski, znalazł się koło
Zegrza bodajże. Że killer mieszkał? Pełno ich w całej
Warszawie. Gówniarze jak gówniarze, lubią się chwalić,
pokazać, jacy oni są ważni. Podbudować swoje ego. (...)
Napis, który dał początek tytułowi artykułu, został
namalowany na niedawno wyremontowanej ścianie. Tej
jesieni w moim budynku wyremontowano dach. Windy, choć
dewastowane przez gówniarzerię, są na bieżąco
konserwowane, dozorca lata, sprząta, odśnieża i sypie
piasek. Wszystkie instalacje działają. Gówniarze też są
zasobni – stać ich na spraye, papierosy, samochody – co
prawda kaszlaki, ale zawsze – walkmany, discmany.
Natomiast nie widziałem ich mocno napranych, agresywnych
czy naćpanych. Nie słyszałem też, by kogoś na osiedlu
skroili. Głównie siedzą na klatkach, gadają i palą. Tak
jak w o wiele bardziej ekskluzywnych blokach na Nowych
Górcach.
Podsumowując: opisywanie aferzystów idzie Wam niebo
lepiej niż reportaże społeczne. Wkurzacie nimi tylko
ludzi, którzy kupują kawalerkę na osiedlu Wola, bo to
jedyne sensowne i względnie tanie mieszkanie w
Warszawie. I tacy ludzie tworzą to miejsce, a nie jakaś
banda wyrostków.
Don Peppone
(e-mail do wiadomości redakcji)
Nie deptać Millera
Proszę przestać nękać i molestować Leszka Millera na
łamach gazety "NIE", bo Miller jest bohaterem wśród
ludzi. Lepiej zajmijcie się fanatyzmem i szwindlami
prawicy, bo niby dlaczego ją omijacie za "dziurę"
budżetową i nadużycia Buzkowo-Krzaklewskie.
W. Lipniak
(adres do wiadomości redakcji)
Sprawiczona lewica
Zacytowaliście słowa księdza prymasa, że wielu ludzi
lewicy to także ci, którzy autentycznie odzyskali wiarę.
To jest święta prawda. Widać to na co dzień po
wypowiedziach najwybitniejszych liderów lewicy. Jako
zwolennika prawdziwej socjaldemokracji zasmuca mnie to,
bowiem w odróżnieniu od nich żywię przekonanie, że
głęboka wiara wymaga płytkiego rozumu i nikłej wiedzy.
Sądzę, że to dlatego nie ma w Polsce rządzonej rzekomo
przez lewicę ani jednej szkoły świeckiej, w której
nauczanie o pochodzeniu człowieka nie byłoby zaciemniane
baśnią o Adamie i Ewie podawaną jako prawdę objawioną.
Stąd też pewnie w sprawie zmiany ustawy o regulacji
urodzin widać jedynie jednakowe ruchy frykcyjne liderów
lewicy i prawicy.
Dlatego nie chce mi się z nimi gadać ani też na nich w
przyszłości głosować.
Grzegorz Ulman
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Jak się pasie arcypasterz"
W nr 48 "NIE" przypisano obdarowanie parafii na tzw.
ziemiach zachodnich i północnych do 15 ha gruntów
rolnych PRL-owskiej ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku
Państwa do Kościoła katolickiego. W rzeczywistości ten
przywilej dała dopiero ustawa z 11 października 1991 r.
za rządu premiera J. K. Bieleckiego.
Aleksander Merker
Warszawa
Wierni sojusznicy
Jako tzw. żelazny elektorat SLD z dumą i prawdziwym
wzruszeniem wysłuchałem deklaracji wierności naszym
zobowiązaniom sojuszniczym wobec Ameryki, a zwłaszcza
jej pre-zydentowi, wygłaszanych kolejno przez ministra
Cimoszewicza, prezydenta Kwaśniewskiego i premiera
Millera w kontekście planowanej wojny z Irakiem. (...)
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby nasi Wielcy
Przywódcy nie byli obecnie tak zajęci pomnażaniem
dobrobytu obywateli III RP, czego efekty widzimy na
każdym niemal kroku, to osobiście wzięliby udział w
rozciąganiu amerykańskiej zwierzchności nad
strategicznymi źródłami ropy naftowej. A tak musi
wystarczyć im plan minimum, tj. wysłanie na pomoc
Ameryce, w charakterze ochotników, swoich dzieci.
Dobrze, że w standardach armii amerykańskiej jest
miejsce dla kobiet. W przeciwnym razie Największy
Przyjaciel Ameryki byłby niepomiernie sfrustrowany
faktem, że może wysyłać córkę jedynie na bale
debiutantek do Paryża.
Tadeusz Grabiec
Warszawa
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dług 2 cd
W najbardziej wyuzdanych snach nie marzyłam, że mogę być
batem na bezwzględną, bezmózgową i ahumanitarną
urzędniczą dupę.
W poprzednim odcinku:
Zdzisław Węglicki, 63-letni emerytowany nauczyciel z
Piły stracił na rzecz państwa 14-letni telewizor
kolorowy Otake z zepsutym pilotem. Siłą odebrał mu go
komornik uzbrojony w dwóch gliniarzy. Pudło poszło na
poczet długu Macieja Węglickiego, 34-letniego syna
Zdzisława, który nie zapłacił mandatu 350 zł za
naruszenie znaku stop. Węglicki niczym Mahatma Gandhi
stawiał bierny opór, nie pozwalając na zabór ukochanego
Otake. Mimo to pogotowie wyniosło go na deskach, a jakiś
pavulans odwiózł do szpitala. Jeden z gliniarzy
uszkodził mu kręg w chorym kręgosłupie. Po kosztownej
rekonwalescencji (na koszt państwa) Zdzisław Węglicki
udał się do naczelnika Urzędu Skarbowego w Pile, by
wykupić telewizor. Odmówiono mu, wskazując na możliwość
wykupu Otake na licytacji. Skarbowe licytacje mają to do
siebie, że licytują mienie za bezcen po to, by
następnego dnia na poczet nie spłaconej zlicytowanym
sprzętem części długu zarekwirować lodówkę, pralkę, a
może i wibrator. Zdesperowany Węglicki udał się w daleką
podróż do Warszawy i w "NIE" opowiedział swoje story. 11
kwietnia 2002 r. w nr. 15. dziennika cotygodniowego
"NIE" ukazał się artykuł pt. "Dług 2" ze Zdzisławem
Węglickim w roli głównej.
W dzisiejszym odcinku występują:
Zdzisław Węglicki
Dwaj gliniarze
Adam Tubilewicz – komornik
Naczelnik Urzędu Skarbowego w PileWiesław Ciesielski –
wiceminister finansów, generalny inspektor kontroli
skarbowej
Część I:
Już tydzień po opublikowaniu "Długu 2", okazało się, że
Zdzisław Węglicki może wykupić telewizor i tym samym
uniknąć licytacji. Wystarczy wyskrobać 363,50 zł dla
Urzędu Skarbowego w Pile a 14-letni Otake z zepsutym
pilotem znów będzie jego.
Artykuł przeczytała nie tylko cała Piła, ale również
urzędnicy Ministerstwa Finansów. Minister Wiesław
Ciesielski za pośrednictwem naszej redakcji spotkał się
ze Zdzisławem Węglickim i w bielutkiej kopercie
przekazał mu 363,50 zł. Czyli de facto minister
Ciesielski wykupił telewizor Otake od swoich przydupasów
z Piły i wyraźnie stanął po stronie Węglickiego. Taki
numer możliwy jest tylko w Pomrocznej. Na moje oko –
mówię to do pilskich poborców – trzeba będzie się z
Ciesielskim rozliczyć. Gdyby Miłosierny Budda pozwolił
mi wybierać następne wcielenie: naczelnik Urzędu
Skarbowego w Pile czy bydlęcy giez, bez wahania
wybrałabym bzykającego potwora.
Część II:
22 lutego 2002 r. Zdzisław Węglicki złożył w
Prokuraturze Rejonowej w Pile wniosek o wszczęcie
postępowania w sprawie brutalnego naruszenia
nietykalności cielesnej przez gliniarzy. Prokuratura
wszczęła postępowanie z art. 157 par. 1 kk: Kto powoduje
naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia,
inny niż określony w art. 116 par. 1 podlega karze
pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
Węglicki z przetrąconym kręgosłupem leżał plackiem przez
miesiąc. Leżał w domu, bo szpitale działają na niego jak
otwarty kibel na uchlanego miksowanymi trunkami
solenizanta. Za wrażliwość francuskiego pieska Węglicki
beknął, bo prokuratura umorzyła postępowanie przeciwko
gliniarzom. Gdyby Węglicki poleżał w szpitalu 7 dni i
jedną godzinę, gliniarzy ścigano by z oskarżenia
publicznego. A tak Węglickiemu pozostało dochodzenie
swoich praw na drodze cywilnoprawnej. Wykluczone:
Węglicki nie jest Blejkiem Carringtonem z "Dynastii" i
nie śmierdzi forsą.
Wystarczyło przesłuchać mylących się w zeznaniach
gliniarzy w sprawie Węglickiego, by wraz z komornikiem
Tubilewiczem zmontowali koalicję antywęglicką.
Na podstawie notatek służbowych gliniarzy i komornika,
Urząd Skarbowy w Pile 6 marca 2002 r. zawiadomił
prokuraturę Rejonową w Pile o popełnieniu przez
Zdzisława Węglickiego przestępstwa: naruszenie
nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego,
poborcy skarbowego Adama Tubilewicza w trakcie pełnienia
obowiązków służbowych przy odbiorze zajętej ruchomości –
telewizora Otake. Miał Tubilewicz szczęście. Gdyby nie
gliniarze, 63-letni, schorowany, emerytowany belfer
mógłby dwa razy większego Tubilewicza zabić.
11 marca 2002 r. na wezwanie prokuratury Węglicki stawił
się w komisariacie policji. Sierżant Jan Krawiec
wyprowadził go na korytarz, gdzie pobrano od niego
odciski palców. Każdy palec cztery razy, całe dłonie
trzy razy wraz z bocznymi krawędziami.
Al Capone czy Pershing to przy Węglickim małe ratlerki.
23 kwietnia zaznajomiono Węglickiego z materiałami
postępowania przygotowawczego. Jeśli beknie, będzie to
pierwszy w historii wyrok za bierny opór.
– Czy jeśli mnie skażą w konsekwencji wyląduję we
Wronkach (lokalny pierdel – przyp. I.K.) – pyta mnie
dziadek Zdzisław Węglicki – przyśle mi pani trochę
cebuli?
Jasne, że przyślę. I tort z pilnikiem.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cela dla premiera "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"S"amobójcy
Protestujecie? Sami przeciwko sobie protestujecie!
"Solidarność" lubi z okazji rozmaitych rocznic
popajacować przed pomnikami (właśnie była sierpniowa
okazja). "Solidarność" lubi skrzyknąć ludzi do kilku
autokarów i podymić pod oknami jakiegoś urzędasa,
najlepiej premiera (30 sierpnia – ogólnopolska zadyma
tym razem w Ostrowie Wielkopolskim, a nie w Warszawie).
"Solidarność" wali w chuja tak mocno, że echo się
rozchodzi i dudni w uszach jak murzyńskie bębny.
Oto przykład ze Stoczni Gdynia, której grozi los
ostrowskiego Wagonu. Rączynkę do wydymania stoczniowców
przyłożyli kolesie z "Solidarności". Teraz nie chcą się
przyznać udając święte hinduskie krowy.
20 sierpnia 2003 r. stoczniowcy z Gdyni dostali po raz
pierwszy od wielu, wielu miesięcy całą pensję. Było to
80 proc. płacy za maj i 20 proc. płacy za czerwiec. Kasa
zaległa, ale do rąk robotników trafiła. Wielu z nich od
dawna już nie pamiętało, jak wygląda kwota, która
stanowi ich normalne, comiesięczne pobory. Co zrobiła
"S"? Wznowiła "spór zbiorowy z zarządem spółki".
To oznacza międlenie po raz nie wiadomo który tego
samego, tzw. mediacje, rozmowy, gadki szmatki z prezesem
stoczni Włodzimierzem Ziółkowskim, który ma i tak wiele
roboty bez pierdolenia trzy po trzy z "Solidarnością".
Ziółkowski musi iść pogadać z szefem stoczniowej "S"
Dariuszem Adamskim, bo ten mu grozi strajkiem.
Czemu Adamski nie mediował, nie groził, nie strajkował,
gdy prezesem Stoczni Gdynia był Janusz Szlanta. Pytam
się – czemu? Od lipca 2002 r. Szlanta kapał robotnikom
po 300 zł miesięcznie. Nie płacił ZUS. Nie odprowadzał
składek członkowskich na konto związków zawodowych.
Dlaczego wtedy "Solidarność" siedziała cicho?
W dniu, w którym stoczniowa "S" wznowiła spór zbiorowy
(ogłoszono to o godz. 10 przez radiowęzeł), wczesnym
rankiem stocznię nawiedził Janusz Śniadek, szef szefów
panny (pani, starej baby) "S". Czy to jakaś większa gra?
Dariusz Adamski jako członek Rady Nadzorczej Stoczni
Gdynia podpisał program restrukturyzacji zakładu. Jednym
z punktów restrukturyzacji było wypowiedzenie przez nowy
zarząd stoczni układu zbiorowego. Taki układ to
wewnętrzny kodeks pracy nierzadko dający pracownikowi o
wiele większe przywileje niż ustawowy. Kodeks państwowy
przewiduje np. płatność za nadgodziny w dni robocze w
wysokości 50 proc. podstawowej stawki, układ zbiorowy w
stoczni przewidywał płatność 50 proc. za dwie pierwsze
nadgodziny, pozostałe – w wysokości 100 proc. stawki.
Stoczni nie stać na taką rozrzutność. Zarząd
zaproponował wypowiedzenie tego układu. Członek rady
nadzorczej Adamski się zgodził. Jednak Adamskiemu,
przewodniczącemu "Solidarności", wypowiedzenie układu
się nie podoba. Śmieszne, prawda?
Tu godzi się nadmienić zdziwionemu czytelnikowi, skąd
nadgodziny w zakładzie, który ledwo dycha, nie ma za
wielu zamówień, a niedawno nie miał blachy do robienia
statków. Otóż na produkcji w gdyńskiej stoczni ludzi
brakuje. Jakieś 700 fachowców odeszło powołując się na
art. 55 kodeksu pracy (jeśli zakład się nie wywiązuje ze
zobowiązań, czyli np. płacenia pensji, to pracownik ma
prawo odejść bez wypowiedzenia). Przerost zatrudnienia
jest w administracji, która głównie zasila rzesze "S"
związkowców.
"S" ogłosiła, że w jej siedzibie będą podpisywane aneksy
do umów między pracownikami a Stoczniowym Funduszem
Inwestycyjnym. He, he, he. Aneksy do umów, które wygasły
dwa lata temu!!!
Prywatna spółka Janusza Szlanty (byłego prezesa
stoczni), Andrzeja Buczkowskiego (byłego wiceprezesa)
oraz Huberta Kierkowskiego (byłego członka rady
nadzorczej stoczni), czyli SFI, zbajerowała pracowników
stoczni, że każdy, kto zdecyduje się na podpisanie
porozumienia, dostanie pakiet 400 akcji stoczni, z
chwilą gdy wejdzie ona na giełdę. Ponieważ każda akcja
miała kosztować 1 złotówkę, wszyscy zobowiązani byli do
wpłaty 400 zł na konto wskazane przez SFI w Kredyt
Banku. W umowie SFI zobowiązuje się, że albo wprowadzi
stocznię na giełdę do 15 grudnia 2000 r., albo wypłaci
odszkodowanie w wysokości 2,5 zł za akcję. Czyli ktoś,
kto wpłacił 400 zł, ma prawo do ubiegania się o tysiąc
złotych. Stocznia na giełdę nie weszła – jak widać.
Rzecz jasna, żadnych wypłat po tysiąc złotych nie było.
To urocze porozumienie podpisał w imieniu stoczniowców
m.in. Janusz Śniadek oraz Dariusz Adamski. Ci, którzy
nie mogą zamienić w SFI bezwartościowych umów na
gotówkę, nakłaniani teraz będą w siedzibie "S" i przez
pracowników "S", aby dalej żyli złudzeniami i nie
domagali się swojego "tysiaka". Podpiszą kolejny aneks.
Przedstawicielem SFI do podpisywania aneksów został
Hubert Kierkowski.
Członkowie SFI na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy
Stoczni Gdynia głosowali przeciwko planowi
restrukturyzacji stoczni, czyli praktycznie za jej
upadłością. "S" ich gości u siebie. Brawo! Czy jeśli
Stocznia Gdynia upadnie, to "Solidarność" z całej Polski
zorganizuje ogólnopolską akcję protestacyjną w Gdyni?
Zapewne. Już dziś proponuję hasło: "Solidarność
przeciwko Solidarności".
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Toga w kratkę
Co roku w Łodzi zatrzymywanych jest ok. 10 tysięcy osób
podejrzanych o popełnienie przestępstw. Są wśród nich
liczne osoby zawodowo zajmujące się wymierzaniem
sprawiedliwości. Prokuratury we Wrocławiu, Opolu,
Kaliszu i Piotrkowie Trybunalskim prowadzą kilka
śledztw, w których główne role grają ludzie w togach i
mundurach.
1 grudnia 2003 r. Sąd Rejonowy w Łodzi zdecydował o
zastosowaniu aresztu tymczasowego wobec miejscowego
policjanta podejrzanego o serię gwałtów na 14 kobietach.
Trzeba przyznać, że trafił do dobrego towarzystwa.
Kreatorzy karier
Prokuratura Okręgowa w Opolu bada, czy łódzcy
funkcjonariusze CBŚ Dariusz B. i Andrzej Sz. oraz
prokuratorzy Agata L. i Kazimierz O. były szef
Prokuratury Apelacyjnej (obecnie zastępca prokuratora
generalnego) złamali prawo prowadząc sprawę tzw.
łódzkiej ośmiornicy.
Chodzi – mówiąc najogólniej – o niszczenie i ukrywanie
dowodów niewinności jednego z oskarżanych przez
prokuraturę lekarzy. Oskarżał go niejaki Marek B. ksywa
Rudy – świadek koronny w sprawie ośmiornicy.
Udowodnienie niewinności lekarza byłoby zarazem
podważeniem wiarygodności Rudego i końcem kilku
błyskotliwych policyjnych i prokuratorskich karier.
Śledztwo w sprawie łamania prawa przez podległych byłemu
prokuratorowi apelacyjnemu Kazimierzowi O. prokuratorów
nie przeszkadza mu w pełnieniu funkcji zastępcy
prokuratora generalnego. Ma więc prawo doglądania
śledztwa, którego sam jest bohaterem.
Uczynni pośrednicy
Prokuratura Okręgowa w Kaliszu prowadzi śledztwo w
sprawie podejrzenia korupcji i niedopełnienia obowiązków
przez byłych oficerów CBŚ. Jeden z nich, Andrzej K.,
jest już na emeryturze, drugi, Ryszard W., awansował na
zastępcę komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi. Ma
więc wiedzę o działaniach ścigających go prokuratorów.
Niedopełnienie obowiązków ma związek z opisywanym przez
nas porwaniem żony naszego informatora. Gdy ten zwrócił
się do łódzkiego CBŚ po pomoc, odprawiono go z kwitkiem
sugerując (także w mediach), że było to porwanie
sfingowane. Kobietę uwolniono, sprawców ujęto, ale nie
dzięki CBŚ. Policja na poważnie podjęła działania
dopiero po interwencji "NIE" u byłego wiceszefa MSWiA
Zbigniewa Sobotki.
Podejrzenie korupcji dotyczy pewnej działki budowlanej.
Na 3 tygodnie przed rozbiciem ośmiornicy policjanci
mieli ponoć namówić swojego informatora do sprzedaży po
zaniżonej cenie działki w Aleksandrowie Łódzkim.
Kupującym była sekretarka wydziału, w którym obaj
oficerowie pracowali (kobieta jest już na emeryturze).
Kilkanaście dni po transakcji sprzedającego zatrzymano
jako jednego z podejrzanych w ośmiornicy.
Kolejnym wątkiem jest ułatwienie pewnemu przedsiębiorcy
uniknięcia opłaty celnej i podatku VAT za sprowadzenie
maszyny do produkcji włókniny (wartość ok. 1,5 mln zł).
Za tę uprzejmość jeden z policjantów kupił sobie potem
Hondę Accord za 1/3 jej wartości.
Amator wina
Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim prowadzi
śledztwo w sprawie gangu spirytusowego, który
wyprodukował i wprowadził do obiegu kilkadziesiąt
tysięcy litrów skażonego spirytusu. Jednym z
podejrzanych jest oficer łódzkiego CBŚ Karol P.
Karol P. był za swoje osiągnięcia wielokrotnie
nagradzany, przydzielano mu spektakularne sprawy, z
których niemal każda była po jakimś czasie nazywana
kolejną ośmiornicą. Analiza akt wskazuje, że dzielił
gangsterów na gorszych (tych puszkował) i lepszych
(których ochraniał). W pewnym momencie sam miał się stać
jedną z kluczowych postaci w gangu, który rozbijał.
Uchylono mu areszt, a czynności śledcze w jego sprawie
wykonują ludzie, których zna.
Zwolennicy handlu wymiennego
Prokurator Wiktor C. – jeden z najbliższych
współpracowników obecnego zastępcy prokuratora
generalnego. Uchylono mu immunitet na wniosek
wrocławskiej prokuratury i obecnie oczekuje na
postawienie mu przez kolegów po fachu zarzutów. Będą one
dotyczyć korupcji. Łódzki adwokat Grzegorz Ł. (były
wiceprzewodniczący Rady Miasta) twierdzi, że otrzymywał
za pieniądze informacje od Wiktora C. o podejmowanych
przez niego działaniach.
Działania wrocławskiej prokuratury mają związek z
postępowaniem, które prokurator Wiktor C. prowadził w
sprawie klientów pana mecenasa, znanych łódzkich
biznesmenów. Zarzutem korupcji objęty też został sam
adwokat.
Notariusz ośmiornicy
Notariusz Elżbieta D. i niejaka Edyta P. są oskarżone o
sfałszowanie aktu notarialnego. Pani Edyta była
konkubiną domniemanego szefa łódzkiej ośmiornicy
Tadeusza M. aresztowanego 29 czerwca 1999 r. Po
zatrzymaniu, gdy prokuratura chciała zabezpieczyć
majątek oskarżonego, okazało się, że krótko (11 dni)
przed aresztowaniem przepisał swoje luksusowe mieszkanie
w centrum Łodzi na 10-letniego syna.
Takie zbiegi okoliczności wydają się mało prawdopodobne
nawet w Łodzi, dlatego prokuratura oskarża panią
notariusz o sfałszowanie – antydatowanie – aktu.
Koledzy
Łódzki adwokat Tomasz Sz. chciał przekupić swojego
kolegę ze studiów, prokuratora z Prokuratury Okręgowej w
Łodzi Jarosława S. Tak przynajmniej utrzymuje
nieprzekupny prokurator i prowadząca sprawę prokuratura
w Piotrkowie Trybunalskim. Kwota była niewielka – 30
tys. zł, ale i przedmiot łapówki nieszczególny: bliżej
nieokreślona korzystna decyzja procesowa.
Mecenas z kontaktami
Mecenas Zbigniew M. został zatrzymany w lipcu 1999 r. po
rozbiciu ośmiornicy. Prokuratura oskarżyła go, że
powołując się na wpływy wśród sędziów przyjął co
najmniej 100 tys. zł od swojego klienta w zamian za
uwolnienie go z aresztu. Przesłuchano kilku sędziów, ale
dowodów na to, że mecenas wręczał im łapówkę, nie
znaleziono.
Klient pana mecenasa – tak jak życzył sobie tego prawnik
– opuścił areszt. Proces adwokata się toczy.
Prawnik rodzinny
Adwokat Irena S. została oskarżona przez Prokuraturę
Apelacyjną we Wrocławiu o poplecznictwo i utrudnianie
śledztwa w sprawie rodzin łódzkich biznesmenów. Według
prokuratury miała ukryć protokół z przesłuchania jednego
ze świadków i skłaniać innych uczestników postępowania
do składania fałszywych zeznań.
Pani mecenas była doradcą prawnym rodziny, a po jej
aresztowaniu reprezentowała jej członków. Teraz sama
czeka na swój proces.
Prezydencki łącznik
Niespełna 29-letni mecenas Adam M. został zatrzymany w
czerwcu 2001 r. w związku z aferą korupcyjną byłych
władz Łodzi. Zarzuca się mu, że pośredniczył w
przekazywaniu łapówek między niemieckimi inwestorami,
którzy chcieli wybudować w Łodzi hipermarket, a byłymi
prezydentami miasta: Markiem C. i Pawłem P. Jego proces
już się toczy.
Pożegnalny list
Nie odbędzie się proces w sprawie 44-letniego mecenasa
Marka P. Był on doradcą firmy, która wykonała dość
dziwny numer. Jedna z firm, dla której pracował, kupiła
nieruchomość od drugiej, dla której też pracował. Potem
nieruchomość tę z blisko 3-krotnym zyskiem (15,5 mln
zł!) odsprzedano ZUS, który na transakcji ewidentnie
stracił.
Marka P. aresztowano w lutym 2000 r. Po wyjściu z
aresztu popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym
napisał, że nie brał udziału w badanych przez
prokuraturę transakcjach, ale nie może wytrzymać presji
psychicznej.
Mecenas kamienicznik
Znany łódzki adwokat Marek H. specjalizuje się w
odzyskiwaniu nieruchomości od miasta przez byłych
właścicieli. Robi to ze znawstwem, bo w ostatnim czasie
sam stał się współwłaścicielem wielu łódzkich kamienic.
Jest podejrzewany o podżeganie do składania fałszywych
zeznań oraz wyłudzenie poświadczenia nieprawdy.
Przestępstw tych miał się dopuścić podczas próby
"odzyskania" dwóch międzywojennych kamienic w
śródmieściu Łodzi.
Sędziowie outsiderzy
W ostatnim czasie łódzcy sędziowie byli karani jedynie
dyscyplinarnie. W ubiegłym roku stanowisko prezesa Sądu
Okręgowego w Łodzi stracił Wojciech J. Powód jest jak na
Łódź banalny: opieszałość przy sporządzaniu uzasadnień
do wyroków. Wyroków było 40, opieszałość sięgała 1,5
roku.
W tym roku za brak czasu – przez 2 lata! – na
sporządzenie uzasadnienia wyroku stanowisko
przewodniczącego Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w
Pabianicach stracił Jarosław K. Pana przewodniczącego
usprawiedliwia jedynie fakt, że uzasadnienie dotyczyć
miało jednego z wyroków w sprawie ośmiornicy, a ta – jak
wiadomo – bywa zabójcza.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dobry ksiądz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prezes radia Siezieniewski, telewizji Dworak i Wańkowa
poskarżyli się w „Echach dnia” w „Trójce”, że nie mają
kasy, bo od paru miesięcy prawie nikt nie płaci
abonamentu. Prawie od paru miesięcy publiczną rządzi
Dworak i sprowadza pampersów. Ci zaś w Pulsie
udowodnili, że najlepiej udaje im zmniejszać widownię.
Mniejsza oglądalność odgoni od TVP reklamodawców, a
pampersom płacić trzeba. Dlatego prezesi wysmarowali
list do Oleksego. Oleksy obiecał, że Sejm klepnie ustawę
o obowiązku płacenia za coś, czego się nie ogląda.
* * *
W „Informacjach” było o międzynarodowej maturze w Gdyni.
Po jej zdaniu młodzi ludzie dostają kwit, z którym
przyjmują ich na wszystkie europejskie uczelnie i na
dodatek dają im stypendia. Wszystkie, z wyjątkiem wielu
uczelni w Pomrocznej. Na naszym wolnym rynku jedyną
przepustką do bycia magistrem są bilety z portretami
polskich królów.
* * *
Po „Wiadomościach” wyskoczył na ekran Kamel i obwieścił
wszem i wobec, że telewizja publiczna kłamie, Kaczory są
niewinne niczym lelije, a o FOZZ-ie słyszały jeno w
mediach. Publiczna odcięła się w ten sposób od dokumentu
„Dramat w trzech aktach”. Wiarygodność Dworaka na pewno
wzrośnie. Publicznej – przeciwnie.
* * *
Liberalny „Plus minus” ugryzł się we własny ogon. Wyszło
im z badań, że jedynymi krajami europejskimi, które mogą
konkurować z gospodarką liberalnych Stanów
Zjednoczonych, są Szwecja, Dania i Finlandia. Żeby było
śmieszniej, są to państwa o najwyższych podatkach, w
których z socjalu żyje się jak u nas na dobrej posadce.
* * *
Absolwentom uczelni katolickich, a głównie teologii, nie
grozi bezrobocie – doniósł „Przystanek praca” i pokazał
pana teologa robiącego karierę w usługach finansowych.
Absolwenci ChAT i Wyszyńskiego są rozchwytywani przez
ministerstwa i urzędy centralne. Znaczy – szkolnictwo
katolickie kuźnią kadr Pomrocznej. Jak kiedyś ANS przy
KC.
* * *
Lech Wałęsa wystąpił w dokumencie „Stacja PRL” (TVP
Polonia) przyznając, że jako osoba pochodząca ze wsi
zabitej dechami osiągnął sukces przepowiedziany mu w
dzieciństwie przez nauczyciela: „Ty, Wałęsa, albo wysoko
zajdziesz, albo w kryminale zgnijesz”. I pomyśleć, że
tak niewiele zabrakło...
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sąd blond "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• "Tak dalej być nie może! Cierpią ludzie" - grzmiał
cierpiętniczo Lech Wałęsa i dodał: "Ja rozumiem, że
klasa robotnicza też ma prawo do kariery, ale to jest
kryminogenne. Elity przepchały się do koryta i
zapomniały o robolach. Przecież szef Regionu jest w
Radzie Nadzorczej stoczni. Jak on może być obiektywny".
Strajki stoczniowców ożywiły nie tylko martwego
politycznie Wielkiego Elektryka. Próbowali się pod nie
podpiąć posłowie Ligi Polskich Rodzin i lider Samoobrony
Lepper. Zostali pogonieni.
• Purpurowa Eminencja Glemp wykonał sugestię premiera
Millera i zaprosił pana papieża do odwiedzenia
południowej Polski. Zapowiedź sierpniowej wizyty zbiegła
się z publikacjami prasy włoskiej o wspaniałych
sukcesach papieża-Polaka w sztuce egzorcystycznej.
Pielgrzymka połączona z pokazami wypędzania Złego, np. z
ciała posłanki Sosnowskiej, to gwarantowany sukces
medialny w sezonie ogórkowym.
• W kraju już wylądował popularny niczym papież skoczek
Małysz, a biznesmen Leszek Czarnecki potwierdził, że
wybiera się z Ruskimi w kosmos. Za obcowanie z niebem
Czarnecki wybuli z własnych oszczędności, za pobyt
watykańskiego wysłannika nieba zapłacą podatnicy. W
Polsce pozostanie za to białoruski biznesmen Wacław
Markiewicz. Warszawski Sąd Okręgowy nie zezwolił na jego
ekstradycję za Bug do tęskniącego za opozycjonistą
Łukaszenki, który by mu nieba przychylił.
• Z kraju w najbliższym czasie nie wyjedzie aresztowany
pan biznesmen Krzysztof Habich, zwany przez pana
Korwina-Mikke "Wieloletnim bojownikiem walczącym z
uciskiem fiskalnym". Nie wyjedzie też pan Grzegorz
Wieczerzak, były prezes PZU "Życie" sypiący swych
przekrętowych wspólników. Zatrzymano prezesa Konsorcjum
Finansowo-Inwestycyjnego Colloseum pana Józefa J.
podejrzanego o wyłudzenie 345 milionów złotych z
Będzińskiego Zakładu Elektroenergetycznego. Szykują się
dalsze zatrzymania i osadzenia. Nic dziwnego, że premier
powołał nowego dyrektora generalnego służby więziennej
generała Jana Pyrcaka.
• Znany felietonista, arcybiskup - metropolita lubelski
Józef Życiński skrytykował usuwanie przez ministrów
Millera krzaklewskich prezesów i członków rad
nadzorczych w spółkach skarbu państwa. Arcybiskup nazwał
ich "ludźmi kompetentnymi i uczciwymi". O tym, jak ci
"uczciwi i kompetentni" kradli państwowe pieniądze i
mnożyli straty oddanych im firm, piszemy co tydzień. Jak
opłacali się Kościołowi kat. za polityczną ochronę, za
"kryszę", piszemy na stronie 7.
• Na prawicowych salonach odrzuconych przez wyborców
jesienią zeszłego roku pojawiło się nowe zawołanie.
Miejsce osławionego "TKM", czyli "Teraz Kurwa My!",
zajęło gorzkie, melancholijne, dołujące "TKO". "Teraz
Kurwa Oni".
• Zbigniew Babalski, były wojewoda warmińsko-mazurski,
padający do nóżek biskupom i Purpurowej Eminencji przy
każdej okazji, jest chory od jesieni zeszłego roku.
Podobnie jak jego dyrektor gabinetu Grzegorz
Kierozalski. Nie leżą w łóżku, bo odnawiane im co
tydzień zwolnienia lekarskie mają informację, iż panowie
"mogą chodzić". Zwolnienia mają jeden cel - urzędasom
nie można wręczyć wypowiedzeń. W ten sposób "ludzie
kompetentni i uczciwi" wyrywają nadal pieniądze z
budżetu państwa. Chronią ich moralnie biskupi, a
formalnie dyrektor olsztyńskiego ZUS Maria Piór. Godząca
się na oszustwa, udająca swą bezradność.
• Aktywna była opozycja. Pan rzecznik Klubu
Parlamentarnego Ligi Polskich Rodzin Antoni Macierewicz
ogłosił, iż jego Liga nie chce tworzyć wspólnego bloku
wyborczego z Samoobroną w jesiennych wyborach
samorządowych. Wezwał też wszystkich
katolików do bojkotu pana Andrzeja Leppera i jego
Samoobrony. Oświadczenie pana Macierewicza zostało
przyjęte wśród terenowego aktywu SLD z najwyższym
zadowoleniem.
• W euforii sukcesu i lepszej wiary w przyszłość
obradował kolejny kongres Mumii Wolności. Delegaci,
starzy i młodzi, narkotyzowali się ostatnim sondażem
PBS, który po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy dał
Mumii 5-procentowe poparcie przedwyborcze, czyli szansę
na powrót do ław parlamentarnych. Przywódcy Mumii pragną
zagospodarować elektorat między SLD a "chamami" i
"talibami", czyli Samoobroną i LPR. Na razie cieszą się
z łaskawego listu prezydenta Kwaśniewskiego doręczonego
przez Szymczychę.
• Katedrę dla Bronisława Geremka, byłego wybitnego
lidera Mumii Wolności, opłaciła Fundacja im. Roberta
Boscha. Słynny wujek Bronek nie znalazł się po ostatnim
kongresie Mumii nawet w jej Radzie Krajowej. Wcześniej
premier Miller wydymał go z tworzącego się brukselskiego
Konwentu UE. W nowej katedrze, przy starym natolińskim
Kolegium Europejskim, wujek Bronek będzie wykładał
tożsamość europejską.
• Gdyby referendum w sprawie przystąpienia Polski do
Unii Europejskiej odbyło się w lutym, 71 proc. Polaków
byłoby za,
zaś zdeklarowanych przeciwników - 20 proc. Tak wynika z
sondażu PBS. Gdyby wybory parlamentarne odbyły się na
początku lutego, to koalicja SLD-UP miałaby 41 proc., PO
- 10 proc., PSL - 6 proc., PiS - 6 proc., Samoobrona i
LPR - po 5 proc. głosów. Tak odnotował Demoskop.
• Bezrobocie w kraju wzrosło do 18 proc. - odnotowały
media. Jest to najbardziej niepokojący wskaźnik grożący
naszemu akcesowi do UE oraz notowaniom SLD.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Złodziej gaci
Prezydent Kwaśniewski powiedział, że nie ma znaczenia
termin wyborów: koniec października czy początek
listopada. Ważne, by społeczeństwo poszło głosować. 56
proc. ankietowanych rodaków ma w dupie ten obywatelski
obowiązek. Wśród nich ja. Dlaczego?
Pamiętacie cykl artykułów w "NIE" – "Autostrata"? Jeśli
tak, omińcie ten akapit. Pisaliśmy trzykrotnie,
alarmując tym samym wszystkie państwowe organy
odpowiedzialne za ochronę obywateli przed złodziejstwem,
o urzędnikach z ekipy rządzącej Generalną Dyrekcją Dróg
Krajowych i Autostrad, którzy dopuścili się poważnych
nadużyć przy nadzorze kolejnych przetargów na budowę
dróg. Przetargi wygrywały bankrutujące firmy niemieckie
ograbiając w ten sposób pomrocznego podatnika z
kolosalnej forsy przeznaczonej przez państwo na budowę
nowoczesnych i wygodnych dróg szybkiego ruchu.
Jako obywatelka pomrocznego, ale jednak państwa
oczekiwałam wyciągnięcia poważnych konsekwencji wobec
skorumpowanych urzędników. Każdego szczebla. Od tych
malutkich, co kręcą lody, po tych, które lody te powinni
wykryć, a tego nie zrobili. Tak powinno być w państwie
prawa. Tak wbijali mi w szkole od podstawówki:
społeczeństwo, państwo, prawo, władza ustawodawcza,
wykonawcza, sądownicza, stosowanie i egzekwowanie prawa,
odpowiedzialność za czyny wobec państwa i prawa. I inne
pierdoły.
Takie same mądrości wtłaczano w głowy posłanki Wandy
Łyżwińskiej z Samoobrony i Andrzeja
Surowieckiego, pracownika umysłowego.
Ja – dziennikarz
Po naszym artykule nie było żadnego odzewu ze strony
rządzących. Nie żebym się spodziewała kwiatów i
gratulacji od odpowiedzialnego za autostradową działkę
ministra infrastruktury Marka Pola. Wystarczyłaby
informacja, że wszczęto postępowanie wyjaśniające. No
co? Tak mnie uczyli w szkole.
Źle mnie uczyli. Postanowiłam zapytać ministra o
rezultaty. Nawet w pomrocznym państwie dziennikarz ma
prawo pytać wszystkich o wszystko. Odpowiedź dostałam
już po miesiącu: 10 maja b.r. przedstawiciel GDDKiA
dokonał doraźnej kontroli prawidłowości przebiegu
przetargu polegającego na zapoznaniu się z oceną ofert
oraz przeprowadzeniu rozmów z członkami Komisji
przetargowej. Nie stwierdzono nieprawidłowości. Ustalono
wówczas, że Komisja przeprowadziła przetarg rzetelnie i
bezstronnie oraz dołożyła należytej staranności przy
wyborze najkorzystniejszej oferty. 2 sierpnia otrzymałam
kolejne pismo z Ministerstwa Infrastruktury, nieco innej
treści: Sprawa przetargu na budowę kolejnych odcinków
autostrady A4 rozstrzyganych przez katowicki oddział
GDDKiA jest przedmiotem kontroli NIK. Dopiero po jej
zakończeniu będzie można stwierdzić czy przy
przeprowadzaniu przetargów wystąpiły jakiekolwiek
nieprawidłowości. Jeżeli wykaże je kontrola NIK, to
wobec szefa katowickiej GDDKiA Krzysztofa Raja zostaną
niezwłocznie wyciągnięte konsekwencje. Minister Marek
Pol dopilnuje tego osobiście. Co za szokująca zmiana!
Minister Pol kupił okulary.
Wanda Łyżwińska – poseł
Zaintrygowana lekturą "NIE" i autostradowym przewałem
posłanka także napisała Polowi laurkę. W odpowiedzi
otrzymała: Minister nie widzi żadnych nieprawidłowości w
działaniu swych urzędników.
Jednocześnie puściła kabla do UOP (Urząd Ochrony
Państwa). Z UOP przyszło: Sprawa jest przedmiotem
postępowania w świetle ustawy o UOP. UOP ucichł potem na
dwa miesiące, wobec czego Łyżwińska nabazgrała następne
pismo, żądając na podstawie tej samej ustawy wszczęcia
natychmiastowego postępowania.
Na co UOP odpowiedział: Sprawa została przekazana do
rozpatrzenia przez Prokuraturę Okręgową w Katowicach.
Dlatego po miesiącu Łyżwińska dostała z Prokuratury
Okręgowej w Katowicach kwit: Sprawa została przekazana
według właściwości Prokuraturze Okręgowej w Warszawie.
Wszystko po to, by 9 sierpnia posłanka otrzymała z
Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie pismo tej treści:
Rozstrzygając spór kompetencyjny na podstawie regulaminu
wewnętrznego urzędowania powszechnych jednostek
organizacyjnych prokuratury Prokurator Apelacyjny w
Warszawie jako właściwą do przeprowadzenia postępowania
w sprawie przetargu na wykonanie odcinka autostrady
wskazał Prokuraturę Okręgową w Katowicach. W związku z
tym materiały sprawy zostały w dniu 9 sierpnia przesłane
do Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach. Łyżwińska po
raz pierwszy poważnie zwątpiła w pomroczną państwowość.
Andrzej Surowiecki – pracownik umysłowy
Przeczytał w "NIE" o wirtualnych autostradach budowanych
przez bankrutów. Jako przeciętny obywatel państwa prawa,
a przede wszystkim podatnik postanowił sprawdzić, jak
aparat tego państwa działa w praktyce. Pierwsze pismo
wymalował do Urzędu Zamówień Publicznych. Wiedział, do
kogo, bo sam jest prawnikiem i ekonomistą. Grzecznie
poprosił o zbadanie sprawy i zajęcie stanowiska
stosownie do kompetencji UZP. Na co mu Urząd
odpowiedział: Uprzejmie informujemy, że UZP prowadzi
postępowanie wyjaśniające, mające na celu ustalenie
okoliczności wyboru wykonawców dla realizacji odcinków
autostrady A4 Wirek–Sośnica oraz Sośnica–Batory. Zaraz
potem dostał następne: Należy stwierdzić, iż Prezes
Urzędu Zamówień Publicznych nie jest organem właściwym
do oceny prawidłowości procesu wyboru wykonawców
przedmiotowych inwestycji. Surowiecki nie lubi, gdy go
traktują jak idiotę, postanowił nakablować na UZP i
przewalone autostrady do ministra spraw wewnętrznych i
administracji, samego Krzysztofa Janika. Na co dostał
odpowiedź – kopię pisma skierowanego przez MSWiA do UZP:
Przekazuję wystąpienie Pana Andrzeja Surowieckiego
nadesłane do Ministra Spraw Wewnętrznych i
Administracji. Uprzejmie proszę o ustosunkowanie się do
sprawy oraz udzielenie zainteresowanemu stosownej
odpowiedzi.
W ten oto sposób trzy różne osoby dziennikarka, posłanka
i obywatel-fachowiec wyczerpały swe możliwości domagania
się respektu dla prawa w państwie prawa.
Aparat państwowy potrafi jednak niekiedy działać szybko
i zdecydowanie.
Józef Klut – budowlaniec
Józef mieszka w Kielcach. Na papierze, bo w poszukiwaniu
pracy najczęściej sypia w Warszawie. W stolicy z robotą
ciężko, szczególnie w branży Kluta, który jest specem od
pomagania na budowach.
Klut każdy zarobiony grosz posyła rodzinie.
Za dzień budowlany pomocnik wyrabia najwyżej 30 zł.
Konkurencję stanowią Ukraińcy, którzy potrafią pracować
nawet i za dychę. Klut ma ze sobą dwie pary majtek.
Jedna na zmianę, z czego wynika, że co wieczór Klut
urobiony jak wół musi prać gacie. Niefart chciał, że
przenosząc wiadro gipsu, zahaczył dupą o wystający drąg
w ścianie. Rozdarł robocze spodnie i co gorsza gacie,
boleśnie haratając przy tym tyłek. Spodnie – pal go
sześć – służbowe. Ale gacie.
Po robocie 2 sierpnia 2002 r. wybrał się więc do
pobliskiego hipermarketu Géant w celu nabycia majtek,
sztuk jeden, na co przeznaczył 5 zł. W Kielcach za tyle
właśnie kupuje się gacie.
Na półce z bielizną ujrzał gacie pakowane po trzy
sztuki, ale za 43 zł. Drogo jak cholera, a poza tym Klut
mógł sobie pozwolić na kupno tylko jednej pary majtek.
Najprościej byłoby rozedrzeć paczkę i zwędzić jedne
galoty, ale wtedy niechybnie przyłapałaby go sklepowa
kamera. Schował więc całe pudełko pod sweter i majtając
siatką z piwem nabytym w sklepiku obok budowy, prosił
Boga, w którego jeszcze wtedy wierzył, żeby majtki nie
zadzwoniły na bramce.
Gacie zatarabaniły na pół marketu. Klut świadom
przegranej od razu skierował się posłusznie w kierunku
ochroniarzy, wyjmując spod pazuchy zwędzone majtki. Ci,
rozbawieni do łez, wezwali policję. Funkcjonariusze
państwowi kazali rozebrać się Klutowi do majtek, by
sprawdzić, czy nie ma czasem gaci z marketu na sobie. W
takim skąpym stroju kazali mu wypić piwo z siatki.
Wszystko działo się na oczach tłumu zakupowiczów. Gdy
Klut odmówił, gliniarze zabrali mu ciuchy. W samych
gaciach na środku marketu Klut czuł się niezbyt
komfortowo. Chcąc zakończyć to przedstawienie, wypił
piwsko duszkiem. Wtedy gliny powiozły go na izbę
wytrzeźwień. Tam nie chcieli go przyjąć, bo nie był dość
pijany. Funkcjonariusze odwieźli więc Kluta na budowę.
Po to, by na drugi dzień przyjechać po niego z wezwaniem
do sądu. Sprawa odbyła się jeszcze tego samego dnia i
tego samego dnia zapadł wyrok w Sądzie Rejonowym miasta
Warszawy w VI Wydziale Grodzkim: Sąd orzeka Józefa Kluta
winnym zarzucanego mu czynu, że w dniu 2 sierpnia 2002
r. o godz. 17.10 w Warszawie w sklepie Géant przy ulicy
Połczyńskiej 4, będąc po spożyciu alkoholu 0,16 prom.
dokonał kradzieży artykułów odzieżowych – 3 par spodenek
męskich na łączną kwotę 43 zł na szkodę w/w sklepu. Za
wykroczenie z art. 119 kw par. 1 sąd wymierza mu karę
piętnaście dni aresztu. Na podstawie art. 42 kw
warunkowo zawiesza wykonanie orzeczonej kary na okres
jednego roku próby. Na podstawie art. 24 par. 2 kw sąd
wymierza obwinionemu karę 400 zł grzywny. Na podstawie
art. 82 par. 3 kpw na poczet orzeczonej winy zalicza się
obwinionemu okres zatrzymania od dnia 2 sierpnia 2002 r.
do 3 sierpnia 2002 r., tj. dwa dni, po zaokrągleniu,
przyjmując że jeden dzień zatrzymania jest równoważny
grzywnie w kwocie 200 zł. Na podstawie art. 119 kpw w
związku z art. 624 par. 1 kpw zwalnia obwinionego Józefa
Kluta od ponoszenia kosztów postępowania przejmując je w
całości na koszt Skarbu Państwa.
To się nazywa państwo prawa i skrupulatna, gdy o majtki
chodzi, praworządność. I ja mam pójść na wybory? Po co?
Żeby wybrać pazernych dżokejów, co mi będą jeździć po
garbie pod płaszczykiem państwa prawa. Pocałujta w dupę
wójta. Anarchia forever.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ropa w mózgu
Nowa ustawa o biopaliwach jest do niczego. Może bardzo
zaszkodzić polskiej gospodarce. Rząd celowo ukrywał jej
treść do czasu przyjęcia prezydenckiego weta do
poprzedniej ustawy. Obawiał się, że widząc, jak spaprany
jest nowy projekt, posłowie wybiorą stary.
Poprzednia ustawa o biopaliwach zakładała, że dochody
państwa z tytułu akcyzy na paliwa zmaleją o tyle, ile
biokomponentów domieszają do paliwa petrochemie.
Szacowano to na miliard złotych. Szmal ten miał
rozruszać nasz przemysł przetwórczy, dać sto tysięcy
nowych miejsc pracy, uratować polskie rolnictwo przed
nierówną konkurencją dotowanych rolników unijnych. W
efekcie stracony miliard miał zwielokrotniony wrócić do
skarbu państwa w postaci podatków i mniejszych obciążeń
socjalnych. Teraz rząd zamierza pod pretekstem ustawy o
biopaliwach wyrzucić miliard w błoto.
Biobubel
Nowy projekt rządowy nie broni naszego rynku. Z ustawy
znikły zapisy mówiące o preferencjach dla krajowych
producentów biododatków. Były one niezwykle istotne,
gdyż dawały czas i środki na inwestycje, pozwalały
stworzyć sektor, który miałby szansę konkurować z
przedsiębiorstwami Unii Europejskiej. W myśl nowej
ustawy skazujemy nasz przemysł biopaliwowy na ostrą
konkurencję nie tylko po wstąpieniu do UE, ale zaraz po
wejściu ustawy. Na dodatek polskim producentom, wskutek
walki o ustawę, zabrano cenne pół roku. Kto wyjdzie
zwycięsko
z takiego starcia – łatwo przewidzieć.
Z ustawy o biopaliwach rząd starannie usunął również
wszelkie ograniczenia dyktowania ceny na biokomponenty
przez rodzimego monopolistę, którym jest PKN Orlen. Nowe
prawo nie zakłada ustalania ceny minimalnej przez
niezależny urząd, lecz pozostawia to w ręku rynku
(czytaj Orlenu). Już teraz Orlen wymusza na producentach
spirytusu ceny z pogranicza opłacalności. Płaci za litr
nawet poniżej 1,8 zł. Żeby zarobili chłopi dostarczający
surowiec (zboże, ziemniaki, buraki) oraz gorzelnie,
które surowiec przetwarzają na spirytus, cena powinna
wynosić co najmniej 2,4 zł. W Polsce jest 900 gorzelni.
Większość z nich zdycha. Orlen wykorzystuje to – no i
nie dziwota, bo trudno wymagać od spółki działającej dla
zysku, żeby kupowała droższy produkt ze względów
społecznych. Dlatego w poprzedniej ustawie znalazł się
zapis o cenie minimalnej. Jego autorzy zakładali, że
rząd rezygnując z blisko miliarda złotych za akcyzę z
paliwa chce, żeby ta kasa trafiła w ręce najbardziej
potrzebujących. Chłopów, którzy mają kłopoty ze
sprzedaniem swoich plonów, polskiego przemysłu, który
zżera recesja, bezrobotnych, którzy dostaną pracę. Nowa
ustawa dzieli szmal między Orlenem a zagranicznymi
producentami biokomponentów. Klasyczny przykład
wylewania dziecka z kąpielą.
Posły nie krowy
Pierwszy projekt przeszedł w głosowaniu jak burza. Za
głosowało 353 posłów, przeciw – 31, wstrzymało się – 4.
Ręka w rękę głosowali za posłowie PiS i SLD, PSL i SKL,
Samoobrony i PO. Cóż za wzruszająca zgodność. Ustawę
zawetował prezydent.
Nad odrzuceniem weta prezydenckiego głosowano
następująco: za – 141 posłów, przeciw – 235, wstrzymało
się – 38. Przeciwko prezydentowi w jednym froncie
stanęli PSL-owcy z Samoobroną i Ligusy z ROPuchami.
Podzieliły się kluby PiS i UP. Zdecydowanie za wetem
prezydenckim były kluby, które do niedawna w całości
ustawę popierały – SLD i PO. Jak klub (partia) może tak
diametralnie zmienić zdanie? Powiecie, że nie chcieli
starej ustawy, żeby przyjąć nową? Po pierwsze, nie znali
treści nowej ustawy; po drugie, po co przyjmować nową,
skoro można starą poprawić?
Ropa w mózgu
Profesjonalne kampanie marketingowe robi się w taki
sposób, żeby można było sprzedać w ogromnej ilości nawet
gówno ładnie opakowane. Taką kampanię, na dodatek
negatywną (w reklamie jest to surowo zakazane),
rozpętano w sprawie biopaliw. Wmówiono Polakom wiele
kłamstw. Rozpętano ogólnonarodową histerię, której uległ
nawet prezydent. Zresztą trudno mu się dziwić, głosy
wyborców to w polityce najcenniejszy towar.
Kto miał w tym aż taki interes? Pospekulujmy...
Niedawno okazało się, że w naszym kraju rośnie liczba
samochodów, ciężarówek, rośnie ruch tranzytowy, a
spożycie benzynki i oleju napędowego nie. Tak
przynajmniej mówią dane statystyczne, którym należy
wierzyć. Przyczyn tego stanu może być kilka. Niektórzy
użytkownicy aut przestawili się na gaz, niektórzy
tankują taniej za granicą, niektórzy kupili nowoczesne,
bardzo oszczędne samochody... To jednak ciągle za mało,
żeby wytłumaczyć rozziew między wzrostem liczby pojazdów
a brakiem wzrostu zużycia paliwa.
Moim zdaniem, prawdziwą i najważniejszą przyczyną
takiego stanu jest nieszczelny system kontroli paliw,
jakie wychodzą z rafinerii. Niecała produkcja naftowa
jest objęta akcyzą. Nie jest nią objęty rozpuszczalnik
benzynowy, wysoko zasiarczony olej napędowy, olej
"przepracowany" oraz wiele innych produktów i
komponentów. Przy nielegalnym wprowadzeniu na rynek
paliwa pochodzącego z takich właśnie składników czysty
zysk jest nie mniejszy niż 50 proc. Przy normalnym,
akcyzowanym paliwie wynosi zaledwie 3 do 5 proc. Jest
się o co bić.
Uważam, że za bezpardonową kampanią wymierzoną w
biopaliwa stoi lobby rafineryjno-nafciarskie, które żyje
bogato z nieszczelności obecnego systemu. Spirytus
produkowany w Polsce jest rozliczany co do litra.
Wprowadzenie obowiązku dodawania do benzyny konkretnej
ilości spirytusu uniemożliwiłoby lub znacznie utrudniło
nielegalny proceder paliwowy. Wsparcia temu lobby
udzielił ogólnoświatowy kartel naftowy. Wszak każda
sprzedana baryłka to 30 petrodolarów.
Biokłamczuchy
Jakich metod użyto, żeby zniechęcić opinię publiczną do
biopaliw? Bardzo prostych, powiedziałbym prymitywnych.
Wmówiono ludziom, że od tego świństwa zatrą się silniki
w ich ukochanych autkach. Tymczasem mamy dla naszych
Czytelników bombową informację. Biopaliwa w ogóle nie
szkodzą samochodom! Skąd to wiemy? Z badań PKN Orlen,
które zapewne ze względu na ich wynik zostały przez
koncern utajnione.
Specjalna placówka badawcza należąca do płockiego
molocha przeprowadziła testy na konkretnych samochodach.
W badaniu udział wzięły: Fiat: 126 i Cinquecento 900;
Polonez 1,6; Opel: Vectra 1,6 i Astra 1,4; Ford: Mondeo
1,6, Sierra 1,6 i Fiesta 1,1 oraz Peugeot 405 1,6. Auta
przejechały po sto tysięcy kilometrów na paliwie z 4- i
8-procentową domieszką alkoholu etylowego. Następnie ich
silniki rozebrano do najmniejszej śrubki i drobiazgowo
zbadano. Wynik: żadnych niekorzystnych zmian. Silniki
miały się na tyle dobrze, że prawie wszyscy kierowcy
testowi odkupili od laboratorium auta, którymi jeździli.
Dlaczego PKN Orlen ukrywa wyniki tych badań? To
retoryczne pytanie.
Dlaczego nie upublicznia się informacji o tym, że od
1997 r. jeździmy na biopaliwie? Rafineria Gdańska
"dolewa" spirytus do połowy wyprodukowanych przez siebie
benzyn. Tak jest od dwóch lat. Wcześniej biopaliwo
stanowiło odpowiednio procent produkcji RG: 1997 –
13,52, 1998 – 26,72, 1999 – 38,66, 2000 – 34,44, 2001 –
58,26 (sic!), 2002 – 49,86. I co? Czy komuś z tego
powodu zatarł się silnik?
Frytki z rury
Testy z olejem rzepakowym prowadzili naukowcy z
Wojskowej Akademii Technicznej. W zasadzie nie wiadomo
po co, gdyż analizy takie są już na świecie znane. Ale
skoro już je przeprowadzili, to warto je ujawnić.
Silniki diesla mogą jeździć na czystym rzepaku.
Kil-kuprocentowa domieszka tego składnika do oleju
napędowego jest praktycznie niezauważalna. W Niemczech
coraz powszechniejsze staje się używanie rzepaku zamiast
oleju napędowego. Tankuje się go w małych przydomowych
stacjach przyległych do miniwytłaczarni. Takie
wytłaczarki produkuje na przykład Szczecińska Agroma. W
bardzo prostym procesie wytłaczania na zimno uzyskuje
się z rzepaku ozimego, jarego lub gorczycy olej
spożywczy, opałowy, napędowy i smarny. Mój znajomy ze
Szczecina jeździ Passatem TDI. Od trzech lat tankuje w
Niemczech wyłącznie czysty rzepak. Efekt? Jeździ taniej,
ekologiczniej i – jak twierdzi – trochę szybciej. Wady?
Proszę bardzo, jest jedna – z rury wali frytkami.
Oczywiście, przekonanie konserwatywnych kierowców aut
osobowych do takiego skoku będzie niełatwe. Jednak
nietrudno sobie wyobrazić wytłaczarki z Agromy
produkujące w każdym większym gospodarstwie paliwo do
kombajnów, ciągników i innych maszyn. Paliwo ekologiczne
i tańsze o 80 groszy na litrze od oleju napędowego.
Czy właśnie dlatego naukowcy z WAT, którzy ośmielili się
głośno powiedzieć o nieszkodliwości rzepaku, są teraz
sekowani i zastraszani? Czy zrobili coś złego mówiąc
prawdę? A może przekroczyli swoje kompetencje
opowiadając się po stronie ustawy biopaliwowej? Czyli po
stronie rządu, gdyż ustawa ta była przedłożeniem
rządowym.
Interesy i interesiki
Inne argumenty już podnosiliśmy. Wiadomo, że Polska nie
ma złóż ropy naftowej, ma za to mnóstwo nieużytków.
Wiadomo, że rośliny użyte do wytworzenia biokomponentów
w procesie wzrastania wydzielają drogocenny dla ziemi
tlen. Wspominaliśmy też, że wbrew temu, co piszą
motoryzacyjne autorytety, w wielu krajach na świecie
używa się biopaliw, czasem nawet w czystej postaci ("Gar
rzepaku dobaku", "NIE" nr 1/2003 i "Szejki buraczane",
"NIE" nr 5/2003).
Nie wspominaliśmy natomiast o kolejnej grupie przeciwnej
biopaliwom. To zagraniczni producenci pasz. W procesie
wytwarzania biokomponentów powstaje wiele
wysokokalorycznych odpadów, które są znakomitą paszą.
Dziś ponad połowa pasz na naszym rynku jest importowana.
Po uruchomieniu biobiznesu nikomu by się to nie
opłacało.
Każda lub prawie każda ustawa przyjmowana przez Sejm
jest w czyimś interesie, a w czyimś nie jest. Przy
ustawie biopaliwowej rozległy się głosy, że trzeba
sprawdzić, ilu posłów ma gorzelnie i zakłady tłuszczowe.
To dobry pomysł. W przypadku ustawy o górnictwie
sprawdzimy, ilu posłów jest górnikami, w przypadku prawa
karnego – ilu jest karanych, a w przypadku ustawy o
nauczycielach – ilu robiło za belfrów. Wnioski mogą być
fascynujące.
Na interesie biopaliwowym zarobi Gudzowaty, Komorowski,
Stokłosa, Solorz, Mojzesowicz czy Olejnik. Zarobią też
setki innych nie reprezentowanych w Sejmie producentów.
Zarobią setki tysięcy rolników. Zarobi skarb państwa. I
cóż w tym złego?
Lepiej, żeby zarobili ich zagraniczni koledzy? A może
chodzi o to, że sektor przetwórstwa spożywczego jest
bardzo rozdrobniony (900 gorzelni) i ciężko będzie nad
nim zapanować. Wszak łatwiej jest panować nad kilkoma
rafineriami niż nad taką chmarą drobiazgu. A przecież
wiadomo, że służby specjalne i to, co się z nich
wykluło, mają ambicję kontrolować każdy większy interes
w tym kraju. Może ocieramy się o spiskową teorię
dziejów, a może jest w tym, nawet niemałe, ziarno
prawdy?
Zatwardziali przeciwnicy biopaliw, gdy brakuje im
argumentów, chwytają się ostatniego – prawo unijne. Na
początku marca tego roku Unia Europejska przyjęła
dyrektywę, w myśl której państwa członkowskie będą
musiały stosować biokomponenty w swoich paliwach. Od
2005 r. – co najmniej 2 proc. Od 2010 r. już nie mniej
niż 5,75 proc. To nie tylko szansa dla unijnego
rolnictwa. To obowiązek wynikający z zobowiązań
podjętych przez państwa "piętnastki" w Kyoto. Redukcja
spalin to sprawa kluczowa nie tylko dla ekologii, ale i
dla "być albo nie być" naszej planetki.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rok 2005 "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Piekielny urząd celny
W obronie swoich racji władza gotowa cię wypatroszyć.
Za lasami, za górami, w mazurskim Olecku mieszka Jan
Kurski z żoną i trzema córkami. Dwie są niepełnosprawne.
Kurska nie pracuje (strukturalne bezrobocie), a Kurski
goni w piętkę, żeby wystarczyło na chleb, lekarstwa,
czynsz i prąd.
Szczęście
Złapał półtoraroczny kontrakt w rzeźni w Zadels, Niemcy.
"Gut Arbeiter, gut" – chwalił kierownik, bo Kurski
harował za dwóch. Uskrzydlony pochwałami i premią kupił
samochód Mitsubishi Lancer. Staruszek kosztował 2 tys.
marek i przez kilka miesięcy woził naszego bohatera do
roboty, przez co ten pracował jeszcze więcej i był
chwalony jeszcze bardziej.
Poczuł się panem swego losu. "Nie martw się" – pisał do
żonki. "Nie tacy jak my dobrze żyją, damy radę". Na
dowód przyjechał Mitsubishi do Olecka i zaparkował pod
swoimi oknami w komunalnym bloku. Sąsiedzi dziwili się,
dziewczynki piszczały z radości, bo gablota była szybka,
duża, z superradiem i głośnikami, które zajmowały całe
drzwi.
Przed powrotem do Niemiec coś zatarło się w silniku.
Mitsubishi zostało w Olecku na podwórzu, a Kurski wrócił
do rzeźni autobusem. W każdą wolną niedzielę jeździł na
szrot po zapasowe części do pieszczoszka. Przezornie
uprzedził konsulat w Monachium, że kupił wóz, którym
chce w Polsce wozić żonkę i dzieci. Konsul wyłożył, że
jeśli Polak legalnie pracuje w Niemczech co najmniej
rok, bez żadnych opłat może wwieźć do kraju wszystko, co
w tym czasie kupił, jako tzw. mienie przesiedleńcze.
Nieszczęście
Na pięć miesięcy przed upływem kontraktu Kurski wsadził
rękę w maszynę do mielenia mięsa i musiał wracać do
domu. Nie zdążył się wylizać nie mówiąc o naprawie wozu,
kiedy to do chałupy zapukała policja. "Bryka kradziona"
– zdecydowała i zabrała ze sobą, bo dowody przestępstwa
nie mogą pozostawać w rękach przestępców.
Pół roku zajęło organom ścigania zrozumienie, że Kurski
nie jest wielbłądem. Po tym okresie Urząd Celny w
Legnicy orzekł, że nie było żadnego czynu zabronionego,
ale obywatel jest trochę winien, bo zaniedbał
formalności. Mitsubishi znalazło się w Polsce "z
naruszeniem warunków uproszczonej odprawy celnej".
Wyjścia są dwa: niech bierze grata za granicę, choćby
ruską, i tam sprzeda, albo niech płaci cło.
– Wywiózłbym wóz nie bacząc na kłopoty, ale chcieli
kaucji. Bali się, że jak się nie zabezpieczą, to ich
oszukam i rozpłynę się gdzieś w Polsce razem z
samochodem. Zaśpiewali 20 tys. zł. Kto pożyczy
żebrakowi? Żeby zebrać taką górę pieniędzy, musiałbym
całą rodzinę sprzedać na części. Serduszka córek, płuca
żony, własne nerki – denerwuje się Kurski.
Zapłacenie cła – 12 932 zł – też przekraczało zdolności
kredytowe naszego bohatera. Poza tym samochód był dużo
mniej wart. "Trudno, niech go sobie zabierze biały
orzeł" – zdecydował.
Ale ptaszysko głupie nie jest. W jego imieniu Urząd
Celny w Legnicy odmówił przejęcia na rzecz skarbu
państwa Mitsubishi, bo to byłoby dla skarbu
nieopłacalne. Korzystniej było, i tak zrobiono, sprzedać
wóz na licytacji, przejąć uzyskaną kwotę na poczet
należności i dalej ścigać Kurskich.
Urzędnicy
Kurscy próbowali się bronić. Prosili o litość: umorzenie
kosztów bądź rozłożenie ich na raty. Zebrali kwity
dotyczące swojej sytuacji finansowej. Kurski zarabiał
brutto 700 zł plus zasiłek rodzinny, plus dodatek
pielęgnacyjny na córkę, tę bardziej chorą w wysokości
112 zł. Do tego okresowo z opieki społecznej 100 zł
miesięcznie. Czynsz za mieszkanie wynosił 285,63 zł. Na
utrzymanie pięcioosobowej rodziny pozostawało
miesięcznie ok. 500 zł. Stówa na ryj.
Wicedyrektor Izby Skarbowej z Olsztyna Grażyna
Gardocka-Gomoła swoją radę ubrała w takie oto słowa:
"Stan Pana zamożności nie jest odbiegający od stanu
zamożności znacznej części lokalnej społeczności,
ponieważ wiadomym jest, iż teren na którym Pan
zamieszkuje objęty jest wyraźnym strukturalnym
bezrobociem".
"Sam żeś sobie winien, wale" – dowalił Urząd Celny w
Legnicy. Wicedyrektor Zbigniew Litwa sformułował tę myśl
tak: "przecież koszty postępowania były efektem
Pańskiego działania".
NSA w Warszawie, w którym Kurscy szukali
sprawiedliwości, uznał, że nie ma powodu zwalniać takich
krezusów z opłaty sądowej.
Komornik
Samochód został sprzedany na licytacji za 5825 zł. Na
strzeżonych parkingach urzędów celnych okradziono go z
radioodbiornika i głośników. Rodzina Kurskich ma spłacić
Najjaśniejszej jeszcze 29 750,65 zł. Są to koszty
postępowania w sprawie, odsetki i odsetki od odsetek.
Komornik był już w chałupie dwa razy. Nic nie zajął, bo
nie znalazł żadnego sprzętu, który miałby mniej niż 10
lat.
Należność będzie rosła jak śniegowa kula. Kula, która
wcześniej czy później zgniecie Kurskiego i jego żonę.
Rozmawiałam z nimi. Nie trzeba będzie czekać długo.
Kiedy ich nie stanie, dzieciaki wylądują w domu dziecka.
Na utrzymanie Najjaśniejsza wywali miesięcznie jakieś 6
tys. zł.
Nie denerwuj się, drogi Czytelniku. Przecież w naszej
ojczyźnie najważniejsza jest sprawiedliwość?
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
17 lipca
"Z sondażu badającego obawy i nadzieje Polaków związane
z ewentualnym przystąpieniem Polski do UE,
przeprowadzonego przez ARC Rynek i Opinia wynika, że
zdecydowana większość (w sumie ponad 75 proc.) obawia
się całkowitej (aż 45 procent Polaków) lub częściowej
(ok. 30 proc.) utraty suwerenności w razie akcesji
Polski do UE. Eurofanów ma być tylko 3,5 proc. (słownie
– trzy i pół). Jedynie ta mała grupa święcie wierzy w
»znaczącą poprawę« sytuacji materialnej. Nie wiadomo
jednak, czy ten eurofanclubik istnieje, bo trzy procent
to akurat tyle, ile wynosi błąd statystyczny".
Zuzanna Rajska,
"Wiatr do dymisji?!"
20–21 lipca
"Politycy rządzący nie podejmują działań, w efekcie
których powstałyby nowe miejsca pracy w naszym kraju,
ale pozwalają spokojnie sprzedawać Polskę. Nie tylko nie
dbają, ale pozwalają tę Winnicę Pańską niszczyć i
rozkradać. (...) Niepodległość, suwerenność Polski znowu
jest w niebezpieczeństwie. Pojawili się zaborcy –
zaborcy, bo zabierają nam poczucie naszej polskości i
katolickości, naszej godności i naszego honoru. Usiłują
wykorzenić nas z naszej tożsamości narodowej. Chcą nam
tak spreparować mózgi i sumienia, abyśmy sami,
dobrowolnie, pozbyli się tego, za co krew przelewali i
życie oddawali ojcowie nasi, i o co piórem i pędzlem
walczyli wielcy twórcy i wieszczowie narodowi. (...) Złe
drzewo zawsze rodzi złe owoce. Naród niech zacznie
wreszcie myśleć samodzielnie, swoimi głowami, a nie
telewizorami. Odłączmy się wreszcie od tej telewizyjnej
kroplówki, która kropla po kropli sączy w nasze umysły
utopie, fantazje, złudzenia kłamliwe...! (...) Oby nas
nie spotkał los Juranda ze Spychowa, gdy upokorzony i
poniżony wchodził w bramy krzyżackiego zamku, zdając się
całkowicie na łaskę i niełaskę zbrodniczych Krzyżaków!
(...) Mimo złych wyników wyborów do parlamentu nie
wszystko jest stracone. Może przyjść zwycięstwo w
wyborach samorządowych".
bp Edward Frankowski,
Jasna Góra (13.07)
Radio "Maryja"
22 lipca
"Żyjemy w czasach walki z terroryzmem. Tymczasem swoboda
zabijania człowieka stanowi klasyczny przykład legalnego
terroryzmu i to wobec osób niewinnych i bezbronnych.
Polsce, innym krajom kandydującym Unia Europejska stawia
coraz to nowe trudności podczas negocjacji. Oferuje zaś
na te poważne trudności ekonomiczne legalizację
zabijania obywateli".
bp Roman Marcinkowski,
msza dla Rodziny Radia "M" w Płocku
"Niedziela"
28 lipca
"Sekciarze najczęściej rozpoczynają swoją rozmowę od
przekonania delikwenta o swojej religijności i od
krytycznych wypowiedzi dotyczących księży, Kościoła.
To jest pierwszy krok do tego, żeby zrazić młodego
człowieka do kapłana, podważyć jego autorytet. Obecnie
będą prawdopodobnie wykorzystywane przez sekty
informacje o przypadkach nadużyć w dziedzinie moralności
wśród księży amerykańskich. (...) Państwo ma obowiązek
zapewnić spokój obywatelom, tymczasem sekty są
oficjalnie rejestrowane i ich działalność jest legalna.
Coś więc tu nie jest w porządku".
ks. Ireneusz Skubiś,
"Sekty atakują!"
www.mateusz.pl
"Kościół nigdy nie zgodzi się na legalizację prezerwatyw
z tej prostej przyczyny, iż miłość małżeńska jest
miłością (...) pełną i płodną (Paweł VI), a wszelkie
środki antykoncepcyjne obezpładniają czasowo człowieka
(...). Popęd seksualny jest ogromną siłą, lecz jego
zaspakajanie nie jest koniecznością egzystencjalną
(...). Gdyby tak było Józef, mąż Maryi, zwariowałby
mając koło siebie kobietę, z którą nie mógłby współżyć.
Dopuszczenie prezerwatyw spowoduje »wyłączenie rozumu« z
kierowania własną seksualnością, co w rezultacie
doprowadzi do braku jakiejkolwiek kontroli w tej
dziedzinie. Trudno byłoby wtedy karać gwałcicieli,
przecież oni mieli taką potrzebę, więc ją zaspokoili".
Jerzy Szyran OFMConv,
"Pytania o wiarę"
www.katolik.pl
"(...) Bez zasad moralnych zbyt wczesne uświadomienie
seksualne może wyrządzić wiele szkód – może zgorszyć,
rozbudzić namiętności, narazić na zboczenia i
rozwydrzenie seksualne. Seks jest siłą twórczą. Jest on
płodny i życiodajny. (...) Tam, gdzie stosunki płciowe
zostają (...) zredukowane do osiągnięcia rozkoszy
seksualnej, występuje brutalność i poniżenie, wyzysk i
pogarda, wulgarność i egoizm".
"Wychowanie seksualne"
"Narzeczony namawia mnie, byśmy żyli bez ślubu
kościelnego. Jestem katoliczką praktykującą i boję się,
że taki dziki związek mógłby być oparty wyłącznie na
egoizmie i zmysłach. Mądrze Pani się wyraziła. Słowa
zdradzają dojrzałość duchową, podczas gdy w narzeczonym
można dostrzec zwyczajnego łobuza".
"Bez ślubu"
Autor : M.T. / M.M.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " No to klik "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Baranim głosem
Wyjaśnienia "NIE"
Ósmego kwietnia w Warszawie na procesie Haliny G., ksywa
Inka, oskarżonej o współudział w zabójstwie byłego
ministra sportu Jacka Dębskiego, prokurator Andrzej
Komosa zaprezentował nagrania rozmów telefonicznych.
Wynika z nich, że Jeremiasz B. z celi aresztu w Wiedniu
nakłaniał konkubinę domniemanego killera Tadeusza M.,
ksywa Sasza (znaleziono go powieszonego w celi aresztu),
do składania przed sądem fałszywych zeznań. Jeremiasz B.
polecił jej także, aby skontaktowała się z dziennikarzem
tygodnika "NIE" i poinformowała o treści jej zeznań,
wybielających Baraninę i Saszę. Wskazał przy tym mnie
jako tego dziennikarza.
Istotnie to ja, Bogusław Gomzar, dziennikarz tygodnika
"NIE" w ciągu kilku miesięcy zamieściłem na łamach tej
gazety kilka artykułów, dotyczących zabójstwa Jacka
Dębskiego: "Wyhuśtać leszcza, "NIE" nr 29/2002,
"Naćpany, wyhuśtany" nr 35/2002, "Austriacki ślad" nr
49/2002, "Klub killera" nr 2/2003, "A kto umarł, ten nie
żyje" nr 4/2003, "Wienerschnitzel z Baraniny" nr 6/2003
i "Wienerschnitzel z Baraniny" cd. nr 15/2003. W
artykułach tych podważałem hipotezę śledztwa, że
zleceniodawcą zabójstwa był Jeremiasz B., a wykonawcą –
Tadeusz M. W świetle sensacyjnych nagrań ujawnionych w
sądzie okazało się, że moje opinie, sugestie i
stwierdzenia – choć poparte dowodami – były mylne.
Przedstawię, dlaczego do tego doszło – pomimo że
działałem zgodnie z regułami sztuki dziennikarskiej,
żmudnie i rzetelnie gromadząc fakty, pochodzące z wielu
źródeł, a także zbierając obfitą dokumentację.
Wszystkie stwierdzenia zawarte w moich artykułach oraz
opisy faktów, tezy i wątpliwości wynikały z
drobiazgowego studiowania akt sprawy Inki, Baraniny i
śledztwa w sprawie tajemniczej śmierci Tadeusza M.
Zdecydowaną większość dokumentacji dotyczącej tych spraw
otrzymałem za pośrednictwem wiedeńskiej kancelarii
adwokackiej obrońców Jeremiasza B. Podkreślam, że były
to dokumenty procesowe, w tym protokoły przesłuchań,
sprawozdania z obdukcji, i inne dokumenty, do których
nie dołączono żadnych sugestii ani wywodów obrończych.
Dzięki temu uzyskałem niedostępną innym dziennikarzom w
tej sprawie wiedzę. Odwiedzałem licznych rozmówców w
Polsce i Austrii, w tym osoby osadzone w zakładach
karnych. Uzyskane tą drogą informacje weryfikowałem i
sprawdzałem w innych źródłach.
• Wyniki oględzin zwłok Tadeusza M. zostały utajnione
przez prokuraturę. Informację o tym, że Sasza miał
połamane żebra i ślady podobne do działania
paralizatora, uzyskałem ze sprawozdania wiedeńskiego
biegłego patologa, profesora tamtejszego uniwersytetu,
który był obecny w Polsce podczas ekshumacji i ponownej
obdukcji zwłok. Upewniłem się, że to sprawozdanie jest
oryginalnym dokumentem. Pytania o te obrażania zadałem
na piśmie rzecznikowi Prokuratury Apelacyjnej w
Warszawie. Nie otrzymałem odpowiedzi. Odmówiono mi także
wglądu w akta śledztwa w sprawie śmierci Saszy, nawet po
jego umorzeniu. Dotarłem do tych dokumentów inną drogą,
dlatego też mogłem w artykule zadać pytanie, co stało
się z żołądkiem i nerką denata, które zginęły po
pierwszej obdukcji. Nie uzyskałem odpowiedzi na pytanie,
dlaczego w nocy, poprzedzającej śmierć Saszy, na
korytarzu aresztu nie działała kamera monitorująca
piętro.
• Napisałem, że Inka zmienia zeznania i mija się z
prawdą, ponieważ tak wynikało z protokołów jej
przesłuchań. Zapytałem o to pisemnie prowadzącego
śledztwo, za pośrednictwem rzecznika prasowego
Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Nie otrzymałem
odpowiedzi.
• Mam billingi rozmów Inki i Baraniny. Nie zgadzają się
one z zeznaniami oskarżonej. Zapytałem o to prowadzącego
śledztwo. Nie uzyskałem odpowiedzi. Dotarłem do
utajnionej informacji, że w areszcie odwiedzili ją dwaj
austriaccy policjanci. Weryfikując te informacje
pojechałem do Wiednia, gdzie rozmawiałem z
funkcjonariuszami policji, zdobyłem notatkę policyjną,
potwierdzającą wspomnianą wizytę i nagrania wideo
przesłuchań Inki i innych świadków w sprawie zabójstwa
Dębskiego. Nie sposób zaprzeczyć autentyczności tych
nagrań, m.in. dlatego
że obecny jest tam prokurator Andrzej Komosa.
• Aby zachować szczególną staranność, próbowałem
weryfikować wszystkie zdobyte informacje w
Prokuraturach: Okręgowej i Apelacyjnej w Warszawie.
Instytucje te nie udzielały odpowiedzi. Numer "NIE"
(49/2000 "Austriacki ślad") redakcja wysłała do
Prokuratury Okręgowej. Prokuratura w ogóle nie
zareagowała ani na tę, ani na pozostałe publikacje w
sprawie śmierci Dębskiego. Utwierdziło to mnie w
przekonaniu, że podważając kierunki śledztwa i
oskarżenia krytykuję celnie, skoro prokuratura nie ma
kontrargumentów. Inaczej mówiąc służby prasowe Baraniny
działały znakomicie, zaś prokuratur i policja – wcale.
• W sądzie, w trakcie odtwarzania zaleceń Jeremiasza B.
kierowanych do konkubiny Saszy, Joanny N., ujawniono, że
oskarżony znał numer mojego służbowego telefonu
komórkowego. Nic dziwnego. Zostawiłem moje wizytówki
adwokatom Baraniny – polskiemu i austriackiemu. Na
podany im numer zadzwoniła Joanna N. Z dwu
przeprowadzonych z nią rozmów powstały tylko dwa zdania
w ostatnim artykule o sprawie Dębskiego. Napisałem, że
kobieta ta była w prokuraturze, a także – co zeznała.
Zeznanie, jak się później okazało, było niezgodne z
prawdą. Ja jedynie je przytoczyłem. Jeśli Baranina
liczył, że uzyska jakiś korzystny dla się efekt rozmowy
jej ze mną, to się przeliczył.
• W cyklu moich artykułów mylna była ogólna teza:
podważenie winy Jeremiasza B. i ustaleń śledztwa w
sprawie zabójstwa Dębskiego. Gdy je pisałem, pewne
fakty, jak np. sterowanie świadkami z celi przez
telefon, nie były jeszcze znane. Natomiast wiele
wątpliwości, które podnosiłem w tych artykułach,
wątpliwościami pozostaje. Nie sposób oprzeć się
wrażeniu, że prowadzący śledztwa za pośrednictwem mediów
wybiórczo informowali o ich rozwoju.
W konkluzji stwierdzam: nie było żadnych bezpośrednich
kontaktów między Baraniną a redakcją "NIE". Nikt do nas
nie telefonował z sugestiami, jak mam pisać artykuły.
Nikt nie ingerował w ich treść. W ciągu niemal roku ich
publikowania żadna instytucja ani osoba nie domagała się
sprostowania zawartych tam informacji. Jakby czynniki
urzędowe chciały, aby "NIE" brnęło w krytykowanie
ustaleń śledztwa opierając się na jednostronnym dopływie
dokumentacji i informacji.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kasiara w kajdanach
Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie stała się odważna. Po
kilkunastu miesiącach śledztwa w sprawie przekrętów w
Podkarpackiej Regionalnej Kasie Chorych oskarżyła były
zarząd tej instytucji o nadużycia i niegospodarność.
Byłą dyrektorkę kasy Annę Sz.-L. do prokuratora
doprowadziła policja.
O kantach i ewidentnych szwindlach ludzi spod znaku AWS
w najbogatszej w województwie podkarpackim instytucji
pisaliśmy wielokrotnie ("NIE" nr 12 i 28/2001, 19 i
28/2002). Prawicowcy traktowali Kasę jak prywatny
folwark. Potwierdzały to jednoznaczne raporty NIK, a
następnie Urzędu Nadzoru nad Ubezpieczeniami Zdrowotnymi
oraz Urzędu Kontroli Skarbowej. Prokuratura Okręgowa w
Rzeszowie zainteresowała się sprawą wiosną 2001 r.
Jednak śledztwo oficjalnie przedłużało się głównie
dlatego, że była dyrektor nie chciała pofatygować się
osobiście do prokuratury. Niedawno Anna Sz.-L. trafiła
przed oblicze prokuratora.
Akt oskarżenia obejmuje osiem osób z byłego ścisłego
kierownictwa Kasy. Wśród zarzutów są: niegospodarność,
przekraczanie uprawnień, wyłudzenia, niedopełnienie
obowiązków służbowych, poświadczanie nieprawdy w
dokumentach. Czyli prawie wszystko, o czym
informowaliśmy. Prokurator zarzuca byłym menedżerom, że
wskutek ich działań kasa straciła ok. miliona złotych.
Za rządów Anny Sz.-L. protegowanej byłej posłanki AWS
Barbary Frączek, siostry Krzaklewskiego, Kasa
podpisywała ze swoimi pracownikami dodatkowe
umowy-zlecenia, np. na przytrzymywanie nowych firanek
(kupionych za gruby szmal) podczas ich wieszania. Na
takie i podobne zlecenia podatnicy sypnęli lekko ponad
100 tys. zł. Odchodząc ze stanowisk dwóch byłych
dyrektorów łyknęło ponad 70 tys. zł odpraw, choć im się
nie należały. Prokurator zarzucił Annie Sz.-L.
wyłudzenie 51 mln zł pożyczki z Ministerstwa Finansów.
Kwota ta miała iść na leczenie, a w rzeczywistości 48
mln zł trafiło na lokaty bankowe. Było więc tak, że
konta były pełne, a ludzie nie mogli się leczyć, bo Kasa
nie miała kasy. Akt oskarżenia trafi wkrótce do sądu.
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Porzeczki w malinach
W imieniu Rzeczypospolitej sędzia przyklepał gminne
złodziejstwo i wandalizm.
Kazimierz Pałucha uprawia czarne porzeczki. Gdy
nadchodzi czas, w zagony wjeżdża specjalny kombajn,
który zbiera owoce. Następnie pakuje się je na tiry i
wiezie do odległej o kilkaset kilometrów przetwórni.
Cała operacja musi być przeprowadzona sprawnie i w
wariackim tempie po to, żeby porzeczki dotarły do
przetwórni świeże. W trzy dni zebrać owoce z dziesięciu
hektarów to naprawdę sztuka!
Plantacja Pałuchy jest oddalona od jego chałupy o 7
kilometrów. Poza sezonem nikt oczywiście nie pilnuje
krzaków. O tym, że gmina przekopała kawałek pola, pan
Kazimierz dowiedział się przypadkiem. W 1997 r. na
zlecenie gminy Jasienica firma kanalizacyjna wykopała na
plantacji Pałuchy rów o powierzchni 1300 mkw. Z tego
powodu Pałucha nie mógł zebrać owoców z piętnastu rzędów
krzewów. W następnych latach okazało się, że pospiesznie
i nieudolnie przeprowadzone prace spowodowały
uszkodzenie biegnących pod plantacją drenów. Pole
Kazimierza stanęło w znacznej części w wodzie. A
przecież porzeczki to nie ryż.
Pałucha rozpoczął ustalanie faktów. Im więcej ich
ustalał, tym bardziej się dziwił. Po pierwsze, gmina nie
zapytała jego – właściciela pola – o zgodę na kopanie.
Po drugie, wójt wydał zgodę na budowę na 13 miesięcy
(sic!) przed powstaniem projektu wodociągu. Po trzecie,
wydał decyzję nie mając jej w warunkach zabudowy. Krótko
mówiąc, w gminie Jasienica najpierw się działa, a
później myśli.
Takie postępowanie nie spodobało się głównemu
inspektorowi nadzoru budowlanego (GINB), który
stwierdził nieważność decyzji wójta o udzieleniu
Urzędowi Gminy w Jasienicy zezwolenia na budowę
wodociągu. GINB podkreśla, że wójt rażąco naruszył
przepisy Prawo budowlane i Kodeks postępowania
administracyjnego. W świetle prawa od 20 września 2001
r. (data decyzji GINB) wodociąg stał się samowolą
budowlaną. Nic nie dała skarga, którą Zarząd Gminy
Jasienica skierował do NSA. Naczelny Sąd Administracyjny
25 stycznia 2002 r. przyznał rację GINB i skargę w
całości odrzucił.
Również Śląski Urząd Wojewódzki w pełni poparł
zastrzeżenia Pałuchy do działalności wójta i władz
gminy. W piśmie z 29 października 2002 r., w wielu
punktach wylicza wszystkie naruszenia prawa, które
nastąpiły przy budowie wodociągu. Przypomina na koniec
art. 6 kpa mówiący, że organy administracji publicznej
działają na podstawie przepisów prawa i apeluje o
większą wnikliwość i staranność w podejmowaniu decyzji
administracyjnych, gdyż bezprawne działanie nie służy
pogłębianiu zaufania obywateli do organu.
Na dodatek do wodociągowej inwestycji przyczepił się
Urząd Kontroli Skarbowej z Bielska-Białej. Kontrola
wykazała, że źle rozliczono środki z dotacji budżetowej.
Przy budowie jednego wodociągu nie da się chyba popełnić
więcej błędów.
Kazimierz Pałucha usatysfakcjonowany moralnie zapragnął
uzyskać od gminy zadośćuczynienie finansowe. Z pełnym
zaufaniem zwrócił się do wymiaru sprawiedliwości o
ustalenie czynszu, który gmina powinna płacić jemu jako
właścicielowi za użytkowanie gruntu pod zbudowany
wodociąg.
Sąd Rejonowy w Bielsku-Białej w imieniu Rzeczypospolitej
Polskiej wydał wyrok. Sędzia Jerzy Strzygocki
potwierdził wszystkie ustalenia i wywody Pałuchy. Że
ziemia należy do niego, że decyzja wójta była nieważna,
wreszcie że wodociąg jest samowolą budowlaną. Po czym
sędzia Strzygocki zdecydował, że gmina za 3000 metrów
bezprawnie zagarniętego terenu ma płacić panu
Kazimierzowi... 1 złoty (słownie: jeden) miesięcznie.
Czyli 12 zł rocznie.
Uzasadnienie? Proszę bardzo, podajemy ustalony przez
Wysoki Sąd wzór matematyczny: ... zasądzona na rzecz
powoda kwota 1 zł., wynikająca z następującego
wyliczenia: 92 zł. jako stawka za 1 hektar: 10.000 m2 =
0,0092 zł. za 1 m2 uznanej powierzchni = 11,96 zł. za 1
rok : 12 miesięcy = 1 zł za 1 miesiąc.
Kwota 92 zł to podatek, który gmina pobiera od hektara
gruntu rolnego. W ostatnich zdaniach uzasadnienia sędzia
Strzygocki podkreśla: ... powodowi należy przyznać,
słuszność co do tego, że naruszono jego prawo
własności...
Absurdalność tego wyroku polega na tym, że faktycznie
sąd nie wymierzył stawki dzierżawnej, o co wnosił
Pałucha, lecz jedynie orzekł, że gmina za podpieprzony
teren nie będzie pobierać podatku.
Kazimierz Pałucha długo turlał się po podłodze ze
śmiechu. Gdy mu przeszło, wniósł apelację. Pisze w niej
o świętym prawie własności i innych podobnych
pierdołach. Jednak najważniejszy jest jego wywód
logiczny, który przedstawiamy:
Przesyłanie wody jest działalnością gospodarczą, gdyż
gmina wodę sprzedaje, i to z zyskiem. Woda znacznie
podrożała od 1995 do 2003 r. – z 0,5 do 4 zł za m sześc.
Sąd powinien zastosować stawki dzierżawne, które gmina
pobiera od innych podmiotów prowadzących działalność
gospodarczą. Zresztą teren, pod którym idą rury z wodą,
otoczone piaskową obsypką, nie nadaje się na żadną
uprawę rolną. Gmina łupi przedsiębiorców na tym terenie
stawką od 9,6 do 16 zł za mkw. miesięcznie. Czyli pan
Kazimierz powinien dostawać od gminy 28 do 48 tys. zł
miesięcznie.
– Chyba że nie mamy w Polsce równości wobec prawa i inne
przepisy dotyczą podmiotów fizycznych, a inne
samorządów? – pyta retorycznie Pałucha.
Przypadek Kazimierza Pałuchy dowodzi, że wiele
instytucji w Pomrocznej działa prawidłowo. Bezprawne
decyzje Gminy Jasienica wychwycił GINB, podtrzymał to
NSA, skrytykował Śląski Urząd Wojewódzki, a wydatki
wnikliwie skontrolowała Izba Skarbowa. Jednak cała praca
państwowych organów idzie na marne, gdy zawodzi wymiar
sprawiedliwości. A na nim właśnie opiera się coraz
bardziej kruche zaufanie obywateli do państwa.
Sędzia Strzygocki został przeniesiony do sądu
okręgowego. Czyli awansował. Być może za kilka dni
będzie rozstrzygał w sprawie Colloseum czy innej
wielkiej afery. Jakiego wyroku możemy się spodziewać?
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
24 lipca
"Zanika dawne poczucie godności, dumy, honoru,
wspaniałości i niezależności duchowej Polaków, które
przejawiły się choćby w roku 1939. Dziś w naszym
społeczeństwie niespostrzeżenie, zwłaszcza od
zniewolenia sowieckiego, kształtuje się coś z postawy
służalczej, niewolniczej, pachołkowatej i podstępnej, co
przyszło do nas zapewne z kultury rosyjsko-sowieckiej i
judaistycznej".
ks. prof. Czesław Bartnik, "O godność polską wobec Unii
Europejskiej"
"Początki »Klubu SLD«, to przecież nieustające pasmo
zbrodni. Towarzysz Kwaśniewski w partii od 1976
(pamiętny Czerwiec) nie wypisał się z niej, kiedy
mordowano górników z »Wujka«, księży: Popiełuszkę,
Suchowolca, Niedzielaka, Zycha. Trwał wiernie na
posterunku, kiedy weryfikowano dziennikarzy, nietrudno
też się domyślić, jakie było stanowisko »partyjnych
reformatorów« w okresie narodowej nocy (różnych tam
Siemiątkowskich, Truszczyńskich i Millerów). Wiąże ich
przymierze krwi, wszyscy mniej lub więcej unurzani są w
krwi patriotów. Czy można więc się dziwić, że panuje
bezprawie, tam gdzie prawo stanowią przestępcy (służba
obcemu mocarstwu na szkodę własnego państwa jest
zbrodnią). Tym, którzy pragną zwalczyć tego raka
toczącego naszą Ojczyznę, polecam historię mafii
sycylijskiej".
Andrzej Kołakowski, "Corleone"
26 lipca
"Władzom rządowym chodziło o dobór takich sędziów,
którym by można było zaufać. Pierwszy z nich miał
wybitnie cechy mongolskie, nie wyglądał na Polaka, dwaj
pozostali mieli wygląd semicki".
prof. Jerzy Robert Nowak,
"Prawda o Kielcach 1946 r."
"Ile jeszcze niegodziwości muszą popełnić politycy UE,
aby otworzyły się oczy wszystkim tym katolikom, którzy
łudzą się, że Unia Europejska nie jest zagrożeniem dla
chrześcijańskiego systemu wartości".
Krzysztof Warecki,
"UE finansuje zabijanie dzieci"
Radio "Maryja"
25 lipca
Słuchaczka z Jątkowa k. Olsztyna:
"Ludziom, im trudno jest wierzyć, że jest Bóg. Ja to
miałam tę przyjemność, chciałam poinformować, spotkałam
się z Bogiem twarzą w twarz. (...) Ja pracowałam mogę
powiedzieć w gabinecie masażu, bardzo ludzie chorowali,
nie wiedziałam co się dzieje z tymi ludźmi, masowałam
tych ludzi stopy 3 lata, nie wiedziałam dlaczego tak się
dzieje. (...) Wiem, że dużo dusz uratowałam, między
innymi pod ołtarz poszłam, ja mówię: Jezu Chryste, pomóż
mi, bo jestem zmęczona tym wszystkim a usłyszałam głos
spod ołtarza: uratowałaś wiele dusz".
O. Waldemar,
"Dziękujemy za to świadectwo"
www.przystanek.jezus.pl
"Czy miałeś swoje osobiste spotkanie z Jezusem?
TAK – 0,00%
NIE – 0,00%
NIE JESTEM PEWIEN – 0,00%
Razem głosów: 0".
Sonda na stronie Przystanku Jezus
www.jezus.pl
"Jednym z takich bluźnierczych prądów jest teologia
feministyczna, której szermierze wysilają się coraz
bardziej, aby swoje zuchwałe myśli rozpowszechnić. (...)
W zuchwałym zniekształcaniu prawd biblijnych twierdzi
się nawet, że także w Jezusie istniał element zarówno
męski jak i żeński. Chodzi więc rzekomo o parę mesjańską
do Jezusa Chrystusa należy w konsekwencji Jeza Chrysta
(!) (...). Ten przerażający płód chorych mózgów nie jest
bynajmniej jakimś kiepskim żartem. Jest on traktowany
bardzo poważnie przez kobiety-przedstawicielki
nowoczesnej teologii (...) tak na przykład w materiałach
kursu »Praktyka teologii feministycznej« rozważana jest
bezwstydnie i niesmacznie, kwestia, czy krew niewiasty
(z menstruacji) nie ma tej samej mocy, co zbawcza krew
Jezusa, przelana na krzyżu?! Jedną z najbardziej
wojowniczych zwolenniczek teologii feministycznej jest
Ela Sorge (...) na nowo opracowała dziesięć przykazań,
gdzie umieściła też takie sformułowanie: »Wolno ci
cudzołożyć, gdyż nie możesz inaczej... wolno też miłować
męża swojej bliźniej«".
Kurt Quadflieg – "Teologia
feministyczna – droga na zatracenie"
Autor : M.T. / M.M.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Egzorcysta z Lublina
W Lublinie powstało 2-letnie studium podyplomowe, które
ma kształcić personel hospicjów. O wygłoszenie wykładu
inauguracyjnego i jednego, dwóch wykładów tygodniowo
poproszono prof. Marię Szyszkowską, filozofa, senatora
SLD.
Zaledwie jednak się zgodziła, ni z tego, ni z owego z
niej zrezygnowano. Okazało się bowiem, że emanujący
otwartością, zawsze gotów do dialogu arcybiskup Życiński
postawił właścicielom szkoły ultimatum: jeśli weźmiecie
Szyszkowską, wycofam księży profesorów i studentów
(wśród których, jest też sporo zakonnic). Ponieważ
oznaczałoby to bankructwo świeżo otwartej szkoły,
właściciele rzucili się do całowania biskupiego
pierścienia, przepraszając za karygodny brak czujności
ideologicznej.
Zdumiona Szyszkowska podkreśla, że niedawno miała wykład
na największym uniwersytecie katolickim Europy – w
Louvain. I co z tego? Trzęsący Lublinem abepe nie
potrzebuje obcych wzorów. Niech nikt nie waży się mącić
katolickim owieczkom w ich małych ciasnych główkach.
Autor : D.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Świątobliwa ofensywa
Kościół wygrywa, bo potrafi wyciągać wnioski z
przegranych.
Gdybym był młody, bogaty, przystojny, inteligentny,
wysoki i wysportowany, pomimo to aktywność płciową
ograniczyłbym do onanizmu. Instytut Statystyki Kościoła
Katolickiego podaje bowiem, że 18 proc. Polek i Polaków
uważa wolną miłość za dopuszczalną, a 52 proc. – za
niedopuszczalną. Przekładam to na sytuację towarzyską:
składając różnym dziewczynom kuszącą propozycję ponad
pięć razy trzeba dostać w mordę, nim dopiero za szóstym
pójdzie się do łóżka. Interes niczem Rywina z
Rapaczyńską.
Młodzi, bogaci itp. pocieszą masturbanta, że ich
doświadczenie z którąkolwiek płcią proporcji tych nie
potwierdza. Mordy mają oni całe, a prącia sfatygowane.
To, co ludzie myślą, a raczej mniemają, że myśleć
należy, niewiele ma wspólnego z tym, co robią. Gdyby
pobożni badacze zapytali np., czy uważasz, że wolno
kraść, blisko 100 proc. odpowiedziałoby przecząco. Nie
wynika z tego jednak bynajmniej, że bezpiecznie jest
opuszczając samochód zostawiać wypchany portfel za
przednią szybą. Ale przecież i same poglądy ludzi na to,
jakimi powinny być ich przekonania, dowodzą
przygniatającego panowania kościelnych norm moralnych.
Jestem wierzącym bezbożnikiem, to znaczy neguję
istnienie któregokolwiek z bogów, w tym katolickiego,
ale wierzę niezłomnie w istnienie księży i ich
zręczność, także badawczą. Księża-socjologowie pytają o
przyzwolenie na wolną miłość. Jak człowiek ma na to
odpowiadać? Jeśli pomyśli o swojej swobodzie podbojów,
opowie się za nią ochoczo. Gdy wyobrazi sobie, że żona
co noc przyprawia mu nowe rogi, jego entuzjazm osłabnie.
Jeśli dziewczyna mniema, że miłością wolną jest taka, w
której każdemu z nią wolno, to nie opowie się za tym.
Będzie wolała chrześcijańską miłość bliźniego od
uprawiania miłości z bliźnimi swymi.
Tylko 32 proc. Polaków akceptuje życie w wolnym związku,
zaś aż 41 proc. uznaje je za niedopuszczalne. Jak to
rozumieć? Można przecież przyjąć, że 32 proc. obejmuje
ogół wszystkich zdolnych do życia w takich związkach, a
41 proc. to ci, co się już pobrali, więc dowartościowują
instytucję małżeństwa, gdyż każdy czyni cnotę z tego, co
zrobił. A także leciwi, którzy realnie mają do wyboru
albo swój związek już zastarzały, albo żaden.
Podobnie różnicująco można odnieść się do pytania o
dopuszczalność seksu przed ślubem kościelnym. 41 proc.
mówi, że dopuszczalny, aż 31 proc. – że nie. Jednak
badacze świeccy (więc bardziej neutralni), którzy
dociekali współczesnych zachowań seksualnych, ustalili,
iż niezwykłą rzadkością jest nieuprawianie seksu przez
narzeczonych. No bo rzeczywiście przypomina ono,
trywialnie rzecz ujmując, kupowanie auta na podstawie
fotografii karoserii w czasopiśmie. Proporcje te – 41:31
– po odliczeniu staruchów, których pamięć zawodzi,
oznaczałyby, że znaczny odsetek młodych ludzi kopuluje z
poczuciem winy i przekonaniem, iż czynią rzeczy
niedopuszczalne. Głoszone zasady kościelne wpędzają ich
w jakieś na-pięcia, samopotępienia, nerwice, oziębłość i
zahamowania. Funkcjonariusze innych niż katolickich
bogów rozumieją to, gdyż dostosowują głoszone normy do
epoki, w której żyją.
Zdradę małżeńską potępia aż 80 proc. Po części – jak
sądzę – dlatego, że nie oddzielono pytając tego, co
przyjemne, czyli zdradzania, od tego, co przykre, czyli
bycia zdradzonym. 45 proc. uważa rozwody za
niedopuszczalne. I tu trzeba by oddzielić narzeczonych
czy nowożeńców marzących o kajdanach nie do rozkucia od
ludzi na etapie rozczarowań. W obu kategoriach
odpowiedzi wyrażają bowiem inny rodzaj doświadczeń i
pragnień.
Aż 27 proc. gani antykoncepcję. Jeszcze mniejszy jednak
odsetek kobiet w Polsce realnie stosuje pigułki. Być
może więc objawia się tu szukanie religijnych uzasadnień
własnego niechlujstwa mającego prawdziwe źródło w
biedzie, braku wiedzy lub beztrosce. Blisko 2/3 uznaje
za niedopuszczalne przerywanie ciąży i eutanazję i na
tym polu zwycięstwo doktryny
kościelnej jest już nie do podważenia.
Ponad 70 proc. badanych czuje się blisko związanych z
Kościołem, a 46 proc. obdarza go całkowitym zaufaniem
(43 proc. – ograniczonym). Myślę, że np. członkowie
żadnej partii nie ufają jej w tak wysokim stopniu. To
samo dotyczyłoby osób, z którymi jesteśmy blisko
związani: do męża czy żony, do rodziców, rodzeństwa aż
tak wysoki odsetek ludzi nie żywi bezwzględnego
zaufania. Jeśli łączyć je z nieprzezornością,
bezkrytycyzmem, zaślepieniem, to Kościół ma liczne grono
wyznawców podatnych na fanatyzm zwany teraz
fundamentalizmem.
Z wszystkiego tego razem wynika niezwykle silna pozycja
Kościoła. Na początku lat 90. miał on spadające
notowania, w tym okresie już stracił odgrywaną w PRL
rolę jedynej legalnej instytucji niezależnej od władz i
czynnej przeciw nim na wielu naraz polach. Zarazem po
1989 r. kler podjął podbój instytucji nowego państwa i
nachalnie wtrącał się do polityki. Ta
linia postępowania była źle przyjmowana przez większość
społeczeństwa, w czym pewną rolę odegrały i publikacje
„NIE”. Kościół tracił zaufanie i splendor. Potrafił z
tego wyciągnąć wnioski. Umiarkował swą ekspansję na
państwo, zrezygnował z ostentacji w podporządkowywaniu
sobie jego instytucji i praw. Na początku XXI wieku
zbiera więc owoce swej zdolności do korygowania polityki
i miarkowania instrumentów ekspansji.
Gdyby SLD uczył się od kleru powściągania ambicji
władczych i dostosowywania swej polityki do społecznych
na nią reakcji, lewica nie przeżywałaby dziś kryzysu.
Jej przywódcy ogólnopolscy i lokalni woleli jednak
podlizywać się klerowi, zamiast pobierać od niego nauki.
I to mam na myśli, gdy powiem politykom lewicy, że nie
warto udawać wiary w Boga, należy praktykować natomiast
wiarę w księży i ich zręczność.
Napisane na podstawie omówienia w „GW” z 28 kwietnia
książki „Kościół katolicki na początku III tysiąclecia w
opinii Polaków”.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zjednoczenie przez podział
Nie ma takiej religii, której wyznawcy nie zbrukaliby
swoich rąk w krwi mordowanych innowierców. Nie ma takiej
religii, która nie byłaby wrogiem nauki i postępu
cywilizacyjnego – wszystkie one żywią się ludzką
naiwnością i ludzkim prymitywizmem. Wszystkie cechuje
także obłuda i skrajna nietolerancja, co przejawia się w
dążeniu do ugruntowania swoich pozycji i poglądów za
pomocą państwowego prawodawstwa. Mimo tych powszechnie
znanych grzechów, z ludobójstwami łącznie, gremia
kierownicze wszystkich religii przypisują sobie prawo
ustanawiania zasad moralnych i obyczajowych, jakie
powinny obowiązywać w omotanych przez nich
społeczeństwach. (...)
Światła lewica, jeżeli leży jej na sercu rozwój
cywilizacyjny społeczeństwa, a nie tylko kurczowe
trzymanie się władzy, nie może udawać, że nie dostrzega
różnic ideologicznych pomiędzy socjaldemokracją i
Kościołem. Jeżeli liderzy SLD godzą się na dominującą i
uprzywilejowaną w naszym społeczeństwie rolę Kościoła,
to po prostu nie są lewicą. Jeżeli bezkrytycznie godzą
się z poglądem, że zygota jest człowiekiem z wszystkimi
tego prawnymi następstwami, to są współwinni tysiącom
ludzkich tragedii spowodowanych złym prawem państwa
wyznaniowego. Jeżeli liderom lewicy wydaje się, że kiedy
staną jedną nogą w piekarniku, a drugą nogą w lodówce,
to średnia temperatura jaj będzie w sam raz, to są w
grubym błędzie. Błądzą, bo w przeciwieństwie do szefa
Dyducha są bez jaj. Chyba tylko on rozumie, że
powinnością socjaldemokracji jest dbanie o rzeczywisty
rozdział państwa od Kościoła oraz szerzenie wiedzy w
społeczeństwie. Rozumieli to prekursorzy socjalizmu, jak
np. wybitny polityk Ignacy Daszyński, prezes Towarzystwa
Uniwersytetu Robotniczego. To on powinien być przykładem
dla premiera Leszka Millera.
Oczywiście, Kościół zawsze tych, którzy popularyzowali
świecką wiedzę, uważał za swoich wrogów, ale czy to jest
wystarczający powód, aby w państwie rządzonym rzekomo
przez lewicę nie było ani jednej szkoły świeckiej, w
sytuacji kiedy masowo otwierane są szkoły
przyklasztorne? Czy satysfakcjonuje pana premiera, kiedy
w rządzonym przez niego państwie lekcje na temat
wychowania seksualnego młodzieży traktowane są przez
wielu decydentów w oświacie jako wyuzdane namawianie do
kurewstwa. Czy państwowe radio i telewizja rzekomo
opanowane przez lewicę emitują jakieś programy
religioznawcze? Nie ma w nich także żadnych dyskusji z
wybitnymi uczonymi ateistami, bo byłyby traktowane przez
hierarchów jako walka z Kościołem, a właśnie tylko w ten
sposób, poprzez popularyzowanie światłych ludzi i
wiedzy, należy walczyć z kołtunerią i zacofaniem
cywilizacyjnym. Lewicy nie wolno rezygnować z walki o
światłe społeczeństwo.
I dokładnie w tym miejscu przebiega linia podziału
między tymi, którzy w żadnym przypadku nie chcą narazić
się dygnitarzom kościelnym, i tymi, którzy będą
zabiegali o mądre, wykształcone w świeckich szkołach
społeczeństwo, nawet wtedy kiedy to się nie spodoba
duchownym.
Dojrzeliśmy zatem do podziału SLD. Nie ma sensu dłużej
bawić się w prymitywne cwaniactwo, najwyższy czas na
zdecydowane określenie swojego światopoglądu. Mnie jak i
wielu moim znajomym dzisiejszy Sojusz Lewicy
Duszpasterskiej nie odpowiada. Chyba trzeba jeszcze raz
sztandary wyprowadzić i wybierać się od nowa. Ale tym
razem według jasno sprecyzowanych kryteriów
ideologicznych.
Grzegorz Ulma
(e-mail do wiadomości redakcji)
Pudło
Wystartowała TV TRWAM, czyli "T(adeusz) R(ydzyk) WAM". W
Łodzi umieszczono ten program – nie dość, że niezwykle
katolicki to jeszcze amatorsko zrealizowany – zamiast
DSF, i to wtedy, gdy rozgrywane były ostatnie mecze
play-off ligi NBA. Mój operator kablowy (TV Toya) bez
pytania odciął mnie od jedynej telewizji, w której
mogłem oglądać mecze najlepszej ligi koszykówki męskiej.
Z czego mam się cieszyć?
Krzysiek, Łódź
(e-mail do wiadomości redakcji)
Można do ministra
No to jesteśmy po transformacji. Także w wojsku. Żołdu
specjalnie nie przybywało, ale w zamian za to lawinowo
rosły czynsze za tak zwane kwatery służbowe. Doszło do
tego, że spora część kadry nie jest w stanie utrzymać
rodziny i wnosić opłat za to dobrodziejstwo. Nie mieli
chłopaki wyjścia, ze wstydem i pokorą szli do urzędów
gmin o dofinansowanie. Czujecie tego bluesa? Kwatera
służbowa, właściciel skarb państwa, żołd państwowy, a
biedne gminy do tego dokładają i liczą naiwnie na
rekompensatę. Wiem coś o tym, bo przez ostatnie dwie
kadencje byłem członkiem Zarządu Miasta w Ustce.
Kasy jest wciąż za mało, trzeba więc ją zabrać w jednym
miejscu, by się pokazać, że nas stać. Na F-16, na Irak,
na....
Żołnierzom zawodowym odchodzącym do rezerwy przez rok
(tak mówią przepisy) "wypłaca się uposażenie w takim
wymiarze jak na ostatnio zajmowanym stanowisku wraz ze
wszystkimi dodatkami (...) żołnierz ma prawo do tego
świadczenia za rok z góry". Wszystko by było OK, gdyby
nie oszustwo w majestacie prawa. Do tej pory żołnierz
płacił 19 proc. podatku i grało. Jeżeli jednak decyduje
się na to roczne z góry, wtedy okazuje się, że płaci nie
19, lecz podatek zryczałtowany 20 proc. i dodatkowo od
kwoty bazowej 8 proc. na powszechne ubezpieczenie
zdrowotne. Prawda, jakie sprytne? Od takiej decyzji WBE
można się odwołać do pana ministra Szmajdzińskiego.
Wszystkim, którzy to zrobią (jak ja), serdecznie
winszuję!
Janusz M. Czapliński
(e-mail do wiadomości redakcji)
Kto to wytrzyma
Jestem właścicielem małej firmy transportowej i krew
mnie zalewa, gdy słyszę o kolejnym haraczu, jaki planuje
nałożyć na moją firmę rząd. Planuje się dodanie do ceny
paliwa kolejnych paru groszy zamiast winiety na
samochody osobowe, ale dlaczego będąc właścicielem
ciężarówki mam za to samo płacić drugi raz. Kiedyś
zlikwidowano pamiętny podatek drogowy wliczając go w
cenę paliwa, ale tylko dla samocho-dów osobowych;
ciężarowe płacą więc w paliwie i w urzędzie, do tego
wprowadzono dla samochodów ciężarowych winiety (około
2000 zł rocznie), a teraz ten dodatek do akcyzy... Kto
to wytrzyma? Dla rządu to jeszcze lepsza kasa, bo
zapłacą ją wszyscy, a za winietę zapłaciłyby tylko
osobowe. Transport to nie studnia bez dna, a konkurencja
z Unii czeka na bankructwo małych polskich firm, żeby
przejąć część polskiego rynku. Jestem za wejściem do
Unii, ale boję się, że dużo małych polskich firm, w tym
i ja, nie damy rady spełnić unijnych warunków, bo nas na
to nie stać.
Marek M.
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Sejm za długi"
W artykule "Sejm za długi" ("NIE" nr 23/2003) napisałam,
że większość posłów nie opowie się za przedterminowymi
wyborami, bo to oznaczałoby pozbawienie się poselskich
dochodów, a większość parlamentarzystów jest zadłużona
po uszy. W odniesieniu do Jana Chaładaja jest to prawda
częściowa. Jako poseł niezawodowy nie otrzymuje z Sejmu
wynagrodzenia. Traciłby zatem "tylko" diety i dodatek za
funkcję wiceprzewodniczącego komisji (łącznie 44,4 tys.
zł rocznie), ryczałt na prowadzenie biura (116,4 tys.),
asystenta, darmowe przejazdy i lokum w Warszawie. Mało
to czy dużo? Posła Chaładaja nie pytałam. Przepraszam.
Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pusz generation
Tak się bawi Tak się bawi Poślica
Robiła za dowód otwarcia lewicy na młodych i maskotkę
klubu. Okazało się jednak, że z wyjątkiem wieku w niczym
nie wybija się ponad przeciętność, więc zrobiło się
wokół niej cicho. Osiągnąwszy zupełne dno, znów
wypłynęła. Mało logiczne, ale prawdziwe.
Myślę, że nigdy nie zapomnę ogromnej sali, hymnu i
suchego ze wzruszenia gardła, drżącego z tremy głosu,
choć przecież trzeba było powiedzieć tylko jedno słowo:
ślubuję – wyznała świeżo upieczona parlamentarzystka
Sylwia Pusz ("Trybuna Śląska" z 10 grudnia 1997 r.).
Sama poczułam się wzruszona.
Miała zaledwie 25 lat, gdy otrzymała rekomendację do
wyborów w 1997 r. Nie odbyło się bez rozterek. Czy
sprostam, czy się nie ośmieszę? Czy nie ośmieszę tych,
co chcą mnie poprzeć, co wysunęli moją kandydaturę –
zastanawiałam się długo pisała w "Pamiętniku z
poselskiej ławy".
Po 6 latach przyszła odpowiedź na to retoryczne pytanie.
TVP wyemitowała film Konrada Szołajskiego pt. "Zawód:
posłanka" z niegdysiejszą żywą reklamą SLD w roli
głównej, obok której wystąpiły jeszcze dwie inne
posłanki lewicy (26 stycznia, godz. 21.35 "Czas na
dokument"). I oto elektorat Sylwii Pusz oraz ci, co ją
poparli, i ci, co rekomendowali, mogli zobaczyć, jak ich
posłanka, podczas posiedzenia Sejmu, gawędzi z
koleżankami o facetach, zachwyca się rozwodowym stażem
posłanki Jankowskiej, roztrząsa kwestię zajścia w ciążę.
I jak gówno, ogólnie rzecz ujmując, obchodzi ją to, co
się dzieje na sali sejmowej.
Zaskoczonym widzom, których z całą pewnością nie
brakowało, objaśniła chwilę później w tym samym filmie,
że praca posła nie polega wyłącznie na jeżdżeniu do
Warszawy i podnoszeniu ręki podczas głosowań. Tego
nauczyła się w czasie swej pierwszej kadencji. Bo na
początku traktowała pracę posła obrzydliwie poważnie.
Jednym z podstawowych atutów dobrego polityka jest jego
wiarygodność. (...) Funkcja jaką pełnię zmusza mnie do
tego, aby wyglądać poważniej. Oznacza to, że nie mogę
sobie pozwolić na przykład na żółty kolor włosów
("Gazeta Poznańska" z 13 lutego 1998 r.).
Śmiem przypuszczać, że wyborcy woleliby jednak żółte
włosy. Niechby nawet one były niebieskie jak tło flagi
UE. Lepsze to niż opowieści pani poseł przed kamerami o
imprezkach, które często organizowała na korytarzu Domu
Poselskiego, bo towarzystwo nie mieściło się w jej
pokoju. Na balangi przychodzili ludzie z różnych
młodzieżówek, z ulicy. Ale posłowie skarżyli się na
hałas i obsługa hotelu się zbuntowała. No i Pusz musiała
skończyć z korytarzowymi prywatkami. Szkoda, bo jak sama
stwierdziła: "wieczorami tu naprawdę nie ma co robić".
Owszem, posiedzenia Sejmu często kończą się o 2 w nocy,
ale siedzenie na sali do tak późnej godziny to strata
czasu.
Wcześniej na pewno było inaczej, pewnie była
rozchwytywana. Po pierwszych wyborach parlamentarnych
Sylwii Pusz sporo się o niej mówiło. Sojusz przechwalał
się, że ma w swoich szeregach młodą, ładną posłankę. Ona
sama też nie miała wątpliwości, co do swoich walorów. Z
nogami jest w porządku. Reszta też. Przy moich 161 cm
zbudowana jestem jak najbardziej proporcjonalnie.
Zgodnie z naturą – mówiła o sobie bez owijania tematu w
zbędną skromność ("Super Express" z 20 marca 1998 r.).
Swojego czasu zajęła nawet trzecie miejsce w
internetowym rankingu na najseksowniejsze panie
działające w polityce. Niestety, w Sejmie przybyło
młodych, atrakcyjnych kobiet i Sylwia wyraźnie poczuła
się zagrożona, dając temu wyraz w filmie. Stojąc nad
kolegami z klubu siedzącymi w sejmowych ławach obgadała
koleżanki. "Brzydka ta czarna? A ta ruda?" upewniała
się. "To są trzy najmłodsze posłanki. Co ty mówisz, że
brzydkie, one mają po 26 lat". Po czym ociekającym
fałszywą słodyczą głosem zdradziła panom, że ta czarna
to "blondynką jest ponoć" i zamiast koka "to ma treskę".
Być może celem reżysera Szołajskiego było ośmieszenie
władzy ustawodawczej III RP, jak stwierdził w swoim
komentarzu w "Wyborczej" Bronisław Wildstein. Może z
wrodzonej złośliwości pokazał posłankę Pusz jako nie
skażoną myślą plotkarę. Może on i ma coś do kobiet, może
ich nie lubi. Jedno jest pewne. Posłanka Pusz
dostarczyła mu obszernego materiału do montażu i
wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie.
Jakieś dwa lata temu oznajmiła: jako polityk jestem
skazana na publiczne "obnażanie", ale dotyczy to
wyłącznie moich poglądów, postępowania, niekiedy życia
prywatnego. Reszty nie odkryję ("Głos Wielkopolski" z 6
kwietnia 2001 r.). Postanowienie posłanki Pusz szlag
trafił. Obnażyła się bez litości dla siebie. Miejmy
nadzieję, że pokazała już wszystko, co miała do
odkrycia, a jeśli nie, to że przynajmniej okaże litość
dla innych i na tym poprzestanie.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ministerstwo wałkoni
Utrzymujemy dywizje urzędników, a ich liczba stale
rośnie. Urzędnicy ci wynajmują fachowców, aby najemnicy
za nich pracowali.
W związku z aferą Enronu wyszło na jaw, że firma
audytorska Artur Andersen wspierała władze koncernu w
uprawianiu machlojek. W efekcie skandalu trzeba było
zwinąć żagle.
Artur Andersen połączył się z innymi dużymi audytorami –
w Polsce jest to firma Ernst & Young – i biznes kręci
się dalej.
Biuletyn publikowany przez Urząd Zamówień Publicznych
zawiera informacje o wszystkich najważniejszych
przetargach, które odbywają się w obszarach rządowym i
samorządowym w Polsce. Z biuletynu można się dowiedzieć,
że Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej chce kupić
papier toaletowy, ZOZ w Zielonej Górze – strzykawki, a
Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki – prezerwatywy.
Biuletyn zawiera też informacje na temat byłych i
obecnych interesów robionych przez firmy doradcze z
administracją rządową.
I tak 23 marca 2003 r. opublikowano ogłoszenie o
zawarciu umowy przez Ministerstwo Skarbu z firmą Artur
Andersen, sp. z o.o. (nie wiem, czy to ten sam Andersen
czy jakiś nowy) na 1 mln zł plus 0,24 proc. wpływu ze
sprzedaży akcji spółki, w tym 22 proc. VAT. Andersen
został doradcą Ministra Skarbu Państwa w celu
aktualizacji analiz przedprywatyzacyjnych oraz
przygotowania i obsługi procesu zbycia kolejnych
pakietów akcji Elektrowni Rybnik S.A. z siedzibą w
Rybniku.
Ministerstwo Finansów zapłaciło 854 tys. zł za
zatrudnienie firmy audytorskiej – autentyczne! Biuletyn
Zamówień Publicznych z 26 lipca 2002 r. zawiera
informację o wyniku postępowania na zatrudnienie firmy
audytorskiej prowadzonego w trybie negocjacji z
zachowaniem konkurencji. I nic więcej nie wiadomo.
Firma Ernst & Young Audio, sp. z o.o., też za 120 tys.
zł w 2002 r. zajęła się zorganizowaniem i
przeprowadzeniem programu szkoleniowego w formie bloku
szkoleniowego z zakresu audytu wewnętrznego dla
pracowników Ministerstwa Finansów.
Ernst & Young zarobi też prawie 1,1 mln zł na
przeprowadzeniu audytu Ocena luk systemowych oraz
opracowanie raportu dotyczącego oceny tych luk, jako I
etap procesu decentralizacji programu PHARE (PKWiU:
74.14.1), oraz 262,3 tys. zł na przeprowadzeniu audytu
przedakredytacyjnego "działania 4" programu Sapard.
Nie mam wątpliwości, że ocena luk w procesie
decentralizacji programu PHARE musi kosztować.
Zastanawia mnie tylko, co w takim razie w Ministerstwie
Finansów robią ci wszyscy ludzie tam zatrudnieni, jeśli
nawet nie są w stanie ocenić luk.
Pracuje tam z tysiąc wysoko opłacanych fachowców na
etatach ekspertów, doradców, głównych i zwykłych
specjalistów. Do każdej analizy resorty rządowe
zatrudniają zaś firmy doradcze, skądinąd zajmujące się
na co dzień "optymalizacją podatków", czyli
uszczuplaniem wpływów do budżetu. Lisek pilnuje kurnika.
Uważam, że całe Ministerstwo Finansów powinno zostać
wyleasingowane jakiejś zachodniej firmie doradczej. I
wtedy skończą się moje nietaktowne uwagi.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Życie codzienne Polki na
początku XXI wieku "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
oW Przyłękach koło Poznania 41-letni pijany mężczyzna
jadący Polonezem uderzył w tył nieoświetlonego wozu
konnego, którym powoził 38-letni woźnica oczywiście
również pijany. Spłoszony koń wybiegł pod koła
nadjeżdżającego Mercedesa, którego kierowca doznał
poważnych obrażeń. Poturbowani zostali również woźnica i
kierowca Poloneza. Koń wyszedł z wypadku bez szwanku, bo
był trzeźwy czemuś.
W Chełmie zainstalowano na ulicach kamery policyjne. Z
miejsca rozbudziło to w miejscowej młodzieży
zainteresowanie sztuką filmową. Ostatnio pewien młodzian
zdjął spodnie i wypiął dupę do kamery. Według chełmskiej
policji w obnażaniu się przed ulicznymi kamerami
przodują mężczyźni, kobiety wykazują większą skromność.
Ze 120 wniosków za nieobyczajne wybryki, jakie trafiły w
III kwartale do Sądu Grodzkiego w Chełmie, prawie 80
proc. dotyczy zdarzeń, które miały miejsce przed
kamerami. Obywatel staje się twórczy, kiedy ma widownię.
Do sądu w Krakowie wpłynął pozew, w którym podkrakowski
rolnik domaga się od sąsiadki, by zaprzestała rozgłaszać
o nim informacje, że jest czarownikiem i zabiera mleko
od krów. Zdaniem rolnika poniża go to w opinii
publicznej. Za to, co zdołała już rozgłosić, m.in. przed
kaplicą w Woli Kalinowskiej, rolnik domaga się od
sąsiadki 2 tys. zł na dom dziecka.
Sąd w Poznaniu skazał czterech gwałcicieli, którzy
zaprosili poznaną na dworcu kobietę na imprezę z okazji
opuszczenia przez całą czwórkę zakładu karnego. Impreza
przemieniła się w koszmar – kobieta była przez trzy dni
bita i gwałcona. Na następną okazję świętowania panowie
poczekają od 4 do 8 lat.
Chrześcijańska Demokracja Stronnictwo Pracy z Grudziądza
ogłosiło konkurs poetycki dla bezrobotnych. Celem
konkursu jest przeciwdziałanie depresji i związanej z
nią beznadziei wyrosłej w sytuacji pozostawania bez
pracy. Wiersze mają dotykać tematyki religijnej i
kojarzyć się z Grudziądzem. Najlepiej bić pięścią poezji
w szczękę bezrobocia.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pif-paf!
Wykrakaliśmy pisząc: następnym razem zginą niewinni
ludzie.
Sierpień 2002 r., Spała. Policja chce zapobiec spotkaniu
dwóch grup gangsterów. Chmara gliniarzy po cywilnemu,
wymachując bronią, otacza stojący na parkingu samochód z
podejrzanymi typami. Kierowca wpada w panikę, ucieka.
Policjanci strzelają. Twierdzą potem, że celowali w
opony. Rezultat: jeden zabity, jeden ranny. Starannie
zaprogramowany finał: policja oczyszczona z wszelkich
zarzutów, kierowca skazany na 6 lat za... czynną napaść
na funkcjonariusza („Licencja na zabijanie”, „NIE” nr
8/2004 r.).
Reakcje na ten tekst były dwojakie. Wdzięczność żon,
matek i kochanek łódzkich i podłódzkich gangsterów,
które mylnie uznały, że wystąpiliśmy w ich obronie –
oraz głosy oburzenia przyzwoitych obywateli. Jeden z
nich ujemnie scharakteryzował swego sąsiada z Bałut,
zastrzelonego przez policję Przemysława K., który jakoby
już od dziecka był postrachem osiedla. Zdaniem
Czytelnika, wszyscy porządni ludzie przyjęli z ulgą i
radością wiadomość o jego śmierci. Nieważne, kto i
dlaczego go odstrzelił.
Uznaliśmy wtedy, że praktyka bezkarnego strzelania do
ludzi jak do kaczek i tuszowanie ewidentnych błędów
policji obrócą się pewnego pięknego dnia przeciw
zwykłym, przyzwoitym i praworządnym obywatelom – tym
samym, którzy gromko nawołują do likwidacji bandytów. No
i wykrakaliśmy.
* * *
Maj 2004 r., Poznań. Policja, tropiąc gangstera,
omyłkowo ostrzelała samochód, którym jechało dwóch
19-latków. Kierowca zginął, pasażer jest ciężko ranny. W
wersji oficjalnej gliniarze otworzyli ogień, ponieważ
wezwany do zatrzymania się kierowca dał gazu i rzucił
się do ucieczki. Naoczny świadek, Marek Z., zeznał
jednak, że cała policyjna akcja wyglądała jak bandycki
napad. Nie było żadnych okrzyków typu: „Stój, policja”.
Od razu padły strzały. Nic dziwnego, że młody kierowca
próbował uciec. Podziurawiony w trakcie krótkiego
pościgu wóz rąbnął w drzewo; już stał, a napastnicy, to
znaczy stróże prawa, jeszcze strzelali. Samochód Marka
Z. też oberwał, na szczęście tylko w kierunkowskaz.
Policjanci strzelali, żeby zabić, a nie żeby zatrzymać –
mówi „Wyborczej” jeden z poznańskich prokuratorów. To
samo mówiły po masakrze w Spale rodziny ofiar. W
Poznaniu padły 24 strzały, w Spale 34. Cud, że nie
oberwały osoby postronne. Polska policja najwidoczniej
nie zna innego sposobu zatrzymania ściganego samochodu,
niż wpakowanie kierowcy kuli w łeb.
* * *
Spała i Poznań reprezentują ten sam sposób działania: na
widok podejrzanego osobnika najpierw strzelać, potem
dopiero pytać, co to za jeden. W razie pomyłki zawsze
można liczyć na
solidarną obronę ze strony szefów i kolegów.
Są także różnice. W Spale ofiarami strzelaniny byli
gangsterzy wręcz proszący się o to,
żeby ich o coś oskarżyć i w ten prosty sposób wybielić
policję. Spałą nie zainteresowały
się główne media; jedyny reportaż, w TVN, sprawiał
wrażenie nakręconego pod dyktando rzecznika prasowego
policji. (Przypomnijmy ten załgany komentarz: Policjanci
musieli otworzyć ogień, ponieważ zdesperowani bandyci
próbowali rozjechać dwóch interweniujących
funkcjonariuszy). W tej atmosferze łatwo było
manipulować wynikami śledztwa (bezstronnych świadków
przesłuchano dopiero po paru miesiącach od zdarzenia;
obdukcję rzekomo potrąconego przez samochód policjanta
zrobiono po pół roku; niewidzialna ręka skasowała
kluczowe sceny w nakręconych podczas akcji filmach itd).
Morał z tego taki, że otarcie naskórka policjanta
kosztuje 6 lat, natomiast zabicie jednego cywila i
zrobienie kaleki z drugiego są całkowicie bezkarne –
jeśli zabijają i okaleczają funkcjonariusze w akcji. Tę
lekcję policja świetnie sobie przyswoiła.
W Poznaniu podziurawiono kulami niewinnych ludzi. Inne
są więc reakcje – ogólne oburzenie, zainteresowanie
mediów, żądanie ukarania sprawców. Zapewne tym razem nie
uda się obwinić ofiar. Ale co to zmieni na przyszłość?
* * *
Po słynnej bitwie bandytów z policją w Parolach dwa lata
temu ówczesny minister Janik poszerzył uprawnienia
policji do używania broni. Był to gest pod adresem
wzburzonych śmiercią kolegi policjantów i opinii
publicznej. Łatwiej jest zmienić przepisy, niż zadbać o
profesjonalne szkolenie, sprzęt, planowanie akcji. Czyli
to wszystko, czego polskim glinom rozpaczliwie brakuje i
czego nie zastąpią żadne kowbojsko-ułańskie szarże.
Przepisy nie powinny być skrojone na miarę policji
idealnej, w każdym calu profesjonalnej, lecz tej
rzeczywistej, która nie ma szmalu na treningi
strzeleckie, popełnia fatalne błędy i nigdy nie chce się
do nich przyznać. Z dwojga złego lepiej pozwolić wymknąć
się bandycie, niż dopaść bandytę, uśmiercając przy
okazji niewinnych, przypadkowych ludzi. Na przykład nas.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Arcybiskup i płomienie cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pieszczoty dla Piechoty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ryszard Kalisz tańczy
"Trybuna" wśród gazet stanowi odpowiednik Porsche lub
Ferrari pośród samochodów – jest najszybsza. W czytaniu.
Równocześnie zapewnia taki sam komfort w mej podróży
politycznej jak Rolls-Royce na szosie. Codziennie
umacnia me uwielbienie dla rządu i partii przekonując do
trafności ich posunięć oraz niezłomnej sprawności
posuwaczy. Zdarza się jednak, że w mgnieniu oka
pasażerowi Ferrari czy Rolls-Royce’a staje na drodze
najgłupszy słup z betonu. Zderza się więc z nim czołowo
doznając roztrzaskania głowy i wszystkiego, co w niej
miał. Tak też jeden mały artykulik w "Trybunie" pióra p.
Agnieszki o chwastowatym nazwis-ku Lebioda rozbił całą
moją ufność do SLD. Pchnął sympatie ku Platformie
Obywatelskiej, a może nawet Lidze Polskich Rodzin, gdzie
będąc antysemitą zmieszczę się nawet jako ateista.
Artykuł Lebiody z 13–14 kwietnia "Posłowie rejestrują
korzyści. Parlament z bonusami" – podziałał na mnie jak
zburzenie budynków WTC na ludność Nowego Jorku: już nic
nie będzie takie, jak przed wstrząsającą lekturą utworu
red. Lebiody.
Autorka podała mianowicie o korzyściach, jakie odnieśli
politycy lewicy i wpisali je do rejestru. I tak np.
wielki i niezleżały jeszcze mózg SLD Ryszard Kalisz
uwzględnił w rejestrze swych pożytków liczne bale
charytatywne, np. Mercedesa, PCK i Bemowa. Minister dr
Włodzimierz Cimoszewicz zasiadał bezpłatnie w Radzie
Nadzorczej BMC SA i poniechał siedzenia. Minister tajnej
policji politycznej dr Zbigniew Siemiątkowski
zrezygnował z prezesury Fundacji Naukowej Problemów
Bezpieczeństwa.
Wzmianki te przecież pokazują rzecz straszną: że
rządzący nami mężowie stanu nie odróżniają zysków od
strat. Bale, na których wirował i giął się w tańcach
Ryszard Kalisz, nie były bowiem, jak sprawdziłem,
urządzane po to, by dobroczynnie wspomóc jego kieszeń,
ale żeby boleśnie ją opróżnić. Czas, który minister
Cimoszewicz bez wynagrodzenia marnował na nadzorowanie
BMC SA (cokolwiek to jest), mógł jako rolnik ze Wschodu
poświęcić regionalnym obyczajem na mrówczy handel
graniczny. Minister Siemiątkowski uznał za korzyść
zaprzestanie przewodzenia naradom na temat
bezpieczeństwa państwa i zbiorowego myślenia o tajnych
muskułach Rzeczypospolitej. Straty pieniężne i
prestiżowe wpisali zaś oni na listę korzyści.
Skutki objawionego pomieszania pojęć muszą być
tragiczne. Minister Cimoszewicz oddać może Ukrainie
Przemyśl i Rzeszów, a Niemcom Wrocław, Szczecin, Gdańsk,
Olsztyn, a nawet Poznań, wpisując to swoje dyplomatyczne
posunięcie do rejestru korzyści Polski.
Przewodniczący Komisji Ustawodawczej Sejmu Kalisz w
nadciągającej ustawie budżetowej zdolny jest do
zrezygnowania z wszelkich dochodów państwa biorąc te
straty za korzyści RP. Minister Siemiątkowski, który
pozbywanie się propaństwowych trudów uważa za korzyść,
łacno oleje swoich szpiegów i tajniaków oraz ich
operacje, by oddać się wyłącznie już teraz pijaństwu,
hazardowi i rozpuście. Co zresztą takie znów niemądre by
nie było.
Najsilniej jednak przejmuje uznawanie także przez
premiera Leszka Millera uszczerbków, które doznał za
korzyść.
Miller wpisał bowiem jako swoją korzyść to, że przekazał
leki wojewodzie łódzkiemu wyzbywając się owych piguł i
zastrzyków. Jako inną swoją korzyść wymienił zaś w
rejestrze zdjęcie ze swojej mocarnej ręki zegarka i
oddanie go Owsiakowi – dyrygentowi Wielkiej Orkiestry
niesymfonicznej. Skoro Miller uważa za korzyść wyzbycie
się tego, co posiada, zdolny jest i do tego, aby jutro
oddać Kaczyńskiemu władzę nad Polską uznając to za
wielką korzyść.
Tu skończyłem pisanie felietonu, więc zacząłem myśleć.
Czyż zawsze pozbywanie się czegoś jest stratą, a
zyskiwanie – korzyścią? Człowiek z ulgą na ogół wyzbywa
się syfa, żony, długów i zapisuje na swoje dobro
uwolnienie się od takich ciężarów.
Oddanie przez Millera zegarka, który otrzymał od
redaktora "Wprost" Marka Króla porównywalne jest z
wyzbyciem się raka prostaty. Oddane wojewodzie łódzkiemu
lekarstwa mogły zaś być przeterminowane lub wywoływać
fatalne skutki uboczne. Znów Ryszard Kalisz, który
przepija swe zasoby pieniężne i trwoni je na ofiarne
fordanserki – czyż nie odnosi w ten sposób korzyści
ideowej? Rasowy socjaldemokrata stawia wyżej być niż
mieć. Jeżeli więc mając władzę stara się mieć z tego np.
pieniądze, to tylko dlatego, że wszelkie bycie jest dziś
kosztowne: bycie wybranym, bycie na Hawajach, bycie
dobroczyńcą balowym także.
Okazałem się więc nazbyt prymitywny, by komentując
artykuł Lebiody przeniknąć delikatny umysł polityka
lewicy.
Sojusz Lewicy Demokratycznej więcej bowiem zyska
korzyści wyzbywając się różnych posiadanych dóbr, niż
zwiększając swój stan posiadania. Przykład: 16 kwietnia
w telewizyjnej rozmowie z Moniką Olejnik minister
Tadeusz Iwiński wyjaśnił, że polski rząd nie może
potępić agresywnych poczynań Izraela w Autonomii
Palestyńskiej, gdyż pozostając bezstronnym w tym
konflikcie wspomóc może zażegnanie bliskowschodniego
wybuchu. Treść tej wypowiedzi stanowi dobry przykład na
to, że lewica zyskać może ogromne korzyści wyzbywając
się megalomanii i różnych komicznych złudzeń.
Wyjaśnić bowiem trzeba, że dumne oświadczenie Iwińskiego
było rezultatem propozycji prezydenta i rządu RP dania u
nas gościny ewentualnym rozmowom pokojowym między
Palestyńczykami a Izraelem. Powołano się przy tym na
precedens, jakim były niegdyś rozmowy o normalizacji
stosunków USA–ChRL
toczone w Pałacyku Myśliwieckim w stołecznym Parku
Łazienkowskim. W tych dawnych negocjacjach
chińsko-amerykańskich Polska występowała tylko w roli
hotelarza nie mającego w rozmowach żadnego udziału. Nie
była też nawet informowana o ich treści. Rodzi to
wątpliwość, czy zasadami polskiej polityki zagranicznej
rządzić powinny tak małe interesy, jak chęć wynajęcia
jakiegoś pałacyku, na który nikt przy tym apetytu nie
objawia?
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szarańcza
Obywatelu, bądź kimś. Bycie nikim jest bez sensu.
* Jeśli jesteś parlamentarzystą, za szmal podatników
wynajmiesz u bliskich lokal na swoje biuro. Poseł Tomasz
Tomczykiewicz (PO) wynajmuje lokal od spółki, w której
udziały ma jego brat.
Senator Henryk Dzido (Samoobrona) prowadzi biuro razem
ze swoją kancelarią adwokacką. Jeśli jesteś
samorządowcem, masz za friko ratuszowe pokoje gościnne.
W Słupsku (rządzi prezydent z SLD) wyjaśniono, że pokoje
są po to, aby standard miejscowych hoteli nie zranił
gustu gości.
* Jeśli jesteś posłem, żonę, matkę, dziecko zatrudnisz.
W swoim biurze. Michał Figlus (Stronnictwo
Ludowo-Demokratyczne) dał zarobić bratu. Sylwia Pusz
(SLD) – matce. Piotr Smolana (Samoobrona) – siostrze.
Jeśliś samorządowiec, masz do dyspozycji ratusz i spółki
komunalne. Wiceprezydent Krakowa Krzysztof Adamczyk
postarał się o robotę dla ślubnej w miejskich
wodociągach. Jako technolog szkła odpowiada ona za
strefę ochronną wokół ujęć wody dla Krakowa. Wójt
Żórawiny dał zarobić ponad pół miliona złotych firmie,
której dyrektorem jest jego żona. Dyrektor Podkarpackiej
Kasy Chorych podpisał kontrakt na leczenie pacjentów ze
swoją połowicą Elżbietą Latawiec. Janusz Nowak,
wiceburmistrz Ursynowa, klepnął budowę osiedla, bo
przekonała go ekspertyza zamówiona u jego własnej córki.
* Ulokujesz znajomych. Szefem Ośrodka Doradztwa
Rolniczego w Strzelinie został emeryt. Poprzednika "w
pewnym sensie awansowano". Do tej pory emeryt był
dyrektorem biura posła SLD Jana Sieńki. W Domu Pomocy
Społecznej w Wielkiej Nieszawce pozbyto się zasłużonej
pracownicy, żeby przyjąć siostrę członka rady powiatu
toruńskiego. Wcześniej ustosunkowana pani była
zamieszana w próbę przejęcia pieniędzy chorej
psychicznie pensjonariuszki. Ustępujący prezes Agencji
Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa ujawnił listę
ponad 100 osób, których politycy koalicji SLD–UP
zabronili mu wyrzucić z pracy. W Bielsku-Białej
prezydent Jacek Krywult zatrudnił dwie zaufane
sekretarki i trzech zaufanych zastępców. Każdego z nich
wspiera zaufany doradca i zaufana sekretarka.
* Załatwisz sobie chatę. Elżbieta Stolarska, stołeczna
radna poprzedniej kadencji, załatwiła 130-metrowe
mieszkanie w Warszawie dla siebie i 40-metrowe dla
pasierbicy. Podobnie radny Piotr Fogler.
* Za friko pogadasz. Komórki samorządowców i oficjeli
nie mają limitów, a w worek pn. wydatki na prowadzenie
biura parlamentarnego (9800 zł miesięcznie)
parlamentarzysta może wrzucać rozmowy telefoniczne
prowadzone z hotelu sejmowego. Z tych pieniędzy lejesz
też do baku.
* Podzielisz się nie łamiąc przepisów wiedzą utrwaloną w
sejmowych komisjach. Najaktywniejsi w wykładaniu są szef
Komisji Europejskiej poseł Józef Oleksy i szef Komisji
Spraw Zagranicznych poseł Jerzy Jaskiernia. Płotki też
zarabiają na masełko. Za wykłady "Integracja
europejska", "Podstawy wiedzy o Unii Europejskiej" plus
seminarium w Wielkopolskiej Wyższej Szkole
Humanistyczno-Ekonomicznej w Jarocinie poseł Andrzej
Grzyb (PSL), zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji
Europejskiej dostał ponad 10 tys. zł.
* Będziesz skuteczniej załatwiał swoje sprawy. Poseł
Adam Woś (PSL, obecnie niezależny) skutecznie zażądał od
gminy Sieniawa za przeprowadzenie rury kanalizacyjnej
przez swoje pole 10 tys. zł odszkodowania plus takiej
zmiany planu zagospodarowania przestrzennego, żeby na
jego działce można było wydobywać piasek. Jeśli
burmistrz będzie się ociągać z wdrożeniem zobowiązań,
zapłaci dodatkowe 20 tys. zł kary. Senator Krzysztof
Szydłowski (SLD) wpłacił lubelskiej spółdzielni Konmed
wkład na mieszkanie. Kiedy ogłosiła upadłość, jedynie on
odzyskał szmal.
* Wypromujesz własną firmę. Marek Karpf (SLD), radny
miejski i dyrektor Urzędu Marszałkowskiego we Wrocławiu,
ma firmę ochroniarską, którą wynajmuje miasto. Jako
dyrektor odpowiada za nadzór nad przetargami, np. na
ochronę obiektów będących pod opieką samorządu
wojewódzkiego.
* Zabawisz się przy przetargach. Zarząd Pelplina zlecił
budowę sali gimnastycznej przy szkole w Małych
Walichnowach. Zlecenie wydano, zanim rozstrzygnięto
przetarg. Gimnazjalny dach w Chmielniku koło Rzeszowa
wymieniał naczelnik Wydziału Inwestycji. Był
jednocześnie członkiem komisji przetargowej,
kierownikiem budowy i szefem komisji odbioru robót. NIK
ustalił, że ponad połowa zbadanych przez niego gmin
łamie ustalenia ustawy o zamówieniach publicznych i
prawo budowlane.
* Polubisz wziątki. Stanisław Żółtek, wiceprezydent
Krakowa, chciał korzyści majątkowej w zamian za
wykwaterowanie na koszt gminy lokatorów z prywatnej
kamienicy. Waldemar Deszczyński, szef gabinetu
politycznego ministra zdrowia, miał żądać od firmy
farmaceutycznej 1,5 mln USD za wpisanie leku na listę
refundacyjną, Tadeusz C., przewodniczący jednego z kół
miejskich SLD w Szczecinie, w zamian za obietnicę
załatwienia trzech działek pod inwestycje wziął od
właściciela biura nieruchomości 170 tys. zł w trzech
ratach. 200 tys. zł przyjął, a kolejne 180 tys. zł miał
przyjąć wójt Czorsztyna za obniżenie wartości ośrodka
wypoczynkowego o 1,4 mln zł.
* Dostaniesz prezent. Prezydent Katowic otrzymał kopię
miecza samurajskiego i serwis do kawy. Czesław Bielecki
dostał laptop. Poseł Henryk Długosz (SLD) pióro Waterman
za 879 zł. Najpopularniejsze są zniżki przy zakupie
samochodów i sponsorowane wyjazdy zagraniczne.
* Zabezpieczysz się na przyszłość. Krzysztof Goerlich,
wiceprezydent Krakowa, który decydował o podjęciu budowy
Nowego Miasta w Krakowie, po utracie władzy dostał
posadę u inwestora. Prezydent Mysłowic po przegranych
wyborach dostał pracę w spółce, która wygrywała
komunalne przetargi.
Autor : Bożena Dunat / Dorota Jagodzińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nam liczyć nie kazano "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Starozakonni obojga zakonów
Polscy Żydzi się dzielą. Antysemici – mnożą.
Niedawno powstała w stolicy Gmina Wyznaniowa
Starozakonnych w RP – kolejny już związek wyznawców
religii mojżeszowej w Polsce. Założycielem GWS jest
osoba bardzo zasłużona i znana nie tylko w Warszawie.
Bolesław Szenicer, wieloletni opiekun stołecznego
cmentarza żydowskiego przy Okopowej, człowiek, który jak
nikt przyczynił się uratowania setek zabytkowych
nagrobków, był jednocześnie przez lata solą w oku gminy
warszawskiej należącej do Związku Gmin Wyznaniowych
Żydowskich. Ostatecznie pana Bolesława pogoniono z gminy
po wykryciu na gigantycznym cmentarzu kilku krzaków
marihuany zasianej przez miejscowych entuzjastów ziela.
Był to – zdaniem władz ZGWŻ – dowód straszliwego
zaniedbania obowiązków przez ogólnie lubianego Bolka. W
tym samym czasie inne cmentarze żydowskie padały masowo
ofiarą kradzieży i dewastacji. Na cmentarzu we
Wrocławiu, mieście, z którego pochodził dopiero niedawno
odwołany przewodniczący ZGWŻ Jerzy Kichler, tzw.
nieznani sprawcy wycięli np. z kaplicy pogrzebowej
gustowne, ważące po kilkaset kilogramów kamienne
kolumny. Gmina oczywiście nie miała pieniędzy ani na
upilnowanie cmentarza, ani nawet na oświetlenie bramy
wjazdowej. Ale zostawmy szczegóły...
Głównym powodem powstania Gminy Wyznaniowej
Starozakonnych oraz dwóch innych niezależnych gmin
żydowskich w Poznaniu i Gdańsku jest zasadnicza niezgoda
części polskich wyznawców judaizmu wobec sposobu
działania ZGWŻ. Mówiąc w skrócie, zdaniem buntowników
związek gmin przestał być organizacją starozakonną, tj.
opierającą się na Torze, czyli prawie bożym, lecz stał
się związkiem nowozakonnym, którego cała aktywność kręci
się wokół bynajmniej niebożej ustawy z 20 lutego 1997
r., a dotyczącej wzajemnych stosunków RP i gmin
żydowskich. Gminy z dobrodziejstw ustawy gwarantującej
zwrot budynków należących do gmin przedwojennych
skorzystały nader ochoczo. Powrót do przeszłości okazał
się trudny z dość zasadniczych względów. Wedle spisów z
lat 30. Polskę zamieszkiwało ponad 3 miliony Żydów. Z
ostatniego spisu powszechnego wynika, że do żydowskiego
pochodzenia przyznało się zaledwie tysiąc osób. Nic więc
dziwnego, że lilipucie gminy, mimo przyjęcia w swe
szeregi licznych prozelitów, nie miały co robić z
przejętymi gmachami. Jedne po cichu (bo wspomniana
ustawa zabrania podobnych praktyk) przeznaczono pod
najem lokali, inne po prostu sprzedano. I właśnie sposób
przeprowadzenia tych transakcji połączony z przykrym
faktem tajemniczego wyparowania nader znacznych kwot
stał się powodem totalnego kryzysu w polskiej synagodze.
* * *
No cóż, mogą powiedzieć Czytelnicy „NIE”, czarni zawsze
kradną – czy ci od krzyża czy ci od menory. Ale
rozpierducha – wcale nie mniejsza – dzieje się także w
Stowarzyszeniu Społeczno-Kulturalnym Żydów w RP, czyli
organizacji na wskroś świeckiej.
Ostatnio sądy przywróciły wprawdzie do władzy
wieloletniego prezesa SSKŻ Szymona Szurmieja,
oskarżanego przez oponentów o milionowe nadużycia, ale
sytuacja w organizacji jest równie sympatyczna jak w
związku gmin.
Ogół Polaków interesuje się sprawami mniejszości
żydowskiej raczej luźno. Poza hermetycznym światkiem
czasopism żydowskich i niemniej zamkniętym gettem pism
antysemickich media oszczędnie donoszą o sytuacji w
gminach. Panuje polityczna poprawność – ładny obrazek z
modlitwy, rozmowa o kulturze. Nie znaczy to jednak, że
Polacy swojego zdania o Żydach nie mają.
* * *
Badania socjologiczne są jednak bezlitosne: w Polsce
przez ostatnie 10 lat gwałtownie wzrósł tzw. nowoczesny
(czyli konspiracjonistyczno-rasistowski) antysemityzm,
uprzedzenia zaś tradycyjne (religijnokatolickie w stylu
Radia Maryja) pozostały na niezmienionym poziomie.
Jednocześnie podwojeniu uległa liczba namiętnych
miłośników wszystkiego, co żydowskie. Efekt tych zmian
jest taki, że na początku XXI w. coraz mniej Polaków
traktuje Żydów po prostu normalnie.
Najnowsze dane opublikowane w kwartalniku „Przegląd
Polityczny” wskazują na 10-procentowy wzrost
nowoczesnego antysemityzmu w stosunku do roku 1992. To
mówi o rzekomym wpływie nauk Jana Pawła II na
społeczeństwo. Zwłaszcza iż osoby deklarujące się jako
wierzące znacznie częściej deklarują postawy
antysemickie.
Wbrew utartym poglądom okazuje się także, że
antysemityzm dotyczy w takim samym procencie zarówno
ludzi z dyplomem podstawówki, jak i wyższej uczelni.
Bardzo ciekawe są także zmiany świadomości Polaków wobec
cierpień wojennych. W 1992 r. tylko 32 proc.
respondentów uważało, że Polacy i Żydzi ucierpieli tak
samo. Dziś sądzi tak już 47 proc. rodaków, i jest to
zapewne swoiste pokłosie sprawy Jedwabnego. Zaledwie
niecałe 15 proc. Polaków uważa, że obóz w Oświęcimiu był
miejscem zagłady przede wszystkim Żydów.
Wymowa wielkich debat publicznych okazała się w swych
skutkach zaskakująca – pisze w komentarzu do wyników
badań prof. Ireneusz Kamiński – nie wniosła do
świadomości potocznej elementów dobrze ugruntowanej
wiedzy historycznej (...) ale dała skutek wręcz
odwrotny.
* * *
Do myśli prof. Kamińskiego dorzucić warto jeszcze
obserwacje związane ze sprawą tzw. afery
Rywina, a ściślej mówiąc tysiące antysemickich
komentarzy na stronach internetowych, zwłaszcza tych
należących do „Gazety Wyborczej”.
Antysemickie koncepcje zawarte w tych opiniach są tylko
pozornie zróżnicowane. Dominuje przekonanie, że Michnik,
a być może także Rywin (spory o jego domniemaną
żydowskość są obecnie w pewnych kręgach nader ożywione)
uczestniczą w tajnym, antypolskim przedsięwzięciu.
* * *
Efekt skrzyżowania tendencji w społeczeństwie polskim i
jego żydowskiej mniejszości jest fatalny. Z trawionych
nieustannymi wojnami żydowskich gmin i stowarzyszeń
odeszła znaczna część spokojniej nastrojonych i lepiej
wykształconych członków. Inni pojawiają się w synagodze
tylko od wielkiego święta. Rozluźniło to i tak słabe
mechanizmy kontroli i więzi wewnątrz społeczności. Na
miejsce tych, którzy odeszli, wkroczyli neofici i
bezkrytyczni judeofile.
* * *
Na jednej ze stron internetowych znalazłam prosty i
pozornie logiczny sposób na walkę z „nowoczesnymi”
antysemitami. Wystarczy każdego z nich oddelegować (np.
z urzędu pracy) na roboty publiczne w dowolnej polskiej
gminie żydowskiej. Gdy zobaczyliby, że ludzie, którzy
ich zdaniem chcą rządzić światem, nie potrafią wskutek
wiecznych waśni załatać sobie dziury w dachu synagogi,
zmieniliby światopogląd.
Dlaczego pogląd powyższy uważam za naiwny?
Bo prawdziwy Polak wie, że dziura taka to zwykły podstęp
Michnika lub innego mędrca Syjonu.
Autor : Ada Kowalczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kilowaty taty
W roztoczańskim Józefowie w końcu ludzie mają o czym
gadać. Nie dość, że wiceburmistrz Stanisław Nieśpiał dał
się przyłapać na kradzieży prądu, to jeszcze wrobił w
całą aferę syna i kazał mu spierdalać do Londynu.
Józefów to senna mieścina. Dwie ulice na krzyż. Po
jednej stronie kamieniołomy. Po drugiej górki. W dole
domy. Ludzie przyzwyczaili się, że jak przyjdzie wiosna,
na bank będzie powódź, a jak Warszawa ześle im wybory,
to na sto procent wygra Zbigniew Bielak, który na
zastępcę powoła Stanisława Nieśpiała.
Józefowska demokracja jest taka, że wieceburmistrz o
pracę nie musi się martwić, więc i denerwuje się z
rzadka. Na serio wkurzył się wtedy, gdy jakaś nawiedzona
dziennikarka telewizyjna z pobliskiego Lublina zrobiła
mu pod bokiem reportaż o miejscowych, co na własnych
działkach łupią na potęgę józefowski piaskowiec czyniąc
wbrew ustawodawstwu państwowemu. Jeśli wierzyć lokalnej
żulerni, Staś spienił się nie bez powodu. Sam ma kawałek
kamieniołomu i – jak każdy w okolicy – też lubi sobie
cichcem coś łupnąć. Zawsze parę groszy wpadnie.
Drugi raz wkurwił się, gdy opozycja doniosła do rejonu
energetycznego w Biłgoraju, że kradnie prąd. Elektrycy
wzięli Stasia z zaskoczenia. Cynk był precyzyjny, bo od
razu kazali wiceburmistrzowi na strych się gramolić i
rozbierać osłonę instalacji. Złodziejski przewodnik
biegł sobie do piwnicy, gdzie stoi zamrażarka, pralka i
lodówka.
Elektrycy byli łaskawi. Spisali protokół, wzięli kasę,
ale prądu nie odcięli, choć powinni zgodnie z procedurą.
– Nogi się pode mną ugięły – bronił się Nieśpiał. –
Nawet nie próbowałem się tłumaczyć, bo nie było sensu.
Kabel to kabel. Z ręki zapłaciłem 1900 złotych i
rozpocząłem śledztwo wśród domowników.
Na drugi dzień winowajca rozpuścił pogłoski, że 20-letni
Nieśpiał junior odezwał się z Londynu. Bił się w piersi,
że chciał ulżyć tatusiowi w rachunkach. Teraz bardzo się
wstydzi tego, co zrobił. Nigdy już nie wróci, bo duma
rodziny u niego droższa od pieniędzy. Pokutując rzucił
nawet piekielnie ciekawe studia w prywatnej szkole w
Zamościu. Koniec, kropka.
Kilka dni później, na posiedzeniu jakiejś komisji
józefowscy rajcy zaczęli sobie pokazywać pod stołem
ksero protokołu opisującego Nieśpiałowe przestępstwo.
Marna, zaledwie 5-osobowa opozycja z SLD i Samoobrony
piorunem wysmażyła do Andrzeja Lefanowicza,
przewodniczącego Rady Miasta i Gminy, pismo, w którym
zażądała odwołania wiceburmistrza. Człowiek, który
okrada innych płatników energii elektrycznej (czyli
nas), nie może pełnić funkcji reprezentacyjnej w mieście
– zagrzmieli radni. Przewodniczący przytomnie odpisał,
że to nie rada powoływała Nieśpiała i nie ona go będzie
odwoływać.
Sprawę wiceburmistrza przewodniczący skierował do jego
szefa – burmistrza Józefowa Bielaka. Ludzie w
józefowskich sklepach od razu mówili, że z odwołania
chuj wyjdzie, bo chłopaki za długo trzymają się razem.
Liczyli natomiast, że coś może wyjść ze śledztwa, które
wszczęła Prokuratura Rejonowa w Biłgoraju po opisaniu
całej historii przez lokalny „Tygodnik Zamojski”. Przy
okazji prokuratorzy zastanawiali się, dlaczego o
przestępstwie wiceburmistrza dowiedzieli się z gazety, a
nie od energetyków.
– Myśli pan, że ja nie wiem, kto mi podłożył tę świnię –
mówił Nieśpiał. – Do mojego syna przychodził chłopak od
byłego burmistrza i latorośl jednego z tych radnych,
którzy domagali się mojego odwołania. Coś tam
kombinowali na strychu. Ojcowie ich nakręcili, syn dał
się namówić na lewiznę, ja dostałem po głowie.
A teraz zaczyna się najlepsze. Kilka dni temu Sąd
Grodzki w Biłgoraju puścił Nieśpiałową winę płazem.
Kazał mu więcej tak nie czynić, wpłacić 500 zł na
biłgorajski PCK i świecić przykładem przez dwa lata
(tyle ma trwać okres próby). Staszek ucieszony, że w
świetle prawa nie jest złodziejem, wrócił do pracy pod
burmistrzem Bielakiem.
Łaskawość sądu nie bardzo przypadła do gustu
biłgorajskim prokuratorom. Zaalarmowali Prokuraturę
Apelacyjną w Lublinie, która w Wielki Piątek, nie bacząc
na powagę dnia, kazała kopsnąć się do sądu wyższej
instancji z odwołaniem.
Jeszcze bardziej od roli gońca prokuratorów wpienił
fakt, że być może wkrótce będą musieli postawić
zarzuty... elektrykom, którzy wykryli złodziejstwo
wiceburmistrza. Po wewnętrznym śledztwie rejon
energetyczny doszedł do wniosku, że puszczając protokół
z kontroli w obieg pracownicy olali przepisy ustawy o
ochronie danych osobowych, czym narazili Staszka
przynajmniej na bezsenność. Tym razem energetycy nie
czekali na dziennikarzy i urzędową drogą podkablowali
swoich kolegów.
Staszek pewnie nigdy nie wyjawi, że ten kabel nie był mu
potrzebny, by kraść prąd. Mówią, że to on sam tak
dokładnie na siebie energetykom doniósł oraz kolegom z
opozycji protokoły Korporacji Energetycznej ukradkiem
przesłał, aby się nimi napawali. Staszek wie bowiem, że
dla polityka lepsza jest zła sława niż żadna. Za uczciwą
służbę publiczną dziennikarze by się mu odwdzięczyli
najwyżej bezpłatnym nekrologiem. A tak zrobili z niego
Rywina – jak gdyby telewizję Michnikowi chciał ukraść.
Nie na darmo i nie bez powodu Stasiek w magistracie na
stołku zasiaduje.
Autor : Bernard Kraska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nasze gołe Lubsko
Święte prawo własności nie wystarczy, żeby było pięknie
i bogato.
Lubsko leży w woj. lubuskim. Leży i charczy. Z 15
tysięcy mieszkańców co drugi jest bez roboty – to rekord
kraju. Pierdolnęło wszystko, łącznie ze szpitalem, który
zamknięto w zeszłym roku. W środku miasta straszą ruiny.
Wyglądają jak dekoracje do filmów wojennych. Na
szczęście gruz można ukraść i potem sprzedać u Żyda. To
wszystko, co zostało po państwowych zakładach.
A kiedyś było tak: w Luwenie zapieprzało 1200 obywateli.
W "cera-mice" – 600. No i w PGR – 1200. Teraz ludność
kradnie albo daje dupy niemieckim pedałom za niemieckie
marki. Demokracja.
* * *
– Tu kiedyś miałem biurko. – Czechu pokazuje na stertę
gruzu. Był brygadzistą. Wczasy. Czasem za granicą.
Częściej w Polsce. Miał na wódę. Dzieci płodził bez
stresu. Są na studiach. Stres ma Czechu teraz. Bierze
młotek i przecinak. Idzie na gruzowisko. Kradnie cegły.
25 groszy od sztuki. Bo teraz to tylko cegły zostały.
Niedawno można było znaleźć metalowe pokrywy od
studzienek kanalizacyjnych. Już ich nie ma. Są za to
dziury, w których z łatwością można kark skręcić. Jak
Czesław cały dzień zapieprza, to ma 15 zł. Popija wino
marki Tier. Patrzy w niebo i mu trochę kolorowo. Czasem
go policja chwyci. Psy specjalnie się nie czepiają. Bo
wiedzą, że Czechu jest nieściągalny. Znaczy, nie ma
pieniędzy, czyli skoczyć mu można. Mówią mu: spierdalaj.
Czechu posłusznie spierdala. Czeka, aż gliny odjadą. A
potem cegły na taczkę i znowu do Żyda.
* * *
W czasach gdy komuna rosła w siłę, chlubą miasteczka
były Zakłady Przemysłu Wełnianego Luwena. O tych, co tam
robili, mówiono, że to proletariusze-arystokraci, bo
prawie cała produkcja szła na eksport i zarobki też były
eksportowe, a zaplecze socjalne, że tylko wyć z
zazdrości.
Na początku lat 90. zakłady zaczęły robić bokami.
Wkrótce sąd z powodu długów ogłosił upadłość firmy i do
roboty wziął się syndyk. Jesienią 1993 r. sprzedał
majątek po Luwenie. Zakład B kupił zawodowy strażak.
Pięć dni po podpisaniu umowy wziął w Banku Pomorskim
kredyt: 700 tys. zł. Nie miał pleców. To prokuratura go
za dupę. Został oskarżony o wyłudzenie, a potem
powędrował do puchy.
Luwenę A kupiła ustosunkowana warszawka. Coś tam
próbowała robić i pewnie chciała dobrze. Wyszło jak
zwykle. Została taka sama kupa gruzu jak po strażaku.
* * *
Do Berlina z Lubska bliżej niż do Warszawy. Marcin wie,
jak sobie radzić. Ma lat 19. Optymista z natury. Kiedyś
przyszedł do niego kolega. – Chcesz zarobić? – zapytał.
Chciał. Razem z kumplem wyjeżdżają do Niemiec. Obciągali
tego samego fiuta. Jego właścicielem jest Franz,
przedsiębiorca. Starzy nic nie wiedzieli. Marcin
ściemniał, że robi za portiera u bogatego Szwaba. Ale
potem się wydało. W TV pokazali reportaż. Wyszło z
niego, że w Lubsku same homokurwy mieszkają.
* * *
Pewnego dnia w pozostawionej na pastwę losu Luwenie A
odkryto 8 ton przeróżnych trucizn. Burmistrz powiadomił
prokuraturę w Żarach: Proszę o wszczęcie postępowania w
sprawie środków chemicznych stwarzających zagrożenie dla
zdrowia i życia ludzi oraz środowiska. Prokuratura
umorzyła postępowanie. Gdyby jakiś zdesperowany
bezrobotny wrzucił choć niewielką część toksyn do ujęcia
wodnego, liczba mieszkańców, a zatem i bezrobotnych w
Lubsku znacznie by się zmniejszyła. Na szczęście nikt
nie wpadł na ten pomysł, bo wtedy prokuratura nie
mogłaby niczego umarzać, tylko musiałaby się zabrać do
roboty. Gmina za utylizację trującego świństwa zapłaciła
150 tys. zł. Gospodarze terenu nie dali nawet złotówki.
Władze miasta wielokrotnie występowały do właścicieli o
ogrodzenie terenu i dozorowanie majątku. Bez skutku. Ale
to nawet i dobrze, bo jak mieszkańcy Lubska mogliby
włazić na gruzowisko, gdyby terenu dawnej fabryki
pilnowała armia ochroniarzy?
* * *
Sławek ma 23 lata. Trafił na gliniarzy bez poczucia
humoru. Złapali go na terenie Luweny. Znalazł trochę
złomu. Prokurator nie popuścił: do sądu trafił akt
oskarżenia. – Prorok chciał mi wlepić 5 lat. Sąd dał mi
rok. Jak pójdę siedzieć, to kto wyżywi matkę i młodszych
braci? Tu ludzie będą ruiny okradać, dopóki zostanie
choć jedna cegła. Nie mają wyjścia.
* * *
Właścicielką Luweny A, czyli gruzowiska, z którego
kradną cegły, jest Monika F. z Warszawy. Całe miasto
wierzyło, że jest siostrą Elżbiety Chojny-Duch doradcy
wicepremiera Kołodki. Stąd nadzieja może, że taka ważna
osoba jakoś pomoże ocalić pogrążające się gruzach
miasteczko.
Wygląda na to, że opowieści Moniki F. o siostrze to lipa
w prochu. Monika F. mówi o tym chętnie i przy różnych
okazjach. Chojna-Duch jednak zaprzecza.
– Monika F. nie jest moją siostrą ani nie jestem z nią w
żaden sposób spokrewniona – twierdzi doradczyni
Grzegorza Kołodki. – Owszem, łączy mnie z nią
długoletnia znajomość. Ostatnio widziałyśmy się jakieś
pół roku temu.
Znajoma doradcy wicepremiera to za mało, aby wierzyć, że
ocali miasto. Lepiej już modlić się o cud. Gruzów
zostało jeszcze trochę. W Niemczech bogatych pedałów też
nie brakuje. Po wejściu do Unii to może być nasza wielka
narodowa szansa.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Męczeństwo posła Stryjaka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Oksana w mordę lana
Policja, prokuratura i sądy Pomrocznej rozumieją, że nie
da się kochać kobiety, która rodzi dzieci z felerami.
Możliwe, że Oksanę P. przyciągnęło do Polski nie tylko
uczucie do faceta, ale też fama naszej ojczyzny jako
kraju, w którym kobiety noszone są na rękach, a faceci
to urodzeni dżentelmeni. Ale jeśli nawet tak było, to
Oksanie już dawno wyleciało to z głowy.
Nawet rodzi źle
Oksana P. w 1998 r. zawarła związek małżeński z
obywatelem polskim – Pawłem K., mieszkańcem Tomaszowa
Lubelskiego. Decyzję o małżeństwie poprzedzało 5 lat
znajomości, trudno zatem mówić, że była nieprzemyślana.
Wkrótce Oksana urodziła dwoje dzieci, jedno z nich
zmarło trzy miesiące po przyjściu na świat. Został tylko
mały Piotruś. Badania wykazały, że Piotruś jest
dotknięty dziecięcym porażeniem mózgowym powodującym
m.in. niedowład kończyn, nadto ma astmę.
Mąż Oksany, jako człek światły, uznał, iż to ewidentna
wina żony, że urodziła mu syna kalekę. W tym przekonaniu
utwierdzali go rodzice. Odczuciom swym dawał wyraz, jak
to tylko polski szlachcic potrafi, czyli regularnie
obijał dziób swej importowanej małżonce. Opisują to
dokumenty zwane obdukcjami. Wynika z nich, że Paweł K. i
tak był łaskaw wielce, bo razy wymierzone Oksanie nigdy
nie powodowały obrażeń naruszających czynności jej ciała
na okres dłuższy niż 7 dni. Czyli bił, owszem, ale z
wyczuciem.
31 grudnia 2001 r. sąd ocenił ułańską fantazję Pawła K.
na 1,5 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4
lata.
Oksana wystąpiła o rozwód. Sąd nie orzekł o winie,
opiekę nad dzieckiem powierzył matce zasądzając od Pawła
alimenty w wysokości 300 zł (200 na dziecko i 100 na
matkę), a także określił, w jaki sposób oboje korzystać
mają ze wspólnego mieszkania. Oksana z niepełnosprawnym
dzieckiem dostała największy pokój (jeden z trzech, ale
za to z balkonem) oraz prawo używalności kuchni i
łazienki. Rzeczpospolita zatem nie uchybiła swej opinii
państwa wielokulturowego i tolerancyjnego. Nie dość, że
pozwoliła tu żyć Ukraince, to jeszcze dała jej dach nad
głową i parę groszy na życie.
Na bruku jest miękko
Piotruś wymagał 24-godzinnej opieki, leczenia i
rehabilitacji, Oksana dymała więc pekaesem do Zamościa
na zajęcia rehabilitacyjne i ćwiczyła z dzieckiem w
domu, ale w takiej sytuacji nie mogła podjąć pracy na
stałe. Stwarzało to pewne trudności, ponieważ tatuś
dziecięcia kompletnie miał je w dupie, nie kontaktował
się z nim i nie dawał grosza na jego utrzymanie.
Wyprowadził się z zajmowanego mieszkania do swoich
rodziców, a ci czym prędzej unieważnili akt darowizny
mieszkania z powodu rażącej niewdzięczności syna wobec
rodziców. Można nieco wątpić w szczerość tej
argumentacji, ponieważ z niewdzięcznym synem mieszkali
zgodnie w jednym mieszkaniu, a także kupili od niego
samochód.
Ale to był dopiero wstęp. Rodzice niewdzięcznego Pawła
K. wystąpili do sądu o eksmisję wrednej Ukrainki, co to
rodzi wadliwe młode. Sąd Rejonowy w Tomaszowie Lubelskim
ochotnie nakazał eksmisję. We wrześniu napisał do Oksany
komornik sądowy, umawiając się z nią w celu wywalenia
jej z dzieckiem na bruk. I dopiero 7 października 2003
r. ktoś się w sądzie połapał, że to kompromitacja
wymiaru sprawiedliwości. Nawet w Tomaszowie Lubelskim.
Po pierwsze, Piotruś jest niepełnosprawny, po drugie,
jest obywatelem polskim zameldowanym w tym lokalu. Sąd
zatem zawiesił eksmisję nakazując gminie wskazanie
lokalu socjalnego.
W związku z tym były małżonek z rodzicami wystąpili o
odebranie Oksanie karty czasowego pobytu ze względu na
fakt, że przecież nie jest już żoną Pawła – więc nie
jest już on zobowiązany do zapewnienia jej warunków
określonych w karcie czasowego pobytu. O Piotrusiu tatuś
na wszelki wypadek nie wspomniał.
Po co Polsce ta kobita
Na pomoc Pawłowi K. pospieszył nie byle kto, tylko
komendant wojewódzki policji w Lublinie. W piśmie
B–III–6010/2190/210/5/01 wyraził opinię o braku
zastrzeżeń do cofnięcia wymienione-mu (ej) udzielonego
zezwolenia na zamieszkanie na czas oznaczony, na
terytorium RP. Mówiąc krótko udzielił mocą swojej
pieczątki błogosławieństwa, żeby Oksanę czym prędzej
wywieźli z naszego nadmiernie gościnnego kraju.
Na szczęście po dwóch miesiącach komendant główny
policji wydał decyzję (R–II–999/686/01) uchylającą
postanowienie swego podwładnego pisząc wprost: Brak jest
najmniejszych podstaw do wyrażenia negatywnej opinii w
przedmiocie dalszego zamieszkiwania w Polsce Oksany
Priszlak z synem Andrijem Priszlak (dziecko z pierwszego
małżeństwa Oksany – przyp. autorów) i z drugim synem
Piotrem K. – ob. Polskim. Postanowienie jest błędne
zarówno pod względem formalnym jest również błędne pod
względem merytorycznym. Po takim piśmie na miejscu pana
komendanta w Lublinie byśmy się zakopali ze wstydu na
trawniku przed komendą.
Bezczelna skandalistka
My, polscy patrioci, bardzośmy uparci. Jak nie tak, to
może zrobić z niej kryminalistkę? I proszę – udało się.
W kwietniu 2002 r. Oksana została skazana na grzywnę w
wysokości 600 zł przez Wydział Grodzki Sądu Rejonowego w
Tomaszowie Lubelskim (sygn. akt VW 91/01) za wykroczenie
polegające na tym, że w dniu 2.10.2001 roku około godz.
12.00 (w dzień) umyślnie dokuczała Panu Stanisławowi K.
(dziadkowi Piotrusia – przyp. autora) poprzez dzwonienie
dzwonkiem do drzwi mieszkania jak i telefonem. Sąd nie
miał wątpliwości, że ma do czynienia ze złą kobietą.
Wszystkich ignoruje, demonstruje swoją pogardę dla
otoczenia, co świadczy o dużej demoralizacji. (...)
przyszła do domu pokrzywdzonego dzwoniąc ok. 15 minut
bez przerwy dzwonkiem do drzwi. Prośby pokrzywdzonego o
zaprzestanie procederu okazały się bezskuteczne, co
świadczy o dużym stopniu demoralizacji obwinionej.
Kobieta twierdzi, że chciała spotkać się z ojcem
dziecka, aby wykupił leki dla syna, bo nie miała
pieniędzy. Może i tak, ale żeby umyślnie w tym celu
dzwonić do drzwi dziadków malca? To jakiś skandal! Tym
bardziej że na sprawę obwiniona stawiła się z dzieckiem
z wózkiem i dziecko przeszkadza w prowadzeniu sprawy (z
protokołu rozprawy z 16 kwietnia 2002 r.).
Dziwka, alkoholiczka i terrorystka
Do kuratora sądowego kolega Pawła K. napisał pismo z
obiecującym nagłówkiem „Donos”, w którym sugerował, że
Oksana chla wódę i dmucha się, z kim popadnie, a dziecko
leży na podłodze bez opieki. Wywiad środowiskowy nie
potwierdził tych bredni. Dziecko uczestniczy w zajęciach
rehabilitacyjnych w Zamościu, które są za darmo. W
swojej grupie zrobił największe postępy. Stan
higieniczny małoletniego nie budzi żadnych zastrzeżeń,
zawsze czysty, umyty, ma schludną i na miarę wydolności
finansowej matki – odzież. W domu ma dwa wózki,
huśtawkę, piłkę do ćwiczeń i sporo zabawek. Wyżywienie
adekwatne do tego, jakie lubi. Nie potwierdzają się
informacje zawarte w donosie... W mieszkaniu panuje
spokój, nie są prowadzone libacje alkoholowe.
Nie udało się z dziwką i alkoholiczką, więc tatuś
Piotrusia skierował sprawę do Prokuratury Rejonowej w
Tomaszowie Lubelskim zarzucając swojej byłej żonie, że
groziła mu w okresie od marca do września 2001 r.
pozbawieniem życia, a ponadto zabrała mu dowód osobisty,
prawo jazdy i dokumenty samochodu. Jak ją lał po pysku,
to się jakoś nie bał. 29 października zeszłego roku
Oksana została skazana za powyższe na grzywnę w
wysokości 2000 zł (sygn. akt II K 78/02). Od wyroku
wniesiona została apelacja i sprawa jest w toku.
* * *
Paweł K. i jego rodzice odnieśli tylko połowiczne
zwycięstwo. 20 stycznia 2004 r. lubelski Urząd
Wojewódzki – delegatura w Zamościu przyznał Oksanie
zezwolenie do zamieszkiwania na terytorium RP do 20
stycznia 2006 r. Jesteśmy pewni – te dwa lata upłyną jej
na poznawaniu nowych polskich sposobów umilania życia
kobiecie z gorszym dzieckiem i takimż
obywatelstwem.
Autor : Maciej Wiśniowski / Jędrzej K. Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lewica w wagonie z miejscami do leżenia
Desperacki strajk i głodówka załogi Fabryki Wagon w
Ostrowie Wielkopolskim zwiastują poważny kryzys
społeczny. Nie dlatego, że bankrutuje średniej wielkości
fabryka. W Polsce restaurowanego kapitalizmu upadło
wiele dużo większych fabryk. Nie dlatego też, że załodze
od dłuższego czasu nie wypłaca się tam zarobków i
pracowała na wymuszony kredyt.
Zaleganie z poborami to dzisiaj w Polsce zjawisko
notoryczne w ponad 60 proc. przedsiębiorstw. Przypadek
ostrowskiego Wagonu bulwersuje dlatego, że jest to
szczególnie dobitny przykład dzikości polskiego odgórnie
budowanego kapitalizmu. Rabunkowego i złodziejskiego.
Zakład dostał się w drodze urzędowej prywatyzacji w ręce
malwersantów i niebieskich ptaków. Nie wnieśli ani
grosza, nędzną cenę za przyzwoity zakład zapłacili z
odzyskanych wierzytelności tegoż zakładu oraz sprzedanej
gotowej produkcji. I od razu wzięli się za okradanie
zakładu i załogi. Fabryka upada nie z powodu złej
koniunktury i braku zamówień, lecz wskutek rabunkowej
gospodarki nowych właścicieli, którzy najzwyczajniej
wyprowadzali z firmy pieniądze. I działo się to przy
pomocy działaczy "Solidarności" oraz przy biernym – nie
wiadomo, czy bezinteresownym – przyglądaniu się
kierowanego przez SLD Ministerstwa Skarbu. Na dodatek
grabiący zakład i załogę nie byli większościowymi
udziałowcami (mieli 35 proc.).
Własność jest podstawą kapitalizmu. Ale w cywilizowanym
kapitalizmie własność nie tylko daje prawa, lecz nakłada
obowiązki. Główny to dotrzymywanie umów i wywiązywanie
się ze zobowiązań finansowych wobec pracowników,
partnerów, państwa. Na straży tego stoi prawo.
Malwersanci stają przed sądami, trafiają do kryminału, a
ich osobisty majątek idzie na spłatę należności i
wyrównanie szkód. Pilnują tego odpowiednie urzędy na
podstawie skutecznego prawa. W Polsce – jak widać –
własność jest wszechmocna i bezkarna, nawet gdy nie jest
pełna, lecz – jak w przypadku Wagonu – dzielona z
państwem.
I dzieje się to pod rządami SLD, który zajmuje się sobą.
Posłowie nie interpelują, nikt nie wnioskuje o naprawę
kulawego prawa. Nie słychać też OPZZ. Zdumiewająca
bezczynność. Jeśli do kryzysu politycznego, w którym
pogrąża się od początku afery Rywina, SLD zafunduje
sobie jeszcze kryzys społeczny znaczony narastającymi
buntami zdesperowanych załóg pracowniczych, jego los
będzie przesądzony.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sekskolektyw
Była w Pomrocznej moda na spodnie dzwony. Była na
Polonezy Caro. Była na wadowickie kremówki. Teraz
nadeszła na seks grupowy.
Od pewnego czasu słyszę w towarzystwie ludzi sławnych i
niesławnych, światłych i mniej światłych, że tak jak na
aerobik czy siłownię, jeżdżą sobie na seks grupowy.
Robią jednak tajemnicę co do miejsca i czasu, bo wtedy
seks ekscytuje. Pamiętam z filmów i plotek, że seks
grupowy to wyrafinowana rozrywka zepsutych bogaczy.
Postanowiłam letnią porą wypróbować grupowego bzykania
po polsku.
Przegrzebałam setki stron internetowych: "Sex w
przedszkolu", "Obwisłe piersi", "Niewolnicy stóp", "Seks
rodzinny", "Lubię jak inni dymają moją starą" i takie
tam. Wreszcie znalazłam Polchat.pl, na którym pod hasłem
"Seks" jak byk stało: "Swingers". Od swingerów
natychmiast odbiło mnie na www.klub69. Miałam farta.
Klub właśnie zapraszał na imprezkę.
Wypełniłam formularz i jeszcze tego samego dnia
oddzwoniła do mnie milutka pani, sekretarz klubu. Mało
mnie szlag nie trafił! Do Klubu 69 należą w większości
pary-małżeństwa. Single mogą być wirtualnymi członkami,
ale do uciech dopuszczani zostają pod warunkiem, że swój
udział w harcach zgłosi inny singiel płci przeciwnej.
Żeby było do pary. Jakiej pary? Miał być seks grupowy!
Sekretarz była twarda: Singielka to pół biedy. Prawdziwą
plagą są dla "69" samce-single. Przywożą ze sobą
wystraszone gówniary, które siedzą w kącie i udają, że
ich nie ma. Single najchętniej bzykają na krzywy ryj.
Jedyną szansą wkręcenia się na seks grupowy było
zarejestrowanie się z partnerem albo rekomendacja pary,
która już jest członkiem klubu. I to ma być seks
grupowy? Wolna miłość? To jakieś zbrojne skrzydło
ortodoksyjnej kościelnej Oazy. Mimo wszystko
postanowiłam zaryzykować. Oficjalnie do spółkowania ze
mną w Klubie 69 zapisałam ulubionego kolegę, z którym
rzadko się kłócę. Posłałam nasze foty. Wpłaciłam 500 zł
wpisowego plus 350 zł za zbliżającą się imprezę.
W szczytnym celu umieszczania kilkunastu
zaobrączkowanych penisów w kilkanaście różnych, ale do
pary zaobrączkowanych wagin, Klub 69 wynajmuje
"odpowiednio przystosowane" lokale na terenie całej
Polski. Bibki trwają dwa dni. Można więc zajeździć się
na śmierć.
* * *
Tym razem orgia pomrocznych swingerów odbywała się w
hotelu pod Łodzią. Punkt pierwszy programu: kolacja
powitalna. I od razu déj¸ vu – chrzciny. Przede mną
sałatka jarzynowa, a w powietrzu gorący temat:
bezstresowe wychowywanie dzieci. Najaktywniejszy był
człowiek bez karku, w złotych łańcuchach z
przytwierdzoną do złotego zegarka anorektyczną
blondynką. Wszyscy (na oko) mieścili się w przedziale
wiekowym 35–50. Przy tej ekipie byliśmy z Bartkiem
zasmarkanymi szczylami. Jako pierwsi chrzcino-kolację
opuściła najstarsza para: lekarze z Gdyni. Do
towarzystwa już nie wrócili. Seks grupowy uprawiali w
parze lub też w pojedynkę, zaryglowani w oddzielnym
pokoju. W podobny sposób z piętnastu par zrobiło się
wkrótce sześć, z nami włącznie. Z głośników sączyły się
stare przeboje Madonny. Kilka pań ruszyło na parkiet. W
trakcie zdążyły pozbawić jedną z nich pończoch. Erotyzmu
przy tym było raczej niewiele. Panowie gadali w rogu o
samochodach. Dochodziła pierwsza nad ranem.
Stwierdziliśmy z Bartkiem, że czas już podgrzać
atmosferę. Po chwili tańczyliśmy już zachęcająco w
totalnym negliżu, co wywołało konsternację w
towarzystwie. Nikt nie poszedł w nasze ślady. Baby dalej
mieszały w osobnym kółeczku graniastym. Seks grupowy
wprost nas osaczał. Wreszcie po dobrych dwóch godzinach
potworzyły się pierwsze parki na kanapach po kątach. I
znowu déj¸ vu: czyjeś urodziny w akademiku. Z tym, że w
akademiku było lepiej widać. Dobry Jezu! Właśnie zdałam
sobie sprawę, że
wielokrotnie, ale nieświadomie brałam udział w seksie
grupowym jeszcze w liceum.
Po seksparty Klubu 69 pojęłam, co w Pomrocznej znaczy
seks grupowy. Że w grupie zeżremy, popijemy wódką, w
kącie przelecimy swoją starą tak, żeby grupa mogła to w
najlepszym wypadku usłyszeć. I do domu, do dzieci, do
babci. Wszystko po to, by później fałszywie ściszonym
głosem opowiadać o grupowym seksie, którego
dostąpiliśmy.
Ktoś się jednak w tym ferworze grupowego bzykania pod
Łodzią niefortunnie pomylił i przeleciał obrączkę nie do
pary, bo nad ranem obudziła nas dzika awantura: dama
chciała się natychmiast rozwodzić, bo "dziwkarza nie
zamierza w chałupie hodować". Skończyło się na tym, że
za karę "dziwkarz" nie zjadł śniadania, zaś parka
wyjechała bez pożegnania.
Z seksu grupowego w Klubie 69 zamiast wyrafinowanych
technik seksualnych nauczyłam się na pamięć wszystkich
stref erogennych mojego koleżki Bartka. Aż boję się
pomyśleć, co by było, gdybym spróbowała poszukać tych
stref w grupie tak skrupulatnie na seks gromadzonej
przez sekretarz Klubu 69.
* * *
Niestety pomroczny ten naród jak cholera, co potwierdza
się w raporcie "Seksualność Polaków 2002" prof. Lwa
Starowicza. Jak wynika ze szczerych deklaracji kochanych
rodaków: seks grupowy lubi 3 proc. mężczyzn i 1 proc.
kobiet. Mężczyźni realizują swoje pragnienia, bo tyle
samo procent twierdzi, że przytrafił im się seks
grupowy. Natomiast 1 proc. bab zmusiło się do tej formy
aktywności seksualnej; seks grupowy smakowało 2 proc.
kobiet. Do trójkątów dało się namówić tyle samo bab, co
w ankietach deklarowało swoje dla nich uwielbienie (1
proc.). Aż 3 proc. mężczyzn tylko marzy o niewinnych
trójkącikach i pęka przy tym z frustracji, bo marzenia
spełniły się w realu tylko dla 1 proc. Wszystko przez
zaborcze baby. Aż 11 proc. mężczyzn lubi wymieniać się
partnerkami i aż 8 proc. ma przegwizdane, bo takie
wymiany akceptuje tylko 3 proc. kobiet. Z czego tylko 2
proc. akceptację swą obróciło w czyn. Partnerkami
wymieniło się tylko 1 proc. mężczyzn, co oznacza, że
pozostałe 10 proc. wymienia się... kochankami.
Posiadanie kochanki (ta, co się jej kupuje kwiaty i
perfumy, nie ta, co pierze i wyciera kurze) deklaruje 45
proc. mężczyzn.
A tak w ogóle, to nie ufam żadnym ankietom po tym, jak
inny mój koleżka padł ofiarą badań Durexu nad długością
penisów poszczególnych nacji. Wiesz co – zwierzył mi
się. W tym pytaniu o długość penisa to sobie trochę
dodałem. 7 cm. – Odbiło ci?
– wrzasnęłam. – Przecież to i tak była anonimowa
ankieta. – Wiesz, jak ja się wtedy fajnie poczułem...
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Powrót taty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Podnosząc łapę na papę
Jan Paweł II jest pod ochroną. Ale tylko w Polsce.
"Masowy morderca", "zacofany autokrata", "pederasta",
"hipokryta", "tajny agent CIA", "zdrajca", "antychryst",
"kryminalista", "kawiarniany papież", "heretyk",
"antypapież", "fabrykant świętych" – pisze o papieżu
prasa światowa, poważna i niepoważna, chrześcijańska i
ateistyczna, agencje prasowe. Nazywa się go tak w
książkach i w programach telewizyjnych. Czy J.P. 2 sobie
na to zasłużył? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że autorzy
tych "zwrotów obraźliwych, lekceważących i
ośmieszających", jak gdyby nigdy nic, łażą sobie wolno,
nie płacą grzywien, nie zgłaszają się do komisariatów
ani nie wykonują przymusowo społecznie pożytecznych
prac. Ba! Nikt im nie postawił kryminalnych zarzutów.
Słów tych nie uznano za obraźliwe ani lekceważące, a ich
autorom nie przypisano zamiaru poniżenia lub
zniesławienia "Ojca Świętego". Nie oskarżono ich także,
że wykroczyli poza ramy prawnie dopuszczalnej krytyki i
wolności wypowiedzi. W Pomrocznej nie uszłoby to im na
sucho. Tutaj nawet "sędziwy bożek" okazuje się obraźliwy
i nielegalny, a autorowi tego eleganckiego określenia
grozi się kilkuletnim więzieniem. Czy nie są to groźby
bezprawne? Czy w demokratycznym państwie zapowiadane
przez prokuraturę kroki prawne (?) nie powinny być
uznane za represje
polityczne wobec korzystającego z wolności słowa i
sumienia dziennikarza? A może to prokuratura dopuszcza
się łamania norm współżycia społecznego? Czy jej
funkcjonariusze nie powinni stać na straży
konstytucyjnych wolności zamiast ponownie dowodzić swej
lojalności wobec instytucji, która tak naprawdę trzyma w
tym kraju władzę?
Masowym mordercą nazwał papieża George Monbiot, profesor
filozofii z Uniwersytetu w Bristol, w artykule
zatytułowanym "Papież szerzy AIDS" zamieszczonym w
"Guardianie" z 7 października 1999 r. Czytamy tam między
innymi:
Jan Paweł II, Ojciec Święty i "anielski pasterz",
przedstawiciel Boga na ziemi i jedyny żyjący człowiek
oficjalnie uznany za nieomylnego, jest masowym mordercą.
Każdego roku papież zabija dziesiątki, a może setki
tysięcy ludzi, zakazując katolikom używania prezerwatyw.
Podczas gdy jego przekleństwa są przez większość
wiernych w pierwszym świecie uważane za kompletny
nonsens i ignorowane, w krajach, w których w praktyce
nie ma dostępu do alternatywnych źródeł informacji i
gdzie kobiety korzystają z niewielu praw, każde
papieskie
potępienie środków antykoncepcyjnych skazuje tysiące
ludzi na długą chorobę i śmierć.
W dalszej części artykułu Monbiot nazywa papieża
zacofanym autokratą i wzywa Watykan do oskarżenia J.P. 2
o zbrodnie przeciwko ludzkości.
13 lipca 2000 r. ten sam autor w artykule "Czyżby papież
był gejem?" w nieco lżejszym tonie zastanawia się nad
przyczynami watykańskiej niechęci do homoseksualistów.
Czytamy tam między innymi:
To, w co człowiek wierzy w oparciu o bardzo słabe dowody
– pisał Bertrand Russell – może być świadectwem jego
pragnień – pragnień, których często sam sobie nie
uświadamia. Watykańska obsesja na tle homoseksualizmu
zdaje się sugerować, że dzieje się tutaj coś bardzo
interesującego. Czyżby niektórzy z katolickich
kardynałów zmagali się ze swoją seksualnością? Czy to
możliwe, żeby sam papież był gejem?
W dalszej części artykułu autor nie upiera się przy
swoim przypuszczeniu. To tylko żarty – złośliwe,
inteligentne i... legalne.
W poważniejszym tonie utrzymane są zarzuty Paula
Williamsa, amerykańskiego filozofa, teologa i byłego
doradcy FBI. W wydanej w 2002 r. książce "Watykan
zdemaskowany" oskarża on papieża o związki z mafią, a
zwłaszcza o pomoc świeckim i duchownym biznesmenom
zamieszanym w nielegalne transakcje z bankiem
watykańskim. "Daily Telegraph" w numerze z 19 listopada
2001 r. określił ów bank jaką jedną z największych na
świecie pralni brudnych pieniędzy.
Równie groźnie brzmią zarzuty przedstawione w roku 1997
w brytyjskiej BBC. W tej szanowanej stacji telewizyjnej
pokazano film dokumentalny pt. "Rywale w drodze do
raju", w którym Vernon Walters, były zastępca szefa CIA,
opisał, w jaki sposób J.P. 2 stał się współpracownikiem
CIA i Białego Domu. Z filmu dowiadujemy się m.in., że
papież spełnił żądanie prezydenta Reagana, gdy ten
zażądał zdyscyplinowania nikaraguańskich księży, którzy
popierali teologię wyzwolenia i sprzeciwiali się
amerykańskiej dominacji w regionie. Papież wybrał się
wkrótce do Nikaragui, gdzie m.in. publicznie znieważył
Ernesto Cardinale, księdza i członka rady ministrów.
Kawiarnianym papieżem nazwał J.P. 2 znany dziennikarz
liberalny Jan Brazil. Kawiarnianym dlatego, że Kościół
zwykł określać tym mianem powierzchownych katolików,
którzy przestrzegają tylko tych wskazań Kościoła, które
im są wygodne. Papież postąpił tak samo – twierdzi
Brazil – gdy 12 marca 2000 r. prosił o przebaczenie za
grzechy Kościoła, zapominając jednocześnie o własnych
przestępstwach wobec kobiet i dzieci. Możemy mieć tylko
nadzieję, że następny papież przeprosi za grzechy
obecnego.
Heretyk, zdrajca i antypapież – to oczywiście zarzuty
stawiane przez ludzi bardziej świętych niż sam papież.
Fundamentaliści religijni – chrześcijańscy i
niechrześcijańscy – zarzucają papieżowi moralny upadek i
sprzeniewierzenie się Pismu Świętemu. Potępiają go za
to, że nie domaga się kary śmierci dla kobiet
poddających się zabiegowi przerywania ciąży. Poglądy te
znajdujemy m.in. na stronicach opublikowanej w
Internecie książki "Ostatnie godziny ziemi", gdzie
stwierdza się m.in., że papież jest antychrystem i
zbrodniarzem porównywalnym z Hitlerem.
Nie będziemy się odnosić do tych ekstrawagancji. Ludzie
są różni, a my chcemy przecież do Europy, gdzie
najróżniejsi ludzie współżyją ze sobą i tolerują się
wzajemnie. W tej formule demokracji nie mieści się
posyłanie za kratki krytyków głowy Kościoła, nawet jeśli
nosiciela tej głowy nazywają "gasnącym starcem" lub
"bożkiem". Jeśli rząd RP i jego agendy uważają inaczej,
niech to powiedzą wprost i wskażą właściwy kierunek. Po
tym właśnie poznaje się prawdziwych mężczyzn.
Autor jest współprzewodniczącym Federacji Polskich
Stowarzyszeń Humanistycznych.
Autor : Andrzej Dominiczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wienerschnitzel z Baraniny
Telewizyjna "Jedynka" zapowiadała reportaż dotyczący
wiedeńskiego procesu Jeremiasza B. oskarżanego o
zlecenie zabójstwa Jacka Dębskiego jako sensacyjny
materiał, który oglądających zetnie z nóg. Pokazano (TVP
1, 29 stycznia 2003, godz. 22.30, "Kronika kryminalna")
20 minut bełkotu zrealizownego amatorskimi metodami,
chwiejącą się w rękach kamerą.
Dziennikarze państwowej TV, którzy pojechali na kilka
dni do Austrii na koszt obywateli płacących abonament,
pokazali, jak wygląda budynek wiedeńskiego sądu, fasady
domów Baraniny, gospoda, w której kiedyś nocowali Dębski
z Inką, a także oświetlone neonami ulice Wiednia. Osiem
razy przewinął się obrazek Jeremiasza B., jak z
zasłoniętą folderem twarzą wchodzi do sali rozpraw lub z
niej wychodzi. Ten sam obrazek wcześniej prezentowały
wszystkie telewizyjne dzienniki. Ekipa od Kwiatkowskiego
nie dodała nic nowego do zestawu informacji od ponad
tygodnia przewijających się w mediach.
Niedawno ("NIE" nr 4/2003) przedstawiliśmy informacje
dotyczące kulis śledztwa w sprawie zabójstwa Dębskiego.
Ujawniliśmy fakty, które nie ujrzały dotychczas światła
dziennego. Zdajemy sobie sprawę, że w dziennikarskim haj
lajfie powoływanie się na organ Urbana nie należy do
dobrego tonu. Zarzuca się nam m.in. wulgarność i brak
etyki. Niewątpliwie bardzo etycznie postąpiła ekipa TVP
1, która z braku lepszego materiału udała się do
sąsiadów oraz wspólników w interesach Baraniny pytając,
czy wiedzą, że ten Jeremiasz B. to bandyta i
zleceniodawca zabójstwa polskiego ministra. Tak samo
określała Baraninę prowadząca narrację dziennikarka. Ani
razu nie padł termin "domniemany zleceniodawca" lub
"oskarżony o zlecenie". Sędziów i przysięgłych
występujących w procesie określono w reportażu jako
głąbów, którzy w ogóle nie orientują się w sprawie, a
Polska to dla nich "dziki wschód, gdzie wszystko jest
możliwe". Na koniec programu, żeby podjarać widzów,
pokazano archiwalne zdjęcia zastrzelonych kilka lat temu
warszawskich gangsterów. Padła sugestia, że za tymi
zbrodniami także stoi Jeremiasz B.
Zadziwiająca jest bierność, z jaką dziennikarze
przyjmują za pewnik tezy oskarżających Halinę G. i
Jeremiasza B. prokuratorów. Dowiedzieliśmy się właśnie,
że redakcje największych dzienników w Pomrocznej, a
także jedna (niepaństwowa) telewizja otrzymały kopie
raportu sporządzonego podczas drugiej obdukcji zwłok
Tadeusza M., (Saszy) określanego jako zabójca Dębskiego.
Jak wiadomo, Tadeusza M. znaleziono wiszącego w celi
aresztu. Pokuratura obstaje, że było to samobójstwo, ale
wyniki dwóch sekcji zwłok utajniono. Wspomniany raport
sporządził biegły z zakresu medycyny sądowej z
Uniwersytetu w Wiedniu, prof. Georg Bauer reprezentujący
stronę austriacką podczas ekshumacji i drugiej obdukcji.
Stoi tam jak byk, że Sasza miał połamane żebra,
obrażenia pleców i ślad po elektrycznym paralizatorze na
ramieniu. Nie jest to dokument procesowy, więc
żurnaliści mogą śmiało się nim posługiwać. Czy kwiat
dziennikarstwa Pomrocznej odważy się zadać niewygodne
pytania warszawskiej prokuraturze, czy też wspomniany
kwit wyrzuci do kosza?
Dociekliwym proponujemy jeszcze kilka innych wątków.
Spytajcie, skąd Dębski wytrzasnął 400 tysięcy baksów,
które następnie zostały przemycone do Austrii.
Oskarżający Baraninę prokuratorzy cytują zapisek z
dzienników Dębskiego: "11 marca 2001: Niepokój w sercu,
telefon Leszka (Baraniny) nie odbiera. Moje pieniądze w
niebezpieczeństwie?". Zapytajcie, dlaczego nie cytują
wcześniejszego zapisu: "Wyjazd do Łodzi po pieniądze w
obstawie Herod baby z glockiem w torebce. Wybieram
pieniążki. Potem dyplomatycznym kanałem za granicę.
Akcja się udała i kasa z bankowej skrytki zacznie
wreszcie działać", oraz późniejszego: "23 marca 2001 –
moje pieniądze bezpieczne na koncie". Tego dnia Dębski
był w Austrii, gdzie przekonał się naocznie, że dolce
zamienione na szylingi znajdują się na jego koncie w
banku w Schwechat.
Spytajcie też warszawskich policjantów, którzy
namierzali stołeczne gangi, dlaczego Dębski woził się po
Warszawie z niejakim Nastkiem, drugorzędnym bandytą z
grupy żoliborskiej. Czy przypadkiem nie dlatego, że
eksministrowi mocno obito twarz, otrzymywał też
telefoniczne pogróżki. Było to wówczas, gdy jeszcze nie
znał Baraniny.
Oskarżającego Inkę niewiniątko prokuratora spytajcie,
dlaczego przed sądem nie przytoczył framgentu jej
zeznania, w którym kobieta stwierdza, że usłyszawszy huk
wystrzału w chwili zamachu na Dębskiego, uznała, że
musiała to być giwera kaliber 9 mm. W późniejszych
zeznaniach twierdziła, że niemal nic nie pamięta z
momentu zabójstwa. Dziwnym trafem Dębski zginął od
strzału z broni kaliber 9 mm typu Luger.
Takich kwiatków w sprawie jest jeszcze sporo. Może być
wesoło, gdy austriacki sąd uniewinni Jeremiasza B. od
zarzutu zlecenia zabójstwa Dębskiego. Wyszłoby wtedy na
to, że Inka wystawiła eksministra przybyszom z innej
planety.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Parciane ekscelencje
Polska dyplomacja jest na takim poziomie, że podnieść go
może nawet wiceminister z PSL.
Podczas zakulisowych konsultacji – przed powołaniem
sejmowej komisji śledczej ds. Rywingate – PSL-owcy
zażądali od Millera dwóch dodatkowych stanowisk. Miller
odmówił. No to posłowie PSL w sprawie komisji głosowali
razem z opozycją. Nie wszyscy. Kilku ludowców nie wzięło
udziału w głosowaniu dając do zrozumienia, iż nie chcą
stawiać lewicowych sojuszników pod ścianą w trudnej dla
SLD sytuacji. Premier potem oznajmił, że dezyderaty
personalne PSL rozpatrzy po zakończeniu pracy komisji,
aby nie powstały podejrzenia, że jej powoływaniu
towarzyszyły targi czy układy w obrębie koalicji
rządzącej.
Zachowanie ludowców bardzo wkurzyło posłów SLD.
Zakąszając w sejmowej restauracji, chcąc nie chcąc
słyszałem, jak pewien znany SLD-owski parlamentarzysta
głośno użalał się: "te pieprzone gumiaki znowu nas
szantażują".
Kręcąc się stale po kuluarach Sejmu obserwowałem, że
ludowcy już od dłuższego czasu grzecznie "czapkowali" o
dwa dodatkowe stanowiska wiceministrów. ("Gumiaki z
Wiejskiej", "NIE" nr 46/2002). Nie jest więc tak, że
PSL-owcy rzucili się na Millera, bo poczuli nagle woń
padliny.
Uważam, że wepchnięcie Cimoszewiczowi do Ministerstwa
Spraw Zagranicznych PSL-owskiego zastępcy wyszłoby na
zdrowie naszej dyplomacji. Wyrobiłem sobie taki pogląd
obserwując w Sejmie zabiegi PSL-owskiego posła Tadeusza
Samborskiego o wyczyszczenie korpusu dyplomatycznego z
różnych nieudaczników, których w MSZ po kolei upychali
Skubiszewski, Bartoszewski i Geremek.
Cimoszewicz uparcie chroni kadrowe spady, które
odziedziczył po poprzednikach z etosu. Zdaniem Cimoszki,
kopniak kadrowy, wymierzony w tyłek któregokolwiek z
protegowanych Geremka, byłby czymś równie niestosownym i
bezczelnym jak obsikanie Grobu Nieznanego Żołnierza.
Na zarzuty Samborskiego, iż resort spraw zagranicznych
dołuje doświadczonych dyplomatów z PRL-owskim stażem, a
faworyzuje ludzi etosu ściągniętych do centrali MSZ
przez Bartoszewskiego i Geremka, Cimoszewicz odpisał:
Zdecydowanie odrzucam zawartą w interpelacji tezę o
kontynuowaniu szczególnej polityki kadrowej... MSZ
podjęło – przed przystąpieniem do rotacji przegląd stanu
zatrudnienia na placówkach zagranicznych... zatrudniani
są dyplomaci o merytorycznych i językowych
kwalifikacjach.
Cimoszewicz krytykę wyniośle odrzuca, a tymczasem poseł
Samborski ma w zanadrzu takie na przykład fakty
(przytaczam tylko kilka z wielu):
* W Rzymie Polskę reprezentuje ambasador Michał
Radlicki. Nie zna języka kraju urzędowania. W centrali
resortu zasłużył się chybionymi reformami i czystkami
personalnymi. Jest objęty postępowaniem prokuratury w
sprawie budowy nowego obiektu ambasady RP w Berlinie.
MSZ poniósł wielomilionowe nieuzasadnione koszty przy
nieudolnym uruchamianiu tej inwestycji. Nadzorował ją
Radlicki, jako dyrektor generalny MSZ.
* Janusz Ostrowski, kierownik wydziału konsularnego
ambasady w Rzymie nie zna języka włoskiego, w kraju był
zastępcą Radlickiego i ponosi współodpowiedzialność za
skandal z berlińską budową.
* Marzena Krulak, kierownik wydziału konsularnego w
ambasadzie w Atenach, ponoć nie tylko nie zna greckiego,
ale nie włada biegle żadnym obcym językiem. Była
dyrektorka kadr u Bartoszewskiego i Geremka
specjalizowała się w czystkach personalnych. Za jej
urzędowania w centrali MSZ tak zwana lista pracowników
pozostających w dyspozycji kadr urosła do stu kilkunastu
pozycji.
* Marek Sawicki, konsul generalny we Lwowie, namaszczony
jeszcze przez byłą marszalicę Alicję Grześkowiak, jest w
konflikcie z największą lwowską organizacją polonijną.
Pan konsul nie rozmawia z Emilem Legowiczem – liderem
Towarzystwa Kultury Polskiej, Ziemi Lwowskiej. Konsul
nie pofatygował się na zjazd lwowskiej organizacji
polonijnej. Poseł Samborski interpelował u Cimoszewicza
w tej sprawie. Minister w odpowiedzi napisał: uprzejmie
informuję, że sygnały o mających miejsce
nieprawidłowościach (w pracy konsulatu – przyp. H.S.)
napływały od pewnego czasu do Ministerstwa Spraw
Zagranicznych. Jednakże nie zwróciły się do nas ani
lwowskie organizacje polonijne, ani instytucje krajowe.
No to Samborski spowodował, że Legowicz, lwowski lider
polonijny, do MSZ napisał. Na takie dictum Cimoszewicz
odpowiedział Samborskiemu, że wysłał do Lwowa kontrolę,
która niczego nie wykryła.
* Skargę Samborskiego na postępowanie Joanny
Woroneckiej, ambasador RP w Egipcie, która zbłaźniła się
podczas pobytu w tym kraju studenckiego zespołu pieśni i
tańca z Lublina, Cimoszewicz także olał, ograniczając
się do udzielenia formalnej i zdawkowej odpowiedzi.
Pokazując mi grubą teczkę swojej korespondencji z MSZ,
poseł Samborski powiedział, że z tych papierów – po ich
zmieleniu – można by wyprodukować pastylki na
wzmocnienie arogancji i sprzedawać je w aptekach ludziom
chorym na skromność. Zgadzam się z Samborskim. Po
rozmowie z nim gotów jestem przyklasnąć pomysłowi
wzmocnienia kierownictwa MSZ politykiem PSL-owskim. Pod
warunkiem że będzie miał jaja.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jełopy Europy
Nie rządźmy się sami, na miłość boską!
Walka rządu polskiego – popieranego gremialnie przez
media – z projektem europejskiej konstytucji zgłoszonym
przez Konwent pod przewodnictwem Valery’ego Giscarda d’
Estainga jest niedorzeczna. Sprzeczna też z polskimi
interesami. I nie chodzi tu tylko o tzw. Invocatio Dei,
czyli odwoływanie się przez Polskę w preambule do Boga
lub tradycji chrześcijańskiej.
Główny polski sprzeciw dotyczy systemu głosowania w
organach unijnych. Giscard proponuje, w miejsce
przyjętego w Nicei systemu tzw. głosów ważonych,
podejmowanie decyzji większością państw reprezentującą
co najmniej 60 proc. ludności Unii. System nicejski
dawał Polsce prawie tyle głosów co Niemcom, Francji czy
Wielkiej Brytanii. Każdy z tych krajów jest znacznie od
Polski ludniejszy i wnosi wielokrotnie więcej do
unijnego bud-żetu. Giscard zaproponował system
sprawiedliwszy.
Obstając przy Nicei Polska nie ma szans. Ważniejsze
wszak, że obrona Nicei, gdyby się powiodła, nie leżałaby
w naszym interesie. Polska – jak świadczy historia
wszystkich rządów od Mazowieckiego do Millera i od
Balcerowicza do Kołodki – jest rządzona fatalnie.
Niemcy, Francja i Wielka Brytania radzą sobie znacznie
lepiej, zwłaszcza z gospodarką, a tej właśnie sfery ma
dotyczyć głosowanie większością. Polityka zagraniczna,
obrona i prawa człowieka nadal będą wymagały decyzji
jednomyślnych.
Polsce, zwłaszcza w sprawach gospodarczych, bardzo
przydałaby się kuratela mądrzejszych. Unia taką kuratelę
obiecuje. W nadziei na to wielu obywateli pofatygowało
się do referendalnych urn mimo ich zniesmaczenia
domorosłymi politykami. Również w sprawach zagranicznych
Polska mogłaby na opiece mądrzejszych skorzystać i na
przykład nie pchać się do Iraku na okupanta. Ale na
razie trzeba poprzestać na gospodarce. To, że w
zarządzie wspólną unijną gospodarką najwięcej do
powiedzenia będą miały Niemcy, Francja i Wielka
Brytania, wyjdzie na dobre wszystkim. Również Polsce.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bush z wami "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Strategia dłubania w nosie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Areszt na dupy
Koniec z nagimi dupencjami. Ppłk dr Marta Wołowicz
zakazała wnoszenia na teren podległego jej śledczaka na
warszawskim Służewcu kolorowych pism z panienkami
bezpruderyjnie odsłaniającymi wdzięki, którymi obdarzyła
je natura i chirurgia plastyczna.
Teraz "Playboy", "CKM", "Hustler" i kilka innych tytułów
przeznaczonych dla panów zostało skreślonych z listy
artykułów sprzedawanych w kantynie. Przymusowym
pensjonariuszom osobom mającym status ludzi niewinnych,
bo jeszcze nie są skazani, pozostało przeglądanie
pisemek dla miłośników łowienia ryb, gotowania,
majsterkowania. Spróbujcie rozładować napięcie seksualne
patrząc na klienta trzymającego w ręku młotek, patelnię
albo zimną, śliską, zdechłą rybę.
Zapytaliśmy ppłk Wołowicz, skąd ten zakaz. Wydano jakieś
odgórne zarządzenie, opublikowano specjalne badania,
które wywiodły, że fotka z gołą dupą szkodzi osadzonym?
Owszem, stwierdzono, iż publikacje o charakterze
stymulującym seksualnie podnoszą poziom agresji –
odpisała nam władczyni pierdla na Służewcu informując
jednocześnie, że żaden odgórny prikaz nie jest jej
potrzebny. Kwestia dopuszczenia sprzedaży takich gazetek
leży w kompetencjach dyrektora jednostki.
Paragrafy regulaminu wykonywania kary pozbawienia
wolności, na które się powołała, nie potwierdzają tego.
Stoi tam, że dyrektor określa częstotliwość, terminy,
miejsce i sposób dokonywania zakupów artykułów
żywnościowych i wyrobów tytoniowych oraz przedmiotów
dopuszczonych do sprzedaży w areszcie śledczym. Nie ma
nic o tym, że szef jednostki decyduje, co aresztant może
kupować do czytania lub oglądania.
Wiła się pani dyrektor, gdy zapytaliśmy ją o to, kto
stwierdził, że gazetki dla dorosłych wywołują w
aresztowanych agresję. Bąkała coś o jakichś badaniach
polskich i amerykańskich, o których nic bliżej nie
potrafi powiedzieć i których wyników nie posiada.
Rzecznik Prasowy Centralnego Zarządu Służby Więziennej
(CZSW) Luiza Sałapa była zaskoczona. Powiedziała, że
pisemka z nieskromnymi panienkami – jak reszta prasy –
są dopuszczone do sprzedaży w aresztach śledczych i
zakładach karnych. Nie robiono żadnych badań na tę
okoliczność, nie wydano żadnego zarządzenia i nie
czyniono szefom aresztów oraz zakładów karnych żadnych
sugestii w tym względzie.
Wychodzi na to, że sprośne pisemka powodują agresję
głównie u pani ppłk Wołowicz. Aresztanci wkurwili się
dopiero, gdy uniemożliwiono im kupienie gazetek. Nie
każdemu sprawia przyjemność podziwianie tyłka kumpla
spod celi.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Płać kto w Boga wierzy
Znalazł się facet, który w pojedynkę próbuje powstrzymać
szalejącą klerykalizację państwa uderzając w miękkie
podbrzusze czarnych – system finansowania kościołów.
Cezary Głowacki z Łodzi poważnie potraktował
konstytucję. Doszukał się w niej sprzeczności: z jednej
strony mamy wolność sumienia i wyznania, z drugiej –
państwo przyjęło zobowiązania, także finansowe, wobec
związków wyznaniowych z Kościołem kat. na czele. Tym
samym obciążyło wszystkich obywateli zakamuflowanym
podatkiem religijnym, którego wysokości nawet nie znamy,
bo nikt nie wie, ile szmalu
połyka czarna struktura.
W listopadzie 2000 r. Głowacki napisał do premiera
Buzka: Rzeczpospolita Polska narusza moje i wielu innych
współobywateli prawa w ten sposób, że zmusza mnie do
współuczestniczenia w finansowaniu moimi podatkami
funkcjonowania związków religijnych, których ideologii z
przyczyn światopoglądowych nie akceptuję. Niewierzący
płacą podatki tak samo, jak wierzący, lecz
stowarzyszenia ateistów czy wolnomyślicieli nie dostają
grosza ze środków publicznych. To dowód na faktyczną
dyskryminację mniejszości światopoglądowych. Głowacki
chce, żeby wyznawcy religii (i tylko oni) sami
utrzymywali swoje kościoły, płacąc podatek kościelny
(wyznaniowy).
Jak łatwo zgadnąć, pismo do Buzka nic nie dało. Nie
zrażając się, Cezary Głowacki wysłał podobny elaborat do
ówczesnej opozycji. Klub parlamentarny SLD zbył go: Z
uwagą odnosimy się do postulatu wprowadzenia podatku
wyznaniowego. Podobne pomysły pojawiały się już kilka
lat temu, ale nie spotkały się z szerszym
zainteresowaniem, a w niektórych kręgach wywołały nawet
zdecydowany sprzeciw. Realizacja Pańskiej sugestii nie
wydaje się więc obecnie możliwa. W marcu 2001 r. SLD
żadnych sugestii nie mógł zrealizować. A teraz?
* * *
Niestrudzony Głowacki wraz z żoną zażądali od naczelnika
II Urzędu Skarbowego Łódź-Bałuty decyzji o zwrocie na
naszą korzyść kwoty 313, 37 zł z podatków od naszych
emerytur. Wyliczyli bowiem, że średnio 20 proc. emerytur
netto trafia do budżetu, Kościoły zaś zżerają około 5
proc. środków publicznych. Irena i Cezary Głowaccy nie
życzą sobie, żeby wypracowane przez nich emerytury
tuczyły korpus kapelanów pod wodzą generała Głódzia czy
armię katechetów szkolnych. Łatwo zgadnąć, że urząd
skar-bowy grosza nie zwrócił.
Nagabywany w tej sprawie rzecznik praw obywatelskich
odpowiedział piórem głównego specjalisty, Stanisławy
Błachowskiej: Propozycje wprowadzenia podatku
wyznaniowego w miejsce obecnie przyjętego systemu
finansowania działalności związków wyznaniowych są co
pewien czas zgłaszane i powszechnie znane. I co? I nic.
Specjalista poucza, iż wymagałoby to zmian ustawowych, a
obywatel Głowacki nie ma inicjatywy ustawodawczej. Jeśli
zbierze 100 tys. podpisów, to owszem, Sejm zajmie się
takim projektem.
* * *
Dla Głowackiego nie ma nic trudnego. Od ręki pisze
projekt ustawy, urzekający prostotą,
logiką i prawniczą precyzją. Zgodny z konstytucją i
konkordatem.
Art. 1: Wyłącznym źródłem finansowania zobowiązań i
darowizn Państwa oraz samorządów terytorialnych na rzecz
Kościołów i związków wyznaniowych, o których mowa w art.
25 Konstytucji RP, są fundusze wyznaniowe. Nie dotyczy
to tylko nieruchomości i dotacji na działalność
charytatywną – pod warunkiem jednak, że państwo będzie
kontrolować sposób wykorzystania tych środków.
Minister finansów tworzy państwowy fundusz wyznaniowy.
Kościoły i związki wyznaniowe mogą pozyskać więcej
szmalu, tworząc własne fundusze. Fundusze wyznaniowe
powstają ze składek stanowiących procentowy odpis od
podatku dochodowego od osób fizycznych. Podatnik ma do
wyboru trzy możliwości: płacić na państwowy fundusz
wyznaniowy (który w lwiej części zasili Kościół kat.),
na wybrany fundusz niepaństwowy (np. czcicieli
Swarożyca) albo nie płacić w ogóle, zyskując w ten
sposób kasę na potrzeby duchowego i intelektualnego
rozwoju własnego i osób bliskich, zgodnie z wyznawanym
światopoglądem (np. na prenumeratę "NIE").
W dyskusjach o podatku kościelnym proponuje się zwykle,
by obywatel mógł łożyć albo na wybrany kościół (związek
wyznaniowy), albo na wzniosły cel społeczny lub
charytatywny – ochronę żółwia błotnego czy fundację
pomocy kobietom upadłym. Projekt Cezarego Głowackiego
jest odważniejszy, przewiduje bowiem, że ateista,
agnostyk czy skąpy katolik może tę część podatku
zatrzymać w kieszeni, nie zawracając sobie głowy
kobietami upadłymi ani żółwiami. Pod rządami takiego
prawa statystyczna masa katolików mogłaby się nagle
skurczyć.
* * *
Pod tym projektem Głowacki zebrał kilkadziesiąt
podpisów. Trudno mu zdobyć więcej, bo nie ma komputera i
dostępu do Internetu.
Tysiąc podpisów pozwala wystąpić do marszałka Sejmu o
rejestrację komitetu. Potem zostają trzy miesiące na
zebranie brakujących 99 tysięcy i obywatelska inicjatywa
ustawodawcza trafia do Sejmu, który może ją udupić
jednym głosowaniem. Nie wygląda to, szczerze mówiąc,
różowo.
W marcu br. Cezary Głowacki wystąpił z SLD, zrażony tym,
że na jego memoriały kierownictwo partii odpowiedziało
pogardliwym milczeniem.
Nadal trzyma rękę na pulsie wydarzeń: apeluje do Sejmu,
żeby zmienił ustawę radiowo-telewizyjną, bo z jakiej
racji niekatolicy mają płacić abonament na utrzymywanie
redakcji katolickich tudzież hołdy dla Wojtyły. Odwołał
się też do NSA w sprawie zwrotu części podatku
dochodowego. Pewnie przegra, NSA
bowiem nie będzie wdawać się w rozważania o prawach
człowieka i obywatela.
* * *
Pochłonięty sprawowaniem władzy Sojusz może lekceważyć
tego rodzaju inicjatywy. Jednak na pustym polu, z
którego się wycofał, prędzej czy później coś wykiełkuje.
Komitet Inicjatywy Ustawodawczej dla ustawy "O
wykonywaniu prawa do wolności religii i światopoglądu",
Cezary Głowacki, 91–103 Łódź, ul. Łanowa 8 m. 49, tel.
042 652-81-86.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Żarówki w mundurach
Czołem żołnierze! Drodzy polscy okupanci Iraku! Po
powrocie do kraju zróbcie sobie badania na obecność
uranu w organizmie. Jeśli dożyjecie.
Aleksander Wielki przyobiecał stopniowe zmniejszanie
polskiego zaangażowania w Iraku w roku 2005. To jest
prognoza, ale oby się sprawdziła. – wróży nieśmiało.
Oby.
Gdybyście mieli dość wałkowania kwestii irackiej broni
masowego rażenia, to nie zapominajcie, że w wojnie
wywołanej pod pretekstem eliminowania domniemanego
zagrożenia świata zabito kilkanaście tysięcy ludzi i
codziennie zabijani są nowi.
16 grudnia dziennikarka TV ABC Diane Sawyer spytała
prezydenta Busha, czemu twierdził, iż posiada
niepodważalne dowody na to, że Irak ma broń masowego
rażenia, a nie tylko planuje ich budowę. A co to za
różnica? – zdziwił się Bush.
W październiku 2003 r. David Kay, szef ekipy CIA, która
poszukiwała owej broni w Iraku, przedstawił Kongresowi
USA rezultaty zakończonej fiaskiem misji. Powiedział
m.in.: Nie odkryliśmy dowodów świadczących o tym, że po
roku 1998 Irak podjął jakiekolwiek znaczące kroki, by
wznowić program badań nad bronią nuklearną. 24 grudnia
media poinformowały, że alarmując o rzekomych próbach
Husajna zakupu uranu od Nigru Bush z premedytacją
zignorował ostrzeżenia CIA, iż wieść jest
najprawdopodobniej nieprawdziwa. Postanowił się nią
posłużyć, by przedstawić Amerykanom coś przekonującego –
taka jest świeża konkluzja prezydenckiej rady doradczej
do spraw wywiadu zagranicznego. Husajn jako autor dużego
bumbum w kształcie grzyba – to działało na wyobraźnię!
Iracki fizyk Imad Khadduri, główny koordynator programu
atomowego, kształcony w USA i Wielkiej Brytanii,
twierdzi, że Amerykanie nie znajdą niczego, ponieważ
iracki program atomowy został wstrzymany w roku 1991.
Inspektorzy rozbrojeniowi ONZ patrzyli naukowcom na ręce
uniemożliwiając jakąkolwiek koordynację działań
niezbędną do osiągnięcia postępu w badaniach. Gdzie niby
są uczeni i inżynierowie niezbędni do prowadzenia tak
ambitnego programu – pyta retorycznie Khadduri w wydanej
właśnie książce „Nuklearny miraż Iraku”. – Gdzie
laboratoria i wyposażenie?
On i inni iraccy fizycy mogą teraz bez obaw zdradzać
atomowe tajemnice Husajna. Zamiast tego obnażają fałsz
wyssanych z palca informacji, którymi posługiwał się
rząd USA do podsycania psychozy strachu i tworzenia
pretekstu do ataku. (Bush w październiku 2002 r.: Dowody
świadczą, że Saddam odrodził program atomowy; Cheney w
marcu 2003 r.: Jesteśmy przekonani, że Saddam naprawdę
buduje broń atomową). Nawet wówczas, gdy program atomowy
funkcjonował – mówi Abdel Mehdi Talib, dziekan wydziału
nauk ścisłych na uniwersytecie bagdadzkim – karmiliśmy
Saddama kompletnie fikcyjnymi danymi na temat
wyprodukowanego materiału do produkcji bomby atomowej.
Irackie nadzieje na własną broń jądrową nigdy nie były
realistyczne. To były zamki na piasku. David Kay
otrzymał jednak instrukcje, by szukać dalej. Na
opłacenie ekipy tropicieli – Iraq Survey Group – Kongres
wyasygnował ekstra 600 mln dolków. Kay stracił wreszcie
cierpliwość i podał się niedawno do dymisji.
* * *
Ale broń masowego rażenia jest w Iraku i będzie przez
lata. Władze USA wiedzą o tym doskonale. Wolą jednak z
tą wiedzą się nie obnosić. Milczą również amerykańskie
media.
Dr Asaf Durakovic, pracujący od 19 lat dla Pentagonu
jako lekarz wojskowy, miał znacznie skromniejsze niż Kay
środki na badania, które pragnął przeprowadzić jako
dyrektor
Uranium Medical Research Center. W listopadzie w Iraku
razem ze swym zespołem zebrał kilkaset próbek gleby,
moczu cywilnej ludności oraz tkanek trupów irackich
żołnierzy. Analizy wykazały poziom radioaktywności setki
i tysiące razy przekraczający normę. Nie jest to jednak
dowód na przeprowadzanie z rozkazu byłego dyktatora
Iraku nuklearnych eksperymentów.
To podarek od wyzwolicieli.
Powodem wysokiego skażenia jest to, że podczas obecnej
wojny użyto znacznie więcej materiału zawierającego uran
(depleted uranium) niż w trakcie poprzedniej, w roku
1991 – powiedział dr Durakovic pismu „The Japan Times”.
Ten związek uranu używany jest w nabojach karabinów
maszynowych i głowicach rakiet. Po uderzeniu w
przeszkodę wznieca pożar wyzwalając promieniotwórcze
cząsteczki. Jest tanim i występującym obficie produktem
ubocznym wzbogacania uranu 235 używanego w reaktorach
jądrowych i do produkcji bomb atomowych. Ceniony ze
względu na zdolność przebijania pancerza; naboje i
głowice z uranem stosowane są przez Amerykanów
powszechnie, najczęściej w samolotach A-10, czołgach
Abrahms i transporterach opancerzonych Bradley. Uran,
ciężki metal, jest niezwykle toksyczny. Radioaktywne
cząsteczki wchłania ciało ludzkie, zwierzęta, rośliny.
Gdy dostanie się do ziemi, skaża wodę. Wdychany kumuluje
się i utrzymuje latami w węzłach chłonnych oraz kościach
organizmu człowieka powoli go zabijając.
Pentagon oficjalnie przyznaje, że w pierwszej wojnie w
Zatoce Perskiej użył ponad 300 ton materiału
uranopochodnego. (Niezależne od rządu źródła operują
liczbą 800 ton). Rezultatem tego były tysiące zachorowań
amerykańskich weteranów tego konfliktu na tzw. Gulf War
Syndrome (Syndrom Wojny w Zatoce Perskiej). Konkretnie
mówiąc, chodzi głównie o zachorowania i zgony z powodu
białaczki, nowotworów płuc i dolegliwości wątroby. Na
raka chorowała i zmarła – wskutek ekspozycji na związki
uranu, zawarte w amunicji i głowicach wojsk USA –
niesprecyzowana liczba Irakijczyków; odnotowano
zwiększony procent dzieci rodzących się z deformacjami
spowodowanymi szkodliwym oddziaływaniem promieniowania
przenikliwego na płód.
Według oszacowań Durakovica w trakcie inwazji i walki z
partyzantami w Iraku w nabojach i głowicach użyto jak
dotąd około 1700 ton związku uranu. Wypowiadający się
(pod warunkiem zachowania anonimowości) pułkownik
Special Operations Command mówi, że w broni używanej do
walk w ośrodkach miejskich Iraku wykorzystano 500 ton
związku zawierającego uran.
Jeśli Polska naprawdę nie ma wyjścia i jeszcze przez co
najmniej dwa lata musi świecić przykładem wzorowego
sojusznika USA, warto by coś zrobić, żeby nie świecili
polscy żołnierze.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lepiej moczyć nogi
Doktryna Marynarynarki Wojennej: królować na Atlantyku.
Tylko z czym? I po co?
O zmianie warty na stanowisku dowódcy Marynarki Wojennej
już pisaliśmy. Odszedł admirał Ryszard Łukasik, który w
swojej karierze dowodził tylko jednym kutrem, przyszedł
admirał Roman Krzyżelewski, co nigdy nie dowodził żadnym
okrętem, ba – nie był nawet ZDO, czyli zastępcą dowódcy
okrętu!
Jest to światowy ewenement, ale i polska kiepściutka
tradycja. Najdłużej panujący boss marynarki (od 1926 do
1946 r.) admirał Świrski też nigdy nie dowodził żadną
łajbą. Ciekawe, czy we wrześniu 1939 r. miało to jakiś
wpływ na flotę wsławioną przede wszystkim dezercją
"Orła" do Tallina? Historycy nie prowadzą takich analiz,
chyba dlatego, żeby nie doszło do szargania narodowych
świętości. Zostawmy jednak zasługi admirała Świrskiego
na boku, przyjrzyjmy się jego następcom.
Pływający beczkowóz
Rządy admirała Romana Krzyżelewskiego rozpoczęły się od
wycofania trzech okrętów: podwodnego "Wilka" i dwóch
myśliwych, czyli ścigaczy okrętów podwodnych –
"Zwrotnego" i "Nieugiętego". Przy okazji marynarka
opubli-kowała upstrzony liczbami komunikat o tym, co te
dwa Schnelbooty nawojowały. A jak wojsko podaje liczby,
to trzeba szybko łapać za kalkulator. Bo te liczby
zawsze są jakoś tak pokombinowane, żeby powalały rzędami
zer. Na przykład sukcesy transportowo-zaopatrzeniowe
"Czernickiego" w Zatoce Perskiej ("NIE" nr 41/2003)
oficjalnie podawane są w kilogramach (przykład:
przewiezienie 22 000 kg wody przez cały rok), które w
oczach nieuważnego czytelnika mogą mylić się z tonami –
no i wówczas robią wrażenie: ten to się nawoził!
W tym przypadku zasługi obu naszych Schnelbootów zostały
zsumowane. Razem ścigacze spędziły w morzu 4800 dni i
razem przepłynęły 125 000 mil morskich. Ale jeśli do
tego uświadomimy sobie, że razem służyły 64 lata, i
wykonamy serię dzieleń, to otrzymamy, iż rocznie
spędzały w morzu po 75 dni pokonując dystans 1950 mil ze
średnią prędkością 1,08 węzła (2 km/godz.). Oczywiście,
żaden okręt, nawet ścigacz, nie może pływać wolniej niż
żaglówka na flaucie, bo by mu się silniki rozsypały.
Taka znikoma prędkość oznacza po prostu, że się kilka
dni "ścigało", a pozostałe 70 dni bujało na kotwicy w
Zatoce Puckiej. Dodajmy jeszcze, że 1950 mil to tyle,
ile dwa razy z Gdańska do Kopenhagi i z powrotem.
Po wycofaniu "Zwrotnego" i "Nieugiętego" pozostało w
służbie jeszcze sześć takich pudeł tworzących 11.
dywizjon ścigaczy, co stanowi pretekst do utrzymywania w
Helu tak zwanej 9. flotylli (jednostka w randze
dywizji), czyli iluś tam etatów z admiralskim na czele.
Lipa na falach
Najlepszy znawca Łukasikowej marynarki – Jarosław Ciślak
– pisze o rzeczonych ścigaczach tak: w latach 1970–72
flota otrzymała osiem, chyba najbardziej
kontrowersyjnych okrętów w swojej powojennej historii.
Już w chwili wcielenia były tylko okrętami patrolowymi,
a na wyrost nazwano je dużymi ścigaczami okrętów
podwodnych (...). Już w latach 70. okręt (...) uzbrojony
w zrzutnie grawitacyjnych bomb głębinowych i stacje
hydrolokacyjną Tamir (...) nie był w stanie skutecznie
poszukiwać i zwalczać okrętów podwodnych (...). Okręt
był za mały, by mógł otrzymać wyrzutnie rakietowych bomb
głębinowych. ("Polska Marynarka Wojenna", wydana w cyklu
"Ilustrowana Encyklopedia Techniki Wojskowej"). O co w
tym chodziło? Żeby wykazać marszałkom z Układu
Warszawskiego, iż realizujemy sojusznicze zobowiązania,
zbudowano osiem motorówek z bronią pochodzącą z I wojny
światowej i z elektroniką z II. Z samego założenia
okręty były przestarzałe i do niczego się nie nadawały.
Jako wzór na kadłub wykorzystano poniemiecki ścigacz,
którego Ruskie chyba zapomnieli wywieźć tuż po wojnie.
Już w 1992 r. dojrzała decyzja, żeby okręciki odesłać do
huty, bo nie ma kogo oszukiwać.
Ha, ha, jak to nie ma kogo oszukiwać?! – zakrzyknęli
chórem admirałowie. A ci przypadkowi politycy, a to
ogłupiałe społeczeństwo? Jak uchronić hierarchię,
tytuły, etaty, struktury, nazwy i tę pustą statystkę,
która się nazywa marynarką? Był sposób jedyny: wziąć
reformy w swoje ręce i zakonserwować wszystko, co się da
zakonserwować. Admirał Łukasik, brylant autokreacji, jak
go nazwała jedna z gazet, doprowadził sztukę konserwacji
do perfekcji. Dzięki temu ostatnie Schnelbooty odpłyną
do hut dopiero w 2006 r.
Statystyka wypełniona okrętami rakietowymi bez rakiet,
desantowymi bez desantu i ścigaczami model "1939–45"
jest niezwykle ważna, bo stanowi podstawę urojeń o
atlantyckiej misji PMW.
Testament admirała
W najnowszym numerze "Bandery", oficjalnego czasopisma
marynarki, admirał Ryszard Łukasik przedstawił swój
"polityczny testament" w sprawie dylematu rozwoju floty:
bałtycka czy oceaniczna. Pupil pałacu prezydenckiego
ujawnia: Dowództwo Marynarki Wojennej jednoznacznie
opowiada się za drugim wariantem, którego słuszność
została już historycznie potwierdzona w okresie II
Rzeczypospolitej (...) dzięki przyjęciu słusznej
koncepcji operacyjnej (...) w sytuacji strategicznej
1939 roku (marynarka – przyp. W.K.) dołączyła do
wielkiej koalicji alianckiej podtrzymując ciągłość
istnienia państwowości oraz zapewniając wymierne
korzyści w naszych interesach morskich odczuwalne w
gospodarce powojennej.
To są jakieś brednie. Nikt w II RP nie przewidywał
katastrofy wrześniowej i nikt nie planował rejterady
okrętów na Atlantyk. Flotę budowano wyłącznie do walki
na Bałtyku. Poza tym do podtrzymywania ciągłości państwa
po stracie całego terytorium żadne wojsko nie jest
potrzebne, bo to sprawa czysto prawna. A zresztą,
polskie lotnictwo powstało i we Francji, i w Wielkiej
Brytanii, mimo że lotnicy nie ewakuowali tam żadnego
samolotu. Podobnie było z zielonymi i ich czołgami. Co
oznacza ostatni fragment wykwitu myśli admirała, ten o
gospodarce, nie potrafię odgadnąć. Natomiast jasno
wynika z wywodów Łukasika, że zieloni nie obronią
granicy na Bugu, trzeba się będzie cofnąć daleko za Odrę
i tam nienaruszona flota Łukasikowa będzie zadawać szyku
na Atlantyku jak "Czernicki" w Zatoce Perskiej. Czy taka
jest doktryna obronna Polski?
Jedno jest pewne, człowiek, któremu udało się za pomocą
mimikry i wazeliny obciążyć Polaków kosztami utrzymania
zbędnych okrętów i żerującej na nich machiny, oficer,
któremu udało się ośmieszyć marynarkę przed marynarzami
sojuszniczych flot ekspedycją "księżniczki Czernicki",
przekazał swoje dzieło w godne ręce. Admirał
Krzyżelewski ma najprawdopodobniej te same poglądy,
kompleksy zapewne nieco większe, bo nie dowodził nawet
kutrem. Ale ma za to mniejsze zdolności towarzyskie. I w
tym cała nadzieja. Uraaa!
A ludziom, którzy chcieliby mnie zwolnić z obowiązku
łożenia na 11. dywizjon ścigaczy, zdradzę jeszcze jedną
tajemnicę, którą admirałowie mogą przed nimi skrywać: od
dwóch albo trzech lat rosyjskie okręty nie chodzą na
patrole, bo są groźne tylko dla siebie. Ruskie
zrozumiały to dopiero po katastrofie "Kurska". Wojny
podwodnej w tej części świata na pewno nie będzie.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gdynia topielica
Stocznia Gdynia S.A. jest tak słaba, że już nawet nie
gorączkuje.
Trzy dni przed terminem wypłaty władze Stoczni Gdynia
S.A. ogłosiły przez radiowęzeł, że robotnicy dostaną
tylko połowę pensji. Drugą część mają ponoć dostać 17
lipca. Dla niektórych ten komunikat oznaczał, że nie
dostaną w ogóle pieniędzy. W pierwszej kolejności
robione są bowiem potrącenia na kredyty w kasie
zapomogowo-pożyczkowej, tzw. chwilówki brane od związków
zawodowych, oraz opłaty za kwatery.
Pomimo że na walnym zgromadzeniu wspólników 28 czerwca
prezes Janusz Szlanta chwalił się zyskiem zakładu za
2001 r. w wysokości 4 mln 132 tys. zł, to stocznia nie
ma pieniędzy.
Pensja w czerwcu została wypłacona stoczniowcom w
terminie, ale nasze wiewiórki twierdzą, że prezes
Szlanta wziął na to forsę z funduszu obrotowego
stoczniowej spółki-córki "Euro-Cynk". Środków na
Zakładowy Fundusz Świadczeń Socjalnych już jednak nie
odprowadził. W czerwcu zarząd firmy spiął się
maksymalnie, aby przed walnym zgromadzeniem pracownikom
jednak pensje wypłacić. W lipcu wypłaca w ratach. Czy
wypłaci pensje w sierpniu?
Pieniędzy brakuje nie tylko na wypłaty. Stocznia ma
kłopoty z finansowaniem budowy zakontraktowanych
statków. W budowie jest 16, z tego 9 ma – według
zapewnień samego Szlanty – zapewnione finansowanie.
Nawet Kredyt Bank, jeden z największych udziałowców
Stoczni Gdynia S.A., nie chce jej udzielać kredytów
(pisaliśmy o tym w "NIE" nr 28/2002).
Problemem jest to, że nie ma także, czym budować. Między
spawaczami krąży już dowcip, że przed każdym przyjściem
do pracy muszą skądś ukraść trochę drutu kolczastego,
aby choć takim móc spawać sekcje kadłubowe.
Czy stocznia w Gdyni podzieli los stoczni w Szczecinie?
Wiele oznak wskazuje, że tak.
Czy robotnicy wyjdą na ulice? Na razie nikt w Gdyni nie
przewiduje takiego wariantu. Sami robotnicy też wolą o
tym nie myśleć. Gotowi są nawet czekać na pensje, byle
ich zakład nie upadł. Chyba że pensji nie będzie długo.
Stocznia Gdynia S.A. zatrudnia 8 tys. 200 osób.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sądu swąd
Kanadyjczyk przekręcił 25 tys. polskich rolników na 33
mln zł, więc polscy sędziowie zrobili sprawiedliwość.
Pierwszy sędzia skazał go na 8 lat więzienia, ale nie
nakazał aresztowania.
Drugi sędzia zmniejszył mu wyrok do 5 lat. Trzeci sędzia
orzekł przedterminowe warunkowe zwolnienie, choć
Kanadyjczyk już dawno z Pomrocznej spierdolił. Panie
ministrze Kurczuk, widzisz Pan to i nie grzmisz?!
W roku 1992 Jason Dallas z kanadyjskiej Victorii miał 39
lat, firmę Advance Capital Services Corporation i wielką
ochotę na robienie interesów w Polsce. Wpadł na pomysł,
żeby polską żywność eksportować do krajów WNP.
Warszawskiej spółce Hod Impex zaproponował wspólny
biznes na ponad 300 baniek w dolarach. Przedstawiciele
Hod Impeksu ruszyli w Polskę i popodpisywali umowy z
ponad 25 tysiącami chłopów na dostawę wszystkiego, co
się da zjeść, głównie kartofli. (Stąd późniejsza prasowa
nazwa przekrętu – afera ziemniaczana).
Kanadyjczyk miał wyglądające na wiarygodne
zabezpieczenia finansowe: depozyty w moskiewskim United
National Republic Banku, regwarancje i skrypty
revolvingowe w Uzincambanku w Taszkiencie oraz skrypty
dłużne chińskiej korporacji GuangXi Trust Investment
Corporation. Dopiero gdy polscy chłopi dostarczyli w
sumie 170 000 ton żarła wartego prawie 33 mln zł, i gdy
żarło to bezpiecznie wyjechało na wschód, wyszło na jaw,
że wszystkie te banki i korporacje to lipa, a ich
papiery mają wartość makulatury. Szmalu nie było, nie ma
i nie będzie.
* * *
Jason Dallas, syn Alexa i Sadie, okazał się zwyczajnym
co do metody i nadzwyczajnym co do skali oszustem. Hod
Impex i tłum wyruchanych rolników mogli go szukać z
takim samym powodzeniem, z jakim by znaleźli Bursztynową
Komnatę. Za Dallasem wysłano wprawdzie międzynarodowy
list gończy, ale kto by tam liczył na ujęcie
hochsztaplera...
Aż tu nagle – niespodzianka. Interpol przyskrzynił
Jasonka w Szwajcarii i po krótkiej wymianie pism władze
federalne deportowały go do Polski, gdzie w obrączkach
na przegubach rąk miał doczekać do procesu. Czekał 2,5
roku – od połowy 1995 do początku 1998 r. Proces trwał
prawie 2 lata. Na dwa miesiące przed ogłoszeniem wyroku
Dallasa zwolniono z aresztu i pozwolono odpowiadać z
wolnej stopy.
21 grudnia 1999 r. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał
Jasona Dallasa na 8 lat paki i 25 tys. zł grzywny.
Sędziowie uznali, że Kanadyjczyk wyłudził mienie
społeczne wielkiej wartości, za co
powinien odkiblować, choć oszukani chłopi – gdyby
wpuszczono ich do sądu – pewnie powyrywaliby mu nogi z
dupy.
Chociaż wyrok był nieprawomocny, to sąd mógł nakazać
tymczasowe aresztowanie Dallasa. Nie nakazał. Dlaczego?
O to należałoby spytać sędziego Sądu Okręgowego
WOJCIECHA MAŁKA. To pierwsze z trzech nazwisk, które
polecamy uwadze ministra Kurczuka.
* * *
Po złożeniu apelacji przez adwokatów Kanadyjczyka Sąd
Apelacyjny w Warszawie złagodził wyrok Sądu Okręgowego;
uznał mianowicie, że Dallas nie był winien wyłudzenia
mienia społecznego, lecz zwykłego oszustwa, za co mógł
dostać najwyżej 5 lat więzienia. Sąd Apelacyjny
wprawdzie miał prawo uznać, że oszust z Kanady działał
na zasadzie przestępstwa ciągłego, za co można by mu
było wymierzyć karę 7,5 roku paki, ale sędzia Sądu
Apelacyjnego ANDRZEJ WÓJCIK tak nie uważał.
Trzecie nazwisko należy do sędziego Sądu Okręgowego
JERZEGO CIECHANOWICZA z XI Wydziału Penitencjarnego w
Warszawie, który 6 września 2002 r. wydał postanowienie
o warunkowym przedterminowym zwolnieniu skazanego Jasona
Dallasa z więzienia. I to jest, kurwa, skandal pod samo
niebo, ponieważ sędzia Ciechanowicz zwolnił kogoś, kto w
ogóle nie siedział i kogo w Polsce od dawna już nie
było.
Po nieprawomocnym wyroku z grudnia 1999 r. Kanadyjczyk
nie miał zamiaru siedzieć na dupie i czekać, aż go
zapuszkują, tylko najspokojniej na świecie opuścił
Rzeczpospolitą. Nie wiadomo nawet, czy bycząc się na
plaży na Karaibach lub innym Mauritiusie, wie, że Sąd
Apelacyjny łaskawie zmienił mu kwalifikację prawną
przestępstwa, a Sąd Penitencjarny zwolnił go
przedterminowo i warunkowo.
* * *
Wiemy, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie wystąpiła do
Sądu Apelacyjnego z zażaleniem na postanowienie Sądu
Penitencjarnego, przy okazji wymieniając inne błędy
popełnione w sprawie Dallasa. Znając jednak przychylność
polskich sędziów dla kanadyjskiego oszusta, jesteśmy
pewni, że nic to nie da. Chyba że sędziowie przestraszą
się ministra Kurczuka, jeśli – oczywiście – minister
Kurczuk ośmieli się ich przestraszyć.
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dać dupy na lewo "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rock'n'Rokita "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ostał ci się jeno filar
Jestem osobą niepełnosprawną. Zostałem zakwalifikowany
do lekkiego stopnia niepełnosprawności, dawna III grupa
inwalidzka (swego czasu Najwyższy postanowił, iż
wszystko będę wykonywać jedną ręką). Kiedy uległem
wypadkowi w kopalni, miałem 21 lat, więc po leczeniu
naturalną koleją rzeczy było podjęcie przeze mnie pracy
w moim dawnym zakładzie (stróż, a następnie pracownik
zakładu przeróbczego). I było dobrze. Nawet nie
wiedziałem, że bezwiednie realizuję jakieś szczytne
hasła mówiące o tym, iż praca osoby niepełnosprawnej to
wieloaspektowa rehabilitacja, integracja ze
społeczeństwem, przeciwdziałanie alienacji od tegoż
społeczeństwa i takie inne. Chociaż mogłem inaczej:
siedzieć w domu, do perfekcji opanować techniki zmiany
kanałów w TV, popijać piwko (po pewnym czasie wódeczka
byłaby lepsza), mieć pretensje do całego świata i w
konsekwencji zdziczeć.
Jak wspomniałem, poszedłem do pracy, założyłem rodzinę,
kupiłem samochód, żyłem jak każdy "normalny" człowiek.
Do czasu, kiedy "światli przedstawiciele narodu"
stwierdzili: masz za dobrze, nie dość, że rentę masz, to
jeszcze pracujesz i możesz zarobić, ile chcesz. No więc
w zeszłym roku siedli i uradzili (Ustawa o ubezpieczeniu
społecznym z tytułu wypadków przy pracy i chorób
zawodowych z 30 października 2002 r. – Dz.U. Nr 199,
poz. 1673): jak zarobisz trochę, to ZUS zabierze ci
trochę renty, a jak zarobisz trochę więcej, to ZUS
zawiesi ci wypłacanie renty.
Pytam, dlaczego do 31.12.2002 mogłem łączyć niską rentę
z osiąganiem dochodów "na limit" z pracy, a od 1.01.2003
już nie? Podejrzewam, że pan Kołodko i Hausner już nie
mają innych pomysłów i postanowili zabrać najsłabszym;
łatwiej jest kopnąć słabego niż mu pomóc. Po co ta
fikcja o równaniu szans niepełnosprawnych. Poddajcie
darmozjadów eutanazji, to dopiero będą oszczędności!
Dlaczego pozbawia się mnie prawa do wyższej emerytury? A
miało być pięknie; ZUS, II, III filar, zarobisz więcej,
będziesz miał wyższą emeryturę. Dlaczego tworzy się
takie prawo, które zmusza do jego łamania? Każdy, kto ma
taką możliwość, pójdzie do swojego szefa i załatwi, że
na "papierze" będzie zarabiać minimalnie, a resztę
dostanie "z ręki". Łatwiej jest potem płakać o rozroście
szarej strefy. Dlaczego pan Kwaśniewski, "prezydent
wszystkich Polaków", podpisuje takie przygłupawe ustawy?
Jest chyba prezydentem tylko Polaków młodych, pięknych i
zdrowych, ale nie tylko tacy żyją w tym kraju.
Nie chce mi się dalej pisać. Nie, nie popełnię
samobójstwa, ale przestają mnie obchodzić jakieś wybory,
referenda i tym podobne pierdoły. Po co chodzić do
pracy, płacić podatki, być uczciwym? Po co to wszystko,
jeżeli w konsekwencji okazuje się, że jest się frajerem,
w dodatku niepełnosprawnym?!
Kazimierz Kwiaton
(adres do wiadomości redakcji)
"Wpierdol całodobowo"
Kilka miesięcy temu kupiłem mieszkanie na osiedlu przy
ul. Olbrachta w Warszawie. Fakt. Na pierwszy rzut oka
okolica jest dość nieprzyjemna, począwszy od
wzmiankowanego graffiti zachwalającego lokalną ofertę,
poprzez małolatów palących na korytarzach i w windach,
skończywszy na kiepskim stanie tych ostatnich. I chyba
na tym pierwszym wrażeniu skończyła się dociekliwość
autora. (...) Za to robi na siłę sensację z wydarzeń
zamierzchłych albo zgoła niesensacyjnych. Że autobus
porwali? Inny autobus, też warszawski, znalazł się koło
Zegrza bodajże. Że killer mieszkał? Pełno ich w całej
Warszawie. Gówniarze jak gówniarze, lubią się chwalić,
pokazać, jacy oni są ważni. Podbudować swoje ego. (...)
Napis, który dał początek tytułowi artykułu, został
namalowany na niedawno wyremontowanej ścianie. Tej
jesieni w moim budynku wyremontowano dach. Windy, choć
dewastowane przez gówniarzerię, są na bieżąco
konserwowane, dozorca lata, sprząta, odśnieża i sypie
piasek. Wszystkie instalacje działają. Gówniarze też są
zasobni – stać ich na spraye, papierosy, samochody – co
prawda kaszlaki, ale zawsze – walkmany, discmany.
Natomiast nie widziałem ich mocno napranych, agresywnych
czy naćpanych. Nie słyszałem też, by kogoś na osiedlu
skroili. Głównie siedzą na klatkach, gadają i palą. Tak
jak w o wiele bardziej ekskluzywnych blokach na Nowych
Górcach.
Podsumowując: opisywanie aferzystów idzie Wam niebo
lepiej niż reportaże społeczne. Wkurzacie nimi tylko
ludzi, którzy kupują kawalerkę na osiedlu Wola, bo to
jedyne sensowne i względnie tanie mieszkanie w
Warszawie. I tacy ludzie tworzą to miejsce, a nie jakaś
banda wyrostków.
Don Peppone
(e-mail do wiadomości redakcji)
Nie deptać Millera
Proszę przestać nękać i molestować Leszka Millera na
łamach gazety "NIE", bo Miller jest bohaterem wśród
ludzi. Lepiej zajmijcie się fanatyzmem i szwindlami
prawicy, bo niby dlaczego ją omijacie za "dziurę"
budżetową i nadużycia Buzkowo-Krzaklewskie.
W. Lipniak
(adres do wiadomości redakcji)
Sprawiczona lewica
Zacytowaliście słowa księdza prymasa, że wielu ludzi
lewicy to także ci, którzy autentycznie odzyskali wiarę.
To jest święta prawda. Widać to na co dzień po
wypowiedziach najwybitniejszych liderów lewicy. Jako
zwolennika prawdziwej socjaldemokracji zasmuca mnie to,
bowiem w odróżnieniu od nich żywię przekonanie, że
głęboka wiara wymaga płytkiego rozumu i nikłej wiedzy.
Sądzę, że to dlatego nie ma w Polsce rządzonej rzekomo
przez lewicę ani jednej szkoły świeckiej, w której
nauczanie o pochodzeniu człowieka nie byłoby zaciemniane
baśnią o Adamie i Ewie podawaną jako prawdę objawioną.
Stąd też pewnie w sprawie zmiany ustawy o regulacji
urodzin widać jedynie jednakowe ruchy frykcyjne liderów
lewicy i prawicy.
Dlatego nie chce mi się z nimi gadać ani też na nich w
przyszłości głosować.
Grzegorz Ulman
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Jak się pasie arcypasterz"
W nr 48 "NIE" przypisano obdarowanie parafii na tzw.
ziemiach zachodnich i północnych do 15 ha gruntów
rolnych PRL-owskiej ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku
Państwa do Kościoła katolickiego. W rzeczywistości ten
przywilej dała dopiero ustawa z 11 października 1991 r.
za rządu premiera J. K. Bieleckiego.
Aleksander Merker
Warszawa
Wierni sojusznicy
Jako tzw. żelazny elektorat SLD z dumą i prawdziwym
wzruszeniem wysłuchałem deklaracji wierności naszym
zobowiązaniom sojuszniczym wobec Ameryki, a zwłaszcza
jej pre-zydentowi, wygłaszanych kolejno przez ministra
Cimoszewicza, prezydenta Kwaśniewskiego i premiera
Millera w kontekście planowanej wojny z Irakiem. (...)
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby nasi Wielcy
Przywódcy nie byli obecnie tak zajęci pomnażaniem
dobrobytu obywateli III RP, czego efekty widzimy na
każdym niemal kroku, to osobiście wzięliby udział w
rozciąganiu amerykańskiej zwierzchności nad
strategicznymi źródłami ropy naftowej. A tak musi
wystarczyć im plan minimum, tj. wysłanie na pomoc
Ameryce, w charakterze ochotników, swoich dzieci.
Dobrze, że w standardach armii amerykańskiej jest
miejsce dla kobiet. W przeciwnym razie Największy
Przyjaciel Ameryki byłby niepomiernie sfrustrowany
faktem, że może wysyłać córkę jedynie na bale
debiutantek do Paryża.
Tadeusz Grabiec
Warszawa
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W „Kawie czy herbacie” gośćmi Zimocha i Magdy
Mikołajczak byli występujący w „Starej baśni” aktorzy
Kozłowski i Żebrowski oraz zapewne przez pomyłkę aktorka
rosyjska Marina Aleksandrowa. Po przesłuchaniu facetów
prowadzący zadali pytanie Rosjance. Po polsku. A ona ni
w ząb. Na co Zimoch to samo powtórzył po angielsku. Ona
też ni chu-chu! Widać do znajomości rosyjskiego w
telewizji publicznej wstyd się przyznawać.
* * *
Gembarowski zastąpił komisję śledczą i przesłuchał
Jakubowską w charakterze „Gościa Jedynki”. Pilił ją o
to, czy szefowała zespołowi rządowemu. Jakubowska wbrew
swemu niegdysiejszemu szefowi Celińskiemu szła w
zaparte, że wespół w zespół nie działała. Czyli ktoś
znowu łże. Takie wygibasy upewniają nas, że w przypadku
afery Rywina mamy do czynienia z zespołem pomroczności
jasnej, jasnej cholery i jasnego gwintu. Z którego być
może pociągał oskarżony.
* * *
„Panorama” pokazała, jak w Iraku nasi chłopcy werbują
miejscowych byłych żołnierzy, którzy odtąd za 60 dolków
miesięcznie mają łazić z naszymi na patrole. Uważamy, że
zamiast żołnierzy powinno się werbować kobiety i dzieci.
Takie żywe tarcze są mniejsze, ale lepsze.
* * *
Przyprezydencka Szymczycha przechodzi cudowne
przeistoczenie.
W regionalnej „Trójce” przez kwadrans udowadniała, że o
zapisy o roli chrześcijaństwa w konstytucji europejskiej
powinniśmy walczyć jak o niepodległość. Na miejscu
rzecznika episkopatu bylibyśmy niespokojni o posadkę.
* * *
Dwójkowy „Przystanek praca” był o nieletnich, a
właściwie o ich wypadkach, ale tylko w rolnictwie. Bo
rolnictwo jest najniebezpieczniejsze dla młodego
człowieka. Szczególnie groźne są kontakty nieletnich z
koniem, kończą się bowiem odgryzieniem palców albo nosa.
A czyż renta inwalidzka nie jest potem pewniejsza niż
zasiłek dla bezrobotnych?
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ostatnie skrzypnięcie kolebki
Czy 23 lata temu rozkrzyczani, rozmodleni, radośni
stoczniowcy mogli przewidzieć, co ich czeka? Czy
przeczuwali, jaki los im pisze swoim ogromnym długopisem
nadęty dumą Lech Wałęsa?
Koledzy z "Solidarności" – Wałęsa, Płażyński,
Krzaklewski, Śniadek – wydymali robotników ze Stoczni
Gdańskiej.
Łażę po Stoczni Gdańskiej chwilę przed kolejną rocznicą
Sierpnia 1980. Pierwsza zmiana powinna pracować. Upał.
Pusto. Zatrudnionych 3200 ludzi, a nikogo nie widać.
Roboty nie ma. Właściwie nie ma co oglądać, choć teren
duży i atrakcyjny. Tu się zaczęła demokracja i skończyła
pustką.
Zagaduję do pojedynczo spotkanych robotników. Ten był
przy bramie, jak w 1970 r. strzelali. Nie ma co
wspominać. Większy żal ma do Buzka niż do Jaruzelskiego.
Bo Buzek swój, mógł pomóc, ale nie pomógł. Tamten,
młodszy, wzrusza ramionami. Lechu? Kiedyś byli na "ty".
Teraz by powiedział "panie prezydencie", gdyby była
okazja. Ale nie będzie okazji. Zresztą Lechu to pajac,
szkoda słów, i tak nie pomoże, bo się nie liczy. Trzeci:
– Pan od Urbana? Patrz pan, jakie jaja. O nas tylko
Urban prawdę pisze. Kupili nas w 1998 r. Stocznia
Gdynia. Bankrut kupił bankruta. Z kolebki zrobili
wydmuszkę. I tak ciągle w gównie tkwimy.
Ta sprzedaż boli i wkurwia najbardziej. Kupili ich we
wrześniu. W sierpniu Janusz Szlanta, Andrzej Buczkowski
i Jerzy Wróbel z zarządu Stoczni Gdynia S.A. obiecywali
załodze Stoczni Gdańskiej złote góry. Że będzie pięknie.
Że będą budować statki, to znaczy projektować,
prefabrykować kadłuby, a także wyposażać i zdawać
armatorowi jako własny produkt. Że tych statków nie
mniej niż 5 rocznie na istniejących pochylniach. Głównie
chłodnicowce i inne statki specjalistyczne oraz
kontenerowce i masowce o nośności 50 tys. DWT. Że
wybudują suchy dok.
I co jest? Szlanty już nie ma (Biznesmen Roku ’99, he,
he, he), Buczkowskiego już nie ma. Jeszcze tylko Wróbel
w zarządzie Grupy Stoczni Gdynia S.A. jest. Suchego doku
też nie ma. Ani statków.
Złom na pochylni
Stoi jeden. Na pochylni b1 – największej i
najnowocześniejszej w Stoczni Gdańskiej – stoi statek.
Numer 8684/23. Mniej więcej 8 mln dolarów tak sobie
stoi. Stoi od roku. Nie mogą zwodować.
Statek jest dla armatora z Norwegii. Z tym armatorem
zarząd stoczni leci w chuja od dłuższego czasu.
Bajeruje, że to, że śmo. Norweg dał termin do końca
roku. Albo statek, albo on wypierdala. Od wielu lat
budował w stoczni. Dobry armator. Statku nie będzie. Już
dzisiaj wiadomo. Cegielskiemu stocznia nie dała kasy,
więc nie robi silnika, Zamech nie dostał, więc nie robi
śrub, sterów, układów napędowych.
Za chwilę ten o numerze 8684/23 będą musieli zepchnąć na
wodę. Bo pochylnia będzie potrzebna, aby montować 8200.
Stocznia ma inne pochylnie: b3 i b5, ale na tamtych tego
8200 nie da się robić. I silniki będą ostatecznie
montować na wodzie. Technologicznie się da, ale na
pochylni taka operacja wychodzi dużo taniej. Milion
baksów w plecy. Nikogo to nie obchodzi.
– Chodź pan, podejdziemy na Nabrzeże Kaszubskie – woła
mnie jeden z robotników. Idziemy. Kawał drogi. Stocznia
to hektary. Mijamy miejsce, gdzie Wałęsa naprawiał wózki
elektryczne. Dzisiaj pusto tu i głucho. Po drodze jakiś
Żuk nas mija. Boże, jak daleko.
– Widzisz pan? Tu wzdłuż nabrzeża? Tu po wodowaniu stoją
zawsze statki. Stoi coś? Pusto.
Wydymali ich. Obiecywali, a z góry wiedzieli, jak
będzie. Śniadek wiedział, bo był w Radzie Nadzorczej
Stoczni Gdynia. Kolega Szlanty.
Tu dygresja. Na niedawnym zgromadzeniu akcjonariuszy
Stoczni Gdynia, pod koniec lipca 2003 r., oceniano prace
poprzedniego zarządu oraz prace poprzedniej rady
nadzorczej. Janusz Śniadek, szef Komisji Krajowej "S",
nie wypadł w tej ocenie pozytywnie. No, ale to w sumie
bez znaczenia. Tylko taka formalność.
Pochylnia na złomowisku
Więc wydymali. I wiedzieli, że wydymają. Już na długo
przed kupnem. Gdynia miała potrzebę przerobu stali na
ok. 200 tys. ton rocznie. Sama mogła przerobić ok. 120
tys. ton. Potrzebny był im gdański Centralny Ośrodek
Obróbki i Prefabrykacji Kadłuba (COOPK PK-1) o zdolności
przerobu stali ok. 110 tys. ton. O to poszło. Wziąć
Stocznię Gdańską, sprowadzić wszystko do jednej,
najbardziej nowoczesnej hali, a całe grunty i wszystko
inne opierdolić. I w COOPK jedynie coś się jeszcze
dzieje. Wielka hala, 7 hektarów. Jakieś 200 ludzi. Tylko
tylu spośród ponad 3 tysięcy ma jakąś robotę.
Śniadek wiedział. Krzaklewski wiedział. Musieli
wiedzieć, że nie będzie żadnych doków, żadnych statków.
Gdyby załogi nie kupowali obietnicami, byłby strajk. A
tak, pogadali, pogadali i głupich stoczniowców
zbajerowali.
Jestem na moście pomiędzy Wyspą Ostrów a kultową bramą
nr 2. Gdzie najpierw wisiał Lenin, a potem Matka Boska.
Po lewej była pochylnia. Jedyna należąca do stoczni
(pochylnie b1, b3, b5 należą do spółki Synergia i
stocznia je dzierżawi do 2006 r.). Do budowy małych
statków. Dyrektor Andrzej Żukowski ds. zasobów wydał
polecenie jej zezłomowania jakieś pół roku temu.
Elementy pochylni – wózki do przewozu silników – poszły
do Gdyni. Tych z Gdańska to wkurwia. Ale co mają mówić?
Krzaklewski na sinusie
Na zgromadzeniu akcjonariuszy Stoczni Gdynia negatywnie
oceniono Szlantę i Buczkowskiego. Absolutorium otrzymali
członkowie obecnego zarządu: Jerzy Wróbel i Jerzy
Lewandowski.
Ale Wróbel był też członkiem poprzedniego zarządu!
– Chce pan ciekawostkę? – słyszę. – W 1999 roku, jakoś
tak w marcu Wróbel wydał upoważnienie dla faceta
nazwiskiem Jerzy Łącki z małej firmy projektowej Sinus z
Pruszcza Gdańskiego, aby biuro projektowe Stoczni
Gdańskiej udostępniło mu dokumentację konstrukcyjną
statku RoPAX o symbolu SG 017. To był statek od początku
do końca zaprojektowany w Stoczni Gdańskiej dla
Finlandii. Jaja, nie? Dali facetowi z konkurencji dostęp
do know-how, do wiedzy, do koncepcji, do opisów i
rysunków.
W 2001 r. stocznia projektowała statek Ro-LO dla
Skandynawii. Dla Finów i Szwedów. Projekt miało robić
biuro ze Stoczni Gdynia. Koszt dokumentacji to 1,5 mln
dolarów. Część robót podzlecono Sinusowi. Mieli zrobić
elektrykę, automatykę, część siłowni. Tak zrobili, że
biuro projektowe w stoczni poprawiało. Roczne
opóźnienie. Straty liczone w milionach dolarów.
A, jeszcze jedno. Może mało ważne. Spółka Sinus dawała
kasę na kampanię prezydencką Krzaklewskiego. Ładny grosz
dali. 70 tys. zł.
Euromiotły na żurawiach
Stocznia Gdańska od początku lipca 2003 r. ma nowego
prezesa. Mianowanego przez Gdynię. Stanisław
Woyciechowski. Wcześniej był prezesem Stoczniowego
Zakładu Gospodarczego, spółki z o.o. powołanej do życia
przez Janusza Szlantę po przejęciu Stoczni Gdańskiej.
– Szkoda gadać – macha ręką jeden z moich rozmówców w
żółtym kasku.
Zakład zatrudniał na umowę-zlecenie 38 sprzątaczek,
jedną osobę nadzoru i jedna osobą do spraw
kadrowo-płacowych. "Euromiotły" – śmiali się w
Gdańskiej. "Euromiotły" były właścicielem majątku w
postaci 8 żurawi Kony, które kupiły od stoczni za ok. 13
mln zł. Ktoś napisał w raporcie z działalności spółki za
okres 2002 r.: Nabyty przez SZG majątek powinien
determinować kierunki rozwoju działalności spółki. Po co
sprzątaczkom stoczniowe żurawie? I jak je mają
determinować? Jedyna aktualna forma działal-ności
związana z żurawiami to wynajem ich na rzecz stoczni.
Ciekawa transakcja do prześledzenia. Wyodrębniona z
organizmu stoczni mała spółeczka kupuje żurawie, które
są jej na nic, następnie je wynajmuje temu, od którego
kupiła. A potem znowu odsprzedaje. Wyprowadzanie
majątku? Wirtualna księgowość?
Stoczniowcy byli potrzebni, jak trzeba było palić opony.
Wtedy ich wołali. Po odwołaniu Macieja Płażyńskiego z
funkcji wojewody gdańskiego szli miastem krzycząc. Teraz
wszyscy mają ich w dupie. Wałęsa, Płażyński,
Krzaklewski, Śniadek, Buzek. Historia uczy, że zwykle ma
taką samą puentę. Rocznicy Sierpnia ’80 żaden z moich
rozmówców nie obchodzi. Ich rocznica to rzewna gadka z
dziennikarzem od Urbana.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku
Podam nieznane szczegóły czerwcowej afery telewizyjnej.
Wracam do niej, bo zachęceni powodzeniem obłudnicy
wzniecili następną – o nadanie w programie drugim
reportażu o prostytucji. Władze telewizji nadstawiają
zaś dupę pod bat, zamiast wyśmiać dewotów.
23 czerwca w "Teleranku" – że przypomnę – wyemitowano
felieton, który po trzech dniach od emisji wzburzył
"Super Express", a za jego podpuszczeniem liczne gazety,
szczególnie wyczulone na problematykę moralną. Fakty
zastanawiają.
"Teleranek" jest w zasadzie programem dla dzieci (sądząc
po wieku prowadzących), ale większość materiałów tego
telewizyjnego magazynu jest adresowana do nastolatków.
W niedzielę, 23 czerwca Maciej Sz., student czwartego
roku pedagogiki, znany z telewizyjnych akcji
antynarkotykowych, mówił w "Teleranku" o blogach. Blogi
to rodzaj pamiętnika przekazywanego przez Internet.
Maciej Sz. pokazał adres ogólny blogów oraz bardzo
szybko, niezauważalnie dla widza, adres swojego blogu
bez podawania hasła. Nie reklamował ani nie zachęcał do
jego oglądania. Pokazał też jedną ze stron z
informacjami żenująco infantylnymi, a mianowicie, że
zbliżają się imie-niny mamy, że mama jest super, że
trzeba jej kupić kwiaty i prezent. Nic więcej!
Godzinę po emisji "Teleranka" Maciej Sz. zabezpieczył
swoją stronę hasłem. Tak podaje "Super Express". O tym,
że nie poda hasła, mówił w felietonie.
Minął poniedziałek, minął wtorek, ani telewizja, ani
prasa nie otrzymały żadnych niepokojących sygnałów. Ani
jednego telefonu od telewidzów. Dopiero w środę artykuł
w "Super Expressie" rozpętał burzę. Gazeta została ponoć
zawiadomiona o całej sprawie przez czytelniczkę, która
jakimś cudem (?!) dostała się na zakodowane strony
pamiętnika Macieja Sz. i anonimowo, jako Małgorzata z
Siedlec, poinformowała o ich zawartości gazetę, a gazeta
dołożyła starań, żeby uczynić z tego sensację.
W przekonaniu o dobrych intencjach gazety upewnia nas
to, że autor materiału w "Super Expressie" nie widział
"Teleranka", zawierzył anonimowej informatorce, a
ponadto podawał informacje, które w ogóle nie zostały
zaczerpnięte z emitowanego materiału, jak ta, że Maciej
Sz. jest homoseksualistą, łżąc, że na ekranie pokazywano
pornograficzne obrazki. Podejrzenie budzi również
znajomość stron internetowych Macieja Sz., które – jak
pisze autor – godzinę po emisji programu zostały
zablokowane.
Zarówno autorzy notatek w prasie, jak również autorytety
moralne zgodnie przyznawały,
że "Teleranka" nie oglądały, ale oceniając "według
gazety", "jeśli tak było", ostro potępiły materiał w
"Teleranku". Sytuacja zaiste kuriozalna. Jak kumoszka z
bazaru a nie osoba urzędowa zachował się Juliusz Braun,
przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji –
nie czekając na materiał, pisemnie zawiadomił
prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa
("Rzeczpospolita" z 27 czerwca). Przewodniczący tak się
spieszył, że o swojej decyzji nie zdążył zawiadomić
innych członków Rady, co jest faktem bez precedensu w
całej jej działalności.
Pryncypialny tygodnik "Wprost" 7 lipca aż trzy notki na
stronie "Z życia koalicji" poświęcił
telewizyjnemu wydarzeniu. Wynika z nich, że personel
towarzysza Króla również nie oglądał "Teleranka", ale
żąda głów. Towarzysz Król widocznie w swojej gazecie
wprowadza metody sprawdzone w KC PZPR. Towarzysze
czytali donosy nie zawsze uważnie, najpierw żądali głów,
a potem dociekali (lub nie dociekali) prawdy.
Najbardziej zdumiewające w tej podrzuconej aferze jest
to, że tyle osób nie zdaje sobie sprawy z żenującego a
ośmieszającego ich w niej udziału. Kompromitują się
mówiąc i pisząc o czymś, czego nie widzieli. Rozumiem,
że uległ temu Jarosław Sellin, znany z tego, że ma
widzenia, a nawet słyszy głosy, ale inni...
Ośmieszają się również pisząc i traktując współczesną
młodzież jak pokolenie tępaków, które nie wie, jak
buszować po Internecie. Mało znają młodzież, skoro
uważają, że będzie sobie zadawać trud szukania stron
Macieja Sz., żeby dowiedzieć się o "obciąganiu",
"wilgotnej cipie" czy stosunkach homoseksualnych. Nasza
dziatwa wie doskonale, gdzie szukać wiadomości o seksie,
i zaręczam, że je znajduje bez zachęty, a jedynie z
ciekawości, która dobrze świadczy o jej inteligencji.
Nie słyszałem, żeby Rada Etyki Mediów wsparła prasę w
piętnowaniu zwyrodniałych księży chroniąc ją przed
autocenzurą. "Superexpressy", "Rzeczpospolite", "Życia",
również te z Warszawy, żądajcie zdjęcia z urzędu
naruszających odbyty bliźnich księży, którzy z chłopcami
bawią się tak niewinnie, że im
odbyty pękają, i to pod czujnym okiem kamery ("Fakty i
mity" nr 27 z 11 lipca 2002).
My normalni rodzice piszą dziennikarze "Życia" mając na
myśli – rozumiem – nieskażony moralnie zespół
redakcyjny. Czy na pewno? Może warto przeprowadzić próbę
dzwonka, stosowaną ponoć niegdyś w zakonach.
Uwiesić u członków członków zespołu redakcyjnego
dzwonki. Który na widok nagiego mężczyzny się podniesie
i zadzwoni, wskaże nieomylnie zwyrodnialca. Metodę
polecam szczególnie dbałym o moralność zespołom.
Do grona potępiających żwawo dołączyła przewodnicząca
zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy, która zapomniała,
że celem stowarzyszenia jest obrona dziennikarzy, a nie
organizowanie na nich nagonki. Mimo że stoi tak blisko
kruchty i prokuratury, nie potępiła swojego poprzednika,
gdy molestował seksualnie niesprawnych umysłowo
chłopców, za co eksprzewodniczący SDP poszedł siedzieć.
A na zakończenie pytanie do rozsądnych.
Kto tak naprawdę rozpowszechnia pornografię? Czy
"Teleranek", w którym cytowano jedynie infantylne
zwierzenia Macieja Sz.? Czy "Super Express", który mimo
zakodowania stron dostał się na nie i cytował nie tyle
pornograficzne, ile obsceniczne zdania, a za nim z
lubością popularyzowały je inne pisma?
Autor : A.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mors szcza na paradygmat
Podczas gdy miasto zastawia się, by ratować upadający
zakład, jego prezesi wyrzucają szmal na literaturę
fantazyjną.
Czechowice-Dziedzice to miasto bogate i hojne. Bogate –
jego roczny budżet przekracza 70 mln zł. Hojne – na
piękne oczy daje z tego budżetu 4 mln 364 tys. zł. To
kwota poręczenia kredytowego. O kredyt stara się
Walcownia Dziedzice SA, ale żaden bank nie chciał jej
już pożyczyć pieniędzy. Teraz, nawet jeśli zakład
splajtuje, pieniądze zwróci miasto Czechowice-Dziedzice.
Na razie nie ma co krakać o plajcie. Dopiero co wywalono
zarząd walcowni. Prezesa, który zabiegał u władz miasta
o poręczenie kredytu, oraz jego zastępcę od finansów. I
to wywalono ich w trybie ekspresowym. Jednego dnia
odbyło się nadzwyczajne posiedzenie rady nadzorczej, a
następnego dnia obaj panowie byli już na przymusowych
urlopach. Ten ekspresowy tryb i ta czystka na stołkach
oznaczają, że właściciele walcowni martwią się jej
losem.
* * *
Na początku czerwca burmistrz Jan Berger przeczytał
pismo od Tadeusza Fanczalskiego, prezesa Walcowni
Dziedzice. Prezes błagał o poręczenie kredytowe, dzięki
któremu możliwa będzie "odbudowa wielkości produkcji".
Walcownia Dziedzice swoje wyroby sprzedaje i w kraju, i
poza nim. Robi pręty, rury, taśmy oraz krążki monetarne.
Zresztą jednym ze współwłaścicieli Walcowni Dziedzice
jest Mennica Państwowa (inni udziałowcy: skarb państwa,
Stalexport, Impexmetal, Pracownicza Spółka Akcyjna).
Burmistrz Czechowic-Dziedzic otrzymał różne materiały
świadczące o tym, że walcownia się restrukturyzuje i że
miasto nie musi się bać ryzyka związanego z poręczeniem
kredytowym. Radni obejrzeli te materiały, ale doszli do
wniosku, że niewiele kapują. Do oceny materiału
dostarczonego przez prezesa Fanczalskiego potrzeba
fachowców, najlepiej z jakiejś firmy konsultingowej.
Materiały zostały u burmistrza. Nie zostały opracowane.
Sesja, podczas której podjęto kontrowersyjną uchwałę,
odbyła się 8 lipca. Trwała wiele godzin i zakończyła się
trochę przed północą.
Większość radnych stanęła po stronie burmistrza. Tak jak
Halina Łupak. – Jestem dzieckiem wojny i głód, i
wszystko przeszłam – przemawiała. – Niech pan spojrzy na
twarze walcowników, pomyśli o dzieciach – mówiła do
przewodniczącego Dopierały, który czepiał się, że
decyzję o wartości 4,3 mln zł radni mają wydać właściwie
w ciemno.
Czechowice-Dziedzice liczą 35 tysięcy mieszkańców. 4,3
mln zł to 7 proc. dochodów miasta. Jakiś miejscowy
demagog przeliczył wartość poręczenia kredytowego i
wyszło mu po 120 zł w przeliczeniu na jednego
mieszkańca. Jednakże w Walcowni Dziedzice pracuje około
tysiąca osób, w większości mieszkańców
Czechowic-Dziedzic. Dlatego żaden z radnych nie opierał
się przed udzieleniem przedsiębiorstwu publicznej
pomocy. Niektórzy tylko chcieli wiedzieć, co robią
głosując za.
Zabrakło surowca. I stąd ta prośba o poręczenie
kredytowe – by można było szybko dokupić surowiec i
zwiększyć produkcję – wyjaśnił radnym prezes walcowni.
Zdaniem burmistrza, gdyby walcownia padła, to i miasto
popadłoby w kłopoty. Przecież znaczna część jej
pracowników przeszłaby do Ośrodka Pomocy Społecznej.
* * *
Pracownicy Walcowni Dziedzice są tak zastraszeni, że nie
śmią plotkować o tym, co dzieje się w ich firmie, że
zastawia się maszyny i brakuje środków na surowce.
Dlatego radni głosujący za poręczeniem kredytowym nawet
nie wiedzieli, że na różnych maszynach wiszą tabliczki z
napisem "własność banku". Całkiem niedawno zakład miał
aż tygodniowy przestój. Nie było za co kupić surowca.
Ratunkiem dla walcowni miała być restrukturyzacja. Pod
koniec ubiegłego lata w fabryce zjawili się jacyś
krawaciarze. Dowiedzieli się, że to są pracownicy firmy
Impact z Piaseczna i że ta firma ma się zająć
restrukturyzacją. Jeden z krawaciarzy siadł przy
pracownicy działu zaopatrzenia i w skórzanym organizerze
notował, jak często kobieta chadza sikać.
Firma Impact prowadziła także szkolenia. Uczestniczyli w
nich brygadziści walcowni. Szkolenia dotyczyły
zarządzania. Pracownicy walcowni zatrudnieni w działach
zaopatrzenia uczestniczyli w szkoleniach "obejmujących
techniki negocjacji przy dokonywaniu zakupów".
Fragment szkolenia nr 3. Walcownicy słuchają wykładowcy,
który czyta: Tego roku stary Cygan, głowa rodziny,
zachorował tak bardzo, że nie mógł uczestniczyć w
targach. Po wielu prośbach ze strony syna, pozwolił mu w
końcu wziąć udział w giełdzie za siebie. Cygan sprzedał
konia, potem musiał go odkupić, po czym znowu sprzedał,
a biedni robotnicy musieli odpowiadać na pytanie, ile
Cygan zarobił.
Inne szkolenie obejmowało kilka dziwnych zadań. Na
przykład: przeczytać tekst, zrozumieć, przeanalizować.
Tekst zaczynał się tak: – Co się tam dzieje?! – ryknął
stary, wielki mors, spoglądając z wysokiej skały w dół,
w stronę swojego stada.
Nieszczęśni robotnicy byli szkoleni także za pomocą
seansów filmowych. Wyświetlano im na przykład film o
paradygmatach. Dla debili, którzy nie pokapowali się, o
co w filmie chodziło, przygotowano ściągę. Po powrocie
do domu mogli więc się dokształcać: Paradygmaty
"filtrują" nasze doznania. Postrzegamy poprzez nie
świat. Przyswajamy tylko te informacje i reguły, które
pasują do naszych paradygmatów, ignorując resztę. W
wyniku tego to coś, co jest oczywistością dla osoby o
pewnym paradygmacie, może być zupełnie niewidoczne dla
kogoś o innym paradygmacie.
* * *
Firma Impact jest niezmiernie dumna ze swoich dokonań w
Walcowni Dziedzice. Jej klienci mogą zapoznać się z
listem pochwalnym, podpisanym przez byłego już prezesa
walcowni, Tadeusza Fanczalskiego. Były prezes pisze o
oszczędnościach gwarantowanych rzędu 13,5 tys. euro
tygodniowo. Jak pracownik dowie się, co to paradygmat,
walcownia zaoszczędzi 3 mln zł rocznie! Kończy tak:
Teraz, gdy osiągnięte wyniki rozwiały resztki
niepewności, oczekujemy dalszych sukcesów w
restrukturyzowaniu naszego przedsiębiorstwa.
O zaangażowaniu firmy Impact zadecydowali prezesi
Walcowni Dziedzice. Przetargu nie było. Ministerstwo
Skarbu zostało postawione przed faktem dokonanym. Tak
samo zresztą, jak cała Rada Nadzorcza Walcowni
Dziedzice. Jednak to nie za Impact wyfrunęli prezes
Tadeusz Fanczalski i wiceprezes do spraw finansowych.
– Zarząd zawiódł zaufanie rady nadzorczej – tłumaczy
Jerzy Kamiński, przewodniczący rady, a zarazem prezes
Impexmetalu. Fanczalskiego i jego zastępcę usunięto za
próbę sprzedaży części majątku fabryki. Nieomal w
ostatniej chwili rada nadzorcza dowiedziała się o tym
pomyśle. Zablokowano decyzję. Zdaje się, że niewiele
brakło, a miasto buliłoby miliony złotych bankom. Tak,
jak się do tego zobowiązało w razie, gdyby walcownia nie
mogła spłacić kredytu.
Gdyby czechowiccy radni usłyszeli powiastki o morsie i o
Cyganie oraz obejrzeli film na temat paradygmatów, to
wiedzieliby, dlaczego musieli gwarantować kredyt swej
walcowni. Restrukturyzacja, czyli uzdrawianie, niekiedy
jest bardziej kosztowna niż choroba.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Biznes leży i pachnie
Jak być pięknym jak Wróbel.
Ktokolwiek ma wyższe aspiracje, niż pobierać zasiłek dla
bezrobotnych, a nie umie śpiewać, żeby zostać idolem,
nie jest dziewczyną, aby wyjść za mąż lub być kurwą, a
też nie potrafi dopchać się na listy wyborcze, żeby
robić za polityka – ten idzie do szkoły dla menedżerów.
Albo na jakiś kurs, żeby po nim zostać prezesem banku,
grupy towarzyskiej lub koncernu. Kupiłem organ
przedsiębiorczych przedsiębiorców "Businessman", żeby
się dowiedzieć, co ta dzicz porabia. Są tu bowiem
przedstawiane wzorce osobowe, odpowiednik przodowników
pracy z epoki wczesnego socjalizmu.
Bohaterowie naszych czasów – donosi lutowy "Businessman"
– sięgają po maseczki, pilingi, balsamy wyszczuplające.
Bezbarwne odżywki do paznokci i korektory makijażu. Przy
polskim zacofaniu cywilizacyjnym można być jednak nawet
prezesem giganta nie stosując pudru brązującego dla
mężczyzn "Terracota pour homme" Guerlaina – ubolewa
organ.
Prezes BRE Banku Kostrzewa nie dlatego oblewa się
rumieńcem, że jest już upadłym gwiazdorem finansów,
tylko ponieważ nie stosuje laserowego zamykania
naczynek, które zapobiega rumieńcom biznesmenów.
Ostrzykiwanie botuliną potliwych pach i stóp, redukcja
zmarszczek zastrzykami z kolagenu, stosowanie materiałów
na bazie kwasu hialuronowego, depilacja torsu lub
tuszowanie włosków – to podstawowe warunki udanych
negocjacji biznesowych. Kreseczki między górnymi rzęsami
dodają spojrzeniu głębi. Ton głosu uatrakcyjniają
wstrzyknięcia kolagenu lub teflonu do strun głosowych.
Wróbel, prezes Biznes Team Roku oraz firmy pod nazwą PKN
Orlen, wspierany przez zastępcę swego Golonkę, to nie
kolejna marionetka – zapewnia organ – tylko człowiek
prezydenta. Na odległość (nie podano jaką) widać jego
wiedzę zdobytą w najlepszych zagranicznych uczelniach i
korporacjach. Kapitan okrętu flagowego Polski nie trzyma
się sztywno biznesowej etykiety, ale jest typem
amerykańskiego menedżera otwartego i uśmiechniętego, co
chwila wtrąca obcojęzyczne zwroty. Lubi otaczać się
świtą, ale wolałby rodziną. Ów Wróbel ubolewa, że nie
poświęca rodzinie tyle czasu ile chciałby, gdyż chciałby
trochę czasu poświęcić żonie i dzieciom.
Zauważyć proszę, że wszystkie osobistości "z pierwszych
stron gazet" – jak się określa ludzi pokazywanych w
telewizji – mówią, że nade wszystko cenią w życiu
rodzinę. Natomiast czas, który z nią spędzają, określają
słowem "poświęcenie". Poświęcacz Wróbel nie ma czasu dla
rodziny, gdyż wychodzi z biura późnym wieczorem nawet w
weekendy, chociaż skończył 50 lat.
Notabene Kwaśniewski zakazał swoim ministrom pójścia na
te urodziny i rozpaczali oni straszliwie przy wódce w
miejscach podrzędnych zazdroszcząc ministrom Millera,
którym pójść dozwolono. No ale trzymajmy się
"Businessmana".
Menedżerowie nie mają czasu poświęcać się rodzinie –
chociaż informuje ich organ – tak są niecierpliwi, że w
salonie piękności wytrzymują maksimum trzy godziny.
Szczęściem farmy piękności zamieniły się w salony
piękności i oferują pakiet dla dżentelmena oparty m.in.
na "Babor for Men" lub "Thalgo-man" z wykorzystaniem alg
i olejków eterycznych do ekskluzywnych zabiegów
pie-lęgnujących ciało biznesowe. Rzecz jasna, po
check-up skóry, czyli komputerowym badaniu naskórka
prezesa.
Prezes BRE Banku Kostrzewa, którego akcje spadają na
giełdzie pięknie jak gwiazdy w upalne lato, zaś złote
liście jesienią, wyróżnia się od zwykłych ludzi
inteligencją emocjonalną.
Czego my, prości ludzie, zazdrościmy Kostrzewie? Jest on
naturalnym środkiem ciężkości. To nas nie kręci. Jest
silnym przywódcą, wizjonerem, czyli niemal ideał. To nas
też nie stroi. Każdy natomiast chciałby siedzieć w
miejscu, gdzie są pieniądze, żeby się nimi bawić.
Podrzucać, zbierać, układać w kupki, a nawet drzeć po
parę milionów, jeśli wola.
W stroju ważnego biznesmena dominują marynarki z
comosico, połączenia czerni i bieli ożywione błękitami i
camelem. Popularnym Spring Emotions. Na to bierze się La
Stone Therapy: masaż na przemian gorącym bazaltem i
lodowatym marmurem plus odstresowanie po całodziennej
zabawie pieniędzmi muzykoterapią, aromaterapią i
ultradźwiękami rozbijającymi tkankę tłuszczową. Po tym
następuje thalasoterapia. Biznesmeni lubiący wyzwania i
skoki adrenaliny poddają się akupunkturze albo
krioterapii. Potem ekskluzywny fitness w duchu filozofii
zen. Teraz zapisują się na jogę czy tai-chi, by podczas
medytacji odnaleźć zagubioną harmonię ciała i duszy.
Nie wiemy, czy Wróbel ma duszę i musi ją harmonizować z
cielskiem. Jak czytamy w czasopismach biznesowych,
prezes Kostrzewa medytuje nad tym, że wszystko mu opada,
a głównie wartość akcji. Na ich ujędrnienie
"Businessman" nie ma jeszcze maści, alg ani zastrzyków.
Autor : REM
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Europany i podludy
Z 6 miliardów ludzi żyjących na naszej planecie – 5 żyje
w krajach biednych. Każdego dnia 15 tysięcy osób staje
się uchodźcami. Uciekają przed wojną, czystkami, głodem,
ubóstwem, chorobami. Groźba bombardowania Iraku przez
USA spowodowała, że 50 tysięcy uciekinierów wyruszyło do
Europy. Podróżują zdezelowanymi statkami, stłoczeni pod
pokładem w nieludzkich warunkach, są przemycani w
chłodniach i w dusznych kontenerach wielkich TIR-ów. Po
świecie krążą już 22 miliony ludzi nie mogących znaleźć
żadnej ojczyzny. 80 proc. z nich to kobiety i dzieci.
Większość straciła dokumenty i nie może nawet udowodnić
swojego pochodzenia.
Czerwcowy szczyt w Sewilli zakończył się w tonie
umiarkowanym, ale ksenofobiczna propaganda ugrupowań
skrajnie prawicowych przyniosła owoce – niektóre z
państw Unii przemieniają się w twierdze.
W Niemczech w marcu przegłosowano nową ustawę o
emigracji przedstawioną przez socjaldemokratyczną partię
Schrödera. Liczba emigrantów w kraju będzie uzależniona
od zapotrzebowań gospodarki na siłę roboczą. Karta
pobytowa ma być przyznawana w systemie punktowym,
zależnym od wieku, wykształcenia, zawodu, stanu
cywilnego i znajomości języka.
W prawicowej Austrii wchodzi w życie nowa ustawa
opierająca się na tych samych zasadach. Przewiduje się 2
tys. emigrantów rocznie do prac, których nie chcą już
wykonywać obywatele kraju i 8 tys. do prac sezonowych.
Kursy językowe będą płacić pół na pół państwo i
emigrant.
W parlamencie duńskim konserwatyści, liberałowie i
skrajna prawica przegłosowali w kraju surowsze normy
wobec obcych, czyli obywateli nieunijnych: podnosi się z
3 do 7 lat okres przejściowy pozwalający na uzyskanie
stałego pobytu i wyklucza automatyczne łączenie rodzin.
W celu zmniejszenia zjawiska fikcyjnych małżeństw
zezwolenie na ślub z obcokrajowcem można uzyskać po
ukończeniu 24 lat.
W rządzonej przez laburzystów Wielkiej Brytanii w
kwietniu przedstawiono nowy, restrykcyjny projekt ustawy
o emigracji. Będzie obowiązywać "zaprzysiężenie
obywatela", który przyrzeknie wierność koronie i
demokracji. Obcokrajowcy ubiegający się o obywatelstwo
muszą zdać egzamin z języka, kultury i prawa.
W Portugalii nowy prawicowy rząd Barrosa pracuje nad
własnym projektem podobnym do niemieckiego czy
austriackiego.
W Hiszpanii prawicowy rząd Aznara ogłosił reformę ustawy
o emigracji pochodzącej zaledwie z ubiegłego roku.
Przede wszystkim koniec z okresowymi regulacjami, które
pozwalają "nielegalnym" uzyskiwać dokumenty pobytu co
3–5 lat. Nowe poprawki przewidują podwyższenie kary
więzienia dla osób sprzyjających importowi nie-legalnych
emigrantów spoza Unii oraz słone kary dla
przedsiębiorców zatrudniających "nielegalnych". Na teren
Hiszpanii można będzie wjechać i zamieszkać jedynie
mając w kieszeni kontrakt na pracę.
We Włoszech weszły w życie poprawki do starej lewicowej
ustawy emigracyjnej. Jej autorami są: minister z
postfaszystowskiej partii – Fini, oraz minister z
ksenofobicznej Padanii – Bossi. Ustawa ta jako pierwsza
przewiduje katalogowanie "nieunijnych" poprzez odciski
palców. W niedalekiej przyszłości każdy obywatel UE
będzie miał elektroniczny paszport z podpisem
daktyloskopijnym, gdyż zdjęcia nie zawsze pozwalają
stwierdzić tożsamość posiadacza dokumentu. Na razie
jednak ta forma identyfikacji kojarzy się tylko z
przestępstwem.
Odstawianie na granicę w trybie natychmiastowym i pod
eskortą, repatriacja statkami i samolotami do ojczyzny,
przy współpracy rządów (lub sankcje, jeżeli nie
współpracują), areszt i pobyt w obozach przejściowych,
więzienie dla tych, którzy ignorują ekspulsję – oto co
czeka nielegalnych emigrantów pracujących we Włoszech na
czarno (ok. 50 tys. Polaków).
Nawet obcokrajowcom posiadającym dokumenty pobytowe
będzie trudniej żyć w tym kraju.
Muszą odnawiać je każdego roku lub co dwa lata i są one
ściśle związane z umową o pracę. Tak więc każdego
emigranta będzie łączyć z pracodawcą biurokratyczna
pępowina, zwłaszcza że ten ostatni jest odpowiedzialny
za to, żeby pracownik miał gdzie mieszkać i wrócił do
kraju, gdy skończy się kontrakt i prawo pobytu.
Koniec z łączeniem rodzin do trzeciego stopnia
pokrewieństwa. Obcokrajowiec będzie mógł sprowadzić
tylko dzieci niepełnoletnie oraz rodziców po 65. roku
życia, jeżeli są poważnie chorzy i nie mają środków
utrzymania w ojczyźnie.
Nie będzie podlegać rewaluacji składka emerytalna,
najwyżej po 65. roku życia będzie przysługiwać
skromniutka renta z Włoch, jeżeli oczywiście
obcokrajowiec dożyje, bo migranci z Trzeciego, Czwartego
i Piątego Świata, żyją znacznie krócej.
Zaostrzenie norm biurokratycznych dotyczących azylu –
najpierw wydalenie, a potem dopiero możliwość
odwoływania się w konsulacie, w ciągu 20 dni oznacza
pewny powrót tam, skąd się przybyło. Najwięcej
zdziwienia budzi fakt, że konsulaty mogą, ale nie muszą
informować o włoskich przepisach emigracyjnych i nie
muszą motywować odmówienia wizy.
* * *
Tak więc nie człowiek, który ma prawo do fundamentalnych
praw człowieka (prawo do pracy, rodziny, opieki
socjalnej, emerytury, bezpieczeństwa, godnego życia),
lecz gastarbeiter siedzący wiecznie na walizkach, żyjący
w zawieszeniu i ciągłej niepewności jutra. Tania siła
robocza, która opuszcza terytorium po skończonej pracy,
wywożąc jak najmniej pieniędzy. Takie oblicze odsłania
nowa, coraz bardziej prawicowa Europa, w której nie ma
już miejsca ma wielorasowość, wieloetniczność i
wielokulturowość, jakim hołdowała przegrana we Włoszech
centrolewica, i co było powodem jej porażki. W to
miejsce są lepsi i gorsi – obywatele, najemna siła
robocza i "nielegalni".
Poprzez kodyfikację przynależności i wykluczenie –
Wspólnota Europejska buduje się od wewnątrz jako nowe
państwo, dla którego najważniejsze jest bezpieczeństwo i
utrzymanie przywilejów. 380-milionowe Stany Zjednoczonej
Europy, których obywatele utożsamiają zagrożenie z
obcym, czyli z 19 milionami emigrantów nieunijnych, to
wizja obrzydliwa.
Rodzi się unia małych nacjonalizmów Jean Marie Le Pena,
Jorga Haidera, Nicka Griffina, Pim Foruyna, Filipa
Dewintera, Pia Kjarsgaarda i Umberta Bossiego. Czemuż
ks. Rydzyk się przed nią wzdryga? Toż to
bracia-nacjonaliści, towarzysze broni.
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Podżegaczki wojenne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pieczeń z sierotki
Dobre serce zwykle cuchnie. Toteż w Siedlcach nie ma
górskiego klimatu.
Prawicowe władze przekazały tam na znany w świecie Dom
Dziecka – Pomnik im. Dzieci Zamojszczyzny nieruchomość
wartą blisko 5 mln zł.
Prokuratura Rejonowa w Siedlcach wszczęła 21
października tego roku postępowanie w sprawie
przekroczenia uprawnień przez członków Zarządu Miasta.
Doniesienie złożył wojewoda mazowiecki Leszek
Mizieliński.
Wielkoduszność
Było tak. Prawicowi radni przy sprzeciwie SLD
przegłosowali w czerwcu 2001 r. uchwałę o przekazaniu
bez przetargu zabudowanego gruntu na rzecz
Stowarzyszenia Dom Dziecka – Pomnik im. Dzieci
Zamojszczyzny. Wojewoda stwierdził, że uchwała narusza
ustawę o gospodarowaniu nieruchomościami, jest więc
nieważna. Rada Miasta poskarżyła się na to do NSA, który
oddalił jej skargę. Zarząd olał i wojewodę, i NSA. Aktem
notarialnym przeniósł własność nieruchomości na
stowarzyszenie, a 7 miesięcy później podjął w tej
sprawie jeszcze jedną uchwałę. Wojewoda uznał nieważność
również tej uchwały, a NSA oddalił kolejną skargę, ale
Siedlce ostatecznie utraciły ziemię zabudowaną budynkami
mieszkalnymi i gospodarczymi (razem prawie 5 mln zł).
Skąd ta wielkoduszność prawicy?
To szwindel o historycznym i międzynarodowym znaczeniu.
W 1983 r. dla uczczenia pamięci dzieci Zamojszczyzny
(podczas wysiedlania przez Niemców w latach 1942–1943
zginęło ich 26 tysięcy) powstał Społeczny Komitet Budowy
Pomnika – Domu Dziecka im. Dzieci Zamojszczyzny w
Siedlcach. Dla ułatwienia będziemy go nazywać Komitetem.
Przewodniczył mu ówczesny naczelnik PKP w Siedlcach
Henryk Wiechetek, sekretarzowała Maria Mitura – kadrowa
na kolei. Komitet rozstawił skarbonki na dworcach PKP w
13 miastach Polski oraz na lotnisku Okęcie i rozpoczął
zbiórkę forsy.
Już w 1990 r. NIK stwierdził, że dokumentacja finansowa
Komitetu jest mało przejrzysta.
Mimo to w 1992 r. Urząd Miasta dał na budowę 500 mln
starych zł.
Po większą dotację Komitet wyciągnął łapę do Fundacji
Współpracy Polsko-Niemieckiej. Dostał w 1994 r. prawie
7,5 mld starych zł. Zaraz potem, na bliżej
nieokreślonych zasadach, ta społecznie działająca grupa
przekształciła się w Stowarzyszenie Dom Dziecka – Pomnik
im. Dzieci Zamojszczyzny w Siedlcach, choć na
skarbonkach napisy nie zmieniły się do dziś. Tak oto
dary obywateli, dotacje z budżetu państwa i miasta oraz
Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej i innych (m.in.
Parytetowego Związku Socjalnego Niemiec, Stowarzyszenia
Alberta Schweitzera, Porozumienia Polsko-Niemieckiego)
znalazły się w dyspozycji stowarzyszenia w praktyce nie
podlegającego żadnej kontroli.
Towarzycho
Wylądowały w stowarzyszeniu ciekawe i odpowiednio
powiązane osoby. Kolejarz Wiechetek został prezesem,
Maria Mitura sekretarzem i skarbnikiem. Członkiem
zarządu m.in. syn prezesa Wiechetka. Co ciekawe,
Dom-Pomnik budowało Przedsiębiorstwo Budownictwa
Komunalnego, któremu szefował Antoni Jastrzębski,
ówczesny przewodniczący Rady Miasta i członek komisji
rewizyjnej stowarzyszenia. Z jednej więc strony budowę
prowadził, z drugiej kontrolował ją. Potem ze
stowarzyszeniem związał się także chirurg Adam Końca –
obecnie radny, a wcześniej szef powiatowego RS AWS i
członek tego Zarządu Miasta, który bezprawnie przekazał
stowarzyszeniu zabudowany grunt.
Już po przekształceniu, ale nadal występując jako
Społeczny Komitet stowarzyszenie wyciągnęło kolejną
forsę od Niemców. Wniosek gorliwie popierał ówczesny
prezydent Siedlec Henryk Gut, który prosząc o 1 400 000
zł nałgał: Po zakończeniu budowy obecnie działający
Społeczny Komitet (sic!) (...) przekształci
się w Fundację na Rzecz Utrzymania Domu Dziecka.
Własnoręcznym podpisem gwarantował, że kierownictwo domu
będzie posiadało stosowne kwalifikacje, a rozliczenia
finansowe prowadził Urząd Miasta Siedlce poprzez Miejski
Ośrodek Pomocy Społecznej. Zapewniał, że koszty
eksploatacji domu będą pokrywane ze środków miasta,
państwa oraz Parytetowego Związku Socjalnego Niemiec. Że
placówka
będzie służyć samotnym matkom, dzieciom sierotom oraz
osieroconej młodzieży.
No i Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej we wrześniu
1996 r. dała na dom kolejny milion złotych. Urząd Miasta
sfinansował pokrycie dachu, budowę linii energetycznej i
kanalizacji. Ministerstwo Pracy w latach 1997–1999
dorzu-ciło 154 000 zł.
Chawira
Budowa 39 mieszkań o wysokim standardzie została
zakończona w marcu 1999 r. Zaczęto
zasiedlać lokale i rozpoczął się cyrk. Kierownik
Wojewódzkiego Ośrodka Pomocy Społecznej, kierownictwo
siedleckiego MOPS i naczelnik wydziału gospodarki
mieszkaniowej próbowali pośredniczyć w kierowaniu
samotnych matek do Domu-Pomnika. Prezes Wiechetek
spuścił wszystkich. Ma swoje kryteria. Obecnie 12
mieszkań (po 50 mkw. i więcej) stoi pustych, choć, jak
wypowiadała się w lokalnej prasie sekretarz
Maria Mitura, chętnych jest tylu, że drzwi się nie
zamykają. 11 lokali zamieszkują źle sytuowane matki z
dziećmi. 3 zajmują rodzinny dom dziecka i rodzina
zastępcza. W 5 zainstalowali się zaś
ludzie ze stowarzyszenia.
Członek zarządu stowarzyszenia Jan Jastrzębski mieszka
ze swoją żoną w 69 mkw. Jego synowi z dziećmi i ślubną
przypadło mniejsze, 50-metrowe. Ale już syn sekretarz
Mitury mieszka w takim apartamencie jak stary
Jastrzębski. Taki sam dostał Adam Końca, były dziś
członek Zarządu Miasta, szef powiatowego RS AWS, chirurg
z I stopniem specjalizacji, który rzekomo robi w ośrodku
za lekarza pierwszego kontaktu, choć wiadomo, że nie
może. Nie posiada bowiem uprawnień, gabinetu i stosownej
umowy z kasą chorych. Wiechetek dał mu mieszkanie zaraz
potem, jak odmówił go matce z ósemką dzieci, która w
pożarze straciła cały dobytek.
Jeden z większych lokali został umeblowany i oficjalnie
przeznaczony na wizyty Niemców. Nieoficjalnie, choć
głośno, mówi się, że to chata samego Wiechetka. Dwa
mieszkania (50 i 64 mkw.) stanowią siedzibę
stowarzyszenia.
Wódz
Wszyscy nieuprawnieni posiadają umowy najmu lokali, nie
mają ich natomiast matki, dla których powstawał ten dom.
Ich sytuacja materialna jest często beznadziejna, a mimo
to wymuszano na nich kaucję w wysokości 1200 zł i
płacenie czynszu (ponad 400 zł miesięcznie) po stawkach
znacznie wyższych niż te naliczane przez miasto. Brak
umów najmu lokali wyklucza zaś otrzymanie dodatku
mieszkaniowego. Ale są i tacy, którzy za mieszkanie w
Domu-Pomniku w ogóle nie płacą czynszu – jak choćby
wspomniany już były przewodniczący Rady Miasta i członek
zarządu stowarzyszenia Jastrzębski.
Niektórzy członkowie zarządu nie płacą (...). W obiekcie
tym prowadzą działalność handlową rodziny członków
zarządu stowarzyszenia. Być może ta okoliczność wpływa
na koszty utrzymania obiektu, które musimy ponosić w
ramach czynszu – pisały w swojej skardze do komisji
rewizyjnej stowarzyszenia naiwne, zrozpaczone matki.
Komisja w osobie nie płacącego za chawirę członka
Jastrzębskiego oczywiście nie doszukała się uchybień.
Kobiety płacą, ile mogą, niektóre pracują gdzieś za
grosze, dorabiają, otrzymują dodatki na dzieci,
alimenty. Niekiedy jednak zalegają z opłatami. Prezes
Wiechetek za karę wyłącza im – na przykład – ciepłą
wodę. Wszystkie opłaty przyjmowane są na zwykłe druki
KP, które nawet nie są numerowane.
W mieszkaniach zainstalowano telefoniczne linie
wewnętrzne. Oprócz opłat za rozmowy (rozpisywane
odręcznie na zwykłych kartkach) stowarzyszenie żądało
comiesięcznego abonamentu w wysokości 30,50 zł. Niektóre
lokatorki zrezygnowały z telefonów.
Nadzorca domu prezes Wiechetek mówi o sobie "wódz" i
wychowuje lokatorki. Dysponuje dodatkowymi kluczami do
ich mieszkań i – twierdzą kobiety – wchodzi do nich
nawet pod nieobecność gospodyń. Zabrania trzymania
zwierząt i przyjmowania mężczyzn, choć stowarzyszenie
rozdaje mieszkania swoim męskim członkom i ich rodzinom
płci mieszanej. Odwiedzających pozwala gościć tylko do
dziewiątej wieczorem. Nieposłusznym lokatorkom i ich
bachorom grozi eksmisja. Wiechetek cały czas zaznacza,
że każda z kobiet może się wyprowadzić, jeśli regulamin
jej się nie podoba. Niektóre mieszkanki uciekają.
Ten sam Wiechetek wyciągając łapę po forsę pisał w swym
otwartym liście do ludzi dobrych serc: W Centrum Pomniku
Dzieci Zamojszczyzny będą domy rodzinne dla dzieci
sierot, samotnych matek, osób niepełnosprawnych (...).
Będzie to rzeczywista pomoc dla najbardziej
potrzebujących, skrzywdzonych przez los współczesnych
sierot i samotnych matek.
Jako personel do sprzątania, opiekuńczo-wychowawczy i
inny stowarzyszenie zatrudnia członków rodzin zarządu.
Koszty zatrudnienia niektórych z nich pokrywał częściowo
Urząd Pracy.
Na monity Komisji ds. Mieszkaniowych RM Siedlce
wiceprezydent Stanisław Mrówczyński odpowiedział we
wrześniu 2000 r., że budynek-pomnik nie należy do
mieszkaniowego zasobu gminy Siedlce. Został wybudowany
ze środków Stowarzyszenia (...) z niewielkim udziałem
środków miasta. Zapowiedział, że teren zostanie
przekazany stowarzyszeniu w wieczyste użytkowanie i że
najemcy lokali mogą najwyżej dochodzić praw w sądzie.
Skandal
Lokalna prasa opisała konflikt pomiędzy lokatorkami a
stowarzyszeniem, a poseł Józef Oleksy złożył doniesienie
do prokuratury. Ta umorzyła w styczniu 2001 r.
postępowanie, ale skierowała do nowego już prezydenta
Mirosława Szymanowicza pismo zwracając uwagę na
"wątpliwości" w kwestii przyznawania mieszkań osobom
nieuprawnionym i prosząc o przeprowadzenie kontroli w
stowarzyszeniu. Prezydent Szymanowicz odpowiadając już w
październiku 2000 r. na interpelację jednego z radnych
pouczał,
że nieznana jest polskiemu prawu instytucja kontroli
przez władze publiczne samodzielnego stowarzyszenia i
takie działania nie były wykonywane. Potwierdził
wówczas, że planowane jest przekazanie stowarzyszeniu
gruntu w wieczyste użytkowanie.
Rzeczywiście, stowarzyszenie praktycznie nie podlega
żadnej kontroli, mimo iż otrzymywało ogromne kwoty od
pozarządowych organizacji zagranicznych, dotacje z
budżetu państwowego i samorządowego. Niby nadzór nad
jego działalnością winien sprawować starosta, ale co z
tego, skoro nie sprawuje. Z kolei MSWiA ogranicza się do
kontroli zbiórek publicznych, na które dało zezwolenie;
sprawdza, czy przekazywane przez stowarzyszenie
sprawozdania są prawi-dłowe. Stowarzyszenie Dom Dziecka
– Pomnik
im. Dzieci Zamojszczyzny do października 2000 r.
przedstawiło MSWiA raptem dwa tylko częściowe
sprawozdania, które na dodatek nie spełniają wymogów
prawnych. I co? I nic.
Wprawdzie gdy zaczęły mnożyć się wątpliwości, na łamach
prasy opublikowane zostało sprawozdanie stowarzyszenia
ze zbiórki pieniężnej za lata 1997–2000 r. W dokumencie
można przeczytać, że przez te lata stowarzyszenie
zebrało 249 401,90 zł. Na "promocję i obsługę
merytoryczną" wydano 3 razy tyle, ile zebrano do
skarbonek. Na uroczystość odsłonięcia Pomnika – Domu
Dziecka wydano 8,5 razy więcej szmalu niż na pomocową
działalność
statutową. Ba! Mosiężne literki ułożone w nazwę na
ścianie domu i szyld na bramie pochłonęły 5 razy tyle
kasy, co pomoc matkom i dzieciom. Nietrudno na cokolwiek
wydać więcej, skoro "choinka dla dzieci i młodzieży,
paczki, zapomogi dla matek" przez te lata kosztowały
stowarzyszenie raptem 2278 zł 87 gr. (!)
* * *
Intryguje nas, na jakiej podstawie zajęli mieszkania
ludzie ze stowarzyszenia. Dla kogo przewidziane są puste
lokale, których stowarzyszenie z sobie tylko znanych
powodów nie zasiedla? Potrzebujących pomocy matek i
dzieci oraz kalek w Siedlcach przecież nie brakuje.
Czyżby chawiry czekały na samorządowców, którzy łamiąc
prawo uwłaszczyli stowarzyszenie na zabudowanym gruncie
wartym blisko 5 baniek?
Stowarzyszenie pomogło 14 rodzinom w sposób, który je
poniża. Gdyby miasto sprzedało nieruchomość za 5 mln i
rozdało czternastu rodzinom tę forsę, każda mogłaby
dostać na własność mieszkanie za około 350 tysięcy. I
tak właśnie nader często wygląda u nas społeczeństwo
służące prywacie społeczników.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rachuj z Kaczorem
Prezydent Warszawy Lech Kaczyński postanowił zająć się
polityką międzynarodową. Powołał specjalny zespół do
szczegółowego oszacowania strat, które Warszawa poniosła
wskutek okupacji i wojny.
Dotychczasowe rachunki nie satysfakcjonują Kaczora.
Miały komuszy stempel, były więc niedokładne. Nie
uwzględniały np. strat spowodowanych chorobami
psychicznymi w wyniku wojennych przeżyć i nadziei na
dochody spodziewane w czasie pokoju, a przez wojnę
zniweczone. Rachunek zapewne okaże się szczegółowy. Co z
tego ma wyniknąć?
Podobnych akcji propagandowych było bez liku, kolejna
Kaczora ośmiesza. Wystawienie Niemcom rachunku... – tym
można by publiczność trochę podhecować i jakieś głosy
załapać. Byłaby to jednak zabawa dla interesów państwa
dość niebezpieczna. Odszkodowawcze roszczenia za wojnę
nie rokują powodzenia. Sprawą reparacji należnych od
Niemiec zwycięskie mocarstwa zajmowały się 50 lat temu.
Dawno uznały tę kartę za zamkniętą. 12 lat temu
wynegocjowano i podpisano z obu jednoczącymi się
państwami niemieckimi traktat pokojowy „O ostatecznej
regulacji w odniesieniu do Niemiec”, tzw. traktat 4 + 2.
Polska też się do niego przyłączyła. Wracanie do
wojennych rozliczeń z Niemcami może jedynie zachęcać
drugą stronę do zgłaszania własnych roszczeń. Amatorzy
się znajdą; ostatecznie w ramach powojennych
rozrachunków spora część terytorium niemieckiego wraz z
nieruchomościami i ruchomościami przypadła Polsce.
Lepiej sprawy nie ciągnąć. Każdą wojnę trzeba kiedyś
zakończyć.
Patriotyczni radni warszawscy nie omieszkali projektu
uzupełnić. Uchwalili, aby dla równowagi doliczyć także
straty wojenne spowodowane przez Armię Czerwoną.
Wyjaśniono,
że chodzi o bierność i zwlekanie ze zdobywaniem Warszawy
ogarniętej powstaniem. Czyli o szkodę przez zaniechanie.
Jeśli projekt tyczący się Niemiec brzmi ryzykownie, to
rosyjskie uzupełnienie jest już tylko zabawne. Dochodzić
szkód spowodowanych zaniechaniem można jedynie wówczas,
gdy istniało jakieś zobowiązanie do działania i nie
zostało dotrzymane. Żadnej umowy w sprawie terminów
wyzwalania Warszawy z Czerwoną Armią nie zawierano.
Równie dobrze można by Moskwie wystawić rachunek za to,
że nie zdobyła wcześniej Berlina, przez co go alianci
bombardowali.
Swoją drogą skuteczny pozew odszkodowawczy do Rosji o
wyrównanie strat spowodowanych zakończeniem letniej
ofensywy w 1944 r. byłby niezłym precedensem.
Uruchomiłby lawinę pozwów znacznie bardziej
uzasadnionych. Włosi mieliby podstawy domagać się
sowitego odszkodowania od Amerykanów i Anglików za
ewidentne opóźnienie o ponad pół roku wyzwolenia ich
kraju w 1944 r. Według powszechnej opinii historyków
wojskowości po wylądowaniu wojsk alianckich pod
Anzio-Nettuno (12 stycznia 1944 r.) otworem stała przed
nimi droga na Rzym i jedynie kunktatorstwo generałów
spowodowało zmarnowanie okazji. Jeszcze bardziej
uzasadnione pretensje mogliby zgłosić Żydzi. Mimo
dostatecznych informacji i usilnych nalegań przywódcy
USA i Wielkiej Brytanii nie podjęli żadnej poważnej
akcji represyjnej i dyplomatycznej w celu zniechęcenia
lub odstraszenia Niemców od realizacji Holocaustu.
Odszkodowania od aliantów mogłyby być nawet większe niż
od Niemiec, a tak przeszły obok nosa.
Lech Kaczyński zdaje się sprawę traktować bez poczucia
humoru. Już wyasygnował na sfinansowanie tych
obrachunków 200 tys. zł. Dopisze się to Szwabom i Ruskim
do rachunku. Jego pensję także.
Autor : L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polska pod celą
W wolnej Polsce każdy może siedzieć za to, że żyje.
Więzienia zapełnione jak tramwaje. Przedstawiamy
lokatorów jednej tylko celi aresztu w małym Wejherowie
na ziemi gdańskiej, skąd przypłynęły Kaczory.
Lech Kaczyński będzie urządzał nam stolicę. Gdy był
ministrem w rządzie Buzka, urządzał nam sprawiedliwość.
Zanim został ministrem sprawiedliwości i prokuratorem
generalnym, kiedy nimi był, i teraz, kiedy już nimi nie
jest – prowadzi tę samą kampanię: łapać i wsadzać, a
wtedy to dobrym obywatelom RP będzie w pytę.
Ogólnopolska psychoza na rzecz zamykania do więzień
wszystkiego, co się rusza, i nacisk mediów są tak silne,
że większość prokuratorów z lubością zwraca się do sądów
o zastosowanie aresztu tymczasowego wobec podejrzanego
aż do rozprawy, a sędziowie odnoszą się do tych wniosków
przychylnie.
Zawaleni robotą sędziowie na ogół nie wnikają w sprawę
na etapie jej przygotowywania albo im się najzwyczajniej
nie chce. Działają jak pewien król z dziecięcej bajki,
który miał podpisać akt
łaski dla jednego z poddanych. Król policzył sobie
litery w wyrazie "skazać" (6) i w wyrazie "uniewinnić"
(10) i napisał na królewskim dekrecie "skazać", bo było
krócej. Zamyka się więc u nas w drobnych sprawach,
najczęściej drobnych cwaniaczków. Zamyka się na wszelki
wypadek, usprawiedliwiając tę decyzję obawą matactwa
albo ukrywania się.
Heniek miał działkę
Heniek miał w Gdyni działkę, tzn. ogródek działkowy.
Ponieważ kończył mu się termin dzierżawy gruntu, to –
wykonując polecenie zarządu ogródków działkowych –
zabrał się do usuwania z niej wszystkiego, co tambyło:
śmieci, zamontowanych niegdyś przez siebie urządzeń, a
nawet tego, co tam nasadzone było w glebie. Część
wywiózł na śmietnik, część oddał znajomym, część
sprzedał. W punkcie skupu złomu opchnął metalowe słupki
z ogrodzenia. Dostał za nie 120 zł. Jakież było jego
zdziwienie, gdy okazało się, że zabrał w celu
przywłaszczenia słupki o wartości 3 tys. zł na szkodę
nieustalonej osoby, czyli popełnił przestępstwo z art.
278 par. 1 kk.
Gdy nie stawił się na rozprawie, sędzia od razu wydał
list gończy oraz decyzję o tymczasowym aresztowaniu.
Ściągnięcie Heńka nie wymagało wielkiego trudu, ponieważ
policja z pobliskiego komisariatu, która go wcześniej
przesłuchiwała, schowała i gdzieś zapodziała jego dowód
osobisty i Heniek – będąc już poszukiwanym przestępcą –
łaził na ten komisariat, łaził i marudził, aby oddali mu
dowód. Bo bał się bez dowodu na rozprawie stawać, bał
się, że wysoki Sąd Rejonowy brak dowodu potraktuje jako
okoliczność obciążającą. W końcu policjanci, którzy mu
wcześniej dowód zagubili, kapnęli się, że przyłazi do
nich i przynudza ścigany, więc go zatrzymali.
Finał tej sprawy będzie o tyle zajmujący, że Henio
sprzedał słupki, które należały do niego. Ciekawe, jaki
też zapadnie w tej sprawie wyrok i jak zostanie
uzasadniony.
Marek miał córkę
Marek przez półtora roku nie płacił alimentów na swoją
małą córkę. Dostał oskarżenie z art. 209 par. 1 kk. Na
pierwszej rozprawie – a rzecz, podobnie jak w wypadku
Henia, działa się w Sądzie Rejonowym w Gdyni –
przewodniczący składu powziął wątpliwość co do
trzeźwości podsądnego. Funkcjonariusze przewieźli go
więc do komisariatu, gdzie kazali dmuchać w alkomat.
Dmuchnął raz. Nic. Kazali mu drugi raz dmuchać. Znowu
nic. Gdy sędzia się zapoznał z wynikami badań na
obecność procentów alkoholu etylowego w układzie
krwionośnym Marka, zarządził badania psychiatryczne. No
to Marek – jak powiada – przestraszył się, że go wsadzą
do czubków, i na dwie kolejne rozprawy nie przyszedł.
I wysłał sędzia list w świat szeroki za Markiem. Stał
się więc poszukiwanym listem gończym. A doprowadzić go
można było, bo, co ciekawe, Marek dalej sobie mieszkał
pod tym samym adresem i chodził do pracy do tego samego
zakładu, nic o liście gończym nie wiedząc. Więcej –
mieszkając niedaleko Komisariatu Policji nr 2 w Gdyni
dwa razy brał udział w konfrontacjach i symulacjach
zdarzeń prowadzonych przez policję. Tak, aby sobie
dorobić i w końcu te alimenty spłacić. Z jednej strony
go policjanci szukali, z drugiej dawali fuchę. Takie
jaja. No, ale w końcu go zamknęli. Tymczasowo. Na sześć
miesięcy. Jak siedzi, to nie pracuje, więc o płaceniu
alimentów mowy być nie może.
Zbyszek miał kolegę
Zbyszek popił z kumplem. A że wódeczka się skończyła i
pieniędzy na następną flaszkę nie stykało, poszli do
znajomka Zbyszka po pożyczkę. Zbyszek poręczył
znajomkowi, że kumpel – bo to on miał być pożyczkobiorcą
– odda, bo robotę ma i solidny jest. Pożyczyli 500 zł,
bo to i na taryfę mieć musieli,
i na gorzałkę, i na zakąskę, i na drugi dzień na klina.
Tylko że kumpel Zbyszka robotę stracił – wiadomo, jak to
teraz jest... – i w poszukiwaniu następnej w Polskę się
trochę oddalił, a o pożyczce zapomniał. Zbyszek też
zapomniał, ale ten, co pożyczał, wyrozumiałości nie
miał, nie patyczkował się i od razu do sądu oddał.
Zarzut: art. 286 par. 1 kk o doprowadzenie
pokrzywdzonego do niekorzystnego rozporządzenia własnym
mieniem za pomocą wprowadzenia w błąd co do rzetelności
spłaty pożyczonej kwoty. Został więc Zbyszek zatrzymany
od razu nie jako byle kto, ale porządny przestępca
gospodarczy. I areszt. Najpierw trzy miesiące
tymczasowego do sprawy, potem dalsze trzy, bo sprawa się
nie odbyła z powodu niestawiennictwa świadków.
Nie pomogło, że chciał oddawać forsę na miejscu, że się
przyznał do winy, że złożył wniosek o samoukaranie.
Dostał tylko dodatkowe badania psychiatryczne. Widać sąd
– tym razem w Pucku – uznał, że skoro Zbyszek się
przyznaje, to głupi jest.
Józek miał kredyt na samochód
Józek nie zapłacił bankowi rat leasingu za używany przez
siebie samochód. Cywilne roszczenie pieniężne? Nie.
Uznano, że przywłaszczył sobie powierzone mienie i
popełnił przestępstwo z art. 284 par. 2 kk. Dostał
tymczasowego trzy miesiące, bo wysyłana do niego na
adres zameldowania korespondencja z sądu wracała nie
podjęta. Wysyłani tam z korespondencją w ręku policjanci
też wracali. Józek zameldowany był w Sopocie, ale
mieszkał od dawna w Gdańsku. Gdański adres teoretycznie
powinien być znany prokuraturze, gdyż ten sam adres
podał poszkodowany bank w zawiadomieniu o popełnieniu
przez Józka przestępstwa. Mało tego. Znała go policja.
Gdy Sąd Rejonowy w Sopocie szukał Józka – także przez
policję – on dwa razy się do tej policji zgłaszał. Raz
do sopockiej, bo włamali mu się do piwnicy w tym
mieszkaniu, w którym nie mieszkał, ale miał meldunek.
Policja z Sopotu, jak już nic nie wykryła, to wysłała
Józkowi zawiadomienie o umorzeniu śledztwa – na ten
gdański adres, gdzie nie był zameldowany, ale mieszkał.
Józek zgłaszał się także do policji w Gdańsku, bo mu się
do biura włamali. Ale na rozprawy się nie zgłaszał, więc
go sąd kazał zatrzymać i osadzić w areszcie.
Zapobiegawczo, choć kodeks przewiduje całą gamę innych
środków: dozór policyjny, odebranie paszportu, kaucję,
poręczenie osobiste i organizacji, przymusowe
doprowadzenie na rozprawę przez policję.
* * *
Nie są to bynajmniej historie wymyślone przez Woody’ego
Allena i jedynie na użytek tego tekstu adaptowane do
polskich realiów.
To są opowieści spod celi. A do każdej z nich jest numer
akt. Żeby było śmieszniej, są to opowieści spod jednej
celi w areszcie śledczym w Wejherowie (mieście ostatnio
modnym, mieście Silnego i Doroty Masłowskiej).
W polskich aresztach przetrzymywanych jest ok. 24 tys.
osób, z tego pewnie tysiące takich Heńków, Zbyszków,
Marków, Józków, którzy przy racjonalnie funkcjonującym
aparacie wymiaru sprawiedliwości nigdy nie powinni tam
trafić. Zamyka się osoby niepłacące alimentów, sprawców
niewielkich kradzieży, podejrzanych o przyjęcie łapówki
na podstawie pomówienia jednej osoby, podejrzanych o
popełnienie
przestępstw gospodarczych, którzy potem są uniewinniani.
Są to ofiary polityki Kaczora i psychozy, jaką wzbudził.
PS Imiona osadzonych w areszcie zostały zmienione.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
HołdPress
23 września w „Gazecie Wyborczej” w postaci płatnej
reklamy ukazała się wkładka o Arabii Saudyjskiej.
Opowiadali o tym kraju przedstawiciele jego władz. Z
całego dodatku Arabia Saudyjska jawiła się jako miły,
przyjazny, piękny kraj, w którym ludzie żyją spokojnie i
bezpiecznie, a władze martwią się tylko o to, żeby
obywatelom było jeszcze lepiej. To byli przedstawiciele
tych samych władz, o których Adam Michnik pisał per
„dyktatorski reżim”. Reżim, któremu Amnesty
International poświęciła raport, i regularnie alarmuje
opinię publiczną o ciągłym łamaniu podstawowych praw
człowieka, o torturach, braku wolności słowa, stosowaniu
kary śmierci, łamaniu praw kobiet, praw religijnych i
czego tam jeszcze. I proszę, „Gazeta Wyborcza” – tak
czuła na naruszenie podstawowych wolności – chętnie
reklamująca akcje Amnesty International przeciwko
chińskiej polityce wobec Tybetu, z obrzydzeniem
wypowiadająca się przeciwko wojnie w Czeczenii, z
nienawiścią pisząca o łamaniu prawa przez władze Rosji,
nagle publikuje na czterech stronach kłamliwą reklamę.
Co innego od siebie, co innego za pieniądze. Obłuda, że
rzygać się chce.
Mamy propozycję dla wszystkich dyktatorów i tyranów. Nic
a nic nie przejmujcie się tym, co „Gazeta Wyborcza” o
was wypisuje. Po prostu wykupujcie specjalny dodatek, w
którym będziecie mogli bez przeszkód pisać, że u was
jest cudnie, a tortury, którym poddawani są wasi
obywatele, to opracowana przez naszych naukowców
rewolucyjna forma rehabilitacji osób niepełnosprawnych,
które w waszym opiekuńczym państwie opłaca się z
budżetu. „GW” to weźmie. Bo jej „nie jest wszystko
jedno”, zwłaszcza gdy chodzi o pieniądze.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Globalna wioska Hiroszima
Obce jądra nie mogą już zaatakować Ameryki. To ona
pogłaszcze teraz świat atomami.
1 maja na lotniskowcu Abraham Lincoln w spiczu
obwieszczającym iracką wiktorię przebrany za lotnika
George Bush oświadczył: Rozpoczęliśmy poszukiwania
ukrytej broni chemicznej i biologicznej; wiemy o setkach
miejsc, które będą przeszukane. 10 dni później dziennik
"Washington Post" poinformował, że ekipa
ekspertów-poszukiwaczy wraca w czerwcu z Iraku do USA.
Na tarczy.
Broń masowego rażenia
Przyjechaliśmy – mówią dowódcy 75th Exploitation Task
Force – z wielkimi nadziejami na wykrycie broni, o
której mówił w Radzie Bezpieczeństwa 5 lutego Colin
Powell: setek ton składników broni biologicznej i
chemicznej, pocisków i rakiet do ich przenoszenia –
dowodów kontynuacji programu nuklearnego. Nadzorujący
ewakuację płk Richard McPhee z rozczarowaniem wyznaje,
że serio potraktował ostrzeżenia o wydanym rzekomo
wojskom irackim rozkazie użycia broni chemicznej. Ale
jeśli Irak myślałby o jej użyciu, to musiałoby być coś
do użycia. A myśmy niczego nie znaleźli...
19 punktów wskazanych zespołowi przez wywiad jako pewne
miejsca przechowywania nielegalnej broni. 19 razy pudło.
Z dalszych 68 podejrzanych lokalizacji spenetrowano do
maja 45. Z identycznym wynikiem. Przetrzepano
laboratoria, fabryki amunicji, bunkry, destylatornie,
piekarnie, wytwórnie szczepionek, walizy i szafy, nie
pomijając dziur w ziemi. Kamień w wodę.
Broń masowego rażenia, przed którą pompatycznie
obiecywał bronić świata Bush, okazała się bronią
robienia masowego wrażenia, bronią masowej obsesji
neokonserwatystów; legity- macją dla ultranowoczesnej
armady do napadu na kraj broniony przez wygłodzonych
obdartusów z kałasznikowami. Pierwszy raz wojna
zakończyła się, nim zaistniał powód jej wszczęcia –
uświadomił walecznych generałów USA brytyjski
dziennikarz na konferencji prasowej w Katarze.
Nuklearny boom
To nie oznacza, że określenie "broń masowego rażenia"
straciło dla jastrzębiej administracji swój powab. Jest
znów na tapecie! Tyle że tym razem nikt nie będzie
musiał jej bezowocnie szukać. Nikt też na jej posiadacza
nie napadnie, bo jest nim jedyny światowy damski bokser
wagi superciężkiej. Jej wykorzystanie? Mężowie stanu
Stanów już nad tym pracują i jeśli nie zostaną w
przyszłym roku przegonieni od władzy, nasz glob na pewno
ujrzy ją w akcji. Mowa o najbardziej pikantnym składniku
arsenału masowego rażenia.
Bush junior forsuje wielomiliardowy program kompleksowej
rewitalizacji i modernizacji przemysłu produkcji broni
nuklearnej. Powstanie nowa fabryka zdolna wytwarzać
rocznie 500 plutonowych wsadów do głowic nuklearnych.
Wznowiona zostanie – po ponad 10-letniej przerwie –
produkcja trytu, gazu wydatnie zwiększającego potęgę
termojądrowej eksplozji. Na producenta wyznaczono
"cywilny" reaktor w Warren Bar w stanie Tennessee, co
oznacza zerwanie z długoletnią zasadą wytwarzania
elementów broni atomowej w obiektach zmilitaryzowanych.
Podjęte zostaną prace, by nieczynny od momentu
wprowadzenia zakazu prób atomowych w roku 1992 poligon
atomowy w Newadzie przygotować do testów nuklearnych już
za 18 miesięcy. Przeprowadzane będą próby dwóch rodzajów
nowej generacji broni atomowej. Pierwszy to głowica
zdolna niszczyć bunkry ukryte pod 300-metrową warstwą
skał. Drugi to miniładunki atomowe o sile do 5 kiloton,
20-krotnie słabsze od piguł spuszczonych na Japonię.
Traktaty do lamusa
Plany ekipy Busha wywołują ostry sprzeciw demokratów w
Kongresie USA (w obu jego izbach przewagę mają
republikanie) oraz zaniepokojenie i protesty ekspertów.
Od 10 lat produkcja małych ładunków atomowych była
zakazana przez parlament, który motywował to obawą, że
opory przed ich użyciem będą mniejsze; wskazywał również
potencjalne trudności z wyegzekwowaniem od innych państw
zakazu produkcji i rozprzestrzeniania broni nuklearnej.
Fizyk atomowy i doradca Pentagonu Sidney Drell
oświadczył, że nawet jednokilotonowy ładunek
eksplodujący pod 16-metrową warstwą skalną spowoduje
skażenie radioaktywne na znacznym obszarze.
Pokonując opory demokratów, 20 maja Senat przegłosował
uchylenie zakazu badań i rozwoju produkcji niewielkich
ładunków atomowych. W Izbie Reprezentantów opór
demokratów w komisji zbrojeniowej był na tyle silny, że
jak dotąd udawało im się blokować produkcję; wyrażali
tylko zgodę na badania. Lecz sprawa wraca pod obrady i
nie ma najmniejszych wątpliwości, że większość
republikańska da swemu prezydentowi to, czego żąda.
Eksperci rozbrojeniowi wskazują, że obecna administracja
przygotowuje rozbudowę nuklearnego arsenału do poziomu
znacznie przekraczającego normy podpisanego ostatnio w
Mo-
skwie i ratyfikowanego w marcu przez Senat USA traktatu,
który przewiduje redukcję liczby głowic o ponad 60 proc.
w ciągu dekady.
Zamiar budowy zakładu produkującego 500 wsadów
plutonowych rocznie oraz wznowienie produkcji trytu
jasno wskazują, że władze planują arsenał znacznie
większy niż uzgodniony w porozumieniu moskiewskim –
stwierdza Robert Civiak, naukowiec specjalizujący się
wcześniej w Office of Management and Budget w analizie
uzbrojenia nuklearnego. Ludzie nie zdają sobie sprawy,
że pełną parą powracamy do biznesu atomowego, a jest to
biznes bardzo kosztowny – naświetla inny aspekt
zagadnienia Joseph Crincione, dyrektor w Carnegie
Enownment for International Peace, odpowiedzialny za
kwestę nierozprzestrzeniania broni nuklearnych.
Infrastruktura przemysłu nuklearnego została wydatnie
ograniczona w rezultacie odtrąbienia końca zimnej wojny.
Przyczyniły się do tego również skażenia środowiska
naturalnego; z tego powodu zamknięto np. zakłady
nuklearne w Rocky Flats koło Denver. W 1995 r. wydatki
na ten przemysł osiągnęły najniższy pułap – 3 mld
dolarów. W tym roku postuluje się ich podwojenie – do
6,4 mld. Ale to dopiero skromny początek.
Trzecia jądrowa
Na kogo neokonserwatyści Busha szykują zmodernizowaną
nuklearną pałę? Chodzi o realizację planów i marzeń
jastrzębi republikańskich, którzy przed objęciem
eksponowanych stanowisk w rządzie juniora B. pracowali w
ekipach jego taty, Reagana i wcześniejszych, ale grali
trzecie skrzypce i nie mieli szans ziszczenia swych
zamierzeń. Cheney, Rumsfeld, Wolfowitz, Perle i
pomniejsi koledzy. To oni cierpliwie dmuchali, by nie
zagasł pomysł wojny nuklearnej, którą można wygrać. Jej
scenariusz przewiduje prewencyjne uderzenie na znacznie
słabszego przeciwnika przy użyciu broni atomowej.
Jak dotąd wszystkie powojenne rządy USA – albo szczerze
jak demokraci, albo jak republikanie z wyrachowania i w
poczuciu, że nic innego oficjalnie nie przejdzie –
propagowały politykę kontroli zbrojeń atomowych. Ekipa
Dablju jest pierwszą, która otwarcie rzuca rękawicę tej
tradycji i strategii, chroniącej dotąd świat przed
konfliktem nuklearnym przez z górą pół wieku. W
stycz-niowym raporcie Pentagonu "Nuclear Posture Review"
stwierdza się, że imperium nie może poprzestać na
odstraszaniu swą zdolnością do zmasowanego
kontruderzenia nuklearnego, ale powinno rozważyć
możliwość ataku prewencyjnego na kraje rozwijające
bronie chemiczne, biologiczne i nuklearne. Bush jr
jednostronnie, wbrew sprzeciwom Moskwy, anulował
porozumienie ABM, zreanimował reaganowski program "wojen
kosmicznych". Odchodzimy od pięciu dekad wysiłków na
rzecz delegalizacji użycia broni nuklearnych – ostrzega
demokratyczny senator Jack Reed z komisji zbrojeń.
Kiedy Bush reaktywował program SDI ("wojny gwiezdne"),
argumentował, że jest to obrona przed terrorystycznym
atakiem ze strony państw zbójeckich. Wkrótce potem
okazało się, że kilkunastu facetów z nożykami do tektury
może pogrążyć w głębokiej zapaści
gospodarczo-polityczno-psychicznej supermocarstwo i
żadne rakiety nie byłyby w stanie ich powstrzymać. Teraz
Bush zamierza tępić ben Ladena bombami atomowymi...
Utrzymuje, że wznowienie programu zbrojeń nuklearnych
wycelowane jest w terrorystów i ma ich odstraszać.
Do prawdy i logiki tak się to ma, jak głoszona obrona
świata przed broniami masowego rażenia Husajna do
wyników ich poszukiwania.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dorotka i starcy
Okrzyczana wydarzeniem literackim książka
dziewiętnastolatki, to rzecz sztucznie naspidowana przez
media. Recenzenci zakochali się nie w książce, nie w
autorce, ale w dresiarzu jako takim.
Dorota MasŁowska, młodziutka dziewczyna z Wejherowa,
napisała książkę, a wydawnictwo Lampa i Iskra Boża w
małym nakładzie ją wydało. I byłby spokój, gdyby nie
Jerzy Pilch, który w "Polityce" ogłosił książkę
Masłowskiej wydarzeniem literackim. A ją samą osobą,
która ocalać będzie stracone pokolenie. I posypało się.
Masłowska została nawet postawiona przez "Wyborczą" obok
księcia Lampedusy (ten co prawda napisał tylko jedną
książę pod koniec życia, ale był to mocny debiut,
podobnie jak Masłowskiej), a Proust, jak zapowiedziano
czeka w kolejce do wspólnej foty. I robi teraz
dziewczyna za głos pokolenia w przeróżnych prasowych,
radiowych i telewizyjnych debatach.
No, jest z tym zamieszaniem pewien problem. Z jednej
strony żal patrzeć, jak niewątpliwie zdolna i z wielkim
poczuciem humoru dziewczyna jest upupiana, jak musi
odpowiadać na idiotyczne pytania "czy pani następna
książka też będzie takim sukcesem?", "czy ktoś pani
pomagał przy pisaniu, może mamusia, może tatuś?", "co
pani czyta, co pani je, co pani pije?". Z drugiej,
trudno się zgodzić z Pilchem, że jest to wydarzenie na
miarę epoki, pokolenia. No, ale nie zgodzić się z
przewodnikiem Pilchem, to narazić się na zarzut braku
posiadania słuchu literackiego w najlepszym wypadku.
Więc wszyscy się zgadzają. Jak to w stadzie bywa.
"Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną"
Masłowskiej to monolog wewnętrzny, monolog w zasadzie
miłosny, Silnego, kolesia permanentnie nawalonego amfą.
Z jednej strony prymitywa, co to z laskami się nie
certoli i tylko patrzy, jakby tu którąś puknąć i spuścić
na szczaw, a z drugiej strony takie rzeczy mu się przez
mózgownicę przetaczają, co to jakby żywcem z
podręczników dla licealistów wyskoczyły. A to Jakub
Szela ni z gruszki, ni z pietruszki, a to Witkacowski
hiperrobociarz, a to znowu taki oto kawałek ¸ propos
Nałkowskiej: Szczególnie mnie rusza jedna taka baśń, co
jeden gość, Zenon z imienia, dostaje w pysk kwasem na
odlew, co za hardkor...
A więc to jednak świat maturzystki Doroty, dziewczyny z
porządnego domu, dobrej uczennicy, biorącej w szkole
udział w konkursach i olimpiadach. Stąd te Szele i
Nałkowskie. One są dostępne Masłowskiej, Silnemu nie
mają prawa być znane.
Wejdźcie w nasze mózgi, a znajdziecie tam jedno wielkie
gówno i bełkot – taka jest, z grubsza biorąc, diagnoza
opisanej przez Masłowską egzystencji. Zjedliśmy już
własne ogony, wyrzygaliśmy je, utaplaliśmy się w tym
paskudztwie po uszy. Ale nie wynika z tego kompletnie
nic. Ocalenia w tym jakoś nie widać. Nie widać też w tym
wielkiej literatury ani miażdżenia i stwarzania na nowo
języka. Nie takie eksperymenty już były.
Zachwyt nad Dorotą Masłowską, dziewiętnastolatką z
Wejherowa, która w wyjątkowej świeżości umysłu wydała z
siebie pierwszą powieść w tak młodym wieku, można
wytłumaczyć w dwojaki sposób.
Po pierwsze może on oto stanowić próbę podświadomego
odreagowania panującego u nas kultu starców, w ramach
którego zgrzybiały Wajda mści się kolejny raz z uporem –
nie wiadomo za czyje grzechy – na zganianej do kin
młodzieży szkolnej, a w teatrze czy literaturze
powszechnie określa się mianem "młodego zdolnego" faceta
po czterdziestce.
Drugi powód zachwytu może tkwić w tym, że Masłowską
zachwycają się głównie właśnie tacy oto, nadszarpnięci
zębem czasu goście i gościówy, którzy na co dzień
froterują kapciami podłogi na salonach, mają swoje
rubryki, felietony i pogadanki kulturotwórcze w prasie,
radiu, telewizji i nigdy prawdziwego dresiarza na swojej
drodze nie spotkali, a więc ogólnie jest w ich przypadku
wszystko cacyi bułkę przez bibułkę. Ale jak przy okazji
można chuja gołą ręką i "kurwa, o ja pierdole", to z
rozkoszy uszami strzygą. A tym bardziej robi się
perwersyjnie, im szerzej można to celebrować w
uświęceniu, na szacownych łamach, pod hasłem, że oto
słyszymy głos, co nam pokolenie opisuje. Boć to
literatura, a w literaturze wolno.
Jest jeszcze jedno wytłumaczenie. Nasi inteligenci się w
dresiarzu zakochali. I teraz cała kulturalno-oświecona
Polska dresiarza swojego będzie szukać.
Jeśli tak, to Masłowska wykonała całkiem niezły myk
według zaleceń Gombrowicza: "Być widzianym przez chama
swojego!". I "Wojna polsko-ruska..." nie jest opowieścią
o Silnym, tylko o Pilchu i jemu podobnych.
Dorota Masłowska, "Wojna polsko-ruska pod flagą
biało-czerwoną", Wyd. Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2002.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lewa noga dynda w centrum
Wzywamy do dania odporu rozbijackiej robocie
Wołk-Łaniewskiej.
Redakcja
Zabetonowany w fotelu premier Miller uzyskał jeden
niewątpliwy efekt, który poeta ujął w słowach: "Mówimy
partia – myślimy Lenin". Nie da się dziś rozmawiać o
przyszłości lewicy w Polsce nie rozmawiając o osobowości
Leszka Millera. Krzysztof Teodor Toeplitz czy Mieczyław
F. Rakowski wzywają na łamach "Dziś" do dyskusji
ideowej, szerokiej debaty o celach lewicy, o lewicowym
systemie wartości, o tym, dokąd europejska lewica
powinna zmierzać w XXI wieku. Jako lewak z zamiłowaniem
do erystyki niczego nie pragnę bardziej niż takiej
dyskusji. Jednak prawda jest taka, że jeśli lewica nie
pozbędzie się Leszka Millera, nie będzie już miała w
Polsce żadnej przyszłości na długie lata. Zresztą, gdyby
ten gabinet, z Millerem na czele, zaczął nagle mówić o
wartościach – mogłoby to wśród elektoratu lewicy
wzbudzić pewną nieufność.
Rękami i nogami
Tajemnica sukcesu tzw. drugiej komuny – czyli lewicowej
koalicji z lat 1993–1997 – tkwiła także w jej otwartości
intelektualnej i dynamicznych zmianach. Nie zapominajmy,
że choć w 1997 r. lewica przegrała wybory, udało jej się
zwiększyć swe poparcie o milion głosów, i to mimo
straszliwej powodzi i niefortunnej na nią reakcji rządu
SLD –PSL. Zarówno atmosfera odejścia Pawlaka, jak i
sytuacja, w której odchodził Oleksy, dalekie były od
spokojnego konsensusu, ale ów radykalny gest złożenia
premiera na ołtarzu społecznego spokoju przynosił
efekty. I efekty – odwrotnie proporcjonalne, ale nie
mniej wyraziste – przynosi trwanie Millera na fotelu
premiera. Ci, którzy nie lubią Millera i SLD, na pewno
go nie polubią "za konsekwencję", a ci, którzy go
popierali – mają mu za złe ów upór, w którym widzą
jedynie miłość własną postawioną ponad interesem
publicznym.
I najgorsze jest to, że, cholera, mają rację.
Za duży kapelusz
Rządowi Millera wróżyłam źle, zanim powstał.
Czarnowidztwo swe opierałam na kilku miesiącach
współpracy z okresu, gdy byłam rzecznikiem prasowym
SdRP. Dostrzegłam wtedy w Millerze wszystkie najgorsze
cechy przywódcy: małostkowość, skłonność do histerii,
drażliwość i kompleksy wielkie jak Kilimandżaro, co
sprawiło, że uciekłam stamtąd z krzykiem.
Problem Leszka Millera polega moim zdaniem na tym, iż
jego format jest za mały wobec tego, jak potoczyły się
jego losy. I to zarówno format osobowościowy, jak i
intelektualny. W kręgu znajomych "Elema" kursuje dowcip
o łopatce. Otóż w 1950 r. w Żyrardowie Leszek z Zenkiem
(Frankiem, Ryśkiem – to nie jest postać z kluczem)
bawili się w piaskownicy. I Zenek zabrał Leszkowi
łopatkę. I Leszek mu to do dzisiaj pamięta. Grupa
sprawująca władzę – żeby użyć modnego ostatnio
określenia – składa się z ludzi, którzy wiedzą, że ich
kariera zależy od uczuć pre-miera, a nie od jego ocen.
Że Leszek Miller chowa urazy i robi z nich użytek przy
decydowaniu o sprawach ważnych dla kraju, a urazić go
jest cholernie łatwo. W połączeniu z systemem
politycznym, w którym cała rzeczywista władza spoczywa w
rękach premiera – pisał o tym Jerzy Urban w artykule pt.
"Tyrania premiera" ("NIE" nr 5/2003) – mamy system,
który u swych podstaw oparty jest na wątpliwie
skutecznej zasadzie: "nie podpaść szefowi". I to działa
od góry do dołu: od ministrów, których losy zależą
wyłącznie od posłuszeństwa wobec "kierownika zakładu
pracy" – jak nazywany jest Miller wśród aparatu władzy
rodem z SLD – aż do rozmaitych firm rządozależnych. To
powoduje, iż powiązania o naturze towarzysko-biznesowej
postrzegane są jako podstawa funkcjonowania układu
wytworzonego przez ten rząd, a to z kolei naturalnie
rodzi podejrzenia o korupcję. Leszek Miller ma za
małą wiedzę, żeby potrafił zrozumieć sytuację
pogrążonego w głębokim kryzysie 40-milionowego kraju w
dobie przemian. Przez wyborami 2001 r. w "Polityce"
ukazał się taki wywiad z Millerem, w którym zapytano go
o podstawowe różnice między lewicą a prawicą. Miller
odparł wówczas, iż prawica boi się globalizacji, a
lewica dostrzega w niej szansę. To była pierwsza rzecz,
którą wymienił. Pomyślałam wtedy ze zgrozą: Miller nic
nie czyta. Gdyby wziął do ręki choćby jedną z
dziesiątków książek, które powinny stanowić lekturę
obowiązkową lidera europejskiej demokracji – Noama
Chomsky’ego, Susan George czy choćby "Pułapkę
globalizacji" – wiedziałby, że zdanie to jest tyleż
nieprawdziwe, co kompromitujące.
Posiedzenia Rady Ministrów za Oleksego czy Cimoszewicza
trwały po kilkanaście godzin. Za Millera trwają dwie lub
trzy. Miller zrobił z tego powód do chluby: że oto jest
sprawniejszy od swych inteligenckich poprzedników.
Tymczasem dzieje się tak dlatego, iż nie odbywa się tu
żadna merytoryczna dyskusja. Każdy spór, który powstaje
między ministrami, Miller ucina, każąc im sprawę
załatwić między sobą. Z dużym prawdopodobieństwem można
jednak stwierdzić, iż większości dyskusji, które mogłyby
w takiej sytuacji wyniknąć – zwłaszcza ekonomicznych –
szef rządu by po prostu nie zrozumiał. Bo do tego
konieczne było wyjście poza napisany wcześniej bryk. Nie
może zatem premier być arbitrem pomiędzy ministrami. W
ostatecznym rozrachunku wygrywa więc nie ten, którego
koncepcje są spójniejsze, żeby nie powiedzieć lepsze czy
bardziej lewicowe – ale ten, kto ma lepsze notowania u
premiera. Dokąd to prowadzi – widać.
Na do widzenia wszyscy razem
Na pytanie, co Leszek Miller może dziś zrobić dla
Polski, odpowiedź, niestety, może być tylko jedna:
obiecać, że odejdzie. Jeśli przez media przetacza się
dyskusja, czy niechęć do rządu przekłada się na
głosowanie przeciw Unii Europejskiej, skoro Miller
zrobił sobie z tego sztandar i poparcie dla Unii
traktuje jako poparcie dla siebie – Miller powinien
zapowiedzieć, że złoży dymisję w dniu ogłoszenia wyniku
referendum. Niezależnie od wyniku. To mogłoby
wyeliminować czy choćby zmniejszyć element rządowego
plebiscytu w tym głosowaniu.
Tak się nie stanie z przyczyn, o których powyżej.
Co zatem powinien zrobić SLD, żeby ocalić choćby resztki
sztandaru? Niestety, odpowiedź jest tyle prosta, co
niewykonalna. Cofnąć rekomendację Leszkowi Millerowi.
Dokładnie z tą samą stanowczością, z którą Leszek Miller
(oficjalnie klub SLD) postąpił wobec posłów głosujących
na cztery ręce, Rada Krajowa Sojuszu powinna podjąć
uchwałę, iż wobec fatalnych i coraz gorszych notowań
rządu, w obliczu referendum europejskiego, w trosce o
dobro ojczyzny, ble, ble, ble... cofa Leszkowi Millerowi
rekomendację na fotel prezesa Rady Ministrów i wzywa go
do ustąpienia.
Marek Barański komentarze Urbana dotyczące konieczności
zmiany Millera nazywa "wezwaniem do liderobójstwa" i
komunikuje Urbanowi, że w SLD mają go za chuja.
Chciałoby się zapytać: dlaczego Barański rozumie, że
aktyw SLD może wbrew interesom partii nie popierać
odejścia premiera, dlatego że wzywa do tego Urban,
którego mają za chuja, a nie rozumie, że naród polski
może wbrew własnemu dobru nie poprzeć wejścia do UE, bo
wzywa do niego Miller, o którym myśli równie niedobrze?
Jedno i drugie jest możliwe.
SdRP mogła zmieniać liderów i premierów, bo była partią
zbudowaną z koterii. Dlatego nie można tam było mówić o
monowładztwie. Przywódcami koterii byli ludzie obdarzeni
silnymi osobowościami politycznymi. Długo udawało im się
zachowywać pewną dynamiczną równowagę między sobą.
Z posad ruszyć bryłę partii
Od powstania SLD lewica traci na jakości. Znikło wielu
polityków o wyrazistych osobowościach, którzy kierowali
lewicą na początku tworzenia w Pomrocznej ruchu
socjaldemokratycznego. Nawet jeśli żyją jeszcze w
świecie polityki – stracili jaja, ale w większości
pospadali z list poselskich, a zatem przestali się
liczyć. Kierownictwo w partii przejęli ich asystenci
poselscy, liderami sejmowego życia stali się posłowie,
którzy w pierwszych kadencjach Sejmu zasiadali w tylnych
ławkach i żaden dziennikarz nie kojarzył ich nazwisk z
twarzami. To nie jest, niestety, efekt tego, iż Sojusz
jako ugrupowanie elastyczne i otwarte daje szansę młodym
zdolnym działaczom. Wśród dzisiejszych dygnitarzy, a
niegdysiejszych outsiderów SLD, niewielu jest polityków,
którzy zaistnieli dzięki swej politycznej osobowości,
charyzmie czy błyskotliwej działalności sejmowej. To
raczej goście, którzy – trwając w Sejmie drugą czy
trzecią
kadencję – okopali się na stanowiskach, zwłaszcza w
terenie, tak że stali się nie do ruszenia. Należą do
elitarnego grona lokalnych dysponentów posad i wpływów.
Czyni ich to tak silnymi, że musi z nimi liczyć się
centrala. Dlatego próżno szukać w SLD odważnych, którzy
ruszą z posad bryłę partii.
Robert Walenciak w "Przeglądzie" w ciekawej, acz pisanej
z nieco serwilistycznych pozycji analizie sytuacji w
Sojuszu, przedstawia stojące przed nim trzy drogi:
zAWSienie, czyli atrofia przez podział; zmiana
kierownictwa; ożywienie dotychczasowego kierownictwa.
Sądzę, że jest też czwarta. Podział konstruktywny.
Sojusz Lewicy Demokratycznej jest partią życiorysów.
Absurdem jest upychanie w jednej partii antyklerykałów z
głęboko wierzącymi tradycjonalistami; wyznawców
niewidzialnej ręki rynku i cudownej mocy prywatyzacji z
lewicowymi ekonomistami o marksistowskich korzeniach. To
się nie trzyma kupy. Krzysztof Janik w pamiętnej złotej
myśli wygłoszonej, a jakże, w "Wyborczej", oświadczył: W
SLD nie ma jednej linii doktrynalnej. Jest pragmatyzm,
który świadomie traktujemy jako wartość. Tymczasem musi
być jakaś "linia doktrynalna", bo czymś się, do kurwy
nędzy, musi różnić lewica od prawicy. Nawet Demokraci od
Republikanów różnią się jak osioł od słonia. I ta linia
doktrynalna musi obejmować redystrybucyjną rolę państwa,
równouprawnienie sektorów, pryncypialną walkę o równość
szans z jednej strony, a konsekwentne przywiązanie do
państwa neutralnego światopoglądowo i bezapelacyjną
obronę swobód obywatelskich z drugiej. Bez tego nie ma
lewicy. Tymczasem w całym SLD spośród rzeczywiście
liczących się polityków jedynie Marek Dyduch ma czelność
mówić, iż SLD nie powinien iść do centrum, czyli na
prawo, tylko trzymać się lewej strony, bo tam jest jego
miejsce. Jedynie Marek Dyduch – nieskomplikowany facet o
mentalności terenowo-aparatowej – ma odwagę wzywać SLD
do walki o światopoglądową neutralność państwa. Przy
całej swej antyklerykalnej odwadze jest wszakże Dyduch
człowiekiem raczej minionego niż przyszłego półwiecza.
To zresztą szerszy problem tej partii: kręgosłup ideowy
mają ci działacze, w których głęboko tkwi komunistyczna
przeszłość. A oni z kolei są zwolenni-kami
wewnątrzpartyjnej dyscypliny i partyjnego porządku i
wszystkie radykalne ruchy traktują jako działanie
szkodliwe i anarchizujące. Ogólnie mówiąc –
awanturnictwo polityczne.
Znaczy lewica
Tymczasem podział SLD jest jedyną szansą lewicy w
Polsce. Bo – jakkolwiek ponuro to zabrzmi – żadna inna
partia lewicowa nie ma w najbliższym czasie szans. Unia
Pracy jest już dawno pozamiatana, PPS nie ma i w gruncie
rzeczy – co mówię z głębokim bólem jako jej były
rzecznik – nigdy nie było. Powstające ugrupowania
pozostaną partiami zadymowymi; w odróżnieniu od partii
kanapowych, najlepiej sprawdzają się podczas pochodów i
demonstracji. Należy do nich Nowa Lewica –
zarejestrowana ostatnio nowa partia Piotra Ikonowicza,
byłego szefa PPS. Jednak – co piszę z przykrością –
niezależnie od charyzmy i ideowego zaangażowania Piotra,
nie jest on człowiekiem, który mógłby zbudować
jakąkolwiek strukturę zdolną przejąć władzę.
Olbrzymi potencjał ma Samoobrona, ale dynamicznie
autorytarna osobowość jej lidera sprawia, iż partia ta
swego potencjału raczej nie udźwignie.
Pozostaje SLD. Ale aby SLD był lewicą, musi pozbyć się
tych, którzy ciągną go do centrum.
Nie ma jednak raczej co liczyć na to, że sami wyjdą, bo
powstanie jakieś ugrupowanie, w którym będzie im lepiej
i w ten sposób partia sama się oczyści. Nawet partia
Kwaśniewskiego na bazie Ordynackiej – jeśli powstanie –
nie ma zbyt wielkich szans odegrać tej roli. Tam pójdą
ci, którzy – jako ludzie prezydenta – będą mieli
zapewnione stanowiska porównywalne z pełnionymi w SLD.
Do partii tworzonej na prawo od SLD bez udziału
prezydenta nie pójdzie nikt ważny, bo nie są to ludzie
gotowi od nowa pracować na swoją pozycję.
Co pozostaje? Stworzenie partii na lewo od SLD. Tam
bowiem lewica traci elektorat. Ugrupowanie, które
przyciągnie część Sojuszu sfrustrowaną prawicowym
odchyleniem. Rewolucjonistów – tj. działaczy gotowych
jeszcze coś zaryzykować dla zbudowania nowej siły.
Warunkiem sukcesu jest oczywiście to, iż będzie to
rozłam, a nie wyciek, czyli że naraz i pod sztandarami
innymi niż personalne pretensje przejdzie tam grupa
liczących się polityków takich jak Izabela Sierakowska,
która ostatnio podniosła głowę, co wyraża się m.in. w
stwierdzeniu, że chodzi z głową opuszczoną, bo się
wstydzi za SLD, czy właśnie Marek Dyduch. Politycy,
którzy wreszcie zaczną się bać społeczeństwa, a
przestaną bać się elit.
Problemem dzisiejszego SLD jest to, iż zbyt troszczy się
o to, co napisze o nim "Wyborcza" i powie o jego
polityce sześciu ekspertów z Ernst&Young, a za mało – o
to, co pomyśli sześć milionów wyborców. Dlatego – na
przykład – ewidentnie grając na opóźnienie prywatyzacji
PZU czy PKO BP władza zapewnia głupio, iż proces
prywatyzacji postępuje, zamiast – pamiętając, że 70
proc. Polaków uważa prywatyzację za złodziejstwo –
dumnie ogłosić, iż lewicowy rząd postanowił pozostawić
kontrolę nad tymi dwoma "narodowymi" firmami w rękach
państwa. Do tego wszakże konieczna jest zmiana
pryncypiów – i tu Rakowski z Toeplitzem mają rację, że
te pryncypia trzeba w ogóle mieć. Bez tego nie pójdzie.
Mądre odbudowanie warstwy wartości w retoryce
politycznej wyrażone przez ważną, a nie szczątkową grupę
inicjatorów może dać rozłamowej lewicy szansę. Jej
warunkiem jest to, aby w "masie członkowskiej" nowa
partia zgarnęła co najmniej jedną trzecią
dotychczasowych eseldowców – stosując wszakże surową
selekcję antyaferalną. Wśród elektoratu taka partia
zabierze SLD znacznie więcej, bo wielu jest ludzi
lewicy, którzy już nie mogą na Sojusz patrzeć.
Jeśli SLD pozostanie jedną partią, zawali się do środka
jak wieże World Trade Center – tak samo jak one potężna
i nieodporna na zbyt wysoką temperaturę.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mrówka pracuje ciałem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " MKS Sraczka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dutkiewicz wydutkiewicz
Gostek chce zostać prezydentem Wrocławia. A Wy chcecie,
żeby został?
Umiejętność koszenia szmalu jest w systemie liberalnym
cnotą zasadniczą. Zapewne dlatego koalicja PO–PiS na
prezydenta Wrocławia namaściła nijakiego Rafała
Dutkiewicza. Ów styropianowego chowu Dutkiewicz wsławił
się dotychczas tylko jednym – 12 lat temu wpadł na
pomysł, że prezydentem Wrocławia powinien zostać Bogdan
Zdrojewski. Tak też się stało i "Zdrój" trząsł
nadodrzańską metropolią dekadę z okładem, co
zaprowadziło go zarówno przed oblicze prokuratora, jak i
do Sejmu.
Teraz nowym Geniuszem Sudetów zamierza zostać sam
Dutkiewicz. Nie chcemy mu w tym przeszkadzać. Wręcz
przeciwnie. Opisany poniżej przejaw gospodarczej
zaradności kandydata PO–PiS może mu w oczach
liberalnych wyborców jedynie pomóc. Dla gospodarczych
cieniasów może zaś stanowić znakomitą lekcję pt. "Jak
zarobić pierwszy milion".
A było to tak: w maju 1993 r. Dutkiewicz rejestruje w
Sądzie Rejestrowym we Wrocławiu firemkę o proroczej
nazwie ERDE sp. z o.o. (Erde – po szwabsku znaczy
ziemia). Jest jej jedynym udziałowcem, a kapitał
zakładowy wynosi 4 tys. zł, czyli niezbędne minimum.
Przez następne trzy lata firma nie prowadzi żadnej
działalności.
Dopiero w maju 1996 r. kapitał spółki zostaje
podwyższony do 250 tys. zł. Pojawiają się nowi
wspólnicy: dwóch Polaków i trzech Niemców z branży
prawniczej. Nasi mają teoretycznie 50,8 proc. udziałów,
Niemcy – 49,2. Dutkiewicz (prezes Zarządu) posiada w
spółce udziały o wartości 43 tys. zł, pozostali Polacy –
po 42 tys., a Niemcy – po 41 tys.
Ale to wszystko na papierze. W rzeczywistości wielki
szmal mają tylko Niemcy, a Polacy są gołodupcami.
"Polska" struktura spółki pozwala za to omijać
ograniczenia nałożone na zakup nieruchomości przez
cudzoziemców.
Już po miesiącu od reanimacji spółki, 30 maja 1996 r.,
Rafał Dutkiewicz, prezes Zarządu ERDE sp. z o.o., oraz
ówcześni wiceprezydenci Wrocławia Adam Grehl (uchodzący
za prawą rękę Zdrojewskiego) i Zygfryd Zaporowski
podpisują akt notarialny sprzedaży firmie ERDE sp. z
o.o. wielkiej kamienicy (1761 mkw. powierzchni
użytkowej) przy placu Solnym 15. Dla niebywałych we
Wrocławiu wyjaśniamy, że plac Solny to jedno z
najdroższych i najbardziej prestiżowych miejsc w
mieście.
Dutkiewicz oświadcza, że 50,8 proc. udziałów spółki
stanowi kapitał polski.
Cena sprzedaży wynosi wprawdzie 2 530 000 tys. zł (cena
budynku 2 317 480 zł i grunty 212 520 zł), ale zostaje
obniżona o 50 proc. ze względu na obecność nieruchomości
w rejestrze zabytków. Ostatecznie
miasto opycha budynek za 1 371 260 zł.
Władz Wrocławia nie zastanawia, że przetarg na budynek
wygrywa firma posiadająca kapitał pięciokrotnie mniejszy
od kwoty, którą musi zapłacić za nieruchomość. Ale ERDE
płaci. Skąd pieniądze? Z bilansu spółki wynika, że
pożyczono je od zagranicznych udziałowców, czyli od
Niemców. Pieniądze te posłużyć miały także do wstępnego
remontu zapuszczonego budynku.
Choć Niemcy wyłożyli prawie 1 200 000 dojczmarek, nadal
pozostali udziałowcami mniejszościowymi.
Pożyczki mają jednak to do siebie, że trzeba je spłacić.
Z czego? Prosta sprawa – z kredytu bankowego za
ciągniętego pod hipotekę kamienicy.
Ponieważ wpisy hipoteczne w Pomrocznej trwają dość
długo, Dutkiewicz śle do sądu prośbę o pośpiech
motywując wniosek następująco: Uzyskanie kredytu jest
niezbędne dla kontynuowa-nia działalności gospodarczej,
a w rzeczywistości warunkuje jej dalszą egzystencję
m.in. ze względu na natychmiastową konieczność pokrycia
wymagalnych zobowiązań wobec wspólników spółki, którzy
udzielili jej krótkoterminowych pożyczek, jak i innych,
nieuregulowanych a wymagalnych zobowiązań wobec osób
trzecich.
ERDE gładko uzyskuje kredyty z dwóch dużych banków
hipotecznych. Nic dziwnego – według dokumentów spółki,
na koniec 1999 r. wartość budynku przy pl. Solnym 15 po
przeprowadzonych pracach remontowych wyniosła 4 920 792
zł.
Przychody z wynajmu lokali w 2001 r. wynoszą 887 134 zł,
a zysk brutto – 146 810 zł, pomimo spłat zarówno
kredytów bankowych, jak i zaciągniętych u zagranicznych
udziałowców.
W ten sposób – jak nietrudno policzyć – wartość udziałów
kandydata Dutkiewicza w kamienicy wyniosła z górą 800
tys. zł, choć włożone przezeń do spółki środki
wystarczyłyby najwyżej na Skodę bez klimatyzacji.
Gdy papiery dotyczące Dutkiewiczowej zaradności rozeszły
się po Wrocławiu, zainteresował się nimi jedynie dżudoka
Kubacki z Samoobrony. Chłopisko niby wielkie, a nie
skumał, że słowa "Platforma" i "szmal" komponują się
znakomicie.
Autor : Ada Kowalczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rządzić żeby urządzić
SLD obiecywało likwidować zbędne urzędy centralne.
Robi to i tworzy nowe, takie same.
Marzec 2002 r.
Sejm uchwalił ustawę nazwaną: o zmianach w organizacji i
funkcjonowaniu centralnych organów administracji i
jednostek im podporządkowanych. Ustawa nakazuje między
innymi połączenie w jeden organizm zbędnej Państwowej
Agencji Inwestycji Zagranicznych i Polskiej Agencji
Informacyjnej SA (dawnego "Interpressu").
Konsolidacja obu agencji miała nastąpić poprzez
wchłonięcie PAIZ przez PAI. To trafne rozwiązanie.
Polska Agencja Informacyjna istnieje znacznie dłużej niż
PAIZ ("Interpress" powstał w 1968 r.). PAI ma
ugruntowaną pozycję na rynku usług informacyjnych i – co
ważne – zarabia na siebie.
Sejm i Senat postanowiły, że scalanie obydwu agencji
nastąpi od 1 stycznia 2003 r.
Zamysł połączenia dwóch spółek prowadzących zbliżoną
działalność stanowił skromny krok w leniwym
urzeczywistnianiu programu rządu Millera ograniczania
liczby agencji, funduszów i innych tworów pożerających
pieniądze z budżetu.
Lipiec 2002 r.
Minister skarbu Wiesław Kaczmarek nakazał zarządom PAI
oraz PAIZ wszczęcie procedury zmierzającej do połączenia
obu spółek, co wykonano. Kilkudziesięciu frajerów
wykonało kupę dobrej, ale nikomu niepotrzebnej roboty.
Bo oto zanim dokonano scalenia, w głowie ministra
gospodarki Jacka Piechoty ulągł się pomysł na nową
instytucję do promowania Polski za granicą.
Sierpień 2002 r.
Powstał projekt kolejnej ustawy o utworzeniu Agencji
Promocji Polski Pro Polonia. Nie ma żadnej logicznej
spójności pomiędzy ustawą z marca a sierpniowym
projektem ministra Piechoty. Pierwsza ustawa nakazuje
połączenie spółek, a projekt drugiej – ich likwidację!
Przy czym od uchwalenia pierwszej ustawy do czasu
zredagowania projektu następnej upłynęło zaledwie 5
miesięcy!
Wrzesień 2002 r.
Rząd Millera klepnął projekt ustawy Piechoty i
postanowił skierować do Sejmu propo-zycję powołania
agencji Pro Polonia.
Czy faktycznie wszystkie kwestie organizacyjne
koniecznie muszą być regulowane specjalnymi ustawami?
Zamula to Sejm, zatyka drożność ustawodawczą. Usztywnia
też struktury organizacyjne, bo gdy ich źródłem jest
ustawa nie można ich elastycznie dostosować do potrzeb.
Czy rzeczywiście minister gospodarki bez specjalnej
ustawy i bez własnej agencji nie jest w stanie prowadzić
sensownie działań promocyjnych za granicą, mając w
resorcie specjalny wydział ds. promocji? Czyż nie może
zlecać zadań instytucji już powstałej z mocy ustawy?
Przecież zlecanie jest zdecydowanie tańsze, niż
tworzenie dla każdego resortu osobnego zaplecza
promocyjnego.
Do projektu ustawy o powołaniu Agencji Promocji Polski
Pro Polonia dołączono obszerne uzasadnienie. Cytuję:
Szczegółowymi celami Agencji byłoby zwłaszcza:
promowanie atrakcyjności Polski, kraju lokowania
inwestycji i kraju pochodzenia towarów... Agencja będzie
bezpośrednim instrumentem, wspierającym wykonywanie
polityki gospodarczej państwa i polityki strukturalnej
dotyczącej rozwoju sektorów... Bla, bla, bla! Gdy
zagraniczny kapitalista zapozna się z polską polityką
dotyczącą rozwoju sektorów – to w Polsce zainwestuje na
mur. Poprzednio uchwalona scalona instytucja ma
dokładnie te same cele zgrabniej określone.
Można się domyślać, że paru facetów z otoczenia ministra
Piechoty chce powołać firmę, w której dałoby się
ulokować grupę kolesiów, wracających z zagranicznych
placówek. Niestety, kolejka kolesiów do posad ciągnie
się bez końca, więc Sejm posady uchwalać rządowi musi.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Życie codzienne w Unii "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z tym do Europy?
Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja, pozwolił sobie w
niedzielny poreferendalny wieczór na falach swojego
radia "na żywo" powiedzieć o odpowiedzialnym za sprawy
rozszerzenia Unii Europejskiej komisarzu Günterze
Verheugenie, że "jego ciągoty i zainteresowania sprawami
polskimi biorą się z okresu Hitlerjugend, czyli
sugerował jednoznacznie, że G. Verheugen był członkiem
tej organizacji.
G. Verheugen urodził się 28.04.1944 r. W związku z tym
oczywiste jest, że taki z niego członek Hitlerjugend,
jak z pana J. Taylora kombatant. Ale i tak wypowiedź p.
Rydzyka jest skandalicznym politycznym chamstwem. Coś
takiego można ewentualnie puścić płazem jakiemuś
prostackiemu wikaremu z prowincji. Jednak gdy słowa
takie padają z ust osoby kierującej ogólnopolską
rozgłośnią radiową, która dociera także do kilku
milionów Polaków poza granicami naszego kraju i w której
podkreśla się, że jest ona radiem katolickim, to wydaje
się, że prymas i episkopat powinni bezzwłocznie i
stanowczo reagować. Choćby tylko z tego powodu, aby nie
narazić się na zarzut tolerowania czy wręcz sprzyjania
takim wypowiedziom.
Słyszałem już ojca Rydzyka mówiącego o aktualnym wtedy
prezydencie USA, że "to przecież narkoman". Nikt nie
reagował. Czytałem w gazecie Rydzyka ("Nasz Dziennik", z
6.03.2002 r.) tekst zatytułowany "Hitlerowcy z
Hitlerlandu", w którym szczuto czytelników na Niemców.
Też nikt nie reagował. Podobne perełki na falach
katolickiego (?) Radia Maryja i na łamach "Naszego
Dziennika" można liczyć w setki.
Jestem przekonany, że pan Günter Verheugen jest
człowiekiem formatu zbyt dużego, aby o powyższą
insynuację próbował ciągać mnicha przed sąd. Mimo to po
prostu nie wypada, aby w mającej wysokie cywilizacyjne
aspiracje i ambicje Polsce, w przededniu formalnego
przyjęcia naszego kraju do Unii Europejskiej, swobodnie
mogli publicznie pleść, co im na język ślina przyniesie,
ludzie, którzy są chyba po prostu niezrównoważeni.
W. G.
(e-mail do wiadomości redakcji)
o. Aleksander
Co też naszego Prezydentusia porypało z tą
chrześcijańską preambułą do konstytucji UE. Co wspólnego
z Kościołem kat. mają członkowie innej religii
(muzułmańskiej) licznie zamieszkujący kraje unijne lub
przyszli kandydaci – Turcy. Chyba pola bitewne wypraw
krzyżowych. Też mi powód do chwały dla myśli
chrześcijańskiej, by nie wspomnieć o innych
prześwietnych uniesieniach ducha, jak na przykład wojna
trzydziestoletnia równa morowemu powietrzu, potem dwie
światowe z napisem "Got mit uns" na klamrach pasów
tragarzy pewnej misji kulturalnej.
Maria, Puck
(e-mail do wiadomości redakcji
Klasa dla siebie
Od początku lat 90. w telewizji, radiu, gazetach wciąż
widoczni i słyszalni są ci sami ludzie, tylko w coraz to
innych konfiguracjach i układach. Polscy politykierzy
(bo przecież nie politycy), ci wszyscy aktywiści
partyjni żyją i funkcjonują w swoim świecie doskonale
odizolowanym od narodu. Oni zupełnie nie rozumieją
nastrojów społeczeństwa ani tego, co się dzieje w tym –
pożal się Boże – państwie polskim. Prawdopodobnie nawet
tego nie wiedzą, gdyż nieomal wszyscy zajęci są
przepychankami i gierkami personalnymi, zaspokajaniem
ambicyjek i gromadzeniem bogactwa.
Jeżeli któryś z nich ma takie możliwości – a wielu ma –
to zaabsorbowany jest obsadzaniem lukratywnych stanowisk
przez "krewnych i znajomych króliczka". To, co
wyprawiają nasi "mężowie stanu", ich pomysły, reformy,
"rywingejty" i inne afery, to kompromitacja dla państwa,
a jednocześnie bezczelna i arogancka kpina ze
społeczeństwa.
Z przykrością stwierdzam, że dzieje się tak niezależnie
od opcji politycznej. (...)
Mariusz, Gdynia
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Obrona Belwederu
Przejeżdżałem na rowerze chodnikiem wzdłuż budynku
Kancelarii Premiera jadąc od strony placu na Rozdrożu w
kierunku Belwederu. Jechałem powoli, mijając warty
różnych służb stojące przed Kancelarią. Na samym końcu
budynku, od strony Belwederu przyskoczyło do mnie dwóch
żołnierzy z uzi warcząc, żebym wynosił się na ścieżkę
rowerową po drugiej stronie ulicy. Zatrzymałem się i
zapytałem, o co właściwie chodzi? Chodnik jest
publicznie dostępny, żadne znaki drogowe nie zabraniają
przemieszczania się tamtędy. W odpowiedzi usłyszałem
kolejne warknięcia włącznie ze słowami typu "kurwa" itd.
Odmówiono mi również kontaktu z oficerem dyżurnym.
Udałem się więc do najbliższego posterunku BOR przy
Belwederze. Początkowo miło przyjęty, zostałem
skontaktowany z oficerem dyżurnym, który okazał się
równie agresywny i niegrzeczny, co jego ludzie, próbując
dać mi do zrozumienia, że jestem nic nie znaczącym
obywatelem, z którym nikt nie będzie się liczył.
Pytanie: od kogo BORowiki uczą się takiego stosunku do
obywateli?
Piotr Krupa
(e-mail do wiadomości redakcji)
Dzieci na dziurę
Chciałbym przedstawić niedorzeczne i krzywdzące dzieci
przepisy dotyczące zasiłków rodzinnych. Otóż, aby można
było otrzymać zasiłek rodzinny za okres od 1.06.2002 r.
do 31.05.2003 r. należało złożyć zaświadczenie o
dochodach rodziny z roku 2001. I pomimo że dochody mojej
rodziny w 2002 r. drastycznie spadły i kwalifikowały do
przyznania zasiłku rodzinnego, to jednak liczyło się to,
co uzyskaliśmy w 2001 r. Dochody nasze z 2001 r.
przekroczyły limit o 71 zł na osobę i pozostaliśmy bez
zasiłku cierpliwie czekając na maj 2003 r. Teraz
natomiast dowiadujemy się, że aby otrzymać rodzinne od
1.06.2003 r., naliczane są w dalszym ciągu dochody z
2001 r. Czyli sprzed dwóch lat. I mamy teraz taką oto
sytuację. Jeśli komuś dochody w 2002 r. znacznie
wzrosły, będzie brał nadal zasiłek rodzinny, a tym, co
dochody drastycznie zmalały, nie otrzymają rodzinnego.
Gdzie w tym działaniu jest logika?
J. Z., Starachowice
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Niezależny Europejczyk
Przewodniczącym Jeleniogórskiego Oddziału Niezależnej
Inicjatywy Europejskiej jest niejaki Pawłowski Józef.
Postać mieszkańcom Jeleniej Góry dobrze znana. Szef
jeleniogórskiego NIE był przez 2 kadencje (8 lat) radnym
miejskim i – jak z dumą podkreśla w jednym z wywiadów –
"nic dla przeciętnego mieszkańca nie zrobił". Ale za to
przez całą kadencję piastował zaszczytną jakże funkcję
członka zarządu miasta.
Ostatnio pan przewodniczący znów zaskoczył wszystkich. W
"Nowinach Jeleniogórskich" (nr 4/2003) ukazał się
Życiorys Niebanalny Pawłowskiego. Na pytanie o
największy autorytet niezależny Europejczyk Pawłowski
odparł... Jan Paweł II. I tu kryje się niezgłębiona
wręcz przepaść umysłu Pawłowskiego, który swego czasu
prowadził zajęcia z wychowania seksualnego w szkołach.
Reklamował miłość przedmałżeńską ponad godzinnymi
orgazmami. Walcząc z AIDS biegał po rynku w sutannie i
rozdawał dziatwie prezerwatywy, a proboszcz grzmiał na
Pawłowskiego Józefa z ambony. I teraz tenże Pawłowski
deklaruje publicznie, że jego największym autorytetem
jest papież.
PS Na jednym z ostatnich spotkań "herbatkowych"
wykluczono prawie wszystkich członków jeleniogórskiego
RS NIE – zaczyna się czystka? A może to odpowiedź na
brak poparcia społecznego, a w efekcie brak mandatu
radnego w ostatnich wyborach samorządowych.
Sympatyk RS NIE
(ale tego ogólnopolskiego)
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
"NIE" na cenzurowanym
Z komputerów w pracowni Instytutu Fizyki Uniwersytetu
Jagiellońskiego nie można wejść na Waszą stronę
internetową. Pisze: "Dostęp zabroniony. Przypominamy, że
komputery należące do Studenckiej Pracowni Komputerowej
mogą być używane jedynie do celów związanych z
prowadzonymi w Instytucie Fizyki UJ zajęciami
naukowo-dydaktycznymi". Ale inne strony związane z
mediami (prasa, tv) wchodzą bez pisku.
Pytanie: Czy student wchodząc na stronę gazety "Nasz
Dziennik" (jak koleżanka zakonnica, również studentka I
roku fizyki siedząca dwa komputery dalej?) kieruje się
celami naukowo-dydaktycznymi, a wchodząc na Waszą –
wstrętnymi politycznie? Niestety, tego władze uczelni
nie precyzują.
Student
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sra półgłówek
Macie dusze poetów. W odpowiedzi na nasze wezwanie do
reanimacji gry półsłówek dostaliśmy kilka tysięcy
propozycji. Wiele się, oczywiście, powtarza, lecz
niektóre są nie tylko świeżutkie, ale i smakowite.
Przy okazji, Panie Pawle z Warszawy, o ile polityczna
(acz mało prawdopodobna) jest miŁa killera, o tyle chyŻy
rój już się zdezaktualizował. – Nieodmiennie aktualna
jest idea WYCIĄGA DYSKI Z ZUPY. Babci Neli
z Krakowa odpowiadam, że według naszych danych jednak
killer nie czai siĘ w mroku.
PS Nagroda dla p. Roberta z Ostrowca za krajĄ sucharki,
krajĄ i sadzĄ.
Mistyczna planeta
Brom sabiny
Czy wani sie pali?
Cisy w lipsku
Pisnac na klaczke
Wani kur pieje
MaŁa parcela
London w kasku
Tarcie w punkcie podparcia
Do bitki ruszaja kupami
SŁupy w doncu
Kruchy lód w soku
Pradziadek przy saniach
Prastara sicz
Szczypanie w reke
Jedyny basen rektora
Sól bromu
Zew synka
Prucie chalata
Kali nie bac sie jeleni
Łój u chana
Sodium do prania
Pila myta
Autor : Wujek Chłodek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z głową w Gomułce
Wywodzący się z PZPR przywódcy obecnej Polski odżegnują
się od ciągłości pomiędzy swą pracą dla PRL a tą dla III
Rzeczpospolitej. Dawniejszy wybór ideowy ukazują jako
przypadek, młodzieńczą pomyłkę lub niemiłą daninę
składaną dla zapewnienia sobie pola aktywności.
Niektórzy, np. marszałek Marek Borowski i Krzysztof
Janik, skarżyli się, że PRL ich nie doceniła, gdyż
pierwszy w tamtym ustroju doszedł tylko do dyrektora
departamentu, a drugi osiągnął średni szczebel w
aparacie KC. Cóż za niecierpliwość! PZPR. Gdyby PZPR
nadal rządziła, zdołałaby zapewne wyłowić i wprawić w
swą koronę także te dwa diamenty.
Gdyby więc przetrwała Polska Ludowa, to świetnie można
sobie wyobrazić, że 1 maja 2003 r. na kamiennej trybunie
placu Defilad stanąłby I sekretarz KC PZPR Leszek Miller
w otoczeniu członków Biura Politycznego: Kwaśniewskiego,
Janika, Szmajdzińskiego, Cimoszewicza, Cioska,
Siemiątkowskiego i Jaskierni, oraz zastępców członków:
Sobotki, Zemkego, Barcikowskiego oraz Łybackiej stojącej
tam po linii kobiecej.
Sprawozdawca TVP z pochodu red. Marek Barański mówiłby
zaś podniośle:
"... trybunę honorową mijają zasłużeni więźniowie PRL, a
wśród nich Michnik Adam, który należne mu dożywocie
odsiedział w 6 lat. Obecnie Michnik Adam odsiaduje jako
ochotnik. Niesie on wielki portret I sekretarza Millera,
arcydzieło pędzla mistrza Ludwika Stommy.
Do trybuny zbliża się czarna chmura. Jadą towarzysze z
MZK. Pozdrawiamy kierowcę Frasyniuka Władysława.
Przejechał 100 tysięcy kilometrów bez ofiar śmiertelnych
wśród dzieci i kobiet ciężarnych.
Wśród delegatów naszych stoczni widzimy przodującego
elektryka Wałęsę. Lech Wałęsa wyrabia 440 woltów normy.
Lud Warszawy pozdrawia elektryków. To dzięki nim nasza
flota jaśnieje na morzach i oceanach.
Plac Defilad zapełnia teraz Podstawowa Organizacja
Partyjna Przywróconych. Pozdrawiamy jej sekretarza
towarzysza z odzysku Geremka Bronisława Budowniczego
Polski Ludowej".
Takie to marzenia o pomyślnym trwaniu Polski Ludowej
roztkliwiają mnie z ważnego powodu. Być może, gdyby
udało się zachować miniony ustrój, czyli formę – mogłaby
obumrzeć treść, jak to zdarzyło się w Chinach.
Moja ojczyzna Polska Ludowa odżywa akurat w tych swoich
przejawach, które właśnie powinny były zostać pochowane
i przebite osinowym kołkiem (jak lubi mawiać premier).
Nonsensy PRL odtwarzane bywają bez świadomości ich
rodowodu. Wdrukowane w umysły przywódców, pasione
atawizmem wyskakują jako instrumenty polityki
współczesnej.
Bawiąc w Stanach Zjednoczonych Leszek Miller otrzymał
katalog rzeczowych przyczyn, dla których amerykański
kapitał nie chce inwestować w Polsce. Użalano się na
bariery prawne i zniechęcający inwestorów bezład,
opieszałość, sprzedajność polskiej biurokracji. Premier
w związku z tym ogłosił, że powoła instytucję torującą
drogę napływowi do Polski kapitału i technologii,
mianowicie rzecznika interesów zagranicznych inwestorów.
Istnieje już od zawsze martwa Państwowa Agencja
Inwestycji Zagranicznych zespalana teraz ustawą z
placówką promocji gospodarczej Polski. Nowa instytucja
mocą kolejnego projektu ustawy podzielona ma zostać
następnie znów na dwie inne instytucje. Kpiliśmy z tego
w "NIE" (nr 44/2002).
Mnożenie fikcji zastępuje więc realny postęp naprawczy.
Jest to typowa dla realnego socjalizmu gra pozorów. Gdy
w PRL część społeczeństwa grymasiła z powodu niedostatku
demokracji, zaraz powstawały fronty porozumienia czy
rady konsultacyjne. Sztab szybkiego reagowania
zastępował repliki prasowe. Zamiast ideologii PZPR miała
komisję ideologiczną. Tworzono nieskończoność rad,
komitetów i sztabów od powodzi, oszczędności,
bezpieczeństwa, reform, cen, starców, dzieci, brudu i
rzeżączki. Znaczna część tych ciał zbierała się tylko
raz na uroczystą inaugurację. Aby zaradzić
biurokratycznym barierom, stawiano nowe biurokratyczne
zapory. Tak i teraz amerykański inwestor będzie tracić
czas na bankietowanie z rzecznikiem swoich interesów,
poczem czekać, aż on wyśle pisma w jego sprawie. Zamiast
iść od razu tam, gdzie zapadają decyzje z argumentami,
gwarancjami bankowymi, biznesplanem... i łapówką.
Amerykańscy kapitaliści mający zjawić się w Polsce z
miliardami będącymi odszkodowaniem za kupienieprzez nas
samolotów F-16 (tzw. offset) skarżą się na prawne
utrudnienia w nabywaniu nieruchomości w Polsce. Zamiast
skasować idiotyczne prawa ograniczające nabywanie przez
cudzoziemców ziemi, która w dzisiejszych czasach wcale
nie jest przecież dobrem cenniejszym niż budynki,
maszyny, banki, rynek zbytu itp., rząd powoła więc
rzecznika, u którego inwestorzy będą mogli się tylko
wypłakać.
Równolegle w rządowym projekcie prawa o obrocie ziemią
odtwarza się bowiem PRL-owski idiotyzm: przepis, że
grunty uprawne może nabywać tylko ten, kto ma zawodowe
uprawnienia rolnika. Ten pogrzebany już nonsens wyciąga
z grobu rząd mający kłopot z nadprodukcją żywności, do
której skupu dopłaca tylko po to, żeby rolnicy nie
wyzdychali. W czasy nadprodukcji rolnej przenosi się
ograniczenia w obrocie ziemią z epoki, gdy partia
walczyła o każdy kłos, zaś świński ogon miał doniosłe
znaczenie polityczne.
Już w PRL sprawdzone zostały praktyczne skutki domagania
się od nabywców ziemi zaświadczenia o skończeniu kursów
rolniczych. Papierka znów niezbędnego, gdy ktoś zechce
wsadzić w hektary swe oszczędności lub zbudować daczę na
działce. 100 tysięcy urzędników weźmie miliony łapówek
za lipne zaświadczenia. Na organizowaniu fikcyjnych
kursów rolniczych wydających świstki o nabyciu uprawnień
zarobią tysiące spółek, na ogół związanych z PSL.
Działacze tej partii przesiądą się więc do lepszych
samochodów, a do swych domów dobudują
werandy i wieże widokowe.
Zawsze sądziłem, że korzystny dla postępu jest udział we
władzy nad współczesną Polską ludzi zaczynających służbę
publiczną w PRL, bowiem my, komuchy, doświadczeni i
sparzeni fikcjami socjalizmu pobraliśmy szczepionkę
przeciw absurdom. Myliłem się co do tego. Dążność do
kontrolowania i reglamentowania wszystkiego nadal
skłania władzę do biurokratyzowania życia, czyli
zabijania rozwoju.
Ma rację Aleksander Kwaśniewski, że Polskę trzeba oddać
w obce ręce, czyli w chciwe władzy łapy nowej generacji.
W chwytne palce pastuchów myszek komputerowych.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Fundamentaliści islamscy nie zaatakowali nas 11
września.
• Prezydent Kwaśniewski poczuł się jak przedwojenny
Mościcki i rej wodził na wznowionych "Dożynkach
prezydenckich" w Spale. Uradowany lud pracujący wsi
wręczył mu pięknie namalowany konterfekt Rodziny
Panującej odpoczywającej na sofie. Przy ich boku
najwierniejsi, czyli pies Saba.
• Wicepremier Pol, zwany Winnetou ocalał. Teraz
projektem winietkowym zajmie się jeszcze Sejm, Senat,
Prezydent RP, a może i Trybunał Konstytucyjny.
• Komisarz ds. rolnictwa Franz Fischler podjął próbę
dyskusji z zawodowymi reprezentantami ludu pracującego
wsi – posłami. Pod koniec dialogu antyunijni posłowie
Ligi Polskich Rodzin i PSL, niewładający biegle językami
obcymi, tłumaczyli komisarzowi swe racje za pomocą
gwizdków. Gość pojął wszystko w lot. Oburzył się za to
marszałek Borowski, który zakablował posłów do
kabaretowej Komisji Etyki Poselskiej i jął rozważać
zakaz wnoszenia gwizdków do Sejmu.
• Ucywilizowano lustrację. Już wypada być agentem
wywiadu PRL. Pod warunkiem że nie szczało się do mleka
opozycji i nie rozpracowywało księży pedofilów.
• Zakaz pokazywania się na mieście z bratem otrzymał pan
poseł Lech Kaczyński. Wedle kuluarowych przecieków sztab
wyborczy kandydata na prezydenta stolicy z PiSuaru
pragnie wyindywidualizować Lecha z państwa Kaczyńskich,
przekonać wyborców, iż Lech istnieje także w formie
pojedynczej, do tej pory w politycznej przyrodzie
niespotykanej.
• Pan Robert Biedroń jest pierwszym polskim politykiem,
który zadeklarował swoją homoseksualną orientację.
Biedroń kandyduje na radnego z listy SLD–UP w stołecznym
Mokotowie. Czy Mokotów chce mieć radnych odważnych?
• Za założenie osobnego komitetu wyborczego "Razem
Polsce" trójka kierownicza Ligi Polskich Rodzin
Kotlinowski–Giertych–Wrzodak usunęła Antoniego
Macierewicza z prestiżowej sejmowej Komisji ds. Służb
Specjalnych, a jego przydupasa, posła Roberta Luśnię – z
klubu parlamentarnego LPR.
• Gensek SLD Marek Dyduch zapowiedział, że wystąpi o
usunięcie senatora Mariana Kozłowskiego z SLD za donos
do prokuratury na partyjnych kolegów, czyli wciąganie
prokuratury do wewnątrzpartyjnych rozgrywek. Opierdol
dostał też inny senator SLD z woj. warmińsko-mazurskiego
Janusz Lorenz, który miał Kozłowskiego inspirować.
Dobrze, że SLD ma dużą przewagę w Senacie. Dobrze, że
wybory samorządowe są raz na cztery lata, bo częstszych
partia mogłaby nie przeżyć.
• Zbigniew Bujak, kandydat Mumii Wolności na prezydenta
stolicy, zadeklarował, iż chce być prezydentem osiem
lat. Jego szanse w sondażach szacowane są na poziomie
błędu statystycznego.
• Kampanię samorządową rozpoczęła też Samoobrona.
Recytowano poezję posłanki Genowefy Wiśniowskiej:
"Samoobrona to nie defensywa, to walka, a kto nie chce
walczyć, niech idzie, niech żyje, niech sobie powróz
kręci o szyję, niech jak pies głodny czołga się bez
końca za pańską nogą, która go potrąca". Posłanka Genia
jest absolwentką moskiewskiego Instytutu Ekonomii i
Kultury.
• Pięć tysięcy grzywny mogą zapłacić trzej studenci
(wśród nich jeden radny z PO) pozwani przed sopocki sąd
za zorganizowanie nielegalnej pikiety antylepperowskiej
i zablokowanie ulicy. W blokadowym turnieju
Samoobrona–PO partia Leppera bije Platformersów
profesjonalną bezkarnością.
• Ile wart jest mężczyzna? Dwa złote, pod warunkiem że
pcha wózek w supermarkecie. Tak twierdzą feministki. Ile
warta jest Purpurowa Eminencja Glemp? Posłowie,
kochankowie Radia Maryja szepcząc w kuluarach twierdzą,
że dwa supermarkety. Bo za przymykanie ust ojcu
Rydzykowi Purpurowa Eminencja otrzymała od
platformersko-postkomuszej władzy zapewnienie, że na
stołecznym Wilanowie zamiast trzech, będzie tylko jeden
supermarket. No i wtedy lud katolicki zapełni w
niedzielę budowaną tam gigantyczną Świątynię Opatrzności
Bożej, a nie rozbiegnie się za promocjami.
• Na dwa lata za kratki może trafić za jazdę po pijaku
adwokat Włodzimierz W. Ten, który wybronił z takiego
samego zarzutu Przemysława, syna Wałęsy, stosując
historyczny już termin "pomroczność jasna".
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szczekanie kanarków
Stare chińskie przysłowie, które właśnie wymyśliłem,
powiada: gdy kanarek zacznie szczekać, kup mu kość.
Zawartą w tym przysłowiu starożytną mądrość wielkiego
narodu można do afery Rywina zastosować następująco:
jest ona niewyjaśnialna, ponieważ kanarki w niej
szczekają, to znaczy główni bohaterowie postępują
sprzecznie z ludzką naturą. Zachowują się mianowicie
wbrew dwóm regułom rządzącym reakcjami każdego
człowieka. Oto one:
1. Odruchem skrzywdzonego jest odwet.
2. Ludzie postępują zgodnie ze swoim interesem (jeżeli
rozumieją, jaki on jest).
Leszek Miller dowiaduje się, że Lew Rywin posłużył się
jego nazwiskiem i urzędem do niecnych poczynań. Powinien
zapałać oburzeniem i chcieć dopieprzyć Rywinowi. Dobro
premiera wymaga zaś, by uczynić to publicznie oddalając
podejrzenia, że wysyła do firm posłańców żądających
łapówek. Miller natomiast bagatelizuje zdarzenie i cicho
siedzi, a jego osobisty organ prasowy stale i zaciekle
broni Rywina atakując jego demaskatorów.
Adam Michnik przyłapał Rywina na przestępstwie i
zabezpieczył jego dowody. Niechęć do człowieka, który
chciał odeń wycyganić ciężką forsę i do tego mniemał, że
Michnik daje łapówki, powinna go skłonić do dowalenia
Rywinowi poprzez publikację o zdarzeniu. W interesie
Michnika jako redaktora gazety leżało też ogłoszenie
takiej poczytnej sensacji. Przez pół roku jednak
Michnik nie publikuje o aferze Rywina. Postępuje więc
zgodnie z intencją Millera, człowieka, który przecież
kazał robić ustawę przeciw apetytom Agory. Co gorsza,
zapewniał potem Michnika, że zmieni ustawę na jego
korzyść, tymczasem Jakubowską szczuł w odwrotnym
kierunku. Zwłoka nadszarpuje prestiż Michnika i
wiarygodność „Wyborczej”.
Robert Kwiatkowski pomówiony został przez Rywina, że to
on wysłał pana Lwa po łapówkę dla premiera i dlatego
Rywin, wierząc w zapewnienie prezesa TVP, powołał się na
wolę premiera i apetyt SLD na miliony dolarów łapówki.
Odruchowo, a także postępując wedle swego interesu
prezes TVP powinien gromko zwrócić się przeciw Rywinowi
jako zagrażającemu mu oszczercy. Tymczasem Kwiatkowski
nie gniewa się na Rywina, ale broni go i osłania. Co
przecież czyni tym bardziej prawdopodobnym, że to on Lwa
posłał, więc unieszczęśliwił.
Leszek Miller powinien podejrzewać, że to Kwiatkowski
wpędził go w aferę wysyłając Rywina do Agory w jego
imieniu, skoro to spontanicznie mu powiedział w czasie
konfrontacji z Michnikiem sam zaskoczony nią Rywin.
Premier powinien się był przerazić, że tak harcują
ludzie, na których ma wpływ, i to jego kosztem i u jego
boku. Miller jednak od razu wierzy zwykłemu zaprzeczeniu
Kwiatkowskiego, że nie on posłał Rywina do Agory. W ślad
za konfrontacją Michnik–Rywin premier nie urządza
konfrontacji Kwiatkowski–Rywin. Miller postępuje więc
tak, jak gdyby nie chciał się dowiadywać, czy prezes TVP
wikła premiera w kryminalne interesy, czy też nie.
Adam Michnik orientuje się z czasem, że premier gra
wobec niego dwulicowo w sprawie ustawy medialnej: Agorę
zapewnia, że zalecił korzystny dla tej firmy kompromis,
a Jakubowską podjudza w odwrotnym kierunku. Mimo to
Michnik przed sejmową komisją śledczą i przed sądem
dostarcza przekonujących argumentów świadczących o tym,
że to nie Miller kazał ekspediować do niego Rywina po
łapówkę. Pomimo takiej uczynności Michnika wobec
premiera Leszek Miller nie nakazuje swojemu osobistemu
organowi, aby przestał wściekle atakować Michnika.
Lew Rywin też zachowuje się niezgodnie z ludzką naturą,
do końca dbając o to, żeby nikomu nie nadepnąć na
odciski, z wyjątkiem Michnika i Agory, która mu i tak
zaszkodziła już, ile tylko mogła. Milczy więc o tym, kto
go wysłał do Agory, przez co sąd skazuje go na więzienie
bez zawieszenia, czyli za oszustwo.
Skoro paru inteligentnych a też cwanych bohaterów afery
zachowaniem swoim wskazuje na to, że tłumią ludzkie
odruchy i postępują wbrew interesom, to mogą być dwa
tego objaśnienia: albo fakty wyglądają inaczej niż je
przedstawiono. Każdy z bohaterów coś tai, bo leży to w
nieznanym nam jego interesie. Albo kanarek szczeka,
czyli prawa gatunku ludzkiego nie mają już zastosowania
wobec tak wybitnych jego egzemplarzy.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Działka mleka
Rzadko piszemy o ćpaniu.
Po pierwsze, wszyscy o tym piszą, wszyscy są przeciw i
nic z tego nie wynika. Zabawa polegająca na zgodnym
strzelaniu do jednej bramki jest nudna i nikomu
niepotrzebna.
Po drugie, ćpanie to nadal zjawisko marginalne. W braku
lepszych szacunków można przyjąć, że z narkotykami ma u
nas stały kontakt około 300 tysięcy osób, z czego jakieś
20 proc. rokuje marne szanse na wyleczenie, a 7 proc.
znajduje się przy końcu drogi do kostnicy. 300 tysięcy
to jednak pryszcz w porównaniu z 3 milionami Polaków
pijących dużo, systematycznie i – jak mawiają
intelektualiści – destrukcyjnie, czyli do chwili, gdy
pijący nie tylko traci zdolność podniesienia kieliszka
do dzioba, ale nawet nie potrafi zauważyć go na stole i
prawidłowo zidentyfikować. Narkomani mają jednak również
marne życie, ponieważ robią ich w trąbę.
Podejmuję temat, ponieważ wkurzyła mnie publikacja
pracowników naukowych Katedry Medycyny Sądowej Śląskiej
Akademii Medycznej w Katowicach, gdzie przebadano 28
próbek białego proszku zakwestionowanego przez policję u
drobnych dealerów, a sprzedawanego jako amfetamina.
Amfetamina jest znanym od dawna związkiem o stosunkowo
prostej budowie, więc metody
jej syntetycznego otrzymywania można znaleźć w wielu
podręcznikach preparatyki organicznej. Oczywiście,
receptury te są niezrozumiałe dla przeciętnego
czytelnika, ale ponieważ pod
hasłem "chemia żywi, leczy, buduje" wykształciliśmy
spore grono bezrobotnych dziś fachowców, w światowym
narkobiznesie polska amfetamina zdobyła sobie opinię
preparatu o wysokiej jakości i przystępnej cenie,
brawurowo podbijając np. rynki skandynawskie i
niemiecki.
Tymczasem
l tylko 12 spośród przebadanych próbek zawierało czystą
amfetaminę (oraz jej pochodne,
3,4-metylenodioksyamfetaminę i metamfetaminę);
l w 9 amfetamina została zafałszowana powszechnie
dostępnymi lekami – w próbkach
znaleziono paracetamol, kwas acetylosalicylowy i jego
pochodne (środki przeciwgorączkowe) oraz fenacetynę
(aktywny składnik wycofanych z użycia tabletek od bólu
głowy);
l 7 próbek w ogóle nie zawierało amfetaminy: 3 były
prawdopodobnie sproszkowanymi tabletkami wyżej
wspomnianych leków, 1 próbkę stanowił chlorek amonu (w
postaci nie oczyszczonej sprzedawany tonami jako nawóz
sztuczny, tzw. salmiak), 1 czteroboran sodu (boraks,
powszechnie używany jako substancja oczyszczająca
powierzchnię metali z tlenków przy spawaniu, lutowaniu i
odlewaniu), 1 to była skrobia i 1 mleko w proszku.
Salmiak, boraks, paracetamol, salicylany ani fenacetyna
nie działają toksycznie w dawkach o masie typowej
"działki", skrobia jest jadalna, jeśli zaś chodzi o
mleko w proszku, to tylko w radiomaryjnej audycji
słyszałam, że Żydzi z Unii Europejskiej dosypują do
niego środki antykoncepcyjne, aby polskie niemowlęta
były po osiągnięciu dojrzałości bezpłodne i populacja
Polaków spadła do 12 milionów – nie mamy zatem
do czynienia z akcją zmierzającą do wytrucia narkomanów.
Moje szczere oburzenie wzbudziło sprzedawanie owych
pospolitych i raczej tanich substancji po detalicznej
cenie około
200 000 zł za kilogram.
Nastały takie parszywe czasy, że nawet gangsterom ufać
nie można.
Autor : Maria Bukowska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Panorama" pokazała uczących się facetów w sutannach. Na
szkolenie wysłał ich abepe Życiński. Mieli nauczyć się
wypełniać eurokwity konieczne do otrzymania dotacji
rolnej. Oficjalnie kurs był po to, żeby proboszczowie
uczyli parafian. Stan posiadania diecezji lubelskiej
wyrażony w hektarach wskazuje na chęć zrobienia skoku na
ohydną, kosmopolityczną i masońską unijną kasę.
* * *
Pewnie niechcący "Wiadomości", które lubią podpisywać
występujących przed kamerą ludzi ich stanowiskami i
tytułami, ujawniły największe życiowe osiągnięcie
Onyszkiewicza Janusza. Podpis brzmiał: Janusz
Onyszkiewicz – mąż wnuczki marszałka Piłsudskiego.
* * *
"Gość Jedynki" Religa tworzy z Piesiewiczem kolejną
chadecką kanapę polityczną. Zaprosił na nią Buzka,
Steinhoffa i Lewicką, bo dobrze oni wiedzą, co robić, by
nie popełniać tych samych błędów. Tak jakby ich pula
była wyczerpywalna. Prawdziwą pasją Religi jest
reanimacja, a Piesiewicza – scenariusze zdarzeń
fikcyjnych.
* * *
"Fakty" uparły się, żeby czymś zilustrować rok
prezydentury Kaczora w Warszawie. Szukały w inwestycjach
– nic. Usiłowały coś wygrzebać w poprawie bezpieczeństwa
– też się nie udało. Sięgnęły w końcu do stanu
nawierzchni ulic – znowu pudło. No to rzuciły się na
Kaczorowy pomysł budowy Muzeum Powstania Warszawskiego
wychwalając koncepcję wniebogłosy. Zapomnieli jednak o
najbłyskotliwszym wyrazie intelektu Kaczora. O
wiekopomnym planie odkurwienia stolicy.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
3-promilowy ksiądz
Prokuratura Rejonowa w Kamieniu Pomorskim skierowała do
sądu akt oskarżenia przeciwko 42-letniemu księdzu
Marianowi K., który kierował samochodem po pijanemu – 3
promile alkoholu – i posługiwał się fałszywym prawem
jazdy. Księdzu grozi do pięciu lat więzienia. W czasie
spowiedzi w prokuraturze wielebny wyznał, że leczy się
odwykowo.
Spiżowi herosi
W czasie obrad Komisji Spraw Społecznych Rady Miejskiej
w Lesznie radni odrzcili uchwałę o wybudowaniu obelisku
upamiętniającego postać i dokonania J.P. 2. W parku, w
którym miałby zostać wzniesiony, znajdował się niegdyś
cmentarz ewangelicki. Zdaniem niektórych radnych,
ustawienie tam pomnika byłoby działaniem nieekumenicznym
i demonstracją triumfalizmu katolickiego. Żeby nie było,
że odwaga przechodzi w brawurę, radni proponują postawić
obelisk w innym miejscu.
Papież, honor, ojczyzna
Papież Jan Paweł II otrzymał honorowe obywatelstwo
Gniezna. Radni przyjęli uchwałę jednogłośnie. Papież Jan
Paweł II otrzymał honorowe obywatelstwo Włocławka.
Uroczysty dokument wręczy mu w Castel Gandolfo
48-osobowa delegacja miasta. Wedle naszych pobieżnych
obliczeń, w Polsce jest jeszcze kilkadziesiąt miast,
które spóźniają się z wykonaniem obowiązku przyznania
papieżowi Polakowi tytułu Honorowego Mieszczanina.
Białystok dla katolików
Radni LPR i PiS z Białegostoku nie dopuścili do
przy-jęcia uchwały intencyjnej pozwalającej w
przyszłości ulokować cerkiew na osiedlu Białostoczek. Po
głosowaniu radni prawosławni demonstracyjnie opuścili
salę. Klub radnych SLD–UP wydał nietak-towne
oświadczenie, w którym przypomina, że ci sami radni
niedawno przeforsowali uchwały intencyjne pozwalające na
budowę 11 kościołów.
Zambrów dla katolików
Mieszkańcy kilku bloków przy ul. Wojska Polskiego w
Zambrowie nie chcą, by w ich sąsiedztwie powstał budynek
należący do związku wyznaniowego Świadków Jehowy.
Rzecznikami mieszkańców bloków jest trójka radnych LPR.
W liście do urzędu miasta opatrzonym podpisami trojga
radnych oraz 266 mieszkańców stwierdzono, że
konsekwencją decyzji zezwalającej na budowę będą
konflikty między sekciarzami a mieszkańcami. Jakie
korzyści będzie miało miasto z konfliktów, kłótni,
bójek, a może spraw i wyroków sądowych – piszą katolicy
z Zambrowa, zapewne uprzedzając o swych zamiarach.
Księża nie przepraszają
Przed rokiem ksiądz Zbigniew Zieliński pozwolił sobie
stwierdzić, że skutki działań radnych Rady Gminy i
Miasta Zbąszynia są bardziej szkodliwe od działań
Hitlera i Stalina. Powodem tej wypowiedzi była decyzja o
budowie stadionu w pobliżu plebanii. Burmistrz
wystosował list do abepe Gądeckiego, szefa księdza, z
prośbą o wyegzekwowanie przeprosin od proboszcza. Bez
odzewu. Przewodniczący miejsko-gmin-nego koła SLD w
Zbąszyniu Piotr Bryl złożył więc do Prokuratury
Rejonowej w Wolsztynie zawiadomienie o zniesławieniu
radnych przez proboszcza. Prokuratura odmówiła wszczęcia
dochodzenia. Sąd Rejonowy w Wolsztynie podtrzymał
stanowisko prokuratury.
Księża zatajają
Prokuratura z Suchej Beskidzkiej umorzyła śledztwo w
sprawie zatajenia prawdy przez księdza w sprawie o
zabójstwo. Uznała, że ksiądz Bolesław W. z Jordanowa
działał w ramach posługi kapłańskiej i był zobowiązany
do tajemnicy – nie popełnił więc przestępstwa. Mocno
wkurwiony może się czuć tylko niewinnie oskarżony facet,
który spędził – za frajer – dwa lata w areszcie, w
czasie gdy ksiądz znał nazwisko prawdopodobnego zabójcy.
Katotaxi
Księdza do Nietuszkowa dowozili z Ujścia od
niepamiętnych czasów parafianie. Czasy się jednak
zmieniły. W Nietuszkowie, tak dotychczas pobożnym,
pojawiła się lista – 24 nazwiska, jedna czwarta wsi –
osób, które kapłana dowozić nie chcą! Restrykcje były
natychmiastowe. Na wyświęcenie nowego kościoła nie
pojawił się w Nietuszkowie, mimo zaproszeń, biskup
diecezji. Za karę.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bronię i piję
(...) Hucznie obchodzono dzień policjanta w garnizonie
krakowskim. Z tej okazji policjanci, którzy zapieprzają
na ulicach, użerają się ze złodziejami, kurwami,
pedałami, lumpami i inną swołoczą, jak na przykład
komendant miasta Krakowa został wyróżniony premią w wys.
45 000 zł (słownie: czterdzieści pięć tysięcy). Inni,
również superpolicjanci, np. komendanci obsranych i
obskurnych komisariatów – tylko 1500 zł. Pytanie: ile
dostali policjanci z plutonów patrolowo-interwencyjnych,
dzielnicowi, funkcjonariusze z pionów
operacyjno-dochodzeniowych i inna drobnica. Odpowiedź: 0
zł (słownie: zero).
To wkurwia i boli. Nie chodzi tylko o pieniądze.
Ważniejsze jest, że ci szarzy gliniarze na co dzień od
świtu do świtu zapierdalają jak konie w westernie, a na
ich święto premie biorą supergliniarze, którzy w życiu
nie pełnili służby na ulicy (...).
Nasi przełożeni traktują nas, zwykłych policjantów, jak
szmaciarzy, zgoła podludzi, którym można wszystko
wmówić, a my mamy wykonać najgłupszy bezsensowny rozkaz
w imię ich image’u i premii. To jest podłe, niemoralne,
a szkodzi i nam, i zwykłym, uczciwym ludziom. Wielu z
nas ma z tego powodu kompleksy, wielu z nas zapada na
dewiacje psychiczne, alkoholizm, wielu traci rodziny. W
sumie – traci społeczeństwo.
To prawda, że możemy odejść na przedwczesną emeryturę po
15 latach. Dostajemy wówczas 40 proc. poborów. Po 28
latach służby mamy tzw. maksa – 75 proc. Lecz nie
chcielibyście widzieć i wiedzieć, co zostaje wówczas z
gliniarza. Mam na myśli tego, który pracował na
pierwszej linii "frontu" (...).
Minister MSWiA Janik mówił, że policja nie może być
wyspą szczęśliwości – to już jest skondensowane
skurwysyństwo, bo ogromny policyjny majątek i pieniądze
są przez nich marnotrawione. Armia młodych i zdrowych
policjantów oraz długonogich policjantek zamiast być
tam, gdzie potrzeba, tzn. na ulicy
bądź w dochodzeniówce, siedzi w komendach miejskich i
wojewódzkich wydając jakieś faktury, księgując papierki.
Pracują od 8.00–16.00 oprócz sobót, niedziel i świąt.
Hierarchia służbowa policji jest tak ułożona, że nie ma
żadnych szans na zmianę metod i sposobu jej pracy,
dopóki ta banda pociotków, ignorantów oraz ich
20-letnich sekssekretarek piastować będzie swoje nikomu
niepotrzebne i wysoko płatne funkcje (...).
Kończąc mój list chciałbym przeprosić tych obywateli,
których dotknęło nieszczęście bycia poszkodowanym, a my,
zwykli sierżanci, aspiranci i uczciwi oficerowie z braku
środków, możliwości, zwykłego strachu, bezsilności i
zależności służbowych nic nie zrobiliśmy dla Was,
podatników płacących na nasze wysokie pensje.
Chcę jeszcze obalić mit naszych zarobków i podać nasze
obecne pobory brutto (średnio):
– pluton patrolowy, czyli krawężnik – 1000 zł (1500 w
porywach);
– dzielnicowy – 1300 zł (1900 w przypadku co najmniej 20
lat służby);
– prac. operacyjny wydz. krym. – 1400 zł (2000, jak
donosi komendantowi);
– naczelnik wydz. prew. (z reguły nierób i pijak) – co
najmniej 2600 zł;
– komendant komisariatu – od 3000 zł w górę (w
zależności od stażu);
– komendant miasta – od 6000 zł w górę (bez premii) +
lewe interesy i profity;
– komendant wojewódzki – od 15 000 zł chuj wie do ilu.
W Polsce jest chyba około 100 tys. policjantów i jestem
przekonany, że z treścią tego listu zgodzi się co
najmniej 70 proc., a policyjne cwaniako-pijawki dostaną
ciśnienia 220/180.
I chuj im wtedy w drinka z cytrynką na plaży w Majorce.
A ja? Wtedy gdzieś w spelunie będę pił, żeby zapomnieć,
że piję.
Krakowski policjant, 25 lat służby
Zyta czka
Posłanka Zyta Gilowska, sztandarowa postać Platformy
Obywatelskiej, absolwentka katolickiego uniwersytetu,
chyba wyznaje inną religię niż katolicka. Sprzeciwia się
naukom Jana Pawła II mówiącym o obowiązku troski o
najuboższych, wręcz domaga się obcięcia wydatków
budżetowych na cele socjalne. Gdy minister finansów
Grzegorz Kołodko zaczerpnął z katolickich wzorów,
obiecując odpuszczenie grzechów finansowych, w zamian za
przyznanie się, mocne postanowienie poprawy i
odprawienie pokuty, Platforma Obywatelska dostała ze
złości czkawki. Najgłośniej czkała posłanka Gilowska.
Andrzej Kisiel, Kębłowo
Chwała winiecie
Składam gratulacje dla Marka Pola za pomysł winiet.
Nareszcie ja, emeryt, posiadacz "Malucha" zostałem
zrehabilitowany. Teraz jakiś łach z Mercedesa nie będzie
się wywyższał: on i ja będziemy się chwalić taką sama
nalepką, a więc jesteśmy równi. To nieważne, że on
przejeżdża 50 000 km rocznie, a ja 1000 (tłukąc się od
przychodni do przychodni). Ja zapłacę za 1 kilometr 18
groszy, a on za 50 km, i to samochodem ponad dwukrotnie
cięższym.
C. W.
(adres do wiadomości redakcji)
Pani minister jest kosmitką
Rozpoczął się rok szkolny. Tak dobrze jak w polskim
szkolnictwie nie ma nigdzie, nawet w kosmosie. Sale
komputerowe, wyprawki dla dzieci, dla nauczycieli
podwyżki, opłaty za kursy, studia itp. Rzeczywistość
niestety jest lekko odmienna od poziomu zadowolenia
władz MENiS.
Konkursy na dyrektorów to w przeważającej liczbie
fikcja. Ci wybrańcy władzy samorządowej muszą
odwdzięczyć się swoim dobrodziejom – przyjmują do pracy
żony, matki, mężów, siostry... Zwalniają dobrych,
aczkolwiek krnąbrnych, belfrów z powodu braku godzin,
które później cudem znajdują dla swoich. Jeżeli się jest
dobrym znajomym dyra, to dostaje się godziny nadliczbowe
lepiej płatne. Można nauczać indywidualnie bez żadnego
przygotowania, np. socjolog po kursie uczy polskiego w
III klasach gimnazjum (klasy piszące egzaminy końcowe
decydujące o klasyfikacji do szkół ponadgimnazjalnych).
Na ten temat można napisać książkę, tylko po co?
Antydyrektor ze Śląska
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Móżdżek Kwaśniewskiego"
Nie wszystko, co napisał Maciej Mikołajczyk o diecie
optymalnej ("NIE" nr 35/2002) jest prawdą. Na przykład
"Na ludziach nie przeprowadzono dotychczas żadnych
wiarygodnych badań...". Pismem numer Dr I 0580-3/78 z
dn. 20.01.1978 r. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego
powiadomił prof. dr. hab. med. Jana Grendę – I zastępcę
Ministra Zdrowia – o przyznaniu 7 mln złotych na badania
dotyczące tematyki proponowanej przez lekarza Jana
Kwaśniewskiego. Prowadził je zespół złożony z 11
profesorów i docentów pod kierunkiem prof. Henryka
Rafalskiego. Badania przeprowadzono na mężczyznach
chorujących na miażdżycowe zwężenie tętnic wieńcowych i
przeważnie otyłych, chorujących także na inne choroby. W
raporcie z przeprowadzonych badań w 1980 r. prof.
Rafalski pisał: "We własnych badaniach ludzi w 6
miesięcy przestrzegania diety nie ujawniły się objawy
ketozy, hipercholesterolemii oraz hipermikemii, które
stanowią główne zastrzeżenia przeciwko stosowaniu
dietyniskowęglowodanowej. Dieta spowodowała istotny
spadek masy ciała u osób z nadwagą, a ponadto: nie
spowodowała uchwytnych niekorzystnych zmian w stanie
zdrowia ocenianym na podstawie szerokiego zestawu badań
laboratoryjnych i klinicznych, spowodowała uchwytne
korzystne zmiany w stanie zdrowia badanych mężczyzn".
Faktem jest, że dr Kwaśniewski był w 1999 r. kandydatem
do Nagrody Nobla, jednak zgłoszonym przez grupę
naukowców austriackich. Na koniec chciałbym wyjaśnić, że
lekarze będą przeciwni jeszcze długo tej diecie, bo
zaakceptowanie jej wiązałoby się z wyrzuceniem ich
dyplomów do kosza.
optymalny Maciej Grzesiak,
Ostrów Wielkopolski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pieskie życie psa
Wigilijna noc była pogodna, wyszedłem więc przed dom,
żeby odetchnąć świeżym powietrzem i uwolnić się na
chwilę od gwaru rozszczebiotanej rodzinki. Stanąłem w
ciemnym końcu ogrodu, przy parkanie, oddzielającym
podwórze od posesji sąsiadów. Wkoło ani żywego ducha,
tylko niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we
mnie, więc aż podskoczyłem, gdy tuż obok usłyszałem
stłumione: "siemanko". Rozejrzałem się wokół, ale nikogo
nie było widać. Byłem dopiero po pierwszej wigilijnej
secie wychylonej z teściem, więc trzeźwo oceniałem
sytuację.
– No co się tak gapisz, stary – ponownie doleciały mnie
słowa wypowiadane niskim, chrapliwym głosem. Spojrzałem
przez parkan. Po drugiej stronie siedział Franek,
rottwailer sąsiadów. Patrzył na mnie błyszczącym,
inteligentnym wzrokiem. Nagle załapałem: Wigilia, jedyna
w roku noc, gdy zwierzaki gadają ludzkim głosem. Więc to
prawda... Z wrażenia aż usiadłem na ziemi. Franek
podszedł do szpary w płocie. Wyciągnąłem paczkę szlugów
i w ludzkim odruchu spytałem:
– Zajarasz?
– Co ty – obruszył się pies. – Nie palimy, to szkodzi na
węch. Ale możesz przynieść mi kawałek kiełbasy? Ci
debile – wskazał głową dom sąsiadów – najebali mi do
miski bigosu z ziemniakami. Ohyda!
Poszedłem po spore pęto jałowcowej. Franek jadł,
mlaskając jak mój teść, tylko nie bekał. Ja paliłem
drugiego papierosa. Nie wiedziałem, jak poprowadzić
rozmowę.
– To zwierzęta też klną? – spytałem.
– Jak chuj – odparło bez skrępowania psisko. – Znasz
przysłowie: "Z kim przestajesz, takim się stajesz".
Ludzie uczą nas wszystkiego, co najgorsze.
– Nie gadaj – przerwałem w odruchu międzyludzkiej
solidarności. – Mamy może swoje przywary, ale to my
ucywilizowaliśmy świat.
– Taa – rzucił przeciągle Franek, spoglądając szyderczo
przez sztachety. – Widziałem tę waszą cywilizację, bo
czasem biorą mnie do domu. Leżę wtedy na dywanie i kukam
w telewizor. Bośnia, Czeczenia, Bliski Wschód, al Kaida,
pedofile, przemoc w rodzinie i wycinanie tropikalnych
lasów.
– A wy – odciąłem emocjonalnie – jesteście jeszcze
gorsi. Gryziecie rękę, która was karmi, rzucacie się na
dzieci...
– Wiesz co, stary – przerwał pies – powiem ci spokojnie:
nie ściemniaj. To waszym światem rządzą wilcze prawa.
Tego nauczyliście i nas. Kiedyś byliśmy wiernymi
towarzyszami polowań, strzegliśmy domowego ogniska, a
teraz? Wyhodowaliście nowe, agresywne rasy. Popatrz na
mój ryj. Czy myślisz, że tak chciałem wyglądać? Każecie
nam walczyć między sobą, a sami zgarniacie szmal.
Szczujecie nas na koty, tresujecie w agresji. W dodatku
telewizja. Od małego przyucza nas do przemocy: "Pies
Huckelberry", "Pluto", "101 dalmatyńczyków", "Czterej
pancerni i pies", "Komisarz Rex" ... Mam wymieniać
dalej? Jak się tak napatrzę na Szarika, to potem
adrenalina aż szumi w żyłach.
– No dobra, ale dzieci... – wtrąciłem.
– Zdradzę ci teraz tajemnicę – szepnął Franek. – To
nasza zorganizowana forma protestu. My, przedstawiciele
nowych, ostrych ras, musieliśmy zwrócić uwagę opinii
publicznej na nasze problemy. Dopiero teraz piszą o nas
media, gadają politycy, nawet ten, podobny do teriera...
jak mu, Janik. Domagamy się poprawy warunków bytowych,
lepszego żarcia, zmian w ustawie o ochronie zwierząt.
Przecież nie pójdziemy manifestować przed Sejm. Wyobraź
sobie, że jesteś przykuty do budy, a twój właściciel,
wiecznie nawalony dresiarz, daje ci żreć byle gówno, i
to raz na trzy dni. A tu pod sam pysk przychodzi
mięciutki, delikatny nikomu niepotrzebny bachor.
Oparłbyś się pokusie?
– Zmieńmy temat – oświadczyłem sucho. – Co jeszcze masz
do powiedzenia?
– Przynieś jeszcze trochę kiełbasy, to opowiem ci o tym
przylizanym bubku, który uderza do twojej ślubnej, jak
ty ciężko zapierdalasz po Polsce.
Przyniosłem, posłuchałem. Wróciłem do domu wpieniony, ze
zjeżoną grzywą. Dziecka nie ugryzę, ale komuś z
pewnością jebnę.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak Baran z Buhnerem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie jestem Żydem, ale... "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Boże cara chrani
Gdyby Rosjanie czytali polskie gazety lub oglądali
telewizję, dowiedzieliby się, że są przeżytkiem
komunizmu, mają stalinowską mentalność, a ich kraj to
azjatycka dzicz w odróżnieniu do cywilizowanej,
europejskiej Polski.
Wynik wyborów w Rosji przyjęty został w Polsce z wyraźną
irytacją. Zdecydowana większość komentatorów obraziła
się na społeczeństwo „radzieckie”, które nie chciało
docenić osiągnięć demokratów (czytaj liberałów) i
wybrało technokratów z obozu Putina. O wrodzonej
niechęci Rosjan do demokracji świadczyć miały ponadto
wyniki sondażu przeprowadzonego przez instytut WCIOM, z
których wynikało, że 76 proc. Rosjan żałuje rozpadu
Związku Radzieckiego, a 64 proc. uważa, że dawniej żyło
się dużo lepiej.
Imperium Putina
Po ostatnich wyborach proprezydencka partia Jedna Rosja
ma w 450-osobowej Dumie Państwowej 222 miejsca. Jedna
Rosja będzie miała bezwzględną większość w nowym
parlamencie. Wystarczy, że przeciągnie na swoją stronę
raptem czterech spośród 65 niezależnych deputowanych –
pisze komentator „Kommiersanta”.
Według większości komentatorów taki układ Dumy jest
realnym zagrożeniem dla rosyjskiej demokracji. Niemiecki
„Sueddeutsche Zeitung” określa wynik wyborów jako
odrzucenie zachodniej formy demokracji. Po haśle cała
władza w ręce rad nadszedł czas na hasło prawie cała
władza w ręce władcy Kremla. Rosja wybrała Putina i jego
powierzchownie demokratyczne państwo autokratyczne.
Odrzuciła natomiast słabo zakotwiczoną w kraju i w
rosyjskiej kulturze zachodnią formę demokracji.
Dozwolone będzie w przyszłości tylko to, co podoba się
Kremlowi.
Także w samej Rosji wybory zostały uznane za zmierzch
demokracji, jak określił to liberalny dziennik
„Wiedomosti”. W grudniu 2003 roku w Rosji odbyły się
uczciwe, demokratyczne wybory, w których kraj w sposób
zgodny z prawem zrezygnował z demokracji na rzecz
zmodernizowanego autorytarnego reżimu w stylu sowieckim–
komentuje dziennik piórem rosyjskiej socjolog Olgi
Krysztanowskiej. Na pierwszy rzut oka mamy jakiś nowy
typ monarchii. Pionowa struktura władzy wygląda na
niemal zbudowaną – posłuszne regiony, pozbawione
opozycyjnego tonu środki przekazu, ręcznie sterowane
partie, a teraz znajdująca się niemal w całości pod
kontrolą Duma – pisze dziennik „Izwiestija”. Obawy
wzbudza zwłaszcza możliwość zmiany konstytucji, choć sam
Putin zastrzegł już, że jest przeciwko wprowadzaniu
jakichkolwiek poprawek.
Kolos odzyskuje nogi
Wyniki wyborów mogą być dla Putina i samej Rosji
niepowtarzalną szansą. Po raz pierwszy od upadku Związku
Radzieckiego Rosja ma szansę uniknąć walki pomiędzy
Kremlem a Dumą. Odwrotna sytuacja, charakterystyczna dla
czasów Borysa Jelcyna, wielokrotnie skutkowała
zmuszaniem prezydenta do szukania politycznych
sojuszników za cenę poważnych ustępstw. Osłabiano tym
samym władzę samego prezydenta, a tworzono
oligarchiczne, często półmafijne struktury wewnątrz
państwa. Putin może teraz rządzić dużo bardziej
samodzielnie, może autorytarnie, ale co najważniejsze
będzie mógł podejmować szybkie decyzje nie obawiając się
o ich realizację. Ambicje prezydenta i stojącego za nim
aparatu byłych oficerów KGB i technokratów są spore. Jak
większość Rosjan, chcą oni odbudowy potęgi Wschodu, jej
znaczenia ekonomicznego i politycznego. Aby tak się
jednak stało, Putin musi przy pomocy nowej Dumy
ustabilizować sytuację wewnętrzną i zdecydowanie
bardziej usamodzielnić się na scenie międzynarodowej.
Na korzyść Putina niewątpliwie wpływa fakt, że
katastroficzna dotąd sytuacja ekonomiczna „kolosa na
glinianych nogach” – jak często nazywano Rosję –
wykazuje znaczną poprawę.
Według źródeł rosyjskich rok 2003 zamknie się
6,6-procentowym wzrostem gospodarczym. Europejski Bank
Rozwoju szacuje ten wzrost na 6,2 proc. W pierwszych
pięciu miesiącach 2003 r. produkt narodowy brutto w
Rosji wzrósł o 7,1 proc., co znacznie przekracza średnią
światową. Rok wcześniej porównywalny wskaźnik był dwa
razy mniejszy. Tegorocznemu towarzyszy wzrost produkcji
przemysłowej równy 6,7 proc., wzrost średniego dochodu o
14,5 proc. i cen konsumpcyjnych o 7,1 proc.
Ponadto po raz pierwszy od upadku komunizmu zanotowano
więcej inwestycji niż ucieczek kapitału z krajowego
rynku. Warto przypomnieć, że w wyniku prywatyzacji z
Rosji wyciekło ponad 30 mld dolarów. Rosyjska gospodarka
rośnie od trzech lat w reakcji na wysokie ceny ropy
naftowej i dewaluację rubla z 1998 r. Dzięki temu Rosja
zmniejszyła dług zagraniczny ze 140 proc. PKB w 1998 r.
do 35 proc. w 2003 r. To konsekwencja 11 września i
nadal niestabilnej sytuacji w Iraku. Płynące
nieprzerwanie od dwóch lat petrodolary sprawiły, że
rosyjski bank centralny ma aż 55 mld dolarów rezerw
walutowych.
Zmierzch oligarchów
Choć nadal słaba, Rosja jest jednym z największych na
świecie rynków konsumpcyjnych. Mimo chaotycznej i
rabunkowo przeprowadzonej prywatyzacji dysponuje
olbrzymimi mocami przerobowymi. Przetwórstwo ropy
naftowej, przemysł rafineryjny, hutnictwo żelaza i
metali kolorowych, przemysł chemiczny to potencjał,
który przy odpowiedniej polityce wewnętrznej może
realnie zagrozić światowym gigantom. Wydaje się, że
właśnie w tym kierunku chce iść Putin ze „swoją” Dumą.
Zdaniem agencji inwestycyjnej Aton, Putin będzie starał
się zwiększyć obciążenia podatkowe wobec wielkiego
biznesu i powiększyć rolę państwa w regulowaniu
gospodarki. Aby tak się stało, musi wzmocnić prymat
władz federalnych nad regionami i podnieść podatki,
głównie dla firm wydobywczych. Podatek liniowy
obowiązuje bowiem w Rosji nie dlatego, że – jak twierdzą
jego zwolennicy – jest najlepszy, ale dlatego, że
ściągalność podatków była dotąd na żenującym poziomie.
Prezydent Putin musi uporać się z dyktaturą oligarchów.
Według Suwierowa – szefa centrum analitycznego banku
Zenit – nowa władza może swobodnie doprowadzić do
logicznego końca sprawę koncernu naftowego Jukos.
Nacjonalizacja przedsiębiorstwa nie wygląda już
nierealnie – uważa Suwierow. Walka z oligarchami i
wzmocnienie ingerencji państwa w gospodarkę zaowocuje
prawdopodobnie odejściem Michaiła Kasjanowa (poparcie
społeczne na poziomie 9 proc.). Już teraz Putin
twierdzi, że nie pozwoli się szantażować oligarchom,
którzy w pierwszej połowie 2003 r. wyprowadzili z Rosji
4,6 mld dolarów. Sojusznikiem w tej walce z pewnością
będzie nowa Duma. Nie tylko ze względu na posłuszną
wobec Putina Jedną Rosję, ale też dlatego, że
nacjonalistyczna Ojczyzna oraz Żyrinowski nie są
wielbicielami oligarchów. Także komuniści, choć w
opozycji, nie ruszą prawdopodobnie palcem w ich obronie.
Pożądany równoważnik Ameryki
Nowy skład Dumy nie powinien zmienić wiele w polityce
zagranicznej Kremla. Jak twierdzą rosyjscy politolodzy,
Putin nadal będzie starał się zachowywać równowagę
między zdominowanym przez Amerykanów NATO a Unią
Europejską. Dyrygujące Unią Niemcy i Francja potrzebują
do równoważenia amerykańskich wpływów Rosji o silnej
międzynarodowej pozycji.
Na korzyść polityki Kremla paradoksalnie działa wojna z
terroryzmem, w którą uwikłane są Stany Zjednoczone.
Administracja Busha doskonale zdaje sobie sprawę, że
przynajmniej milczące przyzwolenie Rosji jest jej
nieodzownie potrzebne do prowadzenia krucjaty. Sama
Rosja musi natomiast ustabilizować sytuację w
niespokojnych republikach postradzieckich. Chodzi tu
głównie o Czeczenię. Najbliższy czas może być wyjątkowy.
Rosja może się uporać ze zbuntowaną republiką unikając
oburzenia społecznego we własnym kraju i komentarzy
światowej opinii.
Na 14 marca 2004 r. wyższa izba rosyjskiego parlamentu,
Rada Federacji, wyznaczyła datę wyborów prezydenckich.
Władimir Putin, który został wybrany na prezydenta Rosji
w marcu 2000 r., jest wielkim faworytem przyszłych
wyborów, chociaż na razie oficjalnie nie zgłosił swej
kandydatury. Podobnie jak ostatnie wybory do Dumy będzie
to raczej test popularności dla obecnego prezydenta, bo
trudno uwierzyć, by do tego czasu na rosyjskiej scenie
politycznej ukazała się gwiazda mogąca go przyćmić. Tym
samym Putin dostanie od narodu kolejne cztery lata, aby
dokończyć reformy wewnętrzne, umocnić Rosję na zewnątrz
i namaścić swojego następcę.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jaka piękna katastrofa
Przerżną wybory samorządowe – słyszę w sejmowych
korytarzach. Tak rządzicie, takie ustawy nam kroicie, że
przerżniemy przez was wybory – słyszę w samorządowych
przedpokojach. Nie różnicie się od Balcerowicza, liżecie
dupę Kościołowi, już na was nie zagłosujemy – słyszę na
spotkaniach z wyborcami.
SLD przegra wybory samorządowe, przerżnie w rozgrywce o
fotele wójtów, burmistrzów, prezydentów – słyszę z
uczonych ust. Przerżnie, bo notowania SLD-owskie
spadają. Takie są koszty rządzenia. Przegra, bo na listy
wystawi drugi garnitur swych działaczy oraz nieznanych
szerzej debiutantów. Bo czołówka SLD poszła do
administracji i biznesu skarbopaństwowego. Za to
opozycja ma swoją czołówkę wolną. Wystawi samych
asiorów. Niekorzystny dla SLD układ sił spotęguje
przyjęta ordynacja: wolne wybory wójtów, burmistrzów,
prezydentów i większościowe wybory radnych. W radach
mogą być trzy, cztery duże ugrupowania. Czyli SLD i
centroprawica. SLD może być zepchnięte do opozycji. W
drugiej turze wyborów na burmistrza czy prezydenta
centroprawicy łatwo będzie zjednoczyć się może pod
hasłem "Wszyscy przeciwko SLD".
SLD przegra wybory samorządowe, bo w partii panuje
bałagan, dezintegracja – słyszę z partyjnych ust. Góra
zajęła się rządzeniem krajem, poobsadzali najważniejsze
stanowiska, a na dole nie widać, że SLD rządzi. Doły nie
mają wpływu na politykę kadrową, nie identyfikują się z
wieloma poczynaniami góry, czyli rządu i parlamentu.
Skoro góra tak działa, to niech góra wygra teraz wybory.
SLD przegra wybory, bo nie czuje zagrożeń płynących z
przegranej – słyszę z innych, partyjnych ust. W wielu
samorządach SLD współrządzi, bo prawica nie potrafi
długo ze sobą wytrzymać. Koalicje centroprawicowe często
rozsypują się i wtedy powstają pragmatyczne
"ponadpodziałowe" koalicje centrolewicowe. Wielu
działaczy samorządowych SLD przyzwyczaiło się już do
bycia w stałej "konstruktywnej" opozycji. Rządzi
prawica, ale w zamian za przychylność neutralizuje SLD
dając kawałki z tortu władzy. Pragmatyczna centroprawica
woli przewidywalną, znaną od lat opozycję SLD-owską niż
nowych, nieprzewidywalnych, np. z Samoobrony czy
oszołomów ze skrajnej prawicy. Toteż nie ma wśród wielu
działaczy samorządowych z SLD wielkiej woli, aby porywać
się z motyką na słońce. Ważniejsze, by załatwić sobie
fotele radnych, jakieś samorządowe posadki. I znów te
cztery lata jakoś zlecą.
SLD przegra wybory, bo góra i tak rządzi krajem, może
dzielić konfitury. Ale ponosi też odpowiedzialność za
rządzenie. No to niech w samorządach trochę opozycja
sobie porządzi i też niech straci na popularności –
słyszę z innych partyjnych ust. Zresztą są regiony
kraju, miasta, gdzie SLD nigdy wyborów nie wygra. Szkoda
się męczyć. Wisły kijkiem nie zawrócisz.
Możemy przegrać wybory samorządowe – słychać szelest z
rzędu pierwszego garnituru władzy. A na ten pierwszy
garnitur wskazują samorządowcy: przegramy przez nich
wybory samorządowe, trzeba więc uratować to, co możliwe,
czyli siebie. Tak kombinują samorządowe fraki. Oni
przegrają wybory samorządowe – słychać ze wzburzonego,
falującego elektoratu SLD. Nie "my" tylko już "oni".
Wszyscy już w SLD po cichu szepczą, że SLD może przegrać
wybory, a nawet na pewno przegra. Bo tak być musi.
Skoro być musi, to szkoda się męczyć, szarpać, targać.
Na jednym ze spotkań przedwyborczych aktywista
samorządowiec postulował szybkie sporządzenie kalendarza
działań przedwyborczych. Nie dlatego, żeby zabrać się do
roboty. Ale by wiedzieć, kiedy zaplanować sobie urlop.
Jesienią po ogłoszeniu wyników całe SLD powie: A co, nie
mówiliśmy?
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Klecholot
Jedni lubią jeść, inni pić albo dawać komunię. Dziś o
księdzu, który lubi latać.
Czyżby Straż Graniczna szukała Azjatów, którzy
nielegalnie przekroczyli granicę i na pewno siedzą w
Ziutkowej stodole? Nie, to tylko śmigłowiec strażników
krążący nad miejscowością Berżniki, gmina Giby, powiat
Sejny.
Maszyna latała nad wsią, bo taki był kaprys pasażera.
Pasażerem nie był prezydent, premier ani nawet podlaski
wojewoda, tylko miejscowy proboszcz. Jak klechę znużyło
fruwanie, maszyna siadła na szkolnym boisku.
Przestraszyła dzieci i kury. Mniejsza o bachory, ale
zestresowane kury przestają się nieść. W Berżnikach
wiedzą to na pewno, bo ks. Stefan Dmoch od lat gustuje w
lataniu. W związku z czym dali cynk do „NIE”: Proboszcz
jest kapelanem Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej.
Funkcjonariusze mają z nim krzyż pański, bo nic tylko
dawałby im komunię. Jak jedzie na przejście graniczne w
Ogrodnikach, w ogóle nie schodzą z pasa kontrolnego, co
nam przeszkadza w zacieśnianiu więzi gospodarczych z
litewskim powiatem Lazdijaj. Nie wiemy, skąd proboszcz
przyfrunął w piątek. Jak Urban jest ciekaw, niech
przyjedzie w niedzielę na mszę o dziewiątej. Ksiądz
podczas kazania raczy parafian szczegółami, gdzie był,
kto go gościł, co podawali na obiad i jak minął lot.
Kościół w Berżnikach drewniany, zimny i brudny. Przed
ołtarzem olbrzymi żyrandol z rogów jelenich. Na tacy
drobnica. Największa moneta to 2 zł.
Kazanie o podróżującej brzemiennej Przenajświętszej
Panience Maryi, która nie znalazła miejsca w żadnej
gospodzie i urodziła Jezusa w przypadkowej stajence,
staje się pretekstem do opowieści o innej wyprawie.
– Ja też byłem w drodze – mówi ksiądz major.
Gościł w Białymstoku w Straży Granicznej na
bożonarodzeniowym spotkaniu. Trwało dwa dni. Było miło.
Świeżo zaprzysiężone strażniki w liczbie dwustu
wzruszyły się bardzo. Do Berżnik wrócił helikopterem, bo
droga daleka – samochodem jakieś 150 km w jedną stronę.
Choć pilotów było dwóch, każdy biegły w swoim fachu,
przeżył chwile grozy. Życie ludzkie jest kruche, a od
Finlandii zerwał się niesprzyjający wiatr. Z powodu tego
wiatru musieli zrezygnować z krótszej drogi nad
Augustowem. Skończyło się dobrze i jak zwykle wylądowali
na szkolnym boisku. Ale to nie koniec nieszczęść. Przed
szkołą nie było samochodu Straży Granicznej, który miał
podrzucić proboszcza na plebanię. Mróz 16 stopni, a do
plebanii będzie z 400 metrów! Utrudzony kapelan bardzo
się zdenerwował. Na szczęście szkolny woźny przyjechał
do pracy samochodem. Bryka straży pojawiła się wkrótce
po tym, jak wielebny opuścił szkolne boisko.
Tym razem major Dmoch nie uraczył wiernych opowieścią o
tatarze z łososia, koktajlu z krewetek i karpiu po
grecku. Może dlatego, że w świątyni temperatura spadła
do 20 stopni poniżej zera, więc bardzo się spieszył.
Po mszy ludzie poszli do sklepu. Większość kupiła "na
zeszyt" cukier, chleb, śledzie, kiełbasę zwyczajną...
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Póki głodny, to pobożny
Rytuał ten powtarza się od lat. Przed Bożym Narodzeniem
wzruszamy się losem najuboższych: bezdomnych,
niedopitych i niedożywionych. Zachwycamy się
szczodrością rodaków, którzy nie skąpią grosza na pomoc
dla dzieci i starców. Dzięki szlachetnemu wysiłkowi
organizacji charytatywnych, w większości kontrolowanych
przez Kościół, każdy ma prawo do pełnego brzucha... raz,
właśnie w te święta. Uczucie miłosierdzia nie omija
nawet polityków z żonami. W towarzystwie ekip
telewizyjnych udają się oni do sierocińców lub spożywają
posiłek w towarzystwie bezdomnych, którym w ten sposób
pomagają spełnić dwa największe marzenia: wystąpić w
telewizji i zjeść kolację w ogrzewanym pomieszczeniu.
Wariant, w którym politycy zwyczajnie, biurokratycznie,
jednym podpisem, zapewniają pensjonariuszom placówek
opiekuńczych godziwy byt, kierując do tych instytucji
odpowiednie środki, nie jest w Polsce przedmiotem uwagi
nawet w działających na marginesie partyjnym
politycznych klubów dyskusyjnych. Zanadto zalatuje
minionym systemem, a może jakimkolwiek systemem?
* * *
Tak w praktyce realizuje się katolicka polityka
społeczna, katolickie miłosierdzie i koncepcja
solidarności. Kościół bowiem, a ściślej jego umęczona
głowa, odrzuca państwo opiekuńcze, twierdząc przy tym,
że jedynym środkiem pomocy ubogim powinna być
dobroczynność. J.P. 2 wypowiadał się w tej sprawie
kilkakrotnie, najpierw w posynodalnej adhortacji
apostolskiej „Christifideles Laici”, a potem m.in. w
encyklice „Centesimus Annus”, gdzie czytamy:
Interweniując bezpośrednio i pozbawiając społeczeństwo
odpowiedzialności państwo opiekuńcze powoduje utratę
ludzkich energii i przesadny wzrost publicznych
struktur, w których – przy ogromnych kosztach – raczej
dominuje logika biurokratyczna, aniżeli troska o to, by
służyć korzystającym z nich ludziom. Istotnie, wydaje
się, że lepiej zna i może zaspokoić potrzeby ten, kto
styka się z nimi z bliska i kto czuje się bliźnim
człowieka potrzebującego. Przy tym często pewnego
rodzaju potrzeby wymagają odpowiedzi wykraczającej poza
porządek tylko materialny, takiej mianowicie, która
potrafi wyjść naprzeciw głębszym potrzebom ludzkim.
Nie jest jasne, jakie to głębsze potrzeby ma na myśli
przywódca organizacji, która od stuleci zarządza
instytucjami charytatywnymi na kilku kontynentach i
której pozycja w wyniku umocnienia się państwa
opiekuńczego wyraźnie osłabła? Czy papieżowi chodzi o
potrzeby głodujących ludzi, czy może o interesy Kościoła
katolickiego, pod którego opiekuńczymi skrzydłami ludzie
ci dotąd trwali – w biedzie i w poniżeniu?
Jan Paweł II odrzuca świat bez biedy i biedaków, gdyż
świat taki zagraża wpływom, potędze i interesom
finansowym Kościoła. Sukces państwa opiekuńczego stawia
pod znakiem zapytania sens istnienia kościelnego
imperium charytatywnego. Bezrobotni otrzymujący godziwe
zasiłki, ich rodziny i dzieci nie potrzebują Kościoła, a
jeśli nawet, to nie jako ludzie całkowicie odeń zależni.
Nie można ich, jak to się dzieje w wielu prowadzonych
przez Kościół schroniskach, zmusić do modlitwy lub
niewolniczej pracy. Nie można ich kupić za miskę zupy i
dach nad głową.
* * *
W świecie, w którym wpływ J.P. 2 na politykę społeczną
państwa jest mniejszy, by nie powiedzieć marginalny,
idea opiekuńczości państwa miewa się dobrze. Jest to
idea żywa, a jej zwolennicy nie ustają w poszukiwaniu
nowych i lepszych rozwiązań, wśród których coraz
większym poparciem cieszy się projekt zapewnienia
każdemu człowiekowi stałego dochodu na przyzwoitym
poziomie. Każdemu, bez względu na to, czy szuka pracy,
czy nie szuka, i czy w ogóle robi cokolwiek, by zasłużyć
na kolejną wypłatę. Zauważono bowiem, że piętrzenie
trudności jest nieskuteczne, zachęca do nadużyć i na
dłuższą metę demoralizuje wszystkich uczestników
systemu. Lepiej, żeby ludzie dostawali minimum pieniędzy
tylko dlatego, że żyją. Dlaczego?
Otóż dlatego, że o godności i wolności człowieka oraz o
sprawiedliwych stosunkach społecznych nie można mówić
bez zapewnienia każdemu godnego minimum egzystencji.
Godnego znaczy więcej niż minimum konieczne do
biologicznego przetrwania – oznacza możliwość realizacji
najważniejszych potrzeb życiowych, osobistych i
społecznych. Bez warunków i zasług. Dla każdego – tylko
dlatego, że żyje i że jest człowiekiem. Umówiliśmy się
bowiem i zapisaliśmy w międzynarodowej karcie praw
człowieka, że „wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi w
swej godności i swych prawach”, oraz że uznanie
przyrodzonej godności oraz równych i niezbywalnych praw
wszystkich członków wspólnoty ludzkiej jest podstawą
wolności, sprawiedliwości i pokoju na świecie.
Takim językiem w Europie przemawiają lewicowi
intelektualiści, moraliści, a nawet politycy przepojeni
poczuciem misji. Polscy intelektualiści ten język i tę
ideę wyśmiewają, polscy intelektualiści bowiem
wyśmiewają wszystkie niemal idee wytwarzane przez
intelektualistów bezprzymiotnikowych. Taka jest ich
rola. Popierają za to poglądy typowe dla
zachodnioeuropejskich sklepikarzy, właścicieli stacji
benzynowych i innych drobnych przedsiębiorców.
Tacy właśnie są polscy intelektualiści. Z wyjątkami
oczywiście, zwłaszcza wśród tych, którzy od lat
zamieszkują i pracują za granicą. Należy do nich
socjolog i filozof Zygmunt Bauman, który w roku 1998 w
swojej książce „Work, Consumerism and the New Poor”
udzielił tej idei pełnego poparcia: intelektualnie i
emocjonalnie.
* * *
Koncepcja gwarantowanego dochodu ma rodowód długi i
szlachetny – nie mniej niż stupięćdziesięcioletni. W
roku 1848 zamieszkały w Brukseli socjalista Joseph
Charlier w swoim dziele „Rozwiązanie problemu
społecznego” zaproponował wypłacanie wszystkim
obywatelom tzw. dywidendy terytorialnej, do której każdy
obywatel miał prawo tylko z tytułu równego udziału we
własności terytorium państwa. W rok później ideę tę
poparł jeden z twórców liberalizmu filozoficznego, ponoć
najinteligentniejszy człowiek w historii, John Stuart
Mill, który w swoich „Zasadach ekonomii politycznej”
stwierdził m.in., że na etapie dystrybucji dóbr, pewne
minimum powinno być najpierw przeznaczone na pokrycie
kosztów utrzymania każdego członka społeczności, bez
względu na to, czy jest zdolny do pracy, czy nie.
W XX wieku prawo do minimalnego dochodu było przedmiotem
debat akademickich, ale także programów politycznych,
również w kraju, który uważamy – niezupełnie słusznie –
za ostoję lumpenkapitalizmu, czyli w Stanach
Zjednoczonych. Projekt zapewnienia wszystkim
amerykańskim ludziom stałego dochodu przedstawił w roku
1967 laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii James
Tobin. Kilka lat później zwykły polityk James McGovern
uwzględnił go w swojej kampanii prezydenckiej pod nazwą
„demograntu”.
W tym samym okresie w Europie prawo do minimalnego
dochodu weszło do głównego nurtu życia politycznego i
programów wielu szanujących się partii, najpierw w Danii
i Holandii, potem m.in. we Francji.
Zwolennikiem tej zdawałoby się socjalistycznej idei (w
formie tzw. negatywnego podatku dochodowego) okazał się
także apostoł neoliberalizmu i ojciec duchowy
Balcerowicza, Milton Friedman, który zdołał do niej
przekonać gubernatora stanu Alaska, pierwszego miejsca
na świecie, w którym od roku 1999 każdemu
obywatelowi, zamieszkałemu na terenie tego stanu przez
co najmniej jeden rok, wypłaca się 1680 dolarów rocznie.
Powie ktoś, że to niewiele! Z pewnością! To za mało,
żeby się utrzymać i akurat tyle, na ile zdaniem
gubernatora stan Alaska może sobie pozwolić. Decyzja
dowodzi jednak, że nawet w Ameryce gwarancji minimalnego
dochodu nie uważa się za gospodarczy i polityczny
nonsens. W rzeczywistości każde państwo stać na
zapewnienie swoim obywatelom pewnego minimum. Sensownie
postawione pytanie nie brzmi „czy”, lecz „ile”. Rozumie
to coraz więcej polityków, nie tylko w pierwszym
świecie. O krok od przyjęcia tego rozwiązania był na
przykład senat w Brazylii.
* * *
Skąd miałyby pochodzić środki na sfinansowanie tego
programu? Należałoby podwyższyć podatki od wielkich
majątków i zmienić priorytety budżetowe. Pomocna byłaby
likwidacja powiatów i urzędów marszałkowskich, a także
skierowanie na ten cel dochodów z gier losowych. Program
powinien być wprowadzany etapami i stopniowo obejmować
kolejne grupy społeczne, począwszy np. od starych i
chorych, przez rodziców samotnie wychowujących dzieci aż
po osoby, które mogłyby dobrowolnie wstępować na jakiś
czas do służby publicznej, gdzie wykonywałyby bezpłatnie
jakąś społecznie użyteczną pracę, za co z kolei,
znalazłszy się w trudnej sytuacji życiowej, mogłyby
liczyć na gwarantowany dochód.
Dróg dojścia do systemu obejmującego wszystkich
potrzebujących jest wiele, problem w tym, żebyśmy w
ogóle chcieli na tę drogę wejść. Na przeszkodzie stoją
jak zwykle przesądy: ekonomiczne i psychologiczne, wedle
których ludzie, którym zagwarantowalibyśmy minimalny
dochód, gremialnie porzuciliby pracę, oddaliby się
nieróbstwu i płochym przyjemnościom, doprowadzając
tkankę życia społecznego do rychłego rozkładu.
Prawda tymczasem jest taka, że dla większości z nas nie
ma nic bardziej przygnębiającego niż życie w kompletnym
nieróbstwie. Przekonanie, że człowiek pracuje tylko
dlatego, że musi, to nie psychologia ani nawet zła
psychologia, lecz maska dla rozpowszechnionej w
katolickim świecie pogardy wobec bliźniego, lekceważenia
cudzej i własnej godności oraz osobliwej awersji do idei
sprawiedliwości społecznej. Ten sposób myślenia o
ludziach, choć z gruntu fałszywy, jest głęboko
zakorzeniony i traktowany jak oczywistość w ogóle
niewarta dyskusji.
I tak już pewnie pozostanie, jeśli na własne oczy nie
przekonamy się, że ludzie, którzy mają zapewnione
poczucie bezpieczeństwa, którzy nie muszą się poniżać,
żeby przetrwać, zyskują poczucie odpowiedzialności i
pracują chętniej i lepiej, nawet bez wynagrodzenia.
Przekonamy się o tym w Unii Europejskiej, pod warunkiem
jednak, że z grzeczności lub dla świętego spokoju Europa
nie pogodzi się z Bogiem w preambule. Bo wtedy może się
zdarzyć, że papieskie encykliki zyskają tam status
obowiązującego prawa określony w konkordacie między
Watykanem and Unią Europejską, a barwne grupy bezdomnych
powrócą w dworcowe podziemia i raz do roku – w Boże
Narodzenie – na łamy prasy i ekrany telewizorów. I znowu
wraz z chrześcijanami w całej Europie będziemy się
wzruszać ich losem.
Autor : Andrzej Dominiczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Osiemdziesięciolecie Wojciecha Jaruzelskiego
Za co lud polski kocha Generała?
Sądząc z wyników badań opinii od dwudziestu lat
niezmiennie za stan wojenny. A czego lud Generałowi nie
pamięta? Choćby tego, że awansował Leszka Millera.
Redakcja "NIE" jest z ludem i życzy Generałowi Stu Lat!
• Odbył się drugi kongres SLD: gadatliwy i frasobliwy.
Walka wyborcza poszła w fotele wiceprzewodniczących.
Wiceprzewodniczący SLD to ten, który chce, lecz nie
może, bo go Miller onieśmiela. Ma za to prawo do schedy
po zejściu przewodniczącego.
• Przewodniczący i premier w jednym Leszku Millerze nie
ustawał w pracy dla dobra kraju i partii. Powołał na
ministra Elżbietę Hübner, aby utrzeć nosa krnąbrnemu,
proprezydenckiemu Cimoszce. Skłonił ministra rolnictwa
Tańskiego do dymisji, aby wykonać gest dobrej woli w
stronę PSL. Aby poprawić stan nieistniejących autostrad,
postanowił powołać pełnomocnika ds. naprawy dróg i
autostrad. Aby poprawić stosunki rządu z klubem SLD,
postanowił powołać pełnomocnika ds. naprawy stosunków z
Sejmem. GUS już odnotował, że bezrobocie nieznacznie
spadło.
• A jednak partia bywa nieomylna, choć poniewczasie. SLD
wyrzucił z szeregów Aleksandra Naumana – byłego
wiceministra zdrowia i szefa Narodowego Funduszu
Zdrowia. "Rzeczpospolita" podejrzewa Naumana o to, że
należąca do niego firma spowodowała tzw. aferę sprzętową
zakończoną lawinowym wzrostem zadłużenia szpitali.
• W Dużym Pałacu powstał pomysł stworzenia listy
prezydenckiej w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu
Europejskiego. Szkopuł w tym, że są tam socjaliści,
chadecy, komuniści, liberałowie nawet, ale nie ma partii
prezydenckich. Lokomotywą listy Kwaśniewskiego ma być
profesor Geremek. Autor klęski Mumii Demokratycznej w
ostatnich wyborach parlamentarnych.
• Liderzy Samoobrony, obserwując ławy poselskie PiSuaru,
dają głowę, że choć brat Jarosław jest nadal posłem, a
brat Lech już nie – Lech często zastępuje Jarosława
podczas posiedzeń Sejmu. Zgłoszono propozycję, aby dla
odróżnienia brat Jarosław zawsze nosił kokardkę.
Bardziej skuteczna, choć ciut bolesna, propozycja to
kolczykowanie parlamentarzysty Kaczyńskiego.
• Można rzucać jajami w lidera Ligi Polskich Rodzin
Romana Giertycha. W zeszłą środę zadeklarował on w
polskim radiu, że obrzucanie jajami przeciwników to
norma demokracji zachodnich.
• Skoczył SLD. Wedle OBOP, w czerwcu SLD popierało 27
proc. wyborców.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sra półgłówek
Mam nadzieję, że zmobilizuje was kilka przykładów, które
otrzymałem w odpowiedzi na apel z pierwszej edycji
naszej gry. Sami oceńcie: PRODUKT KONSTYTUCJI POLSKIEJ –
preambuła w drodze do Europy, DUMAS NAD PRYPECIĄ –
wymawiać z akcentem kresowym, KONSTRUKCJA OBSERWOWANA –
parlamentarna, od wspomnianego w poprzednim odcinku
Jurasa, oraz ZAJĄC W DĄB Walter’s TV – CIS TO LIPA od
Jacka z Rybnika (notabene mam nadzieję, że MICHA KILLERA
nie okaże się pełna).
A teraz trochę klasyki:
KĘDY W MROKU
PALIŁ PRZY WANNIE
KRAJKA NA JANIE
CUKROWA LIPA
POLEC W BITCE
MYTA PANIUSIA
JEDYNA KOCHANKA BASZY
PANNA RITA
MÓJ TO HEBEL
PASAŻ MAŁY
JAMNIK Z PLEDEM
CHODZENIE W PŁASZCZACH
GRAJĄ U SIENI
BERŁO KRÓLEWSKIE W TACZCE
IMIONA WYGI
FAJA W JARZE
HANNA Z WUJEM
UWAGA, PUCHACZ
ROLUJE!
RÓJ HEKTORA
SMUTAS W KOLE
MARZENIA WRACAJĄCEGO Z KINA
KUPCZYĆ DRZEWEM
SYPAĆ ROWY
RÓWNO W GÓRZE
CHUSTECZKA WUJA
TWIERDZENIE PARZY
JAM MĄDRA!
Nagrodę przyznajemy panu Jackowi z Rybnika za
całokształt, a szczególnie za SIEĆ MAKRO. Chyba nawet
właściciele nie wiedzą, co czynią.
Autor : Wójek Chłodek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
29–30 maja
"Unia odkrywa swoje prawdziwe oblicze: oblicze
kolonizatora. Oblicze wroga. Pamiętajmy! Jeżeli mamy na
celu dobro naszych dzieci, jeżeli chcemy, aby Polska
nadal istniała i żyła, nie wolno nam sprzedawać ziemi
cudzoziemcom".
Filip Adwent,
"Ile ziemi już straciliśmy?"
"Tygodnik Solidarność"
31 maja
"Stolicą Polski w rzeczywistości nie będzie Warszawa
tylko Bruksela. Polska zostanie podzielona na regiony.
Będziemy świadkami nowego rozbicia dzielnicowego Polski.
Oddzielna regionalna polityka ekonomiczna i społeczna
doprowadzi do rozbicia Narodu Polskiego. (...) To jest
długofalowa zaplanowana polityka masonerii, której
chodzi o to, aby wymieszać narody, podciąć i
wyeliminować ich wiarę, historię, tradycje, własną
kulturę. Europa ma być superpaństwem z jedną »rasą
człowieka». Preferowana będzie (i jest) polityka
dewiacji seksualnych, eutanazji, zabijanie
nienarodzonych dzieci".
Zygmunt Wrzodak,
"Dlaczego jestem przeciw wejściu UE do Polski"
"Głos"
1 czerwca
"Mojemu pokoleniu kazano wierzyć w świetlaną przyszłość
w socjalizmie a Wam – w takąż w lewackim, judeomasońskim
liberalizmie. Jeżeli ktoś z was chce, to niech wierzy,
jeśli nie umie słuchać, czytać, widzieć i... kojarzyć!
Szczęśliwej podróży nosem do kałuży. Ucierpicie na tym
mocniej od starych, bo nas przecież śmierć wkrótce
wybawi od losu tubylców europejskiej kolonii".
Jerzy Urbański,
"Uwagi przed wstąpieniem"
Radio "Maryja"
3 czerwca
"Ja na przykład już myślę o eutanazji. To dziecko tutaj,
które widzę, ta dziewczynka, na pewno z 6 lat? 8 lat.
Czy ta dziewczynka będzie za, oni już na pewno, jeżeli
nie wcześniej, będą się musieli bać, żeby ich nie
zabili. Przygotowuje się eutanazję. (...) To jest jak
danie zastrzyku komuś czy pigułki, by umarł
przedwcześnie. Niewygodnemu, starszemu, komuś, kto nie
przynosi dochodu, niewygodnemu politycznie, religijnie.
To jest eutanazja. (...) Pamiętacie o gazie co miesiąc,
pamiętacie o wodzie, żeby zapłacić, pamiętacie o
chlebie? Radio »Maryja« nie utrzyma się. Czy
chcielibyście, żebyśmy Radio »Maryja« oddali jakiemuś
bankowi, na przykład niemieckiemu? A chyba oddamy. Nie,
to nie ja. Ja nie oddam. Ale jest naprawdę źle. (...)
Słuchaczy Radia »Maryja« jest przynajmniej 10 milionów.
Gdyby każdy myślał: złotówkę miesięcznie, wiecie, ile
byśmy zrobili dobrego?".
o. Tadeusz Rydzyk,
msza dla Rodziny Radia "M" w Braniewie
"Nasza Polska"
4 czerwca
"Jest to komunikat z frontu toczonej przeciw nam wojny.
Żydów przeciw Polakom. Jest to wojna medialna,
urzędnicza, polityczna i historyczna – wszystkie te
środki nie zbliżają się jeszcze do militarnych, choć
psychologiczna siła rażenia może być równana z burzeniem
domów w Betlejem – gdyż burzy się nasz dom, naszą
historię, naszą godność, o którą nam tak chodziło w
latach 1939–1993 (wyjście armii rosyjskiej z Polski).
Lawina antypolonizmu zwala się na nasz Kraj przy
zobojętnieniu Polaków, którym można swobodnie pluć w
twarz i kopać w dowolne miejsca".
Krzysztof Kąkolewski,
"Najnowsza przeszłość"
"Dzisiejszy opłakany stan polskiej gospodarki,
astronomiczne zadłużenie i trzymilionowe bezrobocie nie
są przypadkowe. Plan gospodarczego i moralnego
wyniszczenia oraz zniewolenia Polaków, przygotowany
przez antypolskie libertyńskie koła w kraju i za
granicą, był przygotowany jeszcze przed powstaniem
»Solidarności«".
dr Jan Pyszko (prezes Ligi Polskiej)
w wywiadzie "»Solidarność« jest naszym sprzymierzeńcem"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Taniec z szabrami
Wg danych MSWiA Polska przejęła 7854 obiekty
poradzieckie (budynki, wiaty, rampy kolejowe,
elementy infrastruktury technicznej itp.): 4047
zbudowanych przez Armię Czerwoną i 3807, stanowiących
własność skarbu państwa. Leżały one na terenie 21 byłych
województw, w 59 garnizonach, zajmując 8 tys.
zabudowanych hektarów.
Na zagospodarowanie czekają nieruchomości w
miejscowościach: Borne Sulinowo, Kłomino, Bagicz,
Kluczewo, Chojna, Kęszyca Leśna, Nowa Sól, Szprotawa,
Legnica, Świdnica, Oława i Brzeg.
MSWiA nie potrafi ocenić, jaka była wartość przejętego
mienia ani jaka jest wartość majątku, który wciąż czeka
na zagospodarowanie.
Gdy jesienią 1992 r. z Bornego Sulinowa wyniosła się
rosyjska dywizja pancerna, jak na zawołanie w
opustoszałym miasteczku pojawili się księża i
kryminaliści. Mimo to majątek po Ruskich zagospodarowano
i dziś Borne nie ma się czego wstydzić. Bezrobocie w
gminie wynosi co prawda 26 proc., ale w całym powiecie
szczecineckim sięga 35 proc. W niedalekim Kłominie
poszło gorzej – sprzedano tylko kilka budynków, kraść
już nie ma co, a warta miliony złotych reszta niebawem
może się rozsypać w drobny mak.
– W Bornem majątek po wojskach Federacji Rosyjskiej nie
zmarniał między innymi dzięki dotacjom z budżetu
państwa. Nie zagospodarowanych jest tylko kilka budynków
– wyjaśnia Krzysztof Zając z Urzędu Gminy w Bornem
Sulinowie. – W Kłominie nabywców znalazło zaledwie pięć
z kilkudziesięciu nieruchomości. Na resztę brak
chętnych, bo nie ma infrastruktury, np. oczyszczalni
ścieków. Żeby ją wybudować, musiałoby tam mieszkać co
najmniej 700 osób. A mieszka 12. Początkowo właścicielem
Kłomina był skarb państwa. Pojawiały się różne koncepcje
– chciano stworzyć więzienie, potem ośrodek
deportacyjny... Wyszły z tego nici i w 1998 r. państwo
nam przekazało miasteczko. Ale nie dało pieniędzy. Nie
bardzo wiemy, co z tym prezentem zrobić. A nie mamy
pomysłu, bo po co teoretyzować, skoro nie ma środków?
Rosjanie, wiadomo, naród wojenny i takimi drobiazgami
jak remont niespecjalnie lubią się zajmować. Nic
dziwnego, że przejęte obiekty były, delikatnie mówiąc, w
różnym stanie. Gdzieś w połowie lat 80. koszary w Bornem
Sulinowie wizytował polski sanepid. Inspektorzy wleźli
do lazaretu, patrzą, a tam w dachu dziura. "Dlaczego,
towarzysze, nie załatacie tej dziury? Przecież deszcz
chorym żołnierzom leci prosto na łby" – zapytał
sanepidziarz. – "Eee, tam. Oddamy koszary Germańcom. Oni
nam pięknie je wyremontują. Poczekamy w lesie, aż
skończą robotę, a potem odbijemy" – zażartował ruski
oficer.
* * *
Borne Sulinowo co pewien czas jest na ustach
ogólnopolskich mass mediów.
– Niedawno telewizja podała, że u nas mieszkania są od
ręki – twierdzi Piotr Czarnota,
inspektor ds. gospodarki nieruchomościami w Urzędzie
Gminy. – I zaczęli dzwonić Ślązacy. Ze dwa tygodnie
odbierałem telefony i tłumaczyłem, że gmina nie ma
wolnych mieszkań. Lokal można jedynie kupić od firm
handlujących nieruchomościami albo od spółdzielni.
Przeciętnie – ok. 1000 zł za metr.
Miasteczko liczy 3,5 tys. mieszkańców. Niektórzy z nich
to byli górnicy. Za odprawę kupują mieszkania i żyją z
rent lub emerytur. Ale dla młodych górników oraz
przedstawicieli innych zawodów nie ma tu perspektyw.
Posiedzą trochę, pooddychają bornosulinowskim
powietrzem, a potem sprzedają mieszkania za bezcen i
spieprzają.
* * *
Ukrainiec Aleksander Piwen albo Oleksandr Piven,
prościej Sasza, był fotografem dywizji pancernej w
Bornem Sulinowie. Gdy koledzy pakowali manatki, on
postanowił zostać. Do szóstej wieczorem urzęduje w swoim
zakładzie fotograficznym. Potem idzie do knajpy, którą
prowadzi z żoną Ukrainką i 20-letnią córką. Wyszynk
nazywa się "Cafe Rasputin". Można się napić czaju z
samowara, posłuchać ruskiej muzyki, przekąsić coś z
ruskiej kuchni i napić się nie tylko polskiej wódki.
Sasza nie chce za dużo gadać, bo dziennikarze i tak
piszą, co chcą. Napisali, że w "Rasputinie" można się
nachlać gorzały ze Lwowa i od razu przyleciała kontrola
ze skarbówki. Żona Saszy też jest zjeżona na
żurnalistów:
– Byli tu z telewizji. Trzy dni jedli i pili aż do rana.
A potem ukazał się reportaż, z którego wynikało, że w
Bornem Sulinowie same męty żyją. A to nieprawda. Jak
ktoś chce, to może coś zrobić. A jak nie, to mu ciężko.
Nam nikt niczego nie dał. Taki jest kapitalizm. Ale nas
polityka nie interesuje – chcemy tylko, żeby klienci
dobrze się w "Rasputinie" bawili. I żeby byli zadowoleni
ze zdjęć, które robi Sasza.
* * *
Wokół Kłomina i w Kłominie jest cicho jak nad trumną. Na
97 hektarach stoi tam 6 bloków mieszkalnych, 17
koszarowców, 5 byłych stołówek i kilkadziesiąt innych
budynków. Tylko jeden obiekt jest wykorzystywany.
Urządzono w nim noclegownię dla bezdomnych oraz lokale
socjalne. Na adaptację pozostałych gmina nie ma
pieniędzy.
* * *
Konrad Olstowski jak każdy prawdziwy samiec nie mógł się
dogadać z żoną. W 1990 r. założył sweterek i wyszedł z
domu na zawsze. Kiedy tylko Borne Sulinowo pojawiło się
na polskich mapach, pojawił się tam i on. Przez rok
mieszkał w ziemiance, którą czerwonoarmiści zostawili w
lesie.
– Urzędnicy nie chcieli mnie zameldować w Bornem, bo
miałem meldunek w Grudziądzu. To poszedłem do ziemianki.
Przyjechali z nadleśnictwa i mówią, żebym wypierdalał,
bo norę zasypią razem ze mną. Mówię: "Dobra, wyniosę
się. Ale pójdę głębiej i wtedy mnie nie znajdziecie".
Dali spokój. Potem wyjaśniła się sprawa z zameldowaniem
i z ziemianki się wyprowadziłem. Zamieszkałem przy
Sosnowej. Na tę ulicę mówiło się Szatańska. Na dziko,
bez prądu i wody żył tam kwiat ferajny z całej Polski.
Co drugi poszukiwany był listem gończym. W łeb można
było zarobić nawet w biały dzień. Jak szedłem do sklepu,
nóż chowałem do buta. Żartów, kurwa, nie było.
Razem z mętami w Bornem Sulinowie pojawiły się klechy.
Pierwszym zameldowanym w miasteczku obywatelem był
ksiądz Remigiusz Szrajnert. Pierwszą mszę czarni
odprawili już 7 marca 1993 r. w zaadaptowanej do celów
sakralnych salce kinoteatru. Wzięło w niej udział 12
osób. Interes zaczął się rozkręcać.
Teraz Olstowski mieszka w Kłominie, w socjalu. Drzwi od
chałupy nie zamyka od dawna, bo to, co mieli ukraść, już
dawno ukradli. Teren poradzieckiego poligonu zna jak
własną kieszeń. Wie, gdzie mołojcy ćwiczyli oko
strzelając do makiet spadochroniarzy i gdzie leżą
niewybuchy, kaliber 200. Wyciągnął je z ziemi 4 lata
temu. Zgłosił saperom, ale olali sprawę.
– Kiedyś na poligonie znalazłem 360 ruskich beczek.
Takie tam chemikalia: iperyt, samar... Szybko wywieźli
to dziadostwo do utylizacji, ale prasa zaczęła węszyć i
zrobił się szum. Jeden pułkownik powiedział, że Borne
Sulinowo jest oczyszczone. Drugi rozsądniejszy
skontrował: Nawet gdyby pułk saperów łącznie z
kucharzami przez 10 lat przeczesywał okolice, to i tak
wszystkiego nie znajdą.
Jak każdy porządny człowiek, Konrad Olstowski, owszem,
spędził jakiś czas w więzieniach, ale wyłącznie z
powodów politycznych, a także moralnych.
– Oskarżyli mnie, że podpaliłem komitet partii w
Grudziądzu. Nie mogli nic udowodnić, ale skazać musieli.
No to przypierdolili mi dwa lata za kradzież benzyny. Na
pamiątkę na prawym przedramieniu wytatuowałem sobie
numery akt sprawy. Drugi raz do pierdla trafił z powodu
żony – oskarżyła go, że zapomniał o płaceniu alimentów.
Olstowski ma brodę, długie włosy i czapkę na głowie,
słowem – artysta. Rzeźbi w drewnie. Krzyż z główką
Chrystusa – 30 zł. Sokół nad popielniczką – tyle samo. W
hurcie – taniej.
– Raz jest popyt na ptaki, a raz na krzyże.
Religijny specjalnie nie jestem – zarabiam na
krucyfiksach i tyle. Do kościoła nie chodzę, bo jestem
rozwodnikiem. Po co mam łazić? Żeby księdzu pluć do
ucha?
* * *
Jolanta Jeżewska z mężem i czworgiem dzieci wylądowała w
Kłominie 4 lata temu. Spod Gdańska. Artystką nie jest,
ale jak się wkurwi, mówi ekspresywnie:
– Syn jest chory na porażenie mózgowe. Muszę go wozić do
lekarza na rehabilitację aż do Szczecina. Autobus
odjeżdża z Bornego Sulinowa – to z Kłomina kawał drogi.
Poszłam do opieki społecznej w Bornem i prosiłam, żeby
jakiś samochód podesłali i zawieźli nas na przystanek.
Kierowniczka na to, że ona nie ma pieniędzy, żeby wozić
swoją dupę, a co dopiero moją. Jak człowiek nie ma
forsy, to traktują go jak gówno. Robią wszystko, żeby to
gówno znalazło się w kiblu i nigdy nie wypłynęło. Jak
mamy żyć w sześć osób za 1100 zł? Niedługo skończy się
mężowi kuroniówka. W opiece zastanawiają się, czy nam
się należy 418 zł zasiłku, bo mamy za wysokie dochody.
Jak zabiorą, to będziemy czekali, aż zdechniemy.
Beata Serej jest z Liszkowa. To niedaleko. Do Kłomina
przyjechała przed kilku dniami.
– Poszłam po zasiłek do opieki, to mi powiedzieli: "Po
co się tyle ruchałaś? Jakbyś dała sobie na wstrzymanie,
to nie miałabyś tyle bachorów". Za to pieniądze na
zasiłki dla pijaków są. W opiece mówią, że możemy
dorobić na zbieraniu grzybów. Idź pan w taki upał do
lasu, od razu zemdlejesz albo żmija cię ukąsi. Niedawno
jedna podpełzła aż pod ławkę koło domu. Tu aż się roi od
tego paskudztwa i wszystkich wybić się nie da.
Szczegółowe dane o nieruchomościach do zagospodarowania
na stronie internetowej www.celarf.gov.pl
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kwaśniewski do łopaty
Nie po to zabiłem ks. Popiełuszkę, żeby teraz popierać
Leppera. Wędrowałem od komunizmu do sybarytyzmu, a więc
w innym niż lepperowcy kierunku. Nigdy nie pokocham
Samoobrony, ponieważ to są antyeuropejscy nacjonaliści i
wrogowie cudzoziemczyzny, demagodzy i krzykacze,
piastunowie uproszczonej, populistycznej wizji świata,
mentalni rygoryści, kochasie swojactwa. Ja zaś jestem
racjonalistą, kawiorowym socjalistą, kosmopolitą i nie
ponurym sensatem, lecz luzakiem i libertynem. U chamów
od Leppera czułbym się jak paw w chlewie. Traktuję
Leppera z całą antypatią, ale bronię przez rozum. I
także z estetycznych przyczyn: nagonka na wodza
Samoobrony jest większym politycznym chamstwem niż
wszystko, co on wszczyna. Głupotą przy tym.
Popieram wysypywanie zboża na tory! W okresie 1993–1997
pisaliśmy w "NIE" rzeczowo i po nazwisku, że firmy
związane z PSL są głównymi importerami zbóż. Zarazem
Stronnictwo import ten elokwentnie zwalcza. Lepper
stosuje bardziej skuteczne środki alarmu niż pisanina
"NIE". Wywalając odrobinę zboża z wagonów stawia na nogi
policję, telewizję, rząd i Sejm. Jego potem
parlamentarne chuligaństwo stanowi po prostu umiejętne
wzmaganie osiągniętego efektu. Nakręcane
antylepperowskie oburzenie nie jest zaś
rezultatem lekkiego łamania przezeń prawa karnego i
regulaminu Sejmu. Wściekłość elit rządzących i opozycji
oraz przesadną ich reakcję w rzeczywistości wywołuje
skuteczność środków lepperowskich, której mu zazdroszczą
polityczne wałachy.
Nagonka prasowa i sejmowa na posłankę Hojarską stanowi
objaw zatracania proporcji. Nielegalne wciskanie się na
widzenie z synem nie jest czynem, który wzbudza
społeczne oburzenie. Gdy Hojarska olewa wezwania do
sądu, świadomie lub nieświadomie prowokuje efekt
politycznie korzystny dla swej partii. Staje w roli
ofiary nielubianych elit. Szczególnie teraz jako
tragiczna wdowa. Ludzie myślą: politycy i ich klienci
wykorzystują władzę do bogacenia się, niektórzy kradną,
ale krzyk robi się nie wedle skali czynów, tylko
rozróżniając swoich od obcych.
Takim to sposobem politycy i związane z nimi przekaziory
dążąc do zniszczenia lub zmarginalizowania Samoobrony
wywołują efekt odwrotny. Czynią z lepperowców partię
swojską i sympatyczną dla jednej piątej, na razie,
wyborców. Zapewniają jej rozgłos i współczucie. Właśnie
dzięki nagonce na niego Lepper może uosabiać społeczny
sprzeciw. Prowokując wrogą mu warstwę rządzącą potrafił
on uczynić z niej własny, powolny mu instrument
propagandowy. Osiąga ten efekt metodą ciągnięcia osła za
ogon.
Po wyborach 2001 Samoobrona wyrasta na polityczne
przedstawicielstwo wszystkich tych, którzy byli go
pozbawieni. Badania wskazują zaś na to, że ogromna część
pokoleń młodzieży kończy szkoły jako faktyczni
analfabeci niezdolni do rozumienia większości programów
telewizyjnych i treści gazet. Młodzież ta odcięta jest
od możliwości dalszego kształcenia i realnego udziału w
życiu zawodowym, umysłowym i publicznym. Nie rozumie
języka "Wiadomości", debat sejmowych, nie czytuje prasy
– jest faktycznie oddzielona od wszystkich, poza swoją
grupą koleżeńską, form życia zbiorowego. Skazana jest na
bezrobocie lub niskopłatne zajęcia prymitywne. Inne
badania wskazują na potencjalną dziedziczność bezrobocia
jako sposobu na życie, a także na dziedziczność
wszystkich innych form upośledzenia, np.
wielodzietności.
Tylko Lepper, jakiekolwiek gada brednie, mówi przecież
językiem zrozumiałym i słyszalnym, a przy tym powiada
rzeczy, które znaczna część społe-czeństwa właśnie chce
usłyszeć. Jest to więc coś takiego, jak gdyby z całej
klasy politycznej jeden tylko człowiek mówił po polsku.
Żadna nagonka nie odbierze mu tego rodzaju przewagi,
przeciwnie – ona ją potęguje. I pcha ku niemu
wszystkich, którzy czują potrzebę buntu i kontestacji.
Pozostałe partie, rządzące i opozycyjne, oraz instytucje
państwa, w tym policja i sądy, telewizje, Internet,
radiostacje, prasa, są służebne wobec tej części
społeczeństwa, która znajduje się w lepszym położeniu
materialnym i umysłowym. Państwo stanowi organi-zację
korzystniej ulokowanych: posiadaczy, nabywców,
fachowców, inteli-gentów. Tylko Lepper nadaje polityczną
artykulację nastrojom rozpaczy upośledzonych. Po upadku
kolejno obu form dwudziestowiecznego buntu
zrozpaczonych: faszyzmu i komunizmu dzisiejsi wyklęci
ludu ziemi garną się do nacjonalistycznych ugrupowań
populistycznych, być może prefaszystowskich, ale gdzież
inaczej mogą upatrywać obrony i nadziei?
Kiedy więc nuworysza Leppera z obrzydzeniem wysiudano z
salonu, czyli spuszczono z fotela wicemarszałka Sejmu,
pomyślałem sobie: jakżesz głupi są ci, którzy nami
rządzą. Upokarzając Leppera, zdzierając z niego
błyskotkę pchają go wręcz do wielkich politycznych
przeznaczeń. Teraz zaś lewicowy rząd szykując się do
policyjnej tylko reakcji na zapowiedziane przez Leppera
blokady dróg pcha potencjał niezadowolenia w stronę
radykalizmu. Wykluczając Leppera z obrębu demokracji to
lewica i prawica sejmowa, a nie Lepper, stawiają pod
znakiem zapytania przyszłą trwałość tego ustroju.
Przewiduję, że za 10 lat zobaczymy w telewizorze
Kwaśniewskiego, Millera, Borowskiego, Płażyńskiego,
Olechowskiego, Tuska, obu Kaczyńskich, Giertycha,
Rydzyka itd., którzy ubrani we fraki i ordery chwacko
wywalają łopa-tami zboże z wagonów. Machać będą łopatami
pod wodzą dożywotniego prezydenta RP Leppera
zerkającego, czy aby żaden się nie leni. Ot, symboliczny
rytuał państwowy na pamiątkę pierwocin politycznego
przewrotu. Odpowiednik obecnego składania wieńców pod
pomnikiem gdańskich stoczniowców.
Przypomnieć przy tym wypada, że kiedy Wałęsa skakał
przez płot stoczni, też łamał przepisy, gdyż w
odróżnieniu od kotka robotnik powinien był wchodzić
przez bramę.
Samoobrona swoim składem społecznym, czyli przyciąganiem
frustratów, swą demagogią, myślową niespójnością dążeń,
ślepym impetem burzycielskim, prowincjonalizmem,
kłamliwością, krzykactwem, nacjonalizmem, chytrością,
nienawiścią do elit politycznych, pogardą dla prawa
przypomina zaś właśnie
"Solidarność" z lat 1980–1981. Tym także wzbudza moją
antypatię, lecz i zrozumienie.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przychodzi Lepper do lekarza
Pan przewodniczący Lepper żyje w stresie – poinformowała
Polska Agencja Prasowa. Czytająca mniejszość
społeczeństwa polskiego osłupiała, a nawet popadła w
stres. Skądże bowiem stres u tak silnego człowieka,
twardziela politycznego jak przewodniczący Lepper?
Migrena byłaby jeszcze zrozumiała. Nadeszło przesilenie
jesienne. Melancholia. Pan przewodniczący wybiera się
właśnie do Strasburga, by w Parlamencie Europejskim
wygłosić piorunującą mowę. Zanim do tego dojdzie, będzie
musiał przebyć długą drogę. Można popaść w nastrój
Piotra Płaksina. Ale skąd stres? U człowieka
psychologicznie wytre-nowanego masażem mózgu przez
Piotra Tymochowicza, u lidera regularnie kąpiącego się w
sejmowym basenie i napromieniowanego w renomowanych
solariach? Cóż tak stresuje przewodniczącego trzeciej
siły w parlamencie?
Sukces. Proeuropejskość. Proeuropejskość i sukces
zwyczajnie jebie jestestwo krajowego strongmena i mąci
mu ego. Sukces i proeuropejskość, które zwyczajnie
zbisurmaniły mu ludzi. Sukces wyindywidualizował ich z
rozentuzjazmowanego poselskiego tłumu.
To już nie indywidualna ucieczka mistrza pościgów
posła-detektywa Rutkowskiego. Ani wyważone, przemyślane
odejście posła Głowy. To już jest rokosz kolejnych
posłów, brykanie przeciwko niezmąconemu autorytetowi
przewodniczącego Leppera.
– Ja mam dość innych stresów. – Rozdygotany Lepper
zwierza się PAP niczym psychoanalitykowi. – Nie muszę
mieć tutaj! – I wskazuje na swój klub parlamentarny. Na
posła Mojzesowicza, który bruździ mu i cały czas
autorytet przewodniczącego podważa. Na posła
Klukowskiego, który nazwał ponoć łapówkarzem swego
konkurenta z regionu, posła Łącznego. I dodać miał, że
Łączny tyle szmalu się nachapał, że teraz nie ma czasu
na bywanie w Sejmie, bo musi nadwyżki szmalowe jakoś
zagospodarować, gdzieś ulokować. I teraz przewodniczący
Lepper chce za to posła Klukowskiego z partii wyrzucić z
hukiem wielkim, aby mu tylko stres minął.
Ale jak tu wyrzucić Klukowskiego, skoro to Klukowski
miał przygotować wyjazd Samoobrony do Strasburga na
pierwsze wspólne posiedzenie posłów Samoobrony z posłami
Parlamentu Europejskiego, podczas którego przewodniczący
miał być gwiazdą delegacji polskiego Sejmu. Miał
przemówić, uświadomić tym miejskim wieśniakom z
Eurolandu, jak pozostać suwerennym i nie dać się dymać.
Ale jak tu przygotować spicz o niedymaniu, gdy dymają
najbliżsi współpracownicy! Szlag człowieka może trafić,
nie tylko stres, który otula przewodniczącego Leppera
niczym gaz zakładników w moskiewskim teatrze. Człowiek
już dusi się od tych intryg i swarów. I najchętniej
wywaliłby na zbity pysk Klukowskiego i Łącznego łącznie,
ale co wtedy z Żywcem? Józefem, też panem posłem z
Samoobrony. Taka niby-sierota, posłuszny; jak miał
blokować, to blokował, kiedy miał siedzieć cicho, to
siedział cicho, aż tu nagle bez uzgodnienia koalicję w
Lubelskiem z SLD zawarł. I rządzić tam będzie. Paniskiem
terenowym zostanie, choć chłop ani wykształcenia, ani
większego doświadczenia nie ma. Ale już proeuropejską
koalicję podpisał. Już nie potrzebuje zgody
przewodniczącego. Za nim pójdą inni. Kto przy
przewodniczącym Lepperze zostanie? Jeden wierny poseł
Borczyk? I paru innych pozostających w stałym kontakcie
z sądami Rzeczypospolitej?
I jeszcze ten Moczulski. Jego żywot polityczny dopada i
stresuje przewodniczącego Leppera szczególnie. Leszek
Moczulski. Już był prawie premierem rządu RP. Był
liderem czołowej partii opozycyjnej. Miał nawet swego
wicemarszałka. A potem potknął się na Słomce i paru
innych. Nieszanujących Autorytetu Wodza i Lidera. KPN
prężny niczym Pierwsza Brygada rozpadł się na
pododdziały. Frakcje rewolucyjne, obozy patriotyczne.
Kto dzisiaj pamięta o Słomce? Kto dzisiaj pamięta o
Moczulskim?!
Ta pamięć stresuje przewodniczącego Leppera równie
dotkliwie jak inicjatywa Żywca, szyderstwa Mojzesowicza,
swary Klukowskiego i dalsze terenowe koalicje. Ze
wszystkimi, nie tylko z SLD. Partia-monolit zaczyna
pękać. I jakże się tu nie stresować, panie
doktorze-redaktorze, jak tu się nie stresować? Głos
Leppera wibruje niczym hawajska gitara. Silny człowiek,
a melancholijny jak salonowa panienka.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Papierowy Anschluss
Spółka Polskapresse wzięła pod but prasę w Pomrocznej.
Dziennikarze skomlą, ale co z tego?
W Poznaniu ofensywę spóła rozpoczęła od nabycia „Gazety
Poznańskiej” i „Expressu Poznańskiego”. W styczniu 1998
r. prezesem zarządu Prasy Poznańskiej, spółki-córki
wydającej oba tytuły, został Yann Gontard, Francuz
utrzymujący, że biegle mówi po polsku. Złośliwcy
twierdzą, że ponieważ nie za bardzo rozumiał on teksty
publikowane w gazetach, zarządził, by „Express” i
„Poznańska” były bardziej do oglądania niż do czytania.
Nożem w opony
Pismaki z „Expressu” od początku obawiały się, że
Polskapresse nie będzie miała ochoty na wydawanie dwóch
tytułów.
– Yann Gontard obiecywał, że dopóki on prezesuje,
„Express” będzie się ukazywał jako samodzielny tytuł –
mówi pracownik Polskapresse. – Wkrótce, wbrew
zapewnieniom, z „Expressu” zrobił wkładkę do
„Poznańskiej”.
Nikt nie podskakiwał, bo o robotę trudno.
Po fuzji nie obeszło się bez zwolnień. Pewien wyrzucony
na pysk dziennikarz wziął nóż i podziurawił opony w
samochodzie służbowym jednego z szefów. Chciano nawet
sprawę oddać do prokuratury, ale jakoś rozeszło się po
kościach. Któregoś dnia dziennikarze poprosili Gontarda
o podwyżkę.
– Prezes uprawiał propagandę sukcesu. Ciągle trąbił o
tym, jak to dokładamy konkurencji, że jesteśmy najlepsi
itd. A my nic z tego nie mieliśmy. Na spotkanie
dotyczące wzrostu wynagrodzeń przyszedł ubrany w
kamizelkę kuloodporną. Na głowę założył sobie hełm
policyjny, taki z osłoną na twarz. „To na wypadek,
jakbyście chcieli mnie atakować”, wyjaśnił. Sądził, że
to świetny dowcip. Ale nam się wcale nie chciało śmiać.
Podwyżek nie dostaliśmy – opowiada wyrobnik z redakcji.
Za Gontarda obowiązywały radosne standardy
dziennikarskie: każdy tekst musiał być opatrzony
zdjęciem przedstawiającym gęby uśmiechniętych ludzi.
Nazywało się to „morda w koszulce”. Ostre teksty nie
były mile widziane, bo nie pasowały do przyjaznego
imidżu. Taka polityka sprawiła, że dziennikarze sami
nałożyli sobie kagańce. Szczekają cicho i zazwyczaj w
błahych sprawach.
Sieczka albo wylot
Od kilku lat Gontard nie jest już prezesem Prasy
Poznańskiej. Profil „Gazety” po jego odejściu nieco się
zmienił – więcej jest kryminałów i aferek.
– O polityce pisze się, ale ostrożnie, żeby przypadkiem
się nie narazić – mówi poznański dziennikarz. – Swoje
poglądy można w tekstach wyrażać całkiem swobodnie. Pod
tym warunkiem, że dotyczą one przyczyny powstania dziury
w jezdni. Trzeba się pogodzić z rolą producenta
dziennikarskiej sieczki albo odejść. Tylko że nie ma
dokąd.
W 2003 r. Polskapresse kupiła udziały w „Głosie
Wielkopolskim”. Z należącymi do niemieckiej grupy
wydawniczej trzema tytułami konkuruje w Poznaniu już
tylko regionalny dodatek do „Gazety Wyborczej”.
Wściekli na Orklę
W cywilizowanym świecie sprzedaż tytułu nie jest prosta.
Uznano, że prasa jest istotnym elementem życia
społeczno-gospodarczego i nie może ona podlegać
wyłącznie prawom wolnego rynku. Dziennikarskie związki
zawodowe mają wiele do powiedzenia – jeżeli nie godzą
się na sprzedaż gazety, właściciel może im skoczyć. U
nas piszący traktowani są jak trzoda.
Niedawno we Wrocławiu norweska Orkla sprzedała „Słowo
Polskie” i „Wieczór Wrocławia” spółce Polskapresse.
Razem z żywym inwentarzem. Dziennikarze protestowali.
Obawiali się, że stracą pracę albo staną się tępym
narzędziem służącym do „wytwarzania produktu prasowego”.
Zwrócili się o pomoc do norweskiego syndykatu
dziennikarskiego.
– Norwegowie, którzy piszą dla Orkli, nie mogli się
nadziwić, że tak nas traktuje ich firma. U nich to
byłoby nie do pomyślenia – opowiada dziennikarz
„Wieczoru Wrocławia” (rozmawiamy konspiracyjnie w „PRL”
– malowniczej knajpie wrocławskiej).
Ale na nic się to zdało – Niemcy kupili od Norwegów oba
tytuły. Na łamach „Dagens Naeringsliv”, norweskiej
gazety należącej do Orkli, ukazała się publikacja
„Polska wściekłość na Orklę”: Zatrudnieni w dwóch dotąd
Orklowskich gazetach w Polsce oskarżają norweski koncern
medialny o zdradę i tchórzostwo. Zysk Orkli ze sprzedaży
obu wrocławskich gazet wynosi ok. 50 milionów koron (ok.
25 mln zł – przyp. M.M.). (...) Aleksander Gleichgewicht
(działacz „Solidarności”, który przyczynił się do budowy
siły Orkli w Polsce – przyp. M.M.) jest bezlitosny w
swej charakterystyce byłego pracodawcy Orkla Media w
związku ze sprzedażą gazet „Słowo Polskie” i „Wieczór
Wrocławia” (...). – Orkla podwinęła ogon pod siebie,
wzięła pieniądze i znika – mówi Gleichgewicht.
Według informacji „Dagens Naeringsliv” cena leżała w
przedziale między 90 i 100 mln koron norweskich – mniej
więcej dwa razy więcej, niż Orkla wcześniej zapłaciła za
gazety.
Nikczemne śrubki
Po transakcji w Internecie pojawiły się komentarze:
- Dziennikarzom współczuję, bo w „Polskapresse” zrobią z
nich nic nie znaczące śrubki, a ponieważ rynek pracy
właśnie upadł (bo niby gdzie mają przechodzić i w ramach
czego konkurować), więc będą musieli być cisi i potulni.
- Dziennikarze „Słowa Polskiego” i „Wieczoru
Wrocławia”... nareszcie będą zarabiać tak jak w „Gazecie
Wrocławskiej” (kupionej przez Polskapresse już wcześniej
– przyp. M.M.); 1400 zło-tych za miesiąc... nieważne
jak, nieważne ile... zawsze tyle samo.
– Na razie za wcześnie, żeby jednoznacznie ocenić, jak
Polskapresse nas traktuje – mówi dziennikarz z „Wieczoru
Wrocławia”. – Ale zmierza to w złym kierunku. Na
przykład szefostwu nie podoba się, gdy ktoś pije kawę z
dużego kubka. Bo żłopanie trwa zbyt długo i na dodatek
po dużej kawie dłużej się sika. A to niedobrze, bo
przecież czas to pieniądz. Przedtem w redakcji panowała
rodzinna atmosfera. Teraz trwa wyścig szczurów.
Pracownicy boją się rozmawiać, bo wokół pełno szpicli
gotowych donosem ratować tyłek. I trudno się dziwić, bo
we Wrocławiu wszystkie tytuły – poza lokalnym dodatkiem
do „Wyborczej” – połknęli już Niemcy.
Kapusta z Kwaśniewską
Polskapresse to działająca w Polsce grupa wydawnicza
należąca do niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau.
Na początku lat 90. zaczęła kupować polskie czasopisma
lokalne. Dziś Polskapresse zdecydowanie dominuje na
rynku prasowym. Wydaje 12 gazet codziennych o łącznym
nakładzie przekraczającym 800 tys. egzemplarzy. Do tego
jest właścicielem 3 bezpłatnych tygodników oraz 3
tygodników telewizyjnych (2600 tys. nakładu) oraz
trudnej do ustalenia liczby tygodników lokalnych.
Trudnej do ustalenia, bo żeby uniknąć podejrzeń o
praktyki monopolistyczne, niektóre tytuły kupowane są
prywatnie przez członków zarządu Verlagsgruppe (np.
„Gazeta Olsztyńska”).
Zasięg „Gazety Wyborczej” wynosi ok. 18 proc. Zasięg
wszystkich tytułów wydawanych przez Polskapresse – ponad
20 proc. Ale przepisy antykoncentracyjne w słynnej
wałkowanej przez komisję śledczą ustawie były wycelowane
w Agorę. W myśl tych zapisów Michnik nie mógłby kupić
Polsatu, mógłby natomiast bez żadnych przeszkód
telewizję Solorza łyknąć koncern z Passau. Zwrócił na to
uwagę Juliusz Braun, gdy jeszcze był przewodniczącym
KRRiTV – regulacje prawne umożliwiające nabycie Polsatu
przez Polskapresse, a uniemożliwiające kupno Agorze
określił jako dyskryminujące.
Przychylność rządzących niemiecki koncern zawdzięcza
swej daleko posuniętej poprawności politycznej.
Kapitalistom z Passau kompletnie wisi, w jaki sposób
trzepią kapustę. Jest moda na papieża? Proszę bardzo –
sprzedają papieża, ale może być też Małysz albo
Kwaśniewska. Do wyboru.
Pryszcz
Polskapresse dopiero od niedawna stała się przedmiotem
intensywnego zainteresowania Urzędu Ochrony Konkurencji
i Konsumentów. Trwają postępowania antymonopolowe w
Poznaniu i we Wrocławiu. Jak się dowiedzieliśmy w UOKiK,
6 lutego 2003 r. zostało wszczęte postępowanie
wyjaśniające przez delegaturę urzędu w Poznaniu. Wówczas
„Głos Wielkopolski” nie był jeszcze własnością
Polskapresse, ale chodziło o ustalenie, co się stanie na
rynku w przypadku przejęcia tego tytułu przez niemieckie
wydawnictwo. Postępowanie potwierdziło, że w przypadku
dokonania koncentracji obu tytułów („Gazety Poznańskiej”
i „Głosu Wielkopolskiego” – przyp. M.M.) uzyskałyby one
silnie dominującą pozycję rynkową (udziały w rynku:
sprzedaży prasy – ok. 74%, sprzedaży powierzchni
reklamowej – ok. 76%) – stwierdził UOKiK. I co? I nic.
Wkrótce Polskapresse kupiła udziały w spółce wydającej
„Głos Wielkopolski”. Wygląda na to, że Polskapresse ma
gdzieś ustawę antymonopolową i UOKiK.
Podczas trwania postępowań wszczętych przez poznańską
delegaturę urzędu niemiecka grupa wydawnicza w podobnych
okolicznościach jak w Poznaniu podporządkowała sobie
rynek prasowy we Wrocławiu. Ponoć postępowanie
antymonopolowe prowadzone przez tamtejszą filię UOKiK
jest bliskie zakończenia. Jest to efekt zbyt miękkich
sankcji. Z wyjaś-nień UOKiK wynika, że może on na firmę
łamiącą przepisy antymonopolowe nałożyć karę pieniężną
do 50 tys. euro, a w ostateczności określić warunki
przywrócenia konkurencji na rynku, np. poprzez
przymusowy podział nielegalnie połączonego
przedsiębiorstwa albo obowiązkowe zbycie części lub
całości spółki. Kara w wysokości do 50 tys. euro dla
firmy, która kupuje gazety za 50 mln zł, to pryszcz. W
Sejmie trwają prace nad nowelizacją ustawy. UOKiK chce,
żeby maksymalny wymiar grzywny wynosił 500 tys. euro.
Też pryszcz. Tylko trochę większy.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Olej olej
W ramach walki z cwaniakami, co jeżdżą na „opale”,
Ministerstwo Finansów dopieprzy milionom uczciwych,
którzy się nim ogrzewają.
Głośno już o tym, że mamy szansę zostać liderem w Unii
Europejskiej. Na razie pod względem stawek akcyzy na
olej opałowy – 453 euro za 1000 litrów. W Luksemburgu na
przykład akcyza wynosi 5 euro. "NIE" ustaliło, że
gmerającym przy akcyzie nie chodzi o szmal, tylko o
sprawiedliwość. Społeczną.
Drżyjcie posiadacze pieców olejowych! Jeśli Sejm klepnie
ustawę, litr oleju opałowego może kosztować ponad 3,50
zł. W tym 2 zł akcyzy. Obecnie kosztuje ok. 1,40 zł. W
tym ok. 20 gr akcyzy. Dla speców z Ministerstwa
Gospodarki nic strasznego. "Jak kogoś nie stać, niech
się grzeje słomą" – usłyszeli przedsiębiorcy związani z
Polską Izbą Paliw Płynnych. Olejem ogrzewanych jest ok.
miliona budynków. Oprócz domków jedno-rodzinnych tzw.
budżetówka – przedszkola, szkoły, szpitale, urzędy.
Znaczną część z tego, co się ściągnie jako akcyzę,
trzeba będzie dołożyć jako dotację.
10 lat temu rząd nakłaniał obywateli, żeby wymieniali
przestarzałe piece, w których można było palić nawet
śmieciami, na ekologiczne, niezanieczyszczające
środowiska, zautomatyzowane piece olejowe. Oprócz
argumentów werbalnych zastosowano finansowe –
uruchomiono preferencyjne kredyty i obiecano
stabilizację cen oleju.
Dali się zwieść nawet najbardziej podejrzliwi, bo w
Europie olej jest bardzo szeroko stosowanym i jednym z
tańszych źródeł energii. Za półdarmo sprzedają go kraje
najbogatsze, w których zarabia się ponad pięć razy
więcej, niż zarabia przeciętny Polak, takie jak Belgia,
Luksemburg, Wielka Brytania, Niemcy. W Niemczech i
Austrii tańsze od oleju jest tylko drewno. W Belgii
tysiąc litrów oleju kosztuje 274 euro. Licząc z nową
akcyzą nad Wisłą będzie kosztować 811 euro!
Na pewno powodem zmian nie jest chęć dostosowania ustawy
do norm unijnych, którym to sformułowaniem-wytrychem
tłumaczy się obecnie każdą zmianę prawa. Nad Wisłą
sprzedaje się rocznie ok. 3 mld litrów oleju opałowego.
Łatwo policzyć, że wpływy z podatku akcyzowego mogą
wynieść 6 mld zł. Gdyby jednak chodziło wyłącznie o
załatanie dziury budżetowej, wszystkie nośniki energii
powinny zostać obciążone taką samą stawką podatku. Tak
nie jest.
Fachowcy z Ministerstwa Finansów wyjawiają w kuluarach,
że chodzi wyłącznie o sprawiedliwość. Jak wiadomo, wielu
ludzi tankuje "opał" do samochodów, bo parametry obu
paliw są identyczne. Od półtora roku urzędnicy wymyślali
różne jaja, żeby zapobiegać temu nadużyciu. W celu
wyeliminowania zakupów przez oszustów wymusili na
dostawcach oleju prowadzenie buchalterii związanej z
piecami, których używają ich klienci ("NIE" nr 7/2002).
Projekt ustawy o akcyzie to kolejny krok w kierunku
zmuszenia obywateli, żeby używali oleju opałowego
zgodnie z przeznaczeniem. Wiem, że opracowywane są
szczegółowe normy
zużycia. Jeśli, człowieku, zmieścisz się w normie, urząd
skarbowy zwróci ci horrendalnie wysoką akcyzę. Nie
zmieścisz się, bo masz piec starszej generacji, dziurawe
okna albo lubisz latać po chałupie w podkoszulku, a
ministerstwo preferuje temperaturę 20 stopni – twój
pech. Nie będą dociekać, czyś rozpustnik czy złodziej.
I pomyśleć, że w Europie do zdyscyplinowania narodu
wystarczają policjanci wyposażeni w pipetki, probówki
oraz bibułki często zaglądający w baki i bardzo wysokie
kary za jeżdżenie na "opale", do konfiskaty wózka
włącznie.
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieczerzak sam się pobił
Z ubolewaniem stwierdzam, że tekst zamieszczony w
rubryce "Tydzień z głowy" Cotygodniowego Dziennika "NIE"
z dnia 8 sierpnia 2002 r. dotyczący pobicia osadzonego w
Areszcie Śledczym Warszawa Mokotów Grzegorza Wieczerzaka
całkowicie rozmija się z prawdą.
Rzekome zdarzenie nigdy nie miało miejsca. Dziwnym
wydaje się zatem publikowanie nie sprawdzonych i nie
prawdziwych informacji, które czytelnicy odbierają jako
niemożność zapewnienia przez Służbę Więzienną
bezpieczeństwa osobom pozbawionym wolności.
Taka insynuacja szykanuje funkcjonariuszy i godzi w
dobre imię Służby Więziennej.
Z uwagi na zaistniałą sytuację uważam, że przed
opublikowaniem informacji należało sprawdzić jej
wiarygodność.
Ze strony administracji tutejszego aresztu przeszkód w
tym zakresie nie było.
Rzecznik Prasowy Aresztu Śledczego Warszawa Mokotów mjr
mgr Andrzej Janas
Od redakcji: Sprostowanie drukujemy, ponieważ pobicia
Wieczerzaka obecnie nie możemy udowodnić, chociaż
informację sprawdzaliśmy. Powyższe sprostowanie jest
niewiarygodne. Mjr Janas zarzuca nam "całkowite
rozmijanie się z prawdą", a sam pisze nieprawdę. Zataja,
że Wieczerzak był potłuczony i leczono go w szpitalu
rzekomo z powodu upadku ze schodów. To wiemy z
dokumentów urzędowych. Sugestia, że służba więzienna
uniemożliwia w pierdlach cielesne porachunki, rozbawi
ogół więźniów i aresztantów.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Polska dla Polaków "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Perpedes Benz
Jak wyhodować nowych Korzeniowskich? Likwidując
transport publiczny.
Warmińsko-mazurskie to 1 samochód na 34 mieszkańców,
reszta smaruje do roboty albo na przejażdżkę zaiwania z
trampka bądź pekaesami i pekapami. Tyle że PKP na
Mazurach dogorywa (w ciągu ostatnich 2 lat wystrzelono w
kosmos 23 połączenia), zaś PKS jest właśnie zarzynane.
Tfu, prywatyzowane.
Na Warmii i Mazurach jest 7 przedsiębiorstw PKS,
wszystkie są w trakcie prywatyzacji. Dygnitarze
najszybciej planują opylić głównodowodzący PKS Olsztyn.
Jak czytamy w regionalnej „Gazecie Olsztyńskiej” –
najbardziej
zainteresowaną firmą są Polskie Sieci Autobusowe SA.
Ponieważ nie wierzę w dobre intencje żadnej władzy,
sprawdziłam, kto dostanie w zarząd dowozowe koncesje (bo
tylko o to idzie) na cały warmińsko-mazurski region.
PSA jest firmą znaną zwłaszcza w Toruniu, gdzie przy
okazji prywatyzacji zmusiła PKS do poręczenia sporego
kredytu, kupiła za to najdroższe na rynku autobusy i już
następnego dnia wydzierżawiła je... oczywiście
pekaesowi, a wszystko to przy pomocy poprzedniego
awuesiarskiego wojewody toruńskiego. Warto dodać, że w
Toruniu nie ma już nawet słynnego dworca autobusowego.
Dworcowy grunt opchnięto pod centrum handlowe ze względu
na problemy finansowe PKS – tłumaczą decydenci.
W olsztyńskiej ofercie prywatyzacyjnej PSA proponuje
świetny interes: likwidację wszystkich nierentownych
linii. Przyjmując trochę na wyrost, że PKP ma na tych
trasach zasięg 30 proc., biedakom pozostaje zmiana
współczesnego trybu życia na koczowniczy. Przypominam,
że najszybszy nasz chodziarz Robert Korzeniowski na 50
kilosów zaiwania 3 godz. 36 min. i 39 sek. Czyli że
szybciej się już nie da. Warto też dodać, że olsztyński
PKS nie ma wielkich długów – 1,4 mln zł. I ten dług
regularnie się zmniejsza. Można by dać szansę
pracownikom i utworzyć spółkę pracowniczą. Ryzyko niby
to samo, ale w istocie mniejsze – nie ma
niebezpieczeństwa wypompowania kapitału.
Z kolei do prywatyzacji dużych pekaesów w regionie pcha
się inny tytan – firma Connex. Connex także cieszy się
sympatią prywatyzatora Warmińsko-Mazurskiego Urzędu
Wojewódzkiego, mimo że w swoim „Liście intencyjnym do
Wojewody Stanisława Szatkowskiego w sprawie prywatyzacji
PKS” deklaruje w kwestii najważniejszej (szmalu), że
Connex Polska w celu pokrycia udziałów w utworzonej
Spółce (przyszły doszczętnie już sprywatyzowany PKS –
przyp. I.K.) wniesie wkład gotówkowy.
Finansowanie wkładu nastąpi ze środków własnych Connex
Polska gwarantowanych przez jedynego udziałowca Connex
Transport AB z siedzibą w Szwecji. Na miejscu wojewody
miałabym się na baczności, bo z tymi zagranicznymi
Conneksami jest bardzo różnie – francuski operator
Conneksu dostał kopa z operowania podmiejskimi
połączeniami z Londynem – z powodu złego zarządzania
finansami. Teraz sieci te przejmuje państwo. Szukałam
wszędzie bilansu finansowego Connex Polska za ubiegły
rok, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Dość dziwne w
przypadku firmy, która operuje pekaesami w Sanoku,
Łańcucie, Tczewie, ma nawet kilka linii autobusowych w
Warszawie. Na spotkaniu z pracownikami PKS w regionie
warmińsko-mazurskim przedstawiciele Conneksu na pytanie
o pakiety socjalne odpowiedzieli zwięźle: „Proszę
państwa, no, my nie jesteśmy świętymi Mikołajami”. Dość
ryzykowne hasło – w województwie warmińsko-mazurskim
bezrobocie sięgnęło prawie 40 proc.
Większość krajów europejskich, np. Francja czy Anglia,
na gwałt skupuje wszystkie sprywatyzowane linie
transportu publicznego z dwóch powodów – sporej nadwyżki
wypadków (prywaciarze jakoś niechętnie inwestują w tabor
i bezpieczeństwo, bo sami nim nie jeżdżą) i finansowych
machloj. Wracają do modelu transportu jako dobra
publicznego na równi z bibliotekami i kiblami. Tymczasem
w Pomrocznej europejskie doświadczenia ma się za psie
gówno. Bo wiadomo, kto na prywatyzacji zarabia. I już
widzę wszystkich tych mazurskich chodziarzy i sprinterów
szorująch własnymi butami do miasta wojewódzkiego
Olsztyna z namiotem na plerach po odbiór na przykład...
paszportu.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bezdrożnicy
Żałosnego stanu dróg w Polsce nie da się zakleić żadną
winietką. Jesteśmy skazani na ich postępującą
degradację, chyba że ktoś puknie się porządnie w głowę.
Dlaczego mamy coraz bardziej dziurawe drogi? Ponieważ
zostały wybudowane w innej epoce, gdy obowiązywały inne
normy i koncepcje rozwoju transportu.
Całkowita długość utwardzonych dróg publicznych w Polsce
wynosi 245 tysięcy kilometrów. Większość z nich jest
przystosowana do przenoszenia nacisków na oś nie
większych niż 80 kN. Na 17 tysiącach kilometrów
dopuszczono poruszanie się pojazdów o naciskach do 100
kN na oś. Nie dlatego, że nawierzchnia jest na nich
lepsza. Po prostu nie było wyboru – po jakichś drogach
ciężarówki jeździć muszą. Ułamek procentu polskich dróg
jest przystosowany do normy Unii Europejskiej, czyli 115
kN na oś.
Według oficjalnych danych, straty spowodowane przez
przeciążone pojazdy (a po prawdzie przez niedostosowane
drogi) sięgają 1,7 mld zł rocznie. Niedostosowane do
ruchu ciężarowego drogi niszczeją w oczach. Ich fatalna
jakość powoduje według statystyk około 80 tysięcy
wypadków rocznie, w których ginie 6 do 8 tysięcy osób. W
budżecie brakuje około 6 mld zł na bieżące utrzymanie
tej sieci dróg, którą już mamy. A sieć jest żałosna. Z
245 tysięcy kilometrów – 17 tysięcy to tzw. drogi
krajowe, z czego około 1400 kilometrów – dwujezdniowe.
Utwardzone pobocze, według danych statystycznych, ma
zaledwie 3300 kilometrów dróg! Zgroza!
Dlaczego od lat powstają programy budowy autostrad, a
nikt ich nie buduje? Bo koncesjonariuszom nie zależy na
budowaniu.
– Chętnych do tego, żeby budować w Polsce autostrady,
jest wielu. Są to poważne, wielkie koncerny zachodnie,
które widzą w tym interes – mówi Zdzisław Bojarczuk,
przewodniczący Rady Krajowej Porozumienia Polskich
Spółek Autostradowych. – Nie trzeba ani złotówki z
państwowej kasy. Wystarczy wynegocjować rozsądne warunki
publiczno-prywatnego partnerstwa i zapewnić grunty pod
drogi.
Zbigniew Bojarczuk organizuje właśnie dziewiątą
konferencję międzynarodową poświęconą budowie autostrad
w Polsce. Rosną sterty opracowań, ekspertyz i analiz.
"500 mld dolarów na sali", "Ponad 130 przedstawicieli
firm, banków i innych inwestorów" – egzaltowała się
prasa w kwietniu 2000 r., przy okazji którejś z takich
konferencji. W listopadzie nastroje były już gorsze:
"Rząd nie dojechał", "Budowa A1 może się odwlec o
kolejne 3–4 lata...".
Od czterech lat koncesję na budowę autostrad mają dwie
firmy: Autostrada Wielkopolska S.A. i Gdańsk Transport
Company S.A. Nie wybudowały jednak ani centymetra nowej
autostrady. Dlaczego? Znajdą się dziesiątki powodów,
które usprawiedliwią opieszałość. Nam jednak zależy na
wyjaśnieniu faktycznych powodów. Z niemałym trudem
uzyskaliśmy wypowiedź jednego z najbardziej
kompetentnych fachowców w dziedzinie montaży
finansowych. Niestety anonimową, gdyż nasz rozmówca
obawia się o swoje życie: – Celem tych spółek nie była
budowa dróg, lecz jedynie uzyskanie od państwa koncesji,
które traktuje się jak papiery wartościowe. Pod koncesję
można wziąć praktycznie dowolny kredyt w zachodnich
bankach. I o to właśnie chodziło.
Pytanie: czemu koncesji nie dostały znane na całym
świecie przedsiębiorstwa budowy dróg, lecz jakieś
stworzone na gorąco spółki akcyjne?
Dlaczego tkwimy z ręką w nocniku? Bo nikt nie
przewidział, że kraj rozwija się według ściśle
określonych prawidłowości.
Wyobraźmy sobie gospodarza, który ma 50 hektarów ziemi i
stara się z niej utrzymać.
Ów gospodarz – nazwijmy go Jaś Niezamądry – sprzedaje za
bezcen traktor. Później równie tanio wyzbywa się
kombajnu. Wszystko przepija. Na koniec rozgłasza w całej
wsi, że już od jutra będzie uprawiał zboże. Chciałby
tylko, żeby ktoś mu pole zaorał, zboże zasiał i zebrał.
Kolejne polskie rządy różnią się od Jasia Niezamądrego
wyłącznie skalą głupoty i ignorancji.
Bo jak inaczej nazwać rząd, który najpierw wyprzedaje
wszystkie cementownie, a następnie ogłasza program
budowy autostrad? Jak wiadomo – szybkie drogi można
wybudować z asfaltu albo betonu. Beton wydaje się w
polskich warunkach lepszy. Gdyby rzeczywiście ruszył
wreszcie zapowiadany od lat program budowy autostrad,
zapotrzebowanie na beton wzrosłoby kilkunastokrotnie, co
na pewno ucieszy niemieckich, austriackich i francuskich
właścicieli niegdyś polskich cementowni. Ktoś powie – to
budujmy z asfaltu. Można, ale czy uda się rozpocząć
budowę, zanim sprzedamy Rafinerię Gdańską i Płocką?
Wątpię. Jaś Niezamądry czuwa.
Dlaczego winiety Pola się nie sprawdzą? Bo – krótko
mówiąc – jest to leczenie syfa pudrem.
Wicepremier Pol twierdzi, że pozyska w ten sposób 9 do
12 mld zł. Jednak wpływy sięgną najwyżej kwoty 1,2 do
1,5 mld rocznie. Czary? Nie, po prostu państwo ma zamiar
zaciągnąć kolejny kredyt. Nie zajmujmy się zatem
pieniędzmi, których nie ma, tylko przeanalizujmy
ewentualne realne wpływy z etykietowej akcji Pola.
Odejmijmy koszty: etykietek i ich dystrybucji,
oznakowania dróg, po których można się poruszać
wyłącznie z winietą, oraz funkcjonowania spółki skarbu
państwa, która będzie zarządzała pieniędzmi z winiet.
Wynik – poniżej 1 mld czystej kasy. Jak dobrze pójdzie i
nikt nie podpierdoli szmalu. Za około miliard może sobie
Pol zbudować 35 kilometrów autostrady, i to jeśli nie
będzie przebiegać przez trudne tereny wymagające
dodatkowych inwestycji. Tymczasem dwa tylko programy
rządowe – dostosowania sieci drogowej do standardów UE
do roku 2015 i Założenia Polityki Transportowej na lata
2000–2015 – zakładają wydanie co najmniej 150 mld zł i
wybudowanie około 2,5 tysiąca kilometrów autostrad. W
tempie zakładanym przez Pola obecny poziom Unii
Europejskiej osiągniemy za jakieś 80 do 100 lat. Ale
gdzie wówczas będzie Unia?
Czy zbudowanie przyzwoitej sieci dróg w Polsce jest
możliwe?
Teoretycznie tak. Udaje się Czechom, nieźle budują
Węgrzy, wspaniałe drogi ma Słowenia... Teoretycznie
można wyegzekwować od koncesjonariuszy, którzy nie
budują, kary za niewywiązanie się z umów. Teoretycznie
można wrócić do pomysłu prywatno-państwowego partnerstwa
i pozwolić dużym wyspecjalizowanym firmom na robienie
interesu na polskich drogach. Teoretycznie można
spowodować, żeby zawarty w cenie paliwa podatek drogowy
był wykorzystywany faktycznie na budowę dróg.
Teoretycznie mógłby nawet taki, dajmy na to, Strabag
wybu-dować autostradę z Łodzi do Warszawy, bez potrzeby
angażowania jednej złotówki z kasy państwowej.
Teoretycznie jest to zatem możliwe. Ale praktycznie jest
to możliwe tylko teoretycznie.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Wiernopoddańczy manifest jedności ze Stanami
Zjednoczonymi Ameryki Północnej podpisał premier Miller
wraz z przywódcami siedmiu innych krajów Zjednoczonej
Europy i kandydujących. Antyiracki apel jest w istocie
antyeuropejski. Wali w Niemcy, Francję, Grecję i
pozostałe państwa UE, które są sceptyczne lub przeciwne
wojnie. W antywojen-ną rezolucję Parlamentu
Euro-pejskiego. Umacnia narastające w UE przekonanie, że
Polska jest gospodarczym i politycznym "koniem
trojańskim" w UE.
• Aby dodatkowo wkurwić także Rosję, Miller podejmie w
Waszyngtonie starania o przenie-sienie części
amerykańskich baz wojskowych z zimnych Niemiec do
gorącej Polski. Niemcy do niedawna były naszym głównym
promotorem w UE, są najważniejszym partnerem
gospodarczym i jedynym krajem na świecie, który naprawdę
interesuje się Polską. Z drugiej strony amerykańskie
wojsko to dobry dochód dla Polski i ważne zabezpieczenie
militarne.
• Tylko 40 proc. obywateli RP ankietowanych przez OBOP
akceptuje bazy amerykańskie na polskim terytorium;
przeciwnych jest 44 proc. Większość zgadza się na
polityczne poparcie dla USA (52 proc.) i wysłanie
jedynie służb medycznych na tyły wojsk sprzymierzonych
(60 proc.).
• Unia Europejska odmówiła rozmów na temat sprecyzowania
w traktacie akcesyjnym zasad przyznawania dopłat
bezpośrednich dla rolników. Wielkie zdzi-wienie unijnych
dyplomatów wywołała deklaracja o ochronie moralności i
życia poczętego, którą rząd chce dołączyć do traktatu
akcesyjnego, aby podlizać się Kościołowi kat.
Europejczycy uznali, że deklaracja jest spóźniona,
ogólnikowa, zbyt szeroka i zupełnie niepotrzebna.
• Osiem godzin trwała nasiadówka rozszerzonego
kierownictwa SLD poświęcona dyscyplinowaniu
rozsierdzonych dołów partyjnych, zamrożeniu inicjatyw,
które mogą skłócić zwolenników integracji z UE. Zalecono
powstrzymanie się od likwidacji pionu śledczego IPN,
liberalizacji ustawy aborcyjnej itp. Zalecono też
zakazać partyjnego plotkarstwa i przecieków informacji,
zwłaszcza tych o różnicach i sporach w SLD.
• Prezydent Kwaśniewski wypowiedział się przeciwko
zażyłemu, wspólnemu, nieustannemu bankietowaniu
polityków, wielkich biznesmenów i magnatów medialnych.
Przeciw oligarchizowaniu się elit. Przeciw wystawnym
balom tych elit, z których pełne zachwytów relacje
oglądają w TV lub czytają potem w snobistycznych
magazynach zubożałe, a nawet głodnawe nieelity.
Pre-zydent zareagował więc wresz-cie na wieloletnie
napomnienia i szyderstwa "NIE". Elementów samokrytyki w
wypowiedziach prezydenta można się doszukać, ale z
trudem.
• Można spokojnie czynić znak krzyża i całować glebę.
Tak orzekła ostrzeszowska prokuratura i umorzyła
śledztwo wobec ministra Marka Siwca. Do czasu umorzenia
istniały podejrzenia, iż pocałunki i znak krzyża
znieważają papieża i uczucia religijne.
• Można nazywać byłego redaktora "Wprost" Jerzego
Sławomira Maca mitomanem. Sprawę sądową o obrazę Maca
przez Urbana redaktor "NIE" wygrał ostatecznie.
Zasądzono też od Maca 2250 zł.
• Już tylko 65 proc. obywateli RP pytanych przez OBOP
uważa, że sprawy kraju idą w złym kierunku. To mniej o 8
proc. niż w grudniu. Widać ludzie uznali, że gorzej już
być nie może.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pudło pełne prezydentów
Prezydentowi Łodzi Jerzemu Kropiwnickiemu przyjdzie
niedługo wyskoczyć z niemałej gotówki – 1,5 mln zł.
Beknie za swoich poprzedników.
Marek C., były prezydent Łodzi i lider miejscowych
uwoli, chciał w 2001 r. zostać posłem. Nie udało mu się
tego dokonać. Kilka miesięcy przed wyborami został
aresztowany za łapówkarstwo. Razem z nim do puszki
trafił inny lider Unii Wolności i członek Zarządu Miasta
– Paweł P. Obecnie obaj odpowiadają przed sądem z wolnej
stopy. Pewnie jeszcze nie wiedzą, że niebawem zostaną
objęci nowym śledztwem.
Jeszcze w 1975 r. małżeństwo Leokadia i Mieczysław
Pałuscy mieli gospodarstwo znajdujące się u zbiegu ulic
Granicznej i Czerwcowej w Łodzi. Komuna wywłaszczyła ich
z parceli i zaplanowała wybudowanie w tym miejscu bazy
transportowej i magazynów Hydrobudowy 5. Nic z tego nie
wyszło i w 1982 r. miasto nieodpłatnie przekazało prawo
do użytkowania całego terenu łódzkiemu MPK. Pałuscy
walczyli o swoje i wygrali: 25 kwietnia 1997 r. Urząd
Wojewódzki w Łodzi nakazał łódzkiej gminie zwrot ziemi
właścicielom. Mimo że przez 15 lat miasto praktycznie
nie interesowało się działką, to po tej decyzji zaczęło.
Olano zalecenie wojewody i 8 maja 1997 r. oficjalnie
przekazano prawo do wieczystego użytkowania
nieruchomości przez MPK. Miesiąc później – 12 czerwca –
MPK sprzedało działkę Pałuskich wraz z innymi gruntami
(łącznie 40 tys. mkw.) szczecińskiej firmie Komfort.
Cena była naprawdę okazyjna – 4 ha poszły za 510 tys.
zł.
Na podstawie istniejących dokumentów można udowodnić nie
tylko to, że Zarząd Miasta nie miał prawa podjąć takiej
decyzji, lecz również to, że świetnie o tym wiedział. Do
prokuratury należy ustalenie, czy wiedział o tym również
notariusz.
Wiosną zeszłego roku Urząd Wojewódzki podtrzymał decyzję
sprzed 5 lat nakazującą zwrot parceli Pałuskim. Miasto
jej nie zwróciło, bo już jej nie posiadało. W połowie
marca tego roku pełnomocnik skrzywdzonej rodziny
wystąpił do prezydenta Łodzi o zapłatę ponad 1,5 mln zł
odszkodowania. Na kwotę tę składa się wartość
nieruchomości, odsetki i odszkodowanie za 6-letnie
bezprawne użytkowanie nieruchomości. Według naszych
wiewiór z łódzkiej prokuratury, liczba osób oskarżonych
o współudział w łódzkiej aferze łapówkowej może się
powiększyć o dwóch byłych wiceprezydentów miasta:
Wiesława W. z SLD i popieranego przez SLD Józefa T.
Marek C. i Paweł P. w czerwcu 2001 r. trafili na krótko
do pudła pod zarzutem łapówkarstwa. Prezydent C.
odpowiada za przyjęcie łapówki w wysokości 450 tys. zł,
a członek P. za przyjęcie dwóch: 450 i 200 tys. zł.
Razem z nimi na ławie oskarżonych siedzi domniemany
łapówkodawca Rudolf S., szef warszawskiej firmy Inter
Commerce.
SLD-owiec Wiesław W. (były wiceprezydent) na razie nie
został oskarżony, choć podczas procesu wyszło na jaw, że
był obecny podczas przekazywania łapówki prezydentowi.
Kolejna postać łódzkiej elity umoczona w łapówkarstwo to
były dyrektor łódzkiego ZUS i były wiceprezydent miasta
Bolesław P. W kwietniu 1999 r. P. został dyrektorem
łódzkiego ZUS. W lipcu ZUS kupił od firmy Infolex
budynek za 25 mln zł. Miesiąc wcześniej Infolex nabył
ten budynek od spółki Próchnik za 9,5 mln zł. Jak się
później okazało, pół roku przed transakcją P. był
pełnomocnikiem Infoleksu, który zarobił 15,5 mln kosztem
miasta.
Najbledziej w tym zestawieniu wypada były wiceprezydent
i sympatyk SLD, obecnie dyrektor szpitala im. Kopernika,
Józef T. Głośno było o nim w zeszłym roku. Pierwszy raz,
gdy okazało się, że w szpitalu, którym kieruje,
wprowadzono zakaz sprzedaży „NIE”. Drugi raz, gdy
wydzielił ze struktur swojej placówki sterylizatornię, w
której wyjaławiano instrumenty chirurgiczne. Zlecił to
firmie, którą w Łodzi kieruje jego żona. Kosztuje to co
prawda kilka razy więcej, ale gdzieś kobieta pracować
musi. W przypadku dyrektora T. jesteśmy jednak
wyrozumiali: niechęć do prasy i zamiłowanie do dziwnych
geszeftów przyszły do łódzkiej medycyny z Warszawy.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
21–22 września
"Jeszcze raz widzimy, że na drodze do nowej okupacji
Polski przez ośrodki zachodnie i rodzimych judaszów stoi
między innymi Radio Maryja i "Nasz Dziennik", a ojciec
Tadeusz Rydzyk, redemptorysta, stał się od lat owym
"chłopcem do bicia" z dzieła Marka Twaina ("Królewicz i
żebrak"). Jest to bicie terrorystyczne i zarazem
typiczne. Kiedyś Chiny komunistyczne atakowały Fidela
Castro i Kubę, a miały na myśli Chruszczowa i Związek
Sowiecki. Tak i w tym przypadku – pod pozorem ataku na
ojca Rydzyka – chodzi o zniszczenie Papieża, Prymasa,
normalnego Polaka, jak i idei samoistnej, niepodległej
Polski".
ks. Czesław S. Bartnik,
"Terroryzm medialny"
26 września
"Czy przyjdzie taki czas, że polscy uczniowie, heblując
deski, będą uczyć się potajemnie o Mickiewiczu i bitwie
pod Grunwaldem? (...) Obrona Polski, jej suwerenności i
niepodległości, obrona wolności to również obrona
kultury polskiej i związanej z nią ściśle polskiej
edukacji. Jeśli zerwany zostanie kontakt młodzieży z tą
kulturą, to efekt może być taki, jakiego spodziewali się
hitlerowcy".
Stanisław Krajski, "Unia Europejska i tajne nauczanie"
27 września
"Jedna z organizacji feministycznych rozpoczęła akcję
skierowaną przeciwko dzieciom. Tym razem nie chodzi o
ich zabijanie, ale o wysublimowane, psychiczne znęcanie
się nad nimi. Oficjalnie akcja polega na informowaniu
kobiet o możliwościach jak najszybszego i
najłatwiejszego uzyskania rozwodu".
Dariusz Zalewski, "Zasłona dymna"
"Głos"
21 września
"(...) w Polsce mamy do czynienia z bezkarną
działalnością esbeckiego gangu złożonego z
funkcjonariuszy
IV Departamentu komunistycznego MSW wspieranego przez
SLD a ostatnio także przez rząd Millera".
Antoni Macierewicz,
"Przerwać zbrodnicze działania"
"Znamy doskonale tragiczne efekty dobroduszności i
polityki tzw. grubej kreski w stosunku do
postkomunistów. Niestety, jak się okazało, naród w
wyborach prezydenckich i parlamentarny określił swój
stosunek do historii, do haniebnej agenturalnej roli
komunistów, do tysięcy ofiar ich totalitarnej władzy, do
narodowych niepodległościowych i chrześcijańskich
tradycji, zapominając nawet o nauczaniu Ojca św. Jana
Pawła II".
Andrzej Wernic,
"Entuzjastom PRL pod rozwagę"
Radio Maryja
23 września
"Pan Bóg na te nasze czasy dał i to Radio Maryja. Nigdy
w życiu żeśmy nie przypuszczali, że będzie tak
potrzebne, że taką rolę będzie odgrywało i będzie tak
zwalczane, tak zwalczane jak cały naród, jak własność
zwalczana, jak zakłady pracy zwalczane, jak dzieci
demoralizowane, jak rodzina niszczona".
o. Tadeusz Rydzyk
(telefonicznie z Niemiec),
msza dla Rodziny Radia "M" w Mokrolipiu
"Niedziela"
29 września
"Prawda, od samych wyborów Polakom lepiej się nie żyje,
pracy nie przybywa, ale może dlatego, że żadne z nich
dotychczas nie były zwycięskie dla Polski i Polaków".
Czesław Ryszka,
"Propaganda i rzeczywistość"
"Nasza Polska"
1 października
"Podstawowym celem ludzi tej władzy jest skuteczne
kłamstwo – jako odskocznia do politycznej kariery. A
także jak najgłębsze sięganie do kieszeni uczciwego
podatnika i pozbawianie go drastycznymi podatkami
dorobku całego niekiedy życia. (...) Komuniści kłamali,
kłamią i będą kłamać. Sondaże wskazują, że Polacy,
doświadczeni tymi oszustwami na własnej skórze,
zaczynają to rozumieć. Czy tak jest – przekonają nas
wybory samorządowe".
Piotr Jakucki, "Zawsze kłamstwo"
"Główny strateg propagandowy w kampanii integracyjnej B.
Wołoszański przekonuje, że Unia jest szansą dla Polski i
Polaków. Czyli w rzeczywistości, jak ukazuje praktyka
polityczna, wyłącznie dla polityków z SLD i UP dążących
do podporządkowania Polski Brukseli tylko po to, by
napchać sobie kieszenie. I to jest najlepszy komentarz
do słów Leszka Millera i komunistów, że obecny gabinet
jest po to, by służyć ludziom".
(P J) "Sensy i nonsensy"
"Tygodnik Solidarność"
4 października
" – Gadanina o potrzebie otwartości to wehikuł anarchii,
jej ideologiczna zasłona dymna. W praktyce oznacza
nihilizm, czyli wewnętrzną pustkę, otwartą na wszelkie
śmiecie. A klasztory to rzeczywiście elita; i każda
prawdziwa elita ma coś z klasztoru. (...) – Ten – jak go
pan nazwał – światły katolicyzm to są właśnie jady
rozkładowe, które przeniknęły także do Kościoła.
Działalność ojca Rydzyka jest reakcją obronną na nie, i
o tyle jest zrozumiała. Religia katolicka nie stoi na
intelektualistach, lecz na krwi męczenników i wierze
ludu".
prof. Bogusław Wolniewicz
w wywiadzie "Kryzys Zachodu"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Villa Roma
"Villa Roma" lub "Blue Oyster Club" mówią w Poznaniu o
budynku pod numerem 14 na Ostrowie Tumskim. Dokładnie na
rogu ul. J. Lubranieckiego, tuż obok katedry.
Dom jest remontowany, a mieszkańcy gospodarnej
Wielkopolski łączą ten fakt z osobą arcybiskupa Juliusza
Paetza. Wieść gminna głosi, że arcypasterz, który dzieli
dziś pokoje ze swym następcą arcybiskupem Stanisławem
Gądeckim, wkrótce zamieni lokum w pałacu na coś bardziej
dyskretnego.
Postanowiłam sprawdzić, jak się rzeczy mają.
Poznań przywitał mnie krótką, acz gwałtowną burzą z
piorunami. Pomyślałam, że to pewnie arcypasterz Juliusz
po raz kolejny zapewniał Boga o swej niewinności: O
święta wiaro, dzięki ci za unicestwienie grzechu i
podniesienie ducha z upadku.
Napis sprayem na elewacji siedziby metropolity głosił,
że "Chór to penery", co jak sądzę, może mieć związek z
lansowaną ostatnio slangową nazwą Poznańskiego Chóru
Katedralnego – "Paetz Shop Boys". Od frontu pałac
wygląda nieźle, ale od tyłu jest znacznie gorzej.
Odpadające tynki i wszechobecne graffiti.
Liczyłam na zakup słynnych czerwonych majteczek z
napisem "Roma" w pobliskim przybytku o nazwie
"Paramentum" zajmującym się dewocjonaliami, naczyniami i
szatami liturgicznymi. Niestety, nie mieli na składzie.
Gdyby sklep zdecydował się sprzedawać ten kwiat męskiej
bielizny, miałby szansę na obecność we wszystkich
europejskich "pedekerach".
W remontowanej willi praca wre.
Budynek otoczono gustownym drucianym ogrodzeniem, a
przed wejściem ustawiono dwa maszty z flagami, w tym
jedną w kolorach papieskich.
Kilku robotników wywoziło gruz, inni zajmowali się
wynoszeniem mebli. Oficjalnie wysłali dziennikarkę "NIE"
do diabła – nieoficjalnie prosili o dyskrecję i
niezajmowanie się sprawą, bo w Poznaniu z pracą dla firm
budowlanych jest coraz gorzej.
Budowlańcom trudno oszacować, ile z kasy kurii pójdzie
na remont.
Moim zdaniem sprawa powinna się zamknąć w 150–200 tys.
zł, nawet jeśli doliczymy ogrodzenie, które – jak mi
powiedziano – musi być postawione. Nie wyjaśniono, czy
po to, żeby Paetz
nie uciekł, czy żeby klerycy się do niego nie pchali.
Nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że część kosztów
remontu pokryta zostanie z pieniędzy podatników. Kościół
może przecież ubiegać się o dofinansowanie, jeśli
remontowany budynek jest zabytkowy – a moim zdaniem
jest.
Znając spolegliwość lewicy wobec wielebnych, sprawa jest
– pardon – "do przepchnięcia".
Budowlańcy zapewniają, że tempo prac jest ekspresowe i
nie ma mowy o tradycyjnym na polskich budowach piwku.
Nikt na razie nie zajmuje się ruderą na zapleczu willi,
ale budynek wyglądający jak stary poniemiecki chlewik
nie powinien straszyć swym widokiem arcypasterza.
Wiedzą, co się mówi w mieście.
Opowiadają o księżach i zakonnicach, które bardzo często
"nawiedzają" willę i po cichu, prywatnie, pomstują na
"pedała", choć to grzech.
O przeznaczeniu lokum pod numerem 14 ostatecznie
przekonamy się, gdy remont zostanie zakończony. Nie
można przecież wykluczyć, że pod wpływem
publikacjiprasowych i wzburzenia wiernych wielebni
zdecydują się poszukać dla arcypasterza Juliusza czegoś
skromniejszego, a za to bardziej dyskretnego, bo
dyskrecja w Kościele to największa z cnót.
– Niech będzie pochylony – pozdrawiam święte osoby,
które mijam na Ostrowie Tumskim. To modne dziś wśród
poznańskiego kleru.
Autor : A.F.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Partia Ci wszystko wybaczy
Już wiemy, że nasza ukochana Partia wybory samorządowe
wygrała, choć straciła władzę w paru ważnych, jakże
prestiżowych miejscach. Gdyby tak dokładnie policzyć
nawet na palcach, nie angażując hajoprogramowanych
kompiutrów, przerżnęliśmy w więcej niż w paru miejscach.
Przed wyborami światłe kierownictwo naszej ukochanej
Partii pogroziło paluszkiem lokalnym liderom, często
żrącym się już między sobą, że wyciągnie konsekwencje z
wyborczych wyników. To znaczy, ci baronowie SLD, którzy
wygrali, zostaną wywyższeni, a ci którzy przerżnęli,
spadną w otchłań piekielnej Tartarii.
Wyniki wyborcze wykazały, że chociaż nasza Partia
statystycznie wybory wygrała, to większość baronów,
czyli przywódców wojewódzkich SLD, poniosła prestiżowe
porażki. Skoro przegrała większość, to jakże ma ich
rozliczać i ewentualnie karać wygrana mniejszość?
Należymy przecież do demokratycznego Sojuszu Lewicy
Demokratycznej. Być może znowu kraczę, ale czuję, że w
powyborczej refleksji przegrana większość z naszej
ukochanej Partii zdominuje wygraną mniejszość. I
skanalizuje rzetelne, uczciwe powyborcze rozrachunki.
Powyborcze rozrachunki będą trudne, bo obiecywał je nasz
przywódca premier Leszek Miller. Obiecywał ukaranie
winnych ewentualnych klęsk wyborczych. W czasie kampanii
robił, co mógł. Zasuwał po całym kraju, od rana do
wieczora wspierał swym autorytetem kandydatów. Pozował
do zdjęć, ściskał, przekonywał. Niestety pozowanie
niewiele pomogło. Nawet faworyzowany kandydat łódzki
przegrał. Czy premier i przewodniczący naszej ukochanej
Partii ukarze się za to sam?
Przegrani, wspierani przez premiera Millera i światłe
centralne kierownictwo naszej ukochanej Partii, jęli
rozpowszechniać plotkę, że winę za przegraną ponoszą nie
lokalni przywódcy Partii, samorządowcy, lecz władze
centralne, czyli rząd, który zniechęcił skutecznie nasz
elektorat. Znerwił go winietkami, podatkami, likwidacją
dotacji do barów mlecznych, obiecanymi, ale nie
zrealizowanymi podwyżkami pensji nauczycielskich i tak
dalej, dalej, dalej... Zatem niech się premier Miller od
nas odwali, słyszę od lokalnych działaczy, przegranych
jak najbardziej, niech wpierw zrobi porządek u siebie.
Czyli w rządzie i mieście Łodzi. Zanim zacznie karać
baronów SLD, niech zrobi rekonstrukcję rządu, słyszę, bo
jestem zlewem SLD-owskich opinii, konfesjonałem dla
posłów, przyjaciół moich.
I tak dochodzimy do dylematu podstawowego. Kto przerżnął
wygrane statystycznie przez nas wybory? Czy rząd pod
kierownictwem premiera – przewodniczącego Millera, czy
działacze terenowi, którzy narobili podstawowych błędów
jak stąd do Szanghaju? (patrz str. 1). Jeśli
potraktujemy to demokratycznie, to okaże się, że nasza
wygrana-przegrana jest wynikiem jedynie sytuacji
obiektywnej. Bo przegrała większość, wygrała zaś
mniejszość. Oczywiście w dużych, prestiżowych miastach.
Gensek naszej ukochanej Partii Marek Dyduch stwierdził,
że SLD dostał od wyborców żółtą kartkę. I spuścił wzrok
na partyjne doły. Bo doły zawiniły bezsprzecznie. Ale
góra też zawiniła.
Zatem jeśli przystąpimy do dyskusji o naszej
wygranej-przegranej, to może najpierw karząca doły góra,
czyli rząd, zrobi sobie rachunk sumienia. Zapyta się,
czemu pocałunki góry dla kandydatów na prezydentów miast
okazały się nieskuteczne? A doły partyjne niech się
zapytają, czemu nasze wewnętrzne lanie po mordach
zniechęciło naszych, do niedawna pancernych wyborców?
Boję się, że w naszej ukochanej, oświeconej Partii
powstanie Sojusz przegranej góry z przegranymi lokalnymi
baronami. Wtedy nasza wygrana-przegrana zostanie
wytłumaczona i przemilczana jako obiektywna konieczność.
I znów zaśpiewamy sobie "Partia Ci wszystko wybaczy".
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Z morza do piachu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wpierdol na szczycie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ziemiochłon "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziecko Zyty i Rokity "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bunt utrzymanek
Odstawianie od cyca musi boleć. "Rzepa" i "Wyborcza"
piszczą. I straszą Kołodkę Unią Europejską.
Na obligacje skarbowe jest wielki popyt, trudno je
nabyć. Zysk z nich wyniósł od 20 do 53 proc. w skali
trzech lat. Nie ma więc żadnego powodu, żeby reklamować
papiery wartościowe, po które ustawiają się kolejki.
Wystarczałoby urzędowe zawiadomienie poprzez PAP o
kolejnej emisji.
Szefowie resortu finansów wydawali jednak ciężką kasę na
prasowe reklamy obligacji, żeby kupować sobie
przychylność najważniejszych dzienników w kraju.
Grzegorz Kołodko postanowił z tym skończyć. Najpierw
Ministerstwo Finansów zrezygnowało z pośrednictwa
Centralnego Domu Maklerskiego Pekao S.A., który od 11
kwietnia 1996 r. pełnił funkcję agenta emisji i reklamy
obligacji skarbowych. Potem obsługujący emisję obligacji
dom mediowy The Mediaedge:CIA zrezygnował z usług
reklamowych "Rzeczpospolitej" i "Gazety Wyborczej". Dla
odmiany dano possać rządowego cycka "Trybunie" i
"Przeglądowi".
30 sierpnia na łamach "Rzeczpospolitej" ukazał się
artykuł Luizy Zalewskiej pt. "Gazety dobre i lepsze".
Autorka oburza się z powodu decyzji ministerstwa. Kilka
dni później Agata Nowakowska w "Gazecie Wyborczej"
("Prywatna wojna Grzegorza K.") zarzuciła
wicepremierowi, że wojuje z prywatnymi mediami, których
nie lubi. Objawem tej wojny miało być nieumieszczanie
reklam obligacji, które "zwyczajowo" ukazywały się na
łamach obu gazet.
Od 1999 r. do połowy 2002 r. łączne wydatki państwowe na
w ogóle zbędną reklamę obligacji detalicznych –
wliczając w to wynagrodzenie agencji – wyniosły ponad 76
mln zł. Z tego "Gazeta Wyborcza" otrzymała prawie 10 mln
zł, a "Rzeczpospolita" – 4,25 mln zł.
Wokół obligacji rozwinął się przez lata prawdziwy
przemysł. Zajmowano się "kreacją" obejmującą między
innymi "budowę wizerunku", "przekaz reklamowy" i
"produkcję spotów". Szło na to rocznie powyżej 1,5 mln
zł. Sięgnięto po "działania public relations" obejmujące
np. "budowę relacji z klientem poprzez stały kontakt z
dziennikarzami". Na stały kontakt z dziennikarzami w
roku 2000 przeznaczono 257 tys. zł, a w 2001 r. – 453
tys. Takie to drożejące dziwki... Prowadzono też badania
marketingowe – kosztujące grubo ponad 100 tys. zł
rocznie. Agencje reklamowe kosztem podatników zarabiały
suto – w 1999 r. zainkasowały łącznie 2 260 000 zł, w
2000 było to 1 335 000, w 2001 – 1 092 000 zł.
Powstawały różne "strategie". I tak w kwietniu 2001 r.
prezes Zarządu Centralnego Domu Maklerskiego Jan Kuźma
informował Arkadiusza Kamińskiego, dyrektora
Departamentu Długu Publicznego Ministerstwa Finansów:
Przygotowana przez Gruppę 66 (agencja reklamowa – przyp.
A.F.) strategia opiera się na założeniach: Umocnienie
wizerunku obligacji przy wykorzystaniu takich pojęć jak:
przyszłość, aktywność, zysk, potrzeby, cel, pewność. W
reklamowych spotach pojawiały się mosty i galopujące
rumaki. Odrzucono pomysły o wdzięcznych nazwach "Lampa
Aladyna", "Złota Rybka" czy "Wróżka". Wymieniano pisma
urzędowe i poglądy, pisano uczone analizy. Obligacje zaś
schodziłyby tak samo, gdyby zwykłe o nich ogłoszenia
wydrukowano na papierze toaletowym i powieszono w
wychodkach.
Nastawszy na urzędzie, Kołodko nie dostrzegł powodów,
żeby podatnicy nadal dotowali "GW" i "Rzepę". Pod nóż
poszły także ogłoszenia w tygodnikach "Wprost" i
"Newsweek". Do końca 2002 r. zostanie zaosz-
czędzone kilka milionów złotych. W następnych latach
kwoty te urosną do dziesiątków milionów. Wali to po
kieszeni właścicieli mediów. Trudno się więc dziwić, że
są niezadowoleni, ale to nie powód do zachowywania się
bezczelnie. W sprawie, która dotyczy interesów "Gazety
Wyborczej" i "Rzepy", zaprotestowała Europejska
Federacja Dziennikarzy, z całą pewnością podjudzona
przez co najmniej jednego z wydawców tych gazet. Prezes
federacji Gustl Glattfelder uznał w oficjalnym
komunikacie, że rząd celowo pozbawia dochodów pisma w
których pojawiają się krytyczne opinie wobec rządzących.
EFD wspiera protest dziennikarzy, redaktorów i
właścicieli mediów z Warszawy przeciwko zakazowi i
planuje
podnieść sprawę w Radzie Europy i Unii Europejskiej. Ten
zakaz gwałci europejskie standardy i powinien
zostać uchylony.
Jakież to europejskie standardy wymagają, aby z
bankrutującego budżetu publicznego dopłacać do
utrzymania bogatych gazet, w całości lub w części
prywatnych?
Wykorzystywanie zagranicznych znajomości do tworzenia
światowego nacisku na polski rząd w imię własnych
interesów stanowi brzydką, ale już powtarzalną praktykę
"Rzeczpospolitej" i "Gazety Wyborczej", gazet skłonnych
do umoralniania wszystkich wokół.
Dowiedzieliśmy się z łamów tych gazet o tym, że ponieważ
dotychczas dostawały one lukratywne ogłoszenia od
biednego państwa, to takie subwencje nadal im się
"zwyczajowo" należą. W ogóle po raz pierwszy słyszymy o
jakowymś prawie prywatnych czy jakichkolwiek gazet do
państwowych pieniędzy przelewanych im poprzez lokowanie
w nich ogłoszeń. Uznajemy za zwyrodnienie obyczajów
ogłaszanie protestów, podczas gdy każdy ogłoszeniodawca
ma przecież swobodę lokowania ogłoszeń lub nie.
Zgłaszanie roszczeń do faktycznych rządowych subwencji
poprzez Europejską Federację Dziennikarzy aż
do Rady Europy i UE ośmiesza obie gazety.
Za pretekst wojowania dla siebie o forsę "Rzepa" i
"Wyborcza" uznały swoje twierdzenie, że nie dostają
rządowych ogłoszeń, ponieważ krytykują rząd.
Rzeczywiście argument ten byłoby łatwiej obalić, gdyby
podobnych dotacji, w formie niepotrzebnych ogłoszeń, nie
uzyskała teraz, w skromnym co prawda wymiarze, pomijana
wcześniej prasa, która sympatyzuje z SLD. Zwracam jednak
uwagę, że
tygodnik "NIE" wytrwale wielbi SLD, przywódców tej
partii oraz prof. Kołodkę. Zwalczamy zaś zaciekle wrogów
lewicy i Kołodki. Lewica już drugi raz rządzi. Nigdy
wszakże, również za jej rządów, "NIE" nie uzyskało ani
jednego ogłoszenia rządowego lub od jakiejkolwiek spółki
z udziałami skarbu państwa. Czyż Unia Europejska powinna
tolerować taką niewdzięczność?
Przykład "NIE", które samo się wyżywia, stanowi argument
przeczący tezie, że lewicowa władza zawsze szasta forsą
zgodnie ze swoim politycznym interesem. A przecież "NIE"
ma więcej Czytelników niż "Rzepa".
Czy Łukasiewicz może sypiać nocami świadom już, że te
rządzące dranie krzywdzą Urbana jeszcze wyraziściej niż
jego samego?
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Małpa biało-czerwona
Jak dać małpie zegarek, to go zepsuje. Śląsk jest jak
zegarek – bogaty i uprzemysłowiony. A małpa to dziki
kraj na wschodzie Europy. Nazywa się Polska.
Pod wodzą Jerzego Gorzelika, doktora historii
Uniwersytetu Śląskiego, 2 lipca dotarła do Strasburga
grupa przedstawicieli narodowości śląskiej. Na ten dzień
Europejski Trybunał Praw Człowieka wyznaczył rozprawę
dotyczącą odmowy zarejestrowania Związku Ludności
Narodowości Śląskiej przez polskie państwo. W podróż do
Francji śląscy narodowcy pojechali uzbrojeni w wyniki
spisu powszechnego, z którego wynikało, że przynależność
do ich nacji deklaruje 173,2 tys. obywateli Polski.
Od dawna wiadomo, że na Śląsku mieszkają ludzie, którzy
nie czują się ani Polakami, ani Niemcami, ani Czechami.
Za to czują się pomiatani przez innych. Dr Gorzelik
przywołuje słynną wypowiedź przedwojennego wojewody
śląskiego Michała Grażyńskiego, który stwierdził, że
szanuje Polaków i Niemców, ale żadnych typów pośrednich
nie będzie tolerował. Dla Ślązaków powstania śląskie to
była – znowu słowa Gorzelika – tragedia narodowa.
W 1990 r. objawili się w Czechach. Wówczas
przeprowadzono tam spis powszechny. 44 tys. obywateli
czeskich zadeklarowało narodowość śląską.
Te nasze 173,2 tys. członków narodu śląskiego zapewne
należy pomnożyć. Mieszkaniec jednej z południowych
dzielnic Ligoty – zdeklarowany Polak rodem ze Lwowa –
opowiadał mi, że rozmawiał z rachmistrzem spisowym,
który powiedział mu wprost o poleceniu, by mówić
ludziom, że narodowości śląskiej wpisywać nie można,
gdyż nie istnieje.
Dla polskich Niemców spis powszechny i pojawienie się
śląskiego narodu to klęska. Dotąd twierdzili oni, że
wszystkie szacunki dotyczące mniejszości niemieckiej są
zaniżone. Rząd polski oceniał jej liczebność na 350 tys.
Oni mówili nawet o milionie.
Henryk Kroll obawiał się konkurencji ze strony śląskich
narodowców i zakazywał współpracy z nimi.
Orzeł zasłania oczy
Jest taka popularna na Śląsku zagadka. Jaką rozpiętość
skrzydeł ma orzeł w locie? Każda odpowiedź jest
poprawna. Pada następne pytanie: jaką rozpiętość ma
lecąc nad Sosnowcem? Dwa razy mniejszą, gdyż jednym
skrzydłem zasłania sobie oczy, żeby nie widzieć tego
burdelu na dole. A dlaczego gołębie latają nad Sosnowcem
do góry brzuchami? Żeby im nie pokradli obrączek.
Wszędzie są regionalne animozje. Słupsk i Koszalin się
nie lubią. Nie znoszą się Toruń i Bydgoszcz, Zielona
Góra i Gorzów, Kielce i Radom. Ale tu – na granicy
Górnego Śląska i Zagłębia – niechęć przybrała charakter
rasistowski. Kolejny dowcip. Przychodzi rodzina do
sierocińca, by zaadoptować dziecko, ale po kolei odrzuca
wszystkie propozycje. Nie chce Piotrusia o aryjskim
wyglądzie ani Joasi, która śpiewa przepięknie, ani
małego geniusza Jasia. Widząc irytację dyrektorki
potencjalni rodzice mówią, iż chcieliby Murzynka. Chcą
mieć pewność, że dziecko nie jest z Sosnowca.
Śląskie poczucie odrębności budowane jest na negacji.
Śląscy ideolodzy wyróżniają następujące cechy
określające Ślązaków: rodzina, wiara, praca, porządek.
Stąd prosty wniosek – inni to nieroby, złodzieje i takie
tam tałatajstwo, które się nie myje, łazi do burdeli i
gwałci zakonnice. Wyjątek robi się dla Wielkopolan.
W niewesołej sytuacji są ci Ślązacy, którzy nie godzą
się na takie sprymitywizowane traktowanie świata.
Poczucie krzywdy i wykorzystywania "przez Polskę" jest
bowiem wśród rdzennych mieszkańców Śląska tak głęboko
zakorzenione, że spisek przeciw śląskości widzą nawet
tam, gdzie go nie ma. Na przykład teraz. Wojewoda z
Sosnowca, marszałek województwa z Sosnowca, sporo
ważnych instytucji lokalnych obsadzonych przez ludzi z
leżącego na wschód od Katowic Zagłębia Dąbrowskiego (w
czasie zaborów należącego do Rosji). Efekt – nawet w
prasie lokalnej lansowany jest pogląd, że oto ponownie
od władzy odsuwa się Ślązaków.
Dla kogoś z Warszawy to wszystko może wydać się śmieszne
i irracjonalne. Ale nie dla ludzi mieszkających w
województwie śląskim. Gdzie indziej Gierek uważany jest
za Ślązaka. Tu każdy wie, że był Zagłębiakiem.
Kolonizator Kwaśniewski
Teraz śląskie organizacje regionalne nie liczą się w
polityce. Na początku lat 90. było inaczej. Członkowie
Związku Górnośląskiego cieszyli się potężnym wsparciem
Kościoła. Obsadzili wszystkie ważne stanowiska w
województwie, w tym wojewody katowickiego, którym został
Wojciech Czech. Wojewoda miał obyczaj zaczynania
każ-dego wystąpienia publicznego od krótkiego opisu
Śląska, który w jego słowach liczył nawet do 8 mln
mieszkańców i rozciągał się daleko i szeroko. Czech nie
zatrzymywał się ani na granicach administracyjnych
dawnego województwa katowickiego, ani nawet na granicach
państwowych. Dochodził prawie pod Kraków i pod czeskie
Brno.
Posiedzenia Związku Górnośląskiego odbywały się w sali
Sejmu Śląskiego, gdzie obecnie obraduje sejmik, a jeden
z posłów rysował wzór, według którego obliczano wpływy
skarbu śląskiego przed wojną, kiedy polska część Śląska
miała autonomię.
Teraz Związku Górnośląskiego w polityce nie widać.
Zajmuje się festynami, spotkaniami wspominkowymi. Akcję
deklarowania narodowości śląskiej podczas spisu
powszechnego ogłosił Ruch Autonomii Śląska (RAŚ).
Organizacja działająca najprężniej w okolicach Rybnika i
Raciborza. Tamtejsze małe miasteczka i wioski
zamieszkane są przez autochtonów. Przyjezdnych –
niewielu.
Przez całe lata 90. RAŚ uważany był za przejaw folkloru
politycznego. Domagał się, by tereny Górnego Śląska
uzyskały autonomię gospodarczą i polityczną. Ten plan
aktualny jest i dziś. Najpierw należy połączyć ziemie
górnośląskie. Czyli przepołowić województwo śląskie (bo
dawne Częstochowskie i cały wschód województwa to nie
Śląsk). Przepołowić miasto Bielsko-Biała (bo Biała
należy do Galicji). To, co zostanie, należy złączyć z
Opolszczyzną (ale bez Brzegu i Namysłowa, gdyż to już
Dolny Śląsk). Taki twór ma posiadać własny rząd,
parlament, policję, skarb i własne prawa. W gestii
Warszawy zostanie tylko polityka zagraniczna i obronna.
A do kasy państwowej ze Śląska ma płynąć najwyżej tyle
pieniędzy, ile potrzeba na sfinansowanie armii.
RAŚ akcentuje krzywdy, jakich Ślązacy mieli doznawać od
państwa polskiego. Prześladowanie przed wojną (dowód –
tajemnicza śmierć Korfantego podczas aresztowania w
Warszawie) i po wojnie (dowód – wywózki ze Śląska do
ZSRR). Eksploatacja śląskich bogactw, pomijanie Ślązaków
przy nominacjach i awansach oraz zmuszanie uczniów, by w
szkole używali literackiej polszczyzny. Gdy Aleksander
Kwaśniewski uczestniczył w obchodach 75. rocznicy
złączenia Śląska z Polską, autonomiści rozwinęli
transparent: "Precz z warszawskim kolonializmem".
Małpiszon jest Polakiem
Oprócz przypominania śląskich krzywd autonomiści stale
lansują pogląd, że Ślązacy poradziliby sobie ze
wszystkimi kłopotami, ale nie mogą rządzić wedle swej
woli. Jerzy Gorzelik nieraz publicznie powoływał się na
Lloyda George’a, premiera rządu brytyjskiego po I wojnie
światowej. Lloyd George stwierdził w 1919 r., że dać
Polsce Śląsk to tak jak dać małpie zegarek.
Działacze Ruchu Autonomii Śląska pewnie by dalej
wzbudzali najwyżej wzruszenie ramion, gdyby w ich
szeregi nie wstąpił Jerzy Gorzelik. Kiedyś działał w
"Solidarności Walczącej", potem był w Lidze
Republikańskiej. Po raz pierwszy zasłynął z bójki, którą
stoczył 1 maja 1996 r. ze Zbyszkiem Zaborowskim, wówczas
i obecnie posłem i liderem lewicy w województwie.
Gorzelik jako pierwszy publicznie zaczął mówić, że
istnieje coś takiego jak naród śląski, i że on sam nie
jest Polakiem ani Niemcem, lecz Ślązakiem. To jeszcze
nikogo specjalnie nie wzruszało. Pokpiwano, że można się
nagle poczuć Chińczykiem lub Eskimosem, a odczucia
jeszcze narodu nie czynią. Gorzelik udowodnił, że sprawa
jest poważna. W 1997 r. podjął starania o
zarejestrowanie Związku Ludności Narodowości Śląskiej
(ZLNŚ) i wpisanie na listę stowarzyszeń. Wtedy się
zaczęło. Okazało się, że powstanie organizacji
reprezentującej nowy naród pociąga za sobą konkretne
konsekwencje. Jedna z nich to zerowy próg procentowy
przy wyborach do parlamentu. Taki, jaki mają mniejszości
narodowe. RAŚ nigdy by nie wszedł do parlamentu, bo nie
przebije partii ogólnopolskich. Ale ZLNŚ mógłby swoich
przedstawicieli wprowadzić – tak samo jak udaje się
Niemcom.
Urząd Wojewódzki w Katowicach protestował przeciwko
rejestracji. Żądał zmiany fragmentu statutu ZLNŚ:
Związek jest organizacją śląskiej mniejszości narodowej.
Jako uzasadnienie podawano, że nie ma narodowości
śląskiej. Sąd uznał te argumenty i odrzucił wniosek o
rejestrację. Sprawa oparła się o Strasburg. Wywołała już
burzę międzynarodową. Śląskich narodowców popiera bowiem
25 partii zrzeszonych w Wolnym Sojuszu Europejskim
(frakcji Parlamentu Europejskiego mającej 10
deputowanych), m.in. Szkocka Partia Narodowa (Wielka
Brytania), Liga Sabaudzka (Włochy), Baskijska Partia
Narodowa (Hiszpania), Autonomiści Galicyjscy (Hiszpania)
czy Flamandzka Unia Narodowa (Belgia). Po ogłoszeniu
wyników spisu powszechnego Wolny Sojusz Europejski wydał
specjalne oświadczenie, mówiąc o "euforii" i o "sukcesie
Ślązaków".
Współpraca między RAŚ i autonomistami z innych krajów
układa się doskonale. Podczas wyborów samorządowych RAŚ
wspierali dwaj eurodeputowani z Baskijskiej Partii
Narodowej, którzy objechali Śląsk. Z kolei
przedstawiciele RAŚ uczestniczyli w seminarium
zorganizowanym w Brukseli przez Światowy Kongres Węgrów,
a poświęconym mniejszości węgierskiej na Słowacji.
Indianie na węglu
Europejski Trybunał Praw Człowieka wyda werdykt za kilka
miesięcy, ale już w dniu jego posiedzenia rozpętała się
żywa dyskusja. Wydawany w Katowicach "Dziennik Zachodni"
na pierwszej stronie napisał: Dziś w Strasburgu
rozstrzygną o prawach Ślązaków. Najszczerzej i
najostrzej było w Internecie. Podam kilka pikantnych
przykładów. Z korektą, aby dało się przeczytać bez
zgrzytania zębami:
l No pięknie, jaki wielki naród z tych ślązaczków. 173
tys.!!! Ha, ha. Pierwsi polscy Indianie. Mam nadzieję,
że niedługo wam jakiś rezerwat otworzą. (...)
Europejczycy za kilo węgla. Co, może Cesarstwo Śląskie
chcecie na terenie POLSKI? Obudźcie się, OSZOŁOMY!!!
l Śląsk budował Warszawę, Śląsk budował całej Polsce
przemysł, to na Śląsku się pieniądze zarabiało. Teraz
czas naprawić, co zepsuliście i czas oddać ten dług.
l Jest jeden problem. Nas jest 40 milionów, a was może
milion. (...) Tu na forum jesteście mocni. Zwłaszcza,
kiedy piszecie z Niemiec, ale nawet na waszym Śląsku
jesteście tylko nic nie znaczącą mniejszością. Ot,
takimi Indianami.
l Od 23 lat mieszkam poza Polską, przynosząc jej respekt
i uznanie poprzez moje osiągnięcia zawodowe architekta.
Jednak jeśli w środowisku polskim powiem, że jestem
Ślązakiem, "wielcy" Polacy, pijacy, kierowcy autobusów,
bezrobotni, nazywają mnie "neo-nazi" albo hitlerowcem.
My, k..., jesteśmy najlepsi, my, k..., Polacy prawdziwi.
Nacjonalizm – jak widać – wcale nie wyszedł z mody. Rząd
polski obawia się, że jeśli pojawi się oficjalna
narodowość śląska, to wkrótce pojawią się góralska i
kaszubska. Bzdura? Depesza PAP z października 2002 r.
donosi: Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie wystąpiło na
początku września br. podczas posiedzenia sejmowej
Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych z apelem o
nadanie Kaszubom prawnego statusu mniejszości etnicznej.
Gorzelik ma pewność, że osiągnie swój cel. Myśli już nad
zmianami w ustawie o mniejszościach narodowych. Mówi, że
w parlamencie są ludzie przychylni śląskiej nacji.
Nazwisk nie chce wymieniać, jednego nie ukrywa:
Kazimierz Kutz. Gorzelik na razie z nim nie rozmawiał,
ale ze względu na publiczne wypowiedzi reżysera i
senatora wierzy w jego poparcie.
Bismarck był milutki
Autonomiści chcą, by Polska uwierzyła, że Ślązacy jej
nienawidzą. To nieprawda. Wielu Ślązaków sprzeciwia się
próbom zantagonizowania ich krainy z resztą Polski i za
to obrywa. Katowicka "Gazeta Wyborcza" atakuje
prezydenta miasta Piotra Uszoka za to, że ten miga się
od podjęcia decyzji w sprawie projektu przemianowania
ulicy 3 Maja na ulicę Wilhelma Fryderyka Grundmanna
(pierwszy burmistrz Katowic, w czasach Bismarcka członek
Partii Narodowo-Liberalnej, która realizowała
Kulturkampf i wspierała Bismarcka w akcjach przeciw
Polakom). Atakuje dyrektora Muzeum Śląskiego Lecha
Szarańca za to, że głośno sprzeciwił się projektowi
postawienia pomnika Richardowi Holtzemu (pierwszy
przewodniczący Rady Miasta) i powiedział o nim: Holtze
był Niemcem i zajmował się germanizacją tego terenu.
Ślązacy, których on niemczył, nie mają mu czego
zawdzięczać. Przeciwko pomnikowi dla Holtzego
wypowiedział się prof. Jan Malicki, dyrektor Biblioteki
Śląskiej. Piotr Uszok i Jan Malicki są rdzennymi
Ślązakami.
Narodziny nowej nacji to prawdziwa katastrofa – dla jej
wyznawców z RAŚ i dla reszty mieszkańców województw
śląskiego i opolskiego. Od rządów wojewody Kempskiego w
Katowicach i premiera Buzka w Warszawie słowo Śląsk
wywołuje alergię w innych częściach kraju. Gdy śląscy
parlamentarzyści chcą coś załatwić dla regionu, od razu
słyszą "nie". Powstanie narodu śląskiego tę alergiczną
niechęć na pewno jeszcze pogłębi.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Obrzezane głowy
Gidon Ben Ezra, izraelski wiceminister bezpieczeństwa,
zapowiedział w radiu Kol Israel, że tajna policja Szabak
w najbliższych dniach poważniej niż dotąd zajmie się
dwojgiem nie dość patriotycznych dziennikarzy Amirą
Hassą i Gidonem Lewim.
AMIRA Hass, Żydówka mieszkająca z wyboru w Ramallah i
specjalizująca się w tematyce arabskiej, naraziła się
ministrowi Ezrze opisując w gazecie "Haaretz" wandalizm
izraelskich żołnierzy walczących z palestyńskimi
komputerami zdobytymi przez zwycięskie oddziały
żydowskiej armii w palestyńskich urzędach, przychodniach
lekarskich i bibliotekach.
Na rozkaz wydany przez sztab generalny izraelskiej
armii, którego sensu Hass nie potrafi pojąć, żołnierze
wywlekli i zniszczyli komputery należące do
palestyńskiej administracji cywilnej w Ramallah,
Betlejem, Tulkarem i Nablusie. Małe komputery i
notebooki żołnierze izraelscy kradli, komputery duże i
nieporęczne wyrzucali z urzędów przez okna, staczali po
schodach, wysadzali granatami i rozjeżdżali gąsienicami
transporterów. Według Amiry Hasse żołnierze pastwili się
nad bezbronnymi drukarkami i skanerami, wyrywali z
komputerów bebechy i tłukli monitory. Unicestwiona
została dokumentacja służby zdrowia, oświaty, opieki
społecznej, ewidencji ludności. Plon kilkunastoletniej
pracy palestyńskich urzędników.
Jeszcze bardziej naraził się Ben Ezrze Gidon Lewi
publicysta "Haaretz", który opisał ze szczegółami
gehennę Palestynki Szanez, mieszkanki Nablusu, będącej w
szóstym miesiącu ciąży, i jej 4-letniego syna imieniem
Ale. Seria karabinu maszynowego wystrzelona przez
izraelskich żołnierzy przeszyła na wskroś pokój
dziecinny i ciężko zraniła Alea. Szanez, niosąca na ręku
ranne dziecko zalane krwią próbowała wydostać się z
mieszkania na ulicę, błagając żołnierzy o litość, ale
odpowiedzią były jedynie strzały, które padły z
kilkumetrowej odległości. Kobieta została ranna i padła
nieprzytomna na progu domu. Lewi rozmawiał z Szanez i
Alem w szpitalu, gdzie oboje wracają do zdrowia. Życie
niemowlęcia, którego lekarze odebrali po skomplikowanej
operacji, wisi na włosku. Palestynkę i jej syna dowiózł
do szpitala izraelski helikopter w pokazowej akcji
humanitarnej, relacjonowanej z dumą w telewizji.
Helikopter oszczędziłby na benzynie, a lekarze na pracy
i łóżkach szpitalnych, gdyby komandosi nie byli
zwyrodnialcami i nie mieli lekkiego palca na cynglu. Ale
nie to pasjonuje Ben Ezrę, tylko zamiar nauczenia rozumu
niepokornych reporterów Hasse i Lewiego za pomocą
sprawdzonych środków
Szabaku zatwierdzonych do użycia werdyktem Sądu
Najwyższego Izraela jesienią zeszłego roku.
Jeśli Hass i Lewi zostaną uznani za "tykające bomby"
(ponieważ mają źródła dziennikarskie wśród
Palestyńczyków, których nie chcą ujawnić), Szabak
ministra Ben Ezry, ulubieńca premiera Szarona, nałoży im
na głowę worki umoczone w szczynach, nie pozwoli spać
przez dwie–trzy doby, żeby zmiękli i spokornieli, weźmie
ich głodem i pragnieniem, posadzi na krześle obróconym
nogami do góry i będzie toczył po podłodze, dopóki nie
staną się rozmowni. Toczenie przesłuchiwanego więźnia po
podłodze (z hebrajskiego: tiltulim) jest oryginalną
metodą przesłuchań opracowaną przez izraelskich
psychologów wykładających na Uniwersytecie w Ber Szewie.
Delikwentowi toczonemu przez oficerów śledczych po
podłodze i oblewanemu wodą wraca zarówno pamięć, jak i
ochota na rozmowę.
Reżim premiera Szarona przystąpił do rozprawienia się z
tymi, którzy inaczej pojmują żydowski patriotyzm.
Zasłużonej staruszce pieśniarce Jaffie Jarkoni odmówiono
koncertu mającego uhonorować jej dorobek artystyczny,
towarzyszący historii Izraela, ponieważ poparła oficerów
wędrujących do pierdla za wymigiwanie się od wojowania z
palestyńskimi kobietami i dziećmi. Szwedzkiego reżysera
wraz z filmem wypędzono z festiwalu filmów
dokumentalnych w Tel Awiwie za krytykowanie izraelskich
działań wojennych w palestyńskich miastach, redaktorów
dziennika telewizyjnego wezwano na dywanik za
wysłuchanie bojkotowanego przez Szarona delegata ONZ
Larsena, a przed publicystą Kirszenbaumem zamknięto
studio telewizyjne, bo drań przeciwny i złośliwy.
Polscy obrońcy wolności prasy nie protestują z powodu
nawału innych zajęć.
Autor : Michael Szot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sto gram na setkę "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Maryja na katar
Papierowe chusteczki do nosa wg projektu Paperproducts
Design (repr.). Patrząc na nie nareszcie wiemy, co mieli
na myśli autorzy Litanii Loretańskiej do Najświętszej
Maryi Panny, gdy obok ucieczki grzesznych,
pocieszycielki strapionych oraz Królowej Polski
tytułowali ją także uzdrowicielką chorych.
Można się na Nią wysmarkać.
Autor : B.P.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dzieci na śmieci
Na prawicy jest naprawdę źle. Rządzące w Rybniku PiSuary
i niedobitki po AWS walczą z katolicką fundacją, którą
prawicowa władza wspierała finansowo przez wiele lat.
Nie mogą wybaczyć ojcu Oskarowi poparcia lewicowego
kandydata na prezydenta Rybnika. Kto przyjaźni się z
komuchem, musi ponieść karę, kto nie popiera jedynie
słusznej prawicy, zostanie zniszczony. Zakonnik
oskarżany jest o molestowanie dzieci i gnębiony wraz ze
swoją fundacją. Cierpią na tym dzieci.
Fundacja Signum Magnum to ośrodek szkolno-wychowawczy
dla dzieci, świetlica dzienna i jadłodajnia dla głodnych
bachorów. "Signum" jest także właścicielem trzech
gazetek dla dzieci, których łączny nakład przekracza
grubo 100 tys. egzemplarzy. Oficjalnie szefową fundacji
jest Małgorzata Sojka, ale powszechnie wiadomo, że
dobrym duchem i motorem – ojczulek Oskar Puszkiewicz,
franciszkanin z Rybnika.
Dzieci z domu dziecka prowadzonego przez fundację są
przerażone tym, co się wokół nich dzieje. Z dnia na
dzień musiał wyjechać ich ulubiony opiekun – ojciec
Oskar. Pani Małgosia chodzi smutna, podkrążone i
zaczerwienione oczy świadczą o tym, że płakała. Nie
wiadomo jak, ale wieści o wojnie, jaką wypowiedział
fundacji urząd miejski, dotarły do dzieciaków. Nie mogą
one pojąć, czemu komuś zależy na zlikwidowaniu ich domu,
ich świetlicy, ich jedynego bezpiecznego miejsca, w
którym były z dala od codziennego skurwysyństwa,
patologicznych rodzin, biedy, głodu i strachu. Były.
Kontrola na krzywy ryj
Problemy fundacji z Urzędem Miasta zaczęły się w czerwcu
zeszłego roku. Wtedy to w siedzibie "Signum Magnum"
pojawił się wiceprezydent Rybnika Jerzy Frelich i radny
miejski Jan Kuśka. Spotkanie przebiegało w dosyć
nerwowej atmosferze.
– Prezydent Frelich zażądał od nas rozliczenia
finansowego z dotacji, jakich UM udzielił nam w 2001
roku – relacjonuje prezes Sojka. – Pod koniec rozmowy
stwierdził jasno: fundacja ma się stąd wynieść. Sojka
zgodziła się przedstawić wszystkie dokumenty, jeżeli
przedstawiciele UM pokażą oficjalne pismo, stwierdzające
legalność kontroli. Ponieważ go nie dostała, odmówiła
udostępnienia jakichkolwiek papierów. Wszystkie
dokumenty i rozliczenia były w porządku, co stwierdziły
późniejsze kontrole. Dotacje z miasta stanowią około 30
proc. budżetu fundacji i Sojka nie ma żadnych
wątpliwości, że samorządowcy mają prawo kontrolować, jak
środki są wydawane. Jednak musi się to odbywać
oficjalnie i zgodnie z prawem. Pani prezes nie
zareagowała także na hasło "wynoście się stąd". No bo i
dlaczego. – Przecież w 1991 roku fundacja podpisała z
Urzędem Miasta umowę dzierżawy na 50 lat – tłumaczy
Sojka.
Na odchodne wzburzony wiceprezydent obcesowo
zapowiedział, że fundację i tak zlikwiduje.
Kto daje i odbiera
Frelich słów na wiatr nie rzuca. W lipcu 2002 r., w
kilka tygodni po pseudokontroli, do Sądu Rejonowego w
Rybniku wpłynął wniosek o unieważnienie umowy dzierżawy.
Sąd wniosek oddalił (postanowienie z 30 września 2002
r.), podkreślając w uzasadnieniu jego kompletną
bezzasadność. Kilka tygodni później do drzwi fundacji
zapukała kontrola skarbowa. Potem zjawili się
kontrolerzy z Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach. Wynik w
obu przypadkach był taki sam: nieprawidłowości nie
stwierdzono.
Gdy wydawało się, że ratuszowi urzędnicy nie mają więcej
pomysłów na wykańczanie fundacji, przypomniano sobie o
ustawie, która bardzo dokładnie określa, co jest, a co
nie jest placówką opiekuńczo-wychowawczą. Kolejna
kontrola zaczęła mierzyć pomieszczenia przeznaczone dla
dzieci i stwierdziła, że budynek przy ul. Dworek 12 nie
spełnia wymogów zapisanych w ustawie. To ciekawe, bowiem
to właśnie władze miejskie zdecydowały o takim, a nie
innym przeznaczeniu tej nieruchomości. Od 1991 r.
dotowały działalność domu dziecka w tym właśnie budynku,
miały prawo nadzoru nad wszelkimi remontami i
przebudowami. Zadowolenie swoje wyraziły we wrześniu
2002 r., gdy fundacja otrzymała dokument potwierdzający,
że placówka spełnia ustawowe kryteria i zostaje
zarejestrowana jako dom dziecka. To, co jeszcze niedawno
było super, okazało się be. I nie chodzi wcale o
brakujące centymetry...
Zakonnik popiera komucha
W Rybniku prawica rządzi od zawsze, czyli od 1989 r. Ci
sami prawicowi działacze w różnych konfiguracjach
odpowiadają za miejskie interesy. Przez wiele lat
"Signum Magnum" było powodem do dumy dla miasta i
prawicowej władzy. Miejska kasa dość szczodrze wspierała
fundację, ojciec Oskar dbał o to, żeby szmal nie poszedł
na marne. Mając podpisaną z miastem umowę na 50 lat
dzierżawy, remontował i rozbudowywał siedzibę. Wszystko
z myślą o swoich małych podopiecznych.
Ojciec Oskar to rzadki typ społecznika ogarniętego misją
czynienia dobra. Taki człowiek spadł miastu wprost z
nieba. W rybnickich dzielnicach biedy i bezrobocia trwa
produkcja bachorów, których los nikogo nie obchodzi. Do
takich właśnie "dzieci śmieci" skierowany jest program
fundacji. Najbardziej potrzebujący znajdują w domu
dziecka nową rodzinę. Inni w świetlicy jedzą jedyny
ciepły posiłek, odrabiają lekcję, spędzają czas w
atmosferze miłości i bezpieczeństwa. Co godne
podkreślenia, fundacja nie narzuca swoim wychowankom
religijnego światopoglądu. Nie ma obowiązkowych modlitw
ani żadnej indoktrynacji. Tylko obecność zakonnika
wskazuje, że nie jesteś w świeckiej instytucji.
Do pierwszej scysji między fundacją a władzami doszło,
gdy prezes Sojka zwróciła się do samorządu rybnickiego z
prośbą o wyjaśnienie zasad finansowania dzieci
skierowanych do jej placówki przez instytucje miejskie.
Zdaniem pani prezes miasto powinno partycypować w
kosztach utrzymania takich pensjonariuszy. Ratusz nie
raczył na to pismo odpowiedzieć, fundacja napisała zatem
do wojewody śląskiego z prośbą, aby pouczył samorząd
rybnicki, że na pisma odpowiadać trzeba. Wojewoda śląski
Lechosław Jarzębowski (SLD) pouczył. Prawicowe władze
Rybnika dostały piany. Jak to? Katolicka fundacja skarży
się na nich do komucha? Zgroza!
Kroplą, która przelała czarę goryczy, był tekst
reklamowy zamieszczony w lokalnej gazecie. Na łamach
rybnickich "Nowin" ojciec Oskar poparł ubiegającego się
o fotel prezydenta Rybnika, polityka SLD, Stanisława
Kuźnika.
– Znam Stanisława, wiem, że jest to uczciwy i prawy
człowiek. Wiele razy pomagał naszym dzieciom i fundacji.
Dlaczego miałem go nie poprzeć? – tłumaczy
franciszkanin.
W odwecie prawicowi politycy wespół z klechami z
okolicznych parafii napisali list-donos na ojca Oskara
do abepe Zimonia. Co było w liście? Tego nie wie nawet
sam zainteresowany. Ale na efekty nie trzeba było długo
czekać. Decyzją biskupa Oskar został przeniesiony do
zakonu franciszkanów w Wieluniu pod Częstochową. W
"Signum Magnum" powiało grozą.
Na kilka tygodni przed tym, zanim list trafił na biurko
abepe Zimonia, jedną z byłych wychowanek "Signum Magnum"
odwiedził pewien urzędnik miejski. Dziewczyna, z którą
się spotkał, zawsze sprawiała problemy wychowawcze przez
upodobanie do narkotyków, alkoholu i złego towarzystwa.
Centralny chwyt za cyce
Wkrótce w Rybniku pojawiły się plotki, że ojciec Oskar
molestuje i deprawuje małe dziewczynki. Jak się okazało,
małe dziewczynki to pełnoletnie już dziewczyny, a
oskarżenia o molestowanie zalatują reżyserią. Jedyną
osobą, która przyznaje, że ojczulek się do niej
dobierał, jest osiemnastolatka, której zeznania
najprawdopodobniej wykorzystano w liście do Zimonia.
Była wychowanka "Signum Magnum" opowiedziała nam, jak
zakonnik dobierał się do niej w domu fundacji w Brennej.
– To było zimą 1999 roku. Po powrocie ze spaceru Oskar
zaproponował zabawę w karuzelę. Kiedy przyszła moja
kolej, odmówiłam, bo uznałam, że jestem za duża na takie
gierki – wspomina. – Ale Oskar nalegał. W pewnym
momencie centralnie chwycił mnie za cyce i powiedział,
że są bardzo jędrne. W tamtej chwili zrozumiałam, że to,
co mówiły koleżanki, jest prawdą – oświadcza dziewczyna.
A koleżanki mówiły dużo i bardzo kolorowo. Jedna z
dziewczyn opowiadała, że pojechała z Oskarem do Brennej
na dzień przed przyjazdem pozostałych dzieci. I właśnie
tamtej nocy Oskar miał spić swoją podopieczną, a kiedy
ta zasnęła, zaczął ją rozbierać i dotykać.
Podobnych opowieści jest więcej, ale źródło tylko jedno.
Pozostałe dziewczyny opuściły fundację, a kontakt z nimi
jest niemożliwy. Niby to wszystko niewiele, ale do
Oskarowych pleców przylgnęła już karteczka z napisem
"zboczeniec".
Trzeba tu wyjaśnić, że współżycie z dziewczynami powyżej
15. roku życia nie jest pedofilią, czyli przestępstwem.
Przestępstwem jest natomiast wykorzystywanie czyjejś
zależności do zalotów.
Dzisiaj tu, jutro tam
W październiku 2002 r. z wielką pompą otwarty został
podobny do katolickiego, tyle że świecki, Ośrodek
Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci w Rybniku-Niewiadomiu.
Władze miasta zaproponowały, że mogą przejąć dzieci z
"Signum Magnum". Ale dzieci nie chcą zostać
przeniesione. W "Signum" mają swoje ciocie i wujków (tak
nazywają wychowawców), z którymi są związane
emocjonalnie, a którzy na zatrudnienie w miejskim
ośrodku nie mają co liczyć. Sprawa likwidacji "Signum
Magnum" bulwersuje także kuratorów sądu rejonowego w
Rybniku, którzy przez wiele lat umieszczali w ośrodku
dzieci wymagające natychmiastowej pomocy.
– W ciągu pięciu lat umieściłem w "Signum" kilkoro
dzieci. Nigdy nie miałem ze strony fundacji żadnych
problemów. Zawsze chętnie brali dzieci, nie pytali o
pieniądze, tylko pomagali. A teraz chcą ich zamknąć. To
skandal – mówi jeden z kuratorów IV Wydziału Rodzinnego
i Nieletnich Sądu Okręgowego w Rybniku.
Bonzom Plaza, dzieciom plaża
W sprawie "Signum Magnum" pojawiła się dodatkowa
okoliczność rzucająca nowe światło na zaangażowanie
urzędników w wojnę z domem dziecka. Na placu graniczącym
z siedzibą fundacji ma powstać centrum
rozrywkowo-handlowe Plaza. O wątpliwych interesach
związanych z powstawaniem centrów Plaza pisaliśmy już
sporo ("NIE" nr 34 i 47/2002). Niezależnie od tego, czy
Plaza w Rybniku powstanie, czy nie, od momentu
ujawnienia planowanej inwestycji siedziba "Signum
Magnum" stała się bardzo łakomym kąskiem. Czy to jeden z
motywów działania miejskich notabli? Możemy
przypuszczać, że nie jest to bez znaczenia. W każdym
razie władze Rybnika nie zamierzają odpuścić. Prezydent
Rybnika Adam Fudali w piśmie z 2 grudnia 2002 roku
zażądał po raz kolejny rozwiązania umowy dzierżawy,
grożąc ponownym wystąpieniem na drogę sądową.
– Fundacja budzi zawiść – mówi ojciec Oskar – byliśmy ze
wszystkim pierwsi, ze świetlicą, domem dziecka... Mamy
znakomite wyniki w pracy z wychowankami, ale przecież
nie jesteśmy dla nikogo konkurencją. Decyzja biskupa
bardzo mnie boli, ale myślę, że nawet z oddalenia będę
nadal rozwijał "Signum Magnum". Wskutek nagonki na moją
osobę zrozumiałem, jak łatwo zniszczyć człowieka, jak
niewiele potrzeba...
Autor : Andrzej Rozenek / Bartek Sapota
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rywin Skorpion, Michnik plotkarz
"
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pałą i szparą
W Poznaniu przestępcy boją się psów, a psy jednej
kobitki.
Osobista sekretarka naczelnika Wydziału do Walki z
Przestępczością Gospodarczą Komendy Wojewódzkiej Policji
w Poznaniu po godzinach, jak wszystko na to wskazuje,
dorabia sobie w gangu. Gliniarze i policyjna agentura
robią w gacie, bo Monika G. przez lata miała swobodny
dostęp do ściśle tajnych dokumentów.
Tajemnicza notatka
– Pierwsze symptomy pojawiły się rok temu – mówi nasze
źródło. – Podczas przeszukania u przestępcy znaleziono
skserowaną notatkę sporządzoną przez policjanta z PG.
Wszystkie tropy prowadziły do sekretarki. Ale nawet włos
z głowy jej nie spadł. Spokojnie poszła na zwolnienie
lekarskie. Gdy wróciła do pracy, przeniesiono ją do
innego pionu. Wyglądało na to, że to początek robienia
porządku w wydziale. Złudzenia: wkrótce wróciła na
stanowisko sekretarki naczelnika.
Z wyjaśnień rzecznika wielkopolskiego komendanta
policji: nie znaleziono żadnej niejawnej notatki rzekomo
skopiowanej przez sekretarkę wydziału do walki z
Przestępczością Gospodarczą. Nie jest tym samym
prowadzone postępowanie w sprawie ujawnienia tajemnicy
służbowej lub państwowej przez tę osobę. Przeniesienie
sekre-tarki do innego pionu było związane z wymogami
kadrowymi. Ponieważ (...) sprawy kadrowe dotyczące
obsady innego sekretariatu zostały uregulowane, wróciła
ona na swoje poprzednie stanowisko pracy.
Passa paserów
Moniką G. już kawał czasu interesuje się Centralne Biuro
Śledcze. Początkowo dzięki małżonkowi, posiadaczowi
wyjątkowego imienia i równie osobliwych kontaktów z
dżentelmenami trudniącymi się kradzieżami samochodów i
ich legalizacją. Postępowanie w sprawie tej elitarnej
grupy towarzyskiej prowadzi Wydział ds. Przestępczości
Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu już od
2001 r. Dotychczas do aresztu trafiło 12 osób, a wobec 3
skierowano do sądu akt oskarżenia. Łącznie o popełnienie
różnych przestępstw – głównie paserki i fałszowania
dokumentów – podejrzanych jest 60 obywateli. Ten zgrany
zespół wprowadził do obiegu co najmniej 30 kradzionych
samochodów.
Mąż pani Moniki dość szybko znalazł się w kręgu
podejrzeń. W ubiegłym roku CBŚ przeprowadziło rewizję w
mieszkaniu małżonków G. Panu G. prokuratura zarzuciła,
że uprawiał
paserkę i fałszował kwity potrzebne do rejestracji
trefnych samochodów.
Ręka nadkomisarza
Dlaczego sekretarki nie zwolniono z pracy ani nawet nie
przeniesiono na inne stanowisko?
– Monika G. jest pracownikiem cywilnym zatrudnionym na
podstawie kodeksu pracy. A kodeks nie przewiduje
możliwości zwolnienia np. z powodu utraty zaufania.
Wygrałaby z policją w każdym sądzie, gdyż w świetle
prawa nie było podstaw do rozwiązania umowy o pracę. Nie
mogliśmy też jej przenieść na inne stanowisko, bo nie
było takiej możliwości – tłumaczy nadkomisarz Jarosław
Szemerluk z KWP w Poznaniu.
– To co jest ważniejsze? Możliwość przegranej sprawy
przed sądem pracy czy bezpieczeństwo policjantów i
informatorów?! Przecież Monika G. od lat ma dostęp do
poufnych dokumentów! Może wiedzieć o planowanych akcjach
policyjnych, znać informacje dostarczane przez agenturę,
a nawet dane agentów! I mogła tą wiedzą podzielić się z
zainteresowanymi – wkurza się nasze źródło.
Monika G. posiada certyfikat uprawniający do oglądu
ściśle tajnych papierów, co potwierdza nadkomisarz
Szemerluk. Zapewnia jednak, że G. nie zna danych
informatorów i agentury. Nie zdarzyło się też, żeby
planowana akcja Wydziału do Walki z Przestępczością
Gospodarczą nie wypaliła z powodu wycieku informacji –
zapewnia.
Zapytaliśmy nadkomisarza, czy dałby sobie rękę uciąć, że
sekretarka nie wynosiła z wydziału informacji.
– Moja ręka jest cenna. Ale z posiadanych przeze mnie
informacji wynika, że do tego nie doszło.
Kryć się!
15 kwietnia 2004 r. przyszła kolej na Monikę G.
Prokuratura postawiła jej takie same zarzuty jak jej
mężowi. Okazało się, że pewnego pięknego dnia pani
sekretarka sprzedała za blisko 50 kawałków kradzionego
Renaulta Laguna. Wóz miał przebite numery, a
dokumentacja była sfałszowana.
Nadal jest jednak pracownicą wydziału walczącego z
przestępstwami gospodarczymi. Tyle że tradycyjnie udała
się na zwolnienie lekarskie.
Jarosław Szemerluk: – W tej chwili trwa postępowanie
wyjaśniające prowadzone przez Wydział Kadr i Szkolenia
Komendy Wojewódzkiej Policji i po jego zakończeniu
zostaną podjęte właściwe decyzje personalne.
Jako niepoprawni optymiści mamy nadzieję, że pani Monika
dostanie stosowny awans i znaczącą podwyżkę.
– Wszyscy sądzili, że jak sekretarce postawiono zarzuty,
to momentalnie wyleci. A ja mówiłem: nie ma mowy. Bo
ktoś ją kryje. Nie powiem, kto. Węsz pan. Ale gdyby
krycia nie było, już dawno nie byłoby jej w komendzie –
podpuszcza nasze wredne źródło.
Z węszenia nic nie wynikło, bo wyniknąć nie mogło. Nawet
z natury poszkodowani na umyśle fani Ligi Polskich
Rodzin wiedzą, że policjanci w III RP nie ulegają
żądzom, tylko pilnie strzegą ładu prawnego i z zapałem
ścigają przestępców. Co prawda, dotarły do nas plotki na
temat bliskich spotkań ostatecznego stopnia pomiędzy
sekretarką a pewnym psem, ale kto rozsądny by tam
wierzył w nasycone zoofilią bajki.
Na koniec zapytaliśmy nadkomisarza Szemerluka, czy w
związku z wejściem do Unii Europejskiej w KWP w Poznaniu
wdrażane są nowe systemy ochrony informacji niejawnych.
KWP w Poznaniu, tak jak inne jednostki policji w Polsce
(...) zobligowana jest do przestrzegania ustawy o
ochronie informacji niejawnych. Wdrażanie ewentualnych
nowych systemów ochrony informacji w związku z
przystąpieniem do Unii Europejskiej jest regulowane
odgórnie przez właściwego ustawodawcę, a nie jest
indywidualną kwestią KWP. Aha. Bo już myśleliśmy, że
Unia przyda się tylko do podwyższenia cen cukru i fajek.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lewica w złym stanie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W Słupsku mieszka radny Pająk. Inni radni chcieli nazwać
przedszkole imieniem "Bajkowej Krainy". Pająk oponuje,
bo wychowany na chrześcijańskim dekalogu nie chce, by
dzieci wychowywano na wartościach materialistycznych,
uczono hedonizmu i relatywizmu. – Niech radny wskaże,
kto mu się nie podoba: materialistka Czerwony Kapturek,
hedonistka Królewna Śnieżka czy relatywistka sierotka
Marysia? – dramatycznie pytano radnego Pająka.
29-letni mieszkaniec Sokółki został zatrzymany przez
celników w Kołbaskowie na próbie przemytu preparatu do
ujędrniania biustu. Najstarsi celnicy nie przypominają
sobie, by kiedykolwiek przemycano do Polski taki
preparat. Prze-mytnikowi grozi przepadek towaru, a jego
klientkom – smutek, łzy i zwis.
W czasie próby generalnej sztuki "Kwartet" Ronalda
Harwooda w teatrze w Kaliszu na scenę teatralną
wtargnęła policyjna grupa interwencyjna, obaliła na
ziemię reżysera, skuła go kajdankami i wezwała posiłki w
postaci ekipy medycznej kaliskiego pogotowia. Przybyła
lekarz psychiatra szybko stwierdziła, że reżyser jest
zdrów, a wezwanie policji na próbę generalną to kolejny
epizod konfliktu (oczywiście o podłożu artystycznym)
między reżyserem a dyrektorem kaliskiego teatru.
W zajezdni w Warszawie upiło się kilku motorniczych.
Pito z okazji 13. pensji. Do drugiej w nocy. Potem jeden
z motorniczych zaproponował, że odwiezie kolegów do
domów.
Widziano więc tramwaj pędzący na rondzie de Gaulla, na
Boernerowie i dalekiej Pradze. Po odwiezieniu kolegów
pijany motorniczy odstawił pojazd do myjni i zasnął w
wagonie snem zucha.
Dwaj chłopcy z Chełmna, 14- i 15-letni, zakopali
8-letniego chłopczyka w grobie tak, że wystawała mu
tylko głowa. Wokół jego głowy usypali kopczyk, obłożyli
go kamieniami, postawili krzyż i znicze oraz wiązankę
kwiatów zabraną po drodze z pobliskiego cmentarza. Za tę
zabawę w pogrzeb odpowiedzą przed sądem dla nieletnich,
chociaż przecież mogli urządzić bardziej realistyczną
zabawę i pochować także głowę.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przez półtorej godziny na Discovery wódka lała się
strumieniami. Puścili dokument o przydługiej nazwie
"Wódka – rosyjska bajka ludowa". Na filmie wódkę wlewali
w siebie młodzi i starzy, bogaci i biedni, zdrowi i
chorzy. Pili przez wojnę w Czeczenii, przez bezrobocie i
ze strachu przed wyjściem na ulicę. W Rosji wódka
sprawia, że ludzie czują się możni i szczęśliwi. A do
rewolucji nie dojdzie, bo w przeciwieństwie do carskiej
Rosji dziś każdy ma tam własną destylarkę. Dlatego nie
ma co się dziwić, że w mormońsko-abstynenckim Salt Lake
City ruskim olimpijczykom puściły nerwy.
Czy biskup powinien i czy może tłumić swoje popędy? Na
takie pytanie odpowiada na Planete film "Biochemia
miłosnego zauroczenia". Czy takim biskupem steruje
tlenek azotu, dopamina czy endorfina? Czy po przejściu
przez synapsy, neuroprzekaźniki, ciało migdałowate i
kanały przyjemności hierarcha jest w stanie opanować
rodzące się w mózgu pożądanie? Autorzy filmu twierdzą,
że nie, bo człowiek jest sterowany uzależnieniem od
hormonów. Biskup na Planete był nastawiony na kobitki,
ale domyślamy się, że te twierdzenia dotyczą też
katolickich hipokrytów o orientacji homoseksualnej.
Publiczna "Jedynka" wykazała zainteresowanie IPN-owskim
trupem w szafie o nazwie "Teczki". Co ciekawe, od
grzebania w nich odżegnywali się Jeziorański i
Bartoszewski. Frasyniuka też równo wali to, kto na niego
nadawał. Jedynym obrońcą udostępniania resztek esbeckich
archiwów był prominentny dla podziemia niegdysiejszy
adiunkt Uniwersytetu Wrocławskiego, a dziś szef IPN –
Leon Kieres. Stoczniowcy Gdyni, bierzcie przykład z
Kieresa, jak skutecznie bronić swego miejsca pracy.
Discovery ustami amerykańskich naukowców przekonywało we
"Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie" do
edukacji seksualnej. Dorośli kształcić się powinni, na
okrągło oglądając pornole. A dzieci? Co odpowiedzieć
nieletniej córce, gdy w łazience natknie się na widok
ojcowskiej kuśki? Oczywiście nazwać rzecz po imieniu –
nie siusiakiem, wacusiem czy ptaszkiem, ale penisem. A
co, jak synek natknie się na gołą cipkę mamusi? Otóż nie
cipkę, broszkę lub kuciapkę, tylko pochwę. Edukować od
najmłodszych lat. W Ameryce to rodzina powinna być
źródłem wiedzy seksualnej małolatów. U nas też rodzina –
Radia "Maryja".
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyszedłszy z ruskiej dupy
Fakt I: W 2002 r. sprzedaliśmy Rosjanom towar za 1 mld
300 mln USD. Litwinom – za prawie 1 mld USD. W Rosji
żyje ok. 150 mln ludzi. Na Litwie – ok. 4 mln. Fakt II:
60 proc. importu z Polski Litwa z zyskiem reeksportowała
do Rosji. Fakt III: Przemykają przed nami ostatnie
wagony pociągu z tablicą "handel z Rosją". Jeśli nie
zamierzamy handlować via Paryż (wokół Moskwy budują 50
hipermarketów Auchan), trzeba coś zrobić natychmiast.
Rosja to w oczach Polaka miejsce, gdzie zjadają ludzi
żywcem. Wskaźniki ekonomiczne są nieważne. Prasa donosi
zgodnym chórem o morderstwach, gwałtach, zamieszkach.
Obwód Kaliningradzki jawi się jako strefa lęków, AIDS,
korupcji, nędzy. Wizy dla mieszkańców Rosji? Z
największą przyjemnością. Dla mieszkańców Obwodu?
Konieczne.
Tymczasem w malutkim Obwodzie Kaliningradzkim, do
którego sprzedajemy tyle samo, co do Kanady, przez
ostatnie siedem lat nie zginął ani jeden polski
samochód!
Lekcję gospodarki rynkowej Polacy i Rosjanie wzięli w
innych szkołach. I Rosjanie nie byli w gorszej. Reformy
w Rosji są w Polsce niedoceniane. Bo co może wymyślić
kacap? Nic. Więc większość polskich firm wycofała się z
Rosji w 1998 r., kiedy dolar zamiast 6 rubli zaczął być
wart 20. To, co w Polsce potraktowano jako
niespodziewany krach gospodarczy, dowodzący, że brak
zaufania do wschodniego partnera ma realne podstawy,
oceniane dziś jest jako zamierzone działanie ruskich
władz. W efekcie tej "katastrofy" Rosjanom zaczęło
opłacać się produkować u siebie. A zachodni inwestorzy
przeczekali kryzys, przy okazji wypychając nas z rynku.
Najweselszy barak w obozie
"Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica" – mawiali
Rosjanie. Uprzedzenia historyczne gruntują obserwacje
bieżące.
AWS tępiła Ruskich z powodów programowych. Tygodnik
"Wprost" publikację o Kaliningradzie zatytułował:
"Korytarz do gorszej Europy". Autor, którego poznaliśmy
jako kanciarza, był sekretarzem stanu w Kancelarii
Premiera Buzka. Część kadr po Buzku do dziś rezyduje w
Rosji i o włos nie zmieniła swoich zachowań. W
Kaliningradzie reprezentuje RP konsul Jarosław
Czubiński, który rozbawia Ruskich, angażując się w
przedsięwzięcia leżące w gestii kierownika
prowincjonalnego domu kultury.
Ot, spływ kajakowy, pokaz zabytku kina polskiego pt.
"Seksmisja", degustacja parówek w konsulacie zamiast –
jak to jest przyjęte – w wynajętej restauracji. Kiełbasa
nie miała certyfikatów, więc zamiana placówki
dyplomatycznej w jadłodajnię zdała się psu na budę.
Nasz deficyt w handlu z Rosją wynosi ponad 3 mld USD (12
mld zł). Zmian raczej nie będzie, bo w Rosji dba o
pomyślność polskiej gospodarki ośmiu (!) ludzi. To za
mało, żeby obsłużyć państwo złożone z 89 regionów, z
których część jest większa od Polski. Na domiar złego
pra-cownicy wydziałów ekonomiczno-handlowych
konsulatów i ambasad są przedmiotem sporu między
Ministerstwem Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej a
Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Chociaż Cimoszewicz
od dwóch lat zapowiada przejęcie nad nimi pełnej
kontroli, stan zawieszenia trwa. Urzędników mianuje
Ministerstwo Gospodarki, ale podlegają Ministerstwu
Spraw Zagranicznych. Zamiast jeździć z misjami
gospodarczymi i zabiegać o przychylność rosyjskich władz
dla inicjatyw gospodarczych, tracą czas na obowiązki
dyplomatyczne zgodnie ze schematem "witaj, rąsia,
goździk, żegnaj". A jeździć trzeba daleko. Czas na
robienie interesów w Moskwie minął. Możemy zaistnieć na
zadupiach: w Czelabińsku, Omsku, Riazaniu, Nowosybirsku.
Swego czasu przez rok w Moskwie nie było szefa Biura
Radcy Handlowego. W języku dyplomatycznym znaczy to:
kolesie, mamy was w dupie.
Ruscy mają nas w podobnym miejscu. Od stycznia br. pobyt
Polaków jest w Rosji cenzurowany. Po 3 dniach nocowania
u kumpla trzeba się zgłosić na policję, która
uwiarygodni ten fakt. Brak policyjnego stempla owocuje 5
latami zakazu wjazdu do Rosji. Również od stycznia br.
Ruscy wprowadzili obostrzenia dla polskich pracowników i
firm ze 100-procentowym polskim kapitałem.
Mentalność pociągu przyjaźni
Kiedyś jeździły do Moskwy pociągi przyjaźni. Polak wypił
z Ruskim, sprzedał mu dżinsy i perfumy "Być może". Szło
zresztą wszystko, bo Ruskich było dużo, a towaru mało.
Wielu amatorów handlu z Rosją nie zauważyło zmian.
Poważna firma wysłała misję handlową w celu sprzedaży
części do kibli, tzw. dolnopłuków. Nie załatwiła
certyfikatów, nie wiedziała, czy jest konkurencja ani
jakie obowiązują ceny. Zawiani misjonarze na próżno
odwiedzili kilka miast.
Zmiany w oczekiwaniach Rosji przeoczył polski rząd.
Wprawdzie w 1992 r. opracowano rządowy Program
Odzyskiwania Rynków Wschodnich, a w lutym br. Rada
Ministrów przyjęła kolejny, ale ich podstawowy atut to
fakt, że w ogóle istnieją. Celem programu z 2003 r. jest
osiągnięcie na koniec 2004 r. poziomu polskiego eksportu
z 1997 r.!
Program ten to zbiór deklaracji i pobożnych życzeń.
Handlowcowi już dziś potrzebny jest bank, który
kredytowałby handel ze Wschodem, polskie banki w Rosji,
wyspecjalizowane kancelarie prawnicze. Tymczasem Polska
ma banki na Litwie i aż dwóch adwokatów, którzy potrafią
prowadzić sprawy przed ruskimi sądami. A podstawową
intencją ruskiego prawodawcy nie jest nieprzeparta chęć
ułatwienia życia polskiemu biznesmenowi.
Włosi mają w Kaliningradzie sieć sklepów. Niemcy
otworzyli własne biura turystyczne. Polski towar
sprzedają prawie wyłącznie Rosjanie. Połowę ceny stanowi
rosyjska marża. Polska oferta staje się dla tubylców
zbyt droga.
Na oczywistą prawdę, że istnieje konieczność tworzenia
własnej sieci handlowej, wpadł mądry rząd premiera
Millera. Promuje Domy Polskie – łączące ideę
supermarketu i kołchozu, które mają budować firmy
zainteresowane handlem z Rosją. Idea jest prosta: kilka
firm, wspólny Dom, wspólna reklama, wspólny handel,
Ministerstwo Gospodarki obiecuje zwrócić udziałowcom 50
proc. poniesionych kosztów. Do tej pory powstały dwa
takie Domy: w Pradze i Cieszynie. Na wschodzie mamy
tylko Dom Polskiej Głupoty i Hucpy – zbudowany za
państwowy szmal w celach kulturalnych olbrzymi i
niewykorzystany Dom Polski w Wilnie Lagi
Stelmachowskiego.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Berlin pod Kaczą łapą
Ponieważ prezydent stolicy Kaczyński czas i wysiłki
traci na tropienie agencji towarzyskich i resztek
jeszcze niezdemaskowanych, niewyrzuconych urzędników
mianowanych przez poprzednie władze, to i czasu mu nie
starcza na inną działalność. Choćby na szukanie
pieniędzy na podstawowe miejskie inwestycje. Drogi,
mosty, metro. Na szczęście są Niemcy.
Niemcy dwa razy wojny światowe wywoływały, dwa razy
pobite zostały, a mimo to mają drogi, mosty, a nawet
metro w dużych miastach. No i kasę na inwestycje.
Na taką bolesną niesprawiedliwość dziejową dwa tygodnie
temu zwróciła uwagę prokaczyńska stołeczna Rada Miejska.
Zaapelowała ona do prezydenta Lecha K., aby jak
najszybciej wystąpił do Niemiec z żądaniem rekompensaty
za zniszczenia wojenne stolicy. 60 lat temu, czyli
całkiem niedawno, równali oni miasto z ziemią. Postulat
zapłaty za te działania wojenne w Warszawie zgłoszony
przez rajcę miejskiego, byłego posła AWS Jana Marię
Jackowskiego jest umiarkowany. Jego szef, lider Ligi
Polskich Rodzin Roman Giertych, oszacował całościowo
roszczenia wobec Niemiec na 480 mld dolarów plus
ustawowe odsetki. Bo opiera się na szacunkach
uczynionych w 1988 r. Zachęcony inicjatywą rajcy Jana
Marii Jackowskiego samorządowiec wyższego szczebla, sam
wicemarszałek województwa mazowieckiego Wojciech
Wierzejewski, reprezentujący lokalną wielką koalicję
PiS, PO, LPR i PSL, odkrył, iż całe Mazowsze odczuło
skutki ostatniej wojny. Czas najwyższy, aby Niemcy
wreszcie i za to zapłacili.
Oderwany od tropienia burdeli i agentów pierwszej komuny
prezydent stolicy Lech Kaczyński poparł propozycję
rajców i publicznie zobowiązał się, że do końca
listopada powoła zespół ekspertów, który wyceni
niemieckie szkody. Postara się też znaleźć pieniądze w
deficytowej kasie miejskiej na honoraria dla ekspertów.
Tu nie ma co oszczędzać, przekonuje, bo przecież chodzi
o miliardowe kwoty.
Pomysł, aby Niemcy sfinansowali stołeczne inwestycje
drogowe, nie jest czymś szczególnym w umysłowości
państwa Kaczyńskich. Miesiąc temu prezydent Lech K.
odtrąbił w mediach wojnę stolicy z państwem polskim.
Wojnę o sądowe odszkodowanie za niedotrzymanie obietnic
finansowych. Bo państwo Kaczyńscy traktują państwo
polskie podobnie jak niemieckie. Wrogo, jako źródło
ewentualnych odszkodowań. I chociaż ludzie trzeźwi na
umyśle krzywią się na takie wykwity kaczyńskich mózgów,
dowodzą, że na takie pomysły szkoda czasu, bo szans w
sądach nie ma, to prezydent Lech K. walczy. Powołał
kolejny zespół ekspertów, którzy mu plan kolejnej wojny
przygotowują. Za odpowiednie honoraria, rzecz jasna.
Niemcy w minionym wieku przegrali dwie wojny światowe.
Wszystkim poszkodowanym, którzy tylko silniej naciskali,
wypłacali za nie kolosalne odszkodowania. Polakom
wypłacali razy kilka, ostatnio polskim robotnikom
przymusowym. Do obsługi tych wypłat powołano fundację
Pojednanie. Wiceprezesem tej fundacji był Jan Parys,
człowiek bliski państwu Kaczyńskim. Wyleciał z zarządu
fundacji, gdy „Super Express” ujawnił, że prezes Parys
wypłacił sobie ponad 100 tys. zł ekstrapremii. Podobno
tylko z procentów od przetrzymywanych kwot odszkodowań.
Zaraz potem Parys dostał ciepłą dyrektorską posadę w
należącej do miasta, czyli państwa Kaczyńskich,
korporacji taksówkowej. Ciekawe, gdyby zdarzył się cud i
Niemcy raz jeszcze wypłaciliby stolicy odszkodowanie, to
czy niemieckimi kwotami też zarządzałby pan Parys?
Rzecz jasna, Niemcy żadnych odszkodowań państwu
Kaczyńskim nie wypłacą. Podobnie jak państwo polskie. Bo
nie ma prawnych podstaw. Dziwne, że prezydent Lech K.
uchodzący za doktora praw takie głupie postulaty
publicznie głosi. Ale jeśli nie ma się sukcesów na
prezydenckim stolcu, to trzeba czymś naiwnych wyborców
omamić.
Zamiast budować drogi, mosty i metro w rządzonej przez
państwo Kaczyńskich stolicy powstaje Muzeum Powstania
Warszawskiego. Powstaje, bo coś trzeba wyborcom rzucić.
Pobudzić ich patriotycznie. Na to pieniądze są. Szkopuł
w tym, że owo powstanie, jak twierdzi już każdy rozsądny
historyk niezależnie od politycznej orientacji, było
przykładem niesamowitej polskiej głupoty politycznej. To
właśnie powstanie dało Niemcom i ich sojusznikom
pretekst do spacyfikowania miasta, wymordowania jego
mieszkańców, grabienia i gwałcenia, do zrujnowania
stolicy.
Rządząca stolicą i Mazowszem centroprawicowa koalicja
PiS, LPR, PO, PSL co tydzień wymyśla nowe, ozdrowieńcze
pomysły na urządzenie życia mieszkańcom. W zeszłym
tygodniu postanowiono wylansować zakaz handlu w
niedziele i święta. Bo są to dni poświęcone wyłącznie na
oddawanie chwały Bogu. W niedziele w stolicy wkrótce
czynne będą tylko kościoły i muzea przypominające o
polskim męczeństwie. Skoro jednak w niedziele produkcja
nie, usługi i handel też nie, to kto w Polsce zarobi na
utrzymanie mnożących się kościołów i muzeów martyrologii
antyniemieckich powstań? Chyba tylko Niemcy.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z morza do piachu
Brakuje ci rtęci w organizmie? Chcesz dostać raka?
Zapraszamy nad Bałtyk.
Bałtyk to najbardziej zanieczyszczone morze świata –
daje się słyszeć tu i ówdzie. Ciągle podawany jest w
wątpliwość stan sanitarny naszych plaż i kąpielisk. W
zeszłym roku w połowie sierpnia z Mierzei Wiślanej i z
Półwyspu Helskiego uciekło trochę turystów w obawie
przed zakwitem glonów i lekkim smrodkiem. Ba. Byli
podobno też tacy, którzy uważali, że ryby złowione w
Bałtyku nie nadają się do jedzenia.
Delikatni niech siedzą w domu. Strachliwi niech idą do
sanepidu (bada kąpieliska dwa razy w miesiącu) albo
wojewódzkiego inspektora sanitarnego w Gdańsku
(dopuszcza plaże do użytku), albo Urzędu Morskiego
(monitoruje czystość wód powierzchniowych), albo do
Zakładu Ochrony Środowiska i Higieny Transportu przy
Instytucie Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni
(wykonuje badania bakteriologiczne i ekotoksykologiczne
wody w morzu). Zaśmieją wam się tam w twarz. Nad Bałtyk,
na polskie plaże można przyjeżdżać, warto przyjeżdżać i
trzeba przyjeżdżać – usłyszycie. To samo powiedzą
urzędnicy gminni miast i wsi całego liczącego 550 km
długości Wybrzeża.
O katastrofie ekologicznej na Bałtyku można by mówić
dopiero wtedy, gdyby u naszych brzegów rozbił się jakiś
chemikaliowiec albo tankowiec. I co? Rozbił się? Nie.
Chodzą co prawda pogłoski, że na wysokości Gdyni leży na
dnie stary niemiecki statek szpitalny napędzany
substancją olejową i że to paliwo może przedostawać się
do wody. Ale kto to wie na pewno... Dużo się też
plotkuje o zatopionych w Bałtyku gazach bojowych.
Zamknięte w pociskach czasami wyławiane są przez
rybaków. Bryły iperytu są niebezpieczne, bo nie ulegają
rozkładowi i nie wiadomo, jak długo jeszcze pozostaną na
dnie, ale dla waszej wygody i dobrego samopoczucia nikt
tego nie zbadał.
Ciężka woda
Kąpiel w Bałtyku może mieć rewelacyjne znaczenie
lecznicze, szczególnie jeśli nasz organizm cierpi na
brak metali ciężkich. Wody Wisły są szczególnie bogate w
rtęć – spływa jej do Zatoki Gdańskiej ok. 40 ton
rocznie. Również inne bogactwa Polski podnoszą walory
kąpielisk na wschodnim Wybrzeżu. Wisła dostarcza ok. 16
ton ołowiu, 14 ton niklu i 560 ton cynku. Odra
odprowadzająca swe wody do morza w okolicach
Świnoujścia, Międzyzdrojów bogata jest w miedź i nikiel
(po 30 ton). Nawet niektóre małe rzeki uzupełniają
mineralny skład Bałtyku. Pasłęka dostarcza 11 ton
ołowiu, a Słupia 11 ton cynku.
Ilość substancji organicznych i biogennych liczy się w
tysiącach ton. Na przykład azotu spływa rzekami 190 tys.
ton. A są jeszcze chlorki, siarczany...
Zachodnie Wybrzeże ma wciąż problemy z nieoczyszczonymi
ściekami. Szczecin wylewa 30, a Świnoujście 7
hektometrów sześciennych nieczystości. Ponieważ wzdłuż
polskiego brzegu płynie prąd morski z zachodu na wschód,
a Bałtyk jest płytki, większość tych skarbów zostaje w
domu. Związki te nie podlegają biodegradacji i
przemianom fizykochemicznym, długo więc pozostają w
naszym morzu.
Badania wody przy plażach nieczęsto pokazują pierwszą
klasę czystości. Próbki poza wszelką klasą (a są trzy
klasy) pobiera się m.in. w Gdańsku Jelitkowie, w Gdyni,
Świnoujściu, Łebie i Darłówku.
Dane, które publikuje na ten temat Instytut Morski,
budzą pewne wątpliwości. Na przykład pomiary po obu
stronach ujścia rzek robi tylko Wojewódzka Stacja
Sanitarno-Epidemiologiczna w Szczecinie. W województwie
pomorskim nie stosuje się takiej metody, co zapewne
poprawia średnie dane np. dla Ustki i Łeby. Poza tym
dziwi, że sąsiadujące ze sobą plaże położone przy
ogólnie brudnej masie wody mają różne wyniki. Na terenie
Gdańska woda w Brzeźnie jest dwa razy czystsza od wody w
Jelitkowie, a na Stogach nawet trzy razy! Gdynia Orłowo
prezentuje się tragicznie (najbrudniejsza kąpiel morska
w RP!), natomiast w Sopocie leżącym między Orłowem i
Jelitkowem jest zupełnie nieźle! Ba, Sopot ma miano
uzdrowiska. Brak
turystów byłby ekonomiczną katastrofą.
Małż ma raka, bo głupi
Choć naukowcy z Instytutu Oceanografii Uniwersytetu
Gdańskiego odkryli, że małże w Zatoce Gdańskiej cierpią
na nowotwory (chorują dwa spośród czterech gatunków
występujących w zatoce), wszak rakiem od małża się nie
zarazimy.
Małże chorują, bo są głupie. Okazało się, że chorują
osobniki starsze, ponieważ dłużej się trują. U młodych
nowotworów nie stwierdzono. Taki małż leży na dnie morza
i filtruje przez skrzela wodę. A najgorzej jest właśnie
zanieczyszczona ta warstwa wody przy dnie, tam się cały
ten syf zbiera. Zupełnie przejebane mają te małże, które
leżą na dnie niedaleko ujścia Wisły, którą spływają
wspomniane: rtęć, ołów, nikiel i cynk.
Wniosek prosty, że to z tego leżenia i filtrowania
choroba powstaje. Gdyby taki małż pomyślał i się wyniósł
gdzie indziej, to i nowotworu skrzeli, zwanego
neoplazją, by nie miał. My jesteśmy mądrzejsi od małża i
na dnie kłaść się nie będziemy. Szybka kąpiel i na
kocyk, aby słońce nas osuszyło.
Gonić glony
Mocno przesadzone wydają się twierdzenia o tym, że trują
kwitnące latem w morzu glony, zwłaszcza sinice. To
prymitywne organizmy jednokomórkowe przypominające
wodorosty. Wypicie wody zawierającej sinice grozi
zaburzeniami w układzie pokarmowym i może prowadzić do
uszkodzenia wątroby. Są szczególnie niebezpieczne dla
alergików i małych dzieci. Jednak jaki alergik będzie
łykał wodę z morza? A bachorowi się powie, żeby się w
wodzie nie krztusił. Najwyżej należy się liczyć z
podraż-nieniami skóry, jakimiś tam wypryskami, ropą czy
innymi objawami uczuleniowymi. Nie ma co histeryzować.
Sinice pojawiają się w morzu wówczas, gdy przez trzy
kolejne doby temperatura wody utrzymuje się (nawet w
nocy) powyżej 17 stopni. I wtedy gdy nie ma wiatru. Tak
było w zeszłym roku w sierpniu nad Zatoką Gdańską.
Gorące i spokojne dni, a w lokalnej prasie alarm:
inwazja sinic, atak glonów, plaże zamknięte, czerwone
flagi zakazujące kąpieli, niebezpieczeństwo. I co? Nikt
nie umarł. Owszem, były przypadki, że zdychały psy po
kąpieli w takiej wodzie. Ale psów – jak wiemy – do
akwenu wprowadzać nie wolno.
Z Kątów Rybackich i Sztutowa na Mierzei Wiślanej po
ubiegłorocznym ataku sinic zaczęli uciekać wczasowicze.
Że niby te sinice zaczęły gnić w wodzie i śmierdziało.
Jak śmierdzi, znaczy nieżywe, jak nieżywe, to krzywdy
nie zrobi.
Mamy więc do wyboru. Czy wolimy kąpiel z sinicami, czy
wolimy, jak jest zimno i piździ wiatr.
Co można, a czego nie można nad morzem w czasie
wakacji:
Nie możesz się zdenerwować, zanim dojedziesz, bo
może to rzutować na cały pobyt. Na drodze krajowej
nr 7 z Warszawy do Gdańska trwa remont mostu na
Wiśle w okolicach Kiezmarka. Przejazd tymczasowym
mostem może ci zabrać godzinę. Na trasie nr 1 z
Łodzi w kierunku Trójmiasta możesz napotkać korki
pod Tczewem, gdzie trwają prace drogowe. To i tak
pikuś. Jedyna wąska ulica wjazdowa do
Władysławowa, a stamtąd w kierunku Helu, została
właśnie rozryta przez służby drogowe.
Nie możesz się dziwić z powodu wysokich cen.
Bałtyk przegrywa z wybrzeżem Chorwacji, Włoch i
Hiszpanii. W nadmorskim regionie upadły już inne
możliwości zarobkowania (rybołówstwo). Krótki
sezon turystyczny jest więc dla miejscowej
ludności jedyną szansą na jako taki byt przez
resztę roku. Musi być drogo! W Juracie, Jastarni,
Jastrzębiej Górze, Łebie, Ustce będziesz musiał
bulić szczególnie dużo. Ryba na papierowej tacce
jest przeważnie ważona przed wrzuceniem na
patelnię. Nie postawisz też za darmo samochodu.
Każdy trawnik to w sezonie prywatny parking po 5
zł za godzinę.
Nie możesz wypożyczyć żaglówki i swobodnie
żeglować. W Polsce obowiązują anachroniczne wobec
reszty świata przepisy uzależniające możliwość
pływania na określonych akwenach od posiadania
rozbudowanych stopni żeglarskich. Anachroniczne są
przepisy dotyczące wyposażenia jachtów i
bezpieczeństwa na morzu. Anachroniczne są przepisy
graniczne, które wymagają odprawy granicznej, gdy
się chce wypłynąć dalej niż 12 mil od brzegu.
Wszystko to zrównuje w Polsce żeglowanie z
pływaniem na statkach oceanicznych.
Nie możesz bez zezwolenia wędkować w Bałtyku.
Zgoda kosztuje 47 zł, ale aby ją dostać, musisz
znaleźć i udać się do Okręgowego Inspektoratu
Rybołówstwa Morskiego.
Nie możesz ponurkować. Bałtyk jest niebezpieczny,
bo pełno w nim zatopionego świństwa; ciemny, bo
woda jest nieprzejrzysta i – co najważniejsze –
może spowodować szok termiczny, bo występuje w nim
zjawisko wynoszenia zimnych wód z głębi na
powierzchnię, co powoduje zmianę temperatury nawet
o 10 stopni.
Możesz wylegiwać się w tłumie na plaży. Byle nie w
godzinach między 10 a 16, gdy jest największe
słońce. Wtedy lepiej siedź w hotelu lub na
kempingu. Chyba że przyjdziesz się opalać w
spodniach z nogawkami do kostek i bluzce z długimi
rękawami. Nasmaruj całe ciało kremem z ochronnym
filtrem, załóż ciemne okulary i czapkę.
Możesz zostać okradziony, napadnięty, pobity. Gdy
tylko zaczyna się sezon, na plażach pojawiają się
przestępcy. Nadmorskie miasteczka zamieniają się w
rezydencje gangsterów. Zdarzają się regularne
bitwy w dyskotekach i na ulicach. Policja sobie
rady nie daje, bo jest jej mało, a pas plaż duży.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pani minister strzyże
Poseł Krystyna Łybacka przez prawie trzy lata popierała
starania o utrzymanie Zespołu Szkół Zawodowych Nr 3 w
Poznaniu. Minister edukacji Krystyna Łybacka podjęła
decyzję o jego likwidacji. Zrobiła to ręką wojewody
wielkopolskiego oraz radnych lewicy.
Zespół Szkół Zawodowych Nr 3, zwany Oxfordem, to
najstarsza zawodówka w Poznaniu. Ma stuletnią tradycję.
Tutaj funkcjonowało jedyne w Wielkopolsce technikum
fryzjerskie dla dorosłych. Inicjatorami likwidacji tej
potrzebnej placówki były władze miasta, które posłużyły
się w tym celu absurdalnymi i nieprawdziwymi
argumentami:
1. Próbowano udowadniać, że szkoła produkuje
bezrobotnych, mimo że dane na ten temat mówią, że
znajduje się ona dopiero na piętnastym miejscu wśród
innych tego typu placówek powiatu poznańskiego.
2. Mówiono o niższym poziomie nauczania i o
nagromadzeniu dużej liczby młodzieży w centrum miasta,
co rzekomo nie sprzyjało jego wizerunkowi.
To prawda, że do szkoły tej trafiała młodzież słabsza,
mniej wytworna (stąd jej ironiczna nazwa – Oxford), ale
zdobywała ona tutaj konkretne zawody. O tym, że placówka
jest potrzebna, świadczyły setki chętnych do nauki.
Samych klas fryzjerskich funkcjonowało po sześć na
jednym poziomie.
3. Utrzymywano, że nauką w tej szkole zainteresowanych
jest coraz mniej małolatów, o czym świadczy zmniejszony
nabór do klas pierwszych.
Nikt jednak nie powiedział, że nabór ograniczono na
polecenie władz miejskich.
4. Koronnym argumentem była konieczność utworzenia w
budynku szkoły miejsca dla dwóch gimnazjów – sportowego
i integracyjnego. Pomysłu tego oczywiście nie
zrealizowano, bo: po pierwsze przy szkole brak
boiska, po drugie, stary kilkupiętrowy budynek trudno
dostosować do potrzeb niepełnosprawnych.
O zachowanie szkoły walczyli z determinacją nauczyciele,
uczniowie i rodzice oraz radni lewicy, będący w
poznańskiej Radzie w opozycji. Popierała ich ówczesna
poseł Krystyna Łybacka. Na sesji Rady Miasta 13 marca
2002 r. to właśnie między innymi głosami lewicy
przegłosowano uchwałę o nowej sieci szkół. Nie znalazł
się w niej Oxford. Dlaczego radni nagle zmienili zdanie?
Ponieważ dostali taki nakaz od swojej szefowej.
Wcześniej sieć szkół, w której szkołę uwzględniono,
podważył wojewoda wielkopolski Andrzej Nowakowski,
powołując się na jeden z punktów ustawy o systemie
oświaty, który wcale nie dotyczy szkół
ponadgimnazjalnych (zabraniający łączenia tego samego
typu szkół). Większość nauczycieli placówki otrzymała
wypowiedzenia, część, aby się przed tym uchronić, poszła
na zwolnienia lekarskie lub urlopy zdrowotne.
Pedagodzy i rodzice uczniów są zbulwersowani
postępowaniem pani Łybackiej, która niejednokrotnie
obiecywała im, że zrobi wszystko, aby szkoła pozostała.
Nie pierwsza to niedotrzymana obietnica pani minister,
która przed ostatnimi wyborami przyjmowała w swoim
biurze poselskim setki ludzi zwracających się do niej z
prośbami i każdemu obiecywała załatwienie jego sprawy.
Naiwni czekają do dzisiaj.
Na razie do siedziby Oxfordu przeniesiono inny zespół
szkół zawodowych, który również jest zagrożony
likwidacją, kształci bowiem w zawodach mało obecnie
popularnych.
Po Poznaniu chodzą plotki, że władze miasta mają chrapkę
na zabytkowy budynek szkoły, usytuowany w atrakcyjnym
punkcie, i stąd te posunięcia dokonywane kosztem
życiowych szans młodzieży z ubogich rodzin za aprobatą
minister edukacji.
Autor : J.H.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Środki prokoncepcyjne
Ma być sprytnie: kapitalista, który zysk zainwestuje,
zapłaci zaledwie 19 proc. podatku dochodowego. Za tę
jednak część dochodu, którą przeznaczy na swoje wydatki,
zapłaci rządowi drugie 19 proc.
Zdaniem mojego elektronicznego kalkulatora, 2 razy 19
równa się 38 proc. podatku od kapitalistycznej
konsumpcji, co ma przedsiębiorcę zniechęcić do kawioru,
a zachęcić np. do tworzenia nowych miejsc pracy, aby
ktoś inny miał na piwo z kaszanką. Mam nadzieję, że
kalkulator ministra finansów także uważa, iż 19 razy 2
równa się 38. Ten rządowy kalkulator, chociaż jest
przypuszczalnie ze złota wysadzanego brylantami, nie wie
jednak tego, że kapitalista, który ma taki łeb do
interesów, iż nawet w dzisiejszych okolicznościach
potrafi osiągnąć dochód, nie musi wydzielać z zysku
pieniędzy na własne potrzeby. On żyje na koszt firmy.
Mieszka w domu przedsiębiorstwa urządzonym też na konto
firmy i zaludnionym służbą pracującą w
przedsiębiorstwie. Jeździ autem swojej spółki. Podróżuje
na koszt firmy, bo na każdej plaży ma interesy. Za
kochanki kapitalisty płaci przedsiębiorstwo zatrudniając
je jako asystentki albo doradztwo artystyczne. Kawior
prezes żre z funduszu reprezentacyjnego, a gości poi
szampanem z tegoż źródła. Doroczny lifting żony i
brylanty dla przyjaciółki można załatwić omijając
podatek od dywidendy. Wystarczy, że firma straci
odpowiednią sumę na rzecz przedsiębiorstwa robiącego
podbródki lub naszyjniki, co załatwia się przez różne
firmy pośredniczące w machlojkach finansowych. Silne
opodatkowanie konsumpcji uderzy więc tylko w takie
beztalencia w robieniu interesów, które i tak żadnego
zysku nie osiągają.
Nie trzeba dodawać, że mnożąc te i im podobne koszty
własne w działalności przedsiębiorstwa, zmniejsza się
tym samym lub niweluje kwoty, które należałoby płacić
jako pierwsze 19 proc., czyli podatek dochodowy CIT. A
resztę zysku nie wtopionego w wydatki wywozi się do raju
podatkowego.
Fiskus mógłby kapitalistów dupnąć, gdyby władza wydała
przepisy ograniczające wydatki firm. Na przykład, że na
auta i urządzanie salonów zarządu przedsiębiorstwo wydać
może tylko do pewnej kwoty, cele zagranicznych podróży
podlegają kontroli itd. Wówczas jednak podniósłby się
krzyk, że przedsiębiorczość w Polsce została
biurokratycznie spętana, co sprzyja korupcji i odstręcza
obcy kapitał od napływania. Limuzyny kapitalistów zaś
stałyby się zaraz ciężarówkami dostawczymi po
rozwieszeniu jakiejś siatki za siedzeniem.
Wśród swoich mglistych celów SLD nawet więc nie wymienia
polityki zmierzającej do zdecydowanego zmniejszenia
kontrastów w poziomie życia, co jest psim obowiązkiem
socjaldemokracji w kraju, w którym narastają
dysproporcje. Dzięki temu nieco zmniejsza się
współczynnik obłudy w polityce rządu.
Istnieją jednak takie instrumenty lewicowej polityki
społecznej, które można zastosować bez uszczerbku dla
innego celu, jakim jest potęgowanie przedsiębiorczości i
rozwoju gospodarczego. Wysoki podatek spadkowy
zapobiegałby przenoszeniu się automatycznie rozpiętości
dochodów z pokolenia na pokolenie. Nie ma żadnego – ani
gospodarczego, ani społecznego – powodu, żeby
spadkobiercy ludzi przedsiębiorczych tworzyli kastę
uprzywilejowanych bez żadnej osobistej zasługi. Podatek
spadkowy tak można zaś
pomyśleć, aby nie rujnował przedsiębiorstwa wraz ze
śmiercią jego głównego udziałowca.
Partie o nacjonalistycznych skłonnościach uznają za
pożądany protekcjonizm gospodarczy wobec polskiej
przedsiębiorczości. Także sami kapitaliści machają
biało-czerwonym sztandarem. Po wejściu kraju do Unii
Europejskiej rząd straci znaczną część możliwości
popierania tzw. rodzimej gospodarki, ale niektóre
instrumenty pozostaną w jego spracowanych łapach, np.
ulgi podatkowe, licencje, ustawianie przetargów na
zamówienia państwowe, gwarantowanie kredytów. Niezbędna
jest radykalna zmiana kryteriów. Polskim nie jest ten
przedsiębiorca, który ma dziadka powstańca, polski
paszport, nazwę, dom w Polsce i pęta się przy
prezydencie lub chadza w świcie premiera i wyciera sobie
mordę patriotyzmem. Godny jest poparcia niechby Arab,
Francuz, Żyd lub Chińczyk, ale który podatki płaci w
Polsce, a nie w Monako czy na wyspie Jersey, i tutaj
tworzy miejsca pracy.
Nieszczęście polega na tym, że każdy polityk lewicy ma
własne interesy materialne, prestiżowe i wyborcze
szacowane wskutek kadencyjności w skali zaledwie kilku
lat. Interes społeczny i państwowy ma zaś
długodystansowy charakter. Pragmatyzm gospodarczy i
polityczny przemawia za polityką prawdziwie
socjaldemokratyczną, odważną i wyzbytą obłudy tylko
wówczas, kiedy kalkuluje się pożytki na dłuższą metę,
nie doraźnie. Wtedy władzy opłaca się rozdawać darmo
środki anty-koncepcyjne, finansować kampanię na rzecz
niekarania przerywania niechcianych ciąż, rozszerzać
bazę, z której wyłania się uzdolnioną część populacji
poprzez wyrównywanie szans startu młodzieży, popierać i
ułatwiać emigrację zarobkową absolwentów, przeciwdziałać
dziedziczeniu rodzinnemu własności.
Podrzucam elementy programu rzeczywistej, nowoczesnej,
racjonalnej lewicy zdobywającej poparcie dzięki temu, że
ma długofalową wizję i podporządkowaną jej politykę
bie-żącą. Pokolenie, które taką lewicę może uformować,
jeszcze nie objawiło swojej politycznej osobowości. A
być może musi się dopiero urodzić. Staram się zapłodnić,
czyli spowodować tę prokreację staroświeckim sposobem –
pieprząc.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Komu sra glizda
Dżdżownice kalifornijskie infekują polską faunę i florę
pieniactwem, pychą i głupotą.
Dżdżownica z Kalifornii jest pracowita, zdyscyplinowana
i uparta. Polska zaś – niemrawa, nerwowa, niezadowolona.
Niezadowolenie to infekuje dżdżownicze odchody nawóz
zwany biohumusem. Wchłaniają je rośliny, które stają się
znerwicowane i apatyczne. Rośliny wraz z ukrytym w nich
niezadowoleniem zżerane są przez zwierzęta. A jedne i
drugie pożerają Polacy. Gdy Polak umiera lub wydala,
wraz z jego trupem i kałem i niezadowolenie trafia do
gleby. A później znów wędruje w przełykach dżdżownic. To
wyjaśnia, skąd u nas kryzys i nabrzmiewające
niezadowolenie.
Władza ludowa chciała przerwać to błędne koło importując
do Polski dżdżownice kalifornijskie. Ojcem i matką tego
pomysłu był pan inżynier Alfred Szczygłów. W 1987 r. za
własne dolary sprowadził do hodowli odmianę Red Hibrid
of California. Wystawił się na "Polagrze". Dziennikarze
zawyli! Biohumus zrobił furorę wśród ogrodników.
Niezmordowane czerwone hybrydy mogą także utylizować
miejskie ścieki przerabiając je na biohumus – radował
się redaktor z "Polityki". Pan Szczygłów sprzedawał
biohumus, a także dżdżownice kalifornijskie do dalszej
hodowli. Tak rozpoczęło w Polsce karierę kilkudziesięciu
producentów biohumusu. W kapitalizmie okazało się, że
dżdżownice są dobre do robienia pieniędzy.
* * *
W 1989 r. przedsiębiorstwa braci Zubalów z Dębna oraz
Jarosława Prymasa z Wieruszowa zakupiły od Szczygłowa
dżdżownice. Prymas posiada imponujące gospodarstwo,
kalifornijską posiadłość z basenem i Mercedesem.
Zubalowie chwalą się obrotami rzędu kilku milionów
złotych. Wojenka zdawała się nieunikniona.
Jarosław Prymas, rolnik inżynier, umyślił, by w Urzędzie
Patentowym zarejestrować nazwę BIOHUMUS forte. Z
prawnego punktu widzenia nic nie można temu pomysłowi
zarzucić. Pozostaje aspekt moralny: czy godne jest
zawłaszczyć sobie efekt kilkuletniego marketingu
peerelowskich środków masowego przekazu i pomysłowości
Alfreda Szczygłowa, udając, że nic się o tym nie wie?
Wniosek Prymas złożył w 1994 r. Urząd Patentowy myślał 4
lata. O zarejestrowaniu nazwy biohumus dla Prymasa
zadecydowały najwyraźniej dwie opinie profesorów od
nawozów z Akademii Rolniczej we Wrocławiu: 1. że nigdy o
żadnym biohumusie nie słyszeli, 2. nazwa ta nie
występuje w słownikach i została prawdopodobnie
zastosowana po raz pierwszy przez Jarosława Prymasa.
W 1998 r. Prymas rozesłał do wszystkich producentów
biohumusu w Polsce list z żądaniem zaprzestania
oznaczania produktu wydalania dżdżownic kalifornijskich
nazwą biohumus – gdyż jest ona zarejestrowanym przez
niego znakiem towarowym. Powołując się na ustawę o
nieuczciwej konkurencji straszył sądem. Większość
zrejterowała.
Bracia Zubalowie stanęli okoniem. Prymas wymachując
przed policją Targów Poznańskich patentem zażądał
usunięcia stoiska Zubalów z poznańskiej "Polagry" – co
się stało. Wystąpił też z pozwem o zaniechanie
naruszania jego praw i odszkodowanie. Sąd w Zielonej
Górze wniosek Prymasa oddalił. Podpierając się opiniami
profesorów z Instytutu Warzyw-nictwa, językoznawców z
Uniwersytetu Szczecińskiego i Wrocławskiego uznał, że
biohumus jest nazwą pospolitą, notowaną przez słownik
wyrazów obcych i nie może być przedmiotem patentu.
Zatem używanie przez braci Zubalów nazwy biohumus nie
narusza praw Jarosława Prymasa, który zarejestrował znak
towarowy BIOHUMUS forte. Ktoś, kto zastrzegł sobie prawo
do "Mleka Łaciatego", nie może domagać się od innych,
żeby zaprzestali używać nazwy "mleko".
Jarosław Prymas zapowiedział apelację. Jeden z Zubalów
przekonany, że lepiej pracować, niż wojować, udał się do
Prymasa z ofertą pokoju. Wyszedł od Prymasa obrażony,
poniżony i dotknięty kłamliwymi zarzutami. A w tej
sytuacji mając korzystny dla siebie wyrok sądu Zubalowie
zwrócili się do Urzędu
Patentowego o unieważnienie patentu Prymasa.
Jednocześnie wnioskowali o rejestrację znaku towarowego
BIOHUMUS extra.
Wezwany przed komisję Urzędu Patentowego Jarosław Prymas
zarzucił braciom Zubalom piramidalną hipokryzję: żądają
unieważnienia patentu na biohumus – twierdząc, że jest
to nazwa pospolita, a równocześnie chcą zarejestrowania
biohumusu – czyli jakby uważają, że nazwą pospolitą
wyraz ten nie jest. Wniosek o unieważnienie patentu
BIOHUMUS forte upadł. Wniosek o zarejestrowanie nazwy
BIOHUMUS extra jest rozważany.
* * *
Oba przedsiębiorstwa sprzedają biohumus w stanie
podobnym do torfu albo nawozu w płynie. Zubalowie
przyuważyli, że Prymas – wytwarzając nawóz płynny i
wzbogacony – robi nawóz nienaturalny. Różnica jest taka,
że nawóz naturalny obciążony jest 3-procentowym
podatkiem VAT, a nawóz naturalno-mineralny ma stawkę
"0". Problem w tym, że na nawóz o zerowym VAT trzeba
uzyskać Certyfikat Bezpieczeństwa "B", do którego
konieczne są bardzo kosztowne badania. Zubalowie
przypuszczali, że Prymas takiego certyfikatu nie posiada
i że oszukuje urząd skarbowy i "rolniczą policję", czyli
Główny Inspektorat Skupu i PrzetwórstwaArtykułów Rolnych
(GISiPAR). Uważali, że gdy przychodzi do Prymasa
urzędnik skarbówki – żądając płacenia 3-procentowego VAT
od nawozów naturalnych – to on oświadcza, że jego nawóz
jest naturalno-mineralny, na który stawka jest "0".
Kiedy jednak kontroluje go "rolnicza policja" domagając
się Certyfikatu Bezpieczeństwa, Prymas wtedy udowadnia,
że jego nawóz jest naturalny – więc taki certyfikat jest
mu zbędny.
Zubalowie nasłali na konkurenta urząd skarbowy, GISiPAR
i prokuraturę. W efekcie wyszło na jaw, że Prymas nie
hoduje dżdżownic, ale prowadzi produkcję,
konfekcjonowanie i uszlachetnianie nawozów, czego jako
rolnikowi robić mu nie wolno. Prymas musiał
przekształcić przedsiębiorstwo rolnicze w spółkę. To
oznacza dużo wyższe podatki. Wystąpił też o nadanie
Certyfikatu Bezpieczeństwa.
Prymas zauważył natychmiast, że jego przeciwnicy robią
to samo co on, będąc zryczałtowanymi rolnikami. Ich
produkt będzie zatem tańszy, czym mogą go z rynku
wygryźć. Doniósł
zatem na Zubalów do prokuratury,że okradają fiskusa.
Widząc, że nie jest dobrze, Zubalowie wystąpili do
burmistrza Dębna o wpis do ewidencji gospodarczej.
Burmistrz im odpisał: że w myśl ustawy o działalności
gospodarczej – działalność wytwórcza dotycząca hodowli
dżdżownic nie podlega wpisowi do ewidencji gospodarczej,
bo jest to dział specjalnej produkcji rolniczej. Takim
dupochronem Zubalowie odparli atak prokuratury.
* * *
Dobra passa kiedyś się kończy. Sąd poznański rozpatrując
apelację uznał, że w niższej instancji nie mieli prawa
wchodzić w kompetencje Urzędu Patentowego. Patent jest
patent i jego właściciel ma wyłączne prawo używania
znaku towarowego biohumus na terenie całego kraju. Dla
Zubalów apelacja ta była katastrofą – sąd nakazał im
wycofanie biohumusu z handlu, zakazał stosowania nazwy w
przyszłości, obciążył ich wszelkimi kosztami i
zobligował do przeproszenia Prymasa w gazetach. Prymas
powiadomił prokuraturę, aby dopilnowała staranności
wykonania wyroku.
Zanim prokurator wziął się za robotę – co oznaczałoby
śmierć zubalowego przedsiębiorstwa, bracia wystąpili o
wstrzymanie wykonania wyroku i złożyli kasację do Sądu
Najwyższego. Ten uchylił wyrok sądu w Poznaniu
przekazując sprawę do ponownego rozpatrzenia. Sąd w
Poznaniu będzie mieć dodatkowy problem – od stycznia
tego roku funkcjonuje ustawa o nawożeniu, która uznała,
że najważniejszym (pomijam odchody kur, kaczek, świń,
królików, koni itp.) nawozem naturalnym jest biohumus.
Nakłada więc na jego producentów obowiązek otrzymania
zezwolenia z Ministerstwa Rolnictwa. Warunkiem jest
opinia siedmiu instytutów naukowych. Pakiet badań
kosztuje ok. 15 000 zł. W przypadku braku zezwolenia
GISiPAR nakłada grzywnę w wysokości 100 procent utargu
ze sprzedaży nawozu. Mali garażowi producenci biohumusa
wypadną więc z gry.
Zarówno Prymas, jak i bracia Zubalowie przedstawili w
ministerstwie wnioski, wsparte wymaganymi badaniami, o
zezwolenie na produkcję odpowiednio: BIOHUMUS forte oraz
BIOHUMUS extra.
Jeżeli sąd stanie po stronie Jarosława Prymasa, to się
okaże, że wniosek Zubalów jest bezprzedmiotowy.
Zubalowie handlowali nawozem bez zezwolenia. "Policja
rolnicza" może zabrać im wszystko, co zarobili, a nawet
więcej. Utarg, który jest podstawą do naliczania
grzywny, nie jest przecież równoznaczny z dochodem.
Jeżeli jednak sąd podzieli pogląd Zubalów i zawyrokuje
na niekorzyść Prymasa, Zubalowie już zapowiadają taki
sam atak na przeciwnika.
* * *
Wiadomo, jak to się skończy. Zagraniczny potentat
nawozowy dajmy na to amerykański Cargill wyłoży 150 mln
na hodowlę kalifornijskich dżdżownic w Polsce i by
pogodzić zwaśnione strony, biohumus zarejestruje pod
nazwą LEXUS ULTRA. Zamówi opakowania u Jeana Franco
Ferrare. Butelkę wymyśli artysta Horowitz. Agencja
Reklamowa MacCanEricson za 50 mln przekona ogrodników,
że LEXUS ULTRA jest najlepszy pod słońcem. Za dwa lata i
pan Prymas, i bracia Zubalowie zajmą się pisaniem
traktatów o filozofii przyrody ze szczególnym zwróceniem
uwagi na dżdżownice.
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bóg nie oddaje
Ksiądz zrobił cię żebrakiem? To wytocz proces księdzu –
będziesz podżebrakiem.
Kolejny korzystny wyrok dla pożyczających Panu Bogu.
Wyrokiem Sądu Okręgowego w Elblągu Adolf S. ma prawo
ściągnąć z elbląskiej parafii św. Jerzego 26 tys.
dolarów z odsetkami oraz koszty procesu. W praktyce, jak
wielu innych, będzie musiał zadowolić się satysfakcją z
odniesionego zwycięstwa.
Adolf S. jest jednym z wielu, którzy na początku lat 90.
pomagali w budowie elbląskiej diecezji. O nowym podziale
administracyjnym kościelnej Polski postanowił papież,
który chciał, żeby w Polsce biskupi byli bliżej ludu.
Mocarstwowe widzimisię białego tatki nie zostało wsparte
szmalem.
Złota rybka w sutannie
Elbląski bepe Andrzej Śliwiński miał proboszcza z
talentem menedżera. Nazywał się Jan Halberda.
Podniesiono go do rangi dyrektora ekonomicznego
diecezji. W interesującym nas czasie Halberda prowadził
sieć sklepów i 16 inwestycji. Powstał m.in. Dom Samotnej
Matki, hospicjum, szkoła i przedszkole katolickie.
Wszystko na kredyt. Klecha wyjął od ludzi i instytucji
ok. 120 mln zł. Większość pożyczkodawców liczyła na
szybki zysk, bo Halberda gwarantował wysokie, nawet
40-procentowe odsetki.
Nieważne – łgał z wyrachowaniem czy przeliczył się.
Ważne, że Kościół kat., w imieniu którego działał,
dobrowolnie nie oddał ani złotówki. A przecież diecezja
łyknęła trochę szmalu, np. ze sprzedaży 650 hektarów w
Fiszewie. Ziemię dostała w 1999 r. od Agencji Własności
Rolnej Skarbu Państwa. Przez kilka lat z żałosnym
skutkiem próbowała zbijać szmal na hodowaniu i sianiu, w
końcu gospodarstwo sprzedała. Wójt z gminy Gronowo
Elbląskie pamięta, że hektar żyznej żuławskiej ziemi
poszedł za 5 tys. zł. Za 650 ha wypada 3,25 mln zł.
Można było spłacić choć parę osób, ale przedstawiciele
Pana Boga poszli w zaparte.
Skoczcie biskupowi na pastorał
Ci, od których Halberda pożyczał jako dyrektor
ekonomiczny kurii, nie dostali i nie dostaną grosza,
choć mają tony poświadczonych notarialnie kwitów. Sądy
przyjęły za dobrą monetę tłumaczenia mecenasów
ekscelencji Śliwińskiego, że w imieniu kurii Halberda
nie miał prawa pożyczyć nawet guzika. Odpowiednimi
pieczęciami posługiwał się bezprawnie, a szmal wydał na
potrzeby własne: zakup willi i mieszkania w Elblągu oraz
helikoptera w Kaliningradzie. O tych ostatnich
szczegółach poinformował sąd kuriewny pełnomocnik, choć
Halberda ma na własność jedynie kawałek domu w Bochni
odziedziczonego po rodzicach.
W lepszej sytuacji byli ci, których Halberda oskubał
jako proboszcz. Parafie mają osobowość prawną, ich
zarządcą jest proboszcz, w tym więc wypadku Kościół kat.
nie mógł wykpić się od odpowiedzialności.
Problem polega na tym, że hipoteki budynków parafii św.
Jerzego zostały dawno zajęte. Wprawdzie w Wydziale Ksiąg
Wieczystych elbląskiego sądu poinformowano nas, że
hipotekę jednej sławojki może obciążyć stu milionowych
wierzycieli, jeśli mają taki kaprys, ale wiadomo, że 100
mln zł z kibla nie wyciśnie nawet Kołodko.
Kup pan kościół
Już w 1997 r. wierzyciele Pana Boga namawiali Urbana,
żeby kupił w Elblągu kościół. Urban nie chciał, inni
obywatele też nie. Wierzyciele nie zdecydowali się na
skorzystanie z usług komornika, bo pociąga to dodatkowe
koszty. Ale nie zamierzają czekać dłużej. Pytałam w
elbląskich kancelariach komorniczych, która sprzedaje
kościół. Odesłano mnie do kancelarii rewiru VI.
Dowiedziałam się, że jest parę przeszkód prawnych, ale
za miesiąc transakcja będzie mogła dojść do skutku.
Parafia św. Jerzego ma dwa kościoły. Miłośnicy staroci
mogą łyknąć XIV-wieczny kościół św. Jerzego z działką o
powierzchni 2 tys. metrów, położony przy ul. Bema 10,
księga wieczysta nr 19442, albo nówkę pod wezwaniem
Miłosierdzia Bożego (księga wieczysta nr 27241) z
działeczką większą o trzysta metrów, też w centrum
Elbląga.
Kościół może przynosić dochód nie tylko podczas mszy. W
jednym można by urządzić Muzeum Oszukanych przez Pana
Boga. Mimowolni budowniczowie ziemskiej potęgi Diecezji
Elbląskiej na pewno udostępnią eksponaty. W drugim –
sarkofagi sponsorów, których serducho nie wytrzymało
narzuconych przez Kościół kat. emocji. Na przykład
Andrzeja W. z Gdańska, który zmarł na zawał w trakcie
procesu z Diecezją Elbląską. Jego matka poinformowała o
śmierci biskupa Śliwińskiego i ks. Halberdę.
Odpowiedział tylko ten drugi: "będę się za niego
modlić".
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku cd.
23 czerwca, w niedzielę, student pedagogiki Maciej Sz.
mówił w "Teleranku" o blogach.
26 czerwca, w środę, ukazał się w "Super Expressie"
artykuł na temat tego programu, który rozpętał burzę.
Telewizję oskarżono o rozpowszechnianie pornografii.
25 lipca, w artykule "Fiku-miku jestem w twoim
pamiętniku" opisaliśmy nieznane szczegóły tej afery.
Tego samego dnia przyszedł do redakcji list:
Nie wiem, czy jest sens pisania tego listu. Na pewno
narażę się na złośliwe reakcje, ale postanowiłam
zaryzykować. Na początek się przedstawię. To ja jestem
Małgorzatą z Siedlec. Ja naprawdę istnieję, nie zostałam
wymyślona. Od razu wspomnę, że jestem czytelniczką "NIE"
i nie należę do grona
dewotek, zwolenników pana Rydzyka i jemu podobnych.
(Zabrzmiało jak usprawiedliwienie).
Wczoraj przeczytałam artykuł pana A.K. zatytułowany
"Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku". Zdziwił mnie brak
profesjonalizmu autora. Mam śmiałość uważać, że jeżeli o
czymś się pisze, powinno się ten temat lepiej poznać.
Pan redaktor tego trudu sobie nie zadał. Już wyjaśniam,
dlaczego tak sądzę.
Po pierwsze, niewiele wie o prowadzeniu bloga –
internetowego pamiętnika. Ma oczywiście do tego prawo
(on również nie oglądał przecież tego "Teleranka", a tam
o tym mówiono), ale jeżeli chce o nim pisać, powinien
zapoznać się z techniką jego prowadzenia. Żeby wejść na
strony bloga, nie trzeba znać jego hasła. Wystarczy znać
imię (ksywę) jego autora, wpisać prosty adres (imię.
blog. pl).
I już wszystkie zapiski stoją przed nami otworem. Hasło
potrzebne jest tylko autorowi bloga do pisania notatek.
Aby napisać do nich komentarz, wystarczy wstukać
wspomniany adres. Każdy, kto oglądał "Teleranek", mógł
bez trudu dotrzeć do zapisków pana Macieja. Przynajmniej
przez trzy dni od programu. Tak właśnie ja tam dotarłam,
a potem redakcja "Super Expressu". Dopiero po ukazaniu
się artykułu dostęp do strony został zablokowany i teraz
rzeczywiście trzeba znać specjalne hasło, żeby poczytać
wspomnienia pana Ebo.
Po drugie, pan redaktor A.K. napisał, że "Super Express"
łże podając informacje o tym, że na "ekranie pokazywano
pornograficzne obrazki". Takich faktów w gazecie jednak
nie podano. Z oczywistym zainteresowaniem śledziłam
wypowiedzi na ten temat. Skąd więc pan A.K. czerpał
swoje informacje?
Po trzecie, nie rozumiem argumentu dotyczącego księży
pedofili. To, że nie napiętnuje się tych zboczeńców, nie
świadczy o tym, że w ogóle powinniśmy znieczulić się na
skrzywienia. Używając określenia "skrzywienia", nie
miałam na myśli orientacji seksualnej pana Macieja, ale
treści, które stały się "dobrem" ogółu zainteresowanych
(przez trzy dni).
Po czwarte, nie przekonało mnie zapewnienie o tym, że
"nasza dziatwa wie doskonale, gdzie szukać wiadomości o
seksie". Myślę, że ta "dziatwa" nie ogląda "Teleranka",
a jeżeli nawet, nie można założyć, że stanowi 100 proc.
widzów tego programu. Wśród oglądających go są na pewno
dzieciaki, którym jeszcze seks w głowie nie siedzi, ale
wiedzą, co to blog. I weszły w internet poczytać sobie
inne "niewinne" notki sympatycznego młodego pana z
telewizji. I dowiedziały się nie tylko o tym, co pan
Maciej lubi robić, ale również z kim. Ebo śmiało podawał
nazwiska osób znanych publicznie (co one na to?)
opisując ich upodobania i zachowania. Delikatnie mówiąc,
zrobił im wielkie świństwo. Dla dzieci niezła gratka,
tym bardziej że znajomymi tego pana są również "idole"
(niestety) współczesnych dzieciaków, np. uczestnicy
programu "Big...". I nic się nie stało? Ja pozwolę sobie
uważać inaczej.
Na koniec zgodzę się z jedną z wypowiedzi pana A.K.
Uważam, że "Super Express" niepotrzebnie cytował
wypowiedzi znalezione w blogu. Też zastanawiałabym się,
czy nie jest to rozpowszechnianie pornografii. Czego się
nie robi, by przyciągnąć czytelników. Wiem teraz, że
napisałam pod zły adres. Każdy popełnia błędy. Może
powinnam napisać do Was? (Podlizuję się chyba). I nie
nazwałabym się donosicielem. Czy inne osoby
powiadamiające Was o różnych aferach też tak nazywacie?
Czy też są one wtedy określane informatorami? Chociaż
przypuszczam, że to wydarzenie dla Was aferą nie było.
Z wyrazami szacunku dla redaktora naczelnego – pana
Jerzego Urbana
Małgorzata z Siedlec
(nadal anonimowa, ciekawe dlaczego?)
Od autora:
1) Autorowi wydawało się podejrzane, że napisała Pani do
"Super Expressu" zamiast wprost do telewizji.
2) Biuro Łączności z widzami do czasu opublikowania
artykułu w "Super Expressie" nie otrzymało żadnego
telefonu od telewidzów, co jednocześnie świadczy o braku
szkodliwości czynu.
3) Autor nie wierzy w czystość intencji piszących o tej
sprawie, natomiast jest przekonany – z czym i Pani się
zgadza – że treści obsceniczne, a nie pornograficzne,
rozpropagowała prasa, a nie telewizja.
4) Strony internetowe ebo zostały zablokowane
natychmiast po otrzymaniu pierwszych sygnałów.
5) W Internecie na każdym kroku czyhają na bogobojną
młodzież informacje niespodziewane, czego dowodem niech
będzie hasło "Matka Teresa z Kalkuty". Związane z nim
informacje są znacznie bardziej gorszące maluczkich niż
blogi ebo.
6) Co do hasła, ma Pani rację, natomiast nie ma Pani
racji sugerując, że autor nie oglądał "Teleranka".
Nagrał go dla swoich dzieci, podobnie jak inne programy
dziecięce emitowane w tym okresie, a po tzw. aferze
obejrzał na stopklatkach.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wysoki swądzie
Kreślimy obraz powagi sądów kraju rzekomo
środkowoeuropejskiego, który postanowił zanieczyścić
Unię Europejską.
Jak długo może trwać jeden proces? Art. 6 Europejskiej
Konwencji Praw Człowieka mówi o terminie rozsądnym, ale
nie określa go w latach, więc każdy niezawisły sąd
według własnego rozsądku osądza tę kwestię. Czasem
rozsądku zabraknie.
Ambitna sędzia na otwarcie
Niejaki inżynier K. po wprowadzeniu planu Balcerowicza
wcielił się w rolę restauratora kapitalizmu. Założył
firmę handlową i – jak było do przewidzenia –
zbankrutował po niedługim czasie. Jedyny efekt tego
ambitnego przedsięwzięcia zmaterializował się w grudniu
1992 r. Był to pozew o zapłatę zaległego czynszu na
rzecz Spółdzielni Mieszkaniowej Batory, od której
wynajmował lokal.
Po roku z hakiem sprawa weszła na wokandę I Wydziału
Cywilnego Sądu Wojewódzkiego w Łodzi. Sędzia
Kosmaczewska na wstępie stwierdziła, że sprawa nie jest
prosta, chociaż wydawała się prosta, a to ze względu na
linię obrony, którą zastosował pozwany, tj. z art. 388 §
1 k.c.
– Kto wy jesteście? Czy aby wy nie jesteście
dziennikarze? – wypytywała z niepokojem siedzących na
sali członków Stowarzyszenia Zwyczajnego Przedsiębiorców
Batory. Upewniwszy się, że nie są oni dziennikarzami,
zaczęła tyradę: – Wy pewno myśleliście, że tu jest cyrk,
a tu nie jest cyrk, tylko sąd i ja wam pokażę, że tu
jest sąd. A panu – zwróciła się do pozwanego – kto
napisał odpowiedź na pozew, bo nie ma pan adwokata, a to
pisał prawnik?
– Ja sam napisałem.
– A?! Pan to napisał? Niemożliwe! No może? Ach, cóż za
amatorszczyzna! A w ogóle to niech pan ustali, czy pan
jest przedsiębiorcą. Ja nie mogę tego ustalić, bo Sejm
nawydawał ostatnio tyle głupich ustaw, że sąd też
zgłupiał i ustalić nie potrafi.
Potem – aby udowodnić, że sąd to nie cyrk – wzięła się
za strofowanie świadków.
– Jak pan stoi? Ja panu pokażę, jak się stoi w sądzie! –
instruowała pana Tadzia. – Dlaczego się pan nie stawił
na rozprawę?
– Przecież jestem.
– Jak wywoływałam wszystkich, to pana nie było! Pan też
pewno myślał, że tu jest cyrk, a ja panu pokażę, że tu
nie cyrk. No co pan tak bokiem stoi? Ja pana ukarzę za
obrazę sądu! Co? Nie wie pan, jak się stoi w sądzie?
Fryzjerka Dziunia została oskarżona o składanie
fałszywych zeznań, chociaż ona zeznała niefałszywie, a
tylko sąd się pomylił dyktując do protokołu.
– Następną rozprawę wyznaczam za trzynaście miesięcy –
obwieściła pani sędzia. – A panu – dodała – to ja radzę
wziąć adwokata, bo sam pan sobie nie poradzi. Co pan
chce udowodnić z art. 388, niedołęstwo? No, chyba że
jest pan umysłowo chory albo kaleka?
K. wniósł zażalenie i wniosek o sprostowanie protokołu z
rozprawy. Sąd ich nie rozpatrzył, za to przewodnicząca
wydziału napisała w aktach: "Zmieniam referenta" – co
oznacza zmianę sędziego.
Sprawę przejęła sędzia Wesołowska-Szmacińska i z miejsca
wydała postanowienie, że sąd jest niewłaściwy do
rozpoznania sprawy. Właściwy to X Wydział Gospodarczy w
tym samym sądzie, ale przy innej ulicy.
Prokuratorka od trucia smołą
Przez półtora roku w sprawie nic się nie działo. Za to
zaczęło się dziać w osiedlu należącym do powódki –
Spółdzielni Mieszkaniowej Batory. W jednym z bloków
mieszkał sobie pozwany inż. K. Pewnego poranka obudził
się z bólem głowy w mieszkaniu pełnym cuchnącego dymu.
Patrzy z balkonu i widzi kociołek ze smołą, a pod nim
buchające płomienie i czarne obłoki. Robole ładowali do
ognia co się da, a głównie starą papę, lepik i wszystko,
co się dobrze pali. To, że smarują dachy, podobało się
inżynierowi, ale sposób wykonania – nie za bardzo.
Interwencje w zarządzie spółdzielni zawodziły, więc
inżynier zaczął się skarżyć w różnych urzędach i
redakcjach, a gdy to nie pomogło, złożył doniesienie do
Prokuratury Rejonowej dla Łodzi Widzewa. Ta zaś odmówiła
wszczęcia postępowania. K. zażądał wglądu do akt i
stwierdził, że nie przeprowadzono żadnego postępowania
wyjaśniającego, a w aktach znajdują się tylko trzy
etykiety z beczek po lepiku. K. odwołał się do
Prokuratury Wojewódzkiej. Ta utrzymała w mocy
postanowienie Rejonowej.
K. okazał się upierdliwy i poszedł do prokuratury
apelacyjnej z pytaniem: czy i jak można wzruszyć
prawomocne już postanowienie o odmowie wszczęcia. Pani
prokurator apelacyjna stwierdziła, że owszem są sposoby,
ale o co chodzi? K. mówi, że go trują smołą –
prokuratorka, że nieprawda, bo smoła nie truje, a nawet
leczy. Na to K. wyciąga podręcznik toksykologii napisany
przez grono wybitnych profesorów. Prokuratorka mówi, że
to pisali jacyś idioci dla pieniędzy i żeby inżynier
sobie poszedł, bo jak nie, to każe go zapuszkować (wtedy
było to jeszcze możliwe bez udziału sądu).
K. zadzwonił do Instytutu Medycyny Pracy, gdzie mu
potwierdzono, że smoła truje, i doradzono, żeby
zaskarżył trucicieli do sądu o wysokie odszkodowanie. K.
zrobił, jak mu doradzono.
Do toczącej się sprawy wniósł powództwo wzajemne.
Zażądał potrącenia z należnego powódce czynszu kosztów,
które poniósł na remont i adaptację lokalu, a po drugie
– odszkodowania
i zadośćuczynienia za trucie go smołą.
Zażalenie na niezaskarżalne
Pewnego dnia do inż. K. zadzwonił Wojciech Duda,
dziennikarz niemieckiej, acz polskojęzycznej gazety
"Dziennik Łódzki".
– Chcę z panem rozmawiać o pana sprawach.
– Jakich sprawach?
– Tych w sądzie.
– A skąd pan o nich wie?
– Z "Rzeczpospolitej".
Rzeczywiście – w "Rzepie" była spora notatka o jego
sprawie, że niby nikt się jeszcze w Polsce nie
procesował o trucie smołą, że proces jest precedensowy
itp. Panowie się spotkali i Duda napisał wielki artykuł,
który sprzedał pod różnymi tytułami swojej gazecie oraz
tygodnikowi "Prawo i Życie".
Tak sprawy inżyniera K. stały się głośne – tym razem bez
szczególnej radości z jego strony. K. miał wtedy wiele
kłopotów i na dodatek ciężko chorą matkę w szpitalu, a
tu z sądu przychodzi wezwanie do zapłaty na poczet
zaliczki dla biegłego. Pieniędzy nie miał, napisał więc
wniosek o zwolnienie z tej zaliczki, a uzasadnił go
m.in. tak: Nie byłby potrzebny żaden biegły, gdyby
sędzia T. Kosmaczewska nie traktowała po chamsku
uczestników rozprawy i pozwoliła wypowiedzieć się
świadkom.
Sędzia Kulesza z X Wydziału Gospodarczego Sądu
Wojewódzkiego – gdzie sprawa trafiła według właściwości
– zażądała, aby inżynier zarzut chamstwa odwołał, na co
on się zgodził i wyraził ubolewanie. Nadal jednak
upierał się, że zachowanie sędzi Kosmaczewskiej było
niewłaściwe i uwłaczało godności osób obecnych na
rozprawie. Na to sędzia Kulesza podyktowała do
protokołu, niezgodnie z prawdą: Zarzutu chamstwa nie
wycofał, i przywaliła inżynierowi grzywnę 500 zł za
ubliżenie powadze sądu.
K. napisał zażalenie. Sędzia je oddaliła, bo
postanowienie to nie podlegało zaskarżeniu.
Przysługiwało jednak zażalenie na odrzucenie zażalenia,
odmowę uzasadnienia orzeczenia i jego doręczenia etc. K.
umiejętnie z tego korzystał. Taka zabawa z zażaleniami i
odrzuceniami trwała okrągły rok.
W ciągu tego roku K. oskarżył jeszcze sędzię Kuleszę o
poświadczenie nieprawdy w protokole z rozprawy i żądał
wszczęcia postępowania dyscyplinarnego oraz zmiany
sędziego, ale mu odmówiono. Zdaniem sądu – w składzie
trzech sędziów zawodowych – nie było podstaw.
Rzecznik i sąd z powagi odarci
K. poskarżył się u rzecznika praw obywatelskich. Prosił
o zaskarżenie art. 44 § 1 ustawy o ustroju sądów
powszechnych do Trybunału Konstytucyjnego. Powołał się
na Konstytucję, która nakazuje, aby postępowanie sądowe
było co najmniej dwuinstancyjne, powinien więc mieć
prawo zaskarżenia decyzji o nałożeniu nań grzywny.
Rzecznik odpowiedział, że zarówno on, jak i ówczesny
minister sprawiedliwości prof. Kubicki podzielają pogląd
pana K., ale pomóc mu nie mogą.
K. uderzył z innej beczki. X Wydział Gospodarczy Sądu
Wojewódzkiego mieścił się przy ul. Pomorskiej 21 w
starej ruderze, która budziła grozę swoim wyglądem. K.
zrobił zdjęcia i załączył je do skargi, którą wysłał do
prezesa sądu, a także do ministra sprawiedliwości –
parafianki Suchockiej. W skardze napisał bez owijania w
bawełnę: w bramie i na dziedzińcu sądu znajdują się
fekalia, mocz i rzygowiny oraz śmieci, m.in. butelki po
ruskim szampanie i zużyta gumowa galanteria. Na koniec
stwierdził, że powadze takiego sądu nie można ubliżyć,
albowiem sam się jej pozbawił. Przytoczył też opinię
asystentki posła, który jest dzisiaj premierem: Proszę
pana, jeżeli tym sędziom nie przeszkadza, że mają tam
tak nasrane, to świadczy o ich kulturze osobistej, a pan
nie musi się tym przejmować.
Z Wydziału Wizytacyjnego Sądu Apelacyjnego w Łodzi
przyszła odpowiedź przyznająca inżynierowi rację w
sześciu na siedem postawionych zarzutów. Prezes sądu
przyznał mu rację w dwóch sprawach podniesionych w
odrębnej skardze i objął proces nadzorem
administracyjnym z powodu przewlekłości postępowania, z
przyczyn leżących po stronie sądu.
Sprawa sklonowana
Sędzia Kulesza uznała w między-czasie, że co prawda jest
właściwa do rozpoznania powództwa spółdzielni, ale
niewłaściwa do rozpoznania powództwa wzajemnego
wniesionego przez K. Zażalenie w tej sprawie Sąd
Apelacyjny oddalił. Stało się więc tak, że z jednej
sprawy powstały dwie: gospodarcza, sądzona przez sędzię
Kuleszę, i niegospodarcza, sądzona przez tę samą sędzię
Wesołowską-Szmacińską, która przedtem była niewłaściwa,
a teraz okazała się całkiem właściwa. W jednej sprawie
K. był pozwanym, a w drugiej stał się powodem.
Sąd gospodarczy wydał wyrok zasądzający od K. zapłatę
czynszu na rzecz spółdzielni-powódki, pomimo że w jego
uzasadnieniu napisał, iż: Powodowa spółdzielnia czyniła
ze swego prawa użytek sprzeczny z zasadami współżycia
społecznego i ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem
tego prawa, a takie działanie nie jest uważane za
wykonywanie prawa i nie korzysta z ochrony.
Pełnomocnik z urzędu ustanowiony na wniosek pozwanego
wniósł w jego imieniu apelację od tego wyroku.
Zanim doszło do rozprawy w Sądzie Apelacyjnym, inż. K.
raczył się pewnego dnia trunkami rozweselającymi i
słuchał radia. Jakiś słuchacz żalił się na złe
traktowanie go w sądzie. K. tak się tym wkurwił, że
niewiele myśląc napisał list do sędzi Kuleszy – za
pośrednictwem prezesa sądu. List zaczynał się od
inwokacji: Ty głupia kobieto, a w treści, zawierał m.in.
takie zdania: Myślisz, że jak się przebierzesz w czarny
szlafrok z żabotem i łańcuch, to już jesteś nietykalna?
Gdybym zechciał, to przyszedłbym do sądu, skopał cię w
twoją głupią dupę i żaden immunitet by cię przed tym nie
uchronił.
Choć był pijany, postąpił w miarę roztropnie używając
trybu przypuszczającego i czasu przyszłego
niedokonanego. Dzięki temu nie można było postawić
zarzutu, że dopuścił się groźby karalnej. Napisawszy,
pobiegł do sądu i złożył list w biurze podawczym.
O dziwo doczekał się odpowiedzi. Poinformowano go, że
nie ma zwyczaju, aby prezes sądu pośredniczył w
przekazywaniu sędziom korespondencji. Nadto uważa, że ze
względu na formę pisma pana K. nie musi się
ustosunkowywać do jego treści.
Biegły biegły
Sprawa niegospodarcza toczyła się dalej. Powoływano
różnych biegłych, którzy mieli wykazać, czy K. odniósł
szkodę na zdrowiu na skutek trucia smołą. Neurolodzy
uznali, że może nie, a może tak, niech więc psychiatra
go zbada, czy mu się pogorszyło na umyśle po nawąchaniu
się smoły. Biegłym z tego zakresu był lekarz medycyny
Skulimowski, który wydał następującą opinię (w
streszczeniu):
Badany, pochodzi z rodziny mieszanej. Jest synem
"aparatczyka" i robotnicy. Z żoną się rozwiódł, ale nie
posiada konkubiny, a jego była żona nie ma konkubenta.
Nałogowo nie pije, a jak się napije nienałogowo, to
potem nie klinuje. Upił się ze dwa razy w życiu na
weselu. Siostra badanego też się rozwiodła, ale
konkubenta też nie posiada. (...) Okazał wynik badania
elektroencefalograficznego, który jest w normie. (...)
Na tej podstawie stwierdzam u badanego osobowość
nieprawidłową i zaburzenia psychiczne. (...) W trakcie
smołowania dachów w związku z sytuacją konfliktową,
doszło u powoda do dyskomfortu psychicznego ze
współistniejącymi objawami nerwicowymi, który to
dyskomfort trwał w okresie prowadzenia robót dekarskich.
(...) Nie stwierdzam związku przyczynowo-skutko-wego
pomiędzy dzisiejszym stanem badanego a wdychaniem oparów
smoły.
W tym samym czasie K. miał jeszcze inną sprawę w Sądzie
Rejonowym. Pokazał tam opinię Skulimowskiego i sąd
skierował go na badania do wariatkowa w Kochanówce. Tam
go badało dwóch biegłych sądowych – profesor i doktor
habilitowany. Obaj orzekli, że K. żadnych zaburzeń
psychicznych i osobowościowych nie przejawia. Na
rozprawie K. pokazał tę opinię i zażądał wyjaśnień od
Skulimowskiego. Ten zaś tłumaczył, że jego zdaniem tatuś
powoda będąc funkcjonariuszem PZPR i mając wyższe
wykształcenie posiadał żonę robotnicę, co jego zdaniem
nie uchodzi. Rodzina była mieszana, bo
inteligencko-robotnicza, a tatuś był szlachetny, bo
powinien się rozwieść, a tego nie zrobił. Zaś jeśli
chodzi o zaburzenia psychiczne, to tak mu się jakoś
napisało.
Pieniacz z pierdolcem
Po dziesięciu latach wędrówek po sądach inż. K. poległ
ostatecznie.
Gospodarcza część sprawy zawędrowała aż do Sądu
Najwyższego, który w marcu 2001 r. wniosek o kasację
oddalił, chociaż dostrzegł fakty przemawiające na
korzyść inżyniera, ale ich nie rozpatrywał, bo
pełnomocnik tegoż o to nie wnosił. Sąd Najwyższy
zdziwiły też niektóre decyzje sądów łódzkich, ale do
tego miał się odnieść w trybie odrębnym.
Sprawę o trucie zakończył wyrok Sądu Apelacyjnego w
czerwcu 2002 r.
Inżynier K. 43 lata życia spędził w Peerelu i ani razu
nie był w sądzie. Po przemianach sądy stały się jego
drugim mieszkaniem. Opisaną sprawę przegrał, ale nic nie
zapłacił. Spółdzielnia zaległy czynsz spisała na straty,
a komornik egzekucji nie podjął, bo podobno nie mógł
znaleźć dłużnika. Koszty sądowe, wynagrodzenia biegłych
i adwokatów pokrył skarb państwa. K. zyskał opinię
pieniacza i znajomi zaczęli mówić, że ma pierdolca. On
wobec tego postanowił, że nigdy już nie pójdzie do sądu
z jakąkolwiek sprawą.
Autor : Włodzimierz Kusik
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Papież jak żywy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Na Podkarpaciu bez zmian
Jak mawiał Pawlak w "Samych swoich" sąd sądem, ale
sprawiedliwość musi być po naszej stronie.
W Dębicy zawrzało, gdy Miejska Komisja Wyborcza odmówiła
rejestracji byłym awuesiarzom, którzy od czterech lat
rządzą miastem i powiatem, a teraz występują pod szyldem
Wspólnoty Samorządowej. W ten sposób wypadła, czy raczej
wylała się za burtę śmietanka miejscowej prawicy:
burmistrz Władysław Bielawa, 14 radnych kończącej się
kadencji, ogółem 39 pewnych sukcesu kandydatów.
Poszło o to, że towarzystwo ma w dokumentach idiotycznie
długą nazwę Komitet Wyborczy Wyborców Inicjatywa
Społeczna Wspólnota Samorządowa (tak bowiem popłuczyny
po AWS nazywają się w całej Polsce), ale na listach
poparcia dla kandydatów wpisano skróconą nazwę KWW
Wspólnota Samorządowa. W przepisach wykonawczych do
ordynacji, zabrania się używania skrótów, bo normalni
ludzie nie muszą wiedzieć, że – dajmy na to – KSMP
oznacza Komitet Stronników Misia
Puchatka.
Członkowie komisji mieli świeżo w pamięci niedawne
szkolenie, na którym wojewódzki komisarz wyborczy, Jan
Jaskółka, nakazał pilnować nazw komitetów, aby nie
doszło do takiej awantury, jak cztery lata temu w gminie
Jodłowa. W Jodłowej mianowicie wyślizgano z wyborów
przeciwników wszechwładnego wójta Kity z AWS. Sam
Jaskółka sprzeciwiał się wtedy ich zarejestrowaniu, bo
na listach z podpisami obywateli mieli trochę inną
nazwę, niż na liście dostarczonej komisji wyborczej
(patrz: "Kita" i "Chłop durny idzie do urny", "NIE" nr
41, 53/98). A po czterech latach, co za traf, historia
się powtarza, tyle że tym razem nie chodzi o grupkę
rolników z niedużej gminy, tylko o całą
miejsko-powiatową elitę. Tak nieudolną, że nie potrafiła
nawet prawidłowo się zarejestrować.
Dębica była w szoku. "Odrzucona lista wy-borcza",
"Burmistrz na lodzie" – krzyczały tytuły prasowe.
Prawicowcy podnieśli wrzask, że utrącono ich z pobudek
politycznych i że to straszny zamach na demokrację.
SLD-owcy z obozu głównego konkurenta Bielawy, Edwarda
Brzostowskiego, wpadli w euforię. Ukradkiem gratulowali
przewodniczącemu Miejskiej Komisji Wyborczej,
Zbigniewowi Koziołowi, którego niedawno z hukiem
wyrzucili z SLD. Wyciął Bielawę – znaczy swój chłop.
Awuesiarze odwołali się do Sądu Okręgowego w Rzeszowie.
Ten zaś zdecydował w ciągu 10 minut: wprawdzie Miejska
Komisja Wyborcza działała zgodnie z prawem, ale
ważniejsze są względy społeczne. Z tych względów Wysoki
Sąd uchyla decyzję MKW i dopuszcza do wyborów Bielawę i
spółkę.
Mamy poważne wątpliwości, czy sąd w RP może orzekać
wbrew prawu, kierując się czymś tak enigmatycznym, jak
"względy społeczne", pod którym to pojęciem kryć się
może wszystko: poglądy polityczne pani sędzi, jej
osobista sympatia do pana Bielawy lub innych asów
upadłej AWS, a nawet – jak głosi plotka – rozmowa
telefoniczna z biskupem.
Bielawa i jego chłopcy triumfalnie wrócili do gry, ale
zadyma przedwyborcza wcale się nie skończyła. Bo skoro
jedni mogą startować wbrew przepisom, to inni też by tak
chcieli.
Natychmiast uaktywnili się inni kandydaci na burmistrza
– Jan Mytkoś z Dębickiego Komitetu Wyborczego Wyborców
oraz Tomasz Chodak z Samoobrony. Obaj nie spełnili
wymogów formalnych: nie zarejestrowali we wszystkich
okręgach wyborczych list z wymaganą przez ordynację
liczbą kandydatów.
Miejska Komisja Wyborcza miała okropny zgryz, co z nimi
zrobić. Po lekcji, jaką dał jej rzeszowski sąd, siedmiu
sprawiedliwych z komisji większością głosów
zarejestrowało i Mytkosia, i Cho-daka. Wiadomo, względy
społeczne. Gdy jednak dowiedział się o tym komisarz
wyborczy Jaskółka zrugał dębicką komisję, aż wióry
leciały, i uchylił jej decyzję. Kompletnie już
ogłupieni, członkowie komisji wyborczej od-mówili
Mytkosiowi i Chodakowi rejestracji.
Śladem burmistrza Bielawy, Mytkoś odwołał się do sądu.
Od razu oczywiście zaczął nawijać o względach
społecznych: zebrał przecież 900 podpisów wyborców,
reprezentuje zwykłych ludzi, którzy dość mają
skompromitowanej pseudoelity. Wykluczenie go z powodu
drobnego uchybienia formalnego będzie ciosem w samo
serce demokracji. Rzeszowski Sąd Okręgowy, ten sam,
który parę dni wcześniej rozgrzeszył z drobnego
uchybienia awuesiarską Wspólnotę Samorządową, nie
pozwolił Mytkosiowi kandydować. Żadne względy społeczne
nie wchodzą w grę. Prawo jest prawem.
Chodak z Samoobrony nie poleciał do sądu, i słusznie, bo
też by dostał kopa.
Na placu boju o stołek burmistrza pozostali: Władysław
Bielawa, któremu przez cztery lata nic się nie udało,
ale mo-że coś mu się uda zdziałać w nowej kadencji
(hasło wyborcze: NIE ZAWIÓDŁ I NIE ZAWIEDZIE, a ponieważ
niewidzialna ręka zamazuje NIE, zostaje ZAWIÓDŁ i
ZAWIEDZIE); Edward Brzostowski, który obiecuje to samo,
co obiecywał kandydując na posła, tj. ściągnięcie
inwestorów i ożywienie gospodarcze (hasło JESTEM
LOKALNYM PATRIOTĄ, co niewdzięczny elektorat przerabia
na JESTEM LOKALNYM IDIOTĄ); wyrzucona z SLD Maria Mazur
pod szyldem Socjaldemokracji Dębickiej; ostatni dowódca
zlikwidowanej jednostki wojskowej – Bogusław Placek,
który ogłosił, że kandyduje, ponieważ nie pije, nie pali
i nie podrywa; plus piątka kandydatów jeszcze mniejszego
kalibru. Ale Mytkoś i Chodak już nikomu głosów nie
odbiorą.
Cztery lata temu pod pretekstem uchybień formalnych
wyeliminowano grupę, która zagrażała panowaniu AWS w
Jodłowej. Teraz, gdy awuesiarze z Dębicy sami naruszyli
przepisy, władze rzucają im koło ratunkowe. Ze względów
społecznych. Ale gdy inne ugrupowanie chce skorzystać z
tej furtki, te same władze pokazują mu wała. Nic się nie
zmienia na Podkarpaciu: względy społeczne polegają na
tym, żeby pomagać w wyścigu do żłobu czarnej prawicy i
wycinać pod byle pretekstem jej konkurentów.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dla chleba, Panie
Nowy rodzaj savoir-vivre’u starał się wprowadzić do
polskiego życia politycznego pan Sławomir Pietras,
kandydat SLD na prezydenta Poznania. Pan Pietras był
bowiem zarazem członkiem honorowego komitetu poparcia
swego konkurenta, pana Ryszarda Grobelnego (niezależny,
popierany przez PO). Pan Pietras znalazł się w komitecie
honorowym Grobelnego, gdy nie wiedział jeszcze, iż
będzie kandydatem SLD na prezydenta. Sojusz przeciął
dżentelmeńskie fanaberie Pietrasa, oświadczając, że
Pietras już nie popiera Grobelnego. Życie polityczne w
Poznaniu wróciło w koleiny partyjnych układów, ale
wyborca zrozumiał z tego, że kandydat SLD uważa, iż
najlepszym prezydentem będzie kandydat PO, i popiera
kandydata PO, dopóki to nie koliduje z jego własnym
interesem.
Mazurek kakaowy
Nie ma dnia, by polskie życie polityczne nie przynosiło
potwierdzenia tezy od lat propagowanej przez redakcję
"Nie": polityka w Polsce to pierdolenie i nic więcej. W
Słupsku pojawiły się plakaty, na których przedstawiono
pana Jerzego Mazurka, byłego prezydenta miasta, obecnego
wiceministra spraw wewnętrznych (SLD), i pana Ryszarda
Strąka, posła LPR, uprawiających seks. Plakaty
rozwiesili anarchiści, a ich celem było zniechęcenie
wyborców zarówno do panów Mazurka i Strąka, jak i
wyborów. Prokuratura ściga ich za znieważenie urzędników
państwowych (od grzywny do roku pozbawienia wolności).
Będzie to trudne, albowiem atrakcyjne plakaty zniknęły z
murów miasta.
D. J.
Zęby mądrości
Pan O. jest członkiem SLD oraz Opolskiej Rady Kasy
Chorych. Nie byle jakim, bo z namaszczenia samego
ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego. Jakiś czas temu
pan O. sprawił sobie w specjalistycznym zakładzie
sztuczną szczękę, która prezentuje się bardzo
efektownie, ale nie zechciał za nią zapłacić. Nie robią
na nim większego wrażenia wezwania do uiszczenia
rachunku. Jak nam doniosły wiewiórki, sprawa trafiła już
do samego szefa opolskiej lewicy posła Jerzego Szteligi.
Jeśli poseł nie zmusi członka do zapłaty, to zajmie się
nim partyjna komisja etyki. Jeśli członek stanie przed
komisją ze szczęką, to może mu ją wyjąć.
A. S.
Organy Wiesława
9 października 2002 r. w gazecie "Rzeczpospolita" i
tygodniku "Gazeta Polska" ukazały się artykuły
obrzydzające posła Jana Chaładaja z SLD,
przewodniczącego polskiej Unii Międzyparlamentarnej. Oba
podobnie napisane, oba używające tych samych chwytów
propagandowych, oba krytykujące Chaładaja za to, że nie
bluzga na Chiny za łamanie praw człowieka, ale pragnie
intensyfikacji wymiany handlowej między Polską i
największą obecnie fabryką świata. Artykuł w "Gazecie
Polskiej" podpisany jest "Piotr Lisiewicz". W
"Rzeczpospolitej" takiż sam podpisano dwoma również mało
znanymi nazwiskami: "Beata Kopryt" i "Marcin Dominik
Zdort". W kuluarach sejmowych mówi się, że oba artykuły
powinny być podpisane "Wiesław Walendziak".
Z. N.
Game over
Portal Wirtualna Polska (to ten z logo w kształcie
słoneczka) wprowadził opłaty za korzystanie z gier
internetowych. Miłośnicy brydża, szachów, warcabów czy
pokerka z ubolewaniem porzucili swój ulubiony portal,
przenosząc się masowo na bezpłatny serwer amerykański.
Już dawno mówiliśmy, że z przejęcia WP przez
Telekomunikację Polską S.A. nic dobrego nie wyjdzie.
Nasz ukochany monopolista telefoniczny jest od
października zeszłego roku większościowym udziałowcem
portalu WP. Ciekawe, jak się mają spodziewane zyski z
opłat za gry on-line do góry szmalu, jaką wy-daje TP
S.A. na reklamy z dziennikarką Krystyną Czubówną w roli
głównej? Wszak te infantylne filmiki mają nas przekonać,
że władze TP S.A. nie śpią, nie jedzą i nie piją, tylko
robią wszystko, żeby nam dogodzić. A tu nagle wirtualne
słoneczko zdycha.
A. R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Demokracja i tylko dwie kalorie
"
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Walę "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lato lepienia bałwana "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czwarta tajemnica fatimska
Nakaz księdza, kamuflaż czy zdrada?
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Armator szalupy ratunkowej
W sprawie Euroafriki Hass jest czysty jak wykąpane
niemowlę. Zgoda, tylko po cholerę zatrudnia ludzi
odpowiedzialnych za całą aferę?
W Szczecinie słychać kłapanie zębami. Trwa właśnie
zagryzanie Euroafriki – firmy, o której pisałem ponad
rok temu, gdy wylatywała w powietrze Stocznia
Szczecińska. Wówczas gdy już się w stoczni gotowało
("NIE” nr 31/2002), jej zarząd wyprowadził ze
stoczniowej kasy większościowe udziały w Euroafrice
warte grube miliony dolarów. Zaznaczyłem wtedy, że
udziały te kupiła poprzez spółki zależne sama
Euroafrica, co wydawało się podejrzane.
Miło mi donieść, że prokuratura podzieliła moje
stanowisko i sporządziła akt oskarżenia w tej sprawie
przeciwko trzem byłym członkom zarządu Euroafriki, który
to akt oskarżenia
leży dziś w sądzie.
Mechanizm nieprawidłowości – jak uważa prokuratura – był
następujący: Euroafrica skupowała udziały poprzez
cypryjskie spółki zależne, których zależność od siebie
ukrywała przez umowy powiernictwa. Na pierwszy rzut oka
wyglądało to tak, jak gdyby jakaś spółka ze słonecznej
wyspy będąca własnością kilku prywatnych ludzi
zapragnęła nagle kupić udziały w spółkach polskiej firmy
morskiej. W istocie zaś firma ta sama skupowała własne
udziały. Co oznacza, że sama stała się swoim
właścicielem, co jest zakazane przez prawo, gdyż akcje
należeć mogą wyłącznie do udziałowców. Obowiązujący od 1
stycznia 2001 r. kodeks spółek handlowych bardzo brzydko
się wyraża o takim procederze w artykule 200. Pod ten
artykuł podpada na przykład transakcja nabycia poprzez
spółkę AGAT udziałów Euroafriki w spółce OFR
(Organizacja, Finanse, Restrukturyzacja), która to
transakcja odbyła się w 2002 r. Nabycie zaś przez
A.P.E.A.R, spółkę zależną od Euroafriki, udziałów tej
ostatniej, odbyło się w 2000 r., czyli przed wejściem w
życie kodeksu spółek handlowych. Czy to oznacza, że
akurat ta transakcja jest w porządku? Nie, gdyż
posiadanie własnych udziałów jest obecnie niezgodne z
prawem, a skoro tak, to należy te udziały w ciągu roku
zbyć albo umorzyć. Niczego takiego zarząd Euroafriki nie
uczynił przez dwa lata. Tym też zajęła się Prokuratura
Okręgowa w Szczecinie i przedstawiła akt oskarżenia
przeciwko ówczesnemu prezesowi zarządu spółki Euroafrica
Włodzimierzowi M. oraz Zbigniewowi L. i Adolfowi W.
Wnioski z tego wypływają dwa: jeden to ten, że "NIE”
słusznie darło mordę rok temu, że oto wykryło aferę,
której pełne wyjaśnienie, choć może trochę potrwać, da
wiedzę o kulisach ciemnych operacji finansowych wokół
Stoczni Szczecińskiej. Miło mieć rację.
Drugi zaś jest taki, że źródła niejasnej sytuacji
prawnej spółki Euroafrica powstały nie w momencie gdy w
2002 r. nowy właściciel Andrzej Hass objął rządy w
spółce, lecz znacznie wcześniej, i to z winy
poprzedniego zarządu. Odnoszę wrażenie, że Hassa
wpuszczono w maliny. Trudno będzie obronić integralność
Euroafriki, jeżeli zważyć, że akt oskarżenia wspiera
opinia nie kogo innego, tylko prof. Sołtysińskiego,
autora kodeksu spółek handlowych. Jeżeli bowiem sąd
podzieli poglądy prof. Sołtysińskiego, to uznać będzie
musiał, że nabycie akcji własnych przez spółki zależne,
nawet przed wejściem w życie kodeksu spółek handlowych,
powoduje nieważność wszelkich działań Euroafriki, od
momentu kiedy obowiązuje nowy kodeks. A to z kolei
oznacza, że Hass będzie do tyłu 3 mln zł, za które nabył
akcje Euroafriki, a Euroafrica w ogóle ma szanse
przestać istnieć w dotychczasowym kształcie.
Na miejscu Hassa nieco bym się zdenerwował, gdyby mi
ktoś wywinął taki numer, jak jemu wywinęli byli prezesi.
I pogoniłbym na zbity dziób. Ale Hass okazał dobre serce
– odwołał oskarżonych prezesów z zarządu firmy, którą
wprowadzili prostą drogą na salę sądową, ale natychmiast
mianował ich do zarządu Korporacji Unity kontrolującej w
61 procentach Euroafrikę. Andrzej Hass powiedział, że
uczynił to, bo nie chciał ich krzywdzić. Jak kto ma
miękkie serce, to musi mieć twardy tyłek, bo teraz jest
w niego bity za nie swoje, miejmy nadzieję, grzechy. A
może być bity jeszcze mocniej, ponieważ prokuratura
interesuje się kolejnym wątkiem przeszłej działalności
Euroafriki, czyli według opinii biegłego prokuratury
nieudokumentowanym pochodzeniem 12,5 mln dolarów,
którymi spółka zależna od Euroafriki – "Pol-Fin” –
rozliczała się za użytkowanie promu Polonia. Andrzej
Hass twierdzi, że biegły się myli, a on wyliczy się co
do grosza. Jeśli się nie wyliczy, będzie to kolejny
problem Euroafriki.
Obecny prezes Euroafriki Paweł Porzycki zanegował opinie
prof. Sołtysińskiego, twierdząc, że nie wie, czy miał on
dostęp do wszystkich dokumentów, odniósł się również z
największą nieufnością do opinii biegłego, powołanego
przez prokuraturę. Poza tym biegły, jak twierdzi prezes
Porzycki, nie zna się na shippingu i nie rozumie
wszystkich procesów rynkowych zachodzących w tej branży.
Jakkolwiek na to patrzeć, nie rezygnując z naszego
punktu widzenia, uważamy, że sprawę jak najszybciej
winien rozstrzygnąć sąd. To może oczyści
atmosferę.
Andrzej Hass w rozmowie ze mną powiedział, że
zniszczenie Euroafriki to zniszczenie przedsiębiorstwa,
które daje ludziom setki miejsc pracy. I to pewnie
prawda. Tylko dlaczego Hass dzisiaj nadstawia własną
gębę, żeby go w nią tłukli, skoro dokładnie wie, kto go
pchnął w to bagno, i jeszcze im płaci?
Autor : M.W.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Arnie barbarzyńca
Arnold Schwarzenegger, nieumiarkowany artysta i
umiarkowany konserwatysta, tak oto ubiega się o posadę
gubernatora Kalifornii.
Kilka dni temu (27 sierpnia) w radiowej debacie, która
była transmitowana również przez stację telewizyjną FOX,
Schwarzenegger opowiedział się za pełną dopuszczalnością
aborcji. Jego zdaniem należy także zalegalizować
używanie marihuany do celów leczniczych. Ale
wprowadzeniu związków małżeńskich dla par
homoseksualnych Arnie był przeciwny. Zastrzegł przy tym,
że nie uważa, aby homoseksualiści nie mogli żyć ze sobą
w parach, jednak związek małżeński powinien być
udzielany wyłącznie parze złożonej z mężczyzny i
kobiety.
Terminator zajmował się nie tylko mordowaniem
nienarodzonych, ale także sprawami o wiele
poważniejszymi. I tak, w przeciwieństwie do wielu innych
członków partii republikańskiej, opowiedział się za
wprowadzeniem zakazu sprzedaży broni automatycznej, a w
przypadku innych rodzajów broni za rejestrowaniem osób
kupujących i sprawdzaniem, czy nie były one karane.
W kwestiach gospodarczych, odnosząc się do gigantycznego
deficytu, jaki w tym roku zagraża Kalifornii (ok. 33 mld
dolarów), Schwarzenegger zadeklarował się jako zwolennik
podniesienia podatków. Uważam, że skoro znaleźliśmy się
w sytuacji podbramkowej, to należy zwiększyć podatki.
Moja filozofia życiowa jest taka, że nie można wydawać
więcej, niż się zarabia – powiedział Arnold
Schwarzenegger.
No i jak? Jeżeli to są poglądy umiarkowanego
konserwatysty,to w takim razie, jak sklasyfikować to, co
mają „w tym temacie” do powiedzenia polscy
socjaldemokraci? Czy może lepiej zapytać: jak określić
poglądy prominentnych działaczy SLD? Beton? Beton
zbrojony? Partia z nazwy swojej socjaldemokratyczna
podlizując się nowej sile przewodniej znalazła się
bardzo daleko na prawo od amerykańskiego umiarkowanego
konserwatysty.
Trochę jakby wstyd, nieprawdaż?
Autor : Włodzimierz Galant
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyprowadzić w Pola
Dlaczego Chińczyk odwraca swoje skośne oczy od Sławkowa.
Transkontynentalnym szlakiem kolejowym miały jechać do
Polski miliony kontenerów z Japonii, Chin i Korei. Miały
jechać przez Rosję i Ukrainę do Sławkowa, w pobliże Huty
Katowice. Za dawnych dobrych czasów położono tu tory
przystosowane do rozstawu osi radzieckich wagonów
dostarczających do huty rudę i siarkę. To jest najdalej
na zachód wysunięte miejsce, gdzie kończą się tory, po
których mogą jeździć rosyjskie wagony, a zaczynają się
takie, po jakich jeżdżą pociągi po Europie – od
Hiszpanii po Skandynawię i Turcję.
* * *
W wielkich bólach rodził się pomysł suchego portu w
Sławkowie. Takiego miejsca, gdzie towary byłyby
przeładowywane z szerokiego toru na normalny. Pisaliśmy
już o tym w „NIE” nr 4 i 25/2002.
Port w Sławkowie niby już działa. Od maja zeszłego roku
wyjeżdżają stąd tiry, które koleją przyjechały z Kijowa
(bo po szerokich torach jeżdżą nie tylko rosyjskie
wagony, lecz także np. ukraińskie). Prawdziwa kasa
będzie jednak nie na tirach z Kijowa. Każdego roku z
Dalekiego Wschodu płynie do Europy 10 milionów
kontenerów. Płynie – ponieważ transport odbywa się drogą
morską. Armatorzy biorą za przewiezienie jednego
kontenera około 1700 zielonych. Łatwo policzyć, że daje
to 17 mld dolków rocznie. Żeby tak choć kawałeczek z tej
kwoty uszczknąć...
Całkiem niedawno Japończycy postanowili dopomóc Ruskim w
modernizacji kolei dalekowschodniej. Policzyli, że
opłaca im się nawet wybudować długaśny most kolejowy, by
zalewać nas swoimi gadżetami z lądu, nie z morza.
* * *
W Kijowie od lat działa tzw. Komitet Sterujący
koordynujący współpracę wszystkich krajów, które chcą
zarobić na przewozie dalekowschod-nich towarów do
Europy. Polska też uczestniczy w pracach Komitetu.
Dostosowujemy się do wspólnych uzgodnień. Niby...
Niedawno Komitet Sterujący uzgodnił stawki za przewóz
towarów transkontynentalnym szlakiem. Obiecaliśmy, że
swoje ceny dostosujemy do cen ukraińskich i rosyjskich –
dużo niższych. Po czym... zrobiliśmy coś całkiem innego.
W ostatnich dniach drastycznie wzrosły stawki za przewóz
towarów trasą, która prowadzi z daw-nego Związku
Radzieckiego do Sławkowa i od Sławkowa do naszej granicy
zachodniej. Teraz właściciel znormalizowanego kontenera,
który wieziony jest polskim „szerokim torem” (czyli
Linią Hutniczą Szerokotorową), za każdy kilometr musi
zapłacić około 45 centów USA (dotychczas 29 centów).
Przewóz od Sławkowa na Zachód kosztuje jednego centa
więcej.
U Rosjan i Ukraińców ceny nie drgnęły. Ukraińcy biorą 11
centów za kilometr od kontenera, a Rosjanie – tylko 3
centy.
Pociągi z towarami z Dalekiego Wschodu wcale nie muszą
jechać przez Sławków. Równie dobrze mogą minąć i
Sławków, i Ukrainę. Przejechać przez Białoruś i trafić
do Brześcia. Na tamtym szlaku mamy terminal
przeładunkowy w Małaszewiczach. Przerzucenie kontenera z
ruskiego szerokiego wagonu na węższy wagon cywilizacji
Zachodu kosztuje 90 zł netto. Tłoku nie ma,
bo przewożenie tamtym szlakiem również się nie opłaca. Z
Brześcia do pierwszej stacji niemieckiej jest 690 km cen
zaporowych PKP – około 35 centów za kilometr.
Obecnie każdy Chińczyk, Japończyk, Koreańczyk czy
Hindus, który zmuszony jest posłać swój towar koleją, ma
przynajmniej dwa powody, aby ominąć Sławków. Od granicy
z Ukrainą
do Sławkowa jest 399 km. Od Sławkowa do granicy z
Niemcami – 371. Razem daje to 770 km. Tymczasem szlak
kolejowy od Brześcia poprzez Warszawę do Niemiec liczy
690 km. To taniej o ponad 108 dolców.
Tak czy tak przewiezienie kontenera z japońskimi
kamerami koleją wychodzi drożej niż wstawienie go na
pokład statku. Statku, który popłynie przez Ocean
Indyjski, przepłynie przez Kanał Sueski albo opłynie
Afrykę i Półwysep Iberyjski, po czym zawinie gdzieś do
Europy Zachodniej. Polska gospodarka nic z tego mieć nie
będzie. Nie skorzystają nawet kurwy portowe.
* * *
O wyjaśnienia poprosiłem Ministerstwo Infrastruktury.
Otrzymałem oficjalną odpowiedź podpisaną przez
podsekretarza stanu Macieja Leśnego. Dowiedziałem się,
że ktoś mi wciska kit. Jak twierdzi pan podsekretarz,
cena przewozu kontenera od granicy z Ukrainą do Sławkowa
wzrosła w ostatnim czasie zaledwie o 2,6 proc., a ze
Sławkowa do granicy z Niemcami – o 1,9 proc. Czyli tyle
co nic.
Zgłupiałem. Byłem już po rozmowie z innym urzędnikiem
Ministerstwa Infrastruktury, panem X. A ten powiedział
mi coś zupełnie innego. Szeroki tor – czyli Linia
Hutnicza Szerokotorowa– znajduje się we władaniu firmy o
takiej samej nazwie (LHS). Firma ta była kiedyś
integralną częścią PKP, ale w 2001 r. przy okazji tak
zwanej restrukturyzacji oddzielono ją od reszty (o tym
też już pisaliśmy). Odtąd LHS trzepie kasę sama dla
siebie. Co prawda rząd ubłagał LHS, by stosowała „stawki
promocyjne” dla tych, którzy zechcą przewozić towary ze
Wschodu na Zachód przez Sławków. Ale promocja właśnie
się skończyła. LHS powiedziała, że jak dostanie dotację
od państwa, to ceny znowu obniży.
Kto błądzi i w błąd wprowadza? Pan X czy pan
podsekretarz? Wcieliłem się w biznesmena, który do
Niemiec chce przewieźć chińskie parasolki. W PKP Cargo
bardzo ładnie mi wyliczono, ile
zapłacę, jeśli ominę Sławków. A przez Sławków?
Usłyszałem, że nie warto tamtędy jechać. Będzie drożej.
* * *
Państwo polskie już wywaliło jakieś 20 mln zł na pomoc w
wybudowaniu suchego portu w Sławkowie. Wkrótce ma ruszyć
budowa dwóch dróg dojazdowych do terminalu
przeładunkowego. Od dawna uważaliśmy, że suchy port w
Sławkowie jest ogromną szansą dla Polski. Twierdziliśmy
też, że budować go powinien prywatny kapitał. Był taki,
chętny do wywalenia w ten
biznes 300 mln dolców. Jednak fachowcy od wicepremiera
Pola pogonili inwestorów. Teraz odpieprzają jakąś
prowizorkę, bez planu i koncepcji nazywając to szumnie
„suchym portem Sławków”. A polega to, jak zwykle, na
wyrzuceniu w błoto państwowej kasy.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prezydent wszystkich pałaców "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pen Club Wołomin "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Organy ściemniania "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wolność dla Dziada "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Religa na kościach
Komu szkodzi, a komu pomaga autorytet światowej sławy
chirurga i krajowej sławy polityka.
Rozpoczęta przez Buzka reforma zdrowia wielokrotnie
pokazała, jak to w imię poprawy dostępności do usług
lekarskich zostawiano szpitale – miernoty, za to
bezpardonowo niszczono placówki o świetnym dorobku z
wyśmienitą kadrą. Proceder ten kwitnie do dzisiaj.
Kim jest prof. dr hab. i do tego senator Zbigniew Religa
w jednym, nie trzeba chyba mówić. Nie od dziś jest
ulubieńcem wszystkich bodaj ministrów zdrowia. Kiedy w
2000 r. jego fundacja wyraziła chęć budowy szpitala w
Rzeszowie, pomysł tak bardzo spodobał się ówczesnemu
prezydentowi miasta Andrzejowi Szlachcie, że
zaproponował, aby na ten cel za darmo przekazać dworek w
Słocinie wraz z zabytkowym parkiem.
Medialnemu urokowi Religi uległo swego czasu wielu
innych – w tym choćby Paweł Piskorski, który tak
zachwycił się skutecznością leczenia chorób serca, że
postanowił zasilić profesorski instytut 400-tysięczną
zapomogą z miejskiej kasy Warszawy. Warto pamiętać, iż
już wówczas operacje kardiochirurgiczne wykonywały w
Polsce 22 inne placówki.
Tak się jednak składa, że nie samym sercem człowiek
żyje. Czasem dopadają go inne choróbska. Ot, choćby
reumatyzm, który jest zmorą aż co czwartego człowieka na
świecie. O tym, jak straszna jest to choroba, świadczy
fakt, że co trzecia ofiara schorzeń reumatycznych jest
kaleką i musi korzystać z renty inwalidzkiej. Mając to
na uwadze Światowa Organizacja Zdrowia lata 2000–2010
uznała "Dekadą kości i stawów".
Mało który "sercowiec" nie słyszał o kierowanym przez
Religę Instytucie Kardiologii w podwarszawskim Aninie.
Mekką dla pokręconych przez reumatyzm jest Instytut
Reumatologii w Warszawie przy ul. Spartańskiej 1.
Niestety – z jego usług mogą korzystać jedynie
szczęśliwcy, którzy i tak muszą odczekać swoje w
kilkumiesięcznej kolejce.
W budynku przy Spartańskiej zadekował się także
niewielki Instytut Kardiologii. Przez długi czas
"kardiolodzy" i "reumatycy" zgodnie w jednym stali domu.
Do momentu, gdy kardiologia zażyczyła sobie 150 łóżek.
"Reumatykom" pociemniało w oczach, zwłaszcza że
wszystkich łóżek mają zaledwie 170. Zadośćuczynienie
zakusom kardiologów oznaczałoby śmierć Instytutu
Reumatologii. Śmierć piękną, tyle że nieuzasadnioną,
gdyż mimo pseudoreformy służby zdrowia warszawski
Instytut Reumatologii radzi sobie całkiem nieźle, dzięki
czemu po dziś dzień ma kasę i zero długów.
Okazało się jednak, że za kardiologami stoi sam prof. dr
hab. Zbigniew Religa. Stało się jasne, że reumatologia
skazana jest na pożarcie.
Oficjalnie nie ma mowy o likwidacji Instytutu
Reumatologii, lecz jedynie o jego reorganizacji.
Niezależnie od nazwy pracownicy instytutu zgrzytają ze
złości zębami. Starają się przy tym robić to po cichu,
gdyż Sławomir Maśliński – naczelny dyrektor instytutu –
wolał nie zawracać sobie głowy odpowiadaniem na głupie
pytanie, dlaczego tak ceniona placówka musi zdechnąć. Na
wszelki wypadek zarządził więc zakaz udzielania
informacji na temat losów placówki.
Entuzjazmu do udzielania informacji na temat szpitala
nie widać także w biurze prasowym Ministerstwa Zdrowia,
które do znudzenia powtarza wyświechtaną historyjkę, iż
to wyłącznie organ założycielski i dyrektor placówki
medycznej odpowiadają za jej los. I tu ciekawostka.
Jeśli ministerstwo – jak twierdzi – nic do tego nie ma,
to czemu list ministra Łapińskiego do prof. Religi o
powołaniu Instytutu Chorób Układu Krążenia na bazie
Instytutu Kardiologii przy Spartańskiej ukazał się już
nawet w wewnętrznym biuletynie tego ostatniego?
Pewne placówki muszą upaść, aby mogły istnieć inne.
Czemu jednak prof. Religa wybrał szpital, poza którym w
całej Polsce nie wykonuje się tak kompleksowej
reumo-ortopedii, do czego zalicza się np. wszczepianie
kolan. Jak gdyby tego było mało, jest to jedna z
nielicznych tego typu placówek, która kształci kadry.
Dobrowolna rezygnacja z podobnych placówek może
oznaczać, że zdrowa pikawa będzie noszona na kulach.
Autor : Adam Zieliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Partyjka durnia
SLD jest lewicowy tylko z nazwy.
"Nie deklaracje słowne liderów i szumnie zapowiadane
programy decydują o charakterze partii politycznych, ale
ustawy budżetowe. To, co proponuje rząd na rok 2004,
każe mi sytuować Sojusz w gronie partii
liberalno-konserwatywnych".
Wicepremier Hausner jest szczery aż do bólu. Otwarcie
deklaruje, że celem rządu jest ograniczenie systemu
świadczeń przedemerytalnych i taka reforma rent
inwalidzkich, która wyeliminuje osoby pobierające
nienależne im świadczenia, reforma KRUS, która
zlikwiduje "patologie" oraz wdrożenie systemu emerytur
pomostowych. Dąży też do wyrównania wieku emerytalnego
kobiet i mężczyzn. Ulubionym zwrotem wicepremiera jest
"uszczelnianie i ograniczenie transferów".
W praktyce pomysły te oznaczają setki tysięcy dramatów
małych ludzi, przeciw którym ruszy potężna machina
urzędnicza Hausnera.
Wicepremier i jego koledzy nie rozumieją, że to, co
nazywają "patologią", dla milionów Polaków jest szansą
na nędzne przeżycie. Można oburzać się czytając
informację, jak policja schwytała kolejnego lekarza,
który za łapówkę wystawiał kwity uprawniające do
ubiegania się o jałmużnę w wysokości 400 zł, ale trzeba
też zapytać, do jakiej ostateczności doprowadzeni
zostali ludzie gotowi dać w łapę, aby zapewnić sobie
stały zasiłek socjalny. Bo przecież nikt nie wmówi mi,
że za tę jałmużnę można wyjechać na Florydę.
Ile zaoszczędzi wicepremier na ofiarach transformacji
ustrojowej? Może 3–4 mld zł w 2004 r.
Tymczasem, gdy SLD planuje łupienie biedaków, bogacze
już zaczęli podliczać zyski. Hausner ma szeroki gest
wobec banków, towarzystw ubezpieczeniowych i otwartych
funduszy emerytalnych. Zapowiedziana przez rząd obniżka
stawki podatku CIT do 19 proc. już w roku przyszłym
pozwoli bankom "zaoszczędzić" 4,5 mld zł! Bez wysiłku i
ryzyka. Aby normalnie zarobić taki szmal, instytucje te
musiałyby zauważalnie zwiększyć akcję kredytową. A tak
wystarczy przychylność rządu i sejmowej większości. W
ostatnich miesiącach aż nazbyt widoczny był potężny
lobbing prowadzony w tej sprawie przez Polską
Konfederację Pracodawców Prywatnych, Polską Radę
Biznesu, Business Centre Club, Centrum im. Adama Smitha
i inne wpływowe organizacje. Jeśli ktoś sądzi, że
Bochniarzową, Kulczyka, Goliszewskiego i Palikota
interesuje dziura budżetowa, jest w błędzie. Mieli
załatwić sobie obniżkę podatków i są blisko. Zapychanie
dziury to problem emerytów, rencistów, pielęgniarek,
nauczycieli i górników.
Wulgarna teoria liberalna zakłada, że obniżka podatków
automatycznie powoduje wzrost gospodarczy, co z kolei
skutkuje zwiększeniem liczby miejsc pracy i ogólną
szczęśliwością. Gdyby tak było, Stany Zjednoczone, na
które tak chętnie powołują się eksperci, cieszyłyby się
dziś wzrostem gospodarczym i niskim deficytem
budżetowym, tymczasem jest dokładnie odwrotnie.
Z 230 mld dolarów nadwyżki budżetowej Clintona w roku
2000 zrobiło się 450 mld deficytu Busha młodszego –
między innymi dlatego, że republikańska większość
skutecznie zredukowała stawki podatkowe dla
najbogatszych.
To, co proponuje rząd Leszka Millera w przyszłych
latach, to kalka "toutes proportions gardés" tej
polityki. SLD jest na prostej drodze do wywołania
anoreksji budżetowej, i to w warunkach wzrostu
gospodarczego, co samo w sobie będzie ekonomicznym
dziwolągiem. Dalszy spadek notowań tej formacji jest
więcej niż pewny. Na miejscu co najmniej połowy posłów
szukałabym po 2005 r. nowej znacznie skromniejszej
roboty.
Nic dziwnego, że w środę 1 października wiceminister
gospodarki Jolanta Banach odpowiedzialna za pomoc
społeczną podała się do dymisji, która nie została
przyjęta. W trakcie wieczornego spotkania premiera z
klubem parlamentarnym Sojuszu nie zostawiono na nim
suchej nitki.
Za całokształt i najświeższe pomysły.
Rząd miałby pewną szansę, gdyby jego wysiłki wsparł
Narodowy Bank Polski oddziałując na banki komercyjne
instrumentami przewidzianymi prawem, których celem
byłoby obniżenie oprocentowania kredytów. Chodzi przede
wszystkim o zaprzestanie praktyki zadłużania NBP w
bankach komercyjnych za pośrednictwem bonów pieniężnych.
Bank centralny mógłby też złagodzić kryteria
kwalifikacji kredytów zagrożonych oraz uruchomić dla
banków specjalną linię kredytową na współfinansowanie
środków unijnych. To byłyby realne impulsy wzrostu.
Nieszczęściem polskiej gospodarki są zatory płatnicze.
Tu również NBP mógłby wspomóc politykę rządu – gdyby
taka istniała. Tak się jednak nie stanie.
Rząd popełnia strategiczny błąd zakładając, że można
osiągnąć wzrost gospodarczy zmniejszając redystrybucyjną
rolę budżetu. Jeśli cięciom stawek podatkowych i
wydatków będzie towarzyszyła polityka wysokich stóp
procentowych i nadwartościowego kursu złotego, to o
trwałym wzroście PKB należy zapomnieć. W takich
warunkach ewentualne oszczędności nie zostaną
przeznaczone na inwestycje, ale zostaną skonsumowane
przez sektor finansowy.
Analitycy i "niezależni eksperci" bezlitośnie ćwiczą
ministrów wytykając im wysokość długu publicznego.
Jednym z jego elementów jest koszt obsługi długu
krajowego. Za kadencji obecnego składu Rady Polityki
Pieniężnej był on przeciętnie 3 razy wyższy niż w
krajach Unii Europejskiej. Powodem tego była wysoka
realna stopa procentowa.
W tym samym okresie podobne stopy procentowe w krajach
Unii Europejskiej kształtowały się na poziomie 0–1,5
proc. rzadko przekraczając 2.
Można spekulować ile "zaoszczędziłby" budżet państwa w
latach 1998–2002, gdybyśmy mieli realne stopy procentowe
NBP na poziomie zbliżonym do unijnych standardów. Byłoby
tego od 28 do 32 mld zł! Mógłby sobie Marek Pol
betonować i zalewać asfaltem kraj w ramach programu
budowy autostrad. A tak te 32 miliardy dyskretnie
przepłynęły na konta tzw. inwestorów. Gdyby całemu
składowi Rady Polityki Pieniężnej odpalili oni za tzw.
politykę pieniężną zwyczajowe 5 proc. to Bogusław
Grabowski z kolesiami działkowaliby się sumką od 1,4 do
1,6 mld zł! Kurewsko wielki szmal!
Połowa Polaków żyje poniżej granicy minimum socjalnego,
30 proc. uczniów jest niedożywionych, mamy w kraju
regiony, w których poziom życia i sytuacja na rynku
pracy niewiele różni się od tej spotykanej w zrujnowanej
wojną byłej Jugosławii. Fundowanie w takich
okolicznościach ultraliberalnej polityki społecznej
przez formację mającą w nazwie "lewicę" jest skrajną
nieodpowiedzialnością. Tym bardziej że ta polityka
oparta jest na sprytnym oszustwie. Obniżka podatków
dochodowych od osób prawnych (CIT) i osób fizycznych
prowadzących działalność gospodarczą (PIT) ma zostać
zrekompensowana z jednej strony cięciami w sferze
socjalnej, z drugiej zaś podwyżkami stawki podatku VAT w
2004 r. Tego nawet Leszek Balcerowicz nie proponował w
latach, gdy był ministrem finansów.
Byłoby lepiej, gdyby SLD zdecydował się, jaką jest
partią? Bo przywileje podatkowe dla banków, wielkich
firm, lokalnych bogaczy i establishmentu, pieprzenie o
lewicowości, przysiady przed klerem, ledwo tylko
skrywana pogarda dla najuboższych – wszystko to skłania
do smutnego wniosku. Sojusz jest związkiem zawodowym
ludzi trzymających władzę.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Andrzej Lepper wyznał, że podczas ostatniej
brukselskiej wizyty modlił się w tamtejszej katedrze w
trzech intencjach: aby Unia Europejska traktowała Polskę
poważnie, aby Miller podał się do dymisji, aby
Samoobrona wygrała wybory.
• Alarmuje Purpurowa Eminencja Glemp. Budowa stołecznej
Świątyni Opatrzności Bożej wlecze się wolniej niż budowa
metra. Brakuje szmalu. Zawiodło społeczeństwo w kraju,
zawiedli polonusi, zbiórkę olali nawet członkowie
episkopatu. Nie zawiodły jedynie spółki skarbu państwa:
LOT, Poczta Polska, PKS. Zdesperowana Eminencja ruszyła
do Ameryki, aby stamtąd jeszcze coś wycisnąć. Szanse
marne, bo tam już wszystko sprywatyzowali.
• O jeden spokojny dzień bez krytyki mediów modliło się
światłe, pragmatyczne kierownictwo SLD. Media walą w
Sojusz aferą za aferą jak w pusty bęben. Niekiedy z
braku nowych odgrzewają stare, jak we "Wprost" czy w
"Newsweeku". W aferze starachowickiej pojawiła się
notatka senatora Suchańskiego, który obwinił barona
świętokrzyskiego Długosza za przeciek do Jagiełły. Baron
utrzymał się na stolcu; pora na "Kroniki" Długosza.
• Wszystko jeszcze w Polu – alarmuje raport Komisji
Europejskiej oceniającej stan przygotowań Ministerstwa
Infrastruktury całościowej strategii rozwoju autostrad i
dróg w Polsce. Jeśli nie nastąpi ogólnonarodowy zryw, to
kilka miliardów euro przejdzie nam koło nosa.
Wicepremier Pol uchodzi za jednego z najsłabszych ogniw
w rządzie. Jest jednak szefem koalicyjnej Unii Pracy i
nie podlega dymisji. Chyba że UP zmieni lidera. Na razie
mamy Instytut Badań nad Autostradami zamiast autostrad.
• Nie próżnuje opozycja. Lider Platformersów Donald Tusk
zaproponował wielką koalicję PiSuarom. Opartą na
historycznej formule "wasz prezydent, nasz premier".
Prezydentem państwa byliby, w koncepcji Tuska, państwo
Kaczyńscy, a premierem – Jan Maria Rokita. Bo "ambicje
Jana Marii Rokity pod tym względem są uzasadnione i
warte wsparcia". Plan Tuska spotkał się z umiarkowanym
odzewem państwa Kaczyńskich. Obaj mają już swoich
kandydatów na prezydenta i premiera.
• Prawda zawsze na jaw wyjdzie. Okazało się, że Rokita
naprawdę nie ma imion Jan Maria, tylko Jan Władysław.
Pytany o imiona przez "Trybunę" Rokita zasłaniał się
brakiem pamięci, niczym Michnik na przesłuchaniach
komisji śledczej. Janek Władek Rokita... – jak to
pospolicie brzmi.
• Wiec wielkopolskich członków PSL zakazał krajowemu
kierownictwu partii ponownego wchodzenia w koalicję z
SLD. Zakaz może być skuteczny, bo SLD nie zamierza
koalicji odnawiać.
• Pracował też rząd. Ponad miliard złotych chce
przeznaczyć Ministerstwo Edukacji na program socjalny
dla studentów. Mają być stypendia dla studentów
prywatnych uczelni, kredyty dla słuchaczy i pracowników
szkół wyższych, refundacje kosztów dojazdów do szkół.
Założenia brzmią jak zwykle bardzo obiecująco.
• W ramach państwa wyznaniowego gdański sąd uznał
artystkę Dorotę Nieznalską winną znieważenia krzyża i
skazał ją na pół roku ograniczenia wolności.
Przypomnijmy, że Nieznalska stworzyła dzieło "Pasja",
którego częścią było zdjęcie penisa na krzyżu. Tak to
jest, jeśli ktoś uwierzy w wolność artystyczną w
Papalandzie.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pojeby z zajobami "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak beknie centuś "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szarańcza "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Radiolenie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szakira i Walikonik "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Towarzysz prorok
W każdej epoce jest taki kraj, w którym wszystko jest
jasne i proste. Kiedyś takim krajem był ZSRR, potem
Chiny i NRD. Teraz nastał czas Turkmenistanu.
Kto wynalazł koło? Turkmeni. O tym wiekopomnym odkryciu
sami zainteresowani dowiedzieli się z "Ruchnamy" –
świętego pisma Turkmenów autorstwa dawnego przywódcy
komunistycznego Saparmurata Nijazowa, który po upadku
Związku Radzieckiego wcielił się w wodza i ojca
Turkmenów – Turkmenbaszę, dożywotniego prezydenta
niepodległego Turkmenistanu.
1.25 listopada 2002 r. od samego Turkmenbaszy naród
dowiedział się o nieudanej próbie zamachu na
Turkmenbaszę dokonanej w alei Turkmenbaszy. Wódz i
ojciec od razu wymienił nazwiska organizatorów zbrodni,
w tym głównego – ukrywającego się w Rosji Szychmuradowa.
Po równo miesiącu spiskowiec oddał się w ręce
sprawiedliwości. W podjęciu tej decyzji pomogło
przepuszczenie przez ścieżkę zdrowia i zapuszkowanie
mieszkających w kraju krewnych wroga narodu.
Turkmenbasza jest świętym darem zesłanym przez niebiosa
narodowi turkmeńskiemu – przyznał demaskując swoją
prawdziwą twarz zbrodniarza, zdrajcy, nikczemnika,
kompletnego zera, narkomana i mafioso, były wicepremier
i były minister spraw zagranicznych Turkmenistanu Borys
Szychmuradow. Telewizyjne kanały turkmeńskie
wielokrotnie pokazywały skruszonego łotra. Na ekranach,
z których nawet na sekundę nie znika umieszczony w
górnym rogu złoty profil Turkmenbaszy.
Sądowi wystarczyło kilka dni na ogłoszenie wyroku – 25
lat pozbawienia wolności, najwyższy wymiar kary w
Turkmenistanie. Jednak parlament zdecydował o skazaniu
wicepremiera na dożywocie; dokonał w tym celu poprawki
do kodeksu karnego. W czasie burzliwej debaty deputowani
domagali się uśmiercenia zdrajcy, a także wszystkich
jego męskich krewnych. Znaleźli się ochotnicy do
wykonania wyroku. Postulaty były uzasadnione. W
przysiędze, którą składają Turkmeni, zapisano: W godzinę
zdrady Saparmurata Turkmenbaszy Wielkiego niech przerwie
się oddech mój.
2.Choć w pierwszym wersie hymnu Turkmenistan nazwano
Wielkim stworzeniem Turkmenbaszy, to – jak odkrył
Turkmenbasza – turkmeńska państwowość liczy sobie już
pięć tysięcy lat. Sami Turkmeni są tworem Allacha, który
– jak zapisano w "Ruchnamie" – nazwał swoje stworzenie
Tiurk imam – pochodzący ze światła. Tak na świecie
pojawili się Turkmeni.
"Ruchnama" będąca nieustannym przedmiotem uczonych debat
telewizyjnych, podstawowym podręcznikiem szkolnym i
akademickim, główną księgą każdego Turkmena, jest także
– jak pisze Turkmenbasza – darem Allacha, który zesłał
ją jako źródło światła i natchnienia. "Ruchnama" to
m.in. przewodnik po duszy Turkmenów, ich idea i system
wartości, system filozoficzny – poznania i zmiany
świata. To pielgrzymka do przeszłości i przyszłości. To
słodki owoc posadzony i wyrośnięty na świętej ziemi
turkmeńskiej. Dzięki "Ruchnamie" każdy Turkmen zdoła
odbudować rytmiczne, rozumne bicie serca". Pismo święte
Turkmenów ma jednak charakter uniwersalny, gdyż – jak
głosi Turkmenbasza – z idei "Ruchnama" mogą skorzystać
inne narody – zarówno bliskie, jak i dalekie
geograficznie.
3.Od Turkmenów należy się uczyć, to bowiem jeden z
najstarszych narodów świata, który miał niemal
decydujące znaczenie dla rozwoju ziemskiej cywilizacji.
Turkmenbasza pisze: Mój drogi Czytelniku! Czy wiesz, że
pierwszy wóz na Ziemi zmajstrowali Turkmeni? Turkmeńskie
koło nie tylko zmieniło życie armii i państwa, ale
zmieniło bieg samej historii, przyspieszyło rozwój
światowej nauki. Okazuje się, że Turkmeni pierwsi
zaczęli wytapiać żelazo, wykonali pierwsze narzędzia z
żelaza. Wśród elementów, które Turkmeni wnieśli do
światowej cywilizacji, Turkmenbasza wymienia
turkmeńskiego konia, turkmeńską pszenicę, turkmeńską
owcę oraz turkmeńskie dywany i stroje narodowe.
Turkmeni ciągnęli karawanę nauki w całym świecie
islamskim. Turkmenistan był ojczyzną uczonych,
myślicieli, filozofów i poetów.
4.Turkmenbasza wyliczył, że Turkmeni panowali na
obszarze 18 mln km2 (to powierzchnia większa od
nieboszczyka Związku Radzieckiego), stworzyli dziesiątki
państw – w tym imperium otomańskie. Ich wpływy
dochodziły do Hiszpanii. Po podboju przez Czyngis-chana
wielu Turkmenów skierowało się na zachód. Dzięki temu
Europa uzyskała kolosalny dopływ do nauki i produkcji.
Turkmeni wielokrotnie pokazywali światu swoje prawdziwe
przeznaczenie tworząc wielkie wartości materialne i
duchowe, które stały się nieodłączną częścią
starożytnych cywilizacji od Indii do basenu Morza
Śródziemnego. Turkmeni wnieśli ogromny wkład w rozwój
życia na Ziemi, jego rozmiar trzeba będzie jeszcze
zbadać. Uczyni to zapewne najwybitniejszy turkmeński
historyk – Turkmenbasza – w nowym wydaniu "Ruchnamy".
Jednak nie wszystkie wynalazki są dziełem Turkmenów. Na
przykład balet. Turkmenbasza zlikwidował balet jako
sprzeczny z "Ruchnamą".
5.Jak każde pismo święte, "Ruchnama" zawiera opis
stworzenia, drzewo genealogiczne i przykazania.
Dziesięć. Pierwsze głosi, by szanować starszych, trzecie
traktuje specjalnie o szacunku dla rodziców. Nie zawsze
odstępstwa od przykazań oznaczają ich złamanie. Jeden z
aresztowanych zamachowców dostał tylko pięć lat, bo na
procesie wyrzekł się rodziców – jeszcze groźniejszych
niż on zamachowców i zdrajców.
Turkmenbasza w swoich przykazaniach nakazuje także ładne
i schludne ubieranie się, nieżałowanie szmaragdów dla
córek i narzeczonych, przyjemne dla wzroku upiększanie
domostwa. Ale bogactwo nie jest najważniejsze.
Turkmenbasza radzi: Troszcz się nie o swój brzuch, lecz
duszę. Poza tym naród jeszcze nie dorósł, by
Turkmenbasza mógł się z nim podzielić swoim majątkiem:
Turkmeńskie państwo jest bardzo bogate. Można by je
rozdać narodowi i ozłocić każdego. Ale czy nasi ludzie
są przygotowani po siedemdziesięcioletniej nędzy nagle
stać się bogatymi? Trzeba mieć ogromną wolę, żeby
wytrzymać taką próbę.
"Ruchnama" roi się od złotych myśli. Uśmiech to drzwi w
świat człowieka. Płakać potrafi tylko matka. Wszyscy
inni udają. Talent to źródło karmiące mózg wiedzą. Bez
korzeni nie wyrośnie drzewo, bez fundamentu – dom.
6.Turkmenbasza nie wspomina, że jako towarzysz Nijazow
był szefem miejscowej partii komunistycznej, członkiem
Biura Politycznego KC KPZR. Za to pisze, że 74 lata
władzy radzieckiej były latami represji i poniżania
Turkmenów. Sam system radziecki Turkmenbasza nazywa
chorobą nowotworową. Zwracając się do dzieci
Turkmenbasza napisał: Miałyście szczęście urodzić się w
szczęśliwym czasie. Złoty Wiek, o którym marzyli wasi
ojcowie i dziadowie, to nasz wiek.
W Turkmenistanie nie ma prześladowań z motywów
politycznych, nie ma więzień dla więźniów politycznych.
W Turkmenistanie nie ma żadnych konfliktów. Tu panuje
stabilna sytuacja polityczna, narody żyją w pokoju i
zgodzie, służą jednemu państwu – głosi "Ruchnama".
Dzięki turkmeńskiemu gazowi ani Rosja, ani Stany
Zjednoczone nie mącą turkmeńskiej stabilności.
Waszyngton lobbuje budowę gazociągu z Turkmenistanu do
Afganistanu i Pakistanu, który zapewni Turkmenbaszy
kolejne miliardy dolarów na nowe pałace prezydenckie,
złocone pomniki Turkmenbaszy i meczety pod wezwaniem
Saparmurata-pielgrzyma.
Autor : Krzysztof Pilawski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ćmić woje "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pryszcz preprezydenta
Doktor Andrzej Olechowski nie wstydzi się przyznać, że
był doradcą gospodarczym prezydenta Wałęsy, bramkarzem w
klubie "Stodoła", ministrem finansów w rządzie Jana
Olszewskiego, agentem wywiadu PRL, przewodniczącym Rady
Nadzorczej Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego PKO
BP/Handlowy. W swoich biografiach upowszechnianych w
stołecznej kampanii prezydenckiej pomija jednak jeden
ważny szczegół swojej działalności gospodarczej.
Dlaczego?
Nowoczesna i kompetentna administracja wspierająca
przedsiębiorczość – to jedno z głównych haseł "Projektu
dla Warszawy", programu wyborczego doktora Olechowskiego
wolnego od jakichkolwiek interesów i celów grupowych lub
partyjnych. Programu reakcji na fatalną i wciąż
pogarszającą się
sytuację gospodarczą i społeczną w Polsce. Na którą
doktor Olechowski, jako przyszły prezydent Warszawy, ma
lekarstwo. Pokaże, że można rządzić inaczej, lepiej.
Pokaże, że nie ma przeszkód, aby organizacja, procedury
i kultura polityczna władzy w Polsce spełniała najwyższe
standardy nowoczesnej demokracji.
Praktyka doktora Olechowskiego
W latach 1991–1993 doktor Olechowski był przewodniczącym
Rady Banku (Rady Nadzorczej) i jednocześnie
reprezentantem interesów skarbu państwa w ówczesnym
Banku Turys-tyki. Bank powstał po upadku pierwszej
komuny wykorzystując szmalec PRL-owskiego Centralnego
Funduszu Turystyki i Wypoczynku. Farciło się bankowi, od
kiedy doktor Olechowski, zarabiający wówczas też jako
minister finansów, załatwił mu licencję dewizową.
Przywilej jakiego nie miały wtedy inne, mnożące się jak
grzyby, ale znacznie większe banki. Zgodnie z ówczesnymi
wiatrami historii ten mały, ale atrakcyjny bank rychło
wystawiono na prywatyzację. Wcześniej jednak doktor
Olechowski, jako szef Rady Banku, organu kontrolującego
i nadzorującego jego działalność, obsadził bankowy
Zarząd ludźmi kompetentnymi i profesjonalnymi. Czyli
swoimi.
Bank kupił latem 1993 roku biznesmen pan Aleksander
Gudzowaty, wzbogacony na handlu ropą z Ruskimi, bo
potrzebował takiej instytucji do obsługi swych
rozrastających się interesów.
Kupując opierał się na dobrych słowach, opiniach Zarządu
banku i Rady kierowanej przez samego znakomitego doktora
Olechowskiego. No i audycie, czyli kontroli stanu banku
sporządzonej przez renomowaną wówczas firmę Artur
Andersen. Tak, tak tego słynnego dziś Artura Andersena,
który masowo "produkował" znakomite wyniki finan-sowe
amerykańskiej firmy Enron. Co wstrząsnęło tamtejszą
giełdą i doprowadziło do upadku firmy audytorskiej Artur
Andersen, a niektóre bezrobotne jej analityczki do
zarabiania szmalu na rozbieranych sesjach w "Playboyu".
Bank Turystyki to nie Enron, ale krajowy odprysk Artura
Andersena, który swym autorytetem potwierdził, że rok
1992 bank zamknął z niewielkim zyskiem. Gudzowaty w
ciemno kupił go i rychło gówno wyszło z sejfów.
Nie widział, nie słyszał, nie odpowiada
Kiedy Gudzowaty zajrzał do worka, okazało się, że zysku
nie ma. Co grosza, jak wynika z raportu pokontrolnego
Najwyższej Izby Kontroli: Bank Turystyki S.A., którego
dominującym akcjonariuszem do lipca 1993 r. był Skarb
Państwa reprezentowany od 1991 r. przez Ministra
Finansów poniósł
w latach 1992–1993 straty, które kwalifikowały go do
postawienia w stan upadłości. I dalej Jednocześnie, na
skutek nierzetelnego postępowania Zarządu, rzeczywisty
stan zagrożeń Banku nie był ujawniany zarówno w
sprawozdaniach finansowych jak i innych dokumentach
przekazywanych do Narodowego Banku Polskiego. Na
przykład w informacjach dla NBP za czerwiec 1993 r.
wykazano kredyty stracone o wartości 52 mld, stanowiące
zaledwie 15% portfela kredytowego. Zarząd Banku tworzył
przy tym rezerwy celowe w rozmiarach znacznie niższych
od wymaganych przepisami NBP, co spowodowało zaniżenie
ponoszonych kosztów i wykazanych strat.
Cóż zrobił nowy właściciel? Zlecił innej firmie
audytorskiej Moore Stephens nową ocenę stanu banku, a
kiedy syf się potwierdził, zażądał od właściciela, czyli
skarbu państwa, rekompensaty za straty.
Aby uniknąć skandalu, zawarto pomiędzy ministrem
finansów a Gudzowatym ugodę o dofinansowaniu banku przez
dodatkową emisję akcji skarbu państwa. Tyle że te akcje
stworzyły kapitał zapasowy banku. Mówiąc ludzkim
językiem skarb państwa dał bankowi ok. 5 milionów
dzisiejszych dolarów amerykańskich i nie miał z tego
nic. Ani jednego głosu na Walnym Zgromadzeniu
Akcjonariuszy. Słowem pięć milionów baksów ze skarbu
państwa poszło się jebać jako rekompensata za
nierzetelną wycenę banku.
Kto odpowiada za przejebane pięć milionów?
Wedle raportu kontrolerów NIK oczywiście Zarząd banku,
czyli fachowcy Olechowskiego. Do dzisiaj siedem osób z
Zarządu tuła się po sądach. Oskarżeni o spowodowanie
wielomilionowych szkód na rzecz banku, czyli za
udzielanie kredytów bez zabezpieczenia i umarzanie
kredytów po spłacie tylko niewielkiej ich części.
Raport wskazuje też na niedostateczny nadzór ze strony
Rady banku. Bo oni, a zwłaszcza przewodniczący
Olechowski pomimo posiadanego dostępu do niektórych
informacji wskazujących na nieujawnianie rzeczywistego
stanu kredytów i wadliwości stosowania procedur
kredytowych, nie podejmowali stosownych działań
zaradczych. Słowem doktor Olechowski, który zasiadając
na posadzie przewodniczącego Rady banku, celowo lub z
lenistwa pozwolił sobie na niegospodarność. Na stratę
pieniędzy publicznych. Ale o tym doktor Olechowski,
kreujący się w stołecznych wyborach prezydenckich, jako
człowiek kompetentny, uczciwy, precyzyjny i pracowity
(!) słyszeć, mówić i wiedzieć nie chce.
Całusy od Olechowskiego
Doktor Olechowski w swym Programie Wyborczym zwraca się
do mieszkańców stolicy, czyli do nas też słowami tymi:
Po pierwsze spowoduję, że miejscy urzędnicy będą wolni
od wpływów partyjnych. Stworzę apolityczny,
profesjonalny korpus urzędników warszawskich. Po drugie
praca urzędników miasta i dzielnic będzie przejrzysta.
Posada przewodniczącego Rady Banku Turystyki była jedną
z ostatnich, odpowiedzialnych fuch doktora
Olechowskiego. Potem żył z kapitału, piastował też
zaszczyty w bankowości, był nawet radnym w gminie
Wilanów. Próbował być prezydentem RP, ale elektorat
odrzucił go, wskazując, że fotel prezydenta stolicy to
szczyt jego marzeń. Tam właśnie chce popisać się swą
pracowitością i fachowością. Po doświadczeniach z
prywatyzacją Banku Turystyki, po ukrywaniu stanu
faktycznego banku, po zrzuceniu na skarb państwa
odpowiedzialności za własne zaniedbania wątpimy w to, że
doktor Olechowski teraz wyleczy stolicę.
W swoich ulotkach wyborczych doktor Olechowski zwraca
się do warszawiaków: Będę wdzięczny za każdą uwagę, za
każdy Państwa głos.
Doktorze Olechowski nasze uwagi, nasz głos właśnie
przekazujemy.
Oczekujemy wdzięczności.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Caritas lager "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Underkatolik Miller
Umizgi i Kwaśniewskiego, i Millera na nic się zdały.
Czerwoni dla Kościoła to nadal czarne owce.
– Nie potrafię sobie wyobrazić w szeregach SLD katolika
o poprawnie ukształtowanym sumieniu – wycedził Zbigniew
Nosowski, redaktor naczelny "Więzi" podczas prezentacji
wydanej przez watykańską Kongregację Nauki Wiary "Noty
doktrynalnej dotyczącej pewnych kwestii związanych z
udziałem i postawą katolików w życiu publicznym".
Na temat interpretacji dokumentu mądrzyli się między
innymi ks. prof. Andrzej Szostek – rektor KUL,
prowincjał dominikanów ojczulek Maciej Zięba i
wspomniany już red. Nosowski. Celem wydania przez
Watykan noty było bardzo mocne wezwanie do kształtowania
życia publicznego nie tylko przez udział w wyborach, ale
także poprzez wdrażanie zasad moralnych. Wyraźnie przy
tym rozdzielono rolę świeckich i duchownych: ci pierwsi
mają aplikować w konkretnej rzeczywistości zasady
moralne wykładane przez swych pasterzy.
Szanujący się katolik nie powinien wstępować do partii
skrajnie antydemokratycznych. Interpretatorzy
watykańskiej noty nie sprecyzowali, o jakie partie
chodzi. Zaznaczyli, że ochrzczeni w Kościele kat. mogą
za to należeć do partii odwołujących się do społecznego
nauczania Kościoła. Przyznali, że polski katolik nie ma
zbyt wielkiego wyboru, bo partii takich jest mało.
Dodajmy: mało, są nieliczne, a ich liderzy
skompromitowani. Najwyraźniej nie zawsze w działalności
politycznej stosują te same zasady, co w kapliczce. O
czym świadczą nasze liczne publikacje. A rektor Szostek
w trakcie dysputy dotyczącej noty wyraźnie nawoływał do
zachowania spójności zasad moralnych we wszystkich
dziedzinach. – Nie można przekonań religijnych zostawiać
w kościele. Te same trzeba stosować w polityce –
grzmiał.
Chroniący zygoty jak niepodległości SLD jest bliski
kościelnej nauce i mógłby być alternatywą dla kanapowych
partyjek z Matką Boską w klapie. Nic z tego: Nosowski z
"Więzi" mówi bez zająknięcia, że katolicy o poprawnie
uformowanym sumieniu w szeregach Sojuszu znaleźć się nie
mogą. Z tego płynie
logiczny wniosek: ci katolicy, którzy w SLD się jednak
znaleźli, są wadliwymi katolikami.
Jeżeli przyjąć, że 90 proc. naszego społeczeństwa to
katolicy, także w szeregach SLD przeważają osoby
wyznania rzymskokatolickiego. Niestety – jak wynika z
dyskusji wokół noty – większość ta jest wyposażona w
kalekie sumienia. Miller czym prędzej powinien zgłosić
pretensje. Inaczej nikt nie zrozumie, dlaczego przerżnie
następne wybory. A po rozpadzie koalicji mogą one
nastąpić wcześniej, niż przewiduje ustawa.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ludzie bezdomni II
Panie Zygmuncie, jestem za, a trochę przeciw („Król
Zygmunt Bezdomny” – rozmowa z Zygmuntem Kałużyńskim).
Przeciw twierdzeniu, że „Człowiek z marmuru” był
powszechnie przyjęty jako aprobata Gierka. Kina były
pełne, bilety kupowano u koników, bo poszła fama, że ten
film dowala komunie. Władza poluzowała i puściła go na
zasadzie wentyla bezpieczeństwa i tylko w tym sensie
służyło to ówczesnemu systemowi.
Przy okazji jedna uwaga: zwykło się pisać, że jest to
wyłącznie dzieło Wajdy, gdy w istocie jego autorem był
również Aleksander Ścibor-Rylski, który przez
kilkanaście lat walczył o realizację swojego
scenariusza.
„Twórca musi słuchać tego, co mówią zwykli ludzie” –
powiedział mi kiedyś mój ojciec. Dzisiaj twórcy
ogłuchli. Nie służą żadnemu postępowemu programowi
społecznemu – tu zgadzam się z Kałużyńskim – i nie mają
poczucia misji, bo misją nie może być gloryfikowanie
bogacenia się jednostek na krzywdzie milionów. Nasi
twórcy boją się protestować, by nie okrzyknięto ich
komuchami, a w najlepszym razie populistami. Dotyczy to
zresztą niemal całej inteligencji, która głęboko skrywa
swój wstyd, że dała się podpuścić wiarołomnej pannie „S”
lub – jak kto woli – „Pannie Nikt”.
Zygmunt Kałużyński uważa, że jest „bezdomny
politycznie”. Ja również – a więc jest już nas dwóch. A
może znacznie więcej? Nie wiem, dlaczego Sojusz Lewicy
Demokratycznej postanowił popełnić na naszych oczach
polityczne samobójstwo, ale przecież na SLD świat
postępowych społecznie wartości się nie kończy. Załóżmy
Klub Ludzi Bezdomnych Politycznie i nazwijmy go imieniem
Mateusza Birkuta, który chciał, jak najszybciej zbudować
domy dla zwykłych ludzi.
Lech Ścibor-Rylski
Dobroczyńcy
Z wielkim zainteresowaniem obejrzałem w TV wręczanie
przez Panią Prezydentową Wszystkich Polaków nagród dla
najważniejszych sponsorów Jej fundacji. Z czterech firm
– dwie pierwsze to fabryki produkujące leki – sponsoring
w wysokości 1 miliona złotych. Ich przedstawiciele
również dziękowali... za reklamę wliczoną w darowiznę.
A może zamiast sponsorowania firmy mogłyby obniżyć ceny
leków?
Andrzej Z.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Rozrzutny eskulap
W ramach dyskusji nad projektem budżetu oraz finansów
służby zdrowia pozwolę sobie zwrócić uwagę na problem
tzw. nietrafionych leków. Lekarze rodzinni, specjaliści,
często wręczają pacjentom receptę z następującym
pouczeniem: w razie komplikacji, złego samopoczucia po
zażyciu itp., proszę odstawić lek i zgłosić się celem
zmiany.
W roku 2003 zaordynowano mi nietrafione leki, których
wartość wg cennika wynosi 294 zł, z czego ja zapłaciłem
88 zł 20 gr, państwo w ramach refundacji (z naszych
podatków) dopłaciło 205 zł 50 gr. Z minisondażu, który
przeprowadziłem wśród 30 pacjentów przychodni ogólnej i
specjalistycznej, wynika, że 11 osób miało do czynienia
z lekami nietrafionymi. Kosztowały one od 50 zł do 350
zł. Średnia wynosiła około 105 zł, z czego pacjent
zapłacił 31 zł 50 gr, państwo dopłaciło 73 zł 50 gr.
Przyjmując, że na 38 mln Polaków pacjentami jesttylko 15
mln, a jedna trzecia z nich (tj. około 5 mln) otrzymała
leki nietrafione, to z prostego rachunku wynika:
5 000 000 x 105 zł = 525 000 000 zł
30 proc. koszty pacjentów = 157 500 000 zł
70 proc. koszty refundacji = 367 500 000 zł.
A lekarstwa na śmietnik!!!
Pytanie: kto skorzystał? Myślę, że niektórzy lekarze, a
najwięcej producenci. Panie ministrze Sikorski. To
prawie tyle, ile potrzebuje Pan na realizację złożonych
obietnic.
M. Kaciniel, Gdańsk
Niech żyje bal...
Od pierwszego maja będziemy w Unii i dowiemy się, czym
jest w integrowanej Europie niebo i piekło.
Niebo: policjantami są Anglicy, kucharzami Francuzi,
Niemcy są inżynierami, Włosi są kochankami, a całość
organizują Szwajcarzy.
Piekło: policjantami są Niemcy, kucharzamy są Anglicy,
Francuzi są inżynierami, Szwajcarzy są kochankami, a
całość organizują Włosi.
Ten kawał powstał jeszcze przed batalią o przyszły
kształt konstytucji europejskiej. I w zasadzie wszystko
się potwierdziło. Nadal nie wiem, co konkretnie kryje
nicejski system głosowań. W zasadzie rząd Millera stał
się zakładnikiem opozycji. Z tego nie ma dobrego
wyjścia.
László Balogh, Węgry
Trakt jezuity
Powolutku aż do skutku. Zanim się zorientujemy, już
będziemy przyswajać sobie wyłącznie historię Kościoła
katolickiego, a nie historię narodu i państwa polskiego.
Jeszcze niedawno, na Mokotowie, istniała ulica
upamiętniająca sławne w historii Polski nazwisko Karola
Chodkiewicza. Była, ale już nie jest. Po cichu, bez
zbędnego rozgłosu, nosi teraz nazwę jakiegoś św.
Andrzeja Boboli.
J. C.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Niech ich zobaczą
Dużo się ostatnio pisze o wykorzystywaniu samochodów
służbowych do celów prywatnych. Pamiętam jeszcze czasy,
kiedy mój Tata pracował w urzędzie powiatowym, takim
sprzed reformy. Czasem był wożony takim autkiem pt.
Warszawa. I to, co zapamiętałem głównie, to duża biała
literka „A” na przedniej szybie po stronie pasażera, co
dawało pewne uprawnienia owemu samochodowi. A gdyby
teraz taką literką „A” oznakować wszystkie samochody
służbowe? Wtedy na Mazurach czy innych górkach w długie
i krótkie słoneczne weekendy, a i nie tylko tam i wtedy,
obywatele mogliby się przekonać, ilu urzędników poświęca
się dla nich.
kobus
(e-mail do wiadomości redakcji)
Kup pan bombkę
W fundacji posła Janowskiego „Wszystko dla dzieci” (czy
jakoś tak) odbyła się licytacja bombek choinkowych.
Miejscowy ksiądz proboszcz przekazał „bombkę specjalną”,
za którą spodziewał się uzyskać znaczniejszą kwotę.
Niestety, najdroższą bombką wieczoru okazała się bombka
z podpisem... Edyty Geppert (300 zł). „Bombka specjalna”
z trudem, po licznych namowach osiągnęła cenę 280 zł.
Była to bombka podpisana przez... samego prymasa Glempa.
(...) Podczas licytacji jakiegoś obrazu za cenę 350 zł,
gdyż nie było chętnych, poseł zachęcał do kupna słowami:
„To przecież tylko połowa najniższych zarobków”. Szkoda,
że nie jego. Witamy w matriksie.
Stefan K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
„Dyrektor Waciak”
Związek Zawodowy CEFARM-PRZYSZŁOŚĆ wyraża serdeczne
podziękowania za publikacje o Dyrektorze CEFARM-ŁÓDŹ
Januszu Olszewskim w cyklu „Dyrektor Waciak”.
Artykuły w Pańskim Tygodniku dotyczące Dyrektora J.
Olszewskiego i jednocześnie łódzkiego działacza SLD
powiązanego wieloma interesami oraz układami
towarzyskimi i politycznymi nieco skruszyły „betonowy”
opór lokalnych polityków. Artykuły w „NIE” spowodowały,
iż łódzkie środowisko polityczne lewicy zdecydowało, że
po „radosnych działaniach” byłego dyrektora należy
ratować zniszczone przedsiębiorstwo poprzez wprowadzenie
Zarządu Komisarycznego.
Panika w łódzkich kręgach politycznych po dociekliwych i
rzetelnych artykułach Pana Redaktora Andrzeja
Sikorskiego spowodowała w pierwszym momencie trochę
większą aktywność Prokuratury, Łódzkiego Urzędu
Wojewódzkiego i Urzędu Kontroli Skarbowej. Z upływem
czasu siły chroniące i wspierające Pana J. Olszewskiego,
np. Pan Poseł Zbigniew Kaniewski i Pani Poseł Ewa
Kralkowska oraz władze SLD na szczeblu dzielnicy
Łódź-Polesie i miasta, doprowadziły do pozytywnej
weryfikacji jego osoby jako członka SLD.
Argumentem za pozytywną weryfikacją był brak postawienia
przez Prokuraturę zarzutów (mimo toczącego się od 2 lat
postępowania), a cykl artykułów w „NIE” nie został
przyjęty do wiadomości, ponieważ tygodnik Pana znany
jest, podobno według niektórych znaczących łódzkich
działaczy lewicy, ze szkalujących materiałów!
Uprzejmie prosimy Pana Redaktora o uważne śledzenie
dalszych losów CEFARMU w Łodzi ze względu na skalę strat
gospodarczych, niejasnych interesów i powiązań, z czego
znana jest branża farmaceutyczna, oraz sposobów, w
jakich politycy będą usiłowali zatuszować sprawę, np.
przy pomocy dokonywanych przekształceń własnościowych.
Zdzisław Kisłocki
Przewodniczący Związku Zawodowego „CEFARM PRZYSZŁOŚĆ” w
Łodzi
„Jolka łupie w krzyżu”
Po opublikowaniu artykułu o akcji pierwszej damy
otrzymałem dwa listy. W pierwszym, cierpiący na ZZSK
pogratulował mi tekstu. W drugim, Pana Andrzeja Mateli
(„NIE” nr 2/2004), najciekawsze jest to, czego w nim nie
ma. A nie ma nawet linijki dotyczącej roli
dziedziczności w chorobach kręgosłupa ani o tym, że
hasło akcji Pani Prezydentowej – „Choroby kręgosłupa nie
są dziedziczne, pracujemy na nie sami” wprowadza ludzi w
błąd.
Mój ekspert otrzymał solidną porcję inwektyw, choć
niezbyt dokładnie przeczytał Pan „Jolkę”. Profesor
chirurg kręgosłupa (elita fachowców w tej dziedzinie)
mówił, że najpierw trzeba ustalić, co dziecku dolega, a
dopiero potem ćwiczyć. Nie zabraniał ćwiczyć w ogóle.
Pan Matela powinien też szybko opublikować swoje
odkrycie, że dzieci nie powinny się garbić, aby nie mieć
skoliozy, bo dotychczas w nauce panował pogląd wiążący
ją raczej z patologicznymi zmianami rozwoju kręgosłupa,
skróceniem jednej nogi, chorobami układu nerwowego i
mięśniowego czy wrodzonymi wadami kręgosłupa...
Adam Pieńkowski
PS Faktycznie, popełniłem (za źródłem internetowym)
literówkę – powinno być zespół Marfana.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bójasy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rowersi
Nie bez powodu wymienia się ich jednym tchem z Żydami i
masonami. Cykliści to hołota. Potrafi taki wpaść pod
auto, powodując okropne zabrudzenie szyby, a często
wgniecenia karoserii, rysy na lakierze i jeszcze mordę
drze.
W Bełchatowie urzędnicy rozpoczęli bezpardonową walkę
walkę z jednośladową zakałą polskich dróg.
Bełchatów, wiosna 2002
Pojawiła się grupa maniaków rowerowych. Łażą od urzędu
do urzędu i domagają się ścieżek rowerowych. Twierdzą,
że przez Bełchatów wiedzie trasa Warszawa–Wrocław. Duże
natężenie ruchu stwarza na wąskich ulicach miasta
zagrożenie dla rowerzystów.
Na pierwszy ogień poszedł Jarosław Miler z Wydziału
Inżynierii Miejskiej. Dzielnie odpierał ataki cyklistów:
– Co, mamy wam domy burzyć, żebyście mieli gdzie
jeździć? Jak panu nierówno, to powinien pan sobie kupić
lepszy rower!
Następną ofiarą ataku cyklistów został wiceprezydent
Bełchatowa Arkadiusz Żuchowski. Jednośladowcy naszli go
w gabinecie i jęli przepytywać. Dlaczego nie jest
realizowany plan, który zakłada wykonanie do 2010 roku
40 kilometrów ścieżek rowerowych? Czemu w tegorocznym
budżecie Bełchatowa nie ma na ten cel ani złotówki?
Miało być 100 tysięcy, ale kasa poszła na inne cele.
Ignoranci, jakby nie wiedzieli, że jest dziura
budżetowa. Nie mogli też pojąć, że wzdłuż nowo powstałej
ulicy Staszica (koszt inwestycji 1,3 miliona) nie ma
ścieżki rowerowej, bo projektant po prostu o niej
zapomniał. Zapomniał i już!
A co, im się nigdy nie zdarzyło o czymś zapomnieć,
cyklistom chromolonym?
Rejon Dróg Wojewódzkich i Rejon Dróg Publicznych również
przeżyły nalot rowerowych oszołomów. Obydwie instytucje
dzielnie odparły atak wymigując się brakiem środków i
inwestycjami ważniejszymi niż jakieś ścieżki.
Więcej nie ma w Bełchatowie instytucji odpowiedzialnych
za brak ścieżek rowerowych.
Bełchatów, 27 kwietnia 2002
Godzina dziesiąta rano. Grupa kilkudziesięciu młodych
osób zebrała się u zbiegu ulic Czaplinieckiej –
najbardziej niebezpiecznej ulicy Bełchatowa – i
Wyspiańskiego. Mieli przy sobie przygotowane uprzednio
narzędzia zbrodni: kubły z farbą, pędzle i szablony.
Wzdłuż 7-metrowej szerokości chodnika za pomocą białej
farby wydzielili, wąski pas ścieżki rowerowej i
oznaczyli go, malując co parę metrów symbol roweru (znak
poziomy C-13 – zgodnie z kodeksem drogowym). Wykonali
też prowizoryczne podjazdy pod wysokie krawężniki.
Wytyczyli w ten sposób 500-metrową ścieżkę rowerową
odpowiadającą obowiązującym normom. Do szczęścia
brakowało tylko znaków pionowych. Około drugiej po
południu sprawcy rozjechali się do domów.
Za tą zuchwałą akcją, jak i za wcześniejszymi
pielgrzymkami po urzędach, kryje się Załoga Rowerowa
"Zgrzyt". Ta nieformalna grupa istnieje od maja 2001 r.,
zorganizowała do tej pory 59 wycieczek rowerowych. W
działaniach "Zgrzytu" czynnie bierze udział ponad 150
osób. Na malowanie ścieżki wzdłuż ulicy Czaplinieckiej
wydali 500 złotych.
Bełchatowem niepodzielnie rządzi SLD, który jest
postrzegany jako partia proekologiczna i postępowa.
Władze miasta straszą cyklistów, że skierują sprawę do
prokuratury o naruszenie art. 85 par. 1 kodeksu karnego:
Kto samowolnie ustawia, niszczy, włącza i wyłącza znak,
sygnał lub urządzenie ostrzegawcze lub zabezpieczające,
albo zmienia ich położenie, zasłania lub czyni
niewidocznymi, podlega karze aresztu, ograniczenia
wolności lub grzywny. Zamierzają też obciążyć
wielbicieli dwóch kółek kosztami zamalowania wykonanych
przez nich znaków poziomych. Bowiem w kilka dni po akcji
służby drogowe pracowicie usunęły z chodnika ślady
protestu rowerzystów.
Bełchatów, kwiecień 2005
Kilkanaście jednostek straży miejskiej wraz z policją i
wojskiem wzięło udział w obławie na rowerzystę, który
wtargnął wczoraj wieczorem na ulice Bełchatowa. Po
niebezpiecznym pościgu cyklistę-szaleńca ujęto żywcem.
Sprawca odpowie przed sądem za spowodowanie zagrożenia
życia oraz złamanie wielu przepisów kodeksu drogowego...
Skoordynowana akcja policji i straży miejskiej pozwoliła
na wykrycie nielegalnej wytwórni części rowerowych.
Dwóch młodych mieszkańców Bełchatowa w garażu ukryło
kilkaset dętek, kół zębatych, a nawet trzy całe rowery
gotowe do sprzedaży...
Fot. MARCIN MICHALAK
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
MichaŁ WiŚniewski pomagał żonie przy porodzie, ujawnia w
"Na żywo – Światowe Życie" małżonka Marta. Krzyczał
podczas porodu wraz z nią, a nawet za. Bluźnił, czyli
używał nieparlamentarnych wyrazów. Dowiódł tym wierności
małżeńskiej. Jest dobrym mężem, podsumowuje Marta, tyle
że aby trafić w gust Michała, trzeba się wiele
napracować.
* * *
Odeta Moro i MichaŁ Figurski przefarbowali sobie włosy
na ten sam kolor i obcięli się tak samo. Chodzą w tych
samych ciuchach – na zmianę. Czytają tę samą gazetę.
Oglądają ten sam film. Ona jest w ciąży. On nie, ale też
mu się chce rzygać.
* * *
Urszula też jest w ciąży, donosi "Gala". W ósmym
miesiącu, a nadal wygląda jak w szóstym. Może dlatego,
że zaciążyła ze znacznie młodszym partnerem podczas
pobytu w Grecji. Urszula nie bierze używek, nie pali
nawet trawy. Ze względu na ciążę. Po trawie tyła,
podobnie jak po zapłodnieniu.
* * *
Iwona i Piotr Radziszewscy zadeklarowali, że nie
udzielają wywiadów obnażających życie prywatne, ale dla
"Pani" robią wyjątek. Okazuje się, że Piotr zakochał się
w Iwonie, i to zanim poprosił ją o rękę. Ona też go
kochała, gdy powiedziała tak. Piotr tak ją pokochał, że
rzucił dla niej Przemka Gintrowskiego, z którym spotykał
się regularnie w knajpie koło kina "Bajka". Gdy Iwona
zaszła w ciążę, badania wskazywały na dziewczynkę. Ona
wierzyła, że będzie chłopiec i wyszło na jej. Był duży
chłopiec "z małym fiutkiem". Dlatego aparatura nie
wykazała. Poza tym Radziszewscy mają ze sobą dwa
samochody.
* * *
Samanta Stuhr jest jedyną osobą, której Maciek Stuhr nie
potrafi rozśmieszyć, donosi "Elle". Kamienna twarz
Samanty tak kręciła Maćka, że aż ożenił się z nią. Przy
okazji wyszło im dziecko. Widocznie tylko twarz była z
kamienia.
* * *
Łukasz Garlicki, najnowszy amant polskich sitcomów,
wyjaśnił w "Elle", iż nie ma żadnych problemów w
nawiązywaniu kontaktów z kobietami. Baby zwyczajnie
latają za nim.
Dosiadają się w kawiarni, aby złożyć konkretną
propozycję. Łukasz nie rżnie ich wszystkich, bo ma inne
zajęcia (np. pisze świńskie limeryki) oraz dziewczynę
Karolinę Gruszkę. Gruszka jest przywiązana, wytrzymała,
nie słabnie nawet podczas wędrówek w Tatrach. Strzyże i
myje Łukasza. Robi mu zakupy.
* * *
PaweŁ DelĄg, artysta równie przystojny jak Łukasz
Garlicki, odmroził sobie uszy, donosi "Pani". Na
nartach. Paweł ma już 33 lata, dziesięcioletniego syna,
kilka ról filmowych, ale czeka na życiową. Oprócz roli
nie umie też znaleźć kobiety życia, bo dziś kobiety
szukają facetów z forsą. Biznesmenów i przedsiębiorców.
Aktorów, pięknych gołodupców, chcą jedynie wyhaczyć i
przelecieć – wzdycha artysta. Paweł nie ma stanowiska w
zagranicznej firmie, ale jest człowiekiem wolnym.
Wyleczył się też z choroby posiadania.
* * *
BogusŁaw Linda żali się "Wysokim Obcasom", że męscy
krytycy filmowi zawsze mieli do niego pretensje, że na
planie filmowym jest seksistą i macho. Że znieważa
kobiety. Ale kobiety o to pretensji nigdy nie miały, bo
kobiety lubią być pomiatane. Gdy Linda grał wzorzec
damskiego piękna, czyli Marilyn Monroe, najbardziej
podobał się kobietom.
* * *
PaweŁ Wilczak zadeklarował w "Playboyu", iż lubi się
czuć samotnie. Najlepiej samotnie czuje się przebywając
ze sobą sam na sam.
* * *
Dariusz Michalczewski ujawnił w "Vivie!", że przez dwa
lata ostro trenował w zachodnioniemieckim burdelu. Ale
nie walił panienek, tylko worek treningowy, bo mu szef
interesu lokal
po przyjacielsku udostępniał. Darek jest teraz z cycatą
blondynką Patrycją. Babką ideałem. Z Patrycją Darek może
wszędzie. I do kościoła, i na piwo.
* * *
Dorota Segda też zwraca uwagę na piwo, zauważa "Gala".
Dorota uważa, że jej mąż Staszek Radwan jest super, bo
zawsze jak Dorotę przysuszy, nawet w nocy, to on jej
skacze po piwko. Dorotę, a zwłaszcza jej sentencję
życiową "Alkohol im prostszy, tym lepszy", pokochaliśmy
od pierwszego łyka.
* * *
Cezary Pazura podsumował w "Wieczorze Wrocławia" swą
pracę na planie filmu "Show". Miał wyrwany bark,
uszkodzony kręgosłup, liczne poparzenia ciała.
Niedogodności
rekompensował mu katering. Po raz pierwszy mógł na
planie, po każdym ujęciu, napić się koniaczku.
* * *
Andrzej Grabowski żalił się w "Trybunie" na swoją rolę.
Zagrał chłopa w reklamówkach przybliżających Unię
Europejską do Polski. Jego kreacja nie spodobała się
aktywistom PSL. Wicemarszałek Sejmu Janusz Wojciechowski
zaprotestował przeciwko niej, bo uznał, że Grabowski
jako chłop jest głupi. Ostatnio artysta zagrał w teatrze
telewizji prezydenta RP. Czeka na protesty polityków.
* * *
Renata Dancewicz, osoba, która lubi ostatnio mężczyzn o
mniejszym stężeniu łajdactwa, ujawniła swą melancholię w
"Rzeczpospolitej". Czuje się beznadziejnie jako aktorka
w kraju, gdzie już nie produkuje się prawie filmów. Nie
ma o co walczyć, nie ma nawet czego komuś zazdrościć. W
dzieciństwie marzyła, aby być sklepową.
* * *
Janina Paradowska wspomniała w "Vivie!", że najlepiej w
życiu zarabiała, kiedy była barmanką i z 0,75 litra
wódki rozlewała osiem setek. Teraz, aby do takiego
standardu życia się przynajmniej zbliżyć, musi
codziennie pisać do lokalnych gazet i rozgłośni
radiowych. Czyli też mocno rozcieńczać. Do tego kawałki
w "Polityce". W młodości chciała być aktorką.
* * *
Liroy ogłosił w "Echu Dnia", że przestaje bluzgać na
płycie "Przerwa". Ale pracuje nad następną pt. "Zakazane
piosenki". Same mocne kawałki.
* * *
Maciej MaleŇczuk kaja się w "Trybunie", że dał dupy idąc
na kompromis z komercyjną firmą Warner. Na okładce jego
najnowszej buntowniczej płyty była fotka damskiej dupy,
na którą komercyjna wytwórnia nie chciała się zgodzić ze
względów handlowo-estetycznych. Albo dupa, albo płyta –
zagroziła. Artysta ustąpił. Czuje się teraz zeszmacony
podwójnie. Raz, że ugiął się przed siłą komercji. Dwa,
że sfotografowana dupa należała do jego małżonki.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Patrycja Ossowska, partnerka życiowa Darka
Michalczewskiego, zdradziła w "Super Expressie",
dlaczego on ją wybrał. Bo lubi blondynki z dużymi
cyckami. Patrycja poza Darkiem lubi zakupy. Lubi kupować
dżinsy, buty i biżuterię z białego złota. W czasie
jednej sesji zakupowej potrafi wydać 15 tysięcy euro. To
Darka wkurza, ale szanuje jej wybór, bo przecież ich
obecne szczęście rozpoczęło się od wzajemnego poznania
podczas zakupów w centrum handlowym. Patrycja przed
poznaniem Darka skończyła technikum ekonomiczne, była
księgową i pozowała dla "Playboya". Teraz księguje
pieniądze Darka.
* * *
Karolina Muszalak, obecna partnerka życiowa Olafa
Lubaszenki, wyjaśnia w "Elle", dlaczego Olaf ją wybrał.
Bo ona ma urok osobisty.
On zaś ujął ją swoim słynnym poczuciem humoru. Pierwszy
raz podchodziła Lubaszenkę dwa lata temu, kiedy była na
castingu do "Poranka kojota". Ale roli nie dostała, bo
reżysera nie było na planie, zaś kasety z castingu
pewnie nie chciało mu się obejrzeć. Dopiero artysta
Czajka doprowadził jego do niej. Na razie Karolina nie
obawia się, że znajomość z Olafem zaszkodzi jej, bo nie
zamierza robić oszałamiającej kariery.
* * *
Magda MoŁek ujawnia "Przyjaciółce", czym ujął ją jej
obecny mąż Daniel. Otóż oszołomił ją mięsnym fondue,
które sam przygotował. Nie chodzi o smak ścierwa.
Zadziwiło ją niezmiernie, że tak doskonale wykształcony
facet, bo przecież kilka lat studiował w USA, zwyczajnie
założył fartuszek i samodzielnie pokrajał kurczaka!
* * *
Justyna Steczkowska wyjaśniła w "Gali", że występuje w
teledyskach razem z mężem, bo go nadal lubi. Poza tym
nie uznaje seksu dla seksu, bo wtedy nie ma tak
pożądanej przez nią metafizyki
* * *
Kamil Durczok ujawnia "Pani" jego małżonka Marianna, z
domu Dufek, był okropnym grubasem, zanim panna Dufek nie
zrobiła z niego podobającego się kobitkom dżentelmena i
dziennikarza roku. Jednego nie potrafiła z Durczoka
wyplenić – rozrzucania brudnych skarpet. Poza tym drażni
ją, że Kamil wracając w piątek do domu zamiast odebrać
dziecko, pędzi do kosmetyczki. No i, że na jego
łazienkowej półce stoi więcej kosmetyków i maści na
urodę, niż na należącej do niej.
* * *
Anita Lipnicka wyjaśniła w "Pani", czemu generalnie
zawiodła się na facetach. Zawiodła się na facetach ze
swego dawnego zespołu Varius Manx, którzy spokojnie
patrzyli na zawarte przez nią umowy, w których pochopnie
zrzekła się swych praw autorskich. Przez co w apogeum
swej popularności zarobiła jedynie na kolorowy
telewizor. W Polsce nie ma fajnych facetów – wzdycha
Lipnicka. Ci uważani za fajnych są albo zajęci, albo
gejowaci.
* * *
StanisŁaw Sojka wyjawił w "Kulisach", czym zachwyciła go
królowa brytyjska Elżbieta II. Sojka miał okazję poznać
ją w czasie jej wizyty w warszawskim British Counsil,
gdzie robił za wokalistę u Szekspira. Zanim królowa
zadała mu pytanie: Czy trudno pisać nuty pod Szekspira,
dwie dwórki rozpyliły dezodorantowy zapach. Zakochał się
w aromacie, który miał zabić zapach Sojki. Do dziś każda
królowa pachnie mu piżmem.
* * *
Agnieszka WŁodarczyk wierzy w Boga, co deklaruje w
"Vivie!". Dlatego stara się przestrzegać dekalogu.
Agnieszce chodzi o to, żeby być szczęśliwą. Czyli mieć
porządnego męża i dziecko. Do szczęścia brakuje jej też
znajomości języka angielskiego.
* * *
Patrycja Markowska, nadal panienka, pożaliła się "Super
Expressowi", że nakręciła teledysk pod wodą. Całą noc
była w mokrym gorsecie. Dorobek artystyczny okupiła
dwutygodniową anginą.
* * *
Marta Bodziachowska, pochodząca ze świętej Częstochowy,
gwiazda "Baru" wyjaśniła w "CKM", że w Częstochowie
święta jest tylko Jasna Góra. Ona zaś jest jedynie
niegrzeczną dziewczynką. Lubi wypić. Woli wypić raz, ale
porządnie. Idealnie pasuje na asystentkę dla posła
Gadzinowskiego, też ze świętej Częstochowy, który też
lubi, ale nie raz.
* * *
Muniek Staszczyk, też urodzony w świętej Częstochowie,
przypomniał w "Kulisach", że 20 lat temu pierwsze
pokolenie słuchaczy "T. Love" było zbuntowane. Gdyby
wtedy w telewizji pojawił się taki program jak "Idol",
to on i jego pokolenie totalnie olaliby taki program, a
nawet zlali go ze sceny. Ale kto ma się dzisiaj
buntować, ubolewa idol Staszczyk, skoro telewizja robi
ludziom sieczkę z mózgu.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sezon na pułkowników "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Homosie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czego Piwnik nie doczeka
Jak wolno mielą w Polsce młyny sprawiedliwości, gdy jego
klientami stają się osoby ustosunkowane, na przykładzie
Janusza Lewandowskiego nawet ślepiec zobaczy.
Barbara Piwnik zapewniła wkurwiony polski narodek, że
złodziejstwa, szwindle i prywata, których dopuścili się
nominaci AWS w spółkach skarbu państwa, nie pozostaną
bezkarne. Z kolei prokurator krajowy Karol Napierski
dodatkowo przyrzekł, że oprócz już wszczętych 14
postępowań prokuratorzy przyjrzą się 8 pozostałym
spółkom z tzw. listy 22.
Nie znaczy to, iż menedżerowie odpowiedzialni za
niegospodarność i przekręty rychło trafią za kratki.
Odpowiedzialność za popełnione czyny rozmyje się w toku
prawniczych sporów. Taką prognozę można zasadnie
postawić na przykładzie Janusza Lewandowskiego, posła
Platformy Obywatelskiej.
Na początku lat 90. Janusz Lewandowski, ówczesny
minister przekształceń własnościowych, wbrew opinii
własnego departamentu prawnego, sprzedał dwóm krakowskim
biznesmenom państwową firmę „Techma” za cenę niższą od
oferowanej przez austriackiego biznesmena Andrzeja
Celarego. Prokuratura dopatrzyła się też, iż Lewandowski
przy tej transakcji dopuścił się poświadczenia nieprawdy
antydatując jeden z dokumentów oraz jeszcze innego czynu
zabronionego. Po pięciu latach od tych zdarzeń krakowska
prokuratura sporządziła akt oskarżenia. Sprawa do dziś –
a więc po dziesięciu latach – pozostaje nie osądzona.
Kilka dni temu krakowski sąd – na wniosek oskarżonego
Lewandowskiego – po raz trzeci zwrócił sprawę
prokuraturze, domagając się nowego aktu oskarżenia.
* * *
Prokurator krajowy Karol Napierski, który ostatnio
przyobiecał energicznie ścigać aferzystów mianowanych na
stanowiska przez AWS, zaledwie miesiąc wcześniej
poinformował sejmową Komisję Sprawiedliwości o stanie
spraw na 1 stycznia 2002 r. – 1446 postępowań w
prokuraturach ciągnęło się od roku do dwóch lat, a 964
trwają już ponad dwa lata (pismo: PR III 970/7/02).
Kodeks postępowania karnego nakazuje, aby śledztwo
prokuratorskie było ukończone w czasie 3 miesięcy (art.
309 par. 2). Dopuszcza wprawdzie możliwość jego
przedłużenia, ale w praktyce wyjątek stał się normą.
Mało które śledztwo trwa krócej niż pół roku. Zdarza się
i tak, że prokurator w czasie 3 miesięcy zdąży tylko raz
przesłuchać podejrzanego, nawet jeśli ten jest osadzony
w areszcie.
Z reguły sporządzenie ekspertyzy na potrzeby śledztwa
toczącego się w skomplikowanych sprawach gospodarczych
trwa dłużej niż pół roku. Na przykład prokuratura
katowicka czekała dwa lata na ekspertyzę opłacalności
kupna złóż miedzi i kobaltu w Kongo. Po kolejnych dwóch
latach okazało
się, że biegli z Centrum Ekspertyz Ekonomicznych
Akademii Ekonomicznej w Poznaniu popełnili błędy. W
ogóle sprawy miedzi obrazują niemrawość aparatu
ścigania.
Śledztwo, o którym mowa, dotyczy transakcji zawartej
przed 5 laty, jeszcze przez prezesa KGHM Stanisława
Siewierskiego. Tymczasem w 2000 r. Marian Krzemiński,
solidarnościowy prezes podpisał następną umowę,
pilotowaną przez Mirosława Kaszę, bliskiego
współpracownika Mariana Krzaklewskiego. Ta druga umowa –
na kwotę 1,5 mln USD – również dotyczyła eksploatacji
kongijskich złóż miedzi i została podpisana z polską
prywatną spółką o kapitale zakładowym 5 tys. zł.
Kombinat zabulił półtora miliona zielonych, ale koncesji
w Kongo nie dostał. Tak więc zanim jeszcze prokuratura
zdołała się uporać z rozwikłaniem okoliczności zawarcia
pierwszej, budzącej podejrzenia transakcji, już musiała
wszcząć postępowanie w sprawie kolejnej umowy
kongijskiej zawartej przez następny zarząd KGHM. Trudno
mieć nadzieję, że jeszcze pod nadzorem Piwnik zakończą
się śledztwa i postępowania sprawdzające, jakie ostatnio
prokuratura wszczęła w kilku innych sprawach z
doniesienia Stanisława Speczika, obecnego prezesa
kombinatu, mianowanego już przez ministra Kaczmarka.
* * *
Żółwie tempo wielu śledztw ma na ogół przyczynę nie w
lenistwie, lecz w nawale spraw przytłaczających
prokuratorów. W warszawskiej Prokuraturze Okręgowej i 12
stołecznych Prokuraturach Rejonowych ściga przestępców
450 prokuratorów. W 2000 r. załatwili oni łącznie ok.
178 tys. spraw (jednocześnie napłynęło mniej więcej tyle
samo nowych). Na jednego warszawskiego prokuratora
wypadało statystycznie biorąc ok. 395 spraw
zakończonych, czyli więcej niż dni w roku.
Prokuratury są mimo wszystko ogniwami sprawniejszymi od
sądów, w których na wyznaczenie terminu rozprawy czeka
się miesiącami. W warszawskich sądach na rozpoznanie
czeka ok. 16 tys. spraw karnych, z czego ok. 200 jest
zagrożonych przedawnieniem. W 2000 r. sądy umorzyły 601
spraw z powodu upływu karalności (przedawnienia). Jeśli
podejrzany nie siedzi w areszcie, czas oczekiwania na
wyznaczenie pierwszej rozprawy w wydziale karnym
warszawskiego sądu okręgowego może wynieść nawet 18
miesięcy. Sprawy będące już na wokandzie toczą się
ślamazarnie.
W Najjaśniejszej postępowanie sądowe trwa przeciętnie
prawie 7 miesięcy. (W sądach rejonowych rozpatrujących
sprawy mniejszej wagi postępowanie w sprawach karnych
trwa statystycznie 5,5 miesiąca, czyli czterokrotnie
dłużej niż na początku lat 90.). We Francji średni czas
trwania procesu wynosi ok. 6 tygodni.
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w czasie
najbliższych 3,5 lat nie zapadnie ani jeden prawomocny
wyrok w sprawach zasygnalizowanych w raporcie
opracowanym na polecenie premiera Millera. Większość
łajdactw bulwersujących opinię publiczną, których
sprawcami byli ludzie mianowani przez AWS na kierownicze
stanowiska w firmach państwowych, przed upływem kadencji
tego parlamentu nie zostanie nawet osądzona.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Plujta na wójta
Historia łapówki, którą wziął Pan Bóg.
Do niedawna najlepszym interesem w interesach było
obdarowywanie kościoła. Dawało się 30 tysięcy, z czego
20 odpisywało się od podatków należnych społeczeństwu.
Ksiądz zwracał
20 i per saldo sklepikarz z proboszczem zarabiali na
czysto. Resort finansów zlikwidował w końcu tą
chorobotwórczą życzliwość okradającą skarb państwa. W
2002 r. jednak obdarowywanie szło w najlepsze.
W tym to roku pani Jolanta obdarowywała kolejny kościół,
ale inny niż w poprzednim. Z zupełnie też innych powodów
kościół Matki Boskiej Ostrobramskiej księdza Jana
Pokrywki w Wierzbicy dostał od pani Jolanty 50 tys. zł.
Fakt ten nie przewrócił rządu w Polsce tylko dlatego, że
ujawniony został po wybuchu rzekomej afery
starachowickiej.
Pani Jolanta z mężem pod szyldem Meblolux prowadzi w
Dorohusku hurtownię mebli napędzaną dolarami obywateli
odległej o 2500 metrów Ukrainy. Dzięki temu
strategicznemu położeniu pani Jolanta jest majętna jak
mało kto w okolicy. Ale zawsze można mieć przecież
jeszcze więcej.
Twój przyjaciel łaps
Od kiedy zmieniły się przepisy dotyczące dawania
łapówek, łatwiej zamknąć tego, co nie wziął, niż tego,
co dawał. Wina i wyrok należą się temu uczestnikowi
korupcji, który ostatni dobiegnie do komendy policji.
Pani Jolanta dała w łapę – jak to jej się wydaje –
jednak ten bydlak wójt z Dorohuska Stanisław Maksymiuk
ją oszukał i z układu się wycofał. O swojej przestępczej
działalności zrozpaczona kobieta dziamgała komu gdzie
popadnie, aż o jej krzywdzie dowiedzieli się
funkcjonariusze z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w
Lublinie. Chłopaki nie wiedzieli, jak kobiecinie pomóc,
bo gdyby aresztowali ją od razu, to wszystkiego mogłaby
się wyprzeć. Zaprosili więc panią Jolę na kawkę, że niby
to ona z własnej inicjatywy na spytki do ABWery trafiła.
I tu ją przycisnęli, że jak się przyzna, to oni zapomną,
że do niej dzwonili, a jak się nie przyzna, to oni i tak
wszystko wiedzą, skończy więc w mamrze. Blefem tym
uzyskali od Jolanty oświadczenie, że wójt Dorohuska z
SLD Stanisław Maksymiuk zaproponował jej pomoc w
przetargu, jeżeli ona wpłaci 50.000 złotych na kościół,
za które to pieniądze ksiądz kupił wójtowi potem okna.
Na takiej podstawie 30 funkcjonariuszy ABW, którzy
zapewnili sobie wcześniej oprawę radiowo-telewizyjną,
aresztowało wójta z zamiarem więzienia go przez 3
miesiące. Maksymiuk wyszedł po 32 godzinach za kaucją 25
tys. zł, ale co się do niego gówna przykleiło, to się
jeszcze długo nie odklei. Wójt utrzymuje, że to czysty
absurd, iż jest sądzony za to, że nie dał się przekupić
w warunkach, gdy nie miał w ogóle pojęcia, że jest
przekupywany.
Pokrywka po prośbie
A było tak. Państwo hurtownicy meblowi zawsze dbali o
przychylność władzy wspomagając lewicujące kościoły,
burżuazyjną lewicę, ogłupiające szkoły i kogo tam się
dało na prośbę lub bez takiej prośby. Zdawało się im
bowiem, że przychylność można sobie kupić jak płatnego
zabójcę, co skądinąd bywa prawdą. W początkach 2002 r.
znaleźli się w potrzebie zebrania owoców swojej
hojności. Posesję hurtowni Mebloluksu, od której zależny
był ich dobrobyt, przejęła od Gminnej Spółdzielni w
zarząd gmina Dorohusk. Gmina postanowiła parcelę
sprzedać. Państwo hurtownicy opłacili swojego biegłego
od wyceny nieruchomości, który wyliczył, że powinni
zapłacić za obiekt 240 tys. zł.
Wójt lewicowy z Dorohuska z księdzem proboszczem z
Wierzbicy robili sobie przysługi – gdyż rządzenia
najbardziej nawet czerwonej władzy bez asysty czarnego
artysty nigdy się w Polsce nie praktykowało. Ksiądz
poprosił więc wójta Maksymiuka, żeby ten pomógł mu w
pozyskaniu bogatszych sponsorów do budowy kościoła, bo
on zwykłymi modlitwami niewiele może wskórać. Wójt
okazjonalnie wspominał tu i tam, że można by wspomóc
taką parafię księdza Jana Pokrywki w potrzebie, z czym w
końcu trafił też do hurtowni pani Joli i jej męża.
Ponieważ wizyta ta zbiegła się z przetargiem
organizowanym przez gminę, pani Jolanta doszukiwała się
niesłusznie jakiegoś związku między ofiarą na kościół a
ceną magazynu. Postanowiła więc za pośrednictwem i
pomocą swego księgowego – nomen omen Jagiełły – księdza
Pokrywkę
obdarować.
W sekwencji zdarzeń nastąpił jeszcze jeden niefortunny
zbieg okoliczności. Wójt Maksymiuk budował dom, do
którego używa się okien. Ksiądz miał bardzo dobrego
znajomego w tych oknach, co by mógł udzielić mu
znacznych rabatów. Wójt Maksymiuk poprosił więc księdza,
aby przy okazji, kupując okna dla kościoła, zamówił okna
dla niego.
Kto daje i odbiera
Państwo od masowego handlu meblami darowiznę zrobili w
czerwcu 2002 r., a do przetargu przystąpili w
październiku. Byli zaskoczeni, że wbrew ich oczekiwaniom
nieruchomość była warta nie 240, tylko – jak oszacowała
gmina – 347 tys. zł. Opuścili przetarg posiadając
wprawdzie to, co chcieli, jednak głęboko niezadowoleni i
w przekonaniu, że wójt ich wykorzystał. Udali się więc
do księdza żądając zwrotu gotówki. Wizyt było na
plebanii kilka – przy wielu decybelach i w złodziejsko
skurwysyńskiej liryce. W trakcie jednej z nich wielebny
Pokrywka chlapnął, że z pieniędzy meblowników zapłacił
zaliczkę za wójtowe okna. Pani Jolanta złożyła sobie z
tego logiczną całość, która w rok później trafiła do
ABW. Długo przedtem, zanim ABWera zaczęła się historią
bawić, wójt zwrócił księdzu pieniądze za okna. Tak więc
magazyn został kupiony, a – jak mówią poinformowani – i
ksiądz coś z tej charytatywnej darowizny roztrzęsionej
pani Joli zwrócił, no i podatek o darowiznę ona
pomniejszyła.
Obiecanki łapanki
Obecnie w atmosferze nagonki na SLD wójt czeka na
proces. Jakkolwiek się on zakończy, już widać, że
otworzy on nową epokę stosowania kodeksu karnego tam,
gdzie się go do tej pory wykorzystać pozornie nie
dawało. Wyobraźmy sobie, że na przykład Kaczyński
mówiąc, iż wydatki na służbę zdrowia powinny wzrosnąć do
10 proc. PKB, co może być poczytane za obietnicę,
wygrywa wybory dzięki lekarzom, którzy dali za
zwycięstwo sprawy Kaczyńskiego na mszę. Zwycięstwo
Kaczyńskiego zostaje wymodlone, ale Kaczyński lekarzom
pensje tnie. Ci więc idą do prokuratury, a premier
Kaczyński przed trybunał.
Można będzie chyba też skazywać kapłanów, którzy
powołując się na wpływy u Najwyższego za korzyści
majątkowe podejmują się pośrednictwa w załatwieniu
spraw, i do tego często nieskutecznie. Wszak jest to
albo wyłudzenie, albo płatna protekcja, co łatwo wpisać
w prowincjonalne układy wzajemnych przysług i
pogmatwanych zależności to władzy od Kościoła, to
Kościoła od sponsorów, ale i sponsorów od władzy.
Niesmak jest i strach, że poczynania Agencji
Bezpieczeństwa Wewnętrznego nadal stanowią dla tego
bezpieczeństwa największe wewnętrzne zagrożenie.
Autor : Rober Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Skatolikować go
Konstytucja tym gorsza jest od papieru klozetowego, że
papieru się używa.
Belfer nie chce robić Bozi amen? Ukarać chama i padnie
na kolana! A co, jeśli karzącego dyrektor sam był karany
przez sąd za fałszerstwo dokumentów? Nic.
Jacek Michalak ma 47 lat, zawód nauczyciela oraz
światopogląd ateistyczny. W przeciwieństwie do wielu
innych bezbożników nigdy nie krył swych przekonań.
Dlatego w Zespole Szkół w Jezierzycach Kościelnych, w
którym uczy matmy od 1984 r., jak też w całej malowniczo
położonej wiosce jego poglądy są powszechnie znane.
Miejscowa inkwizycja nigdy nie wpakowała go na stos za
to, że nie przyjmował księdza proboszcza, gdy ten
kolędował. Nie okrzyknięto też go masońskim Żydem, mimo
że konsekwentnie odmawiał udziału w obrządkach
religijnych podczas rekolekcji. Nagonka rozpoczęła się
dopiero po wizycie w Jezierzycach okrutnych dziennikarzy
z "NIE". Bo jasne, że bestie te stawiły się na wezwanie
pana Jacka; kto inny by takich ściągnął do bogobojnej
gminy?
Nieobecność
Rozumowanie takie przeprowadził zapewne Ireneusz R.
pełniący obowiązki dyrektora Zespołu Szkół w
Jezierzycach. 29 kwietnia Jackowi Michalakowi wymierzył
karę nagany za uchybienie przeciwko porządkowi pracy
polegające na niewywiązaniu się z obowiązku opieki nad
uczniami w czasie rekolekcji szkolnych w dniach 14,
15,16 kwietnia 2003 roku. Pan Jacek Michalak był
nieobecny w kościele w czasie zajęć rekolekcyjnych w w/w
dniach.
– Dwa tygodnie przed rekolekcjami odbyła się rada
pedagogiczna – opowiada Michalak. – Poinformowałem R.,
że nie będę uczestniczył w mszy ani innych obrzędach
religijnych w Kościele katolickim, gdyż naruszałoby to
mą konstytucyjnie zagwarantowaną wolność wyznania.
Adnotację na ten temat zamieszczono w protokole. Podczas
rekolekcji przebywałem na terenie szkoły i
przy-gotowywałem pomoce naukowe. Dodatkowo wykonywałem
czynności opiekuńcze niegodzące bezpośrednio w me zasady
światopoglądowe: opiekowałem się dziećmi podczas ich
pobytu na boisku, przemarszów do kościoła i oczekiwania
na autobus. Od dziesięciu lat było tak, że w kościele
obowiązkowo musiała przebywać z dziećmi katechetka.
Pozostali nauczyciele katolicy mogli pójść do kościoła,
ale nie musieli.
Przymus
Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu w przeszłości
wyrażało już swoje stanowisko: nauczyciel nie może być
zmuszany – jak żaden obywatel – przez zwierzchników do
udziału w praktykach religijnych podczas rekolekcji.
Niewątpliwie zaś opieka nad bachorami podczas mszy,
drogi krzyżowej albo egzorcyzmów wiąże się z
koniecznością udziału w tych praktykach. Zresztą
nieważne, co mówi ministerstwo; istotne, co powiada
kodeks karny.
O wymierzonej mu karze Michalak poinformował
prokuraturę: (...) Stosowanie represji za
nieuczestniczenie w praktykach religijnych jest
równoznaczne z przymuszaniem do tego czynu.
Sądzę, że Ireneusz R. popełnił przestępstwo określone w
artykule 194 Kodeksu Karnego (...). Przywołany przez
pana Jacka artykuł za ograniczenie człowieka w
przysługujących mu prawach ze względu na jego
przynależność wyznaniową albo bezwyznaniowość przewiduje
karę grzywny, ograniczenia wolności lub pobyt w pudle do
lat dwóch.
Przestępstwo
Na czym jak na czym, ale na kodeksie karnym dyrektor
szkoły Ireneusz R. znać się powinien.
W grudniu 2002 r. Sąd Rejonowy w Lesznie skazał go za
fałszerstwo. Za kratki nie trafił, bo uprzednio nie był
karany.
Wredni ludzie od razu się ucieszyli, że pan Irek jak nic
wyleci z roboty. Bo stosunek pracy nauczyciela wygasa z
mocy prawa w razie prawomocnego skazania za przestępstwo
popełnione umyślnie – napisali mądrale w Karcie
Nauczyciela. Tymczasem R. nie tylko do dziś naucza, ale
nawet pełni obowiązki dyrektora.
W ustawie o systemie oświaty z kolei stoi jak byk, że
nie można być p.o. dłużej niż 6 miesięcy. R. jest zaś
pełniącym od ponad 20 miesięcy.
W delegaturze Kuratorium Oświaty w Lesznie znają sprawę.
Zaznaczają jednak, że szkoła w Jezierzycach podlega
urzędowi gminy we Włoszakowicach, wobec czego decyzję o
wywaleniu Ireneusza R. powinien podjąć wójt. Przyznają,
że w świetle prawa nie można być p.o. dyrektora tak
długo jak pan Irek.
Decyzja
Stanisław Waligóra, wójt Włoszakowic, z podjęciem
decyzji się nie kwapi. Na nasze wredne pytania
odpowiedział: Panu Ireneuszowi R. Dyrektorowi ZS w
Jezierzycach Kościelnych zostało
powierzone pełnienie obowiązków dyrektora na czas
zakończenia sprawy toczącej się przed Sądem Rejonowym w
Lesznie (chodzi o sprawę zakończoną w grudniu 2002 r.
skazaniem Ireneusza R. – przyp. M.M.). Nikt nie sądził,
że sprawa będzie się toczyła tak długo.(...) Sprawa w
Sądzie po półtora roku zakończyła się niespodziewanie
jednostronnym przyjęciem winy na siebie przez Pana
Ireneusza R. i dobrowolnym poddaniem się karze. Kwestie
stwierdzenia wygaśnięcia stosunku pracy w wyniku wyroku
z mocy prawa, bada zespół prawników Urzędu Gminy we
Włoszakowicach. Po ostatecznym zajęciu stanowiska będzie
podjęta decyzja.
Wina
Nie wiemy, czy zespół prawników (ho! ho!) z Urzędu Gminy
we Włoszakowicach zakończył swe dociekania. W każdym
razie skazany za rozmyślne fałszerstwo dokumentów
Ireneusz K. nadal naucza, dyrektoruje, a także karze
ateistów za nieobecność w kościele.
Poza tym tłumaczenia pana wójta są obłudne. Ktoś nie
zorientowany mógłby odnieść wrażenie, że Ireneusz R.
jest cierpiętnikiem, który wspaniałomyślnie przed sądem
wziął na swe barki brzemię winy. Tymczasem sankcję
dostał on za to, że sfałszował dokument, który
przedstawił przed kolegium ds. wykroczeń jako prawdziwy.
Dzięki temu uniknął kary za sprzedaż alkoholu na terenie
szkoły. Jego występek ma więc związek z kierowaniem
przez dyrektora szkołą.
Na tle dokonań pana Irka naganna nieobecność ateisty w
kościele pozornie jawi się jako niewinny i łatwy do
wybaczenia figiel. Tak jednak nie jest. Publiczność w
kościołach muszą zapełniać ateiści, bo dzięki temu
dyrektorami szkół z czystym sumieniem mogą być
przestępcy, a biznesmenami – księża.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Psia wiara
Jak wiadomo, Kościół nasz rzymskokatolicki okropnie się
denerwuje z powodu różnego rodzaju sekt. Trudno mu się
dziwić, bo w warunkach wolnorynkowych nikt nie lubi
konkurencji. Co to jest sekta, nikt zresztą dotąd nie
pokwapił się zdefiniować.
Jedynie Duńczycy ustalili ustawowo, że sekta to wyznawcy
takiej religii, która nie ma jeszcze trzystu lat.
Dlaczego trzystu, a nie pięciuset na przykład? Po prostu
Dania jest luterańska, więc musi dostosować terminy do
dat żywota Marcina z Eisleben. Nie jest to jednak żaden
dobry przykład, bo gdybyśmy się zaczęli bawić w
chronologię, to jeszcze by nam buddyści zdelegalizowali
papieża.
Tak więc sektą jest taka społeczność, którą się
episkopatowi zechce za nią uznać. Stwarza to ogromne
możliwości i dlatego dziwiłem się niegdyś, że mając tylu
wrogów do wyboru Kościół polski uwziął się szczególnie i
zajadle na Świadków Jehowy. Dobroduszni proboszcze
nazywają ich ludźmi psiej lub kociej wiary i szczują,
ile wlezie. Nie na islam, nie na baptystów, nie na
uprawiających równe ze Świadkami misjonarstwo mormonów,
ale na jehowitów właśnie.
Wszystko wyjaśniły mi dane socjologiczne dotyczące
Francji wprawdzie, a nie Rzeczypospolitej, ale przecież
tej samej się kociej wiary tyczące. Otóż ci cholerni
Świadkowie Jehowy kradną statystycznie (w przeliczeniu
na łba) pięćdziesięciokrotnie rzadziej niż katolicy, nie
schlewają się prawie, żony piorą zupełnie wyjątkowo, a
co najgorsze – i tego już im darować nie można – w ogóle
nie uprawiają aborcji. Nie skrobią się, choć mogą
legalnie i za zwrotem kosztów. I nie domagają się od
państwa, żeby zmieniło przepisy! Wiara im skrobanki
zabrania! Sama wiara, bez bata i prokuratora.
No, takiego zgorszenia to już Kościół znieść nie może.
Bo o czym to niby świadczy?! Tfu, obraza boska i
papieska. Na pohybel jehowitom!
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Palmy dla małp
Przyszli emeryci tuczą prywatne fundusze emerytalne.
Prywatne fundusze nie tuczą emerytów.
Już nikt w Najjaśniejszej się nie łudzi, że dzięki
reformie emerytalnej będzie się u schyłku życia byczył
na Hawajach czy choćby w Ciechocinku.
Od wejścia w życie pseudoreformy towarzystwa
zarządzające otwartymi funduszami emerytalnymi
zwiększyły majątek przyszłych emerytów zaledwie o ok.
880 mln zł. Po uwzględnieniu inflacji okazuje się, że
ludzie przymusowo "oszczędzający" w II filarze stracili
po upływie trzech i pół roku realnie ok. 7 proc.
pieniędzy wpłaconych do OFE za pośrednictwem ZUS.
W "NIE" nr 32/2002 powołałem się na dane, z których
wynika, że statystyczny uczestnik OFE został przez
"zreformowany" system oskubany z co najmniej 585 zł. Ta
strata wzięła się stąd, iż z każdego członka OFE zdarto
wysokie opłaty, no i fatalnie gospodarowano jego forsą.
Zarządzane przez prywatne spółki otwarte fundusze
emerytalne łykały dotychczas co najmniej 8 zł z każdej
stówy wpłacanej przez przyszłych emerytów. Tym sposobem
od chwili wejścia w życie pseudoreformy zgarnęły ok. 1,7
mld zł z tytułu prowizji i innych opłat.
W spółkach mających pomnażać pieniądze uczestników II
filaru jest zatrudnionych 1459 osób. Średnia płaca
oscyluje wokół 8 tys. zł miesięcznie. Tymczasem w ZUS
średnie wynagrodzenie wynosiło w pierwszym półroczu 2282
zł; pracownice ZUS obsługujące klientów przy okienku
biorą na rękę po tysiąc złotych z kawałkiem.
Kosztów własnych i wysokości wynagrodzeń w państwowym
ZUS pilnuje dwóch ministrów, sejmowa Komisja Polityki
Społecznej i Najwyższa Izba Kontroli.
Nieuzasadnionych kosztów własnych towarzystw
zarządzających otwartymi funduszami emerytalnymi, do
których przynależność jest obowiązkowa, nie koryguje
skutecznie żadna instytucja państwowa. Komisja Nadzoru
Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych może jedynie
analizować wysokość wypłaconych już wynagrodzeń i
poniesionych innych kosztów OFE. Szef komisji prof.
Monkiewicz faktycznie takie analizy robi, ale nie może
prywatnym spółkom nakazać oszczędności. Prywatne spółki
zarządzające OFE płacą swym pracownikom sowite gaże z
forsy przyszłych emerytów. Wysokość wynagrodzeń w
towarzystwach zarządzających OFE (identycznie jak w
wielu innych prywatnych firmach sektora finansowego) nie
pozostaje w realnym związku z uzyskiwanymi efektami
ekonomicznymi.
Obserwacja dotychczasowego funkcjonowania II filaru
skłania do wniosku, że całą tę pseudoreformę
przeprowadzono głównie po to, aby mogły na niej zarabiać
zagraniczne banki oraz towarzystwa ubezpieczeniowe i
zatrudnieni w nich fachowcy.
23 listopada 2002 r. Sejm klepnął (z niewielkimi
poprawkami) rządowy projekt nowelizacji ustawy o
systemie ubezpieczeń społecznych. Powściągnie ona nieco
rozpasane apetyty na szmal firm zarządzających OFE. Ale
nienaruszone pozostaje samo jądro sprywatyzowanego
systemu emerytalnego.
Opracowanie zarysu reformy emerytalnej, polegającej na
zastąpieniu repartycyjnego sposobu finansowania emerytur
systemem funduszy kapitałowych prowadzonych przez
prywatne firmy, pilotował prof. Jerzy Hausner,
pełnomocnik ds. emerytalnych w rządzie premiera
Włodzimierza Cimoszewicza. Ustawę o organizacji i
funkcjonowaniu funduszy emerytalnych uchwaliła 28
sierpnia 1997 r. eseldowsko-peeselowska większość w
Sejmie II kadencji. Pierwszy etap został wprowadzony
wbrew stanowisku Rady Legislacyjnej, która stwierdziła,
że jest sprzeczny z konstytucją. Rząd Buzka i
Balcerowicza jedynie sfinalizował reformę i przy jej
wdrażaniu kompletnie spieprzył informatyczne i prawne
oprzyrządowanie systemu! Wskutek
karygodnych błędów Lewickiej i Alota 60 proc.
indywidualnych kont ubezpieczonych po trzech latach
funkcjonowania pseudoreformy jest pustych lub
niepełnych.
Prof. Tadeusz Zieliński – były minister pracy w rządzie
poprzedniej koalicji SLD–PSL – w artykule "Reforma
emerytalna – stracone złudzenia" opublikowanym w
"Przeglądzie" z 2 grudnia 2002 r. ujawnił, iż będąc
ministrem pracy bezskutecznie sprzeciwiał się
prywatyzacji systemu emerytalnego. O sprawcach
nieszczęścia, które już 2009 r. materialnie dotknie
pierwszą grupę emerytów zapisanych do OFE, prof.
Zieliński napisał: W swym neofickim zapale doszli do
wniosku, że w kraju budującym kapitalizm trzeba
sprywatyzować wszystko.
Rząd Millera, w którym stanowisko ministra pracy
piastuje prof. Jerzy Hausner, nie jest w stanie wycofać
się z nieudanej reformy. Kosztowała już ona budżet
państwa ok. 7 mld zł, a do zapłacenia pozostało jeszcze
ok. 9 mld zł. Taką kwotę ZUS będzie musiał wpłacić do
OFE.
Wśród państw kandydujących do Unii Europejskiej Polska
jest jedynym krajem, który ma nie europejski, ale
południowoamerykański system emerytalny.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zdrajcy księża i pedały "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lokata Mojżesza Szota
Poleca się poniższe do poczytania złotoroleksowym Żydom
amerykańskim łamiącym paragrafy celem pozyskania szmalu
i majątków "żydowskich braci" spalonych w piecach
Holokaustu.
Nie pytamy żydowskich milionerów, dlaczego upominają się
o majątki swoich braci zamordowanych przez hitlerowców.
O majątki małomiasteczkowej, żydowskiej nędzy,
żydowskiego pachciarstwa i żydowskiej inteligencji
dawnego Krakowa, dawnej Warszawy i paru innych dawnych
miast polskich. Wspaniałomyślnie nie pytamy także, co
uczynili w czasie Holokaustu ustosunkowani i zasobni
amerykańscy Żydzi schowani bezpiecznie za Oceanem
Atlantyckim, żeby ocalić polskich Żydów. Czy
przynajmniej się za nich modlili?
Proponujemy jedynie pazernemu, amerykańskiemu żydostwu,
a także prześwietnym adwokatom nowojorskim, którzy
zdążyli zbić na żydowskich roszczeniach odszkodowawczych
wielomilionową kasę, żeby zapoznali się z historią dwóch
dunamów ziemi nabytych tuż przed II wojną światową przez
niejakiego Mojżesza Szota. Jedną z 6 milionów żydowskich
ofiar Holokaustu.
Dwa dunamy ziemi
Przed 62 laty ojciec Michaela Szota opowiadał dzieciom,
Michaelowi i jego siostrze, że po wojnie – jeśli
wszystko dobrze się skończy – rodzina Szotów pojedzie do
Palestyny, gdzie w Hajfie, na górze Carmel, ojciec Szota
nabył 2 dunamy ziemi.
– Ile to 2 dunamy – interesował się Michael.
– Nie wiem, ile tego jest – powiedział – ale wiem, że 2
dunamy wystarczą nam na dom z widokiem na zatokę i na
ogród, w którym posadzimy drzewa pomarańczowe.
Rozmowa odbywała się w nocy, w warszawskim getcie, w
małym mieszkaniu przy ulicy Orlej nr 10, gdzie poza
Szotami koczowały jeszcze dwie żydowskie rodziny.
Michael na zawsze zapamiętał słowa "drzewa" i
"pomarańcze", ponieważ na terenie warszawskiego getta
nie było ani drzew, ani pomarańczy. Nie było także
jedzenia i opału do pieca, a po jakimś czasie zabrakło
także ojca wraz z jego opowiadaniami o dwóch dunamach
ziemi na dalekiej górze Carmel i o pieniądzach złożonych
w anglo-palestyńskim banku z myślą o postawieniu domu.
Nieco wcześniej, gdy były łapanki i policjanci żydowscy
namawiali do zejścia na podwórko, gdzie koło stojaka do
trzepania dywanów formowały się grupy ludzi pędzonych do
wagonów czekających na placu przeładunkowym, rodzina
Szotów wraz z Żydami, z którymi mieszkała, chowała się w
małej, dusznej i ciemnej komórce, której drzwi
zastawione były szafą.
Żydowscy policjanci przysłani przez prezesa Judenratu
Adama Czerniakowa biegali po pokojach, opukiwali ściany
i zabierali to, co jeszcze nadawało się do zabrania.
Eukaliptusy z góry Carmel
Późną jesienią 1968 r. trochę nie z własnej woli Michael
znalazł się w Izraelu i na mocy przypadku posłany został
do Hajfy, gdzie na tzw. ulpanie, szkółce z internatem,
miał poznać tajniki języka hebrajskiego. Michael
rozglądał się po egzotycznym dlań tropikalnym pejzażu
Hajfy i przypomniał sobie opowiadania ojca, kiedy
przewodnik oprowadzający wycieczkę nowo przybyłych Żydów
pokazał im wzgórze nad zatoką zabudowane białymi
willami, między którymi rosły zielone drzewa.
– To jest góra Carmel! – powiedział przewodnik z dumą. –
Szwajcaria Izraela.
Michael zapytał, czy na Carmelu rosną drzewa
pomarańczowe, które chciałby zobaczyć z bliska.
Przewodnik wzruszył jedynie ramionami.
– Drzewa pomarańczowe rosną w kibucach – wyjaśnił – w
sadach owocowych zwanych pardesami i ogrodzonych drutem
kolczastym. Pomarańcze kupuje się na targu. Drzewa na
Carmelu, eukaliptusy i palmy, sadzane są dla dekoracji.
Potem jeszcze kilka razy Michael spacerował po Carmelu,
wałęsał się między ciasno zabudowanym willami
hebrajskich milionerów, przed którymi parkowały
amerykańskie samochody, i nigdzie nie widział dwóch
dunamów swojego ojca.
Wykazy, których nie ma
Trochę później, gdy Michael nauczył się wreszcie
hebrajskiego, od razu rozśmieszył urzędnika instytucji
Keren Kajemet le Israel, która przed II wojną światową
sprzedawała polskim Żydom ziemie na Carmelu i ulice w
Tel Awiwie.
– Jeśli twój ojciec coś u nas kupił – powiedział
urzędnik Michaelowi – to jego nazwisko znajduje się na
listach, na wykazach. W Keren Kajemet, w Achszara ha
Iszuw albo w Rasko.
– A gdzie są te listy, gdzie są te wykazy? – zapytał
Michael.
– A gdzie jest twój ojciec? – odpowiedział urzędnik
pytaniem na pytanie.
– Ojciec zginął w getcie – powiedział Michael.
Urzędnik podniósł do góry palec.
– Otóż to – oświadczył. – U nas też była wojna i nie ma
list. Przepadły. Nie ma wykazów własnościowych i nie
pozostało śladu po notowaniach hipotecznych. Wszystko
zamieniło się w popiół jak polscy Żydzi, których
nazwiska figurowały na listach i rachunkach.
– Co sobie wyobrażaliście? – denerwował się urzędnik. –
Myśleliście, że będziemy pilnowali waszych zafajdanych
interesów przez te wszystkie lata, kiedy nie dawaliście
znaku życia? Kiedy wojska Rommla zagrażały nam od strony
Egiptu i później, kiedy arabscy fedaini nieśli tu
pożogę, zniszczenie i śmierć? Kiedy budowaliśmy drogi i
kładliśmy mosty? Kiedy zajęci byliśmy wysiłkiem
syjonistycznym? Kiedy walczyliśmy z malarią i
wieszaliśmy Eichmana przywiezionego z Argentyny?
Powinniście być szczęśliwi, że mieliście dokąd
przyjechać, kiedy wam goj pogonił kota.
Szukajcie a znajdziecie
Słuchajcie, Żydzi amerykańscy wyczuleni na żydowską
krzywdę. Banki szwajcarskie kłóciły się, wybrzydzały,
ale coś tam Żydom oddały. Nie oddały natomiast Żydom ani
grosza żydowskie banki gromadzące oszczędności
żydowskich ciułaczy słane z dalekiej Polski na czarną
godzinę przed II wojną światową. Należące do
palestyńskich Żydów banki prowadzące programy
oszczędnościowe zachwalane polskim Żydom w żydowskich
gazetach i na scenie żydowskich kabaretów po izraelsku
wykręcają się teraz brakiem rachunków i rozliczeń. Z
izraelskiego banku Haleumi, który przejął finanse i
zobowiązania banków anglo-palestyńskich, ulotniły się
pieniądze należące do polskich Żydów posłanych przez
niemieckich oprawców do komór gazowych i pieców.
Izraelskie instytucje nie oddały i nie zamierzają oddać
ani dunama ziemi. Okrutnie chętne są za to do przejęcia
majątków po spalonych Żydach. Przemierzają Polskę wzdłuż
i wszerz, węszą po hipotekach, ślą płaczliwe petycje do
Unii Europejskiej. Izraelskim macherom holokaustowym
"rewindykującym" pożydowskie mienie na własny, izraelski
interes polecam niniejszym zimną mykwę. Znajdziecie
panowie pożydowski szmal i pożydowskie dunamy po
spalonych Żydach, jeśli rozejrzyjcie się po własnych
śmieciach, które ogradzacie murem wzorowanym na murze
warszawskiego getta.
Autor : Michael Szot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przeczytać i umrzeć "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Po długodniowym liczeniu ogłoszono wyniki wyborów
samorządowych. Okazało się, że wszyscy są zadowoleni.
• Ogłoszono pierwszy przypadek podpisania samorządowej
koalicji SLD–Samoobrona. Okazało się, że niezadowoleni
są prawie wszyscy: prezydent Kwaśniewski, przewodniczący
Lepper, liderzy PSL, PO, PiSuaru, LPR, a także niektórzy
działacze SLD–UP. Zadowoleni byli miejscowi liderzy,
Grzegorz Kurczuk z SLD i Józef Żywiec z Samoobrony, ale
poprawność polityczna nakazywała im zadowolenie
starannie ukrywać.
• Urażony Kurczukiem lider PSL Jarosław Kalinowski
zaproponował samorządowe koalicje partiom prawicowym,
przede wszystkim PiSuarowi. Zaskoczone tym państwo
Kaczyńscy odpowiedziało ustami Lecha, iż jest to tylko
kokieteria PSL wobec SLD-owskiej kochanki, to odpowiedzą
Kalinowskiemu "Spieprzaj dziadu!".
• Tylko 36 głosów potrzebował pan Leszek Winiarski, żeby
zostać radnym w stołecznej dzielnicy Wesoła. Startował
gościnnie z listy Antka Macierewicza. Prywatnie jest
nauczycielem WF. Jego imponujący wynik wskazuje, że
przynajmniej uczniom nie podpadł.
• Sprytem wykazali się kandydaci na radnych w gminie
Kobierzyce na Dolnym Śląsku. Wykorzystali brak precyzji
w przepisach i wpisywali na listy wyborców "czasowo
przebywających" na ich terenie skaperowanych zwolenników
z innych gmin, często swoje rodziny. W III RP pojawiła
się nowa profesja – imigrant wyborczy.
• Rozwód w arcykatolickiej Lidze Polskich Rodzin. Antek
Macierewicz wraz z posłanką Krystyną Grabicką, posłami
Czerwińskim, Luśnią i Stryjewskim odchodzą z
prorodzinnej Ligi. Wedle posłanki Grabowskiej,
kierownictwo LPR to "banda oszustów i krętaczy", zaś
Wrzodak, Kotlinowski i Giertych stworzyli nową "bandę
trojga". Rozwód rozważa także poseł Gabriel Janowski,
który chce się sparować z Bogdanem Pękiem, wychodźcą z
PSL. Jeden umie skakać, drugi gwizdać, dobiorą trzeciego
równie zdolnego i na koło poselskie im wystarczy.
• Słabnie też Samoobrona. Opuścił jej klub parlamentarny
poseł Jerzy Michalski, którego Lepper nie chciał rzucić
na odcinek europejski. Wśród sfrustrowanych odmową
wyjazdu do Strasburga są też posłowie Wacław Klukowski i
Józef Cepil. Lepperowi nie udało się wyrzucić Wojciecha
Mojzesowicza, do którego pan przewodniczący krzyczał:
"Wypierdalaj z klubu, chamie". To taka odmiana
Kaczyńskiego "Spieprzaj dziadu!".
• Andrzej Milczanowski, były wałęsowski minister spraw
wewnętrznych, zostanie postawiony przed sądem. Zdaniem
prokuratury, Milczanowski nie miał prawa ogłaszać z
trybuny sejmowej, że UOP rozpracowujący sprawę Olina
podejrzewa o agenturalność Oleksego. Milczanowski tym
chwytem obalił premiera.
• Rząd szedł od sukcesu do sukcesu. Wicepremier i
minister finansów Grzegorz Kołodko przebiegł w USA
dystans 42 km i 195 metrów. Po czym stanął. A Forrest
Gump biegł dalej.
• Purpurowa Eminencja Glemp uroczyście odznaczyła
nagrodą Białego Kruka Janusza Dzięcioła, zwycięzcę "Big
Brothera" pierwszej edycji. Za propagowanie zdrowego
trybu życia. Do tej pory Kościół kat. potępiał reality
show za permisywizm, postmodernizm i panseksualizm. Po
ostatnich sondażach wskazujących, że młodzi odchodzą od
czarnych, nastąpiła zmiana linii. Niebawem beatyfikowana
zostanie Frytka za propagowanie radosnych form
prokreacji.
• Salceson watykański i inne zwierzęce wyroby pojawiły
się w stołecznych delikatesach. Są diabelsko drogie, ale
wykonano je według receptury gotującej papieżowi siostry
Ludmiły i opatrzono imprimatur Stolicy Apostolskiej. Tak
ukoszerniony po katolicku salceson można żreć bez
grzechu obżarstwa.
• Polityczny nieboszczyk prof. Geremek po Zaduszkach
dostał nagrodę pocieszenia – Order Orła Białego.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kości rzucone w papieża "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tragiczne skutki niewypicia wódki
Na Urząd Celny na Okęciu za krótki jest prokurator,
resort finansów, a nawet Naczelny Sąd Administracyjny.
Spółka CONIN prowadzi na warszawskim lotnisku Okęcie
sklepy wolnocłowe. W 2001 r. kilku pracowników firmy
podpieprzyło z magazynów markowy alkohol (2690 flaszek)
bez znaków akcyzy. Długo się nim nie nacieszyli, bo
nakryła ich policja. Złodzieje stanęli przed sądem.
Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie wydała postanowienie,
by odzyskany towar wrócił do strefy wolnocłowej na
lotnisku. Wódkę eskortować miała policja.
Wszechmocna prokurator
Bogdan Jakubiak, ówczesny dyrektor Izby Celnej Port
Lotniczy, oświadczył, że nie wpuści trunków do strefy
wolnocłowej. Niech CONIN zapłaci ponad 300 tys. zł cła i
podatku. I wydał stosowną decyzję. Jednocześnie
zaskarżył postanowienie prokuratury z Pruszkowa
twierdząc, że tylko on może decydować o tym, co dzieje
się w strefie wolnocłowej. Prokuratura Okręgowa w
Warszawie nie podzieliła tego rozumowania i wydała
postanowienie, że alkohol ma wrócić na swoje miejsce. No
to dyrektor napisał zażalenie do Prokuratury
Apelacyjnej. Trafiło ono do prokurator Zofii Wrzosek,
która... w imieniu Prokuratury Okręgowej uchyliła oba
korzystne dla spółki postanowienia. W odpowiedzi CONIN
złożył zażalenie do Prokuratury Apelacyjnej na
postanowienie prokurator Wrzosek. Przypadkiem trafiło
ono... do prokurator Zofii Wrzosek. A prokurator Zofia
Wrzosek wydała zarządzenie odmawiające przyjęcia
zażalenia na postanowienie wydane przez samą siebie.
Głową w mur
CONIN odwołał się też do Ministerstwa Finansów jako
organu nadrzędnego dla dyrektora Jakubiaka. Ministerstwo
odwołanie przekazało do... dyrektora Jakubiaka, który
teraz już jako organ drugiej instancji podtrzymał
decyzję organu pierwszej instancji, czyli dyrektora
Jakubiaka. Zabawa trwała.
Cenne trunki na swoje miejsce próbował sprowadzić
pełnomocnik spółki mecenas Krzysztof Czeszejko-Sochacki
– obecny minister szef Kancelarii Sejmu. Ale i on nic
nie wskórał u Jakubiaka.
Szef ma zawsze rację
W rozpaczy CONIN złożył doniesienie do Prokuratury
Rejonowej Warszawa Ochota na działania celników, którzy
nie respektując postanowień dwóch prokuratur działają na
szkodę spółki odmawiając wpuszczenia flaszek na
lotnisko. Prokurator Krzysztof Szczerba odmówił
wszczęcia śledztwa. Umotywował to następująco: (...)
decyzje Urzędu Celnego i Izby Celnej są kontrowersyjne –
szczególnie wobec ustaleń Prokuratury Rejonowej w
Pruszkowie, jednak w świetle decyzji Prokuratora
Apelacyjnego w Warszawie (...) nie można stwierdzić, by
działanie Izby Celnej (Port Lotniczy) w Warszawie było
błędne. Czyli dyrektor Jakubiak wydaje kontrowersyjne
decyzje, ale nic nie można poradzić, bo liczy się zdanie
prokurator Wrzosek.
Innym razem prokurator Szczerba napisał wprost, że musi
słuchać przełożonej: Dla bytu śledztwa najistotniejsza
jest decyzja Prokuratora Apelacyjnego, że w niniejszej
sprawie zachowanie Urzędu Celnego było słuszne. Na boku
poradził życzliwie prezesowi spółki, żeby sprawę
nagłośnił.
Prezes poszedł do „Wyborczej”. W gazecie ukazał się
artykuł w dziale gospodarczym. Zamiast skrytykować
prokurator Wrzosek, „Wyborcza” skupiła się na
zawiłościach prawa celnego! Zrozpaczony prezes
przydreptał do „NIE”. Napisaliśmy artykulik pt. „Pilnuj
flaszki albo płać” („NIE” nr 32/2003). Niedługo po
publikacji minister Grzegorz Kurczuk wypieprzył
prokurator Zofię Wrzosek z Prokuratury Apelacyjnej
publicznie zarzucając jej nepotyzm. Zaraz zagrzmiała
„GW” twierdząc, że okrutna komuna dokonuje czystek.
Robotę na Okęciu stracił dyrektor Jakubiak. W wyniku
reorganizacji służb celnych wylądował jako zwykły
kierownik składu celnego w Mszczonowie.
Naczelnik spuszcza NSA
Wróćmy do wódki. CONIN złożył skargę do Naczelnego Sądu
Administracyjnego na decyzję dyrektora Jakubiaka. W
wydanym wyroku (Syg. Akt V S.A. 180/03) NSA uchylił
decyzję
dyrektora Jakubiaka i nakazał celnikom wpuścić
skradziony alkohol na teren strefy wolnocłowej. Bez
żadnych opłat. W uzasadnieniu wyroku sąd stwierdził, że
organy celne nie mogą odmówić wprowadzenia do wolnego
obszaru celnego pochodzących z tego obszaru towarów
odzyskanych po kradzieży. Dodał jeszcze, że orzeczenia
NSA są ostateczne. Był październik 2003 r.
Minęły cztery miesiące, a Urząd Celny III w Warszawie
ani myśli zastosować się do wyroku NSA. W odpowiedzi na
któreś już z kolei pismo jego naczelnik podkomisarz
celny Marian Zaron
odpowiada (pismo Nr 1501-RT-556-1044/01/A0) – proszę
uważnie czytać – że NSA uchylił co prawda decyzję
dyrektora Jakubiaka, ale tylko tę, którą dyrektor wydał
jako organ II instancji. Wciąż jednak obowiązuje decyzja
dyrektora Jakubiaka, którą wydał jako organ I instancji.
I w związku z tym zastosowanie się do zaleceń zawartych
w wyroku (...) będzie możliwe po zajęciu stanowiska w
sprawie przez organ II instancji. Koniec. Kropka.
Nad pechową wódką wisi chyba jakieś fatum. Każdy, kto
chciał utrudnić jej kupienie na Okęciu i skonsumowanie
(złodzieje, prokurator Wrzosek, dyrektor Jakubiak),
skończył marnie. Apelujemy do urzędników celnych:
Dajcienam tę wódkę, a ona zaraz zniknie. I fatum też.
PS Od trzech lat policjanci z Komendy Powiatowej w
Starych Babicach zamiast skupić się na łapaniu złodziei,
pilnują 2690 butelek wódki, która marnuje się w ich
magazynie. Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wypchańcy narodu
W mediach wrzaski, że władza to czy siamto. Wymagania –
nie wiadomo jakie. A to są zwyczajni ludzie ze
zwyczajnymi problemami.
Robią to co my.
Kształcą się
Posłanka Maria Zbyrowska (Samoobrona) ekspresowo pobiera
nauki w Wyższej Szkole Gospodarczej w Przemyślu.
Tam też studiuje posłanka Wanda Łyżwińska, która w
natłoku zajęć czasem zapomina, na jakim kierunku. –
Studiuję tę... no... uciekło mi z głowy – oświadczyła
kiedyś. – Powiedz, że dietę – doradził życzliwy. – Jaką
dietę? Nie! To to, co w szpitalu, co ustalają, ile w
jedzeniu ma być kalorii i tak dalej... – tak w opisie
pani poseł wygląda technologia żywienia.
Mają problemy w domu
Poseł Stanisław Głębocki (Partia Ludowo-Demokratyczna)
został zmuszony do zapłacenia zaległych alimentów, a
nawet pokochania syna. Przestał dawać na utrzymanie
dzieciaka na początku lat 80. Po interwencji prokuratury
zobowiązał się nawiązać bliższy kontakt z 24-letnim
potomkiem i wspierać
go finansowo.
Anita Zagórna, żona Rafała Zagórnego (PO), wezwała
policję, która zabrała awanturującego się posła do
komisariatu. Miał we krwi 0,8 promila alkoholu. Przed
noclegiem w izbie wytrzeźwień uratowała go sejmowa
legitymacja.
Potem pani Anita wyznała, że to ona narozrabiała jak
zając w kapuście. Sprowokowałam męża, doszło do kłótni.
Nie uderzył mnie, nie krzyczeliśmy na siebie, mówiliśmy
po prostu podniesionym głosem. Nie wierzył, że zadzwonię
na policję. Chciałam udowodnić, że to zrobię i zrobiłam.
Poseł Marta Fogler (PO), chociaż była bita przez
poprzedniego męża, od razu domyślała się, że sprawa może
mieć drugie dno. Znam przypadek, kiedy kobieta rzuciła
się ze schodów, a potem oskarżyła swojego męża o bicie.
Wszystko przez to, że spotykał się z inną. Znam też
przypadek bicia mężczyzny przez kobietę. Mój sąsiad miał
większą od siebie żonę, która go lała, a potem on
przychodził do nas i na nią się skarżył.
Mówią prawdę w oczy
Waldemar Borczyk do Balcerowicza: "To pan przeprowadził
holokaust na narodzie polskim".
Kazimierz Wójcik o tymże: "Zachowuje się jak po środkach
odurzających".
Andrzej Lepper subtelnie: "Czy prawdą jest, że jeden z
członków Rady Polityki Pieniężnej leczy się na
cyklofrenię?".
Dbają o bezpieczeństwo
W trakcie szamotaniny posła Zbigniewa Nowaka z Bogdanem
Gasińskim, doradcą Leppera, rozpadła się szyba w
sejmowej restauracji.
Opowiada poseł: Nie biłem się z Gasińskim, tylko
usiłowałem go zatrzymać. Wcześniej otrzymałem od niego
SMS-a pod hasłem: "mam broń. Jestem w sejmie".
Pomyślałem, że coś trzeba z tym zrobić. Dlatego umówiłem
się z nim w restauracji i zawiadomiłem policję. Jak
zobaczył radiowóz, to dał w długą. Ruszyłem za nim. No i
szyba poszła.
Gasiński miał przy sobie plastikowy pistolet-zabawkę.
Pomagają sobie
Komisja Etyki Poselskiej, która ukarała posłów Jerzego
Pękałę i Mieczysława Aszkiełowicza za bójkę na terenie
Sejmu, działała pochopnie. To nie było żadne pranie,
tylko przytulanie w celu niesienia pomocy. Chciałem
pomóc koledze, który źle się poczuł. Odprowadziłem go do
domu – oświadczył poseł Aszkiełowicz. Jestem bardzo
wątłego zdrowia. Bardzo dziękuję koledze, że mi pomógł –
wtórował Pękała.
Za pomaganie bliźnim dostali po uszach również Jan
Chaładaj i Stanisław Jarmoliński z SLD, którzy głosowali
za nieobecnych kolegów. Chaładaj posłużył się kartą
chorego Mieczysława Czerniawskiego "w przypływie
zamroczenia na tle przekwitania". Alfred Owoc w trakcie
głosowania był za granicą. Wyjeżdżając zostawił
Jarmolińskiemu kwit prosząc, żeby "pilnował
gospodarstwa".
Kochają porządek
W biurze poselskim Sylwii Pusz (SLD) pracuje jej mama.
Nie ma to nic wspólnego z nepotyzmem, tylko z interesem
Rzeczypospolitej. Miałam bardzo złe doświadczenia z
dotychczasowymi pracownikami. Robili dziwne rzeczy,
łącznie z bezprawnym wykorzystywaniem pieczątek biura. A
do mamy mam pełne zaufanie – deklaruje posłanka. Co nie
znaczy, że to rozwiązanie jest idealne. Zwykłego
pracownika można ochrzanić. Z mamą jest kłopot.
W trosce o porządek poseł Stanisław Stryjewski (LPR)
chciał pilnować prezydenta Wrocławia biorąc udział we
wszystkich jego spotkaniach. Pomysł padł, bo rzecznik
prezydenta "wypchał posła brzuchem" z ratuszowego
gabinetu.
Padają ofiarą pomówień
Zbigniew Bronk, były współpracownik LPR, oskarżył posła
Roberta Strąka o użycie siły. Strąk stracił nerwy, bo
Bronk gadał za dużo ze służbowego telefonu, przez co LPR
musiała wydać 500 zł.
Bronk: Dwaj mężczyźni (w tym poseł Strąk – przyp. B.D.)
chwycili mnie za nogę i wrzucili do stawu w lesie w
okolicy Pomorskiej Akademii Pedagogicznej przy ul.
Bauera w Słupsku. To poseł był motorem napędowym całej
akcji. (...) Na szczęście było płytko.
Strąk: To są pomówienia. (...) Poza tym skoro Bronk
twierdzi, że chciano go utopić, to dlaczego jeszcze
żyje?
Mylą się
Poseł Jerzy Pękała zamiast wizytówki wcisnął
dziennikarce swój dowód osobisty, a potem zgłosił jego
kradzież policji w Mławie. W trosce o image polskiego
parlamentarzysty wyjaśniał, że wcale nie jest polskim
posłem, tylko członkiem delegacji z RFN.
Planują
Poseł Wanda Łyżwińska polowanie. Nie na gęsi czy inną
drobnicę. Kozioł, łania, jeleń. I jeszcze dzik – o dzik,
to mnie interesuje.
Poseł Aleksandra Gramała (SLD) zamążpójście. Chce wyjść
za lotnika albo właściciela firmy komputerowej. Po
zakończeniu kadencji rozpocznie karierę dyplomatyczną,
bo tak zapowiedziała jej wróżka.
Autor : Bożena Dunat / Dorota Jagodzińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gdy regionalna "Trójka" wystartowała z "Wałęsą na
rybach", eksprezydent o rybach mówił niewiele. Okazało
się, że nie jest bułkowcem – nadziewając na haczyk różne
żyjątka poluje z Wachowskim na drapieżniki. Lecha nie
wkurwia porównywanie go z Napoleonem, bo dziś Napoleon
byłby najwyżej Lepperem. Odetchnęliśmy. Wałęsa na
szczęście nie jest dziś nawet Lepperem.
* * *
Kwiatkowska "Jedynka" złamała reguły poprawności
politycznej i podłożyła się Millerowi. Dokument "Zawód
posłanka" był o paniach: Pusz, Gramale i Jankowskiej.
Wszystkie z SLD. Życie lewicowej parlamentarzystki
polega na oglądaniu obrad Sejmu w hotelowym pokoju,
balangowaniu na hotelowych korytarzach, debatowaniu o
chłopach, dzieciach i rozwodach, obgadywaniu bliźnich,
odwiedzaniu chorych, uśmiechaniu się do petentów, byciu
modelką, naciskaniu guzików przy głosowaniu, dostawaniu
kawy do łóżka, czytaniu "Wróżki" i czekaniu na objęcie
posadki w dyplomacji. Poza tym do obowiązków posłanki
należy gotowanie obiadów i rodzenie dzieci. Czyli
posłanki robią to, co ich wyborczynie, tylko że one
muszą jeszcze pracować.
* * *
W programie TVN "Uwaga" było o Halinie G., czyli Ince.
Takiej femme fatale Baraniny i Dębskiego. Wypowiadali
się: matka Inki, znająca Inkę matka Dębskiego oraz
zamiast matki Baraniny – nie znający Inki redaktor
Jachowicz. Jak można się było domyślić, najwięcej do
powiedzenia o Halinie G. miał dziennikarz "Gazety
Wyborczej".
* * *
W Teatrze Telewizji zamiast powtórek i Wołoszańskiego
puścili "Niuz" Bugajskiego. Historyjkę o tym, że
dziennikarze filmują, jak międzyna-rodowy mafioso
pieprzy córkę wicepremiera odpowiedzialnego za
bezpieczeństwo. Mogący obalić rząd pasztet trafia do
telewizji. Puścić czy nie puścić – brzmi dylemat
redaktorów. Telewizja Polska by takich rozterek nie
miała. Gdyby trafiła jej się taśma, na której np.
Baranina osobiście odbywa stosunek homoseksualny z –
dajmy na to – ministrem Janikiem, co groziłoby obaleniem
rządu Millera, schowałaby ciekawostkę do kasy pancernej
a na ewentualny zarzut o polityczną
stroniczność odparłaby: najważniejsza nasza misja to
chronić dobre obyczaje nie pokazując miłości sprzecznej
z chrześcijańskimi wartościami.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
• Sędziowie z Białegostoku każą kierowcom złapanym na
jeździe po pijaku płacić nawiązki na rzecz wrocławskiej
Fundacji na Rzecz Dzieci Poszkodowanych w Wypadkach
Samochodowych "Help". Założyciel fundacji i prezes od
kilku tygodni siedzą w areszcie, bo są podejrzewani o
defraudację ponad miliona złotych.
• W 2001 r. unieważniono egzaminy eksternistyczne w
Zespole Szkół Mechanicznych w Łapach. Podlaskie
Kuratorium Oświaty stwierdziło nielegalne działanie
komisji, powiązania rodzinne między egzaminującymi a
zdającymi (tatuś egzaminował córkę), niekompetencję
przewodniczących zespołów. Tymczasem eksterni z
nieważnymi świadectwami już drugi rok studiują na
państwowych uczelniach, a minister Łybacka może ich
cmoknąć w pompon.
(B. D.)
• W Łodzi powstała specjalna firma czyszczenia butów:
pucybuci dostaną – meloniki, muszki, szerokie fartuchy,
czarne rękawiczki i zarękawki. Fotel dla klientów ma
przypominać tron z baldachimem. By nie drażnić łódzkiego
proletariatu, przedstawia się ten pomysł w prasie jako
atrakcję turystyczną.
• W komisariacie w Lublinie policjant przesłuchiwał
20-letniego złodzieja. Chwilę po skończonym
przesłuchaniu zorientował się, że z jego kurtki, która
leżała na krześle, zniknęły dokumenty i karta
bankomatowa. Wiedziony policyjną intuicją, odnalazł je
za podszewką kurtki przesłuchiwanego złodzieja. Są tacy,
którzy nigdy nie schodzą z posterunku.
• W jednym z liceów w Łodzi powstały dwie szatnie: z
jednej korzystają uczniowie ubierający się w drogą
odzież, z drugiej – hołota. Pierwsza szatnia, pilnowana
przez woźną, jest zamykana, druga – nie. Musieliśmy
znaleźć sposób na złodziei, gdyż z szatni ginęły firmowe
kurtki i kożuchy – wytłumaczyła pani dyrektor. Szkoły
demokratyzuje się przez mundurowanie uczniów: wszyscy w
waciaki.
• Trzy promile alkoholu we krwi miał 44-letni lekarz
pogotowia ra-tunkowego w Górze (Dolnośląskie) wezwany do
88-letniej kobiety. Pomocy nie był w stanie udzielić,
czy zdołał wystawić świadectwo zgonu zmarłej pacjentce –
nie wiemy.
• Po alarmie bombowym ze szpitala w Legnicy ewakuowano w
nocy 600 pacjentów do szpitali w Lubinie, Jaworze,
Bolkowie i Złotoryi. Policja szybko znalazła autora
alarmu. Twierdzi, że został źle zrozumiany.
Solidaryzując się pielęgniarkami, chciał im ofiarować
bombonierki.
• Dyrektor polikliniki w Olsztynie polecił umieścić na
drzwiach wind napis "Windy płatne". Te naklejki to tak
na niby, żeby odstraszyć od korzystania z nich pacjentów
i odwiedzających – tłumaczył. Wszystko po to, by w razie
nagłej potrzeby z tych dwóch wind mógł korzystać
personel szpitala. To prostsze i tańsze niż instalacja
cyfrowych zamków.
• Pewien trzecioklasista ze szkoły podstawowej w Nowej
Iwicznej chciał siedzieć na lekcjach sam. W klasie było
jednak 30 uczniów i 15 ławek. Uczeń przyszedł więc do
szkoły z własną ławką. Nikt mu się już teraz nie
dosiada.
Na prywatną ławkę wyraził zgodę dyrektor szkoły, bo to
poglądowa lekcja poszanowania prywatnej własności. Czy
można przychodzić z własnym nauczycielem?
• W jednym z poznańskich sklepów pojawiły się oryginalne
zabawki. Różnokolorowe, wypchane gąbką, pluszowe
przytulanki w nietypowym jak na dziecięce zabawki
kształcie prezerwatyw (z oczkami i uśmiechem). Według
ekspedientek oryginalne przytulanki są kupowane głównie
przez młodzież na prezent na osiemnaste urodziny.
(D. J.)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jaranie na śniadanie
Kilogramowa cegła haszu w Holandii kosztuje w hurcie
1200–1500 euro. Skąd się bierze?
Produkcja na skalę przemysłową jest zakazana. Import? To
gdzie ci importerzy, papiery celne itp.?
Farmy, w których uprawia się konopie indyjskie, istnieją
w Holandii od lat. Produktem ubocznym ich działalności
jest haszysz, którego produkcja jest zakazana.
Oficjalnie pozyskuje się tu włókno konopne
wykorzystywane jako surowiec do produkcji modnych tkanin
ekologicznych.
Cafeeshops, czyli kofiszopy. W Amsterdamie jest ich
ponad 300. Anegdota: jak w Amsterdamie wyjść na idiotę?
Wejść do kofiszopu i zamówić capuccino! W kofiszopie
dostaniesz kawę, herbatę, haszysz i marihuanę. Na
miejscu lub na wynos.
Nielegalną cegłę haszu w kofiszopie dzieli się na
porcje. Po tym zabiegu haszysz staje się legalny i 4
razy droższy. Jak to zaksięgować? W Holandii obowiązuje
unikatowa w Unii Europejskiej zasada: najpierw księguje
się dochody ze sprzedaży, a potem dopiero wydatki
poczynione miesiąc wcześniej w najciemniejszym zakamarku
jakiegoś podwórka. Wydatki wpisuje się w rubryce:
"materiały niezbędne do produkcji", choć – przypominamy
– produkcja jest zabroniona prawem. W kofiszopie możesz
od barmana kupić porcję marysi lub haszu, nie możesz mu
jednak legalnie sprzedać cegły haszu albo worka trawy.
* * *
Podatek VAT z obrotu miękkich narkotyków to niebagatelna
część wpływów do skarbu państwa. Nie brakuje więc
głosów, by obrót haszyszem i marihuaną uczynić całkiem
legalnym, bo wtedy państwo mogłoby ściągać VAT i akcyzę,
która w przypadku używek i benzyny sięga 70% ceny
rynkowej produktu. Holenderscy radni, rzadziej
parlamentarzyści, wobec sprzeciwu większości krajów
Unii, pełną legalizację miękkich narkotyków chcieliby
wprowadzić na zasadzie eksperymentu regionalnego – np. w
jednej gminie. Używki byłyby produkowane w
licencjonowanych szklarniach, pakowane w torebki i z
banderolą akcyzy sprzedawane w drogeriach i sklepach
monopolowych.
5 lipca 2000 r. z inicjatywą całkowitej legalizacji
miękkich narkotyków wystąpiła koalicja zielonych z
lewicą. Propozycja była rozpatrywana przez władze
Amsterdamu. Burmistrz Patijn odrzucił ją.
Jeden z radnych powiedział wtedy w dzienniku
telewizyjnym:
– Albo całkowita legalizacja, albo całkowita
delegalizacja. Legalizacja oznacza możliwość
monopolistycznej kontroli rynku, likwidację
zorganizowanej przestępczości oraz (uwaga, uwaga! –
przyp. J.D.P.) gwarancję utrzymania dobrej jakości
produktu.
W kwietniu 2002 r. burmistrz miejscowości Bloemendaal
pani Snoeck poszła jeszcze dalej, proponując sprzedaż
wszystkich (!) narkotyków w drogeriach.
– Kokainę widziałbym raczej w aptekach, na receptę –
stwierdził miejscowy aptekarz.
Pani burmistrz, którą natychmiast zaatakowali
dziennikarze domagając się komentarzy, tak się
przestraszyła własnych słów, że zabarykadowała się w
gabinecie.
– Nie rozumiem jej zachowania – powiedział miejscowy
lider Partii Postępu, zwolennik legalizacji narkotyków.
– Jak się powiedziało A, trzeba umieć powiedzieć B.
* * *
Niewiele jednak wskazuje, by doszło do przełomu.
Pozostaje legalne używanie miękkich narkotyków, zakup
małych porcji wyłącznie na własny użytek oraz niepisane
prawo do hodowania we własnym mieszkaniu jednego krzaka
konopi. Hodowla kilku krzaków, jeśli zostanie wykryta
przez policję, pociąga za sobą konsekwencje
administracyjne – komisyjne zniszczenie roślin i
konfiskata sprzętu do uprawy. Sprzętu, który w Holandii
można nabyć legalnie – w ponad 20 "Growing Shops"
sprzedaje się nawet program komputerowy sterujący
aparaturą naświetlającą plantacje.
Co roku w Holandii odbywa się światowy festiwal trawy
pod patronatem amerykańskiego czasopisma "na
uchodźstwie" "High Times". Festiwal ten, reklamowany w
mediach i nie budzący już niezdrowych emocji, połączony
jest z degustacją produktów. Wszystko to pod czujnym
okiem policji – gliny nie przypalają, bo chcą zachować
trzeźwy umysł i refleks potrzebne im do ścigania
producentów hurtowych. Ostatnio robią to w porozumieniu
z zakładami energetycznymi, które dostarczają informacji
o klientach zużywających niewspółmiernie dużo prądu.
Prąd jest potrzebny do oświetlania i ogrzewania domowych
plantacji.
* * *
W ciągu ostatnich 5 lat powstała w Holandii nowa gałąź
usług – przetwarzanie i sprzedaż naturalnych
halucynogenów. W Amsterdamie jest już 26 "Smartshops" –
sklepów z logo przedstawiającym meksykański grzybek.
Większości halucynogenów nie ma na państwowej
liście narkotyków, mogą być więc sprzedawane tak samo
legalnie jak mąka i cukier. Świeże grzybki na przekąskę,
suszone do herbatki z miodem, pastylki na potencję,
koncentrację i uspokojenie. Niedrogo – 15–20 euro za
słoik.
O grzybki rozpętała się awantura o zasięgu
międzynarodowym.
Turyści zagraniczni spróbowali w Holandii halucynogenów,
wzięli trochę na drogę i dla znajomych w kraju, a tam –
kicha. Za posiadanie choćby jednej pastylki w wielu
krajach Unii Europejskiej grozi aresztowanie, sąd i
grzywna. Ale i na to rząd Holandii znalazł lekarstwo
wprowadzając obowiązkowy kurs dla sprzedawców.
"Sprzedawca powinien potrafić uświadomić klienta w
każdym aspekcie" – orzekły władze. Media zjechały
pomysł, bo co to za kurs, który trwa... 3 dni. Nawet
jeśli przeprowadza go jeden z bardziej prestiżowych
szpitali odwykowych – Jelinek Kliniek.
– W gałce muszkatołowej jest halucynogen, myrystycyna. W
skórce od banana znajduje się inny. W legalnie
uprawianych roślinach i produktach sprzedawanych w
supermarketach jest ich jeszcze kilkadziesiąt. Należy
więc zdelegalizować te produkty? – pyta jeden z lekarzy
kliniki Jelinka. – Problem nadużywania tytoniu, alkoholu
i lekkich narkotyków można rozwiązać jedynie na drodze
uświadamiania konsumentów. Wyjątkiem są narkotyki
ciężkie, szybko wywołujące uzależnienie fizyczne i
psychiczne, degradujące narkomana w błyskawicznym
tempie.
* * *
Marzec 2002 r., kofiszop w Utrechcie: mikrofony radiowe,
telewizyjne kamery, wykładowca i angielscy studenci. Na
stołach butelki z wodą mineralną, filiżanki z kawą,
notatniki i próbki marihuany w foliowych woreczkach. To
pierwsze seminarium dla przyszłych właścicieli
kofiszopów w Wielkiej Brytanii.
Kurs jest oczywiście legalny i subsydiowany przez
władze. Latem Anglia miała przyjąć model holenderski –
zalegalizować kofiszopy bez całkowitej legalizacji
swobodnego obrotu narkotykami. Coś się jednak musiało
stać, skoro w londyńskich pubach najbardziej ekscytującą
używką jest ciągle podwójna szkocka.
Autor : Jacek D. Pająk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Chłopaki bezdomniaki
Bezdomni, czyli giganci, mają w Polsce słodkie życie.
Budują kariery i dorabiają się na nich różni
pseudospołecznicy, kler przy ich pomocy bogaci się
bezwstydnie. Nocami polują na nich stada małolatów w
dresach, a w dzień wyłapuje ich policja. W mediach mówi
się o bezdomnych wyłącznie zimą, ale dopiero gdy
zamarznie ponad setka gigantów, robi się z tego temat.
Osiągają mistrzostwo w zaradności, bo pomoc społeczna to
fikcja.
Poznałem ich przypadkiem. Jechali autostopem na pogrzeb
Marka Kotańskiego. Dwaj bezdomni, Andrzej i Karol, w
ciągu kilkugodzinnej podróży opowiedzieli mi swoje
historie. Teraz już wiem, że
bezdomność to w Polsce choroba nieuleczalna.
W schroniskach dla bezdomnych nie ma miejsca dla
gigantów, czyli takich jak Andrzej i Karol. Mieszkają
tam rezydenci, którzy mają jakiś dochód: z pracy, renty
albo emerytury. W zamian za dach nad głową odpalają
kierownictwu ośrodka od 50 do 75 proc. dochodów.
W schroniskach i ośrodkach jest ścisła hierarchia.
Pozycja człowieka zależy od liczby kluczy, które
posiada. Najważniejszy dyrektor ma klucze do
wszystkiego. Magazynu, bramy, stołówki, samochodu...
Najniższy w hierarchii kierownik pracy ma zazwyczaj
tylko jeden klucz – od magazynu z narzędziami. Wszyscy
funkcyjni – od dyrektora po kierowcę – to też bezdomni.
Byli bezdomni, którym się pofarciło, wybili się spośród
masy ludzkiego nieszczęścia i teraz sobie odbijają. W
różny sposób. Finansowo, seksualnie lub po prostu
sadystycznie, znęcając się psychicznie i fizycznie nad
swoimi niedawnymi kolegami.
– Nie chcę się tułać po Polsce. – Karol w małych
okularkach wygląda na intelektualistę. – Chciałbym mieć
pracę i własny kąt. Jednak ten cały system mający pomóc
mi wyjść z bezdomności robi wszystko, żebym został
gigantem na zawsze. Jestem siedem lat bezdomnym i
jeszcze nie widziałem, żeby ktoś wyszedł z bezdomności.
Ośrodki – zarówno kościelne, jak i świeckie –
przypominają obozy pracy. To świetnie zorganizowane
przedsiębiorstwa nastawione na maksymalizację zysku. Bo
na bezdomnych można
robić niezły interes.
Gdy nie masz dochodu, a jednak przyjmą cię do ośrodka,
będziesz musiał pracować. Centrum Wychodzenia z
Bezdomności stosuje taki oto system pomocy bezdomnym.
Pierwsze trzy miesiące harujesz za frajer od 7.30 rano
do 18.00. Po trzech miesiącach możesz szukać sobie
roboty na zewnątrz.
– Pracowałem w betoniarni – mówi Karol – sam znalazłem
tę pracę. Na początku miałem płacić za pobyt w ośrodku
220 zł. Jednak po dwóch miesiącach kierownik ośrodka
zażądał 75 proc. mojego wynagrodzenia. Płacisz albo won!
Zdarza się, że jest robota dorywcza. Powiedzmy –
rozładunek materiałów budowlanych. O tym, kto dostanie
taką robotę, decyduje najniższy w hierarchii ośrodka
kierownik pracy.
– Jak dostanę od kierownika robotę, to wiem, że muszę
się z nim podzielić kasą. – Andrzej jest bezdomny od 20
lat. – Jeśli dostanę 25 czy 30 zł, to 5 czy 7 zł muszę
mu odpalić.
– System pomocy bezdomny to nic innego jak obozy
niewolniczej pracy.
– Andrzej zna wszystkie ośrodki w Polsce. – W
instytucjach kościelnych zazwyczaj pracuje się przy
budowie kościoła, w świeckich fundacjach czy
stowarzyszeniach jest to po prostu nabijanie kieszeni
jakimś lokalnym kacykom.
Opieka społeczna jest zrejonizowana, więc bezdomni
są jak chłopi pańszczyźniani
przypisani do ziemi.
To znaczy, że gigant nie ma co liczyć na pomoc poza
miejscem ostatniego zameldowania.
– Dzień dobry – Andrzej kłania się nisko przed biurkiem
urzędniczki w Pomocy Społecznej w jednym
z niedużych miast Małopolski. – Czy mogłaby nam pani
pomóc? Potrzebujemy jakiegoś ciepłego posiłku. I
chcielibyśmy się wykąpać i ogolić.
– A gdzie pan mieszka? – Jestem bezdomny. – Andrzej już
wie, co będzie dalej. – Ale gdzie pan był ostatnio
zameldowany? – 20 lat temu w Wałbrzychu. – To proszę
jechać do Wałbrzycha...
Bezdomni mówią o sobie – wędrowniczki. To określenie
bierze się stąd, że wędrują po całym kraju w
poszukiwaniu pracy, jako takich warunków do życia, a
może i czegoś więcej...
Wiele lat życia na ulicy nauczyło ich, że
aby przetrwać, nie można
śmierdzieć i kleić się od brudu.
Najbardziej poszukiwanym przez gigantów przybytkiem jest
więc łaźnia. Kraków ma darmową łaźnię, a
ponaddwumilionowa Warszawa nie ma. Gdy nie ma łaźni,
Karol i Andrzej starają się skorzystać z toalet w
jakichś instytucjach. Często jednak są przepędzani. –
Dzień dobry, jesteśmy bezdomni, chcielibyśmy się umyć i
ogolić w państwa łazience – tak zazwyczaj zagajają.
Najczęściej słyszą w odpowiedzi, że nie ma takiej
możliwości. W ostateczności korzystają z miejskich
fontann albo najbliższej rzeki.
Karol od marca do sierpnia zawędrował znad morza aż na
Śląsk. W kilkunastu ośrodkach pomocy społecznej prosił o
buty. Nigdzie ich nie dostał. Dopiero w Katowicach inny
gigant dał mu parę nowiutkich butów. Miał dwie i
podzielił się. Bezinteresownie. Dzielą się też radami,
np. taką:
gdy szukasz pracy, nie
mów, że jesteś bezdomnym.
Pracodawcy natychmiast wykorzystują taką informację i
proponują niższe stawki. Robota jest oczywiście
na czarno. I ta w ośrodkach, i ta na zewnątrz. O
ubezpieczeniu nawet nie ma co marzyć.
Normalny człowiek, gdy jest głodny, idzie do sklepu i w
ciągu pięciu minut robi zakupy. Bezdomny nie ma szmalu.
Cały dzień poświęca na to, żeby zdobyć kilkanaście
złotych. Każdy ma swoją metodę. Karol zbiera karty
telefoniczne. Andrzej pomaga starszym paniom nosić
walizki na dworcu. W swoich zajęciach są
wyspecjalizowani, mimo to ledwo starcza im na codzienną
wegetację.
W ośrodkach zatrucia pokarmowe należą do codzienności.
Nie ma się co dziwić, w końcu
podstawą diety jest przeterminowana żywność od
darczyńców.
Najczęściej produkty z dużych sklepów. W jednym z
ośrodków pod Bydgoszczą dwóch gigantów nie wytrzymało
takiej diety. Kopnęli w kalendarz.
Im chłodniej, tym ważniejszy jest ciepły posiłek.
Chociaż szklanka gorącej kawy czy herbaty. Kawę wożą ze
sobą, szklanki też. Często wchodzą do przypadkowych
instytucji i proszą o wrzątek. W knajpach już nie
proszą. Nie stać ich na płacenie złotówki za
przegotowaną wodę.
– Caritas Bolesławiec. Prosimy o ciepły posiłek i
możliwość wykąpania się. – Karol opowiada jedną
z setek historii. – Pani mówi, że nie może nam pomóc,
ale odsyła nas do księdza, mówiąc, że to człowiek dusza
i on nam na pewno pomoże. No to idziemy do człowieka
duszy. Pukamy do drzwi księdza. Wychodzi, staje na
schodkach plebanii i mówi: proszę mi stąd iść, nic wam
się nie należy, ja nie mam dla was czasu... Człowiek
dusza.
W Krakowie wiszą wielkie plakaty podpisane przez
Caritas. Zachęcają do wpłacania na konto organizacji,
jednocześnie przestrzegają: nie dawajcie pieniędzy
bezdomnym na ulicy. – W każdym kościele jest puszka z
datkami "dla biednych". – Andrzej nie cierpi kleru. –
Czy ktoś widział kiedyś, żeby te pieniądze trafiły do
biednych? Ja przez 20 lat nie spotkałem się z czymś
takim. Coraz częściej księża instalują na plebaniach
domofony i kamery.
Parafie to nie są miejsca, gdzie można
szukać pomocy.
– Henryków koło Zduńskiej Woli. Kościół wybudowany w
całości rękami bezdomnych. – Karol ożywia się, gdy mowa
jest o czarnych. – Za miskę zupy praca od świtu do nocy,
od poniedziałku do soboty. Tylko w niedzielę wyjście.
Jak w łagrze.
Andrzej i Karol na pierwszy rzut oka wyglądają na
turystów. Plecaki, karimaty, porządnie ubrani, tyko
strasznie wychudzeni. Dbają o wygląd, lecz niedożywienia
nie da się ukryć. Nocują w lasach, parkach albo na
dworcach. Na przykład gdy byli w Warszawie, nocowali w
lesie koło Rembertowa. Niestety, lato się kończy. Gdy
noce będą coraz chłodniejsze, ich problemem będzie
przeżyć do jutra.
Praca na czarno jest karana, jednak bezdomni muszą
pracować na czarno. W Konstytucji jest zapisana wolność
sumienia i wyznania, jednak bezdomnych zmusza się do
modlitwy i innych praktyk religijnych. Polska jest
krajem demokratycznym, jednak kilkadziesiąt tysięcy
bezdomnych nie ma prawa do udziału w wyborach. Wiele
uczelni kształci specjalistów od socjalizacji i
resocjalizacji, jednak w ośrodkach dla bezdomnych
pracują inni bezdomni nie mający kwalifikacji do tego,
by pomagać innym, bo przede wszystkim sami potrzebują
pomocy. System pomocy społecznej to jedna wielka fikcja.
Dla niektórych bezdomni to
śmieci psujące krajobraz naszych
ślicznych miast.
To także społeczny wyrzut sumienia, bolący wrzód na
dupie biurokratycznego imperium. Bezdomny to coś
gorszego niż szare społeczeństwo pogardliwie nazywane
przez polityków elektoratem. Bo przecież bezdomny nawet
nie ma prawa zagłosować. W XXI wieku o tym, czy jesteś
człowiekiem, czy ruszającą się kupą nawozu, decyduje
adnotacja w dowodzie osobistym.
Jeśli ruszy was kiedyś sumienie, to nie wpłacajcie
szmalu na konta żerujących na bezdomności organizacji.
Dajcie grosz gigantowi i nie przejmujcie się tym, że być
może kupi za to koktajl owocowy czy inną mamrotkę.
Zapewne koleś pije wszystko oprócz smoły i lepiku. To w
końcu jedyna przyjemność, jaka mu w życiu została.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Superspermen
Polski celowniczy czołgowy zgwałcił szeregowca
Budneswehry płci żeńskiej. Zdarzenie miało miejsce
podczas manewrów 10. Brygady Kawalerii Pancernej
wspólnie z niemiecką 7. Dywizją Pancerną w ramach
korpusu szybkiego reagowania. Bohater zdarzenia został
aresztowany.
Aresztowanie poruszyło koła narodowopatriotyczne. Rychło
pojawiła się legenda, iż dzielny polski wojak gwałcąc
nasłaną nam przez Brukselę euroniemrę nie tylko mścił
się za pięcioletnią okupację i zbrodnie nazistów na
narodzie polskim w zeszłym stuleciu. Jego czyn był też
protestem przeciwko przekazaniu naszej armii wysłużonych
niemieckich czołgów typu Leopard, podczas kiedy my mamy
w odwodzie nasze "Twarde". Właśnie na "Leopardzie"
wjechała na piastowskie ziemie wspomniana szeregowiec.
Ów skrywany, gdy chodzi o pikantne szczegóły, chociaż
pokątnie intensywnie komentowany, czyn żołnierza
polskiego zbiegł się z inicjatywą Zespołu Oficerów
Rezerwy "Rogatywka" wspartą przez posłów LPR, PSL,
Samoobrony, a nawet Platformy Obywatelskiej.
"Rogatywkowcy" postanowili zerwać ze stałym gwałtem na
żywym organizmie odrodzonego Wojska Polskiego, czyli
umundurowaniem. Raz na zawsze trzeba zerwać z
sowietyzacją armii naszej zwycięskiej. Z nową
sowietyzacją. Czyli kopiowaniem zachodniej mody
wojskowej, której symbolem są swetry i dresy, na wzór
kopiowania przez komusze Ludowe Wojsko Polskie
radzieckich papach i walonek.
Zdaniem "Rogatywkowców" i wspierających ich
posłów-narodowców Wojsko Polskie trzeba ubrać według
wzorców z 1936 r. Na początek w mundury defiladowe i
salonowo-dyplomatyczne. Polowe będą w drugim rzucie, bo
przecież obecnie prowadzimy jedynie lokalną wojnę w
Afganistanie.
Zgodnie z proponowaną uchwałą żołnierz polski
przechadzałby się na co dzień w mundurze defiladowym, bo
przecież co rusz jest u nas jakieś święto i defilować
trzeba. W skład standardowego zestawu defiladowego
wchodziłaby: Rogatywka z czarnym daszkiem i metalowym
okuciem, pas skórzany z koalicyjką, szabla, bryczesy
oraz buty z cholewami. Wysokimi, żeby słoma nie
ujawniała się. Natomiast zestaw salonowo-dyplomatyczny
składać się ma z: frakomundura, spodni z szerokimi
amarantowymi lampasami, białych rękawiczek jedwabnych i
pasa jedwabnego w kolorze białym. Zimą zestaw
uzupełniałyby kalesony z lampasami też amarantowymi,
tyle że znacznie węższymi.
Mundur, jak wszyscy znawcy sztuki wojskowej wiedzą,
działa na wroga i kobiety. Celtowie malowali się na
biało, stroszyli włosy niczym punki, skutecznie tym
strasząc zmieszczaniałych rzymskich legionistów. Hunowie
najeżdżali prawie nadzy rażąc tym wrogów
psychologicznie. Chińczycy puszczali latawce w kształcie
smoków i rakiety. Mongołowie mazali sobie twarze na
czerwono, bo to odstraszało przeciwników i kręciło
skazane na podbicie kobiety.
W przeprowadzonym przez "Życie Warszawy" sondażu kobiety
polskie wszystkich pokoleń: Maryla Rodowicz, Hanka
Bielicka, Weronika Pazura zgodnie stwierdziły, że mundur
je kręci. To niezwykle ważna, strategiczna informacja.
Ze wstępnego śledztwa w sprawie podejrzenia o gwałt na
niemieckiej szeregowej wynika, iż rzeczonego dnia
czołgista celowniczy był w cywilnym ubraniu. Zmuszając
do uległości reprezentantkę Bundes-wehry posłużył się
nożem stołowym, bo mamy wojsko kulturalne potrafiące już
jeść nożem i widelcem, a całe zdarzenie miało miejsce w
jednym z barów w Świętoszowie. O czwartej nad ranem.
Kiedy wszyscy byli w stanie wskazującym na uprzednie
spożycie. Gdyby nasz wojak odziany był w zestaw
defiladowy, a zwłaszcza w rogatywkę z metalowym okuciem,
zapewne nie doszłoby do gwałtu. Niemiecka eurokobieta
zemdlałaby z wrażenia i zaszeptała: Naprzód Polsko!
I tu dochodzimy do istoty inicjatywy przywrócenia
umundurowania galowo-wyjściowego Wojska Polskiego z 1936
r.
Chodzi po prostu o bezpieczny seks.
A Niemcy myśleli, że uda im się ten problem opędzić
przywożąc do Polski żołnierki na "Leopardach"
wyposażonych w gąsienice na gumach.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Małpokracja
Zauważyłem w "Polityce" nr 39 malownicze zdjęcie
zrobione przez Tadeusza Późniaka: wyleguję się na
szezlongu jak kokota, a pod tym tytuł – "Życie z
gorylem". W rzeczywistości przygodę erotyczną miałem z
szympansem imieniem Jimmy, ale nie doszło do współżycia.
Gdy mnie rozpinał, niezadowolenie wyraziła bowiem i jego
i moja żona, obie obecne niestety. To niespełnienie
zwróciło moje emocje ku małpom, u których mam większe
wzięcie niż u ludzi. Małpy, jak wszystko zresztą,
interesują mnie z ideologicznego punktu widzenia.
Przez kilkadziesiąt lat XIX i XX wieku Kościół zwalczał
teorię ewolucji Darwina w celach propagandowych
sprowadzając ją całą do pochodzenia człowieka od małpy.
Chrześcijański kler przedstawiał to ludziom jako
dyshonor. Uważał, że bardziej elegancko jest pochodzić
od modelu imieniem Adam sformowanego z niewypalonej
gliny oraz od Ewy sporządzonej z żeberek. We
współczesnej genetyce określa się to nazwą kreacjonizm.
Chrześcijaństwo przegrało dramatyczną swą wojnę z małpą,
która współcześnie zyskała inne doniosłe znaczenie.
Dzisiejsza komunikacja pomiędzy ludźmi odbywa się za
pośrednictwem małpy pisanej idiogramem @. Dlaczego małpa
występuje jako stały element adresów internetowych, tego
nie wiem. Może cywilizacja ma intuicję?
Zbadanie genotypu człowieka doprowadziło do ustalenia,
że liczbą i rodzajem genów różnimy się od małpy tylko o
piździ włos. Nie tyle od małp pochodzimy, ile nimi
jesteśmy. Oczywiście jeśli – śladem genetyków – pominąć
duszę nieśmiertelną.
Ostatnio umałpienie ludzi posunęło się przemożnie
prowadząc ku zanikowi różnic pomiędzy naszym a małpim
społeczeństwem. "Wyborcza" z 22 września poinformowała,
że amerykańscy badacze rozdali małpkom pieniądze, a
następnie sprzedawali im za nie żywność. Jedna małpa za
te same pieniądze dostawała jednak ogryzek ogórka, a
druga słodką i wielką kiść winogron. Małpy okazały
poczucie sprawiedliwości i zawiść. Krzywdzone małpy
wyrzucały kawałki ogórka, ponieważ wolały nie jeść niż
godzić się na dyskryminacją. Podobnie, czyli
nieracjonalnie zachowują się ludzie jako konsumenci i
nabywcy w obrocie rynkowym i za ustalenie tego przyznany
został Nobel z ekonomii.
Przy okazji zostało ostatecznie dowiedzione, że
gospodarka pieniężno-rynkowa nie jest ani wytworem
historii, ani wymysłem liberałów, lecz stanowi wytwór
natury, rezultat ewolucji, z której regułami teoria
komunizmu stała w sprzeczności.
W ślad za ogłoszeniem, że nawet małpy wolą nie jeść niż
cierpieć wypaczenia gospodarki rynkowej, tak bardzo
zależy im na stosowaniu praw rynku, premier Leszek
Miller ogłosił na posiedzeniu Krajowej Rady SLD dalszy
zwrot socjaldemokracji ku ekonomicznemu liberalizmowi.
Reorientacja ta zyskała bowiem silną podstawę w naukach
przyrodniczych i teraz socjaliści w obrębie
socjaldemokracji, aby tworzyć antymillerowską opozycję,
musieliby udowodnić, że człowiek nie jest kuzynem małpy
ani od niej nie pochodzi, lecz wywodzi się wprost od
pszczół, mrówek i innego robactwa tworzącego
społeczeństwa socjalistyczne.
Ideologiczny sens doświadczeń z małpami nie jest jednak
tak jednoznaczny jak sądzą przywódcy Sojuszu Lewicy.
Eksperymentatorzy, którzy przeprowadzili rozdawnictwo
małpom forsy, a następnie nierówno wymieniali ją na
towar, konkludują: Przy podejmowaniu decyzji małpy
kierują się emocjami a uczucie krzywdy góruje nad
rozsądkiem. Trudno nazwać racjonalnym zachowaniem
rezygnację z własnego jedzenia tylko dlatego, że kolega
dostał coś lepszego. Ale nie powinniśmy się dziwić
małpom – postępujemy dokładnie tak samo.
Przekładając to na język polityki, to samo wyrazić można
tak: nowy kurs SLD jest bardzo racjonalny, jednakże
właściwe ludziom nierozumne poczucie krzywdy sprawi, że
fasada Kancelarii Premiera gęściej oblewana będzie odtąd
farbą przez demonstrantów i więcej oni szyb natłuką a
też mniej głosów oddadzą na kogo trzeba.
Zacieranie się różnic biologicznych i ideologicznych
pomiędzy ludźmi a małpami w połączeniu z globalizacją
powodującą migracje spowoduje to, że za kilkadziesiąt
lat ordynacja wyborcza do Sejmu zawierać będzie numerus
clausus: jedna czwarta kandydujących – Polacy, jedna
czwarta – kobiety, jedna czwarta – Chińczycy, jedna
czwarta – małpy. Gdy schowają one ogony w spodniach,
będą nie do odróżnienia od obecnych posłów.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Belce w oko "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wierzchem na kalece
Chromi, ślepi i głusi burzą się na wieść o likwidacji
PFRON. Niesłusznie.
70-letni dziś Ryszard Łotoczko, absolwent Akademii
Ekonomicznej w Poznaniu i rasowy inwalida pierwszej
kategorii (cukrzyca, udar mózgu itd.), w latach 90. stał
się obiektem westchnień wielu pracodawców pragnących
oszwabić skarb państwa za pomocą zakładów pracy
chronionej. Skusił go Zbigniew M., właściciel
przedsiębiorstwa "Eurocom". Pan Ryszard spostrzegł
jednak, że tyra w dziwacznej firmie. Jej osobliwość
objawiała się między innymi tym, iż nie otrzymywał
wynagrodzenia. O swym odkryciu poinformował prokuraturę.
Sprawiedliwości stało się zadość – chciano go oskarżyć o
składanie fałszywych zeznań.
Osobosztuka
Status zakładu pracy chronionej daje właścicielowi
liczne przywileje (patrz – ramka). Ale żeby go otrzymać,
trzeba – przynajmniej na papierze – spełnić kilka
warunków. Między innymi wymagana jest minimalna liczba
zatrudnionych (co najmniej 25 osób), a wśród nich
stosowny odsetek muszą stanowić niepełnosprawni (co
najmniej 10 proc. załogi musi legitymować się znacznym
lub umiarkowanym stopniem niepełnosprawności albo co
najmniej 1/3 pośród niepełnosprawnych musi być ślepych,
psychicznie chorych albo upośledzonych umysłowo).
Jako osoba niepełnosprawna w stopniu znacznym pan
Ryszard był więc łakomym kąskiem. Zbigniew M. umowę o
pracę zawarł z nim 1 września 1998 r. W zamian za 500 zł
brutto miesięcznie Ryszard Łotoczko zatrudniony został w
"Eurocomie" jako specjalista ds. marketingu.
Rzecz jasna szefowi wcale nie chodziło o dawanie pracy
jakiemuś inwalidzie. Szło jedynie o to, żeby wybitnie
niepełnosprawna osobosztuka poprawiając statystykę
pomogła uzyskać miano zakładu pracy chronionej. 5
października 1998 r. Zbigniew M. dopiął swego. I o
Łotoczce zapomniał. Tak dalece, że nie wypłacał mu
pensji. Tyle że Łotoczko o pensji jakoś zapomnieć nie
mógł. Indagowany w sprawie o zaległe wypłaty pryncypał
odpowiadał niezmiennie: "Siedź pan cicho, bo jak się pan
będziesz stawiał, to syna zwolnię". Bo u pana Zbyszka
zapieprzał też Adaś, syn pana Ryszarda, legitymujący się
lichym, bo zaledwie nieznacznym stopniem
niepełnosprawności. Z tego powodu był więc pracownikiem
o bardzo nikłej przydatności i stanowczo nadającym się
do zwolnienia.
Prokurator umie czytać
Ale po dwóch latach – mimo szantażu – Łotoczko senior
miał dość. Poszedł do prokuratury i opowiedział, że ten
"Eurocom" to lipa, a nie zakład pracy chronionej.
Prokuratura Rejonowa Poznań Stare Miasto wszczęła
postępowanie w sprawie wyłudzenia poświadczenia
nieprawdy w związku z utworzeniem zakładu pracy
chronionej. I je umorzyła.
– Jak to? – zdziwił się pan Ryszard, bo wiedział
najlepiej, że "Eurocom" norm dla zakładów pracy
chronionej nie spełnia w ogóle, za to korzyści z tego
błogosławionego statusu czerpie pełnymi garściami.
– Nigdy nie pracowało tam 25 osób – wylicza. – Razem z
właścicielem i jego małżonką zatrudnionych było 7–8
osób. Niepełnosprawnych nie było właściwie wcale. No,
byli, ale tylko na papierze. Tak jak ja. Ten niby-zakład
pracy chronionej miał 20 metrów powierzchni. Jak mogło
się tam zmieścić 25 osób?
W prokuraturze nie są jednak zatrudniani upierdliwi
inwalidzi, tylko profesjonaliści. Dlatego oparła się ona
na papierach. No a w nich wszystko było w najlepszym
porządku. W uzasadnieniu umorzenia prokurator napisał:
Zbigniew M. właściciel spółki Eurocom wystąpił do
Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób
Niepełnosprawnych w Warszawie o nadanie firmie statusu
Zakładu Pracy Chronionej. W/w spełniał wszystkie wymogi
jakie winien spełniać [taki] (...) zakład (...). W tym
celu przedłożył w/w informacje dotyczące przeciętnego
stanu zatrudnienia z której wynikało, że wskaźnik
zatrudnienia osób niepełnosprawnych wynosił 47,61 proc.
Nadto właściciel firmy przedłożył postanowienie
Okręgowego Inspektoratu Pracy w Poznaniu (...)
stwierdzające, że wyżej wymienione pomieszczenia
użytkowane przez zakład pracy odpowiadają wymogom ustawy
(...).
Pulp fiction
Pan Ryszard nie skapitulował, bo przecież szwank poniósł
nie tylko skarb państwa przez niesłusznie uznane ulgi
podatkowe – np. zwolnienie z podatku VAT, ale także on
osobiście. Zaczął więc pielgrzymować po różnych
instytucjach. Między innymi udał się do Urzędu
Wojewódzkiego, a także do Prokuratury Apelacyjnej.
Wskórał tyle, że ta ostatnia poleciła Prokuraturze
Poznań Stare Miasto ponowne zbadanie sprawy. Tyle że
Zbigniew M. w międzyczasie zdążył zwinąć interes. I
przepadł bez wieści. Wkrótce prokuratura ponownie
umorzyła postępowanie. Na dodatek nie omieszkała
wspomnieć, że kierowane przez Ryszarda Łotoczko
oskarżenia pod adresem Zbigniewa M. o rzekomych jego
nadużyciach w świetle zebranego materiału dowodowego
mogą być wręcz oceniane, jako fałszywe oskarżenie w
rozumieniu artykułu 234 k.k.
Prokuratura Apelacyjna znowu stanęła po stronie pana
Ryszarda i poleciła podjęcie umorzonego postępowania.
Jednocześnie zwrócono uwagę prokuratorowi, że używanie w
uzasadnieniu postanowienia o umorzeniu śledztwa
sformułowań dotyczących ewentualnego "fałszywego
oskarżenia" Zbigniewa M. (...) uznać należy za dowolne,
nie znajdujące odzwierciedlenia w zebranym materiale
dowodowym – stwierdził prokurator Świtoński.
W grudniu 2003 r. prokuratura Poznań Stare Miasto
postanowiła zawiesić śledztwo, bo doszła do słusznego
wniosku, że w sprawie zachodzi konieczność
zabezpieczenia dokumentów firmy znajdujących się w
posiadaniu Zbigniewa M. a także wykonania innych
czynności z jego udziałem. Do chwili obecnej nie
uzyskano informacji o aktualnym miejscu pobytu w/w.
Łotoczko pozwał Zbigniewa M. do sądu pracy. Domagał się
wynagrodzenia i ekwiwalentu za niewykorzystany urlop
wypoczynkowy. Sprawę przerżnął, bo sąd uznał, że jego
zatrudnienie było fikcyjne. Pan Ryszard nie rozumie,
dlaczego nie zauważyła tego prokuratura.
Zakłady pracy chronionej korzystają między innymi
z następujących ulg i przywilejów:
1. Zwolnienie z podatku dochodowego i VAT.
2. Dofinansowanie miejsc pracy dla inwalidów.
3. Dofinansowanie pensji pracowników i składek na
ZUS.
4. Dofinansowanie odsetek od kredytów bankowych.
5. Otrzymują środki na zakup samochodów i
wspieranie promocji.
Pieniądze na te szczytne cele pochodzą z
Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób
Niepełnosprawnych. Na budżet PFRON składa się
każdy, kto zatrudnia co najmniej 25 pracowników w
przeliczeniu na pełny wymiar czasu pracy, a
wskaźnik zatrudnienia osób niepełnosprawnych jest
w jego firmie niższy od 6 proc. W roku 2002 budżet
PFRON wynosił 1,3 mld zł. Z pieniędzy tej bardzo
zasłużonej instytucji korzystają gangsterzy – w
tekście "Nalewka na protezie" ("NIE" nr 26/2002)
opisaliśmy przypadek Ryszarda P., bossa
alkoholowego podziemia, który dzięki pieniądzom
uzyskanym z PFRON mógł wprowadzać na rynek alkohol
z pominięciem akcyzy. Straty skarbu państwa
oszacowano na 500 mln zł. Policja go przymknęła,
ale szybko wyszedł na wolność. Do dziś akt
oskarżenia nie trafił do sądu.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mięśniaki Pana Boga "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dobroczyńca Hausner
W prasie ukazało się wiele ocen działalności obecnych
ministrów. Z krytyki, nawet niezasłużonej, mądrzejsi
wyciągnęli wnioski. Inaczej sprawa się ma z pochwałami.
Gdy prasa chwali albo usprawiedliwia złe rozwiązania, to
może mieć w tym jakiś cel. Dla społeczeństwa
niekoniecznie wynikają z tego jakieś korzyści. Takim
chwalonym jest minister pracy i polityki społecznej
Jerzy Hausner.
Pierwszym rozwiązaniem, które wprowadził obecny rząd, a
przygotowało MPiPS, było zlikwidowanie ulg na przejazdy
dla kilku grup społecznych. Po zmasowanej krytyce
wycofano się z wielu takich kroków. Przywrócone ulgi w
niektórych wypadkach są szkodliwe i z czasem muszą
zostać zastąpione przez inne rozwiązania. Np. ulga na
przejazdy dla osób niepełnosprawnych w przyszłości musi
być zastąpiona ryczałtem wypłacanym nie przewoźnikom,
ale bezpośrednio osobom uprawnionym.
Zakaz zatrudniania emerytów i rencistów. Na szczęście
dla tej niemałej części społeczeństwa zdecydowana
interwencja premiera Millera odesłała ten pomysł w
niebyt. Wypowiedź Hausnera dla TVP: "Renciści nie
powinni się niczego obawiać, bo funkcjonują Zakłady
Pracy Chronionej", była nietaktem wobec przełożonego i
podtrzymywała oburzenie społeczne na takie rozwiązania.
Minister dobrze wie, że funkcjonowanie zpch w Unii
Europejskiej na dłuższą metę jest niemożliwe. Przeciek
do prasy, iż "sprawę niezatrudniania emerytów i
rencistów źle rozegrano, bo zamiast propozycji ministra
to z tym projektem powinien wystąpić któryś z
koalicjantów" – zdradza wadliwą hierarchię celów
Hausnera. Czyni z niego kombinatora.
Pomoc ministra Hausnera w rozwiązywaniu problemów na
styku kompetencji różnych resortów też wygląda
nieciekawie. Próba udziału w rozmowach ministra Belki z
Radą Polityki Pieniężnej okazała się niewypałem. RPP na
godzinę przed rozmową z ministrami wydała komunikat, że
nie obniżyła stóp procentowych.
Wspólna wizyta z ministrem Piechotą w wiecującej Stoczni
Szczecińskiej zakończyła się obrzuceniem Piechoty
jajkami. Hausner nie potrafił stawić czoło stoczniowcom.
Nie wyszedł do wiecujących. Odpowiedź na pytanie, kto
jest w stanie rozmawiać czy też przeciwstawić się
rozgoryczonym pracownikom, nasuwa się sama. Nie jest to
obecny minister pracy i polityki społecznej.
Przykładem społecznej niewrażliwości ministra Hausnera
jest propozycja ministra Łapińskiego "lek za złotówkę".
Minister zdrowia proponował, by tą akcją zostały objęte
osoby, które ukończyły 65 lat, minister finansów – 70
lat, minister pracy i polityki społecznej chciał, by
dotyczyło to tylko osób powyżej 75. roku życia. Czym
kierował się Hausner? Przecież jest także ministrem
opieki społecznej. Rozwiązanie nie uszczupla środków
MPiPS, zostanie sfinansowane z kwot wygospodarowanych na
obniżkach cen leków.
W kraju rządzi lewica. Bez pomysłów liberałów postęp
zapewne byłby wolniejszy. Jednak liberał w rządzie
socjaldemokratycznym akurat na stanowisku ministra
pracy, a szczególnie opieki społecznej, nie służy ideom
lewicy.
Marian Landowski
Słownik nie kłamie
Nie śledzę działalności ojca Rydzyka, ale awantura o
pokazany przez TVP dokument "Imperium ojca Rydzyka"
zwróciła moją uwagę na tę skromną "osobę niepubliczną".
Mnie zainteresowała sama nazwa redemptoryści. Oto, co
podaje słownik łacińsko-polski (opracowanie: Kazimierz
Kumaniecki, PWN Warszawa 1984):
Redemptio: a) wykup, b) przekupstwo, c) wydzierżawienie
Redempto: wykupić
Redemptor: przedsiębiorca, dzierżawca; dostawca
Redemptura: dzierżawa, przedsiębiorstwo
Czy jest to zbieżność przypadkowa znaczeń z
działalnością zakonu?
A. B.
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Czytanka Stefanka"
Ja już dawno pokończyłem szkoły i za mojej kadencji nie
było czegoś takiego jak wychowanie seksualne czy
przygotowanie do życia w rodzinie. Jakoś jednak sobie w
życiu radzę. Dzieci nie posiadam, mimo że moje życie
seksualne nie kończy się na słuchaniu Rydzyjka.
Zawdzięczam to moim rodzicom, którzy bez skrępowania
wytłumaczyli mi, co skąd się bierze i co robić, żeby się
nie brało... Takie samo szczęście ma wielu młodych
ludzi, których rodzice nie są fanatycznymi katolikami.
Niestety, istnieje wielka grupa młodzieży, która nie
dowie się tego ani w szkole, ani tym bardziej w domu.
Oczywiście będą wiedzieli, co się robi, bo to znowu nie
taka filozofia, ale już antykoncepcja nie jest głównym
tematem "rozmów przy trzepaku". I to jest problem.
Dobrze by było, gdyby natura wymyśliła dla katolików
jakiś trudniejszy sposób rozmnażania.
Tomek A., Zamość
(e-mail do wiadomości redakcji)
Nawet dziecko wie
Zawsze twierdziłem, że jesteście bezbłędni. Jednak po
lekturze nr. 50 muszę wytknąć Wam cholernie duży błąd.
Dotyczy osoby Kazika Staszewskiego ("Krajowe życie
światowe"). Jest tam napisane (cytuję): "Obecnie artysta
rapowy skłania się ku monarchii". To jest karygodne!
Przecież nawet dziecko wie, że Kazik nie jest żadnym
raperem, tylko najporządniejszym punk rockowcem, jakiego
ta planeta nosiła. Jako fan KULTU lekko się wnerwiłem.
Rzeczywiście! W niektórych utworach Kazik faktycznie
"rapuje", ale jeszcze raz powtarzam: raperem nie jest!
Cezary
(e-mail do wiadomości redakcji)
To takie SLD, SLD, SLD
Zawiercie – miasto w Zagłębiu, woj. śląskie, kiedyś
prężny ośrodek przemysłu hutniczego, włókienniczego.
Obecnie – na wykończeniu. Ostatnie wybory przyniosły
efekt następujący:
– były prezydent Konrad Imielski (SLD) to obecny
przewodniczący Rady Miejskiej,
– były wiceprezydent Roman Kłosowski (SLD) to obecny
członek Rady,
– były wiceprezydent Ryszard Mach (Niezależna
Alternatywa Wybor-cza) to obecnie prezydent miasta.
W Radzie Miejskiej klub SLD-UP ma jednoosobową przewagę.
Dzięki niej przegłosowano m.in. kontrowersyjną uchwałę o
zmianach w budżecie na rok 2002. Byłemu Zarządowi Miasta
zostaną wypłacone ekwiwalenty za nie wykorzystany urlop
(dla prezydenta i wiceprezydentów prawie 98 tys. zł) i
odprawy (ponad 30 tys. zł). Razem ze składkami trzeba
będzie wyłożyć z budżetu ze 150 tys.
Wkurzający jest ten "skok na kasę" radnych SLD, bo w
mieście bieda aż piszczy.
Sławek
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Skóra i prokuratura"
Rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach
prokurator Tomasz Tadla poinformował redakcję, że w
artykule D. Zielińskiej "Skóra i prokuratura" ("NIE" nr
46/2002) o budzących wątpliwość związkach firmy
pogrzebowej "Od A do Z" i mysłowickiej prokuratury
znalazła się nieprawdziwa informacja o tym, że pani
prokurator Prokuratury Rejonowej w Mysłowicach zawarła
związek małżeński ze współwłaścicielem tej firmy Cezarym
P. w 2001 r. "Związek taki został zawarty, jednakże we
wrześniu 2002 roku, a więc po upływie dwóch lat od
zawarcia umowy o przewóz zwłok. O zawarciu tego związku
Pani prokurator powiadomiła swojego przełożonego, tj.
Prokuratora Rejonowego w Mysłowicach" – napisał
prokurator Tadla.
Przepraszam za tę pomyłkę Panią prokurator i Pana
Cezarego P.
Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Akademia robienia w bąbla "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W nocy z piątku na sobotę na placu Marszałka Józefa
Piłsudskiego w Warszawie doszło do uroczystego
wuniowstąpienia z udziałem najwyższych władz
państwowych, kościelnych i partyjnych. Wciągnięto flagę
UE na wcześniej przygotowany maszt, odegrano stosowny
hymn, puszczono ognie sztuczne. W krajowych
supermarketach potaniał cukier z 3,10 zł na 2,08 zł.
Do europarlamentu ruszyły partie i komitety wyborcze.
Samoobrona inaugurowała się w sali Centrum Języków
Europejskich w Częstochowie, a następnie udała się pod
cudowny obraz Czarnej Żydówki. Tam upadła na kolana
deklarując służalczą postawę wobec Kościoła kat.
Uroczystym Aktem Zawierzenia Maryi przerzucono na nią
odpowiedzialność za powodzenie misji lepperowców. W
Krakowie PiSuary inaugurowały się w Sali Hołdu Pruskiego
w Sukiennicach. Przemawiający przyszły szef MSZ w
rządzie PO–PiS Kazimierz Michał Ujazdowski zjebał Niemcy
i Francję zapowiadając polskie przewodnictwo w przyszłej
UE. W stolicy o braciach zza Łaby radzili panowie z PSL.
Wejść do europarlamentu ma chęć całe kierownictwo PSL,
chyba że wcześniej Belka weźmie chłopów do rządu.
Skierowany przez prezydenta na funkcję premiera Marek
Belka ujawnił, że Ministerstwa Sprawiedliwości i
Środowiska oraz tekę wicepremiera zarezerwował dla ludzi
z PSL zachęcając ich tym do wejścia w koalicję i
stworzenia rządu rozsądku niezbędnego Polsce w pierwszym
roku wuniowstąpienia.
Opozycja zgłosiła wniosek o odwołanie ministra skarbu
Kaniewskiego na dwa dni przed jego przewidzianą dymisją.
Przegrała. Wniosek o samorozwiązanie Sejmu i Senatu też
okazał się nieskuteczny. Do cyrkowych popisów opozycji
dołączył Marek Borowski ze swą partią.
Marek Pol ustąpił miejsca kobiecie Izie
Jarudze-Nowackiej na stołku szefa Unii Pracy. Iza
zapowiedziała kurs na lewo i zerwanie toksycznego
związku z bezideowym SLD. Została więc kandydatem na
wicepremiera w popieranym przez SLD rządzie Belki.
Wśród Platformersów prześladowania na tle religijnym.
Jan Maria Rokita postanowił ukarać tysiącem złotych
grzywny sześciu posłów nieobecnych podczas wyboru
Oleksego na marszałka Sejmu RP, czym ułatwili Józiowi
objęcie fotela. Nie byli, bo w tym czasie
pielgrzymkowali do papieża. Znawcy salonów i intryg w PO
uważają, że taką decyzją Rokita chce uderzyć w
znienawidzonego Piskorskiego. Znowu wyszło na to, że
religijność Platformersom nie służy.
Aż 30 mln zł brakuje na dokończenie gigantycznej
Świątyni Opatrzności Bożej rozgrzebanej w stolicy.
Purpurowa Eminencja Glemp liczy na obowiązkowe dotacje
budżetowe. Może znany z zamożności Piskorski dorzuci się
do budowy pokutując za wybór Oleksego?
Na dwa i pół roku pudła bez zawiasów skazał warszawski
sąd znanego producenta wymyślonych fabuł Lwa Rywina. Do
tej pory, oprócz produkowania fabuł, Rywin hobbistycznie
grał w serialach role rosyjskich mafiosów. Ewentualny
pobyt w puszce pozwoli mu się przygotować do nowych
kreacji.
Wiadomości z irackiej kolonii. Nasi amerykańscy
sojusznicy zajęli ponad połowę naszej strefy
okupacyjnej. Amerykańska inwazja na polską strefę
przebiegała pokojowo niczym demonstracja
alterglobalistów w Warszawie.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kablujemy na rząd
Kto się rzuca, ten wygrywa. Z przywódcami krzywdzonych
na czele.
Ojciec Święty zna trudną i bolesną sytuację pracowników
ożarowskiej fabryki i ich rodzin związaną z likwidacją
zakładu. Wie też o prowadzonych rozmowach i nadziejach
związanych z zawieranymi ostatnio umowami w przemyśle.
Wyraża nadzieję, że wysiłki ludzi odpowiedzialnych za
społeczno-gospodarczy kształt miasta, regionu i państwa,
przy współudziale lokalnej społeczności, przyniosą
oczekiwane efekty i poprawę sytuacji.
Arcybiskup Leonardo Sandri
Gdy to piszę, mija właśnie 302. dzień blokady Fabryki
Kabli w Ożarowie. Blisko rok jesteśmy widzami teatru
absurdu, na którego scenie pojawiła się już (i zeszła)
"Solidarność", poseł Gabriel Janowski, minister Jerzy
Hausner, Jan Paweł 2 i tłum byłych pracowników coraz
bardziej przekonanych o swojej potędze i bezkarności.
Zacznijmy od początku. Blisko rok temu zapadła decyzja o
likwidacji fabryki. Podjął ją zarząd Telefoniki.
Telefonika jest właścicielem zakładu. Pracownicy fabryki
nie zgodzili się na jej zamknięcie. Odrzucili wszelkie
propozycje pracodawcy, w tym zatrudnienie 220 osób w
pozostałych zakładach spółki. W związku z tym właściciel
postanowił działać zgodnie z obowiązującym prawem, w
szczególności z kodeksem pracy. Wszyscy pracownicy
otrzymali należne im świadczenia w postaci wynagrodzeń i
odpraw, których suma przekroczyła 8,5 mln zł. Od
kwietnia do września zeszłego roku wszyscy, w tym
uczestniczący w blokadzie, regularnie i terminowo
otrzymywali wynagrodzenia w średniej wysokości 3400 zł
brutto.
Pracownicy likwidowanego zakładu powołali komitet
protestacyjny i rozpoczęli blokadę bramy wjazdowej, by
uniemożliwić wywiezienie czegokolwiek z terenu fabryki.
Obecnie blokada trwa 24 godziny na dobę, jest prowadzona
przez ok. 120 osób w systemie trzyzmianowym. Każdorazowo
bramę zakładu blokuje 20–30 osób.
7 lutego tego roku Sąd Rejonowy w Pruszkowie wydał
orzeczenie uznające trwającą od kwietnia zeszłego roku
blokadę zakładu w Ożarowie Mazowieckim za działania
nielegalne. Uczestnikom akcji protestacyjnej wydał zakaz
blokowania dróg dojazdowych i bram zlikwidowanej
fabryki. Mimo to protest trwa, zgodę na pikietę po raz
kolejny wydał burmistrz Kazimierz Stachurski. Burmistrz
od początku popiera protestujących. Ze środków
finansowych samorządu zakupił na potrzeby uczestników
blokady kontener mieszkalny, kabiny toaletowe,
zaopatruje w węgiel służący do ogrzewania rozstawionych
na drodze namiotów. Kontener i namioty podłączone są
nieodpłatnie do komunalnej sieci energetycznej. Na
polecenie władz samorządowych miejscowe przedszkole
dostarczało ciepłe posiłki uczestnikom protestu.
W trakcie nielegalnej blokady dochodziło do wielu
ekscesów. Dyrektor fabryki został tak ciężko pobity, że
wylądował na wiele dni w szpitalu. Pikietujący niszczyli
ciężarówki, które usiłowały wyjechać za bramę, bili
pracowników wynajętych do demontażu maszyn, wybijali
szyby w budynkach fabryki i samochodach, blokowali drogę
krajową, rzucali śrubami, petar-
dami i koktajlami Mołotowa w policję i ochroniarzy. Na
terenie zakładu znaleziono domowej roboty bombę, którą
unieszkodliwili saperzy.
Jak twierdzi rzecznik Telefoniki Jerzy Jurczyński,
Telefonika Kable SA poniosła straty bezpośrednie w
wysokości 35 mln zł. Protest uniemożliwia spółce dostęp
do maszyn oraz surowców o wartości ponad 80 mln zł oraz
skutecznie opóźnia powstanie 220 miejsc pracy w
zakładach spółki w Bydgoszczy i Szczecinie. W czasie
blisko rok trwającej pikiety nie powstało ani jedno nowe
miejsce pracy.
15 stycznia tego roku, w 269. dniu protestu,
"Solidarność" opuściła Komitet Protestacyjny. Oto
fragmenty wydanego z tej okazji oświadczenia, które
demaskuje przywódców pikiety i ich zamiary:
(...) Ogólnopolski Komitet Protestacyjny odpuścił
negocjacje w sprawie porozumienia na rzecz utworzenia
spółki, której równymi udziałowcami byliby: p. Sławomir
Gzik, p. Tadeusz Urbanek, p. Paweł Ilnicki (doradca
prawny OKP) oraz Urząd Miasta i Gminy Ożarów i SP FKO
(niewielka spółka handlująca kablami). Spółka ta o
kapitale zakładowym 50.000 zł. chciałaby uruchomić
produkcję kabli na terenie powołanej strefy
ekonomicznej. NSZZ "Solidarność" walczyła o miejsca
pracy dla wszystkich pracowników zwolnionych z Fabryki
Kabli Ożarów. Powoływana pod patronatem OKP spółka być
może zaoferuje w przyszłości miejsca pracy ale tylko
nielicznej i wybranej grupie pracowników. (...) Stąd też
i nasza decyzja o opuszczeniu Komitetu Protestacyjnego,
bowiem nie będziemy jako Związek firmować prywatnych
interesów nielicznej grupy "wybrańców".
Podpisano: Wiceprzewodniczący Zarządu Regionu Mazowsze
NSZZ "Solidarność" Arkadiusz Śliwiński.
Ciekawe, czy solidaruchy nagle przejrzały na oczy, czy
po prostu przewodniczący Śliwiński poczuł się urażony,
że nie wpisano go na listę udziałowców?
Teatr absurdu w trzech aktach prezentuje się zatem
następująco:
Absurd pierwszy: Organizatorzy nielegalnej blokady,
podczas której rzucano śrubami, petardami, koktajlami
Mołotowa, niszczono mienie, są przyjmowani przez
ministrów, którzy cierpliwie z nimi negocjują.
Jeśli się dobrze zastanowić, to rząd Leszka Millera musi
okropnie bać się byłych pracowników FK Ożarów. Jak
bowiem wytłumaczyć brak reakcji policji na demolowanie
prywatnej własności, na nielegalną blokadę, na ataki na
ludzi i samych policjantów?
Absurd drugi: Leżący kilka kilometrów od Warszawy Ożarów
minister Hausner włączył do tarnobrzeskiej (sic!)
Specjalnej Strefy Ekonomicznej.
Jak wiadomo, specjalne strefy ekonomiczne powstały w
odpowiedzi na pojawiającą się w wielu częściach Polski
klęskę bezrobocia strukturalnego. Nie ma chyba takiego
statystyka, który by uczciwie udowodnił, że w odległym o
10 kilometrów od centrum stolicy Ożarowie jest większy
problem ze znalezieniem roboty niż, powiedzmy, na Dolnym
Śląsku albo na Podlasiu. Jest zatem oczywiste, że rząd
uległ szantażowi, nagiął fakty i stworzył specjalną
strefę w miejscu najmniej tego potrzebującym.
Absurd trzeci: Stojący na czele protestu działacze są
udziałowcami spółki, która zamierza uwłaszczyć się na
truchle Fabryki Kabli.
Po powstaniu specjalnej strefy objawili się potencjalni
inwestorzy. Kilka spółek jest zainteresowanych
przejęciem terenu i budynków po fabryce kabli. Nic
dziwnego, teren jest atrakcyjnie położony, specjalna
strefa daje możliwość uzyskania dodatkowych profitów, a
zmęczony rocznym protestem właściciel (Telefonika)
wydaje się odpowiednio zmiękczony do szybkiej i taniej
sprzedaży. Jednak z tego, co wiemy, na razie nie pojawił
się inwestor, który byłby gotów przyjąć do pracy choćby
połowę ze zwolnionych kablowców.
Wśród potencjalnych inwestorów jest również spółka co
najmniej dziwaczna. Jej udziałowcami zostali przywódcy
nielegalnej blokady, samorząd, który wydawał na nią
zgodę, oraz niewielka firma handlująca kablami. Czyli
potencjalny inwestor pod pozorem pikiety nielegalnie
blokuje teren, który zamierza kupić. Ba, sam sobie na
ten protest wydaje zezwolenia. Oczywiście twórcy
kuriozalnej samorządowo-prywatnej spółki twierdzą, że
powołali ją dla dobra byłych pracowników FK Ożarów.
Prywatne spółki mające ratować Stocznie Gdańską i
Szczecińską też rzekomo kierowały się dobrem
stoczniowców.
Rozumiem, że rządowi lewicowemu nie przystoi pałować
robotników (a chłopów jakoś przystoi?). Wiem, że
właściciel Telefoniki, niejaki Cupiał z Krakowa, nie
jest ulubieńcem tego rządu, któremu wisi to, czy
Telefonika ponosi straty, czy nie. Rozumiałbym, gdyby
rząd konsekwentnie unikał sprawy Ożarowa tłumacząc, że
mamy do czynienia z prywatnym konfliktem pracodawca
kontra pracobiorcy. Nie mogę jednak pojąć, dlaczego rząd
Millera kompromituje się tworząc fikcyjne strefy
ekonomiczne? Dlaczego stwarza niebezpieczny precedens
zezwalając na bezczynność policji w obliczu – nie waham
się tego tak nazwać – chuligańskich burd? Każde
przyzwolenie na ignorowanie prawa zaowocuje kolejnymi
blokadami, to rozumie chyba nawet dziecko. Jak napisała
"Polityka" (z 1 lutego 2003 r.) w kontekście zamykanego
w Braniewie prywatnego browaru: Ludzie patrzą w
przeszłość i żałują: trzeba było strajkować, a może
nawet bić się jak w Ożarowie. Co się stanie, gdy więcej
ludzi tak pomyśli?
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Po co komu dziesięć palców
Sylwestrowa petarda urywa ci rękę. Zachowaj zimną krew.
Weź oderwaną rękę w zdrową i zanieś do lekarza. Może ją
przyszyje.
Żeby kupić głupi pistolet, w Polsce trzeba się starać o
specjalne pozwolenie. Procedura jest uciążliwa,
poniżająca. Bez żadnego pozwolenia można natomiast
zgromadzić arsenał, za pomocą którego da się wysadzić
samochód, dom swój lub sąsiada, pokiereszować albo nawet
ukatrupić człowieka.
Kompletujmy więc arsenał, do którego żaden policjant się
nie przyczepi. Na początek proponuję rozpryskowe
rakietki pistoletowe, do tego moździerz o znaczącej
nazwie Artillery Hell (artyleryjskie piekło), wyrzutnię
Anaconda, która jest przystosowana do oddania 12
strzałów, wyrzutnię Cobra na 19 strzałów, kilka
profesjonalnych rakiet o średnicy 2,5 i 3 cali oraz
flarę ostrzegawczą.
To, co na pierwszy rzut oka wygląda jak niezbędnik
terrorysty, w rzeczywistości jest zestawem sylwestrowym.
Hurtownie z materiałami pirotechnicznymi właśnie
zaczynają zaopatrywać się w wyrwirączki. W niektórych
dużych sieciach handlowych już jest wszystko, co
gwarantuje dostatek oderwanych kończyn.
Pszczółką w oko
Auchan – Mikołów (15 kilometrów od Katowic). Tu
przebojami reklamowanymi na wielkiej tablicy zawieszonej
nad stoiskiem z artykułami pirotechnicznymi są "Latające
pszczółki ogniste" i "Super piccolo". Zgodnie z zasadami
socjotechniki umieszczone na najniższych półkach, czyli
na wysokości oczu kilkuletnich szkrabów. Które dziecko
oprze się "Latającym pszczółkom ognistym"? Są tak
pakowane, by było je widać wewnątrz pudełka. Żółte owady
są z kartonu. Z główką i skrzydełkami. Z dupeczek
wystają im lonty.
Za opakowanie zawierające 12 pszczółek trzeba zapłacić
1,99 zł. Żadne pieniądze za tyle radości dla dziecka.
Pszczółkę położyć na ziemi, podpalić lont i natychmiast
się oddalić. Nie trzymać w ręku – doradza firma, która
sprowadziła ogniste owady z Chin. Karteczka przyklejona
do opakowania zawiera dalsze porady: Nawet najlepszy
produkt może zawieść, dlatego w razie nieodpalenia,
zabrania się rozbierania artykułu, ponownego odpalenia.
Używać wyłącznie na otwartej przestrzeni, pod nadzorem
osób dorosłych. Nie trzymać w ręku. Kartka nic nie mówi
o torze lotu pszczółki. To, że ten lot może się
zakończyć w czyimś oku, to tylko nasze nieśmiałe
przypuszczenia.
"Super piccolo" to petarda, która też jest wykonana
według dziecięcych gustów: kolorowe opakowanie z
interesującym rysunkiem. Wielkość również przystosowano
do dziecięcych rączek: rozmiar trzech pudełek zapałek, a
z boku – draska. Instrukcja obsługi doradza, by po
zapaleniu natychmiast rzucić petardę w kierunku "wolnym
od ludzi". Petarda w rodzaju "Super piccolo" urwała dwa
palce mieszkańcowi Bielska-Białej. Ktoś dla zabawy
rzucił ją w tłum i nieszczęśnik podniósł ją, by odrzucić
jak najdalej od ludzi. Eksplodowała mu w ręce.
Zestaw 8 dużych rakiet "Max Rocket" kosztuje 46 zł.
25-strzałową wyrzutnię można kupić za 35 zł. Na
opakowaniu napis: "Bezpieczne fajerwerki". Najtańsza
wyrzutnia "z wulkanem" kosztuje zaledwie 8 zł. Za 10 zł
jest ładunek wybuchowy o ciężarze około pół kilograma.
Wygląda jak kowbojski granat, czyli laski dynamitu
oklejone kawałkiem papieru. Od góry wystaje lont. Ale
najlepszy jest "Demon". Trzeba za niego dać 30 zł. Nazwę
ma nieprzypadkową: "Demon" to paczka wielkości cegły o
wadze chyba dwóch kilogramów.
Żadne z opakowań nie zawiera informacji o dacie ważności
artykułu i – co ważniejsze – o jego składzie chemicznym.
Dlatego możemy tylko przypuszczać, co jest w środku.
Lekarze ratujący ludzi poranionych eksplodującymi
fajerwerkami twierdzą, że oprócz ładunku prochowego
najczęściej trafiają na ślady siarki, amoniaku i
fosforu.
Dla niewtajemniczonych – fosfor jest pierwiastkiem nie
tylko łatwo zapalnym, lecz również silnie trującym.
Podczas II wojny światowej alianci używali go do
bombardowania niemieckich miast. Niemcy nie uważali tego
za żarty.
Oparzenia powstałe w wyniku eksplozji petard uznawane są
przez lekarzy za szczególnie wredne. Fachowo nazywane są
oparzeniami termiczno-chemicznymi. Chemiczne – już wiemy
dlaczego. A termiczne stąd, że temperatury działające na
ciało podczas wybuchu wynoszą kilkaset stopni. Wrzątkowi
bliżej do lodu niż do tych temperatur. Skóra i pierwsze
warstwy ciała najczęściej ulegają całkowitemu
zniszczeniu. A im więcej czasu upłynie do interwencji
lekarza, tym gorzej, bo jeśli substancje chemiczne dalej
są w ranie, powodują oparzenia kolejnych tkanek.
Do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich
trafiają najbardziej skomplikowane przypadki. Do takich
właśnie zalicza się sylwestrowiczów podsmażonych
petardami, racami, sztucznymi ogniami. Lekarze spisujący
historię choroby, co roku słyszą to samo. Jedni stali
się ofiarami głupich żartów, zostali obrzuceni lub
ostrzelani fajerwerkami. Innym petardy po prostu
wybuchły w rękach.
– Ochładzać oparzone miejsce. Można wodą, można nawet
śniegiem, jeśli czysty – doradzają specjaliści z CLO.
– Części ciała opalone fosforem najlepiej zanurzyć w
wodzie.
U krawca
Pourywane palce najczęściej wiszą jeszcze na jakimś
skrawku skóry. Ludzie są w szoku, nie czują bólu, często
je obrywają, by nie dyndały. Tego robić nie wolno.
Należy delikatnie owinąć opatrunkiem i czekać na
lekarza. Bo jeśli paluchy wiszą na kawałku skóry, to
najczęściej działa ciągle jakaś mikrotętniczka, która
pompuje do nich krew. Chirurdzy przyszyją.
– Zawsze podejmuje się próbę przyszycia, bo to żadne
ryzyko, a może się udać – tłumaczy lekarz z katowickiego
pogotowia.
Nie bójmy się wykrwawienia. Ranny nie straci wiele krwi,
bo jej wypływ tamują zmiażdżone części ciała. Porzućmy
myśl o zakładaniu opaski uciskowej. Podobno powoduje ona
więcej szkody niż pożytku.
Jeśli paluszki całkiem odfruną, koniecznie je
odszukajmy. Mogą nam się jeszcze przydać. Z ich naprawy
słynie Ośrodek Replantacji Kończyn w Trzebnicy pod
Wrocławiem. Lekarze z Ośrodka potrafią uratować palce
nawet 24 godziny od momentu rozstania się ich z resztą
ciała. Byle się z nimi należycie obchodzić.
Ośrodek Replantacji Kończyn wydał specjalną instrukcję
dla lekarzy pierwszego kontaktu. Każdy z nich powinien
wiedzieć, że łapsko czy paluchy, które odfrunęły od
właściciela, można ponownie przymocować. I każdy z nich
powinien wiedzieć, co robić, żeby dostarczyć je w
możliwie najlepszym stanie.
Zanim jednak zjawi się pogotowie, ludzie miewają różne
pomysły. Jedynym właściwym postępowaniem jest delikatne
owinięcie oderwanej części ciała czymś czystym. Można ją
obłożyć foliowymi workami z chłodną wodą, jednak nie
zimniejszą niż plus 4 stopnie Celsjusza. Odłączonej
kończyny nie należy umieszczać w lodówce, zamrażarce czy
termosie z lodem, mimo że tak się dzieje na wielu
amerykańskich filmach. To prowadzi do odmrożeń, w wyniku
których palec czy ręka nie tylko nie nadaje się do
pierwotnych zastosowań, lecz nawet do zjedzenia, gdyby
ktoś chciał... Nie należy też jej przykładać do miejsca,
w którym stykała się ze swoim właścicielem. To może
doprowadzić do zakażenia, gdyż oderwane kawałki
uczestnika sylwestrowych zabaw zwykle są zabrudzone
ziemią, błotem lub mazią śniegową.
Mając w pamięci te rady, w miarę spokojnie możemy
kupować i kompletować zestaw wyrzutni, rakiet i
moździerzy dla siebie, a dla dzieci "Latające pszczółki
ogniste" i petardy "Super piccolo". Centrum Leczenia
Oparzeń czuwa i Ośrodek Replantacji Kończyn też. A dla
ślepych już opracowują w Ameryce sztuczny wzrok
elektroniczny.
Autor : Robert Kosmaty
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kołysanka dla Janka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
75 koszul na starość
Nie oszczędzaj. Szkoda pieniędzy!
Otwarte Fundusze Emerytalne i cała oparta na "trzech
filarach" reforma emerytur okazała się niewypałem. OFE
pożerają więcej, niż zarabiają, zyski przynoszą mniejsze
niż zwykła lokata bankowa, cała ta zadyma gwarantuje
pogorszenie losu emerytów, a zapłaci za to wszystko
budżet państwa – pisaliśmy wielokrotnie.
Okazuje się wszakże, że to nie są wszystkie złe
wiadomości. Choćby każdy taki fundusz zatrudniał
wyłącznie Napoleonów inwestycji, a żaden z nich nie miał
osobistych aspiracji finansowych większych niż Matka
Teresa z Kalkuty, to i tak gówno byśmy z tego mieli jako
populacja przyszłych emerytów.
Problemu starzejącego się społeczeństwa, w którym coraz
mniejsza grupa pracujących musi utrzymywać coraz większą
grupę emerytów, nie rozwiążą żadne cuda rachunkowe.
Publikujemy tekst Johna Eatwella – profesora ekonomii
Uniwersytetu Cambridge, prezesa zajmującej się badaniami
finansów fundacji Cambridge Endowment For Research in
Finance, w latach 1985–1992 doradcy ekonomicznego szefa
Labour Party, Neila Kinnocka. Prof. Eatwell jest
współtwórcą Institute for Public Policy Research,
jednego z wiodących brytyjskich instytutów badań
społecznych. Jeśli ma to dla Państwa jakieś znaczenie,
jest także lordem i członkiem Izby Lordów, więc nie jest
to lewackie pieprzenie. Mamy upoważnienie do publikacji
artykułu.
Wygląda na to, że nikt nie może znaleźć wyjścia z
emerytalnego zamętu. Oba dotychczas działające systemy –
zarówno ten, w którym emerytury wypłaca państwo, jak i
ten oparty na prywatnych funduszach, w których każdy,
wedle swych możliwości i przezorności, oszczędza na
swoją przyszłą emeryturę – coraz gorzej spełniają swoje
zadanie. A zatem i emeryci żyją coraz gorzej. Widać to
już teraz, choć demograficzna bomba zegarowa tykająca w
starzejącym się społeczeństwie jeszcze nie wybuchła.
Zamęt ten pogłębiają trzy nieprawdziwe twierdzenia,
propagowane przez wyznawców wiary w doskonałość wolnego
rynku jako recepty na wszelkie problemy gospodarcze. Oto
one.
1. Przejście z systemu państwowych emerytur wypłacanych
z podatków do systemu funduszy emerytalnych, gdzie
świadczenia wypłacane są z kapitału akumulowanego przez
lata pracy, może rozwiązać kryzys emerytalny w
starzejącej się populacji.
2. Problem z emeryturami zostanie rozwiązany, jeśli
wszyscy będziemy więcej oszczędzać.
3. Przejście z systemu państwowego do systemu prywatnych
funduszy pozwoli uniknąć podnoszenia podatków w
starzejących się populacjach.
Wszystkie te trzy twierdzenia są wynikiem powszechnego
mylenia sytuacji jednostek z sytuacją społeczeństwa jako
całości. Jak to często w ekonomii bywa – całość jest
zgoła inna od prostej sumy składników.
Wiewiórka nie jest wzorem
Standard życia każdego z nas jako jednostki zależy od
stałego dostępu do strumienia niezbędnych do życia dóbr
i usług – jedzenia, ubrania, transportu, opieki
medycznej etc. Dopóki pracujemy i zarabiamy – sprawa
jest dość oczywista. Jak natomiast zabezpieczyć sobie ów
dostęp na starość? Są – generalnie rzecz biorąc – dwie
drogi.
Pierwsza polega na odłożeniu sobie na starość tego,
czego będziemy potrzebować. Tak jak wiewiórka chowa
orzechy na zimę – za młodu moglibyśmy, teoretycznie,
zbierać i odkładać różne przedmioty z myślą o użyciu ich
na starość. Na przykład, przy założeniu, iż zużywamy
trzy koszule w ciągu roku i że po przejściu na emeryturę
będziemy żyli jeszcze 25 lat – zgromadzić 75 koszul z
przeznaczeniem na jesień życia. To strategia raczej
nierealna. Pomijając już skutki uboczne przechowywania
przez 50 lat na przykład jedzenia – koszty takiej
operacji byłyby dość wysokie. A serio mówiąc, wielu
rzeczy, zwłaszcza w sferze usług, po prostu nie da się
przechować, zapotrzebowania na inne nie potrafimy
przewidzieć, jeszcze innych na razie nawet nie
wymyślono. Metoda wiewiórki raczej więc odpada.
Druga metoda zabezpieczenia sobie pogodnej jesieni
polega na odkładaniu za młodu pieniędzy, za które na
starość kupimy to, czego będziemy potrzebowali. To
wydaje się proste. Chodzi tyko o to, aby tych pieniędzy
było tyle, żeby wystarczyły na te zakupy, które będziemy
musieli zrobić.
Odpalać dziadkowi
Ale to tylko jedna strona medalu. Druga to uzyskanie
zgody populacji zawodowo czynnej na podzielenie się
częścią wyprodukowanych przez siebie dóbr i usług z
tymi, którzy już nic nie produkują. Ten problem
transferu międzygeneracyjnego staje się szczególnie
wyrazisty, gdy populacja się starzeje, tj. gdy grupa
ludzi w wieku poprodukcyjnym wzrasta. Skoro żyjemy coraz
dłużej, a rozmnażamy się coraz mniej chętnie, to coraz
większy procent społeczeństwa stanowią emeryci. A im
więcej emerytów, tym większy kawałek bochenka musi być
wydarty tym, którzy go wyprodukowali. To nie znaczy, że
musisz biec do sklepu, zanim tatuś emeryt wykupi ci
wszystkie pralki, lodówki i telewizory. Problem z podażą
towarów i usług można by naturalnie rozwiązać poprzez
import. Ale społeczeństwo en bloque wytwarza jakąś –
określoną – masę wszelkiego rodzaju dóbr, która ma jakąś
– określoną – wartość. Ta wartość zależy od stanu
gospodarki, koniunktury i wielu innych czynników, ale
generalnie jako całość społeczeństwo może skonsumować
tyle, ile wyprodukowało. I im większa część dochodu
narodowego zużywana jest na zaspokojenie potrzeb
emerytów, tym mniej go zostaje dla tych, którzy go
wytwarzają.
Są dwa sposoby na "zabranie" populacji zawodowo czynnej
tego kawałka dochodu narodowego, który trzeba dać
emerytom: poprzez oszczędności lub podatki. Inaczej
mówiąc – przekazywany on jest przez fundusze, w które
emeryci inwestowali, lub przez państwo. Metoda państwowa
jest jasna. Państwo zabiera tym, którzy pracują, i daje
tym, którzy już nie pracują. Ci, którzy pracują, odbiją
to sobie na tych, którzy będą pracować wtedy, kiedy oni
już przejdą na emeryturę.
Mniej oczywisty jest fakt, iż jeśli środki wypłacane z
komercyjnych funduszy emerytom prześcigną wartość tego,
co nie jest na bieżąco konsumowane przez populację
zawodowo czynną, co populacja ta jest skłonna oszczędzić
– konieczny będzie jakiś mechanizm regulacyjny.
Albo inflacja zmniejszy wysokość emerytur do poziomu
odpowiadającego oszczędnościom, albo rząd zostanie
zmuszony do podniesienia podatków, żeby w ten sposób
zmusić pracujących do powstrzymania się od konsumpcji.
Rozwiązanie problemu emerytur nie ma zatem nic wspólnego
z tym, w jaki sposób emerytury te są finansowane. Zależy
od tego, na ile populacja zawodowo czynna jest gotowa –
albo zmuszona – powstrzymać się od skonsumowania
wszystkiego, co wytwarza.
Wydawaj, póki możesz!
I tu dochodzimy do różnicy pomiędzy sytuacją jednostki i
społeczeństwa jako całości. Poszczególni emeryci poprzez
większe oszczędzanie gromadzą większe fundusze. Gdy suma
funduszy zgromadzonych przez emerytów jako jednostki
wzrasta – grupa społeczna emerytów domaga się większego
udziału w wartości dochodu wytwarzanego przez populację
pracującą. Innymi słowy, twoje osobiste oszczędności
mogą zrobić dobrze tobie i w ten sposób zmieniają
relacje finansowe między emerytami, ale totalna wartość
emerytur jest ograniczona przez podział dochodu
narodowego pomiędzy pracującymi i emerytami.
Jeżeli wszyscy będziemy więcej oszczędzać na starość –
wszyscy stracimy. Nie zwiększy to wartości emerytur jako
całości. Może wręcz zaowocować spowolnieniem tempa
wzrostu dziś i niższymi dochodami dla wszystkich w
przyszłości. Nie byłoby tak, oczywiście, gdyby większe
oszczędności zostały zainwestowane w większe możliwości
produkcyjne. Ale wszelkie badania wskazują na to, iż
wzrost osobistych oszczędności w najmniejszym stopniu
nie przekłada się na wzrost inwestycji. Więc opowieści o
społecznej konieczności większego oszczędzania to po
prostu pieprzenie.
Oczywiście nie znaczy to, że w przyszłości – wtedy kiedy
przyjdzie czas wypłacania zwiększonych emerytur –
zwiększone oszczędności populacji zawodowo czynnej tego
nie ułatwią. Ułatwią, gdyż większe oszczędności to
większy kawałek bochenka, nie skonsumowanego przez
pracujących. Ale to zupełnie inna sprawa.
Rząd robi sobie dobrze
Więc może zmiana systemu emerytur uwolni chociaż państwo
od całego tego emerytalnego kłopotu? I przy okazji
zagwarantuje, iż nie trzeba będzie z powodu emerytur
podnosić podatków? Takie myślenie widać w założeniach
budżetowych rządu Tony’ego Blaira. Jest ono błędne.
Wyobraźmy sobie, że wszystkie emerytury są wypłacane z
prywatnych funduszy. Państwo nie dokłada do tego nic.
Wzrastająca liczba emerytów chce skorzystać z funduszy,
które zgromadziła, żeby wyrwać dla siebie większą część
dochodu narodowego. Ale jeśli populacja zawodowo czynna
odmawia obniżenia swojego poziomu konsumpcji, to jedynym
sposobem, w jaki można ją do tego zmusić, jest
podniesienie podatków. Innymi słowy, podatki muszą być
podniesione, aby utrzymać rosnącą rzeszę emerytów,
niezależnie od tego, czy emerytury wypłaca im państwo
czy też prywatne fundusze emerytalne. Oświadczenie
Departamentu Skarbu, że zmiany struktury demograficznej
społeczeństwa brytyjskiego wywrą jedynie ograniczony
wpływ na finanse publiczne w nadchodzących dekadach –
jest ekonomicznym analfabetyzmem.
Jedyny zysk, jaki rząd mógłby mieć z zastąpienia systemu
emerytur państwowych przez prywatne fundusze emerytalne,
to uwolnienie się od odpowiedzialności. Władza może
rozumować tak: za cięcia w emeryturach państwowych rząd
odpowiada w całej rozciągłości. Za nędzę, w której
znaleźliby się emeryci w związku z niewypłacalnością
prywatnych funduszy, odpowiadają ich dysponenci: banki,
towarzystwa powiernicze i ubezpieczeniowe etc. Ale i w
tej sprawie rząd jest w błędzie. Presja polityczna zmusi
władze do zapewnienia emerytom godnego minimum.
Odpowiedzialność nie może zostać sprywatyzowana.
Do tego, aby zacząć budowę sensownego systemu
emerytalnego, który sprosta potrzebom starzejących się
społeczeństw Europy Zachodniej – trzeba najpierw
rozprawić się z tymi trzema przesądami.
Autor : John Eatwell
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Premier nie chce się zamknąć
Włoski premier Silvio Berlusconi ma miliardy euro i
władzę nad państwem. Do miliardów doszedł nie całkiem
prostą drogą, dlatego prokurator depcze mu po piętach.
Ale po to jest się premierem, żeby prokurator był za
krótki.
"Ratuj Berluskę" – tak opozycja ochrzciła ostatnią
ustawę, którą przed wakacjami uchwalił włoski Senat 1
sierpnia 2002 r. Chodzi o przywrócenie pojęcia
"uzasadnionego podejrzenia stronniczości sędziów", które
dopuszcza przenoszenie procesów wedle woli oskarżonego.
Większość lewicowych senatorów wyszła z auli, by nie
patrzeć, jak prawica w komplecie oddaje głosy. Ci,
którzy pozostali i głosowali na "nie", mieli na oczach
opaski, a w rękach kartki: "Nie możemy patrzeć na to, co
robicie ojczyźnie". Przed głosowaniem opozycja na znak
protestu zdjęła marynarki i pozostała w koszulach z
podwiniętymi rękawami. Rozdawano też białe róże – tak
jak to robili antyfaszyści w parlamencie za czasów
Mussoliniego. Po głosowaniu poleciały nawet przedmioty –
jeden z opozycyjnych senatorów dostał w głowę
dziennikiem ustaw od swojego kolegi z prawicowej
większości. Opozycja oskarżyła berluskońskiego marszałka
Marcella Perę o to, że nie był obiektywnym arbitrem i
przyczynił się do przepchnięcia ustawy.
Przed Senatem protestowali obywatele. Od kilku miesięcy
reżyser Nanni Moretti organizuje protesty zwane "kółkami
graniastymi" – łańcuchy ludzkie wokół budynków
instytucji, przeciwko którym demonstrują. Tym razem
policja obstawiła kordonem pałac Madama. Na zarzut, że
to próba generalna reżimu, berluskońscy odpowiedzieli,
że gdy rządziła lewica – prawicowa opozycja jej zbytnio
nie przeszkadzała.
Zasada "uzasadnionego podejrzenia stronniczości sędziów"
została zniesiona w 1989 r., kiedy to zreformowano
kodeks karny. Przez lata był to instrument prawny
służący adwokatom do tego, by przenosić procesy do
"zaprzyjaźnionych" prokuratur. Tak było np. w przypadku
ojca chrzestnego cosa nostra – Luciana Liggio, który
zabił komunistycznego związkowca Placido Rizzotto.
Proces był przenoszony z prokuratury do prokuratury, aż
wreszcie boss został uniewinniony. To samo stało się z
oskarżonymi o zamach na placu Fontana w Mediolanie –
skrajnie prawicowymi terrorystami powiązanymi ze
służbami specjalnymi.
– To ustawa, na którą czekali wszyscy obywatele, bo
każdy chce być sądzony przez sędziów obiektywnych, a nie
takich, którzy już przed rozprawą wydają wyrok –
odpowiadali członkowie berluscońskiej koalicji Dom
Wolności na zarzuty lewicy, że przywrócenie
"uzasadnionego
podejrzenia stronniczości sędziów" tak naprawdę ma na
celu rozwiązanie prawnych kłopotów premiera i jego
deputowanych. W Mediolanie dobiega końca proces Imi Sir
– Lodo Mondadori, w którym o korupcję sędziów jest
oskarżony Cesare Previti, senator Forza Italia oraz
papuga Berluski. Adwokat ten dał w łapę sędziom
rzymskim, by przesądzili zakup największego włoskiego
wydawnictwa, na skutek czego Berlusconi, magnat
telewizyjny, wszedł w posiadanie połowy rynku prasowego.
Proces zagraża bezpośrednio premierowi, bo gdy korupcja
zostanie udowodniona, Previti będzie musiał przyznać
się, skąd wziął pieniądze na przekupstwo, a wtedy zaczną
się jaja... Teraz tylko przeniesienie procesu daje
nadzieję, że nowi sędziowie będą "bardziej sprawiedliwi"
niż ci z mediolańskiego gniazda komunistów słynnego z
rozpraw "Czyste ręce".
Tydzień przed ustawą "ratuj Berluskę" prawica próbowała
przegłosować inną – zawieszenie procesów wszystkich
deputowanych (członkowie partii premiera mają ich sporo
– Marcello Dell’Utri na przykład jest sądzony z
paragrafu "stowarzyszenie mafijne").
Ustawę "uzasadnione podejrzenie stronniczości sędziów"
musi jednak jeszcze przegłosować Izba Deputowanych.
Pozostało więc mało czasu, żeby zaskarżyć mediolańskich
sędziów i przenieść proces do innej prokuratury.
Prawicowa większość zamierza więc pracować również w
wakacje i zwołać nadzwyczajne posiedzenie parlamentu.
Łapówkodawcy całego świata ze smakiem patrzą, jak magnat
– premier Włoch – wykorzystuje posiadaną władzę
państwową do chronienia się przed kryminałem.
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
Poseł SLD z Zagłębia Wiesław Jędrusik został prezesem
Stowarzyszenia im. Edwarda Gierka. Wśród
liderów stowarzyszenia jest syn byłego I sekretarza KC
PZPR – senator Adam Gierek. Stowarzyszenie m.in.
zamierza inspirować dobre rozwiązania regionalnych
problemów gospodarczych i społecznych. Dla upamiętnienia
osoby i dzieła patrona planuje utworzyć Instytut
Historyczny im. Edwarda Gierka. Rośnie konkurencja dla
Instytutu Lecha Wałęsy.
Na pomniku radzieckiego generała Iwana Czerniachowskiego
w Pieniężnie zagnieździł się bocian – to uratowało
pomnik, którego usunięcia żądała część środowisk
kombatanckich. Na temat ewidentnie politycznego gestu
bociana nie wypowiedziała się do tej pory żadna partia
polityczna.
Kampanię promującą Radom rozpoczęły władze tego miasta.
Na głównych rondach umieszczono billboardy z napisem
"Radom miasto twojej szansy". Domalujcie: "... na
zasiłek!". W Radomiu bezrobocie sięga 27 proc. (WAL)
Nowa jakość na Podlasiu. Prawosławni, dotąd startujący
do wyborów razem z lewicą, pójdą z Samoobroną.
Patriarcha Jakub zażyczył sobie od Leppera i otrzymał 30
proc. miejsc na listach. Osierocony SLD obawia się, że
brak cerkiewnego poparcia oznacza w tych stronach koniec
sukcesów wyborczych. Ale jest też polityczna korzyść –
szansa na utytłanie Leppera w geszefciarskim błotku.
Obecnie lewicowi radni z klubu Białostocka Koalicja
Samorządowa-Lewica nie wetują wziątek wciskanych przez
samorząd Kościołowi kat., bo Kościół prawosławny też
chce uszczknąć trochę tortu. Skutecznie wyciągnęli łapki
np. po dotację dla swojego pisemka "Aniołek".
W Szczecinie wyjaśniono, dlaczego Sojusz Skały
Demokratycznej (SLD) rozmienia się na Sojusz Skłóconych
Dupków. Chodzi o czary. Wkrótce po wyrzuceniu z partii
grupy koszalińskich radnych liderzy Sądu Partyjnego w
Szczecinie zaczęli mieć kło-poty. Poseł Firak,
referujący problem i żądający wyciągnięcia surowych
konsekwencji wobec koszalinian, nawalił się w Sejmie i
został wykluczony z klubu SLD. Szefa Sądu Partyjnego, na
co dzień starostę Stargardu Szczecińskiego, wzięła za
dupę bydgoska prokuratura, bo zawieruszyło się 91 tys.
zł przeznaczone na krzesełka dla tamtejszego stadionu.
Na mnie pierwszego rzucili urok i ja już nie mam się
czego bać. Straciłem wszystko, poza życiem – wyjawił
miejscowej prasie działacz Marek Kęsik. Tuż przed
zdarzeniem (przymusową podróżą pod eskortą policji do
prokuratury – przyp. B.D.) moja żona rozbiła lustro –
potwierdził nadnaturalny bieg zdarzeń Żyto. Elita
zachodnio--pomorskiego SLD przypuszcza, że los dowali
teraz Millerowi.
Wiceprzewodniczący Zarządu Miejskiego SLD w Słupsku
zadbał o to, żeby młodzi parafianie z okolic parafii św.
Jana z Kęt mieli gdzie kopać piłkę ("Dziennik Bałtycki"
z 13 czerwca 2002 r.). Ponieważ wiceprzewodniczący jest
też wiceprezydentem miasta, przekazał parafii
odpowiednią działeczkę, którą wcześniej kazał wyrównać i
obsiać trawą. Ta kiełbasa wyborcza brzydzi mieszkańców,
którzy obiecują głosować na boiska bezwyznaniowe i
bezpartyjne. (B. D.)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wąchacze asfaltu
Akcja była jak w gangsterskim filmie. Na polsko-czeskim
przejściu granicznym w Jakuszycach policjanci z
komisariatu w Szklarskiej Porębie obstawieni przez
funkcjonariuszy Straży Granicznej, w kominiarkach i z
kałachami w rękach, zatrzymali busa, który zdążał do
Czech. Wyciągnęli z wnętrza kilkoro młodych ludzi płci
obojga, wycelowali lufy i rzucili na glebę. Szczyl,
który zaprotestował, dostał kolbą pistoletu w twarz, bo
co się będzie gówniarz stawiał. Leżących obszukano,
potrzymano na asfalcie prawie godzinę, po czym kazano
zjeżdżać w podskokach. Nikogo nie zatrzymano, nic
trefnego nie znaleziono.
Pasażerowie busa zrezygnowali z planowanego wyjazdu na
dyskotekę w Libercu, bo nastrój im się popsuł. Chcieli
też podzielić się z kimś wrażeniami z wąchania
jakuszyckiego asfaltu.
Jedna z młodych kobiet twierdziła, że podczas
przeszukania zginęło jej 500 euro, inna, że obszukującym
wypaliła odbezpieczona giwera, a pocisk śmignął jej koło
głowy. Policja i Straż Graniczna zaprzeczały, że padł
strzał; twierdzili, iż byli łagodni jak owieczki.
Szukali przemytników narkotyków, ale coś im się
popierdoliło i zatrzymali nie ten, co trzeba, samochód.
Szczyle obstawali przy swoim.
Niedawno prokuratura w Jeleniej Górze umorzyła śledztwo
w sprawie tej akcji, nie dopatrując się w działaniach
policji i pograniczników "znamion czynów zabronionych".
To pryszcz, że są zeznania świadków opisujące chamskie
zachowanie interweniujących funkcjonariuszy. To
szczegół, że obdukcja lekarska potwierdza zderzenie
twarzy jednego z pasażerów busa z twardym przedmiotem.
Zupełnym bzdetem jest zaś ekspertyza Centralnego
Laboratorium Kryminalistycznego KG Policji, która
stwierdza, że na kurtce uczestniczki zdarzenia są "ślady
cząsteczek, powstałe po wystrzale z broni palnej z
bliskiej odległości". Prokuratura uważa, że nie jest to
wystarczający dowód, bo kurtka trafiła do ekspertyzy dwa
dni po zdarzeniu. Nie przyjmuje tłumaczenia, że atak na
busa odbył się w sobotę, a kurtkę przekazano policji w
poniedziałek, bo w weekend nie miał kto jej przyjąć do
depozytu. Zapewne panienka sama wygarnęła z giwery, żeby
wrobić policjantów, a młodzieniec umyślnie walnął się w
twarz obuszkiem.
Ludzie są teraz tacy niewdzięczni, choć policja ciężko
pracuje, by obywatelom zapewnić spokój i bezpieczeństwo.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ludzie jak barszcz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ściąć prezydenta "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kraj tysiąca wioseł
Przemysł stoczniowy w Polsce odnotowuje dynamiczny
wzrost. Nie słyszeliście? To poczytajcie.
W pomorskim urzędzie marszałkowskim można otrzymać
broszurkę: "Program rozwoju województwa pomorskiego na
lata 2001–2006". Program można też sobie ściągnąć ze
stron internetowych sejmiku wojewódzkiego. Dokument
został wyprodukowany w maju 2002 r., choć w swoim tytule
sięga rok wstecz.
Dział 1.3.3. Gospodarka morska. Czegóż możemy się
dowiedzieć o gospodarce morskiej i jak władze
województwa wyobrażają sobie jej rozwój?
Otóż gospodarka morska w regionie z uwagi na jego
nadmorskie położenie odgrywała zawsze kluczową rolę. A w
województwie działają dwa liczące się porty morskie
zlokalizowane w Gdańsku i Gdyni. Mają doskonałe warunki
techniczne, są nowoczesne i stale modernizowane. Co
prawda obroty ładunków w obu portach w ostatnich latach
spadały, a już najbardziej drastyczny spadek dotyczy
wielkości przewożonych ładunków, ale zwiększa się za to,
zauważają autorzy "Programu rozwoju", liczba
przewiezionych pasażerów.
W zespołach portowo-przemysłowych w Gdańsku i Gdyni
rozwinął się przemysł stoczniowy. Po krytycznej dla
przemysłu stoczniowego połowie lat 90. stocznie
produkcyjne odnotowują dynamiczny wzrost sprzedaży,
który plasuje je w ścisłej czołówce największych firm
regionu.
Nadmorskie położenie województwa wpływa również na
rozwój rybołówstwa. Jaki jest to rozwój? W okresie
ostatnich lat flota rybacka w Pomorskiem maleje, a
konsekwentnie maleje też rola rybołówstwa w gospodarce
województwa. Wprawdzie maleje liczba trawlerów do
połowów dalekomorskich, ale nie zmienia się liczba łodzi
rybackich. W 2000 r. było ich ok. 540! Żeby nikt nie
miał wątpliwości – dodam, że chodzi o taką łódkę na dwa
wiosła.
Noooo... ktoś musiał się nieźle napracować, aby
wypłodzić takie mądrości. Zapewne był to cały ekspercki
zespół. Właściwie nie wiadomo, czy najpierw zacząć się
tarzać ze śmiechu, czy zacząć płakać. Zwłaszcza
stwierdzenie, że przemysł stoczniowy odnotowuje
"dynamiczny wzrost" jest wzięte nie z kapelusza, ale już
z kosmosu. Od miesięcy w Stoczni Gdynia nie ma pracy,
tak że skrócono roboczy tydzień do dwóch dni, a
stoczniowcy dostają wynagrodzenie po kilkaset złotych w
kilku ratach.
Zakontraktowane jednostki nie mają finansowania; te
prace, które rozpoczęto, nie mogą być skończone, bo nie
ma za co kupić blachy.
Pod koniec lutego 2003 r. wybuchła w trójmiejskich
mediach histeria, że województwo pomorskie zostało
pokrzywdzone w zapisach Narodowego Planu Rozwoju. W
szczegółowym programie "Transport i gospodarka morska"
przeczytać było można, że rząd planuje rozpocząć budowę
autostrady A1 z Gdańska do Torunia w 2005 r. W gazetach
wypłakiwali się marszałek pomorski Jan Kozłowski,
wojewoda Jan Ryszard Kurylczyk, prezydenci Gdańska,
Sopotu i Gdyni, posłowie.
"Znowu musimy protestować" – powiedział 26 lutego
"Głosowi Wybrzeża" marszałek pomorski Kozłowski. I
faktycznie, 8 marca ruszył pochód protestujących z
hasłami, żeby rząd wybudował autostradę.
O tym, że autostrada jest źle wytyczona i że jej budowa
nie wpłynie na rozwój portów, już pisaliśmy ("NIE" nr
14/2003). O tym, jak się prywatyzuje porty – także
("NIE" nr 15/2003).
Jeśli na podstawie takich zapisów, takich "programów"
urzędnicy w Warszawie, w ministerstwach mają podejmować
decyzje wobec gospodarki morskiej, to nic dziwnego, że
skreślają pomorskie. Wychodzą widać z założenia, że
zamieszkująca je społeczność jest infantylna i
niedorozwinięta. I przekazanie tam jakiejś kasy,
ulokowanie jakiś inwestycji będzie tylko marnowaniem
pieniędzy.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Więcej niż jedna wódka
Przymknięto 12 osób podejrzanych o prowadzenie na
gigantyczną skalę handlu fałszywym alkoholem. Straty
budżetu państwa w wyniku wprowadzenia do obiegu alkoholu
z pominięciem akcyzy szacuje się na ok. 0,5 mld zł.
"Gazeta Wyborcza" i wszystkie telewizornie prześcigają
się w doniesieniach o kolejnym wielkim sukcesie policji.
Nie wspominają jednak o tym, że proceder handlu
fałszywym alkoholem trwa już co najmniej od połowy lat
dziewięćdziesiątych. Pisaliśmy o tym obszernie w
artykule pt. "Pijmy, bo się ściemnia", "NIE" z 9 maja
2002 r. Naszą uwagę zwróciły zadziwiająca i długoletnia
bezradność organów ścigania oraz przepisy zapew-niające
przestępcom bezkarność.
Wśród 12 zatrzymanych jest między innymi Ryszard P.,
właściciel firmy Padex z Wrześni. W polskim podziemiu
alkoholowym postać nietuzinkowa. Sąd na wniosek
Prokuratury Okręgowej w Poznaniu przymknął go na 3
miesiące. W celi umieszczono go już wcześniej, jesienią
1996 r., bo podejrzewano, że na skutek machinacji
spirytusem skażonym, legalnie nabywanym przez Padex w
Polmosach, udało
mu się wprowadzić na rynek gigantyczną ilość alkoholu, a
poprzez ominięcie akcyzy skarb państwa stracił 34 mln
zł. Po miesiącu Ryszard P. wyszedł na wolność, a 3 lata
później prokuratura poznańska umorzyła postępowanie.
Mirosław Adamski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej
w Poznaniu, twierdzi, że teraz prawdopodobnie
prokuratura wróci do niektórych wątków sprawy z 1996 r.
Zaznacza jednak, że być może niektóre uległy już
przedawnieniu.
Oto pytania, które nieodparcie cisną się nam na nasze
wredne usta w związku z tym, o czym pisaliśmy we
wspomnianym artykule:
– Dlaczego w 1999 r. prokuratura umorzyła postępowanie,
skoro teraz mówi się o powrocie do niektórych wątków
tamtej sprawy?
– Dlaczego przez lata Ryszard P. mógł bezkarnie rżnąć
skarb państwa na grubą forsę?
– Dlaczego nikt przez taki szmat czasu nie zrobił nic,
żeby zmienić kretyńskie przepisy uzależniające objęcie
szczególnym nadzorem podatkowym obrotu skażonym
spirytusem od pojemności opakowań? (Efekt: 10 litrów w
baniaku 20-litrowym kontrolowała cała armia urzędników.
Obrót 10 mln litrów spirytusu rozlanego do opakowań o
pojemności poniżej 10 litrów nie był objęty szczególnym
nadzorem
podatkowym).
– Dlaczego Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi
przyznało w 1999 r. Padeksowi koncesję na skażanie
spirytusu, mimo że właściciel firmy podejrzewany był
przez prokuraturę o przekręty spirytusowe (koncesję
przyznano 15 grudnia 1999 r., podpisał ją podsekretarz
stanu Andrzej Łuszczewski; 4 października 2000 r.
zastąpiono ją zezwoleniem – podpisał ją Feliks Klimczak,
także podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i
Rozwoju Wsi. Prokurator Adamski mówi, że być może
prokuratura zbada, czy decyzja zezwalająca Padeksowi na
skażanie spirytusu była wydana zgodnie z obowiązującymi
przepisami).
Nie ma wątpliwości, że 43-letni Ryszard P. jest jedną z
kluczowych postaci polskiego podziemia alkoholowego. Już
teraz nie brakuje takich, którzy gotowi są postawić
każde pieniądze na to, że niebawem
"spirytus movens" wyjdzie na wolność, a śledztwo zacznie
się wlec... Bo ten inżynier mechanik i miłośnik
socjologii (twierdzi, że studiuje właśnie ten kierunek
na UAM) doskonale wie, co robi.
* * *
W kwietniu 2001 r. Prokuratura Rejonowa we Wrześni
oskarżyła P. o udaremnienie zaspokojenia wielu
wierzycieli, za co grozi od 6 miesięcy do 8 lat
więzienia. Pokrzywdzonych jest ponad 100 firm z całego
kraju, a w grę wchodzi ponad 1 mln zł. Dotąd nie
przeczytano aktu oskarżenia ani nie przesłuchano żadnego
świadka.
– Ryszarda P. oskarżyliśmy z tego powodu, że w
listopadzie 1999 r. przekazał należący do niego dom
jednorodzinny swojej żonie, mimo że wiedział o grożącej
mu niewypłacalności – mówi Bogusław Tupaj, szef
prokuratury we Wrześni. – Ryszard P. dostarcza
zwolnienia lekarskie i nie stawia się na rozprawy. W
listopadzie 2001 r. sąd podjął decyzję o zawieszeniu
postępowania z uwagi na chorobę oskarżonego. Złożyliśmy
zażalenie i zostało ono uwzględnione. Przez kilka
miesięcy nie wyznaczano terminu kolejnej rozprawy. W
połowie lutego zapytałem, co się dzieje ze sprawą. Po
tej interwencji wyznaczono termin na 7 marca 2002 r.
Oskarżony znowu dostarczył zwolnienie lekarskie. Nie
przybył także na kolejne wyznaczone przez sąd rozprawy.
* * *
Wróćmy do próby zawieszenia postępowania. Na 13
listopada 2001 r. sąd wyznaczył termin rozprawy. Ryszard
P. nie zjawił się na sali rozpraw, gdyż od 6 listopada
przebywał w Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i
Psychicznie Chorych w Gnieźnie. Z powodu choroby
oskarżonego sąd postanowił zawiesić postępowanie.
Tymczasem 14 listopada Ryszard P. opuścił szpital. Nie
można się oprzeć wrażeniu, że Ryszardowi P. i jego
ludziom sprzyjają nie tylko gwiazdy.
* * *
Mechanizm żonglerki spirytusem, a także bezkarności
żonglerów ilustruje sprawa alkoholu znalezionego w
zeszłym roku w hurtowni As w Środzie Wielkopolskiej.
Zaczęło się z fanfarami. Telewizja i prasa w pełnym
świetle pokazały 8 tys. litrów skażonego spirytusu
znalezionego przez policjantów w Środzie Wielkopolskiej.
Zatrzymano, a potem aresztowano na 3 miesiące 6 osób:
małżeństwo, do którego należała hurtownia, oraz 4
mężczyzn, którzy przyjechali do Środy z Międzyrzeca
Podlaskiego po spirytus. A potem zaczęły dziać się
dziwne rzeczy.
Po 3 miesiącach, żeby nadal trzymać podejrzanych pod
kluczem, prokuratura powinna wystąpić do sądu z
wnioskiem o przedłużenie aresztu tymczasowego. I zrobiła
to, tyle że wniosek zamiast do sądu okręgowego trafił
mylnie do rejonowego. Ten zaś wydał nieprawną w tej
sytuacji decyzję o przedłużeniu aresztu.
– Wniosek o przedłużenie aresztu tymczasowego złożył
prokurator Lewandowski – mówi Beata Przybylska,
prokurator rejonowy w Środzie Wielkopolskiej. – To był
błąd, ale każdy człowiek jest omylny. Sąd
rejonowy w takiej sytuacji nie powinien podejmować
decyzji. Tymczasem zdecydował on o przedłużeniu aresztu
tymczasowego. 4 czerwca adwokat podejrzanych złożył
wniosek o uchylenie aresztu w związku z tym, że doszło
do proceduralnego błędu. 20 czerwca zostali oni
zwolnieni z aresztu. Ich zwolnienie nie miało żadnego
wpływu na przebieg postępowania.
Po tej proceduralnej wpadce śledztwo utknęło w martwym
punkcie. 31 sierpnia 2001 r. zostało umorzone z powodu
braku znamion czynu zabronionego.
– Nie udało się dowieść, że podejrzani popełnili
przestępstwo – mówi Beata Przybylska. – Wiążąca była dla
nas opinia biegłego z Zakładu Medycyny Sądowej w
Poznaniu. Stwierdził on, że aby doszło do zatrucia
spirytusem, jaki ujawniono w hurtowni, trzeba by wypić
jednorazowo dwanaście butelek 40-procentowej wódki
sporządzonej z tego spirytusu. Tylko że wtedy, zanim
nastąpiłoby zatrucie metanolem, pijący umarłby z powodu
nadmiernego spożycia spirytusu etylowego. Nie udało też
się dowieść, że osoby z Międzyrzeca Podlaskiego, które
chciały kupić w hurtowni spirytus, rozprowadzały go, a
następnie jego spożywanie powodowało zatrucia czy też
zmiany chorobowe w organizmach konsumentów.
* * *
Nie ma wątpliwości, że państwo Z., właściciele hurtowni
w Środzie, byli powiązani z Ryszardem P., właścicielem
Padeksu – mówi nasz informator.
– Pan Z. w chwili zatrzymania pełnił funkcję dyrektora
Santy, firmy należącej do Ryszarda P. To typowa
przykrywka. Przedtem P. zatrudniał go jako ciecia w
swoim ośrodku wczasowym w Zaniemyślu. Umorzenie tego
postępowania przez prokuraturę, a także okoliczności
wyjścia podejrzanych z aresztu oceniam jako
skandaliczne.
Teraz prokuratura i policja twierdzą, że będzie inaczej.
Że podejrzani sianem się nie wykręcą. Ale są tacy,
którzy znacząco pukają się w czoło. Ich pukanie jest
uzasadnione między innymi z powodu przepisów, które
prawdopodobnie ktoś wymyślił z myślą o panu Rysiu i jego
kompanach.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak wylepperować Balcerowicza
Czy chroniąc prezesa NBP prezydent topi lewicowy rząd.
Nieoficjalnie wysocy urzędnicy Kancelarii Premiera
potwierdzają, że na przełomie lipca i sierpnia 2002 r.
Leszek Miller z gronem najbliższych współpracowników
próbował ostatni raz namówić prezydenta do
zaakceptowania nowelizacji ustawy o Narodowym Banku
Polskim w kształcie proponowanym przez SLD i PSL.
Ostatecznym celem miało być wykopanie Balcerowicza i
Rady Polityki Pieniężnej w obecnym składzie. Próba ta
zakończyła się fiaskiem i była najbardziej dramatycznym
momentem rywalizacji, jaka toczy się od lat między tymi
politykami.
Rząd – moim zdaniem na swoją zgubę – ostatecznie
pogodził się z faktem, że jeszcze przez kilkanaście
miesięcy będzie musiał tolerować politykę pieniężną
obecnego kierownictwa NBP. Kadencja RPP upływa z
początkiem 2004 r. i dopiero wtedy rządząca koalicja
będzie mogła powołać własnych ludzi. Pytanie, czy ekipa
Leszka Millera przetrwa te kilkanaście miesięcy bez
wielkich strat politycznych, wydaje się retoryczne.
Wygląda na to, że męska przyjaźń Aleksandra
Kwaśniewskiego i Leszka Millera w ostatnich miesiącach
stała się jeszcze bardziej szorstka.
Kwaśniewski przewidywał, że w 2001 r. SLD wygra wybory
parlamentarne. Niepokoiła go możliwość samodzielnego
utworzenia rządu przez tę partię. – Prezydent jest w
polityce zwolennikiem zasady "Check & Balance" –
twierdzi pragnący zachować anonimowość jeden z jego
bliskich współpracowników. – Jeśli po stronie parlamentu
brak jest silnego partnera, prezydent nie mając realnie
władzy wykonawczej (w Polsce premier ma znacznie szersze
uprawnienia) jest w stanie grożąc wetem uzyskać bardzo
wiele – dodaje.
Prezydent po mistrzowsku wykorzystywał w latach
1997–2001 różnice w koalicji AWS–UW, aby umacniać swoją
pozycję, i nie miał zamiaru rezygnować z tego w latach
2001–2005.
Marek z Leszkiem
W sierpniu 2001 r., a więc jeszcze na długo przed
wyborami, najpierw Jarosław Kalinowski i Marek Pol, a
potem Leszek Miller prowadzili z Grzegorzem Kołodko
rozmowy na temat objęcia przez niego stanowiska
wicepremiera i ministra finansów. Kandydaturę Kołodki
gorąco popierało PSL i gdyby ludowcy mieli w Sejmie
więcej szabel – Belka nie objąłby finansów.
O tym, jak bardzo ten scenariusz przeraził Pałac i tzw.
środowiska liberalne, świadczy wyjątkowo napastliwy
artykuł Pawła Wrońskiego, który ukazał się 2
października 2001 r. na łamach "Gazety Wyborczej" pod
tytułem "Opium Kołodki" Dzisiejszy populizm jest
dzieckiem propagandy sukcesu, jaką zapoczątkował
minister finansów w czasach koalicji SLD–PSL – dowodził
Wroński.
Tym, co przekonało Leszka Millera do kandydatury prof.
Belki, były zapewnienia prezydenta, że "Marek się z
Leszkiem (Balcerowiczem) dogada". Premier uwierzył w te
zapewnienia!
Belka miał znakomitą prasę i cieszył się sympatią
"rynków", ponieważ gwarantował kontynuację polityki
Balcerowicza i Bauca. Nie ma w tym nic dziwnego.
Profesor jest jednym z reprezentantów tzw. szkoły
łódzkiej w polskiej ekonomii, a trzej jego koledzy,
prof. Cezary Józefiak, Bogusław Grabowski i Jerzy
Pruski, są członkami Rady Polityki Pieniężnej.
"Dogadanie się z Leszkiem" (tym z NBP) miało obejmować
między innymi odejście od dotychczasowej restrykcyjnej
polityki pieniężnej NBP, obniżkę stóp procentowych i
osłabienie kursu złotego. Miller zdawał sobie sprawę z
tego, że bez zmiany polityki pieniężnej nie ma mowy o
ożywieniu gospodarki, skutecznej walce z bezrobociem i
korzystnej integracji z Unią Europejską.
Być może Miller wierząc w dogadanie się Belki z RPP
zapominał, w jakich okolicznościach doszło do powołania
Balcerowicza na stanowisko prezesa NBP. Jak opowiadał mi
inny wysoki funkcjonariusz Kancelarii, gdy w 2000 r.
prezydent zastanawiał się nad kandydaturą: – Drzwi
Pałacu się nie zamykały. Na zmianę wchodzili i
wychodzili Jąkała, Cap i Siła Spokoju i przekonywali
Olka, że Leszek jest najlepszy.
Chrapkę na tę posadę miał też Belka, ale siła perswazji
liderów Unii Wolności, Amerykanów, Brukseli i
"inwestorów" była zbyt wielka. A tylko Balcerowicz
cieszył się ich zaufaniem i gwarantował kontynuację
polityki kosztem polskich podatników i polskiej
gospodarki.
Widmo Leppera
Największą niespodzianką wyborów 2001 r. był
spektakularny sukces Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin.
Oba te ugrupowania programowo nie cierpią Balcerowicza.
W Sejmie już w listopadzie pojawiła się więc szansa na
nowelizację ustawy o NBP. Stosowny projekt złożyli
posłowie PSL. W prasie rozpętano nagonkę na rząd, że
"chce gwałcić konstytucję". To był dla rządu kluczowy
moment. Gdyby Leszek Miller zdecydował się na
rzeczywistą współpracę z Samoobroną, to sprowadziłby
prezydenta Kwaśniewskiego do roli "rządowego
notariusza". Byłby oczywiście wrzask w mediach, ale
prezydent musiałby uznać realia. Zsumowane głosy SLD,
PSL i Samoobrony zapewniały możliwość odrzucania weta w
głosowaniu. Ta wizja była, rzecz jasna, nie do przyjęcia
dla Pałacu i prezesa NBP. Po ich stronie stanął
marszałek Marek Borowski.
Jedna skandaliczna wypowiedź Leppera sprawiła, że ta
konstrukcja stała się nieaktualna. SLD zamiast wykazać
się odpornością nerwową i prowadzić skuteczną politykę
dał się wpuścić w jałowe dywagacje na temat demo-kracji
i tego, z kim można, a z kim nie. Rząd Leszka Millera
tracił poparcie w rekordowym w dziejach III RP tempie.
Przepychanki medialne Marka Belki z członkami Rady
Polityki Pieniężnej nie miały już żadnego sensu, co
najwyżej powodowały kłopotliwe pytania ze strony
zachodnich polityków. Nadzieja na porozumienie Belka –
Balcerowicz okazała się złudna.
Coraz pewniej czuł się za to Aleksander Kwaśniewski.
Jego wpływy na scenie politycznej rosły. Mógł
prezentować się jako obrońca polskiej demokracji, a co
ważniejsze nikt nie kojarzył go z rachitycznym wzrostem
gospodarczym. Całe odium spadało na rząd.
Zwrot?
2 lipca 2002 r. na posiedzeniu Rady Ministrów Marek
Belka złożył rezygnację. Zostawił po sobie pierwszą
przymiarkę do budżetu. Planowany deficyt grubo
przekraczał obecne 39 miliardów złotych, faktycznie
sięgał w tamtym momencie aż 60 miliardów złotych! W tej
sytuacji poprawić notowania rządu mógł tylko słynny z
radykalnych społecznych poglądów Grzegorz Kołodko.
Kołodko wiedział doskonale, że bez rozwiązania problemu
Rady Polityki Pieniężnej i wyeliminowania szkodliwej
działalności prezesa NBP niemożliwy jest oczekiwany
przez społeczeństwo zwrot w gospodarce. Miał swój plan i
nie życzył sobie kontynuacji jałowej dyskusji w mediach
i parlamencie. Sprawę miano załatwić dyskretnie. Z dnia
na dzień skończyły się jeremiady przeciw RPP.
Eksperci rządowi przygotowali stosowne projekty
nowelizacji Ustawy o Narodowym Banku Polskim, zadbali o
ich zgodność z konstytucją i gdy wszystko było gotowe,
premier w otoczeniu najbliższych współpracowników udał
się do Pałacu. Liczono na zgodę prezydenta. Tej zgody
nie uzyskano. O zwrocie w gospodarce można było
zapomnieć. Należało przygotować się na kolejny rok
stagnacji.
Na szczęście, do wyborów samorządowych notowania SLD
szły w górę. Ludzie powoli zaczęli odzyskiwać wiarę, że
wraz z powrotem Kołodki zmieni się liberalny kurs rządu.
I faktycznie poprawił się bilans handlowy, wzrósł
eksport, budżet nie rozsypał się.
Ale to nie koniec problemów. Produkcja w polsce znajduje
się w stanie stagnacji.
Spadają nakłady inwestycyjne najbardziej w
przedsiębiorstwach z udziałem kapitału zagranicznego.
Tak zwani zachodni inwestorzy korzystając z wysokich
realnych stóp procentowych spekulują na potęgę, a nie
inwestują.
Straty wykazuje 42,6 proc. podmiotów gospodarczych, a
średnia rentowność tych, które jeszcze w ogóle mają
zyski, oscyluje wokół 0,5 proc. Około 80 proc.
wszystkich przedsiębiorstw utraciło płynność finansową i
nie jest w stanie bieżąco regulować własnych zobowiązań.
W sensie politycznym największym zagrożeniem, zdaniem
prezydenta, okazuje się wizja współpracy SLD z
Samoobroną w sejmikach wojewódzkich. My, ze swojej
strony, chcielibyśmy postawić pytanie: jeśli bez
większego trudu dochodzi do zawiązania koalicji SLD z
Samoobroną na szczeblach wojewódzkich, to co stoi na
przeszkodzie w zawarciu porozumienia na szczeblu
parlamentarnym w jednej tylko sprawie – nowelizacji
ustawy o NBP i usunięciu Leszka Balcerowicza?
Przeszkodą jest polityka Aleksandra Kwaśniewskiego,
który rozwinął parasol ochronny nad RPP, umizgując się
do już przecież przegranej Unii Wolności i czuły jest na
opinie zachodnich sfer gospodarczych. Dlaczego jednak
tylko rząd i premier Leszek Miller mają płacić za
społeczne konsekwencje zapaści gospodarczej, w którą
wepchnęła Polskę polityka obecnego prezesa banku
centralnego? Liderzy SLD powinni uważnie przeanalizować
przyczyny porażki Unii Wolności, partii, która miała
znaczny udział w rządach w ciągu ostatnich dwunastu lat.
Wystarczyło, że unici uczynili swym liderem Balcerowicza
i odeszli na polityczny margines.
To nie premier Miller i minister Kołodko ponoszą dziś
główną odpowiedzialność za niemożność przełamania
stagnacji i promocję ugrupowań radykalnych na scenie
politycznej, ale to premier i Kołodko dadzą ciała.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Co zostało z Kwaśniewskiego
Kto będzie następnym prezydentem? Wszystko jedno. Z
polityków lewicy wyrastają jak nie złodzieje to
ministranci.
Ukochany nasz lewicowy prezydent zapowiedział, że
zawetuje znowelizowaną ustawę antyaborcyjną dającą
kobietom prawo do usuwania ciąży również z przyczyn
społecznych. Moje stanowisko jest niezmienne. To, co
udało się uzyskać jako rezultat dramatycznej dyskusji w
Polsce i kompromisu z Kościołem, powinno zostać
utrzymane – oświadczył.
Abstrahując od tego, iż w państwie demokratycznym nie ma
żadnego powodu, dla którego najwyższa władza
ustawodawcza miałaby zawierać kompromisy z organizacją
religijną, warto wspomnieć, że owa niezmienność jest
dość świeżej daty. W 1996 r. Aleksander Kwaśniewski
podpisał zliberalizowaną ustawę antyaborcyjną
argumentując, iż tworzy w Polsce regulację prawną
zbliżoną do rozwiązań przyjętych w innychkrajach
europejskich. Mówił wtedy: To sumienie, a nie wyłącznie
strach przed karą wymierzaną przez państwo, winno
decydować o zachowaniach ludzi w tej sprawie.
Oczywiście banalne byłoby pytanie, cóż takiego stało się
przez te lata z osobowością i poglądami Aleksandra
Kwaśniewskiego, który dziś bycie prezydentem wszystkich
Polaków rozumie jako bycie prezydentem prawicy i
Kościoła kat.
Warto przypomnieć sobie ów Wielki Marsz, który w ciągu
niepełnej dekady przesunął Aleksandra Kwaśniewskiego na
pozycje Lecha Wałęsy.
* * *
Aleksander Kwaśniewski swoim konsekwentnym
nicnierobieniem osiągnął wielki sukces pedagogiczny:
udało mu się przekonać naród, że nic nie robi, bo nic
nie może. Tymczasem choćby korzystając z weta w sprawach
innych niż interesy Kościoła i Unii Wolności prezydent
mógłby oszczędzić Polakom wielu nieprzyjemnych chwil.
Swoje obcowanie z przywilejem prezydenckiego weta
rozpoczął Kwaśniewski od wycofania protestu Lecha Wałęsy
wobec ustawy zezwalającej SdRP na przejęcie majątku po
PZPR. To było w tym króciutkim okresie, kiedy prezydent
Kwaśniewski zdawał się żywić jeszcze jakieś uczucia do
partii, która osadziła go na tym stolcu.
Groźbą weta Aleksander Kwaśniewski walczył z pomysłem
wprowadzenia czwartej, najniższej stawki podatkowej – 17
proc. dla najmniej zarabiających. W efekcie, zgodnie z
życzeniem prezydenta, pozostały trzy stawki obniżone o
jeden punkt procentowy: 20, 31 i 44 zamiast
proponowanych 21, 34 i 45 proc. W realnych pieniądzach
oznacza to, iż najwięcej na zabiegach prezydenta
zarobili najbogatsi. W tym samym mniej więcej czasie
walczący o dyscyplinę budżetową prezydent pod-pisał
ustawę o obowiązkach posła i senatora podnoszącą
uposażenie parlamentarzystów o 30 proc.
* * *
Po dojściu do władzy koalicji AWS–UW Kwaśniewski zaczął
dość stanowczym akordem: zawetował dwie ideologicznie
motywowane ustawy okołobudżetowe – odbierającą szmal
emerytom mundurowym i praktycznie likwidującą edukację
seksualną w szkołach.
Po tym mocnym akordzie zmienił podejście, zgodnie z
deklaracją: Będę używał weta tylko w sytuacjach
ekstremalnych, kiedy naprawdę będę przekonany, że dana
ustawa jest głęboko niesłuszna. Kto mnie zna, to wie, że
jestem człowiekiem, który lubi współpracować, umie
współpracować i ceni dobrych partnerów.
Wbrew oczekiwaniom i prośbom lewicy podpisał ustawę
przesuwającą wybory do rad gmin tak, aby odbyły się
razem z nowymi wyborami do rad powiatów i województw.
Zdaniem SLD reforma administra-cyjna, która wprowadzała
te rady,była przygotowana fatalnie i na kolanie. To
wtedy Kwaśniewski wygłosił słynne zdanie o tym, iż
podpisując ustawę traci przyjaciół, na
co szef opozycji Leszek Miller odpowiedział, że jeżeli
prezydent Aleksander Kwaśniewski wymówił nam przyjaźń,
to z pewnością znalazł nowych przyjaciół.
Kwaśniewski zawetował ustawę wprowadzającą 15 województw
i wymusił w ten sposób powstanie 16 – ale nie
oprotestował en bloc tej kretyńskiej reformy
wprowadzającej nikomu niepotrzebne, za to kosztowne
powiaty.
Prezydent podpisał też pakiet ustaw dotyczących reformy
zdrowia argumentując, że reforma służby zdrowia powinna
wejść wraz z reformą administracyjną na początku 1999
roku, choć idea kas chorych i zmniejszenie składki na
zdrowie z 10 do 7,5 proc. nie podobało się nie tylko
SLD, ale także środowiskom medycznym. Prezydent
zapowiedział wówczas, iż w przypadku negatywnej oceny
funkcjonowania nowego systemu ochrony zdrowia oraz
możliwości korzystania przez obywateli ze świadczeń
zdrowotnych skorzysta ze swoich kompetencji i wystąpi z
inicjatywą poprawek. Z powstania kas powstał gigantyczny
bałagan i nieszczęście dla chorych, jak wszyscy
pamiętamy.
Skwapliwie prezydent podpisał reformę oświaty, w wyniku
której setki szkół zostały zlikwidowane, zaś setki
tysięcy dzieci kończą edukację na 6 klasie szkoły
podstawowej. Równie przychylnie potraktował poronioną
reformę ubezpieczeń społecznych, w wyniku której państwo
zmusiło obywateli do inwestowania swoich pieniędzy w
prywatne fundusze.
Nie zaniepokoiło Aleksandra Kwaśniewskiego stachanowskie
tempo reformowania kraju i spokojnie poparł ideę
wprowadzenia wszystkich reform w 1999 r.
Z drobniejszych osiągnięć Aleksandra Kwaśniewskiego na
polu umizgów do prawicy warto wspomnieć podpisanie –
wbrew protestom organizacji kobiecych – nowelizacji
kodeksu karnego wprowadzającej 2 lata więzienia za
uszkodzenie płodu (to niezbyt ukryty zamach na badania
prenatalne) i ustawy tworzącej Uniwersytet
Warmińsko-Mazurski, w ramach którego znalazł się wydział
teologiczny – choć SLD prosił go o to, aby nie zgadzał
się na obciążenie państwa kosztami nauczania teologii.
Zawetował za to ustawę o prokuratorii generalnej –
instytucji, która miała kontrolować najbardziej
korupcjogenny w Najjaśniejszej proces prywatyzacji
majątku narodowego. To brak odpowiedzialności stopować
prywatyzację w sytuacji osłabionego wzrostu
gospodarczego, kiedy dużą część dochodów państwa będą
stanowić wpływy z prywatyzacji i w sytuacji gdy
prywatyzacja będzie coraz trudniejsza wobec słabnącego
zainteresowania Polską zagranicznego kapitału –
tłumaczył w imieniu prezydenta jego ówczesny doradca
Marek Belka, lekko prześlizgując się nad wiadomym już
wtedy powszechnie faktem: co prywatyzacja, to afera.
Dzielnie zawetował też prezydent projekt ustawy
medialnej, zakazującej reklamy kierowanej do dzieci.
Prezydent uległ namowom środowisk reklamowych
twierdzących, iż jest to ograniczanie prawa do
informacji handlowej. Nie trafiły do niego argumenty, że
w kraju powszechnej nędzy namawianie dzieci, aby żądały
od rodziców zabawek za wiele setek złotych, jest
przejawem szczególnie pojętego sadyzmu.
Raz – i to trzeba Aleksandrowi Kwaśniewskiemu przyznać –
prezydent okazał odwagę Lenina, wetując ustawę o PIT na
rok 2000, która zakładała obniżenie stawek tylko dla
najbogat-
szych (19, 29, 36 proc. zamiast 19, 30 i 40 proc.).
Wzbudził tym gestem histerię swojej ukochanej Unii
Wolności i balcerowiczowskie groźby odejścia, z czego
bardzo gęsto oraz pokornie tłumaczył się przed
żurnalistami „Gazety Wyborczej”. „Gazeta” i tak ukarała
wtedy prezydenta publikując wywiad z nim dopiero na 21
stronie.
Trzeba wyrazić uznanie prezydentowi, że zawetował ustawę
o IPN – cóż z tego, skoro zamiast protestować przeciwko
powstaniu tego zbędnego a kosztownego urzędu w ogóle –
chciał tylko wprowadzić do ustawy zmiany polegające na
udostępnianiu teczek wszystkim, a nie tylko
poszkodowanym, i skróceniu kadencji władz Instytutu.
Zresztą nie miało to i tak specjalnego znaczenia, bo to
głosowanie Kwaśniewski przegrał dzięki głosom PSL.
Zawetował również idiotyczną ustawę zakazującą
pornografii, za co został przez Stefana Niesiołowskiego
odsądzony od czci i wiary: Moralnie wygraliśmy. Cała
marność, podłość, nikczemność i obłuda duetu
Kalisz–Kwaśniewski została zdemaskowana. Mamy sojusz
dwóch pornograficznych grubasów.
Zawetował także wątpliwą ustawę o powszechnym
uwłaszczeniu, w myśl której każdy miałby dostać swoje
mieszkanie – jeśli wcześniej go nie wykupił, i – za co
chwała – ustawę reprywatyzacyjną o tym, żeby oddawać
wszystko wszystkim. Nie zdobył się wszakże na to, aby
wystąpić z projektem ustawy o wygaśnięciu roszczeń
reprywatyzacyjnych
i do dziś ta sprawa ciągnie się za nami jak smród za
wojskiem.
Na pożegnanie prawicy u władzy prezydent zawetował kilka
ustaw o dodatkach dla rodzin wielodzietnych motywując
swoją decyzję koniecznością oszczędności budżetowych.
Abstrahując od oczywistych ideologicznych motywacji,
stojących za AWS-owską próbą premiowania ludzi
rozmnażających się w sposób nieopanowany – obiektywnie
należy zauważyć, że sytuacja rodzin wielodzietnych jest
w istocie tragiczna, a rząd lewicowy nie zrobił od
początku swego działania nic, żeby im pomóc.
Zawetowawszy – słusznie – napisaną przez Kaczyńskiego
nowelizację kodeksu karnego, prezydent wystąpił z
własną, w której – obok wielu sensownych rozwiązań –
znalazł się zapis o powstaniu nowego politycznego
przestępstwa: wdzierania się siłą i okupowania budynków
publicznych – do roku więzienia. Prezydent zatroszczył
się też o moralną czystość w polityce: karane miałoby
być nie tylko samo propagowanie, ale też
przygotowywanie, gromadzenie i przechowywanie materiałów
propagujących ustrój tota-litarny. To taka wprowadzona
tylnymi drzwiami cenzura prewencyjna, świetnie
współgrająca z nowym obliczem Kwaśniewskiego – wroga
komunizmu.
Kropkę nad i postawił prezydent swoim wystąpieniem w 20.
rocznicę grudnia 1981, gdzie oświadczył, że nikt nie ma
dziś wątpliwości, iż stan wojenny był złem.
* * *
Skwapliwie sekundujący reformom Buzka Aleksander
Kwaśniewski od początku starał się powściągać
reformatorskie ambicje rządu Leszka Millera. Wprost
zakazał rządzącej lewicy jakichkolwiek manipulacji przy
świętości narodowej, jaką jest osadzony przez prezydenta
na stołku szefa NBP Leszek Balcerowicz. Jednoznacznie
wypowiedział się przeciw zniesieniu Senatu. Zawetował
ustawę o biopaliwach, zgodnie z życzeniami
przedsiębiorców wyrażonych ustami Henryki Bochniarz:
ustawa stanowi przykład pogarszania się jakości procesu
legislacyjnego. Tutaj akurat zrobił dobrze rządowi,
który nie walczył o jej ponowne przegłosowanie, i na
placu boju pozostali sami ludowcy, jako jedyni z obozu
władzy zdający się dostrzegać, iż wprowadzenie biopaliw
jest szansą dla zdychającej polskiej wsi.
Groźbą weta Kwaśniewski wymusił na rządzącej lewicy
dopuszczenie obywatelskich komitetów wyborczych do
wyborów europejskich. W ten sposób dał szansę rozmaitym
wyrzutkom z UW i podobnych zapomnianych partii o
poparciu społecznym na poziomie procentów alkoholu w
kefirze.
* * *
Aleksander Kwaśniewski w ciągu 8 lat swojej kadencji
zmienił się dość radykalnie. Zmieniał się wszakże – dla
niezbyt uważnego obserwatora – niepostrzeżenie.
Najszybciej urosła w nim miłość do Kościoła: już w
pierwszym roku pierwszej kadencji Kwaśniewski z krytyka
konkordatu został poganiaczem ratyfikacji. W innych
kwestiach przesuwał się na prawo powoli i
niepostrzeżenie, czasem cofając się o pół kroku, ku
radości swoich lewicowych wyborców.
Niezależnie jednak od tych tanecznych zwodów, kierunek
zmian prezydenta był stały, a droga, którą przebył, jest
bardzo długa. Dziś nic, poza wstydliwym
postkomunistycznym życiorysem, który Aleksander
Kwaśniewski stara się bagatelizować, nie odróżnia jego
sprawowania urzędu od sposobu, w jaki mógłby to czynić
polityk reprezentujący środowiska prawicowo-liberalne.
Nie martwmy się więc, co będzie po 2005 r., kiedy lewica
sromotnie przegra wybory – także prezydenckie. W istocie
rzeczy nic się nie zmieni.
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tacę swą widzę ogromną
Do wiernych oraz odwiedzających Parafię Rzymskokatolicką
p.w. św. Doroty w Licheniu
Mamy wiadomość, która zdejmie wam kamień z serca. Gdy
pod waszymi nosami wyląduje taca potrząsana ręką
wielebnego albo natkniecie się na kościelną skarbonkę,
która wyczekuje od was hojnego datku, nie miejcie
wyrzutów sumienia, że daliście 50 gr albo że nic nie
daliście, bo krucho u was z forsą. Możecie spać
spokojnie i nie martwić się o zabezpieczenie finansowe
tego przybytku. Parafia jest klientem konińskiego
oddziału jednego z banków, w którym ma na lokacie 1 300
000 zł (repr.). Kasa leży sobie spokojnie i odpowiednio
procentuje. Trzeba trafu albo – jak inni wolą – ręki
opatrzności, że akurat do nas trafiło potwierdzenie
transakcji depozytowej zawartej 17 marca tego roku,
które o powyższym czarno na białym zaświadcza.
Autor : D.P.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sra półgłówek "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Podnosząc łapę na papę "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sądomia i Gomzaria
Powtarzamy sprostowanie
wydrukowane na stronie 1 "NIE" z nakazu sądowego:
W artykule zatytułowanym "Granat pod Suchocką"
zamieszczonym w numerze 15
Tygodnika "NIE" z dnia 13.04.2000 r. znalazły się
nieścisłe informacje dotyczące przebiegu strzelaniny w
dniu 13.03.2000 r. w Sądzie Okręgowym w Jeleniej Górze
dotyczące takich faktów, iż oskarżeni byli rozkuci
akurat podczas tej rozprawy, a naprawdę byli rozkuci na
sali rozpraw podczas wszystkich wcześniejszych posiedzeń
sądu oraz że oskarżonych nie sprawdzono wykrywaczem
metalu, bez dodania informacji, iż do dnia zdarzenia
takiego wyposażenia nie mieli funkcjonariusze Policji
Sądowej i policjanci z konwoju, doprowadzający
oskarżonych na rozprawę.
Nie mogę się powstrzymać od skomentowania tego wyroku.
Dwa i pół roku temu sensacją ogólnopolską był napad
zbrojny na sąd w Jeleniej Górze. Miał na celu odbicie
sądzonych bandziorów. Wkrótce po tym zdarzeniu red.
Bogusław Gomzar z "NIE" i fotoreporter Jacek Kunikowski
wnieśli bez przeszkód do
tego samego sądu atrapy pistoletu i granatu, poczem
umieścili je w toalecie tak samo, jak uczynili to
wcześniej sprawcy strzelaniny w sądzie. Wydrukowaliśmy
opis tej prowokacji, która wykazała brak poprawy w
chronieniu nawet tego sądu, którym dopiero co zajmowała
się cała Polska. W opowieści tej przypomniane zostały
zdarzenia, do których nawiązywał happening red. Gomzara.
Odmówiłem drukowania sprostowania sądu w Jeleniej Górze,
ponieważ kwestionował on sens i wymowę naszej
prowokacji, a w argumentacji posługiwał się nieprawdą.
Sąd Okręgowy w Warszawie podzielił nasz pogląd.
Przedmiotem nakazanego sprostowania są kwestie uboczne
wobec istoty sporu, przy tym nie informacje nieprawdziwe
bynajmniej, tylko – jak to Sąd Okręgowy ujął –
nieścisłe. Chodzi o ich doprecyzowanie.
Gdy zdarzy nam się napisać nieprawdę, "NIE" i bez
wyroków ją prostuje. Ścisłość w przedstawianiu faktów
jest na ogół rzeczą względną, może występować różny jej
stopień. Niekiedy jest on nadmierny, co męczy
czytelników, niekiedy niedostateczny, aby fakty zostały
przedstawione rzetelnie.
Szacować można, że jeden numer tygodnika "NIE" zawiera
około tysiąca faktów, co daje rocznie około 52 tys.
rzeczowych informacji. Prawdopodobieństwo statystyczne
wskazuje, że mimo wszelkich starań muszą się wśród nich
znaleźć przekłamania i nieścisłości. Jest to
nieuniknione.
Dwa sądy zajmowały się osądzaniem stopnia ścisłości
sformułowań w relacji red. Gomzara. Samo uzasadnienie
wyroku, którego rezultatem jest ogłoszone sprostowanie,
zajmuje 8 stron maszynopisu. Chodzi zaś o to, że nie
jeden raz oskarżonych nie rozkuli z kajdanek, ale zwykle
ich nie rozkuwają, że pisaliśmy, iż nie sprawdzono
wchodzących do sądu na wykrywaczu metali, ale nie
dodaliśmy, że wykrywacza nie było. Tak sądy pracować nie
mogą. Oprócz prawa każdego do sądu istnieje coś takiego
jak ekonomika pracy sądów. To śmieszne, że jeden sąd
zadręcza drugi wywołując takie procesy.
O tym zaś, że trudno uniknąć nieścisłości, upewnię
podpisaną pod wyrokiem przewodniczącą SSO w Warszawie
Joannę Kruczkowską w drodze wzajemności wytykając
nieścisłość Pani Sędzi. Autor artykułu w "NIE" nazywa
się Gomzar, a nie Gomzara, jak konsekwentnie pisze sąd w
uzasadnieniu wyroku. Czy gdyby Gomzarę skazano np. za
morderstwo, Gomzar poszedłby spokojnie do domu?
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Refleksja Obywatelska
Potrzebowałem trochę czasu, aby zrozumieć, dlaczego tak
wiele osób mówi o Polsce „w tym kraju”. Przez ponad 60
lat swojego życia ja zawsze mówiłem „mój kraj” i „moja
Ojczyzna”, ponieważ tutaj się wychowałem, zdobyłem
wykształcenie, założyłem rodzinę i dochowałem się
wnuków. Ta moja Ojczyzna zapewniła mi pewną stabilizację
życiową i podobne dla wszystkich perspektywy na
przyszłość. Niestety, i ja coraz częściej mówię „w tym
kraju”, któremu potrzebny jestem tylko podczas
głosowania.
Rządziły już w Polsce wszystkie możliwe ugrupowania
polityczne z pełną gamą barw i odcieni, a ja nie mogę
zauważyć wokół mnie istotnych zmian. Widzę tylko coraz
więcej biedy i ludzkich tragedii, ogrom arogancji
urzędniczej i cwaniactwa. Patrzę na kolejne rządy
„fachowców”, na brak wyników w tępieniu afer, na
bezkarność decydentów za ewidentnie błędne decyzje, na
nieudolność wymiaru sprawiedliwości i na chaos we
wszystkich dziedzinach naszego życia spowodowany
wszechogarniającą korupcją. Nie mogę zrozumieć, dlaczego
w katolickim w 99 procentach narodzie jest tyle
nienawiści, chamstwa i nietolerancji. Dlaczego każda
opozycja wie, jak rządzić, dopóki nie dojdzie do władzy.
Zastanawiam się, co się stało z takimi całkiem obcymi
już pojęciami jak honor i godność. Kiedy każde wykryte
świństwo nie będzie sprawą polityczną i czy ktoś kiedyś
przyzna się do winy nie zwalając jej na przeciwnika
politycznego. (...)
Łączyłem jeszcze nadzieje z SLD i programem, który przed
wyborami prezentował. Wierzyłem, że pracują zespoły do
poprawy złego prawa, że przygotowano ludzi do
sprawowania władzy. Wziąłem poprawkę na to, co to
ugrupowanie odziedziczyło po poprzednikach, ale po ponad
dwóch latach rządów pora na oceny. Pomimo najszczerszych
chęci nota nie może być pozytywna. Doszedłem do wniosku,
że wysiłek rządzących poszedł w jednym kierunku – jak
skutecznie zabrać obywatelowi to, co jeszcze udaje mu
się zarobić, oraz jak jeszcze bardziej utrudnić mu jego
i tak już skomplikowaną egzystencję. Rozpoczęło się od
zamrożenia płac, rent i emerytur, opodatkowania
oszczędności, likwidacji ulg podatkowych, zabrania i
obniżenia zniżek na przejazdy, propozycji abolicji
podatkowej, zmiany ustawy o urlopach macierzyńskich i
wychowawczych, wprowadzenia dodatkowych podatków oraz
pomysłów typu zakaz pracy dla emerytów czy też
likwidacja dopłat do barów mlecznych. Ciągle jesteśmy
zaskakiwani ustawami, które odchudzają nasze kieszenie.
W zamian otrzymujemy codziennie informacje o
wielomilionowych aferach, niegospodarności i rozkradaniu
mienia, o prawie, które nie dotyczy wszystkich i jest
praktycznie bezprawiem, o urzędach, które chronią
cwaniaków, o procesach, które trwają latami, o
przepisach, które umożliwiają ukrywanie po rodzinie i
krewnych majątków powstałych z przestępstw, oraz
pęczniejącej rzeszy urzędników... Miary dopełnia
obserwacja tego, co wyprawiają za około 20 tys. w Sejmie
nasi „wybrańcy”. Jad, chamstwo, warcholstwo, żywcem
wyjęte z sejmików szlacheckich, całkowity brak
skromności, lekceważąca wyborców nieobecność na obradach
oraz osiągana zaraz po wyborach wszechwiedza utwierdzają
obywatela w przekonaniu, że państwo polskie jest chore i
nie ma w nim perspektyw dla młodzieży na godziwą
przyszłość i dla starszych na godziwą starość.
W tym stanie rzeczy przestałem się dziwić coraz częściej
używanemu określeniu „w tym kraju”.
Ryszard Zakrzewski
(adres do wiadomości redakcji)
Z troski o pacjenta
W kraju jest źle. Każdy, kto mówi inaczej, musi się
liczyć z linczem milionów niezadowolonych (innych)
Polaków. Wielu nie ma pracy, a tym, którzy mają, obcięto
kasę albo za te same pieniądze muszą robić dwa razy
więcej... i robią, żeby nie podzielić losu tych, za
których pracują. (...) Lekarze zaś zapragnęli podwyżek.
Bo nijak inaczej nie da się tego nazwać. Zaproponowano
im to samo, co większości pracujących w tym kraju
ludziom w ciągu ostatnich kilku lat. Te same pieniądze
za nieco więcej... pracy. I co? I nico. Państwo
doktorstwo powiedziało „nie”. Głupi naoglądałem się
„Lessie wróć” czy innych amerykańskich propagandowców, w
których zdyszany lekarz w prochowcu i kapeluszu
ociekając deszczówką dzwoni do drzwi przeciętnego
obywatela w środku nocy śpiesząc mu na pomoc. Bohaterzy
amerykańskich filmów mówią o nim „lekarz rodzinny”. Co
chcą mieć z amerykańskich lekarzy polscy? Stopę życiową.
Kto zapłaci za podwyżki dla lekarzy? Pani zapłaci, pan
zapłaci, my zapłacimy. Rząd podniesie nam składki na
leczenie, żeby zaspokoić naszych konowałów. A może dajmy
to wszystko w pacht lekarzom. Wstawimy do ich gabinetów
kasy fiskalne – jak taksówkarzom. Dochód z tego tytułu –
jako pieniądze „znaczone” – niech pójdą na służbę
zdrowia.
Takie perpetuum mobile, bo osobiście nie znam lekarza z
prywatną praktyką, który jednocześnie nie pracowałby w
publicznej służbie zdrowia, na którą my płacimy. W
godzinach pracy zarabia na emeryturę. Po godzinach
otwiera prywatny kramik. Często w tym samym gabinecie,
na tym samym sprzęcie, który totalnie zużyty wymieni mu
Jurek Owsiak czy inna Caritas, bo pan doktor nie ma jak
leczyć. Wolny od podatków zarabia na trzeci filar, który
na emeryturze pozwoli mu utrzymać dotychczasową stopę
życia.
Adrian 77
(e-mail do wiadomości redakcji)
Dali, by zabrać
Jestem wieloletnią już emerytką z emeryturą 1060,95 zł.
Po 40 latach pracy. Ostatnia podwyżka mojej emerytury
wyniosła 2 (dwa!) złote. Już pogodziłam się z tą
demoralizującą wysokością mojej wysługi lat, ale
ojczyzna o mnie nie zapomniała! Odbierając w grudniu
wyciąg z banku, dostrzegłam, że kwota emerytury została
zmniejszona o 3,14 zł. Ponadto pieniądze tym razem
dotarły do banku z poczty, co do tej pory nie miało
miejsca.
Zadzwoniłam do ZUS (Dział Skarg i Zażaleń) prosząc o
wyjaśnienie, sądziłam bowiem, że zaszła pomyłka, zarówno
co do wysokości, jak i pośrednictwa PP. Pani obiecała,
że wyjaśni to jak najszybciej (!). Aliści w porannej
poczcie otrzymałam z ZUS odcinek emerytury już na
styczeń (dostaję zawsze w końcu miesiąca), w którym
zobaczyłam kwotę podatku na służbę zdrowia powiększoną o
te nieszczęsne 3,14. I teraz résumé: Rok temu otrzymałam
2 zł podwyżki. Dziś zabrano mi 3,14. Nie uprzedzono też
pani od skarg i zażaleń, że powinna informować o nowym
przekręcie zamiast obiecywać „załatwienie” sprawy.
Jestem cukrzykiem. 103,88, które płacę na służbę
zdrowia, nie rekompensują mi opłat za leczenie, bo i
tak, jeśli wymagam przyzwoitego leczenia innego niż
cukrzyca schorzenia – muszę płacić prywatnie. Gdzie się
podziewa moje 103,88, nie wiem.
73-letnia emerytka
(e-mail do wiadomości redakcji)
Trendy
Po raz kolejny zabłysnęła Edyta Górniak – nasza
eksportowa gwiazda. Tym razem jednak nie głosem, ale
brzuchem. Oto TVP 1 zafundowała widzom w wieczór
sylwestrowy program kabaretowo-śpiewaczy, w którym
udział wzięły gwiazdy polskiej estrady. Edyta Górniak
pobiła wszystkich na głowę. Cała Polska już wie, że
gwiazda jest w ciąży, że brzuch jest duży, że tak jest
modnie. Narodziła się zatem nowa, świecka tradycja.
Piętnowane dotąd panny z dzieckiem nie powinny się
wstydzić i chować po kątach. Dała Wam przykład panna
Górniak, jak wyglądać macie. Dumnie i z brzuchem na
wierzchu, niech wszyscy widzą i wiedzą, że potraficie i
możecie.
D. ze Staszowa
(e-mail do wiadomości redakcji)
„Generałowicz”
W artykule Macieja Mikołajczyka pt. „Generałowicz”
zamieszczonym w nr. 49/2003 podano, że podchorąży
Mikołaj Samarcew „na mocy mniej lub bardziej oficjalnego
rozkazu” znalazł się w gronie słuchaczy Wyższej Szkoły
Oficerskiej im. Stefana Czarnieckiego w Poznaniu, gdzie
trafił z Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie.
Pragnę poinformować, że przeniesienie nastąpiło na
wniosek tegoż słuchacza. (Zmianę szkoły wojskowej
umożliwiają przepisy rozporządzenia Ministra Obrony
Narodowej z 17.11.1997 r. w sprawie służby wojskowej
kandydatów na żołnierzy zawodowych). Podchorąży Samarcew
został przyjęty na drugi rok nauki po zaliczeniu różnic
programowych. Stosowną decyzję w tej sprawie podjął
ówczesny Komendant – Rektor WSO im. St. Czarnieckiego –
gen. bryg. dr hab. Krzysztof Pajewski.
Red. Mikołajczyk pisze, że podchorąży Samarcew uzyskał
niskie oceny z VI sesji egzaminacyjnej. Nie wspomina
jednak, że był to pierwszy słaby wynik z egzaminów w
trakcie studiów (na wcześniejszych sesjach nie otrzymał
ani jednej oceny niedostatecznej). Faktem jest, że
ostatnia sesja egzaminacyjna została zaliczona przez
podchorążego Samarcewa w terminie poprawkowym (...).
Natomiast termin warunkowego zaliczenia z kultury
fizycznej ustalono na koniec VII semestru. Taką
możliwość daje każdemu słuchaczowi regulamin studiów
WSOWLąd. (...)
Opisana sytuacja jest przede wszystkim wynikiem urazu,
którego podchorąży doznał i długiej rekonwalescencji.
Trzeba zaznaczyć, że zaliczenie przedmiotu kultura
fizyczna w VI semestrze składa się z wielu konkurencji
sportowych. Dlatego jest to najtrudniejsze zaliczenie
tegoż przedmiotu w trakcie całej nauki w szkole.
Uzyskanie przez podchorążego Samarcewa w VI semestrze
studiów ocen niedostatecznych świadczy, że nie istnieje
w stosunku do niego taryfa ulgowa, bo wszyscy słuchacze
WSOWLąd są traktowani jednakowo.
Jeśli zaś chodzi o predyspozycje tego podchorążego do
pełnienia służby wojskowej w charakterze kandydata na
żołnierza zawodowego i w dalszej perspektywie do
zawodowej służby wojskowej, to zdaniem jego przełożonych
są one na odpowiednim poziomie. Potwierdzenie powyższego
stanowią dobre oceny uzyskiwane przez słuchacza w
trakcie szkolenia ogólnowojskowego i podczas praktyk
dowódczych.
Oficer prasowy WSOWLąd
kpt. Krzysztof Plażuk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Puczkownik
Trafiony – zatopiony. Aferę dowódcy 12 Dywizji
Zmechanizowanej płk. Ryszarda Chwastka opisano w prasie
na prawo i lewo.
My też rozmawialiśmy z buntownikiem.
Zapytaliśmy go m.in., czy wystąpienie przeciw układom i
układzikom w MON jest chwytem politycznym w stylu gen.
Lebiedzia. – Nie mam zamiaru brnąć w to bagno.
Dostatecznie gorzka i upokarzająca jest kariera
oficerska.
Nie stoi za mną żadna partia ani polityk – odpowiedział
pułkownik. Powiedział też, że nie należy do organizacji
VIRITIM, o co go podejrzewano.
Po wystąpieniu pułkownika Ryszarda Chwastka otrzymaliśmy
dużo listów, e-mailów od oficerów WP. Wszyscy popierają
buntownika. Dodają od siebie sporo informacji
ilustrujących tezy zawarte w jego
wystąpieniu. Opisują swoją frustrację.
Płk dypl. Edward Kijek, były zastępca dowódcy
Pomorskiego Okręgu Wojskowego ds. politycznych. To ten
gość, który motorówką przewiózł Wałęsę do Stoczni
Gdańskiej, żeby Lechu mógł skoczyć przez płot:
– Rozumiem działanie pułkownika Chwastka, choć nie znam
go osobiście. Wiem – i on z pewnością wie to również –
że w znienawidzonym jakoby, ale za to dokładnie oplutym
poprzednim systemie w polskiej armii, nie musiałby
podejmować takich desperackich działań, wybiegać przed
szereg, aby bronić kadry zawodowej Wojska Polskiego.
Dlaczego? – Przypomnę fakty.
W 1989 r. z mojej inicjatywy ówczesny dowódca POW gen.
Blechman powołał rzecznika praw żołnierskich – to była
pierwsza taka funkcja i pierwsza taka decyzja w polskim
wojsku; funkcję tę pełnił płk Bernard Majewski. Do
rzecznika z każdą istotną sprawą, zarówno bytową, jak i
inną, mógł stawić się każdy wojskowy z pominięciem drogi
służbowej. W latach 80. sytuacja kadry zawodowej była
trudna, ale nie dopuściliśmy do tragicznej nędzy, która
jest dziś. Późniejszemnożenie stanowisk mężów zaufania w
wojsku polskim to tylko przeinaczone wykorzystanie
inicjatyw "czerwonych pułkowników".
W 1990 r. na zebraniu Rady Wojskowej MON prowadzonym
przez gen. Floriana Siwickiego oznajmiłem, że podaję się
do dymisji, ponieważ nie odpowiada mi to, co dzieje się
w Wojsku Polskim. Za mną podobnie uczyniło kilku
generałów i pułkowni-ków ze wszystkich rodzajów wojsk.
Ale nie wszyscy. Niektórzy do dziś
"reformują" wojsko – o skutkach pisze w liście otwartym
b. dowódca 12 DZ, płk Chwastek.
* * *
"NIE" dotarło też do drugiego dna tej afery. Część
kadry, do której doszły informacje o najbliższych
awansach, dała upust swojej frustracji i niezadowoleniu.
Oficerowie ci uważają, że zostali niesłusznie pominięci,
choć uczciwie zapierdalają w jednostkach liniowych. Były
silne, nieformalne naciski na ustąpienie z funkcji szefa
Sztabu Generalnego WP gen. broni Czesława Piętasa. Kiedy
okazało się, że do dymisji nie dojdzie, "puczyści"
zdecydowali się na oficjalne wystąpienie. Płk Chwastek
miał ogłosić swój list, a wkurzona kadra – poprzeć go.
Jak to jednak w Pomrocznej bywa, spiskowcy dali dupy.
Lęk przed utratą apanaży i zamknięciem drogi do dalszej
kariery był silniejszy niż wojskowa solidarność.
Pułkownik wybiegł przed szereg, a teraz honor nie
pozwala mu na ujawnienie prawdy.
* * *
Tygodnik "NIE" w ciągu ostatnich trzech lat zamieścił
ponad 40 obszernych artykułów (nie licząc drobnicy),
dotyczących bałaganu, korupcji i moralnego upadku w
naszym wojsku. Wywlekaliśmy na światło dzienne afery,
które później zostały potwierdzone.
Wielu zawodowych żołnierzy uważa, że obecne kierownictwo
MON kontynuuje niechlubne działania poprzedników.
Tymczasem w mediach trwa dyskusja, czy wystąpienie płk.
Chwastka było właściwe ze względu na formę, czy też
naganne z każdego punktu widzenia. Nas najbardziej
wzruszył dr hab. płk rez. Zenon Trejnis, wykładający na
Uniwersytecie Warszawskim o cywilnej kontroli nad armią.
Ów spec wykrzyczał w "Rzepie" (8 sierpnia 2002):
Przecież on mógł w każdej chwili wyruszyć czołgami na
Warszawę! A tymczasem wszyscy bagatelizują sprawę,
minister na urlopie, jakby nic się nie stało.
Uspokajamy – Pomrocznej nie grozi pucz w stylu Janajewa.
Elitarna jednostka, którą do niedawna dowodził pułkownik
Chwastek, jest elitarna tylko na papierze. Istnieje w
niej pułk kawalerii powietrznej, ale bez śmigłowców,
więc szybki rajd na stolicę jest niemożliwy. Pułk
artylerii stanowiący osłonę korpusu przeniesiono bez
sensu ze Szczecina do Choszczna, 90 kilometrów na
wschód. Czołgi nie pokonałyby jednej czwartej trasy do
Warszawy z braku paliwa. Nie miałyby też czym strzelać,
bo amunicji jak na lekarstwo. Żarcie też jest do dupy,
brakuje nawet suchego prowiantu, więc szweje po drodze
musieliby pogryzać szczaw i lebiodkę.
Jaka Pomroczna, tacy buntownicy.
12 Dywizja Zmechanizowana uchodzi za jednostkę
elitarną. Być może była taka w strukturach Układu
Warszawskiego. W latach 1957–1960 12 Dywizją
Zmechanizowaną, wówczas imienia Armii Ludowej,
dowodził gen. Wojciech Jaruzelski, awansowany z
dowódcy batalionu w V Kołobrzeskim Pułku
Zmechanizowanym im. kpt. Otokara Jarosza. W tym
pułku gen. Jaruzelski był dowódcą zwiadu w czasie
wojny. Z 12 DZ odszedł na stanowisko szefa
głównego Zarządu Politycznego LWP i wiceministra
obrony. W historii dywizji zapisał się jako
wybitny dowódca i uczciwy oficer. Mimo licznych
prób – nie dało się nowym politrukom tego wymazać.
Zmieniono jedynie patrona jednostki.
Po przystąpieniu do NATO 12 DZ, teraz im.
Bolesława Krzywoustego, nadal chce uchodzić za
elitarną jednostkę wojskową. Stanowi podstawę
Korpusu NATO Północny Wschód z siedzibą sztabu w
Szczecinie utworzonego natychmiast po wejściu
Polski do Paktu Północnoatlantyckiego. W skład
Korpusu PW NATO wchodzą jednostki niemieckiej
Bundeswehry i armii Królestwa Danii.
VIRITIM – Stowarzyszenie Patriotyczne, nieformalna
organizacja zawiązana kilka lat temu przez grupę
oficerów, głównie z jednostek liniowych, którym
nie podoba się koncepcja reformy sił zbrojnych.
Celem działania tej organizacji jest też
przeciwstawianie się koterii i personalnym układom
na wyższych szczeblach dowodzenia w MON. Choć siła
oddziaływania VIRITIM jest na razie
niewielka, kierownictwo ministerstwa kwestionuje
istnienie organizacji. Jej członkowie deklarują,
że przestrzegają konstytucyjnego porządku
Pomrocznej.
Autor : Wojciech Jurczak / Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kijem w Kijów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak rozhartowała się stal
Kierownictwu resortu skarbu, czyli panom Kaniewskiemu,
Szarawarskiemu, Jaszczykowi i Morysiakowi, grozi
zapoznanie się z najbardziej intymnymi tajemnicami
polskiego więziennictwa.
Bynajmniej nie za sprawą najświeższego pomysłu sprzedaży
Kulczykowi 211 firm, w tym zakładów zajmujących się
dystrybucją energii tzw. grupy G-8, o której
prywatyzacji piszemy od lat (to będzie odrębne
postępowanie i odrębny proces). Chodzi o sprzedaż
Polskich Hut Stali.
Sobota, 6 marca 2004 r. Jeszcze nie ucichł brzęk
kieliszków po wódce, jeszcze nie wyparował kac z
ministerialnych czubów po uroczystym podpisaniu
transakcji z koncernem LNM, na mocy której Hindusi
ostatecznie przejęli 70 proc. polskiego rynku stali, gdy
media doniosły o rekordowym wzroście cen wyrobów
hutniczych. Od stycznia – o kilkadziesiąt procent. I
jest pewne, że na tym się nie skończy.
Jeśli na początku tego roku np. tona prętów
zbrojeniowych kosztowała 1265 zł, to na początku marca
trzeba było za nią zapłacić 1750 zł. A przewiduje się,
że w kwietniu cena pójdzie w górę do 2300–2400 zł!
Wiceminister Szarawarski, główny rozgrywający w sprawie
hutnictwa, musiał już w zeszłym roku wiedzieć, że sektor
hutniczy na świecie staje się wyjątkowo dochodową
branżą. Chyba że nie czytał analiz Międzynarodowego
Instytutu Żelaza i Stali, z których jasno wynika, że
lata 2003–2009 mogą okazać się dla hut na świecie
rekordowe pod względem dochodów. Ma się tak stać za
sprawą dynamicznie rozwijającej się gospodarki
chińskiej, która potrzebuje wyrobów hutniczych, aby
utrzymać tempo wzrostu.
W momencie gdy rynek się rozkręca, gdy w polskich
hurtowniach zaczyna brakować prętów zbrojeniowych,
walcówki, blach ocynowanych i gorącowalcowanych, gdy
działy sprzedaży w hutach puchną od zamówień, rząd
Millera podejmuje genialną decyzję oddania Hindusom z
holenderskimi papierami 70 proc. polskiego rynku wyrobów
stalowych za... 6 mln zł. Plus zobowiązanie spłaty 4 mld
zł długów! Czy nie można było zatrzymać tych hut,
zrestrukturyzować zadłużenie i w ciągu trzech, czterech
lat spłacić to, co zostało? Tylko idiota pozbywa się
firmy, która zaczyna przynosić zyski.
Przyjrzyjmy się konsekwencjom decyzji o oddaniu 70 proc.
rynku stali w hinduskie ręce:
1. Wzrost cen wyrobów hutniczych już na wejściu
gwarantuje LNM szybszy niż zakładano zwrot owych 4 mld
zł wyłożonych na przejęcie polskiego rynku.
2. Nowy właściciel zapewne zechce przyjrzeć się
dotychczasowym kosztom produkcji. Hindusi mają swoich
poddostawców i pewnie z ich usług zechcą skorzystać. Że
będzie drożej? Nie szkodzi! Zawyżanie kosztów to
wspaniały sposób transferowania dochodów.
3. Wszystkie projekty ratowania polskiego przemysłu
stoczniowego wicepremier Hausner i wiceminister Piechota
mogą uroczyście wsadzić sobie w buty. Stocznie w
Szczecinie, Gdyni i Gdańsku mają co prawda portfel
zamówień, ale ceny statków były negocjowane w latach
2002–2003 i uwzględniały inne niż dziś ceny blach. Z
tego tylko powodu ich bu-dowa w Polsce już dziś jest
przedsięwzięciem nieopłacalnym.
4. Budownictwo mieszkaniowe – od lat w zapaści. Bez
prętów zbrojeniowych da się wybudować budę dla psa, ale
nie dom czy wieżowiec. Wzrost cen oddawanych mieszkań
pogłębi jeszcze kłopoty firm budowlanych i ich klientów.
Dodajmy do tego wzrost podatku VAT do 22 proc. na
materiały budowlane i nie trzeba być niezależnym
ekspertem ekonomicznym, aby przewidzieć, co się stanie w
roku 2005 z budownictwem mieszkaniowym i inwestycjami.
5. Stal potrzebna jest też do budowy autostrad. Jeśli
cena ich budowy wzrośnie, to kto pokryje koszty?
Właściciele spółki Autostrady Wielkopolskie S.A. z dr.
Kulczykiem na czele? Nie. Budżet państwa!
6. Wzrost cen wyrobów hutniczych już przełożył się na
wzrost kosztów wydobycia węgla. Kopalnie zużywają dużo
stali, której cena rośnie. W górę pójdą też ceny innych
towarów i produktów, a to z kolei znajdzie odbicie we
wskaźniku inflacji. Rada Polityki Pieniężnej chętnie
podniesie więc stopy procentowe. Nieważne, kto będzie
wtedy rządził – Miller, Tusk czy Lepper. Wzrost PKB
obniży się z dzisiejszych 4,7 proc. do 1 proc., a
bezrobocie z obecnych 20 proc. skoczy wyżej.
7. Dla walczącego o życie Daewoo-FSO podwyżka cen
wyrobów hutniczych będzie prawdopodobnie gwoździem do
trumny. Inne zakłady motoryzacyjne też odczują to
boleśnie.
Dodajmy do tych nieszczęść jeszcze dwa międzynarodowe
aspekty sprawy. Potężnie wkurwili się Ukraińcy ze
Związku Przemysłowego Don-basu niezadowoleni z tego, że
nie oni, lecz Hindusi z LNM mają dostać Hutę
Częstochowa. Zaoferowali więcej i zostali olani.
Prasa cytowała korespondencję między Prezydentem
Leonidem Kuczmą a Prezydentem Kwaśniewskim oraz
Premierem Wiktorem Janukowyczem a Premierem Leszkiem
Millerem. Wynika z niej jasno, że dusery między Polską a
Ukrainą należą do przeszłości.
Związek Przemysłowy Donbasu ma w Kijowie chody nie
gorsze niż dr Jan Kulczyk w Warszawie i nie zdziwię się,
jeśli za jakiś czas okaże się, że dostawy rudy żelaza z
Krzywego Rogu nie
będą tak płynne jak obecnie. Co wtedy zrobi pan Lakshmi
Mittal, prezes LNM?
Jeszcze bardziej pikantną sprawą jest kwestia naszych
zobowiązań dotyczących hutnictwa zawartych w Traktacie
Akcesyjnym do Unii Europejskiej. Wynika z nich jasno, że
do roku 2006 ma nastąpić redukcja mocy produkcyjnych w
polskim hutnictwie o 1231 tys. ton. Obecnie produkuje
się u nas średnio 8–10 mln ton stali. Po redukcji
będziemy produkowali około 7 mln ton, i to w sytuacji
gdy polska gospodarka będzie bardzo potrzebowała wyrobów
hutniczych.
Import wynosi teraz około 46 proc. polskiego zużycia
wyrobów stalowych. 20 proc. rodzimej produkcji hutniczej
jest eksportowane. Jeśli na mocy porozumień z Brukselą
ograniczymy moce produkcyjne (a nie samą produkcję!) i
wzrosną ceny, polski eksport się zmniejszy (producenci
utracą rynki zagraniczne), za to na naszym rynku
wzrośnie udział producentów zagranicznych.
Trzeba przy tym pamiętać, że produkcja stali w naszym
kraju jest trzy razy mniejsza niż w krajach Unii.
Dlaczego zatem polscy negocjatorzy nie dopilnowali, aby
„zgodnie z normami unijnymi” zamiast ograniczać moce
produkcyjne hutnictwa, zwiększyć je? Czyżbyśmy nie
potrzebowali taniej stali?
W Belgii w 2000 r. (późniejszymi danymi nie dysponuję)
na głowę jednego mieszkańca produkowano 1132 kg stali
surowej, w Finlandii – 792 kg, w Czechach – 604 kg, w
Austrii
– 703 kg, a w Polsce – zaledwie 272 kg!
Kto tu powinien ograniczać moce produkcyjne? Kraj na
dorobku, zapóźniony o dziesięciolecia wobec sąsiadów,
czy ci, którzy i tak już dużo mają? Tylko że w Belgii,
Finlandii czy Austrii rząd, który przyjąłby tak
skandaliczny dyktat, upadłby w ciągu tygodnia. U nas nie
podniósł się ani jeden głos sprzeciwu.
Pan Andrzej Szarawarski i jego koledzy powinni mieć
świadomość, że dzięki swej polityce wobec przemysłu
hutniczego mają na Śląsku, w Zawierciu i Częstochowie
totalnie przesrane.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rozstrój organów
Czas już budować osobne więzienie dla prokuratorów i
policjantów. Wydział do spraw Przestępczości
Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Łodzi bada, czy
postawić zarzuty prokuratorowi Prokuratury Okręgowej w
Łodzi Wiktorowi C. i wiceszefowi łódzkiej delegatury ABW
Arturowi W.
Prokuratorowi i tajniakowi może być postawionych aż 6
zarzutów. Całkiem niekiepskich: art. 270 par. 1 k.k.,
podrabianie dokumentów – do 5 lat garowania; art. 276
k.k., niszczenie dokumentów – do 2 lat; art. 48 ust. 1
ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii – do 3 lat; art.
231 par. 1 k.k., przekroczenie uprawnień i
niedopełnienie obowiązków – do 3 lat; art. 271 par. 1
k.k., poświadczenie nieprawdy – do 5 lat; art. 239 par.
1 k.k., utrudnianie postępowania, zacieranie śladów – do
5 lat więzienia. Choć sprawa jest z pozoru błaha, to
więzienie realne.
W publikacji wyróżniliśmy sygnatury dowodów, którymi
dysponuje prokuratura. Gdyby okazało się, że zaginęły –
służymy ich kopiami.
Lewe prawko
20 września 1999 r. UOP zatrzymał kilkunastu
podejrzanych o udział w przekrętach winiarskich. W
grupie tej był niejaki Mirosław L. Podczas przeszukania
w jego mieszkaniu funkcjonariusze UOP zabezpieczyli
m.in. sporo szmalu, niewielką ilość substancji
pochodzenia roślinnego, dobrze wysuszonej koloru
zielono-brązowego oraz prawo jazdy: seria J nr 1326003.
Na okoliczność
przeszukania sporządzono stosowny protokół (Ds. 3699).
24 września 1999 r. o godz. 9.50 funkcjonariusz UOP
Artur W. przesłuchał Mirosława L. Podejrzany wyjaśnił
m.in. okoliczności, w których wszedł w posiadanie
wspomnianego prawa jazdy. Okazało się, że pan Mirek
stracił prawo jazdy w lipcu 1998 r. za jazdę po gorzale.
Zatrzymany dokument był fałszywy, kupiony na targowisku.
L. dokładnie opisał okoliczności tego zakupu.
Sporządzono stosowny protokół przesłuchania (RSD 2/99).
19 października 1999 r. UOP sporządził „Wykaz dowodów
rzeczowych” zabezpieczonych po rewizji u Mirosława L.
Przy pozycji 20 i przy pozycji 49 znajdują się
adnotacje, że dobrze wysuszona substancja roślinna
(czyli zapewne narkotyk – przyp. D.C.) i prawo jazdy J
1326003 zdeponowane są w Delegaturze UOP w Łodzi.
„Wykaz” i inne materiały sprawy trafiły do prokuratora
Wiktora C., który w Prokuraturze Okręgowej w Łodzi
zajmował się ośmiornicą winiarską.
Dowody znikają
22 lutego 2000 r. prokurator Wiktor C. wydał
„Postanowienie o umorzeniu śledztwa w części” (VI Ds.
7/00). Umorzył wątek dotyczący fałszywego prawa jazdy.
Powód: „niestwierdzenie przestępstwa”. W uzasadnieniu
postanowienia prokurator stwierdził, że to, co istnieje
w UOP (czyli lewe prawko), tak naprawdę nie istnieje.
Mirosław L. miał co prawda dwa prawa jazdy (oryginał i
duplikat), ale prawdziwe. A to sfałszowane, do którego
posiadania się przyznał? Nie znaleziono go! I już!
Tydzień po decyzji prokuratora Wiktora C.
stwierdzającej, że prawo jazdy J 1326003 nie istnieje,
istniało ono na pewno u porucznika UOP Artura W.
Przestało istnieć 1 marca 2000 r.,
kiedy to pan porucznik miał je wraz z pismem przewodnim
(ŁDL 211/00) przesłać do Wydziału Komunikacji Urzędu
Miasta Łodzi. Pismo dotarło (Km I 5220/35/2000). Ale –
jak utrzymuje
kierownik Oddziału Praw Jazdy Wydziału Komunikacji
Urzędu Miasta Łodzi – prawo jazdy J 1326003 nie dotarło
(pismo Km I 5532/35939/147/2002). Stało się więc tak,
jak tydzień wcześniej przypuszczał prokurator Wiktor C.
– dowód przestępstwa Mirosława L. przestał istnieć.
Wszystkie te bardzo precyzyjne informacje posiadamy od
osób nieprzychylnych zarówno Wiktorowi C., jak i
Mirosławowi L. Gdy nasi informatorzy zaczęli słać
doniesienia o przestępstwie, którego miał się dopuścić
prokurator C., postanowił on raz jeszcze zbadać sprawę
nieistniejącego fizycznie, choć istniejącego w
dokumentach fałszywego prawa jazdy. Nie zdążył – został
zawieszony.
Ile bierze prokurator
Za przekręty winiarskie Mirosław L. dostał 2 lata pudła
w zawiasach na 5 lat. Niewiele. Nie przebadano dobrze
wysuszonej substancji pochodzenia roślinnego, nie
odpowiedział za przestępstwo, do którego się przyznał,
czyli posługiwanie się i zakup fałszywego prawa jazdy.
Nie wiemy, co spowodowało tak wielką przychylność
prokuratora Wiktora C. dla Mirosława L. Można przyjąć
hipotezę, że prokuratorska życzliwość mogła być podzięką
za częściowe milczenie Mirosława L. Prokuratura Okręgowa
w Piotrkowie Trybunalskim prowadzi śledztwo w jednym z
wątków ośmiornicy winiarskiej. Ze zgromadzonych
dokumentów wynika, że ławę oskarżonych powinno grzać
przynajmniej 20 osób więcej. Śledztwo ma wyjaśnić, co
było powodem tego „przeoczenia”.
I jeszcze jedno wyjaśnienie: powodem zawieszenia
prokuratora Wiktora C., uchylenia mu immunitetu
prokuratorskiego i postawienia zarzutów nie była ta
pozornie duperelna sprawa prawa jazdy. Odpowiadać będzie
za przyjęcie łapówki w zamian za ujawnienie tajemnic
innego poważnego śledztwa, które prowadził. Łapówka ta
miała, według łapówkodawcy (znany łódzki adwokat
Grzegorz Ł.), wynosić 10 tys. zł. Prokurator uniknął
aresztu po wpłaceniu kaucji – 5 tys. zł.
* * *
Prokurator Wiktor C. był do czasu zawieszenia podwładnym
i jednym z najbliższych współpracowników obecnego
zastępcy prokuratora generalnego – Kazimierza Olejnika.
Olejnikowi
nie przeszkadza w urzędowaniu, że prokuratury w Łodzi,
Piotrkowie Trybunalskim, Opolu i Wrocławiu badają (w tym
na polecenie sądów), czy w okresie gdy kierował
prokuraturą w Łodzi, łamano prawo.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Groził nam Lwów
Premier Najjaśniejszej Leszek Miller był we Lwowie
gościem. Ważnym i łaskawym. Nie grymasił z powodu
Cmentarza Orląt, złożył tam kwiaty. Zwaśnionych zaś
Ukraińców zaprosił do Warszawy na ukraińsko-ukraiński
"okrągły stół" pojednania pod wysokim patronatem Polski
i NATO. Szkoda, że nie wyraził przy tym
należnej wdzięczności rządowi brytyjskiemu z czasów II
wojny światowej, który mimowolnie, ale skutecznie do tak
pomyślnego przebiegu owej wizyty się przyczynił.
W drugiej połowie grudnia 1941 r. w Moskwie, od której
bram odparto właśnie wojska hitlerowskie, bawił minister
spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthony Eden,
negocjując z nowym aliantem projekt traktatu o sojuszu
wojennym i powojennej współpracy. Problemy pojawiły się,
gdy Stalin zaproponował gościowi uzupełnienie jawnego
traktatu tajnym protokołem dodatkowym. Protokół
przewidywał
porozumienie w sprawie powojennych granic państwowych w
Europie. Najistotniejsze jego postanowienia miały
gwarantować Związkowi Radzieckiemu zdobycze terytorialne
z okresu wrzesień 1939 – czerwiec 1941, a więc okrojenie
Finlandii, republiki nadbałtyckie, Kresy Wschodnie II RP
oraz rumuńską Besarabię i Bukowinę. Związkowi
Radzieckiemu miał przypaść również Królewiec z
przyległościami, ale tylko na 20 lat. W przypadku Polski
Stalin zaproponował jednak pewne ustępstwa. Według
pełnego tekstu proponowanego protokołu wydobytego z
kremlowskich archiwów w kilka lat po upadku ZSRR (O.
Rżeszewskij, "Wojna i dyplomacja. Dokumenty i
komentarze", M. 1997), odnośny art. 10 brzmiał:
Odbudowa Polski w granicach 1939 r., z pozostawieniem w
granicach ZSRR terytoriów Ukrainy Zachodniej i Białorusi
Zachodniej z wyjątkiem regionów z przewagą ludności
polskiej (pozostawić w posiadaniu Polski miasto Lwów,
pod warunkiem przekazania ZSRR Białegostoku i Wilna lub
odwrotnie, przekazać Polsce Białystok i Wilno,
pozostawiając Lwów w ZSRR), a także – poszerzyć obszar
Polski kosztem zachodniej części Prus Wschodnich.
Anglicy – zdaje się – rządu gen. Sikorskiego o tych
propozycjach nie poinformowali, ale też ich nie
przyjęli. Odmowa była taktowna, dyskusje terytorialne
uznano za przedwczesne, choć obiecano ze zrozumieniem
odnieść się do interesów ZSRR. Z dostępnej od dawna
wymiany depesz między Edenem i Churchillem wynika, że
dla Wielkiej Brytanii wschodnie terytoria II RP nie
stanowiły problemu, linia Curzona była do przyjęcia.
Londyn i Waszyngton, z którym sprawę konsultowano, nie
były natomiast gotowe pogodzić się z radziecką aneksją
republik nadbałtyckich. Nie spodziewały się, że za trzy
lata Stalin będzie dość silny, aby w tej części Europy
wziąć, ile zechce. Z protokołu dodat-kowego nic więc nie
wyszło, a negocjacje traktatowe przedłużyły się jeszcze
o parę miesięcy. Koło nosa zatem przeszła nam jedyna w
czasie minionej wojny i już niepowtarzalna okazja
utrzymania Lwowa.
Polityka zagraniczna Angoli w czasie minionej wojny
zasłużenie nie cieszy się najlepszą opinią. Bywali
wiarołomni i egoistyczni, brali chętnie udział w
dzieleniu innych państw, nawet sojuszniczych, w
wytyczaniu im granic i wyznaczaniu rządów. Polsce też
się dostało. W opisanym jednak przypadku zasłużyli na
dozgonną wdzięczność narodu polskiego i jego kolejnych
rządów. Gdyby traktatowo i skutecznie porozumieli się o
pozostawieniu Polsce Lwowa, mielibyśmy wprawdzie
Cmentarz Orląt w całej okazałości, poszerzony zapewne o
kwatery nowych miast obrońców. Dodatkowo mielibyśmy
jednak nie kończącą się wojnę z Ukraińcami, najpierw
trzy razy liczniejszą UPA i odpowiednio potężniejszą
akcję
"Wisła", a po upadku ZSRR – kompletne Bałkany. Premier
Miller, jeśliby dostąpił w tej sytuacji rządów, nie
organizowałby w Warszawie "stołu
ukraińsko-ukraińskiego", lecz z dużo większym
prawdopodobieństwem spędzałby tygodnie w jakimś Dayton
czy innym Camp David, gdzie pod patronatem Waszyngtonu i
NATO rozsądzano by spór polsko-ukraiński, już nie o
napis na płycie cmentarnej, lecz o spory kawał zie-
mi. Chwała zatem Churchillowi i Rooseveltowi wraz z
ministrem Edenem, że temu zapobiegli.
Autor : L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
WSIoki
Jeździ po Polsce cyrk z przedstawieniem "Bumar w Iraku".
Warto obejrzeć: widowisko bezpłatne, śmiech
gwarantowany, zwierząt nie katują. Za klowna robią
Wojskowe Służby Informacyjne WSI).
Miesiąc po przerżnięciu przez Bumar przetargu na
uzbrojenie irackiej armii za "Ostrowski Arms" wzięły się
służby specjalne. Śmiem twierdzić, że podstawowe wnioski
z wyników przetargu zostały już wyciągnięte, a piguły
informacyjne, które trafiają do mediów, są niczym
alkaprim na kaca: łeb od tego boli mniej, choć wóda w
organizmie siedzi.
Przed dwoma tygodniami ("NIE" nr 7/2004) postawiłem
tezę, że Bumar przetarg przegrał, bo tego chciał.
Przedstawił ofertę o 40 proc. droższą od zwycięzcy
(Nour), a na dodatek wcześniej upublicznił swoją cenę.
Jeszcze później okazało się, że polski gigant
zbrojeniowy liczył na zarobek rzędu 150 mln dolarów,
czyli ok. 27 proc. wartości oferty.
Handlowcy z Bumaru to wybitni specjaliści z zakresu
handlu bronią. Wiedzą, że tak naprawdę nie zarabia się
na sprzedaży, lecz na obsłudze sprzętu. Żywotność co
bardziej wartościowych towarów obliczona jest na 15 lat.
Przyszły użytkownik będzie musiał zakupiony sprzęt
konserwować: naprawiać, kupować części zamienne itd. W
zbrojeniówce zysk z 15-letniej obsługi może sięgnąć 300
proc. Dlatego opłaca się zaproponować najniższą cenę
sprzedaży towaru. Odwrotnie niż zrobił to Bumar. Może
więc warto, by za sprawę oferty tej firmy wzięły się nie
media, lecz prokuratura sprawdzając, czy aby nie doszło
do świadomej działalności na niekorzyść spółki?
Zdaje się, że trafność tego rozumowania częściowo (bez
wątku prokuratury) podzielili specjaliści z ministerstw
skarbu i gospodarki, bowiem na początku minionego
tygodnia zapadła decyzja, że po "wyciszeniu" sprawy
irackiego kontraktu ze stanowiskiem pożegna się prezes
Bumaru Roman Baczyński. Wiadomość ta już wywołała
euforię w wielu firmach i organizacjach współpracujących
lub usiłujących współpracować z Baczyńskim.
* * *
Zamiast zająć się Bumarem, ABW i prokuratura wzięły się
za 4-osobową firemkę Ostrowski Arms. Okazuje się, że
właściciel firmy (nawet nie spółki z o.o.!) nie ma
koncesji na międzynarodowy handel bronią. Ma za to
skończone specjalistyczne kursy organizowane przez Sztab
Generalny WP. Kto dopuścił gościa związanego z dziwnymi
typami (żerująca na skarbie państwa spółka King&King –
"NIE" nr 51-52/2002, 11/2003, 6/2004) do udziału w tych
kursach? Czy za zabezpieczenie kontrwywiadowcze MON nie
odpowiada aby WSI? Dlaczego to szef Wojskowych Służb
Informacyjnych gen. Marek Dukaczewski tłumaczył przed
kamerami TVP, że w działalności Ostrowskiego nie
dopatrzył się naruszenia prawa? Dorzucił do tego
oświadczenie, że Ostrowski nie ma nic wspólnego z WSI.
Ale jakby miał "coś" wspólnego, to ustawa zabraniałaby
mu o tym mówić. Czyli albo nieudolność, albo kłamstwo! I
jak tłumaczyć oświadczenie szefa WSI, że podległe mu
służby wspomagały starania Bumaru w walce o iracki
kontrakt?
Na wszystkie te pytania odpowiedzieć ma sejmowa Komisja
ds. Służb Specjalnych, która nie może nic powiedzieć,
bowiem wówczas nasze służby specjalne zostałyby zalane
większym szambem niż przy sprawie "Olina". Wyszłoby jej
bowiem, że ludzie pracujący dla Ostrowskiego "grzebali"
wcześniej w przetargu na samolot wielozadaniowy.
* * *
Jak powszechnie wiadomo, firemka Andrzeja Ostrowskiego
popełniła wazeliniarstwo w formie książki pod tytułem
"F-16 na polskim niebie. Przetarg stulecia – kalendarium
wyboru". W dowód wdzięczności za to dzieło Ostrowski
załapał się do zwycięskiego w irackim kontrakcie
konsorcjum Nour. Jednym z autorów tego dzieła jest
nieznany specjalista z dziedziny lotnictwa mjr Andrzej
Adamczyk. Miał on dwóch konsultantów: Ostrowskiego i
płk. Andrzeja Zdunkiewicza. Zdunkiewicz i Adamczyk byli
przed trzema laty współpracownikami byłego wiceministra
obrony Romualda Szeremietiewa. Zdunkiewicz zajmował się
jakąś nieznaczącą robotą papierkową, Adamczyk był
rzecznikiem prasowym "Szarego Mietka".
Szef lubił chłopaków: odznaczał, załatwił mieszkania,
awansował, nagradzał pieniężnie. W lipcu 2001 r.
Szeremietiew pożegnał się z funkcją wiceministra w
efekcie zeznań właśnie tych dwóch ludzi. Po jego dymisji
rozstrzygnięcia przetargu dokonała już ekipa SLD
(grudzień 2002 r.).
Wygrał F-16, do czego pewnie by nie doszło za "Szarego
Mietka", który optował za szwedzko-brytyjskim Gripenem.
Rok po wyborze amerykańskiego samolotu współpracownicy
Szeremietiewa piszą zaś książkę o czystości przetargu.
Proces Szeremietiewa (korupcja) jeszcze się nie
rozpoczął. Trwa za to proces jego współpracownika –
Zbigniewa Farmusa. Są problemy: i sąd (w sprawie
Farmusa), i prokuratura (w sprawie Szeremietiewa) mają
trudności z potwierdzeniem wiarygodności zeznań
Zdunkiewicza i Adamczyka.
* * *
Warto jeszcze wspomnieć o kilku nazwiskach. Po
rozdmuchaniu sprawy Szeremietiewa obszerny donos
wysmarował mjr Sławomir Korytowski, szef sekretariatu
"Szarego Mietka". Skarżył się na niejakiego płk.
Mariusza J., który powołując się na WSI, szantażem miał
go zmuszać do składania fałszywych zeznań obciążających
Szeremietiewa i Farmusa. O rewelacjach Korytowskiego
wiedzieli wszyscy zainteresowani, w tym całe nowe
(SLD-owskie) kierownictwo MON.
Po 21 miesiącach badania sprawy (wrzesień 2003 r.)
prokuratura ją umarza. Uzasadnienie: niemożność
ustalenia prawdy. Powód – zniszczenie części dowodów
przez mjr. WSI Zbigniewa S.
Mjr Adamczyk i płk Zdunkiewicz (autorzy wątpliwych
zeznań) wydają książkę u Ostrowskiego. Ostrowski wchodzi
w skład konsorcjum Nour. Płk Mariusz J. (ten od
rzekomego szantażu) dostaje wysokie (trzecie w
hierarchii) stanowisko w Żandarmerii Wojskowej. Mjr
Zbigniew S. (ten od zniszczonych dokumentów) zostaje
attaché wojskowym naszej ambasady w jednym z
prześlicznych państw.
I ostatni z naszych bohaterów – szantażowany mjr
Sławomir Korytowski – macha ręką i odchodzi do cywila.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
...i w słonej świecisz bramie
Gdzie jest sól? W Wieliczce, w szynce i w murach Złotej
Bramy, jednego z najcenniejszych gdańskich zabytków.
Złota Brama w Gdańsku powstała w XVII w. na miejscu
gotyckiej, obronnej. Bogaci mieszczanie chcieli sobie
zafundować coś wyjątkowego i zafundowali – bramę
triumfu. Zdobi ją osiem figur-alegorii: Pokój, Wolność,
Bogactwo i Sława z jednej strony oraz Roztropność,
Pobożność, Sprawiedliwość i Zgoda z drugiej. Współcześni
gdańszczanie są mniej bogaci od tamtych sprzed czterech
wieków, ale równie łakomi sukcesów.
W 1995 r. rozpoczął się remont bramy. Trwał do jesieni
1998 r. Część pieniędzy wyłożył wojewódzki konserwator
zabytków, część miasto, cześć prawny właściciel zabytku
– gdańskie Stowarzyszenie Architektów Rzeczpospolitej
Polskiej (SARP). Wspólnie wydali milion złotych.
Przy konserwacji zabytkowych murów dobrze jest wyciągnąć
z nich wodę i sól. Bo inaczej mury będą "gniły", a
świeżo położona polichromia zacznie odpadać. Można to
robić rozmaitymi metodami, np. po wykonaniu wstępnych
prac zostawić mury do wysuszenia. Trwa to jednak bardzo
długo. Krakowski Barbakan schnie już kolejny rok. Mury
Złotej Bramy obłożono specjalnymi kompresami
"wyciągającymi" wodę. Efekt nie był zachwycający. Krótko
przed zakończeniem robót konserwatorzy wypróbowali więc
metodę mikrofalową w usuwaniu soli z murów (specjalne
promienie wprawiają cząsteczki wody wewnątrz murów w
drgania i wydobywają je na zewnątrz). Przyniosła
znakomite rezultaty. Metody tej jednak nie zastosowano.
Pospiesznie dokończono remont, aby we wrześniu 1998 r.
uroczyście ją odsłonić, otworzyć, przeciąć wstęgę,
zrobić bankiet, sfilmować do telewizji, obfotografować w
gazetach.
Skąd ten pośpiech? We wrześniu 1998 r. były wybory
samorządowe.
* * *
W Gdańsku oprócz Złotej jest również Zielona Brama.
Długie lata czekała na remont, ale właśnie ją remontują.
Wybory tuż, tuż. Prace prowadzi ta sama Gdańska
Pracownia Konserwatorska.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Biały dom z białą laską
W roku 1973 amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger
dostał Pokojową Nagrodę Nobla. Trzy lata później
zachował się jak kanalia.
9–30 tys. (zależnie od źródła) ludzi: uprowadzonych,
torturowanych, zabitych przez pluton egzekucyjny lub
wyrzuconych z helikopterów do morza. Dyktatura pięciu
prezydentów z epoletami generałów i mentalnością
rzezimieszków. Siedem lat między rokiem 1976 a 1983,
kiedy to Argentyna przeistoczyła się w piekło. Stan
wojenny w Polsce ma się do tego, jak klaps do gilotyny.
Cała prawda do dziś nie wyszła na jaw. Spory jej kęs
przyniosło odtajnienie części dyplomatycznych depesz i
raportów wywiadowczych z archiwów Departamentu Stanu
USA. Szef tego resortu za Clintona Madeleine Albright
obiecała to Argentyńczykom podczas wizyty w Buenos Aires
w 2000 r. Bush dwukrotnie odkładał, lecz wreszcie 13
sierpnia ujawniono 4677 tys. dokumentów.
Najbardziej dramatyczne pochodzą z lata i jesieni 1976
r., z okresu bezpośrednio po wojskowym przewrocie.
Ambasada USA w Buenos Aires donosiła o porwaniach,
torturach i zabójstwach ludzi podejrzanych o sympatie
lewicowe, w tym kilku Amerykanów. W wielu depeszach
wyczuwa się rozgoryczenie kierownictwa ambasady
dostrzegającego beznadziejność prób skłonienia władz
argentyńskich do powstrzymania fali barbarzyństwa.
Oficjele argentyńscy ignorowali zastrzeżenia pracowników
placówki amerykańskiej argumentując, że sekretarz stanu
Henry Kissinger i prezydent Gerald Ford popierają ich
wojnę przeciw "komunizmowi" i nie przejmują się
naruszaniem praw człowieka.
W depeszy do H. Kissingera z 14 października 1976 r.
ambasador Robert Hill pisze, że minister spraw
zagranicznych Argentyny Cesar Augusto Guzzetti wrócił z
Waszyngtonu w ekstazie wywołanej poparciem i
zrozumieniem, jakiego tam doświadczył. Guzzetti pojechał
do USA nie mając wątpliwości, że usłyszy mocne,
stanowcze, jednoznaczne ostrzeżenie piętnujące
naruszanie praw człowieka przez jego rząd. Wrócił
uradowany, że nic takiego nie nastąpiło, i przekonany,
że to, co praktykuje się w jego kraju, nie budzi
zastrzeżeń USA – pisze Hill. 20 września 1976 r.
ambasador Hill napisał, że Guzzetti powiadomił go, iż
podczas spotkania w Santiago Kissinger nie wyraził
zaniepokojenia gwałceniem praw człowieka w Argentynie.
Zdaniem Guzzettiego, sekretarz stanu USA popiera to, co
rząd argentyński określa jako "wojna z terroryzmem", i
zachęcał prezydenta Jorge Rafaela Videlę do
przyspieszenia finału rozprawy z buntownikami. Hill:
Sekretarz stanu USA wyraził nadzieję, że rząd
argentyński jak najszybciej da sobie radę z
terrorystami. Guzzetti oświadczył, że przekazał to
prezydentowi Videli oraz jego gabinetowi i jest
odczucie, że Stany Zjednoczone nie przejmują się prawami
człowieka, ale zależy im na tym, żeby sprawę załatwić
szybko.
Ambasador Hill wzywał Departament Stanu do skorygowania
przesadnie optymistycznego wrażenia, jakie ma prezydent
Argentyny na temat opinii USA w kwestii gwałcenia praw
człowieka. Nie ma żadnych danych, że list zawierający
taką korektę został kiedykolwiek napisany i wysłany.
Ówczesny zastępca Kissingera, podsekretarz sta-nu
William Rogers, usiłuje teraz bronić byłego szefa
twierdząc, że Kissinger
mówił władzom Argentyny, iż gwałcenie praw człowieka nie
będzie tolerowane. Guzzetti źle zrozumiał Kissingera –
przekonuje Rogers.
Trzy lata po upadku junty jej przy-wódcy zostali
uwięzieni, ale w 1990 r. ułaskawił ich prezydent Menem,
obawiając się kolejnego puczu. Ostatnio parlament
anulował amnestię jako niezgodną z konstytucją. Trwa
śledztwo w sprawie 31 oficerów oskarżonych o gwałcenie
praw człowieka. Jest wśród nich aresztowany przed
miesiącem trzeci prezydent Argentyny, gen. Leopoldo
Galtieri. Był tak przekonany o amerykańskiej carte
blanche, że w 1981 r. z rozpędu zajął brytyjskie
Falklandy. Dokumenty Departamentu Stanu dowodzą, że
osobiście kierował akcjami osławionej jednostki
egzekucyjnej "Batalion 601", specjalizującej się w
porwaniach, torturach i skrytobójstwach.
Stosunek do zbrodni junty argentyńskiej uległ zmianie
dopiero, gdy rządy objął demokrata Jimmy Carter, jeden z
nielicznych prezydentów uczulonych na kwestię
przestrzegania praw człowieka. Departament Stanu
bardziej stanowczo domagał się ich poszanowania w
Argentynie, a pomoc gospodarcza i wojskowa dla tego
kraju została obcięta. Ambasada stała się centrum
zbierania
danych o ofiarach reżimu; listę jego zbrodni liczącą
ponad 10 tys. przypadków przesłano do Waszyngtonu w
czerwcu 1979 r.
Przykład Argentyny potwierdza, że podwójna moralność
jest powszechnie praktykowaną normą polityki
zagranicznej USA. Ponieważ od końca II wojny do niedawna
spoiwem i kręgosłupem tej polityki był antykomunizm,
relacje z innymi państwami układano wedle kryterium ich
stosunku do komunizmu. Ameryka wciąż ocenia świat w
specyficzny dla siebie sposób: jedno jej oko, lewe,
sokole i czujne, służy do monitorowania wolności i
demokracji w krajach, których władze nie są wasalami
USA, nie mogą być przezeń kontrolowane, względnie nie
deklarują wstrętu do komunizmu. Oko to nie przepuści bez
połajanki, sankcji lub groźby ataku jakichkolwiek
przejawów aktywności, która nie leży w interesie
mocarstwowej polityki USA. Drugie oko, prawe,
krótkowzroczne, a na dodatek zaszłe bielmem, służy do
obserwacji sojuszników, marionetek i klakierów.
Oko lewe wbija się w Kubę, Irak, Iran, Północną Koreę i
kilka innych nieskolonizowanych politycznie i
niekochających USA państewek, podczas gdy prawe,
bezradnie wytrzeszczone, nie dostrzegało przez lata
rzeczywistości Argentyny, Chile Pinocheta, Nikaragui
Somozy, Indonezji Suharto, Filipin Marcosa itd. Oko to
dotknięte jest ślepotą, gdy patrzy dziś na
feudalno-fanatyczny reżim szejków Arabii Saudyjskiej,
największych przyjaciół USA w newralgicznym rejonie.
Jasne są zatem powody, dla których Henry Kissinger
stanowczo zwalcza ideę "międzynarodowego wymiaru
sprawiedliwości" za zbrodnie przeciw ludzkości, a Bush
młodszy równie stanowczo odmawia przystąpienia do paktu
o Międzynarodowym Trybunale Karnym ONZ.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Madonna pod wąsem"
O takiej hipokryzji już dawno nie słyszałem ("NIE" nr
47/2002). Solidaruchy oceniając zdjęcia z wystawy
"Irreligia" opublikowane na kartkach pocztowych
stwierdziły – jak wynika z treści artykułu – że "...
przestępstwa dopuszcza się... instytucja... dotowana z
naszych podatków".
W takim razie dotacje te pochodzą również z moich
podatków, a ja nie mam nic przeciwko temu, aby tego typu
wydawnictwa znajdowały się w sprzedaży. Dodatkowo pragnę
zauważyć, że wszystkie dotychczasowe rządy włącznie z
lewicą z moich podatków dotują kościół katolicki (celowo
z małej litery), to jest instytucję, z którą zupełnie
się nie identyfikuję.
Skoro Solidaruchy sugerują wstrzymanie dotacji dla
Centrum Sztuki Współczesnej, wnioskuję, aby na zasadzie
wzajemności wstrzymano dotacje dla czarnych.
Darek, farmer@polbox.com
"Złomasy"
Z lektury artykułu M. Mikołajczyka ("NIE" nr 48/2002)
wynika, że nikt nie potrafi dokładnie zinterpretować
rzeźbiarskiej mantry Magdaleny Abakanowicz ustawionej na
Cytadeli poznańskiej. Najbliżsi prawdy artystycznej są
zwykli mieszkańcy Poznania skłonni oddać toto na złom.
Potwierdza to i moje doświadczenie.
Mój dobry znajomy z Mińska zapragnął bliższego kontaktu
z polską kulturą. Na początek wybraliśmy Poznań... Kiedy
na Cytadeli ujrzał zbiorowisko żeliwnych monstrów,
stanął w osłupieniu, a potem długo krążył wokół i robił
zdjęcia. Był tak zaintrygowany, że wchodził do środka
zbioru, aż zaniepokoiło to dozorcę. Kiedy już ochłonął z
wrażenia, schował aparat i zawyrokował: – "Taż to
tipiczne Palaki-kataliki: biez głów, biez ronk i każdy
idzie w inna strona".
Z kolei ja osłupiałem porażony celnością komentarza.
Uświadomiłem bowiem sobie, że rzeźba jest symbolem
naszej degrengolady. Okazuje się, że miano półgłówka dla
Polaka-katolika nie jest już obelgą, lecz komplementem.
Z połówek zawsze można złożyć jedną głowę na dwóch. Ci
tu nie tylko nie mają głów, ale i rąk do złożenia.
Ekspozycja tedy jest złomowiskiem.
W późniejszych wędrówkach po Polsce przekonaliśmy się,
że prawie cały kraj przypomina złomowisko: ruiny fabryk,
kopalń, stoczni, pegeerów... i pomniki, pomniki,
stawiane najczęściej żywemu indywiduum. W końcu pani
Abakanowicz i nam (jeszcze żywym) postawiła pomnik –
zbiorowy.
Tadeusz Bartoszewicz, Lubuskie
"Śmiesznostka ludzka"
W nawiązaniu do artykułu p. Jerzego Urbana ("NIE" nr
47/2002) chciałem się podzielić takim wspomnieniem.
W latach 1987–1990 przebywałem w USA w Nowym Jorku. Nie
pamiętam dokładnie daty występu p. Jana Pietrzaka w
świetlicy dla Polaków na Greenpoint Brooklin. Utkwił mi
jednak w pamięci taki oto obrazek. W czasie przerwy
swojego występu pan Janek Pietrzak siedział przy stoliku
"rozdając" autografy po dolarze. Świadczyła o tym kartka
informująca "1 autograf – 1 $". Nawet ustawiała się w
tym celu duża kolejka.
Stanisław Z., Kraków
"Tydzień z głowy"
Jako stary i zawodowy rzeszowiak kieruję do Szanownej
Redakcji "NIE" zdecydowany protest. W nr. 44 w rubryce
"Tydzień z głowy" ukazało się zdanie, że niejaki Roman
Gietrych z nieokreślonych "Polskich Rodzin" nosi ksywę
czy przezwisko Koński Łeb. To nas jako dziedzicznych
rzeszowiaków (szczególnie tych chłopców z Rynku)
straszecznie obraża! Taki "honorowy tytuł" nosił przed
laty wspaniały rynkowiec, który padł martwy ze
zmartwienia, bo kiedy stojąc dwie godziny w kolejce po
jabola doszedł do lady, stojący przed nim znawca
owocowych win zabrał mu sprzed nosa ostatnie dwa
"granaty". Nasz rzeszowski Koński Łeb to był bohater
miasta, a nie jakiś tam polityczny oszołom z ojca i
dziadka. Nie dały ruszyć naszego Końskiego Łba żadne
ustroje, nie damy ruszyć naszego rzeszowskiego "fury
gościa", który jest symbolem jedności Galicji z
Rzeszowem! To nas sakramencko
dotknęło i ubodło.
W imieniu wszystkich zmarłych i żyjących rzeszowskich z
rynkowego "Placu Broni" prosimy o polityczne i honorowe
sprostowanie!!!
Bolek z Rynku
"Co się niesie w SMS-ie"
Podaliście ("NIE" nr 48/2002), że emotikony głównie
używane są w telefonii komórkowej. No, niewątpliwie, w
SMS-ach się od tego roi, ale "głównie" to ja bym jednak
odniósł do poczty elektronicznej, IRCa, chatów P2P i tym
podobnych.
Pierwszy emotikon został wysłany przez Kevina Mackenzie
w roku 1979 na grupie dyskusyjnej MsgGroup. Była to
właśnie propozycja użycia czegoś takiego: "-)" (za:
http://www3.telus.net/blueprints/cris/internet.html).
Łukasz Nowicki
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Nie płacz kiedy zapłacisz"
Toś mnie Pan wnerrrrrwiłłłłł, pośle Gadzinowski ("NIE"
nr 47/2002). Przypomnę Panu, że większość głosów,
większość, które oddano na Pana, to głosy
antyklerykałów. A Pan w bezczelny sposób prosto z mostu
wali, że odizolowanie finansów państwa od finansów
Kościoła nie jest proste. No, kurwa, nie jest, ale już
pięć lat siedzisz Pan tam i co... i nic. Po dwóch latach
w cyrku słonia można nauczyć tańczyć, a Pan przez pięć
lat nie nauczył się pisać ustaw, działać w imieniu
wyborców? Co się z Wami dzieje? Tak, Wami, posłami SLD,
a w szczególności przedstawicielami Ruchu NIE. Gdzie
Wasze pompatyczne hasła przedwyborcze. Rację ma Pani
Dorotka, na tym pustkowiu coś wyrośnie, a jak tylko
zakiełkuje, to swoim głosem (a nawet składką, byle nie
większą niż 100 zł miesięcznie) podleję i do serca
przytulę.
Dariusz Bzówka
(e-mail do wiadomości redakcji)
PS Przez następny miesiąc strajkuję i tygodnika "NIE"
nie kupuję. Obciążcie Gadzinowskiego! W końcu kasy z
posłowania i pisania ma pod dostatkiem.
"Wbrew"
Do lektury "NIE" wróciłem po kilku latach i po wielu
przemyśleniach. Jestem głęboko wierzącym katolikiem i
czytając artykuł "Wbrew" ("NIE" nr 36/2002) oraz parę
innych (zwłaszcza na temat wizyty Papieża w Polsce),
stwierdziłem, że niestety, ale u nas, w naszym pięknym
kraju, chyba prawie nie ma ludzi wierzących. Ta
nienawiść buchająca prawie z każdej wypowiedzi, brak
szacunku dla innych i ta okropna jajecznica (ja, ja, ja
tylko moje poglądy są ważne i jedynie słuszne). Tu
wielki szacunek dla pana Urbana za wiarygodność,
uczciwość i miłość do bliźnich.
Paradoksalne jest to, że J. Urban ogłasza się publicznie
wrogiem Kościoła, a postępuje zgodnie z jego nakazami
(jednym z obowiązków prawdziwego członka Kościoła jest
napominanie innych, jeżeli źle postępują). Większość
ludzi, a zwłaszcza polityków, uważa, że ma jedynie
słuszną receptę na życie (ile razy to przerabialiśmy?) i
że każdy powinien układać życie według ich scenariusza.
Powołują się przy tym na Pismo Święte zapominając o
naukach Jezusa Chrystusa, który wręcz nakazał
nieosądzanie innych i miłość do bliźniego swego,
wskazując jako najwyższy stopień miłości miłość do
swoich wrogów. Nie jestem fanem Pana Jerzego, ale mam
dla niego wielki szacunek i głos poparcia, może nie
zgadzam się ze wszystkimi poglądami pana J.U. na
współczesny świat, ale je szanuję i uważam, że są wręcz
niezbędne do trzeźwej oceny tego świata.
Włodzimierz Malec
(e-mail do wiadomości redakcji)
"NIEmoralna propozycja"
"NIE" czytam od początku. Gazeta była dobrze redagowana
i przede wszystkim pisała (z drobnymi wyjątkami)
brutalną prawdę. Tylko po co?
Moje podejrzenie, że jesteście tylko zwykłą komercyjną
gazetą uprawiającą pustosłowie, nastawione wyłącznie na
zysk – potwierdziła "Niemoralna propozycja". ("NIE" nr
47/2002). Wydaje mi się, że standardowi redaktorzy "NIE"
mają już za tłuste dupska, żeby uganiać się za
następnymi aferami, i chcą znaleźć młodych gniewnych
frajerów, którzy odwalą za nich tę całą robotę. Tylko po
co?
Żeby znaleźć nowych odbiorców tygodnika? Bo nie ma co
ukrywać – tematyka jest trafna i frajerzy tacy jak ja
jeszcze długo będą wyciągać 2,40 (jak na tacę u Rydzyka)
i czytać... czytać... i wkurwiać się bez sensu, a
Gadzinowskim, Kosmalom, Żeleźnym z butelką Chivasa w
ręku brzuszki i sakwy będą rosły. Nie robicie nic więcej
oprócz uprawiania pustosłowia i grafomaństwa, przed
którym przestrzegacie w "NIEmoralnej propozycji". Bo
rewelacje typu: Pan W. wcale nie skoczył przez płot,
tylko podpłynął SB-cką motorówką – na Wybrzeżu znają
wszyscy. Podobnych rewelacji – tylko na czasie – mogę
opisać wiele. Tylko po co?
Wiem, że w tym skorumpowanym, czarnym burdelu – czyt.
III RP – ciężko jest cokolwiek zrobić, ale uważam, że
mając takie układy jak "NIE" stać Was na więcej. Skoro
już dajecie klienta prokuraturze – de facto ogólnie
znanego – dopilnujcie, aby pan prokurator rzetelnie
wypełnił swoje obowiązki. (...)
Mariusz Ewert, Gdynia
"Impuls seksualny"
Miałem wątpliwą przyjemność być jedną z osób, które
zostały "uszczęśliwione" (połączeniami z Internetem
0-700) w sposób przez was opisany ("NIE" nr 48/2002). W
marcu stałem się właścicielem komputera z dostępem do
sieci. Okazało się, że po pierwszej wizycie na
niegrzecznej stronie wszystkie następne połączenia były
wybierane właśnie przez nr 0-700. Jakie było moje
zaskoczenie, gdy otrzymałem pierwszy rachunek na kwotę
5544,25 zł. Po trzykrotnych reklamacjach i prośbach
choćby częściowego umorzenia zadłużenia (moje zarobki
wynoszą 1000 zł brutto, oczywiście musiałem przedstawić
zaświadczenie o zarobkach) otrzymałem pocieszającą
wiadomość. Miałem fart. Wspaniałomyślnie pozwolono mi
uiścić opłatę w 12 ratach płatnych co miesiąc. Teraz to
już tylko 462 zł + 35 zł za abonament. Jako student mam
do wyboru: albo płacić za telefon, albo czesne, a może
czynsz? Jednak pocieszam się widząc K. Czubównę, iż moje
wpłaty nie idą na marne. Teraz mogę zadzwonić pod 0-800
i posłuchać, jak prężnie rozwija się TP S.A.
Adrian
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Głos lumpa
Nasz informator z policji zawiadomił "NIE", że na
warszawskim Dworcu Centralnym robiono obławę na
pedofilów przyjeżdżających tu po bardzo apetycznych
małych chłopców. Zgarnięto m.in. ogólnie znanego
artystę, łowcę nagród i orderów, wielkiego moralizatora.
Po nazwisku wymienić go nie mogę, gdyż w policji nie ma
żadnych utrwalonych na piśmie śladów zatrzymania, nie
wszczęto sprawy, zdarzenie jest policyjnym sekretem. Nie
udało nam się więc na razie zdarzenia udokumentować.
Ze dwa lata temu filmowiec nazwiskiem Frykowski przebił
się bodaj trzy razy nożem, a zanim umarł, nóż powycierał
ze śladów krwi i odcisków palców, pozmywał podłogę,
chyba też zmienił pościel. Ponieważ wszystko to czynił w
domu córki Andrzeja Wajdy, policja nie została
wpuszczona do środka. Widocznie nieboszczyk nie skończył
jeszcze sprzątania... "NIE" opisało tę sensację, ale
reszta niezależnej prasy ulegając perswazji zgodziła się
nie robić przykrości panu Wajdzie, naszej chlubie
narodowej, która jeszcze może przerobić "Bogurodzicę" na
przecudny film.
Mimo takich objawów życzliwości władz wobec artystów
czują się oni niedopieszczeni przez państwo, ponieważ w
III RP do świętych krów nie zalicza się całego stada –
jak to było za socjalizmu – lecz tylko sztuki okazowe.
Kilkadziesiąt organizacji, które zrzeszają po garstce
twórców i tworzą Komitet Porozumiewawczy, wydało więc
oświadczenie pt. "Demokratyczne zwycięstwo lumpa". Są
wśród nich to polityczne organizacje producentów słów,
które zwalczały PRL zmierzając do zastąpienia jej Polską
o takim ustroju, który mamy: Stowarzyszenie Dziennikarzy
Polskich i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Obecnie
domagają się powrotu stosunków wcześniej
znienawidzonych.
Socjalizm sakralizował każdą działalność nazwaną
twórczością kulturalną. Bezsensownie wyolbrzymiał jej
znaczenie niezależnie od tego, czy była politycznie
służebna rządzącym, neutralna politycznie, czy też
zwalczała władze. Wystarczyło np. że trzy tuziny twórców
podpisało jakiś protest, a organy rządzące uznawały to
za zdarzenie najwyższej doniosłości. Aparat władzy
honorował kontestatorów represjami i przekupstwem,
podczas gdy dziś nawet woźny nie czytuje ich protestów.
Status twórcy zapewniał udział w uprzywilejowanej
kaście. Należenie do niej gwarantowało do-żywotnie
utrzymanie, prestiż i posłuch oraz rozmaite wygody,
honory i przywileje. Pracę artystyczną uważano za
szczególnie szlachetną ze względu na sam jej rodzaj a
niekoniecznie rezultat. Członkowie Stowarzyszeń i
Towarzystw żądają obecnie przywrócenia owego systemu w
tej jego części, która zapewniała im prestiż, rozgłos i
pieniądze wyolbrzymiając znaczenie ich pracy i osób. Nie
domagają się natomiast odtworzenia cenzury i
zarządzanych przez władze PRL szykan personalnych. Ma
być sama marchewka.
Członkowie organizacji, które podpisały oświadczenie,
przedstawiają w nim siebie samych jako elitę
społeczeństwa ze względu na to, że rodzaj ich pracy
zawsze rodzi skutki o szczególnej doniosłości i
niezwykle szlachetne. Kulturę uważają więc za coś
takiego, jak Kościół religię. Wszystkich, którzy nie
uznają kapłańskiej roli artystów lub inaczej niż oni
wartościują cele życiowe i społeczne, nazywają lumpami.
Piętnują stosunki sprzyjające hodowli takich chamów.
Nie podoba im się kapitalizm, gdyż tworzy hierarchię
społeczną nie nadającą kapłańskich uprawnień producentom
książek czy obrazów.
Czytamy w oświadczeniu:
"... kultura zespala nas i nadaje sens życia";
"... kulturze trzeba służyć, bo ona służy wszystkim";
"... zamiera obieg myśli, wzruszeń, wartości właściwych
kulturze, gdy więzi łączące twórców i odbiorców ulegają
zablokowaniu tandetą";
"... słowo jest krwioobiegiem kultury";
"... kultura jest gwarantem ludzkiej godności".
Czyż może być coś bardziej komicznego niż kontrast
między bełkotem, frazesami, które wydzielają
stowarzyszenia twórcze, a ich żądaniem, by członków tych
organizacji społeczeństwo mianowało swymi przewodnikami,
dostawcami sensu życia, wyrocznią.
Organizacje grożą, że jeżeli rewindykacje osób, które
zapisały się do stowarzyszeń, zostaną zlekceważone,
młodzież w Polsce stanie się nihilistyczna i obali prawo
oraz demokrację nie czując, że ich pogróżki polityczne w
ogóle nie mają sensu, ponieważ o swoje upomni się nie
młodzież akulturalna, lecz dobrze wykształcona i żyjąca
w kręgu własnej, bardziej współczesnej kultury.
Wydanie oświadczenia, w którym głupcy wymyślają nam od
lumpów, zbiegło się w czasie z aferą aktora Kaczora,
który forsę Związku Artystów Scen Polskich źle ulokował
i postradał. ZASP i bliźniacze organizacje przez to
zapewne akurat teraz objawiły rozczarowanie do
kapitalizmu. Korporacje zawodowe producentów słów,
dźwięków i obrazów czynią więc to samo, co związki
producentów statków i wydobywców węgla: tworzą straty, a
w zamian żądają przydziału pieniędzy i szczególnego
szacunku.
Zamiast wygłupiać się po czasie, było w porę czytać
Marksa, który objaśniał, że w kapitalizmie coraz lepiej
jest niektórym i coraz gorzej reszcie. A w wyborach
parlamentarnych 4 czerwca 1989 r., od której to daty
twórcy oświadczenia zaczynają swój lament, trzeba było w
Warszawie głosować na PZPR i lumpa Urbana, a nie na
"Solidarność" i aktora Łapickiego. Już wtedy to
radziłem.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Głos Ameryki i Allaha
Stacja nosi nazwę Al Hurra. Jej siedziba znajduje się w
Waszyngtonie i jest w całości finansowana przez rząd
Stanów Zjednoczonych. W telewizji pracuje 200
dziennikarzy z Ameryki i krajów arabskich. Al Hurra
nadaje od 15 lutego 2004 r. Na inaugurację wybrano
przemówienie prezydenta Busha, w którym pochwalił
Irakijczyków za ich dążenie do demokracji i namawiał
cały świat arabski do wzięcia z nich przykładu. Przy
okazji uruchomiono także Radio Sawa. Serwis
amerykańskiej International Broadcasting Company
sponsorowany przez amerykańską agencję rządową do spraw
radiofonii BBG. Radio Sawa nadaje w języku arabskim
przez 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu w paśmie
FM na całym Bliskim Wschodzie.
Knebel
Powszechnie wiadomo, że nowa stacja ma osłabić wpływy Al
Dżaziry i Al Arabiji, które za Amerykanami nie
przepadają. Sekretarz obrony Donald Rumsfeld uznał
ostatnio obie stacje za otwarcie wrogie interesom Stanów
Zjednoczonych. Jednocześnie wezwał Iracką Radę
Zarządzającą, by zakazała ich działalności na terytorium
Iraku. Jak na razie decyzje podjęto jedynie wobec stacji
Al Arabija. Tymczasowe władze zlikwidowały jej
przedstawicielstwo w Iraku i zapowiedziały podjęcie
kroków prawnych za podburzanie do stosowania przemocy.
Jako pretekst wykorzystano fakt, że Al Arabija nadała
nagranie Saddama Husajna, w którym nawoływał on do
zbrojnego oporu przeciw wojskom amerykańskim i ich
sojusznikom.
Decyzja ta ma znaczenie wyłącznie propagandowe, bo Al
Arabija wciąż nadaje z Iraku, tyle że poprzez sieć
„tajnych” korespondentów. Zyskała ponadto sojusznika.
Europejskie organizacje dziennikarskie jednomyślnie
potępiły amerykańskie ograniczenia uznając je za
pogwałcenie zasad wolności prasy.
Zamykanie ust arabskim dziennikarzom miało ułatwić
propagandową ofensywę nowej stacji i nieco przytępić
konkurencję. Nie będzie to łatwe, gdyż niezależne
arabskie media są na Bliskim Wschodzie popularne i
uznawane za wiarygodne. Katarska telewizja Al Dżazira
zyskała rozgłos przy okazji wojny w Afganistanie.
Transmisje na żywo, ze szczególnym naciskiem na
cierpienia ludności cywilnej, idealnie współgrały z
powszechną niezgodą na interwencję.
Bez knebla
Z Al Dżazirą konkurują stacje Abu Dhabi oraz Al Arabija.
Obie zbiły kapitał głównie dzięki bezpośrednim
transmisjom z Iraku. Każda stacja ma swoją specyfikę.
Abu Dhabi nadaje głównie reportaże na żywo, często na
zasadzie „no comments”. Al Dżazira codziennie donosi o
wydarzeniach z Bagdadu oraz z Mosulu. Jej reporterzy
jako nieliczni potrafią dotrzeć do baz partyzantów,
często wraz z nimi uczestniczą w akcjach przeciw
Amerykanom. Loża komentatorów to często osoby
kontrowersyjne, poszukiwane przez rządy Arabii
Saudyjskiej czy Jemenu. Zresztą Al Dżazira znana jest z
tego, że krytykuje wszystkie reżimy na Bliskim
Wschodzie. Al Arabija z kolei stara się zaprezentować
jako „umiarkowana alternatywa”. Popularność
arabskojęzycznych stacji satelitarnych potęguje fakt, że
w przeciwieństwie do większości stacji irackich nie są
one poddane cenzurze.
Konkurujące ze sobą na co dzień stacje chcą się
zjednoczyć w walce z nowo powstałą telewizją
amerykańską. Podkreśla się niekompetencje amerykańskich
dziennikarzy i stronniczość relacji z Iraku. Gdy Al
Hurra pokazuje odbudowaną przez żołnierzy iracką szkołę,
stacje arabskie emitują reportaż o tym, kto tę szkołę
zrównał z ziemią.
Znów knebel
Rzecznik Al Dżaziry Jihad Ballout wątpi w sukces
amerykańskiej stacji. Jako dowód przytacza badania
przeprowadzone przez brytyjską BBC, z których wynika, że
potrzeba dużo więcej, żeby zmienić nastawienie Arabów do
USA. Z kolei syryjska gazeta „Tishrin” pisze, że nowy
kanał telewizyjny jest częścią amerykańskiej polityki
kolonizacji świata. Podobnie sądzą egipscy eksperci
zajmujący się mediami. Salah Abd al Maksud, wicedyrektor
Związku Dziennikarzy Egipskich i dyrektor Arabskiego
Medialnego Centrum Badań i Publikacji, powiedział, że
bez wątpienia media są jednym z rodzajów broni, którą
wykorzystują Amerykanie w wojnie przeciwko temu
regionowi, tak jak są jednym ze środków służących do
realizacji amerykańskich zamierzeń.
Arabów irytuje już sama nazwa nowej telewizji. Al Hurra
po arabsku oznacza wolna, podczas gdy w krajach
arabskich Amerykanie cieszą się raczej opinią krwawych
okupantów. Zakaria Husajn, wykładowca nauk
strategicznych na Uniwersytecie Aleksandryjskim,
stwierdza, że zarówno Radio Sawa, jak i Al Hurra nie
poradzą sobie ze zmianą wizerunku Stanów Zjednoczonych.
Gdyby USA szczerze pragnęły przekształcenia tego obrazu,
powinny zacząć od weryfikacji swojej polityki. Większość
arabskich gazet przypomina przemówienie prezydenta Busha
z 20 września 2002 r.: Postaramy się tak zmienić Bliski
Wschód, by przystawał do modelu amerykańskiego.
W budowaniu wizerunku nowej stacji nie pomoże zamknięcie
szyickiego tygodnika „Al Hawza”. Na jego łamach
wielokrotnie publikowano artykuły krytyczne wobec nowych
władz. Na treść publikacji wielki wpływ miał szyicki
przywódca duchowy ajatollah Muchtada al Sadr. Duchowny
na pewno nie należy do umiarkowanych, ale decyzja o
zamknięciu gazety może zaostrzyć sytuację w Iraku. Już w
godzinę po decyzji o zamknięciu „Al Hawzy” kilka tysięcy
szyitów protestowało przed redakcją tygodnika. Natomiast
sam al Sadr wezwał swoich zwolenników do zbrojnej walki
z niewiernymi.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Myśleć cyrylicą
O tym, jak się miewa lud rosyjski pod rządami autokraty
Putina, można przeczytać w raporcie Instytutu
Socjologicznego WCIOM. Także o tym, czemu Putin cieszy
się niesłabnącą popularnością w Rosji i w czym Rosjanie
są bardziej europejscy od nas.
Rosjanie nie są zachwyceni ani reformami, ani tym
bardziej ich autorami. Ankieterzy WCIOM (prestiżowego
ośrodka badania opinii publicznej) zapytali obywateli
federacji, kto ich zdaniem zasługuje na miano
najgorszego bandyty XX w. Pierwsze miejsce zajął Adolf
Hitler. Drugie Stalin – to też żadna niespodzianka.
Lekko oszołomiony poczułem się czytając, że trzecie i
czwarte miejsce zajęli kolejno Borys Jelcyn i Michaił
Gorbaczow.
* * *
Rosjanie z łezką w oku wspominają przeszłość. 80 proc. z
nich uważa, że gdyby nie pierestrojka, Rosja nie miałaby
teraz takich problemów gospodarczych. 67 proc. twierdzi,
że w latach 80. ZSRR mógł ekonomicznie konkurować z
Zachodem. Przeciwnego zdania jest 20 proc. badanych.
Natomiast tylko 27 proc. obecną Rosję nazwałoby potęgą
gospodarczą. Jako winnych takiego stanu rzeczy Rosjanie
masowo wskazują reformatorów i oligarchów. 67 proc.
uważa, że okradli oni naród ze zdobyczy komunizmu.
Ciekawe, że mimo to większość Rosjan nie za bardzo wie,
w jakim ustroju obecnie żyje. 21 proc. twierdzi, że to
kapitalizm. 5 proc. autystycznie opowiada się za
socjalizmem. 65 proc. absolutnie się w tym burdelu nie
rozeznaje.
Dla większości Rosjan symbolem przemian jest
prywatyzacja, do której mają podobny stosunek jak
Polacy. Na pytanie, co oznacza dla ciebie prywatyzacja?,
53 proc. odpowiedziało, że jest to kłamstwo i rabowanie
narodu. 69 proc. uważa, że prywatyzacja w Rosji odbyła
się z naruszeniem prawa, a 75 proc. domaga się
postawienia przed sądem osób odpowiedzialnych za
przekształcenia własnościowe. Trudno się więc dziwić, że
aż 83 proc. naszych wschodnich sąsiadów popiera Putina w
jego walce z oligarchami. Większość Rosjan nie lubi
liberałów, którzy oligarchów bronią.
* * *
W przeciwieństwie do liberałów Putin wielokrotnie
podkreślał, że jest patriotą, a ojczyzna jest dla niego
jak matka. Okazując lekceważenie rosyjskiej dumie
narodowej liberałowie popełnili poważny błąd. 78 proc.
Rosjan uważa, że ojczyznę kochać trzeba, a 69 proc.
domaga się, by media wpajały młodzieży idee
patriotyczne. 62 proc. twierdzi, że młodzież najlepiej
wychowana była w czasach radzieckich. Podobnie jak
Putin, który w swojej kampanii wielokrotnie podkreślał,
że co jak co, ale radziecka szkoła była porządna.
W parze z rozbuchanym patriotyzmem idzie poparcie dla
interwencji wojskowej w Czeczenii. Aż 58 proc. Rosjan
uważa, że należy kontynuować operację wojskową w
zbuntowanej republice. 72 proc. odmawia Czeczenom
niepodległości. Można zresztą powiedzieć, że w polityce
międzynarodowej prezydent prowadzi politykę zdumiewająco
zgodną z życzeniem większości swoich rodaków. Podobnie
jak on 67 proc. z nich uważa, że NATO ma charakter
agresywny, a nie obronny. 64 proc. twierdzi, że otacza
Rosję. Jednocześnie 86 proc. nie chce, by Rosja podjęła
jakiekolwiek kroki zaczepne wobec zachodnich sąsiadów.
Rosyjski lud uważa, że rozsądniej będzie skupić się na
modernizacji i unowocześnianiu swojego wojska (93 proc.)
i budowaniu przyjacielskich relacji z Unią Europejską
(76 proc.).
* * *
Inaczej niż Polacy, Rosjanie bardziej kochają Europę niż
Amerykę. Na pytanie, kto jest w tej chwili zagrożeniem
dla Rosji, prawie połowa wskazała na USA. Drugie miejsce
zajęły Chiny. Europa postrzegana jest przez Rosjan jako
przewidywalny i przyjazny partner handlowy (66 proc.).
Zdecydowana większość Rosjan (71 proc.) uważa, że ich
kraj powinien dążyć do przyjaznych stosunków z Unią
Europejską, a 65 proc. twierdzi, że przy odpowiedniej
polityce mogłoby się to odbić z korzyścią dla obu stron.
Rosjanie z miłością podchodzą do europejskiej waluty. 78
proc. z nich uważa euro za stabilniejsze i bardziej
bezpieczne niż dolar.
* * *
Momentami Rosjanie wydają się być bardziej przejęci
ideami społeczeństwa obywatelskiego niż Polacy. Podczas
gdy my generalnie olewamy życie polityczne i organizacje
masowe, Rosjanie wręcz się do nich garną. 70 proc.
twierdzi, że na bieżąco interesuje się polityką, a 46
proc. dyskutuje o niej w gronie rodzinnym i wśród
znajomych. 51 proc. uważa, że ich życie mocno zależy od
polityki, a 45 proc. chce o niej współdecydować
zapisując się do jakiejś partii.
Na pytanie, na czym polega demokracja, naród odpowiada
zgodnie (91 proc.), że są to rządy ludu. Połowa uważa,
że kształtowanie postaw demokratycznych zaczyna się od
komitetów blokowych i oddolnych ruchów obywatelskich. 46
proc. uważa, że ma wpływ na życie polityczne w kraju.
Wyraźnie kontrastuje to z powszechnym nad Wisłą
przekonaniem, jakoby przeciętny Rosjanin nie widział
sensu udziału w putinowskiej demokracji.
* * *
Na koniec dodam, że ponad 60 proc. Rosjan uważa, że
stosunki z Polską powinny ulec zdecydowanej poprawie.
Jednocześnie 35 proc. ma żal do Polaków, że za wszystkie
swoje niepowodzenia winią Rosję. Rosjanie deklarują
zainteresowanie polską kulturą (57 proc.), a połowa z
nich życzy sobie z nią obcować częściej niż dotychczas.
Ilu Polaków życzy sobie obcować z kulturą rosyjską? Tego
nie wiem. Wiem natomiast, że nie mają zbyt wielu okazji,
by to czynić.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Śmiesznostka ludzka
Jeden nasz rodak, inteligent z wyglądu, wciąż ucieka z
komunistycznego lagru wskroś bezkresny Sybir. Goni go
Feliks Dzierżyński. W tajdze Beria mu drogę zabiega, w
tundrze od Radkiewicza odgania się kłonicą. Zza każdego
krzaka komuch na niego skacze i sól sypie na ropiejące
rany. A imię jego Jan Pietrzak. A zawód – ofiara komuny.
W "Gazecie Polskiej" autor przebrzmiałego bombastycznie
hymnu "Żeby Polska była Polską" żali się:
W 67 roku po serii rozmów z cenzurą przesłuchań przez
SB, narad w gronie aktywu (...) mój
teatr i kabaret zostały wyrzucone z Hybryd. Od tamtej
pory pamięć o tym kabarecie jest dokładnie cenzurowana.
(...) Ta sytuacja trwa do dziś i dotyczy również mojego
następnego kabaretu "Pod Egidą". (...) Wolna Polska nie
jest życzliwa dla mojej twórczości obecnej, a także dla
tego co robię od 40 lat. Skazany zostałem na wdeptanie w
błoto przez SB. (...) CD wydany przy tej okazji
(teraźniejszych radiowych obchodów jubileuszu Hybryd –
przyp. U) zawiera repertuar starannie przebrany przez SB
i cenzurę...
Instytut Pamięci Narodowej jest o wiele mniej obciążony
niż pamięć Pietrzaka. Czyż nie mógłby uznać za swą misję
uszczęśliwienie jednego wysłużonego artysty – bratniej
dla się antykomunistycznej duszy?
Prof. Kieres powinien podjąć dzieło naprawienia krzywd
Pietrzaka, o których on tak przejmująco ciągle pisze i
mówi. Zwrócić mu jego talent, który przeszedł w obce
ręce. Oddać mu publiczność niecnie Pietrzakowi
zagrabioną. Przywrócić mu poczucie czasu, aby w swoim
kabarecie nie musiał za panowania Wałęsy gromić Gomułki,
a za rządów Millera dobierać się do Jaruzelskiego.
Przydzielić mu teatr ogromny, nagonić do niego kamery TV
i uciec im nie pozwalać. Odgonić esbeków, którzy artystę
osaczają od
35 lat dręcząc bezustannie. Zastąpić ich entuzjastami,
rozpisać ich dyżury. Order na facecie zawiesić, mogą być
dwa. Nos wysmarkać.
Nasza pamięć narodowa ogarnia tłum wspaniale
rozbawionych komuchów-prominentów, przez ćwierć wieku
wciąż oklaskujących Pietrzaka i jego kabaret. W jednym z
nami rytmie brawo biła opozycja. Dziś Jan Pietrzak już
tylko mnie jednego śmieszy. I to tylko wówczas, gdy
wywodzi swe bezustanne żale.
Niech Instytut Pamięci zakaże mu się odzywać, bo
zlitowanie się polega niekiedy na chronieniu przed
politowaniem.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Żyd to wstyd "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O jedynie słusznych poglądach towarzysza Smitha
Gość uważany za papieża liberalizmu to wrażliwy
społecznie obrońca praw pracowniczych.
Pamiętacie ten dowcip z breżniewowskiej epoki zastoju w
ZSRR? "Stoi Lenin nad rzeką Moskwą w Moskwie i dźga wodę
długą tyką. Co robicie, towarzyszu Uljanow? – pyta
przechodzień. – Nic, sprawdzam czy 'Aurora' tu
podejdzie". Żart ten przypomniałem sobie czytając
sztandarowe dzieło Adama Smitha, którego z pewnością
zadziwiłyby poglądy i dokonania instytutów jego imienia.
"Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów"
wydano u nas ostatnio w 1954 r. w nakładzie 5 tys.
egzemplarzy. Nic więc dziwnego, że mało który z naszych
rodzimych liberałów ma pojęcie o poglądach patrona.
Gdy się już coś niecoś zdobyło, to często łatwo jest
zdobyć więcej. Cała trudność – zdobyć coś niecoś – pisał
Adam Smith, ojciec liberalizmu w swym głównym dziele "O
bogactwie narodów". Głęboka ta myśl w lokalnej wersji –
pierwszy milion trzeba ukraść – wyzwoliła u nas takiego
ducha przedsiębiorczości, że teraz prokuratorzy się nie
wyrabiają. Instytut Adama Smitha w Londynie w
opracowaniu pt. "Wschodnia obietnica" ostrzegał, że
prywatyzacji w Europie Wschodniej należy dokonać, póki
trwa entuzjazm związany z odzyskaniem wolności
politycznej.
Dziś największy entuzjasta prywatyzacji Janusz
Lewandowski, który "Wschodnią obietnicę" opatrzył
wstępem, siedzi w Krakowie na ławie oskarżonych.
Smith a Balcerowicz
W okresie entuzjastycznej budowy nowego ustroju Leszek
Balcerowicz wprowadził represyjny podatek od
"ponadnormatywnego wzrostu płac" zwany popiwkiem.
Uzasadniał to obawą, że zbyt wysokie płace wywołają
inflację. Adam Smith ma na ten temat pogląd zgoła
odmienny: W rzeczywistości wysokie zyski prowadzą w
daleko większym stopniu do zwyżki cen niż wysokie płace
i dodaje: Nasi kupcy i fabrykanci narzekają bardzo na
złe skutki wysokich płac, które podnoszą ceny i
zmniejszają tym samym sprzedaż ich dóbr w kraju i za
granicą. Nie wspominają jednak nic o złych skutkach
wysokich zysków. Milczą o zgubnych skutkach własnych
korzyści, a narzekają jedynie na korzyści, jakie
przypadają innym. Wystarczy przypomnieć, że początek lat
90. to okres bardzo wysokich zysków, z których
powstawały olbrzymie fortuny III RP. To właśnie poziom
płac byłby dla Smitha probierzem dokonań "polskich
reform", czyli obecnego poziomu bogactwa narodu: Hojna
zapłata za pracę jest koniecznym skutkiem, a zarazem
naturalnym znamieniem wzrastającego bogactwa narodowego.
I na odwrót, skąpe utrzymanie pracującej biedoty jest
naturalną cechą zastoju, a gdy przymiera ona głodem –
szybkiego cofania się.
W gorącym sporze między Radą Polityki Pieniężnej i
Balcerowiczem a rządem Smith poparłby rządowe dążenie do
obniżenia stopy procentowej.
Gdyby rynkowa stopa procentowa była tak niska, że nikt
oprócz najbogatszych nie mógłby żyć z procentów od swych
pieniędzy, wszyscy ludzie średnio lub mało zamożni
musieliby sami zająć się produkcyjnym zastosowaniem
swych kapitałów. Niemal każdy musiałby z konieczności
trudnić się handlem lub przemysłem.
Smith o sprawiedliwości społecznej
Ze wszystkich badań opinii publicznej wynika, że Polacy
opowiadają się za bardziej sprawiedliwym podziałem
dochodu narodowego. I tu zwykli obywatele bliżsi są
poglądów Adama Smitha niż polityczne i naukowe
autorytety, które się Smithem podpierają: Służba,
robotnicy i rzemieślnicy wszelkiego rodzaju stanowią
przeważającą część każdego wielkiego, zorganizowanego
społeczeństwa. A to, co polepsza położenie większości,
nie może być nigdy uważane za szkodę dla całości.
Społeczeństwo, którego przeważająca część członków jest
głodna i nieszczęśliwa, z pewnością nie może być
kwitnące i szczęśliwe. Zresztą sama sprawiedliwość tego
wymaga, aby ci, którzy żywią, odziewają i zaopatrują w
mieszkania całą ludność kraju, sami mieli taki udział w
wytworze swej pracy, iżby mogli się znośnie odżywiać,
ubierać i mieszkać.
Obniżenie przez rząd na drodze ustawodawczej płacy
minimalnej spotkałoby się z surową oceną twórcy szkoły
liberalnej w ekonomii: Kiedykolwiek zaś prawo próbowało
regulować płace robotników, raczej obniżało je niż
podwyższało. (...) Ilekroć prawo próbuje regulować spory
między majstrami a ich robotnikami, to doradcami jego są
zawsze majstrowie. Gdy więc orzeczenie wypada na korzyść
robotnika, jest ono zawsze słuszne i sprawiedliwe; gdy
natomiast wypada po myśli majstra, często jest inaczej.
Wróciliśmy do krytykowanej przez Smitha sytuacji z XVIII
wieku, kiedy to pracodawcy mieli decydujący wpływ na
regulacje prawne stosunku pracy.
Smith związkowiec
O pracy wyraża się największy liberalny autorytet z
szacunkiem godnym Marksa: Ponieważ własność, jaką dla
każdego człowieka stanowi jego własna praca, stanowi
pierwotną podstawę wszelkiej innej własności, jest przez
to najświętsza i nienaruszalna.
Guru liberałów miał raczej duszę związkowca niż
pracodawcy we współczesnym wydaniu. Ledwo żywym z
przemęczenia pracownikom sektora prywatnego z pewnością
przypadnie do gustu taka oto rada Smitha dla
pracodawców: Gdyby pracodawcy słuchali zawsze głosu
rozsądku i sumienia, mieliby często powody, by raczej
hamować zapał do pracy wielu swych robotników, niż go
pobudzać.
Sądzę, że w każdym zawodzie stwierdzić można, iż
człowiek, który pracuje tak umiarkowanie, iż może
pracować w sposób ciągły, nie tylko zachowuje najdłużej
zdrowie, lecz wykonuje też w ciągu roku największą ilość
pracy.
Antyzwiązkowej retoryce naszych liberałów i biznesmenów
łatwo przeciwstawić poglądy Smitha: Pracodawcy, jako
mniej liczni, o wiele łatwiej mogą się zrzeszać. (...)
Nie mamy żadnych ustaw parlamentu zwróconych przeciwko
zmowom, które mają obniżyć ceny pracy, wiele jest
natomiast przeciwko zmowom, które miałyby je
podwyższyć.(...) Gdy majstrowie łączą się, by obniżyć
płace swych robotników, tworzą zazwyczaj tajny związek
lub zobowiązują się wzajemnie, że pod ustaloną karą nie
będą płacili więcej niż ustaloną płacę. Gdyby zaś
robotnicy mieli otworzyć tego samego rodzaju przeciwną
zmowę, aby nie przyjmować pewnych płac pod ustaloną
karą, prawo karałoby ich surowo; a gdyby prawo działało
bezstronnie, musiałoby traktować majstrów w ten sam
sposób.
Uzasadnienia i sformułowanej przez autora "Bogactwa
narodów" definicji płacy minimalnej polscy liberałowie
chyba nigdy nie czytali: Jakkolwiek jednak pracodawcy w
sporach ze swymi robotnikami muszą mieć na ogół
przewagę, to przecież istnieje pewna stopa, poniżej
której wydaje się niemożliwe obniżyć na jakiś dłuższy
okres czasu zwykłą płacę nawet najniższej kategorii
pracy.
Albowiem człowiek musi zawsze żyć ze swej pracy; jego
płaca robocza musi mu co najmniej wystarczać na
utrzymanie. W większości wypadków musi być ona nawet
nieco wyższa, w przeciwnym razie nie mógłby on stworzyć
rodziny, a ród tych robotników wymarłby w pierwszym
pokoleniu.
Smith o biznesmenach
Biznes Center Club i inne stowarzyszenia biznesowe
skupiają głównie ludzi, którzy dorobili się nie na
produkcji, lecz na handlu. Jako ludzie sukcesu, bardzo
wpływowi, potrafią łatwo kształtować opinie polityków i
ustawodawców. Wpływu "tej klasy" na prawodawstwo i
politykę patron szkoły liberalnej bynajmniej nie
pochwaliłby: Propozycja jakiegoś nowego prawa czy
przepisu (...) która pochodzi od tej klasy (kupców –
przyp. P. I.), powinna się zawsze spotkać z największą
ostrożnością i nie powinna być nigdy przyjęta, zanim nie
zostanie wszechstronnie i dokładnie zbadana, nie tylko z
największą skrupulatnością, lecz z najbardziej
podejrzliwą uwagą.
Pochodzi ona bowiem od klasy, której interes nie jest
nigdy dokładnie taki sam, jak interes publiczny, a która
jest zainteresowana w tym, by oszukiwać, a nawet
ciemiężyć społeczeństwo, i która je też w wielu
przypadkach oszukiwała, jak i uciskała.
Gdy się już na kogoś powołujemy, warto zacytować coś
niecoś. Cała trudność – przeczytać coś niecoś...
Autor : Piotr Ikonowicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Papierówki
Po sfeminizowaniu zawodu sędziego ulega temu pokrewne
rzemiosło. Coraz więcej kobiet wyrokuje jako
felietonistki. Mężczyźni piszą felietony polityczne,
prawicowe lub lewicowe, felietony muzyczne, obyczajowe,
sądowe albo śmieszne, w tym wędkarskie. Kobiety zaś
piszą jako kobiety felietony kobiece. Żalą się one, że
mężczyźni je zniewalają, a pokazują coś innego: własna
płeć niewoli je myślowo. Jest to jedyny powód, dla
którego będąc feministą, dawniej kobieciarzem, nie
czytam damskich felietonów, chyba że są Szczepkowskiej.
Nie ciekawią mnie bowiem żadne publiczne wystąpienia
motywowane biologicznie: "ja, jako człowiek młody", "ja,
jako stary", "ja, jako kobieta". Żaden wiek ani płeć nie
wyróżniają pod tak ważnym względem, żeby koncentrować
cudzą uwagę. Wyjątkiem zainteresowania osób
praktykujących jako pediatra, geriatra, ginekolog albo
sutener. Hannah Arendt uchodząca za osobę, która miała
coś do powiedzenia, nie patrzyła na świat z punktu
widzenia kobiety ani go nie objaśniała przez ten
pryzmat. Swą kobiecość intensywnie eksploatowała na
innym niż biurko meblu. Albert Einstein skupiał na sobie
szerokie zainteresowanie nie dlatego, że wpierw głosił,
iż jest młody, a później, że stary, nie z tego też
czerpał tytuł do wykładów i wywiadów, że biologicznie
rzecz biorąc był niewątpliwie ssakiem.
Ciekawi raczej, jak ktoś patrzy na coś jako ktoś.
Kobiety zarobkujące myśleniem o sobie jako kobietach
wywołują więc ziewanie. Kobiecość znamionuje połowę
ludzkości. Jest to o wiele za dużo, aby mieć
samopoczucie istoty wyjątkowej!
Kobiety piszące jako kobiety będąc feministkami
przeważnie osiągają skutek odwrotny, niżby chciały. Dają
one bowiem do zrozumienia, że występują jako cud natury:
pomimo kobiecości mają zdolność do tworzenia przewodów
myślowych. Przypominają pod tym względem te kaleki,
które na wózkach inwalidzkich grają w futbol na
olimpiadach dla niepełnosprawnych. Mimochcąc eksponują
one swoją płeć jako inwalidztwo. Lektura pism kobiecych
potwierdza, że kobiecość bywa ciężkim kalectwem
umysłowym.
Powód do pisania felietonu tak niepolitycznego (w
dwojakim tego słowa znaczeniu) dał wywiad z felietonistą
Maciejem Rybińskim zamieszczony w branżowym czasopiśmie
"Press" (nr 12/2003). Imię wskazuje, że jest to
mężczyzna. Także jego fotografia urzeka widokiem bardzo
powszechnej męskiej
urody. Z felietonistkami wiąże natomiast Rybińskiego
bardzo kobieca skarga, którą wypowiedział: mianowicie że
ja go starannie unikam.
Mając nieco doświadczeń w obcowaniu z kobietami
zauważyłem, że kobiety, których nie znam albo znam, lecz
unikam, przenigdy nie skarżą się na to, żyją
szczęśliwie. Kobiety zaś, z którymi współżyję, mają
czemuś bezustanną pretensję o to, że je ignoruję.
Rybiński otóż jest jedynym na świecie autorem, któ-
rego czytam codziennie.
Pretensja dotyczy w szczególności tego, że nie
polemizuję z felietonistą "Rzepy". Nie jestem taki
głupi, żeby bić się z silniejszym lub ze zdolniejszym
kłócić. Gdybym porywał się na Rybińskiego, przeczyłbym
tej inteligencji, którą on mi przypisuje objawiając
chętkę na zwarcia. Lecz po cóż byłby mu podskakujący
idiota?
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Partyjka durnia
SLD jest lewicowy tylko z nazwy.
"Nie deklaracje słowne liderów i szumnie zapowiadane
programy decydują o charakterze partii politycznych, ale
ustawy budżetowe. To, co proponuje rząd na rok 2004,
każe mi sytuować Sojusz w gronie partii
liberalno-konserwatywnych".
Wicepremier Hausner jest szczery aż do bólu. Otwarcie
deklaruje, że celem rządu jest ograniczenie systemu
świadczeń przedemerytalnych i taka reforma rent
inwalidzkich, która wyeliminuje osoby pobierające
nienależne im świadczenia, reforma KRUS, która
zlikwiduje "patologie" oraz wdrożenie systemu emerytur
pomostowych. Dąży też do wyrównania wieku emerytalnego
kobiet i mężczyzn. Ulubionym zwrotem wicepremiera jest
"uszczelnianie i ograniczenie transferów".
W praktyce pomysły te oznaczają setki tysięcy dramatów
małych ludzi, przeciw którym ruszy potężna machina
urzędnicza Hausnera.
Wicepremier i jego koledzy nie rozumieją, że to, co
nazywają "patologią", dla milionów Polaków jest szansą
na nędzne przeżycie. Można oburzać się czytając
informację, jak policja schwytała kolejnego lekarza,
który za łapówkę wystawiał kwity uprawniające do
ubiegania się o jałmużnę w wysokości 400 zł, ale trzeba
też zapytać, do jakiej ostateczności doprowadzeni
zostali ludzie gotowi dać w łapę, aby zapewnić sobie
stały zasiłek socjalny. Bo przecież nikt nie wmówi mi,
że za tę jałmużnę można wyjechać na Florydę.
Ile zaoszczędzi wicepremier na ofiarach transformacji
ustrojowej? Może 3–4 mld zł w 2004 r.
Tymczasem, gdy SLD planuje łupienie biedaków, bogacze
już zaczęli podliczać zyski. Hausner ma szeroki gest
wobec banków, towarzystw ubezpieczeniowych i otwartych
funduszy emerytalnych. Zapowiedziana przez rząd obniżka
stawki podatku CIT do 19 proc. już w roku przyszłym
pozwoli bankom "zaoszczędzić" 4,5 mld zł! Bez wysiłku i
ryzyka. Aby normalnie zarobić taki szmal, instytucje te
musiałyby zauważalnie zwiększyć akcję kredytową. A tak
wystarczy przychylność rządu i sejmowej większości. W
ostatnich miesiącach aż nazbyt widoczny był potężny
lobbing prowadzony w tej sprawie przez Polską
Konfederację Pracodawców Prywatnych, Polską Radę
Biznesu, Business Centre Club, Centrum im. Adama Smitha
i inne wpływowe organizacje. Jeśli ktoś sądzi, że
Bochniarzową, Kulczyka, Goliszewskiego i Palikota
interesuje dziura budżetowa, jest w błędzie. Mieli
załatwić sobie obniżkę podatków i są blisko. Zapychanie
dziury to problem emerytów, rencistów, pielęgniarek,
nauczycieli i górników.
Wulgarna teoria liberalna zakłada, że obniżka podatków
automatycznie powoduje wzrost gospodarczy, co z kolei
skutkuje zwiększeniem liczby miejsc pracy i ogólną
szczęśliwością. Gdyby tak było, Stany Zjednoczone, na
które tak chętnie powołują się eksperci, cieszyłyby się
dziś wzrostem gospodarczym i niskim deficytem
budżetowym, tymczasem jest dokładnie odwrotnie.
Z 230 mld dolarów nadwyżki budżetowej Clintona w roku
2000 zrobiło się 450 mld deficytu Busha młodszego –
między innymi dlatego, że republikańska większość
skutecznie zredukowała stawki podatkowe dla
najbogatszych.
To, co proponuje rząd Leszka Millera w przyszłych
latach, to kalka "toutes proportions gardés" tej
polityki. SLD jest na prostej drodze do wywołania
anoreksji budżetowej, i to w warunkach wzrostu
gospodarczego, co samo w sobie będzie ekonomicznym
dziwolągiem. Dalszy spadek notowań tej formacji jest
więcej niż pewny. Na miejscu co najmniej połowy posłów
szukałabym po 2005 r. nowej znacznie skromniejszej
roboty.
Nic dziwnego, że w środę 1 października wiceminister
gospodarki Jolanta Banach odpowiedzialna za pomoc
społeczną podała się do dymisji, która nie została
przyjęta. W trakcie wieczornego spotkania premiera z
klubem parlamentarnym Sojuszu nie zostawiono na nim
suchej nitki.
Za całokształt i najświeższe pomysły.
Rząd miałby pewną szansę, gdyby jego wysiłki wsparł
Narodowy Bank Polski oddziałując na banki komercyjne
instrumentami przewidzianymi prawem, których celem
byłoby obniżenie oprocentowania kredytów. Chodzi przede
wszystkim o zaprzestanie praktyki zadłużania NBP w
bankach komercyjnych za pośrednictwem bonów pieniężnych.
Bank centralny mógłby też złagodzić kryteria
kwalifikacji kredytów zagrożonych oraz uruchomić dla
banków specjalną linię kredytową na współfinansowanie
środków unijnych. To byłyby realne impulsy wzrostu.
Nieszczęściem polskiej gospodarki są zatory płatnicze.
Tu również NBP mógłby wspomóc politykę rządu – gdyby
taka istniała. Tak się jednak nie stanie.
Rząd popełnia strategiczny błąd zakładając, że można
osiągnąć wzrost gospodarczy zmniejszając redystrybucyjną
rolę budżetu. Jeśli cięciom stawek podatkowych i
wydatków będzie towarzyszyła polityka wysokich stóp
procentowych i nadwartościowego kursu złotego, to o
trwałym wzroście PKB należy zapomnieć. W takich
warunkach ewentualne oszczędności nie zostaną
przeznaczone na inwestycje, ale zostaną skonsumowane
przez sektor finansowy.
Analitycy i "niezależni eksperci" bezlitośnie ćwiczą
ministrów wytykając im wysokość długu publicznego.
Jednym z jego elementów jest koszt obsługi długu
krajowego. Za kadencji obecnego składu Rady Polityki
Pieniężnej był on przeciętnie 3 razy wyższy niż w
krajach Unii Europejskiej. Powodem tego była wysoka
realna stopa procentowa.
W tym samym okresie podobne stopy procentowe w krajach
Unii Europejskiej kształtowały się na poziomie 0–1,5
proc. rzadko przekraczając 2.
Można spekulować ile "zaoszczędziłby" budżet państwa w
latach 1998–2002, gdybyśmy mieli realne stopy procentowe
NBP na poziomie zbliżonym do unijnych standardów. Byłoby
tego od 28 do 32 mld zł! Mógłby sobie Marek Pol
betonować i zalewać asfaltem kraj w ramach programu
budowy autostrad. A tak te 32 miliardy dyskretnie
przepłynęły na konta tzw. inwestorów. Gdyby całemu
składowi Rady Polityki Pieniężnej odpalili oni za tzw.
politykę pieniężną zwyczajowe 5 proc. to Bogusław
Grabowski z kolesiami działkowaliby się sumką od 1,4 do
1,6 mld zł! Kurewsko wielki szmal!
Połowa Polaków żyje poniżej granicy minimum socjalnego,
30 proc. uczniów jest niedożywionych, mamy w kraju
regiony, w których poziom życia i sytuacja na rynku
pracy niewiele różni się od tej spotykanej w zrujnowanej
wojną byłej Jugosławii. Fundowanie w takich
okolicznościach ultraliberalnej polityki społecznej
przez formację mającą w nazwie "lewicę" jest skrajną
nieodpowiedzialnością. Tym bardziej że ta polityka
oparta jest na sprytnym oszustwie. Obniżka podatków
dochodowych od osób prawnych (CIT) i osób fizycznych
prowadzących działalność gospodarczą (PIT) ma zostać
zrekompensowana z jednej strony cięciami w sferze
socjalnej, z drugiej zaś podwyżkami stawki podatku VAT w
2004 r. Tego nawet Leszek Balcerowicz nie proponował w
latach, gdy był ministrem finansów.
Byłoby lepiej, gdyby SLD zdecydował się, jaką jest
partią? Bo przywileje podatkowe dla banków, wielkich
firm, lokalnych bogaczy i establishmentu, pieprzenie o
lewicowości, przysiady przed klerem, ledwo tylko
skrywana pogarda dla najuboższych – wszystko to skłania
do smutnego wniosku. Sojusz jest związkiem zawodowym
ludzi trzymających władzę.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kurewskie Życie
Od kilku miesięcy prawicowe tytuły prasowe larum grają:
naszych biją, ze stołków wypierdalają, ze spółek na bruk
spuszczają! Żal za odwołanymi prezesami i zarządami nie
wydaje się jednak bezinteresowny. Na przykładzie działań
poprzedniego zarządu KGHM Polska Miedź S.A. zobaczymy,
że miłość prawicowych gazetek ma charakter płatny, i to
wysoko. W języku polskim płatna miłość zwana jest też
kurewstwem.
Hojnym sponsorem prawicowej prasy jest lub było wiele
spółek skarbu państwa. Opisane tu dupodajstwo tylko
obrazujemy na przykładzie Kombinatu Miedzi i jego
prasowych utrzymanek.
Umowa zawarta 2 listopada 2000 r. pomiędzy KGHM Polska
Miedź a firmą Art-Media z siedzibą przy ulicy Kopernika
32/8 w Warszawie (zarejestrowaną pół roku wcześniej jako
zwykła działalność gospodarcza na nazwisko Arkadiusza
Bińczyka).
Zleceniobiorca (czyli Art-Media - przyp. M.W.)
oświadcza, że reprezentuje w niniejszej umowie interesy
Domu Wydawniczego Wolne Słowo S.A. wydawcy dziennika
"Życie".
Dla realizacji umowy Zleceniobiorca w imieniu Domu
Wydawniczego Wolne Słowo S.A. wydawcy dziennika "Życie"
zobowiązuje się do:
1. Przygotowania i publikacji w dzienniku "Życie" w
porozumieniu ze zleceniodawcą:
- artykułów poświęconych branży przemysłu miedziowego ze
szczególnym uwzględnieniem działalności zleceniodawcy,
- specjalnych dodatków poruszających uzgodnioną
tematykę,
- innych publikacji związanych z działalnością
zleceniodawcy mających na celu kreowanie pozytywnego
wizerunku zleceniodawcy oraz spółek grupy kapitałowej
KGHM Polska Miedź.
2. Prowadzenia doradztwa w zakresie reklamy i public
relations.
3. Przedmiot umowy będzie wykonywany w okresie od 2
listopada do 31 grudnia 2000 r.
Pod umową podpisali się byli już prezesi KGHM: Marian
Krzemiński i Marek Sypek (wypuszczony niedawno za kaucją
z aresztu).
Za wykonanie zlecenia Art-Media, czyli gazeta prawicowa
"Życie", otrzymała wynagrodzenie w niebagatelnej kwocie
300 tys. zł. Umowa jest kuriozalna. Zawarta zaledwie na
dwa miesiące. Nie mieści się też w standardach
przyjętych dla firm public relations. Jakiż to PR, skoro
umowa zawarta jest w imieniu gazety. Jest to przykład
sprzedajności prasy. Niezależne - jak się przedstawia -
"Życie" za forsę zobowiązuje się kształtować swe
publikacje zgodnie z interesem płacącego. A może mamy tu
do czynienia z prostym przekazaniem pieniędzy "Życiu"
przez nic nie znaczącego pośrednika?
- Nie pamiętam tej umowy - mówi Tomasz Wołek, ówczesny
redaktor naczelny i współudziałowiec "Życia".
Eksnaczelny nie mógł także przypomnieć sobie o firmie
Art-Media ani o Arkadiuszu Bińczyku. - Być może gdzieś
go spotkałem, pewnie tak, ale na pierwszy rzut oka nic
mi to nazwisko nie mówi - dodaje.
Wołek podkreśla, że nie zajmował się działalnością
marketingową, a umów tego typu redakcja zawarła wiele
(sic!). Odrzuca także stanowczo podejrzenie, iż krytyka
kadrowych poczynań SLD ze strony prawicowej prasy ma
związek z utraconymi kontraktami reklamowo-promocyjnymi.
- Krytykujemy styl, w jakim robi to pan Miller, i nie
jesteśmy w tym odosobnieni.
Przeznaczona na promocję w "Życiu" kwota - której szef
gazety nie pamięta - szokuje także, gdy zestawić ją z
efektami tej osobliwej promocji. W dwóch ostatnich
miesiącach 2000 r. w dzienniku Wołka zamieszczono
zaledwie kilka wzmianek o kursach akcji, średnich
rozmiarów artykuł o tym, że pod wpływem działań
AWS-owskiego zarządu KGHM w regionie poprawia się
powietrze, i jeden tekst duży "Dom wszystkich Polska" -
dzieło czołowego Wołkowego dziennikarza śledczego
Krzysztofa Jakimczyka. Artykuł atakuje w niebanalny
sposób kancelarię Kwaśniewskiego, która jakoby bardzo
pragnęła umówić prezydenta z pewnym kongijskim aferzystą
i gangsterem. W artykule tym jako bohater negatywny
występuje m.in. zarząd KGHM z okresu pierwszego rządu
SLD, a znaczna część tekstu to wypowiedzi właścicieli
tajemniczej firmy King&King zajmującej się interesami
KGHM w Kongo. Umowę z King&King podpisał już
solidarnościowy zarząd kombinatu i, co ciekawe, jest to
także w znacznym stopniu umowa na usługi typu public
relations. Przez cały następny rok "Życie" pisało w
sposób raczej pochlebny o poczynaniach zarządu KGHM.
Spółka Art-Media została wyrejestrowana 30 września 2001
r. W mieszkalnym budynku przy ul. Kopernika pozostała po
niej tabliczka. Nikt jednak nie otwiera drzwi. Również
Arkadiusz Bińczyk okazał się dla nas nieuchwytny.
- Trudno mi komentować umowy poprzedniego zarządu - mówi
Dariusz Wyborski, nowy rzecznik KGHM.
- Ale patrząc z boku, trudno nie stwierdzić, że jest ona
dla naszej firmy niekorzystna.
W 2000 r. KGHM Polska Miedź zamieściła także serię
kolumn sponsorowanych w "Gazecie Polskiej" - tygodniku
równie co "Życie" prawicowo zajadłym. Publikacje na
zamówienie kosztowały łącznie ponad 140 tys. zł. Należy
podkreślić, że zamieszczanie kolumn sponsorowanych nie
jest niczym nielegalnym ani niezwykłym, jeśli się
czytelników uprzedza, że to publikacja na zamówienie
podobna do ogłoszenia. Ciekawy jest za to fakt, że KGHM
drukował w tym czasie sponsorowane kolumny jedynie w
"Gazecie Polskiej", która cieszyła się mikroskopijną
poczytnością (3 promile udziału w rynku czytelnictwa
tygodników w maju 2000 r. - dane za miesięcznikiem
"Press"). W takim kontekście nie ulega raczej
wątpliwości, że pieniądze te miały charakter czysto
politycznej daniny kosztem skarbu państwa.
Nieco późniejsza (22 czerwca 2001 r.) jest umowa, którą
KGHM zawarł ze spółką Tysol Sp. z o.o. z siedzibą w
Warszawie. Tysol jest wydawcą "Tygodnika
SolidarnośćÓ - organu tego związku. Treść umowy jest
niemal powtórzeniem kontraktu z "Życiem".
Dla realizacji umowy Zleceniobiorca zobowiązuje się do
przygotowania i publikacji kolumn "Gospodarka" w
"Tygodniku Solidarność":
1. poświęconych historii i współczesności branży
przemysłu miedziowego ze szczególnym uwzględnieniem
działalności Zleceniodawcy.
2. innych publikacji związanych z działalnością
Zleceniodawcy, mających na celu kreowanie pozytywnego
wizerunku Zleceniodawcy oraz spółek Grupy Kapitałowej
KGHM Polska Miedź.
Za 18 kolumn w wydaniach z 2001 i do połowy 2002 r.
poświęconych wspomnianej w umowie tematyce "Tygodnik
Solidarność" zainkasować miał 162 tys. zł. Czytelnictwo
tygodnika wynosiło w maju 2001 r. - 0,2 proc. (dane:
"Press"). Później wyniki czytelnictwa stały się
niemierzalnie małe i pismo w ogóle zniknęło z rankingu.
Ostatnia rata płatności dla "Tygodnika Solidarność"
przypada dopiero na czerwiec 2002 r.
Mimo zmiany zarządu KGHM "Tysol" dostanie całą umówioną
kwotę. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, nowe władze
kombinatu chciały zerwać kontrakt, gdyż na opłacanych
kolumnach pojawiała się zupełnie odmienna tematyka niż
miedziowa. W wyniku negocjacji tygodnik zobowiązał się
jednak do "nadrobienia" zaległych publikacji i częstego
prezentowania tematyki miedziowej. Dla znajdującego się
w katastrofalnej sytuacji finansowej tygodnika pieniądze
z Polskiej Miedzi mają znaczenie kluczowe.
Nowy, komuszy zarząd KGHM chciał z kolei pokazać, że nie
kieruje się zasadą politycznego odwetu i uratował organ
pana Mariana od całkowitego uwiądu.
Całość pokazuje wyraźnie, jak z państwowych pieniędzy
rządząca AWS za pośrednictwem firm państwowych
finansowała prasę chwalącą prawicę, zwalczającą lewicę.
Autor : Maciej Wełyczko
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Idolki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pan prezydęt powiedział "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Do pierwszego maja – święta bezrobotnych, drugiego
maja – święta Polaków żyjących za granicą, i trzeciego
maja – święta konstytucyjnych Polaków, doszedł czwarty
maja – święto strażaków. Ważne święto, bo spośród
wszystkich organizacji służby publicznej zaufanie do
strażaków deklaruje najwięcej Polaków. Ufa im, wedle
OBOP, 96 proc. ankietowanych obywateli RP. Wysoko
oceniane jest też pogotowie ratunkowe (pomimo handlu
zwłokami) – 82 proc. pozytywnych wskazań, a także Poczta
Polska – 80 proc. Mniejszym zaufaniem cieszy się Kościół
kat. – 67 proc. i Telekomunikacja Polska SA – 54. Obie
instytucje słyną z monopolistycznych, drogich i
kiepskiej jakości usług łącznościowych.
• Szefem UOP, czyli tajnej policji politycznej, został
Andrzej Barcikowski. Mózgowiec, toteż nie wzbudził
zaufania w kręgach prawicowej opozycji.
• Minister zdrowia Mariusz Łapiński stracił ostatecznie
zaufanie do chorych kas i przeforsował program "Narodowa
ochrona zdrowia". W przyszłym roku 17 kas chorych ma
zastąpić jeden zdrowy Narodowy Fundusz z szesnastoma
oddziałami.
• Jedna kobieta na jednego faceta przypadać ma w
instytucjach publicznych. Tak przewiduje projekt ustawy
o równym statusie kobiet i mężczyzn przygotowany przez
Parlamentarną Grupę Kobiet. Podobną zasadę parytetu
proponują w "organach kolegialnych wybieranych,
powoływanych lub mianowanych przez organ władzy
publicznej". Nam najbardziej przypadł do serca postulat
równego dostępu pań do orderów. Już pędzimy przypinać do
piersi.
• Uroczystą mszą świętą ku czci św. Katarzyny z Sieny
rozpoczęło się w Lublinie sympozjum feministek
chrześcijańskich. Prowadził je ojciec Maciej Zięba,
oddelegowany na ten ważny dla Kościoła kat. odcinek.
Uroczystości zakończyła dyskusja "dwóch ambon" na temat
"Kobiety w Europie. Feminizm chrześcijański". Z ambon
polemizowali Hanna Gronkiewicz-Waltz i abp Józef
Życiński. Wedle niektórych obserwatorów, abepe był
bardziej kobiecy niż Waltzowa.
• Uroczystym "Sto lat" rozpoczęto w Poznaniu uroczyste
obchody 50-lecia urodzin Kingi. Jest ona najstarszym
słoniem w Polsce i jednym z najstarszych w Europie.
Po wiwatach kilkusetosobowego tłumu spożyła jubileuszowy
tort z warzyw i owoców popierdując świątecznie.
• W cieniu święta długowiecznej słonicy obchodzono
również w Poznaniu ingres abp. Stanisława Gądeckiego,
następcy słynnego już na całym świecie kolekcjonera
czerwonych majteczek z napisem "Roma" abp. Juliusza
Paetza. Nowy metropolita wezwał zebranych "do pracy", co
zrobiło duże wrażenie na zgromadzonych tam klerykach. A
w Poznaniu i nie tylko krąży dowcip: Dlaczego Glemp ma
takie duże uszy? Bo wyrywał się z uścisków abp. Paetza.
• Do zbliżenia doszło na prawicy. Państwo Kaczyńscy,
posiadacze partii PiSuar, podpisali polityczny kontrakt
małżeński z panem Kazimierzem M. Ujazdowskim,
właścicielem kanapy politycznej zwanej Przymierzem
Prawicy. Następnie pan Jarosław Kaczyński oddelegował na
przywódcę wzmocnionego PiSuaru pana brata Lecha.
• Dwoje uczestników reality show "Bar", kobieta i
mężczyzna, postanowiło wziąć prawdziwy ślub. To
konsekwencja popularnych ekscesów erotycznych w reality
show. Teraz pozostaje tylko czekać na prawdziwy pogrzeb
w telewizji.
• Nagłej śmierci uniknął funkcjonariusz Straży
Granicznej z Jarnołtówka pogryziony przez człowieka.
Kąśliwy napastnik okazał się poszukiwanym listem gończym
oszustem finansowym.
• Stolicę najpierw najechali demonstranci z NSZZ
"Solidarność", którzy sparaliżowali komunikację miejską.
Potem miało być jeszcze gorzej. Naukowcy zapowiadali
inwazję "małych wampirów", czyli komarów i meszek.
Niektóre władze samorządowe rozpoczęły akcje opryskowe.
Do tego doszły zapowiedzi proeuropejskiego uderzenia
medialnego – od 9 maja – wykonanego przez team młodego
Wiatra. Przeciwnik Wiatra, przywódca "taligów" młody
Giertych, wyzwał Wiatra na pojedynek, przesyłając mu dwa
nagie miecze, i zapowiedział kontruderzenie już 8 maja.
• Rząd chciał świętować dzień odpuszczenia, ale
zdominowana przez Balcerowicza Rada Polityki Pieniężnej
tylko nieznacznie spuściła stopy procentowe. Nie
zadowoliło to ani rządu, ani antybalcerowiczowskiej
frakcji parlamentarnej marzącej o tanich kredytach i
wymłócenia hardego karku prezesa NBP specjalną ustawą.
• Nie odpuści też marszałek Borowski posłom
przerywającym mu obrady. Małomówna, większość sejmowa
poparła zmiany regulaminu pozwalające na dyscyplinowanie
gadających posłów finansowym batem. Za gadulstwo
marszałek może polecieć im po pensji, obciąć nawet
połowę. Zdesperowana Samoobrona zapowiada zbiórki na
fundusz zapomogowy. Na kredyty nie mogą już liczyć.
• Odpuścili częściowo światli liderzy SLD w sporze o
wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Wybory
będą bezpośrednie, jeśli kandydat zdobędzie w pierwszej
turze bezwzględną większość głosów. Jeśli nie, to w
drugiej wybiorą go rajcy spośród kandydatów, którzy
uzyskają co najmniej 15 proc. głosów. Chodzi o to, żeby
wójt nie był skonfliktowany z większością rady,
zwłaszcza gdy wygra SLD. Takie rozwiązanie
skonfliktowało jednak SLD z PSL i PO. W efekcie Sejm
może nie zdążyć z uchwaleniam zmian i wybory samorządowe
odbędą się jesienią, ale dopiero za rok.
• Wedle Demoskopu kwietniowe preferencje wyborcze
społeczeństwa były następujące: SLD–UP – 32 proc., PO –
11 proc., PiS – 11 proc., Samoobrona – 10 proc., LPR – 5
proc. Sensacją było PSL – 4 proc., to wynik spychający
chłopów poza parlament.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zakontrolować na śmierć
Na gościa, który nie rozumie zasad politycznej gry,
skuteczna może być skarbówka i prokuratura.
3 października 2002 r. do domu Krystyny Bednarczyk w
Gródku Nowym – jak poinformował nas rzecznik ABW w
Olsztynie Maciej Żołnowski – na wniosek Prokuratury
Okręgowej w Ostrołęce wtargnęła ABWera z Olsztyna. W
kominiarkach. Chłopaki nie bawili się w Wersal. Z buta
wykopali drzwi. Wleźli do środka z bronią długą. Kobieta
była tak przerażona, że wyskoczyła przez okno. Myślała,
że to napad. Agenci ją dogonili, skuli i przetrzepali
całe mieszkanie. Okazało się, że najechali nie ten dom.
Przeprosili i powtórzyli całą akcję pod nr. 13.
Znów wywalili drzwi, na glebę powalili 13-latka, jego
19-letnią siostrę i przerażoną śmiertelnie matkę. Znów
przeszukali całe mieszkanie. Tadeusza Bednarczyka, brata
Krystyny, na którego polowali, nie było w domu. Był w
firmie.
Agenci podjechali więc przed biuro, zakuli Bednarczyka i
odstawili do prokuratury w Pułtusku. Powód? Według
prokuratury, dopuścił się wyłudzenia od państwa 14 mln
zł w obrocie paliwem. Bednarczyk przesiedział w areszcie
4 miesiące.
Udany start
Tadeusz Bednarczyk zajmował się budownictwem, ale że na
rynku był zastój, postanowił zmienić branżę. W 1999 r.
razem z kumplem założyli firmę Telkaz, która była
pośrednikiem w obrocie paliwami. Kupowała od importera i
sprzedawała odbiorcom hurtowym. Bednarczyk okazał się
utalentowanym biznesmenem i szybko mnożył majątek. W
1999 r. spółka, po opłaceniu podatków, uzyskała przychód
1,2 mln zł. Żaden urząd do działań firmy nie miał
zastrzeżeń.
W 1997 r. Bednarczyk pomagał w wyborach koalicji
SLD–PSL. 4 lata później doszedł do wniosku, że uczciwie
zgromadził majątek i dla prestiżu warto by uderzyć w
politykę. Z rekomendacją Unii Pracy wystartował na
stanowisko senatora. Wcześniej nikomu nie znany z
działalności politycznej Bednarczyk zdobył 69 321
głosów.
Do senatorskiego fotela zabrakło mu 700 głosów. Debiut
polityczny najwyraźniej spodobał się Bednarczykowi, gdyż
postanowił startować w wyborach samorządowych.
Czas wyborów i kontroli
Zaczęły się nadzwyczaj częste kontrole skarbowe w jego
firmie. Pierwsza – 8 marca 2000 r. Kolejne: 4 lipca, 20
lipca, 6 października, 11 grudnia, od 19 lutego do 30
kwietnia 2001 r. i tak dalej. Blokowano konta spółki,
wertowano papiery i za wszelką cenę doszukiwano się
różnych niedociągnięć. Wszystko wyglądało tak, jak gdyby
ktoś chciał udupić firmę. W końcu Urząd Kontroli
Skarbowej w Ciechanowie doszukał się niezapłaconego
podatku akcyzowego w wysokości 14 mln zł. Na nic zdały
się tłumaczenia zarządu ani nawet opinia biegłego
sądowego, że według polskiego prawa akcyzy za paliwo
pośrednik nie płaci. Kontrolerzy olewali przedstawiane
dokumenty. Inspektor Iwona Niedzielska łaskawa była
tylko wyjawić, że wykonuje polecenia przełożonych.
Firma odwołała się do Izby Skarbowej w Warszawie,
Ośrodek Zamiejscowy w Ciechanowie. Izba podtrzymała w
mocy decyzję UKS. Na początku stycznia 2002 r.
Bednarczyk złożył wniosek do Naczelnego Sądu
Administracyjnego o uchylenie decyzji UKS. W tym czasie
UKS i Izba Skarbowa zainkasowały nagrodę w wysokości 20
proc. kwoty od 14 mln, czyli blisko 3 mln nowych
złociszów.
Skontaktowaliśmy się z Tadeuszem Wiśniewskim, szefem UKS
z Ciechanowa. Chcieliśmy wypytać o częste kon-trole i
podstawy, którymi kierowali się inspektorzy. A także o
to, czy niesłusznie otrzymaną nagrodę mają zamiar oddać.
Wiśniewski spuścił nas na palmę i w ogóle nie chciał z
nami gadać.
Prokurator idzie
16 maja 2001 r. w siedzibie firmy Bednarczyka zjawiła
się policja z decyzją pani prokurator Prokuratury
Rejonowej w Pułtusku Jolanty Świdnickiej o przeszukaniu
i wydaniu dokumentów finansowo-księgowych. Dokumenty
zabrano. Miesiąc później prokuratura znów żądała
dokumentów, których komplet już posiadała! Znów
przyjechała policja, przeszukano biuro firmy.
W lipcu 2001 r. Prokuratura Rejonowa w Pułtusku
przekazała sprawę Prokuraturze Okręgowej w Ostrołęce. 1
października 2002 r. prokurator Andrzej Luchciński
zażądał od firmy wydania dokumentów
finansowo-księgowych! Po raz trzeci! Ponieważ firma nie
miała dokumentów – posiadała je cały czas prokuratura w
Pułtusku – Bednarczyk wraz z trzema innymi osobami z
zarządu został osadzony w areszcie. Szef Prokuratury
Okręgowej w Ostrołęce Adam Kolbus: – ABW na nasz wniosek
dostarcza do prokuratury podejrzanego, ale środki
dobiera sama.
Z dokumentów, którymi dysponujemy, wynika, że gdy
Bednarczyk przebywał w areszcie, 19 grudnia 2002 r. por.
Jan Adamowicz z ABW w Olsztynie wraz z innymi chłopakami
najechał firmę w poszukiwaniu jeszcze jakichś
materiałów. Nie miał przy tym zgody sądu ani
prokuratury. Samowola? – Ja mogę na podstawie
legitymacji służbowej wejść do lokalu. Potem przedstawić
to prokuratorowi. Nie jest to działanie bezprawne –
wyjaśnił Adamowicz.
Śmieszna sprawa
14 lutego 2003 r. Naczelny Sąd Administracyjny w
Warszawie (sygn. akt III S.A. 448/02) uchylił decyzję
Izby Skarbowej i UKS i zasądził na rzecz firmy Telkaz
odszkodowanie w wysokości 16 tys. zł.
W uzasadnieniu czytamy:
Określenie przez Ministra Finansów przypadków gdy
podatnikami akcyzy są osoby lub jednostki inne niż
producent lub importer wyrobów akcyzowych formalnie
wynikało z upoważnienia ustawowego zawartego w art. 35
ust. 4 ustawy z dnia 8 stycznia 1993 r. o podatku od
towarów i usług oraz podatku akcyzowym, obowiązującym w
chwili wydania (wspomnianego wyżej) rozporządzenia
Ministra Finansów. I teraz najlepsze: Jednakże
upoważnienie to przestało być aktualne z chwilą wejścia
w życie Konstytucji RP z dnia 2 kwietnia 1997 r., to
jest z dniem 17 października 1997 r. Zgodnie bowiem z
art. 217 Konstytucji nakładanie podatków, innych danin
publicznych, określanie podmiotów, przedmiotów
opodatkowania i stawek podatkowych następuje w drodze
ustawy.
Podsumowując prawną paplaninę: urzędasy z UKS, Izby
Skarbowej i prokuratury kręcą gościowi sprawę opierając
się na ustawie, która nie istnieje!
Wątek polityczny
Mamy podstawy uważać, że cała nagonka na Bednarczyka
jest spowodowana jego orientacją polityczną. Tadeusz
Wiśniewski szef UKS w Ciechanowie na stanowisko trafił z
nominacji politycznej lokalnej koalicji AWS i PSL.
Bednarczyk:
W dniu 22.08.2001 otrzymałem telefon abym przybył na
spotkanie do baru przy stacji paliwowej w Pułtusku z
ważnym urzędnikiem. Mężczyzna, który czekał na mnie
powiedział, że jego rolę można określić jako umyślnego
wysłannika; on wie, kim ja jestem, ja o nim powinienem
wiedzieć jak najmniej. Z naliczonego podatku przez UKS w
Ciechanowie Spółka Telkaz może wyjść obronną ręką pod
warunkiem, że z firmy zostaną przekazane środki
komitetowi AWS na wybory.(...) Przytoczył mi dane z
ustaleń kontrolujących. Powiedział, że powinienem
zrozumieć, z której instytucji on jest i że na pewno nie
blefuje. Odparłem, że Zarząd obroni się w Naczelnym
Sądzie Administracyjnym, a rozmowa jego ze mną jest
rozmową z przeciwnikiem politycznym. (...) Odpowiedział,
że będę tej decyzji bardzo żałował.
Utrącony
Po wyroku NSA prokuratura częściowo umorzyła śledztwo.
Pozostał tylko jeden zarzut. Podrabiania dokumentów
księgowych w firmie. Chodzi o to, że księgowy na kopiach
(!) dokumentów robił zapiski.
Bednarczykowi skutecznie złamano karierę polityczną.
Jego rodzina czuje się zaszczuta i zastraszona.
W tym miesiącu odbędzie się w sądzie pierwsza sprawa.
Autor : Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ekoruchadłą "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Towarzysze ministranci
W paryskim "Libération" (dziennik lewicowy) z 28 lutego
2003 r. obszerne dossier na temat propozycji
wprowadzenia invocatio dei do konstytucji europejskiej.
Głosy przeciw, parę za, jak zawsze w tego typu
artykułach. Potem szerszy komentarz. Czytamy w nim, że
inicjatorzy religijnego zideologizowania ustawy
mogą liczyć na licznych i zróżnicowanych sojuszników od
Włoch i Polski, po Słowację i Luksemburg (...)
Zwolennicy pana Boga wywodzą się niemal wyłącznie z
prawicy, ale znajdujemy wśród nich także socjalistów, a
to za sprawą Polski, która jak jeden mąż staje murem za
Watykanem. Dalej wymienieni są szczególnie aktywni
inwokacjoniści: Jacques Santer, reprezentant
Luksemburga, chadecki deputowany z Niemiec Erwin Teufel,
poseł czeski Frantisek Kroupa (prawica chrześcijańska),
Ivan Korcok prawicowy przedstawiciel rządu słowackiego,
socjalista polski Józef Oleksy, czy jeszcze deputowany
duński Peter Skaarup.
W kolejnym artykule znów socjaldemokraci (taka nazwa tym
razem) polscy pojawiają się w charakterze wrogów
laicyzmu. Zastrzegłem na początku, że jest "Libération"
lewicowe. Ale właśnie dlatego cytowane enuncjacje są tak
niepokojące. Okazuje się bowiem, że lewica europejska
postrzegać zaczyna SLD jako ugrupowanie z zupełnie nie
swojej bajki. I, powiedzmy to szczerze, nie bez pewnej
racji.
Problem w tym, że we władzach instytucji europejskich, z
parlamentem na czele, to właśnie lewica ma większość.
Kto więc będzie jej polskim interlokutorem? Owszem, my
wiemy, że z tą Rzecząpospolitą "stającą murem jak jeden
mąż" to gruba przesada. Ale na miły Bóg (że takie zrobię
invocatio), pokażmy to jednak światu. Naprawdę ważne by
było dla opinii europejskiej i naszego interesu choć
jedno laicko brzmiące słowo znad Wisły.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bujak na kółkach
Prezes wyparował, ale dzieło trwa.
Mariusz Ruchalski z Żuromina, właściciel
Przedsiębiorstwa Handlowo-Usługowego Komplex, sprowadzał
z Niemiec używane taksówki, aby je sprzedać w ojczyźnie.
Kwestię, czy polskiej gospodarce opłaca się import
używanych samochodów i czy 5-letni Mercedes jest lepszy
niż nowiutkie Daewoo, chwilowo zostawiamy na boku.
Ruchalski zdążył sprowadzić ponad 50 bryk. Przy każdej
odprawie celnej pokazywał niemieckie faktury i inne
kwity, na podstawie których wymierzano cło – na tyle
niskie, że interes jakoś się kręcił.
Nagle, jak to w Pomrocznej, urząd zmienił reguły gry.
Wiosną 2001 r. pojawił się mianowicie Komunikat nr 2
prezesa Głównego Urzędu Ceł Zbigniewa Bujaka, którego
importerzy samochodów wspominają dziś z pianą na ustach.
A przecież filozof w randze prezesa wszystkich celników
chciał ukrócić kanty i nadużycia. Nie wiedział tylko,
jak.
Prawo powielaczowe Bujaka nakazało podległym mu służbom
olewać normalne procedury zalecane przez kodeks celny i
arbitralnie ustalać wartość sprowadzanych aut. Służy do
tego
tępe narzędzie
w postaci katalogu cen, np. EUROTAX albo Info-Ekspert.
EUROTAX określa tzw. wartość wzorcową pojazdu w
zależności od marki i modelu, roku produkcji, pojemności
silnika i średniego dla danego rocznika przebiegu. Dwie
bryki o identycznych parametrach tym się jednak
różniące, że jedna ma wykończenie ze szlachetnej skóry,
barek, wideo, a druga tandetny plastik i zero bajerów,
według katalogu warte są tyle samo. Jeśli pierwsza
przejechała 50 tys. km, druga zaś 200 tys., to średni
przebieg wyniesie 125 tys. km. Jak w kawale o
statystyku, który utonął w stawie mającym średnio 54 cm
głębokości. Katalog ułatwia życie celnikom, bo po cóż
mieliby się trudzić wyceną każdego auta z osobna.
Przeżycia importerów pod rządami Bujaka ilustruje
historia Mercedesa Benz E200, rocznik 1995, pojemność
1997 cm sześc. sprowadzonego na polską ziemię przez
firmę Komplex w maju 2001 r.
Mercowi towarzyszył komplet kwitów, w tym rachunek od
licencjonowanego sprzedawcy na 7200 marek (12 887 zł po
ówczesnym kursie) oraz opinia rzeczoznawcy, który
zauważył ogumienie do wymiany, błotnik do remontu,
oparcia foteli popękane, układ wydechowy zużyty w 80
proc. itp. Jak to w starej taksówce... Biegły wyliczył
jej wartość rynkową na 23 100 zł brutto.
O, nie – powiedzieli na to chłopcy z Urzędu Celnego w
Warszawie – Oddziału Celnego w Ciechanowie. Wasz
szwabski rachunek nawet od licencjonowanego sprzedawcy
jest niewiarygodny.
My mamy katalog EUROTAX, gdzie stoi jak byk, że taki
Merc powinien być wart 48 700 zł. Ponad dwa razy więcej,
niż wyliczył wasz biegły. Od tej kwoty odejmuje się
m.in. VAT i akcyzę. Zostaje wartość celna 27 790 zł.
Zamiast pogodzić się z tym werdyktem Ruchalski odwołał
się do prezesa GUC zadając masę pytań.
Dlaczego uznano za niewiarygodny rachunek od sprzedawcy?
Dlaczego przyjęto „uśredniony” przebieg 125 tys. km,
chociaż ten konkretny Merc ma za sobą przebieg 223 469
km? Poza tym wersja taxi, z tańszym wykończeniem, w
ogóle w katalogach nie występuje!...
Tak się rozpędził w zadawaniu pytań, że na koniec spytał
nietaktownie, dlaczego wprowadzone przez Bujaka prawo
powielaczowe zamienia się w bezprawie wobec
przedsiębiorcy.
Prezes GUC odparł atak utrzymując w mocy decyzję
podwładnych. Wyjaśnił, że owszem według art. 23
par. 1 Kodeksu celnego wartością celną towaru jest jego
wartość transakcyjna, tzn. faktycznie zapłacona
cena. Ale organy celne mogą uznać, że importer łże co do
ceny. To się nazywa swobodna ocena dowodów. Tako rzecze
prezes Bujak.
Ruchalski mógł dla świętego spokoju zapłacić cło,
wspomóc budżet, górników, hutników i pielęgniarki. Ale,
kutwa jeden, nie chciał. Wysmażył skargę do NSA,
zarzucając celnikom ośmiokrotne
naruszenie prawa
materialnego i procesowego – sporo jak na jeden
samochód. W tym dowolne zakwestionowanie wiarygodności
dokumentów i pominięcie wielu dowodów – jak opinia
biegłego czy materiał porównawczy z odpraw celnych
innych taksówek.
Bujak nie doczekał wyroku – opuścił posterunek wraz z
całym rządem Buzka. W ślad za nim zniknął Główny Urząd
Ceł, przepoczwarzając się w Izby Celne podległe
ministrowi finansów. Ale proces w sprawie mocno
używanego Mercedesa toczył się dalej.
Wyrokiem z 7 sierpnia 2002 r. NSA przyznał rację
Mariuszowi Ruchalskiemu uchylając zaskarżoną decyzję. W
skomplikowanych wywodach wyjaśnił, że nie można ustalać
dowolnie cen i odrzucać dokumentów bez prawnie
uzasadnionych przyczyn. Panowie celnicy powinni
uwzględniać indywidualne okoliczności zakupu i cechy
towaru.
Są jeszcze sędziowie w Warszawie – cieszył się
Ruchalski. Jakże przedwcześnie. Gdy bowiem rozstrzygał
się los pierwszego Mercedesa Benz, odprawę celną
przechodziły następne.
Na wszystkie nakładano cło według stawek z sufitu czy
raczej z katalogu. Na każdej takiej decyzji importer
tracił średnio 1500 zł. Odwoływał się, zawsze bez
skutku, wobec czego składał skargę do NSA. I za każdym
razem sąd przyznawał mu rację.
54 samochody to 54
identyczne procesy.
W 42 sprawach zapadł już wyrok. Gdyby Ruchalski
sprowadził parę tysięcy aut, NSA w Warszawie zatkałby
się na amen.
Uwaga, teraz będzie najlepsze. Po każdym wyroku NSA
sprawa wraca do Izby Celnej, która podejmuje identyczną
decyzję jak na wstępie.
Zajmuje jej to średnio 9 miesięcy. Czas ten potrzebny
jest rzekomo na dodatkowe postępowanie dowodowe, które
niczego nowego nie wnosi.
Mariusz Ruchalski śle skargi do ministra finansów.
Dostaje odpowiedź, że Izba Celna jest związana wyłącznie
wskazaniem Sądu co do uzupełnienia postępowania. Nic nie
stoi na przeszkodzie, aby ponownie podjęła taką samą
decyzję jak ta uchylona. Na szczęście jednak nową
decyzję też można zaskarżyć
do NSA, który znów wyda taki sam wyrok jak wcześniej – i
tak w nieskończoność.
Prawo zapętliło się, a obywatel Ruchalski ze swoją firmą
Komplex znalazł się w środku tej pętli. Setki podobnych
spraw, owoce tego samego Komunikatu nr 2 prezesa Bujaka,
zalewają sądy administracyjne w Polsce. Nie ma mądrego,
który rozstrzygnąłby to wszystko hurtem. Może by
wprowadzić „szybką ścieżkę”
kryptonim Bujak.
NSA – Ośrodek Zamiejscowy w Łodzi orzeka identycznie jak
w Warszawie. Uwzględnił np. skargę Anny Polak-Romejko
dotyczącą cła na Seata Toledo, rocznik 1998. Wytknął
celnikom, że mechanicznie wzięli cenę z katalogu
„Info-Ekspert” nie uwzględniając indywidualnych cech
samochodu, a był to – według rzeczoznawcy z Polskiego
Związku Motorowego – rzęch z przebiegiem 173 tys. km i z
13 uszkodzeniami.
Respektując wyrok NSA łódzka Izba Celna inaczej
obliczyła cło, tym razem poprawnie.
Tak samo dzieje się w Olsztynie i Wrocławiu. Tylko nie w
Warszawie. Tutejsza Izba Celna ma ambicję udowodnić
sądowi, że do niczego jej nie zmusi. I tak się to
kotłuje: sądy swoje, a celnicy swoje. Zrozumienie tego
stanu wymaga wniknięcia w duszę celnika: on przecież nie
chce okazać się głupszy
lub mniej ważny niż jakiś tam sąd, choćby i naczelny.
Spływające jak z taśmy produkcyjnej wyroki NSA świadczą
o tym, że Komunikat nr 2 ma ewidentny defekt prawny i
należy go czym prędzej anulować. Jednak ani Belka, ani
Kołodko nie zrobili z tym porządku. Może dlatego, że
zawyżanie wartości celnej sprowadzanych samochodów daje
budżetowi trochę grosza?
Firma Komplex nie importuje już taksówek. Prawdę mówiąc
nie robi nic. Ale celnicy nie są przecież od tego, żeby
walczyć z zastojem gospodarczym i bezrobociem.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Święta pijawka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wszawa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kandydując paszczą "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W "Pod napięciem" pokazali facetów zakładających anteny
satelitarne, którzy dostali wpierdol za to, że przeszli
do konkurencji. Biznesmen, który zlecił pobicie, jest na
wolności. Prokurator nie wniósł o aresztowanie. Naszym
zdaniem, pobici powinni wnieść sprawę do Urzędu Ochrony
Konsumentów i Konkurencji.
* * *
W "Kropce nad i" ekonomista Winiecki obnażył wrażą twarz
Kołodki. Stwierdził, że chce on wygrać wybory
samorządowe głosami pijaków spod budki z piwem i dlatego
obniżył akcyzę na gorzałę. Nie dostrzegł, że na
ostatniej konferencji prasowej Kołodko proponował też
zagrychę?
* * *
W "Jedynce" Janowskiej i Mucharskiemu skończyli się
polscy intelektualiści. Dlatego w nowym tasiemcu pt.
"Rozmowy na czasie" uparli się zrobić intelektualistę z
Michała Wiśniewskiego. Przez cały program walili w
lidera Ich Troje zawartością słownika wyrazów obcych. W
końcu uzyskali od niego stwierdzenie, że "robi sztukę".
Wierzymy tylko w sztukamięs.
* * *
"Dziwny jest ten świat" – Milewicz miał pokazać, jak
Amerykanie odnoszą się do muzułmańskich współobywateli.
Dowiedzieliśmy się też, że Sowieci byli źli, bo gnębili
Afgańców. Afgańcy są dobrzy, bo uciekli do Iranu, skąd
łatwo było się dostać do USA, które w tym czasie
szkoliły Ben Ladena. Konkluzja: amerykańscy muzułmanie
są fajni, bo bogaci, a afgańscy są źli, bo biedni.
Pomysł Milewicza jest prosty. Wszyscy Arabowie powinni
się przenieść do Ameryki. Bush na pewno się ucieszy.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Naród wybrał.
• SLD wydał. Prawie 2 mln zł na agitację proeuropejską.
Tyle samo wydała Liga Polskich Rodzin, tyle że na
agitację antyeuropejską. Platforma Obywatelska wydała
jakieś 100 tys. zł, a Unia Wolności jeszcze mniej – obie
na agitację za Unią Europejską. Niebawem PO i UW będą
się licytować, która z nich miała prymat w wprowadzaniu
tego zapyziałego kraju na unijne salony.
• Spadła głowa Mariusza barona Łapińskiego, pana na
Mazowszu. Raptus on jest, gorączka i piekielnik, no to
pod sąd go powlekli.
Pomimo iż zawsze płaszcz za Millerem nosił. Teraz na
eseldowskim Mazowszu bezkrólewie, i to przed kongresem.
Na mazowiecką baronię paru już panów ostrzy sobie zęby.
Zainteresowanie wyraził m.in. Jan burmistrz Wieteska, od
lat panujący na stołecznym eseldowie.
• O głowę Millera rozpoczynają się rozgrywki w tym
tygodniu. Prezydent Kwaśniewski zapowiedział
pielgrzymkowanie po partiach politycznych w poszukiwaniu
utraconej większości parlamentarnej i proreformatorskiej
koalicji. Aby znaleźć frajerów, którzy podpiszą się pod
przyszłorocznym chudym budżetem i "reformą" podatków,
czyli
ich zwiększeniem. Na razie zgoda jest co do jednego:
Miller musi odejść. Za budżet i "proreformatorskie"
podatki opozycja swoich głów dać nie chce.
• A premier Miller pokonał prezesa NBP Leszka
Balcerowicza – w kategorii "największa nieufność". Wedle
CBOS, dotychczasowy lider tego rankingu, były wódz Mumii
Wolności obdarzony nieufnością przez 52 proc. obywateli
RP, spadł na drugie miejsce. Obecnie przoduje Miller
cieszący się nieufnością 59 proc. obywateli RP.
• Odnaleziono pana posła Ryszarda Bondę wybranego z
listy Samoobrony. Będzie teraz tłumaczył prokuratorowi,
co się stało z 13 tysiącami ton państwowego zboża, które
pan poseł wziął na przechowanie za państwowe honorarium
i zapewne opylił po cichu i po korzystnych cenach. Jak
paru innych przechowywaczy, co doprowadziło do wzrostu
cen chleba w kraju. Poseł już jest, zboża nadal nie ma.
Nawet gdyby ugotować posła, to naród się nie wyżywi.
• Artysta Krzysztof Krawczyk rzucił publiczne
zobowiązanie: w trzy miesiące schudnie o 30 kilo.
Wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko
półgębkiem zaprezentował kolejną wersję odchudzania
deficytu budżetowego i kieszeni podatników.
• Zytka Niewyżytka Gilowska zwyciężyła w plebiscycie na
najpopularniejszą twarz Platformersów. Co prawda szefem
tej partii został Donald Tusk, posiadacz
najpiękniejszych łydek w Sejmie RP, ale to do Zytki
kilometrowe kolejki podczas kongresu stały po autografy.
Nie dziwię się, że liderzy PO blo-kują ustawę o równości
kobiet i mężczyzn.
• Maciej Płażyński uciekł z Platformy. Oskarżył sitwę
Tuska i Rokity, że robią z tej partii Mumię Wolności
bis. Trupa politycznego. A Płażyński nie chce uprawiać
nekrofilii.
• Sądy mielą powoli, ale czasem sprawiedliwie. "Trybuna"
po wielu bojach wygrała z księdzem Peszkowskim, który
chciał pogrążyć gazetę za to, że w 1997 r. skrytykowała
mielizny teologiczne Karola Wojtyły, papieża Polaka.
• Posłanka SLD Anita Błochowiak zadeklarowała, iż nie
rozbierze się dla "Playboya". A dla "NIE"? Czemu nie,
Anitko?
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kto będzie sądził Leszka Millera
"
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cnota ślubnych kurew
Edukację narodową rozpocząłem w 1940 r. od litery "a".
Spokojnie braliśmy jeszcze "b" i "c", ale nieuchronnie
nadeszło "d" i akurat mnie wskazała belferka, żebym
wymienił wyraz na tę literę. Usłyszawszy niechybne
słowo, dostała spazmów, a że nasza lwowska Szkoła nr 116
przed wojną była zakładem dla dziewcząt imienia Notre
Dame de Paris nasza pani nosiła duży krzyż na sweterku.
Kołysząc emblematem pobiegła na skargę do dyrektora.
Działo się to po wyzwoleniu Ukrainy Zachodniej spod
okupacji pańskiej Polski. Dyrektor był więc Ukraińcem z
sierpem i młotem w klapie. Sojusz tych przedmiotów:
sierpa, krzyża i młota, nie wróżył mi niczego dobrego.
Czekałem na wezwanie do dyrektora, który w gniewie
zapominał polskiego w gębie i donośnie rugał w języku
władzy. Ku mojej uldze nie po mnie przybiegł krzyż
rozhuśtany. Dyrekcja wzywała prymusa Jaskiernię,
przewodniczącego naszej klasy. Jaskierni kazano
codziennie po lekcjach meldować u dyrektora, jak się
sprawuję, czy kolektyw pod jego przewodem już Urbana
wychował.
Od tej pory robiłem na lekcjach małpie miny,
prowokacyjnie jadłem niedostępne ogółowi bułki z
nieistniejącą dla ludzi pracy szynką, zdzierałem farbę z
ławki klamrą od tornistra i rysowałem pupy w państwowym
podręczniku. Jak wysłuchiwał tego od dyrekcji
Jaskiernia, lekceważyłem więc znojny trud robotników i
chłopów łożących na moje wykształcenie, okazując też
niewdzięczność wolnemu państwu radzieckiemu uczącemu
mnie języka polskiej mniejszości narodowej. Mianowicie,
że Ala ma kota.
Przez miesiące dyrektor wciąż nie chciał widzieć na oczy
coraz większego chuligana Urbana, tylko męczył mymi
postępkami prymusa Jaskiernię, aż do czasu gdy go
wyzwoliły okoliczności polityczne. Na zebraniu
nauczycielskiego profsojuzu dyrektorowi zarzucono, że
przed wojną jego żona miała majątek ziemski na Podolu.
Dyrektor uniósł się oburzeniem: kurwa jedna ukrywała to
przede mną! (Użył w radzieckiej rzeczywistości słowa na
"b", gdyż kurwę w języku panującym pisało się bladź).
Zawieszono go w pełnieniu funkcji i kolega prymus
Jaskiernia w spokoju doczekał chwili, gdy Lwów zajęli
Niemcy. Przywrócili oni zresztą dyrektora na urząd po
oczywistej zmianie przezeń emblematu w klapie marynarki.
Mnie wówczas już w tej szkole nie było, więc nie wiem,
czy Jaskierni lżejsze się przez to stało prymusowanie za
Hitlera.
Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa przypomniały mi się
teraz naturalnie na wiadomość, że prezydent
Rzeczypospolitej Kwaśniewski wezwał prymusa posłów SLD
Jaskiernię (zbieżność nazwisk przypadkowa), ponieważ
poseł Janowski z Ligi Polskich Rodzin blokował trybunę
parlamentarną i okupował salę jedząc bułki z szynką i
robiąc małpie miny. Klub Samoobrony blokadę zaś podjął.
Odmówił jednak prezydent wezwania winowajców na perski
swój dywanik. Nie chce on – oznajmił – widzieć na swe
bystre oczy wrogów demokracji, którzy mówią jej "dupa",
a nawet wypowiedziane pokazują sejmowym procedurom.
Nasz prezydent jest zręcznym taktykiem, że wspomnę
ucieczkę z Sejmu po drabinie bez połamania nóg, co
najwyżej z uszczerbkiem dla szczebli. Sprawiał on, że
głowa polskiego państwa przypominała głowę cukru – była
po prostu do zjedzenia. Ujmował wdziękiem, nie
majestatem.
Popularna w tym zawodzie pielęgnacja nadęcia sakralizuje
władzę i ją usztywnia. W Polsce to nie popłaca. Monopol
na sakralność ma inny ośrodek pielęgnujący pompę
przybraną w złocone szaty z wyniosłymi laskami
kapłańskimi w upierścienionych dłoniach. Do tego idą
czapy czarnoksiężników. Polski ludek nie chce nad sobą
cara o hieratyczności Glempa, tylko kumpla, aby tylko
mądrzejszego nawet od pięciu szwagrowszaków razem
wziętych. Usztywnienie jest też przeciwieństwem
elastyczności. Wyklucza zręczność.
Socjalizm w swej polskiej młodości podbijał ludzi
poprzez zasysanie w obręb nowego ustroju. Odrzuceni
tworzyli zaś wrogą potencję. Kolejne fale odtrącania
sprawiły, że puchła opozycja. Jakie byłyby losy Kuronia
i Modzelewskiego, gdyby po kontestacyjnym liście do
partii zaproszeni zostali w skład KC zamiast do
odsiadki? Któż to wie. Nie inaczej z demokracją. Panuje
ona wciągając w swe mechanizmy. Radykałowie, którzy je
odrzucają, z czasem albo są oswajani przez demokratyczny
reżim i uginają się respektując jego reguły, albo stają
się małą sektą polityczną bez znaczenia. Sam Kwaśniewski
nie byłby dziś modelowym demokratą, wschodnioeuropejską
ostoją tego ustroju, gdyby formacja, której od początku
1990 r. przewodził, została wykluczona z wyborów czy
wręcz zdelegalizowana, jak tego chcieli skrajni
prawicowcy – antykomunistyczni ekstremiści.
Dając Giertychowi i Lepperowi po łapach zaciska się im
je w pięści. Kwaśniewski wręcz wyznacza populistom
polityczną rolę awanturników odrzucających ustrojowe
reguły gry. Pcha do dalszych ekscesów. Daje
im przy tym w prezencie współczucie ludzi należne
wyklętym. Przez odtrącanie wzmaga poparcie dla czarnych
owiec tych odłamów społeczeństwa, które też czują się
odrzucone i nie bez trafnej intuicji uważają, że
panujący ustrój skazuje ich na bezradność.
Błąd prezydenta jest natury taktycznej i
psychologicznej. Wiadomo, że każda kurwa pojęta za żonę
i aprobowana przez środowisko męża staje się
ostentacyjnie wierną i obrzydliwie cnotliwą damą.
Skutkiem społecznego odrzucenia jest zwykle upadek na
dno kurewstwa. Całując tę swołocz Giertycha z
namiętnością właściwą pocałunkom Breżniewa, idąc z
posłem Janowskim do łóżka prezydent nie zaznałby może
estetycznej rozkoszy, jaką sprawia kawa z Jaskiernią.
Każdy jednak mężczyzna uprawia przecież pieszczoty z
musu licząc na późniejszą przyjemność. Stanowiłaby ją
dla Kwaśniewskiego sława niezawodnego zbawcy demokracji
nawet w zadymie i w każdych okolicznościach przyrody.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pa pieskie życie biznesu
Cała nadzieja w papieżu – wzdycha zduszona przez
Balcerowicza i jego Radę Polityki Pieniężnej polska
prowincjonalna gospodarka. Co ci będę mówił, mówi mi
dawny koleżka z IV LO częstochowskiego oficjalno-
pokątny producent galanterii pielgrzymkowej. Zastój jest
jak chuj!
– cytuję producenta Matki Boskiej Częstochowskiej
odwzorowanej na produktach użytku codziennego.
Może gdybym ją zmultiplikował komputerowo na krzyżu, to
lepiej towar by schodził? – drapie się w wyłysiałą od
niezapłaconych rachunków głowę, pijąc kolejnego browara.
Cała nadzieja w papieżu – Kołodce bis powiatowej
polskiej gospodarki. Ale papież "nie schodzi", co
zauważa nawet ogólnoświatowy, polskoedycyjny "Newsweek".
Mój krajan Baranowski z firmy "Baterina", medalikarz
cwana głowa, żali się tam, iż lepiej dzisiaj trzaskać
łańcuszki do lustrzanych okularów, niezbędnik każdej
disco panienki niż do zawieszania wizerunku Jana Pawła
II, Jezusa z Nazaretu czy Boskiej Częstochowskiej.
Okulary schodzą, a Jezus leży. Zalega obok Jana Pawła.
Cała nadzieja w papieżu – wzdychają odpustowi small
biznesmeni w "Głosie Niedzielnym". To nieważne, że boss
nie zaszczyci odpustu, ważne, żeby odpowiedni biskup
był. Przekaźnik Słowa i Autorytetu szefa. Dobry, czyli
popularny, biskup to 600 zł dziennego utargu. Bez
znanego nazwiska – tylko 300. Konkurencja jest. Zresztą
towar na straganie podobny jak na innych bazarach. Pełno
tanich zabawek z Chin. Tradycyjne motyle drewniane,
koniki bujane, diabełki z wysuwanymi językami, to już
muzeum. Polski odpust katolicki to dziś Chinatown.
No i ta straż miejska. Wali mandaty za byle co albo
kieszenie rozdziawia. Za komuny, jak władze nie
pozwalały stawiać bud na ulicach, to udostępniali plac
pod kościołem. Wtedy dopiero można było porządnie
pohandlować. Nawet mandatów za zajmowanie pasa jezdni
nie trzeba było płacić – wzdycha w katolickim "Gościu
Niedzielnym" odpustowy piekarz Walter Biskupek. Nie
dodaje, że teraz placowe bierze proboszcz.
Cała nadzieja w papieżu – wzdychają w "Tygodniku
Solidarność" dobrzy ludzie z Wadowic czekający na koło
zamachowe polskiego small biznesu. Kaszana się w
papieskim grodzie zrobiła. Turystów coraz mniej.
Kremówek faszerowanych spirytusem też już nie chcą
pożerać jak dawniej. Zresztą, kto te kremówy wymyślił?
Przed wojną Wadowice słynęły z flaków – przypominają
reporterom "Tysola". Tylko czy symbolem papieskiego
miasta mogą być flaki?
Cała nadzieja w papieżu – ducha w Narodzie nie gasi
stołeczne "Życie Warszawy". Jeśli księża zaczną namawiać
wiernych do dekorowania domów flagami Watykanu i
Polski,to ruch w interesie się zacznie. Papierowa flaga
– 50 zł. Szmaciana – dyszkę. Album zwyczajny papieski od
80 do 100 zetów.
Ale szykują się nowe przeboje rynkowe. Ojcowie
salwatorianie przygotowali komiks o młodym Janie Pawle.
Za 12,50 z VAT-em. Sanktuarium Bożego Miłosierdzia
wydało grę komputerową "Jak Helenka została świętą". W
promocji plakat z błogosławieństwem Ojca Świętego
gratis. Cystersi spod Limanowej wypuszczają wodę
mineralną, prawie święconą, wizerunkiem zdobioną. Ale
hitem może być Kolenda. Zaleska. Ta z publicznych
"Wiadomości", która wyda drukiem swe relacje z obcowania
z Janem Pawłem II. Duet Kolenda-Zaleska i Jan Paweł może
być bestsellerem wydawnictwa "Znak". Oboje znani z
telewizji. Polski produkt, polska praca, polski zysk.
Co ci będę mówił – mówi mi koleżka ze świętej
Częstochowy. Czasy, kiedy ludzie na Mirowskiej zamykali
studnie na kłódki i sprzedawali kubki wody po 50 gr,
minęły. Kiedy twój stary bułki upiekł i opylił z metra,
bo "szarańcza" alejami szła. Teraz nawet lody kiepsko
schodzą. Recesja. Albo ruszy to Kołodko, albo papież. No
i wiesz. Pomysł trzeba mieć.
Wyciąga zgnieciony wycinek postwołkowego "Życia". Hitem
sezonu na świecie stają się: żuchwa św. Antoniego z
Padwy", "kosteczki św. Faustyny", dostojne szczątki św.
Teresy z Lisieux, wędrujące po USA.
Ty, co ci będę mówił – mówi mi rozgorączkowany. Walcie
te stocznie. Zamiast statków róbcie świętych
męczenników. Ja wam to opylę. Działę odpalę. Honorowo.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Klechot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Poszukiwacze zaginionych euro
O sprawiedliwości, jasnowidzach i ciasteczkowym potworze
żywiącym się banknotami Zjednoczonej Europy.
Państwo Bolcen tyrając w Reichu uzyskali prawie milion
marek, ale stracili ponad 10 lat życia. Gdyby czas i
pieniądz dawało się bilansować, wyszłoby, że z tym
milionem są tak samo nieszczęśliwi, jak byli szczęśliwi
bez miliona 10 lat temu. W każdym razie chylimy czoło
przed niemiecką socjaldemokracją i gospodarką, które
przez dekadę dają prostym ludziom taką władzę, jakiej
socjalistyczna Kuba nie dałaby swemu proletariatowi
przez 200 lat.
* * *
Państwu Bolcen byłoby w Niemczech bardzo po niemiecku,
niemal jak w niemieckim niebie, gdyby nie ich
obywatelstwo, które było polsko-niemieckie, znaczy
podwójne. Polskie pierwiastki ich ciał i dusz ciągnęły
ich tam, gdzie się urodzili, czyli pod Toruń. Na starość
wrócili więc, kupili 10 hektarów, pobudowali pasiekę,
gołębnik i chałupę. W razie czego gołębie sprowadzone z
Niemiec miały się żywić tymi pszczołami, gdyby okazały
się one polskie, znaczy leniwe. Kupili też Bolcenowie
puszkę ciasteczek duńskich maślanych o średnicy 1 i 1/3
długopisu i wysokości paczki papierosów, a potem
ciasteczka zszamali, co miało się stać ich największym
życiowym błędem. Skoro bowiem takie eleganckie puzderko
opustoszało, to żal było je wyrzucić! No nie? Mąż z żoną
uradzili, aby w pudełeczku po ciasteczkach umieścić
większość swoich oszczędności, cirka 60 000 euro w
banknotach po 500: zabezpieczenie przed podagrą i
osteoporozą. Włożyli pudełko do szafy czyniąc swój
dobytek bezpiecznym.
Niestety, gdzieś między sierpniem a grudniem zeszłego
roku, dokładnie nie wiadomo kiedy, wszystkie ich
banknoty z pudełeczka po ciasteczkach poszły się jebać.
Spostrzegł to pan Bolcen przeglądając kiedyś szafę w
poszukiwaniu ciasteczek. Gdy znalazł pudełko, myślał, że
to jakieś ciasteczka, co mu się trafiły od życia ekstra.
Otrzeźwiał, gdy otworzył i zobaczył, że nie widzi
widoku, który pamięta – czyli 120 banknotów euro.
* * *
Udał się zatem Bolcen z żoną do profesjonalnej wróżki
urzędującej w Toruniu vis-a-vis biura posła SLD przy
ulicy Przymurnej. Wdrapał się obywatel dwóch państw
Bolcen na III piętro, gdzie przez kwadrans wpatrywał się
w czarne oczodoły trupiej czaszki ulepionej z gliny a
służącej za popielniczkę.
W końcu wróżka małżeństwo Bolcen przyjęła. Zajrzała w
karty i od razu wiedziała, iż "kradzieży dokonał ktoś z
rodziny państwa Bolcen, zresztą bliskiej niesamowicie.
Wysoki to był blondyn, którego zatrudniali przy budowie
domu". Z taką wiedzą pan Bolcen udałby się natychmiast
do siostry swojej, której syn odpowiadał w zupełności
rysopisowi podanemu przez wróżkę, jednak się nie udał,
bo miał jeszcze jeden problem. Pan Ryszard Bolcen nie
pamiętał dokładnie kwoty, jaką zdeponował w pudełeczku.
Bał się w tej kwestii kłamliwie oczernić siostrzeńca.
Odnalazł znanego z telewizji TVN profesora
parapsychologii Knapika w Poznaniu, który drogą regresji
hipnotycznej we śnie miał Bolcena cofnąć do dnia, w
którym eurobanknoty do puszki chował. Mogło to ułatwić
przypomnienie ich dokładniej liczby. Pan Ryszard Bolcen
gnał do Poznania przejęty i pobudzony, ale mimo to z
powodu korków na umówione spotkanie spóźnił się 9 minut.
Pan profesor stwierdził, iż jest mu przykro niezmiernie,
ale jego czas jest zbyt cenny, dlatego właśnie Bolcen
powinien był zapłacić za to czasu marnotrawienie tak jak
za odbyty seans – to jest 500 zł. Bolcen określił pana
profesora niemieckim słowem der Trotel i wysłał do
patentowanego psychiatry na konsultacje tłumacząc, "że
geniusz często graniczy z obłąkaniem, a granica ta jest
cieniutka. Być może pan Profesor ją przekroczył – co
wymaga oceny jakiegoś niezależnego eksperta od głów
ogłupionych". Profesor na rozmowie z Bolcenem zyskał,
ten znowu stracił. Udał się zatem do kolejnego słynnego
jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego z Człuchowa, którego
talenty certyfikowane były nawet przez pisemne
podziękowania policji z Zabrza, Kętrzyna, Brzegu,
Radomia, Karlina, Wrocławia, Przemyśla i Białegostoku.
Niestety, jasnowidz powiedział jedynie to, co Bolcenowie
już wiedzieli, że złodziejem jest spokrewniony z nim
młody blondyn o wysokim wzroście, i dodał, że tak czy
inaczej Bolcenowie swoich
pieniędzy nie odzyskają.
Mając zeznania dwóch świadków oraz swoje głębokie
przekonanie Bolcen udał się więc do siostry, aby
siostrzeniec po dobroci oddał, co zagrabił. Synek jednak
nie mógł się z wujkiem oko w oko spotkać, ponieważ
akurat złapał gumę. W dwa tygodnie później rad nierad
wujek Niemiec doniósł policji na siostrzeńca Polaka nie
bacząc na więzy krwi. Obwinił go o kradzież eurowaluty.
* * *
– Dochodzenie prowadzono – jak wyjaśnia pan B. – pod
nadzorem Prokuratury Rejonowej w Toruniu przez panią o
takim gryczanym nazwisku... O, Kasza jej było chyba.
– Kasza – pytamy z niedowierzaniem. – Jaka kasza?
Gryczana?
– Nie gryczana tylko kaszanka? Kasz Anka!
– Kaszanka?!
– Nie, cholera, nie Anka! – przyznaje się do błędu pan
Bolcen. – Miała na imię Alina! Nie! Nie Alina! Halina
miała na imię. Prokurator Halina Kasza! – stwierdza
stanowczo i ostatecznie Ryszard Bolcen.
* * *
Pan Bolcen spostrzegł (co dopiero po ujawnieniu
kradzieży skojarzył z kradzieżą) wzrost stopy życiowej
siostrzeńca, która przejawiła się kupnem nowych butów
adidasa, dresu tejże firmy, regału na książki, nowego
starego samochodu, komputera z drugiej ręki, wieży
stereo oraz telewizora, też nienowego. Do tego i ponadto
siostrzeniec konsumować rozpoczął w restauracjach, mimo
że ma żonę oraz dziecko. Pikanterii sprawie dodaje
margaryna, którą wujek siostrzeńcowi z Niemiec za
panowania pierwszej "Solidarności" woził, oraz to, że
gdy siostrzeniec roztrzaskał samochód, to właśnie wujo
sponsorował naprawę na zasadzie, że pieniądze chłopczyna
odpracuje pomagając wujowi przy budowie domu.
Mając tak niezbite dowody oraz eleganckie poszlaki pan
Bolcen uznał, że policja chyżo dochodzenie zakończy,
siostrzeńca uwięzi, a gotówkę odzyska. Kiedy więc
przeczytał decyzję o umorzeniu, zdziwienie jego było
takie, że aż zadzwonił do "NIE" z żądaniem interwencji.
* * *
Nie mogąc zawieść naszego Czytelnika poszliśmy do
prokuratorów w Toruniu, żeby nam wyjaśnili, jak jest
możliwe, aby prokuratura sprawę zamknęła znając opinię
dwóch jasnowidzących, wnioski poszkodowanego o założenie
podejrzanemu podsłuchu i zrewidowanie kont tegoż. 28
maja czterech prokuratorów bardzo się mitrę-żyło w
grzecznościach, by wyjaśnić nam, co zasadniczo mogliśmy
przypuszczać, że prokuratorzy mają swoje tajemnice,
których im zdradzać nie wolno, a zwłaszcza tych
dotyczących tego, skąd wiedzą, że nie wiedzą, kim był
sprawca. Podreptaliśmy także do wróżki, która nie mając
żadnych konkretów zawyrokowała przecież niezbicie, że
szmal podprowadził młodzieniec a blondyn, co zdało się
nam słusznie zagadkowe. Ale wróżka – podobnie jak
prokurator – okazała się mieć swoje tajemnice, których
wyjawić nam nie chciała. Pozostała policja, która też
okazała się enigmatyczna i jedynie półgębkiem swe
tajemnice ujawniła radząc jednocześnie, by Ryszard
Bolcen odwołał się od postanowień prokuratury, i to
szybko.
* * *
Nie pozostało nam więc nic innego, jak tylko iść do
siostrzeńca, aby może ten ujawnił nam w zaufaniu
największą swą tajemnicę, jak to dokonał kradzieży lub
dlaczego wuj jego tak uważa. Z wujem siostrzeniec
rozmawiać nie znajduje przyjemności, bo ten się
odgrażał, że jego dziecku "rączki upierdoli". Nie ma
jednak siostrzeniec właściwie pojęcia, dlaczego wuj
sobie ubzdurzył, iż został przezeń okradziony.
Siostrzeniec nie słyszał ani nie widział pieniędzy i
nierealne się mu też zdaje, że wujo robiąc jako cieć, a
ciotka za sprzątaczkę mogliby oszczędzić tak
astronomiczne sumy.
Siostrzeniec pokazał nam też doniesienie o użyciu wobec
niego gróźb karalnych oraz że mu wybito okna w domu, co
zostało umorzone z powodu tego, iż bijący i grożący
napuszczeni zostali przez wujka. Upierał się też
siostrzeniec, że jak na swoje 1500 zł i 600 żony to
powodzi im się skromnie, zwłaszcza że regał kupiony był
za pieniądze mamy, a ta margaryna, którą wuj przywoził z
Niemiec, to też była najtańsza, a ciuchy ze "szpera",
czyli gdy Niemcy wystawiają przed dom to, co już
niepotrzebne.
* * *
Wróciliśmy więc do pana Bolcena, który na relację z
rozmowy z siostrzeńcem zareagował krzykiem.
– Widzicie, jaki to jest człowiek podły, co pomawia, a
przecież wie, że jak nie odda pieniędzy, to dziecko mu
umrze, bo wróżka tak powiedziała, w co on nie wierzy. To
urodzony kłamca, na co dowody są w przesłuchaniach ze
śledztwa.
– Niemniej te kłamstwa nie zostały przez prokuraturę
poczytane jako dowody winy – pieklił się pan Bolcen. –
Siostrzeniec groził i zastraszał świadków, o czym
prokuratura też wie. I co? I nic, proszę państwa!
Dzięki naszej pracy pomogliśmy panu Bolcenowi niewiele,
natomiast dokonaliśmy kolosalnego odkrycia mogącego być
przełomem w organizacji społecznej. W sytuacji gdy
wszyscy kłamią, włącznie z wymiarem sprawiedliwości,
który wymiguje się od mówienia prawdy nabierając wody w
usta, prawdopodobieństwo wydania sprawiedliwego wyroku
przez sędziego jest takie samo, jak przez jasnowidza czy
szarlatana. Zamieńmy sądy na wyrocznie, a nikt nie
zauważy różnicy, zwłaszcza że zasady rządzące zarówno
pierwszymi, jak i drugimi są dla większości ludzi
zupełnie niezrozumiałe.
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trup w Arce Rydzyka cd.
O sprawie kpt. żeglugi wielkiej BolesŁawa Hutyry
pisaliśmy w "NIE" nr 50/2002. Przypomnijmy. Hutyra
zmówił się w 1997 r. z ojcem dyrektorem Tadeuszem
Rydzykiem, aby ratować gdańską stocznię. Kapitan miał
namawiać do zrzutki na ten cel, a ojciec dyrektor
udostępnić konto. Jak już nazbierali kupę kasy i Hutyra
chciał ją przeznaczyć dla stoczni, to nagle w
radiomaryjnym środowisku poszła plotka, że
"współpracował" i nie należy z nim gadać.
Hutyra w grudniu 1998 r. zwrócił się do Sądu Rejonowego
w Gdańsku o objęcie go lustracją, a w październiku 1999
r. wniósł pozew o ochronę dóbr. Lustracji mu odmówili,
bo nie zajmował żadnego stanowiska, które by to
uzasadniało. Sąd sprawę ostatecznie oddalił do czasu
powstania Instytutu Pamięci Narodowej. We wrześniu 2000
r. Bolesław Hutyra zginął w wypadku samochodowym.
Nazbierana przez niego forsa została przy Rydzyku.
I na tym by się ta historia zakończyła, gdyby nie to, że
rodzina kapitana jest honorna i nie chce popuścić. Po
pierwsze, chce wiedzieć, czy ich mąż, ojciec i dziadek
był współpracownikiem jakichś służb, a tylko przed nimi
udawał świętego, czy też nie był – jak twierdził.
Chciałaby też postawić przed sądem jego dawnych kolegów,
którzy go obsmarowali, obszczekali i opluli, oraz tym
samym oczyścić jego dobre imię. Dlatego rodzina Hutyry
od dawna molestuje gdański IPN o wydanie teczki.
Prośbę do dyrektora Krasowskiego o wydanie teczki
złożyli jeszcze, zanim IPN w Gdańsku został formalnie
otworzony i poświęcony. Na drugi dzień po otwarciu
instytutu w lutym 2001 r. złożyli formalny wniosek na
wymaganym druku. Potem pisali kolejne pisma, dzwonili,
dopytywali się.
Słyszeli tylko: czekać, czekać, czekać...
Jak już się tak naczekali dwa lata, to się trochę
wkurzyli i machnęli skargę do Leona Kieresa, składając
ją jednak poprzez oddział IPN w Gdańsku. O tyle pomogło,
że dosłownie dzień po złożeniu skargi dostali odpowiedź,
że na podstawie posiadanych i dostępnych dokumentów
Bolesław Hutyra nie jest pokrzywdzony w rozumieniu art.
6 ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Ba, ale co to
znaczy?
Według art. 6 pkt 1 mogłoby oznaczać, że nie ma na niego
teczki. Ani on nie donosił, ani na niego nie donosili.
Byłoby to o tyle dziwne, że Hutyra był dość aktywnym
działaczem "Solidarności" przed stanem wojennym, a 13
grudnia 1981 r. został internowany w Strzebielinku na 8
miesięcy. Jednak według art. 6 pkt 3 mogłoby oznaczać,
że został współpracownikiem organów bezpieczeństwa.
Odpowiedź instytutu jest więc wysoce nieprecyzyjna, a
przede wszystkim nie wyjaśnia, czy Bolesław Hutyra
kapował na kogoś, czy też na niego kapowali inni.
Tym, który miał pomawiać Hutyrę o współpracę ze służbami
i oczerniał w oczach ojca dyrektora, jest także kapitan
żeglugi wielkiej Zbigniew Sulatycki. To jemu m.in.
Bolesław Hutyra w październiku 1999 r. wytoczył sprawę o
ochronę dóbr.
Sulatycki jest jednym z ulubieńców ojca Tadeusza
Rydzyka, częstym gościem w au-dycjach Radia Maryja oraz
prezesem założonego przez siebie Polskiego
Stowarzyszenia Morsko-Gospodarczego im. Eugeniusza
Kwiatkowskiego.
Stowarzyszenie jest absolutnie prywatną inicjatywą
Sulatyckiego i prowadzi z punktu widzenia przeciętnego
zjadacza chleba w Polsce działalność nieszkodliwą, choć
chwilami – wydawać by się mogło – dość kuriozalną.
Stowarzyszenie ustanowiło m.in. Nagrodę Animus et semper
fidelis (Odważny i zawsze wierny), którą następnie
przyznało... Sulatyckiemu za... powołanie do życia
Polskiego Stowarzyszenia Morsko-Gospodarczego.
Nagrodę taką dostał też Jan Kobylański – prezes Unii
Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej.
W rewanżu Kobylański zrobił Sulatyckiego honorowym
członkiem USiOPAŁ.
Śmiesznostki? Może, ale ze szmalem w tle. Sulatycki
jeździ bowiem po świecie, odwiedza rozmaite organizacje
polonijne, daje nawet wystąpienia (np. w Urugwaju w 2001
r. mówił, że rolą placówek dyplomatycznych jest przede
wszystkim rozbicie najbardziej patriotycznych, polskich
tkanek zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, i
apelował o szybkie powołanie światowej organizacji
polonijnej całkowicie niezależnej od rządu RP) i apeluje
o wspieranie inicjatyw Rydzyka. Bazując na tym, że Radio
Maryja jest jedyną rozgłośnią polsko-języczną, która
dociera do niemal wszystkich miejsc na świecie,
Sulatycki przekonuje, że nic się w Polsce nie zmieniło i
że jedyną twierdzą broniącą ideałów Kościuszki,
Wysockiego, Traugutta i powstańców warszawskich jest
ojciec Rydzyk. I że należy się zrzucić na budowane przez
niego w Toruniu centrum Polonia in Tertio Millenio,
czyli całe Rydzykowe miasto z domami, szkołami,
basenami. To jest dopiero wizja, a nie kupno jakiegoś
tam helikoptera za marny milion dolarów.
Wysłannik Rydzyka odwiedza nie tylko Amerykę Łacińską.
Działa również w USA, Kanadzie, a w 2001 r. w Oslo jego
Polskie Stowarzyszenie Morsko-Gospodarcze zorganizowało
forum dla polonusów z Europy.
Jakie dzięki temu zostają generowane kwoty dla ojca
dyrektora Rydzyka, nie wiadomo. Można się domyślić, że
duże.
Może więc opieszałość dyrektora Krasowskiego bierze się
stąd, że udostępnienie rodzinie dokumentów byłoby
wrzodem na dupie jego znajomków z kręgów radiomaryjnych?
O tym, że ojciec Tadeusz zabiegał u samego Hutyry, aby
cała sprawa o ochronę dóbr nie była łączona z Radiem
Maryja, świadczy taka ciekawostka. W akcie oskarżenia,
który Hutyra skierował do sądu, znalazł się passus, że
Sulatycki go pomawiał podczas wielu spotkań z osobami ze
środowiska Radia Maryja. Na prośbę Rydzyka Hutyra wysłał
do sądu wniosek o sprostowanie tego fragmentu na: z
naszymi wspólnymi znajomymi. Zrezygnował też z żądania
podania wyroku do wiadomości w "Naszym Dzienniku" i
Radiu Maryja na rzecz podania go w "Naszej Polsce".
Hutyra, Krasowski, Sulatycki dobrze się znali. Byli z
tej samej politycznej paczki. Z tych samych towarzyskich
kanap. W jednym czasie zajmowali się w Warszawie
sprawami morskimi. Hutyra był dyrektorem Departamentu
Administracji Morskiej i Śródlądowej w Ministerstwie
Transportu i Gospodarki Morskiej w czasie, gdy Sulatycki
był wiceministrem w tymże ministerstwie. Było to za
rządów Jana Olszewskiego i po części Hanny Suchockiej.
Edmund Krasowski jako poseł Porozumienia Centrum był
wówczas przewodniczącym sejmowej Komisji Gospodarki
Morskiej.
Podsumowując całą sprawę. Opieszałość dyrektora oddziału
gdańskiego IPN w wydaniu dokumentów Hutyry stawia w złym
świetle wielokrotne deklaracje prof. Kieresa, że
instytut jest po to, aby rzetelnie badać i udostępniać
swą wiedzę w sposób bezstronny.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niewyzytka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie dla chama hałda
Jaka kara czeka prezesa, który nabruździł własnemu
przedsiębiorstwu? Awans. Jak należy traktować chamów? Po
chamsku.
Choć nazwa Lipówka jest pełna uroku, jednak miejsce,
które się tak nazywa, do przyjemnych bynajmniej nie
należy. Nie dość, że jest to hałda odpadów wywiezionych
z Huty Katowice, to jeszcze wokół ledwo da się oddychać
ze względu na pył unoszący się w powietrzu, a uszy
rozrywa warkot potężnych maszyn, które rozkopują hałdę w
poszukiwaniu skarbów.
Skarby to co prawda nie złoto ani nie diamenty, ale i
tak są warte wiele milionów złotych. Na hałdzie leży
mnóstwo żelaza i żużlu (który kupują huty) oraz kruszywa
(te chętnie kupują budowniczowie autostrady A4).
Finowie dają dyla
Fińska spółka SKJ-Yhtot Oy, należąca do firmy
Rautaruukki, chciała cztery lata temu wybulić 70 mln zł
za możliwość grzebania w hałdzie. Właśnie tyle Finowie
obiecywali zainwestować w spółce EKO-GRYS, która
rozkopuje Lipówkę. Spisano nawet umowę przedwstępną, ale
Finowie się wycofali. Jako oficjalny powód podali wrogą
postawę załogi.
Załoga w ogromnej większości składa się z dawnych
pracowników Huty Katowice. EKO-GRYS jest spółką należącą
do huty. Do 1998 r. był to po prostu Wydział Przerobu
Żużla Huty Katowice. Nosił symbol P-22. Nic dziwnego, że
robole z EKO-GRYSU uważają się za hutników. Jedyna
prywatyzacja, jaka mieści im się w głowie, to albo
przejęcie przez jakiś ogromny koncern metalurgiczny (ten
sam, który kupi całe Polskie Huty Stali), albo
utworzenie spółki pracowniczej. To im obiecano przed
laty.
W 1995 r. powstał dokument pod nazwą Projekt
Uwłaszczenia Pracowników Huty Katowice. Każdy szanujący
się krawaciarz dobrze jednak wie, że robolom można
wszystko obiecać, bo obietnice ani nie zobowiązują
towarzysko, ani mocy prawnej nie mają. Żadnego
uwłaszczenia nie przeprowadzono, a wydział P-22 stał się
osobną firmą.
Chamy pisma piszą
Pracownicy EKO-GRYSU, to nie tylko robole, ale i chamy.
Nie dość, że nie chcą pokornie puścić w niepamięć
składanych im obietnic, to jeszcze ośmielają się w tej
sprawie brudzić papier. Rok temu, w sierpniu, walą
pisemko do czegoś, co nazywa się HK Grupa
Kapitałowo-Inwestycyjna SA, a co w imieniu Huty Katowice
zarządza wszystkimi spółkami, które są jej własnością.
Pisemko jest krótkie i bardzo konkretne. Zawiera dwa
pytania: o możliwość wykupienia udziałów EKO-GRYSU przez
pracowników i o to, na jakich warunkach miałoby się to
odbyć.
Po miesiącu (koniec września) przychodzi odpowiedź, że
trwają prace nad prywatyzacją spółki i rozmowy na temat
udziału pracowników w prywatyzacji spółki będą możliwe
po zakończeniu prac nad tą koncepcją. Mijają jeszcze dwa
tygodnie i chamy dostają kopa. Prawdziwy dżentelmen nie
lubi brudzić sobie obuwia. Nawet gdy chodzi o kopniaka
dla chama. Osłonięto się więc gazetą. 11 października
"Rzeczpospolita" publikuje ogłoszenie – zaproszenie do
rokowań o prawo do grzebania w hałdzie Lipówka oraz
do kupna pakietu większościowego spółki EKO-GRYS.
Chamy są wkurwione. Nie na żarty. Najbardziej na siebie,
gdyż wszystkie znaki na hałdzie i w kwitach wskazują na
to, że przeholowały w czepianiu się krawaciarzy.
Tak się składa, że 5 września (czyli między chamskim
przypomnieniem o prawie do udziałów a odpowiedzią
krawaciarzy) chamy piszą jeszcze jedno pismo.
Przekraczają w nim wszelkie dopuszczalne granice. Bo jak
inaczej traktować takie na przykład zdanie: Panie
Prezesie, przypominamy, że umowa, którą Pan zawarł
osobiście w imieniu Huty Katowice SA jest "prywatą"
łamiącą prawo.
Prezes rozdaje konfitury
Wspomniany pan prezes to niejaki Andrzej Szydło. Stajnia
AWS. Wiceprezes HK SA za czasów osławionego Wróbla.
Potem – na krótko – prezes huty. Właśnie z tego okresu
pochodzi pismo chamów. Dlatego zwracają się do Szydły
Panie Prezesie.
Zmienia się władza, ale Szydle, który uchodzi za
zaufanego człowieka Andrzeja Szarawarskiego, krzywda się
nie dzieje. Zostaje członkiem Zarządu Polskich Hut
Stali.
Dlaczego chamy z EKO-GRYSU zarzucają mu łamanie prawa i
prywatę? Dlatego, że wtedy, gdy był wiceprezesem HK SA,
na Lipówkę wpuścił konkurencyjną firmę, a później – jako
prezes HK SA – zlekceważył sygnały, że firma ta działa
wbrew interesom Huty Katowice i wbrew interesom firmy
EKO-GRYS (spółki-córki Huty Katowice). Prawo
nieodpłatnego grze-bania się w hałdzie otrzymała firma o
nazwie Vector zajmująca się sprzedażą okien. Pod umową
są pieczęcie i podpisy dwóch wiceprezesów huty: Andrzeja
Szydły i Andrzeja Radko.
Robole z EKO-GRYSU protestują. Piszą pismo do Andrzeja
Capigi, wówczas prezesa całego tego interesu, czyli Huty
Katowice. Zwracają się do niego, by wstrzymał realizację
umowy z Vectorem. Ten postępuje dziwnie, bo działa
zgodnie z tą sugestią, zamiast zrobić z tak chamskim
pismem to, co należy, czyli podrzeć i wyrzucić w diabły.
Kupiona przez Vector maszyna do rozkopywania hałdy stoi
bezczynnie do momentu, kiedy prezesem Huty Katowice
zostaje Andrzej Szydło. Wtedy wreszcie Vector zaczyna
kopać w hałdzie. Ale już pierwszego dnia zostaje
przyłapany na wywożeniu złomu boczną dróżką przez las. A
powinien przejechać z nim przez wagę.
Umowa z Vectorem zostaje wypowiedziana w trybie
natychmiastowym. I co? I nic. Vector robi swoje, jak
gdyby nigdy nic. Jest wrzesień 2002 r. Chamy piszą swoje
chamskie pismo do Andrzeja Szydły o prywacie i łamaniu
prawa. Po chamsku podają w nim szereg dowodów na to, jak
Vector robi w balona Hutę Katowice wraz z jej
spółką-córką (czyli EKO-GRYSEM). Jak pamiętamy, tym
pismem chcą wykopać Vector, a dokopują sobie.
Menago kiwa roboli
Porządny krawaciarz nie tylko ma traktować chamy po
chamsku, ale – kiedy tylko się da – powinien też ich
kiwać. Żeby czuli do niego podziw, a siebie uznawali za
coś gorszego. Pod tym względem prezes EKO-GRYSU jest OK.
Tę zaszczytną funkcję pełni Marek Drożyński, były
przewodniczący Rady Miasta Dąbrowa Górnicza. Prezes
Drożyński otrzymał niedawno zaszczytne miano "Menedżera
Zagłębia Roku 2002". Do konkursu zgłosili go pracownicy.
Myśleli, że pan prezes jest cool. W końcu średnia płaca
w firmie wynosi 3,7 tys. zł (dane z grudnia 2002). W
ostatnich latach były też 10-procentowe podwyżki.
Podwładni Drożyńskiego nie wiedzą, że podczas
przechodzenia na rentę bądź emeryturę czeka ich bardzo
przykra niespodzianka, gdyż EKO-GRYS nie płacił składek
za pracowników. Dług wobec ZUS to co najmniej 3,8 mln
zł.
Nie wiedzą także i tego, że zablokowane są konta firmy.
Żaden bank nie chce jej dać kredytu. Według naszego
informatora z Huty Katowice, działalność gospodarcza
EKO-GRYSU w 2001 r. spowodowała straty rzędu prawie 400
tys. Ten rok ponoć zaczął się z niewielkim plusem, ale w
to wszyscy wątpią.
Do rokowań dotyczących grzebania się w hałdzie i kupna
udziałów EKO-GRYSU staje 12 firm. Wygrywa
przedsiębiorstwo KEM (główny dostawca złomu do HK SA),
które oferuje 2,5 mln zł. Według naszego informatora z
huty, KEM może nie znać całej prawdy o tragicznej
sytuacji EKO-GRYSU.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wpierdol na szczycie
Protesty w Genui są żałosnym świadectwem kultury, która
usiłuje krzykiem rozwiązać problemy wymagające wnikliwej
refleksji.
Abp Życiński
serwis internetowy Katolickiej Agencji Informacyjnej,
22.07.2001 r.
Kim są uczestnicy, którzy sami mianowali się
przedstawicielami ludzkości? To przedziwne zbiorowisko,
skupiające lewaków wszelkich odcieni, anarchistów,
maoistów, trockistów, stalinistów, neomarksistów.
Przeciwników energii jądrowej i członków ruchów
pokojowych. Feministek i ekologów. Nudystów i
zwolenników chodzenia w sandałach. Wegetariańskich
pijaczy soków owocowych.
Niedobitki rewolty studenckiej ’68 i sieroty po ZSRR.
Maciej Rybiński
"Rzeczpospolita" 21–22.07.2001 r,
Wracamy do tych zdarzeń i do ich ocen. Rok temu, w
artykule "Faszyzm wraca do domu" opublikowaliśmy w "NIE"
(nr 32/2001) relację z zajść w szkołach Petrini i Diaz
oraz świadectwa osób przetrzymywanych w areszcie
Bolzaneto, który specjalne oddziały włoskiej policji
więziennej przygotowały na ten okres w swoich koszarach.
W tamten krwawy weekend, po zakończeniu szczytu G8
(19–21 lipca 2001 r.) zostało aresztowanych 225 osób.
Przypomnijmy. W nocy specjalne oddziały policyjne
otoczyły dwie szkoły, w których znajdowała się siedziba
Genua Social Forum, a przede wszystkim sala prasowa
niezależnych dziennikarzy z Indymedia. Ze względu na
późną porę i męczący dzień w środku wszyscy już spali.
Byli to młodzi ludzie z różnych krajów (również trzech
Polaków), a przede wszystkim młodzi dziennikarze, którzy
odrzucili zaproszenie Berlusconiego do opancerzonej
twierdzy, jaką była czerwona strefa. Zawodowcy pracujący
na ulicy, a nie w wygodnym fotelu konferencyjnym.
Policja wkroczyła do szkoły twierdząc, że właśnie tu
podjechał TIR, z którego podczas manifestacji Mołotowa
(do tej chwili wszelki ślad po ciężarówce sfilmowanej
przez policję zaginął) i stąd rzucano kamienie w
przejeżdżającą sukę policyjną. Powodem rozpoczęcia akcji
miało być to, że jeden z antyglobalistów przebudził się
i zaatakował policjanta nożem. Odbyła się prawdziwa
jatka. Policjanci bili pałkami bezbronnych ludzi
śpiących na podłodze, zniszczyli cały sprzęt komputerowy
i aparaty fotograficzne (na kliszach znajdowały się
dowody konszachtów między glinami a czarnymi
ekstremistami z Black Blocku, którzy byli zwykłymi
prowokatorami). Po aresztowaniu 93 osób policjanci
wynieśli dowody przestępstwa antyglobalistów: dwie
butelki koktajlu Mołotowa, nóż, kilka kijów i chusteczki
higieniczne.
To, co działo się dalej w Bolzaneto, szczegółowo
opisaliśmy też rok temu. Przypomnijmy tylko, że
niewinnym ludziom (w tym dziennikarzom i fotoreporterom)
odebrano dokumenty, portfele, karty kredytowe, brano
odciski palców, bito pałkami i rękawicami, aby nie
zostawić śladów nadających się do obdukcji, ubliżano,
pluto w twarz, gaszono im papierosy na rękach, grożono
gwałtem, zmuszano do stania godzinami z rękoma w górze,
sikania w majtki, straszono, że zostaną oskarżeni o
morderstwo policjanta, w końcu dano do podpisania
gotowe, fałszywe zeznania i pozostawiono w środku nocy
na autostradzie.
Międzynarodowe Stowarzyszenie Dziennikarzy wyraziło
protest wobec pogwałcenia wolności zawodowych. Amnesty
International wszczęła dochodzenie w sprawie przypadków
pogwałcenia praw człowieka. We Włoszech i innych krajach
odbyły się manifestacje protestu.
Dziś, gdy 8 wielkich głów tego świata przymierza
kapelusze w pilnie strzeżonym kanadyjskim kurorcie
zimowym zaszytym w górach – okazuje się, że to włoscy
policjanci podrzucili dowody winy antyglobalistów, czyli
butelki samozapalne z benzyną. Jeden z policjantów
znalazł je po prostu w krzakach, a później przyniósł na
salę prasową.
Arnaldo La Barbera – rok temu szef oddziałów
antyterrorystycznych – jest oskarżony o udział w
pobiciu, o fałszywe zeznania i oszczerstwo. Te same
zarzuty postawiono Massimo Nucera, który jak się okazuje
sam dziabnął nożem swą kamizelkę kuloodporną, aby był
pretekst do akcji.
To dopiero wierzchołek lodowej góry, która zaczyna się
topić. Ludzie zmasakrowani przez policję odważyli się
dochodzić sprawiedliwości w trybunale. Prokuratura
pracuje, śledztwo w dalszym ciągu trwa, za jakiś czas
cała prawda wyjdzie na wierzch...
Jest to prawda bardziej złożona niż myśleliśmy w zeszłym
roku pisząc o Genui. Do ciężkiego pobicia i aktów tortur
doszło również przy okazji innej manifestacji
antyglobalistów, która miała miejsce w marcu 2001 r. w
Neapolu. Także tam policja dowiozła protestujących do
koszar (zbierano nawet rannych ze szpitali), pobiła ich
i upokorzyła. Wtedy jednak rządził we Włoszech nie
Berlusconi, lecz lewicowy rząd i odpowiedzialność za to
ponosi lewicowy minister Bianco. Tak więc oskarżyć
należy cały system władzy, która niezależnie od barwy w
pewnym momencie zapomina, czym jest demokracja.
Ruch antyglobalistów jest pacyfistyczny i wielokrotnie
to udowodnił. Jest również ruchem dojrzałym, który umie
manifestować na ulicy z podniesionymi rękami, nawet gdy
policja odcina drogę ucieczki zamykając plac z czterech
stron i strzela gazem łzawiącym prosto w twarz.
Pora zadać wreszcie trzy rozsądne pytania:
– kto uczy policję obchodzić się w ten sposób z
obywatelami, którzy mają przecież prawo manifestować
swoje opinie i przekonania?
– kto wymyślił Black Block, by zdyskredytowć
antyglobalistów?
– skąd się bierze w Polsce tylu głupich dziennikarzy,
którzy rok temu napisali tyle idiotycznych bredni o tym,
co wydarzyło się w Genui, i nie byli solidarni z
kolegami po fachu, lecz jak zwykle – z władzą?
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Daj
"Newsweek" jest nowym wcieleniem proradzieckiego
tygodnika "Przyjaźń". Sławi przyjaźń, przykład i pomoc
USA. Wspaniałe Stany Zjednoczone u siebie pognębiły
wielką korupcję i pod ich zbawiennym naciskiem na
szczycie Unii Europejskiej w Sewilli postanowiono
wzorować się na Ameryce. Polska powinna więc dostosować
swe normy do cywilizowanego świata – zachęca
amerykańsko-polskie czasopismo w numerze 26.
Jeżeli amerykańskie sposoby są skuteczne, to tym
bardziej szkodliwe. Jestem namiętnym zwolennikiem
korupcji. Musi być bowiem z natury dobre to, co
Waszyngton, Kaczyński, Lepper oraz "Newsweek" złem
ogłaszają.
Ludzie nie lubią tych, co biorą, ponieważ mało, że oni
mają władzę, to jeszcze się bogacą. Z tymi, co dają,
sympatyzują, chyba że ktoś dużo daje. Przyczyna lubienia
tych, co dają, ale nielubienia tych, co dużo dają, jest
wobec łapowników taka sama, jak wobec dziewczyn. Która
daje, ubogaca nam życie, lecz ta, co dużo daje, wywołuje
moralne potępienie, bo się bogaci. To bowiem zawiść
rodzi rygoryzm moralny.
Uważałoby się powszechnie demokrację za korzystny
ustrój, gdyby tylko władza była tak uboga, jak większość
obywateli. Oczekuje się więc od rządzących, że będą
równie nieudolni w zapewnianiu sobie pomyślności, co tej
powszedniej. Jednakże człowiek, który potrafi stwarzać
bogactwo ogółu, ale sam zarobić nie potrafi, to w ogóle
nie jest polityk, tylko ekonomista.
Jedyny ustrój, w którym położenie życiowe rządzących i
rządzonych było zrównoważone, nazywał się stalinizmem.
Był to zresztą jeden z powodów, dla których cieszył się
on wielkim wzięciem, czemu dzisiejsi historycy kłamliwie
zaprzeczają. W stalinizmie co prawda ogół żył ubogo i w
po- równaniu z nim władzy wiodło się dobrze, ale ona
sama rekompensowała społeczeństwu z nawiązką to
materialne zróżnicowanie. Rządzący znacznie silniej i
częściej narażeni byli na tortury, śmierć lub dożywotnie
ciężkie roboty niż ludzie nie uczestniczący we władzy. W
tym między innymi rozumieniu stalinizm był ustrojem
naprawdę wielkiej sprawiedliwości społecznej.
Ponieważ korupcja bogaci dzisiejsze elity, zawiść
pospólstwa zasłania jej zalety. Łapówkarstwo stanowi zaś
doniosły czynnik korygujący ślepą bezduszność gospodarki
rynkowej. Gdyby np. przetargami nie rządziła łapówka,
wygrywaliby je ci, którzy mają więcej forsy
przeznaczanej w ofercie. Pieniądze zaś, jak
wiadomo, nie biorą się z zasługi. Łapówka sprawia zaś,
że wygrywać może i ten, kto pieniędzy w ogóle nie ma lub
ma ich mało, lecz zręczniej od bogacza operuje niewielką
forsą lub nawet tylko gołą jej obietnicą. W "NIE"
pokazujemy to stale. Korupcja uczłowiecza więc
niewidzialną rękę rynku, która bez niej byłaby łapą
bestii.
W Polsce nie ma ani jednej wielkiej fortuny, która by
nie wyrosła z nadań państwowych. Gdyby więc właśnie
korupcja nie była źródłem tych pieniędzy, musiałaby nim
być przestępczość cięższa, np. handel
narkotykami, terroryzm i bandytyzm.
Korupcja umacnia znaczenie demokracji. Kto wygrywa
demokratyczne wybory, decyduje o wzbogacaniu się swoich
klientów zajętych biznesem. Kto się już wzbogacił,
wpływa potem na wynik wyborów. Korupcja nie pozwala więc
kapitałowi wyobcować się od polityki, a polityce – od
realnego życia gospodarczego.
Łapówkarstwo to sztuka, która do pewnego stopnia
zrównuje ludzi. Równość zaś stanowi znamię demokratyzmu
stosunków. Nie każdego stać na wielkie łapówki, ale ten
ułatwia sobie życie dając je małe w zamian za skromne
dla siebie pożytki. Smaruje policjanta, lekarza,
gminnego gryzipiórka. Jeśli urzędnik
nie ma władzy, dzięki której miliony przelewają mu na
konto w Szwajcarii, zawsze łyknie sobie przecie chociaż
stówę albo piwo. W kapitalizmie pozbawionym korupcji
pieniądz rządziłby wyłącznie w proporcji do swej
wielkości. Nic już nie wiązałoby wówczas tego obywatela,
który chodzi boso, z tym, którego wozi szofer.
Gdyby nie było korupcji, rozwój globalnych stosunków
rynkowych pozbawiałby władze państwowe wszelkiego
znaczenia. W ślad za tym znaczenie traciłyby procedury
wyborcze i nikt by w nich nie chciał uczestniczyć. Brak
korupcji oznacza więc upadek demokracji i zmierzch
państwa.
Zanik łapownictwa musiałby powodować skłócenie elity
politycznej z elitą pieniądza, gdyż miałyby one
przeciwstawne interesy i walczyły ze sobą. Korupcja
zapewnia zaś harmonijną współpracę obu tych sektorów
władzy nad krajem.
Wreszcie korupcja stanowi w kapitaliz-mie ostatnią
dźwignię awansu społecznego na szczyty. Bez niej
z biegiem dziesięcioleci władza ekonomiczna i dobrobyt
należałyby tylko do jełopów dziedziczących bogactwo po
rodzicach. Osoby bez pieniędzy, choćby nie wiem jak
zdolne, już u progu życia byłyby bez szans. W systemie
korupcyjnym natomiast goły, ale zręczny pośrednik łatwo
prześcignie biernego dziedzica fortuny. Dzięki korupcji
następuje więc wymiana elit.
Zakrawa na paradoks, że tak niezbędne w naszym ustroju i
pełne zalet łapownictwo politycy zwalczają namiętnie.
Rodzi to pytanie: czyż politycy wyspecjalizowani w
donośnej walce z korupcją mniej z niej korzystają niż
ich cichsi koledzy? Na ogół tak jest właśnie, ale do
czasu. Korupcję, podobnie jak seks, otacza powszechna
obłuda, tedy zwalczając oba te pożytki osiągnąć można
popularność. Zawsze jednak dlatego chce się pognębić
tych, którzy biorą, żeby odebrawszy im tę możliwość
zyskać ją samemu. Walka o władzę to więc kostium
skrywający walkę o łapówki. Wygrywają ją ci, którzy
łatwiej biorą, gdyż oni mają
lepsze poparcie pieniężne tych, którzy sposobią się
dawać.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jego Świętobliwość nie bawi się
w indian. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Goła dupa czwartej władzy
Każda gazeta, stacja radiowa i telewizyjna w Polsce
twierdzi, że jest „niezależna”, „wolna” i „bez cenzury”.
Trzeba dodać „i zadłużona”, czyli zależna, zniewolona.
Najważniejszym źródłem dochodów mediów jest reklama. Jej
polski rynek wart był w 2003 r. około 10 mld zł. 64
proc. tego tortu konsumują TVP, Polsat i TVN. Tylko
dzięki programom 1 i 2 wpływy Telewizji Polskiej
wyniosły w zeszłym roku 2,6 mld zł. Polsat zgarnął 1,06
mld zł. Podobnie stacja Wejcherta i Waltera.
W tym czasie wszystkie polskie tytuły prasowe musiały
zadowolić się kwotą 1,6 mld. Na tym poletku dominuje
Agora, której konta w ubiegłym roku spęczniały o około
576 mln
reklamowych złotych.
Ogromne pieniądze mogą mylić. Wydatki spółek medialnych
często przewyższają wpływy, a coraz większym ciężarem
stają się zaciągnięte wcześniej kredyty.
Agora na krechę
Od 2000 r. recesja w gospodarce i cięcia budżetów
wielkich reklamodawców wpłynęły ujemnie na wyniki
finansowe spółek. W 2000 r. zysk netto wydawcy „Gazety
Wyborczej” wyniósł ponad 143 mln zł. W ubiegłym –
zaledwie około 7 mln. Akcje Agory są dziś jednym z
gorszych papierów na giełdzie. Był czas, gdy jedna
kosztowała 179 zł. 7 maja 2004 r. – tylko 46,60 zł. W
grudniu 2001 r. spółka ogłosiła, że zwalnia 170 osób. W
styczniu tego roku – kolejne 500.
Dziś nad imperium z ulicy Czerskiej długim cieniem
kładzie się nie tylko półmiliardowy kredyt zaciągnięty w
banku Pekao S.A., ale fakt, że „Gazeta Wyborcza” nie
jest już najlepiej sprzedającym się polskim dziennikiem.
Wyprzedził ją „Fakt”, którego sprzedaż przekroczyła 578
tysięcy egzemplarzy. To oznacza dla Agory nieunikniony
spadek wpływów z reklam.
Myślę, że już w 2001 r. prezes Wanda Rapaczyńska
wiedziała, że bez własnej stacji telewizyjnej jej firma
w przyszłości stanie się albo łatwym łupem zagranicznego
inwestora, albo czeka ją marginalizacja. Stąd zabiegi
wokół zakupu Polsatu i ataki na projekt nowelizacji
ustawy o radiofonii i telewizji przygotowany przez rząd
Millera, który mógł ograniczyć ekspansję spółki.
Dwa lata temu „Rzeczpospolita” i „Gazeta Wyborcza”
wściekły się na Kołodkę zarzucając mu wojowanie z
prywatnymi mediami, gdy ten jako minister finansów
podjął decyzję o rezygnacji z usług Centralnego Domu
Maklerskiego Pekao S.A., który od kwietnia 1996 r.
obsługiwał emisję i reklamy obligacji skarbowych. Od
1999 r. do połowy 2002 r. „Gazeta” otrzymała z tego
budżetowego źródła 10 mln zł, a „Rzepa” – 4,25 mln zł.
Za – jak pisaliśmy – zbędne reklamy, bo popyt na papiery
i tak był ogromny. Wanda Rapaczyńska ostrzegała wtedy
przed „scenariuszem pakistańskim”, w którym to rząd
decyduje, kto dostanie ogłoszenia.
Aby poprawić wyniki finansowe, Agora nadal
zainteresowana jest zakupem stacji telewizyjnej, co
zapewniłoby jej większy udział w reklamowym torcie. Nie
przestała też zabiegć o Wydawnictwa Szkolne i
Pedagogiczne. Skarb państwa chce zaoferować inwestorom w
drodze zaproszeń do rokowań od 30 do 60 proc. akcji tego
wydawnictwa. Jeśli Agora kupi WSiP, znacząco poprawi
swoją pozycję, bo w kasie wydawnictwa firmy leży podobno
150 mln zł. Jeśli nie, jej kłopoty się pogłębią.
TVN ma bank
W równie złożonej sytuacji znajduje się kontrolująca TVN
spółka ITI. W zeszłym roku majątek jej głównego
udziałowca Jana Wejcherta tygodnik „Wprost” szacował na
1,35 mld zł. Ale na TVN sp. z o.o. wisi od listopada
2003 r. ogromne obciążenie – konieczność spłaty w ciągu
dziesięciu lat obligacji wartych 235 mln euro. I to nie
koniec zobowiązań.
Pół roku temu na mocy porozumienia ITI z BRE Bankiem
strony ustaliły, że powiązana z tym bankiem spółka
przejmie 10 proc. udziałów w telewizji TVN w zamian za
umorzenie obligacji wartych 42,5 mln dolarów. W
komunikacie podano, że Grupa ITI obniży swoje zadłużenie
z 109.550.000 USD do 67.050.000 USD. Pytanie: kto
naprawdę jest właścicielem spółki? Czy właściciele
obligacji, którzy wyłożyli 235 mln euro? Czy też bank,
który pożyczył 67 mln dolków? I jak to wszystko się ma
do obowiązującej ustawy o radiofonii i telewizji? KRRiTV
będzie mogła poszukać odpowiedzi na te pytania, bo ci,
którzy mają koncesję na nadawanie, mają też obowiązek
składania jej corocznych sprawozdań finansowych.
Na razie TVN wybiera się na giełdę. Pierwsze podejście
ITI w 2002 r. – o co prezes Walter miał pretensje do
Agory – zakończyło się klapą. Tym razem spółka liczy na
to,
że uda się jej ściągnąć nawet 600 mln zł, co uważam za
przykład „rolowania” długów kosztem giełdowych graczy.
Moim zdaniem realną szansą firmy Wejcherta i Waltera
jest ograniczenie wpływów reklamowych TVP. Gdyby z 2,6
mld zł, które zgarnia z rynku publiczny nadawca, udało
się szarpnąć końcówkę, starczyłoby na spłatę
obligatariuszy. Dlatego starcie między tymi nadawcami
jest nieuniknione.
Głodne rekiny
Okrzyki o „wolności” i „niezależności” są nic niewarte,
gdy trzeba spłacać długi. Jeśli polskim prywatnym mediom
nie uda się zwiększyć wpływów z reklam, zostaną
połknięte przez wielkie międzynarodowe koncerny. Na
Polsat zasadzi się Rupert Murdoch, a na TVN –
Berlusconi. O pieniądze możemy być spokojni, osobisty
majątek premiera Włoch szacowany jest na ponad 7 mld
dolarów, a Ruperta – na ponad 5. Tylko co to oznacza dla
sceny politycznej? Gdy gdzieś w świecie szykuje się
zamach stanu, pierwszymi na liście obiektami do ataku są
gmachy radia i telewizji. Pałace prezydenckie, koszary i
gmachy parlamentu nie mają znaczenia.
Mediamagnaci
W XXI wieku nikt nie zamierza cenzurować treści
przekazu. Wystarczy nadzór finansowy sprawowany przez
banki i symbioza ze światem polityki. W poprzedniej
kadencji Sejmu głośno było o „partii Solorza”. W mediach
padały nazwiska jej członków – posłów AWS Andrzeja
Anusza, Tomasza Wełnickiego, Piotra Wójcika, a nawet
ministra spraw wewnętrznych Janusza Tomaszewskiego.
Mieli oni strzec interesów Solorza i Polsatu.
Dlaczego wizja rządów Samoobrony przeraża Wejcherta i
Waltera? Nie dlatego, że Lepper odbierze im koncesję,
ale dlatego, że może to oznaczać skokowy spadek notowań
złotego, który uczyni nierealną spłatę wartych 235 mln
euro obli-gacji. Premier Lepper w koalicji z
Jagielińskim, Giertychem juniorem i marszałkiem
Wojciechowskim nie sprzedałby też WSiP-u Agorze i nie
zgodził się na przejęcie Polsatu, a to wystarczy, by
„Gazeta Wyborcza” pisała o nim źle lub bardzo źle.
W naszym kraju prześladuje się prawdziwie niezależnych
młodocianych nadawców, którzy nie pytając nikogo o zgodę
montują na dachach swoje radiostacje i nadają hardkorowy
rap z piwnicy. Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty
ściga ich równie bezwzględnie jak Służba Bezpieczeństwa
Radio „Solidarność”.
W rękach ilu ludzi jest dziś kontrola nad większością
„przekaziorów” w Polsce? Pięciu? Dziesięciu? Solorz,
Walter z Wejchertem, Tyczyński z Rapaczyńską, Benbenek i
Dworak.
* * *
Parlament Europejski w swych raportach ostrzega przed
nadmierną koncentracją własności w mediach widząc w tym
zagrożenie dla demokracji. Ostatni dokument
przedstawiony przez holenderską deputowaną Joannę
Boogert-Quaak nie zostawił suchej nitki na praktykach
Berlusconiego, który we Włoszech ma wpływ na media
publiczne (jako premier) i prywatne (jako właściciel).
Administracja USA nie waha się przed wywieraniem
nacisków na rząd Kataru w celu „zdyscyplinowania”
finansowanej z budżetu tego państwa stacji Al-Dżazira.
Ostatnio wytwórnia Walt Disney Company wstrzymała za
pośrednictwem swej filii Miramax rozpowszechnianie w USA
najnowszego filmu Michaela Moore’a „Farenheit 9/11”.
Oficjalnie – bo jest „nieodpowiedni”; naprawdę dlatego,
że w roku wyborczym wali Busha juniora po genitaliach.
Tak to dzięki sile pieniądza w mediach demokracja staje
się pozbawioną treści dekoracją.
Agora
30 grudnia 2003 r. spółka Agora – wydawca „Gazety
Wyborczej” – podpisała aneks do wartej pół
miliarda złotych umowy kredytowej z bankiem Pekao
S.A. z kwietnia 2002 r. (Nie jest dla mnie jasne,
czy Pekao mogło udzielić tak wielkiego kredytu
Agorze. Kapitały własne banku to 7,16 mld zł, a
prawo mówi wyraźnie, że bank nie może jednemu
klientowi pożyczyć więcej niż 5 proc. swoich
kapitałów. 500 mln zł to więcej niż określone w
ustawie 5 proc.). Forsa miała iść na dokończenie
budowy siedziby spółki przy ulicy Czerskiej w
Warszawie i zakup akcji innych firm.
Pierwszą z szesnastu rat kwartalnych Agora miała
spłacić z końcem marca 2004 r. Ponieważ, moim
zdaniem, mogłoby to Agorze sprawić problem, bank
zgodził się przesunąć termin o rok. Uważam, że
prezes Pekao S.A., były premier Jan Krzysztof
Bielecki, powinien już utworzyć rezerwy, mocno
zacisnąć zwieracze i modlić, aby spółka coś
wyskrobała. Zysk netto spółki za 2003 r. to
gówniane 7,8 mln zł.
ITI
25 listopada 2003 r. TVN sp. z o.o. z Grupy ITI z
pomocą renomowanych instytucji finansowych:
JPMorgan, Bear Sterns International LTD oraz
Jefferies & Company INC sprzedała warte 235 mln
euro obligacje. Termin ich wykupu upływa w 2013 r.
Dziś to równowartość ponad miliarda stu milionów
złotych (1 102 000 000 zł). Papiery oprocentowane
są na 9,5 proc. Sądzę, że Wejchert z Walterem
powinni w grudniu odłożyć 21,15 mln euro (lub
100,5 mln zł) tylko z tytułu obsługi odsetek! Co
gorsza 131,5 mln euro zapłacono kontrolowanej
przez Harrego Evansa Sloana SBS Broadcasting S.A.
za 30,4 proc. udziałów w TVN. Zysk grupy ITI w
2003 r. wyniósł 40,4 mln dolarów.
Polsat
Pod koniec kwietnia Prokuratura Rejonowa Praga
Południe umorzyła śledztwo w związku z
doniesieniem współpracującej z poznańskim
biznesmenem Piotrem Bykowskim firmy Pro-Market na
zarząd kontrolowanego przez Zygmunta Solorza
Invest-Banku. (O sporach między Bykowskim i
Solorzem pisaliśmy na łamach „NIE” w nr 46 i
50/2002 „Solorz i upadlina”. Pro-Market uważała,
że zarząd banku nie uwzględnił w bilansie
opiewających na pół miliarda złotych weksli.
Prezes Polsatu zaprzeczał istnieniu kwitów.
Tymczasem w uzasadnieniu prokuratury znalazło się
zdanie, że niewątpliwym jest istnienie
zobowiązania wekslowego stanowiącego
zabezpieczenie systemu finansowego konsorcjum.
Teraz do szarży ruszy Bykowski i choć wynik
starcia nie jest pewny, gdyby wygrał, mocno
skaleczyłby Solorza. Odebrania koncesji Polsatowi
chce Stowarzyszenie Filmowców Polskich. Jego
zdaniem stacja nie płaci tantiem.
RMF FM
Właścicielem krakowskiego radia RMF FM jest spółka
Broker FM. W grudniu 2003 r. jej kapitał zakładowy
wynosił... 100 tys. zł, podniesiono go ostatnio do
3,3 mln. Zobowiązania Brokera na koniec 2003 r. to
129,5 mln zł! Nie dziwi mnie, że w tych
okolicznościach spółka myśli o giełdowym debiucie.
Stoją puste nowe studia w Nieporazie
wyleasingowane od kontrolowanej przez Millennium
Bank firmy BEL Leasing. Między RMF a Zjednoczonymi
Przedsiębiorstwami Rozrywkowymi (25 stacji
radiowych Eska i Gold) trwa ostry konflikt. W
Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie
leży 12 wniosków związanej z rozgłośnią spółki
Team FM o uchylenie koncesji dla stacji należących
do Eski. 19 kwietnia br. przewodnicząca Krajowej
Rady Radiofonii i Telewizji Danuta Waniek w
wystąpieniu sejmowym oświadczyła, że: została
przekazana Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji
pisemna informacja o potencjalnych
nieprawidłowościach w działaniu upełnomocnionych
przedstawicieli spółki RMF FM z siedzibą w
Krakowie, wskazujących na możliwość przejęcia
władztwa nad koncesjami innych nadawców. KRRiTV
powołała specjalny zespół, który ma wyjaśnić
sprawę.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sądu swąd
Kanadyjczyk przekręcił 25 tys. polskich rolników na 33
mln zł, więc polscy sędziowie zrobili sprawiedliwość.
Pierwszy sędzia skazał go na 8 lat więzienia, ale nie
nakazał aresztowania.
Drugi sędzia zmniejszył mu wyrok do 5 lat. Trzeci sędzia
orzekł przedterminowe warunkowe zwolnienie, choć
Kanadyjczyk już dawno z Pomrocznej spierdolił. Panie
ministrze Kurczuk, widzisz Pan to i nie grzmisz?!
W roku 1992 Jason Dallas z kanadyjskiej Victorii miał 39
lat, firmę Advance Capital Services Corporation i wielką
ochotę na robienie interesów w Polsce. Wpadł na pomysł,
żeby polską żywność eksportować do krajów WNP.
Warszawskiej spółce Hod Impex zaproponował wspólny
biznes na ponad 300 baniek w dolarach. Przedstawiciele
Hod Impeksu ruszyli w Polskę i popodpisywali umowy z
ponad 25 tysiącami chłopów na dostawę wszystkiego, co
się da zjeść, głównie kartofli. (Stąd późniejsza prasowa
nazwa przekrętu – afera ziemniaczana).
Kanadyjczyk miał wyglądające na wiarygodne
zabezpieczenia finansowe: depozyty w moskiewskim United
National Republic Banku, regwarancje i skrypty
revolvingowe w Uzincambanku w Taszkiencie oraz skrypty
dłużne chińskiej korporacji GuangXi Trust Investment
Corporation. Dopiero gdy polscy chłopi dostarczyli w
sumie 170 000 ton żarła wartego prawie 33 mln zł, i gdy
żarło to bezpiecznie wyjechało na wschód, wyszło na jaw,
że wszystkie te banki i korporacje to lipa, a ich
papiery mają wartość makulatury. Szmalu nie było, nie ma
i nie będzie.
* * *
Jason Dallas, syn Alexa i Sadie, okazał się zwyczajnym
co do metody i nadzwyczajnym co do skali oszustem. Hod
Impex i tłum wyruchanych rolników mogli go szukać z
takim samym powodzeniem, z jakim by znaleźli Bursztynową
Komnatę. Za Dallasem wysłano wprawdzie międzynarodowy
list gończy, ale kto by tam liczył na ujęcie
hochsztaplera...
Aż tu nagle – niespodzianka. Interpol przyskrzynił
Jasonka w Szwajcarii i po krótkiej wymianie pism władze
federalne deportowały go do Polski, gdzie w obrączkach
na przegubach rąk miał doczekać do procesu. Czekał 2,5
roku – od połowy 1995 do początku 1998 r. Proces trwał
prawie 2 lata. Na dwa miesiące przed ogłoszeniem wyroku
Dallasa zwolniono z aresztu i pozwolono odpowiadać z
wolnej stopy.
21 grudnia 1999 r. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał
Jasona Dallasa na 8 lat paki i 25 tys. zł grzywny.
Sędziowie uznali, że Kanadyjczyk wyłudził mienie
społeczne wielkiej wartości, za co
powinien odkiblować, choć oszukani chłopi – gdyby
wpuszczono ich do sądu – pewnie powyrywaliby mu nogi z
dupy.
Chociaż wyrok był nieprawomocny, to sąd mógł nakazać
tymczasowe aresztowanie Dallasa. Nie nakazał. Dlaczego?
O to należałoby spytać sędziego Sądu Okręgowego
WOJCIECHA MAŁKA. To pierwsze z trzech nazwisk, które
polecamy uwadze ministra Kurczuka.
* * *
Po złożeniu apelacji przez adwokatów Kanadyjczyka Sąd
Apelacyjny w Warszawie złagodził wyrok Sądu Okręgowego;
uznał mianowicie, że Dallas nie był winien wyłudzenia
mienia społecznego, lecz zwykłego oszustwa, za co mógł
dostać najwyżej 5 lat więzienia. Sąd Apelacyjny
wprawdzie miał prawo uznać, że oszust z Kanady działał
na zasadzie przestępstwa ciągłego, za co można by mu
było wymierzyć karę 7,5 roku paki, ale sędzia Sądu
Apelacyjnego ANDRZEJ WÓJCIK tak nie uważał.
Trzecie nazwisko należy do sędziego Sądu Okręgowego
JERZEGO CIECHANOWICZA z XI Wydziału Penitencjarnego w
Warszawie, który 6 września 2002 r. wydał postanowienie
o warunkowym przedterminowym zwolnieniu skazanego Jasona
Dallasa z więzienia. I to jest, kurwa, skandal pod samo
niebo, ponieważ sędzia Ciechanowicz zwolnił kogoś, kto w
ogóle nie siedział i kogo w Polsce od dawna już nie
było.
Po nieprawomocnym wyroku z grudnia 1999 r. Kanadyjczyk
nie miał zamiaru siedzieć na dupie i czekać, aż go
zapuszkują, tylko najspokojniej na świecie opuścił
Rzeczpospolitą. Nie wiadomo nawet, czy bycząc się na
plaży na Karaibach lub innym Mauritiusie, wie, że Sąd
Apelacyjny łaskawie zmienił mu kwalifikację prawną
przestępstwa, a Sąd Penitencjarny zwolnił go
przedterminowo i warunkowo.
* * *
Wiemy, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie wystąpiła do
Sądu Apelacyjnego z zażaleniem na postanowienie Sądu
Penitencjarnego, przy okazji wymieniając inne błędy
popełnione w sprawie Dallasa. Znając jednak przychylność
polskich sędziów dla kanadyjskiego oszusta, jesteśmy
pewni, że nic to nie da. Chyba że sędziowie przestraszą
się ministra Kurczuka, jeśli – oczywiście – minister
Kurczuk ośmieli się ich przestraszyć.
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gadki Hatki
Już myśleliśmy, że publikacja "Brudy posła Giertycha"
("NIE" nr 6/2003) spłynęła po posłach Ligi Polskich
Rodzin jak woda po kaczce. Roman Giertych usilnie stara
się wykorzystać propagandowo aferę Rywina, nawołuje do
rozwiązania parlamentu i nowych wyborów, ale nie zniża
się do wyjaśnień na temat własnej roli w aferze
Wielkopolskiego Banku Rolniczego. Raz tylko napomknął
półgębkiem, że wszystkiemu winne są matactwa
prokuratury.
Nieoczekiwanie przerwał milczenie poseł Witold Hatka,
który przy pomocy Romana Giertycha i Marka
Kotlinowskiego kierował Wielkopolskim Bankiem Rolniczym
doprowadzając go do bankructwa. Tercet ligusów
przepompował sporą kasę z WBR do swoich prywatnych
spółek. Kaliska prokuratura postawiła Hatce zarzut
działania na szkodę banku oraz całego polskiego sektora
bankowego i wystąpiła z wnioskiem o uchylenie
immunitetu.
Hatka dał odpór oskarżycielom wygłaszając z trybuny
sejmowej oświadczenie poselskie w trzech kawałkach – 23
stycznia, 25 i 26 lutego 2003 r. Nie jest pewne, czy już
definitywnie skończył. Zastanawialiśmy się, kto w tej
trójcy był mózgiem, kto zaś wykonawcą: dwaj adwokaci,
Giertych i Kotlinowski, czy Hatka, którego "Wyborcza"
podejrzewa o brak matury. Teraz wszystko jest jasne:
intelektualnie nikt Hatce nie dorówna.
Z braku miejsca zacytujemy tylko fragmenty.
Panie Marszałku! Moje oświadczenie nie ma nic wspólnego
z tygodniem pomocy ofiarom, ludziom, którzy ponieśli
uszczerbek – jest to akurat zbieg okoliczności.
Za chwilę jednak okaże się, że poseł Hatka jest w pełnym
słowa znaczeniu ofiarą, a także poniósł uszczerbek.
Starannie wyreżyserowane przez specjalistów od
socjotechniki powiązanych pajęczym systemem z agentami
bezpieki i wynajętymi pismakami z "Gazety Wyborczej",
"Gazety Pomorskiej", "Gazety Kaliskiej", "NIE",
"Trybuny" i "Rzeczpospolitej" – brudnym piórem dziobią w
ranach. Rozdrażniają, zanieczyszczają i przelewają
brudne dusze opłacone groszami od wiersza, by
poniewierać, szkalować zmęczonych Polaków. A może
powiecie, że jesteście odnowieni, tacy demokratyczni,
profesjonalni, że się was krzywdzi? A coście uczynili
dla cierpiących, poranionych, wyrzuconych z ojczyzny?
Jestem dowodem waszej troskliwości. Nie podobam się wam,
nic to. Św. August (naszym zdaniem raczej Augustyn, ale
co my wiemy o świętych) mówił: Złym się nie podobać –
wielka to jest chwała.
Wy nie jesteście w stanie nic dobrego czynić, bowiem
zapadają sprzeczności między interesami korporacji,
które reprezentujecie, a polskim narodem. To was miał na
myśli Jan Paweł II, gdy przestrzegał Polaków. A wielki
prymas Wyszyński przestrzegał mnie słowami: Strzeżcie
się ludzi o nieciekawych twarzach. Wypowiadając te
słowa, jestem przekonany, że o was myślał prymas. Więc
stoję w miejscu zwanym polskim parlamentem i oświadczam:
nie lękam się żadnej przemocy, nie lękam się szantażu
pozbawienia życia. I stawiam znowu pytanie: czy pożywi
się naród inspiracją oddziaływania sił zewnętrznych,
którym patronuje duch masoński? Celem waszym jest
zaknutowanie Polaków w imię bezlegalnej Europy, by
założyć fundamenty pod Polską klęski moralnej i
destrukcji.
Wynika stąd jasno, że poseł LPR nie lęka się prokuratury
i sądu.
Dostało się Wiesławowi G., który był zarządcą
komisarycznym upadłego banku i zawiadomił prokuraturę o
wykrytych przekrętach.
Wprowadzony przez Narodowy Bank Polski komisarz
świadomie popełnił destrukcję w celu rozbicia
Wielkopolskiego Banku Rolniczego. Dokonał przemocy wobec
tysięcy rolników, którzy bank założyli. Ten agent służb,
bo tak się sam nazwał, wezwał do pomocy kolesiów z
Urzędu Ochrony Państwa, wynajmując sztab ludzi do
śledzenia, zastraszania, paraliżowania działań
akcjonariuszy, a w moim przypadku dopuścił się
zdegradowania mojej osoby poniżej godności człowieka.
Poseł oskarża Wiesława G. o zrujnowanie banku i jego
1500 akcjonariuszy, zbrodnicze pomówienie o kradzież
samego Hatki i inne czyny karalne. Pod tym względem
poseł góruje nad resztą obywateli RP. Zwykły człowiek
naraziłby się na proces o zniesławienie. Lecz Hatka (sam
podejrzany o przestępstwo) po to ma trybunę sejmową,
żeby swobodnie demaskować Wiesława G. i innych wrogów
osobistych. I nikt mu nie odbierze głosu, gdyż byłby to
zamach na demokrację parlamentarną.
Hatka korzysta z okazji, żeby przedstawić prawdziwą
historię III RP.
W dniu 27 października 1989 r., podbudowany żarliwą
wiarą w odrodzenie Polski, powróciłem z emigracji
politycznej. (...) Prominenci odkrawali sobie po kawałku
Polski, a tabuny agentów uwłaszczały się majątkiem
narodu. Wielu zamaskowano w różnych instytucjach
państwowych.
W tej niełatwej sytuacji Witold Hatka zapragnął
naśladować księdza Wawrzyniaka, który w czasach zaborów
powołał sieć polskich banków, i to takich, że zatrzęsła
się niemiecka marka. Mając takie zaplecze, lud
wielkopolski zdolny był do podejmowania walki z junkrami
pruskimi.
To hasło legło u podstaw determinacji tysięcy rolników i
wielu wdów, które tak kochały Polskę, że nie żałowały
grosza wdowiego, aby idąc śladami przodków, powrócić do
idei księdza Wawrzyniaka...
Hatka, rolnicy i wdowy stworzyli perłę pracy organicznej
– Wielkopolski Bank Rolniczy. Dzieło to powstało 12
września 1992 r., w rocznicę wiktorii wiedeńskiej.
Dzieło rzetelne, jak rzetelne są ręce rolnika, czarne i
poorane. One Polski nie okradały, te ręce Polski broniły
i żywiły.
Rozumie się samo przez się, że bronił i żywił również
Hatka.
Poseł opiewa swą historyczną rolę: Wydaje mi się, że
zasłużyłem na trochę szacunku chociażby dlatego, że 23
lata temu jako lider Solidarności podjąłem heroiczną
walkę z komunistyczną przemocą, najmując się do kopania
najtrwalszych fundamentów pod budowę wspólnego, wolnego,
pięknego domu – Polski. Wówczas dzięki solidarnej
miłości społecznej bijącej w setkach tysięcy polskich
serc zaczęły kruszyć się bastiony bolszewickiego zła.
Mam prawo i obowiązek przypominać, że dzięki takim jak
ja i milionom podobnych z czasem runął mur berliński –
to dla przypomnienia tym, którzy w Berlinie zapomnieli,
a dzisiaj ordynarnie mnie atakują.
Najładniejszy kawałek, cytat z księgi proroka Izajasza,
zostawiliśmy na deser.
Zaiste, jak ziemia wydaje swoje plony, jak ogród
rozplenia swoje zasiewy, tak Pan Bóg sprawi, że się
rozpleni sprawiedliwość i dzieła wobec wszystkich
narodów. Dziękuję. Dalszy ciąg nastąpi.
Zatruci pośród jazgotu zauważyliśmy jednak, że tego
wstrząsającego oświadczenia nie słuchał nikt poza
marszałkiem i paroma posłami niedobitkami czekającymi w
kolejce do mównicy. A przecież takich pereł nie można
rzucać przed wieprze. Z przemyśleniami Hatki powinien
zapoznać się naród, zwłaszcza rolnicy o czarnych,
pooranych rękach, wdowy i sieroty.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kto widział mózg Paczochy
Mówi się, że Leszek Balcerowicz otacza się wybitnymi
fachowcami, liberalnymi młodymi wilkami. Niekoniecznie.
Paczocha rządzi
Janusz Paczocha, inżynier elektryk, po raz pierwszy
wypłynął w latach 1990–1994, gdy był eto-sowym
prezydentem Bytomia.
Działał z rozmachem, wpędzając miasto w długi. A to
wynajął potwornie drogą duńską firmę konsultingową B&K,
pod jej nadzorem wydał 7 mln zł na remont szpitala i
natychmiast oddał go wojewodzie, a to sprzedał za bezcen
najlepsze lokale użytkowe i wydzierżawił miejskie
targowiska zaprzyjaźnionym biznesmenom.
Prasa opisywała jego dokonania w artykułach pod
wymownymi tytułami: "Kolega kolegów", "Ten drobniutki
miliardzik", "Sami swoi", "Nie wierzcie elektrykowi".
Przez 3 lata prokuratura wałkowała aferę w
Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej, która kosztowała
podatników ok. 2 mln zł. Sprawcom włos nie spadł z
głowy.
Paczocha pozyskuje gwiazdę
Na początku lat 90. artysta kabaretowy Jan Pietrzak
żalił się pu-blicznie, w tym także Wałęsie, że nie ma w
Warszawie stosownego miejsca na występy. Wtedy wkroczył
do akcji prezydent Paczocha i opylił artyście bez
przetargu dwupiętrowy lokal w centrum Bytomia, chełpiąc
się przy tym, iż Wałęsa, prezydent i elektryk nie
dotrzymał obietnic a on, też prezydent i elektryk
wspomógł prawicowego artystę. Po czym skromnie dodał:
"Może dlatego, że ja jestem inżynierem". Cena była
przystępna: 382 starych zł za metr kwadratowy (inni
nabywcy musieli bulić po 1111 zł za metr!). Miasto
zapłaciło zamiast Pietrzaka za remont knajpy, obecnie
Café Cabaret, wrzucając w koszty także nowiutkie
wyposażenie gastronomiczne.
Nic dziwnego zatem, że wdzięczny artysta wspiera swego
dobroczyńcę w kampaniach wyborczych waląc w czerwonych z
bardzo grubej rury.
Paczocha dzieli
Trzeba naprawdę wyjątkowego talentu, aby z grona 46
"swoich" radnych stracić w ciągu roku 24, przy czym
odeszli oni do opozycji. To dlatego w 1994 r. bytomska
prawica wybrała sojusz z SLD, bojąc się współpracy z
żywą bombą zegarową w osobie Paczochy.
Wyrzuciła go bytomska Unia Wolności, gdy założył
konkurencyjne wobec niej Porozumienie dla Bytomia.
(Chociaż wyrzucony Paczocha nadal podawał się za UWola).
A po paru latach pozbyła się go Platforma Obywatelska.
Paczocha prezesuje
W styczniu 1998 r. Buzek na wniosek Balcerowicza
mianował Paczochę na prezesa Głównego Urzędu Ceł.
Paczocha ogłosił, że zrobi w tej instytucji porządek.
Na wstępie zarządził, aby personel spinał pisma urzędowe
spinaczem z okrągłym dziobkiem. Od dziennikarzy zażądał,
by przestali nazywać pieszych szmuglerów "mrówkami",
gdyż ubliża to mrówkom, i wprowadził nowe określenie –
"wahadłowcy".
Największy jednak rozgłos zdo-był Paczocha blokując
przez rok otwarcie nowoczesnego terminalu granicznego w
Koroszczynie, rze-komo "korupcjogennego". Przemytnicy
mogli w tym czasie wozić, co chcieli, przez stare
przejście w Kukurykach. Trzeba było specjalnej rezolucji
Sejmu, żeby przełamać upór Paczochy. Dopiero wtedy, w
maju 1999 r., Buzek szurnął go z posady.
Straciliśmy ok. 3 mln zł z opłat od przewoźników, które
w ciągu roku zarobiłby Koroszczyn. Roczne utrzymanie
nieczynnego przejścia pochłonęło 3,6 mln zł. Polskie
Konsorcjum Gospodarcze, które pro-wadzi komercyjną część
terminalu, traciło co miesiąc 400 tys. zł.
Niejaki Zygmunt Botur z Bytomia zawiadomił prokuraturę,
że prezes GUC nie dopełnił obowiązków i naraził skarb
państwa na straty. Sprawa rozeszła się po kościach. Nie
ma u nas zwyczaju, żeby dygnitarze państwowi odpowiadali
karnie za wyrządzone szkody gospodarcze.
Paczocha dorabia w drobiarstwie
Balcerowicz szybko wybaczył swemu protegowanemu i
Paczocha miękko wylądował na fotelu sekretarza zespołu
ds. odbiurokratyzo-wania (!) gospodarki przy Komite-cie
Ekonomicznym Rady Ministrów. Efekt wiadomy.
Nie na darmo jednak mówi się o Paczosze, że jest
niezatapialny. W ślad za swym patronem przeniósł się do
NBP, gdzie dostał fuchę doradcy. Co elektryk mógł
doradzać bankowcom, pozostanie tajemnicą tej instytucji.
Robiąc karierę w Warszawie, Paczocha nie zadowolił się
chudą urzędniczą pensją. Wiceprzewodniczył Radzie
Nadzorczej spółki Iławskie Zakłady Drobiarskie EKODROB
S.A. Prawdziwemu fachowcowi od elektryki nie robi bowiem
różnicy, czy robi w cłach, drobiu czy w bankowości.
Był też bytomskim radnym. Jako człowiek bardzo zajęty w
kadencji 1998–2002 zaszczycił swą obecnością tylko 29
spośród 73 sesji rady i nie splamił się pracą w żadnej
komisji. Objawił się w Bytomiu dopiero przed wyborami.
Zapragnął wrócić na stołek prezydenta.
Paczocha wraca
Przez parę miesięcy agitował na ulicach i w barach.
W obietnicach Paczocha poszedł na całość, jakby właśnie
rozbił bank w Monte Carlo. Rozprawa z chuliganami i
złodziejami, obrona kopalń i innych zakładów przed
likwidacją, najniższe czynsze w aglomeracji katowickiej,
"godziwe" mieszkania socjalne, bezpłatny dostęp
młodzieży i bezrobotnych do Internetu, ogrody działkowe
dla wszystkich chętnych, odrodzenie sportu...
Hasło obrony miejsc pracy brzmi obłudnie, bo nie kto
inny, jak właśnie Paczocha opracował kiedyś program
restrukturyzacji (czytaj – likwidacji) kopalń, czym
zaskarbił sobie łaski Balcerowicza. Wcześniej zaś dobił
Hutę Bobrek: gdy w 1991 r. chciał ją kupić włoski
koncern Lucchini, Paczocha nie zgodził się zwolnić jej z
wymogu "zerowej emisji"; w efekcie zakład nie dostał
gwarancji rządowych i padł, makaroniarze zaś
zainwe-stowali w Hutę Warszawa.
Paczocha odwraca kota ogonem
Nasz bohater stanął na czele protestu mieszkańców
przeciw budowie centrum handlowo-roz-rywkowego na pl.
Kościuszki. Pod hasłem "Plac sprzedany – Bytom
sprzedany! Plac uratowany – By-tom uratowany!" zagrzewał
do boju sklepikarzy, którzy boją się konkurencji (i
sponsorują jego kampanię) oraz radiomaryjne emerytki.
On, człowiek Balcerowicza, zachowy-wał się jak bliźniak
Leppera, orga-nizując tumulty na sesjach Rady Miasta,
szczując przeciw krwiopijcom. Akcję uwieńczył triumfalny
wjazd na plac aktora przebranego za Kościuszkę, który
nobilitował Janusza Paczochę za niezłomną obronę
polskiej ziemi.
Trybun ludowy Paczocha ukrył wszakże fakt, iż parę lat
temu sam jako prezydent chciał zlokalizować na tym samym
placu podobne centrum handlowe pod nazwą Barbakan. Tyle
że mu nie wyszło, bo z zasady nie udawały mu się żadne
inwestycje.
To samo z parkingami podziemnymi na innych placach,
których budowę zwalcza, chociaż przed laty sam ją
planował.
Paczocha agituje
Lektura manifestów wyborczych Paczochy bawi do łez: W
1989 r. zniknęli komuniści, a skutki pozostały. Albo:
Obiecywali złote góry – i je mają, a nam nawet nie
sprzątnęli śniegu.
Paczocha celuje w bojowych hasłach: Drogi Sąsiedzie! Nie
klęcz – wstań i idź głosować! Nam nie zakleją oczu
plakatami! Dzień wyborów, to dzień zapłaty (jak widać, w
umyśle Paczochy błąkają się reminiscencje "Czerwonego
sztandaru").
Ogłasza konkurs z nagrodami dla plotkarzy: Kto poda
adres mojej willi – otrzyma ją. Kto poda numer
rejestracyjny mojego mercedesa – stanie się jego
właścicielem. Kto poda kraj, w którym mam tajne konta –
otrzyma wszystkie pieniądze tam ulokowane.
Paczocha tropi
Na długo przed wyborami Paczocha spodziewał się
najgorszego: Drogi Sąsiedzie! Mów wszystkim o kupowaniu
głosów. Mów o czę-stowaniu z bagażnika. Piwo – w
przeciwieństwie do Ciebie – nie ma prawa głosu!
W dniu I tury jak chart biegał po mieście, szukając
podejrzanych typów i wypytując, czy aby ktoś nie
częstuje ich wódą lub browarkiem w zamian za głosy.
Chociaż wyborcy obrzucili go kamieniami, wytropił w
końcu coś, o czym mógł zawia-domić policję. W pewnym
barze fundowano gościom talony po 10 zł, gdzie indziej
zaś trzech facetów rozdawało z samochodu gorzałę bez
akcyzy.
Ekipa Paczochy natychmiast roztrąbiła to w mediach,
niedwuznacznie sugerując, że głosy kupował SLD.
Zademonstrowała święte oburzenie: I tura wyborów okazała
się największą w historii Bytomia woj-ną alkoholową.
Idziemy głosować, bo Bytom tonie w mafijnej wódce! Finał
był dość zabawny. Obywatel od talonów do niczego się nie
przyznał. Obywatele od flaszek zeznali natomiast, że
zapłacono im po 150 zł na łeb za agitację na rzecz
ugrupowania "Razem", czyli miejscowych PiSuarów –
popleczników Paczochy.
Paczocha przegrywa wygrywając
W I turze dotychczasowy prezydent Krzysztof Wójcik z SLD
dostał 14 369 głosów. Janusz Paczocha – 11 591, co nie
przeszkodziło mu obwieścić, że tak naprawdę wygrał, bo
trzeba doliczyć 7049 głosów na przyszłego sojusznika,
Piotra Koja z "Razem". W II turze kandydaci szli łeb w
łeb: Wójcik – 16 718 głosów, Paczocha – 16 259.
SLD i "Wspólny Bytom" mają 13 radnych. PdB Paczochy i
"Razem" – 12.
Paczocha przegrał o włos. Będzie liderem silnej
opozycji. I jeszcze wszystkim pokaże.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czym rzyga naród "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szantaż Panowie Oficerowie
Wojsko polskie pojechało do Iraku nieść, te, no... pokój
i stabilizację. Miller z Kwaśniewskim w tym akurat
wypadku są zgodni. A to, że większość społeczeństwa jest
przeciw okupacji Iraku, to marudzenie i niedostrzeganie
prawdziwego interesu Polski. W tle stał chór generałów
zawodzących basem, iż do Iraku jadą wyłącznie ochotnicy,
a jest ich tak dużo, że odrzuconymi można by obdzielić
misje pokojowe na całym świecie. Miło mi niniejszym
donieść, że ochot-niczość (od ochoty) to łgarstwo.
Wyżej reprodukujemy kuriozalny, a jednocześnie
obrzydliwy dokument. Pokazuje, że ochotnicy są
przymusowi. Posługując się zgodnym z prawem szantażem
armia werbuje lekarzy wojskowych na wyjazd do Iraku.
Podpisany na dokumencie pułkownik Wiesław Wronkowski (w
zastępstwie, ale szef sztabu korpusu gen. brygady
Bronisław Kwiatkowski odpowiada za treść pisma) ni
mniej, ni więcej, tylko wydaje polecenie szefom sztabu
jednostek wojskowych 2 Korpusu Zmechanizowanego w
Krakowie, by szantażem przymuszali wojskowych lekarzy do
wyjazdu.
Jeżeli bowiem lekarz odmówi wyjazdu do Iraku, to decyzją
szefa sztabu przekreśla swoją dalszą karierę i lekarza,
i oficera. Czyli jest skończony.
Nie wierzę, by to pismo było samodzielnym pomysłem szefa
sztabu. Musiał o nim wiedzieć dowódca korpusu, gen.
dywizji Mieczysław Stachowiak. Gratulujemy metod
działania w demokratycznej armii III Rzeczypospolitej.
Podobno są na świecie kraje, w których za podpisanie
takiego dokumentu w sprawie ochotniczego zaciągu
oficerowi zerwano by naramienniki.
Jeżeli tak rekrutuje się ochotników do Iraku i jeżeli w
ten sposób działa się w polskiej armii, to lepiej sprawę
obrony naszych granic oddać harcerzom. Szantażyści
wygrywać mogą wojny. Ale sztabowcy tak niemądrzy, aby
polecenia stosowania szantażu wydawać na piśmie,
stanowią wielkie niebezpieczeństwo.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Władcy cip
Przychodzi baba do lekarza, a lekarz wojujący katolik.
Albo ignorant. Albo jedno i drugie. Czy baba musi być
ofiarą?
Lekarz ginekolog w Pomrocznej nader często nie zachowuje
się jak fachowiec świadczący usługi medyczne, opłacany z
naszych składek ubezpieczeniowych, tylko jak pan i
władca, uzurpujący sobie prawo do ingerowania w życie
osobiste pacjentek. A możliwości ma ogromne.
Pigułki antykoncepcyjne są dostępne tylko na receptę.
Spirali kobitka sama sobie nie założy. Możliwość
zastosowania tych środków zależy wyłącznie od pana
doktora. Zapisze albo nie – jak mu się będzie podobało.
Dane zebrane przez Federację na rzecz Kobiet i
Planowania Rodziny, która prowadzi telefon zaufania,
wskazują, że wielu ginekologów z misjonarską zajadłością
zwalcza wszelkie "nienaturalne" metody regulacji
urodzin. Drugą stroną medalu jest totalna bezradność
zdanych na ich łaskę i niełaskę kobiet.
Rachunek sumienia
Studentka prosi o receptę na pigułkę – lekarka odmawia.
Uważa za stosowne pouczyć obcą, dorosłą kobietę: Studia
to czas na naukę. Pacjentka ma zrezygnować z uprawiania
seksu, bo pani doktor jej tak każe.
Innej studentce odmawia recepty, w skrajnie chamskiej
formie, ginekolog-mężczyzna: Jesteś za młoda, nie myśl o
dupie! Dziewczyna nie odpłaca gburowi tą samą monetą,
wychodzi głęboko upokorzona.
Młoda, bezdzietna kobieta od dawna stosuje pigułkę. Po
kolejną receptę musi iść do przychodni rejonowej. Trafia
na nawiedzoną babę – trudno ją nazwać lekarką – która
pyta: Czy jest pani pewna, że chce pani zabijać dzieci?
Pacjentka próbuje tłumaczyć: nie prosi przecież o
aborcję, tylko o pigułki, które nie dopuszczają do
poczęcia!... Nic nie pomaga, nawiedzona trwa przy swoim.
Trzydziestolatka stanu wolnego słyszy od ginekologa:
Pani, osoba wykształcona, nie wie, że pigułki i spirale
to środki wczesnoporonne i rakotwórcze, zabójcze dla
zdrowia? Gdzie i kiedy ten półgłówek się kształcił? 20
lat temu na kursach parafialnych?
Mężatce, matce czworga dzieci, która chce stosować
pigułkę, pan doktor komunikuje: Powinna się pani
wstydzić i zrobić rachunek sumienia! Brakuje pani busoli
moralnej!
Ostry dyżur
Para hetero wyjeżdża na romantyczny weekend daleko od
Warszawy. Niestety, pęka prezerwatywa. Wystraszeni
kochankowie jadą do prowincjonalnego szpitala na ostry
dyżur – po receptę na Postinor, środek antykoncepcyjny
stosowany awaryjnie po "niebezpiecznym" stosunku. Lekarz
odmawia: Nie zapisuję pigułek poronnych! Na szczęście
dogania ich na korytarzu pielęgniarka i daje karteczkę z
numerem telefonu praktykującego prywatnie w tej dziurze
ginekologa.
Mniej szczęścia ma dwudziestoparolatka z Warszawy, która
prosi o receptę na Postinor, bo wprawdzie partner używa
prezerwatywy, ale na wszelki wypadek lepiej mieć w
szufladzie coś stuprocentowo pewnego. Lekarz odmawia,
gdyż jego zdaniem pacjentka jest za młoda, powinna się
uczyć i dobrze prowadzić (to znaczy nie bzykać się). W
takim razie ona prosi o receptę na "normalną" pigułkę.
On zaś odmawia – z równie bezczelnym uzasadnieniem jak
wyżej.
Pigułka służy też do leczenia zaburzeń hormonalnych.
Lekarze, którzy widzą w niej dzieło szatana, mają to
gdzieś. Kolejna historia z telefonu zaufania Federacji:
do ginekologa przychodzi młoda kobieta, która leczy się
z powodu nieregularnego cyklu i silnych krwawień. Facet
odmawia przepisania pigułki: Pani mogłaby to wykorzystać
do zapobiegania ciąży!
Inny przykład: studentka z niewielkiego miasta bierze
pigułkę jako lek na niedobór hormonów. W Warszawie szuka
nowego ginekologa. Trafia na osobnika, który wrzeszczy:
Pigułki się pani zachciało?! Nie wie pani, że to
świństwo powoduje bezpłodność?!
Narzędzie zabijania
Matka trojga dzieci, lat 40, zabezpieczyła się spiralą.
Mimo to zachodzi w ciążę! Okazuje się, że założona pół
roku wcześniej spirala zniknęła. Kobieta przypomina
sobie, iż przed trzema miesiącami, gdy starała się o
pracę w prywatnej firmie, musiała przedstawić
zaświadczenie, że nie jest w ciąży. Była wtedy w poradni
rejonowej. Odwiedza teraz tę samą lekarkę – ginekolog,
żądając wyjaśnień. Słyszy: A pewnie, że usunęłam to
narzędzie zabijania! Gdybyś była porządną kobietą,
byłabyś wdzięczna, że cię wyciągnęłam z bagna moralnego!
Usunięcie spirali bez wiedzy i zgody pacjentki
kwalifikuje się oczywiście do sądu. Jak do tej pory
jednak misjonarze z gabinetów ginekologicznych są
absolutnie bezkarni. Kobieta, której grzebią wziernikiem
w narządach wewnętrznych, czuje się zwykle zawstydzona,
skrępowana, bezbronna. Lekarz ma przewagę psychologiczną
nad rozłożoną na fotelu ofiarą i bez skrępowania z tej
przewagi korzysta. Wydaje mu się, że jest uprawniony do
decydowania, czy, kiedy i jak wolno jej zapobiegać
ciąży.
Charakterystyczne, że tego rodzaju skandaliczne
zachowania zdarzają się przede wszystkim w publicznej
służbie zdrowia. W prywatnych lecznicach i gabinetach
bardzo rzadko trafiają się fanatycy religijni, którzy
zaryzykują utratę pacjentki (i kasy). Zdarza się
oczywiście, że facet, który rano w przychodni rejonowej
walczy z grzechem antykoncepcji, dorabia po południu w
zaciszu swego gabinetu, skrobiąc życie poczęte. Jedno z
drugim logicznie się przecież łączy: im mniej
antykoncepcji, tym więcej aborcji. Może właśnie o to
chodzi pseudomisjonarzom – o produkcję płodów, które
usuwa się na czarnym rynku po 2 tys. zł od sztuki.
Odwołując się do zapomnianych haseł wyborczych lewicy:
Tak dłużej być nie musi
1. Bóg w białym fartuchu jest zwykłym usługodawcą – jak
szewc czy krawiec. Nie pozwoliłabyś, żeby szewc ci
mówił, jakie buty ci wolno nosić, dlaczego więc
pozwalasz ginekologowi wtrącać się w sprawy znacznie
ważniejsze?
2. Jesteś wolnym człowiekiem, masz własny światopogląd,
rozum i system wartości. Gówno cię obchodzą wierzenia
religijne i uprzedzenia twojego ginekologa. Niech
praktykuje w kościele i w domu, w stosunkach intymnych
ze ślubną żoną. W pracy natomiast ma psi obowiązek
obiektywnie informować o wszystkich znanych współczesnej
medycynie metodach regulacji poczęć. Jeśli nie może mu
przejść przez gardło, że pigułka jest superskuteczna i
dość bezpieczna, niech zmieni zawód. Praca sanitariusza
w pogotowiu nie narazi go na takie dylematy moralne.
3. Nie słuchaj pokornie rad, pouczeń i pogróżek. Zrób
awanturę z przytupem. Po piątej czy dziesiątej awanturze
tak zwany pan doktor ugryzie się w ozór, zanim zacznie
wygłaszać umoralniające kazania.
4. Masz prawo wybrać dowolną metodę planowania rodziny i
przed nikim nie musisz się z tego tłumaczyć. Jeśli
chcesz stosować pigułkę hormonalną, lekarz powinien
skierować cię na badania, żeby sprawdzić, czy nie ma
przeciwwskazań medycznych (nadciśnienie, cukrzyca,
schorzenia wątroby lub nerek itd). Jeśli wyniki badań są
dobre – ginekolog nie ma prawa odmówić wypisania recepty
na pigułkę.
5. Jeśli odmawia – nie ze względów medycznych, tylko
taką ma fanaberię – żądaj tej decyzji, wraz z
uzasadnieniem, na piśmie, z datą, pieczątką i podpisem.
6. Jeżeli boi się odmówić na piśmie, interweniuj u
kierownika placówki. To on powinien wyegzekwować od
personelu przestrzeganie prawa. Jeśli kierownik ociąga
się, również od niego żądaj odmowy z uzasadnieniem na
piśmie. Nie wychodź, dopóki nie dostaniesz kwitu.
7. Z tym papierem zwróć się do rzecznika praw pacjenta
przy regionalnej kasie chorych, od 1 kwietnia przy
terenowym oddziale Narodowego Funduszu Ochrony Zdrowia.
8. Rzecznik praw pacjenta nie pomógł? Jest jeszcze
Ministerstwo Zdrowia: Wydział Skarg – tel. 022 63 49
220, Biuro Praw Pacjenta – tel. 0 800 190 590. Minister
Marek Balicki przy-rzeka, że ukróci ekscesy
rozpanoszonych kato-ginekologów.
9. Wykorzystaj każdą możliwość wpędzenia w kłopoty
konowała, który wbrew prawu odmówił ci pigułki. Złóż
skargę do wojewódzkiego konsultanta ds. położnictwa i
ginekologii. Mniejsze nadzieje rokuje skarga do
okręgowego rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy
Okręgowej Izbie Lekarskiej. Z naszych doświadczeń
wynika, że samorząd lekarski to towarzystwo wzajemnej
adoracji nastawione na obronę lekarzy przed wszelką
krytyką ze strony pacjentów. Ale im większy szum uda się
zrobić, tym lepiej!
10. We wszystkich skargach powołuj się na obowiązujące w
Polsce przepisy.
TWOJE PRAWA
Prawo do prywatności i godności
Konstytucja RP – art. 47; Ustawa o zakładach
opieki zdrowotnej – art. 19.1 pkt 4;
Ustawa o zawodzie lekarza – art. 36; Kodeks etyki
lekarskiej – art. 3,12.
Prawo do informacji
Ustawa o zakładach opieki zdrowotnej – art. 19.1
pkt 2;
Ustawa o zawodzie lekarza – art. 31; Kodeks etyki
lekarskiej – art. 13, 16, 17.
Prawo do decydowania, do świadomej zgody lub
odmowy
Ustawa o zakładach opieki zdrowotnej – art. 19.1
pkt 3;
Ustawa o zawodzie lekarza – art. 32, 33, 34, 35;
Kodeks etyki lekarskiej – art. 15.
Prawo do poszanowania wartości i przekonań
religijnych i filozoficznych
Konstytucja RP – art. 53; Ustawa o zakładach
opieki zdrowotnej – art. 19.3; Ustawa o zawodzie
lekarza – art. 39.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Z Los Angeles do Mszczonowa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dyskretny urok dewocji "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lekcja z bandziorkami
"NIE" rozmawia ze SŁawomirem Broniarzem, prezesem
Związku Nauczycielstwa Polskiego.
– Co by pan zrobił, gdyby uczniowie nałożyli panu kubeł
ze śmieciami na głowę?
– Dziecko, które ma co robić przez całe 45 minut lekcji,
nie będzie miało czasu na tego rodzaju ekstrawagancje. W
Polsce mamy prawie 20 tys. szkół. Nie w każdej szkole
dochodzi do takich wydarzeń. Mamy do czynienia ze
skandalicznymi sytuacjami w parlamencie, samorządach.
Szkoła jest miniaturowym odbiciem społeczeństwa.
– Może więc do szkół powinny wrócić kary cielesne?
Zgodnie z maksymą ciotki Tomka Sawyera: Różdżką
dziateczki Duch Święty bić każe – mówi Pismo święte.
– Nauczyciel powinien być wyposażony w taki zespół
instrumentów związanych z prowadzeniem lekcji, reakcją
na typowe uczniowskie zachowania, żeby nie musiał się
odwoływać do kar cielesnych. Natomiast żaden nauczyciel,
tak jak żaden obywatel, nie jest przygotowany na to, że
spotka go przestępstwo. Ale szkoła nigdy nie była
miejscem bandyckich ekscesów. Stąd nie dziwię się, że w
wielu wypadkach nauczyciele nie wiedzą, jak zareagować.
– Słyszałem kiedyś taką opinię: za to, co dzieje się w
szkole, nie wolno winić uczniów. W konflikcie między
dzieckiem a dorosłym winien jest zawsze dorosły. W tym
wypadku nauczyciel.
– Pamiętajmy, że do szkół chodzą także dzieci, które
mają za sobą przeszłość kryminalną. Istnieje przecież
obowiązek chodzenia do szkoły do ukończenia 18. roku
życia. Wielu nauczycieli i dyrektorów boryka się z tym
problemem: co zrobić z dzieckiem np. 13-letnim, które
weszło w konflikt z prawem, ma za sobą wyrok i pobyt w
poprawczaku i wraca do szkoły? Wspomnę choćby o
przypadku nastoletniej dziewczyny, która zadźgała kogoś
nożem na śmierć. Wyjdzie z poprawczaka i wróci do
szkoły, a szkoła ma obowiązek ją przyjąć. Do kontaktu z
takimi osobami nikt z nas nie jest przygotowany.
– Jak pan ocenia swoich kolegów? Oczytani i wygadani?
Czy może niedokształceni i zakompleksieni? Znajomość
karate pomińmy...
– Wśród 600 tys. nauczycieli zdecydowana większość wie,
po co pracuje w szkole. Ponad 90 proc. z nas ma wyższe
studia pedagogiczne. Niektórzy mają po dwa, trzy
fakultety.
Masa osób zrobiła doktoraty. Jak w każdej grupie
zawodowej, istnieje też grupka osób, które nie nadają
się do tego zawodu.
– Ale dalej w tym zawodzie pozostają. W ostatnich latach
zwolniono w całej Polsce 1,5 tys. nauczycieli. To tyle,
co nic.
– Te osoby zwolniono nie dlatego, że źle pracowały,
tylko w związku z niżem demograficznym. Ile było
zwolnień dyscyplinarnych bądź wynikających ze złej oceny
pracy nauczyciela, nie wiem.
– Dziwne. Zmniejsza się liczba uczniów. Likwidowane są
szkoły. Jacyś nauczyciele także stracili pracę. A
pozostali tacy jak ten, który skradł 12-letniej
uczennicy majtki, bo się w niej zakochał. Albo inny, u
którego uczniowie mogli się zaopatrzyć w narkotyki.
– W każdej grupie zawodowej znajdzie się jakiś dewiant,
z którym należy się niezwłocznie rozstać. Przecież
nauczycieli jest aż 600 tys. Dzisiaj dziecko wymaga
chyba od nauczyciela o wiele mniejszej dawki wiedzy, a
bardziej tego, by ten nauczyciel był przewodnikiem wśród
ogromnej liczby źródeł wiedzy, które dziecko ma do
dyspozycji. Wystarczy uruchomić Internet, by znaleźć się
w gąszczu informacji. Nauczyciel ma pomóc w wyborze
źródła wiedzy. Także dzisiejsza szkoła jest już inna,
niż była 5 lat temu, i inna, niż będzie za 10 lat.
– Zmiany widać nawet w strukturze szkolnictwa.
Nauczyciele i uczniowie w każdej z kolejnych szkół mają
zbyt mało czasu na wzajemne poznanie się.
– ZNP nie popierał tych zmian. Uważaliśmy, że trzeba
zacząć od zmiany programów nauczania i przygotowania
nauczycieli do pracy w reformowanej szkole.
– Efekt zmian jest taki, że wiele dzieci kończy edukację
na okrojonej podstawówce.
– Uprzedzaliśmy, że może dojść do takiej sytuacji. Po
trzech latach funkcjonowania gimnazjum dość powszechna
jest negatywna opinia o wychowawczej roli gimnazjum.
– Co to znaczy?
– Samorządy w poszukiwaniu oszczędności tworzą zespoły
szkół i bardzo liczne klasy, a to nie pomaga w
pokonywaniu trudności wychowawczych.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jedenaste: nie pytaj
Co trapi Polaka-katolika? Odpowiedź przynosi oficjalny
serwis internetowy Kościoła katolickiego
(www.opoka.org.pl). Ku uciesze niewierzących i
zbudowaniu wiernych przytaczamy niektóre pytania
stawiane na forum Opoki.
• W jaki sposób określić na spowiedzi więzi, jakie
łączyły mnie z kobietą (mężatka), jeżeli dochodziło
między nami do zbliżeń o podłożu seksualnym, jednak nie
było pełnego współżycia seksualnego?
• Witam! Czy spożywanie ciała i krwi Jezusa nie równa
się kanibalizmowi rytualnemu?
• Witam – mam następujące pytanie: czy oglądanie w
Internecie satanistycznych stron jest grzechem?
• Pan Bóg... Pan Jezus... Dlaczego nie Pan Szatan?
Dobrze wychowany człowiek wie, jak się zachować nawet
wobec wrogów.
• Witam. Jestem głęboko wierzącym katolikiem i
jednocześnie wielkim fanem heavy metalu. Chciałbym
zapytać, czy oglądanie wampirycznych lub okultystycznych
teledysków, tudzież słuchanie takich piosenek jest
grzechem?
• Od 3 lat prawie co noc śni mi się Lucyfer. W tych
snach jest dla mnie bardzo dobry. Czuję się przy nim
bezpieczna, mimo iż widzę, jaki jest okrutny dla innych.
Przychodzi do mnie nawet, gdy nie śpię. Nie widzę Go,
ale czuję Jego ciągłą obecność. Opiekuje się mną
zupełnie jakby miał wobec mnie jakieś plany.
Niedawno przyłapałam się na tym, że gdy Go nie ma przy
mnie, popadam w depresję. Czy to coś znaczy i czy nie ma
już dla mnie ratunku? Proszę, pomóżcie mi. Niedługo
popadnę w paranoję. Nie należę do żadnej sekty i nigdy
nie należałam. Jeśli to możliwe, to proszę o radę. Muszę
w końcu to zwalczyć.
Czy jestem stracona?
• Mam duży problem. Wpadłem w pewną manię i chyba
niedługo oszaleję. Wszystko zaczęło się już przeszło pół
roku temu. Wtedy to strasznie zgrzeszyłem i od tego dnia
spoglądając na każdy obrazek z Jezusem i Maryją wydaje
mi się, iż widzę ich twarze w szyderczym uśmiechu i
czerwonymi oczyma... Naprawdę mnie to niepokoi.
Myślałem, że to może przyczyna mojego grzechu i źle się
z niego wyspowiadałem, ale uznałem, że jednak nie w tym
leży rzecz... Proszę bardzo, pomóżcie.
• Czasami mi się wydaje, iż za moją wiarą stoi Szatan.
To znaczy robię wszystko co mogę, ale ciągle wydaje mi
się, iż to nie jest tak, jak powinienem. Czy to możliwe,
żeby Szatan podsuwał ludziom sztuczną wiarę, wmawiając,
że ta jest prawdziwa?
• Szczęść Boże! Jeśli jestem obrzezany, to czy mam
szanse na zbawienie?
• Czy seks oralny w małżeństwie to grzech, mam z tym
problem, nie wiem, czy muszę się z tego spowiadać.
Autor : M.O.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jedwabna podszewka
Z dużą pompą odbyła się prezentacja dwutomowego – ponad
1500 stron – opracowania Instytutu Pamięci Narodowej
"Wokół Jedwabnego". Dla tej instytucji sprawa Jedwabnego
stała się uzasadnieniem istnienia oraz pobierania
apanaży z kasy publicznej.
Wydanie dokumentacji przedstawiającej możliwie
kompletnie prawdę o wymordowaniu żydowskiej ludności
Jedwabnego i Radziłowa oraz o podobnych zbrodniach w
innych miasteczkach Podlasia w lipcu 1941 r. jest ze
wszech miar uzasadnione. Czy potrzeba jednak do tego
specjalnego instytutu z setką prokuratorów i
kilkudziesięcioma adeptami historii zatrudnionymi w
charakterze urzędników państwowych?
Jeden z recenzentów uzasadniał to tak: ...dzieło IPN –
instytucji państwowej stojącej na straży pamięci
narodowej – jest czymś więcej niż byłoby podobne
opracowanie jakiegokolwiek innego zespołu uczonych. Ono
stwierdza w imieniu państwa*, że jedni jego obywatele
dopuścili się zbrodni na innych jego obywatelach. Taka
deklaracja zadufania biurokratycznego da się wyjaśnić
jedynie spuścizną dziesięcioleci autorytarnej i
etatystycznej presji na myślenie. Poświadczenie przez
urząd państwowy nie umacnia wiarygodności prawdy
historycznej, lecz raczej ją osłabia. Największym
autorytetem w opinii i w nauce cieszą się ustalenia
niezależnych akademickich zespołów badawczych. Są też z
reguły mniej kosztowne.
Merytorycznie publikacja IPN do dotychczasowej wiedzy o
zbiorowym mordzie w Jedwabnem wnosi niewiele nowego.
Zarówno część "historyczna", jak i "śledcza"
potwierdzają głównie wcześniejsze relacje zebrane przez
ŻIH, dokumentację procesową z czasów PRL (1949–1953) i
przede wszystkim głośną pracę Jana T. Grossa "Sąsiedzi".
Dodano trochę szczegółów – czasem istotnych, czasem
bałamutnych. Jak choćby prokuratorskie "ustalenie", że
czynnych uczestników mordu w Jedwabnem było co najmniej
czterdziestu. Prokurator po 60 latach od wydarzeń zdołał
doliczyć się tylu z imienia i nazwiska. Jednak zwykły
rozsądek i doświadczenie podpowiadają, że sterroryzować,
zapędzić do stodoły, spalić lub inaczej uśmiercić
kilkuset ludzi, posługując się przy tym "gospodarskimi"
środkami przemocy (pałki, orczyki, siekiery) zdoła co
najmniej równy liczbą tłum.
Autorzy opracowania dołożyli starań, aby powiązać masowe
mordy Żydów przez polski motłoch z przebiegiem
sowieckiej okupacji na tych terenach. Nastąpiło
utożsamienie Żydów z systemem sowieckim – pisze Marek
Wierzbicki – a nienawiść do Sowietów została utożsamiona
z nienawiścią do Żydów. W ten sposób w latach 1939–1941
pod wpływem doświadczeń okupacji sowieckiej jednym z
elementów patriotyzmu kresowych Polaków stał się w
pewnym sensie antysemityzm...
Zdumiewające odkrycie! Pozostawmy na uboczu kwestię
zasadniczą: na ile i dlaczego Żydzi, a także Ukraińcy i
Białorusini mieliby dochować lojalności wobec II RP po
jej upadku? Byli przecież przez to państwo prześladowani
i dyskryminowani. Żydzi dodatkowo mieli poważne powody,
aby woleć władzę radziecką od niemieckiej. Ta pierwsza
zagrażała majątkom, druga – życiu. Zresztą legenda o
kolaboracji Żydów z Sowietami została zdecydowanie
wyolbrzymiona. Istotniejsze jest co innego: na całych
kresach wschodnich Żydzi zachowywali się podobnie, a
okupacja sowiecka też miała identyczny przebieg.
Dlaczego do masowych mordów doszło głównie na Podlasiu,
a nie we Lwowskiem, na Wołyniu czy na Wileńszczyźnie?
Nie da się zatem zminimalizować wpływu
endecko-klerykalnej historii tego regionu i krzewionego
tam od dziesięcioleci antysemityzmu. Nie jest prawdą –
jak mówiono podczas sesji IPN – że panowała tam wobec
Żydów obcość, a nie nienawiść.
A odnośnie do owego kresowego "patriotyzmu", w który
wpisał się antysemityzm, nasuwa się pytanie, dlaczego
składnikiem tegoż patriotyzmu tak łatwo stała się
zwyczajna kolaboracja z hitleryzmem. Bo mordy w
Jedwabnem, Radziłowie i innych miejscowościach były
również aktami jawnej i masowej kolaboracji.
Dzisiejsza prawica na tle Jedwabnego twierdzi wciąż, że
to Niemcy podszczuli Polaków do mordów, nie rozumiejąc,
że to tym gorzej świadczy o polskich zabójcach Żydów.
Do masakr Żydów przy liczącym się udziale ludności
polskiej doszło w co najmniej 26 miejscowościach
Podlasia. Z archiwów sądowych wydobyto akta 61 spraw
karnych wytoczonych sprawcom tych zbrodni bezpośrednio
po wojnie.
Były więc one w Polsce Ludowej ścigane i karane. Według
pracy Leszka Kubickiego, opublikowanej w 1961 r.,
skazano wówczas około 300 osób narodowości polskiej.
Piszący o tym w monografii IPN Antoni Rzepliński
przyznaje – niechętnie – że nie były to procesy
stalinowskie, czyli fingowane. Sądziły zresztą głównie
sądy powszechne i sędziowie z przedwojennym stażem i
kwalifikacjami.
Czy rzeczywiście mamy do czynienia z "odkryciem"
wydarzenia nieznanego, ukrytego, co suponuje dzieło IPN?
W latach wojny i bezpośrednio potem wiedziało o nim
wiele tysięcy mieszkańców tego regionu. Wiedziało AK i
organy tzw. państwa podziemnego, po wojnie wiedziały o
tym władze komunistyczne, wiedziało miejscowe PSL i
oczywiście podziemie, doskonale znał prawdę kler. Te
kilkadziesiąt spraw sądowych, których akta wydobyto z
archiwów, nie toczyło się przy drzwiach zamkniętych,
lecz publicznie. Składano zeznania, spisywano relacje.
Zajmowała się tym Główna Komisja Badania Zbrodni
Hitlerowskich.
Dlaczego zatem sprawa poszła jakby w zapomnienie nie
tylko w kraju, lecz także na emigracji, gdzie żadna
cenzura nie przeszkadzała? Zresztą w kraju także, jeśli
ktoś chciał, to pisał i publikował o tym (np. Szymon
Datner czy Leszek Kubicki). Legenda o "odkryciu" uchyla
potrzebę ważnej dyskusji o powodach tego gremialnego
puszczenia sprawy w niepamięć. Wnioski byłyby
nieprzyjemne nie tylko dla tzw. władz komunistycznych,
gdyż te przynajmniej kilkuset sprawców oddały pod sąd.
* Wyróżnienia w cytatach pochodzą od redakcji.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szwagier na śmietniku
Wiele wskazuje na to, iż za sprawą Andrzeja GoŁasia –
byłego posła PPChD, a przy okazji brata Danuty WaŁĘsowej
– Pomorze Zachodnie już wkrótce może stać się śmieciowym
zagłębiem Europy.
Andrzej Gołaś jeszcze niedawno był liderem
szczecińskiego PPChD, a na sejmowych korytarzach
zadebiutował już w 1993 r. jako poseł Ziemi
Szczecińskiej z ramienia BBWR. Z czasem zaczął zdradzać
politykę z biznesem. Cóż zrobić – okazje same pchały się
w ręce...
Początki lat 90. to czasy, gdy na Pomorzu można było
nabyć okazyjnie setki hektarów ziemi po wycofujących się
wojskach radzieckich. Gołaś (właściciel spółki o
obiecującej nazwie "Sukces") za grosze kupił 250
hektarów lasu pod Kołobrzegiem – w granicach gmin
Sławoborze i Rymań. Miał chłop farta – Lasy Państwowe
wykazały kompletny brak zainteresowania przejęciem tego
terenu. Wkrótce działka została przekwalifikowana z
leśnej na zakrzaczone nieużytki. Przedsiębiorczy Gołaś
nie płakał z tego powodu. Więcej, nie brak świadków,
którzy opowiedzą o wyrębie lasów z działki szwagra
Wałęsy, na co – śmiemy podejrzewać – nie posiadał
stosownych zezwoleń. Jeśli wierzyć świadkom, drewno
pozyskane przez Gołasia miało trafiać do nieistniejącej
dziś już firmy Graf Construction
w Sławoborzy. W taki to prosty sposób wszyscy byli
zadowoleni. Wszyscy oprócz skarbu państwa.
Gdy Gołasiowy BBWR wylądował na śmietnisku historii, a
zastąpiło go Porozumienie Polskich Chrześcijańskich
Demokratów, na stołku ministra ochrony środowiska
zasiadł partyjny kumpel Gołasia – Antoni Tokarczuk.
Nawet najstarsi bywalcy knajp w powiecie kołobrzeskim
nie są w stanie wymienić wszystkich projektów, które
Gołaś roztaczał przed władzami tamtejszych gmin: strefa
wolnocłowa, montownia rowerów, przetwórnie żywności...
Obwołany mężem opatrznościowym, w 1999 r. wywołał pianę
na ustach okolicznych mieszkańców – okazało się, że
zamiast fabrykami, chce ich uszczęśliwić spalarnią
śmieci. W sukurs mieszkańcom przyszedł biegły inż.
Stanisław Wójcik, który stwierdził, że inwestycja ta
jest nie tylko niewskazana, ale wręcz szkodliwa. Opinia
eksperta plus referendum skutecznie ukręciły łeb
inwestycji.
W czerwcu 2001, kiedy o Andrzeju Gołasiu wszyscy zdążyli
już zapomnieć, ten, szykując się
do politycznej emerytury, wystąpił do Jerzego
Stefanowicza, wójta Rymania, o wydanie decyzji o
warunkach zabudowy pod swą sztandarową inwestycję, czyli
Zakład Gospodarki Odpadami i Recyklingu Leszczyn-Kalina.
Wójt Rymania bez zbędnych pytań zgodę wydał. Nie przejął
się też tym, że koszalińskie Samorządowe Kolegium
Odwoławcze uchyliło jego decyzję.
Brata Danuty Wałęsowej lubią także urzędy państwowe.
Wydział Ochrony Środowiska w szczecińskim Urzędzie
Wojewódzkim jeszcze w listopadzie zeszłego roku
zarezerwował olbrzymią kasę na prywatną inwestycję
Gołasia. Jak wynika z "Wykazu zgłoszonych potrzeb do
listy priorytetowych przedsięwzięć przeznaczonych do
dofinansowania z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony
Środowiska i Gospodarki Wodnej", Gołaś mógłby liczyć na
23 mln zł. Na jeszcze więcej, bo aż na 35 mln, może
liczyć z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i
Gospodarki Wodnej. Łącznie państwo gotowe jest wspomóc
go kwotą 58 mln zł.
Dla porównania, dla najdroższej z pozostałych
inwestycji, czyli budowy systemu gospodarki odpadami
komunalnymi dla miasta i gminy Darłowo, przewidziano
tylko 1,5 mln zł. Ciekawostka:
Wydział Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego klepie
pieniądze, choć nie dysponuje ostatecznymi decyzjami o
warunkach zabudowy. Nie zauważa też, że już od dłuższego
czasu w sprawie zakupu działki i wydanych pozwoleń
prowadzone jest postępowanie wyjaśniające przez
prokuratury w Kołobrzegu i Białogardzie.
Gołasia najwidoczniej lubią też we władzach powiatu.
Pochlebna opinia dr. inż. Stanisława
Wójcika biegłego z listy ministra ochrony środowiska,
zasobów naturalnych i leśnictwa spowodowała, że starosta
powiatu wespół z inspektorem sanitarnym uznali za zbędne
informowanie opinii publicznej o pomyśle Gołasia.
Ciekawe, bo biegły to ta sama osoba, która kilka lat
wcześniej zdecydowanie sprzeciwiała się poprzedniej
inwestycji pana Gołasia.
Gmina Sławoborze nie podzielała najwyraźniej ogólnego
zachwytu dla Gołasia i postanowiła sprawą zainteresować
Najwyższą Izbę Kontroli, na którą ta najwyraźniej nie ma
ochoty. Departament Prezydialny Wydział Skarg i Wniosków
NIK w piśmie z 28 lutego 2002 r. odpowiedział, iż z
uwagi na pełne zaangażowanie inspektorów w wykonywanie
zadań planowych Izba nie ma możliwości podjęcia
wnioskowanych badań kontrolnych.
Pomysłem byłego polityka nie jest zachwycony także
dowódca jednostki wojskowej JW 3294 w Świdwinie ppłk
inż. Ryszard Derenowski, bo lokalizacja wysypiska
pokrywa się z obszarem podejścia do lądowania samolotów
z lotniska wojskowego.
Każde wysypisko przyciąga tysiące ptaszysk, które
zagrażają latającym tam samolotom. Wkurzenie pułkownika
jest tym bardziej usprawiedliwione, że zgodnie z
przepisami powinien był zostać zawiadomiony o tego typu
inwestycji, o czym najwyraźniej zapomniano. Jeśliby
więc, zgodnie z obliczeniami, do końca roku 2010
powstało wysypisko docelowo z ponad 4 mln ton śmieci,
mogłoby się okazać, że armii nie starczy nie tylko na
samoloty, ale nawet na sokoły, których tradycyjnie używa
się do tępienia ptactwa w okolicach lotnisk.
Przyglądając się sprawie, warto zerknąć do dokumentacji
śmieciowej inwestycji Gołasia i francuskiej firmy Sita
Polska. Tak się jednak składa, że powiaty, na potrzeby
których ma powstać wysypisko, dawno już, i to za ciężki
szmalec wybudowały własne. Nie widzą więc powodu, by
teraz wydawać jeszcze większy na składowanie śmieci
gdzie indziej, tym bardziej że Gołasiowa oferta – od 80
zł za tonę – do najkorzystniejszych nie należy.
Inwestycja ma przynieść zyski jedynie wówczas, gdy
będzie w niej składowanych nie mniej niż 250 tys. ton
rocznie. Aby uzyskać taką ilość, trzeba by się o śmieci
postarać. Skąd? To akurat nie problem. Szczecińskie
wiewióry twierdzą, że już teraz w zaprzyjaźnionych
firmach transportowych mówi się o kasie, jaka ma się
pojawić w związku z kontraktami na transport
zagranicznego szajsu. Radości nie kryją też niektórzy
przewoźnicy promowi po północnej stronie Bałtyku.
Od 1989 r. do Polski nie można sprowadzać takich
niebezpiecznych śmieci jak np. odpady sanitarne, farby,
lakiery, odpady przemysłu mięsnego czy rybnego. Inne
mogą być do Polski przywożone, ale każdorazowo trzeba
uzyskać zgodę Państwowej Inspekcji Ochrony Środowiska.
Tym jednak Gołaś się nie przejmuje. Przecież przepisy
mogą się zmienić. Grunt, że na razie były poseł dzięki
ministerstwu i firmie Sita Polska dysponuje nie tylko
kasą, ale i zaświadczeniami o tym, że bez przeszkód może
składować większość wyjątkowo trujących świństw.
4 mln ton śmieci, które mają się pojawić w ciągu
najbliższych 8 lat w odległości zaledwie 30 km od
miasta-uzdrowiska Kołobrzeg – niech się przejmują inni.
Autor : Adam Zieliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Misio i Bozia
Łódzka kuria chce, by cztero- i pięcioletnie
przedszkolaki uczyły się religii. Nie wzbudza to
sprzeciwu dyrektorów przedszkoli, którzy martwią się
jedynie, że nie znajdą pieniędzy na realizację pomysłów
religijnych mocodawców. Ks. Józef Fijałkowski, wikariusz
biskupi ds. katechizacji, publicznie wyraził nadzieję,
że pieniądze mogą uzyskać już w przyszłym roku od Urzędu
Miasta. Oczywiście! Można upchnąć to w pozycji
"zasiłki". Duchowe.
Paetz ma wzięcie
Odwołany z arcybiskupiego stolca za nadmierne umiłowanie
tyłeczków kleryckich ekscelencja Juliusz Paetz ma się
dobrze i zgoła nie narzeka na ostracyzm towarzyski. Poza
utratą archidiecezji w życiu księcia Kościoła nic się
nie zmieniło. Nosi tytuł biskupa seniora i mieszka w
pałacu tylko nieco mniej okazałym niż poprzedni. Pod
koniec zeszłego roku udzielił w Wenecji ślubu Dominice
Kulczykównie, córce znanego biznesmena. Przed trzema
miesiącami w towarzystwie Jana Kulczyka, marszałka
Wielkopolski Stefana Mikołajczaka oraz tenora Giuseppe
di Stefano słuchał w poznańskiej operze śpiewu tenorów.
Dwa miesiące temu udzielił ślubu córce Stefana Jurgi,
byłego rektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. W
czasie kampanii samorządowej pojawiał się publicznie w
towarzystwie Stanisława Pietrasa, dyrektora poznańskiej
opery i kandydata SLD na prezydenta miasta. Cieszy nas
to bardzo, bo homofobia Polaków okazuje się mitem. Na
początek wobec arcybiskupa.
BModlitewnik dla psa
Ważny oręż w walce z przestępcami otrzymali policjanci.
Modlitewnik. Dowiedzą się z niego, że powinni żyć
skromnie, nie przyjmować łapówek i we wszystkim
zawierzyć swemu patronowi św. Michałowi Archaniołowi,
który już nieraz dowiódł swej przydatności przy łapaniu
przestępców i w działalności operacyjno-wywiadowczej.
Modlitewnik ma nieduży format – tak by łatwo się
zmieścił w policyjnej kieszeni. Nakład 3 tys.
egzemplarzy. Autor, ks. Kot, kapelan Komendy Głównej
Policji, za wzór wziął modlitewnik policji z 1925 r.
Kartoflane brzuchy
100-lecie działalności obchodziło Wyższe Seminarium
Duchowne Warszawskiej Prowincji Redemptorystów. Jak
obliczono, w ciągu stu lat istnienia placówki studenci
zbierali się 26 tys. razy na wspólnym nabożeństwie,
wysłuchali 2800 konferencji prefektów, a profesorowie
seminaryjni wygłosili aż 270 tys. wykładów. Jak zawsze
najciekawsze informacje pochodzą z kuchni. Obliczono, że
w ciągu minionego stulecia studenci zakonnicy pochłonęli
1,5 miliona kilogramów ziemniaków.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lekarze ostatniego kontaktu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nerkomania
"Gazeta Wyborcza" wydzieliła płyn najwyższej klasy.
Przed dwoma miesiącami ("NIE" nr 35/2003) pisaliśmy o
aferze, która wstrząsnęła Polską: w szpitalu im.
Kopernika w Łodzi używano do dializ (zabieg oczyszczania
krwi u pacjentów z chorymi nerkami) środków niewiadomego
pochodzenia i nieznanej klasie czystości. Nie była to
"nasza" afera. Powołaliśmy się na publikacje prasy
łódzkiej ("Express Ilustrowany" i "Wiadomości Dnia").
Dorzuciliśmy własne ustalenia. Przed tygodniem (13
października) "Gazeta Wyborcza" opublikowała na
pierwszej stronie sensację: żadnej afery nerkowej w
Łodzi nie było.
Spodziewaliśmy się tego: mniej więcej przed trzema
tygodniami chciano nas skłonić do oczyszczenia z
zarzutów dyrekcję łódzkiego szpitala. Powołujący się na
dyrektora szpitala prof. Józefa Tazbira pośrednik
(niegdyś znany dziennikarz, a obecnie polityk i
biznesmen) przekonywał, że warto uwierzyć w niewinność
dyrekcji szpitala. Pośrednik już dawno przestał być dla
nas osobą wiarygodną. Pognaliśmy go po kilku rozmowach
telefonicznych. To, co miało załatwić "NIE", załatwiła
"Gazeta Wyborcza". I to z jakim hukiem! Publikacji "GW"
towarzyszyła audycja radiowa, a pod artykułem
reklamowano wcześniej przygotowany program telewizyjny.
Wszystko poszło jak z płatka: nie było redakcji, która
nie wzruszałaby się losem oskarżanych medyków. Nie było
redakcji, która nie robiłaby z łódzkich policjantów
debili.
Krajobraz po tej akcji jest prawie sielankowy: lekarze
są czyści jak płyn do nerek, a policjanci powinni się
uczyć. Gówno prawda!
Afera w pigułce
13 października 2003 r. łódzka policja zatrzymała
ordynatora oddziału dializ szpitala im. Kopernika w
Łodzi dr. Janusza F. i jego konkubinę, byłą
pielęgniarkę, a obecnie biznesłumen Marię T. Pani ta
była dostawcą płynów używanych do dializ przez oddział
swego konkubenta. Dostawy odbywały się legalnie: firma
pani Marii – Jumar – wygrywała kolejne przetargi. Rzecz
jednak w tym, że policji wydały się one ustawione.
Środki, które wpompowywano w pacjentów, były fizycznie
mieszane (z kilku komponentów) na zapleczu oddziału
dializ. Trafiały tam w małych opakowaniach dostarczane
przez szefową Jumaru. Była pielęgniarka kupowała je w
Krakowie w dużych worach od znanej firmy chemicznej i
przepakowywała. Wedle ustaleń policji, przepakowywanie
to odbywało się w warunkach raczej mało sterylnych: w
garażu. Firma Jumar ma swoją siedzibę – mieszkanie przy
ul. Kościuszki 55 w Łodzi. Nie ma jednak laboratorium i
nie ma zgody sanepidu na prowadzenie działalności.
Mieszaniem ze sobą komponentów zajmowała się pracująca
na czarno niejaka Aneta W., ekspert (po licencjacie) od
obrotu nieruchomościami.
Antyafera w pigułce
"Gazeta Wyborcza" podaje, że jej reporterom udało się
dotrzeć do wyników analizy stosowanego do dializ płynu.
Okazał się on produktem najwyższej klasy.
Dziennikarze zarzucili policji, że podjęła śledztwo bez
zgody prokuratury.
Wzruszali się też losem pozostawionego bez środków do
życia przebywającego na przymusowym urlopie ordynatora.
Powołując się na ustalenia komisji powołanej przez
marszałka sejmiku wojewódzkiego bronili procedury
przetargowej na płyny do dializ w szpitalu im.
Kopernika. Wyśmiali policję za niezabezpieczenie
dostarczanego przez Jumar preparatu.
Powołali się na wyniki badań dializowanych pacjentów.
Badania te nie wykazały u nich niczego złego.
Dziennikarze zakwestionowali też używane przez
policjantów określenie IV grupy czystości preparatów.
Afera czy antyafera
Bzdurą jest zarzut "Gazety", że policja musiała posiadać
zgodę prokuratury na prowadzenie własnego śledztwa. Musi
to wiedzieć jeden ze współautorów artykułu w "GW" – z
wykształcenia prawnik.
Sytuacją materialną ordynatora i jego sympatii my byśmy
się nie wzruszali. Maria T. kupowała półprodukty po ok.
60 tys. zł, a odsprzedawała je szpitalowi za 360 tys.
Dostarczała je przez 5 lat. Trochę więc mogła odłożyć.
Badająca przetargi komisja marszałka sejmiku nieco
pospieszyła się z wnioskami. W komisji przetargowej,
przed którą wygrywała Maria T., siedział jej konkubent.
Do przetargu stawały firmy "słupy". Był też przypadek
zgłoszenia do udziału w przetargu firmy, która nigdy do
niego nie stawała. Wszystkie te fakty znalazły
potwierdzenie w dokumentach śledztwa.
Policjanci faktycznie nie zabezpieczyli próbek preparatu
dostarczanego przez Marię T. Dlaczego? Bo go nie było.
Teoretycznie produkt ten powinien przechodzić przez
aptekę szpitalną. Nie przechodził. Gdy policjanci weszli
do szpitala, preparat do dializ dostarczała już inna
firma. Dyrekcja szpitala odmówiła policji przekazania
próbek starego preparatu tłumacząc, że go nie ma.
Kilka dni po nagłośnieniu afery dyrektor Tazbir odnalazł
jednak preparat i oddał go do analizy. Wierzymy, że
wyniki były celujące. Pytanie jednak, co badano, skoro
tego, co miano badać, nie było?!
Jesteśmy też przekonani i szczęśliwi, że badania
poddawanych dializie pacjentów przebiegły pomyślnie.
Pragniemy jednak zauważyć, że każdy z przebadanych był
wielokrotnie dializowany przy użyciu innego preparatu
niż podejrzany. Jeśli więc wcześniej podano im coś
nietrzymającego standardów, to nowy preparat mógł szkody
te naprawić.
Jedyne, co schrzanili policjanci, a w zasadzie ich
rzecznik, to określenie IV grupy czystości preparatu.
Nie ma takiego pojęcia; albo coś jest czyste, albo nie.
Fakty w pigułce
Ordynator Janusz F. i Maria T. do tej pory nie złożyli w
sądzie zażaleń na ich zatrzymanie. Nie wnieśli też o
zmianę stawianych im zarzutów. A są one niekiepskie.
Panu doktorowi zarzuca się narażenie pacjentów na
niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku
na zdrowiu oraz udaremnianie i utrudnianie przetargów
publicznych w celu osiągnięcia korzyści majątkowych.
Grozi mu za to do 5 lat więzienia. Pani Marii T. zarzuca
się produkcję i sprzedaż leków bez zezwoleń. Do 2 lat
pudła.
W dniu, w którym ukazał się artykuł w "GW", policjanci
dalej robili swoje. Tego dnia przesłuchiwali pewnego
pana, który czasem zastępował w szpitalu Anetę W. (tę od
nieruchomości) w mieszaniu preparatów. Dżentelmen ów, z
wykształcenia mechanik, uprzejmy był zeznać do
protokołu, jak przygotowywał leczniczą miksturę. Według
jego zeznań, pani Maria kazała mu mieszać na zasadzie
trochę tego, trochę tego, a jakby się pan pogubił,
proszę dzwonić.
Małe co nieco
Nazajutrz po ukazaniu się publikacji w "Wyborczej" do
Łodzi wpadła kontrola z Komendy Głównej Policji.
Policjanci przeanalizowali akta postępowania i nie
stwierdzili nieprawidłowości. Były podstawy do
postawienia Januszowi F. i Marii T. zarzutów. Również
prokuratura łódzka nie ma do prowadzonego dochodzenia
żadnych zastrzeżeń.
No to jak? Mamy aferę czy nie?
Warto jeszcze dodać małe co nieco. Nadzór nad
działalnością szpitala sprawuje marszałek sejmiku
Mieczysław Teodorczyk (SLD). To zrozumiałe, że zależy mu
na dobrej marce szpitala. Ale dlaczego chce ją budować
kosztem reputacji łódzkiej policji? Czy jest coś, za co
mógłby jej nienawidzić? Czy tym czymś może być fakt, że
trzy tygodnie wcześniej komendant miejski policji
wywalił z roboty syna pana marszałka Norberta T.
(spowodowanie po pijanemu wypadku samochodowego ze
skutkiem śmiertelnym)?
Może więc przy okazji chodzi o uwalenie komendanta? Po
ukazaniu się publikacji w "GW" do komendanta miejskiego
policji przyszli autorzy "Antyafery". Zanim komendant
przeszedł do oficjalnej części rozmowy, rzucił mało
rozgarnięte pytanie: Ile żeście wzięli? Niedługo później
usłyszał swoje słowa w radiu z komentarzem, że zarzucił
dziennikarzom łapownictwo.
Dlaczego łódzki oddział "Gazety Wyborczej" zrobił z
afery antyaferę? Pewnie tylko zbiegiem okoliczności jest
fakt, że żona jednego z redaktorów jest podwładną
dyrektora szpitala Józefa Tazbira.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bezprawie pana ministra "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wiza do dupy
Oficer Urzędu Ochrony Państwa załatwia fałszywe wizy
amerykańskie.
Trzeba tylko być ślepym i mieć 20 tysięcy.
Cztery lata temu, podstawiając naszą dziennikarkę
podającą fałszywe dane i sporo forsy, wykryliśmy szajkę
wyrabiającą płacącym prawdziwe wizy USA. Ambasada nawet
za to dziękowała, choć przeczytała, że w interesie
uczestniczą pracownicy amerykańskiego konsulatu.
Artykuł "Do Ameryki za łapówkę" ukazał się w styczniu
1998 r. Teraz na rynku dominują wizy fałszowane przez
facetów biegle władających amerykańskimi programami
komputerowymi i dobrodziejstwami małej poligrafii.
Wykryliśmy, że jednym z fałszerzy jest funkcjonariusz
UOP. Naszych UOPków szkolą Amerykanie. W zakresie
fałszerstw kształcą ich niestety marnie.
Pewien mieszkaniec Rzeszowa, nazwijmy go X, wiedział,
kto wie jak zdobyć fałszywą wizę. Wiedzę taką miał jego
znajomy Y – traf chce pracownik rzeszowskiej delegatury
Urzędu Ochrony Państwa. Panowie pogadali i dogadali się.
X miał dostarczyć swój paszport i za 20 tys. zł gotówką
w tym paszporcie pojawić się miała wiza do USA, ściślej
jej doskonała podróbka.
X wrócił do domu i przeliczył kasę. Brakowało mu 16 tys.
zł. Zdecydował się pożyczyć od rodziny. Paszport i kasa
trafiły do rąk Y. Ten obiecał, że wszystko będzie OK,
wystarczy poczekać. X zdawał sobie sprawę, że Y nie jest
konsulem amerykańskim, ale się doczekał. Y oddał mu
paszport z wizą.
X pozałatwiał formalności, ucałował żonę i 17 marca 2002
r. udał się do Warszawy. Nie dane mu było jednak
ucałować amerykańskiej ziemi, ani obejrzeć urzędnika
imigracyjnego w USA. Wiza w paszporcie X wzbudziła
zainteresowanie strażnika granic RP na Okęciu. Zamiast
do samolotu X trafił do pokoju przesłuchań. Tam
dowiedział się, że Straż Graniczna rozbiła szajkę
podrabiającą wizy. X twierdzi, że pokazywano mu zdjęcia
różnych typów i pytano, czy to może któryś z nich
opchnął mu trefny kwit. X zeznał, jak z tą wizą było.
Paszport mu skasowano, podpisał protokół i był wolny.
Strażnicy pocieszali go, że dostanie wyrok, ale nieduży.
Wiza dobrze sfałszowanaWiza źle sfałszowana
X był wkurwiony. Z takim nastawieniem wrócił do Rzeszowa
i skontaktował się z Y. Zażądał zwrotu kasy. Y go olał.
Nie działały na niego prośby ani groźby typu "zrobię ci
koło dupy" czy "donos do prokuratury". X udał się więc
do ojca Y. Był zdesperowany. Y powiedział, że jego też
zrobili na szaro. Poprosił o kilka dni na zorganizowanie
szmalu. 3 kwietnia na konto X wpłynęło 10 tys. zł. Dwa
dni później – reszta.
X dostał pismo, że jego paszport będzie dowodem w
sprawie, którą będzie miał w sądzie. A samozwańczy
konsul amerykański z UOP nadal pracuje w rzeszowskiej
delegaturze.
Straż Graniczna odmawia informacji na ten temat. Wiemy
jednak, że sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa
Warszawa Ochota. Potwierdziła to rzecznik Prokuratury
Okręgowej w Warszawie Katarzyna Konwerska-Grześkowiak.
Ppor. Jerzy Bielak, p.o. rzecznika prasowego
rzeszowskiej delegatury UOP, poinformował nas, że
rzeszowski Urząd nie prowadzi postępowania w takiej
sprawie.
Wiewióry donoszą, że w rzeszowskiej delegaturze UOP
sporo się ostatnio dzieje. Jeden z pracowników jechał
niedawno samochodem pod wpływem alkoholu i miał kolizję.
Trafił do izby wytrzeźwień, a następnego dnia kazano mu
napisać raport o zwolnienie. Dwa lata przed emeryturą.
Człowiek poszedł do swojego pokoju i strzelił sobie w
łeb. Fuksa miał jego kumpel siedzący w innym pokoju, bo
kula trafiła w ścianę za jego biurkiem. Urząd
potwierdził, że 3 kwietnia 2002 r. takie zdarzenie miało
miejsce. Sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa w
Rzeszowie.
Nie wydaje nam się, aby historia z wizą była prowokacją
UOP czy grą operacyjną. Jeżeli tak było, to módlmy się,
aby kto inny chronił ten kraj.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Białą Dama kaktusem ruchana cd.
"
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Unią i Pracą ludzie się bogacą "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sąd zabija czas
W roku 2000 sądownictwo gorzowskie spektakularnie
zatryumfowało nad złem. Ujawniono i skazano o 90
przestępców więcej niż w ubiegłych latach. Strażnikom
prawa poprawiło to statystyki i samopoczucie.
Zło czaiło się między pralką a wersalką – czyli tam,
gdzie się nikt zła nie spodziewał. Czynione było przez
obywateli przykładnych, nie karanych i pozostających
poza podejrzeniami. W śledztwie kosztującym podatnika
ponad 100 tys. zł przesłuchano kilkuset podejrzanych. 90
postawiono przed sądem. Jak przystało na poważną aferę,
żaden ze skazanych nie poszedł do pierdla, a skarb
państwa nie otrzymał nawet złotówki grzywny.
* * *
Do grandy doszło tak: Paweł Z. ma łeb jak sklep, za co
szczęśliwy los dał mu w zarządzanie trzy sklepy AGD.
Podpisał umowę z trzema towarzystwami inwestycyjnymi
pośredniczącymi w przyznawaniu pożyczek. Firmy te
autoryzowane były przez dwa poważne banki.
Jeżeli musiałeś prać gatki, szedłeś do sklepu Pawex (Paw
to od Pawła), dostawałeś pralkę oraz książeczkę
przekazów pieniężnych na spłacanie rat. Paweł Z.
zarabiał na marży od sprzedanej pralki oraz prowizji od
udzielonego kredytu.
Paweł Z. pomyślał swoim sklepowym rozumem pragmatycznie:
że przecież gdyby ktoś zamiast pralki chciał wersalkę,
to on też go może skredytować. Tyle że kredyt będzie na
pralkę, a wersalkę trzeba kupić u kogoś innego, bo on w
meblach nie robi. We wniosku o pożyczkę do banku stała
jednak pralka, a nie wersalka.
Dzięki tej idei Paweł Z. stał się w Gorzowie poważną
instytucją finansową dla sprzątaczek, kasjerek,
krawężników i chorych na raka – czyli tłuszczy, którą
poważne instytucje finansowe kwalifikują jako nie
posiadającą zdolności kredytowej.
Banki zarabiały swoje, pośredniczące towarzystwa swoje,
Paweł Z. swoje. Ludzie mieli wersalki, pralki lub
betoniarki i byliby wszyscy szczęśliwi, gdyby nie owa
subtelna różnica, która dzieli pralkę od wersalki.
Otóż zgodnie z Kodeksem karnym, jeżeli pożycza się na
pralkę, a kupuje sedes kompaktowy, to może to być
nierzetelnością wycenioną na 5 lat kiblowania.
Prokuratura dowiedziała się o procederze z komendy
policji, która w jakimś procencie była zadłużona w
omówiony sposób. Dalej nastąpiły zatrzymania Pawła Z.,
jego klientów oraz akty, które oskarżały 90 osób o to,
że działając wspólnie i w porozumieniu doprowadzili Bank
(...) oraz Towarzystwo Inwestycyjne (...) do
niekorzystnego rozporządzenia mieniem (tu padła kwota
kredytu) poświadczając nieprawdę, że nabyto np. pralkę,
a jej nie nabyto. W retoryce pani prokurator pojawił się
zwrot "fałsz intelektualny".
Sąd nie dopatrzył się w pismach prokuratury żadnych
uchybień. Skazywał niemal wszystkich kredytobiorców
rutynowo na 3 miesiące więzienia w zawieszeniu na 2
lata. Przed wyrokiem sąd zapytywał, czy oskarżeni będą
się odwoływać, ci odpowiadali, że nie będą, zwłaszcza że
prawie wszyscy do winy się przyznali. Wszyscy, z
wyjątkiem jednego.
* * *
Pan Przemysław Wesołowski, funkcjonariusz Straży Ochrony
Kolei, winny się nie czuł.
Twierdzi: – Mój kredyt na dzień 4 kwietnia 2000 r., to
jest, kiedy ogłoszono wyrok, był zgodnie z umową
spłacony. Podobnie było w przypadku wielu skazanych,
którzy zapożyczyli się na mniejsze kwoty. Pozostali
wywiązywali się z umowy i nie było pośród skazanych
takiego, co by umowę zerwał i trafił do windykacji.
Prawdą jest, że zamiast sprzętu AGD za 7 tys. złotych
kupiłem samochód, jednakowoż proszę mi wyjaśnić, na czym
polegało "niekorzystne zadysponowanie mieniem". Bank
chciał mi pożyczyć na zasadach, na jakich kredytuje się
lodówki, to mi pożyczył, bo był to dla niego dobry
interes. Nikt mi też nie wyjaśnił, na czym polegała
szkoda banku, a na czym uszczerbek towarzystwa
inwe-stycyjnego. Zdaje mi się, że zasada "nie ma
poszkodowanego – nie ma przestępstwa" w polskim prawie
funkcjonuje. A co z tajemnicą bankową, która bez ważnych
powodów została naruszona?!
– Dlaczego nie podnosił pan tego na rozprawie? Dlaczego
nie odwołał się pan od krzywdzącego wyroku?
– Panie! Sąd nie dał mi dojść do głosu! A wyrok był
salomonowy. Niby była kara, ale jej nie było. Nikt nie
miał potrzeby ani świadomości, jak się od niego odwołać.
* * *
Zatelefonowaliśmy do rzeczonych banków z prośbą o
wyjaśnienia. Anonimowo wyłożono nam to tak. Bank w
żadnym wypadku nie mógł być poszkodowany, dlatego że
umowę z towarzystwami inwestycyjnymi skonstruowano tak,
aby za nierzetelnego kredytobiorcę płaciło towarzystwo.
Bank więc nie mógł stracić na "złym kredycie". Jeżeli
mówimy o tajemnicy bankowej, to ta została dochowana, bo
to nie banki dostarczyły policji kopii umów kredytowych.
Żaden z banków nie był stroną, a w jednym nawet się
okazało, że nic o aferze nie wiedzą.
Udaliśmy się do towarzystw inwestycyjnych. Z trzech
wymienionych w aktach istnieją dziś dwa.
– Ile panowie stracili i kto powiadomił policję?
Towarzystwa stwierdziły, że na tych kilkudziesięciu
umowach nie straciły materialnie chyba nic. Ale za to
odkąd sprawa wałkowana była przez policję i prokuraturę,
stracili sporo, bo ludzie przestali przychodzić po
kredyty. Reakcja towarzystw była taka, że obecnie na
tych samych zasadach, co lodówkę w Paweksie, w innych
sklepach można kupić kanapę, skafander, garnitur czy
elektryczną szczotkę do zębów bez potrzeby owijania w
bawełnę. Obroty jednak są nadal niższe, bo nikt chyba
nie lubi, jak się go dzielnicowy czepia i przetrząsa
mieszkanie sprawdzając, czy odkurzacz kupiony w kredycie
jest na miejscu czy został pożyczony teściowej. Takich
bowiem przykrości doznało kilkuset klientów, którym nic
zarzucić nie było można.
Powędrowaliśmy do organów, co oni zacz i dlaczego to
tak?! Pan prokurator nie potrafił wyjaśnić, na czym
polegało "niekorzystne rozporządzenie mieniem" i
dlaczego takie sformułowanie pojawiło się jako część
uzasadnienia 90 oskarżeń. Przedmiotem rozpoznania było
fałszerstwo we wnioskach kredytowych, a jest ono samo w
sobie karalne bez względu na to, czy pokrzywdzony jest,
czy go nie ma. Przestępstwo to ścigane jest z urzędu i
wniosek pokrzywdzonego nie jest potrzebny.
Zbłądziliśmy także do sądu, aby zrozumieć, dlaczego ten
niezbyt trafny akt oskarżenia został przezeń przyjęty, a
nie zwrócony do prokuratury, a potem wyjątki z niego
zastosowano do uzasadnienia wyroku. Chcieliśmy również
ad hoc zapytać, na czym polega różnica między
wymierzaniem sprawiedliwości a mechanicznym stosowaniem
prawa. Sąd chwilowo nie miał dla nas czasu.
* * *
Zreasumujmy. Jeżeli obywatel pisze, że kupuje pralkę, a
kupił lalkę, latarkę, froterkę lub bronę talerzową, to
ta niefrasobliwość jest "fałszem intelektualnym"
karalnym, a jeżeli w tej samej sprawie prokurator
kłamstwo nazywa kradzieżą, to niefrasobliwości i "fałszu
intelektualnego" pani prokurator w tym nikt nie
dostrzega.
Po dwóch latach sprawa ta dla skazanych ma charakter
trudnego do pojęcia przykrego epizodu. Żaden z rozmówców
nie potrafił wyjaśnić, do czego właściwie przed sądem
się przyznał. I sprawa by do nas nie dotarła, gdyby nie
ów jeden nieszczęśnik, co do winy się nie przyznał, a na
domiar złego z powodu wyroku został wylany z roboty. Bo
sokista karany być nie może. Obecnie wystąpił on do
rzecznika praw obywatelskich z prośbą o uzyskanie
kasacji, ułaskawienia lub o coś takiego, za co
rzecznikowi byłby dozgonnie wdzięczny.
Swoją drogą to my mamy dla strażników prawa w Gorzowie
koncepcję, która pozwoli odnieść im nowe bezprecedensowe
sukcesy. Wiemy, jak uwięzić prawie całe miasto. Otóż w
drukach PIT, które każdy zarobkujący przynajmniej raz w
roku składa w urzędzie skarbowym, na samym końcu stoi:
Oświadczam, że przepisy ustawy karnej skarbowej o
odpowiedzialności za podanie danych niezgodnych z
rzeczywistością są mi znane. Jesteśmy dziwnie spokojni,
że ogromna większość podatników z oczywistych powodów
poświadcza nieprawdę podpisując się pod tym,
dopuszczając się jednocześnie – podążając za retoryką
gorzowsko-prokuratorską – "fałszu intelektualnego".
Należy sięgnąć do archiwów skarbówki, wezwać i ujawnić
kłamstwo pytaniem kontrolnym, np.: Czy nieumyślne
podanie fałszywych danych jest zgodnie z ustawą karną
skarbową karane czy nie karane? Każdy się wyłoży!
Na wypadek, gdyby tę naszą szyderczą radę ktoś wziął w
Gorzowie poważnie, podpowiadamy, że w Kodeksie karnym
jest coś takiego jak niska szkodliwość czynu, a zupełnie
poza kodeksem istnieje podobno zdrowy rozsądek.
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Łapa, która leczy
Ponad dwa tysiące lat temu w Gelilei pewnemu młodemu
Żydowi udało się podobno przemienić wodę w wino.
Dziś prof. Łapiński obiecuje, że dokona podobnego cudu i
uleczy chorą służbę zdrowia bez dodatkowych pieniędzy.
Wyjąwszy Samoobronę, cała opozycja żąda krwi prof.
Łapińskiego. Zupełnie nie liczy się to, że minister
zdążył już zrobić coś dla biednych ludzi – na przykład
znosząc kary za nieuzasadnione wezwanie karetki
pogotowia.
Nie ma znaczenia, że zmniejszył zyski producentów i
sprzedawców leków.
Opozycyjni posłowie jakoś nie mogą ścierpieć tego, że
SLD-owski minister chce przerzucić większość kosztów
leczenia ofiar wypadków drogowych na firmy
ubezpieczeniowe.
Niemal za zbrodnię stanu politycy prawicy uznają
zapowiedzianą przez rząd i prof. Łapińskiego likwidację
kas chorych.
Zdaniem posłanki Elżbiety Radziszewskiej z Platformy
Obywatelskiej minister Łapiński: dąży do całościowego
zawłaszczenia opieki zdrowotnej w Polsce... chce sam nią
kierować i dzielić pieniądze... oraz zaburza poczucie
bezpieczeństwa.
Radziszewskiej wtóruje jej klubowa koleżanka posłanka
Ewa Kopacz, która na konferencji prasowej – ku
rozbawieniu dziennikarzy – stwierdziła, że Łapińskiego
należy odwołać profilaktycznie, żeby ustrzec nas przed
tym, co nas jeszcze może spotkać („Rzeczpospolita” z 22
kwietnia 2002).
Obie panie wywodzą się z Unii Wolności, partii, która do
spóły z reformatołami z AWS uszczęśliwiła Polaków kasami
chorych i kompletnie spartoliła reformę ochrony zdrowia.
Z tego choćby względu powinny nieco powstrzymać swe
języki.
Po trzech latach AWSowsko-Uwolskiej reformy szpitale są
zadłużone na ponad 5 mld zł, chociaż w 1997 r. darowano
im ok. 7 mld długów. Połowa pielęgniarek nie dostała
podwyżki, owych nędznych 203 zł, choć nakazywała to
ustawa. Ale za to sporo pieniędzy, które powinny być
przeznaczone na leczenie pacjentów, zostało skierowanych
na wynagradzanie brygad biurokratów zatrudnionych w
kasach chorych.
Na początku roku 1999 w kasach chorych pracowało około
700 osób.
Już po 11 miesiącach zatrudnienie wzrosło do 2204
pracowników (w tym 57 członków zarządów ze średnią
pensją ok. 9 tys. zł). Po upływie kolejnych 24 miesięcy
podwoiły zatrudnienie. Obecnie w kasach przekłada
papierki ponad 4800 osób. W dolnośląskiej mającej ok.
300 mln zł deficytu tylko w zeszłym roku zatrudnienie
wzrosło o 30 osób. Gdyby biurokracja kas chorych dalej
rosła w dotychczasowym tempie, to za 8 lat liczba
urzędników zatrudnionych w kasach byłaby niemal równa
liczbie praktykujących lekarzy.
Na koszt płatników składek chore kasy zafundowały sobie
okazałe siedziby.
Po piętrze zajmowanym przez zarząd Podkarpackiej Kasy
Chorych można jeździć rowerem. Obok imponującego
gabinetu dyrektora jest sala kominkowa o powierzchni
ponad 100 mkw., ale windy dla niepełnosprawnych w
budynku nie ma.
Śląska Kasa Chorych z braku pieniędzy nie zawarła
kontraktu na prowadzenie Oddziału Intensywnej Opieki
Medycznej z Centrum Onkologii w Gliwicach, ale znalazła
środki na organizację wyjazdu ok. 500 pracowników na dwa
dni do Szczyrku. Po to, aby mogli przespać się w drogim
hotelu i potańczyć oraz wysłuchać wykładu swego
dyrektora o pracy w warunkach stresu („Super Express” z
22 stycznia 2001 r.).
Biurokratom w kasach chorych powodzi się więc całkiem
nieźle. Pacjentom – zdecydowanie gorzej. Na przykład 9
września 2000 r. opolski szpital przy ul. Katowickiej
odmówił przyjęcia 72-letniej Stanisławy L., która
wymiotowała krwią. Dyżurny lekarz stwierdził, że chora
należy do branżowej kasy chorych, powinna więc się
leczyć w poliklinice policyjnej. Dwie godziny po
przewiezieniu chora zmarła. Nie otrzymała na czas
pomocy, bo nie miała papierka. Był to szczególnie
drastyczny przypadek skrajnej bezduszności, toteż został
nagłośniony przez prasę. Ale przecież w całej Polsce
codziennie tysiące chorych ludzi niepotrzebnie cierpi z
powodu wadliwych rozwiązań organizacyjnych, czekając
tygodniami na numerek do lekarza specjalisty.
Oczywiście nie jest tak, że występującym patologiom
winien jest wyłącznie zły system organizacyjny oparty na
17 kasach chorych. Prawdą jest natomiast, że rozwiązania
przyjęte przez koalicję AWS–UW praktycznie
ubezwłasnowolniły ministra zdrowia, czyniąc go
zakładnikiem kas chorych, z których każda robiła, co się
jej podobało. Minister Łapiński jest politycznym
ryzykantem i chce sam decydować o tym, jak będą wydawane
pieniądze z naszych składek. Chce zarazem przyjąć na
siebie pełną odpowiedzialność za funkcjonowanie całego
systemu ochrony zdrowia. Oznacza to w praktyce wyjęcie
spod kontroli ludzi prawicy ok. 13 mld zł. Bo taką mniej
więcej kwotą obraca dziś 8 kas chorych, których rady
nadzorcze i zarządy obsadziły prawicowe samorządy.
Racjonalne wydawanie pieniędzy przeznaczonych na ochronę
zdrowia może poprawić sytuację w tej dziedzinie. Ale bez
zwiększenia ogólnej puli środków na ten cel zbyt wiele
zrobić się nie da.
W Polsce wydatki na lecznictwo wynoszą w przeliczeniu na
jednego mieszkańca ok. 200 dolarów rocznie. W Wielkiej
Brytanii ok. 2300 dolarów. Pomimo to Brytyjczycy są
skrajnie niezadowoleni z jakości opieki medycznej. Rząd
Tony’ego Blaira przymierza się właśnie do podniesienia o
1 proc. składki na ubezpieczenie zdrowotne, by móc
wywiązać się z przedwyborczej obietnicy poprawy opieki
zdrowotnej. (Już obecnie w Wielkiej Brytanii składka
wynosi 10 proc.).
Minister Łapiński optymistycznie obiecuje niemal
natychmiastową i odczuwalną poprawę stanu lecznictwa. Po
trosze obiecuje więc gruszki na wierzbie, ma bowiem
jedynie mglistą perspektywę ewentualnej zgody ministra
finansów na podniesienie składki na ochronę zdrowia z
7,75 proc. do 9 proc., i to w ciągu czterech lat, czyli
do 2006 r.
Przedwczesne rozbudzanie nadmiernych nadziei na poprawę
ochrony zdrowia już za rok może wyjść bokiem całemu
rządowi Millera.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Poseł człekokształtny
Nawet jeśli schudną, to nie zbiednieją.
Są posłowie, którzy nawet gówno by zjedli, byle tylko
pokazać się w wysokonakładowych mediach. Byle
publiczność zapamiętała ich nazwiska. Wierzą święcie, że
wystarczy być, żeby być.
Dwójka wybrańców narodu zobowiązała się wobec redakcji
"Super Expressu" nie jeść od 1 lutego. Aby dowieść
zbiedniałemu, skołowanemu przez redaktorów "Super
Expressu" społeczeństwu, że nawet poseł RP potrafi wyżyć
za 500 zł miesięcznie. Czyli za tyle, ile ma bezrobotny
lub obywatel przebywający na zasiłku socjalnym.
Pomysł nie jest nowy. Przećwiczyła go słowacka
bulwarówka z jedną puszystą posłanką. Na jej głodzie
wydawnictwo pożywiło się świetnie, a i posłance krzywda
się nie stała. Pies z kulawą nogą nie znał jej nazwiska
do momentu, gdy zaczęła się publicznie odchudzać.
Na rozsławienie swych nazwisk liczą też polscy
parlamentarzyści: drugorzędni reprezentanci dwóch partii
pretendujących do władzy. Paweł G. z PO i z krakówka
oraz Paweł P. z PiS i z warszawki. Obaj próbę
potraktowali poważnie. Już miesiąc wcześniej łamy "Super
Expressu" zaroiły się od opisu heroicznych przygotowań
do morderczego zadania.
Krakowski Platformers jeszcze za poprzednio uskładane
pieniądze kupił sobie maszynkę gazową. Nie po to, żeby w
chwili słabości odkręcić kurki i pożegnać się w głodzie
z ziemskim padołem, lecz zaoszczędzić na kucharzu.
Gotować ma w kibelku sejmowego pokoju hotelowego. Bo w
hotelu sejmowym jest jak w więzieniu. Posłowie kibelek i
łazienkę mają, ale kuchni nie. Jest przecież wspólna
restauracja.
PiSowiec stołeczny publicznie złożył śluby czystości
gastronomicznej. Żadnej kawy, żadnego alkoholu, cały
miesiąc przeżyje na musli, bo na szczęście bardzo je
lubi. Może po tym załapie się do reklamy tego produktu?
Obaj posłowie pilnie chodzili na korepetycje
organizowane przez redakcję. Ludzie biedni pokazywali
im, jak można zrobić zakupy na bazarach, ugotować zupę
na kurzych skrzydełkach, obierać ziemniaki. Posłowie
pięknie pozowali do zdjęć z minami pełnymi zdumienia i
chęci poznania.
Aż przyszedł Czas Próby. Redakcyjni wysłannicy czujnie
wcześniej obejrzeli stan lodówek posłów. Były puste
niczym ich portfel inicjatyw legislacyjnych. Wtedy
rozpoczęła się Wielka
Głodówka. Ku uciesze kibicujących im biednych,
skołowanych ludzi.
Tymczasem głodówka obu biedaparlamentarzystów to żadne
męczeństwo. Ich próbę głodu wyznaczono na czas zimowej
przerwy w zajęciach parlamentarnych, kiedy poseł nie
jest wystawiony na lobbystyczne, kuszące kolacyjki,
lanczyki czy brancze. Może więc się odchudzać.
Platformersowi Pawłowi G. z Krakowa dieta odchudzająca
jest potrzebna, bo ma 8 kilogramów nadwagi. Za taką
akcję powinien on jeszcze "Super Expressowi" dopłacić.
Renomowana
2-tygodniowa kuracja to 3 tys. zł.
Poseł G. powinien dopłacić też redakcji, bo
zadeklarował, że post swój odbywać będzie poza domem. W
sejmowym pokoiku hotelowym. Bez zrzędzącej żony i
dziecka. Każdy, kto bywał w sejmowym hotelu, wie, że
spędzane w nim noce warte są każdych pieniędzy ze
względu na interesujące towarzystwo i dyskretną obsługę.
No i całonocny, też dyskretny serwis gastronomiczny.
Nawet o 4 rano ryby i pasztety dostarczają.
Poseł stołeczny PiSuarowiec musi, niestety, mieszkać w
domu. Na czas swojego biedowania wysłał więc żonę z
dwójką dzieci do kurortu na narty. Niestety, ferie
szkolne są tylko dwutygodniowe, więc lada dzień stara
wróci. Ale małżonka głodującego posła ma w próbie głodu
"Super Expressu" zagwarantowaną odrębność
gastronomiczną. Własną lodówkę, własną kuchnię. Gdy
poseł Paweł P. zgłodnieje, to jak piesek wsunie się pod
stół małżonki i wtedy dzieci coś mu pod stołem podadzą.
Da się żyć...
Da się żyć znakomicie, bo obaj posłowie publicznie i
niezwykle chętnie w ramach oszczędności zadeklarowali
rezygnację z czytania książek, gazet, chodzenia do
teatru, filharmonii, kina nawet. Wręcz odetchnęli z
ulgą, że już tego robić nie będą, przynajmniej przez
miesiąc.
Próba głodu posłów ma wedle redakcji "Super Expressu"
wymiar niezwykle poważny, fundamentalny wręcz. Mają oni
przez pusty żołądek trafić do serca polskiego ludu. Sami
zresztą poddani próbie posłowie deklarują, że siedzą w
Sejmie jak na okręcie podwodnym albo w szklanym
akwarium. Powoli tracą kontakt ze światem.
Nauczymy naszych posłów, jak przeżyć za te pieniądze! –
deklaruje Komitet Ekspertów powołany przez "Super
Express". Jeśli próba Platformersa i PiSuara się uda, to
redakcja zażąda, aby już potem wszyscy posłowie żyli za
500 zetów miesięcznie. Zaś marszałka i wicemarszałków
ześle się na popegeerowską wieś. Do specjalnie
stworzonego przez redakcję obozu reedukacyjnego. Takie
polskie Pol Potowskie wzory.
Nie ma pewności, czy po miesiącu głodowania obaj
posłowie wrócą do rozpasanej konsumpcji. Jedno może być
u nich trwałe. Rezygnacja z wydatków na książki, teatr,
kino i gazety.
Wystarczy im "Super Express".
Autor : Z.N.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Góra kamiennych łbów
Polską samorządność lokalną najlepiej zwiedzać w
Kamiennej Górze. Czasem jest nielegalna, niekiedy
szkodliwa, zawsze śmieszna.
Kamienna Góra – liczące około dwudziestu pięciu tysięcy
dusz miasto na południu województwa dolnośląskiego –
posiada ratusz, parę kościołów, otoczony kamieniczkami
rynek, dworzec kolejowy, kino i ze dwadzieścia knajp.
Nic podejrzanego nie widać z górującej nad miastem
Kościelnej Góry. A jednak coś jest nie tak: może to złe
wiatry, może woda niedobra, może negatywnie oddziałują
podziemne żyły wodne. Miasto nie ma Rady Miejskiej. To
znaczy w ogóle rada jest, ale jak gdyby jej nie było.
Nieważne wybory
27 października 2002 r. w całym kraju lud ruszył do urn,
żeby w bezpośrednich wyborach wyłonić ciała samorządowe.
Nie inaczej było w Kamiennej Górze. Wybrano Radę Miejską
i burmistrza. Nie minęło jednak kilka dni, jak grupa
mieszkańców wniosła do sądu protest, zawiadomiała też
prokuraturę o popełnieniu przestępstwa polegającego na
kupowaniu głosów wyborców za szmal, wódkę, kiełbasę,
cukierki i bilety do kina. Protestujący twierdzili
ponadto, że przed lokalami wyborczymi ponurzy,
wyrośnięci osobnicy kupowali czyste karty do głosowania.
Jako dowód przedstawili zdjęcia i nagrany film wideo
obrazujące proceder. Po dłuższych deliberacjach sąd
uznał protest za zasadny i unieważnił wybory we
wszystkich okręgach miasta, co było precedensem w
Pomrocznej („NIE” nr 16/2003). Orzeczenie podtrzymał Sąd
Apelacyjny we Wrocławiu. Kamienną Górą nadal rządzili
więc Rada Miejska i burmistrz poprzedniej kadencji. Nowy
burmistrz mógł bowiem objąć urząd dopiero po złożeniu
ślubowania przed nowym samorządem.
Nowi radni nie mogli pogodzić się z takim stanem rzeczy.
Przez dwa tygodnie po unieważnieniu wyborów przychodzili
do ratusza, a nawet zbierali się i podejmowali uchwały,
które z mocy prawa były nieważne. W końcu wojewoda
dobitnie dał im do zrozumienia, żeby zabrali swoje
zabawki i poszli do domu. Rządziła stara rada, ale nie
podejmowała ważnych decyzji, nie uchwaliła też budżetu,
ponieważ była tymczasowa. Stan taki trwał pół roku, do
powtórzonych wyborów.
Burmistrz medytujący
W marcu 2003 r. mieszkańcy Kamiennej Góry uszczęśliwili
się nową radą. Policja tajna i mundurowa obstawiła
szczelnie lokale wyborcze, więc tym razem kupowania
głosów nie udowodniono. Okazało się, że miejscowy lud
wybrał tych samych kandydatów, na których stawiał pół
roku wcześniej.
Rada to jednak tylko połowa władzy. Tym razem nawaliła
druga część – wykonawcza. Nowy burmistrz elekt Artur
Zieliński (UW) nie kwapił się do złożenia ślubowania.
Liczył na to,
że załapie się do zarządu sejmiku dolnośląskiego, a
nawet, że zostanie marszałkiem („NIE” nr 26/2003). Nadal
rządził więc stary burmistrz Andrzej Mankiewicz, którego
nowa rada wybrała na swojego przewodniczącego.
Ciało samorządowe nie uchwaliło nowego planu
zagospodarowania przestrzennego, nie podjęło też innych
strategicznych uchwał, np. budżetowej, bo po co, skoro
Urząd Miasta to prowizorka. Budżet narzuciła w końcu
Regionalna Izba Obrachunkowa. Radni uchwalili za to
wygaśnięcie mandatu burmistrza elekta. Z Urzędu
Wojewódzkiego we Wrocławiu niebawem przyszedł kwit, że
nie można łączyć funkcji burmistrza i przewodniczącego
rady, więc radni uchwalili też wygaś-nięcie mandatu
radnego Andrzeja Mankiewicza. Parę dni później wojewoda
orzekł, że radni nie mogli wygasić mandatu burmistrzowi
elektowi Arturowi Zielińskiemu, bo nigdzie nie jest
napisane, ile czasu może się elekt zastanawiać, zanim
złoży ślubowanie. Nowy burmistrz zaślubił się więc z
radą dopiero po dziesięciu miesiącach medytacji.
Czyste ręce radnych
W międzyczasie radni skupili się na wyborze nowego
przewodniczącego, co pochłonęło ich na tyle, że znów
odstawili na później takie pierdoły jak budżet, plan
zagospodarowania, założenia rozwoju miasta itp. Pojawił
się problem: rada liczy 21 wybrańców, a przewodniczący
musi być wyłoniony bezwzględną większością głosów. Było
dwoje kandydatów, a rada pękła na dwie frakcje: SLD–UP i
resztę, czyli niezrzeszonych, kupców i Samoobronę, do
których doszlusował radny Chęć z SLD. Gdy grający rolę
lidera jednej z frakcji Jan Sikora rzucił hasło
głosowania do skutku, radny Bruździak stwierdził, że to
liczenie na eliminację biologiczną, bo w końcu któryś
radny wymięknie i pójdzie do domu. Wreszcie rada wybrała
na przewodniczącą Grażynę Grzyb. Po to tylko, żeby za
miesiąc ją odwołać. Wiceprzewodniczący Sikora zwołał
sesję, na którą przyszła tylko jego frakcja, wszyscy w
białych rękawiczkach na dowód, że mają czyste ręce.
Odwołali Grzyb, wybrali Sikorę, po czym walnęli po
lampce szampana i poszli do domu. Sikorę rada musiała
wybierać jeszcze trzy razy, bo po każdym głosowaniu
nadzór prawny wojewody stwierdzał, że naruszono
przepisy.
Ściana i słupki
Już, już Rada Miejska Kamiennej Góry miała zająć się
sprawami miasta i uchwalić w końcu budżet, gdy nagle
większościowa frakcja zorientowała się, że może przestać
być większościowa. Zamiast budżetu uchwaliła więc
wygaśnięcie mandatu niezrzeszonego radnego Stachniuka.
Ktoś bystry zorientował się, że jedna ściana należącego
do radnego pawilonu z butami stoi na gruncie miejskim.
Wysnuto więc wniosek, że radny prowadzi działalność
gospodarczą na terenie komunalnym, czego zabrania
ustawa. Człowiek tłumaczył naiwnie, że chciał uregulować
status tej ściany, ale urzędnicy olewali go. W
konsekwencji radny Stachniuk pożegnał się z mandatem.
Teraz stosunek sił w radzie wynosił 11:9 na korzyść
frakcji Sikory.
Zaczęło się więc wzajemne szukanie haków na innych
radnych, żeby ich także pozbawić mandatów. Radny
Słowiński w niedzielę przestawiał na swojej posesji
słupki, bo myślał, że
też gospodaruje na gminnym gruncie. Słowiński
niepotrzebnie spanikował; okazało się, że grunt jest
prywatny, tylko mapa geodezyjna w Urzędzie Miasta była
źle narysowana.
Rtęć w wodzie
Minął kolejny miesiąc i stosunek sił w radzie wyniósł
11:9, ale tym razem na niekorzyść frakcji Sikory, bo
opuściło ją dwóch niezadowolonych. Dla odwrócenia uwagi
mniejszość rozpętała aferę. Na terenie wodociągów trzej
radni znaleźli rtęć. Dyrektor wodociągów stwierdził, że
radni sami musieli ją tam wstrzyknąć. Prokuratura nawet
nie wszczęła śledztwa.
Obecna większościowa frakcja chce uwalić Sikorę i jego
ekipę. Wezwali więc szefa rady do zwołania sesji
nadzwyczajnej. Ten zaś wyznaczył termin sesji na 30
marca 2004 r., bo wcześniej nie musi. Rada bowiem ma
zbierać się – jak stanowi ordynacja – nie rzadziej niż
raz na kwartał. SLD–UP zaapelowali do wojewody
dolnośląskiego Stanisława Łopatowskiego o ustanowienie
zarządu komisarycznego.
Promocja diety
Obecna rada podjęła w sumie 86 uchwał, z których 27
uchylił nadzór wojewody jako niezgodne z prawem, a nawet
rażąco prawo naruszające. Wśród nich są takie perełki
jak prawo dziedziczenia do trzech pokoleń lokali
użytkowych dzierżawionych przez podmioty gospodarcze.
Także bezprzetargowe wynajmowanie komunalnych
pomieszczeń. Radni nie zapomnieli też podwyższyć sobie
diety. Z porządku obrad za to od listopada do tej pory
systematycznie spadał punkt dotyczący zakupu przez
miasto węgla dla najbiedniejszych rodzin tutejszej
mniejszości narodowej, czyli Romów. Nadal nie ma planu
ogólnego zagospodarowania przestrzennego, strategii
rozwoju miasta.
Kamienna Góra, która mogłaby dobrze prosperować z
turystyki, odstrasza przyjezdnych. Nie korzysta z tego,
że 12 kilometrów na południe znajduje się uczęszczane
przejście graniczne do Czech. Większość kamieniczek w
rynku zdobią ścienne liszaje. Bezrobocie sięga 30 proc.,
bo w ciągu ostatnich lat padło osiem fabryk i zakładów,
kilka pozostałych cienko przędzie.
Nekroszantażyści
Lud radzi sobie, jak może. Niedawno nieznany sprawca
zajumał prywatnemu przedsiębiorcy wielką koparkę
Catepilar. Sylwester B. wraz z dwoma kompanami rozkopał
na cmentarzu grób ze świeżym umarlakiem, domagając się
od rodziny 20 tys. zł okupu za zaprzestanie dalszej
eksploracji. Szajka złomiarzy obrabia okoliczne
cmentarze z krzyży. Młodzież zasila lokalne gangi
dresiarzy.
Wojewoda oświadczył, że nie rozwiąże Rady Miejskiej w
Kamiennej Górze, bo szanuje demokrację. Zamiast tego na
sesje rady będzie przybywał przedstawiciel wojewody, aby
pilnować, żeby radni uchwalali mniej głupot. Rzut
beretem od ratusza znajduje się Urząd Gminy Kamienna
Góra. Otaczająca miasto gmina niedawno została uznana w
rankingu za jedną z najbardziej gospodarnych w kraju.
Rządzi tu stabilna rada i wójt wybrany na kolejną
kadencję. Upada więc teza o złych wiatrach, żyłach
wodnych i ołowicy z poniemieckich rur wodociągowych.
Może przyczyn fenomenu należy doszukiwać się wewnątrz
makówek, które radni dźwigają na swych dumnych szyjach?
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Olejnik w ramionach ośmiornicy
Z rozdętej przez media hiperafery zwanej "łódzką
ośmiornicą" i jej siostry "ośmiornicy bis" robi się
najwyżej krewetka.
Na początku procesu zapowiadał to jeden z adwokatów.
Tytuły w prasie
"Policja rozbiła pierwszą w Polsce grupę mafijną",
"Kierownictwo gangu liczyło 60 osób w wieku 25-70 lat" –
"Wprost"
– lipiec 1999 r., "Koniec łódzkiej ośmiornicy" –
"Wprost" – październik 1999 r., "Prokurator walczący" –
"Gazeta Łódzka"
– lipiec 2000 r., "Awans prokuratora, który rozpracował
łódzką ośmiornicę" – PAP – kwiecień 2001 r., "Szef
Falcone" – "Gazeta Łódzka" – kwiecień 2001 r., "Mordercy
z mafii" – "Gazeta Łódzka" – listopad 2001 r., "Łódź:
giną macki ośmiornicy"
– PAP – luty 2002 r.
Wszystko bzdury.
W policyjnych i przestępczych kręgach Łodzi krążą od
pewnego czasu szokujące opowieści o kulisach śledztwa w
sprawie ośmiornicy i toczącym się procesie.
Każdy obszczymur wie kto jest świadkiem koronnym i zna
jego nazwisko. Po kilku tygodniach rozmów znam nazwiska
i życiorysy nie tylko jego, ale też kilkunastu świadków
incognito. Bez problemu zdobyłem zdjęcie B. z żoną,
zdjęcia kilkunastu innych świadków. Wysłuchałem też taśm
magnetofonowych z zapisem rozmów jednego z oskarżonych z
przedstawicielami aparatu ścigania.
Po przeczytaniu grubo ponad 100 publikacji prasowych,
ok. 3 kg akt toczących się spraw, dziesiątkach rozmów
wyszło mi, że ktoś kogoś robi w konia.
Ośmiornica
Nie istnieje żadna łódzka ośmiornica. Zacznijmy od
oficjalnych informacji pochodzących z Prokuratury
Krajowej.
Wszystkie działania w sprawie ośmiornicy prowadzone są
przez Wydział VI Łódzkiej Prokuratury Okręgowej i
Wydział II (przestępczość zorganizowana) tamtejszej
Prokuratury Apelacyjnej. Nadzór nad "okręgówką" sprawuje
"apelacja", zaś nad jej czynnościami – Prokuratura
Krajowa.
W całej ośmiornicy przedstawiono zarzuty 199 osobom.
Można je podzielić na 3 grupy:
ośmiornica nr 1 (tzw. mała) – wyłudzenia, łapówki,
udział i kierowanie związkiem przestępczym – 7 aktów
oskarżenia wobec 58 osób;
ośmiornica nr 2 (tzw. duża) – kombinacje na podatku,
akcyzie itp. – 16 aktów oskarżenia wobec 74 osób;
ośmiornica nr 3 – wątki kryminalne i gospodarcze – 7
postępowań przygotowawczych, zarzuty wobec 67
podejrzanych.
Tyle wiadomo na pewno. Najprościej zdefiniować
ośmiornicę nr 2. Grupa cwaniaków kombinowała przy
produkcji wina (VAT, akcyza). Pokapowała się skarbówka i
doniosła prokuraturze. Winni bekną bądź już beknęli.
Co ma wspólnego druga ośmiornica z pierwszą i trzecią?
Na dobrą sprawę nic poza prokuratorem prowadzącym te
sprawy – Kazimierzem Olejnikiem. I ogromną potrzebą
poprzedniej władzy błyśnięcia sukcesami w walce z
przestępczością zorganizowaną.
Co, poza osobą prokuratora Olejnika, łączy ośmiornicę 1
i 3? Zdaje się, że tylko osoba Marka B., czyli
wspomnianego już świadka koronnego.
Zarzuty wobec podejrzanych z ośmiornicy 1 i ośmiornicy 3
obejmują 115 osób. Jeśli chodzi o mnie, może ich być
nawet tysiąc. Ale o tym, kto wygląda na przestępcę,
decyduje jeden człowiek – świadek koronny. Gdy
prokurator i sąd obdarzają go zaufaniem, gość typuje,
kto ma beknąć, a kto nie. A co będzie, jeśli przy
typowaniu zacznie uwalać swoich wrogów: tych, których
sam okradł, bądź tych, których się boi? Co będzie, jeśli
swoje przestępstwa przypisze innym?
Kariera Marka B.
Życie 43-letniego Marka B. ksywa Rudy podzielić można na
cztery etapy:
1959–1987 – okres działalności w kraju,
1987–1990 – działalność wyjazdowa w USA,
1990–1999 – ponowna działalność w kraju,
1999–2002 – życie w ukryciu w roli świadka koronnego.
Świadkiem koronnym został Marek B. w czerwcu 1999 r. po
12-miesięcznym pobycie w areszcie śledczym. Trafił tam 7
lipca 1998 r. O czym Rudy rozmawiał z prok. Olejnikiem
przez całą
drugą połowę 1998 r. – nie wiadomo, w aktach sprawy
pojawiają się bowiem protokoły dopiero ze stycznia 1999
r. Za co B. trafił do pierdla w lipcu 1998 r.? Za
przekręty gospodarcze – mówiąc ogólnikowo. Od stycznia
do czerwca 1999 r. skutecznie wyznawał skruchę. Sąd
uwierzył mu, że zbłądził po powrocie z USA, tj. w 1991
r.
Świadek koronny z małżonką
Innego zdania o świadku koronnym jest łódzki półświatek
– z rozbawieniem opowiada o początkach kariery Marka B.
w latach 80.
Rudy wyłudził od niejakiego Henryka Z. 12 złotych
20-dolarówek i 7 monet 10-dolarowych. Zapłacił
kuśnierzowi podrobionym czekiem. Przyjął od kilkunastu
osób i oczywiście nie zwrócił zaliczki za sprzedaż
mieszkania swojego wuja. Wyłudził od małżeństwa C.
pieniądze na kupno innego mieszkania. Na kilkadziesiąt
tysięcy marek wyrolował księdza przy załatwianiu
miedzianej blachy na kościół. Wyrolował też parafian,
którzy zbierali datki na budowę sanktuarium w Dąbrowie.
Wykradł dokumenty z Urzędu Miasta w Łodzi, na podstawie
których zgarniał łapówki za załatwianie lokali
użytkowych. Oszukał chłopa z Wielunia na 5 tys. dolarów
za obietnicę załatwienia wizy do USA.
Są to drobiazgi, o których sąd nie ma pojęcia. Skąd o
nich wiem? Od byłych kompanów B. Wszyscy moi rozmówcy
byli i pewnie są informatorami dawniej SB i MO, a teraz
policji i UOP. Zakładam więc, że o tym wszystkim wie też
prok. Olejnik.
Gdy Łódź zrobiła się dla Rudego zbyt ciasna, przekonał
wyrolowanego przez siebie księdza (tego od blachy), żeby
załatwił mu wizę do USA. Miał tam zarobić szmal i
spłacić długi. Wyjechał, a jak wynika z korespondencji
między naszym Konsulatem Generalnym w Nowym Jorku a
Wydziałem Konsularnym MSZ (depesza nr 32/2483/89PK z 31
maja 1990 r.), wracał do starego kraju w niejakim
pośpiechu. Był ścigany przez amerykańską policję za
wyrolowanie kilku polonusów na kwotę nie mniejszą niż
700 tys. dolarów.
Czy sąd wie o amerykańskiej karierze świadka koronnego?
Wie. Wie również prok. Olejnik, który już w 1993 r.
korespondował w tej sprawie z Prokuraturą Generalną.
Od roku 1991 świadek koronny zaczął prowadzić legalną
działalność gospodarczą w kraju, za co też zresztą
został aresztowany (wyłudzenia, kombinacje podatkowe,
fałszerstwa) i skazany na 8 lat pudła. Czekając na wyrok
dwukrotnie wychodził zza kratek, powracając tam za
każdym razem z nowymi zarzutami za nowe przestępstwa.
Moi rozmówcy wymienili jeszcze 19 innych większych lub
mniejszych przekrętów Rudego (przede wszystkim
wyłudzenia), za które nigdy nie beknął i których śladu w
aktach ośmiornicy nie ma.
Pamięć absolutna
Wyobraźcie sobie piramidę stojącą do góry nogami, czyli
czubkiem do dołu. Cała jej konstrukcja opiera się na
jednym, położonym najniżej elemencie. Musi to być
oczywiście jej najmocniejszy element. W wypadku
ośmiornicy trwałość piramidy = wiarygodność świadka
koronnego. Czy po okazaniu skruchy w 1999 r. macie do
niego tak duże zaufanie, że zdecydowalibyście się kupić
od niego mieszkanie? Prokuratura zaufanie takie ma,
inaczej nie ustawiałaby na nim ponad 100 elementów,
czyli pozostałych oskarżonych.
Aby piramida się nie rozsypała, najmocniejszymi w niej
elementami muszą być te położone najniżej. Są to
świadkowie potwierdzający zeznania świadka koronnego.
Świadkowie którzy mają uwiarygadniać Marka B. też objęci
są aktem oskarżenia. Czemu więc mieliby nadawać na
siebie samych? A po to
np., że liczyć mogą na szczególną łaskawość sądu, który
za szczerą skruchę mógłby im wyznaczyć kary niższe niż
przewiduje kodeks karny (art. 60 kk). Jak sąd miałby
wpaść na pomysł tak daleko posuniętego humanitaryzmu?
Oczywiście, na wniosek prokuratora. Czemu ten miałby
oskarżonym iść na rękę? Odwdzięczając się za współpracę.
Nie powinna więc chyba nikogo dziwić pamięć absolutna
świadka koronnego i świadków go wspierających, którzy z
precyzją szwajcarskiego zegarka opowiadają o szczegółach
przekrętów sprzed 11 lat. Wszyscy grają o wolność.
Burzenie piramidy
Same niejako nasuwają się pytania: czy w tej setce
oskarżanych znajdują się osoby niewinne? Co musiałoby
się stać, żeby cała ta piramida runęła? Na pierwsze
pytanie musi odpowiedzieć sąd.
Odpowiedź na drugie jest nieco prostsza. Otóż rozbić tę
konstrukcję jest najłatwiej poprzez podważenie
wiarygodności świadka koronnego i udowodnienie, że
śledztwo jest manipulowane.
Jak do tej pory, w sprawie tej strasznej ośmiornicy
zapadały niskie wyroki – od 1,5 do 4,5 roku pozbawienia
wolności, przy czym te najsurowsze nie są prawomocne.
Tyle zostało z groźnych
zapowiedzi prokuratury o mafii, płatnych mordercach,
skorumpowanych politykach, milionowych przewałach itd.
Niejaki Krzysztof Lutosławski oskarżany jest o pospolite
szwindle gospodarcze. 19 czerwca 1999 r. wyjechał jako
turysta z żoną do Meksyku. 5 dni później Rudy został
świadkiem koronnym, a 28 czerwca w Łodzi zaczęły się
aresztowania. Przy wyjeździe robiła mu problemy Straż
Graniczna. Nie było podstaw do zatrzymania, więc
wyjechał, ale z kłopotami. Świadczy to o tym, że zanim
jeszcze Marek B. został świadkiem koronnym, trwało
rozpoznanie jego otoczenia. Być może już wtedy
wytypowane
były osoby do zatrzymania. Tezę tę za chwilę umotywuję.
Lutosławski dowiedział się w Meksyku, że jest
poszukiwany i że obciąża go świadek koronny. Znając
skalę aresztowań ani myślał wracać do kraju, by
odpowiadać za coś, czego nie zrobił. Siedzi więc w
Meksyku i czeka. Jego adwokat już 5-krotnie występował o
wydanie listu żelaznego. Bezskutecznie. Na Lutosławskim
nie ciążą żadne poważne zarzuty, skąd więc strach przed
dopuszczeniem go do zeznań? Czy nie jest to czasem obawa
przed kompromitacją prokuratury?
Inną możliwość uwalenia świadka koronnego dawała kaseta
magnetofonowa, którą w trakcie śledztwa podrzucił
policji (a potem prokuraturze) jeden z oskarżonych –
Grzegorz Klejman. Na kasecie zarejestrowana jest rozmowa
Klejmana z Rudym przeprowadzona 8 stycznia 1998 r., w
dniu pogrzebu znanego łodzkiego bandziora Grubego Irka
(zastrzelono go 24 grudnia 1997 r.). Według Klejmana,
można było z niej odczytać, że świadek koronny przyznał
się do zlecenia tego zabójstwa. Niestety, jakaś
niewidzialna ręka w policji bądź prokuraturze wykasowała
fragment, ponoć najcenniejszy.
Honor Grzecha
Oskarżony w ośmiornicy Grzegorz Klejman ma dystans do
samego siebie. Jest facetem prostym i charakternym.
Potężnych pieniędzy dorobił się w latach 90. na handlu
nieruchomościami. Do fortuny doszedł legalnie – tak
twierdzi. Ze swoich transakcji nie robi specjalnych
tajemnic. Pieniądze na rozpoczęcie biznesu w
nieruchomościach zarobił ciężką, kilkunastoletnią pracą
pod łódzkimi Peweksami, gdzie był cinkciarzem.
Stanął pod Pewexem już w połowie lat 70. Za ochronę
odwdzięczał się SB i milicji okazyjnymi cenami dewiz,
czasami informacjami. Jego fortuna rosła wraz z
zawodowymi karierami milicjantów, a potem policjantów z
Łodzi. Nie zdziwił się więc, gdy w połowie 1999 r. jeden
z wysokich oficerów KW Policji poprosił go o tanie
odsprzedanie jakiejś działki budowlanej. Szanujący
władzę ekscinkciarz zgodził się bez namysłu. Działkę tę
miała kupić podwładna policjanta, również pracownica
KWP. 9 czerwca Klejman pogonił kobicie działkę za 15–20
proc. ceny rynkowej (akt notarialny Kancelarii Piotra
Lelentala, repertorium A nr 3363/99).
19 dni później Grzegorz Klejman był już aresztowany, a
przesłuchiwał go podwładny tego oficera, który załatwiał
transakcję. Zbieg okoliczności? Wychodzi na to, że mając
wiedzę o zeznaniach świadka koronnego i wytypowaniu
Klejmana do aresztowania koledzy z policji postanowili
go jeszcze skubnąć na jakieś 50 tys. nowych polskich
złotych.
Klejman garował 3 miechy, po czym wyszedł. W areszcie
namawiano go do przyznania się do wszystkiego, co
zarzuca mu świadek koronny. Radzono obciążanie innych
oskarżonych. Liczono na to, że jego 24-letni strach
przed policją i prokuraturą spowoduje, że "pójdzie w
kolor", czyli zezna wszystko, co mu każą.
Taśmowa prawda
Po wyjściu z aresztu Klejmanowi udało się nagrać kilka
rozmów. Z konieczności musimy się ograniczyć do drobnych
fragmentów.
Listopad 2000 r., rozmowa Grzegorza Klejmana (G.K.) z
ówczesnym wiceszefem Wydz. Doch. Śled. łódzkiego
Centralnego Biura Śledczego – Andrzejem S. (A. S.),
Komenda Wojewódzka Policji, pok. 303. Temat: taktyka.
A. S.: (...) Ale tak naprawdę powinieneś iść i
powiedzieć tak: Wysoki Sądzie, czyny które mi są
zarzucane, to są czyny, które były 10 lat temu i ja 10
lat temu to byłem zupełnie innym człowiekiem i inaczej
patrzyłem na świat i być może zbłądziłem. Potwierdzam
to, co powiedziałem w postępowaniu przygotowawczym,
wstydzę się i nic więcej do powiedzenia nie mam, chyba
że Wysoki Sąd ma jakieś pytania. Grzegorz, wszystko,
wszystko, a później...
G. K.: A Pakuła (prokurator – przyp. D. C.) wstanie i
powie 8 lat.
A. S.: A później to posłuchaj tego co Pakuła ma zrobić i
to zrobi. (...) Prokurator powinien wstać, powiedzieć,
że na podstawie art. 60 par. 3 sąd stosuje nadzwyczajne
złagodzenie kary, a nawet może warunkowo zawiesić jej
wykonanie w stosunku do sprawcy współpracującego z
innymi osobami w popełnieniu przestępstwa. Jeżeli ujawni
on wobec organów ścigania informacji dotyczących osób
uczestniczących w przestępstwie oraz okoliczności jego
popełnienia. Sąd stosuje to na wniosek prokuratora i na
czym to polega?
(...) G. K.: To niech mi napisze, że jeżeli zachowam się
w odpowiedni sposób, to on wystąpi z odpowiednim
wnioskiem.
A. S.: Grzegorz, słuchaj, ja rozmawiałem na ten temat z
Olejnikiem, to zostaje między nami. (...)
G. K.: No nie, ale nie lepsze by było na papierze?
A. S.: Ja nie mogę żądać od prokuratora, żeby się
zachował tak, czy inaczej. Jeżeli on rozmawia ze mną na
takie tematy, to znaczy, że darzy mnie zaufaniem i ja
jego darzę zaufaniem. No przecież nie będzie odwracał
kota pizdą, za przeproszeniem, jeżeli będzie tak, jak
żeśmy uzgodnili. (...)
Fragment rozmowy Grzegorza Klejmana (G. K.) z
prokuratorem Jackiem P. (J. P.) z Prokuratury Okręgowej,
potwierdzający zawarcie układu w sprawie zeznań
Klejmana. Prokuratura Okręgowa, przełom listopada i
grudnia 2000 r.
J. P.: (...) Nie brałem udziału w rozmowach, które były
z panem przeprowadzone w momencie, kiedy pan był
zatrzymany, tymczasowo aresztowany, natomiast wiem,
że...
G. K.: Że były takie rozmowy prowadzone.
J. P.: Były takie rozmowy i te rozmowy miały na celu
taki układ, o jakim powiedziałem. (...) A w zamian za
to, prokurator korzysta z możliwości, jakie przewiduje
kodeks.(...)
Ocena szczerości prokuratora Olejnika przekazana ustami
zastępcy szefa łódzkiego CBŚ Andrzeja K. (A. K.) w
rozmowie z Grzegorzem Klejmanem. Początek grudnia 2000
r.
A. K.: Ja nie wiem, ja z tym chujem nie chcę w ogóle
gadać, bo on co innego robi, a później jakieś maniany
odpierdala, tak jak z Popeliną i innymi. Ja się z nim
nie chcę układać.(...)
Tragikomicznych wątków w sprawie ośmiornicy jest więcej.
Nie przeszkadza sądowi to, że jeden ze świadków
incognito skompromitował się już w procesie gangu
Popeliny. Nie przeszkadza też, że utajniony został tak
bardzo, że przesłuchujący go sędzia nie załapał, iż jest
to ta sama osoba, którą od pewnego czasu ściga listem
gończym.
Celem tej publikacji nie jest ani bronienie
któregokolwiek z oskarżonych, ani próba kompromitacji
łódzkiego wymiaru sprawiedliwości. Po co więc ta
pisanina? Ot, może skłoni kogoś do refleksyjnego
pytania, czy instytucja świadka koronnego nie jest
przypadkiem groźniejsza od samych gangsterów.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Duckman
Z lektury warszawskich gazet, a także z rozmów z ludźmi,
którzy pofatygowali się na wybory samorządowe, wiemy, co
zrobi ta niezwykła postać:
Ukróci włamania do mieszkań i kradzieże samochodów.
Przegoni kieszonkowców z autobusów, tramwajów oraz
metra. Zmusi policję do wyjścia zza biurek i
patrolowania ulic. Rozbije w puch warszawskie kliki,
sitwy i koterie. Zwolni połowę urzędników, drugą połowę
zaś wyśle na kursy. Natychmiast zamknie nielegalną
dyskotekę Labirynt. Ograniczy ruch samochodowy w
centrum. Nafaszeruje miasto ukrytymi kamerami, które
będą śledzić podejrzany element. Dokończy rozgrzebane
inwestycje, np. Trasę Siekierkowską. Rozliczy
aferzystów. Wyda zakaz spalania odpadów komunalnych.
Ukarze winnych zniszczenia zabytkowej kamienicy przy pl.
Zbawiciela. Wyznaczy odrębne trasy dla autobusów.
Utrzyma ścisłą więź z warszawiakami. Zlikwiduje trującą
środowisko i mieszkańców stację paliw przy ul.
Słowackiego. Wyremontuje wiadukty. Ukręci łeb hydrze
korupcji. Każe urzędom przyjmować interesantów do godz.
18, ponieważ urząd jest dla obywatela, a nie odwrotnie.
Zajmie się losem bezdomnych zwierząt. Zerwie umowę z
Waparkiem. Wyegzekwuje zakaz nalepiania ogłoszeń na
przystankach. Zmodernizuje postsocjalistyczne widmo,
jakim jest Dworzec Centralny. Nie zaniedba rewitalizacji
ul. Ząbkowskiej. Jak najwięcej kompetencji przekaże
radom dzielnic. Firmy, które zaśmiecają miasto ulotkami,
w tym agencje towarzyskie, obciąży opłatą za sprzątanie.
Wyrzuci agencje towarzyskie z siedlisk ludzkich. Zbuduje
drugą linię metra i ścieżki rowerowe. Wprowadzi surowe
kary (ale nie blokadę kół!) za złe parkowanie. Ochroni
zieleń i zabytki. Będzie i jednocześnie nie będzie w
sojuszu z LPR i z PO. Wykaże zero tolerancji dla
grafficiarzy oraz meneli żłopiących piwo w miejscach
publicznych. Zadepcze postkomunę, a równocześnie
wyciągnie od rządu Millera i Sejmu większe środki dla
Warszawy. Pokaże całej Polsce, jak należy rządzić.
Takie są w każdym razie oczekiwania społeczne. Kto tego
wszystkiego (i wielu innych czynów) dokona? Superman?
Batman? Rycerz Jedi ze świetlistym mieczem? Wiedźmin,
pogromca potworów? Harry Potter albo złota rybka? Wbrew
pozorom, nie chodzi o bohatera mitycznego, literackiego
bądź filmowego. Wyborcy chcą wierzyć, że ich życzenia
spełni mały wielki człowiek, nowy prezydent miasta
stołecznego Warszawy, Lech K.
Po to wynieśli go do władzy.
Autor : D.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Poślizm
Senator nawalony jak autobus. Poseł pieprzy jak
poparzony. Oto elita podlaskiego SLD.
Jak wiadomo z gazet, drinknięty senator SLD Sergiusz
Plewa nie zauważył w porę czerwonego światła. Jego Mazda
wyhamowała na Toyocie, która posunęła Poloneza, który
uderzył inną Toyotę. Tak było 3 lipca 2003 r. w
Wyszomierzu, gdy senator pędził z rodzinnego
Białegostoku do Warszawy. Dziennikarze wywąchali sprawę
po czterech dniach.
Plewa nie jest ulubieńcem podlaskich mediów. Szmal,
który bierze za prezesowanie Spółdzielni Mieszkaniowej
„Słoneczny Stok” w Białymstoku, jest w miejscowych
gazetach tematem dyżurnym. Jako zawodowy
parlamentarzysta Plewa nie może brać prezesowskiej
pensji; spółdzielni szefuje społecznie. Trud najpierw
rekompensowała spółdzielcza „dieta” w wysokości 3,5 tys.
zł miesięcznie. Po zadymie prasowej Plewa dostaje
spółdzielcze nagrody.
Gdy jazda autem na podwójnym gazie stała się tajemnicą
publiczną, Plewa zadeklarował, że zrzeknie się
immunitetu i pragnie ponieść wszystkie konsekwencje
swego zachowania. Z wysłaniem odpowiedniego pisma do
Senatu zwlekał do 9 lipca, co dało pismakom pretekst do
jeżdżenia po SLD. W tych jazdach sekundował
dziennikarzom jako Strażnik Lewicowej Moralności (SLM)
poseł Mieczysław Czer-niawski z Łomży, przewodniczący
sejmowej Komisji Finansów, do niedawna przewodniczący
podlaskiego Sojuszu. Zrobiło się naprawdę wesoło.
Dla przypomnienia: SLM Czerniawski to ten sam facet,
który wziął udział w sejmowym głosowaniu dotyczącym
wotum zaufania dla Marka Pola, chociaż nie było go na
sali obrad. Ten sam wesoły gość, któremu w trakcie
wyborów samorządowych myliły się miasta i w Białymstoku
serdecznie witał mieszkańców Łomży.
Do SLD przykleiło się za dużo gówna i śmierdzi teraz na
odległość. Nie chcę czuć tego smrodu. (...) W ostatnim
czasie do SLD przykleiło się za dużo karierowiczów i
ludzi bez kręgosłupa – postawił diagnozę Czerniawski
(„Śmierdzi od Sojuszu”, „Kurier Poranny” z 8 lipca).
Poczuła się wywołana do tablicy Barbara Ciruk z
Białegostoku, która po raz pierwszy reprezentuje Sojusz
w Sejmie: Jeśli ktoś tak mówi, to najpierw powinien
obwąchać sobie nogi, a potem spojrzeć w lustro. (...)
Jestem śmiertelnie oburzona. Nie uważam się za żadne
gówno („Kurier Poranny” z 9 lipca).
Na to wszystko musiał zareagować Marek Strzaliński,
przewodniczący podlaskiego SLD. Trochę to trwało, bo
facet jest jeden, a fuchy dwie – od marca gość jest
jednocześnie tatusiem Sojuszu w województwie oraz całego
województwa. W każdym razie tegoż 9 lipca poseł
Czerniawski wydał oświadczenie, z którego wynika, że
padł ofiarą ohydnej manipulacji prasowej: ...na łamach
lokalnego dziennika ukazał się artykuł, którego tytułu
wstydzę się powtórzyć. Wszystkich, którzy poczuli się
obrażeni wulgarnymi słowami użytymi w tym tekście z
całego serca przepraszam i zapewniam, że nawet w stanie
najwyższego wzburzenia emocjonalnego nie mam zwyczaju
używać takich słów i tak bardzo godzących w poczucie
przyzwoitości sformułowań, a moje Koleżanki i moich
Kolegów darzę najwyższym szacunkiem.
Zamiast iść na wódkę, Czerniawski zatelefonował do
„Porannego”. Może myślał, że nie mają dyktafonów.
O gównie: Ja się tego nie wypieram. Natomiast napisałem
przeproszenie za nieparlamentarne słowa. I tyle. Nic
więcej. (...) Bo zawsze byłem elegancki. (...) Ale
gdybym tego nie użył, to nikt by nie zauważył.
Ja to mogę powtórzyć i potwierdzić.
O posłance Ciruk: Ona dzięki mnie jest posłanką. (...)
Komentarz pani Barbary Ciruk o tyle mnie martwi, że ona
niewiele rozumie z tego, co się dzieje w SLD, co się
dzieje w życiu.
O innych parlamentarzystach SLD, których obraziła jego
wypowiedź, rzekł pan poseł: Gówno się odezwało.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pingwiny żarłacze "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Klesza opieka oczy wypieka
Kto wam naopowiadał, że Caritas jest od miłosierdzia?
Caritas jest od zjadania szmalu.
Aby pomagać biednym, głodnym i słabym, Kościół kat.
zbudował biurokratyczną machinę pt. Caritas. Mimo że
akwizytorami tej instytucji bywali urzędujący
ministrowie (np. buzkowiec Radek Sikorski, który ofiary
wymuszał na papierze firmowym MSZ), zaś działalność
gospodarczą rozwijała ona ponad prawem (np. wrocławska
Caritas potraktowała elementy do foteli jako przedmioty
kultu, a o sprowadzanych bez cła samochodach już
znudziło się nam pisać), Caritas twierdzi, że dysponuje
kasą "nad wyraz skromną".
Na swoich stronach internetowych deklaruje, że pomaga za
pieniądze pochodzące przede wszystkim z samorządów i
Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób
Niepełnosprawnych.
Jaki jest sens karmienia pośrednika pozostającego poza
kontrolą darczyńców, skoro instytucje samorządowe i
państwowe mają własne agendy wyspecjalizowane w
pomaganiu? Czy Caritas pomaga lepiej?
Nadzór nad Caritas Polska sprawuje Konferencja
Episkopatu Polski, czyli Glemp z podwładnymi. Nadzór nad
Caritas diecezjalnymi – właściwi biskupi. Nawet jeśli
raz na jakiś czas Polską wstrząsa skandal, taki jak
zabójstwo dyrektora krakowskiej Caritas dokonane przez
jego domniemanego kochanka, który dostawał od szefa
Caritasu wory pieniędzy, to te osobistości gwarantują
ponoć, że merytorycznie wszystko jest cool.
Główne dziedziny aktywności Caritas wymieniamy za stroną
internetową Caritas Polska. Ilustrujące je przykłady
pochodzą z publikacji w "NIE".
Dziecko, młodzież, rodzina
* Dom Dziecka prowadzony przez Caritas Archidiecezji
Gnieźnieńskiej w Kołdrąbiu. Stanisław L. został
aresztowany po siedmiu latach dyrektorowania. Sierotki
zarzuciły mu obrzucanie ich wyzwiskami ("bękarty, kurwy,
dziwki, prostytutki"), bicie po twarzy, niewpuszczanie
na noc do domu, pojenie wódą i oglądanie pornoli.
Również zmuszanie do robienia lasek i klasycznego
rżnięcia.
* Ksiądz z podwarszawskiej Zielonki zorganizował w
Jarosławcu kolonie pod patronatem Caritas. Niedarmowe –
rodzice bulili po 600 zł. Od lat samorząd Zielonki
dofinansowywał Caritas kwotą ok. 40 tys. zł rocznie.
Pełnopłatne kolonie w Jarosławiu w luksusowych warunkach
kosztowały 630 zł. Dzieciaki od księdza mieszkały w
barakach z dykty z dziurawymi ścianami. Z nieszczelnych
dachów woda lała się wprost do łóżek. W zamkniętym od 4
lat ośrodku panowała stęchlizna i wilgoć. Podsta-wą menu
były kluski z serem. Program kulturalno-oświatowy
kończył się na porannej mszy. Z setki kolonistów prawie
sześćdziesięcioro wróciło do domu przed czasem.
Niepełnosprawność
* Krzyś był pensjonariuszem Ośrodka Pomocy Społecznej
Caritas pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego w
Mikołowie-Borowej (Katowickie). Nie był i nie jest
upośledzony umysłowo. Miał uszkodzone nogi. Wystarczyło
w porę zdecydować się na operację i żmudne ćwiczenia
rehabilitacyjne. Miałby szansę chodzić. Przez dwa lata
pobytu w ośrodku nie zdołano mu załatwić dziecięcego
wózka inwalidzkiego. Dostawał za to leki
przeciwpadaczkowe, choć nigdy nie chorował na epilepsję.
Ponieważ miał kłopoty ze wzrokiem, dostał okulary. 0,5
dioptrii, choć – jak się potem okazało – potrzebował
minus 3,5 dioptrii. W Miłosierdziu Bożym było dużo
dzieci po porażeniu mózgowym, ale nie było rehabilitanta
specjalizującego się w zwalczaniu pozostałości po tej
akurat chorobie ani belfrów przygotowanych do uczenia
dzieci z porażeniem. Nie prowadzi się rehabilitacji
psychologicznej ani fachowej pracy pedagogicznej. Ksiądz
dyrektor zabraniał wywozić dzieci na ćwiczenia do innych
ośrodków, żeby "nie zrujnować renomy ośrodka".
Choroba, podeszły wiek
* W Rzeszowie pod patronatem Caritas działały Warsztaty
Terapii Zajęciowej dla Osób z Upośledzeniami Umysłowymi.
Remont budynku i utrzymanie chorych sfinansował
Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
On również pokrywał koszty utrzymania uczestników
warsztatów. W podobnych instytucjach niekościelnych
wystarczało na wycieczki i przyzwoite posiłki. Tutaj co
dzień podawano zupę i kefir z ziemniakami. Dary od
sponsorów. Niezadowolonych opiekunów dyscyplinowano
wyrzucając z warsztatów ich chorych krewnych. Preteksty
były dwa. Za bardzo albo za mało chory.
* W Blechowie, Pacanowie i Solcu Zdroju sfałszowano
podpisy na listach do Parafialnego Ośrodka Zdrowia
Caritas. W chęć leczenia się w tej instytucji
wmanewrowano ok. 8 tys. chorych. Ich podpisy posłużyły
do wyłudzenia państwowego szmalu z kasy chorych. –
Zrobiono nas w buca – uznali najbardziej wojowniczy i
napisali stosowne protesty.
Skrajne ubóstwo
* Ośrodek Caritas w Płocku. Z oświadczeń byłej
pracownicy, kasjerki i zaopatrzeniowca w jednym, wynika,
że za pieniądze przekazywane przez Miejski Ośrodek
Pomocy Społecznej z przeznaczeniem na posiłki dla
ubogich dyrektor Caritas zaopatrywał kuchnię pałacu
biskupiego; tam też szła część darowywanych produktów.
Dyrektor kantował na rachunkach, a żywność darowana
biednym przez przedsiębiorstwa przeznaczał dla rodziny
na wsi i jej świń.
Klęski żywiołowe, wypadki losowe
* Caritas Polska obdarowała uciekinierów z Kosowa
drewnianymi kulami używanymi w latach sześćdziesiątych.
Wśród uciekinierów nie było rannych w nogi i kalekich.
Zresztą jedyne miejsce, do którego te kule można było
bez wstydu przekazać, to muzea etnograficzne.
* Do Sarajewa Caritas z Gdańska zawiózł buty, konfekcję,
proszki do prania. Odbiorcą pomocy była tamtejsza
Caritas. Dobrocią uraczono jedną, bogatszą stronę
konfliktu – tę chrześcijańską kilkakrotnie mniej liczną
od muzułmańskiej.
* * *
Na stronach internetowych Caritas Polska w grudniu 2003
r. wciąż można przejrzeć jedynie "Raport finansowy za
2001 rok". Raport nie obejmuje szmalu przepływającego
przez Caritas diecezjalne, bo one mają odrębne
osobowości prawne. Caritas Polska jest dla nich jedynie
organem koordynacyjno-reprezentacyjnym.
Na projekty krajowe wydano łącznie 15 772 273,42 zł.
Najwięcej, bo ponad 11 mln zł, poszło na ofiary klęsk
żywiołowych. Kolejne miejsce na liście zajmują stacje
opieki Caritas (nieco ponad 2 mln zł). Najmniej
kosztowna okazała się walka z narkomanią, uzależnieniami
i patologiami, bo do tego celu wystarczy przecież dobry
duszpasterz i różaniec (w skali roku 15 tys. zł). Na
projekty zagraniczne, czyli ewangelizacyjną misję
Kościoła kat., poświęcono blisko 5 mln zł. Ze
śmiesznostek: za 1800 zł przygotowano paczki świąteczne
dla dzieci z Abchazji, a 2,5 tys. zł wsparło działalność
misjonarzy w Zambii.
Raport jest tak skonstruowany, że nie sposób wyczaić,
skąd się wzięła która złotówka. Pierwsze miejsce w
zestawieniu zajmuje pozycja "budżet". Stawialibyśmy
łupiny przeciwko orzechom, że chodzi o budżet naszego
dobrego państwa. Kolejne to "Caritas innych krajów",
"Caritas diecezjalne" oraz "osoby fizyczne i prawne". Z
osób fizycznych wymieniony tylko jeden facet, Stanisław
G., który maszynami o wartości 11 033 zł wsparł
rolnictwo w Ruandzie.
Za to z wielką ochotą wielebności wszelkiej maści liczą
pieniądze zebrane przez Jurka Owsiaka i jego Wielką
Orkiestrę Świątecznej Pomocy, choć ta po każdej edycji
rozlicza się publicznie z zebranych pieniędzy. Z każdej
złotówki.
I tu dochodzimy do istoty sprawy. Każde ogniwo rządowe
lub samorządowe, które udziela pieniędzy instytucji
społecznej, powinno być zobowiązane do skrupulatnej
kontroli sposobów wydawania tych pieniędzy. Każda
organizacja je biorąca powinna się szczegółowo wyliczać
z wydatków i być otwarta na kontrole zewnętrzne. Musi to
dotyczyć także organizacji kościelnych. Wymaga to ustawy
znoszącej wszelkie odmienne regulacje zawarte w innych
ustawach. Jeżeli np. Kościół uzna to za sprzeczne z
konkordatem, powinno to prowadzić do zakazu udzielenia
jego placówkom wszelkich subwencji na cele inne niż
literalnie w konkordacie wymienione.
O miłosiedziu Caritas pisaliśmy w "NIE":
"U Pana Boga za piecem" nr 11/1996
"Buta i buty" nr 49/1996
"Szopka pełna złota" nr 51-52/1997
"Bomby NATO kule Caritasu" nr 21/1999
"Radek komiwojażer" nr 22/1999
"Caritas Pacanów" nr 8/2000
"Dola pedola" nr 14/2000
"Kulka dla biskupa" nr 45/2001
"Kto się pasie w Caritasie" nr 48/2001
"Szła flaszeczka do laseczka" nr 4/2002
"Caritas lager" nr 30/2002
"Biskup smalcem robiony" nr 9/2003
Autor : Bożena Dunat / Dorota Jagodzińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ofelia skacze po flaszkę
Dziś Szwecja, jutro Polska. Wstąpienie do Unii
Europejskiej to koniec drożyzny w knajpie.
1 października 2003 r. obniżono na Wyspach Duńskich ceny
mocnych napojów alkoholowych. Wynosząca dotychczas
130–140 koron (ok. 80 zł) cena butelki zawierającej 0,7
l zwykłej tutejszej wódki (40 proc. alkoholu) obniżyła
się o ok. 40–45 koron (27 zł), a więc dość radykalnie.
Celem tej akcji było odzyskanie przez duńskie sklepy i
urząd podatkowy pieniędzy rosnącej liczby tych osób,
które w ostatnich latach zaczęły regularnie zaopatrywać
się w alkohol w Niemczech. Wielu Duńczyków mieszkających
w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od granicy nie
ukrywa, że u siebie kupują jedynie gazety i czasem
świeże pieczywo w niedzielny poranek. Po wszystko inne
jeżdżą do Niemiec.
Cwane Duny
W przyszłym roku wchodzą w życie nowe unijne przepisy,
które pozwalają na niemal nieograniczony przywóz z
dowolnego kraju Unii Europejskiej na własne potrzeby
praktycznie każdego towaru, w tym oczywiście alkoholu.
Można go będzie wwozić w takich ilościach, że jeden
człowiek mógłby zupełnie legalnie zaopatrywać choćby i
całą rodzinę nałogowych alkoholików. I Duńczycy już się
na to cieszyli. W tej sytuacji duńskie władze uznały, że
nie ma na co czekać, lecz trzeba jak najszybciej skłonić
społeczeństwo do tego, aby zwłaszcza obłożone najwyższą
akcyzą i podatkami towary – czyli m.in. alkohol i
papierosy – zaczęto ponownie kupować w Danii. Stąd też
październikowa radykalna obniżka cen wszelkiego rodzaju
mocnych wódek oraz nieco mniejsza obniżka cen wina i
znacznie skromniejszy spadek cen papierosów.
Po sześciu tygodniach podjęto próbę dokonania pierwszych
ocen. Okazuje się, że mieszkańcy położonej w pobliżu
granicy niemieckiej południowej części duńskiego
Półwyspu Jutlandzkiego w stosunkowo niewielkim stopniu
zwiększyli zakupy w Danii. Po prostu ceny większości
towarów są w dalszym ciągu niższe w Niemczech; Duńczykom
opłaca się dokonywać tzw. codziennych zakupów po drugiej
stronie granicy. A gdy już tam są, to przy okazji
nabywają także napoje alkoholowe, nawet gdy mogą kupić
je nieco taniej u siebie.
Większość pozostałych poddanych JKM Małgorzaty II
zareagowała na obniżkę cen napojów alkoholowych zgodnie
z oczekiwaniami, tzn. przestali odkładać zakupy do
momentu wyjazdu – przy okazji lub specjalnie w tym celu
– do Niemiec i zaczęli zaopatrywać się w spirytualia w
sklepach duńskich. Właściwe instytucje nieco niepokoi
fakt, że najbardziej prawidłowo na obniżki cen mocnych
alkoholi zareagowała duńska młodzież, która pije dużo i
ostro. Problem w tym, że wśród Duńczyków w wieku 15–25
lat do dobrego tonu należy całkowite upicie się przy
okazji piątkowego lub sobotniego wypadu do miasta w
towarzystwie kolegów i koleżanek. Dotychczas upijano się
stosunkowo tanim piwem. Obecnie już za niecałe 80 koron
można kupić butelkę zawierającą 0,7 l 40-procentowej
gorzałki.
Obniżka cen alkoholi spowodowała też inne, tym razem jak
najbardziej oczekiwane przez duńskiego prawodawcę
zjawisko. Oto radykalny wzrost obrotów notują sklepy
położone po duńskiej stronie cieśniny Sund, która
oddziela Danię od Szwecji. Specjalizujące się w obsłudze
szwedzkiej i norweskiej klienteli sklepy alkoholowe
położone w pobliżu przystani promowych oraz tunelu
łączącego Danię i Szwecję zanotowały w październiku
50-procentowy wzrost obrotów. Z kolei o promie, który
codziennie o piątej po południu udaje się w drogę z
Kopenhagi do Oslo, mówi się, że pływa wyraźnie bardziej
zanurzony niż kiedyś. Dodatkowe obciążenie stanowią
wywożone do Norwegii mocne alkohole oraz wina.
Głupie lutry
Wzrostowi szwedzkich alkoholowych zakupów w Danii
towarzyszy drastyczny spadek wydatków na alkohol po
drugiej stronie cieśniny Sund. Mająca monopol na
sprzedaż alkoholu w Szwecji tamtejsza firma
Systembolaget zanotowała w październiku w swoich
oddziałach w przylegającej do cieśniny Sund południowej
części Szwecji spadek sprzedaży wynoszący ponad 17 proc.
Systembolaget to firma żywcem wyjęta ze snu nawiedzonego
ideologa, który postanowił maksymalnie utrudnić dorosłym
ludziom dokonanie zakupu tego, co najbardziej lubią. Nie
dość, że ceny w Systembolaget są horrendalnie wysokie
(butelka 0,6 l „Wyborowej” kosztuje 120 zł), to na
dodatek samych punktów sprzedaży z założenia jest tak
mało (490 w całej Szwecji), aby dodatkowo utrudnić
możliwość kupna wódki, koniaku, wina, likieru czy nawet
piwa (o zawartości alkoholu nie większej niż 3,5 proc.).
Godziny otwarcia placówek Systembolaget też zostały tak
ustalone, aby dodatkowo móc nękać spragnionych Szwedów.
O tym, żeby w Systembolaget mogła kupić coś osoba
małoletnia, nie warto nawet wspominać. Szwedzi Szwedom
zgotowali ten los.
Skutek uboczny funkcjonującego od lat Systembolaget jest
taki, że przybywający do Danii alkoholowo wyposzczeni
Szwedzi rzucają się na wszystko, co zawiera ponad 4
proc. spirytusu. Tyle, ile organizm wytrzyma, konsumują
na miejscu; tyle, ile zmieści się w bagażniku samochodu
lub w lukach bagażowych autobusu, zabierają do domu.
O tym, jak wielką plagą są pragnący jak najszybciej i
jak najwięcej wypić Szwedzi, wiedzą też dobrze
pracownicy polskich promów zawijających do szwedzkich
portów. Prawdę powiedziawszy, nie lepsi od nich są też
pasażerowie duńscy, którzy nawet nie próbują ukrywać, że
wypad promem z Kopenhagi do Świnoujścia to nie żadna
turystyka. Grupy młodych mężczyzn wykupują taką dwu-,
trzydniową wycieczkę najczęściej wyłącznie po to, aby
najpierw dobrze popić, potem w Szczecinie wpaść na
Turzyn (targowisko), następnie na ogół odwiedzają
agencję towarzyską, a w drodze powrotnej oczywiście znów
piją do upadłego. Nie gorsi od Szwedów i Duńczyków są
też podróżujący polskimi promami Norwegowie.
Ostatnio alkoholowa dyskryminacja szwedzkich wielbicieli
trunków zwróciła uwagę nawet Unii Europejskiej, która
domaga się od Szwecji respektowania prawa do przywożenia
alkoholu i papierosów bez opłat celnych czy akcyzy.
Komisarz UE ds. konkurencji straszył nawet Szwecję, że
zaskarży jej monopol do Trybunału Sprawiedliwości.
Przedstawiciele Systembolaget wyrazili w tych dniach
nadzieję, że już niedługo szwedzcy politycy pójdą w
ślady Duńczyków i rozluźnią nieco antyalkoholowy gorset,
m.in. obniżając podatki, jakimi obłożono produkcję i
sprzedaż alkoholi w Szwecji.
Bez tego może wkrótce się okazać, że niezwykle wysokie
podatki tak ograniczają konsumpcję alkoholu, iż nie
będzie z tego tytułu żadnych dochodów, a wszelkie zyski
będą osiągali inni – powiedział rzecznik prasowy
Systembolaget. Żeby wszystko było zupełnie jasne, Agén
dodał: Trzeba odejść od pomysłów wpływania na to, ile
Szwedzi piją, bo próby kontroli lub jakiegokolwiek
ograniczenia i tak skazane są na niepowodzenie.
Norwegowie najgłupsi
Jeszcze bardziej uciskani są poddani JKM Haralda V.
Muszą płacić w detalu za słabiutkie piwo od 20 do 40
koron, tj. od ok. 10 do 20 zł! Dochodzi do tego, że
mieszkający za kołem polarnym Norwegowie wynajmują
mikrobusy, którymi na przekór trzaskającemu mrozowi i
polarnej nocy przebijają się przez śniegi i zawieje
jadąc czasem nawet kilkadziesiąt kilometrów do Finlandii
tylko po to, aby do woli i w spokoju napić się piwa.
Autor : Włodzimierz Galant
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ikonowicz nie rabował
W telewizji – dzika zadyma. Naprawdę – naprawianie
świata.
Od 1 do 3 czerwca w Evian, przy granicy
szwajcarsko-francuskiej, obradował szczyt G-8. Po obu
stronach – zarówno w Genewie i Lozannie, jak i
francuskim Annemasse – towarzyszyły mu protesty
antyglobalistów. Podstawowym przesłaniem antyszczytu
miał być sprzeciw wobec wojny i coraz bardziej szalonej
polityki Busha. W polskiej telewizji zobaczyliśmy
przepychanki protestujących z policją, płonące barykady,
młodzieńców rozpieprzających witryny sklepów i
wynoszących, co się da. Ani słowa o tym, że władze
Genewy zapewniły darmowy transport na demonstracje. Że
brały udział w przygotowaniach antyszczytu, że całe
miasto było we flagach z napisem "pokój" – a chyba nie
był to wyraz poparcia Szwajcarów dla polityki
zagranicznej Busha i Blaira. Nie dowiedzieliśmy się
również o tym, jak wielu mieszkańców Genewy popierało
demonstrantów. Jeden z polskich uczestników demonstracji
opowiada, jak z okna bloku, przy którym odpoczywali,
została spuszczona na linie mrożona herbata i list z
życzeniami powodzenia i odwagi. Z takimi wyrazami
sympatii demonstranci spotykali się bez przerwy.
Jednak polskie media pokazały tylko dymy, nie zaś
wielką, zajmującą sześciopasmową autostradę
demonstrację, w której wzięło udział 100 000 ludzi.
Broniący antyglobalistów w wypowiedzi dla TVN 24 Piotr
Ikonowicz winił za wszystkie burdy policyjnych
prowokatorów – jest to tylko część prawdy.
Zatrzymany w Genewie, w centrum niezależnych mediów
Grzegorz Rybak opowiada, jak w komisariacie wśród psów
przewijał się ubrany jak rasowy demonstrant glina,
którego przedtem widział, jak ciągnął ławkę, która
chwilę później wylądowała na barykadzie. Ten sam glina
brał udział w rajdzie na centrum mediów niezależnych.
Policjanci przebrani za demonstrantów wbiegli do budynku
udając, że chcą się schronić przed policją – nagle na
rękawach pojawiły się opaski z napisem "police" i
zaczęły się aresztowania.
W Genewie można też było zobaczyć szwajcarską odmianę
dresiarzy, którzy zamienili miasto w wielki rozpierdol.
Walki z policją trwały od południa do rana. Rozpieprzane
było wszystko – od sklepów i przystanków autobusowych po
okna szkół. Tylko w części była to robota policji. Ci,
którzy biegali po Genewie z kamieniami, z zapamiętaniem
rozpieprzali miasto i wynosili ze sklepów markowe
ciuchy.
Uczestnicząca w demonstracji w Lozannie Kasia Staszewska
opowiada, że mimo zadym i niezwykłej brutalności policji
nie było demolowania wszystkiego, co stało na drodze
demonstracji. O tym, że policja była brutalna, świadczy
nie tylko przykład demonstranta, profesora uniwersytetu,
którego psy odcięły z mostu, na którym wisiał. Spadł z
20 metrów, cudem przeżył, a policja na początku nie
dopuszczała do niego karetki. Kolejnym przykładem
przemocy policji była pacyfikacja obozu, gdzie
antyglobaliści zastosowali bierny opór siadając na ziemi
– kilka połamanych osób trafiło do szpitala, ponad 200
aresztowano.
Mimo obecności prowokatorów oraz po prostu ludzi, którzy
chcieli zadymy, organizatorzy demonstracji nie pozwalali
na bezsensowną demolkę. Ci, którzy szli w demonstracji,
powstrzymywali tych, którzy rzucali kamieniami w okna.
Trudno obciążać za awanturę w Genewie tylko policyjnych
prowokatorów czy tylko antyglobalistów. Ci, którzy
widzieli walki w Genewie, zgodnie mówią, że nie miały w
ogóle charakteru protestów, a wspólnego z
antyglobalizmem miały tyle, ile niedawne wrocławskie
spotkanie kibiców Śląska Wrocław i Arki Gdynia.
Jeden z polskich uczestników słynnego już radykalnego
"czarnego bloku", który brał udział w demonstracji w
Göteborgu w 2001 r., tłumaczy mi, na czym polega różnica
między "czarnym blokiem" a tym, co widział w Genewie. Z
złożenia "black block" ma ochraniać demonstracje. Na
przykład przed prowokatorami albo agresywną policją. Gdy
sytuacja jest taka, jaka była na protestach w Pradze czy
Genui, kiedy w centrum miasta obradują uczestnicy
szczytu – ma na celu przebicie się do centrum
konferencyjnego. W Genewie zaś takim zadaniem była
blokada mostów do portu, którymi mieli jechać uczestnicy
G-8. Mój rozmówca suchej nitki nie zostawił na tych,
którzy rozrabiali w Genewie. Na widok bezsensownego
demolowania wszystkiego, które kończy się masowymi
aresztowaniami, rasowy zadymiarz dostaje szału.
Wynikiem naparzanki z policją było nie tylko to, że
powstał wspaniały materiał dla TVN i można było pokazać,
że każdy, kto myśli inaczej niż Bush, to zwykły bandzior
rabujący sklepy, a ci, którzy mówią o tym, że świat
należy zmieniać, to ludzie nie do końca normalni.
Autor : Karol Kretkowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wesołych świąt towarzysze "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bij Araba ale nie konia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Krzaklewski na bruk
Były przewodniczący "Solidarności" Krzaklewski Marian
opuści niebawem mieszkanie służbowe w Gdańsku
Zakoniczynie. Nowe władze związku podjęły bowiem decyzję
o sprzedaży domu-bliźniaka, w którym znajduje się
mieszkanie Krzaklewskiego. Od 18 listopada Krzaklewski
będzie opłacał czynsz jak zwykli śmiertelnicy, a
wyprowadzić ma się po Wielkanocy. Sic transit gloria
mundi.
Elita łupem złodziei
W Gdańsku Wrzeszczu złodzieje splądrowali mieszkanie
nadinspektora Leszka Szredera, szefa pomorskiej policji.
W czerwcu 1999 r. podobna historia spotkała ówczesnego
komendanta wojewódzkiego policji w Gdańsku generała
Stanisława Białasa, któremu skradziono telewizor, wieżę,
wideo i biżuterię. Na liście okradzionych prominentów
znajdujemy także byłych prawicowych polityków:
wicewojewodę pomorskiego Krzysztofa Pusza (okradzione
mieszkanie), byłą wicemarszałek Senatu Olgę Krzyżanowską
(okradzione mieszkanie), Marylę Krzaklewską, żonę byłego
przewodniczącego Mariana (skradziona torebka), oraz
byłego szefa MSWiA Marka Biernackiego (okradzione
mieszkanie). Towarzyskie kręgi złodziejskie słyną z
dobrego węchu, u kogo warto szukać.
Jurczyk podróżnik
Prezydent Szczecina, Marian Jurczyk, zamierza składać
kurtuazyjne wizyty prezydentom innych miast. Nie tylko w
województwie zachodniopomorskim, ale w całej Polsce.
Jurczyk spotkał się już z prezydentem Koszalina
Mirosławem Mikietyńskim i Kołobrzegu Henrykiem
Bieńkowskim. Celem tych wizyt było, jak wyjaśnił
współpracownik Jurczyka, poznanie się. W najbliższym
czasie Jurczyk chciałby się spotkać z prezydentem
Poznania. No cóż, prezydenci lubią rozmowy na swoim
szczeblu.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przeganiany proboszcz
Parafianie z Braciejówki, Troksa i Podlesia
Rabsztyńskiego (gmina Olkusz) zbuntowali się przeciwko
swemu księdzu proboszczowi Jackowi D. Horrendalnie
wysokie opłaty za śluby, chrzciny, pogrzeby itd. (ponad
1200 zł), opłaty dla dzieci za samo przystąpienie do
komunii (100 zł), brak wody i brud na cmentarzu, brak
grabarza, zaniechanie remontu kościoła. Parafianie
zagrozili, że pójdą do Kościoła polskokatolickiego.
Poskutkowało. Przybyły natychmiast ksiądz dziekan
pospiesznie zapewnił, że niechciany księżulo zostanie
odwołany. I tak się stało. Ksiądz wyrzucony z
Braciejówki został przeniesiony do podolkuskiego Osieka.
Dowiedziawszy się o tym, mieszkańcy tej miejscowości
natychmiast urządzili akcję protestacyjną. Ksiądz Jacek
spakował swoje mana-tki i pojechał do kolejnej parafii.
Podobno w Grodźcu koło Będzina.
Papieżowcy
Pomroczna nie ustaje w mnożeniu wyrazów czci, którymi
darzy Wielkiego Rodaka, który siedzi w Watykanie. W
Łodzi uroczyście czczono 16. rocznicę pobytu w tym
mieście Jana Pawła II. Wiedzeni przez abepe Ziółka i
prezydenta Kropiwnickiego radni łódzcy odbyli
pielgrzymkę po miejscach, które 16 lat temu odwiedził
pan papież. Odsłaniali tablice w miejscach, gdzie
stąpała stopa J.P. 2, złożyli kwiaty pod pomnikiem
człowieka, którego można obejrzeć na żywo w telewizji!
Nie daje się zakasować jakiejś tam Łodzi umiłowane nade
wszystko przez pana Ojca Świętego Podhale. Tam czci się
20. rocznicę pobytu J.P. 2 w Tatrach. W tym roku do
istniejących krzyży i pamiątkowych tablic zostanie
dorzucony krzyż i tablica na Siwej Polanie, a w Domu
Ludowym w Kościelisku zostanie otwarta wystawa
poświęcona pobytowi J.P. 2. Kto chce, będzie mógł
pogadać z ludźmi, którzy widzieli wtedy papieża na
własne oczy.
Czarny barbarzyńca
W Tarnowskich Górach parafianie remontowali kościół św.
Marcina. Efektem remontu są zniszczone barokowe
polichromie, rozebrany renesansowy chór i przemalowane
500-letnie gotyckie drzwi. To największe barbarzyństwo,
jakie kiedykolwiek widziałem – oświadczył zszokowany
wojewódzki konserwator zabytków. Ksiądz proboszcz nie
miał zgody na tego typu prace. Sprawą zajmie się
prokuratura.
Gocłowski ojcem
W prasie pomrocznej zaczynają pojawiać się artykuły o
pedofilii wśród księży. Ostrożne. Rozbawiło nas
szczególnie przypomnienie historii wikarego z Gdyni,
który dopuszczał się czynów lubieżnych na nieletnich
chłopcach. Księdza aresztowano, ale po trzech miesiącach
wyszedł na wolność dzięki osobistemu poręczeniu
arcybiskupa Gocłowskiego. Pytany, dlaczego poręczył za
wikarego, abepe odpowiedział: Każdy tata chciałby, żeby
jego syn był na wolności. A ja czuje się tatą swoich
kapłanów. Przypomnijmy, że w grudniu 2001 r. Sąd
Okręgowy w Gdańsku skazał 36-letniego wikarego – synka
taty Gocłowskiego – na 3,5 roku więzienia bez
zawieszenia.
Redemptoryści pany
Zakon redemptorystów po raz kolejny dowiódł, kto rządzi
w Toruniu. W meczu piłkarskim reprezentacji ojców
redemptorystów przeciwko radnym i pracownikom samorządu
miejskiego zakonnicy dokopali gryzipiórkom pięć do
jednego.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Posłowie do broni
Poseł Alfred Budner z Samoobrony wpadł na pomysł
zamówienia w Radomskiej Fabryce Broni sztucerów dla
panów posłów. Na sztucerach ma być wygrawerowany gmach
Sejmu, a cała seria broni nosić nazwę "Parlament". –
Chcemy w ten sposób wesprzeć polski przemysł
zbrojeniowy. Bo jeśli wielbiciele łowiectwa zobaczą, że
broń kupują parlamentarzyści, to i oni będą chcieli
takie sztucery – majaczy pan poseł Budner, który jest
szefem parlamentarnego koła myśliwych.
Rzeszów na Wyspach Tonga
Pan wicemarszałek województwa podkarpackiego Tadeusz
Sosnowski wpadł na genialny w swojej prostocie pomysł
promowania Podkarpacia. Do głów państw na całym świecie
wyśle album o Podkarpaciu. Liczy na to, że po obejrzeniu
albumu odezwą się inwestorzy. Obiecuje, że wyśle go
nawet do władcy Wysp Tonga, którego zna osobiście i z
którym koresponduje.
Mój zielony brat
Nie sprawdził się na posadzie dyrektora Szpitala
Kolejowego w Lublinie pan Adam Kalinowski. Urząd
Marszałkowski skontrolował podległą Kalinowskiemu
jednostkę i wykrył mniejsze i więk-sze nieprawidłowości
w gospodarce finansami, zawieraniu umów dzierżawy,
nadzorze nad materiałami budowlanymi. Musiał więc
Kalinowski złożyć rezygnację. Aby sprawdzić raz jeszcze
umiejętności Kalinowskiego, Henryk Makarewicz, marszałek
województwa lubelskiego, powołał go na stanowisko
dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w
Lublinie. Mnie nie interesuje, kto jest kim – twierdzi
pan Makarewicz, który na pewno po prostu nie wie, że
Adam jest bratem znanego skądinąd Jarosława
Kalinowskiego.
Łódź się łudzi
Na pomysł zorganizowania XXX Igrzysk Olimpijskich w
Łodzi wpadli radni z tego miasta. Na szczęście tylko
niektórzy: na przykład Adam Stefan Lepa, przewodniczący
Komisji Edukacji RM i radny Ligi Polskich Rodzin. O
Łodzi będzie mówił cały świat – snuje optymistyczne
wizje. Mirosław Orzechowski (LPR), wiceprezydent Łodzi,
także jest za. Daj Boże, żeby się udało – marzy.
Mieczysław Nowicki, były minister sportu, pełnomocnik
prezydenta Jerzego Kropiwnickiego do spraw sportu,
również popiera olimpiadę. Tylko skąd wziąć pieniądze? –
zastanawia się. Znajdą się: na międzyszkolną olimpiadę
niepełnosprawnych uczniów klas szóstych.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pedały do łaźni
Polskę objeżdża wystawa fotograficzna pt. "Niech nas
zobaczą". To są te zdjęcia, które pokazują młodych,
ładnych, miłych, uśmiechniętych ludzi. Tworzą one
kampanię przeciwko homofobii, czyli propagują tolerancję
dla homoseksualizmu. Wystawa taka zakończyła się w
Warszawie, trwa w Krakowie, a za chwilę będzie w
Gdańsku.
To o tę kampanię i o homoseksualistów w ogóle starli się
na łamach "NIE" stary, brzydki Urban i młoda, ładna
Kosmala. Urban ("NIE" nr 13/2003) postawił tezę, że nie
da się kołtuństwa i zakłamania zwalczać kołtuństwem i
zakłamaniem, a samych pedziów i lesby cechuje zakłamana
dbałość o zachowanie pozorów.
Kosmala ("NIE" nr 15/2003) twierdzi, że bycie sobą w
Pomrocznej oznacza dla wielu homków wpierdol, a w
najlepszym przypadku kąśliwe, uwłaczające uwagi. Oboje
mają rację, boć oboje piszą jednak trochę o czym innym.
Nie da się zakłamania zwalczać zakłamaniem i tu
absolutnie rację ma Urban. A oto przykład z
hanzeatyckiego, oświeconego miasta o wielokulturowych
tradycjach. Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku
nosi się z zamiarem pokazania od 24 kwietnia wystawy
"Niech nas zobaczą". 2 kwietnia gdański radny Grzegorz
Sielatycki wystosował do pana Pawła, prezydenta Gdańska
Adamowicza, list z wyrazami oburzenia i z żądaniem
zakazu tej prezentacji w galerii należącej do miasta.
Sielatycki ma 22 lata, należy do organizacji Młodzież
Wszechpolska, a w Radzie Miasta reprezentuje klub Liga
Polskich Rodzin. No i Bóg z nim.
Pan Paweł, prezydent Gdańska Adamowicz, poczuł się
jednak w obowiązku odpowiedzieć publicznie na ten list.
Myślał długo, bo aż cały tydzień. W końcu 9 kwietnia
przy pomocy Referatu Informacji i Komunikacji Społecznej
UM powstał list prezydenta do radnego Sielatyckiego.
Nie czuję się cenzorem i nie aspiruję do pełnienia
takiej roli – zaczyna pan Paweł, prezydent Adamowicz,
swoją wypowiedź. Swoboda wypowiedzi twórczej w
demokratycznym państwie nie może być ograniczana i, jako
prezydent Gdańska, nie będę tego czynił, niezależnie od
moich osobistych poglądów w tej konkretnej kwestii.
Ponieważ według pana prezydenta CWS Łaźnia nie jest
miejscem odwiedzanym tłumnie, fakt ten całkowicie
wyklucza ryzyko narażenia na przypadkowe zetknięcie z
wystawą osób, które z różnych względów nie chciałyby lub
nie powinny jej oglądać. To prawda. Łaźnia jest na
zadupiu miasta, w dzielnicy, gdzie zbyt łatwo można
otrzymać "wrzutę", i nie jest to miejsce tłumnie
odwiedzane pomimo organizowania tam wielu ciekawych
wystaw. Ciekawi mnie jednak, jakież to osoby – według
pana Pawła – nie powinny oglądać wspomnianej wystawy?
Rodziny z małymi dziećmi? A cóż zdrożnego jest w zdjęciu
stojących obok siebie i trzymających się za ręce
dziewcząt? Cóż takiego – zdaniem prezydenta – mogą
oglądać tylko tacy ludzie, których nie trzeba zachęcać
do tolerancji, bo już taką postawę reprezentują.
Chciałbym jednoznacznie stwierdzić, że nie popieram
organizowanej równolegle kampanii billboardowej. W
odróżnieniu bowiem od wystawy w CWS Łaźnia, naraża ona
na kontakt z tymi kontrowersyjnymi zdjęciami osoby,
które mogą sobie tego nie życzyć.
Czyż – wedle Adamowicza – kampanię za przystąpieniem
Polski do Unii Europejskiej wolno prowadzić tylko w
zamkniętych pomieszczeniach odwiedzanych wyłącznie przez
zwolenników zjednoczonej Europy?
Idąc tokiem myślenia prezydenta Adamowicza należałoby
wprowadzić w Gdańsku zakaz poruszania się po ulicach
miasta spacerujących dwójkami mężczyzn i kobiet, a może
też przedszkolaków. Wykluczyłoby to, co prawda, jedno z
ulubionych zajęć intelektualnych pana Pawła, mianowicie
spacery ul. Długą z Aleksandrem Hallem i pogawędki o
sprawach społecznie ważkich, no ale dla dobra
publicznego warto sobie odmówić...
Podpowiadam też panu Pawłowi, prezydentowi Gdańska
Adamowiczowi, aby rozważniej wybierał premiery,
wernisaże, bankiety, na które od czasu do czasu
uczęszcza z racji swej funkcji. Nie raz i nie dwa
podając komuś publicznie towarzysko rękę, podaje ją
pedałowi. A to może siać zgorszenie u zorientowanych w
tym, kto jest homo, a kto nie.
PS Z tekstu Izy Kosmali wynika, że wieszania billboardów
z "kontrowersyjnymi" zdjęciami odmówiła agencja AMS. Aż
się wierzyć nie chce! AMS należy od kilku miesięcy do
Agory, wydawcy "Gazety Wyborczej", piewcy tolerancji we
wszelkich odmianach.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Młodość pod lufą
– To jest plan IIId. Przeciętna klasa. 31 godzin
lekcyjnych w tygodniu. Powodzenia. – Dyrektorka
Gimnazjum 44 przy Smolnej w Warszawie jest fajną,
szczupłą, opaloną i nieźle odpicowaną babką. Wierzę, że
nie wysyła mnie do piekła. Jest piątek.
Od poniedziałku będę uczennicą gimnazjum. Przez tydzień.
Patrzę w lustro: kurdupel w wyciągniętych dresach i bez
tapety. Rzeczywiście można mnie wziąć za smarkulę.
Wychodzę z gabinetu. Mijam się z wymalowaną nastolatką
ciągniętą za rękaw przez nauczyciela.
– Do pani dyrektor zapraszam – wyje dziewczynie w ucho
podstarzały belfer.
Gapię się na ścienną gazetkę: Nauka matką świata...
Podbiega jakiś gnojek i kopie mnie w plecak.
– Ty szczylu!
– W naszej szkole nie można przeklinać – odpowiada
szczyl. – Jak mnie nie przeprosisz, idę do dyrektora.
Odpuszczam szczylowi.
Dzień pierwszy
Poniedziałek, szósta rano. Dzwoni budzik. Artur zwala
mnie z łóżka. Jestem flakiem. Na oknie zmrożona mgła.
Wychodzę z chałupy o wpół do ósmej. Zimno jak cholera.
Megazimno! Gile w nosie zamarzają. Przystanek daleko.
Jestem uczennicą, a nie dziennikarką. Jestem zwykłą
poniżaną przez starych i los smarkulą. Czekam na
autobus. Obok mnie paru wyrostków z plecakami i mutacją.
– Kurwa, pierwiastek z trzech do kwadratu to będzie iks
czy igrek? Kurwa. – Wkuwają coś z grubych zeszytów.
Podjeżdża fura – upieprzony błotem Autosan. Cały
przystanek pakuje się do środka. Robi się duszno, gile
natychmiast odmarzają. Nie mogę sięgnąć do tornistra po
chusteczki. Jakiś facet z wąsami na nim stoi. Wycieram
nos szalikiem. Ludzie rozkładają sobie nawzajem na
twarzach bezpłatne gazety. Baba z boku wyzywa drugą,
że dotknęła jej torby. Już czuć świąteczną atmosferę.
Rzeźnia!
Krokiem Quasimodo czołgam się do budy. Patrzę na plan.
Sala 21, dwie lekcje wuefu. W gimnazjum gimnastyka jest
płciowa. Oddzielnie ćwiczą dziewczynki, oddzielnie
chłopczyki. Sala gimnastyczna na pierwszym piętrze.
Dziewczyn na wuefie: sześć. Patrzą na mnie podejrzliwie.
Mają cycki, biodra i w ogóle. Pewnie widzą moje
zmarszczki. Na wuefie obowiązuje teoria maty: mata i
grajta. Gramy w siatkówkę. Nie dorzucam do siatki.
Trzecia gimnazjum to dawniej pierwsza ogólniaka.
Karmione zmutowanym mięchem dzieciary są wielkie i
silne. Spokojnie przerzucają piłę przez siatkę. Takie
jak ja muszą wyginąć, myślę przerażona.
W biegu rozwiązuję trampki; ledwo zdążam na fizykę.
Babka od fizyki jest wychowawczynią IIId. Przedstawiam
się uczniom. Mówię, że właśnie wróciłam z Londynu, gdzie
chodziłam do szkoły... Nikt się do mnie nie uśmiecha i
nie klaszcze. Czuję, że spuszczą mi wpierdol. Siadam
sama w ostatniej ławce.
Indukcja magnetyczna. Jak zrobić własnoręcznie
elektromagnes. Po wuj mi elektromagnes – gadam sama ze
sobą.
– Przydaje się do pozbierania rozsypanych szpilek, pod
warunkiem że rdzeniem będzie gwóźdź, a nie flamaster. –
Nauczycielka czyta w moich myślach.
Jakie szpilki? Dlaczego nie uczymy się, że nie można
suszyć włosów w wannie suszarką podłączoną do prądu?
Gdyby tego nauczyli w szkole tę wicemiss, co nie żyje,
to może nie spaliłaby
się własną suszarką. Z zadumy wyrywa mnie pukanie do
drzwi. Wchodzi gruba okularnica z ogłoszeniem: Od
dzisiaj pączki i drożdżówki sprzedawane będą w stołówce.
O, zdaje się, że zbankrutował szkolny sklepik,
podejrzewam i rysuję wykres z kierunkami prądu
zmiennego. Recesja wykańcza wszystko.
Wreszcie dzwonek.
– Gdzie się pakujecie?! – Baba wydziera japę aż pod
sufit. – Dzwonek jest dla nauczyciela, a nie dla ucznia.
Siadamy. Do domu pięć zadań z prądnicy. Zapisujemy. Trzy
z książki, dwa z ćwiczeń. Wychodzimy z klasy. Zostały 3
minuty przerwy. Ktoś od tyłu na mnie skoczył i rzucił
mną o glebę. Kolejno dołącza do niego reszta klasy. Po
piątej osobie przestaję liczyć, ilu ludzi po mnie
skacze.
– To jest młynek, klasowy rytuał dla nowego. Ja
doszedłem do tej klasy na początku tego roku i patrz –
Bartek podnosi nogawkę. Noga cała fioletowa i obdrapana.
Mruga podbitym okiem.
Dzwonek. Kurwa mać, jak głośno!
Na muzyce mamy zastępstwo z babką od angielskiego.
Uzupełniamy nudne ćwiczenia: Łaj Łorsoł iz najs? Po
Warszawie chodzi dużo ludzi, bo chodniki są szerokie –
takie inteligentne zdania tłumaczymy na język
międzynarodowy. Nad klasą od angielskiego jest sala
gimnastyczna. Nauczycielka przekrzykuje piłki do kosza.
Zadaje nam do domu 12 zadań. Za karę, że w robocie dudni
jej nad głową koszykówka, siatkówka i skoki przez kozła.
Łup, łup, jeb, jeb i jeszcze raz jeb. W życiu nie
widziałam sali gimnastycznej na pierwszym piętrze.
Patrzę na plan. W piątek dwie godziny angola. Przerwa.
Po raz pierwszy wychodzimy od razu po dzwonku. Kilku
kolesiów idzie na fajkę. Przed religią nie trzeba nic
wkuwać.
Religii uczy katechetka:
– Kiedyś uczyłam matematyki i byłam nerwowa. Rozmawiam z
Bogiem. Przychodzi do mnie i uspokaja mnie.
– Odpala te swoje teksty na każdej lekcji – uświadamia
mnie koleś z tyłu.
– Napiszmy temat lekcji. Wielki Post. Szczególny czas
pracy nad sobą. Jak możemy Bogu wynagrodzić w post nasze
złe postępowanie.
– Babka od religii jest zakonnicą w cywilu. Na białej
bluzce z kołnierzykiem, na grubym srebrnym łańcuchu wisi
krucyfiks. – Boga wynagradzamy przez jałmużnę i
modlitwę.
Gapię się na katechetkę jak na ufoluda.
– Kiedyś przyszła do szkoły w krótkiej spódnicy i
długich czarnych butach. – Mateusz, kolo z przodu,
odchyla się w moją stronę na rozbujanym krześle. –
Wyglądała jak dziwka z krzyżem. Cała szkoła miała jazdę.
– Tą jałmużną wynagradzamy Boga czy księdza? – pytam.
– Pomódlmy się – odpowiada rzeczowo katechetka. –
Modlitwa o miłosierdzie Boże. Ojcze nasz...
– Przypominam o pozwoleniach od rodziców na film „Pasja”
– dodaje katechetka, gdy już wygasa modlitwa.
Za dwadzieścia pierwsza. Dzwonek na przerwę. Baba od
religii łapie mnie przy wyjściu za rękaw i każe zostać
na przerwie. Zamyka drzwi i przekręca zamek. Robi mi się
dziwnie.
– Słyszałam, że byłaś w szkole w Londynie...
– Taaa – dukam.
– Bo tam podobno przywrócili kary cielesne – jest
zainteresowana tematem.
Nie przyłożyła mi. Daję sobie banię uciąć, że jak tylko
nadarzy się okazja, katechetka będzie tłuc bachory.
Patrzę na plan: koniec lekcji.
– Mamy jeszcze dodatkową chemię. – Bartek sapie jak
stary wielbłąd.
– Jak to dodatkową? – pytam. Myślę, że robi sobie ze
mnie jaja.
– No, to są lekcje nieobowiązkowe, ale kumasz, lepiej na
nie chodzić...
No to dupa. Kibluję w budzie następną godzinę. Na chemii
rozwiązujemy zadania z glukozy.
Cisza jak w kostnicy. Nie wiem, co to hydroliza glukozy.
Nie wiem, co to zwęglanie białek. Nie notuję. W klasie
mają mnie za skończonego cymbała i nikt nie chce ze mną
siedzieć. Przynajmniej pierwszego dnia. Z chemii do domu
kolejne 4 zadania. Trzeba napisać równania reakcji,
jakieś substraty podkreślić i produkty.
Piąta wieczorem. W domu otwieram kolejno moje szkolne
zeszyty. Poszłabym do jakiegoś kina. Przeglądam prace
domowe: z fizyki 3 zadania, z angielskiego 12, z chemii
4. No to, kurwa, poszłam do kina!
* * *
W ciągu następnych czterech dni tyle się w gimnazjum
działo, że notowałam już tylko krótkie zajawki.
Główny zawór gazu
W gimnazjum jest stresująco na maksa. W sumie nic
uczniom nie można, a zwłaszcza nie można się
odstresować. Nie ma czasu zagrać w piłkę, nie można
palić fajek ani skrętów, wypić piwa. Zabrania tego
regulamin szkolny. Na przerwach po korytarzach chodzą
nauczyciele i szpiegują. Nie można się malować, całować,
przytulać, nosić spadających spodni i pokazywać brzuch.
W gimnazjum wolno być tylko krzesłem. Nie rozbujanym. Za
punkt honoru co odważniejsi obierają sobie dymanie
szkolnego regulaminu.
– Idziesz na fajkę? – ryczy mi ktoś do ucha.
Idę na fajkę. Na przerwach drzwi do szkoły są zamknięte.
– Piździ na podwórku. Idziemy na dół. – Lezę jak ciele
za grupką buntowników.
– Ty, nie rozglądaj się tak – puka mnie w szyję jeden z
palaczy.
– Żeby jarać tutaj przy głównym zaworze gazu, trzeba
mieć układy z odpowiednimi ludźmi. – Wchodzimy do małego
pomieszczenia. Wszędzie pełno małych zaworków i jeden
duży.
Wystarczy sekunda i wszyscy razem ze szkołą wypierdalamy
w atmosferę.
– Woźny zostawia otwarte drzwi. Ale uważaj, nauczyciele
też mają z woźnym układ i czasem tu palą. Wtedy smaruj
na dwór, tam koło Centrum Rodzenia. Najpierw suń do
ochroniarza, żeby ci otworzył. Można się z nim dogadać.
Odradzam palenie w kiblu. Lizusy kablują i często wpada
tam dyrektorka. Po co słuchać, jak chuda piłuje fejsa.
Fabryka
We wtorek okazało się po pierwszej matmie, że wcięło
babkę od polaka, czyli nie ma kolejnych dwóch polskich.
W nagrodę po matematyce mieliśmy jeszcze dwie dodatkowe
matematyki. Jeden plus dwa równa się trzy. Mieliśmy trzy
matmy z rzędu! Graniastosłupy prawidłowe, ostrosłupy
prawidłowe czworokątne, rzuty, siatki i inne gówna. Komu
to potrzebne?! Rozwiązywanie zadań. Jedno po drugim.
Zero odpoczynku. Zero życia. Liczymy objętość fał i pole
pe. Do tego na pamięć twierdzenie Pitagorasa: ha równa
się a pierwiastków z trzech przez dwa, fał równa się
sześć razy pole trójkąta razy ha. Suma pól kwadratów
zbudowanych na przyprostokątnych trójkąta prostokątnego
jest równa polu kwadratu zbudowanego na
przeciwprostokątnej tego trójkąta. Sześciokąty wpisane w
okręgi i okręgi opisane na sześciokątach. Zadanie:
Arkusz tektury ma 72 cm długości i 60 cm szerokości. W
każdym rogu wycięto kwadrat o boku długości 8 cm. Przez
zagięcie czterech prostokątów powstałych na bokach
otrzymano otwarte pu-dełko. Oblicz objętość tego
pudełka.
Popieprzone. Po wuj ktoś wycina w tekturze kwadraciki i
po co liczyć objętość tektury, skoro nic się do tektury
nie da wlać. I tak non stop przez trzy godziny.
Pieprzony absurd!
Dziesięć minut później na fizie mamy transformator,
obwód wtórny, pierwotny i przekładnię transformatorową.
En – liczba zwojów w uzwojeniu. U wu przez u pe równa
się ka równa się i pe przez i wu. Wszystko mi się
centralnie pierdoli. Ha z ce prim. Ce prim z wu.
Transformator z ostrosłupem i graniastosłup z
uzwojeniem. Śmierdzi moim spalonym mózgiem.
– Nie pękaj, młoda. Poćwiczysz w sobotę. – Bartek klepie
mnie po głowie.
– Co? W sobotę? Weź się odwal, co?
– W sobotę przychodzimy do szkoły na dodatkowe lekcje
matmy, głąbie jeden.
Robi mi się słabo. Chce mi się rzygać. Po raz pierwszy
marzę o mojej robocie, o redakcji, o szefie, o biurku, o
telewizorze do oglądania w pokoju dziennikarzy.
* * *
Nauczyciel ma gównianą pensję, a zastępstwa i dodatkowe
lekcje to ekstraszmal, zatem zdaniem na przykład
nauczycielki matematyki szkolne lekcje mogłyby się
składać z samej matmy, i do tego mogłoby ich być 15
dziennie – od poniedziałku do niedzieli. Tyle zdziałała
ostatnia reforma edukacyjna. W związku z tym szkolne
plecaki, torby i tornistry są ciężkie jak młoty
pneumatyczne. W soboty, zamiast leżeć do góry wentylem i
zbierać siły na następny tydzień harówy, dzieciaki
przychodzą zapieprzać jak do fabryki. Niczym się nie
różnią od chińskich dzieciarów szyjących buty i spodnie
dla amerykańskiego Najka i Liwajsa. O pardon, Chinole
dostają za swój arbajt jakieś grosze.
Polskie dzieciaki przychodzą do szkoły w weekend na
matematykę, dwie lekcje. Plus dwie fizyki, biologie albo
chemie – jak wypadnie. Między tymi godzinami są
5-minutowe przerwy. Na każdą lekcję trzeba być zawsze
przygotowanym. Na cały semestr można mieć trzy en –
nieprzygotowania. Na trzech lekcjach można nic nie umieć
i nie grozi to lufą. Każde en trzeba zgłosić
nauczycielowi na początku lekcji, bo en oznacza też brak
pracy domowej. Legalnie nieprzygotowanym można być na
przykład, gdy przychodzi się do budy po chorobie. Nie
mieć enów też jest niedobrze, bo wtedy padają
podejrzenia o dopalacze, amfy i inne gówna do połykania
i natychmiastowego zapamiętywania bredni. Nieobecności
nieusprawiedliwionych ani spóźnień mieć nie można.
Usprawiedliwiać ucznia może tylko lekarz. Za eny i esy
można dostać na koniec roku nieodpowiednie zachowanie i
kiblować w tej samej klasie kolejny rok, mimo szóstek i
piątek z normalnych przedmiotów. Terror. Perfekcyjne
szkolenie smarkaczy do bycia śrubką w maszynce i
śmieciem na syfiastym chodniku. Non stop kolor, z małymi
przerwami. Od poniedziałku do piątku między lekcjami
jest pięć przerw po 10 minut, dwie po 15 i jedna –
20-minutowa
Bułki z dżemem i drożdżówki z serem
Mimo zakazu opylania uczniom gniotów na korytarzach
ogłoszonego na fizyce nauczycielka historii nadal
sprzedaje pączki na górnym korytarzu. Nauczycielkę
rosyjskiego, zgodnie z zakazem, dyrekcja wygnała z
bułkami do stołówki, przez co ta od drożdżówek i
ruskiego ma mniejszy utarg, bo uczniowie chodzą na górę
do baby od historii po pączki. Bliżej, a do stołówki
daleko. Nie ma w gimnazjum uczciwej konkurencji.
Grzegorz Przemyk
Wielki nekrolog zrobiony na ksero przykuł moją uwagę w
klasie historycznej na ściennej gazetce poświęconej
stanowi wojennemu. Plus wielki drewniany krzyż nad
drzwiami. To jedyna klasa z krzyżem w tej szkole. Na
ścianach żadnych królów czy mapek z zaborami. Klasą
opiekuje się nauczycielka historii od handlowania
pączkami. Szkolna biznesłumen każe uczniom przynosić na
lekcję herbatkę, bo przez te pieprzone pączki z
marmoladą z niczym się nie wyrabia i nie ma na przerwach
czasu wypić w pokoju nauczycielskim. Uczniom na historii
nie wolno pić ani jeść. Uczniowie mają czas.
– Nic nie słyszałam, że jesteś nowa w tej klasie. Wyjdź
z klasy – strzela do mnie historyca na początku lekcji.
– Pani dyrektor powiadomiła wszystkich nauczycieli –
opowiadam i nie ruszam się z miejsca.
– Proszę pani, to prawda – ryczy klasa.
Znowu zostaję po lekcji. Historyca płacze mi w rękaw.
– Ja cię przepraszam, ale jestem w tej szkole od
września i w ogóle brak tu jakiejkolwiek informacji.
– Trudno doklejać info do pączków – mówię jej na
pocieszenie i wychodzę z klasy.
Prawdziwy szmal
Kasę robi się w szkole wcale nie na pączkach ani na
drożdżówkach. 10 zetów od każdej pracy domowej. Na
każdej lekcji nauczyciele zadają do domu średnio po 3
zadania. Szkolni biznesmeni piszą leserom prace i
zgarniają niezły szmal. Kuba chciał swoją działalność
gospodarczą zalegalizować i otworzyć w szkole firmę, ale
nauczyciele się nie zgodzili. Kuba jest więc nadal w
szarej strefie.
– Ty, nie szkoda ci czasu – pytam go, jak właśnie wkłada
kasę do portfela.
– Jakiego czasu? Parę razy kliknę myszką na Internecie i
styka. Nauczycielki i tak nie sprawdzają prac głąbów.
Cieszą się, że w ogóle coś zrobili.
Nervosol
Specyfik wydaje bez limitów pielęgniarka każdemu
uczniowi. Trzeba tylko podać imię, nazwisko i klasę.
Przed matmą idę po Nervosol do piguły razem z Marcinem i
Mariuszem, najlepszymi uczniami. Fajne doznanie. Ja nie
słyszę o matematyce, a matma nie słyszy o mnie. Sporo
ludzi chodzi na przerwach do piguły. W środę, czwartek i
piątek zabrakło Nervosolu. W soboty nie ma z kolei
pielęgniarki.
WDŻ
Wychowanie do Życia w Rodzinie jest w gimnazjum zamiast
obiecywanego wychowania seksualnego. Prowadzi je żona
wicedyrektora. Na wudeżecie nauczyłam się na przykład o
różnicach między kobiecością a męskością:
– Mężczyźni mają inne genitalia. Mają jądra, które
produkują plemniki.
– A penis? Co z penisem?
– Nie rozmawiamy o penisach.
Był też film edukacyjny na wideo o randce w samochodzie
przy piwie. Dziewczyna pije piwo. Chłopak głaszcze ją po
głowie. Samochód spada w przepaść. Dziewczyna budzi się
w swoim drugim życiu i w ciąży. Nauczyłam się więc, że w
ciążę zachodzi się od picia piwa i głaskania po głowie.
Zaglądam do zeszytu kumpla 5 lekcji wstecz. Temat:
higiena okresu dojrzewania. Odwiedzanie stomatologa,
okulisty, ortopedy, spożywanie pięciu posiłków dziennie,
w tym dużego śniadania. Z zadumy wyrywa mnie Bartek
wydmuchujący nos, a później wrzask babki od wudeżetu:
– Zostaw już te gluty albo je zjedz!
Bartek wylatuje z klasy. Spotykam go na przerwie.
– Eee, wpadłaś w oko takiemu schabowi z IIIf.
Po lekcjach podchodzi do mnie jakiś gość bez karku, ale
w dresach.
– Pójdziesz do kina? – pyta.
– Ja?
– Ty, ty. Jakie lubisz prezerwatywy?
Lekko mnie zatyka.
– Ej ty, no jakie, z dżungli jesteś? – szturcha mnie
wielką łapą w łokieć. – Truskawkowe czy bananowe?
– Truskawkowe – mówię i pocieram łokieć.
– To jesteśmy umówieni.
GDW
Godzina wychowawcza. W czwartek o ósmej mamy wypisać na
kartkach naszą największą w życiu wartość. Do tablicy
idzie Konrad i pisze swoją: SEN. Prawie wszyscy zgadzamy
się z największą wartością Konrada.
Godzina Wychowawcza służy do wyrabiania w uczniach
humanizmu i poczucia wspólnoty społecznej – czytam w
wytycznych programowych dla gimnazjów.
Dziennik
Nie ma mowy o dopisywaniu ocen, mimo że to uczniowie, a
nie nauczyciele noszą klasowy dziennik w wielkiej torbie
z naklejką „3 D”. Nauczyciele mają swój minidziennik z
wypisanymi ocenami. Jak ktoś dopisał sobie kiedyś
czwórkę z historii, to przyjechała policja.
Ty, miller
„Miller” w slangu gimnazjalnym oznacza ostatnio lamusa,
pajaca, fraglesa. To jest coś między pierdołą a chujem.
W gimnazjum rządzi tekst: Skończę z tobą, miller. To
jedyna uczniowska oznaka świadomości politycznej, jaką
zauważyłam przez tydzień mojego uczęszczania do
gimnazjum.
BMX RULEZ
Taką nalepkę przykleił mi na zeszyt do matmy Bartek.
Takie nalepki wiszą też w kiblach i w bibliotece. Bartek
przeniósł się na Smolną z gimnazjum na Gocławiu.
– Tamta szkoła to była masakra. Dresiarze regularnie
ściągają z gówniarzy forsę. Biją po gębach i każą nosić
dresy. Nauczyciele się ich boją i nie wzywają policji.
W gimnazjum na Smolnej rządzą skejci od deskorolek,
rolek i beemiksów – małych pokracznych rowerków
służących do łamania sobie nóg i skręcania karków w
trakcie jazdy po schodach. Bartek jest skejtem. Skejci
są niegroźni, bo często są poobijanymi inwalidami.
Aparaty szparkowe
Średnio trzy razy w tygodniu są w gimnazjum klasówki.
Nie mówiąc o pytaniu na każdej lekcji i niezapowiadanych
sprawdzianach. Nie ma jak ściągać, bo przed klasówką
wszystko trzeba zabierać z ławek i chować do tornistrów,
wstawać i pokazywać ręce z podwiniętymi rękawami.
Nauczycielki dzielą klasy na dwie grupy, przez co nie
można zrzynać od sąsiada.
Trafiam na klasówę z chemii i biologii oraz test
humanistyczny z polskiego. Wszyscy na przerwie przed
każdą klasówą dostają sraczki i z zeszytami chodzą do
kibli. Mają twarze koloru świecy.
Na chemii siadam w trzeciej ławce z napisami: HWDP,
wyliż kutasa, klaudia to lafirynda. Ciężko się skupić.
Dostaję grupę a. Koleś obok – be. Udowodnij redukcyjne
właściwości glukozy w reakcji z tlenkiem srebra. Marek
obok ma reakcję z wodorotlenkiem miedzi. Opisz, na czym
polega proces hydrolizy na przykładzie sacharozy. Jak
udowodnić, że sacharoza nie ma właściwości redukcyjnych.
20 minut na napisanie całości. Kobita od chemii na bank
robi sobie w laboratorium amfę, takie ma tempo. Nic nie
czaję. Zagaduję do Marka i chemica stawia mi za
ściąganie kropkę – ocena niżej. Ale u mnie i tak nie ma
czego obniżać.
W piątek biologia i klasówka na całą godzinę. Polecenia
proste: przyporządkuj, dokonaj podziału, ble, ble, ble.
Reszta w suahili: przetchlinki, powierzchnia włośników,
aparat szparkowy, warstwy miękiszu palisadowego, komórki
miękiszu gąbczastego, budowa kserofitu i hydrofitu. Z
całego testu umiem zrobić jeden punkt – tak mi się
przynajmniej zdaje: Usuwanie z organizmu związków
azotowych, nadmiaru wody lub soli mineralnych to...
Trzeba uzupełnić. Dopisuję: szczanie. Babka od biologii
ma niezłą bekę, ale przed klasą udaje, że nie może
odczytać. Dostaję kolejną laskę. Laski z klasówki się
poprawia. Trzeba się nauczyć i po lekcjach przyjść na
indywidualne zaliczanie.
Za to na teście humanistycznym błyszczę.
Przyporządkowuję cytaty do postaci z „Zemsty” Fredry.
Jestem tak wkręcona w pisaninę, że nie daję rady pomóc
kolesiowi z ławki za mną. Rejent pieprzy mu się z
Rejtanem. Kolo dostał z testu lufę z plusem. Za
skojarzenie.
W piątek siedem lekcji bez żadnych dodatków. Parę osób
idzie zaliczać geografię. Jestem w dupę dojechana. Mam
wory pod oczami i zaczynam obgryzać paznokcie. Myśl o
sobocie sprawia, że wypadają mi resztki włosów.
* * *
Gdybym miała 16 lat i naprawdę była w IIId... Kurwa, za
oknem słońce, mnie rozrywają hormony, a tu ucz się tych
wszystkich bredni. Kupa! To, że ci młodzi frustraci
nakładają nauczycielom śmietniki na głowy, to i tak jest
sukces. Dobrze, że nie strzelają – jak w Stanach.
Minister edukacji Krystynie Łybackiej polecam tygodniowy
kurs bycia gimnazjalistką. Wtedy by skumała, co trzeba
zmienić. Program trzeba zmienić. Niech ci ludzie uczą
się czegoś na miarę swoich czasów: zajebistego postępu
technologicznego. Niech ich to interesuje. Dlaczego
szkoła oznaczać musi kołchoz i rodzić agresję. 10 lat
temu uczyli mnie w szkole dokładnie tego samego, tych
samych przetchlinek, glist i stułbi. Po wuj mi to
wszystko było! Wbijali mi w banię niepotrzebne bzdury,
którymi teraz mogę pograć sobie w ping-ponga.
Gówniarzy nie stać na wyprodukowanie sobie pośredniego
podejścia do życia. W klasach są tylko kujony i tylko
analfabeci. Z jednym koleżką z IIId nie zagadałam przez
ten tydzień ani razu. Kiedyś powiedział do mnie jedno
zdanie rozkazujące:
– Wjeb mu!
Nie wiedziałam za bardzo, co odpowiedzieć. Z innymi
komunikował się podobnie: Wjeb mu, wjeb mu!
Wiecie, co najbardziej mnie osłabiło? Ta podła myśl, że
dziesięć z sześćdziesięciu lat życia, które mnie czeka,
poszło jak psu w dupę.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pytanie o męskość premiera
W Polsce publikuje się dwie honorowe listy podejrzanych:
spis stu najbogatszych oraz skład rządu. W przekonaniu
człowieka odległego i od bogactwa, i od władzy są to
zawsze dwie talie znaczonych kart. Życie gospodarcze i
polityczne tasuje je ze sobą, by karty ułożyły się w
sekwensy. Plotkuje się o tym, którzy posiadacze
pieniędzy prosperują dzięki którym posiadaczom władzy, i
nawzajem. Obu zmieszanymi taliami, a więc figurami
władzy i kapitału, toczy się gra, ale jej kibicom
niełatwo zajrzeć graczom w karty. Za żadne pieniądze nie
można zawołać "sprawdzam" i spowodować, żeby karty
zostały odkryte na stole.
Wciąż tropimy niejasne ślady ewentualnej korupcji. "NIE"
odkrywa zmowę Jana Kulczyka z jego zagranicznym
pseudokonkurentem do prywatyzacyjnego przetargu, choć to
przecież tylko przejaw biznesowego sprytu. Za coś
takiego się nie siedzi. Hałas choćby na peryferiach
sprzedajności stawia jej jednak pewne tamy, powiększa
ryzyko graczy. Prawdą jest jednak, że głębię
nieuczciwości raczej
tylko wyczuwamy penetrując powierzchnię brudnej wody.
Gdyby zanalizować listę stu najbogatszych, szukając
takich czempionów, którzy się wzbogacili nie wygrywając
przetargów na dobra państwowe, nie korzystając z
państwowych zamówień, nie osiągając od rządu żadnych
licencji, koncesji, ulg ani bonifikat, znalazłoby się na
niej niewielu zwycięzców gry na rzeczywiście wolnym
rynku. Karol Marks uważał, że kapitalista legalnie
zawłaszcza wartość dodatkową wytwarzaną przez ludzi,
których zatrudnia. Groził im rewolucją proletariacką, a
nie prokuratorem. Współczesna polska analiza wyzysku
byłaby bardzo odmienna, szczególnie że ludzie pracujący
w ogóle zaczynają być rzadkością. Dzisiejszy wielki
kapitalista uprawia przede wszystkim wyzysk ogółu
podatników skuteczny niezależnie od tego, gdzie są
zatrudnieni. Współczesne interesy oparte są na różnych
formach przekupywania ludzi mających jakąś władzę z
mandatu państwa. Nie zawsze pozyskuje się ich
przychylność w sposób wyraziście sprzeczny z prawem.
Często korupcja jest zawoalowana w sposób zgodny z
przyjętym tajnie obyczajem: okazyjne kupna, dobre posady
dla żon i pociotków, pożyczki itp., itd.
Coraz to któryś uczestnik gry biznesu z państwem idzie
siedzieć, ale gospodarcze, karne i personalne tego
skutki są ograniczone. Lada moment jednak przekroczona
być może masa krytyczna nieuczciwości. Nastąpi wówczas
reakcja łańcuchowa. Wielki wybuch pogrążający całą
formację rządzącą. Polityczna stabilność Polski może się
zawalić nie pod wpływem umarłej już walki klas, lecz
konfliktu konkurencyjnych interesów przemieszanych z
walką polityczną.
Autorzy "NIE" szturchając rząd Millera snują czarne
przepowiednie, ale wiążą je z nieudolnością władz, ich
chwiejnością, ostrożniactwem, brakiem ciekawej myśli
programowej oraz zdecydowania w realizacji choćby tej
nieciekawej. Rząd lewicy stopniowo traci poparcie,
wiarygodność, impet. Wyobrażamy więc sobie, że zagraża
mu tylko stopniowe obsuwanie się. Możliwy jest jednak
również scenariusz bardziej dramatyczny: wybuch
wielkiej, kompromitującej afery. Spowodowałoby to
gwałtowny zanik wyborców SLD, ponieważ społeczeństwo
zawsze lubi proste a efektowne objaśnienia niepowodzeń.
Funkcjonariusze państwa cierpią z tego powodu, że ich
zamożność nie dorasta do zakresu władzy i rozgłosu,
którymi się cieszą. Tylko bogactwo jest bowiem pożytkiem
trwałym i dziedzicznym. Rząd kierujący ludźmi z chcicą
musi mieć więc dobry system ostrzegawczy, silne
bezpieczniki (m.in. sprawne służby penetrujące
transakcje, dobrze ulokowanych konfidentów), aby ustrzec
się od utonięcia w rozlewisku coraz to bardziej
wyrafinowanej sprzedajności.
Nadszedł czas, aby ścisła ekipa premiera wykryła i
ujawniła z hukiem aferę we własnych szeregach ubiegając
w tym konkurencję. To jedyny sposób na uwiarygodnienie
zasadniczej uczciwości rządu jako instytucji. Także
niezbędny sygnał dla swoich, że posiadanie władzy nie
zmniejsza stopnia ryzyka w ciemnych interesach, a
polityczna osłona swojaków ma swoje granice. Jeżeli
Miller nie zechce ponieść takiego ryzyka lub nie potrafi
przeniknąć plątaniny interesów, które go otaczają,
zakres korupcji szybko będzie się wzmagał i różnicował.
Aż po krach, który może wstrząsnąć Polską i formację
rządzącą strącić w niebyt.
Gdyby pan premier Miller czytał "NIE", odparłby na to:
dobrze, ale dajcie mi taką aferę, a nie okruchy, tropy.
Odpowiem tak: pojedynczy żołnierz z zardzewiałym
karabinem na sparciałym pasku niekiedy może tak
wystrzelić, że sprowokuje wojnę. Nie zdoła jej jednak
poprowadzić ani wygrać. Chcieć musi ten, kto może, bo
kto nie może, ten zawsze chce. Tylko co z tego?
Panie Miller: mężczyznę poznaje się po tym jak kończy
innych.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
U Pana Boga za Peatzem
Po seksbaletach abp. Paetza zwiądł "autorytet moralny"
polskiego Kościoła kat. Wielebne szaty królów etyki
opadły odsłaniając neonowe, czerwone pornomajteczki. Z
czytanym wspak hasłem "Roma".
Po wymuszonej przez media, niechętnej, obłudnie
uzasadnionej dymisji spontanicznego molestanta-bzykanta
pęka w Kościele kat. solidarne milczenie owieczek.
Kościół kat. czeka reforma albo rozłam.
Właśnie z takiej perspektywy trzeba postawić mocno
pytanie o to, co naprawdę decyduje o życiu i
działalności Kościoła jako instytucji. Jest taki nieco
złośliwy, ale trafny kalambur mówiący o
egoistycznie-ostrożnym stylu działania kościelnych
urzędników. Pierwsze: nie myśl! Drugie: jeśli myślisz,
nie mów! Trzecie: jeśli mówisz, nie pisz! Czwarte: jeśli
piszesz, nie podpisuj! Piąte: jeśli podpisujesz, nie
dziw się... – takie pytanie padło w katolickim
"Tygodniku Powszechnym". Zadał je ks. Tomasz Węcławski
dziekan poznańskiego Wydziału Teologicznego Uniwersytetu
im. Adama Mickiewicza.
Ksiądz dziekan od trzech lat wiedział o zmuszaniu
poznańskich kleryków przez ich zwierzchnika abp. Paetza
do zaspokajania jego seksualnych pragnień. W "Tygodniku
Powszechnym" Węcławski relacjonuje trzyletnie,
wielokrotne próby poinformowania o napastliwości
arcybiskupa jego władzy zwierzchniej, czyli papieża Jana
Pawła II.
Zdeterminowanych skargami gwałconych kleryków przyjaciół
księdza dziekana traktowano w watykańskiej centrali
niczym w urzędach z powieści Kafki. Kiedy dopchali się
wreszcie do kardynała Ratzingera, ten odesłał ich do
kardynała Sodano, sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej.
Ten z kolei spuścił problem w dół – do nuncjusza
apostolskiego abp. Józefa Kowalczyka. Ten natomiast
sprawę schował do urzędniczego dolnego archiwum, czyli
do kosza. Bo raz jeszcze okazało się, że wieloletni,
wysoki urzędnik watykańskiej centrali abp Paetz jest tam
niezwykle ustosunkowany.
Blady strach padł na poznańskich, antyPaetzowych
hierarchów po publikacji w sierpniu 2001 roku w "Faktach
i Mitach". Zupa się rozlała, jak stwierdził ksiądz
dziekan. Wtedy tonący moralnie hierarchowie i świeccy
działacze katoliccy uruchomili tajemniczą ważną osobę z
Krakowa. Mówiąc po polsku, kolesia (kolesiową?) papieża
z lat młodości. Człowieka, który dotrze do samego
Świątobliwego Ucha, bez biurokratycznej hierarchii.
Początkowo nic z tego nie wyszło. Papież był dwukrotnie
informowany jesienią 2001 r. przez ważną osobę.
Zero reakcji. Może dlatego redaktor naczelny
katolickiego miesięcznika "Znak" Jarosław Gowin napisał
ostatnio w "Rzeczpospolitej": Przypadek arcybiskupa
Paetza zmusza do postawienia pytania o skalę
homoseksualizmu w Kościele polskim. Brak na ten temat
miarodajnych danych, wydaje się jednak, że skala
zjawiska nie jest duża. Problemem jest jednak nie tyle
skala, ile pytanie, czy aby nie mamy do czynienia z
rodzajem homoseksualnego lobby. Nie chodzi rzecz jasna o
żaden "spisek", ale samorzutną wspólnotę wrażliwości, a
także interesów. Wiadomo, że za czasów prymasa
Wyszyńskiego każdy przypadek praktykowania
homoseksualizmu przez księży spotykał się z
natychmiastową i radykalną reakcją ze strony
przełożonych. Czy ostatnio w polskim Kościele nie
zapanował jednak duch złej tolerancji?
Jeśli porównać wypowiedzi Gowina z relacjami księdza
dziekana Węcławskiego, to lobby homoseksualne
sytuowałoby się w samej watykańskiej centrali, gdzie
przez wiele lat karierę robił abp Paetz.
Ale to nie homoseksualizm jest problemem Kościoła kat. I
spór nie toczy się między świątobliwym lobby pedalskim a
heterykami. Ksiądz Jacek Stępczak, redaktor naczelny
"Przewodnika Katolickiego", odmówił wydrukowania
niezgodnego z prawdą oświadczenia broniącego abp.
Paetza. Został za to wyrzucony z posady i zesłany do
Zambii. Przez cały czas sprawie łeb ukręcali biskupi
pomocniczy archidiecezji poznańskiej. O nich ksiądz
dziekan gorzko mówi: Jeśli chodzi o biskupów
pomocniczych, to rozumiem, że mechanizmy podległości w
Kościele są takie, że trudno im się przeciwstawić.
Redaktor Gowin
dodaje: Nieumiejętność radzenia sobie z takimi
sytuacjami jak poznańska, czy z wieloma innymi
wyzwaniami, przed którymi stoi dzisiaj Kościół w Polsce,
wynika nie tylko ze słabości ludzkiej. W jeszcze
większym stopniu wynika ze słabości strukturalnych, z
anachronicznego modelu polskiego Kościoła: nadmiernie
zbiurokratyzowanego, nadmiernie hierarchicznego i
sklerykalizowanego. Model taki był przez pół wieku
wymuszony koniecznością obrony przed represjami
komunistycznymi. Dlaczego jednak trwa w czasach
wolności?
Gdyby red. Gowin i ksiądz dziekan Węcławski nie bali się
wyciągać wniosków z lektury naszego tygodnika, to
odważyliby się już teraz odpowiedzieć na zadawane
pytania.
Kościół katolicki, zwłaszcza w Polsce, utrzymuje
niedemokratyczną, hierarchiczną i sekretną strukturę, bo
jest ona znakomitą przykrywką dla wygodnego, acz
"grzesznego" życia jego akcjonariuszy i pracowników.
Homoseksualizm jest w Kościele kat. tak samo popularny
jak w świeckim społeczeństwie. Podobnie jak
heteroseksualizm czy przypadki pedofilii.
Ale w demokratycznym społeczeństwie, w państwie prawa
istnieją mechanizmy eliminujące patologie, na przykład
takie jak zmuszanie do świadczeń seksualnych. Gdyby
polski Kościół kat. był demokratyczny, moralny, to już
dziś molestowani klerycy, którzy wielokrotnie skarżyli
się na to, dochodziliby swych praw w sądach. Jak każdy
obywatel RP. Ale średniowieczne, feudalne zależności
organizujące Kościół kat. wykluczają takie prawa
obywatelskie kleryków i księży.
Za czasów PRL polski Kościół kat. molestował władze
partyjne w obronie praw obywatelskich. Teraz czas
najwyższy, aby odpłacić Kościołowi kat. za czynione
wówczas dobro. Każdy obywatel RP, niezależnie od
wyznania, preferencji seksualnej, powinien wspierać
wszelkie inicjatywy demokratyzujące Kościół katolicki.
Czyniące z kleryków obywateli, a nie pokorne mięso
seksualne dla hierarchów.
W imieniu redakcji "NIE", tworzącego się parlamentarnego
zespołu NIE deklaruję taką bezinteresowną pomoc w
demokratyzacji tej feudalnej struktury.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wózek senatora "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Porzeczki w malinach
W imieniu Rzeczypospolitej sędzia przyklepał gminne
złodziejstwo i wandalizm.
Kazimierz Pałucha uprawia czarne porzeczki. Gdy
nadchodzi czas, w zagony wjeżdża specjalny kombajn,
który zbiera owoce. Następnie pakuje się je na tiry i
wiezie do odległej o kilkaset kilometrów przetwórni.
Cała operacja musi być przeprowadzona sprawnie i w
wariackim tempie po to, żeby porzeczki dotarły do
przetwórni świeże. W trzy dni zebrać owoce z dziesięciu
hektarów to naprawdę sztuka!
Plantacja Pałuchy jest oddalona od jego chałupy o 7
kilometrów. Poza sezonem nikt oczywiście nie pilnuje
krzaków. O tym, że gmina przekopała kawałek pola, pan
Kazimierz dowiedział się przypadkiem. W 1997 r. na
zlecenie gminy Jasienica firma kanalizacyjna wykopała na
plantacji Pałuchy rów o powierzchni 1300 mkw. Z tego
powodu Pałucha nie mógł zebrać owoców z piętnastu rzędów
krzewów. W następnych latach okazało się, że pospiesznie
i nieudolnie przeprowadzone prace spowodowały
uszkodzenie biegnących pod plantacją drenów. Pole
Kazimierza stanęło w znacznej części w wodzie. A
przecież porzeczki to nie ryż.
Pałucha rozpoczął ustalanie faktów. Im więcej ich
ustalał, tym bardziej się dziwił. Po pierwsze, gmina nie
zapytała jego – właściciela pola – o zgodę na kopanie.
Po drugie, wójt wydał zgodę na budowę na 13 miesięcy
(sic!) przed powstaniem projektu wodociągu. Po trzecie,
wydał decyzję nie mając jej w warunkach zabudowy. Krótko
mówiąc, w gminie Jasienica najpierw się działa, a
później myśli.
Takie postępowanie nie spodobało się głównemu
inspektorowi nadzoru budowlanego (GINB), który
stwierdził nieważność decyzji wójta o udzieleniu
Urzędowi Gminy w Jasienicy zezwolenia na budowę
wodociągu. GINB podkreśla, że wójt rażąco naruszył
przepisy Prawo budowlane i Kodeks postępowania
administracyjnego. W świetle prawa od 20 września 2001
r. (data decyzji GINB) wodociąg stał się samowolą
budowlaną. Nic nie dała skarga, którą Zarząd Gminy
Jasienica skierował do NSA. Naczelny Sąd Administracyjny
25 stycznia 2002 r. przyznał rację GINB i skargę w
całości odrzucił.
Również Śląski Urząd Wojewódzki w pełni poparł
zastrzeżenia Pałuchy do działalności wójta i władz
gminy. W piśmie z 29 października 2002 r., w wielu
punktach wylicza wszystkie naruszenia prawa, które
nastąpiły przy budowie wodociągu. Przypomina na koniec
art. 6 kpa mówiący, że organy administracji publicznej
działają na podstawie przepisów prawa i apeluje o
większą wnikliwość i staranność w podejmowaniu decyzji
administracyjnych, gdyż bezprawne działanie nie służy
pogłębianiu zaufania obywateli do organu.
Na dodatek do wodociągowej inwestycji przyczepił się
Urząd Kontroli Skarbowej z Bielska-Białej. Kontrola
wykazała, że źle rozliczono środki z dotacji budżetowej.
Przy budowie jednego wodociągu nie da się chyba popełnić
więcej błędów.
Kazimierz Pałucha usatysfakcjonowany moralnie zapragnął
uzyskać od gminy zadośćuczynienie finansowe. Z pełnym
zaufaniem zwrócił się do wymiaru sprawiedliwości o
ustalenie czynszu, który gmina powinna płacić jemu jako
właścicielowi za użytkowanie gruntu pod zbudowany
wodociąg.
Sąd Rejonowy w Bielsku-Białej w imieniu Rzeczypospolitej
Polskiej wydał wyrok. Sędzia Jerzy Strzygocki
potwierdził wszystkie ustalenia i wywody Pałuchy. Że
ziemia należy do niego, że decyzja wójta była nieważna,
wreszcie że wodociąg jest samowolą budowlaną. Po czym
sędzia Strzygocki zdecydował, że gmina za 3000 metrów
bezprawnie zagarniętego terenu ma płacić panu
Kazimierzowi... 1 złoty (słownie: jeden) miesięcznie.
Czyli 12 zł rocznie.
Uzasadnienie? Proszę bardzo, podajemy ustalony przez
Wysoki Sąd wzór matematyczny: ... zasądzona na rzecz
powoda kwota 1 zł., wynikająca z następującego
wyliczenia: 92 zł. jako stawka za 1 hektar: 10.000 m2 =
0,0092 zł. za 1 m2 uznanej powierzchni = 11,96 zł. za 1
rok : 12 miesięcy = 1 zł za 1 miesiąc.
Kwota 92 zł to podatek, który gmina pobiera od hektara
gruntu rolnego. W ostatnich zdaniach uzasadnienia sędzia
Strzygocki podkreśla: ... powodowi należy przyznać,
słuszność co do tego, że naruszono jego prawo
własności...
Absurdalność tego wyroku polega na tym, że faktycznie
sąd nie wymierzył stawki dzierżawnej, o co wnosił
Pałucha, lecz jedynie orzekł, że gmina za podpieprzony
teren nie będzie pobierać podatku.
Kazimierz Pałucha długo turlał się po podłodze ze
śmiechu. Gdy mu przeszło, wniósł apelację. Pisze w niej
o świętym prawie własności i innych podobnych
pierdołach. Jednak najważniejszy jest jego wywód
logiczny, który przedstawiamy:
Przesyłanie wody jest działalnością gospodarczą, gdyż
gmina wodę sprzedaje, i to z zyskiem. Woda znacznie
podrożała od 1995 do 2003 r. – z 0,5 do 4 zł za m sześc.
Sąd powinien zastosować stawki dzierżawne, które gmina
pobiera od innych podmiotów prowadzących działalność
gospodarczą. Zresztą teren, pod którym idą rury z wodą,
otoczone piaskową obsypką, nie nadaje się na żadną
uprawę rolną. Gmina łupi przedsiębiorców na tym terenie
stawką od 9,6 do 16 zł za mkw. miesięcznie. Czyli pan
Kazimierz powinien dostawać od gminy 28 do 48 tys. zł
miesięcznie.
– Chyba że nie mamy w Polsce równości wobec prawa i inne
przepisy dotyczą podmiotów fizycznych, a inne
samorządów? – pyta retorycznie Pałucha.
Przypadek Kazimierza Pałuchy dowodzi, że wiele
instytucji w Pomrocznej działa prawidłowo. Bezprawne
decyzje Gminy Jasienica wychwycił GINB, podtrzymał to
NSA, skrytykował Śląski Urząd Wojewódzki, a wydatki
wnikliwie skontrolowała Izba Skarbowa. Jednak cała praca
państwowych organów idzie na marne, gdy zawodzi wymiar
sprawiedliwości. A na nim właśnie opiera się coraz
bardziej kruche zaufanie obywateli do państwa.
Sędzia Strzygocki został przeniesiony do sądu
okręgowego. Czyli awansował. Być może za kilka dni
będzie rozstrzygał w sprawie Colloseum czy innej
wielkiej afery. Jakiego wyroku możemy się spodziewać?
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pryszcz preprezydenta
Doktor Andrzej Olechowski nie wstydzi się przyznać, że
był doradcą gospodarczym prezydenta Wałęsy, bramkarzem w
klubie "Stodoła", ministrem finansów w rządzie Jana
Olszewskiego, agentem wywiadu PRL, przewodniczącym Rady
Nadzorczej Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego PKO
BP/Handlowy. W swoich biografiach upowszechnianych w
stołecznej kampanii prezydenckiej pomija jednak jeden
ważny szczegół swojej działalności gospodarczej.
Dlaczego?
Nowoczesna i kompetentna administracja wspierająca
przedsiębiorczość – to jedno z głównych haseł "Projektu
dla Warszawy", programu wyborczego doktora Olechowskiego
wolnego od jakichkolwiek interesów i celów grupowych lub
partyjnych. Programu reakcji na fatalną i wciąż
pogarszającą się
sytuację gospodarczą i społeczną w Polsce. Na którą
doktor Olechowski, jako przyszły prezydent Warszawy, ma
lekarstwo. Pokaże, że można rządzić inaczej, lepiej.
Pokaże, że nie ma przeszkód, aby organizacja, procedury
i kultura polityczna władzy w Polsce spełniała najwyższe
standardy nowoczesnej demokracji.
Praktyka doktora Olechowskiego
W latach 1991–1993 doktor Olechowski był przewodniczącym
Rady Banku (Rady Nadzorczej) i jednocześnie
reprezentantem interesów skarbu państwa w ówczesnym
Banku Turys-tyki. Bank powstał po upadku pierwszej
komuny wykorzystując szmalec PRL-owskiego Centralnego
Funduszu Turystyki i Wypoczynku. Farciło się bankowi, od
kiedy doktor Olechowski, zarabiający wówczas też jako
minister finansów, załatwił mu licencję dewizową.
Przywilej jakiego nie miały wtedy inne, mnożące się jak
grzyby, ale znacznie większe banki. Zgodnie z ówczesnymi
wiatrami historii ten mały, ale atrakcyjny bank rychło
wystawiono na prywatyzację. Wcześniej jednak doktor
Olechowski, jako szef Rady Banku, organu kontrolującego
i nadzorującego jego działalność, obsadził bankowy
Zarząd ludźmi kompetentnymi i profesjonalnymi. Czyli
swoimi.
Bank kupił latem 1993 roku biznesmen pan Aleksander
Gudzowaty, wzbogacony na handlu ropą z Ruskimi, bo
potrzebował takiej instytucji do obsługi swych
rozrastających się interesów.
Kupując opierał się na dobrych słowach, opiniach Zarządu
banku i Rady kierowanej przez samego znakomitego doktora
Olechowskiego. No i audycie, czyli kontroli stanu banku
sporządzonej przez renomowaną wówczas firmę Artur
Andersen. Tak, tak tego słynnego dziś Artura Andersena,
który masowo "produkował" znakomite wyniki finan-sowe
amerykańskiej firmy Enron. Co wstrząsnęło tamtejszą
giełdą i doprowadziło do upadku firmy audytorskiej Artur
Andersen, a niektóre bezrobotne jej analityczki do
zarabiania szmalu na rozbieranych sesjach w "Playboyu".
Bank Turystyki to nie Enron, ale krajowy odprysk Artura
Andersena, który swym autorytetem potwierdził, że rok
1992 bank zamknął z niewielkim zyskiem. Gudzowaty w
ciemno kupił go i rychło gówno wyszło z sejfów.
Nie widział, nie słyszał, nie odpowiada
Kiedy Gudzowaty zajrzał do worka, okazało się, że zysku
nie ma. Co grosza, jak wynika z raportu pokontrolnego
Najwyższej Izby Kontroli: Bank Turystyki S.A., którego
dominującym akcjonariuszem do lipca 1993 r. był Skarb
Państwa reprezentowany od 1991 r. przez Ministra
Finansów poniósł
w latach 1992–1993 straty, które kwalifikowały go do
postawienia w stan upadłości. I dalej Jednocześnie, na
skutek nierzetelnego postępowania Zarządu, rzeczywisty
stan zagrożeń Banku nie był ujawniany zarówno w
sprawozdaniach finansowych jak i innych dokumentach
przekazywanych do Narodowego Banku Polskiego. Na
przykład w informacjach dla NBP za czerwiec 1993 r.
wykazano kredyty stracone o wartości 52 mld, stanowiące
zaledwie 15% portfela kredytowego. Zarząd Banku tworzył
przy tym rezerwy celowe w rozmiarach znacznie niższych
od wymaganych przepisami NBP, co spowodowało zaniżenie
ponoszonych kosztów i wykazanych strat.
Cóż zrobił nowy właściciel? Zlecił innej firmie
audytorskiej Moore Stephens nową ocenę stanu banku, a
kiedy syf się potwierdził, zażądał od właściciela, czyli
skarbu państwa, rekompensaty za straty.
Aby uniknąć skandalu, zawarto pomiędzy ministrem
finansów a Gudzowatym ugodę o dofinansowaniu banku przez
dodatkową emisję akcji skarbu państwa. Tyle że te akcje
stworzyły kapitał zapasowy banku. Mówiąc ludzkim
językiem skarb państwa dał bankowi ok. 5 milionów
dzisiejszych dolarów amerykańskich i nie miał z tego
nic. Ani jednego głosu na Walnym Zgromadzeniu
Akcjonariuszy. Słowem pięć milionów baksów ze skarbu
państwa poszło się jebać jako rekompensata za
nierzetelną wycenę banku.
Kto odpowiada za przejebane pięć milionów?
Wedle raportu kontrolerów NIK oczywiście Zarząd banku,
czyli fachowcy Olechowskiego. Do dzisiaj siedem osób z
Zarządu tuła się po sądach. Oskarżeni o spowodowanie
wielomilionowych szkód na rzecz banku, czyli za
udzielanie kredytów bez zabezpieczenia i umarzanie
kredytów po spłacie tylko niewielkiej ich części.
Raport wskazuje też na niedostateczny nadzór ze strony
Rady banku. Bo oni, a zwłaszcza przewodniczący
Olechowski pomimo posiadanego dostępu do niektórych
informacji wskazujących na nieujawnianie rzeczywistego
stanu kredytów i wadliwości stosowania procedur
kredytowych, nie podejmowali stosownych działań
zaradczych. Słowem doktor Olechowski, który zasiadając
na posadzie przewodniczącego Rady banku, celowo lub z
lenistwa pozwolił sobie na niegospodarność. Na stratę
pieniędzy publicznych. Ale o tym doktor Olechowski,
kreujący się w stołecznych wyborach prezydenckich, jako
człowiek kompetentny, uczciwy, precyzyjny i pracowity
(!) słyszeć, mówić i wiedzieć nie chce.
Całusy od Olechowskiego
Doktor Olechowski w swym Programie Wyborczym zwraca się
do mieszkańców stolicy, czyli do nas też słowami tymi:
Po pierwsze spowoduję, że miejscy urzędnicy będą wolni
od wpływów partyjnych. Stworzę apolityczny,
profesjonalny korpus urzędników warszawskich. Po drugie
praca urzędników miasta i dzielnic będzie przejrzysta.
Posada przewodniczącego Rady Banku Turystyki była jedną
z ostatnich, odpowiedzialnych fuch doktora
Olechowskiego. Potem żył z kapitału, piastował też
zaszczyty w bankowości, był nawet radnym w gminie
Wilanów. Próbował być prezydentem RP, ale elektorat
odrzucił go, wskazując, że fotel prezydenta stolicy to
szczyt jego marzeń. Tam właśnie chce popisać się swą
pracowitością i fachowością. Po doświadczeniach z
prywatyzacją Banku Turystyki, po ukrywaniu stanu
faktycznego banku, po zrzuceniu na skarb państwa
odpowiedzialności za własne zaniedbania wątpimy w to, że
doktor Olechowski teraz wyleczy stolicę.
W swoich ulotkach wyborczych doktor Olechowski zwraca
się do warszawiaków: Będę wdzięczny za każdą uwagę, za
każdy Państwa głos.
Doktorze Olechowski nasze uwagi, nasz głos właśnie
przekazujemy.
Oczekujemy wdzięczności.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Broń masowego nudzenia
Po raz pierwszy w życiu dorobiłem się na II wojnie
światowej. Miałem wówczas 10 lat, sprzedawałem gazety i
kiedy w 1943 r. ruszyła radziecka ofensywa, brałem na
ulicy dziesięciokrotną cenę za egzemplarz. Nadal trudnię
się sprzedawaniem gazet, ale na obecnej wojnie z Irakiem
nie mam szansy zarobić ani grosza. Jest to nadzwyczajnie
nudna wojna o z góry wiadomym wyniku, którą my w Polsce
zostaliśmy od razu przesyceni.
Nie choruję na antyamerykanizm. Niektóre amerykańskie
produkty bardzo lubię, innych nie cierpię. Do ulubionych
należą m.in. coca-cola, Bill Clinton, "Rodzina Soprano".
Do brzydzących Mcsandwicze, Bush jr oraz filmy "Chicago"
czy "Titanic". Wojna w Iraku należy do takich właśnie
najnudniejszych amerykańskich widowisk. Ono jest
zakłamane, monotonne, chaotyczne i na-trętnie wciskane z
nadmiarem. Od kiedy Bush ruszył na Husajna, nie otwieram
telewizji, gdyż z obrazków wojsk amerykańskich, wybuchów
i informacji powstaje szarlotka w mózgu. Jesteśmy
karmieni niczym osły i krowy sieczką wydarzeń, które nie
sklejają się w żaden spójny obraz. Nim Amerykanie
zamęczą Irakijczyków swoimi bombami – zamęczą Polaków
swoją propagandą wojenną.
Gdy idzie o polityczną ocenę wojny z Irakiem, podoba mi
się zamiar wyzwolenia tego kraju spod Saddama Husajna,
ale chciałbym, żeby w zamian żywy lub martwy Husajn
wyzwolił Stany Zjednoczone spod George’a W. Busha.
Jeżeli wojna będzie długa i krwawa, nie wykluczyłbym
tego, że sprawi ona oba dobroczynne skutki. Na razie
impreza wojenna wzmacnia Busha w USA, choć osłabia go w
Europie, a słabnie tu także owa polska żaba, która
podstawiła nogę, gdzie konie kują.
Gdyby USA wygrały ongiś wojnę w Wietnamie, w ciągu 30
lat pomiędzy ucieczką Amerykanów z tego kraju a ich
marszem na Bagdad Stany Zjednoczone wznieciłyby zapewne
wiele wojen. Przypomnieć tu warto, że Stany walczyły z
Wietnamczykami powodując się doktryną domina, która
oznajmiała, że jeżeli Wietnam się zjednoczy za sprawą
komunistów, to kraje Azji jeden za drugim odpadną od
tzw. wolnego świata. Doktryna ta była błędna, bo Wietnam
się zjednoczył, a tzw. wolnemu światu nic od tego nie
odpadło. Gdyby teraz Stany Zjednoczone choć trochę
dostały w dupę od Husajna i pobierały te klapsy długo,
uchroniłoby to świat od wielu następnych wojen
amerykańskich w różnych regionach świata krzewiących
wśród pozostałych przy życiu tubylców wolność i
demokrację.
Teraźniejszą wojenną doktryną nadrzędną Waszyngtonu jest
zwalczanie terroryzmu i ten motyw wojenny będzie bardzo
długotrwały. Zwycięskie wojny amerykańskie upokarzające
ludy drugorzędne, bo zacofane technicznie, wzniecą
bowiem nowe fale terroryzmu jako sposobu walki słabych i
bezradnych a sfanatyzowanych z hegemonem świata.
Jeżeli na wojnie z Irakiem lub jej skutkach Ameryka się
jakkolwiek potknie, zmniejszy to znakomicie szansę
prezydenta Busha na wygranie ponowne wyborów. Jeśli
jednak Stany Zjednoczone osiągną szybki i znaczny sukces
militarny, poparcie wyborców dla Busha bardzo wzrośnie.
Niesie to ogromne niebezpieczeństwo dla całego świata.
Każdy następny prezydent USA będzie ochoczo powodował
wybuch jakiejś wojny, gdyż jest to najlepszy instrument
zapewnienia mu władzy nad światem. Z tego powodu życzę
Amerykanom porażki, choć Allach nie wysłucha przecież
Polaka, a do tego Żyda.
W dawniejszych czasach mąż stanu, który chciał władać
światem lub jego znaczną częścią, musiał – jak Hitler –
zająć Europę od Pirenejów aż po Moskwę, co wymagało
wielkiego wysiłku. Albo – jak Stalin – dojść i na
Bałkany, i do Łaby, co kosztowało go 20 milionów
radzieckich istnień. Dziś kandydat na prezydenta lub
prezydent USA musi podbić tylko Irak, a nawet zaledwie
Grenadę lub Liechtenstein i już wygrywa dzięki temu
wybory, więc rządzi światem. W podzięce za zdecydowaną
politykę militarną wybiera go zaraz większość z 200
milionów amerykańskich wyborców. Nigdy nikt nie zdobywał
władzy nad światem tak małym cudzym kosztem jak
jastrzębie z Ameryki.
Stosunki demokratyczne, które USA zaprowadzają w świecie
przy użyciu pieniędzy, czołgów i perswazji o tyle są
względne, że w demokracji tej 200 milionów amerykańskich
wyborców decyduje o losie 6 miliardów obywateli świata.
Świat demokratyczny pod hegemonią USA jest więc znacznie
mniej demokratyczny niż dawna Polska, gdzie 10 proc.
ludności, czyli szlachta, decydowało o losie reszty. 200
milionów to bowiem zaledwie 3 proc. populacji świata.
Nie jestem więc pewien, czy Polska pętając się w
taborach krucjaty Busha staje po stronie wolności i
demokracji. Szczęściem demokracja niemiecka nam to już
wybacza, a demokracja rosyjska i francuska mają inne
zmartwienia niż serwilizm Polski wobec USA. Niechętna
zaś wojnie w Iraku większość polskiego społeczeństwa
jest teraz neutralizowana przez zanudzanie go wojną.
Przoduje w tym red. Lis z "Faktów" TVN.
Amerykanie! Make war not love – mniejsza fatyga, a taka
sama monotonia.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasza Polska"
30 kwietnia
"Jedyna ostoja – Kościół – jest gwałtownie atakowany i
to nawet przez kilku także biskupów, którzy przyjęli
ideologię liberalistyczną. Trzeba więc Polskę odbudować
mocną ręką, kradzieże odebrać, długi lichwiarzom
zachodnim wymówić, banki przehandlowane odebrać, winnych
wtrącić do więzień, media przejąć w polskie ręce, całe
społeczeństwo umotywować do pracy i działania".
ks. Czesław S. Bartnik,
"Grzech pierworodny III Rzeczypospolitej"
7 maja
"W 2002 r. dzień 9 maja rozpocznie kampanię propagandową
rządu komunistycznego, mającą zamienić Polskę w kraj
podbity, rządzony przez tę samą formację, co wtedy w
1945 r., ale tym razem w imię brukselskiej doktryny
socjaldemokratyczno-liberalnej. Doktryny zakładającej
likwidację państw narodowych i zamianę naszego
kontynentu w gigantyczny eurokołchoz. Taka jest bowiem
obecna struktura UE, współczesnego odpowiednika ZSRS".
Piotr Jakucki,
"Wiatr niewoli"
Radio "Maryja"
6 maja
"W Polsce w tej chwili nie ma takich męczenników, może
na razie, oby nie było jak ks. Jerzy Popiełuszko, ale
jest męczeństwo innego rodzaju – zabijanie przez
pomawianie, przez oszczerstwa, i to szczególnie dotyczy
kapłanów, biskupów, siostry zakonne. Chcą do tego
doprowadzić, żeby dziewczyna, która idzie do klasztoru,
czy młody człowiek, który idzie do seminarium, do
klasztoru, żeby nie wyszedł na ulicę w sutannie, żeby
się nie pokazał w stroju duchownym, bo go zaraz
powieszą, pomówią o najgorsze. Ci którzy to najgorsze
zachwalają, chcą te prawa wprowadzić i w Polsce też. I
ci ludzie plują na księży. Jak się uwezmą na jakiegoś
biskupa, to zaraz uderzą w księży. (...) To jest czas
męczeństwa i nie dziwmy się, że również Radio »Maryja«
jest atakowane. Wczoraj dowiedziałem się o takiej
telewizji, ponieważ to jest telewizja, za którą stoją
ludzie zajmujący się fundacjami, no nie będę może mówił
wszystkiego, dlatego tą telewizję nazywam, często mówię:
telawwizja. Mądremu dość".
o. Tadeusz Rydzyk,
msza dla Rodziny Radia "M" w Zalesiu
k. Sokółki
"Nasz Dziennik"
7 maja
"W niedzielę TVN podała kolejne oczerniające Radio
Maryja »fakty«. Działania specjalne w ramach »szarej
propagandy« przeciwko Kościołowi nasilano w historii
Polski wielokrotnie: po wojnie, po protestach
robotniczych, po powstaniu »Solidarności«... Najpierw
oczerniano Kościół i księży, potem ich mordowano".
"Walka z Kościołem wczoraj i dziś"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ciepło ciepło "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Premier i jego paczka
Przedstawiciele Ruchu Obrony Bezrobotnych przynieśli do
Kancelarii Premiera sześciokilogramową paczkę z
niewykupionymi przez bezrobotnych receptami. Należy
przypuszczać, że ten przejaw troski o finanse państwa
poprzez nieobciążanie go dodatkowymi ciężarami wzruszył
pana premiera, którego cieszy każda oszczędność
budżetowa.
Dwa wieśmaki
Wieś Wierzbno, gmina Żarów, powiat świdnicki ma
najwyższe pogłowie posłów. W tej to bowiem wsi wychował
się, mieszkał do 30. roku życia i dojrzał gensek Marek
Dyduch z SLD. W Wierzbnie mieszka też – razem z rodziną
– poseł znany z publikacji w „NIE” Zbigniew Chlebowski z
PO.
W ślady ojca
Tragiczna śmierć ojca, posła Samoobrony, który zginął po
pijaku w wypadku samochodowym, spowodowała, że jego syn
Ernest Ż., krocząc drogą ojca, uczcił jego pamięć i w
Cycowie wjechał na skrzyżowanie dróg traktorem nie
ustępując pierwszeństwa przejazdu. Ernest Ż. był
kompletnie pijany (2,38 promila).
Zwierzęta parlamentarne
W Sejmie powstał parlamentarny zespół przyjaciół
zwierząt. Do zespołu zapisał się szef PiSuaru Jarosław
Kaczyński. W ten sposób zespół stał się klubem
nieprzyjaciół ludzi.
D. J.
Spocznij
Ilekroć w „Faktach” TVN mowa jest o konflikcie
izraelsko-palestyńskim, a więc prawie codziennie od
wielu miesięcy, ekran przemierza energicznym krokiem
premier Izraela Szaron. Idzie od prawej do lewej w
białej koszuli. Szaron przeszedł się już kilkaset razy w
TVN, a to stary, otyły facet. Redaktorze Lis! Daj mu Pan
już usiąść. Inaczej nikt nie uwierzy, że pokazujecie
aktualności.
U
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bubel Leppera
Tytuł wabi kolorystyką najsłynniejszego politycznego
krawata i marką Samoobrony, już wypromowanej w mediach,
nie tylko politycznych. W Deklaracji redaktora
naczelnego czytamy: Oddajemy do Waszych rąk pierwszy
numer dwutygodnika, a wkrótce tygodnika o nakładzie
ponad 300 tys. egz. Nie kaduceusz – ale młot! I program:
Będziemy bezlitośnie dekonspirować tych, którzy pod
maską racji stanu i powagi urzędu starannie ukryli
konta, interesiki, dywidendy, kontrakty stulecia i brudy
całych epok historycznych. A jeśli ktoś sądzi, że
skutecznie zatkał już krater wulkanu łakociami obietnic
i klajstrem erzaców, to spróbujemy wyjąć tę zawleczkę,
aby rozerwać skorupę ponurego spokoju i samouwielbienia.
Jak rozrywa? Od czoła dwutygodnika kiepsko, bo razi
czołobitnym wywiadem z przewodniczącym Lepperem i nudą
projektów ustaw i uchwał złożonych przez klub
parlamentarny Samoobrony. Ale skoro pan, czyli Lepper,
każe, to sługa, czyli pan redaktor – musi.
Ciekawiej jest od tyłu, czyli na stronach ostatnich. Tam
magister inżynier Mikołowski udowadnia, że Unia
Europejska to piąty rozbiór Polski. Iwona Zielinko
ocenia Unię jednoznacznie – Eurodemonem. Bożena Szaniec
we "Wstydliwej tajemnicy" odkrywa gehennę Polski
zaślubionej UnioEuropejczykowi. Od Iwony w "Czym
skorupka za młodu nasiąknie" dostaje się Buzkowi, bo w
sondażu o preferowanych książkach zamiast poprawnej
politycznie Biblii wymienił "Szatana z siódmej klasy"!
Ot i pierwszy bezlitośnie zdekonspirowany poczciwy
Makuszyński. Złudzeń co do linii programowej nie
pozostawia poezja patriotyczna. W manifeście rymowanym
"Unia Europejska" czytamy m.in.:
Ziemie PGR-ów/ Nie dla nas rolników/ Rząd zaprosi na
nie/ Niemców-osadników/ Za pół wieku może/ Spyta rodak
stroskany/ Czy to już są Niemcy?/ Czy to jeszcze...
Polska.
Liderzy Samoobrony do tej pory wyrażali swoje
umiarkowane poparcie dla polskiej akcesji do Unii
Europejskiej. Zafundowali sobie partyjną gazetkę
antyunijną, lustrzane odbicie "Głosu" Macierewicza.
Jeśli jednak spojrzymy na stopkę redakcyjną, to na
posadzie naczelnego jawi się Leszek Bubel. Były poseł
Partii Przyjaciół Piwa, potem zdeklarowany nacjonalista,
żydożerca. Wydawca licznych, upadających zawsze pisemek
humorystycznych.
Przewodniczący Lepper już raz wdepnął w Klewki i pana
Gasińskiego...
Ostrzegamy, jeszcze życzliwie. Z Bublem wyjdzie Pan na
totalnego pajaca. Ani powagi politycznej nie będzie, ani
włożonej w Bubli interes kasy.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Obwoźne sado-maso "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sędzia Rywina "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tragiczne skutki niewypicia wódki
Na Urząd Celny na Okęciu za krótki jest prokurator,
resort finansów, a nawet Naczelny Sąd Administracyjny.
Spółka CONIN prowadzi na warszawskim lotnisku Okęcie
sklepy wolnocłowe. W 2001 r. kilku pracowników firmy
podpieprzyło z magazynów markowy alkohol (2690 flaszek)
bez znaków akcyzy. Długo się nim nie nacieszyli, bo
nakryła ich policja. Złodzieje stanęli przed sądem.
Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie wydała postanowienie,
by odzyskany towar wrócił do strefy wolnocłowej na
lotnisku. Wódkę eskortować miała policja.
Wszechmocna prokurator
Bogdan Jakubiak, ówczesny dyrektor Izby Celnej Port
Lotniczy, oświadczył, że nie wpuści trunków do strefy
wolnocłowej. Niech CONIN zapłaci ponad 300 tys. zł cła i
podatku. I wydał stosowną decyzję. Jednocześnie
zaskarżył postanowienie prokuratury z Pruszkowa
twierdząc, że tylko on może decydować o tym, co dzieje
się w strefie wolnocłowej. Prokuratura Okręgowa w
Warszawie nie podzieliła tego rozumowania i wydała
postanowienie, że alkohol ma wrócić na swoje miejsce. No
to dyrektor napisał zażalenie do Prokuratury
Apelacyjnej. Trafiło ono do prokurator Zofii Wrzosek,
która... w imieniu Prokuratury Okręgowej uchyliła oba
korzystne dla spółki postanowienia. W odpowiedzi CONIN
złożył zażalenie do Prokuratury Apelacyjnej na
postanowienie prokurator Wrzosek. Przypadkiem trafiło
ono... do prokurator Zofii Wrzosek. A prokurator Zofia
Wrzosek wydała zarządzenie odmawiające przyjęcia
zażalenia na postanowienie wydane przez samą siebie.
Głową w mur
CONIN odwołał się też do Ministerstwa Finansów jako
organu nadrzędnego dla dyrektora Jakubiaka. Ministerstwo
odwołanie przekazało do... dyrektora Jakubiaka, który
teraz już jako organ drugiej instancji podtrzymał
decyzję organu pierwszej instancji, czyli dyrektora
Jakubiaka. Zabawa trwała.
Cenne trunki na swoje miejsce próbował sprowadzić
pełnomocnik spółki mecenas Krzysztof Czeszejko-Sochacki
– obecny minister szef Kancelarii Sejmu. Ale i on nic
nie wskórał u Jakubiaka.
Szef ma zawsze rację
W rozpaczy CONIN złożył doniesienie do Prokuratury
Rejonowej Warszawa Ochota na działania celników, którzy
nie respektując postanowień dwóch prokuratur działają na
szkodę spółki odmawiając wpuszczenia flaszek na
lotnisko. Prokurator Krzysztof Szczerba odmówił
wszczęcia śledztwa. Umotywował to następująco: (...)
decyzje Urzędu Celnego i Izby Celnej są kontrowersyjne –
szczególnie wobec ustaleń Prokuratury Rejonowej w
Pruszkowie, jednak w świetle decyzji Prokuratora
Apelacyjnego w Warszawie (...) nie można stwierdzić, by
działanie Izby Celnej (Port Lotniczy) w Warszawie było
błędne. Czyli dyrektor Jakubiak wydaje kontrowersyjne
decyzje, ale nic nie można poradzić, bo liczy się zdanie
prokurator Wrzosek.
Innym razem prokurator Szczerba napisał wprost, że musi
słuchać przełożonej: Dla bytu śledztwa najistotniejsza
jest decyzja Prokuratora Apelacyjnego, że w niniejszej
sprawie zachowanie Urzędu Celnego było słuszne. Na boku
poradził życzliwie prezesowi spółki, żeby sprawę
nagłośnił.
Prezes poszedł do „Wyborczej”. W gazecie ukazał się
artykuł w dziale gospodarczym. Zamiast skrytykować
prokurator Wrzosek, „Wyborcza” skupiła się na
zawiłościach prawa celnego! Zrozpaczony prezes
przydreptał do „NIE”. Napisaliśmy artykulik pt. „Pilnuj
flaszki albo płać” („NIE” nr 32/2003). Niedługo po
publikacji minister Grzegorz Kurczuk wypieprzył
prokurator Zofię Wrzosek z Prokuratury Apelacyjnej
publicznie zarzucając jej nepotyzm. Zaraz zagrzmiała
„GW” twierdząc, że okrutna komuna dokonuje czystek.
Robotę na Okęciu stracił dyrektor Jakubiak. W wyniku
reorganizacji służb celnych wylądował jako zwykły
kierownik składu celnego w Mszczonowie.
Naczelnik spuszcza NSA
Wróćmy do wódki. CONIN złożył skargę do Naczelnego Sądu
Administracyjnego na decyzję dyrektora Jakubiaka. W
wydanym wyroku (Syg. Akt V S.A. 180/03) NSA uchylił
decyzję
dyrektora Jakubiaka i nakazał celnikom wpuścić
skradziony alkohol na teren strefy wolnocłowej. Bez
żadnych opłat. W uzasadnieniu wyroku sąd stwierdził, że
organy celne nie mogą odmówić wprowadzenia do wolnego
obszaru celnego pochodzących z tego obszaru towarów
odzyskanych po kradzieży. Dodał jeszcze, że orzeczenia
NSA są ostateczne. Był październik 2003 r.
Minęły cztery miesiące, a Urząd Celny III w Warszawie
ani myśli zastosować się do wyroku NSA. W odpowiedzi na
któreś już z kolei pismo jego naczelnik podkomisarz
celny Marian Zaron
odpowiada (pismo Nr 1501-RT-556-1044/01/A0) – proszę
uważnie czytać – że NSA uchylił co prawda decyzję
dyrektora Jakubiaka, ale tylko tę, którą dyrektor wydał
jako organ II instancji. Wciąż jednak obowiązuje decyzja
dyrektora Jakubiaka, którą wydał jako organ I instancji.
I w związku z tym zastosowanie się do zaleceń zawartych
w wyroku (...) będzie możliwe po zajęciu stanowiska w
sprawie przez organ II instancji. Koniec. Kropka.
Nad pechową wódką wisi chyba jakieś fatum. Każdy, kto
chciał utrudnić jej kupienie na Okęciu i skonsumowanie
(złodzieje, prokurator Wrzosek, dyrektor Jakubiak),
skończył marnie. Apelujemy do urzędników celnych:
Dajcienam tę wódkę, a ona zaraz zniknie. I fatum też.
PS Od trzech lat policjanci z Komendy Powiatowej w
Starych Babicach zamiast skupić się na łapaniu złodziei,
pilnują 2690 butelek wódki, która marnuje się w ich
magazynie. Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Allach mówi NIE
Tygodnik „NIE” ocenzurowany w Internecie.
Przepraszamy, ale strona, którą masz zamiar odwiedzić,
została zablokowana z powodu jej zawartości niezgodnej z
obowiązującymi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich
wartościami
religijnymi, kulturalnymi, politycznymi i moralnymi –
taki napis po angielsku i arabsku pojawia się, gdy ktoś
usiłuje połączyć się z naszą stroną ze Zjednoczonych
Emiratów Arabskich.
Wnioski, które nasuwają się z rozmów w Abu Zabi i tu, w
Dubaju, są takie, że musimy zwiększyć liczbę informacji,
które docierają na temat Polski do Emiratów i z Emiratów
do Polski – powiedział prezydent Kwaśniewski podczas
wizyty w Zjednoczonych Emiratach Arabskich w marcu tego
roku. Widać nawet w szejkanatach nie traktują poważnie
tego, co deklaruje nasz prezydent.
Polska ma swoje wartości chrześcijańskie (WC). ZEA mają
wartości islamskie (WI). Na szczęście w Pomrocznej
ojciec Rydzyk jeszcze nie rządzi. Dlatego w Polsce można
jeszcze obcować z „NIE” za pośrednictwem Internetu, a w
Emiratach nie. Na razie.
Autor : A.R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
˙Ř˙ŕJFIFHH˙í|Photoshop 3.08BIMéxHH
˙á˙ä+7G{ŕHHŘ(d˙'`8BIMíHH8BIM
8BIM8BIMó 8BIM 8BIM'
8BIMőH/fflff/ffĄ2Z5-8BIMřp˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č8BIM@@8BIM8BIMmúł15
otołú8BIM8BIM8BIM [Ppđi?˙Ř˙ŕJFIFHH˙îAdobed˙Ű
˙ŔpP"˙Ý˙Ä?
3!1AQa"q2ĄąB#$RÁb34rŃC%Sđáńcs5˘˛&DTdEÂŁt6ŇUâeňłĂÓuăóF'¤ ´ÄÔäôĽľĹŐĺőVfvŚśĆÖćö7GWgw§ˇÇ×ç÷5!1AQaq"2ĄąB#ÁRŃđ3$bárCScs4ń%˘˛&5ÂŇDTŁdEU6teâňłĂÓuăóF¤ ´ÄÔäôĽľĹŐĺőVfvŚśĆÖćö'7GWgw§ˇÇ˙Ú
?őT@ÉĚŁŇ/%ȰRÇÇ´=ŔúMą˙ŕýWF˙Nű*ŁůŰkIJČÎĂĆ!ˇÜÖ=Ĺk
÷ýŢÚÇżÝé[˙m[ţëŽ8fUI¤×NC鎏{Xí÷ďŮMŘömśĚý?óśł}żŕlU>°ôç7¨ý§ěÖĺUKÍu^ń戴iŤgęߢĆű6ěk}ő_u?YÉűFuĎËpśÜLLl'm¸NÄ
şĘiČmiÎc;ŞbĺzQżěőŮčţďKôÉNś_×#NE¸ôâ:ëąîžosÝ/žŚ:˛§z}xŢžęýMN?ó(ôďŹS'¨bcşqł2nSŞôńý,şu{lvç_öGßęíţézßgż&şÖm}cuĆĘňqńÜęíu{)ąěŁeÚŤĚý=oÍő_ř|ÍĽôëZ=2ő6däő
~ÍXsýrípőł'"ýő?ŇĄô7í5ÓS-ŞË?C^Ďłú~Lěúń^YÇ`Ť,XâĚasm˛Â,Śžm[,ˇíčf˙Ň}*ĎWĐŻ×Z?ëc[Łuö¨ŤpąÎ;#ôöŇﳡ׳˛żVŇzÖúKţŁÖéŘ×bśˇĺd=şú[flsGNÄĄřîŠÎe>OšŐ>ĚŤŔÓ˘ľžŻbqąqġSY¸TÖ3.ďUťŹ{,Ěk骿ôIMË:ěęŁĐąťł]d~äúxuѰşÇúcŐ}Ł>ĐYXŐ2ÜűeŁětšäŐKUxćÚčGí7šˇ~łł×ô-ű?úEŞ˙ĐőU[¨ăáäŕdQÁn%¸^Â
ĽîöˇÝţg˝YI%<§Kˇ×čUż¤ă;aĘ1ĆľĹů.šŢĽtV]S=Űu8ßŃěű_óŁDwTÂé>Ő1Á˝Ź;,
u ˝ž/ł'ßfnS[gŮËé˙ŔŹ×ĚË\Účľípvě]Îú
fë2+÷śőŤ8äç×]_glšďÚܧYMx˛ĂéÝs^UÔżô43ůŇ vÜ/ý
.żíNC1ł+k,°Kv?ĎnßÖî˙őW}yúó׹:6ôťŹŤ˘dĐÖžÖz¤Ůęţę_wŹĆúoumý%č÷ŻŤ˙Xz'T}XvÝK^Ţ.¤1Áľ~&Ęgč~Ńö[qżE˙U-NŤU˝¨ÓS>ŃCŢ÷¸ść7{_}ˇść9ôýĎš(}ăHjHOŢ˙ˇqâMĐ}Mę8ÝW
ťŠfÔ+iĘš¸öýkCÚ-ĽÖ_ąÎŁu§őYek˘éŘXxŐAĄŻÖ&ÓíüÍÖYeü˙YöYgé=ő?"ď°ăa´ˇ/ĐŻő,ť+sąöÓc[[kuö2C/Đ}żŹÍǢÖ3ÖéěíÍÝ][gÜCÝ1âŃé)XcNI"§˙ŃőTI%,ćľí,xk9§PAěW˙>kş-ľaW5c})ľ6IŃöź|ŻIč1>ŰçţeYţz:§Ô¨śĘm˛ëŠ$úOącďwĐőâýFWęţ%>Oţ.:=6QŐ/ąßhËmľSXxdS{čţÎsżţ
wů8Öä×^PßśŘćäHkeśŘDmŰ˝żCô~§ĐAé}3 ôţÍÇ`íą
ťc\ŔvţÖ:Żś[~6MvŐNüвŰý[.ýK[ŚąŻÎ}ĄŇÚi
ŚFëĎŞůwŃwčŠĹŮýĺŞÉ:ńe˙zĎÄ3Cę#ţęI1ąŠéš[[Xä´_´ťf;ö˛Ş]żő}ŁőýoűQúm;éeôžČkÁ´Ăţs>ŰůPÄB˘Ě˘cZ,ß̰´}˙¤oúOä+{lŔ$IO˙ŇőU˝c÷ą
8
KJĽ]neŽVćÚ|^Yę?Ó˙ŘĘ-IIŮĂGŻ`ô+<ažßÍy×Ůżémé?Ň{ÖOPúďőK§0ť'Şă;K)ŹđV/kĚ^őçŠgçýięc2÷Ü1˛Ž˘¸űkŽťUuÔĎ
Ďc=ßéúK?H¨átŻśĐëi°°ĂëÚ'ĹťN˙Ďk]ľ@ÔŻÇy
Şčo§gÔřĂúżÔ:ťznUřyvťí99Me5W^ÇŰwŮ2ęžŐs}?ÓŃę~ąoŮďĆýÖ˙˙\q:Ý7cŢÚ0:łu85pĆ7ŐľßKÓŚŻNĆ3ýéŐUľŻ
ôëMuąĹÓ.ÓČ)´áŢËXçŃ}NcÚK^Ç4îcÚćűöšťŘěu[y?R¤šń}ő¸}g螼đ:mY7?GÖˇčł#k˙돾uĄI$J˙ÓőT
Źssa
şłž§0áŘÇćXßŃŮütź|VŢčÜah/{;jްűmň+bJ|ügôĂÓžšfÝľfmĘŞ;Zďýeëcü]ýXÁťţĽósĂÎ1ÄŐ5ĂmłgóÚđĎćý˙9ęYţ
_ă&~śő łcSÜch
mcěĆöăúöśÜUgéŠűEY_á,ŠG¤ýsŚŚ3ŚŇÖŰM´znÓţľÍŰsžÎű+ŞË÷×˙OÖÇőIdsłá=Ůá"˛¤J<|R/ĎÄŘëőa`:âfüÇťcŤô,˘ş^úBqlţ~żOú>űýřőĘ[Ő˛mZ+Vö5Ó÷osGînúÍ/vĺIĎm´cÖÖEĆÁ[6łôU˝ű˛>Ë˝ŽŘÇ~ŻgŠéWUˇŤŢŤ[˛öśöëôÝůaĆ%3Ë
ˇýNâýßęş_Uţł ő[=,bďO*ćK˝ˇ{esüýlţoÖŽľôMV×uLş§
*ąĄě{LľÍpÜ×5Ăé5Í_9ăô,÷˝ČŻ
ő°=˘×-Ü%ŁsťwłŐočýúŰ׊}YëěúÓÇEúĂ{1m}8šnÄÔÚëÉŰčVnČôq˝KqÝwóţÔ˙Dë[łŻr÷Š,őŻ
őŤGOĘZÍEnÎhŇVËCökľj:Ćľěa|Ň@Ýć˘˙Ôő*I4°KGäT+ŮwUűf1wŚĆ˛.vľŇč§Ńsl÷ßu?ĄýĽgŤoô{¸ŽÝSç1§ďeácúÝ;1´¸śÇśĘE
Vň'eMßeoŰę{ŽŽÍń?ĚÖüů×z_Źćő+çŤcwHa?ĄŻ_ÍŞ1QRev?č4ťXĐŞťĐ:ćSśŃÓňŹńŮEçţ-IHżjuĄżh|7:˙ôU˛>Śýg˙ĘźĎŮr?QYőëKţĘĚi48káď-H6])Ę_4Ť÷¸í}vRÚygŚék˘}Ž-Ţßěý5ô'NúőrŤĚčžr°ěk]mÖťK=oVˇűţ˙CŮüÚđ\ţŐúuôăćâ]nF˛ĘÜ
ĚíÚÝŰýÇóWź}MËÍoŐžÖ)ł 6ˇ
¤?FË%óîv>Ë=˙đßŕŇZň9˙⍨aÖě.śXę1v8ež˝×mfE˙ýUtżW(úéV=uŕË o¨ă?s_an¸žćz{jmuěý%V^ű-ţuotźŹŞKďŻ`ůLc˝ňú4tUtë
$*âÜJíq sB
V?ę.ÂUšd%řuyšîńž[ľ%î`V˛˘ľÉ\áWPőľsĐđ@d`Dc)áňŐwĽ÷ĆîwŰ9ŕŘ
UÄé óĽk<žÓŔÖfoˇ¨+íčŹ-÷ýŽúIśď¸ťC-5
+|Ůłx,şšĄŠ@]˙ŘűÁŰ{ÂőÖhÄ@ćEl/yiëÔűv×v6Ď)Y\DH¤zcń/ÜžNŠ[ąşłJÉ×íĚ
-~đYłĄß.}âń,óÜ}t# đĽ-ł.ßâä52P7;5n)Ű
˙{¸YškĂĚ\OçÓŞĎśű۰Ú÷ ŔŁs;Ŕ´,!h$táký;łőTY3ok9&Ôśčgć-kGFÔő
ÍÜűĘbš)(Ńă쎍+T zeöZ]JěŰŞˇ}˝{TĹ!řĘaąD8
rQg@>ŻŁ(ÂpxĹVúĺ{ÝÝ6˝˛\ß3}9glęyźŮ3强OgśéŰ8ŮĄŇëÂť¸)Ç
"%üÁɢ(( ?˙ĐŐh˘˘osihŰu\]1Ŕ =<ÝŃ"ä
U{Ž[RNý´ŢŽoď2n7sáŹ`Íšáb%d_ń*ýUMöĹöĆßn$ëW^GťÄ!6ě<îKŽdtÎéVĆmRfĽęięç
í]?zÚ.ĽśÖ;p]íđcŔl[¨i{ž:žĎÖW˝0Ýšn;¨Z]ĄQž'VĆ
eÔKĐVŠÔäh4)ßSoCˇŰ\ݟ펎í
lŕGI~ňQžŕ[á ˝Ĺą%§ď/Őó=ˇłŘ_şîŁť_ŽęwEş¤Ú32%|ŔłăËn$iÝztöOěŰŻě]0ë5ÎÚű+UóÜ\LČ#řßćÓŤĐéąŢŚŇńrw]LŠ"!Č$<
FßńSU4[nhŰnJ+žúŮĺar
L˝ŹP'Q~L¸ŰPŻž?ęËťŠÝŻYűőľÍ(&ÄHĂŽ1¤Żŕňdń(
-ŻŤló6ćënbeŤoj#5ZÚ0ăJŢŞ]o÷Q˝m˛2ČŐi 8^8
îmĂPŐJÇbęí´şŰÝibqá'PÍȸK9{çýë5OZôŚóhäéŘťV[ÉÎ)Iš÷D3,Ú7w˝JýSÝÝľN-ĚCŰu^[:'
i5 =<ô˙złéŔ˙í7¤ Ą# Ü DLćgĐ C¨éĎdjŚéV^¤÷)Ă
W9Ŕ'/ÔĎJurbwMęňśŤWľP
GČ^k60&YuG-ćvšˇŮ¨8˛ŰÎ"pÔ/Jtňę4źß]\OI!še;aÜçš4Z5Ü>+çѨ>Ťęš]¤[ĽşZî!Kd˙ík>`sNě3ý Hl]1ďAíehÍä\Hŕ276ů&,ő (Íčť;kŰé:ű¤´7lřˇ@fM]˛Ä˛§Ői°žĹuZÖĽ0
\@ÇĘ"5U轡^ëqę{vćöE Q)dôu˛ćúul
*}QÔnÚˇűZY3qź;fĘmÂfLŐâ`y`ójKb´Ýáűžň
ť*ŃsP<ßhć°óśˇŰÄşót`sUjóc=ò}#h~ÎĽh(
(˘˙ŃŐh˘Ś{śŮmşŘ6Ćć9§ŕ8ć[>k|áO( (Ýţ
ŰíˇmpYm@ă89sôřúľEę'ÄĎVöŐW{gĐśŃbŽ!ŹŔ2Łs
ĺÍ.Fo{îŮ´ułnšF\ĂkůÚŢĎQýÍHÎ[ýäÔq6¸ňĂ"HHżéŃOď÷tNdß^ŽČFľ\^¨dű°ça4ĂýH&¸ˇéŕLÜÇ!
˛@dréäÔpÜ%2żľ ŢĄrÜĽ˝Ą)EŔC c
AgÉswü*|β_l˛táDHÇé-9TĎÖ¨ë6şŽŠů)Ň´Ź.Ž
DDÄb"#ÂW=ë˘/qýI eŢ-ć4.ä#.ě2FćĐrţ}Ľ9
Ăuu5qăjíBýÂí?ŻRźśEt˛ŐÉf]ćÝOýŐÄC¨ţ
i˛ägň\żţ.Ž#¨öápéł?(]&žúŢďr˘ŮŻÍ.bŐ§˛úCË[2mJ-÷'rN9ĚżľĘkoszĆě÷KkÖH¸Ä{ř2ÜÇťř'_=ŘîddK&°dc=ŕ`s
YC{˝NÔ$ŕ5ޤ Ă źsˇ[ŮÜ˝Íři 5ÝÍWNľx?kKŕË-
ÄsiP˙ukEYťQvÖFÂÍłfşˇrhÍâ
E%ÜNqřaVmśúßq°ˇžś=DÜ,XÄÇŁćÓĂ=VÝt:v{}Sq ą÷ˇ""0#*Ĺs
łs}Z˝łÔľ#oqjř?v`0VYNBbb ;GĽ¨( (˘(˘˙ŇŐh˘˘(
^ăŃ÷Ýrőݰ\š8ĂŚ2ä&Śz°íšîËů=mú¤ŹM
Š:¸!ľŢ-Ü\ô&ŘɨmôÄŽFóqCÓtŇÍrćŹtŽR3139ü§ WzÝěśCŻî˘mä=+ayKOýAqknĽlGž[*.-fzdTŔż&>ú9ÖÚ÷$Ű6UâŐÖÍ]mwRJdpbůLgěŘÎŁůLś˘×fKw;°EŤÎ$r@Ľ<Ú/¸P(ZcíYç˛mŰĄĂöëŠ
Ů5˝XŠŚż4´Ţ7ÖßMN]yůöź}UGjnKÜłôą;{˝í7.ľ&
%ŐĂĹ"ďŕÔCśĹ۲ęâÜäâč§AÁ2eó˛îHu{×ţá_ďĎ÷Ö á\ď4-p+ ÷äuÎff"Č=Í5ÓWŠ-Ës%8vÄNaô˛×5ĚŞý.Q§Ĺk,¨fcš|#š$EŢĹuŽmv:NÍ0ćY4|ěÂé.Ü7˝ćvŰ$¨A×PSršć^˝Ž§ßVşÜ!ĆŮĘ3ăů~eÖ>ë;şˇ>[0ŰšŃ<á>bwôKĹŽÜ\ĘŐmľŠÎün$ľ5AŰmˇíÖ¤b%cČąäG/ćę;îčţŰŠÜŤÇÝŁ>˛ăőžÜŇv[ĚÝţ%í˙ÇJäŇËô&.e")
ŰݤüLď`őKäS´×Pw_ÝŤhą]CśĘe3VËbĹz$˘^`oŹőŤŞÚŢéÖěďĽüŁ2%^[Ű>éÂąÂc¤ÔÜzO¨§|éŤ}Ćâ"oŘľź!á\
c÷ŐŚuXJě1'ËĺýŚü<Řď6ËmĂnź8Ćőr
g&ÄÎoĚşľÂĄäˇş'0ĚLNĚÁăŻň!YľĎqěáÝút'ąĂ
ĆŠDÍş÷Ў+Ťu\tÚVzqĚáČąĺmćóPÔUŚâćŕ^ŤKl˘Ç-ÇŞ}
7?ÇrNěűuíÚaöľĂ9Yş°"ZŘńŘZÄBmí˝F§í˝ŮžśŻĆM§
g>ÄcŠ×A>Eý˛ö{;Ů͸ŰŇüg1ŠA
ó?SÝçűť~ÎŽ5´[Ř!nX-XdÓ8¸<šsŢäĘIöz^ޤ+ŰJíŞ_Ź{9rQEhEPQ@QE˙ÔŐh˘˘((
޲!śănřYâ&×ćë˝JŇśžłuâeOYáŰFçQŠMřĽÓĽ´ő
^¨p´ÜńxN¸ţňżĎńYN:'oTrLę@ÉFăÉčÖsľŰuOOˇjܸ]
Ľ,lÄI.ĺQ\b|×ţńŞćŐÓŰ~ÎŐműĺÓ-Ű r3)Xšylˇ¸
Ýę%Lń5u5ÓęÂłV:Ź3§ŤKnjWBkjFţ ŁhđČ1iÚI%r
2#?Ë 0éͲÚV˝Ü-&Ńbťc2k&uŽÚbĚŹ/DuÎďĂÉRyfOŻĘQjך++;[I^اrżął8,0iÝHkq[3$u\\śpóÁLŤ(ŔD
FÂ""˘vhŐ˝ž¸óAhżŐŤç˙pkýMKסťxęť'#7ŢG߼íÎÔ$ÚrĄíjcĺ:á=ô}tűJzĘ(
ÖÁÉă]Ô`GđËŘ\F§É>E<˝bnźĎýĎă×C$Q@QEQEEP˙ŐŐh˘˘((
(˘Üm.mŢ{ËH bîŇ0hj
räźPw3r=~Ůą|2öâęÝWkĂ20ŕór´|7ĽŞ1úŃu1P6š/ŽvÇáÖ˛ęħ1mk ßZź>ĹerĺVKu1eűŃş51mímˇ6Ţöěĺ
4o
XLÁ5ž,çeò7ł_r(#8c3ňDG4×7FťdĹٸÄ̸}XôźĐŚ.čéóËyšWç..KLĂźvśĽ¨ßÂeyU/Étîvv*ŐIM pMšy^3pXöć|ÍÉţjBšZÁke"0ę˝ç)+tÝ
íŢ9ÔČĘQ˙)óH|ŇĽh XŇáWE
5̡dÂ=[Ŕ|R[óéÍPQ@QEQE˙ÖŐh˘˘ĺ,Â#)ěÄNęîŢŃZŻ,Ł$E=°M/@)Q,ĂĆ1O) áš]q>ěšö*.Áüv÷Šî.ŤÝEńKŚöG
IßÝŽrŃAóMçÉű=ZăEc{Ć˝í¸ĆßdQň$XrĄP7:Öî$Kq$ůšüđ OÓ 7ç=
cŘ*\v ~qUo}ęţ÷}ÎůJAYBQÝ0;X2KÓŹîţúřő/.r~LNJ 6
vśŢ:ŽâĂeÓžBďv×Çpé^0ĄbÖˇ3Mđó6Ş{§^oaÖ ť}Ä6ßiš Z:k
<ĄYĚĺgçcUŻ{ÝvĹĆŰrVŽÎqÄsaóëâwÚŮÜHâĚĹ9ČĚYfű0Š
f2'ĄôâZˇ(ŠĚś yDŁ0ÍwXHüFŢzrBŘçß6ČkfO0D÷˝ŮžĎčzŞÜ6]ćĂ{۸Ř3QÉď
G}M1T¨˘˘(( (˘(˘˙×Őh˘¨§NănĺSîÉ'8ćZ ľ+lš} ¨8ˇšZ
xŽěłĚšËöĺŁ@F|MÜîvŢťeŠJÚů
|ăÂ`Y>&Yü<Á_?×Đíbç˘wĘtÚ?Uô3WĎôO´Ţź%1
äŁ,ΰóŠHl×@ŤKË3LĎ/!}jm,x+Kr*ßÚńŽÜôŞćőeiÄ"0ěŹ}cżR
ŚVYÂ;c.?-[/öĹš
K 2ÖůsĚOfĺÎŃů^nĎ~śBäňaÂbc´H)Tĺgůţ3Ľ˘rUŠ[^÷ç´eEH§cź<%¸(|¸ńÍV6TâźĚ&
c
<ÂÍWrí1˙?,NĆDŐťáÇXONnú7%˙ÖßH ÇĚ.ĹÜĐöżwUłŰ/1Ď76!!ŘVNnśŽŠŻęĆ'LWľ|"ęňťDôĺéâëa˛2%Ç}~ÇŮý×áVBQ@QEQEEP˙ĐŐh˘Ś÷atŁăf0Äq,žŁ@Q@CîŤţ3ÓWöÄ-mťRjň`göÁ_6×Ő5ówXmE´u.ácDÄI<3Táúł
!ęCeŘ÷=ęëÝöőIá,dđMóiĽ˛5`"Â31Ř#Úó@kJřlčb§A"z˘âzů,řlFŤÉţâŤ}cľŘZĘâ/xĚ)E"ĄĺÔaŽIćYůY˘.w$Ůó0ˇ\Ly}c3ą´Žëupű|¸ă2I1[QÍÜ<u
{epl'f#Ćg4aŮpš˝Č5ßńţĂ ĺĹw)ü˝ŻŰ_ň÷Č51Č`g
ąçîüÜľĹÝîÝxDÄN^YópíFÚô!ń§9¸G7pžŤ27!!)g
ňLUŘş`Ăů|5hşr˙Q}žţçn˝EőĄĘî-˛?˛^u}#°oVťîÓošÚHŠ÷ŰUîžť;Ű{˛Űćä&ŮŽĘ,Zľ˛`|_gsöżR[ĺJÝĽ
"á8ëX'ő+ŞĽ.şv+ŔďʸíoMŚ˙}}ŐŰüŢÂyšŘCÁ Ä
cĘ11§Íůů{Î}Ů"ŔĢ"$N"~RĺďóMG\ڞ١ ÇÉ?DŠ*ěÔ6Űz
ošŚ! Áá=Ăĺ2ťn´˛N3Ď8O>^đÔ]HXÜ>ŇQNş0hăÍăĂhĺG0áęPČŐśw
Ćdd'.aăǸKZRś¨ Ŕă ć˘Ufé´#sš5ź,]źÜ
g-V.fihŐ×§6ëÝÓidńuŽv[ÄČĂtÖ$p!˘n;˝{ń?ÓýĽGj\UłŃHďÁÔŽĺjä¸óZŽÎçS5tIo[0ni´&ÜiÜ1r°xĘo_˝źšwđ˝ßŤľ§Ä^-Š77R
ŰĘ[C§ď;dCĐľŃU{O[%ĆâËYĚťQâ˝Ä°yŔDËXË!ÚcÓńĂÖUl[V-Qq33ŘBCŢĄ¨˘]Ć.0r3
ňÁ Nčůă@-EP˙ŇÔYé
OóĹwHÚĽOáôE-@&öčĽĘGŚ2Y1)˲zEPťaŮo7ˇ+ş¸Ă8Ř xi&ksĘÇ81ć¸x~
ÓS¤B$S#Ď,ÔJ¤ˇ{Ä^,
6űbÔˇ|ÄĂR$٧iĎ˙sř¸şz^ðÝîs$ ŕÉaxiÚ|Úç5î7¸¤ÚŇaĎlNb)úŐŞ|mÝĚWˇěÁ8
ćşt|¸xH˙:˛˘(wĎł9%LHâ%ĽŐ˝Ů1$
NxŔ×RRąPV]Sîđ;qüŃmĹŤöÝoŠ<ýÚČÇ/$F038ÇgŇiÇ
LĚöá%s11ŰE+T´'7=ů\ÚLbcĺŚ?X
-'Ehä;źXŚVSDĆ=1ÔQýe˛mO˝íS-Ž&a"k˛3FLźŇ1ĎLŔb˝ÝÇŚ18ác÷yňwŞçđdÚˇ
c/fŰ%EĹşźÉ(-<ě},Ë5Ѥő
´]v¸ÜúvÍ]BBKT19csqČĚń9bľřž˛Ş=WŃŰÍ˝éŽÂÚáv ťtóDŻ Br<á3o
Ú+Â1(ÄJ0,MHÄ,ĄĚ'ÉóĘG)Ä8q.#1F
¸\üůjÉÓÝ_šm.wtEţĺ1áÉ`\š9Úeâk!öőtgĂ "f|Ńśě Č
HŐOîjżÔß]ˇ]¨ö>ęÔâ HF
ÖÁ9 B<§ŢÓŹúĘ;ľĂ{%[<őˇŁoőŽv˝ĆSmvai¸>`T)`hĚWěăîęnţek
á)1ü˘SŚČüĂŹ]!Ö(5Y¸EÓĚČ!ĂÓ`fÁ?źđ÷|ŘŹˇ;Eä×6ęäő
,)iŠA:-ićňŹm¸Ň''ÓkĂV]ĚľQL5÷\=HcîÚ_őú÷rŚ˙ÓÓí?ҧđÇú"¤,g5š|Ş
ýĽčmÖ ˇëMÚ^Ýś "LÜĹná~&C"ri;SÄőu)opLđ
ĘC1##19Hi¸_1´(´śYĘÎćb Ľ#Ál˛đך5ŠřŇÚZ&ŃZJĆbfHĚćH§źl2ć"
1RţłrąĆ-ĽGűG_üęĽŐˇâ HőĹüĎ)(ýű5R (˘(˘˝2ěäĘ)orťá2DO
rüŤĄŰݍdáŰË>J˝čv˝ŔŁAa.ý5ÄŘ^ÇjOů¨*ŃđÓqżŹŹ&K"îdd`ąýžVMl\ŕc#1ŰÂťC]ipŤ â-AgČC9Ćúe´niÝvťMĹ3.Ö,üłëú@\´˝ÜclŘŐĐłąË1çÎoFZ ˇę[6HIBY§Y¤0vŤď@MZŹŠŞŻ0qňÇ˝˘(˘˙ÔŇśŠÇkł
ţ
Ó0XI@Ć$E8DDyffm?ţUý:ż¨4ísśbÖ÷ÍÇŰ2ÖHÎoâr´ö~ÂáćgľZČÜ2qÄs
"gľ°ÁČw8wD{FTěv|ľľŰîăs írŽŃN>ľ<Ú\ĹLrţň¤č
[ă5SZÜ,f}îŘcMdaýBUQJŰHňÜ.cź1ÎQőGóˇŢłę.Ú-Ć7ĹŽíň%(ł6sDHçő
}ÝRÉXEÓöُkmXĽÉ)Üâ#" ó¨
6ÇđÓ}ÝŹ¸Ű)op2A7Ć1ÇMFiRŤř;Ôdqťz{HeŹú^ZřAÔŻÜlnś3XŕËyŔaG3?Ş>çÓ<|´_ođwtsďKV8Lé[ńĆ>v˘éŘ|ÄpvůtXz#¨U˘KGĺŽeŁäŤ6_šŢ0źłÉÖ§)ř5ŇaĹťwŇ`Çřj
ťĂ"ş@Sá'EmťňËű24ÂN(ánáü°ăţÖj¸ć3EH,?őćĂłlűéíŰKĚâÝaŽ(.|o(kä§}ÓF階÷îç# Şl>ń
ę/=mV~ŽüUé;Ű-ŮŰňb[azPL>ŮSf2ägÝł/ŤŞ LÁ
ĚLN11Ű@}'kÓ;nĐ˝ˇmX[śŢH¤Ś3%%łwó&íŃžë'R§(ă:8
8řyý`}âŞĐ?Ž/R;6éâî\Ťąv:łŮâ~Đ;Ú×ń*ýgľ)BnšńŻ.1:{y˘"ý_B÷nąrLŽnlk@
pĂ?ËósĚä§ôš:WŁČĚů ĆÓV(˘˘(˙ŐŃvۧałšyÂŇŞ32"#
Ó{7kÉJ4[Ü,@ľ{Í!ÂŕQxĘF\ §>Ĺö!Ř6Ř(uDá<{OfqěíŞŮěÖy×?UľíťĹôb.šď-SčçěQ_ž#v-˛
3!yzħ°íĐQěţŃž}gŰ^ĹťîěÓŰYq>RŔ#é´°XţuÚęęćňá7M'˝ł$ĆÉĚüĽ5cé>ÜúFá¸Úmž[dřńpáń=]\:_á}
Ţů#yqHŰGŠűĚ}řu}XAäí
ÝMeŮşzÂ,öŕÓÍĹ.f0˝6Çč÷¤ĄŤŕÜ1ůbi c?É^cčŐ Š2&yg7ĺĂ
ôŢb(ĆJ?ôRS1đ Ö cćŻ}ę#ĚC)OÉśď>Lh!räŢ
S5#˝#1ů)A)ăE=şIĄŔ,S"DŔăŃ!Ĺú÷áÓö"-Ël~Ö\Y¤î¤Aż´¤LcË^-Ą
Q%%ÄÄöÁ ÷¨TĎÖĆ)Ő`Ćpâ$3ź|<ëPęMŻFč˘7K1šĚăÝ ú^×ď*Ł×?
ŠnëÓĄ,YLśń`ó";ëűř{:˘ěŐçOď Ü-ńAej§pÁČd|áŹ>
vz&3ŘQ5ovęšF¨§˛Dă8~ŇšąĘ°fGÔSUËJ"bbcýôŕb|´ŚuEyEB˙ÖŃzÁśĎţŃá >!ěÂj3Ľţci˙˘ˇíü0ŠJŁkđˇ¤-/RyLăó}ĺýfĽXś˘ÝPŤpŹ;
1ô@r=˘ŠuűóMu,S)`F-Â<çť4˝.bÜxp+Ďwcł-/EbÜ;<çť1ţú^
M°á¡¢Ńü]Â;"ť˘8%ăŮ wŽé˝ńëëA×)ÄŽ2Śâýg׍ ČŔÍrŐj
(Z&pĘK¸ qăJŃL"=+Úö( ?˙ŮHTTP/1.1 200 OK Date: Sun, 30
May 2004 01:31:16 GMT Server: Apache/1.3.27 (Unix) PHP/4.3.1
Last-Modified: Tue, 05 Nov 2002 17:35:05 GMT ETag:
"21e880-3887-3dc80149" Accept-Ranges: bytes Content-Length: 14471
Keep-Alive: timeout=1
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Twój jest ten kawałek podłogi
Członku spółdzielni mieszkaniowej! Nie daj się robić w
członka!
Jedna trzecia obywateli Pomrocznej kwateruje w lokalach
spółdzielczych. Rocznie płacą z tego tytułu 6,4 mld zł.
Mieszkania i lokale użytkowe należące do spółdzielców
mają wartość 350–400 mld zł.
Ten gigantyczny majątek znajduje się w rękach 2,5 tys.
zarządów spółdzielni mieszkaniowych, których działania
pozostają praktycznie poza jakąkolwiek kontrolą.Także
wymiaru sprawiedliwości. Zarządy spółdzielni
mieszkaniowych robią, co chcą, sprowadzając członków
spółdzielni do roli płatników czynszu. Krajowa Rada
Spółdzielczości i dwa Krajowe Związki Rewizyjne – organy
uprawnione do przeprowadzenia lustracji i postawienia
spółdzielni w stan likwidacji – nie mają interesu, by
ujawniać przekręty. Ich los zależy od 2,5-tysięcznej
partii prezesów, którzy składają się na utrzymanie biur
i godne wynagrodzenia (do 5 tys. zł miesięcznie)
zatrudnianych tam urzędników. Gdyby spółdzielnie zaczęły
się gwałtownie dzielić lub likwidować, okazałoby się, że
takie "czapy" nie mają racji bytu.
Wymiar sprawiedliwości również nie spieszy z
porządkowaniem spółdzielczości. Masowe wnioski o
kontrolę spółdzielczych statutów czy o upadłość, żądania
stwierdzenia nieważności uchwał spowodowałyby totalną
zapaść w i tak źle funkcjonujących sądach.
Nowa ustawa, stare błędy
Prawo spółdzielcze z grudnia 2000 r. tylko teoretycznie
naprawiło stare błędy. Jego przepisy nadal są sprzeczne
z innymi ustawami i pełne luk. Pozwala to zarządom na
dowolną interpretację i zagarnianie majątku członków.
Gdy sprawy trafiają na sądowe wokandy, okazuje się, że
niektórzy rozstrzygający je sędziowie ferują wyroki
wbrew prawu – z niewiedzy, a często z powodu własnego
lub najbliższych uwikłania w spółdzielcze interesy.
Spółdzielcy próbują się bronić.
Już teraz 30 proc. nie płaci za lokale. Gdy odsetek ten
sięgnie 50 proc., spółdzielnie zaczną masowo upadać.
Wbrew pozorom, może to być początek naprawy sytuacji.
Furtka do nadużyć
Zanim spółdzielnia zostanie wpisana do rejestru, jej
statut musi być zgłoszony w sądzie. Sąd ma obowiązek
sprawdzenia, czy jest on zgodny z prawem. Sędziowie
takimi bzdetami nie zawracają sobie głowy i rejestrują,
co dostaną. Na 100 zbadanych przez nas statutów żaden
nie
był zgodny z prawem spółdzielczym. Ich twórcy zadbali,
by nie było w nich wynikających z ustawy "niewygodnych"
postanowień.
Powszechną "usterką" statutów jest brak zapisu, że
członkowie spółdzielni nie odpowiadają za
długi spółdzielni, a w pokrywaniu jej strat uczestniczą
do wysokości wniesionych udziałów. Spółdzielcy nie
wiedzą, jak taki statut zaskarżyć, często nie mają do
niego dostępu. W olsztyńskiej SM Domator członek musi
zapłacić za statut 8 zł.
– "Rozrabiających" usuwa się z byle powodu, np. za
krytykę prasową.
Jestem tego przykładem. Na nasz wniosek sąd odmówił
rejestracji poprawek statutu SM Pojezierze, a kolejny ma
te same wady. Od dwóch lat podobnie czyni Zarząd SM
Jaroty. Konsekwencją powinien być wniosek walnego
zgromadzenia do KRS o postawienie spółdzielni w stan
likwidacji, gdyż w sposób rażący narusza ona prawo. Ale
to marzenie ściętej głowy – mówi Antoni Szmidt z
Krajowego Związku Spółdzielców i Lokatorów.
Musi wyjść na zero
O brygadach prezesa Procyka pisaliśmy dwa tygodnie temu
("NIE" nr 35/2002). Opisane przez nas przekręty w tej i
innych spółdzielniach-molochach możliwe są dzięki temu,
że prawo spółdzielcze nie określa wielkości spółdzielni.
W 1920 r. II Rzeczpospolita była wzorem dla Europy w
dziedzinie prawa spółdzielczego. Do dziś w krajach UE
obowiązują przepisy żywcem wzięte z tamtych rozwiązań,
jak choćby to, że spółdzielnia nie może wybudować więcej
niż kilkaset mieszkań. Chodzi o to, by wszyscy jej
członkowie mogli wziąć udział w walnym zgromadzeniu. Po
wojnie Sejm zadecydował, że w małym mieście nie może
funkcjonować więcej niż jedna spółdzielnia, w dużym –
nie więcej niż jedna w dzielnicy. Tak powstały i trwają
spółdzielcze olbrzymy, w których kontrola zarzą-dów to
tylko pobożne życzenia. Na podobnych zasadach jak
olsztyńska SM Pojezierze działa gdańska spółdzielnia Na
Zaspie, Lubawska SM, Perspektywa w Mrągowie, Nad Jarem w
Elblągu czy Wiarus w Chełmie.
Bilanse badane przez walne zgromadzenie, opatrzone
podpisem biegłego rewidenta, są praktycznie nie do
zakwestionowania. Usługa biegłego kosztuje 6–12 tys. zł.
Wybiera
go sam zarząd. – Gdybym dopatrzył się w bilansie
nadużyć, nikt nie dałby mi więcej roboty. Ma on wyjść
"na zero" – mówi rewident prosząc o niepodawanie
nazwiska. Dobry bilans to absolutorium dla zarządu i
kolejna 4-letnia kadencja.
Wszystko na sprzedaż
Najważniejszym zapisem prawa spółdzielczego jest norma,
która powiada, że majątek spółdzielni jest prywatną
własnością jej członków. A to oznacza, że zarząd nie ma
prawa obciążać go bez zgody spółdzielców.
– Właścicielami mieszkań, biurowców i lokali użytkowych
są wyłącznie spółdzielcy na zasadzie współwłas-ności.
Jedynym majątkiem spółdzielni są wniesione udziały, ale
te mogą posłużyć jedynie na pokrycie strat. Bank, który
ustanowi zastaw na spółdzielczych budynkach, nie ma
prawa ich przejąć w przypadku, gdy spółdzielnia
przestanie spłacać kredyt, bo spółdzielcy nie ponoszą
odpowiedzialności za zobowiązania spółdzielni – twierdzi
Szmidt.
Wychodzi na to, że banki udzielają frajerskich kredytów,
których nie odzyskają nawet, gdy zgłoszą upadłość
spółdzielni. To teoria. Praktyka jest inna.
Sami naiwni?
Prezes SM Sami Swoi w Olsztynie wziął kredyt,
zabezpieczając go spółdzielczymi budynkami, po czym
zbrakło mu pieniędzy na spłaty. Bank zgłosił upadłość
spółdzielni. Sędzia komisarz ustanowił syndyka, któremu
"za ogół podejmowanych czynności" wyznaczył 400 tys. zł
wynagrodzenia, nie określając terminu, w którym powinien
zakończyć on postępowanie upadłościowe. Rozporządzenie
ministra sprawiedliwości z 3 listopada 1999 r. mówi, że
za sprawowanie zarządu syndyk może otrzymać 3–20
przeciętnych miesięcznych wynagrodzeń. Sędzia "dał"
syndykowi 20 razy więcej
na podstawie taryfy z prawa upadłościowego. Oprócz tego
syndyk i jego ludzie co miesiąc biorą szmal za zarząd
majątkiem spółdzielców. I sędzia, i syndyk nie wiedzą
(?), że prawo spółdzielcze odmiennie normuje procedurę
upadłości, a prawo upadłościowe może być stosowane
dopiero, gdy prawo spółdzielcze wprost nie określa danej
sytuacji.
Traktując majątek spółdzielców jako dobra spółdzielni,
syndyk wystawił na sprzedaż 34 budynki za... 500 tys.
zł. Żąda przy tym, by każdy spółdzielca dopłacił po 6–12
tys. zł do nierozliczonych do tej pory mieszkań.
Potencjalnych nabywców jest dwóch: SM Jaroty, której
prezesuje były wojewoda olsztyński, i grupa
spółdzielców, która w miejsce SM Sami Swoi powołała SM
Odnowa. Nigdzie w kraju jak dotąd do takiej sprzedaży
nie doszło, bo "sprzedany" spółdzielca ma prawo
zrezygnować z członkostwa i domagać się od nabywcy
wypłacenia rynkowej ceny mieszkania.
– Ale w interesie syndyka jest pozorowanie działań i
prowadzenie upadłości jak najdłużej. Gdyby syndyk chciał
działać zgodnie z prawem, powinien stwierdzić, że
spółdzielnia żadnego majątku nie ma, zakończyć upadłość
i złożyć wniosek do sądu o wykreślenie spółdzielni z
rejestru. A wtedy spółdzielcy-właściciele mogliby
powołać nową spółdzielnię albo wspólnotę.
Cały proces odbyłby się co prawda z pokrzywdzeniem
wierzycieli, ale ci powinni mieć świadomość, że
kredytowanie spółdzielni niesie takie ryzyko – mówi
Szmidt.
Teoretycznie walne zgromadzenie może zarząd odwołać i
zgłosić upadłość. Nikt tego nie czyni, bo spółdzielcom
wbija się do głów, że razem z upadłością stracą swoje
lokale.
Przejęcia za długi
Największe szwindle zarządów polegają na przejmowaniu
mieszkań lokatorskich za długi w opłatach
eksploatacyjnych i powtórnej ich sprze-daży na wolnym
rynku. Pozbawionemu członkostwa i eksmitowanemu
lokatorowi zwraca się tylko część zwaloryzowanego wkładu
lokatorskiego, a spłacony przez niego kredyt
spółdzielnia zatrzymuje sobie. Prezesi tłumaczą, że
pieniądze wziął bank i byłemu członkowi nic się nie
należy. To kolejne kłamstwo. Odzyskane mieszkanie nie
jest przekazywane oczekującym w kolejce (chyba że zarząd
ma w tym interes), lecz sprzedawane temu, kto da więcej.
Spółdzielnia zarabia dwa razy.
Uzyskaną kwotę zarząd może przeznaczyć np. na pokrycie
strat i ukrycie niegospodarności.
Niekorzystny kontrakt np. na wyko-nanie remontu może być
całkiem korzystny dla prezesa. "Zwrotna" to 10–20 proc.
wartości umowy. Kto to jednak udowodni, skoro obie
strony łączy interes. Inny przekręt to zamiana dużych
zadłużonych mieszkań na mniejsze. Barbara W., mając 6
tys. długu, pod presją zarządu "oddała" wskazanej osobie
swoje 65-metrowe mieszkanie w zamian za 20-metrową
kawalerkę. Nikt jej nie zwrócił różnicy we wkładzie
budowlanym.
Miliony dla notariuszy
Przy okazji przekształcania własnościowego prawa do
lokalu w odrębną własność skubią spółdzielców notariusze
i sądy. Na podstawie znowelizowanej 21 grudnia 2001 r.
ustawy prawo spółdzielcze Sejm ustalił, że opłata za tę
przysługę wynosi 1/3 najniższego wynagro-dzenia, czyli
250 zł. Tyle samo ma kosztować założenie księgi
wieczystej i wpis do niej. Ale notariusze i sądy
traktują przekształcenie na równi z umową
kupna-sprzedaży na rynku wtórnym i pobierają 6-krotnie
większą taryfę za sporządzenie aktu notarialnego.
Zdarza się również, że spółdzielnie przerzucają koszty
scalania gruntów i podziałów geodezyjnych na członków,
jak np. SM Alternatywa w Dąbrowie Górniczej. To
dodatkowe, nieuzasadnione koszty, bo na ten cel w
ustawie okołobudżetowej przeznaczono 162 mln zł. Fakt,
wojewodowie odmawiają ich refundacji twierdząc, że nie
dostali pieniędzy. To hamuje proces przekształcania
spółdzielczych mieszkań i przedłuża byt spółdzielniom.
Równi i równiejsi
To, co dzieje się w spółdzielczości mieszkaniowej, to
klasyczny przejaw nie do końca demokratycznej
demo-kracji. Teoretycznie wszyscy członkowie są równi,
ale zarządy są równiejsze. Odwołanie ich z funkcji
graniczy z cudem. Prezesi swą chwałę głoszą w wydawanych
przez siebie dworskich pisemkach, nierzadko redagowanych
przez lokalnych dziennikarzy. Takie pisemko służy
również do upowszechniania jedynie słusznej, prezesowej
interpretacji prawa. Sprytny zarząd sprzeda, komu
trzeba, mieszkanie za
grosze, zatrudni współmałżonków miejscowych notabli, a
przetargi wygrywać będą właściciele firm, którzy wiedzą,
że nie ma nic za darmo. I tak to się kręci.
Przekrętom w spółdzielniach mieszkaniowych poświęciliśmy
w "NIE" co nieco miejsca:
nr 38/1999 – "Nie ma litości dla "»Solidarności«" – "S"
w Malborskiej Spółdzielni Mieszkaniowej zmuszała
pracowników do zapisywania się do jedynie słusznego
związku zawodowego; zarząd spółdzielni przymykał oko na
bandę nierobów;
nr 28/2000 – "Z życia właścicieli naszej ojczyzny.
Marszałek" – kombinacje finansowe prawicowego prezesa
Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Białymstoku
Aleksandra Usakiewicza ze Spółdzielnią Mieszkaniową
Promocja; spółdzielnia wybudowała prezesowi dom w zamian
za umorzenie kredytu ekologicznego;
nr 48/2000 – "Filarem wyruchani" – wiele spółdzielni
mieszkaniowych na Górnym Śląsku romansowało z Korporacją
Ubezpieczeniową Filar S.A.; zarządy waliły w rogi
lokatorów pobierając od nich zakamuflowane składki
ubezpieczeniowe;
nr 5/2002 i 22/2002 – "Smród z Etny" oraz nr 32/2002 –
"Bujajże się prezesie" – kariera Gerarda B., prezesa
Spółdzielni Mieszkaniowych Anibo w Kołobrzegu i Wspólny
Dom w Szczecinie; przewały finansowe na wielką skalę,
fikcyjna sprzedaż mieszkań, w efekcie – dochodzenia
prokuratorskie, wyroki sądowe, a prezes ciągle
nietykalny;
nr 8/2002 – "Szła dzieweczka do laseczka za 5 tysięcy" –
absurdalne przepisy "porządkowe" narzucone przez zarząd
stołecznej Spółdzielni Mieszkaniowej Nad fosą; za
zakłócanie porządku domowego – 2000 zł kary, za
zakłócanie ciszy nocnej – 5000 zł; ciekawe, o ile w
wyniku tej akcji wzrosły zarobki członków zarządu?
nr 32/2002 – "Papuga czy sęp" – nadużycia w warszawskiej
Spółdzielni Mieszkaniowej Adwokatów; tanie mieszkania "z
odzysku" dla krewnych i znajomych członków zarządu,
okradanie lokatorów;
nr 35/2002 – "Prezes i jego członki" – prezes
olsztyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Pojezierze
trzęsie miastem; fikcyjne wybory, tanie mieszkania dla
osób wpływowych, bezwzględne pozbywanie się wrogów.
Autor : Alicja Brzeźińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Krążownik Szlantacd.
Ledwo rząd podjął uchwałę w sprawie gwarancji dla
Stoczni Gdynia, "Solidarność" zapowiedziała
ogólnopolski protest. Rodzi się pytanie: kto z kim gra i
w jakie kulki?
Ruch w Stoczni Gdynia zamiera. Od dawna brakuje
materiałów: blach, profili, drutu. Pisaliśmy o tym w
"NIE" nr 29/2002. Wstrzymywana jest powoli produkcja na
niektórych wydziałach, zwłaszcza na K1, K2 i K3, gdzie
rozpoczyna się budowę statku i przygotowuje kadłuby. Do
tej pory kilkudziesięciu
pracowników poproszono, aby wzięli urlopy wypoczynkowe
lub bezpłatne. W październiku, już czwarty miesiąc z
rzędu, stoczniowcy dostaną pensje w ratach.
Warunkiem koniecznym do przetrwania stoczni jest pod-pis
ministra finansów Grzegorza Kołodki na poręczeniach
rządowych. Jednego dla PKO BP S.A. na 25,5 mln dolarów,
drugiego dla PBK S.A. na 26,6 mln dolarów. Pieniądze te
są potrzebne na dokończenie budowy dwóch statków,
jednego dla Danii, drugiego dla USA. Kołodko uzależnia
jednak złożenie swojego podpisu od wprowadzenia w
statucie spółki zmian, które zniosłyby zapisy
dyskryminujące skarb państwa jako akcjonariusza.
Według tego statutu na 11 miejsc w radzie nadzorczej 6
należy do Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego, spółki
Janusza Szlanty. Czyli prywatna spółka, mająca 16,6
proc. akcji stoczni, obsadza 54,5 proc. miejsc w radzie!
Szlanta ma więc wpływ na obsadę ponad połowy rady, która
ma jego, Szlantę, kontrolować. Trzy miejsca należą do
związków zawodowych. Zajmują je szef stoczniowej "S",
przewodniczący stoczniowego OPZZ i członek niezależnego
związku "Stoczniowiec". Skarb państwa będący największym
udziałowcem stoczni (24,8 proc. akcji) ma zaledwie dwa
miejsca w radzie ("NIE" nr 28/2002).
Teraz Kołodko domaga się zmiany tego stanu rzeczy.
Szlanta zawsze i wszędzie podkreślał, że stocznia jest
prywatną firmą, więc teraz usłyszał od Kołodki – w
postaci wspomnianej uchwały – że rząd prywatnemu nie
będzie dokładał i musi sobie co najmniej zapewnić
kontrolę nad tym, jak będą wydawane pieniądze. Bo i
dlaczego miałby w ciemno dawać Szlancie z podatków
nauczycieli i pielęgniarek? Walne zebranie akcjonariuszy
władne zmienić statut spółki zaplanowano na 7 listopada.
Wydawałoby się więc, że zarząd stoczni przygotowuje się
do wypełnienia warunków postawionych przez ministra
finan-sów. Aż tu dość nieoczekiwanie w ubiegłą środę, 9
października, w stoczniowym radiowęźle wystąpił z
audycją Dariusz Adamski, przewodniczący stoczniowej
"Solidarności". Oznajmił załodze, że te warunki Kołodki
to jednak są nie bardzo. Powiedział, że dyskutowali oni,
tzn. solidaruchy, na zebraniu sekcji przemysłu
okrętowego i wyszło im, że trzeba ogłosić protest, a
najlepiej strajk. I najlepiej ogólnopolski. W obronie
przemysłu stoczniowego. Akcję zapowiedział na 16
października.
Przewodniczącego "S" w Stoczni Gdynia i członka rady
nadzorczej tejże stoczni zarazem,
Dariusza Adamskiego, chciałem zapytać, czy zapowiadany
protest to jego inicjatywa, czy czyjaś inspiracja. Jaką
formę protest ma przybrać: czy tylko wywieszanie flag,
czy też wychodzenie na ulice. Chciałem też się
dowiedzieć, czy przed swoim wystąpieniem w zakładowym
radiowęźle pytał załogę stoczni, czy wyjdzie na ulice. I
na koniec, ale to już z małpiej ciekawości, czy nie
obawia
się aby – organizując protest – że po jego miejsce w
radzie nadzorczej także sięgnie Grzegorz Kołodko.
Przewodniczący "S" powiedział, że z tygodnikiem "NIE"
nie będzie współpracować. Walczy o utrzymanie tysięcy
miejsc pracy, ale o przebiegu tej walki będzie
informował poprzez inne media. Ma rację.
Prześladuje mnie bowiem uparta myśl, że protest
zapowiedziany przez "Solidarność" jest protestem nie w
obronie stoczni, ale w obronie prezesa Szlanty przed
Kołodką. Bo może jak tak robotnicy zaprotestują,
zastrajkują, wyjdą na ulice, to Kołodko podpisze
gwarancje dla stoczni bez zapewnienia sobie kontroli nad
Szlantą? Czy więc kapitalista Szlanta gra ze związkiem
zawodowym przeciwko lewicowemu rządowi?
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sraczka z kranu
KGHM truje ludzi. Ale niegroźnie – dostaną najwyżej
rozwolnienia albo wysypki. To o co tyle hałasu?
W amerykańskim filmie jest tak: ogromna i bogata do
obłędu firma w pogoni za zyskiem potajemnie niszczy
środowisko naturalne i truje mieszkańców małej, przez
Boga i ludzi zagubionej osady. Zastraszonym ludziom
pomaga szlachetny adwokat, dziennikarz albo naukowiec,
który wlewa w ich serca odwagę i oni występują przeciwko
trucicielowi. Bogata firma bierze w dupę od maluczkich.
Polska to nie amerykański film.
Kombinat Górniczo-Hutniczy Miedzi to jedna z
największych i najbogatszych firm w Polsce. Tam, gdzie
są położone kopalnie miedzi, to KGHM rządzi i nikt nie
ma co do tego żadnych wątpliwości. Kopiąc dziury w ziemi
kombinat liczy się z tym, że szkody górnicze wynikłe
podczas eksploatacji złóż mogą być uciążliwe dla
mieszkańców tych terenów. Szkody mogą powodować między
innymi zanik wody. KGHM zobowiązał się więc bez
szemrania, iż do jego obowiązków należy dostarczanie
wody pitnej do niektórych gmin. Wymusza to na gigancie
prawo górnicze i geologiczne.
* * *
Gmina Warta Bolesławicka i dwie inne, zamieszkiwane
przez 12 000 ludzi, cieszyły się takim właśnie
przywilejem. Wodę pitną z ujęcia Iwiny dostarczała
spółka "Energetyka", własność KGHM. Był rurociąg, woda
ciekła, ludzie pili, sielanka po prostu. W lutym tego
roku z kranów poleciało coś, co do złudzenia
przypominało eksplozję rzadkiego gówna i takież objawy
wywoływało u konsumentów. Pokryci wysypką i nękani
sraczką konsumenci poczęli monitować władze gminne, by
coś z tym zrobiono.
Władze wzięły się za to piorunem. Powiatowy inspektor
sanitarny w Bolesławcu po około dwóch tygodniach
rozstrzygnął wątpliwości: woda jest świetna. Owszem,
napisał w piśmie z 11 marca 2002 r., że jest trochę
mętna i ma wysoki stopień twardości, ale bezpośrednio
nie stwarza zagrożenia dla zdrowia ludzi. Trzy dni
później w innym swoim piśmie potwierdza: woda w zakresie
oznaczonych parametrów bakteriologicznych odpowiada
warunkom wody do picia i na potrzeby gospodarcze. Słowa
o właściwościach chemicznych. I wydawałoby się, że tak
zostanie. Woda ma śmierdzieć i już. Aż tu nagle, 29
kwietnia 2002 r., czyli ponad dwa miesiące od momentu
zanieczyszczenia wody – ten sam państwowy powiatowy
inspektor sanitarny w Bolesławcu pisze do spółki
"Energetyka": że woda z wodociągu publicznego w Iwinach
nie nadaje się do spożycia. I surowo wzywa spółkę do
wskazania władzom trzech gmin zastępczego źródła
zaopatrzenia mieszkańców w wodę spełniającą wymogi
sanitarne. Powołuje się przy tym na swoje badania – te
same, w których twierdził, że woda jest w porządku. No
i fajnie. Szkoda tylko, że lecące z rur toksyczne pomyje
przez dwa miesiące stosowało do picia i mycia 12 tys.
ludzi.
* * *
Co się stało?
Przyczyną pogorszenia stanu wody w kranach było zalanie
kopalni Konrad w Iwinach, pod którą znajdowało się
ujęcie wody pitnej. Jak oceniają fachowcy,
najprawdopodobniej uległa przerwaniu warstwa izolacyjna
w miejscu od-wiertu i to właśnie spowodowało dramatyczne
pogorszenie jakości wody.
2 maja dr Zbigniew Hałat, specjalista epidemiolog, szef
Instytutu Wody, na miejscu przeprowadził badania
mieszkańców w celu ustalenia związku dolegliwości
żołądkowych i skórnych z jakością wody doprowadzanej do
kranów okolicznych miejscowości. Według jego oceny,
jedną z głównych przyczyn zachorowań była zwiększona
ilość siarczanów w wodzie. Pan doktor napisał obszerny
elaborat na temat wpływu podwyższonej ilości siarczanów
na zdrowie ludzkie. Można tam znaleźć takie słowa jak:
"odwodnienie", "stan zagrażający życiu", "zaostrzenie
występujących chorób" itp. Poza tym dr Hałat w lokalnej
gazecie wspominał okazany mu, lecz nie udostępniony,
wynik badań wykazujący zwiększoną zawartość ołowiu w
wodzie. I dopiero po jego wizycie władze gminy zaczęły
dostarczać wodę w beczkowozach.
Sprawą zajęli się posłowie. 31 maja interpelację do
ministra skarbu złożył Bogdan Zdrojewski. Przy okazji
wyszło na jaw, że w maju powiatowy inspektor sanitarny
orzekł, że woda ta nie nadaje się do podawania nawet
zwierzętom gospodarczym. Nikt z władz gminnych jednak
tego nie ogłosił. Odpowiadając na interpelację minister
Kaczmarek stwierdził, że "Energetyka" robi co może, zaś
związek między zalaniem kopalni a zanieczyszczeniem
ujęcia jest badany przez specjalistów. Wielce
uspokajające.
* * *
W końcu spółka "Energetyka" i KGHM zobowiązały się do
wybudowania nowego rurociągu z nowego ujęcia, ponieważ
eksperymenty polegające na uzdatnianiu wody ze starego
ujęcia nie przyniosły zadowalających rezultatów. Od maja
do lipca ludzie ganiali zatem z wiaderkami do
beczkowozów – jak po powodzi. Wreszcie w sierpniu z
kranów popłynęła woda z nowego ujęcia. Ruda jak Marusia
z "Czterech pancernych" i mętna jak mleko. Władze gminy
i sanepid z Bolesławca stwierdziły, że przyczyną
zanieczyszczenia jest osad, który zgromadził się w
instalacjach domowych podczas podawania zanieczyszczonej
wody z zatopionego ujęcia. To nie problem – stwierdził
wójt gminy Warta Bolesławicka – wystarczy puścić wodę z
kranu przez dłuższy czas, zanim zacznie się jej używać i
to wystarczy. Mieszkańcy twierdzą coś wręcz przeciwnego.
Pokazywano nam filtry z domowych instalacji
oczyszczających, bo niektórzy zapobiegliwie zamontowali
sobie takie urządzenia. Filtry te po kilku dniach
odmawiały posłuszeństwa, zasyfione do granic możliwości.
Prezentowano nam zmiany na skórze – takie same, jakie
występowały wówczas, gdy pili tamtą, szkodliwą wodę.
Badania bolesławickiego sanepidu mówią wprawdzie, że
woda jest dobra, tyle tylko, że próbki pobierano zanim
dotarła do instalacji domowych. Wyniki badań
bakteriologicznych przeprowadzone już w domowych kranach
wykazały przekroczenie dopuszczalnych norm. Ale nikt się
tym nie przejmuje.
Ludzie, z którymi rozmawialiśmy, uporczywie wskazywali
na błotnistą, cuchnącą maź, jaką pokryte są od wewnątrz
rury w ich domach.
To pozostałość po kilkumiesięcznej dostawie czegoś, co
chciało być "wodą pitną".
Dr Hałat postępowanie władz gminy uważa za karygodne.
Już nagłe zmętnienie wody jest poważnym sygnałem
ostrzegawczym wymagającym natychmiastowej reakcji.
Przekroczenie norm bakteriologicznych nawet o niewielkie
wartości jest niczym innym jak tylko wskazaniem, że woda
nie nadaje się do picia. A badanie wody u producenta
jest próbą uniknięcia odpowiedzialności, bo ludzi
interesuje to, co płynie z kranu. Hałat wysnuł wniosek,
że cała ta sytuacja to ze strony władz samorządowych
próba unikania konfliktu z taką potęgą jak KGHM.
Wydawałoby się, że nic prostszego, jak przepłukać tę
chromoloną instalację i mieć święty spokój ze strony
mieszkańców, zmuszonych do ciągłego grania w rosyjską
ruletkę o własne zdrowie. Ale jakoś nikt się nie kwapi –
ani samorząd, ani KGHM.
* * *
Nic nie usprawiedliwia faktu, iż przez trzy miesiące
KGHM do spółki z lokalnymi bonzami i sanepidem truli
ludzi toksycznymi pomyjami, zanim zdecydowali się
łaskawie dostarczać wodę beczkowozami. Skandalem są
sprzeczne decyzje powiatowego sanepidu, niepełna
informacja ze strony władz gminy i opieszałość KGHM.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że władze samorządowe
i kombinat uważają sprawę za zakończoną.
A ludzie? Niech się przyzwyczajają. To nie Ameryka z
filmu. Tutaj nie ujmie się za nimi żaden adwokat, co by
im wyprocesował miliony dolców odszkodowania. To nasz
kraj ukochany. U nas zawsze maluczcy biorą w dupę.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kwaśny cukierek
Niepotrzebnie się wyśmiewacie z George’a W. Busha, że
wypluł cukiereczek. To była jedna z mądrzejszych rzeczy,
jakie zrobił. Nie mógł przecież przemawiać do Putina z
landryną w buzi. Nie powinien was też zwieść wyraz jego
twarzy. To, że ktoś wygląda jak kretyn, jeszcze nic nie
znaczy. Ale kiedy przywódca Ameryki domaga się wolnych
wyborów w Palestynie i od razu zakłada, że w tych
"wolnych" wyborach nie może wygrać najpopularniejszy z
kandydatów, Arafat, rzuca interesujące światło na
pojęcie demokracji. Zbombardowanie strzelających na
wiwat weselników znacznie obniżyło poziom przyjaźni
narodu afgańskiego do ich amerykańskich wyzwolicieli.
Pojadą więc wyzwalać gdzie indziej.
Tradycja demokracji amerykańskiej silnie się wiąże z
hollywoodzką instytucją castingu, czyli obsady.
Departament Stanu prowadzi na całym świecie casting na
przywódców przyjaznych ojczyźnie dolara. A gdy już
dostaną carte blanche od Białego Domu, mogą – jak
generał Suharto, wielki strategiczny sojusznik Ameryki w
Azji – spokojnie wyrżnąć siekierkami pół miliona
podejrzanych o komunizm Chińczyków i w zamian przejąć
ich majątki. To wielkie "zwycięstwo nad komunizmem"
odbyło się w 1965 r., ale nawet gdy się okazało, że
Suharto ukradł swemu krajowi 5 mld dolarów, mógł liczyć
na poparcie Waszyngtonu, póki go zagniewany lud nie
obalił. Po czym casting podjęto na nowo.
W Arabii Saudyjskiej karalne jest posiadanie Biblii,
większość ministrów nosi nazwisko Saud i należy do
panującej rodziny, ale Saudowie przeszli w castingu. Za
Saddamem, który nie przeszedł, Bush wysłał płatnych
morderców z CIA. Na razie Amerykanie intensywnie
poszukują w Iraku przyjaznej Zachodowi opozycji wśród
tych, którzy jeszcze nie padli z głodu i chorób
wywołanych narzuconą przez USA
blokadą. Może się nie udać.
Wypróbowana w Kosowie i Afganistanie zasada odpalania
rakiet i bombardowania wszystkiego, co się rusza,
powoduje wiele godnych pożałowania "pomyłek". Polowanie
na Osamę ben Ladena odbywa się znaną z totolotka metodą
chybił-trafił. Polowanie na Fidela Castro, którego CIA
usiłuje ukatrupić od roku 1959, to ciągle chybił.
Ostatnio przywódca kubański wskazał na konferencji
prasowej w Panamie
dokładny adres nasłanego przez amerykańskie służby
specjalne killera i władze panamskie
musiały go aresztować.
Według USA Iran i Irak nie mogą mieć broni masowej
zagłady, zaś Izrael – proszę bardzo. Nie wolno też
ogłosić wolnych wyborów w Algierii, bo znowu wygrają
islamiści. Znie-cierpliwieni dyktaturą wojskową
Muzułmanie, nie mogąc dać wyrazu swym preferencjom za
pomocą kartki wyborczej, odreagowują podrzynając gardła
niewiernym i cudzoziemcom.
Tryumfalny pochód amerykańskiej demokracji przez świat
wymaga coraz więcej lotniskowców, samolotów bojowych i
rakiet. Ponad miliard dolarów dziennie ładowane w ten
śmiercionośny złom dało już pierwszy efekt – euro
przebiło dolara. Skoro jednak produkcja się kręci,
trzeba koniecznie coś opchnąć sojusznikom. W sprawie
sprzedaży F-16 naszemu podupadającemu krajowi być może
kulminacją jest czerwony
dywan rozwijany przed Białym Domem dla Aleksandra
Kwaśniewskiego. Bush może prochu nie wymyśli, ale na
handlu bronią się zna. Już widzę, jak oszołomiony
waszyngtońską pompą na swoją cześć Kwaśniewski wyciąga
książeczkę czekową i zamawia Phantomy.
Na razie media ogłosiły, iż w wielkiej tajemnicy
wyruszył w rejon Zatoki Perskiej polski okręt wojenny,
aby zwalczać terroryzm. Niewykluczone nawet, że nasi
chłopcy w ramach operacji wojennej rzucą się jak Grom z
jasnego nieba i... coś przetransportują. Taki zaszczyt
nie spotkał nas, wschodnich chrześcijan, od czasu wypraw
krzyżowych.
A Putin te cukierki zawija i zawija..
Autor : Piotr Ikonowicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przepijemy naszej babci domek
mały "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Umarzanie ludzi "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Aleksander Babiloński
Czy władza polska nad Babilonią (dokładnie nasza strefa
kolonialna) może być uznana za niespodziankę, czy za
szczególną łaskę amerykańską? Otóż nie. Było to od
wieków przewidziane i zapisane w księgach. Ów "wyrok na
Babilon" ujrzał już prorok Izajasz, syn Amosa. Oto jego
słowa. Dla ułatwienia lektury starobiblijnego tekstu w
nawiasach podajemy wyjaśnienia. Księga Izajasza 13:
Ja (Kwaśniewski) dałem rozkaz moim poświęconym;
z powodu mego gniewu zwołałem moich wojowników,
radujących się z mojej wspaniałości.
Uwaga! Gwar na górach, jakby tłumu mnogiego (wojska
polskie).
Uwaga! Wrzawa królestw,
sprzymierzonych narodów (USA, Wielka Brytania, Polska i
Australia).
To Jahwe zastępów (Bush) robi przegląd
wojska...
A co będzie, kiedy Polacy opuszczą swoją strefę
okupacyjną?
Wtedy Babilon, perła królestw,
Stanie się jak Sodomą i Gomorą (będą kłopoty z
wprowadzeniem demokracji i parlamentaryzmu) (...)
Nie będzie nigdy więcej zamieszkany
ani zaludniony z pokolenia w pokolenie
Nie rozbije tam Arab namiotu...
Skąd wiadomo, że chodzi o naszych? Napisane jest bowiem,
że będą to wojska, które w złocie się nie kochają a jak
pamiętamy: Idź złoto do złota, my Polacy... do tego
najwierniejsze Jahwe (patrz wyżej). Stanie się zatem, co
się stać miało. Zaś do programu lekcji religii dołączyć
należy mowy Aleksandra Kwaśniewskiego, Babilońskim odtąd
zwanego.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lody śmigłem kręcone cd.
Jeden z największych przetargów organizowanych ostatnio
w Europie Środkowowschodniej – budowa terminalu nr 2 na
Okęciu – na finiszu. Chodzi oficjalnie o 198,85 mln
dolarów, a nieoficjalnie – o grubo więcej.
28 czerwca komisja przetargowa Przedsiębiorstwa
Państwowego Porty Lotnicze po długich naradach
"zasugerowała" zarządowi PPL wybór oferty Budimexu.
Nas to nie zaskoczyło. Już w kwietniu na łamach "NIE"
(nr 14/2002) w artykule pt. "Lody śmigłem kręcone"
pisałam: Z moich informacji wynika, że jeśli zwycięzcą
przetargu zostanie Budimex pod kierownictwem prezesa
Michałowskiego (a wszystko wskazuje na to, że tak
będzie), zostanie to oprotestowane i wybuchnie
gigantyczny skandal. Inteligencji Czytelników i
odpowiednich organów pozostawiam poszukiwanie odpowiedzi
na pytania: Skąd mogłam tak wcześnie wiedzieć kto
wygra?; A jeśli nawet ja wiedziałam, to po cholerę
bawiono się w jakieś tam przetargi?
Najbliższe tygodnie i miesiące zapowiadają się więc
gorąco dla członków komisji i zarządu PPL. Firma
Hochtief Polska, której oferta nie była nawet
rozpatrywana ze względów formalnoprawnych, już
zapowiedziała podjęcie kroków prawnych w celu
zakwestionowania decyzji PPL. Także Jerzy Binkiewicz,
dyrektor firmy Strabag sp. z o.o., jak informuje prasa,
nie wyklucza złożenia protestu w sprawie decyzji
komisji.
Wiewiórki filujące w okolicach lodziarni na Okęciu
wyniuchały, że tak naprawdę terminal nr 2 może kosztować
znacznie więcej niż opiewa oferta. Pośrednio potwierdza
to przewodniczący komisji przetargowej Bogdan Chudziak,
który indagowany na okoliczność gwarancji utrzymania
ceny zaproponowanej przez Budimex, odparł, że w tak
dużych kontraktach zawsze pojawiają się dodatkowe roboty
i koszty. Pytam: Czy przypadkiem nie chodzi o skromne
40–50 mln zielonych więcej? Bo
na tyle podobno cała inwestycja jest niedoszacowana.
Mam też kilka innych pytań:
1. Dlaczego w ogóle był to przetarg niepubliczny, skoro
urządza go firma państwowa?
2. Metr kwadratowy lotniska klasy HUB musi ileś tam
kosztować, zatem czy można wybudować go za pół ceny?
3. Czy jedna firma może kupić wyposażenie technologiczne
lotniska tej klasy zgodne z wymaganiami międzynarodowymi
o 30–40 proc. taniej niż inna firma?
4. Jak się mają porównania kosztów eksploatacyjnych w
projektach różnych oferentów jednego z najbardziej
istotnych miejsc, jakim jest na lotnisku sortowania
bagażu wychodząc z założenia, że liczy się nie tylko
koszt budowy, ale i późniejszej eksploatacji?
5. Jaki pasażer gotów będzie zapierdalać z ciężkim
bagażem około 900 metrów z garażu wielopoziomowego do
terminalu nr 2?
Fachowcy nie powinni mieć problemów z udzieleniem
odpowiedzi na te pytania. Polecam je uwadze szanownych
panów posłów, którzy interesują się sprawą. W kuluarach
sejmowych od pewnego czasu mówi się, że wicepremier
Marek Pol jest bardzo niezadowolony z upierdliwej
dociekliwości przewod-
niczącego komisji infrastruktury Janusza Piechocińskiego
z PSL. Ale prawdziwą panikę u pewnych osób wywołała
wiadomość o rezygnacji ministra finansów Marka Belki.
Obawiają się, że jego następca może w sposób bardziej
zdecydowany popatrzeć na to, co się dzieje wokół
przetargu na Okęciu, a to by była wybitnie niepożądana
okoliczność. W grę wchodzą przecież miliony dolarów.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Do waszej wiedzy Polską rządzą szpiedzy
Już rok w jednym z polskich aresztów garuje niejaki Jofa
Kazadi, czarnoskóry Afrykanin, obywatel Demokratycznej
Republiki Konga. Prokuratura zarzuca mu, że działając
razem z Krzysztofem Habichem wyłudzał od skarbu państwa
podatek VAT. O winie bądź niewinności Murzyna zdecyduje
sąd. Żal mi jednak
gościa, który się głowi, dlaczego wciąż siedzi? A
odpowiedź jest banalna i prosta: był w kilku miejscach w
niewłaściwym czasie, przez co posiadł niebezpieczną
wiedzę.
Polowanie na king kongów
Co jakiś czas na łamy prasy powraca nazwa firmy King &
King. Zazwyczaj przy okazji kolejnych publikacji o
kongijskiej inwestycji KGHM Polska Miedź S.A.
Zdecydowana większość mediów robi z "Kingów" łachów,
którzy wyciągnęli z KGHM przynajmniej 740 tys. dolarów.
Ale były też publikacje pozytywnie oceniające tę spółkę
(m.in. w śp. "Życiu", w "Rzeczpospolitej"). Miały cechy
wspólne: King & King jest zawsze krystaliczny; łachami
są dwa SLD-owskie zarządy Polskiej Miedzi; zawsze ten
sam autor – Jarosław Jakimczyk, obecnie piszący dla
"Rzepy".
Zdaje się, że jako pierwsi starali się do "Kingów"
dobrać redaktorzy Filip Mecner i Marcin Rybak z "Gazety
Wyborczej". W demaskowaniu interesów tej spółki ma też
swoją zasługę "NIE". Przed trzema miesiącami ("NIE" nr
51-52/2002), w obszernym reportażu "Afropolacy"
odsłoniliśmy kulisy tego, co prasa bezzasadnie nazwała
"aferą kongijską". Choć po upływie 12 tygodni nie
zmieniłbym w tym reportażu nawet przecinka, przyznaję,
że tak samo jak inni dziennikarze kręciłem się w miejscu
i ekscytowałem gównianymi pieniędzmi.
"Afropolacy" w pigułce
Gdy w 1999 r. KGHM utracił prawo do eksploatacji złoża
kobaltu w Kongu, zarząd spółki wynajął firmę King &
King. Nikomu w Polsce nieznana spółeczka z kapitałem
zakładowym 50 tys. zł, bez stałej siedziby i
jakiejkolwiek pozycji na rynku, miała za 1,5 mln dolarów
poprawić wizerunek Polskiej Miedzi w Kongu i odnowić jej
prawo do eksploatacji złoża. Na poczet zadania wzięli
zaliczkę – 740 tys. dolarów.
Swój wizerunek w Kongu "Kingi" zawdzięczały jednej
osobie: polskiemu konsulowi, I sekretarzowi ambasady,
chargé d’affaires i rezydentowi UOP w jednym – Marianowi
Piaszczyńskiemu. Firmował pieczęcią ambasady umowy,
które zawierali, organizował im konferencje prasowe. Na
papierze firmowym naszej ambasady opatrzonym swoją
pieczęcią uprzejmy był nawet przekazać prezydentowi
Demokratycznej Republiki Konga charakterystykę firmy
King & King:
– tworzyła rynek finansowy w Polsce, w tym giełdę
warszawską;
– uczestniczy w zarządzaniu największymi polskimi
firmami z branży paliwowej;
– jest spółką-matką dla spółek paliwowych w Polsce,
m.in. dla spółki Petrobaltic;
– współpracuje z największymi konsorcjami paliwowymi na
całym świecie;
– uczestniczy w prywatyzacji spółek zajmujących się
dystrybucją produktów paliwowych.
Same kłamstwa – oficjalnie, na piśmie! Identyczne bzdury
padały na konferencjach prasowych (w razie potrzeby
służę wycinkami prasowymi i zapisami wideo).
W całej tej szopce tak naprawdę nie chodziło o interesy
KGHM. Chodziło i chodzi o ropę. Kłamliwy wizerunek
spółki krzak, która od kilku lat nawet nie składa w
sądzie bilansów (a ostatnie wykazują straty), budowany
był przez naszą ambasadę na potrzeby jednego interesu.
Ropa
U ujścia rzeki Kongo do Atlantyku znajdują się
nietknięte złoża ropy naftowej. Jest tam też gaz ziemny
i mnóstwo bitumów – surowca używanego do produkcji
asfaltu. Ropa jest łatwo dostępna. Złoża znajdują się na
obszarze przekraczającym 4,6 tys. km2 w ilości
szacowanej między 50 a 115 mln ton. Mało to czy dużo?
Otóż gdyby ceny ropy spadły o 30 proc. i o 30 proc.
wzrosła cena jej wydobycia, i gdyby było jej zaledwie 50
mln ton, to zysk netto tego, co ją wydobędzie, wyniósłby
po 10 latach – uwaga! – 2,5 miliarda dolarów.
Wiedzę tę posiadłem w firmie, która finansowała badania
złoża – gdańskim Petrobaltiku. Jest to przedsiębiorstwo
działające jako spółka z o.o., której jedynym
właścicielem jest polski skarb państwa. Zajmuje się
przede wszystkim poszukiwaniami i eksploatacją złóż ropy
naftowej i gazu. Firma jest w świetnej sytuacji
finansowej: 440-osobowe przedsiębiorstwo odprowadza do
państwowej kasy 50 mln zł rocznie. Od 12 lat jej nazwa
kojarzy się z osobą prezesa Jana Kurka.
"Kingi" trafiły do Petrobaltiku proponując wspólny
interes. Rekomendował ich Mirosław Kasza – główny
biznesmen i strateg gospodarczy "Solidarności", należący
do grona najbardziej zaufanych współpracowników Mariana
Krzaklewskiego. Przyszło mu to łatwo, bo zasiadał w
Radzie Nadzorczej Petrobaltiku. Kasza wprowadził ich
również na salony AWS-owskiego zarządu KGHM, co – jak
już wspomniałem – zaowocowało utopieniem przynajmniej
740 tys. dolarów.
Koncesja
Przez zaangażowanie naszej ambasady w Kinszasie w
świadome potwierdzanie nieprawdy "Kingom" udało się
uzyskać koncesję na eksploatację złóż w dolnym Kongu o
wartości miliardów dolarów. Żeby jednak te miliardy
zarobić, trzeba najpierw zainwestować. A pieniędzy
"Kingi" oczywiście nie mieli. Zwrócili się więc do
Petrobaltiku z propozycją utworzenia konsorcjum. Miało
to wyglądać mniej więcej tak: King & King – 20 proc.
(czyli minimalny zysk 500 mln dolarów!), Petrobaltik –
33 proc. (zysk 833 mln dolarów), partner ze szmalem
(obojętnie kto) – 32 proc., rząd Konga – 15 proc. Tu
pewne wyjaśnienie. Sympatia Kongijczyków do Polski nie
był podyktowana zamiłowaniem do śnieżnego krajobrazu.
Szukali inwestora, którym byłaby firma państwowa z
kraju, który nie ma przeszłości kolonialnej.
Wpasowaliśmy się idealnie.
Wedle prawa kongijskiego, w eksploatacji surowców o
znaczeniu strategicznym musi partycypować ich skarb
państwa. Kongijczycy zaproponowali więc założenie joint
venture i wyznaczyli do tego swoją państwową spółkę
Cohydro.
Na czele tej spółki stał niejaki Nyembwe Kazadi (nie
mylić z kiblującym w Polsce Jofą Kazadim). Oto jego
charakterystyka pióra red. Jarosława Jakimczyka z
publikacji w "Życiu", za którą dostał nominację do
nagrody Grand Press w kategorii dziennikarstwa
śledczego. Napisał: afrykański hochsztapler i
szantażysta. Moja charakterystyka Nyembwe Kazadiego jest
inna: najpotężniejszy człowiek w Kongo. Najbliższy
współpracownik i przyjaciel zamordowanego prezydenta
Laurenta Kabili, opiekun rodziny prezydenta, najbliższy
doradca nowego prezydenta Josepha Kabili (syna
Laurenta).
Odyseja Kazadiego
Nyembwe Kazadiemu coś w tym naftowym dealu nie pasowało.
Wiarygodność Petrobaltiku sprawdził bez problemu, ale
kongijska ambasada w Warszawie nie mogła się niczego
dowiedzieć o spółce King & King. Zwrócił się
bezpośrednio do swego przyszłego partnera, prezesa
Petrobaltiku. Jan Kurek, człowiek z ogromnym
doświadczeniem, w kilku kolejnych pismach olał próby
nawiązania bezpośredniego kontaktu.
Dowiedział się bowiem, że ów Kazadi to afrykański
hochsztapler i szantażysta. Skąd taką wiedzę czerpał? Z
centrali UOP, a ta – od swojego rezydenta w Kinszasie
Mariana Piaszczyńskiego. Tego polskiego dyplomaty, który
firmę King & King przedstawiał jako mocarstwo naftowe.
Kazadi postanowił więc przyjechać do Polski. A działo
się to równo 3 lata temu, na początku 2000 r. Zwrócił
się z prośbą o wizę do naszego konsulatu, czyli pana
Piaszczyńskiego. Ten odmówił mu, co logiczne: gdyby
Kazadi ustalił w Polsce, kto stoi za "Kingami", szlag by
trafił 500 mln dolarów spodziewanego zysku.
Wizę otrzymał Kazadi w innej polskiej placówce poza
granicami Konga. Jego przylotu oczekiwały w Warszawie
delegacje MSZ i ambasady kongijskiej. Czekała też Straż
Graniczna, która postanowiła pognać Kazadiego z RP.
Powód? Strażnicy otrzymali z UOP informację, że to
afrykański hochsztapler i szantażysta. Wpuszczono go po
interwencji MSZ. W trakcie kilku spotkań, w tym rozmowy
z ministrem Markiem Ungierem, szefem Gabinetu
Prezydenta, Kazadi niczego istotnego nie załatwił, do
prezesa Kurka się nie dopchał. Postanowił wracać.
W przeddzień wylotu do Kinszasy dotarła do Kazadiego
informacja, że po wylądowaniu w Kongu zostanie
aresztowany. Miała skłonić go do zaniechania powrotu.
Zaryzykował.
Na lotnisku N’djili w Kinszasie rzeczywiście czekała na
niego grupka agentów kongijskiej bezpieki ANR. Kiedy
zabrali mu już paszport, na miejscu zjawiła się jego
własna ochrona umożliwiając mu ucieczkę. Dalej wszystko
było jak w amerykańskim filmie: pościg ulicami stolicy,
ukrywanie się w "dziupli". Po pewnym czasie dygnitarzowi
udało się skontaktować z prezydentem Konga, który
potraktował te działania jak próbę zamachu stanu i
ściągnął Kazadiego do swojego pałacu.
Kiedy byli już razem, prezydent wezwał szefa ANR. Ten
przyznał, że chciał aresztować Kazadiego za zdradę
stanu. Ściślej, za szpiegostwo, a jeszcze ściślej za
szpiegostwo na rzecz Polski. Szef bezpieki przekonywał,
że takie informacje dostał z polskiego Urzędu Ochrony
Państwa. Potrafił też wskazać ich źródło: Marian
Piaszczyński. Upierał się przy swoim: Piaszczyński
otrzymał raport z Warszawy.
Tego było już za wiele. Szef bezpieki, powiedzmy,
odszedł... Podobny los spotkał kilka innych osób, które
pomogły "Kingom" zdobyć koncesję na wydobycie ropy.
Kazadi nie odpuścił. Postanowił ustalić wszystkie
okoliczności zaistniałych wydarzeń. Jego praca
zaowocowała powstaniem specjalnego raportu dla
prezydenta Konga, który nazwał "Dossier King & King".
Plecy "Kingów"
Kto jeszcze, oprócz Mirosława Kaszy, stał za King &
King? Według moich źródeł, jeden z najbogatszych
Polaków, szef Procomu Ryszard Krauze. Nie widzę nic
złego w tym, że biznesmen usiłuje powiększyć swoje zyski
finansując prace jakiejś spółki. Wcale zresztą nie
musiał wiedzieć, że finansował operacje UOP. Jest to
bardzo prawdopodobne. Prawdopodobne jest również, że to
Kasza polecił "Kingów" Krauzemu. Panowie mają dobre
kontakty. Poznali się, gdy Kasza zasiadał w Radzie
Poczty Polskiej, a kapitałowo wchodził w nią właśnie
Krauze.
Przyszło mi oczywiście do głowy zapytać Krauzego, czy
finansował lub kredytował działalność Żmudy i Solskiego,
odpowiedzi jednak nie dostałem. Na pytanie odpowiedział
mi rzecznik Procomu stwierdzając, że nie finansował ich
Procom. O pieniądzach szefa ani słowa.
Głupia sprawa
Powstała dość głupia sytuacja. "Kingi" mają glejt wart
fortunę i z braku forsy nic nie mogą z nim zrobić. W
warunkach koncesji jest zaś pewien istotny zapis: jeśli
nie zaczną inwestować do końca 2003 r. – koncesję szlag
trafi. Pójdzie się więc pieprzyć parę groszy – minimum 1
mld 333 mln dolarów (wartość działki Petrobaltiku i
"Kingów").
"Kingi" i Piaszczyński, obecnie Marian W. (przestawszy
być dyplomatą, musiał zmienić nazwisko, bo poprzednie
było spalone), dalej biją pianę opowiadając o setkach
milionów dolarów, które już zdeponowali w kongijskim
Banku Narodowym, ale według mojej wiedzy mają
świadomość, że szanse na wielkie pieniądze przepadły.
Ostatnie takie robienie idiotów z Kongijczyków odbyło
się w listopadzie 2002 r. w kinszaskim hotelu Memling.
Na konferencji prasowej "Kingi" powtórzyli to, co już
wcześniej o sobie mówili, uzupełniając tę opowieść o
informacje, że Amerykanie korzystają z nowych
technologii przeróbki ropy opracowanych przez King &
King.
Finał tych zabaw w propagandę sukcesu był dla pana
Piaszczyńskiego – teraz Mariana W. – mało przyjemny.
Kongijska bezpieka zatrzymała go i przesłuchiwała
przyjmując hipotezę szpiegostwa. Miał szczęście, bo
wyszedł z aresztu tego samego dnia. Półtora roku
wcześniej nasz były konsul, I sekretarz, chargé
d’affaires i agent specjalny przekiblował w pierdlu 5
dni.
Nikt związany z King & King nie zrobi interesu w Kongu.
Nie wiem, czy wiedziała o tym Polska Miedź, kiedy
podpisywała umowę na usługi z "Kingami", na pewno jednak
wie o tym teraz. Zadbałem o to przekazując zarządowi
kombinatu pełne dossier, z nadzieją na wykorzystanie go
w sądzie.
Kurier z Kinszasy
Znacząca część informacji zawartych w tym artykule
pochodzi ze wspomnianego raportu "Dossier King & King"
opracowanego przez służby kongijskie na zlecenie
prezydenta kraju. 24 grudnia 2002 r. jeden z kongijskich
dygnitarzy złożył mojemu koledze na stałe mieszkającemu
w Kinszasie propozycję wyjazdu do Polski i przekazania
mi raportu. Obaj osłupieliśmy; miejscowi większym
zaufaniem darzą dziennikarza prywatnej gazety niż
naszego chargé d’affaires!
Raport podzieliłem na 3 części i zleciłem jego
tłumaczenie trzem niezależnym tłumaczom. Wiedza w nim
zawarta była na tyle interesująca, że nawiązałem kontakt
z prezesem Petrobaltiku Janem Kurkiem.
Zbiegi okoliczności
Spotkałem się z prezesem Kurkiem w Warszawie już 2
stycznia 2003 r. Po rozmowie ze mną pojechał do
Ministerstwa Skarbu podzielić się wiadomościami o nowych
możliwościach inwestycyjnych.
6 stycznia premier Miller posunął ze stanowiska ministra
skarbu Wiesława Kaczmarka. Przypadek? Być może. Powołał
też nowego ministra – Sławomira Cytryckiego, który –
jako jeden z nielicznych członków gabinetu – przyznał
się do współpracy ze służbami specjalnymi. Przypadek?
Być może.
Na konferencji prasowej w połowie stycznia Cytrycki
oświadczył, że nie będzie przeprowadzał czystek w
zarządach spółek skarbu państwa. Zełgał tylko częściowo.
Między swoją nominacją a konferencją prasową zdążył
posunąć ze stanowiska prezesa Petrobaltiku Jana Kurka.
Przypadek? Być może, ale coś za dużo tych przypadków.
Apetyt na petrodolary
Petrobaltic ma nowego prezesa – Andrzeja Schulza. Ma on
opinię uczciwego, spokojnego i zdolnego finansisty. Nie
ma pojęcia o przemyśle wydobywczym, ale czy to ważne? Na
docenienie talentów Schulza od dawna nalegał podobno
jego kolega ze studiów Aleksander Kwaśniewski. Mam
jednak wrażenie, że wsadzając Schulza na stanowisko
prezesa Petrobaltiku, wyrządzono mu niedźwiedzią
przysługę.
W marcu ma się zakończyć proces przekształceniowy tej
firmy ze spółki z o.o. w spółkę akcyjną. Ten, kto łyknie
pakiet kontrolny gdańskiej spółki, łyknie też zyski z
krojących się inwestycji zagranicznych. Samowyautowanie
się "Kingów" z interesu w Kongu otwiera przed
Petrobaltikiem niesamowite perspektywy. Wszystko gotowe:
wynegocjowana kon-cesja, badania złoża, deklaracja
kongijska chęci podjęcia bezpośredniej współpracy – bez
King & King. I zysk – oszacowany na minimum 1 mld 333
mln dolarów, czyli ponad 5 mld zł.
Pierwszy chętny już się czai. Jest nim PKN Orlen.
Zainteresowanie to potwierdził mi rzecznik prasowy
Orlenu. Czy znajdą się chętni do obrony niezależności
Petrobaltiku? Nowy prezes zarządu przyznał, że czeka w
tej sprawie na wytyczne ministra Cytryckiego. Szef rady
nadzorczej Jerzy Kamiński (przy okazji prezes zarządu
Impexmetalu) jednoznacznej odpowiedzi mi nie udzielił.
Zarobić może też każdy, kto zainwestuje w akcje Orlenu.
Warszawa aż huczy od plotek przynajmniej o jednej takiej
osobie. Z zamiarem podwojenia swoich udziałów z 7 do 14
proc. nosi się najbogatszy Polak – dr Jan Kulczyk.
Za niezależnością Petrobaltiku z całą pewnością
opowiadaliby się dwaj zdymisjonowani: Jan Kurek i
Wiesław Kaczmarek. Były minister nie chce bezpośrednio
łączyć swojego odwołania z gdańską spółką, stanowczo
jednak twierdzi, że gdyby nadal był ministrem,
wspierałby Kurka.
Chodzi gówno po ludziach
Zrozumieć i poukładać opisane fakty pomógł mi pewien
emerytowany oficer UOP. Wskazał na przykłady
opanowywania przez ludzi służb specjalnych kluczowych
gałęzi gospodarki, a kto ma szmal, ten ma i władzę.
Władze przejąć najłatwiej przez przejęcie kontroli nad
największymi spółkami, a są nimi spółki skarbu państwa.
Jako przykład przytoczył katowicki Centrozap, gdzie za
ingerencję w interesy, które rozpoczynał tam UOP,
zapłacił stanowiskiem ministra sprawiedliwości Lech
Kaczyński ("NIE" nr 28 i 31/2001, 27/2002, 5/2003).
Nasza policja polityczna osłaniała tam geszeft mający
doprowadzić do przejęcia firmy. 22 czerwca 2002 r. do
Ministerstwa Skarbu trafił ze skargą pewien biznesmen
blisko związany z Centrozapem. Poskarżył się, że depcze
mu po piętach prokuratura. Wiadomość ta nie zrobiła na
nikim wrażenia. Zaskoczyło coś w urzędniczych mózgach
dopiero, gdy dodał, że otrzymał od prokuratury
propozycję: zrobią go świadkiem koronnym, jeśli złoży
zeznania obciążające ministra Kaczmarka.
W "NIE" pokazaliśmy dwa podobne przypadki ("NIE" nr
31/2002). Przytaczaliśmy je przy okazji opisywania metod
prowadzenia postępowań przez obficie czerpiącą z
doniesień bezpieki Prokuraturę Apelacyjną w Łodzi.
Dodajmy uczciwie, że w naszych przykładach propozycje –
wolność za zeznania obciążające ludzi SLD – padały ze
strony UOP, a rola łódzkiej prokuratury i jej lidera
Kazimierza Olejnika sprowadzała się do zatrzymywania i
wystawiania specsłużbom delikwentów. Co ma wspólnego
katowicki Centrozap z łódzką prokuraturą? Otóż wątek
śledztwa, w którym występuje interesujący nas biznesmen,
prowadzi właśnie Prokuratura Apelacyjna w Łodzi. Znowu
zbieg okoliczności? Być może.
Interesującego nas gościa aresztowano 14 stycznia 2003
r. Nie wnikam w stawiane mu zarzuty. Ale czy znowu
zbiegiem okoliczności jest fakt, że ze zgarnięciem go
czekano przynajmniej od czerwca 2002 r., a aresztowanie
nastąpiło kilka dni po tym, jak premier ustrzelił
Kaczmarka? Czy kolejnym zbiegiem okoliczności jest fakt,
że w tym samym czasie prokurator Kazimierz Olejnik
awansował na zastępcę prokuratora generalnego?
A Jofa siedzi
Wróćmy do Jofy Kazadiego. 4 marca sąd przedłużył mu
areszt. Po co, skoro oskarżeni są już na etapie
zapoznawania się z aktami? Jego głównym nieszczęściem
nie jest wcale to, że nosi takie samo nazwisko (bardzo
popularne nawiasem mówiąc) jak kongijski dygnitarz
Nyembwe Kazadi – człowiek, który zniszczył naszym
specsłużbom interes wart minimum 500 mln dolarów, bowiem
tyle jest wart 20-procentowy udział King & King w zysku
2,5 mld dolarów.
Jofa Kazadi brał aktywny udział w nieoficjalnym
śledztwie, które Kongijczycy prowadzili w Polsce po
próbie kompromitacji ich dygnitarza, a później
zapuszkowania go pod zarzutem szpiegostwa. Posiada więc
wiedzę znaczną i dla bardzo wielu ludzi niewygodną.
Posiada też warte wykorzystania zalety. Był wiceprezesem
spółki Colmet, która pośredniczyła między rządem Konga i
KGHM, kiedy wydobywaliśmy w Afryce kobalt. Jak wynika z
listów, które otrzymałem z aresztu, trzykrotnie był już
przesłuchiwany przez ABW (Agencję Bezpieczeństwa
Wewnętrznego, pieszczotliwie nazywaną Abwehrą). Bezpieka
propo-nuje mu układ: wolność za złożenie zeznań
obciążających zarząd KGHM.
Śledztwo w sprawie kongijskiej inwestycji kombinatu
zostało umorzone w czerwcu 2002 r. Po cóż więc grzebią
się w nim teraz? Oczywiście, żeby "podkuć" (zwerbować)
lub zmusić do posłuszeństwa obecnego prezesa KGHM
Stanisława Speczika. Czy kolejnym zbiegiem okoliczności
jest fakt, że Jofę Kazadiego trzyma w pierdlu
Prokuratura Apelacyjna w Łodzi?
Świat według...
Chętnie uwierzyłbym, że opisana spiskowa teoria jest
wytworem mojej wyobraźni. Nie potrafię jednak
wytłumaczyć, dlaczego wszystkie przytoczone tu fakty
układają się w całość.
Czy możliwe jest, że o wszystkim, o czym tu pisałem, nie
wiedzą szefowie WSI, ABW i AW (Agencji Wywiadu)?
Niemożliwe – część wykorzystanych w artykule informacji
przeciekła do mnie z tych właśnie instytucji.
Czy jest możliwe, że takiej samej wiedzy nie posiadają
ministrowie: skarbu, sprawiedliwości, spraw
zagranicznych, spraw wewnętrznych i administracji? Nie
jest możliwe: byli oni adresatami wielu pism, które
trafiły i do mnie.
O co chodzi? Polski wywiad wykorzystuje polską placówkę
dyplomatyczną do firmowania krzywych interesów dziwnego
towarzystwa. Towarzystwo to skłonne jest nawet do
działań mogących doprowadzić do przewrotu w Kongu!
Wyprowadzają z polskiej firmy z większościowym udziałem
skarbu państwa przynajmniej 740 tys. dolarów, planują
wyciągnięcie od innej przynajmniej 500 mln. Kompromitują
kraj i mimo powszechnej wiedzy na ten temat dalej
biegają po wolności! Paranoja! Wszystkie te geszefty
zrodziły się za czasów pierwszych rządów SLD, cudownie
rozwijały się za czasów AWS, a za obecnej komuny powinny
szczytować. No to po co nam wybory? I czy nie jesteśmy
idiotami pasjonując się losami koalicji albo Rywingate?
Jesteśmy.
PS Ucinając plotki, które zaczęły się pojawiać, zanim
jeszcze napisałem ten artykuł, chciałbym wyjaśnić. 12
lutego 2003 r. przekazałem nowemu prezesowi Petrobaltiku
– właściwemu adresatowi – całe dossier King & King, ze
wskazaniem, jak zarobić minimum 1 mld 333 mln dolarów.
Za usługą swoją otrzymałem: 1 małą kawę niesłodzoną, ale
ze śmietanką, 1 cukierek i 2 papierosy "R1-minima". Te
ostatnie zdawały się jednak być prywatną własnością
prezesa Andrzeja Schulza.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cnota i żetony "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie płacz kiedy zapłacisz
Pozornie wszystko jest proste. Od ręki można napisać
projekt ustawy urzekający prostotą, logiką i prawniczą
precyzją. Ustalający, iż źródłem finansowania zobowiązań
i darowizn państwa oraz samorządów terytorialnych na
rzecz kościołów i związków wyznaniowych są jedynie
fundusze wyznaniowe pochodzące z odpisu od podatku
dochodowego od osób fizycznych. I wtedy, jak marzą
urzekający prostotą antyklerykałowie, wreszcie okaże
się, kto jest katolikiem, a kto nie. Katolikiem będzie
ten, kto zapłaci podatek.
Niestety, to pozorna prostota.
W Polsce Kościół katolicki, bo nie bądźmy obłudni, o
niego chodzi, zasilany jest z budżetu centralnego
państwa, dotacji samorządów, danin instytucji i osób
prywatnych. Kościół kat. prowadzi także aktywną,
zyskowną działalność gospodarczą.
Państwo dotuje Fundusz Kościelny, czyli emerytury
księżowskie. Dotuje katolickie uczelnie wyższe, funduje
etaty dla katechetów w szkołach, kapelanów w służbach
mundurowych. Dotuje konserwacje zabytków sakralnych,
pielgrzymki papieskie itp. Wszystko to, razem z
dotacjami samorządowymi, można wrzucić do funduszu
wyznaniowego, jaki proponuje pan Cezary Głowacki. Tylko
że budżet centralny, podobnie zresztą jak samorządowy,
nie jest tworzony tylko z podatków dochodowych od osób
fizycznych, lecz też z podatków pośrednich, ceł itp.
Niewierzący mogą nie życzyć sobie finansowania
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ale co robić, gdy
życzą sobie tego wierzący? Przeprowadzić referendum?
Ateiści mogą nie życzyć sobie, aby z ich abonamentu
finansowano redakcję katolicką TVP. Ale tak samo obrońcy
zwierząt mogą nie życzyć sobie, aby finansowano magazyn
wędkarski. W TVP niewierząca mniejszość może nie chcieć
finansowania zabytków kościelnych, podobnie jak zdrowi
mogą wzdrygać się
przed finansowaniem służby zdrowia.
Bo oni nie korzystają. Ale państwo ma obowiązek wobec
większości obywateli.
Zachowując konstytucyjną równość obywateli wobec prawa
nie da się zrzucić finansowania Kościoła kat. i jego
instytucji wyłącznie na fundusz zasilany dobrowolnym
odpisem od podatku dochodowego. Można za to taki podatek
wprowadzić. Wtedy Kościołowi katolickiemu dojdzie
dodatkowe źródło zasilania. I niech pan Głowacki nie
łudzi się, że nagle obywatele RP nie będą płacić podatku
kościelnego. Zapłacą, bo Kościół kat. ma wystarczające
instrumenty do sprawdzenia i zastraszenia.
W ten sposób "uderzenie w miękkie podbrzusze" Kościoła
kat. minie się z celem. Pan Głowacki ma dobre intencje,
ale nierealistyczne. Dobrymi intencjami – jak uczy
ludowe przysłowie – piekło jest wybrukowane.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ssanie cd.
Czy krakowski Sąd Pracy to organ państwa czy
"Solidarności"?
Opisaliśmy na naszych łamach, jak to Zarząd Regionu
Małopolska NSZZ "Solidarność" (ZRM NSZZ "S") kantował
skarb państwa, bezrobotnych i zagrożoną bezrobociem
młodzież ("NIE" nr 12/2002).
Napisaliśmy
Na początku 2001 r. Zarząd Województwa Małopolskiego
zlecił ZRM NSZZ "S" organizację specjalnych szkoleń
umożliwiających bezrobotnym przekwalifikowanie się, by
mogli skutecznie poszukiwać pracy. Wojewódzki Urząd
Pracy zapłacił za te szkolenia 1 496 651 zł 74 gr, choć
przedłożone przez ZRM NSZZ "S" dokumenty opiewały na
więcej. Zakwestionowano kwotę 32 965 tys. zł. Już po
opublikowaniu naszego artykułu Ministerstwo Pracy i
Polityki Społecznej poinformowało nas, że udzieliło na
szkolenia dotacji
celowej w wysokości 200 tys. zł.
Znaczna część kursów i szkoleń była fikcyjna. Ci, co je
rzekomo organizowali, i ci, co mieli je prowadzić,
łykali za nie kasę. Pierwsze skrzypce przy organizacji
szkoleń grali: sekretarz zarządu małopolskich
solidaruchów i radny Krakowa Krzysztof Gurba oraz
koordynator szkoleń Adam Gliksman. O szwindlach tych
dobrze zaś wiedzieli: kierownik działu szkoleń
"Solidarności" w Krakowie Krystyna Gałkowska,
przewodniczący małopolskich e"S"manów Wojciech Grzeszek
i posadzony przez solidaruchów na stołku prezydenta
Krakowa Andrzej Gołaś.
Wiceprezydent Krakowa Bogumił Nowicki poinformowany
został, że przy organizacji kursów dochodzi do szwindli.
Oszustwom nie przeciwdziałał.
Przy nie istniejących szkoleniach pojawiło się również
nazwisko Witolda Ziobro brata posła Zbigniewa Ziobro,
który u Buzka był wiceministrem w resorcie
sprawiedliwości.
Napisaliśmy o sposobach pozyskiwania przez ZRM NSZZ "S"
niezbędnych papierków. Zaświadczenia lekarskie o
zdolności kursantów do wykonywania zawodu, którego się
uczyli, załatwiane były
po znajomości. Rozmawialiśmy z lekarzem, który szantażem
został zmuszony dowystawienia hurtem 45 zaświadczeń dla
osób, których nawet nie widział.
Kursy miały być przeznaczone dla mieszkańców gmin
wiejskich, wiejsko-miejskich i miasteczek do 15 tys.
obywateli. Ponieważ rekrutowano osoby zamieszkujące
większe miasta, solidaruchy organizowały im fikcyjne
meldunki na czas szkoleń.
Zatrudniony przy szkoleniach Artur Kotaś poleciał z
pyskiem do przewodniczącego Grzeszka. Grzeszek nie
zareagował. Za to sekretarz Gurba zaproponował Kotasiowi
łapówkę za milczenie, bo jak stwierdził – "trochę z
kursów zostało". Jest świadek. Kotaś szmalu nie przyjął.
Potem już w obecności przewodniczącego Grzeszka Gurba
kazał mu przysięgać, że pary z gęby nie puści. Puścił.
Napisał list otwarty do braci związkowców, który
rozesłał do mediów. Powiadomił też prokuraturę o
popełnieniu przestępstwa przez Zarząd Regionu.
No to władze regionu rozesłały do mediów pismo, w którym
stało, że Kotaś leczy się psychiatrycznie. Na wszelki
wypadek Gurba powiadomił jeszcze o tym opinię publiczną
osobiście na antenie Radia RMF. Na tym stanęliśmy.
Metoda na p"S"ychola
Solidaruchy wystąpiły do prokuratury o wszczęcie
przeciwko Kotasiowi postępowania karnego w związku z
publicznym (...) rozpowszechnianiem pomówień... I do
sądu z powództwem o zniesławienie.
Artur Kotaś z kolei pozwał ZRM NSZZ "S" do Rejonowego
Sądu Pracy za ujawnienie, że przebywał na zwolnieniu
wystawionym przez lekarza psychiatrę. (Powodem było
zdołowanie po śmierci matki, ale o tym solidaruchy już
nie wspomniały). Zażądał przeprosin w mediach i 100 tys.
zł na cel społeczny. Stwierdził, że e"S"mani chcieli
zasugerować, iż jest niepoczytalny, a to naraża go na
bezrobocie, rodzinę na nieprzyjemności. I rzeczywiście
Kotaś jest bezrobotny.
ZRM NSZZ "S" w osobie pełnomocnika Marii Szarafanow
złożył więc przeciw Kotasiowi pozew wzajemny. Artur
Kotaś nie zgadza się na wzajemne powództwo i wnosi o
rozdzielenie spraw. W udzielaniu szkalujących pozwanego
wywiadów powód nie pominął także czasopism wrogo
nastawionych
do NSZZ "Solidarność" takich jak tygodnik "NIE", który
opublikował w dniu 19.03.2002 r. oszczerczy i obelżywy
artykuł pt. "Ssanie" – argumentuje pełnomocniczka
Szarafanow. Jej zdaniem Kotaś nie może żądać
przeproszenia w mediach i kasy na cel społeczny, nie
jest bowiem ani osobą publiczną ani też znaną
osobistością, widocznie skromni ludzie zdaniem
"Solidarności" praw nie mają.
Sprawa trafiła przed oblicze Okręgowego Sądu Pracy.
Rozprawa odbyła się 10 maja.
Sędzia zabrania
Pełnomocniczka Szarafanow stwierdziła, że nie zgadza się
na obecność dziennikarzy, zwłaszcza tygodnika "NIE".
Kotaś nie bał się jawności. Sędzia Jarosław Łukasik
pozwolił nam zostać na sali rozpraw. Zabronił jednak
rejestrowania procesu w jakikolwiek sposób i... pisania
o jego przebiegu.
Zakaz sędziego nie może wynikać z troski o ochronę osoby
A. Kotasia. Po pierwsze, Kotaś zgodził się na obecność
prasy. Po drugie, ZRM NSZZ "S" już pogwałcił jego prawo
do ochrony danych osobowych czy innych dóbr osobistych,
rozsyłając do mediów informację o tym, że leczył się on
u psychiatry. Bardziej
już nie da się zaszkodzić Kotasiowi, choć jak nam
doniesiono, członkowie Zarządu Regionu nie ustają w
wysiłkach. Na spotkaniu ze związkowcami z Huty Sędzimira
przedstawiciele prezydium wezwani do wyjaśnienia sprawy
szkoleń tłumaczyli zebranym, że pan Kotaś jest chory
psychicznie
wszystkie zarzuty wyssał sobie z palca.
Tymczasem pełnomocniczka Szarafanow powiedziała
wysokiemu sądowi, że Zarząd Regionu jest gotów
przeprosić Kotasia za ujawnienie, że przebywał na
zwolnieniu wystawionym przez psychiatrę. Pod warunkiem
jednak, że odszczeka on wszystko, co ujawnił opinii
publicznej na temat szwindli ze szkoleniami. Nie
inaczej.
Sędzia zapytał, czy celem rozesłania przez ZRM NSZZ "S"
do mediów informacji o Kotasiu i psychiatrze było jej
opublikowanie. Pełnomocniczka Szarafanow stwierdziła, że
nigdy w życiu. Rozsyłali tylko tak, do wiadomości tych
wszystkich redakcji. Żeby zablokować opublikowanie listu
otwartego Kotasia i spowodować, aby redakcje się
zastanowiły.
Sędzia Łukasik nie zapytał, dlaczego Zarząd Regionu nie
zaznaczył w swoim piśmie, że to tylko do wiadomości i
zastanowienia się. Mogłoby to postawić pełnomocniczkę
Szarafanow w niewygodnej sytuacji. Nie stwierdził też
rzeczy oczywistej, że już samo rozesłanie informacji do
mediów jest jej upublicznieniem.
Wysoki sąd też miał chyba wątpliwości, czy ujawnienie
informacji, że ktoś leczy się u psychiatry, może mu
zaszkodzić, zapytał bowiem A. Kotasia, czy uważa to za
coś szkalującego. Mało nie spadliśmy z ławki. Sędzia
Łukasik z pewnością czytał ustawę o ochronie danych
osobowych. Takich informacji rozpowszechniać nie wolno.
Panie sędzio! odniosłam wrażenie, że zabraniając nam
pisać o przebiegu powyższej sprawy nadużył pan urzędu
usiłując pełnić rolę kagańca dla prasy. Jakim prawem?
Sprawa nie została utajniona i toczy się przy drzwiach
otwartych. Chodzi przy tym o publiczne pieniądze.
Stronami są: A. Kotaś, który zgodził się na obecność
dziennikarzy, oraz ZRM NSZZ "S", który pełni swoją rolę
jak najbardziej publicznie. Cóż takiego ma do ukrycia?
Czy się to komuś podoba czy nie, będziemy informować o
dziejach sprawy przewalanych szkoleń dla bezrobotnych.
Społeczeństwo ma prawo wiedzieć, co dzieje się z
publicznym szmalem. Z przyjemnością wystawimy się więc
na gniew sędziego Łukasika.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pod suknem
Wirtualna autostrada
Prezydent i premier bywają solidarni już tylko wtedy,
kiedy można się razem błaźnić. Obaj wołają, że nie
pozwolą Putinowi na eksterytorialny tranzyt przez Polskę
Rosjan z Kaliningradu w głąb Rosji. Zgrywają się na
Becków chociaż:
1) Kwaśniewski nie jest Wielkim Księciem Litewskim, zaś
drogi komunikacyjne z Kaliningradu na Wschód biegną
przez Litwę, a nie Polskę,
2) W polskim interesie gospodarczym i politycznym
leżałoby zbudowanie linii tranzytowych przez nasz kraj –
co swym krzykiem z góry wykluczają. Nie muszą one być
wyjęte spod polskiej jurysdykcji, trzeba tylko
zaproponować sensowne rozwiązanie,
3) Minister Beck w 1939 r. odmawiał Hitlerowi
eksterytorialnych linii komunikacyjnych przez polski
korytarz nie dlatego, że kanclerz nie miał racji
szukając dogodnych połączeń między dwiema rozdzielonymi
częściami swego państwa, tylko ponieważ Hitler chciał w
ślad za tym ustępstwem Polskę zwasalizować lub podbić.
Rząd II RP wolał więc wywołać konflikt zbrojny w
koalicji z mocarstwami, niż zgodzić się na ustępstwa i
potem popaść w osamotnienie. Wszystko to nie ma nic
wspólnego z dzisiejszą Rosją,
Putinem, Kaliningradem i rozsądkiem.
Prostytuta
Prezydent K. ogłosił, że na posiedzenie Rady Gabinetowej
12 czerwca nie zaprosił Balcerowicza, ponieważ
Konstytucja określa, że biorą w niej udział tylko
prezydent RP i członkowie rządu. W telewizji pokazano
jednak za stołem obrad m.in. panów Ungiera i Szymczychę,
którzy pozakonstytucyjnie ozdabiali swymi osobami to
gremium, więc i Balcerowicz nie złamałby swoim tyłkiem
naszej mocarnej Konstytucji. Prawda jest zaś taka, że to
Balcerowicz nie chciał przyjść, gdyż jest nadąsaną
primadonną. Chociaż prezesem NBP został dzięki
Kwaśniewskiemu, za co lewica zapłaciła wielkie koszty
polityczne. Wszystko więc nie tak jest, jak wam,
ludkowie, się wciska.
Piwnik czyta "NIE"
Wiewiórki nam powiedziały, że szef Prokuratury
Apelacyjnej w Łodzi Kazimierz Olejnik poleciał ze
stanowiska dlatego, że "łódzka ośmiornica" okazała się
krewetką. "NIE" w dwóch kolejnych publikacjach
wykazywało, że wykrycie i rozbicie wielkiej mafii to pic
na drążku i pisało o krewetce właśnie ("NIE" nr 17 i
18/2002). Twierdziliśmy też, że drugi tytuł do sławy
Olejnika – sprawa handlu skórami – dęta jest jak
orkiestra strażacka ("NIE" nr 6/2002).
Oczywiście nikt się nawet nie zająknie o tym, że "NIE"
jest górą, zaś nosa utarto "Wyborczej", która jedną
łódzką aferę stworzyła, a drugą łatwowiernie rozdymała.
R
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Popiłek
Przychodzi baba do lekarza chorób skórno-wenerycznych i
mówi:
– Panie doktorze, nazywam się Jerzy Urban, może mi pan
pomoże, bo serce mnie w ogóle nie boli.
– Niech pani spuści majtki i się wypnie. No tak!
Wszystko się zgadza. Ma pani piłkę w dupie.
– To, panie doktorze, wrodzone, a nawet dziedziczne. Ale
właśnie miałam
nietypowe objawy.
– Popatrzę od przodu. O! Bardzo polski widoczek.
Rzeżączka i patriotyzm. Swędzi i unosi?
– Mam piłkę w dupie, jednak jak Polska przegrywa, to się
cieszę.
– Gdzie wyskakują te objawy?
– W rozumie. Wyobrażam sobie, że nasi polscy Murzyni
dokopują japońskim skośnym Murzynom, a potem Murzynom
sprzedanym do wszystkich wolnych krajów świata. W
Warszawie robi się istna Moskwa, ale oczywiście na
przekór. To z powodu zwycięstwa patrioci demolują
gmachy, wyjąc i rycząc podpalają auta, mordują Niemców,
Ukraińców, Rosjan, Cyganów, Żydów, Czechów,
Wietnamczyków i innych odwiecznych wrogów. Nacjonalizm
rozdyma matki-Polki dumą brzemienne. Prezydent w
telewizorze jak foka kręci piłkę na nosie przy dźwiękach
Mazurka Dąbrowskiego szczekanego jako szanty przez
przyboczną Edytę Górniak. Kopaczy nożnych noszą po
ulicach z politykami uczepionymi ich nogawek. Klechy
modlą się do piłki i za piłkę. Ludność sypie kopce i
wznosi pomniki. W telewizorze lewy bramkarz dyskutuje o
filozofii z tylnym napastnikiem. Artystka Szapołowska
sprzedaje zniewalające perfumy "Pot drużyny". Sejm
uchwala wieczny hołd piłce nożnej i orła w herbie
zamienia na trenera w koronie, chociaż ma niepolskie
nazwisko. W "Big Brotherze" sportsmeni wzrokiem wywołują
orgazmy. Kibice pielgrzymują do Częstochowy podpalając
lasy, wyrzynając bydło, rżnąc przydrożne wieśniaczki i
siebie nożami nawzajem. Robotnicy rzucają się do pracy
potęgując subwencje i ulgi podatkowe, czym grzebią
gospodarkę w dziurze budżetowej. Ich śladem urzędnicy
zapadają na pracoholizm wywołujący chaos i anarchię.
Auta pędzą lewą stroną na zakrętach z chrzęstem znosząc
się nawzajem. Oszalałe pociągi jeżdżą do tyłu. Statki
morskie wyłażą z wody i zasuwają przez pola, a co
zdolniejsze nawet szybują w powietrzu. Rzeki występują z
brzegów i wstępują do "Solidarności". Lepper rusza na
Wawel i zjada Szczerbiec. Rada Szczecina uchwala
przyłączenie do miasta przedmieścia Berlin. Moczulski
ucieka z domu starców i maszeruje na Kijów. Balcerowicz
rozstawia walizki dolarów po boiskach. Dziewczyny dają
na ulicach i placach, a krowy biało-czerwone mleko.
Członkowie reprezentacji narodowej, którzy polecieli hen
do Korei Południowej, aby zapobiec takiej destabilizacji
Polski, wpisują się na listę historycznych bohaterów
pragnących kraj i naród uchronić przed większym złem.
Stają obok Stanisława Augusta Poniatowskiego,
margrabiego Wielopolskiego, Józefa Cyrankiewicza, a
nawet Wojciecha Jaruzelskiego...
Doktor pomacał babie chuja, zmierzył ciśnienie, zajrzał
w dno oka, raz jeszcze do odbytu, po czym rzekł:
– Okaz zdrowia, okaz zdrowia, ale oczywiście bańki pani
nie zaszkodzą, panie.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wbrew
Aparat kościelny atakuje to sekty, to feministki, to
współczesne subkultury w sztuce i obyczajach.
Jan Paweł nr 2 atakował w Polsce genetyków nie tykając
na razie fizyków kwantowych i astronomów, chociaż oni
wszyscy razem wspólnym wysiłkiem wysyłają Boga na
zasiłek dla bezrobotnych. Jakiś Jan Paweł, powiedzmy nr
6, papież doskonały, bo sklejony z bezparkinsonowych
genów geniusza, pantery i ptaka, poprosi jeszcze kiedyś
uczonych o wybaczenie, jak to już uczyniono z Giordano
Bruno i Galileuszem. Największe przeprosiny następca
polskiego papieża ogłosi wobec krajów Afryki, ubogich
części Azji i Ameryki za zwalczanie środków
antykoncepcyjnych. Ich niedostatek prowadzi do
nadmiernej rozrodczości, a więc nędzy, wygłodzenia nie
mówiąc o epidemii AIDS.
W obecnej sytuacji człowiek wolnomyślny, taki jak ja
wróg Kościoła, powinien przez solidarność z uciskanymi
stać się pederastą, lesbą lub transwestytą. Niezależnie
zaś od krucjat religijnych koniecznie winien palić
papierosy, skoro palaczy się prześladuje, być jako pedał
– feministą. Wpływy papieża, Kościoła, apostołów
zdrowia, ekologów zmuszają oponentów do przyjmowania póz
przeciwstawnych.
Skoro Kościół nie lubi homoseksualistów, ja np. nie
powinienem już nigdy kochać się z żadną kobietą. Takim
jednak sposobem Jan Paweł II nie tyle obrzydza życie
homoseksualistom, którzy (które) w przytłaczającej
większości już dawno opuścili katolicką, wilczą dla nich
owczarnię, ale i mnie. Teraz podrywanie panienek
traktować muszę jako nielojalność wobec mniejszości,
seksualny oportunizm, niegodziwość wobec poniewieranych,
zacofanie.
Ponieważ jednak solidarność nigdy moją skłonnością nie
była, olewam powinność łączenia się z uciskanymi. Wiele
mam bowiem takich upodobań, którymi zaraziłem się od
gorliwych katolików. Wolę się upijać wódką, niż ćpać, i
posuwać panienki, niż nadstawiać koledze odbyt –
szczególnie że pederastia wbrew pozorom wcale nie
ułatwia pojmowania czarnych dziur w skali kosmicznej.
Chętnie po katolicku biłbym żonę, gdybym był odważny i
silniejszy. Lubię też obłudnie ględzić, że nikomu
niczego nie zazdroszczę, a pieniądze nie mają dla mnie
znaczenia, co w narodzie katolickim stanowi kłamstwo
obowiązkowe. Przestałem także być feministą, choć
solidarność z dążeniami kobiet wyzwolonych bezwzględnie
cechuje człowieka światłego. Opuściłem sze-regi
bojowniczek, odkąd feministki ramię w ramię z papieżem
zaatakowały pornografię, goliznę na reklamach i
prostytucję.
Feministyczne wiedźmy wojują z porno, gołymi modelkami
itp. głosząc, że są to objawy traktowania
kobiety jako instrumentu męskiej rozrywki. Jednakże we
współczesnej gospodarce rynkowej mężczyźni w równym co
kobiety stopniu sprzedają to, co mają najlepszego, więc
niekoniecznie przecież umysł. Sprzedajne ciała mają
także męskie kurwy i modele, sportowcy, cyrkowcy,
aktorzy. Mężowie bogatych żon żyją z pracy ciała,
podobnie jak niepracujące żony swoich mężów, od których
kobiety lekkich obyczajów różnią się tylko liczniejszą
klientelą. Gdy już człowiek popadnie w taką herezję, że
nie uważa feministek za nietykalne idealistki, to
wskazać im też może, że to mężczyźni liczniej wędrują do
pierdla za złodziejstwa i oszustwa, z których owoców po
równi korzystały ich żony i kochanki. To my zdychamy na
zawał zostawiając po sobie wdowy bogate bez żadnej
zasługi. Terror w pracy mężczyzn wobec kobiet
równoważony zaś jest najczęściej odwracaniem się ról w
domach.
W tym sezonie feministki osiągają obowiązkowe kwoty
minimum dla kobiet kandydujących do władz partii i
samorządów. Nie mam nic przeciwko objęciu kobiet ochroną
– tak jak świstaki – i traktowaniu ich jako
niepełnosprawnych politycznie, społecznie i zawodowo, aż
do chwili wyrównania pozycji obu płci. Jeśli jednak
uznać metody kwotowe za dopuszczalne w zmniejszaniu
upośledzenia płciowego, to czemu nie stosować tych
sposobów przeciw dyskryminacji społecznej? Dlaczego nie
powrócić np. do punktów za pochodzenie przy przyjmowaniu
na wyższe uczelnie, odchodząc i tu od wolnej
konkurencji? W społeczeństwie rozwarstwionym trudno
roztkliwiać się nad jednym tylko rodzajem dyskryminacji
związanym z kobiecością. Pytanie więc brzmi: czy papież
i jego podwładni zdolni są zmusić człowieka umysłowo
wolnego do popierania wszystkiego, co tylko Kościół
zechce zaatakować. Odpowiadam, że nie.
Człowiek, jeżeli jest światły, niczego wielbić nie musi:
ani demokracji, ani Żydów, ani seksu homoseksualnego,
ani feministek, ani samej wolności, z której przecież
korzysta. Człowiek bardzo światły nie wielbi nawet
siebie – co zresztą najtrudniejsze.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Małpa biało-czerwona"
Z powodu dłuższej nieobecności w kraju dopiero teraz
zabieram głos na temat publikacji "Małpa biało-czerwona"
("NIE" nr 29/2003) w nawiązaniu do "Silezjaczek ci ja",
czyli wywiadu z "ideologiem narodu śląskiego" Jerzym
Gorzelikiem ("NIE" nr 23/2002).
W przeciwieństwie do p. Gorzelika, Ślązaka bardzo
świeżej daty – jego dziadek należał do owych tak przez
niego potępianych "kolonizatorów" z tzw. Galilei, którzy
masowo napłynęli na Śląsk po 1922 r. – jestem z dziada
pradziada Ślązaczką. W przeciwieństwie do p. Gorzelika
należę jednak do takich – i nie czuję się bynajmniej
odosobniona! – którym bez trudu "wychodzi" godzenie
polskości ze śląskością.
(...) "doktor historii" naukową dociekliwość i umiar
zastępuje pasją demagoga i zacięciem agitatora, który
niekoniecznie licząc się z faktami szasta beztrosko
takimi pojęciami, jak "naród śląski", "przywrócenie
autonomii", "kolonialna mentalność", "czystka etniczna"
czy "federacja regionów". Rojenia o nowych granicach
regionu, zabiegi o wsparcie nacjonalistycznych radykałów
z całej niemal Europy, odstępowanie Wiedniowi funkcji
metropolitalnych dla południowej części Górnego Śląska,
wreszcie podchody do zmiany konstytucji i ustawy o
mniejszościach narodowych pokazują jak na dłoni, że p.
Gorzelik, strojąc się w szatki obrońcy krzywdzonych
przez Polskę Ślązaków, przebiera nogami z
niecierpliwości, by per fas et nefas otworzyć sobie
drogę do parlamentu (próg 0 proc. przy wyborach!).
Zresztą – najlepiej od razu do Parlamentu
Europejskiego...
Nie dziwi u tego świeżo upieczonego Ślązaka i byłego
członka Ligi Republikańskiej rozdzieranie na siłę tego,
co po ustaniu rozbiorów miało i ma szanse powoli się
zrastać, uporczywe konfliktowanie Ślązaków z resztą
Polaków ani zajadłe podsycanie nienawiści na osi
Śląsk–Zagłębie Dąbrowskie. Przy czytelnym założeniu, by
na skróty, jak najszybciej dorwać się samemu do wielkiej
polityki, takie manipulowanie Śląskiem, Ślązakami i ich
emocjami jest dość typowe. Tej maści "obrońców" naszych
interesów mieliśmy na Śląsku całkiem sporo. Ale tak
prostacko i cynicznie chyba żaden z nich nie dążył do
swego celu. Trzeba niemałej pogardy dla ludzi tego
regionu, by w obecnej, pogarszającej się dramatycznie
sytuacji ekonomicznej mamić ich powrotem do autonomii, a
status mniejszości narodowej przedstawiać jako remedium
na całe zło i nieszczęście.
Elementarna przyzwoitość nakazywałaby jednak, żeby p.
Gorzelik dał sobie spokój z interpretowaniem powstań
śląskich jako "tragedii narodowej", a poległych,
pomordowanych i zmarłych powstańców wyłączył ze swych
doraźnych kalkulacji. Jako wnuczka i córka powstańców
czuję się zobligowana przypomnieć o tym nakazie
absolwentowi pierwszego uniwersytetu na Górnym Śląsku.
On też powinna powstrzymać p. Gorzelika od wygłaszania
tezy, że "Po prostu znaczna część Ślązaków tej polskości
nigdy nie przyjęła". Czy dlatego właśnie powstańcy i
młodzież harcerska bronili w 1939 r. Katowic jeszcze
wtedy, gdy wojsko polskie już się stamtąd wycofało?
Historyk Gorzelik wykazuje zaiste zdumiewające luki
edukacyjne.
Ślązaczka
(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)
Sejm dwuizbowy
Ostatnio coraz więcej informacji o przestępczości wśród
posłów znacznie przekraczającej średnią krajową.
Pojawiły się również opinie, że ewentualne aresztowanie
posła nie pozbawia go jego uprawnień oraz że nawet po
skazaniu go prawomocnym wyrokiem będzie miał prawo i
obowiązek uczestniczenia w posiedzeniach plenarnych oraz
spotkaniach komisji sejmowych. Spowoduje to dodatkowe
utrudnienia i koszty związane z dowożeniem posłów z
aresztu lub więzienia do Sejmu. W związku z tym przyszło
mi do głowy proste rozwiązanie. Proponuję wydzielić
część pomieszczeń sejmowych i przystosować je do
pełnienia roli aresztu. Rolę strażników z powodzeniem
może pełnić Straż Marszałkowska. Na sali posiedzeń
plenarnych, po lewej stronie Prezydium Sejmu znajdują
się ławy, zazwyczaj puste. Można je oddzielić kratą lub
szybami od reszty sali. Na ławach tych, po ich
wyposażeniu w urządzenia do głosowania, mogliby zasiadać
aresztowani posłowie. Dzięki takiemu rozwiązaniu
uzyskalibyśmy wiele korzyści: redukcja kosztów dowożenia
posłów na posiedzenia Sejmu, zajęcie dla Straży
Marszałkowskiej oraz, co najważniejsze, większą
frekwencję na posiedzeniach plenarnych Sejmu. Wydaje mi
się, że projekt wart jest rozważenia.
W. S., Bydgoszcz
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Katonietykalni
Czy mogliby Państwo zadać w imieniu kilku milionów
(teraz to już byłych, jak sądzę) wyborców pytanie panu
Millerowi i jego ministrom finansów oraz gospodarki,
dlaczego mają zamiar i odwagę obłożyć podatkiem
przedszkola, szkoły i organizacje charytatywne, a nawet
nie napomkną o uporządkowaniu spraw związanych z
opodatkowaniem olbrzymich dochodów Kościoła katolickiego
w Polsce? Czyżbyśmy mieli nieszczęście dożyć czasów,
kiedy to "lewicowy" rząd uznał, że przedszkole to taka
sama firma jak gorzelnia?
Czytelnik z Wrocławia
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Święta juma"
Szanowny Pan Redaktor
Bogusław Gomzar
W związku z podaniem nieprawdy przez Pana w Waszej
gazecie "NIE" nr 36 w artykule Pana pt. "Święta juma"
skrzywdzono naszego Księdza Proboszcza. Barokowa
figurka, o której była mowa w Pana artykule, znajduje
się na plebanii, ponieważ brak jest funduszy na jej
renowację i zabezpieczenie przed kradzieżą. Nie wiemy,
co to za mieszkańcy podali nieprawdę, i o co im
chodziło? Należy tylko ubolewać, iż nie sprawdził Pan u
dwóch niezależnych źródeł podanej informacji, jakże
krzywdzącej naszego Księdza Proboszcza. Opinię zepsuć
jest bardzo łatwo, gorzej ją naprawić. Szkoda tylko, że
Pan o tym zapomniał. Ksiądz z naszej parafii zasługuje
na szacunek i uznanie, ponieważ zrobił bardzo
wiele dla Kościoła, a tym samym dla nas, a nie opluwania
Go. (...)
Mieszkańcy wsi Wojcieszyce
(imienne podpisy)
Wspaniałomyślna TP S.A.
Chciałbym się podzielić z Wami niesamowitą dobrocią,
jaka spływa na mnie i innych obywateli Pomrocznej od
Telekomunikacji Polskiej. Jakieś pół roku temu wykupiłem
od TP S.A. pakiet internetowy 15, który pozwala mi na
surfowanie po sieci przez 15 godzin w miesiącu za 37,45
zł brutto. Jest to dla mnie najtańsze rozwiązanie
oferowane przez TP. Na Neostradę czy nawet ISDN po
prostu mnie nie stać.
6 sierpnia dostałem list od TP informujący o korzystnych
zmianach w cenniku usługi pakiety internetowe,
obowiązujących od 1.09.2003 r. Zaglądam do dołączonego
cennika i szczena mi z radości opada na podłogę. Otóż
nowa cena pakietu 15, którego jestem użytkownikiem,
wynosi teraz 37 zł brutto. Dla zdezorientowanych
wyjaśniam, że obniżka wynosi 45 groszy polskich.
Radość mnie taka ogarnęła, że do dziś nie mogę się
pozbierać. Telekomunikacja wie, jak przyciągnąć klienta.
Tom
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyznanie nożownika
Odpowiadam, czyli odpisuję rządowi, mimo że rządowi nie
odpowiadam, czyli mu nie pasuję.
Z kierowniczych kręgów SLD dochodzą opinie, że wbiłem
lewicy nóż w plecy, działam w interesie Kaczyńskich,
zdradzam własną partię dla rozgłosu, z próżności,
szukając uznania na prawicowych salonach. Taki sposób
wyrażania irytacji uważam za niemądry. Stwarza publiczne
wrażenie lęku szefów formacji rządzącej. To oczywiste,
że opozycja, a szczególnie bracia Kaczyńscy wykorzystają
każdą krytykę wewnątrz SLD i każdy zarzut wobec
premiera. Lewica przebyła już jednak chorobę tajenia
swoich wad z tego powodu, że ich wywlekanie służy
wrogom. Doświadczyła bowiem, że właśnie koszty
samoupiększeń, bezkrytycyzmu i samozadowolenia są
największymi, jakie się płaci.
Tygodnik "NIE" uprawia wszakże krytykę rządu, a niekiedy
stosunków w SLD nie od wczoraj, ale od chwili przejęcia
władzy przez lewicę. Nie powodowało to wobec mnie
zarzutu wrogości czy zdrady. Powody obecnej szarpaniny
są małostkowe a stanowią rezultat naruszenia przez
Leszka Millera zasady rozgraniczania rozmów
dyskrecjonalnych od wypowiedzi publicznych.
Nadużycie poufności
Napisałem w "NIE", że logicznie rozumując podejrzewać
trzeba, że idąc z propozycją łapówki Rywin miał powody,
żeby w ogóle nie bać się premiera, i wyjaśniałem,
dlaczego sądzę, że się go nie lękał. Premier Miller w
związku z tym 2 lutego powiedział w Radiu Zet, że na
jego prośbę szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego
odbył ze mną rozmowę i mam oświadczenie, że Jerzy Urban
nie potrafił podać tego rodzaju więzi. O żadnych więzach
nie mówiłem. Dalej premier sugerował, że w ogóle paplam
bez sensu i żadnych podstaw.
W ten sposób rozmowa z ministrem Barcikowskim, którą
traktowałem jako poufną, stała się podstawą do
publicznego oceniania mnie przez premiera.
Skoro Leszek Miller wykorzystał ją do przedstawienia
mnie jako plotkarza, to w artykule "Co uwiera Millera"
("NIE" nr 7/2003) opowiedziałem, że wcześniej premier i
kilku ministrów inicjowało rozmowy ze mną, co przeczy
obecnej tezie, że uznają mnie za niepoważnego paplę.
Gdy stanąłem jako świadek przed sejmową komisją śledczą,
moja publikacja ułatwiła posłom stawianie pytań, na
które obowiązany byłem odpowiadać niczego nie tając. I
to robiłem przez dwa dni.
Cykl rozmów
Nie afera Rywina była powodem odbywania ze mną rozmów
przez szefa Agencji Bezpieczeństwa, a wcześniej kilku
ministrów i premiera. W felietonie "Pytanie o męskość
premiera" ("NIE" nr 30/2002 z 1 sierpnia) zawarłem
polityczną poradę: Nadszedł czas, aby ścisła ekipa
premiera wykryła i ujawniła z hukiem aferę we własnych
szeregach ubiegając w tym konkurencję. To jedyny sposób
na uwiarygodnienie zasadniczej uczciwości rządu jako
instytucji. Właśnie zgodnie z tą myślą namawiałem potem
12 sierpnia premiera do ujawnienia afery Rywina. W
dalszym ciągu felietonu objaśniałem, że "NIE" nie jest w
stanie dostarczyć premierowi jakiejś udokumentowanej
afery do ujawnienia, by wykazać, że SLD się
samooczyszcza. Pomimo tego zastrzeżenia kilku kolejnych
rządowych rozmówców badało mnie, czy aby nie
opublikujemy jakiejś wykrytej przez "NIE" afery
obciążającej czołówkę SLD. Ja zaś monotonnie
zapewniałem, że nie mamy przygotowanego niczego takiego.
W rozmowach tych mówiłem jednak o różnych publikacjach
"NIE" i o tropach spraw, które do publikacji nie
dojrzały, ale ujemnie charakteryzują stosunki w RP.
Pojawiła się rozbieżność pomiędzy mną a rozmówcami w
sposobie interpretacji treści i sensu tych rozmów.
Premier i ministrowie utrzymywali potem, że
przedstawiałem im bezwartościowe plotki, podczas gdy oni
oczekiwali ode mnie sprawdzonych faktów. Ja zaś
powiadałem, iż prezentowałem niepokojące mnie wyraziste
tropy ilustrujące moje przekonanie, że źle się dzieje.
Odnosiłem zaś wrażenie, że rozmówców interesuje głównie
to, czy ogłoszę drukiem rewelacje kompromitujące kogoś z
czołówki SLD. Ta dwoistość rozumienia sensu tych rozmów
trwa nadal.
W toku moich wywodów posługiwałem się też wobec
rządowych rozmówców aferą Rywina mówiąc, że wyrosła ona
na podłożu chorych stosunków. Niekoniecznie w każdej z
rozmów podnosiłem Rywingate jako argument, ale np. w
rozmowie z premierem 12 sierpnia – na pewno. W
późniejszych rozmowach z Leszkiem Millerem już raczej
nie. Byłoby wręcz nieprawdopodobne, abym wiedząc od red.
Michnika o łapówkowej propozycji Rywina, konfrontacji u
premiera itd. nie nawiązywał do tych zdarzeń przy
spotkaniach z dygnitarzami. I żeby oni nic o tym nie
wiedzieli przed publikacją w "Wyborczej". Przecież
znaczyłoby to, że premier taił zdarzenie nawet przed
najbliższymi swymi współpracownikami. Dlaczegóż miałby
milczeć o niesłychanym nadużyciu jego nazwiska i urzędu?
Oświadczenie Tobera
Po moich zeznaniach przed komisją sejmową kilku
ministrów 8 marca 2003 r. zwołało wspólną konferencję
prasową. Trzech innych działaczy SLD nadesłało swoje
oświadczenia. Ogłoszono także oświadczenie rzecznika
rządu. I na ten oficjalny dokument odpowiem.
Rząd w swym oświadczeniu udaje, że w ogóle nie rozumie,
o co mi chodziło:
l Ja namawiałem premiera do wykrycia i ujawnienia
korupcji we własnych szeregach, zaś min. Tober wyliczał
śledztwa i wyroki w sprawach o przekupstwo, które lewicy
nie obciążają.
l Ja, na końcowe pytanie komisji śledczej, czy mam
jeszcze od siebie coś do dodania, odparłem, że
powiedziałem już więcej, niż wiedziałem, mając na myśli
to, iż przez wiele godzin odpowiadałem na pytania
dotyczące moich przypuszczeń i osądów, więc nie tylko
faktów. Minister Tober sugeruje, że przyznałem się do
mówienia komisji nieprawdy.
l Ja w rozmowie z premierem Millerem opowiadałem mu o
różnych sprawach z rozmaitych względów wzbudzających
niepokój. Minister Tober sugeruje, że w swych wywodach
podawałem przykłady korupcji, które nie znajdują
potwierdzenia.
l Ja np. wspomniałem premierowi o krążących w
Konstancinie, gdzie mieszkam, niekorzystnych dla niego
pogłoskach o szykowanej prywatyzacji uzdrowiska
Konstancin mającej ułatwić jego przyjacielowi prezesowi
PZU Zdzisławowi Montkiewiczowi wygranie z uzdrowiskiem
sporu o dom, który zamieszkuje. Premier zadzwonił i
uspokoił mnie, że taka prywatyzacja nie jest
przewidziana. Tymczasem Tober oznajmił, że "NIE"
bezpodstawnie pisało o zamiarze tej prywatyzacji.
Publikacji w "NIE" o Konstancinie w ogóle żadnej nie
było.
Rzecznik rządu w swoim oświadczeniu wymienił jednak i
skomentował także trzy rzeczywiste publikacje tygodnika
"NIE", o których mówiłem premierowi.
Pobicie Wieczerzaka
W rubryce "Tydzień z głowy" 9 sierpnia 2002 r. ("NIE" nr
32) podaliśmy, że negatywny bohater wielu naszych
publikacji, były prezes PZU "Życie", Grzegorz Wieczerzak
został pobity w areszcie, gdzie przebywa. I zadaliśmy
pytania, czy aby nie ma to na celu zastraszenia go przez
władze śledcze.
Dwa tygodnie później wydrukowaliśmy sprostowanie
rzecznika Aresztu Śledczego Warszawa Mokotów mjr.
Andrzeja Janasa, że całkowicie rozmijamy się z prawdą.
To samo stwierdziła kpt. Luiza A. Sałapa, rzecznik
Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Odpowiedzieliśmy,
że mjr Janas pisze nieprawdę, bowiem zataja, że
Wieczerzak był potłuczony i leczono go w szpitalu
rzekomo z powodu upadku ze schodów.
Czytałem bowiem przedstawiony mi do wglądu oryginał
tajnego lub poufnego pisma szefa więziennictwa do
ministra sprawiedliwości, że Wieczerzak spadł ze schodów
i leży w związku z tym w szpitalu. Gdyby Wieczerzak sam
z siebie potknął się i niefortunnie upadł, służba
więzienna nie miałaby powodu tego taić. Gdyby go pobili
współwięźniowie, także nie robiono by z tego tajemnicy
stanu.
Mówiłem premierowi, że sprawę uważam za poważną. Może to
być bowiem trop wiodący do ustalenia, że zastosowano
przemoc dla zamataczenia śledztwa w aferze korupcyjnej.
Rzecznik rządu oznajmił: Postępowanie wyjaśniające nie
potwierdziło informacji tygodnika "NIE" o pobiciu
Grzegorza Wieczerzaka. A co potwierdziło? – pytam
wielkim głosem. Jeżeli bowiem okaże się, że wyparowało
pismo zarządu więziennictwa do ministra sprawiedliwości
mówiące o upadku Wieczerzaka ze schodów i leczeniu go w
szpitalu i jeżeli w szpitalu nie będzie dokumentacji
leczenia, to skandal urośnie do ogromnego. Będzie to
oznaczało, że w czyimś interesie posunięto się do
fizycznej przemocy dla wpłynięcia na śledztwo, poczem
zaciera się tego ślady na wysokim szczeblu rządowym.
Dr Jan Kulczyk
Firma EL-Dystrybucja Jana Kulczyka konkurowała z
niemieckim przedsiębiorstwem E.ON w przetargu na
prywatyzację zakładów energetycznych zwanych umownie
Grupą G-8. Wartość transakcji – około 2 mld zł. "NIE"
ujawniło list Kulczyka do niemieckiego konkurenta (nr 30
z 25 lipca 2002 i potem z nr 34 z 22 sierpnia 2002), w
którym Kulczyk proponował zmowę co do proponowanych cen
i poufne porozumienie oraz obiecywał wykorzystanie we
wspólnym interesie swoich umiejętności załatwiania spraw
z polskimi władzami.
Nie doszło do porozumienia, które p. Kulczyk proponował
na szkodę skarbu państwa, ani do sfinalizowania
prywatyzacji. Być może to zasługa "NIE", być może i bez
ujawnienia zmowy Kulczyk nie zgromadziłby potrzebnego
kapitału. Świeżą tę wówczas sprawę podnosiłem w rozmowie
z premierem, aby wyjaśnić, że patologia w stosunkach
biznes–politycy nie ogranicza się do przekupstwa.
Zakładam, że dr Jan Kulczyk nikomu nie daje łapówek.
Zakładam, że zmowa przed przetargiem nie jest przez
prawo zakazana. Przypuszczam też, że dr Kulczyk
traktowany jest przez dygnitarzy ze szczególną
uprzejmością tylko dlatego, ponieważ są ujęci jego
wdziękiem osobistym. Przy tych wszystkich założeniach
zaobserwować można następujący mechanizm, którego
istnienie próbowałem objaśnić premierowi. Ludzie biznesu
opowiadali mi (cóż, plotki...), że Jan Kulczyk chwali
się, jak to odwiedza ze swoimi sprawami premiera, a ten
przyzywa do rozmowy ministra wydając mu przy Kulczyku
dyspozycje. Albo że Kulczyk wchodzi sobie na
najintymniejsze spotkania na najwyższym szczeblu. Wieść
o takich wpływach u władz wielce pomaga dr. Kulczykowi
jako pośrednikowi w ściąganiu kapitałów zagranicznych.
Czyni wielkimi jego możliwości inwestycyjne umożliwiając
mu udział we wszystkich najważniejszych
przedsięwzięciach gospodarczych zależnych od rządu. Ten
samonapędzający się mechanizm patologizuje stosunki
wolnorynkowe wprowadzając do konkurencji nierynkowy
czynnik, którym jest łaskawość władzy. Mówiłem o tym,
czyż bowiem premier nie powinien wiedzieć, jaką w
biznesie wartość ma jego przyjaźń i jakie wywołuje
skutki? System kapitalizmu psują nie tylko łapówki.
100 milionów
Artykuły w "NIE" z sierpnia i września 2001 r. "Z czego
żyją szpiedzy" nie dotyczyły okresu rządów lewicy.
Pomimo to minister Tober trafnie tę sprawę wymienia w
swoim oświadczeniu, ponieważ mówiłem o niej premierowi.
Ilustruje ona bowiem inny rodzaj psucia państwa – przez
służby specjalne, w tym wypadku wojskowe, korzystające
dla swoich interesów z płaszcza ochronnego tajności.
Chociaż afera jest niesłychana, to ani prawicowe władze,
ani lewica, która niebawem przejęła rządy, nie uważały
za stosowne zająć się tym skandalem. Redakcja "NIE"
bezowocnie upomina się o wyjaśnienia należne jej z mocy
prawa prasowego. Dopiero minister Tober ogólnikowo
bąknął, że toczą się śledztwa. A przecież polskim
podatnikom należy się objaśnienie, jak to się stać
mogło, że minimum 100 mln zł wyjęto z państwowego banku
(więc z ich kieszeni) metodą przedziwnych oszustw. Każda
rodzina w Polsce straciła na tej aferze co najmniej 3
zł.
Machlojki czynili ludzie związani z Wojskowymi Służbami
Informacyjnymi. Niespłacane kredyty brały spółki mające
WAT w nazwie od jednego z warszawskich oddziałów PKO BP.
Przedstawiono m.in. gwarancję komendanta WAT, podobno
sfałszowaną. Jako zabezpieczenie części kredytów bank
przyjął słoik jakiegoś szmuglowanego z Rosji jadu
wycenionego... na około 100 mln zł. W głowie mi się nie
mieści, że jeden z miejskich oddziałów bankowych w ogóle
może udzielać tak wielkich kredytów nie sprawdzając
nawet autentyczności podpisu gwaranta ani nie badając
jego prawa do udzielania poręczeń.
Chodziło mi o to – mówiłem premierowi – że "NIE" ujawnia
aż tak niesamowitą aferę, a władze prawicowe i potem
lewicowe milczą. W jako tako przyzwoitym państwie jest
to nie do pomyślenia.
Konkluzja
W świetle tych i innych spraw, którymi starałem się
metodą pozapublikacyjną zainteresować polityków SLD,
twierdzenia ministra Tobera o tym, że dla łapownictwa,
dla płatnej protekcji nie było i nie będzie ze strony
rządu żadnego pobłażania, wydają się mocno na wyrost.
Tym bardziej że rząd nie korzysta z instrumentów
antykorupcyjnych, które znajdują się w jego posiadaniu.
Powstanie policji finansowej, które miało być efektem
reformy służb kontrolnych Ministerstwa Finansów,
zakończyło się na przyjęciu ustawy. Nie powstały i nie
działają oddziały wyposażone przez ustawę w szeroki
asortyment środków prawnych i operacyjnych do kontroli
sytuacji finansowej osób podejrzewanych o nielegalne
dochody. Nie powstał system komputerowy analizujący
przepływy bankowe, co oznacza, że miliony informacji
analizowane są "na piechotę", a zatem możliwość
wyławiania z tego rekordów podejrzanych jest praktycznie
żadna. I wreszcie polskie biuro Olaf – antykorupcyjnej
policji UE – kiedy w końcu po roku powstało, okazało się
pozbawione wszystkich istotnych uprawnień. Nie wolno mu
np. kontaktować się operacyjnie ze służbami finansowymi
innych krajów; może jedynie składać meldunki w Brukseli.
Minister Tober w rządowym oświadczeniu oznajmił, że
Jerzy Urban przed komisją śledczą powiedział więcej, niż
wiedział, sugestie, że rząd toleruje korupcję nie mają
pokrycia w faktach. Przedstawione tu przeze mnie sprawy
nie potwierdzają jednak wrażenia premiera i jego
rzecznika, że biegam jako kolporter bezsensownych plotek
i pomówień.
Rządowe oświadczenie kończy się wezwaniem, aby większość
obywateli zajęła się walką z korupcją. W świetle
doświadczeń redakcji "NIE" i moich własnych serdecznie
odradzam współobywatelom takie parzące zajęcia.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Święte słowa
Przebywający w Białej Podlaskiej ksiądz dobrodziej
Henryk Jankowski, prałat gdańskiej bazyliki św. Brygidy,
dokonał rzeczy zdawałoby się niemożliwej. Udowodnił
mianowicie, że skonfliktowanych ostatnio ludzi lewicy
Począwszy od największego łajdaka w Polsce – Jerzego
Urbana (...) poprzez premiera Leszka Millera (...)
poprzez ministrów Janika, Sobotkę, panią Jakubowską
(...) skończywszy na prezydencie Kwaśniewskim (za
"Dziennikiem Wschodnim" z 27 października) łączy cecha
wspólna. Wszyscy są bowiem zapatrzeni w siebie. Urban na
przykład z demoralizowania i obrzucania błotem uczynił
swe credo życiowe. Miller ogłuchł na głos społeczeństwa,
a jego ministrowie nie potrafią odciąć się od koryta.
Prezydent Kwaśniewski zaś szykując sobie ciepłą posadkę
sprzedał z uśmiechem na ustach nasz kraj.
Homilia prałata wzbudziła wśród wiernych wielki
entuzjazm. Jankowskiemu odśpiewano nawet życzenia
błogosławieństwa, a z gorącym całusem pospieszyła doń
nauczycielka Elżbieta Grabińska.
Autor : Tymoteusz Iskrzak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pogrywanie programami
Co rząd ma na dołującą gospodarkę, lawinę bezrobocia i
wzrost zadłużenia? Rząd ma nowy program gospodarczy.
Od kilku miesięcy znajomi politycy nie witają się ze mną
normalnym "co słychać?", lecz soczystym "kiedy to
pierdolnie?".
W 2002 r. karmiono się jeszcze złudzeniami, że na górze
ktoś pracuje nad programami, że są ludzie realnie
oceniający sytuację, którzy wiedzą, jak z tego wyjść.
Dziś lewicę łączy i konsoliduje magiczna wiara w Unię
Europejską i Amerykę, które muszą nam pomóc. Doprawdy
nie wiem, skąd w nich tak silne przekonanie o jakichś
nadzwyczajnych zobowiązaniach Zachodu wobec Polski?
* * *
Skoro bezrobocie nadal utrzymuje się na poziomie powyżej
18 proc., zadłużenie zagraniczne Polski przekroczyło 82
mld dolarów, a nastroje społeczne sondują dno, "chłopcy
z naszej opcji" uznali, że czas sięgnąć po sprawdzone
metody, czyli nowe programy gospodarcze! Nic tak nie
ożywia atmosfery politycznej.
Miał schyłkowy Gierek "Program Wisła" (czyli pogłębiać
dno i trzymać się koryta), miał Balcerowicz "II Program
Balcerowicza" (grabimy za-wsze do siebie – nigdy
odwrotnie), spadający Buzek czarował "Nowym otwarciem"
(nowe otwarcie – stare rozwarcie), a ekipa Millera szuka
swej szansy w najnowszym "Programie gospodarczym rządu",
czyli pomysłach ministra Jerzego Hausnera.
Nikt nie ukrywa, że to reakcja na przedstawiony przez
Grzegorza Kołodkę "Program naprawy finansów
Rzeczpospolitej". Hausner, jego dawny bliski
współpracownik, pozwala sobie w czasie posiedzeń Rady
Ministrów na coraz ostrzejsze uwagi, które irytują
"minfina". Sprytnie przeciwstawia logikę inwestora,
którą się kieruje, logice księgowego cechującej rzekomo
Kołodkę. Media skwapliwie nagłaśniają ten konflikt.
* * *
Inwestor – dowodzi Hausner – wie, że aby wyjąć, trzeba
najpierw włożyć. Stąd pomysły impulsu popytowego,
obniżenia podatku od osób prawnych (CIT) do 19 proc. i
zwiększenia kwoty wolnej od opodatkowania z
obowiązujących dziś 2,8 tys. zł do 4 tys. Minister
gospodarki chce też zamrozić świadczenia
emerytalno-rentowe i płace w budżetówce. Te i inne
pomysły mają zdaniem Hausnera zapewnić Polsce w 2004 r.
wzrost PKB na poziomie 5 proc.!
Być może... Na pewno zapewnią Pomrocznej dziurę
budżetową większą od tej, którą zostawił po sobie Bauc.
Bo jeśli minister gospodarki chce obniżać podatki –
postulat miły sercu każdego liberała – a jednocześnie
uruchamiać "impuls popytowy" – co z kolei zyska poklask
lewicy – to powinien wyjaśnić, z czego pokryje deficyt?
Pomysły Kołodki na cięcia wydatków socjalnych,
porządkowanie Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego
i likwidację różnych funduszy celowych budzą w tej
sytuacji jedynie obrzydzenie.
Tymczasem rząd Leszka Millera – czy chce, czy nie – musi
walczyć np. z 4-miliardowym zadłużeniem w służbie
zdrowia (nowy minister zdrowia już wyskoczył z żądaniem
kasy), że o kopalniach i PKP nie wspomnę. Jak tak dalej
pójdzie, to na łamach "NIE" będę opisywała kolejne
patologie, czyli "Do kogo należą szpitale?" i "Jak
zarabia się na długach ZOZ?".
* * *
Uważam jednak, że w pomysłach Hausnera jest metoda.
Kto dziś pamięta lansowany przez niego w styczniu 2003
r. "Pakt dla pracy i rozwoju"? 15 lutego w Dobieszkowie
jego założenia programowo-organizacyjne mieli podpisać
między innymi Bochniarzowa od pracodawców prywatnych,
Manicki z OPZZ, Śniadek z "Solidarności" i Goliszewski z
Business Centre Club. No i co – podpisali?
Co do ukochanego programu "Pierwsza praca", to z
monitoringu przeprowadzonego w październiku 2002 r.
przez ówczesny resort pracy wynika, że np. w okresie od
czerwca do października 2002 r. w województwie lubelskim
udzielono absolwentom 5 pożyczek na podjęcie
działalności gospodarczej! 30 szczęśliwców znalazło się
w województwie podkarpackim! I to był rekord Polski! Na
227 132 absolwentów programem objęto 62 413. A
kosztowało to podatników tylko w październiku 185 mln
zł! Łącznie na aktywne formy przeciwdziałania
bezrobociu, w tym na realizację programu "Pierwsza
praca", resort wydał kwotę 793 mln zł. Gdzie efekty?
A co z "Czterema odsłonami", które minister ogłosił
również w styczniu bieżącego roku?
Sądzę, że minister gospodarki rozumie, iż nowy "Program
gospodarczy rządu" wpisuje się w ciąg różnego rodzaju
narodowych programów, których w ostatnich latach było
bez liku i nic z nich nie wyszło. Kogo dziś obchodzi
"Narodowy program rozwoju wsi polskiej", "Narodowy
program przygotowania do członkostwa w Unii
Europejskiej" czy "Narodowy program zwalczania
przestępczości"? Jestem pewna, że pomysły Hausnera
podzielą ich los choćby z jednego powodu: rząd musiałby
mieć zgodę Balcerowicza na ich realizację. A tego, jak
sądzę, minister gospodarki sobie nie załatwił.
* * *
Prawdziwy scenariusz – potwierdzony przez Hausnera w
trakcie spotkania 6 maja w siedzibie Polskiego
Towarzystwa Ekonomicznego – jest taki:
1. Ponieważ rząd nie ma wpływu na Radę Polityki
Pieniężnej i prezesa NBP, musimy czekać do końca
kadencji RPP, która upływa z końcem tego roku.
2. Wojna z Radą nie ma dziś sensu, ponieważ byłaby to de
facto wojna z prezydentem Kwaśniewskim, której rząd by
nie wygrał.
3. Musimy wybrać w Sejmie i Senacie nowych rozsądnych
członków RPP i wtedy na poważnie zajmiemy się
gospodarką.
Pytanie tylko, czy rząd Millera dotrwa do 1 stycznia
2004 r.? I co z "Programem naprawy finansów
Rzeczpospolitej" przygotowanym przez Kołodkę? Nawet,
jeśli rząd go klepnie, to pewnie w trakcie prac
sejmowych posłowie tak go rozwodnią, że nawet autor
będzie miał problemy z poznaniem swego dzieła.
No i dryfujemy dalej!
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dymając towarzysza cd.
Wicie, chłopy, co to jest demokracja wewnątrzpartyjna?
Nie? To przejedźta się do Przemyśla.
Opisaliśmy spory i zaloty przemyskich bonzów SLD
("Dymając towarzysza", "NIE" nr 29/2002). W zeszłym roku
szef struktur miejskich Franciszek Siwarga zawarł z
sekretarzem SLD Januszem Zapotockim kuriozalną umowę o
wzajemnym wspieraniu się, obdarowywaniu stołkami i
donoszeniu na ewentualnych wrogów. Sprawa stała się
głośna i trafiła do prokuratora, a członek partii, który
ją tam skierował, został wyrzucony ze struktur.
Zanim ukazał się nasz artykuł, 10 lipca 2002 r. Zarząd
Miejski SLD jednogłośnie udzielił rekomendacji
Franciszkowi Siwardze jako jedynemu kandydatowi partii w
wyborach na prezydenta miasta. W uchwale czytamy, że
jakiekolwiek działania mające na celu zakłócenia
przebiegu kampanii wyborczej do samorządu lokalnego będą
traktowane jako wystąpienia niezgodne z etyką członka
partii, szkodzące dobru SLD. Są groźby kar
dyscyplinarnych.
Po opublikowaniu "Dymając towarzysza" skrytykowani
odwiedzili Jerzego Urbana w redakcji. Nic nie wskórali.
Wrócili więc do Przemyśla i rozpoczęła się zadyma. Szef
miejscowego Ruchu NIE Edward Rempała, krytycznie
oceniający postępowanie miejscowych bonzów SLD, odebrał
taki telefon: – Edziu, czy twój pies jeszcze żyje? –
Zdechł miesiąc temu. – To ty, Edziu, uważaj... Było też
kilka głuchych nocnych telefonów. Policja uznała, że
jeśli będą się powtarzać, to zainteresuje się sprawą.
Pewnej nocy ktoś spalił lokal, który prowadzi inny
niepokorny członek SLD Bogusław Nowak, przewodniczący
Społecznego Komitetu Obrony Obywatela.
Po naszej publikacji Zarząd Wojewódzki SLD orzekł:
Franciszek Siwarga nie może być kandydatem na
prezydenta. Szukajcie innych. Członkowie dwóch kół 7
sierpnia zgłosili kandydaturę Kazimierza Nycza, byłego
posła i prezesa miejscowego MZK (nie mylić z biskupem
Kazimierzem Nyczem). Dwa dni później Nycz przestał być
prezesem miejskiej spółki. – Traktuję to jako zemstę za
zagrożenie dla Franciszka Siwargi w walce o nominację w
wyborach na prezydenta Przemyśla – powiedział były poseł
miejscowym "Nowinom".
Siwarga skomentował krótko: sprawy wyborów to jedno, a
problemy spółki to drugie. Dopiero co w maju br. ten sam
Siwarga przekonywał jednak, że nie ma lepszego kandydata
na stanowisko prezesa MZK jak Kazimierz Nycz. Odwołanie
go odbyło się tak: gdy tylko okazało się, że jest
rywalem Siwargi, rada nadzorcza MZK otrzymała polecenie
zwołania natychmiastowego spotkania. W radzie są ludzie
Siwargi, który jest również prominentnym członkiem
Zarządu Miasta Przemyśla. Nycza odwołano bez podania
przyczyn. Na jego miejsce powołano innego prominenta
SLD.
Franciszek Siwarga, kiedy przestał być brany pod uwagę
jako kandydat na prezydenta, powiedział miejscowej
prasie, że szefostwo wojewódzkie SLD nie ma prawa
wtrącać się w przemyską politykę tej partii. Szef
wojewódzkiego SLD Krzysztof Martens powiedział nam, że
pan Siwarga został przywołany do porządku i odwołał to,
co powiedział. Martens dodał, że przemyskie struktury
zostaną uporządkowane.
Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że mogą to być kroki
bardzo radykalne.
Każdy inny kandydat na prezydenta z lewej strony w
Przemyślu musi się liczyć z tym, że będzie miał
przesrane. Ambitni towarzysze dołożą starań, aby
skutecznie podstawić mu nogę. Dlatego pewnie wybory w
tym mieście wygra Samoobrona. Kierownictwo SLD deklaruje
szybkie przedwyborcze porządki w całej Polsce, bo
działacze żrą się prawie wszędzie. Chyba czas bardzo
nagli.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prawa rąsia Rokity "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Móżdżek po dziennikarsku
W Polsce nikt nikogo nie chce słuchać, za to wszyscy
lubią pouczać innych. Wierzą przy tym w swój autorytet,
choć zawsze jest samozwańczy. Z pędu do gadulstwa,
normotwórstwa, moralizatorstwa i frazesu zrodził się
ostatnio
"Dziennikarski kodeks obyczajowy".
Słowo "dziennikarz" w odróżnieniu od "lekarz" czy
"sędzia" nikogo określonego nie oznacza. Po prostu pewne
osoby uważają się za dziennikarzy. Sam pomysł
podciągnięcia pod jeden strychulec kodeksowy radiowego
diskdżokeja, którego zajęciem jest zagadywanie ciszy,
telewizyjnego statywu do kamery, profesora pisującego
felietony, analizatora giełdy, redaktorki czasopisma o
szydełkowaniu itp., itd. wydaje się czymś na kształt
budowania wspólnego chlewu dla świni, słonia, bożej
krówki i kanarka.
Na kodeks ów składają się:
a) wzniosłe frazesy
Dziennikarstwo jest zawodem służebnym wobec
społeczeństwa albo obowiązkiem dziennikarza jest
poszukiwanie prawdy. Dziennikarz kieruje się dobrem
wspólnym, nie deprawuje dzieci i młodzieży, szanuje
wartości i tradycje narodowe, i tak w nieskończoność.
Tego rodzaju kaznodziejstwo wyłącznie krzepi dobre
samopoczucie autorów.
b) wezwania do przestrzegania prawa
Państwo uchwala prawa i utrzymuje aparat przymusu, który
egzekwuje posłuch wobec prawa. Przedstawiciele
środowiska prasowego ośmieszają się więc wydzielając z
siebie w kodeksie obyczajowym zbędne wezwania do
posłuszeństwa prawu. Kodeks ów zaś mówi, że dziennikarz
obowiązany jest przestrzegać normy prawne, i dodaje
kiedy (art. 16) musi chronić tajemnicę zawodową (art.
17) i nie wolno mu naruszać cudzych dóbr osobistych
(art. 19). Nie powinien też kraść cudzych utworów (art.
26).
c) nonsensy
Poszukiwacz prawdy, czyli dziennikarz, ma obowiązek,
cytuję, każdemu człowiekowi zapewnić uczestnictwo w
debacie publicznej (art. 1). Przy czym udzielenie głosu
40 milionom stanowi powinność nie zbioru dziennikarzy,
ale każdego z nich z osobna. Świadczy o tym użycie
liczby pojedynczej – dziennikarz.
Dziennikarz (art. 5) bezstronnie (...) analizuje fakty.
Co prawda może on mieć poglądy i jego szef powinien je
szanować, ale w swych analizach (publicystyce) nie wolno
mu wyrażać poglądów własnych, lecz wyłącznie poglądy
wyzbyte poglądów – jakąś ich bezstronną wypadkową.
Prowadząc dyskusję dziennikarz (art. 6) nie może wpływać
na jej przebieg i narzucać końcowych wniosków. Czyli
prowadząc dyskusję nie wolno mu jej prowadzić ani
podsumowywać.
Kodeks zachwala też nierealną i nie przyjętą w Polsce
regułę oddzielania informacji od komentarza. W istocie
informacje prasowe często zawierają komentarz lub też
sam dobór informacji kształtuje poglądy na bieg zdarzeń.
Wystarczy porównać obraz dnia, który przynosi "Nasz
Dziennik" i "Trybuna".
Dziennikarze mają oddzielać własną działalność
polityczną od obowiązków zawodowych. Norma bezskutecznie
zalecana w telewizji publicznej przeniesiona zostaje do
prasy politycznej skupiającej sympatyków tego lub innego
kierunku. Np. Janusz Korwin-Mikke jako redaktor
"Najwyższego Czasu" ma chwalić SLD oddzielając to od
zwalczania lewicy, co czyni jako polityk UPR. Nie wolno
dziennikarzom wyolbrzymiać sensacyjnego charakteru
wydarzeń. To znaczy, że zakazuje im się być
dziennikarzami i winni oni się starać, żeby ich gazety i
czasopisma nikt nie kupował.
Szczyt idiotyzmu zawarty jest w art. 22:
Dziennikarz ma: obowiązek uszanowania woli informatora
co do sposobu wykorzystania informacji... Jeżeli udaje
mi się w ministerstwie potwierdzić, że minister wziął
łapówkę, mam uszanować wolę informatorów, aby tego nie
ujawniać, natomiast zgodnie z wolą informatora
powinienem opisać sukcesy i mądrość ministra.
Dziennikarzowi nie wolno występować w reklamach, ale
może prowadzić ich akwizycję. Nie zakazuje mu się
wzięcia np. miliona od PZU za reklamy w swojej gazecie
ani zainkasowania prowizji. Po wzięciu do kieszeni np.
100 tys. z PZU nie wolno mu jednak ulegać naciskom
reklamodawcy. Inaczej mówiąc, gazeta i on może być na
żołdzie przedsiębiorstwa, ale nie wolno przez to
wstrzymywać się od demaskacji machlojek sponsorów.
Naprawdę autorzy "Dziennikarskiego kodeksu" żyją w
świecie, który sami sobie
wymyślili opierając się na drętwej mowie ks.
Niewęgłowskiego.
W art. 12 czytamy, że nie tylko sceny przemocy, ale i
obrazy cierpienia i śmierci zagrażają deprawacją dzieci
i młodzieży. Telewizja musi więc zmienić program, bo
choroby i kalectwa są ulubionym tematem filmów przed
godz. 22.00 puszczanych po to, aby krzewić nakazane
wartości chrześcijańskie i inne modne ckliwości.
Za nieprzestrzeganie kodeksu dziennikarz odpowiada przed
sądem dziennikarskim lub związkowym, co jest fikcją. Gdy
jako autor pozostaje anonimowy, za nieprzestrzeganie
kodeksu odpowiada redaktor, który zatwierdzał tekst do
publikacji. Jest to przeniesienie do kodeksu
obyczajowego zasad prawa prasowego odnoszącego się do
procesów sądowych. Jednak następuje rozszerzenie go na
sferę obyczajów: ja jako redaktor mam więc odpowiadać
np. za to, że mój pracownik podkłada mi świnię czyniąc
kryptoreklamę, przyjmując za tekst łapówkę, popełniając
plagiat, a też pisząc coś niezgodnego z wolą informatora
lub kierując się interesem swego krewniaka.
Strażnikiem kodeksu ma być znana z głupoty i
bezczelności Rada Etyki Mediów – ciało, które ogłosiło
ogólnikowe potępienie tygodnika "NIE" bez żadnych
uzasadnień.
Elita dziennikarzy publikuje analizy i oceny wpływające
na opinię publiczną. Niektórzy komentatorzy mają
zaufanie odbiorców swoich tworów. Sądzę, że autorytet
np. analityków giełdowych
czy sportowych zostaje nadwerężony, gdy wybrana
reprezentacja
środowisk dziennikarskich wydziela z siebie stek
idiotyzmów.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sejm popuszcza pasa
Głupi Narodzie! Jak będziesz miał szczęście, to w
przyszłym roku trochę Ci się poprawi. Twoim wybrańcom
poprawi się na pewno, i to dużo, dużo bardziej.
Nikt tak pięknie nie pieje o zasadach demokratycznych,
dbałości o interes obywateli i przestrzeganiu prawa jak
przedstawiciele Kancelarii Prezydenta RP, Sądu
Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego czy
Instytutu Pamięci Narodowej. Piejący wymagają niemałej
kasy. Coraz większej. Minister finansów raz do roku
otrzymuje z tych instytucji dokumenty, w których
określają one potrzeby pieniężne. I nie ma nic –
dosłownie nic! – do gadania. Musi po prostu te kwoty
wpisać do projektu ustawy budżetowej, bo są to "organy
konstytucyjne", których budżety ustala parlament.
Podobnie jest w tym roku.
Instytucja......która w 2002 r. dostała tyle
milionów zł......a w 2003 r. chce dostać tyle
milionów zł......czyli o tyle procent więcej.
Naczelny Sąd Administracyjny109,5 281,5 157
Krajowe Biuro Wyborcze29 35,522
Sąd Najwyższy 5263 21
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji1923 21
Rzecznik Praw Obywatelskich22 2618
Instytut Pamięci Narodowej 83,59817
Kancelaria Sejmu RP 30434413
Najwyższa Izba Kontroli 196220,512
Państwowa Inspekcja Pracy185 206,512
Kancelaria Prezydenta RP1381487
Kancelaria Senatu RP112,51185
Generalny Inspektor
Ochrony Danych Osobowych 9,510 5
Rzecznik Praw Dziecka3,53,50
Trybunał Konstytucyjny23,5 22– 6
Udało się nam zdobyć propozycje nie do odrzucenia na rok
2003, które owe "organy" złożyły na ręce obecnego
ministra finansów. I tak: Kancelaria Prezydenta RP w
roku 2002 wyda z naszych podatków 138 mln zł. Na
przyszły rok kanceliści pana prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego zażyczyli sobie już około 148 mln zł. W
czasach zaciskania pasa i skromnego wzrostu
gospodarczego zwiększenie wydatków o prawie 10 mln,
czyli o 7 proc., wydaje się nieprzyzwoite. Prezydencki
doradca ekonomiczny Witold Orłowski powinien
wytłumaczyć, komu trzeba, że warto dać rodakom przykład
umiarkowania, gdy rząd planuje wzrost PKB na poziomie
3,6 proc., a inflacja wynosi niespełna 1,3 proc.
Kancelaria Prezydenta RP na tle innych "organów" i tak
wykazuje daleko idącą powściągliwość.
Jeszcze więcej czadu dali w Kancelarii Sejmu. W roku
2002 wybrańcy narodu kosztują nas blisko 304 mln zł. W
roku 2003 chcą, abyśmy wybulili prawie 344 mln zł – jest
to wzrost wydatków o skromne 40 mln, czyli aż o 13 proc.
Gdy badana jest opinia publiczna, oceny pracy Sejmu są
marne.
Absolutnym rekordzistą, gdy chodzi o dojenie podatników
w czasach recesji, może okazać się Naczelny Sąd
Administracyjny. Sędziowie uznali, że w 2003 r. powinni
wydać prawie 282 mln zł. Jest to skok o 157 proc.! W
roku 2002 wystarczyło im bowiem 110 mln zł. Moim
zdaniem, to głęboko nieprzyzwoita propozycja.
Także Krajowe Biuro Wyborcze nieźle sobie winszuje. Mimo
że w 2003 r. nie przewiduje się żadnych wyborów, kwota z
budżetu ma wynieść ponad 35 mln zł, co oznacza wzrost o
22 proc. w porównaniu do bieżącego roku. Pewnie chodzi o
dotacje dla partii politycznych. Wiadomo, że koszty
demokracji – zwłaszcza polskiej – muszą ponosić głównie
emeryci i renciści.
Zupełnie zbędny Instytut Pamięci Narodowej zadowoli się
skromną dotacją lekko powyżej 98 mln zł. Wzrost o 17
proc. W tym roku badania pamięci narodowej kosztowały
nas tylko 83,5 mln zł. A jest jeszcze Krajowa Rada
Radiofonii i Telewizji, NIK, Trybunał Konstytucyjny i
inne.
Ogółem instytucje państwowe w 2003 r. dostaną na swoje
utrzymanie 1 598 996 000 zł, czyli o prawie jedną
czwartą więcej niż w roku 2002 (dokładnie o 312 003 000
zł).
Obok tabelka zawierająca komplet propozycji "nie do
odrzucenia" pod groźbą wrzasku w mediach, że rząd Leszka
Millera gwałci demokrację zabierając pieniądze świętym
krowom polskiej demokracji.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dupy dać i ręką grozić "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Premier na wagarach
Rekordy bumelanctwa parlamentarnego bije poseł Waldemar
Pawlak z PSL, który między styczniem a wrześniem 2002 r.
16-krotnie nie wytłumaczył się z nieobecności podczas
obrad Sejmu, a 31-krotnie nie poinformował marszałka
Sejmu, dlaczego nie wziął udziału w pracach komisji
sejmowych, których jest członkiem (4 komisji i 3
podkomisji). Wagary kosztowały Pawlaka około 14 tys. zł,
czyli o ponad 2 tys. więcej, niż wynoszą jego miesięczne
zarobki. Nie grzeszy pracowitością parlamentarną również
następca Pawlaka na stanowisku szefa PSL Jarosław
Kalinowski, który zaliczył 10 nieobecności. Ich patron
Witos był w Sejmie nieobecny tylko w żniwa, następcy
mają żniwa przez rok cały.
Poseł i jego łach
Do biura poselskiego posła Zbigniewa Nowaka w Pińczowie
wtargnęło dwóch obywateli, by powiedzieć, co sądzą o
jego działalności. Zarzucili mu m.in. chęć likwidacji
powiatu pińczowskiego, a także usunięcie kontenerów
sanitarnych z ulic miasta. Dyskusja zakończyła się
szarpaniną, podczas której rozerwana została marynarka
pana posła. Podniesionych problemów nie udało się
rozstrzygnąć, albowiem poseł zadzwonił po policję. Obaj
dyskutanci dla wzmocnienia siły argumentów przed wizytą
wlali w siebie co nieco. Marszałek Sejmu niech szykuje
odzież roboczą dla posłów: 460 marynarek.
D. J.
Wycięli nam Rydzyka
Branżowy miesięcznik "Press" urządza wybory Dziennikarza
Roku i przyznaje tzw. polskie Pulitzery; głosują
redakcje, obraduje jury, przyznawane są nagrody. Co roku
tygodnik "NIE" bierze udział w tym plebiscycie. W końcu
zeszłego roku też zagłosowaliśmy, maksymalną liczbę
punktów przyznając red. Tadeuszowi Rydzykowi. W
uzasadnieniu napisaliśmy, że uznajemy go za Dziennikarza
Roku 2002 za poszerzanie finansowych standardów
dziennikarstwa radiowego. Redakcja "Press" dostała nasz
głos i chociaż wpłynął on po ostatecznym terminie
głosowania, obiecała, że weźmie go pod uwagę. Nie
wzięła. Dlatego, że robimy sobie jaja z poważnego
plebiscytu – dowiedzieliśmy się nieoficjalnie.
Sprawdziliśmy: w regulaminie głosowania nie ma nic na
temat jaj, cenzury ani tego, że należy głosować na red.
Paradowską.
P. Ć.
Czerwone balety
SLD baluje, witając Nowy Rok. 8 stycznia imprezował w
Klubie Oficerskim klub parlamentarny. Zaszczycili
osobiście prezydent i premier. 14 stycznia premier
podejmował w sali bankietowej URM swoje zespoły doradcze
– ponad setkę osób. 15 stycznia kilkusetosobowy tłum
tłoczył się w największej sali przy ul. Rozbrat na
spotkaniu noworocznym Rady Stołecznej SLD. Też
zaszczycił premier. Widziano ministra Szmajdzińskiego –
prosto z Waszyngtonu. 22 stycznia pp. Miller i Dyduch
gościć będą czołówkę SLD (i sympatyków) w salach hotelu
Gromada. Gospodarze w świetnych nastrojach, podobnie
goście. Nadzieja na kolejny sukces wyborczy osłabła, ale
to nie powód, aby popadać w ponuractwo.
Martwić się przyjdzie, jak całkiem zgaśnie.
L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Trup w arce Rydzyka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wójtopój
O systemie przelewania wódki z ciał ludu do organizmów
władzy gminnej i duchownej.
Za 100 tys. zł można nabyć drogą kupna 5 tysięcy
półlitrowych butelek wódki. Po 20 zł za flaszkę. Jak kto
wódki nie lubi, może zapijać się piwem. Licząc po 2 zł
za półlitrową butelkę za 100 tys. zł można kupić 50
tysięcy piw. Gdyby tę wódę dzielić na wszystkich
mieszkańców sporej gminy, nie byłoby tego wiele, ot ze
dwie, trzy flaszki na łeb albo i mniej. Rocznie. Ale gdy
lud spożywa ustami swoich lokalnych przedstawicieli –
można chlać wedle potrzeb.
* * *
W gminie Wiązownica, woj. podkarpackie, władza lubi i
wódkę, i piwko. To duża gmina, więc i punktów z
alkoholem jest sporo. Handlarze bulą na specjalny
fundusz przeciwdziałania alkoholizmowi właśnie ok. 100
tys. zł rocznie. Kasa jest poza kontrolą radnych.
Dysponuje nią wójt. I z woli wójta idzie na finansowanie
czy – jak kto woli – sponsorowanie i zakrapianych
igrzysk dla plebsu, i tych mniej oficjalnych imprez
elity gminnej.
Wójt Józef Długoń trzęsie gminą już trzecią kadencję.
Wcześniej był hodowcą trzody chlewnej w Piwodzie. Z ludu
wyrosły, wie Długoń, co robić, aby lud uszczęśliwić.
Należy jemu dać wódki i piwa, też darmowego. Wie to wójt
także z obserwacji, ponieważ w Piwodzie małżonka jego
ślubna prowadzi sklepik z wyszynkiem. W uszczęśliwianiu
ludu wójtowi pomaga ks. proboszcz Adam Rejman. Czyli
niejako sam Bóg przez swego przedstawiciela ziemskiego.
* * *
Bodaj dwa lata temu w salce katechetycznej w Wiązownicy
ksiądz proboszcz z wójtem pospołu urządzili obchody Dnia
Matki. Pito do pierwszej w nocy albo i dłużej, aż dzieci
zaczęły płakać. Wikary, jak poszedł na plebanię zdjąć
sutannę, to w drzwi nie mógł trafić – wspomina owieczka.
Balangi te, rzecz jasna, obsługiwali nauczyciele. Ksiądz
proboszcz salki katechetyczne wynajmuje miejscowej
szkole. Miał więc kto podawać.
Ludziska zazdrosne są. Na przykład pleban z Szówska do
spółki ze strażakami ochotnikami organizował festyn z
okazji 95-lecia istnienia OSP. Strażacy jako jedyni na
terenie gminy są w Krajowym Systemie
Ratowniczo-Gaśniczym, co oznacza, że działają prawie
profesjonalnie. Chcieli, aby wójt dał trochę
antyalkoholowej forsy na festyn i sam go zaszczycił.
Wójt nie mógł spełnić żadnej z tych próśb, bo i czas, i
szmal zaangażował już gdzie indziej. Bawił bowiem na
10-leciu Koła Gospodyń Wiejskich w swej rodzinnej
miejscowości Piwoda. Miejscowi do dziś mlaskają
opowiadając o wielkich ilościach dobra wszelakiego,
także procentowego, zakupionego za gminny szmal. Jak nie
przymierzając na porządnym, bogatym weselisku. Nie mogło
być inaczej, skoro gospodynie wiejskie zaszczycił sam
wójt, a i komendant powiatowy policji z Jarosławia też
się zjawił. O proboszczu dobrodzieju nie wspominając.
* * *
Nie zapomniał wójt o kulturze fizycznej. Na boisku
szkolnym w Wiązownicy zorganizował turniej piłki kopanej
gimnazjalistów o Puchar Wójta. Piwko, jak trzeba,
stawiał wójt za friko, tuż obok boiska. Nagrodą dla
zwycięskiej drużyny kopaczy gimnazjalistów był zaszczyt
zagrania z drużyną wójta. W wójtowej drużynie za piłką
biegali: proboszcz Rejman, wikary, komendant policji w
Wiązownicy, dzielnicowy, komendant strażaków pożarnych,
pracownicy urzędu gminy, przewodniczący komisji oświaty,
prezes klubu sportowego Golbalux. No i wójt kapitan. Toż
to zaszczyt niesłychany dla gimnazjalisty jebnąć w
kostkę z fleka plebana katechetę. Po meczu pleban
poświęcił obie drużyny. Lało się piwo, a strażacy
pożarni swym czerwonym autem z kogutami dowozili
wódeczkę. Wprawdzie nikt nie słyszał, aby pijane
małolaty trafiały do izby wytrzeźwień, ale kto niby
miałby ich tam wozić, skoro miejscowi gliniarze nie
mieli do tego głowy.
Ostatnio wójt Długoń zorganizował kolejne igrzyska. W
Piwodzie święcono samochód strażacki. Błogosławieństwo
bardzo mu się przyda, bo ponoć tylko rdza go trzyma w
kupie. Święcił pleban Rejman. Uroczystość ta wielka
odbyła się w miejscowej dyskotece. Zaraz po pokropku,
gadkach plebana i wójta przystąpiono do balangi.
Serwowano piwo za gminną, antyalkoholową kasę.
* * *
Sprzedawców wódy i innych płynnych frykasów procentowych
z terenu gminy wkurwia, że wójt z plebanem często
organizują bezpłatne polewanie wódeczki i piwa, bo
handlarzom psuje to rynek. Wkurwia ich to zresztą
podwójnie, bo na osobisty bania-fundusz wójta bulą ze
swej ciężkiej krwawicy.
System z Wiązownicy zastosować trzeba w całym kraju.
Jest on pożyteczny. Nabywcy i sprzedawcy alkoholu
opodatkowani zostają tak, aby władza państwowa i
duchowna oraz jej goście pić mogli darmo i do woli. A
kto nie trzeźwieje, ten nie ma głowy, żeby kraść. Przy
tym cóż innego lepiej obrzydzić może obywatelowi alkohol
jak widok pijanego wójta, proboszcza i innej władzy.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Awans gajowego Maruchy
Chcesz mieszkać w pałacu z parkiem i żyć jak chronione
przed wścibskimi panisko? Nie musisz być ani
prezydentem, ani gangsterem! Czasem wystarczy, że
zostaniesz nadleśniczym.
Zalasami, za jeziorami, w pięknie odnowionym za
pieniądze plebsu pałacu żyje sobie jaśniepan Andrzej
Kiszkarewicz wraz z familią. Persona to na ziemi
gnieźnieńskiej do znaczniejszych zaliczana, gdyż
państwową służbę pełni lasami zarządzając. Stanowi jego
nie przystoi podłe otoczenie. Ale chamstwo współczesne
jak bicz dziadowski się rozpuściło. Dlatego szepcze
szpetnie po kątach: za nasze tak się urządził!
Pyszna trawa
Popowo Podleśne. Jedna z 19 wiosek gminy Mieleszyn,
powiat Gniezno. Jest tu jak w tandetnej bajce: lasy,
cisza i przejrzyste powietrze. Mieszkańców 20. Część
żyje w starej, sypiącej się budzie. Pozostali w pałacu.
Pani Teresa jest z budy. Siedemdziesiątkę skończyła. Mąż
w lesie pracował. Dużo na powietrzu był, ale i tak na
serce zachorował. Dziewięć lat temu zmarło mu się.
– O pałacu to nic nie powiem. Bo nic nie wiem. Kiedyś
można było tam chodzić. Przejść się po parku,
popatrzeć... Teraz nikt tam nie wejdzie. Wszystko
ogrodzone. I stróż pilnuje z psami.
Pałac leży jakieś 200 metrów od budy. Żeby od razu
intruzów zniechęcić, na drodze dojazdowej znak drogowy
zakazujący ruchu. Z dopiskiem: "nie dotyczy ALP". Czyli
Administracji Lasów Państwowych. Brama rozsuwana
elektronicznie. Do tego domofon i reflektor. Pełna
asekuracja. Za bramą zadbany park z pysznie
przystrzyżoną trawką. Szczelnie otoczony płotem wysokim
na półtora chłopa i ozdobiony drutem kolczastym. W dali
pałac. Świeży tynk, dachówka, nowe okna. Cacko.
Ciśniemy na domofon. Skrzeczy dostojną melodyjką. Nic.
Przez płot wleźć nie sposób.
Zamiast pałacu oglądamy pobliskie zabudowania. Jakieś
byłe warsztaty czy biurowce nadleśnictwa – sypie się
wszystko jak diabli. Wiadomo, lasy państwowe groszem nie
śmierdzą. Jeszcze raz ciśniemy domofon. Nikt się nie
odzywa, ale z głębin parku wynurza się dżentelmen i
zmierza w naszym kierunku. Gdy podchodzi bliżej, widać
szerokie bary, silne ręce oraz efektowne tatuaże.
Wycieczki straszyły milicją
– Że o co się rozchodzi? – zagaja.
Wyjaśniamy: chcemy wejść na teren parku, pałac
obejrzeć...
– To teren prywatny. Nie można wchodzić. Przyjeżdżały tu
już wycieczki autobusami. Milicją straszyły. A ja bez
zgody szefa nikogo nie wpuszczam i basta.
Nie odpuszczamy: to nie teren prywatny, tylko
nadleśnictwa. A lasy są państwowe.
– To zakładowe mieszkanie pana nadleśniczego
Kiszkarewicza. Jak da zgodę – wpuszczę. A że lasy
państwowe, nie ma nic do rzeczy. Trzeba było przyjechać
tu przed remontem. Nadleśnictwo wydało kupę forsy nie po
to, żeby każdy mógł się włóczyć po parku.
– Panowie w ogóle nie powinni tu wjeżdżać. Kierowca
chyba zna znaki? – podłącza się dama z zakupami. Pani G.
też mieszka w pałacu.
– Obcych tu sobie nie życzymy i koniec. Gmina na remont
nie dała nawet grosza, ale w folderze pokazali nasz
pałac.
– Nawet dzieci przeganiają spod pałacu – żali się
mieszkanka pobliskiego Popowa Ignacewa.
– Jak był poprzedni nadleśniczy, można było wchodzić i
jakoś nikt nic nie skradł.
Jaśniepan z lasu
Pałac w Popowie Podleśnym wybudowano w XIX w.
Jaśniepaństwo zmyło się na początku II wojny i nie
wróciło. Po 1945 r. pałac wraz z przyległym parkiem
przejęły Lasy Państwowe. Przez długie lata obiekt
niszczał. Na początku minionej dekady nadleśnictwo w
Gnieźnie zabrało się za remont. Prace prowadzono również
wewnątrz budynku i w parku. Trwały 6 lat. Wydano gruby
szmal, ale dwór odzyskał dawną świetność. No, a komu
służy ten wielkopański sznyt? – zapyta jakiś wiejski
głupek. Odpowiadamy: panu nad-leśniczemu Kiszkarewiczowi
oraz rodzinie G., bo po przeprowadzonym na koszt
podatników remoncie otrzymali tam oni lokale służbowe.
Mieszkają w pałacowych komnatach, bo zasługują, gdyż w
lasach pełnią wyczerpującą służbę publiczną.
Wizytówka
– Ustalenie, ile kosztował remont pałacu, byłoby
kłopotliwe – ocenia Andrzej Kiszkarewicz, szef
nadleśnictwa gnieźnieńskiego i lokator pałacu w jednej
osobie. – Nie widzę w tym nic złego, że wydaliśmy
pieniądze na modernizację obiektu. Przynajmniej udało
się go uratować. Proszę zobaczyć, jak wyglądają inne
zabytki. Nie pełni on jakichś funkcji publicznych.
Mieszczą się w nim mieszkania zakładowe. Ile? Dwa. Moje
i G. Jaka jest powierzchnia pałacu? Użytkowa 280 metrów
kwadratowych. Ogólna większa, ile dokładnie wynosi, nie
wiem. Park w każdym razie ma z hektar. Jako nadleśniczy
jestem dumny, że mamy taki dwór – to wizytówka regionu.
Bardzo nas wzruszyła troska pana nadleśniczego o
zabytki. Zapłakani zadzwoniliśmy do wojewódzkiej służby
ochrony zabytków.
– Pałac w Popowie Podleśnym nie figuruje w rejestrze
zabytków, ale w ograniczonym zakresie podlega ochronie.
Zakres prac remontowych powinien być z nami uzgadniany.
Nikt tego nie zrobił.
Zauważyłem, że zainstalowano tam plastikowe okna. To
niedopuszczalne. Gdyby nadleśnictwo wystąpiło do nas z
wnioskiem o montaż takich okien, nigdy nie wyrazilibyśmy
zgody. Chciałem zobaczyć, jak wygląda wnętrze pałacu.
Wylegitymowałem się, ale stróż nie wpuścił mnie do
środka.
Ziarno i plewa
Ustaliliśmy, że stróż to Antek, choć lokaj Antoni brzmi
lepiej. Czujnie strzeże i zdecydowanie broni pałacu od
paru lat. Zajmuje się też estetyką parku. Pomyśli jakiś
cham, że pan nadleśniczy Kiszkarewicz płaci mu z własnej
kieszeni.
Nic z tych rzeczy. Antoni jest zatrudniony w
nadleśnictwie i to ono mu buli.
Opowiada się o jakichś oszczędnościach budżetowych.
Smakowano niegdyś pojęcie: "tanie państwo". Ono lubi
oszczędzać, ale na zasiłkach dla nędzarzy. Państwo
uważa, że musi lśnić wspaniałością. Już od stopnia
nadleśniczego.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zaproście nas na stypę
Wybory do europarlamentu mogą ożywić SLD. Pokazać, że
mamy kompetentnych,
nieskompromitowanych i nawet lubianych kandydatów.
Nowoczesny program.
A jednak te wybory dobiją SLD.
Każdy rozsądny obserwator polskiej sceny politycznej
widzi, że przyszłoroczne wybory do parlamentu Unii
Europejskiej będą miały kolosalne znaczenie dla
konkurujących partii politycznych. Pokażą, ile naprawdę
partie polityczne są warte. Na jakie społeczne poparcie
mogą liczyć podczas parlamentarnych wyborów krajowych w
2005 r.
Już teraz przed lokalami Platformy Obywatelskiej
ustawiają się kolejki zapisujących się do tej partii. Bo
PO wyskoczyła w sondażach na czoło partyjnego rankingu
popularności. Można szydzić z tego, obśmiewać nowy
„trynd do władzy”, ale każdy obeznany z wyborami wie,
jak bardzo liczy się wyborcza prognoza. Ludzie zwykle
głosują na potencjalnych wygranych.
Jeśli Sojusz uzyska dobry wynik, zahamuje spadek swej
popularności. Jeśli wypadnie poniżej 20 proc., zacząć
się może awuesizacja SLD, czyli ucieczki politycznych
szczurów na inne platformy ratownicze. Rosnące
zniechęcenie elektoratu do popierania Sojuszu. To
wszystko polityczne oczywistości. Ale kierownictwo
Sojuszu sprawia wrażenie, jak gdyby zagrożenia nie
dostrzegało.
Na pół roku przed eurowyborami nie mamy ogłoszonego
publicznie programu działania polskich socjaldemokratów
w europarlamencie.
Wbrew pozorom to ważne, bo tam wszystkie decyzje
zapadają najpierw na forum frakcji parlamentarnych.
Debaty plenarne czy komisyjne są już tylko popisem
rozpisanych wcześniej ról. W Brukseli wśród
eurosocjalistów jesteśmy postrzegani, delikatnie mówiąc,
z lekkim zdziwieniem. Nasz koalicyjny rząd broni WC w
przyszłej konstytucji, a koledzy eurosocjaldemokraci są
bardzo temu przeciwni. Eurosocjaliści popierają też
odejście od traktatu nicejskiego forującego Niemcy i
Francję we władzach UE.
My chcemy zachować nasze wpływy. O ile nawet nasza
obrona Nicei przyjmowana jest ze zrozumieniem, o tyle
gotowość socjaldemokratów z Polski do umierania za WC
budzi irytację i szyderstwa. Koncepcji
socjaldemokratycznej eurospołeczeństwa obywatelskiego
przeciwstawiamy, uważaną tam za konserwatywną, ideę
społeczeństw państwowych. Pod tym także względem polska
socjaldemokracja bliższa jest konserwatystom.
Na pół roku przed eurowyborami Sojusz nie prezentuje
swoich kandydatów do europarlamentu. Boi się, że media
ich spalą? Wstydzi się ich? Liczy na szybką, krótką
kampanię wyborczą i na asy wyciągnięte z partyjnych
rękawów? Taka krótka kampania to krótka dyskusja o roli
naszej frakcji w europarlamencie.
To intelektualne rozleniwienie partii. Odpychanie
dyskusji o sprawach fundamentalnych na przyszłość. To
wywołuje wrażenie, jakby Sojusz bał się takich dyskusji
albo nie był do nich przygotowany.
Na pół roku przed wyborami nie mamy jeszcze ordynacji
wyborczej. Kilkanaście miesięcy temu, gdy Sojusz miał
jeszcze 30-procentowe notowania, SLD popierał podział
kraju na kilkanaście okręgów. Bo to faworyzowało silny w
całym kraju Sojusz. Wraz ze spadkiem notowań spada
poparcie w SLD dla wielości okręgów. Dla partii o
kilkunastoprocentowym poparciu lepszy jest wariant
Polski jako jednego okręgu wyborczego. Tak czy siak
ordynacji nadal nie ma. Są za to dwie inne,
fundamentalne decyzje. SLD stworzy wspólne listy
wyborcze z Unią Pracy. Dla UP eurowybory zawierają jedną
pułapkę. Jeśli wygrają obecni posłowie UP, to Unia Pracy
straci swój klub parlamentarny. Bo ma obecnie wymagane
minimum 15 posłów. W miejsce wybranych do europarlamentu
posłów UP wejdą kolejni kandydaci z listy SLD–UP z
wyborów roku 2001. Ale będą oni z SLD. Na cóż może
liczyć UP, żeby zachować klub parlamentarny i mieć
doświadczonych parlamentarzystów w europarlamencie?
Chyba tylko na pozyskanie, wypożyczenie posłów z SLD lub
zassanie posłów
niezależnych.
Druga fundamentalna decyzja to wymóg znajomości
przynajmniej jednego obcego języka wśród kandydatów
SLD–UP na europosłów. Decyzja słuszna, bo chociaż w
europarlamencie każdy przemawia w swoim języku, ma
tłumaczenia obrad i dokumentów, to bez komunikacyjnej
ekspresji niczego tam
nie załatwisz. Niestety wymogu, aby kandydat na
europarlamentarzystę miał coś do powiedzenia w obcym czy
choćby swoim języku, kategorycznie nie sformułowano.
Wybory do europarlamentu w SLD sprawiają wrażenie
wielkiej niewiadomej. Gry na czas. A czasu nie ma, bo
bomba ewentualnej porażki już
została odbezpieczona.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Młody wiarus
W Sejmie czeka na swoją kolejkę wniesiony przez posłów
SLD, wśród nich obecnego ministra sprawiedliwości
Grzegorza Kurczuka, projekt nowelizacji ustawy o
kombatantach oraz niektórych osobach będących ofiarami
represji wojennych i okresu powojennego. Ustawa ta
uchwalona przez Sejm kontraktowy w 1991 r. w chwili
zapału dekomunizacyjnego, a potem wielokrotnie zmieniana
przez rządzącą prawicę, jest prawnym i historycznym
dziwolągiem. Obdziela mianem kombatanta i odpowiednimi
uprawnieniami rzeczywistych i domniemanych uczestników
opozycji antypeerelowskiej. W rezultacie dzisiaj już
tylko połowę korzystających z uprawnień kombatanckich
stanowią żołnierze wielkiej wojny (formacji regularnych
i ruchu oporu łącznie). Jednocześnie w kolejnych
nowelizacjach pozbawiano uprawnień coraz to nowe rzesze
wojennych kombatantów w drodze represji moralnej i
materialnej za ich późniejszą powojenną służbę w
organach policyjnych oraz sądowych PRL, a ostatnio nawet
za działalność w PPR i PZPR. Z zasady stosowano
odpowiedzialność zbiorową i domniemanie winy.
Podejmowano na podstawie tej ustawy decyzje absurdalne i
humorystyczne. Prawa kombatanckie otrzymał minister
Taylor (UW) za to, że jako niemowlę parę miesięcy
brudził pieluszki w niemieckim obozie przejściowym. Ale
pozbawiono pośmiertnie kombatanctwa Ignacego
Loga-Sowińskiego, członka kierownictwa konspiracyjnej
PPR, za to, że uczestnicząc w tym gronie niejako
automatycznie "kolaborował z okupantem".
Lewicowe środowiska kombatanckie oczekiwały, że po
wyborach SLD uporządkuje ten zbiór omyłek i nonsensów.
Tkwiący w kolejce poselski projekt ustawy miał zapewne
oczekiwania te zaspokoić.
Uzasadnienie lśni słusznością, potępia zasadę
odpowiedzialności zbiorowej, deklaruje wolę
odpolitycznienia kwestii uprawnień kombatanckich,
zapowiada wprowadzenie jasności tam, gdzie dotąd
panowała dowolność w orzekaniu o uprawnieniach.
Konkretne przepisy noweli nie potwierdzają tych
bohaterskich zapowiedzi. Owszem, pewne ograniczenie
zbiorowej odpowiedzialności przewiduje się w odniesieniu
do żołnierzy KBW i funkcjonariuszy MO oraz prokuratorów
i sędziów wojskowych. Oni będą pozbawieni praw
kombatanckich, nabytych na podstawie zasług wojennych,
jeśli dopuścili się zbrodni lub bezpośrednio
uczestniczyli w stosowaniu represji wobec podziemia.
"Inni" funkcjonariusze publiczni – bliżej nieokreśleni –
tracić mają prawa kombatanckie, jeśli dopuścili się
zbrodni, o których mowa(...) w ustawie o IPN. Nie jest
jednak jasne, kto i w jakim trybie będzie weryfikować
fakty, mające uzasadniać owe kombatanckie represje, czy
sąd, czy urzędnicy Urzędu ds. Kombatantów, czy może
prokuratorzy IPN?
Najliczniejszą – jak dotąd – grupę pozbawionych
uprawnień stanowią funkcjonariusze służb operacyjnych
MBP i MSW. Ich nowela lekceważy. Nadal mają podlegać
odpowiedzialności zbiorowej. Infamia ich czeka
niezależnie od tego, czy przestrzegali prawa, czy też je
łamali, a także niezależnie od tego, kogo i za co
ścigali. Czy za niewinność lub przynależność do choć
tajnej, lecz patriotycznej organizacji, czy też np. za
mordy w pociągach popełniane na ocalałych z Holocaustu
Żydach lub za takie wydarzenia jak mord 194 osób, w
większości kobiet i dzieci, dokonany 6 czerwca 1945 r.
przez zgrupowanie NSZ pod dowództwem kpt. "Szarego"
Mieczysława Pazderskiego we wsi Wierzchowiny pow.
krasnostawski. Autorzy noweli do ustawy przyjmują za
dobre założenie, że w tamtych latach każda represja
wobec podziemia była bezprawna i godna potępienia, z
czego można by domniemywać usprawiedliwienie wszystkich
poczynań
tegoż podziemia.
Bez zmian pozostaje też skłonność do obdzielania
kombatanctwem coraz to nowych kategorii. Przez 10 lat
solidaruchy wpisywały na tę listę "swoich" zasłużonych,
coraz to młodszych zresztą. Teraz posłowie SLD chcą
zagwarantować prawa kombatanckie żołnierzom pełniącym
służbę w WP do końca 1948 r., jeśli brali udział w
walkach z UPA lub organizacjami niemieckimi na Ziemiach
Zachodnich i w ogóle "o zachowanie integralności państwa
polskiego".
Z góry da się przewidzieć, że z tej nowelizacji będą
niezadowoleni wszyscy: prawica podniesie wrzask, że w
stosunku do KBW, MO, a także sędziów i prokuratorów
przewiduje się jakieś indywidualizowanie "winy", zaś na
lewicy trudno będzie o poklask dla pozostawienia w
znacznym zakresie bez zmian zasady zbiorowej
odpowiedzialności oraz podtrzymanie prawicowej wizji
powojennej historii, zacierającej konflikt racji i
wartości, jaki się wówczas rozgrywał.
A wszysko wskutek braku konsekwencji i odwagi. Problem
uprawnień kombatanckich aż prosi się o rozwiązania
stanowcze. Zgodnie z logiką języka i historii
uprawnienia kombatanckie powinny przysługiwać jedynie
uczestnikom wojny, na frontach i w ruchu oporu.
Natomiast inne zasługi, z tytułu działalności
opozycyjnej z jednej strony i akcji policyjnych z
drugiej, należałoby wynagradzać – jeśli w ogóle – w
drodze odrębnych przepisów. Inaczej w setną rocznicę
zakończenia II wojny światowej w Polsce nadal mnożyć się
będą nowi kombatanci.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Hej dziewczyny w górę kiecki
Yankie go home! Poland will be your home.
Istnieje coraz większe prawdopodobieństwo, że
amerykańscy żołnierze przybędą do Pomrocznej, aby osiąść
tu w bazach i umocnić nasz kraj jako przedmurze NATO.
Bush junior zechce zapewne ukarać rząd Schrödera za
sprzeciw wobec ataku na Irak, wyprowadzając na wschód
stacjonujące w Niemczech oddziały.
W MON po cichu mówi się o wojskowym miasteczku
Borne-Sulinowo leżącym opodal największego w kraju
poligonu drawskiego. My jednak dotarliśmy do jeszcze
cichszych plotek, z których wynika, że Amerykanie
zaproszeni zostaną na Dolny Śląsk,
do Pstrąża
leżącego na skraju równie rozległego poligonu
Świętoszów–Pstrąże–Trzebień. Za ulokowaniem tu głównej
bazy US Force przemawia nie tylko bliskość zachodniej
granicy oraz wchodzącej w skład sił szybkiego reagowania
NATO 10. Brygady Kawalerii Pancernej w niedalekim
Świętoszowie. Pstrąże to otoczone lasami duże osiedle,
które zamieszkiwała ongiś kadra Północnej Grupy Wojsk
Armii Radzieckiej (po upadku ZSRR
– Rosyjskiej).
Po ruskich sołdatach pozostały bloki mieszkalne, sklepy,
kluby, kotłownie i rozmaite zabudowania gospodarcze oraz
bunkry i schrony. Obecnie kompleks, który nieco zarósł
chaszczami, wygląda jak po bombardowaniu. Część
ruchomego wyposażenia wywieźli Ruscy, resztę doszczętnie
rozszabrował miejscowy lud. Władze gminy Trzebień nie
miały szmalu, żeby urządzić tu mieszkania, nie wypalił
też pomysł osadzenia w Pstrążu repatriantów z
Kazachstanu. Nawet Wojsko Polskie z braku środków
zrezygnowało z zagospodarowania bazy. Marek Kotański
chciał w tym miejscu urządzić miasteczko odrzuconych
przez tzw. normalne społeczeństwo. Nie udało mu się.
Chociaż Pstrąże od najbliższej osady oddziela kawał
puszczy, a od większych miejscowości także rzeka Bóbr,
regularnie wiosną i jesienią zatapiająca jedyny saperski
most w okolicy, lud z gminy Trzebień pogonił szefa
Monaru. Zorganizowanie bazy amerykańskich wojaków to
jedyna możliwość reanimowania leśnej osady. Bush junior
na pewno nie poskąpi dolarów na generalny remont
miasteczka, dzięki czemu chłopcy od Wuja Sama będą mogli
skorzystać z egzotycznej rozkoszy zamieszkiwania w
blokach typu "Leningrad" (każde mieszkanie z balkonem i
widokiem na Bory Dolnośląskie). Trzeba tylko czerwone
gwiazdy na bramach wjazdowych przemalować na białe z
kółkiem.
Do prawidłowego wypełniania amerykańskiej szczytnej
misji obrony świata przed złem nie wystarczy materialne
zaplecze. Równie istotne są
relacje z miejscową ludnością .
Nie można lekceważyć tego czynnika. Okoliczni mieszkańcy
są trwale zdemoralizowani dzięki ponad 50-letniemu
współżyciu z ruskimi sołdatami. Życie gospodarcze tego
terenu zdominował dwustronnie korzystny handel wymienny.
Wielu rolników zaprzestało obsiewania pól, bo na
dostatnie życie zarabiali barterem. Z tamtej strony
płynęły hektolitry taniego jak barszcz paliwa do
samolotów i czołgów. Traktory hulały na wysokooktanowej
lotniczej benzynie, dzięki czemu powietrze w okolicy
było czystsze. Polska strona brała też tony tuszonki,
czyli mięsnych konserw, co uzupełniało deficyt białka
zwierzęcego. Pełne ręce roboty mieli złomiarze. Jak woda
szły elektryczne narzędzia i maszynki do golenia. Dla
bachorów nie zabrakło czekoladowych konfietów. Ruscy
łykali ciuchy, zwłaszcza szyte w Polsce podróbki
wranglerów i lewisów z tureckiego,
farbowanego u nas materiału, i sezonowe hity, np.
koszule z non-ironu. Wzięciem cieszyły się przemycane z
Zachodu pornosy, ale wszystko przebijał rodzimy spirytus
dostarczany w butelkach po wódce lub dwudziestolitrowych
bańkach. Oczekiwania odbiorców przez lata utrzymywały
się niezmiennie na wysokim poziomie, dzięki czemu
wzrosły areały upraw żyta i ziemniaków. W niemal każdym
gospodarstwie na pełnych
obrotach działały bimbrownie. Przyjaźń polsko-radziecka
kwitła.
Niestety, obawiamy się, że Amerykanie w tym względzie
mają mało do zaoferowania. Nie posiadają aż tak taniej
benzyny, nie pogonią konserw, bo mięsa dzisiaj ci u nas
dostatek, podobnie jak czekolady. Chłopcy od Busha z
kolei nie łykną podróbek lewisa, bo u siebie mają
oryginały, przybyszom z ojczyzny Larry’ego Flynta nie
wciśnie się "Penthousa" czy "Playboya". Co do spirytusu
zaś, to obawiamy się, że konsumpcja zakończyłaby się
tragicznie nawet dla twardzieli marines, nie mówiąc o
przedstawicielach innych formacji. Gdyby po spożyciu
bimbru padł pluton albo kompania, Bush z Powellem
mogliby oskarżyć rząd Millera o sabotaż, a nawet atak
terrorystyczny. Nad trefny obszar nadleciałyby bombowce
B-52, siejąc zniszczenie, po czym zastępy ekspertów ONZ
przeczesywałyby teren w poszukiwaniu ukrytych bimbrowni.
Pomroczna utraciłaby z takim trudem zdobyte zaufanie
nowego Wielkiego Brata. Jeśli Amerykanie w ogóle mają
coś do zaoferowania, to najwyżej używane mundury polowe
typu "woodland" w kolorowe ciapki, które są trudne do
zdarcia, a więc nadają się do prac polowych, na rybki i
dla kłusowników.
Dodatkowym problemem jest
bariera językowa .
Ruski jako bratni słowiański język był łatwy do
przyswojenia, ponadto nauczano go w szkołach. Na palcach
jednej ręki można zaś zliczyć w okolicach Pstrąża osoby,
które jako tako opanowały angielski. Tak więc realne
jest przypuszczenie, że jedyne kontakty interpersonalne
przybyszów sprowadziłyby się do bzykania bułgarskich,
ukraińskich i rosyjskich panienek, które stadami
oblegają pobocza autostrady A-4 leżącej na skraju
poligonu. Seks bowiem, nawet oralny, nie wymaga talentów
oratorskich. Alienacja amerykańskich żołnierzy
zamkniętych w bazie jak w getcie
mogłaby doprowadzić do frustracji, narkomanii i aktów
samobójczych, podobnie jak to się działo w Wietnamie.
Uderzyłoby to rykoszetem w tradycyjną przyjaźń
polsko-amerykańską. Poddajemy więc ten problem pod
rozwagę ministrowi Szmajdzińskiemu i jego doradcom.
Gdyby mimo wspomnianych trudności doszło do przybycia na
pomroczną ziemię chłopców Busha, nie od rzeczy będzie
wspomnieć o zorganizowaniu dla nich specjalnych
zestawów typu survival .
Proponowany przez nas pakiet obejmuje broń osobistą,
palną i białą, ponieważ jednostki policji w kraju są
rzadko rozmieszczone, nieliczne i słabo uzbrojone.
Trzeba więc liczyć na siebie. Dodatkowo można do zestawu
dołożyć pałę bejsbolową, którą młodzieńcy z ojczyzny
bejsbola niewątpliwie władają. Na wypadek spotkania
tubylców płci obojga należy przy sobie posiadać flaszkę
jabola (zamiennie może być "Żytnia"), kondom i –
koniecznie – różaniec. Należy wyjaśnić przybyszom rangę
tego gadżetu w ojczyźnie Wojtyły. Dobrze by też było
urządzić Amerykańcom wykład o wyższości jedynie słusznej
wiary nad innymi.
Na koniec kilka zwrotów do zapamiętania, niezbędnych do
utrzymywania poprawnych relacji z mieszkańcami:
fuck yourself – pierdol się
you have a nice pussy – masz milutką cipę
in the name of father and son and holy spirit – w imię
ojca i syna i ducha św.
you are fucking asshole – jesteś pierdolonym dupkiem
i love saint father John Paul the second – kocham ojca
świętego Jana Pawła drugiego
health! cheers! – zdrówko! (przy toaście)
lets fuck off! – spierdalajmy!
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niepit
Zalety picia alkoholu są tak oczywiste jak szczególna
teoria względności Einsteina. Gdyby nie alkohol, byłabym
52-letnią bezdzietną dziewicą bez pracy, mieszkanka, a
może nawet pół litra i chleba. Ponieważ picie wódki
powoduje odmóżdżenie, marskość wątróbki po żydowsku,
utratę urody i figury, których i tak nie mam, oraz
upadek moralno-społeczny – o wyższości picia pisać mogę
tylko przez zaprzeczenie. Otóż należy zamknąć oczy (bo
widzi się podwójnie) i przypomnieć sobie osoby
niepijące, a niestety takie znajomości też mam. Są to
osoby: niepijące z zasady, niepijące dla zasady,
niepijące dla zdrowia, niepijące ze strachu, niepijące,
żeby przypadkiem dupy nie dać po pijaku, niepijące, bo
się wygadają, niepijące, bo im naczynka na policzkach
pękną, niepijące, bo powiedzą prawdę, niepijące, bo
puszczą bąka lub pawia albo się zsikają, niepijące, bo
stracą twarz, niepijące, bo w domu jest tylko słodkie
wino, niepijące, bo mają wszyty esperal, niepijące, bo
chwilowo mają wysokie stanowisko, niepijące, bo ich nie
stać, bądź już niepijące – jak mój pierwszy mąż
nieboszczyk – który lubił się napić bez ograniczeń.
Autor : Małgorzata Daniszewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kartoteka trędowatych
Już nie proboszcz, tylko bank poświadcza twoją cnotę.
No, nareszcie się za was wezmą. Niespłacone kredyty,
pożyczki, rachunki za telefon, za czynsz, za gaz, za
wodę. Za wszystko. Wisisz dwie stówy od 60 dni i trafisz
do rejestru. Żebyś wiedział, jak wolny rynek obcina ręce
wyciągające się po pieniądze.
W demokratycznej III RP nie ma jałmużny. Trzeba skończyć
z drobnymi wyłudzaczami, którzy podpadli bankom.
Porządek ma być wreszcie. Tu się przecież robi wielkie
biznesy. I nie liczcie na to, że na liście dłużników,
która zaczęła funkcjonować w majestacie Najjaśniejszej 4
sierpnia, znajdzie się któryś minister zdrowia, co wisi
każdej pielęgniarce w Polsce po 203 zł podwyżki. Wiesław
Kaczmarek może dalej spokojnie nurkować w ciepłych
morzach: to nie jego wina, że zakłady z Narodowych
Funduszy Inwestycyjnych zwalniają ludzi i zamykają bramy
nie patrząc na to, czy nowi bezrobotni mają za co
spłacać raty za pralkę. Ministrowie nie od tego są, żeby
do rejestrów trafiać.
Nie znajdzie się tam też nazwisko waszego pracodawcy, co
nie odprowadza waszych składek do ZUS. Nie będzie w
rejestrze ani frakcji Kulczyka, ani Gudzowatego. Oni
nikomu nie są przecież nic winni. To wy – jeszcze za
czasów Gierka – zaczęliście kasę pożyczać, żyć ponad
stan, szastać pensjami, emeryturami i rentami. Teraz
możecie przepuścić zasiłek, jak jeszcze go wam
wypłacają. A od banków wara. Głupi górnicy, co wzięli
odprawy i kupili samochody. Napatrzyli się na reklamy, a
teraz będą naznaczeni w rejestrze. Bo kasy na czas nie
wpłacili, utracjusze, obiboki. A i tak, jak mówi
minister Piechota – Polska wydobywa wciąż za dużo węgla.
Więc będą nowi kandydaci do rejestru.
Przecież wiadomo, że jak wisisz bankowi 200 zł, to masz
problem, a jak 2 miliony – problem ma bank. I żaden
rejestr mu na to nie pomoże. Więc jak już pożyczać, to
dużo. Z prowizją dla udzielającego kredytu...
Skażą was bez sądu, po cichu, bez możliwości odwołania.
Regulamin rejestru dłużników nie przewiduje procedury
sprawdzania decyzji banku. Jak powiedział jeden młody,
dobrze zapowiadający się przedstawiciel bankowości:
"zgłaszający to także sprawdzający". I już. A jeśli
przerażeni widmem finansowej infamii zapłacicie za swoje
błędy, to i tak nie wiadomo, kiedy was wykreślą z
rejestru. To bank decyduje. I nie myślcie, że jak wam
ktoś wisi kasę, to też będziecie mogli go zgłosić i
ukarać. Kogo obchodzi, komu wy – maluczcy – pożyczacie
pieniądze?! Równość wobec prawa dobrze wygląda w
konstytucji. W życiu są
lepsi i gorsi.
Na szczęście czegoś was ten kapitalizm uczy: system nie
jest dla was. Bo na system musi być cię stać. Lokaty,
odsetki, akcje, obligacje. W listopadzie 2001 r. – 10
proc. Polaków posiadało lub zakładało lokaty złotówkowe.
W lipcu 2003 r. – 5 proc. We wrześniu 1994 r. – 4 proc.
Polaków handlowało akcjami. W lipcu 2003 – 1 proc. Tak
nam się dynamicznie rynek rozwija. 43 proc. Polaków nie
prowadzi żadnych operacji finansowych. Wygląda na to, że
mają rację...
Wykorzystano badania PBS na zlecenie "Rzeczpospolitej",
19–20 lipca 2003 r.
Autor : Julia Schwartz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nieczytajka
Częstochowska radna Barbara Siejka z prawicowego
ugrupowania "Wspólnota" otrzymuje egzemplarz "NIE" z
autografem Urbana w nagrodę za darmową reklamę gazety na
sesji Rady Miasta 24 września. Ta pobożna niewiasta
starała się wzbić na intelektualne wyżyny, żeby
uzasadnić logicznie, że potępia "NIE" za to, co się w
nim wypisuje, choć – jak wyznała – tygodnika, broń Boże,
nie czyta. Wybrnęła z tego jak na analfabetkę przystało
– ludzie jej opowiadali, że są tam same plugastwa i
kpiny z J.P. 2, honorowego obywatela podjasnogórskiego
grodu. Dlatego zwróciła się do Zarządu Miasta
Częstochowy z apelem o natychmiastowe wstrzymanie
sprzedaży "NIE" w magistrackim kiosku.
Dzięki siejącej panikę Siejce radni w te pędy kioskowy
nadział wykupili, za co zasłużona nagroda i
niezobowiązująca prośba do jej bardziej gramotnych
kolegów z klubu radnych "Wspólnota", żeby ten tekścik
koleżance przeczytali, ale powoli.
Autor : T.R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
ŚWIĘTA PIJAWKA
Jeśli chcę mieszkać w swoim kraju, muszę należeć do
organizacji, jaką jest państwo. Gdybym wyjechał z
Polski, wstąpiłbym automatycznie do jakiejś podobnej.
Cóż z tego, że wolałbym do żadnego państwa nie należeć,
więc nie płacić podatków, nie przestrzegać reguł ruchu
drogowego i zakazów prawa karnego. Państwo wymusi moje
członkowskie powinności, niestety.
Do Kościoła kat. człowiek także przystępuje chcąc nie
chcąc, bo w niemowlęctwie i z woli rodziców. Nic z tego
jednak nie wynika. Może tę przynależność w ogóle
ignorować lub wybierać sobie dowolnie zakres
posłuszeństwa.
Ta różnica uświadamia, dlaczego misja państwa jest wobec
obywateli skuteczniejszą, wszechogarniającą, niemożliwą
do odrzucenia, a w rezultacie bardziej ich przejmuje.
Mając podobne co państwo ambicje władze Kościoła kat.
zazdroszczą mu jego możliwości. Dążą do ich
zapożyczenia. Czynią to starając się rozciągnąć i
zaprząc do osiągania swoich własnych celów państwowe
środki regulacji i przymusu. Dla dobra ludzi, rzecz
jasna, którego kler jest interpretatorem, pragnie on
przy użyciu państwowych sankcji prawnych wymuszać
postępowanie zalecane przez religię.
Nawet jeżeli chodzi o postępki obojętne z punktu
widzenia potrzeb państwa i niekonieczne dla pomyślnego
współżycia ludzi.
Przyznać tu jednak muszę, że Kościół teraz już
samoogranicza swój apetyt. Pragnie, żeby państwo karało
tylko za niektóre tzw. grzechy. Nie żąda np. grzywny za
obżarstwo, więzienia za pychę ani kamienowania za
cudzołóstwo, co egzekwuje niekiedy islam – bratni
Kościół monoteistyczny. Nie domaga się nawet kar
sądowych za rozwiązłość seksualną, homoseksualizm czy
prostytucję, aczkolwiek zachęca do stosowania tu
łagodniejszych represji zaznaczających jakoś państwową
dezaprobatę. Kościół żąda teraz realnie tylko
dyskryminacji cywilnoprawnej gejów, więzienia za
aborcję, zakazu handlu w niedziele (które należy święcić
sprawunkami w kioskach przykościelnych), zabronienia
oświaty seksualnej, utrudnienia rozwodów oraz
korzystania ze środków przeciwciążowych i paru innych
drobiazgów.
Mógłby zaś przecież – choć byłoby to dla księży i
biskupów ryzykowne – żądać też więzienia za pychę,
aresztu za grzech pożądania objawiany np. przez
odwracanie się za dziewczynami na ulicy, za czczenie
konkurencyjnych bożków czy przekopywanie w niedzielę
ogródka działkowego, co da się potraktować jako
nieświęcenie dnia świętego.
Nie wysunięto nawet jeszcze żądania, żeby udzielanie
jałmużny stało się obowiązkowe, a daniny ściągały urzędy
podatkowe i przekazywały do kościelnej kasy. Podobne
idee pojawiają się jednak pod nazwą podatku kościelnego.
Państwo neutralne światopoglądowo, autonomiczne wobec
kościołów i laickie żadnych norm prawnych nie wywodzi z
religijnych nakazów, ale z potrzeb gospodarczych,
społecznych, z polityki międzynarodowej i zasad ludzkiej
wolności tak przykrawanej, by nie wadziła drugiemu. W
Polsce funkcjonuje państwo, które laickim nie jest.
Konstytucja stanowi kompromis zamazujący to, jakie idee
są fundamentem przymusowej organizacji obywateli o
dziwnej nazwie Rzeczpospolita. Dziwnej, gdyż polskie
państwo to bowiem nie rzecz, tylko banda niepospolita.
Rzeczpospolita stanowi otóż krzyżówkę współczesnych
doktryn o wolności człowieka i konieczności oraz innych
regulacji wynikających z nowoczesnej cywilizacji z
religijnymi źródłami inspiracji państwowego prawa i
postępowania.
Lewicowi radykałowie pragną, żeby państwo oswobodziło
się ze służebności wobec tych norm religijnych, które są
niezasymilowane jako uniwersalne w XXI wieku.
(Przykładem zasymilowanego w Europie nakazu kościelnego
jest np. zakaz bigamii). Radykałowie kościelni chcą
państwa teokratycznego i prawa wywiedzionego z
katechizmu. Realne spory toczą się gdzieś pomiędzy tymi
skrajnościami o zakres, w jakim państwo ma egzekwować
religijne rygory. I o to, który zakaz jest religijny, a
jaki wynika z racjonalizmu – przykładem pedofilia,
pornografia, także kłótnie o definicję rodziny i jej
praw, gdy jest bezślubna lub jednopłciowa.
Zmagania te cechuje zmienność poglądów. Niegdyś Kościół
przy użyciu państwowych praw i sądów osiągał karanie
homoseksualizmu, prostytucji, głoszenia niektórych
teorii naukowych, np. darwinizmu, a wcześniej herezji.
Dziś wystarcza mu łagodna dyskryminacja tych zjawisk,
zaś karanie za aborcję, pornografię, nierespektowanie
jego wartości w telewizji i parę innych grzechów,
których repertuar rad by rozszerzyć. Ma smak na zakaz
handlu w niedziele i pigułkami przeciwciążowymi oraz
skasowanie realnych możliwości uzyskiwania w sądzie
rozwodów.
Gdyby Kościół podobnie jak państwo był powszechną
organizacją przymusową i stosował swe prawne regulacje,
w tym karne, do wszystkich dziedzin życia, wywołałby w
Europie reakcję w postaci buntu i schizmy lub rozkwitu
ateizmu. System katolicki byłby bowiem skłócony z
zasadami wolności człowieka, tolerancji czy po prostu
nieznęcania się nad obywatelem bez potrzeby. Przy tym
fundamentalizm religijny oparty na władzy państwowej
wywołuje teraz niekiedy amerykańskie bombardowania,
jeżeli polityka zewnętrzna fundamentalistów nie jest
akurat proamerykańska. Świadomość ryzyka, jakie niesie
teokracja, a też konfliktu między Duchem Świętym a
duchem czasu, powoduje więc samoograniczanie kościelnych
apetytów.
Zwolennikom państwa świeckiego ono nie wystarcza. Dążymy
do tego, żeby religie oddziaływały tylko poprzez swoje
perswazje i sankcje kościelne, przejmujące wyłącznie
tych, dla których one mają znaczenie. Kościół boi się
jednak zrezygnować ze stosowania w swoim interesie siły
państwa, ponieważ za słabo wierzy we własne siły. Woli
zapożyczać moc policji i sądów, niż tracić dalszą część
swej potęgi i posłuchu.
Państwo, nawet dobrze rządzone, z czym w Polsce nie
miewamy do czynienia, tak się jednak obywatelom
naprzykrza, że odczepienie się od jego praw, regulacji i
sankcji byłoby dla kościołów korzystne na dalszą metę.
Mniejszymi, ale własnymi siłami uzyskałyby więcej –
choćby przez to, że np. niechęć
wobec ministrów nie obejmowałaby biskupów, a część
pretensji do państwa przestałaby obejmować kler lub
nawet czyniła z Kościoła instytucję antypaństwowego
sprzeciwu. Rozkoszy takiej pozycji Kościół zażywał w
PRL.
Krytycy klerykalizmu są więc w istocie sojusznikami
Kościoła, a tylko jest on za krótkowzroczny i za głupi,
żeby to dostrzegać. Zrozumie to za późno, gdy dalszy
proces laicyzacji społeczeństwa, a w ślad za tym
państwa, odstawi go do kąta.
Kościół jedną nogą chce się wspierać na potędze państwa.
Zarazem zaś drugą pragnie tkwić w społeczeństwie, będąc
w nim oparciem dla ludzi cierpiących z powodu wad
stosunków, które to samo klerykalne przecież państwo
stwarza lub toleruje. Jest to gimnastyka chybotliwa.
Kościół, który upiera się przy karaniu przez sądy
aborcji, okazuje tym żądaniem swą słabość. Przyznaje
się, że nie jest zdolny do skutecznego egzekwowania
zakazu perswazją i sankcją religijną.
Więzienie jest więc potrzebne, kiedy grożenie piekłem
nie działa. Ludzie przestają jednak w ogóle wierzyć w
piekło po śmierci, gdy za życia zapewnia je im kryminał.
Gdyby Kościół swą moc uznawał za dużą, nie żądałby
karania więzieniem za aborcję; zyskałby wówczas
sprawdzian zakresu swych wpływów. Stałoby się wiadome,
ile kobiet i ginekologów obawia się grzechu. Lęk przed
więzieniem cechuje zaś także ateistów, a wiara bez
sprawdzianów staje się czymś, co podejrzewamy o pozorne
tylko rządzenie umysłami.
Może jednak Kościół kat. nie gra o zbawianie ludzi, a w
ogóle tylko o pozory?
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rydzyk kobieciarz
Ja w kwestii kobiecej.
Pani zwana przez media Siwą, wdowa po przywódcy
wołomińskiej grupy towarzyskiej, zupełnie nieadekwatnie
zwanym przez media Dziadem, osadzona jest w areszcie. Bo
oskarżono ją o kierowanie związkiem przestępczym na dużą
skalę. Sprawa ta jest marginalizowana przez organizacje
kobiece i męskie działające na rzecz równego statusu
kobiet i mężczyzn. A przecież pani zwana Siwą powinna
być w mediach, zwłaszcza feministycznych zaprezentowana.
Do tej pory kierowanie grupami towarzyskimi zwanymi
przez prokuratorów związkami przestępczymi zarezerwowane
było wyłącznie dla mężczyzn. Kobietom było się tam
trudniej przebić niż np. na listy w wyborach
samorządowych. Do rad nie rzadkoporównywanych przez
media do grup towarzyskich. I kiedy kobieta robi karierę
ekscytującą jak kiedyś prezesowa Elektrimu, media
prokobiece milczą. Zamiast pysznić się nią. Pokazywać
jako wzorzec osobowy innym, zdołowanym przez facetów
laskom. Nie lękajcie się blondynki, podnieście głowy!
Można kierować grupą facetów, nawet z tak trudnego,
konserwatywnego środowiska.
Ja w kwestii kobiecej.
Pani zwana Cycówką, małżonka obywatela RFN pochodzenia
polskiego, przebywa w areszcie. Obok małżonka. Oboje
oskarżeni są przez krakowską prokuraturę o zakłócanie
przebiegu mszy świętej w tamtejszym kościele
franciszkanów. Wedle sprzecznych relacji małżeństwo
polskiego pochodzenia przyjechało na miodowy miesiąc do
Krakowa. Tam, jak to w mieście knajp i permanentnych
jarmarków, napiło się szampana i trafiło do kościoła. Bo
Kraków nanizany jest na przemian knajpami i kościołami,
niczym czerwone korale albo paciorki różańca. W kościele
postanowili pomodlić się. Niestety, po niemiecku.
Odmawiali modlitwy głośno, bo piewcy mowy Heinego zwykle
artykułują końcówki głośniej niż entuzjaści Jacka
Podsiadły. Dodatkowo pani, zwana potem Cycówką, równie
energicznie uczyniła rachunek sumienia bijąc się
zaciśniętą piąstką po gołej, bo obnażonej na okoliczność
rachunku, piersi. Modlitwa głośna niemiecka oraz pierś
bita wywołała w sprowincjonałym do jarmarku Krakowie
powszechne zgorszenie. Modlącą się parę policja szybko
wyłapała, osadziła w loszku, a prokuratura stryczek na
ich szyje kręci. I tu znów media profeministyczne
milczą. Czemu nie stają w obronie kobiety, która swego
małżonka przed policją broniła, a wcześniej czyniła
strzeliste akty wiary. Okazuje się, że Urban może
ironizować z papieża i w loszku nie siedzi, a kobieta,
która była „za” z karaluchami w krakowskim dołku
współżyje. Okazuje się, że w Polsce można bezkarnie
drwić z wiary jedynie po polsku. Za to modlitwa po
niemiecku gorsza jest niż wszystkie felietony Urbana do
kupy zestrzelone.
Ja w kwestii kobiecej.
Pan prymas Józef kardynał Glemp rozpoczął akcję
rugowania przyczółków Radia Maryja w swojej diecezji. Na
rzecz Radia Józef. Działa energiczniej przeciwko
koncentracji mediów niż sekretarz Krajowej Rady
Radiofonii i Telewizji pan Czarzasty. A pan Czarzasty
prezentowany jest przez główne media niczym diabeł
wcielony, zaś prymas Glemp jako baranek boży. A przecież
kudy Czarzastemu do rangi Glempa, chociaż Glemp pewnie
modli się codziennie o skuteczność Czarzastego. Problem
nie w tym. Najsłynniejszą polską kobietą jest Maryja,
nazwana od lat Czarną Madonną, Królową Polską, Matką
Narodu karmiącą i wychowującą. Jest Matką-Polką
pochodzenia żydowskiego. I teraz męski szowinista
kardynał Glemp przedkłada Radio Józef nad Radio Maryja.
Firma Radia Maryja jest jedyną, jednoznaczną płciowo
marką medialną w naszym kraju. Gazeta „Rzeczpospolita”
jest bezpłciowa. „Nasz Dziennik” zdecydowanie męski, a
„Wyborcza” transseksualna. Zadajmy zatem pytanie
fundamentalne: dlaczego polskie feministki i
zorientowani prokobieco faceci nie stają w obronie
kobiecej „Maryi” molestowanej teraz biurokratycznie
przez „Józefa”? Wspieranego przez antyfeministę Glempa?
Oczywiście w eterze „Maryi” wiele było treści
sprzecznych z feminizmem. Ale marka szła w świat.
Poza tym za „Maryją” powinni opowiedzieć się zwolennicy
jedności i trwałości związków małżeńskich. Jak wszyscy z
katechezy pamiętamy, Maryja i Józef byli w związku
małżeńskim, Konstytucją RP dodatkowo uświęconym. I teraz
prymas Glemp osoba odpowiedzialna w Kościele kat. za
trwałość rodziny dołuje żonę, a wywyższa małżonka.
Pomimo iż to żona osiągnęła medialny, zawodowy,
komercyjny sukces, a małżonek nie, bo się nie
przemęczał.
Czy prymas Glemp chce, żeby teraz „Maryja” i „Józef”
żyli jako single w dużej, zindustrializowanej
warszawskiej diecezji? Pragnie rozerwania związku kiedyś
jak najbardziej partnerskiego?
Róbcie coś, kobitki i profeministyczni faceci!
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
14 maja
"Dochodzimy do absurdu. Nasiliło się bardzo znane od XIX
wieku nienawistne i chore drapanie czarcimi pazurami po
twarzy Matki-Polski, jakoby Polska jedynie odarta z
godności, szlachetności, piękna i normalności miała być
prawdziwa i rzeczywista".
bp Edward Frankowski, Jasna Góra (2.05)
15 maja
"»Dzielny naród zawsze przedkłada szlachetną biedę
wolności nad zdeprawowaną, służalczą zasobność«, słowa
te napisał konserwatywny myśliciel Edmund Burke. (...)
Ale na to trzeba ludzi o mentalności rycerzy, nie
niewolników. Takich, którzy przed sprawami materialnymi
stawiają Prawdę i walkę duchową o osobiste zbawienie.
Taka Polska – chrześcijański »ubogi« Naród, który
odrzucając propozycję jałmużny z rąk obcych, odrzuca
wizję konsumpcji jako realizację marzenia o fałszywej
wolności – byłaby także bogactwem Europy. Jej dumą".
Ewa Polak-Pałkiewicz, "Źródła wolności"
Radio Maryja
19 maja
"Jak dzisiaj zobaczyłem na pl. św. Piotra, byłem smutny.
(...) Ja nie chcę występować przeciwko komukolwiek i gdy
usłyszałem jak pan prezydent mówił, to mówię: no, pewno
mógłby być wielkim misjonarzem, mówi jak wielki
misjonarz, tylko czy rzeczywiście, kto mu to napisał?
(...) Ja nie występuję przeciwko komukolwiek,
rozumiecie? Tylko trzeba wszystko widzieć. Nie dać się
wymanipulować. Tak popatrzyłem – przy panu Kwaśniewskim
siedział pan Mazowiecki. Nie występuję przeciwko
komukolwiek z nich, proszę mnie zrozumieć, ale wiem, co
się stało – gruba kreska. (...) Ojciec św. powiedział o
jednoczeniu. Oczywiście, my jesteśmy wszyscy za
jednoczeniem i powiedział o równych prawach Ojciec św.
(...) Ja nie mówię przeciwko człowiekowi, proszę mnie
jeszcze raz zrozumieć. (...) Widzę, jak są atakowani
księża, chociażby biskupi też. Z byle czego robią
potworne rzeczy, żeby zniszczyć nas. Nawet chociażby
sytuacja ostatnia w Elblągu. Kochani, bądźmy bardzo
dorośli wszyscy. Może się zdarzyć, że ktoś będzie miał
0,8 promila alkoholu. Wystarczy, że trochę koniaku się
napije, a dorosły jeżeli jest chory, ciśnienie słabe, to
i może wystarczy tylko tyle. Każdy się na tym zna. I
dlaczego taki raban na cały świat?! (...) Ja widzę
bardzo wielkie siły bezbożne przeciwko Kościołowi i
przeciwko narodowi polskiemu, bo naród polski jest
wierzący i ten naród trzeba zniszczyć".
o. Tadeusz Rydzyk (z Rzymu),
spotkanie Rodziny Radia "M" w Kartuzach
"Nasza Polska"
20 maja
"Głos sprzeciwu
Pro-unijne pustosłowie,
Stosy pełnych łgarstw analiz...
Toż to jest – w odsłonie nowej –
Stalinowski socrealizm!
Pro-unijny prymitywizm
Wsparty chamstwem bez oporu
Nie powinien w sumie dziwić,
Patrząc na agitatorów".
"Piórkiem Oszołoma"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Braterstwo tuszu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Gazeta Polska"
10 kwietnia
"Podejrzewam, że zarówno w interesie SLD, ale też PSL i
Samoobrony jest utrzymywanie społeczeństwa na możliwie
niskim poziomie intelektualnym, tak by przeciętny
obywatel miał zawód – bo to jest potrzebne – ale żeby
nie myślał zbyt samodzielnie. A demokracja spełnia się
tylko wówczas, gdy ludzie myślą samodzielnie. Bo jeśli
tak myślę, wybieram do sejmu tego, kto jest lepszy ode
mnie, gdyż wiem, że będzie reprezentował mnie lepiej niż
zrobiłbym to ja sam. A dureń będzie głosował na takiego
samego durnia".
Mirosław Handke w wywiadzie
"Nie było żadnej pomyłki w wyliczeniach"
"(...) jak każdy nowotwór, SLD nie zdaje sobie sprawy z
tego, że rosnąc i zagarniając coraz to nowe jego części
zabija organizm, na którym pasożytuje – i tym samym
podpisuje wyrok sam na siebie".
Rafał Ziemkiewicz,
"Imperium władzy"
"Tygodnik Solidarność"
12 kwietnia
"Filozofowie, jak wiadomo, rozróżniają "wolność od..." i
"wolność do...". Rządząca nami partia załatwiła sobie
jedno i drugie. Wolność od odpowiedzialności za
komunistyczną degradację Polski. Wolność do tworzenia
peerelu-bis pod szyldem socjaldemokracji. Ludzie
Solidarności, których kosztem dokonały się wszystkie
przemiany ostatniej dekady, na swoją wolność muszą
jeszcze popracować".
Jan Pietrzak,
"Socjalni demokraci i wolność"
"Głos"
13 kwietnia
"Zakończę sięgając raz jeszcze do wypowiedzi prof.
Piotra Jaroszyńskiego w Radio Maryja: "Czemu to ma
służyć – to miażdżenie świadomości? Ma służyć temu, żeby
dokonać rozbioru Polski, który już bardzo daleko jest
zaawansowany, a utrata niepodległości to już jest
kwestia sekund. Dokonuje się rozbiór Polski, a Polska
traci niepodległość"".
Włodzimierz Kałuża,
"Owoce antynarodowej propagandy"
"Nasz Dziennik"
13–14 kwietnia
"Hipermarket zagładą praskich kupców i Dworca
Wileńskiego.
Bracie! Rodaku! Polska sprzedana! Kupując towar,
popierasz pana, ale nie swego lecz unijnego, który
wywiezie Twego złotego hen do Brukseli do Banku Matki.
Tobie zostawi w koszu odpadki, Wielki też napis i
szklane ściany. Wtedy zrozumiesz żeś wykiwany. Że z tą
złotówką, którą mu dałeś, bez przemyślenia się
pożegnałeś. Nie tylko Ciebie rozpacz ogarnie. Ale też
Polskę, bo zginie marnie".
"Bracie! Rodaku! Polska sprzedana!"
Radio "Maryja"
15 kwietnia
"Szeregu ważnych informacji na temat wyborów
samorządowych dziś jeszcze nie posiadamy. Na pewno
jednak posiada je przeciwnik. Idzie chyba o to, by
polski obóz patriotyczny był zaskoczony, a tym samym
nieprzygotowany do wyborów. (...) Ci wszyscy, którzy
myśleli, że przeciwnik polityczny jest głuchy,
ślepy i kulawy, mają poważny problem. Okazuje się
bowiem, że dobrze widzi, przewiduje i nie ma żadnych
skrupułów w osiąganiu zamierzonego celu. Nie można więc
prowadzić z nim walki metodą partyzancką albo po
harcersku wbijać finkę w stalowy pancerz machiny".
Mirosław Król,
"Spróbuj pomyśleć"
"Tak się wszystko zmienia, bo nie liczy się człowiek,
nie liczy się Pan Bóg i to wtedy ludzie stają się gorsi
od hien. Jeżeli Boga nie będzie, to zobaczycie, co jest
w Betlejem. (...) Ach, szkoda gadać. Jakbym coś
powiedział, to tak źle i tak niedobrze. I zaraz nas
posądzą, że jesteśmy tacy czy inni. Niedawno mówili:
terroryści, terroryści, a teraz powiedz coś, to zaraz
cię terrorystą nazwiom. Przedtem byli, cośkolwiek
powiedzieć, to antysemita. A teraz – terrorysta".
o. Tadeusz Rydzyk,
msza dla Rodziny Radia "Maryja" w Białej Podlaskiej
"Nasza Polska"
17 kwietnia
"Dziś Polakom brakuje instynktu narodowego. To efekt
braku elit, propagandy i zaprogramowanej akcji
likwidacji autorytetów. W rezultacie Polacy znikają jako
naród – czyli zbiór ludzi świadomych swej tożsamości –
przemieniając się w bezwolną, podatną na manipulację
masę. (...) Atakowany jest Kościół, rozdmuchiwane
sztucznie "afery" wśród księży i hierarchów mają
skompromitować Go w oczach Polaków i pozbawić nas
ostatniego bastionu tożsamości narodowej – wiary
katolickiej".
Piotr Jakucki,
"Dość potwarzy!"
"Niedziela" (dodatek "Niedziela Młodych")
21 kwietnia
"Moja siostra ma poważne problemy z kręgosłupem. Miała
prowadzić dni skupienia dla młodzieży. Przygotowywała
się sumiennie, ale w przeddzień powiedziała, że chyba
musi zrezygnować, gdyż ma bóle i nie wie, czy da radę
jutro wstać. (...) Poszłam do kościoła i odmówiłam w jej
intencji Litanię do Aniołów, aby... nosili ją na swoich
rękach przez następne kilka dni. Potem przy wieczornej
modlitwie mówiłam: "Aniele Boży, Stróżu mój...". Kiedy
Asia wróciła z dni skupienia, pierwszą rzeczą, jaką mi
oznajmiła, było: "Alicja, oni mnie naprawdę nosili!!!"".
Alicja Bronakowska,
"Mój przyjaciel – Anioł Stróż"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pisaty i cytaty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Urodziny śmierci Stalina
Dawno w stolicy nie obchodzono tak hucznie urodzin jak w
zeszłym tygodniu. Były bankieciki, okolicznościowe
wystawy, projekcje filmowe. Byli nawet artyści z
przodującej Bułgarii i hymn skomponowany ku czci
Jubilata. Brakowało tylko wspólnych zaśpiewów: "A
wszystko to, bo ciebie kocham", chociaż i takie może w
przestronnych, pałacowych toaletach się zdarzały.
Szanownym Jubilatem był Józef Wissarionowicz
Dżugaszwili, znany pod pseudonimem politycznym Stalin,
którego rządzący w stolicy państwo Kaczyńscy wskrzesili
z okazji... 50-lecia jego śmierci. Na złość
postkomunistycznej lewicy, która Stalina do grobu dawno
złożyła i osinowym kołkiem przebiła.
Uroczyste, wielodniowe obchody 50-lecia śmierci-urodzin
Stalina celebrowano w powszechnie znanym Pałacu Kultury
i Nauki, kiedyś imienia Jubilata. Zbudowanym przez ludzi
radzieckich w darze dla bratniego narodu polskiego.
Gdyby nie ówcześni komuniści i komsomołcy, dzisiejsi
antykomuniści i antystalinowcy nie mieliby, gdzie takiej
imprezy organizować. W 13. roku istnienia antykomuszej
RP w stolicy nadal nie zbudowano żadnego, nowoczesnego,
poststalinowskiego centrum kongresowego. Ani jednego
teatru, sali widowiskowej, cyrku nawet. Toteż obecni
zawodowi antystalinowcy żyją z dorobku Stalina i
stalinowców niczym z renty. Zwłaszcza że Stalin okazuje
się dobrą marką. Rozpoznawalną w zglobalizowanym
świecie. Szkodliwym podobno, ale wielu jest takich,
którzy utrzymują, iż coca-cola też zabija. Tyle że
powoli.
Atrakcją kaczyńskiej, antylewicowej, stalinowskiej fety
byli nie tylko artyści bułgarscy. Także bankieciki i
bufety. Serwowano tam na kartki, czyli za darmo, menu
określane jako nędza gastronomiczna stalinowskiej PRL.
Czyli wódkę, chleb ze smalcem, kaszankę, kiszone ogórki.
Dzisiaj takie dania podają na uważanych za eleganckie
przyjęciach biznesowych, bo są to dania modne, niezwykle
zdrowe, ekologiczne, bez chemicznych konserwantów.
Dzisiaj już nie każdego robotnika z odrodzonej RP stać
na takie rarytasy.
Urodziny 50-lecia śmierci Stalina zawodowi
antystalinowcy zorganizowali we wspomnianym Pałacu
Kultury i Nauki. Jeszcze niedawno zapiekłe antykomuchy
chciały ów symbol "stalinizmu i zniewolenia Narodu
Polskiego" wysadzić, jak ludzie Osamy amerykańskie World
Trade Center. Okazało się jednak, że ów Pałac jest kurą
rzygającą szmalem. Po skomercjalizowaniu go stał się
przedsiębiorstwem o miliardowych obrotach wynajmującym
sale, lokale biurowe, kinowe. Posada dyrektora Pałacu
im. Stalina należy do najsłodszych konfitur
rozdzielanych przez prezydenta Warszawy. Za rządów UW,
potem PO władał nim Paweł Bujalski, znany
polityk-biznesmen. Teraz, w ramach podziału łupów,
otrzymał go Lech Isakiewicz, poeta-polityk, mąż Elżuni,
wicenaczelnej "Gazety Polskiej". On z kolei obsadził na
licznych, podległych mu, szmalcowych posadach ideowych
antystalinistów. Jedzą teraz chleb dzięki Stalinowi.
Dzięki temu, że on zamiast pomnika swego ten Pałac
stolicy ufundował.
Przy tej okazji okazało się, że ludzie mieniący się
ideowymi antykomunistami nie potrafią żyć na
kapitalistycznym wolnym rynku. Wielodniowe obchody
urodzin-śmierci Stalina były imprezą deficytową.
Antystalinowska, antykomunistyczna, antypeerelowska
impreza była więc finansowana w peerelowskim,
komunistycznym stylu. Nie z pieniędzy organizatorów czy
wpływów z biletów. Ale z dotacji budżetu miasta, czyli
pieniędzy pochodzących wprost lub pośrednio z podatków
oraz z pieniędzy przepuszczanych przez różne
"substancje".
W Polsce powstał zawód antykomunisty, antystalinisty.
Wykonują go zwykle politycy, którym się w wolnych,
demokratycznych wyborach nie powiodło – np. Ryszard
Bugaj czy Czesław Bielecki. Dziennikarze
niskonakładowych pism, jak "Gazeta Polska", deficytowy
miesięcznik "Karta". Ludzie ci nie przypominają o
zbrodniach stalinowskich za własne pieniądze. Obracają
na komercyjnym rynku dziedzictwo stalinowskie, aby choć
trochę zaistnieć w życiu politycznym, społecznym, a przy
okazji zarobić co nieco.
Na Węgrzech, na Litwie są soclandy. Post-komusze parki
rozrywki. Deficytowe. Polscy zmarginalizowani
publicyści, kiedyś opozycyjni artyści, politycy też chcą
jeszcze sobie ze Stalina pożyć. Socland stworzyć.
Dorobić do cienkich posadek. Jakoś pożyć.
I dzięki nim, tym skomercjalizowanym antystalinistom,
Józef Wissarionowicz może być wiecznie żywy.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mecz Polska – szyja
Żal za dzieciństwem i młodością, które pachną wiśniówką.
Intensywny pociąg do alkoholu odczuwałem od wczesnego
dzieciństwa. Chcąc zapobiec mym przedwczesnym kontaktom
z wódką, podczas rodzinnych imprez pilnie mnie
obserwowano. Inwigilacja ta była uciążliwa, ale w miarę
upływu czasu – i nade wszystko gorzałki – czujność
opiekunów słabła. Wtedy sięgałem po przeznaczoną dla
kobiet wiśniówkę i szybko wypijałem pod stołem kielicha,
co przynosiło mi znaczącą ulgę egzystencjalną. Stawałem
się wówczas dociekliwy – zezowatą ciotkę bez ustanku
wypytywałem, dlaczego ma krzywe oczy, a wuja indagowałem
o powód obecności jego ręki pod sukienką kuzynki.
Moje dziecięce ciągoty do popijania tłumaczono zazwyczaj
za pomocą genetyki. Dziadek Teodor był bowiem
ekstatycznym miłośnikiem trunków we wszelkiej postaci i
podejrzewano,
że w ramach sztafety pokoleń przejąłem po nim pałeczkę.
Prekursor mych alkoholowych pragnień niezwykle mi
imponował, gdyż był posiadaczem sześciu żon, które jedna
po drugiej umierały we frapująco młodym wieku.
Wszystkie, zanim skonały, naiwnie błagały go, by
porzucił towarzystwo i wrócił do domu. Domagały się,
żeby założył kapcie, wyrzucił śmieci i grzecznie zasnął
nad gazetą. Czyli domagały się cudu. Dziadek nie był
jednak cudotwórcą i umiał trwonić czas wyłącznie przy
wódce i kartach. Trapione tęsknotami dziadkowe małżonki
zapadały więc na różne nieuleczalne choroby, co
traktował on z wielką wyrozumiałością i bez specjalnego
żalu wkrótce po pogrzebie żenił się ponownie. Dożył
sędziwego wieku i zmarł honorowo – przy pełnej puli,
osuszonej butelce i sześciu żonach w piachu.
Orzechowy smak ryzyka
Pierwszego kaca nabawiłem się w wieku 16 lat. Wtedy też
doświadczyłem inicjującej dziury w pamięci. Był
sylwester. Z tej okazji kupiliśmy sobie z kolegami po
flaszce orzechówki per capita. Wódka ta miała smak
soczku dla bobasów, lecz czaiła się w niej niebagatelna
moc 45 koni. Piliśmy w pociągu, który pokonywał
przestrzeń między Poznaniem i Koninem, a następnie po
krótkiej pauzie ruszał w drogę powrotną. Sypał śnieg, co
eskapadzie przydawało niejakiego uroku, ale było też
przyczyną postępującego paraliżu kolei. Skład coraz
częściej zatrzymywał się w polu, aż w końcu stanął na
amen. Na dodatek wysiadło ogrzewanie, co skłoniło nas do
penetracji okolicy. Ciągu dalszego pamięć dobrze
zapowiadającego się kandydata na nałogowca nie
zarejestrowała – kilka godzin życia znikło z mojego
twardego dysku bezpowrotnie. Ocknąłem się nad ranem w
jakimś ogródku działkowym. Ściśle rzecz biorąc
przebywałem w kopcu wypełnionym warzywami. Zakopcowanie
prawdopodobnie uratowało mnie – jak i buraczki oraz
marchew – przed zamarznięciem. Obok leżał kumpel i w tej
niewygodnej pozycji zapamiętale womitował. Poszedłem w
jego ślady, ale częściowe oczyszczenie tylko na chwilę
podniosło mnie na duchu. Toksyczne treści zwracaliśmy na
przemian aż do popołudnia. Od tej pory unikam orzechówki
i źle ogrzanych pociągów.
Walenie z żarówki
Zatrucie to na długi czas wywołało we mnie niechęć do
alkoholu i kto wie, czy nie zostałbym podłym
abstynentem, gdyby nie pobyt w szkole oficerskiej. Tam
moje naturalne zdolności szybko się rozwinęły. Do
perfekcji opanowałem niezwykle przydatną umiejętność
błyskawicznego picia w warunkach bojowych. W pobliskiej
melinie nabywaliśmy Vistulę – wódkę, której nie dało się
pić z gwinta z powodu ujmującego smaku. Żłopaliśmy ją
ekspresowo z żarówek regularnie wykręcanych z sali
czyszczenia broni, a następnie precyzyjnie obcinanych
bagnetami.
Gdy został zabity Popiełuszko, chlaliśmy z powodu
stresu, bo musieliśmy spać z granatami pod łóżkiem. Gdy
przyjechał na inspekcję generał Siwicki, waliliśmy ze
smutku, gdyż wszystkim rozkazano przefarbować wąsy na
brąz – ulubiony kolor generała. Jak ćwiczyliśmy
zwalczanie czołgów, też trzeba było w siebie wlać, bo
nikt przy zmysłach i na trzeźwo nie położy się między
gąsienice sterowanej przez pijanego czołgistę maszyny. W
szkole kac był ciągły, a przeżycie bez klina niemożliwe.
Wszystko szło zgodnie z hymnem: Więc pijmy wódkę,
podchorążowie/ niech smutek tryśnie w stłuczonym szkle/
(...) Kiedy będziemy oficerami, wódkę wiadrami będziemy
pić/mężatki zwodzić, panny uwodzić/po oficersku będziemy
żyć. Fraza dotycząca walorów oficerskiego życia brzmiała
kusząco, ale do promocji nie dotrwałem.
Byłem dobrze wyćwiczony, dzięki czemu przez długie lata
kaca odczuwałem dopiero po przekroczeniu płynnej granicy
litra wódki lub piętnastu piw. Alkohol zawsze był dla
mnie źródłem podniety. Po wypiciu stawałem się
elokwentny jak ksiądz, a na dodatek ciągnęło mnie do
czynów heroicznych. Lubiłem jazdę na masce albo dachu
samochodu, skoki z usytuowanych na parterze okien oraz
niecenzuralne kłótnie aż po świt. Nawiązywałem
znajomości, których nigdy nie zdołałbym zawrzeć na
trzeźwo. W towarzystwie byłem mile widziany i jeśli nie
przekraczałem dopuszczalnych i przecież solidnie
wyśrubowanych dawek, o brzasku zwarty i gotowy
przystępowałem do czynności służbowych. Niestety, czas
przeszły.
U schyłku picia
Wiek średni obdarzył mnie niemiłym upominkiem w postaci
spadku tolerancji. Już po wypiciu dwóch kwaterek czystej
budzę się w nocy z poczuciem źle spełnionego obowiązku.
Wyrzuty sumienia i wywołany nimi niepokój koję piwem
Reds, które w liczbie co najmniej trzech butelek trzymam
przy łóżku. W końcu zapadam w sen, ale jest on płytki,
mało zadowalający i pełen delirycznej symboliki. Rankiem
mam dwa wyjścia. Mogę zamortyzować lądowanie kolejną
porcją alkoholu – co wiąże się z ryzykiem spędzenia
reszty dnia na działalności rozrywkowej – albo
zdecydować się na mękę odstawienia, co oznacza bezpłodne
przenoszenie się z kąta w kąt i czytanie wódczanej
poezji Wojaczka. W obu przypadkach nie funkcjonuję jako
człowiek pracy.
Picie obciążone tak nieludzką perspektywą traci swą
spontaniczność. Gdy w czasie biesiady nieuchronnie
zbliżam się do wyczerpania limitu, nerwowo spoglądam na
czekające na swą kolej drinki, pocę się i przeliczam.
Zajęty psychodeliczną analizą nie uczestniczę w
alkoholowych debatach, nie rzucam pomysłów na dalsze
ciągi oraz nie zawieram znajomości z pannami siedzącymi
przy stoliku obok. Męczę się i jestem elementem
nastawionym wrogo do rozwoju imprezy.
Od pewnego czasu pijam wyłącznie w przededniu wolnych
sobót albo świąt państwowych lub kościelnych. Dzięki
temu nazajutrz nie muszę świadczyć pracy z kacem na
ramieniu. Nie uczestniczę też w mszach oraz
uroczystościach patriotycznych, gdyż natura pijaka jest
nie tylko leniwa, ale także bezwyznaniowa i
kosmopolityczna.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Groził nam lwów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wasz pupil
Czytam Was od pierwszego numeru i niezależnie od
wszystkiego czytać będę do końca dni moich lub Waszych.
W ostatniej kampanii wyborczej byliście tubą
propagandową SLD. I co? Jesteście zadowoleni,
usatysfakcjonowani, dalej sądzicie, że ta partia jest
godna reprezentować swój elektorat? Ja twierdzę
stanowczo, że nie. (...) Gdzie podział się program
wyborczy (jeżeli był) SLD, gdzie ci fachowcy i
kompetentni urzędnicy? Przez całą kadencję rządów
prawicy SLD wszem i wobec oznajmiało, że posiada w
zanadrzu gotowe programy gospodarcze, naprawcze,
reformatorskie etc. I cóż się okazuje – po dojściu do
władzy rząd się miota i gubi. Ale najgorsze jest to, że
bije w dupę swój elektorat. Gorączkowo szuka pieniędzy i
oszczędności tam, gdzie jest to najłatwiejsze, szuka ich
wśród najsłabszych grup społecznych (studenci, emeryci i
renciści, drobni ciułacze itp.). Osobny rozdział
polityki obecnego rządu to jego stosunek do Kościoła
kat. i księży. Takiego wazeliniarstwa i włazidupstwa nie
spodziewał się lewicowy wyborca, a wręcz:
– że lewicowy (podobno) prezydent i premier renegocjują
konkordat, doprowadzą do opodatkowania Kościoła(ów) i
księży oraz ich działalności gospodarczej;
– że szukając środków do zaklajstrowania dziury rząd
przestanie finansować działalność
Kościoła katolickiego m.in. likwidując wydziały
teologiczne na publicznych uczelniach, płatne etaty z
mnóstwem przywilejów kapelanów we wszystkich formacjach
mundurowych, nieobowiązkowe ponoć lekcje religii w
szkołach;
– że skończy się rozdawnictwo na wielką skalę obiektów,
mienia, gruntów rzekomo należących się Kościołowi;
– że podjęte zostaną działania legislacyjne, które raz
na zawsze odsunęłyby księży i Kościół od wpływu na
funkcjonowanie świeckiego państwa, jego instytucji
rządowych, samorządowych, oświatowych, służby zdrowia,
MON, MSWiA, finansowych itd.;
– że to nie zdanie klechy o uwarunkowania zdrowotne,
społeczne będą decydowały o przeprowadzeniu aborcji,
wykonaniu badań prenatalnych;
– że w szkołach publicznych lekcje edukacji seksualnej
będą normą;
– że za czyny niezgodne z prawem księża będą odpowiadać
przed sądami.
Niech papież odwiedza Polskę, kiedy zechce, ale niech
Glemp za to płaci, zaś wiara niech nie będzie
wykorzystywana do powstawania rzesz nietykalnych
świętych krów, którym wolno wszystko, które stoją ponad
prawem i których zamożna egzystencja odbywa się kosztem
naiwnych wiernych. (...)
Jestem zawiedziony i rozgoryczony. Czuję się, podobnie
jak wielu mi podobnych, oszukany.
Marek I., Elbląg
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Polska sprawiedliwość
Od kilku lat w Polsce mądre głowy pobierające pensje
prezydentów, premierów, posłów pieprzą jak potrzaskani
na temat dobroci demokracji, sprawiedliwości, jaką
dzięki niej osiągnęliśmy, i wielu jeszcze dyrdymałach na
jej temat. I oto dzięki polskiej demokracji mamy swoiste
perełki sądownicze. W jednym z miast sąd swoim wyrokiem
zamyka pozbawionego nóg człowieka do więzienia za
niezapłacenie 600 zł. Katowicki Sąd Rejonowy nie stosuje
żadnych sankcji dla skurwielów, którzy przekręcili ok.
350 mln zł. Zostawia przy tym paszporty, dając im
oczywistą możliwość ucieczki za granicę. Bo była to mała
szkodliwość czynu zakazanego. Jeżeli takie same normy
występują w Zjednoczonej Europie,
to ja mam ją w dupie. (...)
W tym pięknym i jeszcze nie tak dawno w miarę bogatym
kraju, jeżeli obywatelu chcesz czuć się wolnym i
bezpiecznym, to musisz rżnąć tylko wysoko urodzone kurwy
i kraść tylko miliony. Jeżeli ukradniesz z głodu bułkę,
to niechybnie dostaniesz sądową działę – czyn wysoce
zabroniony i szkodliwy społecznie.
Winicjusz Wrzałek, Mysłowice
Róbmy na czarno
W roku 1970 podjąłem pracę w górnictwie zgodnie z
posiadanym wykształceniem. Przepracowałem solennie w
jednym zakładzie pracy pełne 25 lat w tzw. pierwszej
kategorii zatrudnienia, na dole, stale i w pełnym
wymiarze. Uzyskałem przywilej przejścia na wcześniejszą
emeryturę. To tylko tak się mówi – przywilej. To,
brzydko mówiąc, kop w dupę. Może w spółkach węglowych,
urzędach górniczych kolega kolegę potrzyma trochę na
posadce, ale szeregowi pracownicy są powiadomieni o
„nabyciu prawa do emerytury” i nie ma odwołania.
Chciałem, widząc co się dzieje, znaleźć sobie zajęcie na
wcześniejszej emeryturze. Zgłosiłem działalność
gospodarczą. Myślałem, trochę grosza wpadnie, zapłacę
państwu podatek, dalej będę spokojnie i uczciwie pędził
dalszy żywot. Ależ byłem naiwny, bo okazało się, że moje
pieniądze, które były składane w ZUS, gdzieś się
podziały i ci, co teraz pracują, składają się na moją
m.in. emeryturę. Ktoś wymyślił więc, ile mogę dorobić,
żeby nie zawieszać emerytury. Inny mądry Alot-nielot
wymyślił fundusz zdrowotny, jeśli jako emeryt prowadzę
działalność, czyli dorabiam sobie „na jasno”. Jan
Marysia Rokita
bije pianę, ile i czy emeryt może dorobić.
Panowie posłowie, otóż oświadczam wam, że wam się tu coś
popierdoliło i nie zdajecie sobie z tego sprawy.
Emerytura należy się nam, emerytom, jak psu kość i wara
wam od niej. To nie wy, panowie drzemiący w ławach
poselskich, składacie się na nasze niewysokie emerytury,
ale m.in. my, emeryci, z naszych podatków opłacamy wasze
wysokie uposażenia.
Jeśli my dorabiamy, to płacimy podatki, które idą nie
gdzieś tam, tylko do budżetu państwa.
Mam propozycję dla wszystkich dorabiających emerytów:
Ludzie róbmy na czarno, a ci mądrale niech sobie dalej
myślą, jak udupić emerytów.
K. K., Rybnik
(e-mail do wiadomości redakcji)
Poczekam na prawdę
Mam 43 lata, samotnie wychowuję dwoje dzieci, jeszcze
pracuję... Przez te wszystkie najgorsze lata czerwonych
pachołków, towarzyszy Szmaciaków, obrzucania błotem
Kwaśniewskiego, byłam stałym i wiernym elektoratem SLD
oraz Pana Leszka Millera. Liczyłam jako kobieta na
normalność. Przede wszystkim na rozliczenie wielkich
kanciarzy, złodziei i oszustów, rozliczenie Kościoła za
niesłusznie uzyskane latyfundia, na uchwalenie aborcji
związanej z trudną sytuacją materialną kobiety, na tanie
środki antykoncepcyjne, bo o darmowych nie śmiałam już
marzyć, na uregulowanie spraw konkubinatów, nie mam też
nic przeciwko prawom homoseksualistów. Liczyłam na
wyeliminowanie religii ze szkół albo na traktowanie
religii jako przedmiotu nadobowiązkowego, bez
uwzględniania go na świadectwie szkolnym, nie mówiąc już
o liczeniu religii do średniej ocen. Liczyłam, że w tych
sprawach po prostu zostanie przeprowadzone referendum.
Niestety, panowie z SLD z momentem posadzenia zadków na
stołkach rzucili się w pierwszej kolejności do kolan
prawowitej władzy, czyli do stóp Białego Papy. (...)
Gdzie ten cudowny program wyjścia z kryzysu? Jest
zabieranie biednym, żeby mieli bogaci. Słyszałam coś
odwrotnego, ale tego nie widzę. (...)
Panie Leszku Millerze, może głos takiej szarej myszy z
wiernego przez lata elektoratu nie ma już dla Pana
znaczenia, ale przestaję głosować już na kogokolwiek, bo
to nie ma sensu. Poczekam 4 lata i zobaczę, czy
prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy.
Henia z Tczewa
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Wybrać i płakać
Coraz bardziej wkurwia mnie funkcjonowanie rządu, który
sam wybierałem. W kampanii wyborczej SLD obiecywało
rozliczyć wszelkie malwersacje i przekręty AWS, po to
chociażby, aby więcej żadne ugrupowanie nie odważyło się
na TKM. Minęło tyle czasu i ciągle nic. Nasuwa się
następująca konkluzja: albo nie było żadnych afer, w co
szczerze wątpię, albo – jak to mówią – ręka rękę myje i
obecna ekipa jest warta tyle co poprzednia, czyli funta
kłaków. Niestety, trzeba powiedzieć, że tego typu słowa
nie padają jedynie z moich ust, ale przede wszystkim
ludzi, którzy mieli nadzieję, że SLD po wygranych
wyborach zaprowadzi porządek i praworządność w państwie.
A pakt o nieagresji, jaki zawarł rząd z Kościołem kat.?
Po jaką cholerę sprzedajemy się czarnym? Naród polski
nie jest na tyle głupi, aby słuchać Rydzyka i LPR,
myślę, że w referendum poprze wstąpienie do UE, ponieważ
większość z Polaków zdaje sobie sprawę, że niestety nie
ma dla nas innej alternatywy, a nie dlatego, że da na to
przyzwolenie Kościół.
A. D.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Nie jesteście pupilem
Jesteście chyba jedynym czasopismem w Polsce (w każdym
razie nielicznym), które nie boi się krytykować durnych
posunięć kolejnych ekip rządowych. Czytając Wasze
czasopismo uśmiecham się pod nosem, a jednocześnie ciska
mnie jak cholera. Walicie im prawdę w oczy, a oni nie
przejmując się krytyką prasową czynią, co czynili i
czynić chyba będą. To, że olewali Was poprzednicy,
jestem w stanie pojąć – wiadomo, walka polityczna i
wrodzona prawicowa „nieprzemakalność”. Ale że w głębokim
poważaniu ma Was obecny rząd, tego nie jestem w stanie
zrozumieć i zaakceptować. (...)
Ravy
(e-mail do wiadomości redakcji)
„Soska do Brukselki”
Jedyną prawdą w liście Cezarego Bukowskiego odnoszącego
się do art. „Soska do Brukselki” jest sama szczera
krytyka, że były redaktor „Zielonego Sztandaru” określa
siebie jako półanalfabetę i półinteligenta. Przykro, iż
kolega, którego poznałem jako młodego, obiecującego
przyszłego polityka w ZWL-u, kilkanaście lat temu, jest
teraz tym, czym sam się określa. Stwierdzam publicznie,
iż nie wiem, gdzie kolega mnie słuchał i czy był
trzeźwy, ale przykład bzdur, które napisał, świadczy o
tym, jak ludzie wykształceni, półinteligenci i
półanalfabeci rozumieją to, co dzieje się i jest w UE i
na jakich warunkach wejdzie Polska i polskie rolnictwo
do UE. Nigdy się nie tłumaczę, ale żaden kapitał mnie
nie finansuje, ale jak są na to dowody, to proszę, by
Cezary Bukowski je podał albo publicznie mnie
przeprosił. Robię to, co umiem, na czym się znam, nikt
inny tego nie robi. Mieszkańcy wsi muszą wiedzieć, co
ich czeka po wejściu do UE,
a nie ograniczać się do udziału w referendum. Głupota
trzyma się mocno, nie wolno
nawet w „NIE” publikować takich wiadomości i autorskich
niedorzeczności półanalfabety
o UE w obszarze rolnictwa.
PS To nie red. Urban ani ja sam chcę kryptoreklamy, mnie
nikt już nie może zaszkodzić, to red. Cychol prosił o
wywiad, którego treść autoryzowałem i podtrzymuję.
Jacek Soska
Prezes Wiejskiego Centrum
Integracji Europejskiej
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Biała Dama kaktusem ruchana
Za 14 mln zł udało się sprzedać nie wiadomo komu
przedsiębiorstwo przynoszące państwu dziesięć razy
więcej samego podatku rocznie.
Paranoja.
We wrześniu tego roku Ministerstwo Skarbu Państwa
sprzedało Polmos Łańcut firmie Caribbean Distillers
Corporation Ltd. Pomroczna łyknąć ma z tego tytułu nieco
ponad 14 mln zł. (Do 23 października forsy nie
wpłacono). Po wpłacie kasy CDC obejmuje 85 proc. akcji
firmy ale, jak zapewniała jedna z rzeszowskich gazet,
staje się jedynie właścicielem nieruchomości.
Papierowy potentat
Z okazji zakupu w Łańcucie pojawił się właściciel CDC
prezes Martin Crowley. "Prospekt" CDC Ltd. informuje:
CDC Ltd. jest zarejestrowana na wyspie Anguilla –
Autonomicznym Terytorium Zależnym Zjednoczonego
Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, czyli
po ludzku w raju podatkowym. Powstała kilka lat temu i
wytwarza wyśmienite alkohole – wszystkie pomysłu prezesa
Crowleya, jednego z współzałożycieli firm Caribbean
Distillers Corporation International Ltd. (CDC Int.),
St. Maarten Spirits Ltd. i innych powiązanych z nimi
spółek.
Firma ta, wraz ze spółkami powiązanymi, prowadzi
działalność w zakresie produkcji, destylacji,
leżakowania oraz mieszania produktów spirytusowych.
Należy do grupy czołowych producentów i dystrybutorów
luksusowych alkoholi wysokoprocentowych na świecie.
Sprzedaje swoje produkty w 46 krajach. Jest
właścicielem, producentem i dystrybutorem najlepiej
sprzedającej się na świecie tequili – Patron. Firmy
Crowleya produkują też rum, likier pomarańczowy i
tequilę o nazwie Mico, a zamierzają produkować również
dżin. Obecnie CDC zatrudnia kilkaset osób w swoich
fabrykach w Anguilli, Meksyku i Holandii. Zdaniem
Crowleya w łańcuckim Polmosie wytwarzane są produkty o
bardzo wysokiej jakości, toteż CDC z entuzjazmem
przygotowuje się do rozwinięcia produkcji marek
handlowych wódki, które byłyby dystrybuowane z Łańcuta
na cały świat. CDC Ltd. ma zamiar wesprzeć
technologicznie Polmos Łańcut i ma nadzieję, że będzie
to udane przedsięwzięcie dla wszystkich zainteresowanych
stron. Tyle prospekt.
W Łańcucie Mr. Crowley strzelił zaś taką gadkę: Polmos
przynosi straty, więc on biznesmen zlikwiduje
niepotrzebnie produkowane marki: wódki Polonez, Biała
Dama i Łańcut (a są to trzy sztandarowe gatunki, 60
proc. obecnej produkcji. Nazwy warte prawdopodobnie trzy
razy więcej niż cały ten Polmos). W zamian za to będzie
produkował w Łańcucie tequilę oraz rum. Przypomniało nam
się, że niedawno czytaliśmy w prasie, jak to nowy
właściciel Polmosu w Gdańsku sprzedał Lubuskiej Fabryce
Wódek prawa do marki Żołądkowa Gorzka za kilka milionów
złotych więcej, niż wynosiła kwota, za którą kupił cały
zakład.
Fabryki widma
Lokalna prasa poinformowała, że członkowie władz Polmosu
o sprzedaży ich zakładu dowiedzieli się z mediów.
Zaczęliśmy pytać.
MSWiA odpowiedziało: 13 września br. minister wydał
zgodę Caribbean Distillers Corporation Limited z
siedzibą w British West India na nabycie 85 proc. akcji
w kapitale zakładowym spółki Polmos Łańcut. Z dokumentów
rejestracyjnych spółki wystawionych 5 kwietnia 2002 r.
wynika, że CDC Ltd. kontynuuje działalność jako spółka
prowadząca międzynarodową działalność zarejestrowaną na
terytorium Anguilla. Kapitał zakładowy wynosi 50 tys.
USD, prezesem spółki jest Pan Martin Crowley. Data
poprzedniej rejestracji spółki to 17 maja 1995 r.
Jednocześnie Alicja Hytrek, rzecznik MSWiA, dała do
zrozumienia, że to nie jej resort stoi za tą
prywatyzacją. To sprawa skarbu państwa.
Ministerstwo Skarbu Państwa. Pani Magda Nienautowska z
zespołu prasowego MSP poinformowała: ministerstwo nie
zna i nie potrafi ustalić numerów telefonów i adresów
fabryk alkoholi należących do firmy CDC Ltd., ale wie,
że takowe są w Meksyku, Anguilli i USA.
CDC Ltd. ma zapłacić za Polmos ponad 14 mln zł czekiem.
MSP nie jest właścicielem marek alkoholi. Jest nim
Polmos. Zatem, kiedy pan Crowley wpłaci pieniądze stanie
się właścicielem Polmosu, czyli marek wódki też.
Transakcję zaklepał minister Kaczmarek.
Dobra szkoła Artura Andersena
Polski pełnomocnik Mr. Martina Crowleya, pan Paweł
Partyka, doradca inwestycyjny Mr. Crowleya przy
prywatyzacji Polmosu. W tym czasie piastował równolegle
funkcję dyrektora w dziale Global Corporated Financy w
szacownej firmie Artur Andersen. Po udanej prywatyzacji
Polmosu Łańcut odszedł z AA. Zapytaliśmy pana Partykę o
adresy fabryk alkoholi należących do firmy CDC Ltd. Mr.
Partyka czarował jak wielką firmę reprezentuje, a
następnie zapytał wprost, po jaką cholerę nam te adresy?
Odpowiedzieliśmy, że coś każe nam zobaczyć fabryki Mr.
Crowleya na własne oczy. Nakazał zadzwonić jutro, bo tak
z głowy to nie zna. Zadzwoniliśmy. Mr. Partyka wstawił
nam taki tekst: omówiłem tę sprawę z prezesem Crowleyem,
przedstawiłem charakter pisma "NIE" i tematykę
poruszanych w nim spraw. Mr. Crowley nie zgodził się na
ujawnienie dziennikarzowi adresów swoich fabryk.
Poinformowaliśmy więc pana Partykę, że według naszej
wiedzy pan Crowley nie ma żadnych fabryk. Podaliśmy
kilka szczegółów. Mr. Partyka przyznał: Mr. Crowley
faktycznie nie ma fabryk. Tequilę produkuje dla jednej z
jego firm dystrybucyjnych fabryka Siege Leguas w
Meksyku. Inne fabryki pana Crowleya dopiero mają ruszyć
z produkcją.
Czyli wychodzi na to, że Mr. Crowley tylko twierdzi, że
ma fabryki alkoholi. W rzeczywistości jest zwykłym
pośrednikiem w handlu nieznaną szerzej na rynku gorzałką
z agawy. Równie dobrze może być podstawiony przez
większych od siebie cwaniaków. I tak tę sprawę komentują
ludzie oblatani w rzeszowskim światku biznesowym. Bo
kapitał założycielski firmy z raju podatkowego – 50 tys.
USD jest wręcz śmieszny.
Sprawa intrygowała nas coraz bardziej.
Barbara Sieklińska, prezes konsorcjum Alti Plus z
Krakowa: Tak, byliśmy zainteresowani zakupem Polmosu w
Łańcucie i nadal byśmy byli, kiedy skończy się
prywatyzacja Polmosu w Zielonej Górze, w której bierzemy
udział i zapewne przegramy z producentem Maximusa. Nie
startowaliśmy w dwóch postępowaniach na raz, bo nas na
to nie stać. Warunek – MSP musi przedstawić faktyczny
stan firmy, o co się zwrócimy. Na nasze pytanie, czy
rzeczywiście Alti Plus chciało zapłacić za Polmos Łańcut
25 mln zł, pani prezes odparła: Nie potwierdzam, nie
zaprzeczam. Z naszych – dobrze poinformowanych – źródeł
wiemy, że tak.
Na zdrowie
Radca handlowy Ambasady Meksyku pan Everardo Corona
powiedział nam, że o tequili Patron nie słyszał. Przy
rządzie meksykańskim działa natomiast Rada ds. Tequili i
tylko za jej zgodą można produkować prawdziwą tequilę i
to wyłącznie na terytorium Meksyku. Fabryka Siege Leguas
istnieje rzeczywiście, produkuje ona tequilę w
kilkunastolitrowych pojemnikach. Idzie to na eksport do
USA.
Ambasada Meksykańska bardzo zainteresowała się
informacjami na temat Mr. Crowleya.
Nasze wiewiórki ze Stanów doniosły, że tequilę Patron
można kupić w Teksasie, ale w Nowym Jorku już nie. Kto
więc w tej sprawie kłamie i gdzie jest owe 46 krajów, w
których można nabyć szlachetne trunki pomysłu Mr.
Crowleya? W Europie nikt nie słyszał o wielkich firmach
tego pana, który bez trudu kupuje Polmos w Łańcucie. Za
grosze. Naszym zdaniem jest to wielka granda obliczona
na szybki zysk. Facet zapłaci 14 mln zł za firmę z
uznanymi na rynku markami wódki, zgarnie za nie trzy
razy więcej niż za-
płacił, a w fabryce albo będzie robił tequilę oraz rum,
albo i nie, szczególnie że agawa za cholerę nie wyrośnie
na pomrocznym polu.
Adam Małek – dziennikarz rzeszowskich "Nowin" napisał,
że według jego informatorów za tą skandaliczną
prywatyzacją stoi wiceminister Ireneusz Sitarski. Poseł
Wiesław Ciesielski pytał w MSP o szczegóły tej sprawy,
ale nie otrzymał satysfakcjonującej go odpowiedzi. Inni
posłowie z tego regionu również są zaniepokojeni. Nie
będziemy nawet wspominać o lękach ponad 300-osobowej
załogi Polmosu – firmy, która
w zeszłym roku oddała państwu w formie podatku ponad 136
mln zł.
"Nowiny" piszą dosyć dobrze o prywatyzacji i niczemu się
nie dziwią. Kiedy zaczęliśmy się interesować tą sprawą,
w gazecie tej pojawiły się wypowiedzi pana Partyki:
kiedy sprzedamy prawa do marek wódki, będziemy się
musieli podzielić zyskiem z MSP.
Ciekawe, czy kto i jaką kasę jeszcze dzielił lub dzielić
będzie przy okazji tej transakcji.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kondomy Husajna
Jak bzyka amerykański patriota.
Amerykanie to naród jajcarski, do wojny podchodzi bez
charakterystycznego dla Polaków dramatyzmu i defetyzmu.
W lukę rynkową wkracza bogata oferta internetowa – wojna
na wesoło.
Na stronie aukcyjnej eBay oferuje się ok. 3 tys.
artykułów związanych z wojną. Podkoszulki (np. z
Husajnem w celowniku i podpisem "Koniec gry" czy
podobizną Busha na gruzach opatrzoną podpisem "Teraz
mnie słyszysz?") to oczywiście sztampa, tak jak papier
defekacyjny z obalonym prezydentem Iraku czy zegarki z
buźką Husajna względnie Rumsfelda.
Są i nowalijki. Niebanalny prezent stanowią niewątpliwie
kondomy Saddama dostarczone na eBay prosto z jego
wyzwolonych pałaców. Wydatek 36 dolarów sprawi, że można
stać się posiadaczem gadającej figurki w kształcie Busha
II lub jego najśmiertelniejszego wroga z Bagdadu. W
dziale mydeł znajdujemy Husajna na sznurku,
spoczywającego w wąsatym kubku; klienteli proponuje się
też pięciomydłowy zestaw "alarm bezpieczeństwa" w
kolorach odpowiadających gradacji stopnia zagrożenia USA
napaścią.
Bez trudu i niedrogo można wejść w posiadanie cieszących
się sporą popularnością worków na trupy z podobizną
dyktatora oraz myśliwskie pozwolenia na odstrzał kata
Iraku. Nie brak konsumpcyjnych towarów
saddamotematycznych. Do przyprawiania potraw bardzo
ostrym poczuciem humoru służy "Bomb Saddam Mad Blast
Habanero Hot Sauce". Patriotyczno-konserwatywna
lodziarnia Star Spangled Ice Cream Co. zachwala lody
"Nienawidzę Francuskiej Wanilii", przeznaczone dla
klientów, którzy "nie chcą, by ich pieniądze szły na
popieprzone cele lewicy".
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Katolik z certyfikatem
Katolickie media nie tylko informują, ale przede
wszystkim budują poczucie więzi i wspólnoty. Samotna
wdowa z Gliwic potrzebuje pralki "Frani"? Natychmiast
radiosłuchacz z Sochaczewa oferuje mało używaną
dwudziestolatkę.
Samopomocą stoi również największa katolicka gazeta
"Nasz Dziennik". W rubryce "Pomagamy sobie" ludziska
przedstawiają najbardziej ponure scenariusze, które
napisało im życie. Jestem sparaliżowany od pasa w dół,
moje ciało gnije, wydzielając brzydki zapach, odleżyny
są ropne, cieknące, choruję na cukrzycę, serce, płuca,
pogorszył mi się wzrok, jestem zacewnikowany na stałe,
mam sztuczny odbyt – charakteryzuje swój stan jeden z
czytelników (nr 33/2003). Nie prosi o nic konkretnego.
Pomóżcie mi, jak tylko możecie. Każda pomoc będzie dla
nas ratunkiem – apeluje.
– Czytam "Nasz Dziennik". Klepiemy biedę, syn ma zespół
Downa. Pomyślałem: może grupa wsparcia, jakieś leki,
szansa na rehabilitację? – opowiada Krzysztof N. z
Kielc. Stosowne pismo do redakcji wzbogacił o plik
zaświadczeń lekarskich, dotyczących stanu zdrowia
dziecka. "Nasz Dziennik" myślał nad prośbą trzy
miesiące. Wymyślił, że nie może jej spełnić, bo a nuż
rodzice cierpiącego bachora żyją na bakier z
przykazaniami boskimi?
Aby publikacja ogłoszenia była możliwa, należy spełnić
jeszcze jeden warunek: proszę o przysłanie do nas opinii
z miejscowej parafii – zakomunikowano.
Choć Krzysztof N. skończył wiele szkół, nie skapował
sensu otrzymanego kwitu.
– Myślałem, że "Naszemu Dziennikowi" wystarczy
zaświadczenie z parafii, że nasz Pawełek był ochrzczony
– mówi.
Nie wystarczyło. Właściwy klecha odmówił wydania państwu
N. świadectwa moralności z tego prozaicznego powodu, że
niesystematycznie uczestniczą we mszy.
Krzysztof N. pogubił się w katolickim pojmowaniu
miłosierdzia. Niepotrzebnie, bo to proste jak gwóźdź.
Proboszcz decyduje, kto dobry, a kto zły, kto chory, a
kto nie. I nie ma co sięprzypierdalać, że to nieetyczne,
tylko uważniej pochylić nad "Naszym Dziennikiem". Ci,
których wielebni i gazeta spuszczą na szczaw, nie są
straceni. Pamiętajmy, że każdy z nas może oddać się Panu
Bogu i Matce Najświętszej – oni na pewno nikogo nie
zostawią bez opieki.
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Poinformowano, że pokojowa misja rozbrajania Saddama
się przedłuża. Aby dokonać rozbrojenia dyktatora,
demokratyczne siły sojusznicze systematycznie opróżniają
swe magazyny z bomb i inteligentnych pocisków
samosterujących, nakręcając spiralę zbrojeń. Prezydent
Bush lub jego sobowtór wciąż przemawia w polskiej TV na
tle patriotycznych draperii.
• Zablokować prezydenta Kwaśniewskiego chcieli posłowie
Samoobrony pod wodzą lidera Leppera. Akcja przed Sejmem
RP się nie udała, bo Kwachu był nieuchwytny jak Saddam.
Wkurwieni bezskutecznym czekaniem lepperowcy wkroczyli
zwartą kolumną do gmachu. Walnęli drzwiami i szyba się
stłukła. Wydali komunikat, że zostali zaatakowani przez
bliżej nieznane siły.
• SLD poszedł na rękę prezydentowi i podtrzymał jego
antybiopaliwowe weto. Ogłosił od razu, że przygotuje
nowy, poprawiony, projekt ustawy. Na pocieszenie PSL-owi
SLD poparł jego kandydata do Krajowej Rady Radiofonii i
Telewizji.
• Słowami sugerującymi wezwanie do dymisji ugodził
prezydent Kwaśniewski swego wielkiego przyjaciela
premiera Millera. Ten w odwecie odpalił listem Rywina do
prezydenta, którego odpis posiadał. Po tym na linii
ognia Duży Pałac prezydencki–Mały Pałac premierowski
nastąpił rozejm.
• Polegli czterej posłowie SLD. Stanisław Jarmoliński i
Jan Chaładaj głosujący "na drugą rękę" za nieobecnych
Alfreda Owoca i Mieczysława Czerniawskiego. Pianiści
będą oskarżeni o fałszerstwo, zaś nieobecni – o
współudział w przestępstwie. Wszyscy mają karierę
parlamentarną z głowy. Nawet gdyby zechcieli kandydować,
to media w czasie kampanii wyborczej przerobią ich na
wióry (więcej w felietonie Gadzinowskiego na str. 15).
• Danuta Waniek została przewodniczącą Krajowej Rady
Radiofonii i Telewizji po dymisji UWola Brauna.
Zapowiada to prostolinijność tego ciała.
• Do dymisji podał się wojewoda dolnośląski Ryszard
Nawrat z SLD. Rezygnację uzasadniał chęcią powrotu do
działalności biznesowej. Media spekulowały, iż mógł być
zamieszany w sprawie niegospodarności w PZU "Życie". Jak
podliczyli dziennikarze, większość interesów Nawrata
kończyła się stratami.
• Do dymisji podał się Janusz Szlanta szef stoczniowego
holdingu na Wybrzeżu Gdańskim. Co od tygodni
przewidywaliśmy.
• Wbrew medialnym informacjom minister skarbu Sławomir
Cytrycki nie poddał się modzie dymisji. Okazało się, że
jest jedynie chory. Mówią, że chory na Zdzisława
Montkiewicza – prezesa PZU, który coś kombinował na
własną rękę.
• Zakończyły się wojewódzkie zjazdy SLD. Emocje nie
dotyczyły kwestii programowych, lecz wyborów nowych
szefów partii zwanych baronami. Dotychczasowi
baronowie-ministrowie nie stawali do wyborów. Wybierali
rządowe posady. Nowi baronowie to ludzie drugiego
szeregu. Dlatego teraz w SLD bon ton wymaga, aby mówić
baroniątka.
• Liderzy PO zaproponowali PiS, PSL, SKL i RS wspólną
koalicję w przyszłorocznych wyborach do parlamentu
europejskiego. Gdyby to im się udało, skutecznie
wykosiliby SLD z parlamentu
europejskiego. A wiosną w 2005 r. wykosiliby z
polskiego.
• Okazało się, że Lech Grobelny, pionier wolnorynkowego
kapitalizmu, ten od "Bezpiecznej Kasy Oszczędnościowej"
jest niewinny. Dodatkowo siedział bezprawnie pięć lat w
areszcie. Może za to zażądać od państwa odszkodowania i
znów zarobić co nieco.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Robienie loda pod dżingiel "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Palec zgwałcony "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O czyste niebo nad Polską
Armia polska jest zwycięska, alfons to jest kurwa męska
– pisał Minkiewicz, i to błyskotliwe zauważenie jak ulał
pasuje do sytuacji sił zbrojnych III RP w ramach NATO.
Łzy wzruszenia dławią nam krtań, gdy słyszymy, iż
diametralnie i stuprocentowo zmieni tę sytuację zakup 48
samolotów wielozadaniowych, najlepiej amerykańskich.
Prezydent Kwaśniewski przywiózł nam z USA przesłanie
zacieśniania współpracy militarnej oraz współpracy
gospodarczej, co – przekładając na polski – oznacza
zamiar zakupienia amerykańskich F-16 zamiast francuskich
Mirage albo szwedzko-brytyjskich Grippenów. Zdaniem
wielu ekspertów, proponowane Polsce F-16 technologicznie
pozostają w tyle za konkurentami, ale – jak nie bez
nacisku zauważył reklamujący amerykański samolot
amerykański gen. Walters – dokonując wyboru samolotu,
Polska wybiera także polityczne i wojskowe więzi. Znów –
tłumacząc na polski – Amerykanie pogniewają się, jeżeli
kupimy samolot europejski, zwłaszcza że na Grippena
zdecydowali się Czesi i Węgrzy, i zaczyna to wyglądać na
antyamerykański spisek postkomunistów. A przecież nie
chcemy, aby Amerykanie się na nas gniewali. Wprawdzie
nie chcemy także, aby gniewali się Europejczycy, a zatem
rozstrzygnięcie przetargu odłożyliśmy na grudzień, już
po szczycie UE, który zadecyduje o naszym przystąpieniu
do Wspólnoty. Politycy francuscy, szwedzcy i brytyjscy
musieliby mieć IQ na poziomie George’a Busha juniora,
żeby nie rozumieć, co to oznacza.
Jak nie staniesz, dupa z tyłu – mówi ludowa mądrość. W
tej sytuacji proponujemy rządowi RP rozwiązanie
salomonowe, a także nowei odkrywcze:
pieprzyć samolot wielozadaniowy!
1. Obowiązku zakupu takiego samolotu nie ma w
priorytetach NATO. To my sami ze skwapliwością
lizusa-prymusa zobowiązaliśmy się do wyposażenia armii w
16 takich latających MacGyverów do końca bieżącego roku,
czym już daliśmy dupy. Wiadomo, iż zakupu takiego domaga
się generalicja, bo generalicja w każdym kraju i zawsze
domaga się zakupów uzbrojenia, ale żyjemy w systemie, w
którym istnieje "cywilna kontrola nad armią" także po
to, aby wykorzenić dyktat facetów z wężykami. Nawet w
czasach zimnej wojny państwa słabsze gospodarczo migały
się jak mogły od wydatków na zbrojenia i nikt ich za to
z sojuszów nie wyrzucał. W NATO ujednolicone standardy
zbrojeniowe nigdy tak naprawdę nie istniały. Poziomy
uzbrojenia armii USA i reszty odbiegają od siebie
drastycznie. Co wynika z faktu, iż nakłady na zbrojenia
były w Stanach – proporcjonalnie – dwa razy wyższe niż w
Europie. USA
domagały się od krajów europejskich dostępu do baz
położonych bliżej Związku Radzieckiego, oddania do
dyspozycji Paktu kilku najlepszych jednostek, nie zaś
dotrzymywania kroku w wyścigu zbrojeń. Turcja i Grecja
latami dostawały od USA sprzęt za darmo lub na kredyt,
zaś Portugalia udostępniła Amerykanom bazy na Azorach i
nie robiła w ogóle nic więcej, bo całą swą przestarzałą
armię angażowała w awantury w koloniach. Ostatnio, jak
doniosła prasa, Turcy w zamian za zgodę na atakowanie z
ich terytorium Iraku zażądali umorzenia
kilkumiliardowego długu. W istocie pod koniec lat 80.
USA wymogły na kierownictwie NATO uchwalenie
obowiązkowego 3-procentowego wzrostu nakładów na
zbrojenia, ale nikt – poza Stanami – się tą uchwałą nie
przejął. W Europie wzrosty te były na poziomie 1–2
proc., a zdarzały się i spadki.
2. Wedle polskich standardów, na świecie nie istnieje
żaden samolot wielozadaniowy. Poza może "Sokołem
Millennium", czyli statkiem kosmicznym Hana Solo z
"Gwiezdnych Wojen". Ośmieszyliśmy się w tej kwestii już
dostatecznie i nie ma co ciągnąć tej farsy.
3. Tzw. offset, który ma być argumentem pozamilitarnym,
a nawet społecznym na rzecz wypieprzenia kolosalnej
forsy na kilkadziesiąt scyzoryków szwajcarskich ze
skrzydłami – dzięki nowelizacji ustawy o offsecie stał
się fikcją. Dotychczas surowe warunki offsetu
zobowiązywały inwestora do kapitałowego wejścia do
istniejącej polskiej spółki albo zlecenia podwykonawstwa
polskiej firmie. Teraz może lokować offset w spółkach z
kapitałem zagranicznym. Inaczej mówiąc, "zaliczone"
zostanie założenie sobie własnej firmy na terenie
Polski, albo wręcz kupienie od skarbu państwa akcji
polskich przedsiębiorstw. Dotychczas połowa offsetu
musiała być lokowana w zbrojeniówce, teraz – w
przedsiębiorstwach o szczególnym znaczeniu
gospodarczo-obronnym w firmach zajmujących się np.
kolportażem, nadawaniem programów radiowych i
telewizyjnych, produkcją, transportem i magazynowaniem
produktów naftowych, transportem, usługami pocztowymi i
telekomunikacyjnymi, wytwarzaniem, dystrybucją i
przesyłem gazu, paliw i energii elektrycznej. Drugie pół
może być inwestowane gdziekolwiek. W sumie, w ramach
rozliczenia offsetowego za samoloty, kontrahent może
kupić np. akcje rafinerii albo grupy energetycznej G-8,
a za drugie pół – fabrykę mebli biurowych albo wystawić
luksusowy biurowiec w centrum Warszawy. Mało tego! Choć
offset reklamuje się jako cudowną receptę na kapitałowe
ożywienie gospodarki na zasadzie: za każdy miliard
dolarów, jaki Polska wyda na samolot, ktoś miliard
dolarów zainwestuje w Polsce – naprawdę za miliard
możemy dostać od 200 do 500 milionów. Znów dzięki
nowelizacji. Dawniej inwestycje najbardziej pożyteczne
dla polskiej gospodarki były "zaliczane" podwójnie, te
najmniej potrzebne – tylko w połowie. Teraz wartość
inwestycji
będzie mnożona od 2 do 5 razy. Pięciokrotnie punktowane
będą transfery nowoczesnych, najbardziej zaawansowanych
technologii. Co za taki transfer zostanie uznane, to już
wola rządu, który tworzy komisję offsetową. Inaczej
mówiąc, dajmy sobie spokój z mrzonkami o gigantycznym
zastrzyku gotówki, który postawi na nogi polską
gospodarkę.
4. Mówiąc o kosztach samolotu rząd dyskretnie milczy o
kosztach kredytu. Raz tylko wymsknęło mu się, iż dzięki
zastąpieniu kredytu komercyjnego kredytem rządowym
zaoszczędzi miliard dolarów. Było to wtedy, gdy rząd z
dumą ogłosił, iż w warunkach przetargu na czołowym
miejscu znnalazło się żądanie, aby rządy
państw-oferentów kupiły samoloty od producenta i
sprzedały nam je na kredyt. Taki kredyt ma być
oprocentowany maksymalnie 4 proc., podczas gdy
komercyjny – 7–8 proc. My się na rachunkach nie znamy,
ale to jest zagadka z gatunku: "cegła waży kilo i pół
cegły". Jeżeli na zmniejszeniu ceny kredytu o połowę
zarabiamy miliard dolków, to znaczy, iż pierwotny koszt
odsetek wynosił dwa miliardy, a finalny
– miliard dolarów.
5. Koszt kredytu doliczyć należy do ceny samolotu, która
wynosi 3,5 mld. Razem mamy 4,5 mld dolców, co w
przeliczeniu na złotówki da ponad 18 mld. To prawie
połowa rocznego deficytu budżetowego, że nie wspomnimy
już o kosztach szkolenia pilotów obliczanych na 1,7 mln
dolarów na osobę.
To kwota absurdalna w kraju, w którym emeryci dostają
podwyżkę rzędu 3,5 zł, 80 proc. bezrobotnych
pozbawionych zostało prawa do zasiłku, a studentom
odbiera się prawo do ulgowych biletów autobusowych. To
szmal absurdalny tym bardziej, że wyrzucony w błoto.
Bowiem...
6. Jeżeli sojusznicy z NATO nie uznają, iż obrona tej
części Europy leży w ich interesie, samoloty nam nie
pomogą, tak jak nie zapewniły nam bezpieczeństwa żadne
pakty militarne w historii. Do obrony terytorium RP na
wypadek wojny trzeba – jak twierdzą specjaliści od
obronności – armii wielkości 10–13 proc. populacji,
czyli około 4 mln ludzi, więc na pewno nie obroni nas
niespełna 50 samolotów, choćby każdy był zaprojektowany
przez Batmana. Na szczęście w tej części świata na wojnę
się nie zanosi. A skoro tak, to po cóż w otchłani nędzy,
w jakiej się znajdujemy, mamy wypierdalać
w powietrze prawie 20 mld zł na kosztowne zabawki, z
których użytek może być jedynie taki, że weźmiemy udział
w kolejnej rzezi cywilów nazywanej przez Amerykanów
"operacją pokojową" albo "akcją antyterrorystyczną".
Pomijając już moralną wątpliwość tego typu akcji, branie
udziału w masowych antyterrorystycznych akcjach
odwetowych jest pewną metodą na ściągnięcie sobie na
głowę terrorystów. Zaś tępienie terroryzmu ogniem i
mieczem daje kiepskie rezultaty, jak to widać w Izraelu.
I na koniec, jeszcze jeden argument – rzeklibyśmy –
historyczny. W czasach czarnej komuny, gdy jęczeliśmy
zniewoleni pod sowieckim jarzmem, ciemny i głupi sługus
Imperium Zła Władysław Gomułka oświadczył sojusznikom,
że Polski nie stać na nowe zabawki i zredukował nakłady
na wojsko o połowę. Wymusił też na Pakcie Warszawskim
zasadę: za ile broni sprzedamy, za tyle kupimy.
Nie chcemy chyba uznać, iż Kwaśniewski z Millerem są od
Busha zależni bardziej niż Gomułka
od Chruszczowa. Bo choć porównanie Busha do Chruszczowa
wyda się zasadne, to Kwaśniewski z Millerem nie mają nic
wspólnego z Gomułką.
Są nowoczesnymi europejskimi demokratami.
A co, może nie?
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska / Mateusz Zgryzota
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wychuśtać leszcza "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Leszek Miller odniósł kolejny sukces jako mężczyzna,
donosi "Viva!". Podczas balu Polsko-Niemieckiej Izby
Przemysłowo-Handlowej wybrany został najlepszym
tancerzem. Sądzimy, że na balu polsko-rosyjskim jego
tańce oceniono by skromniej.
Piotr Adamczyk wyznał "Tele Rzeczpospolitej", że
imponują mu ludzie o osobowości Chopina. Frycek był
playboyem, miał rozbuchane potrzeby seksualne, potrafił
się narąbać i nawet grać łokciami na fortepianie. Od
Adamczyka sztuka nie wymaga aż takich ofiar. Jest
kawalerem. Jedyną osobą, którą może zaniedbać, jest on
sam. Kiedy nie doje albo nie dośpi.
Edyta Górniak wyznała w "Na żywo-Światowe Życie", że
kiedyś marzyła, aby zajść w ciążę przed trzydziestką.
Już wie, że jej marzenie się nie spełni, bo musiałaby
zaciążyć w ubiegłym miesiącu. Nie zaciążyła, bo
nagrywała płytę. A kiedy Górniak śpiewa to – jak
powszechnie wiadomo – nie może się kochać. Zaś o
sztucznym zapłodnieniu nie pomyślała. Myślała ostatnio o
sobie. Że jest cyniczna w kwestiach
miłosno-hormonalno-emocjonalnych. Że złamała facetowi
serce, rozkochując go w sobie i pozostawiając bez
nadziei. Że ma dar jasnowidzenia i misję do spełnienia,
bo swą muzykę porównuje do bioenergii. Że czuje się
Polką, a Polka kochając faceta jest w stanie wytrzymać
nawet z szatanem. No i o nowym spotkaniu z Piotrem
Kraśką. On właśnie odważył się prosić ją o wybaczenie.
Ona przebaczyła mu już dawno.
Patrycja Markowska zadeklarowała w "Super Expressie", że
będzie śpiewać. Chociaż nieraz widziała, jak jej ojciec
Markowski wracał po koncertach. Wypalał wtedy
przynajmniej paczkę papierosów, wlewał w siebie
przynajmniej flaszkę alkoholu, aby się wyciszyć
wewnętrznie i spokojnie zasnąć. Patrycja śpi dobrze.
Kiedy nie koncertuje, to flirtuje, bo flirty to jej
hobby.
PaweŁ DelĄg podczas czatowania w "Twój Styl" – onet.pl
przyznał samokrytycznie, że jeśli "Quo vadis" otrzyma
Oscara, to tylko część nagrody należy się jemu. Dla
sztuki gotów jest na wiele poświęceń. Na przykład dla
roli gotowy jest przytyć 20 kilogramów.
Ale nie więcej.
Rudi Schubert, średnia waga 120–125 kg tak donosi "Super
Express", zrzucił 34 kg, bo miał być koniem
wyścigowo-reklamowym firmy wprowadzającej nowy środek
odchudzający. Kontrakt nie doszedł do skutku. Rudi
dostał trochę szmalu na otarcie łez. W swoim bogatym
życiu imał się różnych zajęć, potrafi nawet szyć na
radzieckiej maszynie na korbkę. Na estradzie
zadebiutował na święcie w PGR. Jego kultowy przebój
"Córka rybaka" powstał na telewizyjny konkurs na
piosenkę dla pracowników PGR-ów. Teraz ma ciężko, bo tak
wspaniały mecenas mu zdechł.
Tomasz G. znany z "Gladiatorów", informuje "Na
żywo-Światowe Życie", może przerwać swą dobrze
zapowiadającą się karierę. Okazał się członkiem gangu
Czapli, jednym z czołowych dealerów narkotyków. Grozi mu
8 lat.
Karolina Jakubik z "BB" otwiera agencję modelek, donosi
"Naj". W przerwach rozdaje autografy. Do nowego zawodu
podchodzi poważnie. W domu ma już sto par majtek i
prawie tyle samo biustonoszy. Uwielbia czerwone majtki,
bo one sprzyjają karierze.
Jerzy Pilch po zagraniu w filmie "Wtorek" zadeklarował w
"Życiu", iż Shazza jest niewiastą niezwykle atrakcyjną i
odczuwa głęboki żal, iż nie spotkali się wcześniej – gdy
oboje byli wolni. Ucieczka od wolności czy zaczepka?
PaweŁ Kukiz ma coraz mniejszą ochotę komentowania tego,
co się dzieje w Polsce. Coraz częściej ucieka w swój
prywatny świat, zwierza się "Życiu". Kocha pieniądze, bo
mu dają wolność. Ale kocha tylko te z pracy, a nie z
prostytucji. Nie uważa, co mu zarzucają undergroundowcy,
że skurwił się na maksa reklamując pepsi. On tylko
sprzedał swój czas. Zresztą pepsi Kukiz pije, ale tylko
z wódką. Nienawidzi za to McDonald’sów i za żadną forsę
tego nie zareklamuje. Pójdzie za Lepperem w bój o
polskie fast foody.
Dariusz Jakubowski wyznał intymnie "Przyjaciółce", że
jest wielkim wrogiem komercji. To, że występuje w
telenowelach, nie ma znaczenia, bo po prostu jako aktor
wykonuje swój zawód. Ale jego życie nie jest telenowelą.
Nie posiada komórki, nie chodzi w niedzielę do
supermarketów. Nie ma samochodu. Po stolicy przemieszcza
się wraz z małżonką miejskimi autobusami, gdzie często
zdziwieni ludzie rozpoznają gwiazdora. Wysokie zarobki w
telepierdołach to mity.
Artysta nadal marzy o tym, aby zmienić mieszkanie, bo
gdy małżonka, z zawodu śpiewaczka operowa, przygotowuje
się do pracy, to słychać ją w całym bloku. Na dodatek
ich suczka wtedy też wyje.
Maciej MaleŇczuk uważa w "Rzeczpospolitej", że rock and
roll to śmiertelna gra. Jeśli nie ma narkotyków, to nie
ma rock and rolla. On nie używa prochów non stop, no i
je dużo witamin, które zabijają dragi. Także uprawia
sport. Maleńczuk nie jest już w alternatywie, bo obecnie
bycie alternatywnym znaczy, jeździć starym samochodem,
marzyć o wyjściu z "metra", a przede wszystkim
zazdrościć innym szmalu. Maleńczuk za komuny walczył z
systemem komunistycznym. Teraz nie ma żadnego systemu
poza monetarnym,więc nie ma z czym walczyć. Nie znosi za
to grania za darmo i nikt go nie namówi na charytatywkę.
Nie lubi też rodzinnego Krakowa. Pełno tu ludzi, którym
się nie udało.
Wystarczy kopnąć tam w śmietnik, a wyjdzie z niego
krakowski artysta.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych, nie zawsze trzeźwych.
Autor : PIG
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
PiEPRZ i LiCZ
Wolisz stracić 2 zł 50 gr czy sto tysięcy razy więcej?
Są wakacje. Wakacje, jak wiadomo, służą do pieprzenia.
Podczas wakacji pozbawiona nadzoru rodzicielskiego, a za
to wyposażona w namioty młodzież, pieprzy się na potęgę,
nadrabiając dziesięć straconych miesięcy i jeszcze na
zapas.
Droga Młoda Koleżanko, Drogi Młody Kolego.
Apelujemy.
Zanim podejmiecie czynności przyjemne, acz pospieszne,
zważcie co następuje:
Jeżeli planujecie sztos
macie dwie możliwości:
możecie założyć gumę albo nie założyć gumy. Guma
kosztuje 2,50 zł. Jeżeli założycie gumę – to dobrze.
Jeżeli gumy nie użyjecie
macie dwie możliwości:
za 400 zł możecie zafundować sobie pigułkę RU-486, która
likwiduje ciążę, albo zaryzykować. Jeżeli zafundujecie
sobie pigułkę – to dobrze.
Jeżeli nie
macie dwie możliwości:
może się okazać, że panna zaszła albo nie. Jeżeli nie –
to dobrze. Jeżeli zaszła
macie dwie możliwości:
możecie szarpnąć się na skrobankę – minimum 1000 zł, w
końcu podziemie to podziemie (jakby co – dysponujemy
adresami kontaktowymi) – albo zdecydować się na
pozostanie w stanie błogosławionym. Jeżeli załatwicie
sobie aborcję – to dobrze. Jeżeli nie wyskrobiecie
macie dwie możliwości:
panna może poronić albo donosić. Jeżeli poroni – to
dobrze. Jeżeli donosi – będzie was to kosztowało 1000 zł
za opiekę lekarza i USG, 500 za szkołę rodzenia, że nie
wspomnimy już o garderobie ciążowej, zachciankach
jedzeniowych i balsamie na rozstępy. Razem co najmniej
2000. Jeśli dotrwacie do porodu
macie dwie możliwości:
może urodzić się żywe albo martwe. Jeżeli urodzi się
martwe – to będzie bardzo smutno, ale wtedy wasze koszty
skończą się na porodzie – 1500 zł, jeżeli nie macie
ochoty rodzić w syfie na korytarzu i bez znieczulenia.
Jeżeli urodzi się żywe
macie dwie możliwości:
możecie zostawić w szpitalu albo zabrać ze sobą. Jeżeli
zostawicie w szpitalu – to dobrze, macie problem z
głowy. Jeżeli zabierzecie bachora ze sobą
macie dwie możliwości:
zawijać w pieluchę i oporządzać sprzętem wyżebranym od
znajomych, którzy wcześniej zrobili ten kretynizm – albo
pójść w koszty. Jeżeli znajomi są głupi i hojni, a
klimat sprzyjający – to dobrze. Jeżeli nie, czeka was
wydatek na: koszulki, kaftaniki, śpioszki, czapeczki,
skarpetki, buciki, sweterki, spodenki, kombinezoniki, a
także wanienkę, wózeczek, łóżeczko, materacyk, smoczki,
nożyczki do paznokci i Bóg wie, co jeszcze. Ponoć są
tacy czarodzieje, którzy ten cyrk opędzają za 500 zł,
ale nikt ich jeszcze nie widział na oczy. Następnie
pojawia się problem żywości: bachora można karmić
piersią albo zwykłym jedzeniem – jak ludzi. Jeżeli
karmicie piersią, to dobrze – od biedy do drugiego roku
życia szczeniaka macie problem z głowy. Jeżeli
postanowicie bachora od cycka odstawić – przez pierwsze
dwa lata przeżre minimum 15 tys. zł. Skoro gówniarz żre,
musi i srać. Macie dwie możliwości: kupować pieluchy
albo pozwolić mu robić pod siebie i poczekać, aż się
nauczy korzystać z nocnika. Jeżeli wybierzecie to drugie
– wyjdzie wam taniej, ale atmosfera w domu po pewnym
czasie może się stać męcząca. Jeżeli zdecydujecie się na
pieluchy – czeka was wydatek rzędu 100 zł tygodniowo
przez dwa lata – razem ok. 10 tys. zł.
Kiedy szczyl stanie na dwóch łapach i przestanie robić
pod siebie
macie dwie możliwości:
możecie, idąc do roboty, uwiązywać go na łańcuchu albo
zafundować mu przedszkole. Jeżeli uwiążecie go na
łańcuchu – OK, najwyżej zniszczy coś na poziomie gruntu.
Jeżeli pójdzie do przedszkola – czeka was wydatek rzędu
300 zł miesięcznie, przez cztery lata, bez wakacji i
świąt – powiedzmy 12 tys. zł, nie licząc zajęć
dodatkowych.
Jak gówniarz wyrośnie z przedszkola i wejdzie w wiek
szkolny
macie dwie możliwości:
możecie uznać, że szkoła jest bezpłatną przechowalnią i
nie przejmować się resztą albo "stworzyć bachorowi start
w życie". Jeżeli wybraliście wariant pierwszy – to
dobrze. Jeśli przejęliście się przyszłością swojego
dziecka
macie dwie możliwości:
posłać szczeniaka do szkoły publicznej bądź prywatnej.
Jak poślecie do publicznej – pół biedy, czeka was tylko
wydatek rzędu 400 zł rocznie na tzw. wyprawkę szkolną.
Do końca podstawówki – 2400 zł. No i trzeba bulić na
komitet rodzicielski. Jeżeli pójdzie do prywatnej –
doliczcie jeszcze czesne, bywa różne – od 100 do 500 zł
miesięcznie. Uśrednijmy: 2500 rocznie razy sześć lat –
15 tys. zł. W międzyczasie czeka was jeszcze kilka
atrakcji: pierwsza komunia – wydatek rzędu 1500 zł;
ortodonta – 50 zł miesięcznie albo stały aparat za 5000
tys., toksyczne żarcie w McDonalds’ie – 11,49 zestaw
XXL, jak wiadomo przeznaczony dla kurdupli, co najmniej
raz w tygodniu. To absolutne minimum, jeżeli nie chcecie
mieć krzywozębego, zakompleksionego antychrysta.
Maksimum nie istnieje, więc nawet nie pytajcie. Jak
dziecko dobije szczęśliwie do końca podstawówki
macie dwie możliwości:
Uznać, że wystarczy tej edukacji albo posłać gnoja do
gimnazjum. Jak jesteście tacy ambitni, to czeka was
wydatek na korepetycje: 30 do 50 zł za godzinę, w
zależności od przedmiotu, dwa razy w tygodniu, przez –
liczmy skromnie – jeden semestr, minimum 1200 zł za
jeden przedmiot, ale na jednym się pewnie nie skończy.
Dla uproszczenia powiedzmy dwa – 2400 zł. Jak szczyl
pójdzie na egzamin do gimnazjum
macie dwie możliwości:
zda albo nie. Jak nie zda – to dobrze, macie z głowy.
Jak zda – to czekają was trzy lata wydatków na książki i
tym podobne bzdury – 450 zł rocznie, ewentualnie czesne
– powiedzmy 2500 zł rocznie, korepetycje przed
egzaminami do liceum – znowu jakieś 1200 za przedmiot,
jeżeli ograniczycie się do ostatniego półrocza. Istnieje
szansa, że gówniarz oleje wasze ambicje i nie będzie
pożądał dalszego rozwoju intelektualnego. Jeżeli tak –
to dobrze. Jeżeli nie, czekają go egzaminy do liceum. Tu
sytuacja się powtarza: jeśli macie pecha i szczyl zda:
wydatki na wyprawkę – 550 zł rocznie, ewentualnie
czesne, minimum 300 zł miesięcznie, korepetycje przed
maturą i – uchowaj Boże, ale bywa i tak – egzaminami na
studia – kilka tysięcy. Zanim do tego dojdzie, będziecie
musieli zafundować gnojowi studniówkę – jakieś 500 zł, z
czego 200 za wjazd, a reszta – ciuchy i flaszka do
wypicia w kiblu.
Przez te 19 lat gówniarz będzie żarł, a mało taki nie
żre: do 12. roku życia pół tego, co dorosły, a potem
tyle samo albo więcej. Jeżeli przyjmiemy, że normalnie
odżywiony dorosły wydaje na żarcie jakieś 100–150 zł
tygodniowo – wychodzi ok. 100 tys. zł. Trzeba go będzie
ubierać – w końcu nie będzie biegał gołkiem. Taniej niż
za 1000 zł rocznie się tego nie opędzi. Trzeba go będzie
posyłać na jakieś wakacje – w końcu nie wytrzymacie z
bachorem 12 miesięcy w roku non stop. Najtańsze wakacje
to obóz harcerski – 600 zł za dwa tygodnie, ale wtedy
trzeba kupić mundur, plecak i różne takie, dorzucić
jakieś kieszonkowe – 1000 zł minimum, dwa razy w roku
przez całą szkołę – 26 tys. zł. Ponadto możecie być
pewni, że szczeniak będzie domagał się idiotycznie
drogich prezentów – bo przecież wszyscy jego koledzy już
to mają – takich jak hulajnoga, cyfrowy aparat
fotograficzny, urządzenie do zaplatania włosów w
warkoczyki i staffordshire terier – tak ze trzy średnie
krajowe rocznie.
I oto, drodzy młodzi przyjaciele, stoicie przed
alternatywą: 2 zł 50 gr na gumę dziś albo 250 tysięcy
jak psu pod ogon, przez najbliższe 19 lat. I potem
pretensje, że małe bydlę miało ciężkie, bo biedne
dzieciństwo.
I nie zapominajcie, że przyjdzie taki dzień, gdy wasza
pociecha pierwszy raz pojedzie na wakacje pod namiot i
walnie byle kogo, nie przewidując konsekwencji. Wnuczki
też kosztują.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Baba wzlata nad Mulata "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Orgazm dla zuchwałych
Obrona interesów finansowych, a zwłaszcza realizacja
wytycznych ideowych bogatych konserwatystów oznacza, że
od Busha oczekuje się kluczowych przemian w sferze
obyczajowo-moralno-religijnej, które za Clintona skazane
były na 8 lat hibernacji.
Przede wszystkim trzeba ukrócić rozwiązłość i zepsucie.
Jedyny dopuszczalny przez republikańską konserwę model
edukacji seksualnej, prewencji AIDS i chorób
wenerycznych to przedmałżeńska abstynencja seksualna.
Reklamując przed wyborami swój program edukacyjny B. jr.
zapewniał, że tylko naukowo udokumentowane projekty mogą
liczyć na dotacje federalne. Ale w kwestii wychowania
seksualnego opowiedział się za całkowitą prohibicją
erotyczną do ślubu, wbrew wszystkim obiektywnym danym
naukowym i wiarygodnym organizacjom. Na przykład raport
z rozległych badań prowadzonych przez dra Douglasa Kirby
opublikowany w maju 2001 stwierdza, że pełna edukacja
seksualna nie przyspiesza inicjacji seksualnej, nie
intensyfikuje częstotliwości uprawiania seksu ani nie
zwiększa liczby partnerów seksualnych u młodzieży.
Indagowany o to doradca prezydencki wzruszył ramionami i
wyznał: "Wartości przebijają dane.
Konserwatyści nie popuszczą".
Niedawno Bush jr. dał na tępienie przedślubnej kopulacji
135 mln dolarów z funduszy federalnych. Jedną trzecią
więcej niż w zeszłym roku.
W ramach edukacji abstynenckiej o kondomach nie wolno
pisnąć słowa, nawet jako o środku chroniącym przed
złapaniem HIV-a. Żeby orgazm fundamentalistów
republikańskich (tylko ich, bo 90 proc. Amerykanów jest
za kompletnym wychowaniem seksualnym w szkole) był
całkowity, sekretarz
departamentu zdrowia przeforsował szelmowsko sprytną
ustawę, w której pod pozorem pomocy ubogim ciężarnym
nadano embrionom osobowość prawną, co stanowi kluczowy
przyczółek do obalenia prawa do aborcji.
Imperatyw przestrzegania najbardziej ortodoksyjnych
wymagań religijnych nie dotyczy tylko USA. W ub. roku
Bush zamroził 34 mld dolarów przyznane przez Kongres dla
United Nations Population Fund. Pretekstem tej decyzji
było oskarżenie uczynione przez republikańskiego
kongresmena Christophera Smitha, najzajadlejszego wroga
aborcji, że fundusze amerykańskie będą użyte na
przymusowe aborcje w Chinach. UNPF zapewnia, że nie
prowadzi żadnych akcji w prowincjach Chin, a
amerykańskie pieniądze szły na antykoncepcję w trzecim
świecie, na którą zapotrzebowanie wciąż tam rośnie i
dzięki której możliwa jest walka z AIDS. Bush pod presją
konserwy mówi jednak "nie".
Mimo komfortu posiadania w Białym Domu tak efektywnego
narzędzia ideologicznego jak Bush jr.,
fundamentalistyczna prawica republikańska trwa w stanie
najwyższego alertu, by odeprzeć każde potencjalne
odstępstwo od jej dogmatów obyczajowych.
Obecnie konserwa republikańska dostaje apopleksji i
amoku, choć przedmiot jej furii jeszcze się nie ziścił.
Książka Judith Levine o prowokacyjnym tytule "Szkodliwe
dla młodzieży: niebezpieczeństwa chronienia dzieci przed
seksem" pojawi się na rynku za miesiąc, ale już słychać
gromy. Kilku wydawców spietrało się i nie odważyło na
jej publikację. Rękawicę podniosło wydawnictwo
University of Minnesota Press. Normalnie zatrudnia dwu
recenzentów z akademicką akredytacją. Tym razem
rzetelność badań naukowych przedstawianych w książce
kontrolowało aż pięciu.
Książka dowodzi, że edukacja seksualna sprowadzająca się
do zamknięcia seksu na kłódkę jest bez sensu. Młodzież –
utrzymuje Levine, dziennikarka i pisarka specjalizująca
się w sprawach seksu i płciowości, która pracowała nad
książką od połowy lat 90. – jest na co dzień
bombardowana setkami
komunikatów i obrazów o podłożu lub kontekście
seksualnym, ale nie ma możliwości zdobycia rzetelnej,
bezpruderyjnej wiedzy o seksie. Amerykańskie wysiłki
uchronienia dzieci przed seksem nie chronią ich przed
niczym. Odwrotnie, są często dla nich szkodliwe –
konstatuje autorka.
Poglądy Levine mogą być oczywiście dyskusyjne, lecz
uwagę zwraca siła furii, z jaką zaatakowano książkę,
autorkę i wydawcę. Religijna konserwa domaga się od
University of Minnesota wylania z roboty kierownictwa
wydawnictwa. W dzisiejszej Ameryce – pisze Levine we
wstępie książki – jest prawie niemożliwe opublikowanie
książki mówiącej, że dzieci i młodzież mają prawo do
przyjemności seksualnej i nie znaczy to, że znajdą się w
niebezpieczeństwie.
Matecznik wolności słowa i demokracji schodzi na psy.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Małpa biało-czerwona
Jak dać małpie zegarek, to go zepsuje. Śląsk jest jak
zegarek – bogaty i uprzemysłowiony. A małpa to dziki
kraj na wschodzie Europy. Nazywa się Polska.
Pod wodzą Jerzego Gorzelika, doktora historii
Uniwersytetu Śląskiego, 2 lipca dotarła do Strasburga
grupa przedstawicieli narodowości śląskiej. Na ten dzień
Europejski Trybunał Praw Człowieka wyznaczył rozprawę
dotyczącą odmowy zarejestrowania Związku Ludności
Narodowości Śląskiej przez polskie państwo. W podróż do
Francji śląscy narodowcy pojechali uzbrojeni w wyniki
spisu powszechnego, z którego wynikało, że przynależność
do ich nacji deklaruje 173,2 tys. obywateli Polski.
Od dawna wiadomo, że na Śląsku mieszkają ludzie, którzy
nie czują się ani Polakami, ani Niemcami, ani Czechami.
Za to czują się pomiatani przez innych. Dr Gorzelik
przywołuje słynną wypowiedź przedwojennego wojewody
śląskiego Michała Grażyńskiego, który stwierdził, że
szanuje Polaków i Niemców, ale żadnych typów pośrednich
nie będzie tolerował. Dla Ślązaków powstania śląskie to
była – znowu słowa Gorzelika – tragedia narodowa.
W 1990 r. objawili się w Czechach. Wówczas
przeprowadzono tam spis powszechny. 44 tys. obywateli
czeskich zadeklarowało narodowość śląską.
Te nasze 173,2 tys. członków narodu śląskiego zapewne
należy pomnożyć. Mieszkaniec jednej z południowych
dzielnic Ligoty – zdeklarowany Polak rodem ze Lwowa –
opowiadał mi, że rozmawiał z rachmistrzem spisowym,
który powiedział mu wprost o poleceniu, by mówić
ludziom, że narodowości śląskiej wpisywać nie można,
gdyż nie istnieje.
Dla polskich Niemców spis powszechny i pojawienie się
śląskiego narodu to klęska. Dotąd twierdzili oni, że
wszystkie szacunki dotyczące mniejszości niemieckiej są
zaniżone. Rząd polski oceniał jej liczebność na 350 tys.
Oni mówili nawet o milionie.
Henryk Kroll obawiał się konkurencji ze strony śląskich
narodowców i zakazywał współpracy z nimi.
Orzeł zasłania oczy
Jest taka popularna na Śląsku zagadka. Jaką rozpiętość
skrzydeł ma orzeł w locie? Każda odpowiedź jest
poprawna. Pada następne pytanie: jaką rozpiętość ma
lecąc nad Sosnowcem? Dwa razy mniejszą, gdyż jednym
skrzydłem zasłania sobie oczy, żeby nie widzieć tego
burdelu na dole. A dlaczego gołębie latają nad Sosnowcem
do góry brzuchami? Żeby im nie pokradli obrączek.
Wszędzie są regionalne animozje. Słupsk i Koszalin się
nie lubią. Nie znoszą się Toruń i Bydgoszcz, Zielona
Góra i Gorzów, Kielce i Radom. Ale tu – na granicy
Górnego Śląska i Zagłębia – niechęć przybrała charakter
rasistowski. Kolejny dowcip. Przychodzi rodzina do
sierocińca, by zaadoptować dziecko, ale po kolei odrzuca
wszystkie propozycje. Nie chce Piotrusia o aryjskim
wyglądzie ani Joasi, która śpiewa przepięknie, ani
małego geniusza Jasia. Widząc irytację dyrektorki
potencjalni rodzice mówią, iż chcieliby Murzynka. Chcą
mieć pewność, że dziecko nie jest z Sosnowca.
Śląskie poczucie odrębności budowane jest na negacji.
Śląscy ideolodzy wyróżniają następujące cechy
określające Ślązaków: rodzina, wiara, praca, porządek.
Stąd prosty wniosek – inni to nieroby, złodzieje i takie
tam tałatajstwo, które się nie myje, łazi do burdeli i
gwałci zakonnice. Wyjątek robi się dla Wielkopolan.
W niewesołej sytuacji są ci Ślązacy, którzy nie godzą
się na takie sprymitywizowane traktowanie świata.
Poczucie krzywdy i wykorzystywania "przez Polskę" jest
bowiem wśród rdzennych mieszkańców Śląska tak głęboko
zakorzenione, że spisek przeciw śląskości widzą nawet
tam, gdzie go nie ma. Na przykład teraz. Wojewoda z
Sosnowca, marszałek województwa z Sosnowca, sporo
ważnych instytucji lokalnych obsadzonych przez ludzi z
leżącego na wschód od Katowic Zagłębia Dąbrowskiego (w
czasie zaborów należącego do Rosji). Efekt – nawet w
prasie lokalnej lansowany jest pogląd, że oto ponownie
od władzy odsuwa się Ślązaków.
Dla kogoś z Warszawy to wszystko może wydać się śmieszne
i irracjonalne. Ale nie dla ludzi mieszkających w
województwie śląskim. Gdzie indziej Gierek uważany jest
za Ślązaka. Tu każdy wie, że był Zagłębiakiem.
Kolonizator Kwaśniewski
Teraz śląskie organizacje regionalne nie liczą się w
polityce. Na początku lat 90. było inaczej. Członkowie
Związku Górnośląskiego cieszyli się potężnym wsparciem
Kościoła. Obsadzili wszystkie ważne stanowiska w
województwie, w tym wojewody katowickiego, którym został
Wojciech Czech. Wojewoda miał obyczaj zaczynania
każ-dego wystąpienia publicznego od krótkiego opisu
Śląska, który w jego słowach liczył nawet do 8 mln
mieszkańców i rozciągał się daleko i szeroko. Czech nie
zatrzymywał się ani na granicach administracyjnych
dawnego województwa katowickiego, ani nawet na granicach
państwowych. Dochodził prawie pod Kraków i pod czeskie
Brno.
Posiedzenia Związku Górnośląskiego odbywały się w sali
Sejmu Śląskiego, gdzie obecnie obraduje sejmik, a jeden
z posłów rysował wzór, według którego obliczano wpływy
skarbu śląskiego przed wojną, kiedy polska część Śląska
miała autonomię.
Teraz Związku Górnośląskiego w polityce nie widać.
Zajmuje się festynami, spotkaniami wspominkowymi. Akcję
deklarowania narodowości śląskiej podczas spisu
powszechnego ogłosił Ruch Autonomii Śląska (RAŚ).
Organizacja działająca najprężniej w okolicach Rybnika i
Raciborza. Tamtejsze małe miasteczka i wioski
zamieszkane są przez autochtonów. Przyjezdnych –
niewielu.
Przez całe lata 90. RAŚ uważany był za przejaw folkloru
politycznego. Domagał się, by tereny Górnego Śląska
uzyskały autonomię gospodarczą i polityczną. Ten plan
aktualny jest i dziś. Najpierw należy połączyć ziemie
górnośląskie. Czyli przepołowić województwo śląskie (bo
dawne Częstochowskie i cały wschód województwa to nie
Śląsk). Przepołowić miasto Bielsko-Biała (bo Biała
należy do Galicji). To, co zostanie, należy złączyć z
Opolszczyzną (ale bez Brzegu i Namysłowa, gdyż to już
Dolny Śląsk). Taki twór ma posiadać własny rząd,
parlament, policję, skarb i własne prawa. W gestii
Warszawy zostanie tylko polityka zagraniczna i obronna.
A do kasy państwowej ze Śląska ma płynąć najwyżej tyle
pieniędzy, ile potrzeba na sfinansowanie armii.
RAŚ akcentuje krzywdy, jakich Ślązacy mieli doznawać od
państwa polskiego. Prześladowanie przed wojną (dowód –
tajemnicza śmierć Korfantego podczas aresztowania w
Warszawie) i po wojnie (dowód – wywózki ze Śląska do
ZSRR). Eksploatacja śląskich bogactw, pomijanie Ślązaków
przy nominacjach i awansach oraz zmuszanie uczniów, by w
szkole używali literackiej polszczyzny. Gdy Aleksander
Kwaśniewski uczestniczył w obchodach 75. rocznicy
złączenia Śląska z Polską, autonomiści rozwinęli
transparent: "Precz z warszawskim kolonializmem".
Małpiszon jest Polakiem
Oprócz przypominania śląskich krzywd autonomiści stale
lansują pogląd, że Ślązacy poradziliby sobie ze
wszystkimi kłopotami, ale nie mogą rządzić wedle swej
woli. Jerzy Gorzelik nieraz publicznie powoływał się na
Lloyda George’a, premiera rządu brytyjskiego po I wojnie
światowej. Lloyd George stwierdził w 1919 r., że dać
Polsce Śląsk to tak jak dać małpie zegarek.
Działacze Ruchu Autonomii Śląska pewnie by dalej
wzbudzali najwyżej wzruszenie ramion, gdyby w ich
szeregi nie wstąpił Jerzy Gorzelik. Kiedyś działał w
"Solidarności Walczącej", potem był w Lidze
Republikańskiej. Po raz pierwszy zasłynął z bójki, którą
stoczył 1 maja 1996 r. ze Zbyszkiem Zaborowskim, wówczas
i obecnie posłem i liderem lewicy w województwie.
Gorzelik jako pierwszy publicznie zaczął mówić, że
istnieje coś takiego jak naród śląski, i że on sam nie
jest Polakiem ani Niemcem, lecz Ślązakiem. To jeszcze
nikogo specjalnie nie wzruszało. Pokpiwano, że można się
nagle poczuć Chińczykiem lub Eskimosem, a odczucia
jeszcze narodu nie czynią. Gorzelik udowodnił, że sprawa
jest poważna. W 1997 r. podjął starania o
zarejestrowanie Związku Ludności Narodowości Śląskiej
(ZLNŚ) i wpisanie na listę stowarzyszeń. Wtedy się
zaczęło. Okazało się, że powstanie organizacji
reprezentującej nowy naród pociąga za sobą konkretne
konsekwencje. Jedna z nich to zerowy próg procentowy
przy wyborach do parlamentu. Taki, jaki mają mniejszości
narodowe. RAŚ nigdy by nie wszedł do parlamentu, bo nie
przebije partii ogólnopolskich. Ale ZLNŚ mógłby swoich
przedstawicieli wprowadzić – tak samo jak udaje się
Niemcom.
Urząd Wojewódzki w Katowicach protestował przeciwko
rejestracji. Żądał zmiany fragmentu statutu ZLNŚ:
Związek jest organizacją śląskiej mniejszości narodowej.
Jako uzasadnienie podawano, że nie ma narodowości
śląskiej. Sąd uznał te argumenty i odrzucił wniosek o
rejestrację. Sprawa oparła się o Strasburg. Wywołała już
burzę międzynarodową. Śląskich narodowców popiera bowiem
25 partii zrzeszonych w Wolnym Sojuszu Europejskim
(frakcji Parlamentu Europejskiego mającej 10
deputowanych), m.in. Szkocka Partia Narodowa (Wielka
Brytania), Liga Sabaudzka (Włochy), Baskijska Partia
Narodowa (Hiszpania), Autonomiści Galicyjscy (Hiszpania)
czy Flamandzka Unia Narodowa (Belgia). Po ogłoszeniu
wyników spisu powszechnego Wolny Sojusz Europejski wydał
specjalne oświadczenie, mówiąc o "euforii" i o "sukcesie
Ślązaków".
Współpraca między RAŚ i autonomistami z innych krajów
układa się doskonale. Podczas wyborów samorządowych RAŚ
wspierali dwaj eurodeputowani z Baskijskiej Partii
Narodowej, którzy objechali Śląsk. Z kolei
przedstawiciele RAŚ uczestniczyli w seminarium
zorganizowanym w Brukseli przez Światowy Kongres Węgrów,
a poświęconym mniejszości węgierskiej na Słowacji.
Indianie na węglu
Europejski Trybunał Praw Człowieka wyda werdykt za kilka
miesięcy, ale już w dniu jego posiedzenia rozpętała się
żywa dyskusja. Wydawany w Katowicach "Dziennik Zachodni"
na pierwszej stronie napisał: Dziś w Strasburgu
rozstrzygną o prawach Ślązaków. Najszczerzej i
najostrzej było w Internecie. Podam kilka pikantnych
przykładów. Z korektą, aby dało się przeczytać bez
zgrzytania zębami:
l No pięknie, jaki wielki naród z tych ślązaczków. 173
tys.!!! Ha, ha. Pierwsi polscy Indianie. Mam nadzieję,
że niedługo wam jakiś rezerwat otworzą. (...)
Europejczycy za kilo węgla. Co, może Cesarstwo Śląskie
chcecie na terenie POLSKI? Obudźcie się, OSZOŁOMY!!!
l Śląsk budował Warszawę, Śląsk budował całej Polsce
przemysł, to na Śląsku się pieniądze zarabiało. Teraz
czas naprawić, co zepsuliście i czas oddać ten dług.
l Jest jeden problem. Nas jest 40 milionów, a was może
milion. (...) Tu na forum jesteście mocni. Zwłaszcza,
kiedy piszecie z Niemiec, ale nawet na waszym Śląsku
jesteście tylko nic nie znaczącą mniejszością. Ot,
takimi Indianami.
l Od 23 lat mieszkam poza Polską, przynosząc jej respekt
i uznanie poprzez moje osiągnięcia zawodowe architekta.
Jednak jeśli w środowisku polskim powiem, że jestem
Ślązakiem, "wielcy" Polacy, pijacy, kierowcy autobusów,
bezrobotni, nazywają mnie "neo-nazi" albo hitlerowcem.
My, k..., jesteśmy najlepsi, my, k..., Polacy prawdziwi.
Nacjonalizm – jak widać – wcale nie wyszedł z mody. Rząd
polski obawia się, że jeśli pojawi się oficjalna
narodowość śląska, to wkrótce pojawią się góralska i
kaszubska. Bzdura? Depesza PAP z października 2002 r.
donosi: Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie wystąpiło na
początku września br. podczas posiedzenia sejmowej
Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych z apelem o
nadanie Kaszubom prawnego statusu mniejszości etnicznej.
Gorzelik ma pewność, że osiągnie swój cel. Myśli już nad
zmianami w ustawie o mniejszościach narodowych. Mówi, że
w parlamencie są ludzie przychylni śląskiej nacji.
Nazwisk nie chce wymieniać, jednego nie ukrywa:
Kazimierz Kutz. Gorzelik na razie z nim nie rozmawiał,
ale ze względu na publiczne wypowiedzi reżysera i
senatora wierzy w jego poparcie.
Bismarck był milutki
Autonomiści chcą, by Polska uwierzyła, że Ślązacy jej
nienawidzą. To nieprawda. Wielu Ślązaków sprzeciwia się
próbom zantagonizowania ich krainy z resztą Polski i za
to obrywa. Katowicka "Gazeta Wyborcza" atakuje
prezydenta miasta Piotra Uszoka za to, że ten miga się
od podjęcia decyzji w sprawie projektu przemianowania
ulicy 3 Maja na ulicę Wilhelma Fryderyka Grundmanna
(pierwszy burmistrz Katowic, w czasach Bismarcka członek
Partii Narodowo-Liberalnej, która realizowała
Kulturkampf i wspierała Bismarcka w akcjach przeciw
Polakom). Atakuje dyrektora Muzeum Śląskiego Lecha
Szarańca za to, że głośno sprzeciwił się projektowi
postawienia pomnika Richardowi Holtzemu (pierwszy
przewodniczący Rady Miasta) i powiedział o nim: Holtze
był Niemcem i zajmował się germanizacją tego terenu.
Ślązacy, których on niemczył, nie mają mu czego
zawdzięczać. Przeciwko pomnikowi dla Holtzego
wypowiedział się prof. Jan Malicki, dyrektor Biblioteki
Śląskiej. Piotr Uszok i Jan Malicki są rdzennymi
Ślązakami.
Narodziny nowej nacji to prawdziwa katastrofa – dla jej
wyznawców z RAŚ i dla reszty mieszkańców województw
śląskiego i opolskiego. Od rządów wojewody Kempskiego w
Katowicach i premiera Buzka w Warszawie słowo Śląsk
wywołuje alergię w innych częściach kraju. Gdy śląscy
parlamentarzyści chcą coś załatwić dla regionu, od razu
słyszą "nie". Powstanie narodu śląskiego tę alergiczną
niechęć na pewno jeszcze pogłębi.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stella córka biskupa cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Co piszczy pod stopą "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szpital przemienienia cd.
Dyrektor szpitala w Krośnie może trafić do pudła za
przekręty, które opisywaliśmy prawie rok temu.
Wczoraj
Bronisław Jędrzejowski był swego czasu najlepiej
opłacanym menedżerem służby zdrowia w całej Pomrocznej.
Dostawał na łapę ponad 20 tys. zł, co zawdzięczał
kontraktowi, który podpisał z nim ZChN-owiec Bogdan
Rzońca, ostatni wojewoda krośnieński. Jędrzejowski
rządził szpitalem jak swoim folwarkiem, co też
umożliwiał mu ten sam Rzońca, wówczas już marszałek
nowego województwa podkarpackiego.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Szpital im. Jana
Pawła II w Krośnie zadłużał się w zastraszającym tempie.
Na szpitalnym majątku Jędrzejowski stworzył kilka spółek
ze słowem "partner" w nazwie i wysysał szmal. Nie było
tajemnicą, że chciał doprowadzić placówkę do bankructwa
i przejąć ją za długi.
Spółki, w których pan dyrektor pobierał szmal siedząc w
ich radach nadzorczych, zajmowały się obsługą szpitala.
Pracownikami byli ludzie ze szpitala. Jędrzejowski dał
im do wyboru: albo przechodzisz ze szpitalnego etatu do
Partnera, albo wylatujesz na pysk. Doszło nawet do tego,
że Jędrzejowski pojechał do Warszawy załatwiać
wykreślenie szpitala ze spisu placówek służby zdrowia
NATO. Krośnieńska placówka w planach wojskowych jest
bowiem tą, która ma w razie wojny stać się szpitalem
wojskowym. I sprywatyzować można ją dopiero po
wykreśleniu z NATO-spisu.
Opisaliśmy ze szczegółami mechanizmy działania zarówno
spółek pana dyrektora, jak i całego szpitala, który w
efekcie rządów Jędrzejowskiego miał ponad 20 mln zł
długów. Nawet nawiedzonych prawicowców w województwie
podkarpackim szlag trafił i zażądali wyjaśnień od
Jędrzejowskiego. Zjawił się wystraszony na sesji sejmiku
wojewódzkiego i wyjaśnił, że wszystko jest OK. Spółki
stworzył po to, aby oszczędzać. Mająca większość
sejmikowa prawica uwierzyła dyrektorowi i przyznała mu
milion złotych.
Firmy dostarczające do szpitala leki odmówiły jednak
dalszego kredytowania i w największej placówce służby
zdrowia na tym terenie najzwyczajniej zabrakło lekarstw.
Przekręty w szpitalu były tak wielkie, że nie dało się
ich zatuszować – tym bardziej że w placówce kontrolę
przeprowadziła NIK i koniec końców wiosną tego roku
Jędrzejowski stracił posadę dyrektora. Wykopał go ten
sam sejmik, który lekką rączką wywalił bańkę w błoto.
Marszałek Rzońca urządził jeszcze cyrk przy konkursie na
nowego dyrektora placówki, ale tylko się skompromitował.
Dzisiaj
Prokuratura Okręgowa w Krośnie postawiła byłemu
dyrektorowi szpitala Bronisławowi J. wiele zarzutów.
Jest oskarżony m.in. o niedopełnienie obowiązków
służbowych, złamanie wielu ustaw, bezprawne pobieranie
kasy.
Gdy szpital był już w poważnych tarapatach finansowych i
tracił płynność finansową, dyrektor przelał na konto
Partnera 7 mln zł jako zaliczkę za przyszłe usługi.
Prokurator ustalił również, że umowy, które J. zawierał
sam ze sobą, są nieważne. Zawarto je bez przetargu, z
naruszeniem ustawy o zamówieniach publicznych. Zdaniem
prokuratury, Partner zawyżał stawki za swoje usługi, nie
ponosił kosztów, m.in. nie zapłacił miliona złotych za
dostawę pary wodnej. Tyle samo poszło się jebać, bo
dyrektor zawarł niekorzystne dla szpitala umowy na
naprawę sprzętu. Podatnicy zapłacili również ponad 190
tys. zł komornikowi za to, że ten był uprzejmy
egzekwować wyroki sądowe. Bronisław J. nie płacił
lekarzom za dyżury. Ci sprawę w sądzie wygrali i kasę
odzyskali.
Prokurator ustalił, że kanty były również przy
zawieraniu umów na pranie, gotowanie i sprzątanie. Nie
trzeba chyba dodawać, że zajmowały się tym spółki
Partner. Na przykład za wypranie kilograma szpitalnych
szmat Partner pobierał 3,62 zł, natomiast nowa dyrekcja
obliczyła, że kosztuje to 1,50 zł, wliczając w to pensję
praczki, proszek itp. Za sprzątanie szpital płacił
Partnerowi 338 tys. zł miesięcznie, a powinno to
kosztować najwyżej 184 tys. zł. Podatnicy płacili
również za remonty samochodów,
które ze szpitala przeszły do prywatnych spółek.
Bronisław J. pobrał bezprawnie ponad 45 tys. zł z tytułu
zasiadania w radach nadzorczych spółek Partner. Naruszył
prawo budowlane. Bez zezwolenia wybudował parking i
przerobił część szpitala na hotel i biura spółek.
Prokuratura obliczyła, że straty spowodowane przez
najlepszego menedżera służby zdrowia w kraju sięgają 2,6
mln zł. Bronisław J. nie przyznał się do zarzutów i
odmówił składania wyjaśnień. Do aresztu nie trafił, lecz
jedynie wpłacił poręczenie majątkowe – 50 tys. zł.
Zarzuty postawiono również pani wicedyrektor szpitala
ds. ekonomicznych Annie M. i Markowi Z., byłemu
prezesowi spółki Partner. Zarzuca się mu poświadczenie
nieprawdy na dokumentach związanych z przetargami na
usługi dla szpitala.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Hołdy szczególnie olanych
Rośnie gorączka przed sierpniową wizytą Wojtyły w
Polsce. Przodują miasta kolejny raz olane przez Białego
Tatkę. Łódź – tylko jedna wizytacja papieża – szarpnęła
się na wystawę w Muzeum Tradycji Niepodległościowych.
Głównymi eksponatami są ornat ze stułą, w którym J.P. 2
odprawiał mszę, i zdjęcia, m.in. z masowego udzielenia
komunii 1556 dzieciom. Szczecin (też tylko jedna krótka
wizyta) błysnął oryginalnością nadając K. Wojtyle tytuł
Honorowego Obywatela Miasta. Przez cały obecny
pontyfikat papież jest rzecznikiem wielkości,
dojrzałości i prężności Szczecina – napisano w uchwale.
Cholera, znowu nam coś umknęło.
Papież reklamuje wodę mineralną
Cystersi ze Szczyrzyca wykorzystają wizytę J.P. 2 do
promocji swego nowego produktu – wody mineralnej.
Pobożni ojczulkowie prowadzą największy w Polsce ośrodek
hodowli stada zachowawczego bydła rasy polskiej
czerwonej. Do niedawna produkowali piwo, zostali jednak
wyparci z rynku przez, jak narzekają, "piwne rekiny".
Chcą się więc odkuć na wodzie mineralnej. "Źródła Ojców
Cystersów ze Szczyrzyca" mają być marką znaną w całej
Polsce. J.P. 2 obiecał, że publicznie skosztuje wody
cystersów. Woda ma najpierw trafić do ośrodków
kościelnych, a potem do wybranych hurtowni.
Prostytutki kontra zakonnice
W lasku na granicy Brynowa i Ochojca jest kapliczka św.
Huberta. Od kiedy wokół kapliczki zaczęły pracować
wyparte z innych miejsc prostytutki, przestały ją
odwiedzać i przyozdabiać okoliczne zakonnice.
Prostytutki dbają o urodę miejsca wieszając prezerwatywy
wokół sanktuarium. Siły kościelne odpowiedziały
interwencją w kilku komisariatach.
Policja obiecała, że ze zdwojoną energią będzie spisywać
klientów prostytutek i wypisywać mandaty za wjazd
samochodem do lasu oraz zanieczyszczanie środowiska, aby
przywrócić miejscu poprzednią pobożność.
Wino mszalne bez koncesji
100 zł na walkę z alkoholizmem ma wpłacić właściciel
sklepu z dewocjonaliami ze Słupska, który sprzedawał bez
koncesji wino mszalne. Trunek kupował u niego, kto
chciał, albowiem właściciel sklepu oceniał na oko, kto
jest księdzem, a kto nim nie jest. W czasie rozprawy
właściciel sklepu bronił się twierdząc, że uzależnianie
sprzedaży wina mszalnego od koncesji na alkohol byłoby
wtrącaniem się w sprawy kultu religijnego. Postawiony
pod ścianą sąd stchórzył i wymierzył sprytnemu
handlarzowi jedynie mandat, pouczając go zarazem, by od
tej pory sprzedawał alkohol jedynie po sprawdzeniu
święceń konsumentów.
Autor : JAN
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pośladki razem! "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Taka norma jaka Platforma cd.
W "NIE" (nr 21/2003) ukazał się mój artykuł o
działalności posłanki Platformy Obywatelskiej Grażyny
Paturalskiej. Opisywałem w nim, jak pani poseł wraz ze
swym małżonkiem była uprzejma wprowadzać w błąd różnych
biznesmenów podczas zawierania z nimi kontraktów.
Przedstawiała się bowiem jednocześnie jako
współwłaścicielka firmy Pakmet i posłanka z ogromnymi
możliwościami. Robiło to wrażenie i dodawało
wiarygodności. Potem okazywało się, że Pakmet przestaje
płacić, a Paturalska informowała wierzycieli, że ona nie
ma nic wspólnego z Pakmetem, bo od dawna ma z mężem
rozdzielność majątkową i nie odpowiada za jego długi.
Po opublikowaniu artykułu Grażyna Paturalska przysłała
list, domagając się druku sprostowania, choć nie
wskazała w moim artykule faktów i informacji
nieprawdziwych. Odpowiadam na ten list tylko dlatego, że
Grażyna Paturalska również wcześniej zarzucała mnie i
tygodnikowi mijanie się z prawdą wypowiadając się w
"Głosie Wybrzeża" z 27 maja 2003 r.
Zamieszczone przez Pana stwierdzenia są całkowicie
gołosłowne a nadto faworyzują wyłącznie jedną stronę. W
tym przypadku spółkę Selw (...). Ponieważ nie zadał Pan
sobie najmniejszego trudu, by sprawdzić przytoczone
przez Pana okoliczności (...) a nadto umieścił Pan
nieaktualną stronę folderu firmy Pakmet (...).
Co jest gołosłowne? Że Pakmet ma gigantyczne długi? Że
zamawiano i odbierano towary od kontrahentów, choć
wiadomo było, że Pakmet utracił płynność finansową i nie
będzie w stanie dotrzymać zobowiązań? Że Paturalska wraz
z mężem opowiadali nieprawdę kontrahentom, iż są
współwłaścicielami Pakmetu i w folderach dostarczanych w
2002 r. (z takiego pochodziła reprodukcja w artykule)
podawano taką właśnie informację? Jestem w posiadaniu
potwierdzających to pism z wielu firm. Także tej, na
skutek doniesienia której prowadzone jest dochodzenie
prokuratorskie przeciwko J. Paturalskiemu.
Niewątpliwym jest, że nie każda osoba, która nie płaci
długów jest "kanciarzem i oszustem". Pani poseł jest
uprzejma nie rozumieć istoty mojego artykułu. Otóż ja
nie uważam za coś nagannego trudnej sytuacji finansowej
Pakmetu i z tego powodu niepłacenia należności.
Natomiast wprowadzanie ludzi w błąd co do tego, jak
wygląda struktura właścicielska w Pakmecie, podpieranie
się wizytówką posłanki na Sejm i wręczanie nieaktualnego
folderu firmy – tak, to uważam za nadużywanie mandatu do
prywaty i za zwykłą nieuczciwość. I o tym właśnie
pisałem.
Wszystkie wątpliwości co do sposobu działania państwa
Paturalskich rozwiała historia kontraktu jeszcze z 1994
r., który Pakmet zawarł z państwem S., właścicielem baru
Delfin.
Państwo S. zawarli z firmą Pakmet umowę, iż ta wykona w
postawionym pawilonie stolarkę aluminiową. Paturalscy
reklamowali Pakmet jako znakomitą firmę, ale też
twierdzili, że reprezentują francuską firmę Technal.
Gwarantują wyszukaną, francuską elegancję – jak napisali
w druku reklamowym.
Państwo S. podpisali umowę i wzięli kredyt z
Amerykańskiego Funduszu Wspomagania Przedsiębiorczości.
Zobowiązali się, że szybko pawilonik będzie działał i
zaczną spłacać kredyt. Nic z tego. Pakmet koncertowo
spieprzył robotę. Najpierw Paturalscy nie dotrzymywali
terminów, potem S. był zwodzony, że właśnie pani Grażyna
jest w Tuluzie i nadzoruje robotę dla pana S., ale to
musi potrwać itd. Potem wreszcie przyjechali jacyś
ludzie z firmy z Kalisza ubrani w kombinezony Pakmetu i
zrobili coś, co było zwykłą fuszerką: nie zamykały się
drzwi, odstawały ramy, we wnętrzu hulał wiatr.
Paturalscy, gdy przyszło do rozmowy o odbiorze prac,
przyznali, że to spaprana robota i obiecywali, że na
swój koszt wymienią wszystko, tylko żeby nie nadawać
sprawie rozgłosu. Pan S. wkrótce zrozumiał, czemu miał
trzymać gębę na kłódkę. Naprzeciwko jego baru zakończono
budowę stacji benzynowej Shell. Wykończeniowe roboty
wykonywał Pakmet.
Po zakończeniu budowy Paturalscy podali S. do sądu o
zapłatę, ale przegrali z hukiem. Opinie specjalistów i
biegłych nie zostawiły suchej nitki na robocie
firmowanej przez firmę Paturalskich. Nie pomogły
zeznania przedstawionych przez Państwo Poselstwo
świadków, którym sąd nie dał wiary. Paturalscy mieli
zapłacić za fuszerkę ponad 8 tys. zł. Wówczas S.
zażądali przed sądem jeszcze utraconych zysków oraz
innych kosztów związanych z niemożnością podjęcia
działalności gospodarczej na skutek działań Pakmet.
Wtedy sąd wydaje kuriozalny wyrok: owszem, uznaje za
zasadne zwrócenie przez Paturalskich zaliczki w
wysokości 8 tys., resztę zaś żądań odrzuca oraz nakazuje
państwu S. zapłacić Paturalskim 18 000 zł tytułem
kosztów procesu (!!!). To niezwykły wyrok –
jednoznacznie przegrany w sprawie i winny źle wykonanej
roboty zarabia na procesie, który poszkodowany mu
wytacza. Sugestie, że wyrok, dzięki któremu Paturalscy
byli finansowo do przodu mimo swojej nierzetelności, ma
jakiś związek z faktem, iż pani Paturalska rozpoczęła
działalność polityczną, odrzucamy ze wstrętem. Ale
dziwić się chyba wolno.
Tak więc sugeruję, by pani posłanka Platformy nie była
tak skora do insynuowania innym nieuczciwości.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Skóra i prokuratura
"Gazetę Wyborczą" podnieciły niezdrowe powiązania
zakładów pogrzebowych ze szpitalem czy pogotowiem. Gdy
jednak prokuratura handluje skórami, to chyba większa
osobliwość.
W Mysłowicach działają trzy zakłady pogrzebowe.
Najstarszy, Józefa Góreckiego, istnieje od 1985 r. Firmę
"Od A do Z" założył Eugeniusz Porc, laborant sekcyjny ze
szpitala. Grzebie też miejscowy producent trumien, lecz
trafiają mu się najwyżej dwa–trzy pogrzeby miesięcznie.
Resztę tortu dzielą po połowie Górecki i Porc. W grę
wchodzi średnio 700 umarlaków rocznie, wpływy 2 tys. zł
za jeden pochówek, ale trzeba odliczyć koszty.
Przy Szpitalu Miejskim nr 1 w Mysłowicach mieści się
prosektorium, kostnica i kaplica – przez długie lata
królestwo Porca. Jako pracownik szpitala kroił trupy,
jako właściciel firmy pogrzebowej – grzebał. Rodziny
bały się, że jeśli go nie wynajmą, źle potraktuje
nieboszczyka, utnie mu coś albo wyrzuci z chłodni. Dr
Narcyz Wojtowicz, dyrektor mysłowickiego ZOZ,
opowiedział lokalnej prasie o licznych skargach na pana
Porca.
W 1999 r. ZOZ ogłosił przetarg na dzierżawę
prosektorium. Wygrał Górecki. Na pożegnanie Porc odezwał
się do konkurenta: "Mogłem cię odstrzelić, skurwielu, i
miałbym dziś spokój!".
Żywy nie wyjdziesz
Eugeniusz Porc nie wystartował w przetargu, nie miał
bowiem zaświadczenia o niekaralności. Tak się złożyło,
że wcześniej dał po mordzie pracownikowi Góreckiego,
Walterowi Apostelowi, który ośmielił się przywieźć do
kostnicy czarny garnitur dla nieboszczyka. Jak wspomina
Apostel, Porc przywitał go wrzaskiem: "Zejdź na dół, to
żywy nie wyjdziesz!". Takie teksty w trupiej scenerii
robią wrażenie. W 1995 r. za pobicie Apostela Eugeniusz
Porc skazany został na 5 miesięcy pozbawienia wolności w
zawieszeniu na 2 lata.
Innemu pracownikowi Góreckiego, Piotrowi Śmietanie,
karawan Porca przejechał po nogach. Tym razem obeszło
się bez wyroku.
Górecki zainwestował. Lokale do obróbki nieboszczyków,
kiedyś nędzne i zagrzybione, teraz wręcz zachęcają do
pobytu – nowe lodówki, lśniące kafelki. Nad frontowym
wejściem szyld: DOM POGRZEBOWY GÓRECKI. A z boku, od
strony podwórza – biuro konkurenta zakładu "Od A do Z".
Owocuje to dziesiątkami pomyłek, oszustw, konfliktów.
Złote buty
Kiedyś wezwani przez rodzinę zmarłego pracownicy
Góreckiego przyjechali do domu żałoby i zastali tam
cudzy karawan. "Ja myślałem, że to wy!" – zdumiał się
klient. Złapano ludzi Porca, gdy ubierali nieboszczyka.
24 października 2002 r., w czwartek, zmarł w pracy
górnik z kopalni Mysłowice Andrzej P. Rodzina zleciła
pogrzeb Góreckiemu. W piątek stawiła się w kostnicy
szukając zwłok. Przez pomyłkę trafiła do kanciapy, gdzie
mieści się biuro "Od A do Z". Personel Porca podszył się
pod personel Góreckiego i ustalił szczegóły pogrzebu.
Dopiero później krewne Andrzeja P. spotkały wysłannika
Domu Pogrzebowego Górecki – zdumionego, że dogadały się
z konkurencją. Gdy wróciły do Porca odkręcić sprawę,
usłyszały od zatrudnionej tam damy: "Górecki kupi wam za
to złote buty!". Co ciekawe, przedtem władze nie
czepiały się zgonu Andrzeja P. spowodowanego
prawdopodobnie przez zawał serca; pogrzeb miał odbyć się
w sobotę. Gdy rodzina zrezygnowała z usług Porca,
prokuratura zarządziła sekcję zwłok. Pogrzeb przesunął
się na wtorek.
Mimo skarg klientów i awantur z konkurencją, od początku
lat 90. zakład Porca wygrywa organizowane przez
Prokuraturę Rejonową przetargi na przewóz i przechowanie
zwłok z wypadków. Górecki nie startuje – wie, że nie ma
szans. Ostatni przetarg w roku 2000 wygrał jak zwykle
Porc. Znów ma umowę na 3 lata.
Zebraliśmy trochę kwitów świadczących o owocnej
współpracy prokuratury z wybranym zakładem pogrzebowym.
Takie np. pisemko do Góreckiego: "Proszę o wydanie z
prosektorium Szpitala nr 1 w Mysłowicach zwłok Erwina S.
celem przeprowadzenia sekcji sądowej. Zwłoki odbierze
firma »Od A do Z«". Podpisano – prokurator Barbara
Jarczyk. Brzmi to zabawnie, jeśli się wie, że ta sama
pani prokurator we wrześniu 2001 r. poślubiła Cezarego
Porca, syna Eugeniusza, który razem z tatusiem prowadzi
pogrzebowy interes.
Gdzie są zwłoki
Wiele poszlak wskazuje na to, że mysłowicka prokuratura
przyczynia się do wzrostu obrotów firmy Porca.
4 maja 2002 r. umiera Marta S. Rodzina wybiera zakład
pogrzebowy Góreckiego. Przez 6 dni rozpaczliwie szuka
zwłok. Prokuratura nie informuje, kiedy i gdzie odbędzie
się sekcja. Nagle dzwoni firma "Od A do Z" z radosnym
komunikatem, że już jest po sekcji i można odebrać ciało
w Dąbrowie Górniczej.
16 października 2002 r. rano dzwoni telefon w mieszkaniu
krewnej Magdaleny J.: "Wczoraj wiozłem zwłoki świętej
pamięci Magdaleny. Niech się pani do mnie zgłosi, to
pogadamy". Krewna jest w szoku, ale nie chce żadnych
kontaktów z firmą "Od A do Z". Dzwoni do prokuratury.
"Wszystko pani powiedzą w firmie »Od A do Z«. Tam też
odbierze pani kartę zgonu" – wyjaśnia anonimowy damski
głos. Awantury trwają jeszcze parę dni; w końcu krewna
odbiera zwłoki z Dąbrowy Górniczej. Dlaczego trupy
jeżdżą na sekcje prokuratorskie do Dąbrowy? Bo
prosektorium w Mysłowicach dzierżawi niewłaściwy facet –
Józef Górecki.
Skąd, jeśli nie z prokuratury, firma Porca wyciąga
nazwiska i adresy rodzin zmarłych, dzięki czemu może je
po chamsku nagabywać? Po drugie, i to już jest gruby
kant, zmusza się rodziny do odbierania kart zgonu w
zakładzie "Od A do Z", a nie w prokuraturze! Najpierw
nie można ustalić daty sekcji i pogrzebu, potem włącza
się firma Porca i sugeruje coś w tym stylu: jeśli
skorzystacie z naszych usług, sekcja będzie jutro o
godz. 12.00.
Spytajcie Cezarego
Gabriela Górecka, żona Józefa, próbowała kiedyś na
prośbę rodziny ustalić, gdzie jest nieboszczyk. W
mysłowickiej prokuraturze telefon odebrała kobieta,
która się nie przedstawiła, lecz oświadczyła stanowczo:
"Zwłoki są w Mysłowicach!". "Tu ich nie ma" –
zaprzeczyła Górecka; w końcu to jej mąż dzierżawi jedyne
w mieście prosektorium wraz z kostnicą. Rozmówczyni
spytała kogoś na boku: "Powiedz mi, jak Cezary załatwił
sprawę tej sekcji...". Górecka pojęła, że chodzi o
Cezarego Porca. Wtem słuchawkę przejął prokurator Artur
Wójcik. "Nie udzielamy żadnych informacji" – oświadczył.
Górecka na to: "Ale przedtem rozmawiała ze mną pani,
która twierdzi, że zwłoki są w Mysłowicach...". "Nikt z
panią nie rozmawiał!" – uciął prokurator Wójcik.
Jawna niechęć prokuratury do Domu Pogrzebowego Górecki
skutkuje tym, że rodziny muszą same wydzwaniać po
urzędach, poszukując drogiego zmarłego, który chwilowo
zaginął.
W kontaktach z policją Górecki też ma przechlapane.
Pewnego razu bowiem, stojąc obok samochodu, na parkingu
przed prosektorium, wdał się w pyskówkę z Porcem
seniorem. Ten wezwał na odsiecz znajomego – naczelnika
Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej pana
Mulczyka. Jak na zawołanie nadjechała "suka" drogówki i
zgarnęła Góreckiego, choć w tym momencie ani nie
prowadził żadnego pojazdu, ani nawet nie poruszał się po
drodze publicznej pieszo. Zawieziono go do komendy, a
zaraz potem na pogotowie, gdzie lekarz stwierdził, że
delikwent trzeźwy jest jak niemowlę. Mundurowi
zadzwonili więc do Mulczyka z pytaniem, co dalej. Co im
powiedział, nie wiemy, Górecki wszakże został zawieziony
do izby wytrzeźwień, gdzie powtórzyła się diagnoza, że
jest trzeźwy jak gwizdek. Stres sprawił jednak, iż
facetowi gwałtownie skoczyło ciśnienie; omal nie dostał
wylewu. Władza musi mieć rację, więc prawem kaduka
zabrano mu na 3 tygodnie prawo jazdy.
Z karetki do karawanu
Podobnie jak w Łodzi, mysłowickie Pogotowie Ratunkowe
sprzedaje informacje o zgonach. Dola za cynk o "skórce"
wynosi podobno 600 zł.
8 sierpnia 2000 r. wezwano pogotowie do nieprzytomnego
Edwarda H. Przyjechała karetka bez lekarza. Kierowca i
sanitariusz wrzucili chorego na nosze i – zamiast do
szpitala – zawieźli go prosto na podwórko zakładu
pogrzebowego "Od A do Z". Tam zgrabnie przeładowali
Edwarda H. (żywego?, konającego?, martwego?) z karetki
do karawanu. Karetka odjechała, karawan zaś zawiózł
ciepłą jeszcze ofiarę
do odległej o 20 metrów kostnicy.
Pracownicy pogotowia kolaborują z zakładem "Od A do Z",
ale co im szkodzi dorobić na boku
u konkurencji. 30 kwietnia 2001 r. jakiś dobry duszek z
pogotowia doniósł Góreckiemu, że właśnie opuściła ten
padół Anna K. Po pogrzebie tajemniczy informator zaczął
natrętnie domagać się szmalu. Ostatnią rozmowę z
Góreckim zakończył ni to pogróżką, ni obietnicą: "Ja
wiem, jak można rodzinę przekręcić".
O wyczynach pracowników pogotowia Józef Górecki
poinformował w pisemnej skardze kierownika tej placówki
dr. Wiesława Siciarza. Jedyną reakcją Siciarza był
telefon do Góreckiego: "Jeśli pan myśli, że skargi
zwiększą panu frekwencję, to się pan myli".
Z ręki do ręki
Interwencję w tej sprawie podjął radny lewicy Dariusz
Wójtowicz. "Zrób pan porządek z pracownikami" –
zaapelował do kierownika. Dr Siciarz oświadczył, że nic
nie zrobi, bo nikogo nie złapał na gorącym uczynku. Nie
widzi też potrzeby zbadania przypadku Edwarda H.,
którego nikt nie próbował ratować i którego uznano za
zmarłego, chociaż nie badał go żaden lekarz.
Od szefowej pielęgniarek z pogotowia radny Wójtowicz
usłyszał jednak coś innego: "Wiem, że nasi pracownicy
biorą łapówki. Sama widziałam, jak przedstawiciel
zakładu pana Porca dawał kopertę dyspozytorce. Gdy jej
zwróciłam uwagę, odwarknęła, że za wcześnie przyszłam do
pracy".
Dyspozytorka została przesunięta do innego działu –
oficjalnie za to, że nie wysłała karetki do pacjenta z
uszkodzoną tętnicą. Poza tym w pogotowiu nic się nie
zmienia, bo kto miałby reagować na sygnały o
kryminalnych ekscesach? Mysłowicka prokuratura, związana
z zakładem pogrzebowym Porców świętym węzłem małżeńskim?
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
o Pod Sokołowem koło Wrześni zginął pod pociągiem młody
mężczyzna. Szedł po torach z walkmanem na uszach, żeby
nie słyszeć nadjeżdżających pociągów.
o Radni z Miastka (Pomorskie) przyjęli nowy statut
gminy. Stoi tam, że dziennikarze, którzy chcą nagrywać
przebieg obrad lub fotografować panów radnych, muszą na
godzinę przed rozpoczęciem sesji zwrócić się z wnioskiem
do przewodniczącego Rady Gminy. Ten poddaje wniosek pod
głosowanie radnych. Jeśli radni się zgodzą, to można
relacjonować. Teraz, w obliczu protestów, radni chcą
pokazać twarze.
o Arkadiusz L. z Siemianowic został aresztowany za
gwałt. Natychmiast przyznał się policji także do
kradzieży kilku samochodów. Panu Arkadiuszowi zależało
bowiem na prestiżu i statusie społecznym. W więzieniu
gwałciciele stoją na niskim szczeblu więziennej
hierarchii, daleko za cieszącymi się sporym prestiżem
złodziejami.
o W Grodnie, gmina Baruchowo, 39-letni Zbigniew M.
wrócił rowerem z zebrania OSP. Na podwórku rozszarpał go
jego własny pies, mieszaniec wilka z owczarkiem górskim.
Rodzina wytłumaczyła przybyłej policji, że pies reagował
agresją i furią na zapach alkoholu. Jest to najbardziej
niebezpieczny dla ludności pies w Polsce.
o Przed sądem w Świdnicy stanął młody kierowca
zatrzymany przez policję za jazdę po pijaku. Miał 1,7
promila w wydychanym powietrzu. Sąd skazał go jedynie na
250 zł grzywny. Nie zabrał nawet prawa jazdy, bo uznał,
że chłopaczek nie miałby czym dojeżdżać do szkoły.
Ważnym elementem tej bajki jest fakt, że kierowca jest
synem wiceprezesa Sądu Okręgowego w Świdnicy.
o Na warszawskim Targówku po-licja zatrzymała
45-letniego Zbigniewa C., zawodowego
złodzieja-włamywacza. Przy złodzieju znaleziono listę
400 warszawskich mieszkań okradzionych lub mających być
okradzionymi. I tak wspaniała baza danych przepadła.
o 56-letni mieszkaniec Skalmierzyc przyjechał do
Kalisza. Tu na ulicy, późnym wieczorem, zaczepiło go
dwóch mężczyzn żądając 50 groszy i jednego papierosa.
Gdy mężczyzna odmówił, złamali mu szczękę. Policja stara
się ustalić, co można kupić za 50 groszy.
o Aż 25 tys. zł zapłaciła doktorantka Wydziału Nauk
Historycznych UMCS w Lublinie za pracę doktorską. Pracę
napisał jej pracownik wyższej uczelni z Gorzowa Wlk.
Wkład doktorantki, jak ustaliła policja, ograniczył się
do poprawy błędów ortograficznych i interpunkcyjnych,
które namnożył uczony.
o W Zgłobicach koło Tarnowa, przy ul. Krótkiej działa
agencja towarzyska. Ostatnio jej właściciel rozszerzył
zakres usług. Przybytek oferuje również remonty
samochodów, wyładunek dużych tirów oraz ich mycie na
miejscu. To miała być cicha agencja towarzyska, a nie
śmiecący i hałaśliwy warsztat samochodowy – skarżą się
mieszkańcy Zgłobic. Oburzony sołtys już zgłosił sprawę
policji.
o Do kiosku w Iławie włamała się 11-letnia dziewczynka.
Została zatrzymana na gorącym uczynku. Chciała ukraść 4
paczki papierosów i kolorowe pisma. W Szczecinie przy
ul. Łuczniczej 8-letni łobuziak podpalił samochód w
podziemnym garażu. Auto spaliło się doszczętnie.
Dodatkowy efekt działań ośmiolatka to kilka spalonych
piwnic, zakopcona elewacja budynku, spalone okna w
trzech mieszkaniach i trzy wysiedlone rodziny.
o 221 pocisków artyleryjskich i 5 rakietowych, 13
granatów do pancerfaustów, 12 moździerzowych i 95
ręcznych, a także zapalniki, detonatory oraz trotyl
wykopali saperzy w Rydzynkach pod Tuszynem. Arsenał
należał do 43-letniego łodzianina, miłośnika militariów.
Kolejne arsenały ukrył w lasach pod Łodzią. Zdaniem
saperów, zgromadzone bomby wystarczyłyby do zmiecenia
Rydzynek z powierzchni ziemi.
o W lesie pod Policami grzybiarz znalazł paczkę z 200
tysiącami dolarów. Zaniósł pieniądze do domu i przez
kilka dni zastanawiał się, co z nimi zrobić. Wreszcie
zaniósł je na policję. Bóg wynagrodził jego uczciwość.
Pieniądze okazały się fałszywe.
o Ponad 200 flag państwowych zniknęło z łomżyńskich ulic
po sierpniowych obchodach Święta Wojska Polskiego.
Skradziono prawie co czwartą flagę z zawieszonych na
słupach, domach lub postawionych przy pomnikach. Tylko
niepoprawni idealiści dostrzegają w tym przejaw
patriotyzmu. Zdaniem szefa Zakładu Zieleni Miejskiej i
Dróg w Łomży, flagi narodowe kradzione są na kije do
pomidorów, a nawet na szmaty do podłogi. To ostatnie nie
mieści nam się w głowie. Sztuczne włókno, z którego są
robione flagi, słabo wchłania.
o Pijany nauczyciel informatyki pojawił się w gmachu
gimnazjum przy ul. Puszczykowej w Bydgoszczy. W budynku
był strażnik i dwie kucharki, które przygotowywały
posiłki na przyjęcie weselne. Nauczyciel zaczął wyjadać
z talerzy i rozrzucać garnki. Potem szarpał się ze
strażnikiem, a następnie z policją. Należy sądzić, że to
dobry pedagog, który chciał zrównoważyć nagonkę prasową
na uczniów.
o Napadli na sklep przy ul. Sucharskiego w
Skierniewicach. Sklep obroniły dwie ekspedientki. Dwaj
zamaskowani mężczyźni, którzy grozili im pistoletem,
zostali pobici szczotką do mycia podłóg i oblani
wybielaczem. Potem uciekali taksówką, ale złapała ich
policja. Pistolet, którym grozili ekspedientkom, był
prawdziwy. Szczotka i płyn wybielający też.
o Do sklepu ze słodyczami przy ul. Urbanowskiej w
Poznaniu włamał się łakomy 17-latek. Skradł 20 ciastek.
Policja zatrzymała włamywacza. Ciastek, o dziwo, nie
zwrócił.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Uciekaj babciu do trumny "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pocałujcie mnie w dostęp
W Konstytucji stoi, że obywatel ma prawo do rzetelnej
informacji (art. 61 ust.1). Obowiązuje ustawa o dostępie
do informacji publicznej. Prezydent Chełma leje na prawo
i na obywateli.
Chełm bogatą metropolią nie jest. Z początkiem tego roku
miasto było zadłużone na ok. 25 mln zł. Zdarzało się
więc, że nawet miejskim urzędnikom wypłacano pensje
nieregularnie.
W mieście z niebotyczną górą problemów ukazuje się
lokalne pismo "Tygodnik Chełmski", któremu szefuje Hanna
Maksim – kobieta przekonań lewicowych, zawzięta i
upierdliwa.
Do redakcji tygodnika docierały informacje, iż prezydent
Chełma Henryk Dżaman pomimo trudnej sytuacji finansowej
miasta lekką ręką umarza zobowiązania podatkowe i ponoć
robi to "po uważaniu".
Jednym z beneficjentów podejrzanej łaskawości
SLD-owskiego prezydenta miał być radny Krzysztof K. z
Unii Wolności. Rzecz wydawała się banalnie prosta do
sprawdzenia. Przecież mamy ustawę o dostępie do
informacji publicznej oraz prawo prasowe. Mało tego,
ustawa o finansach publicznych zobowiązuje wręcz
ministra finansów do podawania do publicznej wiado-mości
wykazu osób fizycznych i prawnych, którym umorzono
znaczne kwoty zaległości podatkowych.
16 stycznia 2002 r. red. Hanna Maksim wystąpiła do
prezydenta Chełma z wnioskiem o udostęp-
nienie informacji o ulgach podatkowych udzielonych przez
niego w roku poprzednim. Poprosiła prezydenta, aby
imiennie wyszczególnił osoby, wobec których podjął
decyzje podatkowe, oraz podał kwoty zwolnień i umorzeń
bądź zaniechania naliczania podatku od nieruchomości.
Taki rympał! Żadnych informacji o przyznanych
zwolnieniach podatkowych nie udostępnię – w tym mniej
więcej stylu odpisał redaktorce pan prezydent Dżaman,
zasłaniając się ustawą o ochronie danych osobowych.
Chcąc czarno na białym dowieść, że ochrona danych
osobowych bynajmniej nie wyklucza publikowania
informacji o indywidualnych ulgach podatkowych,
dziennikarka zwróciła się o pomoc do rzecznika praw
obywatelskich. Biuro rzecznika, po zasięgnięciu opinii
generalnego inspektora danych osobowych, poinformowało
"Tygodnik Chełmski", że nie stoi w sprzeczności z ustawą
o ochronie danych osobowych ujawnienie wiadomości o
tym,komu imiennie, na jakiej podstawie oraz w jakiej
wysokości organ podatkowy umorzył zaległość podatkową
albo też odstąpił od pobrania podatku. Dr Andrzej
Malanowski poinformował Hannę Maksim, że rzecznik praw
obywatelskich nie może zastępować obywateli w
dochodzeniu przysługujących im praw. Poradził więc, aby
skorzystała z formalnej drogi prawno-odwoławczej
przysługującej każdemu obywatelowi Najjaśniejszej.
Maksim zastosowała się do tej rady. Zaskarżyła odmowną
decyzję prezydenta Dżamana do Samorządowego Kolegium
Odwoławczego i do NSA. Złożyła też doniesienie do
chełmskiej prokuratury, zarzucając prezydentowi
popełnienie przestępstwa tłumienia krytyki prasowej
poprzez odmowę udzielenia informacji dotyczącej finansów
publicznych (art. 44 ustawy prawo prasowe).
Naczelny Sąd Administracyjny w wyroku z 20 czerwca br.
stwierdził, że prezydent powinien udzielić "Tygodnikowi
Chełmskiemu" żądanych informacji, nie koliduje to bowiem
z ustawą o ochronie danych osobowych. Innymi słowy,
samorządowe organa podatkowe mają psi obowiązek
udzielania prasie informacji o tym, komu, w jakich
kwotach i z jakich przyczyn umorzyły zobowiązania
podatkowe.
Już po wyroku NSA Leszek Górny, prezes Samorządowego
Kolegium Odwoławczego, napisał do prezydenta Dżamana, iż
w świetle prawomocnego wyroku sądu powinien udostępnić
"Tygodnikowi Chełmskiemu" informacje o umorzeniach
podatkowych.
Prezydent Henryk Dżaman olał ciepłym moczem i stanowisko
rzecznika praw obywatelskich, i wykładnię generalnego
inspektora danych osobowych, i wyrok Naczelnego Sądu
Administracyjnego, i ponaglenie prezesa Samorządowego
Kolegium Odwoławczego. Wystąpił do ministra finansów z
zapytaniem, czy może udostępnić red. Maksim żądane
informacje.
Prezydent, wspierany przez swego zastępcę Zbigniewa
Matuszczaka, w oczywisty sposób rżnie głupa. Każdy
urzędnik – nawet niedouczony – wie, że stanowisko NSA
jest wiążące dla organów administracji państwowej. Dla
ministra finansów również. Minister, choćby bardzo
chciał, nie może wydać dyspozycji sprzecznej z wyrokiem
NSA. Dżaman ostentacyjnie gra na zwłokę.
Ośli upór prezydenta prawdopodobnie wziął się nie tylko
z chęci postawienia na swoim i pokazania pismakom, kto
tu rządzi. Niewykluczone, że kończący kadencję Zarząd
Miasta faktycznie ma coś do ukrycia w przyznawaniu ulg
podatkowych. Wygląda na to, że ujawnienie całej prawdy
przed październikowymi wyborami być może mogłoby popsuć
szyki ludziom lewicy powiązanym z obecnym prezydentem
Chełma, a mającym ochotę na mandaty w nadchodzących
wyborach samorządowych.
* * *
Konstytucja przyznała obywatelom wiele praw
uszczegółowionych w ustawach zwykłych. Tyle tylko, że
większość z nich "na niby". Z formalnego punktu widzenia
obywatelowi nikt nie może odmówić dostępu do
wyczerpującej informacji o działalności organów władzy i
osób pełniących funkcje publiczne. W praktyce zdobycie
informacji może trwać wieki. W Chełmie próba dotarcia do
informacji trwa już osiem miesięcy, chociaż po stronie
dziennikarki opowiedziały się wszystkie możliwe w tej
sprawie autorytety.
Może to prawda, że – jak twierdzą politycy – mamy w
Najjaśniejszej prawo nie najgorszej jakości. Ale system
jego stosowania i egzekucja tegoż są pod zdechłym
Azorkiem. Należałoby chyba surowo karać za naigrawanie
się z przepisów Konstytucji i ustaw niby to
gwarantujących prawa człowieka. Jest to problem tym
bardziej palący, że burmistrzowie i prezydenci miast,
których wybierzemy w październikowych wyborach, będą
praktycznie nieusuwalni. Tylko nic z tego nie wynika.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z ręką w basenie
Jak wylać niewygodny teatr i zabrać wyremontowaną z
wielkim trudem scenę? Nic prostszego, zwłaszcza jeżeli
teatr znajduje się na... miejskim basenie. Losy
wrocławskiego Teatru Nowego mogą być pouczające nie
tylko dla prezydenta Kropiwnickiego zmagającego się w
Łodzi z teatrem o tej samej nazwie, ale i wszystkich
innych marzących w Pomrocznej o prawdziwie niezależnej i
wolnej kulturze.
Scena I Rozkwit
Inicjator i szef wrocławskiego „Nowego” Michał Białecki
wymarzył sobie taki teatr kilka lat temu pracując jako
aktor i reżyser w kilku krajach Europy Zachodniej.
Początki były obiecujące. Pięć lat temu zespół
zawodowych aktorów odniósł wielki triumf organizując
pierwszy w dziejach polskiego Wrocławia letni sezon
teatralny. Wkrótce potem miasto udostępniło teatrowi
siedzibę – zrujnowany i nieczynny od 26 lat basen nr 4
Miejskich Zakładów Kąpielowych (MZK) przy ulicy, nomen
omen, Teatralnej.
Uważnym Czytelnikom „NIE” zakład ów nie jest do końca
obcy – znajduje się w nim bowiem opisana swego czasu
kultowa sauna rzymska gromadząca starszych gejów Ziem
Odzyskanych. Łaźnia pogardzana jest niestety przez
odmieńców młodocianych na zasadzie gerontofobii
właściwej pedalskiej socjecie, o czym lojalnie
uprzedzamy.
Ale wróćmy do teatru. W ciągu czterech lat żałosną ruinę
basenu nr 4 zamieniono kosztem ogromnego wysiłku grupy
zapaleńców w scenę z prawdziwego zdarzenia. Koszt
remontu entuzjaści oceniają na milion złotych. Wiele
materiałów zdobyto „systemem gospodarskim”. Znaczną
część robocizny wykonali wolontariusze. Teatr otwarto z
rozmachem w grudniu 2002 r. „Nowy” szybko zgromadził
wokół siebie grono oddanych, głównie młodszych widzów.
Więk-szość przedstawień grano przy nadkompletach
publiczności siedzącej w kucki pod sceną.
Scena II Czarne chmury
Teatru nie rozpieszczano od początku. Władzom miasta nie
podobał się repertuar (Mrożek), a zwłaszcza występy
kabaretów i koncert techno. Prawdziwe kłopoty zaczęły
się jednak w lutym. Jako teatr niepubliczny działający w
gminnym budynku „Nowy” starał się o dotację z budżetu
miasta. W trakcie wcześniejszych wielokrotnych rozmów
gminni spece od kultury zapewniali, że wszystko będzie
cacy.
Zaniedbane łazienno-basenowe gmaszydło przy Teatralnej
stało się nagle epicentrum kombinacji grupy trzymającej
we Wrocławiu władzę od 13 lat. W radzie nadzorczej
miejskich basenów (przekształconych w międzyczasie w
jednoosobową spółkę gminną) zasiadł nie kto inny, tylko
dyrektor wydziału kultury Jarosław Broda. Co ważniejsze,
wiceprezesem MZK został niejaki Paweł Skrzywanek, z
wykształcenia historyk, we Wrocławiu jedna z bardziej
znanych osób z kręgu młodego platformerskiego
pampersiarstwa tworzącego tzw. stowarzyszenie Euro Art
Meeting. Ów Euro Art był pomysłem na wyciągnięcie z kasy
miasta olbrzymiej kasy na niby-kulturalne działania z
okazji obchodów milenijnych. Najbardziej znanym, choć
nie najdroższym wcale elementem uroczystości był
osławiony występ Placido Domingo za 900 tys. dolców. Po
okresie milenijnej prosperity bractwo z Euro Art zaczęło
jednak prząść znacznie cieniej.
Drugim po grupie działaczy i radnych z Euro Art Meeting
ośrodkiem kulturalnej władzy Wrocławia jest pani Barbara
Zdrojewska, prywatnie małżonka (skazanego niedawno na 14
miesięcy więzienia w zawiasach) eksprezydenta grodu
Bogdana Zdrojewskiego. Prawa ręka Geniusza Sudetów
wybrana z pierwszego miejsca listy PO–PiS zadeklarowała
ponoć pomoc teatrowi. Nie zawiodła oczekiwań.
Scena III Dymanie
Miasto odkryło nagle, że teatr ma niewielki dług wobec
basenu. O wcześniejszych ustaleniach polegających na
zamianie długu na (wykonane już) prace remontowe
zapomniano. Podobnie jak o umowie, która zapewniała, iż
za polepszenie stanu technicznego basenu umożliwiającego
działalność sceniczną trzeba będzie z „Nowym” podpisać
umowę na kolejnych dziewięć lat.
Od początku roku aktorzy, wyłącznie zawodowcy, grali za
darmo licząc na lepsze czasy. I doczekali się. Pod
koniec czerwca „Nowy” otrzymał nakaz natychmiastowej
eksmisji. Cały efekt wieloletniego remontu pozostałby w
takim układzie w Miejskich Zakładach Kąpielowych, czyli
u Platformersów. Ponieważ w lokalnej prasie w obronie
teatru podniosło się małe larum, władza zmiękła i
odroczyła egzekucję o kilka dni. O wieloletnim wynajmie
nie ma już jednak mowy. Mowa jest za to o przedłużaniu
(lub nie) umów co kilka miesięcy, czyli o klasycznym
trzymaniu za ryj. Miasto Wrocław ogłasza się nadal jako
stolica kultury w ogóle, a teatru w szczególności.
Plakaty o takiej treści witają gości na wrocławskim
lotnisku.
Autor : Ada Kowalczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ubogacanie błądzących
Uczniowie z grudziądzkiego Gimnazjum nr 6 złożyli wizytę
w Zakładzie Karnym nr 1. W trakcie spotkania młodzież
zaprezentowała więźniom montaż słowno-muzyczny pt.
"Śladami Papieża Jana Pawła 2", w którym przedstawiono
nie tylko życie Ojca Świętego, ale także fragmenty jego
nauczania, w tym orędzie o miłosierdziu bożym. Spotkanie
zakończyło się wspólnym odśpiewaniem pieśni religijnych,
więźniowie dostali też po różańcu. Resocjalizacja
gimnazjalistów przebiegła prawidłowo.
Wielebni piraci drogowi
Nieopodal Zawady pod Zieloną Górą Fiat prowadzony przez
40-letniego duchownego zderzył się czołowo z Matizem.
Ksiądz miał 1,7 promila w wydychanym powietrzu. Kierowca
Matiza z poważnymi obrażeniami trafił do szpitala. O
zdarzeniu wie już biskup. Nie wie jeszcze, jakie
wyciągnie konsekwencje wobec pijanego sługi Bożego.
Najlepiej trzy zdrowaśki na pokutę.
Na rok i 3 miesiące więzienia skazał Sąd Rejonowy w
Kamieniu Pomorskim księdza Mariana K., za jazdę po
pijanemu (3 promile) i posługiwanie się sfałszowanym
prawem jazdy. Duchowny przyznał się do winy i sam
zaproponował dla siebie wymiar kary. Wyrok nie oznacza,
że duchowny trafi za kratki. Sąd nakazał bowiem
umieszczenie go w zamkniętym zakładzie leczenia
odwykowego w Kowalewie, który prowadzą księża. Dwa lata
temu sąd w Stargardzie Szczecińskim skazał go dwukrotnie
za jazdę po pijanemu.
Stuhr narusza
Zaprzestania rozpowszechniania nowego filmu Jerzego
Stuhra "Pogoda na jutro" domaga się ksiądz Jan P., który
uważa, że bezprawnie wykorzystano w nim nazwę jego
festiwalu Sacrosong. Według księdza festiwal z filmu
Stuhra odbiega od prawdziwego, jest pozbawiony warstwy
duchowej, a to psuje wizerunek jego imprezy. Pozew
przeciw producentom filmu trafił już do warszawskiego
sądu. W uzasadnieniu adwokat księdza twierdzi, że w roku
1993 nazwa "sacrosong" uzyskała ochronę jako znak
towarowy. Odetchnęliśmy z ulgą – obawialiśmy się
kolejnego procesu o naruszenie uczuć religijnych.
Ksiądz na przepustce
W mundurze polowym, z wielkim zielonym workiem z napisem
US Army pojawił się w Wałbrzychu ksiądz Jerzy Rz.
Duchowny, który dochrapał się już majora, jest kapelanem
w 101. Dywizji Powietrzno-Desantowej US Army. Służy w
Iraku. Brał oczywiście udział w inwazji na ten kraj.
Wszyscy wiemy, że to jest wojna, a moją bronią jest
krzyż i brewiarz – opowiada wielebny weteran. Jasne –
nie ma nic lepszego na półksiężyc i Koran.
Schizma w Opolu
Zdumiewające informacje napłynęły z synodu diecezjalnego
w Opolu. Padły tam bowiem propozycje wprowadzenia
kadencyjności proboszczów, obniżenia wieku emerytalnego
proboszczów z 75 do 70 lat, wprowadzenia zasady, że
księża mogą pracować w szkołach jedynie na pół etatu,
ograniczenia kazań w kościele do 10 minut! Księża muszą
też nauczyć się na nowo wygłaszać kazania – stwierdzono.
Według synodu największymi mankamentami homilii polskich
duszpasterzy jest ich długość, efekciarski styl i
przerost formy nad treścią. Na razie jeszcze synod nie
został rozpędzony.
Rydzykowi opada
Serwis internetowy Wiadomości.poprostu.pl 22
października podaje za Wirtualną Polską ciekawą nowinę:
w ciągu trzech miesięcy udział Radia Maryja w rynku
medialnym zmalał z 2,44 proc. do 0,76 proc. Jak to
mawiają katolicy? Bóg dał, Bóg wziął...
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kino z Waltera
Polskie wojny telewizyjne przeniosły się na ekrany kin.
Frakcja antykomercyjna niespodziewanie zyskała nowego
sojusznika. "Show" wyprodukowany przez Studio Filmowe
"Oko", dystrybutora filmów "Syrena Entertainment Group".
Wytwórnię Filmów Dokumentalnych i wódkę Bols.
Reżyser Maciej Ślesicki ostatnimi czasy kojarzony był z
niewyrafinowanym intelektualnie serialem "13 posterunek"
podbijającym oglądalność komercyjnych kanałów
telewizyjnych: najpierw TVN, a obecnie Polsatu. Czar
jego poprzednich fabularnych filmów "Sara" czy "Tato"
poszybował w niepamięć.
Jak wszyscy chyba już wiedzą, dzięki konkurencyjnym
kanałom informacyjnym, komercyjnej TVN 24 i publicznej
TVP 3, w kraju trwa domowa wojna medialna. Zaczęło się
od tego, że kierując się programem socjaldemokratycznym
i trendami Unii Europejskiej rząd zapragnął ograniczyć
koncentrację mediów, czyli powstawanie wielkich,
multimedialnych monopolistycznych koncernów.
Posiadających kanały telewizyjne, gazety, portale
internetowe, pisma kobiece i zwierzęce, czyli wszystko,
co jest potrzebne do zmanipulowania i zidiocenia
społeczeństwa.
Jak zwykle w III RP, demokratycznie wybrany rząd okazał
się za krótki, za słaby na istniejące już koncerny
medialne. Najpierw Agora wybiła mu z główki zakaz
posiadania ogólnopolskiego dziennika i telewizji, potem
wypłynęła afera "Przychodzi Rywin do Michnika",
następnie Sejm RP, czyli ja też, powołał toksyczną
sejmową komisję śledczą, która zajmuje się głównie
zwalczaniem telewizji publicznej. Stale zresztą
dopingowana, nakręcana przez telewizje komercyjne,
przede wszystkim TVN. Chodzi o to, żeby publicznej nie
dać sprawnego systemu abonamentu, a może i odebrać,
ograniczyć czas nadawania reklam, czyli czysty, żywy
szmal. Pod hasłem, że publiczna tiwi jest szkodliwa dla
społeczeństwa, a komercyjne dają to, co społeczeństwo
łaknie.
I nagle, niczym króliczek z cylinderka, wyskakuje film
walący w komercyjne kanały telewizyjne. Niby rzecz
nienowa. Były "Fakty i akty" pokazujące, jak media
kreują nieistniejącą wojnę, aby odwrócić uwagę od
prezydenckiej afery rozporkowej. Był "Truman show",
pamflet na reality show wszelkiej maści. Nawet James
Bond, jak zwykle w słusznej sprawie, rozwalał w jednym z
odcinków imperium zła medialnego stworzonego przez
żądnego szmalu i władzy prezesa globalnej komercyjnej
telewizji.
Oczywiście nasz "Show" jest lokalny, przaśny, niczym
swojski "Big Brother". Ale przez to autentyczny.
Pokazuje, niczym ortodoksyjni europejscy lewacy,
bezwzględność komercyjnego
kanału telewizyjnego, który za cenę większej
oglądalności, czyli wyższych cenników reklamowych,
potrafi upodlić wszystkich. I uczestników "Big
Brothera", i jego realizatorów. Wszystko tam jest
możliwe, pozostaje tylko kwestia wysokości honorarium
czy nagrody głównej. Niby obserwacja nienowa, w Europie
dziesiąt lat temu opisana, ale jakże u nas świeża.
Ale "Show" jest filmem także wartym oka zaczepienia, bo
jak rzadko ostatnio ma sprawny, pozbawiony waty
scenariusz. Znakomitą rolę Cezarego Pazury i całego
fraucymeru: Joanny Pierzak, Doroty Segdy, no i
przecudnej urody Anny Wendzikowskiej, której cycki biją
o głowę najpiękniejsze do tej pory w polskiej
kinomatografii Renaty Dancewicz. A poza tym ona jeszcze
umie grać!
W sumie mamy inteligentny film polski, co jest wartością
rzadką, choć trochę smrodkiem dydaktycznym zmącony. Film
wrzucony w polskie wojny medialne. Nie tylko dlatego, że
na premierze pojawił się Lew Rywin, co było kolejnym
aktem antyTVN-owskim. Film reklamowany w publicznej
tiwi, która odgryza się tym atakującej ją telewizji
rodziny Walterów.
Film prawdziwy. Bo w trakcie realizacji życie dopisało
mu autentyzm. Przecież jeden z uczestników reality show
schronił się tam, bo uciekał przed wymiarem
sprawiedliwości. Zaś bohater tok szoł, też nadawanego w
TVN, popełnił samobójstwo. Realizatorzy za cenę
atrakcyjności programu totalnie go ośmieszyli.
Najpiękniejsza w "Show" jest jednak czołówka. Prawdziwe,
naprawdę!, zdjęcia z castingu panienek marzących o
sławie dzięki kamerze. Marzących o roli gwiazd i
ujawniających na "testach z wiedzy", że Andrzej Wajda
otrzymał Oscara za film "Psy". Mistrz Wajda, kiedy to
zobaczył, doznał ostrego opadu szczęki.
Ale samiście narodzie komercyjnej telewizji i
społeczeństwa komercyjnotelewizyjnego chcieli.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Depresja prezydenta
Tadeusz Ferenc, były poseł SLD, obecnie prezydent
Rzeszowa zobaczył w telewizji program o agencjach
towarzyskich. Wzruszył się losem sąsiadów agencji tak
bardzo, że postanowił przyjrzeć się tym przybytkom.
Na początek prezydent Ferenc razem z wiceprezydentem
Ryszardem Winiarskim odwiedzili jeden lokal
rozrywkowy w centrum miasta. Nie spodobało im się. Być
może dlatego, że knajpa jest młodzieżowa, nazywa się
Depresja i nie jest agencją towarzyską. Zaszli tam nie
przypadkiem. Jedna z obywatelek pisze stosy donosów na
prowadzących lokal. Efektem ich krótkiej wizyty była
decyzja o cofnięciu koncesji na sprzedaż alkoholu w
pubie. Ot tak, bez dania racji. Właścicielka lokalu
odwołała się i Samorządowe Kolegium Odwoławcze uchyliło
werdykt prezydenckiego duetu. Rzecznik prasowy
prezydenta Ferenca Marcin Stopa twierdzi, że jego szef
więcej lokali nie kontrolował. Restauratorzy przestali
drżeć. Mogą spokojnie handlować.
Obecnie trwa w Rzeszowie sprawdzanie agencji
towarzyskich, ponieważ Ferenc dowiedział się z
telewizji, że taka agencja, działająca dajmy na to w
bloku, jest uciążliwa dla sąsiadów. Boją się oni
napalonych facetów zmierzających do takich lokali
zaspokajać żądze. Urzędnicy miejscy kontrolują więc
dokumenty agencji towarzyskich i salonów masażu. Tak im
polecił prezydent. Sprawdzają to, co policja sprawdzała
już dawno – czy przybytki mają stosowne pozwolenia. Ale
może prezydent nie ufa policji. Ferenc straszy też, że
wyśle na agencje strażników miejskich. Akcja zapewne
skończy się fiaskiem, bo agencje mają kwity w porządku.
Tak twierdzą gliny. Oficjalnie w Rzeszowie i okolicach
działa 9 agencji, ale wiadomo, że jest ich więcej.
Lewicowy prezydent małpuje prawicowego prezydenta
stolicy Kaczyńskiego. Tym samym dołączył do grona Don
Kichotów, bo tego typu akcje mają tyle sensu, co główne
zajęcie bohatera książki Cervantesa. Oprócz patrzenia w
telewizję i czerpania wniosków z programów tam
nadawanych prezydent zajmuje się sensownymi sprawami,
jak poszerzanie miejskich dróg czy budowa parkingów. I
niech na tym poprzestanie.
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Volkspolacy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Spis spisków
Żydzi, komuniści, kosmici i mieszkańcy Atlantydy
zaatakowali World Trade Center.
Według niedawno przeprowadzonych sondaży prawie 20 proc.
Europejczyków nie wierzy w oficjalną wersję tragedii z
11 września 2001 r. Jeszcze więcej sceptyków mieszka na
drugiej półkuli; aż 30 proc. mieszkańców USA uważa, że
administracja Busha łże w tej sprawie. Niektórzy sądzą
nawet, że nie było żadnego zamachu, nie ma żadnej al
Kaidy, a sam koszmar potrzebny był do czegoś obecnemu
prezydentowi.
Żeby poczytać rozmaite rewelacje, wystarczy w dowolnej
wyszukiwarce internetowej wpisać "WTC", "Osama" lub
"9/11". Wyskoczą tysiące stron, na których można znaleźć
"dowody" na to, że atak z 11 września to lipa. Winni za
śmierć tysięcy ludzi – w zależności od tego, kto oskarża
– są: rząd USA, paramilitarne milicje amerykańskie,
sataniści, Mosad, masoni. W Stanach popularna jest
ponadto wersja mówiąca o tajnym rządzie komunistów
wspieranych przez Putina. Rząd ten chce za wszelką cenę
doprowadzić do konfliktu nuklearnego na wielką skalę.
Niewykluczany jest współudział kosmitów, a i zapomniani
mieszkańcy Atlantydy dołożyli się do zagłady WTC. Swoje
strony w Internecie – oskarżające rząd USA o zamach – ma
też organizacja zrzeszająca kilkanaście rodzin ofiar
tragedii z 11 września.
Każdy porządny zwolennik teorii spiskowej ma argumenty
na poparcie swojej tezy, a przynajmniej mnóstwo pytań. I
ani jednej oficjalnej odpowiedzi.
Papier i stal
Wiele pytań dotyczy kwestii technicznych związanych z
zamachem. Gdzie są szczątki samolotu, który miał uderzyć
w Pentagon? A może to była ciężarówka wypełniona
materiałami wybuchowymi, jak donosiły pierwsze raporty
AP? Dlaczego wieże WTC zapadły się do wewnątrz, jakby
wskutek dokładnie zaplanowanej akcji wyburzenia?
Dlaczego w identyczny sposób implodował jeden budynek
obok WTC? Szef ochrony WTC John O’Neill był w
przeszłości ekspertem od materiałów wybuchowych,
pracował także w FBI.
Dlaczego znaleziono jego dokumenty, podobnie jak
dokumenty terrorystów, w stanie nienaruszonym, a nie
można było zidentyfikować i odnaleźć ponad 3000 ciał?
Jak to możliwe, że w ruinach WTC znaleziono papierowe
dokumenty obciążające Osamę ben Ladena i jego
organizację, skoro kompletnie zniszczone zostały obie
czarne skrzynki Boeingów?
Zresztą wieże, nawet ugodzone samolotami, nie powinny
się zawalić. To, że w zbiornikach samolotów znajdowało
się 90 tysięcy litrów paliwa, nie znaczy, że ogień
musiał mieć bardzo wysoką temperaturę. Pożar nie był na
tyle gorący, żeby stopić stal. Maksymalna temperatura
spalania paliwa lotniczego w powietrzu to ok. 1000
stopni Celsjusza – stal topi się dopiero przy 1500
stopniach. Niektórzy jako dowód na wysadzenie wież
przytaczają fakt, że jako pierwsza zawaliła się wieża
uderzona później.
Bush i Powell
Komu tak naprawdę zależało na zamachu? Oprócz tajnego
rządu komunistów sprawcami tradycyjnie są Żydzi. Lecz
najbardziej podejrzany jest prezydent USA i spółka. Albo
Biały Dom doskonale wiedział o planowanym zamachu i nie
zrobił nic, bo było mu to na rękę. Albo sam
przeprowadził zamach, a całą winę zrzucił na al Kaidę,
która w rzeczywistości jest organizacją założoną i
kontrolowaną przez CIA. Bo o czym to wczesnym rankiem w
dzień ataku rozmawiali senator Graham i kongresman Goss
(późniejsi członkowie komitetu kierującego dochodzeniem
w sprawie ataków z 11 września) z szefem pakistańskiego
wywiadu, który według gazety "Times of India" finansował
Mohameda Attę, przywódcę porywaczy? W jaki sposób
jeszcze tego samego dnia administracja Busha wiedziała,
kto stoi za zamachami?
Tropiciele spisków przytaczają dowody na potwierdzenie
własnych tez: Już w lutym 2001 r., jak podaje
korespondent UPI Richard Sale, Agencja Bezpieczeństwa
Narodowego (NSA) złamała szyfry al Kaidy. W lipcu 2001
r. Osama ben Laden był leczony na nerki w amerykańskim
szpitalu wojskowym, gdzie spotykał się z
przedstawicielem CIA. Jednocześnie jest najbardziej
poszukiwanym terrorystą, oskarżanym o zamachy na
ambasady w Afryce i atak na statek USS Cole. Wcześniej,
w maju 2001 r.: Sekretarz Stanu Colin Powell przekazuje
talibom 43 mln dolarów. Oficjalnie jako pomoc dla
głodującej ludności. Dlaczego plan ataku na Afganistan
był gotowy już wiosną 2001 r. Plany te przedstawiono
dyplomatom pakistańskim, którzy pokazali je talibom.
Amerykańskie wojska były w drodze do Afganistanu już
przed 11 września. Niezrozumiały wydaje się fakt
pozostawienia przez porywaczy w samochodach na
lotniskach tak oczywistych i obciążających ich dowodów w
postaci ksiąg Koranu, planów ataku, zdjęć Osamy ben
Ladena.
Wiele wątpliwości wywołuje to, że ekipy ratunkowe były
na miejscu dzień wcześniej. I czemu do tej pory nie
schwytano ludzi, którzy przed atakiem dokonali
podejrzanych operacji giełdowych, sprzedając akcje linii
lotniczych i innych firm, które bezpośrednio ucierpiały
na atakach na WTC? Koronnym dowodem spisku jest
niezrozumiała opieszałość lotniczych sił reagowania: 11
września 2001 r. między godziną 8.15 i 9.05 zarówno
wojsko, jak i cywilne służby nadzoru lotów wiedziały, że
4 samoloty pasażerskie zostały jednocześnie porwane i
zeszły z kursu. Dopiero o 9.30 poderwano do lotu
samoloty przechwytujące.
Amatorzy i geniusze
Rekordy popularności – zarówno w Europie, jak i Ameryce
– biją książki opisujące "prawdziwą" historię 11
września. Jedna z popularniejszych to "Straszliwe
oszustwo" Thierry’ego Meyssana. Według niego za atakami
na WTC stało potężne amerykańskie lobby zbrojeniowe,
które zarabia krocie na każdym kolejnym światowym
konflikcie. Koronnym dowodem na to jest fakt, że na
żadnym zdjęciu zrobionym podczas ataku na Pentagon nie
widać samolotu, zaś zniszczenia były za małe jak na
uderzenie potężnego samolotu pasażerskiego. Pracownicy
Pentagonu i służby federalne tłumaczą to tym, że samolot
odbił się od ziemi, wytracił prędkość i dopiero uderzył
w budynek.
Carol A. Valentine, kurator Waco Holocaust Electronic
Museum, uważa, że na pokładzie samolotów nie było
żadnych porywaczy. Były one zdalnie sterowane za pomocą
systemu znanego jako Global Hawk. Jest to system, dzięki
któremu samolot sam startuje, ląduje i bezpiecznie
dociera na miejsce przeznaczenia. Na poparcie tej tezy
Valentine ma niestety tylko pytania: Skoro według
oficjalnych gazet przyszli porywacze samolotów, które
miały uderzyć w WTC, odnosili bardzo słabe postępy na
kursach lotnictwa, to jakim cudem mogli te samoloty
pilotować aż tak dobrze i celnie? Valentine cytuje
opinię doświadczonych amerykańskich oficerów, którzy
zgodnie stwierdzają, że: maszyny musiały być albo
sterowane automatycznie, albo pilotowane przez
prawdziwych geniuszy pilotażu z kilkunastoletnim
doświadczeniem.
Nawet tzw. poważni ludzie podają w wątpliwość oficjalną
teorię zamachu z 11 września. Agence France Presse
cytuje Andreasa von Bulova, byłego członka niemieckiego
parlamentu, który mówił, że za atakami na WTC może stać
Mosad. "Le Figaro" napisał, że agent CIA wyższego
stopnia spotkał się z ben Ladenem w szpitalu w Dubaju.
Teorie spiskowe są zaraźliwe.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nieporozumienie sierpniowe
Wiecie, co to Sierpień 80? A co "Solidarność"? Nie
pamiętacie? To posłuchajcie.
Największe marzenie wszystkich Polaków po II wojnie
światowej – Niezależny Samorządny Związek Zawodowy
"Solidarność" – podzieliło los swojego historycznego
przywódcy Lecha Wałęsy. W sensie materialnym aparat jest
zabezpieczony, podobnie jak Lechu, w sensie ideowym i
politycznym – to wszystko nicość. Wałęsa i "S" to nawet
nie duchy, bo nie są w stanie nikogo przestraszyć.
Przecież jak Wałęsa zapowiada, że będzie kolejny raz
startował w wyborach prezydenckich, bo musi wrócić
zrobić porządek, to wszyscy się najwyżej uśmiechają i
idą dalej. To samo jest z "S".
"S"arząd nieruchomości
Każdy, kto przyjedzie do Gdańska, wysiądzie na Dworcu
Głównym i skieruje swój wzrok w lewo, bez trudu
dostrzeże nieopodal ogromne gmaszysko należące pospołu
do Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" i Zarządu Regionu
Gdańskiego. Właśnie trwa tam remont. Odnawiana jest
fasada, wymieniana cała stolarka. Skąd związek ma na to
kasę?
W 1990 r. Sejm przyjął ustawę o restytucji mienia
solidarnościowego. Przeliczono i zrewaloryzowano
pieniądze, które "S" miała na kontach w grudniu 1980 r.
Wyszły grube miliardy złotych. Ponieważ budżet państwa
nie był w stanie tego zapłacić od razu, wypłata
rekompensat szła powoli. Skarb państwa nie miał
pieniędzy, ale miał budynki. W 2001 r. rząd Jerzego
Buzka poprzez wojewodów przekazał związkowi sporo
nieruchomości. W Gdańsku był to na przykład wielki
budynek dawnego Domu Prasy w centrum miasta. Dzisiaj w
całości jest przez związek wynajmowany. I to jest
właśnie to zabezpieczenie, które nie pozwoli aparatowi
związkowemu zginąć. Wystarczy i na pensje, i na
organizowanie wypadów z petardami do Warszawy, i na
remont siedziby "krajówki".
Marian bez ryb
Niewdzięczność ludzka nie zna granic – mógłby powiedzieć
Marian Krzaklewski, gdyby ktoś chciał go jeszcze
słuchać. Od odpowiedzialności za druzgocącą klęskę AWS w
wyborach parlamentarnych w 2001 r. trudno mu się
odżegnać, ale przynajmniej zapewnił solidarnościowej
nomenklaturze godne trwanie w wymiarze finansowym.
Tymczasem on sam po porażce w wyborach na szefa związku
znalazł się w kłopotliwej sytuacji
ekonomiczno-zawodowej. Wszedł co prawda w skład Komisji
Krajowej, ale ponieważ jest to ciało społeczne, funkcja
w KK nie łączyła się z możliwością zarobkowania. Koledzy
naprędce stworzyli więc dla Mariana szeregowy etat –
samodzielnego eksperta ds. dialogu społecznego. Musiał
się za to wynieść z zajmowanego w Gdańsku domu,
własności związku.
Nie zrobił też Krzaklewski żadnej kariery w
międzynarodowych organizacjach związkowych. Najwyżej –
jak zauważyła "Polityka" (30/2003) – pozostaje mu
jeździć jako cień w delegacjach byłego szefa regionu
dolnośląskiego Tomasza Wójcika (jest wiceprzewodniczącym
Międzynarodowej Konferencji Pracy) lub sekretarza
Komisji Krajowej "S" Józefa Niemca (został sekretarzem
Europejskiej Konferencji Związków Zawodowych). Mariana
nie zaproszono nawet na grilla do Łęczycy, gdzie sieroty
po AWS skrzyknął w czerwcu 2003 r. Jerzy Buzek.
W niebycie
Z politycznego niebytu nie wygrzebuje "Solidarności"
fakt, że SLD zaczął się obsuwać po kolejnych aferach, a
Leszek Miller ma notowania gorsze niż w swoim czasie
Krzaklewski i Buzek.
W Stoczni Gdynia "Solidarność" uważana jest za część
establishmentu związanego z odwołanym prezesem Januszem
Szlantą, a przewodniczący "S" Janusz Śniadek – za kolegę
Szlanty.
Choć co chwilę wybuchają tu i ówdzie małe, dzikie
strajki, to o "S" nikt się nie upomina. Na ich czele
stają przeważnie lokalni działacze zakładowi, a białe
flagi z charakterystycznym czerwonym napisem są noszone
na przyczepkę.
Jedyne, co związkowi jeszcze pozostaje, to wynająć kilka
lub kilkanaście autobusów po 2 tys. zł sztu-ka,
zapakować w nie po kilkudzie-sięciu chłopa (100 zł
dniówka) i powieźć do Warszawy, aby trochę pokrzyczeli.
Ogłoszone kilka tygodni temu wyniki Polskiego
Generalnego Sondażu Społecznego za 2002 r. pokazują, że
ponad 80 proc. Polaków uważa, że przemiany ustrojowe
doprowadziły do pogorszenia sytuacji kraju oraz ich
sytuacji osobistej.
"S" ze swoim etosem i utopią to czas przeszły, dokonany,
zapomniany.
Papa też nie wierzy
Jan Paweł II wierzył i bezkrytycznie wspierał związek –
nową siłę społeczną w Polsce. Od roku 1989 ta wiara była
wystawiana na różne próby. Jednak w kolejnych
pielgrzymkach do kraju wspominał zawsze ciepło
"Solidarność" jako związek i solidarność jako potrzebę
postaw, umysłów, serc i rąk. Po kompletnej klęsce elit
spod znaku "Solidarności", całkowitej klapie pomysłów
AWS, wzroście bezrobocia, nieudanych próbach
skomercjalizowania edukacji i służby zdrowia ze słownika
papy zniknęły obie solidarności. Podczas pielgrzymki w
sierpniu 2002 r. o żadnej nie wspomniał ani razu.
Na nic się zdały późniejsze tłumaczenia w mediach
arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego, że przecież papież
się nie odwrócił. Milczenie o "Solidarności" w
papieskich homiliach zabrzmiało głośno.
Kogo obchodzą obchody?
Na kilka dni przed 23. rocznicą Sierpnia w Gdańsku żadne
obchody "Solidarności" nie zajmują niczyjej uwagi.
Króluje Jarmark Dominikański.
Spory o to, kogo zaprosić na obchody, a kogo nie
zaprosić (że Kwaśniewskiego już można, Millera jeszcze
nie), kto ma wystąpić (czy stary Pietrzak, czy młody
zespół Leszcze) podnoszone są już z siłą konającego na
suchoty staruszka. Fundacja Centrum Solidarności
kierowana przez Bogdana Lisa i Jerzego Borowczaka (obaj
uczestniczyli w pamiętnym strajku, a Lis był jednym z
sygnatariuszy porozumień) dostała – jak donoszą nam
wiewiórki – na organizację imprez trochę pieniędzy z
Kancelarii Prezydenta i od "Gazety Wyborczej". Ani
Kwaśniewski, ani Michnik przez długie lata nie byli
ulubionymi bohaterami związkowców ze stoczni, kopalń i
hut. Jeden, bo komunista; drugi, bo zdrajca. I nic nie
pomoże kosmetyka zarządzona przez przewodniczącego
Janusza Śniadka, aby z plakatów reklamujących
uroczystości usunąć logo obu sponsorów, ani fakt, że
fundacja to nie to samo, co związek. Wyciąganie do nich
rąk po szmalec to dla "S" wstyd i ostateczna
degrengolada.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Keine Grenzen
Wakacje w pełni. Przeczytajcie zatem krótki raport na
temat ruchu turystycznego na zachodniej granicy RP.
Henryk D., sołtys jednej ze wsi w okolicy Zgorzelca, z
Polaka patrioty, chłopa Ślimaka zmienił się w
internacjonała. Nie z przekonania, ale z chęci zysku.
Nic tak ludzi nie zbliża jak szmal. Rok temu walczył z
germańską nawałą. Łowiąc ryby w granicznej Nysie
Łużyckiej został znienacka zaatakowany przez niemieckich
skinów-neofaszystów. Najpierw słownie, a gdy tę napaść
odparł z godnością, łysole w koszulkach ze swastyką ze
swojego brzegu rzeki ostrzelali go z karabinów. Kule
padały wokół jak grad, kiedy sołtys rymnął o glebę,
padł, ale wstał i uciekł. Następnie wszczął alarm.
Konflikt dyplomatyczny wisiał w powietrzu. Nieco później
śledztwo Straży Granicznej wykazało, że nie było skinów,
karabinów i ostrzału polskiej ziemi. Opisując ten epizod
("NIE" nr 33/2002) podaliśmy pełne personalia głównego
bohatera. Dziś musimy poprzestać na inicjale, bowiem
Prokuratura Okręgowa w Jeleniej Górze zarzuca Henrykowi
D. udział w zorganizowanej grupie przestępczej
przemycającej na tamten brzeg nielegalnych emigrantów.
Według szacunkowych danych w ciągu roku grupa
uszczęśliwiła w ten sposób co najmniej dwustu przybyszów
z Bałkanów, Azji i Afryki.
Odcinek Babel
Jak twierdzą funkcjonariusze Straży Granicznej, w
okolicy Zgorzelca działa kilkanaście podobnych grup. Na
miejscu rozbitych pojawiają się nowe.
– To już nie jest przedmurze zjednoczonej Europy, tylko
wieża Babel – komentuje funkcjonariusz SG – w ciągu
ostatniego tygodnia zatrzymaliśmy na naszym odcinku
czterech Chińczyków, sześciu Algierczyków, sześciu
Hindusów, ukrytych w transporcie cukru, dwóch emigrantów
z Afganistanu, Turka i obywatela Ghany. Tego ostatniego
już trzeci raz w ciągu dwóch miesięcy.
– Przemyt ludzi to obecnie najlepiej prosperująca gałąź
przemysłu w oko-licy – stwierdza zgorzelecki policjant.
– Żyją z niego całe rodziny. Za przechowanie
nielegalnych emigrantów w "dziupli" zarabia się średnio
10 euro od łebka, za doprowadzenie do granicznej Nysy
15–20 Ř, za przejście na drugi brzeg i oddanie grupy w
ręce niemieckich wspólników w biznesie nawet do 30 Ř.
Opłaca się ryzykować. Bossowie tego interesu najczęściej
rezydują w Moskwie lub Berlinie, a płotki w Polsce w
razie wpadki dostają
wyroki więzienia w zawiasach. Z sali sądowej wracają na
granicę.
W okolicy wsi Bielawa, na północ od Zgorzelca, z powodu
suszy w Nysie więcej jest piasku niż wody. Gęste zarośla
na obu brzegach ułatwiają ukrycie się.
– Mój stary forsował Nysę raz w życiu, dotarł do
Berlina, wrócił i gówno z tego ma; rentę, która nawet na
tydzień nie wystarcza. Ja przechodzę na drugą stronę raz
w tygodniu, dochodzę z "towarem" najwyżej do Rothenburga
i utrzymuję całą rodzinę – chwali się mój rozmówca,
który każe wołać na siebie Zenek. – Pamiętaj: tak jak
nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody, tak też nie
korzysta się dwa razy z tej samej "dziupli". Ciągle
trzeba zmieniać trasy i przegrupowywać na raz po kilka
osób. Pilnować, żeby nie spanikowali i nie narobili
hałasu. Stale zmieniać numery kontaktowych telefonów
komórkowych. Nie robić swoich podopiecznych w chuja. Jak
raz się wyda, że okantowałeś, to już nikt do ciebie nie
przyjdzie. Konkurencja jest duża. Nieprzespane noce,
nerwy, spalasz dwie, trzy paczki szlugów dziennie.
Ciężki kawałek chleba, ale jest.
Będzie lepiej
Po wejściu Pomrocznej do Unii Europejskiej sytuacja na
zachodniej granicy niewiele się zmieni.
– Znikną posterunki celne, ale zostanie zadanie ochrony
granicy państwowej – prorokuje funkcjonariusz SG. –
Padną przygraniczne bazary, jeszcze bardziej rozwinie
się kurewstwo i przemyt ludzi. Liczba konfliktów w
krajach Trzeciego Świata nie maleje. Dla uciekinierów z
Azji i Afryki punktami docelowymi nadal będą nieformalne
enklawy ich ziomków w krajach Europy Zachodniej. Poziom
życia w Polsce nie czyni z naszej ojczyzny wymarzonego
raju dla emigrantów.
Dla przeciętnego obywatela Pomrocznej byłoby najlepiej,
gdyby nikt nie zatrzymywał nielegalnych transportów
forsujących Nysę. Po zatrzymaniu trzeba towarzycho
umieścić pod dachem, nakarmić, napoić, nierzadko
przyodziać i podleczyć. Tym, którzy nie mają dokumentów
tożsamości, należy wcisnąć w łapę bilet i wsadzić do
pociągu, aby w swojej ambasadzie lub konsulacie wyrobili
sobie nowe kwity. W trakcie podróży koleją trzy czwarte
przybyszów daje w długą i zabawa zaczyna się od nowa.
Łużycki Oddział Straży Granicznej kontrolujący odcinek
zachodniej granicy nad Nysą w ubiegłym roku tylko na
wymienione działania wydał 45 tys. zł. Do tego dochodzą
koszty wynajęcia tłumaczy, pobyty zatrzymanych
uciekinierów w aresztach deportacyjnych i ośrodkach dla
azylantów, wreszcie bilety lotnicze do krajów
ojczystych.
To wszystko obciąża polskiego podatnika. Umowa o
readmisji, jaką zawarliśmy z Niemcami, powoduje zaś, że
nielegalni emigranci zatrzymani po tamtej stronie
granicy, którzy przybyli z Polski, uprzejmie zwracani są
naszej ojczyźnie. Tak się jakoś składa, że ruch w drugą
stronę jest zdecydowanie mniejszy. W ubiegłym roku przy
próbie sforsowania Nysy z Niemiec do Polski zatrzymano
dwóch Turków, Czecha i Wietnamczyka. Turcy byli nawaleni
jak stodoła po żniwach i popierdoliły im się strony
świata, Wietnamczyka zgubiło uczucie – wracał po
narzeczoną, a Czech oświadczył, że po prostu kocha nasz
kraj. Później okazało się, że ma żółte papiery.
Termin "globalna wioska" nigdzie nie jest bliższy sedna
niż tu, nad Nysą.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Na tapczanie leży leń
Gdzie, ach gdzie jest nasz offset?
Z wiarygodnego źródła proszącego o anonimowość mamy
informację o niedopatrzeniu, jakie przydarzyło się
polskiemu rządowi. Nieprawdziwe są zapewnienia MON, że
termin podpisania umowy w sprawie samolotu
F-16 został przełożony ze względu na dalsze negocjacje
offsetowe. Według naszego informatora, przyczyną
opóźnienia jest niedostosowanie umowy do prawodawstwa
amerykańskiego. W przypadku kontraktu wartego
gigantyczne pieniądze, najważniejszego nie tylko dla
polskiego wojska, ale i dla całej polskiej gospodarki,
takie niedopatrzenie jest karygodne. MON informuje, że
umowa zostanie klepnięta w "terminie późniejszym". Jeśli
znów nie pojawią się jakieś nieoczekiwane przeszkody.
Autor : A.R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Upiorny poborca
Państwo pozwolą: oto Maciej Bacza z Przemyśla. Niekiedy
komornik. Niekiedy nie. Syn Stanisława Baczy, komornika
z całą pewnością. Maciej terroryzuje miasto i okolicę, a
przemyski aparat sprawiedliwości ponoć nic nie może
zrobić żeby to ukrócić.
W 1991 r. Maciej Bacza został oskarżony przez ówczesną
Prokuraturę Wojewódzką w Krośnie o zagarnięcie na szkodę
Sądu Rejonowego w Krośnie ponad 137 tys. zł i za
przelanie na konto swojej matki ze swojego konta
urzędowego 32,1 tys. zł.
Trudno było rozpocząć rozprawę, bo oskarżony Maciej
Bacza unikał stawienia się przed wymiarem
sprawiedliwości, dwa razy wyjeżdżając za granicę. W
lutym 1992 r. sąd wystawił za nim list gończy. Ale za
jego uczciwość poręczyła nieskazitelna Barbara Labuda.
Powiadamiam, że wyrażam gotowość poręczenia osobistego
za Macieja Baczę. Mogę zapewnić, że Maciej Bacza mimo
uchylenia wobec niego środka zapobiegawczego w postaci
tymczasowego aresztowania, ogłoszonego w związku z
opublikowanym listem gończym, stawi się w prokuraturze i
w żaden sposób nie będzie utrudniał prowadzonego przeciw
niemu postępowania. Poręczenie przyjęto, owszem, skoro
taka zacna persona poręcza, a Bacza w dalszym ciągu grał
z sądem w chowanego. W końcu, jednak Temida go dopadła.
Sąd Wojewódzki w Rzeszowie skazał Macieja Baczę na rok
pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata za
podarowanie swojej mamusi 32,1 tys. państwowych
złotówek, ale z zarzutu zagarnięcia 137 tys. zł
uniewinnił. Uzasadniał to m.in. takimi okolicznościami:
Prokurator nie zauważył, że oskarżony już jako dziecko
był w osłabionej odporności. Często chorował na grypę i
anginę z towarzyszącą gorączką. Te okoliczności mają
znaczenie dla oceny zachowania się oskarżonego w czasie
śledztwa. Do powyższego stanu faktycznego dodać należy,
że sprawą zainteresowały się media (...) uznające sprawę
jako historyczną i nie tylko. Naprawdę, taki bełkot
cieszył nasze oczy.
Wszystkie strony procesu apelowały. W Sądzie Apelacyjnym
w Rzeszowie było jeszcze fajniej. Maciej Bacza został
uniewinniony z obu zarzutów! Z uzasadnienia: Przez
samowolne przelanie tej kwoty (na konto matki – przyp.
M. W., T. Ż.) dopuścił się przewinienia dyscyplinarnego
a nie zagarnięcia mienia społecznego (! – przyp. M. W.,
T. Ż.). Przestępstwo zagarnięcia mienia społecznego
zachodzi wówczas, gdy sprawca ma zamiar przysporzenia
sobie lub innym korzyści majątkowych.
Matka wzbogacona na prywatnym koncie państwowymi
pieniędzmi to oczywiście żadna korzyść. O kasację tego
kuriozalnego wyroku wnioskował nie tylko oskarżyciel
publiczny, ale również posiłkowy, którym jest były
prezes Sądu Wojewódzkiego w Krośnie. Ciekawe jaki wyrok
zapadnie z daleka od podkarpackiego wymiaru
sprawiedliwości.
Maciej Bacza, mimo problemów z wymiarem sprawiedliwości
w dalszym ciągu bez przeszkód pełnił funkcje komornika.
Oto kilka przykładów jego działalności.
Państwo Dmytryszyn, wygrali w sądzie sprawę przeciwko
Bankowi Staropolskiemu na 176 tys. zł. Kwotę tę miał
ściągnąć z konta banku Maciej Bacza, który przedstawił
się Dmytryszynom jako komornik. Dla siebie – jak
twierdzą Dmytryszynowie – zażądał 10 tys. zł. Wymyślił
sobie takie "koszty egzekucyjne”. Inni nazwaliby to
żądaniem łapówki, skoro pp. Dmytryszyn byli zwolnieni z
opłat sądowych. Odmówili, więc Bacza doprowadził do
tego, że pieniędzy nie otrzymali. Mało tego, gdy
pieniądze były już w depozycie sądowym, gdzie miały
czekać na ostateczne rozstrzygnięcie, decyzją
zwierzchnika Baczy, czyli prezesa Sądu Rejonowego w
Przemyślu Krystyny Rębacz, magister, zostały zwrócone
bankowi, czyli dłużnikowi. Stało się tak mimo próśb pp.
Dmytryszyn do prokuratury i sędziego o nadzór nad
czynnościami komornika. Poza tym Dmytryszynowie zgłosili
doniesienie do prokuratury o próbie wyłudzenia "kosztów
egzekucyjnych". Prokuratura postępowanie umorzyła
motywując to tekstem prostym jak walenie: Nie ma
przesłanek, by przyjąć, że motywacja Macieja Baczy przy
załatwianiu sprawy pokrzywdzonej była skierowana na
osiągnięcie osobistych korzyści.
Żądanie nienależnej zapłaty przez faceta podszywającego
się pod urzędnika państwowego to dla prokuratora
drobiazg niewart reakcji. A prezes sądu Krystyna Rębacz
stwierdziła, że Maciej Bacza nie jest komornikiem, więc
ona nic nie może w tej sprawie zrobić.
Dodajmy do portretu pana Macieja skargi dłużników na
bicie przez jego ochroniarzy, rewizje osobiste połączone
z odbieraniem pieniędzy przybyłym do jego biura
interesantom, rozwalanie drzwi domu siekierą w asyście
policji i inne tego typu zarzuty, z których każdy
wystarczyłby w normalnym państwie do co najmniej
zawieszenia takiego faceta w świadczeniu pracy w biurze
komornika. Ale nie w Przemyślu. Możemy dorzucić jeszcze
opowieść, jak to Maciej Bacza
zajął facetowi samochód za to, że ten nie zapłacił
mandatu w wysokości 26,5 złotego za jazdę bez biletu
autobusem. Bacza widać ocenił, że 35 tysięcy procent
odsetek będzie karą w sam raz dla łobuza jeżdżącego bez
biletu. Zbiorowe zawiadomienie o popełnianiu przestępstw
przez Macieja Baczę prokuratura potraktowała jak
fanaberie pokrzywdzonych i postępowanie umorzyła.
* * *
Opowiadamy o tych zdarzeniach nie wdając się w szczegóły
dlatego, że inni dziennikarze już je pokazywali. TVP
emitowała w 1999 r. trzy reportaże. Opisywał je "Super
Express".
I może państwu wydaje się, że po emisji tych programów,
po artykułach na pierwszych stronach gazet, coś się w
Przemyślu zmieniło? Ktoś zainteresował się metodami
pracy komornika, który komornikiem nie jest? A skąd!
Maciej Bacza do dzisiaj działa bez przeszkód i bez
żadnych zmian w sposobach swojego działania.
Mamy w ręku kolejny plik skarg na sposób egzekwowania
wierzytelności przez Macieja Baczę; zabieranie sprzętu
bez żadnego pokwitowania, używanie siły fizycznej wobec
dłużników bez przyczyny i tym podobne czyny. Wreszcie
ludzie zorganizowali się w komitet pokrzywdzonych przez
komornika I Sądu Rejonowego w Przemyślu, czyli Macieja
Baczę. Organizatorem tegokomitetu jest Bogusław Nowak.
27 marca 2002 r. do mieszkania Nowaka wpadli pracownicy
komornika Baczy niosąc ze sobą dwa zawiadomienia o
wszczęciu egzekucji z ruchomości za niezapłacony mandat
i niezapłaconą należność z tytułu wyroku kolegium ds.
wykroczeń. Problem polegał tylko na tym, że obie te
należności zostały uregulowane przed wizytą komorniczej
ekipy, na co Nowak przedstawił stosowne kwity. Na ekipie
nie zrobiło to żadnego wrażenia, zażądali bowiem
uregulowania przez Nowaka kosztów czynności komornika.
Nowak zatelefonował do zwierzchnika komornika Baczy,
prezesa Sądu Rejonowego w Przemyślu sędziego Piotra
Sierpińskiego, który poradził mu, by zapłacił te koszty,
a potem odzyska pieniądze, bo przecież działalność
komornika była bezzasadna. Nowak wezwał policję, na co
pracownicy komornika zakomunikowali, iż doliczają do
kosztów jeszcze 500 złotych za asystę policji. Jakaś
paranoja, żeby doliczać do kosztów asystę policji
wezwanej przez dłużnika. W pewnym momentcie pracownik
komornika wszedł do kuchni Nowaka, gdzie pewnym krokiem
skierował się do sfatygowanej frytkownicy i bez szukania
znalazł... narkotyki, które radośnie przekazał policji.
Nowak ma przegwizdane!
* * *
Mamy też dokumenty, świadczące o tym, że komornik Bacza
mylił się w obliczaniu należności ściąganych od
dłużników. Oczywiście na swoją korzyść. Bacza wraz z
ludźmi ze swej kancelarii zajechał do kasy firmy
"Granica”. Towarzyszący mu ochroniarze trzymali ręce na
broni i nie legitymowali się nikomu. Boska Opatrzność
sprawiła, że ochrona firmy przytomnie nie zareagowała na
wejście do kasy kilku facetów z bronią, bo bez tragedii
by się nie obyło. Z kasy wzięto około 14 000 złotych,
podczas gdy na pokwitowaniu widnieje suma 11 596,18
złotych pobranych od dłużnika. Różnica około 3000
złotych. Los tych pieniędzy jest nieznany. Nieźle jak na
jedna egzekucję...
I jeszcze drobiazg – na różnych urzędowych dokumentach
kancelarii komorniczej Stanisława Baczy – ojca, przy
jego pieczątce widnieją dwa różne podpisy. Żadnego tam
w. z (w zastępstwie) albo z up. (z upoważnienia), nic.
Dwa różne podpisy. To niestety wygląda na to, że co
najmniej jeden z podpisów nie jest autentyczny. Pachnie
to brzydko. I oczywiście nikogo to nie obchodzi w całym
Przemyślu, a już najmniej ludzi zobowiązanych z urzędu
do czuwania nad przestrzeganiem prawa przez obywateli.
* * *
Podsumujmy. Od 11 lat na Podkarpaciu chodzi Maciej Bacza
i ściąga od ludzi kasę jako komornik. Komornikiem nie
jest, co mówiła wyraźnie w audycji telewizyjnej Krystyna
Rębacz, magister, i ówczesny prezes Sądu Rejonowego,
wyraźnie mówi o tym prokuratura w apelacji do Sądu
Okręgowego z 11 grudnia 2000 r., wielokrotnie mówili o
tym prokuratorzy, sędziowie i policjanci. Maciej Bacza
bezprawnie zatem oświadczał ludziom, że jest
komornikiem. Tylko kilkakrotnie miał prawo występować
jako komornik, na podstawie zarządzeń prezesa Sądu
Rejonowego. Ale na pewno nie miał prawa występować jako
komornik gdy ściągał wierzytelności na rzecz pp.
Dmytryszyn. Podawał się za komornika, a o takich
przypadkach brzydko wyraża się kodeks karny. Podkreślamy
akurat ten przypadek, ponieważ jest on najmocniej
udokumentowany, ale przecież bez liku jest przykładów
podobnego naruszania przepisów. Pełnił zgodnie z prawem
funkcje komornika w 1991 r. w Krośnie, czego efektem
było oskarżenie go o nadużycia finansowe. Podczas pracy
w Przemyślu naruszał wszelkie możliwe przepisy
regulujące postępowanie komornika. Nie jest możliwe, by
ta jego tak bulwersująca działalność mogła trwać mimo
wielokrotnych interwencji poszkodowanych, opisywania go
w mediach, bez milczącej zgody i akceptacji przemyskiego
aparatu sprawiedliwości.
A oto co na ten temat miał do powiedzenia Andrzej
Sierpiński, prezes Sądu Rejonowego w Przemyślu,
nadzorujący komorników sądowych:
Kłopot w tym, że to właśnie Maciej, formalnie tylko
pracownik kancelarii od dłuższego czasu wykonuje
czynności komornicze. Nie można go jednak postawić przed
sądem, bo nie jest komornikiem! (...) Skargi na
komornika I rewiru trafiają do sądu nie od dziś i
wszystkie dotyczą nie Stanisława B. a Macieja. Na jedną
skargę komornika II rewiru przypada trzydzieści skarg na
komornika rewiru I. I są one zatrważające: dłużnik po
wizycie Macieja Baczy jest jak przejechany walcem. Jego
metody to zastraszanie, poniżanie, naruszanie
nietykalności cielesnej, nawet – przykładanie broni do
głowy. (...) Na razie jednak pan Maciej jest bezkarny
("Życie Podkarpackie” nr 18/2002).
Dawno nie czytaliśmy tak porażającego dowodu na to, że
aparat sprawiedliwości w Polsce jest w stanie gnilnym.
Autor : Maciej Wiśniowski / Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Komuna w sieci
Siostry i Bracia! Łapcie za myszy, wbijajcie czerwone
pazury w wasze klawiatury. Internet jest CHErwony!
Zacznijcie od Polskiej Sekcji Marxist Internet Archives.
Ta międzynarodowa witryna mieści dzieła Marksa, Engelsa,
Trockiego, Lenina, Gramsciego i innych. Można czytać w
23 językach – po arabsku, fińsku, chińsku i po polsku.
Stronę tworzą wolontariusze z całego świata, którzy, dla
idei w czynie społecznym transformują klasyków z papieru
na monitory komputerów.
Kliknij socjalizm
Nie tylko historią jednak człowiek żyje. Lewica. pl to
nowoczesny, rozbudowany portal internetowy. Znajdziecie
tu bieżące informacje z kraju i ze świata. Na przykład o
ogolonych nacjonalistach tworzących młodzieżówkę
Samoobrony albo o marszu zapatystów w Meksyku.
Socjalizm XXI to strona o polskim ruchu robotniczym.
Znajdziecie tu między innymi takie perełki jak protokół
z przesłuchania w 1981 r. Edwarda Gierka przed tzw.
Komisją Grabskiego w ramach rozliczania jego ekipy przez
nowych decydentów.
Kolejna witryna zadowoli najbardziej wymagających
cyberlewaków. Polska Internetowa Strona Komnistyczna to
istna kopalnia socjalistycznych gadżetów. Znajdziecie tu
archiwum plakatów i pieśni propagandowych, biografie i
przemówienia przywódców, historię Polskiej
Rzeczypospolitej Ludowej i Związku Radzieckiego oraz
opracowania historii innych państw komunistycznych, a
także wiele innych materiałów. Nie zapomnijcie ściągnąć
hymnu ZSRR w popularnym formacie mp3. Zajebiste!
Zamiast mocno już zjełczałych tematów w rodzaju historii
wojny domowej w Hiszpanii, kronsztadzkich marynarzy czy
francuskiej rewolty roku 1968, które zapełniają lewackie
publikatory, znajdziesz tu analizy konkretnej
rzeczywistości kraju, w którym mieszkasz – zachęcają
twórcy Lewicowej Alternatywy. Warto wstąpić i poczytać,
ci kolesie naprawdę mają coś do powiedzenia.
CHErwone strony
Surfowanie po stronach poświęconych dzielnemu
argentyńsko-kubańskiemu rewolucjoniście najlepiej
rozpocząć od Che Guevara’s Portal. Stamtąd prowadzą już
liczne linki do innych stron o Che. Koniecznie też
wstąpcie na Cheguevara’s site. Chociażby po to, żeby
posłuchać oryginalnych wystąpień bojownika i przejrzeć
liczne zdjęcia.
CHErwony Salon to kolejna witryna, której opuścić nie
wolno. W związku z przejęciem większości środków
przekazu przez elity centro-prawicowe korzystamy z
demokratycznych możliwości jakie daje Internet. [...] Na
naszych łamach pragniemy przedstawiać stanowiska
wszystkich, którym wrażliwość społeczna nie pozwala na
obojętność wobec wyzysku klasy pracującej. CHErwony
Salon to kopalnia ciekawych newsów i artykułów. Jeśli
chcielibyście poczytać, co ostatnio powiedział Fidel
(stopa analfabetyzmu: Ameryka Łacińska 11,7 proc.,
czerwona Kuba 0,2 proc.), to jesteście w domu.
Guerilla żyje i trwa. Widać to znakomicie na stronie
poświęconej EZLN.
Ejercito Zapatista Liberacion Nacional (Liberalna
Narodowa Armia Zapatista – swobodne tłumaczenie z
hiszpańskiego) jest rewolucyjną grupą lewicową w
południowo-wschodnim Meksyku. Jej głównym terenem
działania jest prowincja Chiapas, chociaż ich żądania
jak i wpływ są ogólno-narodowe. Członkami EZLN są
głównie wzburzeni ludzie z Dżungli Lacandon – regionu w
Chiapas, Meksyk. EZLN ma około 12000 oddziałów, z czego
od 2 do 3 tysięcy dość dobrze uzbrojonych – czytamy we
wstępie. Witryna to kompendium wiedzy o meksykańskiej
rewolucji i jej celach i przywódcach.
Czerwień – kolor wolności
Komunistyczna Młodzież Polski
domaga się na swojej witrynie zalegalizowania miękkich
narkotyków. To jeden z ich postulatów: ...przykłady
krajów, gdzie to uczyniono pokazują, że w ogromnym
tempie zmalał problem narkomanii i przestępczości
związanej z handlem narkotykami; Nie trzeba używać –
trzeba zalegalizować!
Anty-Burżuj to portal lewacki. Na stronach Anty-Burżuja
będziemy pisać o socjalizmie. I to nie takim, jak go
rozumieją ugodowcy z Międzynarodówki "Socjalistycznej",
którzy dawno przekształcili się w poprawiaczy
kapitalistycznego ustroju. Kapitalizmu nie da się
naprawić – trzeba go zabić – głoszą twórcy Anty-Burżuja.
Gdy wtłoczycie w swoje głowy tyle czerwonego, by poczuć,
że rozpiera was rewolucyjna energia, wytryśnijcie nią na
stronie Obywatelskiej Inicjatywy Opodatkowania Obrotu
Kapitałowego ATTAC Polska. Oparte na czystej spekulacji
transakcje walutowe osiągają równowartość 1300 miliardów
dolarów dziennie. Jest to 50 razy (!) więcej, niż wynosi
wartość wymiany handlowej i niemal tyle, ile suma rezerw
wszystkich banków narodowych świata, wynoszących łącznie
ok. 1500 miliardów dolarów. Już w latach
siedemdziesiątych światowej sławy ekonomista John Tobin,
laureat Nagrody Nobla, zaproponował obłożenie
spekulacyjnych transakcji walutowych podatkiem w
wysokości zaledwie 1% i przeznaczenie wpływów z tego
podatku na walkę z głodem i ubóstwem – Stowarzyszenie
ATTAC walczy o wprowadzenie idei Tobina w życie. Możecie
czynnie ich poprzeć, a nawet przyłączyć się do walki.
Na każdej stronie znajdziecie odnośniki (linki) do
dziesiątków innych. W światowej pajęczynie zagnieździli
się licznie anarchiści, antyglobaliści, wolnościowcy,
zieloni, feministki
i całe to czerwone barachło. Jest tego zaskakująco dużo
jak na kraj oparty na powszechnych WC. Zaskakująco dużo
jak na społeczeństwo, które, jak wiemy z codziennych
wiadomości telewizyjnych, żyje wyłącznie kolejną wizytą
J.P. 2, nowym odcinkiem "Klanu" albo nową kreacją pani
prezydentowej. Co ciekawe, na stronach tych raczej nie
wspomina się o SLD. Jeśli już ktoś napomknie o tym
wstydliwym temacie, to najłagodniejszym określeniem
ugrupowania pod przewodnictwem L&Ma jest
postkomunistyczna partia liberalna SLD.
Przewodnik po Czerwonej Pajęczynie
Marxist Internet Archives http://www.marxists.org
Portal lewica. pl http://www.lewica.pl
Socjalizm XXI http://www.socjalizm.cc.pl
Polska Internetowa Strona Komunistyczna
http://www.komunizm.px.pl
Lewicowa Alternatywa http://www.lewicowa.org
ATTAC http://manufaktura.pl/attac/
Che Guevara’s Portal
http://www.cheguevara.silken.art.pl
Cheguevara’s site
http://www.cheguevara.silesianet.pl
CHErwony Salon
http://www.czerwonysalon.republika.pl
EZLN Viva Zapata http://www.ezln.prv.pl
Komunistyczna Młodzież Polski http://kmp.nf.pl
Anty-Burżuj http://www.antyburzuj.boo.p
PS Do wędrówki po internetowej czerwonej pajęczynie
zainspirował mnie nasz forumowicz (www.nie.com.pl) o
pseudonimie ak, któremu, tą drogą dziękuję.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pekaesem dalej
Lepiej jeździć Mercedesem niż pekaesem – ustalili 7
marca uczestnicy konwentu burmistrzów i wójtów Śląskiego
Związku Gmin i Powiatów. W oficjalnym stanowisku tej
konkluzji nie zawarto, ale na własne oczy widzieliśmy,
jak przedstawiciele gminnych władz z całego województwa
śląskiego ze zrozumieniem potakiwali głowami, gdy
dyrektor firmy przewozowej uzasadniał, że posiadacz
Mercedesa klasy "S" nie ponosi takich kosztów jak ktoś,
kto korzysta z wysłużonego Jelcza. Nie płaci bowiem
podatku od środków transportu, nie wnosi opłaty drogowej
oraz opłaty za gospodarcze korzystanie ze środowiska
naturalnego. W cenie biletu PKS natomiast wszystkie te
elementy są zawarte, co przemawia na korzyść Merca, a
ponadto świadczy o tym, że polityka transportowa państwa
nastawiona jest na rozwój komunikacji indywidualnej, nie
zaś zbiorowej.
Tę prawdę odkryli już dawno posłowie i senatorowie, o
których mówi się ostatnio, że tacy jacyś nie kumaci i
oderwani od życia. Nic podobnego. Zauważmy, że jako
jedyna grupa zawodowa zostawili sobie obowiązujący od 31
stycznia przywilej bezpłatnego podróżowania pekaesami.
Oczywiście tylko po to, żeby stawiać się na każde
kichnięcie wyborców. Nikt jednak nie widział
parlamentarzysty w autobusie na lokalnej trasie, co
łatwo sprawdzić, bo zainstalowano w nich kasy fiskalne.
Mimo że mogą jeździć za frico, wybierają jednak
Mercedesy, zaś cała reszta podróżnych wnoszących do
budżetu państwa w cenie biletów przeróżne opłaty musi
być lekko stuknięta, skoro nie bierze przykładu ze swych
reprezentantów.
Jak zwykle najbardziej nieposłuszna jest młodzież
szkolna. Nagminnie wykupuje dotowane bilety miesięczne
dostarczając przewoźnikowi dochodów w granicach 80–90
proc. Gdy przychodzą wakacje i krnąbrna młódź nie musi
dojeżdżać do szkół, przedsiębiorstwa komunikacji
zbiorowej staczają się na skraj bankructwa. Sytuacji
ekonomicznej PKS zagrażają też permanentni wagarowicze,
których z domu końmi nie wyciągniesz.
Jeśli ktoś jeszcze nie został przekonany do zakupu
Mercedesa klasy "S", to niech sobie policzy tzw.
wozokilo metry. W PKS jeden wozokilometr kosztuje nieco
ponad 2 zł, czyli w przeliczeniu na kurze jajka – jakieś
7 sztuk. Uczestnicy narady nie chcieli zgodzić się z
jajowym przelicznikiem prelegenta, choć stosowano go już
przed wojną. Zaproponowali, żeby dla jasności wywodu
prelegent wyraził to w kurczakach. Wyszło, że pekaesem
można przejechać kilometr za dwa małe udka. Wniosek,
żeby przeliczyć na wieprzowe kotlety, nie przeszedł.
Jakby jednak nie liczył za 2 zł autobusem daleko się nie
ujedzie, za to Mercem – ho, ho.
Albo i dalej.
Doprawdy nie wiadomo, dlaczego ludzie nie przesiedli się
na Mercedesy. Chyba tylko przez małpią złośliwość. Cecha
ta godzi także w PKP. Pociągami na Śląsku nie podróżują.
Z tej przyczyny jako niedochodowe powinno się
zlikwidować 500 z 733 pociągów kursujących po
województwie – kolejny prelegent zapowiedział cięcia w
obowiązującym zaledwie od stycznia rozkładzie jazdy.
Ze swej strony władze uczyniły absolutnie wszystko, żeby
nakłonić tkwiących w bezsensownym uporze pasażerów do
zakupu Mercedesów klasy "S". Może ich za mało produkują?
Autor : Tadeusz Ryciarski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Randka w czarno
W Kościele pedofilia jest bezkarna. Chyba że się
podpadnie, komu nie trzeba. Wtedy można beknąć za coś,
czego się nie zrobiło.
– Kiedy spotkałeś księdza Słomkę?
– Byłem wtedy uczniem 8. klasy. Mieszkałem z matką i
bratem w Brzegu. Mój wujek, Czesław Nowicki, w Lublinie.
Był już starym księdzem. Nigdy nie miał parafii, przed
wojną i po wojnie uczył religii. Podobnie jak moja matka
skończył studia na Katowickim Uniwersytecie Lubelskim.
Wujek mieszkał w domu księży emerytów, miał jeden
pokoik. Zagracony na amen. Książki stały w stosach,
prawie pod sufit...
– Ale co to ma wspólnego z księdzem Słomką?
– Jesienią 1965 r. przyjechałem do wujka. Szukał
miejsca, gdzie mógłbym się przez kilka nocy przespać. Po
sąsiedzku zajmował wtedy dwa pokoje ksiądz Słomka.
Właśnie wrócił z zagranicy. Zgodził się, żebym u niego
przenocował. Gdzieś wyjeżdżał i miał się pojawić za dwa
dni. Wertowałem setki książek przywiezionych przez niego
z Francji i Włoch. Takich, jakich w Polsce nie widziałem
nigdy. Pamiętam "Historię Polski” Oskara Haleckiego. I
to, że w wielu książkach były orientalne banknoty jako
zakładki. Izraelskie, jordańskie... było tych książek
mnóstwo, chyba tysiące. I to takich! Dopiero teraz
dziwię się, jak coś takiego pozwolono mu w tamtych
czasach przewieźć przez granicę...
Ksiądz Słomka pojawił się drugiego dnia wieczorem. Był
bardzo miły. Powyjmował mnóstwo łakoci. Nigdy takich nie
widziałem. Przygotował podwieczorek. Pamiętam cytrynowy
sok. Wtedy cytryny były w Polsce rzadkością.
– Był po prostu uprzejmy...
– Potem poszliśmy spać. Leżałem w pierwszym pokoju,
ksiądz w drugim. O coś mnie pytał. Potem poprosił, żebym
przyszedł do niego. Usiadłem na krawędzi łóżka. Wziął
mnie za rękę, potem przygarnął i przytulił. Pamiętam, że
leżeliśmy pod kołdrą. Leciutką, ksiądz mówił, że włoską.
Coś błysnęło za oknem, powiedział, że to SB chce nas
sfotografować, wstał i zasłonił kotarę. Pamiętam jego
błądzącą po moim ciele rękę. I to, że się mocno
przytulił do moich pleców. Resztę darujcie. Potem
zasnąłem. Rano obudziłem się już w swoim łóżku. Bardzo
mnie piekło. Nie wiedziałem, jak sobie poradzić. Głupi,
wziąłem od wujka spirytus salicylowy i przetarłem.
Myślałem, że z bólu oszaleję.
Po latach przeczytałem o Słomce w "Argumentach” bardzo
krytyczną, kpiarską ocenę jego rozprawy ogłoszonej w
"Zeszytach Naukowych KUL”. Chodziło o jakieś studium
poświęcone etyce seksualnej małżonków. Słomka
zastanawiał się, czy żona, która po coitus interruptus,
po stosunku przerywanym, ze swoim mężem dokonuje
samogwałtu, popełnia grzech lekki czy ciężki? I
konkludował, że lekki. Pomyślałem, że jak na księdza
pedofila, to jest za mało wyrozumiały.
Wiem od mojej znajomej, że Słomka często występuje w
Radiu Maryja. Mówi ponoć o kapłaństwie, ostatnio o
rodzinie. Moja znajoma, której kiedyś o
przyzwyczajeniach Słomki wspomniałem, powiedziała, że
wygłasza te gadki po mentorsku, że taki bydlako-pewniak
z niego wyłazi. Tak to nazwała, choć jest fanką radia
Rydzyka. Widać z tego, że wyrzutów sumienia Słomka nie
ma. Ani się niczego nie obawia...
– Minęły lata. Skończyłeś prawo, filozofię,
doktoryzowałeś się. Masz w dorobku ponad 250 publikacji,
w większości poświęconych ochronie praw dzieci i kobiet.
– Tak. Ale ważne jest tylko to, co udało się zmienić w
samym prawie. A tego jest mało. Przez kilkanaście lat
współpracowałem z dr Marią Łopatkową, byłem ekspertem
prawnym Sejmu i Senatu, kilka drobnych zmian ochronnych
udało się wprowadzić do kodeksu rodzinnego i
opiekuńczego, kodeksu pracy i kodeksu cywilnego. I
niektóre z nich zdążono już uchylić! Najważniejsze były
jednak dotąd, na szczęście, nie uchylone zapisy, które
udało się umieścić w konstytucji: zakaz stosowania kar
cielesnych, przepisy chroniące wolność sumienia i
przekonań dziecka oraz nakazujące powołanie rzecznika
prac dziecka. Niestety, w ustawie zwykłej doprowadzono
tę instytucję do normatywnej i społecznej fikcji.
– Publikowałeś w większości czasopism prawniczych. Ale w
pismach religijnych też.
– Tak. Wielokrotnie w "Tygodniku Powszechnym”,
"Ethosie”, "Ładzie” także w "Więzi”, "Znaku” i w kilku
innych. W wydawnictwie KUL kilka razy też. Z inicjatywy
Instytutu Jana Pawła II, KUL oraz Polskiego Instytutu
Kultury Chrześcijańskiej w Rzymie ukazały się dwa
wydania książki "W imieniu dziecka poczętego”, której
byłem współautorem.
– Z inicjatywy ks. prof. Tadeusza Stycznia zaproszono
cię z wykładami na KUL...
– Wykładałem prawo rodzinne i opiekuńcze na tamtejszym
Wydziale Prawa Kanonicznego i Świeckiego. I
egzaminowałem.
– Czy spotkałeś tam Słomkę?
– Nie. Ale z kilkoma osobami o nim rozmawiałem.
Zorientowałem się, że prawie wszyscy wiedzą o jego
preferencjach. Wyglądało, jakby nie widzieli w tym
żadnego problemu. Prawdziwi Europejczycy. Tylko jeden
student śmiał się opowiadając, jak zazdrosny jest jego
kolega, facet, z którym Słomka obecnie mieszka.
– W 1987 r. papież przyznał ci nagrodę. Pieniężną.
Kościół rzadko daje pieniądze...
– Tak, to były dolary, na tamte czasy duże. Nagrodę
przyznała oficjalnie watykańska Fundacja Jana Pawła II
za to, co pisałem, mówiłem i robiłem troszcząc się o
ochronę ludzkiego życia od jego poczęcia.
– Przecież jesteś niewierzący?
– To co? Nie jest mi potrzebna żadna wiara, żeby być
przeciwnikiem aborcji. Nogi również myję z przyczyn
pozareligijnych...
– I z tych papieskich pieniędzy powstały...
– Dwa schroniska dla bezdomnych kobiet i dzieci.
Schronisko wrocławskie było pierwszym na Dolnym Śląsku.
Razem ze schroniskiem w podwrocławskiej Miękini zapewnia
dach nad głową
70 osobom, niedługo setce. Tego roku przyjęliśmy już
ponad 350 osób. Fundacja Betlejem, która prowadzi oba
schroniska, nie ma biura, telefonu, auta. I nigdy nikogo
nie zatrudniała. I dopóki ja żyć będę, nie zatrudni.
– Przez 17 lat kierowałeś społecznie Terenowym Komitetem
Ochrony Praw Dziecka we Wrocławiu. Docierały do was
sygnały dotyczące pedofilii?
– Od czasu do czasu. Czyli niezbyt często.
Najgłośniejsza była sprawa kierownika kolonii, którego
poleciło nam wrocławskie kuratorium. Zgwałcił dwóch
chłopców. Byłem w sali legnickiego sądu, gdy zwalniano
go z aresztu. Uśmiechnął się do dzieciaków i przez
komórę zamówił taksówkę.
Rok wcześniej byłem w al-Mukalli, jemeńskim mieście nad
Morzem Arabskim. Właśnie krzyżowano tam publicznie
faceta, który zgwałcił 9-letniego chłopca. Nie, żebym
proponował takie rozwiązania u nas. Ale jako ojciec
czworga dzieci czułem się ze swoim synem bezpieczny w
tym prawie feudalnym państwie.
– Dlaczego dopiero teraz mówisz o draństwach księdza
Słomki?
– Od kilku lat już o tym mówię. W różnych miejscach. Na
KUL-u też. Wy również wiecie o tym nie od dzisiaj. Ale
chętnych do pisania o tym nie było. A i ja musiałem
jakoś dojrzeć. Nigdy nie powiedziałem matce. Ani
wujkowi. Dobrze, że się nie dowiedział. Czułby się
odpowiedzialny, a przecież nie było w tym jego winy.
Zresztą opowiadanie o tej historii to wątpliwa
przyjemność. Ale trzeba. Żeby dranie się bali. Żeby
przynajmniej dzieci zostawili w spokoju.
Zdjęcie księdza Waleriana Słomki pochodzi z księgi
pamiątkowej "Najważniejsza jest miłość” – autor
nieznany.
Autor : Zofia i Piotr Zaporowscy
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Złomasy
O obcowaniu ludu prostego z kulturą wysoką.
Czechu z kumplami remontuje zabytkowy bunkier. Na
poznańskiej Cytadeli jest ich od cholery. Niedaleko 112
żeliwnych palantów idzie nie wiadomo dokąd. W gazetach
piszą, że to pierwsza w Polsce plenerowa instalacja
Magdaleny Abakanowicz, znanej w świecie rzeźbiarki.
Dzieło sztuki. Czechu inaczej to widzi: – Snobizm
normalny. Postawili te figury, bo Poznań chce być drugim
Paryżem. Pytam się: ile za to można by bunkrów naprawić?
Ilu głodnym dać michę?
Pomysł zainstalowania rzeźb Abakanowicz na świeżym
powietrzu zrodził się w głowach profesorów Akademii
Sztuk Pięknych w Poznaniu. Rzeźbiarka miała wątpliwości,
czy gród Przemysława jest odpowiednim miejscem dla jej
dzieł gdyż ma on atmosferę wyciszenia, solidności,
istniejącego porządku, którego nie można zakłócić własną
mantrą, wyznaniem nie na miejscu. Dwa lata temu doszła
jednak do wniosku, że nawet poznaniacy czasem zdolni są
do mantrowania i ostro zabrała się do roboty. Bezgłowe i
bezrękie postacie powstały w odlewni w Śremie. Mierzą po
220 centymetrów. Mają wielkie stopy. Stanęły w parku na
Cytadeli. Artystka nazwała je "Nierozpoznani".
Tłum z mitu
Jak cała nowoczesna plastyka, tak i dzieło Abakanowicz
nie może się obejść bez natrętnie dorabianej ideologii.
Krytycy prześcigają się w wyjaśnianiu, co autorka miała
na myśli, bo samodzielnie widz nie jest w stanie pojąć
genialnego i głęboko ukrytego przesłania: Grupa, nazwana
przez artystkę Nierozpoznani, to tłum (...) tajemniczych
wędrowców podążających przed siebie, wyrażających emocje
współczesności. Wydrążeni, pozbawieni ciała mówią o
fenomenie życia, poruszają problemy godności, odwagi,
przetrwania, opisują dramatyczną obecność człowieka we
wszechwładnej przestrzeni politycznej i technicznej
obecnego świata. Są tłumem z mitu, wyłaniają się z
otaczającej ich natury, z kępy drzew, ziemi, obłoków.
Każdy z nich kryje w środku odmienny ślad "kręgosłupa",
zmierza w innym kierunku.
Znawcy sztuki doskonale widzą, że za jakiś czas
tajemniczy tłum stanie się bardziej agresywny, będzie
wyrażał większe emocjonalne napięcie. Jednocześnie grupa
pozostanie zbiorowiskiem anonimowych postaci.
Będą czerwoni
Stachu jeździ po Cytadeli rowerem. Żeby toksyny z
organizmu wypieprzyć. A ma tych trucizn do diabła, bo
nie lubi się oszczędzać. Jak się zziaja, to staje, żeby
pikawa mu nie pierdolnęła. Czasem spojrzy na
"Nierozpoznanych".
– Kultura musi być. Ale źle to cholerstwo postawili.
Latem lubiłem się tu poopalać. I trawę zniszczyli... Te
figury mówią coś o życiu? Nigdy bym nie pomyślał. Mi
przypominają tych wszystkich wielkich cwaniaków, co
Polską rządzą. Chodzą tacy z rękami założonymi do tyłu i
wszystko mają gdzieś.
Baśka szlifuje kondycję swoją i psią.
– Od godziny mnie ciągnie – pokazuje na umocowanego do
smyczy wyżła. – Na razie nie mogę się do figur
przyzwyczaić. Na wiosnę, jak wszystko zacznie kwitnąć,
może będą ładniej wyglądać. Albo jak zardzewieją.
Słyszałam, że wtedy "Nierozpoznani" będą czerwoni. Wtedy
lepiej skomponują się z naszym otoczeniem.
Dzieła na złom
Od kiedy na Cytadeli pojawiły się żeliwne postacie,
łakomym okiem patrzą na nie zbieracze złomu.
– Ze złego tworzywa zrobili – ocenia emeryt Bodzio. –
Żeliwo kruche jest. Wystarczy, że ktoś podbiegnie,
walnie młotkiem i już kawał rzeźby odpadnie. A potem do
wora i do punktu skupu metali kolorowych. I jest forsa.
Jak bieda człowieka przyciśnie, to nie myśli o
podziwianiu. Na rzeźby patrzy i myśli, jak by tu je
zamienić na złom i sprzedać. Taka jest prawda o
człowieku. Ale o tym, te figury nic nie mówią.
– A o czym mówią?
– Ja tam stary człowiek jestem i nie wiem. Ale ozdobne
to one nie są. Wieczorem można się przestraszyć.
Złomiarze na Cytadeli obecni są od wojny. To dla nich
naturalne środowisko, bo Niemcy zawzięcie się tam
bronili i w ziemi zostało od cholery żelastwa. Można też
znaleźć sporo puszek po piwie zostawionych przez
miłośników wypoczynku na łonie natury. Na żeliwnych
"Nierozpoznanych" czyha wiele niebezpieczeństw. Oprócz
przetworzenia na złom grozi im pomalowanie, bo stojąc na
odludziu są wymarzonym obiektem ataku grafficiarzy.
Pod okiem stróżów
Miasto dba o Sztukę przez "S" duże jak cyc Pameli
Anderson. Dlatego zaraz po zainstalowaniu rzeźb pojawili
się przy nich strażnicy miejscy. Strzegli i zdecydowanie
bronili dzieł Abakanowicz 24 godziny na dobę. W nocy
marzły im tyłki, ale wytrwać musieli: rozkaz jest
rozkaz. Gdy stróże miejscy sprawowali pieczę nad
żeliwnymi monstrami, żywi poznaniacy nie byli tak
gruntownie strzeżeni i dlatego większa ich liczba
dostała po mordach, została okradziona oraz zgwałcona.
To ich męczeński wkład w rozwój wysokiej kultury.
Nierozpoznani samobójcy
Dopiero po kilku tygodniach wycofano strażników i
zastąpiono ich dozorcami z Fundacji Pomocy Wzajemnej
"Barka". Mieciu w "Barce" mieszka już ładnych parę
wiosen. Kiedyś miał dom. Żonę i dzieci. Oraz bezustanną
ochotę na wódę. Pił i pił. Przysięgał: choćby skały
srały, nigdy, kurwa, nie wytrzeźwieję. Słowa
dotrzymywał. Trzeźwiał tylko czasem, jak przedobrzył.
Wtedy wieźli go na detoks. Potem wlekli na szałówkę. I
tak w kółko. W końcu żona się wkurzyła. Spakowała
kuferek i wypierdoliła z chałupy. Wrócił. Przez pół roku
ani grama. I znowu tango na maksa. W "Barce" wylądował z
siedmioletnim kacem. Już kawał czasu nie bierze.
Ucieszył się, jak go socjalni wybrali na stróża
"Nierozpoznanych". Jest co robić.
– Przyjeżdżają wycieczki na Cytadelę, to nauczycielki
ciągną młodzież do rzeźb. I co mówią gówniarze? Śmieją
się. Mojego zdania nie wyrażę. Bo ja nie jestem od
wyrażania, tylko od pilnowania. Jakby tu przyszły lumpy,
a nawet moi kumple nałogowcy i błagali: daj porąbać
figury, nie mamy na żarcie, ani chwili bym się nie
wahał.
Za komórę i po policję. Taka moja rola.
Waldas stróżuje razem z Mieciem. Pił, bo co miał robić?
Ale nałogiem nigdy nie był – najwyżej zwykłym pijakiem.
Też by po szkiełownię zadzwonił, gdyby zobaczył, jak
żulia do dzieł się dobiera. Pewno, na temat rzeźb ma
swoje zdanie, ale może je ujawnić jedynie off the
record, bo sprawa jest polityczna.
– Tak sobie myślę, że ludzie olewają te figury, bo mają
na głowie poważniejsze rzeczy. Na przykład jak przeżyć.
Zamiast tych figur woleliby dostać robotę albo jakiś
zasiłek. Bo ciężko jest. Na Ratajach małżeństwo
rencistów nie miało z czego żyć. Chwycili się za ręce i
skoczyli z IX piętra. O tym trzeba pokazać sztukę.
Samobójcy z osiedla Rataje byli prawdziwie
nierozpoznani: nikt, nawet najbliższa rodzina oraz
ksiądz proboszcz, nie zdawał sobie sprawy z ich dennej
sytuacji finansowej.
Romans z arcybiskupem
To, że Magdalena Abakanowicz wielką i kontrowersyjną
artystką jest, wiadomo nie od dziś. Gdy w lutym tego
roku stało się głośno o molestacjach uprawianych przez
biskupa Juliusza Paetza, Abakanowicz
stanęła w obronie arcykapłana.
Oskarżony został człowiek cieszący się powszechnym
szacunkiem, o niepodważalnych zasługach dla poznańskiej
nauki i kultury – napisali w liście otwartym zwolennicy
Paetza.
Pod epistołą podpisali się rektorzy poznańskich uczelni
oraz Jan Kulczyk, zawodowy biznesmen, Stefan Stuligrosz,
założyciel chórku dla chłopaczków przed mutacją, oraz
Magdalena Abakanowicz, rzeźbiarka figur
kontrowersyjnych. Dowodzi to szczerości artystycznej, z
jaką robiła swoją instalację. Ludzie w ogóle i z osobna
są przez Abakanowicz nierozpoznani.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
3 marca
"(...) można powiedzieć, że wejście do UE ma być takim
wielkim »okrągłym stołem«, przy którym dla »układu«
poświęcono polskie interesy, interesy 40-milionowego
katolickiego kraju".
pos. Antoni Macierewicz w wywiadzie zat.:
"Akcesja to wielki »okrągły stół «"
5 marca
"Dziś na ekrany naszych kin wchodzi długo oczekiwana
»Pasja« w reżyserii Mela Gibsona. (...) Media usiłują
ten wstrząsający, ale jednocześnie pełen wiary i miłości
obraz amerykańskiego reżysera okrzyknąć mianem
»antysemickiego« i »brutalnego«. Utrwalając fałszywy
wizerunek filmu, próbują w ten sposób zmienić
ewangeliczną wymowę »Pasji« i zniechęcić do jej
oglądania. (...) Trzeba ten film przyjąć jako formę
dodatkowych rekolekcji wielkopostnych AD 2004, które
przygotują nas na spotkanie ze zmartwychwstałym
Chrystusem".
Piotr Mazur,
"Nie lękajmy się »Pasji«"
6–7 marca
"Młodego człowieka uczy się, że jego koleżanka czy
kolega jest do wykorzystania, a nie do współtworzenia.
Wykorzystanie może cieszyć się nawet pewnym przywilejem
społecznym, bo na przykład uczennica, która ma kłopo-ty
ze swoim »przypadkowym« macierzyństwem, będzie mieć
zabezpieczone środki na zabicie dziecka. Z kolei tzw.
edukacja seksualna sprowadza się do nauki technicznej
obsługi własnego egoizmu, np. poprzez umiejętność
posługiwania się środkami antykoncepcyjnymi".
bp Stanisław Stefanek w wywiadzie zat.:
"Igranie z przyszłością"
"Pod żadnym pozorem nie możemy przyjąć unijnego traktatu
konstytucyjnego. Nasze władze w ogóle nie kwestionują
najważniejszego jego artykułu, a mianowicie – o
wyższości tego traktatu nad prawem i Konstytucją
narodową. Tu nie jest możliwy żaden kompromis. Byłoby to
oddanie Niemcom władzy nad Polską".
pos. Janusz Dobrosz (LPR) w wywiadzie zat.: "Na Ziemiach
Odzyskanych, czyli u siebie"
9 marca
"Rodzi się obawa, że gremialne już wprowadzanie
prawodawstwa popierającego legalizację dewiacyjnych
związków może sprawić, iż w przyszłości to nie zgodna z
Bożym porządkiem postawa heteroseksualna, a wynaturzona
pederastia może stać się obowiązkowa".
Andrzej Stachowicz,
"I kto tu kogo będzie nawracał?"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Towarzysz proboszcz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Piromanka z zapałkami
Święta to dobry moment, by rodzice więcej czasu
poświęcili dzieciom, poczytali im bajeczki, o czym
przypomina akcja "Cała Polska czyta dzieciom". Dzieci
lubią bajki, jeżeli są w nich obcięte głowy, oderżnięte
palce, mordowane staruszki, pastwienie się nad
zwierzątkami i inne wspaniałości.
W każdym domu cieszą dziatwę "Baśnie" Hansa Christiana
Andersena. Nie mniej cenione są baśnie braci Grimm. Nie
opatruje ich się znaczkiem ostrzegawczym – jak to robi
telewizja w czasie projekcji krwawych filmów. A powinno.
Weźmy "Krzesiwo" Andersena. Wracający z wojny żołnierz
spotkał kobietę. Czarownicę wprawdzie, ale starszą
panią. Wiedźma poprosiła go, by wszedł do wnętrza
starego drzewa, które kryje w sobie tyle szmalu, że
wystarczyłoby na budżet Kołodki bez cięć. Staruszka
zaproponowała młodzieńcowi, by wziął sobie tyle kasy,
ile zdoła unieść, a w zamian przyniósł jej z drzewa
krzesiwo. Niewdzięczny skurwiel wziął i szmal, i
krzesiwo, a nieszczęsnej starowince szablą odrąbał
głowę. Lekturę można uzupełnić szabelką pod choinkę.
"Baśń o dwóch Klausach" tego samego autora. Duży Klaus
zabił konia małego Klausa. Mały wepchnął skórę
zwierzęcia do wora i sprzedał ją za miarkę złota
okłamując kupującego, że w worku jest czarodziej. Duży
Klaus ubił więc siekierą swoje cztery konie i też
próbował za złoto sprzedać ich skóry. Został wyśmiany.
Wkurzony postanowił zabić małego, ale zamiast niego
trafił siekierą trupa babci, którego mały Klaus trzymał
w swoim łóżku. (A które dziecko nie lubi zaprosić babci
do łóżeczka!) Mały zrobił interes na zwłokach staruszki.
Udawał, że babcia żyje i sprowokował nerwowego
oberżystę; ten rzucił w nieboszczkę
kamieniem i dał sobie wmówić, że to on zabił babinę. To
dało małemu okazję do szantażu, z której skurwysynek
skwapliwie skorzystał pozbawiając oberżystę majątku.
Natomiast dużemu, umysłowo mikremu Klausowi mały
braciszek skłamał, że sprzedał trupa. Duży zarąbał więc
inną babcię i też usiłował spieniężyć zwłoki. Ale takie
zwłoki nie są przecież pokupne.
W wyniku innej intrygi mały skurwiel spowodował śmierć
biednego pastucha i przywłaszczył sobie jego stado
bydła. Na koniec namówił podstępnie dużego Klausa, by
wszedł do wora obciążonego kamieniami, i utopił
przygłupa. Happy end.
Bajka ta ma podtekst erotyczny oraz wydźwięk
antyklerykalny. Mały Klaus za pomocą szantażu wyciągnął
złoto również od wikarego. Księżulo składał otóż wizyty
pewnej pani pod nieobecność jej męża, a gdy jej stary
wracał do domu niespodziewanie, jego żona ukrywała
wikarego w skrzyni. Mały Klaus szantażował więc
duchownego, że wyda go rogaczowi.
Wielki Duńczyk uczynił pozytywnymi bohaterami swoich
baśni właśnie oszustów, szantażystów, zwyrodnialców i
morderców. I przez to jego bajki są takie ciekawe.
"Dziewczynka z zapałkami" – inna głośna opowieść
niepotrzebnie uświadamia szczylom, jak obłudni potrafią
być dorośli w swej rzekomej miłości do bachorów,
zwłaszcza cudzych.
"Ranek noworoczny oświetlił małego trupka trzymającego w
ręku zapałki". Tę bajkę polecam tylko dlatego, że
trafnie zniechęca do zabawy zapałkami.
Niejedna mamusia udławi się wigi-lijną wieczerzą, gdy
będzie czytała swemu dziecięciu o "niegodnej kobiecie".
Bohaterka, ciężko harująca uboga praczka, wpadła w
szpony nałogu. Posyłała co dzień swego syna po flaszkę,
by gorzałką rozgrzać się nieco, gdyż prała stojąc
godzinami w lodowatym strumieniu. A że drżała o zdrowie
dziecka, to i jemu na rozgrzewkę dawała po grzdylu.
"Pij, mój chłopcze! Jesteś taki blady, marzniesz w
lekkim ubraniu". Bajka skłania dzieci do marzeń o
mamusi, która jest trunkową praczką strumykową.
Przykładnym katolikom, którzy zechcą przeczytać swym
pisklętom baśń "Nowe szaty cesarza", przypominamy, że
Kościół potępia wszelką publicznie eksponowaną nagość, a
z wyobrażania sobie ludzi na golasa każe się spowiadać
jako z myśli nieskromnych.
W bajce tej dziecko dostrzegło gołego cesarza, któremu
pochlebcy wmawiali, że jest wystrojony niczym prałat
Jankowski. Fuj! Od tego krok tylko do tego, by dziatwa
bawiła się w myślach genitaliami naszej głowy państwa.
Specjalnym czerwonym znaczkiem zakazu powinna być też
opatrzona historyjka Andersena o "Pasterce i
kominiarczyku", czyli o stręczeniu i burdelu skrywanym
pod pozorem bigamii. Rzecz dzieje się w świecie
ozdobnych figurek. Stary porcelanowy Chińczyk,
podszywający się pod dziadka porcelanowej pasterki,
wbrew jej woli i uczuciu, które łączyło ją z
porcelanowym kominiarzem, postanowił naraić panienkę
wzbudzającemu we wszystkich odrazę mahoniowemu bossowi.
Była to ważna figura, która rządziła w wielkiej,
rzeźbionej szafie pełnej srebra. W mrocznym jej wnętrzu
mahoniowy przetrzymywał 11 porcelanowych kobiet, o
których oficjalnie mówiło się, że są jego żonami.
Zależało mu na pasterce, bo uchodziła za niezłą
dupencję.
W znanej wszystkim bajce braciszków Grimm "Jaś i
Małgosia" wandale ci bez pytania o pozwolenie zeżarli
kawałek słodkiego domku Baby Jagi dopuszczając się
niniejszym kradzieży połączonej ze zniszczeniem mienia.
Następnie Małgosia wpycha staruszkę do pieca i piecze ją
żywcem. I to też jest happy end.
Opowieść o "Kopciuszku" z kolei uczy m.in., że dorosłych
trzeba bezwzględnie słuchać, nawet jeśli wymagają od
swych dzieci rzeczy upokarzających i bolesnych. Macocha
zmuszała pasierbicę do wykonywania ciężkiej pracy w
niehigienicznych warunkach. Siostry Kopciuszka zaś na
polecenie kochającej mamusi okaleczały się posłusznie.
Jedna oberżnęła sobie nożem palec u nogi, druga – piętę.
I to są wzory heroicznego posłuszeństwa wobec mamusi.
Baśń o "Czerwonym Kapturku" kończy się tragicznie dla
wilka, nad którym do spóły pastwili się mężczyzna i
dziecko. Myśliwy zamiast szybko zabić zwierzę strzałem w
ucho "wziął nożyczki i rozciął śpiącemu wilkowi brzuch.
(...) Czerwony Kapturek przyniósł prędko dużych kamieni,
którymi napełnili cały brzuch strasznego wilka". Po
takich lekturach śliczne niewinne dziewczynki i dzielni
chłopcy nauczeni są, jak rozprawiać się z kotami i bez
obrzydzenia nadmuchują żaby.
W bajce o "Śnieżce" królowa-macocha dała dowody
wytrwałości, ambicji i twórczego myślenia. Najpierw
zleciła myśliwemu zlikwidowanie pasierbicy, ale chłop
wymiękł. Wzięła więc sprawę we własne ręce. Próbowała
dusić Śnieżkę gorsetem, uśmiercić za pomocą toksycznego
grzebienia, aż wreszcie upierdliwą pannę otruła, choć
nie na długo. Płynie więc z tego nauka, że stosowane w
opisanych bajkach ostre narzędzia do cięcia, rżnięcia,
rąbania są może mniej romantyczne, ale za to
skuteczniejsze.
Aby twoje dzieci nie zrobiły ci w domu al Kaidy,
poczytaj bachorom instrukcję pralki. Nic nie zrozumieją,
szybko się znudzą i prędzej zasną.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kasia Figura skończyła 40 lat, z dumą informuje "Na
żywo–Światowe Życie". Z tej okazji Kasia polubiła swoje
zmarszczki, nawet na swoim słynnym biuście. Lubi je, bo
twierdzi, że jest teraz jak wino – im starsza, tym
lepsza. Aby jednak nie skwaśnieć, Kasia stara się nie
przemęczać. Wstaje późno, je wedle zasady feng shui.
Codziennie medytuje. Gdy medytuje, nie myśli o
zmarszczkach na cyckach.
* * *
Stanisława Celińska, kobieta zdecydowanie po
czterdziestce, wyznała w "Gali", iż długo wstydziła się
pokazać swój biust, chociaż rola tancerki w sztuce
"Oczyszczeni" tego wymagała. Okazało się jednak, że ma
biust Figury przed czterdziestką. Wcześniej grała
biustem w Wajdowskim "Krajobrazie po bitwie". Ale tylko
ciut, ciut. Nie mogła się rozebrać do rosołu, bo jej
partner Olbrychski, grający oświęcimiaka, był zbyt
muskularny i oboje musieli bzykać się w tekstyliach.
* * *
Magda Femme wywołała skandalik podczas premiery
teledysku, odnotowuje "Uroda". Na premierze-bankiecie
Magda pojawiła się prawie naga, z cycuchami na wierzchu.
Ale to nie biust wywołał zgorszenie, lecz tatuaże:
diabełek i Bliźnięta. Jej znaki charakteru i zodiaku.
* * *
Anna Hoksa, słynna Barbie z "Big Brothera" potrafi nie
tylko wywołać skandal. "Na żywo–Światowe Życie" ujawnia,
że Barbie umie śpiewać, grać na pianinie, gitarze, nawet
na flecie! Pisać listy do zmyślonych osób. Uzdolnienia
artystyczne ma po dziadku, który był kapelmistrzem
orkiestry wojskowej w Wadowicach. Chodziła też do tej
samej podstawówki co bracia Golcowie. Ukończyła 25 lat,
ale nie skończyła ochrony środowiska. Ma za to od pięciu
lat dziecko płci męskiej, pamiątkę po złamanym sercu. A
od sześciu lat ma śrubę w kostce – pamiątkę po złamanej
nodze. Bo i tak się poślizgnęła.
* * *
Katarzyna Dowbor, informuje "Na żywo–Światowe Życie",
przestała już walczyć o mężczyznę, ojca swej córki, red.
Baczyńskiego z "Polityki". Cóż, uczucie bywa silniejsze
niż rozum, sumituje się Kasia. Obecnie oddaje się
wychowaniu dziecka. Dziewczynki podobnej do ojca;
ładnej, operującej dużym zasobem słów, używającej mimo
niespełna dwóch lat przyimków, zaimków i przymiotników.
Znającej bajki na wyrywki.
* * *
Anna Przybylska przyznała się w "Super Expressie", że
nigdy nie marzyła o facecie-polityku, bo są to dla niej
osobniki z innego świata. W dodatku wszyscy starsi od
niej. Nie marzy o posadzie żony-ministra, bo musi być to
cholernie nudne. Przybylska, która zawsze do tej pory
grała role lumpiar albo małolat, po raz pierwszy zagrała
w "Karierze Nikosia Dyzmy" kobietę elegancką. Ale i tak
pozostała sobą. Ponieważ lubi jeść, to po zdjęciach
zjadała całą scenografię, pochłaniając bankietowe
półmiski.
* * *
MichaŁ Milowicz, który skończył 30 lat, jeszcze się nie
ożenił informuje "Naj", chociaż miał w życiu wiele
kobiet. Ma nadal szlacheckie pochodzenie, ale nie ma już
potwierdzającego je rodowego sygnetu z wyrytym herbem,
bo mu go ktoś zwyczajnie podpierdolił. A jakaż
szlachetna kobieta zdecyduje się oddać swą rękę
nieherbowemu?
* * *
MaŁgorzata KoŻuchowska też skończyła 30 lat, donosi
"Cosmopolitan". Postanowiła wyjść z roli ciepłej
blondynki i spoważnieć. Ale to trudne, bo w Polsce,
jeśli aktorka nie zagra zakonnicy albo kobiety na skraju
załamania nerwowego, to nie będzie miała opinii aktorki
ambitnej.
* * *
Shazza też spoważniała, odnotowuje "Na żywo–Światowe
Życie". Po rozstaniu z Tomkiem Samborskim i ukończeniu
36 lat przeistacza się z pierwszej damy disco polo w
dojrzałą artystkę estradową i aktorkę. Stale pracuje nad
swym warsztatem: chodzi do wróżki, kosmetyczki,
fryzjera, siłowni.
* * *
PaweŁ Wilczak, donosi "Przyjaciółka", ma już 36 lat i
też się nie ożenił. Co robi z zarobionym w sitc-comach i
serialach szmalem? Wydaje na żarcie w knajpach i uchlewa
się winem. Gdyby już się ożenił, robiłby to samo, tyle
że w domu.
* * *
Cezary Pazura też obchodzi okrągłe urodziny informuje
"Tele Rzeczpospolita". Artysta popularnością dorównujący
Shazzie miał do tej pory trzy autorytety: dom, szkołę,
Kościół. Dwa mu się ostatnio zdewaluowały. Pazura uważa,
że po okresie "chmurnym i durnym" przyszedł czas na
refleksję i działanie. Teraz głos powinno mieć jego
pokolenie. Czterdziestolatków.
* * *
ElŻbieta Jaworowicz nie chce zdradzić swego wieku
"Vivie!", za to zadeklarowała, iż nie jest modelką ani
sylfidą. Swoje słynne czarne włosy ma nadal czarne nie
dlatego, że je ciągle farbuje, lecz tak jej zostało
zapisane w genach.
* * *
Leszek Miller wyznał w "Trójce", że nie będzie miał
takich włosów jak Elżbieta Jaworowicz, czyli
kruczoczarnych. Nie ma ich zapisanych w genach. Małżonka
Aleksandra woli siwy łeb swego lubego. Bezbarwność
podnieca, sugeruje Miller.
* * *
BogusŁaw Linda ukończył 50 lat, donosi "Gala", i choć
siwy nie jest, przeraża go starość, nieszczęście,
choroba, rachunki. Oddaje długi, bo wraz z kolegami
zapragnął być gastronomikiem. Zaciągnęli
kredyty na lokale "Prohibicja", które okazały się
prohibicyjne, jeśli chodzi o zyski. W wolnych chwilach
procesuje się z dawnym agentem, który go oszukał, oraz z
wydawcą, który go okradł.
* * *
PaweŁ Okraska, mężczyzna wzbudzający w kobietach
wibracje porównywalne z Lindą, a może nawet z Millerem,
przyznaje w "Cosmopolitan", że całując się z partnerką
na planie filmowym jego myśli układają się wprost
proporcjonalnie do miejsca, gdzie całuje.
* * *
Martyna Wojciechowska, kobieta ukrywająca swój wiek pod
makijażową urodą, zadeklarowała w "Urodzie", iż nigdy i
nikogo się nie boi. Nawet rajdów samochodowych i
rajdowców. Przez wiele lat żyła z kierowcą rajdowym i
wie, że rajdowcy są permanentnie niewierni. Ma też
licznych fanów. Ale z żadnym z nich nie poszłaby do
łóżka. To uwłaczałoby jej godności.
* * *
Patrycja Markowska czuje się podczas koncertów jak
prostytutka, odnotowuje "Uroda". Wtedy sprzedaje nie
tylko swe ciało, ale i duszę. Kocha jednak występować,
bo śpiewanie to dla niej orgazm. Swoją płytę
zatytułowała "Będę silna". Chce życie przeżyć na maksa.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych, nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Biskupie czołobitności IPN
Rzeszowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej urządził
niedawno specjalną sesję ku czci emerytowanego hierarchy
abp. Ignacego Tokarczuka. Obfitowała we wzruszające akty
strzeliste. Chwalono abepe za to "że obronił duszę
narodu przed komunistycznym zniewoleniem", lokowano go
"zaraz za kardynałem Stefanem Wyszyńskim". Według Marka
Lasoty z krakowskiego IPN (bowiem na sesję zjechali
tłumnie przedstawiciele instytutu z różnych stron),
zgodę władz PRL na mianowanie Tokarczuka w 1965 r.
biskupem należy zawdzięczać "cudowi". Palcem Opatrzności
okazał się w tym przypadku sam premier Józef
Cyrankiewicz. Ustalono też "naukowo", że nawet
"połączone siły SB z pięciu województw" nie dały
dzielnemu hierarsze rady. Oczywiście, w wolnym kraju
można urządzać juble ku czci każdego abepe, zwoływać
sesje i wygłaszać laudacje. Pytanie tylko, czy jest to
funkcja instytucji państwowej opłacanej – dość sowicie –
z pieniędzy podatników.Z
Ksiądz zatrzymany
Proboszcz parafii polskokatolickiej w Kotłowie koło
Mikstatu, 57-letni Mikołaj S., został zatrzymany w
związku z głośną już sprawą siatki pedofilów z Dworca
Cen-tralnego w Warszawie. Ksiądz oskarżony jest o
doprowadzenie małoletniego poniżej lat 15 do poddania
się czynnościom seksualnym i do wykonania czynności
seksualnej. Parafianie z Kotłowa, a także z poprzedniej
parafii księdza Matki Bożej Różańcowej w Ostrowie Wlkp.
są wstrząśnięci. My nie. Czekamy, aż policjanci zakapują
nam wraz z dokumentacją przyłapanego tamże wybitnego
artystę – ulubieńca i laureata Kościoła kat. Wysokie
czynniki państwowe chronią tę chlubę narodu.
Długa kolejkapo kościelny rozwód
140 par czeka na orzeczenie Trybunału Archidiecezji
Łódzkiej o unieważnieniu związku małżeńskiego (tak w
kościelnym slangu nazywają rozwód). Czekać trzeba długo.
Rocznie trybunał wydaje ok. 50 orzeczeń. Podobnie w
sąsiednim Łowiczu, gdzie tamtejszy trybunał przez dwa
lata rozpatrzył 80 pozwów. Najłatwiej przeciąć więzy
udowadniając drugiej połowie choroby psychiczne trwale
deformujące osobowość, alkoholizm, narkomanię, świadomie
zatajoną bezpłodność. Wyrafinowani adwokaci mogą również
przepchać tzw. wadę zgody małżeńskiej, którą może być na
przykład wywarcie przymusu na narzeczoną albo przyjęcie
z góry założenia o nieposiadaniu potomstwa. Rozwody
cywilne są może mniej eleganckie, ale za to mniej w nich
hipokryzji.
Tarnów bez Chrystusa Króla
Ambitne plany Tarnowa upodobnienia się do Rio de Janeiro
poprzez ustawienie górującego nad miastem pomnika
Chrystusa Króla spełzną prawdopodobnie na niczym. Stało
się tak za sprawą miejscowej kurii i jej szefa,
fioletowego Skworca, który oświadczył, że wszystkie
działania na rzecz budowy pomnika (w tym zbiórka dolarów
wśród Polonii amerykańskiej) odbywają się bez zgody
strony kościelnej. Z przytomnością trzeźwiejącego
alkoholika kuria zauważyła, że wystawianie tak drogiego
monumentu (ok. kilkunastu milionów dolarów) w czasach
kryzysu i bezrobocia może stać się narzędziem
antyewangelizacji. Objawy rozsądku wśród czarnych nas
nie niepo-koją zanadto, podejrzewamy bowiem, że chodzi
głównie o skupienie wszystkich środków na budowę
warszawskiej Świątyni Opatrzności, od której kryzysowi,
bezrobociu i nędzy wara.
Ksiądz przegonił złe moce
W internacie w Chełmie dziewczyny urządziły sobie
wieczór wróżb. Wieść o czarach rozniosła się stugębną
plotką. W internacie słyszano po nocach jakieś dziwne
dźwięki, stukania – jednym słowem pojawiły się duchy. O
wszystkim powiadomiono panią wychowaczynię.
Posłano po księdza. Ten przyszedł, odmówił z
dziewczynami wspólną modlitwę. Poświęcił pokoje na całym
piętrze. Po wizycie wielebnego nadprzyrodzone zjawiska
minęły jak ręką odjął. Działo się to w Pomrocznej Roku
Pańskiego 2002 w królestwie lewicowej minister
Łybackiej.
Dzwonem po uszach
W parafii św. Jadwigi Królowej w Czerninie uruchomiono
dzwon elektroniczny. Jest wspaniały, ma piękny dźwięk, a
jedynym problemem jest to, że bije co kwadrans, od
szóstej rano do 22 wieczorem. Kościół znajduje się w
środku osiedla, tak że donośny głos dzwonu dociera do
wszystkich mieszkań. Parafianom pozostało więc mało
czasu na spanie i mogą noce poświęcić modlitwie.
Kopiec J.P. 2
Stowarzyszenie kierowane przez księgową, właściciela
zakładu poligraficznego i rzemieślnika z branży
metalowej chce za 24 mln zł usypać w Krakowie kopiec
Jana Pawła II. Kopiec ma mieć ok. 50 m wysokości a
średnicę dwa razy większą niż kopiec Piłsudskiego.
Przyozdabiać go mają m.in. odcisk stopy Ojca Świętego i
trójwymiarowa postać Papieża wyświetlana przez laser.
Między dwoma tarasami po zboczu ma kursować kolejka
linowa! I po to szef papieża usypał krakusom Tatry, żeby
puszczać się na tandetną imitację.
Ksiądz – radnym
Gorąco zapowiada się kadencja samorządu w Aleksandrowie
Łódzkim. Nieprzerwanie od 1994 r. radnym jest tutaj
ksiądz miejscowej parafii Norbert Rucki. Po ostatnich
wyborach burmistrzem został niemiły księdzu Jacek
Lipiński, o którym ksiądz pisał w gazetce parafialnej
rzeczy, które później musiał, decyzją sądu, prostować.
Zdaniem nowego burmistrza ksiądz, który pozostał radnym,
nie może pogodzić się z myślą, że przestaje trząść
gminą. Dowodem upadku autorytetu księdza ma być m.in.
skandal, do którego doszło w niedzielę wyborczą podczas
mszy świętej. Jeden z wiernych, ponoć oburzony kazaniem
o politycznym wydźwięku, zaatakował proboszcza – czapką
lub kapeluszem strącił i zniszczył mu okulary. Podobno
otrzymał potem oklaski przed kościołem. Ich echo odbiło
się w urnie.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prima aprilis "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gadaj bo zgnijesz
Czy Lech Kaczyński dokonał zamachu na autonomię sądów? O
tym wypowiada się dla „NIE” wiceminister sprawiedliwości
w rządzie Suchockiej, poseł i senator prawicy Leszek
Piotrowski.
Lech Kaczyński chce uchodzić za bezwzględnego wroga
bandytów, oszustów, złodziei. Strażnika prawa, rycerza
sprawiedliwości. Lecz kulisy jego działań jako szefa
resortu sprawiedliwości budzą grozę.
Zaszczuty prezes
Jako minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka
Kaczyński bił rekordy popularności. Według sondaży,
popierało go wówczas 70 proc. wyborców. W czasie rocznej
działalności na tym stanowisku jego najbardziej
spektakularną akcją było upokorzenie śląskich sędziów.
Swoimi naciskami sprawił, że wbrew woli sędziów doszło
do zmiany na stanowisku prezesa Sądu Okręgowego w
Katowicach.
Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej w artykule 10,
punkt 1 stanowi: Ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera
się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej,
władzy wykonawczej i władzy sądowniczej. Co to oznacza?
Prawa ustanawia parlament. Prezydent i rząd czuwają nad
stosowaniem tych praw. Sądy orzekają, czy prawa zostały
złamane, czy nie. Parlamentarzystów wybierają wyborcy.
Ministrów dobiera sobie premier niekiedy za zgodą Sejmu,
a sędziowie wybierają prezesów swoich sądów. W
demokratycznym kraju przestrzega się zasady, że władze
nie wkraczają wzajemnie w swoje kompetencje.
Konflikt między ministrem Lechem Kaczyńskim a sędziami
ze Śląska zaczął się jesienią 2000 r. Minister zażądał
od nich odwołania prezesa Sądu Okręgowego w Katowicach
Tadeusza Kałusowskiego. Zarzucił prezesowi, że gdy
wyjechał na urlop, kierowanie sądem powierzył swojemu
zastępcy Andrzejowi H. podejrzewanemu o działalność
przestępczą. Sędziowie śląscy mieli zaufanie do obu
prezesów. Wątpili, by wiceprezes rzeczywiście był
przestępcą. Prezesa odwołać nie chcieli. Kaczyński
zjawił się na posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego Sędziów,
które 15 grudnia debatowało nad wnioskiem ministra.
Odrzucili ten wniosek.
– Taka decyzja świadczy o kryzysie moralnym katowickich
sędziów – komentował Kaczyński. Kilkanaście dni później
zaszczuty prezes sam podał się do dymisji.
Tadeusz Kałusowski przed swoim urlopem został wezwany do
Kaczyńskiego.
– Sądziłem, że wzywa się mnie raczej w jakiejś miłej
sprawie, bo notowania sądu były doskonałe – wspomina.
Dowiedział się, że panu ministrowi nie podoba się osoba
sędziego H. Ale nie sądził, że to coś aż tak poważnego.
Obiecał pomoc w wyjaśnieniu po powrocie z urlopu. Gdy
wrócił z wakacji, z gazet się dowiedział, że Kaczyński
wykrył „gigantyczną” aferę.
Eliminacja komucha?
Wiceprezes Andrzej H. od ponad roku siedzi na ławie
oskarżonych. Prokurator oskarża go o przyjęcie łapówek
od dwóch osób. Końca sprawy nie widać, obserwatorzy
rozprawy twierdzą, że dowody oskarżenia wydają się co
najmniej wątpliwe, a niektórzy już wieszczą katastrofę
oskarżenia.
Janusz Jaromin, sędzia Sądu Okręgowego w Katowicach
(podjął się obrony Andrzeja H. przed sędziowskim sądem
dyscyplinarnym):
– W moim przekonaniu zebrany w sprawie materiał dowodowy
nie pozwala na stwierdzenie takiego prawdopodobieństwa
popełnienia tych czynów, które by zezwalało na wszczęcie
postępowania przez prokuraturę.
Obrony Andrzeja H. przed sądem powszechnym podjął się
Leszek Piotrowski, który powiedział nam:
– Pana wiceprezesa sądu w Katowicach bronię z pełnym
przekonaniem. On został wrobiony. Jestem cały wkurwiony
na to, co się temu chłopu stało. Jeden minister niskiego
wzrostu wymyślił sobie, że go pognębi. I postawił go w
stan oskarżenia. Ja od początku wiedziałem, że
Andrzejowi H. dzieje się krzywda. Ta sprawa jest wyprana
z dowodów.
Piotrowski i Kaczyński uchodzą za zatwardziałych
prawicowców. Andrzej H. może uchodzić zaś za uosobienie
komucha. Zanim otrzymał nominację sędziowską, był
komornikiem. Należał do PZPR. Był nawet sekretarzem
podstawowej organizacji partyjnej. Swoich poglądów nie
wyparł się jako sędzia i wiceprezes sądu. Gdy w procesie
milicjantów oskarżonych o strzelanie do górników z
kopalń Wujek i Manifest Lipcowy jako świadek składał
zeznania generał Wojciech Jaruzelski, wiceprezes H.
zaprosił go do swojego gabinetu i podjął kawą. W 1994 r.
wiceprezes Andrzej H. został ekspertem Komisji Prawa i
Sprawiedliwości Sejmu RP.
Pod koniec listopada 2000 r. minister Kaczyński podpisał
wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec
sędziego Andrzeja H. To procedura prowadząca do
uchylenia sędziemu immunitetu i postawienia go w stan
oskarżenia. W uzasadnieniu Kaczyński podaje fakty, które
nie znajdują odzwierciedlenia w późniejszym akcie
oskarżenia: W dniu 6 lipca 2000 r. wszczęto dochodzenie,
które zostało przejęte przez Wydział V Śledczy
Prokuratury Okręgowej w Katowicach, a obecnie prowadzone
jest przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku. W toku tego
postępowania kilka osób podejrzanych oraz świadkowie w
swoich wyjaśnieniach i zeznaniach podali, że wiceprezes
Andrzej H., jako funkcjonariusz publiczny przyjął szereg
korzyści majątkowych znacznej wartości w zamian za
działania, których miał się podjąć z racji zajmowanego
stanowiska, a które stanowiły naruszenie obowiązującego
prawa.
Jednak z aktu oskarżenia wynika, że jedynymi, którzy
pomawiają wiceprezesa Andrzeja H. o branie łapówek, są
współoskarżeni. Nie ma ani jednego świadka, który by
potwierdzał ich wersję (a sąd przesłuchał ponad 100
świadków). Co więcej, ci współoskarżeni są w dziwnej
komitywie z prokuraturą, a byli z dawnym Urzędem Ochrony
Państwa.
Dmuchane oskarżenie
Opoką, na której opiera się akt oskarżenia, jest
Kazimierz W. Zausznik znanego sosnowieckiego biznesmena
Krzysztofa P. Twierdzi, że sam przekazywał łapówki
wiceprezesowi H. albo był świadkiem ich wręczania.
Świadkowie tego nie potwierdzają. Za to niejeden raz
wspominają, że przechwalał się układami w UOP.
Najciekawsze rzeczy mówi świadek Helena G. Oto, jak
wspomina swoje przesłuchanie w siedzibie UOP, około
drugiej w nocy: Przyszedł też do pokoju pan W. i
powiedział, że w tej chwili dziewczyny zmądrzały i
zeznają i ja też mam o tym powiedzieć. Chodziło o jakieś
podrabiane dokumenty, ale nie pamiętam dokładnie.
Mówili, że jak nie powiem tego, to zgniję 8 lat w
pierdlu. O żadnych dokumentach podrabianych nie
powiedziałam, bo nie mam zielonego pojęcia o takich
dokumentach. Wejście W. nie wpłynęło więc na moje
zeznanie (...) Nie wiem, w jakim charakterze wszedł do
pokoju, w którym byłam przesłuchiwana Kazimierz W.
Wszedł on sam, nikt go nie wprowadzał, ale na zewnątrz
stały osoby z UOP.
Kolejnym pomawiającym wiceprezesa H. o popełnienie
przestępstwa jest biznesmen Andrzej D. Miał on wręczyć
15 tys. zł wiceprezesowi H. chcąc, by ten wywarł wpływ
na korzystny werdykt w sprawie, w które przedmiot sporu
wynosił 10 tys. zł. Najciekawsze jest jednak to, że
Andrzej D. początkowo został pozbawiony paszportu,
zakazano mu opuszczania kraju, ustanowiono poręczenie
majątkowe oraz dozór policji. Potem prokuratura uchyliła
dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju. Andrzej D.
pojechał do Afryki, wziął udział w rajdzie Paryż–Dakar.
Sędzia Janusz Jaromin:
– W początkowej fazie postępowania prokurator złożył
wniosek o tymczasowe aresztowanie H. Rozumiałem, że
chodzi o tymczasowe aresztowanie sędziego jako
spektakularne działanie, które miało przynieść określony
efekt publiczny. To byłby precedens w skali kraju...
Jestem przekonany, że organa ścigania prowadzące to
postępowanie bardzo chciały, aby w tej sprawie został
zastosowany areszt wobec wiceprezesa sądu.
Kolejni świadkowie przed sądem mówili o tym, że
przesłuchujący ich funkcjonariusze UOP dopuszczali się
zastraszania, szantażu (patrz ramka). Główny oskarżony
biznesmen Krzysz-tof P. ujawnia, że namawiano go do
złożenia wyjaśnień obciążających SLD. (Sprawę
wiceprezesa H. dołączono do sprawy Krzysztofa P.,
bogacza, który raz kandydował do Sejmu, a raz do Senatu,
miał skorumpować ministra Wacława N. i innych notabli
oraz zatrudniać jednego z byłych komendantów głównych
policji. Sędzia i biznesmen mieszkali na jednym osiedlu,
wspólnie kupili działkę budowlaną, działali w tych
samych organizacjach społecznych).
Kozioł ofiarny?
Andrzeja H. oskarżono ostatecznie o branie łapówek, ale
nie bardzo wiadomo, dlaczego mu je wręczano. Prokurator
pisze, że łapówki dawano Andrzejowi H. za obietnice
wywierania wpływu na werdykty sądowe. Nic jednak nie
wiadomo o tym, by Andrzej H. nagabywał sędziów albo
prokuratorów. Żaden z tych ludzi nie złożył doniesienia
na wiceprezesa H. Czy dlatego, że współdziałali w
łapownictwie. Dobrze wiadomo, że sędzia Andrzej H. nie
miał nic do powiedzenia w sprawach prowadzonych nie
przez siebie w Sądzie Okręgowym w Katowicach i w
podległych mu sądach rejonowych. Był bowiem wiceprezesem
do spraw administracyjnych. Odpowiadał za to, by w
lampach były żarówki, a na biurkach papier, długopisy i
ołówki.
Kupował komputery i kserokopiarki, budował, wynajmował
budynki i remontował budynki sądów. Decydował o tym, jak
zostaną wydane dziesiątki milionów złotych. Jakież pole
do popisu dla człowieka o lepkich rękach! Znamienne, że
na tym polu niczego mu się nie zarzuca. A że usiłowano
coś znaleźć, to rzecz pewna. Haków na Andrzeja H.
szukano nawet w zamierzchłej przeszłości (patrz ramka z
zeznaniami Mariana M.).
Czy Andrzej H. był kozłem ofiarnym mającym posłużyć
karierze ministra Kaczyńskiego? Sądzę, że koniecznie to
trzeba wyjaśnić. Musimy wiedzieć, czy przyszły kandydat
na prezydenta w imię kariery gotów jest deptać
konstytucję i łamać prawa.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Śmierć albo śmierć
Europa zaczyna żałować, że zaprosiła Polaków do swojego
ekskluzywnego klubu.
Debiut w ekstraklasie nastąpił przy okazji omawiania
projektu nowej konstytucji europejskiej. Na trąbce
zagrał Rokita, media podbiły bębenek, a rząd przyjął
retorykę, której nie powstydziłaby się żadna partia
nacjonalistyczna. Życie i zdrowie chcieliśmy poświęcić
za chrześcijańskie korzenie w preambule i osławiony
traktat nicejski. Cierpliwe tłumaczenia, że nowy system
liczenia głosów jest bardziej sprawiedliwy, a do
średniowiecza nikt nie chce wracać, podgrzały tylko
narodową his-terię. Gospodarcze lokomotywy Europy –
Francja i Niemcy – doszły do wniosku, że z Polakami
dyskutować nie sposób i zintegrują kontynent omijając
Rejtana szerokim łukiem. Z rosnącym oburzeniem
obserwowaliśmy wzmożoną współpracę Niemiec i Francji.
Współpracę, która ma na celu polityczne i gospodarcze
wzmocnienie Europy. Szef francuskiej dyplomacji
Dominique de Villepin stwierdził, że Niemcy i Francja
pozostają siłą napędową Europy, i że kraje te,
pogłębiając współpracę, mogą objąć rolę pionierów. Są
więc pionierzy i ciury, czyli Polska.
Palec polski
Upór nasz jest o tyle absurdalny, że w tym boju jesteśmy
zupełnie osamotnieni. Wstępujący razem z nami do Unii
Czesi i Węgrzy prowadzą zupełnie inną politykę. Po
fiasku konstytucyjnego szczytu czeskie dzienniki dość
obszernie rozpisywały się o złamaniu przez Polskę zasady
europejskiej solidarności, o potrzebie utrzymania
jedności Europy i wspólnocie europejskich interesów.
Jirzi Pehe, były doradca polityczny poprzedniego
prezydenta Czech Vaclava Havla, wyłożył jasno to, co po
cichu myślą o nas dyplomaci pozostałych krajów Unii:
Niepowodzenie brukselskiego szczytu poświęconego
konstytucji europejskiej spowodowane przede wszystkim
nieustępliwym stanowiskiem Polski pokazało, że w
zjednoczonej Europie kraj ten ma swoje własne interesy.
A te ciężko będzie zharmonizować z interesami
pozostałych państw europejskich. Opinia, że Polska to
kraj z wyraźnymi własnymi ambicjami mocarstwowymi, który
chce być ważnym, indywidualnym graczem w polityce
europejskiej i światowej, i że Polska nie jest
zainteresowana budowaniem wspólnej Europy, którą
traktuje jak dojną krowę, jest zresztą u naszych
sąsiadów dość powszechna.
Pozbawieni skłonności samobójczych Czesi i Węgrzy leją
na polską rację stanu i najwyraźniej chcą przyłączyć się
do tzw. twardego jądra Europy. Coraz częściej tamtejsi
politycy domagają się politycznego rozwodu z wiecznie
niezadowoloną Polską. Gdy nasza prasa oskarżyła Europę o
tworzenie podziałów w Unii, ambasador Węgier przy UE
Peter Balazs oświadczył, że trzeba uszanować wolę
zacieśniania współpracy między Francją, Niemcami i
Wielką Brytanią w nadziei, że współdziałanie "wielkiej
trójki" wzmocni Unię Europejską, a nie osłabi. Wśród
Węgrów i Czechów panuje przekonanie, że Francja i Niemcy
mają wystarczająco dużo sił, by w ostateczności działać
niezależnie od pozostałych państw Unii. Nawet pojedynczo
każde z tych państw może być liczącym się światowym
graczem.
Rzeczpospolita Amerykańska
Prezydent Kwaśniewski sądzi, że paradoksalnie Stany
Zjednoczone są największym krajem europejskim. Z racji
swoich korzeni, historii i kultury, a także języka. Nie
wierzę w izolacjonizm Stanów Zjednoczonych i nie wierzę
również w antyamerykańskie nastawienie Europy. Tyle że
wiara Kwaśniewskiego ma się nijak do faktów. Podobnie
jak przywódcy Francji i Niemiec inni Europejczycy chcą,
by Unia Europejska stała się supermocarstwem podobnym do
USA. Z badań przeprowadzonych na zlecenie Transatlantic
Trends 2003 wynika, że jedynie 10 proc. mieszkańców
starego kontynentu przyznało, że Stany Zjednoczone
powinny pozostać jedynym supermocarstwem na świecie.
Europejczycy domagają się umocnienia pozycji Unii (89
proc.) oraz zacieśnienia współpracy gospodarczej i
politycznej (75 proc.). 78 proc. ankietowanych twierdzi,
że polityka Stanów Zjednoczonych może stać się w ciągu
najbliższych 10 lat poważnym zagrożeniem dla Europy.
Przykładem na umacnianie się Europy kosztem współpracy z
Ameryką jest projekt armii niezależnej od NATO. Niedawno
podjęto decyzję o dołączeniu żołnierzy niemieckich do
tworzonych przez Francję i Wielką Brytanię "grup
bojowych" pomyślanych jako europejskie siły szybkiego
reagowania. Inne kraje Europy będą mogły przyłączyć się
do "grup bojowych", jeśli tylko spełnią wymagania.
Projekt nie wzbudza rzecz jasna entuzjazmu u Amerykanów.
Przy okazji niedawnej sesji NATO w Brukseli amerykański
sekretarz stanu Donald Rumsfeld podkreślił, że budowanie
samodzielnych europejskich struktur wojskowych nie leży
w niczyim interesie i zagrozi osłabieniem NATO.
Błyskawicznie zareagował niemiecki minister obrony Peter
Struck stwierdzając, że Stany Zjednoczone powinny uznać
prawo Unii Europejskiej odgrywającej coraz większą rolę
w polityce bezpieczeństwa i obronnej do posiadania
odmiennego zdania niż jej amerykański sojusznik. Wśród
współtworzących unijne siły zbrojne Polski oczywiście
nie będzie.
"Twarde jądro" Europy od dawna stara się prowadzić
politykę konkurencyjną wobec amerykańskiej. Prezydent
Jacques Chirac spotyka się z chińskim szefem państwa Hu
Jintao i deklaruje rozpoczęcie "nowego etapu
partnerstwa" francusko-chińskiego. Szefa totalitarnych
Chin w Paryżu przywitał czerwony dywan, podświetlona na
czerwono wieża Eiffla, barwne obchody Roku Chin we
Francji i francuscy przywódcy, którzy nie kryją nadziei,
że ta polityczna w zasadzie wizyta zaowocuje
zwiększeniem współpracy gospodarczej. Francja chciałaby
pchnąć do przodu współpracę w dziedzinie energii
atomowej i lotniczej, a także wygrać prestiżowy przetarg
na budowę superszybkiej kolei z Pekinu do Szanghaju.
Ponadto Francuzi i Niemcy opowiadają się za zniesieniem
embarga na sprzedaż broni do Chin wprowadzonego po
masakrze na placu Tiananmen w 1989 r.
Nad naszymi głowami rozkwita przyjaźń
niemiecko-rosyjska. Ostatnio Niemcy otworzyły konsulat
generalny w Kaliningradzie. Już teraz roczne obroty
handlowe pomiędzy obydwoma krajami sięgają 24 mld euro,
a Niemcy są w Rosji najważniejszym inwestorem
zagranicznym. Wdzięczny Putin uznał Niemcy za kluczowego
partnera z punktu widzenia budowy stosunków z Unią
Europejską.
Europejski garb
Naszą pozycję w Europie dodatkowo popsuły wyniki
ostatnich wyborów w Hiszpanii. Lider zwycięskich
socjalistów nie dość, że zapowiedział wycofanie wojsk z
Iraku, to dał wyraźnie do zrozumienia, że Hiszpania
zgodzi się na proponowane zmiany w liczeniu głosów. Tym
samym Polska jako jedyna opowiada się za utrzymaniem
systemu z Nicei. Naszych orłów najwyraźniej nic nie
złamie. Już nazajutrz Jerzy Szmajdziński pouczył
Hiszpanów, że powinni wypowiadać sądy racjonalne, a nie
emocjonalne, i zasugerował, że sami nie do końca wiedzą,
co mówią, bo i tak nie mogą sobie pozwolić na
nielojalność wobec Amerykanów. Bronisław Komorowski
niezwykle taktownie stwierdził, że zawsze istniało
podejrzenie, że tak powiem, na końcu Hiszpanie
sprzedadzą swoją twardą postawę za oliwki czy za wino,
czy za jakieś pomidory. Oto dyplomacja w wydaniu
40-milionowego państwa.
W całej tej paranoi jako taki rozsądek usiłuje zachować
już chyba tylko Danuta Hübner, ale ona już przestaje
reprezentować Polskę, bo reprezentować zaczyna Europę.
Na konferencji zorganizowanej przez Centrum Studiów nad
Polityką Europejską opieprzyła Waszyngton za odmowę
ratyfikacji protokołu z Kioto i zauważyła, że różnice,
które istnieją między Ameryką a Europą są dość głębokie
w wielu sprawach. Ponadto, wbrew powszechnym w Polsce
antyrosyjskim fobiom, pani minister oświadczyła, że Unia
ma interes w rozwijaniu bliższych więzi z Rosją. My,
Europejczycy, stajemy się coraz bardziej zależni od
Rosji jako źródła energii.
Unia okazała się więc urzędowej Warszawie podstępna, zła
i perfidna. Nie dotrzymuje wcześniejszych zobowiązań i
chce nas wciągnąć w swój niezrozumiały konflikt z
Ameryką. Nasi niegdysiejsi przyjaciele teraz zamykają
przed nami swoje rynki pracy i grożą zmniejszeniem
unijnych dotacji. Mieliśmy być Europejczykami pełną
gębą, a może się zdarzyć, że będziemy
robić za klasowego wała. Pozostaje nam już chyba tylko
jedna droga do zjednoczonej Europy. Anschluss.
Bohaterscy obrońcy Nicei:
Leszek Miller, Sojusz Lewicy Demokratycznej,
premier:
– Jeśli chodzi o system głosowania (ustalony w
Nicei – przyp. red.), konsekwentnie stoimy na tym
gruncie.
Włodzimierz Cimoszewicz, SLD, minister spraw
zagranicznych:
– Od początku mówiliśmy, że w jednej kwestii
(traktat nicejski – przyp. red.) nie widzimy
możliwości zmiany stanowiska. (...) Nie zgadzam
się, że to stanowisko konfrontacyjne. Bronimy
prawa do mówienia własnym głosem w sprawach
europejskich.
Jan Rokita, Platforma Obywatelska:
– Zależało nam, aby prawa, które Polska nabyła w
UE w ramach traktatu nicejskiego, nie zostały nam
wbrew naszej woli odebrane. I nie zostały.
Donald Tusk, PO:
– Nicea albo śmierć to nie jest chwyt retoryczny.
Jest to poważne wezwanie do narodowej
roztropności, w imię której warto podjąć ryzyko
dla ocalenia marzeń o lepszym życiu pokoleń
naszych dzieci.
Jacek Saryusz-Wolski, PO, były minister ds.
integracji europejskiej:
– W układzie nicejskim jesteśmy krajem
rozgrywającym, w nowym systemie możemy być krajem
rozgrywanym. Dlatego sprawę Nicei warto stawiać
ostro.
Jarosław Kaczyński, Prawo i Sprawiedliwość:
– Przyjęcie projektu konstytucji (europejskiej w
kształcie forsowanym przez Francję – przyp. red.)
oznaczałoby, że Polacy przestaliby być
gospodarzami we własnym kraju i straciliby wpływ
na politykę Unii Europejskiej.
Roman Giertych, Liga Polskich Rodzin:
– Nie utracimy suwerennego państwa. Chodzi o to,
żeby nie podchodzić do Unii naiwnie, ale twardo
bronić swoich interesów.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ryjąc pod Czechami
Policja w kopalni, Polacy zlani wodą i żelaznymi prętami
– pisał rozogniony reporter.
W Polsce górnicy robią głodówki i manifestacje. Z Czech
napłynęły wieści, że polscy górnicy leżą w szpitalach
pobici. Pomknąłem jako sprawozdawca na górniczą wojnę
polsko-czeską.
Czechy. Kilometr od przejścia granicznego
Chałupki–Bogumin. Opuszczają się szlabany, zaraz
przejedzie pociąg. Jest. Sunie powoli. Ciągnie 22 wagony
po brzegi wypełnione węglem. Elektrowóz ma z boku napis
"C˘D", czyli "C˘eská Doprava". Na wagonach widać napis
"PKP". Węgiel jedzie na północ. Do Polski.
W porównaniu z polskim, czeskie górnictwo ma się
wyśmienicie. Kopalnie przynoszą zysk. W zeszłym roku
wydobyły 14,5 mln ton węgla. Dają pracę 22,5 tysiącom
ludzi. W tym dwóm tysiącom Polaków. Między Polakami a
Czechami nie było dotąd żadnych konfliktów. Górnicy
wiedzą, że pod ziemią nie ma miejsca na awantury,
bałagan czy lenistwo. Wszyscy muszą ze sobą
współpracować. Inaczej będą trupy.
Bitwa pod ziemią
Od niedawna tematem numer jeden w całym
Ostrawsko-Karwińskim Zagłębiu Węglowym jest bitwa, do
której miało dojść w kopalni Dukla.
– Po skończenej robotie Polaki wepchnęli se przed
naszich w kolejce do windy. I to byl pretekst do
loupaniny – opowiada Jan Firek, Polak z Zaolzia. Chodził
do czeskiej szkoły, więc po polsku mówi nie najlepiej. W
swojej wsi jest prezesem koła górniczego. Teraz martwi
się, co będzie, bo w jego kopalni także pracują Polacy.
– Nasze chopaki rzekli waszym, co by stanęli na konce
fronty. Wtedy Polaki pedzieli, że za rok to zostanom
jenom oni, a Czeszi pójdou precz z kopalń. I tak se
zaczelo. Stowka horników se tukla roksorami. To takowe
metalowe pręty.
– Szczegóły powtarzają wszyscy mieszkańcy terenów
przygranicznych z Polską.
Jan Firek, tak jak i pozostali, zna tę historię z
gazety. O bitwie między Polakami a Czechami 25 listopada
napisał "MoravskoslezskÝ Deník".
Gazeta opisuje mrożące krew w żyłach wydarzenia –
"olbrzymią bijatykę" na "żelazne tyki". Walczące strony
próbowali ponoć rozdzielić pracownicy ochrony kopalń,
ale bezskutecznie. Nie udało się to nawet policjantom,
którzy zjechali na dół do kopalni. Dopiero zimna woda,
którą zaczęto polewać górników, sprawiła, że bójkę
przerwano.
Zdaniem "Moravskoslezskiego Deníka" wielu uczestników
potyczki odniosło obrażenia. Głównie Polaków. Mieli
krwawe szramy i złamania. Dziesięciu naszych rodaków
zostało rannych poważnie. Dziennikarz twierdził, że
szefostwo górniczego koncernu OKD usiłowało nie
dopuścić, by wieści o rozruchach się rozeszły.
Byle skłócić
Artykuł ukazał się 25 listopada i już tego samego dnia o
tragicznych wydarzeniach bębniło radio. Dopiero wówczas
policja wszczęła śledztwo, bo okazało się, że podczas
krwawych incydentów w kopalni Dukla nie było ani jednego
funkcjonariusza policji.
Policjanci zaczęli od wizyty w szpitalach w Ostrawie i
Karwinie, gdzie powinni trafić poszkodowani górnicy.
Jednak ostatni hospitalizowany górnik z Polski pracował
nie w Dukli, lecz w C˘SM. Frezarka ucięła mu przedramię.
Lekarze je przyszyli i teraz już nawet rusza palcami.
– W szpitalach w Karwinie i w Ostrawie nie natrafiliśmy
na żadnych rannych podczas wymienionego incydentu –
informuje podchorąży Zlatus˘e Viacková z Komendy
Powiatowej Policji w Karwinie.
Policja otrzymała pismo od Radka Chalupy, rzecznika
koncernu OKD, który pisze:
Artykuł i informacje w nim zawarte nie opierają się na
prawdzie. Swoją negatywną wymową i próbą wywołania
napięcia pomiędzy górnikami polskiej i czeskiej
narodowości szkodzą dobrej reputacji i stabilności
firmy. Mimo to śledztwo nadal będzie prowadzone.
– Kierownictwo firmy uznaje ten artykuł za próbę
wywołania napięcia pomiędzy czeskimi i polskimi
górnikami – mówi mi Radek Chalupa.
Kopalnie są prywatne
Spotykamy się w siedzibie OKD w Ostrawie. Budynek stoi w
samym śródmieściu. Po przeciwnej stronie ulicy – ratusz.
Kiedyś ważniejszy od ratusza był właśnie biurowiec OKD.
Przed rozpadem Czechosłowacji kopalnie czeskiego Śląska
dawały pracę ponad 100 tysiącom ludzi.
Skrót OKD oznacza Ostrawsko-Karwińskie Kopalnie. W 1998
r. OKD sprywatyzowano.
46 proc. akcji pozostawiło sobie państwo, ale ponad
połowa należy do firmy Karbon Invest. Firma połączyła
część kopalń, część zlikwidowała.
Pozostały cztery zakłady wydobywcze na czeskim Śląsku i
jeden na Morawach. To całe czeskie górnictwo.
– Zasadnicza różnica między czeskim a polskim górnictwem
polega na tym, że państwo nie udziela nam żadnego
wsparcia – informuje Radek Chalupa.
Czesi mają węgla jeszcze gdzieś na 30 lat. Zamierzają
fedrować tak długo, jak długo będą kupcy na węgiel. A od
2, 3 lat w Czechach obserwuje się powrót do ogrzewania
węglem. To dlatego, że podrożała energia elektryczna i
gaz. Jednak najważniejszy odbiorca węgla kamiennego to
przemysł. Węgiel z kopalń należących do Karbon Investu
kupują huty. Trzy czeskie: Nová hut´, Vítkovice Steel i
Tr˘inec. Austriacka w Linzu, węgierska w Dunaújváros,
słowacka USS Steel w Koszycach. Węgiel z Czech jedzie
także do Niemiec i do Polski.
Chrapka na Morcinka
OKD to firma, która przynosi zyski, a jej właściciel,
czyli Karbon Invest, łakomym okiem zerka za północną
granicę, do Polski. Nie tak dawno chciał kupić naszą
kopalnię Morcinek, której złoża podchodzą aż do granicy
i łączą się ze złożami kopalni C˘SM. Ale zakładowa
"Solidarność" postawiła tak wygórowane warunki, że Czesi
odskoczyli.
Teraz Morcinek jest trupem. Górników zwolniono. Węgla
się nie fedruje. Jedyna korzyść z tej kopalni to gaz,
który się stamtąd wydobywa. Kto to robi? Czesi.
Zamierzają w przyszłości przerzucić gazociąg nad
graniczną rzeką Olzą.
Te 46 proc. akcji OKD, które należą do państwa, chciał
odkupić holenderski koncern LNM. Ten sam koncern
przymierza się do hut w Trzyńcu i Witkowicach. Otrzymał
nawet błogosławieństwo rządu Czech. A Czesi ze Śląska,
zamiast się cieszyć z tego, że zachodni gigant wejdzie
do nich ze swoim kapitałem, wszczęli bunt.
Prywatny Karbon Invest mający większość udziałów zwołał
walne zgromadzenie akcjonariuszy, na którym wywalono z
rady nadzorczej wszystkich przedstawicieli państwa.
Holenderskiemu koncernowi zablokowano w ten sposób
dostęp do informacji o firmie. Jeden z parlamentarzystów
reprezentujących mieszkańców Zaolzia ostrzegł rząd, że
huty przejęte przez LNM zrezygnują z czeskiego węgla i
będą go sprowadzać z Polski, a to doprowadzi Karbon
Invest do bankructwa i spowoduje zamykanie czeskich
kopalń. A główni akcjonariusze Karbon Investu, Czesi
Viktor Kolácek i Petr Otava, ogłosili, że jeśli LNM
stanie się jednym z udziałowców Karbon Investu, to
upadek tej firmy może nastąpić jeszcze szybciej.
Wszystko dlatego, że koncern hutniczy LNM jest jednym z
głównych konkurentów właśnie tych koncernów, do których
należą huty sprowadzające czeski węgiel. Rząd odstąpił
od swoich zamierzeń, a ostrawska gazeta "Horník"
pokazała zdjęcie, na którym Viktor Kolác˘ek i Jir˘í
Rusnok, minister przemysłu i handlu, ściskają sobie
ręce.
Kdo je víc
W Stonawie, małej czeskiej wiosce leżącej kilka
kilometrów od Karwiny, nie myśli się o wielkiej
polityce. Mieszkańcy to reprezentanci głównej
mniejszości narodowej zamieszkującej północne Czechy –
czyli Polacy. Żyją biednie, bo choć bezrobocie w
Czechach nie przekracza 10 proc., to w całym regionie
ostrawsko-karwińskim sięgnęło już 18 proc.
– Ja sem horník, kdo je víc? – Maksymilian Broz˘ek
cytuje popularne w tych okolicach powiedzenie. Dosłownie
tłumaczone znaczy: Jestem górnik, kto jest więcej? Pan
Maksymilian przepracował 30 lat w kopalni. Zarabiał
dobrze. Teraz też jest mu lepiej niż innym emerytom, bo
górnicy otrzymywali wyższe emerytury.
Ale młodzi nie mają pracy. Kopalnie ich nie przyjmują,
chociaż czeskie prawo nakazuje zatrudniać najpierw
Czechów, a później dopiero cudzoziemców.
– Pracownikom z Polski nie trzeba tyle płacić, co nam –
twierdzi Vaclav, górnik ze Stonawy. – My musimy dostać
pensję, a poza tym ubezpieczenie zdrowotne i
emerytalno-rentowe. A polscy górnicy są pracownikami
firm Polcarbo i Alpex. Płaci się tym firmom, a one
rozliczają się z Polakami.
Kiedy jednak Vaclav zaczyna rachować, wychodzi mu, że
gadki o taniej sile roboczej z Polski trzeba włożyć
między bajki. Prawdziwy problem tkwi w czym innym.
– Na początku to Polacy robili po 12 godzin non stop –
przyznaje Vacek. – Teraz już tak nie jest, ale i tak
jadą, ile się da.
Stachanowcy zza granicy
Czescy górnicy są zaniepokojeni wysoką wydajnością
Polaków. Boją się, że w efekcie im również zostaną
podniesione normy. Pod koniec listopada podsumowano
wyniki pracy czterech brygad wybierających węgiel w
kopalni Vacka. Mój rozmówca wyciąga kopalniany biuletyn
i pokazuje odpowiedni fragment. Plan przekroczyła tylko
jedna z nich. Oraz polska firma Polcarbo, która w tejże
kopalni rabuje piątą ścianę.
Piotrek pracuje w tej samej kopalni, co Vacek. Zatrudnia
go właśnie firma Polcarbo. Przy czeskim piwie
zastanawiał się z innymi Polakami, co teraz będzie,
kiedy zaczęła się nagonka na polskich górników. Przy
czwartym kuflu doszli do wniosku, że nic nie będzie.
– Czesi to spokojny naród, miły. A poza tym tutaj
mieszka kupa rodaków, tych z Zaolzia. Lubią nas – mówi
Piotrek. Na zarzuty, że Polacy harują jak stachanowcy,
tylko wzrusza ramionami. – Musimy być lepsi. Przecież
inaczej nie chcieliby nas tutaj. A my robimy w pół roku
to, co Czesi przez rok.
Na polskie Piotrek zarabia w Czechach około 2,5 tys. zł.
Mówi jednak, że gdyby w Katowicach dostał 1,5 tys., to
od razu rzuciłby robotę w Czechach. Byle tylko starczyło
na alimenty, mieszkanie i michę.
Opróżnić biurowiec
Piotrek mieszka w ogromnym hotelowcu wybudowanym w
Pietrowicach, tuż przy granicy z Polską. Tu się gnieżdżą
głównie Polacy i trochę Słowaków. Niektórzy prosto na
szychtę jeżdżą z Polski, ale bezpieczniej jest spać po
czeskiej stronie. Wiadomo – na granicy mogą za byle co
zatrzymać.
Według Piotrka łatwo sprawić, by polskie kopalnie też
wychodziły na swoje. Z pamięci wymienia czeskie "dolÝ",
które jeszcze działają. Połączono je po kilka razem.
– Jak kilka kopalń ma jednego dyrektora, jednego
głównego inżyniera, to i pozostałych urzędasów jest
mniej. U nas też trzeba by zacząć od opróżnienia
biurowców – radzi Piotrek.
Tak się dziwnie złożyło, że tuż przed opublikowaniem
przez "MoravskoslezskÝ Deník" artykułu o bitwie między
polskimi a czeskimi górnikami, OKD ogłosił plany
zwalniania kolejnych czeskich pracowników. Jednocześnie
rozeszła się wieść o tym, że OKD przyjmie do pracy
kolejnych Polaków. To zapewne powód, że ukazał się
artykuł o zmyślonej bójce.
Byle do Unii
Radek Chalupa twierdzi, że OKD musi zatrudniać Polaków.
Po 1989 r. w Czechach rozwalono szkolnictwo zawodowe.
Górników się więc nie kształci. A nawet gdyby, to
czeskie prawo zakazuje zatrudniania pod ziemią
nieletnich. Uczniowie nie mogliby więc odbywać praktyk
pod ziemią.
W tym samym czasie, w którym w czeskiej kopalni Dukla
rozgrywała się wirtualna bójka, po polskiej stronie było
naprawdę gorąco. Rząd ogłosił plany zlikwidowania 7
kopalń i zmniejszenie zatrudnienia o 35 tysięcy ludzi. W
centrum Katowic górnicy organizowali manifestacje, przed
Urzędem Wojewódzkim wybuchały petardy. Nie ma co się
dziwić. Gdyby nawet Czesi podjęli decyzję o tym, że w
swoich kopalniach zatrudniają wyłącznie Polaków, to i
tak miejsca by brakło dla ponad połowy zwolnionych.
Nadzieją polskich górników jest Unia Europejska. Jak się
dowiedzieliśmy, Czechom podobał się nie tylko Morcinek
(zanim stał się trupem), ale kilka innych polskich
kopalń. Na przykład Budryk. Nasi czescy sąsiedzi czekają
tylko na zjednoczenie z Unią, by zacząć kupować nasze
zakłady górnicze. Pod warunkiem że nie zostaną wcześniej
zalane wodą. Oraz że je opuści "Solidarność", która
stawia warunki nie do spełnienia. No, ale aby te dwa
życzenia się spełniły, to trzeba naprawdę gorących
modłów. A Czesi modlić się nie lubią.
Autor : Robert Kosmaty
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Arystokratów ci u nas dostatek...
Jeden z radnych Rady Miasta Rejowiec Fabryczny zwraca
się do burmistrza per "panie hrabio". Chce w ten sposób
dać do zrozumienia, że sprawując władzę pan burmistrz z
nikim się nie liczy i robi, co chce.
Uczta Pola
Pan wicepremier od autostrad, które będą kiedyś
wybudowane, Marek Pol gościł w szkole integracyjnej w
Milinie. Podarował dzieciakom komputer, a potem zjadł z
nimi pizzę i drożdżówki. Dzieci pytały Pola, co trzeba
zrobić, żeby zostać premierem. Trzeba się uczyć –
skłamał wicepremier.
Głogów Paryżem Dolnego Śląska
W Głogowie powstał salon fryzjerski tylko dla dorosłych.
Strzygą w nim, wyłącznie panów, dwie 20-letnie fryzjerki
w czerwonej bieliźnie i czarnych pończochach. O pracę w
zakładzie ubiegało się ponad 30 fryzjerek. Skłonni
jesteśmy małodusznie sądzić, iż kobiety przygnała tu
niska chęć zarobku, a nie szlachetna potrzeba dawania
radości bliźnim.
D. J.
Goodbye MPT
Nowa Kaczorowa rada nadzorcza największej korporacji
taksówkarskiej będącej własnością m.st. Warszawy
odwołała Adama Toborowicza z funkcji prezesa MPT.
Toborowicz rządził firmą nieprzerwanie od 27 lat. To on
– jeszcze w czasach realnego socjalizmu – z
przynoszącego olbrzymie straty przedsiębiorstwa stworzył
opartą na rachunku ekonomicznym i dającą olbrzymie zyski
firmę. Potem w okresie transformacji, gdy niemal
wszystkie państwowe molochy padały, zrestrukturyzował
MPT i uczynił je największą, najnowocześniejszą i
najlepszą korporacją taksówkarską. Ale kasa jest kasą,
TKM rządzi i trzeba było tak intratną fuchę dać
swojakowi. I dano. Nowym władcą MPT został... Andrzej
Gelberg. Dziennikarz znany jako najbardziej nieudany
redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność". Ten, który
odesłał organ prasowy solidaruchów w niebyt i
zapomnienie. Uwaga pasażerowie! Teraz miejskie taksówki
jeździć będą tylko w prawo.
W. P.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Podpora Kaczora "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jaki prąd taki sąd "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polonia 1 powinna dostać potężną subwencję z KRRiTV za
twórczy wkład w rozwój dziennikarstwa telewizyjnego. W
programie informacyjnym "Co za szok" z każdym niusem
pani prezenterka pozbywała się części przyodziewku, by w
końcu wyjawić nagą prawdę. Już widzimy redaktor Olejnik
rzucającą w stronę Borowskiego nie pytanie, lecz stanik,
Dorotę Gawryluk gestem Sharon Stone z "Nagiego
instynktu" zmuszającą Leppera do odpowiedzi lub Macieja
Orłosia kończącego "Teleexpress" zdjęciem okularów.
W familijnym Pulsie "Pytania Krzysztofa Skowrońskiego"
wymierzone były w architekta Czesława Bieleckiego
występującego w programie jako architekt pokoju na
Bliskim Wschodzie. Eksawuesiarz uważa, że Szaron
pacyfikuje Palestyńczyków w ramach obrony koniecznej,
Izraelczycy są dobrzy, bo mają demokrację, a muzułmanie
źli, bo się za szybko rozmnażają. Plan pokojowy
Bieleckiego zakłada "przemieszczenia ludności" – to
takie zdrobnienie od czystek etnicznych. Sądzimy, że
były szef sejmowej Komisji Stosunków Międzynarodowych
powinien pójść dalej i wysunąć nośne społecznie hasło
"Palestyńczycy na Madagaskar".
Kwiatkowski powiedział, że pieniądze z abonamentu idą na
promowanie dobrych książek. Rzuciliśmy się zatem na
program Beresia "Ciekawe książki", w którym występowali:
Bereś, feministka w okularach oraz łysy w sweterku. Po
kwadransie "pozbawiania się przestrzeni metafizycznej"
na rzecz "mięsa psychologicznego" przystąpiono do
omawiania książki "Seks w przyszłości". Bereś był
przeciwko, dla feministki seks nie ma przyszłości, zaś
dla łysego seks jest przeszłością. Teraz rozumiemy, na
czym polega misja mediów publicznych. Na pokazywaniu
Beresia, a nie seksu.
"Hot Chat 2001" na TV 4 z szefem Samoobrony w roli
głównej powinien nosić tytuł "Świat według Leppera".
Kalinowski jest zdrajcą, Michnik powinien płacić
podatki, PSL musi odejść z mediów publicznych, media
powinny przestać szkalować widzów, czyli Samoobronę, a
Lepper ma być premierem. Przewodniczący Samoobrony jest
nastawiony pokojowo, a od Arafata odróżnia go to, że
chociaż może, to nie chce wyjść na ulicę.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Chciałabym podać Ojcu Świętemu plasterek salcesonu,
tylko gdzie znaleźć dobry – martwiła się cały tydzień
siostra Ludmiła z garkuchni Domu Arcybiskupów
Krakowskich odpowiedzialna za przygotowanie papie papu.
Poza salcesonem przygotowano ponad milion hostii, które
rozdawać będzie dwa tysiące księży i kleryków w ciągu
zaledwie piętnastu minut. To absolutny rekord świata
godny zapisu w Księdze Guinnessa.
• Na Śląsku Mumia Wolności odrzuciła zaloty Ruchu
Społecznego (resztówka po AWS) i zaczęła kokietować SLD.
Na Podlasiu z rządzącą koalicją SLD–UP wystartują
bractwa cerkiewne. Z Samoobroną Andrzeja Leppera –
Polska Unia Gospodarcza Wojciecha Kornowskiego,
przegrana w wyborach parlamentarnych. Na listach Mumii
Wolności we Wrocławiu znajdą się liderzy szalikowców
Śląska Wrocław, najbardziej bojowi zadymiarze. To odwet
Frasyniuka za przejście dżudoki Rafała Kubackiego do
klubu Samoobrona.
• Pułkownik WP Ryszard Chwastek w liście otwartym
skrytykował "barbarzyńską redukcję kadry" oficerskiej.
Zrobił tym dobrze ministrowi Szmajdzińskiemu, dając mu
pretekst do wyrwania Chwastka z kadry oficerskiej, czyli
kontynuowania polityki redukcji.
• Andrzej Lepper, podoficer, lider Samoobrony
zapowiedział, że ścisłe kierownictwo tej partii będzie
pobierać kaucje od kandydatów na posłów i samorządowców.
Posłów wycenił na milion złotych, samorządowców
zdegradował do stu tysięcy. Kaucje przepadną, jeśli
wybrani z listy Samoobrony przejdą
potem do konkurencji. Pomysł spóźniony nieco, bo
czterech posłów już mu bryknęło. Czyli cztery duże bańki
w plecy.
• Łamie się koalicja Platfusmersów i PiSuaru posiadająca
drugi wynik (18 proc. poparcia) w samorządowych
rankingach przedwyborczych. Spółka POPiS miała wystawić
kandydatów na prezydentów przynajmniej w 11 dużych
miastach. W dwa miesiące po uroczyście odtrąbionej w
mediach deklaracji zdołano ustalić jedynie dwóch.
• Wyleniał Lech Wałęsa. Z powodu upałów zrzucił na lato
wąsy. Kiedyś "NIE" proponowało mu wielkie pieniądze za
odesłanie ich Urbanowi. Nie połakomił się. Do
historycznego spotkania Lecha Wałęsy, Mieczysława
Wachowskiego oraz państwa Lecha i Jarosława Kaczyńskich
doszło po latach w Gdańsku. Tym razem wyżej wymienieni
nie strajkowali, nie knuli, nie obalali ustroju
socjalistycznego godząc przy okazji w sojusz ze
Związkiem Radzieckim, tylko zasiedli wspólnie w ławach
sądowych. Państwo Kaczyńscy zarzucili Wałęsie i
Wachowskiemu "wielokrotne przestępstwa", a Wachowski
zarzucił Kaczorom branie pieniędzy z FOZZ. Falandysz
robił za papugę.
• Obywatelowi Mirosławowi Danielakowi, znanemu
publiczności jako Malizna, od półtora roku oczekującemu
na proces tzw. starego Pruszkowa w jednym ze śląskich
więzień, odebrano telefon komórkowy. No i jak się teraz
będzie Malizna kontaktował z innymi bossami Pruszkowa,
którzy siedzą gdzie indziej i nadal mają komórki?
• Po pobiciu prezesa "Odry" Walusia Polska Konfederacja
Pracodawców Prywatnych wydała histeryczne oświadczenie:
"... żaden z przedsiębiorców i pracodawców, szczególnie
prywatnych nie może czuć się bezpiecznie we własnej
firmie, we własnym mieście i we własnym kraju...".
Konfederacja Bochniarzowej twierdzi, że pracodawcy czują
się jak przestępcy wyjęci spod prawa i protestuje
przeciw spektakularnym aresztowaniom biznesmenów oraz
oskarża "część władz" o aprobowanie nieinterwencji
policyjnej w "Odrze". O tym, że trzeba ludziom płacić –
ani słowa. Oświadczenie to szczyt bezczelności, wręcz
prowokowanie do bicia.
• Komendant główny policji gen. insp. Antoni Kowalczyk
ma odejść ze stanowiska. Dymisja nie ma związku z
nieróbstwem policji podczas zadymy w szczecińskiej
"Odrze"; komendant ma polecieć za tzw. całokształt.
Następcą Kowalczyka zostanie prawdopodobnie obecny jego
zastępca nadinsp. Władysław Padło. Padło na Padłę.
• Wedle "Gazety Wyborczej" relacjonującej w zeszłym
tygodniu najnowsze naukowe odkrycia, jąkanie się wynika
z ukrytej wady mózgu. Gratulujemy redaktorom odwagi.
• W stolicy na placu Inwalidów bankomat wydaje banknoty
Narodowego Banku Polskiego śmierdzące końskim gównem.
Bank Balcerowicza ortodoksyjnie twierdzi, że pieniądze
nie śmierdzą.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czy SLD jest jeszcze lewicą
Kiedy cztery lata temu wstępowałem do Frakcji Młodych
SdRP, nie sądziłem, że coś takiego przeżyję – delegacja
lewicowego (sic!) rządu będzie popierać projekt wpisania
odwołania do Boga (Invocatio Dei?) w preambule przyszłej
konstytucji Unii Europejskiej. Przeciwko planom tym
ostro zaprotestowało część państw UE z Francją na czele.
Tą Francją, w której obecnie tak prezydent, jak premier
wywodzą się z centroprawicy. Ponieważ we Francji idee
republikańskie są od dawna kanonem przyjętym przez
prawie całą klasę polityczną, doszło do czegoś w rodzaju
absurdu: francuska prawica protestuje przeciwko
klerykalizmowi polskiej lewicy.
Unia Europejska funkcjonuje jako wspólnota wszystkich
jej obywateli, bez względu na ich płeć, narodowość,
rasę, światopogląd, wyznanie, preferencje seksualne
itp., itd. Wspólnota wszystkich ludzi, nie tylko
wierzących w Boga. Wydawać by się mogło logiczne, że
delegacja polska skupi się przede wszystkim na
prezentacji i szukaniu poparcia państw członkowskich
Unii na rzecz naszych koncepcji praw człowieka i
obywatela, praw socjalnych, rozwiązań systemowych
regulujących funkcjonowanie przyszłych instytucji
europejskich itp. Tymczasem najważniejszym zadaniem
polskiej delegacji stało się doprowadzenie do wpisania
odwołania do Boga w preambule konstytucji. Nie byłoby w
tym nic dziwnego, wszak po 1997 r. przyzwyczailiśmy się
do podobnych zagrań przedstawicieli polskich władz –
wystarczy tylko przypomnieć sobie konferencję ONZ w
Pekinie – gdyby nie fakt, że nowe rozwiązanie prawne
forsuje lewicowy rząd Leszka Millera!
Znajomi często zadają mi pytanie: czy SLD w kreowaniu
polityki gospodarczej i światopoglądowej jest jeszcze
lewicą? Co do kwestii gospodarczych tłumaczę, że pewne
posunięcia są nieuniknione, spowodowane deficytem
budżetowym i potrzebą szybkiej naprawy finansów państwa.
Że SLD jako odpowiedzialne ugrupowanie nie może
postępować inaczej, choć wie, jak bardzo jest to bolesne
dla wielu
naszych rodaków. Ale jakich argumentów mam użyć, by
usprawiedliwić taką a nie inną politykę światopoglądową
mojego ugrupowania? W miarę upływu czasu nabieram coraz
większego przekonania, że do końca rządów SLD obecne
status quo w tym zakresie zostanie utrzymane. Nie będzie
liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, nie będzie
przywrócony do szkół obiektywnie nauczany przedmiot
"wychowanie seksualne człowieka", nie zostaną
zalegalizowane instytucja konku-binatów i związki par
heteroseksualnych. Pod znakiem zapytania stoi kwestia
działania na rzecz równouprawnienia kobiet i mężczyzn. O
opodatkowaniu kościołów w ogóle można zapomnieć.
W obliczu tych wszystkich przykładów pytanie moich
znajomych, czy SLD jest jeszcze lewicą, staje się bardzo
zasadne. Czyż neutralność światopoglądowa państwa,
działanie na rzecz niedyskryminacji i równouprawnienia,
przedkładania edukacji nad surowość prawa (aborcja,
narkomania) to nie jest już program Międzynarodówki
Socjalistycznej, do której rządząca SLD również należy?
Polska lewica rządzona przez premiera Millera ewoluuje w
kierunku konserwatywnym. Robi to w imię głupiego
założenia, że poparcie Kościoła katolickiego jest
warunkiem nieodzownym do wprowadzenia Polski do UE. Ale
nie tylko. Wydaje się, że dzisiaj brak jest w Sojuszu
nie tylko chęci przeprowadzenia tych wszystkich zmian,
ale wręcz przekonania o ich trafności. Dominuje za to
pogląd wyrażony niedawno przez Ryszarda Kalisza, że
wszystkie te zmiany zostaną dokonane, ale nie w ciągu
tej kadencji Sejmu, a może nawet nie w ciągu
najbliższych 10 lat, bo społeczeństwo nie jest jeszcze
na nie gotowe. Grunt pod taką ewolucję był
przygotowywany od dawna. Jeszcze przed wyborami
parlamentarnymi marginalizowano osoby dążące do zmian
prawnych w relacji Kościoła i państwa – uważając je za
beton antyklerykalny i wmawiając pozostałym członkom
SLD, że kwestie światopoglądowe to sprawy zastępcze.
Nasz rząd postawił wszystko na wprowadzenie Polski do UE
i powrót na ścieżkę szybkiego rozwoju gospodarczego.
Temu podporządkowane są wszystkie inne cele. Niestety,
jest to zagranie va banque, w wyniku którego w 2005 r.
może dojść do scenariusza totalnej klęski – zarówno w
wyborach parlamentarnych, jak i prezydenckich. Jeśli
lewica nie spełni obietnic gospodarczych, bo np. nie
potrafiła, i światopoglądowych, bo nie chciała i się
bała.
Paweł Kończyk
www.lewica.pl
Czarne na czerwonym
Mam 21 lat. Od 3 lat jestem członkiem-fanem SLD. Od
pewnego czasu nachodzi mnie jednak pewna perwersyjna
wizja: ciemny zakątek Sejmu, rozmawiają dwie osoby.
Nagle jedna z nich rozgląda się na boki i gdy nikogo
obcego nie widzi, nurkuje pod czarną sutannę drugiej. Po
kilku minutach wychodzą z cienia, z ulgą na twarzach:
Miller (premier) i Fluorescencja Glemp patrzą na siebie
z czułością i idą dalej robić politykę... Wytłumaczcie
mi, w jakiej ja jestem partii i dlaczego moja
legitymacja zaczyna przypominać mi papier toaletowy?!!
Dlaczego góro olewasz swoje fundamenty?!! Czy mam
głosować na Leppera?!
W.
(e-mail do wiadomości redakcji)
KoKat komisarz
Jeśli wyrok, jaki zarobiła "Trybuna", utrzyma się (a
sądzę, że tak), to KoKat (Kościół katolicki – jako
instytucja dla odróżnienia od kościoła – wiernych)
znalazł sobie kolejne źródło dochodu. By w przyszłości
ustrzec redakcje przed ponoszeniem kosztów sądowych w
sprawach o "obrazę uczuć", proponuję, by mój poseł pan
red. Gadzinowski złożył w Sejmie projekt ustawy o
ustanowieniu w każdej redakcji (nie tylko w prasie)
stanowiska "Pełnomocnika ds. Uczuć Powszechnie
Akceptowanych" (PUPA) z uposażeniem z-cy red. nacz. i z
uprawnieniami komisarza. Stanowisko to obsadzałby KoKat.
Komisarz podlegałby tylko prawom KoKat, a jego decyzje w
odniesieniu do treści lub formy dzieła (włącznie z
ewent. wstrzymaniem edycji) byłyby nieodwołalne. W
redakcjach uważanych przez KoKat za "czerwone" stanowisk
powinno być dwa, w "NIE" – 3 do 10.
Jerzy Kalicki
(e-mail do wiadomości redakcji)
... niech rzuci kamieniem
Zaprawdę powiadam Wam, żaden brud i zło nie mają do Was
dostępu, poza tym, które macie w sobie. I chcąc, czy
nie, bardziej tygodnik "NIE" jest Bogu oddany niż wielu
biskupów.
I ni jedni, ni drudzy nie będą mogli zaprzeczyć, jeśli
wejrzą w siebie, gdzie nikogo, poza nimi i Bogiem nie
ma, czy może się mylę?
SIWAK
(e-mail do wiadomości redakcji)
Szkolenie owiec
Moja siostra kończy właśnie III klasę gimnazjum w szkole
nr 75 w Krakowie. No to co?
No nic. Tylko że u niej ocena z religii liczy się do
średniej. Ale już ocena z języka niemieckiego nie.
Powód? Bo jest to przedmiot dodatkowy. No tak,
dodatkowy. Ale religia... podobno też.
Michał, Kraków
(e-mail do wiadomości redakcji)
Znasz li ten kaj
Na trop "NIE" wpadłem niedawno, przeczytałem kilka
artykułów i... Tak doskonale dosadnych i rzeczowo
napisanych artykułów nie czytałem od czasów felietonów
p. Urbana w "Polityce".
Czy obecna Polska jest naprawdę tak "popapranym"
miejscem? Poza internetem nie mam kontaktu z "Krajem
Wiecznej Transformacji", jednak dla kogoś, kto tak jak
ja odwykł od życia w Polsce, jest to wprost nie do
uwierzenia. Tak jak opisujecie różne przypadki z życia
kraju, który było nie było leży w środku Europy,
pozostaje jedynie zapytać retorycznie – do czego to
wszystko doprowadzi? Pamiętam, jak w latach 80.
stawiałem sobie podobne pytanie obserwując beznadzieję
tamtych czasów.
Krzysiek, Toronto
(e-mail do wiadomości redakcji)
Gość w dom...
Chciałbym udzielić pewnej przestrogi wszystkim tym,
którzy od czasu do czasu lubią spakować plecak i
wyruszyć np. w góry. Zdarza się czasem takim osobom
szukać noclegu, bo znalazły się akurat w miejscu, w
którym z jakichś niewyjaśnionych powodów nie ma
schroniska czy kwater prywatnych, a do najbliższych tego
typu miejsc pozostaje jeszcze do przejścia kawał drogi.
Poza tym są głodni, spragnieni i niewyspani. Niech nie
wpadną na pomysł, by spytać o nocleg na plebanii. Jedyne
na co mogą liczyć, to zamknięcie drzwi przed nosem i to
w sposób tak chamski, że pasujący raczej do łobuza niż
do księdza, a może zresztą to jest to samo. Warto podać
jeszcze, gdzie mieści się to zagłębie "miłosierdzia",
coby wiadomo było, w jakie okolice raczej się nie
zapuszczać bez zarezerwowanego wcześniej noclegu. Otóż
jest to miejscowość Huciska w Beskidzie Makowskim.
Jakub Grabowski
(e-mail do wiadomości redakcji)
Pochrzaniliście
Nie jestem pewien, czy piszę pod właściwy adres (ten
jest jedynym, jaki znalazłem). Przeczytałem w
"Telewizorni" ("NIE" nr 22/2002) o lądowaniu JP2 w
Azerbejdżanie. Redakcja napisała nieprawdę: R2D2 nie
mówił w wielu językach, choć przyznaję, że niezrozumiale
pogwizdywał i miał mały dekielek. Zapewne mieliście na
myśli C3PO (czytaj SIFRIIPIO), który faktycznie zna
wiele języków. Jeśli nie oglądaliście żadnego odcinka
"Gwiezdnych Wojen", to podpowiem, że C3PO często bredził
głupoty, poruszał się niezgrabnie, był postacią
komiczną, a w jednej z części sagi podszywał się pod
boga, nie TEGO Boga! – zadowolił się zwykłym, pogańskim
bożkiem dzikusów.
Sagremor
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Baczność! Słuchać czarnego!"
Pisząc list, zatytułowany przez Was: "Baczność! Słuchać
czarnego!" nie spodziewałem się, że doczekam się tak
"błyskotliwej" odpowiedzi od samego Dowódcy. Celem mojej
interwencji było zainteresowanie przełożonych tego pana
tym, co się tu wyprawia, a o czym (byłem przekonany) nie
mają pojęcia.
Kilka dni po opublikowaniu mojego listu odbyła się
uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod świątynię
celebrowana przez samego Flaszkę. Nazjeżdżało się
dostojników duchownych, "świeckich" i oczywiście
wojskowych. Wśród generalicji był też pełniący obowiązki
dowódcy 2 Korpusu!
Przed świątynią w kolumnach czwórkowych stały
pododdziały żołnierzy służby zasadniczej. Oczywiście
szeregi złożone były z samych ochotników (wyznaczonych
po dziesięciu z każdego pododdziału). Nikogo z
dostojników to nie zainteresowało!
W ostatni poniedziałek dowódca przekazał mikrofon
czarnemu (porucznikowi), a ten z nieukrywanym
zadowoleniem obwieścił, że ksiądz kapitan został
dziekanem ŚOW i że dzięki temu prawdopodobnie garnizon
nie zostanie zlikwidowany.
W tym też momencie przypomniał mi się dobry, polski
film, jak to Kargul westchnął, że nadeszły czasy, gdy
człowiek zmuszony jest poprzez świnie protekcji
dochodzić.
Pancerny
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Matka Boska i zabójcy"
Proszę się nie dziwić policji, że prowadzą tę sprawę nie
tak, jak powinni. Każde dochodzenie jest nadzorowane
przez prokuratora, który zawsze ma rację. (Wiem co
nieco. Byłem gliną 17 lat). Czytając ten artykuł
dochodzę do wniosku, że prokurator ma ochotę sprawie łeb
ukręcić, bo się boi zwierzchników włażących w dupę
klerowi lub sam im włazi.
Współczuję policjantowi, który tę sprawę prowadzi. Nie
chciałbym być na jego miejscu. Bezkarność kleru tak
długo będzie w naszym państwie istniała, dopóki
najwyższe władze państwowe, z przewielebnym prezydentem
i wielebnym premierem na czele, będą włazić im w dupę.
Rzygać mi się chce, jak na to
patrzę. Zawsze oddawałem głos na SLD, bo byłem pewny, że
będąc u władzy i mając większość w parlamencie, będą tę
czarną zarazę krótko trzymać za mordę. Zostałem
oszukany.
Jan Zaremba, Sieroszewice
"Kubuś Rozpruwacz"
Michał Owczarczuk ("NIE" nr 22/2002) twierdzi, że gry
komputerowe ukazujące przemoc wzbudzają takową w
dzieciach. To oczywista bzdura. Grałem we wszystkie
wymienione w artykule i wiele innych, równie brutalnych
i jakoś nie mam ochoty wziąć w ręce bejzbola, pistoletu
i innych tego typu argumentów. A gram dużo i namiętnie.
Pan Owczarczuk powtarza obiegowe opinie głoszone przez
tzw. psychologów, socjologów i innych logów (tzw., bo na
ogół nie wypowiadają się bez zaznaczenia, że "ja co
prawda nie gram, ale wiem, że...").
Jako osoba obracająca się w kręgach graczy komputerowych
nigdy nie spotkałem nikogo, kto z powodu gry
komputerowej zrobił komuś krzywdę. Powiem więcej, gry
komputerowe pozwalają odreagować stres, dać odpocząć
szarym komórkom (a o to trudno w czasach, kiedy trzeba
kombinować non stop, skąd wziąć pieniądze, aby dożyć "do
pierwszego"), gry komputerowe nie niszczą umysłów. Po
prostu osoba o już uszkodzonej psychice znajduje w grach
ostateczny impuls do uwolnienia swojej agresji.
Piotrek z Rybnika
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Strażnik Tatr"
Pogratulować recenzji ("NIE" nr 24). Zrobiona z
literackim talentem i ze znajomością technik pisania
recenzji. AWŁ poznała się na wartości literackiej
opisywanego dzieła. Jednak, wplotła wychodzące z
błędnych przesłanek poglądy, dotyczące przyrody wcale
nie tylko Tatr. Sprawa jest poważna, gdyż "NIE" jest
"cotygodnikiem" ogromnie opiniotwórczym.
Czy uchodzi kpić z Gąsienicy-Byrcyna, który dla
ratowania świstaków chciał zlikwidować trasę narciarską?
Gdyby nie świstaki, niepotrzebny byłby Tatrzański Park
Narodowy. Parki narodowe po to się tworzy, aby przyroda,
będąca w ciągłym konflikcie z durniami sądzącymi, że
ziemia jest "im powinna", miała gdzie przetrwać. Nie po
to, zaś aby zachłanny głupiec miał gdzie ustawiać swoje
kramy i karuzele. (...) jeśli ktoś troszczy się o
ostatnią w Tatrach nadobnicę alpejską, to trzeba mu
pomóc! (...)
Ochrona przyrody ma różne motywy. Np. utylitarne (zasoby
genowe!), estetyczne i etyczne. Z których motywów kpi
AWŁ i dlaczego? Ja chętnie bym zakpił z rajców
Zakopanego, którzy ostatnio uchwalili, że strefa
ochronna TPN jest potrzebna od strony pól i lasów,
natomiast jest niepotrzebna od strony terenów
budowlanych. Czyn ten dowodzi mojej wcześniejszej tezy,
że góral tępy jest i chciwy oraz że w interesie
narodowym trzeba przed nimi chronić Tatry. Dowodzi też,
że obecna dyrekcja i członkowie rady parku nie dorośli
do swoich funkcji. AWŁ ich broni! Za to z porządnego
człowieka, choć górala, zrobiła błazna.
Pyra
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dworzanie
Spędziłem z nimi 48 godzin. Faceci po 30. dogorywający
na dworcu. Jeżeli masz miękkie serce, musisz mieć twardą
dupę – powtarzali wielokrotnie. Bezdomniaki mówiąc serce
mają na myśli zaufanie. Każdy uważa, że komuś dał się
wykorzystać. Wszyscy czują się wydymani przez system.
Chyba go nie lubią.
Na dworcu PKP w Katowicach – podobnie jak na wielu
innych w Pomrocznej – można spotkać co najmniej cztery
grupy ludzi: podróżnych, ćpunów, dynksiarzy i
bezdomnych. W odróżnieniu od podróżnych bezdomnych humor
nie opuszcza.
Środa, kilka minut po północy
Psy robią kolejną rundę wokół dworca. Idą, śmieją się.
Zatrzymują się nad legowiskiem jednego z bezdomnych,
leżącego koło rzędu budek telefonicznych.
– Ty, dziadek, żyjesz? Mówię do ciebie, odezwij się! –
zaczyna wyższy. Mniejszy wzrostem ponawia rozkaz: – No,
kurwa, puść parę z gęby. Dziadek milczy. Dwa kopniaki i
ścierwo się rusza. – Jak do ciebie mówimy, to się
odzywaj. Kopania unikniesz.
Po przeciwnej stronie dworcowego hallu, pod kasami, do
spania układa się grupa i komentuje.
– Kopy to rzadkość, tylko dla wybranych – wyjaśnia
Marian rozkładając najnowszy model kartonowego wyra.
Wybrani to bezdomni alkoholicy i peronowe ćpuny. Policja
ich nie lubi, bo kradną i śmierdzą. – Nas ani nie kopią,
ani nawet nie obrażają. Czasem przylezą, zapytają, czy
niczego nie mamy na sumieniu, i pójdą – mówi Marian
przykrywając się plastykowym workiem znalezionym na
zapleczu pobliskiego "Alberta".
– Ty Maniek, stul pysk i śpij. Rano trzeba jechać na
łaźnię.
Lump lumpowi nierówny
Stereotypowy bezdomniak to brudas, złodziej, ćpun,
alkoholik. Ale jak zwykle stereotyp z rzeczywistością ma
niewiele wspólnego. Znajomki z Katowic, z którymi
spędziłem 48 godzin, chodzą po ulicach i niewiele różnią
się od większości emerytów. Ich status społeczny jest
zresztą zbliżony. Czasem zalatują stęchlizną. Ale
rzadko.
– Kiedy trafia się na dworzec, trzeba odpowiedzieć sobie
na pytanie: chcę czy nie chcę się stoczyć? – mówi
Inżynierek. – Chcesz iść na dno, przyłącz się do
dynksiarzy albo ćpunów. Obie grupy śmierdzą tak mocno,
że czuć na peronach. Zwykłe bezdomniaczki-szaraczki
chodzą do łaźni i zazwyczaj szukają jakiejś roboty.
– Jeżeli śmierdzisz, to nie masz szans nawet na
odprowadzanie wózków pod hipermarketem – wyjaśnia
Krzysiu. Na wózki chodzi kilka razy w tygodniu. W ciągu
dnia odprowadzi cztery, pięć, jak Bóg pozwoli nawet
dziesięć dorożek. Utarg ma niewielki, bo polaczki się
wycwaniły i zamiast nowej złotówki do wózka wkładają
starą dychę albo dwa fenigi niemieckie.
Czyste bezdomniaki nie różnią się od przeciętnego
ZUS-owca także ubiorem. No, może butami.
– Na dworzec trafiłem latem. Miałem botki, ale po kilku
tygodniach się rozleciały. Z "Caritasu" dostałem nowe
buty, ale sandały. Teraz przez te szpary sakramencko
piździ – mówi Tomek pokazując stopę z trzema skarpetami.
– Ciesz się, że w ogóle dostałeś – do rozmowy wtrąca się
Inżynier. – Jak mi się sandały rozpadły, to w MOPS-ie
usłyszałem, że na nowe nie mam co liczyć. Dopiero po
tym, jak wygarnąłem, że do Czech wysyłają (w ramach
pomocy powodzianom; w listopadzie), to kobita dała mi o
numer za małe pantofle i kazała się wynosić.
Śmierć przychodzi z flachą
Od początku października, na katowickim dworcu sczezło
już ośmiu chłopa. Zdychali z wielu powodów, najczęściej
z zimna i alkoholu.
– Pod budkami telefonicznymi leżą dynksiarze (amatorzy
denaturatu – przyp. B.S.). Oni najczęściej schodzą.
Nawalą się, potem zasypiają i często już nie budzą –
mówi Marian.
W hallu dolnym dworca mieszkają ćpuny. Śmierdzący,
obleśni, polujący na wszystko, co się rusza, też
zdychają często, ale rzadziej z zimna, głównie z
przećpania albo po prostu ktoś ich zabija. W najlepszej
sytuacji są moi znajomkowie śpiący rzędem pod kasami
biletowymi. Bo oni ani nie piją, ani nie ćpają.
– Jeżeli jednego dnia nawaliłbym się, to drugiego mam
dwa problemy – jestem bezdomny i mam kaca. Ledwie daję
sobie radę z jednym – mówi Inżynier. A Maniek dodaje: –
Na kaca potrzeba klina więc i kasy. Kasy nie ma, to się
robi dziesionę (rozbój – przyp. B.S.), a potem do
pierdla.
Jakby zajrzeć w policyjne kartoteki, połowa "dworaków"
siedziała. Przeświadczenie, że bezdomni popełniają
przestępstwa, aby trafić do pudła i uchronić się przed
zimnem, to kolejny stereotyp.
– Nie ma gorszej kary niż utrata wolności. Z dworca
zawsze możesz wyjść, z pierdla wtedy, kiedy ci pozwolą –
mówi Munczako, który za kratami spędził ponad 12 lat. –
Od trzech jestem obywatelem dworca i nie chcę wracać za
kratki!
Mylą się także ci, co sądzą, że bezdomniaki na ulice
najczęściej trafiają z pierdla. Zazwyczaj jest tak, że
najpierw tracą adres, dopiero potem coś popełniają i idą
do pudła.
Ilu bezdomniaków zdycha co roku w Pomrocznej, nie wie
nikt. Znajomki z Katowic mówią jedno: na pewno więcej,
niż podaje policja, i więcej, niż ginie w wypadkach
samochodowych. Czyli co najmniej 500 osób rocznie.
– W lasach pod Tychami są groby bezdomnych, o których
wiedzą tylko tacy jak my. Między nami panuje taka
solidarność, że jeden drugiego spuszcza w glebę. Obcych
nie dopuszczamy, bo się zawiedliśmy. Chociaż po śmierci
należy się nam szacunek – mówi Maniek. Dla niego
szacunek to prawo do godnego pochówku.
– Kilka tygodni temu na katowickim cmentarzu komunalnym
zakopali jednego z nas. Bez butów, z gołym torsem –
wspomina Tomek. Więc wolą chować się sami, mają pewność,
że jeden drugiemu do trumny buty włoży.
Nikt nie wie, ilu jest w Katowicach bezdomnych. Na
dworcu naliczyłem ich ponad 60. Dwa tygodnie temu. Teraz
pewnie jest o pięciu mniej.
Dworzec jak wilczy bilet
– Nazywają mnie Inżynierem, bo mam wyższe wykształcenie.
Skończyłem polibudę w Gliwicach, kilka lat pracowałem na
KWK Wieczorek, ale przyszły zwolnienia grupowe. Potem
baba wywaliła mnie z domu.
Jurek nie jest inżynierem, magistra też nie zrobił. Jest
za to jednym z najlepszych polskich brydżystów.
– Mieszkam na dworcu i tego się nie wstydzę. Rok temu
byłem królem życia. Wynajmowałem mieszkanko na
krakowskim Kurdwanowie, pracowałem, grałem w brydża.
Potem mojemu przyjacielowi i pracodawcy zmarło się,
zostałem bez kasy i mieszkania. Brak kasy to brak
wpisowego na turniej. Stawki są wysokie, sporo można
wygrać, ale trzeba zainwestować 500 złotych.
Zameldowanych na dworcu nie chcemy. Takimi słowami
kończy się każda rozmowa o pracy.
– Żeby zostać nawet śmieciarzem, musisz mieć meldunek –
denerwuje się Tomek. Kiedyś był rybakiem, pływał w
gdyńskim "Gryfie". Firmę zlikwidowano. Starał się
znaleźć coś po znajomości, ale nikt nie chciał zabrać go
w morze.
– Za duża odpowiedzialność. Gdyby coś się stało, kapitan
poszedłby do paki – tłumaczy. Więc spakował żeglarski
wór. Przywiało go na Śląsk. Popracował trochę w KWK
Marklowice, ale go wyjebali, bo na robocie się nie znał.
Kasy nie miał, więc kamienicznik powiedział
sakramentalne "won". Wyniósł się i zamieszkał na
katowickiej berzie (w lumperskim slangu dworzec kolejowy
– przyp. B.S.). Teraz jak większość albo zbiera puszki
aluminiowe (1,2 zł za kilogram!), albo odprowadza wózki
w Géancie.
– Problem bezdomności rozwiązałby się sam – uważa
Maniek. Jego zdaniem wystarczy zlikwidować wymóg
meldunku pracownika w pierwszym miesiącu pracy. – Robisz
miesiąc, masz kasę, znajdujesz metę i meldujesz się.
Potem podajesz adres, masz robotę i jesteś król.
Niestety, zmiany w prawie pracy idą w jedną stronę, tę
odwrotną. Dyktują je wielcy przedsiębiorcy. Ale oni mają
i mieszkanie, i pracę.
Autor : Bartek Sapota
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziura i rów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Krew nie woda was zaleje
Pamiętacie powódź, która zatopiła rząd Cimoszewicza?
Zostało po niej jeszcze 75 mln dolków do przekręcenia.
Zbliżające się lato będzie obfitować w Europie w
gwałtowne ulewy i powodzie podobne do tych z lat 1997 i
2002 – prognozuje renomowany duński Królewski Instytut
Meteorologiczny.
W grudniu 1997 r. na usuwanie skutków powodzi
otrzymaliśmy z Banku Światowego 200 mln dolarów.
Pieniądze te posłużyć miały do bezpośredniej odbudowy
zniszczonych dróg i mostów, do budowy całego systemu
zabezpieczeń i umocnień przeciwpowodziowych oraz – co
nie mniej istotne – do opracowania systemu ubezpieczeń
przeciwpowodziowych. Kredyt z BŚ jest zresztą tylko
częścią całego projektu likwidacji skutków powodzi
wartego prawie 500 mln dolców.
Jak to zwykle u nas bywa, dzieleniem kasy i
opracowywaniem projektów zajęło się wiele instytucji,
ministerstw i specjalnie powołanych na tę okoliczność
organów.
Szczególne miejsce zajmuje wśród nich zapomniany dziś
nieco Buzkowy superprofesjonalista Jerzy Widzyk, czyli
pełnomocnik rządu ds. usuwania skutków powodzi (w randze
ministra), oraz ulokowane we Wrocławiu Biuro Koordynacji
Projektu Banku Światowego (BKPBŚ). Organ ów kierowany
przez byłego wojewodę dolnośląskiego z czasów wielkiej
powodzi Janusza Zaleskiego zajmuje także nader poczesne
miejsce w dokumentach kontrolnych NIK skierowanych do
prokuratury. Raport ów do mediów przeciekł bardzo
fragmentarycznie i powierzchownie. A szkoda.
* * *
Dla uproszczenia przegląd krajowych osiągnięć
przeciwpowodziowych podzieliliśmy na dwie kategorie:
tego, co za pieniądze z Banku Światowego udało się
dokonać, i tego, co okazało się zbyt skomplikowane.
Udało się, i to w sposób nadzwyczajny, rozwinąć usługi
konsultingowe. Za pieniądze na usuwanie skutków powodzi
konsultanci z całego świata żarli w restauracjach i
wydawali tysiące dolarów na taksówki rżnąc przy okazji
polskiego gospodarza na potęgę.
Dla przykładu Firma Halcrow Rural Management na skutek
błędnej interpretacji zapisów umowy uzyskała nienależne
wynagrodzenie w kwocie 403 tys. USD. Numer był dość
ciekawy – polegał na zawyżaniu wynagrodzenia
konsultantów pracujących w niepełnym wymiarze godzin.
Nie wiemy, niestety, na czym polegały te krótkie
konsultacje.
Zdaniem NIK, nierzetelnie rozliczano wszystkie firmy
konsultingowe biorące udział w projekcie. Rekordzistą
okazała się francuska firma Sogreah (umowa na ponad 4
mln dolarów).
Jej działania w znacznej części pokrywały się z
zadaniami powierzonymi innym firmom.
Nieco mniej udały się konsultacje wewnątrz rządu
Pomrocznej. Pomiędzy datą zawarcia umowy kredytowej a
spotkaniem ministra finansów, pełnomocnika Widzyka i
ministra środowiska, na którym to spotkaniu ustalono
sposób wydawania kasy, minęło... 11 miesięcy. Dlaczego?
Nie wiemy. Być może z powodu zalewu pracy.
* * *
Wiemy natomiast, jak w nader prosty sposób Instytutowi
Meteorologii i Gospodarki Wodnej udało się zarobić na
czysto 1,25 mln zł. Meteorologom kasa z budżetu i z
Banku Światowego spadła poniekąd z nieba, ulokowali ją
więc z powrotem w banku na korzystnych lokatach. W tym
samym czasie Rejonowe Zarządy Gospodarki Wodnej, także
realizujące usuwanie skutków powodzi, nie miały grosza
przy duszy i narażały się na płacenie horrendalnych kar
umownych dla nieopłaconych w terminie wykonawców. Do
czerpania zysków nie upoważniała Instytutu umowa z
Ministerstwem Środowiska. Pieniądze meteorolodzy
wydawali – trzeba przyznać – ciekawie i z fantazją,
między innymi na swoje wyjazdy do Australii, Chin i USA.
Także i tutaj z pieniędzy powodziowych kupowano żarcie i
płacono rachunki w restauracjach.
O najbardziej znanej akcji IMiGW, czyli zakupie 100 aut
Toyota (wartych ponad dwa miliony ówczesnych
dojczmarek), pisaliśmy w nr 48/2002. Dodać warto
jedynie, że z 60 dostarczonych ostatecznie samochodów
dwa trafiły w ręce zastępców dyrektora IMiGW jako auta
służbowe.
W tym samym czasie z powodu braku pieniędzy RZGW Kraków
nie podpisał umowy na realizację cyfrowej mapy terenu.
Mapa taka ma zasadnicze znaczenie przy określaniu
kierunków rozlewania się wody.
Nie powiódł się także projekt wprowadzenia w Polsce
masowych ubezpieczeń powodziowych. Do dokonania analizy
w tej kwestii wybrano amerykańską firmę EQE
International. Firma wycofała się z kontraktu po kilku
krytycznych uwagach pod adresem swoich opracowań, co nie
przeszkodziło jej wystąpić o zapłatę 88 tys. dolarów za
rzekomo wykonane prace.
Pieniędzy ostatecznie nie dostała, ale systemu
ubezpieczeń jak nie było, tak nie ma, więc słynne
Cimoszkowe "trzeba się było ubezpieczyć" pozostaje
hasłem aktualnym.
Nie ma też bardzo wielu innych szumnie zapowiadanych
elementów – zintegrowanego systemu radarów
meteorologicznych czy automatycznego ostrzegania.
Powiodło się, i to nawet dwa razy, tworzenie Rady
Programowej przy komitecie usuwania skutków powodzi
mającej uczestniczyć w skomplikowanych pracach
przetargowych.
Pierwsza 5-osobowa rada spotkała się tylko raz i
ograniczyła do wyboru przewodniczącego, po czym
rozwiązała się. Druga rada nie spotkała się ani razu.
* * *
Na koniec jest jednak wiadomość dobra. Nie wszystkie
pieniądze z pożyczki poszły na żarcie, fury i
konsultantów komóry. Dzięki operatywności urzędników z
przyznanego 200-milionowego kredytu do marca 2002
wykorzystano zaledwie 135,4 mln. Na resztę zabrakło
pomysłów i dokumentacji.
Autor : Ada Kowalczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poganiacze posłów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie same barany
Siedzi w Sejmie posłów sztuk 460. Najwięcej, 49, jest
Bliźniąt (wśród nich, oczywiście, Kaczyńscy urodzeni 18
czerwca), a najmniej Wag, co zapewne sprzyja znanym
kłopotom z Temidą. Spośród dwunastu znaków SLD–UP ma
samodzielną większość tylko w pięciu (Rak, Panna, Waga,
Skorpion, Strzelec) i równą połowę w Rybach, gdzie
niezbędna okazuje się pomoc PSL. Prócz Ryb, ma koalicja
rządząca przewagę wśród Lwów, Koziorożców i Bliźniąt. W
pozostałych trzech znakach sytuacja jest bardzo
skomplikowana. Na przykład u Wodników:
– SLD–UP – 33,3 proc.
– Samoobrona – 30,0 proc.
– PO – 26,7 proc.
– PiS – 10,0 proc.
– PSL i LPR – 0 proc.
Jak wiadomo, przewodniczący Miller proklamował taką
wspaniałą w SLD demokrację, że każda komórka
sama sobie wybiera sprzymierzeńców. Czy więc Krystyna
Łybacka (ur. 10 lutego), naturalny lider czerwonych
Wodników, zdecyduje się na układ z Samoobroną, bo
przecież nie uda jej się zmiękczyć Wodnika Płażyńskiego
(też 10 lutego!)? Podobnie u Byków, gdzie koalicja
rządząca (zakładając lojalność PSL) musi ruszyć w zaloty
do jeszcze jednego klubu. Któregokolwiek, ale to
bynajmniej nie ułatwia sytuacji.
Spośród przywódców sprawdzają się zdecydowanie bracia
Kaczyńscy, w których znaku osiąga PiS najlepszy wynik
(18,4 proc.), Kalinowski (12 kwietnia), który podobny
sukces odnosi w PSL ze swoimi Baranami, Byk Tusk (22
kwietnia) uzyskuje zupełnie przyzwoity rezultat. Nie
może się uskarżać Leszek Miller (3 lipca), który swoje
Raki poprowadził do 55,8 proc. w ich znaku, a więc
bezwzględnej i komfortowej większości. Musi jednak
liczyć się z Pannami, w każdym sensie tego słowa, bo one
to zawiodły swój znak do najefektowniejszej wiktorii
(61,4 proc.). One, to znaczy: Ewa Janik (7 września),
Izabela Jaruga-Nowacka (23 sierpnia), Ewa Kralkowska (28
sierpnia), Alicja Murynowicz (21 września), Irena
Nowacka (8 września). I Herkules dupa, kiedy kobiet
kupa. A jeszcze przystojny Cimoszewicz na dokładkę (13
września). W LPR nie sprawdził się ani Ryba Giertych,
ani Lew Macierewicz. Baran Wrzodak radzi sobie
zdecydowanie lepiej od nich (27,5 proc. w porównaniu z
tamtymi odpowiednio: 2,6 i 8,6 proc.), można więc
sądzić, że w najbliższym czasie będzie zasadnie ubiegał
się o najwyższy stołek w partii. O Lepperze (13 czerwca)
nawet wspominać nie warto. Z Kaczyńskimi przegrywa z
kretesem, od socjaldemokratycznych Bliźniąt z ministrem
Janikiem (11 czerwca) i Sylwią Pusz (18 czerwca) na
czele, dzieli go przepaść. Dużo lepszy już Mojzesowicz,
tak że przy rozłamie gwiazdy radzą się samoobrońcom
orien-tować zdecydowanie na tego drugiego, pomimo
dwuznacznego nazwiska.
Jeśli chodzi o powiązania historyczne, to 1 maja i w
rocznicę Rewolucji Październikowej rodzili się tylko
Platformersi. Kompromisowi socjaldemokraci woleli
oglądać światło dzienne na republikańskiego 14 lipca.
Zodiakalnym bratem Dzierżyńskiego jest Adam Lipiński z
PiS (fizycznie trochę nawet podobny, psychicznie – nie
wiemy), który też urodzinowo oblewa rocznicę zburzenia
kapitalistycznego centrum finansowego w Nowym Jorku.
Wspólnota gwiezdna łączy Tuska z Gabrielem Janowskim i
Jerzym Wenderlichem, a całą tę trójcę – z Leninem. Poseł
Florek to brat galaktyczny Czapajewa, Dziewulski –
Nerona, Łyżwiński – Robespierre’a, zaś Nowina-Konopka –
mariawitki mateczki Kozłowskiej. Gadzinowski ma
odpowiednik w Kiepurze, Aleksandra Gramała w Wandzie
Wasilewskiej, Tadeusz Iwiński w Dantonie, a Danuta
Hojarska w świętej Teresce z Lisieux. Doprawdy,
szczególnie w tym ostatnim przypadku trudno odmówić
gwiazdom przenikliwości.
Oczywiście, żeby dać dzieciom możliwość pobrania
genetycznych soków gwiezdnych, trzeba zabrać się do
roboty dziewięć miesięcy wcześniej. Tak więc ci, którzy
chcieliby mieć potomstwo przystojne i bogate jak Pawełek
Piskorski, niech kupują viagrę w okolicach 25 maja.
Pragnący mieć dzieci tyle, co Marek Jurek, które będą
prać wnuki po dupach, powinni wskakiwać w pościel pod
koniec września. Bara-bara dla pragnących zapewnić
latoroślom przedwczesną i błyskotliwą inteligencję
Michała Tobera zalecane podczas wakacji, w połowie
lipca. Parajaskierniątka produkujemy podczas przesilenia
letniego. Amory w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi
Panny i jednocześnie rocznicy Cudu nad Wisłą zaowocują
Gadzinowskim. Dla rodziców bez ambicji, którzy życzyliby
sobie smarkaczy porządnych, skromnych, grzecznych i
prawdomównych, mamy też coś na pociechę. Posłowie nie
wypełnili wszystkich kart kalendarza. Pozostaje w nim
nadal 97 dni bezpiecznych. Najmniej zapoślony jest
grudzień, po nim listopad. Jeśli chodzi o grudzień, mamy
do czynienia z dziwnym zjawiskiem. Oto w dniach 21, 22,
23, 24, 26 i 27 tego miesiąca nie przyszło na świat
żadne poślisko. Natomiast w Boże Narodzenie – aż trzy.
Te Jezusiki z Wiejskiej to Kazimierz Chrzanowski i
Elżbieta Romero z SLD oraz Adam Ołdakowski z Samoobrony.
Najlepiej wstrzelił się Chrzanowski, będący członkiem
komisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw
dotyczących stanów nadzwyczajnych. Może zacząć od
własnych urodzin, jeżeli, rzecz jasna, ktoś na ten temat
coś zaprojektuje.
Narodziny Chrzanowskiego i Romero trudno złożyć na karb
przypadku. Nie bez przyczyny przecież posłowie SLD–UP ze
szczególnym upodobaniem rodzą się w najważniejsze święta
kościelne, maryjne w szczególności. I tak: 25 marca,
Zwiastowanie NMP – Maria Potępa; 3 maja, NMP Królowej
Polski – Zbigniew Musiał; 24 maja, Maryi Wspomożycielki
Wiernych – Marian Janicki; 22 sierpnia, NMP Królowej
Polski – Bronisław Dankowski; 8 września, Narodzenie NMP
– Irena Nowacka; 15 września, Matki Boskiej Bolesnej –
Janusz Krasoń i Marian Stępień, 8 grudnia, Niepokalane
Poczęcie NMP – Marek Pol. Czy to nie determinuje
polityki rządu?! Co poradzą na to spadkobiercy: Lutra –
Lech Nikolski (10 listopada) i Zwinglego – Wiesław
Kaczmarek (1 stycznia).
Dodajmy na zakończenie, że objawienie Josephowi Smithowi
Ksiąg Mormońskich (22 września) upamiętnia na ławach
sejmowych Izabella Sierakowska z SLD; niezapomniany
dzień opatentowania w Paryżu bidetu zasilanego z
wodociągów miejskich (7 lipca) – Zyta Gilowska z
Platformy Obywatelskiej; rzeź nocy św. Bartłomieja (24
sierpnia) – Jerzy Jan Polaczek z PiS
(Polaczek-katoliczek); założenie pierwszej toalety
publicznej (w Londynie 10 lutego 1852 r.) –
wszechstronny Maciej Płażyński, zaś otwarcie pierwszego
supermarketu ("Marble Dry Goods Palace" na Broadwayu, 21
marca 1848 r.) – jakże by mogło być inaczej, oliwa
zawsze na wierzch wypłynie – Zygmunt Wrzodak z LPR.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Oto są głowy zdrajców
Obrazek z telewizora: premier Miller ściska rękę
Kuklińskiego. W niewielkim mieszkaniu w Ciechanowie
ogląda ten uścisk Włodzimierz M., były sierżant Ludowego
Wojska Polskiego skazany za szpiegostwo.
Ofiara.
Dwieście kilometrów na północny wschód dalej, w wygodnym
letnim domku spędza najdłuższe wakacje w życiu Andrzej
Z., pułkownik w stanie spoczynku, emerytowany prokurator
wojskowy. Kat.
Dłoń Kuklińskiego w dłoni Millera powoduje, że ofiara
sięga po pióro i pisze list do redakcji "NIE". Akta
sprawy Włodzimierza M. są tajne do dziś. Nie jest tajne
nazwisko prokuratora, który skutecznie go oskarżał 18
lat temu: Andrzej Z. Odszukuję mazurską hacjendę kata,
namawiam go na rozmowę. Okazuje się, że płk. Z. również
oglądał telewizyjny uścisk Millera z Kuklińskim. I że
nieźle pamięta sprawę sierżanta M.
• Wydaje się mojej osobie, że my, mali szpiedzy, nigdy
nie doczekamy się naszej rehabilitacji i przyznania się
władzy do tego, że chcieliśmy też czynić dobrze czy też
spróbować wejść na drogę, która przyspieszała zmiany
ustrojowe w naszym kraju.
– Sprawę Kuklińskiego trzeba było załatwić, tak jak
została załatwiona. I koniec. Rehabilitacja,
przywrócenie stopnia wojskowego, rekompensata za
przepadek mienia. Ale manifestacyjne robienie ze zdrajcy
bohatera narodowego? Przyjmowanie go na salonach władzy,
namawianie do powrotu? Miejsce zdrajcy jest na cmentarzu
albo w więzieniu, a jeżeli wskutek fikołków historii
zdrajca uniknie kary, powinien przynajmniej wiedzieć, że
zdrajcą pozostanie do końca życia.
• Gdy przejąłem stanowisko szefa magazynu uzbrojenia
pułku, magazyn był w opłakanym stanie. Cały rok zajęło
mi doprowadzenie setek sztuk broni do czystości. Również
prowadziłem bardzo dokładnie dokumentację magazynu, że
nikt nie mógł się do niczego doczepić ani mi zarzucić.
Magazyn miałem naprawdę wyszykowany bardzo dobrze.
Potwierdzały to kontrole i wpisy pochwalne do książki
kontroli przez moich przełożonych.
– Zdrajcą jest ten, któremu zdrada przyjdzie na myśl.
Konsekwencje tej myśli, czyli czyny, za które zdrajca
jest sądzony, są mniej ważne. Ten M., o którego pan
pyta, i Kukliński niczym się nie różnią. Przez
jednego i drugiego państwo nie poniosło żadnej straty,
nie zginął ani jeden człowiek. Tylko że jeden zdrajca
był sierżantem, a drugi pułkownikiem, o jednym
zapom-niano, a drugiemu buduje się pomniki.
To właśnie nazywam fikołkiem historii.
• Kiedy rzeczywiście miałem nadmiar czasu – zwróciłem
się do zastępcy dowódcy pułku o przydzielenie mi
dodatkowej pracy. Jednak takowej pracy nie otrzymałem.
Postanowiłem zacząć uczyć się pisania na maszynie, a
jednocześnie kończyłem liceum ogólnokształcące, które
zakończyłem maturą. Mając maszynę do pisania w magazynie
zacząłem w ramach nauki przepisywać jakąś instrukcję
tajną – którą wypożyczył mi szef uzbrojenia ze swojej
kancelarii. Przepisałem ją w czterech egzemplarzach, jak
również przepisałem tabelę kryptonimów i adresów węzłów
łączności jednostek w kraju. Był to rok 1981, między
lipcem a grudniem. Maszynopisy, które stworzyłem,
położyłem do szuflady w biurku, które miałem w
magazynie. Kiedy nauczyłem się dobrze pisać na maszynie,
zwróciłem się ponownie do swoich przełożonych o danie mi
jakiegoś zajęcia. Otrzymałem propozycję od zastępcy
dowódcy jednostki pułku, ażebym gromadził siano na
terenie ogrodzonych magazynów dla hodowanych przez niego
nutrii. Powiedziałem, obywatelu majorze, ale nie mogę
gromadzić siana na terenie magazynu ze względów
bezpieczeństwa i tego nie będę czynił. Taka odpowiedź
nie przypadła do gustu mojemu przełożonemu i od tego
momentu zaczęło się prawdziwe tępienie mojej osoby.
– Nieważne są motywacje zdrajcy. Są w historii Polski
przykłady zdrajców, którzy dla wrogów poświęcali
majątki, no i co? Jak ktoś mówi, że Kukliński nie jest
zdrajcą, bo nie robił tego dla pieniędzy, to odpowiadam:
po pierwsze, robił dla pieniędzy, bo w Ameryce się
całkiem nieźle urządził, a po drugie, nawet gdyby nie
chciał pieniędzy, to i tak niczego to nie zmienia. Ten
magazynier z Ciechanowa chciał zdradzić dla pieniędzy...
• 15 stycznia 1984 r. byłem dowódcą warty. 16 stycznia
1984 r., gdy byłem na wartowni, przyszedł do mnie jeden
z dowódców kompanii, który trzymał swoją broń w tak
zwanym depozycie magazynu uzbrojenia. Ni z tego, ni z
owego powiedział mi, że z jego skrzyń zginęło 15
(piętnaście) sztuk bagnetów. Powiedziałem mu, że magazyn
wraz z jego depozytem przekazałem komisyjnie dwa
miesiące temu. Nie miałem w niczym żadnych braków, a to
zostało zapisane w protokole przekazania magazynu.
Powiedział, że go to nic nie obchodzi i mam oddać te
bagnety, a jeżeli ich nie mam, to mam mu zapłacić.
Jeżeli tego nie uczynię jak najszybciej, to on pomoże
mnie dotrzeć w tymże pułku. W tym czasie miałem już
złożony raport o przeniesienie do innej jednostki i
zacząłem się trochę martwić. Człowiek ten był oficerem i
mógł mi dużo zaszkodzić. Służbę zdałem i poszedłem się
przebrać na kompanię, na której miałem wszystko, co było
moje. Również znajdowały się tam te maszynopisy i w
jakiś niewytłumaczalny dzisiaj sposób wziąłem je po raz
pierwszy do domu poza teren jednostki.
– To była prosta sprawa. Zawodowy żołnierz chciał
przekazać Amerykanom tajne dokumenty. Jakie drobiazgi?!
To były tajne instrukcje, nie pamiętam jakie. Zresztą,
to nieważne. Nawet gdyby była to instrukcja korzystania
z toalety polowej, to żołnierzowi nie wolno zdradzać jej
wrogowi. Rosjanie, jak werbowali agentów w zachodnich
armiach, to najpierw polecali im przekazać jakieś mało
istotne dokumenty, żeby zbadać kanał przerzutu. I jak
pan myśli, jak traktowano tych zdrajców, jeżeli ich
złapano? Jak zdrajców! Waga przekazywanych materiałów
nie miała większego wpływu na wyrok.
• Znalazłem się w swoim mieszkaniu i biorąc na
uspokojenie kilka tabletek relanium poszedłem spać.
Przed zaśnięciem powziąłem decyzję, że następnego dnia,
to jest 17 stycznia 1984 r. pojadę z tymi maszynopisami
tajnych dokumentów do Warszawy i w Ambasadzie
Amerykańskiej je sprzedam za 50 dolarów Attaché
Wojskowemu. Uzyskane pieniądze, które będę miał,
przekażę temu oficerowi i może w niedługim czasie
opuszczę pułk, który był dla mnie mało przyjazny.
– Proszę pana, okoliczności, o których pan mówi, to się
bierze pod uwagę na procesie rozwodowym, kiedy to sąd
musi zrobić wszystko, żeby nie skrzywdzić żadnej ze
stron. Proces przed sądem wojskowym musi być precyzyjny;
liczą się tylko fakty oraz przepisy prawa. Nie ma
miejsca na sentymenty.
• Maszynopisy, które miałem przy sobie, schowałem do
skrytki na dworcu centralnym w Warszawie, a numer
zapamiętałem sam tylko dla siebie. Wziąłem taksówkę i
kazałem zawieźć się pod Ambasadę Amerykańską, gdyż nawet
nie wiedziałem, gdzie ona się znajduje. Jednak nie
wiedziałem, jak to wszystko mam uczynić. Zadzwoniłem na
informację telefoniczną i zapytałem się o telefon tejże
Ambasady. Zadzwoniłem pod ten numer i powiedziałem, że
chciałbym spotkać się z Attaché Wojskowym, gdyż mam
ciekawe materiały do przekazania. Odpowiedź była taka,
że mam przyjść pod bramę główną i spróbować wejść do
środka Ambasady. Chciałbym nadmienić, że dzwoniłem z
budki telefonicznej oddalonej o około 200 metrów od
Ambasady.
– Nie widziałem filmu "Kobieta samotna". Jeszcze raz
panu powtarzam: zdrajca jest zdrajcą! I musi być za to
ukarany. Tak, o ile pamiętam, oskarżony był badany przez
biegłego psychiatrę. Na wniosek sądu.
• Podszedłem pod bramę główną i do jednego z pełniących
tam służbę milicjantów powiedziałem, że chciałem wejść
do środka Ambasady. Ów milicjant zapytał się mnie, po
co? Odpowiedziałem, że chciałbym zwiedzić Ambasadę i
zapytać się o możliwość wyjazdu do USA. Milicjant
poprosił mnie o dowód, a następnie zapytał się mnie,
gdzie pracuję. Odpowiedziałem – jestem zawodowym
żołnierzem. Trochę widocznie go to zdziwiło i
podprowadził mnie do swojego dowódcy, który był w
stopniu sierżanta i miał możliwość skorzystania z
telefonu. On również zapytał mnie o to samo, a
jednocześnie poprosił o legitymację służbową żołnierza
zawodowego. Pokazałem mu, a on po obejrzeniu jej
powiedział, że zaraz umożliwi mi spotkanie z
ambasadorami. Zadzwonił i po około 20 minutach podeszli
do mnie po cywilnemu jacyś goście i powiedzieli, że
zapraszają na spotkanie. W tym spotkaniu coś mi nie
pasowało, a mianowicie to, że oddalałem się samochodem
wraz z nimi od tej Ambasady. Znalazłem się w
prokuraturze i od razu przystąpiono ze mną do rozmowy.
– Przejąłem tę sprawę od młodszego stopniem i
doświadczeniem prokuratora. Była prowadzona bez zarzutu.
Przyznanie się do winy, pobudki materialne, chodziło o
dużą sumę dolarów. Mówi pan, pięćdziesiąt? Być może. Ale
wtedy ludzie tyle zarabiali miesięcznie.
• Około godziny 19.00 powiedziałem im – w skrytce na
dworcu centralnym mam schowane maszynopisy, które
chciałem sprzedać po wejściu do Ambasady, a pieniądze
przeznaczyć na te bagnety, których kradzież mi
przypisano. Kiedy to powiedziałem podając numer i szyfr
do otwarcia tej skrytki, kamień z serca spadł mnie, a
tym ludziom jeszcze bardziej. Wiedzieli, że nagrody ich
nie miną – bo właśnie
"złapali" szpiega. Szybko w moim miejscu zamieszkania
przeprowadzono rewizję, ale w ich oczach był smutek,
gdyż nic nie znaleziono, a nawet w piwnicy przerzucono
dwie tony węgla dwukrotnie. Na drugi dzień przypisano mi
artykuł 124 § 2 i zostałem osadzony na ulicy
Rakowieckiej w Warszawie. Po żmudnym, bo prawie
półrocznym śledztwie sąd w drodze łaski po bzdurnych
badaniach psychiatrycznych; po bzdurnych zeznaniach
świadków; po bzdurnych oskarżeniach prokuratora
– skazał mnie tylko na 5 lat pozbawienia wolności, karę
pieniężną i konfiskatę automatycznej pralki do prania, a
dlatego tylko pralki, gdyż w mieszkaniu nie miałem nic
ciekawszego do zabrania.
Chociaż nigdy nie osiągnąłem żadnych korzyści w drodze
przestępstwa – to jednak pralkę mi zabrano. Odsiedziałem
40 miesięcy i bez żadnych zgrzytów dostałem zwolnienie
warunkowe.
– Wszystko odbywało się zgodnie z prawem. Na początku
badano inne wątki; rozpatrywaliśmy jakiś rodzaj
prowokacji czy też inspiracji osób trzecich. Ale sprawa
okazała się jasna: sprawca działał sam. Oczywiście, że
nieudolnie! A jakie to ma znaczenie?! Niech sam pan
pomyśli, czy to, że zabójca zabił nieumiejętnie, jest
okolicznością łagodzącą?
• W trakcie mojego pobytu straciłem wszystko, bo nawet
swoją rodzinę. Żona ze strachu w pozwie, jaki składała
do sądu o rozwód ze mną, napisała: "Ja jako córka narodu
Polskiego nie mogę prowadzić wspólnego życia z
człowiekiem, który chciał zdradzić swój kraj". W chwili
obecnej oprócz wysłania tego otwartego artykułu do
redakcji "NIE" wysyłam wszystkie dokumenty, które
zdołałem w całej swojej sprawie zebrać, do Europejskiego
Trybunału Sprawiedliwości.
– Niby po co miałbym się z nim spotykać? Ze zdrajcą? A
niech szuka sprawiedliwości, gdzie chce. Kuklińskiemu
się udało, to może i jemu się uda. Krzyżyk na drogę.
PS Włodzimierz M. podpisał się pełnym nazwiskiem, mimo
to zdecydowałem się tylko na jego inicjał. Prawdziwe
nazwisko prokuratora Andrzeja Z. na wyraźne jego
życzenie ukryłem za zmyślonym imieniem i inicjałem
nazwiska.
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " 9 dni "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zuska zapnij się "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Świętych faktur obcowanie cd.
Czy Wydawnictwo Stella Maris należące do Archidiecezji
Gdańskiej brało udział w praniu brudnych pieniędzy? Ma
to wyjaśnić śledztwo prowadzone przez gdańską
prokuraturę.
Tydzień temu ("NIE" nr 1/2003) napisaliśmy o
wielowątkowym dochodzeniu prowadzonym przez II Wydział
ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury
Apelacyjnej w Gdańsku. Jeden z wątków jest taki: w
kościelnym wydawnictwie "produkowano" tzw. puste
faktury, czyli wystawiano faktury za fikcyjne czynności
gospodarcze. Tworzono w ten sposób koszty dla odbiorców
faktur, które pozwalały wyłudzać od skarbu państwa
podatek VAT. Osobą, która dość niefrasobliwie –
eufe-mistycznie mówiąc – traktowała księgowość i
dokumenty finansowe, był pełnomocnik arcybiskupa
Tadeusza Gocłowskiego ds. wydawnictwa – ksiądz kanonik
Zbigniew Bryk.
Trójmiasto huczy od plotek. Wiewiórki są przestraszone i
jeśli zgadzają się mówić, to wolą zapraszać do swojej
prywatnej dziupli, niż afiszować się z dziennikarzem
"NIE" w parku. Zaś prokurator Janusz Kaczmarek, szef
Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, uprzejmie i z
uśmiechem odmawia nawet potwierdzenia tego, co udało nam
się ustalić. Jedyne, o czym zapewnia, to to, że nikt nie
próbuje na niego wywierać żadnych nacisków, śledztwo
jest w sprawie, a nie przeciwko komuś, nikogo nie
aresztowano, bo nie było dotąd takiej potrzeby itp.
Jedno jest pewne. Tak grubej sprawy na styku
Kościół–prokuratura jeszcze nie było. Ważniejszym bowiem
wątkiem prowadzonego dochodzenia niż sprzedaż pustych
faktur jest sprawdzanie operacji finansowych z udziałem
Wydawnictwa Stella Maris oraz kilku firm z Gdyni, które
łączy osoba prawnika Janusza B.
Co jeszcze wiemy
Dowiedzieliśmy się, że firmy Janusza B. prowadziły
wielkie transakcje finansowe z kilkoma krajami będącymi
tzw. rajami podatkowymi. Według naszych informacji wiele
wskazuje na to, że chodzi o legalizowanie forsy z
niewiadomych źródeł. Z kolei głównym partnerem firm
Janusza B. w Polsce było wydawnictwo Archidiecezji
Gdańskiej. I firmy Janusza B., i wydawnictwo posiadały
konta w tym samym oddziale tego samego banku. I właśnie
te powiązania i te transakcje bada prokuratura.
Dochodzenie prowadzone jest w trzech miejscach. W
Urzędzie Kontroli Skarbowej, Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego i Prokuraturze Apelacyjnej. Każdy z tych
urzędów zajmuje się innym wycinkiem. Z każdego płynęły
informacje do arcybiskupa Gocłowskiego o rozwoju
sytuacji. Jednak według naszych informatorów, Goc bardzo
długo nie dopuszczał do siebie myśli, że sprawa jest
poważna. Dodatkowo arcypasterz otrzymywał z własnej
kurii informacje, które miały zmącić mu obraz, i rady,
aby nic nie robił, bo sprawy zostaną załatwione we
własnym zakresie. Tymczasem nic nie zostało załatwione.
Do lokalnej prasy przedostały się informacje o
problemach wydawnictwa, które miały powstać za dyrekcji
Tomasza Weinbergera. Miał on prowadzić w
przedsiębiorstwie zbyt rozrzutną politykę inwestycyjną.
Został usunięty z funkcji w 2000 r. po wewnętrznej
kontroli finansowej zleconej przez kurię. Tydzień temu
napisaliśmy, że Weinberger w całej historii może pełnić
rolę kozła ofiarnego. Jednak po pierwszej publikacji
dostaliśmy informacje, z których wynika, że
niekoniecznie tak musi być. Weinberger po opuszczeniu
kościelnego wydawnictwa rozpoczął działalność w innej
branży. Jest udziałowcem i prezesem spółki z o.o. pod
nazwą Zespół Klinik Specjalistycznych – Szpital Gdański.
Spółka jest właścicielem kilku placówek służby zdrowia
(przychodni i klinik) w Gdańsku i poza Gdańskiem. Stara
się o przejęcie kolejnych.
Ks. Bryk osobiście dokonywał pewnych operacji, które w
świetle ustawy podatkowej są sprzeczne z prawem. W 2000
r. biskupie wydawnictwo nie ujęło w deklaracjach VAT ani
w przychodach kilku faktur sprzedaży swoich usług dla
trzech firm, w tym dla spółki Janusza B. na kwotę ponad
12 mln zł. Jednak rozmaitych dziwnych, dziwnie
zaksięgowanych lub nie księgowanych wcale transakcji
jest tam wiele.
Co przypuszczamy
Abepe Gocłowski gra tego, który jest kompletnie
zdziwiony sytuacją. Nie twierdzimy, że brał on udział w
przestępstwie, ale też nie sposób sobie wyobrazić, że o
niczym nie wiedział. Przynajmniej od pewnego momentu.
Teraz, gdy śledztwo się toczy, a ukręcić mu łeb po
publikacjach będzie trudniej, abepe prawdopodobnie
poświęci ks. Bryka.
Do lokalnej "Gazety Wyborczej" po jej publikacji o
problemach w wydawnictwie Bryk wysłał kuriozalny dość
list, w którym napisał m. in. tej nieuczciwości nie
można zapomnieć (tzn. publikacji – przyp. W. K.),
chociaż jako chrześcijanin muszę wybaczyć. Bryk grozi,
że o swoje prawo do dobrego imienia upomni się przed
sądem. Jednak w nadzorowanym przez niego wydawnictwie
było tyle nader dziwnie prowadzonych spraw, że musiałby
być człowiekiem o mentalności 3-letniego dziecka, aby o
nich nie wiedzieć. Może być i tak, że dobrego imienia
będzie musiał ks. Zbigniew przed sądem bronić nie z
własnej inicjatywy, ale zostanie o to poproszony.
Czego się chętnie dowiemy
l Jaka jest rola w tej historii Tomasza Weinbergera? Czy
był on jedynie rozrzutnym i nie-frasobliwym dyrektorem
Stelli Maris, a dzisiaj służy za kozła ofiarnego, czy
też to on ułatwił kontakty wydawnictwa z Januszem B.?
l Skąd Zespół Klinik Specjalistycznych – Szpital Gdański
spółka z o.o. ma pieniądze na inwestowanie w przychodnie
i kliniki?
l Od kogo wyszła inicjatywa wspólnej "działalności
handlowej" – od Janusza B. czy ze strony kościelnego
wydawnictwa?
l Czy w banku, w którym dokonywano wielu potężnych
transakcji między dziwnymi krajami a małą spółką,
zwrócono na to uwagę, bo ustawa nakłada na banki
obowiązek takiej kontroli?
l Czy udało się przeprowadzić kontrolę w kilku wielkich
firmach z udziałem skarbu państwa, które to firmy
współpracowały z Wydawnictwem Stella Maris, oraz w
innych instytucjach, jak Radio Plus czy Fundacja im.
Brata Alberta, którymi zarządza ks. Bryk?
l Dlaczego ks. arcybiskup Tadeusz Gocłowski, jak tylko
się dowiedział, że w podległym mu wydawnictwie dzieją
się cuda, bynajmniej nie boskie, nie złożył do
prokuratury zawiadomienia o przestępstwie?
PS 3 stycznia 2003 r. ks. Bryk złożył rezygnację z
zajmowanego probostwa oraz z funkcji dyrektora Radia
Plus. Abepe Gocłowski dymisję przyjął.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sądyzm
Nawet w półświatku należy ostrożnie dobierać sobie
kumpli. Nazwisko złego kolesia zaprzyjaźnionego z
podsądnym potrafi oślepić Temidę. Wygląda na to, że
bezpodstawnie skazano człowieka.
Odpryskiem słynnego śledztwa w sprawie zabójstwa byłego
ministra sportu Jacka Dębskiego jest tzw. sprawa
mysłowicka. Policja i prokuratura w Mysłowicach
prowadziły postępowanie w związku z zaginięciem w
czerwcu 2000 r. niejakiego Jana Z. Obie sprawy łączy
osoba typowana przez prokuratorów jako zabójca Dębskiego
i zarazem sprawca uprowadzenia Jana Z. Osobą tą był
Tadeusz M., ksywa Sasza, którego znaleziono powieszonego
w celi aresztu na ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Według
prokuratury popełnił samobójstwo.
Sasza siedział w mysłowickim areszcie, gdy Halina G.,
ksywa Inka, oskarżona o współudział w zabójstwie
eksministra po 15 miesiącach śledztwa nagle wskazała
Saszę jako killera.
Wiadomość o tym szybko przeciekła do mediów, które
informowały nawet o trasie, którą poruszał się
transportujący M. konwój z Górnego Śląska do Warszawy.
Prasowe dossier Tadeusza M. zawierało informację, że był
on także sprawcą porwania i prawdopodobnie zabójstwa
mieszkańca Katowic, miejscowego biznesmena. Świadkami
uprowadzenia miało być kilka osób, w tym żona i dzieci
ofiary napaści.
Informacje te uprawdopodobniały tezę, że Sasza to
groźny, bezwzględny zabójca. Policja i prokuratura nie
dementowały tych rewelacji, choć tyle było w nich
prawdy, co w ewentualnej informacji o lądowaniu kosmitów
przed Pałacem Kultury. Później Tadeusz M. rozstał się z
tym padołem i media przestały interesować się sprawą
mysłowicką. Niedawno zapadł w niej wyrok. Oskarżonym był
kumpel Saszy.
* * *
Jeśli gangsterkę uznać za pierwszy krok w biznesowej
karierze, to Jan Z. istotnie był dobrze zapowiadającym
się biznesmenem. Wysoki, wielki jak trzydrzwiowa szafa
facet, były ochroniarz jednego z górnośląskich posłów,
znany był w miejscowym półświatku jako spec od tzw.
działań rozjemczych. Polegały one na tym, że Z. jechał
na miejsce konfliktu małych grupek przestępczych i
napierdalał obie strony. Dzięki temu człek wyrobił sobie
mir w środowisku.
Głównym źródłem jego utrzymania był handel talonami na
węgiel pozyskiwanymi od górników przed kopalnianymi
bramami. Przyjmował też zlecenia na – delikatnie mówiąc
– uspokajanie osób wskazanych mu przez ziomków z jego
dzielnicy. Tak doszło do bliskiego spotkania Jana Z. z
Saszą. 30 czerwca 2000 r. „rozjemca” wraz z kumplem
Zbigniewem S. spuścił łomot Tadeuszowi M. i jego koleżce
przed knajpką o romantycznej nazwie Capri w Libiążu.
Powodem było wejście tych ostatnich na teren
zarezerwowany dla grupy katowic-kiej i pozyskiwanie na
nim talonów. Argumentem w rozmowie była m.in. płyta
chodnikowa, która wylądowała na głowie Saszy. Tego
samego dnia wieczorem Skodę, którą poruszali się Jan Z.
i Zbigniew S., dogonił samochód zachodniej marki. Pojazd
zablokował drogę, po czym wyskoczyli z niego dwaj
mężczyźni, którzy rzucili się w kierunku Skody.
Kierujący nią Jan Z. usiłował uciec wrzucając wsteczny
bieg, lecz jego Skoda wyrżnęła w słup telefoniczny.
Pasażerowie prysnęli w pole. Zbigniew S. zdołał uciec,
Jan Z. zniknął.
Sąd Rejonowy w Mysłowicach uznał, że Jan Z. został
pobity i porwany przez Saszę i jego kumpla Roberta W.
Obaj mieli dokonać tych czynów kierowani żądzą zemsty za
wpierdol, który wcześniej zebrali. Robert W. otrzymał
4,5 roku odsiadki.
Teza sądu jest być może słuszna, jednak przebieg procesu
i uzasadnienie wyroku pozostawiają wiele wątpliwości.
Instytucję, nad którą czuwa Temida, obowiązuje parę
zasad, w tym rozstrzyganie na korzyść oskarżonego
niedających się wyjaśnić wątpliwości, opieranie wniosków
na wszystkich dowodach i trzymanie się wyznaczonej
prawem swobody oceny tych dowodów.
* * *
Świadkami pościgu byli nie – jak pisano w gazetach –
żona i dzieci ofiary, ale grupka postronnych osób, w tym
kilku nastolatków grających w piłkę na boisku. Głównym
świadkiem był kolega porwanego Zbigniew S., który uszedł
cało z opresji. Przed sądem świadek ten zeznał, że
absolutnie nie jest w stanie stwierdzić, kto był sprawcą
pościgu. Oświadczył, że w czasie wydarzenia było ciemno,
a on sam ma kłopoty ze wzrokiem. Nie jest w stanie także
stwierdzić, jakiej marki samochód gonił Skodę. Inni
świadkowie też nie rozpoznali twarzy sprawców pościgu i
podawali rozbieżne opisy sylwetek oraz wyglądu
napastników. Wymieniali różne marki samochodów. Nie byli
zgodni także co do koloru karoserii – od białego przez
szary po srebrny metalik. Obserwująca wydarzenie kobieta
zapamiętała początkowe litery białej tablicy
rejestracyjnej. To wszystko. Zeznania innych świadków
nie wniosły nic do sprawy. Tymczasem sąd uznając winę
oskarżonego Roberta W. stworzył osobliwe konstrukcje
myślowe. Na przykład: Z zeznań świadka Tomasza S.,
złożonych przez niego w trakcie postępowania
przygotowawczego wynika, że na miejscu zdarzenia za
samochodem marki skoda jechał samochód srebrny metalik,
przy czym świadek nie potrafi sprecyzować marki tego
samochodu; wydawało mu się, że to był samochód marki
toyota lub mazda lub audi starego typu. Opierając się na
treści protokołu okazania Tadeusza M. sąd ustalił, że w
dniu zdarzenia Tadeusz M. i Robert W. jechali za Janem
Z. i Zbigniewem S. samochodem marki peugeot 605, gdyż w
ocenie sądu Zbigniew S. w czasie okazania skojarzył
osobę Tadeusza M. jako kierowcy właśnie samochodu marki
peugeot 605. Tłumacząc po ludzku: świadek zeznał, że
widział samochód określonego koloru i typu, ale od
innego świadka sąd wie, że ten właśnie świadek musiał
widzieć Peugeota, więc sąd wie lepiej niż świadek, co on
widział. W języku prawniczym nazywa się to
przekroczeniem granic swobodnej oceny dowodów.
Podobnych perełek w uzasadnieniu wyroku mysłowickiego
sądu jest więcej. Sąd swobodnie wybierał z zeznań
świadków fragmenty, którym z jakichś powodów dawał
wiarę, a inne negował. Oto próbka: Za nieprzekonujące
sąd uznał zeznania złożone przez Marię K., w toku
rozprawy, z których wynika, że na rozprawie świadek
widziała Roberta W. po raz pierwszy. Ustalając powyższy
stan faktyczny sąd oparł się na zeznaniach, złożonych
przez Marię K. w toku postępowania przygotowawczego w
takim zakresie, w jakim zeznania te są zgodne z uznanymi
przez sąd za przekonujące zeznaniami złożonymi przez
Marię K. w trakcie rozprawy. Żeby było śmieszniej –
kobieta od początku twierdziła, że nie jest w stanie
rozpoznać twarzy napastników, wspomniała o samochodzie
marki Toyota koloru szarego i białych tablicach
rejestracyjnych, zaczynających się od liter KCS. Nie
rozpoznała na zdjęciu samochodu, którym od dawna
poruszał się Sasza. Był to biały Peugeot 605 z czarnymi
tablicami zaczynającymi się od liter KDB. Czterokrotne
badania specjalistyczne nie wykazały, aby samochodem tym
przewożony był porwany Jan Z. Wreszcie sąd w ogóle nie
wziął po uwagę zeznania kumpla zaginionego Zbigniewa S.,
który to kumpel oświadczył, że otrzymał informacje, iż
miesiąc po rzekomym porwaniu Jan Z. widziany był w
Katowicach.
* * *
Oskarżony Robert W. dostał karę pierdla za pobicie oraz
uprowadzenie ze szczególnym udręczeniem Jana Z. na czas
dłuższy niż siedem dni. Sprawa mysłowicka trwała ponad
dwa lata. W tym czasie kumpel Roberta W. Tadeusz M.
został wskazany przez Inkę jako zabójca Dębskiego i w
świetle fleszy przewieziony na Rakowiecką. Z
trzeciorzędnego górnośląskiego bandyty awansował na
jednego z najgroźniejszych gangsterów Pomrocznej. Trudno
oprzeć się wrażeniu, że Robertowi W. zaszkodziła ta
znajomość.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zerżnięty Wiatr
Elitarny skandal w Szczecinie. Profesor Jerzy Wiatr,
minister edukacji za drugiej komuny, czyli w rządzie
Cimoszewicza i Oleksego, opluty, obrzucony wtedy
jajkami, odsądzony od profesorskiej czci i wiary –
doczekał się plagiatu swojej pracy naukowej. Inny
socjolog prof. dr hab. Adam Sosnowski z Instytutu
Socjologii Uniwersytetu Szczecińskiego zerżnął – jak się
okazało – całe fragmenty pracy naukowej prof. Wiatra pt.
"Społeczeństwo", wydanej het, w latach 60. Dokładnie
przepisane fragmenty z Wiatra profesor Sosnowski
umieścił w swojej najnowszej dysertacji naukowej pt.
"Różnorodność życia społecznego".
Plagiat wykryli studenci i polecieli z pyskiem do
rektora US. Rektor – gdy mu szok minął – powołał
specjalną komisję, która jeszcze pracuje, ale już
ustaliła popełnienie plagiatu. Prof. Sosnowskiego
zawieszono w prawach wykładowcy i posłano na urlop.
Plagiator próbował przeprosić prof. Wiatra, ale
przeprosiny nie zostały przyjęte. – Powiedziałem, że
profesor, który popełnił plagiat, nie powinien mieć
prawa do wychowywania młodzieży – oświadczył Wiatr. Na
dokładkę rektor Zachodniopomorskiej Prywatnej Szkoły
Biznesu zamierza wymówić robotę Sosnowskiemu, który
także tam wykładał socjologię. Patrzcie, jak to się
zmienia. Jeszcze niedawno zły był komuszy naukowiec
Wiatr, a dobry jego obecny plagiator.
W. J.
Szurnięty minister
Ulubieniec tygodnika "NIE" (i nie tylko), czyli Ryszard
Czarnecki, były minister ds. integracji europejskiej,
przestał być doradcą do spraw Unii Europejskiej
Władysława Skrzypka, prezydenta Włocławka. Zdaniem
prezydenta miasta Rysio nie wykazał się żadnymi
sukcesami. – Pan Czarnecki nie jest w stanie robić dla
Włocławka tego, czego ja bym oczekiwał – stwierdził
prezydent miasta. Odnotowujemy ze smutkiem, że pan
Skrzypek potrzebował aż czterech miesięcy, by się poznać
na umiejętnościach i zdolnościach Rysia Czarneckiego.
D. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Hold Press
Minister finansów Grzegorz Kołodko zawiesił w pełnieniu
obowiązków służbowych trzech pracowników Departamentu
Podatków Pośrednich, którzy zajmowali się m.in.
wprowadzaniem tzw. kas fiskalnych dla taksówkarzy.
Sprawę dostała prokuratura; można się spodziewać, że
śledztwo będzie miało na celu rozpoznanie, czy doszło do
korupcji. Wiadomość o zawieszeniu trzech urzędników
rozesłał do wielu redakcji rzecznik prasowy ministra
finansów Jarosław Skowroński. Dostała ją również
redakcja "Życia Warszawy". Na pierwszej i trzeciej
stronie numeru "ŻW" z 14 lutego 2003 r. zamieściła
artykuł Doroty Kani i Igora Nowaka zatytułowany "Kasy
fiskalne pod lupą prokuratury" i z logo "Temat »Życia
Warszawy«!".
O nieprawidłowościach związanych z wprowadzaniem kas
fiskalnych "Życie Warszawy" pisało już w październiku
ubiegłego roku – piszą Kania z Nowakiem.
O tym, o czym Kania z Nowakiem piszą, że pisali w
październiku, tygodnik "NIE" pisał w artykule "Kasa
nostra" opublikowanym z datą 4 lipca 2002 r., czyli trzy
miesiące przed publikacją "Życia Warszawy".
Kania i Nowak: W październiku na łamach »Życia Warszawy«
ujawniliśmy, że Adam Krauze jest powiązany z Posnetem.
Napisa-liśmy również, że firma jest uwikłana w sprawę
montowania kas w taksówkach. "NIE" w lipcu: "Jedną z
większych firm produkujących kasy rejestrujące i systemy
fiskalne jest w Polsce Posnet, spółka cywilna. Jej
współwłaścicielem od roku 1999 jest niejaki Adam Krauze,
zdolny matematyk, wieloletni (do końca grudnia 1998 r.)
pracownik Ministerstwa Finansów. (...) Wiemy z dobrze
poinformowanych źródeł, że Posnet ma chrapkę na jak
największy kawałek tortu pod nazwą kasy fiskalne dla
taksówkarzy...".
Tak wygląda "Temat »Życia Warszawy«" i jego
"ujawnianie". W krajach cywilizowanych przypisywanie
sobie cudzych zasług jest społecznie potępiane. Prosimy
zatem redaktora naczelnego "Życia Warszawy" Marka
Zagórskiego: niech pojadą w świat i lizną trochę etyki
dziennikarskiej. Niech przynajmniej skoczą do kolegów z
"Gazety Wyborczej", którzy pisząc o zawieszonych
urzędnikach ("Trzej zdjęci z kasy", "GW" z 14 lutego
2003 r.) zgodnie z obyczajami powołali się na lipcową
publikację w "NIE".
Nie jest to pierwszy wypadek, kiedy dziennikarze z
innych redakcji wykrywają sensacje pożółkłe już w
starych numerach "NIE".
R. S.
Komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej trafnie został
rozwiązany w 1957 r., gdyż marnie kształcił
ideologicznie młodzież. Świadczą o tym słowa byłego
członka ZMP, obecnie prymasa Glempa, w wywiadzie dla
"Rzeczpospolitej" (19 lutego 2003 r.). Znieważając
rządzących przywódców SLD Glemp powiedział, że nie mają
sumienia, bo sumienia zniszczyła kiedyś ideologia
socjalistyczna. Ideologia socjalistyczna – drogi
prymasie – powstała właśnie z porywów sumienia. Pana
obecna ideologia – z nadania zaświatów. Glemp
konkluduje: ci, którzy są u władzy powinni wykonywać
służbę bezpłatnie, na wzór klasztorny. Ufamy, że biskupi
dadzą ministrom przykład: wyniosą się z pałaców, zdejmą
z siebie złotą biżuterię i oddadzą biednym, opuszczą swe
limuzyny i przestaną pobierać wysokie wynagrodzenie za
pokrapianie biurowców i supermarketów.
U
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak pies Niemca oszwabił
Ponad wszelką wątpliwość 1 maja wstąpimy do Unii
Europejskiej. Wiele wskazuje na to, że wstąpimy tam na
dłużej. Mędrcy, dziennikarze, ostatni żyjący jeszcze
intelektualiści, a nawet politycy aspirujący do
Europarlamentu zadają sobie fundamentalne pytanie: Jak
poradzimy sobie w tej Unii? Czy jesteśmy już zdolni do
pełnej absorpcji środków pomocowych, czyli mówiąc
językiem ludzkim, czy zdołamy przekręcić cały ten szmal,
jaki uda nam się ze wspólnej kasy Unii wyrwać? Czy
będziemy płatnikiem brutto, czy netto? Czyli czy do tego
interesu będziemy dokładać, czy z niego wyjmować?
Oczywiście, zanim już umrzemy za jakąś tam Niceę.
Wszystkie te rozważania, roztrząsania, nawet szat
rozdzierania, są w dużej mierze teoretyczne. Są już
jednak godne polecenia i zastanowienia się przykłady z
praktyki.
Leszek G. pracuje jeszcze w Komendzie Miejskiej Policji
w Katowicach. Łukasz S. – w oddziałach prewencji Komendy
Wojewódzkiej Policji. Obaj mają niewiele ponad 20 lat.
Można rzec, pierwsze pokolenie III RP. Ludzie nieskażeni
pierwszą komuną ani nawet ostatnią „Solidarnością”.
Reprezentanci pokolenia, dla którego politycy od lewa do
umiarkowanego prawa zgłosili akcesję naszego kraju do
UE. Aby młodzi żyli już w wolnej, demokratycznej,
dostatniej Europie. Wspólnej Europie.
Młodzi – jak okazało się – są ambitni i przedsiębiorczy.
W ostatnią sobotę małżonka policjanta państwowego Leszka
G. wraz z jego szwagierką udawały się do Republiki
Federalnej Niemiec przez starosłowiański Zgorzelec.
Jechały do pracy w niemieckich burdelach. Pracę miały
pewną, żadne tam gruszki na wierzbie, bo wszystko było
dogadane przez wykwalifikowanych pośredników. Za
użyczenie środków produkcji w postaci małżonki i
szwagierki, czyli leasing, niemieccy przedsiębiorcy
zapłacili z góry po 3 tys. euro od łepka. Biorąc pod
uwagę wysoki kurs euro cena była godziwa. Za 6 tys. euro
można w Niemczech kupić używaną co prawda, ale na
chodzie elegancką brykę. Tu warto dodać, że małżonka i
szwagierka też nówkami nie były. Ale nie wtrącajmy się
do szczegółów kontraktu, żyjemy w kraju, gdzie rząd
deklaruje wolność gospodarczą dla małych i średnich
przedsiębiorców.
Wracając do transakcji. Wszystko szło jak z płatka.
Dostawa dotarła szczęśliwie do Zgorzelca, gdzie już, już
przejmowali ją niemieccy kontrahenci. I wtedy zrobiło
się jak w gangsterskim filmie. Samochód prowadzony przez
niemieckich pośredników wraz z polskim towarem został
zatrzymany przez dwóch mężczyzn przedstawiających się
znaną z mediów marką Centralne Biuro Śledcze. Zaskoczeni
niemieccy biznesmeni zostali powaleni na ziemię, a
wyleasingowane środki produkcji skonfiskowane.
Przestraszeni legitymacjami oraz bronią wyglądającą
absolutnie autentycznie niemieccy biznesmeni wsiedli do
swego samochodu i grzecznie ruszyli za polskopolicyjną
prywatną S˘kodą w kierunku zgorzeleckiej komendy
policji. Po kiego nasi policjanci niemieckich burdelarzy
za sobą ciągnęli? Przecież logika nakazywała Niemcom
bronią pogrozić i nakazać wynosić się im za Nysę
Łużycką, co po 1945 roku już ćwiczyli.
Wygląda na to, że młodych, pragnących pozyskiwać środki
pomocowe ze Wspólnoty Europejskiej, zgubiła zwykła
polska chytrość. Prawdopodobnie chcieli podjechać przed
komendę policji w Zgorzelcu i tam zaproponować Niemcom
kolejną wzajemnie korzystną wymianę handlową. My wam
dajemy wolność, a wy nam euroszmal. My, Polacy, zawsze
dawaliśmy uciemiężonym narodom wolność. Ostatnio
wyzwoliliśmy Irak spod nieludzkiego reżimu Saddama
czyniąc z tego kraju oazę spokoju i szczęśliwości.
Niemców z NRD też wyzwoliła nasza „Solidarność”
rozwalając moralnie mur berliński. Do dzisiaj Niemcy nam
się za to nie wypłacili.
Już, już doszłoby do odebrania słusznej, kolejnej raty
repatriacyjnej, kiedy do akcji wmieszała się policja
państwowa, tyle że miejscowa. Zgorzeleccy policjanci
zatrzymali swoich katowickich kolegów, wspomniane wyżej
środki produkcji oraz niemieckich pośredników. Zachowali
się jak typowi policjanci niemieccy. Zamiast puścić
kolegów, wszczęli biurokratyczne postępowanie. W efekcie
zatrzymani Niemcy wytłumaczyli, iż poznane w Katowicach
Polki chcieli jedynie zabrać do Niemiec na dyskotekę, w
ramach integracji europejskiej, a do tych młodych
polskich panów nie mają żadnych roszczeń. Po złożeniu
takich wyjaśnień szybko rzekę graniczną przekroczyli.
I tu pora na wnioski. Po pierwsze, istnieją już
rozpoznane źródła środków pomocowych ze starych krajów
Unii Europejskiej. Po drugie, jak wskazuje casus policji
katowickiej, można z Unii szmal wyciągnąć dupy Niemcom i
innym starounistom nie dając. Po trzecie, nie można w
procesie absorpcji środków pomocowych iść na całość,
mówiąc po ludzku, być za bardzo chytrym. I wreszcie po
czwarte, a ściślej po pierwsze.
Jeśli nie dokonamy przed 1 maja pełnej koordynacji
działań wszystkich instytucji państwowych, pozarządowych
i innych, to potencjalna część środków pomocowych
przejdzie nam koło nosa. Nie może być tak, że jedna
policja (śląska) środki pomocowe pozyskuje, a druga
(zgorzelecka) nie jest z tym procesem absorpcji
skoordynowana! Już teraz wszystkie instytucje muszą
ściśle i owocnie współdziałać ze sobą! Przecież gdyby
była wzorowa współpraca, Niemcy nie musieliby odjeżdżać
samochodem za rzekę. Brykę też można by było im
skonfiskować. Buty zostawiając.
Reasumując. Na odcinku absorpcji środków pomocowych
unioeuropejskich na dwa miesiące przed naszym
wuniowstąpieniem istnieją jeszcze zakłócenia współpracy
systemowej.
To trzeba jak najszybciej naprawić. Pokażmy Wspólnej
Europie, że u siebie już jesteśmy zjednoczeni.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie sądź drugiemu
Kiedy w połowie lat 90. sędzia Garzon wysyłał pierwsze
listy gończe za argentyńskimi i chilijskimi generałami,
oskarżając ich o zbrodnie przeciw ludzkości, politycy na
świecie pukali się w czoło: ot, Don Kichot. (...) W
ciągu niespełna dziesięciu lat jeden sędzia obudził
sumienia, odmienił praktykę prawa i politykę kilku
krajów. Don Kichot wygrał.
Maciej Stasiński,
"Gazeta Wyborcza" z 28 lipca 2003 r.
Tere-fere. Sędzia Baltasar Garzon łaknie sprawiedliwości
i sławy. Zawzięcie ściga byłych dyktatorów i ich
pomocników winnych łamania praw człowieka i zbrodni
przeciw ludzkości. Nie może takich ścigać we własnym
kraju, choć do 1975 r. panowała tam dyktatura generała
Franco i powszechnie łamano prawa człowieka, stosowano
tortury, zabijano przeciwników. Prawo hiszpańskie
zakazuje bowiem rozrachunków z tamtą przeszłością. Ale
pozwala pozywać przed sądy hiszpańskie winnych
przestępstw wobec prawa międzynarodowego, niezależnie od
tego, gdzie, kiedy i przez kogo przestępstwa te zostały
popełnione. Sędzia Garzon ściga więc cudzych, byłych
dyktatorów. Na razie ogranicza swoją aktywność do świata
hiszpańskojęzycznego, czyli do Ameryki Łacińskiej.
Dwa lata temu usiłował dopaść generała Pinocheta
przebywającego w Londynie. Władze brytyjskie
przetrzymały byłego chilijskiego dyktatora parę miesięcy
w luksusowym areszcie domowym. Na ekstradycję do
Hiszpanii Wielka Brytania jednak się nie zgodziła i
ostatecznie Pinocheta odesłano do domu. Teraz, jak
wiadomo, z większą szansą powodzenia sędzia Garzon
dobiera się do skóry kilkudziesięciu argentyńskim
wojskowym oskarżonym – nie bez powodu – o krwawe
prześladowania, tortury i mordy komunistów oraz innych
lewicowców pod rządami wojskowej junty. W Argentynie
winnych chroni amnestia. Garzon domaga się zatem ich
ekstradycji do Hiszpanii. Na razie dopiął tego, że
oficerów aresztowano i nad dalszym ich losem zastanawia
się argentyński rząd i wymiar sprawiedliwości.
Przyzwoity człowiek nie może oczywiście litować się nad
wojakami z argentyńskiej junty. Czy jednak wymierzaniem
im sprawiedliwości ma się zajmować Hiszpania i sędzia
Garzon, czy też należy do tego skłonić – nawet
międzynarodową presją – rząd Argentyny, sądy
argentyńskie i przede wszystkim tamtejsze społeczeństwo?
Ewentualnie odwołać się do pomocy odpowiedniego
trybunału międzynarodowego?
Prywatna konkurencja sądów narodowych i poszczególnych
ambitnych sędziów z międzynarodowym wymiarem
sprawiedliwości może łatwo skompromitować samą ideę
międzynarodowej sprawiedliwości. Porządek prawny, który
zezwala sądom dowolnego kraju i z upoważnienia lokalnej
ustawy ścigać obywateli innych państw za czyny
popełnione na terytorium tych państw, ociera się bowiem
o prawną anarchię i wystawia na próbę międzynarodowy ład
prawny i polityczny. Wchodzi w konflikt z zasadą
suwerenności państwowej, dla której wiele narodów wciąż
żywi większe uznanie niż do praw człowieka.
Jak wyglądałby świat, gdyby przykład sędziego Garzona
się upowszechnił? W Polsce również znalazłaby się przy
odpowiedniej agitacji większość sejmowa do uchwalenia
ustaw zezwalających na pozywanie przed sądy każdego
obcokrajowca winnego łamania prawa międzynarodowego.
Byłoby kogo ścigać. W IPN prowadzi się rozległe śledztwo
w sprawie rzezi wołyńskichi galicyjskich. Trochę
sędziwych bojowców UPA w chwale dożywa lat na Ukrainie,
trochę mieszka w USA i Kanadzie. Prokurator Kulesza
mógłby zabawić się w Garzona i wysłać za nimi
międzynarodowe listy gończe. Są też w IPN śledztwa
przeciw obywatelom Izraela, którzy w latach bezpośrednio
powojennych w służbach specjalnych PRL brali udział w
wojnie domowej z podziemiem i w akcjach represyjnych.
Znalazłyby się powody do sądowych porachunków
polsko-niemieckich i niemiecko-polskich. A ilu Rosjan
chętnie postawilibyśmy przez naszymi sądami? Puszka
Pandory, którą sędzia Garzon usiłuje otworzyć, kryje
niemało niespodzianek. I to nie zawsze po myśli i w
zgodzie z sympatiami zwolenników sprawiedliwości
globalnej i absolutnej.
Ale bez obaw. Dopóki sędzia Garzon ogranicza się do
Chile i Argentyny, możni tego świata rzecz traktują jako
zabawną egzotykę. Każdy dalszy krok zostanie
zastopowany, i to brutalnie. Belgijskie ustawodawstwo
także pozwoliło sędziom pociągać do odpowiedzialności
winnych przestępstw ściganych prawem międzynarodowym bez
żadnych ograniczeń geograficznych. Skutkiem tego
upoważnienia stało się wytoczenie premierowi Izraela
sprawy za wyczyny jego podkomendnych w Libanie, kiedy
jeszcze był generałem w służbie czynnej. Szaron ani
myślał stawić się przed belgijskim sądem, przestraszyli
się natomiast Amerykanie. Zagrozili Belgom wycofaniem
kwatery głównej NATO z Brukseli i ewakuacją swych
wojskowych do takiego kraju, który "globalnej"
sprawiedliwości nie praktykuje, a w każdym razie nie
zamierza jej serio traktować. I poskutkowało.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Fortuna łamie kołem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gucwińscy spółka zoo "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dać kasę i dupy dołożyć cd.
Ministrowi Łapińskiemu wydaje się, że reformuje służbę
zdrowia. Reformę robią poza jego plecami lokalne kacyki.
Wiąże się z tym sławetna wycieczka kas chorych do
Republiki Południowej Afryki.
Dwa tygodnie temu ("NIE" nr 23/2002) ujawniliśmy kulisy
wycieczki do RPA dygnitarzy z kas chorych i Ministerstwa
Zdrowia. Przypomnijmy. Według naszych informacji,
organizator wyjazdu – niemieckie stowarzyszenie GVG –
chce wykonać projekty informatyczne w kasach chorych
oraz podległych im szpitalach.
Kontrakt dla jednej kasy to 500 tys. euro. Pieniądze
pochodzić mają z Unii Europejskiej. GVG bierze dla
siebie 20 proc. od wartości kontraktu, jako koszty
zarządzania. Sugerowaliśmy również, że Niemcy, tworząc
system informatyczny dla kas chorych, będą mieli
korzystniejszą niż inni pozycję w przetargu na
realizację centralnego Rejestru Usług Medycznych. Ten
kontrakt wart jest 800 mln zł!
Powołując się na "NIE", temat podjęła "Nowa Trybuna
Opolska". Wzięła na spytki jednego z uczestników
wyjazdu, dyrektora Opolskiej Regionalnej Kasy Chorych
Kazimierza Łukawieckiego. Dyrektor wszystkiemu
zaprzeczył: (...) Nie mam pojęcia o żadnych kontaktach z
GVG. Żadnego programu wspólnego z GVG my nie
przygotowujemy. (...) nie ma żadnej łączności między mną
a firmą GVG w związku z jakąś tam informatyzacją. To są
jakieś wierutne bzdury. Interesujące.
Zaraz po przyjeździe z RPA na zwołanej specjalnie
konferencji prasowej oraz w rozmowie z dziennikarką
"NTO" Łukawiecki mówił expressis verbis o przyszłej
współpracy z Niemcami.
Zaklinał się, że po 500 tys. euro może pojechać na
koniec świata. Czyli do Kapsztadu jechał... po szmalec.
Teraz rżnie głupa.
Żeby umilić dyrektorowi Łukawieckiemu początek tygodnia,
podajemy kilka szczegółów planowanego i starannie
zatajonego projektu.
Całe przedsięwzięcie wzorowane jest na systemie, który z
powodzeniem funkcjonuje we wschodnich landach Niemiec.
Opiera się na tzw. firmach zarządzających, które zajmują
się – z jednej strony – podziałem pieniędzy między
szpitale, z drugiej – specyfikacją usług medycznych.
Jedną z takich firm działających u naszych zachodnich
sąsiadów jest np. SANA.
Mechanizm wygląda następująco. Bierze się kilka
szpitali, najlepiej z sąsiednich powiatów. I tak np.
szpital A będzie specjalizował się w położnictwie i
ginekologii, szpital B w onkologii, a C będzie leczyć
gruźlików. Chodzi o to, żeby poszczególne placówki nie
podbierały sobie nawzajem pacjentów i nie walczyły ze
sobą o kontrakty z kasą chorych. Nad tym wszystkim
czuwać ma wspomniana wyżej firma zarządzająca.
Najważniejsze jest jednak to, że będzie ona rozdzielać
także pieniądze.
Niemcy z GVG wykonają odpowiedni projekt informatyczny i
tym samym będą mieli wpływ na działalność firmy.
Oczywiście, kasa chorych i GVG nie przeprowadzą całej
operacji same. Muszą porozumieć się z właścicielem. Jak
wiadomo, nadzór nad placówkami służby zdrowia sprawuje
samorząd i bez jego udziału projekt nie może być
zrealizowany. Jakoś nikogo zbytnio nie zainteresowała
obecność w RPA przedstawicieli samorządów. W Afryce był
m.in. przewodniczący Komisji Zdrowia Opolskiego Sejmiku
Wojewódzkiego Andrzej Mazur, od którego bezpośrednio
zależeć będzie powodzenie całej imprezy, gdyż on klepnie
cały projekt.
Tak więc pojawi się nowe ciało zarządzające, ulokowane
między szpitalami a kasą chorych. Powstaną nowe etaty
dla menedżerów i ciepłe posadki dla swojaków. I po to
był ten cały egzotyczny wyjazd zorganizowany przez GVG,
stowarzyszenie, które – jak przyznał w telewizyjnym
"Gościu Jedynki" minister Łapiński – nie cieszy się w
Niemczech dobrą opinią. Równie dobrze można więc było
zorganizować wycieczkę do Lipska. Chłopaki z SANA z
radością by pokazały, jak u nich to działa. Obeszłoby
się bez zobowiązań, niedomówień, tajemniczych podejrzeń,
niepotrzebnego szumu. A tak jest bryndza.
Tymczasem Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych oczekuje
pisemnych wyjaśnień od wszystkich przedstawicieli kas
chorych, którzy poznawali służbę zdrowia w RPA. Ciekawi
jesteśmy, jakie argumenty przedstawi dyrektor
Łukawiecki.
Jeśli możemy coś zasugerować, to proponujemy, by
napisał, że cały wyjazd odbył się na koszt Federacji
Farmerów i Producentów Win znad Renu – było nie było –
członka GVG. Burdel panujący w Pomrocznej służbie
zdrowia jest taki, że nic, tylko się uchlać reńskim
winem.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jeszcze Polska nie plajtuje
Gdyby Balcerowicz rządził Unią Europejską, dawno już by
jej nie było.
Od kilku miesięcy jesteśmy straszeni apokalipsą. Rząd i
media, SLD i PO, członkowie RPP i doradcy różnych banków
wieszczą nieszczęście. Emerytom nie będą wypłacane
emerytury, urzędnikom, nauczycielom, lekarzom pensje,
samorządy nie dostaną dotacji, kraj zamrze. Na domiar
złego wzrosną podatki. Nastąpi to wówczas, kiedy dług
publiczny przekroczy magiczny próg – 60 proc. PKB. Jak
zatrzyma się na 59,99 proc. – nieszczęścia nie będzie,
ale przy 60 uderzy grom i spadnie katastrofa. Tak ponoć
stanowi konstytucja.
Nadmierny wzrost długu publicznego jest dla gospodarki
szkodliwy i społecznie niebezpieczny. Może spowodować
załamanie waluty, kryzys finansowy, niewypłacalność
państwa. Trzeba temu zapobiegać. To oczywiste. Ale w
niejednym państwie przekraczano 60 proc. długu do PKB
(dzisiaj powyżej tej granicy jest zadłużonych kilka
państw UE) i nie musiało to oznaczać apokalipsy.
Przynajmniej od razu.
Co naprawdę zostało zapisane w naszej konstytucji? Art.
216 ust. 5 stanowi: Nie wolno zaciągać pożyczek lub
udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie
których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości
rocznego produktu krajowego brutto. Tylko tyle.
Konstytucja milczy na temat innych skutków przekroczenia
granicy 60 proc.
A jednak Polsce katastrofa grozi. Może ją spowodować nie
konstytucja, lecz ustawa o finansach publicznych z 26
listopada 1998 r. autorstwa ówczesnego wicepremiera i
ministra finansów Leszka Balcerowicza. To w niej zakaz
konstytucyjny został obwarowany sankcjami sięgającymi
granicy absurdu. Art. 45 ust. 1 pkt 3d tej ustawy
zobowiązuje rząd do przedstawienia na najbliższy rok po
przekroczeniu 60 proc. bariery długu ustawy budżetowej
nie zawierającej deficytu. Podobnie bezdeficytowe mają
stać się z roku na rok wszystkie budżety samorządowe.
Ten przepis zatem nakazuje natychmiastową i praktycznie
niewykonalną redukcję wydatków państwa o jedną czwartą
lub więcej. Leszek Balcerowicz przekonywał Sejm, że te
drakońskie sankcje mają na celu zapobieżenie sytuacji, w
której jakikolwiek rząd i parlament łamałyby konstytucję
doprowadzając do sytuacji, w której dług publiczny
przekraczałby 60 proc. produktu krajowego brutto
(wystąpienie 28 maja 1998 r.).
Pięknie. Ale dlaczego za złamanie konstytucji w sprawie
długu publicznego zamiast rządu i parlamentu ma być
karane społeczeństwo – emeryci, nauczyciele, lekarze,
dzieci szkolne, chorzy i inni Bogu ducha winni
obywatele?
Podnoszony bywa argument, że drastyczne formy zwalczania
nadmiernego zadłużenia państwa i deficytu budżetowego
wiążą się z członkostwem w Unii Europejskiej, że zmusza
do tego prawo wspólno-towe. Tyle w tym prawdy, co w
odwoływaniu się do naszej konstytucji. Traktat
powołujący Wspólnotę Europejską (czyli tzw. traktat z
Maastricht) w art. 104 ustanawia dla państw
członkowskich limity deficytu budżetowego w granicach 3
proc. PKB oraz długu publicznego 60 proc. do PKB.
Jednakże sankcje w wypadku przekroczenia tych granic są
ostrożne i rozsądne, zmierzają do naprawy sytuacji bez
wywoływania katastrofy. Komisja Europejska ma zbadać
przyczyny przekroczenia limitów (ust. 2) i zależnie od
tego opracować zalecenia dla danego kraju w sprawie
wyjścia z sytuacji oraz wyznaczyć terminy realizacji
tych zaleceń (art. 7). Zachowuje się przy tym poufność,
aby nie wywoływać lub potęgować paniki. Dopiero kiedy
państwo członkowskie uporczywie nie stosuje się do
zaleceń, może nastąpić publiczne wezwanie do
zastosowania wyznaczonych działań naprawczych (ust.
8–9). W ostateczności, kiedy i to nie pomoże, traktat
przewiduje różne sankcje łącznie z nałożeniem na dany
kraj grzywny w odpowiedniej wysokości (art. 11). Unia
jednak uchyla te restrykcje, kiedy przekroczenie
deficytu (a nie sam deficyt) zostanie skorygowane (ust.
12).
Może zatem, zanim wejdziemy do UE, warto i w tej sprawie
dostosować nasze ustawodawstwo do unijnego. W każdym
razie warto od UE nauczyć się jednego: panikarskie
metody zwalczania szkodliwych zjawisk w polityce
gospodarczej, a zwłaszcza finansowej zawsze pogarszają
sytuację, zamiast poprawić.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Matka Boska i zabójcy cd.
Mija 11 miesiąc od drogowego zabójstwa Ani Betlei w
Połomi, województwo podkarpackie. I co? I nic.
Opisywaliśmy ze szczegółami tę śmierć i wszystko, co
potem. Naszym zdaniem jest bardzo prawdopodobne, że Anię
potrącił swoim Polonezem ks. biskup Edward Białogłowski.
Dopiero na leżące już na drodze dziecko najechał ks.
Tadeusz Niziołek. Sprawa trafiła do rzeszowskiej
prokuratury, bo prowadzący ją strzyżowski prokurator
Jacek Złotek kilka dni po wypadku zaczął głosić w
gazetach, że dziecko uderzył jakiś tir.
Opisując to zabójstwo ujawniliśmy wiele ważnych
szczegółów. Podaliśmy też, że policja wie dużo na temat
wypadku i sprawcy, ale mówi o tym nieoficjalnie.
Oficjalnie szuka ducha i nigdy go nie znajdzie. Śledztwo
wprawdzie trwa, ale sprawa jest zmataczona. Na tyle że
prokurator w akcie oskarżenia będzie mógł zarzucić
księdzu, który przyznał się do najechania na już nieżywe
jego zdaniem dziecko, ewentualnie tylko ucieczkę z
miejsca zdarzenia. Tak wynika z opinii szacownego
Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. My zaś m.in.
usta-liliśmy świadka, który potwierdził, że Ania żyła
jeszcze nawet po tym, jak przejechał ją ks. Niziołek.
Czytelnicy dopytują się: kto ukręcił łeb tej sprawie?
* * *
Mł. inspektor Janusz Ziobro z nadania SLD został
zastępcą komendanta wojewódzkiego policji w Rzeszowie na
kilka tygodni przed wypadkiem w Połomi. Wcześniej był
komendantem powiatowym policji w Strzyżowie, na które to
stanowisko jego kandydaturę zatwierdził wojewoda z AWS.
Ziobro tak bardzo o tym marzył, że przed konkursem na
powiatowego szeryfa w Strzyżowie w niedziele biegał do
kościoła dwa razy – do Wysokiej Strzyżowskiej, gdzie
mieszka, i na sumę do Strzyżowa. Stołek komendanta glin
powiatowych otrzymał m.in. dzięki poparciu szefowej
miejscowej "Solidarności". W podzięce nakazał swoim
ludziom zwrócić CB-Radio córce e"S"manki. Wcześniej
gliny zatrzymały panience tę zabawkę, bo używała jej
nielegalnie. Połomia, gdzie zabito dziecko, leży w
powiecie strzyżowskim.
To nie przypadek, że Janusz Ziobro bardzo zaangażował
się w tę sprawę. Szefem policji wojewódzkiej w Rzeszowie
jest insp. Józef Jedynak. Przyszedł z Tarnowa. W
komendzie mówiło się, że Jedynak czekał na awans
generalski i stanowisko w stolicy.
Rzeszów miał być tylko krótkim epizodem w jego karierze.
Dlatego kwestia obsadzenia stanowiska po Jedynaku
wydawała się otwarta. W Rzeszowie, mimo rządów SLD, to
miejscowa kuria nadal decyduje o obsadzie
najważniejszych stanowisk, a przynajmniej ma na to
ogromny wpływ. Dlatego każdy, kto chce awansować,
powinien trzymać z biskupami. W policji należy mieć
dodatkowo dobre układy z niejakim ks. Wyskielem. Za AWS
był kapelanem policji, za SLD jest etatowym policyjnym
psychologiem. Janusz Ziobro ma zdaje się dobre układy z
księdzem psychologiem, bo kiedy był komendantem w
Strzyżowie, nakazał swoim ludziom zrzutkę na stacje
drogi krzyżowej do kościoła garnizonowego w Rzeszowie.
Kasa trafiła do tego
właśnie księdza.
* * *
Zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Rzeszowie
Janusz Ziobro oraz Witold Wójcik zastępca komendanta KPP
w Strzyżowie nazajutrz rano po wypadku w Połomi (7 maja
2002 ok. godz. 20) wysłali dwóch funkcjonariuszy z
wydziału kryminalnego KPP Strzyżów (znamy nazwiska) do
Rzeszowa, aby sprawdzili Poloneza Caro nr rejestracyjny
RWA 4855. Samochód ten należy do biskupa
Białogłowskiego. To rutynowe działanie dowodzi, że
biskup był od razu podejrzany o zabójstwo. Konsekwencją
oględzin powinno być jednak zatrzymanie podejrzanego
auta do badań laboratoryjnych. Wówczas można coś
ustalić. Tak dzieje się, kiedy sprawcą wypadku jest np.
Kowalski, który ucieknie z miejsca zdarzenia. W tym
przypadku tak się nie stało.
Nasze wiewiórki donoszą, że Janusz Ziobro dobrze
wiedział, kto był sprawcą wypadku w Połomi. Dlatego
właśnie polecił sprawdzić samochód biskupa. Wiedza ta
stała się jednak tajemnicą kilku policjantów oraz kleru
i nie ma jej w prokuratorskich aktach. Podobnie jak
notatek służbowych policjantów z Niebylca. Oni pierwsi
byli na miejscu wypadku, ale od 11 miesięcy prokuratura
nie raczyła ich przesłuchać. Oficjalne zapewnienia
policji głoszą, że o ewentualnym udziale biskupa w
wypadku nic nie wiedzieli do momentu naszej publikacji
"Matka Boska i zabójcy" blisko trzy tygodnie po
zdarzeniu.
Ks. Tadeusz Niziołek przyszedł do komendy w Strzyżowie,
aby przyznać się do najechania "na nieżywe dziecko",
późnym popołudniem w dniu, w którym – rano – policja
sprawdzała samochód biskupa. To właśnie skłoniło go do
zjawienia się na policji – chciał odciążyć biskupa.
Ksiądz Niziołek opowiadał więc o nieistniejącej
ciężarówce, która jako pierwsza miała potrącić dziecko.
Kościół potrafi mu się zrewanżować. Prokurator wierzy w
jego wersję i stawia zarzut potrącenia trupa i tylko
ucieczki z miejsca wypadku.
* * *
Zielonego Poloneza Caro biskupa Białogłowskiego
prokurator zdecydował się zatrzymać do badań dopiero w
dniu, kiedy opublikowaliśmy artykuł "Matka Boska i
zabójcy". Zgodnie z naszymi przypuszczeniami po trzech
tygodniach na aucie już nie było ważących w sprawie
śladów przejechania dziewczynki. Specjaliści od wypadków
drogowych mówią, że po blisko miesiącu od zdarzenia na
samochodzie nie miało prawa być np. mikrośladów. Były za
to inne ślady.
W protokole kryminalistycznych oględzin pojazdu Polonez
Caro sporządzonym przez Laboratorium Kryminalistyczne
KWP w Rzeszowie 4 czerwca 2002 r. opisano m.in. wgięcie
na tablicy rejestracyjnej, trzy ślady wgięcia przedniej
maski, ślad dynamicznego otarcia – zarysowania
powierzchni na prawym narożu zderzaka przedniego,
wypięty zderzak po lewej stronie auta. Policyjni
eksperci napisali, że przyczyną wypięcia było uderzenie
w prawą stronę zderzaka. Krata wlotu powietrza była
popękana, były też rysy na prawym przednim błotniku,
ślady zarysowań powierzchni prawego lusterka. Samochód
miał również pękniętą szybę. Eksperci napisali, że
wprawdzie na aucie są liczne ślady, ale nie można
jednoznacznie ustalić czasookresu powstania tych śladów.
Dodali też, że na samochodzie nie było śladów świeżych
napraw, natomiast na prawym narożu zderzaka przedniego
znajduje się ślad, który powstał w bardzo krótkim
okresie przed przeprowadzonymi oględzinami pojazdu. Nie
ma możliwości określenia bliższego terminu jego
powstania. Czyli samochód biskupa był dosyć solidnie
poobijany, akurat w tych miejscach, które odpowiadały
rzeczywistemu przebiegowi wypadku – biskup potrącił
dziecko, które wypadło na drogę, po czym wpadło wprost
pod koła Seata księdza Tadeusza Niziołka.
Mikrośladów jednak nie ustalono, bo badanie
przeprowadzono zdecydowanie za późno. I widać właśnie o
to chodziło. Oficjalnie policja zrobiła, co do niej
należało – zatrzymała auto biskupa, ale miesiąc po
fakcie.
Eksperci z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie w
opinii na temat wypadku napisali m.in:. nie można
wykluczyć potrącenia pieszej przez samochód polonez
jadący z małą prędkością, przy której nie powstałyby
ślady na tym samochodzie. IES zarzuca też lekarzowi
przeprowadzającemu sekcję zwłok, że nie wykonał
czynności obligatoryjnych przy potrąceniu pieszego, co w
istotny sposób zawęziło możliwości rekonstrukcji
wypadku.
W opinii ekspertów Laboratorium Kryminalistycznego KWP w
Rzeszowie, wydanej na podstawie ekspertyzy
kryminalistycznej odzieży i obuwia zabitej, wyczytaliśmy
m.in. że na ubraniu Ani były dwa sporej wielkości ślady
substancji koloru jasno zielonego oraz dwa punktowe
nawarstwienia substancji koloru błękitno niebieskiego.
Eksperci napisali jednak, że najprawdopodobniej ślady te
powstały znacznie wcześniej przed wypadkiem. W ich
ocenie końcowej na odzieży zabitej nie było śladów, za
pomocą których można w jednoznaczny sposób ustalić
rodzaj i typ pojazdu, który ją potracił. Tak się składa,
że samochód biskupa ma kolor zielony, Seat ks. Niziołka
jest błękitny. Trudno uznać więc za przypadek, że na
ubraniach zabitej nie było śladów substancji np. koloru
białego czy żółtego, a znalazły się akurat takie. I
jeszcze jedno. Ciekawi nas też, dlaczego auto księdza
Tadeusza Niziołka stoi do dziś zamknięte w policyjnym
garażu w Strzyżowie, a policjanci przez całą zimę
trzymali służbowe auta na zewnątrz.
Konkluzja.
Prawda o śmierci Ani nigdy nie zostanie wykryta. Kuria
biskupia zyskała okazję do ogłoszenia oświadczeń o
niewinności biskupa i podłej na niego nagonce. Kler
uzyskał kolejny dowód swej bezkarności, chociaż
dziewczynkę rozjeżdżały na szosie przypuszczalnie dwa –
jeden po drugim – księże samochody. Sprawcy zaś jeszcze
żywą zostawili bez pomocy i zbiegli, by mataczyć.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gumiaki z Wiejskiej
Na górze róże, na dole fiołki. Kochajmy się jak dwa
aniołki
– Jarek i Leszek
Potwierdziły się prognozy "NIE". Nie doszło do rozwodu
Millera z Kalinowskim. Mimo przejściowych grymasów klub
PSL zagłosował, tak jak chciał Miller, i poparł
marszałka Borowskiego. Ostrzegamy, że na kolejnym
zakręcie sytuacja może wymknąć się spod kontroli
Kalinowskiego.
Politycy PSL i SLD darzą się braterską miłością.
Niektórzy ludowcy kochają socjaldemokratów prawie tak
jak Kain kochał Abla. SLD-owcy odwzajemniają to uczucie.
Obie partie zawiązały mariaż rok temu pod presją
powyborczej sytuacji politycznej.
Ustępstwa. Zamysł zawiązania koalicji z SLD od samego
początku miał licznych i wpływowych przeciwników,
szczególnie wśród posłów Stronnictwa. Do zamiaru
wspólnego rządzenia z SLD z nieskrywanym sceptycyzmem
podchodzili m.in. posłowie: Janusz Piechociński, Bogdan
Pęk,
Janusz Dobrosz, Zdzisław Podkański, Wojciech Zarzycki,
Stanisław Kalemba, Waldemar Pawlak, Józef Gruszka.
Janusz Wojciechowski zachowywał się jak Pytia.
Piechociński, Wojciechowski, Podkański i kilku innych
parlamentarzystów z klubu PSL wciąż cierpi na kompleks
wasalny. W czasach PRL ludowcy byli poddani
PZPR-owskiemu dyktatowi i do Okrągłego Stołu pokornie to
akceptowali. Wspomnienia z odległej już przeszłości
nadal im doskwierają.
Wcale niemała liczba PSL-owców do dziś widzi w
politykach SLD spadkobierców PZPR, ale podejrzewa ich o
potajemne konszachty z Michnikiem, o kosmopolityzm i
ekonomiczny neoliberalizm maskowany jedynie
socjaldemokratyczną retoryką.
Podpisując cyrograf koalicyjny z Millerem Kalinowski
doskonale orientował się w nastrojach panujących w
Stronnictwie, a jednak zaryzykował i zwarł układ z SLD
na warunkach bardzo trudnych do strawienia przez
ludowców. PSL zostało zmuszone do zaakceptowania na
stanowisku ministra finansów Marka Belki, doradcy
Kwaśniewskiego. Ludowcy musieli też zrezygnować z
pomysłu podreperowania finansów państwa korzystnym dla
chłopów podatkiem importowym. Skłoniono ich do
odstąpienia od nośnej społecznie koncepcji wprowadzenia
czwartej stawki podatkowej dla najbogatszych.
W trakcie negocjowania umowy koalicyjnej Miller zmusił
ludowców do powściągnięcia apetytów personalnych.
Przydzielił im w rządzie tylko dwie teki ministerialne
oraz parę stanowisk wiceministrów. PSL nie dostało ani
jednego stołka wojewody. Jedynie Stanisław Dobrzański,
który pomógł SLD w negocjacjach koalicyjnych, otrzymał
premię, obejmując posadę szefa Polskich Sieci
Energetycznych. Ministrem nie mógł zostać, pewnie przez
pewne skazy w życiorysie.
Bodaj po raz pierwszy od końca wojny ludowcy nie mają
nikogo w kierownictwie resortu kultury, nie ma więc
nikogo, kto by troszczył się o kulturę ludową. W
Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie ma nawet
naczelnika wydziału z rekomendacji PSL. Stanowisko
ambasadora – na Słowacji – piastuje tylko jeden
ludowiec. Z kolei w resorcie spraw wewnętrznych i
administracji PSL-owcy od miesięcy bezskutecznie
zabiegają u Krzysztofa Janika o posadę dyrektora
departamentu zajmującego się mniejszościami narodowymi.
Frustracje. Co wytworniejsi SLD-owscy parlamentarzyści
ostatnio mówią między sobą o ludowcach per "gumiaki".
(Dawniej popularne było określenie "buraki", ale już
wyszło z mody). Chociaż większość ludowych posłów ma
wyższe studia, to ich socjaldemokratyczni koledzy
kapryszą, że PSL-owcom brak ogłady.
Gorzej, że kilku SLD-owskich ministrów z gabinetu
Millera traktuje per noga zastępców pochodzących z
rekomendacji PSL. W klubie parlamentarnym PSL opowiadano
mi, iż Tadeusz Steckiewicz, wiceminister skarbu państwa,
nie mógł nawet dobrać sobie sekretarki wedle własnego
uznania. Steckiewicz ma w ministerstwie do powiedzenia
tyle, co Żyd w Oświęcimiu – soczyście tłumaczył mi jeden
z posłów PSL.
Jak wiadomo, z końcem września 2002 r. Marek Wejtko,
SLD-owski wiceminister resortu gospodarki, podpisał z
Węgrami porozumienie, zgodnie z którym od 15
października znacznemu obniżeniu miały ulec cła na
importowane z Węgier pszenicę, drób i mięso wieprzowe.
Zagrywka ministra Piechoty zaowocowała publiczną
awanturą i wywołała gorączkę na Grzybowskiej, w
siedzibie Naczelnego Komitetu PSL. Ludowcy twardo żądali
dymisji SLD-owskiego wiceministra. Wejtko jednak nie
wyleciał. Miller z trudem załagodził wewnątrzrządowy
konflikt.
PSL ma w kierownictwie resortu gospodarki reprezentanta
w osobie wiceministra Macieja Leśnego. Jednak na
Grzybowskiej Leśnego mają za arbuza, to znaczy
podejrzewają, że jest zielony tylko z wierzchu.
Faktycznie – Leśny lepiej dogaduje się z SLD-owcami niż
z własnym zapleczem politycznym.
Podobna sytuacja jest w resorcie finansów, gdzie Irena
Ożóg, formalnie rekomendowana do resortu finansów przez
PSL, rzadko konsultuje się z politykami Stronnictwa.
Niewiele do powiedzenia ma prof. Mirosław Pietrewicz
kierujący rządowym Centrum Studiów Strategicznych. Jak
usłyszałem w klubie parlamentarnym PSL, Pietrewicz swoje
opracowania powinien kierować wprost do archiwum,
zamiast na biurka Kołodki i Millera. Rezultat byłby
praktycznie taki sam.
26 września 2002 r. na posie-dzeniu stałego Komitetu
Rady Ministrów prof. Pietrewicz sprzeciwił się zamiarowi
sprzedaży STOEN-u Niemcom. Odrębne stanowisko
Pietrewicza zostało zaprotokołowane, lecz w parę dni
później rząd i tak wyraził zgodę na sprzedaż
warszawskiej energetyki. Rzecz nie w tym, że premier i
SLD-owscy ministrowie posta-wili na swoim ignorując
zastrzeżenia PSL-owskiego ekonomisty. Problem polega na
tym, iż nie zadano sobie najmniejszego trudu, aby do
decyzji na czas przekonać parlamentarzystów PSL.
Kalinowski, który na posiedzeniu rządu nie sprzeciwił
się sprzedaży
STOEN-u, także o to nie zadbał.
Pieszczoty. Prawdą jest również to, że w kilku resortach
współdziałanie pomiędzy SLD-owskim szefem a PSL-owskim
zastępcą jest poprawne i ludowcy mają zagwarantowany
wpływ na decyzje merytoryczne oraz – w ograniczonym
zakresie – personalne. Na przykład minister
sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk doskonale ułożył sobie
stosunki z Markiem Staszakiem, PSL-owskim wiceministrem.
Harmonijnie przebiega współdziałanie w resorcie oświaty,
gdzie minister Krystyna Łybacka darzy zaufaniem Tadeusza
Sławeckiego, wiceministra z PSL. Także Jerzy
Szmajdziński potrafił sobie poprawnie ułożyć współpracę
z PSL-owskim zastępcą Jerzym Urbankowskim.
Janusz Wojciechowski twierdzi, że SLD przebiera w
kadrach PSL-u, wystawiając ludowcom cenzurki dzieli ich
na "dobrych" i "złych" ("Śniadanie Radia Zet", 2
listopada 2002 r.). W tym stwierdzeniu jest tylko pół
prawdy, bowiem Sojusz faktycznie nie robi prawie nic,
żeby wzmocnić wewnątrz PSL pozycję tych
parlamentarzystów, którzy wyraziście opowiadają się za
trwałym współdziałaniem z SLD. Miller olewa np.
interpelacje poselskie Tadeusza Samborskiego, który
jeszcze w poprzednich wyborach prezydenckich wbrew
zaleceniom Pawlaka poparł Kwaśniewskiego w drugiej
turze. Samborski uparcie punktuje nieprawidło-wości w
funkcjonowaniu MSZ, żąda, aby Cimoszewicz wreszcie
rozstał się z tymi pogrobowcami Bartoszewskiego i
Geremka, którzy kompromitują polską dyplomację, ale
przynosi to efekt
rzucania grochem o ścianę.
Także inni PSL-owscy parlamentarzyści wspierający na co
dzień Kalinowskiego i koalicję z SLD napotykają bariery
nie do pokonania, gdy starają się coś załatwić w
resortach. Praktyka ignorowania sojuszników i przyjaciół
może się zemścić. Gdyby SLD wykazywał tylko większą
staranność w pozyskiwaniu ludowców, wygasłyby ich
kompleksy z czasów PRL, a koalicja zyskałaby trwalsze
podstawy.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Putin, szukaj!
Było o co się bić, nawet jeśli Saddam Husajn, gaz
musztardowy i wąglik się nie odnajdą.
Szliśmy na wojnę, aby rozbroić Saddama z broni masowego
rażenia i uwolnić świat od zagrożenia iracką potęgą
wojskową. Wyszło tak sobie. Broni masowego rażenia – jak
dotychczas – ani śladu. Colin Powell wprawdzie zapewnia
solennie, że się znajdzie. Ale im później to nastąpi,
tym trudniej będzie rozwiać podejrzenia, że nie została
dowieziona po czasie. Putin, skądinąd doświadczony
kagiebowiec, na pytanie Chiraca, czy Amerykanie ową broń
w Iraku znajdą, miał odpowiedzieć: "Ja bym znalazł".
Irak okazał się nie potęgą wojskową, lecz papierowym
tygrysem. Po klęsce w pustynnej wojnie w 1991 r. oraz
dziesięcioleciu sankcji, irackie dywizje pancerne były
mitem. W 1991 r. straty Iraku sięgnęły 100 tysięcy
poległych i rannych żołnierzy, ponad 6 tysięcy
zniszczonych wozów bojowych, 70 tysięcy jeńców. Teraz
dowództwo amerykańskie mówi o kilku tysiącach zabitych
nieprzyjaciół oraz o kilkunastu tysiącach jeńców.
Zniszczone pojazdy pancerne liczy się w setki, a nie w
tysiące. Legendę o groźnej potędze wojskowej Saddama
Husajna ukuto dla wprowadzenia w błąd opinii i ukrycia
prawdziwych celów wojny. Dlatego z góry zakładano
zaangażowanie stosun-kowo skromnych sił lądowych. Użyto
wszystkiego razem czterech dywizji. Wystarczyło tego na
rozproszenie wojsk irackich, natomiast zabrakło na
wypełnienie obowiązków, które na zwycięzcę nakłada
Konwencja Genewska – zapewnienia ładu i bezpieczeństwa
na okupowanych terenach.
Straty własne wojsk inwazyjnych były nikłe, około 150
żołnierzy. Zdumiewa jednakże, że co piąty poległ od
ognia własnych czołgów, artylerii lub samolotów.
Doświadczeni korespondenci wojenni donosili, że dotąd
nie widzieli wojska równie nerwowego i skorego do
pociągania za spust. Skąd ta nerwowość?
Blefem propagandowym okazały się zapowiedzi Busha i
Rumsfelda, że iracka społeczność entuzjastycznie powita
"wyzwolicieli". Podnieconym prezenterkom naszej
telewizji – publicznej i komercyjnej jednakowo – troiły
się w oczach "tłumy" Irakijczyków poniewierających posąg
Saddama Husajna obalony przez wojskowy dźwig na głównym
placu Bagdadu. Nawet Aleksander Wszystkich Polaków
wyznał, że ten widok "gęstniejącego tłumu" napawał go
radością.
Niestety, w tej i podobnych imprezach – poza Kurdystanem
– brały udział najwyżej setki, zaś w grabieżach i
anarchii – tysiące.
Autentyczny entuzjazm zapanował jedynie na północy wśród
Kurdów, ale z tego dla Amerykanów pożytek jak z wrzodu
na tyłku. Obudzenie kurdyjskich nadziei grozi
konfliktami z Turcją i antagonizuje arabską większość
Iraku. Zawiodły zaś całkowicie nadzieje na szyitów,
stanowiących więcej niż połowę ludności kraju i ciężko
prześladowanych przez reżim Saddama. Posłuszni swoim
ajatollahom bojkotują anglo-amerykańskie władze. Marzy
im się w Iraku islamska republika. Dla Waszyngtonu
byłaby to kuracja z gatunku leczenia dżumy cholerą.
O nastrojach arabskiej ludności Iraku wiele też mówi
łatwość, z jaką polityczni prominenci obalonego reżimu
oraz wyżsi dowódcy policji i wojska rozpłynęli się w
tłumie. Po prostu znikli. Nie wiadomo nawet, co z
Saddamem i jego synami. Może zginęli. Większość
prominentów i generalicji musiała jednak przeżyć. Szanse
ucieczki do Syrii były nikłe, nawet konwój rosyjskiego
ambasadora został po drodze ostrzelany. Zapewne
większość poszukiwanych przez władze amerykańskie
irackich dygnitarzy znalazła schronienie wśród swoich w
klanach i rodach.
Okupacja Iraku nie zapowiada się więc sielankowo.
Nastroju wyzwolenia nie ma i chyba już nie będzie. Ale
czy naprawdę o to chodziło? Wojna nie została stoczona
nadaremno. Pozostały nietknięte i łatwe do uruchomienia
szyby naftowe, rafinerie i rurociągi. Znalazł się – na
pewien przynajmniej czas – pod kontrolą USA kluczowy
strategicznie kraj regionu.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czarny punkt
Polska to kraj absurdu. W Lubartowie odkryliśmy absurd
drogowy. Świeżo wyasfaltowana ulica Olchowa została
nieco poszerzona. Na drodze budowniczych stanęła
kapliczka.
Zamiast szurnąć przydrożnego świątka pod płot
najbliższego domostwa, oblano go asfaltem i pozostawiono
na drodze. Jak nam powiedzieli mieszkańcy Olchowej, za
pozostawieniem sakroprzeszkody ujął się miejscowy
samorząd.
Ponieważ jest to droga publiczna, odpowiednie służby
będą musiały oznakować przeszkodę. Czy właściwym znakiem
będzie zwykłe jednostronne zwężenie drogi, czy też
powstanie nowy znak, na przykład "uwaga kapliczka"?
Przykład z Lubartowa źle wróży zapowiadanemu przez
wicepremiera Pola programowi budowy autostrad. Nie
pomoże kolejny plan, nic nie da łupienie kierowców
winietami, gdy na drodze estakad staną kapliczki
chronione przez fanatycznych tubylców. A jest tego w
Pomrocznej więcej niż stacji benzynowych.
Autor : A.R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ptaszek na koksie
Hodowanie gołębi to taka sama bezinteresowna pasja jak
kopanie ogródka, jazda na snowboardzie czy zbieranie
znaczków pocztowych. Tak myślicie? No to poczytajcie.
Jeśli samica jest czempionem i zapłodnił ją czempion,
pisklę jest warte nawet 30 tys. zł. Odliczając cenę
wysokogatunkowej karmy sprowadzanej z Niemiec (z inną
ilością bobiku w dniach popędu płciowego, a inną w
okresie wychowywania małych), to i tak jest to biznes,
że łeb skręca.
Czempion to ptak, który wygrywa lotowania. Monopol na
organizowanie lotowań, tj. konkursów, w których
wyłaniane są najszybsze i najwytrzymalsze ptaki, ma
Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych.
Doping
Hodowcy robią cuda, żeby gołąb pobił konkurentów. Przede
wszystkim wierzą w karmę. Jedni używają wyłącznie
gotowych mieszanek niemieckich zakładając, że Szwab
najlepiej wie, jak przekuć aminokwasy w sukces. Inni
pracowicie eksperymentują z wyką, bobikiem, kukurydzą,
słonecznikiem, zielonym groszkiem i innym badziewiem.
Zapisują tony notatek, z których tak naprawdę pewny jest
jeden wniosek – gołąb, który nażre się pełnego witamin
zielonego groszku więcej, niż przewidują standardowe
normy, sra rozpryskowo.
Inni hodowcy uważają, że z gołębiami jest jak z
bachorami – decydujące znaczenie ma szczęśliwe
dzieciństwo. Aby zapewnić pisklakom komfort intymnego
kontaktu z właścicielem, wcielają się w karmidełka.
Niezrażeni możliwością zarażenia ornitozą, leżą z
otwartą gębą wypełnioną z lekka przeżutym pokarmem.
Gołębi dzidziuś dziobie raz w żarło, raz w usta czy
język właściciela, ale ta poufałość ma decydujący wpływ
na budowanie ptasiego ego.
Najpewniejszym sposobem na sukces jest jednak doping.
Wiadomo, co dawać: Neo Cortefl, Terra Cortrill,
Ledercort. Najogólniej – wszystkie preparaty zawierające
kortyzol.
Wystarczy przed startem zakropić ptaszkowi oczki. Jeśli
dawka lekarstwa będzie właściwa, sukces murowany. Z
dawkowaniem jest pewien kłopot, bo skuteczność kortyzolu
zależy od pogody, a za mocno podrasowany gołąb może się
przekręcić.
Gołębie na haju żyją krócej. Zamiast dziesięciu, jakieś
dwa lata. Ale są sposoby pozwalające udawać, że trup
żyje i nadal produkuje cenne potomstwo.
W Belgii i Holandii związki zrzeszające hodowców gołębi
wprowadziły kontrole antydopingowe. Wystarczy po
lotowaniu wziąć z gołębnika ptasie kupki do zbadania. W
Polsce kontroli nie ma i prędko nie będzie. Oficjalne
pismo PZHGP "Hodowca Gołębi Pocztowych" zapewnia, że nie
warto, bo to woda na młyn adwokatów. Żeby wymierzyć
karę, trzeba udowodnić, że właściciel celowo użył
środków dopingujących. A udowodnić się nie da. Przecież
sporną kupkę mógł zrobić cudzy zbłąkany gołąb. A jeżeli
nawet nasrał swój, to nażarł się kortyzolu w koszu
transportowym, w którym podróżował na lotowanie. Zjadł
to, co wyrzygało cudze, naszprycowane ptaszysko i wina
hodowcy jest żadna.
Obrączki
Dla hodowcy przynależność do PZHGP jest ważniejsza od
przynależności do rasy ludzkiej. Tylko Związek
organizuje lotowania. A bez lotowań nie ma ani kasy, ani
emocji. Do PZHGP należy 41 tysięcy obywateli RP.
Jak już pisaliśmy ("NIE" nr 34/2002), działalność PZHGP
jest przedmiotem zainteresowania chorzowskiej
prokuratury. Stróże prawa badają, czy nieprawidłowości,
do których doszło przy remoncie siedziby zarządu, noszą
cechy przestępstwa. W imieniu pomorskich hodowców
doniesienie o przestępstwie polegającym na niszczeniu
dokumentów, malwersacjach finansowych i zagarnięciu
funduszy złożył Tadeusz Pepliński ze Zblewa. Trzy grosze
dorzucił Eligiusz Fryca, do niedawna przewodniczący
Komisji Rewizyjnej PZHGP. Zawiadomił o uzasadnionym
podejrzeniu popełnienia przestępstwa mającego polegać na
zagarnięciu funduszy stowarzyszenia, fałszowaniu i
niszczeniu dokumentów w celu zatarcia śladów
przestępstwa,
rozporządzaniu majątkiem w sposób naruszający interes
członków stowarzyszenia.
Zdaniem zarządu PZHGP, zarzuty są ordynarnymi
pomówieniami osób skompromitowanych. "Pepliński jak Bin
Laden", "żałosny showmen ze Zblewa", "mułła" – tak
pisano o Peplińskim w organie prasowym PZHGP.
To nie jest spór o pietruszkę czy – uchowaj Boże –
urażone ambicje. Chodzi o ok. 2 mln zł. Weźmy same tylko
obrączki rodowe – aluminiowe kółka zakładane młodym
gołębiom. Producenci zaoferowali, że na 2002 r.
wyprodukują je po 0,27 zł za sztukę. Ta cena została
zaakceptowana przez zarząd, ale w wystawionym przez
PZHGP zleceniu znalazła się kwota o 2 grosze wyższa od
wyne-gocjowanej. Ponieważ zakupiono 3 553 870 sztuk
obrączek, z 2 groszy urodziło się 71 077,40 zł
nieuzasadnionej nadpłaty. Producent z Poznania, który
otrzymał niewielką część zlecenia, zwrócił się do PZHGP
z ofertą przekazania "górki", ale jeśli wierzyć Frycy –
nie spotkał się ze zrozumieniem.
Podobni do Peplińskiego ben Ladenowie siedzą w
chorzowskiej "skarbówce" oraz chorzowskim Urzędzie
Miasta. Pierwsi stwierdzili, że księgi rachunkowe PZHGP
prowadzi osoba, która nie słyszała, że w Polsce
obowiązuje ustawa o rachunkowości. Drudzy zwrócili się
do chorzowskiego sądu, żeby przydzielił stowarzyszeniu
kuratora, bo weszło mu w krew łamanie statutu, oraz do
prokuratury, żeby przyjrzała się bliżej smrodkom w
związku.
* * *
Nieoczekiwanie PZHGP otrzymał wsparcie od wicepremiera
Jarosława Kalinowskiego: Tak trzymać! – rzucił
wicepremier. Uprawiacie wyjątkowo piękne i szlachetne
hobby – po-uczył, najwyraźniej pod wrażeniem gołębiej
pielgrzymki do Watykanu ("NIE" nr 34/2002). Hobby, które
daje Wam możliwość zdrowego wyżycia się w uczciwym,
sportowym współzawodnictwie, a zarazem duchowo rozwija i
bogaci, nadaje życiu specyficzny smak. Wszyscy lubimy
gołębie, wielu z nas fascynuje ich piękno i mądrość, Wy
Hodowcy jednak je po prostu kochacie, a przy tym umiecie
je rozumieć i potraficie z nimi wspaniale współdziałać.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziś Gdańsk jutro Polska całą "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pająk ben Ladena
Prawdziwy Amerykanin kocha swój kraj, walczy ze złem i
snuje nić.
Spiderman, filmowa wersja komiksu o zmutowanym po
ukąszeniu pająka studencie z Nowego Jorku, którą
niedawno można było obejrzeć na dużych ekranach, po tej
stronie Atlantyku przeszła bez większego echa. Polskie
kina też nie pękały w szwach. Za to za Wielką Wodą
obywatele USA dostali pierdolca na punkcie niuńkowatego
Petera Parkera i jego pajęczego alter ego. Film pobił
rekordy oglądalności, zostawiając w tyle m.in. "Gwiezdne
wojny – Atak klonów", "Władcę Pierścieni" czy obsypany
Oscarami "Piękny umysł". Wpływy ze sprzedaży biletów po
siedmiu dniach wyniosły 190 mln dolarów, o kilka
długości przeskakując "Titanica".
Twórca filmu, reżyser Sam Raimi, potomek galicyjskich
Żydów, sukces zawdzięcza w znacznym stopniu Osamie ben
Ladenowi. Po 11 września 2001 r. w Ameryce modne stało
się bowiem manifestowanie uczuć patriotycznych, a
kiczowaty Spiderman posiada wszystko, żeby rozgrzać
serce przeciętnego mieszkańca kraju Wuja Sama. Tytułowy
bohater, autentyczny nowojorczyk z czystym rodowodem,
bez domieszki emigranckiej krwi, jest uosobieniem
wartości wyznawanych przez amerykańską middle class.
Cichy, skromny, zdolny, pracowity, posłuszny zastępczej
rodzinie, do której trafił po nagłej śmierci rodziców,
którzy zginęli w tajemniczym wypadku. W dodatku romantyk
marzący o monogamicznym związku z niejaką Mary Jane,
więc widzowie chętnie wybaczają mu dupowaty charakter.
Mozolne wspinanie się po szczeblach zawodowej kariery to
jego życiowy cel. Po ujawnieniu się pajęczych mocy, gdy
odkrył, że łatwiej przychodzi mu wspinanie się po
szklanych ścianach drapaczy chmur na Manhattanie,
student Parker nie został, nie daj Bóg, terrorystą,
bossem mafii lub czyścicielem okien. Postanowił spełnić
młodzieńcze marzenie tysięcy amerykańskich chłopców i
zaczął walczyć ze złem. Jak legendarni komiksowi
bohaterowie Superman i kapitan Ameryka. Tyle że ten
pierwszy nie był rodowitym Amerykaninem, pochodził
bowiem z odległej planety Krypton, ten drugi zaś to
wapniak sprzed 60 lat stworzony w wojskowym laboratorium
superżołnierz walczący z niemiecką piątą kolumną w USA.
* * *
Spidermana okrywa czerwono-niebieski kostium,
symbolizujący barwy amerykańskiej
flagi. Ta zaś stała się obecnie w USA przedmiotem kultu.
Naród, który stworzył swego czasu najbardziej
demokratyczną konstytucję na świecie, do której dopisano
później słynną pierwszą poprawkę o wolności słowa i
wyznawanych poglądów, dziś tworzy z Gwiaździstego
Sztandaru coś na kształt knebla, wpychanego w gardła
niepokornych.
Społeczeństwo naszego nowego Wielkiego Brata bardziej
niż aferą z machlojkami w wielkich koncernach i padaczką
na giełdach żyje duperelną, zdawałoby się, sprawą pozwu
Michaela Newdowa ze stanu Kalifornia.
Newdow uparł się, że sprzeczny z konstytucją jest tekst
przysięgi na wierność amerykańskiej fladze, który
bachory, od Alaski po Nowy Meksyk, muszą z rąsią na
sercu klepać codziennie w szkołach. Tekst zawiera passus
o niepodzielnym nigdy narodzie w obliczu Boga.
Kalifornijczyk uparł się, że ten fragment jest sprzeczny
z amerykańską ustawą zasadniczą, bo stanowi pogwałcenie
konstytucyjnego rozdziału Kościoła od państwa. A co –
pytał publicznie – z osobami niewierzącymi, wyznającymi
politeizm lub negującymi istnienie Bozi?
Sąd w pierwszej instancji odrzucił roszczenia Newdowa.
Sąd apelacyjny uznał pozew za zasadny. Spowodowało to
atak wściekłości konserwatystów. Stacje telewizyjne
transmitowały wystąpienie kongresmenów, którzy przerwali
obrady, aby – z nielicznymi
wyjątkami – demonstracyjnie złożyć szkolną przysięgę na
wierność fladze. Senat przyjął specjalną uchwałę
potępiającą decyzję niezawisłego sądu. Obywatele
spontanicznie zawiązywali komitety protestacyjne, a
poparł ich prezydent Bush, pierwszy gwarant
konstytucyjnych wolności. (Pisaliśmy o tym w "NIE"
nr 28/2002 – "Bóg po wyroku"). Patriotów trafił szlag,
gdy tydzień później 18-letni uczeń college’u Michael
Holloman odmówił składania szkolnej przysięgi, w zamian
podnosząc w milczeniu zaciśniętą pięść. Bulwarowa prasa
do rangi odkrycia roku podniosła fakt, że rodziny obu
protestujących obywateli wywodzą się z liberalnych
środowisk powiązanych ze wschodnioeuropejskimi Żydami.
Nikt nie zadał sobie pytania, po jaką cholerę Żydzi,
choćby pochodzili z Uralu, mieliby wspierać Osamę.
* * *
Pisaliśmy kilkakrotnie o nieformalnej, ale skutecznej
amerykańskiej cenzurze ograniczającej sprzedaż płyt
niepokornych zespołów rockowych, hip-hopowych lub
techno. Ofiarą tej cenzury padła m.in. megagwiazda
amerykańskiego ciężkiego grania, zespół Slayer. Ich
ostatnia płyta, zatytułowana "Got hate us all" ("Bóg
nienawidzi nas wszystkich") sprzedaje się w stekach
tysięcy egzemplarzy. W Stanach okładkę, na której
widnieje Biblia, pocięta, zbrukana krwią, z wypalonym
logo kapeli, w sklepach zastąpiono wkładką, na której na
białym tle widnieje złoty krzyż tzw. jerozolimski. Na
nic zdały się protesty zespołu i jego managementu.
(Slayer z powodzeniem występował niedawno w warszawskiej
Stodole i katowickim Spodku. Fani wraz z wokalistą
wykrzykiwali tytułowe zdanie z pierwszego utworu płyty.
Dobrze, że Kwach tego nie widział).
Okładki najnowszej płyty amerykańskiego haevymetalowego
zespołu Mannowar nie ocenzurowano chyba tylko przez
przypadek. Na okładce widnieje wielki, półnagi,
maksymalnie nasterydowany mięśniak w obcisłych gaciach z
żelazną, kolczastą podwiązką na lewym udzie. Mięśniak
(mógłby być bożyszczem gejowni z nowojorskiego metra) z
widoczną satysfakcją zanurza miecz w piersi leżącego u
stóp, śniadolicego wroga. Krew leje się wiadrami. W
drugiej rąsi dzierży zajebistej wielkości Gwiaździsty
Sztandar. Tytuł płyty brzmi "Warriors of the World"
("Wojownicy Świata"). To wszystko tłumaczy. W tle, w
przypominającym pielgrzymkę pochodzie idą inni
wojownicy, ale trochę chudsi. Trzeci w kolejce Niemiec
(poznajemy po fladze) jest o połowę mniejszy niż
amerykański prowodyr, a szósty w kolejności Ruski ma
posturę największego polskiego atlety Grzegorza Kołodki.
Nawet kultowy Sam Raimi nie uniknął cenzury. Z filmu
wykasowano scenę nakręconą jeszcze przed atakiem na
World Trade Center, w której Spiderman chwyta w pajęczą
sieć rozpiętą między dwiema zburzonymi wieżami
śmigłowiec z terrorystami. Producenci uznali, że źle się
to będzie kojarzyło przeciętnemu zjadaczowi
amerykańskich hamburgerów.
* * *
Na ostatnim wielkim zlocie fanów Harleya Dawidsona w New
Jersey punktem honoru było obnaszanie się z wyzierającą
spod skórzanej jupy koszulką z podobizną Osamy na
celowniku lub po prostu nadzianego na pal.
Sondaże z początków lipca tego roku przeprowadzone przez
czołowe amerykańskie ośrodki badania opinii społecznej,
dostępne także w Internecie, ilustrują jeszcze jedno
zwycięstwo Al-Khaidy. Stwierdzono, że nowojorczycy oraz
pozostali mieszkańcy Wschodniego Wybrzeża po 11 września
o 40 proc. chętniej niż pół roku wcześniej sięgają po
używki, zwłaszcza alkohol i miękkie dragi. Zapewne
dlatego mieszkańcy Wielkiego Jabłka (jak nazywany jest
Nowy Jork) w ostatnim plebiscycie olali sześć projektów
czołówki amerykańskich architektów dotyczących odbudowy
Dwóch Wież. Chcą, aby w miejscu, zwanym "ground zero"
powstał wielki park. Wiadomo, w plenerze alkohol i dragi
wchodzą najlepiej.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Łódź magellana "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dama z Łysiaczkiem
Wybitny literat Łysiak Waldemar wkroczył na front wojny
lustracyjnej.
Nic nas tak nie cieszy jak bratobójcza walka lustracyjna
w obozie prawicy niepodległościowej, spieszymy zatem
donieść, co następuje. Waldemar Łysiak wystosował do
prof. Leona Kieresa list w tonie nieco urągającym, w
którym to liście domaga się udostępnienia swojej teczki.
Domaga się jej już po raz drugi, tym razem – deklaruje –
po to, aby dowiedzieć się, na kogo kablował, od kiedy
współpracował, jaki miał kryptonim, kto był jego
oficerem prowadzącym etc.
Ta niezdrowa ciekawość zrodziła się w trzewiach literata
Łysiaka po tym, jak wielbiciel przesłał mu list, który
dostał w 1996 r. od Elżbiety Isakiewicz, wicenaczelnej
"Gazety Polskiej". Isakiewicz mianowicie wdała się
kiedyś na łamach swego organu w ostrą polemikę z
literatem Łysiakiem, a głosu czytelnika popierającego
Łysiaka nie opublikowała – jak wyjaśniła – nie dlatego,
że jest on dla mnie obraźliwy, tylko dlatego, że znam
dowody na agenturalną działalność pana Łysiaka. Pan
Łysiak by najchętniej panią Isakiewicz zawlókł końmi do
sądu i tam sponiewierał prawnie – cóż, kiedy list
potwarzny Isakiewicz napisała prywatnie, toteż nie daje
on asumptu do sądowej satysfakcji honorowej.
Osiąga tedy satysfakcję literat Łysiak na łamach
"Najwyższego Czasu", na dwóch dużych stronach pastwiąc
się nad swoją adwersarką. Przy okazji herosi Łysiaka.
Pisze skromnie, acz szczerze:
jestem pisarzem mającym wielu czytelników (...) twierdzi
się często, że jestem najpoczytniejszym pisarzem tego
kraju. Sławi Łysiak sam siebie słowami: Łysiak od
niepamiętnych czasów wojuje z komuną. (...) Jeżeli
Łysiakowe wieloletnie pyszczenie przeciwko esbecji,
komunistom, renegatom i całej ten bandzie było mimikrą
Łysiaka – czas zedrzeć mu tę maskę z gęby i ujawnić jego
problematyczną przeszłość! (...) Byłoby chyba rzeczą
pożądaną, aby fani Łysiaka – skromnie pisze Łysiak –
mieli pełną jasność na temat jego życiorysu, kolaboracji
nie wyłączając.
Poza fanami posiada Łysiak naturalnie i zaprzysięgłych
wrogów, co żywią do niego nienawiść, bo prawdziwych
bohaterów zawsze nienawidzą kanalie i sprzedawczyki. Do
nienawidzących mnie redaktorów zalicza Łysiak Michnika,
Urbana, Toeplitza et consortes.
Jeżeli o nas chodzi, mamy ewentualną agenturalną
przeszłość pana Waldemara Łysiaka dokładnie tam, gdzie
pana Łysiaka en général, i znajdzie się tam też trochę
miejsca dla pani Isakiewicz i jej organu. Po konsultacji
oświadczamy, że w powyższym miejscu ma pana Łysiaka
także Urban, który w ogóle nie jest zdolny do głębokich
uczuć, choćby nienawiści, a już zwłaszcza wobec niegdyś
poczytnych twórców literatury popularnej, których sława
minęła wraz z minioną epoką.
Swoją drogą pamiętamy kilka Łysiakowych książek, które
podstępna komuna drukowała mu w nakładach porównywalnych
jedynie z "Trybuną Ludu" pewnie po to, aby rzucić cień
podejrzenia na jego nieposzlakowaną reputację. Ale gdy
obserwujemy mordobicie w obozie patriotów, raduje nas
myśl, że jednak lustracja ma swoje dobre strony.
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stocznia idzie do Żyda "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Centrum straceńców
Trupizm polityczny stał się modny na lewicy. Nasyceni
władzą działacze SLD zaczęli zezować ku centrum sceny.
Kto tam jeszcze rusza lewą? – irytują się na tych,
którzy opóźniają marsz ku prawej. Marsz na centrum.
Życie polityczne w Polsce jest równie obłudne jak
uczuciowo-seksualne. W sennych marzeniach prawdziwi
mężowie stanu i staników tęsknią do ostrego seksu równie
często jak do gorących, orgazmowych sporów ideowych. Na
jawie obłudnie deklarują się ascetami
seksualno-ideowymi.
Miłośnikami złotego środka, harmonii, zgody ponad
podziałami. Dyżurne autorytety i ośrodki opiniotwórcze
zgodnie oszukują społeczeństwo, iż ideałem państwa jest
zgoda. Zgoda, zgoda niech sobie każdy rękę poda. Zaś
najwyższą polityczną mądrością głoszą pozycję centrową.
Nie zalatującą nadal PRL-owskim swądem lewicę, nie
zaściankową, ksenofobiczną pra-wicę. Tylko złoty środek.
Partię ludzi mądrych, rozsądnych, statecznych.
Ponieważ niedawna taka partia ludzi mądrych, rozsądnych,
statecznych, ideał większości komentatorów politycznych
i dyżurnych autorytetów moralnych, a raczej oralnych,
czyli Unia Wolności, przegrała z kretesem, to
najmądrzejsza po niej partia, czyli SLD, prze ku
centrum. Po co?
W Polsce centrowość polityczna w praktyce polega na:
– Deklaratywnym odcięciu się od sporów
światopoglądowo-obyczajowych. Czyli zaniechaniu sporów z
Kościołem katolickim, bo obecnie w Polsce jedynie
Kościół kat. posiada jakieś zwarte poglądy na seks, no i
"życie" po śmierci. Kanclerz RFN i szef SPD potrafił,
pomimo marszu na prawo, oddzielić Kościoły od państwa.
Zabronić uczestnictwa instytucjom religijnym w
instytucjach państwowych. Jak jest u nas, każdy widzi.
Poza sporami seksualno-grobowymi innych, poważniejszych
i powszechniejszych w Polsce nadal nie ma.
– Układności w stosunkach międzynarodowych.
Bezkrytycznym podporządkowaniu się polityce zagranicznej
aktualnego Wielkiego Brata. Wczoraj popieraliśmy
bezkrytycznie atak na Nową Jugosławię, dzisiaj na Irak,
jutro? Na kogo wypadnie, na tego bęc.
– Olewaniu interesów pracobiorców w imię nadrzędności
budowy kapitalizmu w zapóźnionym cywilizacyjnie kraju.
Taką symboliczną arogancją była zapowiedź likwidacji
dotacji dla barów mlecznych. Wcześniej nie symboliczną,
lecz całkiem realną, była działalność Unii Wolności w
okresie rządów AWS–UW. Kiedy centroliberalna polityka
ekonomiczna rządu zubożyła i zniechęciła do UW jej
polityczne zaplecze – inteligencję ze sfery budżetowej.
W ostatnim dziesięcioleciu wszystkie istniejące w naszym
kraju partie centrowe: Kongres Liberalno-Demokratyczny,
potem Unia Wolności, a teraz Platforma Obywatelska
przegrywały i przegrywają. Prędzej lub ciut później.
Ostatnio w samorządowych wyborach wygrały wyraziste
partie prawicowego lub populistycznego sprzeciwu. SLD
jeszcze nie przegrał. Jednak jego reakcją na porażkę
wyborczą nie był remanent programu wyborczego, lecz
zapowiedź ucieczki do centrum. Ku mitycznej "klasie
średniej".
SLD wygrał wybory parlamentarne i uzyskał ponad 40 proc.
poparcia. Ale nie dlatego, co sugerują teraz niektórzy
liderzy, iż odciął się od swej lewicowości. Wygrał, bo
miał te 25 proc. tradycyjnego elektoratu plus 16 proc.
tych, którzy uznali, że rządy SLD będą rządami
profesjonalnymi i stabilnymi. Jak jest z rządami SLD –
każdy widzi. Jak jest z lewicowością SLD ostatnio, też
tradycyjny elektorat lewicy już widzi.
Marsz SLD na prawo, być może potwierdzony na czerwcowym
kongresie naszej partii, może powtórzyć dzieje
niedawnych partii "ludzi rozsądku i rozumu". Tradycyjny,
20-procentowy elektorat SLD odsunie się od zdradzającej
go partii. Zaś ten dodatkowy 16-procentowy centrowy
elektorat znajdzie sobie innego gwaranta stabilności.
Wtedy na osłodę pozostaną Millerowi i Oleksemu przyznane
przez prezydenta Ordery Orła Białego.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gdynia topielica cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W Babimoście odnowiono pomnik nagrobny Walentego
Snowadzkiego, który żył w latach 1753–1827. Pan
Snowadzki był założycielem fundacji Na Wyposażenie
Cnotliwych Panienek. Fundacja wypłacała podobno sporą
kasę pannom, które dotrwały w dziewictwie do ślubu.
Najciekawsze w tej historii jest to, że wiele z
obdarowanych panien musiało zwrócić szmal po nocy
poślubnej.
W Giżycku Alicja L. nie mogła załatwić sprawy u pani
burmistrz Jolanty P. Rzuciła w nią więc
pomiętymi dokumentami i obrzuciła wyzwiskami. Między
innymi w obecności pracowników Urzędu Miejskiego nazwała
panią burmistrz „zardzewiałą Jolą”. Sąd Grodzki skazał
więc Alicję L. „za wulgarność” na grzywnę w wysokości 2
tys. zł.
Grodzki Urząd Pracy w Krakowie zaproponował młodej
bezrobotnej pracę barmanki w agencji towarzyskiej. Kiedy
odmówiła, usłyszała, że może stracić prawo do zasiłku.
Nie będziemy finansować dulszczyzny!
Starcy wzlatują. Awionetka pilotowana przez 76-letniego
mężczyznę rozbiła się w Żarskiej Wsi koło Zgorzelca.
Starszy pan nie miał uprawnień pilota. Był zaledwie
pasażerem awionetki, ale kiedy po lądowaniu w Zgorzelcu
pilot oddalił się na chwilę, złapał za stery i wzbił się
w powietrze, co okupił jedynie złamanym obojczykiem.
20-letni chuligan porozbijał szesnaście samochodów na
Czubach w Lublinie. Drągiem powybijał szyby, zniszczył
karoserię. W chwili zatrzymania skakał po dachu S˘kody.
To było marzenie mojego życia – wyznał zatrzymującym go
policjantom. Jesteśmy krajem niewygórowanych marzeń.
W Skierniewicach policja weszła do mieszkania, w którym
znalazła zmumifikowane zwłoki 89-letniej kobiety. W
mieszkaniu był również 81-letni mąż zmarłej w stanie
krańcowego wycieńczenia oraz 49-letnia córka, która
utrzymywała, że mamusia nie życzyła sobie pogrzebu.
Boktóż to lubi.
Przez dwie godziny trzymała na balkonie, na przenikliwym
chłodzie swoją opiekunkę dwuletnia dziewczynka z Gdyni.
Nie chciała otworzyć drzwi, które zatrzasnęły się za
opiekunką i nie reagowała na żadne prośby. Wycieńczoną
kobietę uratowała mama niesfornego dziecka, która po
drabinie strażackiej weszła na balkon i skłoniła
córeczkę do ustępstw. I potem się dziwią, że taki bachor
dorasta i leje belfrów.
Na targowisku w Nowym Dworze Mazowieckim do stoiska
warzywno-owocowego podszedł mężczyzna. Wycelował
pistolet w sprzedawcę i zażądał wydania jednej papryki.
Straganiarz paprykę obronił i obezwładnił napastnika. W
sprawie prowadzi drobiazgowe śledztwo policja z Nowego
Dworu Mazowieckiego.
W jednej z łódzkich szkół średnich uczniowie oglądali
filmy pornograficzne ściągnięte z Internetu. Jedna z
panienek była podobna do jednej z uczennic. Zebrała się
więc Rada Pedagogiczna, obejrzała film i stwierdziła, że
panienka z filmu to nie uczennica. Uczniowie, którzy
rozpowszechniali filmy, zostali ukarani naganą i musieli
przeprosić koleżankę.
Władze miejskie w Rybniku zakazały organizowania w
szkołach wyborów miss piękności. Nie ma ich bowiem w
programie nauczania. W zamian zaproponowały szkołom
wybory miss intelektu. Intelektu także w programie nie
ma.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Co zrobic żeby zarobić "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ta zaćpana ustawa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ślepa głucha i kulawa
Sprawiedliwość dopada tego, kto pod ręką.
Życie dopisuje do naszych tekstów takie pointy, że chce
się wyć. Sprawcy grubej afery uniknęli wyroku. Sąd wziął
za to pod obcas emeryta, który miał nieszczęście narazić
się aferzyście.
Ponad osiem lat temu opisaliśmy działalność klanu
Madejskich ("Wielki przekręt", "NIE" nr 9/94). Mózg
klanu, Mirosław ksywa Prezes, obwołany w 1991 r.
Biznesmenem Roku, założył spółkę Refleks, która – jak
obliczyła prokuratura – nacięła 117 ofiar, od potentatów
w rodzaju Agrobanku po małe firmy rodzinne – razem na
3,2 mln zł. Szmal zgrabnie przerzucano do innych spółek
lub za granicę.
W historii Refleksu są sceny jak z sensacyjnego filmu –
kiedy np. Mirosław Madejski, ścigany w Moskwie przez
ruską mafię, którą swoim zwyczajem próbował orżnąć w
interesach, w piżamie wyskoczył przez okno pokoju
hotelowego i umknął do polskiej ambasady. Albo gdy brat
Mirosława, mianowany przezeń prezesem Refleksu, Piotr
Madejski ksywa Pastuch, obiecał grupie natrętnych
wierzycieli zwrot długu w ruskim szampanie. Ci jak
idioci kopnęli się na przejście graniczne w Brześciu,
gdzie rzeczywiście czekał pociąg z szampanem, tyle że
cudzym. Innych wierzycieli płoszyła obstawa pana Mirka
złożona z weteranów z Afganistanu.
"Mały przekręt" w tymże numerze "NIE" opowiadał o tym,
jak Mirosław Madejski pod koniec lat 80. kupił kilka
działek we wsi Karwik na Mazurach, po czym wdał się w
wojnę z sąsiadami: zagrodził jedyną drogę nad jezioro
Seksty, spalił cudzy pomost, zatopił łodzie, zasypał
kanał, osobiście skopał dwie sąsiadki itp. Uchodził za
bezkarnego, gdyż miał chody w ówczesnym MSW.
Śledztwo
Prokuratura Rejonowa dla Warszawy Ochota prowadziła
śledztwo w sprawie Refleksu wyjątkowo niemrawo: przez
pół roku np. nie potrafiła przesłuchać Mirosława
Madejskiego, który podróżował po świecie, wolny jak
ptak. W czerwcu 1993 r. umorzyła postępowanie "z powodu
braku dostatecznych dowodów popełnienia przestępstwa".
Po zażaleniu Stowarzyszenia Poszkodowanych przez Braci
Madejskich śledztwo zostało wznowione.
Dopiero w kwietniu 1996 r. mniej rozgarnięty z braci –
od tej pory musimy go nazywać Piotrem M. – został
oskarżony o zagarnięcie mienia wielkiej wartości i
oszustwo. Mirosław Madejski nie czekał na zapuszkowanie,
tylko prysnął do Rosji, gdzie w głębi tajgi zajął się
organizowaniem polowań na grubego zwierza.
Podczas gdy prokuratura w pocie czoła tropiła przekręty
w Refleksie, klan zdążył solidnie się zabezpieczyć.
Inwestował w nowe przedsięwzięcia, np. spółkę Panorama
Tour. Komornik, którego nachodzili ludzie z
oprotestowanymi wekslami i wyrokami sądowymi, bezradnie
rozkładał ręce. Nieruchomości braci M. – w tym baza
transportowa, przetwórnia owocowo-warzywna, stolarnia,
działki – zapisane są na żony, konkubiny i pociotków.
Proces nr 1
Akta sprawy w warszawskim Sądzie Okręgowym rozrosły się
do 24 tomów. Przekopywanie się przez tę stertę musiało
być cholernie męczące, toteż rozprawy wyznaczano rzadko,
a sprowadzały się one głównie do ustalania, który ze
świadków nie został prawidłowo wezwany.
Mijały lata. Świadkowie emigrowali, chorowali, mieli
wypadki, umierali. Pozostali przy życiu stracili
nadzieję na odzyskanie swoich pieniędzy. Co z tego, że
oskarżony stawia się na każdą rozprawę, skoro stał się
gołodupcem? Żyje w separacji, także majątkowej, z żoną.
Twierdzi, że utrzymuje się z zarobków biletera na
wyciągu narciarskim w Korbielowie – 1000 zł miesięcznie,
ale tylko zimą.
W marcu 2000 r. sędzia Dorota Tyrała bezterminowo
odroczyła sprawę – "mając na względzie treść aktu
oskarżenia i wielkość stawianych oskarżonemu zarzutów
oraz fakt planowanego długotrwałego urlopu Sędziego
Przewodniczącego", to jest Doroty Tyrały.
Pod koniec 2000 r. warszawski Sąd Okręgowy celnym kopem
odesłał sprawę do Sądu Okręgowego w Płocku, niby to w
ramach "właściwości miejscowej" (gdzie Rzym, gdzie
Krym?!). Płock nie dał sobie wcisnąć tego kukułczego
jaja: odesłał akta do Sądu Apelacyjnego w Warszawie,
który z kolei zwrócił je warszawskiej "okręgówce" i
kółko się zamknęło.
Na 18 października 2002 r. wyznaczona jest kolejna
rozprawa. Oczywiście nikt, a zwłaszcza sędzia
przewodnicząca Tyrała, nie zagwarantuje, że tym razem
zapadnie wyrok. W końcu mija dopiero 10 lat od
popełnienia przestępstwa.
Proces nr 2
Mazurska wojna Madejskiego z sąsiadami doprowadziła
wszakże do innego procesu, w którym udało się
prawomocnie osądzić winnego. Miecz Temidy spadł na
emeryta Ryszarda Gumińskiego, posiadacza działki
rekreacyjnej w Karwiku.
Jak pamiętamy, szef Refleksu zagrodził drogę publiczną
nad jezioro należącą do skarbu państwa. W lipcu 1987 r.
kilkanaście osób usunęło nielegalny kawałek płotu i
dużym nakładem pracy odbudowało zdewastowaną drogę.
Madejski nie mógł im tego darować. Jednym z jego
posunięć odwetowych był pozew z kwietnia 1988 r. o
odszkodowanie od Ryszarda Gumińskiego, który brał udział
w "zniszczeniu ogrodzenia drewnianego oraz nasadzeń".
Swoje straty Madejski wycenił na 100 tys. starych
złotych, po denominacji – 10 zł. Dla rekina biznesu była
to równowartość paczki papierosów.
Gumiński tłumaczył, że on i sąsiedzi pracowali wyłącznie
na drodze, której granice wyznaczyli geodeci gminy Pisz.
Nikt nie pchał się na położoną wzdłuż drogi działkę
Madejskiego. W roku 1992 pojawił się jednak przed sądem
sam Wielki Boss i oświadczył, że po głębszym namyśle
żąda 19 mln starych zł (1900 nowych), ponieważ emeryt
Gumiński jest odpowiedzialny za zniszczenie całej
plantacji egzotycznych drzew, np. cedrów (które w Polsce
w naturalnych warunkach w ogóle nie występują). W
rzeczywistości cała działka Madejskiego to bagnisty
teren o powierzchni 0,8 ha, gęsto porośnięty trzciną i
wikliną. Egzotycznych roślin nikt tam nigdy nie widział,
a gdyby ktoś był na tyle walnięty, żeby je posadzić, to
i tak by nie wyrosły.
Sąd w osobie sędzi Anny Adamskiej przejął się krzywdą
biznesmena. Nic to, że po Madejskim wkrótce ślad
zaginął, a korespondencja sądowa wracała z adnotacją
"adresat nieznany"; nie pojawiał się też pełnomocnik
powoda. Sędzia sama z siebie kilkakrotnie zlecała
biegłemu Stanisławowi Świerkuli aktualizację wyceny
szkód, oczywiście na koszt emeryta Gumińskiego.
Osta-tecznie biegły Świerkula, nie oglądając miejsca
zdarzenia, spreparował nieprawdopodobnie wysoką wycenę
uśmierconych jakoby sadzonek, w kilku wariantach do
wyboru.
W roku 1996 wynajęta przez ofiary Refleksu agencja
detektywistyczna ustaliła, że Mirosławowi Madejskiemu
gdzieś w Rosji poderżnięto gardło. Ryszard Gumiński
twierdzi, iż na kolejnej rozprawie poinformował o tym
sędzię Adamską. Proces toczył się jednak dalej, choć
przeciwnikiem emeryta był już duch Madejskiego. W marcu
1998 r., po 10 latach procesu, pani sędzia – w imieniu
Rzeczypospolitej, a jakże – łupnęła Ryszardowi
Gumińskiemu wyrok: 10 072 zł 22 gr odszkodowania na
rzecz Mirosława Madejskiego plus 630 zł tytułem zwrotu
kosztów postępowania. Do tego doszło 1000 zł kary
porządkowej nałożonej na emeryta za to, że pyskował.
To prawie 1100 razy więcej, niż pierwotnie żądał
Madejski! Sadzonka w szkółce leśnej kosztuje 50 gr, więc
za ten szmal można nabyć 20 tys. drzewek i gęsto
obsadzić nimi kilkanaście hektarów. Niezła rekompensata
za kawałek nielegalnie postawionego płotu.
Emeryt złożył apelację od wyroku – bezskutecznie.
Daremnie skarżył się prezesom Sądu Rejonowego dla
Warszawy Mokotów, Sądu Okręgowego i Sądu Najwyższego,
tudzież ministrowi sprawiedliwości, że sędzia Adamska
przekroczyła uprawnienia, ponieważ w sprawie cywilnej
nie można zasądzić odszkodowania wyższego, niż żądał
powód (art. 321 kodeksu postępowania cywilnego). W
grudniu 2000 r. Sąd Rejonowy przyznał, że "posiada
informacje" o śmierci powoda. W kwietniu 2002 r., po 14
latach procesu, Sąd Okręgowy odrzucił ostatnie z zażaleń
Gumińskiego. Komornik ściągnął mu z nędznej emerytury
karę 1000 zł. Teoretycznie emeryt jest teraz winien
nieżyjącemu Mirosławowi Madejskiemu kilkanaście tysięcy
złotych (doszły odsetki) i nie ma szans, aby tę kwotę
spłacił za życia. Kolej na spadkobierców – niech
powalczą o odszkodowanie za cedry, których na bagnistym
brzegu Seksty nigdy nie było.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Burmistrz w kratkę "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak słodko być sierotką
"Jedynka" TVP w popularnym programie "Zawsze po 21.00"
wyemitowała wstrząsający reportaż o skurwysynach z
sądów, co to matce dziecko odebrali, krzywdząc ją
niesłychanie. Tym bardziej że matka jest katechetką w
miejscowej szkole. Pokazano ją jako okaz dobroci,
stworzony do opieki nad dziatwą i własnym synem.
Robił wrażenie łamiący się matczyny głos tęskniącej za
swą pociechą rodzicielki i wstrząśniętej sąsiadki.
Wtórował im reporter o głosie mocnym jak onuce.
Prowadzący program groził, że telewizja bacznie śledzić
będzie rozwój wydarzeń, co pozwalało się domyślać, że
drżeć powinni ci, którzy tak okrutnie postąpili z
nieszczęsną matką.
Wymowa reportażu była wyraźna: matka z natury rzeczy
przeznaczona jest do opieki nad potomstwem, a
pozostawienie chłopaka przez sąd przy ojcu szkodzi
dzieciakowi. Telewizję podtrzymywały oburzone sąsiadki.
Uważamy, że pies, któremu pod ogon należałoby wetknąć
cały ten program, cierpiałby niewygodę, ale powinien się
poświęcić.
Ojciec zabrał dzieciaka do siebie zarzucając byłej
żonie, że Krzysia maltretuje i złożył takie doniesienie
do prokuratury. Ta postępowanie umorzyła, jednak sąd
orzekł, że dzieciak ma zostać przy ojcu. Telewizja
podważała to stosując środki nierzetelne.
Pani psycholog udzielająca się w filmie sugerowała, że
dzieciak się nie uczy, a to akurat jeden z najlepszych
uczniów w klasie.
Nikomu nie chciało się pogadać z ludźmi świadczącymi o
reakcjach lękowych 8-latka na widok biologicznej matki,
gdy przychodziła do szkoły.
Telewizorki zarzucały szwindel kuratorce nadzorującej
spotkania matki z Krzysiem, ale nie powiedziano, że to
już któraś z kolei kuratorka, zmieniana wciąż na żądanie
matki.
Nie wspomniano też o zaangażowaniu się w konflikt
miejscowego księżula. A szkoda, próbował on zmusić
dzieciaka, by publicznie prosił matkę-katechetkę o
przebaczenie. Krzysio z rykiem odmówił, na co
dobrodziej nie dopuścił chłopaka do komunii i dopiero
interwencja ojca dziecka w kurii wyprostowała
proboszcza. Ale i tak zrobił swoje poniżając z ambony
rodzinę ojca, co w takiej małej wsi nie jest dla
piętnowanych grzeszników zdrowe.
Dziennikarzom TV nie chciało się zajrzeć do dokumentów z
Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego.
Tamtejsi psychologowie i w roku 1999, i w 2001
konsekwentnie twierdzą, iż Krzysio ma negatywny stosunek
do matki, a związany jest silnie uczuciowo z ojcem i
jego obecną żoną, którą nazywa "mamą" i tak ją traktuje.
Wnioski: że dzieciak i jego postawa to wynik konfliktu
między rodzicami walczącymi w sposób bezpardonowy. Żadne
więc rozwiązanie – czy pozostawienie przy ojcu, czy
nakazanie, by przebywał przy matce – nie jest w pełni
korzystne. W ostatniej opinii psychologowie proponują,
by jednak mały Krzyś pozostał przy ojcu i by oboje
rodzice poddali się terapii psychologicznej i
pedagogicznej. Nie jest wprawdzie dla nas jasne,
dlaczego RODK proponuje, że gdyby kontakty dziecka z
matką w dalszym ciągu nie dochodziły do skutku, to
należy je umieścić w placówce opiekuńczo-wychowawczej,
czyli praktycznie pozbawić obojga rodziców, ale faktem
jest, że podpisali się pod tym idiotyzmem.
Na podstawie rozmów z obu stronami konfliktu,
wywiedliśmy wniosek następujący: my w tym "NIE" jesteśmy
oczywiście sukinsyny pozbawione uczuć wyższych, ale
nawet my nie podjęlibyśmy się zaangażowania po jednej
stronie konfliktu, gdy wiadomo, że nie ma dobrego
rozwiązania. Zazdrościmy autorowi reportażu
zdecydowania, że rację ma tylko matka, a cała reszta
dokonuje na tej kobiecie zbrodni w biały dzień.
Doceniamy jednak chęć TVP Kwiatkowski, by podlizać się
Kościołowi. Czyż bowiem ksiądz i katechetka mogą nie
mieć racji?
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kościół tak - wypaczenia nie. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
„Nasz Dziennik”
30–31 sierpnia
„Również na terenie kościelnym pojawiają się takie formy
zainteresowania homoseksualizmem i próby niesienia
pomocy osobom o takich skłonnościach i popełniających
czyny homoseksualne, które – mimo iż podejmowane przez
osoby identyfikujące się z Kościołem – nie odpowia-dają
w sposób całkowity nauce Kościoła i zasadom moralności
chrześcijańskiej. Czasem pod płaszczem działalności
kościelnej stosują pewne rozwiązania, które, nie mając
jasności co do samej natury homoseksualizmu, tolerują
to, co nie może być tolerowane”.
bp Zbigniew Kiernikowski
w wywiadzie „»Nie« wobec związków homoseksualnych”
„Nasza Polska”
2 września
„1 września 1939 r. wojnę wywołali Polacy, a potem
budowali obozy koncentracyjne, w których mordowali Żydów
i Niemców – jedyne ofiary II wojny światowej. Być może
niedługo powyższa wykładnia dziejów najnowszych stanie
się obowiązująca, zgodnie z realizowaną po 1989 r. przez
grupy »postępu« z SLD i UW polityką edukacyjną
niszczenia naszej pamięci narodowej. (...) Nie mamy
polskiej władzy. Pozostaje nam walka o pamięć narodową
na forum publicznym, ale także utrwalanie jej we
własnych domach i przekazywanie jej z pokolenia na
pokolenie. Tak jak w czasach zaborów”.
Piotr Jakucki,
„Walczmy o Pamięć!”
„Niedziela”
7 września
„Niestety, człowiek spoganiał i uwierzył we własne
wszechstronne możliwości. Czyni przeróżne karkołomne
plany, formułuje swoje niby-naukowe prognozy, informując
o nich na bieżąco w mass mediach. Zapomina, że mimo tych
narzędzi,jakimi dysponuje, tak naprawdę niewiele wie i
nigdy wszystkiego swym umysłem nie ogarnie, bo nie jest
Bogiem. Rolnicy zawsze mieli tu rację, polecając Świętej
Bożej Opatrzności swą pracę i zbiory. Jest z nimi zawsze
Kościół, który widzi trud czło-wieka, ale i jego pokorę
przed Bogiem i zawierzenie”.
ks. Ireneusz Skubiś,
„Znad ścierniska unosząc głowę”
„Ucząc o tym, jak uniknąć niepożądanej ciąży,
demoralizuje się dzieci i młodzież, pośrednio zachęca
ich do współżycia, niszczy naturalny rozwój uczucia
miłości oraz myślenie o rodzinie i dziecku. Jak uważają
znawcy problemu, seksedukacja zaowocowała jedynie tym,
że zdecydowanie spadła w Polsce liczba zawieranych
małżeństw. (...) Argumenty o dużym podziemiu aborcyjnym,
o wyższości modelu życia partnerskiego nad wspólnotą
rodzinną – to tylko niektóre kłamliwe hasła
przyświecające wspomnianemu programowi”.
Czesław Ryszka,
„Zohydzić miłość i rodzinę”
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Od Hagany do Hagi
W Hadze, na ławie oskarżonych siedzi Slobodan Miloszević
oskarżony o czystki etniczne, choć tak samo jak Izrael
twierdzi, że tylko walczył z terroryzmem. A
Palestyńczycy nie mogą się doczekać na międzynarodowe
siły pokojowe, które ich uchronią przed kolejnym Deir
Yassine.
Jak powstał Izrael? 29 listopada 1947 r. większością 2/3
głosów Zgromadzenie Ogólne ONZ podjęło decyzję o
podziale Palestyny na dwa państwa: Izrael i Palestynę. W
państwie żydowskim miało pozostawać 498 000 Żydów i 407
000 Palestyńczyków. Palestyńczykom i w ogóle Arabom się
to nie spodobało. Widzieli to tak: odchodzą
kolonizatorzy brytyjscy, a zastępują ich nowi –
żydowscy. Najpierw więc wybuchła wojna domowa, a po
ogłoszeniu powstania państwa Izrael 14 maja 1948 r.
rozpoczęła się wojna państw arabskich z Izraelem. Żydzi
lepiej uzbrojeni i dowodzeni pogonili kota Arabom na
wszystkich frontach. Pomógł im trochę zdrajca arabskiej
sprawy, król Jordanii Abdullah, który się po cichu
dogadał z Goldą Meyerson – później znaną jako Golda Meir
– że to, czego nie zagarną Żydzi, przyłączy do Jordanii.
A co się stało z Palestyńczykami, którzy zgodnie z
planem ONZ zawartym w rezolucji nr 181 mieli stanowić
prawie połowę ludności nowego państwa Izrael? Normalnie,
zostali wyczyszczeni etnicznie.
W 50. rocznicę powstania Izraela Ministerstwo Edukacji
wydało Księgę Pamiątkową. Nie wspomina ona ani słowem o
istnieniu jakichś Palestyńczyków na tych ziemiach. Nie
ma też mowy
o rezolucji ONZ powołującej do życia dwa państwa:
palestyńskie i żydowskie. Nic dziwnego. Z ziem zajętych
ostatecznie przez Izrael wypędzono 700 000 do 900 000
Palestyńczyków. Tej gigantycznej czystce etnicznej
towarzyszyły masowe rzezie czy jak się teraz mówi akty
ludobójstwa. Opisuje je Dominique Vidal z „Le Monde
Diplomatique” w książce „Grzech pierworodny Izraela”,
streszczając odkrycia izraelskiej „nowej szkoły”
historycznej, której uczestnicy dorwali się do
odtajnionych archiwów i zaczęli pisać prawdę. Prawdę o
tym, o czym milczy lub kłamie oficjalna historia kraju.
Wersja oficjalna głosi, że Palestyńczycy udali się na
wygnanie dobrowolnie. Historyk „nowej szkoły” Benny
Moris wspomina
o masakrach Palestyńczyków w ad-Dawayima, Eilaboun,
Jish, Safsaf, Madj al.-Kurum, Hule, Saliha, Sasa, Lydda
i najbardziej przerażającej w Deir Yassine. Gdy do
jakiejś miejscowości po tej ostatniej rzezi wkraczała
Hagana (armia obrony Izraela), ludzie uciekali z
okrzykiem „Deir Yassine!” na ustach. I o to chodziło.
Izrael miał być etnicznie żydowski. Im mniej Arabów, tym
lepiej.
Opowiada Jacques de Reynier, który przybył do Deir
Yassine
10 kwietnia 1948 r., nazajutrz po masakrze, z misją
Międzynarodowego Czerwonego Krzyża: W końcu nadszedł
dowódca, młody, dystyngowany, nienagannie ubrany. W jego
oczach był szczególny wyraz zimnego okrucieństwa. Tu
jest tylko trochę zabitych, których pochowamy, gdy
zakończymy „czyszczenie” wioski. Jeśli znajdę
jakieś ciała, mogę je sobie zabrać, ale z całą pewnością
nie ma żadnego rannego. Wjeżdżam do wioski. Pełno tu
młodych ludzi, kobiet i mężczyzn uzbrojonych po zęby.
Pistolety, karabiny maszynowe, granaty, a także noże,
niektóre jeszcze zakrwawione. (...) Wśród porozbijanych
mebli, nakryć stołowych znajduję kilka ciał. Zaczynają
tu „czyszczenie” karabinem maszynowym, potem granatem, a
kończą nożem. To samo w następnym pokoju, ale w chwili,
gdy już wychodziłem, usłyszałem lekkie westchnienie.
Była to dziesięcioletnia dziewczynka trafiona odłamkami
granatu, ale jeszcze żywa. Gdy próbuję ją wynieść,
oficer staje w drzwiach i zagradza mi drogę.
Wymijam go i przechodzę z moim cennym ładunkiem.
Deir Yassine „czyściły” Irgun i Lehi, bojówki założone
jeszcze w Polsce przez Władymira Zewa Jabotinskiego
(Żabotyńskiego). Obie te formacje podczas wojny
arabsko-izraelskiej ściśle współpracowały z regularnym
wojskiem, Haganą.
Simha Flapan, inny historyk „nowej szkoły”, potwierdza,
że wymordowanie ludności Deir Yassine to część akcji
prowadzonych przez Haganę, a polegających m.in. na
wysadzaniu w powietrze domów pełnych starców, kobiet i
dzieci. Metoda działania wszędzie się powtarza. Opisuje
ją historyk Balad al.-Cheikh na łamach
poczytnego dziennika „Yediot Aharanot”: Podczas operacji
60 osób, po większej części nie biorących udziału w
walce, zostało zabitych w swoich domach. Wojsko
wchodziło po kolei do każdego domu i zabijało
wszystkich, którzy się tam znajdowali. Efektem tych
operacji była panika i masowa ucieczka ludności
palestyńskiej.
Pułkownik Izhak Rabin wydaje jasny rozkaz: Mieszkańcy
Lydda muszą być natychmiast usunięci z miasta,
niezależnie od wieku. W Lydda znalazło śmierć 250
cywilów, w tym bezbronni jeńcy wojenni. Benny Morris
relacjonuje, że za zgodą szefa państwa, Ben Guriona,
Rabin wywozi ludność ciężarówkami i autobusami z Ramleh
i wypędza pieszo z Lydda.
Oficjalni historycy tej wojny tak podsumują ten epizod:
Arabowie, którzy złamali zasady kapitulacji i obawiali
się represji, z radością przyjęli zaofiarowaną im
możliwość ewakuacji na tereny kontrolowane przez Legion
Arabski. W ciągu zaledwie dziesięciu lipcowych dni 1948
roku 100 000 Palestyńczyków udało się na wygnanie.
Dziś, gdy obserwujemy żwawych chłopców w mundurach, jak
czyszczą w Ramallah, Betlejem i innych miastach dom za
domem z „terrorystów”, w Izraelu żyje 800 000
Palestyńczyków na ogólną liczbę 5,5 mln mieszkańców. W
Cisjordanii i strefie Gazy żyje ich 2 750 000. Status
uchodźców ma 3 300 000, a ponad milion nadal wegetuje w
obozach.
Autor : Piotr Ikonowicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czerwona oaza
Komuchy znów prześladują jankesów. Tym razem w Iraku,
gdzie popularnością cieszą się wiecznie żywe idee Marksa
i Lenina.
Założona w roku 1934 Iracka Partia Komunistyczna (IPK)
uznawana była od lat za najsilniejszą w świecie
arabskim. To właśnie komuchy inicjowały i przewodziły
irackim zrywom narodowym w latach 40. i 50. Dręczyły
okupantów i rodzimych monarchów. W swoim czasie nawet
sam Saddam miałby prawdopodobnie poważne kłopoty z
dojściem do władzy, gdyby IPK nie zapewniła mu poparcia
kobiet i szyickiej wsi. Jednak gdy tylko dyktator
zorientował się, że rosnąca w siłę IPK jest dla niego
zbyt dużym zagrożeniem, okazał się nieprzesadnie
sentymentalny. Niedługo potem tysiące działaczy
komunistycznych zostały stracone, wielu udało się na
emigrację, a sam ruch został formalnie zakazany. Saddam
nie zdołał jednak do końca zniszczyć komunistów. W
dolinie Eufratu i Tygrysu do dnia upadku reżimu działała
partyzantka komunistyczna, której bohaterem jest dziś
towarzysz Fahd, czyli Tygrys. Ramię w ramię z
kurdyjskimi bojownikami i szyitami komuniści prowadzili
walkę partyzancką przeciw dyktaturze. Po jej obaleniu
znów mogą okazać się niewygodni, tym razem dla
Amerykanów.
Choć IPK sprzeciwiała się samej wojnie, dopiero obalenie
dyktatury pozwoliło jej wyjść z wieloletniej
konspiracji. Okazało się przy okazji, że komuchy są
niezwykle sprawne i dobrze zorganizowane. Australijska
gazeta „Herald Sun” podaje, że kolumny czołgów
wjeżdżających do Bagdadu witane były przez mężczyzn z
czerwonymi flagami, strategiczne budynki koszar armii w
centrum Bagdadu „wyzwolone” zostały przez partyzantów
IPK. Po zakończeniu oficjalnych działań wojennych
okazało się, że komuniści dysponują tak sprawnym
aparatem, że bez niczyjej pomocy udało im się przejąć
władzę w kilku dzielnicach Bagdadu. Najlepszym dowodem
na sprawność organizacyjną jest fakt, że „Droga Ludu” –
oficjalny organ IPK – była pierwszą gazetą, która
ukazała się w „wolnym” Iraku. Istniejąca od 69 lat, pod
tytułem ma czerwony sierp i młot oraz hasło
„Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”.
* * *
W stolicy Iraku komunistów ma być już ponoć 8 tysięcy.
Ich biuro w centrum miasta przypomina te pokazywane w
filmach propagandowych z lat 50. Czerwone flagi z
sierpem i młotem, na ścianach portrety Marksa i Lenina.
Wszędzie młodzi ludzie z kałachami w rękach i czerwonych
opaskach na rękawach. To bojownicy utworzonych ostatnio
Irackich Brygad Ludowych – kilka tysięcy młodych ludzi
rozsianych po całym kraju, przyjmujących polecenia tylko
od Suher Dżamejli – działacza Komitetu Centralnego IPK.
Oficjalnie pilnują porządku i ochraniają biura
komunistów, nieoficjalnie stanowić mają „miażdżącą
pięść” proletariatu, gdyby jankesi zbyt długo nie
chcieli opuścić irackiej ziemi. Oprócz Bagdadu działają
obecnie we wszystkich większych miastach, a także na
prowincji, gdzie niejednokrotnie sprawują władzę.
By nie narazić się na miano „terrorystów” i legalnie
uczestniczyć we władzy, weszli do tworzonej przez
Amerykanów Rady Zarządzającej. Przedstawicielem z
ramienia IPK jest w niej sekretarz KC Hamid Madżid Musa.
Ten sam, który na spotkaniu międzynarodówki komunistów w
Atenach 19–20 czerwca 2003 r. powiedział: w tej chwili
naszym głównym celem jest usunięcie okupantów z naszej
ojczyzny i oddanie Iraku narodowi... Trudno go zatem
uznać za lojalnego sojusznika pana Bremera. Komuniści
sami zresztą przyznają, że uczestnictwo w pracach Rady
Zarządzającej traktują jako szansę uczestnictwa w
zapowiadanych wolnych wyborach. Wiedzą, że jeśli byłyby
naprawdę demokratyczne, to przy nieobecności partii BAAS
mają realne szanse stać się nawet drugą siłą polityczną
w kraju, zaraz po sfanatyzowanych szyitach.
* * *
Program wyborczy IPK może okazać się dla Amerykanów
bardzo niewygodny, atrakcyjny zaś dla dużej części
społeczeństwa irackiego. W sferze gospodarki komuchy są
zdecydowanymi zwolennikami przewagi sektora państwowego
nad prywatnym. Oznacza to, że większość atrakcyjnych
gałęzi przemysłu pozostałaby nadal w gestii państwa.
Zachowano by także kontrolę nad złożami ropy naftowej,
co wysoce komplikuje plany administracji Busha. Poza tym
– jak twierdzą – nowe państwo ma być w pełni
demokratycznym organizmem. Ciekawostką jest fakt, że IPK
domaga się ustawowego zagwarantowania 20-procentowego
udziału kobiet w przyszłym rządzie. Prawa kobiet to
zresztą konik komunistów. W samej partii działa
platforma o nazwie Walka o Prawa Kobiet, która za cel
stawia sobie obronę praw kobiet do nauki, pracy, domaga
się zagwarantowania wolności obyczajowej. Wbrew pozorom
takie postulaty zyskują w Iraku spore poparcie. Cieszące
się za Saddama relatywnie dużą, jak na bliskowschodnie
realia, swobodą kobiety chętniej słuchają komunistów niż
religijnych przywódców szyickich.
* * *
Popularność IPK jest największa wśród sunnitów, którzy
swoje sympatie dzielą między nich a byłego dyktatora.
Bardziej zlaicyzowani z niepokojem patrzą na ambicje
przywódców szyickich, by Irak stał się państwem
teokratycznym. Tym samym komuniści wyrastają na
najbardziej postępowy ruch w Iraku. Taką opinię
potwierdza arabista Stanisław Guliński w wypowiedzi dla
PAP: W krajach arabskich, podobnie jak w Turcji, partie
komunistyczne są schronieniem dla stosunkowo dużej
liczby inteligentów. Dla nas, Europejczyków, komunista
paradoksalnie może się okazać człowiekiem najbliższym
kulturowo, on zna najlepiej literaturę światową, jest na
bieżąco z wydarzeniami kulturalnymi na Zachodzie, można
z nim porozmawiać krytycznie o miejscowych sprawach
religijnych.
Ale także wśród szyitów i Kurdów IPK cieszy się względną
sympatią. Pierwsi szanują komunistów za ich wieloletnią
walkę z dyktaturą i poparcie okazane im podczas
pamiętnego powstania. IPK dostarczała wtedy szyitom
broń, a po upadku rebelii ukrywała wielu jej uczestników
i zajmowała się przerzutem ich do Europy. Z Kurdami
łączy ich natomiast wspólna przeszłość partyzancka i
dobre kontakty z komunistami kurdyjskimi, bardzo
wpływowymi w Kurdystanie. Wzajemną „miłość” potęguje
fakt, że program IPK zakłada tzw. federalistyczną
koncepcję państwowości, a w dłuższej perspektywie także
niepodległość dla narodu kurdyjskiego. Część komunistów
opowiada się wręcz za referendum, w którym sami Kurdowie
mieliby wypowiedzieć się za lub przeciw niepodległości.
Wpuszczenie komuchów na salony może się więc okazać dla
Amerykanów poważnym problemem. Inaczej niż większość
członków Rady Zarządzającej, cieszą się oni realnym
poparciem społecznym. Choćby dlatego, że – w odróżnieniu
od polityków popieranych przez Waszyngton – nie
siedzieli na emigracji, ale prowadzili walkę z Saddamem
w kraju. Nie byli też nigdy finanso-wani przez
Amerykanów, co przy powszechnej niechęci do okupantów
postrzegane jest jako zaleta. Ku utrapieniu
amerykańskiej administracji IPK powołała ostatnio do
życia coś na kształt frontu jedności narodowej. W jego
skład prócz IPK weszła Robotnicza Partia Iraku,
Demokratyczna Partia Iraku oraz... Partia Zielonych.
Razem zamierzają stanąć do wyborów, które już za rok
obiecują urządzić Amerykanie.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W Ostrołęce ostro ciągną
W ramach programu wspierania przedsiębiorczości gruby
szmal z Banku Światowego, budżetu państwa i samorządów
płynie do prywatnych kieszeni. Między innymi – posła
SLD.
W 1994 r. przyjęty został projekt Banku Światowego
"Rozwój Małej Przedsiębiorczości TOR 10". W jego ramach
76 organizacji pozarządowych utworzyło 31 tzw.
Inkubatorów Przedsiębiorczości i 62 Ośrodki Wspierania
Przedsiębiorczości. Ich celem jest promocja, doradztwo i
organizacja szkoleń dla małych i średnich firm oraz dla
bezrobotnych.
Powstały też 34 Fundusze Rozwoju Przedsiębiorczości,
które udzielają preferencyjnych pożyczek na działalność
gospodarczą. Wszystkie trzy struktury są wprost idealne
do robienia szwindli.
Program został dopracowany w 1998 r. Kasę wyłożył Bank
Światowy i rząd polski. Według MPiPS koszt
przedsięwzięcia wyniósł 28 mln dolarów. Powstałe
Inkubatory Przedsiębiorczości, ośrodki mające ją
wspierać i fundusze pożyczkowe działają teraz dzięki
obracaniu uzyskaną wcześniej kasą, czyli odsetkom od
kwot leżących na kontach i dochodom z działalności
gospodarczej.
Pisaliśmy ("NIE" nr 36/2002) o Ostrołęckim Ruchu
Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP), który utworzył
taki właśnie ośrodek i fundusz. O fikcyjnych kursach dla
bezrobotnych. O tym, jak na prowadzeniu tam wykładów
zarabiała lokalna elita, włącznie z wysokimi
przedstawicielami władzy samorządowej i partyjnej (od
prawicy po lewicę), pracownikami Urzędu Kontroli
Skarbowej oraz Mazowieckiego Urzędu Pracy. Ten ostatni
zlecał jednocześnie szkolenia i kontrolował ORWP
badając, czy nie ma przekrętów. Informowaliśmy o
rodzinach miejscowych
notabli różnej orientacji politycznej – z żoną posła SLD
włącznie – którzy brali preferencyjne pożyczki, często
nie mając do nich uprawnień albo wykorzystując je
niezgodnie z przeznaczeniem lub też nie zwracając ich.
Napisaliśmy wówczas o prowadzonym przez ostrołęcką
prokuraturę dochodzeniu w tej sprawie.
Martwe dusze szkolone
Jak się okazuje – mało napisaliśmy. Po ukazaniu się
naszego artykułu aresztowano trzy osoby: prezesa zarządu
Ostrołęckiego Ruchu Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP)
Kazimierza Krzysztofa B., sekretarza zarządu Elżbietę M.
oraz Andrzeja W., dyrektora przasnyckiej szkoły, której
uczniowie zostali wciąg-nięci na listy jako fikcyjni
uczestnicy szkoleń dla bezrobotnych.
ORWP wygrywał przetargi na szkolenia dla bezrobotnych
organizowane przez Mazowiecki Urząd Pracy (MUP), któremu
szefuje Lech Antkowiak. Zanim objął on MUP – był
dyrektorem programu Banku Światowego TOR 10 w
Ministerstwie Pracy. Gdy odszedł, fuchę tę przejął i
piastował do końca trwania programu jego zastępca Tomasz
Niesiołowski – dziś główny specjalista w Departamencie
Polityki Rynku Pracy MPiPS. Jego nazwisko przewija się w
ostrołęckiej sprawie.
Gdy ORWP wygrywał przetarg na szkolenia dla
bezrobotnych, sprawa przechodziła pod nadzór podległego
Antkowiakowi ostrołęckiego Urzędu Pracy, którego
dyrektor Andrzej Zalewski był jednocześnie członkiem
stowarzyszenia ORWP i zarabiał na szkoleniach dla
bezrobotnych, które są teraz przedmiotem śledztwa.
Około 400 osób potwierdziło, że nie brało udziału w
żadnych kursach, choć figurowało na listach uczestników.
Wystawionych zostało około 700 lewych zaświadczeń o
ukończeniu kursów. Okazało się, że odbywały się też
szkolenia, które trwały godzinę lub półtorej zamiast
przewidzianych kilkudziesięciu. Do pracy przy
orga-nizacji kursów zatrudniano ludzi fikcyjnie, żeby
wykazać koszty. Za wykładanie na kursach, których nie
było, płacono lokalnym VIP-om.
Ostrołęcki Fundusz Rozwoju Przedsiębiorczości udzielił
kilkudziesięciu lewych pożyczek. Jak wcześniej
pisaliśmy, brali je ludzie nie spełniający wymaganych
kryteriów. Wiewiórki z prokuratury twierdzą, że ruch
wokół funduszu i pożyczek gwałtownie wzrastał, gdy
zbliżały się wybory i potrzebna była kasa na kampanie.
Wśród pożyczkobiorców byli członkowie rodzin wysokich
urzędników samorządowych. 4 tys. zł wziął też w 2001 r.
Jerzy Krzyżowski – dziś prezes Funduszu Leasingowego
Poczty Polskiej, który wcześniej zajmował się programem
TOR 10 z ramienia MPiPS.
Zamknięty obieg szmalu
W 2000 r. inkubator ostrołęcki wygrał przetarg na
szkolenia dla właścicieli i szefów małych
przedsiębiorstw. Ich wykonanie zlecał firmom
zainteresowanym odbyciem szkolenia. To doskonały sposób
na przekręcenie pieniędzy. Polska Agencja Rozwoju
Przedsiębiorczości zwraca bowiem uczestnikom 60 proc.
kosztów poniesionych za udział w kursie. Gdy szkolenia
są fikcyjne, firma szkoląca i przedsiębiorstwo, którego
przedstawiciel jest szkolony, dzielą się forsą. Z
otoczenia posła SLD Stanisława Kurpiewskiego
dowiedzieliśmy się, że dwa razy takie szkolenia
przeprowadzała należąca do niego Agencja
Handlowo-Usługowa Kurpie. W wykazie przeszkolonych zaś
znalazła się jego żona. Była szkolona jako szef firmy
swojego męża – czyli tej, która ją szkoliła, choć
przejęła ją od małżonka dużo później. (Przypomnijmy, że
na odkupienie firmy od męża, żeby jako zawodowy poseł
mógł brać pensję w Sejmie, państwo Kurpiewscy dostali
pożyczkę z Funduszu Rozwoju Przedsiębiorczości). Poza
swoją żoną pan poseł szkolił też firmy, które były
zarejestrowane, ale nie prowadziły działalności. Razem
było ich około 50. Refundacja wyniosła jakieś 125 tys.
zł.
W ramach inkubatora ostrołęckiego odbyło się
kilkadziesiąt szkoleń dla przedsiębiorstw.
Poważne wątpliwości budzi również sposób rozdysponowania
szmalu, który od 1994 do 1996 r. był przekazywany na
tworzenie ostrołęckiego inkubatora. Do kupy – jakieś 250
tys. zł.
MPiPS oraz PARP nie kontrolują sposobu dysponowania
opisanym szmalem. Fundusze Rozwoju Przedsiębiorczości,
które udzielają pożyczek, mają jedynie obowiązek
dostarczania ministerstwu comiesięcznego raportu.
Inkubatory Przedsiębiorczości muszą to robić co kwartał.
Widać sprawozdania te są piękne jak laurki – w
przeciwieństwie do praktyki. Nie mogą budzić zastrzeżeń,
skoro w informacji ministerstwa z kwietnia 2002 r. "o
wynikach realizacji zadań instytucji wspierających
rozwój małych i średnich przedsiębiorstw" stoi jak byk,
że najbardziej aktywną działalność szkoleniową w 2001 r.
prowadził m.in. Ośrodek Wspierania Przedsiębiorczości w
Ostrołęce. Aż 2454 przeszkolonych!
Jest fantastycznie!
Działalność Inkubatorów Przedsiębiorczości potwierdza
ich duże znaczenie w procesie rozwoju gospo-darczego.
Stanowią one istotny instrument wspomagania powstających
podmiotów gospodarczych i tworzenia nowych miejsc pracy.
(...) Wynik rocznej działalności szkoleniowej
poszczególnych ośrodków, chociaż minimalnie mniejszy od
osiągniętego w 2000 r., potwierdza, że kryzys roku 1999
mamy już za sobą i pomimo braku środków na aktywne formy
przeciwdziałania bezrobociu z Funduszu Pracy,
zapotrzebowanie na tego typu usługi nadal jest duże –
optymistycznie stwierdza dokument Departamentu Polityki
Rynku Pracy, zaakceptowany, co stwierdzone jest
podpisem, przez wspomnianego wcześniej Tomasza
Niesiołowskiego. Nie dziwi, że zainteresowanie
szkoleniami jest duże, skoro da się dzięki nim wyłudzić
kasę od państwa.
Nie ulega wątpliwości, że zarówno MPiPS, jak i PARP
wiedzą o przekrętach. Ministerstwo było uczestnikiem
dochodzenia w sprawie Ostrołęki.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że szykuje się zmiana
rozporządzenia o dotowaniu szkoleń dla małych
przedsiębiorstw. Jeśli do niej dojdzie, PARP będzie
wskazywała firmy, które mają przeprowadzać szkolenia.
Zmiana ta dowodzi, że władze wiedzą o kantach. Zwłaszcza
że dochodzenia dotyczące inkubatorów i szkoleń odbywają
się poza Ostrołęką w kilku innych miastach Polski, m.in.
w Krakowie. O szmalu, który Zarząd Regionu Małopolska
NSZZ "S" przewalał na fikcyjnych szkoleniach dla
bezrobotnych, pisaliśmy dwukrotnie ("NIE" nr 12 i
21/2002).
Tam, gdzie są bezrobotni, leży forsa do zagarnięcia
przez pracowitych. Prawda ta znana jest w Afryce, gdzie
ogromne fundusze pomocy giną w kieszeniach urzędników.
Dzięki europejskim pieniądzom Polska raźno wstępuje do
Afryki. Ostrołęckie sposoby afrykanizacji pomocy dla
bezrobotnych, biednych, głodnych i bezradnych są
banalne. Z czasem staną się wyrafinowane.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Walka klas
Polska państwem katolickim? Bez obaw. Dzięki sukienkowym
rośnie pokolenie wojujących antyklerykałów.
W hodowaniu swoich własnych wrogów szczególnym talentem
odznaczają się ojcowie salezjanie. W całym kraju mają 5
szkół podstawowych, 17 gimnazjów i 17 liceów
ogólnokształcących.
Dwie salezjańskie szkoły działają w Legionowie. Jako
pierwsze w 1998 r. powstało liceum. Ówczesne władze
Legionowa ściągnięcie zakonu salezjańskiego do miasta
przedstawiały jako jeden ze swoich wielkich sukcesów.
Sukces tym większy, że w rok po otwarciu katolickiego
liceum w mieście zaczęło działać takież gimnazjum.
* * *
Salezjanie rozlokowali się w kompleksie przy ul.
Broniewskiego 7. Do reformy szkolnictwa była tam
porządna szkoła podstawowa. Z dużym terenem wokół, salą
gimnastyczną, salą koncertowo-widowiskową i około 30
salami lekcyjnymi. Salę koncertowo-widowiskową i mniej
więcej dziesięć klas dostali salezjanie. Pozostałą część
budynku pozostawiono dla gimnazjum samorządowego.
Przez kilka lat salezjanie urzędowali w obiektach
należących do miasta. Ale – jak wiadomo – łaska pańska
na pstrym koniu jeździ. Lepiej się zabezpieczyć. W 2002
r., czyli w roku wyborów samorządowych, zakonnicy
odkupili od miasta obiekty, z których korzystali. Umowę
kupna-sprzedaży zawarto 31 stycznia. Dacie tej patronuje
święty Jan Bosko, zarazem patron salezjańskiego zakonu.
Za cenę jednego złotego miasto opyliło dwie
nieruchomości (dom i pół szkoły).
Żeby nie było wątpliwości. Salezjańskie Gimnazjum im.
Św. Jana Bosko to nie jakaś tam szkoła prywatna. Jest to
gimnazjum niepubliczne na prawach szkoły publicznej. To
znaczy, że władzom oświatowym wara od niego, ale państwo
ma dawać pieniądze. I daje. Salezjanie dostają dokładnie
taką samą dotację z budżetu, jak znajdujące się w tym
samym budynku gimnazjum samorządowe. Rocznie 2403,77 zł
na jednego ucznia. Pozwoliło to salezjanom tak
skalkulować wysokość czesnego, żeby wykosić wszystkie
prywatne szkoły w okolicy i przyciągnąć do siebie dzieci
z zamożnych rodzin.
Gdy ktoś chce zapisać dzieciaka do salezjanów, na
początek musi wybulić 540 zł, a potem przez 11 miesięcy
po 270 zł. Za rok nauki wychodzi więc trzy i pół
tysiaka.
* * *
Nauczyciele z gimnazjum samorządowego są solidnie
wnerwieni, ale oficjalnie złego słowa nie powiedzą. Po
cichu tylko skarżą się, że "najlepsze" dzieci podbierają
im zakonnicy. W milczeniu przyglądają się, jak należącą
do nich część terenu otaczającego szkołę braciszkowie
obsiewają trawą, a swoich podopiecznych wyprowadzają na
teren należący do szkoły samorządowej (trawy nie należy
deptać).
Dzieci cicho nie siedzą. Te z samorządowej szkoły
obrzucają obelgami uczniów szkoły salezjańskiej. I nie
tylko obelgami, ale także jajkami, zgniłymi jabłkami i
pomidorami. Na salezjańskie gimnazjum padają także
pociski cięższego kalibru. Niedawno po ich szkole
kręcili się policjanci z psem. Po mieście poszła plota –
szukają narkotyków.
Czasami dochodzi do bójek. Górą są zawsze świeccy. Jest
ich więcej. Dzieci z samorządowego gimnazjum piorą
tamtych za to, że w szkole salezjańskiej są tanie
wycieczki i obozy. Od rodziców słyszą, że na
przyjemności dla "tamtych" idą dotacje od różnych firm i
instytucji, również samorządowych. A samorządowa szkoła
może najwyżej pomarzyć o dotacjach na organizowanie
dzieciakom czasu wolnego. Uczniowie zakonników obrywają
także i za to, że tam, gdzie obsiano trawę, wkrótce
powstanie prawdziwe boisko. A samorządowa szkoła dopiero
wystąpiła z wnioskiem do gminy o wybudowanie dla niej
boiska. Świeccy łoją salezjańskich także dla zwykłej
rozrywki. O ogniu piekielnym nie myślą.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wybierki - gra planszowa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak rozmnaża się Masłowska "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
DENNY ORZEŁ
Na łamach prasy toczy się wojenka między MON a
dowództwem Marynarki.
Zastępuje poważną dyskusję na temat: jakie siły morskie
i po co.
Powołując się na prezesa Agencji Mienia Wojskowego
Jerzego Rasilewicza "Rzeczpospolita" podała
informację, że do sprzedaży ma pójść w najbliższym
czasie nasz największy okręt podwodny ORP Orzeł klasy
Kilo. Powodem ma być to, że nie przystaje on do zespołu
małych łodzi podwodnych klasy Koben, które przejęliśmy i
dalej będziemy przejmować od Norwegów. Następnego dnia w
wybrzeżowej prasie lokalnej ukazało się dementi tej
informacji podpisane przez służby prasowe Marynarki.
Jednak informację o sprzedaży "Orła" potwierdził mediom
wiceminister obrony narodowej Janusz Zemke dodając, że
70 metrowy "Orzeł" jest na Bałtyk za duży i że jest w
utrzymaniu droższy niż okręty norweskie. Chwilę potem
rzecznik pasowy Marynarki Wojennej kmdr ppor. Janusz
Walczak na łamach "Gazety Wyborczej" znowu zaprzeczył
stwierdzając niejako, że wiceminister nie wie, co mówi,
i "Orła" Marynarka sprzedawać nie zamierza. Tę
przepychankę śledzą niewątpliwie nasi NATO-wscy
sojusznicy i pukają się w czoło z pobłażliwym uśmiechem.
Nie można wykluczyć, że na decyzję odchudzenia Marynarki
wpłynęły publikacje naszego tygodnika, który zainicjował
poważną debatę na ten temat ("NIE" nr 14/2002, 42/2002).
Pisaliśmy, że przyjmując amerykańskie dary w postaci
dwóch wielkich, starych i nie wyposażonych fregat
oceanicznych próbujemy budować, nie wiadomo po co, flotę
na Atlantyk, na którym nie mamy żadnych interesów.
Dodatkowo narażamy biedny skarb państwa na utrzymywanie
tych kolubryn. Obśmiewaliśmy plan budowy kilku wielkich
korwet 1800 ton wyporności (który już został wstrzymany
z braku pieniędzy, a napoczęte w robocie kadłuby stoją
okryte brezentem).
Naszym strategicznym zadaniem wyznaczonym przez
szefostwo NATO – co niechętnie, ale jednak przyznaje i
nasza Marynarka – jest zabezpieczenie środkowej części
Bałtyku. To oznacza, że powinniśmy tę część obserwować,
w razie potrzeby do wybranego punktu szybko dotrzeć, a w
najgorszym wypadku odpalić celnie rakietę we wroga.
Od biedy można to robić z brzegu, bo Bałtyk to trochę
większa sa-dzawka. Najlepiej zaś, gdybyśmy mieli jednak
do tego celu lotnictwo morskie i kilka małych okrętów.
Takich jak norweskie łodzie podwodne. Szwedzi, nasz
najbliższy sąsiad przez słoną wodę, mają taką doktrynę,
że okręt o wyporności 900 ton jest na Bałtyk za duży.
Jednak rozpoczęcie odchudzania "Marynarki XXL" od
sprzedaży "Orła" oznaczałoby likwidowanie nie zbędnej
tkanki tłuszczowej, ale mięśni.
ORP Orzeł (numer burtowy 291) jest jednym z
najnowocześniejszych okrętów wojennych, którymi
dysponuje polska Marynarka Wojenna. Jako jedyny polski
okręt podwodny został zakupiony jako nowy! Było to w
1986 r. Kupiliśmy go od Rosjan, dla których ten typ
okrętów był towarem eksportowym. Polska chciała kupić
cztery takie jednostki, ale z braku pieniędzy do
transakcji nie doszło (koszt to ok. 200 mln dolarów).
Okręt ma specjalną przeciwhydroakustyczną powłokę
wykonaną z tworzyw sztucznych, co czyni go na Bałtyku
praktycznie niewykrywalnym.
Z jednej strony faktycznie "Orzeł" jest na Bałtyk za
duży i w warunkach tej słonej kałuży nie jest w stanie w
pełni wykorzystać swoich walorów bojowych – choćby
dlatego, że może się zanurzyć na 300 metrów, a średnia
głębokość Bałtyku to 60 metrów. Jest też z pewnością
trzy razy droższy w utrzymaniu niż norweskie Kobeny
(przy połowie mniejszej załodze Kobeny mają większą siłę
ognia, bo 8 wyrzutni torped, podczas gdy "Orzeł" ma 6
wyrzutni). Z drugiej strony – zanurzony może leżeć na
dnie bity miesiąc i dłużej. Można sobie wyobrazić, że
"Orzeł" wpływa na Zatokę Fińską, stawia 10 min, boje
hydroakustyczne, kładzie się na dnie i czeka. Panika w
Kronsztadzie murowana. Choć jest duży, może na Bałtyku
łatwo się schować, w odróżnieniu od amerykańskich
fregat, które niestety na takim małym morzu w zetknięciu
z atakiem torpedowym mają mizerne szanse.
Jednak to, co czyni "Orła" najbardziej pożądanym na
wszystkich NATO-wskich ćwiczeniach, to fakt, że łatwo mu
udawać jednostkę rosyjską, chińską lub irańską – Rosja
korzysta dziś z takich jednostek, sprzedała je także
Chinom i Iranowi. A to, czym sobie pływają po oceanach
te kraje, Amerykanów bardzo interesuje.
Jeśli już coś sprzedawać, to dwa 30-letnie okręty
skonstruowane przez Rosjan na bazie niemieckich U-Bootów
– "Dzika" i "Wilka" – które wraz z kupą złomu, co się
zwie niszczycielem rakietowym ORP Warszawa (w Marynarce
mówią, że to okręt bankietowy Łukasika), dostaliśmy od
Rosjan za anulowanie ich długów w stoczni MW w Gdyni.
Czyli dostaliśmy je praktycznie po cenie złomu.
Jednocześnie pomysł MON, aby pogonić "Orła", świetnie
przysłuży się admirałowi Łukasikowi i jego towarzyszom
broni – jest wszak dowodem na to, że cywilna kontrola
nad Marynarką jest fikcją. Nie oni rządzą.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Matrix – Rewolucje"
To są rewolucje? Ten film? W roku 1917 to była
rewolucja! A w 1789 – to dopiero była rewolucja! Nawet w
1905 r. też była rewolucja. A to tutaj? Gonitwy
opancerzonego żelazka z gromadą rozszalałych
tranzystorów? Atak korkociągu na korek i gromadę
ludzików w blaszanych garniturkach to rewolucja? Nie,
proszę szanownych twórców filmu, zachowajmy właściwe
proporcje: to żałosne pierdnięcie, a nie żadna
rewolucja.
"Tożsamość"
Chwyt ograny już miliony razy – wszystkich morderstw
pokazanych na filmie dokonał świr, któremu roiło się w
główce, że był kimś innym. I to tamten zły człowiek
zabijał. Phi! Ja, Maciej Wiśniowski, mam tak prawie
codziennie: ktoś inny we mnie zabija niedobrych ludzi.
Urban nie żyje od 1994 r. już kilkaset razy, sekretarz
redakcji – trup 3 razy w tygodniu, dwoje zastępców
rozrywam na strzępy raz na tydzień. Ale nie robię o
takich banalnych sprawach filmu, bo staram się
zachowywać przyzwoicie.
"Podwodny zabójca" Clive Cussler
Woda jest zimna. Jak się jest długo pod wodą, to się
umiera. Ponadnarodowe korporacje to skurwysyny.
Eksperymenty genetyczne to kurewstwo i śmiertelne
zagrożenie dla życia
ludzi. Niektóre plemiona eskimoskie to bandyci. Baskowie
są fajni, jeśli odżegnują się od terroryzmu. Dobro
zwycięży na lądzie, w wodzie i powietrzu. Amen.
"W ułamku sekundy" Alex Kava
Powieść o egzaltowanych niedorżniętych babach, napi-sana
przez egzaltowaną niedorżniętą babę dla egzaltowanych
niedorżniętych bab. Tłumaczka zdaje się pasować do
towarzystwa.
"Kiedy jednak zamknęła oczy, ta noc zaczęła powracać do
niej w czystych krystalicznych obrazach, dźwiękach i
wrażeniach. Czuła na swoim ciele jego ciało, jego język
i ręce grające na jej zmysłach jak na delikatnym
instrumencie. Pewne swoich ruchów, pewne gdzie i jak jej
dotknąć i jak zabrać ją w miejsca, w których nie była
bardzo długo. To było takie piękne". W razie jakby ktoś
miał wątpliwości, jest to powieść o seryjnym mordercy.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pieszczoty dla Piechoty
Żerań był bankrutem, jest bankrutem i bankrutem
zostanie.
Trzy lata temu w artykule pt. "Wielki wszechświat i bęc"
("NIE" nr 46/2000) zapowiedziałam, że z ratowania Daewoo
FSO nic nie będzie. Dziś ten sam artykuł mogłabym
sprzedać redakcji bez najmniejszych poprawek zmieniając
jedynie nazwisko Steinhoff na Piechota.
O tym, że Daewoo jest bankrutem, wiadomo od roku 1998.
Wiadomo, że od 2000 r. południowi Koreańczycy mają
gdzieś to, co stanie się z Żeraniem i pracującymi tam
fizolami. Szef Daewoo Kim Woo Choong razem z
najbliższymi współpracownikami został skazany za
korupcję. Z obietnicy zainwestowania w Polsce ponad
miliarda dolarów i rozkręcenia produkcji do 500 tys.
samochodów rocznie zostały trociny. Tymczasem kolejne
polskie rządy zachowują się tak, jak gdyby nic się nie
stało.
Było
Na początku listopada 2000 r., gdy straty Daewoo FSO
sięgały 2 mld zł, do Seulu wybrała się delegacja
rządowych pieczeniarzy z supliką prezydenta
Kwaśniewskiego do prezydenta Kim De Dzunga. Aleksander
prosił Kima, aby Koreańczycy wsparli polskie fabryki
Daewoo i przypominał, że nad Wisłą koncern znajduje się
pod opieką naszych władz. W praktyce oznaczało to ulgi i
bonusy, a co najważniejsze – przymykanie oka przez
urzędy skarbowe na transfer zysków nad rzekę Han. Z
publikowanych przez "Politykę" i "Rzeczpospolitą" list
500 największych polskich firm wynikało tymczasem czarno
na białym, że koreański biznes przynosi wyłącznie
straty. Prezydent Kwaśniewski wierzył jednak, że Korea
jest nam coś winna.
Ci, którzy pamiętają owe seulskie dni, wspominają
luksusowe hotele, regionalną kuchnię, ohydną w smaku
żeńszeniówkę i ogólniki, którymi raczono naszą rządową
delegację.
Jest
Po trzech latach jest bez zmian. Daewoo FSO to nadal
zakład "szczególnej troski". Wciąż urzędnicy z
Ministerstwa Gospodarki gotowi są włazić w dupę
sympatycznym żółtym braciom z dalekiego półwyspu. I
nadal nie brak frajerów, którzy wierzą, że kolejna
rządowa delegacja załatwi w Seulu to, co trzeba.
Najświeższy pomysł firmowany przez superresort
gospodarki to "oddłużenie" Daewoo FSO winnego sześciu
"polskim" bankom 591 mln zł. Oficjalnie to
"restrukturyzacja", "walka o miejsca pracy" i
"przyszłość polskiej motoryzacji".
Tymczasem polska motoryzacja nie ma żadnej przyszłości
poza prostym składaniem zestawów samochodowych, a
planowana operacja ma zabezpieczyć interesy banków.
Gdyby Żerań padł, banki umoczyłyby może 400, a może 500
mln zł.
Nic dziwnego, że banki zgodziły się na propozycję
redukcji połowy zadłużenia pod warunkiem, że drugą
połowę – czyli prawie 300 mln zł – będą mogły wliczyć w
koszt uzyskania przychodu. Oznacza to dla nich solidną
ulgę podatkową, na którą zgodziło się Ministerstwo
Finansów. I to w sytuacji, gdy rząd zastanawia się, jak
ciąć świadczenia emerytom i rencistom, chorym kazać
płacić za wizyty lekarza rodzinnego i gdy brakuje
pieniędzy dla pielęgniarek, policjantów i strażaków. 90
proc. akcji Daewoo FSO nadal jest w rękach Koreańczyków.
To im powinno
zależeć na ratowaniu Żerania.
Wiceminister Jacek Piechota w otoczeniu innych amatorów
kapusty kimchi 23 września poleciał do Seulu. Miał
załatwić zgodę Koreańczyków na oddłużenie spółki i nie
dopuścić do przeniesienia urządzeń do składania Lanosów
i Matizów na Ukrainę. Daewoo FSO udało się ostatnio
podpisać duży kontrakt na dostawę tych aut do Kijowa.
Kozacka siła robocza jest tańsza od polskiej,
dalekowschodnia logika i rachunek ekonomiczny nakazują
przeniesienie składania bryczek w stepy, wiadomo było
zatem, że Piechotę nakarmią kimchi, napoją żmijówką i
zapewnią o nieustającej miłości Korei do Polski. Tak też
się stało. W środę wieczorem rzecznik prasowy rządu
ogłosił, że wiceminister podpisał w Seulu protokół
uzgodnień z syndykiem Daewoo Motor. Koreańczyk
zobowiązał się uczynić wszystko, by przekonać sąd
nadzorujący Daewoo do zaakceptowania działań, których
celem jest kontynuacja działalności Daewoo FSO.
Następnego dnia w czwartek Koreańczycy po dziewięciu
godzinach negocjacji zgodzili się z propozycjami
polskimi. Dla mnie nie ma znaczenia, czym uraczy nas po
powrocie wiceminister Piechota. Przed nim tryskał
optymizmem na konferencjach prasowych odpowiedzialny za
branżę motoryzacyjną w rządzie Jerzego Buzka
wiceminister Edward Nowak.
Będzie
Polski przemysł motoryzacyjny nie ma szans. Zakład na
Żeraniu prędzej czy później zostanie zamknięty. Rządowa
pomoc tylko przedłuży agonię. W Mlada Boleslav S˘kody
produkuje Volkswagen, w Gliwicach fabrykę ma Opel, czyli
General Motors, który notabene kupił koreańskie Daewoo.
Konsorcjum Toyota–Peugeot w 2005 r. uruchomi produkcję
taniego małolitrażowego samochodu w czeskim Kolinie. Na
Słowacji ma zamiar usadowić się CitroĎn. Polska będzie
naturalnym rynkiem zbytu dla tych zakładów. General
Motors nie ma żadnego interesu, aby na Żeraniu rozwijać
konkurencję dla Gliwic. Podobnie kombinują inne
koncerny. Gdzie tu miejsce dla skompromitowanej
południowokoreańskiej marki?
Tak kończą się sny o potędze na koszt podatników. To
standard ostatnich lat. Kto dziś pamięta o potężnym
niegdyś Exbudzie? Został wchłonięty przez szwedzką firmę
Skanska. Co stało się z elbląskim Zamechem? Sprzedany
koncernowi ABB. Długa jest lista sprywatyzowanych
zakładów, które najpierw właściciele wypompowali z kasy,
a potem zamknęli. Minister Piechota powinien wiedzieć,
że Żerań może i by miał swoją szansę, gdyby nie
koreańscy właściciele, którzy dawno już zakazali
eksportu składanych nad Wisłą samochodów do krajów Unii
Europejskiej. Chodziło o ochronę miejsc pracy w Korei i
tamtejsze związki zawodowe, które nie zgadzały się na
polską konkurencję.
Właściciele Matizów, Lanosów, Nubir i Leganz będą mogli
niedługo zerwać z masek firmowe znaczki Daewoo,
podjechać na ulicę Ignacego Krasickiego 25 przed
ambasadę Korei Południowej i na znak protestu rzucić im
przez płot ten symbol badziewia.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sprzedać Bałtyk Czechom
To strasznie droga woda, a nie nadaje się do picia,
kąpieli i niczego.
Nad morzem z ust polityków, naukowców i gardeł
dziennikarzy często rozlega się zawodzenie o braku
„polityki morskiej”, o potrzebie „polityki morskiej”, o
tym, że „polityka morska” wybawi ludność Wybrzeża od
jakiejś plagi albo od biedy. Bzdura.
Persony te twierdzą, że na morzu i nad morzem są do
zarobienia jakieś wielkie pieniądze; po prostu one tam
leżą jak bursztyn na plaży po sztormie. Wystarczy tylko
pozbierać albo odcedzić, ale do tego potrzebna jest
oczywiście polityka, czyli „strategia rozwoju sektora
morskiego”. No bo przecież jak tu zbierać czy cedzić bez
polityki i strategii?
Na początku tego tysiąclecia, krótko przed objęciem
rządów przez SLD, odbył się w Gdyni spęd polityków,
uczonych marynistów i biznesmenów z udziałem samego
Leszka Millera (jeśli kogoś interesuje szczegółowa data,
to proszę: 22 kwietnia 2001 r.). Spęd miał piękny tytuł:
„Pro eco mare” (poprawnie byłoby „oeco”), czyli dotyczył
gospodarki morskiej. Ponadto miał jedną ciekawą cechę:
nie mówiono tam o pieniądzach, chociaż spotkanie było –
powtarzam – o gospodarce. To znaczy czasem padały słowa
„finansowanie”, „środki” i podobne, a nawet raz – jako
wyjątek potwierdzający regułę – powiedziano, że gdzieś
tam coś komuś spadło o 560 mln zł. Liczb było więcej,
ale mieściły się one w poetyce planu 6-letniego. To
znaczy występowały rzędy cyfr zakończone tonami zwykłymi
albo DWT (czytaj: didłejt, rozumieć nie musisz). Było
też dużo dat, numerów autostrad i dzienników ustaw. Ale
o pieniądzach, to znaczy o zyskach, dochodach,
rentowności i podobnych sprawach, damy i dżentelmeni
zebrani w Gdyni nie mówili. Czy dlatego, że w tym kręgu
nie mówi się o czymś, co się ma albo co się ma mieć? A
może dlatego, że nie było o czym mówić, o czym wszyscy
wiedzieli, ale bali się powiedzieć?
Druga odpowiedź wydaje się bardziej trafna.
Naszym wielkim dziennikom (czyli ich reklamodawcom)
zawdzięczamy listy 500 największych polskich
przedsiębiorstw. Zajrzyjmy więc do spisu opublikowanego
niedawno przez „Rzeczpospolitą”, żeby dowiedzieć się,
jak wypadły zbiory bursztynu nad Bałtykiem w 2003 r.
Pierwsza z branży „oeco mare”, na 138. miejscu listy,
jest Stocznia Szczecińska Nowa ministra Jacka Piechoty
ze stratą tylko 13,2 mln zł. Na 172. pozycji plasuje się
Stocznia Gdynia S.A. Janusza Szlanty – 190 mln zł na
minusie. Jedyny jeszcze poważny armator – Polska Żegluga
Morska PP Pawła Brzezickiego (156 miejsce) – wykazał
zysk prawie 5 mln zł, ale nie zapłacił od niego ani
złotówki podatku. Czwarta i ostatnia w „oeco mare” jest
Gdańska Stocznia Remontowa S.A. Piotra Soyki z lokatą nr
208. Firma zarobiła 12,9 mln zł i zapłaciła podatek
dochodowy około 4 mln zł.
Oczywiście, żeby ocenić zbiory bursztynu, nie wystarczy
dodać algebraicznie opublikowane przez „Rzeczpospolitą”
plusy z minusami. Na przykład taka „plusowa” PŻM
zarobiła na koniec 2002 r. 8 mln zł, ale ZUS-owi wisiała
wówczas 13,5 mln, PFRON-owi 5,2 mln i zalegała
pracownikom z płacami za dwa miesiące! Ponadto miała 359
mln zł tzw. zobowiązań krótkoterminowych i tzw. ujemne
fundusze własne (151 mln zł!). Na 2003 r. PŻM planowała
wystąpienie do Ministerstwa Skarbu Państwa o
„podniesienie funduszu założycielskiego” (czytaj: o
dotację) w kwocie około 160 mln zł i o umorzenie długów
w ZUS.
W rzetelnym bilansie całej „oeco mare” trzeba by
uwzględnić też prezent, jaki dostała od nas Polska
Żegluga Bałtycka PP – państwo (czyli ty i ja) zbudowało
terminal promowy w Świnoujściu, podarowało go PŻB, a
potem pozwoliło spuścić dalej za jakieś 180 mln zł.
Oczywiście, prawie cała tak „zarobiona” kasa poszła na
spłatę długów. Grupa Stocznia Gdynia S.A. jest zadłużona
po uszy (ile, nikt dokładnie nie wie, ale na pewno
jakieś 800 mln zł). Właśnie Ministerstwo Skarbu
wpompowało w nią 80 mln zł. Gruntowny rachunek powinien
uwzględniać też koszty bałaganiarskich bankructw, na
przykład wielkich firm rybołówstwa jak Odra, i innych
podobnych wypadków przy pracy.
Jakkolwiek liczyć, do zbiorów bałtyckiego bursztynu
trzeba dużo dopłacać. Żeby pokryć straty „wygenerowane”
przez przemysł morski, może nie wystarczyć podatków od
zysku zapłaconych w zeszłym roku przez dwie największe
firmy z Wybrzeża: Grupę Lotos S.A. (dawniej Rafineria
Gdańska), która wpłaciła do kasy Ministerstwa Finansów
72 mln zł, i International Paper S.A. z Kwidzyna, której
„danina” wyniosła 98,2 mln zł (ale dobry wujek Leszek
Miller dokonał objęcia IP w Kwidzynie wolną strefą
ekonomiczną, czym pozbawił budżet wpływów z podatku CIT
od tego koncernu – patrz: „NIE” nr 19/2004).
Rachunek jest prosty, a fakty brutalne – gdyby Wybrzeże
nie było wybrzeżem, jego gospodarka stałaby lepiej. Bo
żeby opłacalnie robić papier, wódkę, turbiny,
elektronikę, prąd i lekarstwa albo kasować procenty od
kredytów, nie jest potrzebny żaden dostęp do morza.
Nawet do produkcji benzyny nie jest potrzebny, bo
większość ropy przypływa do gdańskiej rafinerii
rurociągiem z głębi Eurazji. I każdy kontener, nawet do
Ameryki albo do Japonii, można nadać na pociąg via
Hamburg (pociąg ładnie się nazywa: Polzug).
Ale ten rachunek jest nie obliczony, a fakty ukrywane,
bo ludzie, którzy zajmują się gospodarką morską, mają o
niej takie pojęcie jak o łacinie.
Bo nie jest prawdą, że „polityka morska” nie istnieje.
Istnieje taka polityka jako polityka lęku i łgarstw. I
będzie nawet miała swój ciąg dalszy.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ptaszki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Życie na opał
Zbrodniarze – uczniowie gimnazjum. Łup – kilka brył
węgla. Kara – śmierć.
Górnik to ktoś, kto wydobywa węgiel. "Górnik" to nazwa
popularnego pociągu ekspresowego łączącego Warszawę ze
Śląskiem. We wtorek wieczorem 12 marca ekspres "Górnik"
ruszył ze stacji w Katowicach i jechał w stronę Gliwic.
Tuż przed ósmą wieczorem maszynista poczuł lekkie
uderzenie. Akurat gdy pociąg po lewej stronie torów
mijał kopalnię Kleofas, a po prawej – Załęże, robotniczą
dzielnicę Katowic.
Na torach leżało trzech chłopców. Czwartego uderzenie
elektrowozu rzuciło na skarpę. Tego, który jeszcze dawał
znaki życia, próbował reanimować lekarz jadący
"Górnikiem". Bezskutecznie.
Błyskawicznie ustalono personalia dzieciaków. Mieli po
czternaście, piętnaście lat. Mieszkali niedaleko, uczyli
się w pobliskim gimnazjum. Obok nich leżały płócienne
worki. Takie, jakich używają węglarze.
To się musiało wreszcie stać. Dzień w dzień, gdy zapada
zmrok, na tory przecinające południową Polskę wychodzi
tysiące ludzi. Na Śląsku mówią na nich węglarze.
Zbierają to, co spada z wagonów wyjeżdżających z kopalń.
Najwięksi ryzykanci potrafią wskoczyć na toczące się
wagony i wysypywać węgiel na torowisko.
– Trudno wymienić miejsca, gdzie się nie kradnie węgla –
mówi Kazimierz Romanowski, komendant okręgowy Straży
Ochrony Kolei w Katowicach. I rzuca nazwami kolejnych
miejscowości: Knurów, Oświęcim, Dąbrowa Górnicza,
Katowice, Bytom, Zabrze, Gliwice, Tarnowskie Góry,
Częstochowa.
Wśród zbierających węgiel na torach jest mnóstwo
dzieciaków. Najmłodszy przyłapany węglarz miał pięć lat.
Dzieci zdecydowanie lepiej sobie radzą od dorosłych. Są
zwinniejsze. Wspinają się na słupy trakcji elektrycznej
i stamtąd skaczą na wagony.
– Rodzice często o tym wiedzą i godzą się. Osoba dorosła
może być osadzona za kradzież węgla, a wobec nieletnich
orzekają sądy rodzinne, gdzie procedura trwa bardzo
długo i zwykle kończy się niczym – twierdzi komendant
Romanowski.
Sokiści i policjanci łapią zbieraczy węgla, a zarazem
się nad nimi litują.
– To bieda w domu wygania je na tory. Dzieci, które się
tym zajmują, zarabiają w ten sposób na łakocie. Ale
bardzo często zdobywają tak pieniądze na chleb dla
rodzeństwa – tłumaczy nadkomisarz Barbara Mitręga,
zastępca Komisariatu VI Policji w Katowicach. Dodaje, że
nie wszyscy rodzice akceptują wyprawy po węgiel. – Ci,
którzy odbierają zatrzymane przez nas dzieci, zachowują
się bardzo różnie. Niekiedy są obojętni, czasem
dzieciaki dostają lanie.
Worek kradzionego węgla kosztuje od 10 do 20 zł.
Często jednak cena ulega gwałtownym wahaniom. Czasami
trzeba dostarczyć i dwa pełne worki po 50 kilogramów,
żeby dostać dychę. Kradziony węgiel najczęściej kupują
hurtownicy z targowisk i piekarze. Od targowiskowych
hurtowników kupują wszyscy pozostali. Dla węglarzy
ważnymi odbiorcami są także ludzie z wiosek położonych
wokół aglomeracji katowickiej. Oni przyjeżdżają po towar
samochodami i na raz biorą większą ilość.
Węgiel podkrada połowa Załęża. Dzielnica cieszy się
zasłużoną sławą najbiedniejszej w Katowicach. Dawniej
było tak: w starych komunalnych kamienicach mieszkali
starzyki i lumpy. Zaś w familokach i blokach – górnicy i
hutnicy. Lumpy oraz starzyki pozostali. A z robotników
zrobili się bezrobotni. Dlatego żaden z mieszkańców
Załęża nie potępia tych, którzy w poszukiwaniu węgla
wchodzą na tory lub zakradają się do kopalni Kleofas. Za
tymi dzieciakami, co zginęły pod kołami "Górnika",
płacze całe osiedle familoków. Tutaj znali ich wszyscy.
– Inne chłopaki są różni. Niektórzy to bandyci. Ale ci
byli bardzo porządni. Zawsze się kłaniali, nie pili, do
szkoły chodzili – wspomina lokator jednego z familoków.
Wspólnie z sąsiadem zastanawiają się, jak mogło dojść do
tragedii.
– Podobno ochroniarze z kopalni strzelali do chłopców.
Ci uciekali. Mieli załzawione oczy od gazu. Dlatego
wpadli pod pociąg.
Dariusz Rolirad, wuj 14-letniego Dawida (chłopca
uderzenie pociągu wyrzuciło na skarpę), pomstuje na
biedę, w którą wpędzono jego rodzinę. To prawdziwa
przyczyna tej tragedii.
– Dawid tylko tak mógł zdobyć pieniądze na jakieś
spodnie. Tak samo jego przyjaciele – mówi Rolirad. –
Dzięki temu mieli na buty czy bluzę.
Wuj Dawida pracował kiedyś pod ziemią. Podobnie – ojciec
chłopaka. W kopalni nie ma już dla nich pracy. Obaj
mieli tyle szczęścia, że ukończyli kurs agenta ochrony i
znaleźli pracę. Zarabiają po niecałym tysiącu złotych.
Chyba że nie ma premii – wówczas dostają mniej.
Pieniędzy ledwo wystarczy na jedzenie i opłaty. A i tak
należą do załężańskiej elity – bo mają robotę.
Rodziny postanowiły, by chłopcom urządzić wspólny
pogrzeb. Miały być białe trumny, jedna mogiła. Gdy
uzgadniano szczegóły z przedsiębiorcą pogrzebowym, ten
nawet upuścił kilka łez, ale do tego ograniczyło się
jego współczucie. Swoje skasował. Przecież musi z czegoś
żyć.
Sokiści są pewni, że węglarze jeszcze nieraz dadzą
grabarzom zarobić. Bo na torach ciągle będą ginąć
ludzie.
– Nie będę strzelał do złodziei. Nigdy takiego rozkazu
nie wydam. My tylko zabezpieczamy szlaki, przeganiamy
ludzi. Ale to donkiszoteria – twierdzi komendant
Romanowski.
Katowicka tragedia ma również kontekst polityczny. Dzień
po tym, kiedy zginęli chłopcy, między familokami Załęża
rozłożyła się ekipa TVN. Nakręciła program z udziałem
rodzin zabitych chłopców. Zapłakana matka Dawida
powiedziała wtedy do kamery, że ci, co to zrobili,
powinni ponieść odpowiedzialność. Co od razu podchwycili
działacze związkowi zaproszeni przez "telewizorów" i
wskazali winnych. Telewidzowie usłyszeli: Winna jest
władza w Warszawie, która doprowadza do likwidacji
kopalń.
Ludzie zgromadzeni wokół kamer zaczęli klaskać, program
o tragedii zamienił się w populistyczny show.
Autor : Robert Kosmaty
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wiało nudą. Liderzy opozycyjnych partii wdzięczyli się
do kamer i mikrofonów radiowych. Udawali, że z troską
montują Rząd Ocalenia Narodowego przed Belką. Robili to
na niby, wiedząc, że nie da się zszyć Samoobrony z
Platformersami i PiSuarami. Grali, bo każdy występ przed
kamerami to zaliczka na poczet przyszłej kampanii
wyborczej.
Jan Maria Rokita kreujący się na Królową Polski wezwał
naród do tego, by wezwał polityków do przedterminowych
wyborów. Wezwał na niby, bo ten najbardziej zakłamany
polityk III RP doskonale wie, że naprawdę żadna z
partii, oprócz części Borówek, przyspieszonych wyborów
nie chce.
Marek Borowski, przywódca partii Marka Borowskiego,
przed kamerami telewizyjnymi i radiowymi sitkami
odkręcał prezentowane wcześniej stanowisko głównego
ideolo Borówek Andrzeja Celińskiego, który zapewniał
poparcie dla rządu Belki. Celiński, jak wróble
ćwierkają, dostał od partii zakaz występowania przed
kamerami.
Wicepremier Jerzy Hausner ogłosił boom gospodarczy –
wzrost PKB wynosi 6,5 proc. Rosną wszystkie wskaźniki, a
jeden już wkrótce trochę spadnie: bezrobocie.
W całym kraju pisano maturę. W Opolu dwa razy. Maturę
zdały dwie córy Samoobrony: Hojarska i Beger. Posłanka
Renata z arcypolskiej partii język polski zaliczyła
ledwo na dwóję. O pozytywnej ocenie zadecydowało podobno
staranne wykonanie pracy i wyraźny charakter pisma
abiturientki. Beger wyrobiła sobie pismo, komentują
złośliwcy, zbierając podpisy obywateli pod swoją
kandydaturą podczas ostatniej kampanii wyborczej.
Płonka Edward. Prominentny poseł partii Jana Marii
Rokity naciągnął warszawską Fabrykę Samochodów Osobowych
na Żeraniu na 2,5 mln zł! Leje na dług, bo jego małżonka
jest szefem komorników w żywieckiej (czyli u niego)
skarbówce. Olewa sprawę, bo media nie nagłośnią afery.
Wszak Płonka nie jest z SLD.
Świnia ubrana w krawat Samoobrony pojawiła się na
plakatach finansowanych przez Fundację im. Schumana,
zaplecze pieniężne Unii Wolności. Aby obrzydzić
głosowanie w wyborach do europarlamentu na partię
Leppera. Strzał nieskuteczny, bo przecież świnia to,
pomimo zapachu, niezwykle przyjazne i inteligentne
zwierzę.
Piskorz i Kaczor, dwa zwierzęta polityczne, naparzają
się w stolicy. Bo w wyborach do europarlamentu konkurują
Michał Kamiński z PiS i Paweł Piskorski z PO. Michał
jest protegowanym państwa Kaczyńskich, ale zrzutkiem z
Łomży. Piskorski uwiera Platformersów jak czyrak na
dupie, bo ciągnie smród geszeftów, Rokita postanowił
więc wysłać go do Brukseli. Rządzące po Piskorzu w
stolicy Kaczory dłubią w kwitach szukając haka na
Piskorza. Piskorz liczy, że nie zdążą go złapać. Obie
partie udają, że walczą z korupcją polityków.
ABWera doniosła na Ahmeda Ammara, Jemeńczyka od 14 lat
mieszkającego w Polsce. Donos dostał wojewoda
wielkopolski, który wydalił Araba z naszego
demokratycznego kraju. Powód oficjalny: nieznany. Powód
nieoficjalny: Ammar spotykał się z terrorystami. Powód
faktyczny: wydalenia Jemeńczyka zażądali Amerykanie.
A w Babańcu na Suwalszczyźnie grasuje bocian-budzik.
Głośniejszy niż samoloty na stołecznym Ursynowie. O
trzeciej rano wali w szyby mieszkańców budząc ich do
pracy. Bociana nie wolno ubić, bo to symbol płodności.
Budzi ludzi suwalskich, by pracowali dla zjednoczonej
Europy.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Fabryka cieniasów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zwekslowani
"Dlaczegoś biedny? Boś głupi. Dlaczegoś głupi? Boś
biedny" – głosi ludowe porzekadło.
Na straży tego porządku stoi w Najjaśniejszej wymiar
sprawiedliwości.
Anna i Jerzy M. wybudowali dom pod Olsztynem.
Zapożyczyli się w bankach oraz u znajomych. Miejscowy
urzędnik Lubomir H. poratował ich kwotą największą, bo
ok. 45 tys. zł ("Pożyczyłem im ok. 60 tys. zł, trochę
zwrócili, nie pamiętam, ile" – twierdzi dzisiaj).
Zabezpieczeniem zawartej na gębę umowy pożyczki miały
był dwa weksle, podpisane przez państwa M. Jeden został
opatrzony znaczkiem opłaty skarbowej o wartości 10 zł,
drugi – 50 zł. Pożyczkobiorcy byli przekonani, że
blankiety wekslowe mogą być wypełnione najwyżej sumami
wekslowymi, nie przekraczającymi kwot 10 tys. i 50 tys.
zł. Nie podpisali umowy wekslowej, bo nie przyszło im do
głowy, że wystarczy nalepić więcej znaczków, aby zażądać
od nich nawet setek tysięcy.
– Weksle opiewały na 60 tys. zł, bo chcieli mieć
zabezpieczenie na wypadek, gdybyśmy nie od-dali
należności w terminie i trzeba było doliczyć odsetki –
opowiada Jerzy M.
Sprawdził się czarny scenariusz. W styczniu 2002 r.
wierzyciel odwołał się do Sądu Okręgowego w Olsztynie.
Lubomir H. zażądał zwrotu 90 tys. zł plus odsetek od 2
stycznia 2000 r.
Dowodem pożyczki w wysokości 100 tys. zł (tym razem
wierzyciel twierdził, że państwo M. oddali ok. 10 tys.
zł) był podrasowany weksel na 10 tys. zł, co polegało na
doklejeniu znaczków skarbowych w taki sposób, że wartość
weksla została dziesięciokrotnie podniesiona.
W trzy tygodnie sąd wystawił nakaz zapłaty. Państwo M.
mogli udowodnić, że nie są wielbłądem i nigdy nie
pożyczali 90 tys. zł. Za rozpatrzenie sprawy przez sąd
musieliby zapłacić 4,5 tys. zł. Ponieważ myśleli, że
sądom najbardziej chodzi o sprawiedliwość, a im nie
wystarczało na chleb, poprosili, aby za darmo wysłuchano
ich racji. "420 zł" – usłyszeli od panienki z okienka.
Odmówili dziękczynny paciorek, zapożyczyli się u matki i
wrócili do sądowej kasy. Później zrozumieli, że sąd to
nie bazar: 420 zł kosztowało rozpatrzenie zażalenia, a
merytoryczne zbadanie sprawy – 4,5 tys. zł.
Skoro sądy okazały się zbyt kosztowne na kieszeń młodej
rodziny, państwo M. postanowili udać się do prokuratury.
Ta – jak wiadomo – za darmo pochyla się nad
pokrzywdzonymi. Śledztwo prowadzone przez Prokuraturę
Rejonową w Ostródzie trwało krótko.
Fragmenty zeznań Lubomira H.: Ja nie wiem, dlaczego w
pozwie przeciwko M. zostało wpisane, iż oddałem w
użytkowanie 100 tys. zł, pozew sporządzał brat, a ja
podpisałem kartki, które następnie brat uzupełnił
treścią (...) na wekslu tym nie było znaczków opłaty
skarbowej, dokleił je mój brat.
Brat Lubomira H. jest prawnikiem. Zeznał prokuratorowi:
Strony nie sporządziły deklaracji wekslowych, mogłem
wpisać do tego weksla dowolną sumę wekslową z wieloma
zerami, dlatego też w uzasadnieniu napisałem dla
uproszczenia istniejącego zobowiązania wekslowego, że
wystawcy otrzymali łącznie 100 tys. zł.
Dlaczego z 60 tys. zł zrobiło się 100 tys. zł? Prawnik
H. objaśnił, że upomniał się nie tylko o pieniądze
brata, ale również dwóch innych wierzycieli, którzy nie
mieli pojęcia, że ktoś troszczy się o ich pieniądze.
Lubomir H. potwierdził prokuratorowi, że przejęcie przez
mojego brata wierzytelności panów K. nastąpiło bez ich
ówczesnej wiedzy, lecz w ich dobrze pojętym interesie.
Na moje oko bardziej gwóźdź przypomina marchewkę niż ten
wywód prawo. Prokurator uznał jednak, że doklejenie
znaczków opłaty skarbowej dla podniesienia wartości
weksla nie stanowi przestępstwa. Stwierdził ponadto, że
jeśli państwo M. tego poglądu nie podzielają, mogą
dopominać się swego w sądach cywilnych.
W kwietniu 2002 r. na wniosek H. komornik wszczął
egzekucję i dom państwa M. poszedł pod młotek. Nie
znaleźli się nabywcy, więc cena będzie obniżana aż do
skutku. H. ma dostać 167 tys. zł. Ponieważ są również
inni wierzyciele, a wiadomo już, że chałupa pójdzie za
grosze, dług wzięty na jej budowę, powiększany o wciąż
nowe odsetki, będzie towarzyszył kolejnym pokoleniom M.
Anna i Jerzy M. z maleńkim dzieckiem siedzą na
walizkach. Nie wiedzą, gdzie będzie ich dom. Nie liczą
na miłosierdzie gminy. Ostatnio samorząd
warmińsko-mazurskich Dźwierzut przydzielił
rodzinie,wyeksmitowanej z dotychczas zajmowanej chałupy,
mieszkanie w chlewie. Chlew jest śliczny, bez prądu,
wody, za to z kupami kur, krów, świń i wielkim hakiem w
suficie do oprawiania trzody. Pytanie, jak przeprowadzić
remont za 82 zł miesięcznie, które czteroosobowa rodzina
dostaje na życie z miejscowej opieki społecznej, można
zadać wyłącznie Panu Bogu. Hak kusi.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Numer na paipeża "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Genialny magazynier
Szczecin zapłaci z miejskiego budżetu 8 mln zł za
antyniemiecką fobię byłego prezydenta miasta Mariana
Jurczyka.
Małolatom wyjaśniamy, a dziadkom z demencją
przypominamy, że były prezydent Jurczyk to ten sam men,
który jako genialny magazynier (był drugi w Polsce po
genialnym elektryku z Gdańska) w 1980 r. kierował
strajkiem w stoczni szczecińskiej. Wówczas imienia
Adolfa Warskiego, dziś S. A., upadającej.
Teraz Jurczyk jest wyklęty przez swoich jako tzw. kłamca
lustracyjny i wykopany z Senatu.
Było tak: W 1998 roku zarząd Szczecina wybrał na kupca
atrakcyjnych terenów miejskich niemiecką spółkę
Euroinvest Saller (ES) mającą siedzibę w Polsce, w
Bolesławcu. Zapłaciła ona za grunty 13 mln zł. Forsa
trafiła do kasy miejskiej. Spółka planowała budować
centrum handlowe.
Zanim doszło do zawarcia umowy u notariusza, zmieniły
się władze Szczecina – prezydentem został Jurczyk. Na
wejściu zapowiedział, że nie odda Niemcom polskiej
ziemi. I nie oddał – kazał zerwać umowę. Przyczyna?
Uchybienia formalne.
Miasto zwróciło niedoszłemu kupcowi 13 mln zł. ES
wystąpiła do sądu przeciw zarządowi Szczecina o zwrot
zadatku w podwójnej wysokości – 5 mln zł. Ostatnio Sąd
Apelacyjny w Poznaniu wydał wyrok: miasto ma zapłacić
spółce ES łącznie 8 mln zł – 5 mln plus 3 mln odsetek od
1998 r. oraz koszty procesów w dwóch instancjach. To
mniej więcej tyle, ile w Szczecinie wydaje się rocznie
na pomoc społeczną! Dla spółki czysty zysk: niczego nie
zbudowała, może zgarnąć kasę.
Prawnicy miejscy wystąpili o kasację. Kasację wyroku, a
nie genialnego magazyniera, sprawcy tej budżetowej
rozpierduchy.
Autor : W.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Komunistyczna zbrodnia prawicy
Nie chodzi o to, żeby IPN badał zbrodnie prawicy, a nie
tylko lewicy. Chodzi o to, żeby IPN przestał istnieć.
Instytut Pamięci Narodowej zwyczajowo ma kłopoty z
budżetem, zwłaszcza w Senacie. Ale jakoś sobie radzi, bo
wydawszy parę pomruków bojaźliwy SLD ostatecznie udziela
finansowego wyposażenia wiekopomnemu dziełu zapomnianego
już Janusza Pałubickiego.
Tegoroczna debata nad budżetem IPN była poprzedzona
pouczającą wymianą opinii w Senacie. Gdy mijała 60.
rocznica mordu pod Borowem, senator SLD Ryszard
Jarzem-bowski w specjalnym oświadczeniu zaapelował do
prezesa Instytutu Pamięci Narodowej o wyświetlenie całej
prawdy o tym wydarzeniu. Przypominamy, że był to głośny
mord bratobójczy w 1943 r.: oddział NSZ zaskoczył i
wymordował 28 partyzantów lewicowej Gwardii Ludowej.
Prezes Kieres ucieszył się i chętnie podjął apel
senatora Jarzembowskiego. W liście do marszałka Senatu
zapewnił, że mord pod Borowem pozostaje w obszarze
zainteresowania historyków IPN. Potępiając ten czyn
przytoczył jednak obszernie całą argumentację, którą
posługiwały się NSZ dla jego usprawiedliwienia – przede
wszystkim wersję o rzekomo bandyckich postępkach GL. Na
koniec Kieres obiecał – po sprawdzeniu sprawy –
wszczęcie śledztwa w Oddziałowej Komisji Instytutu
Pamięci Narodowej w Lublinie. Byłoby to pierwsze
śledztwo IPN przeciw NSZ. Prawdopodobnie okazałoby się
bezprawne, gdyż mordy NSZ w odróżnieniu od tzw. zbrodni
komunistycznych dawno już uległy przedawnieniu.
Ta wymiana poglądów dowodzi, że w kwestii działalności
IPN pomału wszyscy – zarówno senator Jarzembowski, jak i
prezes Kieres – dostają się w szpony obłędu. W
podziemnym ruchu oporu mordy na rywalach i w ogóle na
Polakach nie należały do rzadkości. Mordowały się
nawzajem organizacje rywalizujące. Reakcja mordowała
postępowców. Mordowano z wyroków sądów kapturowych,
często z wątpliwym uzasadnieniem. Grzegorz Mazur,
historyk krakowski, opisał, jak dowództwo lwowskiej AK
prawie doszczętnie się wystrzelało w pogoni za
rzeczywistą lub domniemaną agenturą NKWD. Z rąk
organizacji podziemnych zginęło zapewne więcej Polaków
niż Niemców. Zabić swojego było łatwiej i przede
wszystkim bezpieczniej. Jest to wstydliwa karta dziejów
podziemnego państwa, starannie zresztą omijana przez
historyków.
Po upływie ponad pół wieku pora na bezstronne badania,
ale nie powinien się tym zajmować żaden urząd państwowy,
a już na pewno nie mają tu nic do zrobienia prokuratorzy
i śledczy. Na każdej próbie ustanowienia ministerstwa od
historycznej prawdy najgorzej wychodziła owa prawda. IPN
jest instytucją zbędną, a nie tylko nieobiektywną.
Autor : L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Premier na wagarach
Rekordy bumelanctwa parlamentarnego bije poseł Waldemar
Pawlak z PSL, który między styczniem a wrześniem 2002 r.
16-krotnie nie wytłumaczył się z nieobecności podczas
obrad Sejmu, a 31-krotnie nie poinformował marszałka
Sejmu, dlaczego nie wziął udziału w pracach komisji
sejmowych, których jest członkiem (4 komisji i 3
podkomisji). Wagary kosztowały Pawlaka około 14 tys. zł,
czyli o ponad 2 tys. więcej, niż wynoszą jego miesięczne
zarobki. Nie grzeszy pracowitością parlamentarną również
następca Pawlaka na stanowisku szefa PSL Jarosław
Kalinowski, który zaliczył 10 nieobecności. Ich patron
Witos był w Sejmie nieobecny tylko w żniwa, następcy
mają żniwa przez rok cały.
Poseł i jego łach
Do biura poselskiego posła Zbigniewa Nowaka w Pińczowie
wtargnęło dwóch obywateli, by powiedzieć, co sądzą o
jego działalności. Zarzucili mu m.in. chęć likwidacji
powiatu pińczowskiego, a także usunięcie kontenerów
sanitarnych z ulic miasta. Dyskusja zakończyła się
szarpaniną, podczas której rozerwana została marynarka
pana posła. Podniesionych problemów nie udało się
rozstrzygnąć, albowiem poseł zadzwonił po policję. Obaj
dyskutanci dla wzmocnienia siły argumentów przed wizytą
wlali w siebie co nieco. Marszałek Sejmu niech szykuje
odzież roboczą dla posłów: 460 marynarek.
D. J.
Wycięli nam Rydzyka
Branżowy miesięcznik "Press" urządza wybory Dziennikarza
Roku i przyznaje tzw. polskie Pulitzery; głosują
redakcje, obraduje jury, przyznawane są nagrody. Co roku
tygodnik "NIE" bierze udział w tym plebiscycie. W końcu
zeszłego roku też zagłosowaliśmy, maksymalną liczbę
punktów przyznając red. Tadeuszowi Rydzykowi. W
uzasadnieniu napisaliśmy, że uznajemy go za Dziennikarza
Roku 2002 za poszerzanie finansowych standardów
dziennikarstwa radiowego. Redakcja "Press" dostała nasz
głos i chociaż wpłynął on po ostatecznym terminie
głosowania, obiecała, że weźmie go pod uwagę. Nie
wzięła. Dlatego, że robimy sobie jaja z poważnego
plebiscytu – dowiedzieliśmy się nieoficjalnie.
Sprawdziliśmy: w regulaminie głosowania nie ma nic na
temat jaj, cenzury ani tego, że należy głosować na red.
Paradowską.
P. Ć.
Czerwone balety
SLD baluje, witając Nowy Rok. 8 stycznia imprezował w
Klubie Oficerskim klub parlamentarny. Zaszczycili
osobiście prezydent i premier. 14 stycznia premier
podejmował w sali bankietowej URM swoje zespoły doradcze
– ponad setkę osób. 15 stycznia kilkusetosobowy tłum
tłoczył się w największej sali przy ul. Rozbrat na
spotkaniu noworocznym Rady Stołecznej SLD. Też
zaszczycił premier. Widziano ministra Szmajdzińskiego –
prosto z Waszyngtonu. 22 stycznia pp. Miller i Dyduch
gościć będą czołówkę SLD (i sympatyków) w salach hotelu
Gromada. Gospodarze w świetnych nastrojach, podobnie
goście. Nadzieja na kolejny sukces wyborczy osłabła, ale
to nie powód, aby popadać w ponuractwo.
Martwić się przyjdzie, jak całkiem zgaśnie.
L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gaz bez maski
28 października zeszłego roku w Budapeszcie strona
polska podpisała szemrany kontrakt na dostawy gazu z
Ukrainy do Polski z „węgierską” spółką Eural Trans Gas.
Spółkę ETG o kapitale zaledwie 12 tys. dolarów założyła
rumuńska aktorka oraz dwóch innych Rumunów związanych z
show-businessem i Izraelczyk Zeev Gordon. Osoby te
odgrywały jedynie rolę słupów. W Moskwie wróble
ćwierkają, że za Eural Trans Gas stoi ponoć Siemion
Magielewicz, któremu FBI deptało po piętach, zanim
ewakuował się ze Stanów Zjednoczonych do Rosji. Wedle
„Wyborczej” jest on w USA na liście najbardziej
poszukiwanych przestępców jako podejrzany o defraudację
150 mln dolków.
Za kilka tygodni lub – w najlepszym razie – za parę
miesięcy prawdopodobnie straci stołek moskiewski
imiennik naszego premiera Aleksiej Miller – prezes
Gazpromu rządzący firmą z woli prezydenta Putina od maja
2001 r.
„Nasz Miller” jedynie pośrednio przyczynił się do
kłopotów „moskiewskiego Millera”. Rzecz w tym, że
ministrowie polskiego rządu, a także funkcjonariusze
Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz panowie
Kossowski i Krok z PGNiG poszli na rękę ukraińskim i
moskiewskim kanciarzom.
Po serii demaskatorskich publikacji, które ukazały się
na łamach „NIE” i w „Wyborczej” na temat szemranego
kontraktu z Eural Trans Gasem polski rząd odszczekał się
ustami Andrzeja Barcikowskiego, szefa Abwery. To, co
Barcikowski pokrętnie niby to wyjaśniał, absolutnie nie
było przekonujące.
Janina Paradowska, dziennikarka „Polityki” prowadząca z
Barcikowskim rozmowę w radiu TOK FM (8 grudnia zeszłego
roku) tak oceniła wiarygodność rządowych wyjaśnień
(cytuję): ... gdy czytam publikacje tygodnika „NIE”
dotyczące owych kontraktów gazowych, no to ja muszę
przyznać, że one są dość przekonujące; tam się podaje
bardzo przekonujące fakty dotyczące negocjacji, gorszej
ceny, którą żeśmy wynegocjowali. No a państwo nie
odpieracie tych argumentów.
Na takie dictum Paradowskiej Barcikowski odpowiedział:
Tak, nie odpieram tych argumentów, bowiem ja nie mogę
publicznie podać informacji, które są owiane, otoczone
tajemnicą państwową, a także handlową. Niestety, nie
wskazał, kto i na jakiej podstawie prawnej zdecydował,
że cena gazu kupowanego przez spółkę publiczną ma być
tajna. Jest oczywiste, że nie powinny być skrywane przed
opinią publiczną informacje o cenach, które Polska płaci
za importowany gaz. Ceny źródeł energii mają wpływ na
ceny wszystkiego. Utajnianie wiadomości o cenach może
służyć tylko osłanianiu szwindli lub tuszowaniu
niekompetencji ludzi, którzy za pieniądze wyciągane z
kieszeni obywateli kupują dla Polski gaz. Nawiasem
mówiąc międzynarodowa agencja ratingowa Moody’s wśród
licznych grzechów zarzuca PGNiG „nieprzejrzystość” i
zbyt powolną poprawę funkcjonowania.
Minister skarbu Piotr Czyżewski trzyma się wykrętnej
taktyki Barcikowskiego. Odpowiadając (23 grudnia 2003
r.) w imieniu premiera Millera na interpelację poselską
w sprawie kontraktu gazowego z Ukrainą uciekł w
ogólniki. Ponoć dostał takie wytyczne od samego
premiera: wyjaśniać tak, żeby niczego nie wyjaśnić.
Pokazanie stanu faktycznego musiałoby zakończyć się
kilkoma dymisjami w PGNiG i w ABW.
Rząd niczego się nie nauczył. Dalej próbuje tuszować
afery i osłaniać swojaków, którym premier Miller
nieopatrznie zaufał.
Dla oceny, czy podpisany kontrakt PGNiG z Eural Trans
Gasem był szemrany, czy też nie, kluczowe znaczenie ma,
rzecz jasna, kwestia ceny, którą Polska zapłaci za
dostawę 2 miliardów metrów sześciennych gazu ziemnego
(turkmeńskiego i ukraińskiego, a tak naprawdę należącego
do rosyjskiego Gazpromu).
Według nieoficjalnych informacji, do których dotarło
„NIE”, Państwowe Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG)
płaci 125 dolarów za każdy tysiąc metrów sześciennych
gazu dostarczanego przez Eural Trans Gas. Tymczasem
wedle dokumentów, do których dotarliśmy, spółki
Bartimpex, ACL oraz Elcom oferowały natychmiastowe
dostawy gazu z Ukrainy po ok. 115 dolarów za tysiąc
metrów sześciennych (cena DAF Drozdowicze, czyli na
polskiej granicy). Jeden z oferentów Andrzej P. został
przez Barcikowskiego pomówiony, że jest
rosyjsko-ukraińskim agentem!
Minister Czyżewski w ogóle nie odpowiedział na pytanie
jasno sformułowane przez Izabellę Sierakowską i grupę
jej kolegów z SLD (cytuję): Czy podpisując umowę ze
spółką ETG rząd polski miał świadomość, że wyznaczona
przez tę spółkę cena gazu jest znacznie wyższa od
złożonych w ofertach innych spółek polskich. Czyżewski
zrobił unik pisząc (cytuję): Wynegocjowana cena jest
niższa od cen płaconych przez PGNiG innym dostawcom z
kierunków wschodnich. Jak widać z tej wymiany zdań
Sierakowska pisze „o zupie”, a minister opowiada „o
dupie”.
Oczywiste jest, że cena gazu, który kupujemy od Gazpromu
w dostawach długoterminowych (ustalana wedle formuły
tzw. cen kroczących), będzie zawsze wyższa od cen w
dostawach spotowych (natychmiastowych). W dostawach
opartych o umowy wieloletnie płaci się bowiem wyższą
cenę za gwarancję bezpieczeństwa dostaw.
Minister Czyżewski przeszedł do porządku nad
informacjami podanymi w „NIE” („Jak zarobić 360 000 zł
dziennie”), iż zarówno wiceszef ABW płk Paweł
Pruszyński, jak i wiceminister skarbu Ignacy Bochenek
(UP) na 6 dni przed podpisaniem kontraktu w Budapeszcie
zostali ostrzeżeni, że PGNiG godzi się zapłacić
wygórowaną cenę za gaz z Ukrainy, a prezes Kossowski
odrzuca korzystniejsze oferty.
Zdaniem redakcji „NIE” Sierakowska i jej koledzy powinni
zażądać od premiera Millera i ministra Czyżewskiego
dodatkowych wyjaśnień, a zwłaszcza publicznego podania
informacji, po ile Polska kupuje gaz od węgierskiego
pośrednika. Sejmowa Komisja Kontroli Państwowej powinna
natomiast zobowiązać Najwyższą Izbę Kontroli do
kompleksowego prześwietlenia PGNiG. Wyjaśnienia wymaga
także podłoże decyzji podjętej 17 czerwca zeszłego roku
o zmniejszeniu w Gazpromie zakupów gazu opartych na
wieloletniej umowie. Wygląda bowiem na to, że aneks do
długoterminowej umowy podpisano tylko po to, aby można
było chachmęcić przy spotowych dostawach gazu. Ponadto
okazało się, że tzw. dywersyfikacja dostaw gazu jest
czystą fikcją. De facto PGNiG kupiło i tak gaz od
Gazpromu, tyle że przy udziale podejrzanego węgierskiego
pośrednika.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Latające prochy
Mówią, że jesteśmy nihiliści. Plugawimy w "NIE" zamiast
chwalić. Burzymy zamiast budować.
Dziś prezentujemy epokowy projekt rozwiązania
najpoważniejszego polskiego problemu cmentarnego.
Ogłaszamy go, bo nie chcemy zabrać go ze sobą do grobu.
Od początku nad tym miejscem ciążyły kłótnie wzmacniane
warkotem buldożerów. Początkowo miał to być panteon
bohaterów walczących o wolną Polskę, potem symbol
pojednania dwóch sąsiednich narodów. Było i jest to
miejsce zadrą w dupach nakręcanych przez nacjonalistów –
polityków ukraińskich i polskich.
Wór z problemami
Krótka historia wykopków
Rok 1921. Ogłoszony konkurs na projekt urządzenia
cmentarza niespodziewanie wygrał student V roku
lwowskiej architektury Rudolf Indruch. Z matki
Czeszki, z ojca Słowaka, polski patriota. Obrońca
Lwowa przed Ukraińcami, uczestnik wojny
polsko-radzieckiej. Artysta, altruista, człowiek
schorowany. Jego śmiała, konkursowa wizja
cmentarza nigdy nie została zrealizowana do końca,
bo zabrakło na to pieniędzy. Nie zabrakło za to
prasowych polemik i pyskówek – spierano się w
trakcie budowy o wszystko. Zwłaszcza o katakumby
dla najbardziej zasłużonych, czyli o to, kto ma
tam spoczywać.
Rok 1939. Cmentarz był prawie gotowy, zachwycał
bogatą, różnorodną roślinnością. Spoczywało tam
1926 obrońców i 933 osoby zasłużone w inny sposób.
Obrońców ekshumowano z różnych miejsc pochówków. W
1925 r. wyeksportowano prochy jednego z nich do
Warszawy, gdzie zasiliły Grób Nieznanego
Żołnierza. Zatem postulowana przez nas ekshumacja
nie byłaby tam czymś nowym.
1940–1989. Cmentarz popada w ruinę. Nieliczni
pozostali we Lwowie Polacy nie byli w stanie go
utrzymać. W 1971 r. za zgodą władz centralnych,
miejskie władze Lwowa rozpoczęły burzenie
cmentarza. Pomimo protestów organizacji
polonijnych nie zaprzestano niszczenia.
Rok 1989. Za zgodą władz radzieckich obecna na
Ukrainie polska firma Energopol rozpoczęła
rekonstrukcję cmentarza. W kwietniu 1990 r. kwiaty
złożył tam prezydent Jaruzelski. Do tej pory jako
jedyny prezydent III RP. Oficjalnego otwarcia
odbudowanego prawie cmentarza nie udało się
dokonać przez następne 12 lat pomimo umów
państwowych polsko-ukraińskich. Zorganizowanie
uroczystości blokuje nacjonalistyczna Rada
Miejska, aktywna zwłaszcza za rządów mera
Wasyla Hujbidy. Nacjonaliści ukraińscy
nie godzą się między innymi na „niepodległościowy”
napis w centrum cmentarza, powrót rzeźb lwów przed
Łukiem Chwały, a także rekonstrukcję pomników
francuskich i amerykańskich żołnierzy-ochotników
walczących z Ukraińcami po stronie polskiej.
Uważają ich za obcych interwentów.
Odbudowany za pieniądze polskich podatników
cmentarz nadal dzieli. Jest wygodnym pretekstem
dla nacjonalistów do zaostrzania sporów.
Zaczęło się nieszczęśliwie, już w grudniu 1918 r.
Pospieszne, chaotyczne działania ówczesnego zarządu
miasta Lwowa pod przewodem prezydenta Józefa Neumana
sprawiły, że kupiono od sióstr benedyktynek ormiańskich
kawałek gruntu, przedłużenie cmenta-rza Łyczakowskiego.
Grunt fatalny, pochyłe, wertepowe zbocze. Tak to jest,
kiedy samorządowcy robią interesy z kościelnymi.
Nic dziwnego, że pierwszym ekshumowanym z różnych miejsc
kilkuset mogiłom groziło ześlizgiwanie się ze stromego
pagórka, zawłaszcza kiedy lało. Kiedy zaś świeciło
słoneczko wzgórze wysychało wraz z całą roślinnością.
Syf trwał do 1921 r., kiedy powstała Straż Mogił
Polskich Bohaterów i rozpisała konkurs na projekt
urządzenia cmentarza-panteonu. Tak powstał Cmentarz
Orląt Lwowskich. (Patrz ramka).
Miejsce pokręcone, podobnie jak XX-wieczna historia
Polski. Od czasu powstania niepodległej Ukrainy powód
zadrażnień między naszymi narodami i politykami. Nawet
na najwyższym szczeblu. Nie tak dawno prezydent
Kwaśniewski odwołał swój przyjazd do Lwowa i spotkanie z
prezydentem Kuczmą, po-nieważ nacjonalistycznie
nastawione władze Lwowa nie zezwoliły na wykończenie
cmentarza zgodnie z wcześniejszymi polsko-ukraińskimi
porozumieniami.
Wór zalet
Dzisiaj w prawie dziewięćset-tysięcznym ukraińskim
Lwowie żyje kilkanaście tysięcy Polaków, zwykle w wieku
emerytalnym. Do tej grupy można dodać następne
kilkanaście tysięcy młodszych. Odzyskujących "polskość",
uczących się języka Kochanowskiego i Leppera. Zwłaszcza,
kiedy mają nadzieję na studia w Polsce i osiedlenie się
tam. Gdyby władze polskie ogłosiły teraz nadzwyczajną
repatriację dla po-zostających we Lwowie Polaków i osób
poczuwających się do polskości, to w trymiga prysnęliby
stamtąd wszyscy. Nawet ci chorzy i słabowici. Wahania
mieliby jedy-nie prezesi polskich stowarzyszeń żyjący
głównie z prezesownia, czyli pomocy finansowej macierzy.
We Lwowie nie ma już Polaków, bo zaraz po zakończeniu
wojny wyjechali oni do PRL. Osiedlili się na ziemiach
poniemieckich, głównie we Wrocławiu. Do dzisiaj można tu
usłyszeć śpiewny lwowski akcent. Do Wrocławia
przewieziono też część zbiorów Zakładu Narodowego im.
Ossolińskich ufundowanych w 1817 r. przez Józefa
Maksymiliana – Panoramę Racławicką i wiele innych
lwowskich pamiątek polskości. We Wrocławiu bez trudu
można znaleźć jeszcze pusty plac w centrum miasta.
Idealny na wzorcowy, patriotyczny cmentarz.
Płascy materialiści i patriotyczni sceptycy oczywiście
zaczną się krzywić, że taka operacja to wielkie koszty i
trudności techniczne. To nieprawda. Mamy bogate
doświadczenia w sprowadzaniu prochów bohaterów do kraju.
Niedawno zaimportowaliśmy m.in. Paderewskiego,
Sikorskiego, a nawet młodego ukraińca grającego rolę
Witkacego. Szumnie i z pompą importowaliśmy też kości –
podobno kurczaka – udającego szczątki króla Stanisława
Augusta. Skoro udało się naszej firmie Energopol z musu
odbudować cmentarz Orląt Lwowskich, to jakiż problem
wszystko teraz przenieść? A kosztami podzieli się
Wrocław ze sponsorami. We Wrocławiu, w pohitlerowskiej
Hali Ludowej co roku odbywają się Międzynarodowe Targi
Sztuki Cmentarnej. Patriotyczni trumniarze na pewno nie
odmówią ostatniej posługi lwowskim bohaterom.
W ukraińskim Lwowie państwo polskie na siłę chce
utrzymywać cmentarz – symbol obrony polskiego Lwowa
przed ukraińskim rodzącym się wtedy patriotyzmem. I
chociaż obok jest cmentarz Strzelców Siczowych,
przeciwników Orląt Lwowskich, to miejsce nie ma szans
stać się symbolem narodowego
pojednania. Ma być archaiczną pamiątką "polskości" w
mieście od pół wieku już niepolskim. Mieście, do którego
nawet nacjonalistyczne polskie zgrupowania polityczne
roszczeń nie wysuwają. Po co zatem, w XXI wieku, nam
takie archaiczne "świadectwo polskości" ? Mamy przecież
wiek ekspansji gospodarczej, mediów elektronicznych, a
nie znaczenia wpływów nagrobkami. Jakich polskich
interesów kulturowych i gospodarczych ten cmentarz ma we
Lwowie bronić? Jakiej pamięci narodowej? Jakiej chwały i
obrony Lwowa, skoro dwadzieścia lat później Polska to
miasto utraciła?
Niech zatem cmentarz Orląt Lwowskich pojedzie, śladem
lwowiaków-Polaków, do Wrocławia. Miasta aspirującego do
międzynarodowej wystawy EXPO. Miasta teraz polskiego,
ale zawsze wielokulturowego. Są tam przecież: piastowski
romańskoeuropejski kościół NP Marii na Piasku, pruska
Hala Ludowa, zbudowana w stulecie zwycięstwa koalicji
antynapoleońskiej, cmentarz Żołnierzy Radzieckich,
cmentarz żydowski z grobem Ferdynanda Lassalla
założyciela niemieckiej SPD, no i kosmopolityczne zoo.
Cmentarz Polaków obrońców Lwowa pasuje do Wrocławia jak
ulał.
Niech orlęta polecą do Wrocławia.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Matka jest tylko jedna
Nadzorczyni stołecznej oświaty udało się ożywić
umierający Dzień Wagarowicza. Przeciw tej pani Dulskiej
uczniowie ochoczo posunęli na wagary.
W Warszawie i Trójmieście pojawiły się plakaty
zachęcające młodzież do wzięcia udziału w imprezach i
koncertach organizowanych przez firmę Schering AG z
okazji Dnia Wagarowicza, czyli pierwszego dnia wiosny.
Koncerty, loty samolotem i balonem, skoki bandżi, rodeo,
wspinaczki, jazdy samochodami terenowymi, żarło z grilla
oraz materiały informacyjne i książki na temat
planowania rodziny, czyli antykoncepcji. I wszystko to
za frajer. "Antykoncepcja, czyli seks na 6" – głosiło
jedno z haseł na plakatach.
Imprezy zaplanowano na piątek 21 marca po godzinach
lekcyjnych i sobotę od rana.
Pomysł nie podpasował jednej urzędniczce spod tego
Kaczyńskiego, którego prezydenturą los pokrzywdził
stolicę. Danuta Chojnacka, dyrektor Biura Edukacji
Miasta Stołecznego Warszawy, oburzyła się, nadęła i puff
– wydała rozkaz. Dyrektorzy warszawskich szkół otrzymali
12 marca pismo nakazujące im usunięcie z terenu szkół
wszelkich ulotek i plakatów reklamowych wykorzystujących
hasło "dzień wagarowicza". Dlaczego? Bo Chojnackiej
słowo "dzień" kojarzy się z Dniem Matki, więc
"wagarowicz" odpada. Szkoła nie może aprobować
utrwalania w świadomości społecznej pozytywnego
zabarwienia słowa "wagarowicz", przez zestawienie go ze
słowem "dzień" – napisała Chojnacka.
Dyrektorka spod Kaczyńskiego wyciągnęła z zakamarków
swojej średniowiecznej pamięci Dzień Żaka i po
otrzepaniu z kurzu zaproponowała zamiast Dnia
Wagarowicza.
Nie przełknęła naturalnie hasła: "Antykoncepcja, czyli
seks na 6". Niedopuszczalne jest także promowanie na
terenie szkoły oferty dotyczącej edukacji seksualnej w
formie proponowanej przez organizatorów imprezy.
Stwierdziła, że to niezgodne z ustawą o systemie
oświaty, ustawą o planowaniu rodziny, ochronie płodu
ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży
oraz rozporządzeniem MENiS określającym, co można mówić
w szkole na temat życia seksualnego, świadomego i
odpowiedzialnego rodzicielstwa, życia w fazie
prenatalnej, metodach świadomej prokreacji i takich tam.
Mimo że urzędniczka z miasta kazała dyrektorom szkół
zrywać plakaty i śledzić ulotki, informacja jednak
trafiła do uczniów. W imprezie w centrum Warszawy wzięło
udział 8 tysięcy młodych ludzi. Następnego dnia na
lotnisku w Modlinie – ponad 10 tysięcy.
Schering otrzymał stos podziękowań od dyrekcji szkół,
nauczycieli i uczniów. My dziękujemy Kaczyńskiemu za
oddanie stołecznej oświaty w nadzór osoby, która nie
wpędza młodzieży w kompleksy próbując górować umysłowo
choćby nad najgorszymi matołami.
Oprócz materiałów informacyjnych, dydaktycznych i
gadżetów promujących antykoncepcję Schering AG finansuje
wydawanie książek takich autorytetów w dziedzinie
wychowania seksualnego i świadomego planowania rodziny,
jak pedagodzy i seksuolodzy: prof. Zbigniew Izdebski,
przewodniczący ZG Towarzystwa Rozwoju Rodziny, i prof.
Andrzej Jaczewski, lekarz, przewodniczący Komisji ds.
Wychowania Seksualnego Towarzystwa Rozwoju Rodziny.
Szkoły otrzymują broszury, gadżety i książki za darmo.
Firma organizuje też bezpłatne badania mammograficzne w
różnych regionach Polski oraz imprezy, z których zyski
przeznacza na kupno wyspecjalizowanego sprzętu
medycznego. Sama również finansuje takie zakupy. Wspiera
badania i popularyzuje wiedzę na temat chorób
nowotworowych. W 2001 r. uruchomiła w Internecie trzy
niekomercyjne serwisy medyczne oferujące bogate
informacje ze spisami lekarzy specjalistów włącznie.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zwłoki politycznie niezbędne
Wiadomo było od razu, że chociaż jeden polski trup
wojenny stanowi niezbędny warunek zainteresowania się
polskiego społeczeństwa poczynaniami naszego rządu wobec
USA i w Iraku. Wraz ze śmiercią mjr. Hieronima Kupczyka
nieodzowny ten warunek został spełniony. W tym
rozumieniu jest to pożyteczna ofiara z ludzkiego życia.
Polska opinia społeczna ma charakter zaściankowy. Jest
obojętna wobec spraw międzynarodowych, gdy wykraczają
poza nasze stosunki z sąsiadami. Olewanie przez rodaków
polityki o nielokalnej skali pozwoliło władzom Polski
poprzeć słowem i czynem najazd Ameryki na Irak bez
żadnej na ten temat uprzedniej dyskusji w kraju i w
Sejmie.
Wpierw kłamano nam, że Saddam Husajn ma broń zagrażającą
światu, więc także Polsce, i chce jej użyć. Jego reżim
jest przy tym matecznikiem terroryzmu. Okazało się, że
broni tej Husajn nie miał i nawet w obronie własnej
niczego groźnego nie użył. Terroryści zaś zaczęli się do
tego kraju licznie zlatywać dopiero zwabieni obecnością
Amerykanów.
Teraz się twierdzi, że współokupowanie Iraku przez
Polskę służy wdrażaniu tam demokracji i zapobiega
rozpadowi tego kraju. „Gazeta Wyborcza” piórem Miłady
Jędrysik napisała: „Ale nawet ludzie nie uznający tych
argumentów nie powinni tak beztrosko lekceważyć
współodpowiedzialności za los Irakijczyków, którą Polska
wzięła na siebie”. Ma to być powód, dla którego nie
powinniśmy teraz wycofać żołnierzy z Iraku. Jest on
nieprawdziwy.
Polska nie ponosi żadnej współodpowiedzialności za Irak,
ponieważ nie mamy w tej sprawie nic do gadania. Polska
ponosi odpowiedzialność wyłącznie za popieranie złej
polityki Busha. Załamanie się eskapady powziętej przez
Amerykę byłoby dla świata korzystne. Zniechęciłoby
bowiem Stany Zjednoczone do dalszego wykorzystywania
swojej przewagi militarnej dla urządzania świata według
swych mocarstwowych ambicji.
Okłamują nas, że pomagamy ustanawiać w Iraku demokrację.
Jest ona tam niemożliwością, i to nie tylko ze względu
na odmienne w tym kraju tradycje i skłonności.
Demokracja, którą po II wojnie udało się Ameryce i
Anglii narzucić pokonanym państwom – Niemcom i Japonii,
a także wesprzeć we Włoszech – jest w Iraku nie do
zaszczepienia. Przewagę liczebną, więc wyborczą, ma tam
bowiem jeden odłam religijny. Przewagę uzbrojenia,
organizacji i determinacji – drugi odłam pragnący
państwem tym władać. Są też konflikty etniczne, np.
aspiracje odśrodkowe Kurdów. Demokracja możliwa jest
tylko w tych krajach zamieszkanych przez zantagonizowane
etnicznie lub religijnie odłamy ludności, gdzie odłamy
te chcą współżyć we wspólnym państwie w oparciu o
demokratyczne reguły gry wzajemnej. Gdy nie chcą, to
tylko dyktatura może spajać takie państwo, co zapewniał
Husajn, Tito, Stalin. Bez cementowania siłą następuje
rozpad.
Byłoby śmiesznie, gdyby rząd amerykański zdecydował się
wycofać z beznadziejnego i kosztownego w ludziach i
dolarach okupowania Iraku zawierając w końcu
porozumienie z Saddamem Husajnem. Dyktator chętnie
obieca, że zrobi porządek w Iraku, a potem postara się
rządzić już demokratycznie. Ciekawe, jak wówczas władze
Polski i wspierająca je w tej sprawie większość opozycji
uzasadnią naszą iracką eskapadę i trumny stamtąd
przywożone?
Autor : J.U.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wpierdol penitencjarny "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autosąd
Ponad połowa badanych Polaków ma fatalne zdanie o sądach
w III RP. Pojęcie „niezawisły sąd” traktowane jest jak
żart.
Pan Tadeusz Olczak był już bohaterem naszych artykułów,
ale powrócimy do niego, by na jego przykładzie pokazać
mechanizm działania lubelskich sądów. Swego czasu był
Olczak właścicielem Pierwszego Komercyjnego Banku (PKB)
w Lublinie. Potem NBP wprowadził tam zarząd
komisaryczny, a za pomocą kilkunastu uchwał i obniżenia
wartości akcji Olczaka sprowadził go do roli nic nie
znaczącego akcjonariusza. Olczak, słusznie czy nie,
uznał, że został pokrzywdzony. Poleciał zatem do sądów
szukać tej, no... sprawiedliwości. Najpierw do
istniejącego wówczas sądu wojewódzkiego, by zaskarżyć
wpisanie do rejestru sądowego niekorzystnych dla niego
uchwał. Zrobić to wtedy mógł drogą rewizji wnoszonej do
sądu wojewódzkiego (potem okręgowego – dla jasności
wywodu tylko tej nazwy będziemy używać). Warto przy tym
pamiętać, że decyzję o wpisie zaskarżanych uchwał podjął
Sąd Rejonowy w Lublinie w osobie pani sędzi Beaty
Błotnik. Sąd okręgowy wydał niekorzystny wyrok dla
Olczaka. W składzie tego akurat sądu była sędzia Halina
Wołek. Zwracamy uwagę na te nazwiska, bo to istotne.
No i dobrze. W czasie gdy Olczak przeżuwał gorycz
porażki, w lubelskim systemie sądowym nastąpiły radosne
dla środowiska sędziowskiego zmiany. Pani sędzia
Błotnik, której decyzją dokonano wpisu zaskarżanego
przez Olczaka, awansowała do sądu okręgowego. Zaś pani
sędzia Wołek do tej pory męcząca swój metternichowski
umysł w sądzie okręgowym przesiadła się na stołek
sędziego w lubelskim sądzie apelacyjnym.
Co robi obywatel w RP, który uważa, że sąd okręgowy go
skrzywdził? Oczywiście składa apelację. Tadeusz Olczak
tak właśnie zrobił. A tu mała niespodzianka – w składzie
sędziowskim sądu apelacyjnego, który miał rozpatrywać tę
sprawę, była pani sędzia Wołek. Ta sama, która wydała
niekorzystny dla Olczaka wyrok w sądzie okręgowym. Gdyby
więc teraz rozpatrując jako sędzia sądu apelacyjnego
pozew Olczaka przyznała, że sąd pierwszej instancji się
pomylił, to tym samym powiedziałaby, że jej decyzja jako
sędziego sądu okręgowego była niesłuszna. Mówiąc krótko,
musiałaby sama sobie przegryźć tętnicę. Łatwo się
domyślić, czym się skończyła apelacja – odrzuceniem, bo
nie trzeba mieć matury, żeby mieć instynkt
samozachowawczy. Sędzia Wołek takim instynktem się
wykazała. To prawda, że niesłychane jest, by ten sam
sędzia orzekał w sprawie własnego wyroku, ale nie takie
dziwy widywały polskie sale sądowe.
Tadeusz Olczak składał kolejne pozwy. Zaskarżał w nich
kolejne uchwały władz banku. I znowu siurpryzka – pozwy
te były z kolei rozpatrywane w sądzie okręgowym przez
sędzię Błotnik. Oczywiście, nie mamy żadnych podstaw, by
twierdzić, że sędzia Błotnik mogłaby grzeszyć brakiem
obiektywizmu nawet wtedy, kiedy przyznanie racji panu
Olczakowi wywalałoby w powietrze jej wcześniejsze
decyzje, które podejmowała jeszcze jako sędzia sądu
rejonowego. Ale też z drugiej strony myślimy sobie, że
rzadko kto lubi ogłaszać publicznie, iż jest cienki w
swojej robocie jak polsilver. Jeżeli to ostatnie zdanie
jest prawdziwe, to dowodem na to jest fakt, że sędzia
Błotnik rozpatrzyła negatywnie dla Olczaka wszystkie
trzy pozwy.
Na podstawie opisanych powyżej wydarzeń raczej nie dziwi
pewien ubytek zaufania pana Tadeusza oraz jego
pełnomocników do lubelskiego wymiaru sprawiedliwości.
Jego efektem była prośba skierowana do prezesa Sądu
Apelacyjnego w Lublinie i Ministerstwa Sprawiedliwości,
by było ono uprzejmie spowodować przeniesienie
rozpatrywanych spraw na obszar innej apelacji.
Pełnomocnik udokumentował konkretnymi numerami spraw, że
sędzia Wołek, która rozpatrywała (odmownie, rzecz jasna)
kwestie wyłączenia sędziów sądu okręgowego, wcześniej
była zaangażowana w rozpatrywanie spraw między stronami.
Zwracano w tym piśmie uwagę, że sprawa ta jest
bezprecedensowa w polskim wymiarze sprawiedliwości,
postępowanie sądu apelacyjnego przeczy całkowicie
zasadzie rzetelności postępowania i respektowania przez
sądy polskie zasady legalizmu, ponieważ narusza artykuł
45 konstytucji. Sugerowano wniesienie skargi
konstytucyjnej.
Powołujemy się na to pismo obszernie, ponieważ podpisany
jest pod nim człowiek o ogromnym autorytecie prawniczym
i tytule profesorskim.
To okazało się za mało, bo wniosek odrzucono.
I można by było na tym obrazku zakończyć opowiadanie,
gdyby nie drobiazg, który w ostatnich dniach wypłynął, a
który dowodnie dość pokazuje, że obawa pana Tadeusza
Olczaka i jego pełnomocników co do wiarygodności
lubelskich sądów ma pewne podstawy.
Pierwszy Komercyjny Bank w Lublinie został kupiony za
złotówkę przez Powszechny Bank Kredytowy, którego
prawnym następcą jest teraz Bank Przemysłowo-Handlowy.
Zatem BPH jest stroną w sprawach wytaczanych przez
Olczaka. Część z tych spraw znajduje się w gestii
lubelskiego sądu. Spór, który toczy pan Tadeusz, idzie o
bank jako przedsiębiorstwo, czyli nieruchomości warte
setki milionów złotych. Jedną z istotnych zasad
działania sądów jest zasada bezstronności w stosunku do
obu stron procesu. Nie byłoby na przykład ładnie, gdyby
sędzia sądzący sprawę o kradzież samochodu zaraz za
drzwiami sali sądowej wdał się w ożywioną rozmowę z
jednym z podsądnych o możliwości nabycia samochodu, o
którym przed chwilą rozprawiał. Budzić by to mogło
uzasadnione podejrzenia, iż bezstronność pana sędziego
może być nieco zachwiana, skoro tak bardzo zależy mu na
tym samochodzie. A dokładnie tak właśnie wygląda z boku
publicznie podnoszona w miejscowej prasie chęć nabycia
przez lubelski sąd od BPH nieruchomości
wartej 8 mln zł, podczas gdy z istoty sprawy wynika, że
ta nieruchomość – jak wszystkie inne wchodzące w skład
sprzedanego niegdyś przedsiębiorstwa bankowego – jest
przedmiotem sporu. Sądowi zależy na kupnie czegoś, o
czym ten sam sąd rozstrzyga. To pewna aberracja,
delikatnie mówiąc. Pan O. złożył, owszem, wniosek o wpis
ostrzeżenia w księgach wieczystych o sporze toczącym się
wokół wspomnianych nieruchomości, niemniej dziwi
niewiedza lubelskiego sądu co do tego, co i od kogo
chciałby nabyć. Podobne decyzje czynią wytłumaczalnym
obawy ponad połowy obywateli naszego kraju, że lepiej
wymierzanie sprawiedliwości powierzyć Ku-Klux-Klanowi
lub dochodzić jej samemu z bejsbolem w ręku, niż zdawać
się na nasze sądy.
Piszemy o tej sytuacji tym chętniej, że Lublin akurat to
rodzinne strony ministra sprawiedliwości Grzegorza
Kurczuka. Pozwalamy sobie mniemać, że pan minister,
którego nie wzruszają koleżeńskie układy w swojej
partii, gdy idzie o przestrzeganie prawa, pod tym samym
kątem popatrzy na własne podwórko. Bo to głupio, gdy
ludzie wątpią w państwie w niezawisłość sądów.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bogurodzica zakładowa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gdy poślina ci przydzwoni "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sezon polowań na pedofila
Oskarżenie o molestowanie seksualne jest doskonałym
sposobem na udupienie człowieka. Opisaliśmy to w
artykule "Raz, dwa, trzy, pedofilem jesteś ty" ("NIE" nr
19/2002). Oto kolejny przykład: wiele wskazuje na to, że
Janusz O. były wicedyrektor Specjalnego Ośrodka
Szkolno-Wychowawczego z Rybnika w efekcie intrygi trójki
pracowników zostałoskarżony o molestowanie
niepełnosprawnych wychowanków. Siedzi w kryminale 19.
miesiąc i jeszcze posiedzi.
11 kwietnia 2001 r. "Super Express" zagrzmiał o
krzywdzie wychowanków rybnickiego ośrodka. Zgwałcił mnie
pięć razy. Bolało. Minął tydzień, może dwa, kiedy zrobił
mi to znowu. (...) Raz zrobił mi "to", kiedy mój kolega
spał obok na łóżku. (...) Zaczął mnie bić, pod nogi
rzuciłam mu butelkę, potem mnie bił tą butelką po głowie
i plecach. (...) Uderzył mnie w dziób, aż mi się w
głowie zakręciło, bo szukał papierosów w mojej półce.
Sadystą miał być wychowawca Janusz O. Nie mówili o tym
wcześniej, bo się bali i nie mieli komu zaufać. Zaufali
dziennikarce, znajomej ich wychowawczyni. Prokuratura
wszczęła postępowanie.
Niektórzy pokrzywdzeni zeznając przed prokuratorem
wycofali się z zarzutów. Niektórzy, bardziej
upośledzeni, tylko kiwali głowami, odpowiadali
pojedynczymi słowami. Prokuratura wywnioskowała z ich
zeznań, co chciała.
Ruszaj swoją dupę
Janusz O. był pupilkiem dyrektorki SOSW Elżbiety F.
Nazywała go diamentem. Kulturalny, dyspozycyjny,
niezastąpiony. W 1995 r. zaangażowała go do pracy w
ośrodku. Wkrótce stał się jej prawą ręką. W 1998 r.
oceniła jego pracę jako szczególnie wyróżniającą.
O ile F. hołubiła swój diament, o tyle pozostałych
wychowawców miała za nic. Metodą jej rządów było
skłócanie wszystkich ze wszystkimi. Wiosną 1999 r.
pedagodzy zwołali radę i postawili wniosek o odwołanie
F. Janusz O. głosował jak inni. Elżbieta F. nie darowała
mu braku lojalności. Kilka dni później oświadczyła, że
do Wydziału Edukacji dostarczyła "czarną kopertę" z
materiałami przeciwko O.
Wkrótce założyła kolejną teczkę. Nazwała ją "RSD", czyli
"ratuj swoją dupę". Gromadziła w niej uzyskiwane od
podwładnych oświadczenia, z których miało wynikać, że
widzieli sińce na rękach dziewcząt – dzieło Janusza O.
– Obawiałem się, że jak nie napiszę, to będzie się
mścić. Ja i kolega, który też podpisywał takie
oświadczenie, czuliśmy się, jakbyśmy pisali donosy na
pana Janusza. On zawsze zachowywał się elegancko, dzieci
go lubiły – mówił rok później przed sądem o
okolicznościach powstawania oświad-czeń świadek B. Inni
pracownicy potwierdzili namowy pani dyrektor.
Zrobi się z niego pedała
Mimo akcji obrończej pani F. przestała być dyrektorką.
Nowym dyrektorem został Witold C. Na swego zastępcę
powołał Janusza O. Nominacja dolała oliwy do ognia.
Podczas spotkania towarzyskiego Leszek F., prywatnie mąż
byłej dyrektorki, służbowo opiekun nocny, zapowiedział,
że jak się nie da wykończyć go w normalny sposób, to
zrobi się z niego pedała. Obecne przy tym Irena S. i
Mariola S. sporządziły notatkę służbową, którą
przekazały Witoldowi C.
Do akcji wykończenia kolegi przyłączyła się Halina P.
Dyrektor zwrócił się do sądu rodzinnego o odwołanie jej
z funkcji opiekuna prawnego kilku dziewcząt. Wychowanki
skarżyły się, że nie dostają kieszonkowego i ubrań. Po
kontroli okazało się, że pani P. zatrzymała sobie część
powierzonych jej pieniędzy.
27 marca 2001 r. odbywała się rozprawa. Janusz O.
zeznawał przeciwko wychowawczyni. Po wyjściu z sali
rozpraw siostra Haliny P. wykrzyczała pod adresem
czwórki wychowawców: pedofile, zboczeńcy, sadyści, nie
dożyjecie emerytury w tym ośrodku, a O. i C. wykończę i
jeszcze wam telewizję sprowadzę.
Aresztowali pedofila
Po ukazaniu się artykułu w "Super Expresie" Janusz O.
został zawieszony w czynnościach wicedyrektora ośrodka.
– Był przygnębiony, obawialiśmy się o jego życie. Nikt
nie wierzył w jego winę – mówi wychowawczyni Joanna S.,
która Janusza O. zna od dziecka.
23 czerwca 2001 r. O. został aresztowany.
Podczas zorganizowanej przez dyrektora Witolda C.
konferencji prasowej pedagodzy bronili swego kolegi,
zarzucając dziennikarzom tendencyjność. – Redaktorzy
oskarżyli nas o chorą solidarność i spisek. Mamy dowody,
że spisek istnieje, ale to nie my jesteśmy spiskowcami –
mówią.
Notatka służbowa z 29 czerwca 2001 r. Zgłosił się do
ośrodka nasz były wychowanek Mariusz C. Kiedy dowiedział
się, że pan Janusz został aresztowany, powiedział nam,
że uczestniczył w rozmowie, kiedy pani dyrektor Elżbieta
F. nakłaniała po feriach zimowych tego roku Jacka N. do
rozpowiadania o panu Januszu, że "robił z chłopcami
różne brzydkie rzeczy" oraz że "jeżeli Jacek udowodni,
że odszedł z internatu przez pana Janusza, to otrzyma 90
milionów wyprawki". (...) Na pytanie czy zeznał to w
prokuraturze odpowiedział "nie". Zapytany dlaczego nie,
odrzekł "bo nikt mnie o to nie pytał".
Przesłuchania
W kwietniu 2002 r. przed prokuratorem Bernadetą Breisą
chłopcy potwierdzili zarzuty. Z protokołu wynika, że
zeznawali w sposób logiczny i precyzyjny. Do prokuratury
trafiła również kaseta magnetofonowa z opisem
molestowania i pobić nagrana... w domu pani F. Swoje
wychowanki przyprowadzała tam również pani P.
Z aktu oskarżenia: ...Od 1995 r. Janusz O. wykorzystywał
swoich wychowanków. (...) Korzystając z pełnionego w
nocy dyżuru udawał się do ich sypialni. Tam kładł się do
łóżka, gdzie spał wychowanek, rozbierał go, po czym
wkładał mu swego członka do odbytu (...) Z czasem
wykorzystywanie seksualne wychowanków przez O. stało się
dla niego normą, bowiem wykorzystywał do tego każdą
nadarzającą się okazję w czasie nocy i dnia. (...) Do
wychowanek stosował przemoc fizyczną.
Pokrzywdzeni
Bogdan D. był podobno wielokrotnie zmuszany przez
Janusza O. do stosunków analnych. Matka chłopca w to nie
wierzy. Zna O., bo pracuje w ośrodku. Zresztą syn
powiedział jej, że do niczego takiego nie doszło.
– Bogdan powtarza jak papuga, co mu się powie.
Prokuratorka zadawała mu pytania, a on odpowiadał
pojedynczymi słowami. Moim zdaniem nie rozumiał tych
pytań – zeznała w sądzie.
Wystawiając opinię o Bogdanie wychowawca klasy
stwierdził: Wypowiada się niechętnie, ma duże trudności
w prawidłowej budowie zdania. Nie umie opowiadać, nawet
prostymi zdaniami.
Rafał S. Sama pani F. napisała o nim: Łatwo poddaje się
każdej sugestii, ze szczególną skłonnością do zachowań
negatywnych.
Notatka z 29 września 2001 r. z rozmowy z Rafałem S.: W
trakcie rozmów z uczniami na temat olimpiady specjalnej
Rafał S. powiedział, że był pytany o pana Janusza przez
panią w internacie (prokurator) i powiedział to, co mu
kazała pani F., która obiecała, że jeżeli będzie tak
mówił to dostanie prezent. Rozmowę zakończył: "a do
dzisiaj obiecanego prezentu nie dostałem".
Bracia, Mateusz i Łukasz P., trafili do SOSW z sądowego
nakazu na początku lat 90. Ojciec zmuszał ich do
kazirodczych stosunków seksualnych, katował, przypalał
żelazkiem. Domowe przejścia spowodowały, że Łukasz stał
się niezwykle agresywny i niebezpieczny dla otoczenia.
– Łukasz nie pozwoliłby zrobić sobie coś wbrew swej woli
– twierdzą wychowawcy.
W sądzie Łukasz tłumaczył, że chce o wszystkim
zapomnieć. Mówił, że bardzo lubi O. Bywał u niego w
domu, ale tam do niczego nie dochodziło. Jego głęboko
upośledzony brat Mateusz nie miał pojęcia, czego chcą od
niego w sądzie. Na pytanie, czy słyszał, co mówili
koledzy, powiedział: świńskie rzeczy mi pokazywali.
Sędzia zapytał, ile razy byłe te świństwa. Pomagał mu
przypomnieć sobie podając kolejne liczby. Stanęło na
sześciu, bo tylko do tylu Mateusz umiał liczyć.
Przyznał, że brzydkie rzeczy o panu O. kazał mu mówić
kolega Krzysiek.
Świadkowie oskarżenia
Krzysiek zeznał przed sądem: To, co powiedziałem, to
dlatego, że miałem uraz do pana Janusza. Koledzy mówili,
że O. jest gejem, ale oni ściemniali – chodzi mi o
Mariusza C. i Jacka N. Czasem O. nie dawał Jackowi
pieniędzy, gdy był on pijany. Poza tym zabraniał
palenia, zabierał pa-pierosy i niszczył.
Mariusz C., ten sam, który poinformował wychowawców o
manipulacjach byłej dyrektorki, zeznał:
– Jacek mówił mi, że O. wykorzystuje dzieci, potem mówił
inaczej. P. i F. namówiły go, żeby zeznawał, że pan
Janusz molestuje.
Inni świadkowie zeznawali w podobnym tonie. Nie
widzieli, by O. kogokolwiek molestował. Piotr G.
przyznał się koledze, że nakłamał prokuratorce, ale nie
wytłumaczył, dlaczego. Wiola B. napisała oświadczenie,
że Janusz O. ją pobił, bo zachęciła ją do tego Halina P.
Elżbieta F., jej mąż i Halina P. wszystkiemu
zaprzeczali. Nie było obietnic, że za oskarżenie O.
ktokolwiek dostanie prezenty. Ktoś wywiera na nich
naciski, by tak mówili. Nie było konfliktu między nimi a
O. Fakty temu przeczą.
Biegli
Nie było jednomyślności wśród biegłych. Psycholog A.
Kobulańska-Ciupka nie wykluczyła możliwości
zasugerowania świadkom wypowiedzi, przekształceń ich
zeznań w protokołach, nie wykluczyła, że nie byli oni w
stanie zapoznać się z ich treścią. B. Kołodziejczyk,
psycholog kliniczny, uznała zaś, że oskarżenia złożone w
prokuraturze są prawdziwe. Żadna z nich nie badała
świadków.
Naszym zdaniem zgromadzone dowody to lipa. Proces z
wyłączeniem jawności trwa od miesięcy. Niech nam kto
powie, czy aby przypadkiem w takich sprawach, jak ta i
wcześniej opisana przez nas gdyńska, wyłączenie jawności
nie służy przede wszystkim wyłączeniu społecznej
kontroli nad wymiarem "sprawiedliwości"? Kontroli
niezbędnej, skoro molestowanie seksualne stało się
modnym instrumentem rozgrywek personalnych.
Autor : Alicja Brzeźińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gul gul bul bul "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sztywne łącze z diabłem
Zaprzedaliśmy duszę przez Internet, ale Szatan
propozycję odrzucił.
Lewitujesz. Twoje ciało zesztywniało oraz targają nim
konwulsje. Całkiem obcym ci dotąd angielskim lecisz jak
Tony Blair. Już wiesz: zostałeś opętany.
Zamiast biec do egzorcysty udaj się do pośredniaka. Może
twoje nowe właściwości sprawią, że dostaniesz robotę.
Nie ma co ukrywać: nabycie takich umiejętności w sposób
przyrodzony jest kosztowne, czasochłonne i uciążliwe. Na
szczęście Szatan wie, że bezrobotny nie ma forsy.
Dlatego stworzył kuszącą alternatywę – wystarczy
podpisać cyrograf. Zaprzedanie duszy diabłu w zamian za
podwyższenie kwalifikacji może się odbyć w Internecie.
Już w 1999 r. doniósł o tym "Dziennik Polski”: Dzisiaj
technologia komputerowa osiągnęła taki rozkwit, że za
pomocą Internetu można nawet sprzedać diabłu duszę. Dla
czcicieli Antychrysta wręcz wymarzoną okazją do
zaprezentowania się innym, do przyciągania nowych
zwolenników stał się Internet – medium, mające
szczególny wpływ na młodych ludzi. Słudzy diabła nie
mogli zmarnować tak wielkiej szansy do głoszenia
najgorszej propagandy – propagandy kultu zła. Jeżeli
chcesz zostać członkiem i oddać swoją duszę diabłu,
wpisz swoje imię – okno dialogowe z takim napisem
pojawia się na jednej ze stron.
Odcięty penis
Kościół ostrzega: podpisanie elektronicznego cyrografu
należy traktować serio. Jako przestrogę publikujemy
opowieść o pewnym młodym mężczyźnie ze Śląska, który
wszedł na diabelską stronę internetową i dla zabawy
podpisał szatański dokument. Najpierw zaczął wyć, z ust
poszła mu piana, a potem zupełnie nieoczekiwanie wdrapał
się na drzewo. Mówił obcymi językami. Niestety, były to
języki starożytne, a więc nie zapewniające sukcesów na
rynku pracy. Na dodatek nieszczęśnik udał się na mszę do
Kościoła rzymskokatolickiego i tam z dziką satysfakcją
odciął sobie penisa. W ten sposób nie dość że
definitywnie stracił szanse na wykonywanie wielu dobrze
płatnych zawodów, to jeszcze pozbawił się instrumentu
niezbędnego do spełnienia papieskiego postulatu
uprawiania płodnego seksu.
Zły nie kupił
Postanowiliśmy sprawę zbadać osobiście. Po wpisaniu
odpowiedniego adresu modem ani nie zaryczał, ani nie
buchnął ogniem i wonią siarki. Niedobrze?
Zastanowiło nas, że przed wejściem do szatańskiego
portalu autorzy zostawili internautom możliwość wyboru.
Można kliknąć na ikonę lewą ("chcę żyć z Chrystusem”)
albo na prawą ("chcę żyć z Szatanem”). Najwyraźniej
wysłanników Złego charakteryzuje większa tolerancja niż
ich katolickich oponentów. Wybraliśmy życie z Szatanem.
Podpisywaliśmy wszystko, co podsuwał nam pan diabeł, a
następnie sprawdzaliśmy, czy posiedliśmy jakieś nowe
zdolności. Próba lewitacji zakończyła się klęską. Nie
potrafiliśmy też się dogadać z żadnym Angolem, a nawet z
osobistą żoną. Nie targnęły nami konwulsje. Żaden
fragment naszego ciała nie zesztywniał. Dlaczego
transakcja ze Złym nie doszła do skutku?
Cyrograf bez mocy
Odpowiedź znaleźliśmy na łamach "Dziennika Polskiego”:
Wpisanie swojego imienia w okno dialogowe nie oznacza
automatycznego zaprzedania duszy – wyjaśnia ksiądz
Dariusz Ostrowski – wikariusz parafii Najświętszej
Rodziny w Nowym Bieżanowie. – Gdy ktoś nie rozumie
treści pytania, a kliknięciem podpisze cyrograf, nie
będzie on miał żadnej mocy.
Przyznajemy: nasze zdolności rozumienia treści pytania w
momencie kliknięcia były poważnie ograniczone – z natury
tak mamy. Prawdę mówiąc nie jesteśmy zdolni do
świadomego podpisania nawet całkiem zwyczajnych
dokumentów.
Na pocieszenie poczytaliśmy sobie satanistyczne teksty.
Między innymi wyczytaliśmy, że zdaniem sługusów diabła
piwo jest lepsze niż Jezus, gdyż nie mówi Ci jak
uprawiać seks, a ponadto nie musisz czekać 2000 lat na
kolejne.
Szatan przyjacielem Kościoła
Szacuje się, że w Polsce żyje ok. 20 tys. satanistów.
Silne ośrodki diabelskie znajdują się we Wrocławiu,
Szczecinie, Gdańsku, Warszawie, Łodzi oraz w umiłowanym
przez papieża Krakowie. Wśród wyznawców diabła jest 10
kapłanów zatwierdzonych przez papieża, ale nie tego z
Wadowic, tylko ichniego, który jest czarnym papą i
nazywa się La Vey.
Naszym zdaniem, Kościół nie powinien walczyć z
satanizmem, gdyż tępiąc diabła i jego ludzi podcina
gałąź, na której tak majestatycznie siedzi od wieków.
Dostrzegli to nawet sami sataniści. Dziewiąte
przykazanie satanistyczne nie bez kozery brzmi: Szatan
był i jest najlepszym przyjacielem Kościoła, pomaga mu
przecież utrzymać business.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W Lublinie policja szuka dwóch jamników, które
uszkodziły samochody na ul. Leszetyckiego. Jeden z psów
przegryzł przewody hamulcowe w Volkswagenie Passacie,
drugi – linkę sprzęgła w Oplu Corsie. Obaj terroryści są
maści brązowej.
W Szkole Podstawowej nr 10 w Suwałkach uczeń klasy
czwartej nadepnął na nogę pani od przyrody. Został za to
uniesiony za bluzę w powietrze i obity po buzi. Dostało
się też koledze, który poszedł zmoczyć chusteczkę, by
wytrzeć rozbity nos kolegi. Zgodnie z prawami przyrody
dzieci potem dorastają i rewanżują się belfrom.
W Mielcu 14- i 16-latka pobiły do nieprzytomności
14-letnią koleżankę. Poszło o chłopaka. Panienki
podeszły do bicia bardzo sumiennie. Policja ustaliła, że
do napadu przygotowywały się w siłowni.
46-letni mieszkaniec Małopolski odpowie przed sądem za
kazirodztwo i stosunki seksualne z 3-letnim synkiem. W
czasie wizyt synka w swoim mieszkaniu tatuś
wykorzystywał go seksualnie i uprawiał w jego obecności
seks ze swoim pełnoletnim kuzynem. Znęcał się także nad
dzieckiem strasząc je m.in. maską Drakuli.
Morski Oddział Straży Granicznej w Ustce zatrzymał do
kontroli kuter UST-108. 32-letni szyper był kompletnie
pijany – ponad 3 promile w wydychanym powietrzu.
Strażnicy odnotowali, że przed rokiem ten sam szyper,
dowodząc kutrem UST-82, miał w wydychanym powietrzu
tylko 2,61 promila. Dobra to nowina, że rybaków stać już
na więcej przyjemności.
W Gdańsku Wrzeszczu policjanci, którzy weszli do
mieszkania w budynku przy ul. Chrzanowskiego, zastali
46-letniego mężczyznę siedzącego na tapczanie przy
zmasakrowanych zwłokach swojej siostry, którą zabił.
Kobieta miała wnętrzności na wierzchu. Mężczyzna, który
sam poprosił sąsiada o wezwanie policji, skracał sobie
oczekiwanie na nich bawiąc się obciętymi palcami
siostry. Na palcach były pierścionki.
Ponad 570 flag – polskich i unijnych – znikło z ulic
Łomży podczas długiego weekendu majowego. Ocalały tylko
te, które znajdowały się na chronionych budynkach.
Kradzież tak wielkiej liczby flag świadczy o wzroście
patriotyzmu w mieście, którego mieszkańcy dotychczas
licznie emigrowali do Ameryki.
25-letni rzeźnik spod Krakowa zgwałcił i zamordował
młodą kobietę. Chcąc zmylić trop podszył się pod swą
ofiarę i wysyłał po morderstwie do jej znajomych SMS-y
ze skradzionego jej telefonu komórkowego. Fortel się nie
powiódł, w SMS-ach były błędy ortograficzne, których
młoda kobieta nigdy nie popełniała.
D. J.
Rencista z Suwałk Tadeusz Ł. podjął niekonwencjonalną
walkę z urzędnikami Referatu Geodezji Urzędu Miejskiego.
Aby uzyskać wyrys z mapki geodezyjnej potrzebny mu do
sprawy sądowej, posłużył się gaśnicą. Jak twierdzi,
dopiero po tłuczeniu gaśnicą w ściany i kopaniu w drzwi
dokument otrzymał. To się nazywa walka z biurokracją.
BPJ
Do Prokuratury Rejonowej w Tomaszowie Lubelskim zgłosiła
się 30-letnia mieszkanka tego miasta, aby donieść na
własnego męża. Jej zdaniem małżonek od dawna znęca się
nad nią i nad jej nieletnią córką w ten sposób, że
dniami i nocami głośno słucha Radia Maryja. Prokuratorzy
do sprawy podeszli poważnie i zlecili policji zebranie
materiału dowodowego niezbędnego do przedstawienia
sadyście ewentualnych zarzutów.
B. K.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
22 stycznia
"Józef Oleksy, doktor nauk ekonomicznych po Szkole
Głównej Planowania i Statystyki, specjalista od handlu
zagranicznego i międzynarodowych stosunków
gospodarczych, postanowił zająć się tym, »na czym się
zna« – eksportem... ubeckich agentów. Może i
przysłużyłby się Polsce (im mniej agentów w kraju, tym
normalniej), gdyby nie miejsce, do którego chce ich
ekspediować. Parlament Europejski, mimo skromnych
kompetencji, musimy obsadzić ludźmi wiedzącymi, czym
jest polski interes narodowy. Osobiście nie sądzę, aby
byli agenci mieli takie poczucie".
PW, "Eksporter Oleksy"
24–25 stycznia
"W Krakowie powstała Fundacja Szlaków Papieskich. Jej
fundatorem jest profesor Jerzy Turowski. Zarząd oraz
radę fundacji będzie stanowił Komitet Organizacyjny
Szlaków Papieskich w Gorcach i Beskidzie Wyspowym. (...)
Szlaki papieskie to żywy pomnik ludzi Podhala oraz
Krakowa. Są to przede wszystkim szlaki duchowe.
Wędrówki, a może raczej pielgrzymki po nich wymagają
opieki duszpasterza".
Małgorzata Pabis,
"Fundacja Szlaków Papieskich"
"Bardzo dobrze czuli się najmłodsi uczniowie, mając
anielskie skrzydła u ramion. Aniołki były białe, różowe,
żółte, granatowe i srebrne – w zależności od tego, jaki
kolor w drodze loso-
wania przypadł danej klasie. Wszystkie dzieci w strojach
wykonanych według pomysłów rodziców okazały się
wyjątkowo fotogeniczne. Bal aniołków odbył się w
ubiegłym tygodniu
w katolickiej szkole podstawowej przy ul. Ogrodowej".
(a), "Karnawał w szkołach"
"Cóż to takiego, że Józef Oleksy »biesiadował« – jak sam
mówił – i że przyjmował w prezencie marynowany czosnek i
wodę mineralną od swojego przyjaciela Ałganowa. Czy to
od razu oznacza, że jest »Olinem«, choć oczywiście każdy
wie, że przy »biesiadowaniu« różnie bywa. (...) Ma rację
premier Miller, że »historia zatoczyła symboliczny
krąg«. Trudno o bardziej wymowny »symbol« niż Józef
Oleksy na stanowisku ministra spraw wewnętrznych".
Julia M. Jaskólska, "Lek na całe zło"
27 stycznia
"Nie można przecież wykluczyć tego, że za parę miesięcy
do pojednania z Piętnastką trzeba będzie przekonywać
Polaków także przy pomocy sprawnie działającej policji.
Władza jest więc roztropna i stara się zawczasu
przygotować sobie na taką ewentualność odpowiedni kij.
Trudno, by pani Huebner tymi sprawami się zajmowała,
kiedy pod ręką jest doświadczony Oleksy. Czegoś się
przecież od swego przyjaciela Władimira Ałganowa –
zdolnego oficera wywiadu sowieckiego, a potem
rosyjskiego – musiał w końcu nauczyć".
AS, "Oleksy znajdzie kij"
"Głos"
24 stycznia
"I teraz po tym słynnym »pomożemy« Gierka, na którym ja
byłem i były tysiące ludzi, bezpieka wiedziała, że ja
nie krzyczałem – wszyscy krzyczeli »pomożemy« – ja nie
krzyczałem. I bezpieka natychmiast mnie wezwała. (...) I
może rzeczywiście coś tam napisano o współpracy.
Ale nigdy z mojej strony nie było żadnego pisma, żadnego
donosu. (...) Nigdy niczego nie napisałem. Nigdy żadnych
donosów nie miałem. Ja byłem od urodzenia wrogiem
komunizmu, wrogiem tamtej władzy. Dlatego niech nikt
nawet nie myśli o tym, to się nie mieści mi w głowie...
Ja nie mógłbym".
Lech Wałęsa,
wypowiedź dla Radia Maryja 17 stycznia 2004 r.
Radio Maryja
26 stycznia
"Dzisiaj w nocy czytałem artykuł w »Naszym Dzienniku« –
»Jakobini Kampuczy«. Mówię o Pol Pocie. W ciągu 3 lat
potrafił wymordować ponad 3 miliony ludzi w swojej
ojczyźnie, jedną trzecią. Wychowywany był od dzieciństwa
na rewolucji francuskiej, na tych niby-ideałach, na
tym bezbożnictwie. Na tym jest budowana współczesna Unia
Europejska, na bezbożnictwie. Tak jest budowana Francja,
tak są budowane Niemcy. Odejście od Boga. I to jest
wielkie niebezpieczeństwo. (...) To jest atak na
katolicki naród, to wszystko, co przygotowują".
o. Tadeusz Rydzyk, spotkanie Rodziny Radia "M" w
Tarnobrzegu
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Och, pardon
Janusz Korwin-Mikke jest sztukmistrzem w wyłapywaniu
dziur myślowych. Potrafi rozumować czysto jak matematyk
i doprowadzać przewody myślowe do ich końcowych,
zaskakujących konsekwencji.
Dzięki temu odnosi sukcesy jako rozrywka umysłowa. Nie
ma natomiast wzięcia jako polityk. Polityka to bowiem
sztuka wielopłaszczyznowa, wymagająca intuicji i
powiązania z życiem. Żywi się ona brudnawą logiką
powszechną, a nie czystą.
Powiada nam J.K.M., że skoro w Jedwabnem jedna grupa
byłych obywateli Polski wymordowała inną grupę byłych
obywateli Polski, a stało się to pod władzą państwa
niemieckiego, Kwaśniewski nie powinien za to przepraszać
Żydów. Prezydent RP nie jest bowiem głową narodu, lecz
państwa określonego w konstytucji jako ogół obywateli
polskich, nie zaś jako katolickordzenna część ludności.
Na gruncie takiego prawnopaństwowego doktrynerstwa
trafny byłby wniosek, że Kwaśniewski przeprosić powinien
raczej za pogrom kielecki z 1946 r. niż jedwabieński z
1941. W Kielcach także jedna grupa polskich obywateli
wymordowała gromadę współobywateli, ale stało się to pod
rządami państwa polskiego. Niektórzy jego niżsi
funkcjonariusze – żołnierze i milicjanci – brali udział
w pogromie. Wyżsi urzędnicy lokalni zawinili zaś
nieudolnością w przeciwdziałaniu mordom lub nie
sprzeciwili im się ze strachu. Państwowy wymiar
sprawiedliwości osądził zaś za tę zbrodnię niedbale i na
pokaz.
Rzecz w tym, że Kwaśniewski przepraszał za Jedwabne w
obrębie innego porządku i obrządku niż państwowoprawny.
Mianowicie z mandatu polityczno-moralnego.
Prezydent RP wybierany jest przez ogół obywateli. Ma
więc bardziej wymierny tytuł niż ktokolwiek inny, np.
papież, prymas czy Moskal, do wypowiadania się w imieniu
społeczności polskiej.
Po drugie, w niespełna rok po Jedwabnem polityką
państwową III Rzeszy Wielkoniemieckiej stało się
wymordowanie wszystkich Żydów. Trudno jednak od prawnych
(choć nie politycznych i nie moralnych) spadkobierców
III Rzeszy, czyli od władz dzisiejszych Niemiec, domagać
się, żeby przepraszali za to,
że hitlerowska policja nakłaniała do mordu w Jedwabnem i
tolerowała go, czyli za drobny tylko wstęp do zbrodni
największego wymiaru. W historię Polski Jedwabne wpisuje
się jako rzecz szokująca, w historię Niemiec – jako
epizod.
Po trzecie – i tu już się do pana Korwina-Mikke zbliżam
– natręctwem i manierą jest ta cała moda na
przepraszanie za przeszłość. Już wszyscy, wszystkich za
wszystko poprzepraszali i owo "pardon, pardon, pardon"
przemienia się w groteskę. Skoczność polityków do
przepraszania zdradza wpływ obłudnej doktryny
katolickiej z jej rytuałem wymazywania win poprzez ich
wyznawanie.
Gdyby Hitler wyżył i oznajmił: bardzo przepraszam Żydów
za wymordowanie paru milionów ich przodków i pociotków,
wielce tego żałuję – to pęklibyśmy przecież ze śmiechu.
Przeprosiny Kwaśniewskiego, który stoi na czele państwa
nie będącego prawnym spadkobiercą hitlerowskiej policji,
nie śmieszą jednak. Były one uprawnionym i
oczyszczającym atmosferę aktem politycznym. Miał on
charakter polemiczny wobec polskich nacjonalistów
twierdzących uparcie, że ogół Polaków był zawsze
szlachetny i czynił dobrze, cierpiał od innych nacji
nikomu sam cierpień nie zadając, a teraz wrogowie go
spotwarzają wmawiając mu zbrodnie zbiorowe typu
Jedwabne.
Głowa państwa oznajmiła dobitnie, że polskie państwo
dystansuje się od zakłamanego szowinizmu.
Prezydent RP nr 3 stoi na czele państwa będącego
spadkobiercą RP nr 2, w której 10 proc. obywateli
uważało się za Żydów. Z tych 10 proc. ocalało po wojnie
(głównie w ZSRR) 10 proc. Ta 300-tysięczna społeczność
polskich obywateli, którzy siebie uważali za Żydów (lub
niekiedy tylko współobywatele ich za takich uważali),
opuściła stopniowo swoją ojczyznę. Przyczyną była trauma
po zagładzie, powojenny antysemityzm, powstanie Izraela
przyciągającego syjonistów, łatwość osiedlania się w
USA, kampania antysemicka 1968 r. wzniecona w obrębie
PZPR przy poparciu neoendeków i inne przyczyny. Faktem
jest, że polscy obywatele – Żydzi – od razu lub po
pewnym czasie nie uznali po wojnie swojego kraju za
korzystne miejsce zamieszkania.
Prezydent Polski przepraszał więc i za to, że ocaleli
Żydzi nie chcieli być dłużej polskimi obywatelami. I że
dziś z wielkiej, żywotnej gospodarczo i kulturalnie
przedwojennej społeczności został nam Szymon Szurmiej na
czele trupy gojów w Teatrze Żydowskim, Dawid Warszawski
w "Gazecie Wyborczej" i dwóch rabinów targających się za
brody.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
„Nasza Polska”
4 maja
„1 maja... »Zmieniło się tyle, a nic się nie zmieniło«.
W przeszłości komuniści świętowali zniewolenie narodu
pod butem Moskwy, teraz składają hołdy Brukseli, gdyż
piętno wasalstwa i Targowicy przechodzi z pokolenia na
pokolenie”.
Piotr Jakucki, „W pętli zdrady”
„Mój znajomy wybrał się raz nad jezioro łowić ryby. I
złowił szczupaka. W paszczy szczupaka była żywa rybka,
której szczupak nie zdążył połknąć. Mała rybka przeżyła,
zaś duży szczupak poszedł na patelnię. W tym wydarzeniu
widzę proroctwo: jezioro to Europa, szczupak to UE, mała
rybka to Polska, rybak to Pan Jezus. Trzeba teraz modlić
się, aby szczupak UE nie zdołał nas połknąć i strawić,
zanim sam będzie złowiony”.
ks. Stanisław Małkowski,
„Tylko prawda wyzwala”
„Na jakimś reprezentacyjnym placu w stolicy Belgii
powinien rychło stanąć pomnik Jerzego Urbana. On bowiem
jako pierwszy i jedyny otwarcie określił zasadę relacji
władza–społeczeństwo w Polsce, mówiąc w latach stanu
wojennego i strajków: Rząd się na pewno wyżywi. Po 20
latach ta zasada pozostaje aktualna”.
Wojciech Piotr Kwiatek,
„Elity się wyżywią (jak żywiły się dotąd)”
11 maja
„Jest oczywiste, że Polska staje w obliczu szczególnej
okupacji, która może potrwać nawet kilkadziesiąt lat. Na
tak długo musi Polakom wystarczyć ten łyk powietrza,
który udało się złapać w krótkim przebłysku wolności. Na
tę wyrafinowaną okupację Polacy muszą się jak
najszybciej przygotować nie tylko od strony moralnej,
ale przede wszystkim od strony ekonomicz-nej, w poczuciu
odpowiedzialności za własne rodziny, przedsiębior-stwa i
gospodarcze fundamenty egzystencji narodu. Pamiętajmy:
im mniej dostaną okupanci, tym więcej otrzyma naród!!!”.
pos. Witold Tomczak (list do narodu)
„Nasz Dziennik”
6 maja
„To ideologowie »poprawności politycznej« ośrodkiem
myślenia milionów ludzi czynią seks. Tylko o tym każą im
rozmawiać, tylko to im pokazują i tylko do tego ich od
przedszkolnych lat
zachęcają. Wiedzą, co robią; rozkład wszystkich
historycznych cywilizacji zaczynał się zawsze od
rozkładu moralnego, od rozkładu małżeństw i rodzin”.
bp Stanisław Wielgus,
kazanie z 3 maja (Płock)
7 maja
„To, co mamy robić? Trzeba nam wziąć Wojciechowy krzyż,
Stanisławowy miecz, Jackową figurkę z Krużlowej,
Bobolowe męstwo, i iść »ad gentes«! To jest naszym
bogactwem i to są znaki naszej tożsamości. Inaczej nie
ma po co iść. Inaczej, »non possumus!«”
bp Józef Zawistowski,
kazanie z 2 maja (Warszawa)
8–9 maja
„Pragniemy także dać wyraz naszemu oburzeniu w stosunku
do osób i instytucji wspierających Krakowskie Dni Gejów
i Lesbijek, zwłaszcza wobec Władz Uniwersytetu
Jagiellońskiego, którego patronką jest św. Jadwiga,
Królowa Polski, i z którego wyszło wielu wielkich ludzi,
którym byłoby dzisiaj wstyd”.
List otwarty protestacyjny
Rady Dzielnicy i Miasta Krakowa
„Głos”
8 maja
„Unia dąży do stworzenia imperium Europy, rządzonego
przez Niemcy i Francję, a Parlament Europejski staje się
bezwolną maszynką wspierającą te zamiary. Dlatego Polacy
zbojkotują zbliżające się wybory do Parlamentu
Europejskiego. Nie braliśmy udziału w instytucjach
sowieckich, więc i dziś nie będziemy wspierali budowy
superpaństwa europejskiego tworzonego kosztem
niepodległości państw narodowych”.
Antoni Macierewicz
w Parlamencie Europejskim
„Niedziela"
9 maja
„Choroby diabelskie nie są zaraźliwe, ale może nimi
zostać dotknięta cała rodzina lub grupa osób. Ten, kto
pomaga egzorcyście przy uwalnianiu od złego ducha, musi
nieraz przytrzymać opętanego, kiedy się rzuca, oczyścić
go, jeśli się pobrudzi itp. Szatan gdy chce być
dostrzegalnie obecny przyjmuje wygląd zmysłowy,
fałszywy, ale taki, by go zobaczono; może być
przerażającym zwierzęciem, strasznym człowiekiem, ale
mógłby być również eleganckim panem. Zmienia się w
zależności od efektu, jaki zamierza wywołać”.
Milena Kindziuk,
„Egzorcysta wyznaje”
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pudło za 5 miliardów
W grudniu 2002 r. wśród biznesmenów zajmujących się
dostawami dla wojska rozeszła się plotka: jeśli Nowakowi
uda się doprowadzić do szczęśliwego finału przetarg na
transportery dla naszego wojska – może liczyć na
generalskie szlify. Przetarg wygrała firma forowana od
początku. O tym, czy Nowak zostanie generałem,
przekonamy się niebawem, bo 15 sierpnia. Ewentualne
szlify generalskie płk. Pawła Nowaka kosztują 4 mld 925
mln zł. Już wysokość tej kwoty sugeruje, że zwalczanie
korupcji warto zacząć tam, gdzie decyduje się o takich
zamówieniach.
W lipcu 2001 r., gdy w zasadzie znany był już wynik
wyborów parlamentarnych, ówczesny minister obrony
narodowej Bronisław Komorowski wykonał dwa posunięcia
kadrowe. Pierwszym było mianowanie swego doradcy płk.
Pawła Nowaka na dyrektora Departamentu Zaopatrywania Sił
Zbrojnych (DZSZ) MON. Drugie posunięcie to nominacja
dyrektora swego sekretariatu płk. Janusza Paczkowskiego
na stanowisko szefa Inspekcji Sił Zbrojnych i zarazem
zastępcę dyrektora Departamentu Kontroli MON. Według
moich informatorów, miało wówczas dojść do cichej umowy
z posłem Jerzym Szmajdzińskim desygnowanym przez SLD na
ministra obrony po zwycięstwie lewicy. Komorowski,
pewien wyborczej klęski pra-wicy, ale też tego, że
zostanie posłem w zamian za pozostawienie na
stanowiskach tych dwóch swoich nominantów, obiecać miał
Szmajdzińskiemu wsparcie w sejmowej Komisji Obrony
Narodowej. Czy prawda – jest to nie do sprawdzenia.
Gdy Jerzy Szmajdziński został ministrem obrony, były
minister Komorowski dzięki wsparciu SLD został
wiceprzewodniczącym sejmowej Komisji Obrony Narodowej.
Szmajdziński oszczędził na stanowisku dyrektora od
zamówień Nowaka i nadzorującego jego pracę
Paczkowskiego. Równie solidnie jak nowy minister
przypuszczalnej umowy dochowuje stary. Owszem, wali w
nową władzę, ale tak ogólnie, jak cała opozycja. W
bezpośredniej krytyce Jerzego Szmajdzińskiego jest
bardzo wstrzemięźliwy. Solidnie zaiskrzyło między starym
i nowym ministrem tylko raz: poseł Komorowski uprzejmy
był stwierdzić, że jeden z przetargów przeprowadzono i
rozstrzygnięto z naruszeniem prawa. Według moich
informatorów i ekspertów, do których udało mi się
dotrzeć – ma zupełną rację. W przetargu tym przynajmniej
w 8 punktach zakpiono z ustawy o zamówieniach
publicznych i zapomniano, co znaczy słowo "offset". Po
wypowiedzi Komorowskiego sprawę podjęła Najwyższa Izba
Kontroli.
Mowa właśnie o przetargu na Kołowy Transporter
Opancerzony (KTO).
Zdjęcia te nie były jeszcze nigdzie publikowane.
Wykonano je przed 10 tygodniami, rok po
"zaliczeniu" testów w Polsce.
Wóz wjeżdża do wody tyłem. Gdyby wjechał przodem,
silnik zostałby całkowicie zalany przez wodę.
Metalowe liny służą do wyciągania "Patrii" z
basenu. Śrubki, jakie przymocowano jej we wrześniu
ub.r. (przed targami w Kielcach), są zbyt słabe,
aby biedactwo wyjechało z basenu ćwiczebnego o
własnych siłach.
KTO
Minister Komorowski powołał płk. P. Nowaka na stanowisko
dyrektora DZSZ MON 23 lipca 2001 r. Jak wynika z jego
biogramu nadesłanego przez rzecznika MON – jest on
oficerem doświadczonym i wszechstronnie wykształconym
zarówno przez specjalistów z ZSRR, jak i amerykańskich.
Z kursami, które ukończył, mógłby śmiało kierować
kilkoma różnymi jednostkami organizacyjnymi MON. Nie
podzielam jednak przekonania rzecznika ministerstwa, że
ma płk Nowak kwalifikacje do zarządzania departamentem
zajmującym się zamówieniami. Na próżno szukać w
biogramie wzmianki o wykształceniu ekonomicznym, prawnym
bądź kursie z zakresu zamówień publicznych. Niemniej to
jemu przypadło kierowanie przebiegiem największych,
wielomiliardowych przetargów.
Dziewięć dni po nominacji Nowaka na szefa zamówień MON,
2 sierpnia 2001 r., stworzono komisję przetargową ds.
przetargu na KTO. 21 sierpnia ogłoszono przetarg,
stawiając na czele komisji Nowaka.
Kołowy Transporter Opancerzony to maszyna szczególna. Ma
pancerz, jeździ po drogach i wertepach, dzięki
uzbrojeniu potrafi mordować. Poza tym pływa jak
motorówka, pływając strzela, a do tego mieści w sobie od
12 do 15 żołnierzy. Według naszych specjalistów, armia
III RP potrzebuje 690 takich maszyn. Powinny być one
dostarczane w latach 2004–2013. Część zamówienia
stanowić mają wozy bojowe (czyli bardzo solidnie
uzbrojone), część zaś wozy bazowe, czyli takie, które
będzie można przystosować do celów innych niż
bez-pośrednie zabijanie (dowodzenie, zwiad, pomoc
techniczna, pomoc sanitarna).
Zapomniane zasady
W pierwszym etapie dwustopniowego przetargu MON zwróciło
się do 5 polskich przedsiębiorstw z propozycją:
znajdźcie sobie partne-ra i złóżcie ofertę na
dostarczanie polskiej armii KTO. Odpowiedziały trzy:
1.Huta Stalowa Wola (HSW) ze szwajcarskim partnerem,
firmą MOVAG, produkującym wozy "Pirania" (używane w USA,
Kanadzie, Niemczech);
2.Wojskowe Zakłady Mechaniczne (WZM) z Siemianowic
Śląskich z fińskim partnerem, firmą AMV, produkującym
wozy "Patria" (pojazd nieznany, jego poprzednik SISU
używany jest w krajach skandy-nawskich);
3.Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Urządzeń Mechanicznych
(OBRUM) z Gliwic z austriackim partnerem, firmą Steyr,
produkującym wozy "Pandur" (używane w USA, Kuwejcie,
Belgii, Austrii, Słowenii).
O wyniku przetargu decydować miał szereg czynników, ale
elementem podstawowym był oczywiście sam produkt. Zawsze
w takich sytuacjach sporządza się dokument pt.
Specyfikacja Istotnych Warunków Zamówienia (SIWZ). Jest
to szczegółowe określenie zasad gry. Muszą one być w
zgodzie z ustawą o zamówieniach publicznych. W pierwszym
etapie przetargu najważniejszy jest sam produkt, czyli
parametry taktyczne i techniczne transportera.
Jeśli okaże się, że jest on OK, czyli spełnia
oczekiwania zamawiającego – może przejść do drugiego
etapu. W nim najważniejszymi elementami powinny być:
cena wozu i warunki offsetu, czyli to, ile zachodni
producent wybrany przez polską firmę zainwestuje w
naszej ojczyźnie. Niestety, nie były.
Przy maksymalnym zanurzeniu zalany jest właz
mechanika. Otwarcie luku spowodowałoby zalanie
wnętrza wozu.
"Patria" do samolotu transportowego wchodzi "na
styk" i jest bez wieżyczki. Z wieżyczką by nie
wlazła.
Karmieni marzeniami
Zakładem, który ma zdecydowanie najsłabsze zaplecze
techniczne umożliwiające koprodukcję transporterów, są
WZM z Siemianowic Śląskich. Podjęły się one dostarczania
fińskiego wozu "Patria". Rzecz jednak w tym, że kiedy
ogłaszano przetarg, wóz ten istniał tylko wirtualnie, na
deskach kreślarskich. Poprzednik "Patrii", wóz SISU,
miał dobre notowania, ale w ogóle nie mieścił się w
ramach zamówienia złożonego przez MON.
Konkurencja, czyli Szwajcarzy i Austriacy, z
rozbawieniem patrzyli na starania WZM z fińskim
partnerem. Dodatkową porcję śmiechu dostarczyło
wszystkim szczere wyznanie Finów na ich stronach
internetowych, że wozu dla naszej armii w zasadzie nie
mają, ale będą mieli w 2004 r., kiedy będzie go trzeba
dostarczać.
Wiadomo było, że "Patria" wygrać nie może, bo ogłoszony
przetarg był przetargiem na dostarczanie gotowego
produktu spełniającego setki warunków. Nie był to
przetarg marzeń, obietnic i zabawa w mierzenie sił na
zamiary. Ale Finowie nie odpuszczali. Konkurencja
potraktowała to jako swoistą kampanię reklamową mającą
ułatwić "Patrii" zdobycie klientów w przyszłości, kiedy
produkt powstanie, czyli po roku 2004.
Śruba
Nastał w końcu dzień prawdy – 4 marca 2002 r., dzień, w
którym wszystkie trzy wozy miały się znaleźć w Wojskowym
Instytucie Transportu Pancernego i Samochodowego
(WITPiS) w Sulejówku i rozpocząć testy.
Zjawiła się i "Patria", czym wywołała salwę śmiechu
obserwatorów. Wóz był ładny, zielony, ale nie spełniał
wymogów Specyfikacji. Był za ciężki, za szeroki i za
wysoki, przez co np. nie mieści się w podstawowej wersji
samolotu transportowego HERKULES (a na takie czeka nasza
armia). Jego ciężar uniemożliwiał założenie dodatkowego
opancerzenia (zwiększenie ciężaru spowodowałoby pójście
wozu na dno). Posiadał konstrukcję ramową, a nie
samonośną (co w praktyce oznacza, że nie może być wozem
bojowym). Miał przestarzały układ napędowy (brak
"szybkozłączy" znacznie wydłuża czas naprawy w warunkach
polowych). I jeszcze jedno: "Patria" nie mogła pływać,
bo nawet nie zamontowano w niej śrub.
Po 3 miesiącach (w czerwcu 2002 r.) zjawił się w
Sulejówku na konferencji prasowej odpowiedzialny za
zaopatrzenie szef płk. Nowaka wiceminister ON – Janusz
Zemke. Pokazał dziennikarzom pływające transportery.
Oczywiście dwa, bo "Patria" nie pływała...
Potem wszystkie trzy wozy pojechały na próby polowe na
poligon w Wędrzynie. Dwa pływały i nawet strzelały na
wodzie. Jeden nie pływał, bo nie umiał.
– To była żenada! – śmieje się jeden z obserwatorów tych
prób. – Przy wódzie wznosiliśmy toasty: żeby "Patrii"
wyrosła śruba!
A Finowie ze spokojem wyjaśniali: to nic, wszystko
kiedyś zrobimy. Musieli być strasznie przekonujący, bo
tak jak Austriakom i Szwajcarom zaliczono im "próby
wodne". Ba! wszystko im zaliczono. Coś, czego nie ma,
przeszło do drugiego etapu przetargu.
Finał
Nie ma co przedłużać tej opowieści. "Patria", czyli wóz,
którego nie ma, a raczej jest pradziadkiem tego, który
ma być – wygrał ogłoszony przez MON przetarg.
Dopuszczając do drugiego etapu pojazd nie spełniający
warunków Specyfikacji z pierwszego etapu złamano ustawę
o zamówieniach publicznych.
W finale drugiego etapu przetargu odpowiednio zmieniono
jego warunki wstępne. W ogóle nie brano pod uwagę
parametrów technicznych. I już! O wyborze zdecydowała
cena zaproponowana przez Finów: niższa o ok. 11 proc. od
ceny Szwajcarów i o 43 proc. od ceny Austriaków.
Austriacy utrzymują, że zostali wykiwani przez swojego
polskiego partnera, gliwicki OBRUM, który bez ich wiedzy
zawyżył cenę "Pandura" o ok. 24 proc. Szwajcarzy i Huta
Stalowa Wola nic nikomu nie zarzucają.
Austriacy złożyli skargę do Sądu Arbitrażowego Urzędu
Zamówień Publicznych. Arbitraż oddalił ich skargę na
procedurę przetargową motywując decyzję tym, że skarżyć
może OBRUM. Ten zaś skarżyć nie chce. Założyli więc w
sądzie cywilnym sprawę przeciw MON. Dodajmy, że z
rozpędu MON zamówił też uzbrojenie w postaci wieżyczki
do KTO. Bez przetargu. Jest ona na razie równie
wirtualna jak sama "Patria". Dostawcą wieżyczki ma być
znakomita włoska firma Otomelara, ale jej fachowcy już
dziś uprzedzają, że widzą niejakie trudności. Wyobrażają
sobie, by wieżyczka pasowała do "Patrii", gorzej im
jednak wychodzi wyobrażenie, by mogła ona "strzelać"
zamówionymi już przez MON pociskami typu "Spike" (za 1,7
mld zł).
Zdaje się, że decydenci w MON zdali sobie sprawę z
faktu, że przegięli. Pan pułkownik Nowak przekonuje w
"Trybunie", że wcale nie musi trzymać się zasad, które
sam wyznaczył. Ba! udowadnia, że konstrukcja "Patrii"
jest "bardzo dobra" i "nowatorska" i dlatego ją wybrano.
Innego zdania jest szef Nowaka, wiceminister Zemke:
wszyscy musimy wierzyć Finom na słowo, bowiem pojazd
spełniający polskie wymagania na razie nie istnieje –
wyznał "Polsce Zbrojnej".
Który z nich kręci bliżej prawdy – nie wiem.
MONstrumie zawyj!
5 mld zł to dużo (1 procencik od tej kwoty to 50 mln
zł). Opozycja oskarża o korupcję moich kolegów z lewicy
oddelegowanych przez partię do rządu. Dlatego apeluję:
poproście opozycję o wyznaczenie trzech niezależnych
ekspertów, dajcie im wgląd w dokumentację przetargu i
udowodnijcie, że zgodnie z procedurą kupiliście
najlepszy produkt na rynku, nie zaś mglistą obietnicę.
Ja za 5 mld mogę wam obiecać nawet bojowy wóz
międzygwiezdny napędzany promieniami kosmicznymi.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rozwodu nie będzie
Wbrew czarnym prognozom o rychłym zerwaniu małżeństwa
Millera–Pola z Kalinowskim uspokajamy. Jeszcze ten
związek się nie rozleci.
Chociaż niewiele brakowało. Gdyby głosowanie nad
odwołaniem marszałka Borowskiego doszło do skutku – cała
zjednoczona opozycja i żywiołowy rozłam w PSL mogłyby
doprowadzić do przewagi antyBorowskich głosów. I rozpadu
koalicji. Bo kierownictwo SLD zapowiedziało
jednoznacznie: koniec Borowskiego,
to koniec spółkowania z PSL.
Sejm wstrzymał swe obrady, a koalicyjni małżonkowie mają
ciche dni. Przerywane subtelnymi już
wymówkami.
PSL-owcy ślą SLD-owcom pojednawcze sygnały. Jednym z
nich jest postanowienie władz naczelnych PSL z zeszłego
piątku. Ludowcy zapowiedzieli, że poprą marszałka
Borowskiego. Po cichu zaś mówią, że nie za darmo. Chcą
głowy znienawidzonego przez nich ministra skarbu
Wiesława Kaczmarka.
Dla złagodzenia operacji proponują "wyjście honorowe" –
połączenie Ministerstwa Gospodarki kierowanego przez
Jacka Piechotę ze skarbem Wiesława Kaczmarka. Wtedy nie
będzie odwołania, tylko zwyczajne, techniczne
wyrotowanie.
Do tego mają dwa postulaty, merytorycznymi zwane. Chcą
wprowadzenia podatku importowego. Ważnego dla ich
elektoratu. Wicepremier minister Belka był temu
przeciwny. Elastyczne stanowisko początkowo prezentował
Kołodko. Potem zmienił zdanie, bo długoterminowo podatek
ten nie daje ekonomicznych efektów, utrudniałby też
nasze negocjacje z Unią Europejską. PSL-owcy proponują
też zmiany w podatku od indywidualnych dochodów. Chcą
zerowej stawki podatkowej dla zarabiających poniżej
płacy minimalnej (obecnie brutto 760 zł), czyli dla
rzesz rolników-emerytów lub IV progu podatkowego dla
najwyżej zarabiających. Wynosiłby 50 proc. dla osób
osiągających dochód powyżej pensji Prezydenta RP – czyli
jakieś 30 tys. zł miesięcznie. Tych żądań Kalinowski
publicznie nie ogłosił, ale od czego "NIE" ma swoje
wiewiórki.
Klub PSL w swoich żądaniach i radykalizmie nie jest
jednomyślny. Za zdecydowanym wyrzuceniem marszałka
Borowskiego są posłowie: Janusz Dobrosz, Bogdan Pęk,
Zdzisław Podkański, Stanisław Kalemba i Wojciech
Zarzycki. Za a nawet przeciw są biznesmeni PSL: poseł
Zbigniew Komorowski, właściciel "Bakomy" i Waldemar
Pawlak, robiący w giełdach towarowych. Na nasz nos pójdą
jednak za władzą, acz potargować się muszą, bo inaczej
kupiecki honor nie pozwala.
Zdecydowanymi zwolennikami utrzymania koalicji są: lider
Jarosław Kalinowski, Eugeniusz Kłopotek, Józef Gruszka,
Tadeusz Samborski, Franciszek Stefaniuk.
Spraw personalnych PSL-owcy jeszcze teraz nie wysuwają.
Nie chcą być oskarżani, iż tradycyjnie tylko o posady im
chodzi. Ustalili, że upomną się o nie później. W drugiej
turze małżeńskich rozliczeń.
SLD-owcy ślą zdradzieckim PSL-owcom twarde, męskie
sygnały. Najpierw zjednoczone poparcie dla marszałka
Borowskiego, a potem porozmawiamy o przyszłości. Inaczej
będzie rząd mniejszościowy
albo w ostateczności przyspieszone wybory. Nic nowego,
nawet w krajach Unii Europejskiej. Twarde
sygnały łączą się z polubownymi SLD-owskimi
westchnieniami. Świadczącymi o dobrej woli, że w SLD
nikt nie chce zielonych krzywdzić. Nawet kiedy pole
manewru mają ograniczone.
Pole manewru PSL kurczy się, bo do godzenia małżonków
włączył się prezydent Kwaśniewski. Przypomniał liderom
Platformy Obywatelskiej, że brak stabilnego rządu może
teraz zaszkodzić naszej akcesji do Unii Europejskiej.
AntyBorowski sojusz PO z Giertychowską LPR i antyUnijną
grupą Pęka w PSL skompromitowałby ponadpartyjny sojusz
proeuropejski, którego ogniwem jest PO. Przy okazji
przypomniano działaczom tej obywatelskiej partii, iż
rekomendowani przez nich ludzie zajmują atrakcyjne
posady w spółkach skarbu państwa, nierzadko z poparcia
prezydenckiego. Toteż Platforma Obywatelska zapewne nie
poprze antyBorowskiego wniosku na kolejnym posiedzeniu
Sejmu. Honorowo może się wstrzymać od głosu. Co daje
przewagę klubom SLD–UP wzmocnionym dodatkowymi
sojusznikami.
PSL ma przed sobą jeszcze jedną minę. Po raz pierwszy od
przejęcia władzy przez koalicję rządzącą, w czasie
ostatniej parlamentarnej zadymy, wszystkie największe
media stanęły jednoznacznie po stronie marszałka
Borowskiego i SLD, jako gwarantów demokratycznych
standardów państwa. Co prawda elektorat PSL nie
zaczytuje się stołecznymi gazetami, ale z przyklejoną
gębą antypaństwowego, nieodpowiedzialnego ugrupowania
trudno żyć.
Nastroje koalicyjne i żądania zweryfikują ostatecznie
wyniki wyborów samorządowych. One zachęcą PSL albo
skutecznie wybiją mu z głowy chęć rozwalenia koalicji,
przyśpieszenia wyborów parlamentarnych. One pewnie
ostudzą opozycyjne zapały PO i skłonią tych
supereuropejczyków do poparcia rządu Millera, nawet
mniejszościowego, aż do czasu naszej akcesji do Unii
Europejskiej.
Rozwodu koalicyjnego przed uchwaleniem budżetu na rok
2003 zapewne nie będzie. Skłóceni małżonkowie wrócą do
siebie, choć w przyszłości słodyczy już nie zaznają. Ale
czy ktoś zawierając koalicję z PSL
liczył na słodkości?
Autor : S.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dzień Dziadka
Niech się święci 22 Lipca!
Coraz więcej obywateli mile wspomina Polskę Ludową. W
2000 r. 57 proc. dorosłych Polaków wskazało na czasy
Gierka, jako najlepsze w swoim życiu. W 2002 ponad
połowa badanych w podobnej ankiecie wyraziła opinię, że
przemiana ustrojowa w 1989 r. przyniosła więcej szkody
niż korzyści. Tej części społeczeństwa na pewno
zrobiłoby przyjemność przywrócenie święta 22 Lipca.
Nawet pod innym niż rocznica PKWN słuszniejszym
pretekstem.
Idąc tym tropem można znaleźć co najmniej dwa dobre
powody do przywrócenia święta 22 Lipca.
W tym dniu w 1807 r. w Dreznie Napoleon I cesarz
Francuzów nadał Księstwu Warszawskiemu konstytucję
własnego zresztą autorstwa. Napoleona kochamy, nawet w
hymnie państwowym wspominamy czule, więc czemu nie?
22 lipca 1917 r. komendant Józef Piłsudski został przez
Niemców aresztowany i uwięziony w twierdzy w Magdeburgu.
Utorowało mu to po kilkunastu miesiącach drogę do
władzy. Uwolniony w listopadzie 1918 r. powrócił do
Warszawy jako idealny kandydat na naczelnika
powstającego państwa polskiego.
Jest więc do wyboru zarówno tradycja napoleońskiej
chwały orężnej, jak i martyrologia Piłsudskiego, a przy
okazji sentymenty do PRL zostałyby uszanowane. Rząd zaś
podreperowałby upadającą popularność.
Autor : L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Starosta nieprzeciętnie
powiatowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku cd.
23 czerwca, w niedzielę, student pedagogiki Maciej Sz.
mówił w "Teleranku" o blogach.
26 czerwca, w środę, ukazał się w "Super Expressie"
artykuł na temat tego programu, który rozpętał burzę.
Telewizję oskarżono o rozpowszechnianie pornografii.
25 lipca, w artykule "Fiku-miku jestem w twoim
pamiętniku" opisaliśmy nieznane szczegóły tej afery.
Tego samego dnia przyszedł do redakcji list:
Nie wiem, czy jest sens pisania tego listu. Na pewno
narażę się na złośliwe reakcje, ale postanowiłam
zaryzykować. Na początek się przedstawię. To ja jestem
Małgorzatą z Siedlec. Ja naprawdę istnieję, nie zostałam
wymyślona. Od razu wspomnę, że jestem czytelniczką "NIE"
i nie należę do grona
dewotek, zwolenników pana Rydzyka i jemu podobnych.
(Zabrzmiało jak usprawiedliwienie).
Wczoraj przeczytałam artykuł pana A.K. zatytułowany
"Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku". Zdziwił mnie brak
profesjonalizmu autora. Mam śmiałość uważać, że jeżeli o
czymś się pisze, powinno się ten temat lepiej poznać.
Pan redaktor tego trudu sobie nie zadał. Już wyjaśniam,
dlaczego tak sądzę.
Po pierwsze, niewiele wie o prowadzeniu bloga –
internetowego pamiętnika. Ma oczywiście do tego prawo
(on również nie oglądał przecież tego "Teleranka", a tam
o tym mówiono), ale jeżeli chce o nim pisać, powinien
zapoznać się z techniką jego prowadzenia. Żeby wejść na
strony bloga, nie trzeba znać jego hasła. Wystarczy znać
imię (ksywę) jego autora, wpisać prosty adres (imię.
blog. pl).
I już wszystkie zapiski stoją przed nami otworem. Hasło
potrzebne jest tylko autorowi bloga do pisania notatek.
Aby napisać do nich komentarz, wystarczy wstukać
wspomniany adres. Każdy, kto oglądał "Teleranek", mógł
bez trudu dotrzeć do zapisków pana Macieja. Przynajmniej
przez trzy dni od programu. Tak właśnie ja tam dotarłam,
a potem redakcja "Super Expressu". Dopiero po ukazaniu
się artykułu dostęp do strony został zablokowany i teraz
rzeczywiście trzeba znać specjalne hasło, żeby poczytać
wspomnienia pana Ebo.
Po drugie, pan redaktor A.K. napisał, że "Super Express"
łże podając informacje o tym, że na "ekranie pokazywano
pornograficzne obrazki". Takich faktów w gazecie jednak
nie podano. Z oczywistym zainteresowaniem śledziłam
wypowiedzi na ten temat. Skąd więc pan A.K. czerpał
swoje informacje?
Po trzecie, nie rozumiem argumentu dotyczącego księży
pedofili. To, że nie napiętnuje się tych zboczeńców, nie
świadczy o tym, że w ogóle powinniśmy znieczulić się na
skrzywienia. Używając określenia "skrzywienia", nie
miałam na myśli orientacji seksualnej pana Macieja, ale
treści, które stały się "dobrem" ogółu zainteresowanych
(przez trzy dni).
Po czwarte, nie przekonało mnie zapewnienie o tym, że
"nasza dziatwa wie doskonale, gdzie szukać wiadomości o
seksie". Myślę, że ta "dziatwa" nie ogląda "Teleranka",
a jeżeli nawet, nie można założyć, że stanowi 100 proc.
widzów tego programu. Wśród oglądających go są na pewno
dzieciaki, którym jeszcze seks w głowie nie siedzi, ale
wiedzą, co to blog. I weszły w internet poczytać sobie
inne "niewinne" notki sympatycznego młodego pana z
telewizji. I dowiedziały się nie tylko o tym, co pan
Maciej lubi robić, ale również z kim. Ebo śmiało podawał
nazwiska osób znanych publicznie (co one na to?)
opisując ich upodobania i zachowania. Delikatnie mówiąc,
zrobił im wielkie świństwo. Dla dzieci niezła gratka,
tym bardziej że znajomymi tego pana są również "idole"
(niestety) współczesnych dzieciaków, np. uczestnicy
programu "Big...". I nic się nie stało? Ja pozwolę sobie
uważać inaczej.
Na koniec zgodzę się z jedną z wypowiedzi pana A.K.
Uważam, że "Super Express" niepotrzebnie cytował
wypowiedzi znalezione w blogu. Też zastanawiałabym się,
czy nie jest to rozpowszechnianie pornografii. Czego się
nie robi, by przyciągnąć czytelników. Wiem teraz, że
napisałam pod zły adres. Każdy popełnia błędy. Może
powinnam napisać do Was? (Podlizuję się chyba). I nie
nazwałabym się donosicielem. Czy inne osoby
powiadamiające Was o różnych aferach też tak nazywacie?
Czy też są one wtedy określane informatorami? Chociaż
przypuszczam, że to wydarzenie dla Was aferą nie było.
Z wyrazami szacunku dla redaktora naczelnego – pana
Jerzego Urbana
Małgorzata z Siedlec
(nadal anonimowa, ciekawe dlaczego?)
Od autora:
1) Autorowi wydawało się podejrzane, że napisała Pani do
"Super Expressu" zamiast wprost do telewizji.
2) Biuro Łączności z widzami do czasu opublikowania
artykułu w "Super Expressie" nie otrzymało żadnego
telefonu od telewidzów, co jednocześnie świadczy o braku
szkodliwości czynu.
3) Autor nie wierzy w czystość intencji piszących o tej
sprawie, natomiast jest przekonany – z czym i Pani się
zgadza – że treści obsceniczne, a nie pornograficzne,
rozpropagowała prasa, a nie telewizja.
4) Strony internetowe ebo zostały zablokowane
natychmiast po otrzymaniu pierwszych sygnałów.
5) W Internecie na każdym kroku czyhają na bogobojną
młodzież informacje niespodziewane, czego dowodem niech
będzie hasło "Matka Teresa z Kalkuty". Związane z nim
informacje są znacznie bardziej gorszące maluczkich niż
blogi ebo.
6) Co do hasła, ma Pani rację, natomiast nie ma Pani
racji sugerując, że autor nie oglądał "Teleranka".
Nagrał go dla swoich dzieci, podobnie jak inne programy
dziecięce emitowane w tym okresie, a po tzw. aferze
obejrzał na stopklatkach.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O sztuce urządzania pogrzebów
Co III RP robi dla policjanta, który poległ na służbie?
Nad grobem błyszczy minister i trąby do dęcia.
17 sierpnia zginął od kul cyngli sierżant sztabowy Marek
Cekała. Na Boże Narodzenie miał się żenić. Pośmiertnie
dostał stopień młodszego aspiranta, złotą odznakę
"Zasłużony policjant" i miejsce w alei zasłużonych na
cmentarzu w Olsztynie.
W dniu pogrzebu zatrzymano ruch w części miasta. Był
biskup, salwy, notable z pierwszych stron gazet. – Twoja
śmierć, Marku, to kolejne rzucone nam wyzwanie.
Zapewniam, że przestępcy zostaną ukarani – mówił nad
otwartą mogiłą wiceminister spraw wewnętrznych Zbigniew
Sobotka. – Twoja śmierć nie będzie nadaremna – wtórował
komendant główny policji Antoni Kowalczyk. Od premiera
Leszka Millera nadszedł list: Zapewniam o mojej pamięci.
* * *
17 sierpnia wypadał w sobotę. Marek Cekała szedł do
pracy na dziesiątą wieczorem. Cały dzień spędził z
bratem – policjantem z Łomży – na plaży i zwiedzaniu
okolicy. Służył w oddziale prewencji olsztyńskiej
policji, ale od kilku lat na lipiec i sierpień był
delegowany nad Śniardwy. Miasteczko, w którym żyje ok. 4
tys. prawdziwków, w sezonie turystycznym liczy ok. 30
tys. ludności.
– Rozstaliśmy się o siódmej. Nocowałem w Szczytnie. W
niedzielę po siódmej zadzwoniła matka. "Marek nie żyje".
Na miejscu zdarzenia, odgrodzonym taśmą, stały dwa
radiowozy. Zwłoki były przykryte workiem – opowiada brat
ofiary.
Bez trudu zrekonstruował przebieg wydarzeń minionej
nocy. Marek Cekała był dysponentem radiowozu. Jeździł z
kierowcą, starszym posterunkowym Sławomirem J. Przed
dziesiątą odwozili kolegę do domu. Wracając, natknęli
się na awanturę w "Okoniu". Właściwie na jej finał. Ktoś
krzyczał, mężczyźni biegli w stronę wiaduktu. Sierżant,
sądząc, że to drobni złodzieje, ruszył za nimi. Partner
miał samochodem odciąć drogę ucieczki.
Uciekinierzy przyjechali do Mikołajek, żeby wykonać
wyrok. Chwilę wcześniej zastrzelili Jacka Klepackiego,
pseudonim Klepak, ściśle związanego z mafią. Klepak miał
na swoim koncie tak długą listę grzechów, że nawet do
kibla powinien mu towarzyszyć pluton policji.
Ale funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego stracili
go z pola widzenia. Wystarczyło, że zapuścił brodę i
polubił łowienie ryb. Zdaniem mieszkańców Mikołajek,
Klepak spędził w miasteczku pół roku.
Cekała przebiegł ponad 50 metrów. Nie wyjął broni.
Ludzie, którzy siedzieli przy grillu w położonym obok
ogródku, słyszeli, że jeden z przestępców ostrzegł:
"Stój! Zastrzelę!". Nie zareagował, choć nie miał na
sobie kamizelki kuloodpornej. W Mikołajkach pracuje
kilkunastu funkcjonariuszy, którzy mają do dyspozycji
trzy kamizelki.
Chwilę potem padły strzały. Broń miała tłumik, więc
słychać było tylko głuche plaśnięcia. Wśród grillujących
była pielęgniarka. Natychmiast pobiegła do rannego.
Wtedy zadzwoniła jego komórka. Telefonował dyżurny z
Komendy Powiatowej Policji z Mrągowa z ostrzeżeniem,
żeby uważać, bo w "Okoniu" użyto spluwy. Przekazała
informację, że policjant jest ranny. Kontakt z Cekałą
był trudny, wkrótce stracił przytomność. Jak się potem
okazało, kula przeszła przez lewe płuco i odbiła się od
kręgosłupa.
Zdaniem miejscowej gazety, Cekała zmarł po kilku
minutach. Zdaniem rodziny ofiary i przedstawicieli
policyjnych związków zawodowych, żył prawie godzinę.
Karetka przyjechała po pół. W Mikołajkach dyżuruje jedna
i wcześniej wezwano ją do "Okonia". Tam lekarz
stwierdził zgon Klepaka.
– Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, czy Marek Cekała
miał szansę przeżyć. Może gdyby natychmiast znalazł się
na stole operacyjnym? Jak przyjechałem do Mikołajek,
reanimował go komendant miejscowego komisariatu –
twierdzi nadkomisarz Wiesław Skudelski, szef mrągowskiej
policji. Nie potrafi w minutach określić, ile czasu
czekał Cekała na pomoc medyczną. Uważa, że "zrobiono
wszystko na miarę możliwości".
* * *
Związkowcy twierdzą, że kilka dni po zabójstwie jakieś
200 metrów od miejsca, w którym padł Cekała, dziecko
znalazło czapkę należącą do bandyty, co źle świadczy o
jakości policyjnych oględzin miejsca zdarzenia.
Utrzymują, że oddział prewencji KWP ruszył do pracy
dopiero w godzinach południowych w niedzielę.
Prokuratura Okręgowa w Olsztynie "dla dobra śledztwa"
nie chciała zweryfikować tych informacji. Wiesław
Skudelski stwierdził, że nie wystawiał blokad, ponieważ
drogę Mrągowo – Mikołajki i tak zapchała policja, która
jechała na miejsce tragedii. Mrągowska policja nie
obstawiła dróg do Pisza, bo w tę stronę granica powiatu
kończy się tuż za Mikołajkami.
Leszek Wenerski, zastępca komendanta wojewódzkiego
policji w Olsztynie, utrzymuje, że blokady wystawiono
jakieś trzy godziny po zdarzeniu. Trzy godziny to jest
akurat tyle, żeby spokojnie dojechać z Mikołajek np. do
Warszawy.
* * *
Mikołajki są uważane za letnią stolicę mafii.
Posterunek jest czynny do 16.00. Po czwartej latem
dyżurował "patrol dwuosobowy zmotoryzowany". Czytaj:
radiowóz i dwaj wypożyczeni z Olsztyna policjanci.
Samorząd sfinansował remont pomieszczeń na pokoje
gościnne. Na początku 2002 r. dorzucił kilkanaście
tysięcy złotych na zakup drugiego radiowozu. Skoda Fabia
została kupiona dopiero w październiku, bo inne
samorządy skuteczniej walczyły o swoje. Policja ma w
Mikołajkach na wyposażeniu jeszcze duży kuter i łódź
motorową "Harpun". Służą jednak przede wszystkim do
udzielania pomocy zaskoczonym przez burze żeglarzom. Gdy
zginął Cekała, nawet nie wyprowadzono ich na wodę, choć
przecież tą drogą bandyci też mogli uciekać.
Samorządowcy słusznie uważają, że nie wolno wywoływać
ich do tablicy z pytaniem o obecność przestępców z grup
zorganizowanych. Mieliśmy wprowadzić identyfikatory z
napisem "gangster" i "porządny człowiek"? Wiemy, że ci
ludzie tutaj przebywali, ale jak możemy temu zapobiec? –
dociekał po zdarzeniu zastępca burmistrza Sławomir
Gawliński.
W sprawie Cekały rajcowie mogli zrobić jedno. Zabrać
"Okoniowi" koncesję na alkohol. I zabrali.
* * *
Ta sprawa będzie wykryta – zapewnił w dniu pogrzebu
Cekały Antoni Kowalczyk.
Dość szybko uda nam się złapać przestępców. Mówię to na
podstawie wiedzy, którą mam od policji – oświadczył
Zbigniew Sobotka.
Wkrótce po zabójstwie zatrzymano domniemanych sprawców.
Trafili do aresztu. Jak się wkrótce okazało, nie mieli
nic wspólnego z morderstwem.
W trzy miesiące po zabójstwie Prokuratura Okręgowa w
Olsztynie odmawia informacji o postępach śledztwa
zasłaniając się jego dobrem. Przedłużono je do marca
przyszłego roku. Nie pachnie sukcesem.
PS W ostatnich latach co roku ginie w Polsce przeciętnie
ośmiu policjantów. Starania władz zwierzchnich
koncentrują się na pogrzebach.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Plebania i plebs "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Papierowy Anschluss
Spółka Polskapresse wzięła pod but prasę w Pomrocznej.
Dziennikarze skomlą, ale co z tego?
W Poznaniu ofensywę spóła rozpoczęła od nabycia „Gazety
Poznańskiej” i „Expressu Poznańskiego”. W styczniu 1998
r. prezesem zarządu Prasy Poznańskiej, spółki-córki
wydającej oba tytuły, został Yann Gontard, Francuz
utrzymujący, że biegle mówi po polsku. Złośliwcy
twierdzą, że ponieważ nie za bardzo rozumiał on teksty
publikowane w gazetach, zarządził, by „Express” i
„Poznańska” były bardziej do oglądania niż do czytania.
Nożem w opony
Pismaki z „Expressu” od początku obawiały się, że
Polskapresse nie będzie miała ochoty na wydawanie dwóch
tytułów.
– Yann Gontard obiecywał, że dopóki on prezesuje,
„Express” będzie się ukazywał jako samodzielny tytuł –
mówi pracownik Polskapresse. – Wkrótce, wbrew
zapewnieniom, z „Expressu” zrobił wkładkę do
„Poznańskiej”.
Nikt nie podskakiwał, bo o robotę trudno.
Po fuzji nie obeszło się bez zwolnień. Pewien wyrzucony
na pysk dziennikarz wziął nóż i podziurawił opony w
samochodzie służbowym jednego z szefów. Chciano nawet
sprawę oddać do prokuratury, ale jakoś rozeszło się po
kościach. Któregoś dnia dziennikarze poprosili Gontarda
o podwyżkę.
– Prezes uprawiał propagandę sukcesu. Ciągle trąbił o
tym, jak to dokładamy konkurencji, że jesteśmy najlepsi
itd. A my nic z tego nie mieliśmy. Na spotkanie
dotyczące wzrostu wynagrodzeń przyszedł ubrany w
kamizelkę kuloodporną. Na głowę założył sobie hełm
policyjny, taki z osłoną na twarz. „To na wypadek,
jakbyście chcieli mnie atakować”, wyjaśnił. Sądził, że
to świetny dowcip. Ale nam się wcale nie chciało śmiać.
Podwyżek nie dostaliśmy – opowiada wyrobnik z redakcji.
Za Gontarda obowiązywały radosne standardy
dziennikarskie: każdy tekst musiał być opatrzony
zdjęciem przedstawiającym gęby uśmiechniętych ludzi.
Nazywało się to „morda w koszulce”. Ostre teksty nie
były mile widziane, bo nie pasowały do przyjaznego
imidżu. Taka polityka sprawiła, że dziennikarze sami
nałożyli sobie kagańce. Szczekają cicho i zazwyczaj w
błahych sprawach.
Sieczka albo wylot
Od kilku lat Gontard nie jest już prezesem Prasy
Poznańskiej. Profil „Gazety” po jego odejściu nieco się
zmienił – więcej jest kryminałów i aferek.
– O polityce pisze się, ale ostrożnie, żeby przypadkiem
się nie narazić – mówi poznański dziennikarz. – Swoje
poglądy można w tekstach wyrażać całkiem swobodnie. Pod
tym warunkiem, że dotyczą one przyczyny powstania dziury
w jezdni. Trzeba się pogodzić z rolą producenta
dziennikarskiej sieczki albo odejść. Tylko że nie ma
dokąd.
W 2003 r. Polskapresse kupiła udziały w „Głosie
Wielkopolskim”. Z należącymi do niemieckiej grupy
wydawniczej trzema tytułami konkuruje w Poznaniu już
tylko regionalny dodatek do „Gazety Wyborczej”.
Wściekli na Orklę
W cywilizowanym świecie sprzedaż tytułu nie jest prosta.
Uznano, że prasa jest istotnym elementem życia
społeczno-gospodarczego i nie może ona podlegać
wyłącznie prawom wolnego rynku. Dziennikarskie związki
zawodowe mają wiele do powiedzenia – jeżeli nie godzą
się na sprzedaż gazety, właściciel może im skoczyć. U
nas piszący traktowani są jak trzoda.
Niedawno we Wrocławiu norweska Orkla sprzedała „Słowo
Polskie” i „Wieczór Wrocławia” spółce Polskapresse.
Razem z żywym inwentarzem. Dziennikarze protestowali.
Obawiali się, że stracą pracę albo staną się tępym
narzędziem służącym do „wytwarzania produktu prasowego”.
Zwrócili się o pomoc do norweskiego syndykatu
dziennikarskiego.
– Norwegowie, którzy piszą dla Orkli, nie mogli się
nadziwić, że tak nas traktuje ich firma. U nich to
byłoby nie do pomyślenia – opowiada dziennikarz
„Wieczoru Wrocławia” (rozmawiamy konspiracyjnie w „PRL”
– malowniczej knajpie wrocławskiej).
Ale na nic się to zdało – Niemcy kupili od Norwegów oba
tytuły. Na łamach „Dagens Naeringsliv”, norweskiej
gazety należącej do Orkli, ukazała się publikacja
„Polska wściekłość na Orklę”: Zatrudnieni w dwóch dotąd
Orklowskich gazetach w Polsce oskarżają norweski koncern
medialny o zdradę i tchórzostwo. Zysk Orkli ze sprzedaży
obu wrocławskich gazet wynosi ok. 50 milionów koron (ok.
25 mln zł – przyp. M.M.). (...) Aleksander Gleichgewicht
(działacz „Solidarności”, który przyczynił się do budowy
siły Orkli w Polsce – przyp. M.M.) jest bezlitosny w
swej charakterystyce byłego pracodawcy Orkla Media w
związku ze sprzedażą gazet „Słowo Polskie” i „Wieczór
Wrocławia” (...). – Orkla podwinęła ogon pod siebie,
wzięła pieniądze i znika – mówi Gleichgewicht.
Według informacji „Dagens Naeringsliv” cena leżała w
przedziale między 90 i 100 mln koron norweskich – mniej
więcej dwa razy więcej, niż Orkla wcześniej zapłaciła za
gazety.
Nikczemne śrubki
Po transakcji w Internecie pojawiły się komentarze:
- Dziennikarzom współczuję, bo w „Polskapresse” zrobią z
nich nic nie znaczące śrubki, a ponieważ rynek pracy
właśnie upadł (bo niby gdzie mają przechodzić i w ramach
czego konkurować), więc będą musieli być cisi i potulni.
- Dziennikarze „Słowa Polskiego” i „Wieczoru
Wrocławia”... nareszcie będą zarabiać tak jak w „Gazecie
Wrocławskiej” (kupionej przez Polskapresse już wcześniej
– przyp. M.M.); 1400 zło-tych za miesiąc... nieważne
jak, nieważne ile... zawsze tyle samo.
– Na razie za wcześnie, żeby jednoznacznie ocenić, jak
Polskapresse nas traktuje – mówi dziennikarz z „Wieczoru
Wrocławia”. – Ale zmierza to w złym kierunku. Na
przykład szefostwu nie podoba się, gdy ktoś pije kawę z
dużego kubka. Bo żłopanie trwa zbyt długo i na dodatek
po dużej kawie dłużej się sika. A to niedobrze, bo
przecież czas to pieniądz. Przedtem w redakcji panowała
rodzinna atmosfera. Teraz trwa wyścig szczurów.
Pracownicy boją się rozmawiać, bo wokół pełno szpicli
gotowych donosem ratować tyłek. I trudno się dziwić, bo
we Wrocławiu wszystkie tytuły – poza lokalnym dodatkiem
do „Wyborczej” – połknęli już Niemcy.
Kapusta z Kwaśniewską
Polskapresse to działająca w Polsce grupa wydawnicza
należąca do niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau.
Na początku lat 90. zaczęła kupować polskie czasopisma
lokalne. Dziś Polskapresse zdecydowanie dominuje na
rynku prasowym. Wydaje 12 gazet codziennych o łącznym
nakładzie przekraczającym 800 tys. egzemplarzy. Do tego
jest właścicielem 3 bezpłatnych tygodników oraz 3
tygodników telewizyjnych (2600 tys. nakładu) oraz
trudnej do ustalenia liczby tygodników lokalnych.
Trudnej do ustalenia, bo żeby uniknąć podejrzeń o
praktyki monopolistyczne, niektóre tytuły kupowane są
prywatnie przez członków zarządu Verlagsgruppe (np.
„Gazeta Olsztyńska”).
Zasięg „Gazety Wyborczej” wynosi ok. 18 proc. Zasięg
wszystkich tytułów wydawanych przez Polskapresse – ponad
20 proc. Ale przepisy antykoncentracyjne w słynnej
wałkowanej przez komisję śledczą ustawie były wycelowane
w Agorę. W myśl tych zapisów Michnik nie mógłby kupić
Polsatu, mógłby natomiast bez żadnych przeszkód
telewizję Solorza łyknąć koncern z Passau. Zwrócił na to
uwagę Juliusz Braun, gdy jeszcze był przewodniczącym
KRRiTV – regulacje prawne umożliwiające nabycie Polsatu
przez Polskapresse, a uniemożliwiające kupno Agorze
określił jako dyskryminujące.
Przychylność rządzących niemiecki koncern zawdzięcza
swej daleko posuniętej poprawności politycznej.
Kapitalistom z Passau kompletnie wisi, w jaki sposób
trzepią kapustę. Jest moda na papieża? Proszę bardzo –
sprzedają papieża, ale może być też Małysz albo
Kwaśniewska. Do wyboru.
Pryszcz
Polskapresse dopiero od niedawna stała się przedmiotem
intensywnego zainteresowania Urzędu Ochrony Konkurencji
i Konsumentów. Trwają postępowania antymonopolowe w
Poznaniu i we Wrocławiu. Jak się dowiedzieliśmy w UOKiK,
6 lutego 2003 r. zostało wszczęte postępowanie
wyjaśniające przez delegaturę urzędu w Poznaniu. Wówczas
„Głos Wielkopolski” nie był jeszcze własnością
Polskapresse, ale chodziło o ustalenie, co się stanie na
rynku w przypadku przejęcia tego tytułu przez niemieckie
wydawnictwo. Postępowanie potwierdziło, że w przypadku
dokonania koncentracji obu tytułów („Gazety Poznańskiej”
i „Głosu Wielkopolskiego” – przyp. M.M.) uzyskałyby one
silnie dominującą pozycję rynkową (udziały w rynku:
sprzedaży prasy – ok. 74%, sprzedaży powierzchni
reklamowej – ok. 76%) – stwierdził UOKiK. I co? I nic.
Wkrótce Polskapresse kupiła udziały w spółce wydającej
„Głos Wielkopolski”. Wygląda na to, że Polskapresse ma
gdzieś ustawę antymonopolową i UOKiK.
Podczas trwania postępowań wszczętych przez poznańską
delegaturę urzędu niemiecka grupa wydawnicza w podobnych
okolicznościach jak w Poznaniu podporządkowała sobie
rynek prasowy we Wrocławiu. Ponoć postępowanie
antymonopolowe prowadzone przez tamtejszą filię UOKiK
jest bliskie zakończenia. Jest to efekt zbyt miękkich
sankcji. Z wyjaś-nień UOKiK wynika, że może on na firmę
łamiącą przepisy antymonopolowe nałożyć karę pieniężną
do 50 tys. euro, a w ostateczności określić warunki
przywrócenia konkurencji na rynku, np. poprzez
przymusowy podział nielegalnie połączonego
przedsiębiorstwa albo obowiązkowe zbycie części lub
całości spółki. Kara w wysokości do 50 tys. euro dla
firmy, która kupuje gazety za 50 mln zł, to pryszcz. W
Sejmie trwają prace nad nowelizacją ustawy. UOKiK chce,
żeby maksymalny wymiar grzywny wynosił 500 tys. euro.
Też pryszcz. Tylko trochę większy.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tchórza woń
Gorący obrońca Nieznalskiej zrezygnował z robienia jej
wystawy, gdy tylko LPR tupnęła nóżką.
O Dorocie Nieznalskiej i jej instalacji „Pasja”, czyli
męskich genitaliach umieszczonych na krzyżu – za co
została skazana w pierwszej instancji na kilka miesięcy
pracy przymusowej – pisaliśmy w „NIE” dwukrotnie (nr 15
i 41/2002). Zresztą kto o Nieznalskiej nie pisał, kto
jej nie brał w obronę, kto podłego wyroku nie
komentował. Niemal wszyscy światli, niemal cały
artystyczny świat wystąpił przeciwko nakładaniu wędzidła
sztuce współczesnej. Chcę tylko nieśmiało przypomnieć –
będzie to ważne potem – że tygodnik „NIE” naśmiewając
się z prokuratury, która akt oskarżenia sporządziła, i
sądu, który ten absurdalny wyrok wydał, zachował
trzeźwość myśli pisząc, że przecież pomysł zamieszczenia
kutasa na krzyżu to nie jest żaden pomysł, to banał w
historii działań plastycznych już oklepany. A samej
„Pasji” Nieznalskiej do bycia sztuką przez duże „S”
naprawdę wiele brakuje. LPR i polski wymiar
sprawiedliwości dostarczyły tylko autorce niezasłużonej
klaki.
Artystka społeczno-użyteczna
Nieznalska, skazana przez sąd na wykonanie prac
społeczno-użytecznych, chcąc najwyraźniej pozostać w
zgodzie z polskim wymiarem sprawiedliwości, zaczęła
przygotowywać na połowę listopada wystawę swoich prac w
Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku
(mieszczącym się w budynku zwanym nomen omen Baszta
Czarownic). Uznając to za pracę jak najbardziej
użyteczną.
Słupsk został wybrany przez Nieznalską prawidłowo – jako
matecznik posła Roberta Strąka i miasto, w którym Liga
Polskich Rodzin cieszy się sporym wzięciem. Strąk o mały
włos nie wygrał wyborów na prezydenta miasta z obecnym
włodarzem pochodzącym z SLD, brakowało mu 3 proc.
poparcia. Mógłby więc sam Strąk i jego ligusy tym
skuteczniej Nieznalską w Słupsku kontrolować, uważniej
się przypatrywać, lepiej ją poznać, a być może –
niezbadane są wyroki niebios – w końcu po chrześcijańsku
wybaczyć.
To, co działo się dalej, opisała cała prasa. My jednak
uzupełnimy relacje o nieznane opinii publicznej
szczegóły.
Strąk ma poniekąd rację
Strąk, jak tylko zwąchał, że Nieznalska szykuje mu pod
nosem wystawkę, machnął list do marszałka województwa
pomorskiego Jana Kozłowskiego, aby ten planowany projekt
poddał prewencyjnej kontroli (galeria w Słupsku podlega
marszałkowi). Aby, broń Panie Boże, znowu jakie licho
nie opanowało artystki, i aby jej duszy oraz dusz
potencjalnych widzów (należy się domyślać, również
samego Strąka) nie narazić na grzech obrazy uczuć.
Marszałek miał skontrolować, czy na planowanej wystawie
będzie objęta wyrokiem sądu „Pasja”. I tylko tyle chciał
poseł Ligi Polskich Rodzin. Lepiej dmuchać na zimne.
Poseł Strąk ma rację. Gdyby odwirować od zagadnienia
planowanej wystawy Doroty Nieznalskiej wszelkie
religijne i polityczne konteksty, to autorka jest osobą
skazaną przez sąd RP (choć jeszcze nie prawomocnym
wyrokiem). Trzeba na nią uważać. I z takiej pozycji
poseł pisał do marszałka. Na tym polega śmieszność tej
sytuacji.
Obrońca z mysiej dziurki
Marszałek pomorski odmówił zrobienia kontroli uznając
widać, że nie chce się ośmieszać w roli cenzora.
Dyrektor Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej
Władysław Kaźmierczak poszedł jednak dalej. Odwołał
wystawę. Jak twierdzi w lokalnej prasie, sam z siebie,
bo nikt na niego nie naciskał. Ot, aby uniknąć
niepokojów społecznych i pikietowania galerii.
Czy dyrektor Kaźmierczak jest członkiem albo sympatykiem
LPR? Nie! Był członkiem Unii Wolności. Czy jest może
związany z lokalnym kółkiem różańcowym? Nie! Zawsze był
związany ze środowiskiem liberalnym. W katalogu do
wystawy „Sztuka przez duże G” pisał: (...) galerie
powinny sobie wywalczyć eksterytorialność. Bo taki jest
ich sens. Galerie i muzea powstały w opozycji do sztuki
pałacowej i kościelnej (...). Gdy wybuchła awantura o
„Pasję” Doroty Nieznalskiej, był jednym z
najzagorzalszych, najgłośniejszych obrońców artystki.
W kwietniu 2002 r. w Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie
razem ze swoją koleżanką Ewą Rybską wykonał performance
w obronie artystki od krzyża i penisa (dyrektor
Kaźmierczak sam jest artystą, jednym z bardziej znanych
performerów w kraju). Pokaz Kaźmierczaka w Krakowie
polegał m.in. na tym, że dyrektor-artysta położył się
krzyżem na podłodze i pełzając na brzuchu powoli zjadł
krzyż z usypanych wcześniej płatków kwiatów, krztusząc
się przy tym i plując. Po czym wstał i stał chwilę także
w postaci krzyża. W trakcie pokazu rozdawano widzom
ulotki informujące o całej sprawie z Nieznalskąi
nawołujące do jej obrony.
Kaźmierczak, rzecz jasna, jest jednym z sygnatariuszy
apelu w obronie Nieznalskiej. Mało tego. Prowadzi
internetowe pismo o sztuce „Hysterics”, którego ostatnie
wydanie, jakie można znaleźć w sieci, w znacznej mierze
poświęcone jest właśnie Nieznalskiej. W manifeście
programowym „Hysterics – On Line Art. Magazine”
Władysław Kaźmierczak napisał: Będziemy histerycznie
krzyczeć i zadawać trudne pytania. Wszystkim. Sobie
również.
Sobie, zdaje się, już to pytanie zadał. I odpowiedział.
Sztuka współczesna i kruchta
20 września tego roku w Poznaniu odsłonięto nową
instalację malarską Leona Tarasewicza. Instalacja
polegała na pomalowaniu w żółte i zielone pasy
fasady gmachu poznańskiej opery. Ponieważ koszt
tej operacji wyniósł 150 tys. zł, w mieście
słynnym z oszczędzania i gospodarności rozpętała
się dyskusja. Działacze Ligi Polskich Rodzin nie
byliby sobą, gdyby nie zabrali głosu na ten temat,
w końcu z obcowaniem ze sztuką współczesną mają
już spore doświadczenie. Skutecznie zaczęli
zwalczać w sztuce chuje, kutasy, penisy, teraz
postanowili zabrać się za kolorowe paski.
Tradycyjnie więc zaprotestowali. Na razie nie
słychać, aby chcieli podać Tarasewicza do sądu.
Ale to dopiero trzy tygodnie od wernisażu minęły,
więc jeszcze jest czas. Byłby to więc przypadek
zgodny z kazusem Nieznalskiej. Pasy na poznańskiej
operze można jeszcze oglądać (chyba, że to szybko
zamalują).
Rada programowa V Triennale Sztuki Sacrum w
Częstochowie poprosiła malarza Andrzeja
Urbanowicza z Katowic o przekazanie swojego obrazu
na wystawę. Wystawa zorganizowana we wrześniu
(czysty przypadek, że otwarcie nastąpiło także 20
września) tego roku w Miejskiej Galerii Sztuki
miała przebiegać pod hasłem „Ku cywilizacji
życia”. Urbanowicz jak najbardziej obraz dał i
dodatkowo wyszukał taki, który nawiązywałby do
głównego hasła tegorocznego triennale. Obraz
przedstawia oko-waginę, a tytuł, jaki artyst nadał
dziełu, brzmi „Wielka pizda szczająca na świat”.
Wprawiło to w lekką konsternację organizatorów
wystawy, zwłaszcza że w komitecie honorowym
triennale zasiada sam przeor jasnogórskiego
klasztoru. Przed zaproszeniem przeora na oglądanie
– w przekonaniu, że ten nie skuma tego, co widzi –
zmieniono tylko podpis pod obrazem dając mu tytuł
„XXX”. Oczywiście, zrobiono to bez wiedzy autora.
Urbanowicz powiedział częstochowskiemu dodatkowi
do „Gazety Wyborczej”, że w rozmowie telefonicznej
sugerowano mu co prawda, że to, co daje na
wystawę, ma być przyzwoite, ale że on ma głęboko,
czy przeor patronuje czy nie, i że daje na wystawę
to, co dać ma ochotę. Dlatego zmiana tytułu bez
jego wiedzy go oburzyła. Pojawiły się sugestie, że
artysta może oddać sprawę do sądu, byłby to więc
przypadek odwrotny do Nieznalskiej.
Obrazy na V Triennale Sztuki Sacrum, w tym obraz
Andrzeja Urbanowicza, można oglądać w Częstochowie
do 30 listopada (chyba że obraz wcześniej zdejmą).
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z pudła do gabloty
Jak ktoś raz przywyknie do zapachu nafty, to nawet
prokuratura go od niej nie odstawi.
W "NIE" opisywaliśmy kariery panów Stanisława K. (38
lat) i Romana M. (41 lat). Przypomnijmy, w 1990 r.
założyli spółkę Tankpol w Szczucinie pod Tarnowem.
Handlowali paliwami, samochodami Daewoo, sprzętem
rolniczym. W 1995 r. kupili w Widełce pod Kolbuszową
byłą bazę asfaltów i tam powstała firma PetroTank –
obecnie ogromny magazyn paliw. Później 60 proc. udziałów
w PetroTanku kupiła za 7 mln zł Petrochemia Płock. I tak
dwóch biznesmenów z dnia na dzień stało się bogatymi
ludźmi. Ustawili sprawę z Orlenem tak, że to Tankpol
decydował, kto będzie prezesem PetroTanku. Został nim
Stanisław K. Drugi, Roman M., prezesował w Tankpolu.
Faceci znani byli z tego, że mają prawicowe sympatie i
rozległe koneksje. Aleksander Grad, dziś poseł PO z
Tarnowa, kiedy był jeszcze podsekretarzem stanu w
Ministerstwie Zdrowia w czasach Cegielskiej, co czwartek
meldował się w Szczucinie, siedzibie PetroTanku.
Przyjeżdżał rządową Lancią, rzecz jasna.
Brudy na wierzchu
Pod koniec ubiegłego roku Wydział Przestępczości
Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie
postawił obu panom zarzuty m.in. prania brudnych
pieniędzy. Według prokuratora polegało ono na tym, że K.
i M. kupowali wyposażenie do stacji paliw, ale faktury
przechodziły przez cypryjską spółkę – własność K. i M.
Ta narzucała ogromną marżę i sprzedawała ten sam towar
polskim spółkom powiązanym z K. i M. W ten sposób
wyprano około 1,5 mln zł. Zarzuty sąd uznał za na tyle
poważne, że wsadził gości do aresztu. Nie pomogła nawet
propozycja wpłacenia ogromnej kaucji.
Za to ruszyli na pomoc polityczni przyjaciele – politycy
i urzędnicy państwowi. Do sądu sypnęły się poręczenia:
posłów Grada z PO, Jana Tomaki z PiS, prawicowego
senatora Mieczysława Janowskiego i Bolesława
Łączyńskiego, wójta gminy Szczucin. Na łamach lokalnej
prasy politycy grzmieli: jak prezesi PetroTanku będą
siedzieć, to padnie firma i setki ludzi straci pracę. Te
wszystkie gesty może nie od razu pomogły kiblującym, ale
na pewno pomogły posłom i wójtowi. Zaraz po poręczeniu
robotę w Orlen PetroTanku znalazł zięć posła Tomaki,
Wojciech, a wójt z woli ludu przestał być wójtem, ale
dostał robotę w Kielcach. Jest dyrektorem tamtejszego
oddziału PetroTanku.
Co na to PKN Orlen?
"Rzeczpospolita" (19.11.2002, "Cypryjskie interesy
paliwowego holdingu"): Orlen był zadowolony, że spółka
dynamicznie się rozwija i nie interesował się co dzieje
się w jej otoczeniu. W koncernie twierdzą, że nie wiedzą
o przestępczej działalności Stanisła-wa K. Przyjęli do
wiadomości jego oświadczenie złożone jeszcze przed
nakazem aresztowania K., że stawiane mu zarzuty "nie
mają związku z działalnością spółki Orlen Petro Tank".
Stanisław K. stracił stanowisko prezesa w Orlen
PetroTanku, kiedy już siedział w pierdlu. Według naszych
informacji PKN Orlen już przejął lub jest w trakcie
przejmowania za długi Tankpolu brakujących mu 40 proc.
udziałów. W umowie przewłaszczenia czytamy, że: z
wyjątkiem powiązań wynikających z umowy przewłaszczenia
udziałów (...) nie istnieją żadne inne powiązania
pomiędzy emitentem i osobami zarządzającymi lub
nadzorującymi emitenta a przewłaszczającymi udziały.
Tłumacząc: PKN Orlen odciął się urzędowo od gości z
poważnymi zarzutami. To bardzo fajny patent: w firmie
należącej do Orlenu mają miejsce machlojki na dużą
skalę. Prokuratura stawia tak poważne zarzuty, że każda
normalna firma, dbająca o swój wizerunek, natychmiast
rozpirzyłaby wszystkie układy personalne w drobny mak i
jeszcze długo przepraszała, że żyje. A tutaj nic takiego
się nie dzieje.
Mało tego. Na nasze pytanie do Zarządu PKN Orlen, jak
skomentują fakt zatrudnienia faceta, przeciwko któremu
toczy się postępowanie prokuratorskie mające ścisły
związek z jego dotychczasową działalnością jako prezesa
PetroTanku, Biuro Prasowe Orlenu odpowiada nam:
...informujemy, iż z posiadanej przez PKN Orlen wiedzy
wynika, że postępowanie prokurtorskie w sprawie p.
Stanisława K. w żadnym aspekcie nie dotyczy działalności
spółki ORLEN PetroTank ani działalności p. K. w okresie
sprawowania funkcji prezesa zarządu tejże spółki.
Obecnie p. K. jest pracownikiem firmy ORLEN PetroTank.
Ani jednego zdania prawdy. Postępowanie prokuratorskie
dotyczy działalności PetroTanku i działalności
Stanisława K. jako jej prezesa. Biuro Prasowe Orlenu
zachowuje się idiotycznie, bo wystarczy zajrzeć do
gazet, zadzwonić do prokuratora w Rzeszowie, żeby
wiedzieć, że Orlen jest uprzejmy kłamać w żywe oczy.
Jeżeli taka jest wiedza PKN Orlen, to niech lepiej zajmą
się skręcaniem cygaretek z biletów tramwajowych na
spoconych udach prezesów, a nie poważnym biznesem.
Po staremu
Nowym prezesem Orlen PetroTanku został Jarosław Wasiłek.
To jest koleś, który był zaufanym Stanisława K. To K.
sprowadził go do roboty w PetroTanku z posady urzędnika
gminnego w Kolbuszowej. Prokurator badając nowe wątki
przesłuchał w tej sprawie Edwarda Brzostowskiego, b.
posła SLD, obecnie burmistrza Dębicy. Postawił mu
zarzuty fałszowania faktur i związek z "cypryjską
aferą".
Gdy tylko sprawa przycichła, 28 lutego br. panowie
Stanisław K. i Roman M. opuścili areszt odchudzeni nieco
na więziennym wikcie. Uchylił go prokurator, co nam
oficjalnie potwierdził. Nie chciał jednak powiedzieć
dlaczego. Niedługo po wyjściu z pierdla Stanisław K.
został doradcą nowego zarządu Orlen PetroTanku w
Widełce. Jeździ porządnym, służbowym Lexusem. Tym samym,
który kupił za niecałe 500 tys. zł, kiedy jeszcze był
prezesem Orlen PetroTanku. Przecieracie oczy? Facet ma
zarzuty prania brudnej kasy, a mimo tego dostaje posadę
doradcy zarządu firmy należącej do PKN Orlen – firmy
państwowej. Płacą mu wysoką miesięczną pensję. Z naszych
informacji wynika, że K. faktycznie w dalszym ciągu
rządzi PetroTankiem. Tak jak do tej pory.
I tak jak dawniej nieco niekonwencjonalnie pracuje tam
dwóch panów z działu marketingu. Waga: 140 i coś koło
100. Ulubiona marka auta: BMW. Ulubiona marka dresów:
adidas. Specjalność: w ryja. Znaki szczególne: brak
szyi. Ci dwaj etatowi pracownicy nadal zajmują się
przypominaniem spóźnialskim – prowadzącym interesy z
PetroTankiem biznesmenom – o przykrym obowiązku płacenia
szmalu. Opornych leją. Panowie, jak wspomnieliśmy, mają
firmowe czarne BMW serii 3 i jeżdżą "robić interesy" we
dwóch: jeden bowiem myśli, a drugi prowadzi. Nie wiemy,
który z nich nie ma prawa jazdy i który nosi kij
bejsbolowy.
Słowo skandal jest słowem delikatnym na określenie
takiej chorej sytuacji w firmie.
Mamy zatem kilka pytań do PKN Orlen. Dlaczego państwowy
gigant daje się tak dymać i zatrudnia podejrzanych
facetów na etatach w spółce-córce? Czyżby K. miał aż tak
szerokie plecy i wpływowych przyjaciół? A może K. sypał
w prokuraturze nazwiskami osób bardziej od niego
wpływowych? Może ktoś, do kurwy nędzy, zada sobie w
końcu pytanie i połączy dwa wątki: 20 mln zł, które
wyparowały z Orlenu na kampanię Mariana Krzaklewskiego,
ze Stanisławem K. oraz jego kolegą – facetami o
prawicowych sympatiach i powiązaniach zamieszanych w
wyprowadzanie i pranie szmalu. Bo cały czas odnosimy
wrażenie, że władze Orlenu trzymają się zasady "żyj i
daj żyć innym". Bo za jakiś czas przecież sytuacja może
się odwrócić, a nowi szefowie Orlenu już o prawicowej
proweniencji może też dadzą pożyć lewusom w jakiejś
spółce-córce. Z wdzięczności za dzisiejszą głuchotę i
ślepotę. Układ taki.
Autor : Maciej Wiśniowski / Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Katiusza Busha "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Życie seksualne chrześcijan
Samotnicy i katolicy w jednym!
Nie dla was Kopenhaga!
Na Wyspach Duńskich sporym powodzeniem cieszy się
specjalna strona internetowa kristendating.dk, na której
partnerkę może znaleźć porządny chrześcijanin lub
porządna chrześcijanka – partnera. Przymiotnik "spory"
jest w tym wypadku względny, gdyż mowa o ok. siedmiuset
zarejestrowanych osobach poszukujących partnera lub
partnerki o podobnie zawężonych poglądach. Jak
powiedział Karsten Moeller, twórca kristendating.dk,
oczekiwania w momencie zakładania strony przed czterema
miesiącami były znacznie skromniejsze – spodziewano się,
że ze strony korzystać będzie od 200 do 300 osób.
Inny powszechnie znany i używany przez większość
poszukujących partnera Duńczyków portal o nazwie
dating.dk ma nieco ponad pół miliona zarejestrowanych
użytkowników. Umożliwia szukanie partnerów we wszelkich
możliwych konfiguracjach, tj. oprócz par "klasycznych"
także pana do pana, pani do pani, pana lub pani do pary,
pary do pary itd. A ponieważ takie możliwości już na
wstępie zniechęcały do korzystania z tej strony garstkę
chrześcijańskich poddanych JKM Małgorzaty II, stąd
powstała idea stworzenia wyznaniowego portalu dla
samotnych. Jak widać, w liczącej 5,3 mln mieszkańców
Danii jest takich samotnych i kierujących się
chrześcijańskimi przykazaniami zaledwie kilkuset.
Warto przy tej okazji zauważyć, że w nazwie portalu mowa
o chrześcijanach, a nie o katolikach. Szanse tych
ostatnich – zwłaszcza gdyby poglądami zbliżeni byli do
najbardziej ortodoksyjnej, polskiej odmiany katolicyzmu
– na znalezienie partnera w Danii przez Internet są
niezwykle ograniczone. Duńscy katolicy nie są fanatykami
i w razie potrzeby nie tylko nie wahają się przed
rozwodem, ale przede wszystkim, jak wszyscy inni
Duńczycy, stosują znane współczesnej medycynie i
powszechnie dostępne w aptekach środki antykoncepcyjne.
Nie protestują też (być może jedynie z obawy przed
ośmieszeniem się) przeciwko prowadzeniu w szkołach
wychowania seksualnego dla dzieci i młodzieży. Jako
realiści nie próbują też nakłaniać młodzieży do tzw.
przedmałżeńskiej czystości. I można przypuszczać, że
podobnie jak inni poddani JKM Małgorzaty II w sytuacji
podbramkowej również korzystają z ginekologicznych metod
przywracania miesiączki. Co przychodzi im o tyle
łatwiej, że przed upływem 12 tygodnia ciąży szpitale na
Wyspach Duńskich wykonują zabiegi aborcji na każde
żądanie kobiety, a przy tym bezpłatnie.
W minionym roku, po 30 latach obowiązywania przepisów
zezwalających kobietom na usuwanie niechcianej ciąży na
każde życzenie kobiety, dokonano nieco ponad 15 000
takich zabiegów. Ich liczba od roku 1972 systematycznie
spadała od początkowych blisko 30 000 rocznie do
niecałych 20 000 pod koniec lat 90. Zdaniem socjologów i
lekarzy, działo się tak wskutek coraz lepszej informacji
o potrzebie i metodach zapobiegania niechcianej ciąży i
dzięki coraz większej dostępności coraz lepszych środków
antykoncepcyjnych. Wprowadzenie kilka lat temu coraz
częściej i chętniej stosowanej słynnej tabletki "dzień
po" spowodowało skokowy i znaczny spadek aborcji.
Autor : Włodzimierz Galant
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szpieg bez reform cd.
Przed tygodniem Ministerstwo Obrony Narodowej
poinformowało, że nie będzie dalej sprzeciwiać się
reformie służb specjalnych, w tym podległych mu
Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI).
Stanowisko MON nie jest zaskoczeniem. Potwierdza jedynie
nasze tezy sprzed pięciu tygodni ("NIE" nr 8/2002), że
szlag trafił 4 lata dyskusji o reformie służb
specjalnych i że cała reforma gówno w służbach zmieni,
bo w praktyce robiona jest "pod" konkretne osoby.
Kulawy projekt reformy specsłużb został pozytywnie
zaopiniowany przez rząd i trafił już do
Sejmu – do Komisji ds. Służb Specjalnych. Informujemy
więc. Członków Komisji, że nie mają
w zasadzie nad czym główkować. Komunikatowi MON
towarzyszyło już rozdanie stanowisk*.
Agencja Wywiadu (AW). Na czele tej najpotężniejszej
Agencji stanie cywil (wymóg ustawy) Zbigniew
Siemiątkowski. Projekt ustawy o reformie specsłużb
bardzo lakonicznie określa zasady finansowania nowej
Agencji oraz daje jej możliwości prowadzenia niektórych
działań także na terenie kraju. Uczyni
to z Siemiątkowskiego najmocniejszą osobę w polskich
tajnych służbach. Zajęcie się przez niego wywiadem
stworzy mu też możliwość "umycia rąk" od związków ze
środowiskiem, na którym przez 4 ostatnie lata bazował –
Stowarzyszeniem Byłych Oficerów UOP.
Wojskowe Służby Informacyjne (WSI). Ich szefem w dalszym
ciągu będzie Marek Dukaczewski. Ze swojej formacji
straci on około 90 specjalistów ds. wywiadu, którzy
przejdą do Siemiątkowskiego, ale będą tam jedynie
oddelegowani z MON. Będzie więc dysponował pełną wiedzą
o działaniach konkurencyjnej służby.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW). Na jej czele
stanąć ma również cywil (znowu wymóg ustawy), prokurator
Zbigniew Goszczyński, były zastępca prokuratora
okręgowego w Warszawie. Jego pierwszym zastępcą będzie
protegowany Leszka Millera – Paweł Pruszyński, były szef
delegatury UOP w Łodzi i były zastępca szefa UOP. W
przeciwieństwie do Goszczyńskiego, Pruszyński zna się na
UOP, będzie więc faktycznym panem na Rakowieckiej.
Dzięki temu prostemu posunięciu spełniony zostanie wymóg
cywilnej kontroli, a Miller będzie miał w ABW swojego
sprawnego zresztą człowieka. W tej sytuacji wystarczy na
drugiego wiceszefa wsadzić na przykład Zbigniewa Skorżę
(zaprzyjaźnionego z PSL) i wszyscy będą szczęśliwi.
Po zawarciu tego historycznego kompromisu między
Millerem (Pruszyński), Kwaśniewskim (Dukaczewski),
PSL-em (Skorża), Szmajdzińskim i Siemiątkowskim pewni
jesteśmy, że sejmowe prace nad odpolitycznieniem i
zreformowaniem służb specjalnych pójdą migiem.
*Stan ustaleń na dzień 22 marca.
Autor : D.C.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rzeźnia kobiet cd
Pisząc o tym, jak okaleczono pacjentkę szpitala w
Rybniku ("Rzeźnia kobiet", "NIE" nr 4/2001), nie
wymienialiśmy nazwisk lekarzy. Czas jedno z nich
ujawnić. Chirurg, który operował, to osoba publiczna.
Jest posłem PiS, głównym ekspertem tej partii do spraw
lecznictwa, podobno nawet kandydatem na ministra zdrowia
w Kaczym rządzie. W mediach ostro piętnuje niedostatki
służby zdrowia. Nie ma powodu, aby ukrywać przed
elektoratem jego własne dokonania medyczne i niezwykłą
biografię. Dr Bolesław P. z "Rzeźni kobiet" to poseł
BolesŁaw Piecha.
Piecha jest ginekologiem, znanym w Rybniku fabrykantem
aniołków. Jak sam wyznał, wykonał coś koło tysiąca
aborcji. Skrobał tak i skrobał, nabijał kabzę, lecz
gryzło go sumienie. Aby je zagłuszyć, doktor Piecha
zaczął moczyć dziób, i to tak intensywnie, że popadł w
alkoholizm. (Operując na kacu dopiero stał się naprawdę
niebezpieczny). Pewnego dnia jednak doznał cudownego
nawrócenia.
Od tej chwili Piecha stał się obrońcą zygotek i
embrionków. Zaczął udzielać się w sferach kościelnych,
wygłaszając – z praktyczną znajomością rzeczy –
antyaborcyjne pogadanki. Dla pacjentek, które przyszły
do niego przerwać ciążę, miał niespodziankę: kazanie o
świętości życia poczętego. Do swej przeszłości –
skrobania tudzież alkoholizmu – przyznał się na łamach
kościelnej gazetki "Serce" w lutym 1998 r.
Ofiara Piechy, Kinga Jeż, do dziś ma w domowym archiwum
ten numer "Serca". Pojąć nie może, dlaczego taki pobożny
facet, wzorowy katolik (z odzysku) tak potraktował
pacjentkę. A to przecież jasne: ona od dawna nie jest
płodem ani tym bardziej embrionem.
* * *
W Szpitalu nr 2 w Rybniku bez najmniejszej potrzeby, bez
badań USG wycięto Kindze Jeż zdrowy układ rozrodczy.
Inwalidka II grupy, z niewydolnym układem oddechowym
omal po tej operacji nie umarła. W trakcie pierwszej
doby po operacji nie obejrzał jej żaden lekarz, nie
przebadano płuc, nie podano tlenu. W konsekwencji
nabawiła się pooperacyjnej niedrożności jelit i paru
innych chorób.
– Dla prywatnych pacjentek panów doktorów w państwowym
szpitalu było wszystko. Dla pacjentek II kategorii,
nawet w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, nie
było nic – opowiada Kinga Jeż.Operował ją Bolesław
Piecha. Działo się to w październiku 1993 r. Nie
wiadomo, czy już był nawrócony, czy jeszcze nie. Sprawa
ciągnie się więc od dziesięciu lat. Kingę, która po
znieczuleniu zewnątrzoponowym nie spała, mocno
zaniepokoił fakt, że chirurg wciąż ją potrącał, jak
gdyby miał kłopoty z koordynacją ruchów.
W październiku 1996 r. Kinga Jeż wystąpiła do Sądu
Okręgo-wego w Katowicach – Ośrodka Zamiejscowego w
Rybniku o odszkodowanie za uszkodzenie ciała, cierpienia
fizyczne i moralne.
Gdy się czyta akta tej sprawy, nóż w kieszeni się
otwiera. Zmowa lekarzy, którzy uchylają się od
odpowiedzialności. Bezzasad-ność sądu wobec ich
ewidentnych krętactw. A także piękny występ przyszłego
posła Piechy: Nie mam obowiązku badać pacjentki przed
operacją ani opiekować się nią później.
Praca chirurga polega więc jedynie na tym, by pokroić w
ciemno dostarczone mu ciało i szybko przejść z nożem do
krojenia następnego? Tak pracuje personel rzeźni!
* * *
Ani szpital, ani Piecha nie wy-dali Kindze Jeż
oryginalnej dokumentacji szpitalnej. Według niej,
dlatego że sfałszowano ksero-kopię karty operacyjnej. A
sąd postanowił odstąpić od przeprowadzenia dowodu z
"Książki operacji" i dalszych dowodów leczenia wskutek
nieprzedstawienia ich przez Szpital w wyznaczonym
terminie. Sąd to tylko ludzie, w tym kobiety. Kobieta z
Rybnika musi myśleć o tym, że a nuż zły los rzuci ją do
szpitala, prosto pod nóż doktora Piechy.
W kwietniu 2000 r. zapadł kuriozalny wyrok. Macicę
wycięto słusznie, gdyż nie da się wykluczyć, że kiedyś w
przyszłości mógłby ją zaatakować rak. (To otwiera nowe
perspektywy przed medycyną: wycinać ludziom
profilaktycznie różne narządy, teoretycznie narażone na
raka. Palaczom płuco, miłośnikom bzykania jądro itp. Im
mniej narządów wewnętrznych, tym lepiej). Za utracone
jajniki przyznano jednak Kindze Jeż 20 tys. zł, ponieważ
wycięto je bez wiedzy i zgody pacjentki.
Rachunek za jajniki Kingi Jeż obciążył podatników.
Lekarzom nie spadł włos z głowy. Chirurg Piecha
awansował na dyrektora rybnickiego szpitala
przemianowanego na Szpital Wojewódzki nr 3.
Rozstaliśmy się ze zdesperowaną Kingą Jeż, gdy w wyniku
jej apelacji Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylił wyrok
Sądu Okręgowego i zwrócił mu sprawę do ponownego
rozpatrzenia. Było to w grudniu 2000 r.
* * *
Kinga Jeż czekała na rozprawę dwa lata – aż do stycznia
2003 r. Nie znaczy to, że przez dwa lata sąd nic nie
robił. Akta krążyłyna trasie
Wrocław–Łódź–Bydgoszcz–Poznań, od jednej Akademii
Medycznej do drugiej, z przystankami w Rybniku. Po
drodze zapodziało się gdzieś 19 ważnych dla sprawy zdjęć
rtg.
Żaden biegły nie chciał przetłumaczyć z łaciny na polski
wyniku badań histopatologicznych wyciętych organów Kingi
Jeż. Wszyscy zainteresowani wiedzą, że nie wykryto w
nich żadnego, najmarniejszego choćby schorzenia. Ale sąd
musi to mieć na piśmie z podpisem i pieczątką jakiejś
sławy medycznej. I tego nie był w stanie zdobyć.
Zdesperowana Kinga Jeż zwróciła się do prof. Mariana
Szpakowskiego z Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi,
żeby przetłumaczył jej ten bezcenny dokument odpłatnie.
Odmowa profesora to budujący przykład naukowej
bezstronności: Nie mogę spełnić Pani prośby, bowiem
przetłumaczenie rozpoznania histopatologicznego z łaciny
na polski niczego Pani nie wyjaśni bez odpowiedniego
komentarza. Opatrzenie zaś tego tłumaczenia komentarzem
stanowiłoby fragment opinii, której nie podjąłem się
zredagować ze względu na wymienione w moim piśmie do
Sądu braki w dokumentacji.
Jak pamiętamy, szpital ani nie przysłał sądowi, ani nie
wydał Kindze Jeż pełnej dokumentacji, a sąd nie zdołał
go do tego zmusić. Skutki obciążyły poszkodowaną.
Opinię zgodziła się w końcu wydać Akademia Medyczna w
Poznaniu. Biegli z Poznania uznali, że koledzy z Rybnika
nic złego nie zrobili. USG przed operacją nie było
potrzebne, gdyż Kinga Jeż nie jest osobą otyłą. (Skąd o
tym wiedzą, skoro ani jej nie ważyli, ani nie
oglądali?).
* * *
Wyrok ogłoszono 30 stycznia 2003 r. Niełatwo go
zrozumieć: opieka nad powódką nie była zaniedbaniem, ale
spowodowała u powódki uszczerbek psychiczny, za co
należy się 10 tys. zł odszkodowania. O uszczerbku
fizycznym w ogóle nie ma mowy.
Kinga Jeż przyjęła 10 tys. i złożyła apelację od
pozostałej części wyroku. Dość szybko, już w marcu 2003
r., odrzucił ją Sąd Apelacyjny.
Wniosła kasację do Sądu Najwyższego. Myśli o Strasburgu.
Nie mieści jej się w głowie, że po 10 latach od
fatalnej, całkowicie zbędnej operacji, która zrujnowała
jej zdrowie, nadal szarpie się w sądach, żeby udowodnić
oczywiste fakty. Zbiera wycinki prasowe z relacjami o
karierze Piechy.
* * *
Grudzień 2001, "Gazeta Rybnicka": nowy poseł Piecha
dzieli się planami na przyszłość. Jak wykazała
ekspertyza zrobiona dla mnie w Kancelarii Sejmu, nie
mogę łączyć stanowiska dyrektora szpitala z funkcją
posła. Pozostanę wicedyrektorem ds. lecznictwa, by
wskazywać kierunki i możliwości zastosowania
nowoczesnych technologii medycznych i zajmować się
kształceniem kadr.
Jezus, Maria, ratunku!
PS Imię i nazwisko bohaterki zostały zmienione.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
A słowo ciałem się stało i zamieszkało w celi
Przypadek red. Andrzeja Marka, który ma pójść siedzieć,
bo opierając się na przekonujących poszlakach zarzucił
gminnemu urzędnikowi kombinatorstwo, powinien wywołać
zmianę ustaw. Aby stały się zgodne z konstytucyjną
zasadą wolności słowa.
Rozległ się wielki lament, bo szczeciński Sąd Rejonowy
na niejawnym posiedzeniu zarządził w piątek 6 lutego
2004 r. wykonanie kary trzech miesięcy więzienia
orzeczonej wobec Andrzeja Marka, redaktora naczelnego
"Wieści Polickich". Sąd skazał dziennikarza za
publikację prasową rzekomo zniesławiającą urzędnika.
Telewizje podawały, iż jest to pierwszy od co najmniej
14 lat przypadek osadzania człowieka w więzieniu za
opublikowaną krytykę.
Nietykalne "palanty"
Otóż nie! Pamięć telewizorów jest krótka i wybiórcza.
Zapomniano, że na początku lat 90. do więzienia
powędrował Ryszard Zając za nazwanie lokalnych polityków
solidarnościowych Palantami z "Solidarności". Wówczas
Zająca nikt – z wyjątkiem tygodnika "NIE" – nie bronił,
bo dosadna krytyka "Solidarności" uchodziła za coś
równie obrazoburczego jak nie przymierzając obsikanie
Grobu Nieznanego Żołnierza. Zając, którego za odwagę i
trzeźwość poglądów wyborcy obdarzyli poselskim mandatem
na jedną kadencję, skończył potem w niesławie. To jednak
nie przekreśla faktu, że był pierwszym więźniem
politycznym Najjaśniejszej i ofiarą prawnego zamordyzmu.
Można i należy oburzać się na wyrok w sprawie Andrzeja
Marka – jak to zrobił prawnik prof. Andrzej Rzepliński z
Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka – ale trzeba sobie
zdawać sprawę, że stanowisko szczecińskiego sądu nie
odbiega znowu tak bardzo od linii orzecznictwa przyjętej
w Najjaśniejszej. Oto na przykład zeszłoroczny pogląd
wyrażony w wyroku Sądu Najwyższego – Izba Cywilna z dnia
27 lutego 2003 r. (IV CKN 1846/2000): Nawet, gdy
informacja podana przez dziennikarza jest prawdziwa,
jego działanie może być uznane za bezprawne ze względu
na demagogiczny, upokarzający osobę, której dotyczy,
sposób jej przedstawienia.
Wprawdzie wyrok ten obowiązuje tylko w tej jednej
konkretnej sprawie, która została rozpoznana i
prawomocnie osądzona, ale – jak dowodzi praktyka –
orzeczenia Sądu Najwyższego wywierają istotny wpływ na
kierunki rozumowania sędziów, a zatem na wyroki wydawane
przez sądy niższych instancji rozstrzygające spory w
podobnych sprawach.
Statua wolności
Zgoła odmienne podejście do wolności słowa i krytyki
prasowej obowiązuje w USA. Amerykański Sąd Najwyższy w
głośnej sprawie pastor Falwell kontra Larry Flynt
odpowiedział na pytanie, co jest ważniejsze: Flynta
prawo do wolności wypowiedzi czy prawo pastora Falwella
uprawiającego działalność polityczną do ochrony dobrego
imienia. Sąd jednogłośnie uznał, że nadrzędne jest prawo
do wolności głoszenia poglądów. W uzasadnieniu tego
wyroku konserwatywny sędzia William Rehnquist wskazał,
że wolność słowa jest dobrem samym w sobie. Co
ważniejsze, jest również metodą szukania prawdy lub
najlepszego rozwiązania problemów społecznych. Tylko
wolna wymiana myśli daje gwarancję, że każda strona
zostanie wysłuchana. Prawo nie pozwala, żeby każdy
upowszechniał nieprawdziwe informacje o każdym nie
ponosząc żadnych konsekwencji. Oszczerstwa są jednak
ceną, jaką trzeba niekiedy płacić za wolną wymianę
poglądów.
W "Hustlerze" w tekście satyrycznym będącym parodią
reklamy Flynt podał, że pastor Falwell kopulował z
własną matką w wychodku, co było oczywistą nieprawdą!
Tym niemniej sędzia Rehnquist uznał, że lepiej pozwolić
na krytykę na granicy paszkwilu, niż wystraszyć
obywatela szarpaniną po sądach. Sama obawa, że polityk
mógłby występować do sądu w sprawie każdej krytyki,
hamowałaby przepływ informacji.
Sędzia Rehnquist przyznał, że Falwell może być oburzony
formą krytyki, ale sam fakt, że ktoś może się obrazić
albo dostać rozstroju nerwowego, nie może być powodem
ograniczenia wolności słowa.
Kagańce pozakonstytucyjne
W USA Larry Flynt po wygranym procesie powiedział: Jeśli
konstytucja obroniła takiego skurwiela jak ja, to
możecie być pewni, że obroni was wszystkich. Bo ja
jestem najgorszy.
W Najjaśniejszej, w świetle obowiązującego prawa, a
także linii przyjętej w orzecznictwie sądowym, Larry
Flynt nie miałby najmniejszych szans na wyrok
uniewinniający. W Polsce mieniącej się demokratycznym
państwem prawnym dziennikarz Andrzej Marek ma przed sobą
perspektywę kiblowania, bo choć nie napisał oczywistej
nieprawdy, to jednak uraził prowincjonalnego urzędnika.
Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej zapewnia wolność
prasy i innych środków społecznego przekazu (art. 14)
oraz każdemu zapewnia wolność wyrażania swoich poglądów.
Ładnie
napisane, tylko co z tego? Rzecz w tym, że pod rządami
tej konstytucji uchwalane są kagańcowe przepisy
krępujące wolność wypowiedzi.
Nowelizacja kodeksu cywilnego, która weszła w życie w
grudniu 1996 r., przyniosła kagańcowy art. 448, na
podstawie którego sąd może przyznać temu, czyje dobro
osobiste zostało naruszone, odpowiednią sumę tytułem
zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę. Ofiarą
tego przepisu omal nie stał się w zeszłym roku "Tygodnik
Chełmski". Lubelski Sąd Okręgowy na wniosek dwóch spółek
należących do braci S. zaocznie skazał wydawcę
"Tygodnika Chełmskiego" na zapłacenie 300 tys.
odszkodowania za naruszenie dóbr osobistych i nadał temu
wyrokowi klauzulę natychmiastowej wykonalności. Co
prawda wyrok został potem uchylony w apelacji, ale
redakcja tylko cudem uniknęła bankructwa, bo komornik
zdążył już zająć konta wydawnictwa ("NIE" nr 32/2003).
Naczelna "Tygodnika Chełmskiego" red. Anna Maksim
komentując sytuację, w jakiej znalazł się red. Andrzej
Marek, powiedziała: Nie wiem, co jest gorsze – trzy
miesiące paki czy zasądzenie odszkodowania
pozbawiającego kilkunastu dziennikarzy warsztatu pracy i
skazujące ich na wieloletnią nędzę.
Nowelizacja kodeksu karnego z 1997 r. wprowadziła bardzo
niebezpieczny dla dziennikarzy art. 265 § 1 pozwalający
wsadzić dziennikarza na 5 lat do pierdla za
wykorzystanie informacji stanowiących tajemnicę
państwową. Jak przytomnie zauważył wicemarszałek Janusz
Wojciechowski, przepis ten przeszedł po cichu i
bezszelestnie.
Obecnie rząd Millera szykuje nowelizację ustawy o
dostępie do informacji niejawnych. Będzie to jeszcze
mocniejszy knebel dla dziennikarzy.
Czarne świętości
Wracając do incydentalnej sprawy red. Andrzeja Marka
przypominam, iż rzecznik praw obywatelskich prof.
Andrzej Zoll zapowiedział, że przyjrzy się sądowym aktom
tej sprawy. Z kolei
prof. Rzepliński powiedział, że trzeba by oczekiwać
błyskawicznej reakcji ze strony prezydenta i
ułaskawienia.
To prawda, że należy uratować red. Marka przed
więzieniem, ale w państwie demokratycznym nie powinno
być takiej sytuacji, że od dobrej woli prezydenta ma
zależeć los i wolność
osobista dziennikarza, który odważył się skrytykować
władzę. Konieczna jest taka przebudowa systemu prawnego,
który by nie narażał sądów na pokusę kneblowania ust
dziennikarzom,
i nie tylko im.
Tylko mocno wątpię, czy "licencjonowani obrońcy
wolności", profesorowie Rzepliński i Zoll, staną na
czele szerszej krucjaty w obronie wolności słowa.
Musiałaby się ona bowiem rozpocząć od postulowania
zmiany przepisów chroniących pod odpowiedzialnością
karną "uczucia religijne" (art. 196 k.k.). Istnienie
tego prawa jest reminiscencją epoki, w której
czołobitność wobec religii wymuszono ogniem, mieczem i
torturami – jak to trafnie ujęła prof. Barbara Stanosz w
wywiadzie dla "Trybuny" (z 24 sierpnia 2003 r.).
Porządkowanie sfery wolności słowa w Najjaśniejszej
musiałoby objąć kuriozalny przepis w ustawie
radiowo-telewizyjnej nakazujący poszanowanie wartości
chrześcijańskich. Przepis ten skrytykował amerykański
Departament Stanu w oficjalnym dokumencie "Report on
Human Rights Practices" z 30 stycznia 1998 r. (fragmenty
raportu opublikowaliśmy na łamach "NIE" nr 13/1998).
Połajanki ze strony rządu amerykańskiego nie pomogły,
toteż pesymistycznie można założyć, iż w dającej się
przewidywać przyszłości nie będzie możliwe fundamentalne
przebudowanie obowiązującego prawa w kierunku
poszerzenia sfery wolności. Ale popróbować warto i
trzeba.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Alimentarzysta
Poseł Stanisław Głębocki (dawniej Samoobrona, a teraz
Partia Ludowo-Demokratyczna) oskarżony o niepłacenie
alimentów nie stawił się na sali sądowej. Następne
wezwanie doręczy mu więc policja. Pan poseł ma, jak
widać, zwyczaj olewać wezwania sądowe. Nie pojawił się
bowiem wcześniej w sądzie pracy, przed którym pracownica
jego sklepu upomina się o niewypłacone wynagrodzenia. Ta
nieobecność kosztowała pana posła 700 zł. Po cóż trudzić
się tworzeniem prawa, gdy się je lekceważy.
Kuchnia modli się o pokój
W kaplicy Pałacu Prezydenckiego odbyła się msza w
intencji pokoju – doniosły media. W mszy, którą odprawił
biskup polowy Wojska Polskiego Leszek Sławoj-Głódź,
uczestniczyła Małżonka Pana Prezydenta Jolanta
Kwaśniewska i pracownicy Kancelarii Prezydenta. Czy po
to prezydent ma kaplicę, żeby własna żona modliła się w
niej przeciwko jego polityce prowojennej? I co tam robił
Głódź – generał armii, która najechała Irak poprzez
swoich 200 delegatów?
Nonpapiści
Niewiarygodna wiadomość. Senat większością 40 do 29
(przy 4 wstrzymujących się) odrzucił projekt
ustanowienia 16 października Dniem Jana Pawła 2. Jedna z
głównych oponentek, senator Maria Szyszkowska z SLD–UP,
podniosła roztropnie, że nie sposób na mocy ustaw
wzmacniać autorytetu kogokolwiek. Pani senator zauważyła
też przytomnie, że nauczanie J.P. 2, o którym pełno w
tekście ustawy, jest raczej Polakom mało znane i mało
się oni nim przejmują. Nie argumentowano, że papieżowi
zbędny jest dzień kultu, skoro stanowi przedmiot
bezustannej adoracji.
D. J.
Sztukmistrz z Lublina
Arcykatolicki prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski nie
ma wyższego wykształcenia. Chociaż studiował na KUL
socjologię, to nie złożył egzaminu magisterskiego.
Jednak jakimś cudem Pruszkowski jest absolwentem
podyplomowego studium prawa pracy na Uniwersytecie Adama
Mickiewicza w Poznaniu. Sprawę badała poznańska
prokuratura i wszczęła dochodzenie. Umorzyła je niedawno
stwierdzając, że sprawa uległa przedawnieniu. Czy jego
niewiarygodność dla mieszkańców Lublina również się
przedawniła?
T. I.
Nosek Barcikowskiego
Andrzej Barcikowski, szef ABWehry wizytował placówkę w
Krakowie. Wizyta przy ulicy Mogilskiej wypadła
wspaniale. Szefowie wydziałów trzaskali obcasami, szef
delegatury Nosek kłaniał się w pas. Barcikowski dał
krakowskim tajniakom do zrozumienia, że nie życzy sobie
żadnych afer w prasie. Ma to związek z gęstą atmosferą,
jaka urosła wokół szefa delegatury Noska. Jest on
postrzegany jako człowiek prawicy, bliski przyjaciel
Rokity i Kozłowskiego. Nosek jest absolwentem KUL,
znanym z miłości do papieża, prawicy i wielkiej
bogobojności.
Wiele też mówi się o jego bliskich kontaktach z
emerytowanym pułkownikiem Rusakiem, który jest wciąż
częstym i chętnie widzianym w krakowskiej delegaturze
gościem. Mimo to o Nosku mówi się, że ma potężne plecy w
Warszawie. Dlaczego Barcikowski trzyma Noska? Dlaczego
ostrzega przed aferami w mediach? To się zapewne wkrótce
wyjaśni.
Wypady szefa ABWehry
Zastępca szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego
Zbigniew Goszczyński ma w zwyczaju wpadać do Zakopanego.
Nocuje tam za darmo w specjalnym lokalu ABW. Nasze
wiewiórki twierdzą, że zdarza mu się za dużo gadać do
dam, które korzystają z jego gościny. Co w pokoju, gdzie
ściany mogą mieć uszy, nie jest zbyt rozsądne. Kto jak
kto, ale były prokurator wojskowy, wiceszef
kontrwywiadu, powinien wiedzieć, że milczenie jest
złotem.
A. R.
Na dywanik?
Z otoczenia premiera doniesiono, że 22 marca Miller
został wezwany do ambasadora USA, gdzie spędził cztery
godziny od 18.00 do 22.00. Potem pozwolono mu iść spać.
Wspominamy o tym, ponieważ za czasów poprzedniego
Wielkiego Brata to jednak ambasador radziecki zawsze
fatygował się do premiera PRL.
U
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trup w Arce Rydzyka
– Będę odpowiadał swoim honorem za pieniądze, które
wpłacacie na konto Radia Maryja – mówił w marcu 1997 r.
w kościele św. Brygidy w Gdańsku podczas mszy
inaugurującej powstanie Komitetu Ratowania Stoczni
Gdańskiej jego przewodniczący Bolesław Hutyra.
– Tak, ja odpowiadam własnym honorem, bo ustaliliśmy z
ojcem Rydzykiem, że pod naszą kontrolą będą te
pieniądze. I mogę wam przyrzec, że żadna złotówka nie
zostanie wydana na ekspertów, na papier, na ołówek, na
cokolwiek innego (oklaski).
– A na krzyżach kotwice, znaki nadziei – wtórował mu na
tej samej mszy Ojciec Dyrektor.
– Tyle razy krzyżowano nadzieję. Chcieli uśmiercić
nadzieję. Ale ja wierzę w nadzieję (oklaski).
Wiara
Trudno dziś ustalić, kiedy doszło do pierwszego
spotkania ojca Tadeusza Rydzyka i kpt. żeglugi wielkiej
Bolesława Hutyry. Musiał to być jednak koniec 1996 lub
początek 1997 r. Spotkali się w klubie dla marynarzy
prowadzonym przez ojców redemptorystów przy kościele
Morskim Matki Bożej Nieustającej Pomocy i św. Piotra
Rybaka przy ul. Portowej 2 w Gdyni. Ojciec Tadeusz
odwiedzał w Gdyni biuro Rodziny Radia Maryja przy tym
właśnie kościele. Kpt. Hutyra był tam częstym gościem,
jako prezes Rady Opiekuńczej przy Fundacji Stella Maris,
światowej organizacji katolickiej dla marynarzy.
Spotkali się, pogadali. Od słowa do słowa zrodził się
pomysł, aby ratować kolebkę – Stocznię Gdańską. Pomysł
był taki: zwrócić się do społeczeństwa, narodu,
katolików, patriotów, aby wpłacali pieniądze na
ratowanie Stoczni Gdańskiej. W jaki sposób to ratowanie
za pomocą zebranych pieniędzy miało przebiegać, nie
wiadomo. Koncepcje były różne i do końca nie
sprecyzowane. Hutyra myślał o tym, by nie dopuścić do
postawienia stoczni w stan upadłości i sprzedaży, ale
zawrzeć układ z wierzycielami. Gwarantowałyby go zebrane
pieniądze.
Na wiosnę 1997 r. powstał Społeczny Komitet Ratowania
Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego przy Radiu
Maryja. To doniosłe zdarzenie poprzedziło kilka
wielogodzinnych audycji radiomaryjnych na ten temat. Od
chwili powstania komitetu Radio Maryja było główną i
niemal jedyną tubą apelującą o wpłacanie pieniędzy na
ten "narodowy" cel. Ojciec Dyrektor w swej niezwykłej
dobroci udostępnił nie tylko eter, ale i konta Radia.
Komitet Ratowania Stoczni swym autorytetem zasilili:
kpt. że-glugi wielkiej Zbigniew Sulatycki – wiceminister
w rządzie Suchockiej, odpowiedzialny za gospodarkę
morską, ks. prof. Albert Krąpiec – filozof i teolog
katolicki, wykładowca KUL, prof. Jerzy Doerffer – twórca
polskiej szkoły budowy okrętów, bp. Edward Frankowski,
ówcześni parlamentarzyści: poseł LPR Adam Biela, poseł
AWS Stanisław Wądowłowski, senator Jadwiga Stokarska.
Kpt. Bolesław Hutyra przystąpił do pracy z wielkim
oddaniem, szczerymi intencjami, przekonany, że powołano
go do Wielkiej Sprawy, do Służby dla Ojczyzny, Kościoła
i Radia Maryja, na drogę wytyczoną Prawdą Ewangelii,
którą mógł kroczyć ramię w ramię z Wielkimi
Autorytetami. Przez dwa niemal lata na antenie Radia
Maryja powtarzane były prośby o wpłaty na ratowanie
stoczni. I przez cały ten czas ludzie wpłacali.
Nadzieja
Społeczny komitet, którego przewodniczącym został
Hutyra, po kilku miesiącach przekształcił się w
stowarzyszenie o nazwie Społeczny Komitet Ratowania
Stoczni Gdańskiej. Prezesem został kpt. Hutyra. W
paragrafie 5 statutu wpisano, że celem stowarzyszenia
jest ratowanie Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego
oraz reprezentacja deponentów, którzy złożyli pieniądze
na subkoncie bankowym "Radio Maryja dla Stoczni" w celu
nabycia praw z akcji Stoczni Gdańskiej S.A.
Stowarzyszenie Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej i
Przemysłu Okrętowego nie było jednak jedynym, które
zbierało od ludzi kasę na ten cel. W 1996 r.
"Solidarność" powołała stowarzyszenie Solidarni ze
Stocznią Gdańską, któremu przewodniczyć zaczął Marian
Krzaklewski. "Solidarni" zaczęli w całym kraju
sprzedawać cegiełki poprzez m.in. urzędy pocztowe.
Hutyrę opanowała myśl, że trzeba połączyć szmal – ten,
który ludzie wpłacają na konto radia, i ten, który
zbiera Krzak. Będzie go więcej, to i ratowanie stoczni
łatwiejsze, bo za większą kasę więcej można zdziałać. W
lipcu 1998 r. doprowadził do podpisania listu
intencyjnego z Krzaklewskim o połączeniu całej tej –
było nie było społecznej – kasy. W porozumieniu z
kilkoma bankami miało powstać konsorcjum gwarantujące
kasę na budowę statków. Panowie zwrócili się do sędziego
komisarza, aby nie opylał Stoczni Gdańskiej Szlancie.
Sędzia jednak opylił, ale to jest już zupełnie inna
historia.
Ile było kasy na koncie Radia Maryja, a ile miał Marian
ze sprzedaży cegiełek, do dzisiaj precyzyjnie nie
ustalono. Jedno jest pewne. Hutyra – jako prezes
stowarzyszenia – ma tylko mgliste i sprzeczne dane na
ten temat. Raz była mowa o 25 mln zł, raz o 2,5 mln
dolarów. Ile tego wpłynęło, nie wiadomo do dzisiaj.
Jedyna liczba, jaka się powtarza w wypowiedziach
rozmaitych działaczy komitetu – to liczba ofiarodawców.
Na konto Radia Maryja na ratowanie Stoczni Gdańskiej
miało wpłacić ok. 940 tys. osób. Zakładając, że to
szacunek zbliżony do prawdy i że kwoty wpłat były różne
– od 5 zł do kilkuset – na konto Radia Maryja musiało
wpłynąć dobre kilkadziesiąt milionów złotych.
Bolesław Hutyra chciał się dowiedzieć dokładnie ile.
Wielokrotnie pisemnie dopominał się od ojca Rydzyka
informacji na ten temat. Bezskutecznie. Stosunek Ojca
Dyrektora do Hutyry zmienił się diametralnie.
Miłość
Od sierpnia 1998 r. Tadeusz Rydzyk przestał mieć czas na
spotkania z Hutyrą, choć wcześniej był gotów przyjmować
go nawet w nocy. Poniechał także odpowiadania na jego
listy. I rzecz ciekawa. Im bardziej Hutyra domagał się
wiadomości na temat kwot wpłaconych na ratowanie
stoczni, tym bardziej stosunki z Ojcem Dyrektorem
stygły. We wrześniu 1998 r.
Hutyra pojechał do Torunia na wcześniej umówioną rozmowę
z Rydzkiem. Czekał 20 godzin (słownie: dwadzieścia). Na
próżno. To go lekko zaczęło trzeźwić. Próbował jeszcze
umówić się przez ekscelencję bp. Frankowskiego, ojca
prof. Krąpca i przewielebnego ojca prowincjała CSsR
Edwarda Nocunia. Ale
i ci olali jego prośby.
Cóż się bowiem okazało? Kpt. Bolesław Hutyra był
współpracownikiem Wojskowych Służb Informacyjnych! Czyż
Ojciec Dyrektor nie mógł stracić zaufania do Hutyry?
Prawda, jakie to śliczne?
Czytelnik tygodnika "NIE" być może nie do końca sobie
uzmysławia, co to znaczy być społecznikiem, działaczem
środowisk prawicowych, kościelnych oskarżonym o
współpracę z SB, WSI czy innymi służbami. To gorzej niż
być oskarżonym o kradzież, bicie żony, upijanie, gwałt
czy pedofilię. To człowieka skreśla. Normalny człowiek
oskarżony o bycie współpracownikiem czegokolwiek być
może wzruszyłby ramionami i powiedział: "Pocałujcie mnie
w dupę". Hutyra nie mógł.
Gdy we wrześniu 1998 r. sporządzono warunkową umowę
sprzedaży Stoczni Gdańskiej, a w grudniu dokonano
sprzedaży, tworzone przez Hutyrę konsorcjum z
Krzaklewskim rozpadło się, a jego samego odwołano z
władz stowarzyszenia.
Ojciec Rydzyk ogłosił zaś, że każdy, kto ma
potwierdzenie wpłaty pieniędzy na stocznię i chce je
odebrać, to proszę bardzo. Może się zgłosić.
Kpt. Hutyra już miał inne zajęcie niż dopominanie się u
Rydzyka o społeczne pieniądze. Postanowił bronić swego
honoru. We wrześniu 1998 r. do sądu wniósł pozew o
ochronę dóbr. Sąd Rejonowy w Gdańsku sprawę oddalił do
czasu powstania Instytutu Pamięci Narodowej. Gdy w
grudniu 1998 r. powstał IPN i potem jego gdański oddział
– Hutyra zwrócił się o wydanie swojej teczki. Sprawa się
wlokła.
W kwietniu 1999 r. Bolesław Hutyra – wciąż wierząc, że
sprawa stoczni jest do odkręcenia i wspominając swoje
słowo honoru dane w marcu 1997 r. – zarejestrował
Stowarzyszenie Akcjonariuszy i Obrońców Stoczni
Gdańskiej "Arka". Z uwagi na przejścia w komitecie,
któremu patronował Rydzyk, Hutyra nie chciał już
kandydować do jego władz. "Arka" zebrała 2,5 tys.
pełnomocnictw drobnych akcjonariuszy Stoczni Gdańskiej i
domagała się zwołania Nadzwyczajnego Walnego
Zgromadzenia Akcjonariuszy oraz sądowego unieważnienia
sprzedaży. 15 września 2000 r., jadąc wraz z dwoma
innymi członkami "Arki" na kolejne spotkanie w sprawie
stoczni, Hutyra zginął w wypadku samochodowym. Nagła
śmierć ostatecznie zwolniła kpt. żeglugi wielkiej
Bolesława Hutyrę z danego w obecności Ojca Dyrektora
słowa honoru.
Alleluja i do przodu!
Komitet Wspierania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu
Okrętowego założony przez Hutyrę pod patronatem Radia
Maryja dalej pracuje. W lutym 2002 r. wydał deklaracje
poparcia dla strajkujących stoczniowców w Gdyni.
Ojciec Dyrektor musi przeczekać brudną kampanię pomówień
i działać dalej. Tyle jest jeszcze w tym kraju do
uratowania. Szczęść Boże.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Laski w dłoń "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gotuj z "NIE": ośmiornica
Przepis prokuratorski
21 stycznia 2003 r. był w Łodzi nie tylko Dniem Babci.
Ma szansę przejść do historii jako data jednej z
największych operacji służb specjalnych w tym mieście.
Aresztowania zaczęły się już o szóstej rano. Wyciągano
ludzi z domów, kilka osób wygarnięto z samochodów. Około
dziewiątej grupa policyjnych antyterrorystów i goryli z
ABWery zrobiła najazd na prywatną spółkę. Już dwie
godziny później zdjęcia operacyjne pokazały się w TV.
Tego dnia zapuszkowano łącznie 25 osób. W ciągu kilku
kolejnych – 19 następnych.
Popyt na ośmiornice
Mieliśmy już w Łodzi ośmiornicę winiarską (wyłudzenia
podatku VAT), ośmiornicę szpitalną (zgony noworodków),
ośmiornicę zbrojną (jakiś gang), ośmiornicę urzędniczą
(korupcja w samorządach), ośmiornicę główną (winiarska
plus zbrojna), ośmiornicę cmentarną (lekarze pogotowia
uśmiercali pacjentów). Zdaje się, że głowonogom niezbyt
służy klimat miasta Millera, bo albo kurczą się,
marnieją, albo zdychają.
Choć aferka, którą dzisiaj przedstawimy, miana
ośmiornicy z ust prokuratora – ksywy Ojejnik i Ośmiernik
– Olejnika nie otrzymała, to właśnie ona w odróżnieniu
od poprzednich w pełni na tę nazwę zasługuje: obejmuje
więcej osób niż szpitalna, urzędnicza, zbrojna,
cmentarna i główna razem wzięte. Nazwijmy ją ośmiornicą
zbrojeniową, dotyczy bowiem zbrojeniówki, ściślej zaś
mówiąc – łódzkiej spółki Wifama-Prexer.
Sprawa najmłodszego głowonoga sięga lat 1998–1999. Znana
była skarbówce od połowy 2001 r. Prokuraturze – od
sierpnia 2002 r. Ośmiornicą jednak stała się w styczniu
2003 r. w czasie dość szczególnym. Wylęgła się akurat w
pierwszą rocznicę narodzin raczej umierającej ośmiornicy
cmentarnej, a Kazimierz Olejnik awansował właśnie na
zastępcę prokuratora generalnego i jak ośmiornica wody,
tak on potrzebował nowej ośmiornicy.
Młode ośmiorniczki, takie półroczne (ok. 15 dag), nadają
się praktycznie tylko do koktajli (najlepiej krwistych,
z sosem pomidorowym). Zaskakują smakiem tylko nowicjuszy
i po jakimś czasie wspomnienia kulinarne giną.
(Identycznie jak z ośmiornicą w łódzkim pogotowiu!).
Zdecydowanie najlepsze są ośmiornice stare (ok. 10 lat)
i wypasione (2 kg). O takie jednak trudno. Na stoły
najczęściej trafiają więc ośmiornice średnie – 5 lat,
waga ok. 1 kg. Najpopularniejszą formą ich przyrządzania
jest grill.
– Przed wrzuceniem jej na ruszt, trzeba ją najpierw
trochę pogotować, aby zmiękła. Jeśli nie mamy na to
czasu lub warunków, trzeba ją porządnie rozbić.
Najlepiej to zrobić rzucając nią 50 razy o kamień –
zdradza tajniki swojej kuchni mistrz Dariusz Adaś. – I
jeszcze jedno: przed jej podaniem należy opowiadać
konsumentom o jej wyjątkowości.
Wątpię, by prokurator Ośmiernik znał mistrza Adasia z
Sosnowca, ale na pewno zna jego przepis. Ośmiornica
zbrojeniowa jest średnia – 5 lat, a przed podaniem
została zdrowo obita (44 zatrzymanych).
Jak rosła ośmiornica
Wifama-Prexer to największa w Polsce prywatna firma
działająca w branży zbrojeniowej. Ma 13 lat i 100 proc.
polskiego kapitału. Powstała z firmy Prexer Projekt. Gdy
w 1995 r. syndyk masy upadłościowej łódzkiej Wifamy (70
lat tradycji, produkcja maszyn włókienniczych i
drobiazgów dla wojska) ogłosił chęć spieniężenia
upadłego zakładu, jego Zakład Mechaniczny kupił właśnie
Prexer Projekt. Stało się to w roku 1997. Rok później
odkupiono od Wifamy odlewnię, a w 1999 r. od łódzkiej
Foniki kupiono Wydział Narzędziowni. Początkowo obecna
Wifama-Prexer działała jako dwie firmy. Połączono je z
początkiem 2002 r.
Warto zwrócić uwagę, że gdy firmy państwowej
zbrojeniówki ledwo zipały (Bumar Łabędy, radomski
Łucznik, Pronit z Pionek, Pressta Bolechowo, Mesko ze
Skarżyska), Wifama-Prexer generowała zyski, zwiększała
produkcję i zatrudnienie, by dojść obecnie do poziomu
400 pracowników. Czyli jak się chce, to można.
Niewątpliwy sukces spółki tkwił w elastyczności jej
zarządu. Gdy siadały zamówienia dla wojska, z
powodzeniem wdrażali produkcję cywilną. Robią więc dla
Boscha, Philipsa, Bombardiera (pociągi), Same Deutz-Fahr
(traktory) i wielu, wielu innych. Dla naszych szwejów
tłuką noże, szable i kordziki, a z rzeczy bardziej
konkretnych: bomby i rakiety ćwiczebne, taśmy do
nabojów, pociski moździerzowe, jakieś granaty coś
zakłócające, elementy do podwieszania bomb w samolotach,
czujniki termiczne, pociski rozświetlające i całą masę
czegoś, czego przeznaczenia cywil nie pojmie. Remontują
specjalistyczne samochody wojskowe. To w największym
skrócie.
Żeby działać w branży zbrojeniowej, trzeba mieć
odpowiednią licencję i certyfikat bezpieczeństwa. Krótko
mówiąc trzeba być czystym jak łza. Nie można być
karanym, nie można być nawet oskarżonym. Nie można
zalegać z płatnościami w ZUS ani z podatkami. Trzeba za
to wywiązywać się z obowiązku "utrzymania zdolności
produkcyjnej na czas zagrożenia państwa".
Mówiąc po ludzku, wszystkie linie produkcyjne związane z
ewentualną produkcją dla MON muszą być w ciągłej
gotowości. Jeśli zaś stoją – trzeba je nieustannie
konserwować.
Jako że utrzymywanie w gotowości niepracujących maszyn
kosztuje, a w przypadku takiej produkcji kosztuje dużo,
państwo może wspierać firmy zbrojeniowe specjalnymi
dotacjami ze środków zwanych PMG (od Planu Mobilizacji
Gospodarki). Z tego źródła tylko w latach 1998 i 1999
trafiło do Prexera i Wifamy ok. 7 mln zł.
Polowanie na ośmiornicę
W 2001 r. dokumentacją dwóch spółek zainteresował się
Urząd Kontroli Skarbowej (UKS). I dobrze, bo od tego
jest. Skrupulatnym kontrolerom wyszło, że źle
rozdysponowano 4 150 000 zł z 7-milionowej państwowej
dotacji na utrzymanie "bojowej gotowości produkcyjnej".
Doprowadziło to, zdaniem kontrolerów, do strat skarbu
państwa z tytułu nieuiszczonego podatku dochodowego w
wysokości 3 450 000 zł.
Nieprawidłowości te, wedle naszej wiedzy, polegały na
sztucznym generowaniu kosztów. Mówiąc dokładniej, na
wsadzaniu w koszty faktur za czynności niekoniecznie
wykonywane lub znacznym zawyżaniu ich wartości. Ten
oczywiście naganny i wręcz przestępczy proceder jest
stałym elementem biznesu jak Polska długa.
Nikt jednak nie kwestionował i nie kwestionuje
najważniejszego: stałego utrzymywania "bojowej gotowości
produkcyjnej" Wifamy-Prexer. Do czego więc sprowadza się
istota zarzutów prokuratury? Do przykombinowania w
księgowości, co walnęło fiskusa na prawie 3,5 mln zł.
Gdy sprawa wyszła na jaw (połowa 2001 r.), właściciele
łódzkiej spółki zdali sobie sprawę, że nie ma lekko i
trzeba wyskoczyć z gotówki. Rzecz jednak w tym, że
wolnej kasy nie mieli. Dogadali się więc ze skarbówką,
że dług spłacać będą w ratach.
Walenie ośmiornicy
Kiedy UKS zrobił swoje, zawiadomił o stwierdzonych
nieprawidłowościach urząd skarbowy. Gdy ten z kolei
przebrnął przez zgromadzoną materię, postanowił
zawiadomić prokuraturę. Stało się to w sierpniu 2002 r.,
w rok po stwierdzeniu nieprawidłowości i rok od
rozpoczęcia przez Wifamę-Prexer spłaty zadłużenia.
Calutka dokumentacja wykrytej przez kontrolerów UKS
aferki trafiła do prokuratora Olejnika. Ten – jako że
materia zbrojeniówki jest szczególna – zawiadomił ABW. W
tym czasie spółka cały czas spłacała zadłużenie wobec
fiskusa.
Ostateczny cios, który wykończył średnią, bo 5-letnią
ośmiorniczkę, nastąpił, jak wspomniałem, w tegorocznym
Dniu Babci. Wszyscy zainteresowani zachwalali
wyjątkowość złowionego okazu. Chętnie więc produkowała
się w mediach łódzka prokuratura, równie chętnie –
łódzka ABW. Wszyscy podszywający się pod sukces UKS
podkreślali, że zapuszkowali calutki zarząd spółki. W
pełnych euforii i tajemniczości wypowiedziach zabrakło
drobnej tylko informacji: 28 stycznia (tydzień po
aresztowaniach) przypadał termin spłaty ostatniej raty
dla fiskusa. Mimo kiblującego zarządu, spółka ją
wpłaciła.
Pożeracze ośmiornic
Ośmiorniczkę zbrojeniową ślicznie przygotowano. Z
podaniem jej na stół czekano od połowy 2001 r. do
stycznia 2003 r. Mimo posiadania pełnej dokumentacji
zdecydowano się na zgarnięcie przed kamerami 44 osób. W
dalszym ciągu w areszcie śledczym siedzi 8 pracowników
spółki. Jeśli wszystkie te działania marketingowe służyć
mają pobudzeniu apetytu przyszłych konsumentów, warto
się skupić na ich oczekiwaniach kulinarnych.
Nagłośniona afera podważyła wiarygodność spółki. Owszem,
zmieniono kiblujący zarząd na nowy, dokonano manewrów w
strukturze własności, ale paw na garniturku pozostał.
Ze współpracy z łódzką spółką zrezygnował niemiecki
Rhein Metall, producent wyposażenia czołgów Leopard II,
dla którego miały być produkowane pociski kalibru 120
mm.
Ze współpracy może się wycofać Komitet Badań Naukowych,
z którym zawarto umowę na stworzenie "inteligentnego
pocisku przeciwpancernego".
No i najważniejsze. W styczniu finalizowane były
ustalenia dotyczące offsetu związanego z kontraktem
stulecia, czyli zakupem samolotów F-16. W tym czasie
Wifama-Prexer miała już zawartą umowę intencyjną z
amerykańskim partnerem na produkcję części uzbrojenia do
tej śmiercionośnej maszyny.
Czkawka po ośmiornicy
Zarówno pociski do Leopardów, jak i część uzbrojenia do
F-16 ściągać będziemy z zagranicy. W czerwcu 2003 r.
łódzkiej spółce mija okres ważności licencji na
produkcję dla zbrojeniówki. Jeśli glejt ten nie zostanie
przedłużony, szlag trafi nawet tak proste kontrakty jak
modernizację wysłużonych wojskowych Starów. Przy
najlepszym układzie Wifama-Prexer będzie najwyżej mogła
sprzedawać armii kordziki. Bez produkcji wojskowej
firmie grozi powolna agonia, a jej pracownikom
bezrobocie. Zgadzamy się, że w mieście tak biednym jak
Łódź 400 bezrobotnych więcej to nieistotny szczegół, ale
trochę ich szkoda...
Jako pacyfiści dalecy jesteśmy od obrony interesów firmy
produkującej narzędzia do mordowania. Najchętniej
widzielibyśmy w Wifamie-Prexer produkcję wózków
inwalidzkich dla ofiar wojen lub np. rowerków dla
dzieci. Skoro jednak nasze marzenia nijak się mają do
rzeczywistości, stajemy w obronie polskiej spółki.
Spłata przez łódzką firmę zadłużenia wobec skarbu
państwa udowadnia, że zarząd przyjął do wiadomości
stwierdzone przez UKS nieprawidłowości. No to po co
robić przed kamerami cyrk z zatrzymaniem 44 osób? Skoro
zabez-pieczona jest calutka zgromadzona przez UKS
dokumentacja, to po co trzymać sprawców przekrętu w
pierdlu? Przecież nie uciekną z fabryką!
Skąd w końcu te zbiegi okoliczności: kontrakt na pociski
do Leoparda, ustalenia offsetowe związane z F-16,
nagłośnienie ośmiorniczki w sposób charakterystyczny dla
Kazimierza Olejnika i jego nagły awans raptem tydzień
przed pierwszymi aresztowaniami?
Dopuszczamy też inną hipotezę. Możliwe jest, że WSI i
ABW wpadły na trop afery związanej np. z
nieprawidłowościami w przetargach ogłaszanych przez MON.
Zapuszkowanie zarządu łódzkiej spółki służyć ma jedynie
jego skruszeniu i skłonieniu do zeznań, kto na czym w
MON zarabia, zaś upadłość Wifamy-Prexer jest swoistą
"ofiarą pozycyjną" – jak określiliby to szachiści.
Wariant taki oznaczałby jednak, że łódzka prokuratura
robi z obywateli wałów, wykorzystując do tego media. W
świetle znanych nam dotychczas łódzkich ośmiornic
wariant ten jest tak samo prawdopodobny jak każdy inny.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łuck
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kochanek z doskoku
Gdy Leonidowi Kuczmie pali się grunt pod nogami, jego
najbliższy zagraniczny partner – Aleksander Kwaśniewski
– chowa głowę w piasek. Gdy Kuczma dźwiga się – jak
wańka-wstańka – Olek znowu jest mu bratem.
Tak było przed dwoma laty, gdy opozycja zorganizowała
akcję "Ukraina bez Kuczmy" i wezwała zagranicznych
liderów, by nie ściskali prawicy Kuczmy utytłanej – jej
zdaniem – w krwi niezależnego dziennikarza Georgija
Gongadze. Prezydent Ukrainy, do którego Kwaśniewski
odwrócił się dupą, musiał szukać ratunku u Władimira
Putina. Gdy protest zdechł, Kwaśniewski znowu budował
strategiczny sojusz z Kuczmą. Na zwołanej przez Olka w
Warszawie konferencji antyterrorystycznej Kuczma był
jego prawą ręką.
Prezydent RP nie zareagował głośno na wrześniowe
powstanie na Ukrainie. Jeden z przywódców opozycji
Wiktor Juszczenko powiedział w "Wiadomościach", że
rozmawiał z Kwaśniewskim, który miał mu okazać
przychylność. O kontaktach z Kuczmą nie słyszeliśmy.
Ukraiński prezydent – jak w czasie poprzedniego kryzysu
– sięgnął po telefon, by umówić się na spotkanie z
Putinem.
Pretendujący do roli lidera transformerów (państw
dokonujących transformacji ustrojowej) Kwaśniewski albo
demonstruje niekompetencje, albo trzyma się sztywno
kursu określanego przez Stany Zjednoczone. Stawiamy na
to drugie.
U schyłku kadencji administracja Billa Clintona wyraziła
głębokie rozczarowanie polityką Kuczmy. Waszyngton
udzielił schronienia dzielnemu majorowi Mikole
Melniczenko, który trzymał pod biurkiem Kuczmy
magnetofon i nagrywał wszystkie jego rozmowy (znając
szkołę KGB, przez którą przeszła prezydencka ochrona, ta
opowieść wywołuje jedynie uśmiech politowania).
Początek kadencji George’a W. Busha wskazywał na
przebaczenie Kuczmie – gdyby było inaczej Kwaśniewski
nie odważyłby się posadzić go obok siebie na
antyterrorystycznej konferencji. Ale ocieplenie uczuć ze
strony Ameryki okazało się tymczasowe. Ponownie włożono
do magnetofonu kasety Melniczenki, z których ma wynikać,
że Kuczma nie tylko obcina głowy dziennikarzom, ale
jeszcze sprzedaje broń Saddamowi Husajnowi. Tym samym
jest sponsorem terroryzmu światowego i wrogiem Ameryki.
Dziwnym trafem akcja ukraińskiej opozycji "Powstań
Ukraino" zbiegła się z odgrzaniem kaset Melniczenki i
obcięciem przez Waszyngton pomocy finansowej dla Kijowa.
To uskrzydliło opozycję. Nawet amerykański ambasador
podziwiał demokrację na Ukrainie. W USA protestujący nie
mieliby szans na rozbicie miasteczka namiotowego przed
gmachami władzy czy okupowanie schodów Białego Domu.
Gdyby w Stanach była państwowa telewizja, przeciwnikom
prezydenta nie udałoby się wtargnąć do studia i
udaremnić emisji głównego wydania wiadomości.
Kuczma nie jest naszym idolem. Jeszcze przed pojawieniem
się kaset Melniczenki pisaliśmy o łamaniu wolności słowa
na Ukrainie, wykorzystywaniu aparatu państwowego do
wyborów, by zapewnić sukces Kuczmie i jego ekipie.
Wówczas Olek nie wypominał prezydentowi Ukrainy
grzechów, ściskał się z nim w formule "bez krawatów". Bo
"drobiazgi" nie mogły mu przesłonić idei strategicznego
partnerstwa i przeprowadzeniu Ukrainy do Europy.
Teraz stajemy w obronie istniejącego układu na Ukrainie,
bo skutki obalenia Kuczmy mogą być groźniejsze – także
dla RP – niż dotrwanie przez prezydenta do końca
kadencji. Opozycja ma zbyt mało głosów w parlamencie, by
usunąć szefa państwa konstytucyjnie – na drodze
impeachmentu. Pozostaje jej kryterium uliczne.
Antyprezydenckie akcje połączyły zwolenników Lenina i
Stepana Bandery. Można sobie wyobrazić burdel, jaki
powstałby na Ukrainie po obaleniu Kuczmy. Jedno z
większych państw Europy przekształciłoby się w nowy
punkt zapalny. Przykład, że władza leży na ulicy, mógłby
okazać się zaraźliwy. Komuniści obalaliby nacjonalistów,
populiści liberałów.
Główną zdobyczą ukraińskiej demokracji są odbywające się
terminowo wybory. Nie wiemy, jakie
interesy mają obecnie Stany Zjednoczone na Ukrainie, ale
wiemy, że w polskim interesie leży spokój za miedzą.
Zamiast milczeć, Olek, który ma w środowiskach
politycznych Ukrainy spory autorytet, powinien się do
niego przyczynić.
Autor : Krzysztof Pilawski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bush pod nóż "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jaja smażone na ropie
Oto ludzie, z którymi Oleksy jako baron mazowiecki musi
pracować.
Do niedawna pierwszoplanową postacią w Płocku był
Wojciech H., wieloletni naczelnik miasta w poprzedniej
Polsce, przewodniczący Rady Miejskiej, a w końcu
prezydent Płocka. Lider płockiego SLD.
* * *
W Płocku jest dwóch ważnych pracodawców. Urząd Miejski
ze spółkami komunalnymi i Petrochemia Płock – obecnie
ORLEN S.A., ze swoimi 12 tysiącami dobrze opłacanych
miejsc pracy. W Petrochemii rządzi ten, co wygra wybory
w kraju, obecnie SLD, z prezesem Zbigniewem Wróblem.
Roboty publiczne obstawiają koledzy tego, co jest
prezydentem miasta.
W październiku 2001 r. kandydatem SLD na prezydenta
Płocka był Wojciech H. Najwyższą klasę potwierdził w
pierwszej turze wyborów, kiedy to zdystansował
pierwszego z pozostałej piątki kandydatów
o kilka tysięcy głosów. Ktoś taki nie miał prawa
przegrać. Do drugiej tury wystartował przeciw
Mirosławowi Milewskiemu radnemu z Prawa i
Sprawiedliwości.
Skoro sukces był pewien, działacze SLD wyjechali na
wakacje. Kaczyński natomiast przysłał Milewskiemu z
Warszawy ekspertów od marketingu politycznego o jakimś
francuskim rodowodzie. Kandydat na prezydenta Milewski
chodził od mieszkania do mieszkania tłumacząc, że jest
najlepszym kandydatem i zrobi porządek z SLD-owskim
warcholstwem oraz ukarze winnych.
W październikową noc 2001 r. około godziny ósmej
wieczorem do sztabu SLD w Płocku przy ul. Kościuszki
dochodzić zaczęły niepokojące wieści, że wygrana nie
jest pewna, wręcz przeciwnie.
Ostatni kurier z ostatniej komisji wyborczej, młody
działacz SLD, dotarł do lokalu Państwowej Komisji
Wyborczej koło dziewiątej z minutami. Komisja siedzibę
miała w ratuszu. Tu na niego czekali reporterzy
telewizji TVN. Otwarto bagażnik, gdzie znaleziono
sfałszowane karty do głosowania oraz protokoły
posiedzenia komisji wyborczej, również nieprawdziwe.
Oglądaliśmy to potem na ekranach telewizorów. Zjawił się
przewod-niczący PKW, policja i prokurator. Działacza SLD
zapuszkowano. Oddzielono karty do głosowania – fałszywe
od prawdziwych. Sporządzono nowy protokół i ogłoszono,
że nowym prezydentem miasta Płocka jest Mirosław
Milewski z PiS. Świadkowie tej chwili twierdzą, że
Milewski miał był powiedzieć: – To niemożliwe! O Boże,
to niemożliwe!
Też tak uważamy. Jak naród Płocka mógł zaufać komuś, kto
wówczas nie miał nawet prawa jazdy?
* * *
Milewski słowa dotrzymał i w atmosferze niemożliwości
wywalił z roboty w magistracie 90 osób należących do SLD
oraz ponad 200 ze spółek komunalnych. Listy członków SLD
otrzymał od byłego członka tej partii Sylwestra W. –
zajadłego przeciwnika przegranego kandydata Sojuszu.
Milewski dobrał się także do dokumentów byłego
lewicowego Zarządu Miasta. Kazał analizować poczynania
komuchów i raz za razem sporządzać doniesienia do
prokuratury o niecnościach, jakich dopuściła się była
władza. Najcięższe z oskarżeń dotyczyło byłego członka
Zarządu Miasta, członka Rady Krajowej SLD Stanisława J.,
obecnie wiceprzewodniczącego SLD w mieście. Zarzut wobec
J. jest taki, że miał sprywatyzować jedną ze spółek
komunalnych ze stratą dla miasta.
* * *
Lewica przegrała z kretesem i w najgorszym stylu.
Pojawiła się więc grupa takich działaczy, którzy chcieli
realizować wytyczne Leszka Millera na taką właśnie
okoliczność. Zgodnie z nimi liderzy, którzy przegrali
wybory samorządowe, powinni przestać być liderami.
Jednakowoż znalazła się też inna opcja utrzymująca, że
tak naprawdę to nie jest do końca pewne, czy Mirosław
Milewski wygrał wybory zgodnie z prawem. Zgłosiła ona
protest wyborczy argumentując, że fałszerstwo to
prowokacja zmontowana przez działaczy opozycji, aby
skompromitować SLD, a dowód na to jest w postaci owej
telewizji, która zjawiła się nie wiadomo jak i skąd.
Zdaniem SLD kreatorem tego skandalu był właśnie
Sylwester W.
Tezę tę lansował niezmordowanie niejaki Maciej K.,
działacz SLD oraz ZSMP. Podnoszono również, że nie można
było odróżnić kart do głoso-wania fałszywych od
prawdziwych – były one wszak z takimi samymi krzyżykami.
Protest ten nie został do końca rozpatrzony. Stanęło
bowiem na tym, że trzeba poczekać na orzeczenie
prokuratury, a może i sądu w kwestii samych fałszerzy.
Obecnie prokuratura postawiła zarzuty fałszerstwa dwóm
byłym działaczom SLD i sąd ich będzie sądził.
Rozstrzygnięcie protestu wyborczego pozostaje zatem w
zawieszeniu.
* * *
Przegrany Wojciech H. zatrudniony został przez prezesa
Zbigniewa Wróbla w ORLENIE na prezesurze w jednej z
orlenowskich spółek. Wiceprzewodniczący SLD Stanisław J.
jest prezesem bogatego Przedsiębiorstwa Eksploatacji
Rurociągów Naftowych (PERN). Totumfaccy obu panów też
zostali ustawieni. Młodzi gniewni oraz szeregowi
członkowie partii pozostali na lodzie.
Wybuch nastąpił wówczas, kiedy prasa doniosła, że obecny
prezes ORLEN Wróbel wynajął firmę konsultingową, która
miała myśleć, co zrobić, aby pan Zbigniew Wróbel był
prezesem wieloletnim. Jednym z pomysłów było, że Wróbel
powinien pozbywać się tubylców z kierowniczych stanowisk
w koncernie i obsadzać je swoimi zausznikami spoza
miasta.
Była to bardzo głupia rada. Młodych SLD-owców trafił
szlag. Z inicjatywy Macieja K. (miejskie SLD i Rada
Krajowa ZSMP) wysmarował list do Leszka Millera, że w
ORLENIE panuje nepotyzm i czystki. Premier ustami Józefa
Oleksego odparł, że trzeba coś z tym zrobić. „Gazeta
Wyborcza” opublikowała list Macieja K. do premiera ze
zjadliwym komentarzem.
Okazja do konfrontacji pojawiła się niebawem – gdy
Miller ogłosił słynną uchwałę o weryfikacji członków
SLD: jeśli przeciwko jakiemuś działaczowi toczy się
sprawa przed wymiarem sprawiedliwości, to powinien on
zawiesić swoje członkostwo. Zgodnie ze statutem SLD,
powinien też utracić zajmowane stanowiska w partii.
Maciej K. zauważył, że przynajmniej ośmiu członków władz
partii w Płocku powinno zawiesić swoje członkostwo, z
niedoszłym prezydentem Wojciechem H. włącznie.
* * *
Podczas omawiania owych weryfikacyjnych subtelności 29
grudnia zeszłego roku na raucie zorganizowanym w
restauracji Tango do Macieja K. miał był podejść prezes
PERN Stanisław J. i powiedzieć: „Odpierdol się ode mnie
i tak jest już po tobie, obetną ci głowę, palce i potną
ci jajca, jesteś nikim”.
Według Macieja K. wobec tego, że kilka dni wcześniej
podziurawiono mu opony Seata, a parę lat nazad jego
ojca, działacza PZPR, znaleziono spalonego w
samochodzie, a milicja obywatelska powodów pożaru auta
nie ustaliła – poczuł się on zagrożony i doniósł do
prokuratury na Stanisława J. podejrzewając, że on chce
go wykończyć. Do prokuratury wpłynęło też
kontrdoniesienie Stanisława J., który twierdzi, że
Maciej K. zeznaje kłamliwie, albowiem on nigdy niczym mu
nie groził.
Wskutek pism Macieja K., którego wspiera dwóch radnych z
SLD oraz znany już Sylwester W. chcący weryfikacji i ci,
którym jest ona nie w smak, spotkali się na konfrontacji
w Warszawie z samym Józefem Oleksym. Konfrontacja ta
miała wykazać, czy weryfikacja dotyczy, czy nie dotyczy
płockiego SLD. Głos zabrał przewodniczący Wojciech H.
utrzymując, że jego to nie dotyczy. Na to Maciej S. miał
był zasugerować, że gdyby on zeznał, że półtora roku
temu widział, jak jego szef przyzwolił na fałszerstwo w
wyborach, to sytuacja Wojciecha H. mogłaby się
drastycznie skomplikować. Wojciecha H. zamurowało.
* * *
W tej przedszkolnej rozgrywce pojawił się gracz, którego
do niedawna nikt nie brał pod uwagę. Niejaki Eugeniusz
L. pseudo Genio z Milanówka. Genio karmi się na płockich
burdelach oraz kręci nadwyżkami paliw, które produkuje
PKN ORLEN. Problem jest w tym, że Genio to szwagier
Wojciecha H., a w zasadzie były szwagier, bo siostra
jego żony rozwiodła się z Geniem wiele lat temu. Cóż,
łajdaczysko w rodzinie może się przytrafić każdemu .
Zdaniem niektórych radnych miasta Genio miał być
inwigilowany przez płocką delegaturę Centralnego Biura
Śledczego na okoliczność swojej społecznej działalności
na rzecz swojego byłego krewnego. Istnieją rzekomo
podsłuchy, z których wynika, jakoby Wojciech H.
sugerował byłemu szwagrowi, że ma z SLD-owskim
gówniarstwem kłopoty nie do rozwiązania. Taśmy te
nieznanym sposobem trafiły w ręce radnych, których
ustalenia między Wojtkiem i Geniem miały dotyczyć.
Spytaliśmy panów radnych, czy oni czasem nie żartują.
Odparli, że są śmiertelnie poważni z naciskiem na słowo
„śmiertelnie”. Taśm jednak nie pokazali tłumacząc, że są
schowane, tak aby stanowiły gwarancję ich
bezpieczeństwa.
* * *
Odbyliśmy w końcu rozmowę z najbardziej miarodajnym w
tej sprawie niedoszłym prezydentem Płocka, a obecnie
prezesem jednej ze spółek ORLENU Wojciechem H. Ten
stwierdził, że Maciej K. to niezrównoważony oszołom.
Wraz z jego odwiecznym adwersarzem Sylwestrem W. oraz
radnymi, którzy opuścili klub radnych SLD, kręci on hecę
na miarę afery starachowickiej. Panowie kierują się
zemstą, gdyż mieli dostać stanowiska, gdyby wygrał
wybory, a nie dostali, bo je przegrał. Pan Wojciech H.
wskazuje, że w kwestii fałszerstwa wyborów Maciej K. raz
twierdzi jedno, raz drugie, czyli przynajmniej raz
kłamie. Zna Eugeniusza L., z powodu czego jest mu bardzo
przykro: 30 lat temu wybierając sobie żonę nie
przewidywał, z kim rozwiedzie się siostra jego żony.
Zapytaliśmy Wojciecha H. dwukrotnie: – Czy jeżeli owe
taśmy w ogóle istnieją, to możemy być pewni, że nie ma
na nich niczego, co pana prezesa kompromituje? Pan
prezes nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi. Uważa
natomiast, że sprawy przekroczyły dawno poziom
przyzwoitości politycznego dyskursu.
W naszym imieniu zapytano także szefa płockiego
Centralnego Biura Śledczego Bogdana M.; czy znana mu
jest historia owych taśm nagranych przez jego
funkcjonariuszy i czy prawdą jest, że w prokuraturze w
Ostrołęce toczy się tajne śledztwo w sprawie zagubionych
przez niego akt śledztwa zleconego przez obecnego
prezydenta Płocka Mirosława Milewskiego w kwestii prac
poprzedniego Zarządu Miasta, i czy zna niejakiego
Eugeniusza L., pseudonim Genio. Naczelnik wyjaśnił, że
nie! I że żadne postępowanie przeciw
Eugeniuszowi L. w jego jednostce się nie toczy. Dodał
również, że nie zna polityków Płocka, sam jest
niezależny, apolityczny i lojalny służbie – co okazało
się być nie do końca prawdą – zwłaszcza w przypadku tych
nieznajomości.
No i oceńcie ludności sami: hecato czy afera?!
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prokuratorzy do prokuratury "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wpierdol od ministra "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Duet egzotyczny "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dobrze mi tak
Dziennikarze zagraniczni pytają mnie często, czy lepiej
mi się żyło w socjalizmie, czy lepiej teraz w
kapitalizmie. Ci pytacze i te pyty oczekują odpowiedzi,
że kapitalizm jest dla mnie pomyślniejszy, skoro
nachapałem się forsy.
Nikt jednak nie pyta, czy wolałem Polskę międzywojenną,
czy hitleryzm, chociaż tu oświadczyć się mogę bardziej
zdecydowanie. Wolałem okupację. Życie małego dziecka
jest nudne, jednostajne i podporządkowane woli
dorosłych. Za Hitlera zrobiło się ciekawie, zmiennie,
emocjonująco, dosłownie wystrzałowo. Mogłem brykać, a
szkołą męczono mnie dorywczo i lżej niż potem.
Istnieją ludzie zawsze mający pecha, a nawet tacy, co i
bez niego ustawicznie są niezadowoleni. Mnie zawsze było
dobrze i tak już zostało. Budowanie socjalizmu u jego
zarania dostarczało wielkich rozkoszy: ideowych napięć,
nieprzespanych, pijanych, przegadywanych nocy,
samopoczucia burzyciela starego i budowniczego nowego
świata. Więzi w swoim stadzie. Pamiętam frajdę bycia
kontestatorem starych porządków, mieszczańskich
przesądów i obyczajów. Potem nadeszło zwalczanie
stalinizmu: emocje wieców, rozkosze poklasku, zdarzenia
wywołujące napięcia i niepewności, oszałamiająca
intensywność życia. Poznawanie polityki w jej
fascynującej złożoności. U schyłku socjalizmu czekała
mnie służba rządowa. Kariera. Ważniactwo. Gra
polityczna. Rozgłos. Dygnitarstwo. Dni przebiegające w
obrębie samych spraw doniosłych, trudnych i zmiennych.
Życie myślowe skoncentrowane na sprawach publicznych.
Kapitalizm przyniósł mi przemianę służebności i
zależności w niezależność i luzactwo. Dostatek ministra
PRL przemienił w bogactwo kapitalisty.
Jakże mam wybierać, kiedy mi było lepiej, a kiedy mniej
dobrze? Rozumne życie polega na respektowaniu zasady
"coś za coś". Coś trzeba stracić, aby coś nowego zyskać.
Coś pożegnać, żeby witać nowe pożytki życiowe. Jałowa
jest tęsknota za minionym: czy są to włosy na głowie czy
młodzieńcza wrażliwość i ciekawość świata, żądza przygód
czy jurność.
Mozolnie trzymam się zasady oddzielania ocen
politycznych, czyli poglądów, od własnej, osobistej
sytuacji. Gdybym tego nie umiał, w 1956 r. byłbym
zgorzkniałym 23-letnim kombatantem stalinizmu, a nie
płomiennym, straceńczym kontestatorem. Mając po roku
1957 zakaz pracy snułbym się jako cierpiętnik i
poszedłbym do opozycji. W latach 80. stopiłbym się z
betonem partyjnym. Po zmianie zaś ustroju jako
nowobogacki gardłowałbym za niskimi podatkami i pisał,
że niezaradni sami są sobie winni. Po nastaniu wieku XXI
pozostałbym wierny sitwie Leszka Millera posłusznie idąc
w nogę z wodzami SLD. Bo z millerowcami było mi ciepło,
bezpiecznie i przyjaźnie.
Czego żałuję? Wszystkiego nie skosztowanego. Nie
doświadczyłem zaś: pederastii, pedofilii i zoofilii,
więzienia, narkotyków, znajomości języków, życia w
innych niż Polska krajach, udziału w grach
parlamentarnych lub grze biznesowej, alkoholizmu,
konspiracji. Nie żałuję wszakże mojej trwałej nienawiści
do sportu, własnego bezruchu fizycznego, niechęci do
religii, a także niedoświadczenia chorób, samotności i
biedy. Grzechów swoich żałuję, że było ich tak mało.
Rozumiem, że egocentryczne jest marnowanie w "NIE"
miejsca na rozważania prywatne o własnym życiu, ale
przynajmniej zrobiłem to krótko i dosyć szczerze.
Wynurzenia te są zaś wywołane publikacją w noworocznej
"Polityce". Napisała ona, że w 2003 r. byłem największym
kłopotem SLD wbijając mnie w poczucie własnej ważności.
Żartuję... SLD miał tysiąc większych kłopotów niż Urban.
Z natury rzeczy nigdy dla nikogo nie byłem wielkim
kłopotem. Największy kłopot SLD nosi zupełnie inne
nazwisko.
Jeśli ja stanowię jakiś kłopot, to tylko dla poczciwych,
zawsze strapionych ludzi wierzących w prymitywne cnoty,
które ich zdaniem doraźnie powinny być nagradzane.
Obrażam poczucie sprawiedliwości katolików,
ekskomunistów, antykomunistów, postkomunistów i
prawicowców. W odpowiedzi pokazać im mogę język i
zanucić wspaniałą zapomnianą pieśń, która głosi: "z
własnego prawa bierz nadania i z własnej woli sam się
zabaw".
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niemoralna propozycja
Dostaliśmy ponad 200 tekstów. Serdecznie dziękujemy.
Niestety, dużą część 31 stycznia. To dobry zwiastun –
jeszcze nie zostaliście dziennikarzami, a już pracujecie
na dead line. Sprawa jest poważna i traktujemy ją
poważnie. Dlatego że się napracowaliście, dlatego że
przyznanie stypendiów to ważna rzecz dla pisma. Dlatego
że idzie o kasę.
Toteż czytamy Wasze teksty z uwagą, a to wymaga czasu.
Do końca marca skontaktujemy się z tymi, których prace
nas zainteresowały, i opublikujemy ostateczną listę
stypendystów. Liczba tekstów sprawia, iż poza głównym
stypendium – 1000 zł miesięcznie przez pół roku –
pragniemy przyznać także kilka stypendiów na próbę –
trzymiesięcznych, pięćsetzłotowych. Kilku osobom
zaproponujemy także wstępną współpracę "za wierszówkę" z
perspektywą zdobycia stypendium, gdy okaże się, że
współpraca ta się układa.
Zatem – jak mówią amerykańscy menedżerowie – Don’t call
us, we’ll call you.
Do usłyszenia.
Autor : Redakcja "NIE"
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIEwarto
"Harry Potter i komnata tajemnic"
Zdecydowanie nie warto – przestrogę tę kierujemy pod
adresem pełnoletnich Czytelników tygodnika "NIE". Udanie
się do kina w celu obejrzenia tego gówna może być
brzemienne w skutkach dla zdrowia. Problem w tym, iż na
salę wraz z nami wkraczają tabuny gnojów, które przed
filmem czytały książkę z osiem razy i znają fabułę na
pamięć. Wiemy więc, co się zdarzy za 10, 20, 60 sekund,
a jak trafimy na gadatliwego szczeniaka, to na godzinę
przed zakończeniem seansu wiemy już wszystko. Poza tym
dziatwa żłopie coca-colę wiadrami i ćpa całe koryta
popcornu. Dzieci mają, jak wiadomo, metabolizm wróbla,
więc po tej coli latają szczać co 15 minut, tratując się
w przejściach i nasze nogi przy okazji. Po kukurydzy
czkają, bekają i pierdzą. Jakiś zachłanny idiota
wymyślił, żeby ten film trwał 160 minut, nie dziwota
więc, że po godzinie niektórzy nasi młodzi widzowie
płaczą, bo się boją ciemności, a niektórzy śpią czekając
na to, aż ten mały w okularkach zmierzy się z dużym
tasiemcem. Film jest nudny jak flaki z olejem, staramy
się więc
zdrzemnąć, ale jak tu zasnąć w takim zgiełku?
"Bez przedawnienia"
Scenarzysta miał widać kilka dni trzeźwości, bo wpadł na
fajny pomysł: żona adwokat broni swojego męża wrabianego
w jakieś morderstwo sprzed kilkunastu lat, kiedy to jako
dzielny amerykański marines rozwalił parę kobiet i
dzieciaczków. To nie wstrząsa widzem, bo nie takie
rzeczy robią amerykańscy marines, ale pobudza ciekawość,
jak też poradzi sobie dzielna pani adwokat w starciu z
bezduszną machiną wojskowych prawników. Radzi sobie
dobrze, leje ich wszystkich jak dzieci, a końcówka jest
dokładnie taka jak w filmie "Ostrze" – gdy okazuje się,
że uniewinniony jest winny, tylko się tak dobrze
maskował. Wiemy to na 30 minut przed końcem. Wychodzimy
z kina nieutuleni w żalu, że scenarzyście nie udało się
dotrwać
do końca w swojej nierównej walce z nałogiem.
Stephen L. Carter "Władca Ocean Park"
Pierwsze z brzegu cztery powody, dla których "literackie
wydarzenie roku 2002 w Stanach Zjednoczonych" – jak
reklamuje tę powieść wydawca – nie stanie się literackim
wydarzeniem roku 2003 w Polsce. Po pierwsze, nie zrobi
kariery pisarz, który na to, co można napisać jednym
zdaniem, poświęca dwanaście akapitów. Po drugie, nie
jest fajnie, gdy czysty gatunkowo pomysł na thriller
prawniczy jest rozwodniony w niemającej nic wspólnego z
fabułą tzw. kwestii rasowej, czyli gdy na co drugiej
stronie autor stara się dowieść, że czarny (zwany
Afroamerykaninem) nie jest gorszy od białego, a nawet
bywa lepszy. Po trzecie, polskie tłumaczenie jest do
dupy, podobnie jak korekta. I wreszcie po czwarte, nie
mam zaufania do autora, który głównego bohatera swojej
książki nazwał tak, jak ja nazwałem psa – Misza.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Brudy posła Giertycha "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cip, cip Polonia
Rok w rok Senat przekazuje prawicowo-klerykalnemu
stowarzyszeniu "Wspólnota Polska" 90 proc. środków na
wspieranie Polonii. Cóż z tego, że Senat jest teraz
czerwony. Stara kadra Stelmachowskiego – jak w czasach
Czarnej Wdowy Grześkowiak – robi skok na całą polonijną
kasę.
W budżecie na ten rok dla Polonii wyskrobano 45 mln zł.
Była propozycja, by dać tę kwotę MSZ, w końcu jednak
uznano, że najlepiej rozdysponuje ją Senat.
I nagle szok: sejmowa Komisja Finansów dostała z Senatu
projekt jego budżetu, a tam zapisany był obligatoryjny
podział środków na współpracę z Polonią. 3 mln zł dla
samego Senatu, 42 mln natomiast dla "Wspólnoty Polskiej"
i fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie" w proporcjach
9:1.
Kto podłożył tę świnię Pastusiakowi? Czy marszałek nie
czytał projektu budżetu, pod którym się podpisał? Czy
może biedak myśli, że "Wspólnota Polska" ma prawnie
zagwarantowaną wyłączność na kontakty z Polonią?
W ostatniej chwili intrygę senackich urzędasów udaremnił
poseł Mieczysław Czerniawski (SLD), zgłaszając w Sejmie
wniosek, żeby Senat swobodnie dysponował polonijnym
szmalem. Wniosek przeszedł, a wkrótce potem powstała
komisja złożona z przedstawicieli Kancelarii Senatu i
MSZ, która ma przydzielać dotacje organizacjom
pozarządowym zajmującym się współpracą z Polonią.
Podejrzane manewry jednak trwają. Podczas gdy inne
organizacje w ogóle jeszcze nie wiedzą, że można w tym
trybie ubiegać się o szmal, "Wspólnota" i fundacja
"Pomoc Polakom na Wschodzie" zdążyły już złożyć wnioski
o dotacje obliczone na to, żeby przejąć całą pulę.
* * *
O Radzie Krajowej "Wspólnoty" mówi się "czarna sotnia".
Prawdziwą jej ozdobą jest aż dwóch arcybiskupów, jeden
ksiądz profesor, jeden ksiądz szeregowy oraz jeden
biskup ewangelicki. Temu uduchowionemu gronu tła
przydają przykościelni politycy, którzy wypadli już z
obiegu.
Znalazł się wśród nich Witold Rybczyński, dyrektor
Departamentu Konsularnego i Polonii MSZ. To chory układ:
urzędnik, który z ramienia MSZ współdecyduje o
przydziale środków dla prywatnego
stowarzyszenia, wchodzi do jego władz. Jest więc
petentem u siebie samego.
Dla pewności ludzie Stelmachowskiego wybrali do swej
Rady Krajowej również Piotra Miszczuka z Kancelarii
Senatu, czyli drugiego przydzielacza forsy.
"Wspólnota Polska" życzy sobie w tym roku 21 mln 50 tys.
zł na zadania programowe i 17 mln 420 tys. na
inwestycje, razem 38 mln 470 tys. Fundacja "Pomoc
Polakom na Wschodzie" ma ochotę na 3 mln 320 tys. Dla
kilkudziesięciu pozostałych organizacji pozarządowych
przewidziano 3 mln 790 tys.
Tylko "Wspólnocie" można powierzać zadania inwestycyjne.
Ponieważ – tu cytat z projektu budżetu Kancelarii Senatu
– stowarzyszenie zatrudnia wykwalifikowaną kadrę
pracowniczą gwarantującą prawidłowe wykonanie zadań
państwowych.
* * *
Wykwalifikowana kadra dziś kosztuje. "Wspólnota Polska"
pobiera haracz od każdej inwestycji w wysokości 15–20
proc. jej wartości. Środkami tymi karmi własną
biurokrację, oddziały terenowe w całej Polsce, ich
kosztowne siedziby itp. Nic dziwnego, że główną misją
"Wspólnoty" jest budowanie Domów Polskich. Czym więcej
wyda, tym okazalej żyje i pracuje jej aparat.
Jedną wielką aferą okazała się budowa Domu Polskiego w
Wilnie, który miał kosztować milion dolarów, pożarł już
siedem razy więcej, a teraz trzeba go utrzymywać za 100
tys. dolarów rocznie. Pisaliśmy o tej budowli dwukrotnie
("NIE" nr 17/2000 i 17/2001). Nie rozliczywszy się
jeszcze z tego skandalicznego marnotrawstwa, "Wspólnota"
wyciąga łapę po 695 tys. zł na 4 nowe Domy Polskie.
Pragnie wybudować takowe w Suczawie i Vicsani (Rumunia),
w Usolu Syberyjskim oraz w Kurytybie (Brazylia).
* * *
Fachowcy z konkurencyjnych organizacji mówią, że trzeba
inwestować w ludzi, a nie w mury. Owszem, "Wspólnota" ma
program edukacyjny za 5 708 700 zł – nikt nie zarzuci
jej, że nie docenia czynnika ludzkiego. Podstawowy punkt
tego programu to ściągać młodzież ze Wschodu na studia
do Polski. Absolwenci chcą potem zostać u nas na stałe,
więc dla polskich społeczności jest to nie pomoc, lecz
szkodliwy drenaż mózgów. Poza tym za jedno stypendium
dla studenta w Polsce można utrzymać kilku studentów w
republikach poradzieckich.
Zamiast sprzyjać awansowi społecznemu i gospodarczemu
Polonii pieniądze na dokształcanie zawodowe Polaków
przeznaczane są dla animatorów kultury religijnej,
dyrygentów chórów, personelu Domów Polskich. W
najlepszym razie na podciąganie rolników. Tym grupom
"Wspólnota" proponuje kursy i praktyki zawodowe.
"Wspólnota" organizuje też konkurs literacki "Wkład
Polski do cywilizacji światowej". Nic tak nie leczy
kompleksów jak megalomania. Mamy przecież Kopernika,
Skłodowską-Curie, a przede wszystkim wielkich
współczesnych: oskarowca Wajdę, noblistę Wałęsę i Polaka
wszech czasów – papieża, co wymaga wyścigu grafomanów w
pisaniu poematów panegirycznych, które rozchwycą w Nowym
Jorku i Pekinie.
* * *
Program wspierania kultury i dziedzictwa narodowego poza
granicami kraju (dziedzictwo narodowe to nowomowa z
czasów Buzka) pochłonąć ma okrągłą sumkę 3 051 425 zł.
Składają się nań takie przedsięwzięcia, jak IX Przegląd
Zespołów Kolędniczych, wyjazd zespołów z parafii
kwidzyńskich i elbląskich na Białoruś, III Diecezjalny
Festiwal Piosenki Religijnej w Grodnie, wystawienie
ramoty Rydla "Betlejem Polskie" dla Polaków we Lwowie,
gdyż nieco bardziej współczesna sztuka mogłaby im
zaszkodzić umysłowo; występy chóru AK "Nowogródzkie
Orły" dla Polaków na Białorusi... A nam się wydawało, że
Armia Krajowa zakończyła działalność rozkazem o
samorozwiązaniu sprzed 56 lat!
Zaplanowano także sprowadzenie zespołu z Ukrainy z
okazji 11 listopada ogłoszonego Świętem Niepodległości
i... Obrońców Lwowa. Nie wiadomo, niestety, czy zespół
składa się z Ukraińców czy z Polaków i czy ograniczy się
do przyśpiewek z "Tajoj", czy też wykona pieśń masową:
Nie oddamy Lwowa, nie oddamy Lwowa, nasza armia jest
gotowa. Przecież za pieniądze Senatu urządza się
prowokacje polityczne. Przed kim mamy bronić
ukraińskiego Lwowa?!
* * *
2 243 740 zł przewidziano na rozwój organizacji
młodzieżowych i harcerstwa. Co zabawne, kryją się w tym
również atrakcje dla wyrośniętych harcerzy, natomiast
organizacje młodzieżowe to dla Senatu kółka różańcowe i
ministranckie: pielgrzymka dla osób starszych oraz dla
młodzieży z Kresów Wschodnich, rekolekcje jasnogórskie
dla rodzin polskich ze Wschodu, pielgrzymki Polaków z
Litwy i Białorusi do sanktuariów maryjnych itp.
2 763 525 zł zasilić ma wspieranie organizacji
polonijnych i polskich za granicą. Dokładność co do
złotówki! W tym punkcie programu 24 razy powtarzają się
spotkania z przedstawicielami organizacji polskich w
kraju i za granicą, czyli bankieciki dla etatowych
działaczy polonijnych.
Studnia bez dna pod nazwą Dom Polski w Wilnie wymaga w
roku 2002 drobnych 900 tys. zł. Może by go tak sprzedać
albo zburzyć?
* * *
Program pomocy socjalnej i rzeczowej oszacowano tylko na
1 221 770 zł, co równa się zakąskowej części bankietów.
W tym 80 tys. zł ma kosztować indywidualna pomoc w
zakresie leczenia dla Polaków na całym świecie!
Przychodzi polonijna baba do lekarza, ten odsyła ją do
Stelmachowskiego, a on łaskawie kieruje na ostatnie
namaszczenie.
"Wspólnota" ubiega się o forsę dla repatriantów z
Kazachstanu. Repatriacja wzbudza kontrowersje w łonie
katoprawicy: Laga Stelmachowski chce sprowadzić do
Polski jak najwięcej Polaków ze Wschodu, Glemp
przeciwnie – pragnie zostawić ich w odległych krajach,
bowiem są forpocztą katolicyzmu na obszarach fałszywej
wiary. Ponieważ brakuje środków na repatriację, wygrywa
koncepcja Glempa.
Program rozwoju sportu polonijnego to tylko 1 061 900
zł. Grubo więcej, bo 1 841 440 zł, wymaga promocja spraw
polonijnych. Biuletyn na kredowym papierze z przecudnymi
zdjęciami dziadka Stelmachowskiego, jak jeździ po
świecie, przecina wstęgi i głaszcze dzieci po płowych
główkach. Wystawa "Miejscowości kresowe związane z
postacią Jana III Sobieskiego" w Wiedniu, którego
mieszkańcy marzą o tym, by wreszcie się dowiedzieć, z
jakimi miejscowościami kresowymi związany był nawet im
nieznany Sobieski. Konferencja "Duchowieństwo polskie
wśród Polaków za granicą"...
* * *
Wyłania się z tego taka oto wizja: polonusi z całego
obcego kraju powinni zbierać się w okazałym Domu
Polskim, aby przebierać się w stroje regionalne, tańczyć
krakowiaka z przytupem, rozpamiętywać martyrologię
narodową i śpiewać pieśni patriotyczne, przetykane
modłami. Cepelia i dewocja, zamykanie ludzi w polskim
zaścianku. Ani śladu działań na rzecz awansu
społeczno-ekonomicznego społeczności polonijnych,
kreowania zaradności, wspierania elity intelektualnej.
Z niecierpliwością czekamy na decyzje komisji: czy
lewica także wspiera krakowiaczki, marnotrawstwo,
pozoranctwo.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Głos" szuka agentów w Straży Marszałkowskiej, "Nasza
Polska" marzy o Berezie Kartuskiej, a "Niedziela"
odkryła wyborczy spisek postkomunistów: SLD popsuł
komputerowy system liczenia głosów, żeby poprawić sobie
wyniki.
"Nasz Dziennik"
29 października
"Propaganda »urbanowska« stanu wojennego
charakteryzowała się zohydzaniem i ośmieszaniem
wszystkiego, co polskie. Cynizm jej polegał na tym, że
nie skupiała się zbyt intensywnie na tworzeniu
pozytywnego wizerunku władzy, a raczej uzasadnianiu jej
działań i budzeniu ogólnonarodowego pesymizmu,
połączonego z niewiarą w wartość społeczeństwa
polskiego. Uważny obserwator dostrzeże, że dziś
dysponenci mediów, bazując na niemałym dorobku
propagandystów PRL-u, korzystają z tej samej matrycy,
ale na znacznie większą skalę".
Anna Kołakowska,
"Propaganda: cudowna broń władzy"
30 października
"W związku z atakami na Radio Maryja nasuwają mi się
pewne analogie. Władze hitlerowskie po zajęciu Polski w
1939 roku, lękając się uświadamiania Polaków przez
rozgłośnie radiowe wolnych jeszcze państw Europy o ich
draństwach, odebrały Polakom radioodbiorniki. (...)
Teraz ataki mediów polskojęzycznych, opanowanych przez
obcych ludzi, często wrogich Polsce, skierowane są na
rozgłośnie Radia Maryja, jedyną niezależną, utrzymywaną
z dobrowolnych ofiar. (...) Są to ataki bezbożnych,
którzy chcieliby człowieka uzależnić tylko od
doczesności".
Leon Chmurny, "Czytelnicy"
5 listopada
"Czy może więc dziwić fakt, że przy takim zachowaniu
postkomunistycznego, SLD-owskiego rządu, nieszanującego
własnego państwa Niemcy kupujący warszawski STOEN
posunęli się do okazania niebywałej pogardy wobec 200
tysięcy Polaków zamordowanych przez nich w KL Warschau i
200 tysięcy wymordowanych podczas Powstania
Warszawskiego?".
Andrzej Lewandowicz,
"Upadek obyczajów"
Radio Maryja
28 października
"Gdyby pan Kwaśniewski jak był wtedy w tym
ministerstwie, to był ministrem sportu, powiedział
wtedy, że ten Czernobyl pękł, to by wielu ludzi się
uratowało, a oni nam nic nie powiedzieli, a wy żeście go
za to wybrali prezydentem. I tyle ludzi choruje na
raka".
o. Tadeusz Rydzyk,
msza dla Rodziny Radia "M" w Poznaniu
"Głos"
26 października
"W nocy ze środy na czwartek około godziny 4.35 wpadła
do sali obrad plenarnych Sejmu duża liczba
funkcjonariuszy ubranych w mundury Straży
Marszałkowskiej. Mówię tak, gdyż wydaje mi się, że tylko
część z nich była funkcjonariuszami Straży
Marszałkowskiej. Znani byli nam z widzenia. A kim byli
pozostali napastnicy – ci nieznani – nie wiem, choć mogę
się domyślać, że zawsze wierni partyjnemu kierownictwu
towarzysze spec-agenci".
pos. Antoni Stryjewski (LPR) w wywiadzie
"Według ubeckich wzorów"
"Naród, który godzi się, by wizytówką jego stolicy było
coś takiego jak Pałac im. Stalina, nie zasługuje na
szacunek. (...) W 2002 roku, w 50. rocznicę rozpoczęcia
budowy pałacu należałoby rozpocząć akcję demontowania
pałacu – może w trzyletnim czynie narodowym?! Tak jak
każdy Niemiec mógł uczestniczyć w rozbieraniu muru
berlińskiego, podobnie każdy obywatel niepodległej
Polski powinien mieć prawo do zdjęcia choćby jednej
cegły z warszawskiego pałacu – największego w świecie
pomnika Stalina i komunizmu. Kamienie z pałacu mogłyby
też zostać z pożytkiem użyte np. przy budowie Świątyni
Opatrzności Bożej lub do wyłożenia dróg w jej pobliżu".
Opracował M. G., "Pomnik Stalina w Warszawie"
"Nasza Polska"
5 listopada
"Posłów i polityków broniących Ojczyzny, ostrzegających
przed rozbiorem gospodarczym, nazywa się »warchołami« i
»oszołomami«, tak jak w PRL. Dlaczego? Spójrzmy w
życiorysy prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i
Senatu, ministrów... I tak, 11 listopada ponownie
patriotyzmu będą nas uczyć Miller, Kwaśniewski i ich
czerwony dwór. Przydałby się dziś Marszałek Piłsudski.
Nauczyłby nas miłości do Ojczyzny i niezapominania win
niegdysiejszym katom. Zarazem wiedziałby, gdzie to całe
towarzystwo niszczące Polskę zapędzić".
Piotr Jakucki, "Niepodległa"
"Niedziela"
10 listopada
"Pełne wyniki wyborów poznamy dopiero ok. 10 listopada,
ponieważ nie zadziałała ogólnopolska sieć
komputerowa, zakupiona za 25 milionów zł. Niektórzy
mówią, że stało się to w momencie, gdy wyniki dla SLD
okazywały się niekorzystne. Awaria systemu
informatycznego jest dobrym sposobem, aby teraz ręcznie
sterować liczeniem. (...) Czy naród ogłupiany,
okłamywany, spłycany może być silny? Naszym wrogom tylko
o to chodzi, aby uśpić czujność Polaków. A wróg jest
dzisiaj potężnym i zorganizowanym tyranem. Planuje
podbój świata. Nie kryje się z tym. Państwa stały się
pionkami na szachownicy. Mało kto orientuje się, że
przyszła chwila próby wartości patriotycznych i
chrześcijańskich".
Czesław Ryszka,
"Chwila próby naszych wartości"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dwójpolówka
Jaka jest różnica pomiędzy polityką lokalną a polityką?
W ramach ogólnonarodowej dyskusji o uproszczeniu
procedur budowy dróg prasa wielkopolska przypomniała
autorowi pomysłu wicepremierowi Markowi Polowi, że jako
mieszkaniec poznańskiego Górczynka, wespół z sąsiadami,
protestował przeciwko rozbudowie ulicy Głogowskiej.
Twierdził, że rozbudowana według samorządowych projektów
trasa pogorszy życiową sytuację mieszkańców. Teraz
wypowiada się publicznie jako zwolennik uproszczenia
procedury administracyjnej ograniczającej protesty,
które opóźniają rozpoczęcie inwestycji drogowych. Ulica
Głogowska w Poznaniu stanowi wylot z miasta w stronę
Wrocławia, w przyszłości będzie tamtędy prowadził dojazd
do najbliższego węzła autostrady A2. Samorząd liczy na
dofinansowanie inwestycji oprotestowanej wcześniej przez
Pola, przez fundusz ISPA Unii Europejskiej, co wymaga
aprobaty wicepremiera. Nikt w nią nie wątpi, bo polityk
wyrósł ponad Górczynek.
Quo vadis Frasyniuk
W ramach kampanii wyborczej ubiegający się o fotel
prezydenta Wrocławia uwolek Frasyniuk zaprosił
dziennikarzy na wycieczkę busem po miejscach, o których,
jego zdaniem, władze miasta zapomniały. Propagandowa
wycieczka została przerwana przez awarię pojazdu.
Frasyniuk będzie teraz musiał wydeptać sobie drogę do
prezydentury.
Kempka w pestkę
Przed bydgoskim Sądem Rejonowym stanął Zbigniew Kempka,
mąż senator SLD Doroty Kempki, oskarżony o jazdę po
pijanemu i wręczenie łapówki policjantom. Pan Zbigniew w
czasie procesu wyjaśnił, że wypicie dla niego –
mężczyzny o wadze 120 kg – pół litra wódki to pestka:
nie ma więc mowy o tym, że był pijany (miał prawie 3
promile we krwi). Utrzymuje, że wypił wódkę na grobie
syna, i nie miał zamiaru siąść za kółkiem samochodu,
przed którym zatrzymali go policjanci. Odrzuca także
zarzut o próbę wręczenia łapówki policjantowi. Zaręcza,
że pieniądze, które znalazły się w dowodzie osobistym
wręczonym policjantowi, nie były przeznaczone dla niego.
Na rozprawę męża pani senator nie stawiło się pięciu
świadków, w tym dwóch policjantów. Nawet mężowie naszych
senatorek mają senatorskie głowy.
D. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Twój szczęśliwy numerek
5 lat temu sieradzka prokuratura wytoczyła sprawę karną
nauczycielce, która w swoim zeznaniu podatkowym PIT
wpisała błędny numer identyfikacyjny.
Dziś prokuratura warszawska przechodzi do porządku nad
szwindlem księgowym, w wyniku którego prywatna spółka
prawdopodobnie nie uiściła podatku na kwotę ponad 2 mln
zł!
Co zrobiła pani Hanna Gorajska-Majewska, prokurator
Prokuratury Okręgowej w Warszawie, gdy w trakcie
prowadzonego śledztwa potwierdziły się fakty, które
"NIE" ujawniło już w listopadzie 2001 r. w publikacji
"Lotto i jego główny wygrywacz"? Pani prokurator
umorzyła śledztwo V Ds.158/03!
Dwa lata temu opisaliśmy ("NIE" nr 47/2001), jak to
prywatna firma ORO DRUCK POLAND przez parę lat rżnęła
państwowy Totalizator Sportowy. W dodatku Totalizator
przez dłuższy czas miał mniejszościowe udziały w tej
spółce. Spółka ORO DRUCK sprzedawała Totalizatorowi
rolki do automatów po diabelnie zawyżonych cenach – za
rolkę, która powinna kosztować ok. 10 zł, liczyła sobie
ok. 25 zł. Było to możliwe, gdyż poprzednie zarządy
Totalizatora aż do września 2001 r. nie przeprowadzały
przetargów na dostawy materiałów eksploatacyjnych.
Robert Jaruga, autor artykułu pt. "Lotto i jego główny
wygrywacz", wyśledził coś jeszcze. Firma ORO DRUCK
wykazywała w urzędzie skarbowym niższe przychody,
aniżeli faktycznie uzyskiwała dzięki dostawom do
Totalizatora. Innymi słowy, ORO DRUCK rżnęła skarb
państwa podwójnie. Raz – sprzedając państwowej firmie
rolki po horrendalnie wysokich cenach, a drugi raz –
zaniżając w zeznaniach podatkowych przychody, od których
powinna zapłacić VAT i podatek dochodowy. Fakty te
potwierdziły się w śledztwie.
* * *
Z materiałów umorzonego właśnie śledztwa wynika, że
spółka ORO DRUCK prawdopodobnie nie rejestrowała w
swojej księgowości wszystkich faktur, a tym samym nie
ewidencjonowała wszystkich otrzymywanych od Totalizatora
płatności. W rezultacie nie odprowadzała VAT oraz
podatku dochodowego od nieujawnionej części przychodów.
W latach 1998, 1999 i 2000 łączne przychody ze sprzedaży
wykazywane przez ORO DRUCK POLAND w dokumentach
przedstawianych urzędowi skarbowemu były o 4 768 736,70
zł niższe niż faktyczna wartość dostaw tej firmy dla
Totalizatora.
Według obliczeń głównego księgowego Totalizatora
Sportowego, wysokość uszczuplenia należności podatkowych
od spółki ORO DRUCK (łącznie podatku dochodowego oraz
VAT) wyniosła 2 109 225,27 zł. I to przy założeniu, że
ORO DRUCK nie miał żadnych innych nabywców poza
Totalizatorem!
Jak ustaliła prokuratura – spółka ORO miała jednak
również zagranicznych klientów. Można więc przypuszczać,
że fiskus mógł zostać wyportkowany na jeszcze większe
pieniądze.
W toku postępowania prokuratora powzięła informacje, że
nie zgadzają się zapisy w księgach dwóch firm
prowadzących ze sobą interesy. Ale z uzasadnienia do
umorzenia śledztwa wynika, że ten wątek sprawy pani
prokurator Gorajskiej-Majewskiej nie interesuje.
Tu należy się Czytelnikom "NIE" pewne wyjaśnienie.
Śledztwo V Ds.158/03 było wielowątkowe i nie zostało
wszczęte w oparciu o publikację w "NIE". Zasadność
podejrzeń "NIE" co do prawdopodobnych szwindli
księgowych w spółce ORO DRUCK została potwierdzona
niejako przy okazji i niestety – jak widać – nie
wywołała żadnych konsekwencji.
Badając interesy Totalizatora ze spółką ORO DRUCK pani
prokurator Gorajska-Majewska ustalała, czy Sławomir S.
sprzedając udziały, które miał Totalizator w spółce ORO
DRUCK, nie popełnił przestępstwa. Zachodziło bowiem
podejrzenie, iż Totalizator stracił na tej transakcji
ponad 1,7 mln zł. Były prezes Totalizatora Sławomir S. w
maju 2003 r. wyznał "Gazecie Wyborczej": Patrzę w oczy
pani prokurator i wierzę, że nie zrobi mi krzywdy.
Intuicja nie zawiodła byłego prezesa. Zdaniem
warszawskiej Prokuratury Okręgowej, Sławomir S. jest
czysty jak po wyjściu z łaźni parowej.
Adwokat Marek Maciejko, pełnomocnik Totalizatora,
zaskarżył do warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej
postanowienie o umorzeniu śledztwa wydane przez
prokurator Gorajską-Majewską. Zarzucił Prokuraturze
Okręgowej obrazę art. 7 kpk, która wedle niego polegała
na wyciągnięciu krańcowo błędnych wniosków z faktu
stwierdzenia w oparciu o zebrane dokumenty, że Oro Druck
Poland Sp. z o.o. wykazywała znacznie niższe przychody,
aniżeli wynosiły według ksiąg Totalizatora jej wpływy od
tego odbiorcy.
Szef warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej Zygmunt
Kapusta, indagowany przez "NIE" o dalsze losy śledztwa V
Ds.158/03, stwierdził, iż jest grubo przedwcześnie, aby
mógł coś powiedzieć, gdyż Prokuratura Okręgowa jeszcze
nie odniosła się do zażalenia Totalizatora.
* * *
Stanowisko, które w opisywanej przez nas sprawie zajmie
w nieodległej przyszłości warszawska Prokuratura
Apelacyjna, będzie mieć tak czy inaczej brzemienne
konsekwencje polityczne. Śledztwo, którego jednym z
wątków były podejrzane relacje między Sławomirem S.,
byłym prezesem Totalizatora, a władzami spółki ORO DRUK
POLAND ma bowiem bezpośredni związek z głośnym ostatnio
"Raportem otwarcia" opublikowanym przez rząd Millera w
maju zeszłego roku. Grono opozycyjnych posłów, którym
przewodzi Wiesław Walendziak, szykuje się do
zdyskredytowania tego raportu. Informowałem o tym w
artykule pt. "Polowanie z Sekułami" ("NIE" nr 28/2003).
Pierwszą salwę w bitwie, która na dobre rozgorzeje we
wrześniu, oddał już wiceprezes NIK Krzysztof Szwedowski.
Decyzja o umorzeniu śledztwa w sprawie domniemanych
nadużyć w Totalizatorze jest zaś na rękę tym politykom,
którzy chcą wybielić menedżerów zarządzających spółkami
skarbu państwa w czasie rządów AWS.
Jak wynika z informacji, którą dla Sejmu przygotował
szef Prokuratury Krajowej Karol Napierski, prokuratury
prowadzą 16 śledztw w związku z faktami ujawnionymi w
"Raporcie otwarcia".
Kilkanaście postępowań już zakończono aktami oskarżenia
skierowanymi do sądu. W kilku przypadkach odmówiono
wszczęcia postępowania. W kilku innych sprawy umorzono.
Jeśli w śledztwach będących w toku poszczególni
prokuratorzy będą równie wyrozumiali, jak prokurator
Hanna Gorajska-Majewska, to opozycja będzie mogła z
podniesionym czołem głosić tezę, że "Raport otwarcia"
był wart funta kłaków.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czerwono czarno widzę "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bułgarski ślad "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Najdroźsi agenci świata "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Geniusz znad Potomacu
Pisaliśmy, że Bush jr jest głupi jak kilo gwoździ.
Myliliśmy się.
Prasa nieprzychylna napaści na Irak robi, co może, aby
przedstawić amerykańskiego przywódcę jako człowieka o
inteligencji najwyżej przeciętnej, polocie cegły i
politycznym wyczuciu Olszewskiego. Choć wojnę potępia
jak najbardziej słusznie, to w ocenie Busha myli się
całkowicie.
Odkąd tylko idol Maksa Kolonko objął swój urząd,
amerykańska gospodarka zaczęła gwałtownie dołować.
Sytuacja pogarszała się szybko, a podejmowane próby
naprawy nie przyniosły rezultatu. Wtedy opatrzność
zesłała samoloty na Pentagon i WTC całkowicie odwracając
uwagę amerykańskiej opinii publicznej od sytuacji w
kraju. Zastraszeni i zszokowani Amerykanie nie
zareagowali, kiedy w imię ich bezpieczeństwa ekipa Busha
zaczęła ograniczać słynne swobody obywatelskie i
korzystając z możliwości danych przez współczesną
technikę kontrolować coraz większą część życia każdego
obywatela.
Rozpętana wojna w Afganistanie musiała skończyć się
szybko, ludzie znów zaczęli zwracać uwagę na to, co
działo się bezpośrednio dookoła nich. Aby nie myśleć o
politycznym niebycie, następny konflikt był niezbędny.
Padło na Irak. W kolejce czekają Iran i Korea Północna.
Wojny wystarczy na długie lata.
Jaki geniusz kryje się w postępowaniu George’a W.?
Najpierw zastanówmy się, co takiego mógł on uczynić
przed rozpętywaniem piekła w Iraku? Jest kilka
możliwości:
1. Nie robić nic – to rozwiązanie całkowicie odpada.
Jego nieudolność w sprawach gospodarczych byłaby coraz
lepiej widoczna, kryzys coraz głębszy, a marzenia o
drugiej kadencji nierealne.
2. Krzyczeć o zagrożeniu i czekać, aż inspektorzy ONZ
coś znajdą albo Saddam użyje swojej broni masowego
rażenia. Takie rozwiązanie to w najlepszym razie
półśrodek. Być może udałoby się zamglić sytuację
gospodarki przed własnym społeczeństwem, ale do czasu
następnych wyborów ciężko utrzymać taką informacyjną
blokadę. Oczywiście, gdyby w Iraku znaleziono cokolwiek
niedozwolonego, Bush zyskałby zgodę społeczności
międzynarodowej na atak i nie narażał swojego kraju na
niemal powszechną w świecie krytykę.
3. I trzecia możliwość – uczynić dokładnie to, co teraz
wszyscy oglądamy, co było posunięciem genialnym.
W przeprowadzanych w USA sondażach za największe
zagrożenia uznano, oczywiście, światowy terroryzm. Nie
mniej Amerykanie boją się także utraty przez ich państwo
dominującej w świecie pozycji i zagrożenia dla tzw.
amerykańskiego stylu życia.
Na arenie międzynarodowej dzisiaj Stanom Zjednoczonym
nikt nie może dorównać. Rosja boryka się z brakiem
funduszy na zbrojenia, Chiny jeszcze przez wiele lat
będą w tyle, a demonizowanie tego kraju ma na celu
usprawiedliwienie coraz większych wydatków na Pentagon i
zwiększanie technologicznej i ilościowej przewagi nad
resztą świata. Jedynym realnym zagrożeniem mogła okazać
się coraz mocniej zjednoczona Europa. Tutaj byłyby i
odpowiednie pieniądze, i technologie. Takie państwo w
ciągu dwóch dekad mogłoby zniwelować przewagę Ameryki i
skutecznie z nią rywalizować.
Bush z diablą przebiegłością rozbił Europę na co
najmniej dwa obozy. Cofnęło to proces jednoczenia o całe
lata, jeśli nie przekreśliło go zupełnie. Obnażyło
słabość, bezsilność i niejednomyślność struktury, do
której się tak garniemy, podważyło sens jej istnienia.
Jedyne realne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych
przestało istnieć. Oczywiście dalsze poni-żanie Europy
mogłoby obudzić rozum jej elit i doprowadzić do
przyspieszenia procesów integracyjnych. Stąd właśnie
widoczne teraz zabiegi amerykańskiej dyplomacji o
załagodzenie konfliktu. Cel i tak został już osiągnięty.
Niejako przy okazji udało się całkowicie zmarginalizować
rolę ONZ.
Przejęcie kontroli nad iracką ropą, nakręcenie
zbrojeniówki podczas burzenia państwa Saddama i w
niedalekiej przyszłości również innych gałęzi przemysłu,
biorących udział w odbudowie Iraku, musi sprawić, że
amerykańska gospodarka, przynajmniej w liczbach, mocno
się podniesie. To, że jedno państwo zachowuje się jak
pijawka wysysając z reszty świata wszystko, co tylko ma
jakąkolwiek wartość, jest nieistotne.
Bushowi pozwoli to wszystko zostać prezydentem na drugą
kadencję. Militarna przewaga technologiczna i ilościowa
USA, bezpiecznych pod swą antyrakietową tarczą, będzie
już tak duża, że żadne dyrdymały o obronie demokracji,
pomocy uciśnionym, likwidacji zagrożenia czy
przywracaniu równowagi nie będą już potrzebne. Ameryka
będzie sięgała po to, co jej potrzebne na całym świecie,
a ten zjednoczy się w modlitwie „żeby tylko wzięli, co
chcą, i odeszli”, ale nawet to nie będzie już możliwe.
A i jeszcze jedno – rację bytu przestaną mieć również
takie figowe listki, jakimi teraz są dla Stanów Wielka
Brytania i Polska.
Autor : Michał Reinholz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wysoki Przesądzie!
Jezus Chrystus umarł na krzyżu. Tak orzekł gdański sąd.
Czy ci, którzy myślą inaczej, powinni podlegać odrębnemu
sądownictwu?
Uzasadniając skazanie za obrazę uczuć religijnych sędzia
Tomasz Zieliński powiedział: W warunkach cywilizacji
chrześcijańskiej krzyż dlatego właśnie jest symbolem
cierpienia, że zginął na nim Jezus Chrystus. Mógł
powiedzieć: "Dla chrześcijan krzyż jest symbolem
cierpienia". Zamiast tego wdał się w wyjaśnianie, kto na
nim zginął.
Co to jest, do stu tysięcy ukrzyżowanych penisów?! Sąd
świecki czy kościelny?! Uzasadnienie wyroku czy
kazanie?! Gdzie my żyjemy?!
"Cywilizacja chrześcijańska" to pojęcie czysto
ideologiczne. Nie ma go w kodeksie karnym, na podstawie
którego wydano wyrok. Nie ma takiego pojęcia w całym
polskim prawie. Nie żyjemy w cywilizacji
chrześcijańskiej, tylko w państwie autonomicznym wobec
Kościoła, bezstronnym w sprawach światopoglądowych.
Czy Jezus Chrystus zginął na krzyżu, czy w ogóle była to
postać historyczna, czy był on jednocześnie Bogiem i
człowiekiem – nie wiadomo. Jedni w to wierzą, inni nie.
Wiara i niewiara są konstytucyjnie równouprawnione.
Żaden organ państwowy nie może orzekać w materii wierzeń
religijnych. Ogłaszać z mocy prawa, że Bóg jest jeden,
ale w trzech osobach; że Chrystus zmartwychwstał, a
Matka Boska została wniebowzięta. To nie są obiektywne,
sprawdzalne fakty, tylko dogmaty jednej z wielu religii.
Być może sędzia Zieliński czuł, że nie wypada mu tak po
prostu ogłosić zza stołu sędziowskiego swej szczerej
wiary w Chrystusa i jego śmierć na krzyżu. Dlatego dodał
asekuracyjny wstęp: w warunkach cywilizacji
chrześcijańskiej. Niewiele to zmienia, skoro – według
sędziego – wszyscy w tej cywilizacji żyjemy. Dlaczego
musimy szanować krzyż? Bo zginął na nim Jezus Chrystus.
Amen.
Ustrojony w togę i łańcuch z orłem sędzia wydał wyrok w
imieniu Rzeczypospolitej swobodnie mieszając religię z
prawem. Ocenił dzieło sztuki według kryteriów
światopoglądowych, zgodnie z wierzeniami własnymi,
oskarżających Nieznalską aktywistów LPR, a zapewne
również dużej części Polaków-katolików. Tyle że nawet w
Pomrocznej egzystuje mniejszość, dla której krzyż jest
znakiem kulturowym, ale nie przedmiotem czci religijnej.
Ludzie, którzy nie padają na kolana na widok krzyża,
mają takie samo prawo wyrażać publicznie swoje
przekonania jak jego czciciele.
Artykuł o obrazie uczuć religijnych w kodeksie karnym
wywodzi się z innej epoki. Bierze on pod ochronę uczucia
wierzących, choć prawo nie troszczy się o uczucia
ateistów i agnostyków. Daje olbrzymie pole do nadużyć,
uczucia bowiem z natury rzeczy są kategorią subiektywną.
Jednych śmiertelnie obraża plakat reklamujący film
"Skandalista Larry Flynt" (facet w fartuszku z flagi
amerykańskiej, w pozycji jak na krzyżu, na tle damskich
bioder), drugich – rzeźba wyobrażająca papieża
przygniecionego meteorytem, jeszcze innych – wciągnięcie
majtek na pomnik "Solidarności" w kształcie kamiennej
dupy.
W zbiorowości ponad 38 mln jednostek zawsze się znajdzie
paru oszołomów oburzonych z byle powodu. Czy to znaczy,
że sądy – dla komfortu psychicznego tych paru oszołomów
– mają zakneblować wszystkich pozostałych?
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Granie w branie
W długie zimowe wieczory można pić wódkę lub oglądać
telewizję; jedno zresztą nie wyklucza drugiego, a obie
czynności połączenie to czyni atrakcyjniejszymi. Można
też obłapiać istotę przeciwnej płci, choć raczej tego
samego gatunku. Z braku takiej istoty można przystąpić
do rozwiązywania krzyżówek dodawanych do dziennika
"Fakt", co nawet średnio inteligentnemu sierżantowi
policji zajmuje najwyżej kwadrans. Bardziej wyrafinowane
zimowe zbijanie bąków, takie jak gry elektroniczne,
wymaga nieco sprzętu i nieco znajomości nowoczesnych
technologii. Tradycyjne gry towarzyskie (szachy, statki,
poker, salonowiec, brydż, cymbergaj, warcaby, bilard,
chińczyk) poszły w zapomnienie – takie one
nienowoczesne, nudziarskie i beznadziejne.
I oto wśród tych zabytków spędzania wolnego czasu
pojawiła się perełka: Korupcyjna Gra Towarzyska dla
Dorosłych Élítebuster, czyli Pogromca Elit. Jest to
losowo-strategiczna gra karciano-planszowa. Gra również
polityczno-ideologiczna.
Z ideologii, czyli z instrukcji obsługi Pogromcy Elit:
Każde społeczeństwo składa się zasadniczo z dwóch grup.
Pierwszą, stanowiącą ogromną większość są tzw.
wypełniacze. Jest to grupa, która żyje po to, aby
przeżyć. Drugą, w sumie bardzo nieliczną, ale aktywną
grupą są różni cwaniacy, aferzyści i hochsztaplerzy. Oni
żyją po to, żeby wykorzystywać (w ostrzejszej wersji –
pierdolić) tych, którzy żyją, żeby przeżyć. (...)
Złodzieje ci lubią określać samych siebie mianem "elit
gospodarczych". Oczywiście "elity gospodarcze" nie
mogłyby osiągnąć swoich sukcesów, gdyby nie grupa
najczęściej prymitywnych, niedouczonych,
nieproporcjonalnie do swoich możliwości ambitnych, bez
jakichkolwiek zasad moralnych i etycznych, bezgranicznie
pazernych ludzi, którą tworzy duża część polityków i
urzędników różnego, w tym samorządowego szczebla. Ta z
kolei grupa lubi sama siebie określać mianem "klasy
politycznej" lub "elity politycznej". (...) Korupcyjna
gra towarzyska "élítebuster" jest zasadniczo
przeznaczona dla wypełniaczy, aby choć przez chwilę
mogli się poczuć jak rekiny czy asy biznesu.
Celem każdego Pogromcy Elit jest – co oczywiste –
zrobienie dobrego interesu. Dobry interes robi się za
pomocą talii zwykłych kart (np. do gry w brydża plus
jokery) oraz przekrętów robionych z kolei za pomocą tzw.
kart przetargowych.
Przekręty wymienione w instrukcji obsługi i przypisane
kartom przetargowym:
doprowadzenie (celowe) firmy do bankructwa
fałszowanie audytu
handel długami
koncesja na wydawanie koncesji
księgowość wirtualna
kupienie ustawy
niepłacenie podwykonawcom
oszukiwanie dostawców i pracowników
pośrednictwo w handlu surowcami
prywatyzacja
przemyt
przetarg (ustawiony)
rąbnięcie grosza klientom
spekulacje giełdowe
wykorzystanie luki prawnej
wyłudzenie kredytu
wyłudzenie podatku
wyprowadzanie kapitału z kraju
Jak nietrudno zauważyć, nie wszystkie przekręty są
przekrętami z punktu widzenia prawa, a wrzucenie ich do
jednego worka oznacza, że twórcy gry patrzą na nie tak
jak większość obywateli, tfu! – wypełniaczy. Autorzy
Pogromcy Elit swoją nieznajomość prawa i ekonomii
rekompensują wyjątkowo przenikliwą znajomością
psychologii. Otóż w Élítebuster można grać – jakkolwiek
to dziwnie zabrzmi – uczciwie, ale można też tworzyć
nieformalne doraźne kliki i koterie w celu utrudnienia
komuś gry. Ktoś, kto ma szczęście, może być udupiony
przez spisek psów ogrodnika.
Jakie to polskie. Jakie emocjonujące. A jakie życiowe!
Autor : R.S.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mroki hausneryzmu
Wicepremier tnie biednym. OPZZ: Ciąć bogatym! Pewnie
skończy się na tym, że wszyscy będą biedni.
Pamiętacie jeszcze Ewę Spychalską? Była przewodniczącą
Związku Budowlanych, a następnie OPZZ. Po-tem została
ambasadorem Najjaśniejszej na Białorusi. Z Mińska
trafiła do pałacu prezydenta Kwaśniewskiego jako
specjalistka. Po Kancelarii dwukrotnie zmieniała miejsce
pracy.
Na przykład Spychalska
5 stycznia tego roku Ewa Spychalska – lat 54,
wykształcenie wyższe, mająca staż w polityce,
budownictwie oraz dyplomacji i administracji państwowej
– zarejestrowała się w warszawskim urzędzie pracy jako
bezrobotna. Jak dobrze pójdzie, za kilka tygodni była
pani ambasador dostanie zasiłek przedemerytalny w kwocie
około 800 zł brutto. Bezrobotna Spychalska ubiega się o
zasiłek, bo – w ramach oszczędnościowych posunięć
podyktowanych planem Hausnera – „zredukowano” ją w
jednym z centralnych urzędów. Dwudziestoparoletni syn
byłej amba-sador ma urzędniczy etat za ok. 1200 zł
miesięcznie.
Przypadek Spychalskiej w sam raz nadaje się do
skomentowania planu Hausnera. Socjaldemokratyczny
wicepremier chciałby m.in. opóźnić przechodzenie kobiet
na emeryturę, i to w sytuacji, gdy nawet w Warszawie
pracy nie mogą znaleźć młode szprychy po studiach
znające po kilka języków. Chciałby też nieco
zaoszczędzić na zasiłkach przedemerytalnych. Jeszcze w
tym roku ma wejść nowa ustawa, której projekt przewiduje
obniżenie zasiłków do kwoty ok. 600 zł miesięcznie.
Skoro Spychalska – która przecież ma wielu prominentnych
znajomych w świecie biznesu i polityki – nie potrafiła
znaleźć roboty, to jakie szanse może mieć np.
pięćdziesięcioparoletnia bezrobotna pani inżynier,
której zlikwidowano biuro projektów, czy też szara
urzędniczka, która wyleciała z roboty z powodu
reorganizacji?
Filozofia wydłużania
Dr Janusz Obodowski – były minister pracy i wicepremier
z czasów PRL (do 1985 r.) – w komentarzu do planu
Hausnera napisanym na zamówienie OPZZ stwierdza:
Propozycje wydłużenia wieku emerytalnego dla kobiet oraz
wdowców, wdów, a także inwalidów pod szczytnym hasłem
„aktywności zawodowej” wychodzą przede wszystkim na
przeciw interesom powszechnych towarzystw emerytalnych
(PTE). Towarzystwa marzą o podniesieniu granicy wieku
emerytalnego. Najchętniej widziałyby granice wieku
emery-talnego w okolicach 67 lat. (...) Propozycja
wydłużenia wieku emerytalnego dla kobiet (i innych osób)
mija się z celami racjonalnej polityki zatrudnienia i
naszą sytuacją na rynku pracy, i jest sprzeczna z
obecnym rozwojem sytuacji demograficznej.
Kto, gdzie i jak będzie zatrudniał osoby po
sześćdziesiątce, jeśli w Polsce bezrobocie wśród ludzi
młodych przekracza normy europejskie i granice
przyzwoitości?
Choć kolejne rządy Najjaśniejszej wypędziły około 1,2
mln osób na przyspieszone emerytury i niejednokrotnie
fikcyjne renty, to i tak przeciętny wiek przechodzenia
na emeryturę jest w Polsce zbliżony do średniej unijnej
(mężczyźni 59,4 lat, a kobiety 56,1 lat; w Unii
Europejskiej odpowiednio: 60,7 i 59,6 lat). Co ciekawe,
w Najjaśniejszej od pewnego czasu zmniejsza się liczba
emerytów i rencistów. W latach 1999–2002 spadła o ok.
250 tys., pomimo że ludzie nadal salwują się ucieczką
przed bezrobociem przechodząc na wcześniejsze emerytury!
Darujmy sobie dalszy marsz przez dżunglę statystycznych
liczb i wskaźników, które zwykłemu zjadaczowi chleba
mówią niewiele. Zwłaszcza że wicepremier Hausner pod
ogniem bezpardonowej krytyki złagodził nieco stanowisko
w kwestii wydłużania wieku emerytalnego kobiet.
Liberalni socjaliści
Godząc się odwlec termin zrównania wieku emerytalnego
kobiet i mężczyzn na czas po roku 2014 Hausner w istocie
nie zmienił filozofii leżącej u podstaw jego koncepcji
„racjonalizacji wydatków państwa”. Hausnerowska
koncepcja sprowadza się w gruncie rzeczy do szukania
oszczędności w wydatkach socjalnych z jednoczesnym
redukowaniem podatków płaconych przez ludzi
najbogatszych. Oszczędności na emerytach i bezrobotnych
miałyby poprawić stan finansów publicznych, a
zmniejszenie podatków płaconych przez kapitalistów –
wpłynąć na wzrost inwestycji i wzrost dochodu
narodowego. A zatem w dłuższej perspektywie mieliby
skorzystać na tym również najbiedniejsi. Tyle tylko że –
jak pisał wybitny ekonomista John Maynard Keynes – w
dłuższej perspektywie i tak wszyscy będziemy martwi.
Bezrobotni mający pięćdziesiątkę na karku muszą za coś
przeżyć najbliższe kilkanaście lat i raczej nie podnieca
ich perspektywa dobrobytu za lat kilkadziesiąt.
Przyznać jednak wypada, że sposób myślenia Hausnera jest
bardzo podobny do rozumowania, które legło u podstaw
polityki premiera Blaira w Wielkiej Brytanii i kanclerza
Schrödera w Niemczech. Skoro w zamożnych, dobrze
prosperujących państwach rządzący socjaldemokraci
przyjęli filozofię wspierania bogatych kosztem ubogich,
to być może Hausner też ma rację chcąc podążać taką samą
drogą?
Liderzy OPZZ nie chcą tego przyjąć do wiadomości. W
ogłoszonym przez Prezydium OPZZ manifeście pt. „Ocena
realizacji Umowy o współpracy zawartej pomiędzy SLD i
OPZZ” napisano: Oceniamy, że kierownic-two SLD zatraciło
swą lewicowość, przyjmując niejasne poglądy innych
przywódców Międzynarodówki Socjalistycznej, jak G.
Schrödera i T. Blaira, porzucając idee
socjaldemokratyczne w polityce społecznej i
gospodarczej, a nawet zagranicznej, na rzecz idei
liberalnych, a czasem konserwatywnych.
Członkowie Prezydium OPZZ pytają, dlaczego SLD broni się
przed wizerunkiem partii ideowo i programowo powiązanej
z ruchem związkowym, a stawia na współpracę z liberałami
i organizacjami pracodawców? (...) dlaczego organizacje
pracodawców mają większy wpływ na przebieg prac
legislacyjnych?
OPZZ niepokoi się tym, iż pod rządami lewicy wzrosła –
do 60 proc. ogółu społeczeństwa – liczba ludzi żyjących
poniżej minimum socjalnego. Związkowców wkurza to, że
zabezpieczenie na starość wydaje się mniej pewne, niż
było przed rokiem 1999, zwłaszcza w obliczu zmian
dokonywanych i planowanych w sferze ustawodawstwa
emerytalnego.
Instynkt robola
Przewodniczący OPZZ Maciej Manicki publicznie nazwał
szaleństwem zamiar pogorszenia zasad waloryzacji
świadczeń emerytalnych. Manicki nie jest – jak Hausner –
profesorem ekonomii, nie ma nawet wyższych studiów, ale
ma za to klasowy instynkt robola. Zatem krew go zalewa,
że podczas gdy Miller i Hausner łasili się do krajowych
i zagranicznych kapitalistów, umizgiwali się do
Bochniarzowej i Malinowskiego, to papież na spotkaniu z
solidaruchami w listopadzie zeszłego roku bronił
robotników cytując słowa Pisma Świętego: Zabija
bliźniego, kto mu zabiera środki do życia i krew wylewa,
kto pozbawia zapłaty robotnika.
Maciej Manicki i jego koledzy z Prezydium OPZZ nie są
ekonomicznymi troglodytami, choć taką gębę przyprawia im
prawicowa prasa. Związkowcy chcą uzdrowienia finansów
państwa, ale – mówiąc w pewnym uproszczeniu – żądają,
aby za reformę zapłacili najbogatsi, a nie emeryci i
bezrobotni. Manicki zdaje się wskazywać: panie Hausner,
zreformuj pan reformę emerytalną, której jest pan
współautorem, a która kosztuje budżet grubo ponad 10 mld
zł rocznie. Zlikwiduj pan powiaty, bo utrzymanie
administracji powiatowej kosztuje ok. 1,6 mld rocznie. A
dopiero na końcu sięgaj pan do kieszeni ludzi pracy
najemnej.
Pomruki OPZZ brzmią groźnie. Ośmielam się jednak wyrazić
przypuszczenie, że koniec końców wojna na słowa między
OPZZ a SLD zakończy się na potyczkach słownych.
Manicki i OPZZ-owscy posłowie w Sejmie stulą uszy po
sobie i poprą plan Hausnera. Uzasadnią to tym, iż
wybrali mniejsze zło. Popierając Hausnera opóźnią o
kilka miesięcy przejęcie władzy przez prawicę, która też
z pewnością przeprowadziłaby reformy w stylu planu
Hausnera, tylko w jeszcze ostrzejszym wydaniu.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Boży pampers
Waldemar Gasper, niedawny prezes katolickiej Telewizji
Puls ujawnił się w "Życiu Warszawy" jako aktywista Opus
Dei. Sypnął garścią zasad, którymi powinien się kierować
człowiek należący do Dzieła Bożego. Oto one:
– Zobowiązałem się, że w sposób bardzo świadomy będę
przeżywał swoją wiarę i pomagał innym w jej przeżywaniu:
że nie będę czynił innym krzywdy ani siał zgorszenia.
– Myślę, że jeżeli ktoś prowadzi życie niegodne
katolika, jeśli jest bandytą, złodziejem albo oszustem,
sam stawia się poza Dziełem Bożym*.
– O Kościele jako całości także mówi się, że jest
pazerny, że miesza się do polityki, dąży do władzy, chce
sprawować kontrolę nad państwem. Kłamstwo żyje własnym
życiem.
W branżowym miesięczniku "Press" (nr 2/2002) w artykule
"Arytmia" Marzeny Słoki-Chlabicz czytamy: Waldemar
Gasper, założyciel Telewizji (...) zorganizował w
styczniu przyjęcie dla przyjaciół i współpracowników.
Atmosfera zdecydowanie różniła się od tej panującej w
stacji – Gasper świętował tak, jakby odniósł ogromny
sukces w TV Puls. Wznoszono toasty za jego zdrowie i za
to, że udało mu się uruchomić telewizję w tak krótkim
czasie.
Nie wierzyłam własnym oczom, obserwując tę radość w
chwili, gdy los telewizji jest tak niepewny – dziwi się
jedna z uczestniczek. Impreza odbyła się w restauracji
"Lolek" w Warszawie. Wśród gości byli m.in. Marek
Budzisz, Jarosław Sellin i Wiesław Walendziak.
Dalej dowiadujemy się, że Gasperowa telewizja przynosiła
przez dwa ostatnie lata straty, a były prezes
doprowadził spółkę na skraj bankructwa. Obecnie wysyła
się tam pracowników na urlopy przymusowe i bezpłatne.
Rozwiązuje umowy z dziennikarzami, pracownikami
administracji.
Za prezesury Gaspera żyło się jak w raju. Wynajmowano
luksusowe, wielkie biura w budynku "Ilmetu" w Warszawie.
Na Bal Debiutantów Zakonu Kawalerów Maltańskich
telewizja Gaspera kupiła 16 szykownych, drogich sukien.
Wiszą teraz i szeleszczą. Oprócz długów po prezesie
pozostały cztery luksusowe samochody: Volvo, Alfa Romeo
i dwie Hondy Accoord.
Wśród pracowników katolickiej telewizji krąży anegdota:
– Jeśli umówiłeś się z Gasperem na spotkanie, to
przyjedzie czarne, ekskluzywne Volvo. Wysiądzie z niego
człowiek w liberii, otworzy drzwi Gasperowi, a ten
wyjdzie w kaszmirowym płaszczu.
Z Telewizji Puls, współfinansowanej nadal przez
podatników, bo dokładają się do jej deficytu spółki
skarbu państwa: KGHM, Metale SA, Polskie Sieci
Elektroenergetyczne SA, PKN Orlen, PZU "Życie", człowiek
Dzieła Bożego pan prezes Gasper wyszedł, wraz z grupą
przyjaciół, z wielkimi odprawami pieniężnymi. Bo
zapewnił to sobie wcześniej w kontrakcie menedżerskim.
W "Życiu Warszawy" pytany czy Opus Dei wspomaga swoich
członków finansowo? Czy pomaga im znaleźć pracę, gdy ją
tracą? obłudnie odpowiedział: Nigdy nie byłem wspierany
finansowo. Nie słyszałem również, aby z takiej pomocy
korzystali inni. Bo też Dzieło nie do tego służy. Jest
ono po prostu jedną ze wspólnot, w których katolicy uczą
się bardziej świadomie przeżywać swoją wiarę.
Po wypompowaniu milionów z katolickiej telewizji Gasper
i jego kolesie rzeczywiście mają za co wiarę swą
przeżywać.
* Wyróżnienia w cytatach pochodzą od redakcji
Autor : Z.N.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Porwanie żony informatora "NIE"
"Olejnik w ramionach ośmiornicy"
Zanim wydrukowano to wydanie "NIE" z artykułem na str. 3
"Olejnik w ramionach ośmiornicy", porwana została żona
jednego z naszych głównych informatorów. Jej mąż
przekazał redakcji taśmy z nagraniami kompromitujące
łódzką policję i prokuraturę.
W czwartek 18 kwietnia 2002 r. jako autor szykowanego do
druku artykułu odbyłem kilka rozmów o jego treści z
wysokimi oficerami Komendy Głównej Policji i Komendy
Wojewódzkiej Policji w Łodzi. W kilka godzin później
dokonano porwania. Gdy zamykaliśmy ten numer, trwały
poszukiwania kobiety. Nadzór objął minister spraw
wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Osiemdziesięciolecie Wojciecha Jaruzelskiego
Za co lud polski kocha Generała?
Sądząc z wyników badań opinii od dwudziestu lat
niezmiennie za stan wojenny. A czego lud Generałowi nie
pamięta? Choćby tego, że awansował Leszka Millera.
Redakcja "NIE" jest z ludem i życzy Generałowi Stu Lat!
• Odbył się drugi kongres SLD: gadatliwy i frasobliwy.
Walka wyborcza poszła w fotele wiceprzewodniczących.
Wiceprzewodniczący SLD to ten, który chce, lecz nie
może, bo go Miller onieśmiela. Ma za to prawo do schedy
po zejściu przewodniczącego.
• Przewodniczący i premier w jednym Leszku Millerze nie
ustawał w pracy dla dobra kraju i partii. Powołał na
ministra Elżbietę Hübner, aby utrzeć nosa krnąbrnemu,
proprezydenckiemu Cimoszce. Skłonił ministra rolnictwa
Tańskiego do dymisji, aby wykonać gest dobrej woli w
stronę PSL. Aby poprawić stan nieistniejących autostrad,
postanowił powołać pełnomocnika ds. naprawy dróg i
autostrad. Aby poprawić stosunki rządu z klubem SLD,
postanowił powołać pełnomocnika ds. naprawy stosunków z
Sejmem. GUS już odnotował, że bezrobocie nieznacznie
spadło.
• A jednak partia bywa nieomylna, choć poniewczasie. SLD
wyrzucił z szeregów Aleksandra Naumana – byłego
wiceministra zdrowia i szefa Narodowego Funduszu
Zdrowia. "Rzeczpospolita" podejrzewa Naumana o to, że
należąca do niego firma spowodowała tzw. aferę sprzętową
zakończoną lawinowym wzrostem zadłużenia szpitali.
• W Dużym Pałacu powstał pomysł stworzenia listy
prezydenckiej w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu
Europejskiego. Szkopuł w tym, że są tam socjaliści,
chadecy, komuniści, liberałowie nawet, ale nie ma partii
prezydenckich. Lokomotywą listy Kwaśniewskiego ma być
profesor Geremek. Autor klęski Mumii Demokratycznej w
ostatnich wyborach parlamentarnych.
• Liderzy Samoobrony, obserwując ławy poselskie PiSuaru,
dają głowę, że choć brat Jarosław jest nadal posłem, a
brat Lech już nie – Lech często zastępuje Jarosława
podczas posiedzeń Sejmu. Zgłoszono propozycję, aby dla
odróżnienia brat Jarosław zawsze nosił kokardkę.
Bardziej skuteczna, choć ciut bolesna, propozycja to
kolczykowanie parlamentarzysty Kaczyńskiego.
• Można rzucać jajami w lidera Ligi Polskich Rodzin
Romana Giertycha. W zeszłą środę zadeklarował on w
polskim radiu, że obrzucanie jajami przeciwników to
norma demokracji zachodnich.
• Skoczył SLD. Wedle OBOP, w czerwcu SLD popierało 27
proc. wyborców.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ich Troje
Artystyczny skok na kasę miasta stołecznego Warszawy.
Aktor Bogusław Linda, reżyser Maciej Ślesicki i bard
Przemysław Gintrowski założyli fundację, która chce
powołać do życia prywatną szkołę filmową.
W nieco normalniejszym kraju tercet twórców mógłby
sprawdzić się w dowolnym biznesie za własne pieniądze. W
Pomrocznej wszakże kołacze się wyniesiony z PRL przesąd,
że władza powinna dotować nie tylko konkretne
przedsięwzięcia artystyczne, lecz również artystów jako
takich, gdyż im bardziej będą wypasieni, tym większe
dzieła stworzą.
Lekko sflaczały macho Linda, młody Ślesicki oraz
zapomniany przez publiczność Gintrowski dotarli do
wiceprezydenta Warszawy Andrzeja Urbańskiego. Co im
obiecał, można się domyślać na podstawie późniejszych
wydarzeń.
9 marca trzej artyści pojawili się na posiedzeniu
Komisji Oświaty i Kultury Rady Dzielnicy Wilanów
domagając się, żeby władze samorządowe dały im w
prezencie budynek po upadłej „Elektrze” w Powsinie –
około 900 mkw. pod dachem wraz z piękną działką, która
ma parę tysięcy mkw. W tej malowniczej okolicy pragną
bowiem otworzyć swoją szkołę.
Obiecywano mieszkańcom, że w budynku po „Elektrze”
powstanie dom kultury. Ale to nie to samo, co prywatny
biznes trzech gwiazdorów. Na zwykły dom kultury od dawna
nie było kasy. Dla gwiazdora ekranu i jego kumpli
znalazła się natychmiast. Urbański obiecał im kasę na
remont budynku. Oni zaś w zamian za to pozwolą
miejscowej młodzieży przychodzić na zajęcia typu kółko
filmowe, a także będą promować Wilanów w kraju i za
granicą. Mają chłopcy gest...
Olśniona widokiem Lindy na żywo i ogłupiona informacją,
że wspiera go sam wice-Kaczor Urbański, Komisja Oświaty
i Kultury zaakceptowała oddanie pomysłowemu tercetowi
posiadłości w Powsinie. Teraz powinna się tym zająć Rada
Dzielnicy.
Wilanów, proszę Lindy i spółki, wypromował król Jan
Sobieski ponad 300 lat temu. Od tego czasu ten kawalątek
Warszawy jest wystarczająco wypromowany. Bardziej nawet,
niż może wytrzymać – biorąc pod uwagę fakt, że ratuszowi
zmierzają do zbudowania tam giganta handlowego Auchan,
co ściągnie dzikie tłumy ludzi. Podejrzewamy zatem, iż
chodzi tu raczej o promocję Lecha Kaczyńskiego, który
chce objawić się światu jako mecenas kultury.
Deal miasta z trzema facetami z branży artystycznej nie
powinien specjalnie szokować, bo nie takie rzeczy
stolica już widziała. Tym razem jednak majątek publiczny
chce rozdawać ekipa, która obsesyjnie wręcz tropi
występki swych poprzedników z tzw. układu warszawskiego
– zwłaszcza szastanie publicznym groszem i wyzbywanie
się za bezcen majątku.
Chętnie założymy wyższą szkołę dziennikarską
(wyobrażacie sobie Urbana w gronostajach rektora?), pod
warunkiem oczywiście, że miasto sprezentuje nam
odpowiednią siedzibę w jakiejś ładnej dzielnicy. W
zamian będziemy promować tę dzielnicę, a nawet całą
Warszawę. Słowem i czynem. Tylko uwaga – budynek musi
być parterowy, bo nie lubimy ganiać po schodach, i
otoczony parkiem, żebyśmy mogli niektóre ćwiczenia ze
studentami odbywać na świeżym powietrzu.
Autor : D.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rozwiązek "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jazda polska "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Urban wali rapy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Komuchy uliczne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dziwki, szczyle i komendant
Szanowne prostytutki, droga młodzieży, rządzi wami Silny
Cezary, czyli miejscowy Brudny Harry.
Cezary Tatarczuk, lat 40. Po zrobieniu magisterki w
Wyższej Szkole Pedagogicznej w Słupsku zamiast
nauczycielem postanowił zostać policjantem. Bo doszedł
do wniosku, że jako policjant będzie miał większe
możliwość oddziaływania na porządek. A porządek kocha
tak samo jak historię. W obu dziedzinach odnosi sukcesy.
Z historii zrobił doktorat na Uniwersytecie Gdańskim.
Porządek zaraz zrobi. Od kiedy został komendantem
powiatowym policji w Wejherowie – może się za to zabrać.
Wcześniej – gdy był zastępcą komendanta miejskiego w
Słupsku – jego niektóre pomysły nie znajdowały
zrozumienia.
Na samodzielnym posterunku w Wejherowie jest od lutego
2003 r. I zaraz przystąpił do działania.
Najpierw komendant postanowił rozprawić się z kurwami
Rozpoczął komendant od nękania pań utrzymujących się z
dawania dupy kierowcom przy drodze krajowej nr 6
(Szczecin–Koszalin–Słupsk–Gdynia) wysyłając w rejon ich
pracy patrole drogówki. Ponieważ prostytucja w Polsce
jest niekaralna, policjanci nakładali na "kobiety
pracujące" mandaty od 300 do 500 zł powołując się na
art. 86 kodeksu wykroczeń (kto, nie zachowując należytej
ostrożności, powoduje zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu
drogowym...).
Potem – jakoś tak w marcu-kwietniu – przyszedł
komendantowi pomysł ustawienia przy drodze tablic z
napisem "Kierowco pomyśl czy warto. Nie narażaj się na
HIV". Tablice zgodzili się sfinansować wójtowie gmin
Łęczyce i Luzino, przez które kurewska droga nr 6
przebiega. Tablice mają być cztery. Jeszcze nie stoją,
bo komendant chce, aby wszystko było zgodnie z prawem.
Najpierw wnioski do oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg
Krajowych w Gdańsku z prośbą o zgodę. Fizycznie wnioski
nie poszły, bo osoba, która miała je zawieźć,
zachorowała, ale papiery są gotowe, projekt tablicy
wykonany. Jeszcze tego lata tablice powinny stanąć.
A teraz wymyślił rzecz wręcz genialną. Wierni z
miejscowych parafii mieliby udawać się w procesjach do
miejsc, gdzie pracują przy drodze prostytutki i tam
modlić się. Komendant uzyskał zainteresowanie i zgodę co
najmniej dwóch proboszczów okolicznych wsi: z parafii
św. Wawrzyńca w Luzinie i św. Maksymiliana Kolbego w
Strzebielinie. Kiedy wyruszą procesje – nie wiadomo; na
razie sprawa jest na etapie dyskusji.
– Pomysł komendanta z Wejherowa jest dość nietypowy,
jednak komendant miał prawo do podjęcia takich działań,
nie musi ich uzgadniać z komendą wojewódzką –
skomentował dla "NIE" całą sprawę komisarz Jan Kościuk z
Biura Prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku.
Komisarz Kościuk wypowiada się w imieniu komendanta
wojewódzkiego. Takie jest oficjalne zdanie przełożonych
podinspektora Cezarego Tatarczuka. Jest rozliczany z
efektów pracy. I ocena tego pomysłu będzie możliwa
dopiero za jakiś czas. Choć komisarz Kościuk przyznaje,
że przydrożna prostytucja nie jest największym
zmartwieniem pomorskiej policji. Raczej złodzieje z
całej Polski, którzy latem nawiedzają wszystkie
nadmorskie miejscowości. Przedstawiciel komendy
wojewódzkiej nie słyszał też, aby prostytutki były
jakimś zagrożeniem dla ruchu drogowego. W statystykach
nie ma przypadku, aby któraś przyczyniła się do wypadku
drogowego.
– Dziwki przy drogach są, bo są. I będą. Jak im
Tatarczuk obrzydzi życie na swoim terenie, to się
wyniosą do sąsiedniego powiatu. Kilkanaście kilometrów
dalej. Tego problemu się tak nie rozwiąże. Zresztą są
poważniejsze sprawy – mówi mi oficer policji z jednego z
nadmorskich komisariatów. – A wysyłanie tam procesji z
różańcami jest nie tylko dziwne, ale niebezpieczne.
Wystarczy, aby taka procesja liczyła kilkanaście osób i
już dochodzi do zajęcia znacznej części pasa drogowego.
I kto tam będzie szedł? Nawiedzone baby. Więc łatwo
można przewidzieć, że może dojść do ekscesów. I co? Na
pewno wyślą kilku funkcjonariuszy, aby to zabezpieczali.
Zamiast na patrolu ulicznym, tam gdzie są potrzebni,
chłopaki będą na procesji. To jest pomysł kompletnie
pojebany, mnie by to do głowy nie przyszło.
Po kurwach komendant rozprawi się ze zdemoralizowanymi
bachorami
Program uzdrowieńczy dla uczniów podstawówek, gimnazjów
i szkół średnich komendant nazwał wstępnie "Trzy minus".
W przygotowaniu jest specjalne vademecum wykroczeń i
przestępstw, jakich dopuszczają się uczniowie na terenie
szkół. We wrześniu vademecum mają otrzymać nauczyciele.
Wraz ze specjalnymi bloczkami. W te bloczki będą
wpisywać wykroczenia jak drogówka punkty kierowcom. Za
bluzgi na boisku albo na sali gimnastycznej, za palenie
fajek za szkołą, za rysowanie w czasie lekcji po
ławkach. Jak ktoś trzy wpisy załapie, to bloczek
powędruje do komendanta, a on sprawę przed sądem dla
nieletnich zrobi delikwentowi. Że jest zdemoralizowany.
Przewidujemy, że podinspektor Cezary Tatarczuk bardziej
rozsławi Wejherowo niż inna córka tego miasta, Dorota
Masłowska, autorka głośnego debiutu książkowego "Wojna
polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną". Tam bohaterem
był Silny. No, ale Silny Masłowskiej to postać
literacka, papierowa, wymyślona. Natomiast podinspektor
Tatarczuk jest silny naprawdę, w życiu. Żadnej kurwie
nie przepuści. I żadnemu gówniarzowi.
Silny
"NIE": – Dlaczego zabrał się Pan właśnie za kurwy,
Panie komendancie?
Podinspektor Cezary Tatarczuk: – Widok prostytutki
w miejscu publicznym jest nieestetyczny, burzy
dobry wizerunek gminy, może też wpływać
demoralizująco na innych, np. na dzieci, które z
rodzicami zatrzymują się na popasie na parkingach
leśnych. A właśnie w takich miejscach takie panie
uprawiają swój proceder. Ten proceder, to zjawisko
wzbudzało zawsze lekki uśmiech wszystkich, nikt go
nie traktował poważnie. Ja uważam, że stosunek do
praworządności jest u nas niewłaściwy. Mam program
"zero tolerancji".
– Skąd Pan jednak wziął pomysł, aby tam wysyłać
grupy modlitewne?
– Z głowy. W wyniku działań operacyjnych
zauważyliśmy, że jak w miejscu, gdzie stoją te
panie, pojawia się radiowóz albo jakieś inne osoby
trzecie, np. grzybiarze, to te panie się chowają,
wchodzą głębiej w las. Pomyślałem, że jak znajdę
wolontariuszy, ludzi dobrej woli, którzy będą
pojawiali się w rejonie, gdzie te panie "pracują",
to te panie będą miały utrudnioną pracę. Zwróciłem
się do proboszczów tych gmin, gdzie występuje ten
proceder, o pomoc. Oni zwrócili się do swoich rad
parafialnych.
Liczę, że uda się zorganizować jakieś grupy, które
będą udawały się w te rejony, na leśne drogi,
leśne parkingi i będą tam przystawały. Czy będą
tam śpiewały piosenki, odmawiały różaniec,
biwakowały – w to już nie wnikam.
– A jeśli prostytutki będą wracały na miejsce
"pracy", kiedy już grupa różańcowa odejdzie?
– Zobaczymy, kto ma więcej wytrwałości. Sądzę, że
ja.
– Ale z programem "Trzy minus" to Pan chyba trochę
przesadził... Przecież dla takich uczniów sąd dla
nieletnich, nawet jeśli poprzeklinali trochę na
boisku, to totalna trauma...
– To program represji, nie prewencji, nie ukrywam.
Chcę zdyscyplinować młodego człowieka i go
zdyscyplinuję. Skoro rodzice i szkoła nie
potrafią.
– Dziękujemy za rozmowę. Ale nie życzymy sukcesów.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kazanie księdza mordercy
Dobrzy pobożni księża i biskupi rozjeżdżają ludzi swoimi
samochodami bezkarnie, ale niechcący. Natomiast zły
pobożny ksiądz rozjeżdża człowieka na śmierć umyślnie.
Ceni świętość życia, ale wiecznego.
Wypadek. 17 września w Horyszowie Ruskim Kolonii koło
Zamościa 56-letni Tadeusz M. wracał do domu. Tego dnia
odebrał rentę.
Było tuż przed dziewiątą wieczorem. W Horyszowie brak
latarni przy ruchliwej drodze Zamość–Hrubieszów.
Chodników też. Tadeusz M. szedł lewą stroną drogi w
kierunku Hrubie-szowa. Prawidłowo. Nie doszedł do domu.
Potrącił go samochód – biała Toyota Yaris o numerach
rejestracyjnych LHR K021. Kierowca jechał od strony
Zamościa. Uderzył Tadeusza M. z tyłu. Zmasakrowane
zwłoki śp. pana M. znaleziono jednak po prawej stronie
jezdni. Ten, który uderzył, ciągnął je pod autem minimum
35 metrów. Po skosie. Z człowieka zostało niewiele.
Odpadła mu głowa. Oberwały się uszy. Czaszka pękła, a
jej fragmenty leżały na szosie w promieniu kilkunastu
metrów. Żona miała trudności z rozpoznaniem zwłok.
Poznała męża po butach.
Kierowca zabójca uciekł z miejsca wypadku. Spod znaku
drogowego uwaga wypadki.
Biała Toyota Yaris należy do księdza proboszcza Tomasza
Rogowskiego z parafii pw. św. Michała Archanioła i Matki
Boskiej Nieustającej Pomocy (ha, ha, ha!) w
Werbkowicach. Wcześniej był wielebnym w Stawie
Noakowskim, wsi niedaleko Zamościa. Tam wybudował
kościół, ale go pogonili, bo dewotki pisały do biskupa
skargi. Ksiądz Rogowski, facet ponad 50-letni, miał już
kiedyś nieprzyjemną przygodę na drodze: w miejscowości
Krzak zabił krowę.
Ślady. Tuż po wypadku w Horyszowie zatrzymały się dwie
ciężarówki ze zbożem jadące od strony Hrubieszowa.
Kierowca jednej z nich sprawdził, że ofiara nie żyje, i
wezwał policję. Karetka nadjechała zupełnie przypadkowo.
Na miejsce zdarzenia przyjechała policja z Zamościa,
prokurator z Hrubieszowa, a także strażacy, aby ciało
posprzątać z drogi. Szufelką. Wszyscy, którzy tam byli,
widzieli ślady.
Ksiądz miał niefart. Podczas uderzenia uszkodził
chłodnicę. Wyciekał mu płyn. Ślady na jezdni wskazywały,
że prawdopodobnie starał się pozbyć ciała spod auta.
Jechał więc do przodu i cofał samochód, żeby człowiek –
trup już czy żywy jeszcze – od niego się odczepił.
Tadeusz M., a raczej to, co z niego w kawałkach zostało,
odczepił się w końcu od Toyoty i został po prawej
stronie jezdni. Naprzeciwko swego domu. Bez głowy. Leżał
w poprzek szosy.
Po śladach płynu chłodniczego widać było dokładnie, co
zrobił kierowca. Odjechał ok. 250 metrów z miejsca,
gdzie zostały zwłoki. Skręcił we wjazd do jednego z
domków jednorodzinnych. Zawrócił i wolno przejechał obok
miejsca zdarzenia. Z chłodnicy nadal ciekł mu płyn.
Musiał dokładnie widzieć, co zrobił. Podjechał przed
dom, gdzie trwał skup owoców. Było tam sporo ludzi.
Jakieś 100 metrów od miejsca, gdzie leżał Tadeusz M.,
wielebny skręcił na podjazd do skupu, wycofał i szybko
odjechał w kierunku plebanii. Ks. Rogowski wracał z
jubla w sąsiedniej miejscowości. Na policji zeznawał co
innego: że robił badania w zamojskim szpitalu im. J.P.
II. O ósmej wieczorem. Dwa razy przejechał obok zwłok
Tadeusza M. Z auta nie wysiadał. Po ucieczce z miejsca
wypadku nie dojechał daleko. Kilka kilometrów dalej – w
miejscowości Hostynne – zatarł silnik. Z powodu braku
płynu w chłodnicy. Dotarł jednak do Werbkowic.
Komisariat Werbkowice. Wielebny zgłosił się do
komisariatu i opowiedział o zdarzeniu. Dmuchał w
alkomat. Był trzeźwy. Policjanci twierdzą, że urządzenie
nr 74010 ma atest, ale nie pokazali go nam. Komendant
Kryspin Biczak odesłał nas do rzecznika prasowego
Komendy Powiatowej w Hrubieszowie. Policjanci z
Werbkowic (nie było ich na miejscu wypadku, bo sprawę
wzięła drogówka z Zamościa) zawieźli ks. Rogowskiego do
szpitala w Hrubieszowie. Z akt sprawy wynika, że pobrano
mu trzy próbki krwi. Trafiły do badań w Instytucie
Ekspertyz Sądowych im. prof. J. Sehna, Pracownia
Alkohologii i Trucizn Lotnych.
Po tym wypadku ksiądz zniknął z plebanii. Nikt nie
odebrał zabójcy prawa jazdy. Nie trafił do aresztu, choć
przy wypadkach śmiertelnych praktykowane jest to
powszechnie. Wymiar sprawiedliwości nie chciał też
żadnych poręczeń, kaucji czy paszportu. Ksiądz
przestępca ulotnił się na trzy tygodnie. W dawnym
województwie zamojskim jest to widać normalne, że klechy
zabijają ludzi na drodze i nic im się nie dzieje. Było
kilka takich przypadków.
Zanim ksiądz zniknął, nakłamał w lokalnej gazecie
"Kronika Tygodnia" (nr 38 z 28 września 2003 r.).
Powiedział, że oślepiły go światła auta jadącego z
przeciwka. Nie zatrzymał się, bo obok miejsca zdarzenia
nie było zabudowań ani telefonów. On, bidulek, nie miał
komórki. Tak się składa, że w Horyszowie Ruskim telefony
są w każdym niemal gospodarstwie, a ksiądz zabił swą
ofiarę tuż pod oknami kilku domów. Kłamał więc do prasy
z premedytacją. W okolicy zawrzało po tej jego gadce.
Ludzie tłumaczą: gdyby był niewinny, to by się zatrzymał
i tyle. A komórkę ma – tak mówią parafianie. Pytają też:
a może samochodem wielebnego jechał kto inny? A trzeźwy
ksiądz zgłosił się na komisariat? Tego nie wie nikt.
Prokuratura. Prokurator Jadwiga Lachowska z Prokuratury
Rejonowej w Hrubieszowie 18 września wszczęła śledztwo.
Podjęła decyzję o wysłaniu próbek krwi do krakowskiego
instytutu. W swym postanowieniu pani prokurator
napisała, że ksiądz Tomasz Rogowski potrącił faceta na
drodze. Potrącił!
Szef hrubieszowskiej prokuratury Józef Pokarowski
stwierdził w rozmowie z nami: nie każde odjechanie z
miejsca wypadku należy traktować jako ucieczkę.
Prokurator powoływał się na orzeczenie Sądu Najwyższego.
Prokurator nie potrafił wyjaśnić, dlaczego nie
zatrzymano księdza. Być może dlatego, że prokuratura
założyła: Tadeusz M. był nawalony i leżał na jezdni, a
ksiądz "tylko" na niego najechał.
Gdy odwiedziliśmy prokuratora, w aktach sprawy nie było
jeszcze żadnych opinii biegłych ani wyników ekspertyz.
Prokurator powiedział też: z relacji księdza wynika, że
najechał na faceta leżącego na drodze, bo oślepiło go
auto jadące z naprzeciwka. Prokuratura uwierzyła w tę
wersję i klecha nie trafił za kratki. Wytłumaczono:
sprawców wypadków śmiertelnych zatrzymuje się wówczas,
jeśli zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa. Nie
trafiają do paki, jeśli nie wypełniają znamion
popełnienia przestępstwa. Prokurator dodał też, że
ostatnio zatrzymał na 24 godziny w areszcie trzeźwego
faceta za spowodowanie śmiertelnego wypadku. Ofiarą był
zastępca komendanta Straży Granicznej w Hrubieszowie.
Przyznał nam, że ucieczka z miejsca wypadku jest
przestępstwem. Także wtedy, gdy ucieka ksiądz.
Policja Zamość. Asystent Sekcji Ruchu Drogowego Komendy
Miejskiej Policji w Zamościu Marek Gleń 6 października
postanowił zasięgnąć opinii biegłego w sprawie tego
wypadku. Napisał, że Tomasz Rogowski jadąc na prostym,
nieoświetlonym odcinku drogi najechał na leżącego po
prawej stronie jezdni pieszego. Nie udało nam się
porozmawiać z panem policjantem, który bez stosownych
ekspertyz stwierdza autorytarnie, jaki był przebieg
wypadku. Nie było go w robocie. Nie chciał też z nami
gadać naczelnik ruchu drogowego KMP w Zamościu. A
rzeczniczka Teresa Tukiendorf powiedziała nam: śledztwo
jest w toku. Przesłuchujemy świadków, zbieramy materiał
dowodowy. Czekamy na opinię biegłego co do przyczyn
wypadku. Wiemy, że kierujący był trzeźwy. Denat miał we
krwi 3,2 promila alkoholu. Tyle gliny.
Ksiądz. Wrócił do Werbkowic tuż przed Świętem Zmarłych.
Jeździ swoją białą Toyotą, jak gdyby nigdy nic. Głosił
kazanie w swoim kościele, przed którym jest tablica:
"Kościół powstał na większą chwałę Boga, pożytek
wiernych i ku pamięci pokoleń w czasie pontyfikatu
Papieża Polaka JP II". Ks. Rogowski głosił parafianom: –
Jeśli ktoś ucieka od odpowiedzialności za swe czyny,
jest człowiekiem bezwartościowym. Rogowski nie
kontaktował się z rodziną zabitego. Żyje spokojnie na
swej plebanii. Miejscowi rzucają kurwami, kiedy tylko
ktoś wymówi nazwisko proboszcza.
Finał. Wszystko wskazuje na to, że ksiądz zabił
człowieka na drodze. Ślady wskazują, że wlókł go po
jezdni kilkanaście metrów. Próbował się pozbyć ciała
spod auta, więc cofał wóz i najeżdżał tak, że Tadeuszowi
M. odpadła głowa i była rozgnieciona na asfalcie.
Jeszcze kilka dni po wypadku miejscowi znajdowali w
rowie kawałki czaszki, a ślady krwi długo były na
poboczu.
Rodzina zabitego nie oglądała zwłok, bo ich nie pokazano
w prosektorium. Nawet jeśli facet wracający do domu był
pijany, a klecha trzeźwy, to powinien zostać zatrzymany
i ponieść wszystkie surowe konsekwencje swojego czynu
tylko z początku nieumyślnego. Jak każdy. Tym bardziej
że na miejscu wypadku ustalono po śladach: kierowca
jeździł wte i nazad. Wiedział dokładnie, co się stało.
Zmasakrował. Uciekł.
Ludzie nie wierzą, że prokuratura postawi jakikolwiek
zarzut plebanowi. Wszystko wskazuje na to, że mają
rację. Jak powiedział mi szef prokuratury w
Hrubieszowie, prokuratura zakłada, że facet leżał na
jezdni. Jak leżał, to pleban go tylko najechał urywając
przy okazji głowę. Ot, niefart. Choć są tacy, którzy
widzieli, jak Tadeusz M. szedł drogą do domu. Lewą
stroną jezdni, czyli prawidłowo.
* * *
Zabicie człowieka przez kierowcę samochodu zawsze jest
czynem nieumyślnym, choć często zawinionym, więc
przestępczym. Kiedy jednak kierowca przejeżdża
człowieka, a następnie nie sprawdzając, czy on żyje,
włóczy ofiarę po szosie, cofa się i najeżdża, aż
nieszczęśnikowi odpadnie głowa, a potem ucieka – jest to
morderstwo. Jakkolwiek to prawnie zachachmęcą, w sensie
moralnym to umyślne, bestialskie zabicie człowieka.
Gdy w kilka tygodni po zgładzeniu z premedytacją
człowieka ksiądz morderca naucza z ambony, mamy do
czynienia z państwowym bezprawiem, bo zabójca nie
siedzi. I z cynizmem Kościoła jako instytucji.
Osłanianie swoich funkcjonariuszy, aby dokonujący
zbrodni członkowie kleru mogli udawać niewinność,
stanowi nie pierwszy taki amoralny odruch Kościoła. Kler
gada o świętości życia, ale gdy trzeba chronić swój
prestiż, lekceważy życie świeckich. Skłania się, mówiąc
jego językiem, do "cywilizacji śmierci".
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pięć kółek na czole "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kopnięci
Ten transfer wywołał poruszenie w całej parlamentarnej
lidze. Trener PLD Jagieliński (dawniej Ludowe Zespoły
Sportowe PSL) pozyskał do swojej drużyny zawodnika
Jagiełłę. Jak zwykle najgłośniej zaszemrano w końcówce
ekstraklasy, w teamie UP. Gwiazdor tej drużyny Nałęcz
poskarżył się sprawozdawcom, że taka gra na dłuższą
piłkę go nie interesuje. Oni są co prawda najmniejszym
klubem ekstraklasy, ale nadal odzianym w liderskie
trykoty. I muszą dbać o czystość gry. Fair play, jak
mawiają ojcowie parlamentarnych rozgrywek, czyli Angole.
A zawodnik Jagiełlo to wiadomo kto...
Tym, którzy gry Jagiełły nie pamiętali, rychło
sprawozdawcy ją przypomnieli. Sezon rozpoczął w
liderskiej drużynie SLD. Był zawodnikiem drugiej linii.
Początkowo w cieniu innych, częściej na rezerwowej
ławie. Rychło dał się poznać jako skuteczny pomocnik,
zwłaszcza w napadzie. Faulował niestety, czasem ostro.
Złapany w pułapkę ofsajdową, bezskutecznie próbował
dalej być w grze. Podpadł sędziom. Dostał żółtą, a zaraz
potem czerwoną kartkę. Wykluczony z klubu powędrował na
ławę rezerwową. Potem Komisja Dyscyplinarna. Nagonka
sprawozdawców sprawiła, że nieźle zapowiadająca się
kariera Jagiełły została zastopowana. Grzałby pewnie
dalej rezerwowe ławy jako wolny strzelec wspierający na
obronie były macierzysty klub w podbramkowych
sytuacjach, gdyby nie wspomniana inicjatywa trenera
Jagielińskiego. Oscylującego stale między parlamentarną
drugą ligą a ekstraklasą. Szykującego się do urwa- nia
punktów przy okazji kończących roczne rozgrywki
pucharowe głosowań budżetowych.
Każdy obserwujący gry parlamentarne wie, że lider
rozgrywek SLD, wspomagany przez UP, dostał w połowie
sezonu wyraźnej zadyszki. Prowadzony przez znanego dotąd
z twardej ręki trenera-selekcjonera Millera atak zawiódł
na całej linii. Klub wyraźnie pogubił się. Brakowało gry
skrzydłami, dalekich podań z drugiej linii. Za dużo było
za to gry kombinacyjnej. Prześcigający się w dryblingach
napastnicy szybko zorientowali się, że łatwo dają się
przez przeciwników okiwać. Gwizdy publiki, szyderstwa
sprawozdawców doprowadziły do frustracji w niegdyś
świetnie zgranej i umotywowanej drużynie. Pomimo starań
bramkarza Jaskierni, raz po raz klub SLD wbijał sobie
samobóje.
Nie układa się również gra w europejskich pucharach. Co
z tego, że selekcjoner Miller wymieniał zawodników
pierwszej linii, jeśli nie poprawiało to wyników.
Pojawiły się prognozy, że w następnym sezonie SLD
spadnie do drugiej ligi, a może w ogóle nie znajdzie się
w grze.
Raz po raz dyktowane przez sędziów przeciwko SLD
karniaki rozzuchwaliły resztę ekstraklasy. Drużyny,
które kiedyś marzyły o dotrzymaniu pola liderowi, teraz
ustawiając mecze między sobą jęły odbierać liderowi
punkt za punktem. Brylował głównie złoty duet braci
Kaczyńskich oraz Rokita zwany polskim Beckhamem.
Rozpoczął się spadek SLD w ekstraklasowych notowaniach.
Entuzjastycznie kiedyś nastawieni sprawozdawcy nie
pozostawiają teraz na grze drużyny Millera suchej nitki.
Wiwatująca na cześć eseldowskiej drużyny publika wita
teraz każde nieudane zagranie gwizdami i wezwaniami do
opuszczenia boiska.
Ludzie dobrze zorientowani w sportowych kulisach
plotkują, że od klubu SLD odwracają się sponsorzy
szukający teraz na prawicy nowych zawodników
rozgrywających. Doprowadza to do rozgoryczenia
szeregowych zawodników SLD i zwątpienia w dalszą
sensowność gry. Zwłaszcza że sprawozdawcy coraz częściej
donoszą o ustawionych i sprzedanych meczach. O wysokich
premiach dla rozgrywających i mizerii reszty
pozostającej w obronie i pomocy.
Telewizyjne transmisje live z parlamentarnych rozgrywek
doprowadzają emerytów i rencistów do frustracji, elity –
do depresji i anoreksji. Kolejny faularz bryluje na
krytym obiekcie, kolejny ukarany zaraz wraca do gry.
Nierzadko w innej koszulce klubowej. Wzajemna kopanina,
burdy, stale ujawniane przypadki pijaństwa i korupcji
zawodników. Kibice mają dość i społeczeństwo odwraca się
od tego sportu.
Modne stają się sporty indywidualne. Zawodnicy aklubowi.
Zwłaszcza tenis. Zwłaszcza żeński. Zwłaszcza gdy na
korcie pojawia się niepokalana Jolanta.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szajba z gzikiem
Jak zwykle w czwartek zjadłem pyry z gzikiem (ziemniaki
z serem rozmemłanym śmietaną) i udałem się na ulicę
Półwiejską. Udawał się tam każdy, kto żyw, albowiem
dobroczyńcy wszystkich poznaniaków, państwo Kulczykowie,
otwierali Stary Browar.
3 miesiące wcześniej całe miasto oblepiono billboardami.
Browar miał czarować, olśnić, oświecić i zaszokować.
Jeszcze w przeddzień otwarcia na łamach miejscowej prasy
Dominika Kulczyk-Lubomirska (och, jak to brzmi!)
zapowiadała, że na tę prywatną bibę przybędzie minister
kultury i jeszcze czeka tylko na potwierdzenie przylotu
pary prezydenckiej. O wszystkich vipach z kraju i ze
świata nie sposób wspomnieć nawet, gdyż sproszono ich
1200. Wszyscy oni mieli być "skoszarowani" na imprezie
zamkniętej, zaś gawiedź miała się cieszyć tym, co
zobaczy na telebimie. (...)
Jak straszliwie wielkie było to przedsięwzięcie, niech
świadczy fakt, że przerastało ono możliwości finansowe
Kulczyków. – Nie mogliśmy go przeprowadzić bez pomocy
sponsorów – wyznała Lubomirska.
Okoliczne ulice i skwery "patronatem" objęła policja,
jak najbardziej państwowa. I nikt do dziś nie wyjawił, z
jakiej to niby racji? Pozamykano najruchliwsze ulice w
centrum – było nie było półmilionowej – choć
prowincjonalnej – aglomeracji. (...)
Gorączka była w mieście niespotykana. Po wojnie większą
mobilizację wywołał tylko przyjazd papieża. Pani
Kulczykowa starając się o zakup Starego Browaru od
miasta tłumaczyła, iż będzie on jej potrzebny do
utworzenia w nim centrum kultury i sztuki na miarę
europejską, a może i unikatową w skali światowej.
Tymczasem w browarze powstało ponad 90 sklepów. Jedna z
francuskich sieci ma tu dwa supermarkety, a druga – z
materiałami budowlanymi – aż trzy. Jest więc Poznań
nadal miejscem absolutnie nienasyconym w sklepy i kto
żyw w Europie, niech przyjeżdża do prezydenta Grobelnego
z petycją o otwarcie kolejnych hipermarketów. (...)
W dniu szumnie zapowiadanego otwarcia społeczeństwo o
mało co nie rozniosło Starego Browaru w drobny mak. Nie
było ani telebimu zapowiadanego przez Lubomirską, ani
ciężarówki, na której miał on stanąć. Z pokazu gry
światłami, które miały być widoczne na 10 km, wyszedł
wielki kit.
Zebrana gawiedź w sile ok. 40 tys. wygwizdała imprezę.
Oczywiście gwizdano anonimowo – jak nikt nie widział.
Dlaczego? A dlaczego powstańcy wielkopolscy nie zdobyli
dworca? Bo nie mieli peronówek...
Podobnie i z poznaniakami. Gwiżdżą, lecz Kulczyków
kochają. Nie jednak wszyscy. Znajdują się czarne owce,
które myślą nie wiadomo co. Potrzebny jest atem
społeczny komitet powołany do organizacji obchodów 60.
urodzin pani na Starym Browarze. Do tego czasu pani ta
zapewne będzie już księżną i imprezę urodzinową urządzi
na Starym Rynku. Będzie na nią mógł przyjść każdy, kto
wykupi bilet wstępu na rynek (za 4 euro). Z biletem
(uliczki prowadzące do Starego Rynku będą strzeżone
przez policję i straż miejską, więc mysz się nie
prześlizgnie) będzie można skosztować piwa z Browarów
Królewskich, które obejmie we władanie mąż księżnej
Grażyny. Piwo będzie gratis. Kto zażyczy sobie dolewki,
zapłaci tylko 1 euro. To niewiele zważywszy, iż na 8
telebimach bez przerwy będzie pokazywać się księżna
Grażyna oraz jej szlachetna rodzina. W przerwach będą
emitowane gole strzelane przez graczy Kulczyk Futbol
Club Poznań. (...)
Oczywiście nie potrzeba tłumaczyć, że wejście na rynek
za biletami będzie jak najbardziej usprawiedliwione,
gdyż do 60-lecia księżnej Kulczykowej całe Stare Miasto
w Poznaniu stanie się własnością Państwa Kulczyków i
nawet siedziba NSZZ "S" nie oprze się aneksowi. Zresztą
nikt z tej siedziby nie będzie się sprzeciwiał aneksowi
Starego Miasta, bo wszelako związek ten o taką właśnie
Polskę walczył.
Krystian Małecki
(adres do wiadomości redakcji)
"Widziałem dobrego Żyda"
Szanowny Panie Redaktorze
Przeczytałem w Pańskim tygodniku tekst "Widziałem
dobrego Żyda" o moim rzekomym przedwczesnym odwołaniu ze
stanowiska ambasadora Izraela w Warszawie.
Minister spraw zagranicznych Izraela Silvan Szalon nie
skrócił wcale mojej kadencji. Jak powszechnie wiadomo,
moja nominacja na stanowisko ambasadora była nominacją
polityczną, tj. na okres dwóch lat. Poprzedni minister
Szimon Peres przedłużył mi moją misję w Warszawie o
kolejny rok, który właśnie w grudniu dobiega końca. Tak
więc wszystko odbywa się wedle reguł i tylko kadencja
zawodowych dyplomatów trwa cztery lata.
Znam osobiście ministra Szaloma, jesteśmy przyjaciółmi.
W okresie gdy byłem przewodniczącym izraelskiego
parlamentu (Knesetu), Silvan Szalon należał do
najbardziej wyróżniających się parlamentarzystów. Będąc
absolwentem prawa, ekonomii, zarządzania i administracji
należy do najbardziej wykształconych członków Knesetu.
Izrael jest dumny z procesu integracji, zachodzącego w
izraelskim społeczeństwie, a ja śledząc ten proces
jestem dumny, iż Silvan Szalon, urodzony w Tunezji jest
obecnie ministrem spraw zagranicznych naszego państwa.
Znam również pana Dawida Pelega, mojego następcę na
stanowisku ambasadora Izraela w Warszawie. Jako
wicedyrektor generalny izraelskiego MSZ i szef wydziału
d/s Centralnej Europy miał okazję poznać także i Polskę.
Nie mam wątpliwości, że będzie on znakomitym
ambasadorem, czego mu życzę z całego serca.
Będę wdzięczny za opublikowanie tego listu.
Prof. Szewach Weiss
Ambasador Izraela w RP
"Krynica miłości"
W nawiązaniu do art. "Krynica miłości" w "NIE" nr 48
(Boże, co za spalony tytuł! Nie lepiej było dać np.
"Rokita sex show" albo "Sexrokita" – ja mam Was uczyć
redagowania gazety?) uprzejmie informuję, iż 759
facetów, których zaliczyłam, to nie "seksualny rekord
Polski", jak napisaliście (chociaż też), ale oficjalnie
uznany seksualny rekord świata, o 116 lepszy od
ubiegłorocznego rekordu Klaudii Figury (też Polki),
która z kolei odebrała go Amerykance Houston (jej
rezultat: 620). Cóż, Polka potrafi... Widać Wasz młody
dziennikarz obsługujący bicie rekordu był pod takim
wrażeniem, że nie bardzo kojarzył, w czym uczestniczył.
Powszechnie znana rzetelność "NIE" nakazuje, aby
umieściło ono to drobne wyjaśnienie.
Z wyrazami szacunku i całuskami.
Marianna Rokita
Seksualna Rekordzistka Świata
Od redakcji: Za umniejszenie rangi rekordu oczywiście
przepraszamy. Przy okazji wyjaśniamy, że uczestników
rekordu do walki zagrzewała muzyka TEDEGO, a nie
jakiegoś Tedy’ego.
Rodem z Orwella
Premier Miller w wypowiedzi z 11 listopada podczas
swojej "gospodarskiej" wizyty w Iraku porównał inwazję i
okupację tego kraju do odzyskania niepodległości przez
Polskę w 1918 roku, wykazując tym samym logikę rodem z
powieści Orwella (wolność to niewola, wojna to pokój
itd.).
Niezależnie od oceny polityki Saddama Husajna nie ulega
wątpliwości, że Irak był do czasu amerykańskiej inwazji
państwem niepodległym i suwerennym (zgodnie z ogólnie
przyjętymi definicjami tych pojęć), natomiast obecnie
znajduje się pod obcą okupacją.
Uważam, że ludzie, którzy nie odróżniają okupacji od
niepodległości, nie powinni w ogóle zajmować się
polityką, gdyż kompromitują nie tylko siebie, ale i
kraj, który reprezentują.
A. Krysiak, Warszawa
"Rock’n’Rokita"
Piszecie, że ludzie wolą oglądać bzdety, zamiast wpływać
na losy kraju, ale – jak każdy kij ma dwa końce – tak i
tu opinia ludzi z czegoś wynika. Ja sam uważam, że do
prawdziwej demokracji to nam jeszcze daleko. W tym
momencie nasz ustrój nazwałbym demokracją nakazową –
najlepiej pasuje – niby-demokracja, niby-despotyzm. A co
do polityków, powiedziałbym im wszystkim jedno: Drodzy
Państwo, wasze stanowiska są "funkcją publiczną", a nie
stanowiskiem prywatnym, jeśli więc Wam się nie podoba,
to won na zasiłek.
Krzysztof
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ksiądz na rykowisku cd.
Sąd Rejonowy w Zielonej Górze skazał na rok pozbawienia
wolności w zawiasach na 2 lata księdza (wyrok jest
nieprawomocny), który pieniędzmi, koniakiem oraz winem
mszalnym chciał przekupić Jacka Piwowarczyka, strażnika
leśnego z Nadleśnictwa Przytok, który nakrył wielebnego
w lesie w towarzystwie kobiety. Księżulo musi też
zapłacić 1000 zł nawiązki na rzecz Caritasu. Ale
strażnikowi też nie jest do śmiechu.
O tej historii pisaliśmy w "NIE" nr 50/2002 z 12 grudnia
2002 r. Przypomnijmy. Leśnik natknął się na samochód z
zaparowanymi szybami. W samochodzie był ksiądz i
kobieta. Ksiądz odmówił zapłacenia mandatu za nielegalny
wjazd do lasu, a także okazania dokumentów i oddalił się
z miejsca zdarzenia. Strażnik zapisał numery
rejestracyjne wozu i na ich podstawie ustalił tożsamość
sprawcy. Ten usiłował przekupić leśnika. Sprawa trafiła
do prokuratury, a potem do sądu.
Miło nam donieść, że 5 lutego 2003 r. zapadł wyrok –
księdza uznano winnym próby wręczenia łapówki w zamian
za odstąpienie przez strażnika od czynności służbowych.
Od samego początku szefowie strażnika, który okazał się
rygorystą wobec księdza, robili wszystko, żeby umilić mu
życie. Najpierw ukarano go naganą. Potem przeniesiono do
gorszej roboty. Nakazano wykonywanie czynności strażnika
leśnego pozbawiając niezbędnych do tego środków (zabrano
mu broń służbową, samochód itp.). Potem postanowiono w
ogóle zwolnić go z pracy, mimo że był członkiem władz
związku zawodowego i podlegał ochronie prawnej
(zwolnienie pana Jacka z pracy jest w tej chwili
przedmiotem zainteresowania Sądu Pracy).
Rozgoryczony Piwowarczyk powiadomił prokuraturę o tym,
że jest szykanowany przez zwierzchników. Organa umorzyły
postępowanie. Piwowarczyk zawiadomił prokuraturę o tym,
że jego zdaniem, nadleśniczy zalegalizował pochodzące z
kradzieży drewno. I też nic nie wskórał, mimo że
dysponował przekonującymi dokumentami oraz zeznaniami
świadków.
O tym, że jest szykanowany, strażnik poinformował
również Regionalną i Generalną Dyrekcję Lasów
Państwowych. W obu przypadkach skończyło się klasycznym
ping-pongiem, czyli bezpłodnym odbijaniem piłeczki z
jednej dyrekcji do drugiej.
Reportaż na temat tej sprawy w grudniu 2002 r.
zrealizował TVN. Do dziś nie został wyemitowany.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak Leszek Miller ordery przypinał
Wielkie trzy godziny przeżył Radom, który własną osobą
Eminentny Premier Miller nawiedził. W Radomiu od 21 lat
budowany jest szpital. Chociaż ciągle nie skończony,
doradcy Millera (co za rozum, co za rozum!) nie
odradzili mu udziału w jego uroczystym otwarciu. Witały
więc Pana Premiera trzy setki VIP-ów: senatorowie,
posłowie, dyrektorzy i cała pośledniejsza drobnica
urzędnicza. Premier ordery rozdawał, ale źle mu fagasy
tacki podsunęli. Przypiął nie tak jak prezydent nadał.
Odznaczeni odpięli więc ordery i oddali, a premier je na
nowo, już według prezydenckiego ukazu, przypiął. Wola
prezydenta stała się ciałem – powiedział premier,
któremu udało się skończyć to, co nie skończone.
D. J.
Papież na gorzale
19 sierpnia, po zakończonej pielgrzymce, Ojciec Święty
Jan Paweł II powrócił do Rzymu na pokładzie
Boeinga 737–400 w barwach Polskich Linii Lotniczych LOT.
Samolot ten został specjalnie przystosowany dla potrzeb
papieskiego rejsu. W przedniej części kabiny, saloniku
papieskim, wymieniono fotele na wygodniejsze, używane w
klasie business. Ta część samolotu uzyskała również
odświętny wygląd – w widocznym miejscu umieszczono herby
papieski i państwowy. Wystroju dopełniały wiązanki
polskich kwiatów – donosi z przejęciem "Kaleidoscope",
czyli lotowska gazetka pokładowa. I odpowiada również na
pytanie, które zawsze sobie zadajemy, czytając takie
bzdury: kto za to zapłacił. Otóż – informuje
"Kaleidoscope" – sponsorzy rejsu Ojca Świętego to:
Szczecińska Wytwórnia Wódek, Polmos Żyrardów, Wyborowa
S.A., Przedsiębiorstwo Polmos Białystok S.A., Unicom
Bols Group, Martini, Vinpol oraz szlachetna grupa
Finlandia Ballantines. I nie ma co się śmiać, że Ojciec
Święty rozbija się samolotami po świecie za kasę
zarobioną na gorzale. To jest sprawiedliwy wkład tych,
którzy doprowadzają do choroby duszy w dusz tych
leczenie.
AWŁ
Wprost do NATO
W "Kropce nad i" minister Zemke i b. minister
Onyszkiewicz zgodnie oświadczli, że "Wprost" jest
głupie, gdyż w armii nikt się nie buntuje, bo wymienieni
w tekście generałowie wyparli się jakichkolwiek
kontaktów z dziennikarzami. MON twierdzi, że "Wprost"
bunt zmyśliło, powody skłamało. Może jednak ośmiu
generałów zechciałoby osobiście to powiedzieć, bo ciągle
ktoś za nich zaprzecza. Przy tym dyskusji umyka skandal
największy: telefon "Wprost" do NATO, aby wyraziło
stosunek do buntu polskich generałów zmyślonego przedtem
przez dziennikarzy.
T. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Chorują "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dusiciele
Urząd kontroli skarbowej dolicza się 110 mln akcyzy
niezapłaconej przez Best Oil. Przejmuje majątek firmy.
Do sprawy włącza się prokuratura. Sąd zamyka w areszcie
ciężko chorego biznesmena, a kilkaset osób traci pracę.
ABW z Olsztyna za wszelką cenę szuka na gościa haka.
„Rzepa” pisze o aferze paliwowej. Tymczasem NSA uchyla
decyzję urzędu skarbowego, która to wszystko
spowodowała.
Wszystkim tym, którzy chcą za namową polityków tworzyć
miejsca pracy, radzimy, żeby walnęli się dwa razy kantem
dłoni w baniak. Ledwo skończyła się afera Optimusa i
Romana Kluski, a wszystko wskazuje na to, że będziemy
mieli kolejną. Tym razem w branży paliwowej. Straty
budżetu państwa mogą być niewyobrażalne. Obrazek, który
prezentujemy, jest tylko czubkiem góry lodowej.
Jerzy Niewiadomski tyrał ponad siły w Niemczech i
Holandii. Zbierał pieniądze. W 1998 r. otworzył firmę
Best Oil, która była hurtownikiem w handlu paliwami.
Odbiorcami było kilkadziesiąt firm. Biznes hulał. W
Oświęcimiu Niewiadomski stawiał rafinerię. Inwestycja
warta ok. 50 mln zł nie doczekała się uruchomienia.
Rok od otwarcia Best Oil, gdy kasa zaczęła płynąć,
zaczęły się nadzwyczaj częste kontrole. Tylko w 1999 r.
było ich z 10. Jedyne, co kontrolerzy znaleźli, to 60
tys. zł z tytułu niedopłaconego podatku dochodowego.
Niewiadomski twierdzi, że mógł się od tego odwołać.
Doradzano mu, żeby tego nie robił.
W 2000 r. do Best Oil przyszedł na kontrolę Remigiusz
Ugodziński z Urzędu Kontroli Skarbowej w Ciechanowie.
Doszukał się braków z tytuły niezapłaconej akcyzy. Dodał
do tego VAT i wyszło mu, że zobowiązania firmy za 1999
r. sięgają z odsetkami ponad 110 mln zł. Chcieliśmy
dowiedzieć się, jakliczył, ale spuścił nas, zasłaniając
się tym, że nie jest upoważniony do rozmowy z prasą.
Tymczasem według prawa pośrednik nie płaci akcyzy za
paliwo! Płaci ją importer lub producent. Mając to na
uwadze, władze Best Oil odwołały się do Izby Skarbowej w
Warszawie, jako organu nadrzędnego. Ponieważ Izba
Skarbowa podtrzymała decyzję UKS z Ciechanowa, sprawa
trafiła do NSA. W międzyczasie urzędnicy UKS w
Ciechanowie łyknęli premie za dobrze wykonane zadanie.
Do stycznia tego roku było tak, że za wykrycie afery
gospodarczej dostawali dudki – bywało w wysokości kilku
tysięcy złotych. Wiele z tych sukcesów kwestionował
potem NSA. Urzędnicy premii jednak nie oddawali.
Gdy Niewiadomski czekał na rozstrzygnięcie NSA, sprawą
zajęła się też Prokuratura Okręgowa w Ostrołęce. 11
października 2002 r. prokurator Andrzej Luchciński
skutecznie wystąpił do sądu o aresztowanie
Niewiadomskiego i jego dwóch wspólników. Przesiedzieli
ponad 7 miesięcy. Zarzut: przewalenie budżetu państwa na
ogromną kasę i udział w przestępczej
grupie zorganizowanej.
Jerzy Niewiadomski 3 miesiące przed aresztowaniem
przydzwonił swym pojazdem w inny. Z kolizji ledwo uszedł
z życiem. Miał połamany kręgosłup tak, że tylko
powłóczył nogami. Przez to, że siedział w pierdlu bez
należytej opieki lekarskiej przez 7 miesięcy, został do
końca życia kaleką.
ABW z Olsztyna, która na wniosek prokuratury badała
sprawę, wykazała niesamowitą nadgorliwość. Agenci
jeździli do ludzi, którzy kupili od Best Oil biurka,
meble i komputery sprawdzając, czy nie sprzedano ich za
tanio lub za drogo. Dosłownie! Wiemy też, że za wszelką
cenę próbowali nakłonić właścicieli kilku firm do zeznań
obciążających Niewiadomskiego.
W tym czasie UKS ściągnął kasę z kont Best Oil. Majątek
firmowy Best Oil i prywatny Niewiadomskiego przepadł.
W lipcu 2003 r. NSA wydał 5 wyroków. Uchylił wszystkie
decyzje Izby Skarbowej w Warszawie. W jednym z
uzasadnień czytamy: decyzje organów obu instancji (Izby
Skarbowej w Warszawie i UKS w Ciechanowie – przyp. M.P.)
zapadły z naruszeniem zasad (...) Ordynacji podatkowej.
Czyli NSA potwierdził tylko to, co cały czas dowodził
Niewiadomski. Best Oil wyliczył poniesione przez siebie
straty na około 100 dużych baniek. Plus utrata zdrowia
Niewiadomskiego.
Jak na wyrok NSA zareagowała prokuratura? Mimo wyroku
NSA prokurator nie był łaskaw nawet uchylić
Niewiadomskiemu zakazu wyjazdu za granicę i dozoru
policyjnego! Ma zabrany paszport i co tydzień musi się
meldować w komisariacie. Miał firmę, kasę, zatrudniał
ludzi. Nie ma nic. Wszystko wskazuje, że kiedyś odzyska
swój majątek. Musi tylko poczekać, aż skończą się sprawy
w sądzie. A to może potrwać wiele lat.
W numerze 50/2003 opisywaliśmy podobną historię Tadeusza
Bednarczyka. Też siedział w pierdlu i też NSA orzekł
jednoznacznie o błędzie kontrolerów. Mimo to urzędnicy
obrócili jego firmę w perzynę. Prokuratura i w tym
wypadku z uporem utrzymuje środki zapobiegawcze w
postaci dozoru policyjnego i zakazu opuszczania kraju.
Bednarczyk też będzie ubiegał się o odszkodowanie, gdy
jego koszmar się skończy. Będzie tego kilka ładnych
baniek. W międzyczasie założył Stowarzyszenie na rzecz
Dialogu Społecznego, które ma pomagać takim jak on.
Bezprawnie pokrzywdzonym przez państwowych urzędników.
Bednarczyk wyszedł bowiem z założenia, że dość już
bezradności ofiar.
* * *
Znamienne jest, że sprawą Niewiadomskiego i Bednarczyka
zajmował się ten sam Urząd Kontroli Skarbowej w
Ciechanowie i w podobny sposób naliczał kary. Ta sama
izba skarbowa negatywnie rozpatrywała odwołania. Ten sam
prokurator prowadził dochodzenie. I wreszcie ta sama
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zamykała Bednarczyka
i nękała Niewiadomskiego. W obu przypadkach działania
tych władz okazały się bezpodstawne. Jak widać, jeżeli
chce się upierdolić człowieka czy firmę, to zawsze jakiś
sposób się znajdzie.
Z biznesmenów próbowano zrobić grupę przestępczą.
Również za pomocą prasy. Na temat obu dżentelmenów
rozpisywała się „Rzepa” ręką Anny Marszałek przypisując
ich do mafii paliwowej. Jeżeli znamy życie, to ani
prokurator, ani urzędnik za swoje decyzje nie bekną.
Beknie skarb państwa, czyli ja, ty i każda inna osoba,
która płaci w Pomrocznej podatki. Jeżeli śladem
Bednarczyka i Niewiadomskiego pójdą inni pokrzywdzeni w
tzw. aferze paliwowej, straty budżetu będą
niewyobrażalnie wysokie.
Autor : Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Była, jest i będzie
Wódkę produkował cały antyczny Wschód, od Babilonii po
Egipt. Rzymianie nazywali trunek spiritus vini, czyli
duch wina, gdyż był najsubtelniejszym produktem
alkoholowej destylacji.
Zanim trafił pod strzechy, przeznaczano go na
arystokratyczne stoły, podawano kapłanom i wieszczom w
celu wzmocnienia daru przepowiadania przyszłości. W
mrocznych wiekach średnich wódka stała się napitkiem
niższych warstw społecznych. I proszę – w ciągu kilku
stuleci żłopiące wino rycerstwo straciło znaczenie lub
wyrżnęło się nawzajem, upadły monarchie, a do głosu
doszły wódkopijne mieszczaństwo i chłopstwo, wzniecając
rewolucje, lokomotywy dziejów. Od chłopów obyczaj
konsumowania gorzałki przejęło ziemiaństwo, od ziemian –
burżuje, od nich zaś artyści. Bóg jeden wie, ile
wielkich dzieł literatury i sztuki by nie powstało,
gdyby nie deliryczne natchnienie wybitnych
przedstawicieli bohemy. Wódka wlewana w żołnierskie
gardła wygrywała bitwy, a nawet wojny. W ostatecznych
starciach liczyła się nie strategia, ale mocne łby
żołnierskie i dowódcze. Obok mrozu, pepesz i czołgów
T-34 to wódka z frontowych manierek doprowadziła
radzieckiego żołnierza do Berlina i Łaby.
Zmęczonemu codziennym trudem społeczeństwu gorzała
pomagała odreagować stresy i zaznać pełni życia. Mądrzy
mnisi z klasztoru Shaolin wymyślili Cu-I-Chuan, czyli
Styl Pijanego Człowieka, żeby nawet menel mógł trenować
napierdalankę na wysokim poziomie.
Brak wódki niebezpieczny jest dla świata. Islamscy
ortodoksi, którzy sami nie piją i innym nie
pozwalają, całkiem na trzeźwo rozwalają samoloty o duże
domy lub wysadzają się w powietrze
z pasażerami w autobusach. Hitler – jak wiadomo,
wegetarianin i abstynent – wywołał największą w dziejach
wojnę. Wprowadzenie prohibicji w USA spowodowało rozwój
mafii i gangsterskich fortun.
Historyczna decyzja o obniżeniu wódczanej akcyzy to nie
tylko pociecha dla strapionych konsumentów. To cios w
mafie, które zbudowały swoją potęgę w dużym stopniu na
przemycie spirytusu i rozrabianiu go na byle jaką
namiastkę markowych wódek. Niższa akcyza zrobi im gorzej
niż rzesze świadków koronnych. To wsparcie dla rodzimego
przemysłu spirytusowego, który przegrywał konkurencję z
zachodnią gorzałą lub samogonem zza wschodniej granicy.
To ulga dla domowych, jakże obciążonych, budżetów
przeciętnych zjadaczy chleba. Hasło "Wódko, pozwól żyć"
nabiera teraz nowego znaczenia.
Nie sposób nie wspomnieć o istotnej prokreatywnej
funkcji gorzały. Po kilku setach nawet własna ślubna
wydaje się atrakcyjną laską, dzięki czemu wzrośnie
liczba poczęć. Ucichną więc alarmistyczne prognozy o
wymieraniu narodu. Zwiększony popyt spowoduje wzrost
produkcji rolnej, zwłaszcza zbóż, ziemniaków i buraków
cukrowych. Poprawią się tzw. notowania społeczne, bo
wzmocniony tańszą wódką lud dozna wrażenia, że obudzi
się na kacu w zupełnie innym, przemienionym, lepszym
kraju.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak nasz agent nie został szpiegiem
Podoba mi się minister Zbigniew Siemiątkowski, szef
wywiadu, zapragnęłam więc zostać jego Matą Hari. W
przedbiegach na szpiega dyskwalifikował mnie jednak
tatuaż (tak jest w ustawie) w miejscach ogólnie
dostępnych, czyli intymnych. Na proces rekrutacyjny do
AW i ABW posłałam więc mojego nietatuowanego kumpla,
jednego z lepszych młodych prawników w Warszawie. Tylko
on z naszej ekipy nie bał się wyjść na durnia.
* * *
Cefał z listem motywacyjnym na stronie internetowej
kazali dostarczyć pocztą (tą z listonoszami w
niebieskich kufajkach) albo osobiście do Agencji
Wywiadu, na Miłobędzką 55. Agencja Bezpieczeństwa
Wewnętrznego pozwala wysyłać zgłoszenia przez imejl.
Wysmarowaliśmy z Dominikiem takie kwity, że nawet
Zacharski by nam zasalutował. Posłaliśmy Barcikowskiemu:
kr.bk@abw.gov.pl. W poniedziałek koleżka Domino popędził
z tym samym do AW. I się zgubił.
– Kosmala, ale jaja. Tu nie ma żadnej tabliczki
informacyjnej. Jakiś Bond normalnie. Nie wiem, jak
wejść, żeby mi nóg nie odstrzelili – zadzwonił do mnie
za piętnaście druga.
– Idź prosto i machaj papierami – poradziłam. Zajebista
konspira wywiadowcza – pomyślałam – zwłaszcza że namiary
na AW są w Internecie, a nawet w normalnej żółtej
książce telefonicznej. O drugiej znowu dryndnął Dominik
– Kazali mi zostawić papiery w stróżówce u starszego
sierżanta, który oczywiście w ogóle się nie nazywa, i
oddzwonią.
Na telefon z AW czekaliśmy do piątku. Wojtek Jakiśtam
kazał Dominikowi przyjść w środę z dowodem osobistym,
odpisem aktu urodzenia i 4 fotami (dokumentacja
niezbędna do wyrobienia np. karty rowerowej). Założę
się, że Domina mało szlag nie trafił, jak pan Wojtek
oświadczył, że dyplom ukończenia Wydziału Prawa UW z
wyróżnieniem jest o kant tyłka potłuc, bo funkcjonariusz
wywiadu nie musi mieć wyższego wykształcenia. W środę
Dominik na żywo poznał pana Wojtka w wystrzępionym
krawacie. Na powitanie nie podał
nawet graby. Zajechało szpiegowskim chłodem, takim
nunczako z rumiankowego papieru toaletowego. Dominik
skumał, po co mu kazali na dole przyczepić plakietkę z
napisem HOTEL, jak go Wojtek wprowadził do pokoiku w
klimacie pensjonatu z Ustki.
– Żeby było jasne – odezwał się wreszcie Wojtek – po 10
miesiącach przeszkolenia będzie pan miał u nas 1550 zł
na rękę, ale od nas to pana nie wyrzucą. Niech pan tak
na mnie nie patrzy. U Barcikowskiego jest to samo. Niech
zgadnę, też tam pan złożył kwity. Rekrutacja jest ta
sama, ale z ABW rzadko oddzwaniają. Orientuje się pan w
stosunkach międzynarodowych?
– Ta – wydukał Domino. 1500 zł waliło mu w głowie jak
spieprzony licznik w fabryce gumowych rękawiczek.
– Dobra, w takim razie kto jest prezydentem Rosji, kiedy
weszliśmy do NATO i kto jest zwierzchnikiem polskich sił
zbrojnych? – Doskonale. To proszę test z wiedzy ogólnej.
– Kto wyreżyserował "Ojca chrzestnego", a kto "Psy", kto
jest prezydentem USA, jak nazywa się premier Wielkiej
Brytanii i brytyjski następca tronu, kto napisał "Romea
i Julię", a kto "Potop"? W jakim kraju leży Toskania i
co jest stolicą Japonii? – Tak, to przećwiczymy pana z
języka angielskiego: niech mnie pan zapyta "jak się
nazywam" i kupi bilet na pociąg do Londynu. No tak,
nieźle pan sobie poradził. To tylko panu został do
wypełnienia kwestionariusz osobowy i na dzisiaj
dziękujemy.
– Czym się ostatnio zajmowałeś w swoim życiu, co robią
twoi rodzice, w jakiej jesteś sytuacji materialnej,
określ swoje preferencje seksualne.
– I niech pan jeszcze tu podpisze, to tylko
oświadczenie, że nie przeszkadza panu, że w trakcie
egzaminów naruszamy pana dobra osobiste. Jutro ma pan
egzamin psychologiczny, 90 proc. go oblewa, więc niech
się pan przygotuje. Proszę jeszcze przynieść na jutro
odręcznie napisany życiorys oraz podanie do ministra
Siemiątkowskiego o przyjęcie do AW. Czy informował pan
kogoś, że stara się o pracę w AW? Lepiej, rozumie pan,
nikomu nie mówić.
* * *
– Jeśli ten test psychodeliczny zajmie im następne 8
godzin w moim życiorysie, to się zajebię. Słuchaj, czy
jest możliwe, że oni tu skumali, że to nasza prowokacja,
bo oni chyba sobie ze mnie robią tu wielkie jądra. –
Dominikowi udzieliła się mocno zakurzona atmosfera AW,
podczas gdy psychozy u przyszłych szpiegów na etapie
testowym spece z agencji wykrywają w salce stylizowanej
na szkolną klasę do chemii.
– Czy jesteś odporny na widok krwi, czy byłeś
molestowany seksualnie w dzieciństwie, czy mógłbyś
patrzeć na krwawiące zwierzę, czy rodzice wyrządzili ci
krzywdę? Kim się widzisz za 5 lat? Dopasuj kształt
kostek do kolorów, do tego parę rebusów jak z dawnego
"Przekroju" i dwa obrazki ze słoniami pod hasłem, znajdź
10 szczegółów. Szpiegowska logika, he, he.
Po trzech godzinach zadzwonił wreszcie Dominik.
– Te, słuchaj, mam jakąś rozmowę uzupełniającą z tej
psychologii. Mówią, że coś jest nie tak. Pewnie wmówią
mi, że narkotyzuję się płynem do polerowania segmentów.
Nie wiem, ile to jeszcze potrwa – wyłączył telefon. I to
wcale nie było śmieszne, bo od razu przypomniała mi się
schiza wujka po psychologicznym szkoleniu w jego
Miejskim Zakładzie Energetycznym. Musiał jak ciul stać w
kółku i trzymając szatniarkę z jednej strony, a z
drugiej montera, powtarzać: "Praca jest twoją matką, a
twój szef twoim ojcem".
Z kolei sąsiadka na szkoleniu psychologicznym w Kredyt
Banku musiała walić młotkiem w klawiaturę kompa, bo
kierownik zauważył, że cały jego dział denerwuje się
przy komputerach. Dlatego sądzę, że najbardziej
popieprzone pod czapkami mają ci dyżurni społeczni
psycholodzy.
* * *
Dominik po psychouzupełnieniu w AW był lekko otępiały.
– Przylazł taki siwy, chudy dziadyga i przez 15 minut
zmuszał mnie, żebym przyznał się, że odbywam stosunki
kazirodcze z moją siostrzenicą.
– O kurwa – westchnęłam.
– Bo dureń zapytał mnie, z kim w rodzinie mam najlepszy
kontakt. To mu powiedziałem, że z siostrzenicą, bo ma
rok i w sumie nic nie gada. Potem wmawiał mi, że jestem
kleptomanem, impotentem, alkoholikiem albo narkomanem,
bo tak wyszło z analizy mojego pisma. Aż dziwne, że nie
wydedukował, że jestem Żydem, Murzynem albo
transwestytą. A i nie było pytania jakiego koloru jest
czarna skrzynka zapisująca parametry lotu, nie?
– Bo ta skrzynka jest tak naprawdę pomarańczowa –
odpowiadam, klepię mojego koleżkę po plecach i idziemy
na piwo.
Po dwóch tygodniach przyszła odpowiedź z AW. Olali
Dominika, nawet nie dopuścili go do badań lekarskich,
zwłaszcza że pan superszpieg Wojtek powiedział:
wystarczy mieć dwie ręce, nogi i badania zaliczone. No,
ale tego już nie spraktykowaliśmy.
– Te, Dominik, naprawdę ty nic z tą siostrzenicą? –
musiałam się upewnić po raz ostatni.
Z ABW jeszcze nie oddzwonili.
* * *
Budżet amerykańskiej CIA ma 30 mld, nasz zapewne jest ze
sto razy mniejszy, ale tajny. Ze strony internetowej
pomrocznej AW wiadomo, że ma fundusz operacyjny, środki
specjalne, że podlega kontroli skarbowej i że jako
jednostka budżetowa nie płaci podatku dochodowego.
Przyznajcie, że w czasach, gdy pierdnięcie niesie
zagrożenie terrorystycznego ataku, spryt i
profesjonalizm naszych funkcjonariuszy-szpionów powoduje
zaparcie albo sraczkę.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
No to klik
Żeby Angol uczył nas, jak korzystać z Internetu? Wstyd,
bracia Polacy!
32-letni Brytyjczyk Mark Payne uruchomił w styczniu 2004
r. stronę internetową, na której można znaleźć kompanów
do wypitki. Zarejestrowani użytkownicy strony
www.drinkingbuddys.co.com – opłata to jedyne (w
przeliczeniu) 30 zł miesięcznie – uzyskują dostęp do
rejestrów, w których można znaleźć chętnego do wspólnego
napicia się. Można wybierać spomiędzy tych, którzy wolą
pójść do pubu albo do restauracji, ale można też
nawiązać kontakt z kimś, kto woli obalić flaszkę lub
kilka piw w bardziej kameralnym gronie – w mieszkaniu
lub w parku. Są też tacy, którzy mogą tylko np. w sobotę
lub we wtorek. Z kolei inni czują się dobrze jedynie w
towarzystwie męskim albo przeciwnie – w gronie pijących
dam. Dla każdego coś miłego.
Payne twierdzi, że był zmęczony piciem w samotności i
równie samotnym waleniem w komputerową klawiaturę. I
nagle przyszło olśnienie: trzeba założyć stronę
internetową umożliwiającą nawiązywanie kontaktów przez
osoby, którym także znudziło się picie do lusterka.
Wszyscy moi przyjaciele mieszkają daleko ode mnie. A
wcale nie jest łatwo wybrać się samemu do pubu i
rozpocząć rozmowę z kimś, kogo zupełnie się nie zna.
Natomiast wybrać się na spotkanie do pubu lub w inne
umówione miejsce z kimś, z kim wcześniej via Internet
uzgodniliśmy czas i miejsce wspólnego spędzenia czasu,
to jakby pójść na pierwszą randkę. Po której może, ale
wcale nie musi być następna – powiedział Payne
wyjaśniając motywy.
O tym, że pomysł Marka Payne był strzałem w dziesiątkę,
świadczy fakt, że w pierwszych kilkunastu dniach
funkcjonowania nowej usługi blisko czterysta osób
zarejestrowało się jako użytkownicy adresu pozwalającego
bez kłopotów znaleźć najbardziej odpowiedniego kompana
do wypitki. Nie bez znaczenia jest też fakt, że za swoje
pośrednictwo w skontaktowaniu właściwych osób pomysłowy
Mark kasuje zupełnie przyzwoite pieniądze. A przy tym
sam może w każdej chwili wyszukać sobie najbardziej
odpowiedniego partnera do kielicha lub kufla. Zupełnie
za darmo...
Autor : Włodzimierz Galant
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kocia łapa Kaczora
Baczność, posłowie-kursanci! Stary wiarus poseł Zawisza
pyta was, co Sejm RP może. I odpowiada. Może
potwierdzić, żywić, nadzorować i zachować. No, który
pierwszy zgłasza się do głosu, by myśl Zawiszy rozwinąć?
Cymański z PiSuaru? Wy, Cymański, nie, bo wy zawsze się
zgłaszacie i gadacie jak najęci. Podkański? No, no,
dobrze, Podkański. Widać, że PSL wraca na łono
narodowokatolickie. Ale głosu wam nie udzielam.
Odczyńcie pokutę za spółkowanie z bezbożnym SLD.
Płażyński? Naprawdę to wy jesteście ten Płażyński?
Oczywiście, wyglądacie jak były marszałek Sejmu. Jak
lider liberalnej Platformy Obywatelskiej. Wy też z nami?
A co chcecie w zamian? Macie pełnomocnictwa wszystkich?
Siadajcie!
No posłowie-kursanci! Jak już powiedziałem, Sejm RP może
potwierdzić "przynależność naszego kraju do cywilizacji
europejskiej". Kto tam się recholi? Co to za uśmieszki?!
Jeśli Sejm RP uchwałą uchwali, że cywilizacyjnie
jesteśmy Europejczykami, to jesteśmy i mordy w kubeł! I
tak ma być. Że co? Że żabojad może zakwestionować? Albo
inny Niemiec? Nie lękajcie się! Nie będzie Niemiec pluł
nam, a Francuz dzieci nam spedalał!
A niech no który jeszcze raz głos podniesie, to my mu
tak po polsku, po europejsku: Małczat sobaki! Polegajcie
na mnie jak na Zawiszy.
Sejm RP też może "nadzorować proces negocjacji z Unią
Europejską". Sprzeciwu nie widzę. Może, a nawet musi
"zachować wierność wobec chrześcijańskich wartości
kultury europejskiej i historycznego dziedzictwa
Europy". No i musi "żywić przekonanie o wadze jedności
Europy". Co za szmery w tylnych ławkach? Że Europa jest
nie tylko chrześcijańska? A co nas jakieś śmierdzące
Araby, zaplute muzułmany, niedomyte czarnuchy obchodzą?!
Pleśń i brud przyniesione z innych, podrzędnych
kontynentów? To może jeszcze żółtków pieścić mamy? W
naszej białej, starej, chrześcijańskiej, kulturalnej
Europie?
Baczność! Ruki po szwam! Teraz wyjmujemy kajeciki,
rysiki i piszemy! Sejm RP – sanktuarium naszej narodowej
demokracji, emanacja woli Narodu – uważa. I teraz
podkreślacie wężykiem, co uważa. Uważa "za
niepodlegające żadnym ograniczeniom polskie prawodawstwo
chroniące życie nienarodzonych".
Co za śmichy? Który nie rozumie, co to jest życie
nienarodzonych. Jak można myśleć, że nienarodzeni to
także ikra i kurze jaja? Który myśli, że jeśli uchwalimy
taką uchwałę, to ludzie zrozumieją, że zakazujemy
jedzenia jaj kurzych i kawioru? Co wy mi tu – jakby to
powiedzieć po europejsku... imputujecie? Wiecie
przecież, o co chodzi! Nie narzuci nam Unia Europejska
zgody na decydowanie przez kobietę o aborcji. To nie
mieści się w "cywilizacji europejskiej". Cicho! Małczat
sobaki, kiedy ja mówię. Baby trzeba zapładniać co roku.
Orać i zasiewać. Ora i labora, jak mówi nasz papież. To
jest naszym "najlepszym wkładem w duchowe, moralne i
kulturowe dziedzictwo Europy. W godność rodziny,
małżeństwa i wychowania".
ň propos małżeństwa, jak mówią chrześcijańscy
Europejczycy. Baczność, kursanci! Jak powiedział nasz
lider Jarosław Kaczyński, nie ma zgody na legalne tak
zwane związki homoseksualne czy tak zwane związki
partnerskie. Nawet kobiety z mężczyzną. Bo tylko
sakrament małżeństwa dziedzictwem kultury europejskiej
jest. I to będzie naszym, polskim wkładem w Wielkie
Dziedzictwo Kultury Europejskiej. Nauczymy tym chamów
niedomytych, gdzie jest miejsce pedałów i innych
zboczków!
No, żadnych radykalizmów. Hasło "Pedały do gazu" to
prowokacja wiadomych sił
różowo-liberalno-postpezetpeerowskich. My pedałów i
innych lesbijek nie będziemy eliminować fizycznie. To
ludzie chorzy. Niech sobie żyją. W szpitalach, niech nie
wychodzą z domu. Niech nie brudzą nam "duchowego,
moralnego i kulturalnego dziedzictwa Europy". Jak
powiedział nasz wódz Kaczyński, niech żyją sobie na
kocią łapę, ale niech nie demonstrują swojej obecności i
nie żądają dla siebie prawnego unormowania swych
związków.
Baczność, kursanci z LPR, PiS, PSL, PO! "Żywiąc
przekonanie o wadze jedności Europy" Sejm RP musi
przyjąć uchwałę przypominającą o tym, że w jednej
Europie nie ma miejsca dla niechrześcijan i innych
zboczeńców – liberałów, postkomuchów, pedałów. Nasz cel
to jedna wspólna Europa. Jedna chrześcijańska wiara.
Jeden wódz – bracia Kaczyńscy. Jeden biały,
heteroseksualny naród. Jedno dziedzictwo. Jedna
moralność. Jeden przekaz duchowy.
A komu się to nie podoba – na Sybir. Nie, nie, nie! My
nie będziemy bagnetami zapędzać do bydlęcych wagonów.
Uruchomimy im wygodne slipingi. Paszli won,
niejewropejcy!
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Piotr Pedał I
Od przelecenia przez Piotra I żołnierza służącego carowi
szablą i dupą rozpoczyna się pierwszy ukraiński
blockbuster "Modlitwa za hetmana Mazepę". Ostra jest też
scena kazirodczo-masturbacyjna. Córka straconego za
kablowanie carowi na Mazepę prokuratora Koczubeja
onanizuje się jego odciętą głową.
Mazepę gra Bohdan Stupka, czyli Chmielnicki z "Ogniem i
mieczem". Jerzego Hoffmana wypada uznać za ojca
chrzestnego największego dzieła ukraińskiej
kinematografii. Zmajstrował "Ogniem i mieczem" kierując
się nie rzetelnością historyczną ani powieścią
Sienkiewicza, lecz polsko-ukraińską poprawnością
polityczną oraz troską o rozwój strategicznych stosunków
między Warszawą i Kijowem, a także proeuropejski wektor
ukraińskiej polityki. Chmielnicki nie jest więc – jak u
Sienkiewicza – prymitywnym pijakiem, który po przegranej
z podstarościem Czaplińskim walce o białogłowę, zwaną z
racji urody Heleną Kresową, zbuntował się przeciwko
Rzeczypospolitej i sprzymierzył z bisurmanami, lecz
mężem stanu, ukraińskim patriotą.
"Modlitwa" zrealizowana została według przepisu
Hoffmana. Miała być gotowa na dziesięciolecie
niepodległości Ukrainy, w sierpniu zeszłego roku.
Filmowi patronował Stupka – nie tylko odtwórca głównej
roli, ale i minister kultury. To zapewniało rządowe
dotacje. Jednak z realizacją nie zdążono na czas. W
dodatku minister stracił stołek. Zabrakło pieniędzy na
dokończenie filmu. O pomoc Stupka prosił swego
rosyjskiego kolegę, ministra kultury Michaiła Szwydkoja.
Ten obiecał 250 tys. dolarów, ale zaraz się wycofał, bo
deputowani Dumy spytali go, jakim prawem rosyjski
podatnik ma płacić za film o zdrajcy Rosji. Nawiasem
mówiąc Chmielnicki cieszy się w Rosji znacznie lepszą
reputacją – uznał przecież zwierzchnictwo cara na
Zadnieprzu dając początek panowaniu Moskwy na Ukrainie.
Wolał Ruskich niż Polaków, przez co hetman Czarniecki –
ten z hymnu – w czasie jednej z wypraw pastwił się nad
jego grobem.
W "Modlitwie" przeciwstawiono azjatyckiego barbarzyńcę i
zboczeńca Piotra I prozachodniemu, mądremu i
przewidującemu politykowi Mazepie. Ten – według Stupki –
mąż opatrznościowy służył w młodości na dworze Jana
Kazimierza. Nie przeszkodziło mu to potem przyjąć z
rosyjskich rąk tytułu hetmana Zadnieprza i carskich
orderów. Piotr I był tak pewien jego wierności, że nie
uwierzył w doniesienia prokuratora Zadnieprza Koczubeja
o spiskowaniu Mazepy ze Szwedami. Hetman potajemnie
paktował też ze Stanisławem Leszczyńskim. Jednak
niepokonani od stu lat Szwedzi wydali mu się
poważniejszym partnerem do spełnienia władczych ambicji.
Po klęsce pod Połtawą ratował się razem ze szwedzkim
królem Karolem XII ucieczką do Turków. Po paru
miesiącach zmarł obłożony anatemą.
W "Ogniem i mieczem" przez moment pojawili się mroczni
imperialni rosyjscy bojarowie. W "Modlitwie"
konfrontacja między europejską Ukrainą i azjatycką Rosją
jest ideą fundamentalną. Rosjanie się wkurzyli, bo Piotr
I uchodzi w ich oczach za przywódcę, który wyciął Rosji
okno do Europy. Z okresu panowania Piotra pochodzi
obecna rosyjska flaga, która ma opinię jedynego
europejskiego symbolu kraju (dwugłowy orzeł w herbie ma
rodowód bizantyjski, zaś hymn – radziecki). Piotr I
wybudował nazwane na jego cześć najbardziej europejskie
rosyjskie miasto – Petersburg. Prezydenci Jelcyn i Putin
wielokrotnie powoływali się na czerpanie wzoru z
polityki reformatorskiej i prozachodniej tego właśnie
cara. W przyszłym roku najważniejszym wydarzeniem w
Rosji będą obchody 300-lecia Petersburga, miasta Piotra
i Putina.
Historia ma to do siebie, że każdy może znaleźć w niej
to, czego szuka. W naszej części Europy z tego śmietnika
wygrzebuje się resztki, którymi leczy się kompleksy i
wirtualnie podnosi
własną wartość. Realne skutki tego procederu są mizerne.
Autor : Adam J. Sowa
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Za trumną krowy
Zabito krówkę, u której stwierdzono nosicielstwo BSE,
jej mamusię i wszystkie siostrzyczki. Tak bolesnych i
szeroko zakrojonych sankcji nie proponują nawet państwo
Kaczyńscy w zaprojektowanym przez siebie nowym kodeksie
karnym. Zwłoki krówek przerobiono na mączkę, a mączkę
spalono.
Prawdziwie wstrząsające okazały się inne kontrole, też w
branży żywieniowej. Co druga placówka gastronomiczna
(czyli knajpa) w naszym kraju sprzedaje sfałszowaną
gorzałkę. Bezakcyzową, metanolową, a nawet – co jest
najbardziej kurewską zbrodnią – rozwodnioną. Wiadomo,
jak woda jest w naszym kraju zanieczyszczona. Wyniki
jednoznacznie oznaczają, że co drugi obywatel odrodzonej
Rzepy jest codziennie podtruwany. Jeśli dodać następny
wstrząsający wynik ogólnokrajowych kontroli – co trzecia
statystyczna zakąska do wódki, czyli mrożonka i
konserwy, jest złej jakości, sfałszowana,
przeterminowana – to spożywanie potomstwa spalonej w
krematorium krowiej mamusi i jej siostrzyczek wydaje się
być gwarancją szczęśliwej, pogodnej starości.
W Sejmie RP, instytucji zwanej sanktuarium demokracji,
działają przynajmniej cztery punkty
gastronomiczno-handlowe, gdzie sprzedawany lub
składowany jest alkohol. Minibarków w sejmowych pokojach
nie doliczam. Skoro cztery, to statystycznie
przynajmniej w dwóch rozprowadzany jest zatruty,
sfałszowany alkohol. Taka jest opisana przez kontrolerów
rzeczywistość i nie ma co z liczbami polemizować.
Historycy odrodzonej demokracji RP zapewne będą
odnajdować związki skutkowoprzyczynowe między spsieniem,
upodleniem narodowym produktów żywnościowych a kondycją,
jak to się teraz poprawnie politycznie mówi, elit władzy
i intelektu odrodzonej Rzepy.
Kiedy prominentny działacz NSZZ "Solidarność"
potraktował pana posła z Samoobrony jebnięciem z główki,
bo tak się to w środowiskach walczących nazywa, wydawało
się, iż jest to jednostkowy incydent. Ot, po prostu,
reprezentant idei wyzwolenia spod komunistycznego
jarzma, upodmiotowienia robotników i papieskiej nauki
społecznej, zapomniał, do czego służy głowa. Nie minęło
jednak wiele tygodni i były poseł, wybitny działacz NSZZ
"Solidarność", aktualny lider Unii Wolności, partii
ludzi o wyrafinowanej "kwestii smaku" pan Władysław
Frasyniuk najprawdopodobniej prasnął pana posła
Antoniego Stryjewskiego z Ligi Polskich Rodzin.
Prokuratorzy i historycy idei zapewne długą będą się
spierać o okoliczności pojedynku posła i eksposła. Czy
przewodniczący Frasyniuk jebnął z główki posła
Stryjewskiego czy, jak składa świadectwo pan poseł
Janusz Dobrosz z PSL, tylko plasnął go otwartą dłonią,
czy przylał mu jedynie serią słownosierpowych.
Pan poseł Stryjewski, noszący w kuluarach ksywkę Krętek
blady, posiada posturę zagłodzonego dziecka z Somalii.
Wygłaszając gromkie mowy na sali plenarnej, nierzadko
musi trzymać się mównicy, bo
nagły powiew klimatyzacji zdmuchnąć może ten płomień
LPR-u. Za to przewodniczący Frasyniuk, jak przystało na
lidera Unii Wolności, jest klasycznym mięśniakiem. Lewa
tona, prawa nieważona. Jeden cios UW i ubiłby posła
Stryjewskiego niczym rzeźnik zarażoną krowę. Może jednak
tylko posła Stryjewskiego po policzku pogłaskał?
Kiedy w 1997 roku wstępowałem do sanktuarium demokracji,
prominent Unii Wolności poseł Jan Lityński grzmiał,
przestrzegał, że urbanoreprezentant Gadzinowski i mu
podobni będą zagrożeniem dla demokracji w odrodzonej
Rzepie. Bo my z "NIE" chcemy rozwalić system. Potem
"Gazeta Wyborcza" piórem Ewy Milewicz lansowała tezę, że
SLD mniej wolno, bo jest korzeniami umoczona w
totalitarny PRL, bijący 20 lat temu swoich przeciwników
politycznych.
Czy teraz "Gazeta Wyborcza" zacznie lansować tezę, że
Unii Wolności i NSZZ "Solidarność" też mniej wolno, bo
nie potrafią wytrzymać nerwowo w debatach politycznych?
Bo używają albo usprawiedliwiają przemoc w debacie
politycznej. Wszak przewodniczący Frasyniuk poważnie
tłumaczył się, że mógł znokautować posła Stryjewskiego,
ale żal mu się cherlaka zrobiło. Czemu jednak nie powali
go
swą głową? Nie jebiąc z główki, tylko używając zwojów
mózgowych?
Żyjemy w czasach zwyrodnienia wódki, zakąski i mózgów
konsumentów. I pojedynczych krówek rozsiewających ponoć
zwyrodnienie główek ludzkich. Jedynie krówkom nie
upiekło się, bo skończyły w krematorium.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Michnik Millerowi Kwachem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Król dziczyzny
Kto na kogo poluje w Polskim Związku Łowieckim?
– Mam dla ciebie temat – dzwoni do mnie starosta. –
Parostki rogaczy, ślimy muflona, kniejówka. Te klimaty.
Ważny społecznie, bo 100 tysięcy Polaków poluje i należy
do Polskiego Związku Łowieckiego. Skontaktuj się z
prokuratorem X...
Zaprzyjaźniony starosta należy do PSL. Jego kumpel
prokurator w przeszłości należał do PZPR. Obecnie
bezpartyjny.
Prokurator
– Prezesem PZŁ zawsze był Ktoś – relacjonuje prokurator.
– Członek KC PZPR, szef milicji, minister. Szyszka,
która bez kłopotu porusza się po najważniejszych
salonach warszawki.
W grudniu 1996 r. dostąpił tego zaszczytu Ireneusz
Michaś. Senator. Z rodzinnego Ciechanowa pociągnął za
sobą kumpla. Nazywa się Lech Bloch i od 1997 r. jest
przewodniczącym Zarządu Głównego PZŁ.
Kiedy Michaś przestał być senatorem, pozostał tylko
weterynarzem. Taki musi miesiąc zabiegać, żeby go
przyjął byle dyrektor departamentu. Wniosek prosty: dla
dobra PZŁ Michaś powinien odejść. Ale nie chce. A w PZŁ
demokracja jest troszkę sterowana. "Blocholandia" – tak
o PZŁ pisze miesięcznik "Brać Łowiecka" (nie mylić z
"Łowcem Polskim" redagowanym z pozycji klęcznej). Na
dowód trafności tej oceny redaktorzy "Braci" przywołują
fakt następujący: gratulacje z okazji ponownego wyboru
wysłali Michasiowi i Blochowi na tydzień przed zjazdem,
na którym wybierano władze. I nie pomylili się.
Szmal w PZŁ wydaje się "po uważaniu". Miał zarząd
kaprys, no to kupił dziesięć Nissanów Frontiera.
Produkowanych na rynek amerykański, zatem trudnych do
serwisowania w Europie.
W dodatku nie u dilera, ale w przedsiębiorstwie
wielobranżowym. Nie nówek. I za cenę wyższą niż
oferowane przez Nissan Poland. Cztery wózki natychmiast
sprzedano.
Inny kwiatuszek. Razem ze składką członkowską co roku
PZŁ wymusza szmal na ubezpieczenie, które obowiązkowe
nie jest. W 2003 r. składka do Towarzystwa Concordia
Wielkopolska wynosiła 12 zł. Ale Concordia skasowała po
9,60, bo PZŁ przysługuje zniżka. 2,40 zł x 100 000
myśliwych daje 240 tys. zł, które zarząd przeznacza na
cele statutowe. – Na premie dla siebie – denerwuje się
opozycja.
PZŁ powinien robić różne rzeczy, żeby poprawiać warunki
bytowania i rozwoju kuropatwy i zająca szaraka, że o
jeleniach nie wspomnę. "Brać Łowiecka" opublikowała plan
wydatków i dochodów jednego z 49 zarządów okręgowych
PZŁ. Na koszty administracyjne i płace wydaje się
więcej, niż wynosi suma składek członkowskich, wpisowego
i składek kół od dzierżawionych terenów. Średnia płaca
to więcej niż 3 tys. zł. Na ochronę zwierzyny w 2001 r.
nie przeznaczono nawet złotówki, a w 2002 r. – 1000 zł,
tj. 4 promile kosztów działalności zarządu okręgowego.
Zwierzęta zabija się nie dla sportu, ale dla mięsa.
Niedawno za kilogram sarniny płacono 24 zł. Dziś – 8 zł.
Powód – zarząd PZŁ zlikwidował tworzone przez lata
punkty skupu mięsa i są kłopoty ze zbytem. Smakosze
przywykają do żarcia sarniny z importu. Po 140 zł za
kilogram.
Przewodniczący
– To było tak, a to tak – opowiadał prokurator i
podpierał się dokumentami. Wszystko czarno na białym.
Ale rzetelność zawodowa każe mi zadzwonić do PZŁ i
poprosić o rozmowę Blocha.
Przy Nowym Świecie 35 w Warszawie stoi pałac. Trwa
remont, żeby w pałacu było jeszcze ładniej. Wkrótce PZŁ
będzie świętować 80-lecie. Gabinet Blocha ma chyba ze
100 metrów.
Przewodniczący pracowicie spędził ostatnią dobę.
Przeprowadził na mój temat rozpoznanie. Wie, że mieszkam
w Suwałkach, a moim informatorem był niejaki
Złotorzyński. Wściekła prawica! Złotorzyński był
wojewodą za PRL, ale nie żyje.
Dziwię się. Niepotrzebnie. Okazuje się, że tych
Złotorzyńskich jest w moich rodzinnych stronach więcej.
Ale skoro udaję Greka, nieważne, kto mnie nasłał. Ważne,
co ze mnie za człowiek. Lech Bloch pytał tu i ówdzie.
Świadectwo moralności wystawił mi poseł Czepułkowski.
Sęk w tym, że ja wcale pana posła nie znam. Nawet z
telewizora. Ale siedzę cicho, co mi tam...
Zadaję pytania. Generalnie wszystko zgadza się z
opowieścią prokuratora. Tylko kontekst jest inny.
Polityczny. Ten kontekst sprawia, że powinnam w nowy
sposób spojrzeć na fakty. Bo jak się chce psa uderzyć,
to kij zawsze się znajdzie. Zarząd jest takim psem,
którego chce skatować prawica. A prawicę wspierają
Niemcy. Tego nie da się udowodnić, ale są poszlaki
wskazujące, że za "Bracią Łowiecką" stoi kapitał zza
Odry!
Z Michasiem sprawa jest skomplikowana. Czy uczciwe jest,
żeby rezygnować z człowieka tylko dlatego, że powinęła
mu się noga w wyborach i nie załapał się do Senatu? Może
sam Lech Bloch miałby w tej sprawie wątpliwości. Na
szczęście z pałacu prezydenckiego przyszły stosowne
sugestie: przetrzymać Michasia.
Życzliwe spojrzenie na problemy zarządu PZŁ ma we mnie
ugruntować przecudny album poświęcony polskiej
przyrodzie i zaproszenie na uroczystość 80-lecia
związku.
Posłowie
Posłowie pod wodzą Andrzeja Brachmańskiego przygotowali
projekt ustawy o zmianie prawa łowieckiego. Sens
zaproponowanych zmian jest oczywisty: oprócz wymuszenia
na myśliwych posiadania psów wzmocnienie nadzoru Zarządu
Głównego PZŁ nad tzw. terenem i pozbawienie samorządów
jakiegokolwiek znaczenia w planowaniu gospodarki
łowieckiej. Upieprzono nawet pozory demokracji. Łowczy
okręgowi nie będą wybierani przez kolegów, ale
wyznaczani przez Zarząd Główny, czytaj Blocha.
Mogą wejść w skład Naczelnej Rady Łowieckiej
kontrolującej zarząd, czytaj Blocha. Przeszkód prawnych
nie ma. Tak zrealizuje się ideał Blocholandii.
Świat zazdrości nam naszego modelu łowiectwa. Myśliwi
zagraniczni zazdroszczą nam zasobności naszych łowisk –
przekonuje PZŁ.
Nie daj się sfrajerować, brachu. Chcesz coś ustrzelić?
Wal do Niemiec. Statystyki nie kłamią. Na porównywalnych
obszarach na myśliwego czeka tam trzy razy więcej
zwierzyny niż nad Wisłą. Wkrótce w polskich ostępach z
jeleni zostaną jedynie oszukani przez swój związek
myśliwi.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miller kupił federastów Jagielińskiego. Cena: kilku
wiceministrów, wicewojewodów, posady dyrektorskie. Do
tego fotel wicemarszałka dla prezesa Romana, jeśli tylko
zdoła on dokleić w Sejmie paru posłów niezrzeszonych do
wymaganej większości. Kupując federastów Miller
przedłużył funkcjonowanie rządu i parlamentu.
Z jawną pomocą federastów i skrywaną Platformersów Sejm
zdecydował o skierowaniu do dalszych prac w komisjach
nadzwyczajnych trzech pierwszych projektów ustaw z
pakietu Hausnera. Groźba przedterminowych wyborów
podziałała na parlament otrzeźwiająco.
Jan Rokita opublikował w „Rzeczpospolitej” swoją wersję
raportu komisji śledczej dowodząc o współpracy wydawców
„Gazety Wyborczej” z „grupą trzymającą władzę”. W
odpowiedzi „Wyborcza” opublikowała wersję raportu
zredagowanego przez Tomasza Nałęcza obarczającego winą
„bandę czworga”: Jakubowską, Czarzastego, Kwiatkowskiego
i Rywina. Na publikację czeka wersja Zbigniewa Ziobry
obwiniająca prezydenta, premiera, ministra
sprawiedliwości i szefa Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego. Odczytano skasowane zapisy z komputera
Jakubowskiej świadczące o tym, że wiceprzewodnicząca
SLD, Czarzasty, Kwiatkowski nie mówili prawdy przed
komisją.
Konwencja SLD nie wstrząsnęła Polską ani nawet partią
rządzącą.
Wystartowała „Inicjatywa Społeczna Tak”, czyli lista
wyborcza do Europarlamentu pod przewodem Waldemara
Dubaniowskiego, byłego członka Krajowej Rady Radiofonii
i Telewizji, człowieka prezydenta Kwaśniewskiego. „Tak”
czeka teraz na oficjalne „tak” Dużego Pałacu, co
oznaczałoby prezydenckie „nie” dla konkurencyjnej
„obywatelskiej” listy SLD. Na razie prezydent milczy
wpatrzony w malejące poparcie Sojuszu.
Jan Paweł II osobiście poświęci w przyszłym roku
Świątynię Opatrzności Bożej – ogłosiła Purpurowa
Eminencja Glemp. Pobłogosławi już 2 maja 2004 r., ale
wirtualnie, przez telewizory. Poświęcenie papieża zależy
od poświęcenia wiernych. Budowa faraonowej świątyni
zatrzymała się, bo wierni nie chcą już dalej na nią
płacić, a bogaty Kościół kat. dołożyć się nie kwapi.
Oferta Purpurowej Eminencji skierowana do dużych firm
jest jasna. Jeśli zapłacicie, to w zamian reklamowa
fotka z papieżem Polakiem.
Zmolestowani przez media posłowie uchwalili odebranie
sobie trzynastych pensji. Aby stratę osłodzić, skasowali
trzynastki także prezydentowi, premierowi, ministrom,
wysokim urzędnikom państwowym, a także władzom
samorządowym: wójtom, burmistrzom, prezydentom miast i
marszałkom województw. Ot, solidarność w biedzie.
Szympansy ze stołecznego zoo popadły w depresję.
Popadły, bo zepsuł się im telewizor, który pasjami
lubiły oglądać. Stołecznego zoologu nie stać na nowy
telewizor. W III RP już 2 miliony ludzi cierpi na
depresję. To zrozumiałe. Ale czasy nastały takie, że
nawet małpy smutnieją.
Nie wszyscy jednak się załamują. W Poznaniu powstała
pierwsza Szkoła Tańca Erotycznego! Chętne do nauki
gibania na rurze walą drzwiami i oknami. Oprócz tego
szkoła uczy angielskiego i dobrych manier.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " NIE Tyje! "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Związek nasz bratni "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kieliszek demokracji
Kup se wyborcę. Drogo nie wychodzi.
Liderzy polityczni, działacze szczebli wysokich i
niższych, towarzyszki i towarzysze z wszystkich partii,
a także wy, zwykli obywatele, marzący o stołkach posłów,
senatorów lub przynajmniej radnych! Mamy dla was dobrą
nowinę. Nie wywalajcie wyborczych funduszy na ulotki,
plakaty, billboardy czy spoty reklamowe w rozgłośniach
radiowych. Nie inwestujcie w speców od kształtowania
imidżu. Gromadzoną z myślą o następnych wyborach forsę
po prostu wpakujcie na konto, żeby urósł procent.
W gorącym czasie kampanii gotóweczkę przeznaczycie
bezpośrednio na kupowanie głosów obywateli. To sposób
najprostszy i najskuteczniejszy. Za część kwoty można
nabyć parę skrzynek wódki i piwa, a także czekoladę i
cukierki. Są bowiem tacy obywatele, którzy w życiu nie
wezmą pieniędzy, ale lubią być częstowani. Śmiało! Prawo
Pomrocznej jest z wami.
W niedzielę, 27 października 2002 r., w całej ojczyźnie
o świcie otwarto lokale wyborcze, aby lud w głosowaniu
wyłonił radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów
miast. Nie inaczej było w Kamiennej Górze. Mieszkańcy,
którzy wierzyli w siłę demokracji bezpośredniej,
podreptali do urn. Inni, niewierzący, zostali w domach.
Podliczono głosy, wyłoniono Radę Miejską i burmistrza.
Była atoli grupa osób, które nie podzielały ogólnego
entuzjazmu, twierdząc, że część głosów została
bezczelnie kupiona. Mniej wyrafinowana metoda polegała
ponoć na częstowaniu wyborców kielichem gorzały przed
podjęciem życiowej decyzji, na kogo postawić krzyżyk. W
ciągu dnia komitety przebijały się promocyjnymi
ofertami, więc po południu za oddanie głosu na
wskazanego kandydata można było otrzymać całą flaszkę
wódy lub trzy browary. Kobietom zamiast kielicha
oferowano czekolady i cukierki dla bachorów, co dobitnie
świadczy o nierównym traktowaniu płci i powinno być
osobno oprotestowane przez minister Jarugę-Nowacką.
Metoda bardziej subtelna to kupowanie przez stojących
przed lokalami wyborczymi osobników czystych kart do
głosowania wyniesionych z wnętrza przez obywateli. Karty
wędrowały niebawem powtórnie do urn, ale wypełnione
zgodnie z oczekiwaniami kupującego.
Kilku kamiennogórzan wkurwionych taką formą walki
wyborczej zawiadomiło prokuraturę, a także wniosło do
sądu protest w tzw. szybkim trybie. Jako dowód posłużyły
nie tylko zeznania świadków, ale również zdjęcia i
nagrania na taśmie wideo. Sąd stwierdził, że należy
poczekać do zakończenia śledztwa prokuratorskiego.
Zarówno protestujący obywatele, jak też okręgowy
komisarz wyborczy odwołali się od tego orzeczenia.
Śledztwo mogło bowiem trwać miesiącami, a rada w tym
czasie podejmowałaby kolejne uchwały, których skutków
nie można by było odwrócić. Sąd Okręgowy w Jeleniej
Górze uznał ten protest i unieważnił kamiennogórskie
wybory w całości. Było to pierwsze takie orzeczenie w
Pomrocznej; wcześniej unieważniano wybory w jednym lub
najwyżej kilku okręgach danej gminy. W tym wypadku sąd
uznał, że skala naruszenia ordynacji była znaczna i
dotyczyła obszaru całego miasta. Wyrok podtrzymał Sąd
Apelacyjny we Wrocławiu, gdzie odwołało się kilku świeżo
wybranych radnych twierdząc, iż mieli czyste ręce i
głosów nie kupowali.
A teraz uwaga – słudzy Temidy stwierdzili, że
unieważnienie spowodowane zostało naruszeniem ciszy
przedwyborczej oraz zasad ordynacji, gdyż agitowano
przed lokalami, a kupione karty do głosowania po
wypełnieniu wrzucane były hurtem, w zwitkach, a powinny
trafiać do dziury pojedynczo. Nie jest natomiast
przestępstwem – oznajmili poważni panowie w togach –
nabywanie głosów obywateli. Zachęcanie do głosowania
poprzez słowną agitkę posiada taką samą prawną naturę
jak zyskiwanie ich przychylności suwenirem czy butelką
wódy. Nie wspomnieli również o tym, iż ordynacja
zakazuje poić wyborców wódą.
To doniosły precedens prawny. My uważamy nawet, że
stawianie flachy jest bardziej etyczne i uczciwsze niż
kupowanie ludzkiej naiwności obietnicami, najczęściej
bez pokrycia. Postulujemy więc, żeby termin
frazeologiczny "kiełbasa wyborcza" zastąpić bardziej
adekwatnym określeniem "gorzała wyborcza".
W Kamiennej Górze rządzą burmistrz i Zarząd Miasta
poprzedniej kadencji. Nowy burmistrz nie ma przed kim
złożyć ślubowania, bo nowa Rada Miasta nie istnieje, zaś
bez ślubów władza jest nieważna. Niedoszli radni wrócili
do swych codziennych zajęć, choć ociągając się. Przez
dwa tygodnie działali, jak gdyby nic się nie stało, choć
wszystko, co uchwalili, było z mocy prawa nieważne.
Niebawem zostanie wyznaczony termin ponownych wyborów.
Po mieście hulają plotki, że niektórzy kandydaci
ponownie kupują głosy. Wiadomo, że nie będą teraz tacy
głupi, żeby skup urządzać w dniu wyborów przed
wyznaczonymi lokalami. Bo demokracji, jak wszystkiego w
życiu, trzeba się uczyć na błędach.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rządzić żeby urządzić
SLD obiecywało likwidować zbędne urzędy centralne.
Robi to i tworzy nowe, takie same.
Marzec 2002 r.
Sejm uchwalił ustawę nazwaną: o zmianach w organizacji i
funkcjonowaniu centralnych organów administracji i
jednostek im podporządkowanych. Ustawa nakazuje między
innymi połączenie w jeden organizm zbędnej Państwowej
Agencji Inwestycji Zagranicznych i Polskiej Agencji
Informacyjnej SA (dawnego "Interpressu").
Konsolidacja obu agencji miała nastąpić poprzez
wchłonięcie PAIZ przez PAI. To trafne rozwiązanie.
Polska Agencja Informacyjna istnieje znacznie dłużej niż
PAIZ ("Interpress" powstał w 1968 r.). PAI ma
ugruntowaną pozycję na rynku usług informacyjnych i – co
ważne – zarabia na siebie.
Sejm i Senat postanowiły, że scalanie obydwu agencji
nastąpi od 1 stycznia 2003 r.
Zamysł połączenia dwóch spółek prowadzących zbliżoną
działalność stanowił skromny krok w leniwym
urzeczywistnianiu programu rządu Millera ograniczania
liczby agencji, funduszów i innych tworów pożerających
pieniądze z budżetu.
Lipiec 2002 r.
Minister skarbu Wiesław Kaczmarek nakazał zarządom PAI
oraz PAIZ wszczęcie procedury zmierzającej do połączenia
obu spółek, co wykonano. Kilkudziesięciu frajerów
wykonało kupę dobrej, ale nikomu niepotrzebnej roboty.
Bo oto zanim dokonano scalenia, w głowie ministra
gospodarki Jacka Piechoty ulągł się pomysł na nową
instytucję do promowania Polski za granicą.
Sierpień 2002 r.
Powstał projekt kolejnej ustawy o utworzeniu Agencji
Promocji Polski Pro Polonia. Nie ma żadnej logicznej
spójności pomiędzy ustawą z marca a sierpniowym
projektem ministra Piechoty. Pierwsza ustawa nakazuje
połączenie spółek, a projekt drugiej – ich likwidację!
Przy czym od uchwalenia pierwszej ustawy do czasu
zredagowania projektu następnej upłynęło zaledwie 5
miesięcy!
Wrzesień 2002 r.
Rząd Millera klepnął projekt ustawy Piechoty i
postanowił skierować do Sejmu propo-zycję powołania
agencji Pro Polonia.
Czy faktycznie wszystkie kwestie organizacyjne
koniecznie muszą być regulowane specjalnymi ustawami?
Zamula to Sejm, zatyka drożność ustawodawczą. Usztywnia
też struktury organizacyjne, bo gdy ich źródłem jest
ustawa nie można ich elastycznie dostosować do potrzeb.
Czy rzeczywiście minister gospodarki bez specjalnej
ustawy i bez własnej agencji nie jest w stanie prowadzić
sensownie działań promocyjnych za granicą, mając w
resorcie specjalny wydział ds. promocji? Czyż nie może
zlecać zadań instytucji już powstałej z mocy ustawy?
Przecież zlecanie jest zdecydowanie tańsze, niż
tworzenie dla każdego resortu osobnego zaplecza
promocyjnego.
Do projektu ustawy o powołaniu Agencji Promocji Polski
Pro Polonia dołączono obszerne uzasadnienie. Cytuję:
Szczegółowymi celami Agencji byłoby zwłaszcza:
promowanie atrakcyjności Polski, kraju lokowania
inwestycji i kraju pochodzenia towarów... Agencja będzie
bezpośrednim instrumentem, wspierającym wykonywanie
polityki gospodarczej państwa i polityki strukturalnej
dotyczącej rozwoju sektorów... Bla, bla, bla! Gdy
zagraniczny kapitalista zapozna się z polską polityką
dotyczącą rozwoju sektorów – to w Polsce zainwestuje na
mur. Poprzednio uchwalona scalona instytucja ma
dokładnie te same cele zgrabniej określone.
Można się domyślać, że paru facetów z otoczenia ministra
Piechoty chce powołać firmę, w której dałoby się
ulokować grupę kolesiów, wracających z zagranicznych
placówek. Niestety, kolejka kolesiów do posad ciągnie
się bez końca, więc Sejm posady uchwalać rządowi musi.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gatunki chronione: elita
Jak kto lubi rzewne widoczki, powinien jechać do
Karwieńskich Błot, gmina Krokowa koło Gdańska. Jak
najprędzej, bo niedługo z Nadmorskiego Parku
Krajobrazowego zostaną nędzne resztki. A to dlatego, że
elita stoi ponad prawem, a stróże prawa wiedzą, że dla
dobra dygnitarzy wolno prawo ignorować.
W 1997 r. straszny hałas był wokół podwarszawskiego
osiedla Eko-Sękocin. "Gazeta Wyborcza" zrobiła z tego
aferę na pół Polski. Chodziło o możliwość wykupu domów
ze znaczną zniżką, a poza tym osiedle stało na obszarze
chronionego krajobrazu. "GW" rzuciła się na to z
rozpędem, ponieważ w jednym z domów miał zamieszkać
Grzegorz Kołodko. Jak ważne to było dla "GW", niech
świadczy fakt, iż ukazało się około 40 artykułów na ten
temat.
Sytuacja w Karwieńskich Błotach to niemal kalka tamtych
zdarzeń. Tu również stoją domy na terenie parku
krajobrazowego, tu również mamy do czynienia z błędnymi
decyzjami wójta i również tu w tle kłębią się interesy
ważnych ludzi. Nadużyciem z naszej strony byłoby
stwierdzenie, że brak stanowczości władz wynika
wyłącznie z tego, że zbyt wiele ważnych osób zostałoby
boleśnie dotkniętych wyegzekwowaniem przepisów prawa.
Ale lubimy robić nadużycia.
Samowolka
Trudno znaleźć nad morzem obszar o większych reżimach
ochronnych. Nad tymi połaciami trawy czuwają: wojewódzki
konserwator przyrody, wojewódzki konserwator zabytków,
Zarząd Nadmorskiego Parku Krajobrazowego i miejscowy
wojewoda. Słowem z nikim niekonsultowane zrobienie kupy
na tym obszarze skutkować może natychmiastowym
rozstrzelaniem pod zabytkowym płotem.
Na początku 1990 r. rozparcelowano tu teren na kilkaset
maciupeńkich działeczek. Jako grunty rolne, ale za to z
obietnicą, że szybciutko się je odrolni i zaraz będzie
można stawiać tu chałupy jak dwór Artusa. No i nic z
tego – w roku 1993 weszły w życie akty prawne wpisujące
te tereny do ochrony konserwatorskiej i od tej pory
nawet wychodka nie można tam postawić.
Nie po to jednak mnóstwo ważnych ludzi nabyło tu ziemię,
żeby zwracać uwagę na przepisy prawne. Zorganizowali się
w Stowarzyszenie na Rzecz Ochrony Właścicieli Działek
oraz Zagospodarowania Terenu Karwieńskie Błota II.
Poza działaniami organizacyjnymi część właścicieli
gruntów rolnych zajęła się budowaniem, co tam kto
chciał. Jasne, że wszelkie obiekty stawiane na tych
działkach to samowola budowlana i nie ma szansy, by
budujący nie zdawali sobie z tego sprawy. Mamy podstawy,
by przypuszczać, iż karmili się nadzieją, że ten stan
rychło się zmieni. Nadzieją zapewne związaną z wójtem
gminy Krokowa Henrykiem Doeringiem, który nastał na to
stanowisko w 2002 r.
Prokurator
Wójt od czasu wyboru na stanowisko jest hobbystą
zbieraczem – zbiera mianowicie doniesienia do
prokuratury na siebie. Ma całkiem obfitą kolekcję. Ale
jest całkiem spokojny – wszystkie są umarzane jak leci.
Czy to oznacza, że wójt Henryk Doering jest otoczony
przez grupę oszalałych pieniaczy? Niekoniecznie.
Weźmy na przykład doniesienie w sprawie uzależnienia
wykonania czynności służbowych od otrzymania korzyści
majątkowych. Mówiąc krótko, doniesienie o żądaniu
łapówki. Autor doniesienia przedstawił dwóch
pełnoletnich, zdrowych psychicznie świadków, z czego
jeden był pracownikiem Urzędu Gminy i podwładnym wójta,
więc wiedział, czym ryzykuje.
Prokurator Mirosław Przybył z Pucka odmówił wszczęcia
dochodzenia, ponieważ czyn nie zawierał znamion czynu
zabronionego. Prokurator okręgowy, do którego się
odwołano, nie zostawił suchej nitki na decyzji
prokuratora Przybyła. Materiał uzyskany stanowczo
niewystarczający, charakter tej sprawy wymaga rzetelnego
i szczegółowego postępowania przygotowawczego (czyli
takiego nie było), należy przesłuchać w charakterze
świadków skarżącego, Józefa F., wójta gminy Krokowa oraz
innych pracowników. Ponadto prokurator okręgowy
informuje prokuratora Przybyła, że jego ocena, czym jest
żądanie korzyści majątkowej, jest, jakby to delikatnie
powiedzieć, niekoniecznie słuszna.
Prokurator Przybył ponownie umorzył sprawę. Pracownik
Urzędu Gminy, który nie trzymał języka za zębami,
poleciał na zbity pysk z roboty.
Podobnie prokuratura potraktowała kolejne doniesienia: o
złamaniu przepisów ustawy o VAT, rachunkowości i podatku
dochodowym w zakresie podmiotów zależnych w prowadzeniu
finansów fundacji i fundacyjnej spółki oraz w sprawie
uzależnienia wykonania czynności służbowych od
umożliwienia przejazdu przez działkę petenta, o
poświadczeniu nieprawdy przy wydawaniu zaświadczenia o
przeznaczeniu gruntów (urząd wójta oświadczył, że
tereny, które chce zakupić dwóch biznesmenów, nadają się
pod zabudowę, co było kłamstwem). Generalnie prokurator
Przybył odmawia wszczęcia postępowania niejako taśmowo.
Wójt
A pan Henryk Doering cały czas pracuje nad tym, żeby
jego kolekcja doniesień na jego działalność była
uzupełniana na bieżąco. I tak: wystawił użytkownikom
działek na terenie parku krajobrazowego zaświadczenie o
przeznaczeniu ich rolnych działek do zabudowy. Naruszył
tym samym dość poważnie przepisy, bo nie miał do tego
najmniejszego prawa. Próbował też zatwierdzić dokument o
kierunkach zagospodarowania gminy Krokowa, w którym
jakimś cudem znalazł się zapis o możliwości zabudowy
terenów parku krajobrazowego. Autorzy tego dokumentu,
czyli pracownia architektoniczna, nie mają pojęcia,
jakim cudem tam się to znalazło, bo oni niczego
podobnego nie mogli napisać. Wojewoda uchwałę Rady Gminy
uchylił.
Śmietanka
Wszyscy zachodzą w głowę, skąd taka determinacja wójta,
by umożliwić właścicielom działek na terenie parku
krajobrazowego nieskrępowaną budowę domów. I skąd jego
kompletny spokój dotyczący istotnych zarzutów wobec jego
osoby? Bo przecież każdy inny urzędnik, który wzbudza
takie emocje i mający jeszcze dwie sprawy w sądach, nie
pobyłby na swoim stanowisku nawet miesiąca. A Henryk
Doering ma się świetnie.
Odpowiedź przynosi nam lista niektórych właścicieli
terenów, o które tak dzielnie walczy wójt Doering
przydeptując po drodze różne przepisy prawa. Jest wśród
nich zastępca prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku, jest
ojciec prezydenta Gdyni (też sędzia zresztą), jest
sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku, jest rzecznik
Prokuratury Okręgowej, jest kilku adwokatów z gdańskiej
palestry, w tym jeden doradzający Kurii Gdańskiej. Są
wysocy urzędnicy Urzędu Miejskiego w Gdyni, Rumi, Pucku
i szef jednego z powiatowych kół SLD oraz wielu innych
lokalnych prominentów. Ci ludzie są właścicielami
spłachetków ziemi niewartych nic, dopóki nie stanie na
nich dom albo chociaż domek letniskowy. Nie udało nam
się dowiedzieć, którzy z nich nie wytrzymali i postawili
jakiś budynek. Wszystkie powinny być rozebrane jako
samowola budowlana.
Jeżeli jakimś cudem udałoby się zamienić chroniony
prawem park krajobrazowy na ziemię budowlaną, to
posiadana przez prominenta działka zyska
kilkunastokrotnie na wartości. Jest więc o co walczyć.
Utworzone przez nich stowarzyszenie pisze listy i pisma.
Poskarżyli się nawet premierowi, więc ten szarpnął
wojewodę, który musiał udowadniać, że nie da się nic
zrobić nie łamiąc prawa i że Stowarzyszenie pisze
nieprawdę.
* * *
Wisi mi zdechłym nietoperzem, czy na tych pięknych
łąkach, podobno bardzo cennych i zabytkowych, będą
hasały zające lub inne ptactwo, czy też ludzie będą
nawozić to własnym gównem z dziurawych szamb. Chodzi
tylko o to, że mamy do czynienia z największą w Polsce
samowolą budowlaną, a działania idą w kierunku
usankcjonowania tej samowoli. Bo samowola łamiąca prawo
przestaje nią być, gdy jest zgodna z interesem ważnych
osób.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prezydent od dupy strony "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cofiemy sie do tyłu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Para niemieszana
Od ośmiu lat żyję w stałym związku z kobietą. Urzędy i
instytucje w majestacie prawa traktują nas jak osoby
sobie obce. Dlaczego? Bo nie jestem mężczyzną.
Szacunki dotyczące liczby homoseksualistów w Polsce są
mocno przybliżone, ponieważ większość społeczeństwa nie
życzy sobie żadnych informacji na ten temat; woli nas
nie znać i nie widzieć. Homoseksualistów nie chciał
policzyć nawet GUS w Narodowym Spisie Powszechnym.
Osoby homoseksualne dostępują najwyżej prawa do
opowiadania w różnych mediach o swoich uczuciach i
problemach. O tym, jak czasami idą ulicą, trzymając się
za ręce, i jak w akcie heroizmu pocałują się publicznie
narażając się na słowny lub fizyczny atak ze strony
"zdrowej moralnie" większości. Tylko tyle, a może aż
tyle, wolno pedałom i lesbom w Polsce.
Należę do tej grupy, której nazwy nie wymienia się
głośno i na każdym kroku doświadczam nieprzyjemnego
kłucia w sercu czując się gorszym obywatelem RP. Czasem
mam wrażenie, że wszyscy wiedzą, o co chodzi, ale nikt
nie przerwie zmowy milczenia i nie wypowie słowa tabu:
lesbijka, gej.
* * *
Pary homoseksualne, które chcą prowadzić wspólne
gospodarstwo domowe, czeka niezła szopka. I tak, gdy
zakładałyśmy nasze pierwsze wspólne konto w banku, za
radą urzędniczki wpisałyśmy się do odpowiedniej rubryki
jako siostry. Stając się w ten sposób
współwłaścicielkami konta uniknęłyśmy opłaty za
wystawienie pełnomocnictw. Uniknęłyśmy także ryzyka, że
w przypadku śmierci którejś z nas rodzina zmarłej położy
rękę na naszych wspólnych oszczędnościach.
Najbardziej kuriozalne incydenty wynikają z wewnętrznych
wytycznych Poczty Polskiej. Znajome, wieloletnie
partnerki z warszawskiego Mokotowa, noszą w portfelach
numery pełnomocnictw na specjalnie przygotowanych przez
urząd formularzach. Pełnomocnictwa od notariusza mogły
sobie o kant potłuc. W innych urzędach pocztowych nie
pozwala nam się odebrać przysłanej listem poleconym
korespondencji dla partnera. W najlepszym razie z
szyderczym uśmiechem biurwa wpisuje w papierach:
"kuzynka".
* * *
Kompletną kaplicą jest pobyt w szpitalu, zwłaszcza jeśli
fatalnym zbiegiem okoliczności jesteśmy nieprzytomni.
Teoretycznie wprawdzie możemy być odwiedzani i przez
UFO, jeśli tylko zgadzamy się na taką wizytę, ale w
praktyce ordynatorzy zapominają o tej możliwości i
odsyłają naszą przejętą sytuacją partnerkę na drzewo.
Bez względu na staż związku partner homoseksualny nie ma
prawa wyrazić zgody na operację nieprzytomnej "drugiej
połowy". Znam przypadek, kiedy zdesperowany towarzysz
życia umierającego mężczyzny musiał przejechać pół
Polski, żeby przywieźć do Warszawy sędziwą matkę
pacjenta, bo tylko ona mogła pozwolić na operację. A o
jej powodzeniu decydowały godziny. Facet miał szczęście,
przeżył.
Ubezpieczenie zdrowotne "rozciąga się" na niepracującego
współmałżonka. Wara od tego prawa homoseksualistom,
choćby żyli razem 20 lat.
Renta rodzinna po mężu albo żonie – to też nie dla nas.
* * *
Pary lesbijskie i gejowskie zawsze mogły trzymać wspólne
oszczędności w skarpetce. Ale nie w kasie mieszkaniowej
prowadzonej przez Pekao SA, Bank Śląski lub BPH. Dlatego
z odpowiednich odliczeń podatkowych skorzystali tylko
rodacy uprawiający seks w formalnych związkach.
Jeśli mieszkałeś z partnerem przez kilka lub kilkanaście
lat w lokalu spółdzielczym i nieoczekiwanie zostałeś
nieformalnym wdowcem, to możesz nawet nie zdążyć
spakować walizek – tak szybko wypierdolą cię z domu,
który dotąd uważałeś za własny.
Zdarzyło się, że zmarł nagle znany artysta, gej,
zostawiając wieloletniemu partnerowi spory majątek.
Testamentu spisać nie zdążył. Rodzice, którzy kiedyś
wyrzucili go z domu, już nie żyli. Znienacka zjawiła się
siostra, z którą nie widział się od 30 lat, i położyła
łapę na spadku. Przybyła w obstawie potężnie zbudowanych
facetów z rodziny i wypieprzyła na bruk geja, dobrze
wychowanego wrażliwca. Sprawa trafiła do sądu, gdzie
pewnie toczyć się będzie długie lata.
Jeśli drogi zmarły zostawił testament, odziedziczymy
wypracowany wspólnie majątek płacąc za tę przyjemność
podatek spadkowy według trzykrotnie wyższej stawki niż
osoby
bliskie zaliczane do I grupy spadkobierców i dorzucając
zachowek dla rodziny.
* * *
Firmy państwowe i prywatne rozdają pracownikom i ich
współmałżonkom, a niekiedy i dzieciom, atrakcyjne bonusy
– np. bezpłatne albo ulgowe bilety w komunikacji
miejskiej, PLL LOT, PKP, metrze warszawskim. Oczywiście,
chodzi tylko o współmałżonków pokropionych w kościele
lub ostemplowanych w USC.
Tak mniej więcej wygląda równouprawnienie dla
największej w Polsce mniejszości.
Jak do tej pory, wszelkie próby zrównania nas w prawach
z resztą społeczeństwa traktowano z taką samą powagą,
jak zgłaszany przez ekologów postulat zakazania hodowli
zwierząt futerkowych. Egzotyczne fanaberie garstki
oszołomów. Nie sądzę, żeby teraz było inaczej.
Autor : Anna Zawadzka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prokombinacja
Warszawa huczy od plotek o sojuszu Lecha Kaczyńskiego
(prezydenta) z Ryszardem Krauzem (właścicielem Prokomu).
Kilka lat temu Prokom nabył 170 ha wilanowskich gruntów.
Potem trochę sprzedał, trochę oddał pod budowę Świątyni
Opatrzności Bożej, resztę zaś przeznaczył na inwestycję
pod nazwą Miasteczko Wilanów: niskie, wtopione w zieleń
apartamentowce, szkoły, hotel, kino, sklepy itp.
Auchan: witajcie w Wilanowie
Z biegiem czasu jednak przecudny projekt Miasteczka
Wilanów kurczył się, rozrastało się za to planowane
centrum handlowe. W końcu wyszło na jaw, że Prokom chce
uszczęśliwić mieszkańców tej małej, kameralnej gminy
hipermarketem Auchan w bliskim sąsiedztwie pałacu
wilanowskiego.
Wywołało to awanturę. Wzburzona ludność zażądała
referendum. Zamiast tego Rada Gminy ogłosiła
„konsultacje społeczne”. Pytanie sformułowano
podstępnie: czy zgadzasz się na lokalne centrum
handlowe? Ponad 51 proc. odpowiadających tubylców
powiedziało: nie.
Pod koniec kadencji Rada Gminy, nie chcąc narażać się
ani mieszkańcom, ani Prokomowi, uchwaliła zgodę na
„lokalne centrum handlowe” Auchan nie precyzując, jak to
się ma do miejscowego planu zagospodarowania
przestrzennego, który nie pozwala budować
wielkopowierzchniowych obiektów handlowych. Uchwała ma
wady prawne, zaskarżono ją do NSA i wkrótce może zostać
uchylona.
Kaczor i jego drużyna obiecywali mieszkańcom, iż
uszanują ich wolę, precz pogonią pazerny kapitał. I cóż
się dzieje? Prokom sprzedaje hipermarketowi Auchan 15
ha. 31 października 2003 r. naczelny architekt Warszawy
Michał Borowski w imieniu prezydenta miasta wydaje
Auchan decyzję o warunkach zabudowy i zagospodarowania
terenu – pierwszy krok do pozwolenia na budowę. W
zaplanowanym na 140 ha Miasteczku Wilanów powierzchnia
handlowa zajmie 71 tys. mkw., hala Auchan – 12 tys. mkw.
To dwa i pół razy więcej niż cała ogromna Galeria
Mokotów w Warszawie! Dochodzi do tego blisko 5 tys.
miejsc parkingowych!
Czemu Kaczyński tak ordynarnie zrobił w trąbę swoich
wyborców? Rzekomo wiąże go wcześniejsza uchwała Rady
Gminy. To pic na wodę, w uchwale nie ma ani słowa o
rozmiarach projektowanego centrum. Zresztą, jak się
zaraz okaże, inne zobowiązania poprzednich władz
samorządowych Kacza ekipa demonstracyjnie wręcz olewa.
Ratusz: spieprzaj, Turku
Pod koniec lat 90. władze 12-tysięcznej gminy Wilanów
zapragnęły zafundować sobie okazały ratusz („NIE” nr
2/2001). Miały kupione wcześniej na ten cel 3 ha gruntu.
Konkurs na zagospodarowanie tej atrakcyjnej działeczki
wygrała firma Deniz, której głównym udziałowcem był
Turek Osman Yildiz. Wśród przegranych znalazły się
spółki Asbud i Eco Classic – pierwsza powiązana z
Prokomem, druga z wydawcą „Życia Warszawy”.
19 października 2000 r. powstała spółka Ratusz Wilanów:
gmina wniosła do niej grunt, Deniz – 1,5 mln dolarów.
Turecki partner zobowiązał się zbudować ratusz dla gminy
i 9 budynków mieszkalnych na własny użytek. Inwestycję
od początku atakowali opozycyjni radni i media z „Życiem
Warszawy” na czele: dlaczego nie było przetargu,
dlaczego wybrano Turka itp. Burmistrz Michał Strulak
umiał odeprzeć każdy zarzut.
Do tych sporów nie warto już wracać, bo klamka zapadła.
Architekt Stefan Kuryłowicz spłodził ambitny projekt
ultranowoczesnego budynku z wieżą zegarową i salą
konferencyjną z przeszklonymi ścianami symbolizującymi
przejrzystość władzy (he, he). Roboty ruszyły. Na pewien
czas przerwała je wojna z niejakim Przybyłą, który
próbował przejąć kontrolę nad spółką Deniz twierdząc, że
Osman Yildiz jest mu winien kasę. Ostatecznie Przybyła
przegrał w sądzie, Turek zaś wycofał się ze spółki. I
pewnie przecięto by już wstęgę na ratuszu, gdyby nie
zmiana ustroju i władz Warszawy.
W obawie przed zawirowaniami politycznymi Deniz
wystąpiła ze spółki Ratusz Wilanów gwarantując jednak
wykonanie zobowiązań wobec gminy. Gdyby nawaliła,
musiałaby wybulić 15 mln zł kary, której zabezpieczeniem
jest hipoteka kaucyjna w kwocie 20 mln zł.
W dwa miesiące po objęciu władzy przez Kaczora budowa
stanęła. Zaczął się zmasowany atak na poprzednie władze
Wilanowa i firmę Deniz. Poszły w świat donosy, że
dopuszczono się niegospodarności, sprzeniewierzono
majątek gminy itp. Inwestycję prześwietlały: CBŚ,
prokuratura, Regionalna Izba Obrachunkowa, Urząd
Kontroli Skarbowej. Jak do tej pory, żadnych przestępstw
nikt nie wykrył.
W Krajowym Rejestrze Sądowym spółka Ratusz Wilanów ma
dwóch pełnoprawnych prezesów zarządu. Od 10 lutego 2003
r. zajmuje to stanowisko Andrzej Krzyśpiak, który
reprezentował gminę w czasach burmistrza Strulaka. 8
września 2003 r. prezesem został człowiek Kaczora –
Krzysztof Borowski. Nie dość na tym: jesienią 2003 r.
był jeszcze trzeci prezes, w ogóle nie wpisany do
rejestru – dr Aleksander Jędraszczyk.
Ten ostatni, ekspert od inwestycji, na zlecenie Kaczora
miał zrobić porządek. Zawiódł jednak oczekiwania
mocodawcy: po zbadaniu sytuacji oświadczył, że firma
Deniz wykazuje dobrą wolę i najprawdopodobniej skończy
budowę w maju 2004 r. Ledwo to powiedział, wyleciał z
posady.
Byłby niezły cyrk, gdyby prezesi zaczęli walczyć o
stołek. Faktycznie jednak spółką rządzi Borowski. To
właśnie on doniósł szefom, że Deniz nie mogła dysponować
nieruchomością na cele budowlane. (To nieprawda – Deniz
miała stosowne pełnomocnictwa). Tego tylko trzeba było
Kaczorowi. Z jego upoważnienia urzędnik nazwiskiem Zemła
wstrzymał wykonanie decyzji o pozwoleniu na budowę – i
ratusza, i 9 budynków mieszkalnych. Oznacza to
przerwanie budowy doprowadzonej już do stanu surowego
otwartego. Kopię decyzji Zemły otrzymał – żywotnie tym,
jak widać, zainteresowany – Ryszard Krauze. Firma Deniz
złożyła zażalenie do wojewody.
Załatwiasz coś z władzami samorządowymi absolutnie
legalnie. Masz wszystkie papierki i pieczątki. Nagle
przychodzi nowa ekipa i mówi: nie, to było nielegalne,
paszoł won! To niezła lekcja dla wszystkich, którzy
chcieliby inwestować w Warszawie.
Biblioteka: spieprzaj, dziadu
Wilanów nie miał porządnej biblioteki publicznej.
Podobnie jak w przy-padku ratusza, wymyślono, żeby ją
zbudować za cudze pieniądze dając w zamian inwestorowi
kawałek ziemi. Gmina wydzierżawiła działkę przy ul.
Kolegiackiej firmie Devco (obecna nazwa: JPB
Investment), która zobowiązała się zbudować biurowiec i
przekazać gminie jego część na bibliotekę.
Budowa ruszyła w maju 2002 r.
26 września Rada Gminy zdążyła jeszcze uchwalić
ustanowienie na działce hipoteki w celu poręczenia
spłaty kredytu, jaki firma JPB Investment chciała
zaciągnąć na dokończenie inwestycji. Nie jest to nic
nadzwyczajnego – nawet taki potentat jak Prokom brał
kredyt na kupno
wilanowskich gruntów.
W styczniu 2003 r. bank Rheinhyp-BRE przyznał JPB
Investment kredyt w wysokości 2 mln dolarów. Przyznał,
lecz nie wypłacił, gdyż po zmianie ustroju i władz
Warszawy wszystko się popieprzyło. Zaczęło się typowe
dla Kaczej ekipy blokowanie rozgrzebanej inwestycji.
Kaczy dyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami,
Geodezji i Katastru Marek Kolarski pod kolejnymi – coraz
głupszymi – pretekstami odmawiał ustanowienia hipoteki
na nieruchomości. W końcu szurnięto Kolarskiego, co nie
zmieniło sytuacji. Czas leci, budowa stoi i niszczeje, a
Urząd Miasta Stołecznego Warszawa trwa w stanie
paraliżu.
Wilanowski księgozbiór przeniesiono tymczasem do
starego, przeznaczonego do rozbiórki przedszkola, z
którego ewakuowano dzieci, gdyż w ścianach wykryto
azbest.
Drugie dno
Niezrozumiałe posunięcia Kaczora stają się czytelne, gdy
połączymy te trzy wątki w całość.
19 lutego – na wniosek Kaczego burmistrza Wilanowa Lecha
Skowrona – Rada Dzielnicy postanowiła ulokować ratusz w
budynku niedokończonej biblioteki. Zaskoczona opozycja
krzyczała, że to absurd ekonomiczny i że całą tą
operacją steruje Prokom.
Zaskoczony nie był jedynie prezes firmy Deniz Arkadiusz
Mazur, bo już w połowie stycznia wiceprezes Prokomu
Zbigniew Wojciech Okoński oświadczył mu, że imperium
Krauzego chętnie przejmie niedokończony ratusz, aby
przerobić go na luksusowy biurowiec. Ma już nawet
najemców lokali! Prokom zawarł bowiem – jak wyznał
Okoński – wstępne porozumienie z miastem. Czyli z
Kaczorem.
Gdyby Prokom miał też apetyt na dwa hektary z
„mieszkaniówką”, nawet nie musi ich kupować. Wystarczy
wyegzekwować od Deniza karę umowną za to, że nie
zbudował w terminie ratusza – czyli wejść mu na
hipotekę, a w efekcie przejąć całą działkę. A jak prezes
Mazur ma skończyć
ratusz, skoro Kaczor mu nie pozwala?!
Kacza myśl poraża prostotą: wykopać firmę Deniz, w
ratuszu Wilanowa osadzić Prokom, w bibliotece upchnąć
urząd dzielnicy. Najgorzej na tym wyjdzie biblioteka,
ale kultura zawsze przegrywa w starciu z wielkim
biznesem i polityczną hucpą.
Forsowanie tego pomysłu oznacza oczywiście stratę czasu,
przepychanki, procesy, odszkodowania. Zarówno Deniz, jak
i JPB Investment mają umowy notarialne z gminą Wilanów,
której następcą prawnym jest miasto Warszawa, i
władowały już w obie inwestycje ciężkie pieniądze. Deniz
– 35 mln zł, w tym 8–9 mln w sam ratusz. JPB – 4 mln.
Kacza kombinacja odbiera mieszkańcom Wilanowa gmach o
powierzchni 3,5 tys. mkw., efektowny i funkcjonalny,
idealnie zlokalizowany, z wielkim podziemnym parkingiem.
Ma go zastąpić 700-metrowy lokal przy ciasnej uliczce
Kolegiackiej. Na pocieszenie obywatele dostaną
hipermarket Auchan, z którym długo i zaciekle walczyli.
Kto natomiast zyska? Jasne, że Prokom. A co z tego
będzie miał pogromca „układu warszawskiego” Lech K.,
niedługo zapewne kandydat na prezydenta RP?
Biznesmeni zaprzyjaźnieni z lewicą, np. Aleksander
Gudzowaty – to oligarchowie, których PiS chce
postawić do kąta. W przeciwieństwie do pana Krauzego,
który nie jest złym oligarchą, tylko patriotycznym
przedsiębiorcą, na którego można liczyć w potrzebie.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
SMS-y coraz tańsze, ale o dobre pomysły coraz trudniej.
Opuszczacie się: mało nowości, dużo popłuczyn po
„walkach”, odgrzewane dowcipasy sprzed lat. Bierzcie się
do roboty. To Wy wyznaczacie poziom komórkowej
korespondencji w tym kraju.
Wychodzi zakrwawiony kangur z tramwaju. Pytają go: Co ci
się stało?
Ktoś chciał mi wyrwać torbę!
„Pianista” – producent piany.
Fakty – Fuck Ty? – Fuck You.
Ludzie leczcie kaca, zdrowie najważniejsze.
Ilu mężczyzn potrzeba do otwarcia puszki piwa? Żadnego –
od tego jest kobieta.
Po co Lepperowi skrzynka dynamitu? Chce otaczać się
wystrzałowymi laskami.
Psychiatra pyta swojego nowego klienta: Kim pan jest?
Jestem Piotr Pierwszy! – No, carów mamy dużo. – Ja nie
car... Ja nowy ruski lotniskowiec.
Kazirodztwo – zabawa dla całej rodziny.
Krótki kurs j. niemieckiego:
Ślad ryby na wodzie? Ribbentrop.
Czym się bawi dziecko na wycieczce autokarowej?
Klockami... hamulcowymi.
Nie szczypta soli – szczypta kelnerki.
Ostatnia wizyta papieża w kraju została unieważniona.
Papa był na dopingu.
Radio Maryja Fakty.
Płyniemy z Panem Tadeuszem Absolutnie Luksusową Łódką
Bols z Wyborowym kapitanem Smirnoffem do Soplicowa w
Lodowej Finlandii na zjazd Absolwentów z Żytniej.
Kiedyś szczałem w pieluchy, teraz szczam na wybory!
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mina Millera "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Trupy na karuzeli "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto jest grupa trzymająca władzę
"
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Spowiednik Tysiąclecia
Gwiazdor Zbigniew Zamachowski w filmie "Prymas – trzy
lata z tysiąclecia" kreował postać świętego niemal
człowieka. Poczytajcie opowieść o tym bohaterze Kościoła
i filmu. Dowiecie się o tym, czego nie pokazano w kinie.
Był to człowiek gorącej wiary, niemal uczuciowej
modlitwy, kochający Kościół święty, oddany mu całym
życiem. Ksiądz miał wybitne powołanie kapłańskie, które
kochał całą duszą. Poziom duchowy księdza był o wiele
wyższy od wysokiego.
Jeszcze dobrze komży nie ściągnąłeś, już za jaja cię
trzymał, już wiedział, kogo będzie brał pierwszego, w
tej no... zakrystii. Nieraz jak z tacą przyszedł z
kościoła, nie, to zawsze nas wołał, wysypywał pieniądze
na stół. Taca pieniędzy cała, kurwa, papierowe sobie, te
wyjebał i my grali w karty. I tak każdego sobie
wybierał, po kolei. Normalnie sadzał na krześle, majtki
ściągał i normalnie walił. Walił i chuj.
Czy to możliwe, żeby obie te – jakże różne –
charakterystyki dotyczyły tej samej osoby?
Możliwe. Pierwsza pochodzi od samego Prymasa
Tysiąclecia, druga to wspomnienia prostego chłopaka z
Lubaczowa, byłego ministranta. Obie dotyczą księdza
kanonika Stanisława Skorodeckiego, spowiednika Stefana
Wyszyńskiego i przyjaciela Jana Pawła II.
Pojechaliśmy do Lubaczowa, by porozmawiać o księdzu
Skorodeckim.
– Małe gówniarze wołały za księdzem na ulicy: "pedał".
On nawet się nie oglądał, tylko prosto do chałupy szedł.
Skorodecki nie miał daru do kobiet w ogóle. Tylko
chłopcy i tyle. Pogłaskał po głowie, pogłaskał i wio –
wspominają w Lubaczowie. Z zażenowaniem, ale bez
przejęcia, bo tajemnica żadna. To wszyscy wiedzieli.
Mówili tylko "a, ten pedał" – opowiada nasz rozmówca.
Nazwijmy go Piotrem.
Piotr był ministrantem u Skorodeckiego przez siedem lat.
Od trzeciej klasy podstawówki do ósmej. Rachunek się nie
zgadza, bo dwa razy nie zdał. Ósmej klasy nie dosłużył
do końca, zabrakło mu odwagi.
– Raz w tej kanciapie u księdza nie było zamknięte.
Wszedłem tam po coś, już nie pamiętam, i widziałem jak
Zenek Ryszewski jebie księdza.
On był pochylony, a ten z tyłu za nim. Uciekłem.
Do służenia Bogu u boku księdza Skorodeckiego chłopców
zachęcali starsi koledzy ministranci. Oni byli jego
pupilami i werbownikami. Mieli klucze do jego domu,
dostawali pieniądze. Wieść niesie, że ich zabawy z
księdzem przybierały wymiar mniej delikatny niż petting,
czyli pieszczoty ręką.
– Kozioł to non stop był tam u niego, non stop. On go w
dupę walił jak nic. Ten to miał kutasa, nich go krew
zaleje, ze trzydzieści centymetrów albo lepiej. On
takich właśnie szukał, który ma większego.
– Ale który którego walił?
– Kozioł księdza. W dupę. A Zbyszek Kot to był drugi
jego pupilek. On normalnie brał chuja w pysk i mu druta
ciągnął.
– Komu, księdzu?
– No a jak? Normalnie brał picia w pysk i ciągnął jak w
burdelu, kurwa.
– Pan to widział?
– Ojej, nieraz...
Wielebny starannie dobierał ministrantów. Prawie wszyscy
byli z wielodzietnych rodzin, z najbiedniejszej ulicy w
Lubaczowie. Ksiądz zawsze miał 8–10 chłopaków w wieku od
9 do kilkunastu lat.
– On miał jednego takiego stałego klienta, cały czas,
cały czas mu walił. To tamten mnie namówił na
ministranta. Jak przyszedł świeży, to brał osobno. I za
jaja... I do siebie do kanciapy. Nieraz człowiek
normalnie się spuścił w majtki, zanim on kurwa, ten...
– Cały czas mówimy o księdzu Skorodeckim?
– O Skorodeckim, o Skorodeckim.
Ulubieńcy księdza Skorodeckiego nie mieli źle. Po
niedzielnej mszy wysypywał na stół drobne pieniądze z
tacy. Banknoty zabierał, monety zostawiał. Dawał
dzieciakom karty i grali.
– W oko. Kasa była, cukierki były, my mieli wszystko, co
tylko było. Jak my szli po pieniądze, to mało się nie
pozabijali. Każdy brał jak najwięcej, żeby grać.
– Graliście na pieniądze i kto wygrywał, ten zabierał?
– No a jak. Ten zabierał. Nie żeby jemu wrócić, tylko do
kieszeni i do domu.
– Ksiądz nie chciał, abyście mu zwracali?
– Nie, nigdy w życiu, absolutnie. On brał tylko grube
pieniądze, a reszta drobnych na stół.
Gdy ministranci rozgrywali partyjki, ksiądz dosiadał się
do nich i wybranemu małolatowi wkładał ręce w majtki,
targał za jaja. Czasem dwóm chłopcom naraz. Reszta
udawała, że nic nie widzi.
Potem wybierał jednego i szli do drugiego pokoju.
– Guziki w sutannie tylko rozpinał, a tych guzików od
chuja było, guzik obok guzika. Nie miał slipów, tylko
takie rajtki, długie po kolana jak spodenki.... Nieraz
picek tak puchł, że aż piekł, niech go krew zaleje.
Nieraz jak od niego wychodzili z kanciapy, to tak, o,
się za jaja trzymali.
– Jak wziął takiego jednego małolata do drugiego pokoju,
to pół godziny trzymał. Wypuszczał i szukał drugiego
przy stole.
Wszystko odbywało się w parterowym drewnianym domu przy
ulicy Świerczewskiego 14, dziś
ulicy Prymasa Wyszyńskiego. Ksiądz mieszkał tu przez
kilka lat po wyprowadzce z plebanii.
U swego spowiednika prymas Wyszyński bywał w Lubaczowie
– oficjalnie i prywatnie. Widziano, że witał się z ks.
Skorodeckim wylewnie.
Ksiądz miał wideo. Puszczał im – jak mówi Piotr –
"pornusy".
– On tych kaset miał, Boże. Siedziało dziesięciu w
pokoju, on brał jednego i do drugiego pokoju, a reszta
oglądała normalnie. Ciastka nam dawał, cukierki...
– Czy ksiądz wam jakoś tłumaczył swoje zachowanie?
– Mówił tylko, żeby nic nie gadać.
– Nie tłumaczył, dlaczego łapie za jaja?
– Nie.
Ministranci z góry wiedzieli, że co najmniej jeden
będzie musiał się zabawiać z księdzem przy okazji
niedzielnego spotkania. Godzili się na to. Dawał im
przecież słodycze, jedzenie i kasę. Ich rodziny
dostawały mąkę, olej, cukier, konserwy i co tylko wtedy
przychodziło z darów. Jeździli po to wózkami w
wyznaczone dni. Mogli sobie wybrać po parze butów. To
były lata 80., Kościół dysponował darami. W niektórych
rodzinach ministrantów mąkę świnie żarły, a psy i koty –
konserwy.
– Tak dobrze im się żyło ze Skorodeckim – zapewnia jeden
z rozmówców.
Było tak: w nocy jechał ktoś wyznaczony przez księdza do
chałupy naprzeciwko jego domu przy Świerczewskiego (tam
pewna pani prowadziła księżowski skład z darami)
ciągnikiem z przyczepką, a później wracał do stodoły i
dzielił te dary. Ci, co się ociągali z obciąganiem
księdzu, darów nie oglądali. W kolejkę po dary zapisywał
ksiądz.
Aktywna miłość bliźniego ks. Skorodeckiego trwała do
1986 r. Skandal zrobił się dopiero wówczas, gdy kanonik
dobrał się do nie dość dyskretnego chłopaka.
Początkujący
ministrant poskarżył się w domu. Matka wpadła do
kościoła po mszy.
– Ty pedale, ty chuju – krzyczała – co z ciebie za
ksiądz?! – On uciekł i zamknął się w domu. To było w
dzień. Widziało to wiele ludzi.
Zbyt wielu. Niedługo potem biskup Marian Jaworski
pogonił Skorodeckiego na drugi koniec Polski – do
Szczecina. Dalej się nie dało.
Kilku z dawnych ministrantów Skorodeckiego ma dziś
pojebane życie i problemy ze sobą. Dwaj dawniejsi
parobcy księdza to teraz alkoholicy, którzy czasem lubią
się zabawiać z facetami na łące nad rzeką. Niektórzy
problemów nie mają. Były przełożony ministrantów mieszka
i pracuje we Włoszech. Jego ciotka jest tam zakonnicą.
– Spotkałem tego jednego, co we Włoszech jest.
Zapytałem: "Co, pedałku?". Odwrócił się i poszedł. Nawet
papierosem nie poczęstował.
Skorodecki to w Lubaczowie postać niemal święta, mimo że
ludzie wiedzą, iż ksiądz molestował seksualnie
ministrantów. Plotkują też, że był współpracownikiem
Służby Bezpieczeństwa. W Lubaczowie można usłyszeć, że
miał pseudonim "Wanda" i był jednym z najlepszych TW w
dawnym województwie przemyskim.
Gdy do Lubaczowa przybył w 1991 r. papież, ks.
Skorodecki przyjechał aż ze Szczecina, aby długo i
publicznie na oczach tłumów obściskiwać się z Głową
Kościoła.
Do Szczecina, gdzie obecnie 83-letni kanonik mieszka i
uczy łaciny w jednym z liceów, roz-mawiać z Wielkim
Człowiekiem przyjeżdżają dziennikarze, filmowcy,
młodzież, przedstawiciele władzy. 14 listopada 1999 r.
ks. Skorodecki obchodził 80. urodziny na Zamku Książąt
Pomorskich w Szczecinie. Życzenia przysłały kancelarie
Sejmu i Senatu, Prezesa Rady Ministrów, MSW, MSZ, władze
Szczecina i województwa. Księdzu kanonikowi
Skorodeckiemu hołdy składały również
osoby prywatne i niezliczone organizacje. Podczas tego
spotkania burmistrz Lubaczowa, człowiek z SLD, wręczył
Skorodeckiemu akt nadania tytułu Honorowego Obywatela
Miasta.
Pytam dawnego ministranta u księdza-pedofila:
– Chodzi pan do kościoła?
– Nie. W Boga wierzę, pacierz mówię, ale nie chodzę. W
chuja księdza nie wierzę.
– Jak by pan dziś spotkał ks. Skorodeckiego, to co by
pan mu powiedział?
– Nic. Pochwalony i już. Ja się normalnie wstydzę.
Pedofilię księży papież gromko ganił, Kościół
przepraszał. Ministrantom z Lubaczowa nikt nie przekazał
przeprosin.
Stanisław Skorodecki został księdzem 6 stycznia
1945 r. Święcenia przyjął z rąk metropolity
krakowskiego, księcia kardynała Adama Stefana
Sapiehy. Najpierw trafił do Mielca, gdzie był
prefektem diecezjalnego internatu, a następnie do
Ropczyc pod Rzeszowem. Tu UB oskarżyło go o to, że
przewodził zbrojnej bandzie ministrantów, dążąc do
obalenia ustroju siłą.Został aresztowany podczas
kolędy na początku lat 50. i skazany na 10 lat.
Trafił najpierw do Rawicza, później do Stoczka
Warmińskiego, a następnie do Prudnika Śląskiego.
Był współwięźniem i powiernikiem prymasa
Wyszyńskiego.
W jednej z wielu rozmów, które odbył z
dziennikarzami "Gazety Wyborczej", wspominał, że
bał się, aby prymas nie uznał go za szpicla
nasłanego przez UB. Każdy, kto choć trochę
orientuje się, jak działał tamten system, może
zresztą się domyślić, że kardynał podejrzewał, po
co Skorodeckiego uczyniono jego współtowarzyszem
uwięzienia.
Kardynał wyspowiadał Skorodeckiego i odtąd
siedzieli sobie razem kilka lat. Ksiądz Skorodecki
stał się "opanowanym i silnym duchowo kapłanem,
spowiednikiem i przyjacielem kardynała, jego
największym uczniem, ostoją i wzorem dla
współwięźniów". Tak napisał o nim prymas Wyszyński
w swoich "Zapiskach więziennych". Kilka lat temu
ks. Skorodecki napisał książkę "Byłem świadkiem".
Wypuszczono go na wolność 28 października 1956 r.
Trafił do Tarnowa (był katechetą i instruktorem
harcerskim), a następnie do arcyważnej placówki
dla Kościoła w ówczesnych latach – do
Archidiecezji Lwowskiej, czyli do Lubaczowa.
Działał tu 20 lat – w latach 1966–1986. Najpierw w
parafii św. Stanisława, a następnie u św.
Mikołaja. Był proboszczem i dziekanem
lubaczowskim. W 1972 r. został też kanonikiem
kapituły w Lubaczowie. Pełnił ważne funkcje w
Kurii Arcybiskupiej. Dziś jest emerytem, ale
naucza w liceum.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ofelia skacze po flaszkę
Dziś Szwecja, jutro Polska. Wstąpienie do Unii
Europejskiej to koniec drożyzny w knajpie.
1 października 2003 r. obniżono na Wyspach Duńskich ceny
mocnych napojów alkoholowych. Wynosząca dotychczas
130–140 koron (ok. 80 zł) cena butelki zawierającej 0,7
l zwykłej tutejszej wódki (40 proc. alkoholu) obniżyła
się o ok. 40–45 koron (27 zł), a więc dość radykalnie.
Celem tej akcji było odzyskanie przez duńskie sklepy i
urząd podatkowy pieniędzy rosnącej liczby tych osób,
które w ostatnich latach zaczęły regularnie zaopatrywać
się w alkohol w Niemczech. Wielu Duńczyków mieszkających
w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od granicy nie
ukrywa, że u siebie kupują jedynie gazety i czasem
świeże pieczywo w niedzielny poranek. Po wszystko inne
jeżdżą do Niemiec.
Cwane Duny
W przyszłym roku wchodzą w życie nowe unijne przepisy,
które pozwalają na niemal nieograniczony przywóz z
dowolnego kraju Unii Europejskiej na własne potrzeby
praktycznie każdego towaru, w tym oczywiście alkoholu.
Można go będzie wwozić w takich ilościach, że jeden
człowiek mógłby zupełnie legalnie zaopatrywać choćby i
całą rodzinę nałogowych alkoholików. I Duńczycy już się
na to cieszyli. W tej sytuacji duńskie władze uznały, że
nie ma na co czekać, lecz trzeba jak najszybciej skłonić
społeczeństwo do tego, aby zwłaszcza obłożone najwyższą
akcyzą i podatkami towary – czyli m.in. alkohol i
papierosy – zaczęto ponownie kupować w Danii. Stąd też
październikowa radykalna obniżka cen wszelkiego rodzaju
mocnych wódek oraz nieco mniejsza obniżka cen wina i
znacznie skromniejszy spadek cen papierosów.
Po sześciu tygodniach podjęto próbę dokonania pierwszych
ocen. Okazuje się, że mieszkańcy położonej w pobliżu
granicy niemieckiej południowej części duńskiego
Półwyspu Jutlandzkiego w stosunkowo niewielkim stopniu
zwiększyli zakupy w Danii. Po prostu ceny większości
towarów są w dalszym ciągu niższe w Niemczech; Duńczykom
opłaca się dokonywać tzw. codziennych zakupów po drugiej
stronie granicy. A gdy już tam są, to przy okazji
nabywają także napoje alkoholowe, nawet gdy mogą kupić
je nieco taniej u siebie.
Większość pozostałych poddanych JKM Małgorzaty II
zareagowała na obniżkę cen napojów alkoholowych zgodnie
z oczekiwaniami, tzn. przestali odkładać zakupy do
momentu wyjazdu – przy okazji lub specjalnie w tym celu
– do Niemiec i zaczęli zaopatrywać się w spirytualia w
sklepach duńskich. Właściwe instytucje nieco niepokoi
fakt, że najbardziej prawidłowo na obniżki cen mocnych
alkoholi zareagowała duńska młodzież, która pije dużo i
ostro. Problem w tym, że wśród Duńczyków w wieku 15–25
lat do dobrego tonu należy całkowite upicie się przy
okazji piątkowego lub sobotniego wypadu do miasta w
towarzystwie kolegów i koleżanek. Dotychczas upijano się
stosunkowo tanim piwem. Obecnie już za niecałe 80 koron
można kupić butelkę zawierającą 0,7 l 40-procentowej
gorzałki.
Obniżka cen alkoholi spowodowała też inne, tym razem jak
najbardziej oczekiwane przez duńskiego prawodawcę
zjawisko. Oto radykalny wzrost obrotów notują sklepy
położone po duńskiej stronie cieśniny Sund, która
oddziela Danię od Szwecji. Specjalizujące się w obsłudze
szwedzkiej i norweskiej klienteli sklepy alkoholowe
położone w pobliżu przystani promowych oraz tunelu
łączącego Danię i Szwecję zanotowały w październiku
50-procentowy wzrost obrotów. Z kolei o promie, który
codziennie o piątej po południu udaje się w drogę z
Kopenhagi do Oslo, mówi się, że pływa wyraźnie bardziej
zanurzony niż kiedyś. Dodatkowe obciążenie stanowią
wywożone do Norwegii mocne alkohole oraz wina.
Głupie lutry
Wzrostowi szwedzkich alkoholowych zakupów w Danii
towarzyszy drastyczny spadek wydatków na alkohol po
drugiej stronie cieśniny Sund. Mająca monopol na
sprzedaż alkoholu w Szwecji tamtejsza firma
Systembolaget zanotowała w październiku w swoich
oddziałach w przylegającej do cieśniny Sund południowej
części Szwecji spadek sprzedaży wynoszący ponad 17 proc.
Systembolaget to firma żywcem wyjęta ze snu nawiedzonego
ideologa, który postanowił maksymalnie utrudnić dorosłym
ludziom dokonanie zakupu tego, co najbardziej lubią. Nie
dość, że ceny w Systembolaget są horrendalnie wysokie
(butelka 0,6 l „Wyborowej” kosztuje 120 zł), to na
dodatek samych punktów sprzedaży z założenia jest tak
mało (490 w całej Szwecji), aby dodatkowo utrudnić
możliwość kupna wódki, koniaku, wina, likieru czy nawet
piwa (o zawartości alkoholu nie większej niż 3,5 proc.).
Godziny otwarcia placówek Systembolaget też zostały tak
ustalone, aby dodatkowo móc nękać spragnionych Szwedów.
O tym, żeby w Systembolaget mogła kupić coś osoba
małoletnia, nie warto nawet wspominać. Szwedzi Szwedom
zgotowali ten los.
Skutek uboczny funkcjonującego od lat Systembolaget jest
taki, że przybywający do Danii alkoholowo wyposzczeni
Szwedzi rzucają się na wszystko, co zawiera ponad 4
proc. spirytusu. Tyle, ile organizm wytrzyma, konsumują
na miejscu; tyle, ile zmieści się w bagażniku samochodu
lub w lukach bagażowych autobusu, zabierają do domu.
O tym, jak wielką plagą są pragnący jak najszybciej i
jak najwięcej wypić Szwedzi, wiedzą też dobrze
pracownicy polskich promów zawijających do szwedzkich
portów. Prawdę powiedziawszy, nie lepsi od nich są też
pasażerowie duńscy, którzy nawet nie próbują ukrywać, że
wypad promem z Kopenhagi do Świnoujścia to nie żadna
turystyka. Grupy młodych mężczyzn wykupują taką dwu-,
trzydniową wycieczkę najczęściej wyłącznie po to, aby
najpierw dobrze popić, potem w Szczecinie wpaść na
Turzyn (targowisko), następnie na ogół odwiedzają
agencję towarzyską, a w drodze powrotnej oczywiście znów
piją do upadłego. Nie gorsi od Szwedów i Duńczyków są
też podróżujący polskimi promami Norwegowie.
Ostatnio alkoholowa dyskryminacja szwedzkich wielbicieli
trunków zwróciła uwagę nawet Unii Europejskiej, która
domaga się od Szwecji respektowania prawa do przywożenia
alkoholu i papierosów bez opłat celnych czy akcyzy.
Komisarz UE ds. konkurencji straszył nawet Szwecję, że
zaskarży jej monopol do Trybunału Sprawiedliwości.
Przedstawiciele Systembolaget wyrazili w tych dniach
nadzieję, że już niedługo szwedzcy politycy pójdą w
ślady Duńczyków i rozluźnią nieco antyalkoholowy gorset,
m.in. obniżając podatki, jakimi obłożono produkcję i
sprzedaż alkoholi w Szwecji.
Bez tego może wkrótce się okazać, że niezwykle wysokie
podatki tak ograniczają konsumpcję alkoholu, iż nie
będzie z tego tytułu żadnych dochodów, a wszelkie zyski
będą osiągali inni – powiedział rzecznik prasowy
Systembolaget. Żeby wszystko było zupełnie jasne, Agén
dodał: Trzeba odejść od pomysłów wpływania na to, ile
Szwedzi piją, bo próby kontroli lub jakiegokolwiek
ograniczenia i tak skazane są na niepowodzenie.
Norwegowie najgłupsi
Jeszcze bardziej uciskani są poddani JKM Haralda V.
Muszą płacić w detalu za słabiutkie piwo od 20 do 40
koron, tj. od ok. 10 do 20 zł! Dochodzi do tego, że
mieszkający za kołem polarnym Norwegowie wynajmują
mikrobusy, którymi na przekór trzaskającemu mrozowi i
polarnej nocy przebijają się przez śniegi i zawieje
jadąc czasem nawet kilkadziesiąt kilometrów do Finlandii
tylko po to, aby do woli i w spokoju napić się piwa.
Autor : Włodzimierz Galant
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zdrowaś Barbie
Malarz Piotr Naliwajko popełnił malowidło szydzące z
rozdarcia między religią a mistyką współczesną i
zatytułował je "M.B.Cz.J.B." (patrz repr.). Katolicy
obraz natychmiast rozszyfrowali i oczywiście się
oburzyli, bo kochają być obrażani. Dzięki temu Naliwajko
zdobył rozgłos – tym większy, że do świadomej profanacji
się przyznał. Naprawdę ludzie wierzący nie mają jednak
powodu do obrazy. Nikt przecież nie wie, jak Matka Boska
wyglądała – a przypisanie jej oblicza najpiękniejszej
lalki świata, przedmiotu zachwytu dzieci i dorosłych,
obraźliwe być nie może.
Wydaje się, że lalka Barbie ma szanse stać się prawdziwą
Madonną, boginią XXI-wiecznej postchrześcijańskiej
religii.
Na globie istnieje ponad miliard polichlorowinylowych
figurek Barbie, znacznie więcej niż wszelakich podobizn
gipsowych i alabastrowych Madonn w kościołach,
przydrożnych kapliczkach i mieszkaniach. Amerykańska
dziewczynka ma przeciętnie 7 lalek Barbie. Na trzech
mieszkańców globu statystycznie przypada jedna Barbie i
co 2 minuty przybywa kolejna partia Barbie z wtryskarek.
Boska i plastikowa
Lalka Barbie ma tę przewagę nad Matką Boską, że ta druga
ma jak najbardziej naturalne pochodzenie. Domyślać się
trzeba poza wierzeniami, że Matka Boska też miała matkę.
Do tego wraz z bezpotomną śmiercią Chrystusa jej geny
zanikły (chyba że Jezus miał rodzeństwo), co oznacza, że
była ślepą odnogą w historii ewolucji. Lalka Barbie ma
pochodzenie bardziej boskie. Podobnie jak Atena
wyskoczyła z łba Zeusa, tak Barbie powstała w głowie
Żydówki: niejakiej Ruth Handler.
Barbie jest ideałem niedoścignionego piękna. Na świecie
żyje tylko jedna kobieta, która jest podobna do
miliardów lalek Barbie! Zwie się Cindy Jackson i swoją
barbieidentyczność uzyskała dzięki 27 operacjom
plastycznym, którym poddała się w ciągu 14 lat kosztem
odziedziczonych stu tysięcy dolarów. Obecnie Cindy ma 44
lata, a nakłady na urodę zwróciły jej się nie dlatego,
że bogato wyszła za mąż – co planowała – tylko dlatego,
że sprzedaje książkę o swojej mitrędze pod
chirurgicznymi skalpelami. "Living Doll" za 40 dolców
sztuka. Nie zmieni to jednak jej losu o tyle, że gdyby
nawet dysponowała trzy razy większymi pieniędzmi, to i
tak za 20 lat przypominać będzie rosyjską Matrioszkę, a
nie amerykańską Barbie.
Barbie wolna jest od fizycznych obrzydliwości, którymi
jest naznaczona kobieta, ma za to niematerialność,
której każda kobieta pożąda. Nie posiada owłosienia
łonowego (chyba że jakiś pedofilek flamastrem domaluje),
oślizgłego i cuchnącego sromu oraz wydalającego odbytu.
Nie psują jej się zęby. Nie musi depilować włosów na
nogach i pod pachami. Brak jej sutków. Do tego jest
niezniszczalna. Nie starzeje się. Nie może umrzeć. Cechy
te nazwać można z powodzeniem boskimi. Jest niewinna.
Jak Sfinks niema. Dostojna i odważna jak Hans Kloss.
Lalka Barbie powoduje u swoich wyznawców emocje,
dyskusje i kult, jakich nie wywołuje żaden bóg i półbóg,
a nawet Andrzej Lepper. Barbie może mieć bowiem cechy
każdej swojej właścicielki, a też każda jej posiadaczka
dostrzega w sobie cechy Barbie. Oficjalna Barbie –
jedyna i prawdziwa – produkowana jest przez firmę
Mattel, która przewidziała dla niej ponad 70 ról
życiowych. Sprzedawana jest bez instrukcji obsługi, co
pozwala dla każdej indywidualnie wymyślać życie. Także
formy kultu – dialogi z kultem sprzężone – powstają w
obcowaniu dzieci ze sobą. Barbie może być czarna, żółta
lub biała. Madonna takim uniwersalizmem się nie
odznacza.
Lalka Barbie ma za sobą budżet podobny do Episkopatu
Polski. Oraz ogólnoświatową gazetę "Barbie Bazaar" –
która w Polsce pod tytułem "Zabawy i marzenia z Barbie"
sprzedaje się
w 80-tysięcznym nakładzie. Przebija popularnością
dziecięcego "Gościa Niedzielnego". Do tego Barbie jest
animowana, reklamowana i ekranizowana. Nie ma jeszcze
"Radia Barbie" i telewizji, którą mają katolicy, ale to
dlatego, że Barbie jest niema, a podłożenie pod nią
głosu jakiegoś ks. Rydzyka byłoby sztuczne.
Ewangelia świętej lali
Każda wielka religia musi mieć swoją świętą księgę.
Katolicy mają ewangelie, w których Chrystus nawołuje:
"Weź swój krzyż i idź za mną!". Chrystus urodził się w
stajni, następnie chciano go z mety zamordować. Całemu
jego życiu towarzyszyły nienawiść i okrucieństwo, z
którymi niezasłużenie spotykał się ze strony swoich
przeciwników. To doprowadziło go do okrutnego końca w
sile wieku. Nie było to specjalnie szczęśliwe życie,
które współczesny człowiek z radością chciałby
naśladować.
W niewieściejącym świecie, w którym przemoc i zbrodnia
nabierają coraz bardziej wirtualno-telewizyjnego
charakteru, życiorys Barbie i jej historie opisane w
miesięczniku "Barbie" bardziej przystają do
rzeczywistości, w której sprawiedliwości już nie
wymierza się mieczem, tylko długopisem, a do kradzieży
używa się klawisza komputera zamiast łomu.
Gdyby historyjki o Barbie zebrać w jedno wydanie,
okazałoby się, że są to przypowieści nie mniej
ewangeliczne niż ewangelie.
W gazecie "Barbie" z grudnia tego roku Barbie zostaje na
17 lat uwięziona przez złą wróżkę Gotel. Wróżka jest zła
dlatego, że niegdyś ojciec Barbie odrzucił jej zaloty.
Ojojoj! Zło ma polegać na przetrzymywaniu Barbie wbrew
jej woli, co się później okazuje żadną uciążliwością,
gdyż Barbie kocha sprzątać, gotować, myć naczynia i robi
to perfekcyjnie.
Barbie ratuje z opresji dziewczynkę osuwającą się w
przepaść. Dzięki zwycięstwu nad tym nieszczęściem Barbie
staje się jeszcze bardziej kochana, w zamian za co los
kieruje ją w objęcia młodego księcia, z którym bierze
ślub. Czyli nie ma cudzego zła, co by drugiemu na dobre
nie wyszło.
Zła Gotel ulatnia się w sposób nadprzyrodzony. Barbie ma
właściwości cudotwórcze – jak na boginię przystało.
Znajduje szczotkę do włosów, która zamienia się w
pędzelek o ponadnaturalnych możliwościach. Co zostanie
nim namalowane, natychmiast się materializuje. W końcu
żyje długo i szczęśliwie.
Barbie ma zatem wrogów słabych i nielicznych, a
dodatkowo poskramianych przez kapłanów firmy Mattel –
zwanych współcześnie prawnikami. Wszelkie próby
zdyskredytowania sacrum Barbie szykanowane są w sposób
graniczący z naruszeniem wolności słowa. Powołując się
na prawa do znaku towarowego Mattel każe usuwać
publikacje papierowe i internetowe, w których ogląda się
boginię topioną w kieliszku szampana,
defragmentaryzowaną w młynku do kawy, odgrywającą
ulicznicę, sadomasochistkę, uczestniczkę orgii ze swoim
kucem, ofiarę anoreksji. O ile prawnicze żądania
skutkują zwykle usunięciem obrazoburczych stron z sieci,
o tyle żądania finansowe firmy pozostają jej marzeniami.
Pozwala to antagonistom Barbie jątrzyć jeszcze
podstępniej i natarczywiej. Co zresztą chyba odbywa się
z korzyścią dla kultu Barbie. Cóż wart byłby jakikolwiek
kult bez przeciwników godnych spalenia na stosach?
Dlatego pewnie Kościół nazywa Barbie "kapitalistycznym
wcieleniem masońsko-komunistycznych wyobrażeń kobiety".
Z czym się nie zgadzamy, ale przyznajemy, że tak mu
wolno, dopóki nie nawołuje do religijnych wojen i
wskrzeszenia Świętej Inkwizycji, aby rozprawiła się z
równie świętą Barbie.
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niech zżółkną Polacy
Wieszają na nich psy. Za psie mięso. Nie dostrzegając,
że w naszym kraju często jak psy są traktowani.
Znamy ich wszyscy. To oni zrewolucjonizowali polską
gastronomię sajgonkami i sosem słodko-kwaśnym. Obuli,
ubrali emerytów i młodzież w metki firmowe po
przystępnych cenach. Jak większość cudzoziemców żyją
obok. Ale już są widoczni.
Polskę wybrali
Ilu jest Wietnamczyków w Polsce? Nikt nie jest w stanie
ich dokładnie policzyć. Choć wiadomo, że są
najlicz-niejszą grupą cudzoziemców w Polsce.
Socjologowie, np. dr Teresa Halik, oceniają ją na 20–30
tysięcy. Urząd ds. Repatriacji i Cudzoziemców
sygnalizował w 2001 r., że liczba Wietnamczyków może
przekraczać 40 tysięcy. O 50 tysiącach mówią szacunki
policyjne uwzględniające sporą grupę nielegalnych. Na
pewno Wietnamczycy są największą grupą cudzoziemców
zainteresowanych pozostaniem w Polsce. Ustępują im
Ormianie, których jest ok. 20 tysięcy. W większości
nielegalnie, dzięki czemu umykają statystykom.
Polska od początku lat 90. stała się atrakcyjna dla
obywateli innych krajów. Tłuste lata 1993–1997, opinia
kraju otwartego, dynamicznego, z "miękką", czyli
nierepresyjną administracją, łatwymi do przekroczenia
granicami przyciągnęły zagranicznych gości. Nie tylko
tych ze Wschodu. W roku 2001 o kartę czasowego pobytu
wystąpiło ok. 5,3 tysiąca obywateli Ukrainy, 1,6 tysiąca
Rosji, 1,5 Białorusi, 1,1 tysiąca Wietnamczyków, 700
Ormian. Do tego 400 osób z Kazachstanu, Indii, po 300 z
Chorwacji, Turcji, Bułgarii. Z Zachodu pragnęło pobyć u
nas 1,2 tysiąca Niemców, 1,1 Francuzów, prawie 1000
Brytyjczyków, 800 Amerykanów, 300 Szwedów i tyluż
Holendrów. Aby uspokoić zapiekłych narodowców, warto
dodać, że w tym czasie zapragnęło się osiedlić tylko 60
Żydów z Izraela.
Większość ludzi Zachodu przyjechała tu do legalnej,
czasowej pracy. Podobnie jak większość Ukraińców, Rosjan
czy Bułgarek, przybyłych też do czasowej pracy, zwykle
na czarno. Niezainteresowanych masowo osiedleniem się u
nas, podobnie jak Polacy pracujący w krajach Beneluksu,
w Niemczech czy Włoszech.
Stołeczne Viettown
O ile ludzie Zachodu i byłego ZSRR traktowali Polskę jak
przystanek w podróży życia, o tyle Wietnamczycy
stworzyli już w Polsce trwałą społeczność. Nie tylko
dlatego, że Wietnam jest krajem zachęcającym do
emigracji. Polska w czasach PRL-u była znana licznym
wietnamskim studentom. Bardziej przyjazna niż chłodne
byłe NRD czy rozbudzona nacjonalistycznie
Czechosłowacja. Nasz boom gospodarczy, rozbudowana szara
strefa, wolność gospodarcza sprzyjały osiedlaniu się.
Zakładaniu firm handlowych i gastronomicznych. Obecnie
działa w Polsce ponad 3 tysiące wietnamskich spółek
wykazujących stałe dochody, płacących podatki i składki
na ZUS. Dla porównania – chińskich jest niewiele ponad
50.
W ciągu kilkunastu lat pobytu w naszym kraju
Wietnamczycy utworzyli kilka reprezentujących ich
stowarzyszeń. Największe to: Towarzystwo
Społeczno-Kulturalne Wietnamczyków (wydaje pismo "Que
Viet"), Solidarność i Przyjaźń, Stowarzyszenie
Przedsiębiorców Wietnamskich. Statut Towarzystwa
Społeczno-Kulturalnego organizatorzy wzorowali na
podobnym towarzystwie – żydowskim.
W stolicy powstało małe Viettown "Za Żelazną Bramą" i w
okolicach placu Grzybowskiego. Na słynnym Stadionie
Dziesięciolecia działa wielki azjatycki bazar. W Polsce
stale spotykają się wietnamscy poeci. W warszawskiej
Filharmonii Narodowej organizowane są koncerty z
udziałem takich gwiazd, jak Don Ho czy Justyna
Steczkowska. W kinach pokazy popularnych filmów z
wietnamskim tłumaczeniem.
Młodzi osiedleni Wietnamczycy widoczni są na krajowych
uniwersytetach, w szkołach, przedszkolach. Świetnie
mówią po polsku. Ambitni, zdolni, pracowici – ocenia ich
Barbara Januszko z Uniwersytetu Warszawskiego autorka
pierwszej pracy doktorskiej poświęconej uczniom
wietnamskim. O dziwo, mimo iż zwykle są prymusami, to
lubią ich polscy rówieśnicy. Pewnie dlatego, że oprócz
nieakceptowanego kujoństwa, na co dzień stosują wpajaną
im przez rodziców azjatycką wartość – sztukę unikania
niepotrzebnych konfliktów.
Warto dodać, że w Polsce żyje duża grupa wietnamskich
katolików. W stolicy mają własnego duszpasterza ks.
Edwarda Osieckiego.
Bezpodstawne oskarżenia
Recesja przyniosła irytację i wrogość wobec
cudzoziemców. Polaków zaczęło boleć to, że żółci jeżdżą
niezłymi samochodami. Że niedawno sami ciągnęli wózki z
towarami, a teraz mają od tego Polaków. Oskarża się ich
o przeróżne bezeceństwa. Pakowanie psiego mięsa do
podsuwanych Polakom sajgonek. Korumpowanie urzędników,
policjantów, zawieranie fikcyjnych małżeństw. O
stworzenie mafii wietnamskiej. Bezkarnej, bo polska
policja państwowa nie zna wietnamskiego, nie ma kapusiów
w tych środowiskach. Zwykle polski policjant nie jest w
stanie rozpoznać, czy zdjęcie właściciela prawa jazdy
albo karty pobytu tożsame jest z posiadaczem tego
dokumentu. Złośliwcy zauważają, że w Polsce Wietnamczycy
w ogóle nie umierają. Przynajmniej urzędowo, bo
dokumenty legalizujące pobyt zmarłego są cenionym
spadkiem dla krewniaka.
Recesja przyniosła irytację urzędników wobec
zabierających Polakom pracę Wietnamczyków. Reprezentanci
społeczności wietnamskiej skarżą się na coraz częstszą
niechęć do nich w urzędach. Złośliwe upokarzanie ich za
nieznajomość skomplikowanego prawa, za błędy językowe. W
Warszawie, gdzie mieszka ok. 20 tysięcy Wietnamczyków,
trudno spotkać rzeczników ich interesów. Przychylne im
instytucje. O urzędnikach znających wietnamski nie ma co
marzyć. Pozostają drogie kancelarie prawne, podejrzani
pośrednicy wciskający podrobione dokumenty. Podobne
problemy mają Ormianie, Rosjanie, Ukraińcy, Turcy.
Dobrowolnie nie wyjadą
W przyszłym roku Polska wejdzie do Unii Europejskiej,
stanie się jej państwem granicznym. Przedłożony w Sejmie
nowy projekt ustawy o cudzoziemcach zaostrza kryteria
pobytu obywateli innych krajów. Wprowadza obowiązki
wizowe dla nieunijnych krajów byłej wspólnoty
socjalistycznej, zaostrza kryteria wjazdu dla Azjatów.
Nawet kiedy zamkniemy granice dla wjeżdżających,
pozostaje problem cudzoziemców już przebywających w
naszym kraju. Pragnących pozostać w Polsce dłużej albo
na stałe. Gdyby musieli wypełnić rygory zapisane w
projekcie nowej ustawy, to dla większości z nich
pozostaje powrót do kraju rodzinnego, z którym niewiele
ich łączy. Sami dobrowolnie nie wyjadą, a państwa
polskiego nie stać
będzie na masowe kosztowne i upokarzające deportacje.
Cóż zatem zrobią? Zasilą szarą strefę, będą znakomitym
środowiskiem dla cudzoziemskich mafii.
Czy musi się tak stać? Nie.
Przy okazji nowelizacji ustawy o cudzoziemcach można
wprowadzić jednorazowy akt abolicji dla naszych
wietnamskich, ormiańskich, ukraińskich, tureckich braci.
Tych, którzy wykażą się związkami z Polską, czyli
legalnymi firmami, zatrudnieniem, nauką, udziałem w
życiu społecznym, kulturalnym – warto przysposobić.
Przyznać prawo pobytu z perspektywą obywatelstwa.
Nadzieją na przyszłość. Jak to bywało w krajach Unii
Europejskiej, na przykład Belgii. Polska nie musi być
krajem jednolitym narodowo. Jak pamiętamy z historii,
okresy jej świetności to Rzeczpospolita wielu narodów.
Nie grozi nam przeludnienie ani znaczący wzrost
bezrobocia, bo osoby podlegające ewentualnemu aktowi
abolicji już w Polsce mieszkają i jakoś utrzymują się.
To tylko potwierdzenie stanu istniejącego.
Polacy szczycą się, podkreślają swą staropolską
gościnność. Przypominają symboliczny pusty talerz
czekający podczas wigilijnej wieczerzy na samotnego,
bezdomnego, cudzoziemca. W praktyce są ksenofobiczni,
zamknięci na nie swoich. Zazdroszczą kolorowości innym
stolicom, a wzdrygają się przed nie naszym sąsiedztwem.
Wietnamczycy, Ormianie, Turcy mieszkający w Polsce
kombinują jak starzy Polacy. Wykorzystują luki prawne,
co jest uznane za polską cechę narodową. Chodzą do
katolickich kościołów częściej niekiedy niż
polskokorzenni. Mówią niekiedy lepiej po polsku niż
rdzenni. Czemu skośne oczy, śniada cera ma ich wykluczać
z państwowej wspólnoty?
Polscy patrioci zabiegają w Sejmie o wzmocnienie
topniejącej substancji narodowej repatriantami z
Syberii, Kazachstanu. Potomkami Polaków jeszcze z czasów
I Rzeczpospolitej. Mówiących często tylko po rosyjsku.
Traktujących Polskę nierzadko jak dom opieki społecznej
czy pogodnej starości. Czemu to ich polonizujemy, a nie
prężnych, aktywnych zawodowo Ormian, Wietnamczyków,
Turków już mieszkających u nas?
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wiedźmy nad ogniskiem
Rodzice, przeczytajcie to, zanim oddacie swoje dzieci
zakonnicom na wychowanie.
Dzieci, nie czytajcie tego, bo strach.
Pod koniec lat 80. Janek wyjechał na kontrakt do
Niemiec.
Zostawił w Jaśle żonę, czworo dzieci, mieszkanie i
oszczędności. Po którymś powrocie usłyszał, co o żonie
mówi ulica. Wpadł do mieszkania i trafił na libację. Nie
zdzierżył, gdy zobaczył niespełna dwuletnią córkę osraną
od stóp do głów i żonę uczepioną łydki kochanka.
Zrezygnował z pracy w Niemczech, by być z dziećmi. W
1992 r. sąd pozbawił jego żonę praw rodzicielskich. Jemu
zaś te prawa ograniczył, ponieważ postanowił oddać
dzieci do Katolickiego Ogniska Wychowawczego "Nasz Dom".
Inaczej dzieci nie mogły tam trafić. Janek uznał, że tak
będzie dla jego pociech najlepiej. W liście do siostry
dyrektor Zofii Chrapek prosił o przyjęcie i otoczenie
opieką małoletnich do czasu, aż jego sytuacja materialna
się poprawi. Siostra wyraziła zgodę.
Parobek u zakonnic
Gdy dzieci trafiły do "Naszego Domu", okazało się, że za
ich pobyt trzeba płacić. Janek nie miał kasy.
Siostrzyczka dyrektorka zaproponowała: odpracujesz ich
pobyt. Od rana do wieczora robił to, co kazały
zakonnice. Czasem pakował pożyczone auto ciuchami
zebranymi wśród mieszkańców Jasła i wywoził to do wioski
za Beskiem. Tam rodzice jednej z sióstr prowadzili
szmateks. Gorsze ubrania dostawały dzieci.
W "Naszym Domu" bywało wesoło. Na imprezki wpadali
księża. Puste butelki po koniakach i wytwornych trunkach
na polecenie sióstr Janek wyrzucał do koszy w mieście.
Po siostrze Chrapek w "Naszym Domu" nastała siostra mgr
Grażyna Ciepiela i trochę się pozmieniało. Janek
widział, jak michalitki biły dzieci, zamykały je do
kantorka, w którym trzymały miotły. Nic nie mówił, swoje
myślał. Zresztą jego dzieci nikt się nie czepiał.
Jakoś w tym samym czasie dostał pismo ze spółdzielni,
aby spłacił zaległy czynsz. Wspomniał siostrom o swoich
problemach. – Będziemy się za ciebie modlić – usłyszał.
Widać siostry słabo się modliły, bo sąd wydał nakaz
eksmisji. Był rok 1998.
Janek wyjechał do Austrii. Dostał robotę. Pracował, co
jakiś czas wracał do Jasła. Odwiedzał dzieci, pracował u
sióstr i znów jechał do Austrii. Tak było do czerwca
1999 r. Wówczas, jak twierdzi, w "Naszym Domu" siostra
Bożena Lysko pobiła jednego z wychowanków. 12-letni
Dawid wagarował zamiast chodzić do szkoły. Za każdy
dzień nieobecności w budzie dostał raz pasem po dupie. W
szkole nie był przez miesiąc, ale czy dostał też za
niedziele – nie wiem.
W "Naszym Domu" była nerwowa siostra Aldona, ksywa Rudi.
Wściekła się na jednego z wychowanków i zamoczyła jego
łeb w gorącej wodzie.
Siostry znęcały się głównie nad trzema chłopcami. Córka
Janka – Dorota – nie wytrzymała i powiedziała małolatom,
aby zgłosili pobicie szkolnej pedagog w Podstawówce nr
9. Posłuchali. Ta poszła do sióstr. Zrobiła się chryja i
siostry pogoniono.
Magister siostra Nulla
Nową dyrektorką ogniska, które nazywało się już
Katolicka Placówka Wychowawcza "Nasz Dom" została
Jolanta Jonczyk, czyli siostra Nulla. Nowa dyrektorka
wiedziała, że to Dorota namówiła chłopaków, by
opowiedzieli w szkole, że byli bici. Nulla starała się
odsunąć Janka od dzieci i ośrodka. Załatwiła też, że
pobitych chłopców wywieziono, m.in. do księży michalitów
w Krakowie.
We wrześniu 1999 r. siostra Nulla poinformowała Dorotę:
ze względu na fatalne zachowanie, złe stopnie i
ostentacyjne palenie papierosów trafisz do Ośrodka
Szkolno-Wychowawczego w Piasecznie. Do szkoły
Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza.
Pierwszego dnia dziewczynie zrobiono zdjęcie, które
trafiło do specjalnego formularza razem z informacją o
wzroście, wadze, a nawet stanie uzębienia. Fiszkę miały
dostać gliny, gdyby panience wpadło do głowy uciekać.
W Piasecznie było tak: gdy któraś z lasek ufarbowała
włosy, goliły ją na krótko. Dziewczyny mogły wychodzić
do miasta raz w tygodniu na godzinę – grupami w
towarzystwie siostry tajniaczki. Gdy któraś z małolat
popatrzyła na chłopaka, siostra pytała słodko: "co suko,
cieczkę masz?". Rodzina nie przysyłała kasy za pobyt –
dziewczyny zmuszano do sprzątania korytarzy. Musiały
lśnić. Dorota nieraz odpracowywała spóźnialstwo siostry
Nulli.
Dyrektorka z Jasła co miesiąc miała wysyłać kasę na
utrzymanie Doroty przez siostry skrytki i spóźniała się,
choć – jak wskazują kwity – łykała kasę ze starostwa
powiatowego w Jaśle na Dorotę, kłamiąc, że dziewczyna
wciąż przebywa w "Naszym Domu". Janek ma dokumenty.
Podejrzewa, że skoro jego córka była w Piasecznie, to
siostry skrytki mogły brać za nią kasę drugi raz z
tamtejszych urzędów.
W czerwcu 2000 r. Dorota skończyła podstawówkę. Chciała
iść do "cywilnego" ogólniaka. Siostry kazały napisać
podanie o przyjęcie do prowadzonej przez nie zawodówki.
Ale były wspaniałomyślne – pozwoliły, by wybrała zawód:
fryzjerka lub kucharka.
Dorota nie buntowała się, bo skrytki straszyły, że
wywiozą ją do Krakowa. Tam inne siostry prowadzą zakład
resocjalizacyjny i dopiero u nich można poczuć, co to
naprawdę znaczy mieć przejebane.
Alimenty dla zakonnicy
W tym samym czasie Janek dostał pozew do sądu. Chodziło
o alimenty. Podała go siostra Nulla. Przed rozprawą
zaproponowała: zgódź się, bo z nami nie wygrasz. Zgodził
się, bo siostry tłumaczyły, że właściwie chodzi tylko o
kwity dla pomocy społecznej. Dziś wie, że chodziło o
prostą sprawę: facet wraca z Austrii, a na granicy mówią
– jesteś poszukiwany, bo nie płacisz alimentów. Pierdel
jak w banku i siostry miały go w garści.
Dorota cały czas alarmowała ojca, że zakonne chcą ją
wywieźć do Krakowa. W październiku Janek dostał telefon
z Piaseczna – córka jest "chamka", bo zjadła bez
pozwolenia ser z lodówki. Zabieraj ją. Wsiadł w pociąg.
Kazał córce się zbierać. Zaskoczone zakonnice orzekły:
córka nigdzie nie pojedzie. Zrozumiał, że są gotowe
zadzwonić po gliny. Razem z córką uciekli za bramę.
Dorota wybiegła tak, jak stała. Zabrała tylko buty do
reklamówki. Wrócili do Jasła. Janek odwiedził komendę
policji i opowiedział, co zaszło. – Od tego dnia jestem
dla sióstr jak bin Laden dla Amerykanów – mówi.
Teraz Janek bawi się w detektywa. Gromadzi kwity, które
świadczą o przekrętach siostrzyczek. Zakonnice wykazały
m.in., że jego starszy syn – Marcin – był w 2000 r. na
koloniach nad Bałtykiem. Ciekawe, bo w paszporcie
Marcina figurują pieczątki świadczące o tym, że w tym
czasie przebywał w Austrii. Jest też pismo podpisane
przez siostrę Nullę, że Dorota przebywała w Jaśle cały
czas, choć jej świadectwo mówi, że była w Piasecznie. Są
też interesujące kwity ze starostwa. Wynika z nich, że
do końca 2002 r. Janek nie musi płacić na utrzymanie
Doroty u zakonnic, bo jest biedny. Problem w tym, że
córka została skreślona z listy wychowanków w
październiku 2001 r. Poświadczył to sąd.
Na utrzymanie "Naszego Domu" w tym roku pójdzie blisko
250 tys. zł z publicznej kasy. Gros szmalu daje
wojewoda, a dokłada powiat. Na jedno dziecko przypada
1100 zł na miesiąc.
Prokurator wącha siostry
O tym, co widział przez lata u siostrzyczek, Janek
powiadomił prokuraturę. Przypomniał pobicie w 1999 r.
trzech chłopców. Chłopcy zeznawali w obecności księdza.
Nie przypominali sobie, aby ktoś ich bił u sióstr. Jedna
z zakonnic oświadczyła, że 14-latek nie może zeznawać,
bo jest akurat pod wpływem silnych psychotropów. Poza
tym to pedał, dewiant, zboczeniec. Umarzając dochodzenie
prokurator zaznaczył, że chłopiec określa pobyt w
placówce jako szczęśliwy. Stwierdził też, że zakonnice
zapewne stosowały wobec wychowanków różnego rodzaju
kary, w tym cielesne, ale tylko i wyłącznie w celach
wychowawczych i nie wychodziły te kary poza zakres
zwykłego karcenia.
Nie tak dawno siostrzyczki z Jasła wywaliły na ulicę
wychowankę. Miała szczęście, bo pedagog z ekonomika
załatwiła jej internat, a Powiatowe Centrum Pomocy
Rodzinie obiecało dawać kasę na dalszą naukę. Nie miała
tego szczęścia inna podopieczna. Wyrzucono ją za to, że
kiedy była chora, śmiała poprosić o termometr. Nie miła
dokąd pójść, więc trafiła na ulicę. Widziano ją na
dworcu w Rzeszowie. Mamy jej dane i zdjęcie. Siostra
Nulla powiedziała wychowankom, że tej dziewczynie u
zakonnic brakowało alkoholu, narkotyków i seksu.
Janek cieszy się, że udało mu się wyrwać córkę z
czarnych rąk. Ma notes, w którym figuruje kilkadziesiąt
nazwisk dziewczyn, które trafiły do zakonnych szkół,
zakładów resocjalizacyjnych i internatów. Takich
placówek jest wiele. Ileż dziewczyn tam siedzi i jak
mają przesrane za państwowe pieniądze? 17-letnia Dorota
u zakonnic spędziła 10 lat. W Polsce tyle średnio
odsiaduje się za zabójstwo.
Imiona głównych bohaterów dla ich dobra zostały
zmienione.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miller może dwa razy
Dał nam przykład duński premier jak zwyciężać mamy.
W miarę zbliżania się terminu referendum unijnego coraz
częściej pojawiają się w polskich mediach informacje o
tym, że na wynik głosowania może wpłynąć niechęć
obywateli do obecnego rządu. I każdym tego rodzaju
wiadomościom towarzyszą skwapliwe zapewnienia, że
wyjątkowo złe notowania rządu nie będą miały wpływu na
to, czy Polacy będą głosować za, czy przeciwko
przystąpieniu do Unii Europejskiej.
* * *
Z podobnym zjawiskiem w postaci niemal klinicznej
mieliśmy do czynienia 11 lat temu na Wyspach Duńskich. W
1992 r. poddani JKM Małgorzaty II nieznaczną większością
głosów powiedzieli "nie" układowi z Maastricht, co
wywołało sporo zamieszania we Wspólnocie. Jednak
prawdziwym powodem duńskiego "nie" nie była niechęć do
wspólnej Europy. Społeczeństwo miało po prostu dość
nieprzerwanych, ponad 10-letnich rządów koalicji
konserwatywno-liberalnej. O tym, że ta niechęć może
przełożyć się na "nie" dla układu z Maastricht,
ostrzegano na wiele miesięcy przed referendum. Jednak
ówczesny premier Poul Schlüter postanowił spróbować
szczęścia. I w czerwcu 1992 r., gdy spytał Duńczyków o
ich opinię o układzie z Maastricht, rodacy powiedzieli
"nie".
Poul Schlüter był (i pozostał) bardzo mądrym politykiem.
Podczas szczytu Wspólnoty w grudniu 1992 r. w Edynburgu
walczył jedynie o to, aby uczyniono dla Danii pewne
wyjątki od postanowień układu z Maastricht. Chodziło
nawet nie tyle o jakieś konkretne korzyści, ile przede
wszystkim o to, aby Duńczycy mogli ponownie pójść do
referendum. Rzecz w tym, że duńskie prawo nie pozwala
dwukrotnie poddawać pod referendum tej samej kwestii.
Specjalne wyjątki uczynione w Edynburgu dla Danii
umożliwiały przeprowadzenie kolejnego referendum w tej
samej w istocie sprawie: w kwestii przystąpienia
Królestwa Danii do układu z Maastricht.
* * *
Po zmodyfikowaniu układu z Maastricht pozostała jednak
jeszcze sprawa najważniejsza, czyli wspomniana już
powszechna niechęć Duńczyków do koalicji rządowej.
Była to niechęć irracjonalna, zmęczenie ludzi oglądaniem
ciągle tych samych twarzy i słuchaniem ciągle tych
samych tekstów. Rzecz paradoksalna, bo na owo
irracjonalne "nie" dla rządu nie miały wpływu dobre czy
nawet bardzo dobre oceny poszczególnych polityków oraz
polityki gospodarczej i zagranicznej rządu. Oceny te
były tak dobre, że premier Schlüter lękał się, aby
przypadkiem wyborcy ponownie nie powierzyli władzy
konserwatystom i liberałom.
14 stycznia 1993 r. konserwatysta Poul Schlüter złożył
na ręce królowej dymisję swojego rządu i jednocześnie –
zgodnie z możliwością przewidzianą w duńskiej
konstytucji – zaproponował powierzenie misji utworzenia
nowego rządu socjaldemokratom. Formalnym uzasadnieniem
dymisji była banalna w istocie sprawa "oszukania"
parlamentu przez konserwatywnego ministra
sprawiedliwości w tzw. sprawie tamilskiej. Przez kilka
lat z upodobaniem wykorzystywała ją opozycja do
"szczypania" rządu, ale w rzeczywistości dymisja samego
ministra sprawiedliwości byłaby aż w zupełności
wystarczającą karą dla rządu za to "przestępstwo".
Jednak przekonany o korzyściach płynących z członkostwa
we Wspólnocie premier Schlüter wraz z całym gabinetem
zrezygnował z władzy po to, aby Dania nie znalazła się
poza unijnymi strukturami.
W warunkach duńskiej monarchii konstytucyjnej była to
propozycja, której królowa nie mogła odrzucić. W
rezultacie po kilku godzinach od królowej wychodził już
nowy premier, szef socjaldemokratów Poul Nyrup
Rasmussen. A 18 maja 1993 r. Duńczycy "gładko"
powiedzieli "tak" nieco podretuszowanemu układowi z
Maastricht.
* * *
Przykład sytej i stabilnej Danii pokazuje, jak wielki
wpływ na wynik referendum może mieć zadowolenie lub
niezadowolenie społeczeństwa z aktualnego rządu albo z
siły przewodniej. Przypomnijmy sobie ostatnie referendum
z okresu PRL, gdy ludzie masowo powiedzieli partii "nie"
na pytanie o reformę gospodarczą. I dlatego zamiast
przekonywania samego siebie i wyborców, że to dwie różne
sprawy, rząd powinien natychmiast wypracować formułę,
która w sposób wiarygodny (i zachęcający dla
przeciwników rządu) powiązałaby referendalne "tak" z
"nie" dla niechcianego już rządu.
Poul Schlüter w 1992 r. mógł sobie pozwolić na ryzyko
powiedzenia przez Danię "nie" układowi z Maastricht.
Podobnego ryzyka nie ma prawa podjąć rząd polski A.D.
2003. Czerwcowe "tak" lub "nie" dla Unii Europejskiej to
nasze być albo nie być. I za tę cenę warto – ba, należy
wręcz – obiecać ludziom wszystko. Nawet to, że jeżeli
powiedzą "tak", to następnego dnia rozpisane zostaną
wybory parlamentarne. A nawet jeszcze więcej. Europa
warta jest nie tylko mszy, ale nawet jakiegoś
przejściowego premiera oszołoma.
Autor : Włodzimierz Galant
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jola i Jaśnie Państwo
Elita się bawi, bezrobotni głodują, a pani prezydentowa
zbiera datki na chore dzieci.
Tysiąc gości bawiło się na Zamku Lubomirskich w Nowym
Wiśliczu na Międzynarodowym Balu Charytatywnym – piał z
zachwytu "Super Express". Na zamku w Wiśliczu czas
cofnie się dziś o 80 lat – zapowiadała krakowska mutacja
"Wyborczej". I rzeczywiście – czas dał do tyłu. Zakręcił
się jak świński ogonek.
* * *
Gospodarzami Wielkiego Balu Arystokracji Krajowej i
Zagranicznej byli:
Dominika Kulczyk-Lubomirska. Z tych Kulczyków. Córka
doktora Jana, najwyżej notowanego w setce najbogatszych
obywateli odrodzonej RP tygodnika "Wprost". Wnuczka
działacza polonijnego w Niemczech, przez złe języki
oskarżanego niegdyś o współpracę z wywiadem PRL. Dziś to
nobilituje, bo to wspólnota elitarna z Wiatrem,
Truszczyńskim, Olechowskim, Szteligą, Petelickim,
Jasikiem i wieloma innymi.
Jan Lubomirski. Mąż Kulczykówny. Dla dodania animuszu
używający dla mediów także ksywki
Lubomirski-Lanckoroński.
Na Bal licznie przybyli wedle rangi.
I. Żarło. Prosiaki pieczone, ryby wędzone i faszerowane,
półmiski wędlin polskich, bogracz, czyli dużo mąki, mało
mięsa, i 130-kilogramowy tort. Masa potraw jak na
imieninach u Masy.
II. Samochody marki Mercedes, Audi, BMW. Marki znane z
Wołomina i Pruszkowa.
III. Starszych roczników arystokraci – Radziwiłły,
Potockie, Tarnowskie, Zamoyskie, wspominane wyżej
Lubomirskie, jakiś boczny Habsburg, gość z Egiptu. Z
Bourbonów odnotowano obecność Jacka Danielsa.
IV. Jolanta Kwaśniewska z domu Konty. Małżonka
Aleksandra, z zawodu Pierwsza Dama. Za wieczór pozowania
tam zainkasowała czek na pół miliona dla swojej fundacji
charytatywnej.
V. Agnieszka Włodarczyk, gwiazda "Plebanii"; Paweł Deląg
ksywka aktor; Justyna Steczkowska, nieutulona w żalu po
tatusiu; Anna Samusionek z zaawansowaną ciążą, no i
gwiazda wieczoru arystokrata estrady Michał Milowicz –
łałłłł. Konferansjerował Maciej Orłoś. Byli też inni.
VI. Biznes. Polska Kompania Piwowarska, Prokom, Idea,
Bank Zachodni, Warta, WBK, Orlen i parę pozostałych
posiadających mniejsze medialne przebicie firm.
* * *
II Bal Arystokracji, zwany pijarowsko "Charytatywnym",
upłynął nie tylko w atmosferze wzajemnego zrozumienia
między balangowiczami a biednymi.
Dowiódł znakomicie odnotowanej w zeszłym wieku przez
Tomasiego di Lampedusę w "Lamparcie" prawidłowości.
Wzbogacone mieszczaństwo kupuje sobie permanentnie
ubożejącą arystokrację. Ich dzieci wraz z tytułami i
historycznymi splendorami.
Pokazał obecny sojusz towarzysko-medialny dworu,
biznesu, zubożałej arystokracji i gwiazd Letniego
Festiwalu w Między-zdrojach. I prawidłowość, że dopóki
Lubomirski-Lanckoroński nie zagra przynajmniej epizodu w
którymś z sitcomów, to nawet pieniądze Kulczykówny nie
znobilitują go towarzysko na salonach III RP.
Tysiąc gości, w tym przedstawicieli największych firm
biznesowych w kraju, zebrało na pniu pół miliona
złotych. Wypada po pięć tysięcy na łeb, wliczając w to
firmy. Połów proporcjonalnie gorszy niż na dobrym
nowobogackim weselu.
Na długiej liście zaproszonego kwiatu arystokracji
światowej i krajowej znalazł się także książę krwi
William i Edyta Górniak krwi cygańskiej. Oboje bal
olali.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Brukselką się nie najesz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sąd nad penisem
Te Husajny pederaści.
Każąca ręka moralności dosięgła przed czterema laty
Johna Lawrence’a i Tyrona Gardnera w najmniej
oczekiwanym miejscu i najmniej stosownym momencie: w
sypialni, gdy dwaj geje uprawiali pożycie analne. Gliny
z Houston wparowały do ich mieszkania bez zaproszenia i
nakryły parę na gorącym uczynku równie gorącego seksu.
Nielegalnego, co gorsza. Choć to, co policjanci zastali
na sypialnianym tapczanie, nie pokrywało się z treścią
doniesienia złożonego przez czujnego moralnie sąsiada (w
mieszkaniu jest czarny, uzbrojony rabuś), nie stracili
kontenansu. Ściągnięci z legowiska i skuci Lawrence i
Gardner spędzili noc w oddzielnych celach. W finale
orwellowskiej akcji sędzia ukarał ich za nieobyczajność
grzywną po 200 dolarów od łebka. Pogwałcili – stosunkiem
całkowicie dobrowolnym, ale to bez znaczenia –
teksańskie prawo. Zakazuje ono seksu oralnego i analnego
– ale tylko homoseksualistom. Populacji hetero pozwala
się w stanie Bushów baraszkować doustnie i dozadnie bez
widma kajdanek.
Nie jest to w Ameryce żaden ewenement. Jeszcze na
początku lat 60. takimi ustawami pilnowały moralnego
prowadzenia się obywateli wszystkie stany USA. Do dziś
ofensywie rozpusty wciąż opiera się 13. Oprócz Teksasu
kopulacji analnej i pieszczot oralnych (określanych jako
"zboczone stosunki seksualne") zakazują – ale tylko
pomiędzy osobami tej samej płci – Kansas, Oklahoma i
Missouri, Alabama, Floryda, Idaho, Luizjana, Missisipi,
Północna i Południowa Karolina oraz Utah i Wirginia.
Lawrence i Gardner w roku 1998 zapłacili i nie objawiali
głośno oburzenia, choć uznali charakter interwencji
policyjnej za gestapowski. Postanowili jednak złożyć od
wyroku apelację. Teksański sąd apelacyjny pretensje
homosiów odrzucił, odwołali się więc do Sądu Najwyższego
USA, który zgodził się ją rozpatrzyć. Kwestią wolności w
dziedzinie preferencji oraz technik seksualnych Sąd
Najwyższy zajmuje się zresztą nie po raz pierwszy. W
roku 1986 utrzymał w mocy antyhomoseksualne prawo stanu
Georgia, co wywołało ostrą krytykę.
26 marca, w dniu rozpatrywania sprawy pechowych
kochanków uznawanej za jedną z ważniejszych w tym roku,
przed gmachem sądu zebrał się pokaźny tłum. Większość
przybyłych oczekiwała anulowania wyroku, ale niektórzy –
uzbrojeni w transparenty "AIDS to boża zemsta" i "Bóg
zesłał snajpera" – demonstrowali domagając się jego
utrzymania.
Adwokaci Lawrence’a i Gardnera wskazują, że prawo
teksańskie jest sprzeczne z konstytucją, dopuszcza
bowiem ingerencję organów ścigania w prywatne (intymne)
życie obywateli. Ma ponadto charakter dyskryminacyjny,
bo traktuje inaczej homo- i heteroruchaczy.
W obronie praw gejów wystąpiły wszystkie organizacje
homoseksualistów, stowarzyszenia medyczne, a nawet
ugrupowanie konserwatywnych republikanów. Opowiadający
się za anulowaniem ustawy używają m.in. argumentu
bohaterstwa homoseksualisty Marka Binghama, który 11
września 2001 r. walczył z terrorystami w samolocie
przeznaczonym do skasowania Białego Domu.
Utrzymania ustawy domagają się religijne stowarzyszenia
oraz władze stanowe Teksasu, Alabamy, Karoliny Płd. i
Utah.
Broniący prawa z urzędu prokurator okręgowy z Houston
William Delmorer twierdzi: "Skoro uznajemy, że hazard,
prostytucja i narkomania powinny być regulowane i
zakazywane przez rząd, to na tej samej zasadzie i w tym
punkcie rząd powinien stać na straży moralności".
Sędzia Antonin Scalia, fundamentalista z obyczajowego
mezozoiku, bombardował adwokata gejów podstępnymi
pytaniami (z 35 pytań zadał 23).
Komentatorzy sądzą jednak, że tym razem najwyższa
sprawiedliwość USA ukatrupi teksańską ustawę.
Homoseksualiści nie mają co triumfować: jako powód
podany zostanie fakt dyskryminacji obywateli, nie zaś
pogwałcenie wolności technik osiągania orgazmu.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W PUPie rżnięty cd.
Pamiętacie, jak pan Stanisław poszukiwał pracy w PUPie
("NIE" nr 19/2003)? Historia ta ma ciąg dalszy, nie
mniej śmieszny, ale prowadzący do nader smutnych
wniosków.
Przypomnijmy: naszemu bohaterowi wytłumaczono, iż nie
może się zarejestrować jako bezrobotny, bo mu przybyło
więcej niż 400 zł za opierdalanie się w radzie
nadzorczej pewnej spółki. Wolno mu jednak było pozyskać
status poszukującego pracy, który co prawda nie daje
żadnych uprawnień, no ale może jakąś robotę mu znajdą.
Przystał na to. Kazali mu przyjść za dziesięć dni po
odbiór decyzji.
Jak kazali, tak Stasio zrobił. Poszedł. Dają mu decyzję,
a tam stoi jak byk: "Orzekam o odmowie uznania Pana/Pani
za osobę bezrobotną".
– Nie prosiłem o uznanie za bezrobotnego, lecz za
poszukującego pracy.
Urzędniczka daje mu kartę wizyt, na której jest
napisane, że jak się poszukujący pracy nie stawi w
wyznaczonym terminie, to utraci status bezrobotnego.
Stasio kręci głową i czyta dalej, że ostatnio wykonywał
zawód: "inżynier mechanizacji rolnictwa – technologia
napraw", ukończył zaś szkołę "uniwersytet-politechnika".
– Ja takiego zawodu nigdy nie wykonywałem, ukończyłem
studia na Wydziale Rolniczym SGGW i nie w tym roku,
który jest tu wpisany. Poza tym chciałbym wiedzieć, jak
to jest możliwe, że utracę status bezrobotnego, skoro mi
go nie przyznano, i dlaczego mi odmówiono tego, o co nie
prosiłem.
Urzędniczka każe mu iść do Działu Odwołań, tam zaś
mówią, że takich odwołań to oni nie załatwiają – niech
idzie do Działu Rejestracji i Wyrejestrowań. Poszedł.
Najpierw mu wmawiano, że to on musiał podać takie dane.
Upierał się, że nie. Poprawiono więc wszystko na cacy i
byłoby OK, gdyby nie szatański pomysł, jaki przyszedł
Stasiowi do głowy. Skoro oni robią sobie jaja ze mnie,
to ja z nich też mogę – pomyślał. Wziął się i napisał
odwołanie do wojewody: Żądam uchylenia decyzji o którą
nie prosiłem, a także zbadania sprawy, kto i dlaczego
poświadczył nieprawdę w dokumentach. Proszę też
spowodować, aby w przyszłości urząd działał zgodnie z
prawem, logiką i stanem faktycznym a nie urojonym.
Odpowiedź przyszła w tempie błyskawicznym. Zaskarżoną
decyzję utrzymano w mocy, no bo dochód miał, więc
bezrobotnym być nie może. O tym, że nie prosił, i o
poświadczeniu nieprawdy ani mru-mru. Poza tym w
uzasadnieniu wykład: kto może, a kto nie może być
bezrobotnym i że organ wyższy nie znalazł podstaw do
uchylenia decyzji organu niższego, bo chociaż Stasio nie
prosił, to przecież nie zaszkodzi, jak mu organ napisze,
że mu się nie należy. Podpisano: z up. Wojewody
Łódzkiego Andrzeja Cewińskiego p.o. Zastępcy Dyrektora
Wydziału Polityki Społecznej.
Pan Stanisław tłumaczy mi, że dochody stałe owszem
kiedyś posiadał, ale mu urwali. Przedtem dostawał nawet
za friko, a od roku tylko za udział w posiedzeniu rady i
to o 120 zł mniej niż przedtem. W pierwszym kwartale nie
zarobił ani centa, a tu mu organ wmawia, że bierze co
miesiąc. Postanowiłem sprawdzić u źródła, jak sprawa
wygląda.
Paniusie z PUPy, działając w obronie własnej – ich
zdaniem również koniecznej – wygrzebały ze starych
papierów kwity na Stasia i tu wpadły we własne sidła.
Kwity poświadczały prawdę, ale sprzed dwóch lat, a w tym
czasie prawda się zmieniła. Organ odwoławczy dat nie
sprawdził, dał z siebie zrobić wała i nawypisywał
pierdół w swojej decyzji. Wytłumaczono mi też, że sprawa
była rozpatrywana w trybie odwoławczym i dlatego nie
ustosunkowano się do zarzutów poświadczenia nieprawdy,
bo na to jest przewidziany tryb skargowy. Pan Stanisław
może napisać skargę, a od decyzji odwołać się do NSA.
Przy okazji wyszło na jaw, że pani kierowniczka
Zdzisława Łucarz raczyła skłamać na piśmie, że petent
nie okazał dyplomu przy rejestracji, czemu petent
zaprzeczył kategorycznie. Kto kłamie? Bez Rokity i
Ziobry nie razbieriosz. Kwity przemawiają na korzyść
Stasia, bo zawód wyuczony wpisano mu dobrze, a o
wykonywanym w dyplomie przecież nie stoi.
Pan Mirosław Dziewiór – kierownik PUP nr 1 w Łodzi –
twierdzi, że nie powinienem pisać o jego urzędzie, tylko
o Sejmie. W PUPie ludzie pracują jak mrówki i mają tylko
dziesięć minut na jednego petenta. Bezsensowne decyzje
wydają zgodnie z ustawą uknoconą przez posłów. W ogóle
to szczęście, że PUPa podchodzi do ludzi z sercem. Gdyby
nie to – sprawa mogłaby się dla pana Stanisława inaczej
skończyć.
– O! – mówię. – To brzmi jak pogróżka!
– To nie pogróżka – mówi kierownik – ale mamy notatkę,
że ten pan źle się zachował podczas rejestracji.
Notatki mi nie okazano. Za to zostałem pouczony, że jak
o tym wszystkim napiszę, to wyrządzę straszną krzywdę
pani Wiesławie Wojdzie – starszej inspektor wojewódzkiej
– która jest bardzo solidną starszą panią i nie
zasłużyła na to, żeby ją krzywdzić. A niby dlaczego ją
krzywdzić? Panie urzędniczki!
Wyście namąciły, a kto inny miałby za was beknąć? I skąd
wiecie, że chcę krzywdzić starszą panią? Może ja wolę
młodych chłopców?
Spyta się ktoś, o co chodzi w tej całej sprawie. Niby o
nic, bo pan Stanisław sam – bez pomocy PUPy – niezłą
fuchę sobie już podłapał, bezrobotnym jak nie mógł być,
tak nie może, więc skarżyć się nie ma o co. A my piszemy
o tym dlatego, iż w historii pana Stasia, jak w
lustereczku, widać jak niechlujnie pracują urzędy, jak
są upierdliwe względem petentów i wyrozumiałe względem
własnej indolencji. Jak niefrasobliwe w ustalaniu
faktów, na podstawie których podejmują decyzje dotyczące
ludzkich losów.
Autor : Włodzimierz Kusik
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak uchronić raka od zawału "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ksiądz knebel "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak artyści robią wieś
O nieudanym obcowaniu ludu ze sztuką wysoką, warsztatach
srania w polu i pracy z ciałem na sianie.
Za górami, za lasami, na malowniczym zadupiu tuż przy
czeskiej granicy między Szklarską Porębą a Zgorzelcem
leży wioszczyna o nazwie Wolimierz licząca około dwustu
dusz. Ludzie żyli tu szczęśliwie niczym w wierszu
Tadeusza Nowaka: od wiosennej orki po jesienne
bronowanie. Ich szczęśliwość brała się z nieświadomości;
nie wiedzieli nic o kosmicznej jaźni ani biodynamicznej
ekokulturze, nie mówiąc o możliwości rozwijania ciała w
przestrzeń. Żyliby nieświadomie do tej pory, gdyby nie
to, że w 1991 r. "grupa aktorów-lalkarzy, w
hippisowskich ciuchach, z dredami, tańcząc, paląc święte
zioło zakochuje się w Wolimierzu, gdzie nie ma nawet
asfaltu". Aktorzy osiedli we wsi, a w nieczynnej stacji
kolejowej założyli eksperymentalny teatr o nazwie
Klinika Lalek, a także Fundację na Rzecz Wspierania
Kultur Alternatywnych i Ekologicznych, Instytut
Przemiany Czasu w Przestrzeń, a nawet Międzyplanetarne
Królestwo Sztuki. Wszystko po to, by rozwijać siebie, a
w miejscowym ludzie obudzić artystyczno-ekologiczną
duszę. Nieszczęście polega na tym, że po 12 latach
wolimierzanie za cholerę nie łapią, o co w tym wszystkim
chodzi, w artychach widzą zaś nie apostołów wyższej
kultury, lecz pijaków, ćpunów, zboków i odmieńców.
Pierwszy letni festiwal zrealizowaliśmy we współpracy z
European Youth Forest Action – międzynarodową
organizacją zajmującą się ekologicznym rozwojem naszej
planety. W Wolimierzu odbył się Światowy Zlot Młodzieży
Ekologicznej "Ecotopia ’95". Z całego świata przybyło
wówczas około 500 osób, które przez trzy tygodnie
tworzyły wzorcową ekoosadę. (...) W 1999 roku
zorganizowaliśmy "Niedorzeczny Festiwal Dorzecza Bobru"
– twórcze spotkanie okolicznych artystów. Dzięki
nagrodzie Fundacji im. Stefana Batorego w konkursie "Na
najlepsze projekty skierowane do społeczności wiejskich"
w roku 2000 zorganizowaliśmy Festiwal Wiejskich
Alternatywnych Społeczności.W 2001 roku odbył się w
naszej Stacyjce Festiwal Global Ecovillage Network. Po
raz pierwszy w Europie wschodniej spotkali się
przedstawiciele wiosek ekologicznych z całego świata, by
przez dwa tygodnie obradować na temat międzynarodowej
współpracy i lokalnego rozwoju zrównoważonego.
– Całą noc walili w bębny, darli się i włóczyli po wsi.
Jeden leżał na środku drogi. W ostatniej chwili go
zobaczyłem, mało co nie przejechałem traktorem –
opowiada mieszkaniec Wolimierza.
– Bronowałem pole, a tu nagle z krzaków wyłazi jakiś
obcy i pyta mnie, czy go podwiozę do najbliższego miasta
– dodaje drugi.
– Panie, z nich tacy artyści jak z koziej dupy trąba. I
niech pan naszych nazwisk nie podaje, bo oni jeżdżą w
kilka samochodów po wsi. To jakaś mafia – stwierdza
trzeci.
W roku 2002 po raz pierwszy udało nam się zrealizować
ideę Stacji czynnej non-stop przez całe lato. Prężne
łódzkie środowisko alternatywne "Prokadencja", skupione
wokół klubu "Forum Fabricum" postanowiło porzucić miasto
na czas wakacji i współtworzyć z nami działania. (...)
Jeden z uczestników workampu, członek łódzkiej grupy
"Radykalna Manufaktura Metamorfozy Złomu" objawił się
jako wielki talent w artystycznym spawaniu. W ciągu
pobytu na stacji naprawił stary semafor i wykonał
niezwykłe krzesło, które zo-
stanie umieszczone na wysokości ok. 6 metrów na
granitowym słupie.
– Panie, po chuj stawiać krzesło na słupie? Mogliby
ludziom meble w domach ponaprawiać, to by zyskali
poważanie – rzuca refleksyjnie rdzenny wolimierzanin.
Ogromny rower, dynamiczni aktorzy w maskach, muzyka na
żywo, dzikie pola i lasy, po których niosło się echo
bębnów i śmiechu. Pod sklepem, a zarazem koło kościoła w
Wolimierzu, gdzie zwykle spotkać można jedynie kilku
miejscowych pijaczków, w środku dnia odbyło się
przedstawienie, które ściągnęło zarówno dzieci, jak i
wiekowych starców.
– Przyszli, narobili hałasu, to wyszliśmy popatrzeć, co
się dzieje. Takie sztuki to moje dzieci na podwórku
robią. Potem dowiedzieliśmy się, że zrobili tą szopkę,
bo telewizja przyjechała. A pijemy przed sklepem za
nasz, ciężko zarobiony pieniądz – wkurza się kolejny
reprezentant lokalnej społeczności.
W tym roku udało się nam zorganizować wspaniały festiwal
techno oraz artystyczne warsztaty: żonglowania i plucia
ogniem, pieczenia pizzy, ping-ponga, kręcenia dredów,
grania na bębnach, kurs didżejów, a także zbiorowe
wycieczki nad pobliskie jezioro Silver Busem.
– W tym roku przegięli – mówi sołtys Wolimierza Ryszard
Sosnowski.
– Przez cztery doby od zmierzchu do świtu z rejonu
nieczynnej stacji kolejowej dobiegał hałas, który
uniemożliwiał sen osobom, mieszkającym nawet na drugim
końcu wsi. Musieliśmy wezwać policję. Ponad pięciuset
uczestników tej imprezy sterroryzowało wieś. Robili, co
chcieli.
– Obsrali cały teren wokół stacji, kradli kukurydzę z
pola, jeden z lufką w gębie wlazł mi do stodoły i zasnął
na sianie. Mógłby spalić gospodarstwo, ale pies był
czujny – dodaje sąsiad.
Każdy z uczestników Art. Lata mógł postawić swojego
stracha na wróble i łąka przed Stacją zapełniła się
kolorowymi stworami. (...) Istotnym elementem warsztatów
była praca z ciałem.
– Tak pracowali z ciałem, że moje dzieci rano, jak szły
do sklepu, to widziały, jak para pierdoli się na środku
łąki – oburza się wolimierzanka.
– Mieliśmy dosyć. Zwołaliśmy zebranie mieszkańców, a
wtedy okazało się, że szef tych aktorów sprzedał naszą
świetlicę w prywatne ręce. Zebranie odbyło się na dworze
– opowiada sołtys.
– Ponad dziesięć lat temu teatr Klinika Lalek otrzymał
od gminy nieodpłatnie w użytkowanie trzy budynki w
Wolimierzu, w tym wiejską świetlicę – mówi burmistrz
miasta i gminy Leśna Mirosław Markiewicz.
– Wszystkie obiekty były w dobrym stanie. Lider teatru
Klinika Lalek pan Wiktor Wiktorczyk zadeklarował, że w
świetlicy zorganizuje cztery klasy szkoły podstawowej,
naukę języka angielskiego, teatr dla dzieci, przychodnię
lekarską i kurs wytwarzania wyrobów ze sznurków
konopnych. Ponadto świetlicę miał udostępniać
mieszkańcom wsi na zebrania. Jak się okazało, te
deklaracje były utopią. Budynek został zdewastowany.
Teraz pan Wiktorczyk sprzedał obiekt prywatnej osobie.
Teoretycznie miał prawo, ale niesmak pozostał.
– Kiedyś tam zajrzałam – relacjonuje mieszkanka wsi. –
Na środku świetlicy paliło się ognisko, a oni siedzieli
kręgiem. Ja już nie wiem, czy to sekta, czy co?
Latem indiański ślub odprawiła szamanka Ule z Berlina.
Rytuał odbył się według tradycji Słonecznego
Niedźwiedzia. Para młodych przysięgała: "odtąd jesteśmy
związani ze sobą, a jednak każde z nas z osobna jest
wolne".
– Pan Wiktorczyk sprzedał naszą świetlicę za – jak
twierdził – 25 tysięcy złotych, które były mu potrzebne
na wykupienie od PKP budynku nieczynnej stacji kolejowej
– stwierdza sołtys. – Jak się dowiedziałem, stacja nadal
jest własnoś-cią PKP, a władze miasta i gminy Leśna chcą
ten obiekt odzyskać w zamian za dług, jaki kolej winna
jest miastu. Pan Wiktorczyk jeździ po wsi Mercedesem,
który do niedawna był własnością nabywcy świetlicy.
Chciałem zapytać pana Wiktora Wiktorczyka, czy nie uważa
przypadkiem, że po 12 latach eksperyment
cywilizacyjno-artystyczno-ekologiczny prowadzony na
żywym ciele społeczności Wolimierza spalił na panewce, a
szmal z Fundacji Batorego, Fundacji Małych Ojczyzn i
innych źródeł można byłoby wykorzystać bardziej
efektywnie. Szef teatru Klinika Lalek był nieuchwytny
niczym duch, który bieży, kędy chce. Pod domowym
telefonem zastałem wreszcie małżonkę mistrza Jemiołkę
Wiktorczyk. Powiedziała mi, żebym spadał, bo zewnętrzny
świat to zło, a media kłamią.
Wszystkie cytaty pochodzą z oficjalnej strony
internetowej teatru Klinika Lalek. Autor : Bogusław
Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " NIEwarto "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Grzeb i sądź "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W polsatowskich "Informacjach" z braku innych tematów
zajęli się Rokitą. Wymyślili, że odziedziczył nazwisko
po chłopskim diable, który zamieszkuje w wierzbach.
Przypominamy, że w czasach Millera wierzby miały
obrosnąć gruszkami. Wszystkie zeżarł Rokita.
* * *
Szefowie polskich policjantów służących w Iraku
załatwili dla nich kasę u Wuja Sama. Tak samo zresztą
jak wojsko. Słowniki podają, że ktoś, kto z bronią w
ręku walczy za cudze pieniądze w obronie interesów
płacącego, nazywa się najemnikiem. Dlatego gołe pensje
wypłacać mają jednak polscy podatnicy.
* * *
Dzięki TVN 24 wiemy, że jak prezydent Kwaśniewski
odpoczywa w Juracie, to morze wokół jest zamknięte dla
rybaków. Oficjalnie nazywa się to badaniem morskiego
dna. Anatol Miller, rybak z Jastarni, nie może przez to
zarabiać na życie. I też o to chodzi, żeby chociaż
jakikolwiek Miller dostał w kość.
* * *
W "Graffiti" prezydencka Szymczycha powiedziała o nowym
rzeczniku rządu, że nadeszła pora "by rzecznik był
postacią mniej wyrazistą, a bardziej kompetentną". Na
wieść o tym, że Tober był wyrazisty, konie z Janowa
Podlaskiego dostały kolki ze śmiechu.
* * *
W TVN 24 "Raport" o polskich żołnierzach wylatujących do
Iraku. Dziarscy żołnierze zapowiadają, że zostaną
przyjęci życzliwie przez ludność iracką, wszak jadą jej
z pomocą. Najważniejsze jest to, że nie jedziemy tam
jako okupant. Jedziemy jako siły stabilizacyjne z misją
pokojową – ogłasza pułkownik. Następny obraz: Oddział,
gotuj broń! Ognia! – wrzeszczy ten sam pułkownik. Walka
o pokój będzie długa i krwawa.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Premier nie macany
Dialog z kawiarni przed ośrodkiem w Łańsku: Pani, z
rozmarzeniem spoglądając w wygwieżdżone niebo: – Spójrz,
Kaziu, widać Duży Wóz. Pan, nie odrywając wzroku od
kufla z piwem: – To na pewno Lancia.
W demokracji władza miała być bliżej obywatela. Co z
tego wyszło – wszyscy wiemy. Ale jest pewien postęp. Jak
obywatel chce się poczuć blisko władzy, może sobie
wykupić wczasy w rządowym ośrodku w Łańsku.
100 hektarów lasu na brzegu niedużego jeziora. Budynek
główny, kilka mniejszych i parę jednorodzinnych domków
nad jeziorem – ot, ośrodek jak każdy inny. Różnica jest
tylko taka, że tu przeciętny obywatel obcuje
bezpośrednio z elitą. Z tego niezwykłego przeznaczenia
zwykłego ośrodka wynika wiele frapujących kontrastów.
Młode kelnerki prezentują maniery godne
pięciogwiazdkowych restauracji: "Czy zechcą państwo
pozwolić, że już podam ciepłe danie?". Ale zgodnie ze
starą FWP-owską tradycją do każdego posiłku podają
herbatę w szklankach. Ponoć kiedyś kierownictwo ośrodka
podjęło próbę przejścia na filiżanki, ale goście
protestowali, bo lubią ten peerelowski sznyt. Kuchnia
króluje tu raczej prosta – schab z kluskami śląskimi,
smażona pierś z kurczaka – ale na każde z tych dań
wykwintnie ocieka jakiś owoc południowy. Skądinąd
ciekawe, po co kluski śląskie wyjmowali z wody, żeby
teraz moczył je ananas. Pomieszczenie jadalni,
wyposażone jak garaż w halogenowe oświetlenie,
pomalowane jest na dość zaskakujące, choć – trzeba
przyznać – dobrze dobrane kolory: szary, oliwka, zimna
kawa. Modernistycznie ożywiają wnętrze tradycyjne
żyrandole z poroża, jak w domku myśliwskim z epoki
Cyrankiewicza. Dwa kieliszki wina do obiadu kosztują
tyle, co pobyt w apartamencie z całodniowym wyżywieniem.
Ciężkie, pluszowe meble w lepszych pokojach musiały
kosztować wiele tysięcy, ale w łazienkach wybrani przez
poprzednią ekipę wykonawcy remontu zapomnieli położyć
fugi. Spomiędzy biało-różowych kafelków wyziera goły
beton.
W najdłuższy weekend nowoczesnej Europy Zwykli Obywatele
spędzający czas w Łańsku mieli okazję poobcować z samym
premierem, choć – powiedziałabym – raczej pośrednio.
1 maja, kiedy premier bawił jeszcze w ogrodach
prezydenckich, po zacienionych wąskich alejkach ośrodka
przemykały kolumny rządowych wozów. Dyskretnie – bo bez
wycia syren, ale i tak można powiedzieć, że rzucały się
w oczy: dwa wyposażone w policyjne światła na dachu
Chryslery Voyagery, wielkie czarne BMW i skromnie
zamykający pochód Fiat Tempra, w zwartym szyku
dopierdalały setką, płosząc leśne zwierzęta i miejskie
jamniki przywiezione tu przez Zwykłych Obywateli na
wywczas. Kiedy któryś ze stałych bywalców ośrodka
zapytał poufale – jak to bywa między władzą – czy nie
mogliby zachowywać się trochę powściągliwiej, skoro nie
mają jeszcze nikogo do chronienia, błyskotliwy oficer z
BOR-u oświadczył pogodnie: "A, to dla festynu". Ano.
Spostrzeżenie było o tyle trafne, że trudno zrozumieć,
po co – lecąc na parodniowe wczasy helikopterem –
Przywódca Narodu ciągnie za sobą cały park maszynowy
ziemią. Zwłaszcza że nie planował urządzać wycieczek po
okolicy. – Takie są przepisy – można usłyszeć w
odpowiedzi. Nikt oczywiście nie dodaje, że przepis ów to
uchwała Rady Ministrów, czyli jest to przywilej, który
rząd przyznał sam sobie.
Po terenie ośrodka przechadzali się dobrze zbudowani
młodzi ludzie z giwerami w rączkach, dla niepoznaki
chowając rączki w reklamówkach.
Poza paradami samochodów i obstawy jedynym widomym dla
obywateli znakiem obecności premiera między nimi były
głośne przeloty rządowego helikoptera. W tę i we w tę,
nad całym ośrodkiem, dwa razy na każde przybycie i odlot
Leszka M., bo helikopter wysadzał go gdzieś niedaleko,
ale stacjonował w Szymanach.
Premier zachowywał się dyskretnie i powściągliwie. Tylko
nieliczni dostą-pili zaszczytu ujrzenia go. Mieszkał
bowiem na uboczu, w domku zwanym "stynka", do którego
nie prowadzą żadne drogowskazy, ale ci, co powinni, i
tak wiedzą, gdzie jest. Do stołówki nie chodził, na
spacery się nie wybierał, dłoni nie ściskał, raz tylko
pojawił się po zmierzchu na prywatnym ognisku
zorganizowanym dla "wczasowiczów z uprawnieniami". Nie
wolno przecież dopuścić, by obywatel za pieniądze mógł
dotykać premiera, skoro mu nawet striptizerki w knajpie
nie wolno.
Zwykły obywatel mógł za to otrzeć się o innych, także
znaczących, przedstawicieli elity władzy. Czasem, gdy
Lanciami pomykali po ścieżkach zdecydowanie wolniej niż
BOR i prawie niepostrzeżenie, a czasem nawet w
bezpośrednim zetknięciu. Kiedy, będąc Zwykłym
Obywatelem, powiesz "dzień dobry" reprezentantowi elity,
który przechadza się dostojnie w otoczeniu rodziny, nie
odpowie ci po prostu "dzień dobry". Odpowie ci tonem
łaskawym, ale podkreślającym dystans: "pozdrawiamy,
pozdrawiamy", czyniąc przy tym gest nieco podobny do
papieskiego.
Jeszcze parę lat temu główny budynek ośrodka, "Puszczę",
krył zszarzały eternit. Dziś leży tam imponująca, gruba
na pół metra, zbita strzecha. Mówią, że to słoma, która
powychodziła z butów reprezentantom kolejnych elit
przybywającym tu na wywczasy.
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wolne miasto Warszawa
Koniec dręczącego warszawskich kierowców WaPsurdu!
Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia, IV Wydział
Grodzki, postanowił umorzyć sprawę przeciwko Piotrowi
Kłopotowskiemu obwinionemu przez Straż Miejską o
parkowanie "w strefie płatnego parkowania" bez
uiszczenia opłaty.
To postanowienie jest krokiem milowym na drodze do
pozbycia się ze stolicy firmy dręczącej kierowców
drogimi opłatami, mandatami i blokadami na koło. Firmy,
która z każdej stówy przychodu odprowadzała do kasy
miasta zaledwie 23,4 zł. Firmy, która została wybrana
przez radnych w sposób mało przejrzysty i podejrzany.
Firmy, która podpisała z miastem umowę tak tajną jak
najtajniejsze sekrety Mosadu. Firmy, która nie poddaje
się miejskim kontrolom i ukrywa przed nimi dokumenty.
Piotr Kłopotowski zaparkował swojego Merola w centrum
przy ulicy Wilczej i ośmielił się nie zapłacić za
parkowanie w automacie WaParku. Wniosek o ukaranie
złożyła Straż Miejska, która z zadziwiającą rzetelnością
dba o interesy prywatnej firmy WaPark. 21 lutego tego
roku sąd rozpatrzył sprawę i orzekł, że Kłopotowski nie
płacąc nie naruszył prawa.
Tematem Waparku zajęliśmy się dogłębnie w "NIE" (nr
12/2002) w artykule "WaPsurd". Podałem wówczas dziesięć
powodów, dla których nie powinniśmy płacić haraczu za
parkowanie. Tak się składa, że w uzasadnieniu
postanowienia w sprawie Piotra Kłopotowskiego padają
podnoszone przez "NIE" argumenty. Świadczy to o wielkiej
odwadze sędziego Adama Mitkiewicza, który przeciwstawił
się bezprawiu i głupocie.
Uzasadnienie postanowienia jest dla WaParku bezlitosne.
Nie pozostawia żadnych wątpliwości, że waparkowcy nie
mieli i nie mają prawa do jakichkolwiek opłat, a Straż
Miejska nie może za ich brak karać mandatami i
blokowaniem pojazdów. Sąd wyjaśnił, że nakładanie
podatków i innych danin publicznych może nastąpić tylko
w formie ustawy. Sąd nie uwzględnił w tym miejscu
orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który owszem
potwierdził to, ale do 30 listopada zezwolił na
bezprawne pobieranie haraczy. Zdaniem sędziego
Mitkiewicza okoliczność ta nie ma znaczenia dla oceny
prawnokarnej czynu zarzucanego obwinionemu. Sąd w swoim
uzasadnieniu wykpił naciąganą interpretację Straży
Miejskiej, jakoby kierowcy nie płacący popełniali
wykroczenie z kodeksu drogowego nie stosując się do
znaku informacyjnego "strefa płatnego parkowania". ...
nie można uznać, że nie zastosowanie się do znaku
informacyjnego, wypełnia znamiona wykroczenia z art. 92
par. 1 k.w. – stwierdził sędzia Adam Mitkiewicz. Brawo!
O tym właśnie pisałem, wspominając, że zuchwale nie
stosuję się do znaku informacyjnego Radio Maryja i żądam
dla siebie surowej kary.
Ustalmy fakty:
* WaPark nie miał prawa pobierać haraczu za parkowanie.
* Nie miał też prawa karać mandatami.
* Straż Miejska bezprawnie wlepiała mandaty i zakładała
blokady na koła.
Czy my, wielokrotnie oszukani i naciągnięci przez WaPark
kierowcy, walczący z zablokowanymi kołami, płacący
nałożone bezprawnie mandaty, mamy prawo dochodzić swoich
racji? Żądać zwrotu pobranych nienależnie pieniędzy?
Zapewne zajmą się tym prawnicy. Jedno jest pewne: ja od
dziś nie płacę WaParkowi ani złotówki, a gdy mi przyłożą
mandatem, pójdę do sądu.
Skutki spapranego prawa: Zeszłoroczna kontrola NIK
wykazała, że płatne parkowanie zostało wprowadzone z
naruszeniem prawa nie tylko w Warszawie. Działo się tak
między innymi w: Płocku, Toruniu, Sopocie, Olsztynie,
Zielonej Górze i Siedlcach. Radomski Zarząd Miasta
musiał zwrócić kierowcom prawie 50 tys. zł po
niekorzystnym dla radnych wyroku NSA.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miasto hasa na golasa
Burmistrz może nierozsądnie wywalać pieniądze na lewo i
prawo, byleby jego decyzje klepnęli radni. Może rujnować
miasto, a i tak, jak ma w radzie większość, nie udaje
się go odwołać i zastąpić kimś bardziej rozważnym. Tak
stanowi prawo.
Mieszkańcy Lędzin (woj. śląskie) mieli szczęście. Gdy
szli do wyborów, nikt nic nie wiedział o bankructwie
miasta. Wygrał ten, który odwiedził więcej domów, więcej
osób przyjaźnie poklepał po plecach, ładniej się
uśmiechał. O dziurze w kasie zrobiło się głośno dopiero
wówczas, kiedy pracownicy Urzędu Miasta nie dostali
wypłaty za listopad.
– Nie wiedziałem, że jest tak źle. Nie wiedziałem, że
jest tak źle – powtarza Władysław Trzciński, nowy
burmistrz. – Ale proszę nie myśleć, że gdybym wiedział,
to zrezygnowałbym z ubiegania się o stanowisko. Trzeba
ratować miasto.
Miasteczko bankrut
Przy świeczkach nie da się pracować. Głupio by też
wyglądało, gdyby urzędnicy ogrzewali się przy
koksownikach. Tymczasem magistrat ma długi i wobec
przedsiębiorstwa dostarczającego energię cieplną, i w
zakładzie elektroenergetycznym. Wisi nawet firmie
sprzedającej papier do faksów.
Na początku grudnia na koncie Urzędu Miasta było niecałe
200 tys. zł. A do zapłaty na już – dziesięć razy więcej.
Wśród zaległości były i drobiazgi, jak niecałe 50 zł za
kserokopie map, i niezapłacony podatek dochodowy w
wysokości 57 tys. zł. Jeszcze na tydzień przed gwiazdką
burmistrz nie miał skąd wyłuskać kasy dla swoich
pracowników.
Po województwie poszła fama, że miasteczko
zbankrutowało.
Z końcem roku minął termin spłaty kredytów bankowych. 30
grudnia Lędziny powinny oddać ponad 20 tys. zł.
Następnego dnia mijał termin spłaty 1,5 mln zł.
– To nie wszystko. Wraz z długami spółki, która jest
własnością gminy, zaległości Lędzin sięgają 4 milionów –
twierdzi burmistrz Trzciński, który już rządził
Lędzinami. Był pierwszym burmistrzem w kapitalistycznych
dziejach Lędzin. Po nim na 8 lat stołek objął Mariusz
Żołna. Radość ze zwycięstwa skończyła się w momencie
wypłaty wynagrodzeń. Wtedy Trzciński dowiedział się, że
miejskie konto zablokował komornik, który działał na
wezwanie spółki Master zniecierpliwionej czekaniem na
207 tys. zł (nie licząc odsetek) należnych za
składowanie śmieci na wysypisku.
Później burmistrz Trzciński przeszedł bombardowanie całą
serią szokujących wiadomości. Dowiedział się na
przykład, że miejskiej spółce Partner miasto nie
zapłaciło za zlecone remonty. Wyszło na jaw, że gmina ma
długi nie tylko w urzędzie skarbowym, lecz także w ZUS.
Żeby uchronić się przed kolejnymi przykrymi
niespodziankami, burmistrz powrócił do peerelowskiego
centralnego sterowania – każde pismo, które przychodzi
do urzędu i z niego wychodzi, najpierw musi znaleźć się
na jego biurku.
Miło już było
Lędziny są gminą od 1991 r., kiedy to przestały być
dzielnicą Tychów. W miasteczku mieszka 16 tys. ludzi.
Pod nosem mają fabrykę Fiat Auto Poland. Od drugiej
strony miasteczka jest zjazd na Wschodnią Obwodnicę GOP
(a to oznacza bezpośrednie połączenie drogowe z
Warszawą, przejściami granicznymi ze Słowacją i Czechami
oraz z autostradą Wrocław–Kraków). Na terenie gminy
znajduje się kopalnia Ziemowit (działająca). O takim
położeniu większość gmin w Polsce może tylko marzyć.
Dlatego lędzinianie zaczęli walczyć o samodzielność, gdy
tylko stało się to możliwe. Walkę prowadził obecny
burmistrz – ten sam, który teraz załamuje ręce. Przed
rokiem 1991 był wiceprzewodniczącym Miejskiej Rady
Narodowej w Tychach, po secesji Lędzin objął posadę
burmistrza.
– Kiedy odchodziłem, miasto miało 15 starych miliardów
nadwyżki budżetowej – mówi. – To, co zaoszczędziłem, mój
następca jedynie wydawał.
Mariusz Żołna nie zaprzecza. Wydawał. Wybudował kryty
basen, trzy urzędy pocztowe, parkingi, kanalizację.
Stworzył duży Zakład Opieki Zdrowotnej. Miasto opłacało
naukę swoich olimpijczyków w Anglii i Niemczech.
Dzieciom z biednych rodzin kupowało podręczniki,
studentom fundowało stypendium w wysokości 800 zł na
semestr. Czy wydawał za dużo? Zawsze można dyskutować,
czy nowa poczta jest potrzebna, czy nie. To zależy od
punktu widzenia.
– W pierwszych latach samorządu nie było kłopotów z
pieniędzmi. Wtedy był inny problem: jak je mądrze
wydawać – tłumaczy eksburmistrz.
Nowy burmistrz nie zarzuca poprzednikowi, że wyrzucał
pieniądze w błoto. Tylko, że wydawał pieniądze, których
nie miał. Tuż przed wyborami wyremontowano jedną z ulic,
a na innej wykonano kanalizację. Obie inwestycje były
jak najbardziej potrzebne. Tyle że kosztowały 3 mln zł.
Wirtualny budżet
Kredyty, kredyty, kredyty. Za pomocą nowych pożyczek
spłacano stare. Zdaniem Władysława Trzcińskiego na tym
opierała się strategia Żołny. Swoje podejrzenia
burmistrz opiera na analizie budżetu za 2002 r.
– To jakaś fikcja – mówi Trzciński. Przypuszcza, że
poprzednikowi potrzebny był taki budżet tylko po to, aby
pokazywać go w bankach, w których Lędziny starały się o
pożyczki.
Na początku roku uchwalono, że dochody Lędzin mają
wynieść 30,9 mln zł. Ta kwota wkrótce została
skorygowana. Lędziny miały zarobić już tylko 26,1 mln.
Rzeczywiste dochody są prawie o połowę niższe.
– Jak można było zaplanować, że w 2002 roku dochody ze
sprzedaży prawa własności nieruchomości wyniosą ponad 8
milionów złotych? Przecież w latach wcześniejszych były
to sumy rzędu 100, 200 tysięcy – oburza się Trzciński.
– Prowadziliśmy bardzo zaawansowane rozmowy z pewną
firmą logistyczną zainteresowaną zakupem 30 hektarów
ziemi. Gmina mogła zarobić kilka milionów i to
uwzględniliśmy przy planowaniu budżetu. A potem, gdy
firma niestety wycofała się, dokonaliśmy korekty
budżetu. – Żołna uchyla rąbka tajemnicy. Jego zdaniem
obecny burmistrz panikuje. Gdyby on (tzn. Żołna) był
burmistrzem, wiedziałby, jak wyprowadzić gminę z dołka.
Można hulać legalnie
Władysław Trzciński rozgryzł swojego poprzednika. Pod
koniec grudnia Lędziny miały otrzymać bardzo wysoką
pożyczkę z Funduszu Ochrony Środowiska na budowę
oczyszczalni ścieków. Pożyczka została wstrzymana ze
względu na raban, jaki zrobił Trzciński. Gdyby siedział
cicho, pieniądze trafiłyby na konto gminy i byłoby ich
tyle, że spokojnie można by popłacić wszystkie długi.
Banki nie robiłyby kłopotów w zaciąganiu kolejnych
kredytów i tak by się zdobyło kasę na oczyszczalnię. A
co potem? Kolejne kombinacje? Tego nie wie nikt. Ani
obecny burmistrz, ani poprzedni.
Nie wie również Regionalna Izba Obrachunkowa.
Instytucja, która kontroluje finanse gmin.
Teraz właśnie prowadzi kontrolę w Lędzinach.
– To pierwszy tak drastyczny przypadek – mówi Dariusz
Pluta, radca prawny RIO w Katowicach.
Czy Lędziny mogą zbankrutować? Nie! Zgodnie z polskim
prawem, jest to niemożliwe. Jeśli w gminie zapanuje
chaos, to premier powołuje komisarza, który ma
zaprowadzić porządek. Jednak zawieszenie legalnie
wybranych władz gminy jest możliwe tylko w razie
"powtarzających się rażących naruszeń prawa". Znaczy to,
że nie wystarczy, by gminna władza łamała prawo. Musi to
robić... nagminnie. I rażąco, czyli na przykład nie
uchwalając budżetu.
W Lędzinach do tego nie doszło. Poprzednie władze
wydawały pieniądze zgodnie z prawem. I wydawały pro
publico bono. Bo nikt nie zaprzeczy, że lepiej, by gówna
płynęły podziemnym rurociągiem, niż trafiały do dziur
wykopanych w ziemi.
Autor : Robert Kosmaty
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak zabija Wyborcza
W Polsce bohaterem się bywa. Tak samo jak Żydem. Można
nim być i nagle przestać.
Nawet niekoniecznie zależy to od polityki. W gospodarce
rynkowej o wszystkim decyduje popyt.
7 kwietnia 1981 r. w Szczecinie doszło do tragicznego w
skutkach pożaru. Sfajczył się Kombinat Gastronomiczny
"Kaskada". Żywcem spłonęło 14 osób: ośmioro pracowników
restauracji i sześcioro praktykantów. Ocalała tylko
jedna osoba przebywająca wówczas w budynku: 19-letnia
uczennica Zespołu Szkół Gastronomicznych – Alicja
Ignacik.
Pożar ten to jedno z największych nieszczęść, jakie
dotknęły powojenny Stettin (nie licząc oczywiście
bankructwa stoczni). Porównuje się go do wybuchu
warszawskiej Rotundy. O pożarze i losach ocalałej
dziewczyny nakręcono w zeszłym roku film, a przed
miesiącem – w 2002 r. – szczeciński dodatek "Gazety
Wyborczej" zamieścił wzruszający reportaż.
Właśnie on skłonił mnie do tej relacji.
Ala
27 kwietnia 1981 r. był w Szczecinie pięknym, słonecznym
i ciepłym dniem (na podstawie "GW"). Tuż przed ósmą rano
do najbardziej prestiżowej w mieście restauracji
"Kaskada" przybiegła świeża i niewinna jak skowronek
praktykantka Ala Ignacik. Skromna dziewczyna z prowincji
szybko wskoczyła w fartuszek i czekając na przydział
obowiązków usiadła z podręcznikiem w dłoni w jednej z
sal restauracji.
W pewnej chwili usłyszała okrzyk "pali się". Krzyczała
wybiegająca z budynku sprzątaczka, pani Genowefa Bonter.
Była 8.03, może 8.04... Kiedy uczennica Alicja usłyszała
ten okrzyk, na korytarzach restauracji było już pełno
dymu, szybko wdzierał się ogień. Zdała sobie sprawę, że
jest sama i zdana tylko na siebie. Nie wiedziała, co
zrobić.
Intuicyjnie weszła na stół, z niego na parapet okna.
Wybiła je kolanem i przeszła na wąski gzyms. Stała na
nim trzymając się jakiegoś żelastwa, które nagrzewało
się parząc jej dłonie. Przed budynkiem temperatura była
tak wysoka, że wyginały się znaki uliczne. Wisiała tak
kilkanaście metrów nad ziemią, gdy nagle zobaczyła tuż
pod sobą młodzieńca. Stał w koszu wysięgnika samochodu
ciężarowego i nie bacząc na dym i płomienie spokojnie
namawiał ją, by podała mu rękę i zeskoczyła do kosza
(wysięgnik wyżej nie sięgał). Posłuchała go i ocalała.
Po zaliczeniu pogotowia zrozpaczoną i załamaną Alę
czekała jeszcze "oficjałka". Następnego dnia w asyście
prasy musiała wręczyć kwiaty swoim wybawcom. Na
zamieszczonym w "Gazecie Wyborczej" zdjęciu stoi skromna
dziewczyna ze swoimi wybawcami: Ryśkiem Malinowskim i
nieżyjącym już Januszem Krzewińskim.
Pani Alicja, czyli ówczesna Ala, nie chce wracać do
tamtych wydarzeń, z szacunku wobec tej woli nie podajemy
więc jej nowego nazwiska. Ma uraz. Jest szczęśliwa i
szanuje cudem darowane jej życie. Miejsce po "Kaskadzie"
stara się omijać... Tyle "Gazeta Wyborcza". Teraz ja.
Janusz
Chłopakiem, który ryzykując życiem wskoczył do kosza i
"pojechał" ratować dziewczynę, był 26-letni wówczas
dekarz Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki
Mieszkaniowej Janusz Krzewiński. W dniu pożaru w pracy
zjawił się punktualnie, o siódmej. Słoneczko było
wesołe, jego zaś męczył malutki kacyk. Poprzedniego dnia
przy dźwiękach Armstronga i Perfectu zrobili z żoną po
kilka gram. Ale było dobrze.
Tego dnia miał z szefem Staśkiem Matusiakiem i Ryśkiem
Malinowskim – kierowcą Stara z wysięgnikiem – zakładać
rynny w budynku przy ul. Światowida.
Z bazy wyjechali tuż przed ósmą. Wszyscy trzej siedzieli
w szoferce. Nagle zobaczyli kłęby gęstego dymu.
– Pewex się jara! – krzyknął Janusz i znacząco popatrzył
na kolegów. Uśmiechnęli się na myśl o paru fantach i
szybciuteńko pojechali w stronę dymu.
Gdy już byli prawie na miejscu, zorientowali się, że to
nie Pewex, tylko stojąca naprzeciwko "Kaskada". Ich
samochód zatrzymał jakiś człowiek i wykrzyczał, że
trzeba ratować dziewczynę w oknie na II piętrze. Rysiek
został za kierownicą, Janusz wskoczył do kosza, Stasiek,
pan Stanisław, pokierował wozem.
Dalej było jak w "GW". Dodać najwyżej można, że
temperatura była tak wysoka, że zaczął się topić lakier
na samochodzie i kierowca odjeżdżał z rozłożonym jeszcze
wysięgnikiem.
Postawili dziewczynę i odjechali do roboty. Po drodze
dogadali się, że żaden pary z gęby nie puści, bo
kierownik by ich zabił, gdyby dowiedział się, że jadąc
na robotę zboczyli z drogi.
Po robocie wrócili do bazy, a tam wszyscy opowiadali o
pożarze "Kaskady". Pan Stasiek się wygadał, ucinając
jakąś fantastyczną opowieść słowami: "Wiem, dziewczynę
żeśmy ściągali".
Ale dalej była cisza. Janusz wrócił do domu, zjadł obiad
i zabrał żonę z małym dzieckiem na spacer. Słowa
kobiecie nie powiedział, żeby mu nie jęczała, że się
znowu wychylił. Głupia sprawa, ale dopiero co wyszedł z
kryminału. Gdy urodziło się im dziecko, było ciężko.
Podpieprzył więc komuś wózek dziecięcy. Złodziejem nie
był, kraść nie potrafił, kłamać też nie, to i wylądował
w pace.
Tajemnicy jego bohaterskiego czynu nie udało się przed
starą ukryć. Następnego dnia z kumplami znowu montowali
rynny, a gdy wrócili do bazy czekała już na nich prasa i
dziewczyna, którą ocalili. Dzień później zdjęcie Janusza
obiegło cały kraj. Żona Janusza nawet się go nie
czepiała... Po kilku tygodniach jego firma świętowała
25-lecie. Przy okazji akademii nagrodzono bohaterów.
Każdy dostał:
– od PZU – 500 zł (niecała tygodniówka) minus podatek;
– od "Solidarności" (był rok 1981) – plastikowy zegar
ścienny;
– od państwa – srebrny medal Za Ofiarność i Odwagę.
Po uroczystości bohaterowie wypili na ławeczce po jednym
piwie i rozeszli się każdy w swoją stronę. Janusz zabrał
żonę i dziecko na lody, potem poszli kupić mu garnitur i
krawat, na wypadek, gdyby znów został bohaterem, bo tego
dnia występował w pożyczonym.
Bohaterem więcej nie był, ale garnitur się przydał za
rok, w sądzie. Latem 1982 r. wystartował do niego jakiś
małolat. No to dostał kilka razy w twarz. Zamiast
przyjąć ciosy z godnością, jako zasłużone, pokrzywdzony
nie mógł sobie darować przyjemności zakapowania
bohatera. Stan wojenny, pobicie... Czekał na sprawę.
Któregoś dnia, co tu dużo gadać, nawalił się z kumplami
i na urwanym filmie ukradł flaszkę wódki. Złapali go,
oczywiście, bo co z niego za złodziej. No i porobiło
się: karany wcześniej, kradzież w stanie wojennym,
pobicie... Recydywa. Przegarował 9 lat: od dzwona do
dzwona.
Wyszedł w 1991 r. Żona czekała, ale świat się zmienił.
Założył firmę usług budowlanych Jano-Service. Najpierw
szło, potem się popsuło. Żonę i dorosłego syna
odwiedzał, ale nie byli już razem, działalność firmy
zawiesił.
Gdzieś tak przed sześcioma laty spotkał znanego
szczecińskiego wydawcę Maćka Wędzińskiego i zamieszkał w
remon-towanym przez niego domu w Węgorniku.
Zaprzyjaźnili się i Janusz został kimś w rodzaju
"majordomusa".
Przed rokiem, w 2001 r. autobus zabił najlepszego kumpla
Janusza – Janka Niedźwiedzia. Potem telewizja podała, że
Janusz też nie żyje.
My
Siedzimy tak sobie z Maćkiem i Januszem i gadamy o
życiu. Słuchamy muzyki sprzed 20 lat, popijamy wódeczkę
i uważamy, żeby "Wyborczej" nie uświnić, bo to dla
Janusza pamiątka.
– Jak o kimś napiszą, że zmarł, to ten człowiek długo
żyje – pociesza Janusza gospodarz, Maciek.
– No to ile ja pożyję, jak mnie już drugi raz chowają,
osobno "Wyborcza", osobno telewizja, a żaden dziennikarz
nie chce słyszeć, że żyję – śmieje się Januszek. – Już
dwa razy byłem w urzędach sprawdzać, czy żyję. Żyję, ale
widać do historii nie pasuję.
– Miejsce po "Kaskadzie" omijasz? – pytam chcąc nawiązać
do bohaterki "GW".
– A czemu? – dziwi się Janusz. – Jest tam fajny ogródek
piwny. Jak jestem w Szczecinie, to lubię tam zajść.
Tylko koledzy na mój widok uciekają, jakby trupa
zobaczyli.
Garnitur przeżył, medal też. Jedynie plastikowy zegar od
"Solidarności" z czasem szlag trafił. Zegar skonał wraz
z mitem fundatora. Mit obdarowanego żyje dzięki
uśmierceniu bohatera. Jest jak Wałęsa – jego
pobohaterskie postępki nie pasowały do mitu.
Fot. MACIEJ WĘDZIŇSKI
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tylko półgłówki opuszczają dniówki
Dla zaplutych karłów rewolucji
Poczułem przyjemne mrowienie w pupie oraz wzmożony
ślinotok dzięki proletariackiemu humanizmowi zapisanemu
w szarej masie kresomózgowia. Czucie pobudzone zostało w
księgarni EMPiK widokiem "KALENDARZA ROBOTNICZEGO
2004"!!! Łoooooooooo!!! Zadzwoniłem do publiszera w
Krakowie, którego nie wymienię z imienia – bo nie dawał
łapówki za napisanie tego tekstu:
– Skąd taka u Pana Szanownego diateza? – zapytałem.
– Panie, "Kalendarz Robotniczy 2003" był najlepiej
sprzedającym się kalendarzem w roku 2002, a teraz tego
nadrukowaliśmy bardzo dużo, bo liczymy na sukces.
– No ale skąd w Polsce robotnicy?
– Nie! Nie! Robole nie! Robotników u nas jak na
lekarstwo! Kupuje nas inteligencja! Studenci! Najwięcej
sprzedajemy w kioskach na Jagiellonce i w Prusie przy
Uniwersytecie w Warszawie.
Żeby zatem dać widomy znak przynależności do ludzi
mądrzejszych, kupiłem se "Kalendarz Robotniczy 2004".
Merytorycznie składa się on z kalendarza zasadniczego.
No wiecie – styczeń to January i imieniny Izydory
obchodzone są drugiego w sobotę. Wartość zasadnicza tego
proproletariackiego dzieła – wydanego zresztą przez
właścicieli wydawnictwa o genezie powielaczowej bibuły –
to socrealistyczne plakaty propagandowe z początku
drugiej połowy XX w.
Ta niewyrafinowana edycja ma jednak już w zamyśle
wydawcy dostarczyć unikatowego wrażenia: przeżycia
"przeszłości" w "przyszłości" (po angielsku wołają to:
Post in the Future). Nabywca, przykładowo ja, przeżyje
jutro to, co mój tatuś przeżył wczoraj. Pośmierduje
"Matriksem", wybaczcie mi.
Dodatkowym walorem tej publikacji jest możliwość
analizowania wielkiej historii w kontekście małych, a z
pozoru nieistotnych drobiazgów. Na przykład takim samym
symptomem wielkości Rzymu starodawnego jest wrak
Koloseum jak złom miedzianego garnka. Równie łatwo
mniemać o kulturze, państwie i cywilizacji poznając
naklejki wódczane jak analizując najskrytsze archiwa
organizacji szpiegowskich. Na to, że Centralna Agencja
Wywiadowcza trudziła się w latach zimnej wojny tam,
gdzie nie trzeba, dam dowód opisując, co widzę.
Strona tytułowa "Kalendarza Robotniczego 2004" to plakat
Mieczysława Bermana "MILICJANT – TWÓJ PRZYJACIEL I
OBROŇCA". Plakat ten widziała cenzura, zaakceptowała
władza i co? Widzimy na nim milicjanta – ta większa
postać! A cień jego jest jeszcze większy. Po cóż ten
cień nie przydający plakatowi realizmu a sugerujący
znaczenie, które trafnie oddał Mark Twain: każdy
człowiek jest jak księżyc, ma swoją zacienioną stronę,
której nie ujawniłby nikomu. Oczywiście człowiek
patrzący na plakat tak tego nie przemyśli. Człowiek
widzący cień czuje: coś tu jest nie w porządku. Do tego
ten mały chłopiec, przyjaciel milicjanta, z ręką w
kieszeni na szerokości rozporka. Jak patrząc na taką
graficzną grafomanię miałbym mieć zaufanie do milicji?
Styczeń 2004 r. przeżywać będę pod wezwaniem plakatu:
"BĄDŹ CZUJNY WOBEC WROGA NARODU". Po pierwsze,
odwoływanie się do narodu przez komunistę jest
drastyczną polityczną niepoprawnością. Po drugie, jednak
błąd na plakacie jest, bo wróg ulepiony został przez
Pana Boga z gliny, ale nie nakrył go Bóg beretem z
antenką! Wrogowie, co widać na licznych filmach
dokumentalnych z tamtego okresu, chętnie nosili na
głowach chusteczki do nosa zasupłane na rogach.
Czerwiec będzie kolejnym miesiącem wartym przeżycia
zgodnie z duchem kalendarza dla pseudoproletu. Adorować
będę plakat Lecha Bagińskiego z 1952 r. zatytułowany:
"Każdy wzorowy saper dumą naszej jednostki", nad którym
widnieje napis "KAŻDY WZOROWY SAPER CHLUBĄ NASZEJ
JEDNOSTKI". Propagandowy nonsens tkwi nie w tym, że
saper trzyma niby-szuflę od śniegu i słuchawki od
discmana na uszach. Chodzi przecież o to, że każdy saper
jest wzorowy, bo pozostali polegli w służbie narodu.
Władza ówczesna i propaganda chciała jednak saperów
podzielić, prawdopodobnie biorąc pod uwagę stopień
zapierdzenia kaleson – bo co innego? Mniej zapierdziane
kalesony i dostawało się odznakę WZOROWY SAPER, na
której widnieją pół zębatego koła, dwa kłosy i dwa
tomahawki nawiązujące chyba do indiańskiej genealogii
zawodu sapera.
Lipiec też kroi się nieźle. Imieniny obchodzą w Polsce:
Odon, Gotard, Estera, Ewalda, Edgar, Lukrecja, Witalis,
Gwalbert, Ulryka, Benita, Marika, Lilia, Innocenty oraz
Urban.
Jeżeli miałoby się to okazać prawdą, to każdemu
posiadającemu dowód z jednym z wymienionych imion, kto
napisze do redakcji w tym czasie, prześlę kwiatek z
powinszowaniem.
Lipiec przebiegać będzie pod wspomnieniem grzechu sprzed
52 lat pod tytułem "BUDOWLE SOCJALIZMU NASZĄ DUMĄ".
Hasło to zamieniane w praktykę przez następne dekady
było przyczyną klęski ustroju. Socjalizm miał zaspokajać
ludzkie potrzeby, a nie budować naszą dumę, która
częściej – okazuje się – przeszkadza, niż pomaga. Dumą
były kopalnie, koleje i huty, dzięki którym mieliśmy
więcej stali wyprodukowanej na mieszkańca niż NRF (tak
to wówczas brzmiało). Niebotyczny wskaźnik
ucywilizowania – tyle że gówno z tego wynikało dla
człowieka nie mogącego kupić wygodnych butów. Klęska
centralnego planowania produkcji polegała na tym, że
kopalnie wydobywały coraz więcej węgla, ten trzeba było
przewieźć do hut, do czego potrzeba było coraz więcej
wagonów, które były robione z coraz większej ilości
wytapianej stali. Samonapędzający się paradoks. Coraz
większy przemysł ciężki rozwijał się w jeszcze większy
przemysł ciężki na potrzeby przemysłu ciężkiego. Była z
tego tylko duma i pompatyczne zdjęcia w Kronice
Filmowej. Absurd samopożerającego się i
samonapędzającego przemysłu ciężkiego ekonomiści zaczęli
dostrzegać dopiero u zmierzchu PRL. Dokładnie widać go
jednak już na plakacie z 1952 r. Trzy potężne – jak
groby faraonów – silosy nieznanego przeznaczenia. Dwa
mniejsze bojlery, a do tego jakaś krwawa plątanina rur i
w samym rogu leniuchująca klasa robotnicza pod flagami i
transparentami. I po co były Amerykanom
satelity szpiegowskie?
Kolejny wytrysk niezrównoważonej umysłowo propagandy
przeżyjemy we wrześniu: "ZSRR OBROŇCA POKOJU PRZYJACIEL
DZIECI". Tadeusz Trepkowski, który wyemanował to dzieło
plakatowe, wygłupiał się albo był głupi. Co ma obrońca
od pokoju do przyjaciela i jak to się ma do dzieci? Dziś
wyobraźnia nasuwa, że Związek Radziecki bronił przed
ciekawskimi pokoju, w którym pedofil zaspokajał popęd.
Najbardziej atrakcyjny w 2004 r. wydaje się dopiero
niestety grudzień. Prawdziwy sen wariata po LSD:
"KOMUNIZM TO WŁADZA RADZIECKA PLUS ELEKTRYFIKACJA".
Dodałbym w tym samym tonie: Kapitalizm to kodeks
handlowy razy masturbacja minus 22 proc. VAT.
Imperializm natomiast to Pizza Hut w Słupsku minus onuca
mojego dziadka z 1939 r. dzielone przez stosunek dolara
do złotego. Zimna wojna to litr Jasia Wędrowniczka razy
sinus litra Smirnoffa dodać zero litrów soku
grejpfrutowego oraz jeden do minus trzeciej lodu.
Generalnie kolosalnie wychodzi z tego prawda historyczna
pewna jak prawo grawitacji i wyliczalna. Bezmózga
kreatura ryła w kierownictwie słusznej idei pośród
zastępów filozofów, więc przodujący ustrój zdechł.
Wałęsa i Reagan byli do tego zupełnie niepotrzebni,
chociaż pozornie grają oni role pierwszoplanowe
przesłaniając sobą istotę zagadnienia.
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bóg nie wierzy w Boga "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Matka Boska i zabójcy
Matka Boska Częstochowska nawiedziła województwo
podkarpackie. Jest jeden trup
i zagadka: proboszcz zabił czy raczej biskup i dlaczego
sukienkowi dobrodzieje
tak uciekali, że pozwolili skonać dziecku, które
przejechali?
7 maja, wtorek
11-letnia Ania Betleja przykleja na oknach rodzinnego
domu w Połomi wizerunki Matki Boskiej Częstochowskiej.
Po 2 zł za sztukę. Dziecko było tego dnia dwa razy w
miejscowym kościele. Połomia przygotowuje się do
wielkiego święta. Pobocza drogi krajowej nr 9 z Rzeszowa
do Barwinka migocą kolorowymi wstążkami i flagami w
barwach narodowych i watykańskich.
Przed piątą po południu samochód z kopią obrazu MB
Częstochowskiej przyjeżdża do kościoła w Jaworniku.
Zjechała duża grupa księży. Uroczysta msza. Dzieci
przyjmują sakrament bierzmowania z rąk biskupa Edwarda
Białogłowskiego.
Kolację dla księży przygotowano w miejscowej szkole
podstawowej. Usługują nauczycielki.
Przed ósmą wieczorem pierwsi księża zaczynają opuszczać
Jawornik w swoich samochodach. Ania rusza poboczem drogi
po koleżankę. Razem miały iść do kościoła. Było jasno i
ciepło. Chwilę później sąsiedzi słyszą głuchy trzask i
kolejne dwa – cichsze – oraz odgłos szybko
odjeżdżającego samochodu. Hamowania nie słyszał nikt.
Ludzie wybiegają na drogę. Zatrzymują się samochody
jadące od strony Rzeszowa. Dziewczynka umiera na drodze
tuż obok swego domu.
Tego dnia Episkopat Polski ogłasza, że wykroczenia
drogowe są grzechem. Policja rozsyła komunikaty do
prasy.
8 maja, środa
W prosektorium strzyżowskiego szpitala przeprowa-dzono
sekcję zwłok dziewczynki.
Po trzeciej po południu do Komendy Powiatowej Policji w
Strzyżowie zgłasza się 49-letni ksiądz Tadeusz Niziołek,
proboszcz parafii w Nowej Wsi k. Czudca. Jest w
sutannie. Od wypadku w Połomi minęło 20 godzin. Licząc
od kolacji do ewentualnego pobrania krwi czas akuratny,
żeby alkohol z niej zniknął. Ksiądz zeznaje, że to on
przejechał dziecko. Twierdzi, że dziewczynka leżała na
drodze i nie żyła. Uciekł z miejsca wypadku, ponieważ
był w szoku. Oświadczył też, że w chwili wypadku był
trzeźwy. Został zatrzymany. Seat Ibiza należący do
księdza trafia do
policyjnego garażu.
9 maja, czwartek
Seata sprawdzają biegli z Komendy Wojewódzkiej Policji w
Rzeszowie. Wieczorem ksiądz opuszcza areszt. Ma zarzut
spowodowania wypadku i ucieczki z miejsca zdarzenia. W
Połomi ludzie zastanawiają się, dlaczego ksiądz nie
udzielił dziewczynce ostatniego namaszczenia i jak długo
może trwać szok. W ludziach się gotuje.
10 maja, piątek
Mieszkańcy Połomi biorą udział w pogrzebie Ani. Gnębi
ich pytanie: skoro ksiądz "tylko" przejechał martwą
dziewczynkę, to kto ją potrącił pierwszy? Zaczyna się
układanie puzzli: kto co widział we wtorek. Po południu
Matka Boska Częstochowska nawiedza Niebylec. Ksiądz
Tadeusz ma już adwokata.
13 maja, poniedziałek
"Super Nowości" cytują prokuratora Złotka: Wyniki sekcji
zwłok wskazują, że dziewczynkę potrącił duży samochód –
dostawczy, być może ciężarowy. Została uderzona w bok.
Tymczasem oględziny pojazdu wykazują, że Seat
rzeczywiście uderzył dziecko, kiedy leżało na jezdni. Są
ślady na zderzaku, są też na podwoziu. – Szukamy dalej
sprawcy wypadku. Przyznaję, że nie będzie to łatwe.
Gazeta podaje również oficjalne stanowisko prokuratury:
ksiądz przejechał martwą dziewczynkę.
Zeznają świadkowie, głównie inni księża wracający z
uroczystości w Jaworniku.
14 maja, wtorek
Na nasze pytanie, kto przeprowadzał sekcję zwłok
dziewczynki, prokurator Złotek odparł, że to tajemnica.
Powiedział jedynie, że biegły z Krosna. Zdziwiło nas to,
bo wiedzieliśmy już, że prokuratura zwracała się z tą
sprawą do biegłego z Rzeszowa. Ustalamy uczestników
sekcji: policyjny fotograf, prokuratorzy rejonowi J.
Złotek i Z. Hus oraz biegły z Krosna i jego pomocnik. Od
komendanta powiatowego policji w Strzyżowie Witolda
Batora dowiadujemy się, że Seat księdza stoi w
policyjnym garażu, ale aby go obejrzeć, trzeba mieć
zgodę prokuratora. Jacek Złotek nie zgadza się.
Kierujemy tę prośbę do Prokuratury Okręgowej w
Rzeszowie.
Matka Boska wyjeżdża z kościoła w Wyżnem do Babicy.
Dojechała szczęśliwie. Z apteki należącej do żony
prokuratora Złotka w Niebylcu zdejmują transparent:
"Witamy Cię Maryjo".
15 maja, środa
"Chrystus (...) błogosławi jadącym samochodem, ale
kary za grzechy nie ominą pijanych kierowców,
którzy nadużywają wolności łamiąc prawo ludzkie".
Prymas Józef Glemp
na inauguracji IX Tygodnia Społecznego 23 maja
2002 (za PAP)
Prokuratura Okręgowa informuje, że nie dostaniemy zgody
na oględziny samochodu księdza. Poza tym sa-mochód jest
w KW Policji w Rzeszowie. Tłumaczymy, że według nas stoi
w Strzyżowie i wydaje się być kluczem do sprawy.
Prokurator Kosior z okręgówki mówi, że musi ustalić,
gdzie jest to auto. W komendzie policji w Strzyżowie
dyżurny informuje, że nie ma komendanta. Dzwonimy do
komendanta na komórkę: chcemy rozmawiać z policjantem
prowadzącym sprawę. Komendant Bator mówi, że musi się
skonsultować i prosi o telefon za 10 minut. O
wyznaczonej godzinie w komórce komendanta włącza się
poczta głosowa. Zastępca komendanta wojewódzkiego
policji przyznaje, że samochód księdza jest
zabezpieczony w Strzyżowie.
Znajdujemy mężczyznę, który w feralny wtorek kilka minut
po wypadku był na miejscu zdarzenia w Połomi. Kilka
minut przed tragedią, włączając się do ruchu, na głównej
drodze widział pędzącego z dużą szybkością przez
Niebylec Seata Ibizę. Policja nie dotarła
do tego faceta.
Udaje nam się ustalić pewne fakty. Odbiegają nieco od
wersji oficjalnej: 7 maja po uroczystościach w Jaworniku
księża wyjeżdżali małymi grupami po kilka samochodów.
Podczas kolacji był alkohol. Jedna z takich grup
samochodów przemknęła przez Niebylec w kierunku
niedalekiej Połomi tuż przed godziną 20 we wtorek. Aut
było kilka. Po kilku minutach zdarzył się ten wypadek.
Nie zatrzymał się żaden samochód z całej grupy
księżowskich aut.
Ustaliliśmy również, że na miejscu chwilę po zdarzeniu
pojawił się samochód jadący w kierunku Rzeszowa. Auto
zatrzymało się. Wysiadła z niego kobieta i podbiegła do
leżącego w poprzek drogi dziecka. Ania miała wyczuwalny
puls! To jest jeden z czterech świadków, którzy mogą
potwierdzić, że nawet po tym, jak dziewczynkę przejechał
ksiądz Tadeusz, Ania jeszcze żyła! My znaleźliśmy tego
świadka bez kłopotu. Policja nie. Mężczyzna, który
zatrzymał się na miejscu wypadku, też potwierdził, że
dziecko żyło. Dzwonił po pomoc. Twierdzenia prokuratury,
że ksiądz najechał na martwe już dziecko, wydają się
nieprawdziwe, więc dziwne.
Policyjne wiewiórki potwierdzają, że sprawa śmierdzi, i
to bardzo. Ksiądz Tadeusz Niziołek jest wrabiany w
sprawę, ponieważ Anię jako pierwszy potrącił ktoś
znacznie ważniejszy w hierarchii kościelnej. Ktoś, kto
jechał Polonezem Caro zielonym o odcieniu morskim.
Zdaniem naszych wiewiórek, proboszcz z Nowej Wsi ma
wziąć winę na siebie, ale nie będzie tego żałował.
Oficjalnie policja szuka sprawcy bardzo energicznie.
Obserwujemy. W Nowej Wsi do plebanii i ks. Niziołka
podjeżdża Skoda Felicja bordo i znika w garażu. Wiemy z
całą pewnością, że policja nie znalazła świadków, do
których my dotarliśmy z łatwością. Nie zwróciła się o
billingi rozmów telefonicznych księdza Tadeusza Niziołka
z plebanii ani też z jego komórki. Nie wie więc, z kim
się kontaktował ani też, kto do niego dzwonił przez 20
godzin od wypadku do zgłoszenia się na policję. Nie wie
również, dlaczego ksiądz Tadeusz Niziołek tak długo
zwlekał z wizytą w komendzie.
Bez większych trudności udało nam się potwierdzić z całą
pewnością, że ksiądz Tadeusz Niziołek następnego dnia po
wypadku, w środę 8 maja od rana, spokojnie spowiadał w
kościele w Babicy. Nie był więc w szoku, jak zeznawał
policji. Mógł natomiast czekać na telefon, co ma dalej
robić.
Ustaliliśmy również, że feralnego wtorku, ok. godz. 20,
główną drogą nie jechała żadna ciężarówka ani bus.
Policja bez problemów mogła ustalić, kto podróżował w
tym czasie samochodami jadącymi od Rzeszowa i
przesłuchać podróżnych. Ustaliliśmy też, że ksiądz
Niziołek i komendant powiatowy policji w Strzyżowie
Witold Bator pochodzą z jednej miejscowości – Gwoźnicy.
Najistotniejsze: zielonym Polonezem Caro o odcieniu
morskim jeździł bez kierowcy biskup Edward Białogłowski.
Kilka dni wcześniej ks. biskup był tym samochodem na
pewnej imprezie raczej towarzyskiej. Też bez kierowcy.
Wiemy również, że ks. biskup bierzmował dzieci w
Jaworniku 7 maja, w dniu nawiedzenia Matki Boskiej
Częstochowskiej. Odwiedził też ks. Stanisława Stęchłego,
proboszcza z Niebylca. Proboszcz organizował imieniny. W
systemie ewidencji pojazdów nie znaleźliśmy żadnego
samochodu zarejestrowanego na nazwisko biskupa.
Policyjne wiewiórki poinformowały, że to nic
nadzwyczajnego. Zapytaliśmy komendanta policji w
Strzyżowie, kto według policji faktycznie potrącił
dziecko jako pierwszy i czy była to ciężarówka, jak
chciał prokurator. Komendant Bator odparł, że nie i
policja szuka obecnie samochodu osobowego. Raport
techników z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie
potwierdza wersję księdza Tadeusza, że najechał on na
leżącą już dziewczynkę.
17 maja, piątek
Akta sprawy są w Prokuraturze Okręgowej w Rzeszowie.
Objęła nadzór nad sprawą. Dowiadujemy się w tej
prokuraturze: z akt wcale nie wynika, że dziecko nie
żyło przed tym, jak przejechał je ksiądz Seatem.
Dowiadujemy się również, że najlepszy biegły sądowy
patomorfolog w województwie oburzył się, że to nie on
robił sekcję zwłok.
Policyjne wiewiórki nieoficjalnie mówią, że wersja z
Polonezem jest najbardziej prawdopodobna.
Podczas mszy w Połomi ks. prałat Jan Kordas mówi, że na
temat wypadku ludzie wygadują różne rzeczy, których nie
są pewni. Sugeruje również, że to Ania była sprawczynią
wypadku. W innych kościołach księża przestrzegają
dzieci, aby uważnie wracały do domu, bo jak się zdarzy
nieszczęście, znowu wrogie siły będą obwiniać księży.
Ludzie wychodzą z kościołów, gwiżdżą.
20 maja, poniedziałek
Komendant ze Strzyżowa Wiktor Bator jest na urlopie.
Prokuratura Okręgowa pisze wytyczne i rano jeszcze nie
wiadomo, czy sprawa wróci do Strzyżowa. Zastępca
komendanta KPP w Strzyżowie komisarz Witold Wójcik
informuje, że zgłaszają się kolejni świadkowie. Kuria
milczy. Ksiądz Tadeusz Niziołek jest nieuchwytny,
podobnie jak biskup. Na nasze pytanie, dlaczego nie
sprawdzono billingów rozmów księdza Tadeusza, komendant
odsyła nas do prokuratora. Prokurator Złotek twierdzi,
że nie ma akt i faktycznie już nie prowadzi sprawy, choć
dowiedział się o tym nieoficjalnie.
Nas dziwi: dlaczego księdzu nie zadano prostego pytania.
Kto jechał przed nim drogą krajową nr 9 w Połomi 7 maja
ok. godz. 20. Musiał widzieć wypadek, skoro ludzie
słyszeli najpierw trzask charakterystyczny dla
uderzanego przez auto ciała, a po krótkiej chwili dwa
głuche odgłosy – jak gdyby ciała najeżdżanego.
Policja wie dużo o tej sprawie, ale nieoficjalnie.
Oficjalnie szuka ducha i jak znamy życie, nigdy go nie
znajdzie. To kolejna poszlaka, że trzeba badać, czy
zabójcą jest być może biskup.
BiaŁogŁowski Edward Eugeniusz, lat 57.
Święcenia kapłańskie przyjął 17 czerwca 1972 r. Od
1987 r. biskup tytularny Pomarii i sufragan
przemyski. Od 1992 r. sufragan rzeszowski. Członek
Komisji Episkopatu ds. Powołań Duchownych,
Ekumenizmu oraz Duszpasterstwa Turystycznego. W
Kurii Diecezjalnej przewodniczący Wydziału Nauki
Chrześcijańskiej, Komisji Liturgicznej, Komisji
ds. Architektury i Sztuki Sakralnej. Członek
Kolegium Konsultorów i Rady Kapłańskiej. Profesor
propedautyki teologii w rzeszowskim Wyższym
Seminarium Duchownym oraz wykładowca Filii UMCS w
Rzeszowie. Doktor teologii
dogmatycznej.
"Biskupi Kościoła Katolickiego w III
Rzeczpospolitej.
Leksykon Biograficzny", Krzysztof Rafał Prokop,
Kraków 1998 wyd. I.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dla ciebie bomba
Czy żołnierz polski, drogi Czytelniku, służy do tego,
żebyś czuł się w swoim kraju bezpiecznie? Gdzieżby. On
służy do okupowania Iraku.
Dolaszewo. Pipidówa tuż za Piłą. Pola, las, ładnie.
Wymarzone miejsce na ekskluzywne osiedle domków
jednorodzinnych. Pod koniec lat 90. właściciel gleby,
wójt gminy Szydłowo, przeznaczył teren na osiedle
Podkowa Leśna.
W 2000 r. podczas wykopów pod fundamenty willi
znaleziono metalową skrzynię. Kopią, patrzą – bomba.
Obok następna. I następna. Arsenalik pozostawiony przez
Niemców liczył trzy tysiące sztuk. Ewakuacja
mieszkańców, zatrzymany ruch na pobliskiej drodze,
saperzy, sprawdzanie terenu. "Jest bezpiecznie" –
uspokoił wójt. Informację dostał od saperów.
Dlaczego miał nie wierzyć? Saperzy mówili, że wszystko
sprawdzali. Znacznie później okazało się, że mają sprzęt
z 1945 r., który wykrywa bombki, pod warunkiem że leżą
płyciutko, zagrzebane do 30 cm. Ale o tym już wójt nie
rozgłaszał.
22 kwietnia tego roku na działce nr 426 koparka trafiła
na kolejną bombkę. Nie ryła głęboko. Chodziło tylko o
rozłożenie instalacji nawadniającej. Nie uszkodziła
znaleziska, bo wtedy wszyscy przenieśliby się do Bozi.
Tym razem bombka była lotnicza, odłamkowo-burząca. Po
bliższym rozpoznaniu okazało się, że spoczywa w ziemi w
towarzystwie 3799 koleżanek. Wszystkie ułożone na sztych
łopaty. Znów skandal, ale trochę mniejszy, znów saperzy.
Jak raz palił się położony za płotem las i strażacy
słyszeli detonacje. Widać też jest naszpikowany bombami,
które eksplodowały w wyniku wysokiej temperatury.
Wójt Zdzisław Marciniak szefuje w Szydłowie od dawna,
był tu naczelnikiem za PRL i nie lubi świecić oczami.
Zaproponował, że gmina może kupić żołnierzom nowoczesny
wykrywacz, taki co "widzi" do 120 cm. Ale usłyszał, że
nie, bo armia jest teraz zajęta w Iraku. Wtedy
wystosował pisma. Po pierwsze do Dowództwa Korpusu
Zmechanizowanego w Bydgoszczy, bo Dolaszewo to ich
teren. Generał dywizji Zbigniew Głowienka odpowiedział
błyskawicznie, w pięć dni. Ponieważ "zakres zadań
obejmujących oczyszczenie terenu z przedmiotów
wybuchowych i niebezpiecznych wykracza poza zasady
działania minerskich patroli", gmina musi za usługę
zapłacić. Ale armia to nie podfruwajka, która czeka na
byle skinienie, więc na wypadek, gdyby wójt sięgnął do
kabzy, generał uprzejmie informuje, że nie jest
zainteresowany zleceniem, bo ma dużo innej roboty.
Wójt spłodził kolejną bumagę, tym razem do szefa MON
Jerzego Szmajdzińskiego. Panie – chciał napisać – życia
nie mam, ludziska boją się pierdnąć, nie mówiąc o
posadzeniu pietruszki, zainwestowałem w stanicę
harcerską nad jeziorem Zbiczno, żeby dzieciaki za
półdarmo miały wakacje, kasy brakuje, zresztą usuwanie
bomb nie należy do zadań własnych gminy.
Po namyśle pismo skonstruował inaczej: W pobliżu
działki, na której znaleziono niewypały znajdują się:
stacja redukcyjna gazu, gazociąg wysokiego ciśnienia,
zbiorniki wody pitnej, kolektor ciśnieniowy kanalizacji
sanitarnej, przepompownia ścieków, droga Piła–Gorzów i
budynki mieszkalne. Każdy skuma, że jeśli dojdzie do
fajerwerków, bo tysiące bomb wybuchnie ludziom pod
nogami, będzie duże widowisko. Prosił o dwie rzeczy:
pośpiech i wskazanie jakiejkolwiek jednostki, która
wybawi go opresji.
Odpowiedź dotarła do Szydłowa po blisko dwóch
miesiącach. Nagłówek: Sztab Generalny WP Generalny
Zarząd Wsparcia. Podpis generał brygady Ryszard Lackner.
Wójt o mało nie poleciał po piwo, kiedy przeczytał
pierwsze zdania. Uprzejmie informuję – meldował generał
– że znalezione niewypały i niewybuchy oraz inne
przedmioty niebezpieczne usuwane są metodą interwencyjną
siłami minerskich patroli rozminowania (...) Siły
Zbrojne wydzielają kilkadziesiąt minerskich patroli
rozminowania, które walczą z zardzewiałą śmiercią,
niosąc pomoc społeczeństwu. Zasadnym jest nadmienić o
niebagatelnych kosztach akcji oczyszczania kraju, które
ponosi MON. W 2002 r. przekroczyły 26 mln zł.
Na tym skończyły się dobre wiadomości. Armia musi zabrać
niewypały, jeśli zostały znalezione, ale nie musi
rozminowywać nie swoich terenów. Radź se pan sam –
poradził generał. Jak jednak wójt ma znajdywać i
wykopywać tysiące bomb?
Mniej więcej w tym czasie na działce nr 426 znaleziono
kolejne bomby. Zasobnikowe, rozłożyste, po 400 kg każda.
Gość chciał posadzić drzewko, a tu masz. Ledwo wbił
łopatę w ziemię, zgrzyt. Człowiek ma to do siebie, że
się przyzwyczaja, więc tym razem sprzątnięto znalezisko
bez pośpiechu. Obyło się też bez tabliczek "Uwaga, teren
niebezpieczny" i odgrodzenia niewypałów. Oznaczył je
właściciel działki, który zawiesił nad wykopaliskami
czerwoną tasiemkę. Pierwszą partię bombek saperzy
zabrali od razu, pozostałe leżały kilka dni, bo w
jednostce nie było trotylu, aby wysadzić znalezisko.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dzika pobożność
Ciemnogród atakuje! Groźnie i groteskowo. I chyba
sprzecznie z prawem.
16 lutego Sylwester Chruszcz z Ligi Polskich Rodzin
zażądał od dyrektorki warszawskiej galerii Zachęta
Agnieszki Morawińskiej usunięcia z wystawy "W norweskim
lesie. Norweska sztuka ostatniej dekady" dwóch prac
Borre Larsena "Pomocna dłoń" oraz "Wybacz mi", gdyż
obrażają one jego uczucia religijne. Chruszcz zagroził,
że w razie niespełnienia jego życzenia zmuszony będzie
złożyć w Prokuraturze Rejonowej w Warszawie wniosek o
popełnieniu przestępstwa. Wszystko wskazuje na to, że
czyn tego świątobliwego męża wyczerpuje znamiona
przestępstwa określonego w art. 191 kodeksu karnego,
gdzie stwierdza się m.in., iż kto stosuje groźbę
bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego
działania, zaniechania lub znoszenia, podlega karze
pozbawienia wolności do lat 3. O tym, że w istocie mamy
tu do czynienia z groźbą bezprawną, świadczy treść art.
115 § 12 rozdziału XIV k.k. "Objaśnienie wyrażeń
ustawowych". Mówi się tam wprost, że bezprawna jest
m.in. groźba spowodowania postępowania karnego. Nie
każda oczywiście. Nie ma przestępstwa, gdy groźba ma
jedynie na celu ochronę prawa naruszonego przestępstwem.
Czy w tym wypadku chodziło o ochronę prawa?
Dyrektorka galerii nie ugięła się przed szantażem i prac
nie usunęła. Tłumaczyła, że norweski artysta nie chciał
nikogo obrazić, a jego prace są tak niewinne, że aż
wzruszające, gdyż odwołują się do prostej religijności i
wiary w boską obecność w każdej chwili życia człowieka.
Odczucia każdego z nas są sprawą indywidualną i tak
subiektywną, że trudno na podstawie takiego zarzutu
niszczyć wystawę – usprawiedliwiała się Morawińska.
Niepotrzebnie – dodajmy – wbrew bowiem rozpowszechnianym
przez rzeczników kruchty poglądom polski kodeks karny
nie chroni "uczuć religijnych" Chruszcza ani nikogo
innego, a za przestępstwo uznaje tylko taką ich obrazę,
której ktoś dokonuje znieważając publicznie przedmiot
czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego
wykonywania obrzędów religijnych. Żeby wypełnić znamiona
przestępstwa, czyn musi więc mieć charakter znieważenia,
a trudno sobie wyobrazić, by ktoś przy zdrowych zmysłach
mógł za zniewagę uznać zawieszenie na ramionach
boga-człowieka motka wełny w ciepłych kolorach.
Według autorów komentarza do kodeksu karnego ze
znieważeniem przedmiotu czci mamy do czynienia, wówczas
gdy wypowiedź na jego temat ma charakter obelżywy lub
gdy ktoś posługuje się wizerunkami uznanymi za święte w
sposób im uwłaczający. Nie ma natomiast charakteru
znieważenia wypowiedź lub zachowanie wyrażające
negatywny stosunek do przedmiotu czci religijnej lub
wykorzystujące ten przedmiot jako element kreacji
artystycznej, jeżeli ze względu na formę nie zawiera
elementów poniżających lub obelżywych. Takich elementów
w figurkach Jezusa z "Norweskiego lasu" nie ma. Nie ma
przestępstwa, jest za to groźba bezprawna.
Sprawa ma ciąg dalszy. W poniedziałek 23 lutego Chruszcz
spełnił swoją groźbę i złożył w prokuraturze
zawiadomienie o przestępstwie, którego nie było.
Chruszcz doskonale o tym wie, ale skargę złożył. Można
to odczytać jako szykanę polityczną wobec dyrektorki tej
galerii i jako przestrogę pod adresem wszystkich innych
galerii. Naszym zdaniem jego postępowanie wyczerpuje
znamiona przestępstwa określonego w art. 238 k.k., który
stanowi, że kto zawiadamia o przestępstwie organ
powołany do ścigania wiedząc, że przestępstwa nie
popełniono, podlega grzywnie, karze ograniczenia
wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Większość
prawników powie zapewne, że przepis ten dotyczy
przypadków, gdy zawiadamia się o czynie, który w ogóle
nie miał miejsca. Jednak interpretacja, w myśl której
przepis ten powinien dotyczyć także tych, którzy dobrze
wiedzą, że czyn popełniony, o którym zawiadamiają, nie
jest przestępstwem, nie jest sprzeczna ani z treścią
powołanego artykułu, ani z jego wykładnią zawartą w
komentarzu do kodeksu karnego. Takie odczytanie art. 238
jest ponadto niezbędne do walki z rozpowszechnionym
procederem ograniczania naszych konstytucyjnych praw
poprzez instrumentalne wykorzystywanie wymiaru
sprawiedliwości.
Praktyki te wydają się szczególnie szkodliwe w Polsce,
gdzie przyjął się konfucjański model relacji między
władzą i obywatelem. Według tego chińskiego mędrca
powinny one odzwierciedlać relacje w rodzinie – między
ojcem jako jej głową i całą resztą. Symbolizujący władzę
ojciec bywa wyrozumiały i dobroduszny albo karzący i
surowy, i tylko od jego widzimisię zależy, co uzna za
groźny występek, a co za czyn o znikomej szkodliwości
lub wręcz pozbawiony znamion przestępstwa. W tym
systemie zagrożony może się czuć każdy, na kim choć
przez chwilę skupi się uwaga Temidy. Jej ślepota znaczy
bowiem w Polsce co innego niż w państwach prawa. U nas
karą staje się często samo podjęcie postępowania
wyjaśniającego, a groźba złożenia zawiadomienia o
przestępstwie może być (i faktycznie bywa) skuteczną
szykaną mającą na celu realizację celów czysto
politycznych.
Klerykalna prawica dąży do ograniczenia naszych praw i
wolności, a jej wrogiem numer jeden jest art. 73
konstytucji, który każdemu zapewnia wolność twórczości
artystycznej i wolność korzystania z dóbr kultury.
Czarni i czarniawi brzydzą się tymi swobodami i gotowi
są niemal na wszystko, by nas ich pozbawić. W Bolesławcu
na przykład, w wyniku ich presji, w lokalnym kinie
zamiast kontrowersyjnej "Dogmy" wyświetlono "Prymasa". W
Białymstoku interwencja radnej z LPR doprowadziła do
zamknięcia wystawy "Pies w sztuce polskiej", a w
Krakowie złożono doniesienie na członków norweskiej
grupy Gorgoroth, którzy zapewne dwa razy się zastanowią,
zanim przyjmą kolejne zaproszenie do naszego kraju.
Przykłady można mnożyć, choć w większości przypadków
skuteczne ingerencje odbywają się poufnie i wiadomości o
nich nie docierają do opinii publicznej. W efekcie my
nie przeczytamy pewnych książek i nie obejrzymy pewnych
obrazów, filmów i sztuk teatralnych. Nie będziemy nawet
wiedzieć, że istnieją.
W Polsce prokuratorzy nie ścigają naruszeń konstytucji,
jeśli jej przepisy nie są chronione przez konkretne
artykuły kodeksu karnego. Tym, którzy chcą w pełni
korzystać z należnych im praw, pozostaje droga cywilna.
Zachęcamy do niej zatroskanych o los kraju obywateli.
Niech ich energia przyczyni się do dobra publicznego.
Najważniejsze jednak, by przebudzili się funkcjonariusze
wymiaru sprawiedliwości i podjęli przewidziane prawem
działania mające na celu ukrócenie szykan prowadzonych
przez rzekomych obrońców moralności. Wszyscy wiemy, że
nie chodzi im o żadne uczucia, lecz o władzę i
narzucenie nam wszystkim wyznawanych przez nich
dogmatów. Na razie sięgają po groźby i fałszywe lub
bezpodstawne oskarżenia. Jeśli się nie przeciwstawimy,
użyją środków, jakie dotąd znamy z doniesień prasowych
ze świata, w którym z aborcją walczy się za pomocą bomb
podkładanych pod kliniki ginekologiczne lub mordując
wykonujących zabiegi lekarzy.
Autor : Andrzej Dominiczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prawacy i naziole "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Towarzysz narcyz
Czytelnik „NIE” wie, co się zdarzyło w miniony weekend.
Ja piszę przed sobotą i niedzielą, wiem więc tylko, co
ma się zdarzyć. Jestem głupszy od najgłupszego z
Czytelników. Nie jest to zresztą sytuacja wyjątkowa.
W weekend, który ja mam przed sobą, a Czytelnicy za
sobą, Rada Krajowa SLD ma cofnąć rekomendację polityczną
Leszkowi Millerowi i zażądać jego ustąpienia. Grupa
Borowskiego zamierza ogłosić zarys programu nowej partii
– Socjaldemokracji Polskiej. Niezależnie od tego, czy to
się zdarzy, czy nie zdarzy lub co innego nastąpi,
przebieg zeszłego tygodnia wykazał, że politycy – zajęci
swoimi sprawami, rachubami i rozmowami – zupełnie
zapomnieli, po co oni w ogóle istnieją.
Inicjatywa grupy Borowskiego pobudziła także zmowy
różnych grup drugorzędnych polityków lewicy. Grupa
posłów SLD, którzy po raz pierwszy zasiadają w
parlamencie, stworzyła jakieś porozumienie przeciwstawne
władzom swej partii i klubu oraz grupie Borowskiego
także. Domyślać się możemy, że debiutanci są przeciw
wysłużonym politykom i chcieliby sami nabrać znaczenia,
a że nie mogą osiągnąć tego w pojedynkę, awansować
pragną gromadnie. W imię czego się zmawiają, co nowego
proponują wyborcom, co ich łączy poza niezasiedzeniem w
Sejmie, dlaczego zmawiają się pierwszokadencyjni, a nie
rudzi, niscy czy łysi – nie zostało to narodowi
objawione.
Pani poseł Sylwia Pusz kojarzona z nową socjaldemokracją
skrzykuje dla odmiany 30-latków z SLD, gdyż uważa, że
nadszedł czas dla młodych. Młodzi uważają ją za starą i
wysłużoną jako paprotka, a wyborcy nie dowiadują się,
czego ona dla nich chce. Jawne jest tylko, czego chce
dla siebie. Pragnie otóż władzy i znaczenia, ale nie
zabiega o to u wyborców.
Swoje bezprogramowe frakcje tworzą też inni.
Borowski i jego grupa zmawiali się między sobą, a też
rozmawiali z innymi politykami SLD. Żaden z nich nie
odzywał się jednak przez tydzień do opinii publicznej w
interesujących ją sprawach, np. służby zdrowia czy
Iraku. Może „borówki” coś chcą zmienić w państwie, w
kraju i działać na rzecz tego czegoś. Tworzą jednak
wrażenie, że dopiero między sobą uzgadniają, w imię
czego właściwie chcą się oddzielić, jak to uzasadnić i
co zapowiedzieć. Wymyślą, uzgodnią, dorobią powody do
czynów, to o tym ogłoszą.
Przewodniczący SLD Janik i jego towarzysze apelowali o
jedność. W imię czego? Co ona da wyborcom?
Przypuszczalnie po prostu przyjemniej jest tonąć w
większym gronie, tak jak tonięto na „Titaniku”, niż
topić się w kajaku. Wyborcy SLD w każdym razie nie
dowiadują się od Janika, jak im ta jedność miała
posłużyć.
Poszczególni politycy w większości wahają się teraz,
wyczekują – może gdzieś przystąpią, może nie. Czytelne
jest to tylko, że patrzą, jakie ulokowanie dla nich
samych będzie korzystne. Kiedy już podejmą decyzję,
dopasują do niej swoje przekonania.
Ferment w SLD miał wykazać, że lewica jest wciąż
potrzebna części społeczeństwa i będzie ją reprezentować
lepiej niż dotychczas. Stwarza zaś wrażenie czegoś wręcz
przeciwnego. Politycy pragnęli zaznaczyć wreszcie swoją
służebność – demonstrują zaś to, że zajęci są samymi
sobą i swymi indywidualnymi (wątpliwymi) karierami.
W tygodniu, który minął, upadający premier udawał, że
nadal rządzi, jak gdyby nigdy nic.
Kwaśniewski, rodziciel socjaldemokracji i jedyny dziś
ogólnie uznawany arbiter lewicy, podróżował po Bliskim
Wschodzie. Po jaką cholerę – nie wiadomo. Chyba po to,
żeby nie być obecnym w kraju.
Burza w SLD, zamiast więc odrodzić społeczną wiarę w
lewicę, dostarcza nowych dowodów jej zbędności. Mnożyły
się objawy klubowo-salonowego zainteresowania samą sobą.
Próby zrobienia potem lepszego wrażenia mogą więc okazać
się spóźnione. Cóż bowiem z tego, że np. Wiesław
Kaczmarek raczej został w SLD, żeby objąć tekę w nowym
rządzie, skoro nikt z publiczności nie wie, co będziemy
mieli z tego że został lub że się przeniesie do
„borówek”. Albo w ogóle z czegokolwiek.
Tak zwane społeczeństwo od dawna odnosi wrażenie, że
politycy są mu zbędni (i nawzajem). Stanowią
pasożytniczy klan zajmujący się zupełnie czymś innym niż
to, co przejmuje ludność. Zarazem interesy zbiorowe musi
ktoś reprezentować. Bez tego obejść się nie można, skoro
powszechne zgromadzenie plemienne Polaków jest nie do
zwołania. W takiej sytuacji lud nabiera chęci do
gwałtownej zamiany całej politycznej elity na nową.
Posłuch zyskuje Lepper i Kaczyński, którzy głoszą takie
hasła. Teraz lewica jest do golenia, ale niech się nie
cieszy ani prawica, ani Lepper. Już stoją w kolejce, a
ona zaczęła się posuwać.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Berlusconi się obroni
Gdyby Michnik nie pogonił Rywina i nie wybuchła afera,
za parę lat Polska przypominałaby kraj zjadaczy
makaronu.
Walka dwóch gigantów mass mediów – premiera Silvia
Berlusconiego (właściciela połowy telewizji i prasy
włoskiej) z Carlo de Benedettim (właścicielem drugiej
połowy rynku prasowego), która toczy się przed sądem,
ukazuje sprzedajność wszystkich i wszystkiego.
Rzymski Trybunał był nazywany "Portem we mgle". Sprawy
sądowe rozstrzygały się nie na sali rozpraw, lecz na
imprezkach wśród przyjaciół – we wspaniałych
apartamentach, w willach oraz na jachtach. Tam
załatwiało się wyroki – reszta była już tylko
przedstawieniem.
Papuga zapuszkowana
Po 8 latach trwania – w sposób zaskakujący wszystkich –
zakończył się teraz we Włoszech najgłośniejszy proces
zwany "IMI-SIR, lodo Mondadori", w którym trzej adwokaci
obecnego premiera byli oskarżeni o korupcję
przedstawicieli prawa. Pierwszym wielkim oskarżonym był
sam Silvio Berlusconi, ale po latach jego sprawa uległa
przedawnieniu. Na ławie zostały tylko papugi premiera,
sędziowie i osoby towarzyszące. Gdy w 2001 r.
opisywaliśmy dość szczegółowo afery włoskiego magnata
TV, wróżyliśmy, że papugom też się uda... Tymczasem 29
maja 2002 r. sąd w Mediolanie skazał w pierwszej
instancji: Cezarego Previti (na 11 lat), Attilio
Pacifico (11 lat), Giovanniego Acamporę (5 lat i 6
miesięcy) – a także sędziów Vittoria Mettę (13 lat) i
Renato Squillante (8 lat i 6 miesięcy) oraz syna i wdowę
po biznesmenie Rovellim (6 i 4 lata).
Previti & Co czekają teraz na wyrok sądu apelacyjnego i
kasację. Mają nadzieję, że sprawiedliwości stanie się
zadość. Przeraża ich nie tyle więzienie, ile
odszkodowanie dla IMI, de Benedettiego i państwa
włoskiego oraz koszty sądowe, na zapłacenie których
skazał ich sąd – łącznie 900 milionów euro!
Miliardowe łapówki
IMI-SIR. Afera pod tą nazwą należała do największych
przekrętów w skali światowej. W 1982 r. należące do
Rovelliego przedsiębiorstwo petrochemiczne SIR pozwało
przed sąd Włoski Instytut Nieruchomości (IMI) za
niedotrzymanie umowy i zażądało odszkodowania w
wysokości 500 mld lirów. W 1993 r. sąd kasacyjny
przyznał odszkodowanie spadkobiercom zmarłego
Rovelliego, które w międzyczasie z odsetkami urosło
prawie do 1000 mld! 300 mld poszło dla fiskusa, a 66 mld
lirów (blisko 33 mln euro!) do kieszeni papug i sędziego
Squillante.
Lodo Mondadori. W 1990 r. odbył się przewód sądowy
rozstrzygający spór między biznesmenami de Benedettim i
Formentonem o kontrolę finansową największego włoskiego
wydawnictwa Mondadori. Wygrał de Benedetti (właściciel
dziennika "La Repubblica"), a Berlusconi stracił
prezesostwo. Rok później wyrok został anulowany i
wydawnictwo przeszło w ręce grupy Fininvest.
Załatwieniem sprawy zajął się sędzia Metta. Tym razem
łapówka do podziału z papugami była skromna – 3 mld
lirów (ok. 1,5 mln euro). W tym przypadku korupcja
została uznana za zwykłą.
Czerwone togi
Cezary Previti – uznany za mózg afer ła-pówkarskich –
był szczególnym oskarżonym. Najbardziej zaufany człowiek
Berlusconiego i jego osobisty przyjaciel, minister
obrony w pierwszym rządzie oraz senator berluscońskiej
partii Forza Italia. Sposoby, którymi próbowano
zatrzymać proces Previtiego, opisywały najpoważniejsze
gazety – sprawę śledził z uwagą np. "Financial Times".
Afera rozpoczęła się od zeznań kobiety, która
uczestniczyła w imprezach, podczas których otwarcie
rozmawiało się o łapówkach. Gdy jej zeznania
opublikowały dzienniki "La Repubblica" i "L’Espresso",
wszystkie gazety Berlusconiego zrobiły z niej mitomankę.
Środki masowego przekazu należące do grupy Fininvest
rozpoczęły regularny atak na Trybunał w Mediolanie,
oskarżając sędziów i prokuratorów o to, że poprzez
procesy chcą pokonać włoską prawicę oraz jej lidera. Gdy
Previti został przyciśnięty do muru, bo prokuratorzy
dobrali się do jego kont w Szwajcarii, adwokat tłumaczył
się, że pieniądze zarobił wykonując zawód adwokata, a
ukrył je za granicą, żeby nie płacić podatków. Obrońcy
Previtiego próbowali siedem razy przenieść proces do
Perugii, gdzie klimat byłby bardziej im sprzyjający.
Były minister skorzystał też z nowej ustawy o
"uzasadnionym podejrzeniu stronniczości sędziów",
zaskarżając "czerwonych prokuratorów" przed Trybunałem
Konstytucyjnym. Najwyższy organ uznał jednak, że są oni
całkowicie niezależni.
Dyktatura sędziów
Po ogłoszeniu wyroku skazującego polityka-łapówkarza
włoska prawica ruszyła do obronnego ataku. Nasza
demokracja jest poważnie chora i obywatele tracą
zaufanie do wymiaru sprawiedliwości – deklarował
przedstawiciel berluscońskiej partii – Bondi. Jestem
ofiarą prześladowań upolitycznionych sędziów, którzy
chcą wykorzystać mnie jako instrument puczu. Wszystkie
dowody zostały wyciągnięte jak królik z kapelusza –
obstawał przy swoim Previti. Był to wyrok ukartowany z
góry – stwierdził prawicowy minister sprawiedliwości
Castelli zapowiadając dochodzenie w mediolańskiej
prokuraturze.
Premier Silvio Berlusconi solidaryzował się ze swoim
oddanym adwokatem i w jego obronie opublikował list na
łamach dziennika "Il Foglio" należącego do swojej żony.
Pisał w nim, że we Włoszech panuje dyktatura sędziów
oraz tych, którzy za nimi stoją, i że czas z tym
skończyć dokonując reformy wymiaru sprawiedliwości i
przywracając deputowanym immunitet parlamentarny.
(Włochy i Portugalia są jedynymi krajami w UE, w których
immunitet parlamentarny nie chroni deputowanych. W
Italii został on uchylony po aferach korupcyjnych rządu
socjalisty Craxiego).
To brzydka sprawa dla Silvia Berlusconiego, który widząc
niebezpieczeństwo w tym procesie, zaprasza do reformy
wymiaru sprawiedliwości w interesie całego kraju – to
znaczy w swoim własnym interesie – pisała "La
Repubblica", której właściciel także ma w tym wszystkim
własny, gruby interes.
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gospoś
Osoby: ksiądz Piotruś, proboszcz parafii pod wezwaniem
św. Michała Archanioła w Targowej Górce Maciuś, osobisty
gospoś wielebnego chór parafian.
Miejsce akcji: Targowa Górka (jakieś 50 km od Poznania),
dawniej miasto, teraz wieś, ale duża.
Scena I
– W zeszłym roku była wojna. O zamykanie trumien przed
pochówkiem. Proboszcz chciał, żeby zamykać, a wioska,
żeby zostawiać otwarte. – Zdzisław siedzi w jedynym
barze w Targowej Górce. I nie lubi piwa. Lubi wódkę. Jak
lubi, to pije. Pamięć ma dobrą, poczet wszystkich
powojennych proboszczów w Targowej Górce recytuje jak
zdrowaśkę. – Ale postawilim na swoim i jak kto chce, to
trumna przed pogrzebem jest otwarta i z nieboszczykiem
można się pożegnać jak należy. A jak kto sobie nie
życzy, to zamykają pudło i koniec.
– Z otwieraniem trumny nie jest tak hop siup – włącza
się bufetowa. – Przed jednym pogrzebem była otwarta i
zmarlakowi muchy z nosa wyleciały. A kto chce takie
widoki oglądać?
Tadziu nie lubi wódki. Lubi piwo. Wrócił z roboty, a w
robocie spocił się, to i pić mu się chce. Stoi koło
sklepu. Pije i sika. Sika i pije. A w przerwach mówi.
– Z zamykaniem trumien było tak. Maciuś, ten co z
proboszczem mieszka, powiedział:
– "A skończcieże już wreszcie z tym otwieraniem trumien!
Misiu jest potem taki roztrzęsiony!". Misiu to niby
proboszcz. No i Misiu chciał nam potem trumny zamykać.
Ale nie dalim się.
– No, fakt. U księdza mieszka Maciuś. Ale na pedała to
on mi nie wygląda. Wychlać lubi i czerwony na twarzy
jest. Jak wypije, to i czasem wysika się w krzakach. To
swój chłop, a nie jakiś tam zboczeniec. Zresztą
prześcieradłem to ja nie jestem. A i ksiądz Piotruś
najgorszy nie jest. Był kiedyś taki proboszcz
w Targowej Górce, co pół wsi wydymał. Znaczy kobiety
grzmocił. Jak go do innej parafii mieli przenosić, to
baby do biskupa pojechały i prosiły, żeby został. Ale
moja nie pojechała, bo bym zabił – rozmyśla na głos
Zdzisław.
Scena II
– Ja tam chodzę do kościoła, a nie do księdza –
obwieszcza Rysiu. Jest ciepło, więc z gołym, owłosionym
torsem łazi po wsi bez specjalnego celu. – Proboszcz
kiedyś u stolarza zamówił stół. Stolarz swoje zrobił, a
wtedy Maciuś do niego: "E tam stół. Jak z proboszczem
sypialnię robiliśmy, to dopiero były przeżycia!". Co to
miało znaczyć, to nie na mój rozum jest. Wiem tyle, że
Maciuś księdzu gotuje, sprząta... A czy coś więcej, to
cholera jedna wie. Nikt ich nigdy nie przyłapał na
takich sprawach.
W cieniu krzewów, przy stole, zasiada większe
towarzystwo.
– Co robi Maciuś u proboszcza? Niech pan Paetza zapyta.
Mi się język rozwiązuje dopiero gdzieś po szóstym,
siódmym piwie. A piję dopiero trzecie – oznajmia
uczestnik biesiady.
Scena III
– Zgorszenia u nas specjalnego nie ma – pan Waldzio
prowadzi rower, bo tak jest bezpieczniej, a on
kaskaderem nie jest i ryzykować nie ma zamiaru. Idzie
tak sobie zygzakiem i martwi się, że sklep zamkną, nim
dotrze. – Jak mamy się gorszyć, gdy Paetz i inni, co są
na świeczniku, takie rzeczy wyprawiają? Przykład idzie z
góry. A tu, w Targowej Górce, proboszcz nie jest
najgorszy. Na innego nie zasługujemy. Czasem się
ordynarnie odezwie do człowieka... Ale do tego to my już
przywykli. O nim i o Maciusiu słyszałem co nieco,
zaprzeczyć się nie da. Niedaleko szkoły jest fryzjer.
Któregoś dnia pojawił się tam Maciuś. Chciał włosy
przefarbować. Ale farby, jakiej sobie zażyczył,
fryzjerka nie miała. Ksiądz Piotruś wsiadł do auta i
dawaj gazu do Poznania. W dwie godziny był z powrotem.
Księży gospoś sobie pięknie włosy przekolorował. A potem
wioska przez kilka niedzieli jadowicie gadała, jak to
ksiądz potrafi pomóc w potrzebie bliźniemu. No i co? Ano
nic – w oczy księdzu niczego nikt nie powie. Tylko za
plecami. Na imprezach komunijnych, imieninach... Wtedy
wszyscy mówią, że proboszcz z gosposiem mieszka. Że to
wstyd dla wioski. Jak wytrzeźwieją, to o zgorszeniu nikt
nie myśli, tylko kombinuje, gdzie by tu klina przyjąć.
Epilog
W Polsce tylko w 1/3 seminariów kandydaci na księży
badani są przez psychologów. Watykan niby chce, żeby
takie testowanie psychiki było obowiązkowe, ale na razie
nie podjął jeszcze konkretnych decyzji i znając
ociężałość tej instytucji nie należy się spodziewać, że
nastąpi to "przed końcem czasów".
Polska pod względem liczby powołań od lat znajduje się w
światowej czołówce. Z informacji podanych przez
Katolicką Agencję Informacyjną wynika jednak, że maleje
w naszym kraju społeczny prestiż zawodu księdza.
Zdaniem księdza Marka Drzewieckiego, duszpasterza ds.
powołań, ksiądz, który umie cieszyć się ludźmi i mądrze
ich kochać, prędzej czy później zdobędzie sobie
życzliwość i szacunek parafian. Więc kocha mądrze.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jedziesz - wypij "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rada od parady
Przed wyborami SLD obiecywał tańsze państwo. Mamy
propozycję oszczędności: skasować Krajową Radę
Radiofonii i Telewizji.
Na początku lat 90. Rada podzieliła między nadawców tak
zwany eter. Dziś ma niewiele do roboty. Monitoruje
programy radiowe i telewizyjne, a gdy nadawcy wygasa
koncesja, Rada decyduje, czy ją przedłużyć.
Kontroluje i poucza
Według Konstytucji, KRRiTV jest organem kontrolnym.
Wydając koncesje, pełni jednak funkcje
wykonawcze, co należy do rządu. Rzecznik praw
obywatelskich zauważył ostatnio, że abonament
radiowo-telewizyjny, o którym decyduje Rada, to podatek,
a podatki może nakładać ustawą tylko parlament.
KRRiTV jest urzędem, który pełni funkcje cenzorskie,
czego zakazuje Konstytucja. W dodatku czyni to
niekonsekwentnie, co wynika z mętnych przepisów.
Ustawa o radiofonii i telewizji z 1992 r., wielokrotnie
nowelizowana, zakazuje nadawcom propagowania działań
sprzecznych z prawem. Nie wolno np. godzić w polską
rację stanu. Kto ma definiować rację stanu? Krajowa Rada
– stosunkiem głosów 5:4?
Media elektroniczne nie mogą propagować "postaw i
poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym",
mają za to szanować "zwłaszcza chrześcijański system
wartości". Urzędowego preferowania WC nie da się
pogodzić z konstytucyjną zasadą bezstronności państwa w
sprawach światopoglądowych oraz równouprawnienia wyznań.
Ustawowy jest zakaz emitowania programów zagrażających
fizycznemu, psychicznemu lub moralnemu rozwojowi
niepełnoletnich. Nominacja polityczna czyni z członków
Rady specjalistów w dziedzinie
pedagogiki, a kołtuńskie poglądy przewodniczącego Rady
Juliusza Brauna uzyskują sankcję urzędową.
Ustawa, a w ślad za nią KRRiTV, przyjmują, że jeśli
szczyle sterczą przed ekranem od szóstej rano do
jedenastej w nocy, więc i dorośli muszą wtedy oglądać
wyłącznie familijną papkę. Dopiero potem wolno oglądać
reklamy piwa przerywane audycjami.
Karze i grozi
W ciągu 9 lat istnienia Rada nałożyła na nadawców 12
kar. W tym np. 200 tys. zł za "Gladiatorów", 100 tys. za
film "Psychopata", 50 tys. za erotyk "Mężczyzna, który
patrzy". Rekordową karę 300 tys. zł łupnęła telewizji
TVN za program "Big Brother Bitwa" – "za lansowanie
swobody obyczajowej i zachowań oderwanych od uczuć",
czyli igraszki Frytki i Kena w wannie. Ukarani nadawcy
odwołują się do sądu, procesy zaś ciągną się latami.
Dlatego Rada idzie na ugodę z medialnymi przestępcami,
negocjując obniżenie kary np. o połowę. Ostatnio jednak
wygrała proces ze stacją TV 4, ukaraną 100 tys. zł za
wyemitowanie ambitnego filmu Spike’a Lee "Tropikalna
gorączka" nagrodzonego przez jury ekumeniczne w Cannes.
Zachęcony tym wyrokiem i podjudzany przez katoprawicę
Braun zapowiada, że teraz dopiero posypią
się kary. Według nowego projektu ustawy – po milion
złotych od nadawcy.
Co zaś może zrobić Rada, jeśli publiczne media
nierzetelnie informują lub nie zapewniają partiom
politycznym równego dostępu do anteny? Grozić paluszkiem
– i nic więcej, bo za to nie ma sankcji. Ustawodawca
miał obsesję erotyczną i zaraził nią niektórych członków
Rady.
Dzieli i rządzi
9 członków Rady ma pensje podsekretarzy stanu (9781 zł),
przewodniczący zaś kasuje ponad 10 tys. zł. Dygnitarzy
tych obsługuje 144 pracowników. Rada tuczy Episkopat
Polski, wynajmując odeń lokal o powierzchni 1781,3 mkw.,
za który płaci 1 659 790 zł rocznie.
Rada wydaje pieniądze podatników na spędy zwane
konferencjami czy szkoleniami, których plonem są takie
na przykład idiotyczne złote myśli: "Wraz z załamaniem
się instytucji panoptycznych, kruszą się też ich
ostatnie już placówki i odnogi", "Obecność przemocy w
stosunkach międzyosobowych i intymnych jest możliwa
tylko dzięki ponowoczesnym mechanizmom adiaforyzującym",
"Żyjemy w świecie symulakrów", "Specyficzne formy gwałtu
rodzą się z prywatyzacji, deregulacji i decentralizacji
procesów tożsamościowych"
("Przemoc–telewizja–społeczeństwo", konferencja z 7
marca 2002 r.).
Stosując ręczne sterowanie Rada ciągle wywołuje afery i
konflikty. Kiedyś pozbawiła pracy wielu dziennikarzy RMF
FM, likwidując regionalne rozszycia reklamowe i programy
informacyjne tej stacji. Ostatnio nie przedłużyła
koncesji dla krakowskiego radia Blue FM i Twojego Radia
z Wałbrzycha, co spowodowało uzasadnione protesty. Tak
powstaje pole do podejrzeń, że kojarzona z lewicą
większość w Radzie chce zniszczyć stacje związane z RMF
FM i Agorą, że zamiast kryteriów wyłącznie
merytorycznych stosuje czytelne gierki polityczne.
Dopóki istnieje ten urząd, ciągle pojawia się pokusa,
żeby zwiększać jego władzę nad mediami. Projekt
nowelizacji ustawy radiowo-telewizyjnej, który wywołał
gigantyczną awanturę przewiduje m.in., by Rada mogła w
każdej chwili odebrać nadawcy koncesję.
Czy orły SLD wierzą, że obecny stosunek sił 5:4 w Radzie
utrzyma się wiecznie? Gdy proporcje się odwrócą,
będziemy szlochać, że Rada ingeruje w sprawy programowe,
stosuje cenzurę obyczajową, szantażuje finansowo
nadawców i popiera obrzydliwych neopampersów.
Po co zresztą ten cały urząd kagańcowy, skoro poza
kontrolą Rady kwitnie rynek telewizji satelitarnej i
kablowej. Abonenci Cyfry Plus mają do wyboru 523 kanały,
których, o zgrozo, nie monitoruje żaden urząd. Postęp
multimedialny zespala zaś telewizje z Internetem.
Niech więc częstotliwości rozdziela w systemie
przetargów Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty,
przesadnej koncentracji kapitału przeciwdziała Urząd
Ochrony Kon-kurencji i Konsumentów, o rozwój dzieci
troszczą się rodzice dając im grzechotkę zamiast pilota.
A nadawca, który narusza prawo, niech odpowiada przed
sądem – jak każdy.
Za parę lat będziemy zmieniać Konstytucję, gdyż wejście
do strefy euro czyni zbędnym istnienie Rady Polityki
Pieniężnej. Skreślmy przy okazji KRRiTV! Niech o tym,
która stacja przetrwa, decydują odbiorcy, a nie
politycy.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Proboszcz wielojajeczny
Niezbyt mile wypadło powitanie nowego proboszcza w
parafii farnej w Rogoźnie. Ks. Jana Kasztelana i biskupa
Grzegorza Balcerka obrzucono jajkami i wulgarnymi
okrzykami. Potem próbowano zakłócić przebieg mszy, a
księżom towarzyszącym ks. Kasztelanowi poprzebijano
opony w samochodach. Idzie o to, że wielu parafian jest
niezadowolonych z przybycia do parafii ks. Kasztelana, o
którym dotarły niepochlebne opinie z Potulic, gdzie był
poprzednio proboszczem. Niektórzy parafianie próbowali
wpłynąć wcześniej na arcybiskupa Gądeckiego, by zmienił
decyzję – ale bezskutecznie. Nauki słuchania mas
udzielono posługując się jajkami drugiej świeżości.
Ksiądz z żoną
Ponad 400 par bawiło się w Tczewie na ślubie Janusza
Meissera, pastora Kościoła zielonoświątkowego. Oto
przyjemności, których pozbawia ludzi katolicyzm. W
podróż poślubną młode pastorostwo ma wyjechać do Egiptu.
Pieniądze na wycieczkę zebrali wierni. Oto przykrości,
przed którymi katolicyzm chroni wiernych.
Księża się zbroją
Ksiądz Stanisław Dudek, proboszcz w Bokinach (gmina
Łapy), otrzymał pozwolenie na noszenie broni – po
wcześniejszym zdaniu egzaminów, m.in. na strzelnicy.
Ksiądz boi się parafian, którzy doprowadzili do
odwołania go z probostwa. Parafianie zarzucali księdzu
obojętność na sprawy parafii, ubliżanie im, stawianie
wygórowanych żądań finansowych, rozwiązanie rady
parafialnej. Po półrocznych zmaganiach dopięli swego i
biskup z Łomży Stanisław Stefanek podjął decyzję o
przeniesieniu księdza do innej parafii. Przeniesienie ma
nastąpić latem. Do tego czasu ma dojeżdżać ksiądz z Łap.
Sytuacja pozostała jednak napięta – stąd wniosek
proboszcza o pozwolenie na broń. Bojąc się ostrzału
parafianie z Bokin wysłali nawet petycję do policji, by
nie wydawała proboszczowi pozwolenia na broń. Policja
wolała ryzyko uzbrojenia księdza.
Zły figluje
Niepokojące wieści nadchodzą ze Szczecina, gdzie w
jednym z bloków przy ul. Komuny Paryskiej grasuje Zły.
Szczególnie agresywny jest w mieszkaniu państwa B. W
nocy dusi domowników, zrzuca z łóżek, przesuwa sprzęty,
hałasuje w kuchni.
Mieszkańcy zwrócili się o pomoc do policji i Kurii
Metropolitalnej. Policja, jak to policja, przysłała
dzielnicową i nic. Na wysokości zadania stanął Kościół,
lecz każdorazowe poświęcenie mieszkania powodowało
zdwojone ataki Złego. W mieszkaniu odprawione więc
zostaną egzorcyzmy, które załatwią Złego i unieruchomią
lokatorów i sprzęty.
Majakowski i dwóch arcybiskupów
W Poznaniu część obecnej ul. Majakowskiego ma otrzymać
nowych patronów: arcybiskupów Antoniego Baraniaka i
Walentego Dymka. Ich ulice znajdą się w pobliżu ulic
Jana Pawła 2, kardynała Hlonda, kardynała Wyszyńskiego i
innych hierarchów kościelnych. Jeśli biskupi nadal będą
umierać, trzeba będzie rozbudować Poznań.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Papuga pana Boga "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tajemnice spodni
Wyklęty powstań ludu ziemi!
Amerykanie – jak wiadomo – we wszystkim są najlepsi na
świecie. Jednak w dziedzinie wynalazczości często
przechodzą samych siebie. Wyhodowali np. kury nioski bez
skrzydeł – po to, aby zajmowały mniej miejsca w klatce.
Dobra nioska znosi jedno jajko na dobę. Stosując
sztuczne oświetlenie można skracać czas nocy i z dwóch
dób naturalnych uczynić trzy sztuczne. Dzięki temu
amerykańska kura znosi 1,5 jajka na dobę słoneczną. Kury
trzymane są w klatkach, karmione i oprzątane jak jakie
lordówny. Ich jedynym zadaniem jest żreć, srać i znosić
jajka. Jajka idą na sprzedaż, a guano – na nawóz i na
dodatek do paszy, bo za pierwszym razem część składników
pokarmowych nie jest wystarczająco strawiona. Dzięki tym
zabiegom kury produkują więcej pieniędzy, bo w biznesie
nie tyle o jajka chodzi, ile o zysk. Kura tyle ma zysku,
co w pysku, a farmer tyle, ile mu wypracuje jej dupa.
Nioska a szwaczka
Szwaczka od kury różni się wyglądem. W zakresie
sterowalności wykazuje do niej pewne podobieństwo.
Stosując odpowiedni reżim i system organizacyjny można
wydusić ze szwaczki większą wydajność pracy.
W Łodzi działa firma VF Polska Sp. z o.o. wchodząca w
skład amerykańskiej korporacji VF Corporation. Produkuje
m.in. Wranglery i inne markowe dżinsy. Jej szwalnia
mieści się w budynku po byłej chlubie budowniczych
socjalizmu Fabryce Bistona, obecnie wynajmowanym od
włoskiej firmy Merloni. Tak się bowiem porobiło, że
znowu ulice są wprawdzie nasze, ale kamienice – na
przykład – włoskie. Podobno Amerykanie założyli tę
fabrykę po to, aby dać zatrudnienie łódzkim szwaczkom,
których za komuny ciągle było mało, a za demokracji jest
w nadmiarze. Ja w to, co prawda, nie wierzę, bo w
biznesie na ogół nie o szwaczki chodzi, lecz o to, co
się z nich da wydusić. W każdym razie prawdy zawsze są
dwie, a trzecia leży pośrodku.
Prawda pierwsza
Pracujemy w systemie dwuzmianowym. Jest duża hala bez
okien. Nie ma klimatyzacji. Latem temperatura jest tak
wysoka, że można się we własnym pocie utopić. Dużo się
pyli od tkanin, a pod sufitem są tylko dwa wywietrzniki.
Zimą jest bardzo zimno, bo ogrzewanie, które jest, nie
wystarcza.
Normy wydajnościowe są niesamowite. Wśród pracowników
krąży powiedzenie, że to jest obóz pracy. Wykonanie 100
proc. normy jest w ogóle niemożliwe. Kierownictwo firmy
to wie i samo przyjmuje wykonanie 50 proc. jako 100
proc. Powyżej tych 50 proc. są dodatkowe pieniądze.
Normy są obliczone na sekundy, więc nie ma mowy o tym,
żeby głowę obrócić gdzieś w bok, tylko trzeba jechać i
jechać, bo to są tysiące sztuk w ciągu 8 godzin. Ludzie
pracują jak automaty; automaty też tam są, ale
generalnie pracownicy są automatami. Tam się traci
tożsamość, bo ma pan przydzielony numer i czuje się
człowiek jak numer. Nazwiska nasze też znają, ale liczy
się tylko numer. Jeśli chodzi o warunki BHP, to B
(bezpieczeństwo) jest bez zarzutu, natomiast H (higiena)
– lepiej nie mówić. Latem kobiety często mdleją. Po
krótkim odpoczynku w pokoju socjalnym muszą wracać do
pracy. Nie dość, że w sali jest bardzo duży
hałas od maszyn, wózków i żelazek, to jeszcze są
włączone megafony, przez które bez przerwy podawane są
różne komunikaty. Po jakimś czasie tak od tego dudni w
głowie, że nie można wytrzymać. Przerwy są dwie: 10 i 15
minut – jedna jest bezpłatna. Mało kto z nich korzysta,
bo każdy chce w tym czasie zarobić. Poza tym, jeśli się
ktoś spóźni po przerwie, to od razu jest wzywany przez
megafon.
Kierownictwo urzęduje w oszklonym kiosku, skąd wszystko
widać. Na sali są instruktorzy, czyli nadzorcy. Oni niby
mają za zadanie organizować nam pracę, ale to im się nie
udaje. Na ogół jest taki chaos, że w ogóle nie wiadomo,
kto co szyje i dlaczego. Za każde uchybienie można być
wezwanym do pokoju instruktorów i otrzymać reprymendę
podniesionym, aroganckim głosem. Wiadomo też, że w
każdej chwili mogą obciąć premię; szczególnie za jakość.
Przy tym tempie pracy szwaczka nie ma możliwości
sprawdzić, czy coś źle wykonała.
Przed przyjęciem do pracy przechodzi się test
sprawnościowy. Na kartoniku z kółkami wystukuje się
kropki na czas. Kto zapełni zbyt mało kółek, ten do
pracy się nie nadaje. Żeby móc tu pracować, trzeba być
bardzo zdrowym i bardzo odpornym psychicznie.
Między pracownikami nie ma żadnej więzi koleżeńskiej.
Jest tylko rywalizacja, bo gdy się ma jakieś względy u
szefostwa, to można dostać lepszą pracę i trochę więcej
zarobić. To nie jest praca, do której idzie się chętnie.
Tam nawet sobie nie mówimy dzień dobry.
Dawniej pensje były wysokie, jak na łódzkie realia.
Teraz bardzo spadły, bo systematycznie zabierają nam
premie. Jak były przestoje, to można było zarobić jakieś
500 zł miesięcznie na rękę. Gdy nie ma przestojów, no to
800 do 1000 zł. To zależy od rodzaju wykonywanej
operacji technologicznej.
Prawda druga
Rozmawiam z dyrektorem naczelnym fabryki Dorotą
Szczepańską. Przez telefon, bo do zakładu nie mogę być
wpuszczony. Dlaczego? Nie wpuszczają tam nikogo,
ponieważ obowiązuje tajemnica handlowo-marketingowa i
technologiczna. Tajne portki (sic!). Pani dyrektor
mogłaby mnie przyjąć najwyżej w swoim gabinecie, ale po
co? Słucham więc:
– To, co panu ktoś opowiedział o firmie, to w większej
części nieprawda. Jestem tym zdumiona i zaskoczona.
Chciałabym sprostować niektóre informacje. Od
pracowników wymagamy tylko czterech rzeczy: wysokiej
jakości, wydajności, dyscypliny i minimalizacji
absencji. Normy ustalamy sami – średnia wydajność
szwalni wynosi 96,5 proc. Zakład przechodził testy na
hałas, oświetlenie, wentylację itp. Hala produkcyjna
rzeczywiście nie ma okien, ale na wszelkie odstępstwa od
norm BHP mamy zgodę odpowiednich władz. Mieliśmy
kontrolę ze strony władz naszej korporacji i uzyskaliśmy
nagrodę za wysoki poziom bezpieczeństwa pracy. Państwowa
Inspekcja Pracy urządziła wycieczkę swoich pracowników
do naszego zakładu pod hasłem „Jak powinno wyglądać
stanowisko pracy”. Działamy w trosce o zmniejszenie
bezrobocia w regionie łódzkim. Zatrudniamy 1400 osób, w
tym 650 w szwalni. Szwaczka zarabia u nas około 2200 zł
brutto miesięcznie. Jest to średnia płaca, więc mogą być
odchylenia. Jestem zdumiona stwierdzeniem, że pracownicy
źle się u nas czują.
– Słyszałem o planach wybudowania nowego zakładu. Czy
hala szwalni będzie z oknami? – pytam.
– Ależ oczywiście! Czy wyobraża sobie pan, że w
dzisiejszych czasach uzyskalibyśmy pozwolenie na halę
bez okien?
No, nie wyobrażam sobie, ale polski urzędnik, na ogół
pozbawiony wyobraźni, może zezwolić na rozwiązania
całkiem niewyobrażalne. Chętnie z tego korzystają
zagraniczni biznesmeni.
Na koniec rozmowy pani dyrektor życzy sobie autoryzacji.
Proszę bardzo.
Prawda trzecia
Jaki jest procent prawdy w każdej z tych prawd? Próbuję
to ustalić. Jedynym organem mogącym wydać zgodę na
szwalnię bez okien jest okręgowy inspektor sanitarny,
który musi jeszcze mieć opinię okręgowego inspektora
pracy. Sprawdzam. Zgody takiej nie było. Pytam, czy była
wycieczka inspektorów pracy? Nie.
Pani dyrektor wyjaśnia, że się pomyliła. To była
wycieczka z sanepidu. Sanepid zaprzecza. Aha, przypomina
sobie pani dyrektor, to były uczennice z Zespołu Szkół
Medycznych Nr 1 w Łodzi.
– Wie pan, może coś takiego było, ale to chyba w ramach
praktyk z paniami z sanepidu; w każdym razie nie pod
takim hasłem, że niby najlepsze stanowiska pracy. A w
ogóle to ten kierunek kształcenia już u nas nie istnieje
– mówi dyrektor szkół medycznych.
Dalej nie pytam i nie sprawdzam. Może się okazać, że
była to wycieczka babć klozetowych pod hasłem „Jak
powinna wyglądać toaleta we wzorowym zakładzie pracy”.
Pan Janusz Grodzki, zastępca wojewódzkiego inspektora
pracy, zapewnia: – Na każdy sygnał reagujemy kontrolą,
za którą idą konkretne polecenia. Gdyby te szwaczki
poskarżyły się u nas, to byłaby na pewno odpowiednia
reakcja z naszej strony. Kontrole losowe nie są w stanie
wszystkiego wyłowić. Generalnie jest tak, że zgodę na
sztuczne oświetlenie wydaje się wtedy, gdy uzasadnia to
technologia, np. przy produkcji towarów spożywczych. Na
szwalnie takiej zgody nie wydajemy, bo jest to praca
dokładna. To wymaga dobrego oświetlenia i nie występują
tu okoliczności, które usprawiedliwiałyby wydanie takiej
decyzji.
Inspektor Rogowski dodaje: – Gdyby była taka zgoda, to
dalibyśmy warunek stworzenia odpowiedniego mikroklimatu,
a z tego, co pan mówi, wynika, że go nie zapewniono. W
świetle polskiego prawa szwalnia powinna mieć zgodę na
pracę w takich warunkach. Wiem, że tej zgody nie
uzyskała. Jeśli pani dyrektor twierdzi, że ją ma, to
niech pokaże.
Pani dyrektor nie pokazała, bo nie miała co pokazać. Ja
z kolei nie jestem adwokatem szwaczek z VF Polska Sp. z
o.o. Mogą się bronić same składając skargi, zakładając
związki zawodowe itp. Nie robią tego, bo są zastraszone.
Bo jest bezrobocie, a trzeba jakoś utrzymać rodzinę.
W rozmowach z fachowcami padają słowa: mobbing, stres,
ale także słowa o bezradności władz, gdy poszczególne
normy czynników szkodliwych nie są przekroczone. To
działa kompleksowo. Wszystko pojedynczo może być w
normie, a rezultat taki, że zwariować można. Jeśli do
tego dochodzi presja psychiczna, to na pewno jest
mobbing, ale nie ma na to w Polsce odpowiednich
uregulowań prawnych. Taka szwaczka może poważnie zapaść
na zdrowiu i co wtedy? Podatnik będzie łożył na jej
rentę inwalidzką. Firma jest w porządku, bo norm nie
przekroczyła.
80 proc. produkcji VF Polska idzie na eksport. Za
granicą osiągany jest zysk. W Polsce pozostają straty
związane z nieludzką eksploatacją siły roboczej. I o to
właśnie chodzi zagranicznym inwestorom. To jest właśnie
biznes!
Dalsze, dość pokrętne wyjaśnienia pani dyrektor,
dotyczące systemu wynagradzania i traktowania
pracowników z należnym im szacunkiem – między bajki
kładę. Nic się nie potwierdza z tego, co mi pani
dyrektor mówi lub pisze. Gdzie sprawdzić, tam fałsz. No
i ta tajemnica handlowo-marketingowo-technologiczna.
Mógłbym ją zdradzić konkurencji, a kilkadziesiąt
uczennic z Zespołu Szkół Medycznych Nr 1 w Łodzi nie?!
Wiem teraz jedno: ilekroć będę wpychał dupę w obcisłe
wranglery, to pomyślę o szwaczce, która może zemdlała
wszywając zamek do mojego rozporka. Pani dyrektor
oczywiście zaprzeczy.
Autor : Włodzimierz Kusik
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie warto "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Siedzą i jedzą
Więźniów mamy zaradnych jak ten góral, który stwierdził,
że zawsze sobie poradzi i glistą zawiązał but, gdy
sznurówka mu pękła.
Więzienia mamy przepełnione jak autobusy w godzinach
szczytu, a tu jeszcze dwadzieścia kilka tysięcy
skazańców oczekuje na wolne prycze. Trzeba tę armię
rzezimieszków różnego kalibru gdzieś upchać i nakarmić,
na co brakuje pieniędzy.
Bez oglądania się na ministerialny budżet, który
gwarantuje im dzienną stawkę żywieniową w wysokości 4,20
zł dla dorosłych osobników i 4,60 zł dla młodocianych,
co sprytniejsi garownicy wymyślili patent na darmowe
dożywianie. Nie chcą się tylko chwalić, że podjadają
sobie na krzywy ryj i jeszcze są w stanie odłożyć zapas
żarcia na wymianę z kolegami z celi. To nie fair wobec
wygłodzonych kumpli wypatrujących kalifaktora z cienką
zupką. Dlatego zdecydowaliśmy się sypnąć samolubnych
podjadaczy.
W ramach tzw. wypiski kupujemy w kantynie dowolny
produkt żywnościowy, niech to będzie czekolada. Wcinając
ją sobie spokojnie, piszemy osobiście (sekretarek już
nie mamy) reklamację do producenta. Skarżymy się, że
pokryta była białym nalotem, że rozpływała się w
temperaturze pokojowej, że miała dziwny smak. A tak w
ogóle była do dupy, bo przez trzy dni męczyła nas
permanentna sraczka. Niech więc szanowny producent,
którego wyroby od lat kupujemy, coś z tym zrobi. Jak
nie, to zmuszeni będziemy donieść do sanepidu, że
porządnych ludzi trują.
Z groźbami jednak radzimy nie przesadzać. Pewien
pensjonariusz Zakładu Karnego w Herbach pożalił się
jakiś czas temu, że po zjedzeniu frytek smażonych na
kwestionowanym przez niego oleju doszło do zbiorowego
zatrucia. Wpadł, gdyż w ZK zamiast spodziewanej
przesyłki z olejem roślinnym jako rekompensatą pojawił
się przedstawiciel zaniepokojonego producenta dopytując
się, czy w celach są naprawdę dobre warunki do smażenia
frytek.
Po cholerę był osadzonemu ten olej? Nie pytajcie. W
ramach procesu resocjalizacji zapamiętajcie jedno: już
raz zgubiła was pazerność, chciwość i cwaniactwo. Nie
wypisujcie więc głupot domagając się tony makaronu,
beczki ogórków kiszonych, wagonu kawy itp. ilości tych
towarów, na które składacie reklamacje. W ogóle nie
piszcie wprost, że żądacie rekompensaty w naturze. Aby
pożyć w pierdlu, trzeba więcej pokory, przebiegłości i
elegancji niż w biznesie.
Jeśli do skargi dołączycie paragon z kantyny, jako adres
zwrotny, podacie miejscowość, nazwę ulicy, numer budynku
łamany przez numer celi (nazwa placówki raczej
niewskazana), to możecie spokojnie oczekiwać odzewu w
postaci upragnionej paczki oraz kilku zdawkowych słów z
działu obsługi klienta.
Starzy garownicy dostają w ten sposób słodycze, herbatę,
serki topione, makarony, kawę, czego życzymy i wam,
drodzy prezesi, dyrektorzy, urzędnicy, biznesmeni.
Smacznej wyżerki i dużo osobistej satysfakcji z efektów
zaradności także za kratkami.
Autor : Tadeusz Ryciarski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kto obroni zwykłego obywatela
Chciałbym zabrać głos w sprawie rzadko przez Was
poruszanej, a w pozostałej prasie w Polsce traktowanej
jako tabu, czyli w sprawie deportacji naszych obywateli
po wylądowaniu w USA.
21.10.2002 r. moja żona i jej siostra poleciały do
Chicago na zaproszenie mojej kuzynki. Po ponad 60
godzinach odebrałem z lotniska w Warszawie 2 istoty
(jedna z nich przypominała moją żonę) brudne, śmierdzące
i upodlone do granic wytrzymałości.
Kuzynka jest obywatelem USA i mieszka tam od 20 lat. W
ciągu ostatnich pięciu lat moja żona czterokrotnie bez
żadnych problemów jeździła opiekować się jej dzieckiem.
Ani żona, ani jej siostra (jeździła trzykrotnie) nigdy
nie przekroczyły terminu wizowego.
Lądowanie. Pasażerowie ustawiają się w kolejkach do
służb imigracyjnych. Podchodzi urzędniczka, pokazuje
ręką: od tej do tej osoby do kontroli. Wszystkim tym
osobom zostają pobrane odciski palców, wykonane
fotografie "przestępców" (z boku i z przodu),
przeszukane bagaże. Po czym rozpoczynają się
przesłuchania.
Przesłuchanie siostry trwa bez przerwy 5 godzin. Dwa
telefony do kuzynki, czy wszystko, co powiedziała, jest
prawdą. Serie tych samych pytań po kilkanaście czy
kilkadziesiąt razy, aż do ogłupienia. Na koniec
propozycja: jeżeli pani się przyzna, że będąc w USA
pracowała, to panią puścimy. Siostra żony odmawia. Na
tapetę biorą żonę. Proszę wstać, podnieść prawą rękę i
złożyć przysięgę, że będzie pani mówić prawdę. Małżonka
wstała i w tym momencie coś w niej pękło – nie będę
składać żadnej przysięgi, traktujecie nas jak
przestępców, nie odpowiem na żadne pytanie i nic nie
podpiszę bez adwokata. Tłumaczka powtarzała słowo w
słowo.
Upokarzająca rewizja osobista (urzędniczki zabrały im
biustonosze, sznurowadła, podkolanówki) i żona z siostrą
wylądowały w nieogrzewanej celi aresztu imigracyjnego
bez rzeczy osobistych, wody, papierosów. Po około 4
godz. pojawił się urzędnik mówiący po polsku. Żona i
siostra poprosiły o kurtki lub koce. Urzędnik zaczął
krzyczeć i straszyć, że zakuje je w kajdany.
Po pewnym czasie przyniósł 4 arkusze papieru i kazał się
tym przykryć, śmiał się, przyprowadzał kolegów i
pokazywał je jak małpy. Oznajmił, że nic mu nie zrobimy,
możemy nawet (cyt.) – poskarżyć się Wałęsie. Zmiennik
tego dręczyciela okazał się być człowiekiem. Przyniósł
po kubku ciepłej kawy, pozwolił wziąć z bagażu skarpety,
po 1 papierosie i dał po 1 kocu.
Na 4 godz. przed odlotem kobiety przeniesiono do celi
męskiej. Poprosiły o pozwolenie zatelefonowania do
kuzynki, aby ta mogła powiadomić nas o deportacji.
Oczywiście odmówiono. Dopiero stewardesa LOT-u zlitowała
się i pozwoliła ze swojej komórki zadzwonić do kuzynki –
dzięki temu wiedziałem, kiedy mam odebrać żonę i jej
siostrę z Okęcia.
Jak to jest, że gdy faceci lecący na paszportach
watykańskich nie zostają wpuszczani do Rosji, prezydent
publicznie się oburza, rząd wręcza noty protestacyjne,
szum w mediach. Natomiast gdy od długiego czasu zwykli
obywatele na lotniskach Chicago czy N. J. są traktowani
jak przestępcy i upadlani – nie ma problemu.
Następny problem, który uparcie się przemilcza, to
opłaty wizowe za samo podejście o wizę amerykańską.
Ostatnia stawka to 420 zł na osobę plus telefony, tj. w
sumie około 500 zł. Dzienny przerób ambasady to minimum
200 osób. Razy około 260 dni w roku. Może nadszedł czas,
aby powiedzieć: dość.
PAZ
(nazwisko i adres do wiadomości red.)
TK wychodzi z ram
W którejś wypowiedzi szefa Tybunału Konstytucyjnego
usłyszałem, że dane z deklaracji majątkowych są
informacjami niepotrzebnymi demokratycznemu państwu.
Otóż chciałbym zauważyć, że TK ma rozstrzygać, czy coś
jest zgodne z prawem, czy nie. Od działań
"państwotwórczych" są inne organa.
Cytowano też obficie wypowiedź tego pana, że abolicja
jest niesprawiedliwa, bo jak ktoś więcej oszukał, to
więcej zyska, a uczciwy nie zyska wcale. Wszyscy
prawnicy (i nie tylko) wiedzą, że amnestie i abolicje z
definicji są niesprawiedliwe, więc nic nowego pan prezes
nie powiedział. Jeżeli jednak czyni z tego zarzut
niezgodności z Konstytucją, to proszę, aby raz na zawsze
TK ogłosił, że żadnej abolicji i amnestii w Polsce nie
będzie. Nigdy! Poza tym należałoby wnieść do TK skargę
na wszelkie ustawy przewidujące prze-dawnienie
przestępstwa. (...)
Wypowiadając się dla Monisi prezes ględził o stawce
12-procentowej, że to za mało w porównaniu do 75 proc. I
znowu sędzia przekroczył swoje uprawnienia. To Sejm
stanowi prawo i ocenia, czy 12 proc. wystarcza, czy nie.
Jeżeli ustawodawca mówi, że za nazwanie prezydenta
leniem można dać tyle a tyle lat, to sędzia wg swojego
widzimisię (przepraszam, sumienia) wymierza karę w
zakresie przewidzianym przez ustawodawcę, a nie zabawia
się w dyskusję o dolegliwości kary. TK ocenia zgodność z
Konstytucją, a tam nie ma (prawie) żadnych liczb.
Napisano tam, że występek ma być ukarany i dano wolną
rękę parlamentowi na określenie sposobu i wymiaru kary.
W. Florek
(e-mail do wiadomości redakcji
Teledebile
6 listopada włączyłem TV i trafiłem na "Inforamę Tele
5", w której wystąpił jakiś młody fanatyk niecierpliwie
czekający na bombardowanie Bagdadu oraz zniszczenie
wszystkiego, co zagraża... Stanom Zjednoczonym Ameryki
Północnej! Dziennikarka pyta, kto właściwie – poza
Wielką Brytanią – popiera atak na Irak, a fanatyk dumnie
odpowiada, że Polska! Inni niebawem dołączą, gdy
zrozumieją swoje niestosowne, a bezsensowne wahania.
Pomyślałem sobie: to jakiś idiota, może związany z
Ku-Klux-Klanem albo inną sektą amerykańskich ortodoksów.
Na koniec audycji redaktorka "Tele 5" oznajmia, że
gościem programu był... dziennikarz! Podobno
korespondent "Rzeczpospolitej" w Ameryce!
Myślę, że pora spierdalać z tego zidiociałego kraju,
kraju Rydzyka i Giertycha, kraju gwiazd tv, takich jak
Janowski, Łyżwiński i Gilowska, oblubienica
dziennikarek.
Jarosław L. Wroński
Kościół to firma
Jestem uczniem czwartej klasy liceum ogółnokształcącego.
Na lekcjach religii przerabiamy "Kodeks prawa
kanonicznego". Bardzo ciekawy jest kanon 515, paragraf
3. Brzmi on następująco: "Parafia erygowana zgodnie z
prawem mocą samego prawa posiada osobowość prawną". Oto
kolejny dowód na to, że Kościół jest firmą i powinien
płacić normalne podatki.
Bul
(e-mail do wiadomości redakcji)
Doradcy mówią nie
Sekretarz Stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Lech
Nikolski kieruje Gabinetem Politycznym Prezesa Rady
Ministrów jako jego szef. Jednocześnie w ramach podziału
obowiązków w kierownictwie Kancelarii nadzoruje
Departament Monitoringu Społecznego i Analiz. Ta
pozornie błaha różnica terminologiczna ma doniosłe
znaczenie praktyczne.
Autorem raportu "Osiem miesięcy rządu Leszka Millera"
nie jest kierowany przez Lecha Nikolskiego Gabinet (czy
Zespół) Polityczny, lecz właśnie nadzorowany Departament
MSiA. Jego kadra kierownicza i trzon pracowników zostały
ukształtowane w czasach rządów Jana Krzysztofa
Bieleckiego, Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej.
Odnoszące się do wspomnianego "Raportu" publikacje
("Prawo kociej łapy", NIE nr 46/2002, i wcześniejsza
Agnieszki Wołk-Łaniewskiej) nie wymieniają wprost jego
autora. Używając sformułowania "zespół kierowany przez
Lecha Nikolskiego", sugerują autorstwo Gabinetu
Politycznego. Tymczasem Gabinet nie uczestniczył w
opracowywaniu ani recenzowaniu "Raportu". Dokument ten
nie wyraża poglądów zatrudnionych w Gabinecie
Politycznym doradców premiera. Niestety, z powodu
nieporozumienia wywołanego m.in. wspomnianymi
publikacjami, musimy znosić uszczypliwe uwagi znajomych
i zwyczajne bluzgi przez telefon.
K.
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Od redakcji: List ma charakter prywatny i nie jest
oficjalnym stanowiskiem Gabinetu Politycznego. Dlatego
nazwisko autora – zgodnie z jego wolą – zachowujemy do
wiadomości redakcji.
O "Tygodniu z głowy"
Uprzejmie informuję, że w "Tygodniu z głowy" ("NIE" nr
47/2002) w notce dotyczącej posła Grzegorza Tuderka
wkradły się pewne nieścisłości. A mianowicie:
Wybór posła Tadeusza Ferenca na prezydenta Rzeszowa
spowodował, co prawda "zwolnienie" mandatu, ale skutkiem
tego było uzyskanie mandatu przez następnego kandydata
na liście SLD w tym okręgu wyborczym a jest nim pani
Joanna Grobel-Proszowska. Aby było możliwe uzyskanie
mandatu poselskiego przez pana Grzegorza Tuderka, musiał
nastąpić bezprecedensowy w skali kraju przypadek
wygaśnięcia dwóch mandatów poselskich w jednym okręgu
wyborczym. I tak się stało. Poseł Edward Brzostowski
został burmistrzem Dębicy zwalniając drugi mandat.
Stanisław Pawlak
Dyrektor Biura Poselskiego
W Stalowej Woli
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kluską w gardle
Policja zatrzymała i wypuściła byłego prezesa Optimusa
Romana Kluskę za to, że oszukał państwo. A co byście
powiedzieli na wiadomość o tym, że nowy minister
finansów prof. Grzegorz Kołodko niegdyś
umożliwił Klusce większą kombinację kosztem skarbu
państwa niż ta, o którą się go podejrzewa!
Jak wiadomo z prasy, Kluska podejrzewany jest o oszustwa
podatkowe, których miał się dopuścić w latach 1998–2000
jako prezes giełdowego Optimusa. Skarb państwa miał na
tym stracić co najmniej 8 mln zł. Jeżeli miarą
szkodnictwa Kluski jest wysokość strat poniesionych
przez państwo wskutek działalności Optimusa, to mamy
dziesięciokrotnie większą aferę.
Walnięcie skarbu państwa umożliwił Grzegorz Kołodko,
lekarz polskiej gospodarki.
27 maja 1994 r. ówczesny minister finansów Grzegorz
Kołodko wydał rozporządzenie (Dziennik Ustaw Nr 65, poz.
278) w sprawie kas rejestrujących, popularnie zwanych
kasami fiskalnymi. Rozporządzenie nakładało na niektóre
grupy podatników obowiązek ewidencji obrotu i kwot
podatku należnego przy zastosowaniu kas rejestrujących –
od 1 stycznia do 31 grudnia 1995 r. Importerzy i
producenci kas fiskalnych zacierali ręce na myśl o
sprzedaży setek tysięcy takich urządzeń o wartości
ok. 5 bilionów ówczesnych złotych – rocznie.
Par. 6, pkt 1 rozporządzenia Kołodki mówił o tym, że
podatnicy, którzy w terminie kupią i zainstalują kasy
fiskalne, mogą odliczyć od podatku część wydatkowanej
kwoty. Minister zróżnicował tę część w zależności od
tego, czy kasa była wyprodukowana w Polsce, czy
sprowadzona z zagranicy.
Przy zakupie kasy produkcji krajowej odliczenie wynosiło
65 proc. ceny zakupu (nie więcej niż 25 mln – starych! –
zł), a kasy importowanej – 50 proc. (nie więcej niż 15
mln zł, bez uwzględniania podatku VAT).
W par. 6, pkt 2 minister finansów określił jaki produkt
może uchodzić za kasę produkcji krajowej. Otóż tylko
taki, w którym wartość pochodzących z zagranicy
surowców, zespołów i podzespołów oraz innych komponentów
niezbędnych do wytworzenia kasy nie przekracza 60 proc.
pełnego kosztu wytworzenia kasy. Kasy importowane
obłożone wtedy były 22-procentowym podatkiem VAT, a na
kasy "polskie" (czyli polskie w 40 procentach)
obowiązywała zerowa stawka VAT.
Optimus, który wszedł na giełdę na miesiąc przed
wydaniem omawianego rozporządzenia (dochód z emisji
publicznej – ok. 450 mld starych zł), w kasach
fiskalnych zobaczył swoją kolejną wielką szansę. Tak się
jednak złożyło, że kasy, które miał sprzedawać na
polskim rynku, po pierwsze, były droższe niż kasy
oferowane przez konkurencję, a po wtóre, nie spełniały
ministerialnego kryterium "polskości".
Kasa Optimusa miała wartość 25 mln starych zł
(przyjęliśmy średnie ceny kas typu CR 280F, PS 2000 i PS
2000 PLUS sprzedawane przez spółki Optimus i
Optimus-IC), z czego komponenty importowane kosztowały
18 mln zł (72 proc.). Tymczasem konkurencja kierowała na
rynek tańsze kasy sprowadzane z zagranicy w cenie 20 mln
zł. Każdy, kto po-trafił liczyć (a podatnicy, którzy
mieli posługiwać się kasami rejestrującymi – z pewnością
potrafili), mógł przewidzieć, że Optimus przegra tę
wolnorynkową wojnę o kasy.
Co więc wymyślono w Optimusie? "Dozbrojono" kasy
wyprodukowanymi w Polsce gadżetami (bo trudno inaczej
nazwać podzespoły, które istotnie nie poprawiały
funkcjonowania kasy). W ten sposób podniesiono wartość
urządzenia do 32 mln zł. Czyli stała wartość komponentów
importowanych – 18 mln zł – zmniejszała się do 56,25
proc. ceny całej kasy. Czyli z kasy zagranicznej robiła
się kasa polska! Genialne? Genialne!
Na czym polegał interes Optimusa, skoro sprzedawane
przez niego kasy były jeszcze droższe? Policzmy
Wychodzi na to, że podatnikowi bardziej opłacało się
kupić droższą kasę z Optimusa niż tańszą od innego
importera.
A jak to się opłacało państwu? W ogóle się nie opłacało!
Przez numer, który wykręcili geniusze z Optimusa, skarb
państwa stracił na podatku VAT oraz na odliczeniach
podatkowych. Ostrożnie przyjmijmy, że państwo straciło
na jednej wprowadzonej na rynek kasie Optimusa 10 mln
starych, czyli 1 tys. nowych zł. Jeśli przyjąć, że w
latach 1995–96 Optimus sprzedał ponad 100 tys. kas
fiskalnych, to strata skarbu państwa wyniosła
przynajmniej 100 mln nowych (!) zł.
Oczywiście nie zakładamy, że minister Kołodko działał w
porozumieniu z geniuszami z Optimusa. Wiemy, że tekst
rozporządzenia ustalał nie on, tylko podlegli mu
urzędnicy. Ale on podpisał! Najpewniej w dobrej wierze –
przepisy zostały sformułowane w intencji popierania
produkcji krajowej. Ale to okazało się w praktyce
pozorem.
Można powiedzieć, że na pomysł "spolszczenia" kas
rejestrujących mogła wpaść każda firma, nie tylko
Optimus. Ale nie wpadła.
Kasa OptimusaKasa importowana
wartość początkowa 25 mln zł 20 mln zł
w tym wartość podzespołów importowanych 18 mln zł
(72 proc.) 20 mln zł (100 proc.)
wartość po "spolszczeniu" 32 mln zł nie dotyczy
w tym wartość podzespołów importowanych 18 mln zł
(56,25 proc.) nie dotyczy
podatek VAT 0 zł (0 proc.) 4,4 mln zł (22 proc.)
odliczenie od podatku 20,8 mln zł (65 proc.) 10
mln zł (50 proc.)
ile więc realnie kosztował podatnika zakup kasy
11,2 mln zł 14,4 mln zł
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Parafia św. PITa
Przeszukania w pięciu suwalskich parafiach.
Przesłuchania proboszczów. Jeśli ich oświadczenia w
sprawie przyjęcia darowizn na ponad 1 mln zł zawierają
nieprawdę, klechy wylądują za kratkami.
Państwo musi zapłacić firmie "Juvena" pół miliona.
Właścicielami "Juveny" są Walentyna i Tadeusz G.
Niedawno prokurator przedstawił Tadeuszowi zarzut
dokonania nadużyć podatkowych na kwotę ok. 1 mln zł.
Śledztwo określane jest jako "rozwojowe".
Aresztowanego Tadeusza G. traktowano w pierdlu dobrze.
Służby więzienne nie odebrały mu komórki, po cichutku
wpuszczały żonę, a kiedy zasłabł, przeniosły do
szpitala. Prokurator dowiedział się o tym dużo później.
Te przywileje, wynikające z faktu, że żona jednego z
klawiszy pracuje w "Juvenie", Tadeusz G. mógł
wykorzystać np. do czyszczenia ksiąg firmy.
Mimo wszystko areszt nie przypadł biznesmenowi do gustu.
Gdy wyszedł, postanowił dać państwu po nosie. Tadeusz G.
przypomniał sobie nagle, że w 1999 i 2000 r. wraz z żoną
ofiarowali suwalskim parafiom górę mamony i nie
odliczyli darowizny od podatku. Dobrzy obywatel
rozliczali w PIT-ach jedynie drobne kwoty, takie jak 30
zł na zakup goździków czy 1500 zł na zakup sztandaru dla
miejscowej policji. Korektę zeznania podatkowego można
zrobić nawet dwa lata później. Kilka tygodni temu
Tadeusz G. wypełnił stosowny druk i zażądał zwrotu 500
tys. zł.
Z kleszych "oświadczeń" wynika, że Tadeusz i Walentyna
G. prześcigali się w zbożnym dziele wspomagania Kościoła
kat. Weźmy datki dla parafii rzymskokatolickiej pw.
Matki Bożej Miłosierdzia. 11 września 2000 r. Walentyna
G. odpaliła proboszczowi 40 tys. zł. Tadeusz tego samego
dnia – 45 tys. zł. Przebił żonę również 2 października
tegoż roku: ona dała 35 tys. zł, on 48 tys. zł. 4
listopada 2000 r. hojniejsza okazała się Walen-tyna:
rzuciła na tacę 49 tys. zł, a Tadeusz tylko 45 tys. 2
grudnia 2000 r. każde z małżonków wsparło parafię taką
samą kwotą 21 tys. zł.
W podobny sposób bogobojni małżonkowie rywalizowali w
pozostałych parafiach. W sumie ofiarowali ponad 1 mln –
więcej, niż wynosił ówczesny dochód "Juveny". W sprawie
tego porywu serca wszczęto śledztwo, ponieważ z
informacji policji wynika, że Tadeusz G. mógł kupić od
wielebnych antydatowane oświadczenia wiosną 2002 r. za 5
do 10 proc. wymienionych w nich kwot.
Wybrałem ten zawód, ponieważ nie chciałem mieć do
czynienia z takimi jak pan – oświadczył stróżom prawa
jeden z duszpasterzy. No to wdepnąłem w gówno – wyrwało
się drugiemu wielebnemu. Inny zasłabł, gdy
funkcjonariusze dociskali go, co zrobił z taką górą
darowanego szmalu.
Art. 55 pkt 7 ustawy o stosunku państwa do Kościoła kat.
z 17 maja 1989 r. stanowi, że darczyńca może odliczyć od
podatku ofiarowany Panu Bogu szmal pod dwoma warunkami.
1 – otrzymał od klechy stosowne pokwitowanie; 2 – ksiądz
sporządził sprawozdanie o przeznaczeniu mamony na
działalność charytatywno-opiekuńczą. Problem w tym, że
ustawa daje obdarowanemu równe dwa lata na sporządzenie
sprawozdania, co zrobili ze szmalem. Po takim czasie
trudno zaś pamiętać szczegóły. No i suwalscy księża
pamiętają mało. Konkrety, które im się wypsnęły, powinny
jednak wystarczyć, żeby złapać ich na kłamstwie. Jeśli
kłamali.
Obdarowałem biednych w kwocie, którą dziś trudno
określić – relacjonuje jeden. Moje sprawozdanie ma
charakter przybliżony – melduje inny. Kwoty podane są
orientacyjnie – opowiada trzeci. Dwóch deklaruje, że
wsparło biedne parafie białoruskie. Jeśli pieniądze od
państwa G. nie są jedynie bytem wirtualnym, księża
złamali prawo, bo nie ma odpowiednich zgłoszeń celnych
niezbędnych przy wywozie takich kwot.
Dokumenty finansowe osób prawnych, jakimi są parafie,
znalezione podczas przeszukań, nadają się do kabaretu.
Jeśli nawet jest lista osób potrzebujących pomocy,
brakuje informacji, czy tej pomocy udzielono, kiedy i w
jakiej formie. Jeśli jest lista osób, które otrzymały
paczki, nie ma słowa o ich wartości ani zawartości.
Dekoracyjne rady parafialne nie wiedzą nic.
Prowadziłem jedynie wewnętrzną ewidencję zapiskową –
zeznał jeden z proboszczów, nad Hańczą uchodzący za
eksperta od moralności.
Te zapiski nie odzwierciedlają wydatków, bo nie było
takiej potrzeby prawnej.
Fakt. Wspomniana wyżej, kryminogenna ustawa dotycząca
kościelnych finansów dopuszcza wszystko. Mogłaby się
jednak w przepojonych miłością do owieczek kleszych
sercach pojawić potrzeba duchowa wynikająca ze zwykłego
poczucia przyzwoitości. Wszak parafia to wspólnota nie
będąca wyłączną własnością proboszcza.
Podatkowy raj
Kościół:
* ma prawo nie odprowadzać podatków z tytułu
przychodów z działalności niegospodarczej
* ma prawo nie prowadzić na ten temat dokumentacji
* jest zwolniony z opodatkowania dochodów z
działalności gospodarczej, jeśli w danym roku
podatkowym albo w roku następnym dochody zostały
przeznaczone na cele kultowe,
oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne,
działalność charytatywno-opiekuńczą, punkty
katechetyczne, konserwację zabytków, inwestycje
sakralne oraz remonty
* jest zwolniony z podatków i świadczeń na rzecz
samorządów
* jest zwolniony od podatków od spadków i darowizn
oraz wynikających z tego tytułu opłat skarbowych.
Żeby darczyńcy chcieli dawać, mogą wyłączyć
ofiarowane kwoty z podstawy opodatkowania
podatkiem dochodowym i wyrównawczym
* jest zwolniony od opłat sądowych i notarialnych
* jest zwolniony od opłat celnych, jeśli dary są
przeznaczone na cele kultowe,
charytatywno-opiekuńcze oraz oświatowo-wychowawcze
(wyjątki: wyroby akcyzowe i samochody osobowe)
Podstawa prawna: Ustawa o stosunku państwa do
Kościoła kat. w RP z 20 lutego 1997 r. z
późniejszymi zmianami.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Doktor systemowy
Dyrektor Lubuskiej Regionalnej Kasy Chorych, magister
wychowania fizycznego, otworzył przewód doktorski. Chce
zostać doktorem nauk medycznych – praca będzie bowiem z
zakresu systemu opieki zdrowotnej.
Promotorem ambitnego dyrektora jest poseł SLD pan Alfred
Owoc. Na recenzenta wyznaczono ówczesnego ministra
zdrowia prof. Mariusza Łapińskiego, który, czego
doktorant nie mógł przewidzieć, został w międzyczasie
byłym ministrem zdrowia. Mimo drobnych potknięć z
dziedziny intuicji politycznej, wróżymy przyszłemu
doktorowi niezłą karierę.
Jak Miller z Kropiwnickim
Prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki ubiega się o audiencję
u Jego Ekscelencji Pana Premiera Leszka Millera. Od
listopada. Był już nawet blisko, ale na dwa dni przed
wyznaczonym terminem spotkanie odwołano. Kropiwnicki
chciał przechytrzyć Millera i starał się zapisać na
dyżur poselski posła Leszka Millera. Czujni pracownicy
biura poinstruowali natrętnego petenta, że ma napisać
podanie z uzasadnieniem, a najbliższy termin jest za
trzy miesiące. Kropiwnicki napisał więc bezpośrednie
podanie do premiera z prośbą o przyjęcie i wysłuchanie.
Gotów jestem pojechać nawet do Ustrzyk Dolnych –
zapewnia prezydent Łodzi. Nie umie pisać na Berdyczów?
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zjazd pajaców "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jajogłowizna
Polskie Radio S.A. podało, że świstaki już chrapią, a
"Wyborcza" ogłosiła, że intelektualiści przeciwnie –
ożywieni. Zbijają się w klucze i wzlatują. Ogłoszenie o
tym nastąpiło 8–9 listopada na marginesie strony 25
"Gazety" w rubryce "Listy". Kilkudziesięciu
patentowanych intelektualistów, których poczet otwiera
były minister Bartoszewski, a zamyka były szef "Znaku"
Woźniakowski, ogłosiło Apel. Wśród dwóch plutonów
osobistości mających status intelektualistów i stosowne
zatrudnienie zdumiewa udział trzech osób mądrych.
Wytykam je po nazwisku: prof. Aldona Jawłowska, prof.
Jerzy Szacki i prof. Janusz Tazbir.
Apel polityczny jest formą literacką wyrażającą tęsknotę
za czasami zwanymi Polską Ludową lub totalitarnym
zniewoleniem. Wówczas to podobne utwory krążyły w
kopiach maszynopisu, czytano je głośno w Wolnej Europie,
stawały jako zagrożenie na Biurze Politycznym,
powodo-wały odprawy SB, a na sygnatariuszy ściągały
represje. Przeważnie różne wykluczenia i zakazy, które w
towarzystwie nosiło się jak szlachetne blizny. Piękne te
czasy bezpowrotnie minęły, a smagnięci wolnością
intelektualiści mogą sobie spacerować, apelować lub
łowić ryby bez żadnej zauważalności. Tylko ja ze starego
przyzwyczajenia wytropiłem opozycyjny apel: resztówka
dawnego reżimu przeciw resztkom mózgów.
Intelektualiści apelują, żeby Polska była państwem
umiaru, uczciwości, sprawiedliwości i w ogóle. Inicjują
więc Ruch na rzecz państwa idealnego. Państwo to ma być
rządzone bezstronnie, czyli apolitycznie (sic!). Powinno
stać się tworem świeckim, ale respektującym przykazania
boskie i również humanistyczne. Ble, ble.
Do Ruchu przystępować mogą osoby oraz organizacje.
Spośród osób chętnie zapiszą się więźniowie in corpore.
Każdy osadzony w pierdlu lub areszcie twierdzi, że
niewinnie siedzi, uważa się za ofiarę
niesprawiedliwości. Apel o tym zaś mówi. Powiada także o
zrażeniu się ludu do polityków i o ich zbiorowej
kompromitacji. Wszyscy politycy przystępują do Ruchu, bo
uważają się za niewinne ofiary społecznej do nich
niechęci.
Apel wyraża niechęć wobec rozplenionej korupcji.
Przekupni i przekupujący zapiszą się więc do Ruchu.
Dający w łapę biznesmeni bardzo cierpią z tego powodu,
że za wszystko muszą wręczać łapówkę, a to właśnie
dlatego, że inni dają. Arystokracja urzędnicza wolałaby,
żeby dostawał nie każdy, za to więcej martwi się
nadmierną podażą łapówek, która obniża stawki. Ruch
walczący z powszechną korupcją bardzo skusi łapowników
do wstępowania.
Intelektualiści są zdania, że Polsce grozi aktywizacja
sił ekstremalnych i populistycznych. Co prawda nie mogli
tego zauważyć, ale od tego są intelektualistami, aby
sobie to wyrozumować. Ruch, który wymarzyli, ma temu
zapobiec lokując się w politycznym centrum. Ułatwia to
bardzo przystąpienie doń wszystkich partii politycznych
reprezentowanych w parlamencie lub mających ponad 1
proc. poparcia. Plasują się one bowiem w centrum albo
też tylko odrobinę na lewo lub na prawo od niego.
Chętnie akces do Ruchu zgłosi Samoobrona pana Leppera.
Opowiada się ona, podobnie jak P.T. Sygnatariusze Apelu
za rozsądną interwencją państwa. Cierpi od
niesprawiedliwych wyroków, jest za uzdrowieniem życia
politycznego i związanych z polityką agend
gospodarczych. Samoobrona zapewnia, że działa z umiarem
i bez brutalności – tak właśnie, jak o to się apeluje.
Sojusz Lewicy Demokratycznej oznajmi radośnie, że Apel
streszcza program SLD. Prawość w służbie publicznej,
tolerancja, wolność w granicach prawa, demokracja,
sprawiedliwość, a szczególnie równość szans życiowych
wszystkich obywateli to idee przez apelantów po prostu
wyjęte z ust Leszka Millera. Podobnie jak walka z
korupcją.
W całości do Ruchu przystąpi też Prawo i Sprawiedliwość,
bo gruntowne uzdrowienie państwa, przywracanie władzom
uczciwości i kompetencji to wybitnie kaczy program.
Gdy wszystkie partie wstąpią do Ruchu, wielopartyjność
stanie się zbędna. Ruch będzie mógł przeobrazić się w
partię jedyną, przewodzącą całemu społeczeństwu. Trzeba
oczywiście nadać jej nazwę. Wziąłbym pod uwagę coś
historycznie wypróbowanego.
Przemiany życia politycznego w Polsce stanowią dziedzinę
malarstwa pokojowego. Działacze AWS oraz Unii Wolności
przemalowali się i pokazali jako Platforma Obywatelska i
oto są partią mającą największe poparcie bez żadnych
pozamalarskich zasług. SdRP przemalowała się na SLD i
wygrała minione wybory. Teraz trwają prace renowacyjne,
z których ma się wyłonić nowa prawicowa lewica
zapowiadana jako "lista prezydencka". Prof. Religa z
niezorganizowanych odpadków AWS tworzy nową prawicę.
Intryganckie i aferalne Porozumienie Centrum Kaczyńskich
przeobraziło się w Prawo i Sprawiedliwość, dzięki czemu
bliźniacy zyskali poparcie. Już u zarania III
Rzeczypospolitej ZSL przemalowało się na PSL, trwa więc,
Stronnictwo Demokratyczne zaś nie zmieniło nazwy, zeszło
zatem ze sceny. Ruch, który inicjują intelektualiści
sympatyzujący z wylaną przez wyborców z Sejmu Unią
Wolności, wpisuje się więc w bieg do sukcesu osiąganego
zawsze poprzez przefarbowanie.
Jajogłowi podpisali swój Apel w 86. rocznicę rewolucji
październikowej. Czy to przypadek czy też polityczna
aluzja – data ta stanowi jedyny fragment Apelu
wzbudzający moją sympatię. Poza tym same frazesy. Frazes
to strój roboczy polityki. Intelektualiści ubrali się
jednak w sto frazesów naraz. Przegrzeją się i
przeziębią.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Matka Boska i zabójcy cd.
Panie i panowie prokuratorzy! Mamy dla was konkurs. Czy
różnica 20 centymetrów wzrostu u tego samego denata w
rzeczywistości i na papierze urzędowym to dużo czy mało?
I o czym to może świadczyć?
30 maja opublikowaliśmy artykuł "Matka Boska i zabójcy".
Przypomnijmy. 11-letnia Ania Betleja została zabita
przez samochód 7 maja 2002 r.
na drodze w Połomi (woj. podkarpackie). 20 godzin po
zdarzeniu na policję zgłosił się ks. Tadeusz Niziołek.
Przyznał się, że jest sprawcą, ale uparcie twierdził, że
Anię najpierw potrąciła ciężarówka i dlatego odjechał,
nie udzieliwszy pomocy. Prokurator Jacek Złotek uwierzył
w wersję księdza. Przeprowadziliśmy własne śledztwo.
Wyszło nam, że dziecko jeszcze żyło po przejechaniu go
przez księdza Niziołka i że jako pierwszy mógł potrącić
je biskup Edward Białogłowski swoim zielonym Polonezem
Caro.
Otrzymaliśmy z Prokuratury Krajowej pismo
potwierdzające, iż Polonez biskupa Białogłowskiego
jechał przed Seatem księ- dza Niziołka – wtedy gdy
zginęła Ania.
Mówi szef Prokuratury Krajowej
W odpowiedzi na krytykę prasową zamieszczoną w numerze
22/2002 w artykule pt. "Matka Boska i zabójcy",
uprzejmie informuję, że postępowanie przygotowawcze w
sprawie wypadku drogowego zaistniałego w dniu 7 maja
2002 r. w Połomi woj. podkarpackiego, w wyniku którego
śmierć poniosła 11-letnia Anna B. prowadzone jest przez
Prokuraturę Rejonową w Rzeszowie (sygn. 9 Ds. 104/02).
Decyzję o przekazaniu sprawy z Prokuratury Rejonowej w
Strzyżowie podjął Prokurator Okręgowy w Rzeszowie w dniu
21 maja 2002 r. w wyniku analizy materiałów procesowych
oraz wypowiedzi prasowych zastępcy prokuratora
rejonowego w Strzyżowie. Dochodzenie zostało objęte
nadzorem Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. Dotychczas w
toku tego dochodzenia ustalono następujące fakty.
W dniu 7 maja 2002 r. około godz. 20.00 Tadeusz N.
wracając samochodem marki Seat Ibiza z uroczystości w
Jaworniku Niebyleckim potrącił w miejscowości Połomia
Annę B. Na skutek doznanych obrażeń ciała, dziecko
zmarło. Tadeusz N. zgłosił się do Prokuratury następnego
dnia po wypadku około godz. 14.30. Po jego zatrzymaniu
nie badano stanu trzeźwości, z uwagi na upływ 18-19
godzin od chwili wypadku. Przedstawiono mu zarzut
popełnienia przestępstwa z art. 177 § 2 kk w zw. z art.
178 kk, a więc spowodowania wypadku drogowego ze
skutkiem śmiertelnym i ucieczki z miejsca zdarzenia.
Wobec podejrzanego zastosowano środki zapobiegawcze w
postaci poręczenia majątkowego w kwocie 5. 000 zł oraz
zakaz opuszczenia kraju połączony z zatrzymaniem
paszportu. Na zasadnie art. 42 § 2 kk Tadeuszowi N.
zatrzymano prawo jazdy.
W złożonych wyjaśnieniach podejrzany Tadeusz N.
przyznał, że najechał na leżącą na jezdni dziewczynkę,
która jego zdaniem została potrącona wcześniej przez
jadący przed nim w odległości około 25-30 metrów
samochód ciężarowy typu TIR. Z boku tego samochodu od
strony pobocza prawego zauważył "przedmiot w kolorze
zbliżonym do bieli", który upadł na ziemię, w odległości
2 metrów przed jego samochodem. Przejechał przez tę
"przeszkodę", gdyż nie miał możliwości zarówno jej
ominięcia, jak i wyhamowania. Po zatrzymaniu swojego
samochodu w odległości kilkudziesięciu metrów wysiadł z
samochodu i wówczas od gromadzących się osób usłyszał,
że "przejechał dziecko". Po powzięciu tej wiadomości,
jak sam twierdzi, wpadł w szok, który wzmógł się po
usłyszeniu sygnałów nadjeżdżającej karetki pogotowia i
Policji. Wsiadł w samochód i odjechał z miejsca
zdarzenia. (...)
Dotychczas przesłuchano około 100 świadków, w tym
siedmiu księży, którzy jechali tą samą trasą.
Przesłuchani świadkowie nie potwierdzili wersji, według
której przed samochodem m-ki Seat Tadeusza N. jechał
jakiś samochód ciężarowy. Ponadto według większości
świadków Anna B. żyła jeszcze po ich przybyciu na
miejsce zdarzenia. Przeprowadzono szczegółowe oględziny
samochodu Tadeusza N. i stwierdzono jego uszkodzenia na
przednim zderzaku na wysokości 22 cm od podłoża.
Dokonano również oględzin zewnętrznych i otwarcia zwłok
Anny B. i ustalono m. in., że doznała ona złamania kości
udowej i złamania kości czaszki. Przyczyną zgonu był
pourazowy krwotok śródczaszkowy.
Biegły stwierdził, że są to typowe obrażenia dla
potrącenia samochodem, ale nie mógł stwierdzić, czy był
to samochód ciężarowy, czy też osobowy. Brak jest
natomiast obrażeń typowych świadczących o przejechaniu
leżącego ciała dziecka na jezdni.
Zebrany w sprawie materiał oceniono jako wstępny i
wymagający uzupełnienia m. in. o opinię zespołu biegłych
z zakresu medycyny sądowej, a także biegłych z zakresu
ruchu drogowego, m. in. w celu podjęcia próby
rekonstrukcji przebiegu zdarzenia. Konieczne jest
również powtórzenie przesłuchań szeregu świadków,
których dotychczasowe zeznania uznano za mało
precyzyjne.
Z zeznań 6 przesłuchanych świadków wynika, że przed
Tadeuszem N. tą samą drogą jechał Edward B. samochodem
marki Polonez koloru zieleni morskiej. Zabezpieczono ten
samochód i dokonano szczegółowych jego oględzin.
W dniu 3 czerwca 2002 r. eksperci Laboratorium
Kryminalistyki Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie
przeprowadzili szczegółowe oględziny pojazdu Edwarda B.
Z treści ich opinii wynika, że na pojeździe tym nie
ujawniono śladów biologicznych i mikrośladów mogących
mieć związek z wypadkiem drogowym w Połomii. Nie
ujawniono także śladów "świeżych napraw nadwozia".
W toku prowadzonego przez Prokuraturę Rejonową w
Rzeszowie postępowania zwrócono się do Telekomunikacji
Polskiej S. A. o nadesłanie danych co do połączeń
telefonicznych, prowadzonych przez Tadeusza N. z aparatu
stacjonarnego. Zwrócono się również do operatorów
wszystkich sieci telefonii komórkowej o udostępnienie
danych, czy podejrzany bądź reprezentowana przez niego
parafia jest w posiadaniu telefonu komórkowego, a przy
potwierdzeniu tej okoliczności zażądano nadesłania
billingów. Dodać należy, że podejrzany zaprzeczył, aby
był w posiadaniu telefonu komórkowego.
Dowody z zeznań osób, które obsługiwały przyjęcie, po
uroczystościach religijnych w Jaworniku Niebyleckim
wskazują, iż nie podawano i nie spożywano tam alkoholu,
a obecni tam księża powracali do swoich parafii przed
godziną 20. Wyniki oględzin pojazdu, którym poruszał się
Edward B. oraz czas, w którym księża opuszczali Jawornik
Niebylecki, zadecydowały o tym, że ewentualny udział
Edwarda B. w przyjęciu imieninowym księdza Stęchłego,
oraz ewentualny udział w wypadku będzie przedmiotem
wyjaś-nienia w dalszej fazie śledztwa.
Aktualnie przesłuchiwani są świadkowie, ustaleni w
ostatnim okresie, powtarzane są również dowody z zeznań
osób, przesłuchanych w pierwszej fazie postępowania. W
najbliższym okresie zostaną ponownie przesłuchani w
charakterze świadków duchowni przejeżdżający przez
Połomie, po uroczystościach religijnych w Jaworniku
Niebyleckim, ze szczególnym uwzględnieniem pojazdów,
jakimi się wówczas poruszali. Z uwagi na to, że zeznania
niektórych osób, znajdujących się w krytycznym czasie w
odległości kilkudziesięciu metrów od drogi, na której
miało miejsce zdarzenie, wskazują na zbieżność
usłyszenia "trzasku" z momentem przejeżdżania "samochodu
osobowego w kolorze ciemnym", koniecznym jest
sprawdzenie pojazdów osób powracających z uroczystości
religijnych w Jaworniku Niebyleckim. Z materiału
dowodowego bowiem wynika, że księża wracali drogą,
prowadzącą przez Połomię bezpośrednio jeden po drugim.
Seat Ibiza Tadeusza N. jest koloru czerwonego, a Polonez
Edwarda B. jest koloru zieleni morskiej.
Nadto przez cały czas publikowane są komunikaty,
wzywające osoby, mające wiadomości w niniejszej sprawie,
do kontaktu z Policją bądź Prokuraturą Rejonową w
Rzeszowie, celem ich przesłuchania w charakterze
świadków.
Na kanwie dotychczasowych ustaleń krytycznie należy
ustosunkować się zarówno do odstąpienia od podjęcia
próby zbadania stanu trzeźwości Tadeusza N. bezpośrednio
po jego zgłoszeniu się do Komendy Powiatowej Policji w
dniu 8 maja br., jak i bardzo opóźnionego, bo dopiero w
dniu 3 czerwca 2002 r. przeprowadzenia z udziałem
ekspertów Laboratorium Kryminalistyki KWP szczegółowych
oględzin samochodu m-ki Polonez, którym w krytycznym
dniu wracał Edward B.
W tym zakresie popełnione uchybienia wytknięte zostały
już kierownictwu prokuratury apelacyjnej, a dalszy
przebieg postępowania karnego w tej sprawie będzie
monitorowany przez Prokuraturę Krajową.
Karol Napierski
Prokurator Krajowy
Dorzucamy kilka dodatkowych pytań i wątpliwości, które
wynikły z naszych reporterskich dociekań.
1. Policyjni eksperci badający Poloneza Caro na przednim
zderzaku po prawej stronie spostrzegli świeżą rysę.
Niewykluczone, że zadrapania zrobiono z premedytacją,
aby ukryć w tym miejscu rysę nieco starszą. Czy nie
istnieją bardziej wyrafinowane niż zastosowane techniki
badania metalu? W końcu chodzi o zabicie dziecka i o
dobre imię biskupa.
2. W protokole z sekcji zwłok napisane jest, że Ania
miała 134 cm wzrostu. Ze szkolnej karty zdrowia dziecka
wynika natomiast, że owszem, Ania miała 134 cm wzrostu,
ale dwa lata temu. W dniu wypadku miała co najmniej 154
cm wzrostu. Czy to przypadek, że biegły i dwóch
prokuratorów obecnych na sekcji zwłok dziewczynki
popełnili tak podstawowy błąd? Może chodziło o to, że
przy wzroście 134 cm łatwiej dopasować złamania ofiary
do zderzaka ciężarówki lub busa?
3. W maju prokuratura w Rzeszowie, przejęła sprawę ze
Strzyżowa. Dlaczego nie przesłuchano księdza biskupa
oraz ks. Stanisława Stęchłego, proboszcza z Niebylca, do
którego przed wypadkiem zajechał biskup na imieniny?
Może prokuratura dowiedziałaby się tego co my: przed
godziną ósmą wieczorem, 7 maja z plebanii w Niebylcu
wyjeżdżał zielony Polonez Caro. Jego kierowca – mówiono
nam – o mało nie potrącił kobiet idących poboczem.
4. Brakuje zeznań najważniejszego, bezpośredniego
świadka zdarzenia w Połomi, choć wiemy, że taki był.
5. 8 maja ks. Tadeusz Niziołek zeznawał na policji w
Strzyżowie. W protokole czytamy: ...nie wiem czy ksiądz
biskup Białogłowski jechał przed czy za mną. Dwóch
policjantów z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie
oddelegowanych do zbadania tej sprawy dotarło bez
kłopotów do świadków – m.in. do kobiety, której Ania
zmarła na rękach już po tym, jak przejechał ją swoim
Seatem ks. Niziołek. Dopiero wtedy okazało się, że
ksiądz nie przejechał trupa – jak miejscowa prokuratura
wcześniej podała, a co "NIE" negowało, bo wcześniej z
tym świadkiem rozmawialiśmy.
6. Po co ks. Tadeusz Niziołek pojawił się u rodziców Ani
Betlei, udając tylko świadka zdarzenia. Rodzina
wiedziała, że ma do czynienia ze sprawcą i udowodniła
proboszczowi, że kłamie. W końcu przyznał się, że on
jechał Seatem, ale dziecko spadło pod jego auto jakby
prosto z nieba.
7. Ks. Niziołek powiedział rodzinie, że następnego dnia
po wypadku spowiadał w Babicy.
Zatem wielebny kłamie mówiąc o 20-godzinnym szoku po
wypadku, bo skoro mógł spowiadać, to i zeznawać na
policji.
8. Ksiądz wyraził zdziwienie, że rodzina śmie się go
czepiać, skoro dostała już pieniądze. Mieli je księża
przywieźć do domu państwa Betleja. Rodzina nazywa to
wierutnym kłamstwem
rozgłaszanym przez proboszczów z okolic Połomi. Czy nie
oznacza to matactwa, które uzasadnia aresztowanie?
9. Policja powinna była ustalić, co działo się po
wypadku, a więc po ósmej wieczorem 7 maja na plebaniach
w Połomi i Boguchwale. Według naszych informacji,
najprawdopodobniej w Boguchwale odbyła się ponadgodzinna
pilna narada księży. O czym mówili u proboszcza, który
ma znajomości w Komendzie Wojewódzkiej Policji? Zdaje
się, że policja i o tym spotkaniu wie, ale nie docieka,
czy nie zawarto tam zmowy, co zeznawać.
10. Czy prawdą jest, że ks. Tadeusz Niziołek jest
notowany na policji za udział we wcześniejszym podobnym
wypadku? Policji możemy podpowiedzieć tyle: nie
szukajcie w systemie komputerowym, bo tam nic nie
będzie. Rozpytajcie ludzi.
11. Dlaczego prokurator prowadząca sprawę Grażyna
Kurczyna odmówiła podania
numerów rejestracyjnych i nazwy ubezpieczyciela
samochodu księdza Niziołka panu
Robertowi Bagińskiemu z Biura Doradztwa i Dochodzeń
Roszczeń Odszkodowawczych po Wypadkach Komunikacyjnych?
Trzeba dodać, że człowiek ten otrzymał notarialne
pełnomocnictwo od rodziny Ani do zajmowania się sprawą.
Interesuje nas również, dlaczego pani prokurator usiłuje
utrudnić działanie oskarżycielowi posiłkowemu, jakim
jest brat zabitej Ani.
Te i inne wcześniej poruszane przez nas kwestie mogą
dowodzić, że w tej sprawie trwa manipulacja
policyjno-prokuratorska. My nawet wiemy, który ważny
gliniarz za tym stoi, a przynajmniej stał. I w razie
czego podamy to do publicznej wiadomości opisując jego
karierę.
Na koniec dodajmy, że Kuria w Rzeszowie nakazała
czytanie po kościołach oświadczenia, które wcześniej
ukazało się w prasie. Kuria twierdzi, że biskup był
niewinny, a my stosujemy komunistyczne metody, więc mamy
się bić w piersi i kajać. Sądzimy, że Kuria wie, kto
powinien bić się w piersi, ale w odróżnieniu od
komunistów Kościół stroni od tego sportu, choć zaleca
owieczkom spowiedź i pokutę.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jajo co zniosło się samo "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Młodość pod lufą
– To jest plan IIId. Przeciętna klasa. 31 godzin
lekcyjnych w tygodniu. Powodzenia. – Dyrektorka
Gimnazjum 44 przy Smolnej w Warszawie jest fajną,
szczupłą, opaloną i nieźle odpicowaną babką. Wierzę, że
nie wysyła mnie do piekła. Jest piątek.
Od poniedziałku będę uczennicą gimnazjum. Przez tydzień.
Patrzę w lustro: kurdupel w wyciągniętych dresach i bez
tapety. Rzeczywiście można mnie wziąć za smarkulę.
Wychodzę z gabinetu. Mijam się z wymalowaną nastolatką
ciągniętą za rękaw przez nauczyciela.
– Do pani dyrektor zapraszam – wyje dziewczynie w ucho
podstarzały belfer.
Gapię się na ścienną gazetkę: Nauka matką świata...
Podbiega jakiś gnojek i kopie mnie w plecak.
– Ty szczylu!
– W naszej szkole nie można przeklinać – odpowiada
szczyl. – Jak mnie nie przeprosisz, idę do dyrektora.
Odpuszczam szczylowi.
Dzień pierwszy
Poniedziałek, szósta rano. Dzwoni budzik. Artur zwala
mnie z łóżka. Jestem flakiem. Na oknie zmrożona mgła.
Wychodzę z chałupy o wpół do ósmej. Zimno jak cholera.
Megazimno! Gile w nosie zamarzają. Przystanek daleko.
Jestem uczennicą, a nie dziennikarką. Jestem zwykłą
poniżaną przez starych i los smarkulą. Czekam na
autobus. Obok mnie paru wyrostków z plecakami i mutacją.
– Kurwa, pierwiastek z trzech do kwadratu to będzie iks
czy igrek? Kurwa. – Wkuwają coś z grubych zeszytów.
Podjeżdża fura – upieprzony błotem Autosan. Cały
przystanek pakuje się do środka. Robi się duszno, gile
natychmiast odmarzają. Nie mogę sięgnąć do tornistra po
chusteczki. Jakiś facet z wąsami na nim stoi. Wycieram
nos szalikiem. Ludzie rozkładają sobie nawzajem na
twarzach bezpłatne gazety. Baba z boku wyzywa drugą,
że dotknęła jej torby. Już czuć świąteczną atmosferę.
Rzeźnia!
Krokiem Quasimodo czołgam się do budy. Patrzę na plan.
Sala 21, dwie lekcje wuefu. W gimnazjum gimnastyka jest
płciowa. Oddzielnie ćwiczą dziewczynki, oddzielnie
chłopczyki. Sala gimnastyczna na pierwszym piętrze.
Dziewczyn na wuefie: sześć. Patrzą na mnie podejrzliwie.
Mają cycki, biodra i w ogóle. Pewnie widzą moje
zmarszczki. Na wuefie obowiązuje teoria maty: mata i
grajta. Gramy w siatkówkę. Nie dorzucam do siatki.
Trzecia gimnazjum to dawniej pierwsza ogólniaka.
Karmione zmutowanym mięchem dzieciary są wielkie i
silne. Spokojnie przerzucają piłę przez siatkę. Takie
jak ja muszą wyginąć, myślę przerażona.
W biegu rozwiązuję trampki; ledwo zdążam na fizykę.
Babka od fizyki jest wychowawczynią IIId. Przedstawiam
się uczniom. Mówię, że właśnie wróciłam z Londynu, gdzie
chodziłam do szkoły... Nikt się do mnie nie uśmiecha i
nie klaszcze. Czuję, że spuszczą mi wpierdol. Siadam
sama w ostatniej ławce.
Indukcja magnetyczna. Jak zrobić własnoręcznie
elektromagnes. Po wuj mi elektromagnes – gadam sama ze
sobą.
– Przydaje się do pozbierania rozsypanych szpilek, pod
warunkiem że rdzeniem będzie gwóźdź, a nie flamaster. –
Nauczycielka czyta w moich myślach.
Jakie szpilki? Dlaczego nie uczymy się, że nie można
suszyć włosów w wannie suszarką podłączoną do prądu?
Gdyby tego nauczyli w szkole tę wicemiss, co nie żyje,
to może nie spaliłaby
się własną suszarką. Z zadumy wyrywa mnie pukanie do
drzwi. Wchodzi gruba okularnica z ogłoszeniem: Od
dzisiaj pączki i drożdżówki sprzedawane będą w stołówce.
O, zdaje się, że zbankrutował szkolny sklepik,
podejrzewam i rysuję wykres z kierunkami prądu
zmiennego. Recesja wykańcza wszystko.
Wreszcie dzwonek.
– Gdzie się pakujecie?! – Baba wydziera japę aż pod
sufit. – Dzwonek jest dla nauczyciela, a nie dla ucznia.
Siadamy. Do domu pięć zadań z prądnicy. Zapisujemy. Trzy
z książki, dwa z ćwiczeń. Wychodzimy z klasy. Zostały 3
minuty przerwy. Ktoś od tyłu na mnie skoczył i rzucił
mną o glebę. Kolejno dołącza do niego reszta klasy. Po
piątej osobie przestaję liczyć, ilu ludzi po mnie
skacze.
– To jest młynek, klasowy rytuał dla nowego. Ja
doszedłem do tej klasy na początku tego roku i patrz –
Bartek podnosi nogawkę. Noga cała fioletowa i obdrapana.
Mruga podbitym okiem.
Dzwonek. Kurwa mać, jak głośno!
Na muzyce mamy zastępstwo z babką od angielskiego.
Uzupełniamy nudne ćwiczenia: Łaj Łorsoł iz najs? Po
Warszawie chodzi dużo ludzi, bo chodniki są szerokie –
takie inteligentne zdania tłumaczymy na język
międzynarodowy. Nad klasą od angielskiego jest sala
gimnastyczna. Nauczycielka przekrzykuje piłki do kosza.
Zadaje nam do domu 12 zadań. Za karę, że w robocie dudni
jej nad głową koszykówka, siatkówka i skoki przez kozła.
Łup, łup, jeb, jeb i jeszcze raz jeb. W życiu nie
widziałam sali gimnastycznej na pierwszym piętrze.
Patrzę na plan. W piątek dwie godziny angola. Przerwa.
Po raz pierwszy wychodzimy od razu po dzwonku. Kilku
kolesiów idzie na fajkę. Przed religią nie trzeba nic
wkuwać.
Religii uczy katechetka:
– Kiedyś uczyłam matematyki i byłam nerwowa. Rozmawiam z
Bogiem. Przychodzi do mnie i uspokaja mnie.
– Odpala te swoje teksty na każdej lekcji – uświadamia
mnie koleś z tyłu.
– Napiszmy temat lekcji. Wielki Post. Szczególny czas
pracy nad sobą. Jak możemy Bogu wynagrodzić w post nasze
złe postępowanie.
– Babka od religii jest zakonnicą w cywilu. Na białej
bluzce z kołnierzykiem, na grubym srebrnym łańcuchu wisi
krucyfiks. – Boga wynagradzamy przez jałmużnę i
modlitwę.
Gapię się na katechetkę jak na ufoluda.
– Kiedyś przyszła do szkoły w krótkiej spódnicy i
długich czarnych butach. – Mateusz, kolo z przodu,
odchyla się w moją stronę na rozbujanym krześle. –
Wyglądała jak dziwka z krzyżem. Cała szkoła miała jazdę.
– Tą jałmużną wynagradzamy Boga czy księdza? – pytam.
– Pomódlmy się – odpowiada rzeczowo katechetka. –
Modlitwa o miłosierdzie Boże. Ojcze nasz...
– Przypominam o pozwoleniach od rodziców na film „Pasja”
– dodaje katechetka, gdy już wygasa modlitwa.
Za dwadzieścia pierwsza. Dzwonek na przerwę. Baba od
religii łapie mnie przy wyjściu za rękaw i każe zostać
na przerwie. Zamyka drzwi i przekręca zamek. Robi mi się
dziwnie.
– Słyszałam, że byłaś w szkole w Londynie...
– Taaa – dukam.
– Bo tam podobno przywrócili kary cielesne – jest
zainteresowana tematem.
Nie przyłożyła mi. Daję sobie banię uciąć, że jak tylko
nadarzy się okazja, katechetka będzie tłuc bachory.
Patrzę na plan: koniec lekcji.
– Mamy jeszcze dodatkową chemię. – Bartek sapie jak
stary wielbłąd.
– Jak to dodatkową? – pytam. Myślę, że robi sobie ze
mnie jaja.
– No, to są lekcje nieobowiązkowe, ale kumasz, lepiej na
nie chodzić...
No to dupa. Kibluję w budzie następną godzinę. Na chemii
rozwiązujemy zadania z glukozy.
Cisza jak w kostnicy. Nie wiem, co to hydroliza glukozy.
Nie wiem, co to zwęglanie białek. Nie notuję. W klasie
mają mnie za skończonego cymbała i nikt nie chce ze mną
siedzieć. Przynajmniej pierwszego dnia. Z chemii do domu
kolejne 4 zadania. Trzeba napisać równania reakcji,
jakieś substraty podkreślić i produkty.
Piąta wieczorem. W domu otwieram kolejno moje szkolne
zeszyty. Poszłabym do jakiegoś kina. Przeglądam prace
domowe: z fizyki 3 zadania, z angielskiego 12, z chemii
4. No to, kurwa, poszłam do kina!
* * *
W ciągu następnych czterech dni tyle się w gimnazjum
działo, że notowałam już tylko krótkie zajawki.
Główny zawór gazu
W gimnazjum jest stresująco na maksa. W sumie nic
uczniom nie można, a zwłaszcza nie można się
odstresować. Nie ma czasu zagrać w piłkę, nie można
palić fajek ani skrętów, wypić piwa. Zabrania tego
regulamin szkolny. Na przerwach po korytarzach chodzą
nauczyciele i szpiegują. Nie można się malować, całować,
przytulać, nosić spadających spodni i pokazywać brzuch.
W gimnazjum wolno być tylko krzesłem. Nie rozbujanym. Za
punkt honoru co odważniejsi obierają sobie dymanie
szkolnego regulaminu.
– Idziesz na fajkę? – ryczy mi ktoś do ucha.
Idę na fajkę. Na przerwach drzwi do szkoły są zamknięte.
– Piździ na podwórku. Idziemy na dół. – Lezę jak ciele
za grupką buntowników.
– Ty, nie rozglądaj się tak – puka mnie w szyję jeden z
palaczy.
– Żeby jarać tutaj przy głównym zaworze gazu, trzeba
mieć układy z odpowiednimi ludźmi. – Wchodzimy do małego
pomieszczenia. Wszędzie pełno małych zaworków i jeden
duży.
Wystarczy sekunda i wszyscy razem ze szkołą wypierdalamy
w atmosferę.
– Woźny zostawia otwarte drzwi. Ale uważaj, nauczyciele
też mają z woźnym układ i czasem tu palą. Wtedy smaruj
na dwór, tam koło Centrum Rodzenia. Najpierw suń do
ochroniarza, żeby ci otworzył. Można się z nim dogadać.
Odradzam palenie w kiblu. Lizusy kablują i często wpada
tam dyrektorka. Po co słuchać, jak chuda piłuje fejsa.
Fabryka
We wtorek okazało się po pierwszej matmie, że wcięło
babkę od polaka, czyli nie ma kolejnych dwóch polskich.
W nagrodę po matematyce mieliśmy jeszcze dwie dodatkowe
matematyki. Jeden plus dwa równa się trzy. Mieliśmy trzy
matmy z rzędu! Graniastosłupy prawidłowe, ostrosłupy
prawidłowe czworokątne, rzuty, siatki i inne gówna. Komu
to potrzebne?! Rozwiązywanie zadań. Jedno po drugim.
Zero odpoczynku. Zero życia. Liczymy objętość fał i pole
pe. Do tego na pamięć twierdzenie Pitagorasa: ha równa
się a pierwiastków z trzech przez dwa, fał równa się
sześć razy pole trójkąta razy ha. Suma pól kwadratów
zbudowanych na przyprostokątnych trójkąta prostokątnego
jest równa polu kwadratu zbudowanego na
przeciwprostokątnej tego trójkąta. Sześciokąty wpisane w
okręgi i okręgi opisane na sześciokątach. Zadanie:
Arkusz tektury ma 72 cm długości i 60 cm szerokości. W
każdym rogu wycięto kwadrat o boku długości 8 cm. Przez
zagięcie czterech prostokątów powstałych na bokach
otrzymano otwarte pu-dełko. Oblicz objętość tego
pudełka.
Popieprzone. Po wuj ktoś wycina w tekturze kwadraciki i
po co liczyć objętość tektury, skoro nic się do tektury
nie da wlać. I tak non stop przez trzy godziny.
Pieprzony absurd!
Dziesięć minut później na fizie mamy transformator,
obwód wtórny, pierwotny i przekładnię transformatorową.
En – liczba zwojów w uzwojeniu. U wu przez u pe równa
się ka równa się i pe przez i wu. Wszystko mi się
centralnie pierdoli. Ha z ce prim. Ce prim z wu.
Transformator z ostrosłupem i graniastosłup z
uzwojeniem. Śmierdzi moim spalonym mózgiem.
– Nie pękaj, młoda. Poćwiczysz w sobotę. – Bartek klepie
mnie po głowie.
– Co? W sobotę? Weź się odwal, co?
– W sobotę przychodzimy do szkoły na dodatkowe lekcje
matmy, głąbie jeden.
Robi mi się słabo. Chce mi się rzygać. Po raz pierwszy
marzę o mojej robocie, o redakcji, o szefie, o biurku, o
telewizorze do oglądania w pokoju dziennikarzy.
* * *
Nauczyciel ma gównianą pensję, a zastępstwa i dodatkowe
lekcje to ekstraszmal, zatem zdaniem na przykład
nauczycielki matematyki szkolne lekcje mogłyby się
składać z samej matmy, i do tego mogłoby ich być 15
dziennie – od poniedziałku do niedzieli. Tyle zdziałała
ostatnia reforma edukacyjna. W związku z tym szkolne
plecaki, torby i tornistry są ciężkie jak młoty
pneumatyczne. W soboty, zamiast leżeć do góry wentylem i
zbierać siły na następny tydzień harówy, dzieciaki
przychodzą zapieprzać jak do fabryki. Niczym się nie
różnią od chińskich dzieciarów szyjących buty i spodnie
dla amerykańskiego Najka i Liwajsa. O pardon, Chinole
dostają za swój arbajt jakieś grosze.
Polskie dzieciaki przychodzą do szkoły w weekend na
matematykę, dwie lekcje. Plus dwie fizyki, biologie albo
chemie – jak wypadnie. Między tymi godzinami są
5-minutowe przerwy. Na każdą lekcję trzeba być zawsze
przygotowanym. Na cały semestr można mieć trzy en –
nieprzygotowania. Na trzech lekcjach można nic nie umieć
i nie grozi to lufą. Każde en trzeba zgłosić
nauczycielowi na początku lekcji, bo en oznacza też brak
pracy domowej. Legalnie nieprzygotowanym można być na
przykład, gdy przychodzi się do budy po chorobie. Nie
mieć enów też jest niedobrze, bo wtedy padają
podejrzenia o dopalacze, amfy i inne gówna do połykania
i natychmiastowego zapamiętywania bredni. Nieobecności
nieusprawiedliwionych ani spóźnień mieć nie można.
Usprawiedliwiać ucznia może tylko lekarz. Za eny i esy
można dostać na koniec roku nieodpowiednie zachowanie i
kiblować w tej samej klasie kolejny rok, mimo szóstek i
piątek z normalnych przedmiotów. Terror. Perfekcyjne
szkolenie smarkaczy do bycia śrubką w maszynce i
śmieciem na syfiastym chodniku. Non stop kolor, z małymi
przerwami. Od poniedziałku do piątku między lekcjami
jest pięć przerw po 10 minut, dwie po 15 i jedna –
20-minutowa
Bułki z dżemem i drożdżówki z serem
Mimo zakazu opylania uczniom gniotów na korytarzach
ogłoszonego na fizyce nauczycielka historii nadal
sprzedaje pączki na górnym korytarzu. Nauczycielkę
rosyjskiego, zgodnie z zakazem, dyrekcja wygnała z
bułkami do stołówki, przez co ta od drożdżówek i
ruskiego ma mniejszy utarg, bo uczniowie chodzą na górę
do baby od historii po pączki. Bliżej, a do stołówki
daleko. Nie ma w gimnazjum uczciwej konkurencji.
Grzegorz Przemyk
Wielki nekrolog zrobiony na ksero przykuł moją uwagę w
klasie historycznej na ściennej gazetce poświęconej
stanowi wojennemu. Plus wielki drewniany krzyż nad
drzwiami. To jedyna klasa z krzyżem w tej szkole. Na
ścianach żadnych królów czy mapek z zaborami. Klasą
opiekuje się nauczycielka historii od handlowania
pączkami. Szkolna biznesłumen każe uczniom przynosić na
lekcję herbatkę, bo przez te pieprzone pączki z
marmoladą z niczym się nie wyrabia i nie ma na przerwach
czasu wypić w pokoju nauczycielskim. Uczniom na historii
nie wolno pić ani jeść. Uczniowie mają czas.
– Nic nie słyszałam, że jesteś nowa w tej klasie. Wyjdź
z klasy – strzela do mnie historyca na początku lekcji.
– Pani dyrektor powiadomiła wszystkich nauczycieli –
opowiadam i nie ruszam się z miejsca.
– Proszę pani, to prawda – ryczy klasa.
Znowu zostaję po lekcji. Historyca płacze mi w rękaw.
– Ja cię przepraszam, ale jestem w tej szkole od
września i w ogóle brak tu jakiejkolwiek informacji.
– Trudno doklejać info do pączków – mówię jej na
pocieszenie i wychodzę z klasy.
Prawdziwy szmal
Kasę robi się w szkole wcale nie na pączkach ani na
drożdżówkach. 10 zetów od każdej pracy domowej. Na
każdej lekcji nauczyciele zadają do domu średnio po 3
zadania. Szkolni biznesmeni piszą leserom prace i
zgarniają niezły szmal. Kuba chciał swoją działalność
gospodarczą zalegalizować i otworzyć w szkole firmę, ale
nauczyciele się nie zgodzili. Kuba jest więc nadal w
szarej strefie.
– Ty, nie szkoda ci czasu – pytam go, jak właśnie wkłada
kasę do portfela.
– Jakiego czasu? Parę razy kliknę myszką na Internecie i
styka. Nauczycielki i tak nie sprawdzają prac głąbów.
Cieszą się, że w ogóle coś zrobili.
Nervosol
Specyfik wydaje bez limitów pielęgniarka każdemu
uczniowi. Trzeba tylko podać imię, nazwisko i klasę.
Przed matmą idę po Nervosol do piguły razem z Marcinem i
Mariuszem, najlepszymi uczniami. Fajne doznanie. Ja nie
słyszę o matematyce, a matma nie słyszy o mnie. Sporo
ludzi chodzi na przerwach do piguły. W środę, czwartek i
piątek zabrakło Nervosolu. W soboty nie ma z kolei
pielęgniarki.
WDŻ
Wychowanie do Życia w Rodzinie jest w gimnazjum zamiast
obiecywanego wychowania seksualnego. Prowadzi je żona
wicedyrektora. Na wudeżecie nauczyłam się na przykład o
różnicach między kobiecością a męskością:
– Mężczyźni mają inne genitalia. Mają jądra, które
produkują plemniki.
– A penis? Co z penisem?
– Nie rozmawiamy o penisach.
Był też film edukacyjny na wideo o randce w samochodzie
przy piwie. Dziewczyna pije piwo. Chłopak głaszcze ją po
głowie. Samochód spada w przepaść. Dziewczyna budzi się
w swoim drugim życiu i w ciąży. Nauczyłam się więc, że w
ciążę zachodzi się od picia piwa i głaskania po głowie.
Zaglądam do zeszytu kumpla 5 lekcji wstecz. Temat:
higiena okresu dojrzewania. Odwiedzanie stomatologa,
okulisty, ortopedy, spożywanie pięciu posiłków dziennie,
w tym dużego śniadania. Z zadumy wyrywa mnie Bartek
wydmuchujący nos, a później wrzask babki od wudeżetu:
– Zostaw już te gluty albo je zjedz!
Bartek wylatuje z klasy. Spotykam go na przerwie.
– Eee, wpadłaś w oko takiemu schabowi z IIIf.
Po lekcjach podchodzi do mnie jakiś gość bez karku, ale
w dresach.
– Pójdziesz do kina? – pyta.
– Ja?
– Ty, ty. Jakie lubisz prezerwatywy?
Lekko mnie zatyka.
– Ej ty, no jakie, z dżungli jesteś? – szturcha mnie
wielką łapą w łokieć. – Truskawkowe czy bananowe?
– Truskawkowe – mówię i pocieram łokieć.
– To jesteśmy umówieni.
GDW
Godzina wychowawcza. W czwartek o ósmej mamy wypisać na
kartkach naszą największą w życiu wartość. Do tablicy
idzie Konrad i pisze swoją: SEN. Prawie wszyscy zgadzamy
się z największą wartością Konrada.
Godzina Wychowawcza służy do wyrabiania w uczniach
humanizmu i poczucia wspólnoty społecznej – czytam w
wytycznych programowych dla gimnazjów.
Dziennik
Nie ma mowy o dopisywaniu ocen, mimo że to uczniowie, a
nie nauczyciele noszą klasowy dziennik w wielkiej torbie
z naklejką „3 D”. Nauczyciele mają swój minidziennik z
wypisanymi ocenami. Jak ktoś dopisał sobie kiedyś
czwórkę z historii, to przyjechała policja.
Ty, miller
„Miller” w slangu gimnazjalnym oznacza ostatnio lamusa,
pajaca, fraglesa. To jest coś między pierdołą a chujem.
W gimnazjum rządzi tekst: Skończę z tobą, miller. To
jedyna uczniowska oznaka świadomości politycznej, jaką
zauważyłam przez tydzień mojego uczęszczania do
gimnazjum.
BMX RULEZ
Taką nalepkę przykleił mi na zeszyt do matmy Bartek.
Takie nalepki wiszą też w kiblach i w bibliotece. Bartek
przeniósł się na Smolną z gimnazjum na Gocławiu.
– Tamta szkoła to była masakra. Dresiarze regularnie
ściągają z gówniarzy forsę. Biją po gębach i każą nosić
dresy. Nauczyciele się ich boją i nie wzywają policji.
W gimnazjum na Smolnej rządzą skejci od deskorolek,
rolek i beemiksów – małych pokracznych rowerków
służących do łamania sobie nóg i skręcania karków w
trakcie jazdy po schodach. Bartek jest skejtem. Skejci
są niegroźni, bo często są poobijanymi inwalidami.
Aparaty szparkowe
Średnio trzy razy w tygodniu są w gimnazjum klasówki.
Nie mówiąc o pytaniu na każdej lekcji i niezapowiadanych
sprawdzianach. Nie ma jak ściągać, bo przed klasówką
wszystko trzeba zabierać z ławek i chować do tornistrów,
wstawać i pokazywać ręce z podwiniętymi rękawami.
Nauczycielki dzielą klasy na dwie grupy, przez co nie
można zrzynać od sąsiada.
Trafiam na klasówę z chemii i biologii oraz test
humanistyczny z polskiego. Wszyscy na przerwie przed
każdą klasówą dostają sraczki i z zeszytami chodzą do
kibli. Mają twarze koloru świecy.
Na chemii siadam w trzeciej ławce z napisami: HWDP,
wyliż kutasa, klaudia to lafirynda. Ciężko się skupić.
Dostaję grupę a. Koleś obok – be. Udowodnij redukcyjne
właściwości glukozy w reakcji z tlenkiem srebra. Marek
obok ma reakcję z wodorotlenkiem miedzi. Opisz, na czym
polega proces hydrolizy na przykładzie sacharozy. Jak
udowodnić, że sacharoza nie ma właściwości redukcyjnych.
20 minut na napisanie całości. Kobita od chemii na bank
robi sobie w laboratorium amfę, takie ma tempo. Nic nie
czaję. Zagaduję do Marka i chemica stawia mi za
ściąganie kropkę – ocena niżej. Ale u mnie i tak nie ma
czego obniżać.
W piątek biologia i klasówka na całą godzinę. Polecenia
proste: przyporządkuj, dokonaj podziału, ble, ble, ble.
Reszta w suahili: przetchlinki, powierzchnia włośników,
aparat szparkowy, warstwy miękiszu palisadowego, komórki
miękiszu gąbczastego, budowa kserofitu i hydrofitu. Z
całego testu umiem zrobić jeden punkt – tak mi się
przynajmniej zdaje: Usuwanie z organizmu związków
azotowych, nadmiaru wody lub soli mineralnych to...
Trzeba uzupełnić. Dopisuję: szczanie. Babka od biologii
ma niezłą bekę, ale przed klasą udaje, że nie może
odczytać. Dostaję kolejną laskę. Laski z klasówki się
poprawia. Trzeba się nauczyć i po lekcjach przyjść na
indywidualne zaliczanie.
Za to na teście humanistycznym błyszczę.
Przyporządkowuję cytaty do postaci z „Zemsty” Fredry.
Jestem tak wkręcona w pisaninę, że nie daję rady pomóc
kolesiowi z ławki za mną. Rejent pieprzy mu się z
Rejtanem. Kolo dostał z testu lufę z plusem. Za
skojarzenie.
W piątek siedem lekcji bez żadnych dodatków. Parę osób
idzie zaliczać geografię. Jestem w dupę dojechana. Mam
wory pod oczami i zaczynam obgryzać paznokcie. Myśl o
sobocie sprawia, że wypadają mi resztki włosów.
* * *
Gdybym miała 16 lat i naprawdę była w IIId... Kurwa, za
oknem słońce, mnie rozrywają hormony, a tu ucz się tych
wszystkich bredni. Kupa! To, że ci młodzi frustraci
nakładają nauczycielom śmietniki na głowy, to i tak jest
sukces. Dobrze, że nie strzelają – jak w Stanach.
Minister edukacji Krystynie Łybackiej polecam tygodniowy
kurs bycia gimnazjalistką. Wtedy by skumała, co trzeba
zmienić. Program trzeba zmienić. Niech ci ludzie uczą
się czegoś na miarę swoich czasów: zajebistego postępu
technologicznego. Niech ich to interesuje. Dlaczego
szkoła oznaczać musi kołchoz i rodzić agresję. 10 lat
temu uczyli mnie w szkole dokładnie tego samego, tych
samych przetchlinek, glist i stułbi. Po wuj mi to
wszystko było! Wbijali mi w banię niepotrzebne bzdury,
którymi teraz mogę pograć sobie w ping-ponga.
Gówniarzy nie stać na wyprodukowanie sobie pośredniego
podejścia do życia. W klasach są tylko kujony i tylko
analfabeci. Z jednym koleżką z IIId nie zagadałam przez
ten tydzień ani razu. Kiedyś powiedział do mnie jedno
zdanie rozkazujące:
– Wjeb mu!
Nie wiedziałam za bardzo, co odpowiedzieć. Z innymi
komunikował się podobnie: Wjeb mu, wjeb mu!
Wiecie, co najbardziej mnie osłabiło? Ta podła myśl, że
dziesięć z sześćdziesięciu lat życia, które mnie czeka,
poszło jak psu w dupę.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Obcowizna
Nasze fabryki państwowe sprzedaje się obcym fabrykom
państwowym. Czy to oznacza, że Polska jest gorszym
państwem?
Poseł Janusz Dobrosz (PSL) wysmażył interpelację do
ministra skarbu państwa w sprawie sprzedawania polskich
firm państwowych koncernom zagranicznym – również
państwowym. W Najjaśniejszej ten proceder bywa mylnie
nazywany prywatyzacją. Pod mianem prywatyzacji po prostu
zdepolonizowano kilkanaście przedsiębiorstw. Sprzedane
firmy nadal mają państwowych właścicieli, tyle że
zagranicznych. Niebawem dywidenda z tych firm popłynie
za granicę zasilając budżety np. Francji i Szwecji
kosztem dziurawego polskiego budżetu.
Poseł Dobrosz zapytał ministra skarbu, kto personalnie
odpowiada za wyprzedaż polskich dochodowych
przedsiębiorstw państwowych zagranicznym firmom
państwowym. Poseł podejrzewa, że proceder został
wymuszony na polskich ministrach przez rządy państw
obcych i międzynarodowe instytucje finansowe.
27 maja 2003 r. na trzech stronach maszynopisu odpisał
Dobroszowi minister Piotr Czyżewski – grzecznie, ale nie
na temat. Nie rozwiał wątpliwości posła, czy zastąpienie
polskiej własności państwowej też państwową, tyle że
cudzoziemską, można aby uznać za prywatyzację. I czy
tego rodzaju transakcje są celowe i korzystne z punktu
widzenia długofalowych interesów polskiej gospodarki.
Recydywa
Problem ten nie po raz pierwszy jest podnoszony w
Sejmie. Trzy lata temu Janusz Buczkowski, ówczesny
zastępca Emila Wąsacza, awuesowskiego ministra skarbu,
pytany w Sejmie, czy prywatyzacja ma polegać na
zastąpieniu polskiej własności państwowej szwedzką
własnością państwową, odburknął, że sprzedanie choćby
jednej akcji państwowej spółki innej firmie nawet
państwowej to już jest prywatyzacja. Chodziło wówczas o
sprzedaż elektrociepłowni warszawskich.
Buczkowski wciskał posłom kit, to oczywiste! Bredził. Bo
naga prawda była politycznie niewygodna. Ówczesny
awuesowski rząd wyprzedawał, co się dało i za byle jaką
cenę, bo gwałtownie potrzebował gotówki na sfinansowanie
osławionych czterech reform. Na prywatyzacyjnych
transakcjach kosmiczne pieniądze zarabiały banki i sępy
w smokingach, czyli doradcy prywatyzacyjni, a także
biznesowi pośrednicy w rodzaju doktora Kulczyka.
Nabywcami polskich firm dających sobie jako tako radę
były w kilku przypadkach zagraniczne koncerny państwowe.
Na przykład szwedzki państwowy koncern energetyczny
Vattenfall kupił elektrociepłownie warszawskie oraz
Górnośląski Zakład Elektroenergetyczny. Francuski, w stu
procentach państwowy, potentat Electricite de France za
ok. pół miliarda dolarów przejął w Polsce kontrolę nad
elektrociepłowniami w Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku.
Trzy lata temu inny francuski gigant, France Telecom,
kupił kontrolny pakiet akcji Telekomunikacji Polskiej
S.A. Już wcześniej ten państwowy koncern zainwestował w
Centertel (sieć telefonii komórkowej Idea) robiąc na tym
pyszny interes. Rząd francuski ma 56 proc. akcji France
Telecom.
Bizneswąd
Rząd Buzka formalnie mógł nazywać prywatyzacją sprzedaż
akcji polskiej firmy telekomunikacyjnej francuskiemu
koncernowi państwowemu, gdyż w transakcji uczestniczył
dr Jan Kulczyk, którego holding kupił zresztą 13,7 proc.
akcji TP S.A. Po tej "prywatyzacji" pozostał osad
podejrzeń. Po dziś dzień krążą pogłoski o tym, iż udział
w tej transakcji Kulczyka, największego polskiego
oligarchy, miał drugie dno. Dowodów stuprocentowych nikt
nie przedstawił, ale tego rodzaju domniemanie
uprawdopodobnia łańcuch poszlak. Wiele do myślenia daje
na przykład fakt, iż minister Wąsacz unieważnił pierwszy
przetarg, w którym France Telecom startował samodzielnie
współzawodnicząc z włoskim telekomem. Francuzi mogli
kupić akcje dopiero po wejściu w porozumienie z Kulczyk
Holding.
Sprzedanie francuskiemu koncernowi państwowemu
kontrolnego pakietu akcji polskiej firmy
telekomunikacyjnej nie przyniosło rezultatów, których
mieliby prawo oczekiwać klienci TP S.A. Usługi nie
staniały. Dostęp do Internetu poprzez sieć telefoniczną
jest nadal najdroższy w Europie. Po depolonizacji TP
S.A. abonament podrożał o 40 proc. Zarząd TP S.A. kupił
natomiast usługi doradcze u francuskich właścicieli
płacąc za jeden dzień pracy francuskiego eksperta 9,5
tys. zł ("Francuz za 200 tysięcy", "NIE" nr 11/2002).
Awantura wokół procederu sprzedawania polskich
państwowych firm zagranicznym państwowym firmom może
mieć niebanalne znaczenie polityczne. Uświadomi ludziom,
że rządowym sprzedawcom państwowego majątku tak naprawdę
chodziło jedynie o łatwe pozyskanie forsy na doraźne
łatanie dziur w budżecie.
Po wtóre, spór posła Dobrosza z ministrem skarbu – jeśli
nie zwiędnie po bezpłodnej wymianie korespondencji –
może także uświadomić inną bardzo niewygodną dla
apologetów prywatyzacji prawdę: istnieją w Europie firmy
państwowe potrafiące konkurować z firmami prywatnymi.
Czy trzeba się więc spieszyć z prywatyzacją polskiej
energetyki, skoro we Francji z powodzeniem działa
państwowy koncern Electricite de France, a w Szwecji
państwowy Vattenfall? Czy koniecznie trzeba prywatyzować
Państwowe Górnictwo Naftowe i Gazownictwo; norweski
państwowy Statoil jest przecież europejskim potentatem i
stać go na inwestowanie w Polsce i w Rosji pomimo
konkurencji ze strony Shella i BP oraz innych prywatnych
ponadnarodowych koncernów?
* * *
W badaniach przeprowadzonych przez OBOP w czerwcu
zeszłego roku niemal 70 proc. ankietowanych stwierdziło,
że państwo powinno nacjonalizować przedsiębiorstwa,
które znalazły się w tarapatach finansowych. Wynika z
tego, że przeważająca część Polaków ma złe zdanie o
prywatyzacji jako takiej. 41 proc. ankietowanych
określiło prywatyzację jako grabież. Zdaniem 87 proc.
Polska źle wyszła na prywatyzacji majątku publicznego.
Niemal 80 proc. uważa, że sprzedano zbyt dużą jego
część.
Może więc poseł Dobrosz ma rację tylko w połowie – nie
chodzi o to, że polskie firmy państwowe są kupowane
przez inne państwa – tylko po cholerę w ogóle je
sprzedawać?
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O seksualnym molestowaniu policji
Pały nie płaciły, kurwy wycieńczały, zbirów się nie
bały, więc prokurator znalazł się na linii policja –
agencja towarzyska.
Gliny balangują
Jerzy Michalski, właściciel pensjonatu i agencji
towarzyskiej "Passat" w Grzybowie niedaleko Kołobrzegu,
postanowił zapewnić pracującym u niego dziewczynom i
odwiedzającym je gościom absolutny spokój i
bezpieczeństwo. Dlatego przez trzy lata co kilka dni
gościł za friko siedmiu gliniarzy z kołobrzeskiej
dochodzeniówki, z jej ówczesnym szefem na czele.
Michalski twierdzi teraz, podobnie jak trzydziestu
świadków, głównie dziewczyny z agencji, że "pały nie
musiały płacić za nic". Gliniarze jedli, pili, bzykali,
domagali się, aby organizować im uroczystości rodzinne.
Aż pewnego razu nad ranem do "Passata" przybyli ludzie z
miasta – dwunastu znanych właścicielowi z widzenia i
słyszenia zbójów.
Opowiada Michalski: – Giwery wystawały im spod ciuchów,
nawaleni gorzałą, naćpani. Barmanka zadzwoniła na
policję, przecież wiedziała, że nasze pały dostają u nas
za opiekę to, co chcą. Przyjechali szybko, dwóch.
Przywitali się z bandziorami jak z braćmi! Barmance
jeden z gliniarzy powiedział, że niepotrzebnie
niepokoiła policję. Zadzwonisz jeszcze raz – będziesz
miała sprawę za nieuzasadnione wezwanie policji –
ostrzegł. To było w lutym. Po miesiącu odebrałem
telefon. – Jest wjazd do agencji – zakomunikował mi
jeden z "moich" glin i odłożył słuchawkę. Co to, kurwa,
znaczy?! Jaki wjazd? Dlaczego bez uprzedzenia? Byłem
poza Grzybowem, wskoczyłem więc w samochód i gazu.
Przyjeżdżam i widzę: brygada antyterrorystyczna w
kominiarkach, długie lufy w łapach, klienci w kajdankach
skuci leżą na glebie. Ochroniarze i dziewczyny tak samo.
– Co tu, kurwa, się dzieje, nakaz prokuratora jest? –
zapytałem. – Zwykła, rutynowa kontrola, panie Michalski,
sprawdzamy dokumenty – usłyszałem. Tak?! A jak tu
siedziało dwunastu naćpanych zbójów, to przysłaliście
dwóch gównianych facetów, a do sprawdzenia paszportów
pięciu dziewczyn to was cała kompania przyjechała! –
darłem mordę na cały regulator. I tyle mojego. Z samej
Straży Granicznej było ich kilkunastu plus
antyterroryści. Wkurwiony napisałem skargę do komendanta
wojewódzkiego policji w Szczecinie.
Wewnętrzne dochodzenie policyjne potwierdziło to, co
napisał Michalski. Siedmiu gliniarzy, którym – wedle
zeznań – stawiał i opłacał dupy w zamian za opiekę,
zawieszono w służbie policyjnej. Sprawa trafiła
do prokuratury. Ale śledztwo się ślimaczyło, więc po
trzech miesiącach komendant zawieszenie anulował.
Tak nakazuje ustawa. Jeden z policjantów nie wytrzymał i
odszedł z policji. Pozostali wrócili do służby.
Śledztwo ostatecznie zakończyło się dopiero po dwóch
latach. Prokurator postawił siedmiu glinom zarzut
popełnienia przestępstwa z art. 231 par. 1 i 2 kk, czyli
przekroczenie uprawnień oraz niedopełnienie obowiązków.
Wedle aktu oskarżenia, tych "siedmiu wspaniałych" przez
trzy lata jadło, piło i bzykało panienki za Bóg zapłać.
W zamian mieli ostrzegać właściciela agencji o
kontrolach. Zwłaszcza o wizytach Straży Granicznej,
która na Wybrzeżu słynie z bojowych najazdów na agencje
towarzyskie w poszukiwaniu dziewczyn nielegalnie
przebywających w Najjaśniejszej.
Nie udało mi się pogadać z oskarżonymi policjantami.
Komisarz Jan T., niegdyś szef tej sekcji, wymówił się
chorobą i zwolnieniem lekarskim, inni odesłali mnie do
prokuratora i sądu. Czekamy – mówili – na sprawiedliwy
wyrok uniewinniający. Szefowie komendy w Kołobrzegu nie
chcieli wracać do starej – jak to określili – sprawy.
Panienki sypią
Pensjonat "Passat": przystrzyżony trawnik, wodne oczko,
w budowie kryty basen, na wodzie kolebie się
łódka. Romantyczny raj. Ale wspaniałą rezydencję z
parkingiem i garażami dla klientów otaczają wysokie,
stalowe sztachety "uzbrojone" w kilkucalowe gwoździe.
Działa skomplikowany system zamków, są kamery.
– W takiej scenerii to chyba świętemu ze strachu by nie
stanął.
– To wszystko po to, żeby podczas ataku faceci w
kominiarkach nie próbowali włazić górą – wyjaśnia
Michalski. – Od początku tego roku miałem siedemnaście
kontroli. Policja, Straż Graniczna, skarbówka. Gdyby nie
było tych gwoździ, to oni na kontrolę właziliby przez
parkan.
Michalski jest oskarżony za czerpanie korzyści z cudzego
nierządu.
Prokuratura Okręgowa w Koszalinie podjęła w kwietniu
tego roku śledztwo opierając się na materiale dowodowym
dostarczonym przez Komendę Powiatową Policji w
Kołobrzegu.
Opowiada Michalski: – W kwietniu tego roku przyszli
policjanci z nakazem prokuratorskim: mamy podejrzenie,
że tutaj jest przechowywana nielegalna broń i narkotyki.
Proszę bardzo, szukajcie – mówię. A oni nawet przez
chwilę nie szukali broni ani prochów. Wzięli się za
adresy klientów i dziewczyn, notesy, telefony. Czego
chcieli? Zwinąć jak najwięcej dziewczyn, które u mnie
pracują, żeby zeznały, że ja je kasuję za seks z
klientami. Dziewczyny przewieziono do komendy w
Kołobrzegu. Wstępne przesłuchania trwały od 21 do 1 w
nocy. Była tłumaczka z języka rosyjskiego, ale gliniarze
każdą dziewczynę najpierw brali na przesłuchanie bez
udziału tłumaczki. Pracowano nad nimi w jednym pokoju,
dopiero potem kolejno kierowano je do innego, by
podpisywały gotowe już zeznania w obecności tłumaczki.
To jest niezgodne z procedurą przesłuchań obcokrajowców.
Przetrzymywane w komendzie dziewczyny nie chciały
potwierdzić, że były kasowane za seks z klientami.
Maglowano je prośbą, groźbą, krzykiem. Straszono
deportacją. Jedną z dziewczyn, studentkę piątego roku
farmacji, postraszyli, że zawiadomią uczelnię; inną, że
rodzice się dowiedzą, gdzie pracowała. W końcu prawie
wszystkie potwierdziły, że oddawały mi kasę za dymanie.
Tak powstał zarzut przeciwko mnie. Mam oświadczenia tych
dziewczyn, że policja przymusiła je do złożenia
obciążających zeznań. Nie boję się wyroku. Mam przesrane
podwójnie: u konkurencji, bo oskarżyłem policjantów, z
którymi należy żyć dobrze, i na policji, bo nie chciałem
współpracować. W "Passacie" wybuchła już jedna bomba, na
szczęście nikomu nic się nie stało. Dwa razy odbierałem
telefony o podłożonym ładunku i wzywałem pirotechników.
Sprawcy – nieznani. Sugerowano nawet, że sam sobie tę
bombę podłożyłem.
Opowiada Olga, dziewczyna z Ukrainy, która pracowała w
"Passacie" w czasach, gdy odwiedzany był przez "siedmiu
wspaniałych": – Boję się mówić. Zeznałam u prokuratora
jak na spowiedzi świętej.
Zaraz potem byłam deportowana z Polski, przyjechałam
znowu, pracuję w innym mieście, przed sądem
zeznam, jak było. Niech nikt nie mówi, że kłamię. Szef
płacił za wszystko. Jak zeznam, znów wyrzucą mnie pewnie
z Polski. Jestem ciekawa, czy jakby w agencjach w Polsce
były Szwedki, Dunki albo Niemki, to czy też byłyby tak
źle traktowane przez polskie władze. No powiedz pan?
Prokurator się dziwi
Mówi prokurator Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury
Okręgowej w Koszalinie: – To pierwsza tego
rodzaju sprawa w Polsce na osi policja – agencja
towarzyska, ujawniona i skierowana na wokandę.
Policjanci nie przyznają się; twierdzą, że prowadzili
działania operacyjne.
Właściciel stara się udowodnić, że w zamian za
ostrzeżenia o kontrolach żądali udostępniania im za
darmo lokalu agencji. W kołobrzeskim sądzie jest sprawa
przeciwko policjantom i druga przeciwko oskarżającemu
ich właścicielowi agencji. Świadkowie w jednej sprawie
są oskarżonymi w drugiej. To przedziwny splot. Ta sprawa
wykazuje, że ustawodawca musi wszystko przemyśleć na
nowo. Mamy być w Unii Europejskiej. Ostatnio obywatelka
polska uzyskała w Trybunale w Strasburgu orzeczenie, że
może świadczyć usługi seksualne w krajach Unii, o ile
dostosuje się do obowiązujących tam przepisów. To
pierwszy zawód kobiety-Polki, na którego wykonywanie w
UE otrzymała zgodę. To znaczy w Unii ona może zarabiać i
żyć z nierządu, a w Polsce – nie. Co do innych aspektów
sprawy – jak np. zwykła i logiczna konieczność
opodatkowania tego rodzaju usług – to wychodzimy na
idiotów.
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niezbędny jest Związek Republik Radzieckich
Wydana przed kilkoma tygodniami książka Roberta Kagana
"O raju i sile" uważana jest za jedną z najważniejszych
prezentacji myśli politycznej od czasu zakończenia
zimnej wojny. Trafnością obserwacji porównywana jest do
"Końca historii" Francisa Fukuyamy (1989 r.) oraz pracy
Samuela Huntingtona "Starcie cywilizacji" (1993 r.).
Fukuyama oznajmił bezwarunkowe zwycięstwo kapitalizmu i
zapowiedział brak przyszłych wojen o idee. Miały je
zastąpić bitwy o kubki smakowe Big Maca z Whopperem,
równie bezwzględne, chociaż w porównaniu z bitwą o
Stalingrad albo inwazją na Normandię niespecjalnie
spektakularne.
"Starcie cywilizacji" Samuela Huntingtona przepowiadała
przyszłe starcie między judeochrześcijańską cywilizacją
Zachodu a światowym islamem. Teza ta była w 1993 r.
politycznie nieładna i została powszechnie uznana za
wyraz słabości tęgiego, politycznego umysłu. Unoszące
się kilka lat później nad dolnym Manhattanem tumankurzu
uświadomiły wielu osobom, że ta słabość nie była
udziałem Huntingtona.
Książka Kagana mówi o problemie, który nas, Polaków,
najbardziej dotyczy – postępującym rozdźwięku interesów
między Europą Zachodnią a Stanami Zjednoczonymi. Został
on zauważony przez licznych politycznych komentatorów w
ciągu ostatnich kilku lat – nikt jednak nie sprecyzował
tego równie jasno. Książka stała się bestsellerem, a
Kagan porównywany jest do gwiazdy rock’n’rolla.
"O raju i sile" opowiada głównie o zmianie podejścia
Europy i Ameryki do używania siły w polityce światowej.
Rozumowanie autora jest proste i przekonujące: jakoś tak
się składa, że za używaniem siły wypowiadają się silni.
Słabi woleliby raczej siły nie używać, lecz opierać
politykę na moralności i umowach międzynarodowych,
dowodząc, że myszy i koty mają równe prawo do
samostanowienia, a mysz ma prawo przekonać kota, że
najzdrowsze jest dla niego białko rybie.
Tą myszą były XIX-wieczne USA perswadując ówczesnej
potężnej Europie istotę moralności w międzynarodowej
polityce. Sto lat mysiej polityki pozwoliło USA
przekształcić się w kota. W międzyczasie wyrosły też
nowe koty – drapieżny, ale umysłowo niezrównoważony
brunatny kocur Hitlera i rozważny, powoli zjadający
kolejne myszy, kocur Stalina. Wykrwawiona dwoma wojnami
Europa Zachodnia stała się w tym czasie myszą. (Metafora
kotów i myszy jest moja, a nie Kagana). Jego metafory są
barw-niejsze, ale o nich za chwilę.
Europejska mysz prowadziła po II wojnie światowej mysią
politykę. Skupiała się na programach społecznych i
stworzyła kapitalizm z ludzką twarzą. Hiszpanie nauczyli
się po śmierci Franco zachwycać kolorem filmów
Almodóvara, Francuzi utwierdzali się w przekonaniu, że
wiedzą o życiu więcej od innych narodów, a Niemcy
zamiast maszerować na Pola Elizejskie znaleźli
spełnienie w wykonywanym z bezwzględną dokładnością
sortowaniu śmieci.
W międzyczasie Murzyni i Azjaci uświadomili sobie
uniwersalność idei Oświecenia i wygonili lokalnych
Europejczyków do Europy.
Polityka w atmosferze wymyślonego przez Kanta "wiecznego
pokoju" stworzyła niezaprzeczalne wartości. Jej
realizacja była jednak możliwa dzięki amerykańskiej
obecności militarnej w Europie, powstrzymującej Rosjan
przed zrobieniem kolejnego "ura". Zdawał sobie sprawę ze
zbytniej zależności od siły militarnej Stanów
Zjednoczonych de Gaulle i za jego namową Francja
wyprodukowała kilka bombek atomowych.
Związek Radziecki się rozpadł, a Ameryka patrzy na świat
wzrokiem wszechpotężnego kota szukającego innych, małych
kotków, żeby przeszkodzić im w staniu się kocurami.
Zainteresowana tylko sobą sama Europa zamknęła się w
mysiej dziurze i pragnie stać się światową potęgą w
produkcji sera dla innych myszy. Na razie sprzedaje
rybie mięso małym kotom. Używając porównania Kagana,
jeżeli Amerykanie nazywani są w Europie złośliwie
kowbojami, to można ich porównać do szeryfów, których
zadaniem jest schwytanie albo zabicie bandytów. Europa
jest właścicielem salonu, do którego bandyci przychodzą
napić się whisky.
Najbardziej obrazowe jest w książce porównanie świata do
lasu, w którym grasują drapieżne niedźwiedzie. Uzbrojony
w nóż turysta będzie się starał niedźwiedzia unikać.
Uzbrojony w strzelbę myśliwy będzie się starał
niedźwiedzia znaleźć i ustrzelić.
Ameryka – obecna "hyperpower" świata – ma sporo strzelb,
postanowiła więc wyruszyć na niedźwiedzia.
Europa strzelby nie ma i mieć nie chce. Zwłaszcza nie
chcą strzelby Francuzi, między innymi dlatego, że
uzbrojony w strzelbę Niemiec może sobie przypomnieć, że
jego ojciec chadzał na niedźwiedzie do Lasku
Bulońskiego.
Książka Roberta Kagana kończy się stwierdzeniem, że
pomimo wszystkich różnic Ameryka i Europa Zachodnia
należą do wspólnoty zachodniej cywilizacji. Tutaj warto
byłoby znowu przejrzeć "Starcie cywilizacji"
Huntingtona...
Jak wobec tego wszystkiego wygląda Europa Wschodnia,
którą tak bardzo chcemy nazywać Środkową? Według Kagana,
jej przywódcy pamiętający rządy siły Związku
Radzieckiego mają zrozumienie dla polityki siły Stanów
Zjednoczonych. Tutaj jego rozważania na temat tej części
świata się kończą. I słusznie – temat to przecież trudny
i nie wnoszący wiele do zrozumienia ziemskich losów.
Miejsce to w końcu dosyć głupawe; nie do końca
katolickie, nie do końca prawosławne, nie dotknięte
zakazującą bezczynności protestancką etyką pracy.
Autor : Maciej Nowakowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Diabła gonię tanio
Konkurencja na rynku usług egzorcystów. Komercyjnie
nastawieni cywile wypierają kościelnych biurokratów.
Święta za pasem, dwoisz się i troisz, żeby wszystko
dopiąć na ostatni guzik. Zapieprzasz po sklepach,
skreślając kolejne pozycje z listy zakupów. Nastawiasz
się psychicznie na najazd krewnych i odwiedziny u
teściów. Jak co roku, krzywisz się na myśl, że znów
będziesz musiał karpia jebnąć młotkiem w łeb. Nagle, w
środku tej zawieruchy, stwierdzasz, że coś jest nie tak.
Słabniesz, czujesz, że wszystko masz gdzieś. Tracisz
wolę działania, odjeżdżasz myślami w niebyt. Słyszysz
głosy szepczące ci wprost do mózgu wredne myśli.
Możliwe, że twój stan da się racjonalnie wytłumaczyć:
boisz się, czy pracodawca będzie miał szmal na wypłaty,
czy wystarczy ci kasy na rybkę, szynkę, flachę i
prezenty dla bachorów. Jesteś zmęczony bieganiem po
sklepach i utyskiwaniem ślubnej, że nie kupiłeś grzybów
do barszczu. Może się jednak okazać, że twój stan
zniechęcenia do życia, a nawet świąt, wywołany jest
przez przyczyny nie z tego świata. Jesteś nawiedzony, a
być może nawet opętany przez istotę astralną, ducha lub
diabła. Nie panikuj. Potrzebny ci egzorcysta.
Od biskupa i z Internetu
Opętanie należy uznać za fakt. Jest bowiem zbyt wiele
przypadków, kiedy to życie i zachowanie pewnych ludzi
nagle zmieniało się tak, jakby jakaś obca istota
zaczynała mieć nad nimi władzę. Bywają też przypadki
nawiedzeń okresowych, bądź nawracających co jakiś czas.
(...) Opętania zdarzały się dawno i zdarzają się
dzisiaj. Postęp nauki i techniki nie jest w stanie
położyć im kresu. A wygląda nawet tak, jakby im sprzyjał
– głoszą Anna Atras i Leszek Żądło w niedawno wydanej
książce "Egzorcyzmy i ochrona przed atakiem
psychicznym", po czym dodają: Jedyną skuteczną pomoc w
takich wypadkach mogą zaoferować egzorcyści.
Ba, łatwo powiedzieć, ale gdzie ich szukać?
Najprościej zwrócić się do funkcjonariusza Kościoła
kat., ale od razu napotykamy bariery. Nawiedzony musi
być praktykującym katolikiem, potrzebna jest pozytywna
opinia proboszcza. Czarnych od wypędzania diabła w
Pomrocznej jest niewielu, trzeba więc czekać w kolejce.
Do tej pory nie został spełniony papieski postulat, aby
na jedną diecezję przypadało co najmniej dwóch
wykwalifikowanych egzorcystów. Jak już się załapiecie w
kolejce, kościelny zaklinacz złego będzie was przez
dłuższy czas obserwował. Kiedy już poobserwuje,
sporządzi raport, który trafi na biurko biskupa. Ten z
kolei, jeśli ma wątpliwości, zasięgnie porady w
Watykanie.
Taka biurokracja powoduje, że obecnie – w dobie
komercjalizacji usług – znacznie łatwiej jest skorzystać
z propozycji całkiem świeckiego przepędzacza duchów. Ich
zastęp rośnie, działają szybko i ogłaszają się w mediach
oraz Internecie. Kilkaset lat temu Kościół kat. taką
konkurencję puszczał z dymem, dziś tylko grzmi i straszy
ogniem piekielnym.
Masażyści i cykliści
Najpierw się upewnij, czy należysz do grupy
podwyższonego ryzyka opętania. Wspomniana książka dwojga
autorów głosi, że jeśli jesteś satanistą, masażystą,
spirytystą, szamanem, osobą zaszczutą przez rodzinę,
dentystą, chirurgiem, psychiatrą lub psychoterapeutą, a
także pseudo-kibicem, ćpającym uczestnikiem dyskotek,
koncertów rockowych lub popowych albo ćpającym
indywidualnie, nałogowym internautą, osobą uprawiającą
seks astralny czy też szczególnie kontrowersyjnym
politykiem, to diabeł dopadnie cię w pierwszej
kolejności. Miejsca, w których diabły i demony gromadzą
się najchętniej, czyhając na nosicieli, to m.in.
siedziby policji, więzienia, niektóre kaplice i
kościoły, piwiarnie, bary piwne, meliny, sklepy i budy
spożywcze z mięsem i alkoholem. Egzorcyści Atras i Żądło
stwierdzają także, iż duchy bywają coraz częściej gośćmi
stadionów, dyskotek, hal koncertowych, a także spotkań
wyznawców kosmitów.
Wynika z tego, że przed diabłem nie uciekniesz, chyba że
będziesz siedział w domu, ale i tam nie jesteś do końca
bezpieczny. Dom może bowiem stać na cieku wodnym, uskoku
tektonicznym, starym cmentarzu lub w pobliżu linii
wysokiego napięcia, gdzie demon czuje się jak u siebie w
domu.
Oprócz zmęczenia, niechęci do roboty i olewania
wszystkiego opętanie powoduje obsesyjne zainteresowanie
tym, co budzi silne emocje (filmy porno, horrory,
pornografia, seks, dewocja), nałogi (alkoholizm,
narkomania, seks, obżarstwo, rzadziej nikotynizm),
skłonność do przestępstw oraz daje poczucie misji
związanych z destrukcją lub egzekwowaniem
sprawiedliwości. Teraz wiadomo, dlaczego tylu polityków
i wyznawców WC w Pomrocznej wygląda tak, jak gdyby byli
nawiedzeni.
Duchy żydowskie i katolickie
Fach egzorcysty to ciężki kawałek chleba. Nie lubię
duchów i niechętnie odwołuję się do egzorcyzmów, ale
skoro już są, to muszę je zaakceptować. Nie lubię tego
zajęcia, odkąd wypędziłem pierwszego ducha – wyznaje
Leszek Żądło. Ale są przecież i małe radości. Niektórych
może to dziwić, ale widzę i cieszy mnie to ogromnie, że
to co robię jest potrzebne – stwierdza w internetowym
magazynie "Zoom" Jan Pączko "Janula" z Wiśniowej Góry.
Robota wymaga stałej edukacji i rozwoju. Miałem taki
przypadek – wspomina Pączko – że pewna pani słyszała
głosy i chciała się od nich uwolnić. Zacząłem od
modlitwy katolickiej, a wtedy duch zaczął do mnie mówić:
"Aaa, znów katolik! To nie da rady, bo ja jestem
wyznania mojżeszowego". Duch nie wiedział, że
studiowałem różne metody, stary i nowy testament,
mahometanizm, wierzenia żydowskie i cywilne ze Stanów
Zjednoczonych. Odprawiłem więc inny ceremoniał i duch
zniknął.
Zawód łowcy duchów bywa niebezpieczny. Trzeba być stale
czujnym i wykazywać się refleksem. Pewien mistrz, jak
wspomina, został zaatakowany przez demona podczas
powrotu z festiwalu ezoteryki. Napastnik siadł mistrzowi
na makówkę i ssał energię. Ten jednak nie wymiękł;
przejeżdżając pod linią wysokiego napięcia owinął siłą
woli mackę potwora wokół drutów. Pokopany prądem demon
spierdolił w zaświaty.
Nie wolno dać się zaskoczyć przez nieoczekiwane
sytuacje. Po przybyciu na miejsce zabrałam się za
egzorcyzmy. Okazało się, że mąż klientki napastowany był
przez ducha dziwki. Wciąż na nowo uprawiała z nim seks
astralny, wysysając go przy tym z energii. Gdy poczuła,
że stanowię dla niej zagrożenie, starała się jak
najwięcej skorzystać przed odesłaniem – relacjonuje Anna
Atras. – W pewnym ośrodku wczasowym przybiłem do ściany
ducha, który lubił młode harcerki. Kiedy go zauważyłem,
wybierał się odwiedzić je, bo zaczęły seans
spirytystyczny. Owszem, buntował się wisząc na ścianie
przez kilka dni i nie mogąc dotknąć dziewcząt, potem
zaczął słabnąć, a po dwóch tygodniach zdecydował, że
woli odejść
– opowiada Leszek Żądło.
Jak zostać egzorcystą? Jeśli zebrać wypowiedzi fachowców
z tej branży, okazuje się, że jest wiele możliwości.
Jedni odkrywają, że urodzili się ze zdolnością do
wypędzania diabłów, inni na-byli tę cechę w co najmniej
dziwnych okolicznościach. Gabriela Dindas wyznaje: Te
wszystkie moje zdolności mogę ogólnie i krótko nazwać
stanem oświecenia. Jestem przykładem na to, że wreszcie
odkryła się tajemnica działania ludzkiego mózgu.
Naprawdę jest to niesamowite. Jeśli umrę nieznana, to
pozostaje żal, że świat się o tym nie dowiedział.
Najprościej jednak jest zapisać się na kurs, np. u
mistrza bioenergoterapii Czesława Karkowskiego z
Poznania. Po ukończeniu mistrz wystawia specjalny dyplom
z pieczątką. Kurs pozwala zdobyć umiejętności
rozpoznawania oraz likwidacji klątw i wszelkiego rodzaju
wampiryzmu energetycznego, uczy oczyszczania i
uwalniania mieszkań oraz ludzi ze złych energii duchów.
Nawiedzony i opętany
Niedawno doszedłem do wniosku, że coś ze mną jest nie
tak. Olewam wszystko, mam napady niemyślenia, to znów
ogarnia mnie kurwica. Co prawda zawód dziennikarza chyba
tylko przez pomyłkę nie został wpisany do grupy
podwyższonego ryzyka opętaniem, ale przecież reszta –
stwierdziłem – całkowicie zgadza się z opisem. Lubię
horrory i pornosy, bywam w halach sportowych i na
koncertach rockowych, także w sklepach z mięsem i
alkoholem, a zwłaszcza w piwiarniach i innych knajpach,
gdzie zalewam się w trzy dupy. Namiętnie lubię seks, co
prawda na razie nie astralny, tylko zwykły. Surfuję też
po Internecie, klnę jak szewc i mam destrukcyjne myśli,
zwłaszcza adresowane do sąsiada, który od pół roku
wieczorami wierci dziury w ścianie. Czyżbym był opętany?
Postanowiłem się zbadać. Po dłuższych poszukiwaniach
wybrałem Biuro Usług Spirytystycznych "Nephilim"
mieszczące się niedaleko Poznania. Przesądziła cena –
tylko 500 złociszów za "zwykłe" egzorcyzmy.
Dla efektu postanowiłem trochę podretuszować realia. Do
pomocy wziąłem dwie osoby odgrywające rolę zatroskanych
krewnych. Kumpel i koleżanka przez dwa tygodnie
wydzwaniali do mistrza opisując moje dewiacje i prosząc
o pomoc. Mistrz zażądał przesłania mojej fotki. Tego
samego dnia poszła Internetem. Razem z nią opis zmian,
które we mnie zaszły w ciągu ostatnich miesięcy.
Przestałem chodzić do kościółka, częściej bywam w
knajpie. Ubieram się na czarno, zamiast Eltona Johna
słucham metalu, pokój ozdobiłem pentagramem, plakatem
Black Sabbath i zdjęciem posła Giertycha. W dzień śpię,
w nocy oddalam się w niewiadomym kierunku. Piję, palę,
klnę i głośno puszczam bąki. Lekceważę wartości
rodzinne.
Mistrz uznał, że konieczne jest bezpośrednie badanie.
Przygotowałem się starannie, studiując teksty
ezoteryczne, relacje łowców duchów, dziesiąty raz
obejrzałem nawet "Egzorcystę" Williama Friedkina. Na
dzień przed wyjazdem nawaliłem się, pijąc na zmianę
tequilę, guinessa, portera i "Dębowe Mocne". Zapewniało
to rzygi i sraczkę na zielono, a są to oznaki
diabelskiego opętania. Tak przygotowany udałem się w
asyście "krewnych" do Biura "Nephilim".
Firma mieści się w starej, pudełkowatej willi w stylu
gierkowskim. Pracownię mistrz urządził w zaadaptowanym
na ten cel garażu. Egzorcysta ma też sekretarkę, całkiem
fajną laskę. Gdybym był diabłem, natychmiast bym w nią
wszedł.
Mistrz ubrał się w gajer, czarną koszulę i biały krawat,
co nadało mu dostojny wygląd przedsiębiorcy
pogrzebowego. Moja skacowana facjata zaniepokoiła go.
Poinformował towarzyszące mi osoby, że jestem wysysany
przez jakiegoś – jeśli dobrze pamiętam – egregora. Ten
egregor włazi mi do głowy i wypiera moją świadomość.
Potem facet badał mnie wahadełkiem, posadził na krześle
i okadzał jakimś cuchnącym zielskiem, zapalił też
kadzidlane lampy. Od tego dymu zmuliło mnie, pobiegłem
do drzwi i rzuciłem pawia. Mistrz powiedział, że to
dobrze, bo się oczyszczam. Później okrążył mnie trzy
razy sypiąc na podłogę jakiś proszek, następnie kazał mi
powtarzać afirmację, że jestem dobry i kocham
wszystkich. To mnie wyprowadziło z równowagi, bo jak
można coś takiego wciskać człowiekowi na kacu?
Wywróciłem oczami, zawarczałem, wstałem i powiedziałem
mistrzowi, że zaraz mu sypnę w baniak. Duchołap
wystraszył się nie na żarty. Wyciągnął moich "krewnych"
do biura i oświadczył, że duch, który mnie opanował,
jest potężny, a on sam – w niezbyt dobrej formie.
Seans trzeba będzie powtórzyć, za co weźmie od nas tylko
300 złotych i do tego gratis dorzuci dwie paczki ziół.
Gdyby ataki się powtórzyły, należy palić kadzidło i
czytać na głos afirmacje.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na stacji
benzynowej, bo drzemiący we mnie diabeł domagał się
zimnego browaru. Więcej nie udawałem się do żadnego
egzorcysty. Żyję z moim diabłem i nawet go polubiłem.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trzoda doktora Kulczyka
Trudno mi odnosić się do pytania posła Kalemby, czy
sytuacja, jaka jest w PZU, wpływa na zmiany ministrów,
jako że ministrowie są powoływani i odwoływani przez
premiera... I myślę, że nie jest rolą ministra skarbu,
żeby oceniać bądź łączyć te zdarzenia – stwierdziła
wiceminister skarbu Barbara Misterska-Dragan
odpowiadając 10 kwietnia 2003 r. na interpelację w
sprawie PZU.
Pani minister odpowiedziała wykrętnie. Faktem jest, iż
na przetasowaniach kadrowych w PZU poległo dwóch
ministrów rządu Buzka (Wąsacz i Chronowski) oraz dwóch
ministrów i jeden wiceminister z rządu Millera
(Kaczmarek, Cytrycki i Sitarski).
Monti na pochylni
Za rządów AWS o tym, kto ma być prezesem PZU, decydował
osobiście Krzaklewski. Zanim podjął decyzję, radził się
Mirosława Kaszy.
Teraz o tym, kto ma być szefem PZU, decyduje osobiście
premier Miller. Przy rozdawaniu kart w największych
spółkach skarbu państwa doradzają Millerowi łodzianie:
płk Paweł Kruszyński, wiceszef ABW, i Józef
Woźniakowski, który dopiero parę tygodni temu formalnie
został wiceministrem skarbu.
Sejmowe wystąpienie wiceminister Misterskiej-Dragan w
sprawie PZU musiały więc poprzedzić zakulisowe
gorączkowe konsultacje ministra Piotra Czyżewskiego z
głównymi doradcami Millera. W środę, 9 kwietnia,
wieczorem z grubsza sfinalizowano uzgodnienia co do
przyszłości zarządu PZU kierowanego przez Zdzisława
Montkiewicza.
Następnego dnia, po pomyślnym zwieńczeniu tych
pertraktacji, pani wiceminister mogła powiedzieć w
Sejmie, że prezes Montkiewicz "stracił zaufanie"
ministra skarbu. W przekładzie na język potoczny znaczy
to, iż niezatapialny dotąd Monti jednak pożegnasię z
posadą. Charakterystyczne, że wyrok w Sejmie został
ogłoszony, zanim jeszcze Rada Nadzorcza PZU oceniła
skalę błędów prezesa Montkiewicza.
Minister Piotr Czyżewski – bliski i oddany
współpracownik Wiesława Kaczmarka wylanego przez Millera
w styczniu – jest menedżerem bez politycznego zaplecza.
Paradoksalnie, mimo to – wskutek pomyślnego zbiegu
okoliczności – to właśnie jemu udało się uzyskać do
pewnego stopnia rzeczywisty wpływ na bieg zdarzeń w PZU.
Dwaj poprzedni ministrowie skarbu nie mieli takiego
fartu. Teraz Czyżewski zdecyduje, która z firm
doradczych zgarnie 150 mln zł za wprowadzenie PZU na
giełdę.
Sępy w smokingach już przebierają nogami.
Kulczyk na świeczniku
Minister Czyżewski będzie niebawem zmuszony wejść na
jeszcze bardziej niebezpieczne pole minowe. Odziedziczył
bowiem po Kaczmarku i Cytryckim nierozwiązany problem
sprzedaży akcji Rafinerii Gdańskiej konsorcjum Orlenu i
Rotch Energy. Konsorcjum to po mistrzowsku zmontował Jan
Kulczyk.
Nie chcąc dopuścić do tego, aby na fuzji Orlenu z
Rafinerią Gdańską de facto najwięcej obłowił się
Kulczyk, minister Czyżewski musi najpierw usunąć z
płockiej firmy prezesa Zbigniewa Wróbla. A tej operacji
również nie udało się przeprowadzić ani Kaczmarkowi, ani
Cytryckiemu, choć obaj usilnie próbowali.
O tym, że Wróbel ma zasiąść na stołku szefa zarządu
Orlenu, zdecydowali w zgodnym porozumieniu prezydent i
premier. Nieuchronny konflikt z Kulczykiem i Wróblem
może być więc dla Czyżewskiego bardziej niebezpieczny od
zawirowań wokół PZU. Panowie Kulczyk i Wróbel cieszą się
przyjaźnią prezydenta Kwaśniewskiego. A premier Miller
ma ponoć – jak twierdzi warszawka – jakieś daleko idące
tajemnicze zobowiązania wobec Kulczyka. I to bynajmniej
nie dlatego, iż pani Aleksandra Miller, żona premiera,
od lat pracuje w Warcie kontrolowanej przez Kulczyka.
Dla Kulczyka kwestia zrobienia interesu na akcjach
Orlenu ma wielkie znaczenie. Zarówno obroty, jak i zyski
jego firmy Kulczyk Holding systematycznie spadają od
dwóch lat.
(Wg "Rzeczpospolitej" z 12–13.04.2003 r. zyski Kulczyka
zmalały z 760 mln zł w 1999 r. do 97 mln zł w 2001 r.).
Jak się nieoficjalnie dowiedziało "NIE" ze źródła
zasługującego na zaufanie, decyzja o tym, kto ma być
szefem Rady Nadzorczej Orlenu zapadła w zeszłym roku na
spotkaniu w Pałacu Prezydenckim. W nocnym konwentyklu
uczestniczyli: prezydent, Kulczyk i premier. Dyspozycje,
kto ma być szefem Rady Nadzorczej Orlenu i kontrolować
prezesa Wróbla, przekazano ówczesnemu ministrowi
Wiesławowi Kaczmarkowi o 2 w nocy, dzwoniąc do jego
domu. W rozmowie ze mną Wiesław Kaczmarek odmówił
potwierdzenia tych faktów, ale też im jednoznacznie nie
zaprzeczył.
Wróbel na pasku
W połowie zeszłego roku Wróbel niewąsko wkurzył premiera
Millera, gdyż na własną rękę zabrał się za pertraktacje
z episkopatem i pro-wadził je po prostu głupio ("NIE" nr
14/2003 r. – "Wróbel w garści"). Miller miał wówczas
chęć spuścić Wróbla. Ale wtedy interweniował Kulczyk.
Prezes Orlenu jest wiernym i posłusznym wykonawcą
poleceń Kulczyka. Urzędnicy resortu skarbu mówią o
Wróblu: laufer doktora Johana.
Późną jesienią zeszłego roku Zbigniew Wróbel (jako
prezes Orlenu) zdecydował o kupnie od Orbisu pakietu
akcji w spółce AWSA Holland II kontrolowanej przez
Kulczyka. Forsując tę dziwną transakcję Wróbel zupełnie
nie przejął się burzą, jaką wywołała ona w mediach.
Ujadała zresztą nie tylko prasa. Część akcjonariuszy
Orlenu, a wśród nich także Bank of New York, nie kryła
niezadowolenia. Tylko z tytułu pośrednictwa w tej
operacji Kulczyk zarobił ok. 2 mln dolców.
Zarządzany przez Wróbla PKN Orlen sponsorował kwotą ok.
200 tys. zł bal arystokracji zorganizowany na zamku
Lubomirskich w Wiśniczu należącym niegdyś do
protoplastów rodu zięcia Jana Kulczyka. Na tym balu
prezydentowa Jolanta Kwaśniewska kwestowała na swoją
fundację.
Z końcem minionego roku Wróbel pojechał do Rosji
załatwiać w koncernie Jukos dostawy ropy dla Rafinerii
Płockiej. Zgadnijcie, kto go pilnował podczas tej
podróży? Towarzyszył mu Jan Waga, prezes zarządu Kulczyk
Holding i zarazem członek Rady Nadzorczej Orlenu.
Nawiasem mówiąc, Wróbel podpisał z rosyjskim Jukosem
dziwny kontrakt. Dostawcą surowej ropy dla Płocka nie
jest Jukos, tylko spółka-córka tego koncernu. Z
niejasnych powodów w operacji sprzedaży Orlenowi
rosyjskiej ropy dodatkowo pośredniczy jeszcze firma z
Luksemburga spełniająca funkcję agenta.
Z początkiem kwietnia 2003 r. niezależne branżowe pismo
nafciarzy "Petroleum Argus" podało, że rosyjski koncern
Jukos jest zainteresowany zakupem akcji PKN Orlen. Pismo
to twierdzi, że Jukos zamierza zostać udziałowcem
Orlenu, kupując akcje od Kulczyk Holding. Nie wiadomo,
czy miałoby to nastąpić dopiero po tym, jak Orlen
połknąłby Rafinerię Gdańską z błogosławieństwem premiera
Millera.
Czyżewski na minie
Dziś jest już jasne, że minister Czyżewski nie zasili
tegorocznego budżetu państwa planowaną kwotą 9 mld zł.
Takie miały być wpływy resortu skarbu z prywatyzacji.
Będzie dobrze, jeśli Czyżewski przekaże Kołodce chociaż
tylko jedną piątą kwoty zapisanej w ustawie budżetowej.
W tej sytuacji premier Miller ma na podorędziu
"obiektywne" argumenty, aby odwołać Czyżewskiego, kiedy
tylko zechce. Za niewykonanie planu prywatyzacji.
Trzymam kciuki, aby minister Czyżewski nie dał się
ubezwłasnowolnić protektorom Kulczyka i żeby pomimo
trudnej sytuacji budżetowej nie zgodził się na sprzedaż
akcji Rafinerii Gdańskiej konsorcjum Orlenu i Rotch
Energy.
Czułbym się lepiej w kraju, w którym władzę sprawuje
parlament i rząd, a nie oligarcha, który w
Najjaśniejszej zbił miliardowy majątek głównie dzięki
rabunkowej prywatyzacji prowadzonej przez kolejnych
ministrów w kolejnych rządach.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak wysadzają Niemcy
Najpierw polski gigant miedziowy dogadał się z
niemieckim gigantem dynamitowym, a potem Polacy zostali
wyślizgani z interesu.
Miedź wydobywa się w Polsce techniką strzałową, czyli
wysadza. Do wysadzania potrzebne są materiały wybuchowe.
W Polsce wydobywa się dużo miedzi, a zatem potrzeba od
cholery materiałów wybuchowych. Do Kombinatu
Górniczo-Hutniczego Miedzi od lat dostarczano każdego
dnia ok. 20 ton materiałów wybuchowych z Zakładów
Tworzyw Sztucznych Nitron w Krupskim Młynie.
W 1993 r. KGHM zainteresował się utwo-rzeniem nowej
spółki produkującej i dostarczającej mu nowoczesnych
materiałów wybuchowych. Kontrahenta poszukał poza
granicami kraju i znalazł go w postaci niemieckiej firmy
Westspreng GmbH. To duże przedsiębiorstwo, znaczące na
rynku europejskim. Raduje, że KGHM zwrócił się do tak
znanej i renomowanej firmy. Imponuje też determinacja
ściągnięcia na polski rynek zagranicznego
przedsiębiorstwa w dziedzinie opanowanej przez rodzimych
wytwórców. Produkcja materiałów wybuchowych jest bowiem
produkcją specjalną, na którą trzeba mieć koncesję
niełatwą zresztą do uzyskania, co pozwalało przewidzieć
wiele przeszkód na drodze do uzyskania zezwoleń na
produkcję.
Ale determinacja jest zrozumiała – Westspreng dysponował
technologią produkcji emulsyjnych materiałów wybuchowych
nieprodukowanych w Polsce. Według informacji
przedstawiciela firmy Westspreng Johana Kasperskiego,
ówczesny wiceprezes KGHM Stanisław Siewierski postawił
niemieckiej firmie twarde warunki: powstająca firma ma
być firmą polską (jak rozumiemy, z przewagą kapitału
polskiego), znajdować się
w odległości nie większej niż 50 kilometrów od KGHM, a
kombinat miedziowy nie daje jakichkolwiek gwarancji na
odbiór produkcji tych materiałów. Niemcy jednak
postanowili zaryzykować.
W październiku 1995 r. powołano do życia firmę
Blastexpol sp. z o.o. 98 proc. udziałów miał Westspreng,
1 proc. posiadał jej prezes Johan Kasperski i 1 proc.
obywatel polski Jan Łazarczyk. Taki podział udziałów
niewiele miał wspólnego z wymogiem polskości firmy.
Zainteresowaliśmy się, kto zacz ten Łazarczyk, który
miał ją zapewniać.
Otóż Jan Łazarczyk jest generałem Wojska Polskiego. W
stanie spoczynku wprawdzie, ale zawsze. Szarża
Łazarczyka jest o tyle istotna, że tereny, na których
miała stanąć fabryka materiałów wybuchowych, znajdowały
się w gestii Ministerstwa Obrony Narodowej. Kto, jak nie
generał mógł zapewnić, że zostaną sprawnie przekazane
Agencji Mienia Wojskowego, która z kolei – równie
sprawnie – sprzeda je PBK Lubin, spółce będącej
własnością KGHM. Co interesujące, inna część terenów, na
których później
powstała fabryka, była prywatną własnością Łazarczyka,
który sprzedał je oczywiście Blastexpolowi. Nie mamy
pojęcia, czy to ważne, ale w protokole Nadzwyczajnego
Zgromadzenia Wspólników z 3 kwietnia 1994 r. punkt 4
porządku obrad mówi o udzieleniu Janowi Łazarczykowi i
jego żonie pożyczki w wysokości 100 tys. zł. To niemało,
jeśli zważyć, że tyle właśnie wynosił wówczas cały
kapitał zakładowy spółki. Nie chcemy nachalnie
twierdzić, że 100 tys. to była zapłata dla polskiego
generała za jego starania. Tak tylko to odnotowujemy, z
kronikarskiego obowiązku.
Jednak wciąż – jak było do przewidzenia – niemiecka w
istocie spółka Blastexpol miała ogromne trudności w
uzyskaniu koncesji na produkcję materiałów wybuchowych.
Westspreng postanowił więc ponaglić opieszałą stronę
polską, niechętną do pomocy niemieckiemu kapitałowi.
Oto zeznania Johana Kasperskiego złożone przed polskim
sądem:
Złożyliśmy wnioski, spełniliśmy wszystkie wymogi, ale
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wcale nie odpowiadało.
Wtedy nastąpiło spotkanie ministra Kaczmarka w Paryżu z
biznesmenami i wtedy prezes firmy Westspreng spotkał się
z ministrem w celu zapytania go o przyczyny
nierozpoznania wniosku. W rozmowie z ministrem brał
również udział prezes Siewierski jako zainteresowany. Po
rozpoznaniu okazało się, że sprawa koncesji była
blokowana przez polski przemysł materiałów wybuchowych,
który
nie chciał się zgodzić, żeby firma zagraniczna
wybudowała w Polsce fabrykę materiałów wybuchowych.
Ze swojej strony dodamy, że my się polskiemu przemysłowi
nie dziwimy. Nikt nie chce do akwarium ze złotymi
rybkami wpuszczać szczupaka.
I nagle sprawa rusza z kopyta. 24 września 1996 r. Rada
Nadzorcza KGHM podejmuje uchwałę w sprawie wyrażenia
zgody na przystąpienie KGHM Polska Miedź S.A. do
Blastexpol spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Po
co KGHM tam włazi? Rada Nadzorcza zobowiązuje Zarząd
KGHM Polska Miedź S.A. do wystąpienia do właściwych
państwowych organów koncesyjnych celem przyspieszenia
uzyskania przez Blastexpol spółka z o.o. niezbędnych
zezwoleń umożliwiających podjęcie produkcji i
zastosowania emulsyjnych materiałów wybuchowych, co
pozwoli na osiągnięcie w kopalniach KGHM Polska Miedź
S.A. zakładanej poprawy warunków bezpieczeństwa przy
transporcie materiałów wybuchowych i pracach strzałowych
oraz obniżkę kosztów wydobycia rudy miedzi.
Pewnie, że pojawia się pytanie, czy na pewno najlepszym
sposobem na wzrost rentowności państwowej firmy, którą
jest KGHM, jest wykańczanie polskich współpracowników
przez wprowadzanie na rynek niemieckiego potentata.
Jednocześnie zwraca uwagę, że KGHM w cytowanej uchwale
deklaruje chęć odbioru produkcji Blastexpolu, co stoi w
wyraźnej sprzeczności z wcześniejszymi deklaracjami
prezesa Siewierskiego. Miała być polska firma, a nie
była – w dalszym ciągu przewagę w udziałach mają Niemcy.
Miało nie być gwarancji, a są – może nie gwarancje, ale
poważne deklaracje.
Blastexpol w dalszym ciągu nie mógł otrzymać koncesji.
MSWiA zażądało, by do spółki przystąpiła posiadająca już
taką koncesję firma polska. I tak się stało – do
Blastexpolu przystąpiły Zakłady Tworzyw Sztucznych
Nitron z Krupskiego Młynu.
Dotychczasowy główny dostawca KGHM dostał
mniejszościowy, 25-procentowy pakiet udziałów. A
Blastexpol dostał koncesję. Na nasze pytanie, czemu
Nitron pomógł konkurencji, wiceprezes Nitronu pan
Korneliusz Duda odpowiedział, iż po pierwsze, Blastexpol
jest jednym z największych odbiorców produkcji Nitronu,
a po drugie, Nitron chciał „zbliżyć się do technologii”
Westsprengu.
Na czele KGHM z buzkorządowej nominacji staje Marian
Krzemiński.
8 czerwca 2000 r. Nitron sprzedaje swoje udziały w
Blastexpolu Westsprengowi. Ma
takie prawo.
28 lipca 2000 r. KGHM zbywa swoje udziały w Blastexpolu
na rzecz Westspreng GmbH. Wolno mu przecież.
I co? I już. Dzięki tym działaniom na polskim rynku
pojawiła się czysto niemiecka spółka produkująca
materiały wybuchowe, czyli zajmująca się produkcją
specjalną posiadającą koncesję i zgodę polskich władz na
ten charakter produkcji. A do kompletu – prawo własności
terenów, na których stoi fabryka. Niemcy wykonali
świetną robotę osiągając to, co chcieli – rękoma samych
Polaków. Niewątpliwie prezent ten zrobiła Westsprengowi
ekipa zarządzająca KGHM z poręki rządu Buzka, pod
kierownictwem Mariana Krzemińskiego. Ale było to możliwe
dzięki zapisom, które do umowy KGHM z Westsprengiem
wprowadzono za eseldowskiego prezesa Siewierskiego.
Johan Kasperski zeznał przed sądem: KGHM ok. 4–5
miesięcy temu skorzystał z zapisu umowy, że będzie mógł
wyjść ze spółki bez dodatkowych kosztów. Dlaczego KGHM
zamiast planować zyski ze spółki, która miała gwarancje
sukcesu w postaci znakomitego produktu i zapewnionego –
przez KGHM – zbytu, myślał,
jak wyjść z niej „bez dodatkowych kosztów”. I dlaczego w
ogóle z niej wyszedł? Tego, niestety, nie wiemy, bo w
KGHM odmówiono nam zapoznania się z tą umową,
zasłaniając się tajemnicą handlową. Bardzo żałujemy, bo
to pomogłoby nam pozbyć się wątpliwości.
Zastanawiamy się: po jaką cholerę duże państwowe polskie
firmy zaangażowały się w działania mające na celu
wprowadzenie kuchennymi drzwiami niemieckiego potentata
na polski rynek koncesjonowanej produkcji? Co z tego
miały – bo przecież nie zyski ze wspólnej działalności,
w przeciwnym razie odsprzedaż udziałów byłaby działaniem
na niekorzyść tych spółek.
Niepokoi nas też, dlaczego dwie kolejne ekipy
zarządzające KGHM wywodzące się z przeciwnych obozów
działały w tym samym kierunku, który – wedle naszej
oceny – jest korzystny dla Westsprengu, a nie dla
Kombinatu. W tej kwestii również nie usłyszeliśmy
przekonującego ani – szczerze mówiąc – żadnego
wyjaśnienia. Tajemnica handlowa.
Oczywiście dopuszczamy myśl, że to wszystko nieprawda.
Tak też twierdzi rzecznik prasowy KGHM: Stanisław
Siewierski, ówczesny prezes KGHM, nie odbył spotkania w
Paryżu z udziałem pana Wolfganga Thuma (właściciel
Westsprengu – przyp. M.W.), na którym rzekomo omawiano
m.in. pomoc dla firmy Westspreng w zaistnieniu na
polskim rynku.
Jeżeli zatem tak jest, to znaczy, że pan Johan Kasperski
skłamał przed polskim sądem, co jest zagrożone karą.
Wydaje nam się zatem, że w takim razie i pan Siewierski,
i minister Kaczmarek powinni podać do sądu Niemca, który
szkaluje polskich uczciwych biznesmenów i urzędników
państwowych posuwając się do tego, by swoje kalumnie
wygłaszać przed sądem, choć był uprzedzony o
odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania. Nie udało
nam się poznać zdania pana Kasperskiego, który przez
trzy tygodnie skutecznie nas unikał. Zmuszeni więc
jesteśmy opierać się na dostępnych zeznaniach sądowych.
A najbardziej w tym wszystkim frustruje nas fakt, iż w
tak poważnej sprawie dotyczącej wielkiej forsy i dwóch
dużych polskich firm państwowych, nikt nie chce nam po
prostu powiedzieć, o co chodzi. Zastanawia nas, jak
wiele jest wokół tego ludzkiego strachu, milczenia i
prób nacisku, by nie wywlekać sprawy na światło dzienne.
Właśnie dlatego o tym napisaliśmy.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kto go popchnie
Znacząca część członków SLD ma niechętny stosunek do
polityki swojego rządu wobec wojny w Iraku i konfliktu
amerykańsko-europejskiego na tym tle. Chociaż telewizje
koncentrujące się w trakcie wojny na jej przebiegu mocno
rozpaliły publiczne zainteresowanie wyprawą Busha,
żadne, choćby niskiego szczebla, statutowe gremium
Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie uchwaliło politycznej
rezolucji przeciw aktywnemu poparciu przez polskie
władze bliskowschodniego najazdu USA. A przecież jego
podawane przez Waszyngton motywy (zapobieżenie agresji
Iraku i rozsiewanie demokracji) budzą już teraz gorzki
śmiech.
Pies drapał Irak. Rząd popiera 10 proc. ludności, a
Millera w roli premiera – 16 proc. (OBOP). Po zeznaniach
przed rywinowską komisją zapewne znów mu spadnie. W
największym tempie maleje poparcie dla Millera wśród
zwolenników SLD. W ciągu jednego miesiąca co czwarty
socjaldemokrata wcześniej premiera popierający zmienił
zdanie.
Działacze, w tym posłowie lewicy, mają już na ogół
Millera dosyć. Dyskusje dotyczą tylko tego, kiedy się go
pozbyć: już czy latem na kongresie Sojuszu.
W SLD brak jednak jakichkolwiek grupowych, zgodnych z
procedurami posunięć na rzecz zmiany przywództwa. A
przecież w odróżnieniu od polityki zagranicznej sprawy
personalne bardzo tę partię pasjonują. Póki Miller
rządzi, pensjonariusze władzy wciąż się go boją. Gdy
zacznie upadać, nabiorą śmiałości i skoczą na łamiące
się drzewo z obrzydliwą skwapliwością i spóźnioną
odwagą.
Mamy więc w SLD kunktatorskie tchórzostwo, kryzys
przywództwa i spadek notowań partii wśród wyborców,
kryzys władzy przez Sojusz sprawo-wanej, a równocześnie
przedziwne polityczne zatwardzenie. Motywem bezruchu
jest lęk przed rozłamem w SLD czy choćby przed walkami
wewnętrznymi, które Sojusz pogrążyłyby jeszcze bardziej.
Jedna trzecia partii mająca dość przywództwa Millera i
mniej więcej połowa SLD niechętna rządowi jest też
paraliżowana przez przeświadczenie, że wbrew woli samego
Millera nie można zmienić premiera, by obsadzić ten
urząd przez działacza SLD, który może liczyć na
znaczniejszy kredyt zaufania. W Sejmie nie ma
większości, która obaliłaby rząd w sposób konstytucyjnie
przewidziany, to znaczy przegłosowując kandydaturę
następcy Millera. Chyba że zawiąże się nową szeroką
koalicję rządową. Ale który z liderów SLD odważy się
podjąć taką inicjatywę?
Pozycja Millera będąc politycznie fatalną zarazem jest
pod względem prawnym trudną do zachwiania.
Ponieważ w toku wyborów delegatów na kongres SLD Miller
zapewni sobie posłuszną mu większość, jest on nie do
ruszenia aż do głosowania w Sejmie nad budżetem. W
wariant przyspieszonych wyborów w czerwcu 2004 r. już
nikt nie wierzy. Zresztą termin to tak odległy, że do
tego czasu SLD mając garb w postaci obecnego rządu
straci resztkę szansy na przyzwoity dla siebie wynik.
Wszyscy więc nieentuzjaści Millera, od prezydenta po
prowincjonalnych radnych SLD, czekają obecnie na to, czy
czasem Miller sam nie zechce dla dobra sprawy unieść się
honorem i popełnić polityczne harakiri.
Są to nierealistyczne rachuby. Miller uważa się za
stworzyciela formacji tylko przez niego cementowanej,
dyscyplinowanej, a bez niego niezdolnej do przeżycia.
Jego samooceny są bardzo wysokie – kontrastowe wobec
ocen społecznych. Ma on poczucie misji – wygranie
referendum i doprowadzenie Polski do UE, chociaż tak
naprawdę już teraz to, kto jest premierem, nie ma dla
tych procedur żadnego znaczenia.
Przeciągając swe premierowanie Miller działa jednak na
korzyść różnych operacji gospodarczych, na których mu
zależy. Leszek Miller może okazać się więc długotrwałą
przeszkodą powodującą upadek SLD. Nie mówiąc już o
ogólnospołecznych skutkach galwanizowania rządu, który
mało że mniejszościowy, to jest programowo jałowy,
defensywny i pozbawiony zaufania.
Rachunek jest prosty: albo formacja lewicowa aktywnie
pomoże Millerowi odejść, albo podupadnie jeszcze
bardziej pod jego przewodem. Pogrąży przy tym kariery
kilku zdolnych ministrów Millera – historycznych
przywódców lewicy. Nie wszyscy spośród nich są
lokatorami chlewu dla trzody kulczykowanej.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Właściciel fermy strusiej spod Rzgowa domaga się 12 tys.
zł odszkodowania za dwa strusie, które wystraszyły się
przelatującego balonu uczestniczącego w zawodach o
Puchar Wójta Gminy Rzgów. Jeden z ptaków uciekł, drugi w
biegu zabił się uderzając o stodołę. Pozwani – pilot
balonu, Aeroklub Łódzki i firma ubezpieczeniowa – nie
poczuwają się do winy, bo oni z powietrza nie
bombardowali ani nie gonili strusia, a tchórzliwość
ptaka jest rzeczą znaną.
Strażnicy miejscy w Katowicach ganiali za wietnamską
świnką. Świnka jest znana przedstawicielom władzy
miejskiej jako stworzenie nieznośne. Nauczyła się
otwierać furtkę i ucieka swojemu właścicielowi. Świnka
jest bardzo poczciwa, niestety podobna do dzika, więc
straszy ludzi, a strażnicy ją.
Czterem młodym mężczyznom z Wieliczki zabrakło pieniędzy
na wódkę. Zadzwonili więc do rodziców jednego z nich i
poinformowali o porwaniu. Za oddanie synka żądano 10
tys. zł. Przy kolejnym telefonie słuchawkę oddano samemu
"porwanemu". Ten, łkając, prosił o spełnienie żądań
porywaczy, którzy, jak twierdził, chcą mu uciąć rękę,
katują i wykopali grób w lesie. Wszystkich, porywaczy i
ofiarę – zdrowych, choć niedopitych – ujęto przy próbie
podjęcia okupu.
Dużo mniejsze wymagania finansowe miał 15-letni
szantażysta z Bartoszyc – żądał od właściciela
miejscowej kwiaciarni wypłacania co tydzień 10 zł! W
razie odmowy groził podpaleniem kwiaciarni i
zamordowaniem wszystkich jej pracowników.
Pupa pupie nierówna... Na Bulwarze Gdańskim w Szczecinie
39-letnia kobieta pokazała nagie pośladki.
Interweniowała policja i zawiozła panią, która miała
niespełna promil, do izby wytrzeźwień. Sygnalizujemy
nierówność w traktowaniu płci. Nietrzeźwy pan, który
leżał w Krakowie na ulicy Górników ze spuszczonymi
spodniami, został także przewieziony do izby
wytrzeźwień, ale za pokazanie swojej pupy stanie przed
sądem.
31-letni Karol M. ze Świno-ujścia skoczył ze statku
wolnocłowego do wody, gdy okazało się, że próbował
przekroczyć granicę państwową z podrobionym dowodem
osobistym. Przepłynął kilkadziesiąt metrów i schronił
się pod klapą zacumowanego promu. Pogranicznicy
bezskutecznie nakłaniali go do wyjścia z wody. Wezwano
więc policyjnego negocjatora, a potem antyterrorystów.
Dopiero po prawie 2 godzinach negocjacji oraz
zapewnieniu, że nie jest poszukiwany i nie trafi do
więzienia, pozwolił się wyłowić.
Pewien 53-latek ze Szczecina poinformował policję, że
ukrył w piwnicy 6 zwłok. Wcześniej zdewastował
mieszkanie, przychodnię i samochód. Pytany, dlaczego to
uczynił, odpowiedział, iż chciał zwrócić na siebie
uwagę. Jego życzeniom stało się zadość, mimo że w
piwnicy nie znaleziono obiecywanych trupów.
Dwaj łodzianie postanowili nakręcić film o sobie. W tym
celu, wiedząc, że są nagrywani przez policyjne kamery, o
godzinie drugiej w nocy na skrzyżowaniu Piotrkowskiej i
Mickiewicza przewracali kosze na śmieci i wyrzucali
ziemię z kwietników. Jednocześnie machali w kierunku
kamer pozdrawiając operatorów. Aktorzy amatorzy zamiast
gaży dostali mandaty.
W Sądzie Rejonowym w Gnieźnie oskarżony poproszony przez
sędziego o zdjęcie czapki rzucił w niego szydłem. Miał
przy sobie jeszcze dwa, zaostrzone, 23-centymetrowe
ostrza. Mężczyzna odsiaduje już 15 lat za rozboje. Teraz
odpowiadał za co innego. Prokuratura sprawdza, w jaki
sposób oskarżony z kategorią "N" – niebezpieczny – mógł
wnieść "białą broń" na salę sądową.
W Szczecinie 22-letni mężczyzna zabił kompana od wódki.
Bił go pięściami, kopał w głowę, dźgał nożem, topił,
ręczną wiertarką przewiercił szyję, podłączył do prądu,
a rany posypywał solą. Dostał dożywocie. Sąd zasądził
także przepadek mienia użytego do zbrodni – wiertarki i
trzech noży.
Mieszkaniec Gronia założył się z kolegami, że wypije
duszkiem z tzw. gwinta 0,75 litra wódki. Przytknął
butelkę do ust i wygrał zakład. Chwilę później nie żył.
Miał 51 lat. Zdrowia nie miał, ot, co – mówią,
przygnębieni nieco koledzy zwycięzcy zakładu.
D. J
Sprzed budynku Sądu Okręgowego w Zamościu zwiał 38-letni
Ukrainiec oskarżony o napad w Tomaszowie Lubelskim.
Fakt, że podsądny swego czasu omal nie zatłukł młotkiem
właściciela kantoru, nie robił widać wrażenia na
konwojujących go policjantach – wyprowadzając go z sądu,
zapomnieli założyć mu kajdanki. Gdy zbieg błąkał się po
wolności, w miejscowym więzieniu nasi pokazywali
7-osobowej komisji klawiszy z Ukrainy sukcesy polskiego
systemu penitencjarnego.
B. K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bubel Leppera
Tytuł wabi kolorystyką najsłynniejszego politycznego
krawata i marką Samoobrony, już wypromowanej w mediach,
nie tylko politycznych. W Deklaracji redaktora
naczelnego czytamy: Oddajemy do Waszych rąk pierwszy
numer dwutygodnika, a wkrótce tygodnika o nakładzie
ponad 300 tys. egz. Nie kaduceusz – ale młot! I program:
Będziemy bezlitośnie dekonspirować tych, którzy pod
maską racji stanu i powagi urzędu starannie ukryli
konta, interesiki, dywidendy, kontrakty stulecia i brudy
całych epok historycznych. A jeśli ktoś sądzi, że
skutecznie zatkał już krater wulkanu łakociami obietnic
i klajstrem erzaców, to spróbujemy wyjąć tę zawleczkę,
aby rozerwać skorupę ponurego spokoju i samouwielbienia.
Jak rozrywa? Od czoła dwutygodnika kiepsko, bo razi
czołobitnym wywiadem z przewodniczącym Lepperem i nudą
projektów ustaw i uchwał złożonych przez klub
parlamentarny Samoobrony. Ale skoro pan, czyli Lepper,
każe, to sługa, czyli pan redaktor – musi.
Ciekawiej jest od tyłu, czyli na stronach ostatnich. Tam
magister inżynier Mikołowski udowadnia, że Unia
Europejska to piąty rozbiór Polski. Iwona Zielinko
ocenia Unię jednoznacznie – Eurodemonem. Bożena Szaniec
we "Wstydliwej tajemnicy" odkrywa gehennę Polski
zaślubionej UnioEuropejczykowi. Od Iwony w "Czym
skorupka za młodu nasiąknie" dostaje się Buzkowi, bo w
sondażu o preferowanych książkach zamiast poprawnej
politycznie Biblii wymienił "Szatana z siódmej klasy"!
Ot i pierwszy bezlitośnie zdekonspirowany poczciwy
Makuszyński. Złudzeń co do linii programowej nie
pozostawia poezja patriotyczna. W manifeście rymowanym
"Unia Europejska" czytamy m.in.:
Ziemie PGR-ów/ Nie dla nas rolników/ Rząd zaprosi na
nie/ Niemców-osadników/ Za pół wieku może/ Spyta rodak
stroskany/ Czy to już są Niemcy?/ Czy to jeszcze...
Polska.
Liderzy Samoobrony do tej pory wyrażali swoje
umiarkowane poparcie dla polskiej akcesji do Unii
Europejskiej. Zafundowali sobie partyjną gazetkę
antyunijną, lustrzane odbicie "Głosu" Macierewicza.
Jeśli jednak spojrzymy na stopkę redakcyjną, to na
posadzie naczelnego jawi się Leszek Bubel. Były poseł
Partii Przyjaciół Piwa, potem zdeklarowany nacjonalista,
żydożerca. Wydawca licznych, upadających zawsze pisemek
humorystycznych.
Przewodniczący Lepper już raz wdepnął w Klewki i pana
Gasińskiego...
Ostrzegamy, jeszcze życzliwie. Z Bublem wyjdzie Pan na
totalnego pajaca. Ani powagi politycznej nie będzie, ani
włożonej w Bubli interes kasy.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Na górze róże na dole Hindus
O polskie kopalnie biją się Niemcy, Francuzi i Hindusi.
Kto nimi zawładnie, ten wygra na europejskim rynku
stali.
Przesądzona jest już przyszłość kopalń Jastrzębskiej
Spółki Węglowej. Zostaną sprywatyzowane. Państwo chce
również sprzedać Katowicki Holding Węglowy. Kupiec,
który przejmie od państwa polskiego akcje Katowickiego
Holdingu, zostanie wybrany najprawdopodobniej już pod
koniec tego roku. Równie szybko może zapaść decyzja, co
dalej z jastrzębskimi kopalniami.
Hinduski LNM dopiero co podpisał list intencyjny, w
którym wyraził wolę utworzenia do spółki z polskim
państwem giganta górniczo-koksowniczego. LNM miałby 49
proc. akcji tego koncernu, a skarb państwa 51 proc. LNM
wprowadziłby do tego koncernu Polskie Huty Stali wraz z
należącymi do nich koksowniami, a państwo polskie dałoby
kopalnie Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
Wbrew pozorom prywatyzacja Katowickiego Holdingu
Węglowego i prywatyzacja Jastrzębskiej Spółki Węglowej
to dwie różne sprawy. Co prawda, i tu, i tu wydobywa się
węgiel. Jednak ten węgiel nie służy do tego samego.
Węgiel z okolic Katowic używany jest do spalania w
kotłowniach, do podgrzewania wody w sieci centralnego
ogrzewania, a przede wszystkim do wytwarzania energii
elektrycznej.
Kopalnie z okolic Jastrzębia Zdroju wydobywają węgiel
koksujący, niezbędny do wytopu stali. Polska to jedyny
kraj na zachód od Bugu (czytaj: jedyny w poszerzonej
Unii Europejskiej), który ma zarówno wielkie huty, jak i
wielkie złoża węgla koksującego. Brakuje nam tylko rud
żelaza. Sprowadzamy je z Rosji albo z Brazylii. Zachód
musi sprowadzać i rudy, i węgiel do produkcji koksu.
Ten drobny szczegół, czyli rodzaj wydobywanego węgla,
nie przeszkadzał jednak w tym, by jastrzębskie kopalnie
dołowały tak samo jak i całe górnictwo. I tak samo nagle
to się zmieniło. Jastrzębska Spółka Węglowa miała w
zeszłym roku aż 15 mln zł zysku. Z kontraktów
podpisanych na ten rok wynika, że tegoroczny zysk może
wynieść 123 mln zł!
W okolicach Jastrzębia Zdroju mamy jeszcze całkiem sporo
węgla koksującego. Wystarczy go na 50 lat. Trzeba
tylko... wybudować kolejne dwie kopalnie. Ponieważ rząd
nie chce się bawić w budowanie kopalń (poprawka – nie ma
na to pieniędzy), stąd pomysł na utworzenie wielkiego
państwowo-prywatnego koncernu. Przyszły wspólnik wyłoży
pieniądze na budowę nowych zakładów wydobywczych, bo
będzie mu zależało na surowcu dla własnych hut. Ten
śmiały plan zakłada, że utrzyma się koniunktura na stal.
Bo jak się nie utrzyma, to wiadomo, co będzie.
Prywaciarz pozamyka nierentowne huty. A kopalnie nie
będą miały, komu sprzedać węgla i też splajtują.
Jako państwowe nie mogły splajtować. Najwyżej
przyczyniały się do tego, że rząd obcinał fundusze dla
służby zdrowia, wstrzymywał waloryzację rent i emerytur
albo podwyższał podatki. Na razie jednak nic nie
wskazuje na to, żeby produkcję stali ktoś chciał
ograniczać. Więcej nawet. Koniunktura na stal podobno
dopiero się rozkręca. Cena węgla koksującego będzie więc
rosła. A ten, kto zdobędzie kontrolę nad wydobyciem
węgla koksującego w Polsce, zacznie dyktować reguły
rządzące całym unijnym rynkiem stali. Dlatego
Jastrzębską Spółkę Węglową chcą kupić i Francuzi, i
Niemcy.
Swój kawałek polskiego tortu chcą mieć nawet Czesi,
którzy od lat zabiegali o prawo do wydobycia węgla z
pokładów zlikwidowanej kopalni Morcinek. Działająca w
Polsce czeska spółka Karbonia PL dopiero w grudniu
ubiegłego roku otrzymała od Ministerstwa Środowiska
zgodę na eksploatację złoża leżącego na terenie
nieczynnego Morcinka. Ale starania o prawo do wydobycia
polskiego węgla Czesi rozpoczęli już wtedy, kiedy w
Polsce mówiono, że kopalnie należy zaorać.
Sztandarowy przykład głupoty, krótkowzroczności i
kosmicznej wręcz niegospodarności to właśnie historia
kopalni Morcinek. Była ona jedną z najmłodszych i
najbardziej nowoczesnych polskich kopalń. Leżała na
terenie miejscowości Kaczyce, tuż przy granicy z
Czechami. Jej projektowanie zaczęto w 1977 r., a budowę
rok później. 4 grudnia 1986 r. kopalnia wydobyła
pierwszą tonę węgla. Istniała do 1999 r., kiedy to rząd
Jerzego Buzka zadecydował o jej zamknięciu. Czesi od
razu wystąpili z ofertą jej kupna. Buzkowy rząd uznał,
że cena jest zbyt niska. Wypiął się więc na bratanków z
południa i kazał Morcinka zaorać. Co wykonano w taki
sposób, że prokuratura z urzędu powinna wszcząć śledztwo
wyjaśniające, czy aby nie doszło do popełnienia
przestępstwa.
Złomiarze z tamtego rejonu do dziś płaczą, gdyż maszynę
wyciągową o wartości kilku luksusowych Mercedesów
zrzucono do szybu. Szyb, gdzie była umieszczona, po
prostu zasypano. Złomiarze nie mogli więc zapłacić tych
kilkudziesięciu tysięcy złotych za nią, jako za złom, by
potem sprzedać ją z gigantycznym zyskiem. Zasypano także
pozostałe szyby. Gdyby ktoś chciał teraz wznowić
wydobycie, musiałby budować nową kopalnię.
Morcinek znajdował się na samej granicy. Po drugiej
stronie działa czeska kopalnia. Czego nie mogą Polacy,
uczynią Czesi.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wąglik w gwiazdki z jadem w paski
W latach 80. Amerykanie wprowadzili Husajna do klubu
posiadaczy broni bakteriologicznej.
Prezydent USA objaśnia światu, jak komu głupiemu,
śmiertelną groźbę, jaką jest dlań broń masowego rażenia
Husajna. Skąd ten Husajn ją wziął? – pyta głupi świat.
Jak to skąd?! Od Ameryki dostał.
Senatorowi Robertowi Byrdowi, demokratycznemu weteranowi
kongresowemu, zebrało się na grzebanie w starych
rządowych papierzyskach. Coś tam powyciągał, z kurzu
otrzepał i właśnie włączył do archiwum Congressional
Record. Zaraz potem, w trakcie przesłuchania szefa
departamentu ataku Rumsfelda przed obliczem Senate Armed
Services Committee, zagadnął go o irackie bronie
bakteriologiczne: Czy przypadkiem nie stoimy w obliczu
perspektywy zebrania żniwa, któreśmy sami zasiali? Po
czym odczytał mu kawałek artykułu z "Newsweeka". Nigdy
nie słyszałem o tym, co pan mi tu czyta – zarzekał się
Rumsfeld, gość Husajna w roku 1983. – Nie mam o tym
zielonego pojęcia i wątpię, czy to prawda.
Składnica próbek bakteryjnych American Type Culture
Collection w Manassas w Virginii wysłała co najmniej
cztery przesyłki (ostatnia w roku 1988) z zarazkami
wąglika do uniwersytetu bagdadzkiego, który miał związki
z laboratoriami pracującymi nad bronią bakteriologiczną.
Irak przyznał, że wyprodukował dzięki temu 2200 galonów
zarodków wąglika, z czego część umieścił w głowicach
broni. Inspektorzy ONZ podejrzewają, że było tego trzy
razy więcej, i nie są pewni, czy wszystko zniszczono.
Ta sama firma (ATCC) w roku 1986 zaopatrzyła uniwersytet
w Bagdadzie w sześć szczepów bakterii clostridium
botulinum, a dwa lata później dorzuciła jeszcze jeden. W
1986 r. w sukurs staraniom ATCC wyposażenia Husajna w
nową, śmiercionośną broń przyszła placówka rządowa –
Center of Disease Control and Prevention; Irak dostał od
niej w prezencie próbki wywołującego paraliż jadu
kiełbasianego i materiały do produkcji szczepionek
przeciwko niemu.
Towar wysłano z USA bezpośrednio do kompleksu
al-Muthanna, centrum badań nad bronią chemiczną. Irak
nie przeczył, że wyprodukował z tego 5300 galonów
trucizny z zawartością pałeczek jadu kiełbasia-nego i
zainstalował część na głowicach. Pięć głowic z toksyną
botulinową gdzieś bez śladu wcięło.
Własnymi, markowymi laseczkami zgorzeli gazowej
(bakteria clostridum perfringers) wywołującymi wewnątrz
ran toksyczne gazy doprowadzające do gangreny, krwawień
wewnętrznych i dewastacji wątroby, po bratersku
podzielił się z Irakiem w roku 1986 ATCC (pierwsza
dostawa) i 1988 (kolejne trzy szczepy, żeby nie
zabrakło). Center of Disease Control and Prevention
zawsze był gotów zrealizować każde zamówienie irackich
(wtedy) przyjaciół – wysyłając uniwersytetowi w Basra w
roku 1985 wirusy West Niles czy też przekazując (w
latach 1985, 87 i 88) próbki innych bakterii irackiej
Komisji Energii Jądrowej, która była kwaterą główną
budowniczych niedoszłej bomby atomowej. W roku 1988, tym
samym, w którym Husajn gazował Kurdów, CDCP pchnął
paczkę szczepów bakteryjnych do Sera and Vaccine
Institute w Amiriyah, ośrodka znanego z badań nad bronią
bakteriologiczną. Paczki kolonii zabójczych mikrobów –
wszystkie miały błogosławieństwo Departamentu Handlu –
CDCP wysłał do siedmiu placówek wskazanych przez
inspektorów ONZ jako uczestniczące w irackim programie
pozyskiwania broni bakteriologicznej. Dostarczali
Irakowi próbki, których, jak twierdził, potrzebował do
ochrony zdrowia społeczeństwa. Już wtedy, jak sądzę,
było naiwnością w to wierzyć – sądzi Jonathan Tucker,
były inspektor rozbrojeniowy ONZ.
Dotychczas USA bały się swych niegdysiejszych prezentów
tylko pod postacią Stingerów ofiarowanych przed laty
bohaterskim mudżahedinom walczącym z sowieckim
najeźdźcą. Teraz dochodzą bakterie... Być może zarażonym
nimi podczas irackiej inwazji żołnierzom amerykańskim
przyjemniej będzie umierać wiedząc, że są one made in
USA. A jeśli zaatakują, to umierać pewnie będą, bo Izbę
Reprezentantów poinformowano 1 października, że personel
US Army jest niedostatecznie wytrenowany i brak mu
sprawnego sprzętu ochronnego na wypadek ataku
chemicznego i bakteriologicznego. Spodziewany efekt:
"niepotrzebna" śmierć żołnierzy.
Tak się składa, że ostatnio Ameryka ma zwyczaj najpierw
wspomagać finansowo i dozbrajać przeciwnika, zanim go
napadnie. Afgański Taliban dostał od USA 245 mln dolarów
pomocy w latach 2000–2001. Potem zamiast dolców słano
Tomahawki. To prawie tak zabawne jak nowa doktryna
obronna Dablju juniora: atakujemy pierwsi, by komuś
później nie przyszło do głowy nas zaatakować. Ostatnio w
tej kwestii kongresmani przyciskali do muru jego
pomocniczkę, Condi Rice. Jeden z demokratów stwierdził,
że stosując takie rozumowanie USA powinny w 1948 r.
przypuścić inwazję na ZSRR, by zapobiec zbudowaniu
przezeń bomby atomowej. W świetle 50 lat uciemiężenia
Wschodniej Europy byłoby to prawdopodobnie bardzo
rozsądne – rezolutnie odpaliła dr Rice, prezydencka
blondynka ds. bezpieczeństwa.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zagłuszyć rusofobów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kleik dla Polski
Złotówka leci na pysk, czyli robi dokładnie to, o co
chodziło Kołodce. Milcząc wicepremier realizuje swój
program.
Piękny wzór dla Millera.
Oto, co moim zdaniem powinien czynić polityk gospodarczy
obejmujący tekę ministra finansów w kraju, gdzie
bezrobotnych jest co najmniej 3,5 miliona, wzrost PKB
kształtuje się na poziomie 1 proc., eksport praktycznie
nie istnieje, import zarzyna lokalną przedsiębiorczość,
a Rada Polityki Pieniężnej, kierowana przez sprawcę tych
wszystkich sukcesów, jest konstytucyjną świętą krową.
Powinien zrobić to, co zachwalał prof. Kołodko.
1. Drastyczna, najlepiej jednorazowa, obniżka stóp
procentowych do poziomu 1–2 proc. powyżej poziomu
inflacji – dziś to powinno być 3–3,5 proc., a nie 8,5.
To zadanie dla Rady Polityki Pieniężnej i premier Miller
o tym wie, ale niestety traci czas, blokowany przez
prezydenta, który uparł się chronić swego pupila
Balcerowicza. Możemy się tylko modlić, aby nowy minister
finansów przekonał lokatora Pałacu Namiestnikow-skiego
do zmiany postawy.
2. Obniżenie kursu złotego w stosunku do dolara i euro
jest dziś jednym z podstawowych warunków poprawy
funkcjonowania przedsiębiorstw. Polska gospodarka stała
się w ostatnich latach zbyt importochłonna w wyniku
braku jakiejkolwiek polityki gospodarczej oraz błędnej
polityki monetarnej prowadzonej przez Radę Polityki
Pieniężnej. Jak dowodzi prof. Leon Podkaminer z
Wiedeńskiego Instytutu Ekonomicznych Studiów
Porównawczych, rachityczny wzrost gospodarczy (a w
zasadzie już stagnacja), zamiast przez eksport, jest
żywiony importem, co stawia nas w obliczu kolejnego
kryzysu zadłużeniowego.
Mocny złoty sprawia, że do Polski importowany jest nawet
piasek z RPA. Wysoki kurs waluty obniża też
zainteresowanie eksportem, bo niweczy jego opłacalność.
Deficyt w obrotach handlu zagranicznego i wynikające z
tego wysokie bezrobocie nabrały już charakteru trwałego.
Obecna redukcja tego deficytu w relacji do PKB wynika ze
stagnacji gospodarczej, a nie z lepszego przystosowania
się polskich firm do nowych warunków. To może się
zmienić, jeśli importerzy będą musieli podnieść ceny na
skutek dewaluacji złotego. Rodzime przedsiębiorstwa
staną się wtedy bardziej konkurencyjne, co będzie
sprzyjało ich rozwojowi, że o nowych miejscach pracy nie
wspomnę. Wielkie supermarkety i centra handlowe zaczną
szukać dostawców na miejscu, a nie nad Sekwaną czy w
okolicach Pernambuco.
3. Redukcje deficytu w handlu zagranicznym, a przede
wszystkim deficytu na rachunku obrotów bieżących bilansu
płatniczego. I to do 3 proc. PKB. Ponadto musi poprawić
się struktura finansowania. Przypomnijmy, że gdy w 1997
r. też wynosił on ok. 3 proc. PKB, to aż w 93 proc. był
finansowany dopływem zagranicznych inwestycji
bezpośrednich, czyli w produkcję, a nie – papiery
wartościowe, co było przejawem zdrowia gospodarczego, a
nie choroby.
Fatalnie ciąży ogólny spadek nakładów inwestycyjnych
przedsiębiorstw, które realnie zmalały w roku 2001 o 12
proc., a w I kwartale 2002 r. – aż o 15 proc. To
oznacza, że utrzymanie wzrostu PKB na poziomie choćby 1
proc. bez zmiany polityki gospodarczej będzie
niemożliwe.
Od wielu miesięcy maleje dynamika eksportu. To kolejny
powód, aby rząd zrobił, co tylko można, aby ograniczyć
import. Przypomnę, że w tym roku mamy spłacić 2,5 mld
USD zadłużenia zagranicznego państwa. Ostrożnie można
przyjąć, że radykalna obniżka stóp procentowych przez
RPP i dewaluacja złotego powinny mieć wpływ na obniżenie
poziomu importu. Co stanie się jednak, gdy owe
"oczekiwania" się nie spełnią?
4. Prof. Kołodko uważa, że wtedy rząd powinien
jednorazowo zdewaluować złotego co najmniej do poziomu
4,35 zł za euro. To szalenie kontrowersyjna – ale
konieczna – decyzja.
Równocześnie trzeba usztywnić nowy kurs do czasu
wprowadzenia euro do obiegu w ramach tzw. currency
board, czyli kursu gwarantowanego przez państwo. Tego
rodzaju plany nie wywołają euforii w krajach Unii, a
zwłaszcza w Niemczech. Zostaną jednak przyjęte do
wiadomości, bo Polska jeszcze ma prawo decydować o swoim
systemie walutowym. W kraju, związanie polskiej waluty z
euro można byłoby przedstawić jako wstęp do integracji.
Ale uwaga! Przyjęcie currency board w obecnych warunkach
mogłoby okazać się przedsięwzięciem śmiertelnie
niebezpiecznym dla rządu, jeśli nie zagwarantuje on
sobie współpracy Rady Polityki Pieniężnej. Nie chcę
nawet myśleć o tym, co stałoby się z gospodarką, gdyby
rząd związał złotego z euro na poziomie 4,35, a Rada nie
obniżyła albo co gorsza podniosła stopy procentowe.
Chaos to byłoby najłagodniejsze określenie tego, co
byśmy mieli. Dlatego każde działanie, które sprowadza
członków RPP do parteru, witam z zadowoleniem. Ostatni
spadek kursu złotego wiązany z "milczeniem Kołodki"
stawia to gremium w wyjątkowo trudnej sytuacji. To
przecież rynek – a nie minister finansów – ustala dziś
cenę polskiej waluty. Nie zdziwię się, jeśli sam
Balcerowicz zacznie zachwalać w mediach osobę ministra
finansów, aby przez to wzmocnić złotego.
5. Wprowadzenie podatku importowego – PSL już złożył w
Sejmie stosowny projekt ustawy. Gdyby miał on służyć
tylko ustabilizowaniu budżetu – nie ma sensu (choć moim
zdaniem wiele wskazuje na to, że rząd sięgnie i po ten
instrument, by znów tylko "zatkać dziurę"). Podatek
importowy – poza celem fiskalnym – służy ochronie rynku
wewnętrznego, daje przedsiębiorcom czas na wzmocnienie
kondycji ich firm. Powinien obowiązywać przez ściśle
określony czas, na przykład trzy lata, żeby posłowie i
rząd nie przyzwyczaili się do łatwych pieniędzy.
* * *
Za wprowadzeniem tych rozwiązań przemawia fakt, że 2/3
przedsiębiorstw (o zatrudnieniu powyżej 50 osób) w ogóle
nie prowadzi działalności eksportowej, a 46 proc. tych,
które jeszcze coś eksportują, ponosi na tej sprzedaży
straty! Udział sprzedaży eksportowej w sprzedaży ogółem
wynosi w Polsce tylko 13 proc., czyli 3,5 razy mniej niż
np. na Węgrzech. Mitem jest więc twierdzenie, że
wprowadzenie tego podatku zachwiałoby polskim eksportem.
Operacje te zwiększyłyby nieco inflację, ale tę ich wadę
zrównoważą zalety.
Następnie rząd powinien zająć się racjonalizacją
wydatków i zwiększaniem dochodów. Na przykład szukając
pieniędzy w firmach, które ukrywają bądź transferują
zyski, co pod koniec ubiegłego roku szumnie zapowiadała
w Sejmie wiceminister finansów Irena Ożóg i jak na razie
na gadaniu się skończyło.
Tańszy kredyt (efekt obcięcia stóp procentowych)
sprawiłby, że spadłyby koszty obsługi długu wewnętrznego
– a i firmom byłoby łatwiej. Obawiam się tylko, że nawet
znacząca redukcja stóp procentowych niewiele da,
ponieważ większość przedsiębiorstw ma bardzo niską
rentowność. To oznacza, że są one mało wiarygodnym
kredytobiorcą i banki nie będą ryzykowały niepewnego
interesu, tym bardziej że jest jeszcze największy klient
– budżet państwa, pożyczający pieniądze za pomocą
obligacji, których gwarantem jesteśmy my wszyscy.
Gdyby jeszcze politycy zdecydowali się na likwidację
Otwartych Funduszy Emerytalnych dałoby to oszczędności
dla budżetu rzędu 30 mld zł na początek i wymusiło na
bankach błyskawiczną obniżkę oprocentowania kredytów,
ponieważ ogra-niczeniu uległaby emisja obligacji i bonów
skarbowych skarbu
państwa. Wicepremier Marek Pol mógłby rozkręcać wtedy
program budowy autostrad i fundować tanie kredyty na
rozwój budownictwa mieszkaniowego. Wprowadzenie zakazu
transferu kapitałów za granicę i podatku Tobina
pozwoliłoby rządowi odzyskać kontrolę nad rynkiem
finansowym i uchroniłoby gospodarkę przed niszczącymi
wstrząsami. Tak... to byłoby piękne.
Nie wiemy, ile z tych pomysłów bliskich koncepcjom prof.
Grzegorza Kołodki zechce on i potrafi narzucić rządowi i
Sejmowi. Wiemy jednak, że samo "zaciskanie pasa",
"konsolidacja finansów publicznych" i "uelastycznienie
kodeksu pracy" – czytaj ograniczenie praw pracowniczych
(cóż za lewicowy pomysł!) to kuracja w stylu posypywania
syfa pudrem.
ANNA FISHER
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Samotna noc "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Złamane serce, rozdarta dupa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Półświatek koronny
Przed pięciu laty Sejm importował straszaka na
gangsterów, czyli uchwalił ustawę o świadku koronnym. Ma
obowiązywać przynajmniej do września 2006 r., minął więc
półmetek stosowania jej. Oceniamy, że świadek koronny to
w rękach aparatu ścigania a także zwykłych, pospolitych
zbirów narzędzie umożliwiające zapuszkowanie każdego z
nas.
Instytucję świadka koronnego piłujemy od czterech
miesięcy. Podważyliśmy wiarygodność kilku koronnych
wykazując ich nieuczciwość.
Zarzuciliśmy prokuratorom manipulowanie świadkami i ich
zeznaniami. Przypisuje się nam doprowadzenie do dymisji
największego "gracza koronnym", prokuratora apelacyjnego
w Łodzi Kazimierza Olejnika prowadzącego sprawę tzw.
łódzkiej ośmiornicy. Nasze publikacje spowodowały skargi
na działalność podległych mu struktur. Wpływały one do
byłej minister sprawiedliwości Barbary Piwnik oraz do
jej następcy Grzegorza Kurczuka, gdy kierował pracami
sejmowej Komisji Sprawiedliwości.
Posługiwanie się świadkiem koronnym w polskich
prokuraturach przeszło granice rozsądku. Mamy obecnie
więcej skruszonych, współpracujących z organami ścigania
i chronionych prawem świadków koronnych niż USA! Tak
duża ich liczba powinna się przekładać na efekty, co
chwilę więc słyszymy o rozbiciu kolejnego "największego
gangu" w Polsce. Niewiele jednak z tego wynika. Oparte
na zeznaniach świadków koronnych oskarżenia rozłażą się
w sądach, bywają też odsyłane z powrotem do prokuratur.
Za to coraz lepszy jest wizerunek medialny organów
ścigania.
Oto historie kilku ludzi, którzy stali się ofiarami
świadka koronnego.
No i co, doktorku?
Zbigniew K. jest doktorem habilitowanym nauk medycznych,
neurochirurgiem. Teoretycznie, bo od trzech lat nie
trzymał w rękach skalpela. Przesiedział w areszcie
prawie półtora roku. Od pół roku usiłuje udowodnić swoją
niewinność. Prokuratura położyła łapę praktycznie na
wszystkim, co posiadał. Od trzech lat nie może pracować,
utrzymywać rodziny, normalnie żyć i spojrzeć w oczy
znajomym. Bez wyroku.
Doktor K. trafił do aresztu wyłącznie na podstawie
oskarżeń świadka koronnego w sprawie "łódzkiej
ośmiornicy" Marka B., ksywa Rudy. Pan ów zeznał, że
neurochirurg za pieniądze wyciągnął go z pierdla –
rzekomo instruował Rudego, co powinien robić, by wyjść
zza krat. Sąsiad z celi wstrzyknął mu pod kręgosłup
trochę gipsu. Doktor miał stwierdzić konieczność
przeprowadzenia natychmiastowej operacji, hospitalizować
aresztanta i zalecić rehabilitację.
Rudy z pierdla wyszedł, operacja się odbyła, tyle tylko
że była absolutnie konieczna, żadnego gipsu zaś nie
było. Lekarz mógł to udowodnić na podstawie próbek
tkanek i zdjęć rentgenowskich. Te jednak zostały zabrane
z jego kliniki przez łódzką prokuraturę i zabezpieczone
jako niedostępny mu na razie dowód w sprawie.
Przez 16 miesięcy pobytu w areszcie przesłuchiwano go
zaledwie raz, namawiając do współpracy. Odmówił. Gdy
jego sprawa znalazła się już w sądzie, okazało się, że
próbki tkanek są zniszczone, zaś spośród 21 zdjęć
rentgenowskich brakuje 5 najważniejszych. Zdjęcia
odnalazły się przypadkowo całkiem niedawno. Były
zabunkrowane przez pewnego policjanta, który w ten
sposób uchronił je pewnie przed znisz-czeniem. Kilka
tygodni temu przygwożdżony pytaniami Rudy przyznał na
sali sądowej, że
faktycznie od 20 lat ma chory kręgosłup.
Doktor K. zostanie zapewne oczyszczony z zarzutów.
Należy jednak przypuszczać, że łódzka prokuratura odwoła
się od takiego orzeczenia. Nie może przecież pozwolić na
podważenie wiarygodności najważniejszego świadka, który
powinien doprowadzić do zapuszkowania blisko 200 osób.
Kto zrekompensuje neurochirurgowi straty moralne i
materialne? Skarb państwa.
Córka naczelnika
Ryszard K. jako naczelnik skarbówki w pewnym mieście
centralnej Polski był obowiązany do współpracy z UOP.
Nie chciał jej rozszerzać poza zakres jego obowiązków. A
UOP pragnął, aby dostarczał informacje obciążające
lewicowe władze miasta.
23 kwietnia 2001 r. o szóstej rano czternastu osiłków –
UOPki i antyterroryści – wtargnęło do jego domu.
Dokonano przeszukania, potem na oczach sąsiadów skutego
w kajdanki naczelnika przewieziono do urzędu skarbowego.
Zaobrączkowanego widzieli go podwładni i podatnicy.
Przeszukanie gabinetu. Potem doba w pierdlu.
K. został wplątany w "ośmiornicę". Postawiono mu zarzut
przyjęcia łapówki w kwocie 20 000 zł. Miał ją przyjmować
przez 18 miesięcy, po tysiąc z ogonkiem co miesiąc. Jak
pobierał tę łapówkę? Zdaniem świadka koronnego naczelnik
polecił zatrudnić w jego firmie swoją własną córkę.
Firma to zakład pracy chronionej, a dziewczyna pracowała
tam jako pielęgniarka i pobierała normalną, czyli niską
pensję.
Bzdura? Pewnie, ale łódzkiej prokuraturze wystarczyło to
do postawienia K. zarzutów.
Naczelnikiem oczywiście już nie jest, bo na podstawie
doniesienia prokuratury UOP odmówił mu dostępu do
informacji niejawnych.
Mecenas-prokurent
Kazimierz Z. to 44-letni krakowski adwokat. Znany m.in.
z tego, że reprezentował policjan-tów przed sądem
karnym, cywilnym i pracy.
Pewnego czerwcowego dnia w 2000 r. trzy minuty po
szóstej rano 4 funkcjonariuszy Centralnego Biura
Śledczego zapukało do drzwi domu Z. i pokazało mu nakaz
zatrzymania wydany przez łódzką prokuraturę. Na pytanie,
o co chodzi, gliniarze nie potrafili albo nie chcieli
odpowiedzieć.
Mecenas Z. został odstawiony do izby zatrzymań w Łodzi,
gdzie pierwszą noc spędził w kompletnym syfie: betonowa
prycza, brudny koc, obrzydliwy kibel. Nadal nie
wiedział, za co siedzi i jak długo to będzie trwać. Na
protesty i prośby o wyjaśnienie wszyscy wzruszali
ramionami.
Nazajutrz w sądzie, do którego przewieziono Z. pod
eskortą, wreszcie padło kilka słów wyjaśnienia.
Prokuratura Okręgowa w Łodzi żądała sankcji za rzekomy
udział mecenasa Z. w "łódzkiej ośmiornicy". Wedle
podejrzeń prokuratora, Z. miał działać na szkodę spółki,
której był prokurentem, i fałszował dokumenty. Wszystko
to w zmowie z gangsterami. Podejrzewany zaprzeczał, ale
na potwierdzenie swoich racji nie miał żadnych
dokumentów. Nie bardzo też wszystko pamiętał, bowiem od
jego "zbrodniczej" działalności minęło 8 lat. Wiedział
jedno – nigdy nie złamał prawa: czy jako prokurent, czy
adwokat, czy obywatel. Sąd jednak zaufał prokuratorowi
(który swoje podejrzenia sformułował
na podstawie zeznań świadka koronnego Marka B., ksywa
Rudy) i postanowił o tymczasowym aresztowaniu Z. na trzy
miesiące.
17-dniowy pobyt w areszcie śledczym Zakładu Karnego w
Łęczycy upłynął mecenasowi Z. na próbach kontaktu z
rodziną i adwokatami. W celi był przez grypsujących
traktowany tak jak "obrońca psów". Ani razu nie był
przesłuchiwany. Wyszedł za skutecznym poręczeniem
majątkowym złożonym przez rodzinę. Zdołowany psychicznie
potrzebował kilku tygodni, żeby dojść do siebie. Przez
ten czas gromadził dokumenty, które świadczą, że
podejrzenia prokuratury są absurdalne. Do dziś nikt nie
chce tych dokumentów obejrzeć, a prokuratura nie
poczyniła żadnych tzw. czynności procesowych. Z. nadal
praktykuje jako adwokat. Czeka, aż wreszcie będzie mógł
udowodnić swoją niewinność przed sądem.
Aresztowanie mecenasa Kazimierza Z. było sensacją.
Krakowska palestra przez parę tygodni nie mówiła o
niczym innym. Media zamieściły informację o związkach z
"ośmiornicą" i o tymczasowym aresztowaniu. O zwolnieniu
nie napisał nikt. Wpłynęło to na liczbę klientów (kto
chciałby być broniony przez "adwokata mafii") i na
stosunki zawodowe. Koledzy-adwokaci woleli trzymać się
na dystans, niż okazywać dawną
przyjaźń. Dziś już wszystko jest prawie normalnie.
Po co to było? Jeśli po to, żeby zniszczyć prawnikowi
karierę, to się nie udało. Jeśli zaś po to, żeby
ośmieszyć instytucję świadka koronnego, to udało się
znakomicie.
Papuga z giwerą
– Uważaj, bo cię namierzają – to były pierwsze słowa,
jakie po podniesieniu słuchawki telefonu usłyszał
adwokat Andrzej O. Głos należał do jego dobrego
znajomego, oficera Centralnego Biura Śledczego.
Następnego dnia umówiony był w prokuraturze w jednym z
miast zachodniej Polski. Miał zapoznać się z protokołami
przesłuchań w sprawie, którą prowadził. Nie dojechał do
prokuratury.
Rano w samochodzie znalazł pistolet Walther P5 schowany
w skrytce na rękawiczki. Adwokat wrócił do domu, zawinął
broń w foliowy worek i ruszył w drogę. Zamierzał pokazać
prokuratorowi tajemniczą giwerę. Po drodze zatrzymany
został przez patrol policji. Zza radiowozu wyskoczyli
antyterroryści w kominiarkach i z okrzykiem "na ziemię,
ty chuju!" powalili mecenasa. Wykręcone do tyłu ręce,
kajdanki, drobiazgowe przeszukanie osobiste i pojazdu.
Znaleźli pistolet. Postawiono mu zarzut nielegalnego
posiadania broni. Na trzy tygodnie trafił do paki.
Siedział w towarzystwie kryminalistów. Zawiadomiono
Okręgową Radę Adwokacką. Nie pomogły tłumaczenia, że
przecież legalnie posiada inny pistolet, przechowywany w
domowym sejfie, a ten znaleziony wiózł, by okazać
prokuratorowi.
Doprowadzony na przesłuchania usłyszał, że zarzuca mu
się też przyjęcie złotej zapalniczki, o której wiedział,
iż pochodziła z kradzieży. Dowiedział się też, że
szykuje mu się zarzut udziału w zorganizowanej grupie
zbrojnej.
Człowiek, który do niedawna obracał się w towarzystwie
polityków, znanych prawników i biznesmenów, z dnia na
dzień stracił wszystko. Samochód i mieszkanie
zabezpieczono na poczet grożących mu kar. Kobieta, z
którą był związany, wielokrotnie przesłuchiwana przez
policję, w końcu spakowała się i wyjechała z miasta. O.
dowiedział się, że wszystkie te zmiany zawdzięcza jednej
osobie.
Józef Z., ksywa Mielonka, podrzędny bandyta z
nadgranicznego miasta oskarżony o kradzieże, napady i
rozboje był klientem O. Gdy przestał adwokatowi płacić,
mecenas O. wycofał się ze sprawy. Później przypadkiem
dowiedział się, że Mielonka intensywnie szuka dobrego
karabinka z celownikiem optycznym. W podziemiu gadano,
że zagiął parol na sędziego, który – gdy był jeszcze
prokuratorem – pierwszy raz wsadził go za kratki.
Mielonka uważał, że ten człowiek zniszczył mu życie.
Józef Z. został świadkiem koronnym. Wsypał kumpli z
grupy, kryminalistów, z którymi garował, postanowił też
upieprzyć adwokata. Zrobił drobny błąd: popierniczyły mu
się giwery. Andrzejowi O. podrzucił do auta Walthera, a
do akt zeznał, że sprzedał mu Glocka. Adwokat wyszedł z
aresztu – przesłuchania, dozór, próżnia towarzyska.
Ojciec Andrzeja nie wytrzymał: dwa zawały, potem
rozległy wylew. Pogotowie przyjechało za późno.
Przebywający na wolności Mielonka, ochraniany przez
policję, podczas kolejnych przesłuchań snuł przed
prokuratorem opowieść o przygotowaniach do uwolnienia z
aresztu jednego z bossów miejscowego podziemia. Łapówka
miała wynieść 150 tys. dolarów. Adwokat pośredniczący w
przekazaniu sędziemu wziątki przywłaszczył sobie całą
kwotę. Był to oczywiście Andrzej O. Prokurator w pełni
dał wiarę zeznaniom świadka koronnego, które są jedynym
dowodem w tej sprawie. Akt oskarżenia w przygotowaniu.
Prokurator-zbrojmistrz
Koronna czerezwyczajka
rok 1794 – pierwszy raz instytucja świadka
koronnego zastosowana w Polsce. Rada Najwyższa
Narodowa, rząd z czasów powstania
kościuszkowskiego, zwalnia od odpowiedzialności
karnej, a nawet daje bonusy fałszerzom pieniędzy,
proporcjonalnie do ujawnionych dowodów i liczby
wspólników. Po insurekcji jest 200 lat spokoju i o
świadku koronnym nie słychać.
rok 1996 – w Polsce gości Steve Baczynski,
amerykański prokurator. Reklamuje świadka
koronnego jako panaceum na mafiosów. W Polsce
mafii nie ma, ale są grupy przestępcze, z którymi
policja przegrywa. Rząd decyduje się skorzystać z
wiedzy i doświadczenia Steve’a.
25 czerwca 1997 r. – Sejm uchwala ustawę o świadku
koronnym. Członkowie zorganizowanych grup
przestępczych zyskują bezkarność w zamian za
kablowanie na kumpli. Państwo funduje im ochronę,
wikt i opierunek. Niektórzy prawnicy bełkocą o
naruszeniu zasady legalizmu obowiązującej w prawie
polskim, ale to głos na puszczy. Ustawa ma
obowiązywać 3 lata, potem się zobaczy.
6 grudnia 2000 r. – kolejna inicjatywa
parlamentarzystów przedłużająca żywot koronnego do
1 września 2006 r. Gadatliwi bandyci zyskują
większą ochronę. Bezrobotnym państwo wypłaca
pensje, leczy i daje dach nad głową, a nie – jak
wcześniej – tylko pokrywa koszty utrzymania. Na
wniosek świadka sąd ma obowiązek wyłączyć jawność
rozprawy na czas jego zeznań, ale nie wolno mu go
pogonić, gdy ewidentnie bredzi i kłamie.
Prokurator Wojciech M. akurat zaczął urlop. Był wczesny
ranek, gdy nagle usłyszał łomotanie do drzwi. Ledwie je
uchylił, a do mieszkania wpadło kilku antyterrorystów z
długą bronią. Inni w tym czasie rozwalili drzwi do
garażu. Rzucony na podłogę i skuty kajdankami patrzył,
jak faceci w czerni robią rozpierduchę. Krzyczał, że
jest prokuratorem, że to pomyłka. W odpowiedzi usłyszał
– zatkaj się.
Po godzinie było po wszystkim. Chłopcy nie znaleźli
tego, czego szukali, cokolwiek to miało być. Dwóch
smutnych panów w cywilkach poprosiło prokuratora do
samochodu. Jechali długo, aż do Komendy Wojewódzkiej
Policji w innym mieście. Wstępna rozmowa, przesłuchanie,
na koniec protokół. Jak wynikało z rozmowy, u
prokuratora szukano kilku sztuk broni palnej. W tym
samym czasie przeszukania przeprowadzono w mieszkaniach
jego rodziny. Gapie i sąsiedzi mieli o czym plotkować
przez miesiąc. Następnego dnia kolejne przesłuchanie,
tym razem w okręgówce. Zanim umorzono śledztwo,
prokurator
został odsunięty od czynności zawodowych.
Później, od szefa swojej rejonówki, dowiedział się, że
zajebisty urlop zawdzięcza świadkowi koronnemu, który
twierdził, iż prokurator ma w chacie magazyn broni i
wydaje ją przestępcom na akcje. Świadek to gówniarz,
którego prokurator dwa lata wcześniej oskarżał w sprawie
pobicia rodziny Romów. Świadek ten jest nadal traktowany
jako wiarygodny, obecnie zeznaje w kolejnej sprawie. W
odróżnieniu od pomówionego prokuratora jest bezkarny.
Nie można go pozwać do sądu ani nawet jebnąć w zęby.
* * *
Sprawą działań łódzkiej prokuratury i CBŚ zajmowała się
Prokuratura Okręgowa w Opolu, która umorzyła
dochodzenie. Uzasadnienia jeszcze nie ma. Pokrzywdzeni
szykują odwołania.
Nie życzymy prokuratorowi Olejnikowi, aby jego opolski
kolega zmienił zdanie. Nie życzymy Olejnikowi, żeby na
przesłuchaniu pękł jakiś oficer CBŚ i w zamian za
bezkarność zgodził się zostać świadkiem koronnym. Nie
życzymy Olejnikowi, żeby świadek koronny naopowiadał na
jego temat jakichś bzdur. Nie życzymy Olejnikowi, żeby
wożono go – jak naszych bohaterów – w kajdankach po
mieście. W ogóle niczego mu nie życzymy.
Wszystkim życzymy, żeby instytucję świadka koronnego
sprowadzić do parteru traktując jako punkt wyjścia
śledztw, a jego zeznania jako dowód wymagający, jak
inne, dokładnej weryfikacji. Albo zlikwidować ją w
cholerę, a gliniarzy i prokuratorów zapędzić do
normalnej roboty. Pracować na skróty się nie da.
Sędzia patrzy na ręce
"NIE" rozmawia z Andrzejem Markiem Celejem, sędzią Sądu
Okręgowego.
– Jak Pan w świetle praktyki ocenia instytucję świadka
koronnego?
– Możliwość dopuszczenia dowodu z zeznań skruszonego
przestępcy to cenny instrument przy założeniu, że
dochowane są wszystkie warunki wyznaczone przez ustawę.
Świadek jest zobowiązany do wyjawienia wszystkich
znanych mu okoliczności przestępstwa, w którym brał
udział, i wskazania wspólników. Jakiekolwiek matactwa z
jego strony przekreślają dobrodziejstwo umorzenia wobec
niego postępowania po zakończeniu procesu i odpowiada on
za swój czyn jak każdy inny przestępca.
– Jakie możliwości oceny prokuratorskiego wniosku o
przyznanie przestępcy statusu świadka koronnego ma sąd?
– Ciężar odpowiedzialności związanej z oceną wartości
informacji kandydata na świadka spoczywa na
prokuratorze. Przed wydaniem postanowienia o
dopuszczeniu dowodu z jego zeznań sąd zapoznaje się z
całością zgromadzonego materiału, sprawdza, czy zachodzą
przesłanki do przyznania statusu świadka, przesłuchuje
go i odbiera zobowiązanie o złożeniu zeznań w trakcie
rozprawy.
– W trakcie procesu może się okazać, że prokurator
"zapomniał" o popełnieniu przez świadka zabójstwa albo o
zakładaniu przez niego lub kierowaniu grupą przestępczą.
"NIE" opisywało takie przypadki.
– Nie wiem, czy prokuratorzy czasami nadużywają tej
instytucji, ale pamiętajmy, jaki cel im przyświeca:
rozbicie grupy przestępczej. Sąd musi podjąć wówczas
decyzję, co zrobić. Czy dowód z zeznań jest dowodem do
oceny, czy obligatoryjnie się go odrzuca. Jest i druga
strona medalu. Jeśli dojdziemy do wniosku, że złamano
ustawowe wyłączenia, to i tak musimy ocenić zeznania
świadka w kontekście innych dowodów. Świadek powinien
utracić przyznany mu status, a prokurator powinien
podjąć wobec niego postępowanie karne. Niestety,
inicjatywa należy tu do prokuratora; tylko on może
złożyć wniosek o cofnięcie statusu. To jest niepokojące.
W tym zakresie, moim zdaniem, ustawa powinna zostać
zmieniona. Uważam także za błąd, że to prokurator po
zakończeniu procesu umarza postępowanie przeciwko
świadkowi. To uprawnienie powinno przysługiwać sądowi,
skoro to sąd nadaje mu status świadka koronnego.
– Czy takie sytuacje zdarzały się w Pana sądzie?
– W zakończonych już procesach z udziałem świadka
koronnego nie było takiego przypadku. Obecnie toczy się
wielki proces przeciwko gangowi narkotykowemu, drugi –
przeciwko grupie pruszkowskiej – rozpocznie się
jesienią.
Za wcześnie o tym mówić.
– Po zakończeniu procesu świadek koronny pozostaje
bezkarny, zachowując majątek pochodzący z przestępstwa.
To chyba lekka przesada...
– Przyznaję z żalem, że niektóre sądy pomijają ustawowy
wymóg dochodzenia zwrotu korzyści uzyskanych drogą
przestępstwa i naprawienia szkody. To nie powinno się
zdarzać.
– Czy Pana zdaniem proces z udziałem świadka koronnego
nie stoi w sprzeczności z prawem do obrony pomawianych
przez
niego osób?
– W żadnym wypadku. W każdym postępowaniu może się
zdarzyć, że świadek zostanie powołany dopiero na sali
sądowej. Składane przez niego dowody podlegają ocenie,
oskarżony może się bronić. Może kłamać, zaprzeczać
zeznaniom i z tego tytułu nie będą wyciągane
konsekwencje. Inaczej świadek, ten musi mówić prawdę.
Świadek koronny ma o wiele więcej do stracenia, gdy
zacznie kręcić.
– Zdarza się jednak, co również opisywaliśmy, że kilku
świadków koronnych w jednej sprawie składa wzajemnie
wykluczające się zeznania, obciążając o popełnienie
jednego przestępstwa różne osoby. Któryś kłamie...
– Sąd decyduje, który dowód uznaje za wiarygodny. Może
być tak, że da wiarę zeznaniom
tylko jednego ze świadków. I wtedy decyzja, co zrobić
wobec osoby zatajającej prawdę lub zeznającej nieprawdę,
należy do prokuratora.
– Instytucję świadka koronnego skopiowaliśmy z
ustawodawstwa Stanów Zjednoczonych. Ale tam wykorzystuje
się ją wyjątkowo, a procesy nie wloką się latami.
Obliczono, że w Polsce mamy o 40 proc. więcej świadków
koronnych niż w USA.
– W procesie amerykańskim obowiązuje zasada oportunizmu,
która znacznie skraca postępowanie. Oznacza ona
możliwość "dogadania się" z przestępcą co do liczby
zarzutów, np. faktycznie jest ich dziesięć, ale stawia
mu się jeden czy dwa. Jestem zwolennikiem tej koncepcji.
Po co kogoś sądzić np. za kradzież roweru, jeśli dokonał
zabójstwa. Albo inaczej. Są podejrzenia, że popełnił
zbrodnię z premedytacją, ale jej udowodnienie jest
trudne. Można jednak postawić zarzut nieumyślnego
spowodowania śmierci. Jeśli podejrzany godzi się na to,
staje przed sądem z takim zarzutem. W polskim procesie
obowiązuje zasada legalizmu i przestępca odpowiada za
każdy czyn, którego się dopuścił. Żadne porozumienia nie
są dopuszczane. A co do liczby świadków, być może zbyt
często prokuratorzy występują do sądu o nadanie takiego
statusu, ale tak jest zawsze z nowinkami. Ta instytucja
jest skuteczna, ale nie wolno się nią zachłystywać. W
końcu zeznania świadka to tylko dowód, jeden z wielu. Na
definitywne oceny przyjdzie czas, gdy zakończą się
procesy.
Minister uświęca środki
"NIE" rozmawia z GRZEGORZEM KURCZUKIEM, ministrem
sprawiedliwości
– Zasadą prawa karnego jest odpowiedzialność sprawców za
czyny zagrożone karą. Ustawa o świadku koronnym
wprowadziła od niej odstępstwo, zezwalając nawet na
bezkarność osobie, która przestępstwo popełniła w zamian
za obciążające innych zeznania. Niektórzy prawnicy
twierdzą, że stwarza ona zagrożenia dla porządku
prawnego.
– Dla mnie większym zagrożeniem są przestępcy działający
w zorganizowanych strukturach. Rozpracowanie tych
struktur formowanych nierzadko latami, bardzo
hermetycznych jest niezwykle trudne, a często niemożliwe
przy zastosowaniu konwencjonalnych metod operacyjnych.
Stąd konieczność stosowania przez państwo środków
nadzwyczajnych. Instytucja świadka koronnego jest
właśnie takim instrumentem pozwalającym na walkę z
przestępczością zorganizowaną.
– Państwo, które musi uciekać się do takich środków,
daje dowód bezsilności.
– Mogę się z tym zgodzić, ale nie oznacza to, że mamy
się poddawać i patrzeć, jak przestępcy śmieją się z
wymiaru sprawiedliwości. W tej sytuacji cel uświęca
środki.
– Nie obawia się Pan, że świadkowie koronni mogą
manipulować informacjami przekazywanymi w trakcie
postępowania, niektóre zatajać, kłamać, a nawet – gdy
jest im to z jakiś względów wygodne – pomawiać niewinne
osoby.
– Takie ryzyko istnieje zawsze, także w procesie bez
udziału świadka koronnego. Pomówienia, zwłaszcza
funkcjonariuszy państwowych, nie zdarzają się nagminnie,
a jeśli się zdarzają, to z reguły zwycięża zdrowy
rozsądek organu, który ocenia zeznania świadka.
– Nie wydaje się Panu, że instytucja świadka koronnego
jest etycznie dwuznaczna?
– To jest wybór między dwiema wartościami, który
sprowadza się do tego, czy darować karę nawet groźnemu
przestępcy i dzięki jego zeznaniom rozbić grupę
przestępczą, czy sztywno trzymać się zasad
odpowiedzialności za popełniony czyn. To może wydawać
się wątpliwe etycznie, ale nigdzie na świecie nie ma
instrumentów doskonałych. Tą instytucją posługują się i
Amerykanie, i Włosi, a przecież dysponują oni lepszymi
środkami technicznymi, policja jest lepiej wynagradzana,
a ich wymiar sprawiedliwości działa sprawniej.
– Przepisy ustawy wyłączają z kręgu kandydatów na
świadka koronnego osobę, która popełniła czyn z art. 148
par. 1–3 kk, tj. przestępstwo przeciwko życiu. Tymczasem
w praktyce oskarżeni o zabójstwa zostają świadkami
koronnymi, korzystają z ochrony i cieszą się wolnością.
– Znam wasze publikacje i domyślam się, że zmierza pani
do podważenia sensu ustawy. Ja będę bronił jej założeń i
racji bytu. Być może nie wszędzie praktyka jest
doskonała, może gdzieś zdarzają się uchybienia. Ale to
nie powód, by raptem po 3 latach funkcjonowania
przepisów zanegować je w całości i ośmieszyć, np. dla
jakichś doraźnych celów. Nie burzy się całego domu tylko
dlatego, że jeden pokój jest źle umeblowany. Sejmowa
Komisja Sprawiedliwości pracuje obecnie nad projektami
ustaw karnych, zbiera opinie, wyciąga wnioski z
dotychczasowych doświadczeń. Być może za kilkanaście
miesięcy dojdziemy do wniosku, że w ustawie coś trzeba
zmienić lub skorygować. W tej chwili bardziej mnie
martwi jakość pracy policji i prokuratury oraz
opieszałość sądów niż drobne uchybienia w wykonawstwie
ustawy o świadku koronnym.
Rozmowy przeprowadziła
ALICJA BRZEZIŇSKA
Tegoroczne publikacje "NIE" o nadużyciach w
postępowaniach z udziałem świadka koronnego:
"Olejnik w ramionach ośmiornicy" – nr 17, 18, 19
"Jak pedofil z ośmiornicą" – nr 23
"Strzelając donosami" – nr 23, 24
"Ośmiornica na ruszcie" – nr 26
"Świadek dozgonny" – nr 27
Autor : Dariusz Cychol / Przemysław Ćwikliński /
Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
30 kwietnia –1 maja
"Jakoś nikogo nie oburza obecność wydawnictw
satanistycznych we wszystkich większych księgarniach w
Polsce. Nikogo nie napawa obrzydzeniem obecność
literatury propagującej New Age i jawnie heretyckiej w
wielu księgarniach używających szyldu katolickiego. Ale
»ksenofobia«, »rasizm«? To musi być zakazane. Toteż
»Tygodnik Powszechny« używa wszelkich nacisków, ziejąc
wprost tolerancją, aby Księgarnię Patriotyczną wyrzucić.
Oto przedsmak tego, co nas czeka w razie »integracji«".
Ewa Polak-Pałkiewicz, "Déja vu"
"Wczoraj do Polski przyjechał Mosze Kacaw, prezydent
państwa Izrael. (...) Należny hołd złożony Kacawowi
akurat zbiegł się ze śmiercią (26.04.2003 r.) proboszcza
z Jedwabnego, ks. Edwarda Orłowskiego, znanego obrońcy
honoru i dobrego imienia Polaków. Zbieżność tych
wydarzeń na pewno urasta do rangi symbolu, który
prze-cież – jak mawia filozof Paul Ricoeur
– »daje do myślenia«".
Jan Kowalski,
"Cicho sza, dialog trwa"
5 maja
"Podobnie jak w czasie szwedzkiego potopu, tak i w
najnowszych dziejach Maryja okazywała się szczególną
Patronką i Opiekunką Narodu, wypraszając Polakom
nadzwyczajne łaski, na które oni sami nie zasługiwali.
Polacy, dzięki tej nadprzyrodzonej interwencji, uzyskali
świadomość, że nie są pozostawieni samym sobie, lecz że
Wielka Miłość wychyla się ku nim z Nieba, aby ich
ocalić. (...) Szczególne »zainteresowanie« Polską
ujawnione w ostatnich latach może świadczyć o tym, że
Europa masońska liczy na definitywne zlikwidowanie
ostatniego bastionu chrześcijaństwa, kiedy Unia
pochłonie Polskę".
ks. Jerzy Bajda,
"Aktualne »Przestrogi dla Polski«"
Radio Maryja
5 maja
Słuchaczka: "Przygotowując się w bardzo młodym wieku do
sakramentu małżeństwa i jakżeśmy jeszcze mieli rozmowy z
kapłanem, proboszczem, więc wtedy kapłan mówił nam tak:
ile grzechu w narzeczeństwie – tyle krzyży w
małżeństwie. Ja urodziłam dziewięcioro dzieci i
wychowałam, nie wiedziałam, co to znaczy poronienie,
nigdy nie byłam u lekarza i dzięki Bogu czworo dzieci
sama urodziłam. I to doświadczyłam i wiem, że to jest
czystość przedmałżeńska. I dzisiaj się zastanawiam,
kiedy są takie częste chwile i ciężko matkom dzieci
urodzić, poronienia wszelkie, nieszczęścia, ja po prostu
nie rozumiem. To tyle. Bóg zapłać".
"Rozmowy niedokończone"
"Nasza Polska"
6 maja
"Od niedzieli 27 kwietnia w całej Polsce rozbrzmiewa
»Oda do radości«, jako drugi, a właściwie pierwszy hymn
naszej ojczyzny, kiedy już zostaniemy wciągnięci do Unii
Europejskiej. (...) proponuję, by »Oda do radości« w
nowej, zaktualizowanej wersji kończyła się słowami:
»Dzisiaj nasza jest Europa und Morgen die ganze Welt«".
Stanisław Michalkiewicz,
"Und Morgen die ganze Welt?"
"Niedziela"
11 maja
"W walkę z »homofobami« włączono autorytet: prof.
Jerzego Aleksandrowicza, kierownika Katedry
Psychoterapii Collegium Medicum UJ. Na pytanie »GW«, czy
homoseksualizm nie jest wbrew naturze, odparł: »Żadna
miłość nie jest wbrew naturze... A nie każda miłość ma
na celu prokreację. Chociażby miłość do Boga czy do
ojczyzny...«. Osobliwe poczucie humoru ma pan profesor!
A czemu zapomniał o »miłości« pedofilów do dzieci?...".
Krystian Brodecki, "Zboczenie inaczej"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Nie używaj imienia nadaremno
Na Jasną Górę zegnano ok. 5 tysięcy uczniów i
nauczycieli ze 110 szkół noszących imię Jana Pawła II.
Jest już takich szkół w Pomrocznej ponad 200 i skupione
są one w Rodzinie szkół im. Jana Pawła II. Na Jasną Górę
nie zaproszono szkoły nr 37 z Częstochowy, która od
dwóch lat nosi służbowe imię Karola Wojtyły. Okazuje
się, że szkoła przyjęła imię J.P. 2 bez zezwolenia
kurii. Zgodę uzyskuje się po wystąpieniu do proboszcza i
przejściu prośby drogą hierarchiczną aż do nuncjusza
papies-kiego, który musi poinformować papieża. Z
patronami zmarłymi jak Stefan Batory, Hugo Kołłątaj czy
Mieszko I nie ma tej mitręgi.
Opluta Małgorzata
Do bójki między księdzem Stanisławem K. z parafii w
Smogulcu (gmina Kcynia), a panią Małgorzatą S. z Szubina
doszło na ulicy w Nakle. Pani Małgorzata twierdzi, że
ksiądz ją opluł i pobił. Ksiądz zaprzecza i twierdzi, że
to on został pobity i znieważony. Pani Małgorzata ma
świadków, ksiądz z kolei pojawił się w komisariacie z
pokrwawioną twarzą i zbitymi okularami. Poszło o
pieniądze. Pani Małgorzata kwestowała na rzecz
Towarzystwa Pomocy Dzieciom. Ksiądz zapewnia, że chciał,
by się wylegitymowała. Potem wersje się różnią. Prawdę
ustala policja, a sprawa trafi zapewne do sądu, albowiem
pani Małgorzata zapowiedziała, iż oplucia nie puści
księdzu płazem.
Idol
Szkole Podstawowej w Rostkowie (powiat przasnyski)
nadano imię św. Stanisława Kostki. W czasie uroczystości
biskup Marcinkowski wciskał dzieciakom, że ich szkole
nadano imię patrona, który pokazuje kierunek życia.
Przypomnijmy, św. Stanisław Kostka zmarł w roku 1568 w
Rzymie mając 18 lat. Swoje krótkie życie spędził na
spaniu, jedzeniu, wydalaniu i modlitwie.
Zniknięcie księdza-pedofila
Prokuratura Rejonowa w Łęczycy wystąpiła do sądu o
zastosowanie aresztu tymczasowego wobec księdza
Wincentego P. podejrzanego o dopuszczanie się czynów
seksualnych wobec kilku nieletnich chłopców. Prokuratura
i policja szukają księdza już od dwóch miesięcy.
Proszona o pomoc kuria biskupia z Łowicza odpowiedziała,
że księżulo jest na urlopie i kościelna władza nie wie,
gdzie przebywa. Ksiądz był wikarym w parafii Witonia
koło Łęczycy w latach 1998–1999.
Do policji i biskupa doszły wówczas wieści, że zabawia
się z nieletnimi. Dochodzenie jednak umorzono, bo
rodzice wycofali skargę. Księdza schowano na półtora
roku w klasztorze, a potem skierowano – brawo biskupie
Orszulik! – do nowej pracy w Lubochni koło Tomaszowa.
Do sprawy powróciła jednak prasa i śledztwo wznowiono.
Orszulik wysłał więc swojego podopiecznego na
bezterminowy urlop. Księdza nie ma, biskup rżnie głupa,
a na świecie toczy się dyskusja o sposobach pohamowania
żądzy księży-pedofilów.
Policja św. Franciszka
Sprzed bazyliki ojców franciszkanów w
Katowicach-Panewnikach przegnano żebraków. Decyzję o
oczyszczeniu terenu przykościelnego z zakłócającego
spokój sumienia wiernych marginesu społecznego podjęli
sami ojczulkowie. Dla zapewnienia spokoju wokół kościoła
mnisi poświęcający się dobroczynności wynajęli
ochroniarzy. W celu uspokojenia patrzącego na to
wszystko Pana Boga nazwano ich strażą kalwaryjską.
Franciszkanie (gdzie jesteś, św. Franciszku z Asyżu?!)
tłumaczą, że nie oni pierwsi w Pomrocznej przystąpili do
przeganiania ubogich. Podobne kroki podjęto już bowiem
wcześniej wobec żebraków w Częstochowie, Licheniu czy
Krakowie-Łagiewnikach.
Naiwnianie
Wkurwili się polscy luteranie. Synod ich Kościoła wydał
gniewne oświadczenie, w którym poskarżył się, że kolejne
rządy Pomrocznej olewają ich prośby o zawarcie umowy
podobnej do konkordatu. Zażądali nawet od rządu Millera
podjęcia działań umożliwiających zrealizowanie
konstytucyj-nie należnych luteranom praw. Poskarżyli się
również, że katolicka Pomroczna olewa w podobny sposób
wyznawców innych wyznań chrześcijańskich. Naiwni ci
luteranie, chyba nie przypuszczają, że to, czego nie
załatwił im luteranin Buzek, załatwi im nowy przyjaciel
prałata Jankowskiego – Leszek Miller.
Profanator
W przeddzień wyznaczonej deportacji z Polski młody
Ukrainiec zdewastował drzwi kościoła w Brzesku. Policja
podejrzewa, że Ukrainiec chciał w ten sposób przedłużyć
pobyt w Polsce. Sąd Grodzki skazał go jedynie na 10 dni
paki. Prawdopodobnie Ukrainiec liczył na więcej.
Krzyż GSM
Niemal na wszystkich wieżach toruńskich kościołów,
również zabytkowych, sterczą przekaźniki stacji
telefonów komórkowych. Anteny zafundowali sobie nawet
ojcowie redemptoryści od Radia Maryja. Miejski
konserwator zabytków może jedynie prosić, by urządzenia
były jak najmniej widoczne. Pytania o dochody z umów z
operatorami telefonii komórkowej drażnią proboszczów.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zwłoki bankowe
Śladami zaginionej kasy
Nie tak dawno temu polski szejk gazowy – Gudzowaty –
wsiadał do rikszy przed łódzkim Grand Hotelem.
Regionalna TV uznała to wydarzenie za godne pokazania,
bo grubym szmalem zapachniało aż za rogatkami. Od
niektórych łodzian też czasem waniajet, ale z reguły nie
mamoną. Typowy łodzianin, jak nie stoi w kolejce po
"kuroniówkę" albo zasiłek z opieki, to czatuje w bramie
na sąsiada, by wyżebrać papierosa lub 20 groszy na
browar.
Pan Marian B. jakiś tam stały dochód posiada, ale do
Gudzowatych się nie zalicza, więc na każdy pieniądz
czeka jak na zbawienie. Wyliczył, że przysługuje mu od
fiskusa zwrot 400 zł nadpłaconego podatku dochodowego.
PIT zaniósł osobiście 14 marca do Urzędu Skarbowego Łódź
Widzew. Po miesiącu z hakiem zaczął pytać, czy forsa już
do niego płynie. Dowiedział się, że owszem, nadpłatę
wysłano do niego pocztą 28 kwietnia. Ino patrzeć, jak
się zwali listonosz z gotówką. Tymczasem tydzień minął i
nic. Na poczcie Marianowi mówią, że urząd skarbowy
kłamie, bo gdyby forsę wysłał, to by ona była, a nie ma.
Dzwoni Marian do urzędu. Tam mówią, że poczta coś kręci,
albowiem pie-niądze opuściły urząd w podanym terminie. W
końcu w sam raz w Dzień Zwycięstwa, 9 maja, zjawił się
listonosz z przekazem, na którym była data nadania 7
maja 2003 r. No i o co biega? Niby o nic. Jest tylko
pytanie, gdzie forsa zabalowała przez 11 dni i kto
oszukuje w sprawie daty wysyłki?
Profesor Balcerowicz wykładał był na WUML – jeszcze za
śp. komuny – że jak pieniądz idzie w tango, czyli do
sfery cyrkulacji, to on się tam pomnaża i daje wartość
dodaną, jak nauczał wielki uczony Karol Marks.
Postanowiłem sprawdzić, dokąd panamarianowe pieniądze
zbłądziły, czy się rozmno-żyły, a jeśli tak, to gdzie
jest przychówek?
W urzędzie skarbowym pan mgr Ryszard Taraszewski –
pierwszy zastępca naczelnika – obejrzał zaświadczenie,
jakie mi dała redakcja "NIE", i zaraz zaprosił pana mgr.
Jerzego Rozpędowskiego – kierownika rachunkowości
podatkowej. Obaj panowie byli zawiedzeni, że nie proszę
o żadne zbiorówki czy zestawienia, tylko pytam o marne
400 zł. Traktowali mnie uprzejmie, ale miny mieli takie,
jakbym puścił bąka w salonie. W końcu pan naczelnik
skapo-wał, że takich czterystuzłotowych zwrotów jest
więcej, że razem daje to gruby szmal, i jak ktoś
przetrzymuje na swoim koncie takie przelewy, to może
mieć z tego całkiem niezłe profity (vide oscylator
Bagsika i Gąsiorowskiego). Po wymianie uprzejmości pan
kierownik mgr Rozpędowski ustalił, że przekaz pieniężny
dla Mariana B. złożony został 28 kwietnia w Urzędzie
Pocztowym nr 7 w Łodzi i w tym samym dniu złożono
polecenie przelewu z konta w NBP na rachunek Rejonowego
Urzędu Poczty Łódź-Południe.
Pani Alicja Trojanowska – naczelnik UP nr 7 w Łodzi –
przyjęła mnie bardzo gościnnie. Opowiedziała o różnych
kłopotach, ciężkiej pracy, a także o tym, że urzędnicy
skarbowi przez miesiąc nie potrafili się nauczyć zasad
potrącania należności za przekaz pocztowy. Od pani
naczelnik dowiedziałem się, że poczta przystawia
datownik na przekazie nie wtedy, gdy on jest złożony w
okienku, tylko gdy przelew pieniędzy zostanie
zaksięgowany na koncie Rejonowego Urzędu Pocztowego w
Banku Pocztowym. Ona to śledzi elektronicznie. Stąd się
pewno wzięła data 7 maja na przekazie Mariana B. –
Zresztą godzina już późna, pracownicy poszli do domu –
przyjdzie pan jutro, to wszystko sprawdzimy.
Nazajutrz pani naczelnik jest nadal uprzejma, ale
nabiera wody w usta. Zasłania się ustawą o ochronie
danych osobowych, chociaż ja o tajemnice Mariana B. nie
pytam. Chcę za to wiedzieć, jaki jest przepisowy termin
na doręczenie przesyłki pieniężnej? Pani naczelnik
twierdzi, że nie jest on określony.
– No, a jeśli nie dojdzie przez rok?
– To jest niemożliwe.
– Więc po ilu dniach nadawca może reklamować przesyłkę?
– Po siedmiu, ale może wcześniej, jeśli zechce.
– No to na jakiej podstawie ma reklamować, skoro nie ma
terminu na doręczenie?
– Proszę pana, przekaz musi być odebrany w ciągu
czternastu dni, a potem traci ważność i wraca do
nadawcy.
– A jeśli nie będzie doręczony w ciągu czternastu dni,
to jak ma być odebrany?
– Pan tu mówi o rzeczach niemożliwych. Przekaz na
poczcie jest tyle razy opisywany, że nie może zginąć.
Jeśli pan chce, to może pan uzyskać dalsze wyjaśnienia
piętro wyżej w dyrekcji,
tylko niech się pan spieszy, bo oni się właśnie
przeprowadzają.
Rezygnuję z dyrekcji i dzwonię do Okręgowego Oddziału
NBP w Łodzi. Pytam, czy jest możliwe, aby NBP
przetrzymywał przelewy i zwlekał z przekazaniem
pieniędzy urzędu skarbowego na pocztę? Pani sekretarka
dyrektora wyjaśnia, że niemożliwe – bank ma odpowiednie
systemy i żadnej zwłoki być nie może, bo one (systemy)
to wykluczają. Ale chce mnie skierować do rzecznika
prasowego w Warszawie. Po co mam jechać do Warszawy –
mówię – skoro rzecznik i tak będzie musiał wyjaśnić
sprawę w Łodzi. No to niech pan przyjdzie – godzi się
sekretarka. Przychodzę, przyjmuje mnie pani naczelnik
Wydziału Rachunkowości. Potem zjawiają się jeszcze trzy
panie. Tłumaczą mi, jakie są rodzaje przelewów. Na
przykład eliksir idzie pocztą elektroniczną i jak już
jest puszczony, to bez udziału człowieka wchodzi na
rachunek klienta w innym banku w dniu nadania lub
najpóźniej rankiem dnia następnego. Papierowy nazywany
też sybirem, jest składany w banku wystawcy, który
przesyła go do Krajowej Izby Rozliczeniowej, ta zaś do
banku klienta odbiorcy i to może trwać do trzech dni,
ale nie więcej, jeśli nie ma po drodze świąt.
Pani naczelnik zapewniła mnie, że przelewy przyjmowane
są w NBP do określonej godziny, a to dlatego, że muszą
być tego samego dnia zrealizowane. Mogą nie wyjść tylko
w jednym przypadku: jeżeli na rachunku wystawcy nie ma
wolnych środków. Jeśli więc urząd skarbowy złożył
przelew 28 kwietnia, to tego dnia NBP wysłał go do Banku
Pocztowego na rachunek RUP Łódź-Południe. Więcej mi nie
powie ze względu na tajemnicę bankową. Bardzo miła pani
– domyślam się, że asystentka dyrektora – prosi, abym
wszystko, co napiszę o NBP, przedłożył do autoryzacji.
Obiecuję, że tak zrobię, a sobie myślę: nieźle ich musi
ten Balcerowicz ćwiczyć, że tacy przezorni.
Idąc dalszym tropem, dzwonię do Banku Pocztowego. Pani
sekretarka chce mnie zwekslować aż do Bydgoszczy, do
Centrum Rachunków Skonsolidowanych. Wyrażam zdziwienie,
czy aby to możliwe, że pieniądze z jednej ulicy w Łodzi
na drugą w Łodzi ulicę wędrują via Bydgoszcz? – i
nalegam na rozmowę z kimś w Łodzi. Pani sekretarka łączy
mnie z panią Jolą R., która nic mi jednak powiedzieć nie
może bez pozwolenia pani dyrektor Marii Wolskiej. Łączy
mnie ponownie z sekretariatem. Pani sekretarka obiecuje,
że powie o sprawie pani dyrektor i – jeśli ta zechce
mnie przyjąć – to zostanę powiadomiony telefonicznie.
Czekam. Po dwóch godzinach telefon: – Mogę panu podać
numer na komórkę do rzecznika prasowego w Bydgoszczy. On
tylko może panu udzielić informacji. Ja na to, że nie
zadzwonię, bo mi żal na komórkę się rujnować i po co mi
Bydgoszcz, skoro rzecz się w Łodzi ma cała. – To jak pan
chce, do widzenia. No to do widzenia – mówię i odkładam
słuchawkę.
Dla mnie sprawa jest jasna. Forsa utknęła na parę dni w
Banku Pocztowym, który mógł ją pożyczać swoim klientom
na procent. Banki, jak wiadomo, przeprowadzają różnego
rodzaju operacje i kalkulacje, w których zwykły
śmiertelnik się nie połapie, a nazywają to kreowaniem
kapitału. Przetrzymanie przez parę dni jednej transzy
przelewów, a potem następnych – kreuje środki, którymi
można obracać. Czy tak było w tym wypadku, do końca nie
sprawdzę, bo wszędzie się zasłaniają tajemnicą bankową,
a detektywem Rutkowskim nie jestem. Mam za to cenną
informację dla czytelników. Gdyby komu zaginęły
pieniądze na poczcie, to niech dzwoni do pana Michała
Jędryki – rzecznika prasowego Banku Pocztowego w
Bydgoszczy. On sprawę wyjaśni. Numer telefonu:
0-605-201-706. No i tyle byłoby na temat wędrówki 400
złotych. Reszta jest tajemnicą Banku Pocztowego.
Autor : Włodzimierz Kusik
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Całując Twoją dłoń Madame "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wściekłość
Każda dziewczyna ma suwerenne prawo decydować o tym,
komu da dupy, a komu odmówi. Kwestionują je niektórzy
rodzice i wszyscy księża. Rząd się nie wtrąca. Każdy
facet ma prawo sam decydować, kogo chce lub nie chce
zerżnąć. Miller respektuje jego prywatność, dopóki
numerant nie ma smaku na pięciolatka. Każda dziewczyna
wraz z facetem, z którym sypia, ma prawo decydować, czy
pragną mieć dziecko, czy przyjemność. Gdy jednak nie
chcą się rozmnożyć, rząd SLD nie sprzyja wolności ich
decyzji.
Zakaz skrobanek socjaldemokratyczna władza tłumaczy
brakiem politycznej siły, żeby zmienić prawo karne.
Powiedzmy. Czym jednak socjalni demokraci objaśnią
stosowanie przez ich rząd ekonomicznego przymusu
rodzenia? A presja ekonomiczna jest dziś silniejszym i
bardziej wszechstronnym środkiem nacisku na jednostkę
niż w PRL środki polityczne i policyjne. Aby przypodobać
się klerowi, władza państwowa wyzyskuje ludzką biedę do
wpływania na prywatne decyzje swych poddanych. Żeby
refundować nowoczesne środki antykoncepcyjne, rząd nie
potrzebuje decyzji parlamentu. Z nikim nie musi układać
się w tej sprawie. Względy pieniężne są tu bez
znaczenia. Rządowi jako strażnikowi budżetu państwa
opłaca się każdej kobiecie w wieku rozrodczym stale
posyłać za darmo pakiet pigułek tych do użycia przed
stosunkiem lub po nim. Łożenie na dzieci jest tysiąc
razy droższe od pigułek, więc niechciane rodzić się nie
muszą. One zaś najwięcej ogół kosztują. Często także
jako dorośli bez wykształcenia i pracy.
Były minister zdrowia Marek Balicki chciał zrobić
nieśmiały krok w kierunku subwencjonowania pigułek
przeciw ciąży. Jego następca zdradził kobiety i
wszystkich wyborców lewicy. Jest to
kurewstwo rządzących gnojków i tchórzy. Jako stwór
salonowy nie znam potrzebnego tu bardziej dosadnego
określenia.
Zdrada ta – doniosła w skutkach praktycznych, życiowych
– ma też wymiar symboliczny. Pokażcie mi, jakie idee
lewicy lewicowa z nazwy władza przemienia w kroki
praktyczne. Które
zasady wolności, sprawiedliwości i sposoby wyrównywania
wstępnych szans życiowych? Znajdujemy takie wartości
tylko w przemówieniach, programach, obietnicach.
Czyściutki bajer.
Lewicowy rząd w polityce zagranicznej wspiera nowy
kolonializm amerykański, hegemonizm silniejszego. W
polityce wewnętrznej reprezentuje interesy warstw
bogatych. Powiada, że idzie na rękę biznesowi, żeby
pobudzić rozwój gospodarczy. Rząd Millera np. pokochał z
nagła nawet podatek liniowy. W polityce tego rządu tyle
jest liberalizmu ekonomicznego, ile potrzeba posiadaczom
kapitału, żeby dobrze im szły interesy. Tyle zaś
interwencjonizmu państwowego, ile potrzeba rządowi, aby
zapewnić sobie więcej władzy, a jej z kolei posiadaczom
nielegalne korzyści. Oto istota centrowej polityki
gospodarczej SLD.
Uwierzę w dobroczynne skutki podatku liniowego i innych
dążeń liberałów wówczas, gdy pani Bochniarz, pani Zyta
Gilowska, Donald Tusk czy Jan Kulczyk zaproponują
jakiekolwiek posunięcie zbawienne dla rozwoju
gospodarki, które zarazem jest sprzeczne z interesem
wielkiego biznesu. Prowadzi wprost, a nie w mglistej
przyszłości do zmniejszenia społecznego rozwarstwienia.
Nie mogę wierzyć za każdym razem w zbawienność dla
wszystkich akurat tego, co napycha kieszeń niektórych.
Nie jestem frajerem. Interes kapitału ustrojony w
kostium dobra ogólnego jest zaś natchnieniem polityki
socjaldemokracji. Ogranicza działanie na rzecz wielkiego
biznesu tylko strach przed wyborcami, chęć uniknięcia
nadmiaru protestów ulicznych i strajków.
W sferach rządowych powiada się, że Urban zdradził SLD.
Wiem, kogo zdradziłem. Pytam jednak: co zdradziłem? Nie
było czego zdradzać.
W sferach rządowych mówi się z ubolewaniem: owszem,
„NIE” Urbana kiedyś pomagało lewicy wygrywać, ale teraz
szkodzi. A ja pytam siebie, w imię czego, durniu,
pomagałeś im
wygrywać? Ci kuglarze rządząc nawet do antyciążowych
pigułek nie chcą dopłacać ze strachu przed narodowcami i
klerem.
Wyładowawszy wściekłość, która mną trzęsie, pójdę
oczywiście znów głosować na SLD. Powlokę się z
obrzydzeniem, ale przeciw Kaczyńskim, Lepperowi,
Giertychowi. Jak zawsze poprę mniejsze zło. Cóż, że
większe niż stan wojenny.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Obcinanie rąk do pracy
Gdy Leszek Miller wiódł SLD do wyborczego zwycięstwa,
twierdził, że jak obejmie rząd, jego priorytetem będzie
walka z bezrobociem, które wówczas wynosiło 16,8 proc.
Daleki od złośliwości nie napiszę, ile ono wynosi
obecnie.
Bezrobocie rośnie m.in. dlatego, że prawie nic się nie
zmienia w sposobach przeciwdziałania mu. Oto fikcyjna
historyjka.
Powiatowy Urząd Pracy:
– Good morning. I am John Kowalski. Jestem
reprezentantem two hundred milionów, które pan pre-mier
Leszek Miller w czasie pobytu w Stanach zachęcał do
inwestowania w kraju przodków. Chcę w Polsce robić taki
to a taki business. Znajdźcie mi odpowiednich fachowców.
U was jest duże bezrobocie. Zmniejszę je dając pracę.
Tylko muszą być najlepsi – nieistotne, mieszkają w
Krakowie, Rzeszowie czy Kielcach. Business is business.
– Ależ panie Kowalski – odpowiada przedstawiciel urzędu.
– My tylko kojarzymy poszukujących pracy i jej oferentów
z terenu naszego powiatu. Niech pan idzie do
Wojewódzkiego Urzędu Pracy.
– Good bye.
Wojewódzki Urząd Pracy:
– Good morning. I am... itd.
Kowalski dowiaduje się, że z koleiten urząd kojarzy
poszukujących pracy i jej oferentów z terenu
województwa.
– Jak to, przecież u nas, w Ameryce, np. gdy zakończono
program Apollo, związani z nim fachowcy znaleźli pracę w
innych stanach, bo tam byli potrzebni. A u was byliby na
lokalnym zasiłku dla bezrobotnych.
Natrętnego petenta odesłano do jednego z 350
ogólnopolskich prywatnych pośrednictw pracy.
Prywatne pośrednictwo pracy:
– Good afternoon. I am John Kowalski. Dobrze, że do was
trafiłem. W państwowych pośrednictwach zbywają mnie,
pewnie dlatego, że żyją z pensji niezależnie od efektów.
U was musi być inaczej. Jeżeli znajdziecie mi
odpowiednich fachowców – w Warszawie czy w Gdańsku –
zapłacę, tj. zwrócę koszty i dam wam zarobić.
– Tej oferty nie możemy przyjąć – rzecze przedstawiciel
prywatnego pośrednictwa.
– Dlaczego ty nie chcesz zarobić?
– Według obowiązujących przepisów w Polsce można
prowadzić prywatne pośrednictwo pracy, ale czerpanie z
tego tytułu zysków jest zakazane. Taki jak ja pośrednik
może się najwyżej domagać, aby oferent pracy
(pracodawca) zwrócił mu koszty pośrednictwa, jednak
tylko do wysokości 150 proc. przeciętnego krajowego
wynagrodzenia. Nie może być więc mowy o zarobku. Nie
mogę przyjąć tej oferty, nawet godząc się – według
wytycznych ustawodawcy – pracować za darmo. Średnie
krajowe wynagrodzenie wynosi obecnie około 2000 zł,
mógłbym więc żądać od ciebie zwrotu najwyżej 3000 zł. A
np. w "Gazecie Wyborczej" jedno ogłoszenie o wymiarach
5x6 cm kosztuje 1830 zł, a o wymiarach 6x10 cm – 3660
zł. Innych kosztów nie liczę. Musiałbym więc dopłacić do
tego interesu.
– Co ty mi mówisz? – dziwi się John Kowalski. – Wyjaśnij
mi wreszcie, czy w Polsce jest już kapitalizm, czy
jeszcze socjalizm. Rozumiem, że za poszukiwanie pracy
nie płaci bezrobotny. Nie
rozumiem natomiast, dlaczego ty nie możesz przyjmować
pieniędzy, które ci się należą od pracodawcy zlecającego
poszukiwania. Dlaczego nie możesz osiągać zysku i płacić
od niego podatków podobno biednemu państwu?
– Zajrzyj do Internetu, to przekonasz się, że obowiązują
takie absurdy – o ironio, z powołaniem się na walkę z
bezrobociem (www.mpips.gov.pl).
– To z czego żyje te 350 pośrednictw – dziwi się dalej
Kowalski.
– Trzeba omijać przepisy – zaczął wyjaśniać pośrednik.
– U nas, w Stanach, przepisy są po to, aby je
przestrzegać. Za ich omijanie idzie się siedzieć.
Powinieneś o tym wszystkim powiadomić waszego premiera.
– Pisałem – wtrącił zrezygnowanym tonem pośrednik – ale
nie dostałem odpowiedzi.
– Czyli u was, w Polsce, wbrew temu, co mówił w Stanach
premier Miller, nie można robić big businessu ani nawet
small businessu. Good bye.
– Do widzenia. Pomyślnych interesów w innych krajach.
Autor : Stanisław Bera
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Słonina w składzie porcelany
Telewizja niemiecka nakręciła film o Elblągu i wyłącznie
grzecznościowo przesłała dialogi prezydentowi miasta
Henrykowi Słoninie (SLD). Materiał posiadał mankament:
jeden z obywateli gadał na antenie dłużej niż tatuś
miasta. Prezydent postąpił zgodnie z powagą sytuacji i
ustami swojej rzeczniczki zrezygnował z emisji. Pani
rzecznik zareagowała z wielkim zaskoczeniem na naszą
potulną uwagę, że przecież to nie pan prezydent opłacił
koszt produkcji, to nie do niego więc należy decyzja,
czy materiał zostanie pokazany, czy nie – relacjonuje
dziennikarz. Po kilku godzinach rzeczniczka poszła na
ustępstwa – ona napisze cały materiał, a Niemiaszki go
nadadzą.
Zachowanie Słoniny, dla Niemców szokujące, nie jest
czymś szczególnym dla elit SLD. Swego czasu poseł Witold
Gintowt Dziewałtowski, wówczas prezydent Elbląga,
doniósł najwyższym władzom partii na "Głos Elbląga",
który ośmielił się umieścić fotografię składającej
kwiaty delegacji "Solidarności", chociaż tego samego
dnia pod tym samym pomnikiem pojawili się z bukietem
przedstawiciele lewicy. Informując o tym incydencie
wyrażam przekonanie, że kierownictwo naszej partii
podejmie stosowne działania – żądał polityk. Nie
sprecyzował, czy chodzi mu o wylanie pismaka, czy
zamknięcie gazety.
Poseł Jan Sieńko ze Słupska skutecznie zażądał od Sądu
Partyjnego SLD w Gdańsku ukarania jednego z członków
SLD, ponieważ ośmielił się odpowiedzieć na pytania
prawicowej gazety regionalnej.
Lokalni politycy SLD z Podlasia nie ukrywają, że
dziennikarz kojarzy im się z epidemią. Oto fragment
"sprostowania", które trafiło do redaktora naczelnego
"Kuriera Porannego": Nad takimi autorami musi pan mieć
kontrolę i wyciągać sankcje służbowe. Inaczej gazeta
straci czytelników, a kierownictwo swoją kondycję i
za-ufanie. Takich autorów należy pozbyć się ze swego
grona w obronie dobra, obiektywizmu, etyki i demokracji.
Nie hodujmy sfrustrowanych zwierząt i nie szerzmy
epidemii. Kwit podpisało kilkunastu działaczy, w tym
mecenas i dwóch radnych SLD. Pic polega nie tylko na
tym, że "sprostowanie" jest zbiorem insynuacji,
prostowany tekst napisał inny dziennikarz niż wymieniony
i ukazał się on w innym piśmie.
8 czerwca tego roku ok. 23.00 dwóch działaczy
suwalskiego SLD zaatakowało Bogdę O., producentkę
Telewizji Suwałki, która przed lokalem Komisji Wyborczej
nr 3 wyposażona w stosowny identyfikator czekała na
protokół z unijnego referendum. Zdaniem Bogdy O. i
towarzyszącej jej osoby, działacze z najwyższym trudem
wytoczyli się na zewnątrz.
– My tu ustalamy, jakie będą wyniki, ty kurwo, na
świecie się wzięłaś, bo cię matka poroniła, wypierdalaj
stąd – oto próbki nocnych dialogów drugiej władzy z
czwartą. Na koniec jeden z działaczy wykonał gest, który
O. powinna odczytać jako przyjazny. Wrzucił do jej
samochodu garść monet i zadysponował: – A to kurwo, na
ofiarę.
Kto jest winny złym stosunkom między władzą i mediami?
Nie ma wątpliwości – dziennikarze. Media powinny
zdecydować się, czy są komercyjne, czy są władzą. Raz są
komercyjne, raz są władzą i nie ponoszą za to żadnej
odpowiedzialności – grzmiał na majowym seminarium SLD,
poświęconym przestrzeganiu norm etycznych Włodzimierz
Marczewski, wiceprezydent Suwałk.
Najlepiej, żeby pozostały władzą, ale w zaprzęgu SLD.
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stalin czy Kwaśniewski
30 października przemawiając w swoim pałacu pan
Prezydent Rzeczypospolitej bardzo chwalił demokrację i
ja mu się nie dziwię. Przejrzysty mechanizm demokracji
bezpośredniej, jakim jest powszechne głosowanie na
kandydującą osobę, dwukrotnie przyniósł mu najlepszą z
posad. Mało tego. Gdyby Kwaśniewski mógł kandydować po
raz trzeci, zebrałby 80 do 90 proc. głosów tych ludzi,
którzy pofatygowaliby się wybierać. Przy tym pan
Kwaśniewski uważany jest za jedyny, jaki w Polsce
istnieje, w pełni udany żywy inwentarz demokracji.
Świadczy o tym ponad 70 proc. poparcia dla
Kwaśniewskiego oraz wyniki sondażu na temat upragnionego
następnego prezydenta. 34 proc. ludności wskazało na
pamiątkę po Kwaśniewskim. Politycy plasowali się niżej
psiego ogona.
Uogólnię: demokrację chwalą te osoby, które w demokracji
rządzą. Rządzeni wyrażają zaś niechęć lub wykazują
obojętność. Znaczna część skłania się ku dyktaturze.
Drugim co do znaczenia dorobkiem ostatnich 14 lat jest
wolność. Publicznie wolność chwalą jednak tylko te
osoby, które zarobkują zawodowo pisząc lub przemawiając.
Wolność słowa zapewnia im więc dochód. Nie spotkałem
nigdy kogoś reperującego auta czy liczącego coś w banku,
kto by prywatnie wspomniał o radościach, które mu
zapewnia wolność polityczna.
Przez osiem godzin tkwi się w pracy, gdzie pracownik
podlega władzy szefa – bardziej autorytarnej i
niepodważalnej niż władza dyktatorów. W „czasach
zniewolenia”, czyli w PRL, istniała swoboda zmiany
pracy. Często pozwalała ona personelowi lekceważyć
przełożonych i samą pracę. Poczucie wolności było
wówczas przez 8 godzin na dobę znaczniejsze niż teraz –
w dobie bezrobocia. Na gruncie prymatu wolności nad
materialnymi składnikami bytu zlekceważyć należy tę wadę
swobód pracobiorców, że marniejsze były w PRL rezultaty
pracy.
Kiedy człek usypia i przestaje egzystować w realu, nie
ma żadnej wolności wyboru snów. Tkwi w obrębie przeżyć
narzuconych. Jedna trzecia doby niezajęta pracą, snem i
dojazdem jest splotem swobód i zniewoleń. Nowy ustrój
przyniósł swobodę sprawunków, ale kasa ogranicza ją, i
to drastycznie na ogół. Wolność ogólna przyniosła
wolność wyboru telewizyjnych programów spośród wielu.
Ale na każdym kanale człowiek zmuszony jest do patrzenia
na latające żółwie, a pilot TV tkwi zawsze w łapach
innego niż ja członka rodziny.
Raz na cztery lata obywatel może wolno wybierać, ale
tylko w jego mniemaniu mniejsze zło spośród
proponowanych mu partii i osób.
W socjalizmie mogłem wolno oddychać, bo prawdę mówiła
radziecka pieśń, że w tym ustroju „wolno dyszyt
czeławiek”. W demokracji duszę się, ponieważ do życia
potrzebuję, owszem, tlenu i azotu, ale nade wszystko
muszę oddychać dymem tytoniowym. Polska antystatua
antywolności przedstawiać powinna luksusowy warszawski
biurowiec, a przed nim na trotuarze gromadkę
zziębniętych pań i panów pospiesznie zaciągających się
papierosem. Wolność raz na cztery lata przy urnie, a
zniewolenie co kwadrans, gdy organizm domaga się
nikotyny! Kraina wolności niszczy wolność
pracowników-palaczy, a także kobiet, które wpadły
doznając zapłodnienia. Jedna trzecia społeczeństwa
poniżona jest biedą, często połączoną z wolnością od
pracy, a następna jedna trzecia upokorzona wszechobecnym
zakazem palenia. Starcza śmiałości w korzystaniu ze
swobód, żeby tłuc rządowi szyby, ale nie staje jej, aby
powołać ruch wyzwolenia palaczy. Dyskryminowanych jak
Żydzi w III Rzeszy i Murzyni w dawnej Ameryce.
W katolickiej Irlandii uchwalono zakaz palenia w pubach,
gdzie naród ten spędza czas. Niszczy się ukochaną
instytucję Irlandczyków w trosce o ich zdrowie. Skoro
tak, to powinno się tam znieść zakaz aborcji, bo tylko
płód może umierać zdrowy. Życie niszczy zdrowie.
W Związku Radzieckim za Gorbaczowa widziałem eleganckie
bary bezalkoholowe – odpowiednik burdeli, w których seks
byłby zakazany. Tkwił w nich wyłącznie personel, a
barmanki mogły sobie moczyć nogi w sokach owocowych.
Podobnie będzie z pubami w Irlandii, bo piwo nie idzie
bez dymka.
Gdy w pałacu Kwaśniewskiego zapytałem funkcjonariusza,
gdzie tu można zapalić, skierował mnie do kibla. Tam też
nie wolno – objaśnił – ale wypróżnienia są poza
kontrolą. Za Stalina zrobiłem maturę po to, żeby z
papierosem wyjść wreszcie na wolność ze szkolnego
klozetu. Za Kwaśniewskiego zaganiają mnie z powrotem do
sracza. Czyż ONZ uchwaliła deklarację praw człowieka,
czy też człowieka wyłącznie niepalącego?
Kto jest więc gorszy: Stalin czy Kwaśniewski? Odpowiedź
zależy od tego, czy jest się trockistą, czy palaczem.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Burżuj na styropianie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Co tam chłopie w ropie
Nie wolny rynek, ale rykowisko protektorów.
Dlatego Rafinerię Gdańską przejmie Orlen do spółki z
rodziną Tchenguiz i dr. Kulczykiem.
W imieniny Zofii (15 maja 2003 r.) cena akcji PKN Orlen
nagle spadła o 3,5 proc. Z portfeli akcjonariuszy Orlenu
znikło ponad 230 mln zł. (Postępowanie wyjaśniające w
sprawie nagłego spadku akcji Orlenu prowadzi Komisja
Papierów Wartościowych). Stało się tak, bo PAP podała,
iż Nafta Polska (czyli spółka zarządzająca udziałami
skarbu państwa w Orlenie i Rafinerii Gdańskiej) nie
zgodzi się na przejęcie Rafinerii Gdańskiej SA przez
konsorcjum zmontowane przez Jana Kulczyka. Giełdowy
incydent unaocznił, jak wielkie znaczenie dla polskiego
rynku paliwowego ma sposób, w jaki ostatecznie zostanie
sprywatyzowana Rafineria Gdańska SA.
Dobry doktor
O przejęcie Rafinerii Gdańskiej zawzięcie walczy PKN
Orlen, w którym dr Jan Kulczyk ma ok. 10 proc. akcji.
Ten najpotężniejszy i najbogatszy polski oligarcha oraz
posłuszny mu Zbigniew Wróbel, prezes zarządu Orlenu,
twierdzą, że płocki koncern chce połknąć gdańskiego
konkurenta po to, aby w Polsce powstał silny koncern
naftowy mogący uzyskać dominującą pozycję w Europie
Środkowowschodniej. Przeciwnicy wchłonięcia Rafinerii
Gdańskiej przez Orlen przekonują, iż Kulczyk na spółę z
Wróblem ściemniają. Orlen nie walczy o rynek, lecz z
rynkiem.
To prawda, że nawet po połknięciu Rafinerii Gdańskiej
przez Orlen nadal każdy mógłby bez przeszkód sprowadzać
benzynę i olej napędowy z dowolnych rafinerii na świecie
i teoretycznie oferować niższe od orlenowskich ceny.
Tyle tylko że importerzy nie mieliby gdzie sprzedawać
tych sprowadzonych z zagranicy paliw. Po przejęciu
Rafinerii Orlen byłby właścicielem ok. 2300 stacji
benzynowych. Do drobnych sprzedawców benzyny należy w
Polsce co prawda ok. 3600 stacji, ale większość z nich
jest już związana długoletnimi umowami z Orlenem bądź
Rafinerią Gdańską.
Lobbyści Orlenu i Rotcha rozpowszechniają pogłoski,
jakoby powstanie grupy Lotos popierał
rosyjsko-amerykański koncern Łukoil. Twierdzą, że Łukoil
połknie Rafinerię Gdańską, jeśli wcześniej nie wykupi
jej konsorcjum dr. Kulczyka. To z pozoru może brzmieć
prawdopodobnie. Nie przedstawili jednak dowodów
zasługujących na poważne potraktowanie takiego
scenariusza.
Trzej kolejni lewicowi ministrowie skarbu wożą się ze
sprzedażą akcji Rafinerii Gdańskiej już 20 miesięcy.
Panuje opinia, iż jednym z powodów pozbawienia Wiesława
Kaczmarka fotela ministra skarbu było to, iż sprzeciwiał
się wchłonięciu gdańskiej firmy przez Orlen. Coś jest na
rzeczy w tej pogłosce. Premier Miller uparcie prze do
tego, aby Rafinerię Gdańską kupiło konsorcjum Rotcha i
Orlenu. Powołuje się przy tym na prośby brytyjskiego
premiera Tonny’ego Blaira będącego cichym protektorem
Rotcha.
Rajski trust
Anna Solska w "Polityce" (nr 17/2003) nazwała grupę
kapitałową Rotcha "tajemniczą firmą", o której niewiele
wiadomo. Udało się nam dotrzeć do interesujących
dokumentów i ustalić to i owo.
Grupa kapitałowa Rotch jest trustem rodziny Tchenguiz.
Została powołana w 1982 r. przez Victora Tchenguiza i
jego dwu synów – Roberta i Vincenta. Rodzina Tchenguiz
początkowo prowadziła interesy w Iraku, potem przeniosła
się do Iranu, gdzie Victor Tchenguiz został finansowym
doradcą perskiego satrapy, szacha Rezy Pahlawiego. Krążą
pogłoski, iż fundamentem finansowym trustu rodziny
Tchenguiz były fundusze nielegalnie wywiezione z Iranu
przez szacha.
Większość spółek z grupy kapitałowej Rotch jest
zarejestrowana w tzw. rajach podatkowych, m.in. na
Wyspach Dziewiczych i w Panamie. Do rodziny Tchenguiz
należą liczne nieruchomości w Wielkiej Brytanii. Majątek
całej grupy Rotch można szacować na ok. 1,7 mld funtów.
Przy zadłużeniu sięgającym kwoty ok. 1,3 mld funtów
kapitał własny grupy wynosił w 2000 r. prawdopodobnie
ok. 346 mln funtów (wówczas około pół miliarda dolarów
amerykańskich).
51 proc. akcji Rafinerii Gdańskiej chce kupić
zarejestrowana w Holandii "spółka specjalnego
przeznaczenia" – Rotch Energy B.V. Większościowym
udziałowcem tej "holenderskiej" firmy jest spółka Lux.
HoldCo, zarejestrowana z kolei w Luksemburgu, a jej
właścicielem specjalny trust z siedzibą na jednej z wysp
kanału La Manche.
W ofercie Rotcha na zakup akcji Rafinerii Gdańskiej
(dokument ten, czyli tzw. Projekt Posejdon, ma charakter
poufny, ale "NIE" do niego dotarło) można przeczytać, że
przez najbliższe 10 lat beneficjentami wspomnianego
trustu z wysp kanałowych będą Vincent i Robert Tchenguiz
oraz Keyvan Rahimian, dyrektor w grupie Rotch
odpowiedzialny za sektor energetyczny.
Zarówno w pierwszym, jak i w drugim przetargu na akcje
Rafinerii Gdańskiej SA Rotch gotów był zapłacić dobrą
cenę, wyższą od oferowanej przez konkurentów. Jednak
urzędnicy resortu skarbu oraz menedżerowie z Nafty
Polskiej od początku podchodzili do oferty Rotcha (który
od grudnia zeszłego roku związał się z Orlenem) z
ograniczonym zaufaniem. Dr Maciej Gierej, prezes Nafty
Polskiej, bardzo pilnował, aby projekt porozumienia o
sprzedaży akcji RG SA zawierał klauzulę zastawu
rejestrowego na akcjach kupowanych przez Rotcha. Zastaw
pozwalałby skarbowi państwa odzyskać na powrót akcje, w
razie gdyby kupujący, tj. Rotch, próbował stronę polską
wystawić do wiatru. Bardziej sensownym rozwiązaniem
byłoby jednak w takim przypadku unieważnienie przetargu
i pozbycie się Rotcha z dr. Kulczykiem na dokładkę.
Rozdarty prezes
Od momentu gdy Rotch utworzył konsorcjum z Orlenem,
prezes Gierej jest w niewygodnym rozkroku. Jako szef
Nafty Polskiej, a zarazem przewodniczący Rady Nadzorczej
PKN Orlen występuje w podwójnej roli – sprzedającego i
kupującego. Jako szef Nafty Polskiej powinien dążyć do
jak najkorzystniejszego sprzedania akcji Rafinerii
Gdańskiej. Z drugiej strony jako przewodniczący Rady
Nadzorczej Orlenu – która zaakceptowała projekt kupna RG
do spółki z Rotchem – dr Gierej właściwie powinien
starać się, aby to się Kulczykowi i Wróblowi jak
najtańszym kosztem powiodło. Wprawdzie prezes Gierej z
własnej woli nie uczestniczy w tych punktach posiedzeń
Rady Nadzorczej Orlenu, na których omawiana jest taktyka
kupna Rafinerii Gdańskiej, ale sytuacja klarowna nie
jest.
Kolejni SLD-owscy ministrowie skarbu ten stan tolerują,
gdyż dr Gierej jest ponoć niezastąpionym specjalistą w
branży naftowej i twardym facetem z charakterem.
Premier Miller sprzyja Kluczykowi i Orlenowi. Nawet się
z tym specjalnie nie kryje. Tymczasem posłowie z klubu
SLD coraz głośniej pyskują, iż absolutnie nie należy
sprzedawać Rafinerii Gdańskiej rodzince naturalizowanych
Brytyjczyków bliskowschodniego pochodzenia. Eseldowscy
parlamentarzyści woleliby, aby powstała konkurencyjna
dla Orlenu grupa Lotos, skupiająca tzw. rafinerie
południowe oraz Rafinerię Gdańską SA i Petrobaltic. Do
zwolenników tej koncepcji należy na przykład posłanka
Małgorzata Ostrowska, była zastępczyni ministra
Kaczmarka w resorcie skarbu. Także Kaczmarek nadal jest
przeciwny przejęciu Rafinerii Gdańskiej przez konsorcjum
Rotcha i Orlenu, choć – po pozbawieniu go urzędu
ministra – wypowiada się w tej kwestii powściągliwie.
Amerykańska furtka
Ostatnio wzrosły szanse na to, by Rafineria Gdańska
wybroniła się przed przejęciem przez Orlen, Kulczyka i
rodzinę Tchenguiz. I nie tylko dlatego, że sprzyjający
Kulczykowi premier Miller politycznie osłabł.
Prezes Rafinerii Gdańskiej SA Paweł Olechnowicz prowadzi
zaawansowane rozmowy z amerykańską firmą Kellog, która
ma – w ramach offsetowego kontraktu na samolot F-16 –
zainwestować ok. 480 mln dolarów w budowę dla Rafinerii
Gdańskiej kompleksu odsiarczania i przetwarzania
odpadów. Z Kellogiem jest powiązana firma Halliburton,
której dyrektorem generalnym był (do sierpnia 2000 r.)
obecny wiceprezydent USA Dick Cheney. Przebieg rozmów
wskazuje na możliwość pomyślnego sfinalizowania sprawy.
O tym, jak ostatecznie potoczą się losy Rafinerii
Gdańskiej, przesądzą układy polityczne. Wbrew gadaninie
apologetów wolnego rynku o tym, co dzieje się w
kluczowych sektorach gospodarki, nie decyduje w
Najjaśniejszej rynek, lecz konszachty polityków i
oligarchów.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Akcja z arsenałem
W środę 5 marca 2003 r. szef MSWiA, pan minister
Krzysztof Janik, w telewizyjnej "Dwójce" opowiadał o
sukcesach policji. Choć była to środa popielcowa, pan
minister nie posypywał głowy popiołem, tylko straszył
bandytów, że ich wyłapie lub wystrzela rękami swoich
"chłopców". Pan minister ostatnio tak właśnie, ciepło i
po ojcowsku, nazywa podległych mu funkcjonariuszy. W
nocy ze środy na czwartek policja miała odnotować
kolejny sukces.
Rano w czwartek okazało się, że "chłopcy" są do bicia.
Dwóch trzeciorzędnych bandytów, wcale nie asów killerów,
ale zwykłych złodziei tirów i reketerów w
podwarszawskiej Magdalence zmasakrowało szturmowy pluton
stołecznych antyterrorystów. Jeden policjant zabity na
miejscu, piętnastu rannych, w tym dwóch bardzo ciężko.
W chwili oddawania tego artykułu było już wiadomo, że
atakowani usmażyli się w płonącej willi.
W czwartek 6 lutego o godz. 7.20 pan minister Janik w
radiowej "Jedynce" narzekał, że bandyci grają nieczysto.
Posługują się automatami i granatami, a to jest broń
wojskowa. Nie zająknął się ani słowem o tym, że akcja w
Magdalence była fatalnie zorganizowana i przeprowadzona.
Policyjny szturm trudno uznać za sukces. Połowa
uczestniczących w szturmie odniosła rany. Akcja miała
być rewanżem za ubiegłoroczną strzelaninę w Parolach,
gdzie w czasie potyczki z bandytami zginął oficer
policji. Nikt w KGP do tej pory nie wyjaśnił, dlaczego
dowodzący akcją zajęcia posesji w Parolach, gdzie
znajdowały się kradzione tiry ze sprzętem komputerowym,
szybko odesłał pluton antyterrorystów. Pozostało kilku
funkcjonariuszy w cywilkach, z krótką bronią. Stare
giwery zacinały się przy strzale. Wiemy z kilku źródeł,
że gdyby przed posesją stał choć jeden oznakowany
radiowóz, nie doszłoby do strzelaniny.
Wielokrotnie pisaliśmy o tym, że według naszych
informacji, przestępcze podziemie w Polsce zbroi się w
najnowszy sprzęt. Korzysta m.in. z kanałów przemytu z
państw byłej Jugosławii. Już wiele razy, wbrew
twierdzeniom ministra Janika, bandyci w walkach
wewnętrznych lub starciach z policją używali broni
automatycznej i granatów. Tylko patrzeć, jak zastosują
bazooki. Pod okiem szefa stołecznej policji gangi z
kilku dzielnic Warszawy toczą wojnę o prymat. W ciągu
roku było kilkanaście trupów, a chłopcy z ferajny walą
do siebie w zatłoczonych knajpach i na ulicach. Strach
myśleć, jaka byłaby jatka, gdyby w Magdalence, zamiast
dwóch jumaczy, policja zastała terrorystów z al Kaidy.
Kiedy pisaliśmy ("NIE" nr 7/2003, "Przewodnik dla
terrorysty") o tym, że nie ma szmalu na zakup nowego
sprzętu dla antyterrorystów, że karabinki HK MP-5 są
wysłużone i zacinają się, że nie odbywają się
zagraniczne szkolenia i terroryści, w razie ataku, mogą
spowodować masakrę, nie potraktowano nas poważnie.
Niestety, pisaliśmy prawdę.
Niedofinansowanie policji odbija się teraz czkawką.
Największe sukcesy w ciągu ostatnich dwóch lat policja
odniosła nie w pracy operacyjnej, ale dzięki instytucji
świadka koronnego – mało wiarygodnej i dwuznacznej
moralnie. Sukcesy weryfikowane przez sądy uniewinniające
oskarżonych tą drogą. Oczywiście, pan minister Janik
nadal może straszyć bandytów z telewizora. Być może
kilku umrze ze śmiechu.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Interes klasy zero
W tej historii chodzi o rząd wielkości. A więc nie rząd
Millera.
Krzysztof Kubasiewicz, w jednej osobie lekarz ginekolog
i dyrektor Radia Parada w Łodzi, oraz jego małżonka Ewa
są jedynymi udziałowcami spółki z o.o. Flora. Spółka zaś
jest właścicielem radia, browaru w Jabłonowie i do
niedawna dużego gospodarstwa prowadzącego chów świń w
Byszewie, gmina Kutno. Jest tego 168,5 ha ziemi plus
budynki: chlewnie, brojlernia, budynki mieszkalne i
socjalne, kotłownie, stacja paliw, kuźnia, warsztat itp.
Słowem, cała infrastruktura dużego gospodarstwa rolnego.
Flora nabyła je w 2000 r. od upadającej Rolniczej
Spółdzielni Produkcyjnej w Byszewie płacąc w ratach 965
000 zł, w tym: za budynki i budowle 582 300 zł, a za
urządzenia 360 700 zł. Produkcją rolną kierował tam
zatrudniony przez spółkę magister inżynier rolnik po
poznańskiej Akademii Rolniczej.
Kubasiewiczowie doszli jednak do wniosku, że świnie,
browar i radio w jednej spółce pasują do siebie jak bat
do dupy. Postanowili więc rozdzielić to na trzy odrębne
podmioty. Na początek powołali do życia Byszew sp. z
o.o. z siedzibą w Łodzi jako jedyni udziałowcy.
Następnie aktem darowizny z 22 września 2003 r.
przekazali należące do Flory gospodarstwo rolne do
Byszewa. Myśleli, że to tylko "operacja techniczna", bo
obie spółki należą przecież do nich. Okazało się, że
myślenie nie zawsze taką ma przyszłość, jakiej by sobie
myślący życzyli.
Przychodzi agent do notariusza
Agencja Nieruchomości Rolnych (ANR) działa na podstawie
ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego z 11 kwietnia
2003 r. Ma za zadanie poprawiać (powiększyć) obszar
gospodarstw, przeciwdziałać nadmiernej koncentracji
ziemi (powyżej 300 ha) i zapewnić, aby działalność
rolniczą prowadziły osoby o odpowiednich kwalifikacjach.
Ustawa daje agencji prawo ingerencji w umowy dotyczące
przenoszenia własności nieruchomości rolnych. Może ona,
w przypadku umowy kupna-sprzedaży, wbrew woli
umawiających się stron, przejąć ziemię w drodze
pierwokupu, a w przypadku innych umów nabyć własność za
zapłatą równowartości pieniężnej.
Ustawa nie zakazuje agencji niszczenia dobrze
prosperujących gospodarstw i spekulowania ziemią, jej
szefowie uznali więc, że co niezabronione, to dozwolone.
Agentem – pardon – dyrektorem filii ANR w Łodzi jest
Aleksander Jakoniuk, żeby było ciekawiej, zamieszkały w
gminie Kąty Wrocławskie w woj. dolnośląskim. Udał się on
do notariusza i oświadczył, że będącą przedmiotem
darowizny nieruchomość rolną nabywa na rzecz Skarbu
Państwa reprezentowanego przez ANR, na podstawie art.
4.1. ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego, za zapłatą
równowartości pieniężnej w wysokości 167 740 zł.
Stosowny akt wysłał do obu spółek i do Sądu Rejonowego w
Kutnie celem wpisania do księgi wieczystej.
Krzysztof Kubasiewicz złapał się za głowę.
Dopiero teraz zauważył, że prezes Flory Jan Pilarczyk,
przygotowując z notariuszem akt darowizny, rypnął się o
jedno zero. Zamiast 1 677 400 zł, podał wartość 167 740
zł.
Kontrofensywa oskubanych
Kubasiewicz w trybie nagłym odbył z żoną walne
zgromadzenie, wywalił na zbity łeb Pilarczyka i z nowym
prezesem Flory 4 listopada 2003 r. poleciał do
notariusza prostować akt darowizny. Obaj oświadczyli że:
na skutek braku świadomego powzięcia decyzji i wyrażenia
woli ze strony organu reprezentującego "FLORA", a także
wspólnego działania pod wpływem błędu, powstałego na
skutek omyłkowo dokonanych obliczeń matematycznych,
błędnie określili wartość nieruchomości. Dodali jeszcze,
że nieruchomość kupiona była w 2000 r. za 950 tys. zł, a
potem poczynione zostały nakłady, które podniosły jej
wartość. Tak sporządzony akt przesłali do ANR w Łodzi i
do Wydziału Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego w Kutnie.
Agencja odpisała uprzejmie, że gówno ją ten akt
obchodzi, bo w dniu jego podpisania ani Flora, ani
Byszew nie były już właścicielami przedmiotowej
nieruchomości. Ich przedstawiciele mogą więc tworzyć
akty, jakie tylko zechcą, ale bez skutków prawnych.
Okazja czyni złodzieja
Udałem się do filii ANR w Łodzi na rozmowę z Krzysztofem
Ochnickim, kierownikiem Sekcji Gospodarowania Zasobem i
Ewidencji. Pytam, jaki cel przyświecał agencji podczas
zawłaszczenia ziemi należącej do spółki Kubasiewiczów,
bo chyba żaden z tych, które określa art. 1 ustawy.
Gospodarstwo nie przekracza normy obszarowej, ma
korzystnie ukształtowany rozłóg, przynosi dochód, a
kieruje nim dyplomowany i doświadczony rolnik.
Pan kierownik nie ukrywał, że skorzystali z okazji
przysporzenia zysku skarbowi państwa. Ziemia jest dobra,
pszenno-buraczana, a cena śmieszna, bo 1000 zł za ha, co
daje 10 groszy za metr kwadratowy. Sprzedamy ją z
3–4-krotnym przebiciem.
– Ale w ustawie jest przepis mówiący, że jeżeli wartość
pieniężna wynikająca z treści umowy rażąco odbiega od
wartości rynkowej, agencja może wystąpić do sądu o
ustalenie ceny.
– Skorzystalibyśmy z niego, gdyby wartość była zawyżona,
a w tej sytuacji nie widzimy potrzeby – odpowiada
kierownik.
Poprawianie przez psucie
Agencja ma zamiar rozparcelować przejęte gospodarstwo i
sprzedać po kawałku na powiększenie gospodarstw rolników
indywidualnych. Popyt na ziemię w tym rejonie jest duży.
Podobno Izba Rolnicza pozytywnie zaopiniowała ten
projekt. To mnie dziwi, bo niszczenie dobrze
prosperującego gospodarstwa pod pozorem poprawiania
struktury agrarnej to zwykłe barbarzyństwo. Poza tym
sprawa nie jest tak prosta, jak się agentom rolnym
wydaje. W akcie darowizny nic nie wspomniano o
budynkach. Na tej podstawie pani notariusz,
sporządzająca akt nabycia ziemi przez ANR, wpisała, że
nieruchomość jest niezabudowana, a to nieprawda. Do kogo
więc należą teraz budynki, inwentarz żywy, sprzęt
rolniczy i zapasy? Na to pytanie
nie uzyskałem odpowiedzi.
Zachęcanie do przekrętów
W agencji twierdzą, że za aktem darowizny kryje się
jakiś przekręt, a omyłka dotycząca wartości była
zamierzona. Na czym miałby polegać ów przekręt, nie
wiedzą. O podatek nie chodzi, bo darowizna ziemi rolnej
jest z niego zwolniona. Różnica w opłatach notarialnych
niewielka, około 10 tys. zł, więc mało prawdopodobne,
żeby z tego powodu zaniżano wartość ryzykując poważne
kłopoty w razie wsypy. Właścicielowi majątku wolno z nim
robić, co zechce, oczywiście w ramach dozwolonych
prawem. Na moje oko to działanie ANR bardziej wygląda na
jakiś przekręt. Przykłady już są ("NIE" nr 46/2003,
"Działka za dwa złote").
Jak się sprawa skończy, na razie nie wiadomo. Pewnie
będzie proces. Na razie Sąd Rejonowy w Kutnie odmówił
wpisania aktu darowizny do ksiąg wieczystych. W sprawie
wpisania aktu nabycia przez ANR jeszcze się nie
wypowiedział.
Na marginesie nasuwa mi się taka refleksja. Nasz rząd i
parlament niby to dzielnie walczą z korupcją, a tworzą
przepisy wręcz zachęcające do niej. Urzędnik ANR może,
jeśli zechce, podkupić czyjąś ziemię za państwowe
pieniądze. Jeśli nie zechce, może nie kupić i nie musi
się z tego nikomu tłumaczyć. Można więc takiemu
urzędnikowi przemówić do ręki i w zależności od potrzeb
prosić, żeby nie kupował, albo wręcz przeciwnie – żeby
kupił – i w tym celu zawyżyć cenę transakcji. Nie chcę
przez to powiedzieć, że w ANR biorą. Broń Boże! Pan
Krzysztof Kubasiewicz miał okazję sprawdzić. A że nie
skorzystał... No cóż – zawsze ta niepewność...
Autor : Włodzimierz Kusik
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dwojaki Dworaka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Podsłuchujki
Wicepremier Pol zarządził, że wszyscy będziemy
inwigilowani. I sami za to zapłacimy.
Ministerstwo Infrastruktury, w ramach budowania państwa
prawa, cichcem wprowadziło w życie rozporządzenie w
sprawie wykonywania przez operatorów sieci
telekomunikacyjnych oraz internetowych zadań na rzecz
obronności, bezpieczeństwa państwa oraz bezpieczeństwa i
porządku publicznego. Chodzi o to, żeby zmusić ich do
zainstalowania urządzeń podsłuchowych, nagrywających
rozmowy telefoniczne i umożliwiających bieżący przegląd
wszelkich informacji oraz korespondencji w Internecie.
Operatorzy muszą też zatrudnić deszyfrantów i speców z
certyfikatem bezpieczeństwa, przeszkolonych przez służby
specjalne.
Ponadto nakazano im poprowadzić łącza do "wyznaczonych
organów", czyli ABW, Agencji Wywiadu, Straży Granicznej,
policji, Żandarmerii Wojskowej i Urzędów Kontroli
Skarbowej. To wszystko na własny koszt. Na dostosowanie
do tych wymogów operatorzy mają aż 28 dni. Niemal trzy
lata temu informowaliśmy o pomyśle takiej totalnej
inwigilacji, autorstwa ówczesnego kierownictwa MSW.
Wyśmialiśmy tę ideę jako nierealną. Na przeszkodzie stoi
brak możliwości technicznych, które umożliwiłyby
rejestrację danych, brak przeszkolonych pracowników, a
także znaczne wydatki operatorów na inwestycje.
Większość nie wytrzymałaby takiego finansowego
obciążenia. Wskazywaliśmy też, że wprowadzenie w życie
ustawy naruszałoby wiele norm prawnych, w tym
konstytucyjne prawo do tajemnicy korespondencji. W
ministerstwie ktoś puknął się w czółko i projekt poszedł
w odstawkę.
Obecnie pomysł powrócił w niemal niezmienionej formie.
Zamiast ustawy, którą trzeba przepychać w parlamencie,
przybrał formę ministerialnego rozporządzenia,
przyklepanego przez ministrów sprawiedliwości, finansów,
spraw wewnętrznych i administracji oraz obrony
narodowej. W odróżnieniu od pierwowzoru obecne
rozporządzenie upraszcza tryb inwigilacji; nie ma
obowiązku rejestrowania czasów i nazwisk
funkcjonariuszy, którzy będą podglądać i podsłuchiwać
obywateli. Czyni to pracowników "organów" anonimowymi, a
więc bezkarnymi.
Kiedy wśród polityków rozgorzała dyskusja na temat
wcześniejszego projektu autorstwa awuesiarzy, to lewica
najgłośniej krytykowała jego zapisy twierdząc, że
tworzone są zręby państwa policyjnego. Dziś politycy SLD
twierdzą, że totalne szpiegowanie to fundament państwa
prawa i porządku. Widać, że gabinet Millera stopniowo
traci kontakt z rzeczywistością. Pewnie doszli do
wniosku, że to wszystko to matrix.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Poganiacze posłów
Nie ma nic bardziej zabawnego niż Sejmowa Komisja Etyki.
Wśród 25 stałych komisji sejmowych istnieje Komisja
Etyki Poselskiej. Do zakresu jej działania należy m.in.
rozpatrywanie spraw parlamentarzystów, którzy zachowują
się w sposób nielicujący z godnością posła. Nie
postępują według reguł, które zapisane są w Zasadach
Etyki Poselskiej. Każdy pomroczny poseł powinien
kierować się zasadami:
Bezinteresowności, czyli mieć na sercu interes
publiczny. Nie powinien wykorzystywać swojej funkcji do
uzyskiwania korzyści dla siebie i osób bliskich oraz
przyjmować korzyści, które mogłyby mieć wpływ na jego
działalność jako posła.
Jawności; przy podejmowaniu decyzji poseł powinien w
możliwie najszerszym zakresie postępować w sposób
dostępny dla opinii publicznej. Powinien ujawniać
związek interesu osobistego z decyzją, w podjęciu której
uczestniczy.
Oprócz tego wybrańcy narodu powinni być rzetelni,
odpowiedzialni oraz dbać o dobre imię Sejmu.
Podpadnięci
Od początku działania Sejmu IV kadencji Komisja Etyki
podjęła 37 uchwał dotyczących 40 posłów, którzy
naruszyli zasady etyki. Na liście podpadniętych nie brak
znanych nazwisk, m.in.: antyterrorysta Jerzy Dziewulski,
były minister skarbu Wiesław Kaczmarek, filary
narodowokatolickich wartości Zygmunt Wrzodak oraz
Gabriel Janowski, detektyw Krzysztof Rutkowski,
wiceprzewodniczący SLD Andrzej Celiński, gwiazda komisji
śledczej i Człowiek Roku tygodnika „Wprost” Jan Maria
Rokita (dwukrotnie). Nieetycznie zachował się również
autorytet moralny, marszałek senior Aleksander
Małachowski. Rekordzistą, a raczej recydywistą, wśród
posłów jest znany happener i zadymiarz były
wicemarszałek Sejmu Andrzej Lepper „skazany” aż
czterokrotnie.
Za co można beknąć?
Za zalety pióra
Poseł Marek Jurek (katolik akceptujący tłuczenie
szczenięcych tyłków) zakapował posła Piotra
Gadzinowskiego. Uraził go bardzo felieton zamieszczony w
„NIE”; widać, pilnie czyta nasz tygodnik. Komisja
rozpatrując tę sprawę zasięgnęła opinii ekspertów –
etyków na temat czy styl i język, którym posługuje się
poseł w zamieszczonym tekście narusza powagę Sejmu i
licuje ze społecznie rozpoznawalnym pozytywnym wzorcem
posła (w jakim oni świecie żyją?! – przyp. A.S) oraz
opinii Rady Etyki Mediów (tej samej, która kiedyś
wezwała do bojkotu tygodnika „NIE” – przyp. A.S.) w
kwestii czystyl uprawiania dziennikarstwa przez posła
Piotra Gadzinowskiego oraz język, którym posługuje się
publikując w piśmie „NIE” jest dopuszczalny z punktu
widzenia zasad etyki zawodu dziennikarza. (...) Komisja
z ubolewaniem stwierdziła, że poseł Piotr Gadzinowski
posłużył się językiem wulgarnym, który w społeczeństwie
przyjęty jest za obraźliwy. Komisję dotknęły m.in. takie
sformułowania, jak: spór o to, kto kogo przed kamerami
wydupczył, czyli zwalił, walenie, czyli dupczenie i
faszerowanie Żydami stodoły na gorąco.
Poseł Gadzinowski, dorosły facet, otrzymał naganę za nie
dość wytworny sposób wyrażania myśli w felietonach.
Za bogactwo wrażeń
Łagodniej, bo tylko upomnieniem, komisja zareagowała na
wrażenia posła Kazimierza Wójcika, który na jednym z
posiedzeń Sejmu stwierdził, że wiceprezes BP Andrzej
Bratkowski podczas swojego wystąpienia wygląda trochę
jak gdyby był na środkach odurzających.
Tak samo ukarano posła Artura Zawiszę, który z mównicy
sejmowej zwrócił się do posłów z SLD staropolskim
małcziat sabaki! W uzasadnieniu uchwały komisja
wypowiedziała się przeciwko brutalizacji życia
politycznego (he, he, he) stwierdzając, że słowa te w
języku polskim uznawane są za wysoce obraźliwe i nie
przystoją w miejscu, w którym zostały wypowiedziane.
Naganę dowalono Andrzejowi Lepperowi, który swoim
prowokacyjnym zachowaniem i obraźliwymi wypowiedziami,
opisującymi sposoby z jakich może skorzystać Prezydent
RP, aby wejść na teren Sejmu, znieważył Pana Prezydenta
Aleksandra Kwaśniewskiego. Komisja stoi na stanowisku,
iż każdy z posłów ma prawo do oceny politycznej
działalności prezydenta. Jednak w swych wypowiedziach
kierowanych w stosunku do głowy państwa, winien zachować
umiar, biorąc pod uwagę ich społeczny wydźwięk.
Tak więc poseł winien tak prezydenta krytykować, aby nie
miało to wpływu na sondaże opinii społecznej.
Za mordę
Dając sobie po buzi na sejmowym trawniku posłowie Jerzy
Pękała i Mieczysław Aszkiełowicz naruszyli art. 6 Zasad
Etyki Poselskiej, tj. zasadę dbałości o dobre imię
Sejmu. (Czy pomroczny Sejm ma jakieś dobre imię?).
Ustalono, iż posłowie stosując wobec siebie przemoc
fizyczną doprowadzili do widocznych uszkodzeń ciała i
utraty równowagi. Sprawiali wrażenie osób znajdujących
się w stanie wskazującym na nadmierne spożycie alkoholu.
(...) Komisja uznała, że posłowie stając się
uczestnikami i sprawcami takiego incydentu, okazali brak
wyczucia granic, które nie powinny być przekroczone
przez osoby aspirujące do godności mandatariuszy
zaufania obywateli, jakimi powinni być niewątpliwie
posłowie. W dyskusji stwierdzono, że posłowie Jerzy
Pękała oraz Mieczysław Aszkiełowicz, przyczynili się
niewątpliwie do deprecjacji godności i autorytetu
wszystkich parlamentarzystów i ośmieszenia Sejmu RP.
Komisja nie pomyślała o tym, że posłowie dając sobie po
pijaku po pysku dokumentują to, iż są krew z krwi i kość
z kości swych wyborców. Nie stali się salonowymi
pieskami. I także tego nie spostrzegła, że wychodząc na
dwór na bijatykę okazali ludową elegancję.
Za nieskoordynowane wejście
Naganę niczym uczniak, który narozrabiał na długiej
przerwie, dostał przewodniczący Samoobrony poseł Andrzej
Lepper. Ustalono, że grupa posłów, na czele której
znajdował się poseł Andrzej Lepper spowodowała szkody
materialne na terenie Sejmu RP. W szczególności zostały
uszkodzone drzwi prowadzące do kuluarów, na skutek
nieskoordynowanego wejścia wyżej wymienionej grupy
posłów na odbywające się w tym dniu obrady Sejmu RP i
niezastosowania się do zleceń porządkowych
obowiązujących na terenie Sejmu. (...) Poseł A. Lepper w
znaczący sposób przyczynił się do ośmieszenia wizerunku
parlamentarzysty. (...) W szczególności chodzi tu, o
unieruchomienie jednej części wszystkich drzwi
wahadłowych prowadzących na salę obrad Sejmu.
A przecież posłów nie uczono, jak wchodzić przez drzwi i
ustawa o sprawowaniu mandatu też nie stwarza określonych
wymagań.
Za podważenie zaufania
Posłankę Renatę Beger komisja dupnęła za podanie z
mównicy sejmowej nieprawdziwych informacji, jakoby PSL i
jego spółki organizowały import zboża do Polski. Komisja
stwierdziła, iż wygłaszanie przez posłów z mównicy
sejmo-wej w czasie największej oglądalności obrad
nieprawdziwych informacji dotyczących innych posłów, czy
też ugrupowań politycznych może podważyć zaufanie
wyborców do pomówionej partii, na którą oddali swoje
głosy.
Orzeczenie to znacznie narusza swobodę sprawowania
mandatu posła. Wymóg mówienia tylko prawdy ogranicza
drastycznie prowadzenie walki politycznej i w praktyce
zmierza do zakneblowania opozycji.
* * *
Komisja zamiast tropić prywatę, poplecznictwo,
dygnitarstwo, chciwość, okłamywanie wyborców działa jak
guwernantka dbała o salonowe maniery. Gdyby wszyscy
posłowie zachowywali się zgodnie z zasadami bon tonu,
życie polityczne w Pomrocznej zamarłoby całkowicie,
elektorat nie miałby żadnej rozrywki, komisja zaś
roboty. A tak, dzięki posłom jest przynajmniej wesoło.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Matka Boska, dawniej Stalin
Maryi ktoś porwał Jezusa i podstawił falsyfikat.
Odwiedziłam dwa szpitale psychiatryczne. Poznałam Matkę
Boską, Naomi Cambell, Jolantę Kwaśniewską, Osamę ben
Ladena, Jezusa Chrystusa i Leszka Millera. Na zespoły
typu maniakalnego zapada ok. 1 proc. populacji.
Pacjentów, którzy utożsamiali się z Napoleonem, Hitlerem
czy Stalinem, lekarze znają tylko z literatury fachowej.
Nie spotkali się z nimi w praktyce psychiatrycznej.
Pewnie dlatego, że typ zaburzeń psychotycznych jest
prowokowany przez to, co ekscytowało chorego tuż przed
ich wystąpieniem.
– Matka Boska – przedstawia się i podaje rękę. Ma 47
lat. Króciutko ścięte włosy są starannie ufarbowane.
Mysi kolor, żeby nie rozpoznali. Chodzi o wrogów, którzy
są w każdym kącie. Czyhają na jej dziecko. Syna. Starają
się osłabić czujność i w tym celu podają narkotyki. One
są w powietrzu. Oddychając Matka Boska mimowolnie
narkotyzuje się, przestaje mieć kontrolę nad sobą.
Próbuje nie oddychać. Kiedyś straciła przytomność. Matka
Boska z psychiatryka wie, że przegrała. Pokazuje zdjęcie
syna: 9-letni berbeć w stroju od pierwszej komunii.
Płacze, bo nie ma już tego chłopca. Zabili go. Nie
zginął na krzyżu, skądże. Nie wiadomo, w jaki sposób
stracił życie. A może trzymają go w jakimś lochu? W
każdym razie jej podesłali innego. Głupcy – sądzili, że
nie zauważy różnicy. Ten inny wciąż próbuje ją pozyskać.
Pojawia się z kwiatkiem i czekoladą. Ma 25 lat i siwe
włosy na skroniach. Mówi: „matko”. Kłamie.
Gdy jest pod wpływem narkotyków, nie walczy z
przebierańcem. Tuli go do siebie, głaszcze po włosach.
Nie lubi tych chwil słabości. Nienawidzi faceta, którego
przysłali zamiast Krzysia.
Opowiada o domu, dzieciństwie, szkole, w której uczyła
przez 6 lat. Po chwili milknie przerażona. A jeśli
zwierzyła się wrogowi?!
Naomi Cambell dobiega siedemdziesiątki. Gruba. W
chwilach nawrotów choroby zachowuje się, jak gdyby miała
20 lat i urodę zwalającą z nóg. Mizdrzy się. Rozbiera.
Kręci tyłkiem. Wcześniej napastowała sąsiadów, teraz
pacjentów. Inteligentna. Nie mówi wprost, kim jest.
Trzeba być cierpliwym, żeby zdobyć jej zaufanie. Wie, że
jej poufałości nie budzą zachwytów. Jak się zanadto
otworzy, dostaje leki. Garść
kolorowych piguł. Leki same w sobie są dobre. Ale jak je
połknie i patrzy w lustro, widzi obcą twarz. Wory pod
oczami, fałdy tłuszczu na szyi, rzadkie włosy. Stara
księgowa z PGR. Fuj!
Przed lekarzami nie otwiera się w ogóle.
Gra z nimi w grę pt. przechytrzę was. Oszukam. Żeby się
ochronić, nie powiem, kim jestem naprawdę. Niech wam się
wydaje, że starym rupieciem, proszę bardzo.
Jolanta Kwaśniewska. 25-letnia ślicznotka. Nazwiska
Kwaśniewska używa rzadko. Częściej mówi o mężu –
prezydencie. Bez imienia. O pałacu. Służbie. Przyjaźni z
brytyjską królową. Takie szczegóły, że głowa boli.
Dotyczące intymnej toalety i rodzaju używanej szminki.
Używa pojedynczych francuskich słów: bonżur, mersi,
trebię.
Na oddziale psychoz jest bardzo lubiana. Miła,
kulturalna, prawie bez nastrojów depresyjnych. Chętnie
pomaga słabszym, czyli trafnie wcielona. Pochodzi z
biednej wsi pod Szczecinem. Jest z zawodu krawcową.
Świry w spodniach są mniej ciekawe niż te w spódnicach.
Faceci nie chcą być piękni, nie
obchodzą ich dzieci ani miłość. Marzą o jednym: władzy.
Bóg czy Miller to różne wcielenia tego samego. Jestem
jedyny, najważniejszy i niezastąpiony. Wpływam na bieg
zdarzeń. I na ciebie, marny pyle. Pojutrze zostaniesz
apostołem (ministrem). Zbawię cię (zmniejszę
bezrobocie). Pokonam szatana (Ordynacką i Oleksego).
Z reguły są cwani. Wiedzą, że oświadczenie jestem Bogiem
czy Millerem powoduje zwiększenie dawki lekarstw. Ważą,
co i do kogo można powiedzieć. Psychiatrów i
przypadkowych słuchaczy starają się olśnić swoimi
możliwościami, a nie rangą.
Ben Laden ma nieograniczoną władzę, ale używa jej w złym
celu. Charakteryzuje go przekonanie, że skinięcie ręką w
lewą stronę albo podrapanie się lewym kciukiem po prawym
półdupku doprowadzi świat do zguby. Pycha walczy o prym
ze strachem przed konsekwencjami. Na ogół przegrywa,
więc ben Ladenowie mają więcej psychicznych dolinek niż
górek. W końcu opanowuje ich dążenie do unicestwienia
zła, czyli samego siebie.
Poszłam do szpitala, bo koniecznie pragnęłam poznać
Napoleona, Hitlera, Stalina. Poznałam Kwaśniewską i
Millera, czyli życie w psychozie niczym się nie różni od
życia w Warszawie.
Autor : Helena Zięba
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kaczka czka
Uwaga wszyscy zwolennicy Kaczyńskiego Lecha, świeżego
prezydenta naszej cudnej stolicy – puknijcie się w
czoło!
Prawo i sprawiedliwość, walka z korupcją, kompetentni
urzędnicy, ble, ble, pierdu, pierdu. Zgadnijcie, kogo
Kaczor wsadził na stołek prezesa zarządu warszawskiego
metra, Zakładu Budżetowego Miasta Stołecznego Warszawy.
Krzysztofa Celińskiego! Tego samego facecika, który
szefował przez ponad 3 lata PKP, zwiększając dług
państwo-wych kolei z 2 mld do 8. Tego samego, który do
spóły z byłym awuesiarskim ministrem Jerzym Widzykiem
chciał opchnąć szeroki tor Czechom, co uszczupliłoby
budżet Pomrocznej o miliardy, które wpływałyby z kolei
do budżetu czeskiego.
Celiński za swoje "dobre usługi" w PKP pobierał od
państwa 21 118 zł miesięcznie, a wspomniany minister
Widzyk w ostatnich godzinach na ministerialnym stołku
przyznał Celińskiemu bonusa – 50 tys. nagrody za
obciążanie hipoteczne nieruchomości należących do skarbu
państwa, fikcyjną restrukturyzację zatrudnienia, spadek
przewozów towarowych i pasażerskich. Mimo usilnych
starań nie udało nam się odnaleźć w kolejowej
działalności Celińskiego innych jego zasług.
Zresztą on sam miał z tym problemy, bo odpytywany swego
czasu przez sejmową Komisję Transportu na okoliczność
jego wiedzy o PKP, firmie, którą zarządzał przez 3 lata,
nie potrafił odpowiedzieć na żadne z zadanych mu pytań,
w tym jedno bardzo konkretne: Na co PKP przeznacza
dochody, poza pensjami pracowników? Z Celińskiego dobyło
się wtedy jedynie przeciągłe "Yyyyyyyyy", czym obecnych
w komisji posłów i dziennikarzy doprowadził do
szamotaniny pępków.
I teraz, gdy na posunięcie Celińskiego z PKP zdecydował
się wreszcie lewicowy minister infrastruktury Marek Pol,
"świetnego specjalistę i fachowca" przejęła Kaczka. Jak
poinformowano mnie w Urzędzie Miasta Warszawy, prezydent
Kaczyński podpisał nominację z początkiem nowego roku.
Gratulujemy!
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Onaniści wszystkich krajów
marszczcie się! "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Laska dzieciom
Ksiądz proboszcz z Pielgrzymki na lekcjach religii bił
dzieci z zerówki. Używał do tego celu półmetrowej,
plastikowej laski gimnastycznej. Dzieci zeznały ponadto,
że ksiądz targał je za uszy, kazał zdejmować odzież,
ciągnął po dywanie. Sąd w Złotoryi uznał, że do
przestępstwa doszło, ale umorzył warunkowo postępowanie
wobec księdza na dwa lata próby z powodu nieznacznej
społecznej szkodliwości czynu! W uzasadnieniu tego
wyroku pani sędzia powiedziała, że zachowanie księdza
było reakcją na złe zachowanie dzieci na katechezach!
Nie koniec to jednak tej pomrocznej historii. Obrona
księdza wniosła do Sądu Okręgowego w Legnicy o całkowite
uniewinnienie uzbrojonego w plastikowy kij, bijącego
dzieci brutala w sutannie.
Dziennikarki do siłowni
Proboszcz z Miłkowic (Wielkopolska) poturbował
dziennikarki, które zbierały przed kościołem informacje
do reportażu o jego konflikcie z parafianami. Według
relacji dziennikarek, ksiądz wpadł w furię, wyrwał
jednej z nich torebkę, przewrócił ją, ciągnął po trawie,
a potem usiadł na niej i bił na oślep. Księdza
odciągnęli parafianie. Dziennikarki zamknęły się w
samochodzie. Przyjechała policja. Proboszcz poszczuł
policjantów psem.
Wydarzenia te miały miejsce w niedzielę, ale
przesłuchanie odbyło się w poniedziałek, albowiem
wielebny czuł się zbyt zdenerwowany, by odpowiadać na
pytania policjantów. Cóż wprawiło klechę w tak zły
humor? Temat reportażu. Bezczelni parafianie poskarżyli
się pismakom, że ich proboszcz bierze za pogrzeb 1200, a
za ślub – 1600 zł, co wydaje się im ceną wygórowaną.
Drogi Pan Bóg
Buntują się przeciwko swemu proboszczowi parafianie z
Leźnicy Wielkiej koło Łęczycy. Powód – wysokie stawki od
sakramentalnych posług. Brak ulg, promocji i zniżek dla
ubogich, nieszczęśliwych i chorych. Delegacja parafian
udała się do księdza dziekana. – A co będzie, jak
dostaniecie jeszcze gorszego – zapytał delegatów
dziekan. – To niemożliwe – odpowiedzieli delegaci.
Parafianie są zdeterminowani. Nie przestraszyli się
nawet w niedzielę, gdy zebrali się przed kościołem z
postanowieniem, by nie wpuścić księdza. Zamiast księdza
przyjechały dwa radiowozy (z Ozorkowa i Parzęczewa) i
ksiądz z Łęczycy, który odprawił mszę. Większość
parafian pozostała jednak nieugięta i na znak protestu
pozostała na zewnątrz kościoła. Ruch należy teraz do
kurii, która wskutek spadku popytu będzie musiała
najprawdopodobniej przysłać księdza oferującego tańsze
usługi.
Prosto do raju
58-letni mężczyzna spadł z rusztowania na budowie
kościoła parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w
Legnicy. Zmarł w szpitalu. Policja przekazała sprawę
prokuraturze, ale wiele wskazuje, że rozejdzie się po
kościach. Nie doszło do katastrofy budowlanej, a więc
nic do tego Powiatowemu Inspektoratowi Nadzoru
Budowlanego. Nic nie może także Państwowa Inspekcja
Pracy, albowiem – jak twierdzą jej przedstawiciele – ma
ona prawo interweniować wyłącznie wobec tych podmiotów,
które zatrudniają pracowników na podstawie umowy o
pracę. Nieboszczyk pracował zaś społecznie, więc i
społecznie się zabił.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bilecik w pięciu smakach "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kosmita robi druta
Biorąc pod uwagę to, co się dzieje w Wilanowie,
wiceburmistrz Krzyśpiak dzięki kosmitom może stać się
nieśmiertelny.
Przez wilanowskie osiedle Zawady ma przebiegać
400-kilowoltowa napowietrzna linia elektroenergetyczna,
co jest zaznaczone w gminnym planie zagospodarowania
przestrzennego. Linię tę zaprojektowano 30 lat temu na
wypadek wojny – jako zapasowy kierunek zaopatrzenia
stolicy w energię. Rząd już dawno powinien był zmienić
przebieg linii.
Normy NATO zakazują bowiem, aby biegła przez miasto.
Bliżej Wisły też nie może biec, ponieważ z nieznanych
przyczyn nie zgadza się na to Urząd Ochrony Państwa.
Władze sąsiednich gmin – Konstancina i Lesznowoli –
olały rządowe projekty i już dawno zlikwidowały w swoich
planach zagospodarowania rezerwy terenu przewidziane pod
"wojenną" linię elektroenergetyczną. Wilanów nie chce
linii z planów wyrzucić.
– Jeśli tu będą jakieś przekręty, to Warszawa będzie je
robić z kosmitami, którzy nadlecieli z innej galaktyki.
A ja i reszta władz gminy w nagrodę otrzymamy
nieśmiertelność i niedługo poprzez przyciąganie czarnej
dziury polecimy z naszymi rodzinami i będziemy tam
panować nad galaktykami – tak mówi wiceburmistrz
stołecznej gminy Wilanów Andrzej Krzyśpiak, który w
zarządzie odpowiada za planowanie przestrzenne.
Wiceburmistrz Krzyśpiak mówi też, że były wojewoda
warszawski Maciej Gielecki, który zaakceptował decyzje
Konstancina i Lesznowoli, ma teraz sprawę w
prokuraturze. Wiceburmistrz Krzyśpiak mija się z prawdą
– takiej sprawy nie ma w żadnej prokuraturze.
Mieszkańcy Zawad nie chcą, żeby nad ich głowami wisiała
linia o napięciu 400 kV. Uważają, że to zaszkodzi ich
zdrowiu. W Niemczech – jak się dowiedzieli – ekolodzy
żądają zakazu budowy domów w odległości mniejszej niż
250 metrów od linii o napięciu 380 kV. W Anglii w ogóle
nie buduje się linii przesyłowych o tak wielkim
napięciu, a te, które już są, mają być przebudowane.
Gdyby w planie zagospodarowania została utrzymana
rezerwa gruntów z przeznaczeniem pod linię
elektroenergetyczną, to ceny działek budowlanych
spadłyby z obecnych 40 do kilku dolarów za metr
kwadratowy. Bo kto zechce budować się pod drutami z
prądem? Właściciele ziemi nie wykluczają, że
to działanie celowe – przyjdzie jakiś bogacz i wykupi
wszystkie działki za bezcen. Potem władze gminy zmienią
plany, usuwając z niego linię. A ceny działek powrócą do
obecnego poziomu. W ten sposób ktoś, kto będzie umiał
wejść w zmowę z urzędnikami, zarobi kilkadziesiąt
milionów dolarów.
Wiceburmistrz Krzyśpiak w urzędniczą zmowę wierzy tak
samo jak w kosmitów.
A w kosmitów powinien wierzyć tak samo, jak w istnienie
oczyszczalni wód opadowych. Według projektów władz
Warszawy taka oczyszczalnia miałaby przyjmować oraz
kanalizować opady z Ursynowa i Okęcia. Tylko że Wilanów
nie wykupił jeszcze ani jednego metra kwadratowego ziemi
pod tę inwestycję.
Jest za to druga oczyszczalnia – oczyszczalnia ścieków
Warszawa-Południe. Buduje się ją w Zawadach, w
bezpośrednim sąsiedztwie Pałacu w Wilanowie. Niemal
naprzeciwko Stawu Wilanowskiego. Taka lokalizacja to
kompletne nieporozumienie – nieopodal powstają luksusowe
rezydencje i segmentowce. Jak oczyszczalnia zacznie
działać, to w tym smrodzie nie będzie się dało żyć.
Wiceburmistrz Krzyśpiak woli mówić o oczyszczalni, która
nie istnieje, niż o tej, która istnieje i już wkrótce
będzie smrodzić.
Ale Krzyśpiak ma to najwidoczniej gdzieś, bo – jak sam
mówi – szykuje mu się nieśmiertelność i panowanie nad
galaktykami. Nad Wilanowem będzie wtedy panował ktoś
inny, ktoś bardziej odpowiedzialny, ktoś, kto będzie
musiał posprzątać cały ten planistyczny burdel.
Autor : MMP
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ręce które kradną "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mózg w Moczu
Z płatnym zdrajcą pachołkiem Rosji Aleksandrem
Kwaśniewskim pokazał się w Bochni pan Leszek Moczulski.
Pan Prezydent chwalił książkę, jaką o UE napisał Leszek
Moczulski, i stwierdził, iż coraz krótsza jest lista
różnic politycznych dzielących go z jej autorem.
Przypuszczamy, że pan Kwaśniewski nie przeczytał
wszystkich książek pana Moczulskiego, np. tych
chwalących Układ Warszawski. Rzecz istotniejsza: czy
prezydent zdołał wyjaśnić zebranym, kto zacz ów upiór z
dawnych czasów Moczulski, którego ze sobą taszczy.
Wersal w Rzeszowie
Do skandalu polityczno-towarzyskiego doszło w Rzeszowie.
Podczas spotkania premiera Leszka Millera z młodzieżą w
Zespole Szkół nr 1 przy stole prezydialnym zabrakło
miejsca dla marszałka województwa Leszka Deptuły z PSL.
Obok premiera siedział za to wojewoda Jan Kurp z SLD.
Tuż przed wystąpieniem Millera Deptuła wyszedł z sali.
Tu nie chodzi o osobę, ale o urząd. Nie może być tak, że
gospodarz województwa siedzi gdzieś pod filarem – mówi
Deptuła urażony naruszeniem etykiety
dworsko-samorządowej. Zdaniem anonimowych, cytowanych
przez lokalną prasę, polityków cała afera to "celowa
robota służb wojewody". Teraz marszałek główkuje, jak
upokorzyć wojewodę.
D. J.
Podziękowanie
Dżentelmenom ze Stadniny Koni Boszon w Bolikach koło
Nowogrodu dziękuję za uratowanie z topieli mojej żony,
która płynęła rzeką Pisą swoim okrętem "ABPOPA". Jestem
wdzięczny za czyn bohaterski, pomimo że wyciągnięta żona
zabrudzona już jest, zużyta i zepsuta.
JERZY URBAN
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polonia 1 powinna dostać potężną subwencję z KRRiTV za
twórczy wkład w rozwój dziennikarstwa telewizyjnego. W
programie informacyjnym "Co za szok" z każdym niusem
pani prezenterka pozbywała się części przyodziewku, by w
końcu wyjawić nagą prawdę. Już widzimy redaktor Olejnik
rzucającą w stronę Borowskiego nie pytanie, lecz stanik,
Dorotę Gawryluk gestem Sharon Stone z "Nagiego
instynktu" zmuszającą Leppera do odpowiedzi lub Macieja
Orłosia kończącego "Teleexpress" zdjęciem okularów.
W familijnym Pulsie "Pytania Krzysztofa Skowrońskiego"
wymierzone były w architekta Czesława Bieleckiego
występującego w programie jako architekt pokoju na
Bliskim Wschodzie. Eksawuesiarz uważa, że Szaron
pacyfikuje Palestyńczyków w ramach obrony koniecznej,
Izraelczycy są dobrzy, bo mają demokrację, a muzułmanie
źli, bo się za szybko rozmnażają. Plan pokojowy
Bieleckiego zakłada "przemieszczenia ludności" – to
takie zdrobnienie od czystek etnicznych. Sądzimy, że
były szef sejmowej Komisji Stosunków Międzynarodowych
powinien pójść dalej i wysunąć nośne społecznie hasło
"Palestyńczycy na Madagaskar".
Kwiatkowski powiedział, że pieniądze z abonamentu idą na
promowanie dobrych książek. Rzuciliśmy się zatem na
program Beresia "Ciekawe książki", w którym występowali:
Bereś, feministka w okularach oraz łysy w sweterku. Po
kwadransie "pozbawiania się przestrzeni metafizycznej"
na rzecz "mięsa psychologicznego" przystąpiono do
omawiania książki "Seks w przyszłości". Bereś był
przeciwko, dla feministki seks nie ma przyszłości, zaś
dla łysego seks jest przeszłością. Teraz rozumiemy, na
czym polega misja mediów publicznych. Na pokazywaniu
Beresia, a nie seksu.
"Hot Chat 2001" na TV 4 z szefem Samoobrony w roli
głównej powinien nosić tytuł "Świat według Leppera".
Kalinowski jest zdrajcą, Michnik powinien płacić
podatki, PSL musi odejść z mediów publicznych, media
powinny przestać szkalować widzów, czyli Samoobronę, a
Lepper ma być premierem. Przewodniczący Samoobrony jest
nastawiony pokojowo, a od Arafata odróżnia go to, że
chociaż może, to nie chce wyjść na ulicę.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lewa noga dynda w centrum
Wzywamy do dania odporu rozbijackiej robocie
Wołk-Łaniewskiej.
Redakcja
Zabetonowany w fotelu premier Miller uzyskał jeden
niewątpliwy efekt, który poeta ujął w słowach: "Mówimy
partia – myślimy Lenin". Nie da się dziś rozmawiać o
przyszłości lewicy w Polsce nie rozmawiając o osobowości
Leszka Millera. Krzysztof Teodor Toeplitz czy Mieczyław
F. Rakowski wzywają na łamach "Dziś" do dyskusji
ideowej, szerokiej debaty o celach lewicy, o lewicowym
systemie wartości, o tym, dokąd europejska lewica
powinna zmierzać w XXI wieku. Jako lewak z zamiłowaniem
do erystyki niczego nie pragnę bardziej niż takiej
dyskusji. Jednak prawda jest taka, że jeśli lewica nie
pozbędzie się Leszka Millera, nie będzie już miała w
Polsce żadnej przyszłości na długie lata. Zresztą, gdyby
ten gabinet, z Millerem na czele, zaczął nagle mówić o
wartościach – mogłoby to wśród elektoratu lewicy
wzbudzić pewną nieufność.
Rękami i nogami
Tajemnica sukcesu tzw. drugiej komuny – czyli lewicowej
koalicji z lat 1993–1997 – tkwiła także w jej otwartości
intelektualnej i dynamicznych zmianach. Nie zapominajmy,
że choć w 1997 r. lewica przegrała wybory, udało jej się
zwiększyć swe poparcie o milion głosów, i to mimo
straszliwej powodzi i niefortunnej na nią reakcji rządu
SLD –PSL. Zarówno atmosfera odejścia Pawlaka, jak i
sytuacja, w której odchodził Oleksy, dalekie były od
spokojnego konsensusu, ale ów radykalny gest złożenia
premiera na ołtarzu społecznego spokoju przynosił
efekty. I efekty – odwrotnie proporcjonalne, ale nie
mniej wyraziste – przynosi trwanie Millera na fotelu
premiera. Ci, którzy nie lubią Millera i SLD, na pewno
go nie polubią "za konsekwencję", a ci, którzy go
popierali – mają mu za złe ów upór, w którym widzą
jedynie miłość własną postawioną ponad interesem
publicznym.
I najgorsze jest to, że, cholera, mają rację.
Za duży kapelusz
Rządowi Millera wróżyłam źle, zanim powstał.
Czarnowidztwo swe opierałam na kilku miesiącach
współpracy z okresu, gdy byłam rzecznikiem prasowym
SdRP. Dostrzegłam wtedy w Millerze wszystkie najgorsze
cechy przywódcy: małostkowość, skłonność do histerii,
drażliwość i kompleksy wielkie jak Kilimandżaro, co
sprawiło, że uciekłam stamtąd z krzykiem.
Problem Leszka Millera polega moim zdaniem na tym, iż
jego format jest za mały wobec tego, jak potoczyły się
jego losy. I to zarówno format osobowościowy, jak i
intelektualny. W kręgu znajomych "Elema" kursuje dowcip
o łopatce. Otóż w 1950 r. w Żyrardowie Leszek z Zenkiem
(Frankiem, Ryśkiem – to nie jest postać z kluczem)
bawili się w piaskownicy. I Zenek zabrał Leszkowi
łopatkę. I Leszek mu to do dzisiaj pamięta. Grupa
sprawująca władzę – żeby użyć modnego ostatnio
określenia – składa się z ludzi, którzy wiedzą, że ich
kariera zależy od uczuć pre-miera, a nie od jego ocen.
Że Leszek Miller chowa urazy i robi z nich użytek przy
decydowaniu o sprawach ważnych dla kraju, a urazić go
jest cholernie łatwo. W połączeniu z systemem
politycznym, w którym cała rzeczywista władza spoczywa w
rękach premiera – pisał o tym Jerzy Urban w artykule pt.
"Tyrania premiera" ("NIE" nr 5/2003) – mamy system,
który u swych podstaw oparty jest na wątpliwie
skutecznej zasadzie: "nie podpaść szefowi". I to działa
od góry do dołu: od ministrów, których losy zależą
wyłącznie od posłuszeństwa wobec "kierownika zakładu
pracy" – jak nazywany jest Miller wśród aparatu władzy
rodem z SLD – aż do rozmaitych firm rządozależnych. To
powoduje, iż powiązania o naturze towarzysko-biznesowej
postrzegane są jako podstawa funkcjonowania układu
wytworzonego przez ten rząd, a to z kolei naturalnie
rodzi podejrzenia o korupcję. Leszek Miller ma za
małą wiedzę, żeby potrafił zrozumieć sytuację
pogrążonego w głębokim kryzysie 40-milionowego kraju w
dobie przemian. Przez wyborami 2001 r. w "Polityce"
ukazał się taki wywiad z Millerem, w którym zapytano go
o podstawowe różnice między lewicą a prawicą. Miller
odparł wówczas, iż prawica boi się globalizacji, a
lewica dostrzega w niej szansę. To była pierwsza rzecz,
którą wymienił. Pomyślałam wtedy ze zgrozą: Miller nic
nie czyta. Gdyby wziął do ręki choćby jedną z
dziesiątków książek, które powinny stanowić lekturę
obowiązkową lidera europejskiej demokracji – Noama
Chomsky’ego, Susan George czy choćby "Pułapkę
globalizacji" – wiedziałby, że zdanie to jest tyleż
nieprawdziwe, co kompromitujące.
Posiedzenia Rady Ministrów za Oleksego czy Cimoszewicza
trwały po kilkanaście godzin. Za Millera trwają dwie lub
trzy. Miller zrobił z tego powód do chluby: że oto jest
sprawniejszy od swych inteligenckich poprzedników.
Tymczasem dzieje się tak dlatego, iż nie odbywa się tu
żadna merytoryczna dyskusja. Każdy spór, który powstaje
między ministrami, Miller ucina, każąc im sprawę
załatwić między sobą. Z dużym prawdopodobieństwem można
jednak stwierdzić, iż większości dyskusji, które mogłyby
w takiej sytuacji wyniknąć – zwłaszcza ekonomicznych –
szef rządu by po prostu nie zrozumiał. Bo do tego
konieczne było wyjście poza napisany wcześniej bryk. Nie
może zatem premier być arbitrem pomiędzy ministrami. W
ostatecznym rozrachunku wygrywa więc nie ten, którego
koncepcje są spójniejsze, żeby nie powiedzieć lepsze czy
bardziej lewicowe – ale ten, kto ma lepsze notowania u
premiera. Dokąd to prowadzi – widać.
Na do widzenia wszyscy razem
Na pytanie, co Leszek Miller może dziś zrobić dla
Polski, odpowiedź, niestety, może być tylko jedna:
obiecać, że odejdzie. Jeśli przez media przetacza się
dyskusja, czy niechęć do rządu przekłada się na
głosowanie przeciw Unii Europejskiej, skoro Miller
zrobił sobie z tego sztandar i poparcie dla Unii
traktuje jako poparcie dla siebie – Miller powinien
zapowiedzieć, że złoży dymisję w dniu ogłoszenia wyniku
referendum. Niezależnie od wyniku. To mogłoby
wyeliminować czy choćby zmniejszyć element rządowego
plebiscytu w tym głosowaniu.
Tak się nie stanie z przyczyn, o których powyżej.
Co zatem powinien zrobić SLD, żeby ocalić choćby resztki
sztandaru? Niestety, odpowiedź jest tyle prosta, co
niewykonalna. Cofnąć rekomendację Leszkowi Millerowi.
Dokładnie z tą samą stanowczością, z którą Leszek Miller
(oficjalnie klub SLD) postąpił wobec posłów głosujących
na cztery ręce, Rada Krajowa Sojuszu powinna podjąć
uchwałę, iż wobec fatalnych i coraz gorszych notowań
rządu, w obliczu referendum europejskiego, w trosce o
dobro ojczyzny, ble, ble, ble... cofa Leszkowi Millerowi
rekomendację na fotel prezesa Rady Ministrów i wzywa go
do ustąpienia.
Marek Barański komentarze Urbana dotyczące konieczności
zmiany Millera nazywa "wezwaniem do liderobójstwa" i
komunikuje Urbanowi, że w SLD mają go za chuja.
Chciałoby się zapytać: dlaczego Barański rozumie, że
aktyw SLD może wbrew interesom partii nie popierać
odejścia premiera, dlatego że wzywa do tego Urban,
którego mają za chuja, a nie rozumie, że naród polski
może wbrew własnemu dobru nie poprzeć wejścia do UE, bo
wzywa do niego Miller, o którym myśli równie niedobrze?
Jedno i drugie jest możliwe.
SdRP mogła zmieniać liderów i premierów, bo była partią
zbudowaną z koterii. Dlatego nie można tam było mówić o
monowładztwie. Przywódcami koterii byli ludzie obdarzeni
silnymi osobowościami politycznymi. Długo udawało im się
zachowywać pewną dynamiczną równowagę między sobą.
Z posad ruszyć bryłę partii
Od powstania SLD lewica traci na jakości. Znikło wielu
polityków o wyrazistych osobowościach, którzy kierowali
lewicą na początku tworzenia w Pomrocznej ruchu
socjaldemokratycznego. Nawet jeśli żyją jeszcze w
świecie polityki – stracili jaja, ale w większości
pospadali z list poselskich, a zatem przestali się
liczyć. Kierownictwo w partii przejęli ich asystenci
poselscy, liderami sejmowego życia stali się posłowie,
którzy w pierwszych kadencjach Sejmu zasiadali w tylnych
ławkach i żaden dziennikarz nie kojarzył ich nazwisk z
twarzami. To nie jest, niestety, efekt tego, iż Sojusz
jako ugrupowanie elastyczne i otwarte daje szansę młodym
zdolnym działaczom. Wśród dzisiejszych dygnitarzy, a
niegdysiejszych outsiderów SLD, niewielu jest polityków,
którzy zaistnieli dzięki swej politycznej osobowości,
charyzmie czy błyskotliwej działalności sejmowej. To
raczej goście, którzy – trwając w Sejmie drugą czy
trzecią
kadencję – okopali się na stanowiskach, zwłaszcza w
terenie, tak że stali się nie do ruszenia. Należą do
elitarnego grona lokalnych dysponentów posad i wpływów.
Czyni ich to tak silnymi, że musi z nimi liczyć się
centrala. Dlatego próżno szukać w SLD odważnych, którzy
ruszą z posad bryłę partii.
Robert Walenciak w "Przeglądzie" w ciekawej, acz pisanej
z nieco serwilistycznych pozycji analizie sytuacji w
Sojuszu, przedstawia stojące przed nim trzy drogi:
zAWSienie, czyli atrofia przez podział; zmiana
kierownictwa; ożywienie dotychczasowego kierownictwa.
Sądzę, że jest też czwarta. Podział konstruktywny.
Sojusz Lewicy Demokratycznej jest partią życiorysów.
Absurdem jest upychanie w jednej partii antyklerykałów z
głęboko wierzącymi tradycjonalistami; wyznawców
niewidzialnej ręki rynku i cudownej mocy prywatyzacji z
lewicowymi ekonomistami o marksistowskich korzeniach. To
się nie trzyma kupy. Krzysztof Janik w pamiętnej złotej
myśli wygłoszonej, a jakże, w "Wyborczej", oświadczył: W
SLD nie ma jednej linii doktrynalnej. Jest pragmatyzm,
który świadomie traktujemy jako wartość. Tymczasem musi
być jakaś "linia doktrynalna", bo czymś się, do kurwy
nędzy, musi różnić lewica od prawicy. Nawet Demokraci od
Republikanów różnią się jak osioł od słonia. I ta linia
doktrynalna musi obejmować redystrybucyjną rolę państwa,
równouprawnienie sektorów, pryncypialną walkę o równość
szans z jednej strony, a konsekwentne przywiązanie do
państwa neutralnego światopoglądowo i bezapelacyjną
obronę swobód obywatelskich z drugiej. Bez tego nie ma
lewicy. Tymczasem w całym SLD spośród rzeczywiście
liczących się polityków jedynie Marek Dyduch ma czelność
mówić, iż SLD nie powinien iść do centrum, czyli na
prawo, tylko trzymać się lewej strony, bo tam jest jego
miejsce. Jedynie Marek Dyduch – nieskomplikowany facet o
mentalności terenowo-aparatowej – ma odwagę wzywać SLD
do walki o światopoglądową neutralność państwa. Przy
całej swej antyklerykalnej odwadze jest wszakże Dyduch
człowiekiem raczej minionego niż przyszłego półwiecza.
To zresztą szerszy problem tej partii: kręgosłup ideowy
mają ci działacze, w których głęboko tkwi komunistyczna
przeszłość. A oni z kolei są zwolenni-kami
wewnątrzpartyjnej dyscypliny i partyjnego porządku i
wszystkie radykalne ruchy traktują jako działanie
szkodliwe i anarchizujące. Ogólnie mówiąc –
awanturnictwo polityczne.
Znaczy lewica
Tymczasem podział SLD jest jedyną szansą lewicy w
Polsce. Bo – jakkolwiek ponuro to zabrzmi – żadna inna
partia lewicowa nie ma w najbliższym czasie szans. Unia
Pracy jest już dawno pozamiatana, PPS nie ma i w gruncie
rzeczy – co mówię z głębokim bólem jako jej były
rzecznik – nigdy nie było. Powstające ugrupowania
pozostaną partiami zadymowymi; w odróżnieniu od partii
kanapowych, najlepiej sprawdzają się podczas pochodów i
demonstracji. Należy do nich Nowa Lewica –
zarejestrowana ostatnio nowa partia Piotra Ikonowicza,
byłego szefa PPS. Jednak – co piszę z przykrością –
niezależnie od charyzmy i ideowego zaangażowania Piotra,
nie jest on człowiekiem, który mógłby zbudować
jakąkolwiek strukturę zdolną przejąć władzę.
Olbrzymi potencjał ma Samoobrona, ale dynamicznie
autorytarna osobowość jej lidera sprawia, iż partia ta
swego potencjału raczej nie udźwignie.
Pozostaje SLD. Ale aby SLD był lewicą, musi pozbyć się
tych, którzy ciągną go do centrum.
Nie ma jednak raczej co liczyć na to, że sami wyjdą, bo
powstanie jakieś ugrupowanie, w którym będzie im lepiej
i w ten sposób partia sama się oczyści. Nawet partia
Kwaśniewskiego na bazie Ordynackiej – jeśli powstanie –
nie ma zbyt wielkich szans odegrać tej roli. Tam pójdą
ci, którzy – jako ludzie prezydenta – będą mieli
zapewnione stanowiska porównywalne z pełnionymi w SLD.
Do partii tworzonej na prawo od SLD bez udziału
prezydenta nie pójdzie nikt ważny, bo nie są to ludzie
gotowi od nowa pracować na swoją pozycję.
Co pozostaje? Stworzenie partii na lewo od SLD. Tam
bowiem lewica traci elektorat. Ugrupowanie, które
przyciągnie część Sojuszu sfrustrowaną prawicowym
odchyleniem. Rewolucjonistów – tj. działaczy gotowych
jeszcze coś zaryzykować dla zbudowania nowej siły.
Warunkiem sukcesu jest oczywiście to, iż będzie to
rozłam, a nie wyciek, czyli że naraz i pod sztandarami
innymi niż personalne pretensje przejdzie tam grupa
liczących się polityków takich jak Izabela Sierakowska,
która ostatnio podniosła głowę, co wyraża się m.in. w
stwierdzeniu, że chodzi z głową opuszczoną, bo się
wstydzi za SLD, czy właśnie Marek Dyduch. Politycy,
którzy wreszcie zaczną się bać społeczeństwa, a
przestaną bać się elit.
Problemem dzisiejszego SLD jest to, iż zbyt troszczy się
o to, co napisze o nim "Wyborcza" i powie o jego
polityce sześciu ekspertów z Ernst&Young, a za mało – o
to, co pomyśli sześć milionów wyborców. Dlatego – na
przykład – ewidentnie grając na opóźnienie prywatyzacji
PZU czy PKO BP władza zapewnia głupio, iż proces
prywatyzacji postępuje, zamiast – pamiętając, że 70
proc. Polaków uważa prywatyzację za złodziejstwo –
dumnie ogłosić, iż lewicowy rząd postanowił pozostawić
kontrolę nad tymi dwoma "narodowymi" firmami w rękach
państwa. Do tego wszakże konieczna jest zmiana
pryncypiów – i tu Rakowski z Toeplitzem mają rację, że
te pryncypia trzeba w ogóle mieć. Bez tego nie pójdzie.
Mądre odbudowanie warstwy wartości w retoryce
politycznej wyrażone przez ważną, a nie szczątkową grupę
inicjatorów może dać rozłamowej lewicy szansę. Jej
warunkiem jest to, aby w "masie członkowskiej" nowa
partia zgarnęła co najmniej jedną trzecią
dotychczasowych eseldowców – stosując wszakże surową
selekcję antyaferalną. Wśród elektoratu taka partia
zabierze SLD znacznie więcej, bo wielu jest ludzi
lewicy, którzy już nie mogą na Sojusz patrzeć.
Jeśli SLD pozostanie jedną partią, zawali się do środka
jak wieże World Trade Center – tak samo jak one potężna
i nieodporna na zbyt wysoką temperaturę.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIE w Radiu "Zet"
Monika Olejnik: – Kiedy buchnie siarką Grzegorz Kołodko?
Leszek Miller: – Czym buchnie?
– Siarką.
– Pani widzi smoka wawelskiego w panu Kołodce?
– To nie ja, to Jerzy Urban.
– Cóż, Jerzy Urban ma słownictwo bardzo malownicze, być
może widzi smoka, a nie Grzegorza Kołodko. Ja w
Grzegorzu Kołodce widzę zdolnego, znakomitego ekonomistę
i bardzo dobrego ministra finansów.
– No właśnie. Pisze Jerzy Urban o ambicjach, które są
potwornie wielkie. "Jego ambicje jeszcze się objawią,
swoich koncepcji on nie porzuci, ponieważ są jego".
– Myślę, że to nie jest zarzut, że ktoś ma ambicje i
ktoś jest przekonany co do swoich poglądów. To bardzo
dobrze. Ja mam kłopot z ludźmi, którzy nie mają żadnych
poglądów i tych ludzi specjalnie nie cenię.
(...)
– Panie premierze, a co pan sądzi o przestrogach Jerzego
Urbana*, który pisze tak: "O kupno przetargu wielkiego
pakietu akcji strategicznego dla Polski, państwowej
sieci energetycznej G-8 konkurują firma Jana Kulczyka i
niemiecki lider E.ON. Ale to mistyfikacja, w
rzeczywistości Kulczyk wchodzi w zmowę z Niemcami, aby
lokując w interes niemiecką forsę i swoją polskość oraz
dojścia, łatwiej łyknąć kąsek".
– Ale zauważyłem u pani ciekawą metamorfozę, najczęściej
pani cytowała "Gazetę Wyborczą", a teraz cytuje pani
tygodnik "NIE".
– Nie, nie, o tej siarce to jest właśnie z "Gazety
Wyborczej", tak że wszystko się składa dobrze.
– Ale widzę tygodnik "NIE" przed panią. Otóż witam
oczywiście tę przemianę z uznaniem.
– Ale poważnie pytam: co pan sądzi o tych przestrogach?
– Cały ten przetarg zostanie przeprowadzony z
zachowaniem niezbędnych reguł, w sposób transparentny,
minister Kaczmarek swoimi kwalifikacjami i swoją
kompetencją to gwarantuje. Wygra ten, kto po prostu
przedstawi lepsze warunki i poczekamy na zakończenie
tego przetargu.
– Ze względów politycznych widzimy, że polski program
byłby łatwiejszy do akceptowania przez polski rząd,
zwłaszcza w świetle dalszych akwizycji codziennych
kontaktów z władzami lokalnymi" – tak pisze niemiecki
partner do Jana Kulczyka**.
– Wie pani, to nic dziwnego, że każda władza publiczna,
każdy rząd, stara się tworzyć dobre warunki dla rodzimej
gospodarki. Kiedy ja rozmawiam z Gerhardem Schröderem,
słyszę, jak ważne są interesy niemieckiego przemysłu. I
Schröder nie ustaje w przekonywaniu, że tak właśnie
powinno być. Trudno byłoby się nie dziwić, gdyby polski
rząd mówił inaczej. Naszym celem jest także wsparcie
polskich przedsiębiorców, polskiego przemysłu, polskiej
gospodarki, ale oczywiście jeżeli chodzi o przetarg,
tutaj warunki muszą być jednakowe dla wszystkich, bo nie
można nawet stwarzać cienia podejrzliwości, że coś
zostało zrobione niezgodnie z regułami.
– A mowa o tej istniejącej zmowie już jest cieniem
podejrzliwości, panie premierze?
– Powinno to wzbudzić zainteresowanie. I z tego, co
wiem, minister skarbu państwa jest tym bardzo
zainteresowany.
Z programu "Gość Radia Zet", 26 lipca br.
* Anna Fisher, a nie Jerzy Urban pisała w "NIE" nr
30/2002 o zmowie Kulczyka z niemiecką firmą.
** Nie Niemcy do Kulczyka tak pisali, tylko Kulczyk do
Niemców.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak zarobić 360 000 zł dziennie
Pokaż mi, Urban, aferę łapówkarską, to uwierzę, że w
mojej ekipie jest korupcja – mówił premier Miller.
Pokazujemy więc.
Ostrzegaliśmy wcześniej, że za progiem jest afera
korupcyjna o skali nieporównanie większej od tzw. afery
Rywina. Potwierdziło się co do joty! A chodzi o kontrakt
na setki milionów dolarów.
Alarmowaliśmy w "NIE" nr 34/2003 ("Polska idzie w gaz"),
że amerykańsko-ukraińska spółka Sinclair wybrana przez
PGNiG w szemranym przetargu na dostawę gazu z Ukrainy za
ok. 200 mln dolarów nie wywiąże się z kontraktu i nie
dostarczy gazu do Polski.
Tak się stało. Sinclair nie wywiązała się z umowy.
Stefan Ostrowski, przewodniczący komisji przetargowej w
PGNiG, która wybrała tę spółkę, odszedł z pracy.
Formalnie na własną prośbę. Od tego jednak nie zniknął
niedobór gazu dla Polski.
W związku z niedoborem szef PGNiG Marek Kossowski
wystąpił do rządu o zezwolenie na zakup gazu bez
przetargu. Rząd się zgodził. Mając to upoważnienie
Franciszek Krok, wiceprezes PGNiG, podpisał umowę na
dostawę gazu z Ukrainy... z węgierską spółką Eural Trans
Gas założoną przez trzech Rumunów i jednego Izraelczyka.
Krok pospiesznie podpisał w Budapeszcie kontrakt nie
sprawdzając, z kim to zawiera tę kosztowną umowę.
"Gazeta Wyborcza" opublikowała zaś informacje bardzo źle
świadczące o nowym dostawcy ukraińskiego
gazu. Powołując się na doniesienia zagranicznych mediów
red. Andrzej Kublik napisał, że spółka Eural Trans Gas
jest najprawdopodobniej kontrolowana przez rosyjską
mafię.
Reakcją na demaskatorską publikację "Wyborczej" była
seria kłamstw wygłoszonych publicznie zarówno przez
władze PGNiG, jak i przedstawicieli rządu. "Wyborcza"
wskazała np., że prezes PGNiG Marek Kossowski minął się
z prawdą informując publicznie, że spółka Eural Trans
Gas była sprawdzana przez renomowaną kancelarię White &
Case. Potwierdzamy: prezes mówił nieprawdę.
Teraz redakcja "NIE" ma dowody na to, że również
wiceminister skarbu Ignacy Bochenek wprowadził w błąd
"Wyborczą" mówiąc, że jego resort w ogóle nie był
informowany o węgierskim dostawcy gazu.
Dysponujemy kopią notatki, którą 22 października 2003
r., 6 dni przed parafowaniem budapeszteńskiego kontraktu
z Eural Trans Gasem, dostali m.in. Ignacy Bochenek i
jego szef minister skarbu Czyżewski. Na notatce jest
pieczątka potwierdzająca, że dokument wpłynął do resortu
skarbu. Co prawda notatka nie informuje wprost o tym, że
PGNiG chce parafować kontrakt ze spółką o mafijnych
powiązaniach, jednak istnienie tego dokumentu dowodzi,
że resort skarbu był co najmniej informowany o
pertraktacjach prowadzonych przez PGNiG. Minister
Czyżewski i wiceminister Bochenek zostali na czas
ostrzeżeni o tym, iż Kossowski godzi się na kupno gazu
po wygórowanej cenie. Już tylko to powinno było skłonić
panów ministrów do działania w trybie nadzoru. Niech
więc teraz nie wykręcają się sianem i rzekomą niewiedzą.
Ostatnie zdanie tej notatki, którą otrzymali ministrowie
Czyżewski i Bochenek, brzmi: przy planowanej ilości
zakupu 800 mln m sześciennych gazu korzyści, jakie
wynikać będą z lepszej oferty (od proponowanej przez
węgierską spółkę Eural TG – przyp. red. "NIE") wynosić
będą dla Polski około 8 milionów USD, a przy kupnie 2
mld m3 około 20 mln USD. Zatem już 22 października
resort skarbu był poinformowany, że są lepsze propozycje
od oferty Eural Trans Gasu, a PGNiG jest o krok od
decyzji o kupnie gazu po wygórowanych cenach.
"NIE" dysponuje wiarygodnymi informacjami, że sprawa
"spotowych", tj. natychmiastowych, dostaw ukraińskiego
gazu była dokładnie monitorowana przez Agencję
Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Oficerowie Agencji
dysponowali pełną wiedzą operacyjną na temat tego, co
się święci przy gazowym kontrakcie. Już we wrześniu tego
roku ABWera wiedziała, że do gry o dostawę gazu z
Ukrainy do Polski włącza się Eural Trans Gas. ABW
powinna zaś wiedzieć i uprzedzić o tym, że kontrahent
Polski jest powiązany z mafią.
Mamy mocne podstawy, aby przypuszczać, że ulubieniec
Leszka Millera, zastępca szefa ABW, płk Paweł Pruszyński
był uprzedzony o szykowanym przekręcie gazowym, dzięki
któremu do czyjeś prywatnej kieszeni będzie wpływać ok.
90 tys. dolarów dziennie! Kwota ta wynika z zawyżenia
ceny płaconej za gaz.
Tę wymuszoną "prowizję" sfinansują polscy klienci PGNiG,
odbiorcy gazu. Zagadką dla nas pozostaje kwestia,
dlaczego płk Pruszyński nic w tej sprawie nie zrobił.
Nie zastopował kontraktu!
Równie zastanawiające jest zachowanie prezesa PGNiG
Marka Kossowskiego. Podczas podpisywania kontraktu z
amerykańsko-ukraińską spółką Sinclair Kossowski był na
urlopie. Z kolei w październiku nie pojechał do
Budapesztu, aby parafować kontrakt z Eural Trans Gasem.
Zlecił to swemu zastępcy. Prezes PGNiG zachowuje się
tak, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
ukraiński gaz cuchnie korupcją. Jednocześnie sprawia
wrażenie, jakby bał się albo też nie miał dość siły, aby
zapobiec dziejącym się pod jego bokiem gigantycznym
machlojkom.
Pragnący zachować anonimowość wieloletni pracowik PGNiG
zinterpretował takie zachowanie Kossowskiego
następująco: albo prezes wziął dla siebie kasę od kogoś
z rosyjsko-ukraińskiej mafii, albo działa pod przymusem
kogoś wysoko ulokowanego w polskich sferach sfer
politycznych. Być może chodzi tu o lewą forsę na
kampanię wyborczą. Inaczej nie da się jego zachowania
wytłumaczyć.
W kręgach SLD na Śląsku mówią, że Kossowski to dobry i
uczciwy człowiek, sprawdzony działacz partyjny. Sądzi
się, że nie wziął kasy dla siebie. W ramach
dziennikarskiego śledztwa staramy się dociec, czyje
polecenia wykonywał. Jesteśmy bliscy rozwiązania
zagadki. Zanim jednak napiszemy po nazwisku, musimy mieć
niepodważalne dowody winy.
* * *
Afera z kontraktem parafowanym z Eural Trans Gasem
polega nie tylko na tym, że jest to firma prawdopodobnie
powiązana ze światem przestępczym. Skandalem jest cena,
którą Polska ma płacić za dostarczany gaz. Eural Trans
Gas liczy sobie o około 10 dolarów drożej za 100 metrów
sześciennych, niż oferowały w przetargu sierpniowym inne
spółki polskie i ukraińskie. Nawet dziś zarówno
Bartimpex, jak i spółka ALC mogłyby sprzedać PGNiG gaz
po cenie niższej od wyznaczonej przez Eural Trans Gas.
Jeśli rząd nie unieważni budapeszteńskiego kontraktu,
Najjaśniejsza zapłaci "kontrybucję Kossowskiego" w
kwocie ponad 20 milionów dolarów. To więcej, niż od
Michnika żądał Rywin za ustawę.
Ostrzegaliśmy wcześniej, że za progiem jest afera
korupcyjna o skali nieporównanie większej od tzw. afery
Rywina. Potwierdziło się co do joty! A chodzi o kontrakt
na setki milionów dolarów.
Alarmowaliśmy w "NIE" nr 34/2003 ("Polska idzie w gaz"),
że amerykańsko-ukraińska spółka Sinclair wybrana przez
PGNiG w szemranym przetargu na dostawę gazu z Ukrainy za
ok. 200 mln dolarów nie wywiąże się z kontraktu i nie
dostarczy gazu do Polski.
Tak się stało. Sinclair nie wywiązała się z umowy.
Stefan Ostrowski, przewodniczący komisji przetargowej w
PGNiG, która wybrała tę spółkę, odszedł z pracy.
Formalnie na własną prośbę. Od tego jednak nie zniknął
niedobór gazu dla Polski.
W związku z niedoborem szef PGNiG Marek Kossowski
wystąpił do rządu o zezwolenie na zakup gazu bez
przetargu. Rząd się zgodził. Mając to upoważnienie
Franciszek Krok, wiceprezes PGNiG, podpisał umowę na
dostawę gazu z Ukrainy... z węgierską spółką Eural Trans
Gas założoną przez trzech Rumunów i jednego Izraelczyka.
Krok pospiesznie podpisał w Budapeszcie kontrakt nie
sprawdzając, z kim to zawiera tę kosztowną umowę.
"Gazeta Wyborcza" opublikowała zaś informacje bardzo źle
świadczące o nowym dostawcy ukraińskiego
gazu. Powołując się na doniesienia zagranicznych mediów
red. Andrzej Kublik napisał, że spółka Eural Trans Gas
jest najprawdopodobniej kontrolowana przez rosyjską
mafię.
Reakcją na demaskatorską publikację "Wyborczej" była
seria kłamstw wygłoszonych publicznie zarówno przez
władze PGNiG, jak i przedstawicieli rządu. "Wyborcza"
wskazała np., że prezes PGNiG Marek Kossowski minął się
z prawdą informując publicznie, że spółka Eural Trans
Gas była sprawdzana przez renomowaną kancelarię White &
Case. Potwierdzamy: prezes mówił nieprawdę.
Teraz redakcja "NIE" ma dowody na to, że również
wiceminister skarbu Ignacy Bochenek wprowadził w błąd
"Wyborczą" mówiąc, że jego resort w ogóle nie był
informowany o węgierskim dostawcy gazu.
Dysponujemy kopią notatki, którą 22 października 2003
r., 6 dni przed parafowaniem budapeszteńskiego kontraktu
z Eural Trans Gasem, dostali m.in. Ignacy Bochenek i
jego szef minister skarbu Czyżewski. Na notatce jest
pieczątka potwierdzająca, że dokument wpłynął do resortu
skarbu. Co prawda notatka nie informuje wprost o tym, że
PGNiG chce parafować kontrakt ze spółką o mafijnych
powiązaniach, jednak istnienie tego dokumentu dowodzi,
że resort skarbu był co najmniej informowany o
pertraktacjach prowadzonych przez PGNiG. Minister
Czyżewski i wiceminister Bochenek zostali na czas
ostrzeżeni o tym, iż Kossowski godzi się na kupno gazu
po wygórowanej cenie. Już tylko to powinno było skłonić
panów ministrów do działania w trybie nadzoru. Niech
więc teraz nie wykręcają się sianem i rzekomą niewiedzą.
Ostatnie zdanie tej notatki, którą otrzymali ministrowie
Czyżewski i Bochenek, brzmi: przy planowanej ilości
zakupu 800 mln m sześciennych gazu korzyści, jakie
wynikać będą z lepszej oferty (od proponowanej przez
węgierską spółkę Eural TG – przyp. red. "NIE") wynosić
będą dla Polski około 8 milionów USD, a przy kupnie 2
mld m3 około 20 mln USD. Zatem już 22 października
resort skarbu był poinformowany, że są lepsze propozycje
od oferty Eural Trans Gasu, a PGNiG jest o krok od
decyzji o kupnie gazu po wygórowanych cenach.
"NIE" dysponuje wiarygodnymi informacjami, że sprawa
"spotowych", tj. natychmiastowych, dostaw ukraińskiego
gazu była dokładnie monitorowana przez Agencję
Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Oficerowie Agencji
dysponowali pełną wiedzą operacyjną na temat tego, co
się święci przy gazowym kontrakcie. Już we wrześniu tego
roku ABWera wiedziała, że do gry o dostawę gazu z
Ukrainy do Polski włącza się Eural Trans Gas. ABW
powinna zaś wiedzieć i uprzedzić o tym, że kontrahent
Polski jest powiązany z mafią.
Mamy mocne podstawy, aby przypuszczać, że ulubieniec
Leszka Millera, zastępca szefa ABW, płk Paweł Pruszyński
był uprzedzony o szykowanym przekręcie gazowym, dzięki
któremu do czyjeś prywatnej kieszeni będzie wpływać ok.
90 tys. dolarów dziennie! Kwota ta wynika z zawyżenia
ceny płaconej za gaz.
Tę wymuszoną "prowizję" sfinansują polscy klienci PGNiG,
odbiorcy gazu. Zagadką dla nas pozostaje kwestia,
dlaczego płk Pruszyński nic w tej sprawie nie zrobił.
Nie zastopował kontraktu!
Równie zastanawiające jest zachowanie prezesa PGNiG
Marka Kossowskiego. Podczas podpisywania kontraktu z
amerykańsko-ukraińską spółką Sinclair Kossowski był na
urlopie. Z kolei w październiku nie pojechał do
Budapesztu, aby parafować kontrakt z Eural Trans Gasem.
Zlecił to swemu zastępcy. Prezes PGNiG zachowuje się
tak, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
ukraiński gaz cuchnie korupcją. Jednocześnie sprawia
wrażenie, jakby bał się albo też nie miał dość siły, aby
zapobiec dziejącym się pod jego bokiem gigantycznym
machlojkom.
Pragnący zachować anonimowość wieloletni pracowik PGNiG
zinterpretował takie zachowanie Kossowskiego
następująco: albo prezes wziął dla siebie kasę od kogoś
z rosyjsko-ukraińskiej mafii, albo działa pod przymusem
kogoś wysoko ulokowanego w polskich sferach sfer
politycznych. Być może chodzi tu o lewą forsę na
kampanię wyborczą. Inaczej nie da się jego zachowania
wytłumaczyć.
W kręgach SLD na Śląsku mówią, że Kossowski to dobry i
uczciwy człowiek, sprawdzony działacz partyjny. Sądzi
się, że nie wziął kasy dla siebie. W ramach
dziennikarskiego śledztwa staramy się dociec, czyje
polecenia wykonywał. Jesteśmy bliscy rozwiązania
zagadki. Zanim jednak napiszemy po nazwisku, musimy mieć
niepodważalne dowody winy.
* * *
Afera z kontraktem parafowanym z Eural Trans Gasem
polega nie tylko na tym, że jest to firma prawdopodobnie
powiązana ze światem przestępczym. Skandalem jest cena,
którą Polska ma płacić za dostarczany gaz. Eural Trans
Gas liczy sobie o około 10 dolarów drożej za 100 metrów
sześciennych, niż oferowały w przetargu sierpniowym inne
spółki polskie i ukraińskie. Nawet dziś zarówno
Bartimpex, jak i spółka ALC mogłyby sprzedać PGNiG gaz
po cenie niższej od wyznaczonej przez Eural Trans Gas.
Jeśli rząd nie unieważni budapeszteńskiego kontraktu,
Najjaśniejsza zapłaci "kontrybucję Kossowskiego" w
kwocie ponad 20 milionów dolarów. To więcej, niż od
Michnika żądał Rywin za ustawę.
Paweł Pruszyński
Ustawa o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW)
narzuca cywilną kontrolę jej pracy. Oznacza to, że
na jej czele musi stać cywil (obecnie Andrzej
Barcikowski). Faktyczną władzę sprawują jednak
zawodowcy, na czele których stoi zastępca
Barcikowskiego łodzianin Paweł Pruszyński. Nie
chciał go w swoim resorcie Zbigniew Siemiątkowski
(szef AW), nie chciał Barcikowski. Wepchnął go do
nowych struktur Leszek Miller.
50-letni Paweł Pruszyński (ksywa Prusz) pochodzi z
zacnej bezpieczniackiej rodziny (matka w MO i MSW,
ojciec z Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, brat z
wywiadu SB). Paweł kontynuuje tradycję rodzinną. W
latach 1975–77 służył w Wojskach Ochrony
Pogranicza. Po wojsku trafił do SB. W latach
1980–83 studiował w Wyższej Szkole Oficerskiej SB
im. F. Dzierżyńskiego w Legionowie. Cały czas
pozostaje w SB. Po weryfikacji współtworzy
delegaturę UOP. W 1991 r. zostaje zastępcą szefa
delegatury. Zajmuje się m.in. przewerbowywaniem
starej agentury SB. Po wygranych przez lewicę
wyborach (1994 r.) pełni obowiązki szefa łódzkiej
delegatury UOP. Jej szefem zostaje w 1995 r.
Jesienią 1996 r. zostaje przedstawiony L.
Millerowi i Z. Siemiątkowskiemu – to punkt zwrotny
jego kariery. Rok później jest już świetnie
zainstalowany na dworze Millera. W 1998 r.
odchodzi ze służb i zajmuje się biznesem, zostaje
radnym Sejmiku Wojewódzkiego, wstępuje do SLD. Na
przełomie lipca i sierpnia 2002 r. zostaje
wiceszefem ABW.
R
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Adoracja dla biznesmenów
Warszawska parafia św. Andrzeja Apostoła z Chłodnej ma
propozycję duchową dla biznesmenów z pobliskich
biurowców: adoracja Najświętszego Sakramentu w porze
lunchu. Zdaniem proboszcza parafii biznesmeni często
stają przed trud-nymi wyborami moralnymi, np. pokusą
nieuczciwych transakcji.
Dlatego zamiast obiadu mogą przyjść do kościoła i
podzielić się swymi dylematami z Panem Bogiem. Ksiądz
chyba wie dużo o polskim biznesie, bo oprócz adoracji
Najświętszego Sakramentu gwarantuje biznesmenom
natychmiastowe skorzystanie z sakramentu pokuty.
2 lata za gwałt
Na 2 lata więzienia z zawieszeniem na 5 lat skazał Sąd
Rejonowy w Tomaszowie Lubelskim księdza, który zgwałcił
jednego obywatela tego miasta płci męskiej. Do kary za
gwałt w połączeniu z uszkodzeniem ciała dołożył karę 6
miesięcy pozbawienia wolności za groźby pod adresem
poszkodowanego. Wielebny próbował pogróżkami nakłonić
ofiarę owych ekscesów do wycofania skargi. Całość kary
sąd zawiesił. Uzasadnienie wyroku utajniono. Prokurator
najprawdopodobniej złoży apelację. Przypomnijmy, że na
początku tego roku 60-letni mieszkaniec Tomaszowa
Lubelskiego poskarżył się policji, że został zgwał-cony
przez księdza. Wyrok za gwałt w zawieszeniu to rzadkość,
którą można jedynie wytłumaczyć unoszącym się w sądach
boskim miłosierdziem, jakim w Pomrocznej otaczani są
katoliccy księża.
2 patyki za jazdę po pijaku
Podobnym arcychrześcijańskim miłosierdziem wykazał się
Wojskowy Sąd Okręgowy w Poznaniu, który sądził
księdza komandora porucznika Mariana W., kapelana
szpitala Marynarki Wojennej w Gdyni, za – przypomnijmy –
spowodowanie wypadku samochodowego w centrum Sopotu.
Ksiądz miał 2,77 promila we krwi. Dostał 2 lata zakazu
prowadzenia pojazdów i 2 tys. zł grzywny. By nie była
ona dotkliwa – zawieszono ją na rok. Proces księdza był
utajniony, nie wiadomo więc, czym kierował się sąd,
który tak łagodnie potraktował księdza.
Katomistrzostwa piłkarzy
W Krakowie odbyły się Mistrzostwa Małopolski
Parafialnych Klubów Piłkarskich. Na boisku rywalizowały
m.in. Święta Rodzina Kraków, Ministrant Nawojowa Góra,
Quo Vadis Kraków, PKS Faustyna, Święty
Józef Kalwaria Zebrzydowska.
Święty Mikołaj lepszy od Jana Pawła II
Bielscy radni podjęli historyczną decyzję o wzniesieniu
na placu przed katedrą pomnika świętego Mikołaja. Ze św.
Mikołajem konkurował J.P. 2. Wieść o przegranym
losowaniu w Radzie Miejskiej rzuciła pianę na usta
biskupowi Rakoczemu, który nazwał ją skandalem i
dopatrzył się w niej zwycięstwa ideologii nad wyglądem
miasta. Z kronikarskiego obowiązku należy wspomnieć, że
na placu, który ozdobi św. Mikołaj, stał przez wiele lat
pomnik wdzięczności Armii Radzieckiej. I wtedy wszyscy
byli szczęśliwi.
Proboszcz liczy
Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny
Częstochowskiej w Częstochowie kolportuje wśród
mieszkańców broszurę z informacjami, kto i ile dał na
ofiarę przez ostatnie 7 lat. Część parafian jest
oburzona. Niektórzy podejrzewają, że ksiądz złamał
ustawę o ochronie danych osobowych. To prawda. Ale
przewidzieli to katoliccy ustawodawcy. Generalny
inspektor ochrony danych osobowych nie ma uprawnień do
kontrolowania zbiorów danych wykorzystywanych przez
Kościół, jak również rozpatrywania skarg związanych z
ich przetwarzaniem. Kościół i związki wyznaniowe są
zwolnione z obowiązku zgłaszania swoich zbiorów do
Inspektoratu dla zarejestrowania. Ale co tam, gdzie
prawo nie stawia Kościoła ponad prawem, tam czyni to
praktyka.
Komornik w parafii
Parafia św. Mateusza w Dalikowie pod Poddębicami ma
zapłacić kilkunastoletniej Agnieszce 120 tys. zł
zadośćuczynienia i prawie 7 tys. zł odszkodowania za
obrażenia, jakich doznała na parafialnym cmentarzu. Pięć
lat temu na dziewczynkę spadł tam konar drzewa.
Dodatkowo parafia ma płacić jej dożywotnio 1450 zł
miesięcznej renty. Wyrok w tej sprawie podtrzymał łódzki
Sąd Apelacyjny. Pełnomocniczka nastolatki zapowiada
skierowanie sprawy do komornika, bo, jak twierdzi,
parafia nie chce dobrowolnie zapłacić odszkodowania. Ma
rację: niech Anioł Stróż buli, skoro zaspał.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gdzie się umartwia biskup
Czy w pałacu będzie sala balowa, aby fluorescencja
wirował w walcu?
Krzeszów na południe od Kamiennej Góry to mała wioska, o
której nikt by nie słyszał, gdyby nie wielki kompleks
dawnego opactwa cystersów. Dwa wielkie kościoły, równie
okazały klasztor, pałac opatów i zabudowania gospodarcze
oddziela od plebsu masywny kamienny mur z bramą
wjazdową.
W czasach świetności – pięć wieków temu – krzeszowscy
braciszkowie zarządzali obszarem o powierzchni ponad 300
kmkw., byli właścicielami 40 wsi i 2 miast, a także
panami życia i śmierci poddanych. W 1427 roku na
przykład jeden z opatów, kierowany chrześcijańskim
miłosierdziem, kazał spalić żywcem trzech wieśniaków
podejrzewanych o konszachty z husytami. Teraz czarni
(dokładniej czarno-biali, bo takie habity noszą
cystersi) też nie mają źle, choć wieśniaków palić już
nie mogą.
Na remont kompleksu przez lata szły wielkie pieniądze z
Ministerstwa Kultury, choć braciszkom nieźle się
powodzi. Szmal ciągną m.in. z odpustów. Krzeszów jest
bowiem znaną miejscowością pielgrzymkową, zwłaszcza od
czasu, gdy papa uwieńczył złotą koroną malutki obraz
Madonny z Dzieciątkiem. Ponadto mnisi świadczą
kompleksowe usługi dla turystów, włącznie z gustownym
karawanem. Handlują książkami oraz dewocjonaliami,
oczywiście bez płacenia podatku dochodowego.
Braciszków jest czterech, bo jeszcze w 1810 r. mądre
władze Prus w ramach sekularyzacji kościelnych majątków
rozgoniły mnichów w czorty, a opactwo nie zostało
później reaktywowane. Ci czterej pilnują około
trzydziestu benedyktynek. Złe komusze władze PRL
pozwoliły bowiem w 1946 r. na osiedlenie się w
krzeszowskim klasztorze zakonnic ze Lwowa. Wypada
średnio cztery i pół siostrzyczki do upilnowania na
mnicha.
Miejscowe owieczki wkurwiają poczynania w cysterskim
klasztorze ekscelencji ordynariusza diecezji legnickiej,
biskupa Tadeusza Rybaka. Niewtajemniczonych informujemy,
że słowo excellentia po łacinie znaczy doskonałość.
Dokładnie naprzeciwko opactwa stoi mocno przeszklona
knajpa. Dobrze z niej widać dwa budynki, których losy
ilustrują historię stosunków państwo–Kościół. Pierwszy
to stojąca tuż za klasztornym murem dawna oberża. W
epoce socrealizmu mieścił się tu geesowski hotel
"Radocha", a na parterze knajpa "Willmannowa Pokusa".
Nazwa nawiązuje do barokowego malarza Michaela
Willmanna, któremu opat zlecił wykonanie fresków.
Artycha zaś wymykał się do oberży i zalewał w trupa. W
końcu szef cystersów kazał malarza zamknąć w klasztorze
i nie dawał wina. Willmann z zemsty namalował na
sklepieniu opata jako jednego z męczenników zarżniętego
piłą, a siebie – jako właściciela gospody, który
odmawia noclegu Świętej Rodzinie.
Za komuny knajpa słynęła z balang, na które przybywali
ludziska nawet z ościennych województw. Na dancingi bez
gajera, krawata i sutej łapówki nie wpuszczano. Babcia
klozetowa za napiwki kupiła wnukom mieszkanie. Słynna
była biała kiełbasa po cystersku, gotowana w piwie i
czerwonym winie. Potem przyszło nowe, kopalnie
zlikwidowano, padły PGR-y, okoliczne fabryki i tartaki.
Knajpę zamknięto. Niedawno budynek za gruby szmal kupił
nowy właściciel.
– Sprzedał dom, samochód i to wziął – komentują w
"akwarium". – Na pewno wtopił. W środku grzyb gruby na
dwa palce. Konserwator zabytków nie pozwolił mu
przerobić poddasza na pokoje. Weźmie wielki kredyt,
wyremontuje, a ludzie i tak nie mają forsy.
Z forsą, grzybem i konserwatorem nie ma problemów
właściciel stojącego opodal budynku. Wielki,
4-kondygnacyjny gmach z podwójnym poddaszem to dawny
pałac opatów. Od kilku lat właścicielem budynku jest
kuria biskupia w Legnicy. Kuria – formalnie, bo tak
naprawdę pałac upatrzył sobie
na prywatną siedzibę biskup Tadeusz Rybak. Budynek
obecnie nie znajduje się na terenie opactwa, gdyż po
sekularyzacji dóbr kościelnych obiekt został oddzielony
murem od reszty kompleksu. Władze Prus urządziły w nim
nadleśnictwo. Po roku 1945 w dawnej siebie opatów
zamieszkało kilka rodzin zwykłych obywateli rozkoszując
się zajebistym nadmetrażem. Idylla trwała do połowy lat
80., kiedy to na fali odnowy w stosunkach
państwowo-kościelnych o pałac upomniała się krzeszowska
parafia. Czarni dostali, co chcieli, a lokatorów
stopniowo wykwaterowano na koszt państwa.
Na koszt państwa też przeprowadzono gruntowny remont
budynku, bo nagle przypomniano sobie, że jest zabytkowy.
Wymiana więźby dachowej, nowe dachówki, tynki, rynny,
nowa instalacja przeciwwilgociowa – za to wszystko
zapłaciło Ministerstwo Kultury i Sztuki, z forsy
pochodzącej od
podatników.
W roku 1994 pałac zapragnął posiąść legnicki biskup
Rybak. Umyślił sobie urządzić tu letnią rezydencję. Z
dala od zgiełku zatłoczonej Legnicy, gdzie przez kilka
lat, nakładem wielkich kosztów, adaptowano na kuriewną
siedzibę dawny Dom Oficera Armii Radzieckiej. Biskup
Rybak godnie zastąpił w nim jako lokator tow. generała
Dubynina.
Dalszy remont krzeszowskiego domu opata nadal był w
znacznym stopniu finansowany ze źródeł państwowych,
głównie poprzez działającą przy Ministerstwie Kultury i
Dziedzictwa agendę dofinansowującą renowacje obiektów
sakralnych.
Duży szmal bezpośrednio z ministerstwa poszedł też na
remont obu kościołów i innych budowli opactwa. Różnica
jest jednak taka, że kościoły i reszta kompleksu są
dostępne dla zwiedzających, a do pałacu nawet mysz
kościelna się nie wśliźnie. Obiekt prywatny, wstęp
wzbroniony! Kolejni awuesowscy ministrowie dawali, jak
leci. W tym samym czasie w okolicy zawaliły się trzy nie
użytkowane, zabytkowe kościoły protestanckie, bo gmin,
na których terenie stały, nie stać było na remont.
Renowację cennych kamiennych detali architektonicznych,
w tym obramień okiennych i portali pałacu letniego,
sfinansowała Fundacja Niemiecko-Polska. Jej działacze
nie byli świadomi, że przy okazji sponsorują biskupie
marzenie o własnym pałacu.
Do świetności opactwa i biskupiej siedziby gęsto
dokładali się też wierni. Do czasu, bo megalomania i
brak taktu kolejnych proboszczów oraz ekscelencji
doprowadziły do buntu miejscowych.
– Jeden z proboszczów powiedział, że obrazy ze stacji
drogi krzyżowej wymagają natychmiastowej renowacji.
Obrazy zostały zapakowane i gdzieś wywiezione – opowiada
pan Staszek. – Ale większość z nich już tam nie wróciła.
Nie wiemy, co się z nimi stało, ale na ten cel
rzucaliśmy na tacę.
Pan Józek – wiekowy już krzeszowianin – opowiada, jak
następny proboszcz go przechytrzył.
– Załatwiłem mu na lewo czternaście świerkowych bali, na
strop w kościele
jak mi mówił – wspomina.
– Proboszcz obiecał forsę. Gdy mu drewno przywiozłem,
zatrzasnął mi drzwi plebanii przed nosem. Ani Bóg
zapłać, ani nawet na flaszkę nie dał.
Biskup też nie był lepszy. Za każdym razem, gdy
przyjeżdżał, gromko wołał o pieniądze na remont
kościołów. Potem okazywało się, że dla parafii nie
zostawiał ani grosza, wszystko zabierał do Legnicy. W
sierpniu 2001 r., po odpuście, kiedy do bryki Rybaka
trafił wór wypełniony szmalem, wierni zakręcili śrubami
bramę wyjazdową z dziedzińca przed pałacem opata.
Najchętniej przywiązaliby biskupa do stojącego obok
starego pręgierza, bo rozeszła się wieść, że bepe doi
biedne owieczki, chociaż KGHM Polska Miedź S.A. podpisał
z przewielebnym umowę, na mocy której do 2003 r. co
miesiąc będzie bulić mu 50 tys. zł. Na – jak głosi umowa
– działalność charytatywną i związaną z ochroną zabytków
(...) uwzględniając obowiązki moralne wobec społeczności
lokalnej (pisaliśmy o tej umowie w "NIE" nr 9/2002).
Biskup Rybak chciałby też pozbyć się kilku rodzin, które
mieszkają w przyległym do pałacu budynku. Zażądał od
władz samorządowych, żeby wykwaterowały uciążliwców i
załatwiły im nowe lokum, oczywiście na koszt gminy.
Biskupa wkurza, że do jego ślicznego, odpierdolonego na
cacy pałacu przylgnęła taka szara, szpetna chałupa.
Gmina nie ma lokali ani szmalu, bo nikt nie chce dać
choć na część wydatków. Biskup też nie może dać. Sporo
kosztowały też sprowadzone z Austrii kryształowe,
pozłacane żyrandole.
Najpóźniej w czerwcu 2002 r. biskup umyślił zakończyć
prace, dokonać uroczystego pokropku i wprowadzić się na
pokoje. Będzie jubel, aż echo pójdzie po okolicy. Zjawi
się zastęp czerwonych beretów, przybędzie niechybnie
druh serdeczny biskupa, feldkurat Głódź, który ukochał
podsudeckie bory, a także niejedną godzinę spędził z
bepe Rybakiem na pobożnych medytacjach. Pewnie dlatego
kuria chciała zakupić kilkanaście hektarów lasu w
okolicy.
Jest tylko jeden mały problem. Parę lat temu grono
lokalnych patriotów wymyśliło, żeby krzeszowski kompleks
został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa
Kulturowego UNESCO. Przyklasnął temu pomysłowi
wojewódzki konserwator zabytków i spece z ministerstwa.
Rozmowy są bardzo zaawansowane i prestiżowy wpis mógłby
zostać dokonany już pod koniec tego roku. Warunkiem jest
pełna renowacja kompleksu, udostępnienie go turystom i
przywrócenie pierwotnego stanu. Niestety, wola biskupa
staje tym planom okoniem.
Wara od pałacu turystom, jak też innym chamom z
Pomrocznej i zagranicy. Biskup ma przecież plany: w
pobliżu chciałby założyć stawy hodowlane, bo kocha
rybkę, a w niedalekiej miejscowości o wdzięcznej nazwie
Betlejem chce otworzyć rozlewnię wód mineralnych.
Ponadto należałoby rozebrać ów XIX-wieczny mur
oddzielający dawną opacką siedzibę od reszty kompleksu.
Biskup jednak ani myśli połączyć wypielęgnowanych
trawników z terenem opactwa, po którym do woli hulają
pielgrzymi i inne barachło.
A co z biskupimi brykami? Wzniesione niemałym kosztem
garaże kazał niedawno rozebrać – jako samowolkę –
powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. Miejscowa
prawica chciała go za to zdjąć ze stołka, a biskup aż
spurpurowiał z emocji. Bryki jednak gdzieś stanąć muszą,
a bepe uparł się, że w bezpośredniej bliskości
rezydencji. Ci z UNESCO też są uparci i skandal gotowy.
Jeśli krzeszowski kompleks raz wypadnie z listy, to na
długie lata. Trzeba zaś wyjaśnić, że w UNESCO modły nie
skutkują.
Fot. JACEK KUNIKOWSKI
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Żałosne elity
Za czasów komuny krążyło po Polsce nagranie
magnetofonowe kabaretowego skeczu. Jakiś obywatel,
parodiując przemówienie Władysława Gomułki, informował:
"Bohaterski naród radziecki, w ramach braterskiej pomocy
i internacjonalistycznej przyjaźni, przekazał narodowi
polskiemu sto tysięcy par butów (tutaj następowała
kilkusekundowa przerwa)... do podzelowania". Przypominam
kabaretowy numer sprzed kilkudziesięciu lat, gdyż po
niewielkiej modyfikacji trafnie opisuje on nasze obecne
stosunki z innym Wielkim Bratem – USA.
"Bohaterski naród amerykański w ramach braterskiej
pomocy i kapitalistycznej przyjaźni przekazał narodowi
polskiemu 5 (słownie: pięć) samolotów transportowych...
do naprawy".
W czasach gdy rolę Wielkiego Brata odgrywał ZSRR, "dary"
w postaci butów do podzelowania musiały być przez nas
przyjmowane, choć jako państwo wychodziliśmy na tym jak
Zabłocki na mydle. Wasalny rząd i zniewolone przez
komuchów społeczeństwo nie miały "w tym temacie" nic do
powiedzenia!
W RP 3 mamy ponoć demokrację, jesteśmy państwem
suwerennym, a buty do podzelowania, jak przyjmowaliśmy,
tak przyjmujemy, tyle że od innego "dobrodzieja".
Polskie elity ukształtowane mentalnie w mrocznych
czasach komunizmu nie potrafią zrozumieć, że polityka
międzynarodowa to gra egoistycznych narodowych
interesów, w której każda strona walczy do upadłego o
swoje, i żadne sentymenty czy historyczne zasługi nie są
brane pod uwagę! Jeśli nie potrafi się grać w te karty,
to wychodzi się na żałosnego jelenia, którym inni
pogardzają! Dobrym tego przykładem jest interwencja USA
w Iraku.
Z punktu widzenia ekonomicznych interesów amerykańskich
najazd na Irak okaże się zapewne dobrym interesem, gdyż
umożliwił jankesom kontrolę nad największymi na świecie
zasobami ropy naftowej. Jaki jednak interes w
przyłączeniu się do agresji ma Polska? Pytanie takie
należało postawić przed podjęciem decyzji o naszym
udziale w napaści na Irak. Należało negocjować z rządem
USA warunki naszego udziału w "misji", w tym skalę
naszych korzyści. Tak uczyniła Turcja. Tylko za
udzielenie zgody na korzystanie przez samoloty
amerykańskie z tureckiej przestrzeni powietrznej
wynegocjowała ona "odszkodowanie" w wysokości... pięciu
miliardów dolarów!
Czy kogokolwiek na świecie oburzył targ, którego dobiła
Turcja z USA? Nikogo! Takie reguły obowiązują w świecie
polityki: coś za coś. Wie o tym każda doświadczona
prostytutka: najpierw kasa w uzgodnionej wysokości, a
później przyjemność, nigdy odwrotnie! Polskie
postkomusze elity rządzące chcą się kurwić, ale są w tym
fachu żałosnymi nieudacznikami. Najpierw nadstawili
tyłka, którym Wielki Brat nie pogardził (ale po użyciu
kopnął), później zaś wyruszyli za ocean, by coś za
przysługę ugrać. I ugrali! Pięć zezłomowanych,
trzydziestoletnich samolotów transportowych... do
wyremontowania oraz obietnicę zawracania Polaków do
domów nie z lotnisk USA, tylko już w Warszawie.
Naiwność i głupota polskich elit i społeczeństwa jest
porażająca. Dajemy się rolować i kopać po tyłku każdemu,
kto tylko ma na to ochotę. Co najgorsze, każda taka
kolejna lekcja niczego nas nie uczy. Przed szkodą i po
szkodzie głupi. Zawsze i od wieków.
Anthony Pietraszko
(e-mail do wiadomości redakcji)
Sprostowanie
Prostujemy, bo nie jest prawdziwa, informację o
zatrzymaniu pod zarzutem korupcji pana Jana Kubika,
byłego wiceministra finansów. Przepraszamy za tę
pożałowania godną pomyłkę.
Redakcja
"Powidz, że mnie kochasz"
Szanowny Panie Redaktorze
Uprzejmie informuję, że w związku z artykułem w
tygodniku "NIE" nr 9/2004 z 26 lutego 2004 roku "Powidz,
że mnie kochasz" Komendant Główny Żandarmerii Wojskowej
polecił w tej sprawie przeprowadzić postępowanie
wyjaśniające, o wynikach którego zostanie Pan Redaktor
powiadomiony.
Równocześnie, w tym samym numerze "NIE" ukazał się
artykuł pt. "Generałowicz" i w świetle opisywanych tam
zdarzeń Oddział Żandarmerii Wojskowej w Poznaniu
przeprowadzi postępowanie sprawdzające.
Z żandarmskim pozdrowieniem.
Rzecznik Prasowy płk Edward Jaroszuk
"Poseł człekokształtny"
Zacznijmy od tego, że zarówno zasiłek, jak i jałmużna
wypłacana na łapę bezrobotnego to nie 500, lecz
naj-częściej niecałe 430 zetów. A poza tym, czy z tych
pięciu setek zapłacone zostaną rachunki za prąd, wodę i
gaz nabite przez panów posłów przy pitraszeniu strawy
przez miesiąc. Głupie pytanie – nieprawdaż? Wszak
panowie showmani nie podpierdolą owych dóbr cywilizacji,
tak jak to czyni rzesza ludności zbędnej. Oni mają dojny
elektorat, który w poczuciu integracji z dobrodziejami,
wybeceluje szmal nie tylko na takie duperele.
Alleluja i do przodu – poselska wasza mać. Ukłony z
wałbrzyskich biedaszybów.
WaSz
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Z burdelu do rządu"
Po przeczytaniu felietonu Jerzego Urbana ("NIE" nr
9/2004) nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się z
większością tez zaprezentowanych przez autora. No może
oprócz faktu, że noszę ciemne marynarki i palę papierosy
(wódka i cała reszta może być).
Faktem jest, że szczytny pomysł legalizacji prostytucji
wydawać się może mocno spóźniony i trąci fałszem. Tym
większym, że jak dotąd sprzeciwiali mu się politycy z
prawa i lewa (fakt, z prawa bardziej), ale przecież
polityka to branża, gdzie kurewstwo kwitnie na potęgę, a
hipokryzja jest normą.
Być może trzeba było 10 proc. poparcia, żeby przypomnieć
sobie swój własny program sprzed 2 lat (nt.
liberalizacji różnych dziedzin życia). Jednak 2 lata
temu na samą wzmiankę o tym pomyśle podnosił się rwetes,
że jeszcze nie pora, bo referendum, bo papież, bo co
ludzie powiedzą.
Nasza więdnąca partia dopiero stojąc nad grobem
pozwoliła na powstanie jednej młodzieżówki, cóż więc,
panie i panowie, wzięliśmy się do roboty, może zostaną
po nas jakieś miłe wspomnienia, a może jak w roku 2024
zostanę wicepremierem i ministrem edukacji, zaproponuję
karnety zniżkowe dla studentów i emerytów chcących
odwiedzić agencję towarzyską.
Co do intencji, to zapewniam, że szczerze i nieugięcie
będziemy walczyć o legalny burdel dla każdego, nawet jak
naszym starszym towarzyszom sił nie stanie. Mamy tylko
nadzieję, że towarzysze kierujący tym interesem
przemyślą to przed nadchodzącą konwencją i wyciągną
wnioski na przyszłość, kiwanie wyborców kończy się
bowiem smętnie, czego dowodem jest oszałamiające
poparcie dla SLD i może nam nie pomóc nawet rzucanie
jajkami w Kaczora (o narobieniu przed Kancelarią
Premiera nie mówiąc, chociaż ten pomysł jest wart
rozważenia).
Wojciech Kaźmierczak
wiceprzewodniczący FMS
"O człowieku, który się szefom nie kłaniał"
Przeczytałem odpowiedź pana płk. rez. Kazimierza S. na
artykuł pt. "O żołnierzu, który się szefom nie kłaniał"
i wkurzyłem się. Może pan pułkownik napisałby coś o
swojej działalności służbowej i pozasłużbowej w opisanym
Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych i Logistyki w Poznaniu?
Jest wiele spraw, które nie zostały opisane przez red.
Mikołajczyka, a nawet nie wyszły na światło dzienne, a
które dotyczą CSWLiL i nijak się mają do mjr. Kołcza,
którego szanuję jako dobrego oficera WP, niekłaniającego
się szefom, a robiącego swoje. Spraw, które nie powinny
ujść uwadze w związku z restrukturyzacją armii, byśmy
wszyscy byli dumni ze służby w Wojsku Polskim, a do
czego tak dużo nam (niestety!) brakuje, gdy patrzymy na
naszych byłych przełożonych.
Chorąży
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Jego ulice, jego kamienice"
W zamieszczonym w 9 numerze "NIE" artykule, pan Henryk
Schulz opisuje – nieściśle i nieprecyzyjnie – historie
zakupu kamienicy przy ul. Foksal 15. Zauważa przy tym,
że była to transakcja legalna, choć pokrętna (jak
dodaje).
Całość przeprowadzonej przed dwoma laty transakcji, jak
również jeszcze nie zakończone wyprowadzenie lokatorów,
są absolutnie zgodne z prawem i obowiązującymi
przepisami. Pan Schulz pisze, że transakcja sprzedaży
miała na celu "ogranie" Miasta. Otóż nie. Jedynym celem
tej transakcji było wejście w posiadanie nieruchomości.
Pan Schulz wspomina również, iż była właścicielka czuje
się oszukana, chociaż zarobiła ponad milion złotych. Nie
oszukałem ani sprzedającej, ani Miasta, co jasno wynika
ze wszystkich dokumentów. Wbrew sugestiom p. Schulza,
wszystkie działania Miasta są zgodne z prawem, co jest
dokładnie udokumentowane. Nie jest prawdą, że Miasto
wysiedlając niewielką część najemców, w jakikolwiek
sposób "życzliwie" idzie mi na rękę. Miasto wywiązuje
się jedynie ze swoich ustawowych obowiązków.
Osobliwość tekstu p. Schulza polega na tym, że czytelnik
może domniemywać, iż moja wina polega na tym, że żyję.
Pisze bowiem, że to dobrze, że jestem zamożny, bo nie
muszę wchodzić w podejrzane interesy, ale źle, bo
urzędnik ze swojej pensji nie może kupić kamienicy. Pan
Schulz pisze również, że wprawdzie wszystko jest
legalne, ale jednakowoż oszukałem byłą właścicielkę, a
wraz z nią również Miasto.
Pan Schulz zauważa, że nie byłem związany z Prezydentem
Lechem Kaczyńskim (co zresztą w tym złego), ale
jednocześnie niepokoi go moja znajomość z Adamem
Michnikiem.
I jak się przed tym, Panie Redaktorze, obronić?
Najbardziej w tekście spodobał mi się tytuł. Tak jest!
Moje ulice, moje kamienice i mój nieustający podziw dla
inwencji językowej i dociekliwości publicystycznej p.
Henryka Schulza.
Michał Borowski
PS Gwoli prawdy: nie mieszkam i nie mam mieszkania w
Sztokholmie, nie jestem współwłaścicielem biura
architektonicznego w Warszawie, jestem zameldo-wany w
Warszawie, nie mam 54, tylko 53 lata i nigdy, choć
wynika to z artykułu, nie zamieniłem ani jednego słowa z
panem Henrykiem Schulzem.
Od autora: Kamienica przy Fok-sal 15 wyceniona była
przez rzeczoznawcę na 6 mln zł. Pan Borowski kupił ją
"okazyjnie" za ok. 3,2 mln zł – dzięki temu, iż wszedł w
porozumienie ze spadkobierczynią przedwojennych
właścicieli. Jadwiga I. mając prawo pierwokupu zaplaciła
miastu 2 mln 125 tys., a pan Borowski jej owe 3,2 mln
zł. To porozumienie określiłem jako "ogranie" władz
miasta, choć wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Bo to
strata dla miasta, choć każdy kupuje tanio, jeśli może i
wolno mu. Nie twierdzę, że pan Borowski oszukał
wspólniczkę w interesach, poinformowałem jedynie o jej
punkcie widzenia.
Obowiązująca uchwała Rady Dzielnicy Śródmieście z
11.03.97 r. (dot. budynku przy Foksal 15) zobowiązuje
nabywcę do zabezpieczenia praw lokatorów, tj.
dostarczenia im lokali zastępczych na swój koszt. Mimo
to miasto zapewniło dwa lokale socjalne z własnych
zasobów i stara się o wskazanie dalszych. Oceniłem to
jako wyjątkową "życzliwość" władz wobec głównego
architekta miasta.
W akcie notarialnym z 20.05.2002 r. (Rep. A Nr
1892/2002) kupna kamienicy przy Foksal figuruje
sztokholmski adres pana Borowskiego. W dokumencie
zaznaczono, iż Michał Borowski nie posiada polskich
numerów NIP i PESEL.
Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sąd blond
Coraz częściej sędziowski łańcuch dynda na kobiecej
szyi. Sieje to grozę wśród wszystkich, którzy w slipkach
noszą penisy, szczególnie jeśli kładą na nich ręce
swoich konkubin. Lepiej od razu strzelić sobie w łeb,
niż narazić się babom.
Sprawa banalna.
On – odrzucony kochanek, groźny i namolny.
Ona – zastraszona, zlękniona, walcząca o prawo do
własnego życia bez niego.
13 września 2002 r. on, czyli Piotr W., włamuje się do
jej mieszkania w Pruszkowie. Chwyta ją za gardło, po
czym po schodach wlecze na piętro. Rzuca na łóżko,
obnaża ją i siebie i próbuje gwałcić. Przeszkadza mu
dzwonek do drzwi. Ona, Beata K., idzie otworzyć, po czym
znika na pół godziny. W tym czasie Piotr W. grzebie w
jej rzeczach, wyciąga z szafki bieliznę, chowa ją w
swoje majtki, zabiera wspólne zdjęcia, które chowa pod
koszulę. I czeka. Policjanci zastają go na miejscu.
Skuwają kajdankami. Na wniosek prokuratury trafia do
aresztu tymczasowego, w którym przebywa 5 miesięcy. Po
areszcie ląduje w szpitalu psychiatrycznym w Tworkach na
sześciotygodniowej obserwacji. W pierwszej instancji
zostaje skazany na 2 lata pozbawienia wolności w
zawieszeniu na 5 lat.
Gwałt
Na rzekomy gwałt nie ma żadnych dowodów. Nie ma
poszarpanej odzieży, sińców czy uszkodzeń naskórka, nie
ma śladów w pochwie, wydzieliny, nie ma nawet w
mieszkaniu bałaganu świadczącego o tym, że ofiara się
bro-niła. Jest ekskluzywna bielizna, którą Piotr W.
wydał z własnej woli policjantom. Wziął ją – powiada –
jako dowód romansu Beaty K. z proboszczem z pewnej
łódzkiej parafii. Ten romans był jednym z powodów ich
kłótni.
Beata K. składa zeznania, które są w wielu miejscach
niespójne, sprzeczne, a nawet kłamliwe. Sąd tego nie
dostrzega. Oddala wnioski dowodowe Piotra W., który chce
dowieść swojej niewinności. Piotr W., absolwent
Zarządzania UW i Inżynierii Środowiska SGGW, z otwartym
przewodem doktorskim na UW, pracownik poważnych firm
zagranicznych, członek kilku rad nadzorczych, działacz
Partii Ludowo-Demokratycznej, za którego poręczenie
składa przewodniczący PLD poseł Roman Jagieliński, zdaje
się nie mieć prawa do obrony.
Obcy bliscy
Piotr W. uważa, że został wrobiony. Nie zgwałcił ani nie
usiłował gwałcić. Przyjechał do przyjaciółki, bo ta
umówiła się z nim poprzedniego dnia i nie przyszła.
Martwił się o jej zdrowie, bo miała depresję, brała
psychotropy i nadużywała alkoholu. Nie wyważał żadnych
drzwi, Beata go wpuściła. Znają się od 1993 r. Obydwoje
po rozwodzie. Przez 9 lat stanowili parę. Związek ich
był burzliwy i trudny. Rozstawali się i schodzili,
kłócili i godzili.
Beata K. zeznała, że nie utrzymywała z domniemanym
gwałcicielem kontaktów od 1999 r., kiedy to Piotr W.
wyrzucił ją z domu. Piotr przyznaje, że tak się stało po
tym, jak ubliżała i potłukła komputer jego synowi.
Przestali się widywać na 3 miesiące. Lecz gdy syn Piotra
wrócił do Niemiec, gdzie mieszka na stałe, ich znajomość
odżyła. Jest to istotne z dwóch powodów. Dla sądu ma
znaczenie, w jakich stosunkach byli Piotr i Beata w
momencie domniemanego gwałtu. Powinno też mieć znaczenie
to, czy Beata w zeznaniach mówi prawdę, czy kłamie.
Na dowód swoich racji Piotr W. chciał przedstawić
billingi telefonów komórkowych, z których wynika
niezbicie, że od października 2001 r. do lipca 2002 r.
Beata K. dzwoniła do niego 505 razy, czas rozmów wynosił
ponad 32 godziny, co daje średnio trzy rozmowy dziennie,
każda po około 4 minuty. Dosyć dużo tych konwersacji jak
na całkowicie zerwane kontakty. Sąd dowodu nie przyjął.
Świadkowie, których chciał powołać Piotr W.,
jednoznacznie twierdzą, że Piotr i Beata byli parą,
również po roku 1999. Wspólnie wyjeżdżali na wczasy,
nocowali u siebie nawzajem, razem odwiedzali przyjaciół.
Tego również sąd nie chciał wiedzieć.
Tytan nietknięty
Policjanci na miejscu nie stwierdzili żadnego
uszkodzenia zamka ani śladów po wyłamaniu drzwi. Jeden z
nich pamięta, iż poszkodowana mówiła, że sama otworzyła
drzwi, a Piotr W. wepchnął się do środka.
Według Beaty K. jej były konkubent owego feralnego dnia
wyłamał drzwi do mieszkania, które były zamknięte na
zamek typu Gerda Tytan ZX. Udało mu się to, gdyż – jak
twierdzi domniemana ofiara gwałtu – zamek był
przekręcony tylko na raz. Tymczasem instrukcja obsługi
tego zamka mówi wyraźnie, że od środka da się go zamknąć
wyłącznie na raz. Na dwa
razy można go zamknąć tylko z zewnątrz i wówczas
niemożliwe jest jego otwarcie od środka. Ta sprzeczność
jednak nie zastanawia sądu, który odrzuca dowód obrony w
postaci opinii producenta zamków Gerda.
Rewizja na zamówienie
W dzień po aresztowaniu Piotra W. policja wnioskowała do
prokuratury w Pruszkowie o wydanie nakazu przeszukania
domu oskarżonego. W piśmie funkcjonariusze zarzucają
Piotrowi W. nie gwałt, nie wtargnięcie do domu
ukochanej, lecz... kradzież przewodów elektrycznych, a
to w związku ze spra-wą przeciwko obywatelowi Bułgarii
Aynurowi Mustafie K. Prokuratura wniosek rozpatrzyła
pozytywnie.
Do rewizji nie doszło. Ponoć dlatego, że policjanci z
Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie mieszka oskarżony,
zażądali, by przeszukanie odbyło się w ich obecności.
Piotr W. żadnego Mustafy z Bułgarii nie zna, przewody
widział na słupach przy drodze, a cała akcja okazała się
zwykłą pomyłką komputerową. Tak przynajmniej tłumaczą
się pruszkowscy funkcjonariusze policji i prokuratura.
Nieoficjalnie gliniarze z Tomaszowa mówią, że to nie
pomyłka, tylko celowe działanie, które mogło mieć dla
Piotra W. bardzo groźne skutki, gdyby w trakcie szukania
„znaleziono” jakąś giwerę lub prochy.
Psycho tropy
Na wniosek sądu Piotra W. przebadał seksuolog. Nie byle
kto – sam prof. Zbigniew Lew-Starowicz. Jako biegły
sądowy stwierdził u badanego brak dewiacji seksualnych,
poziom libido w granicach normy wiekowej, a nawet
umiarkowane zaburzenia erekcji członka wynikające
najprawdopodobniej z zażywania leków na nadciśnienie.
Niestwierdzenie przez seksuologa zaburzeń u Piotra W.
nie wzruszyło sądu, który kazał podejrzanego o gwałt
obserwować w szpitalu psychiatrycznym. Przymusowe
wakacje trwały aż sześć tygodni. Już pierwszego dnia
lekarz oświadczył Piotrowi W.:
– Ten, co pana tu skierował, sam powinien się leczyć.
Opinia sądowo-psychiatryczna, którą wydali lekarze z
Tworek, jest jednoznaczna: Stwierdzamy, że Piotr W. nie
jest chory psychicznie ani upośledzony umysłowo. Nie
znajdujemy również podstaw do rozpoznania u badanego
strukturalnych zaburzeń osobowości.
– Nigdy nie brałam środków psychotropowych, nie leczyłam
się neurologicznie – zeznała przed sądem Beata K.
Tymczasem Piotr W. dotarł do dokumentacji medycznej
świadczącej o tym, że prawda jest inna, a lekarstwa,
które zażywała, w połączeniu z alkoholem mogą powodować
daleko odbiegające od zwykłych zachowania.
Piotr W. twierdzi, że tego dnia, którego przyjaciółka
oskarżyła go o gwałt, zachowywała się bardzo dziwnie,
była rozdygotana, a z jej ust czuć było alkohol. Widział
też opróżnioną butelkę po Johnniem Walkerze leżącą przy
łóżku, której w trakcie oględzin jakoś nie zauważono.
Piotra W. zbadano na alkomacie – wynik 0,00 promila.
Badań Beaty – z tego, co wiemy – nie przeprowadzono.
Podwójna demolka
Po pięciu miesiącach Piotr W. wyszedł z aresztu. 25
sierpnia 2003 r. z gronem przyjaciół jadł obiad w
knajpie Pod Żubrem w Spale. Usiedli pod parasolem na
zewnątrz lokalu. Tuż za ogrodzeniem stał samochód Opel
Omega należący do Piotra W. W pewnym momencie przed
lokal podjechali rodzice Beaty K. Obrzucili Piotra W.
stekiem wyzwisk, zagrozili mu, że się z nim policzą, a
następnie – zirytowani brakiem reakcji – zdemolowali
jego auto. Kopali w karoserię, drapali lakier, obrywali
zderzaki, tłukli światła. Łączne straty wyniosły prawie
4 tys. zł.
Widząc, co się dzieje, W. powiadomił policję i spokojnie
czekał. Awanturze przyglądało się wielu świadków, którzy
zostali przesłuchani i potwierdzili taki przebieg
zdarzeń.
Mimo tak ewidentnej sprawy Prokuratura Rejonowa w
Tomaszowie Mazowieckim umorzyła postępowanie przeciwko
Henrykowi i Jadwidze K. – rodzicom Beaty K.
Uzasadnienie: Niewątpliwym jest, iż Państwo K. popełnili
czyny przestępcze jednak oceniając stopień społecznej
szkodliwości przez pryzmat wydarzeń, które dotknęły ich
rodzinę ze strony Piotra W. uznać należy znikomy stopień
ich społecznej szkodliwości.
W październiku 2003 r. po jednej z rozpraw sądowych
Beata K. wraz z matką Jadwigą K. zaatakowały Piotra W. i
jego adwokata. Uderzały czymś twardym owiniętym w
gazetę. Mecenas uchylił się i uciekł do sali sądowej.
Piotr W. nie bronił się, bo bał się kolejnego
oskarżenia. Na oczach świadków dostał kilka razy
porządnie w łeb tak, że się przewrócił na ziemię. Leżał
w szpitalu dwa dni. Specjalista neurolog – biegły sądowy
– stwierdził subiektywne dolegliwości po wstrząśnieniu
mózgu powodujące naruszenie czynności narządów na okres
przekraczający 7 dni.
Wydawało się, że Piotr W. będzie mógł swoją byłą
konkubinę i niedoszłą teściową oskarżyć przed sądem o
napaść. Tymczasem na wniosek sądu wypowiedział się inny
biegły lekarz, który na podstawie dokumentacji
medycznej, bez oglądania pacjenta, uznał, że obrażenia
spowodowały u Piotra W. rozstrój zdrowia poniżej 7 dni.
Czyli sprawa z oskarżenia publicznego odpada.
Kobiecą rączką
W pierwszej instancji zapadł wyrok. Piotr W. został
skazany za wtargnięcie do mieszkania Beaty K., groźby
karalne i doprowadzenie do innej czynności seksualnej.
To ostatnie zastąpiło gwałt, którego w żaden sposób
udowodnić się nie dało. Inna czynność polegała, zdaniem
sądu, na tym, że Piotr W. rozebrał się do slipek, a
następnie położył dłoń Beaty K. na tych slipkach, w
miejscu, gdzie pod spodem były genitalia. Tego, jak i
wtargnięcia oraz gróźb nikt poza Beatą K. nie widział,
czyli sąd uwierzył jej, mając jego wyjaśnienia za nic.
Wyrok jest nieprawomocny.
Próbowałem porozmawiać z Beatą i jej rodzicami, by
poznać ich wersję wydarzeń. Nie chcieli rozmawiać.
Piotr W. mówi chętnie. Ma własną teorię, dlaczego
spotkało go naraz tyle nieszczęść. Uważa, że ma do
czynienia z czymś, co nazywa damską zmową. Faktycznie, w
jego sprawie występuje zadziwiająco dużo kobiet:
Jolanta i Edyta – policjantki z Pruszkowa prowadzące
dochodzenie,
Dorota – prokuratorka, która wnioskowała o tymczasowe
aresztowanie i rewizję w domu Piotra W.,
Marta – asesor sądowy, wydała nakaz aresztowania na 3
miesiące,
Ewa – sędzia prowadząca sprawę,
Dorota 2 – prokuratorka oskarżająca w procesie,
Joann a – prokuratorka oskarżająca w procesie,
Katarz yna – prokuratorka oskarżająca w procesie,
Jolant a 2 – prokuratorka oskarżająca w procesie, która
umorzyła dochodzenie o pobicie Piotra W.,
Edyta 2 – prokuratorka; sporządziła i podpisała akt
oskarżenia,
Katarz yna 2 – prokuratorka z Tomaszowa Maz.,
Małgorzata – pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej, była
prokuratorka w Pruszkowie, obecnie adwokatka,
Beata – oskarżycielka, ofiara gwałtu, który stał się
„innym czynem”, bliska znajoma swojej pełnomocniczki
Małgorzaty K., która jest znajomą kilku wymienionych.
W wyniku działań tych wszystkich dam Piotr W. stracił
pracę w niemieckiej firmie, nie zrobił też interesu
życia, który właśnie kończył z włoskimi
przedsiębiorcami, przesiedział ponad pięć
miesięcy w pudle i sześć tygodni w zakładzie
psychiatrycznym. Za to ostatnie badanie ma słono
zapłacić. Źle wygląda jego kariera polityczna –
wyrokowcy raczej nie są ozdobą list wyborczych.
Piotr W. nie może wnieść apelacji, gdyż od 17 tygodni
czeka na uzasadnienie wyroku, które według prawa miało
nadejść w ciągu 7 dni. Wierzy chłop, że jego sprawę w
sądzie
wyższej instancji rozpatrzy wreszcie sąd z jajami.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak nie zabiłem Millera
Na ziemi, wodzie i w powietrzu. Ścigaliśmy premiera w
jego dniu ostatnim.
Pierwszego maja, w dzień wuniowstąpienia od rana
słoneczko nad Bogatynią świeciło jaśniej. Ptaszki
śpiewały głośniej i weselej, a boćki zataczały kręgi nad
miastem. Nawet trawa była bardziej zielona niż zwykle.
To wszystko dlatego, że ziemię bogatyńską w
południowo-zachodnim narożniku Pomrocznej nawiedzić miał
Leszek Miller w ostatnim dniu premierowania. Na styku
trzech granic pan premier wprowadzić miał nasz kraj do
rodziny państw zjednoczonej Europy.
* * *
Tygodnik „NIE” od początku bacznie obserwował poczynania
premiera Millera i jego rządu, nie mogło więc zabraknąć
nas także w ten ostatni dzień. Wystąpiliśmy o
akredytację do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Odesłano nas do Biura Prasowego Rządu, a stamtąd – do
Urzędu Miasta i Gminy Bogatynia oraz landu Saksonia.
Minął tydzień, a odpowiedzi nie było mimo licznych
telefonów i e-maili. Na dzień przed uroczystym
spotkaniem premiera Millera, jego czeskiego odpowiednika
Vladimira Spidli oraz kanclerza Niemiec Gerharda
Schrödera, w miejscu gdzie stykają się trzy granice,
dowiedzieliśmy się, że na akredytację jest już za późno,
ponieważ lista dziennikarzy została wysłana do
Kancelarii Premiera i Biura Ochrony Rządu. Zapadła
szybka decyzja: bierz fotoreportera i jedźcie.
* * *
W miejscowym biurze prasowym nie mieliśmy problemów z
uzyskaniem plakietek z napisem „prasa” i kartoników do
włożenia za szybę samochodu, które umożliwiały wjazd na
teren uroczystości. Nikt nie sprawdzał naszych
legitymacji prasowych i innych dokumentów. Wątpliwości
nie wzbudził też mój paramilitarny wygląd, odbiegający
od dziennikarskich standardów.
Skoro poszło tak łatwo, postanowiłem wybadać czujność
służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo szefa rządu. W
Bogatyni zaopatrzyłem się w trzy pudełka ryżu, czarną
folię i taśmę wulkanizacyjną. Zgrabnie jak Adam Słodowy
zrobiłem z tego atrapy ładunków wybuchowych, które –
zgodnie z modą palestyńską – umocowałem na pasie pod
kapotą. Całości dopełniła atrapa granatu i wojskowy nóż
„zabójca”.
Tak przygotowani przybyliśmy na stadion przy ulicy
Białogórskiej, nad który punktualnie o godzinie 11 minut
20 nadleciały dwa rządowe śmigłowce. Miejscowego ludu
nie wpuszczono na trybuny. Przy lądowaniu asystowała
tylko garść samorządowych notabli. Zawiodła się
spoglądająca zza płotu gawiedź, która liczyła, że
premier spadnie z wysoka.
* * *
Ze śmigłowca wyszedł Miller, wicek Pol i prezydencki
Szymczycha. Za nimi wysypała się ekipa pomniejszych
notabli z reprezentacyjną blondyną o uśmiechu szerokim
jak Nysa. Towarzycho przetykane było borowcami, którzy
nie mieli nic przeciwko temu, żeby tutejsze elity
zrobiły sobie z premierem pamiątkową fotkę, jak z misiem
w Zakopanem.
Byłem na wyciągnięcie ręki od szefa rządu, ale nie
chciałem się przedwcześnie ujawniać. Wysadzenie się w
powietrze z Polem nie było szczytem moich ambicji. Tak
przy okazji: minister Pol wylądował w tym samym miejscu
rządowym śmigłowcem 5 kwietnia tylko po to, żeby
podpisać umowę o budowie międzynarodowej drogi łączącej
Niemcy z Czechami przez tzw. worek turoszowski, którą do
niedawna blokował polski rząd („NIE” nr 17/2004). Nikomu
nie przyszło do głowy, żeby dla oszczędności połączyć
obie imprezy.
Miejsce na lądowanie wybrano szczególne: tuż obok
znajduje się duża stacja benzynowa, a zbiorniki z
benzyną od stadionu dzieli mała przestrzeń. Idealne
miejsce do terrorystycznego zamachu. Jest co prawda w
Bogatyni inny, większy stadion, ale udając się stamtąd
do granicy Miller musiałby przejechać przez osiedle
imienia 25-lecia PRL. Ktoś widocznie uznał, że nietaktem
byłoby przypominanie temu europejskiemu
socjaldemokracie, skąd jego korzenie. A przecież w 1970
r. inny mąż stanu, Edward Gierek, też serdecznie witał
się nad Nysą z kanclerzem Willim Brandtem.
* * *
Premier wsiadł do opancerzonej terenowej limuzyny, która
ruszyła z piskiem opon. Bez trudności wbiliśmy się w
kolumnę rządowych pojazdów. Nikogo jakoś nie dziwiło,
skąd w kolumnie wzięły się nieoznakowane Volkswagen Polo
i Opel Vectra. Za nami jechały jeszcze dwa samochody z
kogutami, karetka i policyjny radiowóz. Przez całą drogę
do przejścia granicznego Porajów–Zittau pędziliśmy tuż
za samochodami z obstawą BOR. Kolumna przemknęła obok
ozdobionego unijnymi flagami kościoła z napisem „Zło
dobrem zwyciężaj”, który powinien stać się hasłem
wyborczym SLD. Przy drodze stała tutejsza specjalność
eksportowa nr 1, czyli ogrodowe krasnoludki.
Pędząc ze średnią szybkością 120 km na godzinę
dojechaliśmy do granicy. Tu chwilkę trwał postój, ale i
wówczas nie wzbudziliśmy zainteresowania funkcjonariuszy
policji i Straży Granicznej, którzy tłumnie obstawili
przejście. Widocznie uznano, że skoro jedziemy, to
możemy.
Zittau przywitało nas takimi samymi ruderami, jak po
polskiej stronie. Miejsce idealne na międzyrządowe
spotkanie; landem Saksonią rządzi ichnia
socjaldemokracja, czyli SPD, która doprowadziła do
recesji i bezrobocia przekraczającego 30 proc. (dane z
niemieckiej prasy). Obywatele spieprzają stąd do innych
rejonów Niemiec.
Mknąc z kolumną uprzywilejowanych pojazdów, których
pilotowanie przejęły biało-zielone samochody z napisem
„Polizei”, dojechaliśmy do położonego w malowniczym
parku nad stawem pałacyku, gdzie braterskiego
niedźwiedzia wymienili premier Miller z kanclerzem
Schröderem. Obu mężów stanu miałem w zasięgu strzału, a
nawet rzutu granatem. Jednakże i teraz postanowiłem
powstrzymać się od działania.
Za długą, polsko-niemiecką kolumną rządowych maszyn
znowu mknęliśmy ulicami Zittau. Niemieccy koledzy po
fachu naszych chłopców z BOR także byli uprzejmi dać
ciała, bo nikt nas nie zatrzymał mimo naszych
dolnośląskich numerów rejestracyjnych.
* * *
Gdy ekipa Millera śmignęła na polską stronę, gdzie
czekał burmistrz Bogatyni, my tuż za dwiema czarnymi
Beemwicami niemieckich „borowików” udaliśmy się w
miejsce styku trzech granic, zwane po niemiecku
Dreilanderecke. Tam zostawiliśmy samochody na poboczu
drogi i wdrapaliśmy się na specjalne podwyższenie
dokładnie naprzeciw pontonowego mostu, po którym trzej
szefowie rządów mieli przejść ramię w ramię. Na
podwyższeniu rozlokowaliśmy się pośród przedstawicieli
bratnich niemieckich mediów. Obstawiający most rośli
panowie w gajerach, z drucikami w uszach, nie zwrócili
na nas uwagi. Wybrzuszenie pod moim flyersem wzięli
zapewne za popularny u naszych zachodnich sąsiadów tzw.
mięsień piwny.
Po kwadransie kanclerz Schröder oraz premierzy Spidla i
Miller weszli na specjalnie zbudowany, pontonowy most na
Nysie. Dwieście metrów dalej stoi inny most żelbetowy,
ale zamknięty kratą z kolcami. Pilnują go pogranicznicy
i psy. Gdy mężowie stanu samotrzeć zeszli na niemiecki
ląd, mostem rzuciła się z polskiej strony wataha złożona
z ekipy z warszawki, miejscowych oficjeli, polskich
dziennikarzy i funkcjonariuszy BOR. Wszyscy się
przemieszali.
Gdybym był terrorystą, wybrałbym ten moment, aby rzucić
się z podwyższenia i rozerwać tuż obok Millera. Premier
nie zdążyłby skonsumować kęsa chleba, który dzierżyła
dziewoja w ludowym stroju. Zamiast tego stojąc w grupie
niemieckich dziennikarzy, drących się „pane Myller,
halo!”, pomachałem premierowi ręką. Może pan pamięta,
panie Leszku, ten wysoki, łysy w ciemnych goglach i
spodniach w ciapki to byłem ja.
Następnie Miller wciągnął na maszt unijną flagę stojąc
pod słupem z barwami Polski, Czech i Niemiec oraz
drewnianym krzyżem. Krzyż postawiono na prośbę polskiej
strony – jako symbol zjednoczonej Europy. Później
przyszedł czas przemówień i zrobiło się nudno. Udaliśmy
się więc na czeską stronę, gdzie można było skosztować
świniaka z rożna i wypić piwo Gambrinus.
* * *
Pod koniec marca premier Miller apelował do
społeczeństwa o obywatelską czujność w związku z
zagrożeniem terrorystycznym. Miesiąc później okazało
się, że służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo szefa
rządu olały sprawę. Gdyby przestrzegano procedur,
zostalibyśmy shaltowani, wyciągnięci z samochodów,
rzuceni na glebę, skuci i zatrzymani do wyjaśnienia.
Przy próbie ucieczki moglibyśmy dostać kulkę. Gdyby
islamscy terroryści rzeczywiście byli tak zorientowani w
europejskich realiach, jak się o tym trąbi,
przypuszczalnie mogliby wykorzystać sytuację i rozerwać
na kawałki szefów rządów trzech państw w symboliczny
dzień wejścia do UE.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd.
Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców (CEPiK) w
Polsce w zasadzie już istniała. "NIE" zdobyło dowody, że
działała nieźle, ale zaniedbania kolejnych ekip
sprawiły, że wywalamy 200 mln na nowy system.
O CEPiK-u pisaliśmy w lutym i w październiku 2003 r.
Odkryliśmy, że system ewidencjonowania pojazdów i
kierowców chciała nam przekazać Szwecja, a koszt
wdrożenia wyniósłby 50 mln koron – kilka milionów
dolarów – czyli za grosze. Rząd z okazji nie skorzystał.
W zamian za to system będzie nam ustawiała firma z RPA w
połączeniu z Softbankiem należącym do Prokomu.
Tego samego, który nieudolnie informatyzował ZUS czy
wybory samorządowe.
Wykazywaliśmy wały, które miały miejsce przy wyborze
zwycięskiej firmy. Rząd Leszka Millera na te rewelacje
wypiął się. 27 października minister Krzysztof Janik
podpisał umowę na zakup nowego systemu ewidencji
kierowców i pojazdów. W ten sposób lekką rączką na CEPiK
wydamy niepotrzebnie około 150 mln.
Mało tego, w Polsce były już udane próby
ewidencjonowania pojazdów. Od 15 do 17 października 1994
r. w Łańsku odbyło się Forum Stowarzyszenia Rozwoju
Systemów Otwartych przygotowane przez Jolantę Salę z
Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku. Podczas tej imprezy
przeprowadzono prezentację pilotażowego systemu
ewidencji pojazdów. W prezentacji brał udział ówczesny
premier Waldemar Pawlak. Podłączył laptopa do sieci,
wskazał łapą na losowo wybrany pojazd, po czym wklepał w
komputer numery z tablicy rejestracyjnej. Na monitorze
pokazały się dane dotyczące: właściciela wraz z adresem,
numeru silnika, podwozia, punktu rejestracji, marki i
typu pojazdu, a nawet koloru. Czyli wszystko! System ten
działał w obie strony. To znaczy, że jeżeli można było
odbierać dane, to można je było wysyłać. Wszystko bez
zastrzeżeń. Ponadto wystarczyło wklepać tylko kilka cyfr
z, dajmy na to, numeru nadwozia, by wszystkie pojazdy
pasujące do opisu wyświetliły się na ekranie. Ewidencja
opierała się (biorąc pod uwagę dzisiejsze kryteria) na
przestarzałych systemach operacyjnych. Jednak małym
nakładem środków można ją było systematycznie
unowocześniać.
CEPiK, który zakupił rząd, jest systemem trochę bardziej
rozbudowanym. Na oficjalnych stronach MSWiA czytamy, że
CEPiK będzie prowadził wszystkie dane dotyczące pojazdu,
jak: kradzież, naprawy, zakład ubezpieczeń, który pojazd
ubezpiecza, daty zawarcia i zerwania umów. Dla laika
może się to wydawać bardziej skomplikowane niż system
opisany powyżej. Nie do końca jest to prawdą. Dane
wpisywane do komputera to tylko liczby. Jeżeli jest ich
więcej, to potrzeba tylko większych twardych dysków,
ewentualnie mocniejszych serwerów. I tyle.
Powszechna ewidencja ludności w połączeniu z CEPiK-iem
stworzy dodatkowy bałagan. Znacznie lepiej byłoby
dołączyć ewidencjonowanie kierowców pod system PESEL,
gdyż ten przechowuje informacje o nas wszystkich. W
bazach danych znajduje się imię i nazwisko, data
urodzenia, adres zamieszkania i kilka innych pierdół
dotyczących każdego Polaka. To są dokładnie te same
dane, które są w prawie jazdy. Jedyną różnicą jest
wprowadzenie kategorii i numeru serii w tym ostatnim.
Poprzez taką rozbieżność w obu systemach wielu kierowców
uniknie kar. Kiedy kierowca zmienia miejsce
zamieszkania, zmiana ta jest notowana w systemie PESEL,
ale – jeżeli kierowca tego nie zgłosi – nie ma jej w
prawie jazdy. Mandat wystawiony w oparciu o to prawo
jazdy trafi na stary adres kierowcy. Ile państwo na tym
traci? Nie sposób wyliczyć.
Na Węgrzech problem ewidencji mieszkańców i kierowców
został rozwiązany w sposób najprostszy z możliwych.
Węgier idzie do urzędu i zakreśla kółeczkiem, jaki
dokument jest mu potrzebny: prawo jazdy, dowód osobisty
czy paszport. Wszystko na jednym formularzu. Po dwóch
tygodniach dokument odbiera za pośrednictwem poczty.
Można i tak? Można. Cały system szeroko rozumianej
ewidencji jest oparty na podobnym naszemu PESEL-owi.
Informacje zgromadzone przez "NIE" jednoznacznie
wskazują, że wydanie 200 baniek na CEPiK to
marnotrawstwo. Ośmielamy się nawet twierdzić, że CEPiK
można było utworzyć bez wpuszczania firm zewnętrznych.
Oczywiście dalej jest to możliwe. Wystarczyłoby tylko
trochę pomyśleć i za psi grosz zrealizować taką
inwestycję samemu nie dając przy tej okazji znów zarobić
Prokomowi.
Autor : Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kundelek się nie modli
Siedząc na kibelku jeden facet odsłuchuje grzechy
spowiadających się, a arcybiskupowi to wcale nie
przeszkadza.
Imię i nazwisko: Marian Węglarz
Zawód: malarz pokojowy
Miejsce zamieszkania: kościół pod wezwaniem Matki
Zbawiciela przy ul. księdza Ludwiczaka 20 w Gnieźnie
Pasja: ściganie złodziei i grabieżców w sutannach
Funkcje społeczne: wiceprezes Oddziału Terenowego Ruchu
Ochrony Praw Obywatelskich i Walki z Korupcją
Przed wojną Dalki to była wieś pod Gnieznem. W 1921 r.
świeckie jak diabeł Towarzystwo Czytelni Ludowych (TCL)
zorganizowało tam pierwszy w Polsce Uniwersytet Ludowy.
Podczas wojny kształcili się tu młodzi i zdolni
hitlerowcy. Po wojnie – młodzi i zdolni ze Związku
Młodzieży Polskiej. W 1962 r. właścicielem zabytkowego
pałacyku o kubaturze prawie 7,5 tys. m sześc. i parku o
powierzchni ponad 3 ha został skarb państwa. Trzy lata
później obiekt przekazano Zespołowi Szkół Medycznych. W
pałacu urządzono internat.
W latach 70. robotę w internacie dostał Marian Węglarz.
Pracował jako portier i palacz. Zamieszkał w służbowym
mieszkanku. W połowie lat 90. internat przeniesiono do
nowego budynku. W starym pozostawiono tylko dozorcę
Węglarza. Wkrótce w pilnowanym przez niego obiekcie
pojawili się czarni. Oświadczyli, że są prawowitymi
właścicielami, gdyż założyli sobie nowe TCL, które jest
spadkobiercą przedwojennego. Nawet zaproponowali mu
pracę: będziesz pan palił w piecu? To Marian palił. Ale
gdy przyszło do wypłaty, okazało się, że tyrał za Bóg
zapłać brutto. Rzucił palenie.
Wojna z klerem
Wkrótce wyszło szydło z wora. Okazało się, że księża z
TCL nie mają żadnych wiarygodnych dokumentów
potwierdzających prawa do nieruchomości. Wpisu do księgi
wieczystej dokonali przy pomocy Marka T., pełnomocnika
Jego Purpurencji Glempa. Podstawą było zaświadczenie z
1992 r. o zarejestrowaniu TCL. Nawiasem mówiąc pan Marek
T. został dekadę temu skazany prawomocnym wyrokiem sądu
za fałszowanie dokumentów i wyłudzanie kredytów. Do dziś
nie poszedł siedzieć, gdyż rozchorował się nieborak
(szczegółowo o przywłaszczeniu przez księży pałacu i
działalności Marka T. pisaliśmy już w "NIE" nr 41/1997).
W 1996 r. pan Marian powiedział dość i rozpoczął wojnę –
jak to bezkompromisowo określa – z gangsterami Kościoła
rzymskokatolickiego. Założył z kolegami Oddział Terenowy
Ruchu Ochrony Praw Obywatelskich i Walki z Korupcją. Z
siedzibą przy ul. Ludwiczaka 20 – w bezprawnie przejętym
przez klechy pałacyku. Czarni nie pozostali dłużni:
erygowali na Dalkach – teraz już dzielnicy Gniezna –
parafię p.w. Matki Zbawiciela. Z pałacyku zrobili
kościół.
Ołtarz na środku
Sytuacja na froncie jest następująca: przy ul.
Ludwiczaka 20 mieści się wyświęcony przez abepe
Muszyńskiego kościół Matki Zbawiciela (parter). Ma tam
także siedzibę TCL – opanowane przez kapłanów
rzymskokatolickich i wskrzeszone w celu zagrabienia
majątku po dawnym, świeckim towarzystwie (I piętro). Po
drugiej stronie barykady jest ruch walki z korupcją – z
siedzibą w tym samym budynku (parter), a także pan
Marian prywatnie, który zamieszkuje w kościele z żoną,
córką i szczekliwym psem Barrym. Na środku jest ołtarz.
Cisza, a potem burza
W porównaniu do warunków, w których bytuje nieustraszony
tropiciel księżych przewałów, opalanie się pod czynnym
wulkanem to pestka. Pan Marian, jak pomyśli o księżach,
to zaraz się w nim gotuje. – Złodzieje, gangsterzy,
bandyci! – groźnie sapie i z narastającym zapałem zbiera
dowody. Półki w jego mieszkaniu uginają się od akt, pism
przewodnich, opinii, postanowień i orzeczeń. Gromadzi je
skrzętnie, bo nie lubi być gołosłowny.
Ksiądz Alojzy Święciochowski, proboszcz parafii Matki
Zbawiciela i prezes zarządu głównego TCL w jednej
osobie, jeśli akurat nie odprawia mszy, zasadniczo byczy
się na piętrze.
Wejście do będących w stanie wojny instytucji jest
wspólne. No to panowie nadziewają się na siebie – co
zrozumiałe – bez specjalnego entuzjazmu. Nie pada ani
świeckie "dzień dobry", ani klesze "niech będzie
pochwalony".
Klękaj albo w łeb!
Pewnej niedzieli pan Marian wybrał się z rodziną na
spacer. W kościele trwała właśnie msza. Węglarze nie
uklękli przed ołtarzem. Byli już kawałek od świątyni,
gdy dopadł ich kościelny. Walnął żonę pana Mariana za
profanację świętego miejsca tak, że miała wstrząśnienie
mózgu. Prokuratura Rejonowa w Gnieźnie umorzyła
postępowanie.
Jak Marian Węglarz wyprowadza psa – nie ma siły: musi
przejść przez kościół. To nieuniknione, gdyż mieszka w
budynku, który czarni na kościół przechrzcili. Przy
takich okazjach zdarza się, że Barry szczeknie na
wiernych. No jak mu zabronić? Przecież to zwierz. Kiedyś
nerwy puściły księdzu Alojzemu. W korytarzu dorwał
Węglarza, zaczął szarpać, a na koniec złożył obietnicę:
ja cię zabiję, a potem pochowam! Następnie księżulo udał
się do prokuratury i opowiedział, że został napadnięty.
Jako dowód przedstawił stłuczone okulary. Kilkakrotnie
powiadamiał też organa ścigania, że rodzina Węglarzy
dopuszcza się profanacji, gdyż nie oddaje czci
ołtarzowi.
– Jak wychodzimy z mieszkania, nie klękamy, gdyż
konstytucja zapewnia nam taką możliwość – ocenia Marian
Węglarz.
Czarni postanowili pozbyć się niewygodnego lokatora.
Mimo że nie mieli żadnych podstaw prawnych, bo
właścicielem budynku, w którym mieści się mieszkanie
pana Mariana, jest skarb państwa, zażądali pieniędzy za
czynsz. Węglarz nie zapłacił nawet złotówki, bo z jakiej
racji miał bulić? Katabasy chciały go eksmitować.
Próbowały kilka razy. Sąd nie dał się
nabrać.
Spowiedź w toalecie
W samym sercu świątyni pod wezwaniem Matki Zbawiciela
mieści się toaleta Mariana Węglarza. Prysznic, umywalka
i kibel. Szalet od świętego miejsca oddziela drewniana
ścianka o grubości 1 cm. Jest ona wspólnym elementem
ustępu oraz konfesjonału. Ktoś, kto – za przeproszeniem
– wali kupę albo oddaje mocz, bez wysiłku słyszy
konfidencjonalny szept penitentów.
– A oni słyszą, jak podcieramy sobie tyłki – zauważa pan
Marian.
Z kodeksu kanonicznego: Miejsca święte zostają
zbezczeszczone przez dokonanie w nich czynności ciężko
niesprawiedliwych, połączonych ze zgorszeniem wiernych,
co – zdaniem ordynariusza miejsca – jest tak poważne i
przeciwne świętości miejsca, iż nie godzi się w nich
sprawować kultu, dopóki zniewaga nie zostanie naprawiona
przez obrzęd pokutny, zgodnie z przepisami ksiąg
liturgicznych.
Sąsiedztwo szaletu z konfesjonałem, choć w ogólnym
sensie uzasadnione, gdyż w obu tych instytucjach mamy do
czynienia z wydalaniem nieczystości, naraża na szwank
tajemnicę spowiedzi. Dlaczego więc arcybiskup Muszyński
dopuszcza do takiej szopki? Dlatego, że hierarchii
kościelnej wygodniej jest przymknąć oko i udawać, że
wszystko jest OK, bo za wszelką cenę chce utrzymać
przyczółek w bezprawnie zagarniętym budynku.
Flaga na łańcuchu
Przy Ludwiczaka 20 powiewa flaga biało-czerwona ze
znakiem paragrafu. To godło Ruchu Ochrony Praw
Obywatelskich i Walki z Korupcją. Sztandar przymocowany
jest do ściany łańcuchami.
– Kradli co rusz – objaśnia Tadeusz Panowicz, historyk,
plastyk, bibliofil i prezes gnieźnieńskiego oddziału
Ruchu.
– A za wybicie szyby ksiądz płaci gówniarzom 20 złotych
– uzupełnia Marian Węglarz.
Pomimo szykan Ruch konsekwentnie domaga się od
stosownych instytucji ścigania i karania aferzystów w
sutannach. Przede wszystkim domaga się rozliczenia tych,
którzy podstępem przejęli majątek po przedwojennym TCL.
– Prokuratura bez większych efektów zajmuje się tą
sprawą od 1996 r. Z wszystkich dokumentów wynika, że
właścicielem jest skarb państwa, a co zrobiło starostwo
gnieźnieńskie, żeby odzyskać nieruchomość?! – zapala się
pan Marian. – Grabieżcom w sutannach w Gnieźnie wszystko
uchodzi na sucho, bo nikt nie chce narazić się
arcybiskupowi i jego świcie. Grabież majątku TCL to miał
być precedens: wypróbo-wany na naszym terenie sposób
chcieli stosować w innych miastach. W niektórych się
udało, w innych na razie nie.
Na Dalkach członkowie Ruchu rozwieszają ulotki. Także na
drzwiach kościoła. Informują o efektach walki z korupcją
i niesprawiedliwością w czarnym wydaniu. Niedawno
wykryli, że TCL z ks. Święciochowskim na czele na skutek
nowego wpisu do księgi wieczystej stał się właścicielem
ponad 20 ha gruntu. A na gruncie położonych jest
kilkadziesiąt budynków mieszkalnych. Podzielili się
zdobytą wiedzą z mieszkańcami. Wzburzenie zapanowało
powszechne, a frekwencja na mszach w kościele Matki
Zbawiciela spadła.
Albo że ksiądz Święciochowski przy pomocy najemnych
drwali z zabytkowego parku wyciął drzewa. (Węglarz i
Panowicz twierdzą, że pod topór poszło 160 sztuk). Kto
by o tym wiedział, gdyby nie czujność kierownictwa
Ruchu? Przygotowali dokumentację (także fotograficzną) i
poszli z nią na policję. Księdzu nawet włos z głowy nie
spadł. Ale o sprawie zrobiło się głośno.
Ludziom, gdy dowiedzieli się, że z bezprawiem w III RP
walczą Marian – malarz pokojowy, i Tadeusz – plastyk, od
razu zrobiło się lżej na duszy.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Modlitwa o duży interes
W Mikołajkach obradowało stowarzyszenie biznesmenów.
Biznesmenów Pełnej Ewangelii.
Na konwencję zaproszeni zostali prezydent RP Aleksander
Kwaśniewski z małżonką, premier rządu RP Leszek Miller z
małżonką, przedstawiciele Sejmu i Senatu, samorządowcy
na czele z marszałkiem województwa warmińsko-mazurskiego
i wojewodą. Któż to zapragnął mieć na swoim zjeździe
najważniejsze władze Pomrocznej? Zaproszenia wystosowało
Stowarzyszenie Biznesmenów Pełnej Ewangelii.
Konwencja odbyła się w słoneczny majowy weekend w hotelu
Gołębiewski w Mikołajkach. Jak łatwo się domyślić, na
spotkanie nie przybyli przedstawiciele żadnej władzy.
Biznesmenów Pełnej Ewangelii miało być około ośmiuset.
Mieli reprezentować Brazylię, USA, Kanadę, Anglię,
Szkocję, Walię, Litwę, Łotwę, Białoruś, Rosję i Polskę.
Było około stu. Nie przypominali biznesmenów, lecz
raczej ludzi, którzy mają nadzieję nimi zostać.
W trakcie kilku tak zwanych wykładów Pełni Biznesmeni
zostali poddani mało subtelnej socjotechnice,
przypominającej spotkania handlowców z Amwaya.
Kulminacją był wykład profesora Roya Peacocka, który
pracuje na Uniwersytecie w Pizie. Uczestnicy zostali
uświadomieni, że przedsiębiorstwo Peacocka jest znane na
całym świecie, nazywa się Thermodyne i znajduje się w
czołówce technologicznej.
Występ profesora poprzedził koncert kapeli Misja Musica,
grającej rytmiczny gospel, wspieranej gardłami Pełnych
Biznesmenów, którzy kolejno wkraczali na scenę,
wyśpiewując swoją miłość do Jezusa.
W dokumentach opublikowanych przez SBPE znalazły się
Świadectwa pokazujące, jak zwykli biznesmeni stali się
Biznesmenami Pełnej Ewangelii. Świadectwo członka
polskich władz stowarzyszenia wiceburmistrza Giżycka
Wojciecha Trybka (reprezentuje we władzach miejskich
Porozumienie Wyborcze Przyjazne Miasto) zaczyna się od
tego, że Trybek w wieku 17 lat miał długie włosy i bywał
na koncertach rockowych. Był to symptom świadczący o
tym, w jak złym kierunku kroczył przyszły wiceburmistrz
Giżycka. Na właściwą drogę wszedł dopiero wówczas, gdy
ciężko zachorowała, a następnie umarła jego żona.
Od tamtej pory Trybek czyta Biblię i głosi Ewangelię.
Ożenił się z siostrą nieboszczki i czasem robi za
medium: Gdy zamknąłem oczy i otworzyłem usta, odczułem
coś niezwykłego, słyszałem słowa, które wychodzą z moich
ust, lecz nie były one wcześniej przygotowane przeze
mnie. Ciekawe, czy na sesjach rady miasta Trybek mówi
swoimi słowami, czy też przemawia przez niego ktoś inny?
Opowieść losów Jamesa Darisa to inne Świadectwo
przytaczane przez SBPE. James był właścicielem piekarni
i miał kłopoty ze swoją nastoletnią córką. Wszystko się
dobrze skończyło, gdy James pozwolił Bogu przejąć
kontrolę nad swoim małżeństwem i dziećmi. Od tamtej pory
James został ewangelizatorem, sprzedał piekarnię, a jego
córka ponownie wyszła za mąż, tym razem za wspaniałego
chrześcijanina.
Kolejne Świadectwo przekazuje Cezary Startek, który miał
zostać mnichem, ale dał dyla z klasztoru. W jego życiu
brakowało autentycznej radości. Znalazł ją, gdy pewnego
ranka prał ręcznie śmierdzące pieluchy swego syna.
Wówczas Startka wypełnił Duch Święty.
Świadectwa za cholerę nie pomogły mi pojąć znaczenia
nazwy stowarzyszenia. Aby rozwiązać tę zagadkę,
skontaktowałem się z jednym z organizatorów konwencji. Z
mętnych wyjaśnień, dlaczego biznesmeni są Pełnej
Ewangelii, pojąłem jedynie tyle, że Pełna Ewangelia jest
lepsza.
Rozumiem, że pełna flaszka jest lepsza od niepełnej, ale
jak to się ma do Ewangelii, nadal nie kumam. Na stronie
internetowej SBPE (http://sbpe.w.interia. pl) wyłożone
to jest tak: W Ewangelii Marka w 16 rozdz. czytamy, że
zwiastowaniu Ewangelii (Dobrej Nowiny) towarzyszyły
znaki w postaci: uzdrowień, wyganiania demonów czy
mówienie innymi językami – to są właśnie "Objawy" Pełnej
Ewangelii.
O samym Stowarzyszeniu przeczytałem taką oto informację:
SBPE jest organizacją ponad dominacyjną, ponad
wyznaniową; nie jest ani kościołem, ani żadną
organizacją kościelną, a więc nie jest i nie może być
sektą.
Jedną z kluczowych zasad SBPE jest... dyskryminacja
płciowa. Członkiem stowarzyszenia może zostać wyłącznie
mężczyzna.
Na konwencji nie udało mi się uzyskać odpowiedzi na
najbardziej nurtujące mnie pytanie: jak można połączyć
drapieżny i bezlitosny w swej naturze biznes z Ewangelią
i zasadami chrześcijaństwa? Nie padła taka odpowiedź
wprost, ale jak się dobrze nad tym zastanowić...
Aby uczestniczyć w obradach tej "niesekty", wystarczyło
wpłacić 360 zł. Jak napisano w folderze – dwie doby
hotelowe dla jednej osoby. Poniżej jednak wyjaśniono, że
cena pobytu obejmuje jeden nocleg. Zatem 360 zł
zapłacili przyszli Pełni Biznesmeni za jedną dobę
hotelową. Nie jest żadną
tajemnicą, że przy większej liczbie osób można uzyskać
od kierownictwa każdego hotelu zniżkę. Podając się za
organizatora innej stuosobowej konferencji, bez
specjalnych targów, dostałem w "Gołębiewskim" cenę 220
zł od ryja. Można domniemywać, że na imprezę obliczoną
na osiemset osób cena była jeszcze atrakcyjniejsza.
Rozumiecie już o co chodzi? Nie? Widocznie nie nadajecie
się na Biznesmenów Pełnej Ewangelii.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Olewica
Ile w Sojuszu Lewicy Demokratycznej pozostało
lewicowości? Sądząc po obradach Drugiego Kongresu –
niezbyt wiele. Najwięcej w nazwie. Sporo w elektoracie,
ostatnio topniejącym.
W dyskusji kongresowej tęsknotę za lewicowymi
wartościami słyszało się w wielu wystąpieniach. Delegat
z łódzkiego wołał: Wielu z nas w świecie bogactwa
zaślepiło się. Lewica ma służyć nie tym, którzy nas
zaproszą na jacht, ale tym, którzy siedzą za kierownicą
TIR-a. Delegatka z pomorskiego: Wykazujemy przesadną
wiarę, że wzrost PKB zagwarantuje powszechną
szczęśliwość. Sam wzrost PKB nie pomoże biednym. Trzeba
zmienić zasady podziału. Nawoływano do sprzeciwu wobec
klerykalizacji życia politycznego. Krytykowano uległość
SLD wobec norm politycznej poprawności narzucanych przez
prawicę.
* * *
Im wyżej, tym mniej lewicowości. Dziesięć przykazań
socjaldemokraty ogłoszonych przez Leszka Millera mógłby
przyjąć za swoje każdy liberał. Popieranie demokracji,
gospodarki rynkowej, przedsiębiorczości, inicjatyw
obywatelskich, państwa prawa, zasad tolerancji, równości
szans edukacyjnych i wspieranie słabych i wykluczonych
oraz zwalczanie korupcji to postulaty dobre, ale nic w
nich wyróżniającego lewicę nie ma.
Znakiem rozpoznawczym socjaldemokracji, nawet
najbardziej umiarkowanej, jest miejsce w relacji praca –
kapitał. Rządy socjaldemokratyczne dbały o równowagę
między potrzebą rozwoju gospodarki a sprawiedliwością,
ale socjaldemokracje jako partie czuły się rzecznikami
interesów świata pracy. SLD takiego poczucia brak. Pod
głównym hasłem referatu Leszka Millera po trzykroć
wzrost gospodarczy podpisałby się również Leszek
Balcerowicz. Nadzieja, że sam wzrost gospodarczy załatwi
problem bezrobocia, może okazać się złudna. Nie każda
też gospodarka rynkowa w jednakiej mierze zasługuje na
socjaldemokratyczne poparcie. Są różne gospodarki
rynkowe – amerykańska, niemiecka i szwedzka. Stosunki
między pracą i kapitałem układają się w nich różnie,
inna też jest interwencyjna rola państw. Te rozróżnienia
nie doszły w oficjalnych wystąpieniach i dokumentach
kongresu do głosu.
Kongres uchylił się od wszelkich drażliwych decyzji. Nie
uchwalał, co rząd ma robić, tylko przyjmował informację
Hausnera, co oblicza i nad czym się zastanawia. Podatek
liniowy – żadnego stanowiska. Aborcja, zrównywanie praw
kobiet i gejów i inne kwestie sporne z Kościołem – woda
w ustach.
Nie mącił też spokoju wodzom SLD ogromny wzrost
nierówności dochodowych w Polsce w ciągu ostatnich
dwunastu lat, o wiele większy niż w porównywalnych
krajachposocjalistycznych, a także większy niż w wielu
rozwiniętych krajach zachodnioeuropejskich. Tradycyjnie
socjaldemokracje czuły się zobowiązane do
przeciwdziałania zbytniemu wzrostowi dysproporcji
zarówno ze względu na sprawiedliwość społeczną, jak i w
trosce o łagodzenie napięć i o pokój społeczny. Owszem,
w referacie programowym poświęcono sporo słów strefom
biedy i wykluczenia, obszarom popegeerowskiej ruiny
socjalnej. Obiecywano pomoc. W końcowym wystąpieniu
Leszek Miller wezwał zaś, aby zamiast gadać o
sprawiedliwości społecznej, uprawiać filantropię.
Tradycja lewicy europejskiej odrzuca filantropię jako
uwłaczającą godności ludzi uboższych i nieskuteczną.
Pomoc socjalną traktuje jako obowiązek społeczeństwa
finansowany z podatków płaconych według progresywnej
skali. Miller uzasadniał pomysł podatku liniowego lub
jednolitego nie tylko od dochodów przedsiębiorstw, lecz
także od dochodów osobistych. Nie przytoczył jednak
nowych argumentów. Nadal nie wiemy, na czym, oprócz
zapewnień Jana Kulczyka i Henryki Bochniarz, opiera się
przekonanie, że dodatkowe dochody najbogatszych
płatników uzyskane wskutek rezygnacji z progresji
podatkowej pójdą na inwestycje, a nie na konsumpcję
prowokującą społeczne napięcia.
Wygląda na to, że ze słownika polskich socjaldemokratów
znikło pojęcie państwa opiekuńczego, choć trochę z tego
państwa jeszcze się w Polsce ostało. Czy to zapowiedź
likwidacji do reszty? Zachodnie socjaldemokracje,
których dziełem i chlubą przez dziesięciolecia było
państwo opiekuńcze, nawet zmuszone rygorami
ekonomicznymi do ograniczania jego atrybutów, nie zwykły
robić z tej konieczności cnoty.
* * *
Delegatów kongresowych oburzała nonszalancja, z którą
kierownictwo SLD traktowało postulaty ograniczenia
panoszenia się hierarchów kościelnych w życiu publicznym
i liberalizacji restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej. Nie
są to żądania specyficznie socjal-demokratyczne, na
zachodzie Europy popierają je liberałowie, czasem
chadecy. Jednak dla socjaldemokratów odwracanie się od
konsekwentnej laickości życia publicznego jest po prostu
nieprzyzwoite. Można nie mieć wystarczającej siły do
przeprowadzenia odpowiednich ustaw, ale to nie powód do
wycofywania z programu tego postulatu.
* * *
SLD ma poparcie tej – jak wynika z badań opinii
znaczącej – części elektoratu, która w dobrej pamięci
zachowała Polskę Ludową. Ta część społeczeństwa narażona
jest na moralne i prawne szykany ze strony powołanych
przez rządy AWS i UW państwowych instytucji odwetowych,
takich jak IPN. Kongres uchylił się od zajęcia w tej
sprawie stanowiska.
Najmodniejszym słowem na kongresie była: "zmiana". Nie
wiadomo jednak, czy rzeczywistych zmian wystarczy na
odwrócenie tendencji utraty poparcia społecznego.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Celnik na miękko "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Porwanie żony informatora "NIE"
"Olejnik w ramionach ośmiornicy"
Zanim wydrukowano to wydanie "NIE" z artykułem na str. 3
"Olejnik w ramionach ośmiornicy", porwana została żona
jednego z naszych głównych informatorów. Jej mąż
przekazał redakcji taśmy z nagraniami kompromitujące
łódzką policję i prokuraturę.
W czwartek 18 kwietnia 2002 r. jako autor szykowanego do
druku artykułu odbyłem kilka rozmów o jego treści z
wysokimi oficerami Komendy Głównej Policji i Komendy
Wojewódzkiej Policji w Łodzi. W kilka godzin później
dokonano porwania. Gdy zamykaliśmy ten numer, trwały
poszukiwania kobiety. Nadzór objął minister spraw
wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak chlupie życie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Numer na kolejarza "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Złomasy
O obcowaniu ludu prostego z kulturą wysoką.
Czechu z kumplami remontuje zabytkowy bunkier. Na
poznańskiej Cytadeli jest ich od cholery. Niedaleko 112
żeliwnych palantów idzie nie wiadomo dokąd. W gazetach
piszą, że to pierwsza w Polsce plenerowa instalacja
Magdaleny Abakanowicz, znanej w świecie rzeźbiarki.
Dzieło sztuki. Czechu inaczej to widzi: – Snobizm
normalny. Postawili te figury, bo Poznań chce być drugim
Paryżem. Pytam się: ile za to można by bunkrów naprawić?
Ilu głodnym dać michę?
Pomysł zainstalowania rzeźb Abakanowicz na świeżym
powietrzu zrodził się w głowach profesorów Akademii
Sztuk Pięknych w Poznaniu. Rzeźbiarka miała wątpliwości,
czy gród Przemysława jest odpowiednim miejscem dla jej
dzieł gdyż ma on atmosferę wyciszenia, solidności,
istniejącego porządku, którego nie można zakłócić własną
mantrą, wyznaniem nie na miejscu. Dwa lata temu doszła
jednak do wniosku, że nawet poznaniacy czasem zdolni są
do mantrowania i ostro zabrała się do roboty. Bezgłowe i
bezrękie postacie powstały w odlewni w Śremie. Mierzą po
220 centymetrów. Mają wielkie stopy. Stanęły w parku na
Cytadeli. Artystka nazwała je "Nierozpoznani".
Tłum z mitu
Jak cała nowoczesna plastyka, tak i dzieło Abakanowicz
nie może się obejść bez natrętnie dorabianej ideologii.
Krytycy prześcigają się w wyjaśnianiu, co autorka miała
na myśli, bo samodzielnie widz nie jest w stanie pojąć
genialnego i głęboko ukrytego przesłania: Grupa, nazwana
przez artystkę Nierozpoznani, to tłum (...) tajemniczych
wędrowców podążających przed siebie, wyrażających emocje
współczesności. Wydrążeni, pozbawieni ciała mówią o
fenomenie życia, poruszają problemy godności, odwagi,
przetrwania, opisują dramatyczną obecność człowieka we
wszechwładnej przestrzeni politycznej i technicznej
obecnego świata. Są tłumem z mitu, wyłaniają się z
otaczającej ich natury, z kępy drzew, ziemi, obłoków.
Każdy z nich kryje w środku odmienny ślad "kręgosłupa",
zmierza w innym kierunku.
Znawcy sztuki doskonale widzą, że za jakiś czas
tajemniczy tłum stanie się bardziej agresywny, będzie
wyrażał większe emocjonalne napięcie. Jednocześnie grupa
pozostanie zbiorowiskiem anonimowych postaci.
Będą czerwoni
Stachu jeździ po Cytadeli rowerem. Żeby toksyny z
organizmu wypieprzyć. A ma tych trucizn do diabła, bo
nie lubi się oszczędzać. Jak się zziaja, to staje, żeby
pikawa mu nie pierdolnęła. Czasem spojrzy na
"Nierozpoznanych".
– Kultura musi być. Ale źle to cholerstwo postawili.
Latem lubiłem się tu poopalać. I trawę zniszczyli... Te
figury mówią coś o życiu? Nigdy bym nie pomyślał. Mi
przypominają tych wszystkich wielkich cwaniaków, co
Polską rządzą. Chodzą tacy z rękami założonymi do tyłu i
wszystko mają gdzieś.
Baśka szlifuje kondycję swoją i psią.
– Od godziny mnie ciągnie – pokazuje na umocowanego do
smyczy wyżła. – Na razie nie mogę się do figur
przyzwyczaić. Na wiosnę, jak wszystko zacznie kwitnąć,
może będą ładniej wyglądać. Albo jak zardzewieją.
Słyszałam, że wtedy "Nierozpoznani" będą czerwoni. Wtedy
lepiej skomponują się z naszym otoczeniem.
Dzieła na złom
Od kiedy na Cytadeli pojawiły się żeliwne postacie,
łakomym okiem patrzą na nie zbieracze złomu.
– Ze złego tworzywa zrobili – ocenia emeryt Bodzio. –
Żeliwo kruche jest. Wystarczy, że ktoś podbiegnie,
walnie młotkiem i już kawał rzeźby odpadnie. A potem do
wora i do punktu skupu metali kolorowych. I jest forsa.
Jak bieda człowieka przyciśnie, to nie myśli o
podziwianiu. Na rzeźby patrzy i myśli, jak by tu je
zamienić na złom i sprzedać. Taka jest prawda o
człowieku. Ale o tym, te figury nic nie mówią.
– A o czym mówią?
– Ja tam stary człowiek jestem i nie wiem. Ale ozdobne
to one nie są. Wieczorem można się przestraszyć.
Złomiarze na Cytadeli obecni są od wojny. To dla nich
naturalne środowisko, bo Niemcy zawzięcie się tam
bronili i w ziemi zostało od cholery żelastwa. Można też
znaleźć sporo puszek po piwie zostawionych przez
miłośników wypoczynku na łonie natury. Na żeliwnych
"Nierozpoznanych" czyha wiele niebezpieczeństw. Oprócz
przetworzenia na złom grozi im pomalowanie, bo stojąc na
odludziu są wymarzonym obiektem ataku grafficiarzy.
Pod okiem stróżów
Miasto dba o Sztukę przez "S" duże jak cyc Pameli
Anderson. Dlatego zaraz po zainstalowaniu rzeźb pojawili
się przy nich strażnicy miejscy. Strzegli i zdecydowanie
bronili dzieł Abakanowicz 24 godziny na dobę. W nocy
marzły im tyłki, ale wytrwać musieli: rozkaz jest
rozkaz. Gdy stróże miejscy sprawowali pieczę nad
żeliwnymi monstrami, żywi poznaniacy nie byli tak
gruntownie strzeżeni i dlatego większa ich liczba
dostała po mordach, została okradziona oraz zgwałcona.
To ich męczeński wkład w rozwój wysokiej kultury.
Nierozpoznani samobójcy
Dopiero po kilku tygodniach wycofano strażników i
zastąpiono ich dozorcami z Fundacji Pomocy Wzajemnej
"Barka". Mieciu w "Barce" mieszka już ładnych parę
wiosen. Kiedyś miał dom. Żonę i dzieci. Oraz bezustanną
ochotę na wódę. Pił i pił. Przysięgał: choćby skały
srały, nigdy, kurwa, nie wytrzeźwieję. Słowa
dotrzymywał. Trzeźwiał tylko czasem, jak przedobrzył.
Wtedy wieźli go na detoks. Potem wlekli na szałówkę. I
tak w kółko. W końcu żona się wkurzyła. Spakowała
kuferek i wypierdoliła z chałupy. Wrócił. Przez pół roku
ani grama. I znowu tango na maksa. W "Barce" wylądował z
siedmioletnim kacem. Już kawał czasu nie bierze.
Ucieszył się, jak go socjalni wybrali na stróża
"Nierozpoznanych". Jest co robić.
– Przyjeżdżają wycieczki na Cytadelę, to nauczycielki
ciągną młodzież do rzeźb. I co mówią gówniarze? Śmieją
się. Mojego zdania nie wyrażę. Bo ja nie jestem od
wyrażania, tylko od pilnowania. Jakby tu przyszły lumpy,
a nawet moi kumple nałogowcy i błagali: daj porąbać
figury, nie mamy na żarcie, ani chwili bym się nie
wahał.
Za komórę i po policję. Taka moja rola.
Waldas stróżuje razem z Mieciem. Pił, bo co miał robić?
Ale nałogiem nigdy nie był – najwyżej zwykłym pijakiem.
Też by po szkiełownię zadzwonił, gdyby zobaczył, jak
żulia do dzieł się dobiera. Pewno, na temat rzeźb ma
swoje zdanie, ale może je ujawnić jedynie off the
record, bo sprawa jest polityczna.
– Tak sobie myślę, że ludzie olewają te figury, bo mają
na głowie poważniejsze rzeczy. Na przykład jak przeżyć.
Zamiast tych figur woleliby dostać robotę albo jakiś
zasiłek. Bo ciężko jest. Na Ratajach małżeństwo
rencistów nie miało z czego żyć. Chwycili się za ręce i
skoczyli z IX piętra. O tym trzeba pokazać sztukę.
Samobójcy z osiedla Rataje byli prawdziwie
nierozpoznani: nikt, nawet najbliższa rodzina oraz
ksiądz proboszcz, nie zdawał sobie sprawy z ich dennej
sytuacji finansowej.
Romans z arcybiskupem
To, że Magdalena Abakanowicz wielką i kontrowersyjną
artystką jest, wiadomo nie od dziś. Gdy w lutym tego
roku stało się głośno o molestacjach uprawianych przez
biskupa Juliusza Paetza, Abakanowicz
stanęła w obronie arcykapłana.
Oskarżony został człowiek cieszący się powszechnym
szacunkiem, o niepodważalnych zasługach dla poznańskiej
nauki i kultury – napisali w liście otwartym zwolennicy
Paetza.
Pod epistołą podpisali się rektorzy poznańskich uczelni
oraz Jan Kulczyk, zawodowy biznesmen, Stefan Stuligrosz,
założyciel chórku dla chłopaczków przed mutacją, oraz
Magdalena Abakanowicz, rzeźbiarka figur
kontrowersyjnych. Dowodzi to szczerości artystycznej, z
jaką robiła swoją instalację. Ludzie w ogóle i z osobna
są przez Abakanowicz nierozpoznani.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Biedni na dziady
Nie ma dnia, aby w mediach jakiś przedstawiciel "dużego"
biznesu nie tłumaczył, że trzeba zacisnąć pasa, bo grozi
nam katastrofa finansów publicznych. To przykład
wyjątkowej hucpy i nachalnego lobbingu, bo tylko cudze
paski zaciskają.
Jesienią 2001 r. na łamach "NIE" dowodziłam, że ludzie z
sektora finansowego nigdy nie dopuszczą do uzdrowienia
finansów publicznych, bo ciągną wielkie zyski z choroby.
Pisałam, że deficyt ten będzie rósł z roku na rok i tak
też jest.
Aby zrozumieć, o co chodzi, wystarczy sięgnąć do
uzasadnienia projektu ustawy budżetowej na rok 2004,
gdzie na stronie 36 znajdziemy taką oto tabelkę.
Wynika z niej jasno, że w latach 1996–2004 zanotowaliśmy
znaczny spadek dochodów budżetu w relacji do PKB.
Produkowaliśmy, wytwarzaliśmy i świadczyliśmy coraz
więcej usług, a państwo miało z tego coraz mniej. Powód
był prosty. Systematyczne obniżki stawek podatkowych.
Zatem gdy ktoś dziś mówi o nadmiernym fiskalizmie –
bezczelnie kłamie. Używając liberalnej retoryki –
"państwa w gospodarce mamy coraz mniej". W ogóle mamy
coraz mniej państwa. W przeszłości każdej kampanii na
rzecz obniżki podatków towarzyszyły solenne zapewnienia
o nadejściu wskutek tego ożywienia gospodarczego i
spadku bezrobocia. Bo inwestorzy, pracodawcy o niczym
innym nie marzyli, tylko o tym, aby za dodatkową kasę
tworzyć nowe miejsca pracy.
Gdyby to była prawda, mielibyśmy bezrobocie na poziomie
japońskim – 4 proc. Tymczasem w latach 1998–2001 liczba
ludzi bez pracy rekordowo wzrosła, a gospodarka
pogrążyła się w kryzysie. I to mimo kolejnych redukcji
stawek podatkowych. A może właśnie dlatego? Dziś Sejm na
wniosek Hausnera po raz kolejny tnie stawki. I to
skokowo! Rząd jak zwykle zapewnia o "wzroście" i
konieczności "zaciskania pasa".
Zerknijmy na wydatki budżetu państwa (ustawa budżetowa
na rok 2004. Uzasadnienie str. 57).
Wydatki systematycznie rosną! Na rok 2004 rząd
zaplanował je na poziomie 198,3 mld.
Mamy taką oto sytuację. Politycy wszystkich rządzących
opcji, od bezbożnej lewicy do pobożnej prawicy, od lat
fundują dużemu biznesowi coraz większe ulgi. A wydatki
budżetowe rosną. To musi prowadzić do wzrostu deficytu
budżetowego, wzrostu długu publicznego! Ale o to właśnie
chodzi! Większy deficyt oznacza przecież wyższe emisje
obligacji skarbowych, coraz większy dług publiczny i
coraz wyższe zyski sektora finansowego (głównie banków).
Koszt obsługi długu publicznego w 2004 r. ma wynieść
prawie 27 mld zł. Absolutny rekord transformacji
ustrojowej! I na pewno w 2005 r. zostanie pobity.
Dodajmy do tego 21 mld zł dotacji dla Funduszu
Ubezpieczeń Społecznych trafiającej na konta jak
najbardziej prywatnych Otwartych Funduszy Emerytalnych.
Razem to 50 mld zł! O taką kasę w 2004 r. gra z nami jak
najbardziej prywatny sektor finansowy. Grubo ponad 10
mld dolarów z naszych kieszeni do ich sejfów. W głupotę
wicepremiera Hausnera uwierzyć nie mogę.
Oficjalny, zapisany w projekcie deficyt budżetowy na rok
2004 ma wynieść 45,5 mld zł. Wystarczyłoby skasować
wyjątkowo kosztowną reformę systemu emerytalnego i
ograniczyć koszt obsługi długu publicznego, aby
zmniejszyć deficyt budżetowy o ponad połowę. Gdybyśmy
chcieli dalej konsekwentnie ciąć – zgodnie z apelami
analityków – to wystarczy wykorzystać rezerwę
rewaluacyjną NBP (około 30 mld zł) i budżet miałby
nadwyżkę! Gdyby jeszcze Sejm wycofał się z uchwalonej
już obniżki stawek podatku CIT do 19 proc., do budżetu w
przyszłym roku wpłynęłoby dodatkowo od 4 do 5 mld zł.
Gdy dziś politycy apelują do najbiedniejszych obywateli,
aby zacisnęli pasa w imię iluzorycznej przyszłości,
powinni publicznie zażądać, by w dzieło ratowania
finansów włączył się Narodowy Bank Polski, jego prezes
Balcerowicz i Rada Polityki Pieniężnej.
Wystarczy wstrzymać emisję bonów pieniężnych NBP, aby
banki zaczęły dusić się od nadmiaru kasy i w ramach
zdrowej konkurencji zaoferowały swym klientom kredyty
zgodne z unijnymi standardami, czyli na kilka, a nie
kilkanaście czy kilkadziesiąt procent. Już dziś
nadpłynność sektora bankowego – czyli pieniądze, które
nie "pracują", bo nikt ich nie chce pożyczyć mimo
interwencji NBP – to około 30 mld zł.
Dlatego twierdzę, że wrzaski o "kryzysie finansów
publicznych", "Argentynie" i "katastrofie" można
spokojnie włożyć między bajki. To element wyjątkowo
agresywnego lobbingu prowadzonego przez różnej maści
konfederacje pracodawców i kluby biznesu finansowane
przez duży kapitał, któremu marzy się sympatyczny
40-milionowy raj podatkowy w Europie Środkowowschodniej.
Partia rządząca, czyli SLD, daje w tym temacie dupy aż
miło. I zapłaci za to wysoką cenę.
Jest jednak jeden pozytywny fakt płynący z tegorocznej
dyskusji wokół ustawy budżetowej. Coraz więcej osób
zaczyna zastanawiać się nad tym, do czego właściwie
potrzebne jest nam takie państwo?
Służba zdrowia to fikcja, policja to żart, korupcja w
rozkwicie, bezrobocie przybrało rozmiary katastrofy,
wymiar sprawiedliwości od lat pogrążony w kryzysie, a
klasa polityczna budzi jedynie politowanie. Takim
państwem można tylko gardzić, w dobrym tonie jest je
oszukiwać, a na pewno nie warto za nie umierać. Jak
długo można dawać się dymać?
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Grassujący w sraczu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pastuch czarnych owiec
W skarżyskim Mesko będziemy robili rakiety. Precyzyjne
izraelskie rakiety, które z dużą dokładnością trafiają w
terrorystów i małe dzieci. Pewien związkowiec wyjaśniał
mi z błyskiem w oku, że w czasie pierwszego konfliktu w
Zatoce Perskiej zakłady w Skarżysku robiły na trzy
zmiany. Bynajmniej nie łożyska toczne. Bardzo mi żal
zagrożonych utratą pracy robotników z Mesko, którzy
cieszą się, że będą produkować śmierć dla małych
Palestyńczyków. Dzięki nowej wojnie z terroryzmem polski
przemysł zbrojeniowy złapie może drugi oddech. Wystarczy
pooglądać dzienniki CNN, aby się zorientować, jak wiele
jest jeszcze do zbombardowania. To w końcu nie nasza
sprawa, kto i przeciw komu użyje naszych wyrobów. My
chcemy tylko spokojnie pracować i wyżywić nasze rodziny.
O los innych rodzin troszczy się w naszym imieniu Jan
Paweł II. Opowiada się za pokojem i potępia większość
akcji zbrojnych USA i NATO, w których Polska
uczestniczy. Co nie przeszkadza Kwaśniewskiemu i
Millerowi popierać te akcje i przymilać się do papieża
jako niepodważalnego autorytetu.
Ta schizofrenia poczciwej polskiej i katolickiej duszy
bierze się z pragmatyzmu. Wszyscy tak naprawdę chcemy
dobrze, ale przecież nie jesteśmy na tyle głupi, aby
wierzyć w to, że można robić tylko dobrze. Tylko taki
święty człowiek jak papież-Polak może pozwolić sobie na
naiwność i uniknąć oskarżenia o szaleństwo.
Większość ludu bożego, który już wkrótce padnie plackiem
przed Ojcem Świętym, uważa, że Polska bez stryczka to
dyktat unijny. I jakoś swój nastrój linczu godzą wierni
z religijnym uniesieniem wobec największego w świecie
przeciwnika kary śmierci.
Papież w swych licznych encyklikach społecznych broni
godności pracy, którą polski Sejm praktycznie lekceważy
łatwo przystając na pogorszenie pracowniczych uprawnień
w kodeksie pracy. Papież upomina się o anulowanie długu
Trzeciego Świata, a my w ogóle przypominamy sobie o tym,
że ten świat istnieje, kiedy media pokazują jego
niektóre kraje jako teatr słusznych działań wojennych
naszych sojuszników z NATO. Wojtyła jest za ekumenizmem
i tolerancją, a polska policja nadaje polowaniom na
nielegalnych imigrantów wrogi tym ludziom kryptonim
"Obcy".
Nasuwa się więc nieodparty wniosek, że albo ten papież
nie jest tak naprawdę Polakiem, albo Polacy nie są
dobrymi katolikami. A jednak kochamy "naszego" Ojca
Świętego. Kochamy go tak mocno, że wybaczamy mu jego
dziwactwa, humanizm, miłosierdzie i szerokie horyzonty.
Za kremówki, przyśpiewki i to nieposkromione poczucie
dumy i potęgi, że on nasz.
Miliony ludzi omdlewających w nieludzkim upale poczują,
że są dobrzy. Ale to będzie tylko show, iluzja, zbiorowa
histeria, bo Jan Paweł II jest w ojczyźnie obcy jak
Michael Jackson. Przybywa z innego świata. Ze świata
wartości, który porzuciliśmy. Wierząca Polska katolicka
w nic już nie wierzy. Ja wierzę, ale ja jestem
niewierzący.
Autor : Piotr Ikonowicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z Urbanem nie tańczę
84 proc. Polaków uważa, że rząd jest do dupy. 9 proc. go
popiera. Naczelny może sobie głosować na SLD. Ja nie
będę.
Jerzy Urban w zeszłotygodniowym felietonie pisze o
kurewstwie rządzących gnojków i tchórzy. Pytam siebie, w
imię czego, durniu, pomagałeś im wygrywać – zwierza się
Urban, ale puentuje te zwierzenia stwierdzeniem:
Wyładowawszy wściekłość, która mną trzęsie, pójdę
oczywiście znów głosować na SLD. Powlokę się z
obrzydzeniem, ale przeciw Kaczyńskim, Lepperowi,
Giertychowi.
Otóż nie, Szefie. Głosując na takie SLD, głosuje Pan
przeciw lewicy w ogóle. Głosuje Pan za tym, aby rządzące
gnojki i tchórze nie musiały nic zmieniać w swym
gnojkowym i tchórzliwym postępowaniu. W dupie mam takie
mniejsze zło.
Wściekło Pana kunktatorstwo rządzących, którzy boją się
nawet ułatwić kobietom dostęp do środków
antykoncepcyjnych, żeby nie drażnić Kościoła. Odwaga
wyjścia z kościelnej dupy – odebranie czarnym
absurdalnych finansowych przywilejów, zlikwidowanie ich
poczucia bezkarności, a także zniesienie podyktowanych
przez Kościół przepisów łamiących prawa obywatelskie –
to jedna z przyczyn, dla których głosowaliśmy na lewicę.
Tymczasem rząd Leszka Millera zdaje się sprawdzać, czy w
penetracji czarnego odbytu uda mu się zajść dalej niż
Buzkowi i Suchockiej.
Ohyda, zgadzam się.
Ale w jakiejże to innej kwestii rząd SLD zrobił to,
czego należało się spodziewać po lewicy?
Próbował może przywrócić zasadę równości szans –
przyczynę, dla której lewica w ogóle powstała? Odtworzyć
zasadę awansu społecznego, umożliwić dzieciom z biednych
środowisk rozwój i kształcenie, wprowadzić system
punktowo-stypendialny naruszający obowiązującą dziś
zasadę reprodukcji prostej inteligencji? Skonstruować
podatek spadkowy w taki sposób, aby absurdalna
nierówność biednych i bogatych w dostępie do wszystkiego
nie narastała z pokolenia na pokolenie? Gówno! Liderzy
SLD popieranie awansu społecznego zakończyli na sobie.
Może zatem SLD dokonał jakichś sensownych zmian dla
zatrzymania bezrobocia? Metodą realnych ulg
inwestycyjnych skierowanych na zatrudnianie nowych
pracowników skłonił pracodawców do zwiększania, a nie
zmniejszania zatrudnienia? Odszedł od filozofii
prywatyzacji za wszelką cenę na rzecz polityki
nastawionej głównie na ochronę miejsc pracy? Bronił
kodeksu pracy, bezwzględnie karał pracodawców łamiących
prawa pracownicze – tak aby kapitaliści wiedzieli, że
rząd jest po stronie ludzi pracy najemnej?
Może więc choć zadbał o pomoc społeczną, zasiłki dla
bezrobotnych, o zagwarantowanie najuboższym, jeśli nie
awansu, to choćby szansy na godne przeżycie? Absurdalne
i uwłaczające 30-złotowe zasiłki zastąpił realną pomocą
dla potrzebujących?
A może – jeśli nie wyszła mu w żaden sposób pomoc
biednym – urealnił zasadę równości wobec prawa, aby
biedni i bogaci, Kulczyk i Zenek spod dziesiątego, mieli
świadomość, że wolno im tyle samo i tego samego im nie
wolno?
A może choć – skoro sobie nie radził z problemami
wewnętrznymi – prowadził mądrą, lewicową, nieagresywną,
pokojową politykę międzynarodową, w której zasada
równych praw narodów do samostanowienia stała ponad –
przepraszam za anachronizm – imperialistyczną
zachłannością mocarstw?
Nie, nie, nie, nie i nie.
A jeśli nie zrobił niczego lewicowego, to dlaczego, Pana
zdaniem, rząd tzw. lewicy ma być lepszy niż rząd tzw.
prawicy? Bo to są wprawdzie chuje, ale nasze chuje? Nie
moje. Osobiście wolałabym, żeby dupy dawała prawica.
Moje lewackie sumienie lepiej by to znosiło.
A w praktycznym już, a nie ideowym wymiarze, z Pańskim
głosem, czy bez, z głosem mojej ukochanej teściowej,
wujka Renka i tysięcy ludzi, którzy rozumują tak samo
jak Pan – że SLD zawiódł na całej linii, ale to w końcu
nasza partia, i trzeba za nimi, żeby przeciw Kaczyńskim,
Lepperowi, Giertychowi – SLD nie będzie rządzić po
następnych wyborach. Przez 14 lat III RP żaden rząd nie
uzyskał potwierdzenia wyborczego i temu się też na pewno
nie uda ta sztuka, bo ma najgorsze notowania w historii
tych 14 lat. Wybory władza przerżnęła nawet, gdy
premierem był Cimoszewicz, a kraj się rozwijał. A zatem,
nawet jeśli ktoś uważa, że rząd takiej lewicy będzie
lepszy od rządu jakiejś prawicy, cóż z tego, skoro
żadnego rządu lewicy, nawet takiej, po wyborach nie
będzie. No chyba żeby powstała jakaś nowa prawdziwa
partia lewicowa, która przebojem wedrze się do Sejmu.
Bądźmy jednak realistami...
A skoro SLD nie ma szans nie dopuścić do władzy prawicy,
to Pana głos, Szefie, i głos Panu podobnych zadecyduje
jedynie, czy ileś tam spasionych duchowo i fizycznie
facetów, którzy nie potrafią już nawet samodzielnie
zaparzyć sobie herbaty nie wspominając o włączeniu
kserokopiarki – nadal będzie miało jakieś tam gabinety,
sekretarki, stanowiska i wpływ na władzę. Inaczej
mówiąc, czy klientelistyczno-elitarny układ zostanie
spetryfikowany, czy też może ci goście, ich żony,
krewni, znajomi i towarzysze broni znajdą się na bruku i
nagle będziemy mieli kilkanaście tysięcy ludzi
związanych z układem SLD szukających nerwowo roboty?
Może taki wielki kop otrzeźwi liderów i aktywistów
Sojuszu Lewicy Demokratycznej, skłoni tę partię do
zastanowienia się nad sobą.
I dlatego nie będę głosować na SLD. Mam nadzieję, że
uczyni tak wielu dotychczasowych wyborców Sojuszu. Bo
dopiero klęska wyborcza – prawdziwa, totalna klęska, w
wyniku której wielka grupa utuczonych gwiazd polityki
znajdzie się poza parlamentem, radami nadzorczymi,
wpływem na władzę – może uratować SLD przed samym sobą.
Logika wahadła jest taka, iż ktokolwiek wygra wybory, to
porządzi sobie najwyżej cztery lata. Ktokolwiek to
będzie – nie wierzę w zagrożenie demokracji. Nie w Unii
Europejskiej, nie w Europie w XXI wieku. Czy rządzić
będzie Lepper, Giertych czy Kaczyński – wszyscy będą
musieli respektować zasady demokracji i przegrać
następne wybory. Wygra je ktoś z lewej strony. I od nas
zależy, kto to będzie; czy partia, której nadal
przewodzić będą karierowicze, łapówkarze i złodzieje
okopani na swoich pozycjach, czy coś, co po 4-letniej
kwarantannie wyłoni się jako prawdziwa, nowoczesna,
wrażliwa społecznie partia lewicy.
Mnie nie jest to obojętne.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rydzyk na widelcu
Oszustwo podatkowe na wielką skalę, działalność
niezgodna ze statutem i zakulisowe spekulacje akcjami
spółki giełdowej. To nasze zarzuty wobec zakonu
redemptorystów, Radia Maryja i dyrektora Tadeusza
Rydzyka. Żądamy przeprowadzenia wnikliwej kontroli
działalności finansowej Radia Maryja i redemptorystów.
Zbadania ich geszeftów.
Sobie znanym sposobem weszliśmy w posiadanie dokumentów
dotyczących niezwykłych operacji finansowych z początków
tego roku. Najważniejszy z nich to zawarta 25 stycznia
umowa cesji wierzytelności. Warszawska Prowincja
Redemptorystów odkupiła wówczas od spółki POLKOMBI
wierzytelności pieniężne, czyli weksle, dwóch osób
fizycznych: Aleksandra R. i Jana Króla. Łączna wartość
wierzytelności wynosi 4 392 000 zł, lecz POLKOMBI
opyliło je tylko za 2 000 000.
Szmal na transakcję spłynął na konto POLKOMBI przelewem
bankowym 28 stycznia 2002 r. 2 miliony żywej gotówki
pochodziły z konta Radia Maryja (patrz przelew nr 1).
Następnego dnia, 29 stycznia, POLKOMBI przesłało na
konto Polskiego Kredyt Banku 1 866 600 zł (patrz przelew
nr 2). Była to zapłata za weksle, które wcześniej
sprzedano redemptorystom.
28 stycznia zarząd POLKOMBI, reprezentowany przez
ówczesnego prezesa Kazimierza Woźniaka, podpisał bowiem
z Polskim Kredyt Bankiem umowę cesji wierzytelności.
Kupił od banku wierzytelności Aleksandra R. i Jana
Króla, płacąc właśnie 1 866 600 zł.
Skomplikowane? Nie tak bardzo. Po prostu spółka POLKOMBI
posłużyła za pośrednika, za co skasowała uczciwie
zarobione 133 400 zł prowizji. To często stosowany
chwyt, gdy właściciel szmalu chce ukryć jego
pochodzenie. Przepuszcza wówczas gotówkę przez różne
spółki, licząc, że nikt nie dojdzie do źródła szmalu.
Nazywa się to potocznie praniem pieniędzy.
Niektórzy dodają: brudnych pieniędzy. Ale czy ktoś
widział czyste?
Oto, co powiedział nam na ten temat Kazimierz Woźniak,
były prezes POLKOMBI, podpisany pod umowami z PKB i
redemptorystami:
– Czy pamięta pan transakcję polegającą na wykupieniu
weksli prywatnych osób, a następnie odsprzedaniu ich
zakonowi redemptorystów?
– Pamiętam. Ale ja już nie jestem w POLKOMBI. Szczegółów
nie pamiętam.
– A kto pamięta?
– Moi finansiści z firmy, na przykład pani
Kochanowicz-Mańk. Mogę podać numer telefonu.
– Czy ta transakcja była korzystna dla POLKOMBI?
– Niewątpliwie na tym zarobiliśmy. Nic więcej nie jestem
dziś w stanie powiedzieć.
Proszę zwrócić uwagę na daty. POLKOMBI, które było w
trudnej sytuacji finansowej, czekało na kasę od Radia
Maryja. Dopiero po jej wpłynięciu nastąpił przelew na
konto Polskiego Kredyt Banku. Obieg pieniądza był zatem
inny, niż mogłoby to wynikać z dokumentów. Na wszelki
wypadek, żeby przynajmniej na umowach daty się zgadzały,
strony podpisały oświadczenie, że do umowy z 25 stycznia
wkradł się błąd drukarski, bo rzeczywiście podpisano ją
28 stycznia.
Redemptoryści dali osobę prawną, a faktycznym płatnikiem
było Radio Maryja ojca Rydzyka. Czego bał się ojciec
dyrektor? Czemu dał zarobić pośrednikowi, zamiast samemu
kupić weksle? Dwóch doradców finansowych, gdy
zapoznaliśmy się z dokumentami, odmówiło nam komentarza.
Mimo życzliwości bali się, że "Kościół skończy z nimi".
Trzeci zgodził się powiedzieć anonimowo:
– To jest transakcja, której celem było ominięcie
obowiązku podatkowego. Redemptoryści powinni zapłacić
podatek od zysku, czyli różnicy między wartością weksli
a ceną, za którą je kupili. Środki przeznaczone na
transakcje powinni opodatkować, zanim jej dokonali, gdyż
handel długami nie jest statutową działalnością zakonu
zwolnioną z podatku. Mało tego, od momentu transakcji
redemptoryści powinni prowadzić ewidencję podatkową.
Warszawska Prowincja Redemptorystów jest kościelną osobą
prawną. Korzysta ze zwolnienia podatkowego. Dotyczy ono
jednak wyłącznie działalności statutowej wymienionej w
art. 17 ustawy z 15 lutego 1992 r. o podatku dochodowym
od osób prawnych. Art. 17 stanowi (uwaga, będzie ważny
fragment dla kontroli skarbowej) o dochodach kościelnych
osób prawnych z: niegospodarczej działalności
statutowej; w tym zakresie kościelne osoby prawne nie
mają obowiązku prowadzenia dokumentacji wymaganej przez
przepisy Ordynacji podatkowej. Zatem w przypadku
działalności gospodarczej, a taką jest handel długami,
redemptoryści mają psi obowiązek prowadzić księgowość.
Zwolnienie podatkowe z działalności gospodarczej dotyczy
wyłącznie części przeznaczonej na cele: kultu
religijnego, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne,
charytatywno-opiekuńcze oraz na konserwacje zabytków,
prowadzenie punktów katechetycznych, inwestycje sakralne
w zakresie: budowy, rozbudowy i odbudowy kościołów oraz
kaplic, adaptację innych budynków na cele sakralne, a
także innych inwestycji przeznaczonych na punkty
katechetyczne i zakłady charytatywno-opiekuńcze (art. 17
pkt 4b ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych).
Nigdzie nie ma mowy o zwolnieniu z podatku w handlu
dłu-gami czy innej lichwie. Czyli, mówiąc krótko, zakon
ojca Rydzyka i jego radyjko orżnęli skarb państwa na
gruby szmal, o czym niniejszym donosimy właściwym
organom kontroli skarbowej, prokuraturze i innym
zainteresowanym.
Ile szmalu są winni redemptoryści państwu? Trudno
wyliczyć. Nie wiadomo, ile takich lub podobnych
transakcji przeprowadzili braciszkowie i ile z nich
zostanie wykrytych. Od tego zależy też, jaką karę nałoży
na nich urząd skarbowy. Mogą to być miliony złotych, ale
bardziej dokuczliwa będzie dla redemptorystów
konieczność prowadzenia rachunkowości takiej jak inne
osoby prawne prowadzące działalność gospodarczą.
Pozostaje jeszcze wyjaśnić, dlaczego Radio Maryja kupuje
za 2 miliony weksle jakichś obywateli. Ustaliliśmy, że
Aleksander R. jest mecenasem, a Jan Król to duchowny
znany z eteru Radia Maryja i stron "Naszego Dziennika".
To ojciec Jan Król, zamieszkały w Warszawie przy ulicy
Karolkowej 49, czyli w siedzibie Warszawskiej Prowincji
Redemptorystów. To właśnie on relacjonował spotkanie
Radiomaryjców z Janem Pawłem II, w październiku tego
roku w Watykanie. Obydwaj panowie za szmal pożyczony od
Polskiego Kredyt Banku kupili w 2000 r. znaczny pakiet
akcji szczecińskiej spółki giełdowej Espebepe. Dlaczego
właśnie Espebepe? Nie mamy zielonego pojęcia. Skąd
zakonnik miał szmal na kupienie ponad jednej czwartej
akcji giełdowej spółki? Co było podstawą do udzielenia
kredytu?
– Nasz oddział popełnił w tej sprawie błąd – przyznaje
proszący o anonimowość wysoki pracownik banku. –
Udzielono kredytu, którego zastawem były weksle i konto
w biurze maklerskim. Jednak myślę, że pożyczkobiorca
mimo to musiał wykazać się posiadaniem sumy 150, a nawet
200 proc. kredytu. Takie były wówczas przepisy kredytowe
w naszym banku. Bardzo się ucieszyliśmy, gdy zgłosiła
się spółka POLKOMBI z propozycją wykupu wierzytelności.
Wobec drastycznego spadku notowań akcji, które kupili
nasi dłużnicy, straciliśmy nadzieję na odzyskanie
czegokolwiek.
Faktycznie, obaj panowie wyszli na akcjach Espebepe jak
Zabłocki na mydle. Kupowali je po ok. 9 zł.
Teraz kurs tej spółki waha się wokół 10 gr, a w
październiku wynosił nawet 2 gr (słownie: dwa). Należy
jeszcze dodać, że szczeciński holding jest na skraju
bankructwa i nie zanosi się na to, że stanie się
giełdowym blue chipem. Czy znaczy to, że rydzyjkowi
gracze giełdowi dali dupy, czy też kupnu szczecińskiej
spółki przyświecał jakiś inny cel?
Próbowaliśmy skontaktować się z panią Lidią
Kochanowicz-Mańk. Robiliśmy to zawzięcie, bowiem kobieta
ta zdaje się być postacią łączącą całą ciemną operację
finansową Radia Maryja. W czasie gdy podpisywano dwie
umowy cesji wierzytelności pani Lidia była w POLKOMBI
dyrektorem generalnym zajmującym się finansami. Ta sama
pani Lidia jest udziałowcem spółki Espebepe.
Posiada 5,6 proc. udziałów. Wreszcie ta sama Lidia
Kochanowicz-Mańk działa w Fundacji "Nasza Przyszłość",
będącej "inicjatywą ewangelizacyjną" Radia Maryja.
Niestety, pani Kochanowicz-Mańk nie była uchwytna ani
pod komórką, ani w Fundacji "Nasza Przyszłość", z której
zostaliśmy mało grzecznie wyproszeni.
Zwróciliśmy się do dowodzącego Warszawską Prowincją
Redemptorystów ojca prowincjała Zdzisława Klafki z
pytaniem, jaki cel przyświecał braciszkom przy
dokonywaniu tej transakcji. Tak jak się spodziewaliśmy –
odpowiedź nie nadeszła.
Możemy jednak pokusić się o pewną hipotezę. Radio Maryja
wzbogaciło się na akcji ratowania Stoczni Gdańskiej.
Zebrane przez Rydzyka pieniądze, świadectwa udziałowe i
inne kosztowności nigdy nie zostały przeznaczone na
upadającą stocznię. Nie jest wykluczone, że posłużyły
Rydzykowi i innym redemptorystom jako kapitał obrotowy
do spekulacji giełdowych. Ponieważ nie można tego było
robić oficjalnie, bez płacenia słonych podatków, w
imieniu Rydzyka występowały zaufane osoby fizyczne takie
jak ojciec Jan Król. To oczywiście teoria, którą da się
potwierdzić jedynie w wyniku śledztwa właściwych
instytucji państwowych.
Dajemy zatem organom kontrolnym na tacy jawny przypadek
złamania Ordynacji podatkowej. Zobaczymy, jakie
konsekwencje poniosą ci, którzy postrzegani są w
Pomrocznej jako święte krowy. Dajemy również wszystkim
miłośnikom i sympatykom ojca Rydzyka materiał do
głębokich przemyśleń. Bo skąd niby Radio Maryja ma kasę
na spekulację długami i akcjami, jak nie z Waszych
darowizn?
Z pogadanki ojca dyrektora Rydzyka wygłoszonej 16
listopada przez Radio Maryja:
To jest metoda, stara metoda diabelska divide et
impera, dziel i rządź; kłamcie, kłamcie, a zawsze
coś zostanie; plujcie, plujcie, a zawsze coś
przyschnie. To są ci propagandyści XX wieku, ci
najwięksi tak robili systemów totalitarnych i tak
dalej się robi. (...) Z jednej strony jest takie
zapalenie wyobraźni, że te biura Radia Maryja,
koła przyjaciół, tyle tych pieniędzy do Radia
Maryja, że to Radio Maryja, już nie wiedzą, co
robić. Są to pieniądze, ale jak czytamy w
poszczególnych miejscowościach, to jest nie ze
wszystkich miejscowości te pieniądze przychodzą do
nas. A z niektórych jak przyjdą, z wielkiej
części, to przychodzi 9 osób, 10 osób, jak już 20
z tej miejscowości, to już święto, tak że
niewiele. (...) Nie ukrywam, że dowiaduję się, że
w niektórych biurach, na przykład tu na ławki
jeszcze z tego dla księdza z parafii, a jeszcze na
utrzymanie tego biura, telefon sobie zrobią, faks,
coś tam kupią i tak dalej. To już jest nadużycie.
(...) To takie oskubywanie tego radia. To jest
nieuczciwe.
Z jednej strony radio nie utrzyma się, świadczy
też o takim jeszcze komunistycznym kombinowaniu.
POLKOMBI
Towarzystwo Transportu Kombinowanego POLKOMBI,
Spółka Akcyjna. Siedziba: Warszawa, Łucka 11.
Jedna z wielu spółek, które wyłoniły się z PKP
S.A. W 2001 r. osobistym doradcą prezesa POLKOMBI
była Ewa Spychalska (była posłanka, była ambasador
w Białorusi, niegdyś doradca prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego, członek rady nadzorczej Espebepe).
Częstym gościem w spółce bywał Bogusław Bagsik,
doradca w spółce Variant Logistic.
ESPEBEPE
Szczecińskie PrzedsiębiorstwoBudownictwa
Przemysłowego. Holding, Spółka Akcyjna. Obecny (14
listopada) kurs akcji: 0,11 zł; kurs maksymalny:
34 zł; minimum absolutne (i roczne): 0,02 zł.
Akcjonariat: Jan Król 25,43 proc. (zakonnik)
Aleksander Rostocki 9,28 proc.
Lidia Kochanowicz-Mańk 5,60 proc.
Pozostali: 59,69 proc.
Fundacja "Nasza Przyszłość"
Mieści się w Szczecinku, przy ulicy Klasztornej
16. Wydaje ogólnopolski miesięcznik "Rodzina Radia
Maryja", prowadzi w Szczecinku prywatne liceum i
gimnazjum, księgarnię wysyłkową, kafeterię i
laboratorium fotograficzne. To właśnie ta fundacja
występowała do władz Torunia z propozycją
przejęcia kilkudziesięciu hektarów ziemi miejskiej
na działalność wyższej szkoły założonej przez
Rydzyka.
Autor : Julia Schwartz / Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Guma wolności
O roli prezerwatywy w kościelnym procesie rozwodowym.
Wracasz sfrustrowany z roboty. Chcesz zalec na wersalce
i jak człowiek obejrzeć mecz w telewizorze. Żona gdacze,
bo chce oglądać serial. Już wiesz – z meczu nici. Nie
wytrzymasz dłużej w tym piekle. Trzeba pozbyć się
zarazy. Otruć? Wrzucić do wanny suszarkę, gdy będzie się
kąpać? A może normalnie przejechać ją na zebrze?
Niestety, nie jesteś killerem. Już chcesz się poddać,
gdy włącza się zbawienne światełko. Unieważnisz ten
pieprzony związek i balast w postaci baby wyrzucisz z
życiorysu jak wór piachu.
Żegnaj Genia
Wierność oraz miłość do grobowej dechy ślubowałeś w
kościółku. To pewien szkopuł. Sęk w tej grobowej desce –
można powiedzieć. Ale spoko wodza. Nawet Kościół papieża
przewiduje możliwość unieważnienia małżeństwa.
Sięgasz po prawo kościelne. W kanonie 1601 czytasz:
Ważne małżeństwo między ochrzczonymi nazywa się tylko
zawartym (ratum), jeśli nie zostało dopełnione; zawartym
i dopełnionym (ratum et consummatum), jeśli małżonkowie
podjęli w sposób ludzki akt małżeński, zdolny do
zrodzenia potomstwa, do którego to
aktu małżeństwo jest ze swej natury ukierunkowane i
przez który małżonkowie stają się jednym ciałem.
Małżeństwo zawarte, ale niedopełnione może być
rozwiązane. Wystarczy dowieść, że nie było tego... no...
consummatum! I żegnaj Genia! Tylko jak udowodnić, że
ratum, owszem, było, ale konsumpcji nie? Bo – ze wstydem
przyznać należy – żonę swą konsumowałeś wielokrotnie.
Nieludzki akt
Ale bachorów nie spłodziłeś. To może rodzić podejrzenie,
że akty małżeńskie miały charakter nieludzki. Zeznasz,
że stosowaliście pigułki antykoncepcyjne i świniliście
bez pamięci. I po sprawie? Nie. Mimo że Kościół
piguły uważa za zbrodnicze, bzykanie po ich łyknięciu
traktuje jako dopełniające związek małżeński.
No dobra. W takim razie opowiesz ze łzami w oczach, że
używałeś małżonki całkiem obrzydliwie, a mianowicie z
pośrednictwem kondoma – urządzenia mającego w kręgach
kościelnych bardzo złą opinię. Ech! Byli już przed tobą
tacy cwaniacy.
Wiedz, że walenie via kondom od wieków jest przedmiotem
rozważań teologów. Stworzyli oni całe systemy
filozoficzne, których obiektem jest spółkowanie, a
których ty nie jesteś w stanie pojąć swym głupkowatym,
świeckim umysłem.
Ich jądrem jest kulminacja, czyli wytrysk.
Strzał do pochwy
Uczeni w piśmie podzielili się na dwa pałające wzajemną
nienawiścią obozy. Jeden utrzymuje, że małżeństwo można
uznać za skonsumowane, a przez to dopełnione i
nierozerwalne, jeżeli do opróżnienia jaj dochodzi w
pochwie.
Zwolennicy tego interesującego poglądu znajdują się w
opozycji wobec oficjalnej doktryny Kościoła. Ta mówi
wyraźnie: związek baby z chłopem jest nierozerwalny, gdy
kutas strzeli do pochwy. Różnica między „w” i „do”
laikom może się wydać nikła, a przemyślenia na ten temat
mogą oni uważać za stratę czasu. Ale wtajemniczeni
wiedzą, jak jest ważka – z powodzeniem mogłaby
doprowadzić do wybuchu jakiejś napierdalanki religijnej.
Całkiem słusznie, gdyż przyjęcie jednego z tych
rozwiązań prowadzi do zgoła odmiennych kwalifikacji
stosunku z kondomem na prąciu.
Spust w ubranku
Jeśli uznać racje liberałów („wytrysk w pochwie”),
bzykanko przez prezerwatywę jest dopełnieniem
małżeństwa, bo szczytowanie „w ubranku” w myśl ich
teorii jest koszerne – spełniony jest wymóg „w”, choć –
przyznajmy – pośrednio.
Jeżeli zaś zgodzimy się z papieskimi ortodoksami
(„wytrysk do pochwy”), spust w kondomie założeń
nie spełnia. Wobec tego – wydawać by się mogło –
małżonkowie, którzy uprawiali miłość stosując gumowe
zabezpieczenia, są jak najbardziej rozerwalni. A to z
powodu niestosownego miejsca lądowania spermy, która
zamiast dotrzeć do życiodajnego naczynia trafia do
jałowej gumki.
Już zacierasz ręce? Kwitnie ci uśmieszek na gębusi?
Snujesz plany z 18-letnią Tajką w roli głównej?
Przedwcześnie – ze względu na znaczną liczbę wniosków o
uznanie małżeństwa za niedopełnione z powodu używania
prezerwatywy Kościół wymyślił, że mimo gumowej zapory
jednak nie można mieć całkowitej pewności, czy aby jakaś
kropelka nie przedostała się do pochwy.
Potencjalna dziurka w kondomie sprawia, że babsko może
potencjalnie zajść. Dlatego potencjalnemu ojcu nie można
pozwolić, by cieszył się wolnością przysługującą
kawalerom i księżom.
Z siostrą i kozą
Co więc robić? Jak się pozbyć niedającej żyć megiery?
Pod ręką masz jeszcze coitus interruptus – stosunek
przerywany. O, tu nie ma żartów. Od wieków Kościół za
wyciąganie penisa z pochwy tuż przed i wylewanie
nasienia na pościel albo na żonine dupsko karał
dotkliwiej niż za spółkowanie z siostrą lub kozą. To
grzech grzechów, a to z powodu marnotrawienia realnych
szans na zapłodnienie, które w wypadku kozy są raczej
mgliste. Przerywana kopulacja uznawana jest jako
zdecydowanie niedopełniająca. Jest to skuteczna metoda
uzyskania kościelnego rozwodu, ponieważ penis nie tryska
ani w pochwie, ani do pochwy.
Dobrze będzie, gdy sporządzisz stosowną dokumentację
fotograficzną swoich niecnych wyczynów. Możesz pstrykać
osobiście tłumacząc żonie obecność aparatu w sypialni
jako próbę podniesienia atrakcyjności pożycia.
Albo wynająć biegłego detektywa. Mające zdecydować o
rozwiązaniu twego małżeństwa klechy zdjęcia obejrzą z
wielką i zrozumiałą uwagą. Dbaj o to, żeby zostały
uwiecznione momenty jednoznacznie wskazujące na
niedopełnienie. Demonstruj eksplodującą fujarę tuż przed
obiektywem. Manifestuj posianą pościel. Wszystko po to,
żeby nie było nawet cienia wątpliwości, że dopuszczasz
się całkowicie nieproduktywnej rozrzutności.
W pochwie ani do pochwy nie tryska też ptak podczas
stosunku zwanego suchym albo wstrzymywanym (amplexus
reservatus). Po wycofaniu się mężczyzna musi się
powstrzymać przed postawieniem kropki nad i. Praktyki
takie są przez teologów mile widziane, a nawet zalecane
małżonkom pragnącym spółkować maryjnie, lecz nie
stanowią one dopełnienia małżeństwa. W tym przypadku
rozwód dostaniesz nie jako rozpustnik i marnotrawca,
tylko jako człowiek z cnotliwymi aspiracjami. Łeb do
góry!
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gdy rak byczy się w hotelu
Dla firmy ubezpieczeniowej jesteś narzędziem do robienia
kasy. Gdy spotka cię nieszczęście, znajdzie tysiąc
powodów, by uznać, że pieniądze ci się nie należą.
Uprzedzamy, zanim się ubezpieczysz.
Jeśli Państwo pozwolą, rozpoczniemy od dowcipnego
zdania: PZU Życie SA, największy polski ubezpieczyciel
na życie, jako instytucja zaufania publicznego, stoi na
stanowisku, że prowadzenie działalności gospodarczej w
sposób odpowiedzialny i przejrzysty jest konieczne nie
tylko ze względu na obowiązujące przepisy prawne,
założenia etyczne i sankcje karne, ale przede wszystkim
w interesie klientów, spółki, jej pracowników i
partnerów.
Bardzo nas to bawi, szczególnie słowa o zaufaniu
publicznym i o interesie klientów, ale w radości nie
towarzyszy nam Henryk Łuczak, lat 61. Może nie ma
poczucia humoru? Ależ ma.
On jest gotów śmiać się nawet z rozległego raka
noso-gardła, który go żre od dłuższego czasu. Nie bawi
go natomiast zupełnie, kiedy PZU Życie, wielka i
bajecznie bogata firma, w której został przez Pocztę
Polską S.A. dodatkowo ubezpieczony na wypadek leczenia
szpitalnego, pazernie zgarnia pod siebie należne mu
pieniądze za pobyt w szpitalu, mętnie i kłamliwie
tłumacząc się ze swojego skąpstwa.
* * *
Zaczęło go coś boleć w sierpniu 2003 r. Ot, takie tam
bóle gardła... Potem szybko okazało się, że to rak.
Żarłoczny. Niemożliwy do operacyjnego leczenia ze
względu na umiejscowienie i możliwość uszkodzenia
istotnych części organizmu. Jedyne, co można z nim
zrobić, to naświetlać.
To dla Łuczaka oczywiście tragedia. Ale przecież – jak
uważał – nie jest sam w swoim nieszczęściu. Z nim razem
jest PZU Życie – wielka firma ubezpieczeniowa, która
ciepłym głosem zapewnia go codziennie z ekranów i
głośników, że on jest dla nich najważniejszy. To dobrze,
że razem z czło-wiekiem w trudnej sytuacji jest cała
ogromna struktura stworzona tylko
po to, by w razie jakiegoś nieszczęścia łagodzić jego
skutki.
Pamiętając o tym, po dwóch miesiącach ciężkich
(radykalnych – jak napisano w szpitalnej karcie
informacyjnej) naświetlań, po których wracał do pokoju
podtrzymywany przez sanitariuszy, słaby jak kot Łuczak
wypełnił formularz, na podstawie którego miał dostać
należne mu pieniądze z ubezpieczenia.
Nie dostał żadnej odpowiedzi, że o pieniądzach nie
wspomnimy. Ludzie chorzy na raka mają być może nieco
nerwowe podejście do upływającego czasu, pan Henryk
wydzwaniał więc po wielokroć do PZU po to tylko, by
usłyszeć, że trzeba czekać na decyzję z Warszawy.
Świadczy to o tym, że jedynie w stolicy PZU ma ludzi
zdolnych do podjęcia tak strategicznych decyzji, jaką
jest wypłata oszałamiającej kwoty 2135 zł.
Wreszcie, po 77 dniach od wysłania wniosku, chory na
raka człowiek otrzymał odpowiedź, że nie dostanie
żadnych pieniędzy. Powód? Henryk Łuczak nie przebywał w
szpitalu – jak twierdzi PZU Życie. Z przedłożonej
dokumentacji medycznej i opinii Biura Obsługi Medycznej
Ubezpieczeń wynika, że przebywał Pan w Regionalnym
Szpitalu Onkologicznym Oddział Kliniczny Radioterapii
PAM w Szczecinie w warunkach hotelowych.
* **
To kłamstwo, oczywiście. Prawda jest taka: W odpowiedzi
na Pańskie pismo uprzejmie informujemy, że działający na
terenie szpitala hotel dla pacjentów pełni funkcję
normalnego
oddziału szpitalnego. Z uwagi na charakter prowadzonej
na oddziale terapii (około 6 tygodni pobytu i duży
stres) stworzono bardziej przyjazne pacjentowi warunki.
Pobyt w hotelu i leczenie na oddziale radioterapii
spełniają warunki normalnego pobytu stacjonarnego. To z
kolei pismo podpisane przez dyrektora szpitala.
Otóż jakiś inteligentny człowiek w szczecińskim szpitalu
wpadł na pomysł, że nie ma nic bardziej stresującego dla
człowieka poważnie chorego na raka niż długotrwały pobyt
na oddziale onkologicznym i obserwowanie, jak umierają
inni, którzy z chorobą walkę przegrali. To zabija tak
istotną wolę walki z nowotworem. Pacjentów poddawanych
naświetlaniom zakwaterowano więc w szpitalnym hoteliku,
gdzie w dwuosobowych pokojach, pod całodobową opieką
lekarską oraz pielęgniarską mogli być poddawani
leczeniu. I to, co szpital wymyślił, żeby ulżyć
pacjentom w cierpieniu, zostało przez PZU Życie
wykorzystane jako pretekst, żeby odmówić wypłaty
należnego odszkodowania. To draństwo, trzeba powiedzieć
bez ogródek.
* * *
Naiwne jest myślenie, że firmom ubezpieczeniowym chodzi
o pomoc, ulżenie w cierpieniu czy opiekę. O tym chrzanią
te wszystkie słodziutkie reklamy, którymi karmią Was
wszystkie firmy z całego świata. Prawda jest taka, że
chodzi tylko i wyłącznie o Waszą kasę. Gdy przychodzi do
realizacji umowy ubezpieczeniowej, z ciepłej i
sympatycznej firmy wyłazi najgorszy potwór. Wynajdują
najmniejsze uchybienia, byle tylko nic nikomu nie dać.
Możesz ich pozywać do sądu. Za pieniądze swoich klientów
stać ich na najlepszych adwokatów, którzy ciągną sprawy
latami czekając, aż klient zdechnie.
Zakład pracy Henryka Łuczaka co miesiąc niósł w zębach
do kasy PZU Życie 21 tys. zł za 420 ubezpieczonych
swoich pracowników. Takie składki również są częścią
krociowych zarobków PZU Życie. W 2002 r. firma miała 302
mln zł zysku. Ciekawe, jaką część zysku stanowią
niewypłacone pod wymyślonym pretekstem należności dla
ciężko chorych, niekiedy umierających ludzi, których
jedynym błędem było to, że uwierzyli, iż zakłady
ubezpieczeniowe grają uczciwie.
Jasne, nieuczciwi ludzie po wielokroć próbują oszukać
firmy ubezpieczeniowe. Te nasyłają na nich armię
policjantów, własnych detektywów i najemników. Za próbę
wyłudzenia nienależnego ubezpieczenia ludzie skazywani
są na surowe wyroki więzienia. Jakoś jednak nigdy nie
słyszeliśmy, żeby ktoś z tych mordziatych prezesów
ubezpieczalni poszedł siedzieć za to, że niesłusznie
odmówił wypłaty ubezpieczenia jednemu ze swoich
klientów.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Demaskator "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
To nieprawda, że nie żyjemy. Mamy się całkiem dobrze.
Wasza ulubiona CSN w SMS też. Przybijamy piątkę z ogółem
komórkowo-nadawczo-odbiorczym. Dzięki.
Gratulacje za łby jak szafy: Filterowi z Zielonej Góry,
Robertowi W. ze Skierniewic, Dickowi, Snifferowi.
Czemu krowa ogonem miele? Żeby muchy miały karuzelę.
Ogłoszenie: sprzedam pszczoły jak lecą.
Lepiej leżeć na Powiązkach, niż być członkiem w nowych
związkach.
Przychodzi krowa do lekarza. On: co ci tak wesoło? Ona:
nie wiem, może po trawie?!
Temat maturalny: Osama ben Laden – romantyk czy
pozytywista?
AIDS – Amerikanskij Imperialiczeskij Dupnyj Syfilis!
Nowe formy Totolotka: 1. TOTO w rękę. 2. Rękę w TOTO. 3.
TOTO w TOTO.
Dlaczego wąż nie ma jaj? Bo wyglądałby jak chuj.
Bóg umarł – Nietsche. Nietsche też – Bóg.
Świat stanął na głowie: Żydzi się tłuką, Polacy
handlują, a Niemcy są gwarantem pokoju w Europie.
Akty myślowe też mają swoje chwile orgazmu.
Żryj grochówkę – Polska potrzebuje taniego gazu.
A świstak siedzi... bo sreberka były z przemytu.
Rydzyk do octu!
Modlitwa dziewicy: nie musi być przystojny jak Janek,
silny jak Gustlik, mądry jak Szarik, ale musi mieć lufę
jak Rudy 102.
Puk, puk! – Kto tam? – Mery. – Jaka, kurwa, Mery? – Mery
Christmas!
Blondynka w aptece: Są testy ciążowe? – Tak. – A czy
pytania są trudne?
Wiem, ile dla ciebie znaczyłem i przykro mi, że na
zawsze cię opuściłem – twój rozum.
Ten SMS został wysłany w 1949 r. z „Area5I” w USA w
poszukiwaniu istoty rozumnej. Gdy dotarł do ciebie –
misja zawiodła.
Przychodzi żaba do lekarza w skarpecie na głowie. Co
pani dolega? – Nie pierdol, to jest napad!
Dwóch posłów Samoobrony wchodzi do McDonald’sa: dwa
WieśMaki. To widzę, a co podać?
Już nigdy nie dam się naciągnąć – kondom.
Tym chata bogata, co ukradnie tata.
Wiara: Niezawodnie wzmocni ducha, gdy ci dziecko ksiądz
wyrucha.
Jeślichceszkogośwkurwićnapiszmutentekstbezodstępówmiędzywyrazami.
Do pełni szczęścia w TV brak mi informacji o papieskiej
defekacji.
Motherfucker – twój ojciec.
Przychodzi facet do dentysty homoseksualisty i mówi:
Oral B. Dentysta – Anal cacy.
Od Operatora Sieci: Limit Twoich darmowych minut został
przekazany na cel charytatywny. DZIĘKUJEMY!
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Śmiercionośny Rydzyk
Dwóch robotników budowlanych ulepszających posiadłość
tatki Rydzyka przy ul. św. Józefa w Toruniu przeniosło
się do Bozi. Trzeci w stanie ciężkim trafił do szpitala.
Dwie ofiary przypuszczalnie pracowały na czarno. Nie
farciło się jednak Rydzykowi również, kiedy opuszczał
chaziajstwo.
25 WRZEŚNIA. Z dachu domu pielgrzyma, mieszczącego się
na terenie rozgłośni Radia Maryja, spadł 49-letni
Andrzej J., robotnik toruńskiej firmy
remontowo-budowlanej. Roztrzaskał się na betonowej
alejce. Zakonnicy utrzymywali, że na ten dzień nie
zaplanowano dla niego żadnych robót związanych z pracą
na wysokości. Miał jedynie pomalować garaż. Dlaczego
mężczyzna wszedł na oszroniony dach? Samobójstwo
wykluczono. Jeśli nie powodowała nim chęć obejrzenia
panoramy Torunia, musiał dostać małpiego rozumu.
Wiarygodność tłumaczeń pozostawiamy ocenie szanownych
Czytelników.
19 PAŹDZIERNIKA. Przed piętnastą przed toruńskim
uniwersytetem, w centrum miasta, czarny Mercedes,
prowadzony przez księdza Rydzyka, uderzył w 83-letniego
staruszka. Mężczyzna wbiegł na ulicę, żeby uratować psa,
który wyskoczył na jezdnię. Pies, Mercedes i prałat mają
się dobrze. Starszy pan ze zmasakrowaną miednicą trafił
do szpitala.
22 PAŹDZIERNIKA. Tuż po dziewiątej betonowa płyta
zmasakrowała 55-letniego Kazimierza L. Była tak ciężka,
że świadkowie nie próbowali jej ruszyć. Zabrał ją z
resztek mężczyzny dopiero specjalny dźwig Straży
Pożarnej. Otarł się o śmierć zasypany ziemią 25-letni
Tomasz K. Ludzie odkopywali go rękami, delikatnie, żeby
nie uszkodzić ciała. Trafił do szpitala w ciężkim stanie
ze skomplikowanym złamaniem uda. Jak podkreślają
świadkowie, na miejscu tragedii nie pojawił się Rydzyk
ani nawet jakiś pomniejszy zakonnik, żeby na przykład
odmówić modlitwę za umierających.
Robotnicy mieli wymienić kanalizację deszczową i
ocieplić budynek, ponieważ na ściany wchodził grzyb.
Zaczęli od wykopania rowu odsłaniającego fundamenty i
ławy budynku, aby założyć folię izolacyjną i rurę do
odprowadzania wody. Tak głęboki wykop należy
zabezpieczyć przed osypywaniem się ziemi konstrukcją z
desek. Wymaga to jednak czasu i przede wszystkim desek.
Ponieważ nie było ani jednego, ani drugiego,
zlekceważono przepisy i zdrowy rozsądek. Nie podparto w
żaden sposób podkopanych, cudem trzymających poziom,
betonowych płyt, którymi był wyłożony dziedziniec.
Rozpoczęto remont bezprawnie, tzn. bez żadnej
dokumentacji, dziennika budowy i projektu organizacji
pracy. Brygadzista, który cudem uniknął zasypania, bo
osłonił go betonowy krąg, twierdzi, że na chwilę przed
tragedią uprzedzał kolegów, że podkopali się zbyt
głęboko.
Najpewniej mężczyźni pracowali na czarno. Wprawdzie
właściciel firmy budowlanej zapewnia, że z księdzem
rektorem klasztoru podpisał umowę o dzieło, ale dokument
sporządzono tylko w jednym egzemplarzu, który chwilowo
zaginął! Zdaniem fachowców z Państwowej Inspekcji Pracy,
umowa o dzieło jest niewystarczająca przy pracach tego
rodzaju. Może się zatem okazać, że w rozumieniu kodeksu
pracy ofiary nie były pracownikami, a wypadek nie był
wypadkiem przy pracy. Skutkuje to tym, że rodzina
zmarłego nie dostanie złotówki odszkodowania, rannemu
zaś nie należy się zasiłek chorobowy ani zwolnienie
lekarskie i sam będzie musiał zapłacić za pobyt w
szpitalu.
* * *
Ubożuchnego zakonu redemptorystów nie stać na wynajęcie
firmy, zatrudniającej ludzi na normalną umowę o pracę,
ale stać go na zakup od toruńskiego samorządu 22
hektarów. Transakcję, wartą ponad 4 mln zł,
sfinalizowano kilka tygodni temu. Gleba, położona przy
wylotówce na Bydgoszcz, nie zaspokoiła Rydzykowego głodu
ziemi. Tatko w dalszym ciągu zamierza łyknąć 50 ha,
położonych na JAR-ze i wybudować tu Wyższą Szkołę
Kultury Społecznej i Medialnej. Tym razem nie chce
płacić za hektary. Wniosek leży w magistracie od półtora
roku. Miał być głosowany na ostatniej sesji urzędującej
Rady Miejskiej, ale w obawie przed reakcją opinii
publicznej Rydzyk poprosił o przesunięcie dyskusji na po
wyborach. Na JAR-ze znajdują się jedyne w Toruniu tereny
komunalne, nadające się pod budownictwo mieszkaniowe.
RYDZYK I TEMIDA
Bydgoska prokuratura ze zrozumieniem ("znikoma
szkodliwość społeczna czynu") umorzyła śledztwo w
sprawie sfingowania włamania do mieszkania
słuchaczki Radia Maryja, która
przechowywała 217 tys. maryjnych dojczmarek ("NIE"
nr 29/95).
Toruńska prokuratura nie dopatrzyła się
przestępstwa, gdy ojciec Rydzyk oszukał skarb
państwa, sprowadzając jako darowiznę dwa kupione
przez siebie "Merce" ("NIE" nr 49/97).
Prokurator z Koszalina nawet nie próbował
przesłuchać Rydzyka, mimo że ten w 1997 r.
rozpowszechnił w swoim radiu namiary prokuratorki
z Torunia, która próbowała doprowadzić go na
przesłuchanie w sprawie radiowych nawoływań do
obcinania włosów posłom popierającym aborcję, bo
ci parlamentarzyści, zdaniem Rydzyka, nie są lepsi
od kurew, służących faszystom. W efekcie
Maryjosłuchacz groził prokuratorce, że spali jej
facjatę, chałupę i rodzinę ("NIE" nr 31/98).
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kwaśniewskich dwóch
Czego nie udało się dopiąć generałowi brygady
Stanisławowi Feliksowi Kwaśniewskiemu urodzonemu 14
listopada 1886 r. w Krakowie, tego dokonał Aleksander
Kwaśniewski urodzony 15 listopada 1954 r. w
Białogardzie.
Nieznającym szczegółów historycznych przypominamy, że
był generał Stanisław Feliks Kwaśniewski prezesem Ligi
Morskiej i Kolonialnej w II Rzeczypospolitej i prowadził
bezskuteczną akcję propagandową na rzecz uzyskania przez
Polskę kolonii; Aleksander Kwaśniewski jest zaś
prezydentem Rzeczypospolitej III i kolonię właśnie dla
Polski uzyskał. Dodajmy jeszcze ku chwale tego drugiego,
że Stanisław Feliks zasadzał się przede wszystkim na
niezbyt bogaty Madagaskar, podczas gdy Aleksander podbił
roponośny, budowlany i pasjonujący archeologów Irak.
Ten pierwszy Kwaśniewski miał tę przewagę, że nie snuł
mrzonek o wprowadzeniu na Madagaskarze demokracji
parlamentarnej i zachodnioeuropejskiego modelu życia,
organizował natomiast wśród dzieci akcję zbierania
sreberek od cukierków dla Murzynków, którzy – jak
wiadomo – najbardziej lubią błyskotki.
Nie skłócajmy jednak dwóch zasłużonych Kwaśniewskich, w
tym jednego post mortem. Najważniejsze, że mamy kolonię.
Pamiętamy zaś wszyscy, jak Kali ukochał pierwszego
polskiego kolonistę – Stasia Tarkowskiego. Pan wielki
nie porwał Kalego ani go kupił, tylko ocalił mu życie –
tak mawiał. A zwracając się do rodaków dodawał: Bwana
kubwa – biały pan (...) nie uczyni wam nic złego, jeśli
naznosicie mu suchej mąki z bananów, jaj kurzych,
świeżego mleka i miodu. I tak też rodacy chętnie i ze
śpiewem czynili pomimo początkowego oporu złych
czarowników.
W Iraku wprawdzie Kali nazywać się będzie Ali, ale my
nie będziemy przecież zakłócać dni wielkiej narodowej
radości z powodu jednej głupiej litery.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Olejnik masowego przekazu
Sobotka błyszczy na stosie w jęzorach ognia. Kto go
przywiązał do słupa? A kto przyłożył zapałkę?
Włączam telewizor. Proces tzw. wielkiej ośmiornicy.
Przed kamerami pogromca gangu – prokurator Kazimierz
Olejnik. Włączam radio. Znowu słyszę Olejnika. Tym razem
o przecieku Kowalczyka. Rozkładam gazetę: Olejnik o
zarzutach w sprawie Sobotki.
Kazimierz Olejnik karierę zrobił dzięki łódzkiej
ośmiornicy. Nie potrafię wyliczyć, ile tych ośmiornic
było. Łączy je osoba prokuratora Olejnika i osoba
niejakiego Rudego, przestępcy i świadka koronnego.
Olejnik zaczął robić karierę od roku 1998, kiedy to
został zastępcą prokuratora okręgowego w Łodzi i
naczelnikiem Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej.
Dwa lata później był już szefem Prokuratury Okręgowej.
Rok później został prokuratorem Prokuratury Apelacyjnej
w Łodzi. W następnym roku stanął na jej czele.
Stanowisko stracił 13 czerwca 2002 r., gdy na biurko
ówczesnej minister sprawiedliwości Barbary Piwnik
trafiła skarga na jego działalność. Kopia trafiła na
biurko ówczesnego przewodniczącego sejmowej Komisji
Sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka. Niedługo po
zdymisjonowaniu Olejnika premier Miller zdymisjonował
Barbarę Piwnik. Znawcy tematu ściśle ze sobą łączą te
dwie dymisje.
W pierwszej połowie stycznia 2003 r., gdy trzeba było
wystawić zaufanego prokuratora do współpracy z sejmową
komisją śledczą badającą sprawę Rywina, minister
sprawiedliwości Kurczuk awansował Olejnika na stanowisko
zastępcy Prokuratora Generalnego RP. Jeśli w najbliższej
przyszłości dojdzie do rozdzielenia funkcji ministra
sprawiedliwości i prokuratora
generalnego, to szefem Prokuratury Krajowej najpewniej
zostanie Olejnik.
* * *
Nie byłoby Olejnika bez ośmiornicy, a tej bez świadka
koronnego Rudego, którego wiarygodność pod-ważałem
wielokrotnie. Wymieniłem przestępstwa, które popełnił, a
które zostały przez prokuraturę zatajone przed sądem.
Przez wynalazek prokuratora Olejnika – Rudego – do
puszki trafił jeden z najwybitniejszych polskich
neurochirurgów – dr hab. Zbigniew Kotwica. Przegarował
17 miesięcy. Złamano mu życie, zniszczono karierę,
poniżono. Lekarz siedział, bo nie przyjął propozycji,
którą – jak twierdzi – złożył mu prokurator Olejnik:
przyznania się do czegoś, czego nie popełnił –
udzielenia Rudemu pomocy przy wyjściu z więzienia.
Marek B., czyli Rudy, do pierdla trafiał co chwila. I
chorował. To, że w ogóle żyje, zawdzięcza właśnie
doktorowi Kotwicy. Podjął on kiedyś – gdy przestępca
trafił do szpitala – decyzję o natychmiastowej operacji.
Później Rudy, który jest mitomanem, zeznał w
prokuraturze, że tak naprawdę był zdrowy. Za pomoc w
opuszczeniu więzienia dał dr. Kotwicy łapówkę.
W czasie gdy Kotwica siedział, był tylko raz
przesłuchiwany. Zaczęły się dziać rzeczy dziwne: ginąć
dowody niewinności lekarza, czyli ciężkiej choroby
Rudego. Prokuratura zniszczyła zabezpieczone przez
Kotwicę próbki histopatologiczne, ukryto część zdjęć
rentgenowskich, ukryto przed powołanym biegłym część
dokumentacji medycznej, zagubiono ważne dla sprawy
zaświadczenie lekarskie z badań Rtg ("NIE" nr 15/2003).
Zbiegi okoliczności, burdel w prokuraturze? Czy może
działania świadome mające na celu bronienie
wiarygodności Rudego?
Przełom w sprawie dr. Kotwicy nastąpił, gdy nie
wytrzymał jeden z policjantów. Podczas podpisywania
protokołu zapoznania się z dowodami gliniarz w obecności
pani prokurator dał lekarzowi 5 zaginionych zdjęć
rentgenowskich. Świadczyły one o niewinności Kotwicy.
Wiemy, że policjant wyciągnął je z szafy pani
prokurator.
Sąd nie przychylił się już do wniosku prokuratury o
przedłużenie lekarzowi aresztu. Po wyjściu na wolność
neurochirurg rozpoczął walkę z bezprawiem, które – jego
zdaniem – uprawiał Kazimierz Olejnik i podlegli mu
prokuratorzy. Pierwszym sukcesem była decyzja minister
Barbary Piwnik o zdymisjonowaniu Olejnika. Na drugi
sukces czekał ponad rok.
25 września 2002 r. Sąd Rejonowy w Łodzi nakazał
Prokuraturze Okręgowej w Opolu (sama nie chciała)
zbadanie, czy łódzcy prokuratorzy z Olejnikiem na czele
łamali prawo ("NIE" nr 40/2003). W praktyce oznacza to,
że w najbliższych dniach – gdy akta dojadą z Łodzi do
Opola – wszczęte zostanie śledztwo w sprawie, w której
kluczową postacią jest zastępca prokuratora generalnego
Kazimierz Olejnik!
* * *
Zbigniew Sobotka sam zdecydował o pójściu na urlop, a
następnie złożył dymisję.
Kazimierz Olejnik tkwi na zydlu mimo świadomości, że
podległe mu struktury muszą badać sprawę, w której jest
centralną postacią. Pozostawanie na stanowisku oceniam
jako chęć kontrolowania ich pracy.
Zbigniew Sobotka tłumaczy się: Nie ma mnie w tej sprawie
(starachowickiej).
Tłumaczenie Kazimierza Olejnika jest słabsze: Zarzuty są
chybione.
Ja jedynie nadzorowałem sprawę tzw. łódzkiej ośmiornicy,
a nie prowadziłem konkretnych śledztw ("Życie Warszawy"
z 2 października 2003 r.).
Dzwonię do dr. Kotwicy:
– Co pan czuje widząc Olejnika w telewizji? – pytam.
– Że koło historii znowu się zakręciło i wróciliśmy do
lat 40. Do stalinizmu, kiedy prokurator był zarazem
sędzią, a urząd zapewniał mu nietykalność.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Olejnik w ramionach ośmiornicy cd.
Porwana żona informatora "NIE" już wolna!
W ostatnich dwóch numerach "NIE" pisaliśmy o sprawie
nazwanej przez media "łódzką ośmiornicą". Przed trzema
tygodniami ("NIE" nr 17/2002) przedstawiliśmy osobę
świadka koronnego Marka B. i powątpiewaliśmy w jego
wiarygodność. Wydrukowaliśmy też fragmenty
zarejestrowanych na taśmie rozmów jednego z oskarżonych
– Grzegorza Klejmana – z prokuratorem i dwoma
policjantami prowadzącymi sprawę "ośmiornicy". Nagrania
te bez wątpienia kompromitują łódzkie organy ścigania.
Dają też podstawy do przypuszczeń, że śledztwo było
przez te organy manipulowane.
Gdy artykuł znajdował się już w drukarni, o jego treści
poinformowałem wysokich rangą oficerów łódzkiej Komendy
Wojewódzkiej i Komendy Głównej Policji. Kilka godzin po
ostatniej rozmowie żona Klejmana, 50-letnia Bożena,
została porwana. Chcę głęboko ufać, że czas porwania i
moja publikacja to jedynie zbieg okoliczności. Za
poszukiwania teoretycznie odpowiedzialne były te same
osoby, które za kilka dni miały być w "NIE" publicznie
ośmieszone. Być może dlatego poszukiwania ruszyły
niechętnie. Tempa nabrały po interwencji dwóch posłów
Samoobrony i zainteresowaniu się sprawą ministra spraw
wewnętrznych i administracji Krzysztofa Janika. Policja
badała równolegle dwa wątki: autentycznego porwania i
"samoporwania Klejmanów". Sam Klejman przyznaje, że w
ostatnich dniach poszukiwań działania policji były wręcz
modelowe.
Po ukazaniu się naszej publikacji twórca mitu
"ośmiornicy" prok. Kazimierz Olejnik zorganizował w
Łodzi konferencję prasową, podczas której poinformował o
postawieniu nowych zarzutów dwóm kiblującym już trzeci
rok oskarżonym ("NIE" nr 18/2002). Nie uważam za pewne
utrzymanie się w sądzie tych nowych zarzutów. A są one
poważne: zlecenie zabójstwa dwóch gangsterów – łódzkiego
Grubego Irka i gdańskiego Nikosia. Znowu przychodzi mi
ufać, że wyłącznie zbiegiem okoliczności jest
zwieńczenie trzech lat pracy prok. Olejnika i daty
ukazania się mojej publikacji.
Gdy pan prokurator opowiadał o wielkości "ośmiornicy",
stanowczo zaprzeczając, że jest ona krewetką, Grzegorz
Klejman pertraktował z porywaczami.
Bożena Klejman odzyskała wolność 30 kwietnia, o
go-dzinie 7.00 w pobliżu podłódzkiego Uniejowa.
Wcześniej, ok. 2.30 na drodze między Rosoczycą a Wartą,
Klejman – jak twierdzi – podrzucił porywaczom okup – 200
tys. dolarów.
Był zdeterminowany uwolnić żonę i pewnie kierując się
jej bezpieczeństwem "urwał się" policji. Stracił tym
samym możliwość udowodnienia, że faktycznie była
porwana. Zeznania uwolnionej kobiety nie przekonują
policji na tyle, aby zrezygnowała z podejrzeń o
"samoporwaniu".
Bożena Klejman jest obecnie pilnie strzeżona w jednym z
łódzkich szpitali przez policję i ochroniarzy wynajętych
przez męża. Złożyła pierwsze zeznania. Wynika z nich, że
przez 12 dni była przykuta łańcuchem i kajdankami w
jakiejś oborze położonej zapewne pod Łodzią. Jest
załamana psychicznie, skrajnie wyczerpana i pobita.
Istnieją jednak ślady, które mogą pomóc policji w
odnalezieniu porywaczy.
Odezwali się do nas Polacy, których świadek koronny
Marek B. okradł – jak twierdzą – przebywając w USA.
Co prawda, gdy zostawał świadkiem koronnym, sąd darował
mu winy, ale trzepnięci na niekiepską kasę polonusi
zamierzają wobec tego dopominać się swego szmalu od
skarbu państwa.
Gdyby pan prok. Olejnik zechciał do "ośmiornicy"
dorzucić jeszcze jedno nazwisko, to służę pomocą. Otóż
pod koniec ubiegłego roku wrócił do Polski wspólnik
Marka B., niejaki Andrzej S. Wrócił, gdy jego nazwisko
pojawiło się w prasie amerykańskiej ("Boston Herald" i
"Boston Globe"). Nie pisano tam o nim jako o biznesmenie
i filantropie, lecz jako o pedofilu. Andrzej S. jest
duchownym, dokładniej zaś franciszka-
ninem, który wypłynął przy okazji tak głośnej ostatnio
afery pedofilskiej wśród bostońskiego kleru.
Poszukiwania radzę rozpocząć od klasztoru w
Niepokalanowie, gdyby zaś nie przyniosły rezultatów,
polecam kontakt z rodzicami księdza w Radomiu.
Znając determinację prok. Olejnika wierzę, że skorzysta
z tych rad i już niebawem usłyszymy o watykańskim
ramieniu "ośmiornicy".
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niedola psychola "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Eurojazgot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prezydent na tacę "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tranzyt przez mózg
Od Bałtyku do Tatr zgodnie zabrzmiało stanowcze "nie!"
Polaków wobec propozycji, by mieszkańcy oddzielonego od
Rosji obwodu Kaliningradzkiego mogli jeździć do swego
kraju bez wiz.
To rzadkie szczęście, gdy polskie elity polityczne,
niezależnie od orientacji, mówią jednym głosem. Ostatnio
tknęła nas taka radość, gdy mówiono o możliwościach
kontaktowania się mieszkańców rosyjskiego Kaliningradu z
resztą Rosji. Murem stanęli obok siebie lewi-cowi
politycy i prawicowe oszołomy,
naukowcy i dziennikarze oraz idioci niezawodowi.
Prezydent K. był po żołniersku zwięzły: Polska nie
zgodzi się na żaden tranzytowy korytarz łączący
Kaliningrad z resztą Rosji.
Pan premier Miller powiedzieć zaś raczył, że o żadnych
eksterytorialnych korytarzach czy podobnych
przedsięwzięciach nie ma mowy.
Minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz był
jak stal: Rosyjska inicjatywa stworzenia korytarzy jest
skazana na porażkę. Nie ma o tym mowy.
Powiedziane elegancko, ale stanowczo, choć żadnego
projektu korytarza przez Polskę nie było.
Antoni Macierewicz oświadczył: Z naszej strony muszę
jasno powiedzieć, że każdy rząd, który by wyraził zgodę
na eksterytorialne korytarze, będzie traktowany jak
rząd, który powinien stanąć przed Trybunałem Stanu;
rząd, który złamał zasadę suwerenności narodowej i tym
samym pozbawił się kompetencji niepodległego rządu
państwa polskiego. Zrobił wrażenie na kim trzeba.
"Tygodnik Solidarność" wydrukował myśl o tym, że rozmowy
Unii Europejskiej z Rosją o tranzycie Kaliningrad–Rosja
są wobec Polski aktem agresji. Rozumiemy, że jesteśmy w
stanie wojny z UE, tylko jeszcze tego nie zauważyliśmy.
"Gazeta Wyborcza": Litwa – jak mówi "Gazecie" jej
przedstawiciel – na pociągi bezwizowe się nie zgodzi. I
słusznie liczy w tej sprawie na polskie wsparcie ("GW"
5.09.2002).
Ale to wszystko mały pikuś. Publicysta "Gazety" Leopold
Unger nie certolił się wcale w swych licznych
komentarzach dotyczących Rosji. Putin w sprawie
Kaliningradu i tranzytu "blefuje". To, co proponuje
Putin, jest tym samym, czego chciał Hitler – z dziecinną
łatwością przerzuca Unger kładkę między dwoma
nazwiskami. Putin marzy o tym, by wbić klin między USA a
Europę, uaktywnia sowieckich szpiegów. Flirtuje z Koreą
Północną, popiera Saddama, mówiąc wprost toczy wojnę
przeciwko cywilizowanemu światu. Putin i Rosja to
symbole wojny dla Ungera.
W ramach dialogu społecznego "Gazeta" publikuje też
rzadkie kretynizmy Krzysztofa Czabańskiego
reprezentującego na tych łamach polską prawicę.
Czabański ma tylko jedną myśl o polskiej racji stanu
dotyczącą Rosji: nigdy z Rosją, jak najdalej od niej!
Przyjaźnie, lecz jeśli nie można inaczej – to i przeciw
niej! To aksjomat każdego poważnego myślenia o polskiej
racji stanu (...)
A może ten cały, jak mu tam Chirac, żabojad, wiedział
więcej niż my, gdy gardłował publicznie przeciwko wizom
dla Rosjan z Kaliningradu? Niemożliwe.
"Rzeczpospolita" ma wiadomości z pierwszej ręki.
Bogusław Mrukot bez wahania mówi: (...) Rosja musi
definitywnie pozbyć się jakichkolwiek złudzeń i przyjąć
do wiadomości jedno: jeżeli zależy jej na dobru swoich
obywateli z Kaliningradu, musi zaakceptować propozycje
Brukseli. Choćby miały się jej wydawać upokarzające
("Rz" 26.07.2002). Ruscy muszą się upokorzyć, bo my
wiemy, że Unia nie cofnie się ani o krok.
"Życie". O co więc tak naprawdę chodzi? (...) Swobodne
poruszanie się po Polsce i Litwie należących do UE
pozwalałoby Rosjanom na prowadzenie operacji
gospodarczych i wywiadowczych na terenie całej Europy.
Bo takich planów Rosjanie się nie wyzbyli i nie należy
tego oczekiwać – celnie spostrzegł Jacek Łęski, choć
nigdzie nie powiedziano, że ruch bezwizowy na
wyznaczonych szlakach komunikacyjnych oznacza, że
Rosjanie poruszaliby się po całym terytorium Litwy czy
Polski.
Ach, bylibyśmy zapomnieli. Przecież jest jeszcze w
"Rzeczpospolitej" znakomity publicysta Stefan
Bratkowski, który od wielu lat toczy nieco jednostronny
dialog Rosja–Bratkowski. On, miłośnik chłodnej logiki i
pragmatyzmu, wie, że Rosja szkodzi sama sobie żądając
tranzytowej linii kolejowej. Bo przecież to nierentowne.
Dziś wraca obraz Rosji kłamiącej z nawyku – komentuje
rosyjskie działania Bratkowski. Ale na pocieszenie
dodaje: dzisiejszej Rosji nie potrzeba wrogów, by
wymierała od wódki i chorób.
Dzięki tym wszystkim mądrym ludziom i bezkompromisowym
gazetom wiemy, że Rosja to wojownicza dzicz dysząca
żądzą mordu cywilizowanego świata, podstępna i fałszywa
hołota, która łże na każdym kroku. Poza tym to plemię
zarażone różnymi chorobami, gotowe ściągnąć na nas i
Europę zarazę, a lasy, łąki i pola obrócić w pustynię,
zwierzęta wytruć, a spokojnych obywateli powystrzelać.
My, Polska, oświadczamy głośno w imieniu własnym oraz
Litwy i całej Europy: nie uda się wam, ani Unia, ani
Litwa nie zrobią nic bez naszej zgody.
25 października 2002 r. gazety doniosły, że Litwa
zgodziła się na bezwizowy tranzyt Rosjan do i z
Kaliningradu przez jej terytorium. Unia Europejska też
jakoś nie pytając Polski zmieniła swoje stanowisko o
konieczności wprowadzenia wiz dla Rosjan podróżujących
do Kaliningradu. Opracowano kompromis pozwalający obu
stronom wycofać się ze sporu z twarzą.
Polacy dali wyraźnie do zrozumienia, że są owładnięci
obsesyjną antyrosyjskością, a Rosją głęboko gardzą.
Takiego stosunku do rosyjskiego sąsiada w Moskwie nam
nie zapomną.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Matka Boska i zabójcy cd.
15 lat więzienia grozi księdzu Tadeuszowi N. Prokuratura
Rejonowa w Rzeszowie skierowała akt oskarżenia do sądu.
Zabójcy Ani jednak nie znaleziono.
Przypomnijmy. Ania Betleja zginęła tuż obok swego domu w
Połomi. Potrąciły ją dwa samochody. Pierwszym mogł być
Polonez Caro prowadzony przez ks. biskupa Edwarda
Białogłowskiego. Drugim najechał na dziecko jadący za
nim ks. Tadeusz N. Obaj sprawcy uciekli z miejsca
wypadku zostawiając konające dziecko na drodze.
20 godzin po zdarzeniu do Komendy Policji w Strzyżowie
zgłosił się ks. Tadeusz N. Oświadczył, że to on był
sprawcą wypadku. Uciekł, bo był w szoku. Twierdził, że
najechał na martwe już dziecko.
Prokuratura w Strzyżowie uwierzyła w tę wersję.
Prowadzący sprawę prokurator Jacek Złotek głosił w
lokalnej prasie, że dziecko potrącił tir. Księdzu
postawiono tylko zarzut ucieczki z miejsca wypadku i
zwolniono do domu. Skandaliczne wypowiedzi prokuratora i
działania w myśl tych wypowiedzi sprawiły, że sprawę mu
odebrano. Trafiła do prokuratury w Rzeszowie. Ta przez
ponad rok bujała się ze sprawą.
Tygodnik „NIE” jako jedyny opisywał to zdarzenie ze
szczegółami. Ustaliliśmy i podawaliśmy istotne fakty,
m.in. taki, że dziewczynka żyła po tym, jak potrącił ją
jadący drugim samochodem ks. Tadeusz N. Znaleźliśmy na
to świadków, choć nie potrafiła tego zrobić policja.
Nasza pisanina sprawiła, że sprawą zainteresowała się
Prokuratura Krajowa przyznając nam rację.
Policja badała też Poloneza Caro należącego do ks.
biskupa Białogłowskiego. Śladów nie znaleziono, bo auto
badano miesiąc po zdarzeniu, ale i tak była to sprawa
bez precedensu w wo-jewództwie podkarpackim. Kuria
niczym wszechwiedząca instancja śledcza ogłaszała w
prasie bzdury o tym, że Anię zabiła ciężarówka. „NIE”
zaś to komuniści niegodni wiary.
Stan na dziś. Prokuratura postawiła jednak ks.
Tadeuszowi N. zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem
śmiertelnym oraz ucieczki z miejsca zdarzenia. Oskarża
też księdza o nieudzielenie pomocy, ponieważ dziecko
żyło po tym, jak przejechał je swoim Seatem. Prokuratura
ustaliła również, że ksiądz jechał z prędkością 75 km/h,
choć obowiązywało tam ograniczenie prędkości do 60 km/h.
Prokuratura zastosowała poręczenie majątkowe w wysokości
500 zł i zabrała księdzu paszport. Tadeuszowi N. grozi
kara do 15 lat więzienia.
Prokuratura poinformowała również, że nie znalazła
sprawcy wypadku i sprawę tę wyłączyła do osobnego
postępowania. Nie przypuszczamy, żeby organy ścigania
znalazły winnego tej śmierci.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Diabeł z papierosem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stuknięci
Inżynier Krzysztof Kluzek – kojarzony ze służbami
specjalnymi, lat 44, były członek zarządu PZU SA –
zasłynął wiosną zeszłego roku z powodu złożenia donosu
na swego ówczesnego szefa Zygmunta Kostkiewicza
powiązanego z AWS. Atak Kluzka przyspieszył
przeprowadzenie zmian w kierownictwie PZU. Prezesem
został wtedy Zdzisław Montkiewicz. Kluzek jednak musiał
opuścić lukratywną posadę w PZU. Mówiło się, że na
otarcie łez został członkiem Rady Nadzorczej ORLENU.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, Kluzek podjął się
teraz przeprowadzenia operacji wygryzienia z ORLENU
prezesa Zbigniewa Wróbla i wiceprezesa Sławomira
Golonki. 6 sierpnia Kluzek złożył wniosek o zwołanie
nadzwyczajnego posiedzenia Rady Nadzorczej ORLENU.
Obrady miałyby być poświęcone w całości zmianom w
składzie zarządu koncernu, który bywa powszechnie
nazywany WRÓBLENEM.
Maciej Gierej, przewodniczący Rady Nadzorczej ORLENU, a
zarazem szef Nafty Polskiej, wykonującej w ORLENIE
funkcje właścicielskie w imieniu skarbu państwa,
urlopuje do połowy sierpnia. Posiedzenie Rady Nadzorczej
ORLENU było planowane na 28 sierpnia i nie jest jasne,
czy wniosek Kluzka zostanie zrealizowany. Inicjatywa
podjęta przez Kluzka daje wiele do myślenia. Wskazuje,
że mogą potwierdzić się pogłoski, jakie docierały do
"NIE" z okolic Kancelarii Premiera. Nasze wiewiórki
informowały, iż przed wyjazdem na urlop Miller co
najmniej dwukrotnie naradzał się z najbliższymi
współpracownikami w kwestii zmian personalnych w
ORLENIE. Rozmawiał też o tym z ministrem Piotrem
Czyżewskim.
Ponoć Miller ma już dosyć osłaniania układu personalnego
w ORLENIE, zwłaszcza po publikacjach, jakie ukazały się
"Newsweeku". Wedle informacji, które dotarły do "NIE",
Miller jeszcze przed urlopem dostał na biurko wybór co
ciekawszych wypowiedzi zamieszczanych przez internautów
na stronie "Newsweeka". Miller pierwotnie zlecił
przeprowadzenie operacji Józefowi Woźniakowskiemu, swemu
zaufanemu wiceministrowi skarbu, oraz Pawłowi
Pruszyńskiemu. Sprawa się jednak skomplikowała po
ujawnieniu przez "Rzepę" mało chlubnych faktów z
biznesowej przeszłości Woźniakowskiego. Pozycję
Woźniakowskiego dodatkowo osłabia jego agenturalna
przeszłość, do której zresztą przyznał się lojalnie w
oświadczeniu lustracyjnym. Ponoć dni tego totumfackiego
Millera są policzone. Ma odejść wraz z Szarawarskim na
przełomie sierpnia i września.
Miller zdecydował się poświęcić kolejnego kumpla, gdyż
liczy się z tym, że zaraz na początku nowego sezonu
politycznego znowu stanie się celem zaciekłych ataków.
Jest wielce prawdopodobne, iż w sprawozdaniu komisji
śledczej badającej tzw. aferę Rywina znajdzie się
wniosek mniejszości żądającej pociągnięcia Millera do
odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu za
niedopełnienie obowiązku zgłoszenia do prokuratury
doniesienia o podejrzewanym popełnieniu przestępstwa
korupcji podczas prac nad ustawą radiowo-telewizyjną.
Jasne, iż wniosek taki w samej komisji nie przejdzie,
ale może być przedmiotem dyskusji na plenarnym
posiedzeniu Sejmu, który będzie debatował nad
sprawozdaniem komisji śledczej.
Miller – zaraz po urlopie – prawdopodobnie będzie
wszelkimi siłami dążył do oczyszczenia przedpola przed
nieuchronnym starciem z opozycją. Na podstawie tego, co
usłyszeliśmy od naszych wiewiórek, wnioskujemy, że
Miller – czyszcząc sobie przedpole – spektakularnie
odetnie się od Kulczyka, gdyż zażyłość z tym oligarchą
stała się mu kulą u nogi. Ruszenie Kulczykowo-Wróblowego
układu w ORLENIE może być początkiem ozdrowieńczego
wstrząsu, który zmiecie także część klienteli Kulczyka
ulokowanej nie tylko w ORLENIE. Zapowiada się więc
gorąca jesień.
Z ostrożności czynimy zastrzeżenie, że nasze
przewidywania mogą się w jakimś fragmencie nie
sprawdzić. Miller, który zaczął porządki zbyt późno i
wciąż tylko śladem doniesień prasowych, od pewnego czasu
już nie panuje nad wydarzeniami. Rządzą nim gazety. Z
drugiej strony jest zakładnikiem układu, który umożliwia
mu przetrwanie. Tak więc trudno przewidzieć, czy nagle
nie zechce wycofać się z już powziętych, ale jeszcze nie
ogłoszonych decyzji. Mimo sezonu ogórkowego SLD-owskie
buldogi zaciekle gryzą się pod dywanem.
Autor : W.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak Polska biała i szeroka
Ktoś powinien ostrzec wicepremiera Kalinowskiego:
ostrożnie! Już wdepnął Pan w gówno, a niebawem może się
nim ubabrać.
Billboardy na ulicach miast reklamują kampanię Biała
Lista. Ma ona wyłonić uczciwe polskie firmy, które nie
zalegają z płatnościami.
4 czerwca 2002 r. w Kancelarii Premiera od-było się
inauguracyjne posiedzenie kapituły tego – jak mówią
organizatorzy – programu gospodarczo-konsumenckiego. Z
wielką przyjemnością i satysfakcją przyjąłem propozycję
przewodniczenia nie tylko kapitule, ale całemu
programowi, bowiem przyświeca mu ważne założenie –
promowanie tych przedsiębiorstw, które mimo trudności
starają się być fair w stosunku do całego swojego
otoczenia – kontrahentów, konsumentów, pracowników –
oświadczył wicepremier Jarosław Kalinowski.
Kampania rozkręca się. Z 31 członków kapi-tuły –
ministrów, posłów, prezesów banków – można skompletować
alternatywny rząd. Jest w tym zacnym gronie
przewodniczący klubu parlamentarnego SLD Jerzy
Jaskiernia, członek RPP Grzegorz Wójtowicz, prezes ZUS
Aleksandra Wiktorow, wicemarszałek Senatu Kazimierz
Kutz. Wszyscy deklarują poparcie i obiecują profity dla
wpisanych na Białą Listę.
Małgorzata Ostrowska, sekretarz stanu w Ministerstwie
Skarbu, zapowiada: Nie ukrywam, że Biała Lista będzie
instrumentem pomocniczym. Na jej podstawie będziemy
weryfikować informacje o firmach po to, żeby przyznać im
tytuł Rzetelnego Podatnika. Tego typu wyróżnienie da
prawo do ulg i preferencji.
Nadzieja na ulgi i preferencje zwabiła już ponad 200
przedsiębiorstw, od wielkich, jak Polskie Sieci
Elektroenergetyczne, po malutkie. Kto się chce znaleźć
na Białej Liście musi jednak ponieść pewien rozsądnie
skalkulowany koszt weryfikacji i promocji – wyjaśnia
dwumiesięcznik "Solidna Firma", tuba propagandowa całego
przedsięwzięcia. Koszt tej operacji skalkulowano na 600,
1800 lub 3800 zł, zależnie od wielkości firmy, za każdy
z trzech etapów konkursu. Gdyby zgłosiły się same
średniaki, w kasie byłoby już ponad milion złotych. A to
przecież zaniżony szacunek i dopiero początek...
Kto to wszystko tak pięknie obmyślił? Kto zasiadał u
boku wicepremiera Kalinowskiego na czerwcowym zebraniu?
Facet, którego nazwiska nie ma wśród członków kapituły
ani w stopce redakcyjnej "Solidnej Firmy" – Bogdan
Chojna.
* * *
W pierwszej połowie lat 90. gwiazda Chojny świeciła
pełnym blaskiem. Był prezesem Państwowej Agencji
Inwestycji Zagranicznych, wydawał informator "Business
Foundation Book", organizował konkurs Teraz Polska pod
egidą prezydenta RP. Latem 1995 r. skończyło się to
wielką chryją. Bogdan Chojna okazał się niestety
mistrzem w finansowaniu swojej prywatnej firmy, Business
Foundation, z funduszy publicznych, pochodzących bądź to
z Ministerstwa Współpracy Gospodarczej z Zagranicą, bądź
z wpływów z opłat rejestrowych Fundacji Teraz Polska,
bądź też z darowizn sponsorów – powiedział ówczesny
przewodniczący kapituły godła Teraz Polska, Andrzej
Celiński. Według Celińskiego, Chojna wyssał z konta
Fundacji 1,2 mld zł, a nadto zagarnął 50 beczek piwa.
Cała obsługa Fundacji kosztuje – faksy, kopiarki. Pan
Celiński uważa, że żyjemy w okresie przedfenickim, gdy
nie było pieniędzy – odpierał zarzuty Chojna. Wreszcie
Kancelaria Prezydenta odebrała mu prawo do posługiwania
się godłem Teraz Polska.
Roztrąbiona przez media wsypa nie zniechęciła Chojny do
zarabiania na przyznawaniu przedsiębiorstwom
prestiżowych wyróżnień. W 1996 r. Business Foundation
zaczęła rozdawać certyfikaty Solidny Partner.
* * *
– Łebski facet, wizjoner. Szkoda, że swoje wizje
realizuje na cudzy koszt – mówią trzej byli pracownicy
Bogdana Chojny.
Zdobycie umowy o pracę w Business Foundation graniczyło
z cudem. Chojna wolał umowy o dzieło. Płacił niechętnie,
w ratach po 200–300 zł albo wcale. Miał swój sposób na
kierowców: "Na razie rozwieź ten towar, sprawdzisz się,
to pogadamy o zatrudnieniu". I tak gość jeździł przez
tydzień, po czym słyszał, że się nie nadaje. A
następnego dnia w "Wyborczej" znów szło ogłoszenie:
"Poszukuję kierowcy".
Najostrzej wypowiadają się o Chojnie kontrahenci,
których ten promotor uczciwości w interesach zrobił w
bambuko.
– Wrogowi nie życzę takiego partnera – mówi warszawski
restaurator (nazwisko znane redakcji). Restaurator dawał
lokal i żarcie, Chojna organizował "spotkania
promocyjne" biznesmenów i znanych osobistości.
– Impreza była super, ale dlaczego tak drogo? – spytała
kiedyś restauratora przedstawicielka jednej z
promujących się firm. Szczęka mu opadła – nie wziął
grosza za swoje usługi. Okazało się, że fakturę wystawił
Chojna. Za następne spotkanie restaurator wystawił
rachunek. O zapłatę upominał się pół roku. "Nie możesz
mnie kredytować?!" – irytował się Chojna.
Jesienią 1997 r. pierwsza edycja konkursu Solidny
Partner zakończyła się uroczystym koncertem w
Filharmonii Narodowej pod batutą Yehudi Menuhina i
Krzysztofa Pendereckiego. Ogromny bankiet wydała z tej
okazji restauracja "Chłopskie jadło" z Krakowa.
– W transmisji telewizyjnej miało ukazać się
podziękowanie dla wszystkich sponsorów, w tym również
dla mojej restauracji. Jak się okazało, mimo
wcześniejszych zapewnień, Bogdan Chojna nie miał żadnej
umowy z TVP. W wyniku jego działań poniosłem straty w
wysokości 80 tys. zł – mówi Jan Kościuszko, szef
"Chłopskiego jadła".
Stanisław Roszkowski, właściciel Oficyny
Wydawniczo-Poligraficznej "Taurus", przed laty drukował
czasopismo "Business Foundation". – To była ciągła
szarpanina o pieniądze – opowiada. – Najczęściej
kończyła się moim ultimatum: nie drukuję tego numeru,
póki nie będzie zapłaty za ostatni. Jednak i tak Chojna
pozostawił mnie z długiem.
Potem byli prawnicy, pisma, kłótnie, sprawa w sądzie.
Ale po pewnym czasie, gdy Chojna zaczął wydawać "Solidną
Firmę", znów zwrócił się do Roszkowskiego, przepraszając
i obiecując spłatę długu. Drukarz przyjął nowe
zamówienie... i wkrótce został z wierzytelnością ponad
20 tys. zł, a Chojna zmienił drukarnię.
– To człowiek niebezpieczny, który niesolidność i
podwójną moralność ma we krwi. Powinien być bezwzględnie
wyeliminowany z życia publicznego, ponieważ robi
kolosalne szkody wielu uczciwym, ciężko pracującym
przedsiębiorcom. Wciąga w swoją grę szanowanych ludzi z
pierwszych stron gazet – mówi Stanisław Roszkowski.
Nie oszczędzał Chojna nawet inwalidów. Jak wspomina
Zbigniew Bogołowski, prezes Spółdzielni Niewidomych
"Warsen" w Warszawie, gdzie Chojna wynajmował biuro –
pozostał po nim rachunek za telefon na ok. 1 tys. zł.
* * *
Ucieczka do przodu – to była dewiza Chojny. Kręci się
karuzela nazw i szyldów: po niesławnej pamięci Business
Foundation Chojna występował a to jako Krajowe
Towarzystwo Kapitałowe, a to jako spółka cywilna 4
Aspirations. Z myślą o Białej Liście na początku 2002 r.
założono nowiusieńką, czyściutką spółkę Start-02. W
każdym niemal przedsięwzięciu Bogdana Chojny uczestniczy
bliższa i dalsza rodzina.
Siostra, Elżbieta Chojna-Duch, wiceminister finansów w
rządach Pawlaka i Oleksego, współtworzyła Business
Foundation. Gdy brat był prezesem PAIZ, zatrudniał ją w
charakterze doradcy. Teraz zasiada w kapitule Białej
Listy (a ponadto jest członkiem kolegium NIK i rady
nadzorczej BGŻ).
Szwagier, Jacek Duch (prezes Prokom Internet, członek
zarządu Prokom Software oraz rady nadzorczej Banku
Pocztowego) udziela się w najnowszym rodzinnym biznesie:
konkursie Teraz Internet.
Pociotek, Piotr Kossakowski, objął zaszczytne stanowisko
sekretarza kapituły Białej Listy. Nawet córka Natalia
znalazła tu fuchę: robi korektę w "Solidnej Firmie".
* * *
Biznesmenów pokroju Bogdana Chojny jest w Pomrocznej bez
liku, ale czy akurat on musi promować uczciwość w
biznesie? To tak, jakby wilk reklamował wegetarianizm.
Autor : Aleksander Sztorm / Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zaproście nas na stypę
Wybory do europarlamentu mogą ożywić SLD. Pokazać, że
mamy kompetentnych,
nieskompromitowanych i nawet lubianych kandydatów.
Nowoczesny program.
A jednak te wybory dobiją SLD.
Każdy rozsądny obserwator polskiej sceny politycznej
widzi, że przyszłoroczne wybory do parlamentu Unii
Europejskiej będą miały kolosalne znaczenie dla
konkurujących partii politycznych. Pokażą, ile naprawdę
partie polityczne są warte. Na jakie społeczne poparcie
mogą liczyć podczas parlamentarnych wyborów krajowych w
2005 r.
Już teraz przed lokalami Platformy Obywatelskiej
ustawiają się kolejki zapisujących się do tej partii. Bo
PO wyskoczyła w sondażach na czoło partyjnego rankingu
popularności. Można szydzić z tego, obśmiewać nowy
„trynd do władzy”, ale każdy obeznany z wyborami wie,
jak bardzo liczy się wyborcza prognoza. Ludzie zwykle
głosują na potencjalnych wygranych.
Jeśli Sojusz uzyska dobry wynik, zahamuje spadek swej
popularności. Jeśli wypadnie poniżej 20 proc., zacząć
się może awuesizacja SLD, czyli ucieczki politycznych
szczurów na inne platformy ratownicze. Rosnące
zniechęcenie elektoratu do popierania Sojuszu. To
wszystko polityczne oczywistości. Ale kierownictwo
Sojuszu sprawia wrażenie, jak gdyby zagrożenia nie
dostrzegało.
Na pół roku przed eurowyborami nie mamy ogłoszonego
publicznie programu działania polskich socjaldemokratów
w europarlamencie.
Wbrew pozorom to ważne, bo tam wszystkie decyzje
zapadają najpierw na forum frakcji parlamentarnych.
Debaty plenarne czy komisyjne są już tylko popisem
rozpisanych wcześniej ról. W Brukseli wśród
eurosocjalistów jesteśmy postrzegani, delikatnie mówiąc,
z lekkim zdziwieniem. Nasz koalicyjny rząd broni WC w
przyszłej konstytucji, a koledzy eurosocjaldemokraci są
bardzo temu przeciwni. Eurosocjaliści popierają też
odejście od traktatu nicejskiego forującego Niemcy i
Francję we władzach UE.
My chcemy zachować nasze wpływy. O ile nawet nasza
obrona Nicei przyjmowana jest ze zrozumieniem, o tyle
gotowość socjaldemokratów z Polski do umierania za WC
budzi irytację i szyderstwa. Koncepcji
socjaldemokratycznej eurospołeczeństwa obywatelskiego
przeciwstawiamy, uważaną tam za konserwatywną, ideę
społeczeństw państwowych. Pod tym także względem polska
socjaldemokracja bliższa jest konserwatystom.
Na pół roku przed eurowyborami Sojusz nie prezentuje
swoich kandydatów do europarlamentu. Boi się, że media
ich spalą? Wstydzi się ich? Liczy na szybką, krótką
kampanię wyborczą i na asy wyciągnięte z partyjnych
rękawów? Taka krótka kampania to krótka dyskusja o roli
naszej frakcji w europarlamencie.
To intelektualne rozleniwienie partii. Odpychanie
dyskusji o sprawach fundamentalnych na przyszłość. To
wywołuje wrażenie, jakby Sojusz bał się takich dyskusji
albo nie był do nich przygotowany.
Na pół roku przed wyborami nie mamy jeszcze ordynacji
wyborczej. Kilkanaście miesięcy temu, gdy Sojusz miał
jeszcze 30-procentowe notowania, SLD popierał podział
kraju na kilkanaście okręgów. Bo to faworyzowało silny w
całym kraju Sojusz. Wraz ze spadkiem notowań spada
poparcie w SLD dla wielości okręgów. Dla partii o
kilkunastoprocentowym poparciu lepszy jest wariant
Polski jako jednego okręgu wyborczego. Tak czy siak
ordynacji nadal nie ma. Są za to dwie inne,
fundamentalne decyzje. SLD stworzy wspólne listy
wyborcze z Unią Pracy. Dla UP eurowybory zawierają jedną
pułapkę. Jeśli wygrają obecni posłowie UP, to Unia Pracy
straci swój klub parlamentarny. Bo ma obecnie wymagane
minimum 15 posłów. W miejsce wybranych do europarlamentu
posłów UP wejdą kolejni kandydaci z listy SLD–UP z
wyborów roku 2001. Ale będą oni z SLD. Na cóż może
liczyć UP, żeby zachować klub parlamentarny i mieć
doświadczonych parlamentarzystów w europarlamencie?
Chyba tylko na pozyskanie, wypożyczenie posłów z SLD lub
zassanie posłów
niezależnych.
Druga fundamentalna decyzja to wymóg znajomości
przynajmniej jednego obcego języka wśród kandydatów
SLD–UP na europosłów. Decyzja słuszna, bo chociaż w
europarlamencie każdy przemawia w swoim języku, ma
tłumaczenia obrad i dokumentów, to bez komunikacyjnej
ekspresji niczego tam
nie załatwisz. Niestety wymogu, aby kandydat na
europarlamentarzystę miał coś do powiedzenia w obcym czy
choćby swoim języku, kategorycznie nie sformułowano.
Wybory do europarlamentu w SLD sprawiają wrażenie
wielkiej niewiadomej. Gry na czas. A czasu nie ma, bo
bomba ewentualnej porażki już
została odbezpieczona.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nieustraszeni pogromcy komorników
Poborców odstrasza się nie osinowym kołkiem ani
warkoczem czosnku, tylko samopomocą chłopską.
Związek Zawodowy Rolników Ojczyzna, znany m.in. z
bezwzględnej walki ideologicznej z byłymi kolegami z
Samoobrony, rozsyła ostatnio po kraju taką oto ulotkę.
Obrazek: odpicowany facio ciągnie na sznurku ciągnik,
obok którego podskakuje chłop w kapeluszu. Chłop z
ubioru przypomina Busha na wczasach w Teksasie. Widać,
że pierwszy to komornik. Zdradzają go gajer, teczka i
głupawa mina. Drugi wygląda na zadowolonego. Robi taki
gest, jak gdyby chciał pokazać krwiopijcy, że marny jego
trud, bo wkrótce przybędzie odsiecz z sąsiedniej farmy.
Ulotka Ojczyzny, tak pięknie zilustrowana, wieści, że w
każdym powiecie jest grupa antykomornicza.
Prawo chłopa
– Nie sztuką jest zwołać pięćdziesiąt chłopa i pogonić
komornika, a potem iść za to siedzieć – zagrzmiał w
słuchawce głos Leszka Zwierza, wodza ZZR Ojczyzna. – Są
lepsze sposoby. Nowa jakość.
– Jaka jakość? – pytamy rolniczego związkowca, który
twierdzi, że zawiaduje 85 tysiącami sfrustrowanego luda.
– Prawna, legalna, z ministerstwa, z Sejmu.
– Ale jaka?
– ...
Plan ojczyźnianych znamy w szczegółach. Trzy miesiące
temu zwrócili się oni do resortów sprawiedliwości oraz
spraw wewnętrznych i administracji z pytaniem, jak to
właściwie jest z tymi komornikami. Pytali o status
prawny i o prawo do korzystania z usług policji przy
egzekucjach.
Pismo z Ministerstwa Sprawiedliwości już mają.
Departament Organizacyjny był łaskaw odpisać m.in.,
że w myśl ustawy z 1997 r. komornik jest
funkcjonariuszem publicznym działającym przy sądzie
rejonowym, jednak pracuje na własny rachunek, więc nie
jest pracownikiem sądowym. Kim więc jest? Osobą
prowadzącą pozarolniczą działalność gospodarczą.
Odpowiedzi z MSWiA jeszcze nie ma. Jednak – jeśli
wierzyć Januszowi Malewiczowi, wiceszefowi Ojczyzny
– minister Janik kazał jednemu ze swoich podwładnych
przyjrzeć się sprawie, a także skonsultować ją ze
związkowcami z policji. Ci ostatni podobno od dawna
skarżą się, że zamiast łapać bandytów, muszą wysługiwać
się komornikom, i to za darmo. Dlatego powstał pomysł,
by krwiopijcy komornicy zaczęli płacić mundurowym za
asystę.
Prawo państwa
Po głębszej analizie pisma i przecieków z MSWiA
związkowcom nasunęły się następujące wnioski:
1. Komornik na pewno nie żyje z siania, zbierania i
dawania świniom, bo jego działalność jest
„pozarolnicza”.
2. Jednakowoż ten nierolnik i prywaciarz, nie będąc w
sądzie na etacie, nie jest przedstawicielem wymiaru
sprawiedliwości, bo według Konstytucji Rzeczypospolitej
Polskiej, wymiar sprawiedliwości sprawują w Polsce sądy
(pismo z ministerstwa), a nie osoby prowadzące
działalność gospodarczą.
3. Status komornika zbliżony jest do statusu wolnego
zawodu (pismo z ministerstwa), chłop nie musi mu więc
czapkować ani wpuszczać go na podwórko, tak samo jak nie
musi wpuszczać lekarza, dziennikarza i adwokata.
4. Komornik, który przychodzi z policjantami, nadużywa
uprawnień, jeśli nie płaci im za ochronę.
Opierając się na powyższym grupy antykomornicze Ojczyzny
mają działać według ściśle określonej procedury. Po
otrzymaniu sygnału od chłopa związkowcy poinstruują go,
by za żadne skarby nie wpuszczał komornika do obejścia.
Gdy związkowa odsiecz dotrze na miejsce, sprawdzi, czy
wolny egzekutor nie nadużył uprawnień podając się za
wymiar sprawiedliwości, na koniec zaś ustali, czy
rozliczył się z mundurowymi. Poczem chłopi będą pisać
skargi, co powinno zablokować egzekucję przynajmniej na
jakiś czas.
Ostatnim, najpotężniejszym orężem specgrup Ojczyzny ma
być publiczne piętnowanie komorników, którzy najbardziej
dorobili się na ludzkiej krzywdzie. Związkowcy będą
zwracać się do sądów rejonowych z prośbą o udostępnienie
oświadczeń majątkowych podpadniętych im komorników, by
rozgłosić wszem i wobec, że jeden z drugim w sposób
widoczny nadmiernie się bogaci, a wysoka prowizja
pozbawia go ludzkich cech (cytat z ulotki).
Prawo poborcy
Rozmawialiśmy o pomyśle związkowców z najgłówniejszym
egzekutorem w kraju Iwoną Karpiuk-Suchecką, która
prezesuje Krajowej Radzie Komorniczej. Stwierdziła ona,
że nie zna zbyt dobrze Ojczyzny ani jej planów.
Przebąkując coś o swobodnym interpretowaniu prawa przez
związek zawodowy oświeciła nas, że jest on w błędzie.
Mimo wszystko ona i jej koledzy prowadząc działalność
gospodarczą wykonują ją w imieniu i na rzecz wymiaru
sprawiedliwości. Najbardziej zdenerwował ją pomysł z
ujawnianiem majątków.
– Może to początek jakiejś rewolucji? – zastanawia się
pani prezes dziwiąc się, że rolnicy uwzięli się akurat
na majątki komorników, a nie na przykład redaktorów. –
Jeśli chodzi o mnie, nie mam nic do ukrycia.
Na koniec usłyszeliśmy, że Ojczyzna, jeśli wie coś o
szczególnej bezwzględności komorników, powinna podzielić
się tą wiedzą z Krajową Radą Komorniczą. Każdy sygnał
zostanie szczegółowo sprawdzony.
Nie nam rozstrzygać, czy plany ZZR Ojczyzna mają szanse
powodzenia czy nie. Jednak 586 komorników, którzy
działają przy sądach rejonowych w całej Pomrocznej, na
pewno nie będzie miało łatwego życia zatruwa-nego przez
dziarskich chłopaków od Zwierza i Malewicza.
Autor : Bernard Kraska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jonathan Kellerman
"Z zimną krwią"
Gdzieś już chyba spotkaliśmy się z podobnym tytułem,
Capote mu było czy jakoś tak... Książka udowadnia strona
po stronie, że robota policjanta z wydziału zabójstw to
śmiertelnie nudna, jałowa do szpiku kości, męcząca do
wymiotów dłubanina w bełkotliwych opowiadaniach tępych
ludzi, z których kompletnie nic nie wynika i dopiero
około 318 strony (na 326) coś tam się jarzy, co nas
kompletnie nie podnieca, bo i tak już popadliśmy w stan
podobny katatonii. Kellerman dostał od nas drugą szansę,
bo w USA są nim zachwyceni. Trzeciej nie dostanie. Niech
pisze etykietki na flaszki, więcej z niego
będziepożytku.
"Hidalgo"
Film przygodowy, w którym grają konie i ludzie. Konie są
świetne.
Monika Szwaja
"Jestem nudziarą"
Znakomity, głęboki, celnie oddający istotę sprawy tytuł.
"Zaginione"
Mamy dwie wiadomości: dobrą i złą.
Zła jest taka, że w tym filmie chodzi o to, że rodzina
jest fajna generalnie rzecz biorąc, i jak kto nie ma
rodziny, to się męczy psychicznie i źle kończy. I
zamiast to napisać na kawałku papieru i rozdawać jako
ulotki na ulicy, to temu facetowi mającemu się za
reżysera zachciało się zrobić jakąś kompletnie od czapy
bzdurę z Indianami, psychopatycznym czarownikiem i
plutonem grzechotników, żeby się ludzie w kinie męczyli.
w kinie męczyli.
Dobra to ta, że te zaginione znaleźli, więc nie grozi
nam "Zaginione 2".
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyjdź z twarzą
na pierwszomajową demonstrację
W następnym numerze wydrukujemy plakat, który wystarczy
nakleić na tekturkę, przytwierdzić do trzonka, a podczas
wiecu lub pochodu będzie można go unieść wysoko w górę.
Z dziewięciu wizerunków bohaterów
XX- i XXI-wiecznego ruchu robotniczego wybierzcie
postać, z którą chcecie święcić robotnicze święto.
Głosujcie tradycyjnie – przez SMS na numer 7168 (koszt 1
zł + VAT). Numer idola poprzedźcie słowem OPINIA i
odstępem. Na przykład, jeśli chcielibyście plakat Che
Guevary, przyślijcie SMS o treści OPINIA 3, a jeśli
Kwaśniewskiego – OPINIA 6. Chcemy się dowiedzieć, kto
jest teraz idolem lewicy.
Opublikujemy podobiznę idola, na którego padnie
najwięcej głosów. Żebyście ją nieśli.
Autor : R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMS-ie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Uciekaj myszko do rury
Jeśli jesteś młodym kreatywnym informatykiem z wyższym
wykształceniem znającym dwa języki obce, zdobądź pilnie
kwalifikacje hydraulika lub układacza kafelków. Inaczej
masz przejebane.
Był w Polsce taki czas, gdy niespełna trzydziestoletni
facet opowiadał nie kryjącym zachwytu dziennikarzom, że
jego sześciomiesięczna firma warta jest 100 milionów
nowych złotych albo
i więcej. Bywało, że brylował w Davos i ledwo nadążał z
upychaniem do szafy kolejnych tytułów "Najlepszego...",
"Lidera...", "Biznesmena Roku" i czegoś tam jeszcze.
Czas młodego wilczka upływał na poszukiwaniu "inwestorów
strategicznych", tworzeniu "strategii B2B", wspinaczce
wysokogórskiej, nurkowaniu lub komputeryzacji własnego
jeepa. Forsa kręciła się sama.
Internetowy boom – co zgodnie zapowiadali teoretycy
"nowej ekonomii" – miał trwać wiecznie. Tymczasem na
przełomie lat 2000/2001 wszystko się zesrało. Najpierw w
Stanach, potem w Polsce. Internetowe projekty zaczęły
zdychać jeden po drugim.
Prym w tej dziedzinie wiódł Elektrim, którego strategia
internetowa realizowana za prezesury Barbary Lundberg
przeszła do historii jako przykład tego, jak w krótkim
czasie, można zgnoić jedną z najlepszych polskich firm.
Rzecz jasna zgodnie z prawem. Dziś już bez reflektorów i
kamer plajtują kolejne duże projekty polskiego
e-biznesu.
Jakiś czas temu pisałam w "NIE", jak spółka Formus
"przepaliła" 90 milionów zielonych papierów. W ostatnich
miesiącach idący szybko na dno "Elek" likwidował swoje
kolejne przedsięwzięcia o egzotycznych nazwach "Easy
Net", "e-Center", "VPN service". Padły portale YoYo.pl,
Ahoy, Arena.pl (zajmował się nim znany raczej z
uprawiania krytyki filmowej Tomasz Raczek).
Hoga – aby się ratować – zmieniła strategię.
Skromniejsze przedsięwzięcia takie jak Pilot Finansowy
wypadały z rynku błyskawicznie, gdy tylko okazywało się,
że nie znajdzie inwestora strategicznego, czyli jelenia,
który zapłaci z ogromnym przebiciem za coś, co jest
zaledwie mglistą obietnicą zysku.
Przy okazji z pracą żegnali się młodzi zdolni.
Początkowe wysokie zarobki najpierw uległy ograniczeniu,
a potem zupełnie padły. Śmietanka młodego pokolenia, nie
skażona stylem życia "homo sovieticusa", mogła się
przekonać na własnej skórze, jak to jest być na
kuroniówce. Opowiadał mi jeden z nich, że największym
szokiem było to, iż musiał się rozstać z pracą dosłownie
z dnia na dzień, choć zarząd zapewniał wszystkich, że
interes idzie świetnie, a perspektywy są znakomite. Dziś
koleś składa komputery i jakoś udaje mu się wiązać
koniec z końcem.
Najmocniej w dupę wzięli inwestorzy giełdowi skuszeni
obietnicami szybkich i nadzwyczajnych zysków. Zwłaszcza
gdy w szczycie internetowej hossy płacili za jeden
papier Optimusa czy Elektrimu od kilkudziesięciu do
grubo ponad stu złotych. Jeśli straty mają dziś tylko
kilkukrotne, to mogą mówić o sporym sukcesie.
W jeszcze gorszej sytuacji znaleźli się właściciele
akcji. Na przykład zaległości wobec banków wrocławskiej
firmy STGroup – głównego udziałowca spółki prowadzącej
portal YoYo.pl – sięgały kilkunastu milionów złotych, a
jednostkowa cena akcji spadła z 18 złotych w 2000 r. do
36 groszy jesienią 2001. Upadek STGroup uznano za jedno
z największych bankructw w branży nowych technologii w
Polsce, choć nie brakowało i takich, którzy w całej
sprawie dopatrywali się zwykłego przekrętu.
Dziś mało kto chce słuchać, a jeszcze mniej osób wierzy
w to, co mówią apostołowie polskiej nowej ekonomii.
Na przykład panowie Rafał Styczeń, prezes Internet
Investment Fund, czy Tomasz Czechowicz, który w 2000
roku w roli prezesa MCI Management został zaproszony na
Światowe Forum Ekonomiczne w Davos jako jeden ze "100
Światowych Liderów Jutra". Inwestorzy, którzy zaufali
ich zapowiedziom, nawet nie chcą słyszeć o
"inkubatorach", "dot.com" i podobnych intratnych
przedsięwzięciach.
Coraz częściej pojawiają się też opinie, że internetowy
boom na warszawskim parkiecie to było jedynie znakomite
przedsięwzięcie public relations, za którym nic się nie
kryło. Obietnice szybkich zysków na poziomie 1000 proc.,
atmosfera jak z Krzemowej Doliny i granicząca z hucpą
pewność siebie szefów spółek tak podgrzały atmosferę, że
zdrowy rozsądek ustąpił owczemu pędowi.
No bo tylko frajer nie chciałby rozmnożyć forsy o 1000
proc.
Jeszcze marniej wyszli na tym ci, którzy na własną rękę
zakładali małe firmy licząc na choćby niewielki sukces.
Szybko okazywało się, że pieniądze znikają
błyskawicznie, a widoków na przyszłość brak. O ile duzi
– tacy jak Prokom, Optimus czy Agora – mogli pozwolić
sobie na finansowanie niedochodowych portali – Wirtualna
Polska, Onet.pl i gazeta.pl na razie nie zarabiają na
siebie – o tyle właściciele małych spółek nie mieli
dokąd uciekać.
Tak kończył się mit o firmach startujących w garażu,
które miały się stać wielkimi korporacjami. Zapomniano,
że większość z tych, którzy zaczynają w garażach, w
garażach również skończy.
Ale właściwie czy Polska potrzebuje informatyków i
silnych spółek z branży elektronicznej? Na początku lat
90. grupa rodzimych programistów opracowała edytor
tekstu o nazwie QR-Text – sprzedawał się znakomicie,
zwłaszcza w administracji. Potem wykosił go Word i dziś
już nikt nie pamięta o tamtym produkcie. Mamy w kraju
jedną – dosłownie jedną! – spółkę, która produkuje płyty
główne do komputerów. Części komputerowe sprowadzamy z
Tajwanu, Malezji, Irlandii, a nawet Kostaryki. Prawdziwą
gehenną – ze względu na praktyki TP S.A. – jest
zakładanie osiedlowych sieci komputerowych. A mógłby być
to najtańszy dostęp do Internetu i tysiące nowych miejsc
pracy dla wykształconych młodych ludzi. To jednak pieśń
przyszłości. Potrzebne są pieniądze na inwestycje – a
tych jest coraz mniej ze względu na recesję.
Nie każdy może być Billem Gatesem, ale prawie każdy w
Polsce może układać kafelki – pod warunkiem że skończy
się recesja w budownictwie. I tym będzie w przyszłości
zajmowało się coraz więcej młodych zdolnych ze
znajomością dwóch języków obcych i dziesięciu języków
programowania.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Co tam chłopie w ropie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niemiec odciął Wrzodakowi "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miałeś chamie...
Marzy mi się rewolucja, wiem, że za wcześnie, ale jakaś
społeczna ruchawka spod Urzędów Pracy albo z okazji
świąt robotniczych, by położyć kres powszechnej nędzy i
bezdusznej polityce państwa, by przywrócić ludziom wiarę
w lepsze jutro przypominające wczoraj. (...) Zamknięto
nas w błędnym kole, boimy się krzyczeć o naszej nędzy i
niesprawiedliwości, boimy się protestować, choć
zarabiamy 560 zł na rękę, bo boimy się, że utracimy i tę
głodową pracę, gdyż oznacza pusty żołądek i perspektywę
mieszkania pod mostem. My już tylko jak zwierzęta
walczymy o przetrwanie. A przed 10 laty obiecywano nam,
że będzie lepiej. Obiecywali sprzedawczyki mieniący się
wielkimi obrońcami demokracji, którzy zaczęli
indoktrynację społeczeństwa od ulicznych kotłów z zupą,
od obioru Polaka papieżem, od Nagrody Nobla dla Miłosza
i Wałęsy. Ci intelektualiści finansowani przez Stany i
Europę zachodnią (...) nie powiedzieli społeczeństwu, że
za fasadą tej cudownej demokracji krył się
koniunkturalizm. I narodu nie zapytano, czy chce zmiany
ustroju, nie przeprowadzono demokratycznego referendum.
Połowa,
więcej, społeczności bluźni ten ustrój i swoją głupotę,
że jak barany poszli za Solidarnością. (...) Odebrano
ludziom godność i upodlono. W opłacanej telewizji
oszołomy wmawiają, że bieda
może być godna! Tylko sytego obłudnika stać na komfort
dywagacji czysto retorycznych i roztrząsanie takich
kwestii moralnych. Tak jak nadmierne bogactwo, tak i
bieda i beznadziejność
są demoralizujące. Człowiek głodny (zwłaszcza że kiedyś
był syty) staje się zdolny do czynów
najgorszych, jakich nie popełniłby w normalnych
warunkach. (...). Naród rozgoryczony i zdesperowany
polityką rządów buzkowych wybrał rząd nowy lewicowy,
który z założenia ma chronić
socjal najuboższych. I ten rząd odbiera nam resztki,
dokopuje każdą ustawą najbiedniejszym. Łata w ten sposób
dziurę budżetową. Zamiast postawić przed Trybunałem
poprzedników, odebrać, co zagrabili, powiedzieć stop
dalszej prywatyzacji, by uchronić resztę dóbr. (...)
Gubienie ideałów boli, ale zewsząd otaczająca nędza
jeszcze bardziej.
Wrocławianka
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
„Henryka i pryszcze”
Jeśli chodzi o książeczki oszczędnościowe PKO, nie
potrzeba sięgać aż do czasów przedwojennych.
Mój syn został w dniu chrzcin obdarowany książeczką PKO
z wkładem 2000,00 zł, co w dniu darowania (28.09.1982)
było równowartością niewielkiej pensji miesięcznej. Syn
tymczasem skończył 19 lat i chciałam mu oszczędzone
pieniądze (wraz z narosłymi procentami) wypłacić.
Urzędniczka oddziału PKO w Poznaniu, w którym w roku
1982 została założona książeczka, poinformowała mnie, że
wartość wkładu po przeliczeniu wynosi około 1,90 zł
(jeden złoty dziewięćdziesiąt groszy). Na dodatek syn
musi odebrać gotówkę osobiście, ponieważ nie mam
upoważnienia do podjęcia takiej kwoty.
Niech żyje nasza ukochana Ojczyzna! Czasem odnoszę
wrażenie, że Polska leży na kontynencie afrykańskim.
Maria Jabłońska
(adres do wiadomości redakcji)
Sposób na gołodupców
Moja Ty Szanowna Redakcjo. Czytamy „NIE” co tydzień –
ja, mąż, wnuki ostatnio też – od wielu lat i dziwne, że
jeszcze nas nie pierdyknął jakiś zawał. My już
przestaliśmy wierzyć, że w Polsce może być lepiej i
normalniej. SLD naszych głosów już więcej nie dostanie.
Ostatnio zbulwersował nas pomysł unicestwienia tzw.
ciucholandów. Komu one zawadzają? Najpierw opodatkowano
emerytury od opodatkowanych zarobków (zwykłe
złodziejstwo), zabiera się możliwość dorobienia, żeby
nie zdechnąć z głodowej emeryturki (opodatkowanej),
wreszcie likwiduje się sklepy z tanią odzieżą, chociaż
tam ubierają się nie tylko emeryci. Biedy jest coraz
więcej. Może temu głąbowi, który to wymyślił, wpadło do
łba, że może wreszcie ta pieprzona biedota przestanie
się szwendać po ulicach, jak nie będzie miała w czym? Z
gołymi dupami nawet nie wyjdą protestować.
Czytelniczka z Mokotowa
(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)
Autostrady do nieba
Chciałem „podziękować” nowemu rządowi za możliwość
zamknięcia mojej firmy transportowej. Dlaczego? Już
mówię. Cztery lata temu Buzkorząd zrezygnował z
pobierania podatku drogowego, argumentując „będzie w
paliwie”. Jednak o dziwo okazało się, że dotyczy to
tylko samochodów osobowych. Tak więc ja dalej płacę
podatek drogowy (sorry, zmienili nazwę na podatek od
środków transportu). Obiecywali, że z tych pieniędzy
będziemy budowali autostrady. Przyszła nowa ekipa
rządowa, a wraz z nią p. Belka, który chce do Europy
wjechać na nowych autostradach. Więc aby to realizować,
stworzył nowy
podatek drogowy, który nazywa się „opłata za poruszanie
się po drogach krajowych”. Obowiązuje to od 1.01.2002 r.
Od stycznia 2003 r. będzie obowiązywało moją firmę
wykupienie licencji na transport, która też będzie
kosztowała.
K. S.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Płać dwa razy
Jak Państwo sądzicie: czy w Polsce możliwe jest podwójne
opodatkowanie tej samej kwoty? Otóż od 2001 r. – tak.
Przykładem są alimenty (ale nie dla dzieci, lecz dla
byłej żony). Od tego roku (tzn. 2001) osoba płacąca
alimenty nie może ich odpisać od kwoty dochodu, zaś
osoba otrzymująca alimenty nadal musi je dopisać do
dochodu. W ten sposób ta sama kwota jest podwójnie
opodatkowana (raz przez płacącego i raz przez
otrzymującego alimenty). Proponuję to nowatorskie
posunięcie rozciągnąć na wszystkie dziedziny życia. Np.
opodatkować przy każdym zakupie zarówno sprzedającego,
jak i kupującego.
dziadek
(e-mail do wiadomości redakcji)
Czysta woda życia doda
Okresowe badania jakości wody muszą przeprowadzać różne
punkty usługowe związane z branżą spożywczą. Za wizytę
jaśnie oświeconych urzędników trzeba zapłacić ok. 60 PLN
plus ok. 300 PLN za samo badanie i za... wydrukowanie
protokołu ze 200 PLN. Ta pierwsza pozycja jest kurde
śmieszna, bo PKS-em urzędnik dojedzie do dowolnego
miejsca w danym powiecie za nie więcej niż 15 PLN w obie
strony, zresztą skoro jest to kontrola, to dlaczego ma
za nią płacić podatnik, który już i tak jest obciążony
przez fiskusa. O pozycji drugiej się nie wypowiadam, bo
nie wiem, ile kosztują pipety, odczynniki i inne cuda do
prowadzenia takowych badań. Ale trzeci element to już
jest naprawdę, kurwa, przegięcie!!! Czyżby protokół był
robiony na papierze ze złota, zaś tusz miał w sobie
platynowe opiłki? (...) A najweselsze jest to, że
kontrola obowiązuje również tych, którzy są podłączeni
do kanalizacji miejskiej. Logicznie i trzeźwo myśląc, za
stan wody odpowiedzialność winny ponosić zakłady
komunalne. Dlaczego więc badanie nie jest prowadzone na
koszt właściciela kanalizacji? Jedyna odpowiedź, jaka
przychodzi mi do głowy, brzmi: jest to szukanie kasy dla
ogromnej rzeszy pijących kawusię urzędasów.
Bartek, Stalowa Wola
(e-mail do wiadomości redakcji)
„Wypróżniaki”
Droga Pani Izo K.
Miej Pani na względzie zdrowie pana Niezgody. Człowiek
odpoczywa sobie w bajkowych ogrodach na hiszpańskim
wybrzeżu, a tu Pani przenosisz mu Fabrykę Lin i Drutu
Drumet z Włocławka do Wrocławia. Toż to dla naszego
arystokraty może być sprawa nie do przyjęcia.
Mirosław R.
(e-mail do wiadomości redakcji)
PS Myląc te dwa miasta może Pani doprowadzić do
poważnego konfliktu pomiędzy kibicami koszykówki WTK
Anwil i Idei Śląsk.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pożegnanie z bronią
MON mógłby mieć polskie skarby, ale woli obcy chłam.
Przez ostatnie 10 dni Polska żyła wojskiem.
Międzynarodowe Lotnicze Air Show 2003 w Radomiu, XI
Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego w Kielcach,
przejęcie strefy okupacyjnej w Iraku, bliskowschodnia
wizyta ministrów Szmajdzińskiego i Siwca (Iran, Irak,
Kuwejt). Uf.
Choć wydarzenia te były powszechnie komentowane, warto
przyjrzeć się im raz jeszcze. Najmniej wiemy o
bliskowschodnich podróżach naszych ministrów, nie
potrafimy więc wskazać, który z krajów tego regionu
wytypowany został jako kolejny cel do ataku.
Na "Air Show" zobaczyliśmy wszystko, co było do
zobaczenia. Bardziej jednak interesujące jest to, co
zobaczyć chcieliśmy, a czego widzieć nam nie dano –
samolot transportowy CASA.
Na targach kieleckich hitami były polskie wyroby:
haubica Krab, zestaw przeciwlotniczy Loara i transporter
Ryś. Każdy starał się też dotknąć produkt fińskiej
science fiction – Kołowy Transporter Opancerzony Patria.
CASA
Samolot transportowy CASA w polskich barwach nie
wystąpił w radomskich pokazach lotniczych nie dlatego,
że produkujący go Hiszpanie nie zdążyli na czas. Owszem,
zdążyli. Jak podała "Rzeczpospolita", C295 M CASA stoi
na podkrakowskim lotnisku Balice od połowy sierpnia.
Zaplombowany przez celników. MON nie ma pieniędzy na
zapłacenie podatku VAT od nowej latającej zabawki. CASA
z biało-czerwoną szachownicą na skrzydłach nie tylko nie
wystąpił w Radomiu, ale – co gorsza – nie wozi naszych
chłopców do Iraku.
Zakup samolotu transportowego CASA to pierwsze wybitne
dokonanie pułkownika (obecnie generała) Nowaka.
Pisaliśmy o nim oraz o tym, jak AWS-owski rząd pod
światłym przewodnictwem Jerzego Buzka i jego ministra od
wojny Komorowskiego uparł się, żeby kupić hiszpański
samolot. Mimo że alternatywą był znacznie tańszy
ukraiński Antonow lub o niebo lepszy włoski Spartan
("NIE" nr 38/2001).
Antonow, nawet gdyby był najlepszym samolotem
transportowym świata, nie mógł buzkowcom się spodobać,
gdyż kompromitowało go postradzieckie pochodzenie. I na
nic atrakcyjna cena i ciekawy offset. W antyrosyjskiej
fobii prawicy szmal się nie liczy.
C-27 J Spartan to najnowocześniejsza konstrukcja tego
typu na świecie. Stworzona od podstaw dla celów
wojennych, wymyślona tak, żeby w stu procentach
odpowiadać wymaganiom wojsk NATO. Aby uwalić tę ofertę,
użyto prostego chwytu. Zarzucono Włochom (tudzież
Rosjanom), że ich produkt nie posiada stosownych
certyfikatów natowskich. To prawda. Całkiem nowa włoska
konstrukcja przechodziła właśnie wówczas testy, które
musiały chwilę potrwać. Ten pretekst posłużył MON do
wyeliminowania AN-tka i Spartana z przetargu. Po
oczyszczeniu pola, wobec teoretycznego braku
konkurencyjnego produktu, pułkownik Nowak rozpoczął
rozmowy z hiszpańską CASA w trybie zamówienia z wolnej
ręki. W trakcie trwania tej procedury Spartan uzyskał
wymagane certyfikaty, o czym powiadomił rząd polski. Nie
spowodowało to jednak uruchomienia nowego postępowania
przetargowego. Buzkowcy udawali, że o niczym nie wiedzą
i w sierpniu 2001 r. (w święto lotnictwa polskiego)
podpisano z Hiszpanami kontrakt na dostawę 8 sztuk C295
M o wartości 213 mln baksów. Dzięki temu będziemy mieli
samolocik, do którego nie mieści się samochód pancerny
Hummer, a nasz Tarpan Honker wchodzi "na lakier" po
zdjęciu części oprzyrządowania. Do CASA nie włazi też
standardowa paleta NATO. Na dodatek hiszpański samolot
to konstrukcja wywodząca się z samolotu cywilnego. Jak
wiadomo, takie maszyny projektuje się, żeby woziły ludzi
i ich walizeczki, a nie wojsko, samochody pancerne,
moździerze i inne dość ciężkie zabawki. Poprzednie
kierownictwo MON mówiło, że hiszpańskim samolotem
transportowym Casa wcale nie trzeba przewozić samochodów
terenowych Tarpan Honker. Tyle że zaczęli głosić taką
opinię dopiero wtedy, gdy okazało się, że Honker do Casy
nie wchodzi, choć miał się mieścić. Dziś podobno wchodzi
na wcisk, coś mu pozdejmowano. I znów okazało się, że
samochód powinien nadawać się do transportu lotniczego.
Nawiasem mówiąc, to, dlaczego wybrano Casę, jest dla
mnie tajemnicą – podsumował pierwsze dziecko Nowaka w
wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" gen. Sławomir Petelicki
("Czołg nie jest od wożenia piwa", 27.08.2003 r.).
Ryś
"Wszystkie Ryśki to fajne chłopy" – wiemy to z "Misia"
Barei.
Ryś, o którym chcemy opowiedzieć, ma wszystko, co fajne
chłopy mieć powinny: jest młodym przystojniakiem, choć z
dużym doświadczeniem życiowym, jest modny i nowoczesny,
ale bez snobizmu, świetnie pływa (nie nabiera wody),
lubi szybką jazdę, a jak trzeba, to potrafi nieźle
pierdolnąć.
Ryś to kołowy transporter opancerzony produkowany w
Wojskowych Zakładach Mechanicznych w Poznaniu. Jest to
gruntowna modernizacja dobrze znanego polsko-czeskiego
transportera opancerzonego SKOT. To te pojazdy na ośmiu
kołach, które niektórzy pamiętają z obrazków
pokazywanych w TV o stanie wojennym. SKOT na
skrzyżowaniu i koksownik, przy którym grzeją się
żołnierze, to obowiązkowy obrazek z tamtych czasów.
W Polsce mamy jeszcze około 400 SKOT-ów. Trzeba coś z
nimi zrobić, bo zestarzały się i nie odpowiadają
współczesnym wymaganiom wojska. Można je zezłomować albo
przerobić. Modernizacja, którą zaproponowały WZM w
Poznaniu, daje w efekcie KTO nie ustępujące w niczym
współczesnym tego typu pojazdom.
Ba, w wielu elementach Ryś jest od swoich konkurentów
lepszy. Ma nowiutki silnik CURSOR 8 o mocy 350 koni
mechanicznych, w całości i z palcem w dupie włazi do
Herculesa (samolot transportowy), ma wiele nowoczesnych
systemów, w tym system automatycznej kontroli ciśnienia
w kołach (co ułatwia pokonywanie grząskiego terenu),
system ochrony i obrony przed opromieniowaniem
laserowym, mnóstwo elektroniki i optoelektroniki oraz
wiele innych bajerów. Może być wyposażony w nowoczesną
wieżę niemiecką z kaemem 30 mm. Krótko mówiąc Ryś jest
wypasiony na maksa, a co najważniejsze – bije na głowę
ceną wszystkich konkurentów.
Wojskowe Zakłady Mechaniczne nr 5 nie wystartowały w
przetargu na KTO dla polskiej armii uznając, że ich
produkt nie spełnia założeń przetargu, gdyż wojsko
życzyło sobie całkiem nowej konstrukcji, a Ryś jest
przecież w 25 procentach SKOT-em. Jak się okazało nie
było to rozumne podejście, gdyż założeń przetargowych
nie spełniał żaden z zaoferowanych Polsce KTO.
Rysia zaprezentowano na Międzynarodowym Salonie
Przemysłu Obronnego w Kielcach po raz trzeci. Wzbudził
powszechne zainteresowanie ekspertów, prasy i gapiów.
Tylko armijni decydenci jakoś go nie zauważają. Do dziś
poznańskie WZM nie dostały od wojska żadnego sygnału,
czy ich praca pójdzie na marne, czy jednak ktoś kupi
Rysia. Zakłady w Poznaniu mając dziesięciokrotnie lepszą
bazę sprzętową niż zakłady w Siemianowicach Śląskich
(tam ma być robiona fińska Patria) mogą bez problemu i
za stosunkowo małe pieniądze zmodernizować 400 SKOT-ów,
które pozostają w polskiej armii. Z powodzeniem Rysie
mogą być wozami inżynieryjnymi, rozpoznania,
transportującymi moździerze czy medycznymi. Do takich
celów wcale nie trzeba drogiej zagranicznej Patrii. Może
się jednak okazać, że praca i ogromne środki, które
poniosły WZM w Poznaniu na modernizację SKOT-a, pójdą na
marne.
Krab
Krab to armatohaubica strzelająca na odległość 40 km
pociskami o kalibrze 155 mm. Ponad 8-metrowa lufa jeździ
na polskim podwoziu gąsienicowym Kalina (produkcja
gliwickiego OBRUMU) z szybkością 55 km/h. Produkt Huty
Stalowa Wola (HSW) jest uznawany za broń supernowoczesną
i skuteczną.
Jest kompatybilna z bronią NATO. Jest super i da się
zarabiać na jej eksporcie. Wszystkie te plusy
potwierdzają eksperci z MON, którzy zakończyli badania
egzemplarzy prototypowych.
Na armatohaubicy Krab można zarabiać. I to dużo! Już
dziś są chętni, żeby ją kupować. Jest z tym jednak
pewien problem. Otóż, w branży zbrojeniowej jest tak, że
aby cokolwiek sprzedać, trzeba posiadać rekomendację
własnej armii. Niepoważnie i podejrzanie wygląda wyrób,
który chce się komuś wcisnąć w momencie, kiedy nie ma go
na wyposażeniu macierzystej armii producenta.
– Jest przynajmniej 7 bardzo poważnych kupców – mówi
proszący o anonimowość wysoki przedstawiciel HSW. – Ale
jest problem: polska armia. Niby rząd polski finansował
prace nad wdrożeniem do polskiej armii produktu polskich
państwowych zakładów, ale coś nie chcą kupować.
– Jak to nie chcą? – pytamy – przecież wiceminister
obrony narodowej Janusz Zemke wielokrotnie deklarował,
że armia chce kupić Kraba.
– Panowie! – uśmiecha się nasz rozmówca. – Od deklaracji
do czynów daleko. Jesteśmy teraz na poziomie
towarzyskich uzgodnień, że może MON kupi od nas od 2 do
4 sztuk, i to tylko po to, żebyśmy mogli mówić, że Kraby
służą w polskiej armii.
Loara
Zintegrowany przeciwlotniczy zestaw artyleryjski Loara
jest opowieścią jak z bajki. Naprawdę nie przesadzimy
mówiąc, że jej możliwości można spokojnie umieścić w
opowiadaniach fantastycznych. Nie jest to jedno
urządzenie, lecz cały ich zestaw. Powiedzmy, że gdzieś
stoi pojazd wyposażony w urządzenia jak z filmów
Spielberga: superczułe radary śledzące, kamery termalne,
kamery TV, dalmierze laserowe. Wszystkie te urządzenia
są w stanie śledzić ponad 60 obiektów jednocześnie.
Informacje o tym, co wyśledzą i namierzą, trafiają drogą
radiową do położonego zupełnie gdzie indziej centrum
dowodzenia, które wygląda jak laboratorium komputerowe.
Do dowódcy należy tylko podjęcie decyzji, czy zniszczyć
coś, czy nie. Jeśli zdecyduje się na zniszczenie, impuls
z jednego kliknięcia w klawiaturę komputerową trafia do
stojących zupełnie gdzie indziej wyrzutni rakietowych
bądź armat. System sam podejmuje decyzje, z czego w to
coś namierzonego przywalić.
Podobne zestawy mają Niemcy, ale przyznają, że Loara
wyprzedza ich o jedną generację.
Jest to wspólne przedsięwzięcie kilku polskich firm,
m.in.: warszawskiego RADWAR-u, BUMAR-u Łabędy i Huty
Stalowa Wola. W prace nad tym systemem polski rząd
zainwestował nie mniej
niż 460 mln zł. Teoretycznie pieniądz ten można szybko
odzyskać opylając za granicę zaledwie 10 zestawów.
Problemu z tym być nie powinno, bo bardzo poważnie
zainteresowanych zakupem jest przynajmniej 11 armii!
– No i co z tego? – pyta retorycznie proszący o
anonimowość przedstawiciel jednego z producentów. – Nie
mamy rekomendacji własnej armii.
– A ile tego polska armia potrzebuje? – pytamy.
– Gdyby MON zamówił 30 takich zestawów, Polska byłaby
najbezpieczniejszym krajem w regionie.
– I nie zamawiają? – dziwimy się naiwnie.
– Po cichu mówią, że może zamówią 2 zestawy w tym roku i
2 w przyszłym. To nie tylko za mało na rozpoczęcie
produkcji, ale te powiedzmy 4 zestawy to też za mało,
żebyśmy mogli chwalić się rekomendacją armii – irytuje
się nasz rozmówca. Dzisiaj jeden z prezesów idzie na
wódkę z jakimś ważniakiem z MON, może coś załatwi...
Patria
Stałym punktem każdej wycieczki w Kielcach było
zwiedzanie rozreklamowanej przez nas Patrii, czyli
istniejącego w marzeniach kilku wojskowych Kołowego
Transportera Opancerzonego (KTO). Długa rozmowa z
pełnomocnikiem ds. zarządzania jakością w zakładach
producenta (WZM Siemianowice Śląskie) – mgr. inż. Janem
Tyrką – była trudna. Na pytanie, czy wóz ma agregat do
regulacji ciśnienia w kołach usłyszeliśmy, że ma! Ale,
jak pokazali nam nasi eksperci, akurat nie ten
egzemplarz, który pokazano. Na zarzut, że tonie nawet w
basenie (co jesteśmy w stanie udowodnić zapisami wideo),
słyszymy, że nie tonie. I tak ponad godzinę.
Warto było pogadać. Utwierdziło nas to w przekonaniu o
zasadności wszystkich zarzutów, które postawiliśmy
kierownictwu MON w związku z zakupem fińskiego marzenia
z Siemianowic Śląskich.
* * *
Mamy Loarę, ale armia jej nie chce. Mamy Kraba, na który
MON też patrzy bez entuzjazmu. Mamy Rysia, ale wolimy o
nim głośno nie mówić. Nie mamy w końcu Patrii, której
fizycznie w wersji nas interesującej nie ma, ale mieć ją
chcemy – nawet za 5 mld zł.
Po raz trzeci więc powtórzymy nasz apel do szefostwa
MON: wpuśćcie do resortu niezależnych ekspertów i
pozwólcie im zajrzeć w dokumenty przetargowe. Lepiej
teraz zgodzić się na kilka dymisji i trochę wstydu niż
za 2–3 lata stawać przed Trybunałem Stanu.
Autor : Dariusz Cychol / Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
5 lat lekkich robót
Nie dajcie się bajerować kandydatom do Parlamentu
Europejskiego.
Podczas jednej z debat na temat naszego członkostwa w
Unii Europejskiej licealista zapytany – czego
najbardziej obawia się po wstąpieniu do Unii
Europejskiej? – bez namysłu odparł: polskich posłów.
Miał chyba gówniarz rację lękając się widoku naszych
orłów w roli parlamentarzystów europejskich. Okupacja
mównicy, groźby pod adresem Unii, wnioski o
wypowiedzenie traktatu akcesyjnego, a na dokładkę poseł
LPR wręczający komu się tylko da katolickie krzyże.
Ponieważ wybory do Parlamentu Europejskiego tuż-tuż,
warto się zastanowić, czy nasi politycy nie popsują
Unii, do której weszliśmy.
Czego nie może parlament
Nasi kandydaci do PE nie szczędzą nam obietnic. Posłowie
Samoobrony na przykład chcą zmusić kraje unijne, by te
zatrudniały Polaków i zrezygnowały z okresów
przejściowych. Postulat niewątpliwie zapewni Samoobronie
społeczną przychylność. Tyle tylko, że PE nie ma żadnej
władzy nad parlamentami narodowymi, a to właśnie one
decydują, czy Polak będzie mógł pracować legalnie w
danym kraju czy nie. Podobny kit wciskają nam kandydaci
na europarlamentarzystę z rozdania LPR, gdy twierdzą, że
schrystianizują Europę, i kandydaci PO, podobno
wykształceni i znający się na realiach UE, którzy
obiecują, że zmuszą rządy krajów zachodnich do
inwestowania w Polsce. Czyż to rządy inwestują?
Parlament Europejski (PE) to kolos na glinianych nogach.
Jego funkcje są mocno ograniczone. O tym, co w Unii
piszczy, nie decyduje europarlament, lecz spotykający
się w tzw. Radzie Ministrów czołowi politycy krajów
członkowskich. To od nich faktycznie zależy kształt
unijnego budżetu. To oni dyskutują o dopłatach do
rolnictwa, polityce wewnętrznej Wspólnoty. Ci sami
ministrowie już na forum krajowego parlamentu,
dysponując odpowiednią większością, zaklepują decyzje
podjęte na spotkaniach wielkich tego kontynentu. PE jest
gdzieś na szarym końcu tej układanki, a jego zadanie
sprowadza się praktycznie do mało znaczącej aprobaty
tego, co wcześniej już i tak zostało ustalone. I choć
teoretycznie istnieje sposobność odrzucenia przez PE
postanowień wielkich polity-ków, to w praktyce ci,
którzy mają większość w parlamentach narodowych,
dysponują też zazwyczaj większością w PE.
W rzeczywistości więc, przynajmniej do czasu przyjęcia
nowej konstytucji europejskiej, znaczenie PE jest raczej
symboliczne. Świadczą o tym choćby osiągnięcia PE. Do
najdonioślejszych zaliczyć można projekty: „Telewizja
bez granic” – czyli zakaz transmisji ważniejszych
wydarzeń sportowych jedynie w pasmach kodowanych,
zaostrzenie norm dla materiałów pędnych
i olejów silnikowych celem ochrony środowiska oraz
wprowadzenie na opakowaniach papierosów większych i
wyraźniejszych ostrzeżeń o szkodliwości palenia. Ponadto
PE zajmował się w swojej historii tak historycznie
doniosłymi kwestiami jak wprowadzenie obowiązku
ekologicznej utylizacji złomowanych samochodów czy
zaostrzenie przepisów dotyczących pasz dla zwierząt
hodowlanych. Obecnie pracuje nad wprowadzeniem przepisów
dotyczących utylizacji zużytych urządzeń elektrycznych i
elektronicznych.
Już sam przegląd parlamentarzystów PE skłania do
refleksji. Czemu brakuje tam wyróżniających się
polityków europejskich? Odpowiedź jest banalnie prosta.
PE w dużym uproszczeniu przypomina amerykańską ligę
piłki nożnej. Trafiają tam ci, którzy najlepsze lata
kariery mają już dawno za sobą. Honorowa emerytura.
Podstawową cechą odróżniającą PE od parlamentów
narodowych jest to, że nie posiada on uprawnień
ustawodawczych. Między bajki należy więc włożyć
opowieści kandydatów o inicjatywach, pomysłach i
projektach, jakie przyszli posłowie chcieliby z trybuny
PE zaproponować Europie. Zupełną tajemnicą pozostaje, w
jaki sposób kandydat Platformy rajdowiec Hołowczyc chce
poprzez PE zmienić sytuację na polskich drogach i
edukować kierowców, co zapowiada. Widać nie ma pojęcia,
do czego chce być wybrany.
PE w ogóle nie posiada bezpośrednich uprawnień w
dziedzinie inicjatywy prawodawczej, takich jak np. grupa
posłów na Sejm. Kompetencje te są zastrzeżone dla
Komisji Europejskiej. W procedurze konsultacji
uprawnienia PE sprowadzają się do wydania opinii, które
Komisja Europejska i tak może swobodnie olać.
Bzdurą na użytek wyborców należy nazwać opowieści
naszych kandydatów, jakie to pieniądze załatwią dla
swojego narodu, gdy tylko ten da im możliwość siadania w
PE. Gówno prawda. Uprawnienia budżetowe PE są tak samo
skromne jak możliwości prawne. Sprowadzają się do czysto
teoretycznej możliwości odrzucenia przez parlament
projektu budżetu w całości.
W opowiadaniu głupot celują zwłaszcza kandydaci LPR i
PiS. Wmawiają nam, że idą do PE walczyć o interes
narodowy. Będzie to chyba niewykonalne, ponieważ
posłowie organizują się w parlamencie według kryterium
przynależności partyjnej, a nie narodowej. Grupy
polityczne odpowiadają frakcjom politycznym w
parlamentach krajowych. Do utworzenia grupy politycznej
potrzebnych jest najmniej 23 posłów z dwóch krajów, 18 z
trzech krajów, 14 z czterech i więcej krajów. Jak LPR
znajdzie 14 polskich nacjonalistów-katolików z 4 różnych
krajów? Gdyby zaś znalazła, co może 14 posłów? Żeby więc
cokolwiek w PE zwojować, trzeba wziąć pod uwagę interesy
kolegi parlamentarzysty, o zgrozo obcokrajowca.
Nieprawdziwe są też zapowiedzi, że partie polityczne
będą rozliczać swoich posłów z prac w PE. Mandat do PE
ma charakter mandatu wolnego, co oznacza, że deputowani
nie są związani instrukcjami państw, których są
obywatelami. W praktyce poseł, jeśli chce, może głosować
całkowicie wbrew matce partii, a jak się uprze – także
wbrew interesom narodu polskiego. Posła europarlamentu
ze stanowiska może zwolnić tylko akt zgonu lub własna
rezygnacja.
Co może parlament
Parlament Europejski może w rzeczywistości bardzo
niewiele. Może kontrolować prace Komisji Europejskiej, a
także inne instytucje Wspólnoty. Posłowie PE mogą
uczestniczyć w pracach komisji, które często zajmują się
kwestiami pobocznymi. W Unii przydatne mogą się więc
okazać: mentalność biurokraty i podejście hobbysty.
Parlament ma głos w kwestii wydatków Europejskiego
Funduszu Rozwoju Regionów oraz programów kulturalnych i
edukacyjnych. Gdy jednak chodzi o realne pieniądze, na
przykład dla rolnictwa, może jedynie proponować poprawki
do budżetu, a decydujący głos w tej kwestii ma Rada
Ministrów. Parlament może teoretycznie przyjąć lub
odrzucić proponowanych komisarzy europejskich. Zupełnie
teoretycznie, bo ich także proponują parlamenty
narodowe. Na koniec niespodzianka dla polskich
parlamentarzystów. PE ma prawo powoływania tak lubianych
nad Wisłą tymczasowych komisji śledczych, które mają na
celu zbadanie i wyjaśnienie ewentualnych
nieprawidłowości w funkcjonowaniu Unii. Trzeba jednak do
tego przekonać przynajmniej 1/4 wszystkich deputowanych.
Nasi posłowie ponad wszystko kochają kłócić się i
protestować. Tymczasem w PE potrzeba zapalonych
biurokratów znających prawo. Ludzi, którzy spędzą długie
godziny w rozmaitych komisjach nad pozornie nieistotnym
projektem. Nacjonalista w tym parlamencie to jak krowa w
gołębniku.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Łybacko módl się za nami
Gdzież to konstytucja zwisa jako papier toaletowy? A
skąd to nadaje się kłamstwa? Pobożne znaki prowadzą do
państwowej centrali edukacji.
Niejaki Ryszard Nowak publicznie oświadczył, że należący
do sekt nauczyciele będą wywalani z roboty. Powoływał
się przy tym na powstający w Ministerstwie Edukacji
Narodowej i Sportu program walki z niebezpiecznymi
związkami wyznaniowymi. Minister Krystyna Łybacka
niebawem zamierza go wprowadzić w życie.
Ryszard Nowak, prezes Ogólnopolskiego Komitetu Obrony
przed Sektami, bohater wielu naszych publikacji, buja
się po kraju i zwołuje konferencje prasowe, podczas
których objawia zagrożenia, które czyhają na małolactwo.
Nowak twierdzi, że niebezpieczne sekty przenikają do
szkół, werbują w swoje szeregi nauczycieli, a ci w
czasie lekcji kaptują uczniów oraz studentów i piorą im
mózgi. Trefni belfrzy dla zwykłego śmiertelnika są
nierozpoznawalni, ponieważ ubierają się normalnie, nie
noszą wisiorów i innych sekciarskich emblematów. Rodzice
powinni uważać, kiedy w szkole nauczyciele zaczynają
stosować niekonwencjonalne metody nauczania. Wśród nich
są techniki relaksacji czy pozytywnego myślenia – cytuje
wypowiedź Nowaka, myśliciela negatywnego, Słowo Polskie.
Gazeta Wrocławska (29 grudnia 2003 r.).
W MENiS powiedziano nam, że żaden program walki z
sektami w szkołach nie powstaje i nie powstanie.
Minister Łybackiej nawet przez myśl nie przeszło, żeby
weryfikować nauczycieli i uczniów wedle ich
światopoglądu i wyznania. Powoływanie się w publicznych
wypowiedziach na panią minister jest kłamstwem i
nadużyciem.
To oficjalne stanowisko ministerstwa przekazane naszej
redakcji przez Biuro Promocji i Informacji MENiS. Już
mieliśmy wyśmiać tropiciela sekt Nowaka i napisać, że
facet mija się z prawdą i oczernia Łybacką, ale wpadł
nam w łapy dokument podpisany przez jej zastępcę
wiceministra Tadeusza Szulca (patrz reprodukcja).
Oficjalne pismo MENiS jest nie żadną tam prośbą, tylko
zawoalowanym poleceniem. Wprowadza segregację na
organizacje wyznaniowe, które są cacy, i te, które
należy przegonić.
Ministerstwo na oficjalnej stronie internetowej poleca
publikację, którą w roku 2002 wydało ówczesne
Ministerstwo Edukacji Narodowej, a promował sam
prawicowy minister Edmund Wittbrodt. Tytuł książki:
Sekty – fascynacje i zagrożenia. MEN poleciło wszystkim
kuratoriom oświaty w Pomrocznej, aby publikację
rozprowadziły do szkół, bibliotek pedagogicznych i
innych placówek oświatowych. Po roku dodrukowano 2
tysiące egzemplarzy.
Książka, oparta na słynnym raporcie MSW z czasów Buzka o
zagrożeniach ze strony sekt oraz na tak światłych
dziełach jak broszury Dominikańskiego Centrum Informacji
o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach, jako groźne
ugrupowania wymienia m.in. formalnie zarejestrowane
związki wyznaniowe: Stowarzyszenie Świadomości Kryszny,
Misja Czaitanii czy ugrupowania buddyjskie. W taki
bezprawny sposób państwo, które powinno być bezstronne
wobec wszystkich wyznań, zwalcza konkurentów Kościoła
kat.
Polskie państwo przystało na to, żeby Kościół kat.
indoktrynował dzieci już w przedszkolach, natomiast
ministerstwo chroni dorosłych studentów od wpływu innych
wyznań.
Wszyscy obywatele Pomrocznej, w tym studenci i
uczniowie, mają prawo do wyznawania dowolnej religii.
Organom państwa nie wolno od nikogo żądać, aby
deklarował swoje wyznanie. Gwarantuje to Konstytucja RP,
a także ustawa o wolności sumienia i wyznania. Belfrzy
mogą w szkołach wprowadzać w życie autorskie programy
nauczania, nawet bardzo niekonwencjonalne, jeżeli
zaakceptuje je dyrekcja szkoły i kuratorium.
Podsekretarz stanu Szulc nawołuje do nietolerancji na
tle religijnym i światopoglądowym, co nawet w kraju
Przedmurza i Wartości jest przestępstwem. Stawia to
ministerstwo w jednym szeregu z organizacjami
wzywającymi do zwalczania myślących nie po katolicku,
takich jak Ruch Obrony Rodziny i Jednostki (który
przegrał w sądzie proces z Misją Czaitanii) czy komitet
Ryszarda Nowaka.
Albo minister Łybacka nie wie, co dzieje się w podległym
jej resorcie, albo oburza się nieszczerze.
Z Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej:
Art. 25.
1.Kościoły i inne związki wyznaniowe są
równouprawnione.
2. Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej
zachowują bezstronność w sprawach przekonań
religijnych, światopoglądowych i filozoficznych,
zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu
publicznym.
Art. 53.
1. Każdemu zapewnia się wolność sumienia i
religii.
2. Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub
przyjmowania religii według własnego wyboru oraz
uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi,
publicznie lub prywatnie, swojej religii przez
uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w
obrzędach, praktykowanie i nauczanie. (...)
4. Religia kościoła lub innego związku
wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może
być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie
może być naruszona wolność sumienia i religii
innych osób.
5. Wolność uzewnętrzniania religii może być
ograniczona jedynie w drodze ustawy i tylko wtedy,
gdy jest to konieczne do ochrony bezpieczeństwa
państwa, porządku publicznego, zdrowia, moralności
lub wolności i praw innych osób.
6. Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia
ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych.
7. Nikt nie może być obowiązany przez organy
władzy publicznej do ujawnienia swojego
światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania.
B
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dzika pobożność "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ośmiornica na ruszcie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
26 listopada
"Wystarczy, że któregoś dnia komisarze obudzą się w złym
humorze i dojdą do wniosku, że gospodarstwo rolne, żeby
otrzymać dopłaty, ma mieć – dajmy na to – 2 hektary albo
że pojedyncza działka ma liczyć więcej niż 10 arów, albo
że dach obory nie może być z eternitu, albo że nie jest
gospodarzem, kto nie hoduje pomarańczy – i zaraz pokaźna
część polskich rolników zostanie bez wsparcia. O
przykłady złej woli po tamtej stronie nietrudno. Choćby
nieprzewidziane nigdzie opodatkowanie przez Unię naszych
zapasów, że o innych »sprawkach» nie wspomnę. Czy
naprawdę dla tych paru niepewnych euro warto było
zaprzedać własne państwo?".
MaG, "Pewne jak... w Brukseli"
27 listopada
"Jeżeli konstytucja Unii nie przyjmuje zasad Dekalogu,
to żaden mądry naród nie powinien się poddawać takiej
władzy. Jeżeli w życiu politycznym rozum ma mieć jeszcze
jakieś godne siebie zastosowanie, to właśnie takie, aby
wymagać w stosunkach międzyludzkich i międzynarodowych
respektowania tej sprawiedliwości, która od Boga
pochodzi; bo innej nie ma. Jeżeli Unia chce
eksperymentować na ciałach dzieci poczętych, jeśli chce
popierać rozwiązłość, zboczenia, tzw. aborcję i
eutanazję, to niech sama grzęźnie w tej zbrodni; ale po
co my mamy wchodzić w to bagno?".
ks. prof. Jerzy Bajda, "Obronić prawa rodziny"
1 grudnia
"Jawi się wizja Polski wasalnej, która wyrzekłszy się
swoich tradycji i wartości chrześcijańskich ma oddać się
dobrowolnie w ręce współczesnych Teutonów i ateistów
znad Sekwany. Czy mamy się z tym pogodzić? Sumienie mówi
mi, że nie! Patriotyczna część naszego Narodu podejmuje
niestrudzenie starania o ratowanie suwerenności Polski,
wychodząc z apelem o domaganie się referendum
konstytucyjnego i odrzucenie projektu konstytucji UE".
Alfred Trybus, "Czytelnicy"
Radio Maryja
1 grudnia
"Życie publiczne w Polsce znajduje się w koleinach
prowadzących na skraj przepaści. Toczy je jakiś ohydny
nowotwór. Jednak najgorszym wyjściem byłoby dziś
zakwestionowanie sensu niepodległego, suwerennego
państwa i państwowości w ogóle na rzecz jakiejś formuły
międzynarodowej. (...) Lepsze złe państwo, ale jednak
państwo. Oddanie się w macki instytucji międzynarodowej
z powodu takiego, że państwo polskie sobie nie radzi –
to jakby przyjęcie rozwiązania, że skoro są problemy
wychowawcze w rodzinie, należy oddać dzieci do domu
dziecka. (...) Bez etyki pojętej w duchu klasycznym, do
której Europa dojrzewała przez pokolenia, którą
wypracowywała dzięki Kościołowi katolickiemu, bez
obecności takiej etyki nie da się urządzić państwa i
Europy, chyba że z wielką szkodą dla państwa i Europy.
(...) Idąc inną drogą zmontujemy potworka, monstrum,
który niczym bohater horrorów udusi swego twórcę".
red. Mirosław Król, "Spróbuj pomyśleć"
"Nasza Polska"
2 grudnia
"»Nowa« ideowość SLD to także likwidacja polskości i
tradycji katolickich: to postulaty legalizacji
narkotyków, związków homoseksualnych, wprowadzenia
wychowania seksualnego od pierwszej klasy szkoły
podstawowej. »Nowa« ideowość rodem z czasów Stalina i
Bieruta. Niedaleko padają jabłka od jabłoni".
Piotra Jakucki, "Stara »nowa« ideowość"
www.bosko.pl
(TU JEST BOSKO – serwis młodzieżowy)
"Tak więc mit dopasowania przez przedślubne współżycie
jest bujdą, która niestety sieje spustoszenie wśród
młodych, i jest przyczyną wielu poważnych, a zupełnie
niepotrzebnych trudności w małżeństwie. (...) Tak więc,
zachęta do sprawdzania dopasowania seksualnego przed
ślubem jest sprytnym i perfidnym kłamstwem
wyprodukowanym przez siły zła i nieczystości. Szatan nie
znosi czystości, bo jest ona wypełnieniem woli i planu
Stwórcy i prowadzi do pełni szczęścia człowieka".
Jacek Pulikowski, "Mit »dopasowania« seksualnego"
Autor : M.T,
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Atrakcyjny Kazimierz
Śniadek – nie. Grajcarek – też niekoniecznie.
W Peerelu ambiwalentnych uczuć doznawało się, gdy
teściowa leciała w przepaść naszą nową Syrenką. W innych
kwestiach uczucia były proste i jasne. Komuna była do
dupy i im u niej gorzej, tym lepiej, a ci, co walczą z
komuną, to fajne chłopaki, względnie odwrotnie – ale
nikt nie cierpiał na anomię i każdy wiedział, po której
jest stronie.
Teraz to się piekielnie skomplikowało.
Boleśnie odczuwam to skomplikowanie na okoliczność
Grajcarka.
Kazimierz Grajcarek to szef Sekretariatu Górnictwa i
Energetyki NSZZ "Solidarność". E"S"man, inaczej mówiąc,
czyli wróg. Kandydował ten Grajcarek na szefa Komisji
Krajowej i wygrał pierwsze głosowanie. Potem przegrał, a
wygrał Śniadek, czyli okołokrzaklewski aparat.
Grajcarek przedstawia jasną i czytelną wizję "S".
"Solidarność" ma zająć się działalnością związkową, ergo
– troską o interesy ludzi pracy najemnej. I przestać
uprawiać politykę. Grajcarek nie odcina się naiwnie od
polityki jako działalności brudnej i niegodnej
człowieka; mówi – dość zresztą cynicznie – iż jest w
naturze związku wkraczać w politykę, ale trzeba umieć
wykorzystywać polityków do realizacji swoich zadań, a
samemu nie dać się dymać. Grajcarek rozumie, że są
ludzie, którym jest w związku za ciasno, a działalność
związkową traktują jako trampolinę do dalszej kariery. I
szczęść Boże, tylko kiedy już ze związku odejdą, niech
przestaną działać na jego koszt. Niech robią to na
własny rachunek.
Jest w sumie Grajcarek zjawiskiem unikalnym – mianowicie
prawdziwym związkowcem. Myślącym, radykalnym gościem z
jasną wizją tego, co chce zrobić. Cholernie
niebezpiecznym facetem.
I teraz ambiwalencja.
W Polsce nie ma związków zawodowych. Są tylko
przybudówki partii albo struktury stricte partyjne – z
jednej strony – i grupy zdemoralizowanych przywilejami
związkowymi aparatczyków działających głównie dla
własnego interesu – z drugiej. Jako osoba, która swą
identyfikację grupową określa stosunkiem do środków
produkcji – inaczej mówiąc lewak o poglądach klasowych –
uważam związki zawodowe za niezbędny element równowagi w
kapitalistycznym społeczeństwie. Jedyną siłę mogącą
skutecznie reprezentować interesy pracownicze wobec
właścicieli prywatnych czy państwowych środków
produkcji.
Z drugiej strony wszakże nie potrafię się przekonać, by
życzyć dobrze "Solidarności". Począwszy od 1989 r. każdy
sukces "Solidarności" był społeczną klęską i pokładanie
w tej organizacji jakichkolwiek nadziei jest
dalekowzroczne jak siadanie gołą dupą na rozpalonym
piecyku. Sukces Grajcarka niewątpliwie przyczyniłby się
do wzrostu znaczenia "S", sukces Śniadka sprawi, iż
związek – niczym średniowieczny klasztor bernardyński –
zamiast poszukiwania i działania zajmie się ciągłą,
wzniosłą rekapitulacją swojej historii. Posprzątane,
krótko mówiąc.
Jednego tylko nie wiem: czy to dobrze, czy źle?
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Marcin Meller, nowy naczelny "Playboya", ujawnia w
"Gali", że nigdy by się dla swojego pisma nie rozebrał.
Chociaż wie, że przy obecnej technice komputerowej można
z niego zrobić powabne ciało. Meller to człowiek etosu.
Zasłużony działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów.
Wiosną 1989 r. podczas spotkania aktywu NZS z aktywem
PZPR w stołówce KC PZPR młody Marcin buntowniczo i
dumnie rzucił Millerowi w twarz: "Wiem, po co jestem w
NZS!". Meller i Miller. W jednym stali domu. Meller o
nową Polskę walczył, Miller starej bronił. Po to, aby w
tej nowej Miller był posłem i premierem, a Meller –
naczelnym pisma z gołymi cipkami.
* * *
Dariusz Michalczewski czyta "Playboya", ale nie tylko.
Jak zadeklarował w "Super Expressie", seks uprawia
równie często i czynnie jak mordotłuczenie, czyli boks
zawodowy. Tyle że seks zaczął wcześniej – już w 13. roku
życia. Sparingpartnerki ściąga wzrokiem. Spojrzy i od
razu widzi, czy kobieta ma ochotę na rozmowę, czy, jak
to się na Śląsku mówi, na rąbańsko. W kobietach
najbardziej podniecają go zęby. Zęby to coś do wybicia.
* * *
Robert "Litza" Friedrich, lider Arki Noego, ujawnia w
"Gali", że gdy widzi ponętną laskę, to aby nie mieć
bezbożnych wzwodów wyobraża sobie, że to jego siostra.
Nawet gdy patrzy pożądliwym wzrokiem na ciało małżonki,
to też czuje, że grzeszy. Grzech dopada go nawet w
sklepie z pralkami. Niedawno wkurwił się tam na obsługę
i zjebał sprzedawcę jak burą sukę. Ten nadstawił drugi
policzek i rzekł mu: Panie! Jest pan z Arki Noego, a
"kurwami" mnie obrzucasz. Zabrzmiało to jak przypowieść
Chrystusowa.
* * *
Grzegorz Markowski przypomniał w "Playboyu", że do 5.
roku życia nie mówił. Ale potem rozgadał się, a nawet
rozśpiewał. Chlał i kłuł panienki, ile wlezie. Od pół
roku jednak nie pije, tylko uśmiecha się do flaszek, bo
wie, że kiedyś ta choroba minie. Niedawno spróbował
viagry i do dziś odczuwa skutki przy oddawaniu moczu.
Myśli o emigracji, bo boi się, że Lepper dojdzie do
władzy. Z polityków podoba mu się Jolanta Kwaśniewska,
bo ma klasę. Spodobał mu się też ostatnio słoń, którego
oglądał podczas słoniowej erekcji. Klasa – słoń wtedy
wygląda jak pięcionogi.
* * *
Marek Siudym ujawnił w "Trybunie", że bardzo kocha
zwierzęta. Nieważne, czy to słoń, koń czy komar. Bo
zwierzę nie zabija więcej, niż zdoła przejeść, a
człowiek odwrotnie. Dla zwierząt Siudym zrobiłby
wszystko. Aby wykarmić swoje konie, Siudym pracuje jak
koń. Gra w różnych miejscach w Polsce. Mieszka w
pociągach.
* * *
Zbigniew Zamachowski ujawnił w "Życiu Warszawy", że
rozszerza paletę środków artystycznych. Na nowej płycie
Ady Biedrzyńskiej nuci jak kos. Aby zarobić na
wieloosobową
rodzinę, ima się właśnie takich różnych zajęć
artystycznych. Nie boi się, jak zadeklarował, nawet
pracy ze zwierzętami i dziećmi.
* * *
Maciej Miecznikowski, wokalista Leszczy, zadeklarował w
"Na żywo – Światowe Życie", że w polskim szołbiznesie
wypełnia lukę między macho a małpą. Nie ma z tym żadnych
problemów, bo uczył się na śpiewaka operowego.
* * *
Maciej Łyszkiewicz, lider kultowej formacji Leszcze,
ujawnił w "Super Expressie" kulisy jej powstania.
Założyli ją wspólnie z Maciejem Bednarkiem. Obaj byli po
rozwodach, poszkodowani przez małżonki. Musieli jakoś
odreagować na złe kobiety, które ich otaczały.
* * *
Olek Klepacz przypomniał w "Gali", jakie życie kiedyś
prowadził. Był niebieskim ptakiem, balangowiczem,
mieszkańcem Częstochowy, szukał inspiracji w zatraceniu
i odmiennych stanach świadomości. Alkohol, seks, kobiety
– to były jego bułki z masłem. Może też i seks z
mężczyznami albo zwierzętami, bo przecież gdy się
człowiek nawali jak stodoła w Kusiętach, to wszystko mu
smakuje. I nagle spotkał Olę. Odmieniła go. Teraz
Klepacz chce być dobrym ojcem. Jak papież Polak.
* * *
Krzysztof "Kasa" Kassowski pokazał "Przyjaciółce" nową
narzeczoną. Ciemnoskórą Wenezuelkę Marianellę. Biedna
Latynoska usiłowała wynająć mieszkanie w Warszawie,
ponoć w centrum Europy. Właścicielka obsobaczyła ją.
Mulatce nie wynajmę, oświadczyła, ze względów
religijnych. Przecież ja też jestem katoliczką,
zapiszczała Marianella. Nie kłam, na drzewo, bambusko,
odprawiono ją. No i nadarzył się Kassowski.
* * *
Kazik Staszewski kupił dwa pudełka z Prusakami, donosi
sensacyjnie "Gala". Ale nie insektami, tylko ołowianymi
żołnierzykami. Buntowniczy raper skompletował już armię
Adolfa Hitlera, a teraz chce rozegrać bitwę pod
Waterloo. Będzie Napoleonem.
* * *
Robert LeszczyŇski ujawnił w "Stolicy", że sam Adam
Michnik przychodził do niego i pokazywał donosy, które
na Leszczyńskiego pisali różni zawistnicy. Nie był to co
prawda Rywin, ale inni, też sławni. Leszczyński odczuł
już akty zemsty ze strony Kuby Wojewódzkiego, Zbigniewa
Hołdysa i innych małych intrygantów zazdroszczących
Leszczyńskiemu sławy, pieniędzy i urody. Oskarżono go
podstępnie o najohydniejszą dla poważnego krytyka
muzycznego zbrodnię – że zakładał w młodości kapelę
discopolową! Taką cenę płaci się w tym szołbiznesowym
bagnie za niezależne poglądy, wzdycha Leszczyński
poprawiając starannie ufryzowane dredy.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych, nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Buszujący w zbożu
Policja zabiera się do aktywisty rolniczej
"Solidarności" jak pies do jeża.
Marian Zagórny, działacz NSZZ "Solidarność" Rolników
Indywidualnych, został skazany na karę więzienia za
wysypywanie zboża z wagonów i niszczenie mienia PKP. Jak
wiadomo, prezydent Kwaśniewski ułaskawił zadymiarza,
który po kilku miesiącach odsiadki wyszedł na wolność.
Później kolejny sąd skazał go na karę grzywny za
wysypanie na tory zboża z kilku wagonów na stacji
kolejowej w Muszynie. Chłopski działacz oświadczył, że
grzywny nie zapłaci, bo nie ma z czego. Cały majątek
przepisał na żonę, z którą formalnie się rozwiódł, choć
nieformalnie mieszkał z byłą ślubną pod
jednym dachem.
Sąd zamienił więc grzywnę na nieodpłatną pracę na rzecz
PKP. Zagórny przez 300 godzin miał machać szuflą i
miotłą na stacji w Muszynie, gdzie wcześniej
narozrabiał. Kolej nie chciała go jednak na swoim
terenie, tym bardziej że skazany publicznie oświadczał,
iż będzie tam kontrolował transporty
zboża przybywające z zagranicy.
Sąd nakazał więc Zagórnemu sprzątać ulice i chodniki w
Muszynie. Ten postawił się i powiedział, że na rzecz
lokalnej społeczności nic robić nie będzie, w Muszynie
czy gdziekolwiek indziej.
Sąd zamienił więc karę prac publicznych na odsiadkę w
pierdlu. Pan Marian stwierdził, że do paki nie pójdzie i
słowa dotrzymał.
Policja otrzymała więc polecenie doprowadzenia działacza
za kratki. Stróżom prawa nie udało się do tej pory
wykonać tego rozkazu. Nie dlatego, że Zagórny ukrywał
się i zniknął. Chłopina, jak gdyby nigdy nic, hula po
całej Pomrocznej, udziela wywiadów mediom, bierze udział
w manifestacjach i protestach. Raz jeden policjanci
zjawili się w siedzibie Ogólnopolskiego Komitetu
Protestacyjnego NSZZ "S" RI w Jeleniej Górze. Mieli na
sobie kamizelki kuloodporne (pewnie dla ochrony przed
jajami i gnojówką), ale Zagórnego nie zastali. Jechał
sobie w tym czasie do Warszawy na kolejną demonstrację
przed Kancelarią Premiera. Po drodze kilkakrotnie
zatrzymywały go do kontroli patrole "drogówki".
Funkcjonariusze sprawdzali papiery, pozdrawiali i
puszczali dalej. Czasem prosili o autograf.
Na początku maja Zagórny z grupą rolniczych solidaruchów
pojawił się na kolejowym przejściu granicznym w
Międzylesiu. Chciał po raz kolejny zablokować tory, a
przynajmniej sprawdzić zawartość wagonów, które wjechały
do Polski. Swój występ zapowiedział tydzień wcześniej.
Do Międzylesia zwaliła się kupa dziennikarzy, a także
funkcjonariusze Straży Granicznej, policji i Służby
Ochrony Kolei. Do blokady torów nie doszło, ale też nikt
Zagórnego nie zatrzymał. Dzięki statusowi świętej
krowy może nadal tworzyć swój wizerunek działacza,
zatroskanego o los rolnictwa w Pomrocznej. Zbliżają się
przecież wybory samorządowe.
Nie czepiajmy się jednak policji, bo ma pełne ręce
roboty. W ostatnim miesiącu policjanci w różnych
rejonach Pomrocznej namierzyli i zatrzymali trzech
facetów, którzy notorycznie uchylali się od płacenia
alimentów. Sądy skazały ich na karę odsiadki. Pójdą
siedzieć, bo żyjemy w państwie prawa.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Potrawka z kozła ofiarnego
Wywalenie prezesa Wagonu jest jak przysypywanie syfa
pudrem – kuracja łatwa, ale mało skuteczna.
Nie zamierzamy nikogo bronić; błędy, jakie popełnił w
Wagonie Prieditis, wytykaliśmy mu w poprzednich
artykułach. Jednak kozioł ofiarny nie uratuje zakładu.
1. Wagon jest spółką prywatną. 52 proc. akcji mają
bezpośrednio i pośrednio Słowacy na czele z Vladimirem
Klepancem. Skarb państwa jest mniejszościowym
akcjonariuszem i dysponuje zaledwie 25 procentami akcji.
Swoje akcje Słowacy kupili od NFI Hetman, do dziś nikt
tej transakcji nie zakwestionował. Słowaków do Wagonu
sprowadził Andrzej Finke, ówczesny szef zakładowej
"Solidarności", wspólnie z ministrem Andrzejem
Chronowskim (AWS) i minister Aldoną Kamelą-Sowińską
(AWS). Na marginesie – Słowacy poprzez różne spółki
przejęli 75 proc. polskiego kolejowego potencjału
produkcyjno-naprawczego. Kto na to pozwolił, przecież to
strategiczna dla państwa branża!
2. Cena, którą Słowacy zapłacili za większościowe
udziały w Wagonie, była skandalicznie niska. Po
spieniężeniu wierzytelności nowi właściciele wyszli na
tej transakcji kilkanaście milionów złotych do przodu.
3. Marian Prieditis wraz ze swoim zarządem objął
dowodzenie fabryką w kwietniu tego roku. Gdy
przychodził, w zakładzie trwał strajk. Załoga urządzała
marsze po Ostrowie Wielkopolskim, groziła demonstracjami
w Warszawie i rozruchami. Zakład był już wówczas
katastrofalnie zadłużony, brakowało szmalu na wypłaty,
prąd, wodę i materiały do produkcji.
4. Prowadząc przed sądem postępowanie układowe z
wierzycielami i jednocześnie postępowanie
restrukturyzacyjne przed Agencją Restrukturyzacji
Przemysłu Prieditis stworzył szczelną ochronę prawną
Wagonu przed działaniami windykacyjnymi poszczególnych
wierzycieli. Krótko mówiąc – nikt, komu Wagon był winny
szmal, nie mógł go odzyskać. Co było jak najbardziej w
interesie załogi.
5. Przez pięć miesięcy pracy zarządu kierowanego przez
Prieditisa nie było żadnych strajków ani niepokojów.
Załoga dostawała wynagrodzenia; czasem w ratach, ale
otrzymywała. Szef zakładowej "Solidarności" pisał
jeszcze w lipcu tego roku o Prieditisie: Jest to
pierwszy zarząd, który naprawdę chce z nami rozmawiać i
rozwiązywać problemy załogi oraz zarząd firmy robi w tej
chwili wszystko co możliwe by ratować firmę. Niepokoje w
Wagonie wywołało bezprawne zajęcie przez jednego z
wierzycieli szmalu zgromadzonego na koncie bankowym
przeznaczonego na wypłaty. Zarząd spółki odwołał się do
sądu i szmal wierzycielowi odbierze. Obecnie kwota ta
jest w depozycie sądowym. Jednak brak wypłat spowodował
strajk. Związki zawodowe wspólnie z wierzycielami
rozpoczęły wojnę z zarządem Wagonu.
6. Wśród czterech postulatów znalazł się jeden kluczowy:
wprowadzenie programu naprawczego zgodnie z ustawą z 28
lutego 2003 r. Nie wnikając w prawnicze szczegóły –
zrealizowanie tego postulatu przyniosłoby tragiczne
skutki dla zakładu. Według opinii prawnej, którą
posiadamy, oznaczałoby to koniec postępowania układowego
z prywatnymi wierzycielami spółki. Do czasu wejścia w
życie planu naprawczego (nawet do kilku miesięcy) zakład
pozostałby bez ochrony prawnej przed wierzycielami.
Czytaj: każdy złupi tyle, ile zdąży, i chodu!
7. Trzeba dodać, że wśród najbardziej aktywnych
wierzycieli są byli członkowie zarządu Wagonu. Osobiście
odpowiedzialni za przedłużające się negocjacje z ARP,
gdyż to właśnie oni są autorami maksymalnie
schrzanionego programu restrukturyzacji, który
kwestionuje obecnie minister Krężel.
Rysuje się następujący obraz:
Wierzyciele, wśród których są członkowie poprzedniego
zarządu fabryki, chcą za wszelką cenę doprowadzić do
zerwania niekorzystnego dla nich sądowego postępowania
układowego. Związki zawodowe na czele z "Solidarnością"
pomagają im w tym dziele. Załoga – posłuszna związkom –
strajkuje i głoduje, bo jest nieświadoma, co sprzyja jej
interesom.
Teraz, gdy problemem Wagonu zajęła się komisja
trójstronna, Agencja Rozwoju Przemysłu i trzy
ministerstwa, nie ma już odwrotu. Prawdopodobnie to
właśnie skarb państwa poniesie największe koszty
ratowania Wagonu. Rząd kupi sobie w ten sposób spokój,
ale tylko w Ostrowie Wielkopolskim. Co z Daewoo?
Co z kopalniami? Co ze służbą zdrowia? Co ze stoczniami?
Czy i tam Miller i jego załoga sypną kasę? Już zbiera
się kolejka kilkuset innych firm będących w zapaści
finansowej. Panie ministrze finansów, niech pan szykuje
worek szmalu!
Na pożarcie tłumowi rzucono Prieditisa. Pisaliśmy, że to
zdolny i cieszący się dobrą opinią menedżer, i zdanie to
podtrzymujemy. Po nagonce medialnej Prieditis może sobie
w buty włożyć pęk świetnych referencji, którymi
dysponuje. Nieważne, że prezydent Krajowej Izby
Gospodarczej pisał o nim per Pan Marian Prieditis,
którego wieloletnia działalność gospodarcza, ale i
społeczne zaangażowanie oraz zdolności organizacyjne, są
szeroko znane. Nieważne, że swego czasu minister
współpracy gospodarczej z zagranicą powołał go do
zespołu ekspertów ds. współpracy gospodarczej z krajami
byłego ZSRR. Nie ma znaczenia, że był wieloletnim
cenionym wykładowcą Katedry Mikroekonomii Uniwersytetu
Szczecińskiego. Nie mają również znaczenia gratulacje,
które otrzymał od prezesa Giełdy Papierów Wartościowych
w związku z osiągnięciami w zarządzaniu Elektromontażem.
Teraz o Prieditisie mówi się, że to UB-ek, Żyd, a nawet
tfu... Łotysz.
Żeby odkryć całą prawdę o upadku Fabryki Wagon, trzeba
zacząć od odpowiedzi na dwa pytania:
Kto wziął w łapę za transakcję sprzedaży Wagonu?
Kto wziął w łapę za to, że PKP uregulowały swoje
zobowiązania wobec Wagonu (30 mln zł) dopiero wtedy,
kiedy zakład przejęli Słowacy?
Tu należy szukać winnych obecnej sytuacji. A nie mydlić
oczy Prieditisem.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Świętych faktur obcowanie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
11 czerwca
"Z ogólnego, wspólnotowego ukierunkowania powołania
chrześcijańskiego nie wynika w żaden sposób konieczność
moralna zaangażowania się Polaków w budowę Unii
Europejskiej, która zasługuje z pewnością na miano
»struktury grzechu«. (...) Nie można ignorować faktu, że
Unia realizuje dokładnie założenia filozoficzne
przedwojennego ruchu faszystowskiego i hitlerowskiego,
jak też program bezbożnej i socjalistycznej »szkoły
frankfurckiej«. Ci, którzy jeżdżą do Brukseli, mogliby w
chwili szczerości wyznać, że nie udało im się nawrócić
ani jednego nowoczesnego poganina. Tam można jeździć
tylko po to, by tracić czas i honor Polaka. Dlatego
chwała tym, którzy w referendum powiedzieli NIE".
ks. Jerzy Bajda, "Miej sumienie!"
13 czerwca
"Nasze władze, politycy, biznesmeni i hierarchowie
zapędzili nas do Unii w jakimś swoim celu, bez
rozeznania całości problemu i bez mądrego rozumienia, co
znaczy wolność Narodu i państwa. Władze już od dawna
przygotowały się na takie a nie inne wyniki. Choć
zwyciężyły »rzutem na taśmę«, każą wszystkim Polakom
radować się i śpiewać »Odę do radości«. Żądają i od nas
pieśni ci, którzy nas przed ponad pół wiekiem
uprowadzili do nieludzkiej ziemi, postkomuniści, którzy
nas uciskali...".
ks. Czesław Bartnik, "I co teraz?..."
Radio Maryja
16 czerwca
"Szatan się denerwuje. Dlaczego tak denerwuje się na
Polskę? Bo Polska jest Boża i Maryjna jak żaden naród w
Europie czy świecie. Dlatego taki atak na nas. (...)
Jest niesamowita manipulacja. Gdy tak się na to wszystko
popatrzy, zagłębi, manipulacja ludźmi poszczególnymi,
narodami całymi, również naszym narodem. Potrzeba
środków masowego komunikowania, bo przez tyle lat
komunizmu nie było tego. (...) Ci, którzy niszczyli
Polskę, niszczyli od myślenia, marksiści – oni dalej
istnieją, oni teraz są innymi. Ja nie mówię przeciwko
nim, ale szukajmy tych, którzy rzeczywiście odkryli
prawdę, kochają Polskę, nie sprzedają jej, nie niszczą
jej. Widzicie, co się dzieje z Polską, co z nami robią –
ale nie zrobią, bo z nami jest Bóg, jest Maryja".
o. Tadeusz Rydzyk,
spotkanie Rodziny Radia "M" w Głogowie
"Nasza Polska"
17 czerwca
"Tadeusz Mazowiecki, przy asyście prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego, otrzymał w zeszły czwartek tytuł doktora
»honoris causa« Uniwersytetu Warszawskiego. Obecność
Kwaśniewskiego była zrozumiała. Obaj panowie co prawda
nie posiadają nawet tytułu magistra, natomiast od lat co
najmniej czternastu tworzą zgrany tandem niszczący
Polskę, przypieczętowany wspólnie pitą zimną wódką w
Magdalence".
(EGO), "Pisał paszkwile, dostał honoris causa"
"»Sieg Heil! Heil...«, no jeszcze nie wiadomo kto, bo
konstytucja Unii Europejskiej dopiero jest w
przygotowaniu, ale jakieś nazwisko bez wątpienia wkrótce
się pojawi. (...) przynęta w postaci Anschlussu może
posłużyć do schwytania w polityczną pułapkę
solidarnościowej resztówki, która odtąd będzie mogła
albo przystać do »Chamów«, których dzisiaj personifikuje
pan Miller, albo do »Żydów«, na przywódcę których wysuwa
się pan Kwaśniewski".
Stanisław Michalkiewicz, "Geradeaus"
Autor : M.T. / M.M.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zawsze płacisz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Smród u pana senatora
Senator Henryk Stokłosa, zamiast zgodnie ze zwyczajem
pomiatać zwykłymi ludźmi, podpadł, bo zatrzymał
dziennikarzy TVP.
Śmiłowo to wioska w powiecie pilskim. Poruszając się po
niej trzeba zachować ostrożność, bo niechcący można
znaleźć się na terytorium pana senatora, jednego z
najbogatszych Polaków. Pan Henryk ostatnio bywa
poirytowany. Wszystko przez niesfornych poddanych,
którzy nieoczekiwanie podnieśli łby. Do tego stopnia, że
zachciało im się referendum w sprawie uchwały Rady Gminy
w Kaczorach umożliwiającej Stokłosie wybudowanie
drugiego zakładu utylizacji padliny. Senator zapewnia,
że będzie to nowoczesne cacko i smrodów wydzielać nie
będzie, ale kmiotki ośmielają się mu nie wierzyć.
– Mamy już pod nosem jeden zakład utylizacyjny senatora
Stokłosy – mówi jeden z mieszkańców. – Od lat słyszymy,
że przestanie śmierdzieć. I co? Nic – cuchnie tak, że
chce się rzygać. Jak mają do nas przyjeżdżać turyści? A
do wyboru mamy dwie drogi: możemy pracować u Stokłosy
albo żyć z turystyki. Bo wokół tylko lasy, jeziora i
Stokłosa.
Fetor emitowany ze spalarni wyczuwalny jest nie tylko w
okolicach Śmiłowa, ale także w oddalonej o kilkanaście
kilometrów Pile i położonej o ponad 20 kilometrów
Chodzieży.
– O tym, że senator Stokłosa planuje wybudowanie
drugiego zakładu utylizacyjnego, dowiedzieliśmy się
przypadkiem – mówi Irena Sienkiewicz, pełnomocnik Grupy
Inicjatywnej na rzecz Referendum Gminnego. – Nie było
żadnych konsultacji społecznych. Z prognozy
oddziaływania zakładu na środowisko wynika, że wszystko
będzie pięknie. Tylko że jego współautorem jest Ryszard
Kalinowski, który we wszystkich kampaniach wyborczych
Henryka Stokłosy był szefem jego sztabu wyborczego.
Referendum gminne można przeprowadzić na wniosek co
najmniej 10 proc. mieszkańców uprawnionych do
głosowania. Grupie inicjatywnej w ciągu jednego dnia
udało się zebrać wymaganą liczbę podpisów. Zawiadomienie
o chęci przeprowadzenia referendum skierowano już do
wójta. Głosujący będą mogli się opowiedzieć za
utrzymaniem w mocy uchwały Rady Gminy albo za jej
unieważnieniem.
* * *
Uchwałę w sprawie zmiany miejscowego planu
zagospodarowania gminy Kaczory w rejonie wsi Zelgniewo i
Śmiłowo i przeznaczenia gruntów rolnych na cele
przemysłowe podjęto 11 kwietnia 2003 r. Rada
jednomyślnie była za. Wśród głosujących nie zabrakło
radnego Łukasza Stokłosy – syna pana senatora, a poza
tym dyrektora w należącym do ojca Farmutilu, czyli
firmie, która chce wybudować drugi zakład utylizacji
padliny.
Wójt gminy Kaczory twierdzi, że nie doszło do złamania
ustawy o samorządzie gminnym.
– Radny Łukasz Stokłosa nie jest właścicielem ani
współwłaścicielem nieruchomości zlokalizowanych na
obszarze objętym treścią planu. Jest po prostu
pracownikiem Zakładu Rolniczo-Przemysłowego Farmutil
zatrudnionym na podstawie umowy o pracę.
Zdaniem pana wójta głosowanie nie dotyczyło zatem syna
senatora Stokłosy.
A guzik! Artykuł 25a ustawy stanowi: Radny nie może brać
udziału w głosowaniu w radzie ani w komisji, jeżeli
dotyczy ono jego interesu prawnego. W zajmującej się
korupcją Fundacji Batorego nie mają wątpliwości, że w
Kaczorach doszło do rażącego naruszenia przepisów.
– Radny zatrudniony w firmie mającej interes prawny
związany z wynikiem głosowania powinien wstrzymać się od
głosu albo w ogóle nie brać udziału w głosowaniu. Tym
bardziej jeśli jest synem właściciela tejże firmy. Radni
lub mieszkańcy winni złożyć wniosek do wojewody o
zbadanie, czy uchwałę podjęto zgodnie z prawem.
Przychylni Stokłosie radni do wojewody nie wystąpili.
Zrobili to mieszkańcy. Nic nie wskórali.
* * *
Ludzie, którzy pracują u Stokłosy, boją się swego szefa
jak ognia.
– My nie mieszkamy w Śmiłowie, tylko w Stokłosowie. A
Stokłosa nie przebiera w środkach. Tu wszystko do niego
należy. Pola, lasy, ludzie... – mówią.
27 lutego 2004 r. odbyło się zebranie wiejskie na temat
budowy zakładu utylizacyjnego. Gdy obywatele zaczęli
narzekać na smród, panu senatorowi puściły nerwy. Do
jednego z dyskutantów wypalił: Jak pan się skichasz, to
ja muszę wąchać pańskie gówna. A gmina mi za to płaci
tylko 1700 złotych na kwartał! Panu Henrykowi chodziło o
to, że ścieki ze Śmiłowa spływają do jego osobistej
oczyszczalni. No bo jest z niego filantrop owszem, ale w
zamian żąda bezwzględnego posłuszeństwa i jasne, że
żadnego warcholstwa tolerować nie będzie.
Stokłosa notował nazwiska tych, którzy śmieli wyrazić
swój pogląd na temat fetoru i firmy. A po zebraniu
zabrał się do roboty.
– Wkrótce dostałem od pana senatora wypowiedzenie umowy
najmu mieszkania – mówi Zbigniew Toporowicz. – Moja żona
straciła pracę. Nie pracowała bezpośrednio u Stokłosy,
ale pan senator wszystkich ma w kieszeni. Powiedzieli
jej wprost, że w swoim zawodzie nie dostanie pracy w
powiecie.
Nieprzyjemności za wystąpienie przeciw inwestycji
Stokłosy miał także podinspektor Marek Kąckowski,
mieszkający niedaleko Śmiłowa wykładowca w szkole
policyjnej w Pile. Ponoć dano mu do zrozumienia, że jako
policjant nie może zajmować się jakimiś zakładami
utylizacyjnymi. Chyba że koniecznie chce wylądować na
emeryturze.
Z innym uczestnikiem zebrania, właścicielem sklepu z
materiałami budowlanymi, Henryk Stokłosa postąpił
inaczej. Po prostu przestał u niego kupować.
Jakiś odważny śmiłowianin ułożył piosenkę pt.
„Międzywsiówka”:
Podtruty powstań ludu gminy
powstańcie, których dręczy smród
niech prawo, wiara i wytrwałość
zamieni w cud nasz wspólny trud.
* * *
W Śmiłowie metody senatora są dobrze znane od lat.
Dlatego ludzie niespecjalnie się zdziwili zatrzymaniem
dziennikarzy telewizyjnych. Jakiś czas temu pan Henryk
przyłapał pracowników na kradzieży. Uwięził ich w
piwnicy. Zanosiło się na duży skandal. Ale
niespodziewanie ofiary nabrały wody w usta. Milczą do
dziś.
Dorota Pawłowska prowadzi w Śmiłowie bar U Doroty. Mówi:
– Jak zaczęłam podskakiwć, senator Stokłosa zakazał
swoim pracow-nikom bywania w moim lokalu, a w
szczególności picia piwa. Czasem popijają, ale
ukradkiem, bo szef widzi wszystko, a donosicieli nie
brakuje.
Ja tam już nie wierzę ani w prasę, ani w telewizję.
Przyjechali z TVN. Z ukrytej kamery sfilmowali ludzi,
jak mówili, że Stokłosa zakazał im pić u mnie piwa.
Materiał się nie ukazał
– dodaje pani Dorota.
W 2002 r. Henryk Stokłosa miał chętkę na kawałek ziemi.
Właściciele nie chcieli sprzedać. Wkurzyli tym pana
senatora nie na żarty. Marcin Tutak i Izydor
Łaskarzewski twierdzą, że wyjął z zawiasów i przewrócił
na nich bramę, której pilnowali. Senacka Komisja
Regulaminowa, Etyki i Spraw Senatorskich była przeciwna
wnioskowi o uchylenie Stokłosie immunitetu.
Senator Zbigniew Romaszewski argumentował, że uchylanie
immunitetu z oskarżenia prywatnego jest
nieporozumieniem, a pan Henryk utrzymywał, że brama
przewróciła się sama z powodu zniszczenia, a on w wyniku
zamieszania doznał obrażeń.
Henryk Stokłosa dba o swój image. Gdy robi się zbyt
głośno o jego występach, na łamach swego „Tygodnika
Nowego” publikuje wywiady z samym sobą. I znów wszystko
jest OK.
PS Do tematu powrócimy w najbliższym czasie.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bezrobotnyś i na zdrowie
Nie ucz się, nie myj, nie pracuj. Bądź szczęśliwy.
Niebawem państwowe szpitale i inne placówki medyczne
znikną albo uchowają się w szczątkowej postaci.
Przeciętny mieszkaniec Pomrocznej będzie więc w chorobie
zdany na własną inwencję. Wspomoże ją książka, która –
chociaż wydano ją 230 lat temu – zawiera treści bardzo
aktualne. Dzieło, o którym mowa, to "Rada dla pospólstwa
względem zdrowia jego przez P. Tyssot, doktora i
professora medycyny napisana", wydana drukiem w
Warszawie Anno Domini 1773. Czyli za czasów króla
Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Przez pojęcie "pospólstwo" autor rozumie wszystkie te
grupy społeczne, które zmuszone są trudnić się pracą
własnych rąk. Dwa wieki temu w Rzeczypospolitej było
więcej takich obywateli, ale i teraz istnieją, mimo
likwidacji kolejnych zakładów pracy.
Nayczęstsza przyczyna chorób pomiędzy pospólstwem y
wieśniakami jest ta: zbytek pracy przez długi czas –
odkrywa autor i od razu daje najważniejszą radę. –
Sposób zapobieżenia temu to unikanie przyczyny, która ie
sprawuje. Misję zdrowotną spełniają więc likwidatorzy
fabryk i innych firm. Robotnicy zamiast okazać
wdzięczność i dać se luz, wpadają w gniew, organizują
strajki, blokady, a nawet napierdalanki z policją. Nie
wiedzą, że tego typu emocje wywołują szkodliwe wapory i
febry z paroxyzmami.
Tym, którzy niestety jeszcze muszą zasuwać do roboty,
doktor Tyssot daje radę: gdy kto iest przymuszony do
zbyteczney pracy, temperować ią, przez obfite zażywanie
serwatki albo wody, do każdego półgarnca wlewaiąc
szklankę octu.
W dalszej części książki autor omawia sposoby unikania
wysiłku zarówno fizycznego, jak też intelektualnego.
Najgorsze, jego zdaniem, jest zmuszanie bachorów do
codziennego, kilkugodzinnego ślęczenia nad książkami.
Rodzi to osłabienie.
Muszę i tę uczynić uwagę, że wczesne uczenie się ciągnie
za sobą nieprzyzwoitości, które mniey pochodzą z
natężenia umysłu, niż z potrzeby siedzenia zawsze w
izbie albo ze złego powietrza w szkołach, gdzie dzieci
są zamknięte – zauważa doktor. Każdy z nas, zaliczając
tzw. obowiązek szkolny, słuszności tej tezy doświadczył.
Nie zawsze, przestrzega doktor Tyssot, pomagają zioła i
driakwie, zwłaszcza nalewki na spirytusie. Zatem
skłonność przymuszanego do nauki szczylstwa do ziół, np.
marychy, oraz nalewek i jaboli nie powinna niepokoić. To
naturalna samoobrona obciążonego organizmu. A potem
narodowcy krzyczą o wymieraniu społeczeństwa Pomrocznej.
Wojujące o prawa kobiet feministki także nie działają w
interesie społecznym. Niewiast ciała części ku
ustępowaniu sporządzone, muszą być nie bardzo silne, nie
tęgie y nikczmnieysze niżeli u mężczyzn, dla czego krwi
cyrkulacja u nich nie tak bywa popędliwa, krew
wodnistsza y humory są skłonniejsze do zamulenia –
analizuje doktor, po czym dodaje: Możnaby tym złym
zapobiec, do których takowe przyrodzenie niewiasty może
przywieść, powiększając ich naturalney ruchawości. (...)
Upośledziła ie edukacya, którą im się daje, aplikują się
do takich robót, które daleko mniejsze poruszenie
sprawuią. A więc feministki, ruszać się!
Myciu doktor Tyssot poświęca sporo uwagi. Zabieg ten,
skracający życie, czasochłonny i kosztowny, należy
stosować z umiarem. Dzieci słabe naybardziey potrzebują
mycia. Dzieci silne mogą się obeyść bez niego –
stwierdza fachowiec króla Stasia. Na szczęście intuicja
społeczeństwa pozwala uniknąć niebezpieczeństwa.
Wystarczy wsiąść do byle jakiego środka komunikacji
publicznej, a nos nam wskaże, iż naród mamy zdrowy.
Wiele jeszcze we wspomnianym dziele znajdujemy uwag
cennych. W rozdziałach "O robakach", "O puszczaniu się
zębów" lub "O członkach zamrożonych". Bardzo ciekawy
jest ustęp "O skutkach przestraszania, które okropne są
ludziom każdego wieku, osobliwie zaś dzieciom".
Wieszcząc wszelkie klęski opozycja wpędza naród w
zatrzymanie transpiracyi, ściśnienie zupełne, mdłości,
nudności, choroby nieuleczalne serca, rodzay szleństwa
strasznego, maiaczenie i konwulsye.
Ostatni rozdział dotyczy oszustów y lekarzy
nieumiejętnych. Należą do nich wszyscy, którzy
współcześnie nam leczą. Ponadto doktor Tyssot do dzieła
dołącza opisy medykamentów, które każdy sam może sobie
sporządzić, jeśli zechce mu się zbierać ziółka. Bardzo
to koresponduje z ideą leku za złotówkę ministra
Łapińskiego.
Gdyby jakaś firma wydawnicza chciała wznowić to dzieło,
możemy wypożyczyć nasz egzemplarz. Pójdzie jak woda, nie
będzie też problemu z prawami autorskimi. Dzięki temu
kraj rósłby w siłę, a ludzie żyli dostatniej i zdrowiej.
Kończąc, pijemy zdrówko nalewką na ziółkach, miodzie i
spirytusie, której opis znajduje się pod numerem 31
"Regestu lekarstw". Od razu lepiej!
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Judasz zawsze rudy
Wczesną wiosną 2004 r. powinien ruszyć kolejny proces z
cyklu ośmiornic. Prokuratura Okręgowa w Łodzi zakończyła
już śledztwo i niebawem na ławie oskarżonych zasiądzie
ok. 50 osób. Wszystkie łódzkie twory zwane ośmiornicami
łączą dwie osoby: świadek koronny Marek B., ksywa Rudy,
i łowca ośmiornic Kazimierz Olejnik, obecny zastępca
prokuratora generalnego RP. Choć wspomniany proces
spełnia wszystkie wymogi ośmiornicy (główni bohaterowie
i duża liczba oskarżonych), nie będzie tak określany.
Proces, którego nikt nie ośmieli się nazwać ośmiornicą,
dotyczyć będzie zamierzchłej przeszłości: lat 1991–1993
i działającej w tym okresie firmy Excellent. Jej
właścicielem i zarazem szefem był znany łódzki oszust –
Rudy. Ideą powstania "Excellenta" były wyłudzenia
pieniędzy od różnych osób fizycznych pod pretekstem
inwestycji i od firm w postaci towarów.
"Excellent", czyli Rudy, wyłudzał wszystko: cement,
węgiel, obuwie, konserwy, telewizory, sprzęt
komputerowy. Marek B. wpadł w 1993 r. Organy ścigania
powiadomił oszukany dyrektor Przedsiębiorstwa Przemysłu
Mięsnego Tormięs S.A. z Torunia – Andrzej W., prywatnie
brat wysokiego rangą oficera UOP. Jego firma straciła na
interesach z Rudym 268 tysięcy konserw.
* * *
Marek B. został już za przekręty w "Excellencie"
skazany. W 1994 r. dostał 8 lat puszki. Ale i zarzuty
miał niekiepskie: wyłudzenie 12,5 mln nowych zł i próbę
wyłudzenia 7,4 mln zł. Wszystko na szkodę 39 firm
państwowych i prywatnych. Zgodnie z prawem nie można być
dwa razy sądzonym za ten sam czyn, dlatego też na ławie
oskarżonych w sprawie "Excellenta" zabraknie głównego
sprawcy. Będzie on za to świadkiem oskarżenia. Dodajmy,
że w tej sprawie głównym świadkiem, ale nie świadkiem
koronnym. Dlaczego?
Bo prawo polskie wyklucza możliwość przyznania statusu
świadka koronnego osobie, która stała na czele
organizacji przestępczej.
* * *
Oszust nie odbębnił całego wyroku. Ze względu na
konieczność skomplikowanego leczenia (zwyrodnienie
kręgosłupa) w 1997 r. opuścił więzienie. Gdy tylko
zrobiło mu się nieco lepiej, dalej zaczął kraść. Tym
razem robił to przez spółkę Poland Global Trading. Nie
stanął jednak na jej czele, bo był pod lupą. Prezesem
nowego tworu uczynił niejakiego Jerzego W., 53-letniego
bezrobotnego mechanika, wcześniej karanego. Robili
dokładnie to samo co w "Excellencie".
W Wigilię świąt Bożego Narodzenia 1997 r. w Zgierzu pod
Łodzią zamordowano domniemanego szefa łódzkiego
półświatka Ireneusza J., ksywa Gruby Irek. W następnym
roku Rudy znowu trafił za kraty. Powód: przekręty w
firmie Poland Global Trading. Tym razem oszust wpadł na
świetny pomysł obrony: zaproponował współpracę
prokuraturze. Rok później (w czerwcu 1999 r.) został już
świadkiem koronnym we wszystkich odmianach łódzkich
ośmiornic.
Coś jednak trzeba było zrobić z działalnością Rudego w
"Poland Global Trading". Prokuratura uczyniła z oszusta
ofiarę... Sporządzony w 2001 r. akt oskarżenia (sprawa
dalej czeka na wokandę!) stwierdza, że nieszczęśnik ów
był jedynie bezwolnym instrumentem w rękach innego
przestępcy. Którego? – Grubego Irka, który musiałby się
podnieść z grobu, aby temu zaprzeczyć.
Według tego samego aktu oskarżenia rola Rudego
sprowadzała się jedynie do wyszukiwania potencjalnych
ofiar wyłudzeń i czuwania nad procesem wyłudzania...
Trzymając się logiki myślenia narzuconej przez
prokuratora Olejnika, należałoby przyjąć, że twórcą
łódzkich ośmiornic, czyli tamtejszych grup
przestępczych, jest twórca "Excellenta" Marek B., czyli
Rudy. Gdyby jednak tak rozumować, to oszust nie mógłby w
ośmiornicy być świadkiem koronnym. Tak więc "Excellent"
ośmiornicą nie jest i już!
* * *
Proces w sprawie "Excellenta" zapowiada się na bardzo
długi i zabawny. Rudy wymienia jako swoich wspólników
ludzi, którzy kiedyś byli jego partnerami w interesach!
Po prostu utrzymuje, że 50 oskarżonych teraz przez
prokuraturę osób działało w zmowie z nim. W zmowie był
więc lekarz, który uratował mu życie, znany krakowski
adwokat, który będąc syndykiem jednej z upadłych spółek
stracił na Rudym ciężarówkę telewizorów, wspomniany
dyrektor "Tormięsu", który sam złożył na oszusta
doniesienie, osoby prywatne, którym winien był
pieniądze.
* * *
Jedną z osób, które Rudy obciąża swoimi zeznaniami, jest
niejaki Krzysztof L., ksywa Śmieciarz. Gdy latem 1999 r.
łódzka prokuratura rozpoczęła hurtowe aresztowania,
przebywał na wczasach za granicą. Wiedząc, że Rudemu
całkiem odbiło, postanowił nie wracać. Siedzi teraz
gdzieś w świecie i czeka na rozwój wydarzeń. Podobno
policja wie, gdzie się ukrywa, ale nikt nie chce go
ściągać do Polski. Sam Śmieciarz bardzo pragnie już
wrócić. Przez swoich adwokatów 5-krotnie prosił sąd o
wydanie "listu żelaznego". Nie chce wcale dużo, tylko
tego, na co pozwala prawo: gwarancji nietykalności do
czasu wyroku sądu, potem jest gotów poddać się
ewentualnej karze.
Po wyraźnym i ostrym dość niejasno motywowanym
sprzeciwie łódzkiej prokuratury sąd 5-krotnie odmówił mu
wydania "listu żelaznego". Dlaczego tak ostro stawia się
prokuratura? Podejrzewam, że byłby to kolejny poważny
oskarżony mogący podważyć wiarygodność Rudego. A wówczas
szlag by trafił nie tylko sprawę "Excellenta", lecz
również wszystkie inne poprzednie małe i duże
ośmiornice. I nadwerężona zostałaby cudownie się
rozwijająca kariera prokuratora Kazimierza Olejnika.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prawoskrętek blady
Prezydent Majchrowski niczego nie obiecywał. I słowa
dotrzymuje.
Mówią, że prezydent Kaczor szarogęsi się w stolicy.
Urzędników traktuje jak cwaniaczków i drobnych oszustów,
ogranicza zakres ich decyzji, wszystko pięć razy
sprawdza, przez co urzędy są zatkane. Pracownicy snują
się po korytarzach sfrustrowani, a petenci klną w żywy
kamień. Widać, jak Kaczyński rządzi. I jak prawica w
warszawce trzyma władzę.
300 kilometrów na południe rządzi Jacek Majchrowski,
profesor, prawnik, historyk, publicysta, były wojewoda,
od ośmiu miesięcy prezydent Krakowa. Zawiesił on
członkostwo w SLD. W wyborach był popierany przez
koalicję SLD–UP. A kto trzyma władzę?
Wiceprezydenci. Ich czworo, chociaż nie banda czworga,
bo żeby tworzyć bandę, trzeba ściślejszego związku niż
tylko bezpośrednie podleganie prezydentowi miasta.
l Tadeusz Trzmiel – związany z lewicą, ale bez
legitymacji partyjnej; kiedyś pracował z Majchrowskim w
krakowskim Urzędzie Wojewódzkim.
l Stanisława Urbaniak – wybrana na radną z listy SLD.
l Józef Winiarski – ciężka prawica; prezydencki ukłon
bardziej w stronę Platformy oraz Prawa i Sprawiedliwości
niż Ligi Polskich Rodzin.
l Zbigniew Zuziak – od biedy lewicowiec, bezpartyjny,
ale po eseldowsku pragmatyczny; przyklęknąć umie,
socjaldemokratyczną ideologią za bardzo się nie
przejmuje.
Dyrektorzy wydziałów. W ramach ograniczania biurokracji
prezydent zwiększył liczbę wydziałów z 9 do 18. Stosunek
pozostawionych na stanowisku do nowo powołanych: 1 do 1.
l Andrzej Kulig (wydział organizacyjny) – były dyrektor
Gabinetu Wojewody Majchrowskiego, bezpartyjny prawnik,
prawdziwy król Urzędu Miasta; rządzi w imieniu
prezydenta, a często za prezydenta.
l Leszek Jasiński (architektura i urbanistyka) –
współpracownik Majchrowskiego z okresu, gdy był
wojewodą, sieje strach wśród podwładnych; reorganizację
wydziału rozpoczął od – jak nazwał pierwszy jej etap –
"czasu apokalipsy". Etap drugi to "tornado";
współpracownicy domagają się od prezydenta odwołania
dyrektora.
l Małgorzata Marcińska (kancelaria prezydenta) – była
dziennikarka Radia Mariackiego, pracownica biura
prasowego Urzędu Wojewódzkiego; na konto komitetu
wyborczego obecnego prezydenta wpłaciła 2000 zł.
l Tadeusz Matusz (edukacja) – "Solidarność"; od wielu
lat w kolejnych prawicowych samorządach Krakowa,
urzędnik w rządzie Buzka.
l Tadeusz Rusak (ochrona ludności i zarządzanie
kryzysowe) – były szef UOP w Krakowie, szef całych
Wojskowych Służb Informacyjnych; można o nim powiedzieć
wszystko, tylko nie to, że od 1990 r. sprzyja lewicy.
l Bogusław Sonik (promocja miasta) – prawica z okolic
Rokity; emigrant polityczny, były dziennikarz BBC,
dyrektor Biura Festiwalowego Kraków 2000; nie gardzi
żadną okazją do zarobienia kilku złotych i dopieprzenia
komunie; aż do nominacji zwolennik poglądu, że promocją
miasta powinna się zajmować prywatna firma.
Pełnomocnicy. Majchrowski powołał ich dziewięcioro. Nie
mogą podejmować decyzji, często dublują pracę innych
urzędników, niewiele robią, zarabiają od 1000 do 7000
zł.
l Krzysztof Adamczyk (inwestycje strategiczne) –
przeszłość polityczna: Unia Wolności, Unia Polityki
Realnej, AWS; były wiceprezydent Krakowa; w końcówce
kadencji w podległej mu miejskiej spółce wodociągowej
załatwił robotę dla żony, technologa szkła; dla
wiceprezydentowej stworzono specjalne stanowisko:
odpowiadała za strefę ochronną wokół ujęć wody.
l Andrzej Augustyński (profilaktyka i przeciwdziałanie
przestępczości młodzieży) – z zawodu ksiądz.
l Ewa Bielecka (strukturalne miejskie jednostki
organizacyjne) – blisko Unii Wolności, teraz Platformy;
radna, biznesłumen; poparła Majchrowskiego w drugiej
rundzie wyborów prezydenckich, gdy przegrała w
pierwszej; o Bieleckiej mówi się, że dla dobra miasta
zrobi wszystko, co przyniesie jej osobiste korzyści
bynajmniej nie niematerialne; podejrzewana o skupowanie
ziemi i odsprzedawanie jej hipermarketom z kolosalnym
zyskiem; nigdy nie złapana za rękę na robieniu
nielegalnych interesów.
l Władysław Jaworski (sprawy ekonomiczne) – w Krakowie
mówią, że pełnomocnikiem został dlatego, że na konto
komitetu wyborczego Majchrowskiego wpłacił razem z żoną
20 000 zł.
l Grażyna Leja (turystyka) – jedyna pełnomocniczka
wepchnięta przez PSL, które w Krakowie poparło
kandydaturę Majchrowskiego; zna się na robocie.
Aferałowie. W bliższym i dalszym otoczeniu prezydenta.
l Zbigniew B. – znany w mieście przedsiębiorca
pogrzebowy, krakowski Lew Rywin; działał w komitecie
wyborczym prezydenta, załatwiał kasę; przed świętami
Bożego Narodzenia w zeszłym roku powołując się na
prezydenta Majchrowskiego miał zaoferować Zbigniewowi
Fijakowi (były Zarząd Miasta, Platforma Obywatelska)
stanowisko dyrektora Zarządu Cmentarzy Komunalnych w
zamian za sprywatyzownie niektórych usług pogrzebowych;
deal miał polegać na tym, że B. wygrałby przetarg na
wykonywanie tych usług i odkładałby milion rocznie na
fundusz reelekcyjny obecnego prezydenta; przed świętami
Wielkanocy w tym roku (po czterech miesiącach!) Fijak
ujawnił propozycję korupcyjną najpierw prasie, a potem
prokuraturze; prezydent odciął się od Zbigniewa B. i
jego działań; żona B. prowadzi sklep monopolowy; po
wyborach znalazła się w miejskiej komisji ds. problemów
alkoholowych; komisja opiniuje zasadność przyznawania
koncesji na sprzedaż alkoholu.
l Jan Tajster – z wykształcenia leśnik, apartyjny, były
wieloletni dyrektor Zarządu Cmentarzy Komunalnych,
ostatnio mianowany przez Majchrowskiego dyrektorem
Zarządu Dróg i Komunikacji; zarzucano mu, że na
cmentarzach był rozrzutny, fałszował dokumenty
przetargowe i utrudniał kontrole, prokuratura niczego mu
nie udowodniła, ale po zawieszeniu w pełnieniu
obowiązków przez poprzedniego prezydenta Tajster na
wszelki wypadek poszedł na zwolnienie lekarskie;
chorował rok, wyzdrowiał po zmianie prezydenta; podlegli
mu urzędnicy skarżą się na autorytaryzm nowo mianowanego
dyrektora; z takiego samego stylu rządzenia słynął też
na cmentarzach.
W ciągu ostatniego roku o profesorze Jacku Majchrowskim
było bardzo głośno dwa razy.
Raz, gdy w listopadzie zeszłego roku został sensacyjnym
zwycięzcą wyborów prezydenckich w Krakowie. Dlatego
sensacyjnym, że w konserwatywnym krakówku popierany
przez koalicję SLD–UP oraz PSL pokonał takich ulubieńców
prawicy jak Jan Maria Rokita (Platforma Obywatelska) i
Zbigniew Zerozero Ziobro (Prawo i Sprawiedliwość).
Drugi raz Majchrowski zadziwił kraj, gdy w maju 2003 r.
w nie-jasnych okolicznościach zabroniono mu witać w
Krakowie prezydenta USA George’a Busha. Do dziś nie
wiadomo, kto stał za uznaniem prezydenta Krakowa za
niegodnego podejmowania amerykańskiego gościa;
Departament Stanu USA nie przyznał się do wywierania
presji na władze Polski, a Kancelaria Prezydenta RP nie
przyznała się do ulegania takiej presji.
Gdy Majchrowski postanowił wystartować w wyborach,
ogłosił, że w razie ewentualnego zwycięstwa będzie
prezydentem ponadpartyjnym. Można było w to uwierzyć.
Mieszkańcy krakówka pamiętali, że był takim wojewodą:
niby lewicowym, ale takim, który doprowadził do
przeniesienia z Plant grobów żołnierzy radzieckich; niby
związanym z SLD, ale takim, który na wicewojewodę wziął
zwolennika Unii Wolności Jerzego Millera, niedawno
zwolnionego w atmosferze skandalu prezesa Agencji
Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa.
Przed wyborami popierali profesora nie tylko ludzie
lewicy i centrum, ale także tak egzotyczne egzemplarze
jak ultraprawicowy rzecznik Porozumienia Organizacji
Kombatanckich i Niepodległościowych Jerzy Bukowski czy
senator "Solidarności" Stefan Jurczak. Po zwycięstwie
okazało się, że Kraków ma wprawdzie lewicowego
prezydenta, ale w Radzie Miasta tradycyjnie przeważa
prawica.
No i co? – zapytacie. Nic. Majchrowski rządzi, bo
rządzi... Ogranicza budżet, ponieważ miastu grozi
bankructwo. O jedną piątą obciął wydatki na dzielnice, z
6 do 2 mln zł zmniejszył kwotę na przygotowanie
programów unijnych. Dominująca w Radzie Miasta prawica
go podszczypuje, będący w opozycji SLD toleruje, ale też
już traci cierpliwość.
Powiecie, że w krakówku jest pod tym względem lepiej niż
w warszawce. Bo ja wiem... W stolicy cała
odpowiedzialność spada na Kaczora i jego zauszników. W
Krakowie większość odpowiedzialności bierze na siebie
Majchrowski, ale wygląda na to, że miastem rządzą prawie
wszystkie ugrupowania polityczne. Wszyscy, czyli nikt.
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Matka Boska i zabójcy cd.
Kto zabił Anię? Wiedzą wszyscy prócz policji.
Mija siódmy miesiąc od drogowego zabójstwa 11-letniej
Ani Betlei w Połomi, województwo podkarpackie. Tak jak
przypuszczaliśmy ani policja, ani rzeszowska
prokuratura, nie potrafią ustalić, kto był sprawcą
śmierci dziecka.
Przypomnijmy
7 maja 2002 r. Ania wybrała się do koleżanki, aby razem
z nią pójść do kościoła.
Kilkadziesiąt metrów od rodzinnego domu potrącił ją
samochód, którego kierowca uciekł w popłochu. Okoliczni
mieszkańcy słyszeli dwa trzaski – najpierw głośniejszy,
później cichszy – i odgłos szybko odjeżdżającego
samochodu. Dziecko po uderzeniu żyło jeszcze, ale zmarło
na rękach przypadkowych świadków zdarzenia. Jedna z
miejscowych gazet opublikowała komunikat o treści mniej
więcej takiej: policja poszukuje bandyty, który zabił
dziecko i uciekł. 20 godzin po zdarzeniu do Komendy
Powiatowej Policji w Strzyżowie zgłosił się ks. Tadeusz
Niziołek. Przyznał się, że to on najechał na dziecko,
ale – jak oświadczył – już nieżywe. Uciekł, bo był w
szoku, a Anię najpierw potrąciła ciężarówka. Prokurator
ze Strzyżowa Jacek Złotek uwierzył w wersję księdza.
Postawił mu tylko zarzut ucieczki z miejsca wypadku.
Następnie ogłaszał w prasie, że to nie ksiądz potrącił
dziecko. Prasa złagodziła ton.
Przeprowadziliśmy własne śledztwo. Z naszych ustaleń
wynikło, że Anię jako pierwszy potrącił
najprawdopodobniej biskup Edward Białogłowski zielonym
Polonezem Caro o nr. rej. RWA 4855. Dopiero po naszej
publikacji ("NIE" nr 22/2002) policja poddała
ekspertyzie samochód biskupa, choć wcześniej wiedziała o
tym, że widziano go na tej drodze tuż przed wypadkiem.
Tak jak się spodziewaliśmy, eksperci z Komendy
Wojewódzkiej nie znaleźli żadnych śladów. Specjaliści
niezależni jeszcze przed badaniem auta biskupa
stwierdzili: ponad 20 dni po wypadku praktycznie nie da
się ustalić, czy auto brało udział w wypadku, chociażby
dlatego, że nie będzie na nim mikrośladów. Kuria
publikowała w lokalnej prasie komunikaty, że dziecko
zabił samochód typu tir, a my, wredne komuchy,
oczerniliśmy biskupa. Podobne komunikaty czytano
wiernym. Pod koniec czerwca 2002 r. prokurator krajowy
Karol Napierski w liście skierowanym do redakcji
potwierdził jednak praktycznie wszystkie nasze
wcześniejsze ustalenia. Szef wszystkich prokuratorów
napisał też: Wyniki oględzin pojazdu, którym poruszał
się Edward B. oraz czas, w którym księża opuszczali
Jawornik Niebylecki, zdecydowały o tym, że ewentualny
udział Edwarda B. w przyjęciu imieninowym księdza
Stęchłego, oraz ewentualny udział w wypadku będzie
przedmiotem wyjaśnienia w dalszej fazie śledztwa.
Podawaliśmy do znudzenia wiele ważnych informacji, które
naszym zdaniem mogły świadczyć o manipulowaniu
śledztwem. Po tym, jak policyjni eksperci uznali, że
Polonez Caro z kurii nie brał udziału w wypadku,
dochodzenie w tej sprawie stanęło w martwym punkcie,
choć prokuratura przesłuchiwała dziesiątki ludzi. Sprawa
trafiła obecnie do Instytutu Ekspertyz Sądowych w
Krakowie. Biegli mają przeprowadzić precyzyjną
rekonstrukcję zdarzenia, a na początku przyszłego roku
wydać opinię na temat wypadku. Biskupa jednak nie
przesłuchano do tej pory! Nikt też nie sprawdził tego,
co łączy szefową baru "U Izy" – organizatorkę przyjęcia
dla księży z 7 maja w Jaworniku Niebyleckim – z
miejscowym klerem. Z zeznań wynika, że na przyjęciu nie
było alkoholu, choć i policjanci, i my wiemy, że alkohol
był.
Gliny
Niedługo po wypadku zmieniło się negatywne nastawienie
szefostwa miejscowej kurii do obecnych władz
wojewódzkich policji uformowanych już pod władzą SLD. W
święto policji mszę w jej intencji (lipiec) odprawił sam
bp Kazimierz Górny. Bepe odwiedził policjantów i
szczególnie wylewnie witał się z niektórymi ważnymi
figurami. Być może należy to łączyć z faktem, że obecny
komendant wojewódzki policji inspektor Józef Jedynak
bardzo interesował się wynikami badań biskupiego
samochodu. Tak bardzo, że kilkakrotnie wypytywał
badających policjantów, czy coś znaleźli. Wiadomo, że
nie znaleźli, choć – jak pisaliśmy – według naszych
informatorów jakieś ślady na aucie jednak były.
Jak donoszą wiewiórki, odtąd arcyglina bywa już proszony
na salony biskupie.
Aby jednak w pełni pojąć, dlaczego działania policji
były takie, a nie inne, trzeba pewnych wyjaśnień.
Jedynak, ksywa Flinston, przyszedł na komendanta
wojewódzkiego wprost ze stołka wodza miejskiego w
Tarnowie, gdzie szefował od 1999 r. Wiadomo powszechnie,
jak wyglądały wówczas konkursy na komendantów policji.
Dla prawicowców u władzy ważną cechą przyszłego
komendanta była właściwa postawa religijna kandydata
poświadczona przez proboszcza. W Komendzie Wojewódzkiej
Policji w Rzeszowie niewiele zmieniło się od czasów
Kazimierza Kędzierskiego, ksywa Klenczon, pupila
miejscowej kurii. Ksiądz kapelan, niejaki Wyskiel,
wskoczył na etat psychologa KWP w Rzeszowie.
To ten sam facet, który trząsł Komendą Wojewódzką za
poprzedniej władzy i bez jego zgody nikt nie mógł dostać
ważnego stołka. Nadal zresztą trzęsie.
Kolejna sprawa: na swojego drugiego zastępcę komendant
Jedynak powołał byłego komendanta powiatowego policji ze
Strzyżowa. Janusz Ziobro (tak się nazywa) wskoczył na
stołek w województwie za SLD, choć nie brał nawet
udziału w konkursie na szefa powiatowych glin w
Strzyżowie w 1999 r. Za poprzedniej władzy głośno gromił
lewicę i nakazywał swoim ludziom zabezpieczać byle
odpust parafialny. Tak, aby byli widoczni. Nasi znajomi
gliniarze nie dziwią się więc, że ich koledzy nie
znaleźli śladów na aucie biskupa.
Kuria
Na początku września ponad 20 tys. ludzi wzięło udział w
koronacji obrazu Matki Boskiej Łaskawej – Królowej
Różańca w Czudcu, miejscowości oddalonej od Połomi o
rzut beretem. Złote korony założył biskup Górny. Do
tłumu przemawiał ks. bp Edward Białogłowski.
Taka była odpowiedź kurii na szepty i głośne głosy
oburzonych owieczek zbuntowanych po wypadku. O tym
zabójstwie było głośno w całym regionie, a najbardziej
szlag trafił właśnie miejscowych. Gwizdano w kościołach,
gdy proboszczowie z ambon podejmowali temat wypadku.
Byli i tacy, którzy odważyli się krzyczeć "kłamstwo" i
wychodzić z kościołów, kiedy księża głosili: dziecko
samo wpadło pod koła samochodu. Nastroje owieczek
dotarły do kurii. Reakcja była błyskawiczna. W okolicach
Połomi przeprowadzono czystkę wśród proboszczów i
wikarych. Wystarczył cień podejrzenia, że ten czy ów
ksiądz mógł donosić do "NIE", i pleban tracił stołek.
Zresztą roszady kadrowe na terenie dekanatu jeszcze się
nie skończyły. W Rzeszowie pojawiły się pogłoski, że bp
Białogłowski ma wyjechać ewangelizować Ukrainę. Kto wie,
niezbadane są wyroki kurii...
Niedawno stanowisko stracił prokurator okręgowy w
Rzeszowie. Oficjalnie z innego powodu, ale z pewnością
nie pomogło mu w karierze to, że Prokuratura Krajowa
przy okazji sprawy śmierci Ani wytknęła Prokuraturze
Apelacyjnej w Rzeszowie rażące błędy. Na przykład to, że
samochód biskupa poddano badaniom kilkanaście dni po
wypadku. Mimo iż świadkowie, w tym księża, zeznawali tuż
po zdarzeniu: Białogłowski jechał przez Połomię w
krytycznym dniu i godzinie. I nie jest prawdą, jak chce
dziennik "Super Nowości" (26.11.2002, "Czekając na
ekspertyzę"), że my w "NIE" opisaliśmy jedynie pogłoski.
Trzeba było czytać uważniej.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Chrystus i bibeloty
Apelujemy: nie krępujcie talentu księdza Jankowskiego!
Ksiądz prałat – proboszcz Henryk Jankowski z Gdańska,
mistrz samozdobnictwa, co Wielkanoc urządza instalację
polityczną. Chamom wyjaśniamy, że instalacja (ang. i fr.
performance) jest to przestrzenne dzieło plastyczne
złożone z wielu elementów. Ta właśnie forma króluje dziś
w sztuce wyższej. Stałą częścią instalacji Jankowskiego
jest figura Chrystusa. Reszta elementów zmienia się –
jak myśl, którą całość wyraża.
W roku 1996 ksiądz-hrabia pokazał performance: dwa tory
z semaforami. Jeden to Droga donikąd, drugi to Droga ku
życiu. Na pierwszej drodze polegiwała zakrwawiona lalka,
narzędzia ginekologiczne oraz kościotrup z napisem
Koniec Polski. Smacznej całości dopełniała trumienka z
dzieckiem i kołyska z trupią czaszką. Dzieło było
antyskrobankowe. Jednakże na drodze ku życiu leżał
Chrystus owinięty w polską flagę, co należy rozumieć
jako spolonizowanie tej postaci.
1998 r. Grób zawierał krwawiącego orła białego. Krewni
ptaka – inne orły białe – spętane zostały drutem
kolczastym. Połamane krzyże znamionowały obronę
ukrzyżowanego żwirowiska w Oświęcimiu, z którego wówczas
usuwano te emblematy jako drażniące Żydów. Całość
dopełniały nadpalone flagi narodowe i ordery. Koszulka
sportowa i dżinsy z przypiętym orderem Orła Białego
stanowiły przygrobną wypowiedź artystyczną dotyczącą
mody męskiej. Lubiący chadzać w smokingu i przy orderach
ks. Jankowski krytykował strój Jacka Kuronia, który
ubrany był w dżinsy, gdy mu Orła przypinano. Wysłannik
arcybiskupa Gocłowskiego napomniał Jankowskiego, ale nie
wiadomo, czy dyskutowano o strojach pana Kuronia.
W roku 1999 performance w kościele św. Brygidy stanowiły
krzyże z szubienicami, swastyki, sierpy i młoty. Na
krzyżu m.in. Piłsudski (marszałek). Pod radziecką flagą
czerwone sukno i napisy: SS, SA, NSDAP, NKWD, KRN, UB,
SB, PPR, PZPR, ZSL, PSL, SdRP, SLD, UP i UW. Chodziło o
wskazanie na jednorodny charakter wszystkich tych
formacji. Pod krzyżami leżały m.in. generalskie czapki
proboszcza jako znaki jego współmęczeństwa. Ks.
Jankowski mianował się bowiem m.in. generałem i hrabią.
Reakcja episkopatu nastąpiła. Nakazano zdjęcie liter, co
uczyniła niewidzialna ręka. Według mnie nie ma problemu
– rzekł abepe Gocłowski, metropolita gdański, który
przypuszczalnie Grób Chrystusa potajemnie ocenzurował.
Usprawiedliwiając prałata prymas Glemp wskazał na
ośrodek pana Urbana, gdzie pielęgnowane są cynizm,
nienawiść, zacietrzewienie. Jak należy więc mniemać, ks.
Jankowski na Chrystusie i Unii Wolności brał
sprawiedliwy odwet za tygodnik „NIE”.
Rok 2001. Grób ożywiała stodoła z Jedwabnego oraz
Chrystus leżący a okolony czaszkami. Napis głosił: Żydzi
zabili Pana Jezusa i proroków i nas także prześladowali!
Przybył abepe Gocłowski w swej pontyfikalnej osobie i
Grób ocenzurował. Jankowski musiał wycofać z niego
Żydów.
W 2002 r. grób-krzyż udekorowany był polską flagą i
patriotycznym napisem Polska ukrzyżowana. Broczył we
krwi orzeł w koronie, czyli herbowy. Napis Polacy
ratujcie Polskę. Tym razem chodziło o ratowanie przed
Unią Europejską.
W Wielkanoc 2003 oko cieszyły kościotrupy z flagą Unii
Europejskiej i manekiny z napisem Tu jest Polska, Polacy
ratujcie Polskę. Jankowski obsypał flagę unijną
czaszkami, ale zwalczał Unię bez dawnej artystycznej
wyrazistości i fantazji.
* * *
Przegląd dzieł ks. Jankowskiego i towarzyszących im
wydarzeń upewnia, że hrabia-prałat jest trwale
tłamszonym artystą. Gdy ks. Jankowski woła, że Polsce
zagrażają Żydzi, wywołuje to szczególne reakcje
prześladowawcze. Dobrze widziane były natomiast
twierdzenia, że Polsce zagrażają inni semici, mianowicie
Arabowie zamieszkujący Irak.
Prasa lewicowa i liberalna oburza się na nagminne w
Polsce cenzurowanie dzieł sztuki z motywów dewocyjnych.
Papież przygnieciony meteorytem w warszawskiej Zachęcie
spowodował wylanie dyrektorki zakładu. Swobodnie
potraktowane sacrum na wystawie w Gdańsku spowodowało
wytoczenie artystce procesu. Ta sama prasa podjudza
jednak episkopat do cenzurowania i prześladowania
proboszcza-artysty z Gdańska. Niekiedy straszy go
prokuraturą. Obie strony kochają wolność, ale skłonne są
ograniczać ją inaczej myślącym.
Proponujemy więc Okrągły Stół dla zawarcia porozumienia:
nam wolno wyrażać dowolne poglądy posługując się
swobodnie wybranymi symbolami religijnymi. Dewoci mogą w
zamian wystawiać, co chcą np., że to Unia Europejska
spaliła Żydów z Jedwabnego w swej stodole, czyniąc to w
obronie Polski, której zagrażają Żydzi wyrzynający
dzieci nienarodzone przerabiane następnie na maseczki
kosmetyczne na twarz. I wciągają oni Polskę do UE, aby
zakazać Polakom malowania jajek oraz żarcia bigosu i
golonki, szczególnie przy dźwiękach Moniuszki.
Autor : J.U.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Teczkonosy
Teraz już można. Śmiało młodzi przyjaciele! Nie będzie
to wcale źle widziane. Nie musicie się obawiać.
Krzysztof Janik sam zadeklarował, że na najbliższym
jesiennym kongresie SLD zrezygnuje ze stanowiska
przewodniczącego. I nie będzie ponownie ubiegał się o
fotel szefa, nawet gdyby reprezentacja najważniejszych
baronów SLD do stóp mu padła i zgodnie, jak rzadko,
skandowała „Przy tobie stać chcemy”. Janik zapowiedział
ostateczny rozbrat z Rozbratem.
Teraz już można. Śmiało. Można głośno rozpowszechniać
propozycję, że na najbliższym kongresie SLD całe
kierownictwo Sojuszu, nie tylko Janik, powinno podać się
do dymisji i tylko niektórzy winni próbować startować z
sali, a nie z cieszącego się absolutorium prezydium. SLD
musi pokazać nową, odmłodzoną twarz. Tak słyszę na
przedwyborczych spotkaniach z członkami pozo-stającymi
jeszcze w Sojuszu. Bez wymiany pokoleniowej SLD nie
odżyje, bo starym twarzom potencjalni wyborcy mandatu
już nie dadzą.
Teraz już można. Śmiało. Nie tylko dlatego, że Krzysztof
Janik, niczym Leszek Miller, wcześniej zapowiedział swą
dymisję. Z SLD ubyło kilkunastu prominentnych działaczy,
którzy przeszli do SDPL. Zwolniło się miejsce naczelnego
ideologa SLD po Andrzeju Celińskim, naczelnego
inteligenta SLD po Marku Borowskim, naczelnej wrażliwej
społecznie po Joli Banach, naczelnej wrażliwej ideowo po
Izie Sierakowskiej. Nawet miejsce naczelnego
antypatycznego liberała jest wolne po Wieśku Kaczmarku.
Tyle wolnych posad do zagospodarowania! Kiedyś, jeszcze
dwa lata temu taka sytuacja w pale nie mieściła się!
Teraz już można. Nawet niegoniący za stanowiskami
ideowcy mają swoją szansę. Partia Marka Borowskiego
miała być nową socjaldemokracją. Inną od starego SLD.
Żywą programowo, ideową. Po prawie dwóch miesiącach
działania „inność” SDPL polega na innym głosowaniu w
Sejmie niż SLD w kwestiach personalnych. Programowo,
ustawowo nowa partia niczego nowego nie zaproponowała.
Oprócz hasła przedterminowych wyborów parlamentarnych.
Coraz bardziej przypomina Komitet Wyborczy Marka
Borowskiego do przyszłorocznych wyborów prezydenckich.
Ciekawe, czy podczas kongresu SDPL też dojdzie do
wymiany pokoleniowej? Czy Marek Borowski da szansę
młodym jak jego niedawny kolega z partyjnego
kierownictwa Janik?
Teraz już można. Naprawdę, młodzi przyjaciele. Teraz
wszyscy starzy czekają na Was. Młodych, prężnych,
żarliwych ideowo następców. Nieskorumpowanych układami,
układzikami, miłością do gier i intryg. Trybunów
ludowych, przywódców pokoleniowych, agresywnych nawet.
Bo agresja polityczna teraz się sondażowo liczy.
Śmiało młodzi przyjaciele. Przecież pan przewodniczący
sam zapowiedział odejście. Naprawdę zgłaszając się na
jego miejsce nie zrobicie mu przykrości. Nie spojrzy na
Was krzywo. Przeciwnie bratersko poklepie. Naprawdę nikt
z kierownictwa nie obrazi się, gdy zaproponujecie jakieś
kandydatury. Przecież czekaliście na taką sytuację
latami. Zdobywaliście wykształcenie, asystowaliście,
ciężkie teczki taszczyliście za starymi, słabowitymi
liderami. Śmiało!
Teraz już naprawdę można. Teraz SLD gwałtownie
potrzebuje odmłodzenia. Nowych, nieskalanych
partyjniactwem twarzy. Ludzi innowacyjnych. Samodzielnie
myślących.
Nie wiecie, jak to zrobić? To proste, podpowiadam po raz
kolejny. Trzeba zebrać grono najwybitniejszych liderów
młodych liderów i wybrać grupę marzącą o trzymaniu
władzy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że znowu pewnie
się pokłócicie. Bo ten ze starego SML nie będzie chciał
poprzeć tej ze starego SMLD. Albo na odwrót. Wybuchnie
spór o to, czy szefem odrodzonej,
odmłodzonej partii ma być ta z SML, czy ten z SMLD?
Ale jest na to sposób. Od dawna wypróbowany wśród
młodych. Zawsze można wezwać sekretarza generalnego
Dyducha albo urzędującego jeszcze przewodniczącego
Janika. Oni najlepiej wybiorą swoich następców.
Teraz już można. Partia oczekuje na młodych,
samodzielnie myślących.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wymiśkowani wozacy
Firmę Hartwig z Katowic państwo chce sprzedać za kilka
razy mniej, niż wynosi jej roczny zysk.
Niby Hartwig jeszcze się nieźle trzyma, a już urządzono
jej stypę. Odbyła się w Teatrze im. Stanisława
Wyspiańskiego w Katowicach. Było na niej troje senatorów
RP, przedstawiciel rządu w randze podsekretarza stanu,
wicemarszałek województwa śląskiego, główny inspektor
transportu drogowego, dyrektor Izby Celnej w Rzepinie i
wielu innych notabli.
Goście zostali zrobieni w trąbę. Utrzymywano ich w
przekonaniu, że uczestniczą w przyjęciu urodzinowym.
Ściślej, w 145. rocznicy założenia znanego
przedsiębiorstwa spedycyjnego Carl Hartwig. Senator
Bogusław Mąsior w swej nieświadomości palnął gafę mówiąc
o Karliku, że jest polskim dobrem narodowym. Wszyscy
klaskali. Wojciech Frank, były poseł AWS, może by
wyśmiał owację, gdyby nie pominięto go na liście gości.
Co dziwne. Jest on bowiem związany z Grupą Kapitałową
JAS-FBG, której Ministerstwo Skarbu planuje opylić C.
Hartwig Katowice. Zresztą nie jedyna to dziwna sprawa w
tej historii.
Początek był w 1858 r., kiedy to poznaniak Carl Hartwig
zarejestrował garbarnię. Już wkrótce zauważył, że
zamiast garbować skóry bardziej mu się opłaca wozić je
do klientów. Nie tylko skóry zresztą. Konne wozy
Hartwiga wkrótce jeździły po całych Prusach. Gdy w 1919
r. na mapie Europy pojawiła się Polska, C. Hartwig była
największą firmą spedycyjną w kraju.
Władze przedwojennej, kapitalistycznej Polski dogadały
się z właścicielem w sprawie odkupienia
przedsiębiorstwa. Na zlecenie rządu Bank Spółek
Zarobkowych z Poznania sfinansował nacjonalizację firmy.
W chwili wybuchu II wojny światowej C. Hartwig była
potęgą spedycyjną na skalę europejską. W 1941 r.
hitlerowcy zlikwidowali firmę, ale już 15 maja 1945 r.
C. Hartwig wznowiła działalność. W PRL znowu była
gigantem, który miał swoje spółki-córki w Londynie,
Paryżu, Antwerpii, Nowym Jorku i Kolonii, wiele
zagranicznych oddziałów i ekspozytur.
Gdy zmienił się ustrój na lepszy i bardziej wydajny, pod
nazwą C. Hartwig działało pięć państwowych
przedsiębiorstw spedycyjnych. Trzy niewielkie (w
Gdańsku, Gdyni i Szczecinie) obsługiwały transport
morski. W Katowicach i w Warszawie miały siedzibę
giganty.
Nad Odrą miodzio
C. Hartwig Warszawa nękały kłopoty. Sieć swoich
przedstawicielstw firma miała głównie na granicy
wschodniej. Raz dostawała łupnia od prawicowych rządów,
które jak mogły, tak zniechęcały Rosjan do handlu z
polskimi firmami. Innym razem od własnych prezesów,
których zmieniano jak rękawiczki.
C. Hartwig Katowice miała się w tym czasie doskonale.
Specjalizowała się w przesyłaniu towarów koleją.
Kolejnym fantastycznym źródłem dochodów były agencje
celne, które działały na każdym przejściu granicznym z
Niemcami i Czechami, na niektórych przejściach
granicznych ze Słowacją i dawnym Związkiem Radzieckim.
Agencje celne C. Hartwig Katowice rozmieszczono również
na lotniskach międzynarodowych w Krakowie i Katowicach.
Do tego dodajmy jeszcze magazyny w różnych częściach
kraju, bazy transportowe, ciężarówki i naczepy. C.
Hartwig Katowice była prawdziwą potęgą. W czasach, w
których inne polskie przedsiębiorstwa dołowały albo
bankrutowały, to przedsiębiorstwo osiągało zyski. Mimo
że było państwowe.
Wszystko, co dobre, kiedyś się jednak kończy. A jak samo
nie chce się skończyć, to się je dorzyna. Prawicowy rząd
stworzony przez koalicję AWS i UW postanowił
odpaństwowić firmę. Niby nie było takiej potrzeby, bo
sumiennie płaciła podatki, wpłacała składki ZUS i nie
zalegała z pensjami dla pracowników, nie stanowiła więc
żadnego obciążenia dla skarbu państwa.
Co rząd postanowił sprzedać, to pracownicy i ich prezesi
postanowili kupić. Zarejestrowali spółkę z ograniczoną
odpowiedzialnością o nazwie...
C. Hartwig Katowice. Jedynym jej celem był udział w
przetargu na zakup C. Hartwig Katowice. Spółka
pracow-nicza zgromadziła około 2,5 mln zł. Spokojnie
więc mogła wystąpić o kredyt na zakup firmy. Czemu tego
nie robiła? Ktoś nam szepnął do ucha, że już wówczas
próbowano wymiśkować hartwigowskich roboli. W jednym z
pism podpisanych przez obecnego prezesa Henryka Kloskę
przeczytaliśmy, że prezes Kloska prosi kierownictwo
spółki pracowniczej (czytaj – żąda od swoich
podwładnych), by ta nie podejmowała działalności
zbieżnej z działalnością naszej Spółki. Czyli by nie
robiła tego, na czym hartwigowcy się znali. I kazał
wstrzymać rozpoczęte już przygotowania do tego, by część
usług przekazać spółce pracowniczej.
Dokopać robolom
Gdy rządzić zaczęła lewica, hartwigowskie robole
cieszyły się, że nastały dla nich dobre czasy. Byli w
błędzie. Miśkowanie zaczęło się na dobre.
W marcu 2002 r. Ministerstwo Skarbu ogłosiło wreszcie
przetarg na zakup udziałów C. Hartwig Katowice. Do boju
chciała stanąć również spółka pracownicza, ale
ministerstwo z sobie tylko wiadomych powodów sprzeciwiło
się.
Dopiero po wizycie przedstawicieli załogi w resorcie
pozwolono jej wpłacić 888 tys. zł wadium. Formalnie
została więc dopuszczona do przetargu, ale zaraz
odpadła. Warunki, jakie zaproponowała, okazały się
nieatrakcyjne w porównaniu z ofertami wiążącymi innych
potencjalnych inwestorów.
Ostatecznie najlepszym „potencjalnym inwestorem” została
grupa kapitałowa JAS-FBG. Dlaczego? Ministerstwo Skarbu
nie chciało mi tego ujawnić. Tak samo, jak nie
odpowiedziało, czy resort skarbu sprawdził, jaka jest
sytuacja JAS-FBG. Czy grupa ta rozlicza się w terminie z
partnerami, czy nie ma długów i ile obiecała zapłacić za
C. Hartwig Katowice? Zamiast tego przesłano mi rankingi
przedsiębiorstw opublikowane przez „Rzeczpospolitą”.
JAS-FBG to grupa kapitałowa, której głównymi
akcjonariuszami są dwaj mieszkańcy Pawłowic, niewielkiej
mieściny leżącej obok Jastrzębia Zdroju. Jastrzębie
Zdrój to miasto, w którym szarą eminencją jest Wojciech
Frank, były prezydent i były wiceprezydent miasta, były
poseł AWS, obecny przewodniczący Rady Miasta, obecny
dyrektor ds. inwestycji i członek zarządu firmy Transbud
Katowice. Transbud Katowice to firma kupiona przez
JAS-FBG wtedy, gdy u władzy była AWS, a dyrektor ds.
inwestycji Frank był jeszcze posłem Frankiem. Wszystko
to są oczywiście przypadkowe zbiegi okoliczności.
W połowie sierpnia zeszłego roku spółka JAS-FBG jako
jedyna została zaproszona przez ministra skarbu do
negocjacji z przedstawicielami załogi C. Hartwig
Katowice na temat pakietu socjalnego. Co prawda jeszcze
przed przetargiem rządowa Agencja Prywatyzacji wysmażyła
pismo, że ten pakiet trzeba wynegocjować, ale jak
wiadomo papier jest po to, by sobie nim tyłek podcierać.
Pismo stwierdzało (w skrócie), iż w przypadku spółek o
dobrej kondycji finansowej oferent musi przystać na
minimalny pakiet socjalny. To znaczy: gwarancje
zatrudnienia dla całej załogi na 24 miesiące, podwyżkę
odzwierciedlającą wzrost inflacji, przestrzeganie
ustaleń układu zbiorowego obowiązującego przed
prywatyzacją.
Na zieloną trawkę
Pakiet socjalny nie został wynego-cjowany, gdyż JAS-FBG
gwarantowała zatrudnienie tylko połowie załogi C.
Hartwig Katowice. Jakieś 300 osób miało pójść na zieloną
trawkę. I co się stało? Nic. Ministerstwo Skarbu
ogłosiło, że pakiet socjalny został z inwestorem
uzgodniony, ale przedsiębiorstwo ma nadwyżkę
zatrudnienia wynoszącą około 300 osób.
Ministerstwo jednak nie do końca jest be. Ma bowiem
podstawy, by gadać o „nadwyżce zatrudnienia”. Dokładnie
w tym dniu, w którym mijał termin uzgodnienia pakietu
socjalnego między JAS-FBG a załogą, w C. Hartwig
Katowice zapowiedziano zwolnienia grupowe. Prezes Kloska
skazał na bezrobocie 300 osób (choć w rozmowie ze mną
obiecał, że dla setki znajdzie się inne zajęcie).
Dokładnie tylu, ilu nie chciała JAS-FBG.
Są to najczęściej pracownicy agencji celnych przy
przejściach granicznych z Niemcami i Czechami.
Mieszkańcy okolic o gigantycznym bezrobociu. Zrozpaczeni
wydzwaniali do Katowic, że gotowi są prowadzić sklepik,
mały bar czy nawet kiosk z hamburgerami w miejscu, gdzie
dziś znajduje się agencja. Ale prezes Kloska tłumaczy,
że firma C. Hartwig jest powołana do świadczenia usług
transportowych i spedycyjnych, a w tych rejonach na
takie usługi nie ma popytu.
Dlaczego tych ludzi zwalnia przedsiębiorstwo państwowe?
Żeby JAS-FBG ten problem miała już z głowy? W końcu
koszt zwolnień grupowych to 2 mln zł. Jeśli Hartwig
będzie szczuplejsza o tę kwotę, to może i jej cena
spadnie?
Mamy spisane także inne sposoby dorzynania spółki.
Jak się dowiedziałem, C. Hartwig Katowice została
wyceniona na 10 mln zł (przy zysku 177 mln w 2002 i 56
mln w ciągu pierwszych trzech kwartałów 2003 r.). Wyceny
dokonano 1,5 roku temu. Prywatyzacji przeciwna jest rada
nadzorcza spółki. Przynajmniej takiej prywatyzacji. Do
Ministerstwa Skarbu wysłała oświadczenie, że jej zdaniem
należy z prywatyzacją zaczekać do momentu wejścia Polski
do Unii Europejskiej. Potem należy wykonać ponowną
wycenę wartości przedsiębiorstwa.
Dopiero znając nową wycenę będzie można poważnie się
zastanowić, co dalej. Oświadczenie zostało olane.
Przedstawiciel ministra skarbu w radzie nadzorczej C.
Hartwig Katowice (zarazem przewodniczący rady) Edward
Długaj z pokorą przyznaje, że o niczym nie jest
informowany.
W obronie C. Hartwig Katowice stanęło troje posłów:
Tadeusz Motowidło, Elżbieta Jankowska i Marian Stępień.
Parlamentarzyści kilka razy występo-wali z
interpelacjami w sprawie firmy. Jak na razie uzyskali
tylko kilka pokrętnych odpowiedzi.
Kiedyś istniała koncepcja połączenia C. Hartwig Katowice
z C. Hartwig Warszawa i Pekaes Multispedytor. To byłoby
najlepsze rozwiązanie zarówno z punktu widzenia
interesów państwa, jak i dla pracowników wszystkich
trzech firm. Cóż z tego, skoro w tej koncepcji nie ma
miejsca dla JAS-FBG i byłego posła AWS.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak opada Millerowi
Nie ma nic przyjemniejszego, niż dokopać mistrzowi.
Zwłaszcza gdy mu opadło. Toteż radość nieeseldowskich
mediów z zeszłotygodniowych sondaży CBOS, prezentujących
obsuw społecznego poparcia dla premiera rządu i SLD,
jest zrozumiała. Jeszcze jeden, trzy, trzynaście takich
sondaży i będzie można premierowi mściwie przypominać,
że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy.
Radość nierządowych mediów jest zrozumiała. Po czterech
miesiącach rządowi Millera spadło bardziej niż w
analogicznym okresie rządowi Buzka. Po raz pierwszy rząd
ma więcej ocen negatywnych niż pozytywnych. Chociaż
poparcie dla samego premiera jest jeszcze nadal większe
od niechęci dla niego. Ostro też spadło SLD.
Z 47 proc. w lutym do 35 proc. w marcu.
Nie ma niczego trudnego w wytłumaczeniu takiego spadku.
Odpowiedzialni za tłumaczenie ministrowie rządu czynią
to gładko i racjonalnie. Rząd musiał podjąć wiele
niepopularnych decyzji dla obrony budżetu przed
zachłanną, żarłoczną dziurą. Buzkowcy pozostawili
finanse wyssane do cna. Pustą, a nawet zadłużoną kasę.
Trzeba było poobcinać, no to i poparcie wzięło się i
obcięło.
Wszystko to prawda, tylko co dalej? Owe racjonalne
wytłumaczenia jako żywo przypominają słowa martwych już
ministrów Buzka. Że podjęliśmy cztery wielkie, jakże
słuszne, ale niepopularne w społeczeństwie reformy. I to
społeczeństwo winne jest, że wyrzeczeń nie chce przyjąć
do wiadomości, zrozumieć ich. Przypominają się słowa
martwych już politycznie liderów Unii Wolności do końca
przekonanych, że mają historyczną rację prowadząc taką
racjonalną politykę. Jakże racjonalnie argumentując ją –
w imię odpowiedzialności, ładu, spokoju.
Adam Michnik, jeszcze nie członek SLD, w upowszechnionym
niedawno wywiadzie dla polsko-niemieckiego,
niskonakładowego „Dialogu” rzekł: Klęska Unii (Wolności
– przyp. P. G.) jest bardzo nieprzyjemna, ale absolutnie
nie ma powodów do paniki. Koalicja, która rządzi Polską,
ma mało ciekawe korzenie, ale jest proeuropejska,
prodemokratyczna, prorynkowa i w tym sensie możemy mówić
o ciągłości w polityce polskiej. A także:
Błędem wielu komentatorów postsolidarnościowych jest
fałszywa interpretacja roli i miejsca SLD – tutaj rządzi
dogmat, że SLD jest partią populistyczną, nostalgiczną
itd. Owszem SLD ma również taką twarz. Ale nie całe SLD,
oni rządzili w końcu cztery lata temu, w latach 1993–97
i co, Polska zawróciła wtedy do PRL-u? Przecież taka
interpretacja nie jest poważna. I wreszcie: Powiem
jednak bez ironii, że filozofia bojkotowania SLD
od początku skazana była na niepowodzenie.
Nie ma nic przyjemniejszego, niż dokopać mistrzowi,
zwłaszcza kiedy mu opadło. Pokazać zyg-zyg największej
partii politycznej opadającej ku ziemi z ledwo zdobytego
nieba władzy. Ale tym razem sytuacja jest inna niż w
czasie ściągania buzkorządu do mogiły. Spadkowi
popularności SLD nie towarzyszy wzrost popularności
przedwyborczej opozycji. W sondażu CBOS ubyło SLD, ciut
PO RP, ale przybyło tylko Samoobronie i Lidze Polskich
Rodzin. Zyskali zatem, choć niewiele, sztandarowi
reprezentanci wściekle niezadowolonych. Gdzie się skupi
pozostałe niezadowolenie?
Klęska Unii Wolności nie budziła paniki, bo alternatywą
był SLD. Ugrupowanie rozsądne, proeuropejskie,
tolerancyjne, no i zdecydowanie bardziej popularne
społecznie. Tym, którzy tak dzisiaj świętują tąpnięcie w
popularności SLD, proponuję spojrzeć na alternatywę dla
SLD na scenie politycznej. Skoro nie SLD i nie PO RP, no
to co? Liga Polskich Rodzin i Samoobrona?
SLD traci popularność m.in. za to, że prowadzi politykę
kontynuacji, zwłaszcza w gospodarce, że forsuje nasze
wejście do Unii Europejskiej. Struktury, której coraz
bardziej boją się wyborcy wszystkich partii.
Pozaparlamentarna ława opozycji SLD nie grozi,
przynajmniej na razie. Ale proeseldowski rząd
mniejszościowy w tej czy przyszłej kadencji jest całkiem
realny. Zanim nie wykreuje się popularny, narodowy,
socjalizujący populista. Może to być młody Giertych,
może stary Lepper, może ktoś z zupełnie innego rozdania.
Wtedy SLD wróci na ławy opozycji, a miłościwie panować
nam będą narodowi i ludowi populiści.
Czy takie rządy chcą mieć ci, którzy dzisiaj zacierają
ręce patrząc na spadek popularności SLD?
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie warto "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pod kościołem leży ksiądz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zimne nogi Dawida Ben Guriona
W Tel Awiwie w pewien czwartek po południu dwaj
policjanci izraelscy ubrani po cywilnemu, ale w czarnych
cyklistówkach z napisem "Misztara" (policja) molestowali
publicznie dwie dziewczyny zatrzymane do wyjaśnienia na
ulicy Dizingoffa, pierwszego burmistrza pierwszego
żydowskiego miasta. Meir Dizingoff, szef telawiwskiego
magistratu, w połowie lat 30. kochał pokazywać się
konno, w krawacie i słomkowym kapeluszu, który zdejmował
z głowy na widok kobiet miejscowych i przyjezdnych.
Czasy dżentelmena Dizingoffa Tel Awiw ma już dawno za
sobą, a nowocześni izraelscy Żydzi, szczególnie
policjanci, nie patyczkują się z obcorasową płcią
piękną. Obie panny były szczupłe, prostonose, długonogie
i o jasnej karnacji.
Jeden z policjantów przetrząsał torebki odebrane
dziewczynom, wąchał jakieś zawiniątka, grzebał w
puderniczkach, a gdy nie doszukał się paszportów,
wysypał zawartość torebek na maskę samochodu. Jego
kolega uruchamiał aparat łączności.
– Mamy tu dwie takie bez dowodów, zaraz je dowieziemy –
meldował.
Policjant nagabywał dziewczyny po hebrajsku, a gdy nie
zrozumiały, co mówi, związał im ręce plastikowymi
kajdankami wciskającymi się w przeguby.
– Pierdolić to się potrafią! – wyjaśnił gromadzie
gapiów. – Pierdolą się jak królice, ale języka nie
znają. Nauczą się w kiciu, gdy poczekają pół roku na
samolot.
Otworzył bagażnik samochodu, wyjął metalowe kajdanki i
podał dziewczynom.
– Nakładać na kopyta!
Dziewczyny stały spętane, otoczone milczącym tłumem
gapiów powiększającym się z minuty na minutę.
– Ile one biorą? – zapytał ktoś z tłumu. – Stówę?
Pięćdziesiąt?
– Po co kasa. Teraz dałyby za darmochę, żeby tylko je
puścić – zarechotał ktoś pod adresem policjantów, którzy
nie spiesząc się wepchnęli dziewczyny na tylne siedzenie
samochodu, trzasnęli drzwiami i odjechali.
– Bydlęta – powiedział głośno pismak, korespondent
"NIE", na co kobieta z tłumu wyjaśniła obecnym, że
aresztowane dziewczyny były Rosjankami.
– Pewnie, że bydlęta – dodała. – Przyjechały deprawować
naszych mężczyzn.
– Nie powiedziałem "bydlęta" o dziewczynach – wyjaśnił
pismak.
Nie ma to, jak przekonać się samemu, jak izraelscy
Żydzi, ten obsceniczny gatunek uformowany na łapu-capu w
bliskowschodnim tyglu etnicznym, stosują zasady
apartheidu wobec wszystkiego, co nieżydowskie.
Pogardliwy stosunek do obcokrajowców szukających w
Izraelu pracy służy miejscowym Żydom do uporczywego
podkreślania własnych praw narodowych i państwowych, jak
gdyby w permanentnej obawie, że ktoś te prawa może
podważyć. Pogarda wobec cudzoziemców, jeśli nie są
zamożnymi turystami bądź Amerykanami, ma podkreślić dumę
izraelskiego Żyda z żydostwa. Poniżanie cudzoziemców,
żenujące przesłuchiwania na lotnisku międzynarodowym w
Lod pod pozorem ostrożności przed terroryzmem, areszty i
przymusowe deportacje służą izraelskim Żydom do
zademonstrowania dumy narodowej i wyższości rasowej nad
gojem.
Można od biedy zrozumieć, że zasady izraelskiego
apartheidu oparte na religijnym Mojżeszowym prawie
Allaha i stosowane wobec Palestyńczyków stanowią próbę
żydowskiej samoobrony przed zamachami terrorystycznymi.
Zagrożony Żyd buduje wokół swoich siedzib betonowy mur,
trzyma Palestyńczyków w getcie, nie wpuszcza ich do
żydowskich miast, nie pozwala włóczyć się po szpitalach,
szukać pracy, grzebać motyką w polu, paść bydła,
otrząsać drzewa z oliwek.
Izraelski Żyd najchętniej by Palestyńczyka wypatroszył
za łaskawym przyzwoleniem miejscowego historyka
filozofa, profesora uniwersytetu w Ber Szewie Beniego
Morrisa.
Pod koniec lat 80. profesor Morris – uważany za
lewicującego, obiektywnego naukowca – wsławił się w
świecie opublikowaniem szczegółowego wykazu zbrodni
popełnionych przez izrael-
ską armię na Palestyńczykach w czasie wojny wyzwoleńczej
Izraela 1948. Międzynarodowe koła pięknoduchów i
humanistów powitały z uznaniem pracę naukową Morrisa,
który skrupulatnie podliczył wszystkie wypadki gwałtów
na palestyńskich kobietach dokonane przez izraelskich
żołnierzy, spisał zabójstwa bezbronnych Palestyńczyków i
liczne grabieże palestyńskiego mienia. Według ówczesnego
komentarza profesora Morrisa, założyciel Izraela Dawid
Ben Gurion nie sprzeciwiał się brutalnemu, wyzbytemu
hamulców moralnych molestowaniu Palestyńczyków.
Minęły lata i profesor Morris poprawia swoje dawne prace
naukowe. Oświadcza na łamach hebrajskich mediów, że z
uwagi na interes narodowy Izraela za mało było owych
ewidentnych izraelskich zbrodni, które swego czasu
podliczał i które jego zdaniem nakłoniły Palestyńczyków
do udania się na wieloletnią tułaczkę po obozach
uchodźców.
W 1948 roku Ben Gurion dostał zimnych nóg i nie
dokończył wypędzania Palestyńczyków – oskarża obecnie
Beni Morris pierwszego premiera żydowskiego państwa. –
Gdyby Ben Gurion doprowadził do końca wysiedlanie
Arabów, nasze losy potoczyłyby się zgoła inaczej i nie
musielibyśmy kłopotać się o przyszłość.
Morris uważa, że czystki etniczne są niezbędne, ponieważ
stanowią potrzebę życiową narodów zagrożonych
wynarodowieniem. Według Morrisa światowa historia
powszechna potwierdza konieczność stosowania
przymusowych przesiedleń i czystek etnicznych mających
za zadanie ocalenie demokracji.
Hebrajskie media zachowujące swego czasu poprawną
wstrzemięźliwość wobec profesora Morrisa zaliczają go
obecnie do elity intelektualnej Izraela. Przede
wszystkim w dowód uznania
dla odważnego stwierdzenia profesora, że syjonistyczny
cel uświęca środki, które z natury rzeczy mogą wydawać
się odrażające.
Policjanci z ulicy Dizingoffa w Tel Awiwie najpewniej
nie czytali rasistowskich dzieł Morrisa, ale
instynktownie zastosowali się do jego zaleceń.
Autor : Michael Szot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kto zabił Papałę
Kto, jak i dlaczego zabił komendanta głównego policji.
Jak naprawdę zginął Ireneusz Sekuła.
Za ile zabito Jacka Dębskiego. Kto był na stoku w
Zakopanem, gdy strzelano do Pershinga.
Czy wysocy funkcjonariusze CBŚ i UOP współpracowali ze
zorganizowanymi przestępcami.
Co wspólnego z mafią mają znani politycy UW i PO.
Przedstawiamy nowe informacje m.in. o zabójstwie
generała Marka Papały. Ich źródłem jest osoba powiązana
z przestępczością zorganizowaną, dobrze wtajemniczona.
Objęta ona została programem świadka koronnego.
Uzyskaliśmy urzędowe potwierdzenie, że najważniejsze
rewelacje są w zasadzie prawdziwe. Rozmówca ujawnił nam
wiele nieznanych dotychczas,doniosłych faktów
odnoszących się do głośnych zabójstw oraz powiązań ze
światem przestępczym znanych polityków, wysokich
funkcjonariuszy organów ścigania oraz biznesmenów.
W styczniu 2002 r. spotkaliśmy się z gangsterem,
członkiem grupy przestępczej działającej na południu
Polski.
Uzyskaliśmy potwierdzenie, że otrzymał status świadka
koronnego. Był bardzo blisko tych, którzy decydowali o
śmierci ludzi z pierwszych stron gazet. Opowiadał nam
kilka dni, ze szczegółami, świadczącymi o tym, że
informacje, którymi dysponuje, mogą wiele wyjaśnić w
toczących się nadal śledztwach.
Zabójcy generała
Komendant główny policji generał Marek Papała został
zabity 28 czerwca 1998 r. Grupę jego zabójców stanowiło
trzech mężczyzn. Strzelał tylko jeden – Ryszard Bogucki.
Użył rewolweru Smith and Wesson 38; pociski zostały
podkalibrowane, czyli odpowiednio spreparowane, co miało
utrudnić identyfikację broni, z której zostały
wystrzelone. Przestępcy ujęli też nieco ładunku
prochowego z pocisków, dzięki czemu huk przy wystrzale
był słabszy, niż gdyby zastosowano amunicję o
prawidłowym napełnieniu. W momencie zabójstwa Ryszard
Bogucki ubrany był w szarą polarową bluzę z kapturem,
dżinsy i adidasy (jak twierdzi nasz informator, strój to
nietypowy dla Boguckiego). Na głowie miał czapkę –
czarną dżokejkę, której daszek uniemożliwiał
dostrzeżenie jego twarzy.
Zabójcę ubezpieczał Krzysztof Weremko – zapaśnik. Za
kierownicą samochodu zaparkowanego w odległości około
200 metrów od miejsca zamachu czekał Ryszard Niemczyk.
Zabójstwo Papały przygotowywano mniej więcej dwa
miesiące. Decyzja o jego wykonaniu zapadła podczas
narady „Zarządu” – grupy ośmiu najważniejszych
gangsterów w Polsce. Według naszych informacji powodem
lub jednym z powodów był fakt, iż gen. Papała dotarł do
informacji o gigantycznych nadużyciach związanych z
kontraktem na dostawę samochodów Volkswagen Bus
Transporter dla policji. Wartość każdego wozu została
zawyżona. Wystarczy policzyć, ile jeździ po Polsce tych
samochodów, by wyobrazić sobie, jak ogromne są to
pieniądze w skali kraju. Papała zamierzał ujawnić cały
mechanizm nadużyć bez oglądania się na znaczącą pozycję
ludzi w to zamieszanych i wykazać skalę powiązań świata
biznesu i zorganizowanej przestępczości. Nie uzyskaliśmy
jednak urzędowego potwierdzenia tego motywu zabójstwa.
Mamy potwierdzony przebieg zdarzeń i tego, kto popełnił
zbrodnię.
Zbrodnia została obmyślona w najdrobniejszych
szczegółach. Dla ekipy zabójców wynajęto na ten czas
apartament na Powiślu lub Starym Mieście. Prowadzono
bardzo dokładną obserwację Papały. Rozpracowywano
drobiazgowo plan jego dnia, robiono zdjęcia jemu i całej
jego rodzinie. Został sfotografowany nawet pies
generała. Ubrania, w które zamachowcy przebrali się
bezpośrednio po zabójstwie, zakupiono w Poznaniu. Te
zaś, które mieli na sobie podczas akcji, przezornie
spalono. Zrobiono tak, by uniknąć ewentualnego badania,
które wykazuje mikroskopijne ślady prochu na odzieży
używanej podczas oddawania strzału. Bogucki strzelał z
odległości 1,5 do 3 metrów, aby chronić się przed
ochlapaniem krwią.
Bezpośrednio po zajściu sprawdzono, czy akcja się
powiodła. Zrobiła to Patrycja R. Przez telefon
poinformowała o skutecznym wykonaniu zleconego
morderstwa i to ją najprawdopodobniej widziała żona
generała Papały, gdy w chwilę po morderstwie wyszła z
domu.
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Bogucki wyrzucił
broń do Wisły w okolicach mostu, niedaleko którego
znajdował się wynajęty apartament.
Pershing
Świadek twierdzi: zabójstwo Andrzeja Kolikowskiego ps.
Pershing zlecił Mirosław Danielak ps. Malizna. Było ono
wynikiem gangsterskich porachunków. Również i tym razem
strzelał Ryszard Bogucki. Natomiast ubezpieczał go
Ryszard Niemczyk, zaś w samochodzie marki Audi, później
porzuconym i spalonym, czekał kierowca, trzecia osoba, o
której obecności nikt do tej pory nie wspominał.
Zabójstwo to było naruszeniem niepisanego i ściśle dotąd
przestrzeganego porozumienia o tzw. świętej ziemi, na
której nie dokonuje się porachunków między
rywalizującymi grupami gangsterów. Mowa o dwóch
miejscach w Polsce – Zakopanem i Sopocie. Pershinga
trudno było dosięgnąć. Dlatego zginął w Zakopanem, gdzie
czuł się tak bezpiecznie, że nie miał nawet ochrony.
Poza zabójcami i ich celem na miejscu egzekucji był
również sam zleceniodawca Mirosław Danielak.
Zdaniem naszego rozmówcy policja jest w posiadaniu
billingu telefonu komórkowego Malizny. Wynika z niego,
że był on na stoku w chwili, gdy zginął Pershing. Z
bezpiecznej odległości obserwował egzekucję i przez
telefon zdawał komuś relację z jej przebiegu.
Sekuła
Nasz informator twierdzi, że Sekuła nie popełnił
samobójstwa, jak głosi oficjalna wersja śledztwa. To był
wypadek. Jego zdaniem wicepremier w ostatnim rządzie
PRL, potem poseł SdRP, szef Głównego Urzędu Ceł,
biznesmen Ireneusz Sekuła został śmiertelnie raniony
przez Artura D.
Był winien rodzinie D. około 2 milionów dolarów. Artur
D. wraz z ojcem złożyli mu wizytę w celu odebrania
długu.
Wywiązała się gwałtowna rozmowa, która po chwili
przybrała agresywny charakter. Wtedy gospodarz wyciągnął
spluwę – pistolet Astra. – Doszło do szamotaniny
pomiędzy nim a Arturem D. Pistolet dwukrotnie wypalił,
śmiertelnie raniąc Sekułę – zeznał nasz rozmówca.
Dębski
Świadek koronny przyznaje, że nie wie, kto zabił Jacka
Dębskiego, byłego ministra sportu w rządzie Jerzego
Buzka. Twierdzi natomiast, że relacjonowana w prasie
wersja zlecenia egzekucji przez Jeremiasza B., ps.
Baranina (polski gangster i współpracownik austriackiego
wywiadu wojskowego), jest nieprawdziwa. Powiedział nam,
że polscy gangsterzy skontaktowali się z Baraniną, aby
poinformować go o konieczności wyeliminowania Dębskiego.
Ich uprzejmość była spowodowana wyłącznie faktem, iż
Dębski był spokrewniony z Baraniną. Ten najwyraźniej nie
żywił specjalnie gorących uczuć do krewniaka, ponieważ
nie oponował. Wówczas nic już nie stało na przeszkodzie
w wykonaniu wyroku.
Dębski od dłuższego czasu narażał się grupie
przestępczej pożyczając pieniądze od ważnych jej
członków i zwlekając ze zwrotem długów. Naciskany przez
wierzycieli straszył swoimi rzekomo dobrymi kontaktami z
UOP. Ostatecznie na jego śmierci zaważyły 2 miliony
dolarów. Dębski wszedł mianowicie w brudne interesy z
pewnym biznesmenem. Panowie doprowadzili do upadku klubu
sportowego, z którego wypompowali spory szmal. To Dębski
– jak twierdzi nasz informator – kręcił tym interesem i
to on liczył wyprowadzoną kasę, wspomniany biznesmen był
tylko figurantem. Były minister okantował wspólnika na 2
bańki zielonych, i to właśnie oszukany wspólnik zlecił
jego zabicie.
Biznes i polityka
Osobnym i sensacyjnym wątkiem są informacje, których
udzielił nam nasz rozmówca o powiązaniach polskiej
przestępczości zorganizowanej ze światem biznesu i
polityki. Wymienił nazwiska dobrze znane opinii
publicznej.
Stwierdził, że u podstaw potęgi Unii Wolności w Krakowie
legły gangsterskie pieniądze pozyskiwane z przestępstw.
Wymienił nazwiska polityków tej partii, którym – jak
zaręczał – on sam oraz jego koledzy przekazywali
pieniądze. Podał daty i kwoty. Wskazał marki samochodów
i miejsca spotkań.
Osobiście – jak twierdzi – trzykrotnie wręczał pieniądze
ściągnięte specjalnie na ten cel od podległych mu grup
przestępczych na południu Polski. Utrzymuje, że jego
odbiorcą za każdym razem był ten sam polityk – wówczas
Unii Wolności, obecnie Platformy Obywatelskiej. Jedno z
takich spotkań odbyło się w lipcu 1992 r. na parkingu
przed motelem „Krak”, przy wylotówce z Krakowa. Gotówkę
wrzucono do bagażnika samochodu marki Passat, którym na
miejsce przekazania przyjechał wspomniany polityk.
Polityka nie identyfikujemy, gdyż opowieści tej nie
udało się nam potwierdzić w żadnym innym źródle, a nie
chcemy uprawiać lepperiady.
Gangster opisywał dokładnie swój udział w organizowaniu
przekrętu dotyczącego głośnej prywatyzacji jednego z
krakowskich przedsiębiorstw. W sprawie tej krakowska
prokuratura prowadzi śledztwo. Wymienił nazwy banków, z
których przestępcy brali lipne kredyty. Wskazał też
nazwiska polityków zasiadających we władzach tych
banków, którzy doskonale wiedzieli, z jakimi ludźmi
prowadzą interesy i że pobrane przez nich kredyty nigdy
nie zostaną spłacone. Danymi tymi gotowi jesteśmy
wspomóc organy ścigania, aby powiązania bandytów i
polityków wyświetlone zostały na procesach, a przez to
ujawnione opinii publicznej.
Służby specjalne
Świadek utrzymuje również, iż na początku lat 90.
przestępcy korzystali z informacji delegatury Urzędu
Ochrony Państwa w Krakowie, płacąc za konsultacje i
przekazywane informacje po 5 tysięcy dolarów.
Opowiedział nam o powiązaniach ze skorumpowanymi
funkcjonariuszami wydziału ds. przestępczości
zorganizowanej, regularnie opłacanymi przez przestępców.
Mówił o udziale wysokiego funkcjonariusza CBŚ w porwaniu
żony krakowskiego biznesmena zatrzymanego tymczasowo
przez policję. Torturowana i śmiertelnie wystraszona
kobieta skłoniła męża do zmiany zeznań, które mogły
zagrozić innemu krakowskiemu biznesmenowi.
Ster
W opowieści naszego informatora człowiekiem, który
kierował wszystkimi tymi operacjami, wydawał polecenia
bandytom, przekazywał pieniądze i tworzył lub łamał
kariery polityków i biznesmenów, jest pewien biznesmen z
Krakowa. Próżno jednak szukać go na liście najbogatszych
Polaków tygodnika „Wprost”.
Zawsze pozostawał w cieniu. Bardzo dbał o to, by nie
stać się przedmiotem zainteresowania mediów. Prasa
napisała o nim tylko raz – na początku lat 90.
Oczywiście znamy nazwiska wszystkich, o których piszemy.
Nasz informator twierdzi, że coś dziwnego dzieje się z
jego zeznaniami dotyczącymi powiązań między światem
polityki, biznesu i zorganizowanej przestępczości.
Skarżył się, że przesłuchujący go prokuratorzy nagle
głuchną, gdy zeznając porusza te właśnie wątki. Albo
więc organy ścigania nie traktują go poważnie, a to
oznacza, że jako świadek koronny zostanie ośmieszony na
sali sądowejprzez obronę oskarżonych, przeciwko którym
ma zeznawać, albo robią pod siebie ze strachu mając w
perspektywie weryfikowanie zeznań obciążających ludzi
bardzo wpływowych.
Nie mamy uprawnień ani instrumentów śledczych, dlatego
mogliśmy potwierdzić tylko niektóre z uzyskanych
informacji. Uważamy za nasz obowiązek podanie zarysu
pozostałych do publicznej wiadomości, oczekując, że
pomogą rozwikłać przynajmniej niektóre ze spraw
bulwersujących polską opinię publiczną. Publikacja ta
stanowi też sygnał dla kogo trzeba, że mrocznych
tajemnic spod podszewki Rzeczypospolitej na dłuższą metę
nie uda się ukryć.
Autor : Dorota Pardecka / Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Z grzywki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Arcybiskup i płomienie cd.
Osiem lat temu na koncercie rockowym w hali Stoczni
Gdańskiej upiekło się 7 osób, 248 odniosło obrażenia,
zaś straty materialne oszacowano na 4 mln zł.
Prokuratura Wojewódzka z Gdańska wysmarowała
170-stronicowy akt oskarżenia.
Po sześciu latach sprawa znalazła się w punkcie wyjścia.
Na początku października po raz trzeci sąd odczyta akt
oskarżenia, bo zmieni się sędzia prowadzący.
Dotychczasowy sędzia nie może sądzić, bo jako miłośnik
jazdy samochodem na podwójnym gazie sam ma kłopoty z
prawem. Oprócz uzasadnienia formalnego, opieszałość ma
sens ogólniejszy. Organizator koncertu (Agencja
Reklamowa FM Katolickiej Rozgłośni Archidiecezji
Gdańskiej Radio Plus) jest miły sercu metropolity
gdańskiego arcybiskupa Gocłowskiego. Gocłowski nie
wstydzi się swojej sympatii i manifestuje ją publicznie.
Zdaniem prokuratury, za tragedię odpowiadają cztery
osoby: dwóch pracowników stoczni oraz dwóch agencji. O
niewinności drugich wypowiedział się Kościół kat.
Oskarżonego Tomasza T. przyjęto w 1997 r. do zakonu
kawalerów maltańskich i przyznano mu tytuł "Kawalera
Honoru i Dewocji". Uroczystą mszę koncelebrował kardynał
Franciszek Macharski ("NIE" nr 48/1997).
* * *
Stocznia wypożyczyła halę organizatorom koncertu.
Organizatorzy wynajęli agencję ochroniarską, która
dostała klucze od drzwi budynku. Gdyby sześcioro drzwi o
ogólnej szerokości 20 m było otwartych,
ludzie bez kłopotu opuściliby obiekt w chwili zauważenia
płomieni. Tak stwierdził biegły pożarnictwa. Ale
widzowie mogli się wydostać tylko przez jedno wyjście,
zresztą w połowie zasłonięte kratą. Nie otwarto drzwi z
lenistwa i chęci zysku. Trudniej wejść na imprezę bez
biletu, gdy bramka jest jedna i wąska.
W trakcie śledztwa udowodniono, że przyczyną pożaru było
celowe podpalenie. "Zbrodnicze podpalenie" – podkreślił
biegły. Na powierzchni kilku metrów ktoś rozlał ciecz
łatwo palną i natychmiast po nasączeniu przytknął do
drewna płonącą zapałkę lub zapalniczkę. Wykluczono
przypadkowe podpalenie np. niedopałkiem papierosa.
Ochroniarzy zatrudnia się m.in. po to, aby sprawdzali,
czy na imprezę nie jest wnoszony alkohol, broń,
materiały łatwo palne. Powinni odesłać do domu pijanych
ludzi. Tym razem trzydziestu chłopa pokpiło obowiązki.
Na podstawie zeznań świadków policja ustaliła rysopis
podpalacza. Jak twierdzą, był
pijany. Na filmie nie widać, jednak żeby ochrona
próbowała kogoś zatrzymać. Nawiasem mówiąc, podpalacz to
interesujący wątek śledztwa. Szybko zaniechano
publikowania portretów pamięciowych sprawcy, zaprzestano
poszukiwań i wreszcie sprawę umorzono. Gdańszczanie
tłumaczą to niezwykłym podobieństwem gęby z portretu do
fizjonomii syna jednej z najbardziej wpływowych
osobistości Trójmiasta.
Kto wynajmował i powinien nadzorować poczynania
ochroniarzy? Organizator koncertu. Stoczniowa straż
pożarna została jedynie dzień wcześniej poinformowana o
imprezie i zgodnie z umową wysłała pod halę wóz
strażacki. Wbrew tej oczywistej logice aktem oskarżenia
objęto dwóch pracowników stoczni. Broń Boże nie Ryszarda
Golucha, ówczesnego prezesa i dyrektora stoczni w
jednym, choć prawo stanowi, że za stan ochrony pożarowej
odpowiada kierownik zakładu pracy. Nie ruszono też
osoby, która wydała zgodę na wynajem sali. Winnymi
uznano Ryszarda G., kierownika hali, oraz Jana S., szefa
stoczniowej straży pożarnej. Oskarża się ich, że nie
dopełnili obowiązków służbowych, narażając innych na
niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. Tuż po
tragedii Sejm wydał jednoznaczne uregulowania prawne
stanowiące, że za bezpieczeństwo imprez odpowiada
wyłącznie ich organizator. Oskarżonych pracowników
stoczni one jednak nie obejmą.
Prokurator oskarża Jana S. o to, że hala nie miała
"Instrukcji bezpieczeństwa pożarowego", choć obowiązek
jej sporządzenia nakłada ustawa z 1992 r. Fakt.
Stoczniowy kwit zawierający szczegóły dotyczące dróg
ewakuacyjnych hali, umieszczenia urządzeń oddymiających,
świateł awaryjnych itp. nie nazywa się "Instrukcją
bezpieczeństwa pożarowego", tylko "Planem ewakuacyjnym".
Błąd w nazwie wziął się stąd, że "Plan" powstał w 1983
r. i nie zmieniono nazwy.
"Plan ewakuacyjny" jest leciwy, ale wszystkie jego
zapisy były przestrzegane. Wprawdzie film dotyczący
pożaru i pokazywany w telewizyjnych "Wiadomościach"
prawdopodobnie zaginął, ale są zeznania świadków i
zdjęcia. Z jednych i drugich wiadomo, że plany ewakuacji
wisiały w holu głównym, były rozwieszone instrukcje
pożarowe i gaśnice, na parterze hali było pięć
hydrantów, a na piętrze kolejne dwa, kurtynę wykonano z
materiału trudnopalnego i samogasnącego, a przełączane z
akumulatorów światło awaryjne włączyło się po ok. 5–10
sekundach.
Jeden z biegłych Tadeusz Szmytke uznał jednak, że obiekt
hali nie odpowiadał wymaganiom p/poż. Smaczku temu
oświadczeniu dodaje fakt, że to właśnie ten ekspert
pożarnictwa swego czasu opracował "Plan ewakuacyjny"
hali i jako oficer Wojewódzkiej Komendy Straży
Pożarnej potwierdził przydatność hali do organizowania
imprez.
Optymiści twierdzą, że proces zakończy się po 50 latach,
pesymiści zaś uważają, że wyrok nie zostanie ogłoszony,
bo nie będzie komu go ogłaszać – pisaliśmy pięć lat
temu. Żal, że dwóch przypadkowych facetów spędzi tyle
czasu w gotowości do pójścia za kratki.
O tragicznej historii koncertu po amatorsku
zorganizowanego przez przydupasów abp. Gocłowskiego
pisaliśmy przez 4 lata.
"NIE" nr 49/1994. Donosiliśmy, że podczas mszy w
intencji ofiar pożaru winą za tragedię abepe obarczył
komunistyczną przeszłość i zalew amerkańskiej
kinematografii, uwolnił zaś od niej katolickie Radio
Plus i Agencję Reklamową FM – formalnego organizatora
koncertu.
Informowaliśmy, że Gocłowski skutecznie ukraca wszelkie
prasowe spekulacje na temat winy Radia Plus i że
prokuratorskie dochodzenie w tej sprawie jest
beznadziejne.
"NIE" nr 1/1995. Pisaliśmy o problemach finansowych,
które utrudniają leczenie ofiar i gównianej robocie
prokuratora, któremu kazano przesłuchać wszystkich
uczestników koncertu. Podrzuciliśmy nowy trop:
wykorzystywanie Hali Stoczni jako lakierni, gdzie
farbami nitro wykonywano święte obrazki na zamówienie
jednego z gdańskich duchownych.
"NIE" nr 12/1995. Donieśliśmy, że wprawdzie śledztwo się
ślimaczy – ekspertyzę o przyczynach pożaru odesłano do
uzupełnienia – za to chłopcy z Plusa działają prężnie.
Powołali Agencję FM sp. z o. o., która, w zastępstwie
zagrożonej procesami Agencji Reklamowej FM, miała
przejąć kasę pompowaną via festiwal w Sopocie w
przydupasów Gocłowskiego przez Walendziakową TVP.
"NIE" nr 50/1995. W pierwszą rocznicę tragedii
proponowaliśmy prokuraturze by przyjrzała się zakresowi
działalności gospodarczej Agencji FM, która zgodnie z
wpisem do rejestru nie miała prawa zajmować się
organizacją koncertów.
"NIE" nr 49/1996. Przedstawiliśmy relację ze
wzruszającego poświęcenia przez abp. Gocłowskiego
pomnika ofiar pożaru, na które ofiar nie zaproszono.
"NIE" nr 4/1997. Donosiliśmy o odczytaniu aktu
oskarżenia, który nie objął księdza Bryka, reprezentanta
kurii w Agencji, ani innego sukienkowego.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " 300 baniek mydlanych "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Upiory w białych fartuchach
Stawiam 1000 euro na niewinność lekarzy łódzkiego
pogotowia.
Miesiące minęły od ukazania się w "Gazecie Wyborczej"
reportaży o nieprawidłowościach w łódzkim Pogotowiu
Ratunkowym, tzw. handlu skórami. Jak dotychczas nikomu
nie udowodniono żadnej zbrodni, mowa jest raczej o
handlu informacjami, który moim zdaniem, jest naganny
moralnie, ale to nie przeszkadza, aby w prasie ukazywały
się tytuły typu "Czy zabijali" – przypuszczenia, że
prawdopodobnie to zrobili.
Nic więc dziwnego, że w sondażach opinii publicznej 30
proc. respondentów uważa, że lekarze zabijali pacjentów,
których mieli ratować. I to jest przerażające.
*
Jestem od 51 lat lekarzem, studiowałem we Wrocławiu
(1945–1950), doktorat zrobiłem w Moskwie, doskonaliłem
swe umiejętności w Kanadzie, w Stanach Zjednoczonych i
we Francji. W tych krajach spędziłem wiele lat lecząc i
wykonując prace badawcze. Postanowiłem więc zabrać głos,
ponieważ dzieje się wielka krzywda i niesprawiedliwość
wobec całej polskiej medycyny. Są jeszcze i osobiste
przyczyny mojego niepokoju.
Mija 50 lat od sprawy "mordów w białych fartuchach",
którą z inicjatywy Stalina przygotowały organy
bezpieczeństwa ówczesnego Kraju Rad. 13 stycznia 1953 r.
ukazał się komunikat agencji TASS, że aresztowano grupę
lekarzy dywersantów, którzy postawili sobie za cel –
drogą nieprawidłowych terapii – skrócenie życia
przywódców Związku Radzieckiego. Wśród wymienionych
nazwisk wybitnych przedstawicieli radzieckiej medycyny
było nazwisko prof. Aleksandra Michajłowicza Grinsztejna
– neurologa, członka Akademii Nauk Związku Radzieckiego.
Od połowy 1952 r. aresztowano ponad 300 przedstawicieli
medycyny radzieckiej. Wszyscy po śmierci Stalina zostali
uwolnieni, chociaż kilku z nich nie wytrwało trudów
śledztwa i zmarło w więzieniu.
Prof. Grinsztejn był moim nauczycielem, uczonym ogromnej
kultury, erudytą, poliglotą (znał 10 języków obcych),
człowiekiem, który nie skrzywdziłby żadnego żywego
stworzenia. Został posądzony o najcięższą zbrodnię
zabijania swoich pacjentów. Aresztowany 1 grudnia 1952
r., został zwolniony po śmierci Stalina 28 marca 1953 r.
Ostatni egzamin kandydacki z neurologii przed komisją,
której przewodniczył prof. Grinsztejn, zdałem na
"otliczno" 30 listopada 1952 r. Następnego dnia nie było
już w klinice profesora, a 13 stycznia 1953 r.
dowiedziałem się, że egzaminował mnie zbrodniczy lekarz.
Piszę o tym, żeby uzasadnić swoją wrażliwość na
posądzanie lekarzy o zbrodnie przeniesioną jakoś do
nieporównywalnych dzisiejszych stosunków w Polsce.
Osobistym lekarzem Stalina był inter-nista prof. W.
Winogradow, świetny klinicysta. Stalin cierpiał na
nadciśnienie i arteriosklerozę naczyń mózgowych. W 1947
r. miał niewielki wylew z niedowładem prawostronnym
połowiczym, jednak bez zaburzeń mowy. Na początku 1952
r., podczas ostatniej wizyty lekarskiej, prof.
Winogradow stwierdził u Stalina gwałtowne pogorszenie i
zalecił m.in. konieczność specjalnej opieki i całkowite
przerwanie wszelkiej działalności. Podobno gdy Beria
poinformował o tym Stalina, generalissimus wpadł w szał.
"W kajdany go zakuć, w kajdany!" – miał wrzeszczeć.
*
Sprawa kremlowskich lekarzy była największym, ale nie
jedynym w Związku Radzieckim aktem terroru wobec
medycyny i służby zdrowia. W 1927 r. wybitny neurolog i
psychiatra W. Bechtieriew po zbadaniu Stalina postawił
rozpoznanie "zespól paranoidalny". Dwa tygodnie później
już nie żył. Do dzisiejszego dnia nie są wyjaśnione
okoliczności i przyczyna jego śmierci.
W latach 30. (1938) zostali rozstrzelani prof. L. Lewin
i prof. J. Kazkow, oskarżeni o uśmiercenie Maksyma
Gorkiego, jego syna, W. Mienżyńskiego i innych. Prof. D.
Pletniew, skazany za udział w uśmierceniu Gorkiego na 25
lat, zmarł w więzieniu w przeddzień spawy kremlowskich
lekarzy. Maksym Gorki i jego syn chorowali na ciężką
postać gruźlicy płuc; w tym czasie medycyna była
bezradna wobec tego schorzenia. Mienżyński zmarł zaś na
skutek postępującej niewydolności serca spowodowanej
miażdżycą naczyń wieńcowych.
W 1951 r. w procesie Slansky’ego w Czechosłowacji
oskarżono lekarzy o uśmiercanie wybitnych działaczy
politycznych tego kraju. Później lekarze zostali
zrehabilitowani, wydaje mi się, że pośmiertnie. W żadnym
z tych procesów nie udowodniono winy oskarżonym, ale
stworzono atmosferę strachu i nieufności wobec jednego z
najstarszych i najbardziej zacnych zawodów świata.
W krajach ówczesnego Związku Radzieckiego pojawiła się
fala oburzenia, nieufności i nienawiści wobec lekarzy,
która wcale nie skończyła się po ich rehabilitacji.
*
Podobne mechanizmy reakcji społecznych na publiczne
oskarżenie lekarzy o zbrodnie działają zawsze i wszędzie
szkodząc – gdy są to zbrodnie niepopełnione. Obecnie
wokół lekarzy Pogotowia Ratunkowego istnieje podobna
atmosfera jak ta, gdy fabrykowano z przyczyn
politycznych oskarżenia przeciw lekarzom. Prasa i środki
elektronicznego przekazu zastąpiły niezawisły sąd i już
wydały wyrok skazujący.
Na pewno żaden lekarz umyślnie nie zamordował chorego
powierzonego jego opiece. Jestem za to przekonany, że
wielu chorych umarło, ponieważ nie doczekali się pomocy
lekarskiej, ponieważ najbliżsi nie
wezwali Pogotowia Ratunkowego, które "morduje". Takie są
uboczne skutki zgiełku medialnego w tej sprawie.
Nie rozumiem, dlaczego obecnie rozpętano nagonkę na
służbę zdrowia i lekarzy, ponieważ o nieprawidłowościach
na styku medycyny i biznesu pogrzebowego kilkakrotnie
pisało "NIE" poczynając od 1992 r. Te nieprawidłowości
nasiliły się w okresie komercjalizacji ochrony zdrowia
nadmiernej, moim zdaniem, w tak biednym kraju jak
Polska, której po prostu nie stać narzucenie ochrony
zdrowia na wolny kapitalistyczny rynek.
Medialny rozgłos w sprawie łódzkiego Pogotowia
Ratunkowego jest czymś, o czym mówi stara opowiastka
egipska: w starożytnym Egipcie zachorował Faraon,
wszystkie starania medyków (w Egipcie – profesja
zastrzeżona i uprawiana przez kapłanów) nie dały
rezultatu i Faraon po-woli umierał. Wtedy zdecydowano
się na rzecz ostateczną. Z Aleksandrii, która od czasu
jej założenia w III wieku p.n.e. przez Aleksandra
Macedońskiego stała się wielkim ośrodkiem nauki i
kultury, także medycyny o kosmopolitycznym charakterze,
wezwano medyka. Medycynę w Aleksandrii uprawiali nie
tylko Egipcjanie, ale również Persowie, Arabowie i
Żydzi. Działał tam wybitny medyk żydowski Serapion z
Aleksandrii. Jego wezwano do Teb – do łóżka umierającego
Faraona. Po dwutygodniowym pobycie w Tebach Serapion
powrócił do Aleksandrii, a Faraon wyzdrowiał.
Przyjaciele Serapiona chcieli się dowiedzieć, jaką formę
leczenia zastosował ten wybitny medyk. Długo nie chciał
zdradzić tajemnicy, w końcu powiedział: "Zastosowałem
lewatywę. Jak to? – zapytali przyjaciele. – Faraonowi? –
Nie, odpowiedział Serapion – sobie". Od tego czasu, gdy
chorują Faraonowie, to lewatywy są aplikowane lekarzom i
Żydom. Ciekaw jestem, jacy "faraonowie" chorują teraz w
moim kraju?
*
Bronię lekarzy Pogotowia Ratunkowego szanując ich ciężką
pracę, a z drugiej strony jestem zdecydowanym
przeciwnikiem moralnie negatywnych biznesowych układów.
Uważam, że Pogotowie Ratunkowe powinno dysponować
adresami wszystkich działających na danym terenie
zakładów pogrzebowych i udostępniać je w przypadkach
zgonu chorego często zszokowanej, zagubionej rodzinie.
Jako dowód mojego przekonania o niewinności lekarzy
przedstawiam następujące propozycje:
– Jeśli niezawisły sąd któremuś z lekarzy pogotowia
udowodni zbrodnię zabójstwa w celu uzyskania zysków
materialnych, wpłacam na konto "Gazety Wyborczej" 1000
euro z przeznaczeniem połowę
na biedne, głodujące dzieci, połowę na pomoc dla
lekarzy, którzy z powodu choroby psychicznej utracili
prawo praktyki.
– Jeśli natomiast sąd uniewinni lekarzy, uważam, że
"Gazeta" powinna wpłacić 5000 euro na te same cele.
Dlaczego taka dysproporcja? Dlatego, że nie jestem
bogaty i na więcej mnie nie stać. Poza tym nie ja
wywołałem niespotykaną w normalnych czasach nagonkę i
sianie nieufności wobec opieki zdrowotnej, która nie
może normalnie funkcjonować, jeśli społeczeństwo nie
będzie miało zaufania do jej przedstawicieli.
Chodzi mi także o to, żeby dziennikarze odpowiadali za
to, co piszą.
Dr hab. Tadeusz Bacia
emerytowany profesor medycyny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Olejnik w ramionach ośmiornicy cd.
Porwana żona informatora "NIE" już wolna!
W ostatnich dwóch numerach "NIE" pisaliśmy o sprawie
nazwanej przez media "łódzką ośmiornicą". Przed trzema
tygodniami ("NIE" nr 17/2002) przedstawiliśmy osobę
świadka koronnego Marka B. i powątpiewaliśmy w jego
wiarygodność. Wydrukowaliśmy też fragmenty
zarejestrowanych na taśmie rozmów jednego z oskarżonych
– Grzegorza Klejmana – z prokuratorem i dwoma
policjantami prowadzącymi sprawę "ośmiornicy". Nagrania
te bez wątpienia kompromitują łódzkie organy ścigania.
Dają też podstawy do przypuszczeń, że śledztwo było
przez te organy manipulowane.
Gdy artykuł znajdował się już w drukarni, o jego treści
poinformowałem wysokich rangą oficerów łódzkiej Komendy
Wojewódzkiej i Komendy Głównej Policji. Kilka godzin po
ostatniej rozmowie żona Klejmana, 50-letnia Bożena,
została porwana. Chcę głęboko ufać, że czas porwania i
moja publikacja to jedynie zbieg okoliczności. Za
poszukiwania teoretycznie odpowiedzialne były te same
osoby, które za kilka dni miały być w "NIE" publicznie
ośmieszone. Być może dlatego poszukiwania ruszyły
niechętnie. Tempa nabrały po interwencji dwóch posłów
Samoobrony i zainteresowaniu się sprawą ministra spraw
wewnętrznych i administracji Krzysztofa Janika. Policja
badała równolegle dwa wątki: autentycznego porwania i
"samoporwania Klejmanów". Sam Klejman przyznaje, że w
ostatnich dniach poszukiwań działania policji były wręcz
modelowe.
Po ukazaniu się naszej publikacji twórca mitu
"ośmiornicy" prok. Kazimierz Olejnik zorganizował w
Łodzi konferencję prasową, podczas której poinformował o
postawieniu nowych zarzutów dwóm kiblującym już trzeci
rok oskarżonym ("NIE" nr 18/2002). Nie uważam za pewne
utrzymanie się w sądzie tych nowych zarzutów. A są one
poważne: zlecenie zabójstwa dwóch gangsterów – łódzkiego
Grubego Irka i gdańskiego Nikosia. Znowu przychodzi mi
ufać, że wyłącznie zbiegiem okoliczności jest
zwieńczenie trzech lat pracy prok. Olejnika i daty
ukazania się mojej publikacji.
Gdy pan prokurator opowiadał o wielkości "ośmiornicy",
stanowczo zaprzeczając, że jest ona krewetką, Grzegorz
Klejman pertraktował z porywaczami.
Bożena Klejman odzyskała wolność 30 kwietnia, o
go-dzinie 7.00 w pobliżu podłódzkiego Uniejowa.
Wcześniej, ok. 2.30 na drodze między Rosoczycą a Wartą,
Klejman – jak twierdzi – podrzucił porywaczom okup – 200
tys. dolarów.
Był zdeterminowany uwolnić żonę i pewnie kierując się
jej bezpieczeństwem "urwał się" policji. Stracił tym
samym możliwość udowodnienia, że faktycznie była
porwana. Zeznania uwolnionej kobiety nie przekonują
policji na tyle, aby zrezygnowała z podejrzeń o
"samoporwaniu".
Bożena Klejman jest obecnie pilnie strzeżona w jednym z
łódzkich szpitali przez policję i ochroniarzy wynajętych
przez męża. Złożyła pierwsze zeznania. Wynika z nich, że
przez 12 dni była przykuta łańcuchem i kajdankami w
jakiejś oborze położonej zapewne pod Łodzią. Jest
załamana psychicznie, skrajnie wyczerpana i pobita.
Istnieją jednak ślady, które mogą pomóc policji w
odnalezieniu porywaczy.
Odezwali się do nas Polacy, których świadek koronny
Marek B. okradł – jak twierdzą – przebywając w USA.
Co prawda, gdy zostawał świadkiem koronnym, sąd darował
mu winy, ale trzepnięci na niekiepską kasę polonusi
zamierzają wobec tego dopominać się swego szmalu od
skarbu państwa.
Gdyby pan prok. Olejnik zechciał do "ośmiornicy"
dorzucić jeszcze jedno nazwisko, to służę pomocą. Otóż
pod koniec ubiegłego roku wrócił do Polski wspólnik
Marka B., niejaki Andrzej S. Wrócił, gdy jego nazwisko
pojawiło się w prasie amerykańskiej ("Boston Herald" i
"Boston Globe"). Nie pisano tam o nim jako o biznesmenie
i filantropie, lecz jako o pedofilu. Andrzej S. jest
duchownym, dokładniej zaś franciszka-
ninem, który wypłynął przy okazji tak głośnej ostatnio
afery pedofilskiej wśród bostońskiego kleru.
Poszukiwania radzę rozpocząć od klasztoru w
Niepokalanowie, gdyby zaś nie przyniosły rezultatów,
polecam kontakt z rodzicami księdza w Radomiu.
Znając determinację prok. Olejnika wierzę, że skorzysta
z tych rad i już niebawem usłyszymy o watykańskim
ramieniu "ośmiornicy".
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Świętych faktur obcowanie
"Puste faktury" służą do wyłudzania podatku VAT. Można
je kupić na czarnym rynku oraz od Archidiecezji
Gdańskiej.
Ks. arcybiskup Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański,
ma bardzo poważny problem. Ten problem to nie jest teraz
ks. prałat Henryk Jankowski kopacz bursztynu ("NIE" nr
16/2002). Ten problem to także niespekulacyjny handel
ziemią otrzymaną od skarbu państwa ("NIE" nr 48/2002).
Ten problem nazywa się ks. kanonik Zbigniew Bryk. I
wygląda na to, że wszystkie poprzednie problemy
arcybiskupa Tadeusza – nawet razem wzięte – to małe
miki, w porównaniu z tym jednym. Nasi informatorzy
twierdzą, że tak wielkiej sprawy na Wybrzeżu nie było od
co najmniej 10 lat. Szczegóły, które do tej pory udało
nam się poznać, już wydają się dramatycznie ekscytujące.
A nasza wiedza, którą ujawniamy niżej, to ledwie lizanie
cukierka przez papierek.
Faktura papier wartościowy
II Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury
Apelacyjnej w Gdańsku prowadzi wielowątkowe dochodzenie
w sprawie należącego do kurii Wydawnictwa Stella Maris.
Według naszych ustaleń pierwsze informacje, że w
drukarni tego wydawnictwa coś nie gra, i to na dużą
skalę, zebrali inspektorzy skarbówki. To oni powiadomili
prokuraturę. Zaś Urzędowi Kontroli Skarbowej "cynk"
musiał dać ktoś wyjątkowo nieprzychylny abepe
Gocłowskiemu i jego dworowi, aczkolwiek dobrze
zorientowany w sprawach kuriewnego wydawnictwa.
Rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej potwierdza, że
jest prowadzone śledztwo dotyczące wielu przestępstw
gospodarczych dokonanych przez "szereg podmiotów", wśród
których jest Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej Stella
Maris.
Postanowiliśmy więc zdobyć wiadomości na własną rękę.
Gwiazda Morza
Wydawnictwo Stella Maris zostało powołane dekretem
biskupa Gocłowskiego w 1989 r. do prowadzenia
działalności gospodarczej w archidiecezji. Nie ma
odrębnej formy prawnej – jest integralną częścią
kurii. Stella Maris to nie tylko wydawnictwo w
dosłownym sensie zajmujące się rzucaniem na rynek
coraz to nowych śpiewników religijnych albo
zbiorów kazań diecezjalnych homiletyków, ale
przede wszystkim drukarnia świadcząca komercyjne
usługi klientom z zewnątrz. W tej chwili jedna z
najbardziej nowoczesnych w województwie pomorskim.
Korzystając – jak cały Kościół – ze zwolnień z
podatku dochodowego,
z racji przywileju podatkowego stanowi nieuczciwą
konkurencję dla innych tego rodzaju firm.
Udało nam się ustalić m.in., że mniej więcej w połowie
zeszłego roku arcybiskup Tadeusz Gocłowski w poufny
sposób został powiadomiony o dochodzeniu prowadzonym
przeciwko wydawnictwu, które nadzoruje. To skandal!
Ułatwianie matactwa. Wtedy też i z tego właśnie powodu
arcybiskup zdecydował się na odsunięcie od zarządzania
Wydawnictwem Stella Maris ks. kanonika Zbigniewa Bryka,
oficjalnie – pełnomocnika kurii ds. wydawnictwa,
nieoficjalnie – jego faktycznego zarządcę zwanego
powszechnie dyrektorem.
Czego dowiedział się arcybiskup? Ano przede wszystkim
tego, że jego funkcjonariusz ks. Bryk podejrzany jest o
udział w przestępstwie polegającym na handlu "pustymi
fakturami", czyli wystawianiu faktur nie mających
odzwierciedlenia w rzeczywistym obrocie gospodarczym.
Od kiedy w Polsce wprowadzono obowiązek płacenia podatku
VAT, takie faktury stały się swoistym papierem
wartościowym. Mechanizm jest taki. Firma A wystawia
fakturę firmie B za czynności, np. usługi, które w
rzeczywistości nie istniały. Może to być np. zapłata za
udział w negocjacjach, doradzanie, pośrednictwo w
załatwieniu kontraktu. Czy firma B płaci i ile płaci
firmie A – to już jest zupełnie odrębne zagadnienie.
Najczęściej płaci nieznaczną część kwoty, która jest
wpisana na fakturze. Czyli po prostu kupuje fakturę. Po
co?
Faktury kupują przeważnie duże firmy, które chcą sobie
zwiększyć koszty, zapłacić mniejszy podatek VAT lub też
dostać jego zwrot. Uzyskane w ten sposób pieniądze
lądują w prywatnych kieszeniach lub też tworzą
"nieoficjalną kasę" – na łapówki lub specjalne fundusze,
np. wyborcze.
Sprzedają "puste faktury" także mniejsze firmy, które z
tych większych chcą wyssać trochę forsy.
Oczywiście firma wystawiająca fakturę musi zaksięgować
ją oraz wynikający z niej przychód i zapłacić od tego
podatek. No, ale Kościół podatku dochodowego nie płaci.
Przywilej ten jest źródłem ogromnej liczby kościelnych
szwindli, np. importu, po części fikcyjnego, samochodów
albo bezkarnego jak dotąd przejęcia forsy przez Radio
Maryja zbieranej na Stocznię Gdańską.
Przestępstwo, amatorszczyzna, bufonada
W ten właśnie sposób swoje usługi sprzedawało
Wydawnictwo Stella Maris będące częścią Archidiecezji
Gdańskiej. Tworzyło koszty dla innych firm, co pozwalało
im wyłudzić od skarbu państwa podatek VAT. W sprawę
zamieszanych jest co najmniej kilkanaście dużych firm z
całego kraju. A poszczególne transakcje sięgały nawet do
kilku milionów wartości. To jest przestępstwo.
Pełnomocnik Gocłowskiego
Ks. kanonik Zbigniew Bryk – proboszcz parafii św.
Bernarda w Sopocie. Jego kościół jest przepięknie
położony. Zbudowano go kilkanaście lat temu na
skraju Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.
Prowadzi do niego aleja wysadzana dębami, przez
szklaną ścianę za ołtarzem, na wprost wejścia,
widać las.
Ks. Bryk na kimś niezorientowanym może robić
wrażenie nierozgarniętego, wiejskiego proboszcza.
Dziwnym trafem jednak jego nazwisko pojawia się
zawsze tam, gdzie gdański Kościół angażuje się w
przedsięwzięcia wymagające dużego rozmachu.
W latach 1984–1993 ks. Zbigniew Bryk był kapelanem
abepe Gocłowskiego, czyli jego zausznikiem.
Wcześniej przez kilka lat dyrektorem wydziału
katechetycznego
kurii biskupiej. Z tej dziedziny zrobił
magisterium.
W archidiecezji ks. Bryk uchodzi za „mocnego
człowieka” arcybiskupa. Jest prezesem zarządu
charytatywnej Fundacji im. Brata Alberta,
dyrektorem gdańskiego, katolickiego Radia Plus.
Gdy przed kilkoma laty papież J.P. II nawiedzał
Sopot, Bryk był przewodniczącym diecezjalnej
komisji, która nadzorowała przygotowania do tej
wizyty.
W całej tej sprawie ks. Bryk wykazał się jednak dużą
nieudolnością jako oszust. Kiedy na jakąś firmę
wystawiona jest lipna faktura i ktoś tę fakturę
zakwestionuje – obie strony mogą zgodnie oświadczyć, że
usługa wymieniona na fakturze została wykonana. To
bardzo utrudnia dowiedzenie nieautentyczności
podejrzanego kwitu. Jeśli jednak lipna faktura
wystawiona jest na firmę, której nie ma, lub przez
firmę, której nie ma – wiadomo od razu, że zostało
popełnione przestępstwo. Ks. Bryk w pewnym momencie
wypłacił ze Stelli Maris 20 mln zł za dostawy papieru.
Faktury wystawiły firmy, które nie istnieją! Działania
ks. Bryka ludzie biegli w tych sprawach określają
delikatnie jako harcerstwo. Nawet ktoś początkujący w
przestępczości gospodarczej nie zrobiłby ponoć czegoś
tak głupiego. Jedyne sensowne wytłumaczenie jest takie,
że Bryk zakładał, iż w Stelli Maris nigdy nie zostanie
przeprowadzona żadna kontrola księgowa, skarbowa ani
jakakolwiek inna, bo Kościół jest nietykalny. Pomylił
się w tym przypadku.
Nie podejrzewam księdza, aby tę kasę wziął dla siebie.
Taką olbrzymią kwotę nawet osobie duchownej trudno
przepić, przejeść, przepuścić na cokolwiek. Po coś
jednak szmal Brykowi był potrzebny. Być może do jakichś
dalszych rozliczeń w sprawie lipnych faktur. A być może
Kościół gdań-ski spożytkował dziesiątki milionów w inny
sposób.
Z prośbą o cierpliwość
Plotki o problemach finansowych kościelnej drukarni i o
tym, że luksusowe samochody stojące przed plebanią ks.
Bryka koło kościoła św. Bernarda zajął komornik –
obiegały Gdańsk regularnie raz do roku. Pod koniec
listopada 2002 r. słowo stało się ciałem. Gdański sąd
wydał bowiem zgodę na egzekucję komorniczą z kont
archidiecezji oraz z nieruchomości. Chodzi o należności
w wysokości tylko ok. 700 tys. zł, jakie Stella Maris
jest winna dwóm firmom. Sąd wydał też postanowienie o
nadaniu klauzuli wykonalności bankowemu tytułowi
egzekucyjnemu wystawionemu przez jeden z oddziałów
Kredyt Bank SA w Gdańsku, u którego archidiecezjalne
wydawnictwo ma 14 mln zł długu w postaci niespłaconego
kredytu. O tym wszystkim poinformował na pierwszej
stronie "Dziennik Bałtycki". Informacje te podał też
PAP.
Wkrótce po publikacjach oświadczenie podpisane przez
wikariusza generalnego wydała kuria. Ks. dr Wiesław
Lauer napisał m.in.: Od sierpnia br. podejmowane są
działania, które za sprawą nowo powołanych do ich
realizacji osób mają usprawnić te prace Kościoła w
sferze gospodarczej. Napisał także: Nie jest intencją
Stella Maris unikanie odpowiedzialności za zobowiązania
wobec jakichkolwiek wierzycieli. Nie ma żadnych
przesłanek, aby wierzyciele nie byli zaspokojeni. Nie ma
powodów do obaw o przyszłość, wypada jedynie prosić o
cierpliwość.
Kuria podała do publicznej wiadomości, że prowadzi
rozmowy z bankiem na temat restrukturyzacji długu. W
lokalnej prasie – "Dzienniku Bałtyckim" i "Gazecie
Trójmiasto", lokalnym dodatku do "Wyborczej" – pojawiły
się natomiast wyraźnie płynące ze strony kościelnej
przecieki, że niefrasobliwość w wydawaniu pieniędzy,
bałagan w księgowości pojawiły się w Stelli Maris za
czasów, gdy jej dyrektorem był Tomasz Weinberger, syn
znanego gdańskiego adwokata, związany ze środowiskiem
"młodopolaków" Walendziaka i Halla. No, ale kuria
zwolniła Weinbergera z posady dyrektora wydawnictwa i
wdrożyła program naprawczy. Od pół roku kieruje nim nowy
dyrektor, a i ksiądz Zbigniew Bryk został odsunięty od
wtrącania się w sprawy drukarni. Więc wszystko powinno
powoli iść ku dobremu.
Znane są więc nazwiska kozłów ofiarnych. Kto ich krył i
za czyją wiedzą lub na czyje polecenie działali, nie
dowiemy się pewno nigdy, prawda księże arcybiskupie?
* * *
Dotychczas nikomu nie postawiono żadnych zarzutów. Choć
każda inna osoba w takiej sytuacji z pewnością trafiłaby
do aresztu. Według informacji "NIE" czas, jaki upłynął
od momentu, gdy pozostawieni na wolności podejrzani
dowiedzieli się, że prowadzone jest docho-dzenie, był
wystarczająco długi, aby zacząć porządkować papiery. Z
tego co wiemy, częściowo już to zrobili. To zły znak dla
prowadzonego śledztwa.
Według naszych źródeł pewnych spraw wyczyścić się już
jednak nie da. Wiemy też, że czynione są starania – choć
przyznajemy, niezbyt nachalne – aby sprawie ukręcić łeb.
Wiemy też, że jeden z wątków, który obejmuje śledztwo,
dotyczy związanego z firmą konsultingową znanego w
Trójmieście prawnika Janusza B. Do tego wątku będziemy
chcieli powrócić.
Na jednym z głównych gdańskich zabytków – Katowni – wisi
olbrzymi baner reklamowy Stelli Maris. Napis głosi
"Drukujemy jak w niebie". "Drukować" to w slangu
przestępczym znaczy tyle, co "fałszować" właśnie.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rząd sklepikarzy
W Polsce rządzą supermarkety. Nie figuranci jak
Kwaśniewski, Lepper, Rokita czy nawet Kulczyk. Władza
supermarketów staje się nieograniczona i niepodzielna.
To przed nimi ugięła się najpotężniejsza grupa
trzymająca władzę – Kościół kat. Jeszcze niedawno
próbował on mierzyć się z centrami handlowymi.
Napuszczał na nie kuriewnych polityków, którzy
postulowali zakaz handlu w niedzielę i dni święte.
Zachęcał dziennikarzy, aby obrzydzali je społeczeństwu.
Buntował, organizował powstania drobnych kupców i
producentów. I... musiał się ugiąć. Skoro góra nie
przyszła do Mahometa, to Mahomet poszedł do góry. W
zeszłym tygodniu polski Kościół kat. ogłosił, że otworzy
w centrach handlowych kaplice. Tak jak kiedyś; za czasów
pierwszej chrystianizacji stawiano kościoły w świętych
gajach, przy cudownych strumieniach, gdzie od dawna
zwykł się gromadzić lud. Kaplice w każdym zamku i pałacu
letnim.
Za pierwszej komuny partia ustanawiała ceny podstawowych
artykułów żywnościowych, co w czasach imperium
rzymskiego czynił pan cesarz. Dzisiaj cenę chleba,
parówek z wody, masła z roślin, a zwłaszcza cukru
dyktują supermarkety. One decydują, czy lud okrasi chleb
powszedni mielonką z tłuszczu świńskiego, czy udkami ze
zmodyfikowanego kurczaka o przesuniętym terminie
ważności. Kiedyś pan imperator w Rzymie, a dzisiaj w
Pile pan senator Stokłosa urządzali ludowi igrzyska.
Dziś lud wali do centrów handlowych, aby na żywo
obejrzeć Natalię Kukulską albo inną Steczkowską. Do tego
człowieka-gumę, sześciopalczatkę, kobietę z brodą,
Cygana z niedźwiedziem na pasku i polityka kwestującego
na sierotki Marysie. Z okazji święta takiego czy owego,
zwykle rocznicy panowania supermarketu na danym terenie,
ogłaszane są promocje. Nierzadko dochodzi podczas nich
do iście gladiatorskich walk. Lud tak kocha centra
handlowe, że gotów jest umrzeć za sam żeton do wózka.
Ale supermarkety to nie tylko władza nad pospólstwem.
„Życie Warszawy” opisało tajne promocje przeznaczone dla
VIP-ów, czyli aktoreczek i aktoreczków telewizyjnych
seriali oraz posłanek z reality show na Wiejskiej.
Kiedyś książę pan skarbiec przed dworem, fraucymerem
swym otwierał, zapraszał, pokazywał, brać pozwalał.
Niedawno jeszcze ohydna władza komunistyczna zwabiała
elitę intelektualną i artystyczną do sklepów „za żółtymi
firankami”. A komendanci Milicji Obywatelskiej spraszali
zasłużonych kapusiów na pyszną golonkę do swojej
kantyny. Dziś rolę dworu przejęły centra handlowe.
Majordomusów – kierownicy działu pablikrelejszyn.
W Polsce rządzą supermarkety. Władza ich staje się coraz
bardziej nieograniczona i niepodzielna. Rozbita na
dzielnicowe księstwa supermarketów Polska jednoczy się.
Zniknęła niedawno popularna sieć Hit przejęta przez
Tesco. W zeszłym tygodniu prasa poinformowała, że
amerykańskie konsorcjum Apollo-Rida kupiło 28 centrów
handlowych firmowanych przez niemieckie Metro. Za 700
mln euro. Czy już niedługo cała Polska stanie się jedną
siecią jednej firmy supermarketowej?
Wielu krajowych publicystów o poważnie brzmiących
nazwiskach postuluje radykalną wymianę elit
politycznych. Niech wszyscy obecni odejdą, a ich miejsce
niech zajmą ludzie niezwiązani do tej pory z polityką.
Nowi. Wyłonieni w inny niż partyjny sposób. Tak pewnie
będzie.
Za pięć lat będziemy mieli alternatywę: albo partia
Auchan, albo Tesco. A w sondażach prezydenckich
przodować będzie bezchlorowy wybielacz.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miller pójdzie do nieba
Jak pokazują wyniki najnowszego sondażu OBOP, 75 proc.
Polaków ufa Kościołowi kat. Nie ufa mu
22 proc.badanych.
41 proc. respondentów sądzi, że udział Kościoła w życiu
politycznym jest taki, jaki powinien być.
Zdaniem 48 proc. jest zbyt duży. Tylko 7 proc. uważa ten
udział za zbyt mały.
Aż 56 proc. badanych jest zdania, że władze państwowe
powinny kierować się zasadami społecznej nauki Kościoła.
To rekord ostatnich kilkunastu lat! 36 proc. wyraża
pogląd przeciwny.
Co się zmieniło w sferze świadomości społecznej?
Bez przerwy oglądamy najwyższych dygnitarzy RP
padających na kolana – w najlepszym razie stojących na
baczność – przed dostojnikami kościelnymi z papieżem na
czele. Wszyscy, od Kwaśniewskiego i Millera poczynając,
walczą o wartości chrześcijańskie zapewniając, że kryje
się w nich cudowna recepta na rozwiązanie wszystkich
problemów tego i tamtego świata.
W życiu publicznym, w obiegu myśli nie ma żadnej
wyrazistej alternatywy. Nikt nie ośmieli się głośno
powiedzieć, że tak zwana nauka społeczna Kościoła
sprowadza się do kilku pobożnych życzeń, równie
naiwnych, co banalnych – że praca powinna mieć prymat
przed kapitałem, kapitalista powinien być dobry i
sprawiedliwy, bogaci dzielić się z biednymi itp.
Po epoce Millera zostaną – być może – nie najgorsze
wskaźniki makroekonomiczne. I olbrzymia luka w sferze
idei, wartości, programów politycznych. Puste pole, na
którym czarni uprawiają, co chcą.
Autor : D.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zabójcza broń WP
Drugą część opowieści o zadziwiających zdarzeniach w 4
Wojskowym Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu zaczniemy od
wyrazów uznania dla żołnierskiej odwagi pana rzecznika
prasowego MON płk. Mleczaka. Po tym, jak wykazaliśmy, iż
przygotowane przez niego "sprostowanie" zawiera fakty
nieprawdziwe i obraźliwe dla jednego z naszych
rozmówców, wyjaśnienia rzecznika zniknęły ze stron
internetowych ministerstwa. Co więcej, w liście
przesłanym do naszego rozmówcy dr. Kuśnierza rzecznik
Mleczak przyznał, iż informacje do niefortunnego
sprostowania otrzymał od głównego bohatera publikacji –
gen. Adamczyka, szefa Wojskowej Służby Zdrowia i byłego
komendanta wrocławskiego szpitala. Generał wprowadzający
w błąd rzecznika resortu to spora ciekawostka, ale w
kierowanym przez pana Adamczyka i jego oddanego
następcę, płk. Stoińskiego, szpitalu działo się wiele
rzeczy ciekawszych.
Nie zawsze wiadomo, co gorsze: czy jak wojsko polskie
strzela, czy jak leczy, czyli Pijany skalpel
Boleć musi
Aleksander Cz. był jednym z bardziej znanych we
Wrocławiu sprzedawców aut. Prócz francuskich pojazdów
posiadał także kamienie w woreczku żółciowym. Choroba
nie przebiegała gwałtownie, ale było oczywiste, że
prędzej czy później kamienie trzeba usunąć. Dla dilera
czas to pieniądz – Cz. zabiegał więc u lekarzy o
przeprowadzenie operacji laparoskopem – bez otwierania
brzucha. Po takim zabiegu można wrócić do pracy w ciągu
3–4 dni. Na to nie chciał się jednak zgodzić żaden z
wrocławskich szpitali. Cz. był mężczyzną otyłym, z lekką
cukrzycą. W takich sytuacjach stosowane jest zwykle
krojenie klasyczne i dwutygodniowe leżenie w łóżku. W
Polsce. (W Turcji jest się zdrowym w domu po 4 dniach, a
w pracy po 5. Doświadczyliśmy tego w wakacje – przyp.
red.).
Mimo to jeden ze znajomych Cz., lekarz z wojskowego
szpitala na Weigla, zaproponował załatwienie operacji
laparoskopem. Oczywiście, w szpitalu wojskowym. – Męża
wzięli tak, jak stał – wspomina dziś wdowa – nie było
prawie żadnych badań.
Pierwsze wieści po operacji były nader obiecujące,
wszystko miało udać się na cacy. – Gdy odwiedziłam męża,
miał wysoką gorączkę i uskarżał się na straszliwe bóle,
poza tym miał spuchnięte plecy. Ale personel szpitala
utrzymywał, że boli, bo musi, i nie wolno się cackać –
mówi.
Po paru dniach stało się jednak jasne, że z operowanym
Cz. jest bardzo źle. Rozpoznanie: rozległe zapalenie
otrzewnej – klasyczne powikłanie po źle przeprowadzonej
operacji. Mężczyznę ponownie położono na stół
operacyjny.
– Wyszedł do nas jakiś lekarz i triumfalnie obwieścił,
że z męża "spuszczono wiadro ropy". Wtedy dowiedziałam
się, że męża operował za pierwszym razem dr S. –
wspomina ze łzami pani Cz.
Przypomnijmy, iż dr S. opisany w pierwszej części
"Pijanego skalpela" wraz z ordynatorem J. uczestniczyli
w kilku operacjach zakończonych niewyjaśnionymi zgonami.
Ale dramat Cz. i jego rodziny nie zakończył się na
operacji. Znajdującego się w krytycznym stanie Cz.
przeniesiono na oddział intensywnej terapii.
– Mam ogromny szacunek dla ludzi z "erki", robili
wszystko z ogromnym poświęceniem. Na próżno. W sali
intensywnej terapii pojawił się dr S. i mimo protestów
anestezjologów postanowił zdjąć mężowi szwy. I to był
już koniec – mówi szlochając wdowa – gdy S. zdjął szwy,
brzuch się otworzył i mężowi wyszły na wierzch
wnętrzności.
Cz. walczył jeszcze trzy miesiące, po czym zmarł.
– To niemożliwe, skandaliczne po prostu! – złapał się za
głowę znany wrocławski chirurg z 30-letnim stażem – w
tego typu infekcjach szwy operacyjne zdejmuje się na
samym końcu, gdy pacjent jest już właściwie zdrowy,
zakładając, że w ogóle przeżyje.
Żona Cz., jak mówi, widziała w czasie swej
wielomiesięcznej gehenny doktora S. – poza wizytą na
"erce" – tylko dwa razy: raz znosił butelki wódki do
samochodu, a raz "pachniał" alkoholem.
– Czy musieliście państwo zapłacić za pobyt męża w
szpitalu? – zapytaliśmy panią Cz.
– Choroba męża kosztowała mnie ok. 60 000 zł. Oni nie
domagali się wprost pieniędzy, ale mówili na przykład
tak: "leczenie męża kosztowało nas już sto pięćdziesiąt
tysięcy", a ja dawałam, bo co miałam robić?
W rozmowie z "NIE" pani Cz. zadeklarowała gotowość
powtórzenia tych słów przed organami, które wyraziłyby
zainteresowanie sprawą. Ze swojej strony zaznaczmy, że
zgon pana Cz. miał pewne cechy wspólne z innymi
opisanymi wcześniej przypadkami zejść we wrocławskim
szpitalu. Całkiem podobne było lekceważenie skarg
chorego i jego rodziny na ból i obrzęk ("mazgajenie
się"), a w efekcie podjęcie z opóźnieniem leczenia
powikłań po spartaczonych operacjach. Są też i inne
cechy wspólne.
Po śmierci Cz. wdowa po nim usiłowała dochodzić
sprawiedliwości. Ale, jak zwykle bywa w takich sprawach,
śledztwo umorzono.
Trupy śmierdzą, serca biją
– Szpital robił wszystko, żeby zniechęcić mnie do
otwarcia trumny męża, nie wiem nawet do końca, kogo
pochowałam – mówi pani Cz.
Rodzina innego ze zmarłych wykazała się ostatnio
większym uporem i odwiedziła kostnicę. Mimo
najszczerszych chęci nie byli w stanie rozpoznać swego
bliskiego w zielonkawej cuchnącej bryle. Obecny
komendant szpitala ze spokojem wyjaśnił w lokalnej
prasie, że to rzecz normalna, zważywszy, iż szpital
wojskowy nie posiada nowoczesnych lodówek na zwłoki.
W ogóle, jeśli chodzi o media, szpital panów Stoińskiego
i Adamczyka robi zawrotną karierę. Kilka dni po
pierwszej z naszych publikacji na Weigla zwołano
uroczystą konferencję prasową. Wbrew naszym nadziejom
nie poświęcono jej jednak wyjaśnieniu tajemnic
niektórych zgonów i walce z pijaństwem, lecz
nowatorskiej metodzie leczenia efektów zawału serca,
jaka wdrażana jest właśnie we wrocławskim szpitalu
wojskowym. Media lokalne, rzecz jasna, barwnie opisały
kolejny triumf wojskowej medycyny.
Przypomnijmy, że kosztem astronomicznych pieniędzy w
szpitalu tym budowany jest oddział kardiochirurgii
mający być zdaniem gen. Adamczyka dumą placówki i
źródłem jej przyszłych dochodów. Ale budowany nad
szpitalną pralnią oddział jest dopiero w fazie
wykańczania. Na oddziale kardiologicznym prowadzone są
zaś badania nad wszczepianiem macierzystych komórek
pobranych ze szpiku kręgowego. Nie wiadomo, czy metoda
ta jest w jakimkolwiek stopniu skuteczna, wiadomo za to,
że w obecnym stanie technicznym we wrocławskim szpitalu
wojskowym nie można przeprowadzać operacji na otwartym
sercu. Gdyby w czasie badań poszło coś nie tak, pacjenta
można najwyżej próbować przewieźć "erką" do kliniki
Akademii Medycznej.
Aby być wiezionym do cywilnego szpitala, nie trzeba
zresztą mieć wcale zawału. Niewiele dni temu w cywilnym
jak najbardziej szpitalu na placu 1 Maja wylądował
zawodowy żołnierz z jednostki transportowej. Jak
wytłumaczono lekarzom cywilom, w szpitalu wojskowym
planującym uprawiać kardiochirurgię na światowym
poziomie nie było zespołu chirurgicznego gotowego do
wycięcia... wyrostka robaczkowego. Ale może to i lepiej,
bo żołnierz przeżył, co jak pamiętamy nie udało się
30-letniej pani G. operowanej na Weigla. Prasa lokalna
opisuje ostatnio barwnie także przypadek kobiety, której
po operacji w interesującym nas szpitalu pozostawiono w
biodrze kawałek wiertła.
I ostatni już temat medialny. Tym razem pozwolę sobie na
większy cytat z niedawnego wydania lokalnej mutacji
"Gazety Wyborczej":
Angiograf to urządzenie niezbędne w skutecznym leczeniu
zawału serca. Dzięki niemu wiadomo, które naczynia
odżywiające serce są zwężone przez miażdżycę
(koronarografia), i trzeba je poszerzyć
(koronaroplastyka).
– To często jedyna droga ratunku dla naszych chorych –
twierdzi prof. Halina Nowosad, kierownik Pracowni
Hemodynamiki Akademii Medycznej we Wrocławiu. –
Niestety, nasze urządzenie ma już ponad 10 lat i ciągle
się psuje. Leczymy falami: od awarii do awarii. Dlatego
wrocławska Akademia Medyczna liczyła bardzo, że w
konkursie organizowanym przez Ministerstwo Zdrowia
otrzyma nowy angiograf, który wart jest 3–5 mln złotych.
Nic z tego.
– Dlaczego zostaliśmy pominięci, nie wiem – przyznaje
prof. Leszek Paradowski, rektor AM. – Zażądałem w tej
sprawie oficjalnych wyjaśnień od ministra zdrowia. To
nie jedyna przegrana dolnośląskich szpitali. O nowy
angiograf starał się też Wojewódzki Szpital
Specjalistyczny (dotychczasowe z powodu awarii nie
działa od czerwca).
Jak nietrudno się domyślić, szpitalem, który angiograf
(i nie tylko) otrzymał, jest 4 WSK.
Ludzie listy piszą
Liczba skarg, jakie w ciągu ostatnich dwóch lat wpłynęły
do różnego typu instytucji odpowiedzialnych za stan
szpitala, powinna dać do myślenia. Wygląda na to, że nie
dała. Weźmy skargi ppłk. w stanie spoczynku Stanisława
T. napisane do ministra Szmajdzińskiego, prezydenta
Kwaśniewskiego, Leszka Millera i Marka Dyducha. Sprawa
ppłk. Stanisława T. polega na tym, że będąc emerytowanym
oficerem był jednocześnie teściem jednego z
podpadniętych lekarzy usiłujących zwalczać pijaństwo
(warto pamiętać, że cała historia "pijanego skalpela"
toczy się w rodzin-nych wojskowych i lekarskich
klanach). Zapadł, i to w weekend, na ostre zapalenie
woreczka żółciowego. Gdy sprawa wymagała intensywnego
krojenia, okazało się, że nie ma narzędzi potrzebnych do
operacji. Mówiąc ściślej narzędzia były, ale zamknięte
na kłódkę. Gdy szykujący się do operacji dr S. zadzwonił
do dysponującej kluczami siostry oddziałowej, usłyszał,
że dla niego klucza nie ma, bo tak nakazał ordynator dr
J. Ostatecznie, po licznych błaganiach siostra zgodziła
się klucz dostarczyć, ale operacja zamiast o czwartej po
południu zaczęła się o dziesiątej w nocy. Po skargach
starszego pana piszącego "o straszliwym poniżeniu po
tylu latach służby" ministerstwo przysłało do szpitala
kontrolę. I koniec. Nikt nie poinformował emerytowanego
oficera o jej ustaleniach.
Takie podchodzenie do "klientów" szpitala nie wydaje się
zresztą niczym nadzwyczajnym. W naszych poszukiwaniach
dotarliśmy także do pani A., prostej kobieciny z jednej
z podwrocławskich wsi. W utrwalonej na taśmie rozmowie
starsza pani opowiada, jak ordynator J. "zdjął" ją
niemal ze stołu operacyjnego już po podaniu "głupiego
Jasia". Poszło o to samo, pani A. była prowadzona przez
niewłaściwego, zbyt mało uległego lekarza. Zdjęcie z
planu operacji jego pacjentki miało byś karą i
przestrogą.
Na koniec tej części (jak wszystko na to wskazuje,
nieostatniej) "Pijanego skalpela" zamieszczamy fragmenty
listu pielęgniarek 4 Wojskowego Szpitala Klinicznego
wystosowanego do prezydenta Kwaśniewskiego. List nie
jest podpisany – kończy się zaś następującą frazą: W
związku z tym, że Pan Adamczyk ma długie łapki, my
pielęgniarki boimy podpisać się pod tym listem. Głośno
mówi się, że po otrzymaniu szlifów generalskich planuje
wrócić niebawem na dyrektorskie stanowisko do naszego
szpitala przekształcając go na kardiochirurgiczny.
W liście zaś znajduje się cały szereg nader konkretnych
zarzutów, głównie mało chwalebnych detali ekonomicznych.
Jak piszą pielęgniarki, w szpitalu na Weigla pracuje nie
tylko żona szefa sztabu gen. Piątasa, lecz także jego
syn, dla którego stworzono etat w pionie analityki
medycznej.
Autor : Adam Kowalski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Paciorek bez samogwałtu
Szczyle zainfekowane są przez: system S-M-S budowany na
dozowanej eskalacji trzech aktywności: Sensacji, Muzyki
i Seksu. Są to obszary o szczególnym oddziaływaniu na
młodego człowieka, a użyte w środku przekazu powodują
chaos w dziedzinie wartości i odwracają uwagę od
istotnych problemów młodych ludzi. System ten działa
wyjątkowo skutecznie, gdy wymienione składniki występują
jednocześnie"1.
We łbie buzuje ci od dudniącej muzyki, która dochodzi
zza ściany. Wkurwiony na maksa wpadasz do pokoju
gówniarza. Wyczuwasz alkohol. Tapety oklejone
roznegliżowanymi
ciałami. Na podłodze walają się kolorowe śmieci:
"Bravo", "Popcorn", "Bravo Girl", "Dziewczyna". Nie
wpadaj jednak w panikę. Biegnij w te pędy do księgarni.
Katolickiej. Tam znajdziesz antidotum. Najlepszy będzie
w tym przypadku: "Miłujcie się" Katolicki Dwumiesięcznik
Społecznej Krucjaty Miłości2. Taki pavulon w pstrokatej
okładce, zalecany przez katolickich pedagogów w
beznadziejnych przypadkach.
Kupujesz ostatnich dziesięć numerów, zamykasz z nimi
gnoja. Szybko powróci na ścieżkę cnoty.
Cuda niewidy
Istotnym problemem młodych ludzi nie jest wcale brak
jakichkolwiek perspektyw na przyszłość. Istotnym
problemem jest brak wiary w cuda. Zmienią to opisy
ewangelicznych cudów dziejących się w Lourdes, które
szokują nie tylko agnostyków i ateistów. Przykładem
niech będzie historia Bernadety Soubirous. Ta pobożna
niewiasta, choć walnęła w kalendarz dobre 120 lat temu,
wygląda
jakby zasnęła wczoraj. Ciało świętej nie podlega
rozkładowi. Da też na pewno twojemu szczeniakowi wiele
do myślenia cud nawrócenia świadka Jehowy, muzułmanki
oraz głównego rabina Rzymu. A jeżeli to będzie dla niego
mało, na pewno przemówi mu do rozumu cud nawrócenia
córki oficera SB. Wzmocnione świadectwem nawrócenia
radiestety. Zdarzają się także cuda medyczne. Jak choćby
przypadek 23-letniego hiszpańskiego wieśniaka Miguela,
który przez nieuwagę wpadł pod nadjeżdżający wóz i
stracił nogę. Ale nie wiarę. Pewnego pięknego dnia
obudził się więc chłopczyna z nową girą. To znaczy tą
samą, którą amputowali mu chirurdzy. Rzecz miała miejsce
w 1640 roku.
Pornografia
Problemem młodych ludzi nie jest wcale brak możliwości
kształcenia się. Najbardziej gnębi ich wszechobecna
pornografia. U takiego uzależnionego od pornografii
erotomana są okresy tak zwanego seksualnego ciągu z
objawami podobnymi do występujących przy alkoholizmie
lub narkomanii z delirium włącznie. W tym okresie
erotoman kilka razy w ciągu dnia musi zaspokoić swój
popęd, a obiektem jego pożądania staje się każdy bez
względu na wiek, płeć lub popęd. W życiu takiego
człowieka liczy się tylko natychmiastowe zdobycie
partnera do kopulacji bez żadnych skrupułów i
odpowiedzialności.
Chęć kopulacji rodzi przestępców seksualnych. Przed
pięcioma laty w Łomży chłopiec z VII klasy wracając ze
szkoły zgwałcił dziewczynkę z I klasy. W jego teczce
znaleziono pisma pornograficzne. W Poznaniu
czternastoletni Paweł pod nieobecność rodziców zaprosił
na pornosa do swojego mieszkania dwunastoletniego
Michała. Po obejrzeniu filmu najzwyczajniej w świecie
udusił sznurkiem młodszego kolegę. Podczas przesłuchania
stwierdził, że jakiś głos kazał mu to zrobić. I nie ma
się co dziwić. Jak uświadamiają sukienkowi Dla młodego
chłopaka w okresie dojrzewania kontakt z erotycznym
czasopismem czy pornograficznym filmem jest mniej więcej
tym samym, czym zderzenie pędzącego samochodu z
przydrożnym drzewem.
Wyznania grzeszników
Istotnym problemem uczniaków wcale nie jest to, że w
czasie wakacji wycierają osiedlowe ławki i trzepaki, bo
ich rodziców nie stać na najpodlejsze nawet kolonie czy
obóz. Gryzie ich, że uprawiają grzeszny samogwałt i
fascynuje ich seks. Byłem onanistą – nałogowcem,
erotomanem zapamiętałym w jak
najostrzejszych formach perwersji – wyznaje Marek.
Nadeszło dla mnie światło, które oświetliło moje serce i
duszę. To dzięki pismu "Miłujcie się" zostałem uwolniony
z więzów szatana. Nie wiedziałem, że samogwałt to wielki
grzech. Sprawiałem wielki ból Miłosiernemu Jezusowi
przez wiele lat. Na początku samogwałt robiłem raz w
miesiącu, z biegiem czasu coraz częściej. Doszło do
tego, że nałóg nachodził mnie codziennie – pisze równie
skruszony Kamil. Na drogę cnoty sprowadził go brat,
który przyniósł do domu "Miłujcie się". Zaciekawiony
chłopak przeczytał świadectwa czystości innych
rówieśników. Od tego czasu spowiada się, zamiast
brandzlować.
Nie wyzwolił się za to jeszcze z nałogu szesnastoletni
Krzysztof. W wieku 10 lat, a może wcześniej zetknąłem
się z gazetami typu "Bravo". Interesowała mnie w nich
głównie strona "Mój pierwszy raz". Uważałem, że nie jest
to nic złego, zwierzenia ludzi, którzy "coś" przeżyli.
Nie minął rok, a ja stałem się niewolnikiem tych gazet.
Później przyszły filmy pornograficzne i masturbacja. W
czasie rekolekcji coś go tknęło. Ale bał się powiedzieć
o swoim problemie księdzu. Nad wszystkim czuwał jednak
sam Bóg, który zaprowadził Krzysztofa do kościoła, gdzie
zetknął się z pismem "Miłujcie się". Teraz stara się
żyć, jak Pan Bóg przykazał. Chociaż nie zawsze mu to
wychodzi.
Czystość przedmałżeńska
Istotnym problemem młodych ludzi nie jest wcale to, że
ponad 90 proc. z nich zamiast uzębienia ma coś co
przypomina spalone kikuty. Palącą sprawą jest zachowanie
czystości nie jamy ustnej, lecz przedmałżeńskiej. Czarni
specjaliści przygotowali dla nich specjalny program,
który pozwoli im żyć w czystości aż do sakramentu
małżeństwa.
Im większa wartość – a czystość przedmałżeńska jest
wielką wartością – tym większego wysiłku wymaga jej
osiągnięcie. Potrzebujesz programu, który pomoże Ci
zrealizować Twój ideał.
A oto ten program. 1. Wytrwale poszukuj spotkania z
Chrystusem 2. Staraj się poznawać Chrystusa i żyć Jego
Ewangelią 3. Umacniaj się Sakramentami 4. Rozwijaj swoje
zainteresowania i talenty 5. Umacniaj wolę i unikaj
wszelkich okazji do grzechu 6. Uważnie dobieraj sobie
przyjaciół 7. Unikaj za wszelką cenę pornografii 8. Złóż
Jezusowi przyrzeczenie zachowania czystości
przedmałżeńskiej.
Czarnoksiężnik Lenin
Istotnym problemem młodych ludzi, nie są wcale takie
zjawiska jak agresja, przestępczość, narkomania.
Prawdziwym problemem dla małolatów są horoskopy,
przepowiednie, kabały, okultyzm, które panoszą się w
kolorowych pismach. Od pójścia do wróżki w psychice może
dojść do nieodwracalnych zmian. A poza tym jest to
ciężki grzech. Autorzy tych przestróg dokonują – zapewne
bezwiednie – przełomu w historii filozofii oraz historii
doktryn politycznych. Okazuje się bowiem, że
największymi magami byli Marks, Engels, Lenin, Stalin.
Wywoływali oni duchy oraz spółkowali z szatanem.
Natomiast czołowi ideolodzy hitlerowscy wyznawali
reinkarnację, rasistowską gnozę, byli prawdziwymi magami
należącymi do filii
masonerii staropruskiej.
Antykoncepcja i seks
Istotnym problemem młodych ludzi, nie jest wcale to, że
60 proc. z nich jest bitych przez rodziców niekiedy aż
do 19 roku życia3. Plaga panosząca się wśród polskiej
młodzieży to powikłania i zagrożenia wynikłe ze
stosowania środków
antykoncepcyjnych oraz rozwiązłości seksualnej.
Informacje podawane w pismach katolickich obalają
współczesną medycynę. I tak na przykład przyjmowanie
pigułek antykoncepcyjnych zwiększa podatność na choroby
przenoszone drogą płciową, a w szczególności na
zarażenie wirusem HIV. Im większa liczba partnerów i im
niższy wiek inicjacji seksualnej, tym większe ryzyko
zachorowania na raka szyjki macicy. Nauki medyczne
udowodniły również zjawisko występowania raka szyjki
macicy uwarun-kowane zachowaniem seksualnym męża (?!).
Niewielu mężczyzn jest świadomych tego, że ryzyko
zachorowania na raka szyjki macicy u żon jest także
uzależnione od wierności w pożyciu seksualnym ze strony
mężów. Jedynym sposobem na uniknięcie raka jest
wstrzemięźliwość seksualna i życie w monogamicznym
związku... Oczywiście małżeńskim.
1 "Wychowawca" – miesięcznik nauczycieli i wychowawców
katolickich.
2 "Miłujcie się" – Katolicki Dwumiesięcznik Społecznej
Krucjaty Miłości, zalecany jest przez katolickich
pedagogów dla młodzieży jako pismo, które "pomoże młodym
osiągnąć człowieczeństwo przez duże »C«".
3 Dane za Fundacją Dzieci Niczyje.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ordynat Klimczak
"NIE" rozmawia z przewodniczącym Stowarzyszenia
Ordynacka WiesŁawem Klimczakiem.
"Wyrwać Ordynacką z SLD" – postulowała "Gazeta
Wyborcza". "Rzeczpospolita" upatruje w Stowarzyszeniu
Ordynacka klucza do powoływania na wiele stanowisk, w
tym do rad nadzorczych radia i telewizji. "Polityka"
napisała wprost, że Ordynacka rządzi Polską. Kto zatem
rządzi mityczną Ordynacką? Wiesław Klimczak, nazywany
prezesem prezesów, przewodniczący Stowarzyszenia
Ordynacka.
A.R.: – Czym jest Ordynacka?
W.K.: – Ruch, który przybrał dziś nazwę Ordynacka,
istnieje od 1984 r., kiedy to powołaliśmy komisję
historyczną ruchu studenckiego. Formalnie stowarzyszenie
zarejestrowano w 2000 r. Obecnie liczy około 5 tysięcy
członków. Ordynacka nie jest organizacją władzy. To, że
są w niej ludzie z pierwszych stron gazet, czyni tę
strukturę szczególnie ciekawą
i ponętną. Ordynacka może najwyżej lobbować. Lobbing
ludzi i lobbing spraw...
– To słowo ma ostatnio raczej pejoratywne zabarwienie...
– To źle, bowiem cywilizowany lobbing jest potrzebny
społecznie.
– Ale to nie wyklucza, że Ordynacka może rządzić
krajem...
– To nie jest nowa teza. Już kilka lat temu ktoś w
"Polityce" napisał, że Ordynacka rządzi Polską. W latach
1993–97, kiedy jeszcze nie było formalnie Ordynackiej,
ludzie wywodzący się z ZSP faktycznie rządzili krajem.
Obydwaj ówcześni premierzy – Cimoszewicz i Oleksy –
pochodzą przecież z ZSP. I wówczas nikt nie dopatrywał
się w tym niczego groźnego. Być może formalne powołanie
stowarzyszenia zaczęło w jakimś sensie budzić lęk...
– Czy Ordynacka ustawia swoich członków, czuwa nad ich
karierą? W niektórych publikacjach wręcz wskazuje się na
mafijno-masoński charakter stowarzyszenia.
– Powinniśmy stanowczo protestować, gdy ktoś próbuje
ustawić nas jako stronę kryminalnego czy złodziejskiego
układu. I to robimy. Pani prezes Rapaczyńska musiała nas
za takie insynuacje przeprosić. Również nie damy się
wpisać w żaden układ mafijny. Nie lobbistyczny, tylko
mafijny czy korporacyjno-mafijny. A reszta? Lobbowanie,
promowanie swoich ludzi nie jest naganne. Robią to
wszyscy od wieków i mam wrażenie, że nie ma innej drogi.
Nasi ludzie mogą czuć poparcie transparentnej
organizacji społecznej, a nie jakiejś mafii. Nie wolno
tylko przekraczać pewnej granicy przyzwoitości. Ludzie
Ordynackiej to nie są same anioły. Także ci, którzy byli
u władzy, popełnili wiele błędów. Nie chcę się odnosić
do spraw prokuratorskich. Ale są inne. Grzech
zaniechania, grzech zaniedbania... Oświadczam, że nad
takimi ludźmi nie będzie ochronnego parasola. Owszem,
solidarność, którą upubliczniliśmy w przypadku Włodka
Czarzastego, powinna być manifestowana. Ale powinna być
też dezaprobata.
– Wobec kogo?
– Na przykład wobec naszych ludzi, którzy mieli dużo do
powiedzenia w samorządzie warszawskim poprzedniej
kadencji. Należy publicznie wyrazić dezaprobatę w
imieniu grupy, do której oni należą. Ruch Ordynacka może
i powinien być głosem sumienia.
– Kto się boi Ordynackiej?
– Zdaje się, że bardziej lewica niż prawica. To
nieporozumienie. W Ordynackiej zaledwie 40 procent ludzi
posiada legitymację SLD. Chcę to wyraźnie podkreślić –
nie jesteśmy przybudówką SLD ani żadnej innej partii. 20
procent ludzi Ordynackiej nosi legitymację innych partii
politycznych – ZChN, PO, PiS, UW, Samoobrony... Są to
wcale niemało znaczące postacie. Nie chcę ich wymieniać,
bo nie pora na to. Reszta, czyli 40 procent, w ogóle nie
należy do żadnej partii. Jest to ich świadomy wybór. Po
prostu nie chcą. Ordynacka nie jest materiałem na
partię. Ale ludzie Ordynackiej predysponowani są do
tego, aby ewentualnie, jeśli nie mieszczą się w obecnych
strukturach, powoływali nowe. Proszę bardzo, ja nawet do
tego zachęcam.
– Czyli Ordynacka jest gruntem, na którym mogą
wykiełkować nowe inicjatywy?
– Tak!
– Pojawił się w "Gazecie Wyborczej" wywiad z profesorem
Witkowskim, słychać wiele głosów, że Ordynacka będzie
brała udział w wyborach, że wystawi swojego kandydata na
prezydenta. To ciśnienie wewnątrz organizacji jest dla
Pana niespodzianką?
– Jest to sygnał. Wewnętrzna dyskusja w ramach samej
Ordynackiej jest wskazana. Nie powinna ona natomiast
wykraczać poza ramy stowarzyszenia. Rozmawiałem w tej
sprawie z profesorem Lechem Witkowskim i zwróciłem mu
uwagę, że nie taka powinna być droga. Możemy przecież
dyskutować o wszystkim, ale forma, którą przyjął
profesor, jest nie do zaakceptowania. Uważam, że
obnoszenie się z takimi inicjatywami nie tam, gdzie
trzeba, jest po prostu szkodliwe.
– Uciekacie od polityki?
– Kandydaci z logo Ordynackiej wystartowali w wyborach
samorządowych w Toruniu i w Piotrkowie Trybunalskim. Z
sukcesem. Ordynacka nie ucieka od polityki. Ucieka
jedynie od wikłania
się w bieżące spory polityczne, a zwłaszcza
polityczno-personalne.
– Posądza się prezydenta Kwaśniewskiego o próbę
tworzenia partii, której zalążkiem miałaby być właśnie
Ordynacka...
– To, że prezydent jest członkiem Ordynackiej z
legitymacją numer 1, jest dla nas satysfakcją. Nie
jestem upoważniony do relacjonowania moich rozmów z
prezydentem. Mogę tylko powiedzieć, że miałem dosłownie
przed miesiącem długą i bardzo ciekawą rozmowę tyczącą
tych wszystkich spraw. Prezydent nie naciska, nie jest
jego intencją stworzenie takiego tworu.
– ...?
– Nie. Serio nie! Nie leży to w interesie pana
prezydenta, który promuje politykę ponad podziałami.
– A ze strony władz SLD nie ma jakiś nacisków?
– Nie! Dwukrotnie mieliśmy spotkanie z liderem SLD
Leszkiem Millerem. On wie, że dziś nie ma szans, żeby
ludzie Ordynackiej, którzy są w SLD i mają takie
aspiracje, mogli utworzyć liczącą się nową strukturę
polskiej lewicy. Leszek Miller z ogromną uwagą przygląda
się temu, co dzieje się w Ordynackiej, zachęcał, żebyśmy
go zapoznawali z tym fenomenem...
– Czy za tym zainteresowaniem nie kryje się lęk, strach?
– Raczej kryje się za tym obawa, że nurt dyskusji o
lewicy wymknie się z ram SLD.
– A co w tym złego?
– Zgadzam się, nic. Trzeba jednak umożliwiać niebywale
szeroką i różnorodną dyskusję w samym SLD. Dlaczego
ludzie Ordynackiej nie powołali platform programowych?
Ja boleję nad tym, że nasi ludzie będący członkami SLD
nie są ożywczym nurtem tej partii.
– Dlaczego tak się dzieje?
– Tych znaczących w SLD ludzi Ordynackiej nie będzie
więcej niż 100. Spośród nich około 30 jest sensownie
ulokowanych w strukturach partii. Z naszego środowiska
pochodzi zaledwie 5 przewodniczących struktur
wojewódzkich SLD.
– Aparat partyjny SLD wywodzi się zatem w znacznej
części ze Smolnej (siedziby ZSMP), a nie z Ordynackiej?
– Można tak powiedzieć. Ludzie ZSP nigdy nie mieli w
swoich genach potrzeby partyjniactwa. Nawet jeśli
trafiali do aparatu, to byli enfant terrible tamtego
systemu. Udział w życiu politycznym był dla nich zawsze
rodzajem zaplecza do czegoś więcej. Do spełniania się w
sferach nauki, kultury, przedsiębiorczości. I nadal
wśród ludzi Ordynackiej jest niewielu takich, którzy
chcieliby być organizatorami życia partyjnego.
– To znaczy, że nie obchodzi was bieżąca polityka, nie
macie ambicji kadrowych?
– Ordynacka jako ruch społeczny nie będzie obojętna na
to, jak będą się kształtowały układy personalne. Będzie
nam na przykład nieobojętne, kto będzie kandydatem na
prezydenta. Na razie za wcześnie o tym dyskutować.
Toruńska Ordynacka zgłaszając kandydaturę Oleksego
bardziej mu zaszkodziła, niż pomogła. Ja zresztą nie
wiem, czy dziś Ordynacka ma tylko jedną kandydaturę na
prezydenta. Ja sam miałbym co najmniej trzy. Osobowości
dużego formatu będące oczywiście członkami Ordynackiej.
Ale na razie o tym nie mówmy.
– A co do premiera i obecnego układu władzy?
– Uważam, że w tej kwestii Ordynacka nie powinna się
wypowiadać. Teraz trzeba scenę polityczną konstruować, a
nie rozmontowywać. Jeżeli już coś burzyć, to wewnątrz
SLD, gdyż klucz do sceny politycznej leży właśnie w tej
partii. Nie wiem, czy w ramach SLD jest lepsza
kandydatura na premiera. W tej chwili, moim zdaniem, nie
ma.
– W tej chwili to znaczy do kiedy?
– Do kongresu. To moje zdanie i nie ma w tym żadnej
asekuracji. Mój komfort polega na tym, że nie jestem
niewolnikiem żadnej opcji, nikomu nie podlegam. Jestem
człowiekiem ruchów społecznych i publicznych. Mam realny
osąd możliwości. Będę chciał go przedstawić na kongresie
SLD, postawić pytanie, czy ten układ personalny został w
pełni wykorzystany? Uważam, że nie. Istniejący –
poszerzony wzmocniony – układ powinien wreszcie
zafunkcjonować w imię polskiej racji stanu, która jest
przecież również racją lewicy.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zajęcza łapka na nieszczęście
Gdy burmistrz da dupy za 1,6 mln zł, przewalone mają
strażacy pożarni. W Bieszczadach.
Jacek Zając jest burmistrzem miasta i gminy Zagórz
czwartą kadencję. Był jedną z gwiazd zdychającego
obecnie ZChN w województwie podkarpackim.
To szlachetne tu nazwisko. Takie samo jak byłego
wicemarszałka Sejmu, szefa ZChN Stanisława. Trzy lata
temu odbył się w gminie okrutny jubel – burmistrz
otwierał sztandarową inwestycję lokalną: wysypisko
śmieci w Średnim Wielkim. Szczęście burmistrza nie
trwało jednak długo. Wykonawca – firma z Rymanowa Zdroju
– upomniał się o szmal. Gmina ustaliła: firma opóźniła
termin prac i w związku z tym nie dostanie szmalu, mało
tego – bulić będzie karne odsetki. Właściciel kazał
burmistrzowi spadać. Miał argumenty: spóźnienie to wina
gminy, która miała postawić transformator w określonym
terminie. Nie zrobiła tego. Poza tym w dokumentacji
technicznej nie było mowy o pokładach skalnych na
miejscu robót. W rzeczywistości skały były. Stąd
opóźnienie. Burmistrz swoje, firma swoje. Wzięli się za
łby i sprawa trafiła do sądu. Tam gmina przewaliła.
Zając jednak nie popuścił i odwoływał się wyżej, za
każdym razem buląc wadium. Przegrywał w kolejnych
instancjach.
Sprytu burmistrzowi odmówić nie można – sprawa o 1,6 mln
zł toczyła się w sądach blisko 3 lata, a gminni radni
nic o tym nie wiedzieli. Bomba wybuchła wiosną tego
roku. Warto dodać, że gmina Zagórz liczy 13 tys.
mieszkańców i 1,6 mln zł to dziesiąta część całego jej
budżetu. Same opłaty sądowe rujnują ledwie zipiącą
gminę. Ale burmistrz nie nosi swej głowy tylko pod
kapelusz. Podumał i wymyślił. Wzrok jego padł na piękny
budynek miejscowych strażaków pożarnych.
Remiza powstawała wiele lat w czynie społecznym. Kasę na
budowę rzuciła Komenda Wojewódzka Straży i PZU. Gmina
też swego czasu dołożyła na budowę. W zamian za to
strażacy mieli udostępnić gminie na 5 lat niektóre
pomieszczenia. Stało się tak, że urzędnicy siedzieli tu
lat 7, ale w końcu się wynieśli. Remiza strażacka jest
dobrem wspólnym mieszkańców i strażacy siedzieli w niej
na podstawie umowy użyczenia od gminy. W maju Zając
umowę tę wypowiedział. OSP Zagórz, jednostka z
tradycjami, a co najważniejsze działająca w ramach
Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego, trzyma swe
czerwone bryki w remizie nielegalnie. Burmistrz i
przychylni mu radni zaczęli publicznie głosić: strażacy
to banda degeneratów i pijaków. Dlatego remizę musi
przejąć gmina na własność, a następnie opchnąć ją
biznesmenom. Ci urządzą tam knajpę i hotel, bo remiza
świetnie się nadaje do działalności gastronomicznej.
Burmistrz głosi również, że gmina wyłożyła trzy czwarte
szmalu na budowę tego obiektu, ma więc do niego prawo.
Burmistrz kłamie – oświadczyli strażacy i zapowiedzieli,
że swej siedziby bronić będą do końca. Wówczas to na ich
łby posypały się gromy z ambon. Strażacy bowiem
urządzają orgie i burdy pijackie oraz deprawują młodzież
na inne sposoby w ośrodku sportowym, a ściślej w barze
Koliba Narciarska. Kilometr od centrum Zagórza. Tak
ogłosili czarni w swej wszechwiedzy.
Z tym barem było tak. Na terenie ośrodka sportowego
Zakucie (dwie skocznie narciarskie, wyciąg) stała buda.
Kosztem 40 tys. gminnej kasy, szmalu od sponsorów i
ciężkiej pracy strażaków wyremontowano lokal na błysk.
Otrzymał nazwę Narciarska Koliba. Gdy jeszcze strażacy
nie byli głównymi wrogami burmistrza, zgodził się, aby
to właśnie oni wydzierżawili lokal od miejscowego Domu
Kultury. Właśnie w Kolibie Narciarskiej burmistrz Zając
organizował konwent wójtów i burmistrzów, podejmował tu
hucznie kontrolerów z Regionalnej Izby Obrachunkowej.
Gościł w Kolibie prezes Polskiego Związku Narciarskiego
Paweł Włodarczyk. Facet przyjechał i powiedział: są tu
dobre warunki, aby postawić 90-metrową skocznię
narciarską dla bóstwa narodowego. Kasa się znajdzie. Bar
kręcił się znakomicie. Do czasu, gdy miejscowe klechy
nie zaczęły krucjaty przeciwko Kolibie Narciarskiej.
Burmistrz, jak na prawego prawicowcaprzystało, skoro
usłyszał o orgiach od księży, potraktował to jak
oficjalny donos. Wysłał do baru komisję od
przeciwdziałania alkoholizmowi. Ta zaś nie była łaskawa
uhonorować zezwolenia na wyszynk.
Ściślej nie honorował kwitu przewodniczący komisji, na
co dzień sekretarz gminy Tadeusz Bal. Ten sam, który to
zezwolenie osobiście wcześniej wystawił. Strażacy poszli
na wojnę, ale polegli, bo Zając nie przedłużył im
zezwolenia na wyszynk i bar padł. Szlag trafił szczytne
plany: z dochodów Koliby miała iść kasa na remont
wyciągu i na wyposażenie dla strażaków.
W Zagórzu nie jest tajemnicą, że bar razem z całym
ośrodkiem kupi za drobne jeden z miejscowych biznesmenów
– właściciel pokoi gościnnych. On to bowiem od momentu
uśmiercenia Koliby przez Zająca obstawia lokalne juble
serwując piwo. Otrzymuje dwudniowe zezwolenia na
wyszynk. Bez zgody tych z komisji od zwalczania
alkoholizmu. Biznesmen jest kolegą rad-nego
Pałasiewicza. Ten zaś głosi odważnie – strażacy to banda
degeneratów skończonych. Atmosfera wrogości wobec
strażaków została umocniona. Jest więc i powód do
sprzedaży ośrodka sportowego, gdzie budowana jest
obecnie kolejna skocznia narciarska. Buduje ją
„społecznie” jeden z ludzi burmistrza. Gmina płaci mu
jedynie za paliwo i ludzi. Tak więc w ziejących nudą o
tej porze roku Bieszczadach duch w zetchaenowcach nie
gaśnie. Gorzej, jak się co od tego płomienia zapali –
strażacy zapowiedzieli bowiem rozwiązanie swej jednostki
bojowej i wyprowadzenie sztandaru. Mają też zamiar
gromadnie pozwać Zająca i radnych do sądu, bowiem bandą
to może oni i są, ale nie degeneratów, lecz porządnych
chłopaków. Bo nie będzie Zając mordy se nimi wycierał w
lokalnych gazetkach. Tak mówią.
A Zając? No cóż, opchnie remizę i ośrodek, to może
nazbiera na spłacenie firmie z Rymanowa Zdroju 1,6 mln
zł z odsetkami. Tylko czekać ostatecznego wyroku sądu w
tej sprawie. Prywatnie zaś Zając nabył ostatnio kilka
hektarów ziemi tuż nad Sanem, w okolicy, gdzie mieszka.
Myśli o utworzeniu ośrodka hipoterapii. Przydałby mu się
jakiś lokal z noclegami i kuchnią. Remiza byłaby w sam
raz – komentują po cichu miejscowi. Bo oni wiedzą, że na
piątą kadencję facet nie ma co liczyć. Musi zatem iść w
biznesy.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tam gdzie pies dupą wodę pije
Komenda Wojewódzka Policji z Gdańska chce w Komendzie
Powiatowej Policji w Kwidzynie wprowadzić znak jakości
ISO 9000. Pomagamy, jak umiemy.
Kwidzyn był na ustach całej Polski, gdy przejmujący
Zakłady Celulozowo-Papiernicze koncern International
Paper Corporation zaczął nabywać od pracowników Celulozy
ich udziały w firmie.
Ludzie podostawali taki szmal, że wykupili w całym
Kwidzynie wszystkie telewizory, lodówki, pralki. Od
tamtego czasu 40-tysięczny Kwidzyn zniknął z łamów
ogólnopolskiej prasy.
Nie będę udawał i od razu powiem, że pojechałem do
Kwidzyna, bo obgadali przede mną kwidzyńskiego
komendanta policji. Z różnych rzeczy, które mi o nim
naopowiadali, najłatwiej było się przypiąć do tego, że
strzelał.
Dzielnie oddając strzał
Zdarzenie na pierwszy rzut oka banalne i niewarte uwagi.
W nocy z 26 na 27 października 2002 r. (a była to
ostatnia noc przed wyborami do samorządu) jadący
prywatnym samochodem po cywilnemu komendant powiatowy
policji w Kwidzynie Piotr Mateusiak dostrzegł na jednej
z ulic trzech młodych mężczyzn wieszających plakaty
wyborcze. Ponieważ obowiązywała już ustawowa cisza
wyborcza, komendant dzielnie wyskoczył z samochodu i
zakrzyknął do wandali, aby oddali się w ręce policji,
czyli jego.
Młodzieńcy się rozbiegli, glina pobiegł za jednym z
nich. I byłby go ujął, ale dwaj pozostali ruszyli z
odsieczą. Doszło do przepychanek. Niewiele myśląc
komendant wyciągnął służbowy pistolet i oddał strzał w
powietrze. Wówczas zza rogu wyjechał radiowóz...
Przeciwko tym, którzy zakłócili ciszę wyborczą, toczy
się sprawa przed Sądem Grodzkim w Kwidzynie. Dlaczego
jednak nikt nie oskarżył ich o czynną napaść na
funkcjonariusza policji? O tym za chwilę.
Sprawa strzelania żyła w miasteczku między plotkarzami.
13 listopada 2002 r. o incydencie wspomniał "Kurier
Kwidzyński" – w plotkarskim tonie nie podając, kto
strzelał i w jakich dokładnie okolicznościach.
24 lutego tego roku na sesji Rady Powiatu, gdy komendant
Mateusiak składał sprawozdanie z działań policji za
ubiegły rok, jeden z radnych zapytał z głupia frant o
strzały. Komendant przyznał: "Oddałem strzał
ostrzegawczy, stosując się do przypadku nr 1" – cytuję
za "Kurierem Kwidzyńskim" z 26 lutego 2003 r.
"Przypadek nr 1" to par. 1 art. 17 ustawy o policji,
który mówi o tym, że policjant ma prawo użycia broni
palnej w celu odparcia bezpośredniego i bezprawnego
zamachu na życie, zdrowie lub wolność policjanta lub
innej osoby. Jeśli więc komendant strzelał zgodnie z
art. 17 par. 1, to – powtórzmy – przeciwko zatrzymanym
mężczyznom powinna się toczyć sprawa o czynną napaść na
policjanta, a nie o wieszanie plakatów.
Rzecz nabrała dodatkowego koloru, kiedy się
dowiedziałem, że komendant nie sporządził raportu z
użycia broni.
"NIE" się pojawia, ciśnienie rośnie
Rzecz nadal nie byłaby warta opisania, gdyby nie fakt,
że po pierwszych pytaniach w tej sprawie Komenda
Wojewódzka Policji w Gdańsku i Prokuratura Rejonowa w
Kwidzynie dostały ciśnienia. Wychodzi na to, że po
czasie próbują przekręcić sprawę w drugą stronę. Oto
chronologia wydarzeń.
10 marca 2003 r. Rozmawiałem z prokuratorem rejonowym z
Kwidzyna Mirosławem Andrysowskim. Zapytałem go m.in.,
dlaczego w sprawie użycia broni przez komendanta nie
toczy się żadne postępowanie. Prokurator Andrysowski
mówi, że sprawę zna niedokładnie; nie wpłynęło żadne
zawiadomienie od żadnej ze stron – ani zażalenie od
zatrzymanych na sposób postępowania komendanta, ani od
komendanta na to, że ktoś wobec niego był agresywny. Na
moją wątpliwość, czy przypadkiem prokuratura nie powinna
się zająć tym z urzędu, prokurator Andrysowski
odpowiedział okraszonym szczerym uśmiechem pytaniem: "A
niby dlaczego z urzędu?". Jednak po moim wyjściu
prokurator rejonowy z Kwidzyna zmienił zdanie, bo
następnego dnia nakazał wszcząć w tej sprawie
dochodzenie.
12 marca 2003 r. Zadzwoniłem do Biura Prasowego KW
Policji w Gdańsku, aby zapowiedzieć swoją wizytę w
sprawie oddawania przez kwidzyńskiego komendanta
strzałów i zapytać, co "wojewódzcy" na to. Obiecali, że
sprawdzą.
13 marca 2003 r. Komendant został wezwany do Gdańska,
aby złożyć wyjaśnienia.
14 marca 2003 r. Do Prokuratury Rejonowej w Kwidzynie
podjechało z Gdańska kilku funkcjonariuszy z KW
przejrzeć akta spraw, o które wcześniej pytałem w biurze
prasowym.
Jak to jest? Od października 2002 r. nikt się tym nie
interesował, a teraz nagle takie zainteresowanie? Bo
"NIE" zaczęło węszyć? Czy tak wygląda nadzór komend
wojewódzkich nad pracą podległych komend powiatowych?
Tak wygląda praca prokuratury?
Tak szybko mija czas
– Dlaczego używał pan broni? – zapytałem komendanta
Mateusiaka.
– Strzał ostrzegawczy nie jest użyciem broni.
– A dlaczego pan strzelał?
– Policjant musi sobie radzić w sytuacji stresu i ja
sobie w sytuacji stresowej poradziłem.
– Rzucili się na pana? Jak to wyglądało?
– Jeden z nich zaczął napierać na mnie ciałem.
– A wiedział, że pan jest z policji? Wylegitymował się
pan?
– Miałem w kieszeni radiotelefon, w którym cały czas
odzywały się policyjne komunikaty. Normalny obywatel nie
chodzi z takim radiotelefonem.
– Dlaczego nie złożył pan doniesienia na sprawców o
czynną napaść?
– Ich było trzech, a ja jeden. To by przed sądem było
zdanie jednego przeciwko trzem.
– Napisał pan raport o użyciu broni?
– Napisałem.
– Kiedy?
– Teraz.
– Dlaczego dopiero teraz?
– Bo dzwonili z Komendy Wojewódzkiej w tej sprawie.
– A dlaczego nie wcześniej? Zaraz po zdarzeniu...
– Tak jakoś z dnia na dzień mijało. To jest raport o
wydanie zużytej amunicji, o wydanie jednego naboju. Nie
chciałem komendantowi wojewódzkiemu wcześniej takim
głupstwem głowy zawracać.
W trosce o stres zatrzymanego
W kwidzyńskim powietrzu jest zdecydowanie coś, co nie
służy policjantom.
Na polecenie Prokuratury Rejonowej w Kwidzynie powiatowi
zatrzymali jakoś tak w połowie stycznia 2000 r. Pawła O.
i zapakowali go czasowo do Policyjnej Izby Zatrzymań.
Gdy wzięli go na przesłuchanie, zaczął się wydzierać, że
tylu załatwi tych z kryminalnej, że nikt nie zostanie.
Wieczorem przyjechał komendant Mateusiak i wziął
"klienta" z "dołka" do siebie do gabinetu na pogawędkę.
Pogadali. W wyniku tej rozmowy Paweł O. poczuł się źle.
Trudno się dziwić. Takie zatrzymanie to stres, skoki
ciśnienia. Komendant nie wezwał pogotowia, co jest
tradycyjną procedurą, tylko zawiózł go do prywatnego
gabinetu jednego z kwidzyńskich lekarzy. Lekarz wydał
zaświadczenie, że Paweł O. nie może przebywać w
areszcie. Na podstawie tego zaświadczenia zwolnili go do
domu.
Komendant w końcu dostarczył Pawła O. prokuraturze.
Okazało się, że jego pokrzykiwania, że załatwi
wszystkich, były na wyrost. Wsypał nie wszystkich, ale
czterech. Zeznał, że czterech funkcjonariuszy Wydziału
Kryminalnego KPP Kwidzyn przyjmowało od niego i w jego
obecności tzw. korzyści majątkowe.
Między innymi garnki. Takie jak od Zeptera, choć nie
oryginały. W lutym 2000 r. Prokuratura Rejonowa kazała
ich aresztować.
Po dwóch latach zapadł wyrok w pierwszej instancji: 1,5
roku w zawieszeniu na 4 lata. Toczy się apelacja.
Funkcjonariusze nie przyznali się do winy.
Po tym zdarzeniu naczelnik Wydziału Kryminalnego został
mianowany pierwszym zastępcą komendanta powiatowego
policji w Kwidzynie Piotra Mateusiaka. Widać w nagrodę
za sukces, że stracił zaledwie czterech ludzi, choć mógł
więcej.
Dodajmy, że Paweł O. mający w międzyczasie jeszcze kilka
konfliktów z prawem jakoś tak się ulotnił. Nie ma
człowieka. Został po nim list gończy.
Totalny niefart
Jesienią 2001 r. starszy posterunkowy Marcin P. wracając
z pracy z posterunku w jednej z podkwidzyńskich wsi
uderzył swoim samochodem w drzewo. Poniósł śmierć na
miejscu. Wynik badania krwi – 2 promile alkoholu.
Dokładnie rok wcześniej ten sam policjant przypierdolił
dokładnie na tym samym zakręcie w dokładnie to samo
drzewo. Był dokładnie tak samo nawalony. Wtedy
szczęśliwie przeżył.
Jeden z jego policyjnych kolegów zeznał, że Marcin P.
jechał wówczas z kimś nie jako kierowca, tylko pasażer,
choć opinia biegłego mówiła co innego: nikogo innego tam
nie było i nikt inny nie miał prawa przeżyć.
Po szpitalu starszy posterunkowy wrócił na służbę. Długo
nie posłużył.
W styczniu 2002 r. dwaj funkcjonariusze Ogniwa Ruchu
Drogowego KPP Kwidzyn sierżanci sztabowi zostali
aresztowani przez Prokuraturę Rejonową w Kwidzynie za
przyjęcie korzyści majątkowej na drodze, skazani przez
Sąd Rejonowy w Kwidzynie na karę 1,5 roku pozbawienia
wolności i wydaleni ze służby.
Ich pech polegał na tym, że przyjęli korzyść od
człowieka, który opowiedział całą historię swojemu
znajomemu policjantowi z Gdyni. Ten nadał jej bieg.
W listopadzie 2002 r. Prokuratura Rejonowa w Kwidzynie
tymczasowo aresztowała policjanta jednego z rewirów
dzielnicowych, starszego posterunkowego, za usiłowanie
przyjęcia korzyści majątkowej. Tu nie można mówić o
pechu, ale o skrajnej głupocie.
Bo jak nazwać inaczej fakt, że facet jechał po służbie,
po cywilnemu, zatrzymał wymuszającą na nim pierwszeństwo
młodą kobietę i zażądał wprost łapówki przy siedzących w
aucie świadkach, w tym dziennikarce lokalnej gazety.
Sprawa jest w toku.
* * *
Komenda Wojewódzka Policji w Gdańsku chciałaby w
niektórych podległych sobie jednostkach powiatowych
wprowadzić znak jakości ISO 9000. Wiemy, że jedną z
wytypowanych komend powiatowych jest właśnie komenda w
Kwidzynie. Czas najwyższy z tym ISO, bo liczba
funkcjonariuszy, którzy w ostatnich kilkunastu
miesiącach eliminowani są ze służby, napawa obawą, że
niedługo nikt tam nie zostanie na posterunku oprócz
dyżurnego. W tym czasie jedyną pozytywną rzeczą, jaka
spotkała kwidzyńską policję, było awansowanie komendanta
Mateusiaka ze stopnia podinspektora na stopień młodszego
inspektora. Dobre i to...
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szarpitrupy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rwąc włosy i trotuar
Pan Andrzej Lepper jest fenomenalnym przywódcą
niezadowolenia i krytyki. Wyzwalał w ludziach taką
energię, że rwali płyty chodnikowe i ciskali nimi niczym
poduszkami. Jego niepowodzenia czerwcowe wynikają stąd,
że nie potrafi pokierować nastrojami w przeciwną stronę.
Uczynić, żeby ludność z równym entuzjazmem brukowała
ulice, jak je pod jego przewodem teraz dewastuje.
Postępowe pomysły rzadko bowiem rodzą się w umysłach,
które na okrągło myślą o tym, że wszystko, co robią
inni, robią źle.
Inteligencja nie lubi Andrzeja Leppera, a Lepper nie
znosi inteligencji. Pierwsi pomawiają przewodniczącego o
Hitlerjugendyzm, a pomawiany zarzuca elitom
pierdzistołkizm i upiera się, że niewyobrażalne dla
żyjącego z pracy rąk człowieka bogactwo musiało zostać
ukradzione, co przecież obraża uczciwych kapitalistów.
Niewątpliwie stan Polski jest odbiciem stanu umysłowości
zarządzających nią, tak z pozycji posiadaczy formalnej
władzy, jak i z foteli książąt gospodarki. To nie
górnik, rolnik czy hutnik są odpowiedzialni za to, że
hałdy węgla i pola z burakami są deficytowe. To ludzie z
definicji mocarniejsi zarządzają instrumentami
makroekonomii niemrawo i nieudolnie, tak iż ci na dole w
końcu nie wiedzą, co mają ze sobą począć. Prawdą jest
również, że ci u władzy nadzwyczaj łatwo sprzedają
publiczne dobro w zamian za partykularne korzyści.
Wątpimy jednak, że zamknięcie złodziei w więzieniach,
czego domaga się Samoobrona, samo w sobie wystarczy. Pan
Lepper mylnie mniema – jak każdy zarządzający budżetem
wielkości portmonetki z resztą – że jak ktoś resztę i
portmonetkę skradnie, to portmonetka bezpowrotnie znika.
W skali gospodarki państwa wygląda to nieco inaczej.
Jeżeli ktoś ukradnie fabrykę metodą prawniczych
szalbierstw, szantażu czy łapówki, to traci ją skarb
państwa, ale fabryka nadal stoi. "Cała
złodziejska prywatyzacja", której zlustrowania żąda
Samoobrona, polegała po prostu na zamianie właściciela
publicznego na prywatnego, co wcale nie musi oznaczać
dla społeczeństwa straty. Dowodzi się przecież, że
prywaciarz rządzi się na swoim lepiej, a państwo – czy
jest, czy nie jest właścicielem geszeftu – zawsze
zabiera przynajmniej podatek od zysku, który w Polsce
jest jednym z wyższych na świecie.
Elity ze strachem myślą o nowych pensjonariuszach
więzień, których wykryje lepperyzm. Po pierwsze dlatego,
że utrzymanie złodzieja w więzieniu jest droższe niż
bezrobotnego czy chorego w szpitalu. Po wtóre, bo po
renacjonalizacji zamiast kompetentnych złodziei na
stołki przedsiębiorstw wskoczą ludzie być może uczciwi,
ale o robieniu papierosów, cukru, wódki czy wprost
pieniędzy mający marne pojęcie.
* * *
Pan Andrzej Lepper jest rolnikiem. Hipotetycznie
reprezentuje więc dyscyplinę ekonomicznej aktywności.
Jeżeli posadzi się kilogram kartofli, to po 6 miesiącach
ma się tych pyrów 10 razy więcej. Biznes jest jak
cholera – tyle że z sadzenia kilograma ziemniaków
utrzymać się nie sposób. Żeby był ekonomiczny sens,
trzeba zasadzić ziemniaków 50 hektarów. Bieda polskiego
chłopa jest m.in. z tego, że jego gospodarstwo ma
przeciętnie kilka hektarów, a nie 70. Pan Lepper uwodzi
elektorat obiecankami wyższych dopłat do tej biedy. Nie
ma już rolniczej działalności, z wyjątkiem hodowli
strusi i dżdżownic, żeby Polacy ze swoich podatków do
rolników nie dopłacali.
Większość płodów rolnych jest w Polsce od 50 do 120
proc. droższa niż na rynkach światowych. Przy
tym prymitywna forma upraw powoduje, że są one być może
ekologiczne, ale pod wieloma względami gorsze i
niechętnie kupowane przez dużych przetwórców.
Wbrew powszechnemu odczuciu na pomysłach pana Leppera
mają szansę wzbogacić się nie ci, co na niego głosują.
Ogromne zagraniczne firmy rolnicze przygotowują inwazję
na Polskę – z chlewniami na kilkadziesiąt tysięcy
świnek, oborami mieszczącymi dywizje krów i tak dalej.
Jeżeli system dotacji zostanie utrzymywany, to trafią
one właśnie do nich, a nie tych, co by ich potrzebowali
najbardziej. Jeżeli Lepper nie każe chłopom na powrót
organizować się w kołchozy – zamiast wysyłać ich na
blokady – to za kilka lat zginie tragicznie ze swoją
świtą, bo zaprzedał polską wieś amerykańskiemu
kowbojowi. Panie przewodniczący, tu trza kombinować, co
począć, żeby państwo coraz mniej dotowało rolników, a ci
parali się czymś donioślejszym niż wymachiwanie motyką i
taplanie w gnojówce. Spracowanej wsi należy się
odpoczynek, który zapewnia współczesna technika.
* * *
Polska jest krajem relatywnie biednym. Górnictwo siarki
i węgla – kiedyś motory gospodarki – obecnie stały
się jej kulą u nogi. Z turystyki nie wyżyjem. Polski
przemysł elektroniczny, elektryczny i maszynowy nie
istnieją. Dotujemy produkcję zbrojeniową. Upadły
tekstylia.
Stocznie i autofabryki ugrzęzły w kłopotach. A przy tym
mamy słabą siłę roboczą, która wysoko ceni swoje usługi,
oraz kadrę kierowniczą, która na ogół ma pustkę w
głowie.
Z drugiej jednak strony w tej beznadziejnej sytuacji
Francuzi robią w Polsce telewizory, Koreańczycy
– odkurzacze i inne opiekacze, portki szyją Amerykanie,
meble – Szwedzi, Francuzi kupczą w marketach, Chińczyki
karmią nas chińszczyzną. Oni, panie Andrzeju,
wyprowadzili ze swoich krajów ogromne pieniądze za
granicę, aby produkować – jak pan uważa – u siebie
bezrobocie, dzięki czemu Polak zapieprza wkręcając
śrubki, a Holender, panie, byczy się przed komputerem na
zasiłku dla bezrobotnego, inwestując zapomogę w
nowojorską giełdę. Gdyby jednak jakiś polski kapitalista
– złodziej, jak pan uważa – chciał, by polskie
bezrobocie finansował swoją pracą Afgańczyk czy
Ukrainiec lub żeby firma państwowa kupiła w Niemczech
sieć stacji z benzyną, no to trybunały, zdrada narodowa
i szubienica! Import bezrobocia i wyprowadzenie z Polski
dewiz!
Kombinując jak dotąd, Polacy będą zapierdalać na
wszystkich wokół. Zachodnie fundusze emerytalne będą za
to fundować emerytury Niemcom i Szwedom w wieku 30 lat,
a polski ZUS będzie 70-latkom dawał 5 zł podwyżki.
Prawda o światowej ekonomii jest przecież taka, że
jeżeli milion złotych zainwestowany w Polsce przyniesie
200 000, a w Burkina Faso 400 000, to z punktu widzenia
dobra społecznego trza inwestować w Burkina, żeby
wszystkim tu było lepiej. Bezrobotnym kupić laptopy –
niech piszą wiersze lub malują obrazki. Lepiej chyba być
bogatym i nic nie robić, niż tyrać przez całe
życie i nic z tego nie mieć. Prawda, panie
przewodniczący?
* * *
Panie przewodniczący, Amerykanie mają Empire State
Building, Francuzy – wieżę Eiffla, a Chińczyków jest
najwięcej na świecie. I to nic, że ściany wewnątrz
amerykańskiego wieżowca są krzywe, biura tak drogie i
ciasne, że wynajmują je w całości Japończycy. To nic, że
na pomalowanie francuskiej wieży nie wystarcza wpływów z
biletów wstępu, a nieruchomość zwolniona jest z podatków
gruntowych. Nic też nie szkodzi, że Chińczycy są mali.
Jednak wszystkie te nacje mają jakieś powody do dumy
pozostającej w związku ze współczesnością.
Dopóki w Polsce dozwolonym przez władze powodem do dumy
będą bohaterowie wojen, którzy – gdy ludzie nie chcą się
już zabijać – postrzegani są jako najemni mordercy,
dopóki szczycić się mamy bazyliką w Licheniu i
częstochowskim pielgrzymstwem, nie uda się nikomu
wyzwolić energii spo-łecznej. Polacy potrzebują jakiegoś
dobrego i na czasie powodu, żeby myśleć, że są naj i w
jakiejś konkurencji mają światowe znaczenie. Władza bez
względu na koszty musi ludziom taki powód stworzyć,
inaczej tkwić będą w marazmie, krytykanctwie i
malkontencji. Doskonała wódka, szynka jak kawior,
drużyna futbolowa czy autostrada z Berlina do Moskwy to
są dla przaśnego kraju wystarczające doniosłości, żeby
na świecie Poland kojarzyło się z czymś przez wielkie C,
a nie tylko z przywódcą religijnym.
Jeśli pan, panie Lepper, nie zaproponuje drogi postępu
dla swojego kraju, myślenia idącego wbrew
nieprawdziwym, acz pospolitym stereotypom, to kto to
zrobi? Nikt tego nie zrobi! Za 4 lata nosić będą
pana wprawdzie na rękach, uznając za rzekomego męża
opatrzności, ale za 8 lat z równym entuzjazmem powieszą
pana publicznie.
Autor : Anna Fisher / Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fruwające gównojady
Prawicowi dygnitarze podróżowali za frajer, a my,
obywatele, fundowaliśmy ten pieniężny przywilej. Latali
bowiem uszczuplając przychody państwowej firmy, czyli za
nasze pieniądze. Oto jedna z cegiełek, z jakich
wznoszone są mury kraju korupcji.
Nikogo nie obeszła nieprzyzwoita i nieelegancka chciwość
byłych premierów, marszałka Sejmu, prezesów banków
narodowego i dwóch zagranicznych, którą ujawniliśmy w
"NIE" (nr 13/2002). Telewizja nie zapytała prominentów,
czy zwrócą forsę. Prasa nie zatrzęsła się z oburzenia.
Parlament
nie zawrzał. Panująca cisza stanowi zachętę do dalszego
przyjmowania przez dygnitarzy wszelkich dowodów
wdzięczności od firm państwowych. Dziś przelot za
darmochę i wszystko w porządku, więc jutro może samolot
w prezencie albo chociaż samochód.
Gdy ogłosiliśmy, że prezes Narodowego Banku Polskiego –
najwyższy strażnik państwowego pieniądza – Polskimi
Liniami Lotniczymi lata za półdarmo i pani prezesowa
Balcerowiczowa też – w NBP podjęto dociekania, kto
doniósł do "NIE". Prezes Leszek Balcerowicz zażądał zaś
znalezienia sprawcy jego własnego gównojadztwa. Mówił
publicznie, że nie wiedział, iż lata za półdarmo.
Wynikałoby z tego, że to państwowi urzędnicy rządzą jego
prywatną kasą. I że nawet nie zauważa, ile za co płaci.
Pytamy w związku z publicznymi wykrętami Balcerowicza:
czyż można mieć zaufanie do nadzorcy banków i kursu
złotego, do prezesa Rady Polityki Pieniężnej, jeżeli nie
ma on pojęcia o cenach i nie panuje nawet nad własnymi
wydatkami?
Państwo Balcerowiczowie podróżowali w oparciu o zniżkę
zwaną "zlecenie upustu NRR" udzielaną dla reklamowania
PLL LOT. Na czym miałaby polegać reklama linii, gdy
małżeństwo Balcerowiczów wsiada do polskiego samolotu?
Jaką korzyść odnosi z tego przewoźnik? Przecież nikt
poza grupką pasażerów nie wie, że sama pani Balcerowicz
z mężem raczy akurat lecieć. I cóż to za zachęta do
podróżowania LOT, skoro pasażerowie latający z Warszawy
i do Warszawy i tak nie mają na ogół możliwości wybrania
innego przewoźnika. Przy tym Balcerowicz nie cieszy się
przecież takim wzięciem jak znany piłkarz, papież czy
piosenkarz. Otacza go niechęć większości ludzi. Gdyby
więc nawet ogłoszono publicznie, że Balcerowiczowie są
pasażerami LOT, naród z tego powodu nie rzuciłby się
raczej do kas tej linii.
Z takich samych jak Ewa Balcerowicz i jej mąż upustów –
"NRR" w wysokości 50 proc. – korzystali mąż
poprzedniczki prezesa NBP pan Andrzej Waltz wraz z żoną
HannĄ Gronkiewicz-Waltz, teraz nieubogą wiceprezeską
banku międzynarodowego. Połowę ceny płaciła również
Dominika Waltz, zapewne córka prezeski. Pokrewieństwo
widać wystarcza, aby należał się przywilej. Także
premier Jerzy Buzek, któremu dobroczynne dlań linie
lotnicze pośrednio podlegały, korzystał z ulgi
udzielanej w celu reklamowania LOT. Czy wszyscy oni
fruwali w koszulkach reklamowych LOT, czy musieli też
nosić czapeczki tych linii i trzymać w rękach baloniki z
ich logo?
Po złożeniu urzędu Jerzy Buzek 26 listopada 2001 r. za
przelot zapłacił zamiast należnych 4252 zł 24 gr tylko
523 zł 54 gr (upust 90 proc.). Czy także on powie, że
nie wiedział, iż nie płaci normalnie za przelot? Już
przecież nie miał urzędników, na których winę mógłby
zwalić – jak Balcerowicz.
Marszałek Sejmu MACIEJ PŁażyński płacił tylko 10 proc.
ceny biletu. Upust – 90 proc. Jego zniżka opatrzona jest
symbolem "NRH". Oznacza to upust w celach humanitarnych.
Albo więc
dyrekcja LOT uznała marszałka Sejmu za człeczynę
ubogiego, zasługującego najbardziej ze wszystkich
obywateli na pomoc pieniężną, albo też latał on
prywatnie po świecie w misji humanitarnej, np. żeby
rozwozić protezy dla beznogich czy jałmużnę dla
głodnych.
Płażyński jest teraz politykiem Platformy Obywatelskiej.
Opowiada się ona za ściśle rynkowymi regułami w
gospodarce. Twierdzi też, że walczy z korupcją i
protekcjami. Płażyński zachwalał w prasie swoją własną
uczciwość. Trzeba więc wyjaśnić, czemu przyjmował ulgi
wymyślone np. dla tragicznie chorych a biednych.
Bez takich publicznych wyjaśnień eksmarszałek nie
uwiarygodni swej misji miłośnika czystych reguł
rynkowych i polityka zwalczającego przekupstwa,
protekcję, przywileje władzy.
Były premier pan Jan Krzysztof Bielecki od lat jest
wysoko postawionym pracownikiem potężnego banku
międzynarodowego. Latając prywatnie do Londynu i z
powrotem korzystał ze zniżki o symbolu "NRA". Jest to
upust akwizycyjny. Czy były premier jest komiwojażerem
LOT? Sprzedaje bilety lotnicze? A może wykorzystuje swe
dawne stanowisko szefa rządu lub obecne, żeby załatwiać
LOT jakieś interesy? Jeśli tak, to cóż to za interesy?
Nikt nie spieszy tego wyjaśniać, choć akwizycyjna rola
ekspremiera może kryć w sobie jakieś rewelacje.
Oczywiście, jeśli powód zniżki nie jest lipą, zwykłym
naciągactwem skarbu państwa – właściciela LOT. Bielecki
dostawał upust 75-procentowy, więc lepszy niż
Balcerowicz. Zamiast 691 funtów premier Bielecki płacił
214.
Wszelkie upusty i zniżki podlegają w PLL LOT ścisłej
ewidencji. Gdyby więc posłowie albo NIK, albo właściciel
LOT, czyli minister infrastruktury, zechcieli dociec,
ile łącznie, komu i dlaczego udzielono zniżek i jakie są
ogólne straty linii lotniczych z tego tytułu – można to
łatwo posprawdzać. Prosimy, aby nie zapomniano wówczas
ustalić, dlaczego ulgowo fruwał bogaty biznesmen Fibak.
Oszczędzano jego kieszeń ze względów humanitarnych czy
innych równie wzniosłych?
Większość zleceń na zniżki dla grubych ryb (dysponuję
kopiami) zatwierdzał Asystent Prezesa Zarządu PLL LOT
Piotr Bieliński. Pojawiają się n a dokumentach także
podpisy: Rzecznik Prasowy PLL LOT Leszek Chorzewski oraz
p.o. Dyrektora Biura Marketingu i Rozwoju Sprzedaży
Wojciech Czubek. Stanowisko "Asystenta Prezesa Zarządu"
w strukturze organizacyjnej PLL LOT znajduje się w
Biurze Zarządu firmy. Podaję to dla ułatwienia dociekań.
Skoro np. pan Piotr Bieliński miał prawo złożenia
podpisu na zleceniach udzielenia ulg lub darmochy,
oznacza to, że powinno istnieć stosowne rozporządzenie
regulujące tę kwestię.
Wiewiórki w LOT poinformowały nas, że owszem jest tzw.
Polecenie Służbowe Prezesa Zarządu D/12/2000/HR z dnia
25 lipca 2000 roku, którego celem jest: regulacja zasad
stosowania upustów i jednorazowych cen specjalnych dla
przewozów pasażerskich. Chodzi zwłaszcza o prywatne
przeloty, ponieważ instytucje budżetowe oraz niektóre
firmy w Polsce posiadają specjalne umowy handlowe z PLL
LOT, na podstawie których wykupują bilety na podróże
służbowe. Cóż to za zasady rezygnowania LOT z przychodów
i czy jest w nich zawarta zasada przekupywania
dygnitarzy? Należy w to wejrzeć.
Pojawia się też pytanie o skalę zjawiska półdarmowego
czy darmowego wożenia grubych ryb ze świata polityki i
biznesu samolotami narodowego przewoźnika. Nie
zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że chodzi na
przykład o kwotę rzędu miliona dolarów rocznie. Za taką
samą można się było naprawdę nieźle promować w
środowisku bonzów politycznych! Jaka więc płatna
protekcja w grę może wchodzić? Czy była skuteczna?
Należy i to ustalić.
Kiedy minister od Kwaśniewskiego Marek Siwiec za rządów
Buzka raz przeleciał się helikopterem gdzieś w obrębie
Polski w celach nie całkiem służbowych, rozpętała się w
prasie burza i Siwiec na polecenie prezydenta
natychmiast zwrócił pełne koszty przelotu. Czyż ten
precedens nie powinien spowodować zmuszenia teraz
dygnitarzy prawicy do opłacenia swoich odbytych w
przeszłości przelotów? Czyż krzyk nie powinien być dziś
większy, skoro oto więksi od Siwca dygnitarze
wykorzystywali swe stanowiska dla prywaty? Czy oburzenie
mediów zależy w ogóle nie od tego, co się zdarzyło,
tylko kim jest ten, kto zrobił coś nieładnego? Jeśli
więc nazywa się Buzek, Balcerowicz, Gronkiewicz-Waltz,
Bielecki lub Kornasiewicz (a to mąż ekswiceminister),
wszystko jest w porządku, bo to przecież ludzie
nietykalni: lotne a niedościgłe orły z prawicy.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Łódź Magellana
Po co był potrzebny cały ten bajzel z kasami chorych?
Poczytajcie.
Kręciło się to przez lata. Firmy sprzedawały towary
szpitalom, przychodniom i innym placówkom służby zdrowia
przekonane, że będą mogły liczyć na spłatę zobowiązania
łącznie z odsetkami. Jednak pod rządami Buzkowców
mechanizm zaczął zgrzytać, a firmy zorientowały się, że
mogą długów nie odzyskać. Zaczęły niepokoić się o swoje
pieniądze. Kierowały sprawy do sądu, straszyły księgowe
szpitali komornikiem itd. Nie przyniosło to zbyt dużych
efektów, bo... nie było pieniędzy z kasy chorych. Jedna
z łódzkich firm skierowała sprawę do sądu i otrzymała
nakaz zapłaty. Pozwany – Instytut Centrum Zdrowia Matki
Polki w Łodzi – odwołał się wykazując, że sytuacja
szpitala jest tragiczna, jego należności od kasy chorych
na dzień 31.12.2001 wynosiły 9 532 151,40 zł. Szpital
argumentował ponadto, że jego zobowiązania wobec innych
podmiotów wynosiły ok. 33 mln zł.
* * *
Panaceum na długi służby zdrowia okazały się firmy
zajmujące się windykacją długów. Jak Magellan sp. z o.o.
w Łodzi. Na jej stronie internetowej możemy przeczytać:
Magellan Sp. z o.o. powstała w styczniu 1998 roku i jest
wpisana do Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem
0000038232. Spółka rozpoczęła swoją aktywną działalność
w grudniu 1999 roku. W chwili obecnej kapitał zakładowy
Spółki wynosi 750 tysięcy złotych, natomiast kapitał
zapasowy – 900 tysięcy złotych. (...) Spółka Magellan
jest nowoczesną instytucją prawno-finansową, której
przedmiot działalności stanowi dokonywanie operacji
związanych z wierzytelnościami, m.in. nabywanie ich za
gotówkę. Spółka prowadzi obrót zarówno wymagalnymi, jak
i niewymagalnymi wierzytelnościami w odniesieniu do
małych i średnich przedsiębiorców. (...)
Nareszcie pojawił się ktoś, kto pomoże wierzycielom
odzyskać pieniądze od szpitali. Zapłaci gotówką za dług
i będzie się z nim sam borykał. Tylko czemu chcą utopić
pieniądze, których inni nie mogą odzyskać?
* * *
Jedna z łódzkich gazet ujawniła niedawno, iż jeden z
członków rady Łódzkiej Regionalnej Kasy Chorych pracuje
jednocześnie w spółce Magellan, która zajmuje się
skupowaniem długów szpitali i obrotem tymi
wierzytelnościami. To Jacek Sikora, którego zgłosiło do
rady Porozumienie Samorządowe Prawicy (dawniej AWS).
Sikora zbierał same pochwały w kasie chorych, nikt do
jego pracy nie miał żadnych uwag – twierdzi na łamach
"Dziennika Łódzkiego" Marek Kowalik, sekretarz klubu
PSP.
Sam Sikora nie widzi nic niestosownego w tym, że pracuje
w firmie zajmującej się skupem wierzytelności służby
zdrowia. Po części ma rację, gdyż ustawa zabrania
zasiadania w radzie m.in. pracownikom kas chorych,
zakładów opieki zdrowotnej, samorządów. O firmie
wykupującej długi placówek medycznych nie ma nawet
wzmianki.
* * *
Aby dowiedzieć się, na czym polega przekręt, warto
przyjrzeć się działaniu firm typu Magellan. Przede
wszystkim muszą znaleźć firmy, które są wierzycielami
placówek medycznych.
Mogą to czynić poprzez reklamy, działania marketingowe,
ale również wykorzystując znajomości z księgowością
szpitali. Nie jesteśmy w stanie udowodnić, w jaki sposób
firma Magellan znajduje zleceniodawców. Trzeba jednak
przyznać, że robi to skutecznie, ponieważ jej zysk netto
w 2001 r. wyniósł 1 852 626 zł, a kapitał własny podwoił
się w stosunku do roku 2000 i wyniósł ok. 3,5 mln zł.
Pogratulować.
Następnie należy wynegocjować cenę za wierzytelność.
Warto zwrócić uwagę, że w myśl kodeksu cywilnego
kupujący nabywa prawo do odsetek oraz wszelkie prawa
związane z wierzytelnością. Pomimo to na ogół
wierzytelność kupuje się z pewnym dyskontem, np. 10 zł
za 8 zł itd. Zatem firma zarabia na odsetkach oraz na
różnicy między ceną zakupu i sprzedaży. Ale czy tylko?
Nie jest tajemnicą, że firma ściągająca długi musi
zatrudniać prawników (adwokatów, radców prawnych),
którzy będą kierowali sprawy do sądu. Ten z kolei
zasądza dla nich – na ogół od pozwanego – wynagrodzenie,
które uzależnione jest od wartości przedmiotu sporu.
Wspomniana na wstępie łódzka firma, której kwota
wierzytelności wynosiła ok. 6000 zł, otrzymała wyrok z
zasądzoną kwotą 4000 zł dla radcy prawnego. W wypadku
egzekucji komorniczej dochodzą jeszcze koszty zastępstwa
egzekucyjnego.
Dlaczego firma Magellan tak chętnie kupuje
wierzytelności jednego tylko sektora? Wszyscy wiedzą, że
sytuacja w służbie zdrowia jest tragiczna. Chyba że ma
się kogoś, kto spowoduje, że dług zostanie spłacony, gdy
tylko poprosimy. Czy znajomym tym może być członek rady
nadzorczej kasy chorych?
Zwłaszcza taki, który wykorzystując swoje znajomości
może dowiadywać się od placówek służby zdrowia, kto jest
ich wierzycielem i jakie podjął już działania.
Skierowanie tam handlowców, którzy zaproponują kupienie
długu, będzie w 90 proc. owocowało sprzedażą
wierzytelności. Potem kierujemy sprawę do
sądu, otrzymujemy zasądzone koszty adwokackie, czekamy,
aby urosły odsetki od długu i... nagle otrzymujemy pełną
kwotę z kasy chorych. Skarb państwa traci na tych
transakcjach pieniądze przeznaczane na koszty adwokackie
i odsetki. Czy było ich dużo? Tylko Bóg i firma Magellan
o tym wie. A może warto by było bliżej to zbadać, aby
krąg poinformowanych osób się rozszerzył?
* * *
Następnego dnia po ukazaniu się informacji o pracy
Sikory w firmie Magellan i jednocześnie w kasie chorych,
ta sama gazeta poinformowała, że zrezygnował on z pracy
w kasie w przyszłej kadencji. I słusznie – po co etat,
ważni są ludzie, którzy w niej pozostaną. Poza tym los
kas chorych jest bardziej niepewny niż los Magellana.
Autor : T.C.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sra półgłówek "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
29-letnia mieszkanka województwa opolskiego na pięć
sposobów chciała uśmiercić męża. W tym celu dwukrotnie
wsypała mężowi po pięć tabletek nasennych – najpierw do
piwa, potem do kawy. Następnie uderzyła go ciężkim
przedmiotem i położyła do łóżka. Poduszkę oblała klejem,
aby opary spowodowały jeszcze głębszy sen. Wylała też
mężowi na głowę wywar ze środków wybielających i innych
substancji żrących. Potem wyszła z domu, zamykając męża
na klucz. Mężczyzna przeżył, ponieważ organizm mężów
przystosowany jest do naturalnego środowiska rodzinnego.
Władze Krakowa nie wydały zgody na otwarcie hipermarketu
Carrefour w Nowej Hucie. Według prasy, włodarze miasta
poczuli się szczególnie dotknięci prezentem w postaci
dwóch butelek wina na głowę. "Odebraliśmy z niesmakiem
tę próbę postawienia nas pod ścianą" – powiedział jeden
z adresatów przesyłki. Czyżby wino było takie mocne, że
po nim już ani kroku?
Szubienicę pod pomnikiem Mickiewicza na Rynku w Krakowie
ustawili 22 lipca młodzieńcy z Federacji Młodzieży
Walczącej i klubu "Naród-Państwo-Niepodległość". Młodzi
zajęli się wieszaniem. Na razie wieszają jedynie dyplomy
"(Nie)honorowych Targowiczan roku 2002". Na sznurze
znalazły się nazwiska: Jana Kułakowskiego i Jana
Truszczyńskiego, za – jak podali młodzi patrioci –
sposób prowadzenia negocjacji z Unią Europejską, Leona
Kieresa, szefa IPN – za niewłaściwy, ich zdaniem, nadzór
nad śledztwem w sprawie zbrodni w Jedwabnem. Wśród
kandydatów do tytułu Targowiczanina Roku znaleźli się
również: Bogusław Wołoszański, Emil Wąsacz i Jarosław
Kalinowski. Garstka widzów zgromadzonych wokół szubienic
byli to bywalcy knajpy "U Targowiczan" na Mazurach koło
Rucianego, którą na cześć antenata prowadzi Aleksander
hrabia Potocki. Sądzili, że to reklama ich ukochanego
wódopoju. (D. J.)
159 strusi zginęło w pożarze fermy we wsi Pawłowice koło
Sędziszowa. Ze stada uratował się tylko jeden ptak,
który na noc nie wrócił do budynku. Trudno o lepszy
przykład korzyści płynących z chodzenia własnymi drogami
i niechowania głowy w piasek.
Portret Stalina wisi przed wejściem do sklepu z
rupieciami przy ul. Sienkiewicza w Łodzi. Ma za sąsiadów
przedwojenny frak, Chrystusa i abstrakcyjny obraz.
Interweniowała już policja, do której zgłosili się
ludzie urażeni publicznym wystawianiem wizerunku
generalissimusa. Właściciel portretu broni swego Stalina
wskazując na charakter sklepu z towarem
przeterminowanym.
Burmistrz Supraśla, przewodniczący rady i skarbnik gminy
siedzą na ławie oskarżonych białostockiego sądu.
Tutejsza prokuratura oskarżyła ich o niszczenie i
fałszowanie uchwał. Wpadli na dwóch.
Jedna uchwała dotyczy dotacji wojewody wydanej na cel
sprzeczny z przeznaczeniem, druga – konkursu na
dyrektora szkoły. Rada nie zamierza odwołać Zarządu, bo
inne gminy mają gorsze. Na przykład wiceskarbniczkę z
Godowa prokurator pociąga za przerzucenie na własne
konto i wydanie na własne potrzeby ponad 700-tysięcy
gminnych złotówek, a wójta z Bierawy za umożliwienie
wprowadzenia na polski obszar celny kilkudziesięciu
nielegalnych samochodów. (B. D.)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Potwór nowotwór
Panny, które wzruszone w walentynki tulipanem i
pluszowym misiem nie zachowają czujności, czeka los
nader ponury.
Horror ten opieram w całości na publikacji Włodzimierza
Fijałkowskiego, profesora i katolika, reprezentującego
tę szkołę położnictwa, która kobietę uważa za wypełnione
łaską Bożą naczynie do przekazywania życia.
"Jestem od poczęcia"
Zaczyna się już przerażająco. Do autora przemawia z
pleksiglasowego jaja 10-tygodniowy model płodu
ludzkiego. Nie wchodzą w grę żadne halucynacje: ani
wzrokowe, ani słuchowe. Doszło do spotkania, które
zainicjował Jaś: – Czuję, że chcesz mi coś powiedzieć –
rzekł 85-letni starzec do upiornego kawałka kauczuku w
kolorze cielistym. Profesor obiecuje kauczukowej lalce,
że opierając się na własnych wspomnieniach z okresu
płodowego napisze tejże lalki pamiętnik, za co ona
wyznaje mu miłość.
No i teraz poczytajcie sobie, laski, co może w was
urosnąć.
Na początku atak plemnika. Obrzydliwy, żółty robal o
gruzłowatej konsystencji jak skóra trędowatego dzięki
rotacyjnym ruchom witki przedostaje się przez błonę
komórkową do wnętrza jaja.
W waszym organizmie pojawił się nowotwór. Podwaja liczbę
swych komórek co 12–15 godzin. Mało tego – przemieszcza
się. Przesuwa się wzdłuż jajowodu w kierunku macicy.
(...) Wykonuje przy tym rotacyjny ruch odwrotny do
wskazówek zegara. To prawdziwy taniec życia. Aby
przerażająca wizja tańczącego po narządach żarłocznego
pasożyta była kompletna, dodajmy, iż tak rosnąc w biegu
obce ciało przekształca się w morulę, ta zaś w
blastocystę. Owa blastocysta otacza się trofoblastem
agresywnym i przystosowanym do zdobywania pożywienia za
wszelką cenę. Kończy się pożywienie, trzeba przystąpić
do działania. Czas nagli – mówi Obcy – odnalazłszy
odpowiednie miejsce, osiadam na miękkiej błonie
wyściełającej jamę macicy. (...) Za pomocą wypustek
trofoblastu zagłębiam się powolutku w miękkie podłoże,
poszukując styku z krwią żywiciela.
Po tygodniu od wprowadzenia do waszego organizmu Obcy
żywi się już waszą krwią i jest wrośnięty w wasze ciało.
Wampir przystępuje do dzieła. Komórki warstwy
zewnętrznej rozmnażają się bardzo szybko. Z nich formują
się drobne kosmki penetrujące w głąb naczyń krwionośnych
macicy. Wynaczyniona krew tworzy wokół kosmka małe
jeziorko. Krótko mówiąc, wskutek działań Obcego w waszym
organizmie występuje ileś tam krwawych wylewów, a on je
chłepce nader obrzydliwie: Wydalam to, co gromadzi się
we mnie zbędnego, a przyjmuję wszystko co jest mi
potrzebne do życia i rozwoju. Inaczej mówiąc – nie dość,
że na was pasożytuje, to jeszcze zanieczyszcza wam
macicę, srając do środka. Obsrywając teren jak zwierzak
próbuje przejąć kontrolę. Wyznaje z dumą, że ze strony
żywiciela: wymaga to szybkiego i bezkolizyjnego
przystosowania się do mej obecności.
Organizm żywiciela Obcego – czyli wasz, drogie laski –
poddaje się dyktatowi pasożyta. Odczuwa przemożną
senność. Piersi są twardsze, niż zwykle (...) a brodawki
sutków stają się bardzo wrażliwe na dotyk. Występują też
zmiany smaku i powonienia. Dawniej nie raził jej dym z
papierosów, teraz nie jest w stanie ani chwili przebywać
w pomieszczeniu zadymionym. Obcy odbiera żywicielowi
nawet tak niewielkie przyjemności, jak śledź w
śmietanie. Dawniej lubiła śledzie, teraz nie może na nie
patrzeć. Od rana do wieczora żywicielowi chce się
rzygać, co skądinąd nie dziwne, skoro rośnie w nim taki
potwór.
Obcy rośnie błyskawicznie i coraz więcej czerpie z
organizmu żywiciela. W trzecim tygodniu od zakażenia
Obcy wygląda jak dwumilimetrowy robak z dupami na obu
końcach. Jedną stroną wszczepia się w życiodajne podłoże
swej egzystencji – czyli ścianę waszej macicy – i
pamięta, aby usadowić się w miejscu dobrze ukrwionym, a
następnie tworzy gąbczasty twór licznymi kanałami
wypełnionymi krwią żywiciela, oraz – fuj! – szypułę
brzuszną.
Po miesiącu staje się czteromilimetrowym robakiem
przypominającym rozwielitkę – składa się z łba z dwoma
wypustkami po bokach i ogona. Z krwi żywiciela pobiera
tlen, a oddaje dwutlenek węgla zatruwając organizm od
środka. Kobieta zaczyna popadać w stan psychozy podobnej
do tej, która przydarzyła się autorowi powieści:
tłumaczy lekarzowi, że ma dziecko, które się do niej
odzywa i reaguje na jej odpowiedzi. Jest to o tyle
niepokojące, iż Obcy dopiero zabiera się za wytworzenie
pięciu pęcherzyków mózgowych, a od jakiejkolwiek
namiastki świadomości dzielą go lata świetlne. W szóstym
tygodniu inkubacji Obcy ma już półtora centymetra
długości, z czego połowę zajmuje łeb, już uzbrojony w
szczęki i zawiązki zębów.
Przed upływem dwóch miesięcy rozwoju jest przezroczysty,
ma dwa centymetry długości, pozbawione powiek oczy po
obu stronach olbrzymiej głowy, krótkie górne płetwy i
przykurczone nibynóżki, spomiędzy których wyrasta mu coś
na kształt olbrzymiego chuja. Służy on do tego samego,
co wszystkie chuje na świecie – do ruchania was, drogie
panny, poprzez wysysanie z waszego organizmu substancji
życiowych i wydalanie własnych nieczystości.
Ów koszmar domaga się od organizmu żywiciela, aby
nazywał go darem. Dary bywają trudne do przyjęcia, ale
daru się nie odrzuca.
W dziewięć tygodni od ataku Obcy pokrywa się sierścią,
wyrastają mu pazury i prawdziwy chuj, a górne kończyny
ma już chwytne, co dobrze wyraża jego naturę, której
podstawową cechą jest zachłanność.
Po trzech miesiącach wygląda jak mysz obdarta ze skóry,
bo prześwitują mu naczynia krwionośne, a na domiar złego
przebija mu się dziura w dupie.
W szesnaście tygodni od zaatakowania organizmu Obcy ma
20 centymetrów długości i uczy się tresować żywiciela
metodą kopnięć. Wkrótce dowie się, że najskuteczniejsze
są kopnięcia w nerki i żebra.
Organizm kobiety broni się coraz słabiej, psychoza się
pogłębia. Panna pisze listy do wielokomórkowca, który
opanował jej macicę, przypisuje mu religijność i
świadomość wolności. Na tym etapie Obcy wygląda jak
stuletni karzeł – ma wielką łysą głowę i bardzo
pomarszczoną skórę. Jest bardzo agresywny.
Organizm żywiciela przybiera groteskowy kształt, do
końca traci fizyczną sprawność. Wstanie z fotela staje
się wyzwaniem na miarę zdobycia Everestu. Od tego
momentu jest coraz gorzej – i tak aż do chwili, kiedy
Obcy osiąga pełną dojrzałość i uznaje, że organizm
żywiciela jest mu dłużej niepotrzebny.
Pamiętacie tę scenę z filmu "Obcy", kiedy oblepiony
śluzem płód kosmicznego megarobala wydostaje się z
piersi bohatera rozrywając mostek, a krew sika na
wszystkie strony? W naturze jest jeszcze gorzej. Wyobraź
sobie, laseczko, iż ważący kilka kilogramów i mający w
najszerszym miejscu z pół metra obwodu dojrzały do
samoistnego życia pasożyt wydostaje się z ciebie tą samą
wąską drogą, którą został tam wprowadzony.
Wkładania tam tylko wibratora życzy redakcja "NIE".
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Masz ci chamie po Saddamie
Spełniło się wieloletnie marzenie Kwaśniewskich.
Doszlusujemy do krajów kolonialnych, czyli bogacących
się krzywdą skolonizowanych. Zgodnie z logiką dziejów, w
przyszłości, po przegranej wojnie z narodowowyzwoleńczą
partyzantką, dobijemy do grona krajów
"postkolonialnych". Żyjących z bogactw zrabowanych w
kolonii. W ten sposób spełni się odwieczne marzenie
Polaków – żyć i niewiele robić.
Kolonializm, jak wiele bytów na tym najlepszym za
światów, dzieli się. Na zły i dobry. Zły to taki, który
wypompowuje bogactwa z kolonii do metropolii nie
transferując stamtąd niczego pozytywnego. Dobry
kolonializm to taki, który w zamian za zrabowane złoto
lub ropę naftową przesyła z centrali nie tylko choroby
przenoszone płciową drogą.
Każdy, kto był w pohiszpańskim Peru, obowiązkowo
zachwyca się architektonicznym stylem kolonialnym
tamtejszych katedr i budynków rządowych zbudowanych
nierzadko na mocnych fundamentach zniszczonych budowli
Inków. Finezyjną, fikuśną rzeźbą drewnianych balkonów na
placach "de major" najważniejszych miasteczek.
Porażające elegancją Wietnamki odziane w tuniki,
twarzowe spodnie i długie, jedwabne rękawiczki to efekt
wieloletniej pracy francuskich, kolonialnych stylistów.
Dobra marokańska czy algierska kuchnia nosi smak
francuskich mistrzów. Drinki w Indiach – brytyjskich
mieszaczy. Nawet Rosja kolonizując wewnętrzną Syberię
przesyłała tam, co miała najlepszego: dekabrystów,
Bronisława Piłsudskiego (brata Józefa), Bolesława
Limanowskiego, Włodzimierza Ilicza Lenina czy Lwa
Dawidowicza Trockiego.
Ponieważ mamy być dobrymi kolonizatorami, już teraz
musimy podjąć ogólnonarodową debatę, co damy naszemu
Irakowi w zamian za ukradzione mu dobra? Czy tylko
profesor Marek Belka, nasz współczesny Trocki, im
wystarczy?
Czym zabudujemy przez nas cywilizowaną, demokratyzowaną
część irackiej kolonii? Stylem willi naszej nowej,
bogatej klasy panującej, gargamelami zwanej? Pawilonami
handlowymi ze stołecznego Stadionu Dziesięciolecia? Na
pewno nie zabudową "downtownu" rodem ze stolicy, Radomia
czy Krakowa. Nawet w czasie bombardowań centrum Bagdadu
czy Mosulu prezentowało się w telewizji lepiej niż
warszawskie. 60 lat po ostatnich ostrzałach.
Ubrać modnie i twarzowo tamtejszych Kurdów i Arabów też
szans nie mamy. Czy ktoś słyszał ostatnio o znaczącym na
światowym rynku innym polskim projektancie mody niż
Arkadius? Za PRL krótką karierę zrobiły kożuszki
zakopiańskie. Ale czy pasuje dziś kożuch do dżalabiji?
W żarciu to oni nas skolonizują. Już dziś nasza młodzież
ucząca się i studiująca, czyli przyszła kadra
kierownicza, zażera się tanimi kebabami. Czym my
odpowiemy? Kaszanką? Luksusowym "salcesonem
watykańskim"? Ruskie pierogi owszem, ale już karp po
żydowsku może tam przez gardła nie przechodzić.
Zwłaszcza do wódeczki, przy tradycyjnym polsko-arabskim
toaście "Pij pierdolony Beduinie!".
W naszej historii niewiele wymyśliliśmy oryginalnego.
Barszcz podpatrzyliśmy u Ukraińców, żupan przejęliśmy od
słowackich Węgrów, szablę od Turków, a hebel, strugiem
przez narodowców zwany, od Niemców. Nawet miłości
francuskiej prawdziwych Polaków uczyły Żydówki. Jedynie
fundamentalizmem religijnym, płaszczeniem się przed
kościelnymi dygnitarzami możemy zaimponować
zeświecczonym przez reżim Irakijczykom. Przecież nie
autostradami, które podobno mamy tam modernizować, bo
Polacy oglądają takie tylko w kinie.
Dawne kraje kolonialne słodziły grabież skolonizowanym
odrobiną kultury. My zaś mamy olbrzymią szansę, aby
kolonizując bogaty nie tylko w naftę kraj, odchamić
siebie. Ucywilizować. Jak kiedyś demokratyczni Frankowie
czy Germanowie najeżdżający cesarski Rzym.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bogatemu wała "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Michnik Millerowi Kwachem cd.
W artykule pt.: "Michnik Millerowi Kwachem" (Tygodnik
"NIE" z 18 kwietnia 2002 r.), a wcześniej także w
artykule "Pozłacanie brylantów" (Tygodnik "NIE" z 14
lutego 2002 r.) zamieszczone zostały informacje, jakoby
Agora SA (wydawca "Gazety Wyborczej") i jej
akcjonariusze uzyskali w wyniku nowelizacji w 2000 r.
ustawy o podatku dochodowym protekcyjną ulgę podatkową
sięgającą 576 milionów złotych. Informacje te nie są
prawdziwe, podobnie jak nie jest prawdziwym
stwierdzenie, że Agora nie przeczyła informacjom o jej
rzekomych zwolnieniach podatkowych.
Jak się wydaje, źródłem błędnych informacji
zamieszczonych na łamach "NIE" była publikacja
"Rzeczpospolitej" z dnia 3 lutego 2001 r., w której
sformułowana została teza o rzekomych miliardowych
ulgach podatkowych dla akcjonariuszy kilkunastu spółek,
a w tym i Agory SA. W tej sprawie Zarząd Agory SA
wyraził swój zdecydowany protest w publicznym
oświadczeniu datowanym na 6 lutego 2001 r., które
przekazaliśmy posłom na Sejm RP oraz do wiadomości
mediów. Nadto, w dniu 16 lutego 2001 r. na łamach
"Rzeczpospolitej" zamieszczone zostało nasze
sprostowanie, w którym zakwestionowane zostały jej
wcześniejsze sugestie i błędne wyliczenia dotyczące
naszych rzekomych zwolnień podatkowych.
Nieprawdziwa jest informacja, że nowelizacja ustawy o
podatku dochodowym z 2000 r. przysporzyła Agorze 576 mln
złotych i tyleż stracił na tym skarb państwa. Agora S.A.
nigdy nie skorzystała z takiej ulgi podatkowej oraz nie
korzystała z innych niepowszechnych upustów podatkowych.
Z treści artykułu "Michnik Millerowi Kwachem" (Tygodnik
"NIE" z 18 kwietnia 2002 r.) oraz z nawiązania do
artykułu "Pozłacanie brylantów" (Tygodnik "NIE" z 14
lutego 2002 r.) wnoszę, że piszecie Państwo o zwolnieniu
podatkowym wynikającym z art. 52 p. 1 lit c ustawy o
podatku dochodowym od osób fizycznych. Sprawą oczywistą
jest, że Agora S.A. jako osoba prawna nie mogła
korzystać ze zwolnień podatkowych adresowanych do osób
fizycznych.
Nieprawdziwa jest również informacja, że to
akcjonariusze Agory S.A. – osoby fizyczne będące
pracownikami i założycielami spółki – skorzystali z ulgi
w kwocie 576 mln zł ze stratą
dla skarbu państwa.
Wspomniany przepis ustawy o podatku dochodowym od osób
fizycznych obowiązywał tylko w 2001 r., a jednym z
warunków jego stosowania był upływ trzech lat od dnia
pierwszego notowania akcji spółki do dnia sprzedaży
akcji. Gdyby nawet przyjąć najbardziej korzystną dla
pracowników-założycieli interpretację, że trzy lata
należy liczyć od pierwszego notowania jakichkolwiek
akcji Agory na giełdzie, to trzy lata upłynęłoby w
kwietniu 2002 r. (pierwsze notowanie akcji Agory S.A.
miało miejsce w kwietniu 1999 r.; nie były to jednak
akcje będące własnością pracowników), a tym samym żaden
z pracowników-założycieli nie mógł skorzystać z tej ulgi
w roku 2001, kiedy ulga obowiązywała.
Kwota 576 mln zł rzekomej ulgi podatkowej wynika z
błędnej publikacji "Rzeczypospolitej" z dnia 3.02.2001
r. W naszym sprostowaniu, które "Rzeczypospolita"
zamieściła w dniu 16.02.2001 r. informowaliśmy, że
według naszej interpretacji ze względu na istniejące
dziesięcioletnie ograniczenie zbywalności akcji dla
pracownikow-założycieli ewentualnemu zwolnieniu
podlegałoby nie 19 069 800 akcji, ale 4 724 340 akcji, i
to nie wcześniej niż w lipcu 2003 r., kiedy miną trzy
lata od pierwszego notowania tych akcji na giełdzie. Już
po wysłaniu sprostowania do "Rzeczypospolitej"
otrzymaliśmy pisemne stanowisko Ministerstwa Finansów w
tej sprawie zawarte w komunikacie MF z dnia 8 lutego
2001 r. Otóż zgodnie z interpretacją MF opartą o
stanowisko KPWiG akcjonariusze założyciele Agory S.A.
nigdy nie byliby uprawnieni do skorzystania z omawianej
ulgi podatkowej, gdyż nabyli akcje po cenach
preferencyjnych.
Reasumując:
* Agora S.A. nigdy nie skorzystała z ulgi podatkowej, o
której jest mowa w artykule "Michnik Millerowi Kwachem"
(Tygodnik "NIE" z 18 kwietnia 2002 r.)
* pracownicy-założyciele spółki również nigdy nie
skorzystali z ulgi podatkowej, o której jest mowa w
artykule "Pozłacanie brylantów" (Tygodnik "NIE" z 14
lutego 2002 r.)
* zgodnie z interpretacją MF i KPWiG
pracownicy-założyciele Agory nigdy nie mogliby
skorzystać z tej ulgi, nawet gdyby nie została
zlikwidowana z dniem 1.01.2002 r.
Przypominamy również, o czym już wielokrotnie
informowaliśmy, że to nie Agora była pomysłodawcą i
inicjatorem nowelizacji ustawy podatkowej.
Piotr Niemczycki
Wiceprezes Zarządu Agory S.A
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dzieci drugiego gatunku
Chcesz wysłać niepełnosprawne dziecko na wakacje?
Proponujemy kolonie na Księżycu.
Poszukiwanie organizatorów letniego wypoczynku dla
niepełnosprawnych rozpoczynam od telefonu do Biura
Rzecznika Osób Niepełnosprawnych. Pani o miłym głosie
nie potrafi mi udzielić odpowiedzi na proste pytanie:
kto organizuje w Łodzi letni wypoczynek dla
niepełnosprawnych i upośledzonych? Odsyła mnie do
komórki zajmującej się organizacjami pozarządowymi.
Tutaj podają mi nazwę tylko jednej instytucji.
Stowarzyszenie Dzieci Specjalnej Troski JACEK I AGATKA
organizuje jeden trzytygodniowy turnus w Nowym Targu.
Ceny skierowania zróżnicowane w zależności od stanu
psychofizycznego dziecka: 1000 i 1400 zł. Drogo. Zbyt
drogo. Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób
Niepełnosprawnych (PFRON) nawet gdyby miał kasę, nie
dofinansuje niepełnosprawnego. Powód? Dzieci będą
zakwaterowane w internacie. PFRON stawia wymagania: musi
to być ośrodek rehabilitacyjny.
Caritas: nie przeszkadzać
Kolejny telefon – Caritas Archidiecezji Łódzkiej.
Spodziewam się, że w tej wielobranżowej firmie natchną
mnie nadzieją i wiarą. Miejsca jeszcze są.
Zakwaterowanie: Drzewociny niedaleko Pabianic. Oddycham
z ulgą – na krótko. Cena skierowania: 520 zł (plus
niezbędnik kolonisty: książeczka do nabożeństwa i
różaniec). Jezu Chryste! Łapię się za głowę, aż mi
wypada z ręki słuchawka telefonu. 520 zł – dla kogo? Dla
tych, którzy codziennie w południe ustawiają się przed
Caritasem przy ul. Gdańskiej 111 po biedazupy?! Moje
rozmówczynie, panie Kobielska i Chądzik, informują, że
"chorych i upośledzonych na kolonie Caritas nie
zabiera". – Dlaczego? – pytam wprost.
– Bo przeszkadzają na spacerach. – Ale w jaki sposób
przeszkadzają? – dociekam. – No bo jak jest chory na
padaczkę, to jest na spacerze problem. – Czy wychowawcy
są wolontariuszami nieprzygotowanymi do opieki nad
upośledzonymi i niepełnosprawnymi? – Nie! – pani
Kobielska pospiesznie przerywa ten wątek. – Nie są
wolontariuszami. (Kim są, niestety nie usłyszałam).
– Gdyby pani zechciała – to propozycja dla mnie –
zorganizować turnus dla upośledzonych w przyszłym roku,
to opiekunami musieliby być nauczyciele ze szkoły
specjalnej. – Na jakie mogą liczyć wynagrodzenie? –
pytam. – Byliby zatrudnieni przez Caritas jako...
wolontariusze. Pospiesznie kończę rozmowę.
Victoria nie bierze uszkodzonych
Następny telefon: firma Usługi Turystyczne VICTORIA z
siedzibą w lokalu nr 6 przy ul. Marysińskiej i biurem w
pokoju nr 8 przy ul. Piotrkowskiej 77. Wybieram tę firmę
nie bez powodu. W drugiej dekadzie kwietnia w Urzędzie
Miasta odbył się przetarg na wybór organizatorów kolonii
letnich dla dzieci z łódzkich szkół podstawowych i
gimnazjów objętych pomocą finansową miasta. Przetarg
wygrała VICTORIA. Łączę się z Wydziałem Rozwoju
Regionalnego, z Referatem ds. Turystyki. Mówię, że
jestem matką upośledzonego dziecka. Dziecko może dostać
w szkole kartę skierowania na kolonie i muszę wiedzieć
jak najwięcej o organizatorze. VICTORIA ma wpis do
rejestru z datą 14 lutego 2000 r. Skarg na usługi firmy
do tej pory nie było. Krystyna Ronowska, właścicielka
firmy, z wykształcenia jest pedagogiem ze specjalnością
pedagogika opiekuńczo-wychowawcza. Wygrała przetarg, to
wygrała. Widać oferta zakasowała inne na wejściu. Mnie
szczególnie urzekły wskazania zdrowotne; wypoczynek
organizowany przez K. Ronowską zaleca się:
• dzieciom i młodzieży z bocznym skrzywieniem kręgosłupa
– wysiłek fizyczny towarzyszący chodzeniu po górach
połączony z oddychaniem przynosi równie dobre efekty jak
zajęcia rehabilitacyjne,
• osobom mającym kłopoty z drogami oddechowymi – suche i
czyste powietrze działa jak lekarstwo,
• chorym na anemię – mniejsze stężenie tlenu w powietrzu
stymuluje układ krwionośny do zwiększonej produkcji
czerwonych ciałek krwi.
Telefonuję do VICTORII. Na moje pytanie, czy na
wypoczynek organizowany przez firmę mogą jechać dzieci
upośledzone, Krystyna Ronowska stawia sprawę jasno: –
Uszkodzeni – nie. Agresywni – nie. Wymagający pomocy i
obsługi – nie. I radzi, żeby wybrać "trochę lepszych".
Popadam w popłoch: wybrać lepszych? Od kogo? Może pani
Ronowska jako rasowy pedagog z wykształcenia chce mieć
na organizowanych przez siebie koloniach dzieci ze
średnią ocen 4,75 i czerwonym paskiem
na świadectwie?
W placówkach specjalnych ci z czerwonym paskiem też
wymagają opieki i pomocy. Odpada. – Kim są wychowawcy? –
zadaję standardowe pytanie. – Nie mają odpowiedniego
przygotowania? – Są nauczycielami i studentami
pedagogiki, ale jakie tam oni mają przygotowanie! – z
rozbrajającą szczerością informuje mnie o kwalifikacjach
swojej kadry pani Ronowska. I dodaje: – Sama jestem
nauczycielem, więc wiem.
Normalna nie dla nienormalnych
Moja kolejna rozmówczyni to inspektor Beata
Rogalska-Jarosz z Wydziału Edukacji i Sportu Urzędu
Miasta. Potwierdza, że organizator (firma VICTORIA)
rzeczywiście nie jest przygotowany do sprawowania opieki
nad upośledzonymi i niepełnosprawnymi, bo – jak twierdzi
– "są to normalne, wypoczynkowe kolonie i nie są
kierowane do dzieci z problemami". Na moją uwagę, że
jednak są kierowane do dzieci z problemami, bo
skierowania trafiły także do szkół specjalnych, pani
inspektor radzi: "Trzeba wybrać dzieci samodzielne.
Takie, które same sobie poradzą". Tylko że one sobie za
cholerę same nie radzą i w ubiegłym roku – pani
inspektor to potwierdza – zdarzało się, że organizator
odsyłał dziecko w trakcie trwania turnusu do domu, bo
opieka nad nim przerastała możliwości wychowawcy. A
jednak Urząd Miasta Łodzi nie wyciągnął z tego, jak
widać, żadnych wniosków, chociaż sama pani inspektor
wykazuje zrozumienie i mówi,
że "trzeba o tym pomyśleć".
Dzwonię na koniec do Państwowego Funduszu Rehabilitacji
Osób Niepełnosprawnych, skąd odsyłają mnie do Miejskiego
Ośrodka Pomocy Społecznej przy ul. Piotrkowskiej. To
tutaj niepełnosprawni odbierają decyzję o pozytywnym lub
nie rozpatrzeniu ich wniosku o dofinansowanie
wypoczynku. Od tej decyzji zależy często, czy
niepełnosprawny wyjedzie poza Łódź – jeżeli znajdzie na
dwa–trzy tygodnie przyjazne miejsce i warunki
gwarantujące mu godność oraz ułatwiające aktywne
uczestnictwo w życiu społecznym. Pan Dominik Muskała
tłumaczy mi, że ci, co chcieliby wyjechać w sierpniu,
dowiedzą się o tym 10 lipca. – Dlaczego tak późno? –
Nowa ustawa nakazuje rozpatrywać wnioski raz na kwartał.
– Czy organizatorzy
letniego wypoczynku zechcą tak długo czekać na
informację?
– Okazuje się, że na decyzję PFRON będzie czekało
Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. W Żegiestowie cena
turnusu rehabilitacyjnego: 800 zł; PFRON – jeżeli będą
środki – dopłaci do jednego skierowania 600 zł.
* * *
Staram się zrozumieć, czy osoby niepełnosprawne,
upośledzone, które są osobami przewlekle chorymi, na
ogół niezamożnymi, w zderzeniu z ustawami, finansową
nędzą funduszy, a przede wszystkim stosunkiem zdrowego
społeczeństwa do nich – niepełnosprawnych, mają
jakąkolwiek szansę na uzyskanie skutecznego dostępu do
opieki rehabilitacyjnej oraz możliwości rekreacyjnych?
Pozostawiam to pytanie otwarte. Aha, zapomniałabym. Rok
2003 jest Europejskim Rokiem Osób Niepełnosprawnych.
Autor : Małgorzata Michalska - Kulig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pomnik mądrości
W Warszawie wystawiono pomnik PRL-owskiej cenzurze.
Fundatorem jest Polska Agencja Prasowa, dawniej klient
cenzury. Na rogu słynnej ulicy Mysiej i Brackiej, w
miejscu po rozebranym budynku, w którym przez całe lata
mieścił się Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i
Widowisk, czyli PRL-owska cenzura, PAP wybudowała sobie
nową siedzibę w znacznym stopniu odtwarzając wygląd
starego gmachu. Nad wejściem głównym rzuca się w oczy
wyryty głęboko w kamiennej elewacji wielki napis LIBERTY
CORNER – Róg wolności.
W ten oto sposób Polska Agencja Prasowa miejscu
osławionemu jako siedziba cenzury, od tego adresu wręcz
nazywanej po prostu "Mysią", przypisuje tradycję
polskiego odpowiednika Statuy Wolności.
Autor : JeM
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Maryniarz też ziołnierz
O opłakanych skutkach unikania wojska i joincie, który
nie zadziałał.
Co zrobić, żeby nie iść do woja? Można na Bozię mówić
Jehowa lub podawać się za adwentystę dnia siódmego.
Można też wstrzyknąć w żyłę wywar z muchy wyposażonej w
tęczowy odwłok albo prozaicznie pochlastać się żyletą.
Są to sposoby rutynowe – doskonale znane nie tylko
poborowym, ale także wojskowym komisjom uzupełnień.
Dlatego ich skuteczność bywa mizerna. Zygmunt S.,
mieszkaniec Węglewa, wioski pod Koninem, postanowił
wymyślić coś oryginalnego.
Zaczęło się od tego, że brzydzący się od urodzenia
mundurem młodzian stanął przed komisją poborową. Orzekła
ona, iż jest zdrowy jak byk, i dała mu kategorię „A”.
Literka ta doprowadziła go do desperacji, bo o
uniknięciu woja z powodów zdrowotnych musiał zapomnieć.
– Nie pękaj. Skazanych nie biorą – doradzili mu koledzy.
No to Zyga zapragnął zostać skazany. Nie jest to – wbrew
pozorom – zadanie łatwe. Żeby dołączyć do elitarnego
grona ludzi z wyrokami, nie wystarczy popełnić
przestępstwo.
Warunkiem koniecznym jest jego wykrycie przez policję. A
o to niełatwo.
* * *
Zygmunt doszedł do słusznego wniosku, że nie może np.
obrobić banku i czekać, aż zostanie ujęty. Po
długotrwałych przemyśleniach udał się do słynnej
dyskoteki Ekwador w Manieczkach. Od wieczora aż do
brzasku leci tam muza techniczna, której – jak
powszechnie wiadomo – bez haju słuchać się nie da. Bez
trudu zakupił działkę marihuany. Następnie pojawił się w
Komendzie Powiatowej Policji w Słupcy. Lakonicznie
oświadczył, że chce być ścigany, ponieważ posiada przy
sobie narkotyk. Słowa te wsparł demonstracją
przezroczystej torebki foliowej zawierającej marychę z
„Ekwadoru”.
Policjantom opadły kopary. Pomyśleli: „Aha, gość jest
gotów”. Ale badania wykonane alkomatem wykazały, że Zyga
był trzeźwy jak niemowlę przed karmieniem.
– Jak wyszło, że nie spity, chcieliśmy go skierować na
badania psychiatryczne – opowiada gliniarz słupecki.
– No bo różne rzeczy się widziało.
Na przykład w sylwestra baba pobiła chłopa po łbie
patelnią. Ślubny trafił do szpitala. Przyszła do nas
teściowa ofiary i tak nadawała: „Przymknijcie moją
córkę, bo to nic niewarta dziwka, a zięć jest cacy”. Też
nas zdziwko chwyciło, nie powiem. Ale kupić narkotyk po
to, żeby się pochwalić policji?
Diagnoza była taka: Niechybny wariat. Przyniósł tytoń i
udaje ćpuna.
* * *
Na wszelki wypadek przed wezwaniem psychiatry stróże
prawa władowali wyjawione przez Zygę ziele do testera. I
zdziwili się tego dnia po raz drugi: badanie wykazało,
że substancja to najprawdziwszy pod słońcem narkotyk.
Nie mieli wyjścia – przystąpili do wykonywania czynności
służbowych.
Zygmunt S. odetchnął z ulgą. Mimo że – choć bardzo sobie
tego życzył – nie został natychmiast umieszczony w
areszcie, to perspektywa kilkuletniego pobytu za kratami
stała się całkiem realna, gdyż za posiadanie narkotyków
grozi do 3 lat pierdla.
* * *
Wszystko szło zgodnie z planem. Jednak w śledztwie Zyga
załamał się pod ogniem pytań. Miast robić z siebie
notorycznego i całkowicie upadłego ćpuna, który bez
działki nie potrafi obejrzeć wiadomości TVP, szczerze
wyznał, że właściwie narkotyków nie bierze, a zakupu w
„Ekwadorze” dokonał tylko po to, by zamiast do koszar
trafić do przytulnego więzienia. I wszystko się
pochrzaniło. Prokuratura na jego wyczyn spojrzała
łaskawym okiem i z powodu niskiej społecznej
szkodliwości złożyła do sądu wniosek o umorzenie sprawy.
Wszystko wskazuje, że Zygmunt S. nie doczeka się
poważnej kary: w najlepszym razie dostanie nikczemną
grzywnę lub robótkę na cel społeczny, w najgorszym –
może obejść się smakiem. To nie wystarczy, żeby uniknąć
wypełnienia zaszczytnego obowiązku wobec ojczyzny.
A teraz najważniejsze: rzecznik Sztabu Generalnego
Wojska Polskiego pułkownik Zdzisław Gnatowski
poinformował, że aby wymigać się od służby wojskowej,
trzeba legitymować się ponad 3-letnim pobytem w pudle.
Tymczasem – jak się rzekło – za posiadanie narkotyków
grożą maks 3-letnie wakacje na koszt podatników. Ergo:
nawet gdyby Zyga dopiął swego i trafił za kraty, zaraz
po wyjściu i tak dopadłaby go armia.
Chcąc zostać więźniem sumienia i definitywnie pożegnać
się z bronią, musiałby Zygmunt zająć się dilerką albo ze
szczególnym okrucieństwem zgwałcić koleżankę lub kolegę
(bez względu na płeć piękny tuzin lat w mamrze).
Skuteczne byłoby również zabójstwo, gdyż wyrozumiały
sędzia niechybnie skazałby go na dożywocie. Aż chce się
płakać, że zniesiono karę śmierci, bo gdyby Zygmunt S.
za jakąś fajną zbrodnię zadyndał na szubienicy,
przenigdy nie musiałby stawać na baczność przed
ociężałymi umysłowo kapralami.
PS Imię i inicjał bohatera zmieniłem.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nakryj radnego
Miasto stołeczne Warszawa ma od cholery problemów:
przestępcy łażą po ulicach czwórkami, mosty i jezdnie
jak sito, woda w kranach śmierdzi, korek na ulicach trwa
od rana do wieczora, służba zdrowia do dupy, rury
pękają. Syf i malaria. Mieszkańcy stolicy mają jednak
radnych, na których mogą
liczyć, a przynajmniej tak im się wydaje. Wydaje im się,
bo większość radnych zaprząta bez reszty cudza dupa.
Ostatnio Rada Warszawy uszczęśliwiła lud stolicy
"Stanowiskiem w sprawie działalności Agencji
Towarzyskich i Seks Shopów w budynkach mieszkalnych na
terenie m.st. Warszawy". Słowo honoru, zebrało się 52,
przepraszamy za wyrażenie, radnych (na ogólną liczbę 68)
i oznajmiło: Rada m.st. Warszawy zwraca się do
Administracji Budynków Komunalnych, Administracji
Spółdzielni Mieszkaniowych oraz innych administracji
budynków mieszkalnych o likwidację działalności Agencji
Towarzyskich i Seks Shopów w budynkach mieszkalnych w
imię dobra mieszkańców budynków i osiedli. Za tym
kretynizmem głosowało 48 radnych, wstrzymało się dwóch,
a jedynym człowiekiem, który miał odwagę powiedzieć
"nie", był radny SLD Andrzej Golimont.
Pomijamy szczegół, że radni (poza Golimontem) prawem
kaduka wtykają nos w domy prywatne i spółdzielcze. Nie
chce nam się nawet gadać o poziomie intelektualnym tych,
którzy głosowali "za", choć przeciętnie wykształcony
człowiek łatwo udowodni, że nikomu na świecie nie udało
się zlikwidować ani wykorzenić prostytucji, bez względu
na mnożenie dolegliwości i na wysokość kar. Im bardziej
restrykcyjne przepisy, tym bardziej prostytucja schodzi
do podziemia z wszelkimi tego konsekwencjami:
kryminalizacją tego zjawiska (gangi, narkotyki, przymus)
i utrudnioną kontrolą. W Polsce prostytucja nie jest
karana, więc każda kobieta, jeśli tylko ma na to ochotę
lub z braku innego dochodu, może kochać się z każdym i
brać za to pieniądze. I nic nikomu do tego. Usunięcie
agencji towarzyskich z budynków mieszkalnych –
zakładając, że ktokolwiek zechce wysłuchać tego bełkotu
świętoszkowatych do szaleństwa rajców miejskich,
wygoniłoby panienki na ulicę, razem zresztą z ich
alfonsami. Zapomnijcie wtedy o opiece lekarskiej, która
teraz w agencjach jednak jakaś jest, w buty sobie
włóżcie poczucie bezpieczeństwa, które teraz jest
udziałem klientów większości agencji towarzyskich,
wyrzućcie za okno złudzenia, że policji uda się choćby
częściowo kontrolować tę dziedzinę życia, co obecnie
jest faktem.
Możemy zrozumieć niewygody, jakie towarzyszą sąsiadom
burdeli – awantury, walające się kondomy, nawaleni
faceci itd. Ale: – po pierwsze, to są uroki życia w
mieście, tymczasem ludzie chcieliby mieszkać w
metropolii, ale żeby im było jak na wsi; żadnych knajp,
dyskotek, bazarów, burdeli
i budowy nowych domów w miejscach, gdzie ich psy lubią
sadzić kupy; – po drugie, zawsze można wezwać policję,
która przypadkiem nie byłaby opłacana przez właściciela
burdelu;– gdyby w stolicy stworzyć legalną dzielnicę
domów publicznych i innych uciech cielesnych, problem
zniknąłby jak sen złoty, klientom byłoby wygodniej i
warszawscy rajcy nie musieliby udowadniać swojej obłudy
i świętoszkowatości.
Rada m.st. Warszawy (oprócz Golimonta) daje wyraz swojej
naiwności. Trzeba naprawdę być kompletnie oderwaną od
rzeczywistości blondynką, żeby wierzyć, że uchwalając
podobne dokumenty uda się wejść Kościołowi kat. w dupę
na trzy miesiące przed wyborami samorządowymi.
Ten raptowny wzwód wstrętu wobec agencji towarzyskich
uważamy za szczyt obłudy i hipokryzji stołecznych
radnych.
Niniejszym ogłaszamy uroczyście, że każdy,
kto będzie w stanie w sposób niepodważalny
udowodnić bywanie któregokolwiek
z sygnatariuszy tego "stanowiska"
(patrz – lista) w agencji towarzyskiej
lub w sex-shopie – otrzyma od redakcji
tygodnika "NIE" wysoką nagrodę, a my
z przyjemnością dowody te opublikujemy w "NIE".
Liczymy na udokumentowane donosy zawodowych dupodajek i
dupodajców oraz ich opiekunów.
Już teraz wzywamy wszystkich potencjalnych wyborców do
uważnej lektury nazwisk świętoszkowatych radnych, żeby
wiedzieli, czym grozi oddanie na nich głosów w
najbliższych wyborach samorządowych – Warszawa może się
stać ponurym miastem pozbawionym tych przytulnych
lokalików, gdzie można spędzić miłe chwile w obecności
pięknych kobiet, rozumiejących jak nikt, czego nam
trzeba.
Lista radnych, którzy głosowali "za" stanowiskiem
wzywającym administracje budynków mieszkalnych do
likwidacji agencji towarzyskich
Klub Prawicy
Andruk Marek, Fabisiak Joanna, Górska Joanna,
Górski Krzysztof, Hniedziewicz Stanisław,
Łuniewski Mirosław, Masny Ewa, Michałowski
Andrzej, Nieduszyński Witold, Pichlak Janusz,
Rayzacher Maciej, Sienkiewicz Leszek,
Skarżyńska-Bocheńska Krystyna, Wielgus Jerzy,
Woźniak Marcin, Zając Tadeusz, Zawadzka Barbara.
SLD
Augustyniak Piotr, Badziak Bogdan, Borowski
Bogumił, Budkiewicz Jan, Cieślak Justyna, Gajewski
Tadeusz, Haupt Andrzej, Marciniak Danuta,
Marszałek Waldemar, Matusiak Dariusz, Potapczuk
Konrad, Różycki Stanisław, Suszyńska-Olszewska
Krystyna, Wieteska Jan, Zwardoń Michał, Żbikowski
Władysław.
Platforma Obywatelska
Czechowski Wiktor, Gawor Ewa, Hibner Jolanta,
Kalińska Hanna, Misiurkiewicz Ewa, Potapowicz
Sławomir, Retelski Włodzimierz.
Zgoda Warszawska
Kozak Michał, Mazurkiewicz Stanisław, Opaliński
Paweł, Pitera Julia, Szyszko Andrzej, Zawistowski
Grzegorz.
Unia Wolności
Skulski Lech, Suwalski Piotr.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Areszt na dupy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Każdemu według potrzeb
– Napijemy się?! – stwierdza raczej, niż pyta.
Na obskurnym stole tanie wino. Wiśniowe na spirytusie.
18 procent. Ma kopa. Takie wino to półtora kilograma
puszek po piwie. Trzeba je znaleźć i zawieźć na skup.
Nie wstydzi się. Zapomniał już dawno, że w ogóle jest
coś takiego jak wstyd. Albo to ludzie gorszych zajęć nie
mają?!
Janek wygląda na pięćdziesiąt parę lat. Chudy,
małomówny, złamany przez życie. Ale jeszcze się nie
poddaje. Codziennie rano idzie z wózkiem na wysypisko.
Zbiera to, co miastowe wyrzucą. Czasem trafi się całkiem
przyzwoita rzecz. Ale żyje z tego, co się da sprzedać na
skupie. Metal, makulatura, puszki aluminiowe. Drewno też
zbierze. Ma czym palić w chałupie.
Wcale nie było łatwo załapać się na to śmietnisko.
Rządziły tu dwie rodziny. Nie lubią konkurencji. Janek
uparty był. Gdy chcieli go wyrzucić, dał jednemu z
drugim po mordzie. Kiedyś trenował boks. Później
postawił wino. Pogodzili się. Mógł zostać na śmietnisku.
To już szósty rok.
Życie na śmietnisku zaczyna się o siódmej rano.
Przyjeżdżają pierwsze pełne śmieciarki. Najlepiej jest w
poniedziałek, bo przywożą śmieci z trzech dni. W mieście
sporo piją w ten... jak to się nazywa... łikend.
– Raz mieliśmy ubaw na śmietnisku. Przyjechał facet w
garniturze. Za nim żona na szpilkach. Darła się
okropnie. Były z nimi jeszcze dwie córki. Czegoś zaczęli
szukać. W końcu babka przyszła do nas i pyta, czy ktoś
nie znalazł wczoraj puszki po herbacie. Metalowej z
napisem Earl Grey. Czarnej, kwadratowej. Zbieracze
popatrzyli po sobie. Czego ona chce? A ona, że zapłaci.
I zaczyna w torebce grzebać. Pieniądze pokazywać. Ktoś
jej odpowiedział, że nikt takiej puszki tu nie widział.
Ot głupia baba myślała, że tu ludzie głupie. Ci z miasta
grzebali i łazili prawie cały dzień. Okazało się, że w
tej puszce chłop schował pieniądze na samochód.
Przywiózł z Niemiec i tam wsadził. Żona zrobiła nową
kuchnię i puszka poszła do śmieci. Czy ktoś tę kasę
znalazł? Janek się uśmiecha.
Też kiedyś miał żonę. Mówiła, że kocha, ale jak został
dziadem, to uciekła do innego. Z córką. Córka Basia ma
17 lat. Widział ją ostatnio. Mieszka dwie wsie dalej.
Wstydzi się go. Janek chciał jej dać pieniądze. Jak
może, to daje. Bo kiedyś Basi nerwy puściły i
wykrzyczała, że jakby koło wsi las był i ruchliwa droga,
to ona by tam poszła dupą zarabiać.
O żonie Janek wie tyle, że ma z tamtym dziecko i pije.
Janek pije rzadko. Przeważnie w niedziele. Przynosi do
domu gazety z wysypiska i czyta. O polityce nie czyta,
bo go, kurwa, drażni. Do niedawna miał telewizor, ale mu
się zepsuł. O przeszłości mówi tylko tyle, że kiedyś
było lepiej. Szkoła na Śląsku. Trochę boksował, robił na
kopalni. Przyjechał na urlop i poznał Renatę. Namówiła
go, żeby wrócił. Zgodził się. Znalazł pracę w cukrowni.
Jak padła komuna, miał odłożone trochę kasy. Własne
mieszkanie. Oboje pracowali. Cukrownia zaczęła zwalniać.
Miał wylecieć i on. Mógł zostać, ale już jako firma
prywatna. Kupił Jelcza. I jeździł z towarem. Dało się
wyżyć. Tylko często go nie było w domu. W cukrowni
płacili różnie. Raz w terminie, raz nie. Sprzedał
Jelcza, trochę pożyczył i kupił Iveco. Zatrudnił
kierowcę. Miał plany. Chciał kupić drugie auto i mieć
firmę z prawdziwego zdarzenia. Raz w cukrowni spóźnili
się z przelewem. W Iveco skończyło się ubezpieczenie.
Był piątek. Nie miał z czego zapłacić. Przez sobotę i
niedzielę auto miało stać. Planował, że zapłaci
ubezpieczenie w poniedziałek.
Wracał do domu. Samochód mu się zapalił. W 20 minut było
po wszystkim. Auto za 80 tysięcy poszło z dymem.
Strażacy też wystawili rachunek. Nie było ubezpieczenia.
Bo nie było kasy za uczciwą robotę. Tak skończyła się
kariera biznesmena. Później zlicytowali mu mieszkanie.
Teraz nie ma nic. Mieszka w starej chałupie po matce.
Żyje ze śmietniska. Mówi, że miał już dużo. Teraz nie
chce mieć dużo, bo gdyby co, to mało straci. Tak lepiej
żyć.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Żyd goli gojów cd.
Po naszej publikacji biskup diecezji
Pomorsko-Wielkopolskiej Kościoła
ewangelicko-augsburskiego podjął decyzję o relegowaniu
pastora Andrzeja Banerta z Kalisza. Wielebnego w obronę
wzięła rada parafialna, więc biskup ją rozwiązał. Banert
rozwija nowe formy zarabiania na życie.
Przypomnijmy. W listopadzie zeszłego roku
opublikowaliśmy artyku
ł pt. „Żyd goli gojów” („NIE” nr 45/2003). Jego
bohaterem był między innymi pastor Andrzej Banert,
proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Kaliszu.
Maczał on swe wielebne palce w podejrzanych interesach
związanych ze sprzedażą kamienic należących do Żydów.
Weszliśmy w posiadanie kasety magnetofonowej, dzięki
której bliżej poznaliśmy mechanizm działania pastora i
jego przyjaciół wyznania mojżeszowego oraz
rzymskokatolickiego. Nagranie zawierało także wyznanie
Andrzeja Banerta określające jego stosunek do zawodu
proboszcza protestanckiego: Ja mam żonę, mam trójkę
dzieci i ja muszę z czegoś żyć. Parafia to moje hobby.
(...) Ja traktuję to jako hobby, ja muszę z czegoś żyć!
Wkurzyło to kaliską radę parafialną. Biskup podjął
decyzję o przeniesieniu Banerta. Wtedy rada
nieoczekiwanie stanęła w jego obronie.
Została za to rozwiązana. Skończyło się tym, że nasz
bohater nadal jest proboszczem w Kaliszu. I radzi sobie
coraz śmielej.
Na podlegającym mu cmentarzu ewangelickim w Ostrowie
Wielkopolskim ktoś bez stosownego zezwolenia wyciął
kilkaset drzew, w tym jeden pomnik przyrody. Złośliwcy
twierdzą, że wycinki w przypływie ujemnych emocji
wywołanych naszą publikacją dokonał osobiście czcigodny
Banert. Nie dajemy wiary tym wrednym insynuacjom. Tym
bardziej że sam pastor zniknięcie drzew wyjaśnia zgoła
racjonalnie. Jak napisała prasa lokalna, utrzymuje on,
że owszem wiadomo mu o wycięciu chaszczy i samosiejek.
Co do drzew wyraził uzasadnione przypuszczenie, że ich
zniknięcie może być sprawką kosmitów.
– Przelecieli i zabrali je – oświadczył. Na pytanie,
dlaczego kosmici nie wzięli drzew w całości, tylko
pozostawili w cmentarnej ziemi korzenie, wielebny
odpowiedział z zadziwiającą trzeźwością: – To dla
kosmitów nowe doświadczenie. W przyszłości z pewnością
zabiorą drzewa wraz z korzeniami.
Pastor gra sprytnie. Oto informuje dziennikarzy, że
cmentarz ogołocony przez ufoludki z drzew wygląda
estetycznie i będą z niego mogli korzystać wszyscy
mieszkańcy Ostrowa, za pochówek zaś kasować będzie
połowę tego, co na innych ostrowskich nekropoliach. To
kusząca propozycja, ale czy szanujący się rzymski
katolik da się pochować wśród heretyckich ewangelików?
Tymczasem Urząd Miejski w Ostrowie Wielkopolskim
podszedł do kosmicznych wyjaśnień Banerta sceptycznie.
Pracownicy Wydziału Ochrony Środowiska dokładnie
wyliczyli, że z cmentarza znikło 321 drzew. Głównie
klonów, lip, brzóz i dębów. Na podstawie badań
przeprowadzonych w Akademii Rolniczej w Poznaniu
obliczono, że pastor Banert za nielegalną wycinkę winien
zapłacić karę w wysokości 6 302 835,70 zł (taka brzoza o
obwodzie 138 centymetrów zamieniła się w 229 tys. zł).
Nawet dla kogoś, kto kupczy kamienicami, a prowadzenie
parafii jest dla niego zajęciem wyłącznie hobbystycznym,
kwota to poważna. Dlatego wielebny odwołał się do
Samorządowego Kolegium Odwoławczego. W chwili oddawania
publikacji do druku nie podjęło jeszcze ono decyzji.
Z wyjaśnień, które dostaliśmy od rzecznika prasowego UM
w Ostrowie, wynika, że podczas wycinki wielokrotnie
wzywano pastora do jej zaniechania i informowano go o
grożących konsekwencjach finansowych.
Olał te ostrzeżenia i wyrąb trwał nadal. Powoływał się
przy tym na decyzję wydaną w 1989 r. Nie informował
jednak, że na jej podstawie mógł wyciąć z cmentarza 12
drzew.
Za samowolę pasterza zapewne zapłacą lutrowskie
owieczki.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dramat na sprzedarz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Obcinanie rąk do pracy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Papież, kiełbasa i święty grill
Chodziliśmy śladami Wojtyły tam, gdzie go dopiero
dowiozą.
Tegoroczne lato długo popamiętamy: upały, na przemian
susza i ulewy, burze, gradobicia i trąby powietrzne. W
lasach pojawiły się meszki, w Bałtyku glony, a w rządzie
Kołodko. W Odrze i Wiśle złowiono piranie. Padają
kolejne fabryki, rolnicy blokują drogi. W dodatku w
dniach 16–19 sierpnia Pomroczną nawiedza J.P. 2.
Papieża zaprosili pan prezydent i pan premier. Prezydent
– ponieważ lubi kurtuazyjne gesty. Premier liczy zaś na
wzrost notowań lewicy przed wyborami samorządowymi.
Koszty, jak zwykle, poniesie ogół obywateli, czy kto
sobie tego życzy, czy nie. Tym razem trasa będzie
krótka: Biały Ojciec postanowił, że wpadnie do Krakowa i
zahaczy o Kalwarię Zebrzydowską. Spodziewany jest najazd
tłumów. Według kościelno-policyjnych szacunków, w samym
tylko Krakowie liczba przyjezdnych przekroczy dwa
miliony. Dla tych, którzy nie lubią cisnąć się w ciżbie,
"NIE" – na tydzień przed waty-kańskim desantem –
przeprowadziło własną pielgrzymkę.
Kalwaria Zebrzydowska – mieścinka przyklejona do
wielkiego kościoła i klasztoru stojących na stoku
stromej góry Żar. Powyżej ciągnie się droga krzyżowa
słynna z tego, że lubiący sporty ekstremalne pokutnicy
pokonują ją na kolanach. Mieszkańcy są przygotowani na
przybycie papy i około czterdziestu tysięcy
papamaniaków.
Sklepikarze ogołocili hurtownie, których właściciele
chętnie się zgodzili na opóźniony termin płatności,
wiedząc, że tym razem zysk będzie murowany. Najbardziej
uprzywilejowani są ci, którzy kręcą biznes w drewnianych
budach dookoła placu przed kościołem. Kiełbasa, frytki,
flaki, grochówka. Dla bachorów – plastikowe pistolety na
wodę (najlepiej święconą), lalki Barbie, misie i
przytulanki. Baloniki na druciku, chorągiewki z logo
Watykanu, lizaki i szeroki wybór lodów. Dla dorosłych
medaliki, święte obrazki, portrety Wojtyły. Ceny
zróżnicowane. Prawdziwy hit to plastikowe nakładki na
kolana i tzw. karty różańcowe – kartoniki przypominające
kartę kredytową z wtopionym różańcem.
Czarnym koniem może okazać się woda mineralna ojczulków
cystersów ze Szczyrzyca, którą jako pierwszy ma
skosztować papa, co będzie dla napitku najlepszą
reklamą. Jan Paweł bis ubogaca i daje zarobić innym.
Jakiś farciarz zainstalował przed kościelnym placem
blaszany grill, który po papieskiej wizycie mógłby
zyskać rangę świętego grilla (nie mylić ze świętym
Graalem). Nie będzie problemu z nabyciem prezerwatyw,
gadżetu niezbędnego na każdej pielgrzymce. Nie radzimy
jednak uderzać po ten towar do największej w mieście
apteki ojców bonifratrów, bo pogonią.
Duży skok na kasę przewidują ojczulkowie bernardyni
władający całą kalwaryjną górą. Jeśli każdy
pielgrzymujący rzuci do puszki lub na tacę choćby
złotówkę, do klasztornej kasy wpłynie spora,
nieopodatkowana forsa. Pewnie dlatego inna nazwa
bernardynów to obserwanci; siedzą, umartwiają się i
obserwują, jak płynie szmal.
Na grzeszników czeka kombinat spowiedniczy złożony z
ponad pięćdziesięciu konfesjonałów. W Kalwarii
Zebrzydowskiej naliczyliśmy też ze dwadzieścia salonów
fryzjerskich. Jak pokutować, to ze świeżym fryzem na
głowie.
J.P. 2 zostanie przywieziony do podnóża kościelnych
schodów, po których zostanie wciągnięty
do wrót. Wiemy, że sąsiednie uliczki będą na wiele
godzin wcześniej zamknięte dla zwykłych śmiertelników.
Po mszy papa natychmiast zostanie wciągnięty do
pancernego samochodu, nie będzie więc miał okazji
zajrzeć na tyły przykościelnego placu, by spostrzec
zagrzybione i łuszczące się ściany otaczających plac
budynków. Nie przejdzie się też biegnącą nieopodal ulicą
Bernardyńską, przy której stoją drewniane rudery. W
miasteczku, które w ubiegłym roku nawiedziła powódź,
jeszcze nie usunięto wszystkich szkód, ale w związku z
papieskim nawiedzeniem szmal popłynie szerszym
strumieniem, acz oczywiście tylko na niektóre
inwestycje.
Tak jak za czasów słynnych wizyt śp. tow. Edwarda
Gierka, w Kalwarii Zebrzydowskiej postawiono na
malowanie elewacji i pielęgnację trawników. Mieszkańców
niewątpliwie ucieszy informacja, że po odjeździe papy
będą bogatsi o przyklasztorny parking na pięćdziesiąt
autobusów (700 tys. zł wybulił urząd marszałkowski) oraz
lądowisko dla helikopterów za skromne 200 tys.
złociszów. Duża forsa (w tym dotacja z Ministerstwa
Kultury) poszła na remont kalwaryjnych kaplic, fasady
kościoła i klasztorne dachy.
Jeśli jest jakaś grupa kapitałowa, która z papieskiego
touru nie będzie zadowolona, to jest nią ekipa tzw.
dziadów kalwaryjskich, czyli osób zawodowo żebrzących
przed kościelną bramą. Policyjny rozkaz, który przyszedł
z samej góry, jest jednoznaczny: żadnych proszących o
łaskę być nie może w obrębie kalwaryjnego interesu. Już
na tydzień przed papieskim nawiedzeniem panowie w
niebieskich mundurkach stanowczo usuwali żebrzących. My
w niedzielę natknęliśmy się tylko na jednego osobnika
zbierającego datki. Kościół kat. także w tej dziedzinie
nie znosi konkurencji.
O tzw. sankutarium w Łagiewnikach (dzielnica Krakowa)
pisaliśmy wielokrotnie. Budowa obiektu o kształcie
lądowiska dla kosmitów z wieżą przypominającą
monstrualny gwizdek pochłonęła miliony złotych. Na
tydzień przed przybyciem papy gorączkowo kończy się
ostatnie roboty. W czasie pokropku, który odprawi Wujek
Karol (ksywa z książki ojca Leona Knabita), szary
zjadacz chleba nie ma nawet cienia szansy na pojawienie
się w promieniu trzech kilometrów od budowli.
Już teraz nie ma też wstępu na krakowskie Błonia, gdzie
stanął wielki, drewniany ołtarz, podwyższenie kryte
dachem i kilkaset długich ław. Smutni panowie z
krakowskiego CBŚ wraz z kumplami z miejscowej Komendy
Miejskiej Policji codziennie sprawdzają każdy centymetr
kwadratowy terenu. Świątobliwe władze Krakowa sypnęły
kwotą 800 tys. zł na remont nawierzchni dróg, którymi
śmignie papieski orszak (znów kłania się tow. Edward).
600 tys. pójdzie na kible, a 100 tys. – na zwalanie
słynnych krakowskich spadających gzymsów na trasie
przejazdu J.P. 2. Parę ulic dalej gzyms może jebnąć na
głowę obywatela i pies z kulawą nogą nie zaszczeka.
Najbardziej wkurwieni są mieszkańcy rodzinnego miasta
Wojtyły – Wadowic. Liczyli na to, że ziomek wpadnie do
nich choćby na chwilę, a z nim rzesza złaknionych
pielgrzymów. Tymczasem z interesu nici. Papa, choć z
Kalwarii Zebrzydowskiej jest tu raptem 12 kilometrów,
tym razem zechciał obejrzeć Wadowice tylko z lotu ptaka.
Później śmignie nad Tatry i uleci pod Wawel. Na przemiał
pójdą tony kremówek, nie będzie też okazji, żeby
wypromować inny przysmak, którym ponoć delektował się
Lolek – słynne wadowickie flaki.
Profity z nawiedzenia ziemi ojczystej przez J.P. 2
zyskają jeszcze niektóre gazety drukujące specjalne
dodatki i parę wydawnictw. Nas najbardziej wzruszyło
nawrócenie poznańskiego REBISA, który wypuścił już dwa z
zapowiadanych siedmiu tomów "Modlitw Jana Pawła II". To
jest to samo wydawnictwo, które dominikanie – tropiciele
sekt – oskarżali o propagowanie pogaństwa i mrocznych
kultów.
Na koniec informacje dla tych, których papieski desant
ani ziębi, ani grzeje. Władze świętego Krakowa
wprowadziły prohibicję od 16 sierpnia, od godz. 17.00,
do 19 sierpnia, do godz. 19.00. Zakaz spożywania napojów
alkoholowych (z wyjątkiem wina mszalnego) wprowadził
wojewoda małopolski przy błogosławieństwie Rady
Ministrów.
Państwowa TV będzie transmitować wszystkie papieskie
liturgie oraz puszczać obszerne relacje z całego touru
plus filmy dokumentalne o nawiedzonych przez Wojtyłę
miejscach. Na trasie przejazdu papieskiego orszaku
stróże prawa (o których minister Janik mówi per
"koledzy") już od ponad tygodnia wpraszają się do domów
jak ksiądz po kolędzie i sprawdzają bezpieczeństwo.
Podobno rekwirują nawet wiatrówki, bo w Meksyku – jak
wiadomo – jakiś szczyl strzelał na wiwat śrutem.
Wątpiącym w sens całego tego cyrku radzimy – śmigajcie w
lasy, nad morze lub w inne zadupie. Za parę dni papa
wróci do Watykanu i wszystko będzie jak wcześniej.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Spadówa
Michał Kłaczyński jest to młody prawnik z Krakowa, który
przed Naczelnym Sądem Administracyjnym wyrwał kilka piór
z kupra starych tłustych papug. Skutecznie rzucił im
wyzwanie. Podważył system rekrutacji do adwokatury
dający realne pierwszeństwo adwokackim córkom, synkom,
pociotkom i innym
protegowanym.
Z pozoru Kłaczyński zachwiał feudalizmem tylko w jednej
małej branży. Doniosłość jego postępku może być jednak
dalej idąca. Dziedziczność zajęć i pozycji cechuje różne
dziedziny: lecznictwo, aktorstwo, naukę, policje jawne i
tajne itd. Podążając ścieżką Kłaczyńskiego można by w
ogóle osłabić feudalne stosunki w Polsce budując
społeczeństwo bardziej otwarte, mniej przygniecione
przywilejami urodzenia. Wymagałoby to jednak
odpowiednich środków promocyjnych: uczynienia z
Kłaczyńskiego powszechnie znanego bohatera młodzieży,
wzoru kontestacji, gadającej głowy telewizji, kawalera
orderów, czołowej postaci w rankingach pism kobiecych na
prawdziwego mężczyznę i idealnego kochanka, temat
szlagierów, wzór elegancji, buźkę na koszulkach, patrona
klubów i dyskotek, członka prezydenckiej świty,
wyrocznię giełdową, miłośnika psów lub róż, idola
organizacji młodzieżowych, telewizyjnego zachęcacza do
telefonów komórkowych, jogurtu i szamponu, Człowieka
Roku, laureata Wiktora lub chociaż Nike, doradcę
premiera, gościa Big Brothera i Unii Europejskiej,
defloratora miliarderek, ulubieńca Matki Boskiej
Częstochowskiej.
Wszystko to można by sprawić w trzy miesiące, aby tylko
mieć wolę polityczną i trochę forsy na dobrą agencję
promocyjną. Lewica nie chwyta jednak okazji tak zbieżnej
z naszym etosem, chociaż rozbieżnej z osobistymi
interesami cechu polityków. Nikt nie okazuje starań,
żeby z Kłaczyńskiego uczynić bohatera narodowego,
wzorzec dla młodzieży, ukochanego bojownika o
sprawiedliwość w Polsce.
Reakcja starych papug na wystąpienie młodego prawnika
była typowa dla koterii o zachowawczych celach: kupić
Kłaczyńskiego, a tym samym zneutralizować zarzewie
buntu. Wiceprezes Naczelnej Rady Adwokackiej Andrzej
Kubas nazwał niedoszłego aplikanta Kłaczyńskiego
diamentem, który przez przypadek nie został wyłowiony
przez system rekrutacyjny do adwokatury. Znaczy to, że
chcą protestanta ozłocić i uciszyć. Jeśli obiekt na to
przystanie, za dziesięć lat będzie nadzianą forsą
papugą, ale już żadnym idolem czy drogowskazem. Minęły
dwa miesiące od wypowiedzi Kubasa. O Kłaczyńskim cicho.
Widocznie papugi go uciszyły. Rewolucji antyfeudalnej
nie będzie.
Gdy przedstawicielstwa lewicowej młodzieży chcą okazać
kontestację pokoleniową, robią 15-osobową pikietę dbałą
o niedeptanie trawników. Gdy pragną zaznaczyć swoje
istnienie, urządzają konferencję lub sympozjum. Okazji,
którą stanowi Kłaczyński, nie podchwycili wodzowie
młodej generacji. Nie ma też szans na to, aby dorośli
politycy SLD wywęszyli, że kopnął on skamielinę, bez
której rozwalenia stosunki w kraju mogą się już tylko
dalej degenerować. Ugodził on mianowicie w zasadę
samokooptacji elit oraz w ich zamykanie się i obronę
przed odświeżaniem i przemianą.
Kluczem do sprawy nie jest oczywiście adwokatura ani
żadna inna ekskluzywna branża, a nawet wszystkie one
razem wzięte. Podstawę niesprawiedliwego a nadmiernego
różnicowania losów ludzi, ich przesądzania na złe lub
dobre już w momencie urodzenia stanowi dziedziczenie
majątkowe. Gdyby w Polsce wprowadzić silnie progresywny
podatek spadkowy: niewielki dla drobnej własności, ale
sięgający np. 80 proc. dla wielkiej – to w każdym nowym
pokoleniu odbywałoby się od nowa rozdawanie kart do
życiowej gry. Wygrywałby zaradny, przedsiębiorczy, a nie
wyłącznie korzystnie urodzony. Władza nad kapitałem i
przedsiębiorstwami co ćwierć wieku przechodziłaby wedle
reguł rynkowych w sprawniejsze ręce. Stając się jako
poborca podatku spadkowego dziedzicem wielkiej własności
skarb państwa uzyskiwałby z tego tytułu wielkie
zasilanie. Uzdrowione przez kapitalistów
przedsiębiorstwa po ich śmierci przechodziłyby w
dyspozycję ministra skarbu za niezapłacone podatki.
Wiesław Kaczmarek mógłby powtórnie i bez końca wszystko
prywatyzować. Tak przez prawicę umiłowaną prywatyzację
można by kontynuować przez wieczność całą. Cele
gospodarcze prywatyzacji i w ogóle racjonalne mechanizmy
kapitalizmu zostałyby wzmocnione, bo w każdym pokoleniu
wygrywaliby nowi utalentowani, nowatorscy,
przedsiębiorczy, nie zaś trutnie-synalkowie. Kapitalizm
lepiej też prezentowałby się hołocie jako ustrój
nagradzający umiejętność i zasługę, nie zaś premiujący
poczęcie z plemnika powstającego w pobliżu portmonetki
nabitej kartami kredytowymi.
Kłaczyński jest z Krakowa, więc zapewne prawicowiec.
Lewica powinna go ukraść, porwać, przekupić.
Autor : J.U.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Związek ich bratni
Powstrzymanie „Solidarności” w Stoczni Gdynia kosztuje
nas 80 milionów złotych.
W środę 12 maja 2004 r. widzowie lokalnego telewizyjnego
programu informacyjnego w Gdańsku i Gdyni mogli zobaczyć
wzruszający reportaż o Marku R., robotniku ze stoczni.
Markowi R. komornik zabiera 60 proc. wynagrodzenia.
Marek R. chodzi do pracy na piechotę, bo nie ma na bilet
autobusowy. Marek R. chodzi boso, bo pożyczone od kolegi
buty mu się podarły. Markowi R. jest tak źle, bo rząd
nie chce wspierać kolejnymi dotacjami przemysłu
stoczniowego.
Marek R. jest pracownikiem wydziału PFP w Stoczni
Gdynia, członkiem związku zawodowego „Solidarność” w
swoim zakładzie pracy i należy do brygady, której mistrz
Kazimierz S. jest przewodniczącym „S” w wydziale i
członkiem komisji „S” w całej stoczni. Mistrz jeździ do
pracy Lanosem, bo widocznie oszczędza buty. Przedziwne,
że mistrz-przewodniczący codziennie patrzy na swojego
pracownika i nie widzi, że facet przychodzi boso do
roboty.
Marek R. dostał w zeszłym roku zapomogę z zakładowego
funduszu socjalnego. Niedużo – 300 zł. W tej chwili nie
dostanie nawet tyle, bo nie został podpi-sany regulamin
takiego funduszu. Nie podpisała go „Solidarność”.
W stoczni nie ma na nic. Na wypłaty dla pracowników, na
zakup blach, aby budować statki. Nie ma też na zakładowy
fundusz socjalny. Zaległości w odprowadzaniu przez
zarząd stoczni pieniędzy na fundusz socjalny wynoszą 9,5
mln zł. Zarząd stoczni zaproponował związkom zawo-dowym
przyjęcie nowego regulaminu świadczeń socjalnych i
porozumienia dotyczącego ograniczenia świadczeń
socjalnych. Związek „S” twardo negocjuje z zarządem.
Podpisze porozu-mienie, ale jeśli stocznia zgodzi się
zredukować zobowiązania pracowników wobec funduszu
socjalnego o 50 proc. Chodzi o zobowiązania z tytułu
zaciągniętych kredytów mieszkaniowych oprocentowanych 3
proc. rocznie.
Jednym z głównych negocjatorów z zarządem stoczni w
sprawie podpisania porozumienia o funduszu socjalnym, w
którym „S” domaga się zredukowania zadłużeń z tytułu
pobranych kredytów, jest Roman Kuzimski,
wiceprzewodniczący NSZZ „Solidarność” Stoczni Gdynia
S.A. Kuzimski figuruje na liście pożyczkobiorców z
zakładowego funduszu mieszkaniowego jako ten, który
otrzymał największą kwotę. Najwięcej zostało mu też do
spłaty. On sam byłby więc największym beneficjentem
umorzenia.
Ładnie to tak, panie wiceprzewodniczący, we własnej
sprawie się droczyć? Brak regulaminu świadczeń
socjalnych powoduje, że członek związku Marek R. nie
może dostać kolejnej zapomogi i kupić sobie butów. Aby
chodzić do pracy, a może i pojechać na manifestację
zorganizowaną w Warszawie.
„Solidarność” jako siła polityczna nie istnieje. Jedyne,
co jeszcze może z siebie wykrzesać, to zamówić
kilkanaście autokarów, pojechać do Warszawy i porzucać
kamieniami. Związkowcy już się szykowali, ale
nieoczekiwanie minister skarbu państwa wyłożył na
Stocznię Gdynia 80 mln zł. Z budżetu państwa w ramach
pieniędzy na pomoc publiczną. Czyli z naszych podatków.
Dając Stoczni Gdynia 80 mln zł minister Socha kupił
rządowi spokój na dwa miesiące. Socha zapłacił, bo
widocznie przeczytał w biuletynie informacyjnym „NSZZ
Solidarność Stoczni Gdynia S.A.”, że nastał czas walki i
że skoro nie da po dobroci, to „Solidarność” musi
walczyć wszelkimi dostępnymi środkami.
Za dwa miesiące sytuacja będzie taka sama jak teraz, bo
80 mln na niewiele wystarczy. Pomoc, aby była skuteczna,
powinna być mądra. Albo ktoś podejmie decyzję, że
stocznię zamyka i szykuje szwadrony policji do odparcia
szturmu na rządowe budynki, albo podejmuje decyzję, że
przemysł stoczniowy ma funkcjonować, czyli należy go
wspomóc takimi pieniędzmi, jakie są potrzebne, choćby to
miało być 200 mln dolarów. Bo na razie jest to
podłączanie konającego do kroplówki.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ojcze nasz
Moją żydowską przebiegłość odżywia komunistyczna
perfidia. Toteż kiedy ojciec Rydzyk znalazł się w
opałach, pospieszyłem mu z braterską pomocą. Motywem
ratowania były doświadczenia wzięte od Józefa Stalina.
Towarzysz Stalin pokazał, że trzeba zawsze dbać o podaż
wrogów.
"NIE" pasło się latami zwalczając Wałęsę. Czytelnicy
chłonęli stałą rubrykę "Pan prezydęt powiedział", lubili
relacje o sprawkach jego synów, pieniądzach, wojnach na
górze i poniżej. Nie znając umiaru w skakaniu po
Wałęsie, "NIE" przyczyniło się do zniszczenia swojego
stałego bohatera – żywiciela. Wyciągam z tego naukę i
cóż więc robi mój tygodnik, gdy Telewizja Polska starymi
rewelacjami drukowanymi w "NIE" nabija armatę wymierzoną
w tatka "Maryi"? Ogłaszamy, owszem, o nowym przekręcie
ojca dyrektora, żeby pokazać, że u nas zawsze świeży
towar. Zarazem jednak publikujemy opowieść o podobnej
kombinacji finansowej gdańskiego arcybiskupa abepe
Gocłowskiego. Opisując machlojki Gocłowskiego tygodnik
"NIE" buduje Linię Maginota, Linię Zygfryda, Wał
Pomorski, Mur Chiński – solidną fortyfikację chroniącą
Radio Maryja przed karną wyprawą biskupów na Rydzyka.
Fluorescencje zostały zaalarmowane, że gdyby wyraziły
obrzydzenie wobec pieniężnych kantów Rydzyka, same
siebie wychłoszczą. Kuria elbląska oszukańczo rujnowała
przecież ludzi pożyczających jej forsę. Arcybiskup
lubelski wyposażał swoje biura za pieniądze, które
państwo łoży na kaleki itd., itp. Gdyby biskupi
pozwolili przetrzepać Rydzyka – skarbowcy się rozpędzą i
swoje przenikliwe oczka skierują na ciemne, chociaż
złote interesy różnych kurii kuriewnych.
Toteż ostatnie, ściśle modlitewne zebranie walne
biskupów objawiło nie tylko zróżnicowanie ustosunkowań
do Radia M., ale też pomieszanie uczuć. Z jednej strony
samowolka szeregowego mnicha zagraża świętej i
niepodzielnej władzy dyrekcji całego polskiego Kościoła.
Ojciec Rydzyk zdolniejszy jest przecież od brata Lutra,
który tylko psuł innym interesy, zamiast je robić. Z
drugiej znowu strony – trzęsą się czerwone berety –
urząd skarbowy może wyszczerzyć zęby nawet na biskupów,
gdy poczuje zachętę od społeczeństwa, w którym bieda
wyostrza rygoryzm moralny wobec klechów wypasionych
szmalem. Toteż na spotkaniu z prasą służącym
przedstawianiu wyników biskupich modłów przewodniczący
komisji episkopatu do spraw zbawienia ojca Rydzyka i
wyprostowania Radia Maryja biskup L.S. Głódź wił się i
kluczył. Zupełnie jak biblijny wąż rajski, który
pramatkę Ewę poczęstował trefnym jabłkiem i za karę
przyszyty został potem do czapki mundurowej
generała-biskupa Głódzia. Odtąd ten chytrus oplata mózg
kapelana WP.
Gdybym w ogóle był lordem, a lordem Robertsonem
konkretnie, ojca Rydzyka zamiast Polski wcieliłbym do
NATO, a wówczas nawet Bush chodziłby krok za Rydzykiem
wołając: Alleluja and forward! Kiedy bowiem TVP w nagłym
przypływie zuchwałości naruszyła granice imperium ojca
Rydzyka, mnich ten dowodząc swymi wojskami hen z
Urugwaju w ciągu kilku godzin rozwinął dywizje i
rozpoczął ogień artyleryjski. Cała dewocja zaczęła robić
huk: sejmowa i gminna, naukowa i niepiśmienna. Krzyczeli
mnisi, Wrzodacy, narodowcy w tym ROPuchy, Jasna Góra i
jasna cholera. A jakaż rozmaitość zbrojnych chorągwi:
"Stowarzyszenie Solidarni z Kolebki", "Stowarzyszenie
Godność", "Związek Stowarzyszeń Osób Represjonowanych w
latach", "Wspólnota dla Intronizacji Najświętszego Serca
Pana Jezusa"... Nie obudzili się jeszcze tylko skinowie,
Liga Republikańska i Kongres Polonii Moskala.
Rydzyk nie użył żadnych środków obronnych – całą swą
armią prowadzi działania zaczepne. Przemilcza się te
sprawy, o których opowiadał program telewizyjny
Morawskiego. Żadnego np. tłumaczenia się z dziesiątków
milionów złotych zebranych dla Stoczni Gdańskiej, a
zgarniętych przez Rydzyka, i o innych podobnych
sztuczkach pieniężnych. Wyłącznie ofensywa! Telewizja
połamała prawo, bluźnierczy atak na prawdę i niepokalaną
rozgłośnię-dziewicę, Polskę, naród i ogół dusz
nieśmiertelnych.
Gdy Rydzyk sam przemówił przez swoje Radio,
zahipnotyzował mnie, jakbym słuchał cudotwórcy
Kaszpirowskiego. Ojciec dyrektor zawołał: ratunku
bandyci! Bo – jak twierdzi – TVP poszczuła na niego
zbirów, którzy grożą, że św. Rydzyka utłuką wraz z
kolegami. Zabiją go jak ks. Popiełuszkę, ale Rydzyk ma
gorzej od tamtego, bo śmierci Popiełuszki – klarował
ojciec dyrektor – nie poprzedzała rządowa konferencja
prasowa. Na grzybicznego tatkę dybie zaś sam prezydent,
prokurator generalny i główny skarbowiec. Spisek ten
dyrygowany jest z Zachodu – woła Rydzyk. Pretekstem do
mordów będą zmyślone przez TVP pieniądze. Wrogowie Radia
Maryja z premedytacją szczują bandytów na biednych
zakonników. Albo po prostu wynajmą zabójcę. "Może
posłużą się prawem, może postąpią wbrew prawu" –
rozważał Rydzyk. Za te zabójstwa odpowiedzialni będą
twórcy filmu i szef telewizji "ale również pytam, gdzie
jest prezydent wszystkich Polaków czy pan premier".
"Pilnujcie bezpieczeństwa ojców pracujących w Radiu
Maryja, bo zaczęła się wojna" – wzywał ojciec dyrektor.
Sądzę, że kiedy Rydzyk wołał przez radio o pomoc przeciw
mordercom, grożąc autorom programu TVP sądem ostatecznym
(bynajmniej nie rejonowym), naprawdę bał się, że go
zabiją. Miał na myśli los swojego pierwowzoru. Tak jest.
Rydzyk to wypisz, wymaluj polski Rasputin kolejnego
przełomu stuleci. Rydzyk jak Rasputin to mistyka
przemieszana z polityką, to terrorystyczna siła,
natchniony bełkot i plebejska chytrość, kostium
świątobliwy, charyzma i bezczelność. W całej tej
rasputinowskiej mieszance z zagrożeniem niemieckim i
żydowsko-masońskim na czele brakuje tylko kobiet w łóżku
Rydzyka. Egzaltowane, wielbicielki proroka to wyłącznie
staruszki, które gromadzą się po ulicach, by wznosić
zbiorowe modły, i hoże łączniczki AK śmigające po
ulicach, z torbami pełnymi brudnych pieniędzy dla
proroka. Potwierdza to tezę o mizernej roli kobiet w
polityce polskiej. Gdyby w naszym kraju jakikolwiek
praw-dziwy mężczyzna mógł nabierać politycznej mocy
poprzez siłę swojego heteroseksu, wówczas polski
Rasputin na pewno także miałby swą mniszą sypialnię
pełną młodych natchnionych mistyczek.
Ojczyzno! Jakże bardzo brak mi w polskim szaleństwie
pełnego rasputinowstwa, czyli fetoru rosyjskich onuc
obcałowanych francuską perfumą.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Strażnicy WC
Koniec świata! Już nawet Jarzyna bawi się w cenzora.
Sztuka „Zszywanie” w Teatrze Rozmaitości, obecnie TR.
Dialog dwójki młodych bohaterów współczesnego dramatu:
– Co jadasz? – pyta pan.
– Spermę przede wszystkim – odpowiada pani.
I dalej:
– Niedziela należy do Boga.
– No to chuj mu w dupę, kurwa!
Poza tym bohater odkrywa, że jest faszystą i terroryzuje
psychicznie partnerkę. Zwierza się, że pierwszy wytrysk
miał oglądając zdjęcia nagich kobiet prowadzonych do
gazu w obozie koncentracyjnym Oświęcim.
Krytyk Janusz R. Kowalczyk napisał w „Rzepie” recenzję.
Nawoływał do opamiętania, straszył, że żerowanie na
uczuciach pomordowanych i ich rodzin reguluje kodeks
karny. Zauważył też deptanie uczuć religijnych oraz
uwłaczanie ludzkiej godności. Przedstawienie uznał za
kompromitację autora (sic!), tłumacza (sic!), reżyserai
teatru. Recenzja ukazała się 10 maja.
Do działania przystąpili stołeczni radni. Komisja
Kultury zdecydowanie odcina się od bulwersującego
przedstawienia i oczekuje działań od prezydenta miasta,
które zagwarantują, że w przyszłości nie dojdzie do
podobnych ekscesów. Ani jeden członek komisji spektaklu
nie oglądał. Radni wyrazili za to żal do dyrekcji
teatru, że nie otrzymali zaproszeń na premierę. Należą
się im przez wzgląd na pozycję i godność.
Prezydent Kaczor nie zareagował. Nie musiał. Dyrekcja
teatru słynącego z wystawiania sztuk niepokornych sama
posrała się ze strachu i ocenzurowała sztukę! Kazała
wyrzucić zdania, które tak wkurwiły krytyka z
„Rzeczpospolitej” i radnych od kultury.
Dyrektor teatru Michał Merczyński zastanawiał się na
łamach prasy, że być może teatr popełnił błąd, może
aktorzy nie powinni używać tych dwóch zdań w spektaklu.
Usprawiedliwił się, że teatr porusza drastyczne tematy
społeczne, o których inne polskie teatry milczą.
Merczyński, szef artystyczny teatru Grzegorz Jarzyna
oraz reżyserka sztuki Anna Augustynowicz podjęli decyzję
kuriozalną. Tłumaczyli się, że nie jest to cenzura i że
wymowa spektaklu nic nie traci. Chcieliśmy pogadać na
ten temat z dyrektorami i zapytać, czy cenzurując tekst
zapytali o zgodę autora sztuki – Anthony’ego Nelsona?
Odmówili rozmowy.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Orgazm do nabożeństwa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Won! "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kopnięci "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Doktor Ojboli "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
• W ciągu półtora miesiąca policja z Zambrowa aż
trzykrotnie zatrzymała za jazdę po pijanemu 34-letniego
Józefa T. Za każdym razem kierowca miał 2,91 promila
alkoholu w wydychanym powietrzu. Człowiekowi, który
zanim wsiądzie do samochodu, pije z aptekarską precyzją,
grozi obecnie odebranie prawa jazdy, grzywna i
więzienie.
• O nowym, wysublimowanym sposobie kradzieży wody
donoszą spółdzielnie mieszkaniowe. Na przykład w
Inowrocławiu Kujawska Spółdzielnia Mieszkaniowa musiała
zapłacić w zeszłym roku 70 tys. zł za pobór wody,
którego nie wykazały wodomierze. Sposób jest dziecinnie
prosty. Lokator delikatnie odkręca kran – woda jedynie
kapie i nie porusza skrzydełek wodomierzy. Są tacy,
którzy potrafią nazbierać w ten sposób nawet
kilkadziesiąt metrów sześciennych wody miesięcznie.
• Wniosek o nazwanie jednej z ulic imieniem Saddama
Husajna złożył w Urzędzie Miejskim w Ustce jeden z
miejscowych radnych, lider tamtejszej Polskiej Partii
Biednych. Zdaniem radnego byłby to dobry chwyt reklamowy
w ramach promocji miasta. Uwaga na retorsje USA!
• Dwie 14-latki z Lublińca przyniosły na lekcję religii
nabój do pistoletu gazowego. Zaczęły zastanawiać się, co
jest w środku. W końcu wzięły cyrkiel i przebiły nabój.
Do szpitala trafiło siedmioro uczniów. I tak to szkoła
zabija ciekawość świata.
• Pan Lech J. z Puław został zatrzymany w Końskowoli za
jazdę po pijaku. Miał 2 promile. Zabrano mu prawo jazdy
i skierowano sprawę do sądu. Już następnego dnia po tym
wydarzeniu pan Lech pojawił się w Wojewódzkim Ośrodku
Ruchu Drogowego w Lublinie i jak zawsze egzaminował
kierowców. Pan Lech jest członkiem Komisji Promocji
Bezpieczeństwa Projektowania i Utrzymania Dróg
Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, która
działa przy wojewodzie lubelskim. Trudno wymagać od
człowieka na takim stanowisku, żeby odważył się na
trzeźwo prowadzić auto po naszych drogach.
• W Krejwińcach w gminie Sejny niektórzy mieszkańcy chcą
unieważnienia wyborów na sołtysa. Dlaczego? Wybory
odbywały się w mieszkaniu sołtysa. Nie wszyscy chcieli
tam pójść, a ponadto niektórych z tych, co przyszli,
sołtys wypraszał. Sęk w tym, że wybrany sołtys był
jedynym kandydatem, a i teraz deklaruje, że natychmiast
zrezygnuje, jeśli znajdzie się ktoś chętny na jego
miejsce. Co dalej z demokracją w Krejwińcach?
• Pani Waleria z Przemyśla wygrała przed Trybunałem Praw
Człowieka w Strasburgu sprawę przeciwko Państwu
Polskiemu, które musi jej teraz zapłacić 4 tys. euro.
Chodziło o sześcioletnie postępowanie sądowe mające
przywrócić skarżącej odebraną jej w 1948 r. nieruchomość
w Częstochowie. Mimo anulowania tej decyzji w 1996 r.
mieszkanka Przemyśla nie mogła korzystać z własności.
Pani Waleria ma 100 lat, więc zdołała doczekać.
• Studenci z Lubelszczyzny byli na pieszej wycieczce na
Słowacji. Spóźnili się na przejście graniczne otwarte
jedynie do godziny 18. Nie wiedzieli o tym i,
zaniepokojeni co prawda brakiem strażników, przeszli na
polską stronę. Kilkaset metrów dalej spotkali polskiego
strażnika. Funkcjonariusz poinformował ich, że
nielegalnie przekroczyli granicę i jeśli nie chcą mieć
kłopotów, muszą wrócić na Słowację, czyli ponownie
przekroczyć jej granicę nielegalnie, by po godzinie 8
rano legalnie wejść do Polski. Sprawę przestępstwa
studentów rozpatruje obecnie sąd Rzeczypospolitej.
• Na jednej z ulic Bukowna (powiat olkuski) kłócili się
mąż z żoną. W sprzeczkę wmieszał się przypadkowy
przechodzień. Doszło do bójki. W wyniku otrzymanych
ciosów i upadku na ziemię mąż zmarł. Przechodniowi,
który nie respektował zasady niemieszania się w
małżeńskie spory, grozi 12 lat więzienia.
• Prezydent Krakowa zarezerwował w poniedziałki dwie
godziny na rozmowy z mieszkańcami miasta i godzinę na
rozmowy z magistrackimi urzędnikami. Krakowianie, którzy
chcą się spotkać z prezydentem, muszą czekać na wolny
termin ponad pół roku. Na liście spotkań dla urzędników
są jeszcze wolne miejsca.
D. J.
• 14 białostockim lekarzom i farmaceutom postawiono
zarzut wyłudzenia z Podlaskiej Regionalnej Kasy Chorych
co najmniej 200 tys. zł. Recepty na refundowane leki
onkologiczne realizowali jeszcze ciepli nieboszczycy.
Jedna ze zmarłych jednego dnia w jednej aptece kupiła 9
opakowań lekarstw, za które apteka otrzymała refundację
w kwocie ponad 16 tys. zł.
• Za postawienie lepszych ocen trzech uczniów miało
zapłacić nauczycielowi z Ostrołęki 2 tys. zł. Przebieg
transakcji uwiecznili na kasecie. Ich wzorem był Adam
Michnik. Wzorzec podsunął im podobno dyrektor szkoły,
wkurzony tym, że nie przyniosły rezultatu podejmowane
przez niego rozmowy dyscyplinujące z belfrem łasym na
pieniądze i prezenty.
B. D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cukrzyca mózgu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Osłupiali
Podstawione firmy, fikcyjne usługi, lewe rachunki.
Przekręt podatkowy za miliony. Jakieś zlecenie na
uszkodzenie inspektora skarbowego, który węszył, gdzie
nie trzeba. Wygląda na to, że wszystko rozejdzie się po
kościach.
Przekręt był nieskomplikowany jak Dżordż Dablju. Teresa
i Stanisław D. mają Zakład Budowlano-Montażowy STACON
s.c. (ZBM STACON) w Kadzidle pod Ostrołęką. Co najmniej
od 1997 r. firma wykonywała usługi – najpierw dla CPN,
potem dla PKN ORLEN S.A.
Słupy
Małżeństwu D. nie w smak było płacenie wysokich
podatków. Teresa D. pomagała więc różnym osobom –
przeważnie swoim pracownikom – tworzyć firmy
opodatkowane atrakcyjnie, bo ryczałtowo. W charakterze
podwykonawców odwalały one fikcyjną robotę dla spółki
STACON i wystawiały jej za to faktury. Na papierze
STACON płacił im więcej, niż dostawał za tę samą robotę
od koncernu. Tak za sprawą rzekomych podwykonawców
generował koszty, przerzucał na nich swoje dochody i
dzięki tym zabiegom oddawał państwu znacznie mniej, niż
powinien.
Przed upływam roku firemki likwidowali, bo inaczej
wpadłyby one w normalne rygory podatkowe. Aby upilnować
pracowników z ich firmami – słupami, Teresa D. robiła
się tam pełnomocnikiem i sama nimi zarządzała. Szmal
przelewała na prywatne konto, zakładała korzystne lokaty
etc. Żeby wszystko było jasne, słupy działały w
obiektach firmy STACON.
Chodziło o duży szmal. Mamy kwity, z których wynika, iż
w roku 1998 STACON zapłacił słupowi o ponad milion
złotych więcej, niż wziął za to samo z CPN. Albo że w
2000 r. pani D. przelała na konto swojej firmy „Artykuły
Spożywcze i Przemysłowe” z konta słupa ponad 2 mln zł.
Zastraszenie
Spółką STACON oraz jej „kooperantami” zainteresowała się
skarbówka. Na jesieni 2000 r. ciechanowski Urząd
Kontroli Skarbowej (UKS) zaczął grzebać w dokumentach.
W styczniu 2002 r. prokuratura w Olsztynie sporządziła
akt oskarżenia przeciwko trzem osobom. Współwłaścicieli
spółki STACON Stanisława D. i Leszka K. oskarżyła o to,
że na jesieni 2000 r., działając wspólnie i w
pozozumieniu, podżegali inną osobę do zniszczenia mienia
lub uszkodzenia ciała (przestępstwo zagrożone karą od 3
miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności) komisarza
skarbowego, by zmusić go do odstąpienia od
przeprowadzenia rzetelnej kontroli w firmie małżonków D.
(zagrożenie karą od miesiąca do 3 lat odsiadki).
Żeby było bardziej kolorowo, trzecim oskarżonym jest
pracownik skarbówki. Postawiono mu zarzut użycia w
stosunku do kumpla po fachu groźby bezprawnej mającej
przekonać tamtego, by nie przyglądał się zbyt dokładnie
kwitom spółki STACON (od 1 miesiąca do 3 lat pudła).
Prokuratura Rejonowa w Ostrołęce wyłączyła się z
postępowania, gdyż jeden z oskarżonych jest spokrewniony
z prokuratorskim małżeństwem w ostrołęckiej okręgówce.
Potem jednak sprawa wylądowała przed sądem w Ostrołęce.
Ten już nie widział powodów do wyłączenia się.
Sprawa stanęła w miejscu. Wypłynęło nazwisko świadka, na
którego zeznaniach opiera się oskarżenie. Zapewne
dlatego, że nie czuje się on bezpieczny, nie dociera do
sądu, by potwierdzić zeznania, które złożył wcześniej
przed funkcjonariuszami CBŚ i prokuratury. Sędzia
prowadząca sprawę odmówiła nam wglądu do akt.
Niespodzianki
Kontrole UKS trwały długo. W styczniu 2001 r. ostrołęcka
policja oraz prokuratura wszczęły dochodzenie w sprawie
fałszowania faktur ZBM STACON oraz jednej z firm –
słupów. Dokumentacja została przekazana biegłemu
sądowemu. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że leżała u
niego rok. Po Ostrołęce krążą opowieści o próbach
nacisku na biegłego, by nie był zbyt gorliwy.
Wreszcie w listopadzie zeszłego roku prokuratura
przesłała do Sądu Rejonowego w Ostrołęce akt oskarżenia
w tej sprawie przeciwko małżonkom D. oraz Wiesławowi D.,
na którego zarejestrowana była jedna z firm. Do tej pory
nie wyznaczono terminu rozprawy.
Nastąpiła seria niespodzianek. Z kwitów, które
posiadamy, jasno wynika, że UKS dopatrzył się opisanych
wyżej przekrętów. Powoływanie firm, przerzucanie na nie
dochodów spółki STACON, fikcyjne zwiększanie jej kosztów
i kantowanie na podatkach. Inspektorzy skarbowi
wykazali, że małżeństwo D. więcej płaciło podwykonawcom,
niż zarabiało na ich rzekomych usługach. I że małe
firemki nie były w stanie wykonać roboty, jaką im
przypisano na papierze. Co z tego, skoro ta część
odkrycia UKS do tej pory nie stała się przedmiotem
dochodzenia prokuratorskiego i nie znalazła finału przed
sądem.
UKS przewidywał podwyższenie dochodu współwłaścicieli
STACONU. Małżonkowie D. musieliby wówczas zapłacić
podatki wraz z odsetkami. Ale jak nas poinformowano,
analizy UKS ciągle są w toku, a ich wyniki to wielka
skarbowa tajemnica.
Tymczasem sprawa dotycząca fałszowania podpisów na
fakturach leży. Czeka na wyznaczenie terminu. Inna – o
podżeganie do zrobienia kuku jakiemuś kontrolerowi
skarbowemu – obsuwa się. Dość klarowne odkrycie UKS
dotyczące przewałów na podatkach już doczekały się
odleżyn, bo ich analizy wydają się nie mieć końca. I
wszystko to dotyczy jednej spółki.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Na krzyżowy ryj "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tak "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
2 kwietnia
"Tak, panowie (i panie) Europejczycy, wychodźcie z
ukrycia; ponoć jest was, jak wynika z podawanych
sondaży, siedemdziesiąt kilka procent, a jak na razie
łatwiej spotkać yeti w lesie niż unioentuzjastę na
ulicy".
Wojciech Olszak, "Niech was zobaczą!"
3 kwietnia
"Polscy artyści wraz z Chórem Opery Narodowej nagrywają
teledysk do polskiej wersji hymnu UE – »Ody do radości«.
Jest to nowa aranżacja, w której znajdą się fragmenty
»Mazurka Dąbrowskiego«, utworów Chopina i polskiej
muzyki ludowej. (...) Tak... Skoro nasi »artyści« nie
widzą problemu w nadużywaniu hymnu narodowego, to
podsuwam nowy pomysł: może by tak skrzyżować hymn
niemiecki z muzyką ze »Skrzypka na dachu«? W wykonaniu i
aranżacji jakiegoś rapującego afrykańskiego szamana,
oczywiście. Ciekawe, jak na to zareagowaliby Niemcy?".
Wojciech Olszak, "Oda do Dąbrowskiego?"
5–6 kwietnia
"Pogrobowcy »siły wiodącej PRL-u« niszczą systematycznie
cały dorobek duchowy Narodu pochodzący od tych, którzy
płacili za Polskę ofiarą swojego życia. Odrzuca się Pana
Boga i prowadzi się Polaków jak stado baranów przed
ołtarze złotego cielca »Europy« (...). W Konstytucji
napisano, że zakazuje się działalności partii
komunistycznej, a tymczasem, ci, co niszczyli Polskę
przez kilka dziesiątków lat, uprawiają nadal bezkarnie i
bez przeszkód swój zbójecki proceder. (...) Polska
potrzebuje teraz, bardziej niż kiedykolwiek, mądrych
przywódców. Bóg może nam ich zesłać jedynie pod
warunkiem wielkiej modlitwy i szczerego nawrócenia".
ks. Jerzy Bajda, "Głębsze pokłady wojny"
"Głos"
5 kwietnia
"Mamy przed sobą krótki czas zamieszania i niepewności w
szeregach SLD. Możemy go wykorzystać dla odrzucenia tej
zarazy raz na zawsze, możemy też ten czas zmarnować czy
przefrymarczyć w układach, a to z Kwaśniewskim, a to z
Millerem. Mamy dziś taką samą szansę, jaką mieli ludzie
Solidarności w roku 1989. Tamta została zmarnowana przy
»okrągłym stole«".
Antoni Macierewicz, "Czas decyzji"
Radio Maryja
8 kwietnia
"(...) Miller wam da, czego nie dam wam ja,
w rytm tej wyborczej arii,
Miller wam da, czego nie dam wam ja,
talony na Łady,
wczasy w Bułgarii,
talony, talony,
wczasy, wczasy...".
Piosenka Andrzeja Rosiewicza,
gościa o. Tadeusza Rydzyka
w programie "Rozmowy niedokończone"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Premier nie chce się zamknąć "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gorące stolce
Zanim obierze się przywódcę, trzeba mu przytroczyć na
grzbiecie puszkę z żabami, aby gdy zacznie nadymać się
pychą, móc mu powiedzieć: obejrzyj się za siebie.
Talmud, księga Jomma 22
W mroki przeszłości odchodzi Jerzy Kichler, pierwszy Żyd
Pomrocznej, szef Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w
RP. Niespodziewany upadek Kichlera przypomina
przypowieść biblijną. Powinien dać do myślenia wszystkim
innym piastującym stanowiska "pierwszych".
Pana Jurka byłego handlarza rodzynkami, żabami i rybkami
akwariowymi oglądaliśmy od lat na fotografiach z
papieżem i prezydentami, biskupami i ambasadorami,
pouczającego z telewizyjnego okienka o wszystkich
możliwych cnotach żydowskich. Odwołała go ze stanowiska
ledwie 200-osobowa macierzysta gmina żydowska we
Wrocławiu.
Podstawowa organizacja żydowska wskutek
dziesięcioletnich rządów Kichlera i jego zwolenników
stanęła w obliczu katastrofy finansowej i wielu
niewyjaśnionych zagadek ujętych w sprawozdaniu gminnej
komisji rewizyjnej. Obie sprawy są zresztą w ścisłym
związku. Główną zagadką jest bowiem odpowiedź na
pytanie, co stało się z kwotą prawie 1,5 mln zł, którą
gmina dostała od skarbu państwa za zrzeczenie się praw
do nieruchomości w Kaliszu i Zielonej Górze. Przewałki w
lilipuciej gminie kwitły na wszystkim – same wydatki
zarządu na taksówki sięgały miesięcznie 4 tys. zł. Normą
było zatrudnianie krewnych na wysoko płatnych
stanowiskach. Członkowie zarządu wynajmowali od gminy
lokale zapominając przy tym o płaceniu czynszu. W tym
samym czasie chuligani demolowali niestrzeżony (z braku
pieniędzy) cmentarz żydowski – miejsce najżywiej
interesujące (z racji wieku) większość członków gminy.
Jedyna osoba znająca odpowiedź, czyli sam Kichler,
milczy jak zaklęta – na pytania dziennikarza lokalnego
"Słowa Polskiego" odparł jedynie, że z antysemitami
rozmawiał nie będzie. Dla byłego przewodniczącego
wszelkie artykuły krytyczne są przejawem antysemityzmu,
a Urbanowe "NIE" jest najbardziej antysemicką gazetą na
świecie. Nie wiemy, co dalej stanie się z Kichlerem,
zapewne nie wróci już do rybek i bakalii – wiemy za to,
że upadek ze stolca prowincjonalnego namiestnika Jahwe
jest wstrząsający i może wpłynąć na ostateczne
pomieszanie zmysłów.
Wstrząs podobny nie grozi ustępującemu niebawem z urzędu
eminencji Henrykowi Gulbi Gulbinowiczowi, arcybiskupowi
wrocławskiemu. Zasłużony i w latach posunięty kardynał
odchodzi właśnie na emeryturę. Żaby oglądać będzie
najwyżej w stawie w uroczym parku wokół klasztoru w
podwrocławskim Henrykowie. To właśnie miejsce sędziwy
purpurat wybrał sobie na spędzenie dni ostatnich,
oczyściwszy uprzednio klasztor z części zbędnych
zakonników. Pejzaż tam upiększają cudnej urody alumni z
miejscowego seminarium spacerujący parami po
henrykowskich zagonach. Przez wszystkie lata swego
zasiadania na biskupim stolcu Gulbinowicz dał się bowiem
poznać jako zdeklarowany przyjaciel młodzieży męskiej w
koloratkach.
Wedle zgodnej opinii kardynał był wporzo. Trzymał za
mordę wszystkich – księży, wojewodów, nawet ojca Rydzyka
redukując niemal do zera lokalny ruch radiomaryjny.
W samym Wrocławiu trwają już przygotowania do powitania
nowego patriarchy. Wedle wszelkich oznak na niebie i
ziemi będzie nim nie byle kto, bo sam Sławoj Leszek
Flaszka Głódź, skądinąd bliski przyjaciel Gulbinowicza z
czasów młodości.
Rajcy i miejskie VIP-y gromadzą już w piwniczkach zapasy
win i leczą nietęgie zazwyczaj wątroby. Na nowego
biskupa jak na Mesjasza czekają już właściciele
podupadających ostatnio wrocławskich restauracji i żądni
okruchów z pańskiego stołu wygłodzeni lokalni
żurnaliści.
Autor : Adam Kowalski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Do czego księdzu dziewczynka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " A ty toń "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Caritas lager
Wyślij dziecko na wakacje z księdzem. I módl się, żeby
pędem wróciło.
Kolonie pod patronatem Caritasu organizował ksiądz
prałat Mieczysław Stefaniuk z parafii Matki Boskiej
Częstochowskiej w Zielonce koło Warszawy. Wyjazd nie był
broń Boże darmowy. Rodzice bulili po około 600 zł.
Baraki z dykty miały dziurawe ściany. Z nieszczelnych
dachów woda lała się wprost do łóżek. W nieczynnym od 4
lat ośrodku panowała stęchlizna i wilgoć. Zleżała
dziurawa pościel składała się między innymi z pociętych
na pół prześcieradeł.
Pozbawione srajtaśmy ubikacje zarosły brudem i
przypominały najgorsze szalety miejskie. Ciepła woda pod
prysznicem należała do rzadkości. Żarcie, nawet jak na
standardy kolonijne, było nędzne. Kluski z serem i – jak
to dzieci nazwały – zupy kompotowe, to podstawy
caritasowego menu.
Ksiądz prałat z siostrzyczkami, które odgrywały role
wychowawczyń, nie przejmowali się specjalnie
gówniarstwem. Program kulturalno-oświatowy kończył się
na porannej mszy. Dalej bachory w wieku 7-12 lat musiały
same organizować sobie wakacje.
Te, które miały jakiś grosz, wędrowały do pobliskiego
salonu gier albo do sklepu. Reszta szlajała się bez
sensu po ośrodku i okolicy.
Stan liczebny pozostawał zupełnie poza kontrolą
organizatorów. Jeden z chłopców zabrał się w połowie
turnusu z ojcem kolegi do domu. Nie powiadomił o tym
nikogo. Nieobecność malucha nie wzbudziła jednak
niepokoju wychowawców.
Co do programu, to trzeba oddać księdzu Stefaniukowi
sprawiedliwość. Raz zorganizował małolatom pieszą
wycieczkę. Pomaszerowali do odległego o 10 kilometrów
kościoła. Pomodlić się. Już po kilku dniach rodzice
przyjeżdżali po dzieci. W połowie turnusu stan osobowy
wynosił 50 procent. Bachorów nie zatrzymała w Jarosławcu
ani dobra pogoda, ani nadmorskie plaże. Z setki
kolonistów prawie sześćdziesięcioro powróciło do domów
przed czasem. Kontrolujący obóz Sanepid wlepił
właścicielowi ośrodka karę 1000 zł.
Prałat z Zielonki oczywiście nie mieszkał w tekturowym
baraku, lecz w luksusowym murowanym apartamencie. No,
ale jak sam podkreśla, jest bratem posła i byle gdzie
mieszkać nie może. Brat, Franciszek Stefaniuk, jest w
Sejmie przewodniczącym Komisji Etyki Poselskiej i znanym
działaczem Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ksiądz
Stefaniuk w poglądach politycznych zaszedł dalej na
prawo. Jest
orędownikiem ZChN i Akcji Katolickiej. Niektórzy
działacze AWS powiatu wołomińskiego publicznie odcinali
się od księdza fundamentalisty, uznając że w
prawicowości przegina pałę.
Ustaliliśmy, że dla takiej grupy dzieci w Jarosławcu
można było zorganizować kolonie w superluksusowych
warunkach za 630 zł. Trudno przypuszczać, że w Caritasie
zabrakło szmalu na dopłacenie tych 30 złociszów. Od 1992
r. miasto Zielonka dofinansowuje Caritas. Dotacje po
około 40 tys. zł rocznie od rządzącej miastem prawicy
nikogo nie dziwią. Wiadomo też, że burmistrz Stefan
Stępkowski jest w świetnej komitywie z prałatem
Stefaniukiem. Ponoć już uradzili, jak będą wyglądać
najbliższe wybory samorządowe.
Złośliwi mówią, że tanie kolonie przyczynią się w jakiś
sposób do kampanii wyborczej bliskich sercu prałata
Stefaniuka osób i organizacji. Wierzyć nam się w to nie
chce. Chociaż kto wie? Taki burmistrz Zielonki ma
zaledwie 3,8 tys. zł pensji plus dodatek funkcyjny – 200
proc. najniższego wynagrodzenia zasadniczego i dodatek
stażowy. Razem na pewno za mało na kampanię wyborczą.
Rodzice oszukanych kolonistów ślą do Caritas Polska i do
biskupów listy protestacyjne. Żądają zwrotu kasy,
zadośćuczynienia i ukarania winnych. Naiwni.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Baranina: przedśmiertne listy do "NIE"
Jeremiasz Barański, pseudonim Baranina, oskarżony m.in.
o zlecenie zabójstwa byłego ministra sportu Jacka
Dębskiego, znaleziony w celi wiedeńskiego aresztu, gdy
wisiał na pasku od spodni przymocowanym do okiennej
kraty, na krótko przed śmiercią wysłał do mnie, jako
dziennikarza piszącego o sprawie, dwa listy. Oceńcie,
czy są to listy przygwożdżonego przez wymiar
sprawiedliwości mordercy, który będąc w rozpaczy
zamierza popełnić samobójstwo.
Wiedeń, 28.04.2003
Pan Redaktor Gomzar!
Szanowny Panie Redaktorze!
Nigdy nie miałem i nie mam potrzeby wprowadzać Pana czy
też "NIE" na jakieś lewe tory w sprawie Dębskiego.
Najblirzszy czas pokarze dużo nowych faktów, ponieważ
zdecydowałem się ujawnić wszystkie sprawy wysoko
postawionych urzędników zarówno austriackich jak i
polskich, którym bardzo zależy żeby mnie wycofać z
obiegu, skazującym wyrokiem i oczywiście zrobić wszystko
żebym znalazł się w Polsce. Ja jestem gotów odpowiadać
przed polskim sądem również, nawet bardzo chętnie. W
najbliższym czasie tz. przed 19.5.2003 ma być
przesłuchany w Polsce świadek P. przez stronę austriacką
z udziałem Prokuratora z Austrii i moich obrońców Dr
Bernhausera i Pana de Viriona, jak również świadek S.
(dot. Pani Mataniak).
Jeżeli chodzi o moje rozmowy telefoniczne, to ja
przecież doskonale wiedziałem, że są podsłuchiwane, ale
dziennikarze nie mieli okazji wysłuchania ich w całości.
CBŚ i prokuratura wybrała wycinki, jak zwykle, żeby mnie
skompromitować. Uważałem i uważam, że powinien być Pan o
wszystkim informowany i sam oceniać fakty. Sam rozwój
obrony G. (w oryginale pełne nazwisko – przyp. B.G.)
mówi sam za siebie. Pan Komosa i Mec. Puławski, dawni
bardzo dobrzy koledzy (Prokuratorzy) układają misternie
klocki obrony G. tylko jak długo będzie to tolerowane
przez wymiar sprawiedliwości i czy CBŚ będzie grało do
tej samej bramki jak dotychczas? W przyszłym tygodniu
zostanie podane do publicznej wiadomości, że CBŚ do
chwili mojego aresztowania bazowało na moich
informacjach, które jako jedyne były w 100% pewne i
zawsze potwierdzone. Polecam Panu zainteresowanie się
osobami takimi jak (tu znajduje się lista kilkunastu
osób – przyp. B.G.). To jest mała część ludzi, których
łączą wspólne interesy i do nich zaliczają się też
ludzie, którzy dzisiaj są na wysokich stanowiskach.
Jeszcze raz powtarzam "SAFROL" i z nim związane osoby,
jak i powiązania finansowe były głównym powodem śmierci
Dębskiego. Ja osobiście spodziewałem się tego wcześniej.
Chcę Panu nadmienić, że wartość tabletek Ekstasy
zrobionych z około 2 ton Safrolu przekracza 50 milionów
DM. Licząc po bardzo zaniżonej cenie. Suma ta miała
uzdrowić całe towarzystwo. Dębski stanął na drodze.
Wcześniej czy później kilku z tych Panów "zrobi w
spodnie", ponieważ zmusi ich do tego sytuacja finansowa
i część "Safrolu" trzeba wykopać, przerobić i sprzedać.
Ci Panowie, którzy stoją za "kwitami" na Kwaśniewskiego
są ściśle powiązani z Panami od "Safrolu", "Bosko" i
innych interesów. Wszystkich tych Panów łączy jedno –
chęć zarobienia dużych i szybkich pieniędzy, nie brudząc
sobie specjalnie rąk.
Mam nadzieję i wierzę, że nie da się Pan wyciszyć
zupełnie.
Jest Pan uczciwym człowiekiem i to jest najważniejsze.
Życzę Panu sukcesu i spokoju!
Łączę wyrazy szacunku
J. Barański
P.S. Uważam, że jest Pan jedynym dziennikarzem, który
bardzo szybko dojdzie do prawdziwego zleceniodawcy w
sprawie Dębskiego a przy tym ujawni się o wiele więcej
spraw.
Domyślam się jakie naciski są wywierane na Pana i
związane z tym kłopoty, ale polecam iść w tym temacie do
końca. Posiada Pan wiedzę w sprawie Dębskiego i Maziuka
większą niż ktokolwiek inny z polskich mediów, a
najciekawszy materiał otrzyma Pan w krótkim czasie.
Ja nie oczekiwałem i nie oczekuję pomocy z Pana strony a
o winie może decydować tylko Sąd. Ja liczę się z
wyrokiem w I instancji, bo ten wyrok jest potrzebny tak
policji jak i Prokuraturze, ale jestem w 100% pewny, że
zostanie uchylony i sprawa będzie rozpatrywana jeszcze
raz.
Taktycznie zostało to wszystko rozegrane przez policje i
prokuratury dwóch krajów, gdzie my nie mieliśmy
możliwości zapoznania się ze wszystkimi aktami sprawy.
Są nowe fakty i nowi świadkowie, jak również dowody na
to że G. nie zniszczyła karty telefonicznej po ostatniej
rozmowie ze mną i działała i telefon jeszcze dwa dni po
zabójstwie Dębskiego!
Bardzo mi przykro, że ma Pan kłopoty z mojego powodu.
Nieco wcześniej do redakcji przyszedł inny list Baraniny
datowany 3 kwiet-nia 2003 r., wysłany faksem z
kancelarii adwokackiej w Wiedniu 8 kwietnia 2003 r.
Dzień później Barańskiego znaleziono nieprzytomnego w
celi. Oficjalna wersja głosiła, że usiłował popełnić
samobójstwo wypijając środek do odkamieniania instalacji
sanitarnej. Sam Barański oświadczył, że został
zaatakowany w celi, doprowadzony do stanu
nieprzytomności, po czym ktoś wlał mu płyn do gardła. W
tej sprawie austriacka policja prowadziła śledztwo,
które obecnie zapewne zostanie umorzone. Oto fragmenty
tego listu:
Redakcja "NIE"
Warszawa
Pan Redaktor Gomzar
Szanowny Panie Redaktorze!
Po kilku ostatnich wizytach ludzi ze służb specjalnych
Austrii obawiam się, że może mnie spotkać to samo, co
Maziuka. Zapewniam, że nie mam zamiaru pozbawić się
życia, a wręcz przeciwnie – jestem pewien, że udowodnię,
iż nie miałem nic wspólnego z zabójstwem Jacka
Dębskiego. Przypisanie mi tej zbrodni stało się celem
polskich i austriackich służb specjalnych. Moje
uniewinnienie będzie największym skandalem w Europie i
pozwoli odsłonić wszystkie matactwa tych służb. Co
robiły te wszystkie służby? Przecież ja 11 kwietnia 2001
r. (dzień zabójstwa Dębskiego – przyp. B.G.) używałem
telefonu, który dostałem od wywiadu angielskiego i który
był tak spreparowany, że obojętnie jaką kartę włożyłem,
był podsłuchiwany, a wszystkie rozmowy są nagrane.
Dlaczego przedstawiciel wywiadu angielskiego w Austrii
(tu imię i nazwisko – przyp. B.G.) odmówił zeznawania
przed sądem, powołując się na status dyplomatyczny? W
tak ważnej sprawie, a szczególnie jeżeli chodzi o
morderstwo wszystko powinno znaleźć się na sędziowskim
stole. Austria, Polska, Anglia, Belgia, Niemcy – wszyscy
do końca, czyli do mojego aresztowania współpracowali ze
mną, także na szczeblach ministerialnych.
Następnie Jeremiasz Barański wymienia grupę osób, które
– jego zdaniem – kilka lat temu zorganizo-wały
gigantyczny przemyt z Chin do Polski safrolu,
półproduktu do fabrykowania syntetycznego narkotyku
extasy. Autor listu opisuje mechanizm przemytu i
produkcji tego narkotyku oraz związki Jacka Dębskiego z
tą grupą osób. Jedną z kluczowych postaci tego
przedsięwzięcia miał być, jak utrzymywał Barański,
austriacki biznesmen polskiego pochodzenia Wojciech P.,
obecnie odbywający karę więzienia za udział w produkcji
extasy w Austrii.
Przesyłam Panu zeznania P., które są dokładne,
konsekwentne i potwierdzają to, co piszę o safrolu. Do
tego dołączam protokoły z podsłuchów telefonicznych,
które w całości potwierdzają udział tych panów w
opisanej sprawie.
Nie otrzymałem tych materiałów, które miały dotrzeć do
mnie przez Internet. Ktoś, posługując się metodą
hakerską, włamał się do mojej poczty internetowej i
wykasował wszystkie pliki dotyczące sprawy Dębskiego i
Barańskiego. To zastanawiający przypadek. Sprawca miał
ułatwione zadanie, ponieważ wykorzystał mój ogólnie
dostępny adres, który m.in. znajduje się na internetowej
stronie "NIE". Elektronicznemu włamywaczowi nie udało
się za to wejście na twardy dysk ani próba jego
zainfekowania wirusem, tzw. trojanem umożliwiającym
penetrację zawartości treści twardego dysku.
Wszystko jest szyte bardzo grubymi nićmi. Jestem
konfrontowany z faktami, które mi jeżą włos na głowie i
do tego wszystkiego mam bardzo ograniczone ramy obrony,
ale zobaczymy!
– kończy list Barański.
Można przyjąć, że oba listy to próba manipulacji
tygodnikiem "NIE" przez zleceniodawcę zabójstwa
Dębskiego, twardziela i cwaniaka, capo di tutti capi
polskiego podziemia. Tym bardziej dziwi wobec tego fakt
śmierci autora listów, ponoć samobójczej. Można też
założyć, że Barański nie zlecił zamordowania eksministra
sportu, a cała sprawa była manipulowana przez inne
osoby. Prawda być może nie zostanie nigdy ujawniona.
Pozostają wątpliwości: tajemnicza śmierć (też
powieszenie w celi) rzekomego killera Saszy, matactwa i
ewidentne kłamstwa w zeznaniach Inki, nonszalanckie
podejście prokuratora prowadzącego śledztwo w sprawie
Dębskiego do tak istotnej sprawy jak czas popełnienia
zbrodni.
Istnieje tajna notatka sporządzona przez funkcjonariusza
CBŚ – analiza rozmów telefonicznych z numerów
przypisanych Saszy. Końcowa konkluzja tej notatki, jak
już wspominałem, eliminuje Tadeusza Maziuka jako sprawcę
zabójstwa. Ta notatka nie znalazła się w polskich aktach
sprawy, ale jej niemieckie tłumaczenie, o dziwo, trafiło
do akt sprawy Baraniny w Wiedniu. Jest tam nawet podpis
polskiego oficera, autora notatki, tylko że niemiecka
wersja pozbawiona jest tej istotnej konkluzji. Zeznający
przed wiedeńskim sądem ów polski policjant zaprzeczył,
że podpisywał niemiecką wersję. Ta informacja nie
trafiła do mediów.
Jeszcze większe zdziwienie budzi fakt, że po rzekomej
próbie samobójczej Baranina nadal dysponował
możliwościami odebrania sobie życia (sznurowadła,
telewizor z kablem, pasek od spodni), a także że
umieszczono go w pojedynczej celi, ale bez kamer, mimo
że miał status "niebezpiecznego" – podobnie jak Maziuka
w polskim areszcie. Oskarżyciel Barańskiego, prokurator
Walter Geyer, publicznie oświadczył, że spodziewał się,
iż oskarżony może popełnić samobójstwo, bo wskazywały na
to jego podsłuchane w celi rozmowy telefo-niczne. Jeśli
tak, to dlaczego nie uczynił nic, żeby Baranina nie miał
możliwości targnięcia się na życie? Dlaczego – jak
dowiedzieliśmy się nieoficjalnie – policyjny lekarz,
który przyjechał do aresztu po zgonie Baraniny, przez
ponad godzinę nie został dopuszczony do zwłok. W tym
czasie na miejscu byli tylko przedstawiciele służby
więziennej.
Na pięć dni przed śmiercią Jeremiasz Barański wystosował
do austriackiej prokuratury pismo oskarżające o poważne
przestępstwa kilka osób, w tym urzędników MSW. Na dzień
przed śmiercią Barański przekazał pewnej osobie plik
dokumentów z prośbą, aby zostały one wysłane do redakcji
"NIE". Na dobę przed śmiercią włamano się do jego domu w
Grammatneusiedl. Nieznani sprawcy ukradli gromadzone
przez lata tajne archiwum Baraniny. Z informacji, które
do nas dotarły, wynika, że Barański kopie dokumentów
obciążających wiele osób zdeponował także w innym
miejscu. Jest więc możliwe, że sprawa nie zakończy się
wraz z jego śmiercią.
Ja mogę jedynie zapewnić, że uczynię wszystko, żeby
sprawa zabójstwa Jacka Dębskiego nie umarła wraz z
głównymi aktorami tej gry.
W listach zachowano oryginalną pisownię.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czarnoteka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Goryl czy manekin "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szczyt płyt "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niewyzytka
"Zyta pyta. A dlaczego Zyta pyta? Bo cyta. A dlaczego
Zyta cyta? Bo niewyzyta".
Posłanka Zyta Gilowska to koszmarny sen parlamentaryzmu:
skrzyżowanie Geremka z Korwin-Mikkem. Geremkowatość Zyty
przejawia się w nauczycielskim tonie: Dla ekonomisty
słowo "dziura" nie istnieje. Dziura może być w chodniku.
W obrzydliwej do wyrzygania hipokryzji, kiedy – walcząc
przeciwko opodatkowaniu zysków z lokat bankowych –
zamiast mówić o krzywdzie miliarderów, którzy żyją z
odsetek, ględzi o starszych ludziach, co oszczędzają na
czarną godzinę, na własny pochówek. W fałszywej
skromności, obrażającej inteligencję rozmówcy. Nie mam
żadnych osobistych ambicji politycznych – mówi baba,
która była wiceprzewodniczącą Sejmiku Województwa
Lubelskiego, kandydowała do Sejmu w 1993 r. (nieudanie),
została szefową lubelskiej UW, ale podała się do
dymisji, a nawet wystąpiła z partii, bo się obraziła, że
Unia wbrew jej życzeniom dogadała się w Lublinie z SLD.
Na 1. miejscu na lubelskiej liście PO znalazła się w ten
sposób, że wpisał ją tam Maciek z Donaldem, wypieprzając
przy okazji zwycięzcę prawyborów, które miały w
Platformie o wszystkim decydować, żeby nie było
partyjniactwa.
Kandydowanie Zyta traktowała w kategoriach
obywatelskiego poświęcenia. Zmusił ją do tego niemy
wyrzut w oczach studentów: skoro jest tak, jak pani mówi
i skoro tak być nie powinno – to dlaczego pani nam to
mówi? A nie tam, gdzie tworzone jest prawo, gdzie
powstają reguły gry? Zycie nie przychodzi do głowy, iż
studenci marzyli o tym, żeby gdzieś ją wyniosło do
diabła, bo Zycie w ogóle nie przychodzi do głowy, że
ktoś mógłby uważać, iż coś z nią jest nie tak.
"Doprowadziła Pani lewą stronę sali niemal do białej
gorączki" – w jakimś wywiadzie mówi do Zyty zalotnie
redaktorka z "Życia", a Zyta na to uprzejmie: No i
dobrze, bo miałam rację. Bowiem – wyznaje Zyta i tu, w
tej szczerej prostocie, wychodzi z niej Korwin-Mikke –
bez względu na to, czy ktoś chce mnie słuchać, czy nie –
to i tak wiem, że mam rację. Po prostu wiem. A ci, co
tego nie wiedzą, to ignoranci i janosiki, nosiciele
walizki z socjalizmem przyduszonej kolanem oraz głupcy,
którzy nie rozumieją, że gdyby Pan Bóg chciał, żeby była
równość, to w każdym lesie rosłyby w równych rządkach
identyczne drzewa.
"Wydawało mi się, że Zyta jest taka jak ja,
państwowotwórcza, że ma na uwadze Nasz Kraj, że choć raz
polecę wielkimi literami, by pokazać, jakże zagubił się
gdzieś w układach i przepychankach. Och, Zyta, jak
mogłaś" – lamentowała w "Przeglądzie" Krystyna Kofta po
tym, jak Gilowska złamała jej serce występując przeciwko
nocnej degabrielyzacji Sejmu.
Miłość Krysi do Zyty, jak się zdaje, opierała się
głównie na tym, iż miały wspólną krawcową, a z podbudowy
ideologicznej – feminizm pojmowany w ten szczególny
sposób, który polega na popieraniu kobiet z racji ich
pierwszorzędowych cech płciowych. Wybór Kofty wydaje się
o tyle nietrafny, iż Gilowska ma w sobie tyle
kobiecości, ile Helmuth Kohl przebrany w spódnicę, ale –
co ważniejsze – jej skwapliwy i radosny udział w harcach
antymarszałkowskich był absolutnie zgodny z jej istotą.
* * *
Zyta jest przeciw progresji podatkowej, a najchętniej w
ogóle przeciw podatkom, które tłumią przedsiębiorczość.
Najlepszy byłby, jeśli już jakiś koniecznie musi być,
podatek liniowy – rozwiązanie nie spotykane wprawdzie w
cywilizowanych krajach, ale niewątpliwie miłe dla
bogatych. Równocześnie Zyta jest przeciw abolicji
podatkowej, nazywając ją amnestią i gromiąc za
zgorszenie i demoralizację. Jest przeciw wysokim
podatkom od przedsiębiorstw i wysokim kosztom pracy
wynikającym głównie z kodeksu pracy. Stanowczo karci
państwo, które ściągając z przedsiębiorców tyle kasy
tłamsi w ludziach aktywność i energię. I równocześnie
jest przeciw restrukturyzacji finansowej
przedsiębiorstw, czyli darowaniu zaległości podatkowych
i ubezpieczeniowych tym firmom, które nie zapłacą ich i
tak, ale jak im się odpuści – mogłyby nadal funkcjonować
opierając się na aktywności i energii.
Bezwzględnie gromi nieuszanowanie publicznego grosza,
ale równocześnie przy każdej okazji wrzeszczy na rząd,
że powinien więcej pieniędzy przekazywać samorządom,
podczas gdy wiadomo, że to właśnie samorządy stały się
bagnem korupcyjnym, gdzie topione są kolosalne kwoty,
szmal wydawany jest całkowicie bez sensu i nazbyt często
trafia do firm żon prezydentów i szwagrów wójtów.
Zyta jest przeciw wpisaniu do ustawy o zwalczaniu
nieuczciwej konkurencji zapisów antydumpingowych
wymierzonych w supermarkety, choć oczywiście z głębi
serca popiera indywidualną przedsiębiorczość zwykłych
prostych ludzi – która wszak osiem razy na dziesięć
wyrażała się w otworzeniu sklepiku spożywczego, a te –
jeden po drugim – wykańcza dumpingowa potęga
supermarketów.
Z oburzeniem opowiada, że tylko 1/25 budżetu wydaje się
na wspieranie procesów rozwojowych, ale jest także
przeciw sztywnym wydatkom na dotacje dla jednostek
badawczo-rozwojowych, choć wiadomo na pewno, iż bez
takiego sztywnego budżetu te jednostki nie będą w stanie
prowadzić żadnych badań.
Jest przeciw kasom chorych, ale ministra Łapińskiego,
który – jako jedyny członek rządu stanowczo przystąpił
do usuwania błędów buzkizmu i likwidacji kas chorych –
nawyzywała od komisarzy ludowych. Belkę karciła: czy nie
powinniśmy się obawiać, iż pesymizm, który towarzyszy
tym rozmowom, tym debatom, może zniechęcać bardzo
potencjalnych inwestorów? Czy istotnie dramatyzm jest
tak wielki, żeby z tej trybuny wygłaszać przede
wszystkim różne alarmistyczne jeremiady? Kołodkę zaś
pyta ironicznie, skąd się ten jego optymizm bierze. I
tak dalej.
Dzisiejszym byciem przeciw nadrabia Zyta braki z
młodości. Za komuny nie miała Zyta szczególnych
osiągnięć w okazywaniu swej opozycyjności, tyle tylko że
cierpiała z całym narodem i ustrój zmarnował jej
młodość. Patrzę na swoje zdjęcia, jak miałam
trzydzieści, trzydzieści parę lat i widzę kobietę
smutną, wręcz zszarzałą – zwierza się Zyta "Życiu", bo
wiadomo, że jak polityk rozmawia z "Życiem", to musi coś
na komunę napluć, choćby od ludowej władzy co dwa lata
dostawał mieszkanie, meblościankę na kredyt i talon na
Ładę. Opowiada Zyta o swej komunistycznej gehennie: Na
Uniwersytet dojeżdżałam potwornie zatłoczonym autobusem
i sztuką było się do tego autobusu dostać. Widać
dziennikarz nie wyglądał na usatysfakcjonowanego, bo
Zyta brnie dalej. Nie wyjeżdżałam za granicę. Na
prowincji staże, stypendia zagraniczne były
zarezerwowane i środowisko wiedziało dla kogo. Miałam
chandrę, że słabo się rozwijam naukowo, że pokonuję
idiotyczne trudności
– snuje Zyta swój kombatancki życiorys, a do kompletu
wspomina jeszcze coś o braku masła i wody w kranie na
III piętrze.
* * *
Ale trzeba Zycie przyznać, że – choć może nie stawiała
się szczególnie komunie – potrafiła z niezwykłą
stanowczością przez ćwierć wieku pracy na KUL opierać
się indoktrynacji klerykalnej.
Absolwent psychologii na katolickiej uczelni nie będzie
zachęcał kobiety do porzucenia męża, choćby ten ją
napieprzał trzy razy dziennie, bo nauka Chrystusa mówi o
nierozerwalności małżeństwa. Nauczony nauczać po
katolicku życia w rodzinie nie powie młodzieży, że
środki antykoncepcyjne nie wywołują raka, bo byłoby to
wbrew kościelnej nauce o darze płodności. Katolickiej
proweniencji położnik nie pozwoli
rodzącej kobiecie na skorzystanie ze znieczulenia, bo
powiedziane jest "w bólu rodzić będziesz" i cierpienie
podczas porodu sprawia, że matka w pełni ofiarowuje
siebie dziecku. Tymczasem Zyta Gilowska od lat 25
wykłada na katolickiej uczelni ekonomię opartą na
podstawach przeciwnych do tzw. katolickiej nauki
społecznej i nie tylko nikt jej nie wyrzucił, ale wręcz
została profesorem.
Katolicyzm pod przewodnictwem naszego Wielkiego Rodaka
jest w tej kwestii dość stanowczy: naucza, że praca
powinna stać ponad kapitałem, zaleca solidaryzm
społeczny, opiekę państwa nad słabszymi i różne takie,
które w sumie – choć papież prędzej założy hawajską
koszulę, niż to przyzna – składają się na dość
socjalistyczną wizję świata. Poglądy Zyty Gilowskiej na
temat państwa reprezentują niezmącony jedną empatyczną
myślą darwinizm społeczny.
Zyta Gilowska jest jedynym w Polsce politykiem, który ma
czelność mówić, że Balcerowicz to socjalistyczny
mięczak. Kiedy wprowadziliśmy opisane w każdym porządnym
podręczniku mechanizmy konkurencji wyzwalane przez
gospodarkę rynkową, by, mówiąc brutalnie, zaczęła się
indywidualna pogoń za groszem, najskuteczniej
napędzająca gospodarkę – ludzie się zdziwili, a
Balcerowicz stał się synonimem skrajnego liberała,
którym nigdy nie był. Szybko zrezygnował zresztą z oporu
w obronie finansów publicznych – wspomina Zyta grzech
pierworodny naszego systemu. Przeciętny Polak jest
przekonany, że budujemy wilczy kapitalizm wedle
fanatycznych liberalnych reguł. Ale w istocie nasze
państwo jest miękkie i słabe – ubolewa Zyta. – Daliśmy
sobie wmówić, że praktykujemy drapieżny liberalizm. A ja
twierdzę, że mamy w Polsce zakamuflowany socjalizm.
Osoba, która potrafi nazwać socjalistycznym państwo, w
którym na 3 miliony zarejestrowanych bezrobotnych 80
proc. nie ma prawa do zasiłku, należy doprawdy do
głosicieli poglądów dość skrajnych.
* * *
Bezrobotni w słowniku pani poseł to lenie i obiboki,
którzy w ogóle nie pracują, redystrybucyjna rola państwa
to janosikowanie i my przeciwko janosikowaniu
protestujemy, i nigdy nie będziemy tego popierać, zaś
kiedy mówimy o obowiązkach państwa, to pani profesor
czcigodnej katolickiej uczelni ma do powiedzenia tyle,
iż celem państwa nie jest obrona emerytów i rencistów.
Od początku kadencji Zyta zabrała w Sejmie głos z 70
razy. Co najmniej połowa tych wystąpień to
państwowotwórcze i raczej zawiłe wykłady na temat
reformy finansów publicznych. Ale koncepcje Zyty w tej
dziedzinie da się streścić w paru zdaniach: zlikwidować
środki specjalne, agencje i fundusze (szczególnie KRUS,
bo emerytury rolnicze, z których żyją całe rodziny, to
wydatki marnotrawne), obniżyć i spłaszczyć podatki,
zrobić coś z tymi rozbuchanymi funkcjami socjalnymi,
zlikwidować wydatki sztywne budżetu.
Do wydatków sztywnych zalicza zaś m.in. płace w sferze
budżetowej, emerytury, renty, zasiłki dla bezrobotnych,
cały ów socjalizm budżetu. Jeżeli je odsztywnimy i
weźmiemy się za desocjalizację budżetu – zamiast 2 zł
podwyżki emeryci dostaną, na przykład, 200 zł obniżki. I
tak zapewne wyglądałby wymarzony ustrój Zyty. Państwo
niech zajmuje się finansowaniem bezpieczeństwa,
obronności i nauki – o tej dziedzinie pani poseł nie
zapomina, w końcu kiedyś przestanie być posłem i wróci
na uczelnię. Emerytom zaś, rencistom i tym, którzy za
gówniane grosze (np. w służbie zdrowia) pracują w sferze
budżetowej – płaci tyle, na ile je stać. Jak dobry rok,
to więcej, jak gorszy, to mniej, a jak nie ma, to pewnie
nie płaci, bo państwo – to kolejna z tez Zyty – nie może
się zadłużać. A ponieważ – patrz wyżej – fiskalizm
tłamsi przedsiębiorczość i aktywność i najsprawiedliwszy
byłyby podatek liniowy od osób fizycznych, a dla
przedsiębiorstw trzeba podatki obniżać, jak się da – w
budżecie zawsze byłoby za mało, a los emerytów,
rencistów i różnych innych sierot po komunizmie można
uznać za przesądzony.
Głosujcie, drodzy staruszkowie, na panią profesor z KUL.
Na pewno łączy w sobie kobiecą wrażliwość z katolickim
umiłowaniem bliźniego.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W "Pod napięciem" pokazali facetów zakładających anteny
satelitarne, którzy dostali wpierdol za to, że przeszli
do konkurencji. Biznesmen, który zlecił pobicie, jest na
wolności. Prokurator nie wniósł o aresztowanie. Naszym
zdaniem, pobici powinni wnieść sprawę do Urzędu Ochrony
Konsumentów i Konkurencji.
* * *
W "Kropce nad i" ekonomista Winiecki obnażył wrażą twarz
Kołodki. Stwierdził, że chce on wygrać wybory
samorządowe głosami pijaków spod budki z piwem i dlatego
obniżył akcyzę na gorzałę. Nie dostrzegł, że na
ostatniej konferencji prasowej Kołodko proponował też
zagrychę?
* * *
W "Jedynce" Janowskiej i Mucharskiemu skończyli się
polscy intelektualiści. Dlatego w nowym tasiemcu pt.
"Rozmowy na czasie" uparli się zrobić intelektualistę z
Michała Wiśniewskiego. Przez cały program walili w
lidera Ich Troje zawartością słownika wyrazów obcych. W
końcu uzyskali od niego stwierdzenie, że "robi sztukę".
Wierzymy tylko w sztukamięs.
* * *
"Dziwny jest ten świat" – Milewicz miał pokazać, jak
Amerykanie odnoszą się do muzułmańskich współobywateli.
Dowiedzieliśmy się też, że Sowieci byli źli, bo gnębili
Afgańców. Afgańcy są dobrzy, bo uciekli do Iranu, skąd
łatwo było się dostać do USA, które w tym czasie
szkoliły Ben Ladena. Konkluzja: amerykańscy muzułmanie
są fajni, bo bogaci, a afgańscy są źli, bo biedni.
Pomysł Milewicza jest prosty. Wszyscy Arabowie powinni
się przenieść do Ameryki. Bush na pewno się ucieszy.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gdy kochanek umie pisać
Lekarz nocami maluje na murach świńskie napisy.
Urzędniczka bankowa, obiekt jego pożądania, jest na
skraju wyczerpania nerwowego. Śląska love story.
Ewa Komorowska. Zadbana 40-latka. Pracuje w centrali
renomowanego banku. Z mężem lekarzem rozstała się, bo
miała podstawy, aby podejrzewać, że zdradzał ją z żeńską
połową szpitalnego personelu. Od tamtej pory przez 12
lat samotnie wychowuje dwójkę dzieci. Prędzej czy
później kobiety bez chłopa głupieją, czego dowodzi jej
historia.
Szczepana Borkowskiego Ewa poznała we wrześniu 2000 r.
Zrobił na niej dobre wrażenie: troskliwy, zaradny,
uporządkowany, nie taki stary – koło pięćdziesiątki...
Nawet nie przeszkadzało jej, że też był lekarzem.
Szczepan twierdził, że od 6 lat jest po rozwodzie.
Poprzednia żona była złą kobietą i zostawiła go z dwójką
dzieci: 7-letnią wówczas córką i 17-letnim podrostkiem.
Twierdził, że kocha, że się z nią ożeni, że razem
poprowadzą przychodnię, którą miał zamiar otworzyć w
swojej willi w Dąbrowie Górniczej. Wspólnie zaczęli
planować przyszłość. Randki przerodziły się w bliską
znajomość, aż w końcu powstał klasyczny związek dwóch
samotnych serc.
Od momentu gdy Ewa poznała Szczepana, zaczęły dziać się
dziwne rzeczy. Głuche telefony, których do tej pory nie
znała, stały się przykrą codziennością. Wkrótce pojawiły
się też groźby, które nieznajomy osobnik czule szeptał
do słuchawki, dzwoniąc do domu i do banku. "Poczekaj,
teraz cię załatwię!" – szeptał głos. – "Już po tobie,
zniszczę cię!". "Uważaj na siebie". "Zabiję cię".
"Zrobię z twojego życia piekło"... W banku zaczęto
patrzeć na Ewę z nieukrywaną podejrzliwością.
Po dwóch miesiącach namiętnego uczucia Szczepan nagle
zniknął. Dzieci powiedziały Ewie, że pojechał do USA.
Dopiero w grudniu 2000 r. dowiedziała się od jego matki,
że ukochany siedzi w areszcie śledczym. Komorowska nie
zastanawiała się długo: opłaciła adwokata, zaopiekowała
się dziećmi swego lubego, wzięła nawet pożyczkę na
utrzymanie osieroconych pociech Szczepana. Mecenas, mimo
że wynajęty za jej szmal, nie chciał powiedzieć, o co
Szczepan jest podejrzewany. – Nie jest pani rodziną
zatrzymanego, nie mogę wtajemniczać pani w jego sprawy –
twierdził papuga.
Wraz ze zniknięciem Borkowskiego ustały wszelkie
telefony – i te głuche, i te z groźbami. Ewa nie
skojarzyła wówczas tych faktów.
Po jedenastu miesiącach Borkowski wrócił z aresztu. Ich
związek nie układał się już jak kiedyś. Ewa łapała
swojego niedoszłego narzeczonego na kłamstwach, ten z
kolei z miłego, spokojnego pana doktora przerodził się w
znerwicowanego, agresywnego frustrata. Komorowska
zdecydowała o zakończeniu znajomości, gdy dowiedziała
się, że Szczepan nie jest rozwiedziony, lecz rozwód
dopiero przeprowadza.
Wraz z powrotem Szczepana wróciły telefony z groźbami.
Pojawiły się napisy. Najpierw niewielkie na klatce
schodowej i w windzie: "Ewa Komorowska to kurwa".
Później większe – na kościele, blokach, sklepach,
pizzerii, fitness klubie – wszędzie tam, gdzie Ewa
często chodziła. Malunki wzbogacone bywały o dokładny
adres Komorowskiej. Pewnego dnia przy kościele pojawił
się nawet pomarańczowy transparent: "Agencja towarzyska
Ewa Komorowska przyjmuje (tu dokładny adres) od 18 do 6
rano". Gdy część Sosnowca została już pokryta napisami,
tajemniczy malarz przeniósł się do Katowic. Zaczął od
okolic banku, w którym pracuje Ewa. Pojawiło się hasło
"Ewa Komorowska to kurwa z AIDS". Ewa wreszcie zaczęła
kojarzyć fakty.
Nieoficjalnie dowiedziała się, że Szczepan był
aresztowany w związku z zarzutem o psychiczne i fizyczne
znęcanie się nad swoją żoną Elżbietą Borkowską. Ustaliła
również, że jej niedoszły narzeczony ma zakaz
wykonywania zawodu lekarza.
W tym czasie do jej przełożonych w banku zaczęły
napływać szkalujące ją anonimy. Wreszcie w maju tego
roku Szczepan się ujawnił. Przysłał do banku faks
zarzucający Ewie wyłudzanie zwolnień lekarskich,
kradzież dokumentów i szantaż. Komorowska o mały włos
nie straciła roboty. Bank jest specyficzną instytucją,
której pracownicy powinni mieć nieposzlakowaną opinię.
Na szczęście jeden z przełożonych Komorowskiej zachował
zimną krew olewając niczym nie potwierdzony donos.
Jednak od czasu anonimów Ewa na wszelki wypadek jest
skrzętnie pomijana przy podwyżkach i premiach. Okresowe
badania lekarskie przechodzi z trudem, dostając zgodę na
pracę na trzy miesiące.
Gdy rozmawiałem z Ewą Komorowską, sprawiała wrażenie
spokojnej. Ze wszystkich sił starała się nie rozkleić.
Głos zadrżał jej tylko wówczas, gdy mówiła, jak cała ta
sytuacja wpływa na jej dzieci, rodziców, znajomych.
Rozpłakała się przez telefon, gdy po kilku dniach jej
szefowa dostała faks od tajemniczego poety, który
opisuje wdzięki Komorowskiej: "Chociaż pochwę mam jak
wrota, ciągle szukam do niej chłopa...".
Powiadomiona o wszystkich tych zdarzeniach policja
przyjęła zawiadomienie, jednak nie ustaliła sprawcy
gróźb karalnych, niszczenia mienia i psychicznego
znęcania się. Prokuratura rejonowa umorzyła w tej
sprawie dochodzenie wobec braku danych dostatecznie
uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa.
Prokuratura okręgowa zaleciła ponowne wszczęcie
postępowania.
Udało mi się dotrzeć do Elżbiety Borkowskiej – byłej
żony Szczepana, z którą jest już po rozwodzie. Jak
twierdzą znajomi Borkowskiego, kobiety podziwianej z
powodu wielkiej urody. W rozmowie telefonicznej Elżbieta
wyznała, że Szczepan maltretował ją, bił, wieszał na
żyłce, ciągnął za włosy, zamykał w komórce, wywoził na
wysypisko śmieci i tam na mrozie porzucał. Pomagał mu w
tym kilkunastoletni wówczas syn. Elżbieta ma kłopoty z
mówieniem, nie chodzi o własnych siłach. Jej urywany
głos jest głosem zniszczonej przez życie staruszki.
Mieszka pod opieką swojej matki w Białymstoku. Matka
Elżbiety nie ma wątpliwości: To wszystko przez
Borkowskiego, łobuza jednego!
Nieoficjalnie dowiedziałem się, że Borkowski został
skazany za fizyczne i psychiczne znęcanie się nad żoną
na 2 lata pozbawienia wolności. Odbywanie reszty kary
zawieszono mu do 2004 r. Na 5 lat ma wstrzymaną
możliwość wykonywania zawodu lekarza.
Szczepan Borkowski ma się dobrze. Nadal nęka Ewę
Komorowską napisami na murach, faksami do pracy i
telefonami. Mimo oficjalnego zawieszenia wykonywania
zawodu pracuje w prywatnej przychodni pana S., gdzie
przyjmuje jako lekarz codziennie w godzinach od 9 do 12.
Wychowuje dwójkę dzieci – 19-latka, który do tej pory
ukończył sześć klas podstawówki, i 9-letnią córeczkę,
która rozwija się prawidłowo. Przyznano mu dzieci, gdyż
niepełnosprawna matka nie potrafiłaby o nie zadbać, poza
tym nie miała sił, żeby o nie walczyć. Ponoć proces
wychowawczy nadzoruje kurator sądowy. To, że facet
znęcał się nad żoną, nie musi przecież oznaczać, że
będzie lał dzieciaki...
– Proszę o pomoc, boję się o dzieci, które mają tylko
mnie. Czuję się zaszczuta i zmaltretowana psychicznie,
straciłam szacunek i zaufanie w pracy i wśród znajomych
– mówi Ewa Komorowska.
Czy ktoś jej pomoże? Czy ktoś sprawdzi, czy Borkowski
jest poczytalny i nadaje się na rodzica? Czy ktoś
skontroluje nielegalne praktyki lekarskie, które
wykonuje? Czy żeby odpowiednie organy państwowe
zadziałały, musi dojść do tragicznego finału? Ludzie są
bezbronni wobec frustratów, a stan frustracji się
wzmaga.
Nazwiska bohaterów zostały zmienione.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Komuna w sieci "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak to bez wojenki ładnie
O lenistwie, złodziejstwie i pijaństwie. Czyli o Wojsku
Polskim.
W Departamencie Kontroli MON pracuje 144 mundurowych.
Wspiera ich 23 pracowników cywilnych. Departamentem
kieruje generał Piotr Makarewicz. W zeszłym roku
departament przeprowadził 147 kontroli, czyli jeden
wojskowy kanar kontrolował niewiele ponad jeden raz w
roku. Niektóre z tych kontroli ujawniły w 2003 r.
nieprawidłowości oraz straty mienia na ponad 9 mln zł,
czyli bez mała tyle, ile z pieniędzy podatnika wyłożono
na działalność Departamentu Kontroli MON. Wojskowi
twierdzą, że koszty funkcjonowania Departamentu Kontroli
wynoszą 5,7 mln. Z naszych wyliczeń wynika jednak, że
jest to grubo powyżej 9 mln. Wydano zatem jedną
złotówkę, aby stwierdzić, że ktoś inny taką samą
złotówkę był uprzejmy w wojsku podpierdolić albo
zmarnować.
9 zajumanych milionów na 150 tysięcy żołnierzy to
niewiele. Być może w wojsku przestępczość gospodarcza
jest rzadkością. Jednak prokuratorzy w mundurach, którzy
widocznie pracowali intensywniej niż oficerowie z
Departamentu Kontroli, przeprowadzili postępowania
przeciwko 4131 osobom, ustalili 3241 wojskowych sprawców
przestępstw, z których 938 osób to żołnierze zawodowi, a
wszystko to w zadziwiająco szybkim tempie. W 90 proc.
spraw wojskowi kończą postępowanie w terminie do trzech
miesięcy, a ponad połowę spraw załatwiają w ciągu
trzydziestu dni.
Prokuratorów wojskowych wraz z asesorami jest w Polsce
160. Poza postępowaniami mają jeszcze obowiązki związane
z działaniami zapobiegawczymi, uświadamianiem prawnym
poborowych i występują jako oskarżyciele także w
sprawach o wykroczenia. Zatem albo prokuratorzy wojskowi
to tytani pracy, albo kontrolerzy resortowi się obijają.
* * *
Jak wyglądają kontrole wojskowe, dobrze ilustrują
przykłady z Jednostki Wojskowej nr 2098, czyli Ośrodka
Szkoleniowego Wojsk Lądowych z Bemowa Piskiego. Kontrola
z MON wystawiła trójkę, co oznacza, że jakoś obleci, a w
chwilę potem Prokuratura Garnizonowa w Olsztynie
zamknęła chorążego Krzysztofa T., sierżanta P. i
plutonowego B. Chorąży T. odpowiedzialny był za
składnicę paliw. Żołnierz ten, wcześniej wyróżniany
przez dowódcę jednostki pułkownika Bogdana Markiewicza
za „wzorowe wykonywanie obowiązków służbowych”, nie
umiał się rozliczyć ze 126 ton paliwa! Prokuratorom w
Olsztynie podpowiadamy trop wskazany nam przez
rozmówców: miejscem przeładunku paliwa była strzelnica
jednostki, którą nadzorował inny chorąży – K. Tam
przeładowano większość podpie-przonej benzyny i ropy,
skąd wywożono je do stacji benzynowej prowadzonej przez
żonę chorążego K. w miejscowości Trygały. Na razie
chorążego K. odwołano z misji pokojowej w Kosowie.
Inny wyróżniający się żołnierz z Bemowa Piskiego –
starszy chorąży sztabowy S.K. – był odpowiedzialny za
magazyn broni. Przed odejściem do cywila okazało się, że
brakuje chłopinie ponad stu bagnetów, a kilka karabinów
kałasznikowa było ukompletowanych z różnych,
niepasujących do siebie części. Za bagnety pan chorąży
wybulił z własnej kieszeni, a brakujące części do
kałaszy-składaków załatwił mu kolega ze zbrojowni w
Pomiechówku – chorąży S. Tego oczywiście kontrolerzy
wojskowi nie wiedzą, bo stan magazynu jest prawidłowy, a
straty wyrównane.
Wiele zamówień w tej jednostce dokonywano pod dyktando
jej dowódcy pułkownika Markiewicza. Między innymi zakupy
chleba dla wojska. Jeden z dostawców zmuszony był
ugościć pana pułkownika zapraszając go na urlop w
Szwecji i znosić jego towarzystwo w trakcie wspólnej
podróży w obie strony na promie. To może drobna
nieformalność w realizowaniu zamówień publicznych, ale
skoro kontrolerzy MON wykryli ich w zeszłym roku 27, to
dlaczego nie natrafili akurat na tę?
Jednostka w Bemowie to poligon cudów. Pułkownik
Markiewicz na wykrywaniu niewybuchów spędził w zeszłym
roku 257 dni, w tym dni choroby i urlopu. Tak stoi w
dokumentach. Z relacji żołnierzy wynika, że pan
pułkownik w ciągu całego roku poświęcił na wykrywanie
niewybuchów łącznie kilkadziesiąt minut. Za każdy dzień
takiej pracy żołnierz zawodowy otrzymuje dodatek w
wysokości 5 proc. uposażenia. Nas zdziwiło, jak dowódca
chodzący cały rok po lesie może dowodzić wojskiem, ale
kontrolerów widocznie nie.
Może oczy i uszy kontrolerów zamknięte zostały wskutek
znajomości pułkownika Markiewicza z generałem
Makarewiczem. Obydwaj spędzili czas na dwóch suto
zakrapianych posiłkach, przy czym pan generał pewnie nie
wiedział, że alkohol na te przyjątka fundowali dostawcy
prowiantu dla jednostki jego kolegi pułkownika.
Autor : Jędrzej K. Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pojednańcy
Marnie wypadło polsko-ukraińskie pojednanie nad mogiłami
pomordowanych w rzeziach wołyńsko-galicyjskich lat
1943–1944. Wspólne oświadczenie parlamentów Polski i
Ukrainy – choć unikające starannie zbyt drastycznych
określeń, takich jak ludobójstwo – napotkało głośny,
choć liczebnie nieistotny sprzeciw opozycji w Warszawie,
a w Kijowie przeszło zaledwie dwoma głosami. Na
uroczystości w Pawliwce, dawniej Poryck, prezydenci
Aleksander Kwaśniewski i Leonid Kuczma przemawiali
głównie do delegacji przybyłych z Polski oraz do licznie
zgromadzonej ukraińskiej policji. Miejscowi Ukraińcy, a
także tamtejsze organizacje kombatanckie i młodzieżowe
imprezę zbojkoto-wały. Kuczma wypowiadał się ostrożnie i
enigmatycznie, aby nie urazić wyborców z Lwowskiego i
Wołynia. Kwaśniewski zaś starał się nie podpaść własnym
patriotom i Instytutowi Pamięci Narodowej, który z
zapałem produkuje tysiące tomów akt śledczych na temat
ukraińskich zbrodni na ludności polskiej.
Obchody 60-lecia mordów wołyńsko-galicyjskich odbywały
się pod modnym w tej części Europy sztandarem polityki
moralizatorskiej. Według jej reguł narody niegdyś
zwaśnione i wyrzynające się nawzajem mogą pojednać się
jedynie na podstawie wspólnie uznanej "prawdy
historycznej" oraz przeprosin za zbrodnie popełnione
przez współziomków. Wymagana jest ceremonia spowiedzi i
wyznania grzechów zapożyczona od Kościoła kat., tyle że
zbiorowa. Scenariusz ten zazwyczaj rozpada się, gdyż
zadaje gwałt emocjom najbardziej zaangażowanych
środowisk po jednej i po drugiej stronie, a ponadto
wymaga odpowiedniej obróbki rzeczywistej prawdy
historycznej.
Tymczasem najsolidniejszą podstawą pojednania wrogich
społeczności zawsze była i pozostanie wspólnota
interesów. Adenauer pojednał Republikę Federalną Niemiec
z mocarstwami Zachodu bez odbywania pokutnych podróży do
Paryża, Londynu i Waszyngtonu. Wystarczyły wspólne
interesy w rywalizacji z blokiem radzieckim. Japonia
pojednała się ze Stanami Zjednoczonymi bez przeprosin za
Pearl Harbor z jednej strony, a za Hiroszimę i Nagasaki
z drugiej (wyparowało tam w sierpniu 1945 r. bez śladu
około 250 tys. cywili, głównie kobiet i dzieci).
Wystarczyły interesy. Również narodowe.
Polska i Ukraina mają podstawowe interesy wspólne. Nie
dzielą ich na szczęście już spory terytorialne.
Powojenne przesiedlenia i wysiedlenia do pojednania tych
skłóconych wspólnot etnicznych przyczyniły się bardziej
niż dzisiejsze przepraszanie. Można zatem budować na tej
podstawie przyszłość, a przeszłość pozostawić kojącemu
czasowi. Polskie i ukraińskie emocje wokół rzezi
wołyńskich są wciąż bardzo silne, natomiast pamięć o
rzezi umańskiej (1768 r.), też bardzo krwawej (ok. 10
tys. ofiar) nie wzbudza już większych namiętności.
Wystarczyłoby więc poczekać, unikając obchodów i
uroczystości, które zamiast koić, rozdrapują wzajemne
rany.
Zwłaszcza że pasjonuje się tą przeszłością coraz
mniejsza część społeczeństwa – i po polskiej, i po
ukraińskiej stronie. OBOP ustalił, że połowa dorosłych
Polaków o zaszłościach polsko-ukraińskich z lat
1943–1944 nie ma pojęcia, a z tej drugiej połowy, która
o tym słyszała, jedynie mniejszość spodziewała się
czegoś dobrego po ewentualnych ukraińskich
pPojednańcyrzeprosinach. Jeszcze wyraźniej brak
szczerego zainteresowania tymi wydarzeniami występuje
zapewne na Ukrainie. Jest ono żywe wyłącznie na Ukrainie
Zachodniej, gdzie czci się tradycje OUN i UPA oraz
pamięta waśnie polsko-ukraińskie. Dla reszty Ukrainy,
czyli dla trzech czwartych jej ludności, to sprawy
odległe, a często obce. Tamtejsi wojenni weterani
chlubią się zasługami bitewnymi w radzieckiej wojnie
ojczyźnianej z Niemcami hitlerowskimi. Upierając się
przy żądaniu ukraińskiej pokuty za grzechy UPA możemy
narazić się jednym i drugim. Nawet gdyby udało się
skłonić do tego Kuczmę i Juszczenkę.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szczena, która mówi "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stosunki unią przerywane "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tuczniki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ekspert Glempa
Państwo L. rozwiedli się w 1997 r. Skłamalibyśmy
twierdząc, że rozwód przebiegał szybko, sprawnie i w
duchu wzajemnego zrozumienia. Przeciwnie – pani L.
postawiła sobie za punkt honoru wdeptać w glebę swojego
małżonka i w tym celu podparła się
psychologiem katolickim. Przymiotnik ten dodajemy po to,
by odróżnić go od psychologa zwykłego.
Dr hab. Maria Ryś, psycholog rodzinny, w 1997 r.
pracownik Instytutu Studiów nad Rodziną w Łomiankach pod
Warszawą, który wchodził w skład Akademii Teologii
Katolickiej w Warszawie, była bez wątpienia psychologiem
katolickim. Na zlecenie Episkopatu Polski napisała
wówczas raport na temat wprowadzenia do polskich szkół
wychowania seksualnego. Podręczniki do tego przedmiotu
oceniła na łamach prasy przykościelnej pisząc: Całość
zdaje się wskazywać na zaplanowaną akcję demoralizacji
młodzieży (...) Proponowane formy edukacji staną się
zinstytucjonalizowanym molestowaniem seksualnym polskich
dzieci i młodzieży. („Nasza Polska” nr 11/97).
Ta właśnie pani dr Ryś napisała na prośbę rozwodzącej
się L. przedłożoną w sądzie „opinię psychologiczną” męża
pani L. Oceniła, że pan L. to psychopata pragnący znęcać
się nad żoną, zadający cierpienia innym i stanowiący
zagrożenie dla żony i dziecka. A wszystko to wiedziała
po 30-minutowej rozmowie z państwem L., bez
żadnych badań specjalistycznych.
Krajowy Zespół Specjalistyczny w dziedzinie Psychologii
Klinicznej, do którego zwrócił się pan L., zdruzgotał
całą tę „opinię” Pani Ryś, stwierdzono, że nie tylko
naruszyła prawo sugerując badania psychiatryczne, ale
też wytarła nogi Kodeksem Etyki Zawodowej Psychologa.
Mówiąc krótko, winien zająć się nią sąd koleżeński, ale
cóż, Maria Ryś nie jest ani członkiem Polskiego
Towarzystwa Psychologicznego, ani nie jest zatrudniona w
publicznej placówce służby zdrowia, więc nie można jej
ukarać. Ryś jest przykościelnym psychologiem, więc
pozostaje poza jurysdykcją fachowców („NIE” nr 14/97).
Po pięciu latach. Pani L. zażyczyła sobie unieważnienia
małżeństwa przed obliczem Kościoła kat. W tym celu
ponownie wykorzystała opinię
dr hab. Marii Ryś.
Sąd Metropolitalny Warszawski skierował do pana L.
pismo. Bardzo uprzejme. Zapytał mianowicie, czy Marcin
L. wyraża gotowość pogodzenia się ze współmałżonkiem,
czy zgadza się na podany skład osobowy Trybunału (podano
nazwiska księży) i czy uważa swoje małżeństwo za
nieważne z tytułu niezdolności mężczyzny do podjęcia
istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury
psychicznej lub wykluczenia przez niego nierozerwalności
małżeństwa.
Pan L. na piśmie oznajmił grzecznie Sądowi
Metropolitalnemu, że nie jest świrem, na co dołączył
stosowne dokumenty oraz poprosił Sąd Metropolitalny, by
powołani eksperci byli niezależni, bo on jest
niewierzący i nie ma zaufania do instytucji Kościoła
kat.
Sąd Metropolitalny olał to pismo: zero merytorycznej
odpowiedzi. Poinformowano tylko Marcina L., że ma
przyjść do sądu z dowodem osobistym w celu złożenia
zeznań. Stawiennictwo jest obowiązkowe, napisano na dole
wytłuszczonym drukiem.
Marcin L. zdębiał troszkę, że instytucja kościelna, z
którą nie ma nic wspólnego, może mu nakazywać, żeby się
stawił. Świadczy to o integorystycznym podejściu
instytucji kościelnych, które w ogóle ignorują w swych
drukach to, że w Polsce żyją innowiercy i ateiści.
Po miesiącu doczekał się kolejnego liściku – o tym, że
Sąd Metropolitalny ma rozstrzygnąć czy Marcin L. jest
świrem, czy też jedynie lekceważy dogmaty o
nierozerwalności małżeństwa. Pan L. odpowiedział zatem,
że nie będzie brał udziału w posiedzeniach kościelnego
sądu. I znowu jakby deszczyk padał.
Ostatnie pismo, z 4 lipca tego roku informuje jedynie
sucho, że na świadka powołana została m.in. Maria Ryś
(!). A Marcin L. nie jest Sądowi Metropolitalnemu
potrzebny do tego, żeby rozprawa się odbyła.
Nie mamy pojęcia, czym skończy się rozprawa o
unieważnienie małżeństwa pana L. i pani L. Nawracamy do
tej sprawy, gdyż dr Maria Ryś awansowała. To już dziś
prof. dr hab., od września będzie prodziekanem na
Uniwersytecie im. kard. Stefana
Wyszyńskiego. To niby nie nasz problem, w jaki sposób
ktoś, kogo kompetencje zawodowe i moralne zostały
jednoznacznie negatywnie ocenione przez kompetentne acz
świeckie gremium psychologów, może w dalszym ciągu piąć
się po drabinie kościelnej kariery. Ale wyobraźnia
podpowiada nam fatalną możliwość, że Maria Ryś dzięki
kościelnemu zaufaniu może być poważnie potraktowana
przez sąd państwowy albo Ministerstwo Edukacji.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ksiądz na rykowisku
Wielebny staje przed sądem za to, że pieniędzmi,
koniakiem oraz winem mszalnym chciał przekupić strażnika
leśnego, który nakrył go w samochodzie z panienką.
Jacek Piwowarczyk pracuje w Nadleśnictwie Przytok –
siedziba w Zielonej Górze. W październiku 2000 r.
zauważył w lesie dwa samochody: Nissana Primerę oraz
Volkswagena Golfa. Oba stały w miejscu niedozwolonym.
Podszedł do Nissana i zapukał w zaparowaną szybę. –
Straż leśna. Proszę okazać dokumenty – powiedział. W
aucie coś zaszurało i gruchnęło. Mężczyzna zaczął
gwałtownie kompletować garderobę.
– Nie pokażę żadnych dokumentów! – wydyszał do
strażnika. – Ty też niczego nie pokazuj! Jedź stąd! –
rozkazał siedzącej obok kobiecie. Niewiasta natychmiast
posłuchała. Mężczyzna zaś wskoczył do Golfa i także się
oddalił. Uciekali nadaremnie. Strażnik Piwowarczyk
zapisał numery rejestracyjne obu samochodów i zrobił im
zdjęcia.
* * *
Łatwo było ustalić, że właścicielem Nissana jest Tadeusz
Z. mieszkaniec Grotowa. W książce telefonicznej znalazł
numer do pana Tadzia. Raz zadzwonił – nic. Drugi raz –
nic. Za trzecim razem odezwała się automatyczna
sekretarka, która zakomunikowała, że dodzwonił się do
parafii w Grotowie. Pan Jacek dryndnął do sołtysa
Grotowa.
– Tadeusz Z. był u nas proboszczem, ale go wywalili za
jakieś machlojki finansowe. On ma jakąś babę w Zielonej
Górze – rozjaśnił sytuację sołtys.
Piwowarczyk znał tożsamość sprawcy wykroczenia
polegającego na wjeździe do lasu pojazdem silnikowym,
ale nadal nie wiedział, gdzie ów sprawca przebywa. A bez
tego nie mógł dostarczyć wezwania na przesłuchanie. Bo
sprawa nabrała wagi. Gdyby ksiądz i dama pokazali
papiery, wszystko skończyłoby się na mandacie. Jakieś
3–4 dychy od głowy. Teraz obojgu groziło kolegium.
* * *
Ksiądz Z. nie mógł spać po nocach. Pamiętał błyski
flesza, a na skandalu mu nie zależało. Zaczął szukać
dojścia. U jednego z leśników zostawił swój numer
telefonu. Sądził, że leśni ludzie lubią wypić, dlatego
pewnego dnia udał się do kolegi Piwowarczyka, również
pracownika nadleśnictwa, i zostawił u niego butelkę
mszalnego wina: – To dla strażników. Z przeprosinami –
obwieścił.
Wino choć pełne magicznych mocy, marki było raczej
podłej. "Sofia" nasza powszednia.
* * *
Jacek Piwowarczyk zadzwonił do księżula, żeby wezwać go
na rozmowę wyjaśniającą. Wielebny stwierdził, że
przyjedzie, ale za nic nie chciał się zgodzić na wizytę
w nadleśnictwie.
– Pan rozumie. Jestem księdzem...
Spotkali się w terenie. Kapłan sugerował, żeby sprawie
ukręcić łeb. Zaproponował butelkę koniaku. Strażnik
swoje. Ksiądz wyciągnął gotówkę. Strażnik nadal, że
kolegium. Wtedy poirytowany kapłan wyciągnął spod kurtki
kamerę i zaczął wrzeszczeć:
– Oddaj 200 złotych! Dałem ci pieniądze! Teraz mi je
oddaj! Piwowarczyk zrozumiał, że to prowokacja. Wsiadł
do samochodu i odjechał. Ksiądz nie dawał za wygraną.
Biegł i filmował. Następnie z wyreżyserowanym przez
siebie filmem udał się do nadleśnictwa.
* * *
Tam zaprezentował dzieło nadleśniczemu.
– Piwowarczyk przyjął ode mnie łapówkę. Nie zależy mi na
ukaraniu strażnika. Za jego grzechy rozliczę go w
godzinie śmierci. Chodzi o to, żeby oddał moje
pieniądze. I wszyscy zapomnimy o sprawie – stwierdził
kapłan po projekcji.
Filmik nie był jednak zbyt ciekawy. Na ekranie pojawił
się jedynie kawałek dachu auta, słychać bełkot księdza.
Nadleśniczy słusznie stwierdził, że na tej podstawie nie
można uznać, że Piwowarczyk wziął księżą kasę.
Widząc, co się święci, strażnik sporządził notatkę
służbową. Domagał się od zwierzchnika, żeby sprawą
zajęła się prokuratura. Czekał miesiąc – nadleśnictwo
nie powiadomiło organów ścigania. Za to załatwiło sprawę
z księdzem wypisując mu mandat za nielegalny wjazd do
lasu – 40 zł.
Załatwiono też Piwowarczyka karząc go naganą z wpisaniem
do akt za wykonywanie czynności służbowych niezgodnie z
regulaminem. No to strażnik Piwowarczyk poszedł do
prokuratury. Złożył zawiadomienie o popełnieniu przez
księdza przestępstwa polegającego na złożeniu obietnicy
udzielenia korzyści majątkowej w zamian za odstąpienie
od wykonywania czynności służbowych.
* * *
Wszczęto śledztwo. Ksiądz zeznał, że feralnego dnia
przebywał w lesie. W towarzystwie bratowej oraz pijanego
brata, który spał na tylnym siedzeniu Nissana.
Początkowo nie chciał podać adresu ani innych danych
krewnych, z którymi dotleniał się wśród drzew. Później
poinformował, że brat mieszka w województwie
podkarpackim, a rzekoma bratowa w Zielonej Górze i na
dodatek nosi całkiem inne nazwisko. Księżulo przyznał,
że wręczył leśnikom mszalne wino i że proponował
Piwowarczykowi butelkę koniaku. Stwierdził, że dał
strażnikowi 200 zł, lecz nie po to, żeby go przekupić,
ale... w celu zrealizowania filmu, który miał sprowadzić
występnego strażnika na drogę cnoty. Zdaniem księdza
Piwowarczyk szantażował go i zmuszał do wręczenia
łapówki twierdząc, że wielebny ma poważniejsze
przestępstwa na sumieniu niż tylko pobyt w lesie. Wyjdą
one na jaw, gdy ksiądz stanie przed kolegium.
Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa klecha
potraktował jako zemstę.
Prokuratura nie dała wiary tym wyjaśnieniom i postawiła
kapłanowi zarzuty, a następnie skierowała do sądu akt
oskarżenia.
W dokumencie nazwanym przez siebie oświadczeniem
końcowym ks. Tadeusz Z. napisał: Wiem, że powołanie
sędziego, prokuratora i księdza jest trudne, zwłaszcza w
naszych czasach. Myślę, że i tak cel osiągnąłem – choć
na ciernistej drodze. Wierzę, że Piwowarski (chodzi o
Piwowarczyka – przyp. M.M.) już nigdy nie wejdzie na tą
drogę. Ja daruję J.P. tę próbę zemsty na mojej osobie i
wszelką krzywdę.
Ksiądz Tadziu powinien wybaczyć papieżowi. To on przez
uporczywe trwanie przy idei celibatu i grzeszności seksu
sprawia, że księża rozładowujący seksualną energię muszą
gzić się i kryć po lasach, a przyłapani wpadają w
panikę, jak gdyby popełnili zbrodnię.
PS W czasie zbierania informacji pojawiły się kolejne
wątki związane z działalnością księdza Tadzia, a także
Nadleśnictwa Przytok. Oznacza to, że do sprawy
przypuszczalnie wrócimy.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
* Edyta Górniak zamilkła. Zatruła się mazurkiem. Starym,
w którego nowe wykonanie włożyła całą duszę swoją, za co
niebawem stanie przed sądem. Nic dziwnego, że menedżer
gwiazdy ogłosił, iż w ramach pokuty nie będzie ona
śpiewać po polsku przez czas jakiś i pokazywać się
publicznie na terytorium Rzeczypospolitej. Dawno już
postulowaliśmy, żeby zmienić ten zramolały hymn.
Szkodliwy – jak się okazało – nawet dla apolitycznych,
niewinnych panienek.
* Andrzej Lepper zniknął. Wsiadł do ta-jemniczej
taksówki i nie wrócił do hotelu poselskiego, gdzie
zostawił służbową komórkę. Dematerializacja wodza
postawiła w stan napięcia część ideowego aktywu
Samoobrony podejrzewającego specsłużby o skasowanie
niedawnego wicemarszałka, a przyszłego premiera RP.
Aktyw pragmatyczny uspokajał, że szef na pewno wróci.
Poszedł na lewiznę, jak to się młodzieńcom w jego wieku
zdarza, gdy hormony i feromony zagrają. I żeby się
odstresować przed Wielką Blokadą zapowiedzianą na 25
czerwca.
* Andrzej Olechowski przemówił podczas Konwencji
Platformersów, zadeklarował wolę świadczenia usług
prezydenckich warszawiakom, którzy "płacą europejskie
podatki". Stawki, za jaką owe usługi, jako prezydent
stolicy, Olechowski wykonywać będzie – jeszcze nie
podał. Na pewno jednak będzie na "europejskim" poziomie.
* Antoni Macierewicz zgłosił swą kandydaturę na
prezydenta stolicy – podobnie jak Olechowski.
Warszawiakom obiecał, że wypleni z miasta "komunistyczną
nomenklaturę" i nie pozwoli na sprzedaż Warszawy
cudzoziemcom.
* Leszek Miller pogroził w czasie posiedzenia Rady
Krajowej SLD. Tym lokalnym liderom, którzy podczas
wyborów samorządowych wepchną na listy miłych sobie
kandydatów, acz niekoniecznie popularnych wśród
elektoratu. Za kompromitację wyborczą trzeba będzie
opróżniać stołki.
* Andrzej Arendarski wydymał pana posła Jana Klimka z
fotela przewodniczącego Stronnictwa Demokratycznego. SD
jest partią biedną w członki, niewiele ponad dziesięć
tysięcy, za to zasobną w nieruchomości. W każdym
większym mieście SD posiada przynajmniej jeden budynek,
który korzystnie wynajmuje. Arendarski, obecny prezes
Kra-jowej Izby Gospodarczej, daje nadzieję na
wynegocjowanie lepszych stawek.
* Andrzej Hatłas i Waldemar Adamczyk objawili się w
Szczecinie jako przywódcy Samoobrony w tym regionie.
Hatłas to człowiek posła Samoobrony Wacława
Klukowskiego. Adamczyk – posła Jana Łącznego. Hatłas
został namaszczony w Domu Kolejarza. Adamczyka
namaszczono w salach recepcyjnych "Novotelu". W
Samoobronie bowiem wykluwa się frakcja okcydentalna,
gardząca całym tym
powiatowym chamstwem.
* Ryszard Majewski mało znany jeszcze działacz narodowy
wykreował się na przewodniczącego Komitetu Obrony
Polskiej Ziemi "Placówka". Cel komitetowców jest
powszechnie znany: zachowanie ziemi ornej przed
czyhającymi na nią Niemcami i innymi Holendrami. Wbrew
ślimakowej tradycji "Placówka" nie zamierza jednak
skupować polskiej ziemi, przechowywać jej, chronić przed
obcymi kupcami. Chce za to wystartować w wyborach
samorządowych i mieć władzę.
* Jerzy Jurczyński poinformował, że NSZZ "Solidarność"
Regionu Mazowsze może zostać skasowane na 2 mln zł przez
panów kapitalistów z firmy Tele-Fonika Kable S.A. Za
stałe blokowanie kapitalistycznej własności, czyli
zamykanej właśnie fabryki kabli w Ożarowie. Decyzja
należy do sądu. Jeśli
kapitał wygra, to co pozostanie "S"manom z Mazowsza?
Marsz na Warszawę z tradycyjnymi okrzykami "Precz z
komuną!".
* Piotr Libera pogroził biskupim paluszkiem politykom,
członkom Konwentu Unii Europejskiej, którzy wybrali
reprezentantów Polski do Konwentu Młodzieży UE. Lewica
wybrała tam swoich, centroprawica swoich, prezydenccy
swoich, a dla Kościoła kat. nawet jednego miejsca nie
zostawili. Tłumaczą, że czerwone bereciki nie przesłały
na czas swych kandydatów. Jeśli świeccy nie oddadzą Bogu
tego, co boskie, to polski Kościół kat. może przestać
wspierać akces RP do UE – zamruczał groźnie abepe
Libera. Wszak wszyscy wiedzą, ilu jest w Kościele
zdolnych kleryków. Z palcem w dupie poradzą sobie w tej
Brukseli.
* Arkadiusz M. wylądował w puszce, zatrzymany przez UOP
pod zarzutem wspierania Zenona M., byłego posła Kongresu
Liberalno-Demokratycznego przy wypompowywaniu szmalu z
Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób
Niepełnosprawnych. Romuald Szeremietiew, były
wiceminister obrony narodowej, dostał jedynie zarzut
prokuratorski płatnej protekcji i przekroczenia
uprawnień urzędniczych. Broni się twierdząc, iż jest to
zemsta buzkowców z AWS za jego poparcie dla byłego
wicepremiera Janusza Tomaszewskiego, też z AWS. Za Jacka
Turczyńskiego, niegdyś nadziei ZChN, aresztowanego
byłego dyrektora Poczty Polskiej, poręczyli Monika
Olejnik i Jacek Żakowski. Turczyński siedzi, bo
prokuratura boi się, że będzie tuszował afery, co jego
współpracownicy próbowali już robić.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ochrzcim was Niemce i pedały
Co nastąpi szybciej: europeizacja Pomrocznej czy
pomroczność Europy?
Mimo rzekomo euroentuzjastycznego nastawienia
społeczeństwa oraz powiedzenia „tak” w referendum
akcesyjnym większość Polaków (63 proc.*) uważa, że w
Unii Europejskiej państwa członkowskie powinny zachować
jak najdalej idącą niezależność. Zaledwie 19 proc.
popiera wizję wspólnoty europejskiej jako państwa
federalnego w rodzaju Stanów Zjednoczonych.
Tak, ale nie
Polacy chcą zatem integracji, ale nie chcą się
integrować. Wara od nas i naszych spraw! Nie chcemy,
żeby Unia decydowała o naszych podatkach (66 proc.),
prawnej możliwości przerywania ciąży (65 proc.),
szkolnictwie (59 proc.), służbie zdrowia (56 proc.),
polityce socjalnej i opiece społecznej (53 proc.),
polityce rolnej (46 proc.), polityce gospodarczej (45
proc.) i zagranicznej (46 proc.). W ogóle to nie ma
takiej dziedziny, w której chcielibyśmy, żeby Unia mogła
mieć prawo głosu.
Nawet ci obywatele Najjaśniejszej, którzy chcą, by Unia
Europejska działała na zasadzie państwa federalnego,
opowiadają się za niezależnością Polski. Nie wpieprzać
się do naszych podatków – stanowczo stwierdza 56 proc. z
nich; tylko my będziemy decydować o tym, czy wolno
przerywać ciążę (52 proc.); jak nauczane będą nasze
dzieciątka (45 proc.) i jak będziemy się leczyć (41
proc.). W obrębie jednego państwa federacyjnego chcemy
nawet prowadzić własną politykę zagraniczną (40 proc.)
Czyżby rozdwojenie jaźni? Przecież decydując się na
wstąpienie do Unii Polska wyraziła zgodę na przekazanie
części swoich kompetencji na rzecz ponadpaństwowej
struktury, jaką jest Unia.
Wśród nieprzyjaciół
Zapewnienia prezydenta Kwaśniewskiego o polskiej miłości
do innych narodów Europy można o kant dupy potłuc.
Widzimy wszędzie i we wszystkich wrogów. Na pytanie:
Które państwa Unii Europejskiej są obecnie najbardziej
niechętne Polsce, 57 proc. mieszkańców Najjaśniejszej
odpowiedziało, że Niemcy, 54 proc. zaś wskazuje na
Francję. Mniej podejrzliwie patrzymy na Wielką Brytanię
(13 proc.), Włochy (12 proc.), Austrię (12 proc.),
Belgię (7 proc.) i Holandię (6 proc.). Pomroczna weszła
więc do Unii Europejskiej z poczuciem, że czołowe
państwa przewodzące integracji są jej nieprzychylne.
Europa to my
Jesteśmy bufonem wśród narodów. W dupie mamy jedność
europejską, jeśli nie wyraża ona naszych wąskich,
zaściankowych interesów i przyzwyczajeń. Wszystkie
partie polityczne od lewa do prawa, łącznie z
prezydentem Kwaśniewskim, mówią jednym głosem.
Do europejskiej rodziny wniesiemy nasz patriotyzm, naszą
kulturę, pracowitość i zaradność, umiłowanie wolności,
szacunek do ziemi, przywiązanie do wartości rodzinnych i
moralnych oraz tradycji. Zachowamy tożsamość – w ten
sposób namawiał Aleksander Kwaśniewski obywateli
Pomrocznej, by w referendum akcesyjnym powiedzieli
„tak”.
SLD, partia jak najbardziej proeuropejska, w uchwale
Rady Krajowej z 27 marca 2004 r. stwierdza: Zadaniem
polskiego rządu jest przede wszystkim obrona interesów
narodowych oraz realizowanie wspólnych celów
europejskich. Ciekawe, czy dla Europy obrona interesów
narodowych Pomrocznej też jest najważniejszym celem.
Nawet arcyeuropejska Mumia Wolności w wyborczej
Deklaracji Programowej do Parlamentu Europejskiego wali:
Potrzeba nam ludzi, którzy godnie i skutecznie będą
bronić polskich spraw. Co nie jest zadaniem deputowanych
do Parlamentu Europejskiego, bo mają wyrażać interesy
całej Europy oraz swojej orientacji politycznej. W jaki
sposób profesor Geremek chce bronić interesów
Najjaśniejszej, tego nie raczy wyjaśnić. W Parlamencie
Europejskim nie ma frakcji narodowych. Są tylko
partyjne. Nie ma się co łudzić, że prawica francuska,
niemiecka czy włoska poprze nasze fobie narodowe.
Ugrupowanie, które przymierza się do rządzenia
Pomroczną, liberalna i europejska Platforma Obywatelska,
też nie pozostawia złudzeń co do tego, jakiej chce
Europy: Unia Europejska powinna chronić różnorodność
dziedzictwa pamięci, tradycji i obyczaju Europy. I w
żadnym razie nie może stanowić praw, które podważają
podstawowe i sprawdzone przez stulecia w Europie
wartości i obyczaje. Opowiadamy się wyłącznie za
narodowym charakterem praw, które dotyczą kwestii
szczególnie wrażliwych światopoglądowo we współczesnym
świecie; zwłaszcza życia ludzkiego, rodziny i
wychowania. Będziemy w związku z tym zabiegać we
wszystkich instytucjach Unii, a zwłaszcza w Parlamencie
Europejskim, aby nie stanowiły one norm ani zaleceń
podważających w tych dziedzinach tradycyjne,
chrześcijańskie i europejskie i wartości i obyczaje.
W podobnym tylko bardziej radykalnym tonie wypowiadają
się pozostałe pomroczne partie: PSL, LPR, PiS i
Samoobrona.
Kwintesencją tego myślenia były przemówienia pomrocznych
posłów w Parlamencie Europejskim. Pani Przewodnicząca! –
grzmiał poseł Antoni Macierewicz. – Polski Sejm
uzależnił uczestnictwo Rzeczypospolitej w Unii
Europejskiej od spełnienia czterech warunków i trzeba to
dzisiaj przypomnieć, bo nie ma nic gorszego w polityce
jak złudzenia i niewiedza. Po pierwsze zatem: wartości
chrześcijańskie, które ukształtowały Polskę (...)
zostaną uznane przez Unię i wpisane do preambuły
przygotowywanego traktatu. Po drugie: głosowanie w
Radzie Unii będzie odbywało się według systemu
nicejskiego, a nie na zasadzie podwójnej większości. Po
trzecie: Polska nie będzie uznawała żadnych
rozstrzygnięć trybunałów i sądów Unii co do ewentualnych
roszczeń niemieckich. (...) do tego trzeba dodać warunek
zasadniczy: Polska nigdy nie uzna pierwszeństwa prawa
Unii nad naszą konstytucją. Nie wyrzekniemy się
suwerenności prawa narodowego. Gdzie tu sens i logika?
Po co czynić wspólnotę z państw Europy, gdy się tego nie
chce?
* * *
Z powyższego płynie taki oto wniosek. Pomroczne
społeczeństwo i jego elity nie rozumieją idei Unii
Europejskiej. Jednoczymy się z Europą, ale
najważniejszym naszym zadaniem jest obrona interesu
narodowego rozumianego jako wyciąganie forsy będącej
cudzym dorobkiem. Chcemy bronić praw i tradycji, ale
wyłącznie tych zakorzenionych w Pomrocznej. Swoje zaś
nacjonalistyczne fobie chcemy narzucić innym narodom.
Nasza ciasnota umysłowa jest ponadpartyjna i
wiecznotrwała.
* Dane pochodzą z badań CBOS z 2004 r.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sezon polowań na pedofila "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Choroba watykańska
Opisywaliśmy sprawę mieszkańców Santa Maria di Galeria,
którzy odkryli, że Radio Watykan mające anteny w okolicy
zamiast dobrej nowiny przynosi im raka ("Białaczka z
Watykanu", "NIE" nr 49/2002). Powstało wtedy aż 30
komitetów protestujących przeciwko rakotwórczym antenom.
Komitety pozwały do sądu kardynała Roberto Tucci,
dyrektora radia ks. Pasquale Borgomeo, inżyniera
Costantino Pacifici. W ramach samoobrony Watykan – jak
zwykle – powołał się na 11. punkt Paktów Laterańskich,
na mocy którego żadne instytucje Kościoła nie podlegają
ingerencji ze strony państwa włoskiego. W lutym 2000 r.
sąd rzymski zdecydował o niewszczynaniu sprawy.
Komitety, w skład których wchodzili również rodzice
dzieci zmarłych i chorych na białaczkę, znalazły się na
lodzie i nadal z antenami pod nosem. Wiele osób
postanowiło się wyprowadzić.
Prezesa, dyrektora rozgłośni i dyrektora technicznego
Radia Watykan pozwali także mieszkańcy Cesano (inne
okoliczne miasteczko) – tym razem ich adwokaci
przedstawili oskarżenie, że tamtejsze dzieci zmarły na
białaczkę wywołaną przez watykański smog
elektromagnetyczny. Włoski sąd kasacyjny zdecydował o
wszczęciu sprawy uznając, iż konkordat w tym wypadku nie
może być honorowany, gdyż godzi w prawa obywatela
gwarantowane przez włoską konstytucję (prawo do ochrony
zdrowia i życia). Radio Watykan zasiądzie więc na ławie
oskarżonych. Niezwykle zadowolony jest oskarżyciel
cywilny Gianfranco Amendola: "Sąd kasacyjny udowodnił,
że nie jesteśmy państwem wasalnym".
Watykan twierdzi, że nigdy nie naraził zdrowia i życia
włoskich obywateli. Zdaje się, że problem rakonośnych
anten (ustawionych na 425 hektarach włości watykańskich
pod Rzymem) zostanie rozwiązany przez umowę z Francją,
która nie ma norm tak surowych jak Włochy. A i Francuz
ma organizm odporniejszy.
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Glemp ogonem na msze dzwoni "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pejsaty bliźniak Polski "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak głęboko obrzezać goja
Dawną prasę podziemną zastąpiła podłóżkowa. Taka właśnie
gazeta – „Fakt” – podsuwa swoim czytelnikom pomysły
bardzo cool. Zamówiła ona w CBOS badania na temat
karania P.T. pedofilów. Wśród innych zadano pytanie, czy
kastrować. 59 proc. ludzi pragnie odcinać im
prodziecięcą męskość (wydanie z 22 marca 2004 r.). Drogę
tu – jak zwykle – wskazują Żydzi, tyle że oni swoim
chłopcom obcinają ciut za mało. Pedofila trzeba ciąć
głębiej.
Chętkę kastrowania deklarują ci sami obywatele, którzy
przegłosowali obowiązującą konstytucję zakazującą
stosowania kar okrutnych. Ufam, że „Fakt” zamówi kolejne
badania: Czy wydłubać oczy podglądaczom? Czy ucinać łapę
łapówkarzom, złodziejom lub onanistom? Czy kamienować
niewierne żony, obcinać piersi zwolenniczkom topless,
nogi mężom nagminnie chodzącym na dziwki, a palce
internautom klikającym w poszukiwaniu porno?
Odpowiedzi łatwo przewidzieć. Czujemy się przecież
spadkobiercami tej Europy, którą w średniowieczu
jednoczyło chrześcijaństwo, gdy praktykowano obcinanie
przestępcom wszystkich członków z językami włącznie. Tym
formom miłości bliźniego dopiero oświecenie położyło
kres. Jego zwycięstwo we Francji miało formę rewolucji,
która ostatecznie sprzeciwiła się obcinaniu
jakichkolwiek części ciała z trafnym wyjątkiem głowy. Ją
to bowiem zapełnia niekonsekwencja postaw i obłuda.
Ze mnie jako rzecznika rządu w czasach schyłkowej komuny
drwi się, że strajki zrazu nazywałem przerwami w pracy.
Czynią to ci sami ludzie, którzy okupację Iraku nazywają
misją stabilizacyjną.
Miałem już proces o nazwanie zabójcy mordercą, ponieważ
skazany został na dożywocie nie za morderstwo, tylko za
„rabunek ze skutkiem śmiertelnym”. Była też sprawa o
obrażenie ślepych przez określenie ich tym mianem.
Powinno się pisać „niewidomi”. Nie ma też w Polsce
kalek, tylko sprawni inaczej, ani głuchych, gdyż mienią
się niesłyszącymi. Wariatów zaś wolno nazywać najwyżej
chorymi psychicznie itd. Kanony poprawności językowej
utwardzają zakłamanie.
Obejmuje ono także politykę i życie gospodarcze.
Potrafiłbym udowodnić, że łapówkarstwo, w szczególności
drobne, a także oszustwa podatkowe dynamizują życie
gospodarcze.
Nie powinny tylko przekraczać pewnych granic.
Nikt jednak publicznie nie podzieli podobnego
przekonania, także żaden oszust podatkowy lub
praktykujący łapówkarz.
Do strefy zakłamania należy także antysemityzm. Każdy
człowiek mający antyżydowskiego zajoba zaczyna swoje
wywody od zapewnień, że antysemitą nie jest. Ma nawet
przyjaciół Żydów, a babcia ratowała tych parchów.
Wszystkie te zaklęcia razem wzięte służą środowiskom
szowinistów do zapewniania siebie i świata, że w Polsce
nie ma antysemityzmu. Wbrew ogłaszanym ostatnio
żądaniom, żeby karać za wypowiedzi i wydawnictwa
antyżydowskie.
Opowiadam się otóż za antysemityzmem szczerze a
bezkarnie wyrażanym. Zapobiegłoby to tłumieniu
wyznawanych przekonań i ich fałszowaniu. Sprzyjałoby
jawnej dyskusji antysemitów z filosemitami, a także z
ludźmi normalnymi. Racjonalizacja wewnątrzpolskiego
antysemityzmu byłaby zresztą trudniejsza niż wyznawanie
odruchowe a podskórne antyżydostwa. A to dlatego
mianowicie, że w Polsce prawie nie ma Żydów – fatalnym
dla antysemitów zrządzeniem losu. To antysemici
antysemitom zgotowali ten los.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Akademia robienia w bąbla
Dla wynalazcy 10 tys. zł, dla sprytnego naukowca
autorstwo wynalazku, dla ambitnej uczelni patent i
splendory – tak buduje się potęgę nauki polskiej.
Polska przeznacza na naukę 0,5 proc. PKB rocznie. To
tyle, co Kazachstan albo Uzbekistan. Czesi dają
naukowcom 2,6 proc. swojego budżetu. Nic dziwnego, że w
Europie tylko 0,003 proc. opatentowanych wynalazków
pochodzi z Polski. A poza tym, nawet jak jakiś łebski
gość coś u nas wymyśli, to i tak znajdzie się ktoś, kto
to udupi. Możemy jako kraj śmiało pretendować do miana
głupka Europy. 40-milionowe państwo bez własnej myśli
technologicznej, wynalazczości i bez osiągnięć
naukowych.
Oto historia pewnego wynalazku. Nie na miarę Nobla, nie
takiego co zmienia losy ludzkości, lecz takiego, na
którym można dobrze zarobić. Trzeba tylko chcieć i
umieć.
Rewolucja w nurkowaniu
Henryk Korta ma na swoim koncie kilka patentów.
Większość z nich nie znalazła zastosowania w życiu
codziennym. Kilka, opracowanych jeszcze za komuny,
wdrożono jednak w przemyśle. Przynoszą duże zyski,
oczywiście nie autorowi wynalazku. Dlatego pan Henryk
postanowił na swoim ostatnim wynalazku zarobić.
Batychron miał się najpierw nazywać Meduza, okazało się
jednak, że nazwa ta jest już zastrzeżona. Batychron
wynaleziony przez Henryka Kortę jest urządzeniem
ułatwiającym nurkowanie. Jest to najbardziej rewolucyjny
wynalazek w dziedzinie pływania pod wodą od 1943 r.,
kiedy to Francuzi Cousteau i Gagnan wymyślili akwalung.
Przezroczysta kopuła ze specjalnego miękkiego plastiku
przypomina pod wodą spadochron. Jej czasza napełniana
jest powietrzem tłoczonym przez rurę z góry z pokładu
jednostki pływającej. Czasza jest przytwierdzona linami
do czegokolwiek pod wodą (na przykład wraku). W ten
sposób akwanauci mają do dyspozycji wielki pęcherz
powietrza, w który mogą wsadzić głowy i oddychać jak na
powierzchni. Wynalazek ten ma szansę zrewolucjonizować
nurkowanie, uczynić je bardziej widowiskowym i
dostępniejszym dla ogółu. Mówiąc krótko batychron
pozwala na:
• pięciokrotne wydłużenie czasu nurkowania,
• rozmawianie pod wodą,
• znaczne uproszczenie szkolenia nurków,
• zmniejszenie kosztów prac podwodnych (tańszy sprzęt i
znacznie mniej ludzi do wykonania zadania) oraz
dekompresji (najtańsza komora dekompresyjna na świecie),
• zwiększenie bezpieczeństwa osób nurkujących,
• przenoszenie pod wodą ciężarów (batychron może służyć
za dźwig),
• zwiększenie atrakcyjności nurkowania.
Batychron mieści się w niewielkim plecaku, nie jest
skomplikowany w obsłudze ani w produkcji. A co
najważniejsze, jedno urządzenie służy pod wodą trzem,
pięciu, a nawet siedmiu nurkom (w zależności od rozmiaru
czaszy).
Batychron można wyprodukować z polskich materiałów, a
tak się składa, że przedsiębiorstwa produkujące te
materiały właśnie padają, bo nie mają zbytu.
Korta wyliczył, że zrobiony chałupniczą metodą batychron
będzie kosztował około 3 tys. zł. To niewiele, biorąc
pod uwagę, że kompletne wyposażenie nurka jest warte co
najmniej 4 tysiące.
W Polsce jest około 200 tysięcy osób nurkujących. Na
świecie – co najmniej 20 milionów. Ze względu na swoje
walory batychron ma szansę stać się w przyszłości
sprzętem równie powszechnym jak spadochron w lotnictwie.
Nie trzeba wielkiego łba do interesów, żeby pokapować,
że na wynalazku Korty można zbić fortunę.
Praca uszlachetnia
Henryk Korta spędził nad swoim wynalazkiem wiele
miesięcy. Sprawdził, czy na świecie ktoś wcześniej nie
wpadł na tak banalny pomysł. Przeprowadził wiele
obliczeń, wprowadził kilka zabezpieczeń na wypadek
uszkodzenia którejkolwiek z części batychronu. Wreszcie
sporządził dokumentację techniczną, rysunki techniczne i
kompletny opis wynalazku. Stanął na koniec przed
koniecznością wyprodukowania prototypu i przetestowania
go w wodzie. To już przekraczało skromne możliwości
niezamożnego wynalazcy.
Wówczas jak z nieba spadł panu Henrykowi doktor Grzegorz
Rutkowski. Pracownik naukowy Akademii Morskiej w Gdyni,
fanatyk nurkowania. Rutkowski szybko załapał, o co
chodzi w wynalazku. Obiecał, że załatwi na uczelni
pieniądze na prototyp i eksperymenty, nawet na komputer
podłączony do Internetu i delegacje. Zapewniał też, że
bez trudu wyciągnie kasę z Komitetu Badań Naukowych na
badania nad wynalazkiem. W zamian, od tej pory,
wynalazek miał mieć dwóch autorów: Korta & Rutkowski.
Pan Henryk, choć niechętnie, przystał na taką
propozycję.
Akademia wzbogaca naukę
Z kopyta ruszyły prace nad zastrzeżeniem patentu. Pan
Henryk w dwa tygodnie przygotował wszystkie potrzebne
dokumenty. Sam, gdyż jego nowy wspólnik właśnie wyjechał
ponurkować do ciepłych krajów. Procedurą patentową
zajęła się Krystyna Radoman, główny specjalista ds.
ochrony własności przemysłowej, czyli rzecznik patentowy
pracujący dla Akademii Morskiej w Gdyni. Zastrzeżenie
patentowe już jest, a patent zostanie wydany latem tego
roku.
Ponieważ na uczelni nie codziennie patentuje się
wynalazki (batychron jest szóstym w historii akademii),
wezwano Kortę, aby podpisał stosowną umowę. Podpisał 1
lutego 2002 r. Na mocy umowy pierwszym współuprawnionym
stała się Akademia Morska w Gdyni. Drugim
współuprawnionym zostali twórcy wynalazku. Na pierwszym
miejscu wymieniony został doktor Rutkowski, a na drugim
Henryk Korta. Umowa mówi, że obydwaj współuprawnieni,
czyli uczelnia i dwaj wynalazcy, mają po 50 proc.
udziałów zarówno w kosztach, jak i przyszłych zyskach.
Nie mogłem nie zapytać Henryka Korty, dlaczego podpisał
tak krzywdzącą dla siebie umowę?
– Teraz sam tego nie rozumiem. Miałem zaufanie do tej
instytucji. W końcu to uczelnia państwowa. Liczyłem, że
może dzięki takiej umowie szybciej ruszę z projektem.
Dzięki przygotowanym przez Kortę dokumentom zastrzeżenie
patentu poszło migiem. Następnie akademia zażądała od
wynalazcy biznesplanu. Pan Henryk sporządził taki,
bardzo szczegółowy i profesjonalny. Od tej pory uprzejmi
urzędnicy z akademii zaczęli wynalazcę zbywać. Nie
dostał ani złotówki – ani z uczelni, ani z KBN.
Nie otrzymał nie tylko komputera, ale nawet kalkulatora
czy liczydła. Nie rozliczono mu żadnej delegacji, choć
odbył ich sporo w poszukiwaniu producentów materiałów.
Nie zwrócono żadnych kosztów.
Podsumowując:
połowę praw do patentu zyskała uczelnia inwestując trzy
kartki papieru (umowa) i tusz do pieczątki (cztery
stempelki). Doktor Rutkowski zyskał prawo do
ewentualnych zysków z patentu i pracę naukową, którą na
podstawie materiałów zebranych przez pana Henryka
zamieścił w opracowaniu "Aspekty bezpieczeństwa
nawodnego i podwodnego oraz lotów nad morzem" wydanym
przez uczelnię. Doktor Rutkowski zainwestował trochę
czasu i talentu aktorskiego w gadkę z panem Henrykiem
oraz parę złotych w prezentację wynalazku na
Balt-Military Expo w Gdańsku, gdzie ich wynalazek
podziwiał minister Szmajdziński.
Jeleń ustrzelony
Jeleniem jest oczywiście wynalazca Korta. Jak wynika z
dość pobieżnych wyliczeń, stracił na wynalazku około 10
tys. zł. Tyle włożył w materiały, podróże, opłaty
patentowe, ekspozycje na wyżej wspomnianych targach (pół
na pół z Rutkowskim) i inne koszty. Setek godzin
spędzonych nad dokumentacją wynalazku, modelami i
biznesplanem nie da się wycenić.
Gdy okazało się, że z dalszej współpracy nic nie wynika,
pan Henryk wystosował do rektora akademii pismo.
Wyłuszczył w nim, że czuje się trochę oszukany, że nie
ma już ani grosza, że za coś przecież musi utrzymywać
rodzinę i takie tam banały. Długo uczelnia się nie
odzywała. Wreszcie nadeszła odpowiedź. Akademia
zaproponowała odkupienie wszelkich praw patentowych i
znaku towarowego "batychron" za... 10 tys. zł.
Są takie momenty w życiu człowieka, że zmuszony przez
okoliczności podejmuje trudne, a nawet głupie decyzje.
Pan Henryk, który poza wymyślaniem wynalazków nie
zarabia, nie miał wyboru. Zgodził się oddać kilka lat
swojego życia za równowartość poniesionych przez siebie
nakładów materialnych. Czyli dał akademii w prezencie
lata swojej pracy i światowej skali wynalazek, na którym
mógłby zbić wielki majątek.
22 stycznia tego roku Akademia Morska w Gdyni stała się
właścicielem praw do batychronu. Jedynym wynalazcą
został doktor Rutkowski. Jeśli dodam, że pan Henryk miał
kłopoty z odebraniem gotówki i musiał interweniować u
rektora, żeby swój ochłap otrzymać, to chyba nikogo nie
zdziwię.
Epilog
30 stycznia 2003 r. rektor Akademii Morskiej w Gdyni
wystosował do Henryka Korty pismo. Oto jego treść, bez
żadnych skrótów:
Pan Henryk Korta
Twórca Batychronu
Gdynia
Proszę przyjąć serdeczne podziękowania za
wielomiesięczną współpracę z Akademią Morską w Gdyni w
rozwoju myśli naukowo-technicznej. Przyszłość niesie
jednak kolejne wyzwania. Jestem głęboko przekonany, że
im Pan sprosta i zrealizuje jeszcze wiele planów.
Jednocześnie życzę Panu zdrowia i wszelkiej pomyślności
w życiu osobistym.
Z wyrazami szacunku
Rektor, prof. dr hab. inż. Józef Lisowski.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czarne dziecko SLD "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pingwiny i piguły "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kura, świnia i wojewoda
Pracownikom dolnośląskiej służby zdrowia radzimy: kupcie
trochę gnojówki, trochę benzyny, świnię, wynajmijcie
Zagórnego i jego Rolników Indywidualnych – to atrybuty
niezbędne do skutecznego protestu.
W poniedziałek, 3 marca grupa około 50 pracowników
służby zdrowia z województwa dolnośląskiego weszła do
gmachu Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu domagając się
pieniędzy na oddłużenie upadających szpitali. Wojewoda
Ryszard Nawrat był nieobecny, wicewojewoda Ignacy
Bochenek przeszedł obojętnie obok grupy z
transparentami. Nikogo nie oddelegowano do
przeprowadzenia rozmów z protestującymi. Ci zdecydowali
się więc na okupację urzędu do czasu podjęcia rozmów
przez kompetentnego urzędnika.
Zadłużenie dolnośląskich placówek służby zdrowia
przekracza miliard złotych. Do tej pory ani Urząd
Wojewódzki, ani Urząd Marszałkowski nie wywiązały się z
obietnic pomocy złożonych pod koniec zeszłego roku, po
protestach i strajkach głodowych.
Po południu cała Polska, dzięki relacjom telewizyjnym,
mogła zobaczyć, jak wygląda dialog władzy z ludem w
województwie dolnośląskim. Nieobecny w gmachu urzędu
wojewoda (SLD) telefonicznie wezwał policję. Ponad stu
funkcjonariuszy wywaliło z budynku pikietujących. Choć
doszło do szarpaniny i przepychanek, robota nie była
ciężka, gdyż większość grupy stanowiły kobiety.
Następnie wszystkich zapakowano do kibitek i zawieziono
do komisariatu – a to w celu spisania danych. Będą
odpowiadać przed sądem za naruszenie prawa, jak zgodnie
oświadczyli Mirosława Adamczak, rzeczniczka wojewody, i
Ryszard Zaremba z Biura Prasowego dolnośląskiej policji.
Pani Adamczak dodała, że za wtargnięcie do urzędu i
utrudnianie pracy urzędnikom wojewoda skierował do
prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
* * *
Pięć dni wcześniej ten sam gmach odwiedzili rolnicy.
Mieli ze sobą pojemniki z gnojówką, jaja (kurze) oraz
żywą świnię pomalowaną na czerwono i zielono w
nieaktualne już barwy koalicji rządzącej. Rolnicy także
przyszli z protestem. Policja, która obstawiła budynek,
wpuściła ich do środka, dzięki czemu chłopi mogli wylać
gnojówkę na schody w głównym holu urzędu, a świnię
podłożyć wojewodzie w jego sekretariacie.
Te działania niewątpliwie nie utrudniły pracy
urzędnikom, ale stanowiły miłe urozmaicenie monotonnej
roboty. Zapewne dlatego wicewojewoda Bochenek przyjął
delegację rolników w swoim gabinecie. Rozmowa toczyła
się w serdecznej atmosferze, urozmaicanej chłopskimi
okrzykami "bandyci", "złodzieje" i "stalinowscy
szpicle". Na koniec, w trakcie opuszczania gmachu,
protestujący oznajmili, że wrócą tu z kanistrami benzyny
i podpalą wszystko w cholerę. Wojewodzie zostawili
świnię. Podczas tej roboczej wizyty chyba nikt nie
naruszył prawa, bo ani pani rzecznik UW, ani rzecznik
policji nie wydali żadnego komunikatu.
Chłopskiej grupie szturmowej przewodził Marian Zagórny,
działacz efemeryczno-kadrowego związku NSZZ Rolników
Indywidualnych, skazany prawomocnym wyrokiem za
wysypywanie zboża z wagonów i niszczenie mienia PKP.
Zagórny, bohater kilku naszych publikacji, na kilka
miesięcy trafił do pierdla, ale został ułaskawiony przez
prezydenta Kwaśniewskiego. Następnie sąd w Muszynie
skazał go na prace porządkowe na rzecz samorządu.
Zagórny olał ten wyrok, bo chciał karę odbywać na stacji
PKP w Muszynie, aby mieć oko na transporty. Nie chciała
go tam jednak PKP, więc chłopski zadymiarz oświadczył,
że nie będzie tyrał w ogóle. Sąd zamienił nakaz pracy na
karę więzienia i za ukrywającym się Zagórnym wysłał list
gończy. Działacz nagle ciężko zachorował, trafił do
szpitala i sąd list wycofał. Teraz, jak widać, nastąpiło
cudowne ozdrowienie. Nad Zagórnym nadal ciąży wyrok.
Jeśli sąd w Muszynie nie przypomni sobie o tym, niebawem
nastąpi przedawnienie. Poza tym, jak mówi minister
Kurczuk, Polska jest państwem prawa.
* * *
Przy pierwszej wizycie w Urzędzie Wojewódzkim we
Wrocławiu – miesiąc temu – chłopi, pod wodzą tegoż
Zagórnego, na odchodne budynek obrzucili jajami, a w
gabinecie wojewody zostawili kurę. Ptak był płodny, bo
zniósł jajo na panawojewodowy dywan. Przy drugiej –
zostawili świnię. Proponujemy poprosić, aby za trzecim
razem przytargali krowę, dorodną jałówkę, najlepiej rasy
holenderskiej lub black welsh. Pan wojewoda dokupi
trochę ziemi i założy gospodarstwo. Robota spokojna,
dotacja z UE pewna i na początek jest inwentarz za
friko.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wszechpolish jokes "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Masz ci chamie po Saddamie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Strusiowi po jajach
Na Śląsku dojrzewa pomysł wprowadzenia podatku na rzecz
tropikalnej zwierzyny zamieszkującej ubogie chorzowskie
zoo.
W sprawie zagrożonych zwierząt ludzie wprost tryskają
pomysłami, choć nie mają ich, gdy chodzi o odwrócenie
trosk własnych. Jedni deklarują gotowość przynoszenia
suchego chleba i siana. Inni chcą, żeby ogród
zoologiczny zajął się dochodowym handlem strusimi
jajami, co pozwoli na samofinansowanie wybiegu dla
strusi – a co np. z żyrafami, które nie znoszą jaj, a
biegać też muszą?
Dyrektorowi Śląskiego Ogrodu Zoologicznego najbardziej
przypadł do gustu pomysł, żeby każdego mieszkańca
regionu zobowiązać do wpłacenia 2 zł na konto
Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie, a
ten forsą podzieli się z zoo. Z kolei nowy zarządca
komisaryczny WPKiW, którego wojewoda powołał, żeby
uzdrowił całe Wesołe Miasteczko, zadał sobie trud i
obliczył, że zadowoli go złotówka na kwartał od każdego
pracującego. Teraz marzy mu się, żeby uchwały o nowym
podatku lokalnym na rzecz słoni, zebr, jeżozwierzy oraz
karuzel i huśtawek zaakceptował sejmik województwa
śląskiego oraz poszczególne gminy.
Na Górnym Śląsku w kiepskim stanie jest nie tylko
państwowe Wesołe Miasteczko i wychudzone słonie z zoo.
Są jeszcze kopalnie, huty oraz setki przedsiębiorstw
państwowych. Wydaje się, że w tym całym interesie
jedynie strusie są dochodowe, czyli wyrabiają na
podatki. A zatem – panowie z Chorzowa – strusiowi
przywalcie taki podatek, że aż skubany jajo zniesie.
Autor : Tadeusz Ryciarski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Księżulo pod konwojem
Przed dwoma laty chodzący po kolędzie ksiądz Stanisław
Kosowicz z Radomia został brutalnie pobity przez
nieznanych sprawców i oczywiście okradziony ze
wszystkiego, co włożono mu do kieszonki w sutannie.
Dlatego przed ostatnimi świętami ksiądz zaapelował do
swoich parafian, by w czasie kolędy zapewnili mu
ochronę. Parafianie słów księdza wysłuchali i
konwojowali go od drzwi do drzwi. Apel księdza poparł
biskup Siczek, dlatego konwojowano księży i w innych
parafiach. Policja jest zadowolona, firmy ochroniarskie
mniej. Wszystko dzieje się w Pomrocznej, podobno
100-procentowo katolickiej. Przewidujemy, że w
najbliższej przyszłości powstaną wyspecjalizowane
katolickie firmy ochroniarskie, które zajmą się ochroną
krążących po ulicach polskich miast księży i zakonnic.
Przewidujemy również wzrost bezrobocia wśród aniołów
stróżów.
Cudowne rozmnożenie kasy
Rozpowszechniona wiara w cuda ułatwia robotę oszustom. W
Lublinie zakończono właśnie śledztwo przeciwko trójce
oszustów, która wyłudziła od ponad 100 osób, w tym wielu
księży, ponad 4,5 mln zł. Oszuści obiecywali swym
ofiarom krociowe zyski, mamiąc je lukratywnymi
operacjami finansowymi na giełdzie, rynku nieruchomości
lub w bankach. Naiwni księża wierzyli, że zainwestowane
pieniądze w krótkim czasie przyniosą im 100 proc. zysku.
Śledztwo trwało długo, bo nie wszyscy oszukani byli
zainteresowani w wyjaśnianiu, skąd mieli pieniądze,
które tak łatwowiernie powierzyli oszustom.
Przeciętnie europejski Glemp
Od purpury czerwieńszy prymas Glemp wyraził ostatnio
pogląd, że zamieszanie wokół tzw. invocatio Dei w
konstytucji europejskiej ukazuje, że zasadnicze
dokumenty redagują w Europie ludzie, których poglądy
odstają od przeciętnych Europejczyków, w większości
wierzących. Zdaniem Glempa, jest to naruszenie zasad
demokracji przez elity kształtujące UE. Jednocześnie pan
prymas wyraził zadowolenie z efektów nawracania dawnych
członków PZPR (chodziło mu oczywiście o tych ważnych z
obecnej władzy). Pytany bowiem, czy nie obawia się, że
do Europy wprowadzają nas dawni "towarzysze", purpurat
stwierdził, że patrzy na to z dobrotliwym pobłażaniem, a
nawet z nadzieją. Prymas stwierdził bez ogródek, że
docenia w dawnych towarzyszach spryt, z jakim przeszli z
kolektywizmu na system wolnego rynku. Wielu ludzi lewicy
to także ci, którzy autentycznie odzyskali wiarę –
powiedział Glemp, prymas. Słuchaj i patrz, elektoracie
SLD–UP...
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Psy kroją fury cd.
Radio RMF w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.: Wpadliśmy na
trop prawdopodobnie największej w ostatnich latach afery
kryminalnej w policji.
Reporterzy Radia RMF i "Dziennika Polskiego" w
"Dzienniku Polskim" w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.:
Wpadliśmy na trop prawdopodobnie największej w ostatnich
latach... itd.
Telewizja TVN w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.:
Reporterzy Radia RMF wpadli na trop prawdopodobnie
największej...
Telegazeta TVP w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.:
"Dziennik Polski" wpadł na trop prawdopodobnie...
W poniedziałek, 15 lipca 2002 r., rano pojawił się w
kioskach 29 numer tygodnika "NIE" (zamknięty w czwartek,
11 lipca 2002 r. – o czym informuje nota w "stopce"
redakcyjnej), w którym na pierwszej stronie
opublikowaliśmy artykuł "Psy kroją fury" o
prawdopodobnie największej w ostatnich latach aferze
kryminalnej w policji (kradzieże samochodów na wielką
skalę, napady na ciężarówki TIR, oficer policji z
Radomska na czele kilkudziesięcioosobowego gangu
składającego się z gliniarzy i przestępców itp.)
Nie żałujemy kolegom z RMF i "Dziennika Polskiego".
Niech też mają swoją wielką aferę, choćby kradzioną.
Autor : R.S.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polska padaczka
250–300 tysięcy ludzi może do końca roku stracić pracę.
Oczywiście ponad to, co jest planowane normalnie.
W warunkach gospodarki rynkowej bankructwa
przedsiębiorstw – małych, dużych i kudłatych – to
codzienność. Nam grozi jednak gwałtowny upadek całych
sektorów gospodarki, od stoczniowego poczynając, na
budownictwie i sektorze bankowym kończąc. Takie
nieoficjalne informacje dotarły do mnie z wysokich
kręgów rządowych.
Najbardziej znanym przykładem tego, co może się stać,
jest przemysł stoczniowy. Upadek Stoczni Szczecińskiej
sprawił, że w poważnych tarapatach znaleźli się dostawcy
i koproducenci. Już zapowiedziano zwolnienia w Zakładach
im. Cegielskiego w Poznaniu. Do podobnych kroków
przymierzają się również toruński Towimor i huty, które
dotychczas dostarczały stoczniom stal. Ostatni, sprzed
kilku tygodni, raport OECD dotyczący Polski zwraca uwagę
na kryzys sektora stalowego. Kłopoty hut bez wątpienia
odbiją się na sytuacji zakładów energetycznych –
przemysł hutniczy jest jednym z największych odbiorców
energii elektrycznej w kraju. O ile huty zalegają z
terminowym regulowaniem rachunków za światło, o tyle
jutro w ogóle mogą przestać płacić.
Kłopoty zakładów energetycznych i elektrowni z kolei
uderzą w restrukturyzujące się od lat
kopalnie, ponieważ ograniczą kupowanie węgla – paliwa
polskiej energetyki. To oznacza kolejne zwolnienia i
upadłości. Przedsiębiorstwa będą padały jak kostki
domina.
Na końcu są banki, które chcąc nie chcąc będą musiały
najpierw zacząć tworzyć rezerwy obowiązkowe na wypadek
tzw. złych kredytów, co w konsekwencji oznacza
zmniejszenie zysków i gwałtowny wzrost bezrobocia wśród
obecnych członków zarządów i rad nadzorczych tych
instytucji – a następnie bankructwa tych świątyń
kapitalizmu.
* * *
Na przełomie kwietnia i maja rząd zapoznał się z
raportem o sytuacji w 22 największych spółkach skarbu
państwa. Chodziło o Polskie Sieci Elektroenergetyczne,
Polskie Porty Lotnicze, Bumar Waryński, Ciech,
Lubelsko-Małopolską Spółkę Cukrową, Pekaes, KGHM Polska
Miedź, PGNiG, Ruch, Totalizator Sportowy, PZU, PZU
Życie, PAIZ, PAI, STOEN, Kopex, Uzdrowisko
Krynica-Żegiestów, Zakłady Azotowe
Tarnów Mościce, Zakłady Chemiczne Police, Zakład
Energetyczny Wrocław, rzeszowski Zelmer i Pocztę Polską.
W mediach rozgłoszono tylko wątek przekrętów, których
dokonały w tych firmach etosiarskie ekipy. Dla mnie
najważniejsze były informacje o setkach milionów złotych
strat i zagrożeniu utratą płynności. Autorzy raportu
podkreślali, że wiele z tych firm znalazło się wręcz na
granicy utraty zdolności kredytowej! A mówimy o
przedsiębiorstwach zatrudniających dziesiątki tysięcy
ludzi.
Jeśli i te kostki domina zaczną się walić, to nawet
Matka Boska Częstochowska nie pomoże. Rząd wie, że
zostały nie miesiące, ale tygodnie na podjęcie działań,
które mogą powstrzymać ten proces. Myśli się o
zawieszeniu – a nawet umorzeniu! – spłat zaległych
zobowiązań wobec ZUS i urzędów skarbowych. Trwają
poszukiwania ludzi, którzy wiedzą i doświadczeniem
stwarzaliby choć szansę na wyciągnięcie padających
przedsiębiorstw z bagna.
Okazuje się, że kopany ze wszystkich stron rząd jest dla
finansjery najbardziej wiarygodnym partnerem. W
rozmowach przedstawicieli biznesu z urzędnikami
Ministerstwa Gospodarki najczęściej używanym słowem są
gwarancje – kredytowe bądź skarbu państwa. Problem w
tym, że portfel tego stróża gospodarki świeci pustkami.
Nowy minister finansów bardzo ostrożnie – jeśli w ogóle
– gotów jest rozważać udzielanie gwarancji kredytowych.
Dodatkowym elementem utrudniającym podjęcie skutecznych
programów ratun-
kowych jest brak wiedzy o rzeczywistej sytuacji
finansowej dużych firm. Po skandalach finansowych za
oceanem i – delikatnie mówiąc – niejasnościach
związanych z określeniem rzeczywistych rozmiarów
zobowiązań Stoczni Szczecińskiej mało kto dziś wierzy w
oficjalne bilanse spółek. Zwłaszcza gdy audytorem są
"renomowane" firmy takie jak: Arthur Andersen czy Ernst
& Young. Na dźwięk tych nazw bankowcy zaczynają po
prostu używać słów powszechnie uznawanych za obelżywe i
zamiast rozmowy o biznesplanach i kredytach mamy scenkę
spod budki z piwem. A przecież jednym z fundamentów, na
których opiera się kapitalizm, jest wzajemne zaufanie
partnerów. Inaczej nie można robić interesów.
* * *
Być może dotykamy najistotniejszego problemu, przed
jakim stanęła polska transformacja. Po 12 latach budowy
"najlepszego z systemów" mamy największe bezrobocie w
Europie – z wyłączeniem Bośni i Hercegowiny oraz terenów
Kosowa. Brak perspektyw i wiary w przyszłość oraz
kompletnie zdemoralizowaną kadrę menedżerską.
Praktycznie codziennie funkcjonariu-sze Centralnego
Biura Śledczego dokonują aresztowań wśród
przedstawicieli dużego biznesu. Wyprowadzanie majątku ze
spółek, rżnięcie partnerów, wyłudzenia kredytów,
przekręty na podatku VAT – klasyka.
I nie ma się czemu dziwić. Ci wszyscy bohaterowie
głównych wydań telewizyjnych wiadomości działali w
ostatnich latach nad wyraz racjonalnie. Jeśli wiadomo
było, że rozwijając produkcję – zwłaszcza eksportową –
można ponieść tylko straty – to po jaką cholerę męczyć
się i ryzykować? Od czego są "renomowane" kancelarie
prawnicze i firmy audytorskie? Ten prawdziwy smar
lodziarni. To one zapewniały dokumenty pozwalające brać
wielomilionowe kredyty, a potem spokojnie transferować
zyski w bezpieczne rejony świata. No bo chyba nikt
poważny nie wierzy, że można bez śladu zabunkrować w
Polsce kilkanaście czy kilkadziesiąt milionów dolarów.
Wraz z upadkiem kolejnego przedsiębiorstwa na naszych
oczach walą się mity lansowane przez bardów
transformacji. Zwykli ludzie zaczynają rozumieć, że
zmiana systemu nie przyniosła ani poprawy ich losu, ani
zwiększenia konkurencyjności polskiej gospodarki, ani
nadziei na przyszłość.
Człowiek jest w stanie przystosować się do każdych
warunków. Ludzie żyją na pustyniach i za kręgiem
polarnym. Potrafią przetrwać w okrutnych więzieniach i
obozach koncentracyjnych. Większość rodaków z pewnością
nauczy się żyć bez stałego zajęcia za kilka złotych
dziennie. Ci, którzy wepchnęli ich w to gówno, syci i
zadowoleni będą przy grillu i dobrych drinkach wspominać
czasy świetności w salonach swych nowych willi.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sojusz Leszkowatych Dupowłazów
Na początku była mała, niewinna notatka w "Tygodniku
Otwockim". Skończyło się na sądzie i najwyższym wymiarze
kary. Ale zacznijmy od notatki.
Zjazd z Wywrotką. Na wniosek Powiatowej Komisji
Rewizyjnej zwołany w sobotę, 15 grudnia II Zjazd
Powiatowy SLD przerwał obrady. Uczestników Zjazdu
bulwersowały fatalne warunki techniczne sali
gimnastycznej ZSZ przy ul. Słowackiego, bałagan
organizacyjny i... przewodniczący obrad, Leszek
Piasecki, nowy wiceprezydent miasta Otwocka (!).
Następnego terminu Zjazdu nie ustalono. awi
W trybie sprostowania "Tygodnik Otwocki" zamieścił, co
następuje:
– po pierwsze – II Zjazd Powiatowy SLD został przerwany
nie na wniosek Powiatowej Komisji Rewizyjnej
– tylko na wniosek Komisji Mandatowej, która stwierdziła
brak na sali obrad wymaganej liczby członków SLD Powiatu
Otwockiego.
– po drugie – za bałagan organizacyjny i fatalne warunki
techniczne odpowiedzialny jest organizator II Zjazdu
Powiatowego – czyli Zarząd Powiatu, a nie Leszek
Piasecki – przewodniczący obrad, wiceprezydent Miasta
Otwocka, a jednocześnie przewodniczący Rady Miasta SLD.
Podpisano:
Paweł Woźniak b. Przewodniczący Miejskiej Komisji
Rewizyjnej SLD – Otwock, członek Rady Miasta SLD.
"Tygodnik Otwocki" nie jest organem prasowym partii
przypominającej skrótem LSD. Jest poczytnym lokalnym
tygodnikiem, o opinii pisma niezależnego i wiarygodnego.
Teraz nastąpił akt trzeci. Sprostowanie do sprostowania
(co ciekawsze fragmenty):
2. Na ledwie rozpoczętym Zjeździe nie powołano żadnej
komisji zjazdowej, a tym bardziej mandatowej, a kworum
było i zjazd mógł prowadzić obrady.
3. Zjazd został przerwany na skutek skandalicznego
zachowania Leszka Piaseckiego, który oprócz wymienionej
funkcji pełni szereg innych, partyjnych, nie wiedzieć
czemu przez Pawła Woźniaka nie wymienionych:
przewodniczący koła SLD nr 1 w Otwocku, Przewodniczący
Rady Miejskiej SLD w Otwocku, członek Rady Powiatowej
SLD, członek Rady Mazowieckiej SLD, radny Rady Miasta,
sekretarz Klubu Radnych SLD oraz prezes GS w
Celestynowie, plus oczywiście te wspomniane w
sprostowaniu. (...)
5. Leszek Piasecki nie jest przewodniczącym Rady Miasta
SLD, a autor tekstu, Paweł Woźniak nie jest członkiem
Rady Miasta SLD, gdyż takiego organu w SLD nie ma.
Trzeba znać statut partii, do której się należy i nazwy
organów, do których zostało się wybranym, w taki czy
inny sposób.
Podpisano:
Przewodniczący Powiatowej Komisji Rewizyjnej SLD w
Otwocku, mgr Jerzy Rybak.
Pod spodem to, co najważniejsze, czyli PS:
Zastanawiam się, czy to jeszcze SLD, czy też może już
"sld" – stowarzyszenie leszkowych d... włazów.
Rybak w treści swego sprostowania do sprostowania
wypomniał przy okazji Woźniakowi jego inną publikację w
"Tygodniku Otwockim". W dziale "Czytelnicy Piszą" –
czytelnik Paweł Woźniak dzielił się wówczas refleksjami
związanymi z wizytą w Ziemi Świętej Najbardziej
Oczekiwanego i Niestety Wyjechanego Gościa. Fragmencik:
Wizyta Jego Świątobliwości wiąże się zresztą z całą gamą
innych doznań, zarówno religijnych, jak i całkiem
codziennych, powszechnych, ale również niezwykłych. Bo
jak można w inny sposób wytłumaczyć zjawisko, jakie
podobno miało miejsce podczas ostatniej Wizyty Ojca
Świętego w Jerozolimie, mianowicie po wylądowaniu
samolotu papieskiego, nad płytą lotniska zjawił się
napis utworzony przez przelatujące jaskółki "Witaj
Święty Ojcze, Zbawicielu Świata". Jest to niewątpliwie
zjawiskiem niezwykłym, a fakt, że taki napis (w jęz.
Polskim) zjawił się na arabsko-żydowskim niebie,
najlepiej chyba świadczy o ekumenicznym przesłaniu Ojca
Świętego...
Ufff...
Co przeciętny elektorat z tego pojął? Zapewne tyle, że
dwóch kolesi z SLD się nie lubi, że korespondują ze sobą
za pomocą lokalnej prasy ku wielkiej uciesze gawiedzi.
Wnikliwiej czytający elektorat dowiedział się jeszcze,
że Rybak nie lubi bałaganu w partii i Piaseckiego, a
Woźniak lubi Piaseckiego i papieża.
Sprawą Rybaka zajął się Wojewódzki Sąd Partyjny SLD. Na
wniosek przewodniczącego Rady Powiatowej SLD w Otwocku
sąd postanowił wykluczyć Jerzego Rybaka z szeregów
partii. Jest to najwyższy wymiar kary, jaki przewiduje
partyjny statut. Fragment uzasadnienia:
Działalność Jerzego Rybaka na kanwie publicznej
(artykuły w prasie lokalnej) miała charakter
destrukcyjny, nie budujący pozytywnego wizerunku partii
w oczach lokalnej społeczności; ponadto obraźliwie
odszyfrował (sic! – przyp. A.R.) skrót nazwy partii SLD,
jako "Stowarzyszenie Leszkowatych Dupowłazów"...
Rybak odwołał się do Krajowego Sądu Partyjnego w
Warszawie. Ten w trzyosobowym składzie sędziowskim,
którego nazwisk przez litość nie publikujemy, podtrzymał
orzeczenie sądu pierwszej instancji o wykluczeniu Rybaka
z partii. Uzasadnienie:
Rybak na łamach prasy lokalnej zamieszczał wypowiedzi
naruszające dobre imię i wizerunek partii.
Czyli Rybak dostał najwyższy wymiar kary za to, że
zamiast pieprzyć na łamach o papieskich jaskółkach,
ośmielił się napisać o leszkowych (nie "Leszkowatych")
dupowłazach. Co sąd prawdopodobnie odczytał jako
zniewagę Najwspanialszego, Jedynego i Nieomylnego lidera
SLD Leszka Millera. I na nic tłumaczenie, że Piasecki z
Otwocka to też Leszek, a jak wynika z kontekstu o jego
to majestat chodzi. W całym Otwocku szumi, że koledzy
przed wyborami samorządowymi pozbyli się w ten sposób z
list partyjnych najniebezpieczniejszego konkurenta.
Co do najbliższych wyborów: jaskółki nad ulicą Rozbrat w
Warszawie ułożyły się w napis: Straszne Lanie
Dostaniemy!
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dożywianie senatora
Senator SLD Sergiusz Plewa dostał 10 tys. zł nagrody za
kierowanie Spółdzielnią Mieszkaniową Słoneczny Stok w
Białymstoku. W uzasadnieniu rada nadzorcza napisała, że
pieniądze (które senator przyjął) przyznano mu za
całokształt pracy i szczególną troskę o spółdzielnię.
Pan senator spółdzielnią specjalnej troski kieruje stale
i oczywiście społecznie.
O zdolności do samoobrony
Krąży po Sejmie nie potwierdzona jeszcze wiadomość, że
znana ze swojej zażyłości z sądami Rzeczypospolitej pani
poseł Danuta Hojarska wybiera się na studia. Prawnicze,
rzecz oczywista.
Wicepremier nie zarobił
Były wicepremier Janusz Tomaszewski nie pracuje już w
łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych. Nie zarobił tam ani
złotówki. Gdy na początku roku 2002 uczelnia zatrudniła
Tomaszewskiego na stanowisku doradcy ds. finansowych,
władze akademii nie ukrywały, że liczą na jego koneksje
w świecie polityczno-gospodarczym. Do kieszeni
Tomaszewskiego miało trafiać 6 proc. kwot, które
spodziewano się uzyskać dzięki jego zabiegom.
Wynagrodzenie Tomaszewskiego jest odpowiednie do kwot
uzyskanych przez uczelnię dzięki jego protekcji.
D. J.
Miś – agent SLD
Komornik Sądu Rejonowego w Gdańsku miesiąc temu wszedł
na pensję wicemarszałka sejmiku województwa pomorskiego
Jacka Głowacza z Ligi Polskich Rodzin i zabiera mu
połowę świadczeń. Głowacz kilka lat temu handlował
pluszowymi zabawkami, ale splajtował. Warszawska firma,
która dostarczała pluszowe misie Głowaczowi, zawarła z
nim umowę na spłatę. Ten jednak zniknął jej trzy lata
temu z horyzontu. Objawił się teraz jako wojewódzki
polityk LPR. Firma być może odzyska swoje pieniądze, ale
województwo może stracić zarząd. To bowiem Głowacz daje
pomorskiej koalicji POPiS jednomandatową przewagę nad
SLD. Odwołanie Głowacza rozsypie koalicję jak paprochy z
brzuszka misia.
W. K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czy Michnik zatwierdzi Leppera
„Gazeta Wyborcza” wyznaczyła nowych liderów dla PO i UP.
Zamawiając w CBOS badanie aktualnego poparcia wyborców
dla poszczególnych partii „GW” zażyczyła sobie
dodatkowego ich odpytania o poparcie dla liderów.
Okazało się bowiem, że wpływ liderów jest istotny, np.
Miller ściąga SLD o 4 pkt. w dół. Rzecz w tym, że dwóm
partiom „GW” przypisała innych liderów niż oficjalni.
Liderem PO zamiast Donalda Tuska został Jan M. Rokita, a
liderem UP w miejsce Marka Pola – Tomasz Nałęcz.
Pozostaje poczekać. Jeśli odpowiednie gremia obu tych
partii PO i UP) potwierdzą wskazania „GW” i mianują
nowych liderów, będzie wiadomo, kto naprawdę w Polsce
trzyma władzę. Obejdzie się nawet bez komisji śledczej.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Beata Kozidrak, molestowana przez "Na żywo-Światowe
Życie", nie zdradziła, kim był ów Józek z jej megahitu
"Józek, nie daruję ci tej nocy". Symbol seksu i polityki
lat 80. zeszłego stulecia, bo publika skandowała wtedy
zamiast "Józek" najpopularniejsze wówczas imię "Wojtek".
Czyniąc aluzje do generała
Jaruzelskiego. Kozidrak zdradziła za to, że była wówczas
czynnie zaangażowana w ruch oporu. Jej piosenka "Martwa
woda" pełna była politycznych aluzji, tak bardzo
starannie zamaskowanych, że aż nieczytelnych. Na
emigrację polityczną nie zdecydowała się jednak. Lubi
przepych. Ma masażystę, wizażystkę, projektantkę mody.
Zwykle jednak zakłada na siebie to, co lubi. Chodzi jak
wycieruch.
Piotr KraŚko nie jest kombatantem jak Kozidrak, ale ma
ciągoty kawaleryjskie, zdradza "Telewidz". Kraśko po
prostu kocha konie. Ma już dwa, oba z jednego ojca
ogiera. Odkąd umiłował konie, nie docenia uroków życia w
mieście. Marzy cały czas, aby chodzić w umorusanych
oficerkach i bryczesach. Garnitury i krawaty zwyczajnie
mu śmierdzą.
Edyta Jungowska ujawniła w "Tele Tygodniu", że nie
dopuszczono jej do finału Festiwalu Piosenki Aktorskiej,
bo zamiast refrenu "Nie opuszczaj mnie" zaśpiewała "Nie
dopuszczaj mnie". I jury posłuchało. Edyta lubi pracować
w nerwach. Podczas jednego z nagrań zupełnie naturalnie
zdarzyło jej się poklepać w pupkę artystę Zbigniewa
Zamachowskiego. Intelektualista polskiej sceny poczuł
się tym lekko dotknięty.
PaweŁ DelĄg zadeklarował w "Trybunie", że nie lubi
słuchać, że jest najseksowniejszym polskim aktorem.
Bo to spłaszcza jego osobowość do poziomu fiuta. Lubi za
to grać we Francji. Tam na jego powitanie, już podczas
kręcenia pierwszej sceny, otwierają szampana.
Justyna Steczkowska przeprosiła w "Wieczorze Wrocławia"
wszystkich swych fanów za sesję zdjęciową
w "Vivie!", podczas której mizdrzyła się pozorując żal
na grobie tatusia.
Martyna Wojciechowska zdradziła w "Super Expressie"
swoje plany na najbliższą przyszłość. Najpierw wejdzie
na Mont Blanc, potem przespaceruje się na Kilimandżaro,
a następnie ustanowi rekord Guinnessa w jeździe na czas.
Na okrągło, dookoła ziemi. Musi tylko ustalić trasę.
Potem założy firmę organizującą ekstremalne wyprawy,
czyli wyjazdy w jej towarzystwie.
Marek Sierocki ujawnił w "Życiu Warszawy" nieznany
epizod ze swego intelektualnego życia. Był szalikowcem,
kibolem Legii Warszawa, i to tym ze słynnej w kraju i za
granicami "żylety". Mózg i kreator krajowych festiwali
piosenki wyjaśnił, iż nie klął wtedy, bo za jego czasów
krzyczało się jedynie "sędzia kalosz", a nie – jak dziś
– "Widzew chuj" czy "Polonia jude". Do dzisiaj kibole
obcych drużyn traktują go z atencją. Nie flekują, jak
wielu krytyków muzycznych, za festi-walową działalność.
Maryla Rodowicz nie wystąpiła w Sopocie, bo ją Sierocki
wyrolował, wyjaśniła w "Angorze". A chciała, bo każde
pojawienie się artysty w telewizji, nawet na tak nędznym
festiwalu, podbija jego pozycję. Ale Maryla czuje się
dobrze. Co prawda mąż zabronił jej zakupu samochodu
marki Czajka, bo uznał to za przejaw jej
postkomunistycznych ciągot, ale w zamian w nowym domu
zafundował jej 70-metrową garderobę. Tylko na buty
Maryli.
Leon Niemczyk przyjął przyznany mu przez polski ruch
monarchistyczny tytuł hrabiego, informuje "Dziennik
Łódzki". Zaraz potem swego psa nazwał von Fiutem.
Przedtem był zwykłym Fiutem.
Kaja Paschalska dziwi się w "Naj", że zrobiło się tyle
zamieszania wokół jej teledysku, w którym wystąpiła z
gołym pępkiem. Kaja ma 16 lat i już się nie buntuje.
Obraca się w kręgu ludzi starszych, bo rówieśnicy ją
nudzą.
MaŁgorzata SŁupkowska dostaje listy od wielbicieli,
informuje "Przy-jaciółka". Jeden z nich poprosił ją o
zdjęcie z autografem, ale koniecznie w kostiumie bikini.
W ramach rewanżu wystosował zaproszenie na romantyczną
kolację przy świecach. Jak tylko wyjdzie z pierdla.
AgnieszkĘ PilaszewskĄ wydymała z "Miodowych lat"
prawdziwa żona jej sitcomowego męża Cezarego Żaka,
donosi "Na żywo-Światowe Życie". Podobno dlatego, że
Pilaszewska nabluzgała na te głupie sitcomy w mediach.
Tak naprawdę chodziło o szmalec, który chce kosić
rodzina Żaków. Ale Pilaszewskiej wydymanie zwisa
kalafiorem. Ma już robotę w serialu "Na dobre i na złe".
Agnieszka Frykowska nagrała piosenkę, informuje "Na
żywo-Światowe Życie", zatytułowaną "Mówię do ciebie".
Każdy wie, że mówi do Kena. Ten zaś, jak podaje "Super
Express", po opuszczeniu Wielkiego Brata oklapł
zupełnie. Kręci interesik z kolesiem na warszawskiej
Starówce wciskając ludziom szmaty i inne kity. Jak mu
się interes nie rozkręci – deklaruje mediom – to spada
do Australii. Brakuje mu tu kogoś bliskiego. "Nikt mnie
nie kocha" – szlocha do gazet. A nuż jakaś majętna pani
przeczyta.
Jan Borysewicz zadeklarował w "Super Expressie", że
swojej kapeli pozwala pić wódkę tylko dwa razy w roku. Z
okazji Bożego Narodzenia i świąt Wielkiejnocy. Na co
dzień uchlewają się łyski z piwskiem.
Ireneusz Dudek, bluesman, przypomniał w "Angorze", że
nie pije już od 9 (słownie dziewięciu) lat.
Janusz GŁowacki jest w świetnej formie, informuje "Życie
Warszawy". I zdradza sekret tej formy: trzeba dużo grać
w tenisa i pić. Takie połączenie daje znakomity wynik.
Każdy polityk to potwierdzi.
Maciej Zembaty zadeklarował w "Trybunie", że nie ma w
Polsce wolności słowa. Bo nie można żartować z papieża
ani flagi narodowej.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych, nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Walczyk z pedofilem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miłość za 6 milionów
"Narodowy Bank Polski zaprasza do udziału w dwóch
konkursach grantowych organizowanych w ramach Programu
Edukacji Ekonomicznej" – taka informacja znalazła się na
stronie internetowej NBP.
Chodzi o kwotę 6 mln zł z pieniędzy podatników, która ma
być przeznaczona dla mediów, organizacji pozarządowych
oraz instytucji szkoleniowych.
Przekaziory mają zająć się tematem "Oszczędzanie –
inwestycją w przyszłość. Stabilny pieniądz warunkiem
oszczędzania". Idą na to 3 mln zł.
Wiadomo, o co chodzi! Balcerowicz doszedł do wniosku, że
czas dać odpór tłuszczy, która atakuje jego śliczną
politykę monetarną. Za tę sumkę można zrobić całkiem
niezłą kampanię kupując przychylność pismaków.
Termin składania wniosków mija 12 lipca o godzinie 16.
Rozstrzygnięcie konkursu i podpisanie umów nastąpi we
wrześniu. Wtedy spodziewamy się wysypu teleturniejów,
reportaży, programów publicystycznych, artykułów i
dodatków gazetowych pokazujących dobrodziejstwa
stabilności pieniądza oraz pożytków płynących z
oszczędzania, ze szczególnym uwzględnieniem koncepcji
lansowanych przez Balcerowicza. W ramach promocji
dostanie się też rządowi Millera.
Zgodnie z regulaminem, wysokość pojedynczej dotacji nie
może przekraczać 80 tys. zł przy wkładzie własnym
wydawcy nie niższym niż 10 proc. Te 10 proc. to np.
koszt pracy ludzi wykonywanej nieodpłatnie, co jest
wystarczająco mętnym pojęciem, aby zagwarantować, że
załapią się ci, co trzeba.
Całość obsługuje Centrum Zamówień Publicznych sp. z o.o.
z siedzibą przy ulicy Jelinka 21 w Warszawie. Jednym z
członków zarządu tej prywatnej firmy jest Marian Lemke,
były prezes Urzędu Zamówień Publicznych z czasów rządów
AWS–UW.
Tak w praktyce wygląda "dbałość o pieniądze podatników",
którą prezes NBP wyciera sobie gębę.
Nie pierwszy to wybryk panów z banku. W październiku
zeszłego roku kilku członków Rady Polityki Pieniężnej
wystąpiło do sądu pracy domagając się 325 tys. zł
wyrównania do pensji. Była też rozważana rekonstrukcja
Pałacu Saskiego z przeznaczeniem na siedzibę zarządu NBP
– chodziło o 600 mln zł.
Te konkursy grantowe uważam za skandal. Gospodarka
zgnojona, perspektywy coraz gorsze, a Narodowy Bank
Polski kupuje sobie przychylność mediów. Jak w takich
warunkach można wierzyć w obiektywizm i bezstronność
środków masowego przekazu?
Posłowie zamiast pieprzyć o korupcji powinni zająć się
jej zamiarem.
Autor : A.F.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Partia która kręci
Władza jest idealna, ale wyborcy wadliwi. Wyborca
statystyczny sprawia władzy zawód.
Konstruując partię polityczną, taką, której stanowisko w
podstawowych kwestiach odpowiadałoby większości
obywateli, należałoby wziąć pod uwagę wyniki sondaży
specjalistycznych prowadzonych przez CBOS w roku 2003
oraz badań Instytutu Studiów Społecznych (ISS)
Uniwersytetu Warszawskiego w ramach programu Polskie
Generalne Sondaże Społeczne.
Zmiany ustrojowe po 1989 r.
Większość, bo aż 56 proc. pytanych przez CBOS (grudzień
2003), uważa, że warto było zmieniać ustrój. Jednakże tę
deklarację zdecydowanie osłabia opinia, że zmiana ta
przyniosła więcej strat niż korzyści, którą wyraziło 48
proc. w badaniu CBOS, a 50 w badaniu ISS. Odwrotnie,
czyli że korzyści przeważały nad stratami, sądziło 21
proc. w sondażu CBOS i tylko 16 w ISS. Sondaże
sygnalizują też rosnące rozczarowanie do demokracji.
Niezadowolonych z jej funkcjonowania w Polsce było w
2000 r. 52 proc., a w 2003 już 71 proc. (CBOS).
Gospodarka i sprawy społeczne
Złą opinię ma prywatyzacja. 43 proc. badanych przez CBOS
uważa, że miała ona niekorzystny wpływ na gospodarkę, a
tylko 19 proc. jest odmiennego zdania. Według tego
badania przeważa pogląd, że na pry-watyzacji zyskali
cwaniacy i kombinatorzy (48 proc.) oraz kapitał
zagraniczny (34 proc.), a straciła większość obywateli –
63 proc.
W sprawach społecznych przeważają nastroje egalitarne.
Uznaniem cieszy się państwo opiekuńcze. 93 proc.
badanych (CBOS) sądzi, że obecnie w Polsce różnice
między bogatymi i biednymi są za duże. 80 proc. opowiada
się za interwencjonizmem państwa na rzecz równości
społecznej. Od 1998 r. 75 proc. konsekwentnie popiera
progresję podatkową, a tylko 15 proc. dostrzega zalety
podatku liniowego.
54 proc. badanych w 2003 r. (CBOS) opowiedziało się za
obniżeniem wieku emerytalnego o 5 lat dla mężczyzn i aż
70 proc. dla kobiet. Z głównych założeń planu Hausnera
na zdecydowane poparcie może liczyć: redukcja kosztów
administracji (89 proc.), odebranie niesłusznie
przyznanych rent (78 proc.), reforma rent rolniczych (61
proc.). Po równi podzielona jest opinia w sprawie
rezygnacji z rewaloryzacji emerytur, dopłat do
górnictwa, wydatków na wojsko. Zdecydowany sprzeciw
budzą zamiary ograniczenia świadczeń przedemerytalnych
(76 proc. przeciw) oraz zmniejszenia zasiłków
chorobowych (83 proc. tego nie chce).
Kwestie symboliczne
53 proc. badanych (ISS) uważa, że Kościół i organizacje
wyznaniowe mają za dużo władzy.
Eutanazję beznadziejnie chorego na jego życzenie
dopuszcza 55 proc., a sprzeciwia się 31 proc. Za
liberalizacją ustawy aborcyjnej opowiada się wciąż 61
proc. badanych (CBOS), mimo stopniowego spadku poparcia
dla tej zmiany. Przeciwko dopuszczalności aborcji z
powodów sytuacji materialnej lub osobistej kobiety
optuje tylko 32 proc.
Polityka zagraniczna
Udziałowi wojsk polskich w okupacji Iraku w grudniu 2003
r. sprzeciwiało się 67 proc. badanych, a popierało tylko
28 proc. (CBOS). Większość nie chciała też "umierać za
Niceę". Tylko 26 proc. badanych w grudniu 2003 zgodziło
się z pomysłem zawetowania traktatu konstytucyjnego UE,
46 proc. wolało kompromis.
Euroentuzjazm w Polsce słabnie. Choć wciąż jeszcze 63
proc. popiera akces do UE (listopad 2003 r., CBOS), to
aż 56 proc. nie spodziewa się z tego korzyści i
przewiduje, że wpłaty Polski do budżetu UE będą wyższe
od uzyskanych dotacji.
Stosunek do przeszłości
Polacy lepiej niż wszystkie partie polityczne i
oficjalna propaganda oceniają Polskę Ludową.
Zdecydowanie negatywną ocenę popiera 33 proc. (CBOS
2003), opinie pozytywne i pośrednie (trochę dobrze,
trochę złe) wyraża łącznie 60 proc. Wciąż utrzymuje się
dwukrotna przewaga uznających słuszność decyzji o
wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 r. nad jej
przeciwnikami.
Spory historyczno-polityczne coraz mniej Polaków
obchodzą: w czasie obchodów rocznicy rzezi wołyńskich
(1943 r.) blisko połowa badanych (45 proc. w CBOS)
wyraziła kompletny brak wiedzy i zainteresowania, a
tylko 37 proc. dostrzegło pożytek z tych obchodów.
* * *
Nie ma w Polsce żadnej partii, która w całości
wyrażałaby preferencje opinii. Jednakże SLD rozmija się
z tymi preferencjami w stopniu szczególnie wysokim i
trudnym do logicznego wyjaśnienia. Można zrozumieć,
dlaczego partie posolidarnościowe wbrew ocenom
większości społeczeństwa z uporem zachwalają zbawienne
skutki transformacji ustrojowej, ale dlaczego SLD im
potakuje? Zrozumiałe jest też odsądzanie od czci i wiary
Polski Ludowej przez tych, którzy na tym zrobili
polityczne kariery. Czym jednak uzasadnić oportunizm SLD
w tej kwestii, kontrastujący ostro z poglądami
lewicowego elektoratu? Co zmusza SLD do ignorowania
opinii publicznej w sprawach symbolicznych – laickości
państwa, aborcji, eutanazji? Czy decydując się na
niepopularne reformy dla poprawienia ekonomiki i
ratowania finansów publicznych SLD musi jednocześnie
drażnić większość, a zwłaszcza swoich wyborców
pogardliwym stosunkiem do egalitaryzmu i tęsknot za
państwem opiekuńczym? Szukając przyczyn obsuwania się w
sondażach delegaci na konwencję Sojuszu Lewicy
Demokratycznej powinni się nad tym dobrze zastanowić.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIE WARTO
"Zemsta"
Dwóch facetów w szlafrokach kłóci się, a potem godzi.
Film o tej pasjonującej fabule wyreżyserował Andrzej
Wajda.
W związku z tym poszukuje się:
– dwóch koni do rozerwania faceta, który za pomocą
trefienia włosów i innych zabiegów nadał twarzy artystki
Agaty Buzek wyraz przypominający żabę podczas składania
skrzeku,
– kandydata na posłańca, który złoży nasze gratulacje
Januszowi Gajosowi, że dwa razy na 100 minut trwania tej
cuchnącej naftaliną ramoty zdołał doprowadzić publikę do
śmiechu,
– producenta ściereczek, którymi wycierać będzie się
czoła walącej nimi przed Wajdą hordy krytyków,
– odważnego, który doniesie do świadomości Wajdy, że
stworzył nudne, nikogo nie interesujące filmidło. Do
tego dołączy gorset umożliwiający reżyserowi pionizacje
sylwetki, bo musi mu być cholernie niewygodnie tak cały
czas chodzić z wypiętą piersią,
– publiczności, która z własnej woli, nie przymuszana
przez nauczycieli i szefów, przyjdzie na "Zemstę". Na
pokazie, na którym my byliśmy, na następny dzień po
uroczystej premierze, było ze trzydzieści osób, średnia
wieku 68 lat, które mamlając i cmokając z trudem
wytrwały do końca.
"Haker"
Zebrała się w jednym miejscu jakaś grupa sepleniących i
sztucznych jak spodnie z anilany amatorów, którzy za
jedyny oręż warsztatu aktorskiego mieli poklepywanie się
po plecach. Oni coś tam robili, ale nie wiemy, co, bo
trudno się zorientować. Cały ten bajzel sfilmował ktoś
amatorską kamerą, a taśma wpadła w ręce Janusza
Zaorskiego, który podpisał się pod tym jako reżyser, co
wskazuje na to, że musi mu być wszystko jedno, co
firmuje własnym nazwiskiem. Mamy istotny komunikat: jak
spotkacie na mieście Bogusława Lindę albo Marka
Kondrata, to dajcie im parę złotych, bo muszą przymierać
głodem, skoro zgodzili się uczestniczyć w tym absolutnym
dnie. Jakiś satyryk nazwał to dla jaj komedią. Świetny
dowcip.
Jedyny, który się udał w "Hakerze".
"Tożsamość Bourne’a"
Kiedyś zrobiono już taki film z udziałem Richarda
Chamberlaina. W tym uczestniczy Matt Damon po to, żeby
udowodnić, że stara prawda o nieudanych powtórkach
niegdysiejszych przebojów jest wciąż aktualna. Na
początku filmu od razu wyjaśnia się, na czym polega
istota całej intrygi, po czym można już wyjść z kina, bo
reszta to okładanie się po mordach w przyspieszonym
tempie oraz cienka jak polsilver gra aktorska. Jeżeli
CIA pracuje tak, jak pokazano na tym filmie, to fart, że
WTC stało do 11 września 2001 r., zawdzięczamy tylko
lenistwu terrorystów.
Jonathan Kellerman
"Ciało i krew"
Kellerman pisał kiedyś dobre powieści. Ich walor polegał
na tym, że na początku nie można było przewidzieć końca,
co jest pewną zaletą w powieści sensacyjnej. Poza tym
były też niegłupie psychologicznie, co nie dziwi, bo
autor jest psychologiem. Ostatnio jest wszakże głównie
chałturnikiem, a "przerażający suspens", jakim – zdaniem
"New York Timesa" – kończy się jego najnowsza powieść,
jest mniej więcej tak zaskakujący, jak kac po 12
ubotach. No bo powiedzcie sami: czy jak facet ma "różową
jedwabną koszulkę", "platynowy zegarek z tarczą
wielkości talerza", "grube nadgarstki porośnięte
kręconymi rudymi włoskami", "długie grube włosy koloru
brudnego mosiądzu, spływające na kołnierz" i "grubą i
mięsistą" dolną wargę – to może nie być mordercą i
zboczeńcem? W życiu trudno mu się powstrzymać od
zabijania, a cóż dopiero w powieści.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
SUKA I ŻONA PREZYDENTA K. - SABA
Aleksandra Kwaśniewska spowiadana przez Kamila Durczoka
nie ujawniła, że jednym z ważnych tematów podjętych w
czasie wizyty Ludmiły Putin w Polsce była dwunastoletnia
brązowo-beżowa suka Sabina vel Saba, nazywana przez
panią prezydentową czwartym członkiem rodziny.
Po tym, gdy u boku córki państwa Kwaśniewskich pojawił
się narzeczony (Kwach ciężko to przeżył i jego kontakty
z Olą osłabły), Saba ma szanse na zajęcie nawet
trzeciego miejsca. Mieszka w apartamentach
prezydenckich, ma zarezerwowane miejsce w małżeńskim
łożu państwa Kwaśniewskich. Biega swobodnie po całym
Pałacu nie zważając na oficjalnych gości. W czasie
jednego z wtargnięć interweniował strażnik. Został
pogryziony, o czym natychmiast doniosła "Viva!".
Bezdomnego małego kundla z domieszką wilczura przyniosła
do domu – w Zatoce Czerwonych Świń – mała Ola. Duży Olek
natychmiast bez pamięci zakochał się w Sabie, jest jej
oficjalnym panem. Opiekował się nią ofiarnie, gdy
przeżyła zderzenie z samochodem. O roli suki w życiu
prezydenta świadczą liczne publikacje prasowe (nie
wyłączając tak poważnych tytułów jak "Gazeta Wyborcza").
Jednak w żadnej nie natrafiliśmy nawet na wzmianę o
problemie trapiącym Kwaśniewskiego od zeszłego roku.
Saba się starzeje, o czym najlepiej świadczy mętniejący
wzrok. Weterynarze wykryli u niej wiele innych schorzeń
– w tym szybko postępujący reumatyzm. Sprawa tylko z
pozoru wygląda błaho. Utrata dwóch członków rodziny
(matrymonialne projekty Oli i zejście Saby) mogłaby mieć
poważne konsekwencje dla związku Kwaśniewskich.
W styczniu Saba uczestniczyła w kolacji wydanej w Pałacu
na cześć Władimira Putina. Kwaśniewski zwierzył się
rosyjskiemu prezydentowi z kłopotu. Znalazł absolutne
zrozumienie. Putin ma czarnego labradora, którego darzy
miłością bezgraniczną.
Jedno z pierwszych pytań Ludmiły Putin po powitaniu z
Jolantą brzmiało: "Kak czuwstwujet siebie wasza Saba?".
Ta troska o ukochaną istotę natychmiast zbliżyła obie
panie. Przeszły na "ty" i dobrze czuły się w swoim
towarzystwie. Rosjanie jeszcze nigdy nie widzieli tak
rozluźnionej madame Putin jak u boku Jolanty
Kwaśniewskiej.
Okazało się, że po powrocie do Moskwy Putin opowiedział
żonie o zmartwieniach Kwaśniewskich. Ludmiła doskonale
zna się na psach (po rezydencji Putina biegają trzy).
Wie też, co robią w sytuacjach podobnych do tej, w
jakiej znaleźli się Kwaśniewscy, zamożni Rosjanie. Nie
mogąc pogodzić się z nadchodzącą utratą ukochanego
czworonoga, dokładają starań, by przedłużyć mu życie.
W 1999 r. przy Szosie Rublowskiej, która łączy Moskwę z
podmiejskimi rezydencjami polityków i biznesmenów,
został otwarty Ośrodek Rewitalizacji i Rehabilitacji
Psów wyposażony w najnowocześniejszy sprzęt
diagnostyczny. Pracują tu nie tylko weterynarze. W
ośrodku można spotkać dorabiających znanych lekarzy z
położonego nieopodal Centralnego Szpitala Klinicznego
obsługującego ludzi władzy. Za kilka godzin pracy w
ośrodku otrzymują większe wynagrodzenie, niż wynosi ich
oficjalna miesięczna pensja. Kilkutygodniowy pobyt w
ośrodku może przedłużyć życie psu nawet o dwa lata (pod
warunkiem ścisłego przestrzegania zaleceń weterynarzy).
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, w czerwcu Jolanta
Kwaśniewska wraz z Sabą przyleci do Moskwy. Jej wizyta –
podobnie jak wizyta Ludmiły Putin – będzie organizowana
poza strukturami ministerstw spraw zagranicznych obu
państw.
– Nie mogę niczego potwierdzić ani zaprzeczyć –
oświadczył nam dyrektor ośrodka profesor Filip
Preobrażeński, którego zapytaliśmy o kurację
geriatryczną Saby. – Powiem jedynie, że zajmowaliśmy się
już kilkoma psami z Polski.
Kuracja geriatryczna w ośrodku to równowartość samochodu
średniej klasy. Jednak ten wydatek w pełni
usprawiedliwia polska racja stanu i trwałość pożycia
prezydenckiej pary.
Autor : Adam J. Sowa
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Chłopskie jadło
W Ministerstwie Środowiska będącym pod kierownictwem PSL
drobny na pozór zgrzyt może niebawem doprowadzić do
złożenia dymisji przez SLD-owskich sekretarza i
podsekretarza stanu. Prawdopodobne jest też odwołanie ze
stanowiska szefa resortu Stanisława Żelichowskiego.
Na 12 kwietnia zaplanowane zostało w Warszawie nietypowe
śniadanie. Jest to, jak wynika z zaproszenia,
"śniadanie prasowe"
pt. "Ekologia w Przedsiębiorstwie".
Miejsce – siedziba Narodowego Funduszu Ochrony
Środowiska i Gospodarki Wodnej w Warszawie.
Menu – "szwedzki stół".
Organizator – prywatna spółka "Solidna Firma" (wydawca
periodyku o takim tytule i organizator konkursu "Mistrz
Mowy Polskiej").
Gość śniadania – minister StanisŁaw Żelichowski.
Żeby właściciele spółek działających w branży ekologii
mogli błysnąć przed dziennikarzami złotymi łańcuchami
oraz bransoletami, muszą zapłacić. Najtańsza wejściówka
("pasywny uczestnik") kosztuje 395 zł + 22 proc. VAT.
Jej posiadacz może najwyżej wpieprzyć jajecznicę w końcu
sali i uczestniczyć w dyskusji "po wstępnych
referatach", czyli ocenić menu.
Większe uprawnienia ma "aktywny uczestnik", który oprócz
jajecznicy ma prawo do rozmów z mediami, ograniczonego
zaprezentowania swojej firmy i reklamy na łamach
magazynu "Solidna Firma" (format: 1/2 A-4). Za
przyjemność tę musi jednak zapłacić 6000 zł + 22 proc.
VAT.
Wszystko może "sponsor". Nawet zareklamować w piśmie w
formacie A-4! Ta niewątpliwa przyjemność i zaszczyt
podania sztućców Żelichowskiemu wyceniona została na...
20 000 zł + 22 proc. VAT.
Dla przypomnienia: za uczestnictwo w wykładzie byłego
prezydenta USA Billa Clintona w warszawskim hotelu
"Sobieski", trzeba było zapłacić 6000 zł + VAT.
Ta swoista prywatyzacja ministerstwa zszokowała
wiceministrów z SLD. Z ministrem Żelichowskim rozmawiał
w tej sprawie premier Miller, ale PSL-owski minister
uparł się na to śniadanie i basta.
Przy okazji przygotowań do śniadania w resortowych
dyskusjach na jaw wyszły sprawy tyleż śmieszne, co
zatrważające. 80 proc. dokumentów wychodzących z resortu
podbijanych jest "faksymilką" ministra przez jego
gabinet polityczny. Jeśli pan minister nie ma czasu
opatrywać ich własnoręcznym podpisem, to czy
przynajmniej wie, co "podpisuje"? Zagrożone odrzuceniem
przez Brukselę są wszystkie programy pomocowe z Unii
Europejskiej w dziedzinie ekologii.
Bez nich w najbliższych latach nie ma szans na postęp w
tej dziedzinie.
Miażdżąca krytyka, jakiej poddany został Żelichowski,
spłynęła po nim jak po kaczce: minister zasłania się
Jarosławem Kalinowskim. Olał też groźbę dymisji swoich
dwóch zastępców. Na sekretarza
stanu, czyli pierwszego wiceministra, szykuje się prezes
rafinerii w Jaśle, bo coś mu ostatnio z firmą nie idzie.
Drugim wiceministrem i przy okazji głównym geologiem
kraju ma ponoć zostać burmistrz jednego z
podwarszawskich miasteczek, bo zaczyna mu się dobierać
do finansów komisja
rewizyjna.
Kwalifikacji obaj nie mają, są jednak związani z PSL, a
to lepsze od doktoratu.
Autor : D.C.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie warto "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Keczupstwo i batonizm
Sąd Rejonowy w Świdnicy skazał emerytkę Genowefę S. za
kradzież butelki keczupu o wartości 1 zł 19 gr. Odbyło
się osiem rozpraw, podczas których obwiniona starała się
sądowi udowodnić, że w czasie, w którym dokonana została
kradzież, przebywała z rodziną w Niemczech. Przed
obliczem świdnickiej Temidy przewinęło się kilkunastu
świadków. Policjanci, którzy zatrzymali złodziejkę w
sklepie, na rozprawie nie rozpoznali emerytki jako
sprawczyni kradzieży. Dokumenty znalezione przy
złodziejce należały do Genowefy S. Zaginięcie ich
zgłosiła policji miesiąc wcześniej. Te dowody nie
przekonały sądu. Kierując się drogą dedukcji wlepił
podsądnej karę grzywny.
Niedawno sąd w Legnicy skazał inną emerytkę za kradzież
batonika wartości 1 zł 10 gr. Nikt co prawda obwinionej
nie złapał na gorącym uczynku, ale ochroniarz w
supermarkecie, gdzie miała zostać popełniona ta
zbrodnia, utrzymuje, że widział, jak kobieta wyrzucała
papierek po łakociu. Sąd nie uwzględnił faktu, że osoba,
którą skazał, cierpi na hiperglikemię i spożycie
batonika w kwadrans powaliłoby ją na glebę.
Czy sędziowie, podwładni ministra Kurczuka, rozliczani
są za liczbę wyroków skazujących jak za czasów batiuszki
Stalina?
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Boże cara chrani
Gdyby Rosjanie czytali polskie gazety lub oglądali
telewizję, dowiedzieliby się, że są przeżytkiem
komunizmu, mają stalinowską mentalność, a ich kraj to
azjatycka dzicz w odróżnieniu do cywilizowanej,
europejskiej Polski.
Wynik wyborów w Rosji przyjęty został w Polsce z wyraźną
irytacją. Zdecydowana większość komentatorów obraziła
się na społeczeństwo „radzieckie”, które nie chciało
docenić osiągnięć demokratów (czytaj liberałów) i
wybrało technokratów z obozu Putina. O wrodzonej
niechęci Rosjan do demokracji świadczyć miały ponadto
wyniki sondażu przeprowadzonego przez instytut WCIOM, z
których wynikało, że 76 proc. Rosjan żałuje rozpadu
Związku Radzieckiego, a 64 proc. uważa, że dawniej żyło
się dużo lepiej.
Imperium Putina
Po ostatnich wyborach proprezydencka partia Jedna Rosja
ma w 450-osobowej Dumie Państwowej 222 miejsca. Jedna
Rosja będzie miała bezwzględną większość w nowym
parlamencie. Wystarczy, że przeciągnie na swoją stronę
raptem czterech spośród 65 niezależnych deputowanych –
pisze komentator „Kommiersanta”.
Według większości komentatorów taki układ Dumy jest
realnym zagrożeniem dla rosyjskiej demokracji. Niemiecki
„Sueddeutsche Zeitung” określa wynik wyborów jako
odrzucenie zachodniej formy demokracji. Po haśle cała
władza w ręce rad nadszedł czas na hasło prawie cała
władza w ręce władcy Kremla. Rosja wybrała Putina i jego
powierzchownie demokratyczne państwo autokratyczne.
Odrzuciła natomiast słabo zakotwiczoną w kraju i w
rosyjskiej kulturze zachodnią formę demokracji.
Dozwolone będzie w przyszłości tylko to, co podoba się
Kremlowi.
Także w samej Rosji wybory zostały uznane za zmierzch
demokracji, jak określił to liberalny dziennik
„Wiedomosti”. W grudniu 2003 roku w Rosji odbyły się
uczciwe, demokratyczne wybory, w których kraj w sposób
zgodny z prawem zrezygnował z demokracji na rzecz
zmodernizowanego autorytarnego reżimu w stylu sowieckim–
komentuje dziennik piórem rosyjskiej socjolog Olgi
Krysztanowskiej. Na pierwszy rzut oka mamy jakiś nowy
typ monarchii. Pionowa struktura władzy wygląda na
niemal zbudowaną – posłuszne regiony, pozbawione
opozycyjnego tonu środki przekazu, ręcznie sterowane
partie, a teraz znajdująca się niemal w całości pod
kontrolą Duma – pisze dziennik „Izwiestija”. Obawy
wzbudza zwłaszcza możliwość zmiany konstytucji, choć sam
Putin zastrzegł już, że jest przeciwko wprowadzaniu
jakichkolwiek poprawek.
Kolos odzyskuje nogi
Wyniki wyborów mogą być dla Putina i samej Rosji
niepowtarzalną szansą. Po raz pierwszy od upadku Związku
Radzieckiego Rosja ma szansę uniknąć walki pomiędzy
Kremlem a Dumą. Odwrotna sytuacja, charakterystyczna dla
czasów Borysa Jelcyna, wielokrotnie skutkowała
zmuszaniem prezydenta do szukania politycznych
sojuszników za cenę poważnych ustępstw. Osłabiano tym
samym władzę samego prezydenta, a tworzono
oligarchiczne, często półmafijne struktury wewnątrz
państwa. Putin może teraz rządzić dużo bardziej
samodzielnie, może autorytarnie, ale co najważniejsze
będzie mógł podejmować szybkie decyzje nie obawiając się
o ich realizację. Ambicje prezydenta i stojącego za nim
aparatu byłych oficerów KGB i technokratów są spore. Jak
większość Rosjan, chcą oni odbudowy potęgi Wschodu, jej
znaczenia ekonomicznego i politycznego. Aby tak się
jednak stało, Putin musi przy pomocy nowej Dumy
ustabilizować sytuację wewnętrzną i zdecydowanie
bardziej usamodzielnić się na scenie międzynarodowej.
Na korzyść Putina niewątpliwie wpływa fakt, że
katastroficzna dotąd sytuacja ekonomiczna „kolosa na
glinianych nogach” – jak często nazywano Rosję –
wykazuje znaczną poprawę.
Według źródeł rosyjskich rok 2003 zamknie się
6,6-procentowym wzrostem gospodarczym. Europejski Bank
Rozwoju szacuje ten wzrost na 6,2 proc. W pierwszych
pięciu miesiącach 2003 r. produkt narodowy brutto w
Rosji wzrósł o 7,1 proc., co znacznie przekracza średnią
światową. Rok wcześniej porównywalny wskaźnik był dwa
razy mniejszy. Tegorocznemu towarzyszy wzrost produkcji
przemysłowej równy 6,7 proc., wzrost średniego dochodu o
14,5 proc. i cen konsumpcyjnych o 7,1 proc.
Ponadto po raz pierwszy od upadku komunizmu zanotowano
więcej inwestycji niż ucieczek kapitału z krajowego
rynku. Warto przypomnieć, że w wyniku prywatyzacji z
Rosji wyciekło ponad 30 mld dolarów. Rosyjska gospodarka
rośnie od trzech lat w reakcji na wysokie ceny ropy
naftowej i dewaluację rubla z 1998 r. Dzięki temu Rosja
zmniejszyła dług zagraniczny ze 140 proc. PKB w 1998 r.
do 35 proc. w 2003 r. To konsekwencja 11 września i
nadal niestabilnej sytuacji w Iraku. Płynące
nieprzerwanie od dwóch lat petrodolary sprawiły, że
rosyjski bank centralny ma aż 55 mld dolarów rezerw
walutowych.
Zmierzch oligarchów
Choć nadal słaba, Rosja jest jednym z największych na
świecie rynków konsumpcyjnych. Mimo chaotycznej i
rabunkowo przeprowadzonej prywatyzacji dysponuje
olbrzymimi mocami przerobowymi. Przetwórstwo ropy
naftowej, przemysł rafineryjny, hutnictwo żelaza i
metali kolorowych, przemysł chemiczny to potencjał,
który przy odpowiedniej polityce wewnętrznej może
realnie zagrozić światowym gigantom. Wydaje się, że
właśnie w tym kierunku chce iść Putin ze „swoją” Dumą.
Zdaniem agencji inwestycyjnej Aton, Putin będzie starał
się zwiększyć obciążenia podatkowe wobec wielkiego
biznesu i powiększyć rolę państwa w regulowaniu
gospodarki. Aby tak się stało, musi wzmocnić prymat
władz federalnych nad regionami i podnieść podatki,
głównie dla firm wydobywczych. Podatek liniowy
obowiązuje bowiem w Rosji nie dlatego, że – jak twierdzą
jego zwolennicy – jest najlepszy, ale dlatego, że
ściągalność podatków była dotąd na żenującym poziomie.
Prezydent Putin musi uporać się z dyktaturą oligarchów.
Według Suwierowa – szefa centrum analitycznego banku
Zenit – nowa władza może swobodnie doprowadzić do
logicznego końca sprawę koncernu naftowego Jukos.
Nacjonalizacja przedsiębiorstwa nie wygląda już
nierealnie – uważa Suwierow. Walka z oligarchami i
wzmocnienie ingerencji państwa w gospodarkę zaowocuje
prawdopodobnie odejściem Michaiła Kasjanowa (poparcie
społeczne na poziomie 9 proc.). Już teraz Putin
twierdzi, że nie pozwoli się szantażować oligarchom,
którzy w pierwszej połowie 2003 r. wyprowadzili z Rosji
4,6 mld dolarów. Sojusznikiem w tej walce z pewnością
będzie nowa Duma. Nie tylko ze względu na posłuszną
wobec Putina Jedną Rosję, ale też dlatego, że
nacjonalistyczna Ojczyzna oraz Żyrinowski nie są
wielbicielami oligarchów. Także komuniści, choć w
opozycji, nie ruszą prawdopodobnie palcem w ich obronie.
Pożądany równoważnik Ameryki
Nowy skład Dumy nie powinien zmienić wiele w polityce
zagranicznej Kremla. Jak twierdzą rosyjscy politolodzy,
Putin nadal będzie starał się zachowywać równowagę
między zdominowanym przez Amerykanów NATO a Unią
Europejską. Dyrygujące Unią Niemcy i Francja potrzebują
do równoważenia amerykańskich wpływów Rosji o silnej
międzynarodowej pozycji.
Na korzyść polityki Kremla paradoksalnie działa wojna z
terroryzmem, w którą uwikłane są Stany Zjednoczone.
Administracja Busha doskonale zdaje sobie sprawę, że
przynajmniej milczące przyzwolenie Rosji jest jej
nieodzownie potrzebne do prowadzenia krucjaty. Sama
Rosja musi natomiast ustabilizować sytuację w
niespokojnych republikach postradzieckich. Chodzi tu
głównie o Czeczenię. Najbliższy czas może być wyjątkowy.
Rosja może się uporać ze zbuntowaną republiką unikając
oburzenia społecznego we własnym kraju i komentarzy
światowej opinii.
Na 14 marca 2004 r. wyższa izba rosyjskiego parlamentu,
Rada Federacji, wyznaczyła datę wyborów prezydenckich.
Władimir Putin, który został wybrany na prezydenta Rosji
w marcu 2000 r., jest wielkim faworytem przyszłych
wyborów, chociaż na razie oficjalnie nie zgłosił swej
kandydatury. Podobnie jak ostatnie wybory do Dumy będzie
to raczej test popularności dla obecnego prezydenta, bo
trudno uwierzyć, by do tego czasu na rosyjskiej scenie
politycznej ukazała się gwiazda mogąca go przyćmić. Tym
samym Putin dostanie od narodu kolejne cztery lata, aby
dokończyć reformy wewnętrzne, umocnić Rosję na zewnątrz
i namaścić swojego następcę.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sars Wars
W Pekinie, 16-milionowym mieście, zmarło na SARS osób
200. Tak można by skwitować medialne doniesienia o
tajemniczym wirusie. Dodając, że w całych Chinach
liczących 1 200 000 000 mieszkańców zachorowało około
3000 osób. To znacznie mniej niż na AIDS,
rozpowszechnionemu w Chinach dzięki zarażonej
transfuzyjnej krwi, a także strumieniowi wolnego,
nierzadko zarobkowego seksu. To znacznie mniej niż ofiar
wypadków spowodowanych epidemią mnożących się w Państwie
Środka samochodów.
Czemu zatem SARS jest tak sławna? Wciąż w czołówkach
dzienników telewizyjnych, podczas gdy inne śmiercionośne
choroby obecne w Chinach nie mają szczęścia zakosztować
tak medialnej sławy.
Zapewne dlatego, że SARS urzekła media swoją nowością i
tajemniczością. Wspomniany AIDS jest już medialnie
zgrany. Nie ciekawi, nie wzrusza. Opisany, pokazywany
wielokrotnie nie budzi już żadnych większych emocji. Co
innego SARS. Nikt autorytatywnie nie wie, gdzie się tak
naprawdę wykluła. W Hongkongu czy na kontynencie, w
Zhuhai w prowincji Guandong? A może w dynamicznie
rozwijającym się Shenzhenie? Nikt też autorytatywnie nie
wyjaśnił, jaki wirus wywołuje chorobę, jakie inne wirusy
współdziałają przy uśmiercaniu zarażonego. Ta mgiełka
tajemnicy elektryzuje niczym kobieta ponętnym dekoltem.
Albo – to dla pań – obcisłymi dżinsami.
W przeciwieństwie do dżumy czy łupieżu łojotokowego SARS
jest bardzo malownicza i estetyczna. A ściślej –
antySARSowa profilaktyka. Ach, te modne, estetyczne,
różnokolorowe i wielowzorowe maseczki! Ileż one uroku
dodają ich nosicielom. Jak pięknie komponują się na
zdjęciach, w filmowych kadrach. SARS, czyli tajemnica
plus koloryt maseczkowy znakomicie potęgują strach. A
strach świetnie sprzedaje się w mediach.
Strach ma wielkie, ważne dla reklamodawców, oczy. Ale
strach potrafi też zastopować gospodarkę. Chiny wraz z
pozyskanym niedawno Hongkongiem rozwijały się ostatnio
najszybciej na świecie. Zamieniały się w wielką fabrykę
konkurencyjnych produktów. SARS popsuł markę Chinom i
chińskim produktom. Każda informacja o epidemii to miód
na serce konkurencji. Odwołane wizyty, zamrożone
kontrakty, opóźnione zakupy. Nic dziwnego, że Chiny nie
chwaliły się SARS-ową nowością.
Ale klasa polityczna może mieć też pożytki z SARS. W
Pekinie spadł z fotela burmistrz i paru dygnitarzy. Byli
zdrowi, ale nie dopełnili obowiązków, nie wyłapali
wirusów w porę. Ciekawe, ile jeszcze zmian kadrowych
spowoduje ta sławna medialnie choroba? W Warszawie wśród
elit politycznych pojawia się tęsknota za SARS. Może by
zmiany przyspieszyła...
SARS zmusiła władze i media chińskie do zmiany polityki
informacyjnej. W czasach wszechobecnej, globalnej
telewizji już nie da się zignorować nawet małej
epidemii. Na chorobę trzeba odpowiedzieć potężną akcją
promującą zdrowych w wielkim kraju. Nie można dać się
wtłoczyć w maseczki wszechobecne na telewizyjnych
kanałach. Miejsce urzędników cenzurujących wiadomości
muszą zająć kreatorzy wiadomości antyepidemicznych. Taka
jest logika konkurencji w czasie epidemii globalnych
telewizji.
Jeszcze 20, 50 lat temu SARS przeszłaby przez miliardowy
kraj niezauważona. Jak wiele poprzednich epidemii.
Dzięki epidemii odbiorników telewizyjnych coś, co zabija
rzadziej niż głupota popularnych reality show, ma szansę
zaistnienia.
W Afryce z głodu umiera tygodniowo więcej ludzi niż na
SARS w Chinach i krajach sąsiednich. Telewizja nie
pokazuje tego, bo śmierć z głodu jest nieestetyczna,
pospolita i niemedialna.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bractwo św. Walędziaka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Krwawy biznes
"Super Express" doniósł (23.04.2003), że kilku
biznesmenów zaprzyjaźnionych z politykami SLD nie
spłaciło kredytu poręczonego przez państwo.
"Teraz 34 miliony dolarów będą musieli spłacać
podatnicy". Tego samego dnia minister spraw
zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz powiedział, że
fakt, iż "wymienia się moje nazwisko, jest zwykłym
kłamstwem".
* *
Zachodnim koncernom farmaceutycznym daliśmy w prezencie
gigantyczną forsę – alarmował w "NIE" Robert Kosmaty.
Gra toczy się o 24 mln dolarów, jakie Polska płaci
corocznie za pozyskiwanie preparatów krwiopochodnych,
wysyłając 150 tys. litrów krwi do frakcjonowania w
Szwajcarii. Nasz redakcyjny kolega zwrócił uwagę na
nagły brak sandoglobuliny P w śląskich szpitalach.
Dramatyczny niedobór cennego leku powstał na podłożu
skandalu polityczno-biznesowego ("Osoczeni", "NIE" nr
51–52/2002).
Polska jest jedynym dużym europejskim państwem, które
nie ma własnego zakładu przetwarzania krwi. W 1997 r.
rząd Włodzimierza Cimoszewicza postanowił uniezależnić
Polskę od Szwajcarów. Zdecydowano się wesprzeć budowę
zakładu w Polsce rządowym poręczeniem kredytu bankowego.
Zdecydowano także o podpisaniu – z pominięciem procedury
zamówienia publicznego – wieloletniej umowy na zakup od
krajowego inwestora preparatów krwiopochodnych. Krew
miała być frakcjonowana w nowo budowanym zakładzie w
Mielcu (specjalna strefa ekonomiczna). Do czasu jego
uruchomienia firma LFO miała frakcjonować krew u swego
zagranicznego licencjonodawcy.
Krótko po podjęciu tych decyzji władzę w Najjaśniejszej
objęła koalicja AWS–UW. Nowe kierownictwo resortu
zdrowia z powodów politycznych zaczęło się podejrzliwie
przyglądać inwestycji. Udziałowcem spółki LFO był bowiem
Włodzimierz Wapiński, biznesmen o barwnym życiorysie,
blisko zakolegowany z ministrem Markiem Siwcem i samym
prezydentem Kwaśniewskim. O Wapińskim zrobiło się
głośno, kiedy "Super Express" wykrył, iż kosztowne auto
Mitsubishi Pajero, które złodzieje rąbnęli Siwcowi,
faktycznie należało do niego. Przy okazji gazety
przypomniały, iż Wapiński przez czas jakiś wynajmował od
państwa Kwaśniewskich mieszkanie w tzw. Zatoce Świń na
warszawskim Wilanowie.
We łbach AWS-owskich polityków zaświtała myśl, że skoro
w interesie tkwi Wapiński, to najprawdopodobniej jest to
efekt protekcji polityków z otocznia prezydenta
Kwaśniewskiego i z tego względu trzeba mu popsuć plany.
Solidarnościowych polityków mało rzecz jasna obchodziło
to, iż przy okazji przekreślają inwestycję, która daje
budżetowi możliwość zaoszczędzenia wielu milionów
dolarów, a Polakom pracę. Nie można też wykluczyć, iż
solidaruchów podżegali do działań przeciwko LFO
reprezentanci zagranicznych koncernów farmaceutycznych.
AWS-owski minister Wojciech Maksymowicz niewiele zdążył
zaszkodzić. Po jego dymisji minister Franciszka
Cegielska kontynuowała podchody pod spółkę LFO szukając
sposobu na upieprzenie inwestycji. Korespondowała w tej
sprawie między innymi ze Stanisławem Pacukiem prezesem
Kredyt Banku kredytującego tę budowę. Cegielska nie
chciała się zgodzić na renegocjację umowy z 1997 r., a
tego żądał zagraniczny partner spółki LFO, wielki
koncern australijski CSL. Po śmierci Franciszki
Cegielskiej resort zdrowia przejął Grzegorz Opala. Obrał
metodę, którą Parkinson swego czasu nazwał "odmową przez
zwłokę".
* * *
Kiedy po kolejnych wyborach parlamentarnych powstał rząd
Millera, Wapiński i jego wspólnicy spodziewali się, że
resort zdrowia zapali wreszcie zielone światło dla
ukończenia mieleckiej inwestycji. Taki rympał! Minister
Mariusz Łapiński podszedł do sprawy jak pies do jeża.
Nie chcąc brać na swoje plecy dalszych losów budowy
zakładu frakcjonowania osocza krwi, skierował sprawę do
ministra Marka Wagnera z Kancelarii Premiera. Tu zaś
powołano specjalny międzyresortowy zespół, w którego
skład weszli: naznaczony przez Łapińskiego pełnomocnik,
przedstawiciele resortu finansów, UOP i Centralnego
Biura Śledczego oraz reprezentant resortu
sprawiedliwości.
Dotarliśmy do kilku kwitów wyprodukowanych przez
członków tego ciała. Prokurator krajowy Karol Napierski
informował zespół, że prokuratura tarnobrzeska prowadzi
śledztwo w sprawie nieprawidłowości przy realizacji
mieleckiej inwestycji. Swoje 3 grosze dorzucili gen.
Józef Semik i płk Mieczysław Tarnowski. Z ich donosów
pośrednio można wywnioskować, że współwłaściciele firmy
LFO prowadząc inwestycję za dużo płacili za doradztwo i
za projekty techniczne. Płacili także za nie dostarczone
urządzenia. Przelewali rzekomo pieniądze do
nieistniejących firm w Holandii. Wszystko po to, aby za
powstałe długi zapłacił w ostatecznym rachunku skarb
państwa, który poręczył firmie LFO 26 mln dolarów
kredytu. Zygmunt
Nizioł – jeden ze współwłaścicieli LFO – przeczy tym
informacjom. Ma dokumenty potwierdzające, że jest
inaczej, niż twierdzą służby specjalne i prokuratura.
Tyle tylko, że nikt – oprócz dziennikarzy – nie chce
tych papierów oglądać. Nie przesądzając ani legalności,
ani nielegalności tych interesów sprzeciwiamy się
niweczeniu zamysłu przerabiania krwi w kraju. Rok w rok
Polska traci 24 mln baksów i w tym kontekście poręczenie
26 mln kredytu wydaje się trafne.
8 października zeszłego roku wiceminister zdrowia Ewa
Kralkowska wypowiedziała umowę z LFO na frakcjonowanie
krwi. To dla spółki wyrok śmierci, gdyż żaden bank nie
da jej w tej sytuacji kredytu na dokończenie budowy.
Kredyt Bank stara się odzyskać pieniądze od gwaranta
kredytowego LFO, czyli skarbu państwa. Nieoficjalnie
dowiedzieliśmy się w resorcie finansów, że skarb państwa
będzie się bronił dowodząc, iż prezes Pacuk i jego bank
nie dopełnili obowiązku szczególnej staranności podczas
kredytowania inwestycji. To może się jednak nie udać,
szanse są pół na pół. Poza tym pozostają jeszcze
roszczenia udziałowców firmy LFO do skarbu państwa, z
tytułu zerwania umowy przez wiceminister Kralkowską.
Wspólnikami Wapińskiego i Nizioła w LFO są Amerykanie:
Robert Lewis i David Minotte. Ich pieniądze chroni
polsko-amerykańska umowa o wzajemnej ochronie
inwestycji. Podatnicy najpewniej zapłacą milionowe
odszkodowania.
* * *
Zapytaliśmy ówczesnego wiceministra Aleksandra Naumana,
co zamierza resort zdrowia, skoro projekt firmy LFO
został utrupiony. Usłyszeliśmy zapewnienie, że w Polsce
nie zabraknie preparatów krwiopochodnych. Jesienią
zostanie otwarty przetarg na przerób polskiej krwi.
Ponadto resort pertraktuje z amerykańską firmą BAXTER,
skłaniając ją, aby w ramach offsetu związanego z kupnem
amerykańskiego samolotu zainwestowała w Polsce i
udostępniła swoją technologię frakcjonowania krwi.
Nauman twierdził, iż już się nie powtórzy sytuacja, jaka
miała miejsce w drugiej połowie zeszłego roku, kiedy
nagle zabrakło sandoglobuliny. I tylko biznesmen
Włodzimierz Wapiński podejrzewa, iż stracił kupę forsy,
bo jakiś czas temu kolegował się z prezydentem
Kwaśniewskim i ministrem Markiem Siwcem zamiast z
osobami z innego gmachu. Ujawniamy zarazem przyczynę,
dla której biznesmeni są przyjaźni całemu światu.
Niebezpieczne to dla nich, z kimkolwiek się nie
przyjaźnić.
Autor : Anna Fisher / Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Honorowi dawcy śmieci
Wywóz nocników, różańców, taczek, łopat, krasnali,
stołków i papieży z fajansu – oto polski podbój świata.
Nie jest dobrze. Z miesiąca na miesiąc narastają
zaległości firm wobec fiskusa oraz ZUS. Dziś wynoszą
ok. 25 mld zł, co oznacza, że tak naprawdę deficyt
budżetu jest o 60 proc. większy od oficjalnie
uchwalonego. Jeśli zatem wicepremier Kołodko deklaruje,
że utrzyma restrykcyjną politykę pieniężną i obecny
system podatkowy wykańczający małe firmy, a zarazem
obiecuje, że zmniejszy bezrobocie i nie zwiększy
inflacji, to jedno z dwojga:
l albo nadmuchuje balon społecznych oczekiwań, który
przekłuty także z Kołodki wypuści powietrze;
l albo przyjął taktykę, że najlepsze, co można zrobić,
to jedno gadać, a drugie robić; gadać mianowicie
liberalnie, a postępować racjonalnie.
Czas pokaże, którą taktykę Kołodko wybrał. Jeśli
pierwszą – zwycięzcą całej rozgrywki będzie Lepper,
bowiem SLD wygrał wybory dzięki lewicowym hasłom, a
realizuje politykę liberalną odbieraną jako aspołeczna.
Jeśli Kołodko wybierze drugą taktykę – jest szansa, że
tak zasadnicza zmiana polityki gospodarczej przyniesie
sukces. Choć z drugiej strony, duży zwrot w polityce
gospodarczej bez ryzyka nie jest możliwy.
Po przegraniu przez rząd bitwy o radykalne obcięcie stóp
procentowych już w czerwcu wymyślono,
że skoro recesji się nie pozbędziemy przez ożywienie
popytu wewnętrznego, bo RPP do tego nie dopuści,
to zajdźmy recesję od tyłu i pokonajmy ją eksportem. A
ten ożywmy dewaluacją.
* * *
Tymczasem polskie przedsiębiorstwa nie są dziś w stanie
konkurować z firmami zachodnimi na wolnym
rynku. Idea globalizacji głosi obłudnie, że wszyscy
powinni zrezygnować ze środków obronnych o charakterze
protekcjonistycznym (cła, zezwolenia, koncesje,
licencje, kwoty importowe, normy itp.), by cały światowy
dorobek stał się dostępny dla wszystkich. Sęk w tym, że
korzyści z wolnego globalnego rynku są udziałem tylko
silnych i bogatych.
Jesteśmy całkowicie niekonkurencyjni. Podczas wielkiej
transformacji lat 90. nie zbudowaliśmy proeksportowej
struktury gospodarki, gdyż nie było to kryterium ani
prywatyzacji, ani inwestowania i restrukturyzacji.
Na kraje Unii Europejskiej przypada ok. 2/3 polskiego
ekportu i importu. A przecież zła jest nie tylko
geograficzna koncentracja obrotów, ale również struktura
tego, czym handlujemy, a zwłaszcza – co wywozimy.
Dostarczamy do Unii trzecio- i czwartorzędną galanterię
(metalową, tekstylną, drzewną, papierniczą). Jak na kraj
o takim potencjale wywozimy mało maszyn i urządzeń, w
tym prawie w ogóle nie eksportujemy wyrobów będących
nośnikami nowoczesności. Wystarczy sobie przypomnieć
coroczne żenujące nagrody „Teraz Polska” za jakieś
soczki, maści itp. To dlatego nasz eksport jest tak
bardzo wrażliwy na unijną, a głównie niemiecką
koniunkturę. Gdy tam robi się choćby trochę gorzej,
dostawy takie jak z Polski skreślane są w pierwszej
kolejności wraz z wietnamską trzciną czy bambusową
wikliną. Unijny rynek takich braków nie zauważa, my
odczuwamy bardzo boleśnie jako załamanie w eksporcie.
W latach 80. w krajach rozwijających się lokowaliśmy ok.
20 proc. naszego eksportu. Na początku lat 90. w
narodowokatolickiej atmosferze lekceważenia „żółtków” i
mocarstwowych urojeń praktycznie wyeliminowaliśmy te
kraje jako partnera handlowego; dziś idzie do nich
zaledwie 6 proc. eksportu. Lekko licząc, jest to rok w
rok co najmniej 4–5 mld utraconych dolarów. Drugie tyle
straciliśmy wypinając się na dawne kraje socjalistyczne,
zresztą z wzajemnością, bo nasz barak nigdy nie był w
obozie lubiany.
* * *
W zamian mamy od kilku lat swobodny przepływ towarów.
Nikt nie ośmiela się głośno zapytać, czy otwarcie granic
jest dla Polski per saldo korzystne, czy niekoniecznie.
Ile miejsc pracy uratowaliśmy w Unii, a ile utraciliśmy
u siebie osiągając w latach 1991–1998, a więc w ciągu 8
lat średni roczny wzrost importu w wysokości prawie 35
proc.?! Nasz deficyt w obrotach handlowych przeliczany
bywa
na półtora miliona miejsc pracy.
Całkowity deficyt w obrotach towarowych wyniósł w 2001
r. prawie 12 mld dolarów, choć jeszcze w 1992 r.
osiągnęliśmy półmiliardową nadwyżkę. Mamy ujemne saldo w
obrotach towarowych z krajami CEFTA, z krajami EFTA, z
krajami Europy Środkowowschodniej, a nawet z
rozwijającymi się. Te sukcesy zawdzięczamy liberalnej
transformacji.
W obrotach z Unią też oczywiście mamy deficyt. Łącznie w
latach 1995–2000 uzbierało się tego
prawie 51 mld dolców! W samym 2001 r. było to minus 7
mld zielonych – trzy razy więcej niż 5 lat wcześniej.
Tak więc ok. 1/5 naszych bezrobotnych brak pracy
zawdzięcza otwartym granicom celnym z Unią.
W takich warunkach chyba tylko wariat może utrzymywać,
że z recesji wydobędzie nas eksport.
W połowie lat 90., gdy ostro zachęcane ulgami
podatkowymi firmy poszukiwały dość skutecznie rozmaitych
nisz eksportowych, wywóz z Polski rósł – bywało – i o 25
proc. z roku na rok (średni roczny wzrost wyniósł w
latach 1991–1998 ok. 17 proc.). Ale mimo tak ogromnej
dynamiki w długim okresie, udział eksportu w naszym
dochodzie narodowym zwiększył się nieznacznie – z 23 do
ok. 26 proc. Na Węgrzech wzrósł w tym czasie z 15 do 51
proc., w Czechach z 52 do 62 proc., a w Rumunii z 17 do
30 proc. Ale w tamtych krajach polityka gospodarcza, w
tym zwłaszcza prywatyzacyjna, od początku była zupełnie
inna niż w Polsce. Tam narodowe gospodarki ochraniano i
przygotowywano do sprostania konkurencji, u nas kolejne
liberalne rządy, od Mazowieckiego po Buzka, wyprzedawały
majątek szybciej i otwierały drzwi szerzej.
Na pytanie, kiedy będzie lepiej, realista może
powiedzieć szczerze i krótko, jak Kołodko w Sejmie:
lepiej będzie za 25 lat. Do tego czasu młodsi obietnicę
zapomną, a starsi wymrą.
* * *
Wiele sprywatyzowanych fabryk dożywa dni na gierkowskich
maszynach, część w roli córek zachodnich spółek-matek
służy do uciekania przed podatkami i wyprowadzania
kapitału z Polski, jeszcze inne żyją i napełniają
kieszenie nomenklaturowym elitom zmierzając do
ekonomicznego upadku (Stocznia Szczecińska). Liderów
eksportu nie brakuje tylko w jednej dziedzinie: wywozu
zysków.
Nie dopuścić do skokowego wzrostu bezrobocia to bardzo
ważny cel dla lewicowego rządu. Być może w imię tego
celu warto zdewaluować złotówkę. Ale to przecież nie ma
nic wspólnego z wychodzeniem z recesji; to sztuczne
chronienie posad przed gniewem społecznym, który ujawni
się przy urnach. Od dewaluacji eksport nie wzrośnie,
choć dzięki większej jego wartości złotowej wiele
zakładów pracy może przetrwać. Do następnej dewaluacji.
Drogi premierze Kołodko, dziś strategią dla Polski jest
pobudzenie popytu wewnętrznego nawet za cenę
niewielkiego wzrostu inflacji i zwiększenia zadłużenia
wewnętrznego. Niezbędne jest też skuteczne szukanie
mechanizmów protekcjonistycznej ochrony polskich
przedsiębiorstw. Nawet za cenę rozsądnego przesunięcia
terminu wejścia do Unii Europejskiej.
Roboty publiczne na masową skalę finansowane przez
państwo z budżetu, a nie przez ministra Pola ze zbiórek
ulicznych, reforma prawa upadłościowego z surowymi
klauzulami renacjonalizacyjnymi, związkowa ochrona i
obrona pracowników w firmach prywatnych – oto
antyrecesyjne przedsięwzięcia, które powinien podjąć
lewicowy rząd. Albo wraz z całą formacją i koalicjantami
odejdzie w niebyt.
Autor : Karol Prusik
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " 1380 zł wolności "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cukrzyca mózgu
Polski cukier: im tańszy, tym słodszy.
Nikt nawet się nie domyśla, że słodząc herbatę każdą
łyżeczką toczy uporczywą walkę o polskość rodzimego
cukru. Chlup jedna i rozpuszcza się krwawy trud
polskiego chłopa i spracowane ręce polskiego robotnika.
Fru druga i brzmi „Rota”, łopoce biało-czerwona i kwili
cicho orzeł bielik. Jak kto lubi słodko, to lu trzecią i
miesza łyżeczką teutońskie panoszenie się niemieckich
spółek cukrowych, sprawia więc, że ktoś tam nie będzie
pluł nam w twarz ni dzieci germanił czy jakoś tak. Ta
poetyka słodzenia zaczerpnięta została od Gabriela
Janowskiego, posła skaczącego.
Nie ulega wątpliwości potrzeba zorganizowania się w
holding polskich cukrowni, które jeszcze przez przypadek
nie zostały wykupione przez zagraniczną konkurencję.
Żeby wspomniana konkurencja była w miarę uczciwa, to
stanąć do niej powinny struktury duże, mocne i sprawnie
zarządzane.
Ale szlag człowieka trafia, że gdy już taki holding
powstanie, to okazuje się, że w tej Europie możemy
najmować się najwyżej do latania po dropsy dla
prawdziwych fachowców.
Weźmy taki oto dowód. Cena produkcji kilograma cukru z
kampanii 2003/2004 w Krajowej Spółce Cukrowej wynosiła
1,90 zł za kilogram. Na początku roku ceny stały
niziutko i spółka dostawała w plecy z każdym sprzedanym
kilogramem. Ale od marca wiadomo było, że ceny pójdą w
górę z powodu wejścia do Unii, gdzie regulowana cena
słodkiego gówna oscyluje wokół 3,50 zł. Ale w Krajowej
Spółce Cukrowej nikt nie powiązał wysokich cen z
zarobkiem.
Uzasadnieniem tego twierdzenia niech będą umowy zawarte
ze spółką HOOP z 5 marca i 24 marca 2004 r. Mamy je
przed sobą. Obie te umowy dotyczą sprzedaży 8500 ton
cukru najwyższej jakości. W obu przypadkach sprzedaje
się spółce cukier poniżej ceny produkcji, choć wiadomo,
że ceny idą w górę i każdy następny dzień przyniesie
kolejną podwyżkę, czyli podniesie zarobek Krajowej
Spółki Cukrowej potrzebny jej tym bardziej, że ma na
plecach zadłużenie w wysokości około 150 mln zł, zalega
ze spłatami rolnikom i kontrahentom. A tu nie o grosze
idzie – cukier sprzedawano spółce HOOP za 1,72 zł (5
marca) i za 1,75 zł (24 marca). W tym czasie na rynku
cukier chodził już grubo ponad 2 zł. Łatwo obliczyć, że
KSC na takich transakcjach straciła miliony złotych. Nie
będziemy analizować kuriozalnych zapisów umowy
obciążających sprzedającego kosztami transportu i
ryzykiem oraz horrendalnymi karami za niedotrzymanie
terminów dostaw. Może stąd specjalny zapis o poufności
umowy i zobowiązanie stron do milczenia na jej temat?
Wiadomo nam skądinąd, że to nie jedyna taka umowa
zawarta ze spółką HOOP. Były jeszcze co najmniej dwie,
które dają podstawy przynajmniej do zdziwienia, dlaczego
KSC sprzedawała
cukier z tak rażącym naruszeniem własnych interesów.
W Krajowej Spółce Cukrowej tłumaczono nam, że nikt nie
mógł spodziewać się tak raptowniej podwyżki cen i stąd
umowa ze spółką HOOP. Nie dajemy wiary tym wyjaśnieniom,
ponieważ ceny cukru ruszyły w górę już w lutym, a tanio
sprzedawano w marcu. Poza tym wiadomo było, że i tak
wzrosną po wejściu do Unii Europejskiej.
Od początku było jasne, że to, czego żądał poseł
Janowski i jego koledzy, jest może i słuszne, ale gówno
z tego wyjdzie. Żeby KSC się wściekła, to i tak trudno
by jej było konkurować na rynku z zachodnioeuropejskimi
potentatami, skoro została utworzona z biednych i
zadłużonych cukrowni i już na wejściu miała 300 mln zł
długu. Holding został utworzony o co najmniej trzy lata
za późno. Teraz Krajowa Spółka Cukrowa zmniejsza
zadłużenie, negocjuje z bankami i wszystko jest na
dobrej drodze, ale banki stawiają twarde warunki. Stąd
zamykanie cukrowni. Poza tym w bambuko robią polski
cukier polscy politycy, którzy przypominają sobie o
branży dopiero wtedy, gdy zaczyna się jakaś kampania
wyborcza (patrz: poseł Wenderlich głodujący w obronie
cukrowni w Żninie). Wówczas sypią się obietnice
interwencji państwa, umorzenia długów, dopłat i innych
pierdół, o których składający obietnice wiedzą
najlepiej, że to bajki. Potem, jak już mają mandaty,
zapadają na sklerozę połączoną z głuchotą i mają w dupie
wszystko oprócz swoich własnych interesów. Taką wersję
się sprzedaje.
Przyjmujemy te argumenty, choć prywatnie myślimy, że
równie ważna jest umiejętność zarządzania powierzonym
majątkiem. A tej Krajowa Spółka Cukrowa nie posiada.
Więcej – uważamy, że jest kompletnie do dupy, chociaż
cukrownictwo to jeden z najstarszych polskich
przemysłów.
Jak coś by trzeba było w Europie koncertowo spierdolić,
wołajcie Polaków. Sukces gwarantowany.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Życie na przyczepkę
Osobom niepełnosprawnym władze publiczne udzielają,
zgodnie z ustawą, pomocy w zabezpieczeniu egzystencji,
przysposobieniu do pracy oraz komunikacji społecznej.
art. 69 Konstytucji
Rzeczypospolitej Polskiej
Nie ma nóg. Od opieki społecznej dostał 30 zł zasiłku
celowego na zakup butów. Na ile pomoc była możliwa, była
udzielona. Raz jeszcze pragnę podkreślić, że bliskie są
mi sprawy ludzi takich, jak Pan
– napisał swego czasu inż. Zbigniew Piórkowski,
burmistrz Nowego Dworu Gdańskiego.
Czesław Danielewski ma 53 lata. Był kierowcą. Nogi
stracił z powodu miażdżycy. Gdy lekarze rozpoznali
chorobę, było za późno. Nogi ucięto powyżej kolan.
Dostał I grupę inwalidzką i rentę 600 zł.
Małgorzata Danielewska ma 58 lat i jest rencistką II
grupy. Cierpi na astmę. Dostaje rentę 600 zł.
Danielewscy razem mają 1280 zł miesięcznie. Połowę
wydają na leki.
Czesław Danielewski trzeci rok mieszka w przyczepie
kolegi postawionej na działce oddalonej o kilkanaście
kilometrów od Nowego Dworu Gdańskiego. W przyczepie nie
ma wody, toalety, ogrzewania. Ciągnie go do ludzi, więc
w dzień przyjeżdża do miasta. Gdy brakuje pieniędzy na
paliwo, śpi w "Maluchu" zaparkowanym pod którymś z
nowodworskich bloków. Na lato miał upatrzony kąt za
murem starostwa, dobry, bo osłonięty od wiatru, ale
urzędnicy nie chcieli takiego sąsiada.
Żona mieszka u córki. Mąż odwiedza ją w dzień, bo córka
ma rodzinę i w nocy nie ma gdzie rozłożyć jeszcze
jednego posłania.
Kilka lat temu Danielewscy mieli piękne, trzypokojowe
mieszkanie na parterze, przysposobione dla inwalidy.
Przeróbek dokonał Danielewski.
Zrujnował ich zakup Fiata 126p. Była taka akcja PFRON
"samochód dla inwalidy".
Warunki spłaty kredytu proponowano korzystne, urzędnicy
z nowodworskiej opieki ochoczo wypełnili potrzebne
dokumenty. Cóż, kiedy po zapłaceniu raty w wysokości 170
zł Danielewskim nie wystarczało na czynsz. A czynsz był
wysoki – 450 zł miesięcznie. Danielewski słyszał, że
gmina może przyznać takim jak on dodatek do czynszu.
Najpierw wyjaśniono mu, że ma zbyt wysokie dochody.
Potem burmistrz Piórkowski poinformował na piśmie, że
dodatek mieszkaniowy nie może być przydzielony osobom
posiadającym zaległości czynszowe. Proszę się nie
denerwować, nikt nie wyrzuci inwalidy – uspokajali
Danielewskich urzędnicy. W lipcu 1997 r. Sąd Rejonowy w
Elblągu wydał nakaz eksmisji. Rok później burmistrz
Piórkowski zmiękł. Po zbadaniu Pańskiej sytuacji
materialnej i mieszkaniowej uznałem, że przysługuje Panu
dodatek mieszkaniowy. Jednakże nie mogłem wydać decyzji
o przyznaniu dodatku mieszkaniowego, gdyż na wniosku
Spółdzielnia Mieszkaniowa poinformowała mnie, że
wyrokiem Sądu Rejonowego z Elbląga utracił Pan prawo do
lokalu – napisał Danielewskiemu.
Gmina proponowała Danielewskim mieszkania zastępcze,
które dla nich zupełnie się nie nadawały. Albo położone
wysoko, a on nie może chodzić po schodach, albo bez
wygód, z piecami.
– W mieszkaniu nawet komórki na węgiel nie było.
Kto by go nosił z podwórza? – pyta Danielewski.
Marzył o pracy. Mam zdrowe ręce, zrobię wszystko – pisał
do rozmaitych instytucji. W 1998 r. burmistrz
poinformował na piśmie, że gmina składa kwity do PFRON,
bo chce kupić dla Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy
Społecznej samochód przystosowany dla niepełnosprawnego
kierowcy. Dadzą tę robotę Danielewskiemu, jeśli lekarze
się zgodzą. Przeszedł testy, zgromadził potrzebne
dokumenty. Przydały się tylko w elbląskim Sądzie Pracy,
do którego pozwał MGOPS, który nie dotrzymał obietnicy.
W sierpniu 2000 r. sąd jednak przyznał rację pozwanemu.
Uzasadnił, że kierowca musi mieć nogi. Po to na
przykład, żeby w sytuacji krytycznej pomóc pasażerom
opuścić pojazd.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lewa noga pani Bochniarz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cezary Pazura zakomunikował w "Vivie!", że wierzy w
szatana. Ogłosił też, iż zamierza wziąć się za
reżyserowanie filmów. Opętało go? Deklaracje majątkowe i
seksualne złożył za to w "CKM". Pazura jest już
socjalnie zaspokojony, bo ma dom z ogródkiem, samochód
oraz możliwość odrzucania propozycji ról filmowych.
Zaspokojony jest również seksualno-emocjonalnie. Od
kiedy jest z małżonką Weroniką, to nie wyobraża sobie,
że mógłby dotknąć innej kobiety, nawet pachnieć nią.
Zresztą miał z kobietami ostatnio złe doświadczenia. W
czasie kręcenia "Nikosia" musiał obłapiać wysmarowane
oliwką modelki. Potem miał paskudnie tłuste dłonie.
Kasia Paskuda, modelka i aktorka początkująca, wyznała w
"CKM", iż rozbieraną sesję zdjęciową w tej redakcji
przypłaciła ciężką chorobą. Nie było to życie poczęte
przenoszone drogą płciową ani inna tak otrzymywana z
chorób, ani nawet rozstrój żołądka. Nabawiła się
ciężkiej anginy, bo w czasie zdjęć pod prysznicem
leciała tam wyłącznie zimna woda. To był pierwszy tak
zimny prysznic w jej szołbiznesowej karierze.
Olivier Janiak, też zarabiający "modelingiem", czyli po
polsku model, zwierzył się "Vivie!", że już nie lubi
budzić tak powszechnego seksualnego zainteresowania, jak
kiedyś w Radio Barze, kiedy knajpa wibrowała od
damsko-męskich relacji. Nie jest też molestowany w
pracy, bo w Polsce kierownicze stanowiska
zajmują faceci. On zaś gejów zaspokoić nie potrafi.
Kayah odkryła prawidłowość, że czysto męska widownia
oczekuje od piosenkarki czysto seksualnych bodźców.
Odnotowała ową prawidłowość w "Przeglądzie", a odkrycia
dokonała w czasie koncertów dla żołnierzy w Kosowie. Tam
też poznała premiera Leszka Millera. Ale o szczegółach
tej znajomości opowie
tylko potomnym.
Staszek Sojka potwierdził w "Pani", że kochał i miał
wiele kobiet. Z wszystkimi spał, czyli bzykał się na
maksa. Teraz ma tylko jedną kobitę, bo większa ich
liczba już go niestety rozprasza.
Robert Friedrich Litza nie chce, wyjawia "Przyjaciółce",
korzystać ze swej żony jako przedmiotu zaspokajającego
jego seksualne żądze. Dlatego nie stosuje antykoncepcji,
no i z tego nieseksualnego bzykania oboje mają już
pięcioro dzieci, a szóste w drodze. Poza tym Litza ma
zastawki w sercu i widmo śmierci. Ale jest bardzo
szczęśliwy, bo odzyskał wiarę w Boga. W Wielki Czwartek
wraz z małżonką myją sobie nogi, całują je na znak, że
dalej będą sobie służyć.
KRZYSZTOF Ibisz zdradził w "CKM", że nie pił piwa nawet
wówczas, gdy był posłem na Sejm RP, i to z puli Partii
Przyjaciół Piwa. Na szczęście nie był to jego obowiązek
partyjny. Przyznał się w "Angorze", że chce mieć jeszcze
jedno dziecko z małżonką Anią. Ma z nią już mieszkanie,
w nim – wspólne biurko. Ania ma dwie szuflady, a Krzyś
jedną. Aby spełnić marzenie, Krzyś dba o zdrowie. Nie
pije już coca-coli, nie pali cygar, nie jeździ na
motorze bez kasku i trzymanki. Z rzeczy niebezpiecznych
używa wody mineralnej z lodem, przez co może mieć ropne
zapalenie migdałków.
Edyta Górniak ogłosiła w "Naj", że jeśli w najbliższych
kilkunastu miesiącach nie spotka mężczyzny życia, to
zaadoptuje sobie dziecko. Poza facetami, a w przyszłości
dzieckiem, ma jeszcze słabość do czekolady i rozmów
telefonicznych. Na rachunki telefoniczne wydaje połowę
tego, co zarabia. Reszta
wystarcza na czekoladę.
Dominika OstaŁowska zwierzyła się w "Gali", że
zdecydowała się na dziecko z powodu panującej recesji. W
branży i tak jest teraz zastój, ról jej nie dają, to hop
w dziureczkę. Zwłaszcza że ma już własne mieszkanie, a
na tatusia wybrała Huberta Zduniaka, który jest ogólnie
fajny. Poza udanym zapłodnieniem Dominika cieszy się, że
jako aktorka uniknęła grożącego jej niebezpieczeństwa –
nie zakwalifikowano jej do grupy ślicznych, głupich
blondynek.
MaŁgorzata KoŻuchowska nie jest zapłodniona, ale i tak
postawiła na naturalność – donosi "Super Express". W
czasie kręcenia filmu "Wtorek" reżyser powierzył jej
arcytrudną rolę tańczącej na rurze panienki. Dostała od
tego zakwasów. Aby wypaść jak najlepiej, nabyła
kosztowne wkładki silikonowe do stanika. Gówno warte, bo
w czasie wirówki zaczęły się wysuwać. Wtedy Kożuchowska
odrzuciła sztuczność i postawiła na swe naturalne cycki.
Po robocie bała się spotkania z grającym we "Wtorku"
słynnym raperem Bolcem. Po piętnastominutowej
konwersacji przekonała się, że strach ma wielkie oczy.
Bolec to miły, koleżeński, inteligentny chłopiec. Dobry
materiał na dawcę materiału do udanego macierzyństwa.
Martyna Wojciechowska zdradza "Przyjaciółce", że życie
smakuje jej dopiero wtedy, gdy skacze z samolotu głową w
dół, skok głową ku chmurom jest dla niej wymiotny. Poza
skokami smakują jej mężczyźni. Każdego nowego zwie
narzeczonym. Jest towarzyska, toteż jak tylko posmakuje
jednego i wytrze usta serwetką, to zaczyna następnego.
Nie smakowały jej za to jaja ciągle serwowane podczas
rajdu Paryż–Dakar, bo były sadzone.
Kasia Nosowska w "Gazecie Polskiej" przyznała rację
swemu koledze. Kolega uważa, że teraz nastał czas
prawdy. Skoro płyty sprzedają się tak kiepsko, wręcz
tragicznie, to teraz wreszcie okaże się, kto naprawdę
śpiewa dla sztuki, a kto tylko dla pieniędzy.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych, nie zawsze trzeźwych.
Autor : PIG
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Laski w dłoń
Czy wiecie, kto posiadł najwięcej lasek w Pomrocznej i
wciąż zdobywa nowe? Nie nasterydowany łysol z grupy
towarzyskiej zwanej mafią, nie dziany biznesmen czy
wzięty polityk. Najwięcej lasek ma na koncie Jerzy
Jakubów, skromny artycha z Kowar. Na dwóch piętrach
starej wieży ciśnień zebrał ich ponad pięćset.
– Dzieje laski są tak stare jak historia ludzkości, a
nawet starsze – mówi właściciel zbioru.
– Kij, podniesiony z ziemi setki tysięcy lat temu przez
małpoluda, będący przedłużeniem ręki wywyższył go
spośród innych istot. Następnie stał się wyróżnikiem
statusu społecznego.
Sękata pała, którą dzierżył najsilniejszy osobnik w
grupie, podkreślała jego przywódczą rolę. Stąd prosta
droga do późniejszej funkcji laski, która określała
przynależność do klasy społecznej, od pasterskiego kija
po królewskie berło i biskupi pastorał. Kijaszkami o
osobliwych kształtach posługiwali się wszelkiej maści
czarownicy, a prosty lud wierzył, że w ich różdżkach
znajduje się zaklęta moc. Znacznie później laska,
przedmiot dumy i zawiści, zeszła do lamusa.
Szkoda. Zarówno indywidualne, jak też społeczne życie z
laską u boku było jaśniejsze i prostsze. Obywatel
spotykając innego obywatela mógł od razu ocenić, kto
zacz, i wiedział, czy może nawiązać dialog, czy lepiej
zejść mu z widoku. Wielofunkcyjność, którą laskom
nadawali ich twórcy, powodowała, że stały się
najmilszymi towarzyszkami egzystencji. Laska poiła,
broniła, przechowywała szmal i dawała poczucie
wyższości. W każdej chwili była podporą. Proponujemy
przywrócenie tradycji chodzenia z laskami. Niech
aktualne stanie się hasło:
pokaż mi swoją laskę, a powiem ci, kim jesteś.
Dla zwykłych obywateli najlepiej nadawałby się prosty
kijaszek z główką lub poprzeczką. Duchownym wszystkich
szczebli pasowałyby pasterskie laski z zakręconą
końcówką. Taka laska służyła do wyłapywania ze stada
niepokornych owieczek, drugi koniec, okuty i zaostrzony,
był pomocny w sporach i dysputach. Podobno biskup
nicejski, znany obecnie jako święty Mikołaj, taką laską
nawracał pogan na słuszną drogę. Z lasek pasterskich
wywodzą się zresztą współczesne pastorały. Mężowie,
których żony wykazują nadmierny temperament, mogliby
nosić gustowne laseczki zakończone rogami. Uczestnikom
licznych w kraju pielgrzymek dalibyśmy oczywiście laski
pątnicze, zaś tym, którzy nie bardzo wierzą w
optymistyczne informacje rządu o wzroście poziomu życia
– lachy szamańskie, służące do zaklinania
rzeczywistości. Obywatele obawiający się wyjścia na
ulicę mogliby uzbroić się w laski z ukrytą wewnątrz
bronią. Obecna ustawa o broni zabrania wprawdzie
posiadania takich podpór (pozwala na legalny zakup noża
wielkości
miecza lub maczety, którą można ściąć głowę), ale mała
nowelizacja rozwiązałaby sprawę. A jak wzrosłoby
poczucie bezpieczeństwa w narodzie. Trunkowym
proponujemy wzór z kolekcji pana Jerzego, należący
wcześniej do klubu AA: laskę-krucyfiks.
Specjalną ofertę mamy dla VIP-ów.
Pośród osobistości życia publicznego obecnie tylko
marszałek Sejmu ma swoją laskę. Dziś pełni ona tylko
symboliczną rolę, ale ongiś bywało inaczej. Kroniki
życia sejmowego Najjaśniejszej sprzed dwustu lat
opisują przypadki, kiedy marszałek podczas jednego
posiedzenia „zużył” trzy laski, powściągając
temperamenty obradujących.
Premierowi Millerowi wręczylibyśmy laskę z twardego
drzewa tekowego, zakończoną pozłacaną głową lwa. Mocna i
gustowna, na pewno przyda się po każdym twardym
lądowaniu.
Pana prezydenta Kwaśniewskiego widzimy jako miłośnika
nowego Wielkiego Brata i Busha juniora tylko z laską
made in USA, cokolwiek żarówiastą, ale jakże widoczną.
Ciupagę oferujemy ministrowi Szmajdzińskiemu.
Proponujemy też wyposażyć co najmniej kompanię
okupacyjnego kontyngentu naszych wojsk w Iraku w tę
niezawodną broń. Nie zacina się, a żołnierz nie
postrzeli z niej siebie lub kolegi.
Dla ministra Sikorskiego idealna byłaby laska
uzdrowiciela spod Częstochowy, bo tylko cud może pomóc w
reformie służby zdrowia.
Minister Janik jako twardziel zapewne chętnie dzierżyłby
syberyjską lachę z wyrezanymi misiami, symbolizującą
nieugiętość ducha.
Pracownicy resortu rolnictwa mogliby paradować z
laseczkami wzorowanymi na insygnium dawnego ekonoma – o
wydrążonym wnętrzu, do którego skrycie wsypywało się
zboże, zgodnie z przysłowiem: ziarnko do ziarnka, a
zbierze się miarka. Niedoborami w magazynach jak zwykle
można obciążyć rolników i gryzonie.
Ministrowi od kultury Dąbrowskiemu polecamy
laskę-samograja z Senegalu.
Wysunięty na najbardziej odpowiedzialny odcinek walki o
dobrobyt narodu minister Hausner pewnie ucieszyłby się z
magicznej laski czarownika plemienia Makombe.
Jana Władysława Rokitę widzimy tylko z laską rokitą z
korzenia wierzby.
Purpurowej eminencji Glempowi delikatnie sugerowalibyśmy
klasyczny pastorał owczarza, z wielkim hakiem i
dzwoneczkiem.
Obywatele! Bierzcie swoje laski w swoje ręce, a jeśli
jeszcze nikt wam laski nie zrobił, nadróbcie to
niedopatrzenie.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pani minister strzyże "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W Koszalinie osły kują
W Koszalinie zwolennicy utworzenia województwa
środkowopomorskiego nie znaleźli się na listach
wyborczych SLD. W ten sposób Sojusz troszczy się o
czystość Buzkowej reformy administracyjnej.
Koszalin to kolejne miasto, w którym działacze SLD koszą
się nawzajem przed wyborami samorządowymi, co
przedstawiała już prawoskrętna prasa ogólnopolska i
lokalna. Nowość: macierzysta partia obecnego prezydenta
miasta Henryka Sobolewskiego (SLD) olała go, nie
umieściła na liście ani jako kandydata na prezydenta,
ani na radnego. Ponieważ Sobolewski pokochał władzę,
kandyduje jako niezależny z wrażego ugrupowania G-12.
Grupuje ono secesjonistów – radnych, lokalnych działaczy
SLD nie zadowolonych z poczynań partii. Owi nie
umieszczeni na listach powołali swój komitet wyborczy, a
SLD-owscy koledzy skierowali sprawę Sobolewskiego do
sądu partyjnego.
Prawdopodobnie Sobolewski z partii wyleci, co nie
przeszkodzi, że ludność wybierze go na nową kadencję.
Obecny prezydent jest lubiany, ma opinię faceta spoza
układów i z odrębnym zdaniem. Wypominanie mu przez
partię wieku (63 lata) uważane jest powszechnie tylko za
pretekst do eliminacji, bo jakoś na listach wyborczych
SLD młodzieży nie widać.
Tak się dziwnie składa, że na listach wyborczych Sojuszu
w Koszalinie (i zlikwidowanym województwie koszalińskim)
nie znaleźli się nieposłuszni, czyli zwolennicy
utworzenia województwa środkowopomorskiego. Jego
powstanie obiecywał zarówno w kampanii prezydenckiej
Aleksander Wszystkich Polaków, jak i SLD przed wyborami
parlamentarnymi. W byłym województwie koszalińskim
lewica wygrała, biorąc prawie wszystko. Na osłodę
koszaliniacy zamiast województwa środkowopomorskiego
dostali stołki: wojewody zachodniopomorskiego oraz w
zarządzie i sejmiku nowego województwa
zachodniopomorskiego. Po buzkowej reformie
administracyjnej zapewniającej dominację Szczecinowi –
Koszalin podupadł. Tak twierdzą zgodnie mieszkańcy i ich
parlamentarzyści, widać to też tzw. gołym okiem. Bojem o
województwo środkowopomorskie kieruje znany szołmen i
pisarz Ryszard Ulicki, poseł SLD z Koszalina. W Sejmie
leżą dwa projekty ustaw w sprawie powołania tego
województwa podpisane przez 70 posłów. Klub poselski SLD
zlekceważył nie tylko starania działaczy SLD, ale w
ogóle dążenie mieszkańców do wyrwania się z marazmu –
twierdzą działacze Stowarzyszenia Pomorza Środkowego
"Integracja dla Rozwoju" z Koszalina.
Podczas niedawnej wizyty w Koszalinie sekretarz
generalny SLD Marek Dyduch potępił zwolenników
utworzenia 17. województwa. Wywołało to protesty w
koszalińskich kołach Sojuszu i jest zarzewiem kolejnych
oświadczeń, listów, podsrywek i przysrywek. Całości
przygląda się – nie bez obrzydzenia – publika, która
prawdopodobnie w miażdżącej większości oleje wybory
samorządowe w Koszalinie.
Podczas konwencji wyborczej SLD w Szczecinie sekretarz
generalny SLD Dyduch odniósł się krytycznie do
koszalińskich secesjonistów. Panował nastrój urzędowego
optymizmu umacniany przez baloniki, długonogie
hostessy i powracający nieustannie refren piosenki: "We
are the champions" – jesteśmy mistrzami. A w jakiej
kategorii?
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lewa noga dynda w centrum
Oto odpowiedzi na wezwanie redakcji do dania odporu
rozbijackiej robocie Wołk-Łaniewskiej.
Pijacze szampana
Kwintesencją obecnej sytuacji lewicy, SLD, rządu i
premiera Millera jest stwierdzenie prof. Łagowskiego
opublikowane na łamach "Przeglądu", iż nie będzie zgody
na dokończenie reform, ponieważ nie ma zgody na to, że
reformy te były korzystne. Trzeba powiedzieć więcej:
popełniono błędy przesądzające negatywnie o przyszłości
polskiej gospodarki i o losie polskiego społeczeństwa.
Tymczasem formacja lewicy w postaci SdRP/SLD po krótkim
okresie sprzeciwu wobec tak prowadzonej transformacji i
zarzuceniu trafnego hasła – "kapitalizmu tylko tyle, ile
niezbędnie potrzebne, socjalizmu tyle, ile tylko
możliwe" (za które gromkimi brawami i zaufaniem
obdarzaliśmy głoszącego je m.in. Leszka Millera) –
przeszła do realizacji hasła "nie ma odwrotu od polityki
Balcerowicza", czyli tych negatywnych poczynań
reprezentujących raczej kapitalizm XIX-wieczny lub
wczesnolatynoamerykański.
Działają zgodnie z własnym interesem, kradną nasz
wspólny majątek – taka jest społeczna ocena choćby
prywatyzacji, niepodważalnego podobno dogmatu przemian.
Większości lewicowych liderów zarówno w centrali, jak i
w terenie ten kapitalizm naprawdę się spodobał.
Zwłaszcza jego zewnętrzne oznaki. Pokazowy blichtr,
świat i czar biznesu, urok luksusu, apanaży i splendorów
wraz z rzeczywistością oglądaną z pozycji
parlamentarzystów, radnych, członków rad nadzorczych,
konsultantów, urzędników państwowych, samorządowych,
spółek, agencji itp., itd. Partia (a ściślej
kierownictwa i ich posłuszne dwory) władzy i pieniądza.
Logiczne, że najczęściej z sympatiami dla Pani
Bochniarz, BCC i Rady Biznesu, rzadko dla Kolegi
Manickiego, OPZZ i ludzi z partyjnych dołów. Reszta to
pochodne, jak choćby w polityce kadrowej dobór
pokrewnych dusz lub posłusznych wykonawców. (...)
Chcę być dobrze zrozumiany – nie chodzi o utrzymywanie
równości w ubóstwie czy zgrzebność na pokaz. Ale 20
proc. bezrobotnych i 50 proc. żyjących na skraju minimum
socjalnego partię lewicy do czegoś obliguje. Wyborcy
podobnie to chyba odczuwają sądząc po wynikach sondaży
zaufania i głosach w wyborach parlamentarnych i
samorządowych. (...) U podstaw niezbędnych
przewartościowań powinna leżeć wiara, chęć i praktyka
działania w interesie głównie 90 proc. "średniej i
poniżej krajowej", nie zaś "górnych 10 proc.". Dla tych,
którzy takiego przekonania nie chcą lub nie potrafią
udźwignąć, w SLD po prostu nie ma miejsca. Albo dla SLD
zabraknie miejsca na politycznej mapie kraju.
Jerzy Neumann
Trzaskając drzwiami
Wypowiadając członkostwo w SLD napisałem: Nie akceptuję
staczania się partii lewicowej na pozycje liberalne. Nie
akceptuję lekceważenia elektoratu, dołów partyjnych oraz
ignorowania zapisów programu wyborczego. Nie akceptuję
przyjętego przez ekipę Leszka Millera sposobu rządzenia
krajem.
Do ostatnich wyborów w lutym 2003 r. byłem sekretarzem
SLD w gminie Warszawa Rembertów. Kontakty z
organizacjami innych gmin (dzielnic) Warszawy pozwalają
mi na stwierdzenie, że krytycyzm wobec struktur,
kierownictwa i sposobu kierowania partią stopniowo
narastał i już w 2002 r. osiągnął masę krytyczną.
Do treści prezentowanych przez Agnieszkę Wołk-Łaniewską
można tylko dodać, że władzę w SLD przejęła stara
nomenklatura partyjna. Dość powszechnie wyrażano obawy,
że gdy SLD stanie się partią władzy, to zaistnieje
niebezpieczeństwo starych praktyk – "centralizmu
demokratycznego". No i stało się. Jaskrawym przykładem
jest Rada Krajowa, która składa się w większości z
posłów. Posłowie stanowią prawo, uchwalają statut
partyjny, kierują partią, wchodzą w układy z biznesem i
sami rozliczają się przed sobą. Jest tak jak w dawnej
PZPR – partia kieruje i partia wie lepiej, co jest
ludziom potrzebne do szczęścia.
W istniejącym układzie SLD nie jest reformowalne. Góra
partyjna jest głucha na sygnały płynące ze wszystkich
stron. Tak jak głucha była góra partyjna PZPR. Smak
ciepłych posad jest nie do odrzucenia. Zupełnie nie
zgadzam się z redaktorem Gadzinowskim – tego nie da się
naprawić.
Wojciech Bussler
Ściąć elitę
(...) Lewica przed wyborami głosiła przeprowadzenie
reform, uzdrowienie gospodarki, rozliczenie afer,
rewizję Konkordatu, likwidację Senatu, niepotrzebnych
urzędów, instytucji, fundacji itp. Dzisiaj z całą swoją
elitą topi są w gównie, które pod siebie zrobiła. Z
obietnic i zapewnień uszło powietrze jak z przekłutego
kondomu.
Lewica nie posiada lidera. Miller jest postacią z
minionej epoki, nie posiada cech przywódczych, jest
nudny, monotonny, beznadziejny. Pozostali, jak Dyduch,
Janik, Cimoszewicz, Szmajdziński i inni, ciągle ci sami,
rotujący na ministerialnych stołkach, są mdli aż do
wymiotów. Na domiar złego prezydent zapomniał już, że
reprezentuje wszystkich Polaków (...) gdyby udziałem
jego rodziny był głód, niepewność jutra, nędza, ciężka
praca ojca i matki, to nie zapomniałby o tych, których
te dolegliwości teraz dotyczą.
Czasy, które teraz nastały, wymagają, aby na czele
lewicy stanął człowiek, który swoją postawą, sposobem
bycia, intelektem, odwagą i rozumem będzie w stanie
porwać swoich zwolenników do działania, a wśród
przeciwników budził szacunek. Człowiek, który z żelazną
konsekwencją rozliczy afery i ukarze złodziei – tak z
lewej, jak i z prawej strony. Który będzie miał odwagę
zlikwidować niepotrzebny nikomu IPN, a zatrudnionych tam
prokuratorów i sędziów skieruje do normalnej pracy.
Akta SB przekaże do archiwów i udostępni je historykom.
Człowiek, który naukę religii skieruje do pustych sal
katechetycznych, zlikwiduje ordynariaty polowe,
opodatkuje dochody Kościoła i cofnie jego przywileje.
Czas politycznych kurdupli skończył się. W Sejmie lewica
powinna posiadać mądrych i odważnych posłów, którzy
przypomnieliby Panu Giertychowi, że ozdobą każdej głowy
jest rozum, a nie jej rozmiar. A posłom prawicy zwrócili
uwagę, że skaczą z partyjki do partyjki, aby być zawsze
blisko fotela poselskiego, który daje tyle przywilejów,
profitów i korzyści, pozwala im błyszczeć w mediach.
Wystawienie w najbliższych wyborach do Sejmu kandydatów
z poprzedniej listy oznacza śmierć lewicy.
K. Z.
Rozbijactwo
Redaktor A. W.-Ł. twierdzi, że aby "z posad ruszyć bryłę
partii", konieczny jest jej konstruktywny podział i w
tym duchu prowadzi bałamutny wywód roztaczając
katastroficzną wizję.
Aby lansować takie tezy, założyła, że w SLD nie ma ludzi
rozumnych, są tylko debile, którzy sami sobie kopią
grób. Zaręczam, że tak nie jest; są ludzie, którzy
szybko się zorientują, że podział, rozłam, odpływ
członków itp. jest sprzeczny z interesem partii i będą w
stanie temu zaradzić. Jakie środki i metody zastosują?
Na pewno z rad pseudouzdrowicieli korzystać nie będą.
Edward Taras
Na lewo od mózgu
Jedną z ważniejszych przyczyn niepowodzeń SLD jest zanik
fermentu intelektualnego w tej partii. Idę o duży
zakład, że 95 proc. jej członków, włącznie z dużą
częścią wszelkich gremiów kierowniczych, zapytanych o
istotę lewicowości coś będzie bąkać o obronie słabszych,
o sprawiedliwości społecznej, o prawach człowieka i tym
podobnych komunałach albo – jak Miller – o globalizmie.
Kilka lat temu próbowano przymierzać się a to do
francuskiego modelu lewicowości, a to do angielskiego
czy niemieckiego, dokonywano nawet wiwisekcji Clintona w
poszukiwaniu lewicowych komórek macierzystych do
przeszczepu. Tymczasem o lewicowości trzeba mówić tu i
teraz, jest to bowiem orientacja nastawiona na
nieustanne poszukiwanie i nieustanny krytycyzm wobec
znalezionego. (...)
Czy to znaczy, że nie ma po lewej stronie polskiego
życia politycznego wartościowych intelektualistów? Ależ
są – jest to najwartościowsza grupa reprezentantów
umysłowego życia Polaków. Cóż jednak z tego, skoro ich
myśl nie przedostaje się do partyjnej rzeczywistości i w
żadnej mierze nie ma na nią wpływu. Być może lepiej to
wygląda w Warszawie albo w wielkich aglomeracjach
mających znaczące ośrodki akademickie. Lecz obraz
prowincji, a obejmuje ona sporą część miast wojewódzkich
i ogromną większość powiatów, że o gminach już nie
wspomnę, jest pod tym względem katastrofalny.
Ferment intelektualny jest znakomitym antidotum na
choroby, które trapią dzisiaj największą partię lewicy:
kacykostwo przejawiające się w SLD zjawiskiem baronów,
posadożerstwo, odradzanie się niczym nieuzasadnionej
nomenklatury i inne odmiany prywaty, uwiąd myśli
programowej i niezdolność realizacji podstawowych
obietnic wyborczych. (...) Partia polityczna jest
najbardziej sformalizowaną postacią organizacji jej
elektoratu i w mniejszym lub większym stopniu odznacza
się hierarchicznością, dyscypliną, podporządkowaniem.
Prócz sformalizowanych organizacji elektoratowi lewicy
potrzeba płaszczyzn, na których będzie mógł wyrażać
opinie, poglądy i oceny bez żadnego wpływu na treść i
sposób ich ewokowania przez partyjne struktury. Mam tu
na myśli na przykład kluby dyskusyjne i wszelkie inne
formy sprzyjające swobodnej wymianie poglądów. Lecz
drugą stroną tego medalu jest stworzenie mechanizmów
obligujących struktury partyjne do liczenia się i brania
pod uwagę nastawień i potrzeb elektoratu.
Wielu działaczy SLD poszło śladem współczesnego
polskiego kołtuna, który w komunie dopatrzył się jedynej
przyczyny wszelkich nieszczęść Polski i Polaków. Lecz w
umyśle kołtuna nie mogła powstać refleksja nad
uniwersalnością fenomenu i źródłami kołtuństwa
przejawiającego się w wielu dziedzinach życia
komunistycznej rzekomo PRL. Skłonność do tłumaczenia
wielu różnych zjawisk jedną, choćby powszechnie
akceptowaną, przyczyną daje luksus uwolnienia od
konieczności myślenia. To także dlatego zaczęto się
dopatrywać głównego źródła schorzeń największej partii
polskiej lewicy w dużym procencie byłych komuchów,
którzy przeniknęli do jej szeregów. Przecież aż zionęło
głupotą z wypowiedzi Marka Dyducha, który podzielił SLD
na porządnych socjaldemokratów i starych działaczy PZPR,
którzy po powstaniu SLD wstąpili do niego i rozrabiają,
bo chcą się "nachapać". Dla wielu "szczerych polskich
socjaldemokratów" powstanie SLD było okazją do obmycia
oblicza z resztek czerwonej szminki, której warstwę
tworzyli byli członkowie i działacze PZPR, oraz wyłgania
się od zarzutów o postkomunę. To dlatego, gdy tworzono
SLD, powołane zostały zespoły składające się z posłów i
radnych, które jednogłośnie miały orzekać o czyimś
prawie wstąpienia do nowo tworzącej się partii. Efekt
był tylko taki, że ludzie wartościowi zrezygnowali z
poddania się upokarzającemu ostracyzmowi, ci natomiast,
którzy w członkostwie partii upatrywali instrumentu
załatwienia swych prywatnych spraw, nie będąc w
kwestiach honoru nadto wybrednymi, i tak do tej partii
dostali się później. (...)
Zadajmy sobie pytanie: co lewica powinna i co może
zmienić w dzisiejszej Polsce? Pytanie o to, co powinna,
jest pytaniem o wartości, pytanie o to, co może,
wyczerpuje natomiast istotę pragmatyzmu, z czego
powinien był sobie zdawać sprawę Krzysztof Janik, który
pragmatyzm zaliczył do najistotniejszych wartości SLD.
Wiele uroku lewicy wynika zatem z obietnicy zmiany,
zanim zdecydujemy jednak o tworzeniu partii na lewo od
SLD, spróbować trzeba nakreślenia wizji pożytków z tego
płynących. Obejmuje ona także kwestię reprezentacji
społecznej w warunkach, gdy traci coraz bardziej swe
właściwości nawet spoiwo wspólnoty życiorysów. (...)
Być może rozpad SLD i powstanie w oparciu o część jego
bazy członkowskiej partii bardziej zorientowanej na lewo
to dobry zamysł, przed podjęciem próby jego
urzeczywistnienia trzeba jednak odpowiedzieć sobie na
kilka ważnych pytań, a wśród nich o charakter podmiotu,
którego interesy partia ma reprezentować, o główne
spoiwo bazy członkowskiej i warunkowany tymi elementami
program partii.
WiesŁaw PoczmaŇski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zapach Wałęsy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nas dogoniat
Sukces Tatu potwierdza to, co zapowiadaliśmy przed
pojawieniem się nieletniego duetu w Polsce: o znajomości
rosyjskiej kultury w RP będzie decydował zachodni
pośrednik.
"NIE" pierwsze – jeszcze w maju – pisało o Tatu. Przy
okazji odwołanego przez bułgarskiego ministra spraw
wewnętrznych koncertu w Warnie, do którego miało dojść
parę dni przed pojawieniem się w tym mieście
papieża-Polaka. Dumne ze swej niezależ-ności media RP
zignorowały naszą publikację. Artykuły na temat duetu,
obszerne wywiady z Leną i Julią (nawet w "Wysokich
Obcasach") pojawiły się dopiero wówczas, gdy firma
fonograficzna "Universal Music" przystąpiła do
promowania nad Wisłą płyty "200 pod prąd".
Nie mamy nic przeciwko biegającym po scenie w majtkach
laseczkom, rozbieraniu przez nie w czasie koncertów
fanów i fanek, popularyzowaniu – przez namiętne
pocałunki w przerwach między piosenkami – lesbijskiej
miłości. Doceniamy fakt, że płyta Tatu pojawiła się w
wersji oryginalnej, a nie angielskiej, jak poprzedniej
rosyjskiej gwiazdeczki promowanej w Polsce przez
"Universal" – Alsou. To okazja, by nauczyciele przestali
katować zainteresowane językiem rosyjskim dzieci
wyłącznie Wysockim i Okudżawą.
Ale nie lubimy, gdy ktoś próbuje z nas zrobić balona.
Mimo rekordowej liczby sprzedanych krążków Tatu nie
zdominowały rosyjskiej estrady, tak jak przed laty Ałła
Pugaczowa. Ich sukces jest głównie efektem piarowskim
popartym przez siłę rażenia zachodniej wytwórni
fonograficznej.
Tatu wymyślił pozostający pod wpływem Freuda psychiatra
z Saratowa Iwan Szapowałow. Początkowo zajmował się
reklamą. Także polityczną – nakręcił clip przedwyborczy
dla ubiegającego się o reelekcję miejscowego
gubernatora. Potem wszedł do świata show-businessu.
Analizując częstotliwość odwiedzania stron internetowych
doszedł do wniosku, że najwięcej kliknięć w sieci
dotyczy nieletniego seksu. W oparciu o ten parametr
stworzył nieletni, promieniujący erotyką duecik.
Lesbijska otoczka okazała się dodatkowym atutem.
Panienki w wywiadach podkreślają, że z chłopcami
utrzymują stosunki wyłącznie
koleżeńskie, co czyni je niedostępnymi, a jednocześnie
jeszcze bardziej pożądanymi przez męską część
publiczności. Dzięki współpracy z "Universalem" clipy
zespołu znalazły się w MTV. Tatu mają z wytwórnią
kontrakt na wydanie trzech płyt.
Tatu nie są pierwszym w Rosji duetem panienek
zgrywającym lesbijki. Na początku lat 90. na estradę
wyszła agresywna, ogolona na łbie do skóry Policja
Nrawow (Policja Moralności). W męskim sektorze
rosyjskiej estrady roi się od homoseksualistów tak
bardzo, że Pugaczowa żali się na trudności ze
znalezieniem w swoim środowisku heteroseksualnego
faceta. Jej o prawie 20 lat młodszy mąż, lokalna
rosyjska megagwiazda Filip Kirkorow, jest autorytetem
wśród moskiewskich gejów zwanych tu także gomikami.
Część gomików na estradzie podkreśla swą orientację
seksualną poruszaniem się na scenie, damskimi ciuchami,
makijażem, tekstami piosenek. Mieli pecha – żadnym z
nich nie zainteresowała się wielka zachodnia wytwórnia
fonograficzna.
Przemyślane, zaprogramowane stworzenie Tatu przypomina
promocję jeszcze bardziej niż one popularnego w Rosji w
latach 90. boysbandu Na-Na. Powołał go do życia
producent Bari Alibasow. Dobrał młodziutkich
wykonawców o delikatnej urodzie, nieskazitelnie gładkich
buziach i chłopięcych sylwetkach. Fanki zdzierały z nich
ciuchy, biły się o każdy strzępek, potrafiły przewrócić
siedmiometrowego Lincolna grupy. Na-Na była popularna
prawie całą dekadę, bo gdy tylko któryś z wykonawców
tracił młodzieńczą werwę lub na jego gębie pojawiały się
pryszcze, Alibasow wymieniał go na innego – zgodnego z
ideałem widowni. Podobnie może być z Tatu. Lena i Katia
wkrótce staną się pełnoletnimi dupami i coraz trudniej
im będzie pędzić po scenie powtarzając "Nas nie
dogoniat". Szapowałow bez trudu znajdzie o parę lat
młodsze, udające lesbijki dziewczyny, które dogoniat i
zastąpią weteranki. Jeśli, rzecz jasna, chwyt piarowski
producenta nadal będzie rajcował publiczność.
W Rosji są dziesiątki nie mniej popularnych od Tatu
solistów i zespołów zawdzięczających sukces własnej
twórczości. W polskiej telewizji pokazywano kryminalny
film "Brat-2", w którym pojawiają się utwory kilkunastu
wykonawców. Wśród nich Zemfiry, Cziczeriny, Bi-2, Splin.
W konkurencji z nimi Tatu wypada blado.
Przed laty Polska była dla Rosjan pośrednikiem w
odbiorze kultury zachodniej. Za to rosyjskie osiągnięcia
w kulturze pochodziły z pierwszej ręki. Obywatele RP
spoglądają na rosyjską kulturą przez wąski i dający
nikłe pojęcie o jej obrazie lufcik, który uchylił
uganiający się za zyskiem zachodni pośrednik.
Autor : Adam J. Sowa
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niemoralna propozycja
Dostaliśmy ponad 200 tekstów. Serdecznie dziękujemy.
Niestety, dużą część 31 stycznia. To dobry zwiastun –
jeszcze nie zostaliście dziennikarzami, a już pracujecie
na dead line. Sprawa jest poważna i traktujemy ją
poważnie. Dlatego że się napracowaliście, dlatego że
przyznanie stypendiów to ważna rzecz dla pisma. Dlatego
że idzie o kasę.
Toteż czytamy Wasze teksty z uwagą, a to wymaga czasu.
Do końca marca skontaktujemy się z tymi, których prace
nas zainteresowały, i opublikujemy ostateczną listę
stypendystów. Liczba tekstów sprawia, iż poza głównym
stypendium – 1000 zł miesięcznie przez pół roku –
pragniemy przyznać także kilka stypendiów na próbę –
trzymiesięcznych, pięćsetzłotowych. Kilku osobom
zaproponujemy także wstępną współpracę "za wierszówkę" z
perspektywą zdobycia stypendium, gdy okaże się, że
współpraca ta się układa.
Zatem – jak mówią amerykańscy menedżerowie – Don’t call
us, we’ll call you.
Do usłyszenia.
Autor : Redakcja "NIE"
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
WAGONIA
Jak do kupy zbierze się związek "Solidarność", NFI i
zagraniczny inwestor – trzy najwyższe wartości naszej
transformacji – to nie ma zakładu, coby to przetrzymał.
Jeszcze kilka lat temu w Fabryce Wagon w Ostrowie
Wielkopolskim pracowało 8 tys. ludzi. Firma zajmowała
się remontami i produkcją wagonów kolejowych. Dziś do
kasy zakładu ustawia się kolejka blisko 700 wierzycieli;
dług już dawno przekroczył 80 mln zł, pracownicy dostają
tylko część ze swoich i tak nędznych wynagrodzeń, a
produkcja jest co chwilę przerywana z powodu braku
prądu, wody czy gazu. Upadek "Wagonu" oznacza wylanie na
bruk 2,5 tys. mieszkańców Ostrowa Wielkopolskiego.
Wskaźnik bezrobocia w tym mieście osiągnie wówczas
katastrofalny poziom 50 proc. Wkurwieni ludzie po raz
kolejny wyjdą na ulice i z pewnością nie będzie to
pokojowa demonstracja.
– Pracujesz tutaj? – pytam tęgiego mężczyznę
wychodzącego z bramy zakładu.
– Tak, bo co?
– Chcemy napisać o zakładzie i waszych kłopotach...
– Co tu, kurwa, pisać? – Grubas kieruje się na parking
rowerów, które są obecnie w "Wagonie" najpopularniejszym
środkiem transportu. Kiedyś przed bramą stały setki
samochodów. – Skurwysyństwo, kurewstwo, złodziejstwo i
bandytyzm...
– Płacą jeszcze?
– Część pensji dostaliśmy, na resztę kazali czekać.
– A ile zarabiasz?
– Pracuję tu od 20 lat, dostaję 800 zł na rękę, jestem
wykwalifikowanym pracownikiem kuźni, robota ciężka i
fachowa...
– Mało trochę...
– Wszyscy tak zarabiają, tylko ci złodzieje biorą setki
milionów...
– Złodzieje?
– No, te słowackie kurwy...
* * *
NFI Hetman sprzedał w kwietniu 2001 r. akcje Fabryki
Wagon. Kupili je poprzez kontrolowane przez siebie
szwajcarskie spółki trzej Słowacy: Emil Sekel, Vladimir
Klepanec i Iwan Klepanec. Opłacalność tego dealu jest
delikatnie mówiąc dyskusyjna, bowiem wraz z zakładem,
który kosztował nabywców kilkanaście milionów złotych,
Słowacy przejęli wierzytelność PKP o wartości około 32
mln zł. W ten prosty sposób, nie wkładając nawet
złamanej korony, zarobili już na starcie. To kolejny
przykład (pisaliśmy ostatnio o Kopalni Piasku Kuźnica
Wareżyńska) podejrzanych transakcji NFI.
Największym orędownikiem opylenia zakładu Słowakom był
ówczesny przewodniczący zakładowej "Solidarności",
kandydat na posła z ramienia AWS, Andrzej Finke. Słowacy
odwdzięczyli mu się awansując go na stanowisko
wiceprezesa fabryki.
Pierwsze oznaki katastrofy pojawiły się w drugiej
połowie 2002 r. Kilkaset osób straciło pracę, przed
sądem wierzyciele wnioskowali o upadłość zakładu. Od
stycznia tego roku strajki i demonstracje są
codziennością zakładu. Niezadowolenie pracowników
zmiotło kilka zarządów, robotę stracił nawet
znienawidzony przez załogę solidaruch Finke. Wśród 17
postulatów załogi ten o odwołanie byłego szefa "S"
zajmował miejsce drugie. Krzywdy solidaruch jednak nie
ma. Jego kumple z AWS zadbali, by miękko wylądował w
bazie paliwowej PKN Orlen.
– Co się stało, że zakład tak podupadł? – pytam dobrze
zorientowanego pracownika "Wagonu", który zgodził się
gadać, gdy przysiągłem mu na wszystkie świętości, że nie
zdradzę jego nazwiska.
– No cóż... W ciągu dwóch lat z kasy firmy wyprowadzono
ponad 200 milionów. Samych oszukanych firm jest około
700, a zobowiązania wobec nich przekraczają 100
milionów. Wielu z naszych kooperantów już dawno
zbankrutowało. Upadek "Wagonu" to nie tylko dramat
naszej załogi, ale i tych kilkuset firm.
– Kto jest winien?
– Hmm, no wiesz, Słowacy kupili za kilkanaście milionów
zakład praktycznie płacąc kasą, która była na koncie
fabryki. Ale ktoś im to, do cholery, umożliwił! Ktoś w
NFI Hetman dał przyzwolenie na taką transakcję, a z
drugiej strony "Solidarność" zakładowa naciskała, żeby
to byli właśnie Słowacy...
* * *
12 marca tego roku funkcjonariusze poznańskiej
delegatury ABW aresztowali trzech Słowaków pod zarzutem
wyrządzenia szkody majątkowej na wielką skalę. Sąd
uznał, że Emil Sekel i Iwan Klepanec muszą wpłacić po
3,5 mln zł. Vladimir Klepanec 800 tys. zł kaucji, by
odzyskać wolność. Obrońcy zaproponowali, że mogą wpłacić
"od ręki" nawet 11 mln zł. Już następnego dnia na konto
sądu wpłynęło ze Szwajcarii 7,8 mln zł. Słowacy wyszli
na wolność. Od tego czasu ich wizyty w Ostrowie
Wielkopolskim są nadzwyczaj sporadyczne i krótkie.
Fabryka Wagon robi wrażenie. Olbrzymi teren, dziesiątki
gigantycznych hal, teren gęsto poprzecinany torami. W
niektórych budynkach pracują ludzie. Palniki tną blachę,
młoty parowe kują żelazo, świecą się metalicznie nowe
obręcze wagonowych kół.
W 2000 r. minęło 80 lat istnienia "Wagonu". W sali
tradycji wiele eksponatów mówi o dawnej świetności
fabryki. Modele wagonów, dyplomy, puchary, medale,
wynalazki i innowacje. Wielu dostojnych gości odwiedzało
zakład, pozostały po nich zdjęcia w kronice. Otwieram ją
na przypadkowej stronie – prezydent Wałęsa z gospodarską
wizytą...
– Widziałeś kiedyś tych Słowaków? – Pan Marian pracuje w
biurze i chce rozmawiać.
– Widziałem. Szczególnie jeden wpadł mi w oko. Taki miał
złoty łańcuch – Marian rozstawia dwa palce na jakieś dwa
centymetry i pokazuje na szyję. – Jak jakiś pedał albo
gangster...
– Był podejrzany od początku?
– Gdzie tam! Jeździł z premierem Millerem w delegacji
rządowej na Ukrainę, to jak mieliśmy mu nie ufać?
* * *
Protesty załogi dały jeden pozytywny skutek. Na fotelu
prezesa zarządu zasiadł Marian Prieditis, znany i
kompetentny menedżer. Człowiek, o którym się mówi, że
rekomendował go wiceminister gospodarki Jacek Piechota.
Nowy prezes natychmiast przystąpił do opracowywania
planu naprawczego. Uznał, że jedynym sposobem na
uratowanie fabryki jest podwyższenie kapitału spółki i
wpuszczenie jako nowego większościowego udziałowca
jakiejś poważnej firmy z branży kolejowej. Prieditis
znalazł konsorcjum z Niemiec zainteresowane "Wagonem".
Jednak misterny plan został uwalony na Walnym
Zgromadzeniu Akcjonariuszy, na którym większość mają
wciąż Słowacy. Sprawa podwyższenia kapitału zakładowego
powinna powrócić w połowie lipca na Nadzwyczajnym Walnym
Zgromadzeniu Akcjonariuszy. Zdaniem prezesa Mariana
Prieditisa "oznacza to sparaliżowanie działalności
zarządu spółki, który w okresie co najmniej 5 tygodni
nie będzie mógł realizować istotnych elementów programu
naprawczego". Czyli kicha kompletna i nie należy
spodziewać się niczego dobrego.
Kolejne tysiąc miejsc pracy jest zagrożone w innej
fabryce wagonów. ZNTK Gniewczyna są również, za
pośrednictwem szwajcarskich spółek, słowacką własnością.
Ci sami Słowacy przejęli w marcu tego roku pełną
kontrolę nad zakładem. Pojawiły się już pierwsze oznaki
kłopotów finansowych. Nad załogą wisi widmo powtórki
historii z Ostrowa Wielkopolskiego.
* * *
Ot, historia bandyckiej prywatyzacji w pigułce. Takiej,
jakich wiele w Pomrocznej. Jeden za drugim wartościowe
zakłady idą do piachu. Jedynym oskarżonym jest
niewidzialna ręka rynku, która rzekomo stoi za kolejnymi
bankructwami. Prawdziwi sprawcy pozostają bezkarni,
nawet wówczas gdy czarno na białym widać, że albo ktoś
dał dupy, albo dostał. Ta ręka biorąca też jest
niewidzialna, ale to nie jest ręka rynku.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Underkatolik Miller
Umizgi i Kwaśniewskiego, i Millera na nic się zdały.
Czerwoni dla Kościoła to nadal czarne owce.
– Nie potrafię sobie wyobrazić w szeregach SLD katolika
o poprawnie ukształtowanym sumieniu – wycedził Zbigniew
Nosowski, redaktor naczelny "Więzi" podczas prezentacji
wydanej przez watykańską Kongregację Nauki Wiary "Noty
doktrynalnej dotyczącej pewnych kwestii związanych z
udziałem i postawą katolików w życiu publicznym".
Na temat interpretacji dokumentu mądrzyli się między
innymi ks. prof. Andrzej Szostek – rektor KUL,
prowincjał dominikanów ojczulek Maciej Zięba i
wspomniany już red. Nosowski. Celem wydania przez
Watykan noty było bardzo mocne wezwanie do kształtowania
życia publicznego nie tylko przez udział w wyborach, ale
także poprzez wdrażanie zasad moralnych. Wyraźnie przy
tym rozdzielono rolę świeckich i duchownych: ci pierwsi
mają aplikować w konkretnej rzeczywistości zasady
moralne wykładane przez swych pasterzy.
Szanujący się katolik nie powinien wstępować do partii
skrajnie antydemokratycznych. Interpretatorzy
watykańskiej noty nie sprecyzowali, o jakie partie
chodzi. Zaznaczyli, że ochrzczeni w Kościele kat. mogą
za to należeć do partii odwołujących się do społecznego
nauczania Kościoła. Przyznali, że polski katolik nie ma
zbyt wielkiego wyboru, bo partii takich jest mało.
Dodajmy: mało, są nieliczne, a ich liderzy
skompromitowani. Najwyraźniej nie zawsze w działalności
politycznej stosują te same zasady, co w kapliczce. O
czym świadczą nasze liczne publikacje. A rektor Szostek
w trakcie dysputy dotyczącej noty wyraźnie nawoływał do
zachowania spójności zasad moralnych we wszystkich
dziedzinach. – Nie można przekonań religijnych zostawiać
w kościele. Te same trzeba stosować w polityce –
grzmiał.
Chroniący zygoty jak niepodległości SLD jest bliski
kościelnej nauce i mógłby być alternatywą dla kanapowych
partyjek z Matką Boską w klapie. Nic z tego: Nosowski z
"Więzi" mówi bez zająknięcia, że katolicy o poprawnie
uformowanym sumieniu w szeregach Sojuszu znaleźć się nie
mogą. Z tego płynie
logiczny wniosek: ci katolicy, którzy w SLD się jednak
znaleźli, są wadliwymi katolikami.
Jeżeli przyjąć, że 90 proc. naszego społeczeństwa to
katolicy, także w szeregach SLD przeważają osoby
wyznania rzymskokatolickiego. Niestety – jak wynika z
dyskusji wokół noty – większość ta jest wyposażona w
kalekie sumienia. Miller czym prędzej powinien zgłosić
pretensje. Inaczej nikt nie zrozumie, dlaczego przerżnie
następne wybory. A po rozpadzie koalicji mogą one
nastąpić wcześniej, niż przewiduje ustawa.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Owieczko ty baranie
Masz pochwę, ale czujesz się facetem. Masz powołanie,
ale nie chcesz być siostrzyczką. Pragniesz zostać
papieżem w Watykanie, purpuratem albo chociaż objąć
ciepłą posadę wikarego. Oddajesz się w łapy chirurgów,
którzy przyszywają ci penisa, gdyż posiadanie tego
narządu jest warunkiem koniecznym, żeby wstąpić do
seminarium i rozpocząć sukienkową karierę. Szprycujesz
się hormonami, ćwiczysz na siłowni i pijesz zimne mleko,
aby głos nabrał męskich barw. Na nic twoje męki: Kościół
czuwa, żeby baba przerobiona na chłopa nie sięgnęła
Stolicy Piotrowej.
* * *
Szacuje się, że na świecie transseksualizm występuje u
jednego na 30 tysięcy mężczyzn. Wśród niewiast tylko
jedna na 100 tysięcy chce się pozbyć waginy i cyców i
zostać manem. W Polsce, kraju katolickim i w związku z
tym deprecjonującym kobiety, jest odwrotnie. U nas 5–7
razy więcej bab niż mężczyzn czuje się więzionych w
swoim ciele i dąży do zmiany biologicznej płci.
Transseksualista jest albo kobietą uwięzioną w ciele
mężczyzny (typ M/K), albo mężczyzną zamkniętym w ciele
kobiety (typ K/M). W obu przypadkach dąży do zmiany:
kobieta marzy o posiadaniu członka, mężczyzna pragnie
mieć szparę. Pierwszą operację zamiany prącia na dziurę
przeprowadzono w Polsce w 1963 r. w Szpitalu Kolejowym w
Międzylesiu. Teraz co roku dokonuje się w RP
kilkudziesięciu takich zabiegów. Jednak faktycznie
transseksualistów decydujących się na płciowe cięcia
jest znacznie więcej – znaczna część wyjeżdża w tym celu
za granicę. U nas panuje katolicka tolerancja i przez to
nie ma sprzyjającego klimatu dla odmieńców.
* * *
Znawcy problematyki zgodnie twierdzą, że wyposażenie
kobiety w atrapę jąder i penisa jest bardziej
skomplikowane niż wycięcie ptaka i zastąpienie go
szparką. W ogóle samce w ciałach kobiet mają
przechlapane.
W Internecie znaleźliśmy stronę z rubryką pt. Jak
domowym sposobem upodobnić się do faceta?
Głos: Kilka łyków, do pół szklanki, zimnego (z lodówki)
mleka skondensowanego, takiego w kartoniku, jak do kawy.
Pomoże, kiedy np. mamy gdzieś zadzwonić (działa kilka do
kilkunastu minut).
Piersi: Bandażujemy bandażem elastycznym, nawet dwoma
jeden na drugi. Ściska to potwornie, i nie zemdlej.
Można obwiązać skutecznie nawet 4-kę i wytrzymać przez
12 godzin.
No i oczywiście fryzura bardzo dużo daje.
Myśl o sobie jako o facecie, tak się traktuj i zachowuj:
to naprawdę wpływa na zmianę sylwetki. Mniej lub
bardziej, zależy od siły Twojego umysłu. Siły woli.
Zmienisz się na twarzy, mięśni może przybyć, nawet
pojawi się owłosienie w męskich miejscach. Trening pod
okiem trenera może zdziałać cuda. Większy cud zdarzy się
oczywiście, gdy zaczniesz przyjmować męskie hormony.
Posiadacz jaj, który chce być kobietą, też nie ma lekko,
a to głównie z powodu owłosienia na twarzy, klacie i
kończynach. Żeby pozbyć się kłaków, często stosowana
bywa elektroliza – drogie i boli.
* * *
W Polsce nie ma jasnych regulacji prawnych dotyczących
możliwości sprostowania wpisu do aktu urodzenia po
zmianie płci. Są z tym problemy nawet już po operacji.
Niektóre sądy godzą się na wpisanie nowego imienia oraz
nowej przynależności płciowej, inne nie. Bez zmiany w
akcie urodzenia nie można zaś dostać skorygowanego
dowodu tożsamości. A Tadeusz Kowalski z biustem nr 4
wygląda zaskakująco.
Jednak bez względu na prezentowaną treść dowodu
tożsamości oraz namacalne cechy płciowe lepiej uważać, z
kim się tańczy. Przekonał się o tym Henio, mieszkaniec
Czarnkowa (Wielkopolska). Henio wstąpił do pubu, w
którym wypił pewną ilość alkoholi. Z każdą kolejką coraz
wyraźniej podobała mu się siedząca nieopodal laska.
Wdzięczył się do niej wytrwale i cel swój osiągnął –
dupa pozwoliła mu się odprowadzić aż na szosę wiodącą do
Poznania. Tam zamierzała złapać stopa. Henryk miał
zamiary zgoła inne. Nie miał jednak pojęcia, że świeża
znajoma jest kobietą wyłącznie mentalną, wyposażoną co
prawda w mózg płci żeńskiej, ale ulokowany w męskiej
powłoce cielesnej ukrytej pod makijażem i damskimi
ciuchami. Co szybko wyszło z wora.
Sprawa trafiła do sądu, gdyż transseksualista twierdzi,
że podczas feralnego odprowadzenia został przez Henia
okradziony. Wersja oskarżonego jest inna: kiedy
dowiedział się, że ma do czynienia z transseksualistą,
doznał kompletnego szoku i oddalił się bezwiednie z
torebką.
* * *
Transseksualizmem zajęła się Kongregacja Nauki Wiary w
Watykanie i niedawno wyprodukowała stosowny dokument.
Wynika z niego, że jeśli transkatolik zmieni płeć, nie
może liczyć na wykreślenie z księgi parafialnej starego
imienia i zastąpienie go nowym. Księża za to zobligowani
są do uczynienia stosownej adnotacji na marginesie
księgi. W praktyce oznacza to kłopoty z zawarciem
kościelnego małżeństwa, wstąpieniem do zakonu czy
seminarium duchownego. Nowa kobieta czy new man mogą
stanąć na ślubnym kobiercu lub wstąpić do seminarium
tylko po wyrażeniu zgody przez ordynariusza. W bardziej
skomplikowanych przypadkach wymagana jest aprobata
Watykanu.
– Nie może dojść do sytuacji, że ktoś weźmie kościelny
ślub z kobietą, a później dowie się, że kilka lat temu
była ona mężczyzną. – Takie niespodzianki nie powinny
również spotykać przełożonych zakonnych – tłumaczył
Katolickiej Agencji Informacyjnej biskup Stanisław
Wielgus, przewodniczący Komisji Naukowej Konferencji
Episkopatu Polski.
Kościół wobec transseksualizmu zachowuje się tak samo
jak wobec wszelkich problemów seksualizmu. Niby trzeba
się pochylać nad cierpiącym, ale papież wyraźnie
stwierdza, że interwencję chirurgiczną polegającą na
zmianie płci należy uznać za moralnie niedopuszczalną.
Teologia traktuje transseksualizm nie jako rzeczywistą
niezgodność płci mentalnej i biologicznej, ale jako
sprzeczność wyimaginowaną, powstałą na skutek zaburzeń
psychicznych różnej proweniencji. Zdaniem Kościoła
faktyczna sprzeczność między ciałem a duchem nie
występuje. Czy wobec tego baba po zamianie waginy na
penisa może zostać zakonnikiem albo księdzem, a później
papieżem? Z wypowiedzi Marka Dziewieckiego, krajowego
duszpasterza do spraw powołań, wynika, że nie dla
odmieńców czarna sukienka.
– Osoby, które poddały się operacji zmiany płci, nie są
z definicji niezdolne do życia zakonnego. Jednak ich
osobowość powinna być spójna i dojrzała, a o to jest
niezwykle trudno w praktyce. Niezwykle rzadko zdarzają
się sytuacje, gdy interwencja chirurgiczna i hormonalna
jest uzasadniona ze względów czysto medycznych.
Najczęściej jest to próba rozwiązania problemów
psychospołecznych w "łatwy" sposób, a zatem za pomocą
operacji chirurgicznej, a nie pracy nad własną
osobowością. Nie bez znaczenia jest też fakt, że
transseksualizm – podobnie jak homoseksualizm – jest
dzisiaj modny i nagłaśniany przez media.
Ojciec Krzysztof Mądel, jezuita, zachęca kolegów
duszpasterzy, żeby wobec transseksualistów wykazywali
wrażliwość:
– Te osoby przeżywają prawdziwe dramaty, które często
przez lata tłumią w sobie, myśląc tylko o jedynym – o
wyrwaniu się z więzienia swojego ciała.
Zgadnijcie, która postawa ma w Kościele przewagę?
Z kartoteki lekarskiej:
Zapuścił długie włosy i część stroju zmienił na
kobiecy. Odczuwa dużą przyjemność przy każdym
zbliżeniu z mężczyznami. Zawierał szereg
"przyjaźni" o wyraźnie seksualnym zabarwieniu. W
snach i marzeniach widzi siebie jako kobietę.(...)
Pragnie całkowicie przeobrazić się w kobietę na
drodze operacyjnej i prawnej. Wchodził w kontakt z
różnymi placówkami służby zdrowia proponując
chirurgiczną zmianę płci. (...) Pacjent nosi
długie włosy, robi kokieteryjne miny. (...) Ma
głębokie przekonanie, że przynależy do płci
żeńskiej. (...) Nastrój nosi w sobie zarówno cechy
beztroski – nie interesują go ani warunki
materialne ani żadne sprawy zawodowe. Przy
omawianiu jednak jego problemów seksualnych
nastrój przybiera cechy depresyjne. Pacjent
skłonny jest nawet do samookaleczenia (...).
Lubiła chodzić w spodniach. W 8 roku życia obcięła
sobie włosy na krótko. Drażniły ją wszelkie
zainteresowania ze strony chłopców. Mając 14 lat
przeżyła pierwszą, nie uświadamianą platoniczną
miłość do młodej nauczycielki. Już w 15 roku życia
zaczęła uświadamiać sobie niejasno, że właściwie
odczuwa przyjemność jedynie w przebywaniu z
dziewczętami. Cieszyła się nadanym jej w
środowisku imieniem Tadeusz. Bardzo przykro
odczuwała zachodzące w sobie biologiczne
przemiany, potwierdzające jej przynależność do
płci żeńskiej. (...) Pacjentka wie, że
biologicznie jest kobietą, równocześnie jednak
stwierdza, że czuje się w pełni mężczyzną i tylko
w tej roli potrafi żyć, pracować, być z ludźmi.
Popęd seksualny do kobiet ma bardzo silny.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
o Ponad 2 promile miał na służbie komendant Straży
Miejskiej w Zgierzu. Komendant pełnił służbę w
niedzielę, na tzw. dyżurze interwencyjnym. Przyłapał go
sam prezydent miasta, który przyszedł do ratusza, by
popracować, i przez 40 minut dobijał się do budynku, w
którym popijał pan komendant.
o Do ZUS w Częstochowie przyszedł mężczyzna domagając
się wypłaty 900 zł. Kiedy urzędniczka odmówiła,
niezadowolony petent wyjął z teczki gazrurkę i uderzył w
głowę naczelniczkę jednego z wydziałów. Po załatwieniu w
ten sposób sprawy schował gazrurkę i spokojnie oczekiwał
na przybycie policji. Naczelniczką zajął się
neurochirurg. Widocznie petent nie miał już nic do
stracenia z wyjątkiem 900 zł.
o Coraz niebezpieczniej na polskich drogach. W Wieliczce
idącą prawidłowo poboczem drogi kobietę potrąciła
biegnąca na oślep krowa. Poturbowaną kobietę
przewieziono do szpitala, a policja szuka świadków
zdarzenia, bo krowa poszła w zaparte.
o W Poznaniu sąd zawiesił postępowanie w sprawie nabycia
spadku, które trwa już 34 lata! Gdy zdawało się, że
wreszcie zapadnie wyrok, zmarł jeden z uczestników
postępowania. Sąd zaczął więc ustalać, kto jest
spadkobiercą zmarłego. Zdaniem poznańskich prawników,
nad sprawą zawisło fatum. Od chwili wszczęcia
postępowania zmarło sześć innych osób: począwszy od
sędziów, a na adwokatach kończąc. Śmierć przychodzi w
Polsce szybciej niż rozstrzygnięcia sądowe, co czyni
sądownictwo zbędnym.
o W gimnazjum w Trzciance uczeń rzucił się na polonistkę
z nożem. Usiłował poderżnąć jej gardło. Poszło o
wypracowanie, za które nauczycielka postawiła mu tylko
trójkę. Ambitny chłopak uważał, że zasłużył na wyższą
notę. Bez noża ani przystąp do wyścigu szczurów.
o Do sekretariatu jednej ze szkół podstawowych w Łodzi
wtargnęło troje pijanych nastolatków. Przyszli ze skargą
na pracownika szkoły, który na boisku szkolnym zwrócił
im uwagę, by nie palili papierosów i nie klęli. Wybili
mu więc zęby. Następnie zdemolowali sekretariat i
poturbowali sekretarkę i dyrektorkę szkoły.
o Pomorskie Sławno rozpoczęło współpracę z włoskim
regionem Trento. Dosyć niefortunnie. Trzyosobową
delegację włoską na dzień dobry okradziono w Koszalinie.
W samochodzie Włochów były paszporty, ubrania, telefony
komórkowe. Za kilka tygodni delegacja Sławna złoży
rewizytę we Włoszech...
o Zuzanna J., znana artystka sztuk wizualnych,
zorganizowała na warszawskich Powązkach swój własny
pogrzeb. Na uroczystości zjawiło się kilkadziesiąt osób
– nieświadomych, że uczestniczą w tak oryginalnym
happeningu i artystycznej prowokacji. Ukryta kamera
filmowała autentyczny smutek przyjaciół i znajomych.
Artystka była prawdopodobnie tam, gdzie chciała – w
siódmym niebie.
o Joanna L. z Puław odpowie za bigamię. Najpierw
poślubiła w Palermo na Sycylii Włocha Vicenzo C., by po
roku – w Londynie wyjść za mąż za obywatela Wielkiej
Brytanii. Joannie grożą dwa lata więzienia, chyba że sąd
uzna, że wystarczy odebranie paszportu...
o Na 1056 poborowych z powiatu słupskiego, którzy
niedawno stanęli przed komisją, aż 200 z przyczyn
zdrowotnych otrzymało kategorię czasowej lub trwałej
niezdolności do służby wojskowej. Wielu mężczyzn z tej
grupy chciało jednak służyć w armii. O statusie
żołnierza marzyli inwalidzi, osoby niepełnosprawne,
nawet tacy, co poruszali się o kulach. Nie zanotowano
ani jednego przypadku odmowy służby wojskowej...
o Policjanci z Pisza pojechali aresztować w Drygałach
Mariusza S., oskarżonego o składanie fałszywych zeznań.
Trafili na przyjęcie zaręczynowe. Na policjantów rzucili
się rodzice aresztowanego, a także jego narzeczona i
przyszły teść, który chwycił za nóż. Trzeba było wezwać
posiłki. W rezultacie do aresztu trafił także ojciec
Mariusza S., zaś przyszły teść zdołał uciec. Jest
poszukiwany. Rodzina zdała egzamin na piątkę.
o Ponad 50 l alkoholu bez akcyzy znaleźli u sołtysa
Sucharzewa policjanci z Mogilna. Sołtys zapłaci grzywnę
za nielegalny handel alkoholem, a ponadto za groźby pod
adresem świadków dostał 6 miesięcy aresztu w zawieszeniu
na 3 lata. Podejrzewamy, że wśród wrogów sołtysa z
Sucharzewa przeważają abstynenci.
o Dwóch bandytów napadło na przechodnia w Kaliszu.
Bandyci wykręcili ofierze ręce i wyrwali jej z ucha
aparat słuchowy. Aparat wart był 6 tys. zł. Słyszeliście
Państwo coś podobnego?
o Głośno było ostatnio o sukcesie olsztyńskiej policji,
która zatrzymała trzech porywaczy. Na chwilę przed
spektakularnym sukcesem była jednak spektakularna plama.
Policjanci pomylili bowiem mieszkania i wtargnęli
najpierw do mieszkania sąsiada, którego obezwładnili,
powalili na ziemię i skuli. Skuty mężczyzna musiał
czekać na zakończenie akcji zatrzymania porywaczy, by
któryś z policjantów przypomniał sobie o nim i łaskawie
zdjął kajdanki. Rozwalone drzwi musiał naprawić sobie
sam.
o W czasie Karnawału Góralskiego w Bukowinie
Tatrzańskiej górale z Kościeliska tak ogniście tańczyli
„zbójnickiego”, że ciupaga jednego z nich złamała się, a
jej ostre zakończenie poleciało w publiczność. Turystka
z Warszawy straciła sześć zębów i sporo krwi. Ka wiwinem
ciupazecką – krew cerwonom wytocę – śpiewają górale. Tym
razem był to folklor autentyczny.
D. J.
o Ochrona jednego z olsztyńskich supermarketów na
gorącym uczynku zatrzymała podejrzanego klienta.
Złodziej dwóch par damskich stringów miał 94 lata.
B. D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie wiedzieliśmy, skąd się biorą dowcipy o księżach. Po
obejrzeniu w TVN "Superwizjera" nareszcie wiemy. Z
Bieszczadów. Tamtejszy ksiądz, wspierany duchowo przez
abepe Michalika, przez ostatnie 35 lat po robocie sadza
sobie dzieci na kolanach, głaszcze po główkach, składa
na ich ciałkach ojcowskie pocałunki, wkłada ręce pod
koszulki i ma w rękach taką moc, że przez dotykanie dołu
brzuszka leczy ból. Inni dobroczyńcy cudownym dotykiem
koją swędzenie przyrodzenia.
* * *
Wybitnie kuriewny Niepo-kalanów II pozwolił nam na nowo
odkryć katolickiego malarza o nazwisku Gauguin.
Faceta, który zostawił ślubną i pięcioro przychówku, by
na Tahiti malować gołe baby.
Dokument o malarzu musiał być chyba konsekrowany, bo
sygnowała go watykańska stacja Telepace. Jednak im dalej
od centrum Kościoła już byle cycek robi za pornola.
* * *
Kwiatkowska "Dwójka" edukowała nas przedstawiając
program "Kiedy liczą się sekundy – jak przeżyć
katastrofę?". Przedstawiono kobitkę, która ma katar,
więc nie wie, że za jej drzwiami pali się jak cholera.
Wyciągnęli ją przez okno strażacy. Tych, którym węch
kazał spieprzać, spopieliło. Dzięki filmowi umiemy teraz
odpowiedzieć na pytanie, "co robić, by przeżyć
katastrofę gospodarczą?". Trzeba mieć katar, to RPP nas
wyciągnie.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szła dzieweczka do
międzynarodówki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mały Żywiec do wylania
Niespełna dwa tygodnie po tragicznej śmierci posła
Samoobrony Józefa Żywca marszałek wojewódzki Henryk
Makarewicz zwolnił z pracy jego syna, 22-letniego
Piotra. Urząd Marszałkowski nie jest instytucją
charytatywną – oznajmił pan marszałek. Uwaga politycy!
Nie prowadźcie aut po pijanemu, bo biada sierotom po
wpływowym ojcu.
Prezydent na socjalu
Pan prezydent Bydgoszczy Konstanty Dombrowicz z rodziną
przebywał na wakacjach w Egipcie. Po powrocie wystąpił
do funduszu socjalnego Urzędu Miasta o częściową
refundację kosztów wypoczynku. Prezydent zarabia 11,2
tys. zł. Zwrot nie był więc wysoki. Prezydentowi
przyznano 100 zł, a małżonce – 50 zł. Pięcioma dychami
dofinansowano również dziecko pana prezydenta,
absolwenta Akademii Bydgoskiej, który pozostaje na
utrzymaniu tatusia.
Plewa nie wylewa
Senator Sergiusz Plewa (SLD), któremu prokuratura
postawiła zarzut prowadzenia samochodu w stanie
nietrzeźwym i zrobienia wypadku, stawił się w
prokuraturze w Łomży, gdzie prokurator przesłuchał go w
charakterze podejrzanego i odebrał prawo jazdy. Jestem
za tym, by bezwzględnie ścigać kierowców jeżdżących pod
wpływem alkoholu – oświadczył po przesłuchaniu pan
senator.
Bractwo posłów ubogich
Powstało Stowarzyszenie Parlamentarzystów Polskich.
Jednym z celów stowarzyszenia jest niesienie pomocy
parlamentarzystom, którzy po zakończeniu działalności w
Sejmie i Senacie znaleźli się w trudnej sytuacji
finansowej. Do Stowarzyszenia należy na razie około 40
parlamentarzystów. Na liczebność stowarzyszenia wpłynie
zapewne zapis, że nie mogą należeć do niego posłowie lub
senatorowie, którzy zostali pozbawieni praw publicznych
przez sąd lub skazani na karę więzienia za przestępstwo
umyślne.
D. J.
O prowadzeniu się prezydenta
W piłkarskich derbach Warszawy Polonia podejmowała Legię
na jej własnym stadionie. Prawdziwi kibice Legii z
niewiadomych przyczyn zwani "pseudokibicami" nie byli
zachwyceni tą sytuacją, a odpowiedzialność za nią
przypisali Lechowi Kaczyńskiemu. Swoje krytyczne zdanie
kibice wyrazili w krótkiej formie poetyckiej: "Prezydent
miasta to kurwa i pederasta".
AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " W Ostrołęce ostro ciągną "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kasta nietykalnych
Jeżeli rozczarowany miłością prezydenta do Kościoła albo
jego zażyłością z George’em Dablju Bushem zrobisz z
papieru samolocik i trafisz nim Ojca Narodu w nos –
grozi ci do 5 lat pierdla za czynną napaść na głowę
państwa. Jeżeli napiszesz: "Kwachu jest cienias" – dojdą
3 lata za znieważanie prezydenta. Jak napiszesz: "Kwachu
jest cienias, a Sejm to wały" – zniewaga organów
konstytucyjnych, za co masz kolejne 2 lata.
Gdy dopiszesz: "Polska jest chujowa" – znieważanie
Rzeczypospolitej – 3 lata. "Komuno wróć" – propagowanie
ustroju totalitarnego – 2 lata. Jak warkniesz do
pałującego cię policjanta: "spływaj łachu" – znieważysz
funkcjonariusza i doklepią ci jeszcze 12 miechów.
Ta cała wyliczanka brzmi idiotycznie i taka jest w
istocie, bo III RP tym się różni od PRL, że jednak nie
idzie się do pierdla za opowiadanie politycznych
dowcipów. Jednak filozofia prawa nie zmieniła się w tej
kwestii nic a nic i brzmi mniej więcej tak: mamy
konstytucyjne gwarancje wolności słowa, ale władzy nie
podskakuj.
W państwach demokratycznych system prawny olewa sikiem
falistym miłość własną polityków wychodząc ze słusznego
założenia, że jak ktoś jest wrażliwy, to zostaje
wiolonczelistą, zaś prawa obywatelskie obejmują także
prawo do kwestionowania symboli i świętości narodowych.
W precedensowym orzeczeniu Europejski
Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uznał, iż
dziennikarz miał prawo nazwać Jorga Haidera idiotą nie
tylko dlatego, iż ten rzeczywiście jest idiotą, ale –
przede wszystkim – dlatego, iż bycie politykiem oznacza
narażenie się na surowe publiczne oceny. W USA Larry
Flynt toczył długą i zakończoną sukcesem walkę o prawo
do używania flagi amerykańskiej jako pieluchy (było to
jeszcze w czasach, w których Amerykanie byli przekonani,
że żyją w wolnym kraju). We Francji karierę zrobił
zespół, wykonujący Marsyliankę w rytmie reggae, z
refrenem: "aux armes et ceathera" (do broni i tak
dalej).
* * *
Zgodnie z hierarchią dziobania, im kto w PRL wyżej stał
w strukturach społecznych, tym większe było ryzyko
związane z zelżeniem go. Za lżenie organów naczelnych
można było zarobić 10 lat paki. Dziś zliberalizowany
kodeks karny obniżył tę granicę – nadal jednak grozi
pierdlem za głoszenie krytycznych opinii o prezydencie,
premierze czy posłach lub opieprzenie strażnika
miejskiego. Przywilejami podobnymi nie cieszą się w
ochronie swej czci prości obywatele.
Publiczne znieważenie prywatnej osoby grozi – w
najgorszym wypadku – ograniczeniem wolności. Karą
więzienia do roku, jeżeli znieważymy kogoś w mediach.
Najgorzej oczywiście kończy się lżenie pana prezydenta.
Za nie pozbawioną trafności uwagę o tłustym dupsku
prezydenta Kwaśniewskiego Wojciech Cejrowski został
skazany na 3 tys. zł grzywny, co było wyrokiem łagodnym,
bo sąd miał do dyspozycji 3 lata więzienia. Gdyby zaś
Kwaśniewski nazwał Cejrowskiego wałem i faszystą – ten
drugi mógłby najwyżej usiłować z oskarżenia prywatnego
domagać się dla antagonisty ograniczenia wolności.
Po 500 zł grzywny dostali narodowcy, którzy we Włodawie
przywitali prezydenta okrzykami "Kwachu do piachu" –
chociaż życzenie się nie spełniło.
Roku więzienia i 2 tys. zł grzywny żądał oskarżyciel dla
gościa, który na szybach własnego samochodu przykleił
zdjęcia Kwaśniewskiego, Oleksego i Millera i napisał:
"Tu możesz pluć".
Prezydent Najjaśniejszej chroniony jest przed każdą
napaścią. Gdańska Prokuratura badała sprawę przestępstwa
popełnionego przez Lecha Wałęsę, który na spotkaniu
przedwyborczym powiedział, że był nieuprzejmy podczas
debaty telewizyjnej z Aleksandrem Kwaśniewskim, bo ten
cham miał tam siedzieć i czekać, a tymczasem się
spóźnił.
Ostródzka prokuratura ścigała chłopaków, którzy
rozwiesili w mieście karykatury bardzo tłustego
prezydenta w bardzo krótkich spodenkach z napisem
"Zrzuciłem parę kilko".
Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał Leppera na 1 rok i 4
miesiące bez zawieszenia za nazwanie prezydenta
największym nierobem w Polsce; w uzasadnieniu wyroku sąd
oświadczył zaś, iż oskarżony był już karany za podobne
przestępstwa, ale jeszcze w okresie próby związanej z
poprzednim zawieszeniem dopuścił się podobnych
przestępstw. Przyznają Państwo, iż – cokolwiek myśleć o
Lepperze – termin "przestępstwo" jakoś nie przystaje do
kilku łagodnych jobów.
Skwapliwość prokuratury w ściganiu przestępstw lżenia
prezydenta jest tak wielka,
iż postanowiła wsadzić do pierdla niejakiego Gierasia,
zarzucając mu, iż nazwał Aleksandra Kwaśniewskiego
czerwonym komunistą. Śmieszność polegała na tym, iż
tenże Gieraś, jako zadeklarowany marksista, słów takich
mógłby używać wyłącznie jako komplementu, a na taki
komplement Aleksander Kwaśniewski nie zasługuje z całą
pewnością.
* * *
Najsurowsze kary – do 5 lat – grożą wszakże za czynną
napaść na prezydenta. A czynna napaść to także rzut
tortem, jajkiem, pomidorem czy papierowym samolocikiem.
Nie mylić z zamachem czy próbą zamachu, to zupełnie inna
– znacznie poważniejsza i trafna kwalifikacja prawna.
Grzywna, ograniczenie wolności lub 2 lata pierdla grożą
także temu, kto publicznie znieważa lub poniża
konstytucyjny organ Rzeczypospolitej. Konstytucyjny
organ to – jak łatwo się domyślić – każdy organ
wymieniony w Konstytucji, a więc na przykład marszałek
Sejmu czy Senatu, przewodniczący Krajowej Rady
Radiofonii i Telewizji czy Rzecznik Praw Obywatelskich.
AWS-owski wojewoda pomorski Tomasz Sowiński kazał
prokuraturze ścigać Leppera za znieważenie organu
konstytucyjnego, Lepper nazwał go bowiem gówniarzem i
pospolitym bandziorem.
Zarzut publicznego znieważenia organu konstytucyjnego i
naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza
publicznego prokuratura postawiła facetom, którzy
rzucili w Buzka tortem z bitą śmietaną.
* * *
Posłowie, wojewodowie i ministrowie bujają się między
organami konstytucyjnymi – za znieważanie których grożą
2 lata – i funkcjonariuszami publicznymi. Naubliżanie
wojewodzie zakwalifikowano jako napaść na "organ
konstytucyjny", ale za nazwanie ministra Cimoszewicza
kanalią odpowiada Lepper jak za znieważenie
funkcjonariusza. To łagodniejsza kwalifikacja: za
znieważenie funkcjonariusza publicznego lub osoby do
pomocy mu przybranej podczas lub w związku z pełnieniem
obowiązków można zarobić rok pierdla. Jeśli Cimoszewicz
przybrał sobie do pomocy sekretarkę, a ktoś nazwie ją
kurwą... Ten paragraf o funkcjonariuszach zaostrza
przepisy z PRL. Tam bowiem znieważenie musiało nastąpić
podczas i w związku. Czyli liczyło się tylko wtedy, gdy
naurągaliśmy gliniarzowi za to, że nas zatrzymał za
jazdę po pijanemu. Teraz – dzięki spójnikowi
alternatywnemu "lub" – możemy zarobić rok, kiedy
nieuprzejmie odezwiemy się do dowolnie wybranego
funkcjonariusza, gdy jest on na służbie, a je np. lody.
8 miechów w zawiasach i grzywnę dostał niejaki Janowski,
który nazwał "ćwokami" i "głupkami" strażników miejskich
bezprawnie przeganiających handlarki w Zduńskiej Woli.
Do więzienia można pójść także za publiczne znieważanie,
uszkadzanie, niszczenie lub usuwanie godła i flagi (do
roku). Za znieważanie narodu lub Rzeczypospolitej
Polskiej można dostać do 3 lat, podobnie jak za
propagowanie ustroju totalitarnego.
* * *
Kodeks Boziewicza, stwierdzał: Pojęciem obrazy określamy
każdą czynność, gestykulację, słowne, obrazowe lub
pisemne wywnętrzenie się, mogące obrazić honor lub
miłość własną drugiej osoby, bez względu na zamiar
obrażającego. Należy uważać za obrazę każde, nawet
najdrobniejsze zadraśnięcie miłości własnej obrażonego,
słowem to wszystko, co on jako zniewagę uważa, nawet
wówczas, gdy osoba druga będąca na miejscu obrażonego,
nie czuła się obrażoną.
Nawet wszakże Boziewicz uznał za stosowne odnotować, iż
publiczne krytyki nawet ostre i bezwzględne, dotykające
osób lub urzędów, o ile napisane zostały w interesie
dobra publicznego – nie mogą być powodem wyzwania. O tym
sądy i prokuratury w Polsce zdają się zapominać.
Może lewicowa większość sejmowa zdecydowałaby się
wymienić te durne przepisy z kodeksu karnego. Właściwym
miejscem do ochrony czci jest sąd cywilny, po wniesieniu
prywatnego powództwa. A jak się nie uda,
zawsze można komuś dać w kły.
I tak jest demokratycznie.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jolka łupie w krzyżu
Pani Prezydentowa K. każdemu źle robi na kręgosłup.
"Nie łam się, jest OK" to program Fundacji "Porozumienie
bez barier" Joli Kwaśniewskiej. Zapoczątkowana pod
koniec lata kampania ma zwrócić uwagę ludzi w różnym
wieku na profilaktykę układu kostnego – od okresu
prenatalnego do późnej starości. Hasłem akcji jest
"Choroby kręgosłupa nie są dziedziczne, sami na nie
pracujemy". Zamiast uczciwie informować, robi się
ludziom wodę z mózgu.
– Zupełna bzdura – tak komentuje kampanię pragnący
zachować anonimowość chirurg kręgosłupa. Chirurg nie
byle jaki: dochował się nie tylko wielu doktorów, ale i
profesorów, opublikował kilkaset prac naukowych. – Jak
zobaczyłem panią Kwaśniewską w Katowicach 31 sierpnia,
to się złapałem za głowę, to był spektakl reklamiarstwa
i zupełnego braku wiedzy o wadach postawy. Profesorem
wstrząsnęła Pierwsza Dama, która – jak mówi – plotła, że
gdyby dzieci nie garbiły się i ćwiczyły, nie byłoby
problemu. Tymczasem trudno wymyślić coś dalszego od
prawdy. – Nie wolno ćwiczyć, jeżeli ma się genetyczne
nieprawidłowości – grzmi naukowiec. Jego zdaniem,
nieprawidłowości dotyczą ok. 20 proc. dzieci, które
zanim wybiegną na boisko, powinny zostać właściwie
zdiagnozowane przez specjalistę od kręgosłupa –
spondyliatrę. To podstawa. Inaczej zamiast zdrowia
nabawią się dużych problemów, bo często bolący kręgosłup
to głównie objaw, że coś innego jest nie w porządku –
tarczyca, układ krążenia, metabolizm, nadnercza itd.,
itd. W pierwszej kolejności trzeba leczyć właściwą
chorobę, a nie zajmować się jej skutkami dla kręgosłupa.
Najgłupsze, co można zrobić, to powiedzieć bachorowi nie
garb się albo dać mu "pajączka" – naprawdę garbienie się
to oznaka kłopotów hormonalnych.
* * *
Trudno uwierzyć, żeby 25-letni Sławek miał jakiekolwiek
problemy z kręgosłupem. Chłop jak dąb – 1,90 m wzrostu,
ponad 90 kilo żywej wagi.
– Jak baba w rejestracji pół roku temu miała mi dać
zdjęcie rentgena, to chyba ze dwie minuty kręciła głową
i patrzyła to na mnie, to na zdjęcie. Wyszło, że mam
kręgosłup 50-latka. Odcinek lędźwiowy już zesztywniały
na amen, teraz choroba idzie w górę – mówi.
Sławek cierpi na ZZSK – zesztywniające zwyrodnienie
stawów kręgosłupa. Jest chory przynajmniej cztery lata,
ale dopiero parę miesięcy temu postawiono właściwą
diagnozę.
– Łaziłem od neurologa, przez ortopedę, rehabilitanta,
endokrynologa po reumatologa. Każdy mówił co innego. Z
reguły kończyło się na dobrym odżywianiu, zrezygnowaniu
z siłowni i ćwiczeniach dla staruszków z kartki, która
się poniewiera po ośrodkach zdrowia. Rok temu dostałem
skierowanie na badanie genetyczne i dopiero wtedy
zacząłem właściwe leczenie.
U Sławka wykryto antygen HLA-B27. Ma go 90 proc. chorych
na ZZSK, których w Polsce jest do 40 tysięcy (brak
dokładnych danych). Gwoli ścisłości – 4 na 5 osób, które
mają pechowy antygen, nigdy nie zachoruje. Nikt nie
potrafi wytłumaczyć też, czemu kobitki, które mają
równie często B27, chorują kilka razy rzadziej. Tyle że
pozytywni, którzy mają w bliskiej rodzinie chorego, 6
razy częściej zachorują niż ci, co nie mają. Nie
wiadomo, jak zaczyna się ZZSK – może przez nieznaną
infekcję bakteryjną albo jakieś alergie. Tak czy inaczej
dziedziczność odgrywa najważniejszą rolę. Na marginesie,
z HLA-B27 wiąże się jeszcze parę chorób, tzw.
spondylo-artropatii.
– Jak codziennie jadąc do pracy widziałem billboard, że
na choroby kręgosłupa sami pracujemy, to mnie szlag
trafiał – wkurwia się Sławek.
* * *
Próbowaliśmy jeszcze pogadać z innymi fachowcami od
kręgosłupa, ale jak dowiedzieli się, na jaki temat
będzie artykuł, nagle tracili ochotę na rozmowę, nawet
na anonimową wypowiedź. Tłumaczyli tylko, że hasło akcji
Jolki jest dobre, bo choroby narządu ruchu faktycznie
nie są dziedziczne, dziedziczna jest tylko skłonność do
nich.
Chyba jednak sprawa nie jest taka prosta. Otóż w
"Medycynie Rodzinnej" nr 2/2002 (wydanie internetowe)
wyczytaliśmy, że wśród przyczyn choroby zwyrodnieniowej
stawów na pierwszym miejscu wymieniono czynniki wrodzone
lub dziedziczne, np. wrodzona dysplazja biodra,
hemofilia, hemochromatoza, alkaptonuria. A zdaniem
autorów z Oddziału Urazowo-Ortopedycznego Centrum
Rehabili-tacji im. prof. M. Weissa w Konstancinie jest
to najczęstsza choroba układu ruchu, która wraz z
dyskopatią stanowi najczęstszą przyczynę absencji w
pracy. Choroba zwyrodnieniowa stawów stanowi
najpowszechniejszą przyczynę kalectwa wśród osób powyżej
65. roku życia. Pechowcy mogą mieć wrodzoną
niepełnowartościową tkankę łączną, czyli łamliwe jak
diabli kości. Inną dziedziczną chorobą jest np. zespół
Morfana (polega na osłabieniu wypełniającego kości
kolagenu).
– Ta kampania promuje wiedzę, która była aktualna 100
lat temu. Nie wolno dezinformować ludzi, a pani
Kwaśniewska nie może być mentorem od medycyny – kończy
profesor.
Prezydentowa chyba powinna wrócić do głaskania główek
chorych sierotek... Najwyżej nabawią się bólu głowy.
Autor : Adam Pieńkowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mała czarna z dodatkami
Tylu odmieńców w czarnych kieckach naraz nie zobaczycie
nigdzie. Na czele każdej z pielgrzymek idzie co najmniej
jeden kapłan. Ich wygląd zdecydowanie odbiega od
stereotypowego umundurowania katoksiędza. Duchowny
luzak, rokendrolowiec, dziecko kwiat, szołmen, Beduin i
ekscentryk – to podoba się młodzieży.
Autor : A.R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Klapa opada
Poemat o kolejowym szczaniu
Poranek wczesny Jadę pospiesznym
Wprost do Warszawy
Załatwiać sprawy
Pociąg o czasie
Ja w drugiej klasie
Wagon się kiwa
Piję trzy piwa
Łódź Niciarniana
W pęcherzu zmiana
Pęcherz nie sługa
A podróż długa
Ruszam z tej racji
Do ubikacji
Kto zna koleje
Wie, jak się leje
To, co trzęsie się
W Los Angelesie
Formę osiąga
W polskich pociągach
Wyciągam łapę
Podnoszę klapę Biada mi biada
Klapa opada Rzednie mi mina
Trza klapę trzymać
Łokieć, kolano
Trzymam skubaną
Celuję w szparkę
Puszczam Niagarkę
Tryska kaskada
Klapa opada
Fatum złowieszcze
Wszak wciąż szczę jeszcze
Organizm płynną
Spełnia powinność
Najgorsze to, że
Przestać nie może
Toczę z nim boje
Jak Priam o Troję
Chcę się powstrzymać
Ratunku ni ma
Pociąg się giba
A piwo spływa
Lecę na ścianę
Z mokrym organem
Lecąc na drugą
Zraszam ją strugą
Wagonem szarpie
Leję do skarpet
Tańcząc Czardasza
Nogawki zraszam
O, straszna męko
Kozak, flamenco
Tańczę, cholera
Wzorem Astair’a
Miota mną, ciska
Ja organ ściskam
Wagon się chwieje
Na lustro leję
Skład się zatacza
Ja sufit zmaczam
Wszędzie Łabędzie
Jezioro będzie
Odtańczam z płaczem La Kukaraczę Zwrotnica,
podskok
Spryskuję okno Nierówne złącza
Buty nasączam Pociąg hamuje
Drzwi obsikuję I pasażera
Co drzwi otwiera Plus dawka spora Na konduktora
Resztka mi kapie Na skrót PKP
Wreszcie pomału
Brnę do przedziału Pasażerowie
Patrzą spod powiek
Pytania skąpe
Gdzie pan wziął kąpiel?
Warszawa, Boże! Nareszcie dworzec!
Chwilo szczęśliwa Na peron spływam Walizkę trzymam
Odzież wyżymam Ach, urlop błogi
Od fizjologii Ulga bezbrzeżna
Pociąg odjeżdża Rusza maszyna
Hen w dal Po szczy... Po szynach
Kolejarze chcą strajkować. Mają rację:
PKP powinno otrzymywać dotację, a nie jałmużnę. PKP
generuje straty, których rząd nie pokrywa dotacjami.
Mówi się, że na 4 tysiące pociągów tysiąc wozi
powietrze. To prawda, ale i pozostałe 3 tysiące w
większości nie przynoszą zysku. Zysk kolej ma na
transporcie towarów. Gdyby zastosować wyłącznie rachunek
ekonomiczny, to z połączeń pasażerskich należałoby
zostawić jedynie kilka pociągów InterCity i
międzynarodowych. Rząd musi się zdecydować, czy ze
względów społecznych dotuje połączenia pasażerskie, czy
nie. Jeśli postanowi dotować, to musi to robić w takiej
skali, żeby podróżowanie koleją było bezpieczne, żeby w
wagonach było czysto i nowocześnie i wreszcie, żeby
pracownicy PKP dostawali za swoją ciężką pracę godziwe
wynagrodzenia. W przeciwnym razie będzie to szmal
wyrzucony w błoto.
Należy cofnąć restrukturyzację. Prawicowy rząd
przeprowadził restrukturyzację PKP. Jej efektem jest
podzielenie przedsiębiorstwa na ponad 20 spółek.
Spowodowało to kompletną utratę kontroli nad
rozliczeniami wewnętrznymi w PKP. Według fachowców, dług
zewnętrzny PKP lekko przekroczył 10 mld zł, jednak wraz
z długiem wewnętrznym wynosi już nie mniej niż 17 mld.
Spółki kolejowe nie płacą sobie nawzajem, część
zobowiązań w jakiś dziwny sposób rekompensują. Wirtualna
księgowość kwitnie.
Wstrzymać prywatyzację. Rząd zamierza sprzedać wszystkie
spółki PKP z wyjątkiem PLK (Polskich Linii Kolejowych).
Jednak na większość nie znajdzie nabywców, chyba że
będzie rozdawał za darmo. W efekcie rząd opyli te
cząstki PKP, które przynoszą jakiekolwiek zyski:
InterCity (połączenia między dużymi miastami), Cargo
(transport towarów) czy LHS (szeroki tor). To nic innego
jak rabunek w biały dzień. Należy temu bezwzględnie
zapobiec.
Natychmiast zweryfikować działalność wokółkolejowych
hien. Na padlinie PKP żeruje mnóstwo cwaniaków. Jedni
poprzez układy personalne zarabiają na niższej cenie
przewozu, jaką dostają po znajomości. Inni handlują
wierzytelnościami PKP. Jeszcze inni za bezcen pokupowali
wokółkolejowe przedsiębiorstwa (np. Zakłady Napraw
Taboru Kolejowego ZNTK, fabryki produkujące i
remontujące wagony itp.) i rolują kolej na zamówieniach.
Hieny wyprowadzają z PKP straszną kasę i dopóki się ich
nie wytępi, nie ma co mówić o naprawie polskich kolei.
Trzeba zrobić czystkę u Pola... W Ministerstwie
Infrastruktury koleją zajmowali się do tej pory
dyletanci lub ludzie w ogóle tą problematyką
niezainteresowani. Od transformacji ustrojowej w 1989 r.
brak jest jakiejkolwiek wizji kolei. Nie wiadomo, czy
idziemy w stronę prywatnych kolei czy państwowych. W
stronę rozwoju transportu kole-jowego czy w kierunku
rozwoju komunikacji drogowej. Bez odpowiedniej
współpracy ministerstwa z kolejami wiele zrobić się nie
da.
...czystkę wśród kolejowych fisz... Należy pilnie
rozliczyć tych, którzy doprowadzili do tragicznego stanu
PKP. I tych, którzy przez lata regularnie okradali
kolej. Za sprawę powinna ostro się zabrać Agencja
Bezpieczeństwa Wewnętrznego i skrupulatnie zbadać,
jakimi pieniędzmi i skąd pochodzącymi dysponują obecni i
byli wysocy urzędnicy PKP. Nazwiska od lat są te same.
Skąd na ich prywatnych kontach miliony złotych?
...i porządek na poletku związkowym. Stanisław Kogut,
szef sekcji krajowej kolejarzy NSZZ "Solidarność", ma
rację wzywając kolejarzy do strajku generalnego.
Powinien jednak przed kolejarską bracią wytłumaczyć się,
czemu nie robił tego wcześniej? Czemu nie organizował
protestów, gdy rząd Buzka "reorganizował" PKP? Czemu nie
strajkował, gdy złodzieje w białych kołnierzykach
okradali kolej? Zanim przewodniczący Kogut zacznie się
tłumaczyć, niech wyjaśni jeszcze jedno: czy to prawda,
że każda firma, która chciała uzyskać od PKP jakieś
grubsze zamówienie, musiała najpierw wpłacić jakąś kwotę
na założoną przez niego fundację kolejową w Stróżach?
Mamy w związku z tym jeszcze jeden postulat: koleją nie
mogą rządzić związki!
O obywatelskie prawo Polaków do kolei od lat
walczymy z uporem godnym tej, a nawet lepszej
sprawy. Od kiedy Marek Pol został ministrem
infrastruktury awanturujemy się średnio co dwa
miesiące, żeby zrobił coś z tym burdelem.
Domagaliśmy się, aby wstrzymał prywatyzację Warsu,
którą w podejrzanych okolicznościach za pieniądze
wyciągnięte od załogi usiłowali przeprowadzić dwaj
młodzi prezesi z nadania Krzaklewskiego ("Wars
żegna was", 44/2001).
Awanturowaliśmy się o należące do PKP tereny wokół
dworca Kraków Główny, który wyceniono na 216 min
zł, a chciano pogonić amerykańskiej firmie Tishman
Speyer Properties za 26 mln zł ("Kraków daje
dupy", 44/2001), dzięki czemu wicepremier Pol
wstrzymał tę transakcję ("Kraków daje dupy cd.",
2/2002).
Wrzeszczeliśmy o tym, iż rozbicie PKP na 20 spółek
doprowadzi narodowego przewoźnika do ruiny
("Polska wykolejona", 49/2001).
Przesłuchiwaliśmy Marka Pola na okoliczność jego
pomysłu na ocalenie PKP ("Sypialnym do Europy",
1/2002).
Przekonywaliśmy wicepremiera do wylania
niekompetentnego pobuzkowego szefa PKP Krzysztofa
Celińskiego ("Rozum wąskotorowy", 5/2002).
Odnieśliśmy lekko spóźniony sukces, o czym też
poinformowaliśmy ("Wysiadka", 25/2002).
Biliśmy na alarm w obronie przewozów regionalnych,
które – choć społecznie niezbędne – zarządzane
były debilnie i przynosiły kolosalne straty
("Zdycha na stacji lokomotywa", 19/2002).
Przedstawialiśmy demoniczny plan obrzydzenia
klientom kolei, jaki najwyraźniej przyświeca
dyrekcji PKP, na przykładzie węzła Lubań Śląski i
okolic ("Ani rzucić się pod pociąg", 43/2002).
Wyrażaliśmy satysfakcję z zatrzymania przez ABWerę
Jana Janika, byłego dyrektora generalnego PKP
wykazując wszakże, iż nie on jeden na to zasłużył
("Wolne prycze u Janika", 51-52/2002).
Na konkretnym przykładzie pokazaliśmy kolei, jak
daje dupy i robi klientów w konia. Trasę
Gdynia–Lublin przejechaliśmy za pięć różnych kwot
– od 120 do 190 zł, wszystko legalnie i w
majestacie prawa ("Bilecik w pięciu smakach",
10/2003).
Opisywaliśmy kulisy biznesu siedzącego prezesa
Janika z Bogusławem Bagsikiem i ich wspólny zamach
na wartą 160 mln zł Kopalnię Piasku Kuźnica
Wareżyńska możliwy dzięki dwóm gołowąsom z Warsu
("Wystarczy dwóch cwaniaków", 26/2003).
Na straży kolei stoimy i stać będziemy.
SOK-iści z "NIE"
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Idzie wybuch
Wybuchł metan. Wkrótce wybuchnie cały Górny Śląsk. Stan
umysłu ludzi na Śląsku tym różni się od nastroju innych
upadłych regionów i miast, że tutejsi jeszcze nie
przywykli do spisywania na straty życia swojego i swoich
dzieci. Był jakiś plan ratunkowy dla regionu, tylko
pamięć o nim zaginęła.
Górnictwo ma przechlapane. Polskie kopalnie doprowadziły
w minionym roku do strat w wysokości 1,2 mld zł! A
spodziewano się "najwyżej" kilkuset milionów do tyłu.
Nie wierzycie? Poczekajcie na oficjalny komunikat rządu.
Według naszego informatora, już w ubiegłą środę rząd
miał tę hiobową wieść podać do publicznej wiadomości.
Informacja została wstrzymana w związku z wybuchem
metanu w Kopalni Węgla Kamiennego Bielszowice. Uznano
widać, że jak na jeden tydzień, jedna górnicza
katastrofa to dosyć.
Rządowy program restrukturyzacji górnictwa przewiduje
zamknięcie kopalń przynoszących największe straty. Wśród
nich wymieniano również Bielszowice. Teraz ta rudzka
kopalnia uznawana jest za pewniaka do odstrzału. Ściana,
na której doszło do wybuchu metanu, ciągle płonie. Jej
gaszenie potrwa najprawdopodobniej kilka miesięcy.
Podziemnymi chodnikami snuje się dym, w różnych
miejscach dochodzi do tąpnięć, czyli małych, górniczych
trzęsień ziemi. To sprawia, że prawie połowa kopalni
jest niedostępna. Zakład na pewno będzie miał fatalne
wyniki.
– Albo rząd zmieni koncepcję reformowania górnictwa,
albo będą kolejne wypadki – ostrzega nasz informator.
– Obecnie między kopalniami trwa wyścig o to, kto będzie
miał lepszy wynik finansowy. Ci, którzy znajdą się na
końcu, zostaną przeznaczeni do likwidacji.
Lepszy wynik finansowy oznacza mniejsze straty.
Dyrektorzy na gwałt szukają oszczędności, a psychoza ta
przenosi się niżej, na ich zastępców, dozór kopalni, w
końcu i na zwykłych górników. Bezpieczeństwo ludzi
przestało mieć znaczenie. Sytuacja w kopalni Bielszowice
dobrze obrazuje zjawisko, które od kilku miesięcy
występuje w górnictwie.
21 lutego
Inspektorzy Okręgowego Urzędu Górniczego zatrzymują
prace wydobywcze na jednej ze ścian, gdyż stężenie
metanu jest tam tak wysokie, że może być niebezpieczne.
Zalecają przebudowę chodnika – ma on zostać poszerzony,
by przyspieszyć przepływ powietrza. Formalnie zalecenie
zostaje wykonane. Śledztwo da odpowiedź, czy prawidłowo
– są co do tego wątpliwości.
Jeszcze tego samego dnia na dół zjeżdża ekipa, która ma
dokonać przebudowy chodnika. Jej członkowie dochodzą do
wniosku, że nie dadzą sobie rady; potrzebne są dodatkowe
maszyny. Dysponujemy oświadczeniem jednego z pracowników
kopalni, który twierdzi; że pomimo zakazu OUG w
zagrożonym rejonie wznowiono wydobycie już cztery
godziny po wydaniu zakazu.
23 lutego
Około czwartej rano następuje pierwszy wybuch. Przewraca
dwóch górników, trzeci zostaje poparzony. O własnych
siłach przechodzą na drugi koniec ściany (przebywający
tam górnicy czuli wstrząs), gdzie zgłaszają wypadek. Co
mówią dokładnie, to na razie nie jest jasne. Ich
zwierzchnik sporządza notatkę mówiącą o poparzeniu
gorącym powietrzem, które uszło z maszyny górniczej.
Kilka dni temu prokurator Jan Maniara z Prokuratury
Okręgowej w Gliwicach oświadczył, że w notatce podano
nieprawdziwy przebieg zdarzenia, bo poparzenie
spowodował metan.
24 lutego
Wczesnym rankiem odbywa się spotkanie naczelnego
inżyniera i przedstawicieli związków zawodowych
działających w kopalni Bielszowice. Związkowcy słyszą,
że jeśli zdarzenie zostanie zgłoszone Urzędowi
Górniczemu, to ściana zostanie zamknięta i na tym
odcinku nie będzie wolno fedrować węgla. A to oznacza,
że wydobycie kopalni zmniejszy się o jedną czwartą.
Pogorszą się wyniki...
Tego samego dnia, kiedy na dół zjeżdża pierwsza zmiana,
w niebezpieczny rejon wysłanych zostaje aż 49 górników.
To kolejna z zagadek, które teraz usiłuje się rozwikłać.
O 12.30 następuje zapłon metanu. 31 górników odnosi
obrażenia. 13 zostaje dotkliwie poparzonych.
* * *
W raportach Urzędów Górniczych z ostatnich kilkunastu
miesięcy aż roi się od opisów wypadków, których by nie
było, gdyby nie rozpaczliwe oszczędzanie na
bezpieczeństwie ludzi. Choć zwykle wnioski brzmią tak:
zawinili ci, którzy zginęli. Tak jak w Kopalni Węgla
Kamiennego Jas-Mos, gdzie rok temu eksplozja pyłu
węglowego zabiła 10 górników. Winni, bo wyrobiska nie
opylili pyłem kamiennym, który zapobiega wybuchowi pyłu
węglowego. Zastanawiający fakt – po tym wypadku
Jastrzębska Spółka Węglowa, do której należy KWK
Jas-Mos, zakupiła o 70 proc. więcej pyłu kamiennego niż
wcześniej. Może więc go nie było? Albo kazano oszczędnie
nim gospodarować?
* * *
Nietypowe metody poprawiania wyników finansowych są
normą w górnictwie węgla kamiennego. Stosunkowo niedawno
wybuchła afera z czymś, co Amerykanie nazwali u siebie
kreatywną księgowością. Tuż po ogłoszeniu szczegółów
programu restrukturyzacji górnictwa światło dzienne
ujrzało dodatkowe 4,5 mld zł kopalnianych długów, które
ukrywano przed rządem. Rząd był zmuszony zmodyfikować
swój program. Teraz okazuje się, że w zeszłym roku
górnictwo poniosło straty w wysokości 1,2 mld. A
obliczano, że deficyt będzie znacznie mniejszy.
– To są wirtualne pieniądze. Górnictwo nigdy ich nie
zwróci – twierdzi nasz rozmówca.
Zdobyte przez nas informacje również potwierdzają tę
tezę. Z tych 1,2 mld deficytu już umorzono 492 mln zł.
Czyli te rozliczenia mają tylko takie znaczenie, że
służą do oceniania rentowności zakładów wydobywających
węgiel. A wśród ludzi kierujących tymi zakładami
wytwarzają psychozę strachu.
Psychoza jest tym większa, że strata "wyprodukowana"
przez górnictwo w ciągu zeszłego roku zwiększyła się o
okrągły miliard złotych w porównaniu z rokiem
wcześniejszym.
– Zmniejszenie wydobycia i zwolnienie ludzi dały
krótkotrwałe efekty – mówi autor jednego z programów
uzdrowienia górnictwa.
* * *
Za fatalny stan branży nie wolno winić samych górników.
Jeszcze ekipa Buzka wymyśliła sposób na ograniczenie
zatrudnienia w górnictwie poprzez wysyłanie ludzi na
urlopy górnicze i dawanie im gigantycznych odpraw. Na to
rząd miał zapewnić pieniądze, a doszło do tego, że
kopalnie i spółki węglowe ponosiły większość kosztów
wiążących się z odchodzeniem pracowników. Tylko w
ubiegłym roku górnictwu przyznano 1,2 mld zł dotacji,
ale przekazano 900 mln.
– A w tym samym czasie same odsetki od kredytów
bankowych wyniosły 1,6 mld – twierdzi kolejny z naszych
rozmówców.
Firmy górnicze stosowały ogromne upusty, byle tylko
sprzedać węgiel i zdobyć gotówkę. Oddawały węgiel za
długi. W przypadku takich rozliczeń musiały ustalać cenę
niższą niż rynkowa. W rezultacie w Polsce handlowano
coraz tańszym węglem, a straty kopalń rosły w
zastraszającym tempie. Górnicy są kompletnie skołowani.
Bardziej się obawiają zamknięcia swojej kopalni niż
zapalenia się metanu, wybuchu pyłu węglowego, tąpnięcia.
Od początku kadencji rządu Leszka Millera
ostrzegamy, że Śląsk to walizka z trotylem.
Przedstawialiśmy obraz śląskich miast
• Wałbrzycha, gdzie w ciągu 10 lat padły 3
kopalnie węgla, 3 koksownie, 3 fabryki porcelany,
elektrownia i huta żelaza ("Kto pod miastem dołki
kopie", nr 14/2002)
• Lublińca, gdzie prokuratura postawiła tatusiom
miasta zarzuty, iż wyprzedawały je za grosze
("Brzytwa kosi członków", nr 10/2002)
• Lędzina, miasta bankruta ("Miasto hasa na
golasa", nr 2/2003)
• Rudy Śląskiej, gdzie lewicowy szef rady miasta
interesował się wyłącznie tym, kto jest
dysponentem samochodu służbowego ("Ruda w
rozkroku", nr 26/2002)
• Chorzowa, gdzie władze zajmują się budową kortów
tenisowych i rozdawaniem mieszkań komunalnych
krewnym i znajomym ("Chorzów bogaty jak Zabrze",
nr 42/2002)
• Zabrza, gdzie wszystko co cenne dostaje w
prezencie Kościół kat. ("Zabrze piękne jak
Chorzów", nr 42/2002)
• Tarnowskich Gór, zatrutych odpadami po Zakładach
Chemicznych ("Póki żyje Śląsk", nr 6/2002; "Śląski
Czarnobyl", nr 31/2002).
Pisaliśmy o wielkich aferach
• monopol na zaopatrywanie Huty Katowice w rudę ma
austriacka firma, która zarabia na tym więcej niż
powinna i czai się do przejęcia huty ("Spisek
baronów", nr 9/2002)
• polski rząd bez dania racji rezygnuje z mogącego
przynieść miliardy zysku i tysiące nowych miejsc
pracy terminalu w Sławkowie, który mógłby być
wrotami między Azją i Europą ("Przelecieć Polskę",
nr 4/2002)
• lud sprzedaje się jak bydło razem z mieszkaniami
zakładowymi ("Ludzie jak barszcz", nr 20/2002)
• bogaty i dochodowy Kopex z poręczenia
wiceministra Szarawarskiego zarządzany jest przez
faceta, który parę lat wcześniej został stamtąd
wywalony za przekręty ("Facher macher", nr
30/2002).
Sygnalizowaliśmy, że Śląsk to beczka prochu
• przedstawiliśmy całościowy obraz dewastacji
polskiego przemysłu hutniczego ("Jak walą się
huty", nr 8/2003)
• od pierwszej Barbórki pod rządami Millera
wskazywaliśmy, że rzekomo dobra sytuacja kopalń to
efekt kreatywnej księgowości i że rząd musi
zdecydować się na to, co chce zrobić z górnictwem
("Sieroty po Gierku", nr 49/2001)
• wiele wskazuje na to, że górnictwem rządzi
mafia, a próby reformy torpedowane są celowo, bo z
takiego burdelu ktoś wyciąga wielki szmal ("Spisek
węglowy", nr 5/2003)
• Śląsk czuje się oszukany, bo lewica dużo
obiecywała, a teraz tylko zamyka kopalnie
("Górnicy do gazu", nr 31/2002)
• absurdem jest import milionów ton rur, śrubek,
węgla i sadzy – skoro jedno i drugie może i
powinien dostarczać Śląsk ("Herbata z kiszoną
kapustą", nr 41/2001).
Pisaliśmy sobie a muzom
• krzyczeliśmy o nieszczęściu, jakim dla Śląska
był buzkowy dyrektor Śląskiej Kasy Chorych Andrzej
Sośnierz, który pchnął kasę w kolosalne długi
("Jak przegrać w karty", nr 35/2002; "Gest
kasiarza", nr 45/2002; "Kasa manna", nr 3/2003)
• nie zapomnieliśmy o krwiopijcach z górniczej
"S", którzy tłuką kasę na kartkach żywnościowych
dla pracowników kopalń sprzedając żarcie w
kopalnianych sklepikach z marżą jak w Marriotcie
("NSZZ Soliter", nr 45/2001)
• pisaliśmy o tragedii, którą skończyła się
kradzież węgla z pociągów – powszechny tu sposób
na przeżycie ("Życie na opał", nr 47/2002).
Naprawdę rozumiemy, że Śląsk ma prawo się wkurwić.
Pytanie – czy rząd rozumie, że czarka się
przeleje.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Papież jak żywy
Tylko tu się dowiecie, jak naprawdę wyglądała wizyta
J.P. 2.
Do przymiotników, jakimi komentatorzy określali
atmosferę wizyty starszego pana: wspaniała, cudowna,
niezwykła, dodałabym jeden – fałszywa. Jak żyję, nie
widziałam takiego festiwalu obłudy, choć bywam na
babskich rautach, balach charytatywnych, a nawet
rocznicach ślubu.
Dziennikarze spekulowali między sobą, na jakim dopingu
jest J.P. 2, że starcza mu poweru tylko na kwadrans, a
potem biegli i ogłaszali światu, jak cudownym
zastrzykiem energii jest dla Ojca Świętego spotkanie z
rodakami. Wierni w religijnym uniesieniu gotowi byli
zatłuc każdego, kto przeszkadzał im w kontemplowaniu
tajemnicy miłosierdzia bożego albo choćby wydawał się
nie dość wierny. Ateiści ustawiali się szeregiem, aby
spłynęło na nich papieskie błogosławieństwo, a faceci ze
sztabu zajmującego się obsługą i zabezpieczeniem cedzili
przez zęby "kurwa, niech on już wyjedzie". Potem zaś
lecieli przed kamery opowiadać, jaką ogromną radością
jest dla nich każda minuta służby Ojcu Świętemu i jak
bardzo liczą na to, że jeszcze sprawi nam jakąś
niespodziankę. A nad tym wszystkim królowało wkurwienie
setek tysięcy stałych i przyjezdnych, którzy w jeden z
ostatnich weekendów lata nie mogli walnąć nawet piwa.
Kochający Ojca Świętego krakowianie niezbyt licznie
pofatygowali się na lotnisko, aby uczcić jego przyjazd,
za to masowo gromadzili się przed kurią, gdzie ich
obecność raczej nie była pożądana, zwłaszcza że
zajmowali się głównie wznoszeniem okrzyków w stylu
"Kardynale, puść papieża".
Od czasu do czasu ujawniał się w tłumie jakiś prawdziwy
chrześcijanin próbujący zasugerować, że papież je
kolację, że może być zmęczony, że ma prawo do chwili
spokoju. "Poczekamy, spać nie damy" – odpowiadał tłum. –
"Nie odejdziemy".
Pojawienie się J.P. 2 w oknie kurii, gierka cokolwiek
gwiazdorska, przystająca raczej śpiewakowi operetkowemu
niż komuś, kogo obowiązujący tytuł brzmi "Ojciec Święty"
– wywoływało spazmy radości również nie mające wiele
wspólnego z religijnym uniesieniem. Wyprostowana
sylwetka i wyraźna artykulacja papieża skłoniła
reporterów, komentatorów, a i samego prezydenta do
długich i monotonnych wywodów na temat cudownego
energetyzującego wpływu spotkania z wiernymi i ukochanym
Krakowem. I ten ton pozostał, choć już nazajutrz okazało
się, iż ta niezwykła odmiana trwa u Karola Wojtyły
15 minut.
Prywatnie wielu z obserwujących go prawie non stop
dziennikarzy przyznawało, iż ów "zastrzyk energii"
należy traktować dosłownie i że cudowne przypływy sił
wyglądają raczej na efekt oddziaływania
farmakologicznego. Te refleksje zostawili jednak dla
siebie, publicznie zachwycając się papieżem radosnym i
pełnym energii.
Prezydent posunął się nieco za daleko, wymieniając
katalog spraw, które poruszył w rozmowie z nim Jan Paweł
II: bezrobocie, praca dla absolwentów, walka z
terroryzmem, wizyta Kwaśniewskiego w USA... Samo ich
wyliczenie zajęło więcej czasu niż cała rozmowa głowy
państwa z J.P. 2 w cztery oczy. Rozmowy Wojtyły z gen.
Jaruzelskim trwały znacznie dłużej, ale z tamtym
przywódcą Watykańczyk miewał coś do załatwienia, a z tym
ma z góry wszystko załatwione. Autentyczność
prezydenckiego entuzjazmu nie budziłaby może aż takich
wątpliwości, gdyby widzowie nie mieli wcześniej okazji
obejrzeć dramatycznej sceny demonstrowania papieżowi
ofiarowanej mu przez prezydenta chrzcielnicy. Jakiś
kretyn ustawił ową chrzcielnicę za fotelem papieskim,
Aleksander Kwaśniewski próbował zatem skłonić papieża do
odwrócenia się. Wobec braku jakiejkolwiek reakcji,
prezydent zarządził, żeby chrzcielnicę postawić przed
J.P. 2. Okazała się jednak za ciężka, wobec czego biskup
Dziwisz po prostu
obrócił papieża wraz z fotelem.
Obraz starca bezwolnego niczym lalka i jak lalka
ustawianego przez purpurata o przebiegłych oczkach miał
wymiar – można by rzec – alegoryczny.
Jeszcze gorzej od prezydenta wypadł premier, który w
pierwszym zdaniu komentarza po rozmowach z J.P. 2
oświadczył, iż "po raz kolejny" miał okazję przekonać
się, że papież popiera go w jego dążeniach do UE. Źle
wyglądała radosna egzaltacja prezydenta, ale jeszcze
gorzej determinacja, z jaką premier usiłował wykorzystać
spotkanie z półprzytomnym papieżem do propagandy dążeń
własnego rządu. Z kolei wierni, hipnotycznie wpatrzeni w
każdy gest Jana Pawła, Leszka Millera – bądź co bądź
papieskiego gościa – przywitali gwizdami.
Nie pomaga, że wśród polityków lewicy utrwalił się
najwyraźniej obyczaj
oddawania Bogu co boskie via żona.
Po tradycyjnych już wystąpieniach Jolanty Kwaśniewskiej,
która wspiera męża demonstrując swą katolicką
proweniencję poprzez pełne czci całowanie papieskiej
dłoni, podobną rolę przyjęła Aleksandra Miller. Obie zaś
damy przebiła małżonka trzeciego SLD-owskiego gospodarza
pielgrzymki – wojewody małopolskiego, która uznała za
stosowne podzielić się z całą Polską wyznaniem, iż jest
dla niej wielką wartością to, że "Ojciec Święty
przekazał błogosławieństwo dla naszych dzieci". Niechęć
papieskich fanów do komuny, gęsta i namacalna, jakże
różna od ducha wszechogarniającej miłości bliźniego,
którą usiłuje krzewić J.P. 2, była jeszcze bardziej
wyrazista podczas mszy na Błoniach, gdzie porcję
oklasków otrzymali wszyscy z wyjątkiem prezydenta i
premiera RP.
Owa maniera klaskania,
witania gości i nagradzania mówcy oklaskami,
zaczerpnięta z tradycji zebrań partyjnych, nikogo już
nie zadziwia, nawet kiedy huraganowe brawa zrywają się w
trakcie mszy, dla katolików bądź co bądź wydarzenia o
charakterze sacrum. Zachwyceni zgodnym brzmieniem
własnych młodych głosów aktywiści oazowi wywrzaskują na
całe gardła "Pobłogosław!", nie zwracając szczególnej
uwagi na to, iż skutecznie zagłuszają starczy głos
Karola Wojtyły. Dziennikarze i komentatorzy zgodnie
uznali, iż atmosfera, jaką tworzą setki drącej się w
takt młodzieży, jest "wspaniała" i "niezwykła", choć w
istocie – tworzy to klimat wiecu lub festynu. Z podobnym
ogniem ci sami młodzi ludzie w innym czasie i miejscu
mogliby skandować "Elvis, Elvis" albo "Wiesław, partia".
W atmosferze wiecu wszystko jest możliwe. Przekonałam
się o tym, gdy chcąc obejrzeć Błonia w noc poprzedzającą
mszę, wdałam się w idiotyczny spór z równie idiotycznym
przedstawicielem Ochotniczej Straży Pożarnej
występującej w charakterze kościelnej straży
porządkowej. Nagle otoczyło mnie kilkanaście nader
uduchowionych osób, wrzeszcząc
"my się tu, kurwa, modlimy".
Z jednej strony nacierał na mnie jakiś żwawy staruszek z
piersią pełną baretek, z drugiej szarpała mnie za rękę
zakonnica. Za facecikiem ze straży stanęło murem
kilkunastu innych strażaków, a wszyscy najwyraźniej
mieli zamiar wziąć odwet za prześladowania pierwszych
chrześcijan, ja występowałam w charakterze lwa.
Uciekłam z krzykiem, choć miałam prawo tam przebywać, a
nabyłam je za 100 dolarów, bo taki był koszt
akredytacji. To kolejna sprawa, okryta dyskretnym
milczeniem: może państwa nawiedzane w trakcie
pielgrzymek wyrzucają na to miliony, ale dla Watykanu i
współpracujących z nim instytucji to świetny interes.
Akredytacja dziennikarska kosztowała 100 dolarów i
otrzymywało się za to kolorową przepustkę
ze zdjęciem, stertę ulotek, foliowy płaszcz
przeciwdeszczowy i przejazd autobusem miejskim na
miejsce celebry. Takich akredytacji PAI z KAI-em
sprzedały – wedle różnych informacji – od 1400 do ponad
2 tys.
Jeszcze lepszą kasę
trafia na tym Stolica Apostolska. Tak zwane volo papale
– kilkudziesięcioosobowa grupa dziennikarzy
przylatujących z papieżem i z nim powracających do
Watykanu; za ostatnią wycieczkę płaciła – jak powiedział
mi jeden z nich – 3,5 tys. euro.
Wśród spraw, które naprawdę godne były zachwytów w
trakcie tej pielgrzymki, niewątpliwie króluje wytworna i
piękna w swej prostocie architektura Sanktuarium Bożego
Miłosierdzia w Łagiewnikach, niezależnie od tego, co
myślimy o celowości budowy świątyni na 5 tysięcy osób w
kraju, gdzie jest pół miliona bezdomnych. Cóż z tego,
skoro nad ołtarzem dominuje obraz Miłosiernego Serca
Chrystusowego wedle wizji św. Faustyny – odpustowy
malunek, przedstawiający jedwabistowłosego Jezusa o
aryjskich rysach, z tęczowymi, różowo-błękitnymi
promieniami wypływającymi z piersi. Nikt z
zachwycających się katedrą nie ośmielił się wszakże
napomknąć o dysonansie, jaki wprowadza ten kicz. Pod
obrazkiem widnieje tabernakulum w kształcie kuli
ziemskiej, z czerwonym światełkiem umieszczonym na
orbicie, gdzieś nad biegunem północnym. Zachłystujący
się z zachwytu komentatorzy dyskretnie przemilczeli
fakt, iż owo czerwone światełko z daleka z łatwością
można wziąć za czerwoną gwiazdę, a całość uderzająco
przypomina radzieckie plakaty ze sputnikiem, mające
symbolizować osiągnięcia ZSRR w dziedzinie podboju
kosmosu. Trzeba docenić również takt komentatorów,
którzy zwykle gotowi są dłubać w najmniejszej nawet
różnicy zdań i każdy konflikt w partii czy koalicji
rozdymać do rozmiaru nocy długich noży – ale umknęła im
całkowita
marginalizacja prymasa Glempa.
Stał się on persona non grata do tego stopnia, że J.P. 2
nie wymienił go nawet wśród osób, którym dziękował na
pożegnanie.
Trudno mówić o nadmiernym uduchowieniu uczestników
pielgrzymki. Idąc na mszę można było kupić koszulkę z
"Hardcore Christian" albo Jezusem za 15 zł, płytę "Złote
przeboje socjalizmu" za 9,99 zł, homilie papieskie o
jeden grosz drożej, obrazek z migającym czerwonymi
żaróweczkami sercem Jezusowym, za 20 zł, i za tyleż
zeżreć golonkę. Za to nie można było się wysrać, bo
kilkadziesiąt toi-toiów nie wystar-czało dwóm milionom
ludzi. Toteż rano przed mszą wierni – a także wierne –
spoza Krakowa załatwiali swe potrzeby publicznie,
kucając za drzewami, zaś nad całym polowym kościołem
unosił się zapach gówna.
Troska o bezpieczeństwo przyjęła formy znane z Chin Mao
– pięciokilometrowy odcinek obwodnicy Krakowa, którą
gość jechał do Kalwarii, chroniony był przez policjantów
w mundurach stojących co 20 metrów. Ustawiono ich 4
godziny przed przejazdem papieża w szczerym polu. Ci
policjanci, stojący godzinami w upale raczej niewiele
zyskają na tej pielgrzymce – dodatkowe środki resort
ministra Janika przeznaczył na
nową kolumnę dla BOR,
bo to wstyd, żeby premier i jego ochrona musieli jeździć
za "papieżem ubogich" kilkuletnimi BMW.
Niemiłe reakcje wywołała decyzja znienacka wprowadzająca
prohibicję w całym województwie małopolskim, od nocy ze
środy na czwartek do nocy z poniedziałku na wtorek. J.P.
2 przyleciał do Krakowa w piątkowy wieczór, opuścił
miasto definitywnie w poniedziałek po południu i tak też
krakowscy rajcy ustalili czas prohibicji: od 17.00 w
piątek, do 19.00 w poniedziałek, w miejscach pobytu
papieża. Tymczasem ktoś – ponoć sam premier – podbił
stawkę, obejmując prohibicją pięć dni i całe
województwo. Był nadgorliwy w przymilaniu się papieżowi,
czy też chciał obrzydzić narodowi te wizyty?
W Zakopanem na przykład, knajpiarze zgodnie naszczali na
zakaz, zaś kontrole odsyłali do "Litwora" – nowego,
ekskluzywnego hotelu na Krupówkach, gdzie zatrzymał się
premier ze świtą a także "Witkiewiczówki", gdzie bawił
prezydent. Za to w Krakowie strach był powszechny i
prohibicja rzeczywiście skuteczna. "Drugi obieg" gorzały
zapewniali taksiarze. Zaczepiali pasażerów, pytając, czy
nie mają czegoś do odstąpienia – dawali
200 zł za pół litra.
Warto też było widzieć kelnerów tłumaczących
zagranicznym turystom, że nie mogą napić się wina do
kolacji.
A kiedy już trzeźwi jak świnie, ubrani w koszulkę z
Jezusem, obżarci golonką, wysrawszy się za drzewem,
trafiliśmy na świętą naukę – nie dowiedzieliśmy się
niczego nowego. Papież, jak zwykle, wypowiedział się
przeciw "hałaśliwej propagandzie liberalizmu", przez
który rozumie większość praw człowieka takich jak na
przykład prawo do świadomego rodzicielstwa czy godnej
śmierci, a także większość zasad, którymi powinno
kierować się neutralne światopoglądowo, demokratyczne
państwo prawa. Wypowiedział się przeciwko "uzurpowaniu
sobie prawa Stwórcy do ingerowania w tajemnicę życia
ludzkiego" – inaczej mówiąc – postępowi nauki, nie tylko
w dziedzinie badań genetycznych, ale choćby zapłodnienia
in vitro. Nie opowiedział się za to za Unią Europejską,
na conajwyraźniej liczyły władze. Premier próbował nawet
mu ten aplauz wmówić. Stwierdzenie, iż Polska ma znaleźć
w Unii "właściwe sobie miejsce", można interpretować
zarówno jako poparcie, jak i krytykę dla stanowiska
negocjacyjnego rządu Leszka Millera. Nie zapowiedział
też Wojtyła swojej dymisji – na co liczył cały katolicki
świat poza Polską. Modlitwa o to, aby starczyło mu sił,
aby do końca wypełnić swą misję, wyglądała raczej na
stanowcze odrzucenie tych żądań. A potem pomachał tłumom
wrzeszczącym "zostań z nami" i odleciał.
To wszystko, Panie i Panowie, dziękujemy i do
zobaczenia. Elvis już opuścił budynek.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Samotność zakąski "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Co zrobić żeby zarobić
Piekary Śląskie: piętnastomiesięczny trup o wadze 3 kg
70 dag. Niedowaga – ok. 5 kg. Powód zgonu: zaniedbania
rodzicielskie skutkujące skrajnym wyniszczeniem
organizmu dziecka.
Wioska na Orawie: skatowana przez rodziców
dziewięcioletnia dziewczynka. Powód: za pieniądze, które
dostała z okazji komunii, kupiła sobie czekoladowy
batonik.
W obu przypadkach rodzice bez pracy, pogrążeni w
biedzie, beznadziei, wódce.
Wdowa
Trzeba mieć żonę (nie musi być młoda), kawałek dachu nad
głową i stówę na ogłoszenie prasowe. Wystarczy takie:
"Wdowa potrzebuje odrobinę czułości, telefon...".
Kobieta musi wziąć szmal już za pierwszą randkę. Na ogół
wystarcza rzucona mimochodem informacja, że właśnie
zalega z czynszem. Na drugiej randce zbliżenie
seksualne. Taksa za każdy numerek 100–200 zł. W
odróżnieniu od prostytutek pracująca żona nie wynajmuje
się na sam seks ani na godziny. Świadczy usługi
kompleksowe. Częstuje dzisiejszym kompotem albo
wczorajszą pomidorową, nie patrzy na zegarek, daje się
zaprosić na mszę, potrafi przyszyć guzik do mankietu.
Kryguje się przy braniu mamony, ale wiadomo, że
emerytura po śp. mężu nigdy nie wystarcza na lekarstwa.
Jeśli pani jest jeszcze w wieku rozrodczym, może
oświadczyć przyjacielowi, że właśnie zaszła w ciążę.
Większość skwapliwie sięga po portfel, żeby wyskrobać
problem.
Zarobek jest legalny i nie obarczony ryzykiem, chyba że
żona poleci z ozorem do prokuratora i oskarży małżonka o
zmuszanie do uprawiania prostytucji, co po kilku latach
dobrego życia przydarzyło się przedsiębiorczemu z
Bytomia. Cóż, trzeba się żenić z lojalną i uczciwą.
Słupy
Wystarczy wejść w posiadanie cudzego dowodu osobistego.
Na początek trzeba niestety trochę zainwestować: w bilet
w nieznane, hotel, garnitur. Trzeba też mieć niewielką
gotówkę na przyszłe opłaty skarbowe i notarialne. W
wybranym mieście należy dotrzeć do obywateli, którzy w
porę nie przeciwdziałali bezrobociu i teraz sypiają na
ławkach w parku. Wybiera się osobnika w średnim wieku z
facjatą, na której widok przedszkolaki nie dostają
spazmów, posiadającego dowód tożsamości i proponuje
bezwysiłkowe zarobienie kilku groszy. Potem bierze do
hotelu, karmi, domywa i ubiera. Tak przygotowanego
prowadzi do urzędu miejskiego, skarbowego,
statystycznego, banku i gdzie tam jeszcze trzeba, żeby
zarejestrować działalność gospodarczą. Rzecz jasna,
spółka jest własnością naszego słupa, któremu w podzięce
oprócz garnituru odpalamy 50 zł.
Najważniejsza jest wizyta u notariusza, który
potwierdza, że jesteśmy pełnomocnikiem nowo narodzonej
spółki, upoważnionym do dysponowania kontem.
Urzędniczki, podobnie jak notariusz, dziwią się, że
fizjonomia i maniery przedsiębiorcy nie pasują do ubioru
prosto ze sklepowego wieszaka, ale to jest ich problem.
Żeby zarobić, wystarczy zamawiać teraz towary na
przedłużone okresy płatności i szybko sprzedawać, nie
martwiąc się o rentowność, a na koniec ogołocić konto
spółki i wrócić w rodzinne pielesze. Firma nie może
egzystować dłużej niż półtora miesiąca, bo po takim
okresie wierzyciele lecą do sądu, komornika i
prokuratora. Ale w kilka dni można zakładać nową spółkę,
na inne dowody osobiste, gdzie indziej.
Wiele podlaskich prokuratur prowadzi sprawy przeciwko
słupom. Żądają niskich kar pozbawienia wolności, które
ze względów oczywistych słupy przyjmują jako
dobrodziejstwo. W żadnym przypadku nie został ukarany
nikt oprócz słupa. Zarobek ze słupa zależy od
operatywności "pełnomocnika" i średnio wynosi ok. 100
tys. zł.
Prącie
Zdesperowani, którzy pozostają jeszcze w stosunku pracy,
mogą sprzedać się sami. W tym celu należy w pracy lub w
drodze do (z) pracy ulec wypadkowi, w wyniku którego
wystąpi stały lub długotrwały uszczerbek na zdrowiu.
Zrekompensuje ci to państwowy ubezpieczyciel. (Uwaga 1:
Rolnik jest w pracy zawsze. Uwaga 2: W tym przypadku
przestaje obowiązywać konstytucyjna zasada, że wszyscy
obywatele są równi). Za 1-procentowy uszczerbek ZUS
wypłaci kwotę 437,50 zł, a ubezpieczający rolników
państwowy ubezpieczyciel KRUS – kwotę 400 zł. Zarówno
ZUS, jak i KRUS honoruje ten sam taryfikator, według
którego np. utrata prącia niezależnie od wieku jego
posiadacza jest równoznaczna 40 procentom utraty
zdrowia. Wynika z tego, że prącie rolnika jest o 1500 zł
tańsze od prącia premiera Millera.
W odróżnieniu od rekompensaty za utratę prącia
rekompensata za utratę macicy jest uzależniona od wieku
posiadaczki. Prawodawca uznał widać, że prącie jest
potrzebne zawsze, a macica czasem. Chłopka do 45. roku
życia weźmie za macicę 16 tys. zł, a jej miastowa
koleżanka – 17,5 tys. zł. Starsze panie muszą się
zadowolić połową tych kwot. W młodym wieku nie opłaca
się fundować sobie skalpowania, bo za całkowite
pozbawienie się skóry twarzy osiemnastolatka – podobnie
jak osiemdziesięciolatka – weźmie 13 125 zł (miastowa)
bądź 12 tys. (chłopka).
Ponieważ trudno sfingować wypadek o tak wyszukanych
skutkach, jak utrata macicy, oskalpowanie albo
uszkodzenie pochwy powodujące wypadnięcie narządów
rodnych (10 proc. utraty zdrowia), lepiej zarabiać na
najmniejszych uszkodzeniach. W doskonałej sytuacji są
rolnicy, bo KRUS – w odróżnieniu od ZUS – nie uznaje
mniejszych uszczerbków na zdrowiu niż 5-procentowe.
Inaczej mówiąc, za skrócenie palca, które
lekarz orzecznik oceni na 1-procentową utratę zdrowia,
KRUS zapłaci 2 tys. zł. Łatwo wyliczyć, że dzięki palcom
rąk i nóg małżonków i ich rodziców z hektara piasku
można spokojnie wychować następne pokolenie rolników.
Skonfrontowaliśmy dane Ministerstwa Pracy i
Polityki Społecznej dotyczące stóp bezrobocia w
wybranych województwach z danymi Głównego Urzędu
Statystycznego dotyczącymi leczenia przewlekłych
nerwic.
W woj. warmińsko-mazurskim stopa bezrobocia wynosi
28,7 proc. Leczeniem psychiatrycznym
objętych jest tutaj 15,5 proc. dorosłej ludności
(10 proc. mężczyzn i 20 proc. kobiet).
W woj. lubuskim stopa bezrobocia sięga 4,1 proc.
Leczeniem psychiatrycznym objętych jest 17 proc.
dorosłej populacji (12 proc. mężczyzn i 22 proc.
kobiet).
W woj. mazowieckim, małopolskim i podlaskim
zanotowano najniższą stopę bezrobocia (między
13–15 proc.). W poradniach zdrowia psychicznego
leczy się tutaj od 10 do 12 proc. dorosłych
mieszkańców.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Królewny z Królewca
Prezydent żabojadów Chirac poparł Putina w kwestii wiz
dla mieszkańców Kaliningradu, więc Miller będzie musiał
go bardzo zbesztać.
Bardzo nie podoba nam się sztywne stanowisko premiera
Millera w sprawie ruchu wizowego pomiędzy Polską a
obwodem kaliningradzkim. Nasze wejście do UE planowane
na rok 2004 rzekomo zmusza nas do wprowadzenia wiz już w
czerwcu 2003 r. Samorządowcy z Podlasia, Warmii i Mazur
błagają premiera,
by zmiękł, bo padną im interesy, zwłaszcza że – jak
wiemy nieoficjalnie – Litwa (również kandydatka do UE)
po cichu negocjuje z Piętnastką ułatwienia w ruchu
granicznym z Rosją.
Dla polskich regionów graniczących z obwodem wizy będą
ciosem w jądra. Ponad 36 proc. populacji województw
podlaskiego i warmińsko-mazurskiego jest bezrobotna.
Tylko dzięki przejściom granicznym, a ściślej mrówkowemu
przemytowi, ludzie nie zdychają z głodu. Samorządowcy
robią w gacie na myśl o tabunach ludzi przed dopiero co
odpicowanymi urzędami pracy, w których jedyną rzeczą,
której brak, jest praca. Nikt tu nie wierzy w urzędnicze
posady z UE. – Tak samo miało być w 1989 r., praca w
zachodnich
firmach, i co? Amerykanie poprzysyłali swoich
"ekspertów". Polacy byli albo figurantami, albo zwykłymi
robolami – nawija jeden z warmińsko-mazurskich
dygnitarzy. Millera nie mogą przekonać do negocjacji w
kwestii wizowego ruchu granicznego z obwodem
kaliningradzkim ani lokalni przed-siębiorcy
(kapitaliści), ani tabuny bezrobotnych (socjaliści). W
Kaliningradzie uczestniczyłem w ciekawym spotkaniu
premierów Rosji i Litwy o przyszłości regionu. Szybko
okazało się, że głównym problemem jest ruch osobowy,
problem wiz, itd. Jako przyszli członkowie UE opieramy
się na prawodawstwie unijnym, nie będzie żadnych wyłomów
(...).
Rosja grozi, że za wprowadzenie wiz zrewanżuje się
wprowadzeniem "ułatwień" dla zagranicznych inwestorów.
Dla polskich terenów przygranicznych oznacza to nic
innego, jak likwidację fabryk.
Ruszyliśmy więc czym prędzej do Kaliningradu, by znaleźć
coś, co mogłoby zachęcić naszego
Millerissimusa do zaniechania dewastacji wschodnich
rubieży jego królestwa.
Pełni obaw zaczęliśmy poszukiwania magicznego kwiatu
paproci.
Masza: – W Kaliningradzie jest 8 agencji. Na telefon.
Prostytucja w Rosji jest zakazana, co oznacza, że za
bzykanie za pieniądze idzie się w tiurmu. Za to za darmo
można puszczać się nawet z pawianem w zoo, bo za
zoofilię nic nie grozi. Naszymi przewodnikami są byli
żołnierze, niektórzy wysoko postawieni. Dzięki temu nie
mamy problemów z gliniarzami. Kiedyś co trzeci facet w
Kaliningradzie chodził w mundurze. Później Jelcyn
pozwolił na zmniejszenie wojska w obwodzie. Sporo ludzi
odeszło. Teraz im się nudzi.
W agencjach pracują najładniejsze dziewczyny. Za godzinę
bierzemy 35 dolarów od Polaków i 40 od Niemców. Taki
jest cennik narodowy we wszystkich agencjach.
Konkurujemy ze sobą towarem, nie ceną. Przy Germańcach
trzeba się powyginać. Polacy są mniej wymagający.
Wiecznie zmęczeni i nieudaczni. Szczególnie wasi
politycy. Tylko wachlują się dyplomatycznymi paszportami
i opowiadają o polityce, która mnie na przykład gówno
obchodzi. Pełno ich tutaj od czasu, jak zaczęło być wam
tak spieszno do Unii. Wiem coś o tym, bo studiuję,
hmm... stosunki międzynarodowe. Wasi biznesmeni
podobnie. Z tą różnicą, że oni bez przerwy gadają o
swoich wielkich biznesach.
Sporo tu Polaków, a więc sporo klientów. Polek nie
widuję. Nawet w markowych sklepach. Podobno u nas jest
dużo taniej, ale nie przyjeżdżają na zakupy. Za to
przyjeżdżają ich mężowie.
W każdym hotelu są namiary na różne agencje. Zarabiam
sporo forsy. Przeciętnie 12 razy więcej niż mój
ojciec na budowie. Średnia płaca w obwodzie
kaliningradzkim wynosi 55 dolarów. Bezrobocia tak
naprawdę to u nas nie ma. Te 15 proc., które wykazują,
to złodzieje samochodów i prostytutki. Ja lubię swoją
pracę, bo lubię seks z różnymi facetami. Kiedyś chciałam
być modelką, ale mi przeszło. To za ciężka robota. Nie
dość, że musisz dawać dupy jakimś palantom, żeby
wpuścili cię na wybieg, to jeszcze ta harówa z
szurniętymi projektantami. Nie boję się o robotę. Jak
wejdziecie do Unii, to będzie jeszcze więcej klientów.
Co dwa tygodnie robię testy na HIV, chociaż z zasady
używam prezerwatyw. W Kaliningradzie jest więcej
nosicieli niż w Moskwie, a żyje tu tylko niecały milion
ludzi. W agencjach dziewczyny są czyste jak tyłek
waszego papieża. Słyszałam, że u was prostytutki biorą
dużo więcej. Polacy są zawsze zdziwieni, że tak mało
bierzemy. Mówią, że w Polsce po tej cenie takie
dziewczyny najwyżej zatańczą na stole. W majtkach.
Wiera: – Złe miejsce? Moim zdaniem nie. Zawsze wyjdę na
swoje. Mieszkam za Bagriatonowskiem, w takiej zabitej
dechami wiosce. Mam swoich klientów. Większość to
Polacy. Ciekawe, co robią przy okazji. Przemycają czy
przyjeżdżają tylko do mnie? Kolega mówi koledze i ciągle
są nowi. Pewnie jestem dobra... Pracuję w dworcowej
toalecie albo w terenie, jak jest w miarę ciepło. Czasem
w nocy, czasem w dzień. Biorę mało, bo konkurencję
stanowią te na telefon z gorylami przy spódniczkach: 300
rubli za laskę i 400 za godzinę. Podobne ceny mają
dziewczyny w centrum, na placu pod Leninem. Pełen
serwis, ale tylko godzina. Jak facet nie może szybko i
co chwila musi odpoczywać, to jego problem. Ja mam
zegarek
ze stoperem. AIDS? Nie boję się. Nie jestem narkomanką.
Poza tym zawsze używam prezerwatyw.
Wlada: – Zawsze stoję na Moskiewskim Prospekcie. W tym
samochodzie za drzewem stoi mój chłopak. Czasem są
problemy. Wtedy Siergiej wchodzi do akcji. Biorę 200
rubli za loda i 350 za godzinę. Znam dużo Polaków.
Najwięcej przemytników i tirowców. Przyjeżdżają dużymi
starymi samochodami. Pewnie przemycają w nich papierosy.
Pracuję tylko w nocy i w samochodzie. O tam, przy
moście. Albo w hotelu. Mam z czego żyć. Całkiem nieźle.
Kiedyś jeździłam na "patelnię", tzn. poczekalnię dla
samochodów przed wjazdem do Polski przy naszej granicy.
Ale tam stoją też wasze dziewczyny i biją wszystkie
nowe. One biorą dużo więcej i nie mają zbyt wielu
klientów. Poza tym są brzydkie. W Kaliningradzie jest
spokój. Ze stałymi klientami bzykam się bez gumki. Z
innymi tylko z kondomem.
Natasza: – Zbieram na kompot. Oczywiście nie mówię tego
klientom. Ale wszyscy wiedzą, że Prospekt
Lenina śmierdzi heroiną. Ćpam od pięciu lat. Cenę
negocjuję. Zaczynam od 100 rubli za laskę i 200 za seks.
Mieszkam niedaleko, czasami jeśli mam ochotę, to biorę
faceta do domu, ale wtedy za 500 rubli. Jak jestem na
głodzie, to zbijam z ceny. AIDS? Nie mam. Nie zawsze
robię to z prezerwatywą. Zwykle nie. Nie mamy swoich
alfonsów. Gliniarzom musimy płacić haracze. Najczęściej
dupą. Polacy? Jasne, że znam.
Dlaczego swobodna turystyka prostytucyjna do
Kaliningradu – zatem ruch bezwizowy – opłaca się
Pomrocznej:
l Wreszcie spadną zbyt wygórowane ceny w polskich
burdelach.
l Wzrośnie liczba pasażerów PKP, (najtańszy transport do
Kaliningradu z Olsztyna: 16 zł i z Braniewa – w dwie
strony – 35 zł, w cenę wlicza się również krótki kurs
przewożenia przez granicę na sobie 5 litrów wódki oraz 6
pakietów fajek zafundowany przez jakiegoś miłego
przemytnika. Nikt normalny nie zaryzykuje wycieczki do
Kaliningradu furą (chyba że służbową), bo jeśli nie
urwie zawieszenia na zmasakrowanych drogach, to tylko
dlatego, że Ruscy wcześniej zdążyli mu podpieprzyć auto.
Latem polecamy transport rekreacyjny: do Gdyni furą, a z
Gdyni do Kaliningradu wodolotem lub statkiem z Elbląga
przez Zalew Wiślany.
l Zmniejszenie populacji obywateli Pomrocznej dzięki
kaliningradzkiemu hifulcowi: oszczędności na
kuroniówkach, składkach, leczeniu za frajer i takich tam
bzdetach.
l Wzmożony ruch na polsko-rosyjskich granicach można
będzie uznać w statystykach za nawiązanie nowych
stosunków gospodarczych z Rosją. W sam raz na wybory.
l Jeśli jednak dwór Millerissimusa źle skończy i utraci
dyplomatyczne paszporty, fajnie będzie się tanio
pocieszyć i powspominać stare czasy.
* * *
Od 2000 r. import towarów z Rosji (głównie gaz) jest
znacznie większy od eksportu (głównie mięso).
W czasie czerwcowej wizyty Aleksandra Kwaśniewskiego, na
Kremlu prezydent Kwaśniewski powiedział, że wyobrażenie,
iż Rosjanie i Polacy z obwodu i do niego mają podróżować
w zaplombowanych wagonach i autobusach wywołały na nim
dreszcze na całym ciele. Potrzebne są więc wizy, żeby
Kwaśniewski nie miał dreszczy.
Granica z obwodem będzie najdłuższą granicą zewnętrzną
nowej, rozszerzonej Europy. Polska jest (jeszcze) po
Niemcach drugim największym partnerem gospodarczym
obwodu. W Kaliningradzie działa 428 polskich firm. Ich
obroty w handlu z regionem wyniosły w ubiegłym roku 294
mln dol. Polska ma wielki interes w tym, żeby nie
utrudniać życia Polakom jeżdżącym do Kaliningradu i
Rosjanom stamtąd
podróżującym w głąb Rosji.
Przewiduję, że Unia Europejska ugnie się w tej sprawie
przed Putinem i Chirackiem. Millerissimus zaś wyjdzie na
durnia niezłomnego.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dyrdymanie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mały żeński pełnomocnik
W Warszawie działa grupa ludzi, która, pod przykrywką
walki z podziałami, stwarza nową, lepszą jakość
podziałów. Niechętni są wszystkiemu, co ich stworzyło.
Zdecydowanie kładą nacisk na swoją płeć. Niosą ją jak
sztandar i wymachują. Nazywają się feministkami.
Feministki lubią szokować, co pisze im się na plus, bo
każdej prowokacji można przyklasnąć, jeśli ma się czyste
podłoże i nie wygryziony intelekt. Jednak coraz częściej
zdarza się im szok karykaturalny. Jest takim
konsekwentne używanie sformułowań w rodzaju:
"prawniczka", "adwokatka", "senatorka", "marszałkinia",
"prezeska". Zasięg tego eksperymentu powoli zaczyna
wymykać się spod kontroli. Bo o ile jeszcze w poprzednim
Dniu Kobiet nikt normalny o takich formach nie słyszał
(były dostępne w gazetach feministycznych jak "Zadra"
czy "Wysokie Obcasy"), o tyle skoro sprawą zajęły się
osobiście gremia rządowe, należy liczyć się z
zaangażowaniem większych środków, masową popularyzacją
oraz dużym rozmachem.
Kilka miesięcy temu Izabela Jaruga-Nowacka, pełnomocnik
rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, ogłosiła
się oficjalnie "pełnomocniczką". To pomysł z gatunku
tych, które świecą własnym światłem przez długie lata.
Aura wielkiej kariery wokół Nowackiej wymaga co prawda
kobiecych poświęceń i niewygód, ale skoro pani Izabela
złoży się na ołtarzu narodu jako "prezydentka" albo
"premierka", sprawa godna jest ofiary.
Tajemnicą rozpadającej się koalicji pozostaje to,
dlaczego Jaruga-Nowacka przemianowała się akurat na
"małego żeńskiego pełnomocnika". "Pełnomocniczka" bowiem
nie jest najprostszym, żeńskim odpowiednikiem
rzeczownika "pełnomocnik", ale podobnie jak
"baletniczka" (w odróżnieniu od dorosłej "baletnicy")
oznacza żeńskiego osobnika młodego, małego. Może jakiś
rozpędzony doradca zaopiniował pozytywnie
"pełnomocniczkę" w oparciu o "kierowniczkę" i
"rzeczniczkę". "Kierownica" jest już zajęta, więc,
oczywiste, w tym przypadku lepiej jest być "małym
żeńskim kierownikiem" niż kółkiem do kierowania
samochodem. "Rzecznica" natomiast nazbyt byłaby podobna
do ulicznicy znad rzeki, zrozumiałe jest więc, że
zgodziliśmy się na rzeczniczkę, aby ocalić ulicznice
przed "uliczniczkami". Doradca pokpił nieco sprawę, bo
nie dość, że nie wziął pod rozwagę dorosłej "baletnicy",
to zapomniał o fundamentalnym wyrazie "pracownica"
(pełnoletnia i wysoka). W świetle tych faktów Nowacka
została lekko ośmieszona. Niestosowność formy
"pełnomocniczka" umieszcza dawne i przyszłe inicjatywy
pani Nowackiej w starszej grupie przedszkolnej. Wyszło
tak, jak gdyby za przeproszeniem, z przyzwoitej
jajecznicy, za pieniądze podatnika, zrobiono
jajeczniczkę.
Opierając się jednak na faktach, czyli istnieniu
pełnomocniczki Nowackiej, kolejnym jej krokiem powinno
być opublikowanie w Dzienniku Ustaw definicji "równego
statusu płci w języku", na który się ministereczka
pełnomocniczka powołuje. Jako specjalista muszę
wiedzieć, na czym polega lingwistyczny równy status. Na
tym,
że formy żeńskie i męskie będą identyczne czy właśnie
będą się różnić? Zmieniamy Bechlerównę w Bechler i
Kowalską w Kowalski czy "polityka" w "politykierę"? Jako
demokrata domagam się referendum w sprawie wyłonienia
form jedynie słusznych.
Dla mnie nie bez znaczenia jest to, czy będziemy mówić
"ministerka" czy "ministera", czy "ministrella", czy
"ministra", czy "ministeria", czy "ministressa", czy
"ministereczka"...
Racjonalizm, umiar i rozsądek każą mi się ponadto
zastanowić nad paroma kwestiami. Po co potrzebne nam są
prowokacyjne formy żeńskie? Żeby znieść dyskryminację
kobiet piętnowaną przez politruków równouprawnienia?
Żeby podnieść kobietom status, wyrównać (czy raczej
dosztukować) do męskiego? Mniej to śmieszy,
gdy przypomnimy sobie, że właśnie w tym celu powołano
urząd pełnomocnika. Pełnomocnik to ktoś, kto pozmienia
nazwy, zabierze się kompleksowo za reformę polszczyzny,
uświadomi nam, że dobrowolnie stwarzamy nierówny status.
Po co mamy rozróżniać kobietę i mężczyznę pełniących
takie same obowiązki służbowe czy funkcje społeczne.
Pełnią je inaczej? Czy płeć prezydenta zawiera jakąś
istotną informację, która musi odcisnąć się na
strukturze języka? To właśnie jest cios zadany równemu
statusowi kobiet i mężczyzn. Rozróżnianie płci
urzędników jest zaprzeczeniem ich równego statusu.
Prezydent, premier, minister, niezależnie od płci,
koloru skóry czy długości rękawa może dobrze albo źle
sprawować swoje obowiązki. Nerwowy nawyk wciskania
informacji o tym, że minister jest dziewuszką, trąci
mocno seksizmem i skrywanym pod kiecką kompleksem
kastracji.
Rozumiem, że dla kobiet zagubionych w skomplikowanym
świecie (owszem przyznaję, że to jest męski świat) nie
do ogarnięcia jest istnienie w polszczyźnie wyrazu
"nauczycielka" i "aktorka" w obliczu niemożności
stworzenia "premierki". Choć wydaje się to niesłuszne i
niesprawiedliwe, "premier" jest wyrazem rodzaju
męskiego, podobnie jak "człowiek". Jeśli będziemy mówić
o jakimś konkretnym premierze czy człowieku, posłużymy
się konkretnym imieniem i nazwiskiem. Proszę sobie
wyobrazić, gdzie można się ocknąć, jeśli zacznie się od
przerabiania rodzaju gramatycznego. Równy status kobiet
i mężczyzn wymusi obok "człowieka" "człowiecę" i
"księdzarkę" obok "księdza".
Zamieszanie z nazwami to po trosze efekt iluzji.
Złudzenia, spowodowanego przeświadczeniem, że końcówka
"-a" zapewni każdemu rzeczownikowi najlepszej jakości,
stuprocentowy rodzaj żeński. Takie antidotum na
wszystkie feministyczne bolączki. Niestety. Jak
powiedziałam, to tylko iluzja. W nauce nie ma na nią
miejsca. Z tego powodu pełnomocnik Nowacka długo jeszcze
nie zaśnie snem spokojnym. Przyjdzie jej się zmierzyć z
takimi wyrazami jak "wojewoda". I tak, jeśli rodzaj
rzeczownika "prezydent" jest zdecydowanie niepoprawny
politycznie, to co z płcią "wojewody"? I skoro ten
parszywy "wojewoda" okaże się jednak brudnym fagasem, to
jak zrobić z niego pachnącą perfumowaną wodą "wojewódkę
mazowiecką"? Pardon, wojewódeczkę.
Autor : Dorota Sawicka - Nagańska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
JeZUS Maria
Ucieli ci nogę? W ZUS-ie ci odrośnie.
Trzy trupy. Ludzie, którzy mogli żyć, gdyby mieli
spokój, pieniądze na lekarstwa i odpowiednią dietę. ZUS
uzdrowił ich na kilka miesięcy przed śmiercią.
Teresa D., 53 lata. Kilka operacji, w tym
onkologicznych, renta inwalidzka przyznana na stałe.
Podczas ostatniej kontroli lekarz orzecznik bez badania
i analizy najnowszej dokumentacji orzekł całkowitą
niezdolność do pracy, ale tylko na rok. Zabrał dodatek
pielęgnacyjny. ZUS w Ełku odmówił udostępnienia
dokumentacji medycznej. Mimo to pacjentka odwołała się
do sądu. Wygrała i umarła.
Janina J., 52 lata. Postępująca miażdżyca, choroba
serca. W związku z ograniczoną możliwością samodzielnej
egzystencji wymaga wsparcia innej osoby w celu pełnienia
ról społecznych – orzekli lekarze. Prawie jednocześnie
orzecznik ZUS uznał, że może pracować. Choć powinna to
być praca lekka, siedząca, nie wymagająca podnoszenia
ciężarów. W Piszu bezrobocie jedno z najwyższych w
Polsce. Janina J. zmarła, zanim znalazła odpowiednie
zajęcie. Nie kupowała leków, bo za co? Rodzinę – państwo
J. mają dwie córki – utrzymywał mąż. Zarabia niespełna
1000 zł miesięcznie. Na opłaty stałe – czynsz, prąd,
ciepło – trzeba wydać 480 zł.
Paweł S., 37 lat. Przy okazji badań okresowych w
Zakładzie Ceramicznym w Chodzieży, gdzie pracował,
wykryto u niego poważną chorobę serca. – Nie nadaje się
do żadnej roboty – orzekł doktor. Potrzebny przeszczep –
zdecydowali kardiolodzy. Mimo to lekarz orzecznik z Piły
uznał, że Paweł S. jest zdrowy. Mężczyzna został
pozbawiony możliwości leczenia i dostępu do bezpłatnej
służby zdrowia (bezrobotny, pozbawiony możliwości
podjęcia pracy, bez prawa do zasiłku i renty). Umarł,
zanim przekonał ZUS do swoich racji.
* * *
Stowarzyszenie Osób Fizycznych Poszkodowanych Decyzjami
Lekarzy Orzeczników ZUS z Bydgoszczy ma kwity
dokumentujące wiele podobnych przypadków.
– Jednostkowe tragedie ilustrują, że chory jest system.
Również lekarze orzecznicy ZUS widzą jego wady – mówi
działaczka Stowarzyszenia Maria Górska, szefowa SLD w
Piszu.
Przygotowana przez stowarzyszonych lista wad tego
systemu zajmuje 27 stron maszynopisu.
1. Od kilku lat o zdolności do pracy zamiast komisji
decyduje jeden człowiek. Jest całkowicie zależny od ZUS.
Od 2000 r. zaczęto zmuszać lekarzy do rezygnacji z
orzekania bądź przejścia na całe etaty w ZUS.
2. Wcześniej o rentach mógł decydować lekarz z II
stopniem specjalizacji, który ok. 3 lat szkolił się pod
okiem doświadczonego orzecznika. Obecnie orzeczników
przygotowuje się w ośrodku szkoleniowym ZUS w Osuchowie
na 5-dniowym kursie obejmującym 40 godzin wykładów i
zakończonym egzaminem testowym. Mniej więcej połowę
czasu poświęca się obróbce haseł: "mamy za dużo
rencistów" i "nie należy dawać rent, bo to są nasze
pieniądze". System nie jest nastawiony na pozyskiwanie
medycznych sław. Orzecznik pracujący na pełnym etacie
zarabia miesięcznie do 3,5 tys. zł plus premia kwartalna
w wysokości do 1 tys. zł. Pracuje po 8 godzin, wydaje co
najmniej 260 orzeczeń miesięcznie. W związku z
sugestiami centrali, żeby przyznawać renty na 6 miesięcy
lub rok (kiedyś minimalny okres wynosił 3 lata), liczba
rozpatrywanych wniosków rośnie lawinowo. W niektórych
oddziałach ZUS zmusza się lekarzy do załatwiania 15
pacjentów dziennie. Oznacza to, że na wypełnienie
kilograma papierów, analizę dokumentacji i zbadanie
chorego orzecznik ma 30 minut.
3. Nikt nie kontroluje orzecznika pod względem
merytorycznym. Powinien to robić główny lekarz
orzecznik, ale nie ma prawa zmienić decyzji podległego
sobie medyka. Może jedynie napisać na niego donos do
centrali ZUS. Coraz częściej ZUS odmawia pacjentowi
wglądu do jego akt zasłaniając się tajemnicą lekarską!
4. Centrala ZUS może w każdej chwili sprawdzić, jak
orzecznik z Zabrza czy Mysich Kiszek realizuje sugestię
uzdrowienia co drugiego chorego. Orzeczenia wszystkich
lekarzy wprowadzane są do centralnego systemu
komputerowego raz w tygodniu, wystarczy kliknąć.
Orzecznicy twierdzą, że zdarzają się telefoniczne, a
więc nie zostawiające śladów polecenia z Warszawy:
proszę odebrać rentę Iksinowskiemu. Bez badania
Iksinowskiego, bez analizy dokumentacji medycznej.
Najgorzej, że nie ma ustawowo zdefiniowanego pojęcia
"niezdolność do pracy" i jego relacji do dawnych
definicji inwalidztwa. Jednoznacznie określone kryteria
i ramy zastąpiły ogólnikowe stwierdzenia. Przyznawanie
rent zamienia się w wolnoamerykankę.
* * *
Orzecznicy najchętniej odbierają renty biednym,
bezrobotnym, pokrzywdzonym przez los. Bo oni zamiast
koneksji i woli walki mają kłopoty z napisaniem listu do
sądu i załatwieniem paru groszy na bilet do miasta.
Mimo to sporo pacjentów odwołuje się do sądu. Dane,
które otrzymałam z biura prasowego ZUS, dotyczą 2001 r.
Nowszych nie ma. W 2001 r. orzecznicy ZUS zbadali 1 549
992 osoby. Połowa starających się otrzymała rentę. 279
836 osób, czyli co trzeci załatwiony odmownie odwołał
się do sądu. Sądy przyznały rację 38,4 proc. skarżących.
Statystyka byłaby niewiele gorsza, gdyby orzecznicy
przyznawali renty na zasadzie fifty-fifty. Jak w
dziecięcej wyliczance: zdrowy, chory, zdrowy, chory...
Podczas procesu pacjenta bada zwykle dwóch, trzech
biegłych lekarzy. Z reguły opinie są wyczerpujące i
wnikliwe merytorycznie. Cóż, kiedy lądują w sądowym
archiwum. ZUS nie przejawia nimi zainteresowania,
knocący orzeczenia orzecznik nie dowiaduje się, że je
sknocił. Podczas szkoleń i narad nie pada pytanie,
dlaczego ZUS tak dużo spraw przegrywa. Nie ma próby
analizy i wyciągnięcia wniosków z sądowych materiałów.
Nie robi się analiz kosztów z powodu przegranych spraw.
Któryś z orzeczników przekazał Stowarzyszeniu
Poszkodowanych sporządzoną przez siebie notatkę z
zakrapianej odprawy w Osuchowie. Podczas niej ZUS-owcy
orzecznicy debatowali m.in. o tym, jak uwalić projekt
ministra Kurczuka utworzenia wojewódzkiej komisji
lekarskiej, czyli orzeczenia ZUS poddać kontroli
zewnętrznej. Jest to bardzo zły projekt i należy w
oddziałach zebrać podpisy wszystkich orzeczników, aby
zaprotestowali, bo kontrola orzeczeń nie może być
wyprowadzona poza ZUS, tzn. do wojewody i lekarza
publicznego zaufania. (...) Trzeba zintensyfikować akcję
informacyjno-propagandową w dostępnych redakcjach, np.
"Gazeta Prawna" i nie dopuszczać do prowadzenia spraw
przeciwko orzecznikom w Izbach Lekarskich.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Strach się nie bać
Zatarte silniki samochodowe jako wynik zastosowania
biopaliwa. Śmiertelne ukąszenia kleszczy. Skażona woda
mineralna Perierr. Tragiczne skutki zażywania
paracetamolu. Strach jest dźwignią handlu.
Ostatnio niektóre media straszą, że tankowanie benzyny
chrzczonej alkoholem może doprowadzić do zniszczenia
silników samochodowych. Wiadomo, że jest to fragment
kampanii, której celem jest uwalenie przyjętej przez
Sejm ustawy o biopaliwach. Obawiam się, że nie zabraknie
w kraju naiwniaków, którzy uwierzą w te argumenty.
Uwierzą, ponieważ zostali skutecznie nastraszeni.
Specjaliści zajmujący się sztuką wpływania na
społeczeństwo wiedzą doskonale, że najskuteczniejszym
argumentem jest strach. Wiedza ta nie jest obca również
specom od marketingu.
Mordercze kleszcze
W 1993 r. przez wszystkie media przewaliła się seria
publikacji na temat zagrożenia, jakie niosą ze sobą
kleszcze. Zaczęło się od publikacji w "Przeglądzie
Tygodniowym". Zawierała wiele dokładnych informacji na
temat chorób przenoszonych przez kleszcze – boreliozy z
Lyme i kleszczowego zapalenia mózgu. Opisano historię
badań nad nimi, nie zapominając o klinicznym opisie
przebiegu choroby. Przedstawiono mapki z zaznaczonymi
rejonami występowania kleszczy w Polsce. Sugerowano, że
ukąszenie przez kleszcze może prowadzić nawet do
śmierci. W świadomości czytelników miało utrwalić się
przekonanie, że jedynym sposobem uniknięcia nieszczęścia
jest "szczepionka przeciwko kleszczom". A więc przeciwko
wszystkim chorobom roznoszonym przez te owady – co nie
było prawdą. Była to ochrona jedynie przeciw
kleszczowemu zapaleniu mózgu. W 1993 r. nie znano
szczepionki przeciwko równie groźnej boreliozie.
Niewiele osób, które zdecydowały się na ukłucie,
wiedziało o tym. W całej sprawie najważniejszy był fakt,
że szczepionki Encepur lub Fsme-Immun do najtańszych nie
należały. W 2002 r. za Fsme-Immun trzeba było zapłacić
58 zł. No ale była nadzieja, że za obowiązkowe
szczepienia pracowników zapłacą Straż Graniczna, Lasy
Państwowe i diabli wiedzą kto jeszcze.
Przez kilka lat tuż przed wakacjami temat kleszczy
wracał jak bumerang. Przy okazji dobrze zaczęły
sprzedawać się różnego rodzaju odstraszające te owady
maści i płyny. Realnie Polaków gnębi bardziej tysiąc
innych rzeczy niż kleszcze bardzo rzadko wywołujące
chorobę. Na przykład konie, które kopią, i drapiące
koty.
Samobójca na kacu
Nie znam lepszego sposobu na kaca, jak zażycie dwóch
tabletek środka przeciwbólowego. O dusze ofiar przepicia
od lat walczą paracetamol z aspiryną. Stosowane chwyty
do najszlachetniejszych nie należą. W 1993 r. prasa
informowała o zgubnych skutkach nadmiernego zażywania
para-cetamolu. Pisano o możliwości nieodwracalnego
uszkodzenia wątroby, a nawet przypadkach śmierci
wywołanych przedawkowaniem. Jednocześnie mimochodem
nadmieniano, że aspiryna jest cudownym lekiem niemalże
na wszystko – zwłaszcza na chorobę wieńcową, bo chociaż
nie chroni całkowicie przed ryzykiem zawału, to
skutecznie je ogranicza. W wojnie paracetamolu z
aspiryną brały udział poważne autorytety medyczne
cytowane przez prasę. Wybór był prosty – bezpieczniej
jest zażywać tradycyjną aspirynę, która obok działania
przeciwbólowego ma też działanie przeciwzapalne.
Sprzedaż paracetamolu zaczęła gwałtownie spadać.
Dziennikarze nie wspominali, że każdy lek przyjmowany w
nadmiarze może okazać się niebezpieczny i że trzeba
byłoby zeżreć pewnie wiadro paracetamolu, aby przenieść
się na łono Abrahama. Jestem pewien, że po skonsumowaniu
wiadra aspiryny efekt byłby podobny.
Tchórze z "Heweliusza"
14 stycznia 1993 r. na Bałtyku zatonął prom Jan
Heweliusz. Zginęło 55 osób. Katastrofa "Heweliusza"
została bezwzględnie wykorzystana przez niemieckich oraz
szwedzkich przewoźników, dla których polscy armatorzy
byli groźną konkurencją ze względu na niskie ceny. W
publikacjach prasowych, które pojawiły się po tragedii
"Heweliusza", szeroko pisano o przestarzałym polskim
sprzęcie, przewożeniu nielegalnych imigrantów z Azji w
zaplombowanych kontenerach. Polskie promy zaczęto
określać mianem pływających trumien, a załogę
"Heweliusza" przedstawiono jako grono niekompetentnych i
samolubnych osobników, którzy w chwili zagrożenia jako
pierwsi sadowili się w tratwach ratunkowych i myśleli
tylko o własnych dupach. W rezultacie liczba
zagranicznych pasażerów na polskich promach zmalała po
katastrofie o około 20 proc.
Niektórym dziennikarzom z terenu Gdańska i Szczecina
proponowano promocyjne rejsy promami do Szwecji w celu
zapoznania się z warunkami, jakie panują na bezpiecznych
promach. Ta kampania w ograniczonym stopniu dotknęła
polskie media, bo też nie do krajowego odbiorcy była
skierowana. Polacy i tak długo jeszcze będą kierowali
się ceną podejmując decyzję o wyborze armatora.
Przycinanie "Sokoła"
Prawdziwa wolnoamerykanka panuje między producentami
uzbrojenia.
Tu każdy chwyt jest dozwolony. Na przełomie lat 1991 i
1992 zakłady w Świdniku sprzedały Birmie 22 śmigłowce
Sokół. W prasie amerykańskiej natychmiast pojawiły się
informacje o tej transakcji. Rewelacje te natychmiast
przedrukowywała prasa polska. Pisano o planowanej
sprzedaży i powtarzano opinie komentatorów zza oceanu,
że Polska wspiera rządzącą w Birmie juntę, której
ulubionym zajęciem jest łamanie praw człowieka. Wniosek
był prosty – Polska wspiera brutalny reżim. Śmigłowce
jednak zostały sprzedane, za to jeszcze przez jakiś czas
w mediach pisano o polskich instruktorach szkolących
żołnierzy birmańskiej junty.
Chwyt ze wspieraniem brutalnych reżimów jest bardzo
dobry. Polska jakiś czas temu – ale przed 11 września
2001 r. i wojną z terroryzmem – chciała sprzedać
Pakistanowi czołgi. Z interesu wyszły nici, ponieważ nie
wspieraliśmy wtedy tak wstecznych reżimów. Ameryka kocha
się zaś z Pakistanem nadzwyczajnie.
Inny chwyt zastosowano chcąc zdyskredytować izraelskie
konsorcjum Elbit pragnące sprzedać polskiej armii
rakietę przeciwpancerną NTD. W roku 1997 w prasie
pojawiły się informacje o tym, że firma zaangażowana
była w Czechach w skandal łapówkarski. Chodziło o
rywalizację między Izraelczykami a amerykańskim
Boeingiem. Obie firmy walczyły zaciekle o kontrakt na
modernizację czeskich samolotów i fabrykę w Vodochodach.
Izraelczycy przegrali – jak się wydaje – w związku z
niejasną próbą przekupienia czeskiego wiceministra
obrony Jana Kalouska (strona izraelska zaprzecza, jakoby
taki fakt miał miejsce). Rząd Buzka odstąpił od
kontraktu na rakietę przeciwpancerną NTD. Tylko ze
świętymi chcemy obcować.
Wszystko na sprzedaż
Spece od organizowania takich kampanii dowodzą, że
wywoływanie jakiegoś wrażenia daje bardzo realne skutki.
Można nim kierować, motywować zachowania w dowolnym
celu. Może chodzić o tzw. produkty szybko zbywalne –
chipsy, napoje, cukierki – albo rakiety, czołgi...
biopaliwa. Zysk jednych oznacza stratę drugich. Wolny
rynek, wolny wybór i takie tam, to bajeczka dla
naiwnych. Tak naprawdę liczą się dojścia w mediach,
kontakty z politykami oraz finansowa możliwość
nagłaśniania korzystnych, choć nie zawsze zgodnych z
prawdą informacji. Czasem wystarczy rewelacja o tym, że
butelki, w które nalewany jest popularny napój
chłodzący, są brudne – aby sprzedaż gwałtownie spadła.
Czasem trzeba dodać, że prawdopodobnie – zawsze trzeba
pisać prawdopodobnie – butelki te były zanieczyszczone
środkami chemicznymi. Innym razem dobrze jest wskazać na
powiązania korupcyjne, jeszcze innym na podejrzane
kontakty z politykami. Cel jest jeden – zdyskredytować
konkurenta. I nastraszyć opinię publiczną. Nie jest to
trudne, ponieważ w krajach wysoko rozwiniętych ludzie na
ogół nie mają zaufania ani do wielkich korporacji, ani
do polityków i gotowi są uwierzyć w każdą bzdurę, jeśli
tylko zostanie im ona podsunięta w odpowiedni sposób.
Wcale nie zdziwiła mnie afera związana z biopaliwami.
Wręcz przeciwnie – byłam zdumiona faktem, że tak łatwo
udało się zidentyfikować głównych graczy. Świadczy to o
wyjątkowo niskim profesjonalizmie tych, którzy ją
organizowali.
A gdy ktoś czymkolwiek da się przez jakiś koncern
nastraszyć albo od czegoś odstraszyć, to niechaj wie, że
kilkadziesiąt lat temu ogłoszono z przekonaniem, iż
pomidory powodują raka. I w ogóle niech przejrzy stare
strachy to się uśmieje.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie warto
"Spiderman"
Główny bohater ma problem, bo rosną mu włosy na
wewnętrznej części dłoni, co powoduje, że ni z tego, ni
z owego łapie w objęcia dość koszmarną pannę, a zaraz po
niej tacę ze śniadaniem. Z tej przyczyny nadziewa na
baniak czerwoną skarpetkę i narciarskie gogle, by
przemieszczać się po ulicach, wieszając się na sznurkach
między ścianami wieżowców, co pozwala mu na dogonienie
małego zielonego ludzika, który lata z prędkością
światła na dużej sosjerce.
Wszyscy chwalą znakomite efekty specjalne. Fakt. Niemal
nie ustępują jakością animacji w filmie "Przygody Misia
Colargola".
"Byliśmy żołnierzami"
Żołnierze amerykańscy jadą na wojnę w Wietnamie.
Niektórzy wracają żywi, ale większość nie. Dowódca nie
jest z tego zadowolony.
Dzięki tej produkcji wiemy nareszcie, dlaczego
Amerykanie wzięli w dupę w Wietnamie. Nie mogą wygrać
wojny ludzie, którzy w kółko międlą farmazony o
Ojczyźnie, Bogu, radości z posiadania rodziny i nawet
konia nie walą, za to co rusz walą się na kolana, żeby
pogawędzić z Najwyższym. I to wszystko na pasiastym tle,
bo amerykański sztandar służy tam za tapetę w studiach
filmowych, jak się wydaje. Obrazu dopełnia portret żon
amerykańskich herosów. Kretynki jedna w drugą,
wygłaszające pompatyczne
hasła o swoich mężach i perliście śmiejące się z
własnych dowcipów, na dodatek w doskonałej większości
szpetne jak Matka Teresa i nie bardziej od niej
seksowne. Wszystkie postacie w tym filmie są bardziej
płaskie niż kartka naszego tygodnika.
Melowi Gibsonowi, który wreszcie zagrał siebie –
żarliwego katolika z ósemką dzieci – dobrze w tym
filmidle wychodzi tylko zalewanie się łzami.
My też się zalewamy, z żalu po szmalu wyrzuconym na
bilet.
"Faceci w czerni 2"
Robal żre prawie cały skład wagonów metra. Czarny agent
daje mu odpór. Zabawne jak makaron. Pies gada. Kolki
dostaliśmy, żeby się trochę zaśmiać. Tommy Lee Jones
kocha kosmitkę. Wzruszyliśmy się jak stary siennik.
Babie wyrastają macki z rąk w dowolnym momencie i
obwijają różnych takich. Przerwy w bezsensownych
dialogach takie, że można wyjść się wysikać i nic się
nie traci po powrocie.
Serdecznie śmialiśmy się tylko raz – patrząc na tłum
frajerów, który przyszedł na następny seans.
David Morell "Totem"
Po ulicy latają ludzie, którzy zostali ukąszeni przez
innych ludzi zarażonych wirusem podobnym do wścieklizny,
ale trochę innym. Powoduje on, że człowiek zamienia
swoje zachowanie w zwierzęce odruchy, kąsa, rozrywa
gardła, odgryza kończyny. Potem popada w letarg i apiać
od początku. Ludzi takich łapie jeden szeryf, który boi
się jak cholera, dziennikarz alkoholik i parę innych
osób.
Jak ktoś ma ochotę się trochę pobać, niech lepiej
pójdzie na obiad do teściowej.
Anna Nasiłowska "Księga początku"
Bardzo polecana przez jeden dziennik ogólnopolski.
Autorka opisuje poród, pierwsze dni w szpitalu po
porodzie, pierwsze dni w domu po szpitalu, pierwsze dni
córci itd. Wszystko jak od tysiąca lat, więc stara się
ubrać to w słowa, które mają świadczyć, że oprócz macicy
pracował również mózg autorki. Jak dzieciak oddycha, to
"smakuje powietrze". Jak dziecko śpi, to jest
"nieodgadnione". Jak pani widzi psa, to postrzega w nim
dziecko. Jak kobiety na porodówce się śmieją, to jest to
"najcenniejszy kruszec naszej republiki". Jezu!
Przewidujemy, że następną książką Anny Nasiłowskiej
będzie 130 stron o wizycie u dentysty, rwaniu dwóch
zębów i egzystencjalnych męczarniach dopasowywania
sztucznej szczęki.
Autor : M.W.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kto go popchnie
Znacząca część członków SLD ma niechętny stosunek do
polityki swojego rządu wobec wojny w Iraku i konfliktu
amerykańsko-europejskiego na tym tle. Chociaż telewizje
koncentrujące się w trakcie wojny na jej przebiegu mocno
rozpaliły publiczne zainteresowanie wyprawą Busha,
żadne, choćby niskiego szczebla, statutowe gremium
Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie uchwaliło politycznej
rezolucji przeciw aktywnemu poparciu przez polskie
władze bliskowschodniego najazdu USA. A przecież jego
podawane przez Waszyngton motywy (zapobieżenie agresji
Iraku i rozsiewanie demokracji) budzą już teraz gorzki
śmiech.
Pies drapał Irak. Rząd popiera 10 proc. ludności, a
Millera w roli premiera – 16 proc. (OBOP). Po zeznaniach
przed rywinowską komisją zapewne znów mu spadnie. W
największym tempie maleje poparcie dla Millera wśród
zwolenników SLD. W ciągu jednego miesiąca co czwarty
socjaldemokrata wcześniej premiera popierający zmienił
zdanie.
Działacze, w tym posłowie lewicy, mają już na ogół
Millera dosyć. Dyskusje dotyczą tylko tego, kiedy się go
pozbyć: już czy latem na kongresie Sojuszu.
W SLD brak jednak jakichkolwiek grupowych, zgodnych z
procedurami posunięć na rzecz zmiany przywództwa. A
przecież w odróżnieniu od polityki zagranicznej sprawy
personalne bardzo tę partię pasjonują. Póki Miller
rządzi, pensjonariusze władzy wciąż się go boją. Gdy
zacznie upadać, nabiorą śmiałości i skoczą na łamiące
się drzewo z obrzydliwą skwapliwością i spóźnioną
odwagą.
Mamy więc w SLD kunktatorskie tchórzostwo, kryzys
przywództwa i spadek notowań partii wśród wyborców,
kryzys władzy przez Sojusz sprawo-wanej, a równocześnie
przedziwne polityczne zatwardzenie. Motywem bezruchu
jest lęk przed rozłamem w SLD czy choćby przed walkami
wewnętrznymi, które Sojusz pogrążyłyby jeszcze bardziej.
Jedna trzecia partii mająca dość przywództwa Millera i
mniej więcej połowa SLD niechętna rządowi jest też
paraliżowana przez przeświadczenie, że wbrew woli samego
Millera nie można zmienić premiera, by obsadzić ten
urząd przez działacza SLD, który może liczyć na
znaczniejszy kredyt zaufania. W Sejmie nie ma
większości, która obaliłaby rząd w sposób konstytucyjnie
przewidziany, to znaczy przegłosowując kandydaturę
następcy Millera. Chyba że zawiąże się nową szeroką
koalicję rządową. Ale który z liderów SLD odważy się
podjąć taką inicjatywę?
Pozycja Millera będąc politycznie fatalną zarazem jest
pod względem prawnym trudną do zachwiania.
Ponieważ w toku wyborów delegatów na kongres SLD Miller
zapewni sobie posłuszną mu większość, jest on nie do
ruszenia aż do głosowania w Sejmie nad budżetem. W
wariant przyspieszonych wyborów w czerwcu 2004 r. już
nikt nie wierzy. Zresztą termin to tak odległy, że do
tego czasu SLD mając garb w postaci obecnego rządu
straci resztkę szansy na przyzwoity dla siebie wynik.
Wszyscy więc nieentuzjaści Millera, od prezydenta po
prowincjonalnych radnych SLD, czekają obecnie na to, czy
czasem Miller sam nie zechce dla dobra sprawy unieść się
honorem i popełnić polityczne harakiri.
Są to nierealistyczne rachuby. Miller uważa się za
stworzyciela formacji tylko przez niego cementowanej,
dyscyplinowanej, a bez niego niezdolnej do przeżycia.
Jego samooceny są bardzo wysokie – kontrastowe wobec
ocen społecznych. Ma on poczucie misji – wygranie
referendum i doprowadzenie Polski do UE, chociaż tak
naprawdę już teraz to, kto jest premierem, nie ma dla
tych procedur żadnego znaczenia.
Przeciągając swe premierowanie Miller działa jednak na
korzyść różnych operacji gospodarczych, na których mu
zależy. Leszek Miller może okazać się więc długotrwałą
przeszkodą powodującą upadek SLD. Nie mówiąc już o
ogólnospołecznych skutkach galwanizowania rządu, który
mało że mniejszościowy, to jest programowo jałowy,
defensywny i pozbawiony zaufania.
Rachunek jest prosty: albo formacja lewicowa aktywnie
pomoże Millerowi odejść, albo podupadnie jeszcze
bardziej pod jego przewodem. Pogrąży przy tym kariery
kilku zdolnych ministrów Millera – historycznych
przywódców lewicy. Nie wszyscy spośród nich są
lokatorami chlewu dla trzody kulczykowanej.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak uchronić raka od zawału
Motto:
Czym słoneczko bliżej, tym Sikorski niżej.
Pan minister zdrowia odmówił dopłacania do środków
przeciwciążowych. Skreślenie ich z listy chemikaliów
niepełnopłatnych uzasadnił stosując szantaż moralny.
Powiedział, że lepiej pieniądze przeznaczyć na leki
przeciwrakowe i zapobiegające pękaniu serca, czyli
ratujące życie. No bo istotnie dziewictwo nie grozi
śmiercią, a tylko kalectwem. Zamiast się ruchać, można
froterować podłogę. Też frajda.
Szerokie zastosowanie metod perswazyjnych ministra
Leszka Sikorskiego może przynieść większe oszczędności
budżetowe niż plan Hausnera. Czy ważniejsze jest
dotowanie opery, czy wyławianie z rzek kandydatów na
topielców? Czy nie lepiej głodne dzieci dożywiać, niż
uczyć je gramatyki? Czyż nie jest nieludzkie budowanie
drogich autostrad, na których potem licznie giną ludzie?
Itd.
Tylko potwarca może podejrzewać, że minister robi
narodowi świństwo rozmyślne. Na przykład, że przemyślał
i pojmuje ten socjaldemokrata klasowe skutki swego
humanitaryzmu. Są zaś one takie: unikanie rodzenia
wpisane zostaje trwale do skłonności luksusowych – jak
bywanie na balach charytatywnych i spędzanie zimy na
Karaibach. Kobiety, które stać by było pieniężnie na
rodzenie i hodowanie dzieci, mają bowiem forsę na
uniknięcie tego przez zażywanie pigułek lub opłacanie
skrobanek. Ubogie zaś podlegają przymusowi rodzenia.
Minister Sikorski wpędza je w wielodzietność, więc w
jeszcze większe ubóstwo. W ten sposób najliczniej
rozmnażają się rodziny niemające środków na kształcenie
swego przychówku. Dzieci dziedziczą po rodzicach biedę,
ciemnotę, bezrobocie, bezradność. Oto, jak
socjaldemokratyczny minister kształtuje współczesne mu i
przyszłe stosunki społeczne.
Inny potwarca zarzucić zaś mógłby socjaldemokracie w
randze ministra nieumiejętność liczenia na poziomie
szkoły podstawowej. Koszt dotowania pigułek
antykoncepcyjnych jest kilkadziesiąt razy niższy od tych
wydatków państwa, jakie pociąga za sobą rodzenie się
dzieci, szczególnie w rodzinach ubogich. Połóg, urlop
macierzyński, zasiłek rodzinny, dotacje do niektórych
artykułów dziecięcych i do przedszkoli, koszty
kształcenia i tak dalej bez końca. Mieści się w tym
także pensja pediatry i dopłata państwowa do leków,
jakie bachor pożre. Naprawdę dotacje do pigułek
przeciwciążowych w ogóle nie są wydatkiem z budżetu,
lecz oszczędnością. Bardziej dla społeczeństwa
opłacalną, niż np. byłoby odebranie władzom 50 tysięcy
samochodów służbowych z kierowcami. Bo tyle ich ponoć
utrzymują podatnicy.
Tylko zoologiczny wróg rządzącej socjaldemokracji
posądzać mógłby ministra Sikorskiego o to, że nie jest
przypadkowa zbieżność rodzaju oszczędności, które on
czyni, z wyraźnymi życzeniami Kościoła katolickiego.
Biskupi i księża oczekują bowiem od władz państwowych,
że utrudnią one wszelkimi sposobami korzystanie przez
kobiety z wolności nierodzenia. Rozmnażanie się stanowi
powinność religijną zamężnych owieczek. Perswazje tego
rodzaju głoszone z ambony cieszą się zaś tylko wówczas
posłuchem, jeżeli wzmacnia je presja karna (zakaz
aborcji) oraz ekonomiczna (drogie pigułki antyciążowe).
Minister Sikorski nie jest kościelnym posługaczem, a
skądże. On tylko zasiada w rządzie Millera, który nie
chce zadrażniać stosunków z Kościołem. Demoluje je zaś
każda władza, która kleru nie słucha i nie robi mu na
rękę.
Nie żaden szeregowy potwarca, lecz tylko wyłącznie
skończone już bydlę wyrazić może żal, że minister od
chorób zwany dla śmiechu ministrem zdrowia w ogóle
urodził się. Na ogół – jak wszystkie dzieciątka –
ministrowie poczęci zostali z brudu i niechlujstwa.
Gdyby bowiem w PRL pani Sikorska – matka zechciała była
uniknąć rodzenia przyszłego ministra Leszka,
zapobiegłaby powstaniu łańcucha zdarzeń fatalnego dla
milionów kobiet. Sam minister Sikorski to zatem sygnał
ostrzegawczy wskazujący, jak bardzo opłaca się
finansować z funduszy publicznych pigułki
przeciwciążowe. Wśród dzieci, które się teraz rodzą z
powodu aptecznej drożyzny, znów znaleźć się zaś może
osesek, który za 40 lat zostanie socjaldemokratycznym
mini-strem zdrowia. Czyż chcemy powtórnie ponieść takie
ryzyko?
Minister zdrowia Sikorski twierdzi, że brakuje mu forsy
na dotowanie środków antykoncepcyjnych i kto go za to
gani, ten godzi się na pozbawianie pomocy ludzi chorych
na raka i serce. Odpowiadam na ten szantaż moralny
lepszym rachunkiem: pigułki przeciw ciąży ograniczając
liczbę rodzonych dzieci zapobiegają większej ilości
przyszłych raków i zawałów, niż wyleczą z nich lekarstwa
onkologiczne i kardiologiczne razem wzięte.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lekcja ozora polskiego "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nadpolacy
Brunatni młodzieńcy robią kariery. To nagroda za
chamstwo, nietolerancję i nacjonalizm.
Dokąd w Pomrocznej prowadzi publiczne wykrzykiwanie –
tak jak w Krakowie – „pedały do gazu!” oraz „lesbijki do
obozów pracy”, a także rzucanie w przedstawicieli tych
mniejszości pomidorami, jajkami oraz cięższymi jeszcze
dowodami miłości bliźniego?
Odpowiedź jest prosta: do błyskawicznego sukcesu,
szacunku władz i cichej miłości mediów.
Dowód na to twierdzenie ma 25 lat, broni właśnie na
Uniwersytecie Wrocławskim rozprawę magisterską o wizji
Polski w myśli Dmowskiego i nazywa się Radosław Parda.
Od niedawna student Parda jest także przewodniczącym
sejmiku dolnośląskiego – reprezentuje swą osobą ludność
trzymilionowego województwa.
Wcześniej pan przewodniczący osobiście prezentował w
Warszawie wymienione na wstępie zalety bojowe. Rzecz
działa się w trakcie manify z okazji święta kobiet.
Profeministyczną demonstrację brutalnie zaatakowali
wówczas aktywiści Młodzieży Wszechpolskiej, której
przewodniczący Parda jest ogólnopolskim prezesem. Wśród
wszechpolskich kolegów nosi pieszczotliwą ksywkę Murzyn
– to z uwagi na urodę południowego amanta filmowego.
Najpiękniejsze w samorządowym sukcesie Pardy jest jednak
to, iż na funkcję ojca województwa wybrany został
głosami jedynej w swym rodzaju koalicji samorządowej
złożonej z Platformy Obywatelskiej, Samoobrony, LPR i –
jak wynika z sejmikowej arytmetyki – dwojga
(ukrywających swą tożsamość) radnych SLD. Dla działaczy
PO i buntowników z SLD oddanie LPR funkcji
przewodniczącego sejmiku było ceną za „dmuchnięcie”
dotychczasowego szefa sejmiku, nijakiego Kurzawy.
Kurzawa podpadł wszystkim po tym, jak przeszedł z PSL do
partii Borowskiego. Platformiarze i spółka liczyli, że
LPR wysunie na stanowisko przewodniczącego Artura
Paprotę, uchodzącego za umiarkowanego pragmatyka,
działacza Młodzieży Wszechpolskiej z Legnicy. Paprota
kandydować jednak nie mógł, gdyż w międzyczasie
został... wiceburmistrzem warszawskiej gminy Żoliborz.
Wybór Pardy i Paproty przyjęty został ze stoickim
spokojem przez media lokalne i krajowe. Ot, młodzi,
zdolni i sympatyczni. Niejakie zaniepokojenie wykazują
jedynie niemieckie służby dyplomatyczne, które po cichu
sugerują, że Parda nie powinien pojawiać sięna
niektórych jublach i wręczać prestiżowych nagród –
zwłaszcza polsko-niemieckiej Nagrody Dolnego Śląska.
Inni takich obiekcji nie mają, mimo że Młodzież
Wszechpolska nigdy nie odcięła się od swej przedwojennej
specjalności: budowania getta ławkowego dla Żydów.
Z kroniki kolejnych sukcesów młodych Wszechpolaków –
obchody rocznicy Konstytucji 3 maja na Górze Świętej
Anny koło Opola. W tym roku – w przeciwieństwie do lat
ubiegłych – prawie stuosobowa grupa członków Młodzieży
Wszechpolskiej nie była obiektem policyjnej inwigilacji,
ale oficjalnym uczestnikiem uroczystości, a Prezes MW
Jarosław Parda wygłosił utrzymane w duchu endeckim
przemówienie tuż po władzach wojewódzkich. Po powrocie
do Opola nastąpiła część szkoleniowo-formacyjna
obejmująca wykłady zaproszonych gości, w tym: historyka,
byłego rektora Uniwersytetu Opolskiego – prof. dra hab.
Franciszka Marka, publicysty narodowego i autora m.in.
„Tematów niebezpiecznych” doktora Dariusza Ratajczaka
(cytat z oficjalnej strony internetowej).
„Tematy niebezpieczne” i „formacja duchowa” ze skazanym
za kłamstwo oświęcimskie pseudonaukowcem nie są jednak
niczym niebezpiecznym, jeżeli sojusz z wszechpolskimi
młodzieżowcami może przydać się światłym działaczom
Platformy Obywatelskiej do celów tak wzniosłych, jak
podział stołków i stołeczków w lokalnym urzędzie
marszałkowskim.
Autor : Maciej Wełyczko
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kręcę "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Wiernopoddańczy manifest jedności ze Stanami
Zjednoczonymi Ameryki Północnej podpisał premier Miller
wraz z przywódcami siedmiu innych krajów Zjednoczonej
Europy i kandydujących. Antyiracki apel jest w istocie
antyeuropejski. Wali w Niemcy, Francję, Grecję i
pozostałe państwa UE, które są sceptyczne lub przeciwne
wojnie. W antywojen-ną rezolucję Parlamentu
Euro-pejskiego. Umacnia narastające w UE przekonanie, że
Polska jest gospodarczym i politycznym "koniem
trojańskim" w UE.
• Aby dodatkowo wkurwić także Rosję, Miller podejmie w
Waszyngtonie starania o przenie-sienie części
amerykańskich baz wojskowych z zimnych Niemiec do
gorącej Polski. Niemcy do niedawna były naszym głównym
promotorem w UE, są najważniejszym partnerem
gospodarczym i jedynym krajem na świecie, który naprawdę
interesuje się Polską. Z drugiej strony amerykańskie
wojsko to dobry dochód dla Polski i ważne zabezpieczenie
militarne.
• Tylko 40 proc. obywateli RP ankietowanych przez OBOP
akceptuje bazy amerykańskie na polskim terytorium;
przeciwnych jest 44 proc. Większość zgadza się na
polityczne poparcie dla USA (52 proc.) i wysłanie
jedynie służb medycznych na tyły wojsk sprzymierzonych
(60 proc.).
• Unia Europejska odmówiła rozmów na temat sprecyzowania
w traktacie akcesyjnym zasad przyznawania dopłat
bezpośrednich dla rolników. Wielkie zdzi-wienie unijnych
dyplomatów wywołała deklaracja o ochronie moralności i
życia poczętego, którą rząd chce dołączyć do traktatu
akcesyjnego, aby podlizać się Kościołowi kat.
Europejczycy uznali, że deklaracja jest spóźniona,
ogólnikowa, zbyt szeroka i zupełnie niepotrzebna.
• Osiem godzin trwała nasiadówka rozszerzonego
kierownictwa SLD poświęcona dyscyplinowaniu
rozsierdzonych dołów partyjnych, zamrożeniu inicjatyw,
które mogą skłócić zwolenników integracji z UE. Zalecono
powstrzymanie się od likwidacji pionu śledczego IPN,
liberalizacji ustawy aborcyjnej itp. Zalecono też
zakazać partyjnego plotkarstwa i przecieków informacji,
zwłaszcza tych o różnicach i sporach w SLD.
• Prezydent Kwaśniewski wypowiedział się przeciwko
zażyłemu, wspólnemu, nieustannemu bankietowaniu
polityków, wielkich biznesmenów i magnatów medialnych.
Przeciw oligarchizowaniu się elit. Przeciw wystawnym
balom tych elit, z których pełne zachwytów relacje
oglądają w TV lub czytają potem w snobistycznych
magazynach zubożałe, a nawet głodnawe nieelity.
Pre-zydent zareagował więc wresz-cie na wieloletnie
napomnienia i szyderstwa "NIE". Elementów samokrytyki w
wypowiedziach prezydenta można się doszukać, ale z
trudem.
• Można spokojnie czynić znak krzyża i całować glebę.
Tak orzekła ostrzeszowska prokuratura i umorzyła
śledztwo wobec ministra Marka Siwca. Do czasu umorzenia
istniały podejrzenia, iż pocałunki i znak krzyża
znieważają papieża i uczucia religijne.
• Można nazywać byłego redaktora "Wprost" Jerzego
Sławomira Maca mitomanem. Sprawę sądową o obrazę Maca
przez Urbana redaktor "NIE" wygrał ostatecznie.
Zasądzono też od Maca 2250 zł.
• Już tylko 65 proc. obywateli RP pytanych przez OBOP
uważa, że sprawy kraju idą w złym kierunku. To mniej o 8
proc. niż w grudniu. Widać ludzie uznali, że gorzej już
być nie może.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wojna Gdyni z Piotrem, jego żoną, dziećmi, psem i
rybkami
Urzędnicy dbają o gminny majątek niszcząc go. To nie
głupota. To skurwysyństwo.
Za lasami, za szosami jest Gdynia, miasto z morza i
marzeń, gdzie władzę sprawuje mądry prezydent dr
Wojciech Szczurek z Platformy Obywatelskiej oraz w jego
imieniu rzesza urzędników, funkcjonariuszy i
przedstawicieli. Wszyscy oni dbają, aby było
sprawiedliwie, a praw ustalonych, żeby nikt nie
naruszał.
* * *
17 listopada 2003 r. Piotr W., obecnie bezrobotny,
poprzednio pracownik przemysłu stoczniowego, zajął
bezprawnie lokal mieszkalny – tzw. pustostan – należący
do gminy Gdynia. Wszedł z rodziną, czyli żoną, trójką
dzieci w wieku 10, 12 i 13 lat, psem i rybkami w
akwarium, do zaniedbanego, zdewastowanego mieszkania w
jednym z komunalnych budynków w peryferyjnej dzielnicy
miasta i zamieszkał w nim. Zajął lokal bezprawnie, ale
powiedzieć, że się włamał, byłoby nadużyciem i
oszczerstwem. Piotr nie wyłamał zamków, nie wyważył
drzwi, nie wybił okna. Na odwrót – Piotr założył własne
zamki w drzwiach wcześniej zamków pozbawionych. Jak już
Piotr do mieszkania wszedł z rodziną, psem i rybkami, to
zaczął to mieszkanie naprawiać, odnawiać i remontować.
Nie chciał mieszkać w syfie.
25 listopada 2003 r. rano do ich nowego mieszkania
zawitali: urzędniczka z Administracji Budynków
Komunalnych, trzech funkcjonariuszy policji,
przedstawiciel Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej,
urzędnik do spraw dzieci. Żadna z tych osób nie
zostawiła wizytówki ani nie okazała dokumentów –
przecież to tylko bezrobotny. O tym, kto jest kim, Piotr
W. z grubsza wywnioskował z kontekstu wypowiedzi.
Bez trudu rozpoznał funkcjonariuszy policji, bo byli w
mundurach. Orzekli zgodnie, że Piotr wraz z żoną,
dziećmi oraz psem i rybkami w akwarium mają się wynieść.
Piotr odmówił tłumacząc to sytuacją życiową.
Właścicielka mieszkania, które poprzednio wynajmował,
zmarła nagle, nic nowego nie mógł znaleźć od razu, co
miał zatem w zimie robić? Mieszkanie stało puste,
zaniedbane. Wszedł. Dbać o rodzinę musi. Dzieci posyłać
do szkoły. Teraz dzieci chore, były u lekarza rodzinnego
w przychodni i mają zwolnienia.
* * *
Bez nakazu sądu nie można nikogo wywalić na ulicę, nawet
jeśli zajął lokal bezprawnie, tym bardziej że w okresie
zimowym nie wykonuje się eksmisji. Wydawać by się mogło,
że bezprawność Piotra W. przez okres zimy uchowa się w
cieple. Nic z tego. Nie chce się po dobroci z żoną,
chorymi dziećmi, psem i rybkami wynosić na śnieg, błoto,
mróz, deszcz i wiatr? No to zrobi się tak, że ciężkie
życie będzie jeszcze cięższe. Zupełnie beznadziejne.
W kilka godzin po wyjściu porannej delegacji urzędników
do lokalu mieszkalnego przybyło pięciu pracowników
oddelegowanych z Administracji Budynków Komunalnych,
którzy mieli jedno zadanie: uczynić zajmowany przez
Piotra, jego rodzinę, psa i rybki lokal niezdatnym do
użytku. Wykonali więc następujące prace
remontowo-budowlane: usunęli skrzydła okienne z
wszystkich okien, usunęli wszystkie drzwi włącznie z
wejściowymi, usunęli drzwiczki, płytę kuchenną i kilka
kafli z kuchennego pieca, usunęli drzwiczki oraz trzy
górne warstwy kafli z dwóch grzewczych pieców w
pokojach. Dodatkową atrakcją było odcięcie przez
administrację wody i prądu elektrycznego.
I teraz niech dzieci z gorączką leżą na materacach na
podłodze, gdy przez otwory pozbawione okien i drzwi hula
wiatr roznosząc po całym mieszkaniu dym, czad, sadzę i
iskry z rozebranych pieców.
Z obawy, żeby Piotr nie wstawił nowych okien i drzwi w
miejsce wyjętych i aby Boże broń nie naprawił, co
administracyjni rozwalili, władze gminy wystawiły przed
budynkiem ochronę w postaci pracownika firmy ochrony
osób i mienia Ekotrade.
Piotr w miejsce usuniętych okien i drzwi zawiesił folię,
aby jako tako zabezpieczyć chore dzieci przed chłodem.
Mieszkanie lokatorzy ogrzewają piecykiem gazowym,
potrzeby załatwiają dzięki uprzejmości sąsiadów, wodę do
celów spożywczych kupują w sklepie. A energię zakład
energetyczny sam im włączył podpisując z Piotrem umowę,
bo czemu nie, skoro facet
płaci rachunki.
* * *
Dodatkową szykaną miało być odebranie Piotrowi dzieci
(rodzina najwyższym dobrem, podstawową komórką społeczną
chronioną przez konstytucję itp.). Na wniosek gdyńskiego
Urzędu Miejskiego 11 grudnia 2003 r. przed Sądem
Rejonowym w Gdyni, Wydział ds. Rodzinnych, odbyła się
rozprawa o odebranie praw rodzicielskich i skierowanie
dzieci do pogotowia opiekuńczego.
W postępowaniu Piotra pani sędzia nie znalazła patologii
mówiąc przy okazji, aby Urząd Miejski nie załatwiał
swoich spraw wykorzystując do tego instytucję sądu.
Dalej więc Piotr ma żonę, trójkę dzieci, psa i rybki.
Ma jeszcze sprawę karną o zajęcie nie swojego mienia. I
cywilną – o opuszczenie lokalu.
* * *
Aby cała ta opowiedziana historia nie była jeszcze jedną
opisywaną już po tysiąc razy historią o biedzie (bo
gdyby Piotr był bogaty, to by sobie mieszkanie kupił i
wcale nie byłoby historii), postanowiłem się dowiedzieć,
czym się kierował urząd angażując w całą tę sprawę tyle
osób, doprowadzając do kilku procesów i przede
wszystkim, skąd w ogóle pomysł, aby wykurzyć Piotra z
zajętego przez niego lokalu dokumentnie ten lokal
demolując.
Odsyłany od urzędnika do urzędnika trafiłem do dobrej
pani Joanny Grajter, rzecznika prasowego dobrego
prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka. Ona mnie objaśniła.
Po pierwsze: wejście do pustostanu jest zajęciem
własności gminy. A prezydent ma obowiązek strzec tej
własności. I prawa. Bo co by było, gdyby nie strzegł?
Przyszedłby zły dziennikarz od jeszcze bardziej złego
Urbana i by opisał dobrego pana prezydenta, że ten
majątku gminy nie strzeże, nie pilnuje, różnym ludziom
zajmować pozwala. A nie można pozwalać każdemu na
załatwianie swoich problemów życiowych, tak jak mu się
podoba.
Po drugie: jeśli rząd znowelizował ustawę o ochronie
praw lokatora i nie pozwala go wywalić normalną drogą
poprzez wywózkę, to gmina musi się bronić. Wyjęcie drzwi
i okien, gdy dzieci z gorączką na podłodze, to był
desperacki ruch urzędu miejskiego.
Po trzecie: czy gmina ma ponosić winę za to, że stocznia
jest w kryzysie i Piotr nie ma pracy? Że mu trudno
mieszkanie wynająć? Chyba sam rozumiem...
Nie, nie rozumiem.
PS Wyjmowanie drzwi, okien, a jeśli ich się nie da
wyjąć, to wybijanie szyb, stosują urzędnicy w Gdyni jako
stałą metodę „zabezpieczania” lokali komunalnych przed
dzikimi lokatorami. Wszystko, aby strzec gminnej
własności.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Straszydło
Osiągnąłem właśnie szczyt kariery. "Super Express"
podarował maskę mojej mordy jednej czwartej swoich
czytelników. Pozostali dostaną mordy innych ohydnych
stworów: Leppera, Jakubowskiej lub Renaty Beger. W
Halloween biegało i straszyło kilkadziesiąt tysięcy
Urbanów. Prawdziwie potężny nie jest ten, kogo wszyscy
kochają, ale ten facet, którego się boją.
Premierowy pokaz masek gazeta urządziła dla pięciolatków
w warszawskim Przedszkolu nr 295 (czyżby uchowało się aż
tyle przedszkoli?). Ten jest najstraszniejszy! –
krzyczały wytykając palcami Jerzego Urbana. – Bo wygląda
jak diabeł i ma duże uszy – uzasadniały dlaczego ich
zdaniem naczelny "NIE" zdobył palmę pierwszeństwa w
straszeniu. Na dodatek bały się podejść do Urbana –
pisze "Super Express" z 28 października. Pysznie. Moim
ulubionym bohaterem historycznym był zawsze król Herod.
Pracuję jako wszędobylskie straszydło, a nie tylko
straszak na głupie bachory. Jak wiem, premier Leszek
Miller zastraszał już co najmniej trzy znane osobistości
starając się zniechęcić je do bywania w moim domu.
Jestem mu wdzięczny, bo gościnność nie należy do moich
skłonności. Skoro "gość w dom – Bóg w dom", ateista musi
ryglować drzwi.
Premier ma na karku strajk kolejarzy, górników,
stoczniowców, manifestacje taksówkarzy, samotną walkę z
Unią Europejską o konstytucję, budżet, reformę finansów,
aferę Rywina i starachowicką, pieszczoty Kwaśniewskiego
wobec Ordynackiej, Jakubowską (pozbyć się jej czy nie?),
interesy Kulczyka i parę innych kłopotów. Skoro ma
jeszcze czas, żeby regulować moje życie towarzyskie,
jest tytanem pracowitości, jakiego Polska nie miała na
czele rządu od czasu Felicjana Sławoja-Składkowskiego.
Premier musi przecież wpierw śledzić mój dom, żeby
wiedzieć, kto wchodzi, potem zaś dokarmiać ludzi, którym
udało mu się obrzydzić kuchnię mojej straszliwej – jego
zdaniem – żony. Jeszcze nie tak dawno temu dopływ gości
reglamentował prosty, brudny cieć z mojej kamienicy,
który zamykał bramę, upijał się i nie reagował na
dzwonek. Ani marzyłem, że jego rolę przejmie ulubieniec
widzów TV w randze Prezesa Rady Ministrów.
Historia odnotowała, że już kilkanaście lat temu Urban
służył do straszenia, i to nie głupich siusiumajtków z
przedszkola, ale Kościoła katolickiego. Nieustraszonej
opoki niebojącej się ani bram piekielnych, ani weźmy
lwów, które w starożytności przyprawiano o niestrawność
jego pierwszymi wyznawcami. Ukazała się pożywna książka
prof. Andrzeja Garlickiego "Karuzela – Rzecz o Okrągłym
Stole". Autor – wybitny stołownik – opowiada w niej
m.in. o tym, że przez lata w czułym zespoleniu ze
Stanisławem Cioskiem pracowaliśmy nad sposobami
stłamszenia opozycji, do czego miało posłużyć zręczne
manewrowanie Kościołem.
Prof. Garlicki podaje, że w marcu 1989 r., gdy obrady
Okrągłego Stołu dobiegały końca, Ciosek spotkał się z
przedstawicielem episkopatu ks. Alojzym Orszulikiem i –
cytuję:
Wyjaśniając konieczność odbycia wyborów w czerwcu oraz
ustanowienia Senatu i prezydentury sięgnął do
zdumiewającej argumentacji: "powiedział – zanotował ks.
Orszulik – że zauważa przedziwne zbliżenie między min.
Urbanem a Michnikiem, który nalega, by przesunąć wybory
na wrzesień. Zauważa się tworzenie swoistego lobby
żydowskiego, które żywo interesuje się pracami
»okrągłego stołu«. Urban podejmuje pewne inicjatywy, z
którymi dociera do samego Jaruzelskiego". Ks. Orszulik
pozostawił te zadziwiające wynurzenia bez komentarza
(...).
Tak to po latach okazuje się, że Cioskowi, wówczas
mojemu czułemu przyjacielowi i politycznemu wspólnikowi,
służyłem do straszenia Kościoła żydowskim spiskiem.
Przed delegatem biskupów oskarżał on członka rządu PRL w
mojej osobie o zwąchiwanie się z opozycją. Biorąc za
pretekst me rozmowy z Adamem Michnikiem – równie
służbowe jak jego z Orszulikiem – ostrzegał też, że
gudłaj ma dostęp do ucha Jaruzelskiego.
Stanisław Ciosek, który trudzi się teraz na posadzie
doradcy politycznego prezydenta Polski, oznajmił mi, że
ks. Orszulik kłamie. Ks. Orszulik awansował od tamtego
czasu na biskupa, ale może wyróżniono go za inne niż
prawdomówność katolickie cnoty. Skoro Orszulik łże,
Aleksander Kwaśniewski smakować sobie może nadal
niezłomnej lojalności Cioska. Syci ona prezydenta i – co
widać – tuczy.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Obywatel dresiarz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sąd zabija czas "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak zarobić 360 000 zł dziennie
czyli gaz śmierdzący korupcją cd.
Wizytę złożył w Najjaśniejszej gen. Władimir Radczenko,
ukraiński odpowiednik ministra Marka Siwca. Radczenko
zastąpił na stanowisku sekretarza ukraińskiej Rady
Bezpieczeństwa Narodowego Jewhena Marczuka, gdy ten
został ministrem obrony.
Jak się nieoficjalnie dowiedziało "NIE", tuż przed
wyjazdem do Polski Radczenko był indagowany przez
ukraińskich parlamentarzystów o kontrakt gazowy z
Polską. Spore poruszenie wywołała bowiem dziwna umowa na
dostawę ukraińskiego gazu do Polski za pośrednictwem
podejrzanej węgierskiej spółki Eural TG. Ponoć Radczenko
miał oświadczyć, że podczas wizyty nie będzie poruszał
kwestii tego kontraktu, gdyż Ukrainie udało się
wynegocjować bajecznie wysoką cenę za gaz sprzedany
Polsce. W tej sytuacji próba podważenia kontraktu
działałaby na niekorzyść ekonomicznych interesów
Ukrainy.
Autor : H.S.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Władca płomieni
Górnicy z likwidowanych kopalń! Dajcie sobie spokój z
węglem. Róbcie zapalniczki! Wicepremier Hausner wam
pomoże.
Produkcja prostych jednorazowych zapalniczek nie wymaga
wielkich nakładów i ma zapewniony zbyt. Używają ich
miliony obywateli, każdego roku kupując ok. 120 mln
sztuk. Mnożąc to przez 1,50 zł (przeciętna cena w
kiosku), odliczając marżę, podatki i inne koszty można
zarobić taką kasę, jaka nawet się nie śni deficytowej
branży górniczej.
Przemysł to my
W październiku 1998 r. na wniosek prywatnej spółki
"Budzyńscy" z Wąbrzeźna w Kujawsko-Pomorskiem ówczesny
minister gospodarki Janusz Steinhoff wydał decyzję o
wprowadzeniu cła antydumpingowego na sprowadzane z Chin
do Pomrocznej zapalniczki gazowe jednorazowego użytku.
Ot, tak po prostu, na wiarę i na podstawie kwitów
przesłanych przez pokrzywdzoną spółeczkę. Masowy import
tanich zapalniczek miał rzekomo przynosić "Budzyńskim"
straty.
W skierowanym do ministerstwa wniosku przedsiębiorcy
określili się jako "przemysł krajowy". Okazuje się, że
firma zatrudniająca kilkanaście osób jest jednym z dwóch
producentów zapalniczek w Pomrocznej! Uściślając –
składa je z części sprowadzanych z zagranicy.
Obłożenie Chińczyków cłem okazało się zaporą
niewystarczającą. W następstwie tej decyzji import
jednorazowych zapalniczek z ChRL gwałtownie spadł: z ok.
70 mln sztuk w 1998 r. do 0,92 mln w 1999 r., ale za to
pojawiło się 70 mln sztuk zapalniczek deklarowanych jako
wielorazowego napełniania. Próbując wejść na europejskie
rynki Chińczycy skonstruowali zapalniczkę, która udawała
wielokrotną przez zamontowanie zaworka – oznajmił nie
adwokat "Budzyńskich", ale dyrektor Departamentu
Postępowań Ochronnych w ówczesnym Ministerstwie
Gospodarki Wiesław Karsz ("Rzeczpospolita", 26 lutego
2002 r.).
"Budzyńscy" zwrócili się więc do ministra gospodarki,
aby nałożył cło na wielorazówki, bo tak naprawdę są to
jednorazówki. Nie zastanawiając się wiele 17 sierpnia
2000 r. minister nałożył nowe cło antydumpingowe
Zagranie to było nie fair, gdyż cło zaczęło obowiązywać
z mocą wsteczną od 16 lipca 1998 r. do 5 listopada 2000
r. W ten sposób kilkunastu importerów dostało kijem po
plecach. Za coś, co kiedyś sprowadzili zgodnie z prawem,
musieli nagle odpalić fiskusowi stosowną działkę.
Gdy już zbliżał się koniec okresu obowiązywania tego
cła, "Budzyńscy" złożyli kolejny wniosek – o wszczęcie
postępowania antydumpingowego. I do tej prośby minister
przychylił się wydając (25 października 2000 r.)
stosowne postanowienie. W ekspresowym tempie, bo już
sześć dni później (31 października), wydał kolejną
decyzję o nałożeniu ostatecznego cła antydumpingowego. W
ten sposób "Budzyńscy" pozbyli się konkurencji.
Takie same, ale inne
Importerzy zwrócili się do ministra, by zechciał
łaskawie raz jeszcze rozpatrzyć sprawę. Takiego wała!
Minister wcześniejszą decyzję o nałożeniu cła
potwierdził kolejną decyzją (z 14 listopada 2000 r.).
Po dokładnym przyjrzeniu się zapalniczkom wielorazowym
minister doszedł bowiem do wniosku, że zapalniczki
wielorazowe tylko takie udają. Na przykład dlatego, gdyż
są takiej samej wielkości, tego samego koloru, pakowane
do podobnych pudełek i po tyle samo sztuk. A co
najgorsze, służą do tego samego celu!
Do rozróżnienia zapalniczek minister zagonił nawet
dyplomatów z zagranicznych placówek wysyłając im
specjalne formularze, w których mieli odpowiedzieć na
zadane pytania. Ekscelencje olały Pomroczną nie
odsyłając kwestionariuszy.
Ze zrozumieniem do sprawy podeszli natomiast
specjaliści. (...) w Instytucie Górnictwa Naftowego i
Gazownictwa (IGNiG) w Krakowie zostało przeprowadzone
badanie zapalniczek (...). W protokole badań zaworów
zapalniczek gazowych zapisano, że w przedstawionej
instrukcji napełniania gazem zapalniczek poddanych
badaniom nie było pełnej informacji dla klienta, z
jakiej butli należy je napełniać, jak również jakiego
aplikatora należy używać. W konsekwencji w protokole
badań zapisano również, iż przy źle dobranym aplikatorze
lub przy jego braku wszystkie zapalniczki są nieszczelne
podczas procesu napełniania. Powyższa uwaga, zgodnie z
protokołem, dotyczy wszystkich zapalniczek na polskim
rynku. Oznacza to, że napełnianie gazem zapalniczek
deklarowanych jako do wielokrotnego napełniania było
wysoce utrudnione.
Na poparcie swojego rozumowania minister zlecił też CBOS
zbadanie, jak zapalniczki traktowane są przez
społeczeństwo. Wynik przeprowadzonego badania wskazał na
to, że zapalniczki do wielokrotnego napełniania nie są
odróżniane od zapalniczek jednorazowych z uwagi na ich
cechy użytkowe, brak instrukcji napełniania oraz
właściwych aplikatorów. (...) otrzymany wynik w pełni
potwierdził ustalenia dokonane w IGNiG w Krakowie.
("Monitor Polski", 30 listopada 2000 r.).
Hocki-klocki
Robieni w bambuko importerzy zaskarżyli decyzję ministra
gospodarki do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Wydając
wyrok (Syg. Akt V SA 3981/00 i V SA 27/01) w imieniu
Najjaśniejszej Pomrocznej NSA uchylił zaskarżoną
decyzję, a mówiąc bardziej dosadnie zjechał ministra
gospodarki niczym burą sukę. Że nie sprawdził, czy
spółka "Budzyńscy" może rościć sobie prawo do miana
"przemysłu krajowego". Że interpretował raporty badań
technicznych zapalniczek oraz przepisy ustawy o ochronie
przed przywozem na polski obszar celny towarów po cenach
dumpingowych, jak mu się żywnie podobało.
Po pierwsze NSA stwierdził: Przedmiotem badania
Instytutu Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (IGNiG) w
Krakowie było (...) 18 szt. zapalniczek "wielorazowych",
które spełniły "wymagania w zakresie szczelności po
jednokrotnym napełnieniu (zgodnie z normą)", 16 próbek
spełniło wymagania szczelności również po 10
napełnieniach, a 2 próbki odpowiednio po 7 i 9
napełnieniach uległy uszkodzeniu.
Po drugie: Badania wykonano przy użyciu aplikatorów
dołączonych do butli Premet – Pieszyce oraz aplikatorów
dołączonych do butli O’K, które umożliwiały napełnienie
zapalniczek.
Po trzecie: Nawiązując do tych badań Instytut Górnictwa
Naftowego i Gazownictwa (...) stwierdził, że "wszystkie
badane zapalniczki z technicznego punktu widzenia były
zapalniczkami do wielokrotnego napełnienia, a brak
dokładnej instrukcji odnośnie stosowanego aplikatora nie
uniemożliwiał napełnienia, a jedynie go utrudniał".
Podniósł ponadto, że stwierdzenie, iż badanie
potwierdziło jednorazowy charakter zapalniczek "nie może
być przypisane ekspertom z IGNiG".
NSA nakazał ministrowi jeszcze raz przyłożyć się do
roboty.
Coś czego nie ma
Buzkowy minister nie zdążył już zająć się zaleceniami
NSA. Nastał nowy rząd, nastąpiła reorganizacja
ministerstw, ale Departament Postępowań Ochronnych,
którym wciąż kieruje Wiesław Karsz, nie przepadł. W maju
2002 r. ukazało się postanowienie o przedłużeniu, do
końca 2002 r., terminu zakończenia postępowania
antydumpingowego. Podpisał się pod tym minister Jacek
Piechota. Czyli spółeczka "Budzyńscy" pardon "krajowy
przemysł" mógł również pod rządami SLD-owców spokojnie
składać zapalniczki nie lękając się konkurencji. W 2003
r. ukazały się cztery kolejne postanowienia (z kwietnia,
czerwca i września) – wszystkie podpisane przez
wicepremiera Hausnera, w których wicepremier podtrzymuje
wcześniejsze stanowisko resortu.
Cała ta zabawa z ochroną "krajowego przemysłu"
namieszała nieźle w głowach urzędnikom z Ministerstwa
Finansów. W marcu tego roku ukazała się Taryfa Celna
Użytkowa, w której umieszczono obowiązek uiszczania cła
antydumpingowego z powołaniem się na decyzję ministra
gospodarki z sierpnia 2000 r. Nie byłoby to wcale
dziwne, gdyby w decyzji tej nie napisano: nałożyć na
zapalniczki dopuszczone do obrotu na polskim obszarze
celnym (...) ostateczne cło antydumpingowe od dnia
wejścia w życie decyzji do dnia 5 listopada 2000 r.
(...). Czyli powoływano się na coś, co nie obowiązuje!
Jak odpala Hausner
Na kolejne decyzje przedłużające czas trwania
postępowania antydumpingowego importerzy zapalniczek
wnosili zastrzeżenia, przedstawiając rzeczowe
kontrargumenty. Dziwili się, że resort tak zaciekle
faworyzuje jedną prywatną spółeczkę.
W końcu wicepremier Hausner zlecił nową ekspertyzę
specjalistom z Wojskowej Akademii Technicznej (sic!),
tym samym co konstruują wyrzutnie rakietowe i broń
laserową. Jakiś czas potem okazało się jednak, że nie
byli to eksperci z WAT, ale z komercyjnej spółki AWAT.
Nagle zmieniono też kryteria badań. Celem ekspertyzy
AWAT było ustalenie wpływu wmontowania zaworu na
zbiorniku paliwa na własności funkcyjne i użytkowe
ręcznych zapalniczek gazowych z zapłonem krzesiwowym.
Głównymi użytkownikami zapalniczek są palacze. Przyjęto
więc, iż czasem podtrzymywania płomienia będzie okres
niezbędny do przypalenia papierosa przez użytkownika
(czyli 1 s.) (...) W związku z powyższym z punktu
widzenia przedmiotu ekspertyzy przyjęte założenia są w
opinii Ministra Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej
rozsądne, zaś ich zmiana we wskazanym kierunku była
odpowiednia i uzasadniona (...).
Jaja jak berety! Wicepremier i profesor ekonomii
decyduje o tym, jak długo palacze odpalają szlugi. I
publikuje to się w "Monitorze Polskim".
O co chodzi
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze.
Kasa, którą można natrzepać na głupich zapalniczkach,
jest znaczna. Warto się nawet ośmieszać na arenie
międzynarodowej angażując obce placówki dyplomatyczne i
wydawać publiczne pieniądze na idiotyczne ekspertyzy.
Finał sprawy jest nie tyle zaskakujący, ile banalny.
Lada chwila ukaże się rozporządzenie ministra gospodarki
o nałożeniu ostatecznego cła na zapalniczki. Po prostu
idzie o to, aby pod przykrywką "krajowego przemysłu"
zablokować import tanich zapalniczek z Azji. "Budzyńscy"
zaspokajają zaledwie ćwierć procentu potrzeb krajowego
rynku. Podobne zapalniczki zaleją więc Najjaśniejszą z
Unii Europejskiej. Będą droższe i bez cła. Ktoś na tym
nieźle zarobi.
Jest jednak i dobra wiadomość: w odwecie pomroczni
biznesmeni zaczną importować zapałki.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Łgaczek narciarski "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Atak historii
Zdziecinniali generałowie lubią zabawiać publiczność
rozgrywaniem na papierze bitew i wojen, które kiedyś
przegrali w polu. Ostatnio ta zabawowa mania udziela się
politykom i politykującym dziennikarzom: zgłaszają
korekty do decyzji politycznych sprzed dziesięcioleci,
sugerując,
że zrobiliby to inaczej, lepiej, uczciwiej i bardziej
moralnie. To korygowanie historii politycznej kryje w
sobie więcej niebezpieczeństw niż gry generalskie. Może
budzić zbiorowe namiętności i wskrzesić upiory.
Moralistów od polityki pasjonuje ostatnio podniesiona
przez premiera Węgier Orbana sprawa tzw. dekretów
Benesza, na podstawie których w 1945–46 r. wysiedlono z
Czech ponad dwa miliony Niemców sudeckich. Moraliści
przykładają do tamtych decyzji miarę dzisiejszych
standardów i nie biorą pod uwagę ówczesnych realiów
historycznych.
Według Vaclava Havla ("GW"), który zresztą ostrzega
przed wskrzeszaniem konfliktów sprzed półwiecza,
prezydent Benesz podejmując decyzję o wysiedleniach stał
przed strasznym dylematem, czy dać pierwszeństwo
pragmatyce czy moralności. Fakty historyczne świadczą
jednakże, że żadnego dylematu nie było. Benesz już w
czasie wojny zapowiadał, co zrobi, uważał wysiedlenie za
moralnie uprawnione i politycznie konieczne. Podobnie
myślała przytłaczająca większość Czechów i wszyscy ich
sojusznicy wojenni. Sprawa w ówczesnych realiach
rysowała się klarownie. Kilka milionów sudeckich
Niemców, obywateli czechosłowackiej republiki, podniosło
w 1938 r. rokosz przeciw swojemu skądinąd
demokratycznemu i praworządnemu państwu, odmówiło mu
lojalności, zbiorowo i dobrowolnie przyjęło obywatelstwo
i lojalność wobec Niemiec hitlerowskich, przyczyniając
się do zguby Czechosłowacji. Żaden czeski polityk po
klęsce Niemiec, okupionej dziesiątkami milionów
poległych, nie mógłby w 1945 r. przeforsować pomysłu
utrzymania tej sudeckiej mniejszości niemieckiej w
granicach Czechosłowacji lub zgodnie "z prawem do
samostanowienia" odstąpienia obszaru Sudetów pokonanym
Niemcom.
Nikomu to nawet nie przychodziło do głowy. Benesz –
chętnie,dobrowolnie i bez wahań – wykonał w sprawie
wysiedleń decyzję Konferencji Poczdamskiej (sierpień
1945) czterech mocarstw i planu Sojuszniczej Rady
Kontroli (listopad 1945).
Polscy autorzy zastanawiający się nad dylematem moralnym
Benesza powinni mieć na uwadze inny i w istocie
poważniejszy problem: wysiedlenie ponad 3 mln Niemców z
polskich ziem zachodnich, też na podstawie decyzji
Konferencji Poczdamskiej i także z chęcią i gorliwością.
Ci Niemcy w odróżnieniu od sudeckich nie byli
obywatelami polskimi i nie mieli wobec Polski żadnych
zobowiązań lojalności obywatelskiej. Wysiedlono ich w
odwecie za wywołaną i przegraną wojnę. Była to czystka
etniczna na zasadzie zbiorowej odpowiedzialności, także
w tamtych realiach dość powszechnie akceptowana. Nie
była to, jak się dziś sądzi, rekompensata za utracone na
rzecz ZSRR polskie Kresy Wschodnie. Wiadomo, że w
Teheranie mocarstwa sprzymierzone uznały prawo ZSRR do
ziem anektowanych w 1939 r., nie przewidując dla Polski
choć częściowo równoważnej rekompensaty terytorialnej.
Rząd Wielkiej Brytanii również później starał się ową
"rekompensatę" możliwie zminimalizować. Zachodni alianci
stali na stanowisku, że Polska obejdzie się mniejszym
terytorium. Fanaberii Stalina wypada zawdzięczać, że
wyszło inaczej. Jesteśmy zatem ostatnim krajem, w
którego interesie leży moralne kwestionowanie
powojennych decyzji o granicach i przemieszczeniach
ludności.
Jeszcze mniej stosowne wydaje się wylewanie krokodylich
łez z powodu Akcji Wisła. Niezależnie od tego, kto to
robi. Akcja Wisła nie była odwetem komunistycznych władz
za rzezie wołyńskie, jak się ostatnio słyszy. Odwet za
rzezie wołyńskie – choć niewspółmierny ilościowo –
wzięła tamtejsza Armia Krajowa, dokonując masakry kilku
tysięcy ukraińskich chłopów.
Akcja Wisła była zabiegiem pragmatycznym. W rejonie
Bieszczad UPA toczyła partyzancką wojnę z władzami
polskimi. Szans na uzyskanie kapitulacji UPA nie było.
Możliwości zaś skapitulowania strony polskiej – czyli
oddania UPA władzy na tych terenach – nikt przytomny nie
brał pod uwagę. Pozostawała zatem zbrojna rozprawa.
Ponieważ partyzanci z zasady ukrywają się wśród
miejscowej ludności i są w stanie przetrwać jedynie przy
jej dobrowolnym lub wymuszonym wsparciu, wygaszanie
ognisk partyzanckiego oporu zawsze powoduje duże straty
wśród ludności cywilnej. Taka też była alternatywa Akcji
Wisła. Każdy, kto z wygodnej perspektywy półwiecza tę
alternatywę zachwala, ma okazję
zobaczyć, jak wyglądałoby to w praktyce na podstawie
telewizyjnych doniesień z zachodniego brzegu Jordanu.
W 1947 r. wybrano brutalną i bolesną, ale najmniej
brzemienną w nieodwracalne straty taktykę wysiedlenia
miejscowej ludności na tereny w istocie zasobniejsze i
bogatsze – po to, aby pozbawić partyzantkę osłony.
Pomysłu tego nie kwestionowała wówczas żadna licząca się
siła polityczna w Polsce, również PSL i hierarchia
Kościoła katolickiego. Manewr ten okazał się skuteczny i
w konsekwencji ocalił życie paru tysiącom Polaków i
Ukraińców, którzy padliby ofiarą zbrojnych walk w
terenach dość gęsto zaludnionych.
Inna sprawa, że po wygaszeniu walk i ustaniu warunków
dla ich ponownego wzniecenia trzeba było bez obaw
pozwolić na powrót do dawnych siedzib, zresztą przez
długi czas opustoszałych, tym przesiedleńcom, którzy
tego sobie życzyli. I to jest nadal do zrobienia.
Dziś w modzie są inne standardy. Rozdzielanie opętanych
nienawiścią wspólnot drogą przesiedleń uchodzi za
naganne moralnie, a nawet zbrodnicze. Zamiast tego
podejmuje się próby zmuszenia takich wspólnot siłą do
zgodnego współżycia. Jak dotychczas, wymaga to również
stosowania brutalnej przemocy i to z niepewnym skutkiem,
o czym świadczy zarówno Irlandia Północna, jak i Kosowo,
a także Bośnia.
Prymat moralności nad pragmatyzmem może – jak to nieraz
bywało w przeszłości – okazać się iluzją, i to krwawą.
Słuszności nowych standardów należy dopiero dowieść.
Historii zatem lepiej do nich nie naginać, nawet
słownie. Bezsilne jej złorzeczenie może tylko ośmieszać
(przepraszanie za masowe mordy, tak jakby za nadepnięcie
na nogę, zakrawa na farsę), w gorszym przypadku
wskrzeszać ducha rewindykacji i odwetu.
Autor : Piotr Kamieński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przeleć mnie strażaku
Ile jeszcze musi zdarzyć się tragedii, by ktoś zrobił
porządek z kosztownym Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym.
Mniej więcej rok temu (nr 34/2001) napisaliśmy story o
Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym, jasno wykładając, że
utworzenie tej struktury nie jest specjalnie rozsądne,
jeśli zważyć mizerię finansową resortu zdrowia. LPR
scentralizował bowiem latające karetki pogotowia, choć
byłoby lepiej, gdyby pozostawały one w gestii
samorządów, albo gdyby ten cały majdan przejęła
Państwowa Straż Pożarna od dawna do tego przygotowana.
Uznaliśmy też, że Janusz Roguski niespecjalnie się
popisał jako dyrektor LPR wysyłając faksem do podległych
mu stacji polecenie, by nie latali do ewakuacji ludzi
zalanych przez zeszłoroczną lipcową powódź.
Myśleliśmy naiwnie, że ktoś może przyjrzy się LPR-om,
ale nic takiego się nie stało. LPR dalej pisze swoją
historię na czerwono, czyli ludzką krwią. Nie widać
tego, bo marketing LPR ma opanowany: cykl filmów
dokumentalnych, informacje w "Wiadomościach", czy gdzie
tam jeszcze... Nie mówi się tam jednak o mniej chlubnych
wydarzeniach, znów więc my o nich powiemy.
l Z Finlandii do Wrocławia przewożono chorego samolotem
"Mewa" należącym do LPR, choć wiadomo było, że szybciej
i lepiej dla pacjenta byłoby przewieźć go samolotem
rejsowym "Lotu", co trwałoby 2 godziny, a nie 12.
Pacjent był uprzejmy nie przeżyć tej podróży.
l Faceta z obciętą ręką z Myślenic, zamiast przewieźć
bez zbędnych ceregieli bezpośrednio do Polanicy Zdroju,
gdzie ręce przyszywają w ramach praktyk studenckich,
najpierw przewieziono na lotnisko w Balicach, na które
wezwano samolot z Warszawy, potem zaś tym srebrzystym
ptakiem szurnięto go do Wrocławia, skąd udał się do
Polanicy karetką pogotowia na kółkach. Żeby była jasność
– ten tryb pracy, zapewnia gościowi w ciężkim stanie
podróż kilkugodzinną zamiast godzinną.
Zostało to spowodowane decyzją kierownictwa LPR.
l Niedawno pielęgniarkę w śmigłowcu LPR zabiło śmigło,
gdy nieostrożnie doń podeszła. Oczywiście winna jest jej
nieostrożność. Takiego orzeczenia można się spodziewać.
Ale tak naprawdę przyczyną była zmiana regulaminu lotów
dokonana przez dyrektora LPR, polegająca na wyłączeniu z
załogi mechanika, by zrobił miejsce właśnie
pielęgniarce. Do tej pory mechanik pierwszy wychodził ze
śmigłowca i ostatni do niego wchodził, gdy ten był już w
minimalnym zwisie nad ziemią. On też czuwał nad
bezpieczeństwem pasażerów i personelu śmigłowca. Nie
było go, więc pielęgniarka, biegnąc do chorej, by podać
jej rzeczy osobiste, skręciła w stronę śmigła i zginęła.
l 16 czerwca karetka samochodowa Sądeckiego Pogotowia
Ratunkowego uległa wypadkowi, w wyniku którego ciężko
ranna została pielęgniarka. Miała złamany kręgosłup.
Wypadek zdarzył się w Juście. Wydawało się, że
dziewczyna miała szczęście w nieszczęściu, bo choć stan
rannej był poważny, to dosłownie za płotem znajdowało
się lotnisko w Łososinie Dolnej, gdzie mógłby lądować
śmigłowiec LPR. Pan dyrektor regionalny w Krakowie
odmówił przysłania maszyny, sugerując jednocześnie, by
ranną przywieźć do Nowego Sącza lub do Krakowa. W
rozmowie z regionalną prasą tłumaczył się, że on wcale
nie odmówił wysłania śmigłowca, lecz tylko zasugerował
najlepsze rozwiązanie, gdyż śmigłowiec ma określoną
pojemność zbiornika na paliwo i 200 kilometrów to zbyt
dużo. Pan dyrektor może pomylił kosiarkę do trawy ze
śmigłowcem, bo nikt nigdy nie słyszał o tym, żeby
śmigłowiec nie mógł przelecieć 200 kilometrów na jednym
zbiorniku. To tylko świadczy o tym, jak dobrze zna się
na sprzęcie jeden z szefów całego tego interesu.
l Rannych i ciężko poparzonych wskutek wybuchu w Medyce
należało przewieźć ze szpitala w Przemyślu do
Siemianowic Śląskich. Wydawałoby się, że najprościej i w
sposób oszczędzający rannym cierpień byłoby wysłać po
nich śmigłowiec. Ale nie – jakiś fachowiec w LPR
wymyślił, że zrobi się to samolotem. Samolot nie
wyląduje na łące koło szpitala – musi na lotnisku. Tak
więc cierpiących ludzi wieziono najpierw z Przemyśla do
Rzeszowa samochodem, potem samolotem do Katowic, a
stamtąd znowu samochodem do Siemianowic Śląskich.
Dopiero ostatniego poparzonego przewiózł śmigłowiec –
tak jak trzeba.
l Nagminne stają się wypadki uszkodzenia śmigłowców
podczas podchodzenia do lądowania na nieznanym terenie,
gdzie zaczepiają o druty telefoniczne czy wysokiego
napięcia. Do tej pory podczas tego trudnego
manewru teren obserwował mechanik. Teraz to spadło na
pilota, który ma tylko jedną parę oczu.
l Jeden z dyrektorów regionalnych LPR, Andrzej
Strzyżewski (dziś w Lublinie, przedtem w Krakowie),
najpierw wjechał kosiarką w śmigłowiec Mi-2, a całkiem
niedawno wystartował takim właśnie Mi-2 razem z
nieodłączonym potężnym wózkiem akumulatorowym (wielkości
fiata 126 p), bo zapomniał go odłączyć albo miał inne,
wagi państwowej sprawy na głowie. Fakt faktem, że po raz
drugi uszkodził śmigłowiec i zniszczył wspomniany wózek
całkowicie.
Przytaczamy takie śmieszne i tragiczne opowiastki, by
ponownie zasygnalizować, że oto utworzono strukturę,
która nie dość, że działa źle, to na dodatek nikomu nie
chce się zrobić w niej porządku. Nurtuje nas pytanie,
dlaczego tak się dzieje. Odpowiedź, że w planach jest
sprywatyzowanie Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i
dzisiejsi dyrektorzy uwłaszczą się na państwowej
własności, odrzucamy ze wstrętem.
Oczywiście nie jesteśmy fanatycznie do tego wstrętu
przywiązani.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pan prezydęt powiedział
Serwis internetowy Wiadomosci.poprostu.pl podaje
przykłady językowej inwencji nowego Geniusza Narodów
George’a W. Busha. Oto niektóre z nich.
• Dla Ameryki nie ma jaskini tak głębokiej ani tak
ciemnej, by się w niej ukryć (o Ben Ladenie).
• To nie zanieczyszczenia zagrażają środowisku
naturalnemu. Jego prawdziwymi wrogami są nieczystości w
wodzie i powietrzu.
• Uważam, że jesteśmy na nieodwracalnej drodze do
większej wolności i demokracji – ale to się może
zmienić.
• W przeszłości dokonałem właściwych osądów. Dokonałem
ich również w przyszłości.
• Będziemy mieć najlepiej wykształconych Amerykanów na
świecie.
• Spędziliśmy mnóstwo czasu rozmawiając o Afryce. Afryka
to naród, który cierpi z powodu niesamowitej choroby.
• Mamy poważne zobowiązania wobec NATO. Jesteśmy jego
częścią. Mamy poważne zobowiązania wobec Europy.
Jesteśmy częścią Europy.
• Ogromna większość naszego importu pochodzi spoza
naszego kraju.
• Kosmos to ciągle wysoki priorytet dla NASA.
• Myślę, że wszyscy się zgadzamy co do tego, że
przeszłość już minęła.
• Byłem dumny, gdy Republikanie i Demokraci przybyli do
Rose Garden, by ogłosić wspólną deklarację: albo się
rozbroicie albo my to zrobimy.
• Wiem, w co wierzę. Ciągle będę artykułował to, w co
wierzę i w co wierzę... Wierzę, że to, w co wierzę, jest
słuszne.
• Dyktatura byłaby dużo prostsza, nie ma co do tego
wątpliwości.
• Na każdą strzelaninę zakończoną czyjąś śmiercią
przypadają trzy strzelaniny bez ofiar. To po prostu
niemożliwe do zaakceptowania w Ameryce. Po prostu nie do
zaakceptowania. Musimy coś z tym zrobić.
• Nadszedł właściwy czas, by ludzkość weszła do układu
słonecznego.
• Ludzie mi ufają. Cały czas przychodzą do mnie mówiąc:
nie zawiedź mnie znowu.
Autor : W.P.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wszystkie partie są nasze
Wyborcy! Wolicie utrzymanki czy prostytutki?
Wicepremier Hausner przyjął postulat Platformy
Obywatelskiej: odcięcie partii politycznych od
budżetowych dotacji. Finansowanie partii politycznych z
budżetu państwa jest źle oceniane przez polskie
społeczeństwo. Hausner może być pewien poparcia. W
obliczu powszechnych oszczędności, 13-letniego planu
zaciskania pasa, dotowanie „pasożytów”, którymi w
odczuciu społecznym pozostają politycy, nie może
wzbudzać entuzjazmu. Według badań opinii publicznej, od
1992 r. nieprzerwanie rośnie odsetek obywateli
uważających, że partie nie powinny dostać z bud-żetu
złamanego grosza. Z ostatnich wynika, że 68 proc.
Polaków uważa, iż partie powinny utrzymywać się jedynie
ze składek członkowskich, 13 proc. pozwoliłoby politykom
na prowadzenie działalności gospodarczej, a jedynie 4
proc. opowiada się za dotychczasowym rozwiązaniem. Aż 33
proc. Polaków popiera PO w jej pomyśle, że partie
powinny mieć prawo finansowania działalności z kieszeni
sponsorów.
W Polsce, zgodnie z przepisami, majątek partii powstaje
ponoć ze składek członkowskich, darowizn, spadków,
zapisów, z dochodów z majątku oraz z dotacji i subwencji
państwowych. Partie nie mogą prowadzić działalności
gospodarczej, oprócz sprzedaży publikacji partyjnych i
przedmiotów symbolizujących partię. Od 2001 r. głównym
źródłem finansowania partii są subwencje z budżetu
państwa. Mogą je otrzymywać tylko te z nich, które w
wyborach do Sejmu przekroczyły próg 3 proc. (jeśli
samodzielnie tworzyły komitet wyborczy) lub 6 proc.
(jeśli wchodziły w skład koalicyjnego komitetu
wyborczego). Pieniądze dostają jako subwencję celową na
działalność partii oraz w formie refundowania wydatków
poniesionych na kampanię wyborczą. Aby jednak dorwać się
do kasy, należy przedstawić wiarygodne sprawozdanie, na
co, po co i dla kogo miałaby iść państwowa kasa.
Nasz system finansowania partii nie jest w żaden sposób
odkrywczy w cywilizowanym świecie. Mniej lub bardziej
sprawnie funkcjonuje w Niemczech czy we Francji,
podobnie jak w innych krajach, w których tzw.
społeczeństwo obywatelskie jest faktem, a nie tęsknotą
socjologów. Ustawodawcy z unijnych krajów chcą zresztą
posunąć się jeszcze dalej w kontroli finansów partii
określając limit wydatków na kampanie wyborcze. Ku
rozwiązaniom europejskim skłania się także Rosja. W myśl
nowej ustawy ograniczono tam dobrowolne dotacje i
zaostrzono finansowe rozliczenia powyborcze.
Tymczasem poparty przez wicepremiera Hausnera pomysł
Platformy idzie w zupełnie odwrotnym kierunku. W
założeniu partie powinny dostawać jedynie tyle, ile
wymaga utrzymywanie biur poselskich i działalność posłów
w terenie. Grzegorz Schetyna z PO: W sytuacji
powszechnej biedy i cięć budżetowych społeczeństwo źle
odbiera fakt przekazywania partiom politycznym tak
dużych pieniędzy. Skąd partyjni działacze mieliby brać
resztę? Od sympatyków – dużych i małych.
Taki system sponsorowania kampanii wyborczych z
prywatnych kieszeni od lat działa w Ameryce. Tamtejsi
politycy utrzymują się praktycznie wyłącznie z
prywatnych, dobrowolnych dotacji. Konsekwencje są jednak
takie, że kolejni politycy zamiast kierować się ideą
dobra publicznego, podejmują działania na rzecz swoistej
spłaty długu wobec sponsora kampanii.
Jak w praktyce działa amerykańska demokracja, wyjaśnił
senator McCain po tym, jak dziennik „Boston Globe”
ujawnił, że przeforsował on poprawki do ustawy na
korzyść korporacji, która sponsorowała jego kampanię.
Senator zgodził się, że jego postępowanie może sprawiać
wrażenie, iż jest podatny na korupcję. Stwierdził
jednak, że gdyby nie przyjął pieniędzy, nie miałby szans
konkurować z innymi kandydatami. Wszyscy jesteśmy
skażeni, ponieważ dokoła znajdują się olbrzymie
pieniądze. Nie można zostać kimś ważnym w tym kraju,
jeśli nie będzie się miało środków na kampanię. Nie
będzie się miało środków na kampanię, jeśli się komuś
czegoś nie obieca – powiedział McCain.
Prawie wszyscy kandydaci na stanowiska publiczne chętnie
korzystają z datków, które firmy, federacje pracodawców,
organizacje farmerskie, religijne i przede wszystkim
wielkie korporacje przekazują na konta poszczególnych
kandydatów. Na przykład na 389 korporacyjnych szefów 292
sponsorowało kampanię Busha juniora, same zaś firmy
prawnicze przekazały na kampanię obecnego prezydenta 4
mln dolarów, a firmy inwestycyjne – 2,6 mln dolarów. Co
lepiej poinformowani nie byli nawet zaskoczeni, gdy
prezydent Bush wypowiedział układ z Kioto mówiący o
ograniczeniu emisji szkodliwych gazów do atmosfery.
Sponsorami kampanii obecnego prezydenta był bowiem m.in.
Tom Kuhn z grupy lobbingowej przemysłu energetycznego.
Choć teoretycznie indywidualne wpłaty nie mogą
przekroczyć tysiąca dolarów, to sponsorzy z łatwością
omijają ten przepis. Organizują tzw. masowe zbiórki lub
kierują wpłaty w systemie miękkich pieniędzy – gdzie
zgodnie z prawem przekazywać mogą nieograniczone
darowizny z jednym warunkiem: pieniądze otrzyma partia,
a nie konkretny kandydat.
W Ameryce dyskusja nad reformą systemu finansowania
wyborów idzie w przeciwnym kierunku niż w Polsce.
Wzrasta presja ze strony organizacji obywatelskich na
ograniczenie wpływów korporacji. Najdalej idące
propozycje zakładają wprowadzenie całkowitego
finansowania wyborów z budżetu. Problem tylko w tym, że
prawo uchwalają właśnie politycy, a ci są od lat
zakładnikami lobbystów i sponsorów, od nich tak naprawdę
zależy, kto zasiądzie w Kongresie.
Partie – czy nam się to podoba, czy nie – muszą mieć
pieniądze na działalność. Składki członkowskie
wystarczyć mogą na wydrukowanie kilku ulotek, ale nie
wystarczą na poważną walkę o władzę. Partie mogą być
utrzymywane – jak dotychczas – z budżetu państwa lub –
jak to proponuje PO i wicepremier Hausner – brać
pieniądze od sponsorów. Tylko że wtedy tzw. powiązania
biznesowo-polityczne czy kupowanie ustaw nie będzie już
wstydliwą praktyką opisywaną przez dziennikarzy, lecz
legalnym procederem. Bo naiwnością graniczącą z
idiotyzmem jest pogląd, że ludzie, płacący na daną
formację polityczną grube miliony, kierują się wyłącznie
poczuciem odpowiedzialności za kraj.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cnota ślubnych kurew
Edukację narodową rozpocząłem w 1940 r. od litery "a".
Spokojnie braliśmy jeszcze "b" i "c", ale nieuchronnie
nadeszło "d" i akurat mnie wskazała belferka, żebym
wymienił wyraz na tę literę. Usłyszawszy niechybne
słowo, dostała spazmów, a że nasza lwowska Szkoła nr 116
przed wojną była zakładem dla dziewcząt imienia Notre
Dame de Paris nasza pani nosiła duży krzyż na sweterku.
Kołysząc emblematem pobiegła na skargę do dyrektora.
Działo się to po wyzwoleniu Ukrainy Zachodniej spod
okupacji pańskiej Polski. Dyrektor był więc Ukraińcem z
sierpem i młotem w klapie. Sojusz tych przedmiotów:
sierpa, krzyża i młota, nie wróżył mi niczego dobrego.
Czekałem na wezwanie do dyrektora, który w gniewie
zapominał polskiego w gębie i donośnie rugał w języku
władzy. Ku mojej uldze nie po mnie przybiegł krzyż
rozhuśtany. Dyrekcja wzywała prymusa Jaskiernię,
przewodniczącego naszej klasy. Jaskierni kazano
codziennie po lekcjach meldować u dyrektora, jak się
sprawuję, czy kolektyw pod jego przewodem już Urbana
wychował.
Od tej pory robiłem na lekcjach małpie miny,
prowokacyjnie jadłem niedostępne ogółowi bułki z
nieistniejącą dla ludzi pracy szynką, zdzierałem farbę z
ławki klamrą od tornistra i rysowałem pupy w państwowym
podręczniku. Jak wysłuchiwał tego od dyrekcji
Jaskiernia, lekceważyłem więc znojny trud robotników i
chłopów łożących na moje wykształcenie, okazując też
niewdzięczność wolnemu państwu radzieckiemu uczącemu
mnie języka polskiej mniejszości narodowej. Mianowicie,
że Ala ma kota.
Przez miesiące dyrektor wciąż nie chciał widzieć na oczy
coraz większego chuligana Urbana, tylko męczył mymi
postępkami prymusa Jaskiernię, aż do czasu gdy go
wyzwoliły okoliczności polityczne. Na zebraniu
nauczycielskiego profsojuzu dyrektorowi zarzucono, że
przed wojną jego żona miała majątek ziemski na Podolu.
Dyrektor uniósł się oburzeniem: kurwa jedna ukrywała to
przede mną! (Użył w radzieckiej rzeczywistości słowa na
"b", gdyż kurwę w języku panującym pisało się bladź).
Zawieszono go w pełnieniu funkcji i kolega prymus
Jaskiernia w spokoju doczekał chwili, gdy Lwów zajęli
Niemcy. Przywrócili oni zresztą dyrektora na urząd po
oczywistej zmianie przezeń emblematu w klapie marynarki.
Mnie wówczas już w tej szkole nie było, więc nie wiem,
czy Jaskierni lżejsze się przez to stało prymusowanie za
Hitlera.
Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa przypomniały mi się
teraz naturalnie na wiadomość, że prezydent
Rzeczypospolitej Kwaśniewski wezwał prymusa posłów SLD
Jaskiernię (zbieżność nazwisk przypadkowa), ponieważ
poseł Janowski z Ligi Polskich Rodzin blokował trybunę
parlamentarną i okupował salę jedząc bułki z szynką i
robiąc małpie miny. Klub Samoobrony blokadę zaś podjął.
Odmówił jednak prezydent wezwania winowajców na perski
swój dywanik. Nie chce on – oznajmił – widzieć na swe
bystre oczy wrogów demokracji, którzy mówią jej "dupa",
a nawet wypowiedziane pokazują sejmowym procedurom.
Nasz prezydent jest zręcznym taktykiem, że wspomnę
ucieczkę z Sejmu po drabinie bez połamania nóg, co
najwyżej z uszczerbkiem dla szczebli. Sprawiał on, że
głowa polskiego państwa przypominała głowę cukru – była
po prostu do zjedzenia. Ujmował wdziękiem, nie
majestatem.
Popularna w tym zawodzie pielęgnacja nadęcia sakralizuje
władzę i ją usztywnia. W Polsce to nie popłaca. Monopol
na sakralność ma inny ośrodek pielęgnujący pompę
przybraną w złocone szaty z wyniosłymi laskami
kapłańskimi w upierścienionych dłoniach. Do tego idą
czapy czarnoksiężników. Polski ludek nie chce nad sobą
cara o hieratyczności Glempa, tylko kumpla, aby tylko
mądrzejszego nawet od pięciu szwagrowszaków razem
wziętych. Usztywnienie jest też przeciwieństwem
elastyczności. Wyklucza zręczność.
Socjalizm w swej polskiej młodości podbijał ludzi
poprzez zasysanie w obręb nowego ustroju. Odrzuceni
tworzyli zaś wrogą potencję. Kolejne fale odtrącania
sprawiły, że puchła opozycja. Jakie byłyby losy Kuronia
i Modzelewskiego, gdyby po kontestacyjnym liście do
partii zaproszeni zostali w skład KC zamiast do
odsiadki? Któż to wie. Nie inaczej z demokracją. Panuje
ona wciągając w swe mechanizmy. Radykałowie, którzy je
odrzucają, z czasem albo są oswajani przez demokratyczny
reżim i uginają się respektując jego reguły, albo stają
się małą sektą polityczną bez znaczenia. Sam Kwaśniewski
nie byłby dziś modelowym demokratą, wschodnioeuropejską
ostoją tego ustroju, gdyby formacja, której od początku
1990 r. przewodził, została wykluczona z wyborów czy
wręcz zdelegalizowana, jak tego chcieli skrajni
prawicowcy – antykomunistyczni ekstremiści.
Dając Giertychowi i Lepperowi po łapach zaciska się im
je w pięści. Kwaśniewski wręcz wyznacza populistom
polityczną rolę awanturników odrzucających ustrojowe
reguły gry. Pcha do dalszych ekscesów. Daje
im przy tym w prezencie współczucie ludzi należne
wyklętym. Przez odtrącanie wzmaga poparcie dla czarnych
owiec tych odłamów społeczeństwa, które też czują się
odrzucone i nie bez trafnej intuicji uważają, że
panujący ustrój skazuje ich na bezradność.
Błąd prezydenta jest natury taktycznej i
psychologicznej. Wiadomo, że każda kurwa pojęta za żonę
i aprobowana przez środowisko męża staje się
ostentacyjnie wierną i obrzydliwie cnotliwą damą.
Skutkiem społecznego odrzucenia jest zwykle upadek na
dno kurewstwa. Całując tę swołocz Giertycha z
namiętnością właściwą pocałunkom Breżniewa, idąc z
posłem Janowskim do łóżka prezydent nie zaznałby może
estetycznej rozkoszy, jaką sprawia kawa z Jaskiernią.
Każdy jednak mężczyzna uprawia przecież pieszczoty z
musu licząc na późniejszą przyjemność. Stanowiłaby ją
dla Kwaśniewskiego sława niezawodnego zbawcy demokracji
nawet w zadymie i w każdych okolicznościach przyrody.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trup z gładkiej lufy
Jak zabić czymś, czym nie da się zabić.
Policjanci są przekonani, że z broni gładkolufowej,
którą mają na uzbrojeniu m.in. jednostki walczące z
demonstrantami, nikogo nie da się zabić. Gumowy nabój
najwyżej skórę może przeciąć. Ale żeby kogoś zmasakrować
i na tamten świat wyprawić? Z takiej pukawki się nie da!
Prują więc funkcjonariusze ze swych strzelb z
przeświadczeniem, że boleśnie siniaczą delikwentów i
większej krzywdy im nie robią. Trafiliśmy jednak na
dowód, że amerykańską strzelbą gładkolufową typu
Mossberg, określaną przez fachowców jako powtarzalna
broń strzelecka z systemem przeładowania typu
pump-action, można podziurawić człowieka jak sitko. Jego
zwłoki leżą na wiejskim cmentarzu w gminie Olsztyn w
woj. śląskim.
Sprawę strzelby wywołała na początku lipca rencistka
Stanisława N., żądając sądownie od skarbu państwa 1 mln
zł odszkodowania za to, że po śmierci męża zastrzelonego
przez policjanta właśnie z Mossberga pogorszyły się jej
warunki życia.
Kilka lat temu jej ślubny dostał po wódce małpiego
rozumu. Pił z synem, po czym rozpieprzył mu siekierą
warsztat szewski i w ogóle strasznie się awanturował. W
nocy trzeba było wezwać policję. Do domu rodziny N. w
wiosce Przymiłowice przyjechało dwóch funkcjonariuszy z
kompanii patrolowo-interwencyjnej wyposażonych, oprócz
owej flinty gładkolufowej, w ręczny miotacz gazu,
kajdanki, pałkę i pistolet P-64. Użyli tylko strzelby. Z
tego, co opowiadali potem prokuratorowi, wynika, że męża
pani Stanisławy zastali w oświetlonym pokoju. Stał tyłem
przy meblościance. Kiedy się odwrócił, ruszył na nich
wywijając siekierą. Nie reagował na wezwania. Nie mieli
czasu na oddanie strzału ostrzegawczego, zbliżał się do
nich rozwścieczony zataczając na boki. Jeden z gliniarzy
szybko wystrzelił
ze strzelby raz i drugi. 60-letni Witold N. wciąż jednak
nacierał. Widząc to drugi z funkcjonariuszy już miał
wyciągnąć z kabury P-64, bo pomyślał, że koniec z nimi,
kiedy jego kolega wycofując się do przedpokoju potknął
się o próg i bez celowania wypalił jeszcze raz, a potem
jeszcze raz. Dopiero wtedy uzbrojony agresor powalił się
na stojącą przy drzwiach wersalkę. Jak stwierdzono,
Witold N. miał 4 rany w klatce piersiowej i brzuchu,
rozwalone płuco i serce. Biegły określił, że trzeci
strzał był śmiertelny, gdyż spowodował trzycentymetrowe
rozerwanie przedniej ściany lewej komory serca.
Ustalono, że strzały zostały oddane z odległości 2–6
metrów.
Prokuratura umorzyła śledztwo nie dopatrując się w
działaniu policjantów znamion przestępstwa. W
uzasadnieniu decyzji podkreślono, że zachowali procedury
związane z użyciem broni, więc na dobrą sprawę trupa być
nie powinno. Również sąd podzielił ten pogląd oddalając
zażalenie na umorzenie. Przy okazji przeanalizowano inne
przypadki strzelania przez policję ze strzelb
gładkolufowych. Trafieni amunicją gumową nie odnosili
poważniejszych obrażeń. Rolnik z Przymiłowic to jak
dotąd jedyna śmiertelna
ofiara Mossberga w Polsce.
W uzasadnieniu decyzji o umorzeniu napisano również, że
policjant działał w przekonaniu, iż użycie broni
załadowanej amunicją gumową nie może spowodować śmierci.
W trakcie szkolenia strzeleckiego informuje się
funkcjonariuszy, że strzał z broni na gu-mowe kulki nie
powoduje zgonu osoby, do której zostaje oddany.
Instruktorom wyszkolenia strzeleckiego z kolei taka
wiedza przekazywana jest m.in. w Szkole Policyjnej w
Słupsku. Także w instrukcji użycia tej strzelby
napisano, że amunicja gumowa służy jedynie do
obezwładniania, a nie do zabijania i dlatego karabinek
gładkolufowy zaliczany jest do środków przymusu
bezpośredniego, takich jak pałka i kajdanki.
Dlaczego zatem N. stał się nieboszczykiem?
Do Polski amerykańskie strzelby trafiły na mocy
zarządzenia komendanta głównego policji nadinspektora
Zenona Smolarka z 17 stycznia 1994 r. Uzbrojono wtedy
funkcjonariuszy w karabinki Mossberg i SDASS Imperator
na naboje kaliber 12 o owadzich nazwach – bąk,
chrabąszcz i rój.
Nie żadne tam groźnie brzmiące i kojarzące się z
zadawaniem śmierci pytony czy kobry, tylko
właśnie tak nieszkodliwie, po owadziemu.
Karabinki przeznaczone są do walki na odległość do 50 m
lub niszczenia osłon technicznych, np. samochodów.
Szybkostrzelność praktyczna wynosi 5 strzałów w ciągu
10–15 sekund. Trafienie pociskiem typu bąk z odległości
20 m od lufy jest bolesne, lecz nie powoduje ciężkich
zranień lub kontuzji. Może jednak powodować przecięcie
skóry – ostrzega się strzelców w załączniku do
zarządzenia komendanta głównego. O możliwości zabicia
owadzimi kulkami ani o minimalnej odległości, z której
bezpiecznie dla żywego celu można w niego kropnąć, nie
wspomniano w żadnym miejscu.
Są na świecie całe zastępy demonstrantów, którzy
przetestowali na sobie działanie amerykańskich strzelb.
W polskiej telewizji uczestnicy różnych rozpierduch
pokazują chętnie obolałe i posiniaczone torsy. Niektórzy
politycy – np. Władysław Serafin z Kółek Rolniczych,
uczestnik sławnego starcia rolników pod Lubeckiem –
gumowe kulki i policyjne pałki traktują jak zdobyczne
trofea, którymi można przyozdobić
gabinet. Policja też chyba jaja sobie robi, żądając – z
powodu osłabienia wartości bojowej swych pododdziałów? –
zwrotu utraconej w boju pałki typu tonfa oraz paru
chrabąszczy czy bąków.
Może byłoby to zabawne, gdyby nie ten nieboszczyk, co go
miało nie być, z którego podczas sekcji wyciągnięto
policyjne chrabąszcze.
Autor : Tadeusz Ryciarski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Piękny 29-letni Wojtek Olejniczak został ministrem
rolnictwa radykalnie obniżając średnią wieku
spierniczałego rządu. Nominacja zdolnego Olejniczaka to
także akt skruchy przywódcy SLD i premiera w jednym –
Millera. Po tym jak na zeszłotygodniowym kongresie
szpetny, 50-letni aktyw powiatowy SLD wyciął młodych,
zdolnych kandydatów zgłaszających się "indywidualnie",
omijających sito wcześniejszych powiatowych ustaleń.
Jeden Olejniczak jeszcze wiosny w SLD nie czyni.
Rakowski wystąpił z SLD. Ale nie Mietek, bo ten jeszcze
członkuje, lecz Maciej. Młody, zdolny lider łódzkiej
lewicowej młodzi. W ubiegłej kadencji wiceszef miejskiej
rady. Razem z nim wystąpiła Anna Rakowska, absolutnie
niespokrewniona z Maciejem, do tej pory wiceszefowa
klubu radnych SLD. Partię porzucili, bo ich zdaniem
Sojusz odchodzi od wartości lewicowych, coraz bardziej
premiuje bogatych.
Ubyło też tabletek wczesnoporonnych ze statku Langenort.
Kto je spożył, bada miejscowa prokuratura. Za czas jakiś
okaże się, że nic z badań nie wyszło. Wyjdzie za to
"Langenort" z Władysławowa i ten zapyziały port straci
jedyną atrak-cję turystyczną. Już dziś rajcowie
władysławowscy, restauratorzy, rybacy, sprzedawcy miejsc
noclegowych powinni wysłać apel do Holenderek, aby jak
najszybciej w sezonie letnim powróciły.
Profesor Geremek nie pociągnie prezydentowi
Kwaśniewskiemu. Zdementował publicznie informacje
"Rzeczpospolitej", że będzie liderem prezydenckiej listy
wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Stary nie ma już
tej pary, by być lokomotywą wyborczą. Poinformował też,
że Mumia Wyborcza żyje. Przyjęto właśnie dwóch nowych
wiceprzewodniczących.
W Warszawie toczy się wiecznotrwały proces polityczny
gene-rała Wojciecha Jaruzelskiego i innych na kanwie
wydarzeń sprzed 33 lat. O co konkretnie chodzi, mało kto
już pamięta. Ostatnio rozprawę przeniesiono do
peryferyjnej salki, bo reprezentacyjna, gdzie się
toczyła, oddana została dla sądzenia gangstera ksywa
Hitler. Naszym zdaniem eksmisja uwłacza godności gen.
Jaruzelskiego jako oficera odznaczonego na wojnie z
kanclerzem Adolfem Hitlerem imiennikiem bandyty.
Niesiołowski, Buzek, Komołowski i inni przegrani
spotkali się na placu łęczyckiego zamku. Aby wypić,
przekąsić – bo burmistrzem Łęczycy jest awuesiak – i
pogadać, jak ożywić politycznego trupa. Zamek łęczycki
to muzeum diabłów polskich i importowanych.
Możesz pić. Nawet nie zakąszając. Potem wskakuj do bryki
i pruj nieistniejącymi w Czwartym Mocarstwie
autostradami. Możesz nawet kogoś stuknąć, wypadek
zrobić. I zasłużyć na warunkowe umorzenie sprawy. Tylko
musisz być biskupem polskiego, jakże w deklaracjach
"ascetycznego" Kościoła katolickiego. I mieć tak
kuriewną prokuraturę jak w Elblągu. Kierowcy! Uważajcie
na drogach, kiedy regularnie nasączony eucharystią
biskup Andrzej Śliwiński bryką pruje.
Nie w Wąchocku, lecz w równie śmiesznej stołecznej
Galerii Porczyńskich odbył się Pierwszy Zjazd
Kosmonautów. Uchwalili posłanie, aby jak najwięcej
obywateli Czwartego Mocarstwa wypierdalało w kosmos.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
PIPa o dymaniu
Co robolom przyniosła Najjaśniejsza? Kapitaliści, jak w
czasach Marksa, wyzyskują. Górników przysypuje węgiel.
Kolejarze wożą pasażerów niesprawnymi pociągami po
krzywych torach. Na wsiach chłopów kąsa inwentarz.
Rżnięcie na kasie. Inspektorzy Państwowej Inspekcji
Pracy przeprowadzili w ubiegłym roku ponad 1,5 tys.
kontroli przestrzegania przepisów prawa pracy przy
wypłacie wynagrodzeń i innych świadczeń. Kontrolowane
fabryki w 85 proc. należały do prywatnych właścicieli.
Było w nich zatrudnionych prawie 140 tys. pracowników, w
tym 56 tys. kobiet i 1200 młodocianych, czyli gnojków,
którzy nie ukończyli 16 roku życia. Inspektorzy PIP
zbadali prawidłowość naliczania i wypłacania tylko 36
tys. świadczeń. Okazało się, że 4,5 tys. roboli było
bezczelnie kantowanych na łączną kwotę 176 mln zł. W
stosunku do 2001 r. jest to wzrost aż o jedną trzecią!
Pracodawcy najczęściej ruchają pracowników na:
wypłatach, premiach i nagrodach, wynagrodzeniach za
urlop i ekwiwalent, wynagrodzeniach za godziny
nadliczbowe. Według ustaleń PIP U ponad 90 %
kontrolowanych pracodawców stwierdza się różnego rodzaju
naruszenie przepisów. Większość kontroli odbywa się
bowiem u tych pracodawców, których dotyczą skargi
składane przez pracowników lub sygnały o
nieprawidłowościach od związków zawodowych. Ilu
pracowników żyje w nieświadomości, że są oszukiwani,
raporty PIP nie mówią.
Biali murzyni. W 2001 r. skontrolowano pod kątem
przestrzegania przepisów o czasie pracy 282 zakłady (w
tym 88 proc. prywatnych). Zatrudniały one 56 tys.
pracowników, w tym ponad 27 tys. kobiet i 440
młodocianych. Nieprawidłowości ujawniono u 275
pracodawców. I tak na przykład ujawniono, że 445
pracowników zapieprzało powyżej dopuszczalnej normy
dobowej, tj. każdy z nich przepracował średnio po 12
godzin, a 1000 – powyżej normy rocznej, czyli średnio po
100 godzin. Oprócz tego robole nagminnie arbajtują w dni
wolne od pracy, za co oczywiście nie otrzymują ani
pieniędzy, ani urlopu. Zresztą nie sposób ustalić
dokładnie zakresu tego zjawiska, gdyż pracodawcy nie
prowadzą ewidencji czasu pracy albo robią to
nierzetelnie. Zdarzają się też przypadki, że chciwi
kapitaliści prowadzą podwójną ewidencję. Jedną do
rozliczeń z pracownikami, drugą – lewą – dla inspektorów
PIP.
Młodość bez przywilejów. Najbardziej przesrane mają
gnoje. Wiadomo, że taki Antek czy Jasiek tyrający w
warsztacie czy na budowie nie podskoczy szefowi. W 2001
r. przeprowadzono 1375 kontroli przestrzegania przepisów
przy zatrudnianiu młodocianych – przy czym w
zdecydowanej większości (98 proc.) u prywaciarzy.
Inspektorzy ustalili, że co trzeci małolat wykonuje
prace zabronione, a co czwarty z nich nie przeszedł
przeszkolenia w zakresie BHP. Młodzi zapieprzają także
ponad normę, do tego bez wymaganej odzieży ochronnej,
nie przechodzą okresowych badań lekarskich, nie dostają
należnych urlopów. Wszystko to podpada pod Konwencję nr
138 i Zalecenia nr 146 Międzynarodowej Organizacji Pracy
(MOP). Z podobnymi problemami zmagali się przed 100 laty
pradziadkowie obecnie wyzyskiwanych.
Trup ściele się gęsto. Według danych GUS w 2001 r. w
wypadkach przy pracy w Pomrocznej poszkodowanych zostało
ponad 86 tys. osób. W tym 1155 doznało ciężkich obrażeń
ciała, 550 nie wróciło już po robocie do domu. Do
największej ilości wypadków dochodzi w województwach:
dolnośląskim, warmińsko-mazurskim i opolskim.
Najbezpieczniej pracować w małopolskim i podkarpackim.
Największe prawdopodobieństwo, że wykitujesz w pracy,
jest w województwie pomorskim i opolskim. Najmniej ludzi
ginie w świętokrzyskim i lubelskim.
W ogóle w Pomrocznej bezpieczniej jest chodzić nocami po
ulicach niż do roboty.
Zdradliwa wieś. Wyjątkowo niebezpieczna jest praca na
roli. W roku 2001 ponad 48 tys. pomrocznych chłopów
doznało różnego rodzaju obrażeń. Z tego prawie 30 tys.
przypadków stanowiło podstawę do wypłaty odszkodowań.
Zanotowano 220 ofiar śmiertelnych. Najwięcej osób
zginęło wskutek upadku (z drzewa, dra-biny, schodów,
poddasza, przyczepy) oraz porażenia prądem – 50 proc.
ofiar; przejechania, uderzenia, pochwycenia przez środki
transportowe i przemieszczające się maszyny rolnicze –
13,6 proc.; pogryzienia przez zwierzęta – 12,3 proc.
Jednakowo niebezpiecznie jest więc obcować z traktorem i
koniem.
Na powyższe dane należy wziąć poprawkę, bowiem tylko 36
proc. z 4 milionów rolników ubezpieczonych jest w KRUS.
Pozostałe wypadki nie są objęte statystyką.
Nie wsiadać do pociągu. Z efektów kontroli
przeprowadzonych przez inspektorów PIP wynika, że
natychmiast należy wstrzymać wszelki transport kolejowy.
Kolejarze nie dość, że sami na co dzień igrają ze
śmiercią, to jeszcze narażają pasażerów. I tak na
przykład stwierdzono znikomy stopień usuwania usterek
zagrażających bezpieczeństwu ruchu pociągów oraz wymiany
szyn, które zakwalifikowano w kartach badań
deteskopowych. Dotyczy to 1358 urządzeń spośród 3353
skontrolowanych. Oprócz tego powszechnie stosuje się
nielegalizo-wane przekaźniki eksploatowane na
posterunkach ruchu, w kontenerach, szafach
sterowniczych, mające bezpośredni wpływ na
bezpieczeństwo ruchu pociągów. Do wypieprzenia na złom
jest prawie 52 tys. urządzeń i przekaźników spośród 134
tys. sprawdzanych. Jedna czwarta z kontrolowanych
pojazdów szynowych nie posiada świadectwa napraw
okresowych oraz dopuszczenia do eksploatacji. Aż trudno
wytłumaczyć, że wszystko się to jakoś jeszcze toczy.
* * *
I tak by to z grubsza wyglądało. Jest tragicznie. Jednak
ze statystyk wynika, że systematycznie od paru lat
notuje się coraz mniej wypadków w zakładach pracy. Jak
jest możliwe? Im gorsza sytuacja gospodarcza kraju,
więcej zamyka się fabryk, rośnie bezrobocie, a tym samym
więcej ludzi siedzi bezczynnie na dupie i nie naraża
się.
Wykorzystano materiały Państwowej Inspekcji Pracy.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Krzysztof Cugowski wyjaśnił w "Sukcesie", iż status
gwiazdy pop w naszym kraju odpowiada dowcipowi o ataku
światowych terrorystów na Warszawę – motolotnia uderzyła
w Pałac Kultury i Nauki. Cugowski zna swoją wartość,
wie, że w USA zawsze był grajkiem buszującym na
lokalnym, polonijnym rynku. Szmalu teraz ma od metra,
ale po cóż szmal facetowi po pięćdziesiątce? Gdy był
młody, bywało, iż musiał szukać butelek w domu, żeby za
surowiec wtórny zjeść coś na śniadanie. Koledzy z
tamtych lat wspominają, że zawsze jednak zasobów
starczało na lunch.
* * *
Robert GawliŇski przypomniał w "Gali", że własnoręcznie
odciął pępowinę swego syna Beniamina i zaraz
potem położył się koło dziecka, aby je ogrzać. Żaden
koncert, żaden sukces nie dostarczył mu takich emocji
jak ta obcinka. Swoich synów szkoli wedle kodeksu
rycerskiego, co nie ma nic wspólnego z kapralstwem.
Gawliński interesuje się rycerstwem, chociaż w praktyce
kiepski z niego łucznik
i cienki fechmistrz. Kiedyś miał ksywkę Król Starówki,
bo po koncercie i zainkasowaniu szmalu potrafił zaprosić
do knajpy cały rynek staromiejski. Teraz dopadł go wolny
rynek. Gdy kupił sobie nowy wzmacniacz, gitarę i
samochód, został zupełnie goły. Poprosił
małżonkę-menedżerkę o wypłacanie
mu zasiłku.
* * *
Zbigniew Wodecki, też nabył ka-pitalistycznych
doświadczeń. W "Tele Rzeczpospolitej" Wodecki
przypomniał, że miał na początku lat 90. okres zastoju,
spadku popularności. Był dyskryminowany przez
zwolenników solidarnościowej "bezkrwawej rewolucji",
którzy uznali go za element PRL-owski i chcieli
wyeli-minować z rynku, jak wszystko co
postkomunistyczne. Wodecki przetrwał, ale się wyleczył z
romantycznych, PRL-owskich, artystowskich złudzeń.
Twardo chodzi po ziemi, bo życie w kapitalizmie tego go
nauczyło. Żebyż umiał tak śpiewać, jak chodzić.
* * *
Reni Jusis ujawniła w "Pani", że w młodości jej idolem
mężczyzny był PRL-owski przeżytek, pan Adam Słodowy z
programu "Zrób to sam". Do dzisiaj dzięki stałemu
kontaktowi z idolem Reni umie zrobić przedłużacz i
położyć tapety. Teraz też lubi mężczyzn zdecydowanych i
dlatego chudziel z petem w gębie, czyli Robert
Gawliński, jest dla niej aseksualny. Nawet Lenny Krawitz
nie byłby dobrym reproduktorem dla Reni. Reni odmówiła
też już dwa razy "Playboyowi", mimo iż szanuje to pismo
i marzy, by wreszcie pokazać, że jest kobietą.
* * *
Justyna Majkowska, ta trzecia z Ich Troje też odmówiła
"Playboyowi", o czym poinformowała "Przyjaciółkę". Nie
zrobi sobie też tatuaży, bo i tak nie przebije nimi
swych kolegów z zespołu. Chce za to skończyć studia na
pedagogice. W wolnych chwilach dorabia w solarium swej
siostry – w Zduńskiej Woli. Szmalem nie szasta. Ostatnio
kupiła sobie buty za 199 zł i powiedziała "basta", bo
odkłada na dom.
* * *
Dorota Segda nie odmówiła, o czym informuje "Elle". Nie
wzdrygała się przed udziałem w węgierskim filmie w
scenie erotycznej odgrywanej w fatalnych warunkach, z
samym Olegiem Jankowskim. Kiedy skończyła, skomentowała
na głos: właśnie jebałam się z historią radzieckiego
kina.
* * *
Olga BoŇczak wyjaśniła "Super Expressowi", iż może się w
"Playboyu", rozebrać, ale nie do naga. Wystarczy, że
cośkolwiek zdejmie i już jest seksy.
* * *
Ryszard Rynkowski zadeklarował w "Vivie!", iż ma już 50
lat i nigdy nie zbliży się do 20-letniej panienki.
Bzykając taką czułby się tak, jakby kazirodził z własną
córką. Ma słabą córkę widać.
* * *
Edyta Górniak poinformowała społeczeństwo przez "Vivę!",
iż rozstała się ze swym menedżerem i partnerem Wiktorem
Kubiakiem. Bo przychodził na spotkania z nową panienką,
a poza tym klął gorzej niż w popularnych serialach.
Teraz Górniak pragnie wyciszenia wewnętrznego. W
Londynie przygląda
się ptakom i wiewiórkom. Chodzi też po parku, by obcować
z jeleniami.
* * *
Izabela Trojanowska potwierdziła w "Super Expressie", iż
ścięła włosy na krótko i przefarbowała je. To, co jej
pozostało na głowie, płucze w jajach przepiórczych, bo
tak jej poradziła babcia. Chodzi na masaże limfatyczne
twarzy. Pracuje też nad nogami, bo ma za chude.
* * *
Edyta Bartosiewicz w "Kulisach" wyznała, że nie żałuje
porzucenia studiów wyższych na handlu zagranicznym. Żyje
z tego, co lubi robić, a nawet więcej, co jest jej
namiętnością, czyli ze śpiewania i pisania. Interesuje
się też numerologią, historią Etrusków i wulkanami.
* * *
Jan Wieczorkowski zdradził w "Elle" swoją największą
namiętność. Przede wszystkim kocha kiełbasę.
Śląską, a po niej myśliwską, no i kabanosy. Ponieważ
jest zdeklarowanym katolikiem, stara się nie obcować ze
swą miłością w piątek. Ale nie zawsze mu się to udaje.
Walczy jednak, aby
nie ulec śląskiej w Wielki Piątek, bo wtedy to grzech
śmiertelny.
* * *
Robert Chojnacki w "Angorze" wyraził potężne obrzydzenie
do tego, co robi na scenie zespół Ich Troje.
Deklaracja Chojnackiego nie ma podtekstów seksualnych,
tylko artystyczne. Autor płyty "Sax and sex" uważa, że
produkcja muzyczno-wokalna Ich Troje to ordynarne
chamstwo. Lepperyzm w sztuce.
* * *
Krzysztof Skiba orzekł w "Dzienniku Wschodnim", iż miał
rację pokazując dwa lata temu premierowi Buzkowi gołą
dupę podczas koncertu w katowickim Spodku. Utwierdziła
go w przekonaniu lektura raportu pokontrolnego w
spółkach skarbu państwa. Po raporcie Skiba pokazałby
Buzkowi nawet dwie
dupy.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych, nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Whisky and radon
Trzy lata temu opisywaliśmy walkę, którą grupa
mieszkańców dolnośląskiej gminy Janowice Wielkie toczyła
z miejscową władzą w sprawie kranówy wzbogaconej
promieniotwórczym gazem – radonem. Ujęcie zbudowano
bowiem w pobliżu dawnej kopalni uranu.
Z sobie tylko wiadomych powodów miejscowe władze nie
zdecydowały się na montaż prostej instalacji do usuwania
gazu, który wszak łatwo się ulatnia. Grupa mieszkańców,
w tym kilku radnych, postraszona ekspertyzami
stwierdzającymi, iż ilość radonu znacznie przekracza
dopuszczalne normy, naskarżyła na władzę do prokuratury.
Ta powołała jako biegłych speców, którzy stwierdzili, że
nie ma powodów do paniki, bo wszystko jest w porządku, i
umorzyła śledztwo. W związku z tym władza poczuła się
zwolniona z obowiązku przebudowy ujęcia wody ("NIE" nr
39 i 45/99).
Postulowaliśmy, aby ówczesny minister zdrowia wprowadził
wreszcie konkretną normę, dotyczącą zawartości
substancji promieniotwórczych w wodzie pitnej. Wtedy
byłoby jasne, czy ludziska mają władzę ciągać po sądach,
czy też dalej spokojnie wciągać kranówkę. Problem nie
dotyczy jednej gminy, ale sporych obszarów
Pomrocznej, na których występują ujęcia wód
zawierających pierwiastki promieniotwórcze. Nawet modne
obecnie wody oligoceńskie nie są od nich wolne.
* * *
W Janowicach Wielkich lud nadal ciągnie wodę z
niebezpiecznego ujęcia. Nadal też jest bajzel w
przepisach, które określają, co obywatel naszej pięknej
ojczyzny może łykać po odkręceniu kurka w kranie bez
obaw, że będzie świecił w nocy. Dzięki temu różni
przedsiębiorczy ludzie robią większe lub mniejsze
kariery, kreując się na obrońców konsumentów wody.
Dr Zbigniew Hałat założył Stowarzyszenie Ochrony Zdrowia
Konsumentów. Publikuje też książki, na ten temat np.
"Woda – przeczytaj zanim wypijesz". Pan doktor Hałat
grzmi, że płyn, który serwują nam wodociągi, w praktyce
nie nadaje się do spożycia. Radon – dodaje doktor –
należy zaliczyć do najgroźniejszych czynników
rakotwórczych. Ten sam pan doktor kilka lat temu był
głównym inspektorem sanitarnym kraju (w randze
wiceministra zdrowia) i wówczas w ogóle nie zauważał
tego problemu. Nie podjął działań, których celem byłoby
wprowadzenie jednoznacznych przepisów regulujących np.
zawartość radonu w wodzie pitnej.
Zebraliśmy do kupy wszystkie opinie i opracowania,
dotyczące tej sprawy.
l Spece z Państwowego Zakładu Higieny twierdzą, że
obecność radonu w kranówce nie stanowi wielkiego
problemu. Ulatnia się bowiem po odkręceniu kurka, w
trakcie przelewania i gotowania.
l Fachmani z Centralnego Laboratorium Ochrony
Radiologicznej piszą natomiast, że zamontowanie
instalacji do odradonowania w ujęciach wody pitnej jest
wskazane, gdyż w organizmie kumulują się dawki
promieniowania, pochodzące z różnych źródeł.
l Pracownicy naukowi Zakładu Fizyki Jądrowej
Uniwersytetu Śląskiego biją na alarm, że uwolniony z
wody radon fruwa w powietrzu, łącząc się z kurzem tworzy
promieniotwórczy aerozol, który dostaje się do płuc. W
czasie gotowania wody należy więc wychodzić z kuchni, a
podczas kąpieli – wietrzyć łazienkę.
* * *
Wszystkie wymienione instytucje wykonują badania i
sporządzają opinie także dla Ministerstwa Zdrowia.
Jeden z urzędników twierdzi, że w Polsce nie ma norm
dotyczących zawartości substancji promieniotwórczych w
wodzie pitnej.
Inny tworzy rozporządzenie dotyczące wytwarzania i
obrotu butelkowanymi wodami mineralnymi. Stoi tam, że w
minerałce ilość tych substancji nie może przekraczać 0,1
Beqerela na litr.
Jeszcze inny spec opracowuje normę branżową dotyczącą
wód leczniczych. Jest tam napisane o wodach
radoczynnych: posiadają aktywność promieniotwórczą w
dawce co najmniej 74 Bq/l i muszą być stosowane ściśle
według wskazań
lekarza. Kranówa w takich np. Janowicach Wielkich
zawierała średnio grubo powyżej 100 Bq/l.
Wszystkie te kwity podpisuje jeden człowiek: minister
zdrowia, a instytucja, którą kieruje, stoi na straży
przestrzegania zawartych w nich przepisów.
Zbliżają się wybory samorządowe i temat radonu w wodzie
znów odżyje w Janowicach Wielkich oraz wielu innych
miejscowościach. Znów rozpocznie się walka na kwity.
Przed wyborami niech min. Łapiński zrobi wreszcie
porządek z tą wodą, bo np. w takich
Janowicach opozycja drze gęby, że władza podtruwa lud.
Władza zaś skarży się policji, która przesłuchuje
opozycjonistów, zarzucając im "sianie niepokoju
społecznego i lżenie władzy". Co będzie uznane za
zastraszanie przedwyborcze.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kupujemy kościół
W Dalikowie pusto, ale informacje rozchodzą się
błyskiem. Przyjechały biznesmeny z Warszawy i się
rozglądają, bo chcą kupić kościół. Co chwila ktoś łypie
zza firanek. Wylegli z remizy strażacy pokazują nas
sobie palcami.
Plebania jest czysta, zadbana, bogata. Duży dom z
ogrodem. Dla nas obejście zamknięte. Pukamy do pana
wójta. Zwleka z przyjęciem na audiencję.
– Chcemy kupić kościół – zagadujemy dwóch chłopaków,
ministrantów, jak się okazuje. – Co chcielibyście w nim
mieć: dom kultury, sklep czy dyskotekę?
– Może muzeum – odpowiada młodszy. – To przecież gotyk,
są tam nawet zabytkowe organy.
– Mógł proboszcz powiedzieć, byłaby jakaś składka i
byśmy to jakoś spłacili – pokornie dodaje starszy.
Pan Janusz, stojący przed urzędem gminny i palący
ukraińskie cygarety, nie pali się do składki.
– Jak kupicie ten kościół, to może my wszyscy do
Jehowych wstąpimy, bo oni chyba nie mają kościołów? –
przewiduje.
Czarno za to widzą przyszłość panie z biblioteki
naprzeciwko kościoła.
– Jak kościół padnie, to my też pójdziemy z torbami!
Dlaczego? Nic nie będziemy mówić, nie chcemy mieć
kłopotów.
– To może jacyś inni tu nam przyjdą? Zarobek będzie
jakiś – ożywia się pani sprzątaczka.
Trzy młode laski z niedowierzaniem kręcą ładnymi
twarzyczkami na wieść o tym, że w kościele może być
dyskoteka.
– Jedna „Kasablanka” wystarczy – wskazuje pierwsza na
budynek remizy strażackiej stojącej naprzeciwko
kościoła.
– Gdyby była techno, jak w Łodzi... – rozmarza się
druga.
– Kara boska was za to spotka – ucina trzecia i pociąga
za sobą pozostałe.
Pan wójt dopuszcza nas wreszcie do siebie i przypuszcza
atak. Pytaniami: – A po co wam kościół? Dla jakiego
wyznania? Parafię chcecie sobie tu założyć? A pole
uprawiać będziecie?
Na wiadomość, że może to kupić kilka podmiotów z
niedowierzaniem kręci głową: – I tak was na to nie stać.
Obiecuje wywiesić w urzędzie ogłoszenie o planowanej
wycenie parafii wraz z cmentarzem. – Było – zapewnia. –
Ktoś je musiał zerwać.
W sklepie naprzeciw kościoła w chwilę po naszej wizycie
u wójta wrze. Wszyscy już wiedzą, że adwokaci od Urbana
są we wsi.
– Kijami skurwysyna zajebiemy! – grzmi katolicko
postawny chłop w kombinezonie i gumiakach.
Po chwili okazuje się, że nie chodzi o Urbana, tylko o
komornika. Trwa proboszczowa agitacja, aby nie dopuścić
do wyceny. Wychłostać komornika – jak to Samoobrona
kiedyś robiła.
Na boku chłop zmienia zdanie.
– A co nas to obchodzi – nie kryje oburzenia.
– Kościół jest nasz, nie księdza. Jak proboszcz nie
dopilnował, niech płaci.
Pani Regina przyjechała na rowerze do Dalikowa, na grób
ojca.
– Niech księża płacą – nie kryje wzburzenia. – Stać ich,
niech pan zobaczy, jakimi samochodami jeżdżą.
– Ksiądz z Aleksandrowa może kupić, bogaty jest jak
Urban – dodaje przysłuchująca się rozmowie kobieta.
– A ma odpowiednie fundusze? – powątpiewamy.
– A kto ma mieć w Polsce pieniądze? Księża – dodaje
inna.
Za kurię wstydzi się pan Jerzy Wardęcki. Potomek
szlacheckiego rodu, wnuk fundatora kościoła. Będzie o
kościół walczył. Jeśli kościół pójdzie pod młotek, to
wstyd spadnie na cały Kościół kat.
Zbliża się czwarta po południu. Ogłoszenie o planowanej
wycenie parafii nadal nie wisi. Wójt Paweł Szymczak
kryje się przed nami za bułką z parówką. Nie może z nami
rozmawiać, bo je śniadanie.
Czwarta. Ludzie idą na mszę, a w kościele drzwi
zaryglowane. Plotka głosi, że proboszcz zamknął je przed
wysłannikami Urbana. Gdy wsiedliśmy do samochodu,
proboszcz wpuszczał ludzi, ale boczną furtą.
Wpół do piątej. Cmentarz oddalony pół kilometra od wsi.
Pierwsze, co się rzuca w oczy, to ogromny konar
zwisający z drzewa. W każdej chwili może na kogoś spaść.
Autor : Piotr Mieśnik
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trędowaty
Kiedy założyliśmy z Pierwszym Pedałem III
Rzeczypospolitej oraz Pierwszą Wdową III
Rzeczypospolitej kadrową partię o nazwie Tercet
Skandaliczny, ktoś powiedział mi z nieukrywaną
satysfakcją: No, teraz to jesteś naprawdę skończona!
Chodzą wśród nas trędowaci, ostrzegając, jak w
średniowieczu, dzwoneczkiem: Nie zbliżać się!
Niebezpieczeństwo! Jerzy Nasierowski, Pierwszy Pedał III
RP (sam Urban to wymyślił), jest jednym z nich. A że
napisał cholernie dobrą książkę, to, kurwa, nic?! A
sprawiedliwość, choćby w tej głupiej i nieważnej sztuce,
to nic? Już dla nikogo się nie liczy? Bo dla mnie,
kurwa, tak! Już za sam tytuł "Nie moje życie" (porządni
ludzie piszą namaszczone memuary "Moje życie") nie
należy się temu N. jakaś nagroda?
Opisał naszą transformejszen. Pedała bez szmalu w tej
transformejszen. Taki Stadion Dziesięciolecia (nasza
EUROPA) jak u niego to nieboszczyk Fellini powinien
sfilmować! A te wszystkie gejowskie historie? Tych
wyklętych, błądzących nocą po Parku Kultury, szukających
chwili przyjemności albo żalących się czasem: "Tu się
nie znajdzie kogoś na stałe!". ("A gdzie się
znajdzie?"). Dobroć i litość, ta hańba, ten wstyd.
Konkrety, ceny! Laska pedalska w szalecie 8 zł (można
utargować na 5). Budzenie przez telefon – 2,70. Na
"Europie" pocięli się Armeńcy z Hindusami, a szeryf w
kłopocie, bo policja bierze i od jednych, i od drugich.
Kompakty z muzyką klasyczną sprzedawane na wagę, bo tu
lud górą; kto by tych Prokofiewów kupował? Kaleki biją
się kulami inwalidzkimi, starucha z Alzheimerem
("eisenhowerem") pyta nagle, gdzie są ludzie, bo chodzą,
jeżdżą, ale ich nie ma.
Jak rozpoznawać w autobusie kanarów (niczym Żyd
szmalcowników)? "Przed śmietnikiem stał siwy bezdomny z
żebraczymi torbami i komórkowym w ręku! Czy to kiedyś
ja?".
Za to w bramę wjechała limuzyna "za jakieś 3 miliardy" –
karawan! "Z trudem nie splunąłem". W urzędzie starzy
ludzie obwiniają o swoją nędzę Balcerowicza, bo
"sprowadził Żydów z Madagaskaru". Za oknem "ktoś
napadnięty na podwórku krzyczy w ciemne niebo: Pomocy!".
Nie doczeka się jej. Toż transformejszen mamy.
Taki "Lejzorek Rojtszwaniec" naszych czasów. Śmieszny,
straszny, prawdziwy. Czyta się jednym tchem.
No, kurwa (po raz trzeci i ostatni), wiwat trędowaci!
Niech to będzie jedyne TAK w piśmie "NIE".
Jerzy Nasierowski: "Nie moje życie", Czytelnik, Warszawa
2002.
Autor : Anna Bojarska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Nie zaatakowała Polski al Kaida, bo informacja o
powstaniu Czwartego Mocarstwa zapewne nie dotarła
jeszcze do świata islamskiego. Pomimo wstępnych,
pozytywnych informacji najmodniejszy obecnie w mediach
wirus SARS też nas olewał.
• Proces pokojowy rozpoczął się. W stolicy Czwartego
Mocarstwa, Warszawie, doszło do ustnego zawieszenia
broni między rozjuszonym spadkiem notowań Sojuszem
Lewicy Demokratycznej a nakręconym wzrostem społecznych
notowań PiSuarem. Obie strony już miały wystrzelić w
siebie strategicznymi sejmowymi komisjami śledczymi
ujawniającymi nielegalne, przestępcze finansowanie kas
partyjnych. Zadziałały gorące partyjne linie i wzajemny
ostrzał wstrzymano.
• Minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz,
niegdyś działacz ateistycznego stowarzyszenia Bez
dogmatu, został przyjęty przez pana papieża na prywatnej
audiencji. Mógł liczyć na papaamnezję i tradycyjny
suwenirowy różaniec. W kolejce po te dary ustawił się
Kwaśniewski.
• Trwała ofensywa Samoobrony. Posłanka Renata Beger,
typowana na przyszłą szefową Kancelarii Premiera
Andrzeja Leppera albo przynajmniej ministra finansów,
ujawniła swe bogate życie seksualne. Lubi seks jak koń
owies. Ta deklaracja wzbudziła zachwyt feministek z
warszawki. Pilnie i szybko sięgnęły do słowników
szukając hasła "owies".
• A w kraju zabrakło na rynku pszenicy i żyta. Kolejny
raz zwyciężyli kartelowi ponadpartyjni spekulanci
związani przede wszystkim z PSL i SKL. Minister
rolnictwa Tański zapowiedział interwencyjną sprzedaż z
rządowych rezerw, ale znów za późno i za mało.
• Kulczykolodzy z "NIE" ustalili, że następstwem
wydrukowania przez "Politykę" artykułu o interesach Jana
Kulczyka jest anulowanie przez Volkswagena ogłoszeń już
zamówionych w tym tygodniku.Niektóre inne firmy też
dokonują takich ruchów. Fundacja Kulczykowej "Warty"
wycofała się podobno z subwencjonowania stypendystów
"Polityki". Publikację w "Polityce" poprzedzały
sugestie, aby jej zaniechać, przedstawiane przez
zakulczykowanych polityków wysokiego i najwyższego
szczebla. Donosimy o tym dla dobra wszystkich redakcji,
aby wystrzegały się patrzenia Kulczykowi na ręce, "NIE"
chce go mieć na wyłączność!
• Media podały o płatnym, mafijnym wyroku śmierci na
redaktorze naczelnym "Przekroju" Piotrze Najsztubie.
Koledzy z branży wietrzą kryptokampanię promującą
walczący o rynkowe życie tygodnik. O zastraszeniu
poinformował też poseł Jerzy Michalski z SLD (dawniej
Samoobrona). Grozić mieli mu siepacze związani z grupami
przestępczymi w Najwyższej Izbie Kontroli.
• Ocenzurowano krakowskie studenckie pismo "WUJ" za
krytykę trybu wyborów do samorządu studenckiego.
Ocenzurowano też telewizyjną reklamę komórek. Promowanie
"Pierwszej komórki" potępiono za nawiązywanie do
katolickiej pierwszej komunii. Studentom gęby zamknęli
działacze "Bratniaka", a reklamówkę zdjęli ministrowie z
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Podlizujący się
poprawnością polityczną pijakom z episkopatu.
• PSL opowiedziało się za UE, ZChN za EU, Polonia z
krajów UE za EU, i tylko biskupi Kościoła kat.
wstrzymują się od jednoznacznej deklaracji. Chociaż
dostali za ewentualne poparcie najwięcej.
• Trzy czwarte ankietowanych przez CBOS obywateli RP
uważa, że mamy kryzys polityczny. Większość chce zmiany
rządu i premiera. Chcieć to nie móc.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Na wschód od niemiec "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Odślubiny z morzem
Pomroczna nad swoim Bałtykiem buduje zamki z piasku.
Kosztują jak usypane z brylantów.
W gdańskim porcie morskim utopiono miliony dolarów na
budowę terminalu zbożowego, poprzez który mieliśmy
Europę Wschodnią zasypać ziarnem. Główny, kanadyjski
inwestor wycofał się. Stracił górę forsy. Całość stoi
nie dokończona i nie używana. W porcie jednak cały czas
roją o następnej budowie. Tym razem z Brytyjczykami chcą
budować za 190 mln dolarów terminal kontenerowy. Choć
Ministerstwo Infrastruktury negatywnie zaopiniowało
projekt, władze portu nie tracą nadziei, że uda im się
dokonać skutecznego lobbingu w Ministerstwie Skarbu
(właściciela większościowego pakietu akcji portu).
* * *
Budowę terminalu paszowo-zbożowego rozpoczęto w 1998 r.
Koszt inwestycji – 86,6 mln dolarów. Pieniądze miały
pochodzić w części z kredytu Europejskiego Banku
Odbudowy i Rozwoju (EBOiR), w części z Royal Bank of
Canada. Port Gdański dawał 60 ha swojego terenu.
Powstała spółka Europort Poland. Oprócz bazy
terminalowej miał powstać wielki młyn, suszarnie i
oczyszczalnie, olejarnia służąca do przetwarzania nasion
olejowych.
Zadęcie było wielkie. 1000 ton zboża w godzinę, 25 tys.
ton na dobę, 2 miliony ton rocznie na początek, a potem,
jak dobrze pójdzie to i 3, i 5 milionów ton.
Mieliśmy zalać Rosję i Ukrainę zbożem, które przypłynie
z Ameryki i Kanady do naszego portu.
W tym samym czasie do mniejszego terminalu zbożowego w
Gdyni, zdolnego do przeładunku miliona ton zbóż i pasz
rocznie, wpływały statki zaledwie z połową tego tonażu.
Marian Świtek, prezes Zarządu Portu Gdańsk S.A. –
ulubieniec Macieja Płażyńskiego – który w porcie zrobił
przechowalnię-zatrudnialnię dla politycznych kolegów,
roił w gazetach wizje, jak to będziemy konkurencją dla
portów niemieckich, jak to będziemy walczyć z ich
monopolem, jak to sami zmonopolizujemy zbożowy handel w
połowie Europy.
Dwa lata od rozpoczęcia budowy wstrzymano ją. EBOiR
wycofał się z finansowania inwestycji. Kanadyjczycy
nieźle umoczyli.
Znalazłem na stronie internetowej Saskatchewan Wheat
Pool informację, że konsorcjum wycofało się z
inwestycji, gdyż zmieniły się założenia eko-nomiczne
projektu. Jakie niby? Co się takiego stało w Rosji i na
Ukrainie w 2000 r., że wcześniej potrzebowali zboża, a
potem już nie? Wszyscy postanowili się odchudzać i
przestali jeść?
Na 60 ha gdańskiego portu stoi niedokończona wielka
inwestycja, na której od dwóch lat nic się nie dzieje i
żaden statek z kulawą nogą czy ze zbożem tam nie
zawinął. Mieliśmy otrzymywać czynsz dzierżawny. Nie
otrzymujemy.
* * *
Absurd budowy wielkiego terminalu paszowo-zbożowego
dostrzega nowy prezes Zarządu Morskiego Portu Gdańsk,
Andrzej Kasprzak. O dziwo – upiera się przy słuszności
innego pomysłu Mariana Świtka, budowy wielkiego
terminalu kontenerowego.
Gdański terminal kontenerowy o zdolności przeładunkowej
500 tys. TEU byłby największy na Bałtyku. Dzięki niemu
staniemy w szranki z Rotterdamem i Hamburgiem. (Pierwszy
właśnie podwaja swoje możliwości z 5 do 10 mln TEU
rocznie, zdolność przeładunkowa drugiego wynosi 2 mln
TEU rocznie)! Tym razem główny grosz (170 mln dolarów)
ma wyłożyć konsorcjum firm brytyjskich. My musimy
wysupłać 20 mln dolarów.
Inwestycja za 190 mln dolarów, zarobek dla lokalnych
firm budowlanych, nowe miejsca pracy dla setek osób w
biurach spedycyjnych, transportowych itp. Rozpala
wyobraźnię, a jakże.
Wiceminister Marek Szymoński z Ministerstwa
Infrastruktury, odpowiedzialny za sprawy gospodarki
morskiej, wypowiedział się negatywnie na temat tego
pomysłu. Władze portu w Gdańsku chcą jednak przekonać
swojego właściciela, ministra skarbu Wiesława Kaczmarka,
aby wyraził zgodę na wydzierżawienie inwestorom terenów.
Że niby jak wejdziemy do Unii, to terminal będzie
potrzebny, bo zwiększy się nagle nasz udział w handlu
światowym prowadzonym na morzu. A to niby jakim cudem?
Bałtyk zostanie oceanem? Ktoś przekopie Danię robiąc tor
wodny na Morze Północne?
Oceaniczny kontenerowiec zabiera przynajmniej 3 do 8
tys. TEU. Tylko taki transport się opłaca. Nie ma
zapotrzebowania na tak wielki ładunek na Bałtyk. Dlatego
wielkie statki zawijają do Rotterdamu albo Hamburga. Tam
zrzucają cały towar, a mniejsze partie kontenerów ładują
na małe statki dowozowe o pojemności 200–500 TEU, które
płyną do Gdyni, Gdańska, Kłajpedy, Kaliningradu,
Helsinek, Sztokholmu. Rotterdam i Hamburg nie wyrosły
dlatego, że miały sprawnych menedżerów, ale dlatego, że
są
korzystnie położone.
Zresztą niekoniecznie opłaca się przeładowywać towar na
mniejsze statki. Lepiej, bo taniej i szybciej,
od razu na samochody albo wagony kolejowe.
l My Polacy lubimy mitologie: że jesteśmy krajem
morskim, a morze to "nasze okno na świat", które w
dodatku "żywi i bogaci".
l O tym, że gospodarka morska w Polsce dogorywa, a
właściwie przestała istnieć – już pisaliśmy ("NIE"
nr 27/2002 i 42/2002).
l Z naszych portów morskich słychać wciąż głosy, że
powinniśmy budować, rozbudowywać, tworzyć. A to nowe,
wielkie terminale, które nas uodpornią na konkurencję
portów niemieckich. A to system autostrad
południkowych, które pozwolą to co wpłynie do nas
morzem, przewieźć na południe. Jedno i drugie to
banialuki.
Bałtyk to peryferyjna kałuża, a nasze porty są
peryferiami peryferii. Handel prowadzimy głównie przez
granice lądowe. I dlatego mądrzej jest myśleć o
autostradzie równoleżnikowej dającej swobodny tranzyt
przez Polskę z Berlina do Moskwy.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Armia generała Szwejka
W powietrzu, na wodzie, na lądzie. I do dupy.
Żołnierzyki: pieniądze
Budżet Wojska Polskiego na rok 2003 wyniesie 9864 mln
zł, z czego na wydatki majątkowe (zakup środków trwałych
i obrotowych, czyli sprzęt i uzbrojenie) przeznaczy się
1964 mln, tj. 20 proc. (Dz.U. z 18.12.2002 r. nr 235,
poz. 1981). Oznacza to, że 80 proc. idzie na wegetację
armii: żarcie, środki czystości, ubrania, remonty
bieżące, żeby nic żołnierzowi na baniak nie spadło, no i
żołd. Z tego, co zostanie, kupuje się amunicję i
materiały pędne – na bieżące potrzeby szkolenia
wojskowego. W armii sanacyjnej przejadało się maksimum
połowę budżetu wojskowego. Rozumiemy, że wojsko jest
potrzebne, ale zastanawiamy się, czy na pewno takie jak
nasze.
1 stycznia 2003 r. w WP służyło ponad 132 tys.
żołnierzy, w tym 110 generałów i ponad 20 tys. oficerów.
Żołnierzy zawodowych (służba stała, kontraktowa i
nadterminowa) było ok. 60 proc. I nie jest to stan
kompletny, bo armia nasza – wg generalskich planów –
powinna osiągnąć liczebność 150 tys. i w całości być
armią zawodową. Ale po jaką cholerę, skoro MON w
oficjalnych dokumentach zaznacza, że bezpieczeństwo RP
po raz pierwszy od kilku stuleci nie jest zagrożone,
Polska jest dzisiaj bardziej bezpieczna niż kiedykolwiek
w swojej nowożytnej i nowoczesnej historii. W dającej
się przewidzieć przyszłości niepodległy byt polski nie
jest zagrożony, nasz kraj nie jest narażony na
bezpośrednią agresję (strona internetowa MON
z dn. 22 września 2003 r.).
Skoro nie ma w najbliższej przyszłości żadnego realnego
zagrożenia dla bezpieczeństwa naszych granic, to może
warto się zastanowić nad tym, jak powinna wyglądać nasza
armia, o ile w ogóle konieczny jest taki instrument.
Przejadanie 80 proc. wydatków obronnych w połączeniu z
mizerią budżetu państwa powoduje, że o żadnej liczącej
się modernizacji polskich sił zbrojnych nie może być
mowy w perspektywie najbliższych 10 lat, tym bardziej że
gros wydatków na zakup sprzętu pochłonie zakup
amerykańskich „sokołów”, tj. sławnych F-16. Zresztą w
chwili, gdy my będziemy otrzymywać te latające cuda –
armia amerykańska zaopatrywana będzie w supernowoczesne
samoloty F-22 Raptor. A armie europejskie, które F-16
używają do tej pory, przejdą na nowy typ samolotu
Eurofighter.
Zabawki: rakietki
Obronę polskiego nieba zapewniają systemy rakiet
przeciwlotniczych S-125 Newa, które mimo podejmowanych
modernizacji (m.in. zamiana lamp na półprzewodniki)
dalekie są od tego, co można nazwać skutecznością. Cała
walka o modernizację tego systemu zmierza obecnie do
skrócenia czasu gotowości do walki, co zrozumiałe, jeśli
zważyć, że teraz potrzeba na to 8 godzin od ogłoszenia
alarmu. Posiadamy również nikomu niepotrzebne rakiety
przeciwlotnicze typu S-200 Wega znane z tego, że w
latach 70. kilkanaście razy strzelano z nich m.in. do
amerykańskich samolotów rozpoznawczych SR-71 i żadna
nigdy nie trafiła w cel. O pozostałych nie piszemy, bo
ich mało. Generalnie rzecz ujmując, konstrukcje wyrzutni
z pierwszej po-łowy lat 60. z pociskami rakietowymi
produkowanymi w tym samym czasie to kpina, a nie obrona
przeciwlotnicza. Co się może stać przy majstrowaniu przy
konstrukcjach, żeby mogły być kwalifikowane jako te o
pełnej zdolności bojowej, widać było na przykładzie
tragedii w Wojskowym Instytucie Techniki w Zielonce.
Zginęły dwie osoby.
Zabawki: samochodziki
Jeżeli myślicie, że zamiast rakiet mamy więcej
doskonałych samolotów, to też się mylicie.
Z najnowocześniejszych Migów-29 z liczby 22 sztuk 7
przeznaczonych jest na części zamienne. Z 98 Su-22 17
przeznaczono do wycofania z linii, a 14 kolejnych
przeznaczono na części zamienne. Całe szczęście, że po
wielu latach zdecydowano się w końcu na wykorzystanie
Migów-29 po byłej Narodowej Armii Ludowej (NRD), które
dzięki uprzejmości Niemców możemy od 24 czerwca tego
roku (porozumienie o współpracy niemiecko-polskiej w
dziedzinie uzbrojenia i leasingu środków bojowych)
użytkować oficjalnie i dzięki temu wystawimy eskadrę
taktyczną spełniając nasz natowski obowiązek. Tym
bardziej że wspomniane Migi mają systemy HOTAS i HUD
pozwalające na walkę bez odrywania rąk od sterów.
Takiego wynalazku nie ma i mieć nie będzie cudny F-16.
Z wojskami lądowymi też jest we-soło. Śmigłowce
szturmowe to stare Mi-24 (43 sztuki z lat 70.), a
udawanie, że polski Sokół W-3W może być szturmowy, to
wciskanie kitu. Kombinacje nad modernizacją Mi-24 są
pozba-wione sensu, bo jest to konstrukcja
ponadtrzydziestoletnia (aparaty latające mają ponad 20
lat). Nikt w Polsce nie zaprojektował i nie zaprojektuje
takiego śmigłowca szturmowego jakim jest Ka-50 Werwolf
konstrukcji radzieckiej (uważany na podstawie częściowo
odtajnionych danych taktyczno-technicznych za najlepszy
śmigłowiec świata – oczywiście szturmowy, nadający się
na pole walki pierwszej połowy XXI w.).
Zabawki: armatki
Sprzęt pancerny to ok. 900 sztuk radzieckich jeszcze
T-72 (były dobre, ale kilkanaście lat temu) i polskiej
modernizacji tegoż zwanej szumnie Twardy. Nasz
„twardziuszek” to w gruncie rzeczy modernizacja T-72 i
sporo mu do starego niemieckiego kota, jakim jest
Leopard A4, radzieckich T-90 czy francuskiego Leclerca.
Z artylerią też nie jest najlepiej. Olbrzymie wsparcie
artyleryjskie zapewnia wojskom lądowym 956 haubic,
moździerzy i BM 231 (takich trochę lepszych Katiusz).
Fakt, że haubico-
-armaty 150 mm to stare kołowe, czeskie Dany z lat 70. i
80., ale produktem HSW – haubicą 155 mm Krab też nie ma
się co zachwycać, jak popatrzy się na konstrukcje
rosyjskie, produkt eksportowy francuskiego koncernu GIAT
czy najnowszą wersję południowoafrykańskiej G-6. Wszyscy
na świecie idą w kierunku rozwoju artylerii rakietowej,
która zgodnie z przewidywaniami ma zadać w przyszłym
ewentualnym konflikcie ponad 25 proc. strat
nieprzyjacielowi. Sumując – cała ta nasza muzealna
zbieranina może stworzyć chwilowe i nader ograniczone
warunki obrony dla granic naszego państwa, którego, jak
przecież już wiemy, na szczęście nikt nie ma zamiaru
atakować. Brak jest również nowoczesnego wozu bojowego
dla piechoty, ale cały szum wokół Patrii niczego nie
załatwia.
Zabawki: stateczki
Chujowo fruwamy, po ziemi chodzimy niepewnym i słabo
opancerzonym krokiem, pływanie natomiast wychodzi nam
wspaniale. Flotylla okrętów to mieszanina 7
najróżniejszych typów produkcji radzieckiej jeszcze,
amerykańskiej, enerdowskiej i polskiej. Fakt, że małe
okręty rakietowe typu P.1241 RE nazwano korwetami
niczego nie zmienia, tak jak przemianowanie dozorowca
Kaszub na korwetę zop (zwalczania okrętów podwodnych).
Ciekawym zjawiskiem jest posiadanie przez nas okrętów
rakietowych typ P. 660, które charakteryzują się tym, że
nie mają na swych pokładach rakiet.
Żołnierzyki: proporcje
W armii przedwrześniowej, która liczyła w okresie
pokojowym ponad 300 tys. żołnierzy, było 100 generałów,
tj. na jednego przypadało ok. 3000 żołnierzy, w obecnej
jest 100 i na jednego przypada 1300. Na jednego generała
w 1939 r. przypadało 45 dział i moździerzy, obecnie –
ok. 10. Bojowych wozów pancernych na jednego generała
przedwojennego przypadało 12 (wliczając w to stare
R-17), a średni wiek dla wozu bojowego to ok. 10 lat;
obecnie na jednego generała przypada 28 czołgów i
bojowych wozów piechoty (w tym 800 T-55,
które praktycznie nie posiadają żad-nej wartości
bojowej). Na jednego przedwojennego generała przypadało
45 samolotów, których średni wiek wynosił ok. 7 lat.
Obecnie na jednego generała przypada 20 samolotów
bojowych (wliczając w to nowe niemieckie Migi-29) oraz
samoloty przeznaczone na części zamienne, a ich średni
wiek to ponad 18 lat. Admirałów słonowodnych było przed
wojną trzech, na każdego przypadało ok. 7000 ton
wyporności bojowej jednostek bojowych i ok. 1100
marynarzy. Teraz mamy 8 admirałów i przypada na każdego
z nich ok. 3500 ton okrętów (to według standardów
amerykańskich jest jedna fregata) i 450 marynarzy, przy
czym średni wiek okrętów bojowych przed wojną to 8 lat,
a w chwili obecnej – 18. Skuteczność polskiej armii
przedwojennej została sprawdzona w 1939 r. Jak by
wyglądała skuteczność naszej obecnej, gdyby Białoruś
wypowiedziała nam wojnę?
* * *
Na armię – jak i na prawie wszystkie zjawiska życia
politycznego, gospodarczego i społecznego naszego kraju
– nie ma pomysłu żadna rzą-dząca ekipa. Może warto
zastanowić się, czy ta armia naprawdę jest nam w ogóle
potrzebna, przynajmniej w obecnej postaci. Przy takich
nakładach na modernizację sił zbrojnych będziemy się
przezbrajać minimum przez 15 lat, a dowodzimy co
tydzień, że są to pieniądze źle lokowane. To, co w
rezultacie osiągniemy, i tak będzie przestarzałe.
Autor : Jędrzej K. Urban / Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyprawcy krzyżowi
Wojsko Polskie walczyło w Iraku za wolność naszą i waszą
siłami prawie jednej kompanii. Straty własne Polski
wynoszą jedna obtarta o but pięta i katar kaprala. Za tę
cenę znaleźliśmy się wśród zwycięskich potęg i liczymy
na miliardy dolarów łupu. Jako popieracz Busha Polska
zapewni sobie dobrobyt, poza tym zadowalając się swą
zdolnością do wytwarzania wiklinowych krzeseł i bombek
na choinkę.
Prezydent Bush przygroził teraz Syrii. W kolejce stoją
Korea Północna, Iran, krnąbrna wciąż Kuba. Może też
Wietnam, z którym Stany Zjednoczone mają swoje
porachunki, arogancka Francja itd. Prezydent Bush nie
czytał, jak się zdaje, niczego poza Biblią, a w każdym
razie Lwa Trockiego, a jednak bezwiednie przejął od
niego pomysł zbrojnego uszczęśliwiania świata w postaci
permanentnej kontrrewolucji. Gdy Ameryka, szukając
nowych środków perswazji wobec krajów, które nie
doceniają zbrojnego nawracania świata na obrządek
wolności i demokracji, znów bombardować zacznie Drezno –
wtedy Polska pozostanie jedynym już być może
sprzymierzeńcem Busha. Przy małej podaży kurewstwo staje
się wysoko płatne.
Odgłosy zwycięstwa nad Bagdadem w prasie polskiej niosą
przesłanie, że warto było, bo łatwo poszło.
Rzeczywiście. Wolałbym jednak kilka tysięcy
amerykańskich trupów, a szczerze mówiąc i parę polskich
dla przyprawy, żeby prezydent USA mocniej się zastanowił
przed następną wyprawą wojenną, a Kwaśniewski i Miller
przed wpychaniem Polski do amerykańskich taborów. Tylko
z pozoru jest to pogląd niehumanitarny. Trupy tubylców
ścielą się tym gęściej, im mniej ludzi tracą zbrojni
misjonarze demokracji. Jeżeli w tym sezonie świat jest
już skazany na to, żeby nim rządziła Ameryka, to wolę,
aby globalizację załatwiały ich koncerny, giełdy i
dyplomacja, a nie samoloty i czołgi. One są zbyt
szybkie.
Poszliśmy na wojnę z Irakiem, a pośrednio także
Niemcami, Rosją, Francją i Chinami, ponieważ – jak
mówili zarządcy Polski – doświadczenie z Hitlerem uczy,
że lepiej agresji Saddama Husajna zapobiec, niźli się
jej przeciwstawić dopiero wówczas, gdy rażeni będziemy
przez jego broń jądrową, chemiczną i bakteriologiczną.
Śmieszna analogia z Hitlerem okazała się po wojnie
irackiej jeszcze komiczniejsza niż przed agresją na
Bagdad. Gdyby Hitlera mogła unicestwić jedna bomba
rzucona w jego schron i rajd niewielu czołgów po
arteriach Berlina, nie byłby on w ogóle wart
międzynarodowej troski.
Zwycięzcy wciąż szukają tej broni masowego rażenia,
która Busha pchnęła na Husajna. Amerykanie nie potrafią
jakoś pokazać zdobytych hałd wąglika, rzędów atomowych
pocisków i bomb ani baniaków z trującymi gazami. Szef
inspektorów ONZ Blix ostrzega, że Amerykanie mogą
sfabrykować dowody.
W każdym razie niedawne zapewnienia, że trzeba Husajna
zniszczyć, zanim on użyje tych broni przeciw innym
krajom, nie okazały się wiarygodne. Nie użył przecież
tych broni nawet w ostateczności, w obronie własnej –
jakże więc wierzyć, iż ten potwór w ogóle je miał lub że
skłonny był wypróbować sam wszczynając wojnę. Na domiar
złego zwycięskie wojska jakoś się też nie natknęły na
bazy terrorystów.
W Mosulu wojsko amerykańskie strzelało do tłumu
demonstrującego przeciw okupacyjnemu gubernatorowi.
Zabito 12 osób, raniono kilkadziesiąt. To wspaniały
widok – Irakijczycy różnych wyznań i różnego pochodzenia
dyskutują o przyszłości swego kraju. W tym czasie
tysiące innych Irakijczyków pokojowo demonstrują
wyrażając własną opinię na temat rządu – powiedział dla
"Wyborczej" Walter Mead z Rady ds. Stosunków
Zagranicznych w Waszyngtonie. Ubyło jednak trochę tych,
którzy w Mosulu wyrażali opinię niewłaściwą. Obietnica
wolności i demokracji pod amerykańskim reżimem
okupacyjnym pozostała – mimo takich krwawych incydentów
– jedyną racją zwycięzców i potencjalnym zaczynem
ideowym następnych wojen amerykańskich z polskim
poparciem symbolicznym. Wiele zaś jest na świecie
krajów, w których wolność i demokracja nie odpowiadają
amerykańskim wzorcom. Właściwie są to prawie wszystkie
kraje świata: i te zbyt biedne, aby Ameryce opłacało się
je zdobywać, i te dostatecznie bogate w zasoby
naturalne, aby warto było dać im lekcję wolnego rynku i
demokracji.
Redaktor "Wprost" Marek Król karci Niemcy i Francję za
niewspieranie bliskowschodniej wyprawy wojennej Busha
(nr 16 z 20 kwietnia). Nazywa Francuzów potomkami tych,
którzy nie chcieli umierać za Gdańsk. Dlaczego jednak w
1939 r. Francuzi mieliby chcieć umierać za Gdańsk, skoro
w 1940 r. nie chcieli też umierać za Paryż? Francuzi w
ogóle nie chcieli umierać i to okazało się dla nich nie
takie znowu głupie. II wojnę przeżyli nadzwyczaj
licznie.
Były sekretarz KC PZPR Marek Król nazywa rodaków
Schrödera cudownie rozmnożonymi dziećmi Róży Luksemburg.
Ma swojej dawnej ideowej mentorce za złe to, że nie
popierała wojowniczości cesarza Wilhelma II. Chwali
natomiast wojowniczych polskich socjaldemokratów
poprzednio wpisywanych przez się na listę agentów KGB.
Podelektujmy się królewską prozą:
...premier Miller podpisuje list ośmiu, wspierający USA,
co uważam za decyzję wybitnie dalekowzroczną, być może
jedną z najważniejszych i najmądrzejszych decyzji
polskiej polityki zagranicznej. Ten podpis Leszka
Millera może być w przyszłości więcej wart dla Polski
niż podpis na akcesji do Unii Europejskiej, choć i to ma
ogromne znaczenie. Uczestnictwo w koalicji
antysaddamowskiej ma dla rozwoju Polski większe
znaczenie niż siedzenie na dostawce przy Chiracu,
Schröderze i Putinie.
Inaczej mówiąc Polska dla Europy ma być tym, czym
amerykańska baza Guantanamo dla Kuby. Dalekowzroczność
takiego wyboru nie sięga otóż czasów, kiedy świat
zespolony przeciw imperialnemu hegemonowi zacznie takie
bazy likwidować.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rokita z grilla
Czy pierwszy śledczy RP beknie za oszczerstwa? Z
Gudzowatym nie ma żartów.
Do Sądu Rejonowego Warszawa Śródmieście wpłynął akt
oskarżenia przeciwko Janowi Władysławowi Rokicie,
szefowi klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej.
Adwokat Wojciech Tomczyk, działający w imieniu
Aleksandra Gudzowatego, oskarża posła o świadome
pomówienie firmy Bartimpex, co naraziło tę spółkę na
utratę zaufania i poniżyło ją w opinii publicznej.
Pełnomocnik Gudzowatego wystąpił do marszałka Sejmu
Marka Borowskiego o uchylenie Rokicie poselskiego
immunitetu. Równolegle przed krakowskim Sądem Okręgowym
Gudzowaty pozwał Rokitę o naruszenie dóbr osobistych,
żądając przeprosin i wpłacenia 20 tys. na rzecz fundacji
Crescendum Est-Polonia z siedzibą w Mariewie.
Rokita podpadł Gudzowatemu 8 lipca br., kiedy podczas
specjalnie zwołanej konferencji prasowej porównał
okoliczności uchwalania ustawy o organizacji rynku
ekopaliw do afery Rywina.
Obwieścił mianowicie, że rząd przehandlował Gudzowatemu
ustawę o biopaliwach: – Kilka miesięcy temu próbowano
wymusić haracz za ustawę o rtv, w tym przypadku wiadomo,
że przepisy ustawy o biopaliwach sprzedano jednemu
określonemu podmiotowi gospodarczemu... W moim
przekonaniu to się zupełnie nie mieści w granicach
demokratycznego państwa prawnego – obwieścił.
Oprócz tego Rokita wyartykułował jeszcze kilka takich
"niby to pytań" – na przykład:
– w jakim stopniu o tej ustawie decydują posłowie, a w
jakim stopniu zdecydowali już właściciele firmy
Bartimpex?;
– czy legalne jest to, by rząd sprzedawał przed
decyzjami parlamentu precyzyjnie określone przepisy
ustawy?
* * *
Jan Władysław Rokita plótł bzdury. Bezpodstawnie
insynuował, że zobowiązanie się "Bartimpeksu" do
zainwestowania w rozwój już kupionej przez tę spółkę
fabryki Wratislavia jest formą ukrytej łapówki. Kupując
"Polmos" Gudzowaty umówił się z resortem skarbu, że
zainwestuje we wrocławskiej fabryce ok. 2 mln zł. Gdyby
zaś Sejm uchwalił planowaną ustawę o biopaliwach, to
wówczas zobowiązywał się zainwestować – w "Polmosie",
który już stał się jego własnością – dodatkowo 12 mln zł
w produkcję spirytusu bezwodnego. Trzeba wyjątkowego
natężenia złej woli, aby dopatrywać się tu próby "kupna
ustawy". Przecież skarb państwa ani nic dodatkowo nie
zyskiwał, ani też nie tracił z tego powodu, czy
Gudzowaty, w kupionej już przez siebie fabryce,
uruchomiłby dodatkową produkcję spirytusu, ponosząc
nakłady rzędu kilkunastu milionów złociszów. Od
podniesionych przez Rokitę zarzutów natychmiast odciął
się nawet jego klubowy kompan Janusz Lewandowski. Także
marszałek Borowski po prześwietleniu umowy sprzedaży
wrocławskiego "Polmosu" "Bartimpeksowi" wydał
oświadczenie stwierdzające, że Rokita absolutnie nie
miał racji. Taki pogląd przedstawiły również trzy
niezależne kancelarie prawne i sejmowe biuro
legislacyjne. Parlament wbrew Rokicie uchwalił ustawę o
biopaliwach, zawetowaną później przez prezydenta.
Teraz pasjonująco zapowiadają się sądowe potyczki między
adwokatem Wojciechem Tomczykiem, wiceministrem
sprawiedliwości w rządzie Mazowieckiego, a posłem
Rokitą, którego "Rzeczpospolita" okrzyknęła najbardziej
skutecznym śledczym wśród posłów.
Wojciech Tomczyk swych kompetencji dowiódł między innymi
podczas sporu między Gudzowatym a Lechem Kaczyńskim. W
tamtej sprawie Kaczor, przegrawszy sprawę karną w
pierwszej instancji, zmuszony był złożyć Gudzowatemu
wyrazy ubolewania i zawrzeć z nim ugodę.
Oczywiście nie jest wcale pewne, czy Sejm zgodzi się
uchylić Rokicie immunitet. Może uznać, że nie powinien
on karnie odpowiadać za atak na "Bartimpex", gdyż
wypowiadał się wykonując mandat poselski.
* * *
Zarówno w Sejmie, jak i podczas ewentualnego procesu
karnego Rokita będzie się najprawdopodobniej zasłaniał
tym, iż swe twierdzenia opierał na raporcie NIK z
kontroli przeprowadzonej w Ministerstwie Skarbu. W tym
opracowaniu NIK bezpodstawnie zakwestionował rzetelność
umowy sprzedaży "Bartimpeksowi" "Wratislavii". Raport
powstał pod nadzorem Krzysztofa Szwedowskiego,
zasłużonego dla AWS, byłego wiceszefa UOP (karie-rę w
UOP Szwedowski rozpoczął w 1993 r.).
W NIK, kontrolowanym przez pogrobowców AWS, Szwedowski
zajmuje szczególną pozycję będąc de facto wiceprezesem
do zadań specjalnych. Koncentruje się na dokopywaniu
lewicy i wybielaniu polityków prawicowych. Pracownicy
NIK nadali mu przezwisko Gołota.
Krzysztof Szwedowski nie po raz pierwszy sprokurował
zarzuty przeciw "Bartimpeksowi" i Gudzowatemu. W 2001 r.
głośna była sprawa kontroli przeprowadzonej w PGNiG.
Wówczas to – pod naciskiem Szwedowskiego – z pierwotnego
tekstu protokołu usunięto obszerne fragmenty tekstu.
Zmieniło to całkowicie wymowę tego opracowania. W
wykreślonym fragmencie NIK na przykład stwierdzał, iż:
decyzja o odrzuceniu uczestnictwa PGNiG w projekcie
gazociągu Bernau–Szczecin miała charakter
pozaekonomiczny. Bez udziału PGNiG gazociąg nie mógł
powstać.
Teraz mecenas Tomczyk będzie miał naturalną sposobność,
żeby do sprawy powrócić. Dobranie się do skóry
Szwedowskiemu byłoby rzeczą ze wszech miar pożądaną,
jako że ten były UOPek nadal produkuje nierzetelne
dokumenty na polityczny obstalunek prawicy. Ostatnio
kierował przygotowaniem informacji pokontrolnej, mającej
wybielić byłych AWSiarzy, kierujących największymi
spółkami skarbu państwa za czasów rządów Buzka ("NIE" nr
28/2003, "Polowanie z Sekułami").
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prawni inaczej
Dwie naczelne afery Najjaśniejszej, które w roku 2003
demolowały wizerunek i notowania Sojuszu Lewicy
Demokratycznej, skutki kryminalne będą miały wątłe, za
to nieobyczajności politycznej wyziera z nich co
niemiara.
Przede wszystkim powszechne lekceważenie legalizmu
prawnego. I to nie tylko ze strony osób w aferach tych
ściganych i podejrzewanych o przestępstwa, lecz – o
dziwo – również wśród bohaterów pozytywnych, ścigających
zło.
Minister Jerzy Szmajdziński przyjęcie przez rząd
feralnej ustawy medialnej blokującej spółce Agora dostęp
do zakupu kanału telewizyjnego skomentował opinią o
„skrytym zamiarze rządu”. W demokratycznym państwie
prawnym rząd wnosząc do parlamentu ustawę nie może mieć
skrytych zamiarów. Może chronić media publiczne, może
przeciwdziałać koncentracji, proponować regulacje lepsze
lub gorsze, nawet błędne. Skrytość zamiaru natomiast,
czyli spiskowanie, godzi w prawa parlamentu i opinii.
Prezes Agory Wanda Rapaczyńska otrzymała od Lwa Rywina
propozycję udziału w przestępstwie, czyli w transakcji
łapówkarskiej w interesie szefa rządu i SLD. Odpowiednie
przepisy prawa nie tylko nakazywały jej odmówić, lecz
także nakładały obywatelski obowiązek powiadomienia
organów ścigania. Pani prezes owszem powiadomiła, ale
nie prokuratora, lecz swojego podwładnego Adama
Michnika. Zeznała w sądzie, iż była skłonna zwrócić się
do prokuratora, ale została przegłosowana przez
Michnika, Helenę Łuczywo i Piotra Niemczyckiego.
Rapaczyńska kilkanaście lat schyłkowego PRL-u pracowała
w USA w poważnej firmie finansowej. Ci, co ją
„przegłosowali”, walczyli zaś w tym czasie o państwo
prawa w Polsce.
Adam Michnik, kiedy o propozycji Rywina dowiedział się
od Rapaczyńskiej i potem bezpośrednio od jej autora,
miał do wyboru legalistycznie na rzecz patrząc trzy
drogi. Mógł powiadomić prokuratora, mógł ogłosić
posiadane informacje w gazecie, mógł tylko podjąć
dziennikarskie śledztwo. Zresztą jedno drugiego nie
wykluczało.
Michnik wybrał czwartą – i od legalizmu najodleglejszą –
drogę, powiadomił pomawianego o inspirowanie Rywina
premiera Leszka Millera. Po czym pół roku zwlekał z
publikacją sam osądzając, że jest on niewinny.
Premier Leszek Miller poinformowany na piśmie, że
poważny producent filmowy w jego imieniu zażądał od
szanowanej firmy łapówki za ustawę, czyli że premier
został pomówiony o kryminalne przestępstwo grożące
śmiercią publiczną jemu i jego partii, zamiast odwołać
się natychmiast do organów ścigania i uderzyć publicznie
na alarm, uznał, że sytuacji sprosta wzywając Rywina i
zadając mu dwa pytania w „przytomności” Michnika. Być
może owa kilkuminutowa konfrontacja (Millera z Rywinem)
przekonała Michnika, że premier jest poza podejrzeniem,
ale pozostawienie sprawy na pół roku bez postępowania
prokuratorskiego i wiedzy opinii publicznej dało
katastrofalne skutki.
Minister Grzegorz Kurczuk z urzędu zobowiązany do
nadzoru nad przestrzeganiem prawa, gdy posiadł wiedzę o
aferze i sprawdził ją u źródła, czyli u Adama Michnika,
postanowił najspokojniej poczekać na zakończenie prawnie
nieistniejącego śledztwa dziennikarskiego i odpowiednią
publikację. Ciekawe, czy postąpiłby podobnie, gdyby
informacja dotyczyła nie handlu ustawą, lecz heroiną.
Przewodniczący sejmowej komisji śledczej Tomasz Nałęcz,
starający się o opinię niezłomnego rycerza prawa,
najwyraźniej naciągał ustawę, aby pozbyć się ze składu
komisji posłanki Samoobrony Renaty Beger pod pretekstem,
że osoba pozbawiona immunitetu poselskiego i zagrożona
śledztwem o fałszerstwo list wyborczych (niskie
pobudki!) nie może uczestniczyć w dochodzeniu prawdy o
aferze Rywina. Może i tak, ale prawo stanowi inaczej.
Utrata immunitetu w niczym nie uszczupla praw i
obowiązków posła, uchyla tylko jeden z przysługujących
mu przywilejów. Od jego głosu może zależeć los każdej
ustawy, nawet konstytucji. A przepis ustawy o komisji
śledczej, na który się powołano, pozwala wyłączyć z jej
prac posła, który nie gwarantowałby bezstronności w
danej sprawie, w tym przypadku w sprawie Rywina. Zresztą
wyłączając Begerową narażono Sejm na większy kłopot: na
kandydaturę Andrzeja Leppera. Urządziłby on w komisji
widowisko za tuzin Begerowych, więc Prezydium Sejmu
zagrodziło mu drogę podwójnie naciągając prawo.
Immunitet Leppera został bowiem uchylony z powodu czynu
popełnionego z całą pewnością z pobudek politycznych, a
nie niskich (wysypanie importowanego zboża na kolejowej
stacji granicznej).
Wiceminister spraw wewnętrznych Zbigniew Sobotka
poinformowany przez pozostające pod jego nadzorem władze
policyjne o tym, że jego klubowy kolega poseł Jagiełło
telefonicznie ostrzegając drobnych oszustów ze
starachowickiego samorządu powołał się na informacje od
niego pochodzące, uznał za wystarczające napisać, iż ze
sprawą nie ma nic wspólnego, niczego nie wiedział i
nikomu powiedzieć nie mógł, oraz polecił przekazanie
sprawy prokuraturze. Nie przyszło jednak doświadczonemu
politycznemu prominentowi do głowy, że w tej sytuacji
nie może już nadzorować policji nie narażając się na
podejrzenie o utrudnianie śledztwa.
Minister Krzysztof Janik, zwierzchnik Sobotki, od
początku poinformowany o sprawie starachowickiej
stanowczo obstawał przy niewinności swego zastępcy, co
mu przynosi zaszczyt. Ale zupełnie lekceważył
„legalistyczną” konieczność odsunięcia go od nadzoru nad
policją oraz wynikający z politycznej przezorności nakaz
niezwłocznego poinformowania opinii. Od chwili kiedy
lokalne łotrzyki znalazły się pod kluczem, nic nie stało
na przeszkodzie ujawnienia sprawy z własnej inicjatywy
rządu.
Listę podobnych zdarzeń i zachowań można wydłużać.
Polska dnia dzisiejszego tylko w konstytucji jest
demokratycznym państwem prawnym. Normy prawne zbyt
często i łatwo ustępują pierwszeństwa regułom i
lojalnościom towarzyskim, koteryjnym lub korporacyjnym –
co w Polsce jest zakorzenione od stuleci. Rezultat:
państwo się rozprzęga i anarchizuje.
Autor : Mateusz Zgryzota
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dewoty i zygoty
Parlament Europejski może wyskrobać Polskę z Unii
Europejskiej. Przypadko-wo: za sprawą rezolucji
rekomendującej legalizację aborcji w krajach UE i
starających się.
W zeszłym tygodniu posłowie Parlamentu Europejskiego
zaapelowali o wolność aborcji we wszystkich
cywilizowanych krajach Unii. I nie tylko. Najwięcej
uwagi poświęcili stworzeniu systemu antykoncepcji w
krajach do Unii wstępujących, zwłaszcza w Polsce i na
Cyprze. I tu zrobili kuku rządowi RP.
Czołgając się do UE miłościwie nam panujący rząd
SLD-PSL-UP przyjął taktykę usuwania przeszkód na tej
drodze krzyżowej. Ogłosił, iż kwestiami
światopoglądowymi zajmować się nie będzie. Tym zaskarbił
sobie poparcie medialne hierarchów polskiego Kościoła
kat.
Na użytek ludzi cywilizowanych, zwłaszcza z UE,
przypomnijmy, że w Pomrocznej terminem kwestie
światopoglądowe określa się spory seksualne. Czy można
się bzykać przed ślubem religijnym, czy wolno walić w
gumie, czy dopuszczalne są piguły anty? Obecnie, no,
może poza sporem o Balcerowicza, główny spór
"światopoglądowy" w naszym kraju dotyczy skutków
związ-ków bzykalnych, a nie klasowych.
Wzywając kraje czołgające się do UE parlamentarzyści
krajów cywilizowanych niechcący dziś uzbrajają
niecywilizowanych polskich kościelnych. Ojca chrzestnego
Radia "Maryja" i Ligę Polskich Rodzin. Pragnących zerwać
ten egzotyczny, rządowo-kościelny, taktyczny pakt o
nieagresji. Posłowie UE wzmacniają swą rezolucją także
antyrządowe niechęci lewicowego elektoratu SLD
wkurzonego ugodową polityką rządu wobec czerwonych
beretów.
Niebawem okaże się, że poparcia polskiego Kościoła kat.
w przyszłym referendum na rzecz Unii Europejskiej nie
uda się uzyskać obietnicami przyszłej "Invocatio dei" w
planowanej, lecz jakże niepewnej konstytucji UE.
Ani deklaracjami dostojników SLD, iż ta rezolucja UE nas
nie musi dotyczyć. Rezolucja za to umocni krytykę
koalicyjnego rządu przez jego niedawny lewicowy
elektorat uważający, iż na włażeniu do znanego organu
Episkopatu bez mydła lewica wychodzi jak przysłowiowy
Zabłocki na produkcji i dystrybucji wspomnianego wyżej
środka czystości osobistej.
Co powinien uczynić rząd, aby nie drażnić czerwonych
beretów i osłodzić recesję lewicowemu elektoratowi? Ano
jak najszybciej wypełnić przynajmniej połowę z zaleceń
rezolucji Parlamentu UE.
Odkładając kwestię najbardziej drażliwą, czyli aborcji,
rząd winien zająć się sprawami edukacji seksualnej i
antykoncepcji. Oraz płodności. Powinien stworzyć
nowoczesny, czyli świecki system edukacji seksuanej.
Powinien zapewnić dopłaty do środków antykoncepcyjnych.
Aby nie było potem konieczności dokonywania
nielegalnych, choć powszechnie dostępnych w naszym
kraju, aborcji. Powinien też stworzyć system dopłat do
leczenia bezpłodności.
Przyjmując rezolucję o konieczności stosowania
nowoczesnej antykoncepcji i wolności aborcji Parlament
Europejski zamieszał w szykach kierownictwa SLD. Osłabił
szanse euroentuzjastów w referendum o udziale w UE. Ale
przypomniał naszym, ubierającym się w kostiumy
zachodnich socjaldemokratów działaczom, że taktyka
zamiatania śmieci pod dywan, spychania problemów
światopoglądowych i obyczajowych na potem jest
krótkowzroczna.
Nie można aspirować do Unii Europejskiej i udawać, iż
nie ma się stanowiska w kwestiach: antykoncepcji,
aborcji, związków homoseksualnych, eutanazji, praw
mniejszości narodowych, praw emigrantów, równoprawności
kobiet, człowieczeństwa, czyli wolności dzieci itp.
Tylko dlatego, że takie dyskusje mogą rozdrażnić,
podzielić naród i elektorat.
Nie można być socjaldemokratą i klerykałem. Nie można
być europejskim jajeczkiem, częściowo nieświeżym.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Długi marsz Oleksego
Czwórka kandydatów będzie w najbliższą niedzielę
walczyła o fotel przewodniczącego SLD. Czyli o stryczek
na własną szyję.
"Józek idzie!" – tak komentowano wyniki niedawnej
mazowieckiej konwencji SLD. Tam Oleksy dokonał czynów
niezwykłych. Tak pokierował zebraniem, że jego
uczestnicy "spontanicznie" nakazali mu kandydować na
przywódcę SLD i jednocześnie zakazali rezygnować z
funkcji barona mazowieckiego. Oleksy, znany przeciwnik
łączenia funkcji, ochoczo zgodził się z głosem ludu.
Następnie przeforsował pomysł, aby prawie połowę
mazowieckich delegatów na konwencję stanowili ludzie
młodzi, wskazani przez Federację Młodch
Socjaldemokratów. Kupił tym młódź, a zaniepokoił starych
obawiających się chińskiej rewolucji kulturalnej w SLD
pod wodzą nowego przewodniczącego Mao. Oleksy poszedł
dalej. Wiceministrem spraw wewnętrznych uczynił posła
Andrzeja Brachmańskiego, barona lubuskiego. Czyli do
Mazowsza dodał Lubuskie. Na tym dodawania nie zakończył.
Najpoważniejszym kontrkandydatem Oleksego będzie
Krzysztof Janik, współpracownik Millera, ulubieniec
działaczy. Liczący też na głosy poselsko-senatorskie. Ci
najchętniej wybraliby – jak proponował w "Trybunie"
Mieczysław F. Rakowski – kogoś nowego spoza grona
kierowniczego. Tyle że takiego nie widać. Oprócz
wskazanej przez kierownictwo partii Jolanty Banach. Jej
wybór zmieniłby oblicze SLD, zamknąłby gęby mediom
wołającym o nowe twarze w kierownictwie SLD. Wybór
możliwy, jeśli Krzysztof Janik podczas konwencji wycofa
się z gry wyborczej. I razem z Millerem wykorzysta
Banachową do zneutralizowania Oleksego.
Nowy szef SLD odpowiedzialny będzie za wybory do
Europarlamentu. Na razie za przygotowania do nich
odpowiada wiceprzewodniczący Oleksy. Każdemu nowemu
trudno będzie wymigać się od odpowiedzialności za ich
wynik. Za to już wymigał się od nich premier Leszek
Miller. Przewidział, że zły wynik SLD szybko przemienić
się może w krytykę premiera i wezwanie do jego
ustąpienia. Teraz, po rozdzieleniu funkcji szefa SLD i
premiera, odpowiedzialność za wynik spadnie przede
wszystkim na szefa SLD, a nie szefa rządu. Bo to
przecież partia startuje, nie rząd. I nowy szef partii
stanie się osłoną premiera. Dostanie klapsa za
niepopularny rząd.
Wezwania do ustąpienia premiera nie wyklucza prezydent
Kwaśniewski. Podczas ostatniego lutowego spotkania z
kierownictwem klubu parlamentarnego SLD prezydent ostro
opieprzał liderów klubu za brak politycznej wyrazistości
i lewicowej wrażliwości. Zapowiedział surową ocenę rządu
już w dzień po eurowyborach. Sugerował, że jeśli Miller
sam nie zapowie przed eurowyborami ustąpienia, to media
mogą uczynić z eurowyborów plebiscyt: za czy przeciw
premierowi i jego rządowi. Oczywiście, taki sondaż byłby
niemożliwy, gdyby na listach SLD–UP znaleźli się
kandydaci popierani przez prezydenta, bo wtedy
odpowiedzialność za kiepski wynik by się rozłożyła.
Pewnie dlatego prezydent Kwaśniewski zwleka z oficjalną
deklaracją poparcia dla takiej listy. Kalkuluje, czy
wiązać się z dołującym w sondażach Sojuszem, czy po jego
klęsce, w czerwcu, spróbować powołać rząd "prezydencki",
który dotrwałby do krajowych wyborów w czerwcu 2005 r.
Wspierany przez nowego szefa SLD.
Jeśli nowym przewodniczącym SLD zostałaby Jolanta Banach
albo Krzysztof Janik, to szybka śmierć premierowi
Millerowi za wynik eurowyborów nie grozi. Wtedy
odpowiedzialnym pozostanie "Pierwszy Europejczyk SLD",
wicepremier, wiceprzewodniczący SLD, Józef Oleksy. Bo
nie będzie miał szansy nawet przerzucenia eurowyborczych
obowiązków na któregoś z wiceprzewodniczących.
Po zeszłośrodowym maratonowym zebraniu klubu
parlamentarnego SLD wiadomo trochę więcej o przyszłości
politycznej. Miller raz jeszcze zadeklarował, że nie
ustąpi aż do końca kadencji parlamentarnej.
Zapowiedział, że zrobi wszystko, aby uzyskać stabilną
większość w Sejmie kupując nawet poparcie Federacyjnego
Klubu Parlamentarnego Romana Jagielińskiego. Posłom i
senatorom obiecał utrzymanie mandatów do czerwca 2005
r., a może do konstytucyjnego terminu, czyli jesieni
przyszłego roku. Po co teraz dzielić się, po co tracić
mandaty w przedterminowych wyborach, skoro można jeszcze
porządzić, popracować, ewentualnie poprawić społeczne
noto-wania. Posłowie, a zwłaszcza nie mający szans na
reelekcję senatorowie, gładko kupili taki plan
działania.
Tym samym na margines zepchnięto prącego do przejęcia
władzy nad partią i rządem Oleksego. Podczas zebrania
klubu Tadeusz Iwiński, minister w rządzie Millera,
zaproponował Oleksemu funkcję kandydata SLD w wyborach
prezydenckich, co sala przyjęła z akceptacją.
Co teraz zrobi Oleksy? Coraz silniej identyfi-kowany w
opinii publicznej z rządem premiera Millera.
Wiceprzewodniczący SLD odpowiedzial-ny za wynik
eurowyborów. Wystartuje podczas
konwencji do boju o fotel przewodniczącego wiedząc, że
senatorowie i posłowie stanowiący ponad połowę delegatów
wolą małą millerowską stabilizację? Czy wzorem
przewodniczącego Mao wezwie młodych, ideowych, nie
umoczonych i rozpocznie długi marsz z SLD ku nowej
partii – Prawdziwej Lewicy.
Na razie Oleksy poruszył się. Pójdzie dalej czy znów
zatrzyma się w pół drogi?
Autor : Z.N.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " W koszalinie osły kują cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Łkanie po Iwanie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
„Nasz Dziennik”
14 maja
„Jeszcze nie zabliźniły się rany za-dane Polsce przez
totalitaryzm, a już wpadliśmy w sidła Unii Europejskiej.
(...) Jako Naród musimy być mocni duchem i nie dopuścić
do upadku polskiej państwowości. Mamy przecież takich
gigantów patriotycznej myśli polskiej, jak ks. bp Edward
Frankowski, ks. prof. Czesław S. Bartnik, prof. Piotr
Jaroszyński i wielu, wielu innych”.
Alfred Trybus, „Czytelnicy”
15–16 maja
„Po niewielu latach, gdy Królowa Polski wywiodła nas z
łagru sowieckiego, już trochę poluzowanego, wepchnięto
nas podstępnie, głównie za sprawą Unii Wolności,
postkomunistów i masonerii, do nowego łagru, tym razem
zachodnioeuropejskiego. Właściwie to nie weszliśmy do
Unii Europejskiej, lecz do unii z Niemcami, gdzie
będziemy odgrywali taką niższą rolę, jak kiedyś Litwa w
unii z Polską, a raczej jeszcze niższą, bo posuniętą aż
do zaniku państwa polskiego (por. Jadwiga Staniszkis).
(...) Nawet niektórzy duchowni, tam i już u nas,
przypominający masońskich »księży patriotów«, odrzucają
tytuł Chrystusa Króla, no i Królowej Polski – jako
»nacjonalistyczne«. Dla nich chyba istnieje tylko jeden
naród, a mianowicie żydowski, a wszystkie inne narody są
»nacjonalizmami«”.
ks. prof. Czesław S. Bartnik,
„Matka Polski”
18 maja
„Pan Premier Marek Belka w swoim exposé zapowiedział
wspieranie ini-cjatyw obywatelskich, które łączą Polaków
w działaniach dla dobra wspólnego. Niewątpliwie takie
działania, z wielką miłością dla Polski i poświęceniem,
prowadzi toruńska rozgłośnia Radio Maryja, kierowana
przez Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka. Radio Maryja,
prowadząc nie tylko misję ewangelizacji, łączy Polaków
rozlanych po całym świecie. W związku z powyższym proszę
o udzielenie odpowiedzi na następujące pytanie: 1. Czy i
kiedy wielomilionowa rzesza słuchaczy Radia Maryja,
także chorych i samotnych, może oczekiwać, że rząd Pana
Premiera wesprze toruńską rozgłośnię dotacją celową,
która pozwoli jeszcze lepiej docierać ze słowem miłości,
prawdy i nadziei do polskich domów? Z poważaniem Witold
Tomczak”.
(interpelacja poselska)
„Głos”
15 maja
„Trzeba tu przypomnieć, że wszystko zaczęło się od
dyrektywy Jerzego Urbana, który w swoim piśmie
opublikował trzy tezy ukierunkowujące politykę
zagraniczną nowego rządu, który powinien: (1)
natychmiast zerwać z USA, przyjąć kurs na Unię
Europejską oraz zaprzestać sporu o konstytucję UE,
warunki nicejskie itd.; (2) natychmiast wycofać wojska
polskie z Iraku; (3) wypowiedzieć kontrakt zawarty z
USA, a dotyczący samolotu wielozadaniowego F16. Można by
rzec – nic dodać, nic ująć; ta instrukcja mogłaby zostać
napisana tak po rosyjsku, jak po niemiecku. U źródeł
nowego kursu polskiej polityki leży paniczna ucieczka
postkomunistycznego establishmentu z krótkotrwałej
współpracy z USA, przejście do obozu niemieckiego i
podporządkowanie się planom budowy »imperium Europa«”.
Witold Kańka, „Polska zdradzona”
„Niedziela”
23 maja
„Polska ma wypełniać wielką dziejową misję: nieść wiarę
w Chrystusa innym narodom, całej Europie, a nawet
światu. Z tej misji nie wolno nam zrezygnować, bo
zdradzilibyśmy nasze posłannictwo narodowe. Nie
weszliśmy do Unii Europejskiej z pustymi rękami i
ogołoconą duszą. Mamy wspaniałe skarby i wartości: wiarę
w Boga, cnotę miłowania człowieka, serdeczność i
życzliwość dla ludzi, pragnienie czynienia dobra dla
innych”.
Maria Okońska, „Nadszedł dla Polaków czas wielkiego
egzaminu”
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gdzie żeś ty bywał czerwony baronie
Paweł Czerniawski z SLD pogrywa ludźmi jak warcabami.
Dwa lata temu oddział Agencji Własności Rolnej Skarbu
Państwa w Suwałkach został zamieniony w filię. Zakazano
tworzenia nowych etatów. Tymczasem kilka dni temu
przyjęto do pracy nowego fachowca. Sklepikarza Zbigniewa
Walendzewicza. Walendzewicz wyznał miejscowej prasie, że
nie wie, co będzie w Agencji robić. Wie za to, ile
będzie zarabiać – 9 tys. zł, co z pochodnymi daje kwotę
15 tys. zł miesięcznie.
Walendzewicz był do niedawna przewodniczącym powiatowego
SLD w Suwałkach i asystentem posła Czerniawskiego,
wojewódzkiego szefa SLD na Podlasiu. Jest członkiem
władz wojewódzkich Sojuszu oraz kuzynem
wiceprzewodniczącego Rady Wojewódzkiej SLD Janusza
Krzyżewskiego.
Wiadomo już, że Walendzewicz będzie wicedyrektorem filii
AWRSP. Dotychczasowy został
zdegradowany na kierownika. Ponieważ jest osobistym
szwagrem posła SLD Jerzego Czepułkowskiego, nie straci
na degradacji ani złotówki.
Najgorzej ma dotychczasowy kierownik, przez pół roku
kształcony za agencyjny szmal w USA, bo nie jest kolegą,
kuzynem ani szwagrem nikogo z SLD-owskiej elity.
Szef suwalskiej filii AWRSP nie występował z prośbą o
szmal na nowy etat ani o zatrudnienie Walendzewicza.
Decyzję podjął osobiście Zygmunt Komar, dyrektor
olsztyńskiego oddziału AWRSP. Faktycznym sprawcą awansu
sklepikarza jest jednak szef sejmowej Komisji Finansów,
baron Podlasia Mieczysław Czerniawski.
Ta drobna uprzejmość wyświadczona przez Czerniawskiego
wywołała w podlaskim SLD burzę. Najgłośniej krzyczą w
Białymstoku, od czasu ostatniej konwencji miejskiej
skonfliktowanym z władzami wojewódzkimi. Żądają zwołania
nadzwyczajnej Konwencji Wojewódzkiej SLD, straszą
samorozwiązywaniem kół.
Od dwóch kadencji zwykły interesant nie miał szansy
spotkania się z Czerniawskim.
Wojewódzki przewodniczący nie przyjął też żadnego z nowo
wybranych przewodniczących powiatowych SLD, chociaż od
ponad pół roku o to zabiegają. Zlekceważył zaproszenia
Podlaskiego Klubu Biznesu, który miał chęć pogadać o
rozwoju handlu z Ruskimi. Chłopaki nie mają się do kogo
zwrócić, bo opanowany przez AWS Urząd Marszałkowski,
który jest odpowiedzialny za rozwój współpracy
transgranicznej, szczęście Podlasia widzi w handlu z
Azją. Mimo możliwości i tzw. przełożeń, o których krążą
legendy, Czerniawski nie próbował interweniować w
dogorywającym Bizon-Bialu, jednym z największych
zakładów pracy w regionie. Na bezczynność
przewodniczącego skarży się też PSL, który nie może
uzgodnić z koalicjantem najprostszych spraw dotyczących
Podlasia.
Wielki Nieobecny mógłby tak unosić się ponad sprawami
regionu, gdyby w Radzie Wojewódzkiej SLD znaleźli się
ludzie odrabiający partyjną pańszczyznę. Tak nie jest.
Wojewódzki Komitet Wykonawczy SLD nie działa od dwóch
lat.
Od kilkunastu miesięcy nie ma sekretarza Rady
Wojewódzkiej SLD. Poprzednik odszedł, nie przekazując
dokumentacji merytorycznej i finansowej.
Ostatnio zasłynął w mediach wiceprzewodniczący Rady
Wojewódzkiej SLD Janusz Krzyżewski. Opowiada, że
aresztowania w Suwałkach są wynikiem ręcznego sterowania
organami ścigania przez... polityków lewicy, jako że
wiceprezydenta Suwałk – jak raz osobistego przyjaciela
Krzyżewskiego – oskarżonego przez prokuratora o parę
ponurych rzeczy, aresztowano zbyt mało dyskretnie.
AWS rządziła w Podlaskiem źle i w wyborach samorządowych
przepadła. Może to znaczyć, że w najbliższych wyborach
obywatele nie zaufają z kolei SLD. Ma tę świadomość
Józef Grajewski,
szef białostockiego Sztabu Wyborczego SLD, ale na
pytanie, czy tacy Grajewscy są w stanie wygrać z
baronem, szeregowi członkowie partii odpowiadają "nie".
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Chrzest dla wszystkich
W ramach szukania nowych źródeł finansowania metropolita
z Poznania abepe Stanisław Gądecki wydał okólnik do
swoich podwładnych, by nie odmawiali ochrzczenia
dziecka, którego rodzice żyją w tzw. związku
niesakramentalnym. Niektórzy księża robią bowiem wstręty
niesakramentalnym i żądają pisemnych zobowiązań do
wzięcia ślubu w kościele i wychowywania dzieci po
katolicku. Zdarzają się jednak mniej rygorystyczni,
którzy w imię miłości bliźniego inkasują szmal bez
ceregieli i dają chrzest każdemu, kto o to poprosi, nie
zaglądając w papiery. Budziło to zazdrość rygorystów.
Gądecki postanowił to uregulować i otworzył oficjalnie
łono Kościoła dla niesakramentalnych bękartów w
Wielkopolsce. Ilość – trochę wartości – przechodzi w
jakość...
Z blokad do kruchty
Na Jasną Górę zjechali delegaci rolników od kilku
tygodni blokujących drogi Pomrocznej. Domagali się od
rządu, nie od Pana Boga, zapewnienia opłacalności
produkcji rolnej i zatrzymania importu płodów rolnych z
zagranicy. Trudno się zorientować, do kogo kierowali
prośbę o odrzucenie prezydenckiego weta w sprawie
biopaliw. Krytykowali rząd, parlament, media i...
kupowali sprzedawaną po promocyjnej cenie "Placówkę"
Bolesława Prusa. Zarazem mówili o konieczności
zachowania zasad wiary chrześcijańskiej i obrony życia
ludzkiego. Pojawił się oczywiście ksiądz z kazaniem –
bepe Frankowski, który nawoływał do głosowania przeciwko
przystąpieniu Polski do UE. Jednym słowem, kompletna
delirka...
Papież sobie wiersze pisze
Nikt nie wątpił, że nowe poezje poety z Watykanu okażą
się wielkim sukcesem. Szczególnie przypadła nam do gustu
opinia biskupa Pieronka: – Uderzyło mnie, że te wiersze
są spojrzeniem na człowieka, ale tak jakby od strony
Boga. Niewiele mu ustępuje Czesław Miłosz, który
stwierdził, że tryptyk jest pełen treści i można go
czytać bez przerwy, ciągle znajdując nowe znaczenia.
Msza za kaucję
Ksiądz Zbigniew B., były kapelan abepe Tadeusza
Gocłowskiego, wyszedł w piątek z aresztu po wpłaceniu
kaucji 100 tys. zł. Sąd wolał szmal od poręczenia
Gocłowskiego. Już w niedzielę księżulo, dyrektor
Wydaw-nictwa Stella Maris, podejrzany o pomoc w
przekrętach na ogólną kwotę 30 mln zł (piszemy o tym od
początku roku) w swej parafii w Sopocie, jak gdyby nigdy
nic, odprawił mszę świętą. Miał tyle taktu, że nie
wygłaszał umoralniającego kazania – zrobił to kolega,
który wmawiał zdumionym parafianom, że cieszą się z
powrotu księdza Zbysia.
Przemytnicy w sutannach
A jednak! 2 lata i 2 miesiące spędzi w pierdlu ksiądz
Eugeniusz W., szef grupy duchownych przemycających
samochody. Na machlojkach księży skarb państwa stracił
minimum 400 tys. zł. Akt oskarżenia trafił do sądu w
1999 r.: 19 osób – w tym 12 księży – dobrowolnie poddało
się karze. Ksiądz Eugeniusz W. i jego dwaj wspólnicy
księża chcieli procesu. Przegrali we wszystkich
instancjach. Dwaj koledzy księdza dostali w zawiasach,
on pójdzie siedzieć. Alleluja!
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bez seksu i sensu
Jeden minister z SLD potrafił pozbyć się świątobliwego
profesora Chazana. Drugi, jak gdyby nigdy nic, nadal go
zatrudnia jako eksperta.
W debacie sejmowej nad wotum nieufności dla ministra
zdrowia Mariusza Łapińskiego wypomniano mu i to, że już
na początku urzędowania podniósł świętokradczą rękę na
mianowanych przez jego poprzednika konsultantów
krajowych różnych specjalności medycznych. Żaden jednak
konsultant nie miał tylu zagorzałych obrońców, co prof.
Bogdan Chazan, specjalista w dziedzinie ginekologii i
położnictwa, fanatyczny przeciwnik aborcji i
antykoncepcji. "Zwolniony za to, że bronił życia!" –
ogłosiła posłanka LPR nazwiskiem Krupa, nowe wcielenie
Bogumiły Jajakolekarz Boby.
Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny zebrała
bogatą dokumentację na temat wyczynów świętojebliwego
profesora. Chazan uzurpował sobie prawo do ostatecznego
wyrokowania, czy dany szpital publiczny przerwie ciążę
uprawnionej do tego pacjentce, choć żadne przepisy nie
dają krajowemu konsultantowi ani nikomu takiej władzy.
Odmawiał zgody na aborcję w przypadkach ciężkich,
nieuleczalnych chorób matki lub płodu. Robił, co mógł, a
mógł wiele, żeby sabotować obowiązującą ustawę
aborcyjną.
Łapiński nie uląkł się wściekłych protestów fanów życia
poczętego i wykopał Chazana z państwowej posady, co
będzie zapisane ministrowi w rejestrze roztropnych
uczynków, nawet gdyby nic poza tym mu się nie udało.
Z powodu licznych skarg pacjentek zawieszono też Chazana
w obowiązkach kierownika jednej z klinik Instytutu Matki
i Dziecka. Nie pomogła kontrofensywa braci w wierze,
którzy ogłosili, że słynny miłośnik embrionów padł
ofiarą represji ideologicznych. Jeszcze trochę i Chazan
zostałby tym, kim powinien być: szeregowym ginekologiem
decydującym o losach jedynie tych kobiet, które zechcą
się u niego leczyć, i tylko w takim stopniu, w jakim
same mu na to pozwolą. Okazuje się jednak, że facet
trwale obrósł w funkcje i godności, jak nie w jednym
resorcie, to w drugim!
Na stronie internetowej Ministerstwa Edukacji Narodowej
i Sportu znaleźliśmy skład komisji rzeczoznawców
kwalifikujących podręczniki do użytku szkolnego. Klik na
przedmiot "Wychowanie do życia w rodzinie". I kogóż my
tu mamy: trzynastu rzeczoznawców, z czego co najmniej
ośmiu to konserwa katolicka, reszta zaś – autorytety
naukowe, o których nie słyszał nikt poza rodziną i
kolegami z pracy. Ci sami ludzie figurowali na tej
liście w epoce Buzka. Wśród nich Bogdan Chazan we
własnej osobie, rekomendowany przez Instytut Matki i
Dziecka. Ten sam, który pozbawił go ordynatury.
Rzeczoznawcami MENiS mogą być osoby posiadające
odpowiedni dorobek naukowy lub dydaktyczny, uznane w
swojej dziedzinie, odpowiedzialne i rzetelne – zapewnia
ministerstwo.
Hasła odpowiedzialność i rzetelność jakoś nam się z
Bogdanem Chazanem nie kojarzą. Jeśli wysoki urzędnik,
nadużywając stanowiska, uniemożliwia obywatelom
korzystanie z ich ustawowych praw, to sam łamie prawo.
Przyłapany na łamaniu, naginaniu bądź omijaniu prawa,
prof. Chazan dowiódł, że nie nadaje się do
kwalifikowania podręczników szkolnych.
Trudno się dziwić, że tacy eksperci utrzymali stworzony
przez klerykałów wykaz podręczników prawie bez zmian
(patrz "Seks na pół gwizdka", "NIE" nr 19/2002).
Autor : D.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gacie na VAT-cie
Panie dyrektorze Andrzeju Cioto! Opamiętajcie się! Nie
blokujcie szansy pokoleniowej ludowych rękodzielniczek!
Dajcie szansę młodym! Pamiętajcie, że Historia może was
osądzić.
Są w naszym kraju kobiety, które potrafią robić koronki.
Jak moja mamusia w świętej Częstochowie. Najsłynniejsze,
markowe koronki to te z beskidzkiego Koniakowa.
Heklowane przez tamtejsze panie starsze i młodsze.
Heklowały one przez lata. Głównie serwety, obrusy,
czasem końcówki księżowskich komży. Sprzedawały się
koniakowskie koronki raz lepiej, gdy kupowali je Niemcy,
raz gorzej, gdy Niemcy przestali kupować. Aż nowe
pokolenie heklarek koniakowskich przerzuciło się na
stringi. Czyli majtki damskie maksymalnie
zminimalizowane. Okazało się, że tradycyjne ażurowe
beskidzkie koronki idealnie pasują do nowych wzorów
majtek damskich. Rychło popyt jął przekraczać podaż.
Cała jednocząca się damska Europa zapragnęła bowiem mieć
na pupkach koniakowskie wzory. No i wtedy wyszła cała ta
typowa polska zawiść.
Przeciwko młodym heklującym stringi koronczarkom
wystąpiły stare. Zasłużone, zasuszone jeszcze w czasach
pruderyjnej pierwszej komuny. Szefowa beskidzkiego
oddziału Stowarzyszenia Twórców Ludowych pani Helena
Kamieniarz, heklująca od pół wieku, wysmażyła donos do
prezesa stowarzyszenia dyrektora Cioty. „Nie może być
tak, że koniakowska koronka jest na ołtarzach i za
przeproszeniem na dupie! – grzmiała po góralsku artystka
Kamieniarz. – Te majtki są tak dziurawe, że wszystko
przez nie widać!”.
I o to chodzi, pani Heleno, artystko ludowa. Niech sobie
pani przypomni, czy 50 lat temu chodziła pani w
majtkach? Na pewno nie, bo żadna z beskidzkich panien
takich wydzibusów nie używała. Żadna porządna młoda
góralka majtek nie nosiła, chyba że była krzywa albo
pomylona do zamęścia nie przeznaczona. Te stringi to
właśnie powrót do tradycyjnej kultury ludu polskiego. Do
tradycyjnej katolickiej moralności. Mieć, ale tak, żeby
i tak wszystko było widać.
Ale przecież tu nie tylko o moralność i ołtarze chodzi.
Serwety, obrusy i komeżki koniakowskie uznane przez
stowarzyszenie za rękodzieło mają prawo do niższej
stawki VAT. Stringi na razie nie mogą być rękodziełem,
chociaż nogami nie są heklowane. Zaprawione w serwetach
stare koronczarki w ten sposób chcą usunąć z rynku
konkurencję. Młode heklujące głównie stringi. Tak to
konflikt starych z młodymi, nowych wzorów z byłymi
przekłada się na stawki VAT. Wiadomo, że stringi na
dużym VAT-cie będą rynkowo mniej atrakcyjne. Chociaż są
nadal najbardziej poszukiwane z koniakowskich koronek na
rynku unioeuropejskim.
Panie dyrektorze Andrzeju Cioto! Jako poseł Sejmu RP,
członek Komisji Kultury i Środków Przekazu, delegat do
Rady Europy, członek tamtejszej Komisji Kultury i
Mediów, obserwator Parlamentu Europejskiego wzywam Pana
do natychmiastowego uznania koniakowskich stringów za
rękodzieło i obniżenia VATowania tych majtek! Koronka
dobrze wyheklowana robi estetyczne wrażenie zawsze.
Niezależnie od tego, czy jest na pupce, czy na ołtarzu!
Zresztą warto pamiętać casus arcybiskupa Paetza, który
masowo skupował męskie stringi w Rzymie. Czerwone z
napisem „Roma”. Noszone na drugą stronę wabiły napisem
„amoR”. Jeśli biskupi zagustują teraz w koniakowskich
stringach, to nie będą zostawiali cennych euro za
granicą.
Zasilać zaczną rynek wewnętrzny. Pobudzać popyt. A
wiadomo, że jeśli spodobają im się wzory na stringach,
to rychło zamówią koronki na serwety, obrusy, a może i
inne wystroje.Nasze elity upierają się przy haśle „Nicea
albo śmierć”. Chodząc w chmurach nie dostrzegają naszych
realnych szans w zjednoczonej Europie. A przecież więcej
dla dobrego wizerunku Polski mogą zrobić tam masowo
noszone koronkowe majteczki niż zacięta twarz Jana Marii
Rokity.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polsat specjalizuje się ostatnio w produkcji programów
pod egidą facetów w koloratkach. Tym razem występowali w
dokumencie „Śmierć na życzenie” i oświecali nas, że w
Holandii 81 proc. lekarzy zaleciło do tej pory
eutanazję, która stała się przyczyną ponad 10 proc.
zgonów. Między innymi paroletnich dzieci z wodogłowiem i
innymi Downami. Jakby tego mało, 40 proc. eutanazji
dokonuje się albo bez wiedzy rodziny, albo
chorego.Takiego steku bzdur i kłamstw nie nadała jeszcze
nigdy żadna telewizja w Polsce.
* * *
Polskie pielęgniarki nie mogą pracować w Unii, bo nikt
nie uznaje ich dyplomów. W związku z tym muszą kończyć
drogie studia pomostowe – poinformował „Przystanek
praca”. Parę tygodni wcześniej ten sam program
reklamował ofertę zatrudnienia siostrzyczek we Francji.
I nie musiały znać nawet francuskiego. Wygląda teraz na
to, że były poszukiwane na gwałt.
* * *
Milewicz wybrał się na Haiti, żeby nakręcić materiał o
tym, jak miejscowi bogacze obalali wybranego
demokratycznie prezydenta. Najbiedniejsi byli gotowi za
faceta ginąć. Daleki przelot Milewicza należy jednak
uznać za usprawiedliwiony. U nas czegoś tak egzotycznego
nakręcić by nie mógł. Żadna biedota nie oddałaby w
obronie demokratycznie wybranego lewicowego premiera
nawet dziurawych skarpetek.
* * *
Najpierw w „Faktach”, potem w „Wiadomościach” prymuska z
SLD-owskich „pierwszaków” Aldona Michalak przestrzegała
starszaków płci męskiej przed stawaniem okrakiem – z
uwagi na to, co mają między nogami. Ledwo nastała w
Sejmie, już jej koledzy pokazywali?
* * *
W TV Puls w programie „Moja rodzina” było o rzeczach
niemoralnych, czyli o homoseksualizmie. Jak wiadomo,
jest on w polskim, zdrowym społeczeństwie „drzazgą za
paznokciem”. Obecna w studiu specjalistka magister
dokonała zaskakującego rozróżnienia: są dobrzy i źli
homo. Dobrzy nie ujawniają swoich skłonności publicznie,
a nawet wstydzą się ich. Źli to geje i lesbijki, którzy
obnoszą się ze swoim pedalstwem, a nawet chcą równego
traktowania. Przytakiwał tym rewelacjom prowadzący
program ksiądz. Chyba nie pochodził z Poznania i nie
znał Paetza.
* * *
W „Barze” na oczach widzów regularny akt seksualny
odbyli Magda blondynka i Robert student prawa, który
zamierza zostać sędzią. W przyszłości atrakcyjne
oskarżone mogą się spodziewać, że bezpruderyjny sędzia
Robert będzie miał właściwy stosunek. Do sprawy.
* * *
„Śniadanie w Warszawie”. W brukselskiej anglojęzycznej
kablówce. A także w Dublinie i Lizbonie. Aby Angole
dowiedzieli się, jak żyje się ludziom na peryferiach
jednoczącej się Europy. I oto Rynek Starego Miasta
sprzedany jest lepiej niż słynny most na Tagu czy
dublińskie opłotki. Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją
dostatniej, melduje poranny korespondent. Uspokaja
posiłkując się wiceministrem Markiem Szczepańskim,
eleganckim, nienagannym angielskojęzycznym mężczyzną, że
Polacy nie planują inwazji na wyspę w poszukiwaniu
pracy. Bo w kraju Chopina wszystko już rośnie.
Przecieram oczy. Kto tam robi taką propagandę sukcesu?
To uchodząca wśród polskich dziennikarzy za wzór
obiektywizmu i bezstronności brytyjska telewizja BBC.
Jak tak dalej będą nadawać, to Angole zaczną przyjeżdżać
do nas do roboty. Nawet na czarno.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ducha nie paście "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pies rasy katolik "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wyjdź z twarzą "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Agorafobia
– Byłoby wspaniale, gdyby była druga "Gazeta Wyborcza" –
powiedział 6 września w radiowych "Sygnałach Dnia"
Mariusz Walter, były szef TVN i współwłaściciel grupy
ITI. W warszawce zawrzało.
Czyżby TVN ruszył na wojnę z Agorą?
Czyżby po kapitulacji generała Leszka Millera przed
marszałkiem Adamem Michnikiem sierżant Walter przejął po
Millerze dowództwo ataku na Agorę?
W kwietniu tego roku rząd skierował do Sejmu projekt
nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, który
uniemożliwiał nadmierną – zdaniem autorów projektu –
koncentrację mediów w jednym ręku. Przeciwko tym
pomysłom prywatni nadawcy z Walterem w awangardzie
wytoczyli najcięższe działa. Padły oskarżenia o chęć
ograniczenia wolności obywatelskich itp. Rząd faktycznie
się wycofał dając Agorze, czyli
"Wyborczej", wolne pole do ofensywy. Stąd lęk i irytacja
Waltera. Gdyby mariaż Agory z Polsatem Solorza doszedł
do skutku, powstałby koncern potężniejszy od tego, czym
niegdyś było przedsiębiorstwo RSW Prasa-Książka-Ruch.
Taki gigant zagroziłby interesom ITI Waltera.
– Agorze chodzi po prostu o pieniądze – alarmuje więc
Mariusz Walter. – O zdobycie takiej pozycji na rynku w
przyszłości, żeby trudno ją było innej, niemożliwej
dziś, moim zdaniem, konsolidacji dogonić.
Wypowiedź ta zbiegła się jednak z podaną przez PAP tego
samego dnia informacją, że Polsat wstrzymał poszukiwanie
inwestora strategicznego. Oznacza to, że
niebezpieczeństwo, o którym wspominał współwłaściciel
ITI, zostało na jakiś czas odsunięte.
Aby zrozumieć motywy Mariusza Waltera, warto przyjrzeć
się złożonym relacjom biznesowym spółki ITI. Gra za
kulisami prawdziwsza jest niż na scenie.
Kluska do Jakubasa
Wszystko zaczęło się w kwietniu 2000 r., gdy kierowany
przez Wojciecha Kostrzewę BRE Bank wspólnie ze
Zbigniewem Jakubasem nabył od Romana Kluski i jego
małżonki za 261,2 mln zł akcje Optimusa. W prasie
pisano, że Jakubas na zakup akcji zaciągnął kredyt w
BRE. Interes wydawał się wyśmienity. Akcje Optimusa
notowane na giełdzie kosztowały wtedy około 240–250 zł.
Nabywcy zakładali, że uda im się "zaparkować" papiery na
krótko, a następnie sprzedać inwestorowi strategicznemu
ze znacznym zyskiem. To się nie udało. Skończył się boom
internetowy na światowych giełdach i notowania akcji
Optimusa gwałtownie spadły. Stało się jasne, że na tej
ryzykownej transakcji BRE Bank może dużo stracić.
Zdenerwował się też Jakubas, któremu odsetki od kredytu
rosły z dnia na dzień.
Jakubas do Waltera
Aby ratować sytuację, nowi właściciele Optimusa musieli
znaleźć nabywcę. W listopadzie 2000 r. ogłoszono, że
inwestorem strategicznym zostanie notowany na giełdzie w
Luksemburgu ITI Holdings. Za około 33 proc. akcji
dających 70 proc. głosów na walnym zgromadzeniu spółki
Optimus miano zapłacić rekordowe 471,5 mln zł. Prezes
Kostrzewa w wywiadzie udzielonym agencji Reuters
zapewniał, że BRE Bank zarobi na tej transakcji od 70 do
100 mln zł.
Uważni obserwatorzy nie pukali się w czoło widząc panów
Mariusza Waltera i Jana Wejcherta. Wiadomo było, że BRE
Bank jest poważnym kredytodawcą spółek wchodzących w
skład ITI. 25 lipca 2002 r. "Rzeczpospolita" podała, że
jest to kwota 130 mln zł. Mówiąc eufemistycznie,
Kostrzewa trzymał Waltera i Wejcherta za nabiał.
W marcu 2001 r. strony dogadały się, że będzie to nie
471,5 mln zł, ale 386,36 mln, a Jan Wejchert, prezes ITI
Holdings, zapewniał, że interes dojdzie do skutku w
założonym terminie.
Kostrzewa do Kluski
Pewną słabością był sposób uregulowania zobowiązań ITI
wobec BRE i Jakubasa. Otóż większość należności za
Optimusa ITI miało zapłacić obligacjami zamiennymi na
akcje o wartości
79 mln dolarów, a resztę w gotówce. Obligacje zamienne
miały zostać wymienione na akcje ITI w chwili, gdy
doszłoby do ich publicznej oferty na Warszawskiej
Giełdzie Papierów Wartościowych. Na razie BRE Bank
dostał w gotówce zaledwie 50 mln zł, podczas gdy Klusce
musiał w 2000 r. zapłacić ponad 169 mln. W gotowiźnie!
Na papierze Kostrzewa miał zysk, ale realnie był to
numerek w stylu Enronu. ITI znacznie przepłaciło, ale
też i BRE gotówki nie zobaczył.
Kostrzewa od Waltera
ITI Holding znalazł się pod silną presją.
Prezesowi BRE zależało na tym, aby jak najszybciej
doszło do emisji publicznej akcji spółki i "realizacji
zysków". Tylko że na giełdzie w Warszawie panuje
bryndza. Kierownictwo ITI wiedziało o tym i – jak się
wydaje – hamowało w 2001 r. ofertę publiczną. Wydarzenia
nabrały tempa na początku tego roku, gdy stało się
jasne, że BRE Bank za kilka miesięcy znajdzie się w
poważnych tarapatach. W tej sytuacji wyciśnięcie
pieniędzy z ITI mogłoby poprawić wizerunek prezesa
Kostrzewy. BRE Bank publicznie zapowiadał przecież, że
tegoroczny zysk netto może wynieść nawet ponad 400 mln
zł, a 1/3 dochodu operacyjnego miała pochodzić z
realizacji inwestycji kapitałowych. I Mariusz Walter
musiał zaryzykować
publiczną ofertę akcji ITI Holdings, żeby wpompować
forsę w swego kredytodawcę.
Walter kaput
Rzecz w tym, że kampanię reklamową prowadzono –
delikatnie mówiąc – nieudolnie. Termin emisji także
wybrany został niezbyt szczęśliwie – lipiec, gdy
inwestorzy myślą o wakacjach w ciepłych krajach. W
efekcie – jak to później ujęto w oficjalnym komunikacie
spółki – emisja publiczna została przesunięta na
później, co de facto oznaczało klapę.
Kostrzewa kaput
W tej sytuacji BRE zawarł z ITI umowę, w której strony
zrezygnowały z zamiany na akcje tego holdingu wszystkich
posiadanych przez bank obligacji o wartości ok. 340 mln
zł. Niektórzy analitycy zaczęli w tej sytuacji podawać w
wątpliwość zdolność ITI do obsługi zadłużenia. Można się
zastanawiać, jaki wpływ na tegoroczne wyniki finansowe
BRE Banku będzie miała sprawa ITI. Może okazać się, że
zysk brutto trzeba zmniejszyć o ponad 100 mln zł.
Górą Michnik
A co ma z tym wspólnego Agora? Otóż trudno sądzić, aby
kłopoty ewentualnego konkurenta specjalnie martwiły
kierownictwo tej spółki.
Przykład ITI pokazuje, jak kręci się ten światek. W
środku jest widz, czytelnik, odbiorca
reklam, który niewiele albo nic nie rozumie. Jeśli
obejrzy nagle w TV Mariusza Waltera, który marzy o
odebraniu "Wyborczej" niemal monopolu na kształtowanie
umysłów, niech nie sądzi, że komukolwiek naprawdę chodzi
o umeblowanie ciemnego łba szarego człowieka. Gra
interesów odbywa się pod osłoną pięknych słów. A poeci
po to formują estetykę słowa, aby biznes miał się w co
stroić.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trędowaty
Kiedy założyliśmy z Pierwszym Pedałem III
Rzeczypospolitej oraz Pierwszą Wdową III
Rzeczypospolitej kadrową partię o nazwie Tercet
Skandaliczny, ktoś powiedział mi z nieukrywaną
satysfakcją: No, teraz to jesteś naprawdę skończona!
Chodzą wśród nas trędowaci, ostrzegając, jak w
średniowieczu, dzwoneczkiem: Nie zbliżać się!
Niebezpieczeństwo! Jerzy Nasierowski, Pierwszy Pedał III
RP (sam Urban to wymyślił), jest jednym z nich. A że
napisał cholernie dobrą książkę, to, kurwa, nic?! A
sprawiedliwość, choćby w tej głupiej i nieważnej sztuce,
to nic? Już dla nikogo się nie liczy? Bo dla mnie,
kurwa, tak! Już za sam tytuł "Nie moje życie" (porządni
ludzie piszą namaszczone memuary "Moje życie") nie
należy się temu N. jakaś nagroda?
Opisał naszą transformejszen. Pedała bez szmalu w tej
transformejszen. Taki Stadion Dziesięciolecia (nasza
EUROPA) jak u niego to nieboszczyk Fellini powinien
sfilmować! A te wszystkie gejowskie historie? Tych
wyklętych, błądzących nocą po Parku Kultury, szukających
chwili przyjemności albo żalących się czasem: "Tu się
nie znajdzie kogoś na stałe!". ("A gdzie się
znajdzie?"). Dobroć i litość, ta hańba, ten wstyd.
Konkrety, ceny! Laska pedalska w szalecie 8 zł (można
utargować na 5). Budzenie przez telefon – 2,70. Na
"Europie" pocięli się Armeńcy z Hindusami, a szeryf w
kłopocie, bo policja bierze i od jednych, i od drugich.
Kompakty z muzyką klasyczną sprzedawane na wagę, bo tu
lud górą; kto by tych Prokofiewów kupował? Kaleki biją
się kulami inwalidzkimi, starucha z Alzheimerem
("eisenhowerem") pyta nagle, gdzie są ludzie, bo chodzą,
jeżdżą, ale ich nie ma.
Jak rozpoznawać w autobusie kanarów (niczym Żyd
szmalcowników)? "Przed śmietnikiem stał siwy bezdomny z
żebraczymi torbami i komórkowym w ręku! Czy to kiedyś
ja?".
Za to w bramę wjechała limuzyna "za jakieś 3 miliardy" –
karawan! "Z trudem nie splunąłem". W urzędzie starzy
ludzie obwiniają o swoją nędzę Balcerowicza, bo
"sprowadził Żydów z Madagaskaru". Za oknem "ktoś
napadnięty na podwórku krzyczy w ciemne niebo: Pomocy!".
Nie doczeka się jej. Toż transformejszen mamy.
Taki "Lejzorek Rojtszwaniec" naszych czasów. Śmieszny,
straszny, prawdziwy. Czyta się jednym tchem.
No, kurwa (po raz trzeci i ostatni), wiwat trędowaci!
Niech to będzie jedyne TAK w piśmie "NIE".
Jerzy Nasierowski: "Nie moje życie", Czytelnik, Warszawa
2002.
Autor : Anna Bojarska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIE warto
"Godziny"
Genialnie zagrany. Śmiertelnie nudny. Narracja o
konsystencji makaronu Malma nie zmusza widza do
zastanowienia się – rozdziera szczęki. To film o
wyobcowaniu. O dramacie, jakim jest funkcjonowanie w
narzuconej przez społeczeństwo roli, w której żyć się
nie chce. I nie potrafi. O tym, że trzeba wtedy
podejmować decyzje, które są dla otaczających
niezrozumiałe. O fałszywych wyborach. Członkowie
amerykańskiej Akademii Filmowej zobaczyli więc w tym
filmie samych siebie. Nie dziwota zatem, że dali siedem
nominacji do Oscara, choć w końcu tylko Nicole Kidman
dostała jedną figurkę.
"Gangi Nowego Jorku"
Żeby dowiedzieć się, że fanatyczna wiara odbiera rozum i
zmienia ludzi w bezmyślne, okrutne bydło, a politycy to
sprzedajne świnie, nie trzeba iść na ten film. Wystarczy
otworzyć okno w Polsce. O tym, że bandyci, zanim
zaszlachtują konkurencję, muszą palnąć mówkę, nie
wiedzieliśmy, ale też nie jest to wiedza warta aż 20 zł
za bilet. By wiedzieć, że znany, podobno dobry, reżyser
wydalił z siebie kupę kompostu, a nie film, dość
przeczytać niniejszą recenzję. Scorsese ledwie biernie
rejestruje parę luźno bądź wcale ze sobą nie powiązanych
wątków.
Nic z tego kompletnie nie wynika. Plastikowa intryga,
takież emocje. Polański wygrał rywalizację ze
Scorsese’em? A czym tu się chwalić?
"Daredevil"
Bajki, drodzy polscy dystrybutorzy amerykańskich odpadów
filmowych, oprócz fantastycznego świata winny nieść ze
sobą choćby przesłanie, które w odbiorcy zostanie na
dłużej.
Tu jakiś ślepy facet lata po dachach i gania się z
gościem, który celnie rzuca ołówkami. Coś tam było
jeszcze, ale nie pamiętamy co, bo 5 minut po wyjściu z
kina zapomnieliśmy, że coś oglądaliśmy.
"Elling"
Różnica między śmianiem się z ludzkich słabości czy
przywar a wyśmiewaniem się ze słabującego na rozumku
miastowego głupka jest taka mniej więcej jak między
filmem świetnym, którym jest "Człowiek bez przeszłości",
a nędznym filmem "Elling".
Robert Neuman "Szum"
Powieść ta ma obnażać polskie media i polskich
dziennikarzy – tak się ją reklamuje. Obnażanie to
pozbawianie ubrania. A co powiedzieć o autorze, który
idzie dalej: zdziera z dziennikarzy skórę, wyskubuje
mięso, miażdży kości? Co zostaje? Nic. I taki tytuł
powinna nosić książka ukrytego pod pseudonimem
dziennikarza polskiej edycji "Newsweeka".
Jan Grzegorczyk "Adieu. Przypadki księdza Grosera"
Rozeszło się po Polsce, że to "odważna" książka. Wielką
miarą odwagi ma być podejmowanie tematów tabu w życiu
polskiego duchowieństwa. Mniejszą miarą trochę innej
odwagi jest używanie przez autora słów powszechnie
uznawanych za wulgarne ("kurwa" w powieści katolickiej,
ho, ho, ho...). Tymczasem książka o księdzu Groserze
jest słaba, a miarą tej słabości niech będzie
następujący eksperyment: pozostawcie fabułę, lecz
zmieńcie dekoracje; zamiast kleru wstawcie strażaków,
policjantów albo piekarzy. I co? Nudziarstwo.
Krzysztof Kotowski "Zygzak"
"Waszyngton za zamkniętymi drzwiami" – był kiedyś taki
amerykański serial telewizyjny. Oglądając go, znajomy
reżyser rozmarzył się: Gdyby tak jakiś polski
scenarzysta napisał "Warszawę za zamkniętymi
drzwiami"... I napisał. Tak jak umiał. Wielka polityka i
mali ludzie, bomby i zabójstwa, intrygi i dialogi jak z
Bonda. Nędzna imitacja amerykańskich pocketbooków o
sensacyjnej fabule w politycznym sosie. Podobno ktoś już
się przymierza do ekranizacji "Zygzaka". Gdy tylko film
wejdzie na ekrany, z pewnością o nim napiszemy. W tej
rubryce.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gołąbek niepokoju "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sarkofag Kwiatkowskiego
Na tę misję publiczna telewizja przeznaczy ponad 800 000
abonamentów.
Od kilku lat przy ul. Woronicza w Warszawie straszy
niedokończone ogromne gmaszysko.
To nowa siedziba zarządu TVP. Miała kosztować 94 mln zł.
Będzie kosztować 130–140 mln. Jeśli nie utonie w mule.
Nikomu to nie przeszkadza, bo publiczna TV to bogata
firma.
"Biznes perspektywy"
Historia zaczęła się w 1997 r., gdy władze TVP wspólnie
z SARP zorganizowały konkurs na projekt „budynku
redakcyjno-biurowego z garażem wielopoziomowym”. Wygrała
propozycja biura DiM’84 Dom i Miasto posła AWS i
architekta Czesława Bieleckiego. 11 tys. mkw., 13
kondygnacji, 270 miejsc na podziemnym parkingu... Full
wypas!
Spółka PIA Piasecki za 94 mln zł plus 7 proc. VAT miała
do końca marca 2003 r. oddać to monstrum „pod klucz”.
Ponieważ cena była „promocyjna”, pojawiły się plotki, że
to grupa Ordynacka kręci lody. Podejrzewano, że aby
wygrać przetarg, PIA Piasecki zaproponował celowo zbyt
niską cenę, którą już w trakcie budowy zamierzał
renegocjować. Jest to możliwe, gdy inwestor i wykonawca
wcześniej „dojdą do porozumienia”.
Pieczę nad budową sprawował ówczesny wiceprezes TVP
Jarosław Pachowski odpowiedzialny w zarządzie za
inwestycje i pion finansowy.
Kontrakt ubezpieczono w Bankowym Towarzystwie
Ubezpieczeń i Reasekuracji Heros
na 7 mln zł.
"Samo życie"
W czerwcu 2002 r. do zarządu TVP popłynęły skargi
podwykonawców, że Piasecki nie płaci za wykonane roboty,
choć telewizja regularnie, zgodnie z zaawansowaniem
prac, przelewa pieniądze na jego rzecz.
Pachowski za nic już nie odpowiadał. W kwietniu odszedł
na fotel prezesa Polkomtela. Telewizyjne korytarze
huczały od plotek, że wiceprezes uskoczył, nim sprawa
się rypła.
Jednym z wydymanych podwykonawców okazała się spółka
Suprimex, w której radzie nadzorczej zasiadał ówczesny
świętokrzyski poseł SLD Henryk Długosz. Media
sugerowały, że zamieszany w tzw. aferę starachowicką
baron „zasysał” tą drogą kasę od Roberta Kwiatkowskiego.
Prawda była inna. Suprimex na budowie przy Woronicza
zamiast zarobić, stracił pieniądze i reputację.
Na początku lipca 2002 r., gdy już gołym okiem było
widać, że wykonawca dołuje, TVP wstrzymała wypłaty i
zażądała, aby spółka wywiązała się z umów z
podwykonawcami. Piasecki tłumaczył, że pracuje nad ugodą
z wierzycielami i wszystko będzie cacy.
Na wszelki wypadek, nieoficjalnie, telewizja zwróciła
się do kilku dużych firm z pytaniem, czy podjęłyby się
dokończenia inwestycji, gdyby umowa z PIA Piasecki
została rozwiązana. Równie nieoficjalnie odpowiedział
Strabag: „Możemy to zrobić, ale za 107 mln zł”. Także
inne firmy były zainteresowane dokończeniem budowy.
„Śmiechu warte”
Gdyby wtedy decyzja zapadła, nowy wieżowiec telewizji
pewnie tętniłby dziś życiem. Ale zarząd TVP oddał sprawy
w ręce jednego z dyrektorów generalnych – Wojciecha
Kabarowskiego. To były szef ośrodka wrocławskiego TVP i
postać „kultowa”. Pisano o nim, że dał się schwytać
policji prowadząc samochód pod wpływem alkoholu oraz że
na Woronicza pobił strażnika, który żądał od niego
identyfikatora. W 2000 r. ściągnął go do centrali prezes
Kwiatkowski.
Kabarowski na początek – pod koniec sierpnia –
rekomendował zarządowi TVP jako pełnomocnika dyrektora
generalnego ds. nadzoru nad inwestycją TVP S.A. swojego
zaufanego współpracownika Krzysztofa Bokowego.
Pod koniec listopada 2002 r. TVP wypowiedziała umowę
firmie PIA Piasecki. Udało się uzyskać z Bankowego
Towarzystwa Ubezpieczeń i Reasekuracji Heros 7 mln zł
odszkodowania.
Panowie Kabarowski i Bokowy przedstawili nowy pomysł na
dokończenie inwestycji: uznali, że trzeba podzielić
kontrakt na mniejsze zlecenia. W tym celu miano
zorganizować sześć odrębnych przetargów, które
wyłoniłyby nowych podwykonawców. Na szczęście pomysłu
tego nie zrealizowano uznając, że bezpieczniej mieć
umowę z jednym wykonawcą, który odpowiada za wszystko,
niż narazić się na sytuację, w której co prawda każda
firma robi, co do niej należy, ale nie wiadomo, kto
koordynuje prace i kto ponosi odpowiedzialność za
całość.
„Kino mocnych wrażeń”
Na początku 2003 r. tempo prac na budowie spadło. Stało
się jasne, że pierwotnie przyjęty termin zakończenia
budowy nie zostanie dotrzymany. Nowy harmonogram na
zlecenie TVP przygotowała firma Bovis Lend Lease.
Zakładał on, że możliwie szybko zostanie w drodze
przetargu wyłoniony inżynier kontraktu z ramienia
inwestora i nowy generalny wykonawca.
Inżynierem kontraktu została firma Prochem. Generalnego
wykonawcy nie wyłoniono do dziś. Od listopada na budowie
panuje bezkrólewie. Nikt nie pomyślał choćby o
zabezpieczeniu budynku przed niszczącym działaniem
opadów deszczu i śniegu. Więc garaż wielopoziomowy jest
dziś zamulony – na moje oko – na metr! „Zapomniano” o
instalacji odwadniającej. W efekcie po każdym deszczu
woda leje się przez stropy i po ścianach strumieniami
niszcząc to, co już wybudowano. Obawiam się, że do
jesieni warstwa mułu w telewizyjnym garażu wzrośnie o
kolejny metr.
Że to obawy nie bezpodstawne, dowodzi barwna
korespondencja, jaką od miesięcy prowadzą ze sobą
pracownia DiM’84 Dom i Miasto z prezesem TVP. Na
projektancie obiektu spoczywa określona odpowiedzialność
również za jego ostateczny kształt, o czym TVP zdaje się
nie pamiętać. Poza tym DiM’84 miał opracować nową
dokumentację wykonawczą wyprzedzająco w stosunku do
budowy. Po lekturze pism Bieleckiego odniosłam wrażenie,
że ci, którzy w imieniu TVP nadzorują inwestycję, nie
mają pojęcia, jak skomplikowane to zadanie.
Specjaliści wiedzą, że najbardziej niebezpieczna
sytuacja pojawia się, gdy jeden z podwykonawców kończy
prace i schodzi z budowy, a roboty dalej ma ciągnąć
inny. Może okazać
się – i najczęściej tak jest – że ten, co skończył, za
nic już nie odpowiada, a nowy słusznie prawi, że to, co
zostało spartaczone, to nie jego sprawa. Taka sytuacja
musi wywoływać konflikty. I wywołuje. Mostostal Płock,
który ostatnio zakończył prace, zaliczył opóźnienie 130
dni wobec założonych terminów, ale kary umowne naliczono
mu jedynie za 20. Domyślam się, że za pozostałe 110 dni
odpowiada TVP. Czy można się dziwić, że w tych warunkach
koszt budowy wyniesie 130–140 mln zł?
„Familiada”
Nowy zarząd TVP z prezesem Dworakiem na czele i rada
nadzorcza o wszystkim wiedzą, ale nie robią nic zajęci
personalnymi czystkami po Kwiatkowskim. Pieniądze nie są
problemem – nie brakuje frajerów płacących abonament, a
wpływy z reklamy są wciąż pokaźne.
Bez trudu mogę przewidzieć, co będzie dalej.
Podwykonawcy – choćby nie wiem, jak bardzo się starali –
skazani są na błędy i opóźnienia. Doprowadzi to do
kolejnych przepychanek, najpierw z pełnomocnikiem
Bokowym, a następnie z zarządem TVP. Planowane terminy i
założone wcześniej koszty nie zostaną dotrzymane. Pojawi
się pytanie, kto jest winien? Na pewno nie były
wiceprezes Jarosław Pachowski. O dyrektorze generalnym
ds. inwestycji i spraw ekonomicznych Wojciechu
Kabarowskim wszyscy już zapomnieli, bo został zwolniony,
a pełnomocnik Krzysztof Bokowy będzie dalej robił swoje.
Po jakimś czasie pikantne szczegóły bizantyńskiej
inwestycji przy Woronicza dojrzeją i staną się
przedmiotem dociekań Najwyższej Izby Kontroli. Z jej
raportu dowiemy się, jak było. Jeśli prawda nie utonie
pod warstwą mułu w garażu wielopoziomowym.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ostatnia wola pana Karola
Ile dywizji ma papież?
Armia banknotów przed marszem na Moskwę.
W początku stycznia 2002 r. u ambasadora Polski przy
Stolicy Apostolskiej parafianki Hanny Suchockiej
pojawiła się zakonnica. Okazała papier z nagłówkiem
Zgromadzenia Sióstr Świętego Feliksa z Cantalice
Trzeciego Zakonu Regularnego Świętego Franciszka
Serafickiego. Sporządzony po włosku dokument apelował do
polskich władz kościelnych i państwowych o udzielenie
okazicielce wszelkiej pomocy w spełnianiu jej misji na
obszarze Polski. Zakonnica pragnęła, aby nasza
ambasadorka pomogła jej w uzyskaniu duplikatu
zagubionego biletu na samolot LOT Rzym–Warszawa. Przy
okazji wyjaśniła, że podróż jej wiąże się w jakiś sposób
ze sprawą zdeponowanego w Polsce prywatnego testamentu
papieża Jana Pawła II.
Sygnał o ewentualnym przechowywaniu w Polsce takiego
testamentu przekazany został, jak zdradziły nam
wiewiórki, w tajnej depeszy dyplomatycznej z Rzymu do
polskiego MSZ.
W Krakowie od dawna krążą pogłoski, że papież podczas
ostatniej wizyty w Polsce pozostawił w tym mieście swój
prywatny testament – rodzaj uzupełnienia dokumentu
oficjalnego przechowywanego w Watykanie. Zdeponowany
miał zostać w klasztorze (lub kościele) Zakonu Braci
Kaznodziejów, czyli dominikanów, bez wiedzy kardynała
Macharskiego. Źródłem pogłosek byli znani z zawiści ich
sąsiedzi i rywale Bracia Mniejsi – franciszkanie. Ta
rozpleniona w Krakowie wersja okazała się jednak
nieprawdziwa.
Do redakcji „NIE” zgłosił się Polak, który zaproponował
sprzedaż kserokopii francuskiego tłumaczenia z języka
polskiego papieskiego dokumentu prywatnego.
Skojarzyliśmy to z informacją o depeszy, która nadeszła
do MSZ od Suchockiej. Jak nas objaśnił sprzedawca
dokumentu, jego brat był cywilnym pracownikiem Roty
Rzymskiej, który uczestniczył w prawnej a rejestracji
testamentu w biurze przy Piazza Risergimento rzymskiego
notariusza Giuseppe Marrone. Urzędnikowi Roty udało się
wykonać kserokopię tłumaczenia w wersji francuskiej
(istnieje jeszcze podobno tłumaczenie na angielski i
włoski). Sprzedawca okazał ekspertyzę wykonaną przez
rzymskie biuro Vaskignium specjalizujące się w ustalaniu
na zlecenie Watykanu prawdziwości zabytków
epistolograficznych kwalifikowanych jako relikwie. Biuro
to odmówiło nam jednak potwierdzenia, że ekspertyza
dotyczy prywatnego testamentu papieża, chociaż też nie
zaprzeczyło.
Ustaliliśmy, że osoba proponująca nam dokument używa
autentycznego nazwiska i pracuje jako administrator
domów w Lublinie należących do jego brata mieszkającego
we Włoszech.
Nasz gość, który zrazu żądał za dokument ogromnej kwoty
(zadowolił się mniejszą), twierdził, że oryginał
spisanego po polsku testamentu został przywieziony przez
papieża do Krakowa i zdeponowany w skarbcu klasztoru
benedyktynów w Tyńcu. Stało się to 15 czerwca 1999 r. w
czasie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. W przeddzień
przeprowadzonej następnego dnia w Starym Sączu
kanonizacji błogosławionej Kingi. Wybór klasztoru
tynieckiego nie stanowi zaskoczenia. Jest to jedno z
miejsc kultu w Polsce darzonych przez Jana Pawła II,
także i z racji krakowskich korzeni, szczególną estymą
i, co warte podkreślenia, wyjątkowym zaufaniem.
Wystarczy przypomnieć chociażby słowa z listu Jana Pawła
II skierowanego w czerwcu 1994 r. z okazji 950-lecia
klasztoru do opata Adama
Kozłowskiego, w których papież przypomniał o zasługach
tej placówki dla Kościoła i Polski oraz o swoich
osobistych więzach z tynieckimi mnichami.
Treść dokumentu nie jest rewelacyjna. Jan Paweł II
pragnie m.in., by po jego śmierci ustanowiono specjalną
fundację, która zajęłaby się ewangelizacją i
reewangelizacją (podkreślenie redakcji) ziem dawnej
Rzeczypospolitej. Pragnie, aby w krajach sąsiadujących z
Rosją (w tym także w Polsce) utworzono sieć specjalnych
seminariów kształcących przyszłych ewangelizatorów
Wschodu.
Domaga się, by ustanowiono w tym celu kilka nowych
seminariów, m.in. na Litwie, Białorusi i Ukrainie.
Postuluje, by za pieniądze fundacji popierano wszystkie
inicjatywy służące odnalezieniu prawdziwej wiary przez
chrześcijan ze Wschodu. Papież polecił, by fundacja była
zasilana pieniędzmi pochodzącymi z praw autorskich do
jego encyklik, książek, płyt z nagraniami modlitw i
homilii, wizerunków, albumów, tomików poezji itp.
Oczywiście odwołuje się także do ofiarności wiernych.
Polscy katolicy ze szczególnym wzruszeniem, zrozumieniem
i zadowoleniem, jak przeczuwamy, przyjmą do wiadomości
takie oto szczegółowe zalecenia Jana Pawła II:
„Najochotniej uznaję i przyjmuję, to co apostołowie i
Kościół podają do wierzenia oraz wszystkie tegoż
Kościoła zwyczaje i ustawy.
Takie są słowa Definicji Soboru Trydenckiego.
Co Kościół w osobie Biskupa Rzymskiego głosi i
autorytetem swoim potwierdza, nieomylne jest, gdyż
natchnieniem Ducha Świętego dane. Nie ma więc większego
grzechu niż wątpienie już samo – od którego niech was
Bóg zachowa – w słowo Kościoła Apostolskiego. Kościół w
nieskończonym swoim miłosierdziu pochyla się nad
zbłąkanymi owcami, ale wszelkie błędyherezje, odstępstwa
przez Kościół potępiane i odrzucone i przez was mają być
odrzucone, wyklęte w duszach i sercach waszych.
Przez wszystkie lata mojej posługi wyciągałem ojcowską
dłoń na wschód. Lecz laska odtrącona została. Zanim
przeto stanę przed obliczem Wszechpotężnego zwracam się
do ciebie, ludu Boży. Herezja wschodnia, zwąca się
samozwańczo prawosławiem odwróconą być musi. Służyć ma
temu Święta Fundacja EKUMENIZM I REEWANGELIZACJA, którą
wy – ukochani bracia i siostry powołacie. Celem owej
fundacji niechaj będzie wykupywanie cerkwi, klasztorów i
wszystkiego, co do schizmy wschodniej należy, i
obracanie ku służbie Kościołowi Rzymskiemu. Niech stanie
się nareszcie jedna owczarnia i jeden Pasterz.
Środki pieniężne dla Fundacji niech pochodzą z opłat za
używanie wizerunku i słowa mojego, które mi się wedle
praw Boskich i ludzkich należą, a które na siew prawdy w
pokorze poświęcam.
Ergo: Miasta, w których stoją moje pomniki, popiersia i
im podobne przedstawienie wpłacą corocznie na Fundację
szczodrze uchwalony procent swojego budżetu.
Item miasta i wsie, w których nazwano moim imieniem
ulice, place, skwery etc. ofiarują procent właściwy.
Item instytucje, organizacje i związki noszące moje imię
– procent od przychodów swoich.
Wierni przechowujący w swoich domach obrazy, figurki,
czy produkty drobnej wytwórczości z moim wizerunkiem lub
herbem ofiarują na fundację raz w roku, w dniu
Wniebowzięcia Najświętszej Maryji Panny, daninę wedle
swej możności.
Item, którzy nazwali lub nazwą synów moimi imionami –
datek chrzest święty uświetniający.
Item używający moich portretów podczas manifestacji i
wszelkiego rodzaju akcji społecznych złożą każdorazowo
wspólną ofiarę na Fundację za każdy dzień trwania akcji.
Item handlujący obiektami z moim wizerunkiem –
dziesięcinę swoich dochodów rocznych (z wyjątkiem
zakonów, które odprowadzą do Fundacji połowę zysków).
Item wydawcy moich dzieł teologicznych, poezji,
dramatów, pism przekażą Fundacji piątą część zysku z
dopłatą moich tantiem.
Kościoły, klasztory i wszelkie instytucje
eklezjastyczne, w którym eksponuje się mój wizerunek
niczym świętego, choć nie zostałem jeszcze wyniesiony na
ołtarze, ofiarują w zadośćuczynieniu za ten niewczesny
kult równowartość dwu średnich tacek niedzielnych.
Ukochanym mieszkańcom tak bliskiego mi królewskiego
miasta Krakowa nadaję natomiast wieczny przywilej
utrzymywania ze środków municypalnych wszelkich siedzib
Fundacji i ich pracowników, co w połączeniu z ofiarami
wcześniej wzmiankowanymi zapewni umiłowanemu grodowi
najświętszą zasługę. Modlitwom waszym Świętą Fundację
EKUMENIZM I REEWANGELIZACJA polecam. Niech was wspomaga
Najjaśniejsza Pani”.
W testamencie papież wyznaczył też osoby, które mają
zająć się organizacją fundacji.
Bez zdziwienia przyjęliśmy wiadomość, że powierzył to
zadanie amerykańskiemu kardynałowi Edmundowi
Kazimierzowi Szoce. Szoka, syn polskich emigrantów,
cieszy się bezgranicznym zaufaniem papieża w sprawach
finansowych. Zawdzięcza papieżowi kardynalską purpurę, a
papież jemu – spokój o stan watykańskich finansów. Kard.
Szoka przez 8 lat kierował watykańską Prefekturą do
Spraw Ekonomicznych Stolicy Świętej i w połowie lat 90.
udało mu się wydobyć watykańskie finanse z bagna.
Sprawił, że finanse Watykanu po raz pierwszy od
dziesiątków lat znalazły się nad kreską, co niektórzy w
Watykanie porównywali z cudem, który wydarzył się
równocześnie w Civitavechcia (przypomnijmy: po gipsowej
twarzyczce Madonny popłynęły krwawe łzy).
Szczególnie ciekawa i otwierająca pole do wielu
niezwiązanych z fundacją spekulacji, jest druga
nominacja. Papież wyznaczył na jej szefa arcybiskupa
Wiednia, kardynała Christopha SchÖnborna. Urodzony w
Czechach, zaledwie 57-letni Schönborn jest bardzo często
wymieniany wśród ewentualnych następców Jana Pawła II na
Stolicę Piotrową. Jego młody wiek pozwala mu zachować
pozycję mocnego kandydata nawet w przypadku jak
najdłuższego życia obecnego papieża. Schönborn jest
człowiekiem kompletnie oddanym papieżowi. To jemu
zawdzięcza nominację na biskupa oraz kardynała, którym
został w wieku zaledwie 53 lat. Schönborn jest
szczególnie predysponowany do kierowania fundacją. Jest
bowiem członkiem Kongregacji ds. Nauki Wiary oraz ds.
Kościołów Wschodnich. W latach osiemdziesiątych, w
czasie pracy w Szwajcarii, kierował komisją episkopatu
szwajcarskiego ds. dialogu z prawosławnymi.
Brak w tym gronie hierarchów z Polski. Polski
dziennikarz pracujący w Rzymie objaśnił nas jednak, iż
nie należy dostrzegać w tym fakcie oznaki nieufności
papieża wobec polskich biskupów, ale raczej wyraz
ostrożności, by fundacji nie został postawiony w
przyszłości zarzut forpoczty polskiego nacjonalizmu w
Rosji i na Ukrainie. Ewangelizacji prawosławia
zaszkodziłoby bowiem łączenie postępów katolicyzmu z
polską ekspansją kulturalną, językową czy państwową.
Papież zalecił testamentem stworzenie fundacji, gdyż od
dawna stosuje tę formę realizacji swych projektów.
Przypomnijmy, że w 1984 r. powołał fundację pomocy
pustynnym państwom Sahelu (łożą na nią głównie
episkopaty Niemiec i Włoch), zaś w 1992 r. fundację
Populorum Progressio, która realizuje różne inicjatywy
mające pomóc zmarginalizowanym społecznościom indiańskim
i metyskim Ameryki Łacińskiej.
Papież Jan Paweł II nie jest pierwszym następcą św.
Piotra, który przygotował testament. Wiadomo jednak z
historii, że kolejni papieże za nic sobie mieli ostatnią
wolę swych poprzedników, że wspomnimy o Urbanie VIII,
Aleksandrze VIII czy Janie XII. Stąd zapewne
wyodrębnienie z istniejącego przypuszczalnie oficjalnego
testamentu złożonej w Polsce i po polsku spisanej części
dodatkowej, nazwanej prywatną.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak pies w studni
W policji można zostać generałem za przesranie miliona
złotych.
W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie panują
zwyczaje bizantyjskie. Pracowały tu i pracują rodziny,
znajomi i ludzie z układów lokalnych. Na prostych
gliniarzach robiło się i robi oszczędności, a ci z
wojewódzkiej czapy administracyjnej żyją jak lordowie.
Robota za biurkami i niezła kasa. Pracę w komendzie
znajdowały przeważnie długonogie laski, oczywiście na
etatach funkcjonariuszy, albo synkowie, córki i dalsza
rodzina policyjnych ważniaków. O etatach zaś decydował
kapelan policyjny, niejaki ks. Wyskiel, obecnie
policyjny psycholog.
Prosta gliniarnia liczyła, że po wygranych przez lewicę
wyborach komendantem zostanie człowiek z jej nadania i
zrobi z tym bajzlem porządek. Rządy w policji objął
Józef Jedynak, ksywa Fred Flinston, były komendant
miejski z Tarnowa, facet kojarzony z ministrem Janikiem.
Obiecywał, że zrobi porządek, pogoni tych zza biurek na
ulice itp. Tę gonitwę ograniczył do pozbycia się
zastępców swego poprzednika Kazimierza Kędzierskiego,
choć bez dotkliwych dla nich szkód. Trafili na stołki
szefów komend powiatowych. Jedynak powołał na swego z
kolei zastępcę m.in. pogromcę komuchów Janusza Ziobro,
komendanta policji powiatowej ze Strzyżowa. Facet
wsławił się tym, że dwa razy dziennie biegał przed
wyborami na msze za sukces AWS. Widać dobrze biegał, bo
został szefem powiatowej psiarni w Strzyżowie. Już jako
szeryf powiatowy zyskał sławę po tym, jak jego domu
tygodniami pilnowali gliniarze z Rzeszowa. Komendant
oznajmił bowiem, że bandyci dybią na jego życie. Ziobro
ma się dobrze, przeżył rzekomych bandytów z AWS, a za
lewicy awansował na poważne stanowisko w Rzeszowie.
Główne układy w komendzie nie zostały ruszone. Ważne
stołki piastują tam nadal faceci, których córki za
rządów prawicy wożono do Szczytna służbowymi autami,
podczas gdy gliny pracujące na ulicach miały limit
paliwa – 10 litrów na 8 godzin służby. Jedynak natomiast
sprowadza gliniarzy z Tarnowa na szmalcodajne stołki.
* * *
Ostatnio w komendzie wojewódzkiej wybuchła afera.
Policja wypłaciła firmie Maxbud ok. miliona złotych za
roboty budowlane w Komendzie Powiatowej Policji w
Sanoku. Problem w tym, że ta firma nigdy robót tych nie
wykonała. Wewnętrzna komisja ustaliła to w maju 2003 r.,
a gdy o sprawie zrobiło się głośno, odpowiedzialny za
roboty zastępca komendanta wojewódzkiego policji Jan
Pierzchała oznajmił publicznie, że gliny zapłaciły za
niewykonaną robotę, ale firma Maxbud wykonała szereg
prac dodatkowych, więc bilans powinien wyjść na zero.
Niepublicznie zaś ten sam Pierzchała podpisał się pod
sprawozdaniem, w którym wyraźnie napisano: nawet gdyby
Maxbud wykonał jakieś prace dodatkowe, to gliny i tak
utopiły szmal. I dupa blada. Zaraz po tym sprawozdaniu
KWP wypłaciła Maxbudowi 20 tys. zł tytułem znakomitego
wywiązania się z umów. Sprawa jest tym śmieszniejsza, że
gdy KWP wybierała właśnie Maxbud do robót w Sanoku,
nawet nie zadała sobie trudu, aby sprawdzić sytuację
firmy; miała ona kłopoty finansowe i już wówczas było
wiadomo, że padnie. Gliny nie potrafiły, a najpewniej
nie chciały sprawdzać, komu powierzają roboty w Sanoku.
* * *
Mimo to komendant Jedynak awansował na generała. W
Rzeszowie urządzono z tej okazji taką szopkę, jakiej nie
widziano tu już dawno. Dobrze, że koleś nie bujał się
ulicami na białym koniu. Wszystko inne zwyczajowo
właściwe takim fetom było. Facet i tak musiał czekać na
ten awans rok, bo wcześniej zdmuchnęliśmy mu go sprzed
nosa publikując serial "Matka Boska i zabójcy".
Niedawno Jan Pierzchała podał się do dymisji i została
ona przyjęta. Gość jest w dyspozycji komendanta głównego
policji. Nie pomogło nawet to, że Pierzchała swego czasu
podarował komendantowi Jedynakowi lampę za tysiąc
złotych. Z dedykacją na dodatek. Wówczas gdy starał się
o jego względy.
* * *
Kolejnym strzałem KWP jest budynek komendy policji w
Leżajsku. Komenda wojewódzka za ciężki szmal kupiła
budynek kompletnie nieprzystosowany do potrzeb glin od
miejscowej spółdzielni mieszkaniowej. Obecnie trwa tam
remont – też za ciężki szmal. Na miejsce Pierzchały
awansował do Rzeszowa dziwnym trafem akurat komendant z
Leżajska.
W całej tej sprawie chodzi o to, że prostym gliniarzom
żyje się i pracuje coraz trudniej, z roboty mogą
wylecieć praktycznie za gówniane sprawy. Ważniacy w
mundurach zaś mają się dobrze, niezależnie, czy to w
Rzeszowie, czy w Gdańsku. Mnoży się stanowiska w
administracji policyjnej, szmalodajne stołki dla
pociotków i krewnych – jak to się dzieje w Rzeszowie.
Policyjna czapa ma lekką robotę, szmal, wpływy, układy i
intrygi. Prosta gliniarnia – jak doskonale wiemy – ma
totalnie przejebane i nastroje wśród nich są fatalne.
Przejawem tego był protest w Warszawie, zapowiedź
strajku włoskiego i głodówki.
Sprawą przewalenia szmalu przez KWP zajmuje się
Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie. Jak znamy życie – nie
znajdzie nic. Ale możemy podpowiedzieć: szukajcie, który
z ważnych gliniarzy z KWP buduje dom lub budował go
niedawno i która firma to robiła. Bo kto szuka, ten
znajdzie.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " A krzyż się huśtał "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
Pan Sylwester H. poznał w pubie w Czarnkowie uroczą
blondynkę. Poderwał ją. W czasie pieszczot wyszło na
jaw, że blondynka jest mężczyzną i ma na imię Arnold.
Pan Sylwester zdenerwował się do tego stopnia, że ciężko
pobił blondynkę-Arnolda, zabrał mu torebkę z pieniędzmi
i kurtkę. Amator blondynek odpowie przed sądem za
nierespektowanie równości płci.
W sklepie w Chojnicach zatrzymano na kradzieży zabawek
dwóch dziewięcioletnich chłopców. Do przestępstwa
zmusili ich, groźbą pobicia, trzej starsi koledzy w
wieku 11 i 13 lat.
Kapitalistyczna gospodarka błyskawicznie reaguje na
potrzeby rynku. W ręce celników w Cieszynie wpadła
wyprodukowana w Turcji specjalna koszulka dla tzw.
mrówek, czyli osób przmycających alkohol przez granicę.
Aby nie było wątpliwości, dla kogo przeznaczone są
koszulki, na metce zamieszczono wizerunek mrówki.
Kara dyscyplinarna grozi kierowcy PKS, samarytaninowi,
który w czasie regularnego kursu zjechał z trasy i
podjechał pod sklep monopolowy w Tarnobrzegu. Uczynił
tak na prośbę spragnionego pasażera.
Łódzka policja rozbiła gang napadający na tiry. Szefem
gangu był właściciel podwarszawskiej firmy pogrzebowej.
Łupy zrabowane w czasie napadów rozwożono po Polsce
karawanami. Zmniejszało to
ryzyko kontroli drogowej.
Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga – pisze cytowany często
przez pedagogów pan Mickiewicz. W toaletach Zespołu
Szkół Prywatnych w Pabianicach zainstalowano więc
kamery. Dzięki kamerom wiemy, kto
pali – chwali się dyrekcja, zapewniając, że w trosce o
ochronę prywatności oko kamer nie sięga do kabin.
W jednej ze szkół podstawowych w Szczecinie uczniowie
otrzymali do wypełnienia anonimową ankietę. Dzieci
pytano o to, czy w domu pije się często alkohol oraz czy
widziały, jak rodzice uprawiają seks. Pytania ankiety,
zdaniem Urzędu Miejskiego, mają na celu opracować
programy pomocy młodzieży, bo a nuż rodzice jej nie
zabawiają.
52-letnia mieszkanka Chorzowa zabiła męża. Ciało owinęła
w ręczniki oraz foliowy worek i schowała w szafie.
Trzymała je tam przez trzy miesiące. Ciało odnaleźli
policjanci, którzy powiadomieni przez syna poszukiwali
zaginionego. Kobieta odpowie nie tylko za zabójstwo
męża, ale i za nienależne pobieranie renty przez
kwartał.
Uczniowie setek szkół w Polsce zostali zebrani jednego
dnia o jednej godzinie i podjęli próbę bicia rekordu
Guinnessa w jednoczesnym śmianiu się. Placówki oświatowe
pracują obecnie nad dokumentacją próby ustanowienia
rekordu, który dałby Polsce miano najweselszego kraju
Europy. To, z czego śmieli się uczniowie, powinno być
objęte tajemnicą państwową.
Do Księgi Guinnessa może także trafić pomnik Jana
Kiepury w Sosnowcu. Jeżdżący po świecie w poszukiwaniu
osobliwości nadających się do tej księgi Amerykanie ze
Stamford w stanie Connecticut odkryli, że w cokole, na
którym stoi pomnik, jest zainstalowany wywietrznik z
restauracji. Ich zdaniem jest to jedyny przypadek na
świecie, by rzeźba sławnego człowieka wydzielała smrody.
Pewnemu mieszkańcowi Świętoszowa skradziono w ciągu
czterech lat aż 12 samochodów. Tylko w jednym roku
stracił ich 7. Aż 3 – gdy był z wizytą u teściowej w
Nowej Soli. Prokuratura nie uwierzyła w pechową teściową
i facet odpowie przed sądem m.in. za wyłudzenie
odszkodowań z firm ubezpieczeniowych na prawie 200 tys.
zł.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Etiuda rewolucyjna na dwie harpie
Co to jest: czarne i białe u eseldowca na szyi?
Agnieszka Kublik i Monika Olejnik robią wywiad z serii
"Dwie na jednego".
Duet "Gazety Wyborczej" ma opracowaną metodę: łapie się
dowolnie wybranego polityka SLD i godzinami przesłuchuje
go na okoliczność tego, dlaczego był w PZPR. A dowolnie
wybrany polityk SLD tłumaczy się pokornie i z zasady
wychodzi na to, że nawet jak był, to niechcący albo
przez nieuwagę, a w ogóle to nic ważnego tam nie robił,
a jeżeli już, to tylko komunie na pohybel. Za czas
reżimu PRL nigdzy dość przeprosin, a za Najjaśniejszą,
rządy AWS–UW i Balcerowicza
– wdzięczności.
Ostatnio harpie dopadły AleksandrĘ JakubowskĄ, która
okazała się – trzeba przyznać – znacznie twardsza od
wielu klubowych kolegów. Zdobyła się na deklarację, iż
nie wstydzi się swego życiorysu, ale deklaracja owa
pozostaje w lekkiej sprzeczności z innymi wypowiedziami.
23 pytania – słownie dwadzieścia trzy – harpie
poświęciły kwestii pracy Aleksandry Jakubowskiej w
"Dzienniku Telewizyjnym" i jej związanej z tym
dyspozycyjności wobec komunistycznego reżimu.
Jakubowska przyszła do DTV dopiero w 1987 r., więc
trudno było obarczyć ją odpowiedzialnością za Katyń,
proces szesnastu, Radom, pacyfikację Wybrzeża i kopalnię
Wujek, wobec tego harpie postanowiły udowodnić jej, iż –
w odróżnieniu od nich, naturalnie – dupa z niej, nie
dziennikarz, bo robiła za tubę reżimu w reżimowej
telewizji.
Ja (Monika Olejnik) pracowałam w tym czasie w radiowej
Trójce i wiele moich materiałów zdejmowano – poucza
Jakubowską gwiazda polskiego dziennikarstwa. Jakubowska
pokornie wyjaśnia, iż jej nic w DTV nie zdejmowano, bo
zaczynała od materiałów pt. nielegalne wyrzucanie śmieci
w Powsinku, ergo nie robiła wcale za tubę komunistycznej
propagandy, tylko tak sobie coś dziergała na uboczu. I
zaraz próbuje się zrehabilitować dodając, że w
"Rzeczpospolitej" jej materiały zdejmowano i dlatego
poszła do DTV. Co oczywiście jest żadnym
usprawiedliwieniem, bo skoro źle wspomina cenzurę w
"Rzeczpospolitej", to nie mogła się spodziewać, że
lepiej będzie w DTV.
Ale jeżeli sięgnąć do doświadczeń Pani Moniki i moich,
to przyznają Panie, że nawet w reżimowej telewizji i
reżimowym radiu były enklawy, w których można było
uprawiać rzetelne dziennikarstwo – pyta przymilnie
Jakubowska, ale rozmówczynie natychmiast osadzają ją na
miejscu: Taką enklawą była Trójka, na pewno nie DTV. W
"Echach Dnia" dało się przemycić wiele tematów
społecznych – przekonuje, dość żałośnie, pani minister.
– Na przykład robiłam wtedy szalenie dyskusyjną ustawę
antyaborcyjną,
co wywołuje, całkiem już zasłużonego kopa w nerki:
Jeżeli bohaterstwem było przemycenie dyskusji o ustawie
antyaborcyjnej, to gratulujemy!
I tak dalej. Polityk, bądź co bądź, prominentny
rządzącego ugrupowania i była rzeczniczka rządu SLD
tłumaczy pokornie dwóm sfrustrowanym wielbicielkom Unii
Wolności, że całe jej życie to zbieg nieporozumień i
niepowodzeń. Podczas obrad Okrągłego Stołu p. Jakubowska
bardzo chciała obsługiwać stronę solidarnościową!, tylko
jej Barański z Zakrzewskim nie pozwolili, a w 1976 r.
wyjechała do Szwecji na truskawki i tylko dlatego nie
podpisała się pod protestem przeciwko wpisaniu przyjaźni
z ZSRR i kierowniczej roli państwa do Konstytucji, a do
"Dziennika" przeszła, bo ją zaprosił Bilik, który
wyczuł, że idą zmiany, czyli rok 1989, i roztoczył przed
p. Jakubowską perspektywy tych zmian etc.
Jakubowska jest twardzielem w zestawieniu na przykład z
marszałkiem Senatu profesorem Longinem Pastusiakiem,
który załamał się już na początku przesłuchania. 22
pytania – jest w tym jakaś metoda – gwiazdy "GW"
poświęciły kwestii: dlaczego Pastusiak w latach 60.
wstąpił do partii i dlaczego z niej nie wystąpił.
Profesor tłumaczy się żarliwie, beznadziejnie próbując
usatysfakcjonować rozmówczynie, których liberalizm
polega na tym, że nie nalegają, aby byli komuniści
trafili na latarnie, wystarczy im, jeżeli wylądują w
rynsztoku.
Dlaczego Pastusiak wstąpił do partii? Z pobudek
antykomunistycznych: Parliśmy ku zmianom i manifestacją
poparcia dla tej wiosny politycznej, choć był to
październik, było wstąpienie do PZPR. A co w partii
robił? Nic. Byłem w podstawowej organizacji partyjnej w
Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, nawet w
egzekutywie, ale nie miałem żadnej ważniejszej funkcji.
A jak
zareagował na marzec ’68? Stanowczo. Na znak protestu
zrezygnowałem z egzekutywy w POP. A co robił w partii po
tym akcie sprzeciwu? Nic, jak wyżej. Legitymacja sobie
leżała. A dlaczego jej nie oddał? Wiedziałem, że nie
jest to tylko partia Moczara. Ja się identyfikowałem z
tą drugą częścią. I wiedziałem, że gdybym odszedł z
partii, to bym osłabił tę część. Nawet fakt, że był
zięciem Ochaba, wykorzystał do swej walki z komunizmem,
bo dzięki temu wiedział, jakie są podziały w partii i
mógł stanąć po właściwej stronie. I nawet gdy w 1989 r.
kandydował do Senatu z listy PZPR, wyrażał w ten sposób
swoją krytyczną postawę wobec kierowniczej roli partii:
Namawiano mnie do kandydowania do Sejmu, ale nie
chciałem, bo Sejm miał być kontraktowy.
A co – poza walką z partią poprzez należenie do jej
szeregów – robił profesor Pastusiak w PRL? Nigdy się nie
ześwinił, nie zgodził się poprzeć inwazji na
Czechosłowację i zajmował się Ameryką, choć w latach 70.
w KC powiedziano mu Towarzyszu, myśmy dokonali oceny
waszych dzieł i doszliśmy do wniosku, że jesteście
głównym propagatorem imperializmu amerykańskiego.
Mówiono mu tak w KC na ucho.
Harpiom uległ nawet Marek Borowski, posiadacz IQ
większego niż jego rozmówczynie razem wzięte. Wywiad –
robiony jeszcze za rządów poprzedniego, pożal się boże,
rządu – damy zaczęły od komunikatu, iż jako opozycja
jest on, Borowski, niecywilizowany i jako taki stanowi
odpowiednik PDS, czyli enerdowskich postkomunistów, bo
panie K. i O. nie znalazły żadnej jego wypowiedzi
chwalącej rząd AWS–UW. A Marek Borowski, zamiast
zapytać, z jakiej, kurwa, racji miałby chwalić rząd, po
którym następcy będą sprzątali jeszcze przez trzy
dziesięciolecia, zaklina się, że nawet jeśli SLD nie
mówiło nic dobrego o Buzkorządzie, to na pewno coś
myślało i dawało temu wyraz w głosowaniu.
Panie K. i O. pytają, czy w SLD-owskiej szafie jest
trup, czy może SLD nie ma za co przepraszać – i same
odpowiadają: musicie tak długo przepraszać, jak długo
będą się tego domagali pokrzywdzeni. A marszałek na to –
pokornie – że on nie sądzi, żeby pokrzywdzeni stale
domagali się przeprosin. Ani słowa o tym, kto dał
harpiom prawo do występowania w imieniu tzw.
pokrzywdzonych. Ani o tym, jaka jest proporcja
pokrzywdzonych przez PRL, który w istocie źle się
obchodził z opozycją – i pokrzywdzonych przez III RP,
która źle obchodzi się z chłopem, robotnikiem i
inteligencją pracującą, czyli zdecydowaną większością.
Harpie cytują niczym klasyków marksizmu-leninizmu swoją
redakcyjną koleżankę Ewę Milewicz, która napisała, że
byłym komunistom w demokracji wolno mniej, a pan
marszałek pokornie oświadcza, iż nie podziela tego
poglądu całkowicie, zamiast zapytać, ilu wyborców oddało
swe głosy na panią Milewicz. Składa pan marszałek
samokrytykę, iż zgrzeszył brakiem dociekliwości w
poznawaniu ciemnych stron komunizmu, bo choć w 1968 roku
na SGPiS-ie organizował wiece i strajki w obronie
studentów, to w 1975 roku wrócił do PZPR, gdyż
wytłumaczono mu, że są inne czasy i nie wykazał
dostatecznie analitycznego podejścia do wypadków w
Radomiu i Ursusie. Dziś zaś Marek Borowski najwyżej ceni
Kuronia i Modzelewskiego. Oni i Michnik byli w PRL
prawdziwymi socjaldemokratami – cóż, kiedy Borowski o
tym nie wiedział.
Odwagą Lenina wykazuje się pan marszałek, gdy rzuca
harpiom prosto w oczy stwierdzenie, iż Balcerowicz
winien był przeprosić za histerię, którą urządził na
okoliczność prezydenckiego weta do ustaw budżetowych.
SLD ma trupa w szafie i nie chce za niego przeprosić, a
pan domaga się od Balcerowicza przeprosin? – odparowują
harpie, a Borowski pokornie ustępuje: No dobrze,
zostawmy te przeprosiny i zapewnia, że nawet nie
przyszłoby mu do głowy kpić z Balcerowicza.
Czemuż nie, do kurwy nędzy – chciałoby się zapytać, tym
bardziej iż z grzechu kpienia z Balcerowicza pokornie
tłumaczy się harpiom także Leszek Miller: Na początku
lat 90. byłem w trudnej sytuacji. Czułem się osaczony i
dlatego byłem bardzo radykalny. Powiedziałem parę
rzeczy, które nie przynoszą mi
ani zaszczytu, ani chluby.
Nowy ustrój Miller krytykował z pewnej takiej
nieśmiałości, a stary popierał z – cóż – kunktatorstwa:
To była jakaś hybryda. Uważałem jednak, że daje szansę
takiemu chłopakowi z bied-nej rodziny jak ja. No i dał –
zauważają sardonicznie harpie, a Miller skwapliwie
dodaje: – Ale nie wszystkim. Nie dodaje już jednak, że
obecny ustrój nie daje szansy nikomu, kogo nie stać na
to, żeby ją sobie kupić.
Wobec słynnej tezy klasyka "GW" – że SLD wolno mniej –
szef SLD-owskiego rządu nieśmiało oponuje, że SLD ma
taką samą legitymację jak każda partia, bo przeszłość
przeszłością, ale odpowiada się również za to, co się w
tej chwili robi, a ostateczną instancją oceniającą
przeszłość jest naród, wyborcy.
* * *
Jeżeli politycy partii rządzącej mają ochotę dawać się
flekować dwóm ciotom kontrrewolucji, które widzą swą
misję dziennikarską w tym, aby pouczać społeczeństwo, iż
jest tępe i roszczeniowe, bo nie podoba mu się życie za
kilkaset zł, to szczęść Boże. Tylko myślę sobie, że może
pora, żeby tzw. postkomuniści zaczęli rozliczać się nie
z tego, że byli komunistami, tylko z tego, że być nimi
przestali. I miast kajać się za przeszłość socjalizmu,
zaczęli się tłumaczyć z teraźniejszości kapitalizmu. Do
tego potrzeba jednak innych dziennikarek w konfesjonale.
Młodszych.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Who is chuj
Trwałe miejsce w historii można sobie kupić za stówę.
Plus 69 zł za fotografię.
Nawet goście żyjący z socjalu mogą się załapać do
encyklopedii "Kto jest kim w Polsce – Europa 2003".
Wystarczy, że latem zamiast chleba będą wpieprzać
szczaw.
"Kto jest kim w Polsce" wydaje Polska Narodowa Oficyna
Wydawnicza z Poznania. Sroce spod ogona nie wypadła.
Przewodniczącym Rady Naukowej jest Wiesław Siwiński.
Profesor doktor habilitowany jak najbardziej. Oficyna
wzoruje się na doświadczeniach Królewskiego Towarzystwa
Heraldyczno-Genealogicznego z Londynu – pierwsze "Who is
Who" powstało nad Tamizą w 1849 r. Robotę zlecił król,
gdyby się kto pytał.
W środku "Kto jest kim w Polsce" najważniejsze nazwiska.
– Osobistości – przekonuje wydawca.
Uwaga: Twoja obecność w encyklopedii "Kto jest kim" to
nie tylko nobilitacja osoby, ale także zawodu lub
powołania (w przypadku księży, nauczycieli czy lekarzy)
– zachęca oficyna. Szczególnie zależy jej na pozyskaniu
klechostanu, w którym – jak wiadomo – skromniś goni
skromnisia. Argument misjonarskiej natury powinien
przełamać wewnętrzny opór delikwenta i skłonić do
sponsoringu parafie oraz zakony. W przypadku osób
duchownych liczna ich obecność to mocny akcent w
dyskusji o kształcie przyszłej konstytucji Unii
Europejskiej. Proszę państwa...
Wydawca wierzy w perswazję, ale opornych bierze z
łapanki. Tomasz Zaforymski jest architektem i mieszka w
Suwałkach. Przed laty miał chwilę słabości i zapłacił
jakiejś poznańskiej oficynie (nie wie, czy to ta sama,
która go obecnie prześladuje) pięć stówek za kawałek
miejsca w "Who is Who", pardon – w historii. Realizację
usługi dokumentują dwie cegły. Na każdej walnięto
złotymi literami jego nazwisko. Również na tomie
pierwszym zawierającym hasła od A do Ł.
– Moja mania wielkości została zaspokojona – opowiada.
Przeganiał więc agentów tłumaczących, że powinien
pozostać w historii na zawsze. Ale okazuje się, że nie
tylko w stosunkach męsko-damskich "nie" znaczy czasem
"tak". Ostatnio na jego firmę projektową przyszła
niezamówiona przesyłka "za pobraniem". Listonosz
skasował 69 zł. W środku w koszulce z folii cegła,
której architekt nie chciał nawet rozpakować. Do tego
dwa przekazy. Jeden na 119 zł – za kolejne wydanie
dzieła. Gdyby chciał miejsce w historii w oprawie
skórzanej (skóra typu cobra), to dodatkowo 780 zł. Drugi
przekaz na 69 zł – za zamieszczenie zdjęcia. Do tego
kusząca informacja, że może zostać obywatelem świata. W
tym celu wydawnictwo prześle jego biogram do Komitetu
Wydawnictwa Marguis Who’s Who w USA, które zbiera
materiały do 21 edycji "Who’s Who In The World".
Architekt nie chce być obywatelem świata i poczuł się
zrobiony w jajo.
– Zatelefonowałem do wydawnictwa żądając zwrotu
podstępnie zagarniętych pieniędzy – opowiada.
"Przepraszamy, pomyłka. Proszę odesłać książkę na nasz
koszt", oświadczyła panienka. Odesłałem. Doliczyłem
należność za przesyłkę. Całość wróciła po tygodniu z
adnotacją: "adresat odmówił przyjęcia". Powtórzyłem
czynność. Telefon, przeprosiny, "naturalnie proszę
odesłać, pokryjemy koszty". I za tydzień cegła z
powrotem.
Zaforymski stracił już 150 zł (cegła plus koszty
przesyłek wte i wewte plus telefony). Na biedaka nie
trafiło. A jeśli chodzi o nerwy, mam sposób na ich
uspokojenie. Polska Narodowa Oficyna Wydawnicza
dołączyła do przesyłki listy osób zachwyconych
publikacją. Panie Tomku, wybierz Pan najmilszą swemu
sercu i obdaruj przed gwiazdką. Adresy znajdziesz w
książce telefonicznej. Klient się ucieszy, bo fajnych
książek dobrze mieć więcej. Nosi się je ze sobą do
jadalni, sypialni, a zwłaszcza do kibla.
Aleksander Kwaśniewski, prezydent: Z przyjemnością
włączę ją (cegłę – przyp. B.D.) do mojego księgozbioru i
zapewne często będę po nią sięgać.
Stanisław Dziwisz, arcybiskup (ten przy białym tatce w
Watykanie): Pożyteczna publikacja. Duże osiągnięcie z
wielkim nakładem pracy. Gratuluję.
Jacek Kluczkowski, dyrektor generalny Gabinetu Marszałka
Sejmu: Marszałek jest przekonany, że (cegła – przyp.
B.D.) pozwoli zaakcentować naszą obecność i docenić
wkład Polski w dorobek cywilizacyjny oraz kulturalny
świata.
Edmund Kaptur, Polska Izba Gospodarcza Restauratorów i
Hotelarzy: Osoba, której biogram znaj-duje się w
Encyklopedii zalicza się do grona znanych oraz
wpływowych osobistości w naszym kraju. Wpis do leksykonu
stanowi wyróżnienie i jest dowodem szacunku i uznania.
Cała publikacja "Kto jest kim" jest wyrazem szczególnego
uznania za ponadprzeciętne osiągnięcia prezentowanych
osobowości.
Metoda jest stara, ale doskonalona. W drugiej
połowie lat 40. w Łodzi prosperował prywatny
wydawca, który zbijał forsę na pokupnych książkach
m.in. o seksie. Pragnąc zniszczyć prywaciarza
władza ludowa narzuciła mu plan wydawniczy:
Marksa, Lenina, reportaże ze ZSRR o świetności
gospodarki kołchozowej. Wydawca plan wykonywał i
na tym dopiero się
wzbogacił. W czasach tych chłop, gdy dostawał
przesyłkę za zaliczeniem, był zdumiony, więc
zaciekawiony, a też zwykle nie wiedział, że można
odmówić przyjęcia. Jeśli jednak nie płacił,
książka wracała do wydawcy, który wysyłał ją na
inny adres.
R
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kościuszko mikrofonu
Cywilizowany świat bez USA by nie istniał.
Sojusznicy, tacy jak Francja i Wielka Brytania, i byli
wrogowie, jak Niemcy i Japonia, ogromnie skorzystali ze
szczodrobliwości i poparcia Ameryki, gdy byli w
potrzebie, podobnie jak Belgia, Holandia, Włochy, Rosja,
Polska, Południowa Korea, Filipiny, Tajwan oraz inne
kraje. Bez Stanów Zjednoczonych niektóre z tych krajów
mogłyby już nie istnieć.
Jak dziś rewanżuje się świat Ameryce za ocalenie?
4 Lipca (Święto Niepodległości w USA – przyp. P. Z.)
wielu Amerykanów jest zawiedzionych i rozczarowanych
falami antyamerykanizmu zalewającymi kraje, które
jeszcze nie tak dawno zostały przez Stany Zjednoczone
ocalone,
albo te, którym USA pomogły.
Co robić, jak tę potworną niewdzięczność zrekompensować
i niesprawiedliwość naprawić?
Ci z nas, którzy pamiętają i odczuwają wdzięczność, nie
powinni dłużej milczeć. Dla ludzi takich jak ja – a są
nas miliony – tegoroczny 4 Lipca jest dobrą okazją, by
powiedzieć: Dziękujemy ci, Ameryko.
Miliony odczuwające wdzięczność milczą czemuś. Więc za
miliony dziękuje Ameryce jeden człowiek, który dłużej
milczeć nie może. Nasz Kurier Jan Nowak, którego stary
kraj jest dobrym przykładem na to, że bez Ameryki by nie
istniał.
Warunek Polska
W 1917 roku Woodrow Wilson uczynił odrodzenie polskiej
niepodległości jednym z 14 warunków pokoju. Gdyby nie
Wilson, Polska zniknęłaby na zawsze z map Europy1. To
był początek. Wojna w Polsce nie skończyła się jednak w
roku 1918. Przez następne 6 lat pług wojny przeorywał
polski krajobraz, gdy Polacy walczyli, by odeprzeć
inwazję Armii Czerwonej. Kurier pamięta: należę do
generacji dzieci ocalonych przez dobroczynną interwencję
USA2.
Państwo polskie przetrwało. Ale – jak łatwo się domyślić
– problemy przetrwały także. Szalejąca inflacja
doprowadziła kraj na skraj przepaści. Stany Zjednoczone
znowu pospieszyły z pomocą, oferując pożyczki Dillona,
które pomogły ustabilizować polską ekonomię.
Za węgłem czyhał już następny problem i wyzwanie dla
USA: Stany Zjednoczone dołączyły do Wielkiej Brytanii
samotnie3 stawiającej czoło hitlerowskim Niemcom i –
kosztem ogromnego poświęcenia, kosztującego życie
młodych Amerykanów – ocaliły cywilizację europejską i
jej wartości. (...) Jeszcze raz Stany Zjednoczone
uratowały życie milionów.
Jestem wdzięczny, że byłem jednym z ocalonych.
Nawet wtedy Ameryce nie było dane spocząć na laurach:
Tyranię Hitlera zastąpił terror Stalina.
To Stany Zjednoczone uderemniły zapędy Związku
Sowieckiego do zdominowania Europy. Zrozumiały przed
innymi, że w zimnej wojnie trwa walka o ludzkie umysły4.
Pojedynek z komunizmem
Batalię o umysły Stany Zjednoczone powierzyły Janowi
Nowakowi. We wczesnych latach 50. zlecono mi
uruchomienie polskiej sekcji Radia Wolna Europa. Żadne
inne państwo poza Stanami Zjednoczonymi nie było w
stanie podjąć się tak ambitnego przedsięwzięcia,
nadawania od świtu do północy. Pojedynek Kuriera z
komunistami zakończył się jego pełnym sukcesem: Umysły
ludzi pozostały wolne.
Łatwo się mówi. Ile dni od świtu do północy i nocy od
północy do świtu to kosztowało – wie tylko sam Kurier. I
mówi. Kiedy polscy stoczniowcy w Gdańsku pod wodzą Lecha
Wałęsy wezwali do strajku w sierpniu 1980 r., rząd
natychmiast zarządził blokadę informacji. Ale w ciągu
godzin cały kraj wiedział o oporze robotników i
towarzyszących mu wydarzeniach z audycji RWE. Ponieważ
komuniści bali się strajku generalnego, szybko zgodzili
się podpisać kompromisowe porozumienie ze stoczniowcami.
"Solidarność" narodziła się.
Trzeba być imbecylem, by nie wykoncypować, że ojcem
chrzestnym tego dziecięcia była RWE, a sperma pochodziła
od Statui Wolności.
Kij i marchewka
Czarne chmury nad Polską wciąż wisiały. Rok później
lider komunistów, gen. Wojciech Jaruzelski, usiłował
zniszczyć ruch deklarując stan wojenny.
Bogu dzięki, jak zawsze, Stany Zjednoczone były na
miejscu i odpowiedziały wyrafinowaną strategią kija i
marchewki, która sprawiła, że Jaruzelski nigdy nie był
przyparty do muru w sytuacji, że nie miał nic do
stracenia i nic do zyskania. (...) Cierpliwa i
konsekwentna realizacja tej polityki przez następne 8
lat doprowadziła do odrodzenia "Solidarności", która
wyłoniła się triumfalnie w roku 1989.
Triumf triumfem, ale problemy, jak wierny pies, nie
odstępowały starego kraju Kuriera. Polska sformowała
pierwszy niekomunistyczny rząd w byłym imperium
sowieckim. Ale ekonomia kraju była w zgliszczach. Znów
Ameryka przyszła z pomocą. Pierwszy rząd demokratyczny i
krajowa gospodarka zostały ocalone przez liderów USA,
którzy zaproponowali i wszelkimi siłami wspierali
program międzynarodowej pomocy finansowej.
W roku 1998 Kurier świadkował ostatniemu (jak
dotychczas) ocaleniu Polski: przygarnięciu do NATO.
Pierwszy raz w swej historii mój stary kraj był nie
tylko wolny, ale i bezpieczny.
Ile razy Stany ocalały Polskę
Żeby się nie zgubić, podliczmy.
Wilson to raz, dobroczynna interwencja – dwa, pożyczki
Dillona – trzy, ogromne poświęcenia
wojenne – cztery, zimna wojna – pięć, poród
"Solidarności" – sześć, triumfalne jej zmartwychwstanie
– siedem, ocalenie gospodarki przez liderów USA – osiem,
przygarnięcie do NATO – dziewięć. Wychodzi, że Stany
ocalały Polskę co 9 lat i 5 miesięcy. A przecież nie
brakowało innych dopraszających się o ocalenie!
Wieść o zwycięstwie rozniosła się szybko do Wschodniego
Berlina, Pragi, Budapesztu, Bukaresztu i Sofii, jak
również do Moskwy poprzez audycje RWE, Radio Liberty,
Voice of America i RIAS (radio w amerykańskim sektorze
Berlina). Obalenie polskiej dyktatury komunistycznej
zainspirowało miliony w krajach bloku wschodniego,
wyzwalając lawinę, która zburzyła mur berliński,
spowodowała zjednoczenie Niemiec, samowyzwolenie Europy
Wschodniej i w końcu zaowocowała dezintegracją Związku
Sowieckiego.
Przytoczony powyżej komiks
historyczno-propagandowo-polityczny pt. "Dzięki Ameryko
za twą pomoc" Jan Nowak (Jeziorańskość zostawił w
"starym kraju") opublikowany w "Washington Post" i
przedrukowany przez inne gazety w USA 4 lipca miodami
podziękowań się zaczyna i kończy. W środku podziękę i
wdzięczność Kurier wyraża jeszcze kilkakrotnie.
Pomyśleć, że w 40-milionowym kraju co chwila ocalanym
przez USA nie znalazł się nikt inny, kto w ciężkiej
chwili, gdy Zbawcę ogarnia zawód i rozczarowanie,
pospieszyłby ze wsparciem, otuchą i wazeliną.
Dzięki, Kurierze, za twą pomoc. Ojczyzna sczeźnie, gdy
już nie stanie tego 89-letniego Kościuszki mikrofonu.
Czy Ameryka nas wtedy ocali? Jak nie ona, to kto?
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Synkowie pani Dulskiej "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Work & travel "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziobem do koryta "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Na krzyżowy ryj
Czyżby święty symbol pojednania polsko-niemieckiego –
Fundacja "Krzyżowa" – była zgrają naciągaczy?
Fundacja "Krzyżowa" dla Porozumienia Europejskiego
biorąca swą nazwę od Krzyżowej koło Świdnicy jest dla
antywojennej przyjaźni Polaków i Niemców tym, czym plac
Pigalle dla amatorów płatnej miłości. To w Krzyżowej
Helmuth James von Moltke wraz z towarzyszami spiskował
przeciw Hitlerowi. To tu podczas historycznej Mszy
Przebaczenia 12 listopada 1989 r. Helmut Kohl i Tadeusz
Mazowiecki padli sobie w objęcia, puszczając w niepamięć
nieprzyjemne zaszłości sprzed pół wieku.
Wrocławski Klub Inteligencji Katolickiej kupił pałac w
Krzyżowej od skarbu państwa za symboliczną
złotówkę i odrestaurował za niesymboliczne zgoła 29 mln
marek, które wyasygnowała Fundacja Współpracy
Polsko-Niemieckiej. Dziś mieści się tu Międzynarodowy
Dom Spotkań Młodzieży zarządzany przez spółkę, w której
Fundacja "Krzyżowa" ma pakiet większościowy oraz
należącą do tejże Fundacji Akademię Europejską.
W statucie fundacji stoi m.in., że celem jej jest
pobudzanie i popieranie działalności zmierzającej do
utrwalenia pokojowego i naznaczonego wzajemną tolerancją
współżycia narodów, grup społecznych
i jednostek. Że popiera ona polsko-niemieckie
pojednanie, umacnia ogólnoeuropejskie porozumienie, i
takie tam...
Fundacją "Krzyżowa" kieruje międzynarodowa rada
składająca się z 22 członków – w tym po jednym
przedstawicielu polskiego i niemieckiego rządu. Wśród
członków honorowych zasiada Władysław Bartoszewski, a
między zwykłymi – były wojewoda dolnośląski Witold
Krochmal. Sekretarzem generalnym jest zaś dr Edward
Wąsiewicz, który w lipcu tego roku został wybrany na
pierwszego polskiego prezydenta polsko-niemieckiego
Lions Club – elitarnej kliki snobów-dobroczyńców.
"Krzyżowa" jest współzałożycielem Fundacji Kolegium
Europy Wschodniej powołanej z inicjatywy Jana
Nowaka-Jeziorańskiego. W radzie tej z kolei fundacji,
oprócz wspomnianego już prezydenta polsko-
-niemieckich lwów Wąsiewicza, znaleźli się m.in.:
Bronisław Geremek, Leon Kieres, Zbigniew Siemiątkowski,
Kazimierz Ujazdowski, Andrzej Wajda i Bogdan Zdrojewski.
Władze fundacji uznały, że pałac pałacem, ale tak
poważnej instytucji przydałyby się reprezentacyjne biura
w stolicy województwa. A przy okazji hotelik, na którym
można by zarobić. Umowę o wybudowanie obiektu fundacja
podpisała z firmą Budimex Poznań S.A. pod koniec marca
2000 r. Ustalono, że wykonawca ruszy z robotą z
początkiem kwietnia, fundacja wypłaci mu zaliczkę, a
resztę wyłoży po zakończeniu budowy.
Termin wykonania inwestycji, rodzaj przewidzianych prac
oraz suma, którą fundacja miała zapłacić Budimexowi za
robotę, zmieniały się czterokrotnie. Wreszcie stanęło na
kwocie 8,5 mln zł i terminie ukończenia budowy 24
sierpnia 2001 r.
Po przystąpieniu do dzieła poznańska firma dostała od
fundacji zaliczkę w wysokości niespełna 4 mln zł. Mimo
sporych komplikacji powodowanych przez klienta, który
ciągle miał jakieś nowe pomysły albo coś zawalał,
Budimex obrobił się prawie w terminie. Część obiektu
fundacja zaczęła zagospodarowywać już 17 września,
całość zgłoszono do odbioru 15 października. Protokół
odbioru został podpisany 25 października 2001 r. Budimex
wyraził gotowość usunięcia wskazanych niedociągnięć
powstałych przy budowie. Zrezygnował też ze szmalu za
roboty dodatkowe, aby zrekompensować te usterki, których
– jak twierdzi – trudno przy wykonywaniu takiej
inwestycji uniknąć.
Do blisko 4 mln wypłaconej Budimexowi zaliczki
"Krzyżowa" dorzuciła 1,715 mln zł i... zażądała kary za
przekroczenie terminu: 26 milionów złotych! To
conajmniej 2,5 razy więcej niż ta cała inwestycja była
warta. Budimex odmówił. Stwierdził, że poślizg powstał z
winy fun-dacji. Podjął obsługę gwarancyjną obiektu.
– Stawialiśmy się na każde wezwanie inwestora i
usuwaliśmy wszystkie usterki ujawniane w trakcie
eksploatacji – mówi radca prawny Budimexu Barbara
Nadolna-Rybarczyk.
Fundacja nie dała za wygraną. Zażądała obniżenia ceny o
855 322 zł – w ramach odszkodowania za powstałe usterki.
Dla świętego spokoju – a także w ramach rzetelności
zawodowej – wiceprezes zarządu Budimex Poznań S.A.
Krzysztof Komodziński zgodził się na obniżenie ceny o
960 tys. zł – czyli o 100 tys. zł więcej, niż chciała
"Krzyżowa". Wzruszony tym sekretarz Wąsiewicz postanowił
ograniczyć swe oczekiwania co do kary umownej do – ... 5
mln zł. To dokładnie tyle,
ile fundacja jest winna Budimexowi.
Budimex roszczenia nie uznał. Dysponuje opinią biegłego
rzeczoznawcy stwierdzającą, iż to fundacja ponosi
odpowiedzialność za opóźnienie, gdyż – po pierwsze – nie
załatwiła na czas podłączenia budynku do prądu, a po
drugie – bez przerwy miała jakieś nowe życzenia, co
przedłużało prace. Rzeczoznawca, biegły Sądu Okręgowego
we Wrocławiu, stwierdził też jednoznacznie, że ustalony
na początku harmonogram z powodów niezależnych od
wykonawcy, a także z powodu braku aktualizacji dawno
przestał obowiązywać.
Wobec tak nieżyczliwej postawy Budimexu "Krzyżowa"
powróciła do swego pierwotnego żądania:
26 mln zł. Opierała się przy tym na punkcie umowy,
mówiącym o karze w wysokości 0,3 proc. wynagrodzenia za
każdy dzień zwłoki. Nawet gdyby przyjąć, że za 2
miesiące opóźnienia odpowiada Budimex – choć tak nie
jest – daje to kwotę ok. 1,5 mln zł. Skąd zatem 26 mln?
Może to szczęśliwa liczba prezydenta Wąsiewicza.
W maju tego roku doszło wreszcie do spotkania
kontrahentów. Wąsiewicz zażądał 26 mln, po czym pró-
bował wzruszyć budowlańców – opowiadał, że "Krzyżowa"
jest bez grosza przy duszy, że na hipotekach
nieruchomości siedzą banki, które udzieliły fundacji
kredytów, a uzyskiwane z tych nieruchomości czynsze idą
w całości na spłatę kredytów. Na koniec Wąsiewicz
oświadczył, że w tym roku Budimex nawet nie ma
co marzyć o złotówce, w przyszłym – może dostanie jakiś
1 mln zł, a potem to się zobaczy. Jako zabezpieczenie
zaproponował 500-metrową działkę, której fundacja
wprawdzie jeszcze nie miała, ale miasto obiecało, że jej
da.
Poznaniacy zapowiedzieli oddanie sprawy do sądu.
Usłyszeli, że "Krzyżowa" procesów się nie boi. Może
przewlekać sprawy przez długie lata, bo jest zwolniona z
opłat sądowych. Na takie dictum przedstawiciele Budimexu
sięgnęli po fachowców od odzyskiwania dużych należności
od dużych dłużników – Kancelarię Prawną "Lexus", Spółkę
Komandytową z Wrocławia.
Według ustaleń "Lexusa", na nieruchomościach "Krzyżowej"
nie wisiały wówczas żadne obciążenia. Na koniec 2001 r.
posiadała zobowiązania z tytułu długoterminowych
kredytów ban-kowych oraz jakichś dostaw i usług.
Wykazała niespełna 600 tys. zł strat. Jednak wobec
majątku fundacji to betka. Majątek trwały "Krzyżowej"
jest bowiem wart 53 876 136 zł.
Trudno zresztą wzruszać się ubóstwem fundacji, która ma
za sponsorów przedsiębiorstwa takiego kalibru jak: JTT
Computer S.A., KGHM Polska Miedź S.A., Bank Zachodni
S.A., PKO BP S.A., Dolnośląski Bank Regionalny S.A.,
Elektrownię Turów S.A., MPEC Wrocław S.A., Ernst & Jung
S.A., TUiR Warta S.A., Telefonię Lokalną Dialog S.A. i
wiele innych. "Krzyżowa" najwyraźniej uznała, że Budimex
winien dołączyć do tego szlachetnego grona.
Roszczenia Budimexu fundacja nazywa próbą wyłudzenia.
Twierdzi, że Budimex wcale nie usuwał usterek i że
"Krzyżowa" musiała robić to na własny koszt. Redakcja
jest w posiadaniu dokumentów świadczących o tym, że wady
zgłoszone przez "Krzyżową" w protokole odbioru obiektu
zostały usunięte.
Budimex nie ma ochoty na najbliższe 10 lat pieprzyć się
z procesem, zwłaszcza że przeciwnik – jak sam wyznaje –
nie boi się sądów. Wystawił wierzytelność na sprzedaż. W
"Rzeczpospolitej" ukazało się ogłoszenie: można zakupić
wierzytelność Fundacji "Krzyżowa" dla Porozumienia
Europejskiego na kwotę 4 891 372,69 zł.
Ten, kto się odważy, może pójść z nią do sądu, a jak
wygra – będzie mógł poszczuć "Krzyżową" komornikiem,
zająć jej konta i nieruchomości. A przy okazji – zostać
współwłaścicielem okazałego obiektu hotelowo-biurowego w
samym centrum Wrocka.
Zachęcamy.
Autor : Dorota Pardecka / Jarosław Sobień
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lewicy łyso
Ten strajk zelektryzował społeczeństwo. Dawno już
takiego nie było. Prawda to czy nieprawda?
– pytali w środkach komunikacji miejskiej udający się do
pracy. Najświętsza prawda – potwierdzali powracający z
nocnej, telewizyjnej zmiany. Strajkują solidarnie.
Okupują miejsce pracy, nie dają się usunąć. Podobno
odmawiają przyjmowania pokarmów. Tylko płyny. Wielu ich?
Trójka na razie, ale rychło dołączą do nich inni. Nie
można, panie, dłużej tak godności człowieka deptać.
Trzymamy kciuki za strajkujących Monikę, Mirka i Leszka
z reality show "Bar". Tego z Polsatu. Nie może tak być,
że za łyk alkoholu, wyrzuca się człowieka z życiowej
szansy, szansy na sukces. Na bruk. A panowie właściciele
pławią się w dziwkach i szampanie.
Strajk w Stoczni Gdynia społeczeństwo olało. Pies z
kulawą nogą tam nie zajrzał. Wstrzymały się wszystkie
związki zawodowe, szydziły z niego media. Jedynie
senator SLD Ewa Serocka zręcznie mediując doprowadziła
do szczęśliwego zakończenia. Ale kogo dziś zainteresuje
strajk jakichś roboli, strajk o przywrócenie im kiełbasy
w zupie? Jakież to trywialne, płaskie i niemedialne. Kto
to w telewizji obejrzy? Którego z potencjalnych
reklamodawców to zachęci? Nierealne to zupełnie. Takie z
innej, wczorajszej bajki.
Czy w polsatowskim "Barze" powstaną w wyniku
spontanicznego strajku Leszka, Moniki i Mirka związki
zawodowe stające w obronie godności ludzi pracy, tak jak
w zeszłym stuleciu w obronie godności pracujących miast
i wsi stanęła wałęsowska "Solidarność"? Przecież wszyscy
ludzie mają
takie same żołądki – warto przypomnieć hasło z
poprzedniej epoki. Wszyscy ludzie mają prawo
do zupy okraszonej kiełbasą, do łyka wódki. Godnego
traktowania. Jak człowieka, a nie dodatku do maszyny,
rekwizytu szołbiznesu.
Być może w reality show, w programie udającym
rzeczywistość, takie związki zawodowe powstaną. W
rzeczywistości już istnieją, ale jakby ich nie było.
Związki zawodowe, cytuję antykomunistę, zgorzkniałego
lewicowca Ryszarda Bugaja, dziś uległy "głębokiej
alienacji". To jest takie marksistowskie określenie,
sprzed dwóch stuleci. To oznacza, że wyobcowały się ze
sfer robotniczych, wchodząc w sfery menedżerskie. Do
przedpokoju klasy panów właścicieli. W Stoczni Gdynia w
składzie menedżmentu znalazł się wiceprzewodniczący NSZZ
"Solidarność". Nie słyszałem, by pełnił swoją funkcję
społecznie.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Doświadczyła
tego nie tylko NSZZ "Solidarność" w po przedniej
kadencji, gdy firmowała antypracownicze poczynania
władzy. Także na OPZZ spadł taki cień. W czasie rządów
SLD-PSL w latach 1993-97. W tej kadencji szef OPZZ po
raz pierwszy nie jest już posłem klubu SLD. Nie podlega
dyscyplinie, politycznym uzależnieniom. Czy obecny spór
o zapisy zmian kodeksu pracy doprowadzi do separacji
OPZZ od SLD?
Wręcz elektryzujący społeczeństwo strajk w reality show,
zignorowany strajk w realnej Stoczni
Gdynia, to kolejny dowód na mizerię intelektualną
polskiej lewicy. Odpowiedzią na strajk o XIX-wiecznym
charakterze wzniecony na początku XXI wieku było
wstydliwe milczenie środowisk lewicowych. Chęć
przeczekania, smrodliwego bąka, którego puścili
wyposzczeni stoczniowcy. Postawa oczekiwania – obecnie
na wejście do Unii Europejskiej – jest charakterystyczna
dla lewicowych elit.
Polska lewica z radością kupiła hasło Kwaśniewskiego
"Wybierzmy przyszłość". Aby zapomnieć o kłopotliwej dla
niej przeszłości. Przyszłość to cywilizowany, dostatni
socjaldemokratyczny kapitalizm. Państwo prawa. Niestety,
zapominając o przeszłości, myśląc jedynie o świetlanej
przyszłości, lewica polska pomija teraźniejszość.
Tymczasem przeskakując z przeszłego potępionego,
wstydliwego socjalizmu w przyszłościowe społeczeństwo
dobrobytu, ugrzęzła w teraźniejszej Polsce. Coraz
bardziej przypominającej
latynoską republikę bananową. Siedzi w tym bagienku i
niczym baron Münchhausen rwie sobie włosy z głowy.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Darmo w paszczę
Mała notatka we francuskiej "Marie Claire" (numer
kwietniowy, s. 358) w beznamiętnej rubryce "Informacje
zdrowotne": Pigułka antykoncepcyjna NORLEVO wydawana
jest wszystkim nieletnim dziewczętom, które się po nią
zgłoszą, darmowo, bez recepty i bez wymogu autoryzacji
rodzicielskiej. Zarządzenie opublikowane w "Journal
officiel" podkreśla, że klientka nie jest obowiązana do
przedstawiania jakiegokolwiek dokumentu tożsamości.
Do medykamentu dołączony być natomiast musi folder
informujący o tym, gdzie znajduje się i czym zajmuje
najbliższy ośrodek planowania rodziny.
"Marie Claire" jest pismem dla kobiet, bynajmniej jednak
nie rewolucyjno-feministycznym. W tymże numerze między
innymi o tym, jak Jodie Forster wyobraża sobie szczęście
czy o najnowszych metodach liftingu.
Redakcja nie uznała oczywiście za stosowne opatrywać
notatki żadnym komentarzem. Oczywiście, bo nie komentuje
się oczywistości. Jest zaś oczywiste, że przedwczesne
macierzyństwo, do którego dziewczyna może być nie
przygotowana emocjonalnie, a tym bardziej społecznie,
grozi jej niepożądanymi, a często zgoła katastrofalnymi
konsekwencjami. Doraźnie uchroni ją przed nimi (albo
przed aborcją) pigułka, natomiast w uporządkowaniu życia
seksualnego i budowaniu dalszych planów życiowych pomoc
proponują specjaliści z przychodni rodzinnej, których
nie ma powodu się bać, o czym upewnia ją dyskrecja
apteki.
Niby proste? To spróbujcie w Rzeczypospolitej. Już
słyszę jazgot o zachęcaniu do nierządu, zepsuciu Europy
i dziewictwie Jana Pawła. Księża wytaczają moździerze na
ambony. Co w niczym nie zmieni faktu, że przeciętna
Polka i Francuzica tracą błonę w podobnym wieku. Niech
jednak nasza rodaczka czyni to przynajmniej w strachu i
bez niczyjej porady i troski.
Takie są bowiem święte standardy miłości bliźniego w
katolickiej naszej ojczyźnie. Amen.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jaskiernia ostrzelany z automatu
Czy mafia dała łapówkę szefowi posłów SLD, żeby zrobić
na złość sobie?
Pewien biznesmen z Tarnobrzega uczestniczy w imprezie na
strzelnicy w Warszawie. Jest tam pijane towarzystwo
prokuratorskie – między innymi prokurator Kaucz i
rzecznik prasowy Prokuratury Krajowej Wilkosz-Śliwa.
Zjawia się też Arnold Van Dorst reprezentujący interesy
holenderskich producentów automatów do gier hazardowych.
Skarży się Kauczowi, że dał Jerzemu Jaskierni 10 mln
baksów, a ten niewdzięcznik nie załatwił mu ustawy o
grach losowych. Nadstawiający ucha biznesmen z
Tarnobrzega jest wstrząśnięty. Nie idzie jednak do
prokuratury ani na policję. Nie pędzi do posła Rokity,
Ziobry czy choćby Wrzodaka. Traumatycznym przeżyciem
dzieli się z posłem Zbigniewem Nowakiem (niegdyś
Samoobrona) słynnym z napisania blisko 30 doniesień
prokurator-skich w większości zakończonych odmową
wszczęcia postępowania. Nowak naturalnie zawiadamia
prokuraturę oraz media. Ukazuje się artykuł o
10-milionowej łapówce. Nie w "Wyborczej", "Rzepie",
"Super Expressie", "Wprost", "Polityce" czy "NIE", lecz
w czasopiśmie "Fakty i Mity" wydawanym przez byłego
księdza wyspecjalizowanego w wykrywaniu afer w łonie
Kościoła katolickiego.
Jaka piękna afera
Podchwycona i rozszerzona przez inne media historia
przedstawia się mniej więcej tak:
W Polsce automatami hazardowymi rządzi mafia. Od
większości automatów pobiera 50 dolarów haraczu i dzieli
się kasą z SLD. Szmal najpierw zbierał Pershing z
Pruszkowa, ale dostał w Zakopcu kulkę. Teraz zbierają
inni. Partia w zamian od wielu lat próbuje zalegalizować
automaty. Bo bandyci pragną dzielić się zarobioną forsą
z fiskusem, wprost o niczym innym nie marzą. Tak im to
leży na sercu, że przy okazji każdej nowelizacji ustawy
o grach losowych organizują szmal na łapówki. Za każdym
razem coraz większy. Ostatnio 5 mln dolarów. Jedyni
sprawiedliwi, którzy stanęli mafii na drodze, to Buzek i
Balcerowicz, dzięki którym w Sejmie poprzedniej kadencji
powstała ustawa delegalizująca automaty hazardowe zwane
pieszczotliwie jednorękimi bandytami. Sukces był
ogromny. Do kasy państwa przestały wpływać pieniądze z
opłat za gry losowe na automatach, a maszynki do grania
zamieniły się cudownie w automaty zręcznościowe.
Oczywiście wszyscy grający od tej pory to istni debile
wrzucający szmal do urządzeń tylko w celu popatrzenia
przez chwilę na migające w okienku kolorowe obrazki.
Ta sytuacja musiała być dla mafii rządzącej automatami
wyjątkowo uciążliwa. Gangsterzy docierają więc do
człowieka, który jest wcieleniem wszelkiego zła, czyli
do Wiesława Huszczy, byłego skarbnika PZPR. Osobnik ten,
sądząc z licznych publikacji, zna wszystkich bez wyjątku
łobuzów nie tylko w Pomrocznej, ale i poza jej
granicami. Ze szczególnym uwzględnieniem Turcji i
Szwecji. Okazuje się, że Huszcza ma żonę, która
pracowała w salonie Bingo należącym do Hiszpana Antonio
Grau Manchona, który – jak oświadczyła Justyna Pochanke
z TVN – zginął w niewyjaśnionych okolicznościach dwa
lata temu. To musiał być mafioso, bo miał ochroniarza,
który chodził na co dzień z bronią i był
Kolumbijczykiem. Huszcza naraja mafii swojego kolegę –
przewodniczącego klubu parlamentarnego SLD Jerzego
Jaskiernię. Od tej pory Jaskiernia łazi po Sejmie i
marudzi: zalegalizujcie automaty. Jaskiernię wspiera w
wysiłkach jego asystent społeczny Maciej Skórka, który
cztery lata temu miał takie automaty. Skórka i Huszcza
studiowali na AWF, co już jest podejrzane. Skórka pałęta
się po parlamencie i lobbuje. Jaskiernia – stary cwaniak
– wykorzystuje Anitę Błochowiak do zrobienia dobrze
mafii automatowej. Pani poseł zgłasza do projektu
rządowego poprawkę, wprowadzającą podatek kroczący od
automatów (od 50 do 125 euro, co roku o 25 euro więcej)
w miejsce 200 euro. W zamian zostaje członkiem komisji
śledczej w sprawie Rywina; robi tam oszałamiającą
karierę jako badacz ciągów komunikacyjnych, sraczy i
skarpetek. Okazuje się wszak, że to nie ona i nie
Jaskiernia pociągali za sznurki. Prawdziwą szarą
eminencją okazuje się poseł z Radomia Marek Wikiński,
który za swoje zasługi dla ustawy zostaje awansowany
przez premiera Millera na sekretarza stanu w Kancelarii
Prezesa Rady Ministrów.
Tak to dzielni dziennikarze śledczy wraz z byłym posłem
Samoobrony wykryli aferę hazardową rozmiarami
przyćmiewającą nawet megaaferę starachowicką (straty
około 36 tys. zł), za którą hipergwiazda polskiego
dziennikarstwa Anna Marszałek dostała polskiego
Pulitzera.
Każdy, kto odważy się zakwestionować powyższy
scenariusz, zostanie przypisany do mafii lub do ludzi
skorumpowanych przez mafię. Trudno. Przedstawię swoje
wątpliwości.
Nie wolno wątpić
Po pierwsze, nie widzę interesu mafii w legalizowaniu
automatów. Dzięki nowelizacji ustawy z 26 maja 2000 r.
(Buzek i Balcerowicz) przeszły one do całkowitego
podziemia finansowego nazywanego szarą strefą.
Właściciele automatów zarabiali tyle co dawniej.
Preferowana przez Ministerstwo Finansów polityka nękania
fiskalnego legalnie działających podmiotów i spychania
kontroli szarej strefy na policję praktycznie zapewniała
im nietykalność. Tanio kupione naukowe opracowania
profesorów z Politechniki Warszawskiej i Wojskowej
Akademii Technicznej mówiły, że to, co do tej pory było
automatem hazardowym, po zainstalowaniu jednego
przycisku stało się automatem zręcznościowym. Na palcach
jednej ręki można policzyć interwencje organów
państwowych kończące się zamknięciem automatu i
wymierzeniem kary.
Widzę natomiast istotny interes takich firm jak
Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe czy Polski
Monopol Loteryjny w udupieniu automatowej konkurencji.
Obydwa przedsiębiorstwa przymierzają się do wprowadzenia
na rynek tzw. wideoloterii, dla których automaty
niskowygraniowe są konkurencją.
Po drugie, nie do obrony z punktu widzenia rachunkowego
jest też kwota łapówki, jaką miał rzekomo przyjąć
Jaskiernia. Żeby zarobić 10 mln dolarów dla zachłannego
posła, Van Dorst musiałby sprzedać w Polsce co najmniej
20 tysięcy nowych automatów do gry. A to dopiero zwrot
kosztów jednej łapówki. A co z 5 mln baksów dla posłów?
Co z kosztowną kampanią lobbingową? I wreszcie gdzie ma
być ten zarobek Van Dorsta, o który tak walczy? W
Pomrocznej jest już co najmniej 100 tysięcy jednorękich
bandytów, a legalny rynek szacuje się na około 50
tysięcy. Pomijam już to, że do Polski sprowadza się
prawie wyłącznie automaty używane, bo są znacznie
tańsze.
Po trzecie, wprowadzona przez SLD nowelizacja ustawy o
grach losowych uderza w mafię, a nie robi jej dobrze.
Wprowadzenie pojęcia automatów o niskich wygranych
pociąga za sobą bardzo dokładne i precyzyjne określenie
tego, kto, za co i ile ma płacić. Nowelizacja
przepchnięta przez SLD nakłada na właścicieli
jednorękich bandytów takie oto płatności:
- 12 tys. euro – jednorazowa opłata za dopuszczenie
automatu danego typu do użytkowania (specjalistyczne
badania określające, czy automat spełnia wymogi ustawy);
- 40 tys. zł – pozwolenie na prowadzenie gier na
automatach, ważne 6 lat na terenie jednego województwa;
- 200 tys. euro – minimalny kapitał firmy starającej się
o koncesję, potwierdzony przez urząd skarbowy;
- 1196 zł – koszt ważnego 3 lata egzaminu dla osoby
nadzorującej pracę automatu;
- 1989 zł – koszt ważnego 3 lata (sic!) egzaminu dla
członków zarządu firmy;
- 150 zł plus Vat – opłata homologacyjna dla każdego
automatu;
- 1000 euro – zabezpieczenie finansowe na około 10
punktów z automatami;
- 200 zł – opłata za każdy punkt z automatami (1–3
sztuki);
- 75 euro – miesięczny podatek kroczący (100 euro w
2005, 125 euro w 2006 r.) od każdego automatu,
niezależnie od tego, czy przynosi zyski, czy jest
zepsuty.
Tak to skorumpowani posłowie SLD przysłużyli się mafii
automatowej, która za te przyjemności sypnęła im lekką
rączką łącznie 15 mln baksów.
Po czwarte, doniesienia prasowe aż roją się od
naciągnięć, niedomówień i przeinaczeń. Antonio Grau
Manchon wcale nie zginął w niewy-jaśnionych
okolicznościach, tylko w zwyczajnym wypadku
samocho-dowym na autostradzie w Hiszpanii. Szefowie
holenderskiej spółki automatowej Allround (przedstawiani
jako mafiosi) faktycznie zostali aresztowani pod
zarzutem nielegalnego wywozu dewiz i wypuszczeni za
kaucją. Nikt jednak nie pisze, że obydwaj w dwóch
procesach sądowych zostali całkowicie uniewinnieni. Nie
jest też prawdą, że automaty hazardowe nie mają
liczników albo że liczniki te obsługa może dowolnie
konfigurować. Otóż w automatach tych są
elektroniczno-mechaniczne liczniki rejestrujące ilość
przyjętych i wypłaconych pieniędzy. Są one plombowane
przez jednostki badające, a następnie sprawdzane przez
urzędników skarbowych. To oczywiście nie wyklucza
nadużyć, ale te zdarzają się przecież w przypadku
wszystkich rejestratorów jak chociażby tachografy, a
nawet kasy fiskalne. Co do kas fiskalnych, to pomysł
zamontowania ich w automatach hazardowych (pisze o tym
średnio co druga gazeta) świadczy o kompletnej
indolencji pomysłodawców. Przecież nie jest tajemnicą,
że usługi rozrywkowe są zwolnione z podatku VAT. Co
zatem miałyby rejestrować kasy fiskalne? Kompletnie nie
trzyma się kupy teoria o używaniu automatów hazardowych
do prania brudnych pieniędzy. Kontrolowane przez
państwowe służby automaty w ogóle się do tego nie
nadają, natomiast będące dotychczas w szarej strefie
maszyny świetnie generowały brudne pieniądze.
Po piąte, skoro mafii tak zależało na tej ustawie i tyle
szmalu za nią dała, to czemu z niej nie korzysta? Według
informacji z Ministerstwa Finansów od ogłoszenia
nowelizacji ustawy (15 czerwca 2003 r.) do 1 grudnia
zeszłego roku izby skarbowe wydały 14 zezwoleń dla 8
spółek – na 1743 punkty gier na automatach o niskich
wygranych, w których może stać około 5 tysięcy takich
urządzeń. To nie oznacza, że już tyle legalnie się
kręci. Jak twierdzą w ministerstwie, do końca roku do
eksploatacji wprowadzono zaledwie 200 maszyn. To dowód
na to, że restrykcyjność ustawy jest zbyt duża powodując
opieszałość w wychodzeniu z szarej strefy.
Przyznaję się
Od grudnia 1997 r. jestem asystentem społecznym posła
Marka Wikińskiego, który jest moim kolegą od czasów
studenckich. Mało tego, w październiku 1992 r. (mogę
mylić daty) piłem gorzałę w klubie studenckim Karuzela w
towarzystwie dwóch sympatycznych obcokrajowców. Jednym z
nich był nieżyjący już Antonio Grau Manchon. Przyznaję
się do tego publicznie, by ułatwić robotę wszelkim
poszukiwaczom spiskowych teorii. Oświadczam jednak, że z
legitymacji asystenta nigdy nie korzystałem, nigdy nie
lobbowałem w żadnej sprawie, a wódkę piłem ze smakiem.
To, że w przypadku ustawy o grach losowych miał miejsce
lobbing, jest pewne. Jednak od lobbingu do łapówki droga
daleka. Lobbing stosują wszystkie grupy interesów – w
sposób bardziej lub mniej skuteczny. To, co nie udało
się taksówkarzom w sprawie kas fiskalnych, udało się
doskonale producentom i importerom nowych samochodów w
sprawie laweciarzy. Swoisty lobbing stosowali ostatnio
lekarze, kolejarze i górnicy. Każda nowelizacja prawa
niesie za sobą jakieś skutki. Dla jednych korzystne, dla
innych nie. Z tej banalnej prawdy usiłuje się zrobić
wielkie odkrycie, by brutalnie zaatakować politycznych
przeciwników. Jesteśmy krytyczni i surowi tam, gdzie
faktycznie SLD daje dupy. W interesy hazardowe są
uwikłani różni politycy, różnej orientacji politycznej,
również z lewicy. O przewałach związanych z tą branżą
piszemy od lat. Jednak rządząca Polską partia będąca na
usługach mafii automatowej i obstalująca na użytek tej
mafii prawo to po prostu zwykłe bzdury.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Traktory na sztorc
W Gardnie pod Szczecinem szykuje się rewolta chłopska.
Traktorami i siewnikami chłopi zajęli pola uprawiane
dotychczas przez obszarnika. Chłopów przepędziła
policja, ale obszarnik nie traci czujności. Zapowiada,
że jeżeli chłopi nielegalnie obsieją jego ziemię –
wyprowadzi swoje maszyny, większe i cięższe
i rozjedzie bezprawne zasiewy najeźdźców.
Ten jakże retro obrazek to efekt uboczny działalności
Stanisława Zimnickiego, dyrektora szczecińskiego
oddziału AWRSP, członka SKL–RNP i kolegi Artura Balazsa.
(O korzeniach i osiągnięciach dyr. Zimnickiego pisaliśmy
w "NIE" nr 51–52/2001).
Obszarnik to spółka Agro-Ra, która od lat dzierżawi od
AWRSP 300 ha po dawnym PGR w Gardnie.
Chłopi to kilku rolników indywidualnych, ponoć
sympatyków SKL i przyjaciół Balazsa – "naszego pana
Artura" jak mówią – którym Zimnicki tę ziemię obiecał.
W czerwcu 2001 r. Zimnicki zapowiedział spółce Agro-Ra
wymówienie umowy. To podcina byt spółki, a wraz z nią –
jej pracowników, skądinąd odziedziczonych po tutejszym
PGR. Ludmiła Sibilska, prezeska Agro-Ra, walczy więc z
decyzją Zimnickigo usiłując uzyskać przedłużenie
dzierżawy. Jej korespondencja z centralą i szczecińskim
oddziałem AWRSP to opasłe tomisko. Efekt żaden.
Adam Tański, dyrektor centrali AWRSP w Warszawie, ani
myśli psuć szyki Zimnickiemu. Odpowiada Sibilskiej, że w
tym rejonie występuje duże zapotrzebowanie na grunty ze
strony rolników indywidualnych i oddział AWRSP w
Szczecinie wie, co robi.
Zimnicki nawet słyszeć nie chce o przedłużeniu
dzierżawy. Powodów nie podaje. Agro-Ra oświadcza, że
hektarów nie odda. Polubowne załatwienie sprawy – co
wedle dokumentów na początku sporu proponowała prezes
Agro-Ra Ludmiła Sibilska – dziś nie wchodzi w rachubę.
Jak zadyma się skończy – nie wiadomo, poza tym, że
niewesoło.
Dlaczego AWRSP uparła się na te 300 ha we władaniu
Agro-Ra, a nie chce oddać indywidualnym gospodarzom
innych terenów w Gardnie i okolicy wydzierżawionych
pseudorolnikom? To proste – leżące ponad dziesięć lat
odłogiem hektary wymagałyby kosztownej rekultywacji,
ziemia zagospodarowana przez dotychczasowego dzierżawcę
gotowa jest pod uprawy od zaraz. Z tego samego powodu
Agro-Ra gotowa jest bronić tej ziemi do upadłego.
* * *
Na polach pod Gardnem rozgrywa się konflikt wyborczy.
Obecni sympatycy don Arturo i jego SKL–RNP z Gardna,
zapamiętale walczący o 300 ha, jeszcze wczoraj nosili na
rękach Andrzeja Leppera podczas jego "gospodarskiej
wizyty" w Szczecinie i okolicach. Perspektywa objęcia
300 ha dobrej ziemi atrakcyjnie położonej niedaleko od
Szczecina radykalnie wpłynęła na zmianę ich poglądów.
Bój to nie jest ostatni tej jesieni.
* * *
Dyrektor Zimnicki w rozmowie z nami zdecydowanie odciął
się od rolników, którzy bezprawie – tak powiedział –
najechali sporne hektary, nie zostawił też suchej nitki
na Sibilskiej, obwiniając ją nie tylko o wywołanie
konfliktu, ale o wiele innych brzydkich rzeczy, np. o
niezatrudnianie byłych pracowników PGR. O swoim udziale
w konflikcie, o tym, że na niego powołują się
"najeźdźcy" – dyrektor skromnie milczy.
A propos: od lutego w Szczecinie ludzie związani z
rolnictwem plotkują, że dyr. Zimnicki już się pakuje; za
sprawą partii teraz rządzącej ma opuścić lukratywne
stanowisko w AWRSP. Zirytowany tymi pogłoskami dyrektor
pokazał ostatnio Stanisławowi Kopciowi, eseldowskiemu
przewodniczącemu sejmowej Komisji Rolnictwa, kto tu
rządzi: publicznie w mediach wypomniał posłowi kontakty
z Zenonem F., jednym z zatrzymanych teraz przez CBŚ
biznesmenów rolnych, podejrzanych o wyłudzenia kredytów.
Zachodniopomorska czołówka SLD, na czele z posłem
Kopciem, zapewnia nieustająco, że Zimnicki musi odejść.
Jak partia mówi – to mówi.
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sekskolektyw
Była w Pomrocznej moda na spodnie dzwony. Była na
Polonezy Caro. Była na wadowickie kremówki. Teraz
nadeszła na seks grupowy.
Od pewnego czasu słyszę w towarzystwie ludzi sławnych i
niesławnych, światłych i mniej światłych, że tak jak na
aerobik czy siłownię, jeżdżą sobie na seks grupowy.
Robią jednak tajemnicę co do miejsca i czasu, bo wtedy
seks ekscytuje. Pamiętam z filmów i plotek, że seks
grupowy to wyrafinowana rozrywka zepsutych bogaczy.
Postanowiłam letnią porą wypróbować grupowego bzykania
po polsku.
Przegrzebałam setki stron internetowych: "Sex w
przedszkolu", "Obwisłe piersi", "Niewolnicy stóp", "Seks
rodzinny", "Lubię jak inni dymają moją starą" i takie
tam. Wreszcie znalazłam Polchat.pl, na którym pod hasłem
"Seks" jak byk stało: "Swingers". Od swingerów
natychmiast odbiło mnie na www.klub69. Miałam farta.
Klub właśnie zapraszał na imprezkę.
Wypełniłam formularz i jeszcze tego samego dnia
oddzwoniła do mnie milutka pani, sekretarz klubu. Mało
mnie szlag nie trafił! Do Klubu 69 należą w większości
pary-małżeństwa. Single mogą być wirtualnymi członkami,
ale do uciech dopuszczani zostają pod warunkiem, że swój
udział w harcach zgłosi inny singiel płci przeciwnej.
Żeby było do pary. Jakiej pary? Miał być seks grupowy!
Sekretarz była twarda: Singielka to pół biedy. Prawdziwą
plagą są dla "69" samce-single. Przywożą ze sobą
wystraszone gówniary, które siedzą w kącie i udają, że
ich nie ma. Single najchętniej bzykają na krzywy ryj.
Jedyną szansą wkręcenia się na seks grupowy było
zarejestrowanie się z partnerem albo rekomendacja pary,
która już jest członkiem klubu. I to ma być seks
grupowy? Wolna miłość? To jakieś zbrojne skrzydło
ortodoksyjnej kościelnej Oazy. Mimo wszystko
postanowiłam zaryzykować. Oficjalnie do spółkowania ze
mną w Klubie 69 zapisałam ulubionego kolegę, z którym
rzadko się kłócę. Posłałam nasze foty. Wpłaciłam 500 zł
wpisowego plus 350 zł za zbliżającą się imprezę.
W szczytnym celu umieszczania kilkunastu
zaobrączkowanych penisów w kilkanaście różnych, ale do
pary zaobrączkowanych wagin, Klub 69 wynajmuje
"odpowiednio przystosowane" lokale na terenie całej
Polski. Bibki trwają dwa dni. Można więc zajeździć się
na śmierć.
* * *
Tym razem orgia pomrocznych swingerów odbywała się w
hotelu pod Łodzią. Punkt pierwszy programu: kolacja
powitalna. I od razu déj¸ vu – chrzciny. Przede mną
sałatka jarzynowa, a w powietrzu gorący temat:
bezstresowe wychowywanie dzieci. Najaktywniejszy był
człowiek bez karku, w złotych łańcuchach z
przytwierdzoną do złotego zegarka anorektyczną
blondynką. Wszyscy (na oko) mieścili się w przedziale
wiekowym 35–50. Przy tej ekipie byliśmy z Bartkiem
zasmarkanymi szczylami. Jako pierwsi chrzcino-kolację
opuściła najstarsza para: lekarze z Gdyni. Do
towarzystwa już nie wrócili. Seks grupowy uprawiali w
parze lub też w pojedynkę, zaryglowani w oddzielnym
pokoju. W podobny sposób z piętnastu par zrobiło się
wkrótce sześć, z nami włącznie. Z głośników sączyły się
stare przeboje Madonny. Kilka pań ruszyło na parkiet. W
trakcie zdążyły pozbawić jedną z nich pończoch. Erotyzmu
przy tym było raczej niewiele. Panowie gadali w rogu o
samochodach. Dochodziła pierwsza nad ranem.
Stwierdziliśmy z Bartkiem, że czas już podgrzać
atmosferę. Po chwili tańczyliśmy już zachęcająco w
totalnym negliżu, co wywołało konsternację w
towarzystwie. Nikt nie poszedł w nasze ślady. Baby dalej
mieszały w osobnym kółeczku graniastym. Seks grupowy
wprost nas osaczał. Wreszcie po dobrych dwóch godzinach
potworzyły się pierwsze parki na kanapach po kątach. I
znowu déj¸ vu: czyjeś urodziny w akademiku. Z tym, że w
akademiku było lepiej widać. Dobry Jezu! Właśnie zdałam
sobie sprawę, że
wielokrotnie, ale nieświadomie brałam udział w seksie
grupowym jeszcze w liceum.
Po seksparty Klubu 69 pojęłam, co w Pomrocznej znaczy
seks grupowy. Że w grupie zeżremy, popijemy wódką, w
kącie przelecimy swoją starą tak, żeby grupa mogła to w
najlepszym wypadku usłyszeć. I do domu, do dzieci, do
babci. Wszystko po to, by później fałszywie ściszonym
głosem opowiadać o grupowym seksie, którego
dostąpiliśmy.
Ktoś się jednak w tym ferworze grupowego bzykania pod
Łodzią niefortunnie pomylił i przeleciał obrączkę nie do
pary, bo nad ranem obudziła nas dzika awantura: dama
chciała się natychmiast rozwodzić, bo "dziwkarza nie
zamierza w chałupie hodować". Skończyło się na tym, że
za karę "dziwkarz" nie zjadł śniadania, zaś parka
wyjechała bez pożegnania.
Z seksu grupowego w Klubie 69 zamiast wyrafinowanych
technik seksualnych nauczyłam się na pamięć wszystkich
stref erogennych mojego koleżki Bartka. Aż boję się
pomyśleć, co by było, gdybym spróbowała poszukać tych
stref w grupie tak skrupulatnie na seks gromadzonej
przez sekretarz Klubu 69.
* * *
Niestety pomroczny ten naród jak cholera, co potwierdza
się w raporcie "Seksualność Polaków 2002" prof. Lwa
Starowicza. Jak wynika ze szczerych deklaracji kochanych
rodaków: seks grupowy lubi 3 proc. mężczyzn i 1 proc.
kobiet. Mężczyźni realizują swoje pragnienia, bo tyle
samo procent twierdzi, że przytrafił im się seks
grupowy. Natomiast 1 proc. bab zmusiło się do tej formy
aktywności seksualnej; seks grupowy smakowało 2 proc.
kobiet. Do trójkątów dało się namówić tyle samo bab, co
w ankietach deklarowało swoje dla nich uwielbienie (1
proc.). Aż 3 proc. mężczyzn tylko marzy o niewinnych
trójkącikach i pęka przy tym z frustracji, bo marzenia
spełniły się w realu tylko dla 1 proc. Wszystko przez
zaborcze baby. Aż 11 proc. mężczyzn lubi wymieniać się
partnerkami i aż 8 proc. ma przegwizdane, bo takie
wymiany akceptuje tylko 3 proc. kobiet. Z czego tylko 2
proc. akceptację swą obróciło w czyn. Partnerkami
wymieniło się tylko 1 proc. mężczyzn, co oznacza, że
pozostałe 10 proc. wymienia się... kochankami.
Posiadanie kochanki (ta, co się jej kupuje kwiaty i
perfumy, nie ta, co pierze i wyciera kurze) deklaruje 45
proc. mężczyzn.
A tak w ogóle, to nie ufam żadnym ankietom po tym, jak
inny mój koleżka padł ofiarą badań Durexu nad długością
penisów poszczególnych nacji. Wiesz co – zwierzył mi
się. W tym pytaniu o długość penisa to sobie trochę
dodałem. 7 cm. – Odbiło ci?
– wrzasnęłam. – Przecież to i tak była anonimowa
ankieta. – Wiesz, jak ja się wtedy fajnie poczułem...
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wielka nadzieja czarnych
O księdzu, co oprócz wyciskania szmalu z wiernych
wyciska stówę na leżąco. Umie zwalić z nóg jednym
ciosem, nie zdejmując koloratki. Wielebny superman.
To opowieść o wolności lokalnych mediów, teorii
wioskowego spisku i heroizmie członków nauczycielskiej
komisji dyscyplinarnej przy eseldowskim wojewodzie w
Lublinie. Bite po głowach i rzucane o podłogę przez
katechetę pakera szczyle wystąpią jedynie w charakterze
tła.
Rzecz dzieje się w Strzyżowie, powiat Hrubieszów,
województwo lubelskie – na kompletnym zadupiu. Granica z
Ukrainą przebiega tuż za rzędem stodół. Głównym źródłem
utrzymania dla kilkuset dusz jest indywidualny import
towarów bez polskich znaków akcyzy, czyli przemyt fajek
i wódy. Z powodu wiejskiej cukrowni tubylcy nazywani są
przez okolicznych zawistników Melasami.
Dziennikarze wiedzą
W połowie stycznia lokalne dzienniki i tygodniki
zachłysnęły się sensacyjną wiadomością: katecheta ze
Strzyżowa pobił 14-letniego ucznia gimnazjum. Wpierdol
podobno był konkretny. Po bliższych oględzinach pismacy
ustalili, co następuje: Roman K., kawaler, lat 37, z
zawodu ksiądz, z powołania katecheta, zdenerwował się na
14-letniego Łukasza, gimnazjalistę płci męskiej.
Zdenerwowanie wynikło stąd, że chłopak na lekcji religii
oddawał się grzechowi spożywania chipsów. W krótkich
żołnierskich słowach ksiądz kazał nieznośnemu bachorowi
przemyśleć swoje zachowanie poza klasą. By pomóc mu w
opuszczeniu sali, podniósł go do góry i rzucił o
tablicę, a następnie wypchnął za drzwi tak
nieszczęśliwie, że ten walnął łbem o parapet. Na
korytarzu klecha podniósł nieszczęśnika jeszcze raz i
pierdyknął nim o glebę, po czym – już wyluzowany –
wrócił do głoszenia słowa bożego.
Któremu z dziennikarzy chciało się poszperać głębiej,
czyli dać piątaka nudzącym się na przystanku gówniarzom,
mógł dowiedzieć się paru ciekawostek. Na przykład tego,
że ksiądz Roman jest w Strzyżowie od niedawna, ale
poniosło go nie po raz pierwszy. Przed Łukaszem spuścił
manto dwóm innym chłopakom. Pierwszego solidnie
pookładał szkolnym dziennikiem po zakutym łbie, a
drugiego złapał za tzw. szmaty i walnął pięścią w tył
głowy, co nawet na wiejskiej zabawie jest uznawane za
chamski numer. Dziewczynki też miały z katechetą
nielekko, namiętnie bowiem przypominał im publicznie, że
trudne dni nie są usprawiedliwieniem dla umysłowej
drętwoty, co dla 12–14-letnich siks musiało być nieco
krępujące. Łebki opowiadały także, że klecha trzyma na
plebanii małą siłownię i w związku z tym "ma parę". Para
przejawia się na przykład tym, że wielebny bez problemu
"bierze na klatę" okrągłą stówę i wyciska ją ponad
dziesięć razy. Tężyznę fizyczną Romana K. widać zresztą
na pierwszy rzut oka: prawie dwa metry wzrostu,
koloratka wpijająca się w muskularny kark i przyciasna
sutanna mówią same za siebie.
Kuratorium wie
Gimnazjalista trzymał język za zębami przez trzy dni.
Czwartego wyznał matce, że siniaki, ból głowy i wymioty
są efektem bliższego spotkania z księdzem Romanem K. W
szpitalu w Hrubieszowie okazało się, że chłopak ma
wstrząs mózgu i rozległe stłuczenia.
Matka Łukasza próbowała pogadać z księdzem, ale rozmowa
jakoś się nie kleiła. Dowiedziała się jedynie, że winę
za to, co się stało, ponosi ojciec chłopaka. Spłodził go
i gdzieś przepadł, a nie od dziś wiadomo, że półsieroty
chowają się gorzej i sprawiają problemy wychowawcze. Z
kolei na wywiadówce upierdliwa baba została zakrzyczana
przez nauczycielkę czynnie działającą w miejscowej
radzie parafialnej. Namiastkę sprawiedliwości znalazła
dopiero u dyrektorki gimnazjum, która na podstawie
pisemnej skargi zawiesiła księdza Romana w czynnościach
służbowych i powiadomiła o sprawie delegaturę kuratorium
oświaty w Zamościu. Kurator wszczął postępowanie
dyscyplinarne.
Skutek donosu był natychmiastowy. Do domu matki Łukasza
zawitali "parafialni" z proboszczem parafii pw.
Narodzenia NMP, zwierzchnikiem katechety, na czele.
Nakrzyczeli na nią, że swoimi oszczerstwami podkopuje
autorytet Kościoła na wschodnich rubieżach RP,
przypomnieli także, że papież wybaczył zamachowcowi,
który do niego strzelał, to i ona wybaczyć powinna.
Na koniec dali do podpisania kwit: "Oświadczam, że
sprawa domniemanego pobicia mojego syna została
wyjaśniona, zobowiązuję się wycofać skargę, jaką
złożyłam u dyrekcji gimnazjum" itp., itd. Zaszczuta
babina w końcu dokument podpisała, czym wywołała u
Romana K. uczucie ulgi. Chłop przestał gadać bez sensu o
swoim odejściu ze szkoły, a zaczął o tym, że Łukasz,
wracając po lekcjach do domu, omal nie zabił się na
oblodzonej jezdni. Stąd właśnie u pokraki wzięły się
siniaki i kłopoty ze zdrowiem.
Biskup miesza
O zajściu w Strzyżowie w ciągu tygodnia napisały trzy
liczące się na Zamojszczyźnie tytuły: "Dziennik
Wschodni", "Tygodnik Zamojski" i "Kronika Tygodnia". Z
publikacji, zasadniczo niewiele się od siebie
różniących, wynikało, że z księdza jest kawał drania.
Tydzień później "Dziennik" i "Tygodnik" poinformowały
czytelników, że sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w
Hrubieszowie. Najbardziej zaskoczyła ludzi "Kronika",
która opublikowała na pierwszej stronie artykuł pt.
"Ksiądz niewinny?".
Już na pierwszy rzut oka widać było, że w sprawę
Strzyżowa wtrącił się biskup zamojsko-lubaczowski Jan
Śrutwa. Redakcja "Kroniki" odebrała temat
dziennikarzowi, który jako pierwszy zajmował się sprawą,
i przekazała go jego redakcyjnej koleżance. Drugi
artykuł opowiadał głównie o sukcesach Romana K. na polu
wychowania strzyżowskiej młodzieży i kilku zawistnych
Melasach, co się na biedaka uwzięły. Bis-kupi majestat
próbował interweniować także w dwóch pozostałych
redakcjach, ale "sprostowania" nie wywalczył.
Coś wskórał jednak w kuratorium i szkole w Strzyżowie.
Po pierwsze, Komisja Dyscyplinarna dla Nauczycieli przy
wojewodzie lubelskim (Andrzej Kurowski z SLD – ten sam,
który nie przestraszył się ekscelencji Życińskiego w
sprawie opylenia centrum za symboliczne grosze
nieruchomości w Lublinie, "NIE" nr 24/2003) cofnęła
decyzję dyrektorki gimnazjum o zawieszeniu księdza w
czynnościach służbowych, twierdząc, że była ona pochopna
i sprzeczna z przepisami Karty Nauczyciela. Dyrektorka
mogła odwołać się do MENiS, ale od ministerialnego
rozstrzygnięcia w Warszawie wolała referendum w
Strzyżowie. W marcu zwołała zebranie rodziców. Z
głosowania wyszło, że ksiądz powinien uczyć dalej.
Kolejnym śladem działalności zamojskiej ekscelencji był
fakt, że Komisja w Lublinie piorunem podjęła heroiczną
decyzję o zawieszeniu postępowania dyscyplinarnego wobec
katechety do czasu zakończenia dochodzenia w
hrubieszowskiej Prokuraturze Rejonowej. Ten czas już
nadszedł, bowiem ponad miesiąc temu do sądu skierowano
akt oskarżenia. Wynika z niego z grubsza to, co mówiły
szczyle z przystanku: ksiądz bił częściej. Komisja
jednak udaje, że nie ma sprawy. W kuratorium już
szepczą, że nauczycielski sąd kapturowy chyba znów
prze-sunie termin do czasu, aż zapadnie prawomocny wyrok
sądowy. Czyli o jakieś pięć do ośmiu lat.
Nikt nic nie wie
Po co biskup Śrutwa broni pakera ze Strzyżowa? Poza
korporacyjną lojalnością, zwaną jak zawsze w przypadku
takiej lojalności "ochroną autorytetu", biskup ma
jeszcze jeden powód tak prosty, że aż banalny. Roman K.,
poza parą w łapach i porywczym charakterem, ma jeszcze
jedną zaletę. Księżulo dał się wcześniej poznać jako
świetny organizator, dlatego bepe posunął go z Biłgoraja
do Strzyżowa, by chłop wreszcie ruszył z miejsca budowę
nowego kościoła, bo stary, drewniany, jest zupełnie do
dupy. Zbieranie datków wśród zubożałych Melas idzie mu
podobno znakomicie i ekscelencja nawet nie dopuszcza do
siebie myśli, że z powodu jakiegoś głupiego pobicia
mógłby przenieść wielebnego gdzie indziej.
Miejscowi już prawie zapomnieli o historii z Łukaszem.
Tylko łebki z przystanku zastanawiają się czasem, co
będzie, jak ksiądz w wyciskaniu dojdzie do 150
kilogramów i nie daj Boże znów się na któregoś z nich
zdenerwuje.
PS Upierdliwej babie ze sklepu w Strzyżowie spieszę
wyjaśnić, że jak dziennikarka w gazecie broni księdza,
to wcale nie znaczy, że jej mąż architekt wziął kasę za
wykonanie projektu kościoła. Człowiek zrobił to
społecznie.
Autor : Bernard Kraska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jastrząb pokoju
Peres przemawia przez Szarona, który tylko porusza
ustami.
Zagraniczni korespondenci akredytowani w Jerozolimie
daremnie poszukują kontaktu z Szymonem Peresem
(nazywanym w "Gazecie Wyborczej" nie wiadomo dlaczego
"Szimonem"). Peres ulotnił się także z hebrajskich
mediów i ni stąd, ni zowąd przerwał udzielanie się na
oficjalnych pokazach garniturów, za którymi przepadał.
Dopiero co roiło się od Peresa w gazetach, peresowało
radio, szymonowała telewizja. Otwierałeś lodówkę i
między jogurtami siedział na półce Peres szczerzący nowe
zęby albo wisiał między krawatami w szafie, a tu nagle
hokus-pokus: był Peres, nie ma Peresa.
Sędziwy laureat Pokojowej Nagrody Nobla zniknął z
tropikalnego horyzontu jeszcze na długo przed
trójstronnym, amerykańsko-izraelsko-palestyńskim
spotkaniem pokojowym w Akabie, nie pozostawiając po
sobie śladu. Komórka Peresa milczy jak zaklęta, a
telefony kierowane do jego domu położonego w dzielnicy
Newe Awiwim w Tel Awiwie odbiera żona Sonia, odrzucająca
słuchawkę na widełki bez wysłuchania, o co chodzi.
Prawdę o tajemniczym zniknięciu Szymona Peresa zna
jedynie grono wtajemniczonych Żydów zbierające się raz
na tydzień u byłego współpracownika Peresa – Josiego
Bejlina – celem wspólnej oceny sytuacji i ustalenia
terminu pakowania walizek przed daniem dyla w
bezpieczniejsze strony ziemskiego globu. Tylko oni znają
mroczne kulisy zmowy żydowskich starców i wiedzą, że
80-letni Szymon Peres, śladem i na podobieństwo postaci
ze świata nadprzyrodzonego występujących w
hollywoodzkich produkcjach filmowych, wcielił się był w
doczesne ciało 75-letniego premiera Ariela Szarona,
wobec czego można się z nim porozumiewać jedynie w
czasie seansów spirytystycznych inspirowanych i
prowadzonych przez Bejlina przy użyciu własnej zastawy
stołowej.
Nawet Internet nie wie, że Ariel Szaron spłacił tylko
dług honorowy, zezwalając Peresowi na wtargnięcie w
osobiste jestestwo fizyczne i wydawanie Szaronową gębą
pokojowych beknięć.
Mowa o dżentelmeńskim rewanżu, ponieważ krótko po
śmierci premiera Icchaka Rabina sukcesor Rabina i jego
programów pokojowych zawartych w Oslo i parafowanych w
Waszyngtonie, Szymon Peres, zaakceptował był bez
stawiania oporu wniknięcie Szarona we własne zwłoki,
odmrożone i przywrócone do działalności państwowej na
stole niemieckich kardiologów dysponujących
doświadczeniem nabytym w Auschwitz. Peres, kulawy cywil,
kiepski w sztuce wojennej a pragnący ze wszystkich sił
dorównać Rabinowi, który go szczerze nienawidził, użył
sprytnie Szarona w charakterze nadzienia militarnego
zaraz po objęciu stanowiska premiera.
I tak to w drugiej połowie lat 90. ubiegłego stulecia,
gdy rzeczony Peres łaskawie premierował był Izraelowi i
zapowiadał publicznie, że zamierza wcielić w życie
testament pokojowy pozostawiony przez Rabina, ukryty w
powłoce premiera Peresa Ariel Szaron nakazywał
dalekosiężnej artylerii ostrzelanie miejscowości Kana w
Południowym Libanie, gdzie izraelskie pociski
rozszarpały na strzępy ponad 100 okolicznych wieśniaków,
starców, kobiet i dzieci daremnie szukających
schronienia w bazie ONZ.
Wówczas to, dzięki efektownej inicjatywie metafizycznej
Ariela Szarona, zaiste mało brakowało, żeby po raz
pierwszy w historii współczesnej cywilizacji laureat
Pokojowej Nagrody Nobla stanął przed Międzynarodowym
Trybunałem oskarżony o dokonanie zbrodni wojennej!
Obecnie sytuacja uległa odwróceniu. Peres ukryty w
skórze Szarona przyjmuje amerykańsko--europejską Mapę
Drogową wraz z dobrodziejstwem inwentarza, potępia
ustami Szarona 36-letnią izraelską okupację terenów
palestyńskich i zapowiada uznanie niepodległej
Palestyny, a watażka Szaron goniący reszt-kami sił
usiłuje wyswobodzić się z władzy Peresa i wysyła do Gazy
śmigłowce polujące na przywódców powstania
palestyńskiego. Potem Peres karze Szarona za
niesubordynację i zapowiada baranim głosem premiera
Izraela, że zburzy osiedla żydowskie, które onże Szaron
postawił, kładąc zręby syjonistycznego mocarstwa
rozciągającego się od Morza Czerwonego po Morze
Śródziemne.
Obecność Peresa w Szaronie nieomal stała się publiczną
tajemnicą, gdy spasiony do nieprzyzwoitości premier
począł ni stąd, ni zowąd cytować utwory poetyckie
niejakiego Chaima Nachmana Bialika.
Zdezorientowani żydowscy ekstremiści mało czuli na
strofy poetyckie Bialika i nie czujący obecności
intelektualisty Peresa, tkwiącego w Szaronie jak Jonasz
w brzuchu wieloryba, gotowi są wypatroszyć nieszczęsnego
premiera, na którym się srodze zawiedli. Byłoby już po
Szaronie, gdyby student likwidator Igal Amir mający na
dorobku odstrzał Icchaka Rabina nie bawił chwilowo za
kratami.
Najtęższe głowy żydowskich okultystów salonowych
usadowionych na skrajnej prawicy radzą zatem nad
możliwością rozerwania na sztuki złotoustego oszusta
pokojowego Szymona Peresa i pochowania go za płotem
Cmentarza Zasłużonych na Górze Hertzla w Jerozolimie –
bez uszkodzenia cielesnej powłoki króla Izraela Szarona.
Jednocześnie, z uwagi na karygodną opieszałość
miejscowej branży parapsychologicznej ociągającej się z
udzieleniem wizjonerom Wielkiego Izraela efektownej
pomocy narodowopatriotycznej, badana jest także
możliwość podania premierowi Arielowi Szaronowi
definitywnych środków przeczyszczających hodowanych na
ostatnią godzinę żydowskiego państwa w Instytucie
Biologicznym w miejscowości Cud Syjonu (Nes Tzyjona) pod
Tel Awiwem.
Z nadzieją, że prawidłowo wysrany Peres nikomu już
zagrozić nie zdoła.
Autor : Michael Szot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Płyńcie i gińcie
Izba Morska w Gdyni, która osądza największą polską
katastrofę żeglarską, prawnie nie istnieje.
Posłowie z Komisji Infrastruktury obradują nad projektem
ustawy o dalszym psuciu ustawy o izbach morskich –
takich specjalnych sądach, co badają wypadki morskie.
Ustawa o izbach jest zła, a po "naprawie" będzie jeszcze
gorsza. Poselska reforma ma polegać na tym, że wprowadza
się trzecią instancję: Sąd Apelacyjny w Gdańsku. Po
wypadku ma być dochodzenie, potem proces w pierwszej
instancji, apelacja do Odwoławczej Izby Morskiej i
apelacja od apelacji do Sądu Apelacyjnego w Gdańsku.
Pisaliśmy o tym całkiem niedawno ("NIE" nr 47/2003).
Świat likwiduje izby morskie, a w przypadku katastrof –
morskich, lotniczych, kolejowych – ich badanie ogranicza
do dochodzenia. Rozstrzyganie o winie i
odpowiedzialności za katastrofę pozostawia zaś
prawdziwym sądom.
Szkoda, że posłów z Komisji Infrastruktury nie było w
Gdyni 26 listopada tego roku, gdy Izba Morska zajmowała
się sprawą największej katastrofy w żeglarstwie polskim,
czyli rozjechaniem jachtu Bieszczady. Czegoś by się może
o stanie tego państwa dowiedzieli. I przekonali się, że
– jak zwykle – mamy rację.
Tirem w furmankę
Kto nie żegluje, ten pewnie nie pamięta, że 10 września
2000 r. w nocy, na Morzu Północnym u wybrzeży Danii, w
drewnianą skorupkę jachtu Bieszczady uderzył
zbiornikowiec do przewozu skroplonego gazu m/s Lady
Elena. Statek należał do holenderskiego armatora, załogę
stanowili Hindusi. Polski drewniany 13-metrowy jacht z
ośmioosobową załogą, składającą się z siedmiu młodych
żeglarzy w wieku od 18 do 31 lat i 59-letniego kapitana,
został staranowany przez zbudowany ze stali tankowiec o
długości 100 metrów. To tak, jak gdyby na autostradzie
tir z przyczepą najechał na furmankę. Siedem osób – w
tym kapitan – zginęło. Uratowała się tylko pełniąca
wachtę przy sterze – wówczas 19-letnia – Małgorzata K.
Udało jej się dotrzeć na tratwę ratunkową z jachtu,
wdrapać na nią i odpalić czerwone rakiety.
Kto nie żegluje, ten nie pamięta, ale zdziwić się
przecież może, że ten wypadek Izba Morska już raz
badała. Najpierw dochodzenie w sprawie głośnej
katastrofy morskiej, w której zginęło siedmiu polskich
obywateli, prowadzone było na takim poziomie jak
śledztwo dzielnicowego w sprawie włamania do piwnicy i
kradzieży słoika kiszonych ogórków. Potem doświadczony
sędzia i czterech ławników, bardzo doświadczonych
kapitanów, wydało orzeczenie o przyczynach katastrofy,
które składało się z samych błędów. Tak właśnie
stwierdziła Odwoławcza Izba Morska i zwróciła sprawę do
Izby pierwszej instancji.
Zaraz, zaraz, jeśli grono sędziów-ekspertów wspartych
ekspertami z tytułem "delegata ministra infrastruktury"
i jeszcze jakimiś biegłymi wydaje orzeczenie, z którego
w trybie odwoławczym zostają strzępy, to trzeba by się
zastanowić, dlaczego? Czy zawinili eksperci, czy może
coś szwankuje w metodzie?
Wysoki sędzia inkwizytor
Niedawno – 26 listopada – proces "Bieszczad" rozpoczął
się więc na nowo. Opowiedzmy naszym posłom-ustawodawcom,
jak wygląda proces przed sądem zwanym Izbą Morską, który
w sporze polscy żeglarze kontra zagraniczni marynarze
zawsze dopierdoli swoim obywatelom, bo ich ma akurat pod
ręką.
Rozprawa rozpoczęła się od tego, że rodziny ofiar,
adwokat uratowanej żeglarki (grozi jej uznanie za winną
wypadku) i pełnomocnik armatora, czyli Związku
Harcerstwa Polskiego (grozi mu to samo), domagali się
kwitu, który z mocy kodeksu postępowania karnego
przysługuje najgorszemu kryminaliście, czyli czegoś w
rodzaju aktu oskarżenia.
Sędzia Michał Gnatowski, w Izbie nowy człowiek, odrzucił
ten wniosek. Organ państwowy, który decyduje o winie i o
sankcjach i w którym obowiązuje kodeks postępowania
karnego, prowadzi proces po przeprowadzeniu dochodzenia,
którego wyniki są tajne dla podsądnych! Jak w
średniowiecznej inkwizycji!
Wezwana do tablicy uratowana żeglarka, która jest w
sprawie tzw. zainteresowaną (czyli podejrzaną o
zawinienie wypadku morskiego), maglowana była przez
długi czas w celu "wyjaśnienia rozbieżności" w swoich
własnych zeznaniach. Jednak sędzia Gnatowski nie
poinformował jej o prawie do odmowy składania wyjaśnień
lub o prawie odmowy odpowiedzi na poszczególne pytania
(art. 386 k.p.k.).
Najbardziej maglował dziewczynę mecenas Roman Olszewski
reprezentujący stronę taranującą (m/s Lady Elenę).
Pytania dotyczyły trzeciorzędnych szczegółów i były
głównie łapaniem za słówka. "Rozbieżności" w zeznaniach
polegały na przykład na tym, że żeglarka raz
powiedziała, iż poprosiła o odpięcie jej pasa
bezpieczeństwa, a za drugim razem poleciła odpięcie jej
pasa bezpieczeństwa. Różnica między słowami "polecić" i
"poprosić" ma, być może, jakieś znaczenie w wojsku, ale
na jachcie sportowym żadnego. Poza tym, fakt, czy
żeglarka była odpięta, czy zapięta do czegoś, kiedy i
kto ją odpiął i na podstawie czego, nie ma żadnego
znaczenia dla wyjaśnienia przyczyn wypadku, który nie
polegał przecież na wypadnięciu pojedynczego człowieka
za burtę. Sędzia powinien takie pytania uchylać, co
należy do jego obowiązków (art. 171 k.p.k.). Tak samo
powinien przywoływać strony do porządku, gdy dialog
adwokata z "zainteresowaną" przeradzał się z
przesłuchania w pyskówkę (art. 366 k.p.k.).
A takie przywołanie wydawać się mogło wprost konieczne,
bo przesłuchiwana ma na skutek katastrofy "żółte
papiery", które wcześniej w całości ujawniono przez
odczytanie.
Sądy świeże, nieświeże i morskie
I jeszcze jedno spostrzeżenie.
Małgorzata K. jest jedynym uczestnikiem katastrofy
przesłuchiwanym przez Izbę Morską. Na sali rozpraw nigdy
nie pojawią się hinduscy marynarze z m/s Lady Elena i
żadnego z nich żaden adwokat nie zapyta o kolor gaci, w
których pełnili służbę na mostku. Cała bezmyślna agresja
i sadyzm państwa skupia się tylko na własnym obywatelu,
do tego na prawdziwej ofierze wypadku. Dlaczego w tej
sytuacji prawnicy Małgorzaty K. nie powiedzieli jej
jeszcze, że sąd, który nie został zapisany w
konstytucji, po prostu nie istnieje, a jego wezwania to
zwidy senne?
Morskie katastrofy są bardzo spektakularne. O wiele
bardziej niż wypadki drogowe. Spazmy rodzin, współczucie
wyrażone przez premiera, kwiaty rzucane w morze w
miejscu wypadku. Bardzo telewizyjne. Mniej telewizyjne
jest za to dochodzenie przyczyn katastrofy. Izba Morska
– powołana do badania takich spraw, będąca zarazem
prokuratorem badającym sprawę i sędzią wydającym wyrok –
robi to niechlujnie i na odpierdol. Dokuczając
obywatelom własnego państwa bez powodu.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Węglem tuczeni
Prawnicy i biurokraci stają się milionerami kosztem
górników.
Kompania Węglowa powstała w lutym 2002 r. pod skrzydłami
Agencji Restrukturyzacji Górnictwa Węgla Kamiennego z
połączenia Bytomskiej, Gliwickiej, Nadwiślańskiej,
Rudzkiej i Rybnickiej spółki węglowej oraz kilku
pojedynczych kopalń. Oficjalnie powodem jej powstania
było stworzenie jednolitego organizmu, który mógłby
kształtować ceny na krajowym rynku węgla. To dalekie od
wolnorynkowych standardów rozwiązanie miało jeszcze
jeden cel, do którego nikt się teraz nie chce przyznać:
wykiwanie wierzycieli spółek węglowych. Spółek, które za
sprawą niefrasobliwej polityki rządu, braku nadzoru i
złego zarządzania znalazły się na skraju bankructwa.
Pomysł był w dużym uproszczeniu taki, żeby długi
zostawić w spółkach węglowych, a kopalnie bez obciążeń
włączyć do Kompanii Węglowej. Okazuje się, że chytry
plan spalił na panewce. Siedmiu komorników skutecznie
ściga Kompanię Węglową za długi spółek węglowych, z
których powstała. Chodzi o setki milionów złotych. Gdyby
uczciwie policzyć aktywa i pasywa, okazałoby się, że
niedawno stworzony górniczy moloch jest kolosem na
glinianych nogach. To może tłumaczyć histeryczne i
podejmowane w popłochu decyzje zamykania rentownych
kopalń.
1 lutego 2002 r. w siedzibie Kancelarii Notarialnej w
Siemianowicach Śląskich przed notariuszem Gabrielą
Morawską stawili się przedstawiciele spółek węglowych i
nowo utworzonej Kompanii Węglowej SA. Obecni
przypieczętowali co najmniej pięć aktów notarialnych
będących umową zbycia przedsiębiorstwa. Sporą część umów
poświęcono sprawie długów ciążących na spółkach.
Prawnicy mówią, że Kompania Węglowa SA, jako nabywca,
przystąpiła do długów jako współdłużnik solidarny, z
ograniczeniem jej odpowiedzialności do kwoty
odpowiadającej wartości przedsiębiorstwa powiększonej o
5 proc. tej wartości (zwie się to świadczeniem
indemnifikacyjnym). Ten skomplikowany twór prawny
wymyślił znany specjalista prawa cywilnego profesor
Stanisław Sołtysiński. Zapytaliśmy go, ile zarobił na
górnikach:
– Nie mogę tego powiedzieć, bowiem obowiązuje mnie
tajemnica zawodowa.
– Ale opracowywał pan te transakcje od strony prawnej?
– Nie potwierdzam i nie zaprzeczam.
Czemu tak dociekamy? Bo jeden z mecenasów Kompanii
Węglowej publicznie użalał się, że Sołtysiński wziął za
swoją pracę 2 mln zł. Nie nam zaglądać w portfele
prawników, szczególnie tak zwanych wybitnych. Skoro są
chętni, niech płacą im nawet i 10 melonów. Mamy jednak
wątpliwości. Po pierwsze, profesorowi zapłacono
publicznym groszem – przedmiot prac i wysokość
honorarium nie powinny być zatem tajemnicą. Po drugie,
zdaje się, że kompanii chodziło o taką umowę, która
utrudni wierzycielom spółek węglowych wejście na jej
majątek. Tymczasem – jak napisałem – siedmiu komorników
z prawomocnymi tytułami wykonawczymi na setki milionów
złotych już puka do drzwi kompanii.
Nie znaczy to, że pochwalamy jakiekolwiek sposoby
kiwania kopalnianych wierzycieli. Prawo jest prawem, a
długi trzeba spłacać. Śledzimy tylko obieg szmalu, który
pod pretekstem zrobienia dobrze górnictwu i górnikom
wycieka grubymi milionami z państwowej kasy.
Czy Sołtysiński faktycznie skasował za swoje usługi dwie
bańki? Czy kompania jest zadowolona z jego pracy?
Zapytaliśmy o to prezesa zarządu Kompanii Węglowej
Maksymiliana Klanka.
Do dziś nie odpowiedział.
Przy okazji wyszło na jaw, ile skasowała za swoje usługi
pani notariusz Gabriela Morawska. Jednego popołudnia za
kilka godzin pracy pobrała blisko 2 mln zł, z czego
ponad połowę stanowi taksa notarialna, czyli jej
zarobek.
Dodajmy, że spółki węglowe oczywiście nadal funkcjonują,
tylko już bez kopalń, że nadal są tam wysoko płatni
prezesi z całą chmarą bardzo ważnych urzędników i
długami po uszy.
* * *
Korzystając z pretekstu restrukturyzacji przerzuca się
kopalnie jak worki z ziemniakami – a to do spółek
węglowych, a to do Kompanii Węglowej. Sens takich
działań weryfikuje życie – mimo wielu reform i
restrukturyzacji kolejne rządy wciąż są z górnictwa
niezadowolone. Na każdej takiej operacji żywą gotówkę
zyskują prawnicy i notariusze, powstają nowe posady dla
następnych, jeszcze lepszych prezesów, którzy
bezpardonowo po raz kolejny zamierzają reformować
górnictwo. I interes się kręci. Ciekawe, jak długo?
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mięśniaki Pana Boga
Tajski boks (muay thai) to w zgodnej opinii fachowców
jeden z najbardziej brutalnych sportów walki, w którym
używa się pięści, łokci i kolan. Jeszcze w XX w. dłonie
walczących owijano sznurkami, nieraz nasączonymi olejem
i pokrytymi tłuczonym szkłem, żeby w czasie uderzenia
nie ześlizgiwały się po ciele delikwenta. Przeciwnika
można było dusić, wkładać mu palce do oczu, kopać w
jaja. Nie bez powodu tajscy bokserzy są dziś ozdobą
prowadzonych bez reguł walk w klatce.
Wszystko dedykuję Jezusowi Chrystusowi, który jest Panem
mojej historii. Jemu zawdzięczam wszystko, co posiadam.
On powołał klub, On pozwolił mu przetrwać. Pragnę
sztandar wiary wznosić wszędzie, jak najdalej, jak
najwyżej – deklaruje Maciek Skupiński, założyciel i
trener katolickiego klubu Serafin. Serafin to anioł,
który stoi najwyżej w hierarchii anielskiej nieustannie
wychwalając Boga. Godłem klubu jest anioł, pod którym
zawieszone są dwie rękawice. Nad nim widnieje hasło: Ku
Większej Chwale Boga. Magister pedagogiki Skupiński ma
za co dziękować – wygrał w zeszłym roku amatorskie
Mistrzostwa Świata Muay Thai IFMA w kategorii do 67 kg.
W kraju tłucze wszystkich. Trenowani przez niego kolesie
też już mają sporo sukcesów.
Z muay thai wiążą się tamtejsze wierzenia i wschodnia
filozofia. Przed walką zawodnicy wprawiają się w trans
tańcem wai kru, czym okazują szacunek duchom. Zawodnicy
z "Serafina" w rozmowie z dziennikarzem portalu
kosciol.pl zapewniali jednak, że olewają niekatolicką
otoczkę muay thai. A wai kru to tylko rozgrzewka.
Zanim chłopaki zaczną walić się na treningach po ryju,
odmawiają modlitwę: Boże, daj nam ducha walki, silną
wolę i czyste serce, byśmy czcili Ciebie wiernie. Amen.
Kończą trening też pobożnie: Boże, dziękujemy Ci za czas
spędzony wspólnie na treningu. Przyjmij modlitwę naszych
serc, naszej pracy i naszego wysiłku Na Większą Chwałę
Twoją. Amen.
Jakiś czas temu ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk wychwalał
studenta radiomaryjnej Wyższej Szkoły Kultury
Społecznej, który miał czarny pas w dżudo. Znajomość
dżudo, wywodził, też się może przydać w pracy
ewangelizacyjnej. Boga można chwalić wszystkim – oprócz
grzechu – tłumaczy pedagog Maciek.
Cytaty ze strony www.kosciol.pl i www.serafin.waw.pl
Autor : Adam Pieńkowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
Dwa dni po pogrzebie świeżo narodzonej Adrianki
małżeństwo z Lichnowych odebrało telegram ze Szpitala
Klinicznego nr 2 w Gdańsku, w którym dziecko zmarło,
żeby odebrać jego ciało. Dopiero drugi trup okazał się
właściwy. Pierwszego ekshumowano. Pobrano z niego
próbki, bo nie wiadomo, skąd się wziął w prosektorium
ani czyje to dziecko.
Pod Poznaniem policja zatrzymała BMW wypełnione
marihuaną. W trakcie kontroli jeden z pasażerów połknął
dowód rzeczowy – woreczek z narkotykiem. Akcja
zakończyła się sukcesem, bo cały ładunek nie zmieścił mu
się w żołądku.
Nowe argumenty w dialogu społeczeństwa z samorządową
władzą: butelka z benzyną i zapałki. Użyła ich 70-letnia
mieszkanka gminy Jeleniewo wobec swojego wójta.
Zniszczyła mu garnitur i część gabinetu. Tatuś Jeleniewa
nie chce komentować zdarzenia, bo uważa, że rozgłaszanie
całopalenia zmniejszy jego szanse w nadchodzących
wyborach. Ludność nie ma zaufania do żywych pochodni.
(B. D.)
W Bytowie 9-letnia dziewczynka wpadła pod samochód.
Stało się to na przejściu dla pieszych, na którym nad
bezpieczeństwem wracających ze szkoły dzieci czuwał tzw.
anioł. Był nim 39-letni bezrobotny.
Pijany i dlatego zatrzymał samochody nadjeżdżające tylko
z jednego kierunku, a o drugim zapomniał. Pił zapewne z
radości, że znalazł pracę.
Na ulicach Gliwic policjanci zatrzymali do rutynowej
kontroli samochód "Nauka jazdy". Okazało się, że
instruktor był pijany (1,3 promila). Najbardziej
zaskoczona była 18-letnia kursantka, która zeznała, że
do chwili zatrzymania szło im świetnie i nie zauważyła
niczego niepokojącego w zachowaniu nauczyciela.
Wielki sukces książki i filmu o Harrym Potterze okazał
się błogosławieństwem dla polskich firm wyrabiających
miotły. Tylko jeden odbiorca z Anglii zamówił w firmie z
Leżajska 50 tysięcy mioteł.
Polskie miotły gwarantują bezpieczeństwo lotu, są
zwrotne, zgrabne i łatwe w prowadzeniu.
Przez trzy tygodnie 71-letnia mieszkanka Zabrza
mieszkała ze swoim zmarłym mężem. Wezwana przez sąsiadów
policja znalazła zwłoki mężczyzny na tapczanie. Jego
żona nie umiała dokładnie powiedzieć, kiedy umarł. Nie
informowała o śmierci małżonka, albowiem miała nadzieję,
że uda się jej odebrać należną mu rentę ZUS.
Anarchista, który w styczniu spalił flagę Rosji przed
konsulatem rosyjskim w Krakowie, stanął przed sądem pod
zarzutem nieostrożnego obchodzenia się z ogniem.
Anarchista twierdzi, że jest niewinny: flaga była
niewielkich rozmiarów, a obok stał kolega wyposażony w
gaśnicę. W kącie sali rozpraw stała, chichocząc,
Historia: śmiała się z opozycjonistów z PRL, których za
rozdawanie ulotek karano pod pretekstem zaśmiecania
miasta.
Mieszkańcy jednej z łódzkich kamienic chcą wystąpić o
eksmisję lokatora, który urządził w swoim mieszkaniu
hodowlę węży i skorpionów. Mężczyzna nie zamierza
likwidować kolekcji i demonstracyjnie chodzi po budynku
z dwumetrowym wężem na ręku. Sąd będzie miał twardy
orzech do zgryzienia, jeśli mężczyzna udowodni, że
wszystkie terraria są prawidłowo zabezpieczone.
Na cztery miesiące w zawieszeniu na dwa lata krakowski
sąd skazał mężczyznę, który na oczach synów, podczas
domowej awantury, urwał głowę królikowi. Chciał w ten
sposób pokazać pozostałym członkom rodziny, co ich
czeka. W sprawę wmieszało się jeszcze Towarzystwo Opieki
nad Zwierzętami, któremu oskarżony musiał zapłacić 700
złotych nawiązki.
Pan Bartosz K. z Białegostoku jest osobą
niepełnosprawną. Porusza się na wózku inwalidzkim. W
pociągu, którym jechał do Ciechocinka, wypisano mu
mandat, bo nie miał zaświadczenia ZUS uprawniającego do
zniżki. Na konduktorze nie zrobiła wrażenia ani
legitymacja rencisty, ani skierowanie do sanatorium, ani
nawet wózek inwalidzki.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Aż 11,2 promila alkoholu w wydychanym powietrzu miał
38-letni mężczyzna, choć wypił duszkiem zaledwie pół
litra spirytusu. Chciał w ten sposób popełnić
samobójstwo. Odratowano go w Klinice Ostrych Zatruć
Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi. Łodzianin zbliżył się
w ten sposób do rekordu 46-letniego mieszkańca Łomży,
który w kwietniu tego roku osiągnął wynik 12 promili! Na
szczęście wierzących w śmiertelną dawkę alkoholu nie
jest w Polsce wielu.
W lesie koło miejscowości Domaradz (okolice Słupska)
grasuje dzika krowa. Próbowali ją już złapać leśnicy i
rolnicy. Bez skutku. Teraz wzięli się za nią policjanci,
którzy uprzedzają kierowców, że dzika krowa ma zwyczaj
chowania się między drzewami i wbiegania znienacka na
jezdnię. Nadszedł czas zemsty krów na wołowinożercach?
Bandyta napadł na 68-letnią kobietę w Retkini. Próbował
jej wyrwać torebkę. Krzepka starsza pani odepchnęła
jednak bandziora tak, że walnął łbem o chodnik i złamał
podstawę czaszki. Bandytę odwieziono do szpitala, a
starszą panią do komisariatu, gdzie pouczyła
policjantów, jak postępować z przestępcami. Wzorców
postępowania dostarczają także młode panie. W Lublinie
dwaj chuligani wyrwali telefon komórkowy młodej
kobiecie. Widziała to inna młoda pani, która ruszyła w
pościg za przestępcami. Dorwała jednego, obaliła na
ziemię i poczekała na policjantów. Feminizm krzepi.
Dwaj mieszkańcy Rzecka postanowili wrócić do domu
autostopem. Niestety, samochody nie zatrzymywały się.
Rzucali się więc pod pędzące auta próbując je zatrzymać.
Pierwszy z autostopowiczów miał 3,44 promila alkoholu w
wydychanym powietrzu, a drugi nie był w stanie poddać
się badaniu alkomatem, bo trzeba trafić ustami w ustnik.
36-letnia mieszkanka Sanoka popijała alkohol z
przyjaciółmi. W pomieszczeniu, w którym pili,
zatrzasnęły się drzwi. Kobieta chciała sprawdzić, czy
dzieci już śpią, postanowiła więc wyjść oknem na balkon
pokoju, w którym przebywały. Spadła z IV piętra ginąc na
miejscu. Oto skutki przesadnej rodzicielskiej troski.
A oto brak troski. W miejscowości Żdżary w powiecie
dębickim Fiat 126p zderzył się z ciągnikiem. Sprawca
wypadku – pijany kierowca „Malucha” – uciekł z miejsca
zdarzenia zostawiając w samochodzie troje rannych
dzieci. W ucieczce nie przeszkodziła mu złamana podczas
kolizji noga.
Za 50 tys. zł powstała w Słupsku galeria portretów
przed-wojennych i powojennych prezydentów i burmistrzów
miasta. Dzieła stworzył miejscowy artysta plastyk.
Obecny prezydent miasta Maciej K. będzie miał – jako
jedyny – dwa portrety. Był już bowiem dwa razy
prezydentem miasta. Pierwszy raz w latach 80.
Sprawcą napadów na sklepy Biedronki w Sandomierzu i
Tarnobrzegu okazał się student resocjalizacji. Przed
sądem wytłumaczył, że potrzebował pieniędzy na studia
oraz zorganizowanie przyjęcia weselnego. Sąd posłał go
na 5 lat zajęć praktycznych z resocjalizacji.
Po Drawieńskim Parku Narodowym chodził samuraj. A
właściwie młody Holender przebrany za samuraja. Miał dwa
najprawdziwsze samurajskie miecze. Zobaczyła go babina z
pobliskiej wsi i zadzwoniła po policję. Samuraja ujęła
policja. Przesłuchała i ze zrozumieniem przyjęła, że
holenderski samuraj szukał w parku narodowym ukojenia i
ciszy.
Nauczycielka w jednym z liceów w Rzeszowie obraziła się
na swoich maturzystów, którzy na pożegnanie ze szkołą
kupili jej mikrofalówkę zamiast wymarzonej pralki. Inna
nie chciała przyjąć oryginalnie wyszywanej poduszki.
Twierdziła, że wygląda jak używana. Kupiono jej więc
bransoletkę. Też była zła, bo za mała.
Prezydent Częstochowy chciał podziękować gimnazjalistom
za udział w Pikniku Europejskim. Zaprosił ich do urzędu,
by pokazać zdjęcia z imprezy. Komputer nie działał
jednak jak trzeba, ściągnięto więc kolejny, używany
przez jednego z urzędników. Zdumionym uczniom ukazało
się zbliżenie kobiecego krocza. Na następnym zdjęciu
były dwie panie w czułym uścisku. Ciekawą projekcję
przerwano zapewne dlatego, że na zdjęciach były Azjatki.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " "NIE" tyje "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Blada afera Szarego Mietka
Gazety informują, że toczy się proces Romualda
Szeremietiewa, wiceministra obrony w rządzie Buzka,
odpowiedzialnego za zaopatrywanie armii w jej zabawki.
Gazety nie informują, że proces spowodował tygodnik
"NIE". Kilka lat temu ("NIE" nr 35/1999, "Lancia tajna,
ale fajna") napisaliśmy, że prawicowy polityk
Szeremietiew, ksywa Szary Mietek, kupił sobie prywatną
Lancię za pół ceny u dealera w Tychach. Dziwnym
przypadkiem w tej samej firmie dokonano znacznych
zakupów dla wojska. Ogłosiliśmy dokumenty
kupna-sprzedaży. Nikogo to nie zainteresowało. Kilka lat
później sprawa Lanci znalazła się w sądzie jako jeden z
pięciu zarzutów korupcyjnych wobec Szeremietiewa.
Powinien mnie cieszyć rzadki objaw takiej skuteczności
naszych publikacji, ale satysfakcję odczuwam małą i
gorzką.
MON dokonuje sprawunków na kolosalne sumy. Niektóre z
nich zwolnione bywają z trybu przetargowego ze względu
na bezpieczeństwo państwa i rozmaite tajemnice
militarne. Liczne przetargi czynią wrażenie ustawionych
pod określoną firmę, i to nie zawsze z przyczyn
politycznych jak ten na F-16.
Red. Dariusz Cychol pisał w "NIE", że MON szczególnie
często korzystało z prawnej możliwości zmiany warunków
już po przetargu na korzyść kontrahenta. Wszystko to
razem stwarza okazje korupcyjne.
Każe to patrzeć na aferkę z okazyjnym kupowaniem auta
przez Szeremietiewa jako na zaledwie punkt wyjścia do
dociekań prokuratora. Sprawunek ów Szarego Mietka
dowodzić może bowiem dwóch skrajnie przeciwstawnych
rzeczy.
1. Warunki i okoliczności kupna limuzyny są dowodem
nieuczciwości byłego ministra. Tworzą więc prawny i
operacyjny pretekst do szukania poważniejszych jej
przejawów.
2. Warunki i okoliczności kupna auta dowodzą, że Szary
Mietek był w zasadzie uczciwym politykiem, który uległ
powszechnej pokusie korzystnego kupna. W końcu każdy
woli zapłacić mniej niż więcej. Inni dla taniochy łamią
sobie ręce i nogi lub tratują kobiety szturmując nowo
otwarty sklep prowadzący promocyjną sprzedaż.
Szeremietiew zamiast ręki złamał sobie karierę.
Łapówki od wielkich transakcji są zwyczajowo pokaźne.
Miewają formę paczki pieniędzy. Na ogół wpłacane są
jednak na anonimowe konta uruchamiane na hasło w
egzotycznych krajach. Nie zostawiają śladów na papierze.
Czy dygnitarz w randze ministra sterujący zaopatrzeniem
armii zaryzykowałby więc osiągnięcie korzyści o skali
kilkudziesięciu tysięcy złotych zostawiającej ślad w
dokumentach, gdyby on pobierał miliony dolarów łapówek?
Jeśli po kilkuletnim śledztwie prokuratura i organy typu
policyjnego nie wykryły w zasadzie niczego więcej, niż
ujawniło "NIE", to zmarnowały ten czas: albo nie umiały,
albo nie chciały niczego wykryć. Lub nie było nic do
wykrycia, czyli Szary Mietek jest uczciwym człowiekiem,
który uległ pojedynczej pokusie podsuniętej mu przez
dealera samochodów, za co powinien odpowiadać, ale nie
ma o co robić krzyku.
Co pewien czas "NIE" wskazuje tropy wielkich afer
korupcyjnych. Czasem tak wyraziste jak obraz telewizyjny
w reklamach odbiorników Philipsa. Na przykład łapówkowa
prowizja 3 mln dolarów przy sprzedaży cukrowni ze
wskazaniem firmy pośredniczącej dokąd miała wpłynąć. Czy
też branie nieoddawanych kredytów w państwowym banku
przez firmykrzaki mające litery WAT w nazwie. Spółki
zakładane przez ludzi z WSI. Kredyty gwarantowano
podpisem generała – komendanta Wojskowej Akademii
Technicznej, twierdzącego potem, że jego podpis
fałszowano. Lub pod zastaw słoika przemyconego jadu
wycenionego na ponad 100 mln. Przy tym branie i
gwarantowanie kredytów odbywało się z pominięciem
obowiązujących procedur, np. podpis nie był notarialnie
poświadczony. I różne inne takie przypadki, gdzie
granice pomiędzy tajnymi transakcjami wywiadu a
prywatnymi interesami ludzi związanych z wywiadem są
mocno zatarte, co jest nagminne przy handlu bronią.
Zmierzam do tego, że "NIE" podsuwa tropy wielkiej
korupcji i współtworzy powszechne poświadczenie, że jest
ona rozpleniona. Finał sądowy znajdują natomiast tylko
drobne szwindle opromienione niewspółmiernie wielkim
rozgłosem.
Konkluzja jest taka, że Polskę wśród innych schorzeń
cechuje zatrata właściwych proporcji. Brak proporcji
między tym, co zostało zasygnalizowane, a tym, co ulega
osądzeniu. Brak też proporcji pomiędzy tą marnotą, która
zostaje osądzona, a wielkim rozgłosem towarzyszącym
śledztwom i procesom. Niewspółmiernie wielkim jakby dla
zastępczego zaspokajania byle czym społecznego gniewu
wywołanego nieuczciwością możnych.
"NIE" strzela, Pan Bóg kule nosi, lecz jest to jakiś bóg
szemrany, niesprawiedliwy.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Borowski jako "Gość Jedynki" przy okazji wypytywania go,
kto zmniejszył stawkę na jednorękich bandytów, przyznał,
że jest to takie samo zmniejszenie podatku jak na
gorzałę i popyt na automaty powinien wzrosnąć. Wyznał
też, że chciałby, aby wszyscy liderzy opozycji
zachowywali się jak dojrzali politycy. Domyślamy się, że
dojrzałość ma być taka jak u jabłek. Jak dojrzeją, to
mają spadać.
* * *
Teatr TVP nadał 1 grudnia pyszną komedię Juliusza
Machulskiego "19 południk" – polityczną, śmieszną,
ostrą. Głównym bohaterem sprytny cham – prezydent
orientacji narodo-worepresyjnej. Trochę Wałęsa, trochę
Lepper. Krewny Miecia z "Tanga" Mrożka, Bigdy, Dyzmy,
Króla Ubu, czyli krew z krwi tradycji literackiej. Silny
człowiek pali polski Reichstag, a
liberałowie-inteligenci posłusznie skaczą z nim na
kanapie. Zirytowane Polską Stany Zjednoczone dzielą kraj
między państwa, na których im naprawdę zależy: Rosję i
Niemcy. Sztukę kwaśno skwitowała "Wyborcza", a wręcz
wściekła ona Bronisława Wildsteina z "Rzepy", ponieważ
sztuka obraża amerykańskie władze, Kaczyńskich i cały
PiS, nie dowala zaś lewicy. Z pretensji tych wynika, że
TVP powinna sztuki współczesne nadawać w kilku wersjach
politycznych: dla lewicy, dla centrum, dla ludowców,
narodowców i dla prawicy skrajnej, czyli czarnych
ultrasów bez poczucia humoru typu Macierewicz i
Wildstein.
* * *
Dokument "Człowieczek z Polski" przez parę dni publiczna
"Jedynka" reklamowała jako film o projektancie
"polskiego pochodzenia" Arkadiusie. W filmie Arkadius
określił to trochę inaczej: jest, był i będzie Polakiem.
Twierdzi, że dziewczyny, które mają otwarte umysły, nie
boją się otwierać dekoltów. Pokazywane w filmie modelki
chłonęły wiedzę z otoczenia pełnymi piersiami. A
Kwiatkowska cenzura wycinała, ile tylko mogła, z tego,
że pokazywana przez Arkadiusa kolekcja jest robiona w
tonacji antybushowskiej.
Bo taka moda obowiązuje w zjednoczonej, niekwaśniewskiej
Europie.
* * *
"Dwójkowy" "Przystanek praca" przekonywał, że wysokie
bezrobocie w Polsce jest wynikiem tego, że nie ma u nas
fachowców, którzy mieliby odpowiednie kwalifikacje i
byli uczciwi. Taką diagnozę postawili pracodawcy. Na
pewno dlatego, że to oni są chodzącym profesjonalizmem i
kryształowymi normami etycznymi.
* * *
"Panorama" wzięła na warsztat "Raport otwarcia"
podpisany swego czasu przez Kaczmarka. Wypowiadający się
w dzienniku Sekuła z NIK we wszystkich wypowiedzianych
przez siebie trzech zdaniach nie zostawił na tym tworze
suchej nitki. Parę godzin wcześniej w TOK FM ten sam
Sekuła powiedział, że generalnie raport Kaczmarka w
NIK-owskiej kontroli się potwierdził. Czepiał się tylko
szczegółów. Potwierdza to tezę, że publiczna telewizja
jest prorządowa. Kaczmarek nie jest ministrem.
* * *
W "Jedynce" leciał "Prawdziwy koniec wielkiej wojny", a
w nim obrazki i informacje, jak to Polacy do spóły z
Ruskimi wygonili biednych Niemców za Odrę i Nysę. A
zanim ich wygonili, kazali im pracować i nosić białe
opaski. Według autorów, zachowania takie były bardzo
niehumanitarne. Humanitarnego wysiedlania przez komin w
wykonaniu Niemców parę lat wcześniej nawet nie
wspomniano.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ani goło ani wesoło
Władze Wrocławia mają łby nie od parady.
W tym roku w Berlinie nie odbędzie się kolejna edycja
słynnej Love Parade – największego na świecie festiwalu
techno pod gołym niebem. Organizatorzy musieli
zrezygnować, ponieważ borykające się z problemami
finansowymi władze stolicy Niemiec nie znalazły w kasie
szmalu na dofinansowanie imprezy.
Na wieść o tym grupa didżejów z Wrocławia rzuciła pomysł
zorganizowania Parady Miłości w stolicy Dolnego Śląska.
Entuzjaści sporządzili wstępny plan imprezy i rozpoczęli
poszukiwanie sponsorów. Zwrócili się także do władz
miasta. Liczyli na wsparcie. Prezydent Rafał Dutkiewicz
i rządząca grodem nad Odrą prawiczka odpowiedzieli, że
prędzej im kaktusy na rąsiach wyrosną, niż dopuszczą do
festiwalu techno. Love Parade – zdaniem tego bogobojnego
towarzycha – to zlot ćpunów, pedałów, lesb i innych
pojebów, w dodatku prawie gołych. Pan prezydent zaś
osobiście brzydzi się eksponowaną publicznie golizną.
Poza tym do rezydencji na Ostrowie Tumskim wprowadził
się właśnie nowy biskup na miejsce emeryta kardynała
Gulbinowicza i żadne hałasy nie mogą ekscelencji
zakłócać procesu aklimatyzacji.
Ponieważ jednak istnieje możliwość wcześniejszych
wyborów parlamentarnych, a popierany przez PO Dutkiewicz
ma chrapkę na poselski fotel, wymyślono imprezę
kadłubową. Tak doradziła prezydentowi prawicowa
młodzieżowa przybudówka Platformersów. Kadłubek polega
na tym, żeby ograniczyć festiwal do kilku małych,
odrębnych imprez i całe barachło wypieprzyć poza miasto.
Dzięki temu – kalkulują młode prawiczki – pan prezydent
będzie mógł liczyć na głosy umiarkowanych fanów techno.
Zamiast Love Parade będzie więc Street Art Festiwal.
Władza wyraziła zgodę na przejazd tylko ośmiu platform z
didżejami oraz tańczącymi ekipami, i to wyłącznie między
Halą Ludową a Polami Marsowymi. Warunek numer jeden:
żadnej golizny! Pozostałe elementy imprezy przypominają
większy odpust – teatry uliczne, pokazy breakdance,
sztuk walki, a nawet gry w zośkę. W tle kapele ludowe,
popisy rowerzystów i dużo baloników.
– To po prostu kupa – stwierdza DJ Cocsmix. – Nasza
Parada Miłości nie byłaby może tak wielka jak berlińska,
ale na pewno przyjechałoby co najmniej kilkadziesiąt
tysięcy ludzi z Polski, Czech i Niemiec. Nawet gdyby
miasto nie dało ani złotówki, to wystarczyłoby wsparcie
sponsorów. Sprzęt i ekipę do obsługi technicznej mamy na
miejscu.
– Co roku spora grupa technomaniaków jechała z Wrocławia
do Berlina – opowiada Rafał, ksywa Udany. – Widzieliśmy,
jak wygląda organizacja tej imprezy od podszewki.
Wrocław ma układ urbanistyczny podobny do Berlina.
Możliwe byłoby takie zorganizowanie festiwalu, żeby
impreza nie była uciążliwa dla mieszkańców. Ale władze
wypięły się na nas.
W odbywającej się od ponad dziesięciu lat Love Parade
uczestniczyło co roku kilkaset tysięcy osób z kilkunastu
krajów. W roku 2000 liczba imprezujących przekroczyła
milion. Każdy z uczestników zostawił w mieście szmal, a
festiwal stał się wizytówką Berlina. Nigdy nie doszło do
ekscesów czy zadym. Nikomu nie przeszkadzały też
machające gołymi cyckami panienki ani pary kochające się
w zaroślach parku Tiergarten. Podczas każdej edycji
festiwalu przedstawiciele różnych organizacji
społecznych przeprowadzali akcje „świadomy seks”,
rozdano setki tysięcy prezerwatyw. Największym problemem
było uprzątnięcie góry śmieci po całodobowej balandze.
We Wrocławiu mogliby tym zająć się bezrobotni, których
liczba w mieście wzrosła pod rządami bogobojnej prawicy.
W ubiegłym roku prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki
(didżejska ksywka Kropa) udupił Paradę Wolności –
odbywający się od ośmiu lat festiwal muzyki techno i
trance. Kropa zaparł się, choć mieszkańcy w referendum
stwierdzili, że nie mają nic przeciw imprezie. W
Krakowie prezydent Majchrowski zabronił świętowania
gejom i lesbijkom (czytaj też na str. 16 – „Hetero
marsz!”).
Teraz Wrocław stracił szansę na przejęcie berlińskiej
Love Parade. O przejęcie festiwalu rywalizują Hamburg,
Monachium i Dortmund. Po wejściu do Europy atrakcją
Pomrocznej będą festiwale muzyki kościelnej,
pielgrzymki, kolędnicy z turoniem i pasja w Kalwarii
Zebrzydowskiej. Jeśli odbędzie się coś innego,
prokuratury będą ścigać za obrazę uczuć religijnych.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stalin Wielki
Naród prawdziwych Polaków i naród Rosjan mają Żydów na
karku. Każdy swoich.
Nie był żadnym zbrodniarzem ani komunistą. Był wielkim
rosyjskim patriotą, prawosławnym samodzierżawcą.
Zbudował potężne państwo, rozgromił Hitlera i równie
groźnego wroga wewnętrznego – Żydów.
Półki moskiewskich księgarń pełne są książek o Józefie
Stalinie. Większość sławi wodza. Wystawione do sprzedaży
utwory to nie są jakieś produkty powielaczowe napisane
przez amatorów-fanatyków. To opasłe tomy w twardej
oprawie wydane przez znane oficyny. Ich wspólne
przesłanie brzmi: Stalin byłby idealnym przywódcą
obecnej Rosji. W kiosku Dumy Państwowej, w której
przeważają prokremlowscy deputowani, nie znaleźliśmy ani
jednego tomu krytycznego wobec Stalina.
Dziś nie ulega najmniejszej wątpliwości, że prawdziwym
twórcą Wielkiej Rosji i kontynuatorem zadań rosyjskiego
Prawosławia i Samodzierżawia był Józef Stalin – doszedł
do wniosku Siergiej Siemanow w książce "Stalin. Nauki
płynące z jego życia i działalności" (Wydawnictwo
"Eksmo", 542 s.).
Stalin – w wersji Siemanowa – kierował się wyłącznie
interesami państwowymi. W przeciwieństwie do jego
największych wrogów-kosmopolitów, czyli Żydów, którzy
rządzili Związkiem Radzieckim przez dwie dekady po
Rewolucji Październikowej. Nienawidzili Rosji i Rosjan,
na których dokonywali masowych mordów. To oni stworzyli
system represji.
Siemianowowi wtóruje WŁadimir Karpow, eksgenerał, były
redaktor naczelny miesięcznika literackiego "Nowyj Mir"
i były szef Związku Literatów ZSRR, autor dwutomowego
dzieła "Generalissimus" (Wydawnictwo "Wiecze", 1129 s.).
W gronie konsultantów książki znalazł się m.in. minister
obrony ZSRR marszałek Dmitrij Jazow i zastępca szefa
sztabu Układu Warszawskiego generał Jewgienij
Małaszenko. Karpow rozszyfrował cele trockistów:
zrealizować odwieczne marzenie syjonistów – zagarnąć w
swe ręce Rosję z jej bezkresnym terytorium i bogactwami
naturalnymi. To Żydzi zamordowali cara Mikołaja II i
jego rodzinę, by pozbyć się ich ewentualnych roszczeń do
powrotu na tron. Akcję inspirował Trocki (Lejba
Bronsztejn). Rozkaz wydał Swierdłow (Janosz Solomon
Mowszewicz), do cara zaś strzelał Jakow Mowszewicz
Jurowski. Żydzi chcieli zgładzić też Lenina, więc Trocki
wynajął Fanni Kaplan, która raniła Ilicza. To, że
zamachu Kaplan na Lenina i likwidacji carskiej rodziny
dokonano na polecenie Trockiego, zostało ujawnione i
udowodnione w czasie procesów sądowych w latach
1935–1938 – pisze Karpow.
W niezawisłość radzieckiego wymiaru sprawiedliwości nie
wątpi Siemanow. Jeżow (Herszel Jeguda) przyznał się na
procesie, że był agentem polskiego, niemieckiego,
angielskiego i japońskiego wywiadu. To naturalne, że
takiego złoczyńcę skazano na rozstrzelanie i dokonano
egzekucji nazajutrz po orzeczeniu wyroku – kwituje
autor.
Karpow i Siemanow ustalili, że trockiści-syjoniści są
odpowiedzialni za czerwony terror w latach wojny
domowej, krwawą pacyfikację Cerkwi i represje
towarzyszące kolektywizacji. Żydzi wymyślili łagry i
"trójki" sądzące. Autorzy publikują listy Żydów we
władzach, wojsku i organach bezpieczeństwa. Wielu z nich
używało rosyjskich nazwisk. Dlaczego? By zamaskować cele
dokonywanych zbrodni.
Do drugiej połowy lat 30. Stalin nie miał dość siły, by
zapobiec dokonywanym przez syjonistów zbrodniom na
narodzie rosyjskim – przekonuje Siemanow. Gdy jednak
skoncentrował władzę w swoich rękach, wytoczył
syjonistom procesy: Dokonała się zemsta (...). W ciągu
dwudziestu poprzednich lat, kiedy rządzili ogromnym
krajem, nie myśleli o narodzie rosyjskim, nie mieli
litości wobec tych, nad którymi panowali i z którymi się
rozprawiali. To oni zaczynając od 1917 r. wprowadzili
reżim strachu, aparat represyjny. Zlikwidowali miliony
ludzi. Dlaczego więc ich żałować, skoro zebrali żniwo,
które zasiali? Przecież troccy-bronsztejnowie,
zinowiewowie-appelbaumowie, kamieniewowie-rozenfeldowie,
jagodowie-jegudy zawsze byli wrogami narodu rosyjskiego!
(Siemanow).
Tych, których nie stracono, osadzano w stalinowskich
łagrach, w których warunki były lepsze niż w obecnych
rosyjskich koloniach karnych. Tak twierdzi Grigorij
Liparteliani, autor dzieła "Stalin Wielki" (porządek
słów ma kojarzyć się z carem, Wydawnictwo "Roza", 719
s.), na którego prezentacji był między innymi Michaił
Kałasznikow. Autor podał przykład antystalinowskiego
pisarza Lwa Razgona, który mimo wieloletniej odsiadki
dożył 93 lat: Co by było, gdyby ci ludzie dostali się do
obozu lub więzienia dzisiejszej kapitalistycznej Rosji,
w której skazani duszą się w celach z powodu braku
powietrza i ciasnoty?
Dzięki likwidacji wrogów – także w wojsku, takich jak
Tuchaczewski – Stalin świetnie przygotował się do wojny.
Siemanow nie ma wątpliwości, że gdyby trockiści byli w
kierownictwie radzieckim w 1941 r., gdy Niemcy stali 30
km od Moskwy, to wojna byłaby przegrana. Jednak – jak
zauważa – takich ludzi w KC WKP(b) i w rządzie nie było
i być nie mogło – partia, jej Komitet Centralny zawczasu
zdemaskowały Trockiego i spółkę, pozbawiły ich
możliwości wpływania na los naszego kraju. Stalin
odegrał w tym rolę najważniejszą (...) Wierchuszka
kierownictwa partyjno-politycznego przestała być
żydowska lub prożydowska. Niestety, mimo tego sukcesu
Żydzi nadal spiskowali i w 1953 r. pod kierownictwem
Berii zamordowali (otruli) wodza. Autorzy są pewni
prawdziwości właśnie tej wersji wydarzeń. Świetnie im
pasuje do ogólnej koncepcji.
Drugim – nie mniej genialnym – elementem przygotowań do
wojny z Niemcami było podpisanie tajnych protokołów w
sierpniu 1939 r. Siemanow z satysfakcją odnotował, że
niemieckie wojska w ciągu dwóch tygodni i z niewielkimi
stratami rozgromiły zgniłą, pańską Polskę, którą nazywa
za Mołotowem bękartem traktatu wersalskiego. Wszyscy
autorzy wyliczają korzyści z paktu Mołotow–Ribbentrop.
Stalin odzyskał ziemie utra-cone w czasie wojny 1920 r.,
wyzwolił zachodnich Białorusinów i Ukraińców, uzyskał
dwa lata na przygotowanie do wojny, przesunął granice
setki kilometrów na zachód, dzięki czemu ocalił Moskwę
przed oddaniem w ręce wroga.
W 1919 r. trockiści-syjoniści podjęli próbę
zlikwidowania Cerkwi Prawosławnej i duchowieństwa jednym
uderzeniem – przez CzK – twierdzi Karpow. Było to
uderzenie w naród rosyjski. Ale Stalin czuwał. W 1933 r.
wystąpił przeciwko represjom wobec Cerkwi, a w czasie
wojny jej pomagał. Cerkiew została cudownym sposobem
wyciągnięta z otchłani – pisze Siemanow. Bo Stalin
wiedział, że naród rosyjski nie może istnieć bez
samodzierżawia okrytego prawosławiem.
Żydowską-kosmopolityczną kulturę (Babla, Eisentsteina,
Meyercholda) wyparła patriotyczna, rosyjska. W kinach
pojawiły się filmy o wielkich postaciach z
przedrewolucyjnej Rosji. Rosyjski reżyser Pudowkin
nakręcił "Suworowa". Z inicjatywy Stalina
kosmopolityczny z samej nazwy hymn – "Międzynarodówkę"
zastąpiono patriotycznym – Aleksandrowa. Przywrócony
przez Stalina rosyjski duch i kultura natchnęły Rosjan
do zwycięstwa w wojnie.
Liparteliani: Minie czas i potomkowie znowu wzniosą
pomniki człowiekowi, który zrobił dla swego kraju więcej
niż jakikolwiek inny działacz państwowy na przestrzeni
tysiącletnich dziejów.
Karpow: Tak, był kult jednostki. Ale była i jednostka.
Ach, jak naszej Rosji-Matuszce dziś brakuje takiej
jednostki. Osiągnięcia wodza zmarnowali jego następcy.
Siemanow: Nawet w najgorszym śnie Stalinowi nie mogło
się zwidzieć, że trzydzieści lat po jego śmierci na
Kremlu usadowią się zdrajcy i agenci zagranicznych
specsłużb.
Wraz z pieriestrojką do Rosji znów zawitała smuta. Jak w
czasie porewolucyjnej zawieruchy w mętnej wodzie ryby
łowią kosmopolici-syjoniści. Znowu realizują odwieczny
plan panowania nad Rosją. Kontrolują politykę, biznes,
media, kulturę. Dlatego konieczny jest nowy Stalin,
który zrobi z nimi porządek.
*
Podobne poglądy nie są nowe. Przywódca popieranej przez
co trzeciego Rosjanina Komunistycznej Partii Federacji
Rosyjskiej Giennadij Ziuganow głosi je od dawna. Jego
zdaniem w KPZR były dwie partie: "ich" (Żydów) i "nasza"
(patriotów). Ziuganow łączy swoją czerwoną ideę z białą.
ZSRR jego zdaniem był formą istnienia Wielkiej Rosji.
Lider komunistów domaga się przywilejów dla Cerkwi –
poparł jej starania o wprowadzenie do szkół zajęć z
religii prawosławnej, a teraz domaga się przekazania
Cerkwi bezpłatnie państwowego kanału telewizyjnego
"Kultura". Choć Ziuganow jest ateistą, rozumie, że może
liczyć na Cerkiew w walce z kosmopolitami-syjonistami.
Neostaliniści liczyli, że ich obrazowi wodza będzie
odpowiadał Władimir Putin. Początki były zachęcające:
wypędził z Rosji Żydów Bierezowskiego i Gusinskiego,
zapowiedział odbudowę scentralizowanej władzy i silnego
państwa, przystąpił do budowy wspólnego państwa z
Białorusią, co odczytano jako początek zbierania ziem
ruskich. Przywrócił stalinowski hymn.
No i jest Rosjaninem z krwi i kości, ochrzczonym wiernym
prawosławnym. Jednak Putin zawodzi. Jest wasalem Ameryki
– światowej cytadeli syjonizmu. W Rosji nadal świetnie
czuje się żydowski kapitał: Abramowicze, Czubajsy,
Kochowie, Fridmany. Skupują za bezcen narodowy majątek
grabiąc Rosjan, którzy masowo wymierają. Eksterminacji
narodu dokonuje się pod hasłem liberalnych reform, które
wspiera. Pokłócił się z Łukaszenką.
Jedyna nadzieja, że to tylko taktyczne ustępstwa. Stalin
też musiał ustępować trockistom. Genialny Wódz wykończył
ich dopiero po 20 latach.
Autor : Krzysztof Pilawski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kuflowisko epilog
SLD grzęźnie – to widać zarówno w Grudziądzu, jak i w
całej Polsce.
Weronika Taruń nie lubi świec. Płomień drży i nie
oświetla należycie kuchennego stołu, dzieciaki mażą więc
w zeszytach na chybił trafił. Kobieta z pokorą przyjmuje
uwagi nauczycielek o niechlujstwie potomstwa, bo wstyd
przyznać, że w mieszkaniu od roku z okładem nie ma
prądu. Pani Weronika i jej mąż od trzech lat są bez
pracy i bez prawa do zasiłku. Na chleb zarabiają u
okolicznych chłopów. Stawka za godzinę – 1,50 zł.
U mieszkających w centrum Grudziądza Teresy i Andrzeja
Grzybów światło odcięto dawno temu. Nie wstydzą się, bo
wkrótce po nich przestali płacić rachunki wszyscy
sąsiedzi, a dwa miesiące temu pracownicy elektrowni
odcięli prąd całej kamienicy. Skoro nikt z mieszkańców
nie ma licznika, to po co budynek ma być podłączony.
Kamienica Grzybów nie jest jedyna w 100-tysięcznym
mieście, w którym o zmroku wszyscy kładą się spać.
Bezrobocie wynosi 34 proc. Bez pracy jest 18,5 tys. osób
i ta liczba co miesiąc się zwiększa. Od siedmiu miesięcy
rządzi w ratuszu prawicowa ekipa prezydenta Andrzeja
Wiśniewskiego. Już kiedyś był prezydentem.
Trzy lata temu
Gdyby Małgorzata Kufel z Grudziądza przedłożyła życie
rodzinne ponad karierę zawodową i zamiast rządzić
miastem, poświęciła się klejeniu pierogów, SLD, który w
cuglach wygrał tutaj wybory samorządowe, żyłby sobie jak
u Pana Boga za piecem – pisałam trzy lata temu ("NIE" nr
15/2000).
Małgorzata Kufel, ślubna ówczesnego posła SLD Zenona
Kufla, jest pigułą z tytułem magistra. Była naczelną
pielęgniarką miejscowego szpitala, awansowała na
wiceprezydenta miasta. Zaczęła nadzorować swoją
dotychczasową firmę. Wybuchła wojna ratusza ze
szpitalem. Poseł Kufel zarzucił medykom, że zarabiają po
kilkanaście tysięcy złotych. W odpowiedzi "Gazeta
Grudziądzka" opublikowała rachunek wystawiony szpitalowi
przez Kuflową. Za miesięczne usługi pielęgniarskie
zażyczyła sobie – i otrzymała! – 14 tys. zł.
Nowy – Kuflowy – dyrektor szpitala Andrzej Banasiak,
emerytowany lekarz wojskowy, rozpoczął rządy od decyzji
o limitowaniu usług medycznych. Na przyjęcie w poradni
endokrynologicznej, kardiologicznej i laryngologicznej
trzeba było czekać pół roku. Jak zrobiła się zadyma,
oświadczył mediom, że nie tylko nie wydał zarządzenia w
sprawie limitów, ale nigdy nie miał takiego zamiaru. Ale
połowa Grudziądza miała w łapach kopie podpisanego przez
Banasiaka kwitu.
Długi szpitala szacowano na od 3 do 20 mln zł – w
zależności od tego, kto liczył. Kufel grzmiał, że gdyby
nie finansowe rozpasanie medyków, wystarczyłoby na
budowę oczyszczalni ścieków.
24 marca 2000 r. pod grudziądzki ratusz przyszła
tysiąc-osobowa demonstracja skandująca "Grudziądz ledwo
dyszy pod rządami czerwonych towarzyszy" i "Precz z
Kuflami, precz z zarządem". Trumnę z napisem "Gospodarka
Grudziądza" zostawiono przed biurem posła Kufla. Kukłę
Małgorzaty Kufel w czerwonej sukience wrzucono do Wisły,
kukłę Zenona Kufla w niebieskiej piżamie – do kanału.
Wkrótce potem odbyło się referendum. Nie odwołano
Zarządu Miasta, bo do urn zamiast wymaganych 20 proc.,
przyszło ok. 11 proc. mieszkańców. Grudziądzcy lekarze
zażądali od przewodniczącego Leszka Millera, aby ocenił
jakość rządów SLD w mieście. W lipcu 2000 r. Zenon Kufel
przestał być przewodniczącym Rady Miejskiej SLD.
Zastąpił go Bogdan Derwich.
Dwa lata cześniej
W niedzielę Kujawy nie zawiodły Sojuszu Lewicy
Demokratycznej: według wstępnych szacunków koalicja
SLD–UP zebrała tu ponad 50 proc. głosów. A jeszcze rok
temu Jerzy Urban ostrzegał na łamach "NIE", że jeśli
Sojusz będzie rządził w województwie kujawsko-pomorskim
tak arogancko, jak dotąd, to elektorat się od niego
odwróci. (...) Jednak elektorat się od "arogantów" nie
odwrócił – wręcz przeciwnie – wypomniała w wielkim
reportażu "Witajcie w lepszych czasach" "Gazeta
Wyborcza" z 25 września 2001 r.
Zdaniem "Wyborczej", autorem sukcesu było w Grudziądzu
Stowarzyszenie Bezrobotnych "Pomorze" i jego szefowa
Barbara Golińska, bezrobotna dietetyczka. Chodziła z
ludźmi po ulicach i krzyczała "Chcemy pracy".
Towarzyszący jej facet z czerwoną szturmówką wrzeszczał,
aż stracił głos: "Komuno, wróć!", "Głód albo śmierć!".
Posłem SLD z Grudziądza został Bogdan Derwich,
wiceprezydent miasta.
Przed rokiem
W wyborach samorządowych SLD stracił władzę we
wszystkich dużych miastach Pomorza i Kujaw. Nie zdobył
wystarczającej większości, aby samodzielnie rządzić
sejmikiem samorządowym ("NIE" nr 14/2003). W Grudziądzu
klęska była szczególnie dotkliwa, choć zdaniem partyjnej
góry Derwich miał dość czasu, by posprzątać po Kuflu.
Ratusz i starostwo (w obu do wyborów rządził SLD)
przejęła prawica. SLD nie dostał ani jednego mandatu w
sejmiku (w poprzednich wyborach miał 2). Nie zdobył
większości w Radzie Miejskiej.
– Kufel przynajmniej słuchał ludzi, Derwich nie. Na
listach zamiast autorytetów lokalnych znaleźli się
ludzie, których najważniejszą cnotą jest to, że nie mają
własnego zdania – mówią członkowie grudziądzkiego SLD.
Najwięcej głosów dostała kandydatka na miejską radną
Małgorzata Kufel, obecnie szefowa Klubu Radnych SLD.
– Współczuliśmy Kuflom, bo SLD postąpił z posłem, jak
gdyby to był śmieć. A Gosia dużo się nauczyła i jest
bardziej przebiegła od męża. Lepiej nadaje się do
polityki – twierdzą członkowie partii.
Wczoraj
Lewica nie naradzała się z prawicą nad tym, co zrobić,
żeby powstrzymać proces odcinania prądu od miejscowych
kamienic. Lewica walczy z prawicą. Jest to wojna o
pryncypia. Przedmiotem wojny jest Stowarzyszenie
Bezrobotnych "Pomorze".
Barbara Golińska, wcześniej związana z KPN, jest obecnie
członkiem grudziądzkich władz SLD. Do "Pomorza"
formalnie należy 1200 osób, faktycznie 52. Tylu, zdaniem
Golińskiej, płaci składkę – 2 zł miesięcznie. Gdy
ratuszem rządził SLD, rzucił Stowarzyszeniu parę groszy
dotacji. Wspierały go też firmy komunalne. Niektórzy
członkowie pisali skargi do Millera i Urbana, że szmal
poszedł do prywatnych kieszeni. Zdaniem skarżących się
"Pomorze" potrzebne było Sojuszowi do fałszowania
wyborczych list poparcia dla kandydatów tej partii.
Stowarzyszenie ma bazę danych obejmującą 1200 nazwisk.
Wrogowie Golińskiej dostarczyli "NIE" stosowne
oświadczenia.
Skargi na "Pomorze" trafiły do Urzędu Miejskiego i
organów ścigania. Ratuszowa kontrola dokonana już za
prezydenta Wiśniewskiego potwierdziła, że Golińska nie
potrafi rozliczyć się ze szmalu. Policja wciąż bada
sprawę.
Dziś
12 czerwca, siedziba Stowarzyszenia Bezrobotnych
"Pomorze". Dwa przejściowe pokoje, zapaćkane szyby,
brudno. Golińska twierdzi, że jest ofiarą szykan
politycznych, a nowe władze Grudziądza chcą unicestwić
bezrobotnych. Trzeba przeciwdziałać, więc o wpół do
dwunastej na rynku rozpocznie się przygotowywana od paru
tygodni demonstracja przeciwko prezydentowi
Wiśniewskiemu i jego ekipie. Ma przyjść co najmniej 400
osób.
Rynek, dochodzi dwunasta. Zniszczony, pamiętający lepsze
czasy transparent "Głód albo śmierć". Żądania skierowane
do ojczyma naszego miasta prezydenta Andrzeja
Wiśniewskiego – czyta przez tubę Józef Olszyński z Forum
Emerytów i Rencistów. Żąda zmniejszenia bezrobocia,
lokalu zastępczego dla bezdomnych i dotacji dla
Stowarzyszenia Bezrobotnych "Pomorze".
Przemawia też Golińska: Dziś nasze organizacje są
zwalczane i upakarzane przez włodarzy miasta tylko
dlatego, że ich przewodniczący mają odwagę
przeciwstawiać się, manifestować i walczyć o tych, co są
w potrzebie. (...) Dziś to początek cyklu manifestacji,
będziemy wychodzić na ulicę do czasu, aż najbiedniejsi
nie odczują poprawy materialnej, jedyni żywiciele nie
otrzymają pracy, co pan, panie prezydencie obiecał.
Prezydenta Wiśniewskiego nie ma, bo pojechał załatwiać
unijny szmal. Jeśli chodzi o sięganie po środki
pomocowe, Grudziądz wlecze się w ogonie województwa. Na
blisko 200 mln euro, które łyknęło Kujawsko-Pomorskie,
miasto dostało 2,5 tys. euro. Porównywalny Włocławek –
20 mln euro.
Demonstrantów stawiło się na grudziądzkim rynku słownie
jedenastu.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
A kto umarł ten nie żyje
Ustalenia prokuratury w sprawie zabójstwa Dębskiego to
wszystko lipa. Ani Baranina go nie zlecał, ani Sasza go
nie wykonywał. Inka rzeczywiście wystawiła eksministra –
tylko komu?
Przed Sądem Okręgowym w Warszawie rozpoczyna się jeden z
najciekawszych procesów ostatniej dekady. Na wokandę
trafia sprawa oznaczona prokuratorską sygnaturą VI Ds
38/01. Halina G. ps. Inka oskarżona jest o współudział w
zabójstwie byłego ministra sportu w rządzie AWS Jacka
Dębskiego. Trzy dni później przed wiedeńskim wymiarem
sprawiedliwości stanie Jeremiasz B. ps. Baranina,
obywatel Republiki Austrii, oskarżony o zlecenie tego
zabójstwa. Trzeciej rozprawy nie będzie; podejrzanego o
dokonanie zabójstwa Tadeusza M. ps. Sasza pół roku temu
znaleziono dyndającego na pętli z prześcieradła w celi
aresztu przy Rakowieckiej w Warszawie. Rozpatrujące te
sprawy sądy będą miały twardy orzech do zgryzienia nie
tylko z tego powodu, że obydwa procesy są poszlakowe.
Zadanie sędziów decydujących o winie i karze jest w tym
wypadku wyjątkowo trudne. Uważam bowiem, że preparowanie
faktów zarzucić można nie tylko podsądnym, ale też
prokuratorom. Pozbierałem informacje o sprawie sprzeczne
z tezami oskarżenia.
Jak już pisaliśmy ("NIE" nr 49/2002), oskarżona Halina
G. w ciągu półtora roku kilkakrotnie zmieniała zeznania.
Dwa tygodnie po aresztowaniu "z 99-procentową pewnością"
jako sprawcę zabójstwa Jacka Dębskiego wskazała Adama
R., drugorzędnego warszawskiego bandytę, którego
rozpoznała po charakterystycznym sposobie poruszania
się, krzywych nogach i nosie: zakrzywionym i tak dużym,
że killer mógł czubka kinola dosięgnąć językiem. Inka
widziała zamachowca z profilu z odległości nie większej
niż pół metra. To zeznanie podtrzymywała przez kilka
następnych tygodni. Później stopniowo zmieniała zdanie,
aż w połowie zeszłego roku oznajmiła, że zabójcą
eksministra jest na pewno Tadeusz M., killer zatrudniony
przez Baraninę. Dwa dni po postawieniu mu zarzutu
zamordowania byłego ministra, Sasza zawisł na
Rakowieckiej. Wyniki dwóch sekcji zwłok, w tym drugiej,
dokonanej po ekshumacji 21 sierpnia 2002 r., utajniła
Prokuratura Apelacyjna w Warszawie. Nie otrzymał ich
nawet sąd w Wiedniu, gdzie toczy się sprawa Baraniny,
mimo wielokrotnych monitów ze strony jego obrońców. W
swoich zeznaniach Halina G. zaczęła stopniowo coraz
bardziej pogrążać Jeremiasza B. Stwierdziła m.in., że to
on telefonicznie polecił jej wywabić Dębskiego przed
lokal. Co także podkreśliliśmy, wskazanie Tadeusza M.
jako killera dziwnym trafem nastąpiło po tym, jak Inkę w
areszcie odwiedziło dwóch oficerów austriackiej policji
ze specjalnych formacji do walki z przestępczością
zorganizowaną. Obiecali jej załatwienie programu ochrony
świadka w zamian za pogrążenie Baraniny. Na wniosek
polskiej strony Jeremiasz B. został aresztowany i czeka
na proces za kratkami wiedeńskiego aresztu. Jako
obywatel Austrii nie zostanie wydany stronie polskiej.
Ustaliliśmy
Prokuratura w ogóle nie zainteresowała się Adamem R.,
którego wskazała Inka. Nie poszukiwano go, nie wydano za
nim listu gończego. Stało się tak dlatego, że facet
spieprzył z kraju przed zabójstwem Dębskiego. Był
poszukiwany listem gończym jako podejrzany o popełnienie
poważnych przestępstw, w tym zabójstwa właściciela
kantoru w Warszawie. Gdy informacja o tym dotarła do
Inki, kobieta była zdezorientowana, kręciła, zmieniała
zeznania, zanim po dłuższym czasie wskazała Saszę jako
killera. Niestety, i tu także nieco się walnęła. Opisała
Tadeusza M. jako mężczyznę postawnego, wysokiego (wzrost
co najmniej 180 cm), o dużej głowie, ogolonego na łyso.
Tymczasem sekcja zwłok (ta utajniona) wykazała, że
Sasza, owszem, był mięśniakiem, ale liczył tylko 173 cm
wzrostu, a więc był jedynie o 3 cm wyższy od Inki!
Główkę miał na pewno mniejszą niż Gari Kasparow. Na łyso
ogolił się dopiero w areszcie w Mysłowicach, wcześniej
hodował na łbie tzw. jeżyka.
Przedstawiała go jako człowieka do specjalnych poruczeń
Baraniny, a są dowody na to, że Tadeusz M. pracował w
warsztacie samochodowym na peryferiach Wiednia i jako
bramkarz w jednej z należących do Jeremiasza B. knajp,
więc był tzw. leszczem. Nie mógł też we wrześniu 1999 r.
podróżować z Inką do Szwajcarii, bo w tym czasie
przebywał w Polsce, na co są świadkowie.
Leszcz powieszony
Prowadząca śledztwo w sprawie śmierci Saszy Prokuratura
Apelacyjna w Warszawie ustami swego szefa, prokuratora
Kapusty, i rzecznika prasowego oświadczyła, że podczas
obu sekcji zwłok nie stwierdzono obrażeń ciała,
działania środków toksycznych i substancji
psychotropowych. My wiemy, że podczas obydwu obdukcji
stwierdzono złamanie kilku żeber po lewej stronie klatki
piersiowej, krwawe wybroczyny pod lewą pachą od strony
pleców, a także specyficzne brunatno-czerwone,
równoległe ślady na prawym ramieniu nieco poniżej
mięśnia barkowego. Istnieje bardzo poważne
prawdopodobieństwo, że ślady te pochodzą od
elektrycznego paralizatora. Obdukcje przeprowadzali
biegli z zakresu medycyny sądowej, ale
dysponentem wyników ich badań jest prokuratura, która
utajniła tak doniosłe w skutkach wyniki!
W świetle naszych ustaleń coraz bardziej prawdopodobna
jest hipoteza, że Tadeusz M. został zamordowany w
areszcie przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie, 26 czerwca
2002 r. między godziną 7 a 9 rano. Zabójstwa musiało
dokonać co najmniej dwóch ludzi. Nasuwa się pytanie, kto
zlecił tę zbrodnię. Teoretycznie mógł to zrobić
Baranina, jeżeli jego wpływy sięgały tak daleko. Jeśli
jednak zrobił to człowiek, który kazał zabić Dębskiego,
to dlaczego oszczędził jedynego świadka zabójstwa –
Halinę G., która wskazała go jako zleceniodawcę?
Tadeusza M. od zarzutu zabójstwa Dębskiego mógłby
uwolnić średnio zdolny adwokat. Wystarczyłoby, żeby
wykazał wszystkie niekonsekwencje w zeznaniach Inki.
Dlaczegóż więc miałby się zawczasu sam wieszać? Według
naszej wiedzy Sasza zginął, ponieważ mógł udowodnić, że
w dniu śmierci Dębskiego nie przebywał w Warszawie, ale
w okolicach Chrzanowa, gdzie mieszkał. Świadczą o tym
nie tylko tajne policyjne notatki dotyczące billingów
rozmów telefonicznych z telefonów komórkowych
przypisanych Tadeuszowi M.
Kopnęliśmy się na Górny Śląsk. Wśród kumpli Saszy panuje
konsternacja. Kiedy wywożono go do Warszawy, co najmniej
kilka osób z miejscowego półświatka było gotowych
potwierdzić jego alibi na feralny 11 kwietnia 2001 r.,
kiedy zginął Dębski. Po śmierci Tadeusza M. na ferajnę
padł blady strach. Śląscy twardziele, którzy
współpracowali m.in. z Ryszardem Niemczykiem,
Krakowiakiem i pruszkowską grupą towarzyską, teraz srają
w pory. Kumpel Saszy, który obecnie garuje w jednym z
zakładów karnych południowej Polski, wręcz odmówił
widzenia ze mną, choć dyrekcja zakładu karnego nie miała
nic przeciw tej wizycie. "Ziomale" wiedzą, że publiczne
wypowiedzi w sprawie Saszy równają się wyrokowi śmierci.
Kto ich tak wystraszył? Czyżby rzeczywiście Baranina,
który garuje w wiedeńskim areszcie? Wreszcie: komu
zależało, żeby Jeremiaszowi B. przypisać zabójstwo
Dębskiego?
Wrobić Baraninę
Dziwnym trafem wskazany w pierwszej wersji przez Halinę
G. jako zabójca Adam R. także kontaktował się z
Baraniną. W Warszawie znany był jako człowiek Jeremiasza
B. od mediacji w konfliktach miejscowego półświatka. Gdy
okazało się, że w czasie morderstwa pod "Casa Nostra"
nie było go w Polsce, nagle znalazł się inny killer,
także wiązany z Baraniną. Pogrążenie Jeremiasza B.,
tajnego współpracownika EDOK – specgrupy austriackiej
policji do zwalczania obcej przestępczości
zorganizowanej – leżało w interesie grupy skorumpowanych
funkcjonariuszy tej elitarnej formacji, obecnie
rozwiązanej. Kilku oficerom postawiono zarzuty korupcji
oraz przekroczenia uprawnień.
Takie są kulisy odwiedzin złożonych przez austriackich
policjantów w areszcie Ince na początku czerwca 2002 r.
Obiecano jej, że w Austrii może liczyć na wszelką pomoc
i objęcie programem ochrony świadka, wmówiono, że polski
sąd uwolni ją od zarzutu współudziału w zabójstwie.
Mówiąc delikatnie – ci, którzy dobrze znają Inkę,
wiedzą, że jej członkostwo w MENSA (stowarzyszenie ludzi
o bardzo wysokim ilorazie inteligencji) to czysta
fantazja. Według wiedzy, którą dysponujemy, zabójstwa
Dębskiego nie dokonał ani Adam R., ani tym bardziej
Tadeusz M. Ince kazała wystawić Dębskiego zupełnie inna
osoba, a raczej grupa osób. Zabójca ministra oszczędził
ją, bo w zamian za pewne obietnice miała kreować wiodącą
rolę Baraniny jako zleceniodawcy zbrodni. Kto zatem
faktycznie zlecił zabójstwo?
Pewien twardziel, mocno powiązany nieformalnymi
interesami z bossami największych grup towarzyskich w
Pomrocznej, obecnie odsiadujący karę pierdla w jednym z
zakładów karnych zachodniej Polski, opowiedział nam o
tym, że Dębski zebrał sporą kwotę w "papierze" (czyli
dolarach) za obietnice załatwienia atrakcyjnych działek
budowlanych na obrzeżach Warszawy. Tak uzyskaną forsę
zainwestował w grę na światowych giełdach, przy czym
ponad połowę szmalu szlag trafił. Upominającym się o
zwrot szmalu upierdliwcom oświadczył, żeby spierdalali,
bo ma takie kontakty w grupach towarzyskich zwanych
mafiami, że się zesrają. Dwóm lub trzem najpoważniejszym
kontrahentom obiecał, że w ciągu dwóch miesięcy odda
kasę. To z tego powodu Dębski zorganizował przemyt 400
tysięcy dolarów do Austrii, które następnie jego kumpel
Baranina zamienił na szylingi i wyprał w jednym w
wiedeńskich banków. Dysponentami konta było kilka osób,
w tym m.in. rodzina Dębskiego i siostra Jeremiasza B.
Pieniądze nie trafiły do wierzycieli. Obecnie tylko
Baranina wie, w jaki interes miałyby być włożone te
wyprane pieniądze. Dębski nie doczekał inwestycji.
Wkurwieni do białości dwaj "biznesmeni" zdecydowali się
wynająć killera, który rozwalił eksministra, aby dać
nauczkę innym kontrahentom w dużych, brudnych
interesach.
Aby zweryfikować fakty, które stopniowo odkrywałem, i
wnioski, jakie z nich wyciągałem, kilkakrotnie – od
czerwca 2002 r. – telefonicznie i pisemnie zwracałem się
do Prokuratury Okręgowej oraz Prokuratury Apelacyjnej w
Warszawie. Za każdym razem odpowiedzią było milczenie.
Prokuratura nie dementowała też podawanych przez "NIE"
faktów ani z nimi nie polemizowała.
Podejrzewam, że prokuratura skierowała śledztwo w
sprawie zabójstwa Dębskiego na takie tory, które
zaprezentuje na procesie Inki tylko ze względu na chęć
odniesienia sukcesu. Plotki mówią bowiem o politycznej
podszewce tej sprawy.
Wysokie czynniki policyjne, w odróżnieniu od
prokuratury, ogólnie zaprzeczyły wobec redakcji "NIE"
prawdziwości moich ustaleń. Stało się to przed
publikacją niniejszego artykułu. Zapewniły też o
gotowości rozmawiania ze mną o podawanych w "NIE"
faktach i o przebiegu śledztwa. Większość spraw, o
których piszę, i czynności, z których wnioski podważam,
leżały jednak w gestii prokuratury.
Rozmowy z policją podejmę niezwłocznie.
Pewien twardziel, mocno powiązany nieformalnymi
interesami z bossami największych grup towarzyskich w
Pomrocznej, obecnie odsiadujący karę pierdla w jednym z
zakładów karnych zachodniej Polski, opowiedział nam o
tym, że Dębski zebrał sporą kwotę w "papierze" (czyli
dolarach) za obietnice załatwienia atrakcyjnych działek
budowlanych na obrzeżach Warszawy. Tak uzyskaną forsę
zainwestował w grę na światowych giełdach, przy czym
ponad połowę szmalu szlag trafił. Upominającym się o
zwrot szmalu upierdliwcom oświadczył, żeby spierdalali,
bo ma takie kontakty w grupach towarzyskich zwanych
mafiami, że się zesrają. Dwóm lub trzem najpoważniejszym
kontrahentom obiecał, że w ciągu dwóch miesięcy odda
kasę. To z tego powodu Dębski zorganizował przemyt 400
tysięcy dolarów do Austrii, które następnie jego kumpel
Baranina zamienił na szylingi i wyprał w jednym z
wiedeńskich banków. Dysponentami konta było kilka osób,
w tym m.in. rodzina Dębskiego i siostra Jeremiasza B.
Pieniądze nie trafiły do wierzycieli. Obecnie tylko
Baranina wie, w jaki interes miałyby być włożone te
wyprane pieniądze. Dębski nie doczekał inwestycji.
Wkurwieni do białości dwaj "biznesmeni" zdecydowali się
wynająć killera, który rozwalił eksministra, aby dać
nauczkę innym kontrahentom w dużych, brudnych
interesach.
Aby zweryfikować fakty, które stopniowo odkrywałem, i
wnioski, jakie z nich wyciągałem, kilkakrotnie – od
czerwca 2002 r. – telefonicznie i pisemnie zwracałem się
do Prokuratury Okręgowej oraz Prokuratury Apelacyjnej w
Warszawie. Za każdym razem odpowiedzią było milczenie.
Prokuratura nie dementowała też podawanych przez "NIE"
faktów ani z nimi nie polemizowała.
Podejrzewam, że prokuratura skierowała śledztwo w
sprawie zabójstwa Dębskiego na takie tory, które
zaprezentuje na procesie Inki tylko ze względu na chęć
odniesienia sukcesu. Plotki mówią bowiem o politycznej
podszewce tej sprawy.
Wysokie czynniki policyjne, w odróżnieniu od
prokuratury, ogólnie zaprzeczyły wobec redakcji "NIE"
prawdziwości moich ustaleń. Stało się to przed
publikacją niniejszego artykułu. Zapewniły też o
gotowości rozmawiania ze mną o podawanych w "NIE"
faktach i o przebiegu śledztwa. Większość spraw, o
których piszę, i czynności, z których wnioski podważam,
leżały jednak w gestii prokuratury.
Rozmowy z policją podejmę niezwłocznie.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przewodnik dla terrorysty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W konsulacie siedzi leń
Przebywam w Hiszpanii już od ponad 10 lat wraz z całą
moją rodziną. Wiem, że nie jestem pierwszą i ostatnią
osobą, która pisze do Polski skarżąc się na pracę
Konsulatu w Madrycie.
List w tej sprawie skierowałam do Pana Jacka Bylicy
dyrektora Sekretariatu Wydziału do spraw Polonii
Wychodźstwa i Polaków za Granicą i Pana Andrzeja
Kaczorowskiego dyrektora Departamentu Konsularnego MSZ.
Nie wiem dlaczego, ale nie jestem przekonana, że coś się
w ministerstwie w tej sprawie zrobi. Piszę więc do Was.
1. Wydział Konsularny czynny jest dwie godziny dziennie,
cztery dni w tygodniu.
2. Dziennie wydawane jest tylko 20 numerków.
3. Aby wejść do Konsulatu, każdy musi mieć numerek, bez
względu czy chce informacje, druki, czy przyszedł
poprosić o jakiś dokument.
4. O godzinie 7.00, czasami wcześniej, trzeba ustawić
się w kolejce na ulicy, aby otrzymać jeden z dwudziestu
numerków.
5. Numerki wydaje się przed godziną otwarcia Konsulatu,
ale nigdy nie wiadomo, czy będzie to pół godziny, czy
godzinę wcześniej.
6. Osoba oczekująca nie może się oddalić nawet na
moment, bo nie otrzyma numerka.
7. Kolejka oczekująca ustawia się na ulicy przy bramie
wjazdowej na teren Ambasady, gdzie nie ma żadnej osłony
przed deszczem, zimnem i słońcem.
8. Brama wjazdowa otwiera się tak, że oczekujący muszą
uciekać, żeby nie przycisnęła kogoś do muru i ustąpić
wjeżdżającym i wyjeżdżającym pojazdom.
9. W okolicy nie ma miejsca, gdzie można by usiąść,
jeżeli ktoś się źle czuje, ani toalety w razie potrzeby.
10. Ambasada znajduje się w okolicy, gdzie nie ma barów
(aby odpocząć), sklepów (aby kupić napoje lub jedzenie),
banków (aby wyciągnąć pieniądze).
11. Jeżeli wystąpi nagła potrzeba zrobienia fotografii,
np. do paszportu blankietowego, trzeba wrócić do
centrum, ponieważ w promieniu kilku kilometrów nie ma
zakładu fotograficznego ani maszyny do robienia zdjęć.
12. Osoby starsze, dzieci, kobiety w ciąży i
niepełnosprawni oczekują w tej samej kolejce na ulicy.
13. W momencie otwarcia Konsulatu grupa dwudziestu
szczęśliwców posiadających numerki zostaje wpuszczona na
teren Ambasady, ale nie do środka, wszyscy są zmuszeni
czekać przed budynkiem.
14. Do środka wpuszczane są tylko dwie osoby, które
jeżeli nie wiedziały, jak przygotować dokumenty, siedzą
wewnątrz aż to zrobią.
15. Pierwsze osoby z kolejki nie mają czasu na
przygotowanie lub wypełnienie dokumentów.
16. Osoby mieszkające poza Madrytem, podróżujące czasem
całą noc, nie mają żadnych ulg, jeżeli w jednym dniu nie
otrzymają numerka, to nie mają żadnej gwarancji, że
dostaną go następnego dnia.
17. Większość dokumentów należy przynosić osobiście i
podpisywać w obecności pani z okienka.
18. Opłaty za usługi są bardzo wysokie, np.:
– paszport książeczkowy – 80 euro
– paszport blankietowy – 17 euro
- dla dziecka – 6 euro
– zapytanie o karalność – 54 euro
– legalizacja – 27 euro
– wpis konsularny – 27 euro.
19. Pomimo wysokiej opłaty za wydanie pasz-portu
książeczkowego, bez względu czy ktoś posiada prawo
stałego pobytu, czy nie, okres oczekiwania wynosi ponad
trzy miesiące.
20. Na zapytanie o karalność trzeba czekać pół roku i
jest ważne tylko trzy miesiące od daty stempla w
Warszawie.
21. Na jedyny bezpośredni telefon do Konsulatu nie ma
żadnej możliwości dodzwonienia się, jest cały czas
zajęty.
22. Personel Konsulatu złą obsługę, długi czas
oczekiwania na proszone dokumenty i wprowadzenie 20
numerków dziennie tłumaczy dużą ilością pracy i małą
ilością personelu.
Teresa Karpowicz, Alforja
Z myślą o jutrze
Pracuję w zakładzie, gdzie dyrektorem jest człowiek
posadzony na stołek przez SLD. Praca jak to w budżetówce
– mało płatna, ale bezpieczna. Jakieś dwa dni temu
dotarła do mnie lista dla chętnych do wstąpienia do NSZZ
"Solidarność" (do tej pory nie było tu żadnych związków
zawodowych). Co jest... grane? Dlaczego akurat
"Solidarność"? Nie ma innych związków? Po rozmowie z
kilkoma osobami dowiaduję się, że jest to inicjatywa...
dyrektora! Tym bardziej coś mi tu nie gra. Nagle zaczyna
mi kiełkować pewna myśl. Oto ona: Rządzące w mieście SLD
naraziło się mieszkańcom tym, że blokując dopływ obcego
kapitału do miasta, zrobiło z niego zadupie. Będzie to
miało wpływ na wyniki tegorocznych wyborów. Rządzić
będzie raczej prawica lub centroprawica.
Stołek robi się niepewny i trzeba się przefarbować?
Czytelnik z Koszalina
(e-mail do wiadomości redakcji)
Chciałam zabić
W mediach usłyszałam o dziewczynie imieniem Beata, która
zamordowała swojego brata. Dziwne, ale zapałałam
sympatią do tej dziewczyny, ponieważ ona zrobiła coś, co
ja przez lata tylko planowałam. Ja miałam młodszą
siostrzyczkę, której wycierałam dupę, a ona w zamian za
to kablowała na mnie matce. Ile razy ja przez nią
dostałam "wpierdol" od matki, nie zliczę. Najgorzej, że
moja pierdolona urocza siostrzyczka większość wymyślała.
Doszło do tego, że mnie szantażowała mówiąc: Daj mi coś,
bo powiem mamie. A co ty powiesz? – pytam. – Wymyślę –
odpowiadała. Nawet, gdy jej coś dałam i tak opowiadała
matce niestworzone rzeczy. Najdziwniejsze było to, że
matka bezgranicznie jej wierzyła, a ze mną nawet nie
próbowała czegokolwiek wyjaśniać. Za kablowanie
siostrzyczka była przez matkę nagradzana, a to cukierek,
ciastko czy lizak. Potem dołączył jeszcze do tej mafii
mój młodszy braciszek. Myślę więc, że to rodzice są tu
winni stwarzając niezdrowe układy domowe. Ta biedna
dziewczyna była osaczona i broniła się. Na koniec tylko
dodam, że choć dziś jesteśmy starymi babami, to moja
młodsza siostra nadal traktuje mnie jak gorszą od
siebie.
B. J.
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
"Kubuś Rozpruwacz"
Całkowicie zgadzam się z opinią wyrażoną przez Piotrka z
Rybnika dotyczącą gier komputerowych ("NIE" nr 22/2002).
Mimo dosyć młodego wieku (mam 17 lat) również mi dane
było grać chyba we wszystkie brutalne gry na PC. (...)
Mimo że wg pań i panów "logów" mój umysł powinien być
totalnie spaczony i nie powinienem mieć żadnych szans na
resocjalizację, nadal jestem zdrowym psychicznie
nastolatkiem, który w grach komputerowych szuka sposobu
odreagowania stresów. A mam ich wystarczająco wiele.
Wystarczy, że popatrzę na politykierów walczących o
władzę i dorwanie się do największego koryta, jakim jest
praca w Sejmie. Wtedy nachodzą mnie takie myśli, że
nawet tytułowy Kubuś Rozpruwacz zaczerwieniłby się
słysząc o tak fantazyjnych sposobach pozbawiania życia.
(...)
Wszystkie przypadki, którymi podpierają się
socjologowie, psychologowie i inne "autorytety", są po
prostu wyolbrzymionymi sytuacjami, w których brak
akceptacji ze strony środowiska lub złe wychowanie
(chodzi o zbyt mało czasu poświęconego dziecku przez
rodziców) były przyczyną tragedii. Ponieważ jednak
zawsze musi się znaleźć kozioł ofiarny, najłatwiej
zwalić winę na gry, komputer, Internet, Żydów i
cyklistów...
Grabarz z Ryk
(e-mail do wiadomości redakcji)
Szkolenie owiec cd.
Zamieściliście mój e-mail w numerze z 24.06.2002.
Dotyczył on szkoły nr 75 w Krakowie i oceny z religii
wliczanej w średnią ocen. Kilka dni po wysłaniu do Was
listu siostra zakomunikowała, że Rada Pedagogiczna nie
pozwoliła, aby niemiecki nie wliczał się do średniej!
Kwestii religii nie poruszano. Została tak jak była.
Przykro mi. Ale dowiedziałem się za późno.
Michał Kawa, Kraków
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lody śmigłem kręcone cd.
Jeden z największych przetargów organizowanych ostatnio
w Europie Środkowowschodniej – budowa terminalu nr 2 na
Okęciu – na finiszu. Chodzi oficjalnie o 198,85 mln
dolarów, a nieoficjalnie – o grubo więcej.
28 czerwca komisja przetargowa Przedsiębiorstwa
Państwowego Porty Lotnicze po długich naradach
"zasugerowała" zarządowi PPL wybór oferty Budimexu.
Nas to nie zaskoczyło. Już w kwietniu na łamach "NIE"
(nr 14/2002) w artykule pt. "Lody śmigłem kręcone"
pisałam: Z moich informacji wynika, że jeśli zwycięzcą
przetargu zostanie Budimex pod kierownictwem prezesa
Michałowskiego (a wszystko wskazuje na to, że tak
będzie), zostanie to oprotestowane i wybuchnie
gigantyczny skandal. Inteligencji Czytelników i
odpowiednich organów pozostawiam poszukiwanie odpowiedzi
na pytania: Skąd mogłam tak wcześnie wiedzieć kto
wygra?; A jeśli nawet ja wiedziałam, to po cholerę
bawiono się w jakieś tam przetargi?
Najbliższe tygodnie i miesiące zapowiadają się więc
gorąco dla członków komisji i zarządu PPL. Firma
Hochtief Polska, której oferta nie była nawet
rozpatrywana ze względów formalnoprawnych, już
zapowiedziała podjęcie kroków prawnych w celu
zakwestionowania decyzji PPL. Także Jerzy Binkiewicz,
dyrektor firmy Strabag sp. z o.o., jak informuje prasa,
nie wyklucza złożenia protestu w sprawie decyzji
komisji.
Wiewiórki filujące w okolicach lodziarni na Okęciu
wyniuchały, że tak naprawdę terminal nr 2 może kosztować
znacznie więcej niż opiewa oferta. Pośrednio potwierdza
to przewodniczący komisji przetargowej Bogdan Chudziak,
który indagowany na okoliczność gwarancji utrzymania
ceny zaproponowanej przez Budimex, odparł, że w tak
dużych kontraktach zawsze pojawiają się dodatkowe roboty
i koszty. Pytam: Czy przypadkiem nie chodzi o skromne
40–50 mln zielonych więcej? Bo
na tyle podobno cała inwestycja jest niedoszacowana.
Mam też kilka innych pytań:
1. Dlaczego w ogóle był to przetarg niepubliczny, skoro
urządza go firma państwowa?
2. Metr kwadratowy lotniska klasy HUB musi ileś tam
kosztować, zatem czy można wybudować go za pół ceny?
3. Czy jedna firma może kupić wyposażenie technologiczne
lotniska tej klasy zgodne z wymaganiami międzynarodowymi
o 30–40 proc. taniej niż inna firma?
4. Jak się mają porównania kosztów eksploatacyjnych w
projektach różnych oferentów jednego z najbardziej
istotnych miejsc, jakim jest na lotnisku sortowania
bagażu wychodząc z założenia, że liczy się nie tylko
koszt budowy, ale i późniejszej eksploatacji?
5. Jaki pasażer gotów będzie zapierdalać z ciężkim
bagażem około 900 metrów z garażu wielopoziomowego do
terminalu nr 2?
Fachowcy nie powinni mieć problemów z udzieleniem
odpowiedzi na te pytania. Polecam je uwadze szanownych
panów posłów, którzy interesują się sprawą. W kuluarach
sejmowych od pewnego czasu mówi się, że wicepremier
Marek Pol jest bardzo niezadowolony z upierdliwej
dociekliwości przewod-
niczącego komisji infrastruktury Janusza Piechocińskiego
z PSL. Ale prawdziwą panikę u pewnych osób wywołała
wiadomość o rezygnacji ministra finansów Marka Belki.
Obawiają się, że jego następca może w sposób bardziej
zdecydowany popatrzeć na to, co się dzieje wokół
przetargu na Okęciu, a to by była wybitnie niepożądana
okoliczność. W grę wchodzą przecież miliony dolarów.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kosmita robi druta "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sra półgłówek
Wujek Chłodek pozdrawia Was w ten noworoczny czas. W
ramach kolędy znajdziecie w dzisiejszej porcji naszej
gry trochę aktualnych tematów, z którymi mieliśmy do
czynienia w zeszłym roku i które, niestety, chyba będą
nadal aktualne – chyba że STACH KWĘKNIE i wymyśli jakąś
nową jakość, czego sobie i Wam życzę.
BAJKA TO RADOŚĆ DLA JÓZI
BUCHAJ RUSZA!
CZARNYM – CAŁY PIACH!
ECHA BEZ KOREKCJI
ELITA WIEPRZY NA PIECU
FUCHA MĘCZY KLEJARKĘ
GAJ POD RÓWNEM
GŁUPIO NIE PLEĆ NA MIETKA
GRAJĄC OSŁUPIAŁ
JACEK W WÓZKU
JURNA CZACHA
KACHA Z WUJEM
KARK SMUTASA
KĘDY Z MIŁĄ?
KLAKIER POLITYCZNEJ SZANSY
KOREKCJA EMISJI
LONDON Z KOCZKIEM
NA PLANIE POLETKA
NOWA MAZDA PISARZA
PACHY BIORĄ W KLESZCZE
PĘKI LIPY
PUKANIE W KUPIE
PŁODZENIE CHAŁY
PRZY PRANIU SIĘ SIERDZI
RADEK Z NIESMAKIEM CHUCHA
SIKORSKI – ZWANY RADKIEM
TADEK PODOBNY DO ZORBY
W ŻUPIE DAR
WAŁ W KORKU
WYGRAŁ OKRĄGŁĄ SUMKĘ
Nagroda dla Pana Wojciecha z Drezdenka. Pozdrowienia dla
Wszystkich.
Autor : Wójek Chłodek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Marksizm-wojtylizm
O prawdziwych korzeniach papieskiej mądrości.
Dawno temu Karol o nazwisku Marks obiecywał robotnikom,
że jeśli przepędzą kapitalistów, nie będą musieli tyrać
za wszawe grosze. Dziś nikt nie traktuje poważnie tych
teorii. Poza Karolem o nazwisku Wojtyła. Najwybitniejszy
Polak w dziejach uparcie głosi poglądy żywcem przepisane
z Manifestu Partii Komunistycznej.
Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu. (...) Masy
robotnicze, wyzyskiwane w fabryce (...) są codziennie i
stale zamieniane w parobków przez maszynę, przez
nadzorców i przede wszystkim przez (...) właścicieli
fabryk. Ten despotyzm jest tak małostkowy, nienawistny,
zażarty, że otwarcie ogłasza zysk za swój cel. (...)
Wyzysk robotnika przez fabrykanta tak szeroko się
rozprzestrzenił, że jak tylko dostanie on wypłatę, zaraz
dopadają go przedstawiciele innych części burżuazji:
kamienicznik, kramarz, właściciel lombardu i tak dalej.
(...) Przeciętną ceną pracy jest minimalna płaca
robocza, to znaczy suma środków do życia, która jest
konieczna, aby utrzymać robotnika jako zdolnego do pracy
– czytamy w tym pasjonującym dokumencie z połowy XIX w.
We współczesnej nam encyklice "Centesiumus annus" Jan
Paweł II powiada: mimo poprawnego rachunku ekonomicznego
ludzie, którzy stanowią najcenniejszy majątek
przedsiębiorstwa, są poniżani i obraża się ich godność.
Jest to nie tylko moralnie niedopuszczalne, lecz na
dłuższą metę może się odbić na gospodarczej skuteczności
przedsiębiorstwa. Celem przedsiębiorstwa nie jest po
prostu wytwarzanie zysku, ale samo jego istnienie jako
wspólnoty ludzi.
Obydwa te cytaty łączy troska o lud pracujący. W obu
wyraźna jest negacja zysku jako jedynego celu
prowadzenia działalności gospodarczej. Wygląda na to, że
Jan Paweł II pokonał komunę tylko po to, by swobodnie
głosić jej ideologię.
Twórcy komunizmu już dawno zauważyli, że choć zysk
przedsiębiorstw wytwarzany jest rękoma robotników,
kapitaliści nie godzą się na sprawiedliwy podział. Płacą
tyle i tylko tyle, ile potrzeba, żeby robotnik nie padł
na pysk, a resztę pakują na konta albo trwonią w
burdelach. Postanowili tę niesprawiedliwość naprawić. Na
początek obiecywali robolom płacę proporcjonalną do
zasług, a potem do potrzeb, więc całkiem niezależną od
jakości pracy.
Teraz do ich poglądów sięga Jan Paweł II. W encyklice
"Laborem exercens" pisze: stosunek pomiędzy pracodawcą
(...) a pracownikiem rozwiązuje się na zasadzie
salariatu – czyli przez odpowiednie wynagrodzenie
wykonywanej pracy. Za sprawiedliwą płacę, gdy chodzi o
dorosłego pracownika obarczonego odpowiedzialnością za
rodzinę, przyjmuje się taką, która wystarcza na
założenie i godziwe utrzymanie rodziny oraz na
zabezpieczenie jej przyszłości. Takie wynagrodzenie może
być realizowane (...) poprzez tak zwaną płacę rodzinną,
to znaczy jedno wynagrodzenie dane głowie rodziny za
pracę, wystarczające na zaspokojenie potrzeb rodziny bez
konieczności podejmowania pracy zarobkowej poza domem
przez współmałżonka.
W Pomrocznej na razie nie obowiązuje papieskie pojęcie
płacy rodzinnej. W przepisach określono jedynie wysokość
płacy minimalnej. Obecnie wynosi ona 800 zł brutto – 588
zł na łapkę. W żaden sposób nie może ta nikczemna kwota
sprostać warunkom stawianym przez papieża. Z badań
przeprowadzonych przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych
wynika, że osobnik mający na utrzymaniu siebie, dwoje
bachorów i małżonkę powinien kasować minimum 2308,50 zł
miesięcznie (tyle wynosi minimum socjalne dla
czteroosobowej rodziny). Nie lękajmy się wypłynąć na
głębię! Gwarancję comiesięcznego otrzymywania takiej
kapuchy zapiszmy w ustawie. To zachęci kawalerów i panny
do zawierania związków małżeńskich i rozmnażania się.
Instytut Pracy i Spraw Socjalnych obliczył, że
zwiększenie wysokości płacy minimalnej o 10 proc.
powoduje, że bezrobocie rośnie o 4,6 proc. Sprawiedliwe
2308,50 zł wobec tych podłych 588 zł jest większe o 393
proc. Jak łatwo policzyć, po wprowadzeniu w życie
papieskiej teorii płacy sprawiedliwej bezrobocie w
Polsce wzrośnie o 180 proc.
Na koniec września 2003 r. w urzędach pracy figurowało 3
730 000 osób bez pracy. Po zastosowaniu pomysłu Karola
Wojtyły liczba ta szybko wzrośnie do 5 531 400. Z
czystym sumieniem będzie można zwiększyć zatrudnienie w
urzędach pracy, a także powiększyć liczbę modlitw o
bezrobotnych.
Uwaga! Przy wprowadzeniu pomysłu papieża należy
spodziewać się oporu biznesmenów. Nawet instytucję płacy
minimalnej w wysokości 588 zł kapitaliści uważają za
szkodliwą dla gospodarki, a co dopiero mówić o znacząco
wyższej papieskiej płacy rodzinnej.
W oświadczeniu Rady Przedsiębiorczości Konfederacji
Pracodawców Polskich czytamy: KPP uważa, że dziś
najważniejszą rzeczą jest tworzenie nowych miejsc pracy,
a nie ochrona już istniejących. (...) Wśród
najważniejszych barier utrudniających tworzenie miejsc
pracy jest wysoka płaca minimalna. Jest ona ustalona na
poziomie przekraczającym poziom równowagi, szczególnie w
przypadku płac robotników niewykwalifikowanych i osób
wchodzących na rynek pracy, co znacznie ogranicza popyt
na tych pracowników.
Bo co prawda dla Kulczyków papież jest niekwestionowanym
autorytetem, ale to jeszcze nie powód, żeby stosować w
praktyce jego poglądy.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Heil haj
Kto by pomyślał, że zielenina, tak naturalna jak koper
czy kartofle, czyli stworzona przez Pana Bozię,
wywoła światową paranoję. Kreuje ją federalny rząd
Stanów Zjednoczonych. Pomroczna też popada w obłęd.
Prezydent George Dablju ma poważną schizę na temat
marihuany. Szkodzi przy tym swojej córce, którą
gliniarze przyłapali na przypalaniu trawki.
Administracja Busha zdecydowanie zaostrzyła ostatnio
przepisy antymaryśkowe. Nawet w Kalifornii, gdzie w 1996
r. przegłosowano Projekt 215, czyniący marihuanę
legalną, jeśli stosowana jest do leczenia. Dystrybucją i
kontrolą procederu zajmowały się tzw. kalifornijskie
kluby marihuanowe. Prokurator John Ashcroft wykorzystał
nadrzędność prawa federalnego nad stanowym i kluby
zamknięto. Amerykanie, którzy dzięki maryni zapominają o
uszkodzonym w Wietnamie mózgu i kręgosłupie albo o bólu
pękniętych zwieraczy towarzyszącemu często AIDS, masowo
emigrują do Kanady.
W Kanadzie marycha jest także nielegalna, ale przepisy
są mniej restrykcyjne, zwłaszcza gdy chodzi o
uśmierzanie bólu. I nie tylko! 4 września
przedstawiciele kanadyjskiego Senatu zalecili, by
państwo zalegalizowało marihuanę do użytku przez ludzi
powyżej lat 16.
Pomroczna Millera w paranoi przewyższa nawet USA Busha.
Prokuratura nakazała zamknąć... internetowy serwis
informacyjny Hyperreal, uzasadniając swą decyzję tym, że
serwis nawoływał do palenia marychy. Idiotyzm totalny.
Chłopaki od Hyperreal przenieśli bajzel do Czech.
Wirtualnie oczywiście. Sieć jest bez granic. Każdy
internauta może więc skręcając jointa w dalszym ciągu
zaczytywać się w Hyperreal.
Na stronie serwisu Hyperreal nie namawiano: smarkaczu
przypalaj gandzię, a zrelaksujesz się po dzwonku. Wręcz
przeciwnie. Hyperreal przekazywał nudne informacje
farmakologiczne o maryśce niczym serwis konsumencki o
wyższości margaryny nad wybielaczem, przytaczając wyniki
światowych badań, zwłaszcza WHO. Wygląda na to, że
Światowa Organizacja Zdrowia to spisek ćpającej
masonerii. W kraju Kopernika nie jest dla prokuratury
żadnym autorytetem.
Wszystko zaczęło się od akcji informacyjnej
stowarzyszenia Kanaba w Kaliszu. Ludzie z Kanaby
kolportowali ulotki, co miało na celu opanowanie
narodowej antymaryśkowej schizy. Całkowity zakaz
używania marihuany uniemożliwia zastosowanie konopi w
lecznictwie. Marihuana (tłum. ziele Boga) jest zaliczana
do tzw. lekkich narkotyków. (...) gdyby rozluźniono
restrykcyjne przepisy antymarihuanowe, ziele Boga
stałoby się skutecznym środkiem uśmierzającym ból w
opiece paliatywnej. Chemioterapia i radioterapia często
powodują u osób z nowotworem dokuczliwe efekty uboczne,
jak silne mdłości i wymioty nie do opanowania przez
konwencjonalne środki, tj. Zofran. Badania kliniczne
wykazały,
że związki chemiczne zawarte w marihuanie skutecznie
hamują te objawy. THC (główny składnik marihuany –
przyp. I.K.) zwiększa łaknienie u pacjentów chorych na
AIDS. Prowadzi to do wzrostu masy ciała traconej w
szo-kującym tempie w czasie choroby, co poprawia długość
i jakość ich życia. Zastosowanie w leczeniu marihuany
prowadziłoby do zmniejszenia u chorych dawek morfiny i
innych silnie uzależniających opioidów. Naukowcy badają
także zastosowanie kanabidolu (składnik marihuany) w
walce z atakami epilepsji.
Autorzy ulotek wszystkie informacje podparli badaniami
J. American Medical Association, Pharmacology 21,
których wyniki znaleźć można w bazie danych wszystkich
medycznych uczelni. Przytaczano też wypowiedzi polskich
profesorów. Na przykład prof. Wojciecha Gaszyńskiego z
Katedry Anestezjologii AM w Łodzi, który przyznał, że
nie wahałby się aplikować cierpiącym środków na bazie
marihuany, gdyby takie leki były legalne.
Ulotki Kanaby trafiły na łamy lokalnej prasy w nieco
zmienionej formie. Oto, co „niezależna” lokalna gazeta
„Ziemia Kaliska” napisała o tej akcji: Kiedy wraz z
listami wyjęłam ze skrzynki tę ulotkę i zaczęłam ją
czytać, to dosłownie włosy zjeżyły mi się na głowie –
wyznała nam Czytelniczka. Okazało się, że jest to
wyjątkowo perfidna zachęta do zażywania marihuany.
Perfidna, bo odwołująca się do badań Światowej
Organizacji Zdrowia, które mają potwierdzać, że palenie
trawki jest mniej szkodliwe niż picie alkoholu i palenie
papierosów. Ale żeby tylko to! Wręcz wskazuje się na
lecznicze walory zażywania mari-huany. Uważam, że sprawą
powinny zająć się organy ścigania.
I zajęły się. Tydzień później w tej samej gazecie
wypowiedział się nadkomisarz Roman Szeląg, specjalista
ds. prewencji kryminalnej KMP w Kaliszu:
Rynek konsumentów narkotyków jest taki, jaki jest i
handlarzom zależy na pozyskaniu klientów. Powszechnie
mówi się o katastrofalnych skutkach dla organizmu
zażywania narkotyków, więc autorzy ulotki redagują tekst
na zasadzie: „no tak trawka szkodzi, ale bardziej
szkodzą papierosy i alkohol”. Rzeczywiście mamy do
czynienia z bardzo perfidną manipulacją. To jest jedna z
wielu prób stworzenia coraz większego rynku. Marihuana
powoduje trwałe uszkodzenie mózgu (...). Trawka – to
natomiast bomba z opóźnionym zapłonem. Palona tylko
weekendowo przez nastolatków powoduje zmniejszenie
liczby chromosomów w komórkach z 40 nawet do 8.
Dziewczęta narażają się na to, że w przyszłości urodzą
kalekie dzieci, np. bez rąk i nóg. Taka jest prawda.
Odkrywcze rozumowanie nadkomisarza z Kalisza podzieliła
zapewne prokuratura. Zamykając serwis.
U pepiczków nikomu nie odpadły jeszcze 32 chromosomy, a
także nikt nie urodził się bez głowy lub dupy.
Artykuł dedykuję wszystkim tym, którzy żywiołowo
zareagowali na mój poprzedni tekst o gandzi. Zwłaszcza
X-Edowi, który na forum internetowym Tygodnika tak
wdzięcznie napisał: Szmata Kosmala znowu zmusza mnie do
jarania skrętów. Psychicznie zmaltretowana przez Urbana
ćpunka.
PS Na serwerze http://hyperreal.info/kanaba znajdziecie
również projekt zmiany ustawy z 24 kwietnia 1997 r. o
przeciwdziałaniu narkomanii. Każdy głos jest ważny, byle
był pełnoletni.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Burżuj na styropianie
Takiego numeru w Pomrocznej dotąd nie było. Staje cała
branża górnicza, bo działaczowi "Solidarności" powinęła
się noga w biznesie.
Kazimierz Żyrek jest szefem "Solidarności" w kopalni
Silesia i członkiem Międzyzakładowej Komisji
Koordynacyjnej NSZZ "Solidarność" przy Kompanii
Węglowej. Jest też właścicielem nowego hotelu, w którym
są sprowadzone z Austrii żyrandole z kryształu. Jest
wreszcie użytkownikiem termosu z gorącą kawą i pakunku z
kanapkami, które zabrał ze sobą, gdy zaczynał okupację
pod ziemią. Pracownicy kopalni Silesia strajkowali cały
zeszły tydzień. Żyrek zaalarmował ich, że zakład znalazł
się na liście do zamknięcia. Górnicy to karny ludek.
Rach-ciach i zaczęła się okupacja. Strajkujący wysuwali
tylko jeden postulat. Żądali, by ktoś ważny powiedział
im, że nie ma planów zamknięcia Silesii.
Postulat ten został spełniony wielokrotnie, począwszy od
pierwszego dnia protestu. Jednak okupacja się nie
kończyła. Na próżno i wiceminister Marek Kossowski, i
szefowie Kompanii Węglowej zapewniali, że nikt nie
planuje zawieszenia kłódki na bramie Silesii, co więcej,
że nie istnieje żadna lista kopalń do zamknięcia.
Wydobycie stanęło. Związkowcy z "Solidarności" nie
liczyli się z tym, że w ten sposób rzeczywiście mogą
doprowadzić do zamknięcia Silesii – z każdym dniem
pogarsza się jej wynik finansowy i w efekcie może
znacznie odbiegać od wyników pozostałych kopalń.
Pierwsze trzy dni strajku przyniosły ponad pół miliona
złotych strat.
W środę działacze Krajowej Sekcji Górnictwa Węgla
Kamiennego NSZZ "Solidarność" obradowali w
Czechowicach-Dziedzicach, gdzie znajduje się strajkująca
Silesia. Zadecydowali, że w piątek odbędą się protesty w
innych kopalniach. W czwartek prawie wszędzie robiono
"masówki", na których wyrażano poparcie dla kolegów
walczących "o przetrwanie zakładu". W piątek strajkowały
również inne kopalnie.
Myli się wiceminister Marek Kossowski, gdy twierdzi, że
poprzez okupację Silesii związkowcy chcą zablokować
decyzję o włączeniu kopalni do jednego z koncernów
energetycznych (zdaniem wiceministra działacze
"Solidarności" bronią się przed tym, bo obawiają się, że
ich związek straci znaczenie i wpływy). Mamy własne
zdanie na temat przyczyn samobójczego protestu w kopalni
Silesia.
Kompania Węglowa finansuje wydawanie branżowego
tygodnika pod nazwą "Trybuna Górnicza". Dla górników
pismo to jest ważniejsze niż Biblia.To, co napisze
"Trybuna Górnicza", jest święte i nie podlega dyskusji.
Od kilku tygodni redakcja przygotowywała artykuł na
temat Kazimierza Żyrka – przewodniczącego Komisji
Zakładowej NSZZ "Solidarność" w kopalni Silesia, a w
minionym tygodniu rzecznika protestujących. Artykuł był
nie o Żyrku-działaczu, tylko o Żyrku-biznesmenie. Dwa
tygodnie poprzedzające okupację kopalni redakcja
"Trybuny Górniczej" poświęciła na szukanie kontaktu z
Żyrkiem. Chodziło o to, by zadać mu kilka niewygodnych
pytań. Ponieważ przewodniczący-prezes nie reagował na
przekazywane mu przez pośredników prośby o audiencję,
redakcja postanowiła opublikować artykuł bez jego
wypowiedzi. Dziwnym zbiegiem okoliczności artykuł był
kwalifikowany do druku w tym właśnie tygodniu, gdy Żyrek
na czele 400 górników rozpoczął okupację kopalni.
Przewodniczący-prezes osiągnął zamierzony efekt.
Redakcja nie chciała eskalacji konfliktu i wycofała
artykuł. Obawiano się, że "Solidarność" oskarży
kierownictwo Kompanii Węglowej o polityczny atak.
Artykuł, który się nie ukazał, opisywał walkę
kilkudziesięciu przedsiębiorców bezskutecznie
usiłujących wydostać swoje pieniądze od małżeństwa
Żyrków. Górnicy mogliby przeczytać między innymi o
handlu węglem, obrocie wierzytelnościami, kupwaniu
urządzeń sprzedawanych potem kopalniom Nadwiślańskiej
Spółki Węglowej. O luksusowych samochodach i hotelu
Rist, który kosztował miliony złotych i sprawił, że
Żyrkowie nie mogli wywiązać się ze zobowiązań. I
wreszcie – o kryształowych żyrandolach z Austrii.
Kazimierz Żyrek przez cały ubiegły tydzień udzielał się
medialnie. Słychać go było w radiu, widać w telewizji.
Mówił o tym, jak to ciężko jest protestującym kolegom.
Tęsknią do żon, dziatek, chcieliby napić się piwa. Ale
gdy trzeba, to są gotowi do poświęceń. A teraz trzeba.
Za to ich Żyrek podziwia.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Małpokracja
Zauważyłem w "Polityce" nr 39 malownicze zdjęcie
zrobione przez Tadeusza Późniaka: wyleguję się na
szezlongu jak kokota, a pod tym tytuł – "Życie z
gorylem". W rzeczywistości przygodę erotyczną miałem z
szympansem imieniem Jimmy, ale nie doszło do współżycia.
Gdy mnie rozpinał, niezadowolenie wyraziła bowiem i jego
i moja żona, obie obecne niestety. To niespełnienie
zwróciło moje emocje ku małpom, u których mam większe
wzięcie niż u ludzi. Małpy, jak wszystko zresztą,
interesują mnie z ideologicznego punktu widzenia.
Przez kilkadziesiąt lat XIX i XX wieku Kościół zwalczał
teorię ewolucji Darwina w celach propagandowych
sprowadzając ją całą do pochodzenia człowieka od małpy.
Chrześcijański kler przedstawiał to ludziom jako
dyshonor. Uważał, że bardziej elegancko jest pochodzić
od modelu imieniem Adam sformowanego z niewypalonej
gliny oraz od Ewy sporządzonej z żeberek. We
współczesnej genetyce określa się to nazwą kreacjonizm.
Chrześcijaństwo przegrało dramatyczną swą wojnę z małpą,
która współcześnie zyskała inne doniosłe znaczenie.
Dzisiejsza komunikacja pomiędzy ludźmi odbywa się za
pośrednictwem małpy pisanej idiogramem @. Dlaczego małpa
występuje jako stały element adresów internetowych, tego
nie wiem. Może cywilizacja ma intuicję?
Zbadanie genotypu człowieka doprowadziło do ustalenia,
że liczbą i rodzajem genów różnimy się od małpy tylko o
piździ włos. Nie tyle od małp pochodzimy, ile nimi
jesteśmy. Oczywiście jeśli – śladem genetyków – pominąć
duszę nieśmiertelną.
Ostatnio umałpienie ludzi posunęło się przemożnie
prowadząc ku zanikowi różnic pomiędzy naszym a małpim
społeczeństwem. "Wyborcza" z 22 września poinformowała,
że amerykańscy badacze rozdali małpkom pieniądze, a
następnie sprzedawali im za nie żywność. Jedna małpa za
te same pieniądze dostawała jednak ogryzek ogórka, a
druga słodką i wielką kiść winogron. Małpy okazały
poczucie sprawiedliwości i zawiść. Krzywdzone małpy
wyrzucały kawałki ogórka, ponieważ wolały nie jeść niż
godzić się na dyskryminacją. Podobnie, czyli
nieracjonalnie zachowują się ludzie jako konsumenci i
nabywcy w obrocie rynkowym i za ustalenie tego przyznany
został Nobel z ekonomii.
Przy okazji zostało ostatecznie dowiedzione, że
gospodarka pieniężno-rynkowa nie jest ani wytworem
historii, ani wymysłem liberałów, lecz stanowi wytwór
natury, rezultat ewolucji, z której regułami teoria
komunizmu stała w sprzeczności.
W ślad za ogłoszeniem, że nawet małpy wolą nie jeść niż
cierpieć wypaczenia gospodarki rynkowej, tak bardzo
zależy im na stosowaniu praw rynku, premier Leszek
Miller ogłosił na posiedzeniu Krajowej Rady SLD dalszy
zwrot socjaldemokracji ku ekonomicznemu liberalizmowi.
Reorientacja ta zyskała bowiem silną podstawę w naukach
przyrodniczych i teraz socjaliści w obrębie
socjaldemokracji, aby tworzyć antymillerowską opozycję,
musieliby udowodnić, że człowiek nie jest kuzynem małpy
ani od niej nie pochodzi, lecz wywodzi się wprost od
pszczół, mrówek i innego robactwa tworzącego
społeczeństwa socjalistyczne.
Ideologiczny sens doświadczeń z małpami nie jest jednak
tak jednoznaczny jak sądzą przywódcy Sojuszu Lewicy.
Eksperymentatorzy, którzy przeprowadzili rozdawnictwo
małpom forsy, a następnie nierówno wymieniali ją na
towar, konkludują: Przy podejmowaniu decyzji małpy
kierują się emocjami a uczucie krzywdy góruje nad
rozsądkiem. Trudno nazwać racjonalnym zachowaniem
rezygnację z własnego jedzenia tylko dlatego, że kolega
dostał coś lepszego. Ale nie powinniśmy się dziwić
małpom – postępujemy dokładnie tak samo.
Przekładając to na język polityki, to samo wyrazić można
tak: nowy kurs SLD jest bardzo racjonalny, jednakże
właściwe ludziom nierozumne poczucie krzywdy sprawi, że
fasada Kancelarii Premiera gęściej oblewana będzie odtąd
farbą przez demonstrantów i więcej oni szyb natłuką a
też mniej głosów oddadzą na kogo trzeba.
Zacieranie się różnic biologicznych i ideologicznych
pomiędzy ludźmi a małpami w połączeniu z globalizacją
powodującą migracje spowoduje to, że za kilkadziesiąt
lat ordynacja wyborcza do Sejmu zawierać będzie numerus
clausus: jedna czwarta kandydujących – Polacy, jedna
czwarta – kobiety, jedna czwarta – Chińczycy, jedna
czwarta – małpy. Gdy schowają one ogony w spodniach,
będą nie do odróżnienia od obecnych posłów.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Odór tysiąca jezior "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Arcybiskup na płask
W katedrze w Bydgoszczy, zaledwie kilka metrów od
ołtarza zawisła płaskorzeźba z wizerunkiem
arcyfioletowego Henryka Muszyńskiego i z napisem
upamiętniającym jego zasługi dla Bydgoszczy. Tablicę ku
czci abepe Muszyńskiego poświęcił abepe Muszyński.
Dzieła, którymi zasłużył się Muszyński, to: wizyta w
Bydgoszczy Jana Pawła 2, koronacja obrazu Matki Bożej
Pięknej Miłości, podniesienie fary do godności
konkatedry, nadanie świątyni tytułu kolegiaty, uroczyste
obchody 500-lecia fary. Zaiste czyny godne brązu.
Los księdza w pudle
Na rok i osiem miesięcy skazał Sąd Rejonowy w Łęczycy
(gratulujemy odwagi) 39-letniego księdza Wincentego P.
oskarżonego o seksualne wykorzystywanie dzieci. Proces i
uzasadnienie wyroku było niejawne. Ksiądz Wincenty
wsławił się tym, że w latach 1998–99 jako wikary w
podłęczyckiej Witonii doprowadził pięciu małoletnich
chłopców do wykonywania czynności seksualnych i poddania
się im. Skandal wybuchł już w kwietniu 1999 r., ale nie
znaleziono wówczas podstaw do wszczęcia postępowania
karnego, a biskup Orszulik przeniósł zboczeńca do innej
parafii. W lipcu 2002 r. sprawę odgrzebali jednak
dziennikarze. Za księdzem rozesłano nawet list gończy,
bo prokuratura nie mogła go przesłuchać. Zatrzymano go
na przejściu granicznym w Dorohusku. Życzymy miłej i
szybkiej reedukacji w pudle, gdzie pedofile, mówiąc
krótko, mają przejebane.
Jak zwraca biskup
Oskarżając o kłamstwo i kradzież, wśród groźnych gestów
i wzajemnego przekrzykiwania się – w kościele –
parafianie z Lubienia (gmina Rozprza) żądali od biskupa
Antoniego Długosza zwrotu obrazu
Mehoffera wywiezionego potajemnie z ich kościoła do
muzeum archidiecezjalnego w Częstochowie. Fioletowy
musiał być nieźle wkurwiony, skoro przed spotkaniem
usiłował – własnoręcznie! – wypchnąć ze świątyni
fotoreportera. Rada Parafialna uważa, że skoro Mehoffer
ofiarował obraz parafii, to obraz należy do parafii. W
obliczu buntu fioletowy zapowiedział, że cenny obraz
powróci do Lubienia. Dzię-ku-je-my!
Ksiądz nie hiena
Niedobre wieści dla nieboszczyków nadchodzą z cmentarzy
parafialnych. W Świeciu za samą zgodę na wymianę
nagrobka na grobie ksiądz zaśpiewał 350 zł. Kapłan
wyjaśnił, że paskarskie ceny nie są jego wymysłem, ale
praktyką powszechną na terenie całej Pomrocznej. On sam
stosuje się do decyzji synodu diecezji pelpińskiej,
który ustalił wysokość opłaty na 10 proc. wartości
nagrobka. Oczekujemy, iż w niedługiej już przyszłości w
polskich seminariach duchownych pojawi się nowa
specjalizacja – nekrobiznes.
Joanna przeciwko Maryi
Za wygłoszenie z trybuny sejmowej oczywistej prawdy, że
Radio Maryja propaguje treści ksenofobiczne i
antysemickie, szkaluje ludzi i instytucje oraz szerzy
treści społecznie szkodliwe, Ruch Katolicko-Narodowy i
Liga Polskich Rodzin zwróciły się do sejmowej Komisji
Etyki o ukaranie świętokradczyni – posłanki SLD Joanny
Senyszyn. Komisja przyznała się do swej niekompetencji i
zwróciła się o opinię do ciał wyspecjalizowanych: Rady
Etyki Mediów oraz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rodzina na rzęsach
Więzi rodzinne i kumplowskie są w Polsce jak woda pitna:
nie do wyczyszczenia.
Rzęsa (łac. lemna) to drobna roślinka pływająca w wodach
stojących. Rozmnaża się szybciej niż króliki, w wyniku
czego błyskawicznie tworzy na powierzchni wody
charakterystyczny kożuch. Roślinka jest bardzo
pożyteczna, o czym przekonują Amerykanie z Lemna
Corporation z Minneapolis.
Maź tropikalna
W roku 1985 Amerykanie opatentowali technologię
polegającą na wykorzystaniu rzęsy wodnej do niszczenia
związków organicznych w oczyszczalniach ścieków. Pomysł
spodobał się Amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska
(EPA) i z jej rekomendacją trafił do Polski. Do tej pory
wybudowano u nas kilkadziesiąt takich obiektów, a mogą
ich być w najbliższym czasie setki.
Samorządowcy ponaglani dyrektywą Unii Europejskiej, że w
każdej miejscowości liczącej ponad 2 ty-siące
mieszkańców powinna być oczyszczalnia, zastanawiają się
nad wyborem odpowiedniej technologii. Podsuwa się im
amerykański wynalazek jako stosunkowo prosty i tani w
eksploatacji. Jednego się tylko nie mówi – w naszych
warunkach klimatycznych rzęsa wodna zachowuje się
wyjątkowo niemrawo.
Dziesięć lat temu w miejscowości Kochcice, w gminie
Kochanowice w województwie śląskim uruchomiono pierwszą
w Polsce biologiczną oczyszczalnię ścieków opartą na
amerykańskiej technologii. Na internetowej stronie
Kochcic jest ona innym zachwalana słowem i obrazkami.
– Jak się sprawują pracowite rzęsy? – to pytanie
zadaliśmy wójtowi Kochanowic z okazjo dziesięciolecia
uruchomienia na jego terenie amerykańskiej oczyszczalni.
– Zmieniamy technologię, przechodzimy na oczyszczalnię
mechaniczno-biologiczno-chemiczną. Z tą rzęsą to nas
wpuścili w kanał. Zimą, gdy zbiorniki zamarzają, opada
na dno i prawie nie oczyszcza ścieków, latem utrzymuje
się na wodzie trzy, cztery miesiące. Może się to
sprawdza na równiku.
Wójt Ireneusz Czech ocenia, że to jedno wielkie
hochsztaplerstwo. Do rzęsy przekonał gminę Józef
Wieluch, ówczesny dyrektor Wojewódzkiego Zarządu
Inwestycji Rolniczych (WZIR). Podpisano kontrakt
wartości około 10 mld zł (starych) z Lemna Co. oraz
Hydro – Kielce, gdzie pracował syn pomysłodawcy. Funkcję
inwestora zastępczego powierzono WZIR.
Lenie z USA
Zachwyt trwał do czasu, gdy Kochcice zafundowały sobie
wreszcie kanalizację i wpuściły ścieki. Okazało się, że
oczyszczalnia ich nie oczyszcza i dalej trzeba płacić
kary za zanieczyszczanie środowiska.
Lemna jako technologia rozmnaża się jednak świetnie. W
ciągu kilku lat w województwie śląskim wybudowano 8
takich oczyszczalni. Działają kiepsko. Z dokumentu
Wydziału Ochrony Środowiska
i Rolnictwa Śląskiego UW w Katowicach z 31 lipca 2001 r.
wynika, że wymagany stopień redukcji
zanieczyszczeń uzyskują, jedynie 3 (w Pawonkowie,
Przyrowie, Świerklańcu). 2 (w Miedznie i Lublińcu)
usuwają w stopniu wymaganym zanieczyszczenia organiczne,
lecz nie zapewniają wymaganej redukcji substancji
biogennych, 3 (w Kochcicach, Boronowie i Wręczycy
Wielkiej) nie zapewniają wymaganego stopnia oczyszczania
ścieków. Dlatego też Śląski Wojewódzki Inspektorat
Ochrony Środowiska w Katowicach wydał zarządzenia
pokontrolne oraz wszczął postępowanie karne za
przekroczenie
poziomu zanieczyszczeń.
To jednak mały pikuś w porównaniu ze stratami
spowodowanymi przez wodne paskudztwo w Lublińcu. Rzęsa
nie tylko nie oczyszcza ścieków, ale w okresie wegetacji
doprowadza do podwyższenia stężenia azotu amonowego (o
360 proc.) i fosforu w stawach oczyszczających.
Familijne oczyszczanie
W 1994 r. w Lublińcu oddano do użytku oczyszczalnię
konwencjonalną. Mogła przerobić 12 tys. m3 ścieków.
Uznano, że inwestycja była na wyrost. Wpływało do niej
ok. 10 tys. m3 ścieków. Po roku burmistrz Józef Wieluch
podjął decyzję o modernizacji nowej oczyszczalni,
oczywiście w oparciu o amerykański patent. W wywiadzie
prasowym powiedział, że tamta oczyszczalnia była o wiele
za duża, dlatego trzeba było kosztem 5,5 mln zł
ograniczyć wydajność oczyszczalni do 5 tys. m3, co
całkowicie miastu wystarcza.
Nie powiedział, że zaplanował też drugi etap
modernizacji polegający na... zwiększeniu przepustowości
do 10 tys. m3 ścieków.
Po jaką cholerę wpierw zwiększano, a potem zmniejszano
wydajność? Utytułowany specjalista od oczyszczalni
wyraził w ekspertyzie zdumienie: niewątpliwym
ewenementem jest projektowanie rozbudowy istniejącej
oczyszczalni celem uzyskania gorszych wyników od
dotychczas uzyskiwanych. Wyjaśnienie było nie na
profesorską głowę. Raczej na prokuratorską.
Pomocne w tej mierze mogą okazać się pisma na temat
oczyszczalni, które dotarły do różnych instytucji.
Wyjaśniamy, że w tej dużej dla naszego miasta inwestycji
brała udział rodzina burmistrza...
Burmistrz miasta – inwestor.
Prezes Hydro-Lemny na Polskę, syn burmistrza. Jego
firmie zlecono projekt, kupiono technologię oraz dostawę
urządzeń z USA.
Zastępca dyr. do spraw technicznych Zakładu Gospodarki
Komunalnej Lokalowej
i Ciepłownictwa – drugi syn burmistrza, który odpowiada
za eksploatację oczyszczalni – użytkownik. Pytamy, czy
tak powinno być, żeby całą inwestycję miała w rękach
rodzina – czytamy w piśmie z 6.11.2000 r. adresowanym do
Prokuratora Generalnego RP.
Natomiast z pisma do Prokuratury Apelacyjnej w
Katowicach z 21.10.1999 r. można dowiedzieć się, że
starosta lubliniecki, który niedawno wydał decyzję
nakazującą przeprowadzenia do 2008 r. kolejnej
modernizacji oczyszczalni – ale bez wskazywania na
konkretną technologię – dowiedzieć się można, że kiedy
był w Lublińcu wiceburmistrzem, brał udział w radzie
budowy modernizowanej oczyszczalni, uczestniczył w
komisji rozruchowej oczyszczalni, biorąc gratyfikacje
finansowe.
Wymiar sprawiedliwości od kilku lat nie może poradzić
sobie z tą sprawą. W tym czasie lemna zdążyła opanować
kolejne oczyszczalnie. Gminy straciły na nich co
najmniej kilkadziesiąt milionów złotych, nie licząc kar
za psucie środowiska naturalnego i kosztownych
modernizacji.
Autor : Tadeusz Ryciarski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wymarsz antymillerowców
Pierwsza fala dysydentów odeszła lub została wyrzucona z
SLD przed wyborami parlamentarnymi 2001 r. Awantury o
miejsca na listach wyborczych doprowadziły do podziałów
i rozłamów. Na przykład w Polkowicach z SLD wystąpiła
radna sejmiku wojewódzkiego Beata Chorąży-Ryszko z grupą
ponad 100 zwolenników. Założyli Ogólnopolski Sojusz
Obrony Bezrobotnych. W Radomsku radny wojewódzki i
działacz Ruchu NIE Arkadiusz Ciach wraz z 200-osobową
grupą byłych SLD-owców zarejestrował stowarzyszenie pod
mało oryginalną nazwą Sojusz Demokratów Lewicy. W
wyborach do Senatu Ciach zdobył ponad 26 tys. głosów. W
Częstochowie zbuntowany aktyw pod szyldem Lewicy Ziemi
Częstochowskiej poparł kandydującą do Senatu Danutę
Marzec, na którą oddało głos 30 tys. wyborców. Zadymy
spowodowało też wyślizganie z list wyborczych znanych
parlamentarzystów: Władysława Adamskiego (Ostrowiec
Świętokrzyski) – bo był zbyt antyklerykalny, Zbigniewa
Antoszewskiego (Łódź) – bo nie chciał go "baron" Andrzej
Pęczak.
Nową serię konfliktów przyniosły wybory samorządowe. W
opozycji do SLD powstało kilkadziesiąt lewicowych
komitetów wyborczych: Lewica Razem (Ruda Śląska), Twój
Dom Ostrołęka, Klub Ludzi Pracy (Katowice), KWW
Odrzuconych z Lewicy (Łęczyca), Lewica dla Wszystkich
(Białogard) itd. W kilku miastach powtarzają się te same
nazwy – Lewica Samorządowa, Lewicowa Alternatywa. Mimo
braku pieniędzy i struktur wiele z tych grup wprowadziło
do samorządów swoich radnych. Inne urwały Sojuszowi parę
procent głosów. W niektórych okręgach kandydat
"alternatywny" wygrał z SLD-owcem.
* * *
Informacje o innych komitetach wyszperali w Internecie.
Zaczęli się kontaktować. 3 listopada 2002 r. w
Częstochowie spotkali się przedstawiciele komitetów z
Polski Centralnej i Południowej. Ktoś rzucił hasło, żeby
utworzyć partię. Dostał brawa. 7 grudnia w Kutnie odbył
się zjazd założycielski Demokratycznej Partii Lewicy. Na
razie w konspiracji, ponieważ aktyw obawiał się, że
wielki konkurent zablokuje rejestrację nowej partii w
sądzie.
– SLD zakładano od góry, od "czapy". U nas jest
odwrotnie, inicjatywa wyszła z terenu – mówią
pełnomocnicy komitetu założycielskiego DPL, Arkadiusz
Ciach, Robert Falkenberg i Zbigniew Litke.
Pod szyldem DPL zebrało się około 50 komitetów, 6 tys.
osób. Silną reprezentację ma w tym gronie Katowickie,
księstwo Andrzeja Szarawarskiego, któremu zarzuca się,
że gdy poszedł do rządu, olał partię. Licznie
reprezentowane jest też Łódzkie, gdzie ludzie Pęczaka
uwikłali się w korupcyjne układy, podejrzane biznesy i
przekręty.
* * *
Elbląg: na dwa tygodnie przed wyborami samorządowymi
powstało Stowarzyszenie Elbląskiej Lewicy założone przez
dezerterów z SLD oraz bezpartyjnych, którzy jak do tej
pory nie widzieli dla siebie miejsca na scenie
politycznej. Tych pierwszych wkurzył dyktat aparatu – na
zebraniach kół komunikowano partyjnym szeregowcom, że
ich kandydatem na prezydenta miasta będzie dotychczasowy
prezydent nazwiskiem Słonina. Kto nie popiera Słoniny,
ten wróg. "Pasożyty podszywające się pod markową partię"
– tak nazwał "nową lewicę" przewodniczący Rady Miasta.
Radomsko: metodą sądów kapturowych wyrzucono z SLD masę
ludzi. Dowiadywali się oni o tym z prasy, do dziś nie
dostali decyzji, nie mówiąc o jakimkolwiek jej
uzasadnieniu.
Bolesławiec: "doły partyjne" miały dosyć wszechwładzy
prezydenta miasta i lokalnego lidera Sojuszu Józefa
Burniaka. Najbardziej zbuntowani oddali legitymacje SLD
i skrzyknęli się w Komitecie Wyborczym Krystyny
Boratyńskiej.
Sosnowiec: tu powstała Lewica Społeczna. Wielu jej
członków wywodzi się z SLD i ze Stowarzyszenia Edwarda
Gierka, ale są również nowi ludzie. Uważają, że
matka-partia stała się konformistyczna i odeszła od
swego programu. W sosnowieckim Sojuszu widzą beton "nie
do przeskoczenia". Nie chcą jednak wojny totalnej: w
wyborach prezydenta miasta poparli kandydata SLD
Kazimierza Górskiego. Urzędują w biurze senatora Adama
Gierka.
Prawie wszyscy mają samopoczucie skrzywdzonych
kombatantów. To oni zakładali SdRP na początku lat 90.,
kiedy nie przynosiło to żadnych profitów. Dostawali
jajami na pochodach pierwszomajowych, słuchali oskarżeń
o wszystkie zbrodnie komuny. Doczekali czasów, gdy SLD
stał się lokomotywą do władzy. Wtedy, pod koniec rządów
Buzka, do partii wrócił "beton" nieboszczki PZPR,
doświadczeni w zakulisowych rozgrywkach aparatczycy. W
wielu miastach odsunęli na boczny tor dotychczasowych
liderów. Zawłaszczyli partię, zamieniając ją w sitwę
pochłoniętą walką o stołki.
To oczywiście schemat, bo do niejednej sitwy przyłączyli
się ochoczo "młodzi zdolni", a niejeden stary towarzysz
wszedł w zwarcie ze świeżego chowu kacykiem.
* * *
Aktywiści DPL nie są dziećmi, nie spodziewali się
natychmiastowego cudu gospodarczego. Oczekiwali jednak
od rządzącej socjaldemokracji minimum wiarygodności i
konsekwencji. Wyraźnego rozdziału Kościoła od państwa,
osłony socjalnej dla najsłabszych, rozliczenia afer AWS.
I zawiedli się na całej linii.
Jednym tchem wyliczają błędy rządu Millera. Po co
minister Hausner gadał o zakazie pracy dla emerytów,
skoro go nie wprowadził, ale zdążył wkurzyć parę
milionów ludzi? Jak można obiecywać budowę autostrad i
nie zbudować nawet kilometra? Po cholerę pchamy się na
wojnę z Irakiem? Dlaczego dajemy się wyrolować
Amerykanom w sprawie offsetu?
Tkwiąc w SLD musieli świecić oczami za partię i rząd,
tłumaczyć się przed ludźmi z kolejnych wpadek, którym
nie mogli zapobiec.
Program DPL nie jest jeszcze skrystalizowany. Falkenberg
chciałby podatku liniowego, Ciach domaga się zmiany
ustawy o kombatantach, Litke ma hopla na punkcie
demokracji wewnątrzpartyjnej. Wszyscy odczuwają potrzebę
wypowiedzenia się, swobodnej dyskusji. W SLD ich poglądy
nikogo nie obchodziły. Byli partyjnym mięsem armatnim,
maszyną do głosowania. Ale do czasu.
* * *
W DPL panuje przekonanie, że Sojusz się sypie i najdalej
na wiosnę rozsypie się ostatecznie. Dlatego potrzebna
jest wyrazista alternatywa po lewej stronie. Potrzebne
jest ugrupowanie, które trafi do elektoratu utraconego
przez millerowców.
Czy to się uda? SLD jest zbyt potężną strukturą, żeby
utrata 6 tysięcy ludzi mogła ją osłabić. Lekceważenie
tego sygnału alarmowego byłoby jednak fatalnym błędem.
Autor : Dorota Zielińska / Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Montownie im. Balcerowicza "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dorotka i starcy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jazda polska
Wicepremier Pol, budowniczy autostrad, dobrze zasłużył
się Polsce.
Autostrada A4 ma w przyszłości stanowić ważny ciąg
komunikacyjny Europy – będzie łączyć Niemcy z Ukrainą.
Na razie podziwiać autostradę można na Opolszczyźnie –
tam gdzie przebiega jej najdłuższy kawałek – jakieś 140
km. Ciągnie się od Wrocławia, a kończy gdzieś w polu pod
Gliwicami.
Zadęcie i kanty
W lipcu 2001 r. uroczystego otwarcia autostrady z
udziałem przedstawiciela Unii Europejskiej oraz
arcybiskupa dokonał ówczesny minister transportu Jerzy
Widzyk.
– Zależało nam na tym, żeby nie trzymać gotowego
produktu, kiedy na zatłoczonych drogach ginie tyle ludzi
– mówił wówczas Eugeniusz Mróz, dyrektor Biura Budowy
Autostrady. W nagrodę za dobrze wykonaną robotę Mróz
awansował na dyrektora Generalnej Dyrekcji Dróg
Publicznych w Warszawie.
W dwa miesiące po uroczystości Najwyższa Izba Kontroli
zawiadomiła prokuraturę o popełnieniu przestępstwa
podczas budowy autostrady. Okazało się, że koszt budowy
jest wyższy od planowanego aż o 50 mln euro. Dlatego że
np. wykonawcy zawyżali koszt wycinki drzew oraz innych
robót. Oprócz NIK zawiadomienie do prokuratury złożył
zarząd Opolskich Parków Krajobrazowych. Budowniczowie
autostrady oprócz zasyfienia bezcennego parku
wyasfaltowali... chronioną prawem leśną drogę.
Pieniądze i nieudolność
Autostrada powstała m.in. za pieniądze z dwóch kredytów
(125 i 100 mln euro) zaciągniętych w Europejskim Banku
Inwestycyjnym (EBI). Od 1998 r. z forsy podatników
spłacane są odsetki od tego. Bulić je będziemy aż do
2016 r. Oprócz tego spłacamy raty; np. za kredyt 125 mln
– ponad 8 mln euro rocznie. Bulimy, choć autostrada
powinna na siebie zarabiać. Szmalec trzepać miał
wyłoniony w drodze przetargu koncesjonariusz, czyli
administrator, który pobierałby m.in. opłaty za
przejazdy – w sumie około 170 mln zł rocznie. Z tych
pieniędzy miały być spłacane kredyty.
Administratora nie ma, choć zaczęto go szukać już w 1997
r. Po dwóch latach dano sobie spokój. W 2000 r.
poszukiwania wznowiono i znów zaprzestano, bo pewien
mądry człowiek w rządzie wpadł na pomysł, żeby
administratora zastąpić winietami. Gówno z tego wyszło,
poszukiwania rozpoczęto więc po raz trzeci. Jak oceniają
optymiści, doczekamy się go być może w 2005 r. Na
znalezienie w Pomrocznej firmy, która zaopiekowałaby się
140-kilometrowym kawałkiem asfaltu, potrzeba więc 8 lat!
Aż strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy mieli tysiące
kilometrów autostrad.
Trupy i złodzieje
Ten, kto dopuścił do tego, że od tylu lat nie ma
administratora, który oprócz pobierania opłat za
przejazdy zająłby się także monitoringiem oraz
stworzeniem kompleksowej infrastruktury, ma na sumieniu
ludzkie życie. Na autostradzie dochodzi bowiem do
tragicznych i bezsensownych wypadków.
Oprócz znaków drogowych i ekranów dźwiękochłonnych łupem
złodziei padają siatki, bramy i inne metalowe elementy
ogrodzenia oddzielającego jezdnię od pól i lasów. Po
jezdni wałęsają się zwierzęta. Przed trzema laty zginęło
dwóch kierowców, którzy wyszli na drogę usunąć
potrąconego dzika. Gdy ściągali zwierzę z jezdni, walnął
w nich rozpędzony samochód.
Okazuje się, że przyczyną śmierci człowieka może być też
brak... stacji benzynowej. Dwa tygodnie temu ciężarówka
pieprznęła w pomoc drogową, która pomagała kierowcy, w
którego aucie zabrakło benzyny... Zginęły trzy osoby.
Parodią była akcja ratunkowa. W wyniku nieporozumienia z
innymi służbami pogotowie nie mogło trafić na miejsce
wypadku, nie ma bowiem skoordynowanego systemu
ratownictwa. Policja, straż i pogotowie działają na
własną rękę.
Nic nie ma
Co to za autostrada, na której nie mam gdzie
przeprowadzić kontroli nie ryzykując, że skończę jak ci
nieszczęśnicy z pomocy drogowej. Nie tylko nie ma
miejsc, gdzie można bezpiecznie
zatrzymać auto do kontroli, ale także nie ma gdzie
odstawić cieknącej cysterny, wymienić bezpiecznie koła,
odpocząć, zdrzemnąć się przez kilka minut w samochodzie.
Nic nie ma. Jest tylko dobry kawał porządnej drogi bez
skrzyżowań. Dlatego i policja, i straż pożarna już w
fazie projektu zgłaszały zastrzeżenia, ale nie znalazły
one zrozumienia w oczach budowniczych – alarmował na
łamach prasy młodszy inspektor Jacek Zamorowski,
naczelnik Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Wojewódzkiej
Policji w Opolu („Nowa Trybuna Opolska” z 9 marca 2004
r.). I dalej: Na autostradzie, jak na każdej innej
drodze, nie działa na razie żaden skoordynowany system
ratownictwa drogowego. Nie widziałem żadnego dokumentu
mówiącego o powołaniu policji autostradowej. Służbę na
autostradzie pełnią doraźnie na zmianę jednostki
policji, przez których teren przebiega trasa A-4. Aby
spełnić standardy europejskie, nasza policja
autostradowa powinna mieć 50 etatów, minimum sześć
samochodów i tyle samo motocykli. W Europie na każde 100
km autostrady przypada bowiem średnio 50 policjantów.
Oznacza to, że na zmianie służbę bezpośrednio pełni
około czterech patroli. My mamy jeden patrol, który
pojawia się na autostradzie raz lub dwa w ciągu ośmiu
godzin. Nie może być inaczej, skoro cała sekcja ruchu
drogowego liczy w Opolu zaledwie 50 osób, a w powiatach
od 7 do 15. I obsługują cały powiat, a nie tylko
autostradę.
Polski porządek
W styczniu 2003 r. rozgoryczone władze województwa
opolskiego skierowały do ministra infrastruktury Marka
Pola pismo: Początkowa duma i satysfakcja z faktu, że
Opolszczyzna jako jedyne w kraju województwo ma
zakończony program budowy autostrad, zmienia się w coraz
większe rozczarowanie. Oto wysiłek kilku tysięcy
budowniczych, a wreszcie obciążenie dla wszystkich
podatników, którzy partycypują w spłacie zaciągniętych
kredytów, staje się daremnym trudem. Staje się też złym
przykładem niedokończonej roboty, nazywanej przez
niechętnych nam obcokrajowców polskim porządkiem. (...)
Ten smutny obraz rzeczywistości jest powodem
uzasadnionej krytyki użytkowników autostrady, kpin
zagranicznych gości, a zwłaszcza coraz silniejszych
głosów mieszkańców Opolszczyzny obwiniających zarówno
Wojewodę, jak i Zarząd województwa opolskiego o grzechy
bezczynności i zaniechania.
* * *
Szacuje się, że opolski odcinek autostrady przemierza co
miesiąc około 350 tysięcy samochodów. Zakładając, że
samochodem podróżują tylko dwie osoby, wychodzi 700
tysięcy ludzi.
Drodzy obywatele. Nie zarzucajcie ministrowi Polowi, że
nie buduje autostrad. Pomyślcie o tych 140 km asfaltu,
spłacanych kredytach i 700 tysiącach ludzi, którzy
narażają zdrowie i życie. I cieszcie się, że nie ma w
Polsce więcej autostrad.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Matka Boska i zabójcy cd.
15 lat więzienia grozi księdzu Tadeuszowi N. Prokuratura
Rejonowa w Rzeszowie skierowała akt oskarżenia do sądu.
Zabójcy Ani jednak nie znaleziono.
Przypomnijmy. Ania Betleja zginęła tuż obok swego domu w
Połomi. Potrąciły ją dwa samochody. Pierwszym mogł być
Polonez Caro prowadzony przez ks. biskupa Edwarda
Białogłowskiego. Drugim najechał na dziecko jadący za
nim ks. Tadeusz N. Obaj sprawcy uciekli z miejsca
wypadku zostawiając konające dziecko na drodze.
20 godzin po zdarzeniu do Komendy Policji w Strzyżowie
zgłosił się ks. Tadeusz N. Oświadczył, że to on był
sprawcą wypadku. Uciekł, bo był w szoku. Twierdził, że
najechał na martwe już dziecko.
Prokuratura w Strzyżowie uwierzyła w tę wersję.
Prowadzący sprawę prokurator Jacek Złotek głosił w
lokalnej prasie, że dziecko potrącił tir. Księdzu
postawiono tylko zarzut ucieczki z miejsca wypadku i
zwolniono do domu. Skandaliczne wypowiedzi prokuratora i
działania w myśl tych wypowiedzi sprawiły, że sprawę mu
odebrano. Trafiła do prokuratury w Rzeszowie. Ta przez
ponad rok bujała się ze sprawą.
Tygodnik „NIE” jako jedyny opisywał to zdarzenie ze
szczegółami. Ustaliliśmy i podawaliśmy istotne fakty,
m.in. taki, że dziewczynka żyła po tym, jak potrącił ją
jadący drugim samochodem ks. Tadeusz N. Znaleźliśmy na
to świadków, choć nie potrafiła tego zrobić policja.
Nasza pisanina sprawiła, że sprawą zainteresowała się
Prokuratura Krajowa przyznając nam rację.
Policja badała też Poloneza Caro należącego do ks.
biskupa Białogłowskiego. Śladów nie znaleziono, bo auto
badano miesiąc po zdarzeniu, ale i tak była to sprawa
bez precedensu w wo-jewództwie podkarpackim. Kuria
niczym wszechwiedząca instancja śledcza ogłaszała w
prasie bzdury o tym, że Anię zabiła ciężarówka. „NIE”
zaś to komuniści niegodni wiary.
Stan na dziś. Prokuratura postawiła jednak ks.
Tadeuszowi N. zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem
śmiertelnym oraz ucieczki z miejsca zdarzenia. Oskarża
też księdza o nieudzielenie pomocy, ponieważ dziecko
żyło po tym, jak przejechał je swoim Seatem. Prokuratura
ustaliła również, że ksiądz jechał z prędkością 75 km/h,
choć obowiązywało tam ograniczenie prędkości do 60 km/h.
Prokuratura zastosowała poręczenie majątkowe w wysokości
500 zł i zabrała księdzu paszport. Tadeuszowi N. grozi
kara do 15 lat więzienia.
Prokuratura poinformowała również, że nie znalazła
sprawcy wypadku i sprawę tę wyłączyła do osobnego
postępowania. Nie przypuszczamy, żeby organy ścigania
znalazły winnego tej śmierci.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szperacz™ - wyniki szperania
TytulAutorNumer / RokKolumna
Tydzień z głowy 09/2002 1
Spisek baronów Przemysław Ćwikliński 09/2002 1
Kurewskie Życie Maciej Wełyczko 09/2002 1
20 lat w Kolebce Anna Fisher 09/2002 2
Zapach Wałęsy Piotr Gadzinowski 09/2002 2
Telewizornia Lap 09/2002 2
Haj Lajf 09/2002 2
Robiąc laskę Urban 09/2002 2
Dwa piwa dla Somalijczyka Dariusz Ciepiela 09/2002 3
Rządu ust korale Przemysław Ćwikliński 09/2002 3
Hołocie od ust Henryk Schulz 09/2002 3
Zarobki Pana Boga Dorota Zielińska 09/2002 4
Wymiękamy jak kiszone ogórki Bożena Dunat 09/2002 5
Listonosz doniósł 09/2002 5
Cywilizm Bogusław Gomzar 09/2002 6
Zamek dynastii Trax Artur Mac 09/2002 6
Miedziany cielec Kościoła Andrzej Rozenek 09/2002 7
Żebracza micha mnicha Bogusław Gomzar
Andrzej Rozenek 09/2002 7
Krajowe życie światowe PIG 09/2002 8
Słoma z lakierków Iza Kosmala 09/2002 8
Czeczot Czeczot 09/2002 5
Tydzień z głowy 10/2002 1
Kto zabił Papałę Dorota Pardecka
Maciej Wiśniowski 10/2002 1
Całusy dla Peatza Urban 10/2002 2
Haj Lajf 10/2002 2
Macierewicz do ondulu Piotr Gadzinowski 10/2002 2
Pedalcy Henryk Schulz 10/2002 2
Zakon na bank B.G. 10/2002 2
Głodne kawałki Maciej Mikołajczyk 10/2002 3
O szkole co nie chciała papieża Bożena Dunat 10/2002 3
Zarobki Pana Boga cd. Dorota Zielińska 10/2002 3
Brzytwa kosi członków Tadeusz Ryciarski 10/2002 4
Golasy na pochylni Anna Fisher 10/2002 4
Raj dla ubranych A.F. 10/2002 4
I po PIW-ie Joanna Skoczylas 10/2002 5
Jak świeci próchno Krzysztof Teodor Teplitz 10/2002 5
Listonosz doniósł 10/2002 5
Jego Magnificencja Kanciarz Tomasz Rogowski 10/2002 6
Minister na głodzie Jerzy Urban 11/2002 1
Miliard w rozumie Michał Maciej Piotrowski 10/2002 6
Francuz za 200 tysięcy Przemysław Ćwikliński 11/2002 1
Boży pampers Z.N. 10/2002 7
Jak sierżant z marychą D.C. 10/2002 7
Psie figle cd. B.D. 10/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 10/2002 7
Strusiowi po jajach Tadeusz Ryciarski 10/2002 7
Telewizornia Lap 10/2002 7
Żegnaj bacillusie! Ludwik Stomma 10/2002 7
Znikająca ludność Teofil Pałęcki 10/2002 7
Bóg dał znak R.S. 10/2002 8
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 10/2002 8
Grzechotniki J.C. 10/2002 8
Myszką w Glempa Maciej Mikołajczyk 10/2002 8
Święcenie łechtaczki Piotr Zawodny 10/2002 8
Czeczot Czeczot 10/2002 5
Tydzień z głowy 11/2002 1
Haj Lajf 11/2002 2
Kości rzucone w papieża Adam J. Sowa 11/2002 2
Nasz człowiek w watykanie Z.N. 11/2002 2
Pytek w pytę Urban 11/2002 2
Walenie w TVN-ie Piotr Gadzinowski 11/2002 2
Cip cip polonia Dorota Zielińska 11/2002 3
Niemiec germanił Polak tumanił Maciej Mikołajczyk
11/2002 3
Listonosz doniósł 11/2002 5
Kiereswyczajka M.Z. 11/2002 6
Pułkownik z dolnej półki Roman Stobnicki 11/2002 6
Wodujcie sobie taczki Wojciech Jurczak 11/2002 6
Celiński pod pociąg Andrzej Rozenek 11/2002 7
Chrapka na indeks D.C. 11/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 11/2002 7
Paciorkowiec M.W. 11/2002 7
Stopa na rękę Ludwik Stomma 11/2002 7
Święta orężada D.C. 11/2002 7
Telewizornia Lap 11/2002 7
Gówno na szynach Anna Zawadzka 11/2002 8
Krajowe życie światowe PIG 11/2002 8
Polska drze się w SMS-ie Tomasz Żeleźny 11/2002 8
Czeczot Czeczot 11/2002 5
Szkaradne pieniądze Dariusz Cychol 12/2002 1
Tydzień z głowy 12/2002 1
Wolność, równość i orgazm 12/2002 1
Chujnia europejska Urban 12/2002 2
Jak opada Millerowi Piotr Gadzinowski 12/2002 2
Minus Plus Andrzej Rozenek 12/2002 2
Sztubak w rządzie Jerzy Urban 12/2002 2
Telewizornia Lap 12/2002 2
Gryzonie B.G. 12/2002 3
Ssanie Dorota Pardecka 12/2002 3
Doktor Ojboli Bożena Dunat 12/2002 4
Sakrament w koronkach Agnieszka Wołk Łaniewska 12/2002
4
Czeczot Czeczot 12/2002 5
Listonosz doniósł 12/2002 5
M.A.S.H. babo placek Wojciech Jurczak 12/2002 5
Mocne popierdolenie 2002 Maciej Mikołajczyk 12/2002 5
Nasz skarb i jego bogdanka Przemysław Ćwikliński
Maciej Wiśniowski 12/2002 6
WaPsurd Andrzej Rozenek 12/2002 6
Hausner jęczy i klęczy A.F. 12/2002 7
Pekaesem dalej Tadeusz Ryciarski 12/2002 7
Religa na kościach Adam Zieliński 12/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 12/2002 7
Wódociąg A.Z. 12/2002 7
Bal na raka Michał Rala 12/2002 8
Szkołą bydląt cd. Maciej Wiśniowski 12/2002 8
Odlot pani Balcerowicz Anna Fisher 13/2002 1
Ostatnia wola pana Karola Dariusz Cychol 13/2002 1
Tydzień z głowy 13/2002 1
Polska z jądrami Adam J. Sowa 13/2002 2
Prezydent od dupy strony Urban 13/2002 2
Sobieski poturczony Piotr Gadzinowski 13/2002 2
Szpieg bez reform cd. D.C. 13/2002 2
Telewizornia Lap 13/2002 2
Gdzie się umartwia biskup Bogusław Gomzar 13/2002 3
Ostatnie wieczerze Michał Rala 13/2002 3
Duchy na waleta Maciej Mikołajczyk 13/2002 4
Urban na kartki cd. J.U. 13/2002 8
Katedra św. Carrefoura T.Ż. 13/2002 4
Oj dana , dana jebać szatana Bogusław Gomzar 13/2002 4
Autostrata Iza Kosmala 13/2002 5
Listonosz doniósł 13/2002 5
Miller, podaj cegłę Andrzej Rozenek 13/2002 5
Suka i żona prezydenta K. - Saba L 13/2002 6
Suka i żona prezydenta K. - Saba Adam J. Sowa 13/2002 6
Poseł prosto z sieci Bożena Dunat 13/2002 6
Celińszczyzna 13/2002 7
Dola dla dyrektora Tadeusz Ryciarski 13/2002 7
Gnój pod krzakiem cd. M.G. 13/2002 7
Nasze ulice wasze kamienice M.M. 13/2002 7
Oda do Małysza N 13/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 13/2002 7
Wiktor u Kwaśniewskiej Ludwik Stomma 13/2002 7
Pary do pary Anna Zawadzka 13/2002 8
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 13/2002 8
Marynarka XXL Waldemar Kuchanny 14/2002 1
Tydzień z głowy 14/2002 1
1380 zł wolności Urban 14/2002 2
Lewicy łyso Piotr Gadzinowski 14/2002 2
Porwany przez bałwany B.G. 14/2002 2
Przewalszczyzna cd. B.D. 14/2002 2
Telewizornia Lap 14/2002 2
Lecim na Pcim Iza Kosmala
Andrzej Rozenek 14/2002 3
Lody śmigłem kręcone Anna Fisher 14/2002 3
Ludzie jak barszcz Dorota Zielińska 20/2002 1
Awers pani Rewers Bożena Dunat 14/2002 4
Bookmacherzy Adam Zieliński 14/2002 4
Utracona cześć Ewy Chmiel Dorota Zielińska 14/2002 4
Czeczot Czeczot 14/2002 5
Listonosz doniósł 14/2002 5
Seks braci mniejszych Dorota Pardecka 14/2002 5
Kto pod miastem dołki kopie Bogusław Gomzar 14/2002 6
Gówniane alibi Piotr Gadzinowski 14/2002 7
Hitler w arafatce Ludwik Stomma 14/2002 7
Numer na paipeża Redakcja 14/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 14/2002 7
Pary do pary Janusz Korwin - Mikke 14/2002 7
Intercipa Michał Rala 14/2002 8
Pierdząc w fotel popłakuje Agnieszka Wołk Łaniewska
14/2002 8
Vipówka Iza Kosmala 14/2002 8
Polska to brzmi w trzcinie. Jerzy Urban 15/2002 1
Szaron Alejhem Michael Szot 15/2002 1
Tydzień z głowy 15/2002 1
Wolność na kółkach W.K. 15/2002 1
Bracia przejebańcy Piotr Zawodny 15/2002 2
Święta pijawka Urban 15/2002 2
Telewizornia Lap 15/2002 2
U Pana Boga za Peatzem Piotr Gadzinowski 15/2002 2
Dealer z zielonego wzgórza Bogusław Gomzar 15/2002 3
Dług 2 Iza Kosmala 15/2002 3
Tir w sutannie Teofil Pałęcki 15/2002 3
Cerkiew bez orgazmu Adam J. Sowa 15/2002 4
Jak ciągnie arcybiskup Przemysław Ćwikliński 15/2002 4
Papież na rybkę Maciej Mikołajczyk 15/2002 4
Prezydent na tacę Tomasz Żeleźny 15/2002 4
Listonosz doniósł 15/2002 5
Rozwiedź nas panie Agnieszka Wołk Łaniewska 15/2002 5
Kosmita robi druta MMP 15/2002 6
Pożytki z Curzytka Waldemar Kuchanny 15/2002 6
Szwagier na śmietniku Adam Zieliński 15/2002 6
Chujart Waldemar Kuchanny 15/2002 7
Męczeństwo posła Stryjaka Z.N. 15/2002 7
MKS Sraczka Ludwik Stomma 15/2002 7
Odlot pani Balcerowicz cd. A.F. i Z.N. 15/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 15/2002 7
Wodujcie sobie taczki cd. W.J. 15/2002 7
Krajowe życie światowe PIG 15/2002 8
Szynka zwana wanną Anna Fisher 15/2002 8
Chłopskie jadło D.C. 16/2002 1
Minister głupich kroków Krzysztof Teodor Teplitz
16/2002 1
Tydzień z głowy 16/2002 1
Era półdziewic Urban 16/2002 2
Inwazja czarnych plemników Piotr Gadzinowski 16/2002 2
Telewizornia Lap 16/2002 2
Jak Guzowaty wybił się na patryiotę Adam J. Sowa
16/2002 3
Lewiczki Andrzej Rozenek 16/2002 3
Michnik Millerowi Kwachem Jerzy Urban 16/2002 3
Wyciskanie bachorów Agnieszka Wołk Łaniewska 16/2002 2
Na boga i benzynę Piotr Zawodny 16/2002 4
Poyedźmy na hops Anna Fisher 16/2002 4
Prałat kopie Waldemar Kuchanny 16/2002 4
Dać mnichowi szkołę Bogusław Gomzar 16/2002 5
Listonosz doniósł 16/2002 5
Wiedźmy nad ogniskiem Tomasz Żeleźny 16/2002 5
Czeczot Czeczot 16/2002 5
Gdy bankowiec za pijany, a bank za trzeźwy Dorota
Zielińska 16/2002 6
Generał z o.o. Bożena Dunat 16/2002 6
Przednia łapa Henryk Schulz 16/2002 6
Oto słowo czarne M.T. 16/2002 7
Autobójcy cd. Andrzej Rozenek 16/2002 7
Tydzień z głowy 20/2002 1
Haj Lajf 16/2002 7
Od Hagny do Hagi Piotr Ikonowicz 16/2002 7
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 16/2002 8
Maryja na katar B.P. 16/2002 8
Jak się walą gwiazdy Michał Rala 16/2002 8
Szmatmeni P.Z. 16/2002 8
Fruwające gównojady Anna Fisher 17/2002 1
Porwanie żony informatora "NIE" Dariusz Cychol 17/2002
1
Tydzień z głowy 17/2002 1
Co zwisa polakowi Przemysław Ćwikliński 17/2002 2
Haj Lajf 17/2002 2
Hugo na długo Adam J. Sowa 17/2002 2
Modlę się z Glempem Piotr Gadzinowski 17/2002 2
Pożytki z Curzytka Marek Pol 17/2002 2
Ryszard Kalisz tańczy Urban 17/2002 2
Olejnik w ramionach ośmiornicy Dariusz Cychol 17/2002 3
Wiza do dupy Tomasz Żeleźny 17/2002 3
Autostrata cd. Iza Kosmala 17/2002 4
Egzekucja Przemysław Ćwikliński 17/2002 4
Gdy Boni cię broni Anna Fisher 17/2002 4
Lukry, cukry i syropy Michał Rala 17/2002 4
Czeczot Czeczot 17/2002 5
Listonosz doniósł 17/2002 5
Czy mydło było człowiekiem Dorota Pardecka 17/2002 5
Psy na fajki Michał Rala 17/2002 5
Papuga pana Boga Maciej Wiśniowski 17/2002 6
Watykan za zamkniętymi drzwiami Piotr Zawodny 17/2002 6
Wolnoparafianka Tadeusz Ryciarski 17/2002 6
Czarnoteka Waldemar Kuchanny 17/2002 7
Darmo w paszczę Ludwik Stomma 17/2002 7
Telewizornia Lap 17/2002 7
Przewalszczyzna cd. B.D. 17/2002 7
Sakrament dziurawienia 17/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 17/2002 7
Strategia dłubania w nosie Anna Fisher 17/2002 7
Krajowe życie światowe Pig 17/2002 8
Wypróżniaki Iza Kosmala 17/2002 8
Tydzień z głowy 18/2002 1
Zbiropolacy Adam J. Sowa 18/2002 1
Belka i korniki Anna Fisher 18/2002 2
Olejnik w ramionach ośmiornicy cd. Dariusz Cychol
18/2002 2
Paw koszerny Piotr Gadzinowski 18/2002 2
Święto lewego buta Urban 18/2002 2
Telewizornia Lap 18/2002 2
Dług 2 cd. Iza Kosmala 18/2002 3
Gangsterzy z psich marzeń Maciej Wiśniowski 18/2002 3
Obywatel dresiarz Bożena Dunat 18/2002 3
Buraki w Nowym Jorku Tomasz Żeleźny 18/2002 4
Gdańsk wciąż postrzelony Waldemar Kuchanny 18/2002 4
Ratusz tusz Dorota Zielińska 18/2002 4
Atak historii Piotr Kamieński 18/2002 5
Czeczot Czeczot 18/2002 5
Henryk Schulz Kuglarze 18/2002 5
Listonosz doniósł 18/2002 5
Mazur Watykański Adam J. Sowa 18/2002 7
Móżdżek po dziennikarsku Jerzy Urban 18/2002 7
Nasz człowiek w Teheranie Dariusz Cychol 18/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 18/2002 7
Big Sister Andrzej Rozenek 18/2002 8
Fryderyki na rykowisku Bogusław Gomzar 18/2002 8
Tydzień z głowy 19/2002 1
Marsz na rząd. Andrzej Rozenek 19/2002 1
Haj Lajf 19/2002 2
Olejnik w ramionach ośmiornicy cd. Dariusz Cychol
19/2002 2
Poker rogacza Urban 19/2002 2
Rewers klient "NIE" D.P. 19/2002 2
Z pieniędzy do nędzy Piotr Gadzinowski 19/2002 2
Łapa, która leczy Henryk Schulz 19/2002 3
Pij bo się ściemnia Maciej Mikołajczyk 19/2002 3
Zdycha na stacji lokomotywa Andrzej Rozenek 19/2002 3
Kociaki z Powązek Małgorzata Leczycka 19/2002 4
Tramwajem do nieba Agnieszka Wołk Łaniewska 19/2002 4
Truchło do robienia pieniędzy B.D. 19/2002 4
Ujadanie psów pańskich Waldemar Kuchanny 19/2002 4
Listonosz doniósł 19/2002 5
Czeczot Czeczot 19/2002 5
Orgazm dla zuchwałych Piotr Zawodny 19/2002 5
Seks na pół gwizdka Dorota Zielińska 19/2002 5
Baba na łańcuchu Wojciech Jurczak 19/2002 5
Port nad kałużą Bożena Dunat 19/2002 6
Prezydent z krzywym interesem Dorota Pardecka 19/2002 6
Jaki kraj taki Lepper Agnieszka Wołk Łaniewska 19/2002
7
Obrzezane głowy Michael Szot 19/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 19/2002 7
Telewizornia Lap 19/2002 7
Kręcę Przemysław Ćwikliński 19/2002 8
Obraz 19/2002 8
Piotr Pedał I Adam J. Sowa 19/2002 8
Putin i jego małpy Adam J. Sowa 19/2002 8
Między bogiem a wściekłą krową Piotr Gadzinowski
20/2002 2
Breżniew Watykanu Piotr Zawodny 20/2002 2
Haj Lajf 20/2002 2
Modlitwa o zbabienie Urban 20/2002 2
Olek podaj cegłę! Adam J. Sowa 20/2002 2
Od stup do głów Karol Prusik 20/2002 3
Tuczniki Henryk Schulz 20/2002 3
Uciekaj myszko do rury Anna Fisher 20/2002 3
Gruzin w gruzach Bożena Dunat 20/2002 4
KOŃcówka Dorota Zielińska 20/2002 4
Wodujcie sobie taczki Wojciech Jurczak 20/2002 4
Czeczot Czeczot 20/2002 5
Etiuda rewolucyjna na dwie harpie Agnieszka Wołk
Łaniewska 20/2002 5
Listonosz doniósł 20/2002 5
Premier nie macany AWŁ 20/2002 5
Soliteruchy Joanna Hen 20/2002 5
Jak olimpiada w Zakopanem Ireneusz Matajczyk 20/2002 6
Upiorny poborca Maciej Wiśniowski
Tomasz Żeleźny 20/2002 6
Buszując w zbożu B.G. 20/2002 7
Niebieskoczarni R.S. 20/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 20/2002 7
Szczerząc sztuczną szczękę Ludwik Stomma 20/2002 7
Teleszwindel Andrzej Rozenek 20/2002 7
Telewizornia Lap 20/2002 7
Gożki Miodek Michał Rala 20/2002 8
Krajowe życie światowe Pig 20/2002 8
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 20/2002 8
Tajemnica ludzkich strzępów Adam Zieliński 21/2002 1
Tydzień z głowy 21/2002 1
Eurojazgot Urban 21/2002 2
Kładka B.D. 21/2002 2
Polska na korytarzu Adam J. Sowa 21/2002 2
Telewizornia Lap 21/2002 2
Za trumną krowy Piotr Gadzinowski 21/2002 2
Śląski Czarnobyl Łukasz Ciemny 21/2002 3
Proboszcz łyka jezioro Maciej Mikołajczyk 21/2002 3
Wojewoda czyni cuda Waldemar Kuchanny 21/2002 3
Egzekucja cd. Przemysław Ćwikliński 21/2002 4
Hau hau - he he Wojciech Jurczak 21/2002 4
Michnik Millerowi Kwachem cd. 21/2002 4
Ssanie cd. Dorota Pardecka 21/2002 4
Czeczot Czeczot 21/2002 5
Czego Piwnik nie doczeka Henryk Schulz 21/2002 5
Jak tonie kolebka Anna Fisher 21/2002 5
Listonosz doniósł 21/2002 5
Bal wyzwoleńców Justyna Mills - Wiszniewska 21/2002 6
Chłodzenie wiary Piotr Zawodny 21/2002 6
Stany zjednoczone republik radzieckich Adam J. Sowa
21/2002 6
Castrowanie Busha P.Z. 21/2002 7
Genialny magazynier W.J. 21/2002 7
Marek kapucha Jurek Dariusz Cychol 21/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 21/2002 7
Spisywani na straty Z 21/2002 7
Wiatrak Ludwik Stomma 21/2002 7
Co zrobic żeby zarobić Bożena Dunat 21/2002 8
Na granicy jest kurwica Bogusław Gomzar 21/2002 8
Łańcuszek idiotów Alicja Brzeźińska 21/2002 8
Matka Boska i zabójcy Tomasz Żeleźny 22/2002 1
Tydzień z głowy 22/2002 1
Jaka piękna katastrofa Piotr Gadzinowski 22/2002 2
Smród z etny cd. Wojciech Jurczak 22/2002 2
Telewizornia Lap 22/2002 2
Twój toksyczny bachor Iza Kosmala 22/2002 2
Wypędki Michnika Urban 22/2002 2
Dzień Hipokryty Dorota Pardecka
Patrycja Bielawska 22/2002 3
Nadchodzi trądzik Andrzej Sikorski 22/2002 3
Kubuś rozpruwacz Michał Owczarczuk 22/2002 3
Dziennikarska hołota Michał Rala 22/2002 4
Jak zabija Wyborcza Dariusz Cychol 22/2002 4
Rowersi Andrzej Rozenek 22/2002 4
Czeczot Czeczot 22/2002 5
Dobić targi Michał Rala 22/2002 5
Listonosz doniósł 22/2002 5
Przerżnąć Rosję Krzysztof Pilawski 22/2002 6
Unia z krzyżykiem Agnieszka Wołk Łaniewska
Andrzej Dominiczak 22/2002 6
Bez seksu i sensu D.Z. 22/2002 7
Kto skopie orła Ludwik Stomma 22/2002 7
Nie będziemy się cyckać Dorota Zielińska 22/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 22/2002 7
Piersi karmelity Teofil Pałęcki 22/2002 7
Jedenaste : nie pytaj. M.O. 22/2002 8
Komuna w sieci Andrzej Rozenek 22/2002 8
Krajowe życie światowe. Pig 22/2002 8
Jak pedofil z ośmiornicą Dariusz Cychol 23/2002 1
Strzelając donosami 23/2002 1
Tydzień z głowy 23/2002 1
Jamroży klient "NIE" A.R. 23/2002 2
Kobieta Odskrobana Urban 23/2002 2
Jak Lenin straszył Sylwię Pusz Piotr Gadzinowski
23/2002 2
Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 23/2002 2
Telewizornia Lap 23/2002 2
Elita w mordę pluta Bożena Dunat 23/2002 3
Strzelając donosami Bogusław Gomzar 23/2002 3
Ryba psuje się od rządu AWŁ 23/2002 4
Samobój solidarności Andrzej Rozenek 23/2002 4
Łeb jak sklep Tadeusz Ryciarski 23/2002 4
Czeczot Czeczot 23/2002 5
Listonosz doniósł 23/2002 5
Państwo na bank Henryk Schulz 23/2002 5
Silezjaczek ci ja Łukasz Ciemny 23/2002 5
Mój zabujczy tatuś Bożena Dunat 23/2002 6
Rolada AWŁ 23/2002 6
Dyskretny urok dewocji A.Z. 23/2002 6
Co wypadło z mordy busha Adam J. Sowa 23/2002 7
Dać kasy i dupy dołożyć Andrzej Sikorski 23/2002 7
Macierewicz z oberwanymi nóżkami Ludwik Stomma 23/2002
7
Papież i lolitki P.K. 23/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 23/2002 7
Komunia przez uszy Maciej Mikołajczyk 23/2002 8
Czarne dziecko SLD Iza Kosmala 24/2002 1
Tydzień z głowy 24/2002 1
Strzelając donosami cd. Bogusław Gomzar 24/2002 2
Telewizornia Lap 24/2002 2
Tura bez kangura M.Z. 24/2002 2
Wolność dla Dziada Piotr Gadzinowski 24/2002 2
Złota lewatywa Urban 24/2002 2
Klecha obrotowy Jar 24/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 24/2002 7
Villa Roma A.F. 24/2002 7
Wieści gminne i inne 24/2002 7
Wieści z kruchty 24/2002 7
Modlitwa o duży interes Andrzej Rozenek 24/2002 8
Poselskie pisanki Z.N. 24/2002 8
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 24/2002 8
Wojtuś serduszko AWŁ 24/2002 8
Tere PHARE kuku W.K. 24/2002 6
Na straganie w dzień targowy Waldemar Kuchanny 24/2002
6
Kaczmarek mistrz liftingu Henryk Schulz 24/2002 6
Prawo Świętojebliwych A.B. 24/2002 4
Tatuś jak splunąć B.A. 24/2002 4
Wystarczy bić B.G. 24/2002 4
Za poślednie Ziobro Alicja Brzeźińska 24/2002 4
Czeczot Czeczot 24/2002 5
Listonosz doniósł 24/2002 5
Ręce które rąbią Waldemar Kuchanny 24/2002 5
W internecie kica Zając T.Ż. 24/2002 5
Główkując nogami Michał Rala 24/2002 3
Lepperzyca Bożena Dunat 25/2002 1
Tydzień z głowy 25/2002 1
Pod suknem 25/2002 2
POLecieć Anna Fisher 25/2002 2
Popiłek Urban 25/2002 2
Telewizornia Lap 25/2002 2
Więcej niż jedna wódka Maciej Mikołajczyk 25/2002 2
Wysiadka Iza Kosmala 25/2002 2
Telekadzidło Dorota Zielińska 25/2002 3
Telewizja szczuropolaków Adam Zieliński 25/2002 3
Autostrata cd. Iza Kosmala 25/2002 4
Komu sra glizda Michał Rala 25/2002 4
Przeleciec Polskę cd. Iza Kosmala
Andrzej Rozenek 25/2002 4
Czeczot Czeczot 25/2002 5
Lato lepienia bałwana Agnieszka Wołk Łaniewska 25/2002
5
Listonosz doniósł 25/2002 5
Kultura szastania Maciej Wiśniowski 25/2002 6
Pasztet z kaczki Henryk Schulz 25/2002 6
Zdjęcie z prezydentem Marian Wirczyński 25/2002 6
Blondynka stanu AWŁ 25/2002 7
Dać kasy i dupy dołożyć cd. Andrzej Sikorski 25/2002 7
Matka Boska i zabójcy cd. 25/2002 7
Oto słowo czarne M.T. 25/2002 7
Ozór wolności Ludwik Stomma 25/2002 7
Gospoś Maciej Mikołajczyk 25/2002 8
Grafitti 25/2002 8
Seksnastka Andrzej Rozenek 25/2002 8
Nalewka na protezie Maciej Mikołajczyk 26/2002 1
Ośmiornica na ruszcie Bogusław Gomzar 26/2002 1
26/2002 1
Glemp nie podskoczy Andrzej Rozenek 26/2002 2
Kwaśniewski do łopaty. Urban 26/2002 2
Miłość za 6 milionów. A.F. 26/2002 2
Spot się leje Piotr Gadzinowski 26/2002 2
Tydzień z głowy 26/2002 2
Ziemia dla ziemian Anna Fisher 26/2002 2
Miasto wisielców Wojciech Jurczak 26/2002 3
Cela Vie Waldemar Kuchanny 26/2002 4
Człowiek który nie dał Henryk Schulz 26/2002 4
Dama ze środowiska Dariusz Cychol 26/2002 4
Jak skończy Miller Anna Fisher 26/2002 4
Czeczot Czeczot 26/2002 5
Kantkultura Agnieszka Wołk Łaniewska 26/2002 5
Listonosz doniósł 26/2002 5
Molestowana molestowany Adam Ewans 26/2002 6
Chleb z rakiem Andrzej Rozenek 27/2002 1
Ruda w rozkroku Robert Kosmaty 26/2002 6
Współżycie bez całusków Bożena Dunat 26/2002 6
Bóg po byku Urban 26/2002 7
Jak rozpętamy III wojnę światową Krzysztof Pilawski
26/2002 7
Miller w paszczy bolszewika Adam J. Sowa 26/2002 7
Sprostowanie ducha świętego Ludwik Stomma 26/2002 7
Wieści gminne i inne 26/2002 7
Bombowe życie krajowe Maciej Mikołajczyk 26/2002 8
Krajowe życie światowe Pig 26/2002 8
NIE Tyje! Redakcja 27/2002 1
Ruski w zalotach N 27/2002 1
Tydzień z głowy 27/2002 1
Co piszczy pod stopą Anna Fisher 27/2002 2
Daj Urban 27/2002 2
Syrena z kaczym dziobem Przemysław Ćwikliński 27/2002 2
Wieści gminne i inne 27/2002 2
Żółtko biało - czerwone Piotr Gadzinowski 27/2002 2
Dojąc beznogiego Henryk Schulz 27/2002 3
Kasa nostra Przemysław Ćwikliński 27/2002 3
Przepite morze Waldemar Kuchanny 27/2002 3
Agencja pod kogutem Dorota Pardecka
Zuzanna Stawicka 27/2002 4
Policjanci z miasta W.J. 27/2002 4
Sędzia blokers Dominika Grass 27/2002 4
Świadek dozgonny Bogusław Gomzar 27/2002 4
Czeczot Czeczot 27/2002 5
Listonosz doniósł 27/2002 5
Uop baj baj A.R. 27/2002 5
Zbrodnia zdjęcia majtek M.Z. 27/2002 5
Korytarz do burdelu Andrzej Rozenek 27/2002 6
Ręce które rąbią cd. Waldemar Kuchanny 27/2002 6
Upiorny poborca cd. Maciej Wiśniowski
Tomasz Żeleźny 27/2002 6
Zbujak cd. Bożena Dunat 27/2002 6
Groch z kapusiem M.Z. 27/2002 7
Haj Lajf 27/2002 7
Miller mle Der 27/2002 7
Pan Bóg piłkę nosi Ludwik Stomma 27/2002 7
Podczłowiek Wawrzyniec Kofta 27/2002 7
Wieści z kruchty 27/2002 7
Raj w pomidorach Michał Rala 27/2002 8
Rwąc włosy i trotuar Anna Fisher
Michał Rala 27/2002 8
"NIE" tyje 28/2002 1
Pieprz i licz Agnieszka Wołk Łaniewska 28/2002 1
Tydzień z głowy 28/2002 1
Dewoty i zygoty Piotr Gadzinowski 28/2002 2
Haj Lajf 28/2002 2
Próżni w próżni Urban 28/2002 2
Sukces nokaut rewelacja Ada Kowalczyk 28/2002 2
Wieści gminne i inne 28/2002 2
Brudni, głodni i natchnieni Piotr Ikonowicz 28/2002 3
Chodaki AWŁ 28/2002 3
Skrobiąc "Rzepę" 28/2002 3
Przeleć mnię, strażaku Maciej Wiśniowski 28/2002 4
Stół do umierania Bożena Dunat 28/2002 4
Upiory w białych fartuchach 28/2002 4
Bóg po wyroku P.Z. 28/2002 5
Czeczot Czeczot 28/2002 5
Króliki Ameryki Piotr Zawodny 28/2002 5
Listonosz doniósł 28/2002 5
Wpierdol na szczycie Grażyna Zaga 28/2002 5
Hej toniemy Anna Fisher 28/2002 6
Na lewo od jelenia Dariusz Cychol 28/2002 6
O paniach co nie dawały Maciej Mikołajczyk 28/2002 6
Krążownik Szlanta W.K. 28/2002 7
Kultura szastania cd M.W. 28/2002 7
Lody śmigłem kręcone cd. Anna Fisher 28/2002 7
Madonny latają , bydlenta klekają Ludwik Stomma 28/2002
7
Oto słowo czarne M.M. 28/2002 7
Telewizornia Lap 28/2002 7
Wieści z kruchty 28/2002 7
Ratuszołomy Dorota Zielińska 28/2002 8
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 28/2002 8
Balcerowicz z dziurą w czole Piotr Ikonowicz 29/2002 1
Dymając towarzysza Tomasz Żeleźny 19/2002 1
Psy kroją fury Roman Stobnicki 29/2002 1
Tydzień z głowy 29/2002 1
Kleik dla Polski Anna Fisher 29/2002 2
Rok 2005 Piotr Gadzinowski 29/2002 2
Słodki pedofil Urban 29/2002 2
Telewizornia Lap 29/2002 2
Wieści gminne i inne 29/2002 2
Dyplom z podrobami Tadeusz Ryciarski 29/2002 3
Kluską w gardle Przemysław Ćwikliński 29/2002 3
Samobójstwo ze szczególnym okrucieństwem Bożena Dunat
29/2002 3
Wychuśtać leszcza Bogusław Gomzar 29/2002 3
Jak ciągnie laga Dorota Zielińska 29/2002 4
Kościuszko mikrofonu Piotr Zawodny 29/2002 4
Moskal nie wierzy w złom Dorota Zielińska
Ewa Jarosławska 29/2002 4
Czeczot Czeczot 29/2002 5
Listonosz doniósł 29/2002 5
Szakal domowy Robert Kosmaty 29/2002 5
Życie na przyczepkę Bożena Dunat 29/2002 5
Drzazgi w dupie arcybiskupa Waldemar Kuchanny 29/2002 6
Nie kupuj u księdza Bogusław Gomzar 29/2002 6
Ogniste palce papieża Maciej Mikołajczyk 29/2002 6
Samotność kapłana Wojciech Jurczak
Andrzej Rozenek 29/2002 6
Bredzić jak Łukasiewicz J.U. 29/2002 7
Gdynia topielica W.K. 29/2002 7
Gdzie żeś ty bywał czerwony baronie B.D. 29/2002 7
Kieres na madagaskar L 29/2002 7
Oto słowo czarne M.M. 29/2002 7
Skowyt burej suki Piotr Gadzinowski 29/2002 7
Skrobiąc "Rzepę" cd. Jerzy Urban 29/2002 7
Serce debila Ludwik Stomma 29/2002 7
Gazeta poronna W.K. 29/2002 8
Krajowe życie światowe Pig 29/2002 8
Nakryj radnego Maciej Wiśniowski 29/2002 8
Cool czy K Anna Fisher 30/2002 1
Fryzjer Kołodki Urban 30/2002 2
Kwaśny cukierek Piotr Ikonowicz 30/2002 2
Smoking po Gierku L 30/2002 2
Tydzień z głowy 30/2002 2
Dobrychłop idzie na wojnę Bogusław Gomzar 30/2002 3
Palec zgwałcony Bożena Dunat 30/2002 3
Facher macher Iza Kosmala 30/2002 4
Straszydła Dorota Pardecka 30/2002 4
Czarny punkt A.R. 30/2002 5
Parafia św. PIT'a Bożena Dunat 30/2002 5
Oto słowo czarne M.T. 30/2002 5
Komuno wróć Ada Kowalczyk 30/2002 6
Rodzina na rzęsach Tadeusz Ryciarski 30/2002 6
Woda w proszku Ada Kowalczyk 30/2002 6
Chur wujów Wojciech Jurczak 30/2002 7
Jak trąbi PKS Iza Kosmala 30/2002 7
Polska padaczka Anna Fisher 30/2002 7
Pusty jestem Dariusz Cychol
Tomasz Żeleźny 30/2002 8
Bójasy AWŁ 30/2002 10
Trup z gładkiej lufy Tadeusz Ryciarski 30/2002 10
Zwekslowani Bożena Dunat 30/2002 10
Caritas lager Andrzej Rozenek 30/2002 11
Nie pałacuj Robert Kosmaty 30/2002 11
Jak słodko być sierotką Maciej Wiśniowski 30/2002 11
Gul gul bul bul Wojciech Jurczak 30/2002 12
Taniec z szabrami Maciej Mikołajczyk 30/2002 12
Haj Lajf 30/2002 13
Janik na ołtarze Ludwik Stomma 30/2002 13
Listonosz doniósł 30/2002 13
Pa pieskie życie biznesu Piotr Gadzinowski 30/2002 15
Psy kroją fury cd. R.S. 30/2002 15
Telewizornia Lap 30/2002 15
Wieści gminne i inne 30/2002 15
Fiku miku jestem w twoim pamiętniku A.K. 30/2002 16
Szakira i Walikonik Ada Kowalczyk 30/2002 16
Xiega Cytatów Wieczorek 30/2002 16
Spowiednik Tysiąclecia Tomasz Żeleźny 31/2002 1
"NIE" w Radiu "ZET" 31/2002 2
Pytanie o męskość premiera Urban 31/2002 2
Tydzień z głowy 31/2002 2
Aleksander wielozadaniowy Krzysztof Pilawski 31/2002 3
O czyste niebo nad polską Agnieszka Wołk Łaniewska
Mateusz Zgryzota 31/2002 3
Noce mężów stanu J.S. 31/2002 4
Przegrać czyli wygrać L 31/2002 4
Statki na niebie Waldemar Kuchanny 31/2002 4
Dama z łysiaczkiem AWŁ 31/2002 5
Krzyżak wspak bedojten Piljak Michał Rala 31/2002 5
Pani minister wsiąka Maciej Mikołajczyk 31/2002 6
Wróbel w garści Henryk Schulz 31/2002 6
Euroafrica i kasa znika Maciej Wiśniowski 31/2002 7
Górnicy do gazu Michał Podgórny 31/2002 7
Półświatek koronny Dariusz Cychol
Przemysław Ćwikliński
Bogusław Gomzar 31/2002 8
Działka mleka Maria Bukowska 31/2002 10
Psie figle Maciej Mikołajczyk 31/2002 10
Spadł w górę Dorota Pardecka
Zuzanna Stawicka 31/2002 10
Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 31/2002 11
Egzorcysta z Lublina D.Z. 31/2002 12
Kluska i piuska Maciej Wiśniowski 31/2002 12
Oto słowo czarne M.T.
M.M. 31/2002 12
Wieści z kruchty JAN 31/2002 12
Zbawie się sam 31/2002 12
Czeczot Czeczot 31/2002 13
Listonosz doniósł 31/2002 13
Słowo na niedzielę Ludwik Stomma 31/2002 13
Wieści gminne i inne 31/2002 13
Królewny z królewca Iza Kosmala 31/2002 14
Bractwo św. Walędziaka Piotr Gadzinowski 31/2002 15
Czy poseł robi kupę Iza Kosmala 31/2002 15
Ogon Millera Adam J. Sowa 31/2002 15
Telewizornia Lap 31/2002 15
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 31/2002 16
Upiory na upały Dorota Zielińska 31/2002 16
Xiega Cytatów Wieczorek 31/2002 16
Zdychaj nie czekaj Henryk Schulz 32/2002 1
Eurokrętacze Henryk Schulz 32/2002 2
Pzpr w occie Urban 32/2002 2
Tydzień z głowy 32/2002 2
Menstruacja Michał Rala 32/2002 3
Sekskolektyw Iza Kosmala 32/2002 3
A dołem chinczyk płynie Roman Stobnicki 32/2002 4
Napadamy na bank Anna Fisher 32/2002 10
Trochę snobizmu wiarusie Iza Kosmala 32/2002 10
Chodu! Andrzej Sikorski 32/2002 11
Kasta nietykalnych Agnieszka Wołk Łaniewska 32/2002 11
Bawiciel 32/2002 12
Paciorek bez samogwałtu Andrzej Sikorski 32/2002 12
Oto słowo czarne M.T.
M.M. 32/2002 12
Czeczot Czeczot 32/2002 13
Haj Lajf 32/2002 13
Listonosz doniósł 32/2002 13
Niech się święci co chce Ludwik Stomma 32/2002 13
Ekspert Glempa Maciej Wiśniowski 32/2002 14
Whyskey and radon Bogusław Gomzar 32/2002 14
Zbrodnia zdjęcia majtek cd. M.Z. 32/2002 14
Loda naszego powszedniego A.R. 32/2002 15
Telewizornia Lap 32/2002 15
Wieści gminne i inne 32/2002 15
Zaraza bez wiz Andrzej Rozenek 32/2002 15
Platon gatunkowo ciężki Bożena Dunat 32/2002 16
Siedzą i jedzą Tadeusz Ryciarski 32/2002 16
Czwarta tajemnica fatimska 32/2002 16
Krajowe życie światowe Pig 32/2002 5
Dupa Stalina Adam J. Sowa 32/2002 4
Pająk ben Ladena Bogusław Gomzar 32/2002 5
Dyrdymanie Robert Kosmaty 32/2002 6
Hrabia Gniewomir Przemysław Ćwikliński 32/2002 6
Komuchy uliczne Maciej Mikołajczyk 32/2002 6
Burmistrz dyktą podniecony ZJN 32/2002 7
Menedżmęty Andrzej Sikorski
Zuzanna Stawicka 32/2002 7
Orły , Sekuły Robert Kosmaty 32/2002 7
Papuga czy sęp Alicja Brzeźińska 32/2002 8
Bujajże się prezesie Wojciech Jurczak 32/2002 8
Uciszony Dorota Pardecka
Zuzanna Stawicka 32/2002 9
Papież, kiełbasa i święty grill Bogusław Gomzar 33/2002
1
Pastuch czarnych owiec Piotr Ikonowicz 33/2002 2
Obwoźne sado-maso Urban 33/2002 2
Tydzień z głowy 33/2002 2
Kurwy i kury Maciej Mikołajczyk 33/2002 3
O seksualnym molestowaniu policji Wojciech Jurczak
33/2002 3
Lotni ważniacy Anna Fisher 33/2002 4
Złote piaski Waldemar Kuchanny 33/2002 4
Honorowi dawcy śmieci Karol Prusik 33/2002 5
Mędrcy z rumowiska Anna Fisher 33/2002 5
Armia nisko mierzy Andrzej Rozenek 33/2002 6
Park sztywnych łączy Iwona L. Konieczna 33/2002 6
AWS walczy Maciej Wiśniowski
Zuzanna Stawick 33/2002 7
Gminne Hipermarketanki Bożena Dunat 33/2002 7
Wieści gminne i inne D.J. 33/2002 7
Jego Świętobliwość nie bawi się w indian. Grażyna Zaga
33/2002 8
Papa, mydło i powidło Tomasz Żeleźny 33/2002 8
Charlie Wojtyłą AWŁ 33/2002 9
Kraj w którym zastyga papież Andrzej Rozenek 33/2002 9
Watykan z nogi na nogę Krzysztof Lis 33/2002 9
Listy do koryta Tomasz Żeleźny 33/2002 10
Rada od parady Dorota Zielińska 33/2002 10
Polak pokazał język Bogdan Iwański 33/2002 11
Star Car Michał Rala 33/2002 1
Jak Konigsberg to Danzig Krzysztof Pilawski 33/2002 12
Premier nie chce się zamknąć Grażyna Zaga 33/2002 12
Czeczot Czeczot 33/2002 13
Listonosz doniósł 33/2002 13
Nie dla diabła dziewica cd. Alicja Brzeźińska 33/2002
13
Fiku miku jestem w twoim pamiętniku cd. 33/2002 14
Gdynia topielica cd. W.K. 33/2002 14
Haj Lajf 33/2002 14
Zuska zapnij się Henryk Schulz 33/2002 14
Duet egzotyczny D.C. 33/2002 15
Jamnik myśli U 33/2002 15
Na szkle gwałcone Piotr Gadzinowski 33/2002 15
Telewizornia Lap 33/2002 15
Walnięty Waluś AWŁ 33/2002 15
Orgazm do nabożeństwa 33/2002 16
Xiega Cytatów Wieczorek 33/2002 16
Lepszy bandyta niż prokurator Dorota Pardecka
Maciej Wiśniowski 34/2002 1
Ciepło ciepło Piotr Ikonowicz 34/2002 2
Morderca kolorowych jarmarków Urban 34/2002 2
Tydzień z głowy 34/2002 2
Ajne grose geszeft Przemysław Ćwikliński
Tomasz Żeleźny 34/2002 3
Pani minister strzyże J.H. 34/2002 3
Pamiętajcie o majtkach W.K. 34/2002 4
Wieści gminne i inne D.J. 34/2002 4
Wójt bez zahamowań Bożena Dunat 34/2002 4
Rozdrapka Bożena Dunat 34/2002 5
Ruchmistrz z Poznania Maciej Mikołajczyk 34/2002 5
Gorzała na wysoki połysk Robert Kosmaty 34/2002 6
Kot w worku bez dna Anna Fisher 34/2002 6
4 miliony pustych żołądków Henryk Schulz 34/2002 7
Przytulanki w krematorium Dorota Pardecka 34/2002 7
Zaklinacz Andrzej Rozenek
Michał Szewczyk 34/2002 8
W pustyni i w Bushu Piotr Zawodny 34/2002 10
Puczkownik Wojciech Jurczak
Bogusław Gomzar 34/2002 10
Kapitańskie tango Dorota Zielińska 34/2002 11
Nie w tym kraju Taju Iza Kosmala 34/2002 11
Guano Vaticano Bożena Dunat 34/2002 12
Listonosz doniósł 34/2002 12
Wieści z kruchty JAN 34/2002 12
Cudowne otrzeźwienie biskupa Przemysław Ćwikliński
34/2002 13
Czeczot Czeczot 34/2002 13
Oto słowo czarne M.T.
M.M. 34/2002 13
Papież Stalina Adam J. Sowa 34/2002 13
Cool czy K cd. Anna Fisher 34/2002 14
Picie piany Tomasz Żeleźny 34/2002 14
Psy w rozjebanej furze Zuzanna Stawicka 34/2002 14
Uop baj baj cd. A.R. 34/2002 14
Wieczerzak sam się pobił 34/2002 14
Haj Lajf 34/2002 15
Telewizornia Lap 34/2002 15
Zaplute karły kapitału Piotr Gadzinowski 34/2002 15
Krajowe życie światowe Pig 34/2002 16
Nie warto M.W. 34/2002 16
Xiega Cytatów Wieczorek 34/2002 16
Kluski na szaniec Anna Fisher 35/2002 1
Mały kapuś Urban 35/2002 2
Popiści i Papiści Adam J. Sowa 35/2002 2
Tydzień z głowy 35/2002 2
Europany i podludy Grażyna Zaga 35/2002 3
Prezes i jego członki Bożena Dunat 35/2002 3
Papież jak żywy Agnieszka Wołk Łaniewska 35/2002 4
Maciarewicz, wisła się pali! Jerzy Urban 35/2002 5
Tydzień z głowy 41/2002 2
Wieści z kruchty Jan 35/2002 5
Dobry ksiądz Maciej Mikołajczyk 35/2002 6
Oto słowo czarne M.T.
M.M. 35/2002 6
Zły ksiądz Tomasz Żeleźny 35/2002 6
Lotna staruszka i cenzura Waldemar Kuchanny 35/2002 7
Święta zarżnięta a uśmiechnięta Grażyna Zaga 35/2002 7
Sędziaki Henryk Schulz 35/2002 8
Na bezpłaciu Maciej Mikołajczyk 35/2002 8
Złodziej gaci Iza Kosmala 35/2002 9
Ciągnąc lagę D.Z. 35/2002 10
Piątas Achillesowy Bogusław Gomzar 35/2002 10
Brak Big Brothera Marek Wachowski 35/2002 11
Poczta polowa A.R. 35/2002 11
Jak przegrać w karty Robert Kosmaty 35/2002 12
Wieści gminne i inne D.J. 35/2002 12
Czeczot Czeczot 35/2002 13
Haj Lajf 35/2002 13
Listonosz doniósł 35/2002 13
Wałęsa Ci przebaczy Ludwik Stomma 35/2002 13
Dymając towarzysza cd. Tomasz Żeleźny 35/2002 15
GENitalia Piotr Gadzinowski 35/2002 15
Telewizornia Lap 35/2002 15
Móżdżek Kwaśniewskiego Maciej Mikołajczyk 35/2002 16
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 35/2002 16
Xiega Cytatów Wieczorek 35/2002 16
A mury runą Andrzej Rozenek 36/2002 1
Ahoj przygodo! AWŁ 36/2002 2
Kontakt Kuklińskiego L 36/2002 2
Tydzień z głowy 36/2002 2
Wbrew Urban 36/2002 2
Bezdrożnicy Andrzej Rozenek 36/2002 3
Ptaszek na koksie Bogusław Gomzar 36/2002 3
Balcerowizna Anna Fisher 36/2002 4
Czar pegeeru Michał Rala 36/2002 4
Jak sobie poślesz Maciej Wiśniowski 36/2002 5
Zwidy spawacza Dariusz Cychol 36/2002 5
Czterej kompani i pies Dorota Pardecka 36/2002 6
O indykach i posłance Marysi Dorota Zielińska 36/2002 6
Schizo i sprawiedliwość Michał Rala 36/2002 6
Bielsko - biała na szaro Robert Kosmaty 36/2002 7
W Ostrołęce ostro ciągną Dorota Pardecka 32/2002 7
Wybierki - gra planszowa 36/2002 8
Furia kuriewnych Piotr Zawodny 36/2002 10
Obwoźne sado-maso cd. R.S. 36/2002 10
Miłosierni i pazerni Bogusław Gomzar 36/2002 11
Oto słowo czarne M.T.
M.M. 36/2002 11
Wieści z kruchty Jan 36/2002 11
Biały dom z białą laską Piotr Zawodny 36/2002 12
Głowa i kark Aleksandra Łukaszenki Krzysztof Pilawski
36/2002 12
Czeczot Czeczot 36/2002 13
Papież na gapę Ludwik Stomma 36/2002 13
Zad wędrowny W.J. 36/2002 13
Dudkiewicz wydudkiewicz Ada Kowalczyk 36/2002 15
Olejnik na łupież Piotr Gadzinowski 36/2002 15
Listonosz doniósł 36/2002 13
Telewizornia Lap 36/2002 15
Krajowe życie światowe Pig 36/2002 16
Nie warto 36/2002 16
Xiega Cytatów Wieczorek 36/2002 16
Na krzyżowy ryj Dorota Pardecka
Jarosław Sobień 37/2002 1
Oberek kajdaniarski Urban 37/2002 2
Tydzień z głowy 37/2002 2
Z winy Papieża Bożena Dunat 37/2002 2
Jak Polska biała i szeroka Aleksander Sztorm
Dorota Zielińska 37/2002 3
Kacza dupa Z.N. 37/2002 3
Wieści gminne i inne 37/2002 4
Zabawa w chowanego Dariusz Cychol 37/2002 4
Chłopaki bezdomniaki Andrzej Rozenek 37/2002 5
Pocałuj mnię w dostęp Henryk Schulz 37/2002 6
Rozwiedźma Maciej Mikołajczyk 37/2002 6
Twój jest ten kawałek podłogi Alicja Brzeźińska 37/2002
7
Ta zaćpana ustawa Bogusław Gomzar 37/2002 8
Jaranie na śniadanie Jacek D. Pająk 37/2002 9
Przypalanie głupa Iza Kosmala 37/2002 9
Jak Baran z Buhnerem Anna Fisher 37/2002 10
Łódź magellana T.C. 37/2002 10
O jedynie słusznych poglądach towarzysza Smitha Piotr
Ikonowicz 37/2002 11
Traktory na sztorc Wojciech Jurczak 37/2002 11
Arcybiskup i płomienie cd. Bożena Dunat 37/2002 12
Fioletowa Oberża Wojciech Jurczak 37/2002 12
Oto słowo czarne M.T.
M.M. 37/2002 12
Pod kościołem leży ksiądz B.D. 37/2002 12
Czeczot Czeczot 37/2002 13
Diabeł zwycięzca Ludwik Stomma 37/2002 13
Gierek jądrowy Z. 37/2002 13
Listonosz doniósł 37/2002 13
Brunatne habity Tomasz Żeleźny 37/2002 14
Potrzebowscy i małodajka Piotr Ikonowicz 37/2002 14
Aleja świni Piotr Gadzinowski 37/2002 15
Haj Lajf 37/2002 15
Przyjedź wale na przysięgę T.Ż. 37/2002 15
Wyborcza gra wstępna Waldemar Kuchanny 37/2002 15
Jola i Jaśnie państwo Pig 37/2002 16
Prokurator na obrabiarce Waldemar Kuchanny 37/2002 16
Xiega Cytatów Wieczorek 37/2002 16
Katolicy Waldemar Kuchanny 38/2002 1
Wieści z kruchty 38/2002 1
Balując na raka Urban 38/2002 2
Ferajna NIE 38/2002 2
Telewizornia Lap 38/2002 2
Tydzień z głowy 38/2002 2
Oto są głowy zdrajców Przemysław Ćwikliński 38/2002 3
Sądu swąd Przemysław Ćwikliński 38/2002 4
Plebania i plebs Iza Kosmala 41/2002 1
Obwoźne sado-maso Urban 41/2002 1
Love Story Urban 41/2002 2
Szpiegołapy Ada Kowalczyk 38/2002 4
Fura która skacze przez płot Iza Kosmala 38/2002 5
Mietek Cześka AWŁ 38/2002 5
Pranie w odrze Wojciech Jurczak 38/2002 6
Sraczka z kranu Maciej Wiśniowski 38/2002 6
Ambasador podaje cegłę Michał Rala 38/2002 7
Wieści gminne i inne 38/2002 7
Radujcie się Waldemar Kuchanny 38/2002 8
Prezydent grzeszy w niedzielę Waldemar Kuchanny 38/2002
8
Siedź i rządź Maciej Mikołajczyk 38/2002 8
Dramat na sprzedarz Ludwik Stomma 38/2002 13
Haj Lajf 38/2002 12
... i w słonej świecisz bramie W.K. 38/2002 9
Sojusz leszkowatych dupowłazów Andrzej Rozenek 38/2002
9
Chrzescianie lwa nie trawią Grażyna Zaga 38/2002 10
Nas doganiat Adam J. Sowa 38/2002 10
Patriot Games Piotr Zawodny 38/2002 10
Agrofobia Anna Fisher 38/2002 11
Forsę brać a dupy nie dać Przemysław Ćwikliński 38/2002
11
Młody wiarus M.Z. 38/2002 13
Spadówa J.U. 38/2002 12
Listonosz doniósł 38/2002 13
Czeczot Czeczot 38/2002 13
Xiega Cytatów Wieczorek 38/2002 16
Łapą po łapkach Henryk Schulz 38/2002 14
Miller na baby Agnieszka Wołk Łaniewska 38/2002 14
Oto słowo czarne M.T.
M.M. 38/2002 15
Prymas i grzybek AWŁ 38/2002 15
Rydzyk kobieciarz Piotr Gadzinowski 38/2002 15
Premium non bibre R.S. 38/2002 16
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 28/2002 16
Zabijta megabajta Michał Rala 38/2002 16
Raz, dwa, trzy - pedofilem jesteś ty! 39/2002 1
Sejm popuszcza pasa Anna Fisher 39/2002 1
Dobry wojak Bush Piotr Zawodny 39/2002 2
Głos lumpa Urban 39/2002 2
Tydzień z głowy 39/2002 2
Jak czekista z czekistą Henryk Schulz 39/2002 3
Zeszmacony Waldemar Kuchanny 39/2002 3
Jak wysadzają Niemcy Maciej Wiśniowski 39/2002 4
A mury runą cd. A.R. 39/2002 4
Prawy do lewego. J.U. 39/2002 4
Bunt utrzymanek Anna Fisher 39/2002 5
Szpital przemienienia cd. Tomasz Żeleźny 39/2002 5
Burmistrzostwo świata Andrzej Rozenek
Anna Skibniewska 39/2002 6
Dymający holender Jacek D. Pająk 39/2002 6
Smok wawerski Henryk Schulz 39/2002 6
Telekombinacja Bożena Dunat
Waldemar T. Piąte 39/2002 7
Zuskowny interes Robert Kosmaty 39/2002 7
Raz, dwa, trzy - pedofilem jesteś ty! Alicja Brzeźińska
Jarosław Sobień 39/2002 8
Dla ślubnego spokoju Jakub Jemioła 39/2002 10
Tyły Wojtyły Ada Kowalczyk 39/2002 10
Klasztor koncentracyjny Grażyna Zaga 39/2002 11
Oto słowo czarne M.T.
M.M. 39/2002 11
Wieści z kruchty Jan 39/2002 10
Rzeczpospolita leśna Bogusław Gomzar 39/2002 12
Wieści gminne i inne D.J. 39/2002 12
Czeczot Czeczot 39/2002 13
Gierki Ludwik Stomma 39/2002 13
Listonosz doniósł 39/2002 13
Postaw na pedała Iza Kosmala 39/2002 13
No to cyk Przemysław Ćwikliński 40/2002 1
Gudzowate szczęscie Urban 40/2002 2
Pochwą nie mieczem Agnieszka Wołk Łaniewska 40/2002 2
Tydzień z głowy 40/2002 2
Miller taxi Przemysław Ćwikliński 40/2002 3
Język wiary 40/2002 4
Kulczykowanie katolików B.D. 40/2002 4
Krzyżak skarbowy Tadeusz Ryciarski 40/2002 4
Wieści z kruchty Jan 40/2002 4
Na wschód od niemiec Maciej Mikołajczyk 40/2002 5
Wieści gminne i inne 40/2002 5
Los członka Wojciech Jurczak 40/2002 6
Pacuk Baranowi wilkiem Anna Fisher 40/2002 6
W gnojówkę na główkę A.B. 40/2002 7
Wywrotka dla Kołodki Henryk Schulz 40/2002 7
Grassujący w sraczu Waldemar Kuchanny 40/2002 8
W koszalinie osły kują Wojciech Jurczak 40/2002 8
Zielony ściek B.G. 40/2002 8
Samoobroniec Andrzej Rozenek 40/2002 9
Wójt złamany Bożena Dunat 40/2002 9
Lublin depcze globus Dorota Pardecka 40/2002 10
Samoobora Maciej Mikołajczyk 40/2002 10
Nereczki po albańsku Grażyna Zaga 40/2002 11
Ryby palce liżą G.Ż. 40/2002 11
Hitler zawsze się przyda Dorota Pardecka 40/2002 12
Hotdogi wojny Mateusz Zgryzota 40/2002 12
Katiusza Busha Piotr Zawodny 40/2002 12
Bubel Leppera Pig 40/2002 13
Czeczot Czeczot 40/2002 13
Listonosz doniósł 40/2002 13
Szpieg trzeciej klasy Dorota Zielińska 40/2002 13
Pedałując do Budapesztu Michał Rala 40/2002 14
Wielki cyc i nic Grażyna Zaga 40/2002 14
Haj Lajf 40/2002 15
Ministrant spraw zagranicznych Henryk Schulz 40/2002 15
Telewizornia Lap 40/2002 15
Troszki Joszki Piotr Gadzinowski 40/2002 15
Listopad miesiącem prostaty Maciej Wiśniowski 40/2002
16
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 40/2002 16
Wąglik w gwiazdki z jadem w paski Piotr Zawodny 41/2002
2
Pies z laską Iza Kosmala 41/2002 3
Sąd zabija czas Michał Rala 41/2002 4
Dobrze wyszedł W.J. 41/2002 4
Kilowaty i megawały Ada Kowalczyk 41/2002 4
Upadłościan Anna Fisher 41/2002 5
Wózek senatora Dorota Pardecka 41/2002 5
Ajne plajte Tomasz Żeleźny 41/2002 6
Najdroższy pociąg świata Henryk Schulz 41/2002 6
Jak zarżnąć bezrobotnych Maciej Wiśniowski 41/2002 7
Kraj strat Anna Fisher 41/2002 7
Święto wódki Bogusław Gomzar 41/2002 8
Była, jest i będzie 41/2002 8
Ja pismak i wyborca Ryszard Rotaub 41/2002 10
Nieczytajka T.R. 41/2002 10
Tour de Białystok Bożena Dunat 41/2002 10
Wieści gminne i inne D.J. 41/2002 10
Matka Tadka Dorota Zielińska
Bogdan Motyl 41/2002 11
Porwane dusze Grażyna Zaga 41/2002 11
Wieści z kruchty Jan 41/2002 11
Chujart cd. Waldemar Kuchanny 41/2002 12
Wierzę w dupę Agnieszka Zakrzewicz 41/2002 12
Czeczot Czeczot 41/2002 13
Glemp ogonem na msze dzwoni Ludwik Stomma 41/2002 13
Kochanek z doskoku Krzysztof Pilawski 41/2002 13
Listonosz doniósł 41/2002 13
Haj Lajf 41/2002 14
Wyplutka Piotr Gadzinowski 41/2002 14
Zawód zając Wojciech Królikowski 41/2002 14
Atrakcyjny Kazimierz AWŁ 41/2002 15
Maniek Krzaklewski Padł Piotr Gadzinowski 41/2002 15
Oto słowo czarne M.T. 41/2002 15
Dwa wesela i pogrzeb Maciej Mikołajczyk 41/2002 16
Krajowe życie światowe Pig 41/2002 16
Mr. Kiepski już w UE Agnieszka Wołk Łaniewska 42/2002 1
Art de copulation Urban 42/2002 2
Pałac dał głos 42/2002 2
Telewizornia Lap 42/2002 2
Tydzień z głowy 42/2002 2
Czerwony kapłan cd. B.D. 42/2002 3
Dobra polka ale obca Bożena Dunat 42/2002 3
Chory na liderię Andrzej Rat 42/2002 4
Żyd żydowi żydem Ada Kowalczyk 42/2002 4
Kandydując paszczą Dorota Zielińska 42/2002 5
Pryszcz preprezydenta Pig 42/2002 5
CIT wam w oko Anna Fisher 42/2002 6
Ile kosztuje 10 groszy AWŁ 42/2002 6
Chorzów bogaty jak Zabrze Marta Maczek 42/2002 7
Zabrze piękne jak Chorzów Robert Kosmaty 42/2002 7
Bałtyk wsiąka w dno Wojciech Jurczak 42/2002 8
Marynarka cd. Waldemar Kuchanny 42/2002 9
Hitler na rykowisku Waldemar Kuchanny 42/2002 10
Nie warto 42/2002 10
Po dwakroć chór zapiał Dorota Pardecka 42/2002 10
Chłopcy Wojtyłowcy Adam J. Sowa 42/2002 11
Święta krowa w oborze Iza Kosmala 42/2002 11
Wieści z kruchty Jan 42/2002 11
Przylać Moskwie Przemysław Ćwikliński 42/2002 12
Ślepa, głucha i kulawa Dorota Zielińska 42/2002 12
Głowy do pocłoty Ludwik Stomma 42/2002 13
Groził nam lwów L 42/2002 13
Listonosz doniósł 42/2002 13
Haj Lajf 42/2002 14
Krążownik Szlanta cd. Waldemar Kuchanny 42/2002 14
Lepper statuą wolności Maciej Wiśniowski 42/2002 14
Superspermen Piotr Gadzinowski 42/2002 15
Wieści gminne i inne D.J. 42/2002 15
Prokurator między nogami Dorota Zielińska 43/2002 1
Państwo hamstwo Urban 43/2002 2
Rozwodu nie będzie S.G. 43/2002 2
Tydzień z głowy 43/2002 2
Ani rzucić się pod pociąg Dariusz Cychol 43/2002 3
Leszek tłusty Anna Fisher 43/2002 4
Killer skarbowy Maciej Wiśniowski 43/2002 4
Trupojady Michał Rala 43/2002 5
Zasiadacze ziemscy Henryk Schulz 43/2002 5
Lewatywa z różańca Waldemar Kuchanny 43/2002 6
Uciekaj babciu do trumny Dorota Pardecka 43/2002 6
Cacko z Olkusza Andrzej Rozenek 43/2002 7
Kaczorowie są zmeczeni Iza Kosmala 43/2002 7
43/2002 7
Na podkarpaciu bez zmian Dorota Zielińska 43/2002 8
Upiec kaczkę Henryk Schulz 43/2002 8
W koszalinie osły kują cd. Ryszard Ulicki 43/2002 8
Człowiek z betonu Tomasz Żeleźny 43/2002 9
Goryl czy manekin Maria Bukowska 43/2002 9
Krew za ropę Krzysztof Pilawski 43/2002 10
Turban Busha Piotr Zawodny 43/2002 10
Brazylia ululana M.R. 43/2002 11
Świat w sokowirówce Piotr Ikonowicz 43/2002 11
Prawo moralne sfory Michał Rala 43/2002 12
Listonosz doniósł 43/2002 13
Polonia nawiedzona Ludwik Stomma 43/2002 13
Pan Zenek Anna Fisher 43/2002 13
Ben laden za kratami Robert Kosmaty 43/2002 14
Rząd kupisz na giełdzie Anna Fisher 21/2003 1
Dorotka i starcy Waldemar Kuchanny 43/2002 14
Haj Lajf 43/2002 14
Siku świętego Gabriela Piotr Gadzinowski 43/2002 15
Telewizornia Lap 43/2002 15
Zjadacze serc M.Z. 43/2002 15
Do cukierni na lewo Jerzy Urban 44/2002 1
O krzyż dla zbawiciela Urban 44/2002 2
Papierowy Putin Krzysztof Pilawski 44/2002 2
Tydzień z głowy 44/2002 2
Dialog 44/2002 3
Dupy dać i ręką grozić Waldemar Kuchanny 44/2002 3
Łajno w rogatywce Bożena Dunat 44/2002 4
Nie wart kacap pałaca Ada Kowalczyk 44/2002 4
Kursy latania na miotle Robert Kosmaty 44/2002 5
Wieści gminne i inne D.J. 44/2002 5
Biała dama kaktusem ruchana Tomasz Żeleźny 44/2002 6
Jeszcze jedna wódka Maciej Mikołajczyk 44/2002 6
Odślubiny z morzem Waldemar Kuchanny 44/2002 7
Pompą dymany Tomasz Żeleźny 44/2002 7
SS rusza do nieba 44/2002 8
Latające prochy Pig 44/2002 9
W diament się obrucisz Włodzimierz Galant 44/2002 9
Kochankowie naszych dzieci Wojciech Jurczak 44/2002 10
Parafia swiętego PITa cd. Bożena Dunat 44/2002 10
Oto słowo czarne M.T. 44/2002 10
Cudowny odpływ raków Grażyna Zaga 44/2002 11
Dziwki oo. franciszkanów Adam J. Sowa 44/2002 11
Puść Nike'a w skarpetkach Piotr Ikonowicz 44/2002 11
Eurojelenie Iza Kosmala 44/2002 12
Wylęgarnia klasy średniej Bogusław Gomzar 44/2002 12
Czeczot Czeczot 44/2002 13
Krótki film o odszczurzaniu Maciej Mikołajczyk 44/2002
13
Listonosz doniósł 44/2002 13
Opus diaboli Ludwik Stomma 44/2002 13
Kasa nostra cd. AWŁ 44/2002 14
Rządzic żeby urządzić Henryk Schulz 44/2002 14
Współczynnik przenikania szmalu Andrzej Rozenek 44/2002
14
Gra w dupnika Dorota Pardecka 44/2002 15
Pedofil z okienka A.B. 44/2002 15
Telewizornia Lap 44/2002 15
Uwiąd prawicy Piotr Gadzinowski 44/2002 15
Ssij pianę Piotr Zawodny 44/2002 16
Trele morele Iza Kosmala 44/2002 16
Ściągać portki Anna Fisher 45/2002 1
Cnota ślubnych kurew Urban 45/2002 2
Tydzień z głowy 45/2002 2
Kosztowna pobożność Millera Waldemar Kuchanny 45/2002 3
Lufa pod żuchwą księżnej Bogusław Gomzar 45/2002 3
Jabol Whysky Maciej Mikołajczyk 45/2002 4
Przepijemy naszej babci domek mały Henryk Schulz
45/2002 4
Słowo Boże za złotówkę Andrzej Rozenek 45/2002 4
Bluźnić ile wlezie Włodzimierz Galant 45/2002 5
Język wiary 45/2002 5
Śmiercionośny Rydzyk Bożena Dunat 45/2002 5
Wieści z kruchty Jan 45/2002 5
Kareta z pedałami Grażyna Zaga 45/2002 6
Przymalować mnichowi Iza Kosmala 45/2002 6
Heil haj Iza Kosmala 45/2002 7
Przychodzi działka do lekarza Jacek D. Pająk 45/2002 7
Co robi pies na L4 Maciej Mikołajczyk 45/2002 8
Piłsudski z nogą od stołu Dorota Pardecka
Maciej Wiśniowski 45/2002 8
Ćwierć tony żony Maciej Mikołajczyk 45/2002 9
Mafia w marynarce Bożena Dunat 45/2002 9
Gest kasiarza Robert Kosmaty 45/2002 10
Wieści gminne i inne D.J. 45/2002 10
Dokąd uciec Andrzej Sikorski 45/2002 11
M0 A.B. 45/2002 11
Dać dupy na lewo Agnieszka Zakrzewicz 45/2002 12
Czy Oleksy zaleje Europe Z.G. 45/2002 12
Wiwat przemoc spontaniczna Grażyna Zaga 45/2002 12
Aaaaaaaktualnie zbawiciel Krzysztof Pilawski 45/2002 13
Czeczot Czeczot 45/2002 13
Listonosz doniósł 45/2002 13
Solorz i upadlina Andrzej Rozenek 46/2002 1
Powrót do cukierni na lewo Urban 46/2002 2
Tydzień z głowy 46/2002 2
Pieczeń z sierotki Dorota Pardecka 46/2002 3
Denny orzeł Waldemar Kuchanny 46/2002 4
Prezydent wszystkich pałaców Bożena Dunat 46/2002 4
Gumiaki z wiejskiej Henryk Schulz 46/2002 5
Niewyzytka Agnieszka Wołk Łaniewska 46/2002 5
Prawo kociej łapy Alicja Brzeźińska 46/2002 6
Sądomia i Gomzaria Jerzy Urban 46/2002 6
Globalna wioska Bogusław Gomzar 46/2002 7
Wieści gminne i inne D.J. 46/2002 7
Licha papa z watykanu Maciej Mikołajczyk 46/2002 8
Mortal kombatant Iza Kosmala 46/2002 8
Zapachy z pod pachy Waldemar Kuchanny 46/2002 9
Skóra i prokuratura Dorota Zielińska 46/2002 10
Wieści z kruchty Jan 46/2002 10
Pan minister leje Radosław Wojciech Wróblewski 46/2002
11
Oto słowo czarne M.T. 46/2002 11
Burdel zjednoczonej europy Piotr Gadzinowski 46/2002 12
Czeczot Czeczot 46/2002 13
Listonosz doniósł 46/2002 13
Morda, Waga i Pimpuś Sadełko Ludwik Stomma 46/2002 13
Pograssujmy Waldemar Kuchanny 46/2002 13
Kult kukły Zbigniew B. Kumoś 46/2002 14
Przychodzi Lepper do lekarza Piotr Gadzinowski 46/2002
15
Radzisz nie siedzisz D.Z. 46/2002 15
Salto morale L 46/2002 15
Telewizornia Lap 46/2002 15
Killer bachor Andrzej Sikorski 46/2002 16
Mc's Poland Michał Rala 46/2002 16
Jak SLD wybory wygrywał Bożena Dunat 47/2002 1
Dobre nowiny T.Ż. 47/2002 2
Ksiądz knebel B.D. 47/2002 2
Śmiesznostka ludzka Urban 47/2002 2
Tydzień z głowy 47/2002 2
Mówimy Partia widzimy Miller Z 47/2002 2
NIEmoralna propozycja Redakcja 47/2002 3
Polska pod celą Waldemar Kuchanny 47/2002 3
Długociągi Wojciech Jurczak 47/2002 4
Dwa trupy i zakupy Maciej Wiśniowski 47/2002 4
Jak znika przestępczość Bożena Dunat 47/2002 5
Psubrat Michał Rala 47/2002 5
Ajne grose geszeft cd. Tomasz Żeleźny 47/2002 6
Pocałujta posła w daewoo Radosław W. Wróblewski 47/2002
6
Wieści gminne i inne D.J. 47/2002 6
Łyse pały od kupały Bogusław Gomzar 47/2002 7
Biura Królowej Polski Mariusz Kuczewski 47/2002 8
Ksiądz do rany przyłóż Andrzej Sikorski 47/2002 8
Płać kto w Boga wierzy Dorota Zielińska 47/2002 9
Nie płacz kiedy zapłacisz Piotr Gadzinowski 47/2002 9
Oto słowo czarne M.T. 47/2002 9
Diabeł z papierosem Jerzy Urban 47/2002 10
Różowa Europa Agnieszka Wołk Łaniewska 47/2002 10
Tranzyt przez mózg Maciej Wiśniowski 47/2002 11
Uzi do buzi Agnieszka Zakrzewicz 47/2002 11
Wyie Banyhuy, adwokat. 47/2002 12
Onaniści wszystkich krajów marszczcie się! Włodzimierz
Galant 47/2002 12
Z nierządu dla rządu Grażyna Zaga 47/2002 12
Listonosz doniósł 47/2002 13
Pożegnanie z Marią Ludwik Stomma 47/2002 13
1 proc. Waltera Anna Kawa 47/2002 13
NIEpokonani Tomasz Żeleźny 47/2002 14
Tam, gdzie rosną poziomki. Bożena Dunat 47/2002 14
Partia Ci wszystko wybaczy Piotr Gadzinowski 47/2002 15
Telewizornia Lap 47/2002 15
Życie na opał Robert Kosmaty 47/2002 15
Jego Magnificencja Robert Kosmaty 47/2002 16
Krajowe życie światowe Pig 47/2002 16
Nie warto 47/2002 16
Rydzyk na widelcu Julia Schwartz
Andrzej Rozenek 48/2002 1
Tydzień z głowy 48/2002 2
Wieczne odpoczywanie Urban 48/2002 2
Lewuchy Zygmunt Skupiński
Piotr Lat 48/2002 3
Samochody z wody Henryk Schulz 48/2002 3
Jak się pasie Arcypasterz Waldemar Kuchanny 48/2002 4
Jezyk wiary 48/2002 4
Wieści z kruchty Jan 48/2002 4
Kochankowie naszych dzieci cd. W.J. 48/2002 5
Oto słowo czarne M.T. 48/2002 5
Pater pedofilis Włodzimierz Galant 48/2002 5
Telewizornia Lap 48/2002 6
Złomasy Maciej Mikołajczyk 48/2002 6
Kasa nowa Roman Stobnicki 48/2002 7
Pół chłopa i Europa J.S i R.S. 48/2002 7
Urodziwa Eurodziwa Agnieszka Wołk Łaniewska 48/2002 7
Duckman D.Z. 48/2002 8
Smoczek Wawelski Robert Jętka 48/2002 8
Kto widział mózg Paczochy Dorota Zielińska 48/2002 9
Wieści gminne i inne D.J. 48/2002 9
Od chleba naszego powszedniego uchroń nas panie
Waldemar Kuchanny 48/2002 10
Zalać rybaka Wojciech Jurczak 48/2002 10
Słoma na parkiecie Tomasz Żeleźny 48/2002 11
Spadaj skarbie Henryk Schulz 48/2002 11
Onaniści wszystkich krajów marszczcie się! Włodzimierz
Galant 48/2002 12
Wyie Banyhuy, adwokat. Jacek D. Pająk 48/2002 12
Z nierządu dla rządu Grażyna Zaga 48/2002 12
Czeczot Czeczot 48/2002 13
Impuls seksualny Maciej Mikołajczyk 48/2002 13
Listonosz doniósł 48/2002 13
Psia wiara Ludwik Stomma 48/2002 13
Hołd press 48/2002 14
Leszek tłusty cd. Anna Fisher 48/2002 14
Nie płać i nie płacz Dorota Zielińska 48/2002 14
NIEmoralna propozycja Redakcja 48/2002 14
Jak Kołodko biegł na skróty L 48/2002 15
Protestuj bez szminki Grażyna Zaga 48/2002 15
Wykiszkowani Piotr Gadzinowski 48/2002 15
Haj Lajf D.J. 48/2002 16
Co się niesie w SMS-ie 48/2002 16
Terror niewinątek Maciej Mikołajczyk 48/2002 16
Proszę wstać kabaret idzie Maciej Wiśniowski 50/2002 1
Ducha nie paście B.G. 50/2002 2
Haj Lajf 50/2002 2
Ojcze nasz Urban 50/2002 2
Tydzień z głowy 50/2002 2
Ryjąc pod czechami Robert Kosmaty 50/2002 3
Trup w arce Rydzyka Waldemar Kuchanny 50/2002 4
Wieści z kruchty Jan 50/2002 4
Ksiądz na rykowisku Maciej Mikołajczyk 50/2002 5
Sęp ostateczny Waldemar Kuchanny 50/2002 5
Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 50/2002 6
Pranie w Odrze cd. Wojciech Jurczak 50/2002 6
Upiorny poborca cd. M.W. i T. Ż. 50/2002 6
Najdroższa utrzymanka RP. Anna fisher 50/2002 7
Wypasione Orlenta Maciej Wiśniowski
Tomasz Żeleźny 50/2002 7
Na szczurach i Polakach Radosław W. Wróblewski 50/2002
8
Skarżypyty Maciej Wiśniowski 50/2002 8
O sztuce urządzania pogrzebów Bożena Dunat 50/2002 9
Sadolecznictwo Bożena Dunat 50/2002 9
Burmistrz w kratkę Maciej Wiśniowski 50/2002 10
Odór tysiąca jezior Iza Kosmala 50/2002 10
No to frugo T.Ż. 50/2002 11
Pingwiny i piguły B.G. 50/2002 11
Rząd, błąd, swąd Mateusz Zgryzota 50/2002 11
Wieści gminne i inne 50/2002 11
W ożarowie mordy kują Andrzej Rozenek 50/2002 11
Czytanka Stefanka Dorota Zielińska 50/2002 12
Wieczne odpoczywanie cd. 50/2002 12
Listonosz doniósł 50/2002 13
Jak ruscy pod Stalingradem w dupe dostali Ludwik Stomma
50/2002 13
Upominki dla blondynki AWŁ 50/2002 13
Strajk, honor i ojczyzna Bogusław Gomzar 50/2002 14
Hołd press L 50/2002 15
Męczeństwo premiera Millera Piotr Gadzinowski 50/2002
15
Solorz i upadlina cd. Andrzej Rozenek 50/2002 15
Krajowe życie światowe Pig 50/2002 16
Ślady nieludzkich zębów Maciej Mikołajczyk 50/2002 16
Rzeczpospolita półgłówków Andrzej Dominiczak 51-52/2002
1
Palmy dla małp Henryk Schulz 51-52/2002 2
Schabowy po żydowsku Urban 51-52/2002 2
Demokracja i tylko dwie kalorie Maciej Mikołajczyk
51-52/2002 3
Komuna plus VAT Jerzy Urban 51-52/2002 3
Koniec widzeń Bóg się rodzi Andrzej Rozenek 51-52/2002
4
Po co komu dziesięć palców Robert Kosmaty 51-52/2002 4
Jaśnie pan Zyga Maciej Mikołajczyk 51-52/2002 5
Pieskie życie człowieka Maciej Wiśniowski 51-52/2002 6
Pieskie życie psa Bogusław Gomzar 51-52/2002 6
Święcona niegazowana Iza Kosmala 51-52/2002 7
Prochy do pieczenia Iza Kosmala 51-52/2002 7
Baltic flotka Waldemar Kuchanny 51-52/2002 8
Do dna Anna Fisher 51-52/2002 8
Miłosierdziel Henryk Schulz 51-52/2002 9
Nie same barany Ludwik Stomma 51-52/2002 9
Cuda cuda ogłaszają Bożena Dunat 51-52/2002 10
Pasterze śpiewają bydlenta klękają Dorota Zielińska
51-52/2002 10
Bór zapłać B.G. 51-52/2002 12
Siła wiary Maciej Mikołajczyk 51-52/2002 12
Grzechnij sobie Agnieszka Wołk Łaniewska 51-52/2002 13
Kościół tak - wypaczenia nie. 51-52/2002 14
Afropolacy Dariusz Cychol 51-52/2002 15
Lesbon ton Grażyna Zaga 51-52/2002 19
Masza zawsze dziewica Adam J. Sowa 51-52/2002 19
Gdy kochanek umie pisać Andrzej Rozenek 51-52/2002 20
Ślub grób Bożena Dunat 51-52/2002 20
Drogie panie głupie cipy Dorota Pardecka 51-52/2002 21
Diabła gonię tanio Bogusław Gomzar 51-52/2002 22
Komu wisi choinka B.G. 51-52/2002 23
Sektolatki Robert Kosmaty 51-52/2002 23
Język wasza mać! Iza Kosmala 51-52/2002 24
Piromanka z zapałkami Dorota Pardecka 51-52/2002 24
Generacja nie Iza Kosmala 51-52/2002 25
Żegnaj Gienia świat się zmienia Krzysztof Pilawski
51-52/2002 26
Zdrowaś Barbie Michał Rala 51-52/2002 27
Niedola psychola Ada Kowalczyk
Adam Pieńkowski 51-52/2002 28
Osoczeni Robert Kosmaty 51-52/2002 28
Czeczot Czeczot 51-52/2002 29
Listonosz doniósł 51-52/2002 29
Ty sępie uszaty! Ludwik Stomma 51-52/2002 29
Dowód na nieistnienie człowieka Henryk Schulz
51-52/2002 30
Łykanie błyskotek Robert Kosmaty 51-52/2002 30
Haj Lajf 51-52/2002 31
Wolne prycze u Janika Andrzej Rozenek 51-52/2002 31
Wzęcie po wigilii Piotr Gadzinowski 51-52/2002 31
Bezrobotnyś i na zdrowie! Bogusław Gomzar 51-52/2002 32
Nie warto 51-52/2002 32
Prawdy wiary Bożena Dunat 51-52/2002 32
Rok z głowy 01/2003 1
Podpora Kaczora Krzysztof Gołąb 01/2003 2
Wasz prezydent nasz premier Urban 01/2003 2
Świętych faktur obcowanie Waldemar Kuchanny 01/2003 3
Gar rzepaku do baku Anna Fisher 01/2003 4
Młodość, torba i kij Andrzej Sikorski 01/2003 4
Poseł z o.o. Iza Kosmala 01/2003 5
W Ostrołęce ostro ciągną Dorota Pardecka 01/2003 5
Eurometa Mariusz Kuczewski 01/2003 6
Wodogłowie Bogusław Gomzar 01/2003 6
Czarny kawior u czerwonego barona Z. Balucki 01/2003 7
Płatna miłość czterech kultur Szymon Nowomiejski
01/2003 7
Wieści gminne i inne 01/2003 7
Dzieci na śmieci Andrzej Rozenek
Bartek Sapota 01/2003 8
Randka w czarno Zofia i Piotr Zaporowscy 01/2003 8
Miłość większa niż grzech Zofia i Piotr Zaporowscy
01/2003 9
Wzór psa Bożena Dunat 01/2003 10
Chorowici jak bandyci Robert Kosmaty 01/2003 10
Lepiej z fiuta zrobić skręta niźli chodzić do rejenta
Henryk Schulz 01/2003 11
Wojna sądu z sądem Tomasz Żeleźny 01/2003 11
Kasiara w kajdanach T.Ż. 01/2003 12
Sknerzusy Robert Kosmaty 01/2003 12
Ziemiochłon Wojciech Jurczak 01/2003 12
Dwa Leppery Ludwik Stomma 01/2003 13
Listonosz doniósł 01/2003 13
Won pedale! Ada Kowalczyk 01/2003 13
Rywinówek Jerzy Urban 02/2003 1
Ceperiada AWŁ 02/2003 2
Spadochron dla Millera Urban 02/2003 2
Tydzień z głowy 02/2003 2
Pingwiny żarłacze Maciej Mikołajczyk 02/2003 3
Trupy z Radia Maryja Bożena Dunat 02/2003 3
Jezyk wiary 02/2003 4
Owieczko ty baranie Maciej Mikołajczyk 02/2003 4
Wieści z kruchty Jan 02/2003 4
Haj Lajf 02/2003 5
Seweryn sęp Jaworski Dariusz Cychol 02/2003 5
Stalin Wielki Krzysztof Pilawski 02/2003 11
Mc Mao Piotr Gadzinowski 02/2003 12
Montownie im. Balcerowicza Maciej Rembarz 02/2003 12
Kraina Matek Bosek Maciej Mikołajczyk 02/2003 10
Klub killera Bogusław Gomzar 02/2003 8
Sąd Najwyższy i panienka Waldemar Kuchanny 02/2003 8
Sezon polowań na pedofila Alicja Brzeźińska 02/2003 9
Strach się nie bać Anna Fisher 02/2003 10
Dworzanie Bartek Sapota 02/2003 6
Miasto hasa na golasa Robert Kosmaty 02/2003 7
Radio Niefart Andrzej Rozenek 02/2003 7
Jedwabna podszewka M.Z. 02/2003 13
Listonosz doniósł 02/2003 13
Ojciec Al Caponek Ludwik Stomma 02/2003 13
Gadał Kwach do macicy Dorota Zielińska 02/2003 14
Oto słowo czarne M.T. 02/2003 14
Centrum straceńców Piotr Gadzinowski 02/2003 15
Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 02/2003
15
Jak wychodować Marka Jurka Agnieszka Wołk Łaniewska
02/2003 16
Krajowe życie światowe Pig 02/2003 16
Z siekierą wśród zwierząt Agnieszka Wołk Łaniewska
03/2003 1
Dzieci cacy cyklon be B.D. 03/2003 2
Haj Lajf 03/2003 2
Pamiątka z celulozy Urban 03/2003 2
Tydzień z głowy 03/2003 2
Członek Millera, członek Leppera Bożena Dunat 03/2003 3
Dziesięcioro przykazań J.U. 03/2003 3
Orle móżdżki Przemysław Ćwikliński 03/2003 4
Szczury stoczniowe Wojciech Jurczak 03/2003 4
Bida poniżej poziomu nędzy Anna Fisher 03/2003 5
Rura z kremem Henryk Schulz 03/2003 5
Generał w porzeczkach B.D. 03/2003 6
Na ramię klej Grażyna Zaga 03/2003 6
Ajne plajte cd. Tomasz Żeleźny 03/2003 7
Dla psa kiełbasa Agnieszka Wołk Łaniewska
Zuzanna Stawicka 03/2003 7
Organy ściemniania Maciej Wiśniowski
Zuzanna Stawicka 03/2003 8
Jak w mordę strzelił Dariusz Cychol 03/2003 8
Podpadziochy ze Ścinawy Bogusław Gomzar 03/2003 9
Klechot B.D. 03/2003 10
Nieboszczyk ogrodowy Maciej Wiśniowski 03/2003 10
Oto słowo czarne M.T. 03/2003 10
Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 03/2003
11
Wieści z kruchty Jan 03/2003 11
Carrefuj Dorota Pardecka 03/2003 12
Wieści gminne i inne D.J. 03/2003 12
Idolki T.Ż. 03/2003 13
Listonosz doniósł 03/2003 13
Kasa manna Robert Kosmaty 03/2003 14
Zapaleńcy Andrzej Rozenek 03/2003 14
Gadu - gady Maciej Wiśniowski 03/2003 15
Niemiecka depresja federalna Piotr Gadzinowski 03/2003
15
Telewizornia Lap 03/2003 15
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 03/2003 16
Nie warto 03/2003 16
Błonka Milenki Andrzej Rozenek 03/2003 16
Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 04/2003
4
ABC kapitalizmu Piotr Ikonowicz 04/2003 5
A ty toń Andrzej Sikorski 04/2003 4
Aferodawcy Anna Fisher 04/2003 3
Odwet berlińskiego muru Urban 04/2003 2
Telewizornia Lap 04/2003 2
Tydzień z głowy 04/2003 2
A kto umarł ten nie żyje Bogusław Gomzar 04/2003 1
Zieloni depczą zieleń Michał Rala 04/2003 5
Jak wylepperować Balcerowicza Anna Fisher 04/2003 6
Parciane ekscelencje Henryk Schulz 04/2003 6
Och, pardon Jerzy Urban 04/2003 7
O drobnym zaniedbaniu pana kanclerza Hitlera Janusz
Korwin - Mikke 04/2003 7
Mrówka pracuje ciałem Katarzyna Nowak 04/2003 8
Wpierdol całodobowo Mariusz Kuczewski 04/2003 9
Cycem w komucha Maciej Rembarz 04/2003 12
W siódmym niebie Piotr Zawodny 04/2003 12
Czeczot Czeczot 04/2003 13
Listonosz doniósł 04/2003 13
Pedobabcia Maciej Wiśniowski 04/2003 13
Stosunki unią przerywane 04/2003 13
Mała orkiestra parafialnej pomocy Andrzej Rozenek
04/2003 14
Oto słowo czarne M.T. 04/2003 14
Klątwa Stolzmana T.Ż. 04/2003 14
Areszt na dupy Dorota Pardecka 04/2003 15
James Błąd B.G. 04/2003 15
Kaczka czka Iza Kosmala 04/2003 15
Żyd to wstyd Bożena Dunat 04/2003 15
Haj Lajf 04/2003 16
Piękny umysł Stefana Michał Rala 04/2003 16
Co się niesie w SMS-ie 04/2003 16
My, Naród Polski Andrzej Sikorski 05/2003 1
Cimociemny Urban 05/2003 2
Granat co się sam rzuca L 05/2003 2
Prokuratorzy do prokuratury M.Z. 05/2003 2
Tydzień z głowy 05/2003 2
Tyrania premiera Jerzy Urban 05/2003 3
Polska Rzeczpospolita Kulczykowa Anna Fisher 05/2003 4
Na co zdechnie Goździkowa Dorota Pardecka 05/2003 5
Szejki buraczane Andrzej Rozenek 05/2003 5
Ssaki Henryk Schulz 05/2003 6
Związek nasz bratni Waldemar Kuchanny 05/2003 6
To jebane zakopane Michał Rala 05/2003 7
Wieści gminne i inne 05/2003 7
Ursusa kły i pazury Dorota Zielińska 05/2003 8
Jezyk wiary 05/2003 10
Oto słowo czarne M.T. 05/2003 10
Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 05/2003
10
Rżnięty Walenty Krzysztof Pilawski 05/2003 11
Towarzysz proboszcz Grażyna Zaga 05/2003 11
Wieści z kruchty Jan 05/2003 11
Drażniąc Busha Maciej Rembarz 05/2003 12
Jak parują ludzie Agnieszka Zakrzewicz 05/2003 12
Czeczot Czeczot 05/2003 13
Grzanie mózgów 05/2003 13
Listonosz doniósł 05/2003 13
Poduszeczki dla bezdomnych Zuzanna Stawicka
Michał Płowiecki 05/2003 13
Spisek węglowy Mateusz Cieślak 05/2003 14
Sto bękartów dla Szymczychy Dorota Zielińska 05/2003 14
Poznań pana po cholewach Maciej Mikołajczyk 05/2003 15
Pudel w pięciu smakach Piotr Gadzinowski 05/2003 15
Telewizornia Lap 05/2003 15
Haj Lajf D.J. 05/2003 16
W kwietniu psy nie biorą Zuzanna Stawicka 05/2003 16
Wojna niemiecko - ruska pod flagą biało - czerwoną M.W.
05/2003 16
Brudy posła Giertycha Dorota Zielińska 06/2003 1
Lew i koleżeństwo J.U. 06/2003 2
Oto szeleczki, oto sznurowadła Urban 06/2003 2
Tydzień z głowy 06/2003 2
Gdańsk padnie Tomasz Żeleźny 06/2003 3
Szubienica z widokiem na morze Waldemar Kuchanny
06/2003 3
Orlen w jajo Wojciech Jurczak 06/2003 4
Polak Węgier dwa brytanki Maciej Wiśniowski 06/2003 4
Póki żyje Śląsk Mateusz Cieślak 06/2003 5
Jak ściemnia czarny Agnieszka Wołk Łaniewska 06/2003 6
Olejnik do głowy AWŁ 06/2003 6
Ksiądz, seks i kasety wideo Maciej Mikołajczyk 06/2003
7
Żywość martwej ręki Bogusław Gomzar 06/2003 7
Oto słowo czarne M.T. 06/2003 7
Kutasem posmyrany Bogusław Gomzar 06/2003 8
Pedałowanie w Watykanie Agnieszka Zakrzewicz 06/2003 8
Idol nie pierdol B.G. 06/2003 9
Nie warto 06/2003 9
Bush dał , Bush wziął Mariusz Kuczewski 06/2003 10
Do kogo leci Miller Piotr Zawodny 06/2003 10
Eurozero Mateusz Cieślak 06/2003 11
Towarzysz prorok Krzysztof Pilawski 06/2003 11
Renta na kościach Wojciech Jurczak 06/2003 12
Wieści gminne i inne D.J. 06/2003 12
Banderowiec Waldemar Kuchanny 06/2003 13
Czeczot Czeczot 06/2003 13
Kadafka Ludwik Stomma 06/2003 13
Listonosz doniósł 06/2003 13
Maraton pieprzenia Andrzej Sikorski 06/2003 14
Sojusz z kolesiem T.Ż. 06/2003 14
Telewizornia Lap 06/2003 14
Wienerschnitzel z Baraniny B.G. 06/2003 14
Kurhan radnego Mamaja Piotr Gadzinowski 06/2003 15
Lutry i łotry Dorota Pardecka 06/2003 15
Haj Lajf 06/2003 16
Łgaczek narciarski R.S. 06/2003 16
Sra półgłówek Wujek Chłodek 06/2003 16
W czym prezes moczy dziób Andrzej Rozenek 06/2003 16
Co uwiera Millera Jerzy Urban 07/2003 1
Orlen w jajo cd. Wojciech Jurczak 07/2003 2
Walę Urban 07/2003 2
Euro dla zuchwałych Iza Kosmala 07/2003 3
Niech dzieci nam germani Jerzy Urban 07/2003 3
Rozpruć Balcerowicza Anna Fisher 07/2003 4
Zaczarowany ołówek Mateusz Cieślak 07/2003 4
Pusz generation Dorota Pardecka 07/2003 5
Resztki z Lecha Waldemar Kuchanny 07/2003 5
Lekarze ostatniego kontaktu Dariusz Cychol
Michał Rala 07/2003 6
Noc ojca Maciej Wiśniowski 07/2003 6
Śmierć w okolicznościach łagodzących Bogdan Iwański
07/2003 7
Przewodnik dla terrorysty Dariusz Cychol
Bogusław Gomzar
Wojciech Jurczak
Waldemar Kuchanny
Bartek Sapota 07/2003 8
Pegaz nosi mundur Piotr Zawodny 07/2003 10
Komunizm na żółtych papierach Piotr Gadzinowski 07/2003
10
Biznes leży i pachnie REM 07/2003 11
Jańcio wódnik Maciej Mikołajczyk 07/2003 11
Nie róbcie cudzego AWŁ 07/2003 11
Już burmistrz a jeszcze nie złodziej Bożena Dunat
07/2003 12
Tur grobu pańskiego B.D. 07/2003 12
Architekt ma ZEZA B.D. 07/2003 13
Listonosz doniósł 07/2003 13
Telewizornia Lap 07/2003 14
Hold press 07/2003 14
Spaleni skąpstwem Piotr Zawodny 07/2003 14
Psy wiary Ludwik Stomma 07/2003 13
Wymarsz antymillerowców Dorota Zielińska
Michał Płowecki 07/2003 15
Próba salcesonu Piotr Gadzinowski 07/2003 15
Flirt katolicki 07/2003 16
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 07/2003 16
Sędzia Rywina Dorota Pardecka 08/2003 1
Tydzień z głowy 08/2003 2
Z głową w Gomułce Urban 08/2003 2
Rząd chce spać Przemysław Ćwikliński 08/2003 3
Jak walą się huty Mateusz Cieślak 08/2003 4
W gnojówkę na główkę cd. A.B. 08/2003 4
Ludzie pod prądem Jarosław Aleksandrowicz 08/2003 5
Pochyłe drzewo lewicy Dorota Zielińska 08/2003 6
Z brudną bielizną Wojciech Jurczak 08/2003 6
Olejnik na wierzch wypływa Dariusz Cychol 08/2003 7
Sąd Najwyższy i panienka cd. Karol Napierski -
Prokurator Krajowy 08/2003 7
Co narobiły psy Waldemar Kuchanny 08/2003 8
Sezon znikających trupów Andrzej Rozenek
Michał Płowiecki 08/2003 8
Jaka Galicja taka policja Maria Bukowska 08/2003 9
Tata dilera D.P. 08/2003 9
Wieści gminne i inne D.J. 08/2003 9
Klik klik katolik Maciej Wiśniowski 08/2003 10
Ksiądz na rykowisku cd. Maciej Mikołajczyk 08/2003 10
Melina moralistów B.G. 08/2003 11
Pałac kultury 08/2003 11
Pen Club Wołomin Bogusław Gomzar 08/2003 11
Gdańsk padnie cd. Tomasz Żeleźny 08/2003 12
Precz z poganami P.Ć. 08/2003 12
Szerokotorowiec Iza Kosmala 08/2003 12
Czeczot Czeczot 08/2003 13
Diabelska intryga Ludwik Stomma 08/2003 13
Listonosz doniósł 08/2003 13
Za ropę waszą i naszą Mateusz Zgryzota 08/2003 13
Nałęczowianka Henryk Schulz 08/2003 15
Telewizornia Lap 08/2003 15
Zapach męszczyzny Piotr Gadzinowski 08/2003 15
Haj Lajf D.J. 08/2003 16
Krajowe życie światowe Pig 08/2003 16
Potwór - nowotwór AWŁ 08/2003 16
Biskup smalcem robiony Tomasz Żeleźny 09/2003 1
Macanki cacanki Urban 09/2003 2
Telewizornia Lap 09/2003 2
Tydzień z głowy 09/2003 2
Hamburger z jelenia Michał Rala 09/2003 3
Skąd się biorą świnie AWŁ 09/2003 3
Bankociąg Mateusz Cieślak 09/2003 4
Kablujemy na rząd Andrzej Rozenek 09/2003 4
Dżungla bez asfaltu Anna Fisher 09/2003 5
Pomór na czerwonych Bożena Dunat 09/2003 6
Wieści gminne i inne D.J. 09/2003 6
Hej dziewczyny w góre kiecki Bogusław Gomzar 09/2003 7
Śpij żołnierzu w ciemnym grobie niech się Polska
przyśni tobie Andrzej Sikorski 09/2003 7
Bądź człowiekiem, umieraj taniej Dorota Pardecka
09/2003 8
Bambus z krzyża zdjęty B.G. 09/2003 10
Katolik z certyfikatem B.D. 09/2003 10
Oto słowo czarne M.T. 09/2003 10
Wieści z kruchty Jan 09/2003 10
Admirał na żyletki Waldemar Kuchanny 09/2003 11
Piątka za nazwisko Iza Kosmala 09/2003 11
09/2003 0
Polityczne mole Dariusz Cychol 09/2003 12
TotoLot Anna Fisher 09/2003 12
Listonosz doniósł 09/2003 13
Puszczalska Ludwik Stomma 09/2003 13
Stara kobieta i morze Waldemar Kuchanny 09/2003 13
Haj Lajf 09/2003 14
Jak Michnik kręcił z Rywinem Lew Rywin 09/2003 14
Rzeczpospolita kartoflana Piotr Gadzinowski 09/2003 15
Z żebra Adama Jerzy Urban 09/2003 15
Nie warto 09/2003 16
Posuń Leppera R.S. 09/2003 16
Sra półgłówek Wójek Chłodek 09/2003 16
Trędowaty Anna Bojarska 09/2003 16
Idzie wybuch Mateusz Cieślak 10/2003 1
Na tapczanie leży leń A.R. 10/2003 2
Niemoralna propozycja Redakcja "NIE" 10/2003 2
Śmieszne słowo prokurator Urban 10/2003 2
Tydzień z głowy 10/2003 2
Pałac Króla Marka Iza Kosmala 10/2003 3
Gdy komornik zajmie Kołodke Anna Fisher 10/2003 4
Krew nie woda was zaleje Ada Kowalczyk 10/2003 4
Bilecik w pięciu smakach Andrzej Rozenek 10/2003 5
Sto gram na setkę Anna Fisher 10/2003 5
Wieści gminne i inne 10/2003 5
Wieści gminne i inne 10/2003 5
Haj Lajf 10/2003 6
Zawód : Solidaruch Mateusz Cieślak 10/2003 6
Do waszej wiedzy Polską rządzą szpiedzy Dariusz Cychol
11/2003 1
Przedpłata na ostatnie namaszczenie Dariusz Wójcik
10/2003 7
Yeti w kapciach Maciej Wiśniowski 10/2003 7
Jak Kaczor beknie Henryk Schulz 11/2003 2
Telewizornia Lap 11/2003 2
Tydzień z głowy 11/2003 2
Podżegaczki wojenne Urban 11/2003 2
Trup w arce Rydzyka Waldemar Kuchanny 11/2003 4
Prezes wszystkich prawników Anna Fisher 11/2003 4
Bank napada Tomasz Żeleźny 11/2003 5
Brukselką się nie najesz Henryk Schulz 11/2003 6
Golonka z brylantami Jacek Grubelski 11/2003 6
Słonina po strasbursku Pig 11/2003 6
Akademia robienia w bąbla Andrzej Rozenek 11/2003 7
Haj Lajf 11/2003 7
Poseł z o.o. cd. Iza Kosmala 11/2003 8
Śniadek na smyczy Waldemar Kuchanny 11/2003 8
Niech zżółkną Polacy Piotr Gadzinowski 11/2003 9
Underkatolik Miller Maciej Mikołajczyk 11/2003 9
Nasze gołe Lubsko Maciej Mikołajczyk 11/2003 10
Wieści gminne i inne 11/2003 10
Jezus żyje w komputerze Maciej Mikołajczyk 11/2003 11
Oto słowo czarne M.T. 11/2003 11
Wieści z kruchty Jan 11/2003 11
Akcja z arsenałem B.G. 11/2003 12
Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 11/2003
12
Wolne miasto Warszawa Andrzej Rozenek 11/2003 12
Czeczot Czeczot 11/2003 13
Listonosz doniósł 11/2003 13
Rywin Skorpion, Michnik plotkarz Bartek Sapota 11/2003
13
Towarzysze ministranci Ludwik Stomma 11/2003 13
Kalisz i gangsterzy Dorota Zielińska 11/2003 14
Niejadki Steinhoffa Mateusz Cieślak 11/2003 14
Wyznanie nożownika Jerzy Urban 12/2003 1
Kura, świnia i wojewoda B.G. 11/2003 15
Urodziny śmierci Stalina Piotr Gadzinowski 11/2003 15
Nie warto 11/2003 16
Panie cwelu, podano do stołu Bogusław Gomzar 11/2003 16
Sra półgłówek Wójek Chłodek 11/2003 16
Amerykański członek Andrzej Dominiczak 12/2003 2
Haj Lajf D.J. 12/2003 2
Tydzień z głowy 12/2003 2
Grabarz czy pogrzebacz 12/2003 3
Zasłuchani na śmierć R.S. 12/2003 3
Będziesz miał jak se narysujesz Agnieszka Wołk
Łaniewska 12/2003 4
Gadki Hatki Dorota Zielińska 12/2003 4
Ratunku! Waldemar Kuchanny 12/2003 5
Wieści gminne i inne D.J. 12/2003 5
Królowie śniegu Bogusław Gomzar 12/2003 6
Osama z Janowa Zbigniew J. Nita 12/2003 6
Kluski w gębie Andrzej Rozenek 12/2003 7
Porzeczki w malinach Andrzej Rozenek 12/2003 7
Czad z kadzidła Barbara Stanosz 12/2003 8
Polska do nogi! Agnieszka Wołk Łaniewska 12/2003 8
Byle polska wieś spokojna Grażyna Zaga 12/2003 10
Rząd stawia setkę Waldemar Kuchanny 12/2003 11
Związek nasz bratni Mateusz Cieślak 12/2003 11
Język wiary 12/2003 12
Oto słowo czarne M.T. 12/2003 12
Sztywne łącze z diabłem Maciej Mikołajczyk 12/2003 12
Życie seksualne chrześcian Włodzimierz Galant 12/2003
12
Czeczot Czeczot 12/2003 13
Grom z maczugą Ludwik Stomma 12/2003 13
Listonosz doniósł 12/2003 13
Pałac Króla Marka cd. Iza Kosmala 12/2003 13
Kocia łapa Kaczora Piotr Gadzinowski 12/2003 15
Poseł nie myje cycków B.D. 12/2003 15
Telewizornia Lap 12/2003 15
Janik szorstkowłosy Iza Kosmala 12/2003 16
Krajowe życie światowe Pig 12/2003 16
Świnia paneuropejska Maciej Mikołajczyk 12/2003 16
Dobry wojak Kwach Agnieszka Wołk Łaniewska 13/2003 1
Spadną liście i Miller Urban 13/2003 2
Tydzień z głowy 13/2003 2
Zabawa w żołnierzyki Mateusz Cieślak 13/2003 2
Keczupstwo i batonizm B.G. 13/2003 3
Podsłuchujki B.G. 13/2003 3
Rządzic po wódce Iza Kosmala 13/2003 3
Pochowani Mateusz Cieślak 13/2003 4
Wieści gminne i inne 13/2003 4
Kołodko na grillu Anna Fisher 13/2003 5
Smród z etny cd. W.J. 13/2003 5
Gość w dom Dorota Pardecka 13/2003 6
Jak się wyludnia Warszawa Bogusław Gomzar 13/2003 6
Tam gdzie pies dupą wode pije Waldemar Kuchanny 13/2003
7
Eurozygoty AWŁ 13/2003 10
Europa ducha i Dyducha Maciej Mikołajczyk 13/2003 10
Do czego księdzu dziewczynka Maciej Mikołajczyk 13/2003
11
Wieści z kruchty Jan 13/2003 11
Cipa to brzmi dumnie Dorota Zielińska 13/2003 12
Mały żeński pełnomocnik Dorota Sawicka - Nagańska
13/2003 12
Kino z Waltera Piotr Gadzinowski 13/2003 13
Kochankowie Dabljiu Busha Ludwik Stomma 13/2003 13
Listonosz doniósł 13/2003 13
Mocz Małysza Roman Stobnicki
Maciej Wirczyński 14/2003 1
Broń masowego nudzenia Urban 14/2003 2
Funkcjonariusze policji zatrzymali dywersantów AWŁ
14/2003 2
Telewizornia Lap 14/2003 2
Tydzień z głowy 14/2003 2
Co popadnie Bożena Dunat
Dorota Jagodzińska 14/2003 3
Praźródła rywinizmu Maciej Mikołajczyk 14/2003 3
Haj Lajf 14/2003 4
Wódka z kapustą Michał Rala 14/2003 4
Uwiedziony przez Millera Waldemar Kuchanny 14/2003 5
Kacze jaja Henryk Schulz 14/2003 6
Wolne miasto Warszawa cd. Andrzej Rozenek 14/2003 6
Głuchość i niepodległość Maciej Wiśniowski 14/2003 7
Sadło się rozpadło Bożena Dunat 14/2003 7
Wieści gminne i inne D.J. 14/2003 7
Niezbędny jest Związek Republik Radzieckich Maciej
Nowakowski 14/2003 8
Pocztówka z Norymbergi Andrzej Sikorski 14/2003 8
Rozmówki bosko - angielskie W.K. 14/2003 9
Statek do sałatek Waldemar Kuchanny 14/2003 9
Władcy cip Dorota Zielińska 14/2003 10
Oto słowo czarne M.T. 14/2003 11
Papastrofa Piotr Gadzinowski 14/2003 11
Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 14/2003
11
Wieści z kruchty Jan 14/2003 11
Prezes wszystkich prawników cd. Redakcja 14/2003 12
Wojsko Polskie walczy o każdy dom Wojciech Jurczak
14/2003 12
Czeczot Czeczot 14/2003 13
GROM na golasa Ludwik Stomma 14/2003 13
Kupcząc dziurą Mateusz Cieślak 14/2003 13
Listonosz doniósł 14/2003 13
Członek w izbie Maciej Mikołajczyk 14/2003 15
Niemoralna propozycja cd. Redakcja 14/2003 15
Pianiści Piotr Gadzinowski 14/2003 15
Grafitti 14/2003 16
Nie warto 14/2003 16
Przeczytać i umrzeć Maciej Mikołajczyk 14/2003 16
Łupy w szponach orła Agnieszka Wołk Łaniewska 16/2003 1
Deresz z prezydenckiej stajni Zuzanna Stawicka 16/2003
1
Baranim głosem Bogusław Gomzar 16/2003 2
Między nami złodziejami Urban 16/2003 2
Tydzień z głowy 16/2003 2
Prawda, z którą mija się Tober Dariusz Cychol 16/2003 3
Zamek Króla Marka Iza Kosmala 16/2003 3
Ropa w mózgu Andrzej Rozenek 16/2003 4
Kraj tysiąca wioseł W.K. 16/2003 5
Wyszedłwszy z ruskiej dupy Bożena Dunat 16/2003 5
Zbujak cd. Bożena Dunat 16/2003 5
Osłupiali Dorota Pardecka 16/2003 6
Skarbonek Agnieszka Wołk Łaniewska 16/2003 6
Kieliszek demokracji Bogusław Gomzar 16/2003 7
Pan Tygrys był chory W.K. 16/2003 7
Buszując w śmieciach Ryszard Byliński 16/2003 8
Tenisówka Dramat w trzech odsłonach Dorota Janiszewska
16/2003 8
Szkoła przetrwania Maciej Wiśniowski 16/2003 9
Zgrupowanie żywicieli Andrzej Sikorski 16/2003 9
Zmęczony członek Wildsteina Piotr Gadzinowski 16/2003
10
Nie warto 16/2003 10
Pora na redaktora Waldemar Kuchanny 16/2003 10
Nie bluźnij robiąc loda Włodzimierz Galant 16/2003 11
Oto słowo czarne M.T. 16/2003 11
Tacę swą widzę ogromną D.P. 16/2003 11
Zgwałcona na czarno Wojciech Jurczak 16/2003 11
Celnik na miękko D.P. 16/2003 12
Frytki wolności Piotr Zawodny 16/2003 12
Obcy decydujące starcie A.R. 16/2003 12
Broń telejądrowa Grażyna Zaga 16/2003 13
Czeczot Czeczot 16/2003 13
Dziennikarzyna łowna AWŁ 16/2003 13
Listonosz doniósł 16/2003 13
Numerek zamiast merca Piotr Gadzinowski 16/2003 15
Telewizornia Lap 16/2003 15
Krajowe życie światowe Pig 16/2003 16
Przeprosiny Michał Rala 16/2003 16
Wyjdź z twarzą R. 16/2003 16
2+2=4+prowizja Andrzej Rozenek 17/2003 1
Matka jest tylko jedna Dorota Pardecka 17/2003 2
Tydzień z głowy 17/2003 2
Wyprawcy krzyżowi Urban 17/2003 2
Za głupi na psa Dariusz Cychol 17/2003 3
Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 17/2003 4
Zderzenie sędziego z człowieczeństwem Maciej
Mikołajczyk 17/2003 4
Krowa w kancelarii Bożena Dunat 17/2003 5
Haj Lajf 17/2003 6
Trzoda doktora Kulczyka Henryk Schulz 17/2003 6
Mech znad Hamleta Anna Fisher 17/2003 7
Terentiew na bezludną wyspę Iza Kosmala 17/2003 7
Jak Łódź Urbanowi rufy nie dała Jerzy Urban 17/2003 8
Nie dla chama hałda Mateusz Cieślak 17/2003 10
Pedały do łaźni Waldemar Kuchanny 17/2003 10
Bełty naszej młodości Zbigniew Jarzembowski 17/2003 11
Wieści gminne i inne 17/2003 11
Putin, szukaj! M.Z. 17/2003 12
Ropne zapalenie władzy Piotr Zawodny 17/2003 12
Volkspolacy I.K. 17/2003 12
Czeczot Czeczot 17/2003 13
Listonosz doniósł 17/2003 13
Wolne pały Ludwik Stomma 17/2003 13
Zamek Króla Marka cd. Iza Kosmala 17/2003 13
Niech żyje Janik z konopii Andrzej Sikorski 17/2003 15
Świat ocipiał Piotr Gadzinowski 17/2003 15
Fakując heda w treżer Maciej Wiśniowski 17/2003 16
Trupy polskie B.D.
D.J. 17/2003 16
Wyjdz z twarza R. 17/2003 16
Łapówka Andrzej Rozenek 18/2003 1
Wyjdz z twarza 18/2003 1
Kto go popchnie Urban 18/2003 2
Rząd goni do pracy L 18/2003 2
Tydzień z głowy 18/2003 2
Wieści gminne i inne D.J. 18/2003 3
ZDarzenie artystyczne ze stryczkiem Artur Rotterman
18/2003 3
Mafia małolitrażowa Andrzej Rozenek
Wojciech Jurczak 18/2003 4
Sprzątnięty Michał Rala 18/2003 5
Szczena, która mówi Bogusław Gomzar 18/2003 5
Żegnaj majowa jutrzenko Mateusz Cieślak 18/2003 6
Kapitalizm z ludzką twarzą Wiesław Michalak 18/2003 7
Przodownicy życia Bożena Dunat 18/2003 7
BULLmania Anna Fisher 18/2003 10
Kilowaty taty Bernard Kraska 18/2003 11
Niemoralna propozycja - finał Redakcja 18/2003 11
Podgórale Tomasz Żeleźny 18/2003 11
Chrystus i bibeloty J.U. 18/2003 12
Cipka w zmywarce AWŁ 18/2003 12
Saddam zmartwychwstał Dariusz Cychol 18/2003 12
Czeczot Czeczot 18/2003 13
Erotumany Michał Rala 18/2003 13
Listonosz doniósł 18/2003 13
Unia zamulonych Żydów Ludwik Stomma 18/2003 13
Odkupcie sobie miasto Mateusz Cieślak 18/2003 14
Oto słowo czarne M.T. 18/2003 14
Niech sczezną aktorki Piotr Gadzinowski 18/2003 15
Urodziny pana Dodka Bogusław Gomzar 18/2003 15
Guzik szczodrze obdarzony Maciej Mikołajczyk 18/2003 16
Nie warto 18/2003 16
Papież królowa Anglii W.G. 18/2003 16
2+2=4+prowizja Andrzej Rozenek 19/2003 1
Jak zabić prezydenta Maciej Wiśniowski 19/2003 1
Haj Lajf 19/2003 2
Oj Józiu, Józiu AWŁ 19/2003 2
Przychodzi doktor na prezydenta Urban 19/2003 2
Tydzień z głowy 19/2003 2
W PUPie rżnięty Włodzimierz Kusik 19/2003 3
Jak się Henia z "Solidarnością" zapomniała Mateusz
Cieślak 19/2003 4
Niepełnosprytni Anna Fisher 19/2003 4
Krwawy biznes Anna Fisher
Henryk Schulz 19/2003 5
Łapcie miliony cd. Dariusz Cychol 19/2003 6
Sobieradzio Henryk Schulz 19/2003 7
Z pudła do gabloty Maciej Wiśniowski
Tomasz Żeleźny 19/2003 7
Gotuj z "NIE" : ośmiornica Dariusz Cychol
Jakub Łuck 19/2003 8
Polska zbrojna Bogusław Gomzar 19/2003 8
Policja i Głodomeria Maria Bukowska 19/2003 9
Jak lądują durnie W.J. 19/2003 10
Rada co się zjada Tomasz Żeleźny 19/2003 10
Wieści gminne i inne D.J. 19/2003 10
Allach jest czerwony Zaga 19/2003 11
Choroba watykańska Grażyna Zaga 19/2003 11
Geniusz znad Potomacu Michał Reinholz 19/2003 11
Kondomy Husaina Piotr Zawodny 19/2003 11
Kołysanka dla Janka Anna Fisher 19/2003 12
Ministerstwo daje od tyłu Dorota Pardecka 19/2003 12
Czeczot Czeczot 19/2003 13
Demaskator Ludwik Stomma 19/2003 13
Listonosz doniósł 19/2003 13
Z krzyża zdjęty B.G. 19/2003 13
Jeden gniewny człowiek Przemysław Ćwikliński 19/2003 15
Oto słowo czarne M.T. 19/2003 15
Sars wars Piotr Gadzinowski 19/2003 15
Hrabiowie z blokowiska Włodzimierz Kusik 19/2003 16
Krajowe życie światowe Pig 19/2003 16
Precz z polskim okupantem Agnieszka Wołk Łaniewska
Mateusz Zgryzota 20/2003 1
Kubizm Wojewódzki Urban 20/2003 2
Strach żyć Anna Fisher 20/2003 2
Telewizornia Lap 20/2003 2
Tydzień z głowy 20/2003 2
Komu życie, komu dobre życie Maciej Wiśniowski 20/2003
3
Ulubione podpaski szwagra Paweł Zając 20/2003 3
Drugi oddech kaczuchy Henryk Schulz 20/2003 4
Osama ben Kaczyński Iza Kosmala 20/2003 4
Niesiadki D.Z. 20/2003 5
Pani i jej Moszna Mateusz Cieślak 20/2003 5
Planty i palanty Piotr Pasternak 20/2003 6
Wieści gminne i inne D.J. 20/2003 6
Bzdet od morza Waldemar Kuchanny 20/2003 7
JeZUS Maria Bożena Dunat 20/2003 7
Ty sikawko nieochrzczona Tomasz Żeleźny 20/2003 8
U Wróbla w garści Waldemar Kuchanny 20/2003 8
Bogu duszę, księdzu szmal Maciej Mikołajczyk 20/2003 9
Oto słowo czarne M.T. 20/2003 9
Wieści z kruchty Jan 20/2003 9
Greg siorba Przemysław Ćwikliński 20/2003 10
Hydrohucpa Iza Kosmala 20/2003 10
Dno spodka Iza Kosmala 20/2003 11
Pogrywanie programami Anna Fisher 20/2003 11
Berlusconi się obroni Grażyna Zaga 20/2003 12
Krew z odcientej łapy Urban 21/2003 2
Miller może dwa razy Włodzimierz Galant 20/2003 12
Czeczot Czeczot 20/2003 13
Kwaśniewskich dwóch Ludwik Stomma 20/2003 13
Listonosz doniósł 20/2003 13
Masz ci chamie po Saddamie Piotr Gadzinowski 20/2003 13
Baranina : przedśmiertne listy do "NIE" Bogusław Gomzar
20/2003 14
Haj Lajf 20/2003 15
Kundelek się modli Maciej Mikołajczyk 20/2003 15
Kocie łakocie Maciej Mikołajczyk 20/2003 16
Nie warto 20/2003 16
Pośladki razem! Andrzej Sikorski 20/2003 16
Ministerstwo wałkoni Anna Fisher 21/2003 2
Tydzień z głowy 21/2003 2
Jaki prąd taki sąd Jerzy Urban 21/2003 3
Jaka norma taka Platforma Maciej Wiśniowski 21/2003 3
Lewa noga dynda w centrum Agnieszka Wołk Łaniewska
21/2003 4
Bezrobol Dorota Zielińska 21/2003 5
Fortuna łamie kołem Dariusz Cychol
Jakub Łuck 21/2003 5
Kuzyn "Wyborczej" Waldemar Kuchanny 21/2003 6
Wieści gminne i inne D.J. 21/2003 6
Buraki sadzane w izbie Bożena Dunat 21/2003 7
Dyrektor Waciak cd. Andrzej Sikorski 21/2003 7
Olejnik obala bełta Dariusz Cychol 21/2003 8
Rządzic po wódce cd. Iza Kosmala 21/2003 9
Stróż nie anioł Robert Jaruga 21/2003 9
Fioletowy nos Waldemar Kuchanny 21/2003 10
Matko Boska Babilońska Przemysław Ćwikliński 21/2003 11
Oto słowo czarne M.T. 21/2003 10
Protestanci won Marysia Zaporowska 21/2003 11
Krwiopijcy na głodzie Mateusz Cieślak 21/2003 12
300 baniek mydlanych Anna Fisher 21/2003 13
Listonosz doniósł 21/2003 13
Przeminęło z Wiatrem Ludwik Stomma 21/2003 13
Haj Lajf D.J. 21/2003 15
Mały cyc Piotr Gadzinowski 21/2003 15
Urban chrzestny Bogusław Gomzar 21/2003 15
Grzeb i sądź R.S. 21/2003 16
Karły drą japy Maciej Mikołajczyk 21/2003 16
Sra półgłówek Wójek Chłodek 21/2003 16
Oda do młodości 22/2003 1
Dyndanie na łańcuszku Urban 22/2003 2
Haj Lajf 22/2003 2
Tydzień z głowy 22/2003 2
Jakość Bąka Andrzej Rozenek 22/2003 3
Jak ks. Jankowski przed robotniczym gniewem Millera
ratował Waldemar Kuchanny 22/2003 3
Instytut Pamięci Susłowa M.Z. 22/2003 4
Program partii programem partii Piotr Gadzinowski
22/2003 4
Pożytki z Curzytka cd. W.K. 22/2003 5
Triumf przyczepy Waldemar Kuchanny 22/2003 5
Szczury poza wyścigiem Zbigniew Jarzembowski 22/2003 6
Wieści gminne i inne 22/2003 6
Szamanka szama szmal Robert Jaruga 22/2003 7
Toga podbita pismakami Dorota Zielińska
Anna Niebieska 22/2003 8
Etyczaki Helena Zięba 22/2003 8
Dymiący piecyk sprawiedliwości Bogdan Iwański 22/2003 9
Fornale Pana Boga Maciej Mikołajczyk 22/2003 10
Język wiary 22/2003 10
Wieści z kruchty Jan 22/2003 10
Biskup jak Messerschmitt Maciej Wiśniowski 22/2003 11
Jak powstaje Dzieło Boże Maciej Mikołajczyk 22/2003 11
Oto słowo czarne M.T. 22/2003 11
Głupie sześć milionów Wojciech Jurczak 22/2003 12
Zwłoki bankowe Włodzimierz Kusik 22/2003 12
Aleksander Babiloński Ludwik Stomma 22/2003 13
Cnota i żetony Piotr Zawodny 22/2003 13
Czeczot Czeczot 22/2003 13
Listonosz doniósł 22/2003 13
Cofiemy sie do tyłu Bożena Dunat 22/2003 14
Nie warto 22/2003 14
Prezydent wesołego miasteczka Włodzimierz Kusik 22/2003
14
Dziecięcy wózek służbowy H.S. 22/2003 15
Towarzysze i prawiczki Piotr Gadzinowski 22/2003 15
Uda dla policji D.P. 22/2003 15
Krajowe życie światowe Pig 22/2003 16
Żeby życie miało smaczek Iza Kosmala 22/2003 16
Inkwizytor Dariusz Cychol 15/2003 1
Egzekucja odroczona Jerzy Urban 15/2003 1
Prima aprilis Roman Stobnicki
Maciej Wirczyński 15/2003 1
Sojusz Lewicy Parafialnej Urban 15/2003 2
Tydzień z głowy 15/2003 2
Fabryka cieniasów Mateusz Cieślak 15/2003 3
Dyrektor Waciak Andrzej Sikorski 15/2003 4
Sok z Cytryckiego Piotr Wadziński 15/2003 4
Szczęście Szczecina Jan Błaszcz 15/2003 5
A mury runęły Andrzej Rozenek 15/2003 6
Na wyrwę Mateusz Cieślak 15/2003 6
Język wiary 15/2003 7
Ksiądz zapomogowo - pożyczkowy Michał Płowiecki
Maciej Wiśniowski 15/2003 7
Wieści z kruchty Jan 15/2003 7
Nieznośna lekkość siatki Zbigniew Jarzembowski 15/2003
8
Pogadaj z telewizorem Paweł Zając 15/2003 8
Zły Roman Szefler 15/2003 8
Moc generała Marcin Zalewski 15/2003 9
Work & travel Szymon Piątek 15/2003 9
Pudel murzynem Piotr Zawodny 15/2003 10
Święte słowa marszałka Goringa Jerzy Anderson 15/2003
10
Bij Araba ale nie konia R 15/2003 11
Kuba wycastrowana Maciej Rembarz 15/2003 11
Sąd nad penisem Piotr Zawodny 15/2003 11
Know - how noszenia worków Waldemar Kuchanny 15/2003 12
Ratunku! cd. Wojciech Jurczak 15/2003 12
Fioletowy mus Ludwik Stomma 15/2003 13
Listonosz doniósł 15/2003 13
Nie daj się pobrać cd. Ryszard Taradejna 15/2003 13
Gdańsk padnie cd. Tomasz Żeleźny 15/2003 14
Wienerschnitzel z Baraniny cd. Bogusław Gomzar 15/2003
14
Leszek przebiegły Piotr Gadzinowski 15/2003 15
Telewizornia Lap 15/2003 15
Wieści gminne i inne D.J. 15/2003 15
Co się niesie w SMSie T.Ż. 15/2003 16
Urban, ty heretyku skończony Iza Kosmala 15/2003 16
Ja takuję Jerzy Urban 23/2003 1
Sejm za długi Anna Fisher 23/2003 1
Burżuj na styropianie Mateusz Cieślak 23/2003 2
Smoczek w sztucznych szczękach Urban 23/2003 2
Tydzień z głowy 23/2003 2
Z brukselką we łbie Mateusz Cieślak 23/2003 3
Europarchowo AWŁ 23/2003 3
Millerów dwóch Henryk Schulz 23/2003 4
Nieustraszeni pogromcy Szwajcarów Anna Fisher 23/2003 4
Rusza dusza Eugeniusza Robert Jaruga 23/2003 5
Wieści gminne i inne 23/2003 5
Haj Lajf 23/2003 6
Naciągacze z kolorowym wyświetlaczem Maciej Wiśniowski
Dorota Jagodzińska 23/2003 6
Bóg nie wierzy w Boga Jacek Łaszcz 23/2003 7
Kino na krzyż 23/2003 7
Co kręci Wszechmogący Maciej Wiśniowski 23/2003 7
Zwarty kolektyw halabardników Waldemar Kuchanny 23/2003
7
Rozbractwo Andrzej Rozenek
Dorota Jagodzińska 23/2003 8
Baronowie i barany Piotr Kamieński 23/2003 8
Ordynat Klimczak Andrzej Rozenek 23/2003 9
Wąchacze asfaltu B.G. 23/2003 10
Daj dupy skarbie Bożena Dunat 23/2003 11
Już Chrystus nie lubił celników Dorota Pardecka 23/2003
11
Zero zero zgłoś się Mateusz Cieślak 23/2003 10
Jak sprzedają się stygmaty Grażyna Zaga 23/2003 12
Kaczor podaj łapę Ludwik Stomma 23/2003 13
Listonosz doniósł 23/2003 13
Taka jak Platforma cd. 23/2003 13
Trzecia tajemnica grajewska Roman Stobnicki 23/2003 12
Wieści z kruchty Jan 23/2003 12
Globalna wioska Hiroszima Piotr Zawodny 23/2003 14
Prawacy i naziole Karol Kretkowski 23/2003 14
Kołki rozporowe Piotr Gadzinowski 23/2003 15
Pigułka na nieszczęscie D.Z. 23/2003 15
Telewizornia Lap 23/2003 15
Grafitti 23/2003 16
Pić konia, chlapnąć damę Maciej Mikołajczyk 23/2003 16
Urban wali rapy Paweł Zając 23/2003 16
Leszek traci głowę Maciej Mikołajczyk 24/2003 1
Cmok wawelski Urban 24/2003 2
Tydzień z głowy 24/2003 2
Złotopolscy Andrzej Sikorski 24/2003 2
Ikonowicz nie rabował Karol Kretkowski 24/2003 3
Uczciwy minister to były minister Iza Kosmala 24/2003 3
Wyrzutki do społeczeństwa Przemysław Ćwikliński 24/2003
4
Nasz człowiek z żelaza Mateusz Cieślak 24/2003 5
To idzie młodość Piotr Mieśnik 24/2003 5
Poszukiwacze zaginionych euro Robert Jaruga 24/2003 6
Wojna sądu z sądem cd. Tomasz Żeleźny 24/2003 6
Pomnik wybitego oka W.K. 24/2003 7
Trafiony kurwikami Waldemar Kuchanny 24/2003 7
Wieści gminne i inne D.J. 24/2003 7
Pasierb "Solidarności" Dariusz Cychol 24/2003 8
Starosta nieprzeciętnie powiatowy Bożena Dunat 24/2003
9
Arcyparcele Tymoteusz Iskrzak 24/2003 10
Loyola z Lublina Bernard Kraska 24/2003 10
Liturgia 4 promili Wojciech Jurczak 24/2003 11
Skatolikować go Maciej Mikołajczyk 24/2003 11
Wieści z kruchty Jan 24/2003 11
300 baniek mydlanych cd. Anna Fisher 24/2003 12
Haj Lajf 24/2003 12
Nieśmiertelny żołnierz polski Dorota Pardecka 24/2003
12
Biedny tylko rzepkę skrobie Ludwik Stomma 24/2003 13
Czeczot Czeczot 24/2003 13
Listonosz doniósł 24/2003 13
Wolność, równość, SMS Piotr Gadzinowski 24/2003 13
Czerstwi Piotr Gadzinowski 24/2003 15
Miasto nieujarzmione Bogusław Gomzar 24/2003 15
A Bush a kysz! Iza Kosmala 24/2003 16
Tydzień z głowy 25/2003 2
Pan paradoks Urban 25/2003 2
Capo di tutti virtuti Waldemar Kuchanny 25/2003 3
Miedziokraci Mateusz Cieślak 25/2003 1
Niech żyje rząd! Agnieszka Wołk Łaniewska 25/2003 4
Lewa noga dynda w centrum 25/2003 5
Wieści gminne i inne 25/2003 6
Życie codzienne w Unii Maciej Mikołajczyk 25/2003 6
Co tam chłopie w ropie Henryk Schulz 25/2003 7
Dyrektor Waciak cd. Andrzej Sikorski 25/2003 7
Wysoki swądzie Włodzimierz Kusik 25/2003 8
Jak nie dać komornikowi Maciej Mikołajczyk 25/2003 9
Sieć cicho Jarosław Milewczyk
Andrzej Rozenek 25/2003 9
Matrix przyjdz królestwo twoje Bogusław Gomzar 25/2003
10
Nie warto 25/2003 10
Wieści gminne i inne Jan 25/2003 10
Biskup maca wzgórek B.G. 25/2003 11
Język wiary 25/2003 11
Papalotto G.W. 25/2003 11
WC z pedałem Włodzimierz Galant 25/2003 11
Człowiek bydlę rogate Grażyna Zaga 25/2003 12
Wirtuozi fujary Maciej Mikołajczyk 25/2003 12
Czeczot Czeczot 25/2003 13
Listonosz doniósł 25/2003 13
Stany bezrywinowe Piotr Zawodny 25/2003 13
Żeź winiątek Mateusz Zgryzota 25/2003 14
Oto słowo czarne M.T. 25/2003 14
Witaj jutrzenko swobody Waldemar Kuchanny 25/2003 14
Budzik lewicy Piotr Gadzinowski 25/2003 15
Słonina w skłądzie porcelany B.D. 25/2003 15
Telewizornia Lap 25/2003 15
Krajowe życie światowe Pig 25/2003 16
Kochanica szympansa Redakcja 25/2003 16
Adam Kowalski
Andrzej Sikorski 26/2003 1
Psia służba dyplomatyczna Dariusz Cychol 26/2003 1
A to było tak Jerzy Urban 26/2003 2
Frajer robi pompki Urban 26/2003 2
Telewizornia 26/2003 2
Tydzień z głowy 26/2003 2
Kraina kucania za stodołą Bożena Dunat 26/2003 3
Z morza do piachu Waldemar Kuchanny 26/2003 3
Polowanie na bociana Iza Kosmala 26/2003 4
Zróbcie dobrze ludowi Agnieszka Wołk Łaniewska 26/2003
4
Kuflowisko - epilog Bożena Dunat 26/2003 5
Partia pani Ciemniak B.D. 26/2003 5
Opas dei Dorota Zielińska
Patrycja Bielawska 26/2003 6
Królowa gminy Maciej Mikołajczyk 26/2003 7
Oto słowo czarne M.T.
M.M. 26/2003 7
Wieści z kruchty Jan 26/2003 7
Strajkmistrz Mateusz Cieślak 26/2003 8
Zboże coś Polskę Henryk Schulz 26/2003 8
Załatwiacze Anna Fisher 26/2003 9
Pudło pełne prezydentów Dariusz Cychol
Jakub Łucki 26/2003 10
Strach ma czarne oczy Andrzej Sikorski 26/2003 10
Burmistrz nieślubny B.G. 26/2003 11
Zus się w piekle poniewiera Tomasz Żeleźny 26/2003 11
Pedziogród Adam Pieńkowski 26/2003 12
Wajda idzie w gaz Dorota Zielińska 26/2003 12
Jastrząb pokoju Michael Szot 26/2003 13
Listonosz doniósł 26/2003 13
Wieści gminne i inne 26/2003 14
Wystarczy dwóch cwaniaków Andrzej Rozenek 26/2003 14
Rydzyk orze w telewizorze Robert Jaruga 26/2003 16
Polska płaci za dziwki Dariusz Cychol 27/2003 1
Po łapie J.U. 27/2003 2
Szła dzieweczka do laseczka Urban 27/2003 2
Telewizornia Lap 27/2003 2
Tydzień z głowy 27/2003 2
Haj Lajf D.J. 27/2003 3
Jełopy Europy M.Z. 27/2003 3
Sierp, młot i cygaro Henryk Schulz 27/2003 3
Czarny dzień blondynki Iza Kosmala 27/2003 4
W PUPie rżnięty cd. Włodzimierz Kusik 27/2003 4
Awans gajowego Maruchy Maciej Mikołajczyk 27/2003 5
Palma Kasi Dariusz Cychol
Jakub Łucki 27/2003 5
Niemiec odciął Wrzodakowi D.Z. 27/2003 6
Wagonia Andrzej Rozenek 27/2003 6
Brzydkie słowo na "p" Anna Fisher 27/2003 7
Wpierdol od ministra A.S. 27/2003 7
Wszechpolish jokes Andrzej Sikorski 27/2003 7
Bóg nie oddaje B.D. 27/2003 8
Parafia św. PITa cd. Helena Zięba 27/2003 8
Wieści z kruchty Jan 27/2003 8
Matka Boska i zabójcy cd. T.Ż. 27/2003 9
Oto słowo czarne M.T. 27/2003 9
Wielka nadzieja czarnych Bernard Kraska 27/2003 9
Milion od członka Mateusz Cieślak 27/2003 10
Wieści gminne i inne 27/2003 10
Kasa manna Dorota Pardecka 27/2003 11
Szosa etosa Maciej Wiśniowski 27/2003 11
Listonosz doniósł 27/2003 13
Pieczeń rzymskokatolicka Jerzy Anderson 27/2003 12
Niewinność gadziny Piotr Gadzinowski 27/2003 13
Taka norma jaka Platforma cd. Maciej Wiśniowski 27/2003
13
Czeczot Czeczot 27/2003 13
Przed rozruchami w Warszawie Andrzej Rozenek 28/2003 1
Olewica M.Z. 28/2003 2
Środki prokoncepcyjne Urban 28/2003 2
Tydzień z głowy 28/2003 2
Aborcja mózgu Agnieszka Wołk Łaniewska 28/2003 3
Chorują M.C. 28/2003 4
Gatunki chronione : elita Maciej Wiśniowski 28/2003 4
Haj Lajf 28/2003 5
Kadra bez członków Mateusz Cieślak 28/2003 5
Chłepcząc polską krew Anna Fisher 28/2003 6
Polowanie z Sekułami Henryk Schulz 28/2003 6
Jak znika fabryka Włodzimierz Kusik 28/2003 7
Bóg i zgniła papryka Bożena Dunat 28/2003 8
Walcie na Malcie Iza Kosmala 28/2003 9
Chwasty na grobie ministra Bogusław Gomzar 28/2003 10
IPN gubi Żydów L 28/2003 10
Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 28/2003 10
Proces o pipkę Tomasz Żeleźny 28/2003 11
Żona gorsza niż prokurator Dorota Zielińska 28/2003 11
Kosmici w byczych jajach Maciej Mikołajczyk 28/2003 12
Wieści z kruchty Jan 28/2003 12
Wrogie przejęcie zbawienia Andrzej Sikorski 28/2003 12
Impulsomania Michał Płowecki 28/2003 13
Listonosz doniósł 28/2003 13
Nie warto 28/2003 13
Ojczyzna nie wzywa Mariusz Kuczewski 28/2003 14
Wdepnąć w gwiazdki Maciej Mikołajczyk 28/2003 14
Wieści gminne i inne 28/2003 14
Całując Twoją dłoń Madame Piotr Gadzinowski 28/2003 15
Telewizornia Lap 28/2003 15
Sekstłoki Robert Jaruga 28/2003 16
Achtung banditen! Jerzy Urban 29/2003 1
Zalesianie dziury budżetowej Iza Kosmala 29/2003 1
Całując sztuczne piersi Urban 29/2003 2
Papuga w pochwie Maciej Wiśniowski 29/2003 2
Tydzień z głowy 29/2003 2
Wolność wyszła w morze D.Z. 29/2003 2
Kiblować za ptaka Bogusław Gomzar 29/2003 3
Krakowiaczek z CIA Iza Kosmala 29/2003 3
Londyn zdrój Iza Kosmala 29/2003 3
Pastwisko Maciej Wiśniowski 29/2003 4
Sprzedać Polskę za Irak Waldemar Kuchanny 29/2003 4
Polska & Company Andrzej Sikorski 29/2003 5
Obcowizna Henryk Schulz 29/2003 5
Małpa biało czerwona Mateusz Cieślak 29/2003 6
Elektropersonalizm Anna Fisher 29/2003 7
Rywinność A.F. 29/2003 7
Wmordowzięcie B.G. 29/2003 7
Prawoskrętek blady Przemysław Ćwikliński 29/2003 8
Cynofobia B.G. 29/2003 9
Wieści gminne i inne 29/2003 9
Zachmurzenie Dorota Zielińska 29/2003 9
Żyjąc z Żyda Jerzy Wilmański 29/2003 9
Czeczot Czeczot 29/2003 13
Bujak na kółkach Dorota Zielińska 29/2003 10
Cłoczyńcy Dariusz Cychol 29/2003 10
Jak z górników robi się dziadów Mateusz Cieślak 29/2003
11
Psubraty w Chrystusie Agnieszka Wołk Łaniewska 29/2003
12
Zdrajcy księża i pedały Maciej Mikołajczyk 29/2003 13
Listonosz doniósł 29/2003 13
Trochę spermy, tyle krzyku Bożena Dunat 29/2003 14
Z ręką w basenie Ada Kowalczyk 29/2003 14
Poślizm Bożena Dunat 29/2003 15
Popiół i lament Piotr Gadzinowski 29/2003 15
Telewizornia Lap 29/2003 15
Krajowe życie światowe Pig 29/2003 16
Haj Lajf 29/2003 16
Pieprzak Agnieszka Wołk Łaniewska 29/2003 16
Masa krytyczna Przemysław Ćwikliński
Maciej Wiśniowski 30/2003 1
Dzień dziadka L 30/2003 2
Tydzień z głowy 30/2003 2
Tykanie złotego zegarka Urban 30/2003 2
Z grzywki Przemysław Ćwikliński 30/2003 2
Pojednańcy M.Z. 30/2003 3
Na władzę nie poradzę Jerzy Urban 30/2003 3
Laga i ciupaga Dorota Zielińska 30/2003 4
Wypchańcy narodu Bożena Dunat
Dorota Jagodzińska 30/2003 4
Przejdziem Kiełbaskę będziem turczanami Maciej
Mikołajczyk 30/2003 5
Umarzanie ludzi Dariusz Bieleszczuk 30/2003 5
Klapa opada Andrzej Rozenek 30/2003 6
Kaczeńce Piotr Gadzinowski 30/2003 7
Wieści gminne i inne D.J. 30/2003 7
Fetor tropików Mateusz Cieślak 30/2003 8
Nie karmić papug Danuta Szpecht 30/2003 8
Domestos i stare koronki Waldemar Kuchanny 30/2003 9
Dzieci drugiego gatunku Małgorzata Michalska - Kulig
30/2003 10
Cyrograf Agnieszka Wołk Łaniewska 30/2003 11
Keine Grenzen Bogusław Gomzar 30/2003 10
Wieści z kruchty Jan 30/2003 11
Listonosz doniósł 30/2003 13
Czeczot Czeczot 30/2003 13
Pijany skalpel cd. Redakcja 30/2003 12
Na biwaku w Iraku Iza Kosmala 30/2003 13
Chciwość w kolorze blue Henryk Schulz 30/2003 14
Ręce które kradną Adam Pieńkowski 30/2003 14
Parlamęty Piotr Gadzinowski 30/2003 15
Radzą i biorą Bożena Dunat 30/2003 15
Telewizornia Lap 30/2003 15
Penisy na falach Julian Kindermann 30/2003 16
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 30/2003 16
Sra półgłówek Wójek Chłodek 30/2003 16
Wicebalcerowicz Anna Fisher
Maciej Wiśniowski 31/2003 1
Amerykańska sprawiedliwość P.Ć. 31/2003 2
Oddaj Żydzie naszych Arabów Iza Kosmala 31/2003 2
Oj maluśki, maluśki Urban 31/2003 2
Telewizornia Lap 31/2003 2
Tydzień z głowy 31/2003 2
Siarka i rzeźbiarka Andrzej Dominiczak 31/2003 3
Wysoki przesądzie! Dorota Zielińska 31/2003 3
Łagrum Romanum Dorota Zielińska 31/2003 4
Oto jest grupa trzymająca władzę Z.N. 31/2003 4
Agonia Anna Fisher 31/2003 5
Klawe życie Henryk Schulz 31/2003 5
Papier na członka Robert Jaruga 31/2003 6
Podpaski szwagra cd. Dorota Pardecka 31/2003 6
Interesy Matki Teresy Bogusław Gomzar 31/2003 7
Utrzymanek biskupa Bożena Dunat 31/2003 7
Oto słowo czarne M.T. 31/2003 7
UPoludki M.C. 31/2003 8
Zbrzyźni i zbrzyźniejsi Mateusz Cieślak 31/2003 8
Złote runo leśne B.G. 31/2003 8
Dziwki, szczyle i komendant Waldemar Kuchanny 31/2003 9
Wieści gminne i inne D.J. 31/2003 9
Mafia na miarę naszych możliwości Andrzej Rozenek
31/2003 10
Glina miesza z błotem Dariusz Bieleszczuk 31/2003 11
Psia służba dyplomatyczna cd. Dariusz Cychol 31/2003 11
Świniokurcz koszerny Jacek D. Pająk 31/2003 12
Od Saddama do Husajna Jerzy Urban 31/2003 12
Listonosz doniósł 31/2003 13
Pedałowanie na ekranie Iza Kosmala 31/2003 13
Posłowie dla kobiet Dorota Zielińska
Małgorzata Nowakowska 32/2003 1
Wicebalcerowicz cd. Anna Fisher 32/2003 2
Pan Czesiu ostry nóż Urban 32/2003 2
Telewizornia Lap 32/2003 2
Tydzień z głowy 32/2003 2
Katolik jedzie na chrzczonym Mateusz Cieślak 32/2003 3
Minister pasożyt Henryk Schulz 32/2003 3
Supermarketant Bernard Kraska 32/2003 4
Szarpitrupy Dariusz Cychol 32/2003 4
Pożeracze zer Przemysław Ćwikliński 32/2003 5
Casting sędziów Mariusz Kuczewski 32/2003 6
Wazony w togach Waldemar Kuchanny 32/2003 6
Pilnuj flaszki albo płać Andrzej Sikorski 32/2003 7
Zawsze płacisz D.Z. 32/2003 7
Jak chlupie życie R.S. 32/2003 8
Lepiej być znanym pijakiem Agnieszka Wołk Łaniewska
32/2003 9
Mój szofer św. Krzyś Maciej Mikołajczyk 32/2003 9
Wieści gminne i inne D.J. 32/2003 9
Andrzej Sikorski 32/2003 0
Honor , ojczyzna a Bóg zapłać Andrzej Sikorski 32/2003
10
Psubraty w Chrystusie cd. AWŁ 32/2003 10
Bekanie baronów Ada Kowalczyk 32/2003 10
Nieporozumienie sierpniowe Waldemar Kuchanny 32/2003 11
Serwus serwer Marcin Zalewski 32/2003 11
Arcyparcele cd. Tymoteusz Iskrzak 32/2003 12
Oto słowo czarne M.T. 32/2003 12
Wieści z kruchty Jan 32/2003 12
Listonosz doniósł 32/2003 13
Nie sądź drugiemu M.Z. 32/2003 13
Artyści za dwie dychy Bożena Dunat 32/2003 14
Sinica beach W.K. 32/2003 14
Szczalnia Szczeliniec B.D. 32/2003 14
Haj Lajf 32/2003 15
Zbliżenie w 8 sekund Michał Płowecki 32/2003 15
Wszawa Piotr Gadzinowski 32/2003 15
Dumni jumacze kółek Robert Jaruga 32/2003 16
Krajowe życie światowe Pig 32/2003 16
Polaki debeściaki Przemek Necki 32/2003 16
Pudło za 5 miliardów Dariusz Cychol 33/2003 1
Dwa lata bez łapówki W.K. 33/2003 2
Stuknięci W.J. 33/2003 2
Telewizornia Lap 33/2003 2
Tobernakulum Urban 33/2003 2
Tydzień z głowy 33/2003 2
Zabójcza broń WP Adam Kowalski 33/2003 4
Bubel na dupie Leppera Przemysław Ćwikliński 33/2003 5
Rokita z grilla Henryk Schulz 33/2003 5
Zalesianie dziury budżetowej cd. Iza Kosmala 33/2003 5
Homo też człowiek Dorota Zielińska 33/2003 6
Pastuch i arcypasterz Waldemar Kuchanny 33/2003 6
Pojeby z zajobami Dorota Zielińska 33/2003 7
Wieści z kruchty 33/2003 7
Wieści gminne i inne D.J. 33/2003 8
Nie wypuścimy Lenina z baru Andrzej Sikorski 33/2003 8
Srebrnik Waldemar Kuchanny 33/2003 8
Tu rządzi Mietek Bożena Dunat 33/2003 8
Rzeczpospolita w pigułce Tomasz Żeleźny 33/2003 9
Jak banki idą do nieba Anna Fisher 33/2003 10
Szarańcza Bożena Dunat
Dorota Jagodzińska 33/2003 10
Głodni i nażarci Andrzej Rozenek 33/2003 11
Kartoteka trędowatych Julia Schwartz 33/2003 11
Wakacje generała Andrzej Rozenek
Michał Płowecki 33/2003 11
Owsiak ye, ye Mariusz Kuczewski 33/2003 12
Owsiak ssie Bogusław Gomzar 33/2003 12
Czeczot Czeczot 33/2003 13
Listonosz doniósł 33/2003 13
Młodość musi się wyszumieć M.Z. 33/2003 13
Mors szcza na paradygmat Mateusz Cieślak 33/2003 14
Rosół z dinozaura Andrzej Sikorski 33/2003 14
Rozpuścić Araba w Kwachu Piotr Gadzinowski 33/2003 15
Dla ciebie bomba Bożena Dunat 33/2003 15
Oto słowo czarne M.T. 33/2003 15
Gensek na diecie cud Gruby Pig 33/2003 16
Haj Lajf 33/2003 16
Sra półgłówek Wójek Chłodek 33/2003 16
Rakieta wycelowana w SLD Dariusz Cychol 34/2003 1
Wściekłość Urban 34/2003 2
Tydzień z głowy 34/2003 2
Pudło za 5 miliardów cd. Dariusz Cychol 34/2003 2
Do czego służy żona Robert Jaruga
Anna Fisher 34/2003 3
Z armaty do wróbla Anna Fisher 34/2003 4
Polska idzie w gaz Henryk Schulz 34/2003 4
Kasa dla bankrustasa Iza Kosmala 34/2003 5
Stalowe zaloty Michał Płowecki 34/2003 5
Renta mi się trzęsie Maciej Mikołajczyk 34/2003 6
Wójtopój Tomasz Żeleźny 34/2003 6
Gniew wirtuoza Maciej Mikołajczyk 34/2003 7
Mistrz walenia Przemysław Ćwikliński 34/2003 7
Wieści gminne i inne 34/2003 7
Kilo Żołnierza Maciej Wiśniowski 34/2003 8
Stary niemiecki lampart Dariusz Cychol 35/2003 1
Szantaż Panowie Oficerowie Maciej Wiśniowski 35/2003 1
Hodowca wiewiórek Urban 35/2003 2
Tydzień z głowy 35/2003 2
Ostatnie skrzypnięcie kolebki Waldemar Kuchanny 35/2003
3
Kopara opada Tomasz Żeleźny 35/2003 4
Lewica w wagonie z miejscami do leżenia M.Z. 35/2003 4
Z Urbanem nie tańczę Agnieszka Wołk Łaniewska 35/2003 4
Judenalia Piotr Gadzinowski 35/2003 5
Minister pasożyt cd. Jerzy Urban 35/2003 5
Twój szczęśliwy numerek Henryk Schulz 35/2003 6
Wicebalcerowicz cd. Anna Fisher
Maciej Wiśniowski 35/2003 6
Stolica pod okupacją Andrzej Rozenek 35/2003 7
Łan, tu, fri Jezuniu! Andrzej Rozenek 35/2003 8
Mała czarna z dodatkami A.R. 35/2003 9
Pułkownictwo Maciej Mikołajczyk 35/2003 10
Sądyzm Bogusław Gomzar 35/2003 10
Nekromani Dariusz Cychol
Jakub Łucki 35/2003 11
Dyktatura czerwonych gaci Bożena Dunat 35/2003 12
Jan z ziemią Bożena Dunat 35/2003 12
Czeczot Czeczot 35/2003 13
Najdłuższy nos świata Piotr Zawodny 35/2003 13
Listonosz doniósł 35/2003 13
Czerwieńcie się Piotr Ikonowicz 35/2003 14
Kiwnięty dziadunio Danuta Szpecht 35/2003 14
Litości dla Kulczyka Andrzej Kajetanowicz 35/2003 14
Gej pańszczyźniany Piotr Gadzinowski 35/2003 15
Honor, ojczyzna a Bóg zapłać cd. Andrzej Sikorski
35/2003 15
Telewizornia Lap 35/2003 15
Jak nasz agent nie został szpiegiem Iza Kosmala 35/2003
16
Nie warto 35/2003 16
Co ukrył rząd Mateusz Cieślak 36/2003 1
Szantaż Panowie Oficerowie cd. 36/2003 2
Telewizornia Lap 36/2003 2
Tydzień z głowy 36/2003 2
12 lat za niewinność Urban 36/2003 2
Zagłębie garbusów Mateusz Cieślak 36/2003 3
Morze chlupie w dupie Andrzej Rozenek 36/2003 4
"S"amobójcy Waldemar Kuchanny 36/2003 4
Jak Kulczyk kisi krowom mleko Maciej Mikołajczyk
36/2003 5
Numer na kolejarza Tymoteusz Iskrzak 36/2003 5
Niepoprawny pracoholik Maciej Mikołajczyk 36/2003 6
Wieści gminne i inne 36/2003 6
Ciąża ze świerszczykiem Robert Jaruga 36/2003 7
Mina Millera Tomasz Żeleźny 36/2003 8
Cela dla premiera Agnieszka Zakrzewicz 36/2003 9
Sojuszyści Piotr Kamienski 36/2003 9
Oto słowo czarne M.T. 36/2003 10
Święta juma Bogusław Gomzar 36/2003 10
Art macht frei Mariusz Kuczewski 36/2003 11
Przygody komody Dorota Zielińska 36/2003 11
Biała Dama kaktusem ruchana cd. Tomasz Żeleźny 36/2003
12
Wódce dajcie żyć Iza Kosmala 36/2003 12
Czeczot Czeczot 36/2003 13
Lepiej być znanym pijakiem cd. Agnieszka Wołk Łaniewska
36/2003 13
Nie wierzcie Piechocie Mateusz Cieślak 37/2003 1
Wypędzamy i prosimy o wypędzenie M.Z. 37/2003 1
Listonosz doniósł 36/2003 13
Haj Lajf 36/2003 14
Lotniskowiec Kaczora Bożena Dunat 36/2003 14
Potrawka z kozła ofiarnego Andrzej Rozenek 36/2003 14
Kombatanci wiecznie żywi Piotr Gadzinowski 36/2003 15
Tajniak dziewicą Henryk Schulz 36/2003 15
Lekcja ozora polskiego 36/2003 16
Lew pustyni Iza Kosmala 36/2003 16
Nam liczyć nie kazano Michał Płowecki 36/2003 16
Polaki debeściaki Przemek Necki 36/2003 16
Pomnik mądrości JeM 36/2003 16
Piłatem bliżej Anna Fisher 37/2003 2
Tydzień z głowy 37/2003 2
Rydzykoidy Urban 37/2003 2
Samotrzeć Agnieszka Wołk Łaniewska 37/2003 3
Sierpniem i młotem Ryszard Byliński 37/2003 3
Solidariusze łączcie się W.K. 37/2003 3
Emigrant Wojtyła D.Z. 37/2003 4
Ględząc w stołki Dorota Zielińska 37/2003 4
Gołąbek niepokoju Aleksander Pawik 37/2003 4
Kieres na waleta Henryk Schulz 37/2003 5
Haj Lajf 37/2003 5
Pora umierać Henryk Schulz 38/2003 1
Baba wzlata nad Mulata Urban 38/2003 2
Jak knują awsiki Andrzej Rozenek 38/2003 2
Telewizornia Lap 38/2003 2
Tydzień z głowy 38/2003 2
Okupuj mnie z przodu i z tyłu AWŁ 38/2003 4
Po łapach Jerzy Urban 38/2003 4
Pudło za 5 miliardów cd. Dariusz Cychol 38/2003 4
Łkanie po Iwanie Bogusław Gomzar 38/2003 5
Szmaja robi jaja Dariusz Cychol 38/2003 5
Homo też człowiek cd. Dorota Zielińska 38/2003 6
Homosie Janusz Korwin - Mikke 38/2003 6
Para niemieszana Anna Zawadzka 38/2003 6
Dziwki portalowe Anna Maria Braun 38/2003 7
HołdPress 38/2003 7
Pożegnanie z bronią Dariusz Cychol
Andrzej Rozenek 37/2003 6
Pismaki do paki Waldemar Kuchanny 37/2003 7
HołdPress AWŁ 37/2003 7
Na sklejce malowane Waldemar Kuchanny 37/2003 8
Prymas aprilis Tomasz Żeleźny 37/2003 8
Zmywarka z dużym biustem Maciej Mikołajczyk 37/2003 9
Ptaszki Maciej Mikołajczyk 37/2003 9
Nie warto 37/2003 9
Żona zaufania Robert Jaruga 37/2003 10
Perwersum mobile Dariusz Bieleszczuk 37/2003 10
Wieści gminne i inne 37/2003 11
Kwit z psiarni Mateusz Cieślak 37/2003 11
Ochrzczony Grażyna Zaga 37/2003 12
Zagłębie denatów Tomasz Żeleźny 37/2003 12
Wieści z kruchty 37/2003 12
Oto słowo czarne M.T. 37/2003 12
Allah kule nosi G.W. 37/2003 13
Arnie barbarzyńca Włodzimierz Galant 37/2003 13
Kaczor w sieci Maciej Mikołajczyk 38/2003 7
Rachujnia Maciej Wiśniowski 38/2003 8
Wieści gminne i inne 38/2003 8
Kapelburmistrz Bożena Dunat 38/2003 9
Władza domy przenosi Tomasz Żeleźny 38/2003 9
Język wiary 38/2003 10
Latem bliżej Dorota Zielińska
Arkadiusz Kajetan 38/2003 10
Wieści z kruchty Jan 38/2003 10
Manewry czerwonych beretów Krzysztof Lis 38/2003 11
Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 38/2003 11
Oto słowo czarne M.T. 38/2003 11
Miller - Panu już dziękujemy Jerzy Urban 39/2003 1
HołdPress J.U. 39/2003 2
Rząd zwariował Mateusz Cieślak 39/2003 2
Serial z momentami Urban 39/2003 2
Tydzień z głowy 39/2003 2
Zemsta Różowej Pantery H.S. 39/2003 2
Nie kopać Dorota Zielińska 39/2003 3
Kryształ rżnięty Andrzej Rozenek 39/2003 4
Amator szalupy ratunkowej M.W. 39/2003 5
Waltzowanie banku Maciej Wiśniowski 39/2003 5
Połykacze bzdetów Henryk Schulz 39/2003 6
NIKczemnicy Tomasz Żeleźny 39/2003 6
Polak wychodzi z morza Waldemar Kuchanny 39/2003 7
Kto nie pisze ten nie je Bożena Dunat 39/2003 7
Olej olej B.D. 39/2003 7
Do góry pustym brzuchem Mateusz Cieślak 39/2003 8
Robienie loda pod dżingiel Włodzimierz Kusik 39/2003 8
Rekonwersja trepa Robert Jaruga 39/2003 9
Odsiadka na wzwodzie Bogusław Gomzar 39/2003 10
Warszawa żąda krwi Andrzej Sikorski 39/2003 10
Perpedes Benz Iza Kosmala 39/2003 11
Warka strong Henryk Schulz 39/2003 11
Wieści gminne i inne 39/2003 11
Kałużyński z obszczaną nogawka Jerzy Urban 39/2003 12
Olbrychski w łapciach z łyka Piotr Gadzinowski 39/2003
12
Kasa z prymasa D.Z. 39/2003 13
Listonosz doniósł 39/2003 13
Dokupant M.Z. 39/2003 13
Herodt przeciw PRL Z 39/2003 14
Jak wypędza Niemiec Adam Kowalski 39/2003 14
Papież żyje! A.R. 39/2003 14
Oto słowo czarne M.T. 39/2003 14
Kij na nasz ryj Piotr Gadzinowski 39/2003 15
Polska idzie w gaz cd. Henryk Schulz 39/2003 15
Telewizornia Lap 39/2003 15
Nie warto 39/2003 16
Złamane serce, rozdarta dupa Bożena Dunat 39/2003 16
Polak czyli kundel Anna Fisher 40/2003 1
Rząd przegra w ruletkę Andrzej Rozenek 40/2003 1
Małpokracja Urban 40/2003 2
HołdPress 40/2003 2
Kuń trojański JAŁ 40/2003 3
Uwaga, uwaga nadchodzi Jerzy Urban 40/2003 3
Poprawczak Jędrzej K. Urban
Maciej Wiśniowski 40/2003 4
Wirtuoz finansow Bogusław Gomzar 40/2003 4
Armia generała Szwejka Jędrzej K. Urban
Maciej Wiśniowski 40/2003 5
Pleplaplatforma M.Z. 40/2003 5
Europę boli krzyż Andrzej Dominiczak 40/2003 6
Guma wolności Maciej Mikołajczyk 40/2003 6
Kodeks Cipokratesa Waldemar Kuchanny 40/2003 7
Wieści z kruchty Jan 40/2003 7
Badziewie Rzeczpospolitej A.R. 40/2003 8
Bush pod nóż Piotr Zawodny 40/2003 8
Ćmić woje Dariusz Cychol 40/2003 8
Głódź i puczoroby Maciej Rembarz 40/2003 9
Starosta nieprzeciętnie powiatowy cd. Bożena Dunat
40/2003 10
Towarzysze z hotelu Helena Zięba 40/2003 10
Nie dla Lwa kiełbasa Piotr Gadzinowski 40/2003 12
MO jak miłość Przemysław Ćwikliński 40/2003 12
Wieści gminne i inne D.J. 40/2003 10
Dożywocie za aborcję Dorota Zielińska 40/2003 13
Listonosz doniósł 40/2003 13
Gra w kopanego Mateusz Cieślak 40/2003 14
Pieszczoty dla Piechoty Anna Fisher 40/2003 14
Węglem tuczeni Andrzej Rozenek 40/2003 14
I któż Cię Ala wypierdala Bożena Dunat 40/2003 15
Syf, Piła i mogiła B.D. 40/2003 15
Wdzięki Kwiatkowskiej Maciej Stańczykowski 40/2003 15
Haj Lajf 40/2003 16
Módl się i chudnij Iza Kosmala 40/2003 16
Krajowe życie światowe Pig 40/2003 16
Klikanie po Urbanie P.Ć. 41/2003 1
Podnosząc łapę na papę Andrzej Dominiczak 41/2003 1
Partyjka durnia Anna Fisher 41/2003 2
Z punktu widzenia kota Urban 41/2003 2
Tydzień z głowy 41/2003 2
Hamowanie pedałami D.Z. 41/2003 3
Życie jak w Madrycie Anna Bojarska 41/2003 3
Doktor Ojboli Tomasz Żeleźny 41/2003 4
Wsiąkło w pampersa Henryk Schulz 41/2003 4
Poborca z ludzką twarzą Iza Kosmala 41/2003 5
Wyruchany na bank Andrzej Rozenek 41/2003 5
Drgawki Agnieszka Wołk Łaniewska 41/2003 6
Równać w kroku Dorota Zielińska 41/2003 7
Wynieś śmieci admirale Waldemar Kuchanny 41/2003 7
Krzyżyk na kurwach Maciej Mikołajczyk 41/2003 8
Łojezu! Włodzimierz Kusik 41/2003 8
Wieści z kruchty Jan 41/2003 8
Siostra plagiatka Maciej Wiśniowski
Sylwia Sienkiewicz 41/2003 9
Oto słowo czarne M.T. 41/2003 9
Gnojenie gnoja J.U. 41/2003 10
Opolak katolik Andrzej Sikorski 41/2003 10
Wieści gminne i inne D.J. 41/2003 10
9 dni Andrzej Sikorski 41/2003 11
O przebiegłym Zusiu i chciwej babuleńce Dziadek
Wojciech 41/2003 11
MONidło Dariusz Cychol 41/2003 12
Fura, która skacze przez płot cd. Iza Kosmala 41/2003
13
Księża na księżyc Maciej Stańczykowski 41/2003 13
Listonosz doniósł 41/2003 13
Bender w kloace Tymoteusz Iskrzak 41/2003 14
Od Buzka do pudła Michał Płowecki
Andrzej Rozenek 41/2003 14
Nasze małe kurestwo Piotr Gadzinowski 41/2003 15
Rokita świeci twarzą Helena Zięba 41/2003 15
Telewizornia Lap 41/2003 15
Haj Lajf 41/2003 16
Miller wstaje lewą nogą AWŁ 41/2003 16
Nie warto 41/2003 16
Sobotka w sosie własnym Dariusz Cychol 42/2003 1
Mózg z lampasami Urban 42/2003 2
Ujeżdżanie Araba AWŁ 42/2003 2
Tydzień z głowy 42/2003 2
Wielkisz Bogusław Gomzar 42/2003 3
Hajda trojka Bożena Dunat 42/2003 4
Lewa noga pani Bochniarz Piotr Kamieński 42/2003 4
Bush z wami Mateusz Cieślak 42/2003 5
Stan ma sekretarza D.C. 42/2003 6
Urzędniki jak króliki Henryk Schulz 42/2003 6
Bigos z niewiniątek Maciej Mikołajczyk 42/2003 7
Oto słowo czarne M.T. 42/2003 7
Wieści z kruchty Jan 42/2003 7
Błogosławieni, którzy grzeszą cicho Waldemar Kuchanny
42/2003 8
Tchórza woń W.K. 42/2003 9
Kopanina Dorota Zielińska 42/2003 10
Wieści gminne i inne D.J. 42/2003 10
Za krótki na długi Bernard Kraska 42/2003 11
PIPa o dymaniu Andrzej Sikorski 42/2003 11
Bogatemu wała Z.P. 42/2003 12
Mięśniak na Kapitolu Piotr Zawodny 42/2003 12
Pan prezydęt powiedział W.P. 42/2003 12
Jak się elegancko zagryźć Piotr Gadzinowski 42/2003 13
Listonosz doniósł 42/2003 13
Czy lubisz dopłacać do ministrów Anna Fisher 42/2003 14
Czy lubisz dopłacać do ministrów Anna Fisher 42/2003 14
Czy lubisz dopłacać do ministrów Anna Fisher 42/2003 14
Miliardy na katar Henryk Schulz 43/2003 1
Nauka kłamania Urban 43/2003 2
Radiolenie A.N. 43/2003 2
Równać w kroku epilog 43/2003 2
Tydzień z głowy 43/2003 2
Twoje zwoje Przemysław Ćwikliński 43/2003 3
Król dziczyzny Bożena Dunat 43/2003 4
Żryjcie udziec Adama Smitha Maciej Stańczykowski
43/2003 4
Haj Lajf 43/2003 5
Rozmowy w kroku Iza Kosmala 43/2003 5
Who is chuj Bożena Dunat 43/2003 5
Całując rękę don Antonia Maciej Wiśniowski 43/2003 6
Noblesse bez Nobla Jerzy Urban 43/2003 7
Piąta żydokomuna Przemysław Ćwikliński 43/2003 7
Katokatorga Waldemar Kuchanny 43/2003 8
Oto słowo czarne M.T. 43/2003 8
Wiara czyni HIV-a Maciej Rembarz 43/2003 8
Niech żyje druga wątroba Dorota Zielińska 43/2003 9
Tajemnice spodni Włodzimierz Kusik 43/2003 10
Wieści gminne i inne 43/2003 10
Kaczor drapie chmury Iza Kosmala 43/2003 11
Wysoka umieralność pieniędzy Bożena Dunat 43/2003 11
Nekromania Dariusz Cychol
Jakub Łucki 43/2003 12
Telewizornia Lap 43/2003 12
Czeczot Czeczot 43/2003 13
Dowódcy jednego żołnierza U.W. 43/2003 13
Jak rozmnażają się trupy M.Z. 43/2003 13
Listonosz doniósł 43/2003 13
Olejnik masowego przekazu Dariusz Cychol 43/2003 14
Rapacki masowego rażenia Agnieszka Wołk Łaniewska
43/2003 14
Czerwono czarno widzę Piotr Gadzinowski 43/2003 15
Kupujemy kościół Piotr Mieśnik 43/2003 15
Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu Michał Płowecki
44/2003 1
Biedni na dziady Anna Fisher 44/2003 2
Klękając przed Hausnerem Urban 44/2003 2
Tydzień z głowy 44/2003 2
Poziom Glempa Dorota Zielińska 44/2003 3
Prawdziwa prawda o Starachowicach Robert Jaruga 44/2003
3
Speckasa Henryk Schulz 44/2003 4
Souvenir de Sybir Waldemar Kuchanny 44/2003 4
Mentoryzacja i autodebilizm Piotr Wadziński 44/2003 5
Paciorkowcy Agnieszka Wołk Łaniewska 44/2003 5
75 koszul na starość John Eatwell 44/2003 6
Pociąg do szmaty H.s. 44/2003 6
Choroba która ratuje życie Tomasz Żeleźny 44/2003 7
Radni i zabici Mateusz Cieślak 44/2003 7
Supertruper Iza Kosmala 44/2003 8
Supertruper Iza Kosmala 44/2003 8
Drętwa mowa Robert Jaruga 44/2003 9
Trupy na karuzeli Waldemar Kuchanny 44/2003 9
Tu wolno palić Mateusz Zgryzota 44/2003 9
Jak beknie centuś Przemysław Ćwikliński 44/2003 10
Twardy dysk na miękko Włodzimierz Kusik 44/2002 10
Dyktatura czerwonych gaci cd. Bożena Dunat 44/2003 11
Wieści gminne i inne 44/2003 11
Zajęcza łapka na nieszczęście Tomasz Żeleźny 44/2003 11
Rok Kaczki Marcin Narwid 44/2003 12
Dobic Busha bo się rusza Piotr Zawodny 44/2003 13
Listonosz doniósł 44/2003 13
"Święta juma" Bogusław Gomzar 44/2003 13
Hieny z anteny Dorota Zielińska 44/2003 14
Jak artyści robią wieś Bogusław Gomzar 44/2003 14
Oto słowo czarne M.T. 44/2003 15
Święta ateistka Andrzej Dominiczak 44/2003 15
Wszyscy jesteśmy pedałami Piotr Gadzinowski 44/2003 15
Bóg, wiara i siara Maciej Mikołajczyk 44/2003 16
Haj Lajf D.J. 44/2003 16
Nie warto 44/2003 16
Jak pies w studni Tomasz Żeleźny 40/2003 11
Sołtys z Lublina Tymoteusz Iskrzak 40/2003 11
Rock'n'Rokita Przemysław Ćwikliński 45/2003 1
HołdPress Z.N. 45/2003 2
Policjant policjantem policjanta Agnieszka Wołk
Łaniewska 45/2003 2
Straszydło Urban 45/2003 2
Święte słowa Tymoteusz Iskrzak 45/2003 2
Tydzień z głowy 45/2003 2
Czarne mole książkowe Maciej Mikołajczyk 45/2003 3
Walka klas Mateusz Cieślak 45/2003 3
Władca płomieni Andrzej Sikorski 45/2003 4
Lepiej być rybą niż rybakiem Waldemar Kuchanny 45/2003
4
Lewica w złym stanie Mateusz Cieślak 45/2003 5
Szczaw na maryśce Bożena Dunat 45/2003 5
Psy jak bure suki Dariusz Cychol
Andrzej Rozenek 45/2003 6
Straż gasi pragnienie Maciej Wiśniowski 45/2003 6
Tylko nie po oczach Andrzej Rozenek 45/2003 7
Kaczka dziweczka Robert Jaruga 45/2003 8
Podróżny z rusztu Andrzej Rozenek 45/2003 8
Kurwa z licencjatem T.Ż. 45/2003 9
Niewidzialna proteza rynku Mateusz Cieślak 45/2003 9
Wieści gminne i inne 45/2003 9
Ssanie przez siatkę Tomasz Żeleźny 45/2003 10
Żyd goli gojów Maciej Mikołajczyk 45/2003 10
Baju baju pierdu pierdu Bożena Dunat 45/2003 11
Gorące stolce Adam Kowalski 45/2003 12
Papież i Agatka Maciej Wiśniowski 45/2003 12
Oto słowo czarne M.T. 45/2003 12
Wieści z kruchty Jan 45/2003 12
Czeczot Czeczot 45/2003 13
Listonosz doniósł 45/2003 13
Opium dla ludu M.Z. 45/2003 13
Zła kobieta Dorota Zielińska 45/2003 13
Generał lepszego boga Piotr Zawodny 45/2003 14
Jude junta Michael Szot 45/2003 14
Pisarze podań o prace Marcin Zalewski 45/2003 15
Powrót taty Piotr Gadzinowski 45/2003 15
Telewizornia Lap 45/2003 15
Krajowe życie światowe Pig 45/2003 16
Moda na prostactwo Bogusław Gomzar 45/2003 16
Jak zarobić 360 000 zł dziennie Henryk Schulz 46/2003 1
Millerbiznes Redakcja 46/2003 1
Stalin czy Kwaśniewski Urban 46/2003 2
Telewizornia Lap 46/2003 2
Tydzień z głowy 46/2003 2
Dj Urban Andrzej Rozenek 46/2003 3
Kościół idzie do żyda Andrzej Rozenek 46/2003 3
Czym rzyga naród Andrzej Sikorski 46/2003 4
Śmierć przez zasiedzenie Piotr Gadzinowski 46/2003 4
Kiwnięty dziadunio cd. Danuta Szpecht 46/2003 5
Niech żyje eutanazja Henryk Schulz 46/2003 5
ITI ajajaj Anna Fisher 46/2003 6
Rządzić po wódce cd. Iza Kosmala 46/2003 6
Działka za dwa złote Bożena Dunat 46/2003 7
Kredyt dla ludożercy Maciej Mikołajczyk 46/2003 7
Historia jednego topielca Anna Fisher
Tomasz Żeleźny 46/2003 8
Pieprzenie o soli W.K. 46/2003 8
Rzekowstręt Ada Kowalczyk 46/2003 9
"S"zczury stoczniowe Waldemar Kuchanny 46/2003 9
Jak funduje fundacja Mateusz Cieślak 46/2003 10
Komendant gadżet Michał Płowecki 46/2003 11
Pieczeń z Afryki Bożena Dunat 46/2003 11
Wieści gminne i inne D.J. 46/2003 11
Autosąd Maciej Wiśniowski 46/2003 12
Nieustraszeni pogromcy komorników Bernard Kraska
46/2003 12
Kazanie księdza mordercy Tomasz Żeleźny 47/2003 1
Jajogłowizna Urban 47/2003 2
Millerbiznes cd. H.S. 47/2003 2
Tydzień z głowy 47/2003 2
Kopalnie dolarów Mateusz Cieślak 47/2003 3
Nędznicy Anna Fisher 47/2003 3
Halluks lewej nogi Maciej Stańczykowski 47/2003 4
Tylko półgłówki opuszczają dniówki Robert Jaruga
47/2003 4
A sio i cip, cip Ada Kowalczyk 47/2003 5
Wieści gminne i inne D.J. 47/2003 5
Z prymasa nie ściągniesz Anna Fisher 47/2003 6
Ruda blondynka A.F. 47/2003 6
Władca płomieni cd. A.S. 47/2003 6
Siara spod Wróbla B.D. 47/2003 6
Nauka wiązania stryczka Bożena Dunat 47/2003 7
Szanuj Żyda, Żyd się przyda Bożena Dunat 47/2003 7
Wpierdol akademicki Michał Plowecki 47/2003 7
Lecimy jak krew z nosa Marian Wirczyński 47/2003 8
Zlikwidować Wojsko Polskie Mateusz Zgryzota 47/2003 8
Gra w Fińczyka Dariusz Cychol 47/2003 9
Minister w pułapce Henryk Schulz 47/2003 10
M/s Dupa Waldemar Kuchanny 47/2003 10
Nałęczowianka to nie szampan M.Z. 47/2003 10
Nerkomania cd. Dariusz Cychol 47/2003 11
O pogodną śmierć w rodzinnym gronie B.G. 47/2003 11
Przyjaciele z Partii Boga Agnieszka Wołk Łaniewska
47/2003 12
Sedesy imienia Reagana Piotr Zawodny 47/2003 12
Listonosz doniósł 47/2003 13
Zwłoki politycznie niezbędne J.U. 47/2003 13
Okolice odbytu Maciej Mikołajczyk 47/2003 14
Oto słowo czarne M.T. 47/2003 14
Wieści z kruchty W.P. 47/2003 14
Berlin pod Kaczą łapą Piotr Gadzinowski 47/2003 15
Brylanty do podcierania Andrzej Rozenek 47/2003 15
Telewizornia Lap 47/2003 15
Haj Lajf D.J. 47/2003 16
Co się niesie w SMSie T.Ż. 47/2003 16
Wojewodo pokaż jaja! Piotr Gadzinowski 47/2003 16
Kandydat na wisielca Andrzej Rozenek 48/2003 1
Jak zarobić 360 000 zł dziennie cd. H.S. 48/2003 2
Tydzień z głowy 48/2003 2
Sąd że proszę siadać Urban 48/2003 2
Żegnaj skarbie P.W. 48/2003 2
Trucie gazem Henryk Schulz 48/2003 3
Hajlajf D.J. 48/2003 4
Rzeźnia kobiet cd. Dorota Zielińska 48/2003 4
Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd. Michał
Płowecki 48/2003 4
Macice wolności Dorota Zielińska 48/2003 5
Lepiej moczyć nogi Waldemar Kuchanny 48/2003 6
Najdroźsi agenci świata Mateusz Zgryzota 48/2003 6
Przetargowica Dariusz Cychol 48/2003 7
Sezon na pułkowników B.D. 48/2003 7
Jak ścigałem jednego rudego Waldemar Kuchanny 48/2003 8
Księżna de Browar Krzysztof Lis 48/2003 9
Czy leci z nami Kulczyk Roman Stobnicki 48/2003 9
Wieści z kruchty Jan 48/2003 10
Marksizm - wojtylizm Maciej Mikołajczyk 48/2003 10
Oto słowo czarne M.T. 48/2003 10
Jawnogrzesznicy Maciej Wiśniowski 48/2003 11
Złom patriotów Bogusław Gomzar 48/2003 11
McHeroes Piotr Zawodny 48/2003 12
Nie obrzygać królowej! Piotr Zawodny 48/2003 12
Szła dzieweczka do międzynarodówki Jerzy Anderson
48/2003 13
Listonosz doniósł 48/2003 13
Kopnięci Piotr Gadzinowski 48/2003 15
Telewizornia Lap 48/2003 15
Widziałem dobrego Żyda Michael Szot 48/2003 15
Krynica miłości Piotr Mieśnik 48/2003 16
Nie warto 48/2003 16
Granie w branie R.S. 48/2003 16
Spisek przeciw tobie Andrzej Rozenek 49/2003 1
Komu sierp, komu sierpowy Urban 49/2003 2
Tydzień z głowy 49/2003 2
Grupa trzymająca leki Henryk Schulz 49/2003 3
Prawa rąsia Rokity Z.N. 49/2003 3
Typ spod Jasnej Góry Bogusław Gomzar 49/2003 4
O dalszą ministryfikację kraju Andrzej Sikorski 49/2003
5
Zaproście nas na stypę Piotr Gadzinowski 49/2003 5
Dwa dzwonki nosorożca Paweł Kończyk 49/2003 6
Stowarzyszenie Umarłyc Świń Maciej Mikołajczyk 49/2003
7
Wieści gminne i inne D.J. 49/2003 7
Czterej pancerni i palma Jędrzej K. Urban
Maciej Wiśniowski 49/2003 8
Balast dyplomowany Waldemar Kuchanny 49/2003 8
Generałowicz Maciej Mikołajczyk 49/2003 9
Pięć kółek na czole Włodzimierz Kusik 49/2003 10
Rżenie Fredry Tomasz Żeleźny 49/2003 10
Hej, hej komendancie! Tomasz Żeleźny 49/2003 11
Pojedynek na skalpele Bożena Dunat 49/2003 11
Wagonia cd. A.R. 49/2003 11
Oto słowo czarne M.T. 49/2003 12
Wieści z kruchty Jan 49/2003 12
Zakonnica pólkownica Jakub Kopeć 49/2003 12
Listonosz doniósł 49/2003 13
Ogryzanie lewej ręki Dorota Zielińska 49/2003 13
Pięść jednorękiego bandyty Andrzej Rozenek 50/2003 1
Członek miękki niegdyś śpiewający Urban 50/2003 2
Lepiej być rybą niż rybakiem cd. Waldemar Kuchanny
50/2003 2
Tydzień z głowy 50/2003 2
Lobbuzy Anna Fisher 50/2003 3
Cherlak niesie kasę Henryk Schulz 50/2003 4
Samotna noc Jerzy Urban 50/2003 4
Sadło leśnych ludzi Maciej Mikołajczyk 50/2003 5
Zażyj po użyciu D.Z. 50/2003 5
Toga w kratkę Dariusz Cychol
Jakub Łucki 50/2003 6
Płyńcie i gińcie Waldemar Kuchanny 50/2003 6
Kurwa traci głowę Maciej Mikołajczyk 50/2003 7
Klesza opieka oczy wypieka Bożena Dunat
Dorota Jagodzińska 50/2003 8
Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 50/2003 8
Papa di tutti capi n 50/2003 9
Oto słowo czarne M.T, 50/2003 9
Zakontrolować na śmierć Michał Płowecki 50/2003 10
Wieści gminne i inne 50/2003 10
Krach Bank Anna Fisher 50/2003 11
Laury za gnój Andrzej Rozenek 50/2003 11
Anioł Augusto Piotr Zawodny 50/2003 12
Zlot londynek Agnieszka Wołk Łaniewska 50/2003 12
Gruszki na Leszku Agnieszka Wołk Łaniewska 50/2003 13
Listonosz doniósł 50/2003 13
Czeczot Czeczot 50/2003 13
Jolka łupie w krzyżu Adam Pieńkowski 50/2003 14
Posłuchaj za co płacisz Maciej Wiśniowski 50/2003 14
Licząc na obciętych palcach Anna Fisher 50/2003 15
Telewizornia Lap 50/2003 15
Zamknij dziób Piotr Gadzinowski 50/2003 15
Haj Lajf 50/2003 16
Złote jaja Mikołaja Robert Jaruga 50/2003 16
Tydzień z głowy 7/2003 2
Uczciwość grozi śmiercią Bożena Dunat 51-52/2003 1
Ruletka dla niewidomych Robert Jaruga 51-52/2003 1
Kogo Miller nie przeleciał Urban 51-52/2003 2
A krzyż się huśtał Iza Kosmala 51-52/2003 3
Gucwińscy spółka zoo Bogusław Gomzar 51-52/2003 4
Maksimum socjalne Patrycja Bielawska 51-52/2003 4
Johannesburg Anna Fisher 51-52/2003 5
Orzeł na blondynce Przemysław Ćwikliński 51-52/2003 6
Sond wyrokóje Mateusz Cieślak 51-52/2003 6
Sędzia na wzór i podobieństwo człowieka Maciej
Mikołajczyk 51-52/2003 7
Dożywianie Wajdy Anna Fisher 51-52/2003 8
Izbollah Henryk Schulz 51-52/2003 8
Najlepsi won M.Z. 51-52/2003 8
500 km zbędnej wilgoci Waldemar Kuchanny 51-52/2003 9
Małżonek Prezydenta Maciej Wiśniowski 51-52/2003 10
Jolka, Jolka pamiętaj L 51-52/2003 11
Ordermama Andrzej Dominiczak 51-52/2003 11
Trąceni przez NIE 51-52/2003 12
Murzyn na baterie Maciej Mikołajczyk 51-52/2003 14
Polska miłość francuska Bożena Dunat 51-52/2003 14
Wódko! Ojczyzno moja! Piotr Gadzinowski 51-52/2003 15
Samotność zakąski Jerzy Urban 51-52/2003 15
Zaraza trzeźwości Agnieszka Wołk Łaniewska 51-52/2003
15
Ofelia skacze po flaszkę Włodzimierz Galant 51-52/2003
16
Pigułka kacoporonna Maciej Mikołajczyk 51-52/2003 16
W 80 wódek dookoła świata Piotr Gadzinowski 51-52/2003
17
Mecz Polska - szyja Maciej Mikołajczyk 51-52/2003 18
Niepit Małgorzata Daniszewska 51-52/2003 18
Poczęstuj mnie mamo Iza Kosmala 51-52/2003 18
O pożytkach z bezdomności Dorota Zielińska 51-52/2003
19
Lekcja z bandziorkami Mateusz Cieślak 51-52/2003 20
Matka Boska, dawniej Stalin Helena Zięba 51-52/2003 20
Szczaj na raka Maciej Mikołajczyk 51-52/2003 21
Władcy mikrobów Robert Jaruga 51-52/2003 21
Każdemu według potrzeb Tomasz Żeleźny 51-52/2003 22
Małgosia z Trzeciego Świata W.K. 51-52/2003 22
Podejdź lumpie do płota Mateusz Cieślak 51-52/2003 22
Kartofle przy świecach Bogusław Gomzar 51-52/2003 23
Model dwa plus dziesięć Maciej Mikołajczyk 51-52/2003
23
Rok z głowy 01/2004 1
Na złodzieju czapka Bosko Bogusław Gomzar 01/2004 2
Napad moralności Urban 01/2004 2
Z Millerem na jednym wózku M.Z. 01/2004 2
Piratuj się kto może Robert Jaruga 01/2004 3
Dajcie popalić Maciej Mikołajczyk 01/2004 3
Wszystkie partie są nasze Maciej Stańczykowski 01/2004
4
Cel Pol! Waldemar Kuchanny 01/2004 4
W łóżku atrakcyjnego Kazimierza Mateusz Cieślak 01/2004
5
HołdPress AWŁ 01/2004 6
Papierowy Anschluss Maciej Mikołajczyk 01/2004 6
Depresja prezydenta T.Ż. 01/2004 7
Ojcierzyństwo W.K. 01/2004 7
Wieści gminne i inne D.J. 01/2004 7
Wójtoza Bożena Dunat 01/2004 7
Dziady pustyni Jędrzej K. Urban
Maciej Wiśniowski 01/2004 8
Fina wina Dariusz Cychol 01/2004 8
O czlowieku, który się szefom nie kłaniał Maciej
Mikołajczyk 01/2004 9
Polka terminatorka Bogusław Gomzar 01/2004 9
Jedźcie, ofiara spełniona Michał Płowecki 01/2004 10
S-eksmisja D.Z. 01/2004 10
Wieści z kruchty Jan 01/2004 10
Pelisa na penisa Dariusz Cychol 01/2004 11
Jelenie Dobrego Pasterza Michał Płowecki 01/2004 11
Czerwona oaza Maciej Stańczykowski 01/2004 12
Powrót czarnych turbanów Maciej Stańczykowski 01/2004
12
Prawni inaczej Mateusz Zgryzota 01/2004 13
Listonosz doniósł 01/2004 13
Psy nadają, karawan jedzie szybciej Dariusz Cychol
Jakub Łucki 01/2004 14
Wysysanie szpiku Andrzej Sikorski 01/2004 14
Siara spod Wróbla Bożena Dunat 01/2004 15
Stowarzyszenie Żywych Filmowców Konrad Szołajski (jeden
z uczestników zjazdu) 01/2004 15
Wiara w życie pozasejmowe Piotr Gadzinowski 01/2004 15
Kohen ma kota Michael Szot 01/2004 16
Latające wały Bogusław Gomzar 01/2004 16
Sra półgłówek Wójek Chłodek 01/2004 16
Trupy na medal Mateusz Cieślak 02/2004 1
Dziobem do koryta Waldemar Kuchanny 02/2004 2
Papierówki Urban 02/2004 2
Tydzień z głowy 02/2004 2
Europejczyk w Europejczyka Andrzej Sikorski 02/2004 3
Z głową w gumiakach Jerzy Urban 02/2004 3
Piekielny urząd celny Bożena Dunat 02/2004 4
Rząd robi wieś Iza Kosmala 02/2004 4
O dobrych kapitalistach i złych robotnikach Andrzej
Rozenek 02/2004 5
Jedziesz - wypij Andrzej Sikorski 02/2004 6
Judasz zawsze rudy Dariusz Cychol
Jakub Łucki 02/2004 6
Duszpasterz pędzi dusze Maciej Wiśniowski 02/2004 7
Katosnajperzy Maciej Mikołajczyk 02/2004 7
Wieści z kruchty Jan 02/2004 7
Póki głodny, to pobożny Andrzej Dominiczak 02/2004 8
Co ma MOPS pod ogonem Włodzimierz Kusik 02/2004 8
Jak blue z nosa Dorota Zielińska 02/2004 9
Dziś Gdańsk jutro Polska całą Waldemar Kuchanny 02/2004
10
I nie opuszczę cię aż do śmierci Maciej Mikołajczyk
02/2004 11
Wieści gminne i inne W.P. 02/2004 11
Boże cara chrani Maciej Stańczykowski 02/2004 12
Pejsaty bliźniak Polski Michael Szot 02/2004 12
Braterstwo tuszu Piotr Zawodny 02/2004 13
Listonosz doniósł 02/2004 13
Haj Lajf 02/2004 14
O pożytkach z bezrobocia Dorota Zielińska 02/2004 14
Gacie na VAT-cie Piotr Gadzinowski 02/2004 15
Jurko Muzykant 02/2004 15
Miller pójdzie do nieba D.Z. 02/2004 15
Telewizornia Lap 02/2004 15
Ile jest warte 0 zł Andrzej Rozenek 02/2004 16
Krajowe życie światowe Pig 02/2004 16
Palcie staniki i inną odzież Bożena Dunat
Dorota Jagodzińska 02/2004 16
Jaskiernia ostrzelany z automatu Andrzej Rozenek
03/2004 1
Dobrze mi tak Urban 03/2004 2
Postęp do tyłu Dariusz Cychol 03/2004 2
Telewizornia Lap 03/2004 2
Tydzień z głowy 03/2004 2
Off, set i mecz! Jędrzej K. Urban
Maciej Wiśniowski 03/2004 3
Przyjedź mamo na przysięgę Iza Kosmala 03/2004 4
Żarówki w mundurach Piotr Zawodny 03/2004 4
Trzepiąc konia i Serba Marek Popowski 03/2004 5
Gates rucha Dyducha Adam Kowalski 03/2004 6
Wieści z kruchty Jan 05/2004 10
Mózg z wolnej ręki Iza Kosmala 03/2004 6
Skarbysyny Maciej Mikołajczyk 03/2004 7
Wieści gminne i inne 03/2004 7
Król Zygmunt Bezdomny Waldemar Kuchanny 03/2004 8
Prorok świński Kałużyński Piotr Gadzinowski 03/2004 9
Nie warto 03/2004 9
Lokata Mojżesza Szota Michael Szot 03/2004 10
Starozakonni obojga zakonów Ada Kowalczyk 03/2004 10
Oto słowo czarne M.T. 03/2004 11
Wieści z kruchty Jan 03/2004 11
Z życia ostatnich chrześcian Maciej Mikołajczyk 03/2004
11
Koniaczek od Raczki Henryk Schulz 03/2004 12
Wymiśkowani wozacy Mateusz Cieślak 03/2004 12
Rokita populizmu się chwyta Piotr Gadzinowski 03/2004
13
Listonosz doniósł 03/2004 13
Goście o brudnych palcach AWŁ 03/2004 14
Gwizd wiz Przemysław Ćwikliński 03/2004 14
A my sami bez Osamy B.G. 03/2004 14
Hajlajf 03/2004 15
Wąsy na posyłki Piotr Gadzinowski 03/2004 15
Zanik członka Bożena Dunat 03/2004 15
Pan styropian Waldemar Kuchanny 03/2004 16
Sto lat za Arabami Jerzy Urban 03/2004 16
Głowa na miarę państwa AWŁ 04/2004 1
Haj lajf D.J. 04/2004 2
Kulasy i kulisy Urban 04/2004 2
Premierowi na rękę Przemysław Ćwikliński 04/2004 2
Tydzień z głowy 04/2004 2
Gaz bez maski Henryk Schulz 04/2004 3
Kulczyk i prądowaci Piotr Wadziński 04/2004 3
Jaja smażone na ropie Robert Jaruga 04/2004 4
Brednie Anny Marszałek Andrzej Rozenek 04/2004 4
Kto będzie sądził Leszka Millera Włodzimierz Kusik
04/2004 5
Interesy klasy zero Włodzimierz Kusik 04/2004 6
Płotki sięprężą, leszcze salutują Bożena Dunat 04/2004
6
Autostraceniec Mateusz Cieślak 04/2004 7
Wieści gminne i inne 04/2004 7
Krótki Longin Waldemar Kuchanny 04/2004 8
Poganiacze posłów Andrzej Sikorski 04/2004 8
Łapiński syn Buzka M.Z. 04/2004 8
Łapówki niepokalanie poczęte U.W. 04/2004 9
Grabissimo Dariusz Cychol
Jakub Łucki 04/2004 10
Ujeżdżanie Araba Przemysław Ćwikliński 04/2004 10
Papa do rozpuku P.Ć. 04/2004 11
Przeklęta baba Bożena Dunat 04/2004 11
Oto słowo czarne M.T. 04/2004 11
Wieści z kruchty Jan Błaszcz 04/2004 11
Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd. Miachał
Płowecki 04/2004 12
Gucwińscy spółka zoo cd. Redakcja 04/2004 12
Licząc na obciętych palcach 04/2004 13
Lichwiarz z klombów prezydenta Iza Kosmala 04/2004 13
Bush szuler karciany Mirosław Pałys 04/2004 14
Jak bida , to al Kaida Maciej Stańczykowski 04/2004 14
Jak czerwienieje Rokita Piotr Gadzinowski 04/2004 15
Pałacowanie KOS 04/2004 15
Telewizornia Lap 04/2004 15
Laski w dłoń B.G. 04/2004 16
Miller w matriksie Ada Kowalczyk 04/2004 16
Łybacko módl się za nami Bogusław Gomzar 05/2004 1
Ten skulczybyk Miller U 05/2004 1
Nasiąkanie Urban 05/2004 2
Prawo nie chodzi do kościoła Andrzej Rozenek 05/2004 2
Tydzień z głowy 05/2004 2
Pies rasy katolik Robert Jaruga 05/2004 3
Mroki hausneryzmu Henryk Schulz 05/2004 4
Wojna Gdyni z Piotrem, jego żoną, dziećmi, psem i
rybkami Waldemar Kuchanny 05/2004 4
Konsul niehonorowy Bożena Dunat
Magdalena Dusińska 05/2004 5
Zera wicepremiera Anna Fisher 05/2004 5
Stocznia idzie do Żyda Anna Fisher
Waldemar Kuchanny 05/2004 6
Dwójka z "Wujka" Mateusz Cieślak 05/2004 7
Komunistyczna zbrodnia prawicy L 05/2004 7
Burmistrz nie czuje busa Dorota Zielińska 05/2004 8
Wieści gminne i inne 05/2004 8
Komando disco Dariusz Cychol
Jakub Łucki 05/2004 9
Ząbki w piątki A.R. 05/2004 10
Zakonnice darmo nie dają Maciej Mikołajczyk 05/2004 10
Wypitny profesor Maciej Mikołajczyk 05/2004 9
Oto słowo czarne M.T. 05/2004 11
Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 05/2004
11
Blondyn blondynkom Piotr Gadzinowski 05/2004 12
Telewizornia Lap 05/2004 12
Telewizory do obory Robert Jaruga 05/2004 12
Rokita i cioty Mateusz Cieślak 05/2004 13
Guano Guantanamo Maciej Stańczykowski 05/2004 14
Papież gra w gumy Piotr Zawodny 05/2004 14
Listonosz doniósł 05/2004 13
Lepperowanie lewicy M.Z. 05/2004 15
Salon używanych Piotr Gadzinowski 05/2004 15
Wikary do chrzanu Robert Jaruga 05/2004 15
Fotowędka Maciej Wiśniowski 05/2004 16
Paragraf 23 Henryk Schulz 06/2004 1
Haj lajf D.J. 05/2004 16
Krajowe życie światowe Pig 05/2004 16
Ameryka na nas sika Przemysław Ćwikliński 06/2004 1
Kurwy z placu Leppera Urban 06/2004 2
Namolny Olo Piotr Zawodny 06/2004 2
Tydzień z głowy 06/2004 2
Sąd blond Andrzej Rozenek 06/2004 3
Aleksander Wszystkich Dewotek Iza Kosmala 06/2004 4
Co zostało z Kwaśniewskiego AWŁ 06/2004 4
Rozdzióbią was kruki i kaczory Anna Fisher 06/2004 5
Tuskoteka Waldemar Kuchanny 06/2004 6
Klubokawiarnia Z.N. 06/2004 6
Chuchmistrze Tomasz Żeleźny 06/2004 7
Z Kluską w gębie Maciej Wiśniowski
Tomasz Żeleźny 06/2004 7
Kto męczy Ptaka Dariusz Cychol
Jakub Łucki 06/2004 8
Wieści gminne i inne 06/2004 9
Łapówka na trzy palce Bożena Dunat 06/2004 10
Z Los Angeles do Mszczonowa Jędrzej Urban
Maciej Wiśniowski 06/2004 10
Cynk o srebrze Mateusz Cieślak 06/2004 11
Czytać wasza mać! Przemysław Ćwikliński 06/2004 12
NIEwarto 06/2004 12
Telewizornia Lap 06/2004 12
Tokszołmeństwo P.Ć. 06/2004 12
Afrolale Z.N. 06/2004 13
Listonosz doniósł 06/2004 13
Poseł zrobiony w członka PIG 06/2004 13
Epidemia czerwonki Bożena Dunat 06/2004 14
Mandaryni Andrzej Rozenek 06/2004 14
Kupa chleba B.D. 06/2004 15
Zapluty karzeł reakcji Jerzy Urban 06/2004 15
Oto słowo czarne M.T. 06/2004 15
Przychodzi baba do lekarza Iza Kosmala 06/2004 16
Prokuratura oszalała Bożena Dunat
Magdalena Dusińska 07/2004 1
Szpiegowaty Maciej Wiśniowski
Jędrzej K. Urban 07/2004 1
Milion na boku Andrzej Rozenek 07/2004 2
Zbaranienie Urban 07/2004 2
Tydzień z głowy 07/2004 2
Czary - mary - bumary Dariusz Cychol
Patrycja Bielawska
Jędrzej K. Urban 07/2004 3
Juma narodowa Bogusław Gomzar 07/2004 4
Wieści gminne i inne 07/2004 4
Hajlajf 07/2004 5
Won! Mateusz Cieślak 07/2004 5
Hindus to ma spust Anna Fisher 07/2004 6
Latający brylant Jędrzej Urban
Maciej Wiśniowski 07/2004 6
Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd. Michał
Płowecki 07/2004 7
Kapitan żeglugi wiejskiej Waldemar Kuchanny 07/2004 8
Poseł człekokształtny Z.N. 07/2004 8
Dama wśród członków Mateusz Cieślak 07/2004 9
Przeleciał motyl szyszkę Dorota Zielińska 07/2004 10
Dziewica z przetargu Włodzimierz Galant 07/2004 10
Dzień kościelnego Michał Płowecki 07/2004 11
Mięśniaki Pana Boga Adam Pieńkowski 07/2004 11
Proboszcz Roku Jan 07/2004 11
Wieści gminne i inne Jan 07/2004 11
Spis spisków Maciej Stańczykowski 07/2004 12
Zimne nogi Dawida Ben Guriona Michael Szot 07/2004 12
Rozkrok Dworaka PIG 07/2004 13
Listonosz doniósł 07/2004 13
Rzeź wartości Bogusław Gomzar 07/2004 14
Rapy dla papy B.G. 07/2004 14
Telewizornia Lap 07/2004 14
Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 07/2004 15
Miller umie pisać Piotr Gadzinowski 07/2004 15
Oto słowo czarne M.T. 07/2004 15
Siekierka na kijek Robert Jaruga 07/2004 16
Sra półgłówek Wójek Chłodek 07/2004 16
Schronisko dla pijanych psów Dariusz Cychol
Łukasz Grzegorzewski 08/2004 1
Hieronim Orzeszek Allach mit uns 08/2004 2
Pedofilistrzy Urban 08/2004 2
Telewizornia Lap 08/2004 2
Tydzień z głowy 08/2004 2
Licencja na zabijanie Dorota Zielińska 08/2004 3
Wpierdol penitencjarny Dariusz Cychol
Jakub Łucki 08/2004 4
A słowo ciałem się stało i zamieszkało w celi Henryk
Schulz 08/2004 5
Włam do głowy Bogusław Gomzar 08/2004 5
Mezalians Hausnera z Rokitą Jerzy Urban 08/2004 6
Równać w kroku cd. H.S. 08/2004 6
Rozporząd Iza Kosmala 08/2004 6
Białą Dama kaktusem ruchana cd. Tomasz Żeleźny 08/2004
7
Tragiczne skutki niewypicia wódki Andrzej Sikorski
08/2004 7
Stawka większa niż rycie Mateusz Cieślak 08/2004 8
Na górze róże na dole Hindus Mateusz Cieślak 09/2004 1
A żołnierz dziewczynie nie skłamie R. 09/2004 1
Tydzień z głowy 09/2004 2
WSIoki Dariusz Cychol 09/2004 2
Z burdelu do rządu Urban 09/2004 2
Seks chóralny Maciej Wiśniowski
Łukasz Cabaj 09/2004 3
Wieści z kruchty Jan 09/2004 3
Partia skończona Jerzy Urban 09/2004 4
Kto sposzedł na ulicę Andrzej Rozenek
Maciej Wiśniowski 09/2004 4
Scenariusze dla SLD M.Z. 09/2004 5
Góra kamiennych łbów Bogusław Gomzar 09/2004 6
Jego ulice, jego kamienice Henryk Schulz 09/2004 6
Wart Hans pałąca Adam Pieńkowski 09/2004 7
Wieści gminne i inne D.J. 09/2004 7
Orgazm w lodówce Paweł Zając 09/2004 8
Dupy na kartki Michael Szot 09/2004 8
Ekoruchadłą Włodzimierz Galant 09/2004 9
Kondom samba P.Z. 09/2004 9
Wielki mały członek Piotr Zawodny 09/2004 9
Co noc prorok Bożena Dunat 09/2004 10
Szkiełko w oko Michał Płowecki 09/2004 10
Generałowicz cd. M.M. 09/2004 11
Powidz, że mnie kochasz Maciej Mikołajczyk 09/2004 11
Jak rozmnaża się Masłowska Waldemar Kuchanny 09/2004 12
Nasi biorą Red. 09/2004 12
Zagłuszyć rusofobów R. 09/2004 12
Listonosz doniósł 09/2004 13
Spór pozór Barbara Stanosz 09/2004 13
Oto słowo czarne M.T. 09/2004 14
Stella córka biskupa Anna Fisher
Waldemar Kuchanny 09/2004 14
Popiół i lament Piotr Gadzinowski 09/2004 15
Telewizornia Lap 09/2004 15
Wierzchem na kalece Maciej Mikołajczyk 09/2004 15
Oda do odbytu Waldemar Kuchanny 09/2004 16
Hajlajf D.J. 09/2004 16
Bogurodzica zakładowa Iza Kosmala 09/2004 16
Uparli się żyć Zuzanna Jurczyńska 08/2004 9
Unią i Pracą ludzie się bogacą Waldemar Kuchanny
08/2004 10
Min niet K.W. 08/2004 11
Wieści gminne i inne D.J. 08/2004 11
Dziecko Zyty i Rokity Anna Fisher 08/2004 12
Jeszcze Polska nie plajtuje M.Z. 08/2004 12
Bezprawie pana ministra Iza Kosmala 10/2004 1
Hajlajf 10/2004 2
Mucha i muszka Urban 10/2004 2
Tydzień z głowy 10/2004 2
Wektor głodu M.W. 10/2004 2
Długi marsz Oleksego Z.N. 10/2004 3
Partia która kręci M.Z. 10/2004 3
Polak wychodzi z morza cd. Waldemar Kuchanny 10/2004 4
Wielki wielki post Andrzej Sikorski 10/2004 4
Dzika pobożność Andrzej Dominiczak 10/2004 5
Tajnogrzesznicy Henryk Schulz 10/2004 5
Rządnica z Chodzieży Bożena Dunat 10/2004 6
Nieustraszony pogromca gołębi Andrzej Sikorski 10/2004
6
Cmentarna polka Ada Kowalczyk 10/2004 7
Wieści gminne i inne 10/2004 7
Czarna landrynka Tomasz Żeleźny 10/2004 8
Oto słowo czarne M.T. 10/2004 8
Buda czarnego luda Bożena Dunat 10/2004 9
Koło i krzyżyk Maciej Mikołajczyk 10/2004 9
Wieści z kruchty Jan 10/2004 9
Pedofuria Jerzy Urban 10/2004 10
Miękkie jest piękne Maciej Stańczykowski 10/2004 10
Artur bez wytrysku Iza Kosmala 10/2004 11
Spółkowanie z córkami Iza Kosmala 10/2004 12
Złotówka poszła w kurs Anna Fisher 10/2004 12
Listonosz doniósł 10/2004 13
Pogoń za jądrami Maciej Stańczykowski 10/2004 13
Gadki Hatki Dorota Zielińska 10/2004 14
Rzeźpospolita opolska Andrzej Sikorski 10/2004 14
Meningokoki atakują ! Anna Fisher 10/2004 15
Polak krwi arabskiej Piotr Gadzinowski 10/2004 15
Hau, hau jej pamięci Robert Jaruga 10/2004 16
Krajowe życie światowe Pig 10/2004 16
No to klik Włodzimierz Galant 10/2004 16
Doradcy do piachu Iza Kosmala 11/2004 1
7500 dla każdego Dorota Jagodzińska
Helena Zięba 11/2004 1
Jak uchronić raka od zawału Urban 11/2004 2
Schronisko dla pijanych psów cd. Dariusz Cychol
Łukasz Grzegorzewski 11/2004 2
Tydzień z głowy 11/2004 2
Kto rozbiera cię wzrokiem AWŁ 11/2004 3
Oko proroka Przemysław Ćwikliński 11/2004 4
Biznes po polsku Mateusz Cieślak 11/2004 5
Do golenia stań wesoło Henryk Schulz 11/2004 5
Biało - czerwona śmierć Dariusz Cychol
Jakub Łucki 11/2004 6
Dziecko robione na raty Dorota Zielińska 11/2004 6
Gdy rak byczy sie w hotelu Maciej Wiśniowski 11/2004 7
Wieści gminne i inne 13/2004 14
Oksana w mordę lana Maciej Wiśniowski
Jędrzej K. Urban 11/2004 8
Życie codzienne Polki na początku XXI wieku Michał
Płowecki 11/2004 8
Jezus dobrze obsadzony B.G. 11/2004 9
Męka za dwie dychy Robert Jaruga 11/2004 9
Żydowska pasja Michael Szot 11/2004 9
Umoczony umorzony Mateusz Cieślak 11/2004 10
Bagsik show Michał Płowecki
Andrzej Rozenek 11/2004 10
Autokastracja A.R. 11/2004 11
Forsa jest bezpartyjna Bożena Dunat 11/2004 11
KTO odpływa Dariusz Cychol 11/2004 11
Oto słowo czarne M.T. 11/2004 12
Wieści z kruchty Jan 11/2004 12
Za organ i organistówkę Maciej Mikołajczyk 11/2004 12
Utracona cześć Towarzysza Szmaciaka Anna Fisher 11/2004
13
Listonosz doniósł 11/2004 13
Szmal z PUP Bożena Dunat 11/2004 14
Wieści gminne i inne D.J. 11/2004 14
Żyd goli gojów cd. Maciej Mikołajczyk 11/2004 14
Czy Michnik zatwierdzi Leppera M.Z. 11/2004 15
Jak pies Niemca oszwabił Piotr Gadzinowski 11/2004 15
Telewizornia Lap 11/2004 15
Hajlajf 11/2004 16
Sumosiejka Robert Jaruga 11/2004 16
Walczyk z pedofilem Andrzej Rat 12/2004 1
Zjazd pajaców Urban 12/2004 2
Stado Śkód Robert Jaruga 12/2004 2
Tydzień z głowy 12/2004 2
Pozwól nabić sięw butelke Maciej Mikołajczyk 12/2004 3
Pozwól nabić sięw butelkę Maciej Mikołajczyk 12/2004 3
Oral ze śledziem A.S. 12/2004 3
Jak rozhartowała sięstal Anna Fisher 12/2004 4
Polska dla Polaków A.F. 12/2004 4
Michnik z Będzina Michał Płowecki 12/2004 5
ORP Dmuchany Jędrzej Urban
Maciej Wiśniowski 12/2004 5
Obiecujący rząd Millera Iza Kosmala
Tomasz Żeleźny 12/2004 6
Rozwiązek Henryk Schulz 12/2004 6
Socjalizm kanapowy Andrzej Rozenek 12/2004 7
Wieści gminne i inne 12/2004 7
Unią i Pracą ludzie się bogacą cd. W.K. 12/2004 7
Synkowie pani Dulskiej Jerzy Urban 12/2004 8
Powab Leppera Andrzej Rozenek 12/2004 9
Ulica marszałkowska M.Z. 12/2004 9
Prokombinacja Dorota Zielińska 12/2004 10
Hydrogazda Bożena Dunat 12/2004 11
Szlag trafił pioruny Dorota Zielińska 12/2004 11
Kazanie księdza mordercy cd. Tomasz Żeleźny 12/2004 12
Pingwin orze na Zetorze Bogusław Gomzar 12/2004 12
Wieści z kruchty Jan 12/2004 12
Bush w ręku Osamy Piotr Zawodny 12/2004 13
Listonosz doniósł 12/2004 13
Czy dałeś już biskupowi Waldemar Kuchanny 12/2004 14
Osły na Oslo Bogusław Gomzar 12/2004 14
Oto słowo czarne M.T. 12/2004 14
Hajlajf 12/2004 15
Kakaowy amant Piotr Gadzinowski 12/2004 15
Twarde jądro feminizmu A.D. 12/2004 15
Ściąganie z Murzyna A.R. 12/2004 16
Polecę z panem aeroplanem Jędrzej Urban
Maciej Wiśniowski 12/2004 16
Tak Jerzy Urban 13/2004 1
Czerwony nadberet S.Ż. 13/2004 2
Tydzień z głowy 13/2004 2
Walczyk z pedofilem cd. A.R. 13/2004 2
Wesołych świąt towarzysze Urban 13/2004 2
Wierszokleci do zajezdni Z.N. 13/2004 2
Polska epoki kamiennej Maciej Mikołajczyk 13/2004 3
Śmierć albo śmierć Maciej Stańczykowski 13/2004 4
Ściąć prezydenta Agnieszka Wołk - Łaniewska 13/2004 5
Ludzie z plecami Andrzej Sikorski 13/2004 6
Wydziobani W.K. 13/2004 6
Szpionbiznes Jędrzej Urban
Maciej Wiśniowski 13/2004 7
Wirus bierz go Maciej Stańczykowski 13/2004 8
Terrorysto załóż krawat Bogusław Gomzar 13/2004 8
Żono zjedz mojego trupa Robert Jaruga 13/2004 9
Jazda polska Andrzej Sikorski 13/2004 10
O wyższości gówna tow. Janika nad gównem tow.
Czerniawskiego Bożena Dunat
Patrycja Bielawska 13/2004 10
Parszywa dziesiątka Henryk Schulz 13/2004 11
Wyprowadzic w Pola Mateusz Cieślak 13/2004 11
Agent 000 L 13/2004 12
Pisaty i cytaty Robert Jaruga 13/2004 12
Telewizornia Lap 13/2004 12
Ich Troje D.Z. 13/2004 13
Ksiądz kwatermistrz Michał Płowecki 13/2004 13
Listonosz doniósł 13/2004 13
Rozmiar sprawiedliwości Bogusław Gomzar 13/2004 14
Dziekuję postoję Tomasz Żeleźny 13/2004 15
Marszałek niewidzialnej armii Piotr Gadzinowski 13/2004
15
Hajlajf D.J. 13/2004 15
Autoselekcja Pig 13/2004 16
Dzyń dzyń Maria Postawa 13/2004 16
Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 13/2004 16
Czy Kwaśniewski to Kwaśniewski Mateusz Cieślak 14/2004
1
Andrzejki Urban 14/2004 2
Kijem w Kijów Mateusz Cieślak 14/2004 2
Tydzień z głowy 14/2004 2
Miller bis Renata Lilejko 14/2004 3
W rozkroku Tomasz Żeleźny 14/2004 4
Kulczyk pod klucz Ab. W. 14/2004 5
Tajny pakt Miller - Gates M.P.
R. G. 14/2004 5
Jak głęboko obrzezać goja Urban 15/2004 2
Prima aprilis R. 15/2004 2
Tydzień z głowy 15/2004 2
Cimoszewicz obnażony Andrzej Rozenek 15/2004 1
Plantacja półmelonów Bogusław Gomzar
Andrzej Rozenek 15/2004 3
40 % "Solidarności" P.Ż. 15/2004 3
Belce w oko Jędrzej K. Urban 15/2004 4
Łaskawca Bożena Dunat
Magdalena Leszczyńska 15/2004 4
Piekarski po mękach Henryk Schulz 15/2004 5
Rozstrój organów Dariusz Cychol
Jakub Łucki 15/2004 5
Bumar w butach Jędrzej Urban
Maciej Wiśniowski 15/2004 6
Dusiciele Michał Płowecki 15/2004 6
Kariera węży ogrodowych Anna Fisher 15/2004 7
Stół na wysoki połysk Jerzy Urban 15/2004 8
Co Pitera ma pod sufitem Dorota Zielińska 15/2004 10
Bułgarski ślad Michał Płowecki 15/2004 11
Ręce Piłata Anna Fisher 15/2004 11
Stój bo pachniesz B.G. 15/2004 11
Wyszczekaj numer silnika T.Ż. 15/2004 11
Komornik z pasją Waldemar Kuchanny 15/2004 12
Stella córka biskupa cd. Waldemar Kuchanny 15/2004 12
Wieści z kruchty Jan 15/2004 12
Bóg zapłać A.R. 15/2004 13
Listonosz doniósł 15/2004 13
Oto słowo czarne M.T. 15/2004 13
Ala ma hamburgera Piotr Ciszewski 15/2004 14
Twój brzuch w ręku prezydenta Dorota Zielińska 15/2004
14
Wieści gminne i inne D.J. 15/2004 14
Cztery kongresy i pogrzeb Piotr Ciszewski 15/2004 15
Hajlajf 15/2004 15
Telewizornia Lap 15/2004 15
Pilot kryj się Przemysław Ćwikliński 15/2004 16
Nie warto 15/2004 16
Muzealnica Bożena Dunat 14/2004 6
Zakleszczone baby Dariusz Cychol
Jakub Łucki 14/2004 6
Bo władza najbardziej jest chora Maciej Mikołajczyk
14/2004 7
Rybak w SOS-ie Waldemar Kuchanny 14/2004 7
Nie jestem Żydem, ale... Waldemar Kuchanny 14/2004 8
Tam gdzie krowy płaczą Waldemar Kuchanny 14/2004 9
Szacherek Majcherek L 14/2004 9
Gadaj bo zginiesz Mateusz Cieślak 14/2004 10
A szef Nyski pije whisky Andrzej Sikorski 14/2004 11
Wieści gminne i inne D.J. 14/2004 11
Oto słowo czarne M.T. 14/2004 12
Stella córka biskupa cd. Anna Fisher 14/2004 12
Wieści z kruchty Jan 14/2004 12
Zawód - onanista Włodzimierz Galant 14/2004 13
Listonosz doniósł 14/2004 13
Dwojaki Dworaka Tomasz Żeleźny 14/2004 14
Hajlajf 14/2004 14
PUNKcja cd. A.R. 14/2004 14
Telewizornia Lap 14/2004 14
Zarobiliśmy 1 350 000 000 zł A.R. 14/2004 14
Borówki i rozbratki Piotr Gadzinowski 14/2004 15
Bzdetni trzydziestoletni Maciej Wełyczko 14/2004 15
Towarzysz narcyz Jerzy Urban 14/2004 15
Krajowe życie światowe Pig 14/2004 16
Nie ma wódy na pustyni A.F. 14/2004 16
Zarodek się pieni Robert Jaruga 14/2004 16
Pokazać Izraelowi kolano Andrzej Rozenek 16/2004 1
Bóg w kamizelce Urban 16/2004 2
Kelner trzy dyski proszę Andrzej Rozenek 16/2004 2
Tydzień z głowy 16/2004 2
Po uszy w nafcie Henryk Schulz 16/2004 3
Kiedy górnik ma miesiączkę Dorota Zielińska 16/2004 4
Miarka redaktora Marka Maciej Mikołajczyk 16/2004 4
Uczony biało - czerwony Iza Kosmala 16/2004 5
Pała na szynach Mateusz Cieślak 16/2004 6
Koktajl z ludzkiej krwi Mateusz Cieślak 16/2004 7
Marszałek opiłek Tomasz Żeleźny 16/2004 7
Wieści gminne i inne Jan 16/2004 7
Młodość pod lufą Iza Kosmala 16/2004 8
Głos Ameryki i Allaha Maciej Stańczykowski 16/2004 10
Wydłub dziecku oczy i obetnij palce Tomasz Trela
16/2004 10
Kaczor ptak klęski Maciej Wiśniowski
Jędrzej K. Urban 16/2004 11
Telewizornia Lap 16/2004 11
Oto słowo czarne M.T. 16/2004 12
Stella córka biskupa cd. W.K. 16/2004 12
Wieści z kruchty Jan 16/2004 12
Myśleć cyrylicą Maciej Stańczykowski 16/2004 13
Listonosz doniósł 16/2004 13
Plujta na wójta Rober Jaruga 16/2004 14
Poldojcze Andrzej Sikorski 16/2004 14
Dar Polski dla USA Waldemar Kuchanny
Marek Sidor 19/2004 1
Półcool Urban 19/2004 2
Rury przechodzą na islam Andrzej Rozenek 19/2004 2
Tydzień z głowy 19/2004 2
Piękny umysł Iza Kosmala 19/2004 3
Szczekanie kanarków Jerzy Urban 19/2004 3
Posłowie państwa Kiepskich Andrzej Sikorski 19/2004 4
Kit elit Przemysław Ćwikliński 19/2004 5
Niezłomni obrońcy kałuży Waldemar Kuchanny 19/2004 5
Fura, komóra i agentura Dariusz Cychol 19/2004 6
Von Piast B.G. 19/2004 6
Maryja z knotem Michał Płowecki 19/2004 7
Oto słowo czarne M.T. 19/2004 7
Wieści z kruchty Jan 19/2004 7
Zamach na biskupa Andrzej Sikorski 19/2004 7
Kuracja doktora Kulczyka Andrzej Rozenek 19/2004 8
Strach na Wróbla Henryk Schulz 19/2004 9
Szamboturek Robert Jaruga 19/2004 10
Mandat dla dwojga Bożena Dunat 19/2004 11
Wieści gminne i inne D.J. 19/2004 11
Listonosz doniósł 19/2004 13
Rachuj z Kaczorem L 19/2004 13
Obcinanie rąk do pracy Stanisław Bera 19/2004 14
Pod twoją obronę Maciej Mikołajczyk 19/2004 14
Ani goło ani wesoło B.G. 19/2004 15
Szczyt płyt Piotr Gadzinowski 19/2004 15
Telewizornia Lap 19/2004 15
Hetero marsz! Iza Kosmala 19/2004 16
Krajowe życie światowe Pig 19/2004 16
Mamona masona Piotr Zawodny 19/2004 16
Smród u pana senatora Maciej Mikołajczyk 20/2004 1
Belka podpiera Amerykę Mateusz Cieślak 20/2004 2
Blada afera Szarego Mietka Urban 20 2
Blada afera Szarego Mietka Urban 20/2004 2
Tydzień z głowy 20/2004 2
Niemieckie ziemie odzyskane Maciej Wiśniowski 20/2004 3
Moczony w osoczu Anna Fisher 20/2004 4
Prawo Kaczki Andrzej Sikorski 20/2004 4
Komornik z pasją cd. Waldemar Kuchanny 20/2004 5
Oto słowo czarne M.T. 20/2004 5
Świętobliwa ofensywa Jerzy Urban 20/2004 5
Pałą i szparą Maciej Mikołajczyk 20/2004 6
Państwowy zabór dziecka Bożena Dunat 20/2004 6
Jad z męża Maciej Mikołajczyk 20/2004 7
Wieści gminne i inne D.J. 20/2004 7
Jak nie zabiłem Millera Bogusław Gomzar 20/2004 8
Krysia na dwie ręce Maciej Mikołajczyk 20/2004 10
Prezydenty Mateusz Cieślak 20/2004 10
Białe myszki i czerwony kur Bożena Dunat 20/2004 11
Sarkofag Kwiatkowskiego Anna Fisher 20/2004 12
Telewizornia Lap 20/2004 12
Ekscelencja klasy zero Piotr Zawodny 20/2004 13
Listonosz doniósł 20/2004 13
Czuj czuj buduj Jędrzej K. Urban 20/2004 14
Allach mówi NIE A.R. 20/2004 15
Piękny umysł cd Iza Kosmala 20/2004 15
Pif - paf Dorota Zielińska 20/2004 15
Pomnik kunia trojańskiego Piotr Gadzinowski 20/2004 15
Wprawki z trawki Zuzanna Jurczyńska 20/2004 16
Wysokie lody W.G. 20/2004 16
Nie warto 20/2004 16
Co się niesie w SMS-ie 20/2004 16
Tajne bankiety Andrzej Rozenek
Dariusz Cychol 21/2004 1
Państwo Państwa rozweseli Urban 21/2004 2
Polowanie na ludziki M.Z. 21/2004 2
Telewizornia Lap 21/2004 2
Tydzień z głowy 21/2004 2
Jajo co zniosło się samo Michał Płowecki 21/2004 3
Piękny umysł cd Jerzy Urban 21/2004 3
Gamonie w MON-ie Tomasz Żeleźny 21/2004 4
Maryniarz też ziołnierz Maciej Mikołajczyk 21/2004 4
Jak psy na psy zeszły Paweł Kusto 21/2004 5
Oficer do specjalnych wymuszeń Michał Płowecki 21/2004
5
Tupiące mimozy Jerzy Urban 21/2004 6
Goła dupa czwartej władzy Anna Fisher 21/2004 7
Kobyłka cię nawróci Iza Kosmala 21/2004 8
Stella córka biskupa cd. Waldemar Kuchanny 21/2004 8
Ksiądz zapomogowo - pożyczkowy Michał Płowecki 21/2004
9
Czarne mole książkowe Maciej Mikołajczyk 21/2004 9
Wieści z kruchty Jan 21/2004 9
Lansowanie Najświętszej Panienki Damian Miechowicz
21/2004 10
Na co komu tyle złomu B.G. 21/2004 10
Wieści gminne i inne 21/2004 10
Gdy poślina ci przydzwoni Krzysztof Gołąb 21/2004 11
Dziura i rów Bożena Dunat 21/2004 11
Krew, pot i łzy Piotr Gadzinowski 21/2004 12
5 lat lekkich robót Maciej Stańczykowski 21/2004 12
Listonosz doniósł 21/2004 13
Rosół z białego orła Andrzej Sikorski 21/2004 13
Oto słowo czarne M.T. 21/2004 14
Nadpolacy Maciej Wełyczko 21/2004 14
Polski rower bez pedałów Dorota Zielińska 21/2004 14
5 godzin z życia abonenta A.R. 21/2004 15
Rzeźnik na topielcu Mateusz Cieślak 21/2004 15
Teczkonosy Piotr Gadzinowski 21/2004 15
Hajlajf 21/2004 16
Miau, kretynie, miau T.Ż. 21/2004 16
Krajowe życie światowe Pig 21/2004 16
Listonosz doniósł 18/2004 13
Lew idzie do laski M.Z. 16/2004 15
Pokąsany przez panienki Maria Postawa 16/2004 15
Srebrniki z miedzi Mateusz Cieślak 16/2004 15
Agencja gorzej niż towarzyska Andrzej Rozenek 22/2004 1
Klops z borówkami J.U. 22/2004 2
Kaziu, daj głowę Urban 22/2004 2
Tydzień z głowy 22/2004 2
Ruroskoczek Robert Jaruga 22/2004 3
Droga przez mąkę Bogusław Gomzar 22/2004 4
Euroblond Iza Kosmala 22/2004 5
Ochrzcim was Niemce i pedały Andrzej Sikorski 22/2004 5
Cukierek bez kalorii Bożena Dunat 22/2004 6
Cukrzyca mózgu Maciej Wiśniowski 22/2004 6
Półprzezroczyści Dorota Zielińska 22/2004 7
Nie ma szczepionki na milleryzm Robert Jaruga 22/2004 8
Jak to bez wojenki ładnie Jędrzej K. Urban 22/2004 9
Sprzedać Bałtyk Czechom Waldemar Kuchanny 22/2004 9
Opowieści z krypciochy Antoni Keller 22/2004 10
Zdrowy jak "Rzepa" Mateusz Cieślak 22/2004 10
Polityk pierwszego kontaktu Maciej Mikołajczyk 22/2004
11
Wieści gminne i inne D.J. 22/2004 11
Fioletowa moralność Jerzy Urban 22/2004 12
Oto słowo czarne M.T. 22/2004 12
Wieści z kruchty Jan 22/2004 12
Przeproś M.W. 22/2004 13
Listonosz doniósł 22/2004 13
Spółdzielcy na koksie Ada Kowalczyk 22/2004 14
Zrzutka na krwiopijcę Mateusz Cieślak 22/2004 14
Rząd sklepikarzy Piotr Gadzinowski 22/2004 15
Związek ich bratni Waldemar Kuchanny 22/2004 15
Telewizornia Lap 22/2004 15
Jurek Cenzurek Pig 22/2004 16
Nie warto 22/2004 16
Strażnicy WC Tomasz Żeleźny 22/2004 16
Troja na huśtawce R.S. 22/2004 16
Odnalezionych tekstów : 3661
| ponowne wyszukiwanie |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak banki idą do nieba
Bank jest jak człowiek: żyje na kredyt, daje na tacę i
długo tak nie pociągnie.
1 sierpnia br. Rada Nadzorcza Kredyt Banku zaproponowała
emisję 63 387 072 akcji w cenie 10,5 zł za jedną. Liczą,
że dzięki temu uda im się zgarnąć 665 564 256 zł. Mogą
się przeliczyć.
Pożyczki, pożyczki
Kredyt Bank od ponad roku potężnie dołuje. Moim zdaniem,
sumka, którą zamierza pozyskać wypuszczając akcje, to
realna wysokość strat poniesionych na wyjątkowo
ryzykownych operacjach. Część z nich związana była z
finansowaniem kościelnych przedsięwzięć i biznesowych
pomysłów prawicowych polityków.
Oficjalnie dzisiejsze rezerwy Kredyt Banku z tytułu
złych kredytów to ponad 500 mln zł. Sytuacja byłaby, jak
sądzę, gorsza, gdyby nie zagraniczne pożyczki zaciągane
w ostatnich 18–20 miesiącach. Między innymi kredyt w
wysokości 150 mln euro (ponad 600 mln zł) będący
wynikiem umowy z listopada 2002 r. między spółką zależną
banku Kredyt International Finance BV z siedzibą w
Holandii a KBC Bank NV.
Wcześniej, w październiku, pożyczono w tym samym banku
200 mln CHF na 4 lata i 180 mln euro na 5 lat. W czerwcu
pożyczono 180 mln euro w dublińskim oddziale KBC Bank
NV, w kwietniu w tym samym oddziale – 200 mln CHF, a w
lutym 2002 r. Kredyt Bank zawarł umowę na prawdziwy
megakredyt – 320 mln euro!
Chyba żaden z polskich banków tak bardzo nie zadłużał
się za granicą. A działo się to w sytuacji, gdy zarząd
musiał wiedzieć, że straty w 2002 r. będą znaczne.
W czerwcu 2003 r. Kredyt Bank zaciągnął kolejną pożyczkę
– 220 360 000 zł, tym razem w Europejskim Banku
Inwestycyjnym. Oficjalnie na finansowanie "MiŚiów",
czyli małych i średnich przedsiębiorstw. Termin spłaty
2011 r. Pojawia się pytanie – po co pożycza?
Duszpasterstwo i bankierzy
Pod koniec ubiegłego roku gruchnęła wiadomość, że
wydawnictwo archidiecezji gdańskiej Stella Maris stało
się przedmiotem zainteresowania prokuratury, Agencji
Bezpieczeństwa Wewnętrznego i sądów. "NIE" dokładnie
relacjonowało sprawę (nr 1-5, 11 i 14/2003). W prasie
spekulowano, że zobowiązania pieniężne wielebnych
sięgają 60 mln zł. Jednym z poważniejszych wierzycieli
Stella Maris był Kredyt Bank.
Oficjalnie chodzi o 14 mln zł, na które bank ma od
listopada ubiegłego roku klauzulę wykonalności i może do
abepe Gocłowskiego wysłać komornika. Nieoficjalnie
plotkuje się o poważ-niejszych kwotach. Trwają ciche
negocjacje z kurią na temat odzyskania pieniędzy. Czy to
się uda? Zobaczymy. Na razie znani z wyjątkowo
agresywnej polityki wobec wierzycieli przedstawiciele
Kredyt Banku wykazują iście anielską cierpliwość.
Moim zdaniem perspektywy nie są zachęcające – zwłaszcza
w świetle wcześniejszych doświadczeń banku w
finansowaniu instytucji kościelnych.
Między styczniem 1999 r. a sierpniem 2001 r. do czterech
instytucji salezjańskich (tzw. afera Fundacji Pomocy dla
Młodzieży im. Świętego Jana Bosco w Lubinie) trafiło 65
pożyczek lombardowych na kwotę ponad 500 mln zł.
Udzielił ich lubiński oddział Kredyt Banku. Nie wróciło
132 mln. Główni bohaterowie skandalu: ksiądz Ryszard M.,
Mirosław M. i były dyrektor oddziału Tadeusz H. opuścili
już dawno areszt ("NIE" nr 49/2001; 2, 9, 10, 14, 36,
50/2002). Sprawa została przez wrocławski sąd utajniona.
Zaś windykacja długów to nadal przedmiot delikatnych
zabiegów na styku centrala Kredyt Bankununcjusz
Kowalczyk–Watykan.
W kręgach finansowych wiadomo, że od czasów elbląskiego
księdza Halberdy kredytowanie instytucji kościelnych w
Polsce jest przedsięwzięciem skrajnie ryzykownym. Jeśli
Kościół nie chce oddać "marności" – to nie odda
polecając dusze zbłąkanych finansistów modlitwie i Bogu.
To, że Kredyt Bank angażował się w te interesy,
tłumaczone bywa wieloletnią przyjaźnią, która łączy
byłego już prezesa Stanisława Pacuka z biskupem polowym
WP gen. Leszkiem Sławojem Głódziem. Kredyt Bank miał
słabość do wniosków kredytowych posiadających poparcie
tej czy innej kurii. Mnie zaskoczyło to, że nic nie
wiadomo o reakcjach Głównego Inspektoratu Nadzoru
Bankowego na owe "kościelne nieprawidłowości". Audytor
też nie reagował – był nim osławiony Artur Andersen!
Kredyt Bank i liberałowie
Oficjalna wersja jest taka. Za rządów AWS Kredyt Bank
nie cieszył się sympatią ze względu na prezesa Pacuka
kojarzonego z lewicą. Tymczasem bank zaangażował się w
jedną z najbardziej spektakularnych i – jak już dziś
wiadomo – nieopłacalnych operacji giełdowych ostatnich
lat – spółkę 4Media. W lipcu 2000 r. Jacek Merkel
wspólnie z lokalnym wydawcą Wojciechem Kreftem przejęli
notowaną na giełdzie garbarnię Chemiskór z Łodzi.
Postanowili zmienić profil firmy i poświęcić się
działalności wydawniczej. W prasie spekulowano, czy nie
jest to próba zbudowania Agory Bis, z tym że na
Platformie Obywatelskiej. Merkel był przecież sławnym
liberałem ("NIE" nr 5/2001). W kwietniu 2001 r. Kredyt
Bank S.A. – Inwestycyjny Dom Maklerski objął akcje
spółki serii F i G na kwotę 25 mln 350 tys. zł.
Czciciele wolnego rynku okazali się bardziej teoretykami
niż praktykami i po licznych skandalach spółka 4Media
stała się przedmiotem zgoła nie biznesowych analiz.
Kredyt Bank wcześniej wycofał się z przedsięwzięcia.
Oficjalnie nie poniósł też strat.
Bankowe klimaty
W maju br. administracja podatkowa we Lwowie – bo i tam
Kredyt Bank prowadzi interesy – wszczęła spór z Kredyt
Bankiem Ukraina z powodu domniemanego finansowania
opozycji ukraińskiej.
W kraju reputacja banku nadszarpnięta została między
innymi przeciągającym się sporem ze spółką leasingową
CLiF. Prasa szeroko opisywała fakty zajmowania przez
bank jej rachunków ("NIE" nr 47/2001; 27, 37, 40,
41/2002). CLiF odpowiedziało zawiadomieniem prokuratury
i kontrroszczeniami wobec Kredyt Banku. Nie jest jasne,
czy w związku z tym bank nie powinien utworzyć rezerw na
wypadek, gdyby sądy przyznały rację CLiF-owi i trzeba by
było zwracać pieniądze z odsetkami. Oficjalne stanowisko
bankierów jest, że nie muszą tego robić. Gdyby jednak
okazało się, że są w błędzie, główny akcjonariusz Kredyt
Banku belgijska grupa finansowa KBC musiałby potężnie go
dekapitalizować, co z pewnością byłoby bardzo
kłopotliwe.
Obserwatorzy rynku zastanawiają się, jaki będzie finał
planowanej emisji akcji. Ostatnio duże emisje na
warszawskim parkiecie nie mają szczęścia. W ubiegłym
roku niemalże w ostatniej chwili wstrzymano sprzedaż
papierów spółki Mariusza Waltera i Jana Wejcherta ITI. W
tym roku jedna publikacja internetowa doprowadziła do
wstrzymania emisji akcji spółki Hoop. Miejmy nadzieję,
że podobna historia nie przydarzy się Kredyt Bankowi.
Owe 665 mln zł bardzo by mu się przydały.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zapach Wałęsy
Będzie nowa stołówka! Abp zdecydował, Lech się
przychylił, a prezydent Gdańska wykona. Nowa stołówka,
symbolizująca starą, stanie w nowym miejscu. Od dupy
strony znanego w całym kraju gdańskiego pomnika
Poległych Stoczniowców. Znacznie większa od tamtej,
gdzie podpisywano historyczne Porozumienia Sierpniowe w
1980 r. Ale i potrzeby są obecnie znacznie większe. Tu
nie chodzi tylko o stół, krzesła, wicepremiera oraz
długopis z papieską końcówką.
Bogdan Lis, wtedy przywódca robotników, obecnie
biznesmen, informuje społeczeństwo za pośrednictwem
"Gazety Wyborczej" (kiedyś "Gazeta Wyborcza
Solidarność"): Ustalamy co miałoby się znaleźć,
potrzebujemy miejsca na bibliotekę, archiwum, sale
wystawiennicze i konferencyjną, na której moglibyśmy
zarabiać.
Arcybiskup Tadeusz Gocłowski, jeden ze współzałożycieli
Fundacji "Solidarności", mówi bez owijania w bawełnę:
Chcemy, by wielka idea "Solidarności" powróciła do
świadomości narodu i chcemy ją jak najszybciej
wykorzystać.
Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska, polityk prawicy i
solidarnościowego etosu, widzi centrum swego miasta
ogromne. Strzelające w niebo, pomnikowe krzyże. W ich
tle monumentalny wieżowiec nowej stołówki z głębokimi
podziemiami na archiwum "Solidarności". Od stołówki i
pomnika pomyka wielki Bulwar "Solidarności" - ulica,
która byłaby symbolem drogi do wolności. Wizytówka
miasta. Pełen życia, kipiący gwarem pubów, kafejek i
lunch barów. Cieszący oko wystawami najlepszych firm:
Gucci, Kenzo, Armani, Boss czy Gianfranco Ferre.
Będzie nowa stołówka, bo stary budynek tej, gdzie Wielki
Przywódca Polskich Robotników podpisywał historyczne
Porozumienia Sierpniowe nie nadaje się do tak
reprezentacyjnych celów. Nie jest na miarę
"Solidarności" i Gdańska XXI wieku.
Idea "Solidarności" na tym wcale nie straci, przekonują
założyciele Fundacji "Solidarności". Ruiny kolebki
"Solidarności" i grunt pod ruiny warte są dziś
przynajmniej 1,5 mln zł. Fundacja wymieni je na działkę
od dupy strony pomnika, na której wybuduje nową -
symbolizującą starą - stołówkę. Szmalu rzecz jasna brak.
Fundatorzy nowej stołówki dawali różnie. Lech Wałęsa
- 10 tysięcy, Stocznia Gdańska - 1 milion, a abp
Gocłowski pobłogosławił inwestycję bez poboru stosownej
w takich sytuacjach ofiary na rzecz Kościoła kat. Mało
jest, ale fundatorzy liczą na dalsze wpłaty od Stoczni i
innych darczyńców. Wielka Idea "Solidarności"
zobowiązuje.
Będzie nowa stołówka. Bo stara jest jeszcze z czasów
pierwszej komuny, nie remontowana za III
Rzeczypospolitej, nadaje się już do rozbiórki.
Będzie nowa stołówka. W salonach recepcyjnych Centrum
Fundacji "Solidarności". Zdobiona portretami Lecha
Wałęsy, arcybiskupa Gocłowskiego, prałata Henryka
Jankowskiego, błogosławionego księdza Jerzego
Popiełuszki oraz donatorów stołówki - prezydenta Pawła
Adamowicza i prezesa Janusza Szlanty. Co roku Fundacja
będzie organizować wielkie widowiska plenerowe, typu
światło i dźwięk prezentujące zwycięstwo Idei
"Solidarności" nad komunistycznym Imperium Zła.
Bohaterscy ubrani w kufajki i kaski stoczniowcy, grani
przez najlepszych artystów najznakomitszych
telewizyjnych sitcomów, zbuntują się przeciwko
nieludzkiej władzy, zyskają podmiotowość, uspołecznią
swoje zakłady pracy i w Wielkim Finale odeprą ataki
ponurych ZOMO-wców. Obecnie - Oddziałów Prewencji
Policji bazujących w Gdańsku, tam gdzie kiedyś ZOMO.
Na koniec będzie tradycyjne piwo, ognisko i darmowe
kiełbaski. Dla wszystkich. Nawet dla roboli ze Stoczni
Gdynia.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " PUNKcja cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Picie piany
Copywriterzy z agencji reklamowych, inżynierowie dusz –
reklamojebcy. Jak wy nam, tak my wam. Błogim
samozadowoleniem sram na wasze głowy. To za reklamy
piwa. Rzygać się chce, a nie pić piwo patrząc na – sorry
– spoty... rodzime. "Ojtydiniśdanaś dana... cośtam
(kurwa?) Zakopane" – tyle łapię. Bo górlaszczyzna w
modzie? Gdzie podział się rozmach filmiku na statku z
barmanem i genialną muzyką? Dlaczego Marek z Lechem w
rowie nawet nie draśnięty? Myślicie, że wywalę jęzor i
polecę po piwo? Takiego.
Jakiś palant opracował tabelkę dla reklamojebców i jest
to ich świętość. Piwo ma się kojarzyć z tym, gówno z
tamtym. Produkcja debili. American way of life. One way
ticket.
Rozumiem, że na rynku iluzji bryndza, dobrze jest więc
czasem wyskoczyć za granicę na koszt piworoba. Ale jaki
wał wymyślił, że grupa kolesiów siedzi pod płachtą
gdzieś het i zastanawia się, co też im wyślą z Polski.
Jeden z facetów z kwadratowym ryjem pyta nawet: czy
pamiętacie piwo? Takie zimne i z pianą. A jakie, kurwa,
niby ma być piwo po 13 latach budowy
k-a-p-i-t-a-l-i-z-m-u? I nic im więcej nie potrzeba.
Albo to – "fiu, fiu, fiu – aj law ju" i jakaś banda
wygrywająca na flaszkach i kuflach idiotyczną melodyjkę.
Rzygam jak po Hamlecie. Też z Danii. Kto zna polskie
realia, powinien zrobić to tak: wiejska zabawa, zadyma
aż strach. Sztachety w łapach i brony w plecach. Panny
piszczą, krew się leje. W tle buda i goście wychodzący z
browarami w łapach. Komentarz – to konkurencja.
Przebitka – fest impreza, pełny luz i balety z dupami.
Wystarczy... tu wpisz nazwę – wystarczy być. I co, nie
lepsza? I niepotrzebny żaden rów, drogowskazy na Moskwę,
Wiedeń i gdzieś tam.
Producenci piwa i ich reklamojebcy uparli się, że trzeba
nam nasrać na głowy i wmówić stereotyp pijcy piwa –
facet około trzydziestki w towarzystwie kumpli o
wyglądzie alfonsów, koniecznie z kwadratowymi
nieogolonymi pyskami robi ha, ha, ha przybijając piątkę
na meczu bądź w rowie. To takie solidarne i kumplowskie,
łagodne, fajne, cacy, ajaj itp., itd. I nic im więcej
nie potrzeba. Albo tłusty sarmata z wąsami i szablą.
Nawet chyba nie draśnięty.
"Polityka" napisała, że po emisji reklam z hulającymi
żołnierzami rosyjskimi spadła sprzedaż piwa tej marki.
Spadła, bo spaść musiała. Ktoś, kto wpadł na pomysł,
żeby ruskie sołdaty żłopały piwo, musiał zwojami lutnąć
o glebę! Gdyby na zapojkę, to i owszem, sens by był. A
tak, chujnia! To tak
jakby przekonywać, że jankesi przepijają hamburgera
wódką!
Gazeta podaje, że Polacy traktują piwo poważnie: tak
wychodzi w badaniach reklamojebcom i przy kleceniu
następnych reklam są poważ-niejsi niż kondukt żałobny.
Gówno prawda z tą powagą. W Pomrocznej nie sprawdzają
się żadne popierdywania analityków i specjalistów od
rynku. W żadnej dziedzinie. Bo tubylcy są przekorni.
Widać reklamojebcy tego nie łapią i robią z nas durniów.
Zresztą dobra reklama zawsze się sprzeda, chujowa nie.
Tak piwa, jak podpasek. I nie pomogą żadne analizy ani
Marek z Lechem w rowie u samego prezesa kuli ziemskiej.
No, chyba że o konkretnej marce wspomni J.P. 2, ale to
wyjątek.
Zresztą nie ma się co podniecać. Wódka jest lepsza. I –
co ważne – nikt jej nie obrzydza reklamami.
PS Felieton to efekt skarg polskich reklamojebców, że
nie dostali nagród w Cannes. Niech się cieszą, że nie
nakopali im do dupy. I że im łańcuch nie spadł.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Parciane ekscelencje
Polska dyplomacja jest na takim poziomie, że podnieść go
może nawet wiceminister z PSL.
Podczas zakulisowych konsultacji – przed powołaniem
sejmowej komisji śledczej ds. Rywingate – PSL-owcy
zażądali od Millera dwóch dodatkowych stanowisk. Miller
odmówił. No to posłowie PSL w sprawie komisji głosowali
razem z opozycją. Nie wszyscy. Kilku ludowców nie wzięło
udziału w głosowaniu dając do zrozumienia, iż nie chcą
stawiać lewicowych sojuszników pod ścianą w trudnej dla
SLD sytuacji. Premier potem oznajmił, że dezyderaty
personalne PSL rozpatrzy po zakończeniu pracy komisji,
aby nie powstały podejrzenia, że jej powoływaniu
towarzyszyły targi czy układy w obrębie koalicji
rządzącej.
Zachowanie ludowców bardzo wkurzyło posłów SLD.
Zakąszając w sejmowej restauracji, chcąc nie chcąc
słyszałem, jak pewien znany SLD-owski parlamentarzysta
głośno użalał się: "te pieprzone gumiaki znowu nas
szantażują".
Kręcąc się stale po kuluarach Sejmu obserwowałem, że
ludowcy już od dłuższego czasu grzecznie "czapkowali" o
dwa dodatkowe stanowiska wiceministrów. ("Gumiaki z
Wiejskiej", "NIE" nr 46/2002). Nie jest więc tak, że
PSL-owcy rzucili się na Millera, bo poczuli nagle woń
padliny.
Uważam, że wepchnięcie Cimoszewiczowi do Ministerstwa
Spraw Zagranicznych PSL-owskiego zastępcy wyszłoby na
zdrowie naszej dyplomacji. Wyrobiłem sobie taki pogląd
obserwując w Sejmie zabiegi PSL-owskiego posła Tadeusza
Samborskiego o wyczyszczenie korpusu dyplomatycznego z
różnych nieudaczników, których w MSZ po kolei upychali
Skubiszewski, Bartoszewski i Geremek.
Cimoszewicz uparcie chroni kadrowe spady, które
odziedziczył po poprzednikach z etosu. Zdaniem Cimoszki,
kopniak kadrowy, wymierzony w tyłek któregokolwiek z
protegowanych Geremka, byłby czymś równie niestosownym i
bezczelnym jak obsikanie Grobu Nieznanego Żołnierza.
Na zarzuty Samborskiego, iż resort spraw zagranicznych
dołuje doświadczonych dyplomatów z PRL-owskim stażem, a
faworyzuje ludzi etosu ściągniętych do centrali MSZ
przez Bartoszewskiego i Geremka, Cimoszewicz odpisał:
Zdecydowanie odrzucam zawartą w interpelacji tezę o
kontynuowaniu szczególnej polityki kadrowej... MSZ
podjęło – przed przystąpieniem do rotacji przegląd stanu
zatrudnienia na placówkach zagranicznych... zatrudniani
są dyplomaci o merytorycznych i językowych
kwalifikacjach.
Cimoszewicz krytykę wyniośle odrzuca, a tymczasem poseł
Samborski ma w zanadrzu takie na przykład fakty
(przytaczam tylko kilka z wielu):
* W Rzymie Polskę reprezentuje ambasador Michał
Radlicki. Nie zna języka kraju urzędowania. W centrali
resortu zasłużył się chybionymi reformami i czystkami
personalnymi. Jest objęty postępowaniem prokuratury w
sprawie budowy nowego obiektu ambasady RP w Berlinie.
MSZ poniósł wielomilionowe nieuzasadnione koszty przy
nieudolnym uruchamianiu tej inwestycji. Nadzorował ją
Radlicki, jako dyrektor generalny MSZ.
* Janusz Ostrowski, kierownik wydziału konsularnego
ambasady w Rzymie nie zna języka włoskiego, w kraju był
zastępcą Radlickiego i ponosi współodpowiedzialność za
skandal z berlińską budową.
* Marzena Krulak, kierownik wydziału konsularnego w
ambasadzie w Atenach, ponoć nie tylko nie zna greckiego,
ale nie włada biegle żadnym obcym językiem. Była
dyrektorka kadr u Bartoszewskiego i Geremka
specjalizowała się w czystkach personalnych. Za jej
urzędowania w centrali MSZ tak zwana lista pracowników
pozostających w dyspozycji kadr urosła do stu kilkunastu
pozycji.
* Marek Sawicki, konsul generalny we Lwowie, namaszczony
jeszcze przez byłą marszalicę Alicję Grześkowiak, jest w
konflikcie z największą lwowską organizacją polonijną.
Pan konsul nie rozmawia z Emilem Legowiczem – liderem
Towarzystwa Kultury Polskiej, Ziemi Lwowskiej. Konsul
nie pofatygował się na zjazd lwowskiej organizacji
polonijnej. Poseł Samborski interpelował u Cimoszewicza
w tej sprawie. Minister w odpowiedzi napisał: uprzejmie
informuję, że sygnały o mających miejsce
nieprawidłowościach (w pracy konsulatu – przyp. H.S.)
napływały od pewnego czasu do Ministerstwa Spraw
Zagranicznych. Jednakże nie zwróciły się do nas ani
lwowskie organizacje polonijne, ani instytucje krajowe.
No to Samborski spowodował, że Legowicz, lwowski lider
polonijny, do MSZ napisał. Na takie dictum Cimoszewicz
odpowiedział Samborskiemu, że wysłał do Lwowa kontrolę,
która niczego nie wykryła.
* Skargę Samborskiego na postępowanie Joanny
Woroneckiej, ambasador RP w Egipcie, która zbłaźniła się
podczas pobytu w tym kraju studenckiego zespołu pieśni i
tańca z Lublina, Cimoszewicz także olał, ograniczając
się do udzielenia formalnej i zdawkowej odpowiedzi.
Pokazując mi grubą teczkę swojej korespondencji z MSZ,
poseł Samborski powiedział, że z tych papierów – po ich
zmieleniu – można by wyprodukować pastylki na
wzmocnienie arogancji i sprzedawać je w aptekach ludziom
chorym na skromność. Zgadzam się z Samborskim. Po
rozmowie z nim gotów jestem przyklasnąć pomysłowi
wzmocnienia kierownictwa MSZ politykiem PSL-owskim. Pod
warunkiem że będzie miał jaja.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gej pańszczyźniany "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wygląda na to, że telewizja publiczna jest przygotowana
na ataki terrorystyczne lepiej od ABWery i Agencji
Wywiadu razem wziętych. Podczas ogłoszonej żałoby, w
przeciwieństwie do innych telewizji, nie musiała
zmieniać ani jednego wieczornego filmu. Wszystkie były
na temat. „Nietykalni”, Parker Kane”, „Miasto śmierci” w
„Jedynce”, w „Dwójce” thriller „Bez odwrotu” i „Taniec
śmierci” w „Trójce”. Trupów nie liczyliśmy, ale było ich
stanowczo więcej niż w Madrycie.
* * *
W „Z Wałęsą na rybach” kolejny raz okazało się, że
geniusz Lecha nie zna granic. Przed poprzednimi wyborami
prorokował, że im bardziej w nich SLD wygra,tym bardziej
przegra w następnych. Teraz wieszczy, że jak wygrają
złodzieje, to się rozpadną jak AWS. PiS się nie liczy,
bo ma głupią nazwę, a Lepper stawia dobrą diagnozę,
tylko rozwiązania ma bez sensu. Lechu martwi się o
lewicę, bo – jego zdaniem – powinna mieć zawsze około 20
proc. głosów, a nie ma. Jest zatem powód, by Wałęsa
wrócił do gry: musi ratować lewą nogę.
* * *
Siwiec w TVN 24 skomentował harce Platfusów i Samoobrony
w ujęciu historycznym. A nauka ta nauczyła Siwca, że
barbarzyńcy zawsze przegrywali. Głęboką mądrość tego
wywodu potwierdzają przykłady niosących cywilizację
Wandalów, humanizujących Europę Hunów czy niosących
ludom kaganek oświaty oddziałów Dżyngis-chana. O
wprowadzających świadomość eko-logiczną Kozakach
pojących konie w Sekwanie nie wspominając.
* * *
„Fakty” przejechały się po ruskiej odmianie demokracji.
Bo co to za wolne wybory, gdy ktoś wygrywa mając 70
proc. poparcia? Szczególnie nie podobało to się
Collinowi Powelowi ,sekretarzowi stanu u Busha. Tego,
który jest prezydentem, choć miał mniej głosów niż
kontrkandydat. A wygrał, bo zdecydowały o tym wyniki z
Florydy, gdzie gubernatorem był braciszek Dablju, który
zupełnie przez przypadek wykreślił z list wyborczych
kilka tysięcy zwolenników demokratów. Oszust z tego
Putina.
* * *
Wszystkowiedząca KRRiTV dorypała karę telewizji
publicznej za puszczanie „Ballady o lekkim zabarwieniu
erotycznym”. Oficjalnie za to, że film demoralizował
młodzież, zachęcał do picia alkoholu i deprecjonował
rolę kobiety. I to wszystko przed jedenastą wieczorem.
Tego, że serial był przede wszystkim o beznadziei,
biedzie i wynikłej z tego głupocie, Wańkowa i spółka nie
dostrzegli. Widać głupota ludzka pokazana w
„Balladzie...” jest zaraźliwa. Teraz czekamy na zarzuty
rozpijania narodu przez dokument „Ja alkoholik” i
wzywania do porzucania dzieci i pedofilię popularyzowane
w „Kochaj mnie”.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ostatnimi laty wszystkie telewizje rzuciły się pokazywać
prawdę. Namnożyły się produkcje o nazwie telenowela
dokumentalna. Było już o porodówkach, na których nikt
nie wręcza położnym kopert. O lekarzach, którzy nie
uświadczyli łapówki. Pogotowiu ratunkowym, nie
handlującym informacjami o zgonach. "Drogówce", której
wręcza się prawo jazdy bez załącznika. Wojsku bez fali.
Nauce jazdy, po której egzamin się zdaje, a nie kupuje.
Ostatnio, "Dwójka" i TVN rzuciły się na domy dziecka, w
których nikt dzieci nie bije i nie ma handlu adopcjami.
Czekamy na reality o niekradnących malwersantach i
prawdomównych adwokatach. Wróciła prawda czasu, prawda
ekranu – telewizyjnego.
* * *
Po obejrzeniu na Planete "Zapisków więziennych" chłopcy
z PiSuara powinni jeszcze bardziej zapałać miłością do
Chujni Europejskiej. Unijne, francuskie więzienia to to,
o co chodzi Kaczorom. Niejadalne żarcie, Brudne kible,
zimne cele, tłok w celach, prysznic raz na tydzień, a
klawisze zaglądają więźniom w dupę i zabraniają śpiewać.
Francuski dokument o pierdlach powstał z rozmów z
bankierami, przemysłowcami i politykami znad Sekwany,
którzy za kratami spędzili nieco czasu. Proponujemy,
żeby ciąg dalszy filmu nakręcić u nas. Ciekawe, jakie
spostrzeżenia za parę lat będą mieli namaszczeni przez
Maryjana byli spółkowicze skarbu państwa?
* * *
"Otwarte studio" w familijnym Pulsie nadal wywołuje w
nas zdziwienie. Ostatnio dyskusja miała być o gołych
reklamach. Przeszło na pornografię, a zakończono na
edukacji seksualnej. Przy tej okazji senator Szyszkowska
wyszła na ateistyczną fundamentalistkę, a Robert Stiller
na zwolennika cenzury. W sumie autorzy programu
udowodnili postawioną przez siebie tezę, że za komuny
było lepiej, bo od czasów Mazowieckiego naród oszalał na
punkcie gołej cipy.
* * *
Kwiatkowska "Jedynka" dotknęła palącego problemu –
dlaczego na zawody żużlowe przychodzi tak wiele
dziewczyn i kobiet. Film "Żużlówa" na te pytania
odpowiedział: to przez afrodyzjaczy zapach spalanego w
paliwie motorów metanolu, pośladki żużlowców, dziwne
wibracje i "chcicę żużlową". Teraz zastanawiamy się, czy
Wachowski i Czarnecki chodzą na żużel z powodu "chcicy",
pośladków, czy nastoletnich fanek tego sportu?
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szalik i stuła
Przed kilku tygodniami prezydent Kwaśniewski publicznie
założył szalik klubu Lech Poznań i wyznał odwieczną
miłość do tej drużyny. Głupia redakcja "NIE" pisała
wówczas, że Kwachowi odebrało rozum, gdyż naraża się w
ten sposób na nienawiść kibiców klubów skłóconych z
Lechem. Jak bardzo nie doceniliśmy wówczas
dalekowzroczności pana Prezydenta Rzeczypospolitej!
Przed rozpoczęciem rozgrywek miłość do Lecha
zadeklarował bowiem sam arcybiskup poznański Stanisław
Gądecki. Jego Arcyfio-letowość też przyjął szalik Lecha.
Abepe przyjął ponadto piłkarzy w swym Pałacu i życzył
sukcesów. W ten sposób prezydent i Kościół zaczęli
stanowić jedność powiązaną szalikiem.
D. J.
Witamy na bruku
"Bild Zeitung" to niemiecka gazeta, przy której "NIE" to
wzór cnót, wstrzemięźliwości i dobrych manier, a Urban
to Matka Teresa z Kalkuty. Warszawkę obiegają ostatnio
informacje, iż oto szykuje się w wielkiej tajemnicy
polską wersję tego dziennika. Ponoć wydaniem tabloidu w
milionowym nakładzie zainteresowało się wydawnictwo
Edipresse Polska mające w swojej stajni taką klacz jak
chociażby dwutygodnik "Viva!". Dowiedzieliśmy się
nieoficjalnie, że polskiemu "Bildowi" ma szefować nie
kto inny jak sam Jacek Żakowski. Intelektualista,
przyjaciel księży profesorów, interlokutor Możnych Tego
Światka (Polskiego). Od niedawna konsultant ds.
wydawniczych w Edipresse Polska.
M. L.
Heniek-Wstaniek
Na pierwszym miejscu listy kandydatów SLD do
włocławskiej Rady Powiatowej z okręgu Kowal znalazł się
Henryk Kierzkowski. Rozsławiony przed dwoma laty
licznymi publikacjami, również w "NIE", były
przewodniczący Rady Powiatu Włocławskiego, były
przewodniczący Rady Społecznej Kujawsko-Pomorskiej Kasy
Chorych. Wyrzucony z SLD za naruszenia zasad etycznych
tej partii, pozbawiony rekomendacji partyjnych do
pełnienia wszelkich funkcji. Teraz mocny człowiek wraca
i tylko od władz wojewódzkich zależy, czy mu start
zablokują. Czy odważą się. Bo w powiatowej SLD coraz
częściej jest jak w parodii szlagieru Ordonki. "Partia
ci wszystko wybaczy, smutek zamieni ci w śmiech. Partia
tak pięknie tłumaczy zdradę i kłamstwo, i grzech...".
Wrzód na Macierewiczu
Zyga Wrzodak, niezłomny pogromca komuny i
różowo-liberalnego żydostwa, zabrał się teraz za swego
kolegę klubowego Antka Macierewicza. Ujawnił na stronach
prawicowych pisemek, w Internecie, a nawet w
macierewiczowskim "Głosie", że niezłomny Antek jest
zwykłym kramarzem. W poprzedniej kadencji sprzedał swoje
ideały głosując za balcerowiczowskimi budżetami, a także
przeciwko wotum nieufności dla AWS-owskiego ministra
prywatyzacji Emila Wąsacza. W zamian za atrakcyjne
posady dla swych koleżków ideowych: Piotra Naimskiego,
Arkadiusza Siwko i Jacka Turczyńskiego, obecnie
aresztowanego za przekręty w Poczcie Polskiej. Słowem –
Antek stroi się w piórka nieprzejednanego, a tak
naprawdę to kręcił lody z Balcerowiczem, który miał i ma
przecież odejść. Odpowiedź rzecznika Macierewicza, red.
Bączka, jest krótka i jednoznaczna.
Albo Wrzodak się zamknie i przestanie pyszczyć, albo
Macierewicz bierze swoje zabawki i opuszcza Ligę
Polskich Rodzin.
Z. N.
Stu minus jeden
Sąd Okręgowy w Poznaniu skazał na dwa lata ciupy i 250
tys. zł grzywny biznesmena Krzysztofa N. – 18. pozycja w
rankingu najbogatszych Polaków "Wprost". N. pójdzie
siedzieć za wyłudzenie 3,4 mln zł ze swojej
białostockiej fabryki dywanów Agnella. Kilka tygodni
temu ("NIE"nr 17/2002) kpiliśmy ze snobizmu Krzysztofa
N., właściciela Fabryki Dywanów Agnella w Białymstoku,
wrocławskiej Fabryki Lin i Drutu Drumet S.A. oraz
udziałowca Poznańskiej Grupy Kapitałowej, który
poinformował prymitywny naród poprzez kolorowe pisma, że
"nabył właśnie od amerykańskiego bogacza, któremu nie
powiodło się w biznesie, hiszpańską willę »Las Sirenas»
na Costa del Sol o pow. 2250 mkw. z ponad stumetrowym
salonem i 14-hektarowym parkiem z tysiącem pinii, palm,
cyprysów, drzew migdałowych, mimoz i eukaliptusów". Ta
willa, chyba teraz do wynajęcia, nie jest fartowna.
Podobnie jak ranking "Wprost", między nami mówiąc.
I. K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rozpruć Balcerowicza
Nawet ciemny bandzior wie, dokąd się idzie po forsę.
Od miesięcy dowodzimy na łamach "NIE", że wzięcie za
twarz Rady Polityki Pieniężnej i prezesa NBP wielkie by
krajowi przyniosło korzyści. ("Leszek Tłusty" – "NIE" nr
43 i 48/2002). Wychodzi na nasze.
Z nieoficjalnych, ale wiarygodnych źródeł związanych z
Ministerstwem Finansów i Narodowym Bankiem Polskim
dowiedziałam się, że rząd ostro naciska, aby Balcerowicz
uwolnił część z rezerwy 31 mld zł na pokrycie ryzyka
kursu walutowego.
Bony, dolary
Skąd te pieniądze? Otóż w latach 1994–1996, gdy polska
gospodarka za "pierwszego Kołodki" rozwijała się w
tempie 6–7 proc. PKB, korzystając z dobrej koniunktury
Narodowy Bank Polski kupował dolary chcąc zabezpieczyć
gospodarkę przed niespodziewanymi wahaniami kursowymi.
Rzecz jasna, kupował je po cenach niższych niż obecnie.
Różnica między tym, co "konie" z NBP zapłaciły 5–7 lat
temu za sałatę a dzisiejszą ceną, fachowo nazywa się
rezerwą rewaluacyjną.
Jest tego całkiem sporo, bo jeśli dziś dolar kosztuje
około 3,80–3,90, a euro leciutko powyżej 4 zł, to trzeba
pamiętać, że złoty stracił od tamtych lat połowę na
nominalnej wartości! Całe rezerwy walutowe naszego kraju
to 29,8 mld dolarów! Ta kasa należy do nas wszystkich.
O ile rząd i Ministerstwo Finansów ostrzą sobie na nią
zęby, o tyle "konie" z NBP ostro stają dęba. Ani myślą
oddać szmalu. Tylko że tym razem sytuacja banku
centralnego jest trudniejsza niż w sławnym sporze o
politykę pieniężną. Argument o "konstytucyjnej
niezależności NBP" nie ma tu nic do rzeczy. Zysk NBP
powinien być w dyspozycji rządu. Balcerowicz ma psi
obowiązek oddać te pieniądze Kołodce. Co gorsza, w
przypadku publicznej dyskusji na temat tak pożądanej
przez rząd kasy potwierdzi się to, co wielokrotnie
głosiłam na łamach "NIE" – że NBP to jedyna instytucja
publiczna w Pomrocznej pozostająca poza kontrolą.
Jak księgujesz tak masz
Chodzi o to, że rezerwa rewaluacyjna jest wynikiem
takiego, a nie innego księgowania. Dziś wykorzystanie
tych środków byłoby możliwe np. poprzez dodrukowanie
pieniędzy. Nie byłyby to puste pieniądze, bo pokrycie w
dolarach jest. Wystarczy zmienić zasady rachunkowości
obowiązujące w NBP, aby ten ekstrazysk pojawił się w
dokumentach. Jak wyjaśnił mi jeden z wysokich urzędników
NBP – to Rada Polityki Pieniężnej ustala sposób, w jaki
kalkulowana jest ta rezerwa. – Trochę to tak, jakby
każda firma sama sobie ustalała zasady księgowości.
Jeśli to wyjdzie do opinii publicznej, może być niezła
chryja – dodał. Obywatele dowiedzieliby się, na jakiej
miliardowej kasie siedzi Balcerowicz i jego kolesie z
Rady – i jeszcze po sądach się awanturują, że im za mało
płacą.
Ministerstwo Finansów w walce o zachomikowany przez NBP
szmal ma supermocny argument. Pieniądze te są potrzebne,
aby sfinansować wydatki związane z wejściem Polski do
Unii Europejskiej. Jeśli w budżetach na rok 2004 i 2005
zabraknie środków, za pomocą których możliwe będzie
współfinansowanie unijnych projektów, może się okazać,
że Polska więcej odprowadzi do Brukseli, niż z niej
wyjmie. Kołodko wie też, że Europejski Bank Centralny
nie tworzy wielkich rezerw związanych z ryzykiem
walutowym, tylko dostosowuje ich poziom do aktualnej
sytuacji. Gdy Polska stanie się członkiem EBC, powinna
rozwiązać część z tych 31 mld zł zapasów. Właściwie już
dziś można by było spokojnie wyjąć z NBP kilkanaście
miliardów złotych i zainwestować je w budowę autostrad
albo jednym ruchem zlikwidować zadłużenie służby zdrowia
i zmniejszyć deficyt budżetu. Gospodarka ruszyłaby z
kopyta i mielibyśmy taką "Strategię dla Polski", że aż
miło!
Jest jeszcze jeden ciekawy sposób wykorzystania tych
pieniędzy. Każdego roku budżet państwa przeznacza idące
w miliardy złotych kwoty na spłatę zadłużenia
zagranicznego. NBP od dawna postuluje, aby Ministerstwo
Finansów kupowało waluty na rynku po aktualnym kursie.
Gdyby jednak te zobowiązania regulowane były dolarami
kupowanymi po 2,30–2,50 zł, byłaby to idąca w miliardy
złotych oszczędność dla budżetu państwa.
Bankier jak pies ogrodnika
Mam podstawy sądzić, że NBP za wszelką cenę nie chce do
tego dopuścić. Obecny stan doskonale odpowiada
Balcerowiczowi i RPP. Można z pozycji mędrców ćwiczyć
rząd i jego ministra finansów. Uzasadniać konieczność
zaciskania pasa i innych liberalnych pomysłów. Przy
okazji nakręca się też sute zyski bankom, otwartym
funduszom emerytalnym i inwestorom portfelowym chętnie
kupującym obligacje skarbu państwa. No bo niby skąd
Kołodko ma wziąć pieniądze na bieżące wydatki, jak nie z
emisji obligacji?
Nie wydaje mi się, aby w roku 2003 operacja wyrwania
kasy z NBP się powiodła. W 2004 r. jednak, gdy obecny
skład Rady Polityki Pieniężnej odejdzie w niebyt, nowi
członkowie mogą skręcić Balcerowiczowi wora i
przeforsować prostą zmianę dotyczącą zasad rachunkowości
obowiązujących w banku centralnym, a wtedy okaże się, że
nasz biedny kraj ma kasy jak lodu. Byłby to potężny
impuls dla gospodarki i wielki sukces rządu Millera,
który zapewniłby lewicy spokojne rządy przez następną
kadencję. Przy okazji pojawiłyby się nietaktowne pytania
do prezesa NBP: Dlaczego wcześniej tego nie zrobiono?
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Urodziny pana Dodka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " W łóżku atrakcyjnego Kazimierza
"
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIEwarto
"Śmierć nadejdzie jutro"
Lu! Fru! Ding! Ratatatatata! Trrrrrrrrrrrr...! Jebut!
Srrrru! Pif, paf! Bum! Ratatatata! Bzzz, bzzzz... I love
you. Bufff! Gruch! Łubudubudu! Martini dry and Smirnoff
vodka and one olive. Sru, sru, ping, ping!
Trrrrrrrrrrrr...! Buch! My name is Bond. James Bond.
Opowiedzieliśmy właśnie oryginalną fabułę najnowszego
filmu z serii Bondów, w której wciąż jeszcze występuje
ten facet, którego życiową i znakomitą rolą była rola
bezjajecznego nyguska w "Mrs. Doubtfire". Jako Bond jest
taki sam i wywołuje wymioty, a nie emocje.
"K-19"
Ruskie to dobre ludzie, nawet niekiedy dzielne i zdolne
do poświęceń, ale głuuuupie aż strach. Tumany do potęgi,
nie potrafią nawet zrobić wiadra, a co dopiero
nowoczesnego okrętu podwodnego. W tym, co mają, wszystko
cieknie, marynarze są brudni, kapusie mają wodniste
oczka, wszystko jest na odwrót, a mechanizmy uruchamia
się na pych. Po tym filmie powstaje już tylko jedno
pytanie: skoro Ruscy w czasach zimnej wojny to
pitekantropy i idioci, to jak nazwać Amerykanów, którzy
przez 50 lat robili przed nimi w gacie?
Kathy Reichs – "Zapach śmierci"
Kluczowa scena książki: patolog sądowy, kobieta w
średnim wieku, sama, nieuzbrojona, w nocy, z jedną
słabiutką latarką, w szalejącej burzy, w gęstym lesie,
na terenie opuszczonego klasztoru sprawdza miejsce
zaznaczone trzecim krzyżykiem na mapie znalezionej w
domu faceta podejrzewanego o seryjne morderstwa.
Pierwsze dwa krzyżyki oznaczały miejsca ukrycia dwóch
zwłok. Pytanie: dlaczego pani patolog robi to sama? Bo
policja uznała, że nie warto zawracać sobie tym głowy,
bo facet im uciekł i nie zdążyli go przesłuchać, w
związku z czym nie wiedzą na pewno, czy jest mordercą,
czy nie. Na pytanie, jak to możliwe, żeby policjanci
byli takimi debilami, amerykańska autorka nie odpowiada,
ale na wszelki wypadek akcję książki umieściła w
Montrealu, policja jest więc kanadyjska. Jedyną
Amerykanką jest właśnie pani patolog. Zgadnijcie, kto
złapie mordercę?
Gregg Andrew Hurwitz – "Wieża"
Facet wraca do domu i widzi, że jego dziewczyna się
pakuje. – Co robisz? – pyta. – Odchodzę od ciebie. –
Dlaczego? – Bo jesteś pedofilem. – Może masz rację, ale
to mocne słowo jak na dziewięciolatkę.
Podoba Wam się? Nie? Nieważne. Całą książkę i tak
możecie sobie darować, bo to jedyny dialog, który może
się w niej podobać. Acha, był jeszcze jeden dowcip o
zakonnicy, która robi laskę taksówkarzowi, ale
zapomnieliśmy pointy, więc chyba jednak trzeba
przeczytać "Wieżę" przynajmniej do tego momentu.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Robiąc laskę"
Szanowny Panie Redaktorze
W felietonie zamieszczonym w numerze 9/2002 swojego
tygodnika, zajął się Pan analizą uwarunkowań prawnych
propozycji posłów czterech klubów parlamentarnych,
dotyczącą możliwości obniżania diet parlamentarnych
posłom i senatorom, którzy w sposób rażący naruszyliby
zasady pracy Sejmu, Senatu oraz Zgromadzenia Narodowego,
bądź ich organów.
Prowadzony przez Pana interesujący wywód prawny prowadzi
do wniosku, iż karanie finansowe posłów byłoby sprzeczne
z Kodeksem pracy. Istotnie, byłoby tak, gdyby słuszne
było Pańskie podstawowe założenie, że "poseł zawodowy
jest pracownikiem, a Marszałek Sejmu pracodawcą według
art. 73 k.p.". Tak jednak nie jest.
Mandat parlamentarny ma – w myśl przepisów
konstytucyjnych – charakter przedstawicielski,
obywatelski i oparty jest na działalności
społeczno-politycznej. Rozpoczęcia wykonywania mandatu
nie można utożsamiać z objęciem urzędu państwowego, czy
też nawiązaniem stosunku pracy na podstawie wyboru, w
myśl art. 73 k.p. Pierwszy paragraf tego artykułu
stanowi bowiem, iż nawiązanie stosunku pracy następuje,
jeśli z wyboru wynika obowiązek wykonywania pracy w
charakterze pracownika – a z ustawy o wykonywaniu
mandatu posła i senatora taki obowiązek nie wynika.
Pozostawanie parlamentarzystów w stosunku pracy
ograniczyłoby wolność wykonywania mandatu, bowiem
stosunek pracy w świetle art. 22 k.p. jest ze swej
natury stosunkiem podporządkowania – co kłóciłoby się z
cechą niezależności charakteryzującą mandat wolny.
Ani Konstytucja, ani ustawa o wykonywaniu mandatu posła
i senatora nie wprowadzają obowiązku zawodowego
wykonywania mandatu, nie dają też podstaw do
twierdzenia, że poseł wykonuje mandat w ramach stosunku
pracy czyli, że staje się pracownikiem Kancelarii Sejmu
lub jakiejkolwiek innej instytucji. Istotnie –
dobrowolne tzw. zawodowe wykonywanie mandatu wiąże się z
prawem do uposażenia oraz innymi uprawnieniami, które
zbliżają pozycję posła do pozycji pracownika. Art. 27
ustawy o wykonywaniu mandatu traktuje jednak uposażenie
i jego dodatki "jako wynagrodzenie ze stosunku pracy", a
okres jego pobierania "jak okres zatrudnienia" – co
wyraźnie wskazuje, iż uposażenie nie jest wynagrodzeniem
ze stosunku pracy, a jedynie ma być traktowane jako
takie do różnych celów, jak np. ubezpieczenie społeczne,
uprawnienia emerytalne, prawo podatkowe. Taka jest
czytelna intencja ustawodawcy.
Reasumując – poseł nie jest pracownikiem, a Marszałek
Sejmu, Sejm, czy Kancelaria Sejmu – pracodawcą.
Trudno zgodzić się także z Pańską propozycją, aby
Marszałek Sejmu, zamiast kar pieniężnych, używał innego
środka w celu utrzymania porządku, mianowicie laski
marszałkowskiej. Pomijając już – rzeczywiste w tym
wypadku – przeszkody natury prawnej i humanitarnej,
laska marszałkowska jest cennym przedmiotem, nie
pozbawionym pewnych walorów artystycznych. Świetnie musi
Pan sobie z tego zdawać sprawę, ponieważ to właśnie
Pański Tygodnik kilka lat temu surowo – acz zdaniem
Kancelarii przesadnie – krytykował koszty wykonania
nowej laski. W tej sytuacji zgodzi się Pan jednak
zapewne tym chętniej, że obowiązek troski o mienie
publiczne wyklucza użycie zaproponowanego przez Pana
środka.
Krzysztof Czeszejko-Sochacki
Szef Kancelarii Sejmu
"Wolność, równość, orgazm"
Wiadomość o powstaniu Parlamentarnego Zespołu NIE (nr
12/2002) sprawiła mi wielką radość i satysfakcję. To w
połączeniu z artykułem "Wymiękamy jak kiszone ogórki"
(nr 9/2002) daje nadzieję, że w sprawie zmian w
konkordatowej ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku
państwa do Kościoła katolickiego coś ruszy tak, by
ograniczono grabież mienia i finansów państwowych i
publicznych.
Cieszy mnie, że inicjatywa senatorki Krystyny
Sienkiewicz, w czym wykazała się podziwu godną odwagą,
pozyskała poparcie ładnego gronka parlamentarzystów z
posłem Gadzinowskim jako pierwszym.
W takim razie całemu zacnemu Parlamentarnemu Zespołowi
NIE życzę, by szli od sukcesu do sukcesu, aż dojdą do
celu. Którym jest sprowadzenie państwa z krętych ścieżek
teokracji na prostą drogę ku prawdziwej demokracji
obywatelskiej, gdzie każdy będzie miał równe prawa i
wolność wyznawania swego światopoglądu.
Heronim Mróz, Warszawa
Obiema rękami podpisuję się pod apelem zespołu
parlamentarnego NIE (nr 12), gdyż coraz bardziej mnie
zastanawia polityka naszego rządu i brak realizacji
deklarowanych w kampanii wyborczej postulatów. Najgorsze
jest to, że – jak widać – rząd dobrze się czuje w tej
roli i myśli, że załatanie dziury budżetowej i dyskusja
o wstąpieniu do UE rozmydli problemy nagromadzone w
czasie prawicowej dominacji. Dlatego czas najwyższy
przypomnieć Panu Millerowi i elicie SLD, z jakimi
hasłami szli do wyborów, i nikt tego lepiej nie zrobi
niż Państwo podpisani na czele z Panią senator
Sienkiewicz.
Osobiście uważam, że ingerencja kleru w życie obywateli
tego kraju daleko przekroczyła normy dopuszczalne w
państwie o europejskich aspiracjach. Kościół budzi
skojarzenia z potężną szarą strefą, po co więc fiskus ma
szukać daleko, skoro można równo potraktować obywateli,
jak i ich firmy, bez względu na to czy chodzą w
spodniach, spódnicach czy sutannach, czy mieszkają w
M-ileś, czy w kilkusetmetrowej
rezydencji (czytaj parafii), czy jeżdżą Polonezem czy
innym Merolem itd.
Maciej Martyna, Kraków
Pokażmy światu
Iwińskiego ukrzyżować w Wielki Piątek. Będzie zgodnie z
tradycją i po katolicku. A tłumaczkę ukamienować, i to
bez sądu. A co? Przebijemy Afrykanów. Niech cały świat
się dowie, jaka u nas sprawiedliwość i poszanowanie praw
człowieka. Liga Patologicznych Rodzin się ucieszy, TVN i
TOK FM zaprosić do transmisji uroczystości.
Włodek M.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Total niedopieszczony
"Kropka nad i", 14.03.2002 r. Spotkały się trzy panie,
dwie reprezentujące światopogląd liberalny i pani
profesor z Ligi Polskich Rodzin. Dyskusja dotyczyła
antykoncepcji. Wymiana poglądów między tymi paniami
bardzo dobitnie pokazała, jak żylibyśmy w państwie
rządzonym przez skrajną prawicę. Byłby to po prostu
reżim totalitarny, w którym wartości i sposób życia
wyznawców określonej religii narzucone byłyby pozostałej
części społeczeństwa. Ledwie 13 lat minęło od końca
komunizmu, a mielibyśmy następny totalitaryzm.
Oglądałem ten program z czterema kobietami w wieku 16
lat do 75 lat. Ich reakcja była jednomyślna – ta stara
baba jest chyba pierdolnięta. Ja ze swej strony dodam –
po prostu jest niedopieszczona.
Zdzisław B., Ostrów Wlkp.
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Pruderyjne "NIE"?
W kąciku "Telewizornia" ("NIE" nr 10/2002) stwierdziłem
pewne niedopowiedzenie dotyczące golizny.
Oto gołe fakty: "... Co odpowiedzieć nieletniej córce,
gdy w łazience natknie się na widok ojcowskiej kuśki?
Oczywiście nazwać to po imieniu – nie siusiakiem, ale
penisem..." Jak dociekliwa
córcia zacznie pytać o dalszy plan, to odpowiedź winna
być uzupełniona o jądra. Jak edukować, to bez
niedomówień.
"... A co, jak synek natknie się na gołą cipkę mamusi?
Otóż nie cipkę, tylko pochwę...". Czyżby "NIE" nie
rozróżniało sromu od pochwy? Gdyby mamusia chciała
synkowi pokazać pochwę (a właściwie jej część
wewnętrzną), to mogłaby być karana za deprawację
nieletniego. Trzeba by było najpierw wyedukować waszego
edukatora.
A. L.
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Punkcja"
Tak się akurat złożyło, że tego feralnego dnia, kiedy
rozegrała się "punkcja", przechodziłem przez miasteczko
studenckie i widziałem co nieco. Już z daleka słyszałem
odgłosy zadymy, dochodząc do miasteczka obskoczyło mnie
czterech pijanych punków z okrzykiem: "Co się chuju
gapisz, trzeba się iść napierdalać z pałami...". Parę
metrów dalej grupka "brudasów" siedząc na śniegu
wymieniała się strzykawką bez żadnej żenady, większość
mijanych przeze mnie punków była pod wpływem alkoholu
lub narkotyków. Widok ten wzbudzał poczucie zagrożenia,
więc niech reżyser Daniel Schweizer nie mówi takich
frazesów: "Wszędzie panowała miła atmosfera. Wprawdzie
niektórzy młodzi ludzie byli pod wpływem alkoholu, ale
nie było żadnej przemocy. Atak policji był dla nas
niezrozumiały (...) broń przeciwko śnieżkom". Na własne
oczy widziałem fruwające w powietrzu dechy (chyba z
ławek) oraz butelki. Śnieżki też były. W rozmowie ze
studentami dowiedziałem się, że wielu z nich wolało nie
wychodzić tego dnia z akademików – po prostu się bali
(bynajmniej nie policji), bo już od samego rana punki
zaczęły zjeżdżać na miasteczko i okupować ławki oraz
trawniki, a niektórzy z nich już o dziewiątej rano nie
byli w stanie przeciwstawić się grawitacji.
Być może, że użyte przez policję środki prewencji były
zbyt brutalne – nie mnie to oceniać – ale nie
przeginajcie pisząc artykuł w stylu: punki biedne i
cacy, a policja zła, niewyżyta i brutalna. To niczemu
nie służy i nie jest zgodne z prawdą.
ASD
asd.fm@poczta.fm
Doradzacze
Przypisałam wicewojewodzie kujawsko-pomorskiemu
Arkadiuszowi Horonziakowi zatrudnienie trzech doradców:
speca od ochrony zabytków z tytułem licencjata, byłego
bezrobotnego oraz byłego barmana, wcześniej dyrektora
zwolnionego dyscyplinarnie z Urzędu Wojewódzkiego w
Bydgoszczy ("NIE" nr 11/2002). Arkadiusz Horonziak
twierdzi, że zatrudnił tylko dwóch pierwszych panów, do
których obowiązków nie należało jednak doradztwo w
sprawach przekształceń własnościowych. Trzeciego,
Jerzego Sadowskiego, prominentnego działacza SLD,
którego kilka lat temu jedno z bydgoskich
przedsiębiorstw zwolniło za nieudolność, powołał na
stanowisko doradcy ds. ekonomii wojewoda
kujawsko-pomorski Romuald Kosieniak. Przepraszam.
Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wesołych świąt towarzysze
Odnotowany w marcu spadek poparcia dla SLD do 9 proc.
skłania lewicę do uzasadnionego optymizmu. Teraźniejsze
tempo spadku o 4 punkty miesięcznie nie może się
utrzymać. Oznaczałoby to bowiem, że w grudniu przed
Bożym Narodzeniem, kiedy ma się odbyć Nadzwyczajny
Kongres Sojuszu, poparcie społeczne wyniosłoby –21
(minus dwadzieścia jeden) proc. Tendencja spadkowa
będzie więc zwalniać niczym stopniowo hamujący pociąg i
stanie na jakichś 3 procentach poparcia. Jak dowodzą
bowiem dzieje Unii Wolności, taka skala poparcia
odzwierciedla siłę przyzwyczajenia wyborców zwaną przez
politologów żelaznym elektoratem.
Miała rację Krajowa Konwencja SLD, która – kierując się
zbiorową mądrością – wielką przewagą głosów odrzuciła
propozycję marszałka Borowskiego i innych rewizjonistów,
żeby kongres zwołać w czerwcu. Czerwiec to przecież i
tak byłoby za późno na cokolwiek, a dzieci polityków
zdają wtedy do następnej klasy, uwagę trzeba więc
poświęcić sprawom domowym. W grudniu natomiast, kiedy
kongres wyznaczono, bardzo chce się wysiadywać z powodu
marnej pogody na dworze. Poza tym źle byłoby podejmować
decyzje programowe i personalne, wówczas gdy sytuacja
jest jeszcze płynna, niewyjaśniona. W grudniu zniknie
niepewność. Działacze staną na mocnym gruncie kompletnej
plajty.
Grudniowy kongres pozaparlamentarnego Sojuszu Lewicy
Demokratycznej oklaskami powita przedstawiciela byłych
koalicjantów – wiceprezesa pozaparlamentarnego PSL.
Następnie odjadą
ekipy telewizyjne, które nakręcą już niezbędną migawkę z
sali, aby wieczorem pokazać, że zapomniany SLD odprawia
swój kongres. Wówczas delegaci przystąpią do szczerego
aż do
bólu rozrachunku z przeszłością. Ból ten zadawany będzie
głównie Leszkowi Millerowi. Jeden z delegatów w swym
przemówieniu wskaże jednak, że błędem ustępujących władz
było niezaproszenie na obrady byłego premiera. Kurtuazja
wymagała tego – powie delegat – skoro Miller przez tyle
lat itd., itp. Pogląd ten pominięty zostanie milczeniem.
Chęć zadawania bólu, kiedy ma się ofiarę na widoku i pod
ręką, znamionuje bowiem sadystów. Znęcanie się nad
ludźmi na dystans czyni z oprawców coś w rodzaju
bohaterskich lotników bombowców.
Serdeczny list skieruje do kongresu prezydent RP
Kwaśniewski. Napisze, że lewica jest i będzie Polsce
potrzebna. Nie wspomni, do czego, gdyż od dawna już tego
nie wie. Nie napisze też,
która lewica, aby żadnej z lewicowych partii nie urazić.
Wspomni o łączących go serdecznych więzach, mimo że w
pierwszej wersji listu zamiast więzów wpisano mu "pęta".
Po szczerej aż do kości dyskusji o przeszłości zyska
większość wniosek z sali o zmianę przyjętego porządku
obrad. Zamiast punktu "Wybór nowych władz" punkt
"Uchwała o samorozwiązaniu". Podjęcie większością głosów
tej uchwały wywoła dyskusję, kto ma sztandar
wyprowadzić. Wskazywać się będzie, że drzewce te
najlepiej uniesie młode pokolenie Sojuszników, któremu
wszyscy mówcy niedawno przekazywali właśnie pałeczkę. Po
długich targach sztandar zniecierpliwi się i sam
wyjdzie.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wolność na kółkach
Trzech wywalonych ze Stoczni Gdynia związkowców od
miesiąca instaluje swoje biuro w coraz to innym miejscu
przed bramą zakładu. Prezes stoczni Janusz Szlanta
wymyśla zaś, co zrobić, aby im to uniemożliwić. Obie
strony wykazują się dużą tzw. kreatywnością.
Przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Stoczni
Gdynia "Stoczniowiec" Leszek Świętczak i dwóch jego
zastępców, Tadeusz Czechowski i Jan Szopiński – po tym,
jak 1 marca dostali dyscyplinarkę z roboty za
zorganizowanie w lutym strajku, otworzyli biuro
"Stoczniowca" przed bramą zakładu.
Związkowe urzędowanie "podziemne" rozpoczęli w wynajętej
przyczepie kempingowej, którą ustawili na
przystoczniowym parkingu. Przyczepa stała raptem trzy
dni. Straż zakładowa w asyście policji odholowała ją na
parking strzeżony policji gdyńskiej.
Kolejnym pomysłem związkowców było urządzenie biura w
wynajętym Fordzie Transicie. Tym razem jeździli nim
przez wszystkie godziny urzędowania od jednej bramy do
drugiej.
Pojeździli tylko dwa dni. W nocy, wzdłuż ulicy
prowadzącej do stoczniowej bramy, ktoś wbetonował
metalowe słupki, które uniemożliwiają zaparkowanie nawet
na chwilę. Zmyślna gdyńska drogówka upilnowała i wlepiła
związkowcom 100 zł mandatu za zatrzymywanie pojazdu w
niewłaściwym miejscu, gdy na moment przystanęli, nawet
nie gasząc silnika.
Trzecią siedzibą związkowców jest namiot ogrodowy.
Rozkładany rano, składany po południu. Najpierw
postawili go na trawniku naprzeciwko bramy. Po dwóch
dniach przewodniczący "Stoczniowca" musiał wybrać nowe
miejsce. Znowu w nocy, na trawniku, ktoś wkopał 75
ozdobnych krzewów. Namiot stanął więc kilka metrów dalej
– na torach kolejowych. W nocy na nieużywane od 20 lat
tory przyjechały wagony. Namiot znowu przeniesiono kilka
metrów dalej.
Robotnicy ze stoczni namawiają kolegów, żeby postawili
namiot na wiadukcie, którym wszyscy chodzą do pracy.
Wiadukt nie był od wielu lat remontowany i się sypie.
Może po zainstalowaniu się na nim "biura-namiotu", ktoś
by go w nocy zaczął remontować.
Wybrzeże rozmiłowane jest w obchodach rocznic strajków
1980 r., które wywalczyły w Polsce wolność związkową.
Czy aby na pewno wywalczyły? Składaczom wieńców ku czci
"Solidarności" ani do łba wpadnie pomóc współczesnym
kolegom gonionym przez kapitalistę.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sra półgłówek "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zakleszczone baby "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Samoobora
– Siła Samoobrony to nie Andrzej Lepper. To my. Jak
przewodniczący tego nie zrozumie, to skończy jak Wałęsa.
– Maciej Jakubowski z Gostynia nie kryje wkurwienia.
Urzęduje w dawnej noclegowni dla konduktorów. Ściany
puste – nie ma ani krzyża, ani orła z koroną na łbie.
Niedawno wisiał portret Leppera. Pan Maciej zdjął go po
tym, jak Lepper wypiął się na doły i wpuścił na listy
wyborcze farbowane lisy.
Radykał i alkoholik
W 1998 r. w Gostyniu powstał Ruch Obrony Bezrobotnych i
Biednych (ROBiB). Prezesem został właśnie Jakubowski.
Siedzibę stowarzyszenie znalazło koło dworca kolejowego,
w budynku po noclegowni dla drużyn konduktorskich. Tam
zainstalowano biuro i urządzono nową noclegownię – dla
bezdomnych. Na otwarcie nie zaproszono księdza. Zamiast
niego przybył Lepper.
Jakubowski wstąpił do Samoobrony. Samoobrony są dwie –
partia polityczna (to ci umiarkowani w biało-czerwonych
krawatach) i związek zawodowy (radykalni bez krawatów).
Pan Maciej zapisał się do związku.
ROBiB zaczął rosnąć w siłę. W krótkim czasie deklaracje
członkowskie podpisało 400 osób.
– Pies ma w Polsce lepiej niż człowiek. Bo jak kundla
znajdą na ulicy, to go nie pytają, skąd jest. Zabierają
do schroniska i dostaje tam spanie i michę, aż zdechnie.
I są na to pieniądze, 5 złotych na dzień. Na ludzi forsy
nie ma. Dlatego, żeby pomóc samym sobie, postanowiliśmy
założyć stowarzyszenie. Każdy, kto do nas przyjdzie,
znajdzie dach nad głową, dostanie jeść, a czasem uda się
też jakąś robotę na czarno
załatwić. Działamy niemal wyłącznie dzięki prywatnym
sponsorom. Na samorządy i inne władze nie ma co liczyć.
To, co mówił Andrzej Lepper, było nam bliskie. Dlatego
poszliśmy do Samoobrony. Jak Lepper miał gdzieś proces,
jeździliśmy, żeby pokazać, że jesteśmy z nim. Dla mnie
on był jak drogowskaz – mówi Jakubowski.
W roku 2001 Jakubowski chciał zostać posłem. Ale
Samoobrona go nie chciała. Powiedzieli mu: "Ty?!
Przecież siedziałeś w kryminale! I alkoholik jesteś!".
– Grzechy przeszłości mają długie cienie. Prawda, jestem
alkoholikiem. Teraz trzeźwiejącym,
bo od 7 lat nie piję. Czasem zdarzy się wpadka i zamoczę
dzioba. Nieraz też siedziałem. W 1971 r. na przykład
dostałem 10 lat za napad z rabunkiem. Ostatnio
przymknęli mnie w 1992. Za pobicie.
Odtąd nie byłem karany. Pytam: kto w Samoobronie wylewa
za kołnierz? I kto tam jest święty?
Posłem Samoobrony w Leszczyńskiem został Tadeusz
Wojtkowiak.
W grudniu 2001 r. Samoobrona na otarcie łez powierzyła
Jakubowskiemu dwie funkcje: zastępcy przewodniczącego
regionu i sekretarza zarządu powiatowego.
– Była taka dyrektywa, żeby tworzyć struktury powiatowe
i gminne. Do tego był potrzebny Ruch Obrony Bezrobotnych
i Biednych i jakoś nikomu nie przeszkadzało, że jestem
dawnym kryminalistą i alkoholikiem.
Wkrótce wybrano 5-osobowy zarząd miejsko-gminny.
Przewodniczącą została Agnieszka Jędryczka. Tadeusz
Wojtkowiak zatrudnił ją w swoim biurze poselskim.
Niebawem zaczęły się przedwyborcze przepychanki.
Jędryczka bez uzgodnienia z pozostałymi członkami
zarządu postanowiła, że Samoobrona w Gostyniu poprze
Marka Cichowskiego, prezesa Gostyńskiego Towarzystwa
Gospodarczego, który postanowił zostać burmistrzem.
Kapitalista i parlamentarzysta
– Krew nas zalała, bo Cichowski z ideałami Samoobrony
nie ma nic wspólnego. On reprezentuje interesy
właścicieli, a nie bidy – mówi Wiesław Czerwiński,
działacz Samoobrony i Ruchu Obrony Bezrobotnych i
Biednych. – Zwołaliśmy nadzwyczajne zebranie całej
organizacji. Jędryczkę i Grzegorzewskiego, jej
zastępcę, jednogłośnie odwołaliśmy za szkodliwe i
samowolne działanie. Wybraliśmy nowe władze. Ja zostałem
przewodniczącym. Był przy tym poseł Wojtkowiak. Zapewnił
o współpracy i życzył wszystkiego dobrego. Ale tak
naprawdę nie mógł się pogodzić, że jego ludzie
wylecieli. Już następnego dnia krzyczał w swoim biurze w
Lesznie: "Kurwa! Alkoholicy rządzić Samoobroną nie
będą!".
Wkrótce na łamach lokalnej prasy poseł zamieścił
oświadczenie. Wynikało z niego, że nowe władze
Samoobrony w Gostyniu zostały wybrane nielegalnie. Gdy
przyszła pora na ustalanie listy kandydatów do władz
samorządowych, nie znalazł się na niej żaden z działaczy
gostyńskich.
– To skandal – twierdzi Bernard Ptak, przewodniczący
zarządu regionalnego Samoobrony. – Jestem w związku od
11 lat, czyli od samego początku. To właśnie ludzie
skupieni wokół Jakubowskiego tworzyli zręby organizacji
w Gostyniu i to oni rozumieją i czują ideały Samoobrony.
Poseł i pani Jędryczka nie mają
żadnego poparcia społecznego. To przypadkowe osoby.
Tadeusz Wojtkowiak, od kiedy został parlamentarzystą,
zaczął brzydzić się biedotą. Dlatego na wszystkich
listach nie tylko w Gostyniu, ale w całym Leszczyńskiem,
pojawili się ludzie, którzy z Samoobroną nie mają nic
wspólnego. Chcą dorwać się do władzy, a potem jak
najszybciej o Samoobronie zapomnieć. Bernard Ptak
znalazł się na liście posła. Miał ubiegać się o miejsce
w sejmiku wojewódzkim. Ale gdy zobaczył, że wśród
kandydatów nie ma prawie nikogo z Samoobrony,
natychmiast zrezygnował.
Tadeusz Wojtkowiak autorytarnie ustalił, kto ma
kandydować, a potem zwołał konferencję prasową. Oprócz
dziennikarzy przyszli na nią także zawiedzeni działacze
Samoobrony z Gostynia z Maciejem Jakubowskim na czele.
Poseł ich nie wpuścił. Doszło do szarpaniny.
Wyprowadzeni z równowagi związkowcy obrzucili jajkami
auto pana Tadzia.
A Lepper gdzie?
8 września prezydium zarządu wojewódzkiego Samoobrony
postanowiło Jakubowskiego wykluczyć ze związku.
Zawieszono w prawach członków cały zarząd z Gostynia, a
także inne osoby, które sprzeciwiały się posłowi. Wśród
nich znalazł się Konrad Kasztanowski, szef młodzieżówki
Samoobrony w powiecie gostyńskim. W uzasadnieniu decyzji
napisano, że ukarane osoby w sposób uporczywy i złośliwy
podejmowały działania mające na celu rozbicie struktur
Samoobrony i dyskredytowanie jej w oczach opinii
publicznej.
Bernard Ptak: – Decyzja prezydium jest niezgodna ze
statutem Samoobrony. Prawo do zawieszenia w czynnościach
czy wykluczenia ze związku miałaby rada wojewódzka albo
walne zebranie członków organizacji w Gostyniu. Ja sam
jestem członkiem prezydium wojewódzkiego, ale o
wykluczeniu ze związku Jakubowskiego i zawieszeniu
innych działaczy dowiedziałem się z prasy. Tak podjętej
decyzji nie można traktować poważnie. Zostały złamane
wszelkie zasady demokracji. W Gostyniu Samoobroną nadal
kieruje zarząd z Wiesławem Czerwińskim na czele, bo
został wybrany zgodnie ze statutem.
Ale Tadeusz Wojtkowiak ma inne zdanie. W wypowiedziach
dla prasy podkreśla, że w Gostyniu Samoobronę
reprezentuje Agnieszka Jędryczka, która, zdaniem posła,
nadal jest przewodniczącą zarządu miejsko-gminnego, mimo
że podczas walnego zebrania wyrzucono ją na zbity pysk.
Związkowcy wywodzący się z Ruchu Obrony Bezrobotnych i
Biednych liczyli na to, że porządek w Gostyniu
zaprowadzi Andrzej Lepper. Ale się zawiedli, bo
przewodniczący niechętnie angażuje się w lokalne
konflikty. Tym bardziej że to on przekazał posłom
Samoobrony nieograniczone pełnomocnictwa przy ustalaniu
list wyborczych. W tej sytuacji gostyńscy działacze
postanowili startować w wyborach pod własnym szyldem.
Zarejestrowali się jako "Komitet Wyborczy Samoobrona
Bezrobotnych i Biednych". Ich hasło przewodnie brzmi
"Nic o nas bez nas".
* * *
Samoobrona podzieliła się na dwa obozy.
Ci, co na górze – na przykład poseł Wojtkowiak – coraz
niechętniej pokazują się z radykalną
biedotą. Ci, co pozostali na dole, czują się oszukani,
bo ci z góry stracili na radykalizmie. Lepper obijając
się między górą i dołem już dawno przestał nad tym
panować. Wszystko to oznacza, że Samoobrona stała się
już normalną partią polityczną jak wszystkie inne.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stolica pod okupacją
Amerykański fundusz inwestycyjny usiłuje przejąć firmę
kurierską. Pomagają mu w tym detektyw Rutkowski i
policja. Jankesi czują się w Polsce jak w republice
bananowej. Czego nie da się kupić – wezmą siłą.
Firma kurierska Messenger Service Stolica SA została
założona w 1993 r. przez czterech studentów. Działalność
rozpoczynała w 26-metrowym mieszkaniu jednego ze
wspólników. Kolportażem zajmowali się sami właściciele.
Przez 10 lat działalności Stolica przejmując 29 proc.
rynku osiągnęła pozycję lidera na rynku przesyłek
kurierskich. Przewozi 40 tysięcy przesyłek dziennie.
Posiada 43 przedstawicielstwa w kraju, zatrudnia ponad
2700 osób, w tym 1500 kurierów.
W październiku 1996 r. amerykański potentat w dziedzinie
przewozów kurierskich – Airborne Express – wybrał
Stolicę na swojego wyłącznego przedstawiciela w Polsce.
W lipcu 1997 r. firma została przedstawicielem Federal
Express (FedEx) w zakresie międzynarodowych przesyłek
kurierskich. W 1998 r. w dowód uznania Airborne
powierzył Stolicy wyłączne przedstawicielstwo w zakresie
lotniczych przesyłek frachtowych.
Dwa lata temu 43 proc. akcji Stolicy kupił amerykański
fundusz inwestycyjny Enterprise Investors (EI). Polscy
właściciele rozumieli, że dynamicznie rozwijająca się
firma potrzebuje zastrzyku finansowego, by móc sprostać
zbliżającej się nieuchronnie konkurencji przedsiębiorstw
unijnych. Postanowili jednak nie dopuścić do przejęcia
Stolicy przez potężniejszą zagraniczną spółkę branżową.
Alternatywą było dopuszczenie do udziałów w spółce
kapitału inwestycyjnego. Amerykanie, zanim weszli w
Stolicę, przez pół roku sprawdzali spółkę od wewnątrz,
przeprowadzili też jej dokładny audyt, który wykonała
znana firma Pricewaterhouse Coopers. Polscy udziałowcy
nie sprawdzali swoich amerykańskich partnerów. W końcu
legitymowali się oni wsparciem Kongresu USA i polskiego
rządu.
Skoczek, Janas i enterprajsy
25 czerwca 2003 r. o 9.30 w lasku przy ul. Prądzyńskiego
odbyło się spotkanie funkcjonariuszy policji,
przedstawicieli EI oraz Dariusza Janasa, byłego
rzecznika stołecznej policji, teraz pracownika Biura
Detektywistycznego Rutkowski.
O 9.45 na teren siedziby Stolicy wkroczyli
funkcjonariusze policji, którym towarzyszyła osoba
prywatna – Dariusz Janas. Akcją dowodził komisarz
Grzegorz Skoczek. Policjanci nakazali obsłudze recepcji
opuścić stanowisko pracy i polecili im udać się na IV
piętro budynku. W ten sposób wejście główne pozostało
bez dozoru, co pozwoliło wtargnąć do biurowca
reprezentantom Enterprise Investors, którzy pojawili się
w firmie o 9.53.
Potem czterech policjantów wkroczyło do pokoju
informatyków. Zabronili pracownikom wykonywania
jakichkolwiek czynności związanych z administrowaniem
systemem. Nikomu ze spółki Stolica – mimo próśb – nie
okazano jakiegokolwiek dokumentu nakazu przeszukania. Na
żądanie funkcjonariuszy pracownicy działu IT
zaprowadzili ich do pomieszczeń serwera znajdującego się
w garażu budynku. Wówczas policjanci zażądali
natychmiastowego odłączenia serwerów i fizycznego
wydania tych, które zawierają dane księgowe. Spełnienie
tego żądania byłoby jednoznaczne z paraliżem firmy i
stratami trudnymi do oszacowania.
Uznając, że nie ma nic do ukrycia, zarząd Stolicy
zaproponował skopiowanie danych zawartych na serwerach.
Negocjacje trwały półtorej godziny. Stolicę uratował
znajdujący się w policyjnej ekipie biegły sądowy –
informatyk wysłany przez prokuraturę. On właśnie uznał,
że wystarczy skopiować dane. Działania policji
spowodowały kilkugodzinny paraliż firmy.
Policjanci zatrzymali dwóch pracowników Stolicy
odpowiedzialnych za finanse. Głośno rozważali nawet
możliwość skucia ich kajdankami. Ostatecznie finansiści
zostali wyprowadzeni z firmy w asyście policji i
przewiezieni do prokuratury. Tam przesłuchano ich w
charakterze... świadków i jeszcze tego samego dnia w
godzinach popołudniowych zwolniono. W prokuratorskich
przesłuchaniach uczestniczyli przedstawiciele Enterprise
Investors!
Groźby i prośby
Wszystko zaczęło się 5 maja 2003 r., kiedy polscy
akcjonariusze Janusz Niedźwiedzki, Jan Tkaczow, Piotr
Wasilewski otrzymali od pełnomocnika Enterprise
Investors zawiadomienie o wadzie prawa sprzedanego wraz
z wezwaniem do obniżenia ceny i zgłoszeniem szkody. 4
czerwca 2003 r. Dariusz Prończuk, reprezentant
Enterprise Investors w Radzie Nadzorczej Stolicy,
opublikował w „Rzeczpospolitej” informacje, że wyniki
finansowe spółki za lata 2001–2002 były zawyżone, że EI
nie ma dostępu do dokumentów, które są prawdopodobnie
niszczone, a założyciele Stolicy działają na jej szkodę.
Enterprise Investors stara się dowieść w ten sposób, że
zapłacił za dużo za 43 proc. akcji spółki, które nabył w
2001 r. Amerykanie złożyli w prokuraturze zawiadomienie
o próbie popełnienia przez polskich akcjonariuszy
przestępstwa polegającego na działaniu na szkodę Stolicy
i zażądali od nich wydania akcji spółki o wartości 8 mln
zł. Tyle, ile trzeba, by przejąć kontrolę nad Stolicą.
Polscy akcjonariusze popukali się w głowę – jaki mieliby
interes, żeby działać na szkodę spółki, której są
większościowym udziałowcem. Zlecili jednak pilne
przeprowadzenie ponownego audytu finansowego spółki. Nie
powstrzymało to Amerykanów przed działaniami siłowymi.
Przedstawiciele Enterprise Investors wspólnie z policją
państwową i firmą detektywistyczną posła Rutkowskiego
(Partia Ludowo-Demokratyczna, wcześniej Samoobrona)
wkroczyli do spółki próbując sparaliżować jej
działalność.
Uwaga inwestor
Amerykański fundusz jest potężnym inwestorem na polskim
rynku. Okazuje się, że jest też inwestorem
konfliktogennym. Wszedł w spór z głównym akcjonariuszem
Krosna S.A. Zdzisławem Sawickim.
El jest oskarżany o kupienie po zaniżonej cenie
krakowskiego Hydrotrestu, który wybudował zaporę w
Czorsztynie.
Kontrowersje budziły też spekulacyjne działania
Enterprise Investors przy sprzedaży Lukas Banku. EI
zainwestował w Lukasa 15 mln dolarów, by sprzedać akcje
za 80 mln dolarów.
Z funduszem dużo wspólnego ma też bohaterka wielu
naszych artykułów Barbara Lundberg, która rozpieprzanie
Elektrimu zaczęła od zakupu udziałów w spółce Bresnan
International Partners. Kupiła je za gruby szmal właśnie
od Enterprise Investors, w którym poprzednio pracowała i
od którego za tę transakcję otrzymała prowizję.
Działaniami funduszu Enterprise Investors interesowała
się też prokuratura w związku z możliwością zaniżenia
akcji giełdowej spółki Energoaparatura.
Wiele emocji w mediach wzbudził lobbing, jakiego
dopuścił się Enterprise Investors w sprawie aptek. EI
jest właścicielem spółki Apteki Polskie, która tworzy
sieć placówek farmaceutycznych. W 2001 r. przeciwko
wprowadzeniu zapisu o tym, że apteki mogą być własnością
wyłącznie farmaceutów, zawzięcie lobbował senator
(poprzedniej kadencji) Wojciech Kruk (PO). Tak się
składa, że 52,4 proc. udziałów w znanej jubilerskiej
firmie „W. Kruk S.A.” kontroluje nie kto inny, tylko
amerykański fundusz Enterprise Investors. Senator dbając
o interesy spółki Apteki Polskie przysparzał korzyści
udziałowcowi swojej własnej firmy jubilerskiej.
Hoopaki spieprzać!
Widząc, z jak bezwzględnym przeciwnikiem mają do
czynienia, polscy inwestorzy postanowili opublikować na
łamach „Rzeczpospolitej” list otwarty do posłów i
senatorów, w którym informują o przyczynach i skutkach
konfliktu akcjonariuszy Stolicy. „Rzepa” przyjęła
ochoczo 59 367 zł za druk całostronicowego ogłoszenia,
po czym odmówiła jego publikacji tłumacząc mętnie, że
nie chce być stroną w sporze. To dziwne, gdyż zaledwie
miesiąc temu (16 lipca) zamieściła płatne ogłoszenie
Jarosława Supłacza, które było klasycznym przykładem
„czarnego” public relations. Ogłoszenie odwoływało się
do strony internetowej, na której autor kłamliwie
przedstawiał wyniki finansowe spółki Hoop, producenta
popularnych napojów. Publikacja w „Rzepie” przyczyniła
się do opóźnienia wejścia Hoop na giełdę, co
przysporzyło spółce znacznych strat.
„Rzepa” nie miała więc wątpliwości drukując ogłoszenie
oczerniające Hoop, jednak w przypadku funduszu Wielkiego
Brata wolała nie ryzykować. Nawet za 60 tys., które
polscy akcjonariusze Stolicy odzyskali dopiero po
przeszło 2 tygodniach.
Przypadki i błędne audyty
Piszemy o tym wszystkim, gdyż co najmniej dziwne wydaje
nam się zaangażowanie policji i prokuratury w sprawę
konfliktu akcjonariuszy prywatnej spółki. Mało
brakowało, a nadgorliwi funkcjonariusze spowodowaliby
kompletny paraliż firmy kurierskiej. Koszt takiego
przestoju jest porównywalny z wygaszeniem martenowskiego
pieca w hucie. Nie wiadomo, ilu z poszkodowanych
klientów żądałoby zadośćuczynienia. Takie kwestie
powinno się rozstrzygać przed sądem, a państwowe służby,
by nie być posądzone o stronniczość, powinny unikać
takich sytuacji jak ognia.
Mamy też ogromne wątpliwości co do etycznej strony
działań posła detektywa Rutkowskiego, który wysłał
swojego pracownika do wspólnej z policją akcji. Do
niedawna rzecznika stołecznej policji. Na dodatek na
pojazdach konkurencyjnej wobec Stolicy spółki Servisco
widnieją emblematy agencji ochrony Rutkowskiego.
Poza tym śmieszne wydało nam się, że poważny fundusz
inwestycyjny po dwóch latach od przeprowadzonej
transakcji stwierdza, że zapłacił za dużo i żąda więcej
akcji, żeby stać się większościowym udziałowcem. Bracia
jankesi, w Polsce jest takie powiedzenie: widziały gały,
co brały. Po kiego grzyba były wam w takim razie te
wszystkie kosztujące ogromne pieniądze audyty? Za co
wzięli szmal eksperci badający finanse spółek? Poza tym
z prostego rachunku wynika, że Amerykanie na Stolicy nie
tylko nie stracili, ale wręcz zarobili kupę szmalu.
Obecnie Stolica jest wyceniana na 156 mln zł, a eksperci
twierdzą, że jej wartość wzrośnie o minimum 20 proc. po
wejściu Polski do Unii Europejskiej. Tymczasem, gdy EI
kupował 43 proc. akcji Stolicy (za 10,4 mln dolarów),
jej wartość wynosiła zaledwie 70 mln zł.
Zapytaliśmy szefa działu public relations Enterprise
Investors Iwonę Drabot o kulisy konfliktu akcjonariuszy
Stolicy. Odpowiedziała, że dla EI nie ma znaczenia audyt
przeprowadzony przez Pricewaterhouse Coopers przed
transakcją zakupu akcji Stolicy, gdyż standardowy audyt
dokonywany w oparciu o dane dostarczone przez Spółkę
niesie zawsze niebezpieczeństwo błędu. Twierdzi też, że
nie było żadnej wspólnej akcji EI, policji i agencji
detektywistycznej Rutkowskiego. Wizyta przedstawicieli
EI w tym akurat czasie była całkiem przypadkowa. Znaczy,
przechodzili i wpadli. Z tragarzami!
Tak samo uważa rzecznik prasowy komendanta stołecznego
policji komisarz Marek Kubicki. Policja wykonywała
jedynie polecenia prokuratury. W samej akcji, zdaniem
rzecznika, brali udział wyłącznie funkcjonariusze
policji. Tymczasem dostaliśmy zdjęcia z kamer
przemysłowych zainstalowanych w siedzibie Stolicy. Widać
na nich funkcjonariuszy wraz z przedstawicielami EI.
Widać też byłego rzecznika stołecznej policji.
Czemu wieloletni rzecznik stołecznej policji mija się z
prawdą? Czemu instytucje państwowe jednym akcjonariuszom
sprzyjają, a innym utrudniają życie? Czemu w ogóle
angażują się w ten konflikt? Co tak wystraszyło
niezależną „Rzepę”, że zrezygnowała z łatwych 60 tys. zł
zarobku? Sami jesteśmy ciekawi, co się kryje za tymi
wszystkimi „przypadkami”.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak Leszek Miller ordery przypinał
Wielkie trzy godziny przeżył Radom, który własną osobą
Eminentny Premier Miller nawiedził. W Radomiu od 21 lat
budowany jest szpital. Chociaż ciągle nie skończony,
doradcy Millera (co za rozum, co za rozum!) nie
odradzili mu udziału w jego uroczystym otwarciu. Witały
więc Pana Premiera trzy setki VIP-ów: senatorowie,
posłowie, dyrektorzy i cała pośledniejsza drobnica
urzędnicza. Premier ordery rozdawał, ale źle mu fagasy
tacki podsunęli. Przypiął nie tak jak prezydent nadał.
Odznaczeni odpięli więc ordery i oddali, a premier je na
nowo, już według prezydenckiego ukazu, przypiął. Wola
prezydenta stała się ciałem – powiedział premier,
któremu udało się skończyć to, co nie skończone.
D. J.
Papież na gorzale
19 sierpnia, po zakończonej pielgrzymce, Ojciec Święty
Jan Paweł II powrócił do Rzymu na pokładzie
Boeinga 737–400 w barwach Polskich Linii Lotniczych LOT.
Samolot ten został specjalnie przystosowany dla potrzeb
papieskiego rejsu. W przedniej części kabiny, saloniku
papieskim, wymieniono fotele na wygodniejsze, używane w
klasie business. Ta część samolotu uzyskała również
odświętny wygląd – w widocznym miejscu umieszczono herby
papieski i państwowy. Wystroju dopełniały wiązanki
polskich kwiatów – donosi z przejęciem "Kaleidoscope",
czyli lotowska gazetka pokładowa. I odpowiada również na
pytanie, które zawsze sobie zadajemy, czytając takie
bzdury: kto za to zapłacił. Otóż – informuje
"Kaleidoscope" – sponsorzy rejsu Ojca Świętego to:
Szczecińska Wytwórnia Wódek, Polmos Żyrardów, Wyborowa
S.A., Przedsiębiorstwo Polmos Białystok S.A., Unicom
Bols Group, Martini, Vinpol oraz szlachetna grupa
Finlandia Ballantines. I nie ma co się śmiać, że Ojciec
Święty rozbija się samolotami po świecie za kasę
zarobioną na gorzale. To jest sprawiedliwy wkład tych,
którzy doprowadzają do choroby duszy w dusz tych
leczenie.
AWŁ
Wprost do NATO
W "Kropce nad i" minister Zemke i b. minister
Onyszkiewicz zgodnie oświadczli, że "Wprost" jest
głupie, gdyż w armii nikt się nie buntuje, bo wymienieni
w tekście generałowie wyparli się jakichkolwiek
kontaktów z dziennikarzami. MON twierdzi, że "Wprost"
bunt zmyśliło, powody skłamało. Może jednak ośmiu
generałów zechciałoby osobiście to powiedzieć, bo ciągle
ktoś za nich zaprzecza. Przy tym dyskusji umyka skandal
największy: telefon "Wprost" do NATO, aby wyraziło
stosunek do buntu polskich generałów zmyślonego przedtem
przez dziennikarzy.
T. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści z kruchty
Biskupie czołobitności IPN
Rzeszowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej urządził
niedawno specjalną sesję ku czci emerytowanego hierarchy
abp. Ignacego Tokarczuka. Obfitowała we wzruszające akty
strzeliste. Chwalono abepe za to "że obronił duszę
narodu przed komunistycznym zniewoleniem", lokowano go
"zaraz za kardynałem Stefanem Wyszyńskim". Według Marka
Lasoty z krakowskiego IPN (bowiem na sesję zjechali
tłumnie przedstawiciele instytutu z różnych stron),
zgodę władz PRL na mianowanie Tokarczuka w 1965 r.
biskupem należy zawdzięczać "cudowi". Palcem Opatrzności
okazał się w tym przypadku sam premier Józef
Cyrankiewicz. Ustalono też "naukowo", że nawet
"połączone siły SB z pięciu województw" nie dały
dzielnemu hierarsze rady. Oczywiście, w wolnym kraju
można urządzać juble ku czci każdego abepe, zwoływać
sesje i wygłaszać laudacje. Pytanie tylko, czy jest to
funkcja instytucji państwowej opłacanej – dość sowicie –
z pieniędzy podatników.Z
Ksiądz zatrzymany
Proboszcz parafii polskokatolickiej w Kotłowie koło
Mikstatu, 57-letni Mikołaj S., został zatrzymany w
związku z głośną już sprawą siatki pedofilów z Dworca
Cen-tralnego w Warszawie. Ksiądz oskarżony jest o
doprowadzenie małoletniego poniżej lat 15 do poddania
się czynnościom seksualnym i do wykonania czynności
seksualnej. Parafianie z Kotłowa, a także z poprzedniej
parafii księdza Matki Bożej Różańcowej w Ostrowie Wlkp.
są wstrząśnięci. My nie. Czekamy, aż policjanci zakapują
nam wraz z dokumentacją przyłapanego tamże wybitnego
artystę – ulubieńca i laureata Kościoła kat. Wysokie
czynniki państwowe chronią tę chlubę narodu.
Długa kolejkapo kościelny rozwód
140 par czeka na orzeczenie Trybunału Archidiecezji
Łódzkiej o unieważnieniu związku małżeńskiego (tak w
kościelnym slangu nazywają rozwód). Czekać trzeba długo.
Rocznie trybunał wydaje ok. 50 orzeczeń. Podobnie w
sąsiednim Łowiczu, gdzie tamtejszy trybunał przez dwa
lata rozpatrzył 80 pozwów. Najłatwiej przeciąć więzy
udowadniając drugiej połowie choroby psychiczne trwale
deformujące osobowość, alkoholizm, narkomanię, świadomie
zatajoną bezpłodność. Wyrafinowani adwokaci mogą również
przepchać tzw. wadę zgody małżeńskiej, którą może być na
przykład wywarcie przymusu na narzeczoną albo przyjęcie
z góry założenia o nieposiadaniu potomstwa. Rozwody
cywilne są może mniej eleganckie, ale za to mniej w nich
hipokryzji.
Tarnów bez Chrystusa Króla
Ambitne plany Tarnowa upodobnienia się do Rio de Janeiro
poprzez ustawienie górującego nad miastem pomnika
Chrystusa Króla spełzną prawdopodobnie na niczym. Stało
się tak za sprawą miejscowej kurii i jej szefa,
fioletowego Skworca, który oświadczył, że wszystkie
działania na rzecz budowy pomnika (w tym zbiórka dolarów
wśród Polonii amerykańskiej) odbywają się bez zgody
strony kościelnej. Z przytomnością trzeźwiejącego
alkoholika kuria zauważyła, że wystawianie tak drogiego
monumentu (ok. kilkunastu milionów dolarów) w czasach
kryzysu i bezrobocia może stać się narzędziem
antyewangelizacji. Objawy rozsądku wśród czarnych nas
nie niepo-koją zanadto, podejrzewamy bowiem, że chodzi
głównie o skupienie wszystkich środków na budowę
warszawskiej Świątyni Opatrzności, od której kryzysowi,
bezrobociu i nędzy wara.
Ksiądz przegonił złe moce
W internacie w Chełmie dziewczyny urządziły sobie
wieczór wróżb. Wieść o czarach rozniosła się stugębną
plotką. W internacie słyszano po nocach jakieś dziwne
dźwięki, stukania – jednym słowem pojawiły się duchy. O
wszystkim powiadomiono panią wychowaczynię.
Posłano po księdza. Ten przyszedł, odmówił z
dziewczynami wspólną modlitwę. Poświęcił pokoje na całym
piętrze. Po wizycie wielebnego nadprzyrodzone zjawiska
minęły jak ręką odjął. Działo się to w Pomrocznej Roku
Pańskiego 2002 w królestwie lewicowej minister
Łybackiej.
Dzwonem po uszach
W parafii św. Jadwigi Królowej w Czerninie uruchomiono
dzwon elektroniczny. Jest wspaniały, ma piękny dźwięk, a
jedynym problemem jest to, że bije co kwadrans, od
szóstej rano do 22 wieczorem. Kościół znajduje się w
środku osiedla, tak że donośny głos dzwonu dociera do
wszystkich mieszkań. Parafianom pozostało więc mało
czasu na spanie i mogą noce poświęcić modlitwie.
Kopiec J.P. 2
Stowarzyszenie kierowane przez księgową, właściciela
zakładu poligraficznego i rzemieślnika z branży
metalowej chce za 24 mln zł usypać w Krakowie kopiec
Jana Pawła II. Kopiec ma mieć ok. 50 m wysokości a
średnicę dwa razy większą niż kopiec Piłsudskiego.
Przyozdabiać go mają m.in. odcisk stopy Ojca Świętego i
trójwymiarowa postać Papieża wyświetlana przez laser.
Między dwoma tarasami po zboczu ma kursować kolejka
linowa! I po to szef papieża usypał krakusom Tatry, żeby
puszczać się na tandetną imitację.
Ksiądz – radnym
Gorąco zapowiada się kadencja samorządu w Aleksandrowie
Łódzkim. Nieprzerwanie od 1994 r. radnym jest tutaj
ksiądz miejscowej parafii Norbert Rucki. Po ostatnich
wyborach burmistrzem został niemiły księdzu Jacek
Lipiński, o którym ksiądz pisał w gazetce parafialnej
rzeczy, które później musiał, decyzją sądu, prostować.
Zdaniem nowego burmistrza ksiądz, który pozostał radnym,
nie może pogodzić się z myślą, że przestaje trząść
gminą. Dowodem upadku autorytetu księdza ma być m.in.
skandal, do którego doszło w niedzielę wyborczą podczas
mszy świętej. Jeden z wiernych, ponoć oburzony kazaniem
o politycznym wydźwięku, zaatakował proboszcza – czapką
lub kapeluszem strącił i zniszczył mu okulary. Podobno
otrzymał potem oklaski przed kościołem. Ich echo odbiło
się w urnie.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Panie i Panowie. My też Was kochamy. SMS-ów starych i
znanych jednak publikować nie będziemy. Facjaty mamy
gładkie, charaktery fajne, żony też. SMS-ów każdemu z
osobna przesyłać nie będziemy, więc czekajcie na nas w
kioskach i do roboty. Filter Grinberg z Zielonej Góry
jest mistrzem!
Kobieto! Dwudziestokrotne zbliżenie może dać ci tylko
luneta.
100lec
Dowody na to, że historia kołem się toczy: prezydentem
3RP chciał być półidiota, był półanalfabeta, a jest
półmagister.
Skąd są dzieci? Przemysł chałupniczy.
Chodź pod koc na jedną noc, zrobimy swoje i będzie nas
troje.
Boże, pomóż mi zawsze dawać z siebie w pracy 100%: 12 w
poniedziałek, 23 we wtorek, 40 w środę, 20 w czwartek, 5
w piątek. Amen.
Dziewczyna do chłopaka – Musimy porozmawiać poważnie! –
A co ty, kurwa, Drzyzga jesteś?
TKM: Teraz Kurwa Miller!
Co będzie dla najjaśniejszego Pana? – pyta kelner Mulata
wchodzącego z Murzynem do restauracji.
Wódce powiedziałem "nie", ale nie posłuchała.
Są dwie metody postępowania z kobietami i żadna nie
działa.
Dziecko to głośna reklama cichej współpracy.
Stoczni Piechota jak kurwie cnota.
Dlaczego blondynkom śmierdzi z uszu? Bo mają nasrane we
łbie.
Ilu biskupów potrzeba do zmiany żarówki? Ani jednego –
polscy biskupi niczego nie zmieniają.
Co to jest? 15 cm długie, uszczęśliwia dziewczyny i jest
grube? – Baton czekoladowy.
Plan Millera: Belką w łeb i gębę na Kołodkę.
W meczu o mistrzostwo sakroligi zagrają Eucharystia
Licheń kontra Opatrzność Wadowice.
Szedł Lepper przez pole, patrzy leży podkowa. Odwraca
ją, a tam koń.
Robimy za murzynów u własnych czarnych. Polacy.
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Krążownik Szlantacd.
Ledwo rząd podjął uchwałę w sprawie gwarancji dla
Stoczni Gdynia, "Solidarność" zapowiedziała
ogólnopolski protest. Rodzi się pytanie: kto z kim gra i
w jakie kulki?
Ruch w Stoczni Gdynia zamiera. Od dawna brakuje
materiałów: blach, profili, drutu. Pisaliśmy o tym w
"NIE" nr 29/2002. Wstrzymywana jest powoli produkcja na
niektórych wydziałach, zwłaszcza na K1, K2 i K3, gdzie
rozpoczyna się budowę statku i przygotowuje kadłuby. Do
tej pory kilkudziesięciu
pracowników poproszono, aby wzięli urlopy wypoczynkowe
lub bezpłatne. W październiku, już czwarty miesiąc z
rzędu, stoczniowcy dostaną pensje w ratach.
Warunkiem koniecznym do przetrwania stoczni jest pod-pis
ministra finansów Grzegorza Kołodki na poręczeniach
rządowych. Jednego dla PKO BP S.A. na 25,5 mln dolarów,
drugiego dla PBK S.A. na 26,6 mln dolarów. Pieniądze te
są potrzebne na dokończenie budowy dwóch statków,
jednego dla Danii, drugiego dla USA. Kołodko uzależnia
jednak złożenie swojego podpisu od wprowadzenia w
statucie spółki zmian, które zniosłyby zapisy
dyskryminujące skarb państwa jako akcjonariusza.
Według tego statutu na 11 miejsc w radzie nadzorczej 6
należy do Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego, spółki
Janusza Szlanty. Czyli prywatna spółka, mająca 16,6
proc. akcji stoczni, obsadza 54,5 proc. miejsc w radzie!
Szlanta ma więc wpływ na obsadę ponad połowy rady, która
ma jego, Szlantę, kontrolować. Trzy miejsca należą do
związków zawodowych. Zajmują je szef stoczniowej "S",
przewodniczący stoczniowego OPZZ i członek niezależnego
związku "Stoczniowiec". Skarb państwa będący największym
udziałowcem stoczni (24,8 proc. akcji) ma zaledwie dwa
miejsca w radzie ("NIE" nr 28/2002).
Teraz Kołodko domaga się zmiany tego stanu rzeczy.
Szlanta zawsze i wszędzie podkreślał, że stocznia jest
prywatną firmą, więc teraz usłyszał od Kołodki – w
postaci wspomnianej uchwały – że rząd prywatnemu nie
będzie dokładał i musi sobie co najmniej zapewnić
kontrolę nad tym, jak będą wydawane pieniądze. Bo i
dlaczego miałby w ciemno dawać Szlancie z podatków
nauczycieli i pielęgniarek? Walne zebranie akcjonariuszy
władne zmienić statut spółki zaplanowano na 7 listopada.
Wydawałoby się więc, że zarząd stoczni przygotowuje się
do wypełnienia warunków postawionych przez ministra
finan-sów. Aż tu dość nieoczekiwanie w ubiegłą środę, 9
października, w stoczniowym radiowęźle wystąpił z
audycją Dariusz Adamski, przewodniczący stoczniowej
"Solidarności". Oznajmił załodze, że te warunki Kołodki
to jednak są nie bardzo. Powiedział, że dyskutowali oni,
tzn. solidaruchy, na zebraniu sekcji przemysłu
okrętowego i wyszło im, że trzeba ogłosić protest, a
najlepiej strajk. I najlepiej ogólnopolski. W obronie
przemysłu stoczniowego. Akcję zapowiedział na 16
października.
Przewodniczącego "S" w Stoczni Gdynia i członka rady
nadzorczej tejże stoczni zarazem,
Dariusza Adamskiego, chciałem zapytać, czy zapowiadany
protest to jego inicjatywa, czy czyjaś inspiracja. Jaką
formę protest ma przybrać: czy tylko wywieszanie flag,
czy też wychodzenie na ulice. Chciałem też się
dowiedzieć, czy przed swoim wystąpieniem w zakładowym
radiowęźle pytał załogę stoczni, czy wyjdzie na ulice. I
na koniec, ale to już z małpiej ciekawości, czy nie
obawia
się aby – organizując protest – że po jego miejsce w
radzie nadzorczej także sięgnie Grzegorz Kołodko.
Przewodniczący "S" powiedział, że z tygodnikiem "NIE"
nie będzie współpracować. Walczy o utrzymanie tysięcy
miejsc pracy, ale o przebiegu tej walki będzie
informował poprzez inne media. Ma rację.
Prześladuje mnie bowiem uparta myśl, że protest
zapowiedziany przez "Solidarność" jest protestem nie w
obronie stoczni, ale w obronie prezesa Szlanty przed
Kołodką. Bo może jak tak robotnicy zaprotestują,
zastrajkują, wyjdą na ulice, to Kołodko podpisze
gwarancje dla stoczni bez zapewnienia sobie kontroli nad
Szlantą? Czy więc kapitalista Szlanta gra ze związkiem
zawodowym przeciwko lewicowemu rządowi?
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szarpitrupy
Lekarz lekarzowi szakalem.
Pamiętacie łódzką aferę handlu skórami? Pamiętacie.
Handel zwłokami oczywiście nie umarł, zmieniły się tylko
jego formy. Zabrzmi to pewnie niewiarygodnie, ale
istotną rolę w tym biznesie odgrywają łódzkie
prokuratury. Nie żeby na tym zarabiały! Przeciwnie:
dopłacają do biznesu. Dlaczego to robią? Ze strachu i
nieświadomości. Jeśli szuka Pan, Panie ministrze
Kurczuk, dodatkowego szmalu dla organów ścigania,
polecamy krótki wypad do Łodzi.
Trupożercy
Od ponad 50 lat działa w Łodzi Zakład Medycyny Sądowej
(ZMS). Kiedyś podlegał łódzkiej Akademii Medycznej, a
gdy ta połączyła się z Wojskową Akademią Medyczną,
został częścią składową nowego tworu o nazwie
Uniwersytet Medyczny. ZMS świadczy usługi na rzecz
organów ścigania: opiniuje urazy i błędy lekarskie na
podstawie akt, bada DNA, dokonuje obdukcji żywych i
przeprowadza sekcje zwłok. Jako że ZMS to część placówki
naukowej, istnieje tu obowiązek stałego podnoszenia
kwalifikacji. Każdy rozpoczynający pracę lekarz ma 8 lat
na zrobienie doktoratu. Większość z medyków leje na ten
wymóg. Kwalifikacje podnoszą, ale przez zdobywanie
kolejnych stopni specjalizacji zawodowej, a te nijak się
mają do naukowych. Po 8 latach pracy, kiedy lekarz jest
już naprawdę dobry w tym, co robi, musi odejść, bo nie
ma doktoratu. W ciągu ostatnich 30 lat w ZMS
doktoryzowały się nie więcej niż 2 osoby. Rotacja kadry
jest więc duża.
Za swoje usługi zakład zgarnia całkiem niekiepski szmal.
Do połowy 2002 r. jedna sekcja kosztowała ok. 600 zł.
Rocznie wykonywanych jest w Łodzi do 600. Z samego więc
krojenia trupów wpływało do kasy ponad 350 tys. zł. Do
tego dochodzą pozostałe usługi placówki. Łącznie ZMS
miał co roku wpływy rzędu 600 tys. zł.
Wróćmy do sekcji. W zdecydowanej większości przypadków
płatnikiem Zakładu Medycyny Sądowej są prokuratury.
Jednak z 600 zł wpłacanych na konto Uniwersytetu
Medycznego za każdą sekcję do ZMS docierało ok. 350 zł.
Lekarz, który fizycznie grzebał się w bebechach
nieboszczyka i z ich obserwacji sporządzał szczegółowy
raport, brał nie więcej niż 20 proc. tej kwoty, czyli 70
zł minus podatek (mniej niż dniówka Ukraińca na budowie
w Warszawie).
Apetyt na zwłoki
Taki niezdrowy podział środków wywoływał wkurwienie
lekarzy, nie mogli jednak podskoczyć, bo ZMS był w Łodzi
monopolistą. Nie tylko zresztą lekarze byli i są
niezadowoleni. Wkurzona działalnością placówki jest
większość prokuratorów. Na wynik sekcji czeka się tam do
3 miesięcy. W wielu przypadkach oznacza to 3-miesięczny
poślizg w śledztwie i daje sprawcy czas na zatarcie
śladów.
Szansę zrobienia szmalu w tej branży dostrzegł jeden z
łódzkich biznesmenów i w zeszłym roku zdecydował się na
wybudowanie własnego, supernowoczesnego i funkcjonalnego
prosektorium. Firmą Prosektor zarządzać miało dwóch
wieloletnich pracowników ZMS, lekarzy z wysokimi
stopniami specjalizacji z zakresu medycyny sądowej.
Chętnych do pracy nie brakowało: gotowość przejścia do
nowej placówki zadeklarowała połowa pracowników
dotychczasowego monopolisty.
Nowa firma gwarantowała wykwalifikowane kadry,
dostarczenie opinii do prokuratury w ciągu 7 dni od
przejęcia zwłok i stałą cenę – 300 zł, czyli 50 proc.
tego, co bierze monopolista. Żeby jednak wszystko
zagrało, potrzebny był dostarczyciel zwłok, czyli
zleceniodawca. Czyli prokuratura. Pierwsze miesiące
funkcjonowania "Prosektora" były obiecujące. Nie pomogło
nawet obniżenie cen za wykonanie sekcji w ZMS z 600 do
410 zł. Zleceń przybywało konkurencji. Przybywało do
momentu, gdy za uwalanie "Prosektora" wzięli się: łódzki
konsultant wojewódzki w dziedzinie medycyny sądowej dr
n. med. Mirosław Kosicki i kierownik ZMS prof. zw. dr
hab. med. Stefan Szram.
Tu ważne wyjaśnienie zależności obu panów. Szef ZMS jest
profesorem, czyli wiadomo. Konsultant wojewódzki też
jest alfą i omegą na "swoim" terenie w swojej branży.
Obaj panowie są pracownikami Uniwersytetu Medycznego w
Łodzi, w którego skład wchodzi ZMS. Zakład generuje
zyski wpływające do Uniwersytetu. Konsultant Kosicki
dorabia sobie u kierownika Szrama, jest więc od niego
zależny finansowo. Obaj panowie zarabiają pieniądze dla
uniwersytetu, a ten ich chroni. Według zasad
obowiązujących w placówkach naukowych, konsultant
wojewódzki Kosicki powinien wylecieć z roboty, gdyż
będąc adiunktem nie zrobił w terminie habilitacji, czyli
wedle kryteriów uniwersyteckich nie poczynił postępów w
swoim rozwoju zawodowym. Pognanie Kosickiego z uczelni
mogłoby dla niej oznaczać zdjęcie parasola ochronnego,
jaki jej daje będąc konsultantem wojewódzkim, co zapewne
odbiłoby się na zyskach placówki. Postanowiono więc
przesunąć konsultanta Kosickiego z adiunkta na starszego
wykładowcę UM. I teraz – choć się ponoć nie rozwija –
wszystko z Kosickim jest OK.
Jak się okazuje, konkurencja na rynku usług
"koronerskich" uderzałaby nie tylko w Uniwersytet
Medyczny i obu panów. Otóż lwia część zwłok, które
prokuratura wysyła do Zakładu Medycyny Sądowej, trafia
następnie za radą jednego z laborantów (wyróżnianego
przez kierownika) do zakładu pogrzebowego jego żony. Tak
więc prokuratorzy wykonują dokładnie to samo, co lekarze
pogotowia, których ścigają. Różnica polega jednak na
tym, że prokuratura robi to nieświadomie i nie czerpie z
tego tytułu zysków. Przeciwnie: oddając ciało jeszcze za
nie płaci!
Trupem po oczach
Konkurencję zaczął uwalać konsultant Kosicki. Na jego
wniosek do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności
Zawodowej w Łodzi wystąpił przewodniczący łódzkiej
Okręgowej Rady Lekarskiej. Przewodniczący stwierdził, że
lekarze z "Prosektora" bez upoważnień i zezwoleń
wykonują sądowe sekcje zwłok. Rzecznik, rzecz jasna,
oddalił te zarzuty udowadniając, że lekarze ci nie tylko
mają wysokie kwalifikacje, ale i są biegłymi sądowymi.
Potem w "Prosektorze" zaczęły się pojawiać liczne i
dziwne kontrole. Nie wykazały żadnych uchybień.
Konkurencja napuściła więc kontrolę sanepidu i PIP na
ZMS dla odmiany. Ta kontrola wypadła druzgocąco: okazało
się, że zakład kwalifikuje się do natychmiastowego
zamknięcia. Ale przecież nie może do tego dojść, by
profesor i konsultant zostali bez chleba. ZMS otrzymał
dwa lata (!) na usunięcie niedociągnięć.
Tak naprawdę "Prosektorowi" zaszkodziło jedno pismo
rozesłane do łódzkich prokuratur. Jego autor informuje w
nim, że tylko Zakład Medycyny Sądowej gwarantuje
odpowiedni poziom merytoryczny przeprowadzanych sekcji,
a tnący u konkurencji ludzie zostali wcześniej zwolnieni
z pracy, gdyż nie poczynili postępów w swoim rozwoju
zawodowym. Pod pismem podpisał się konsultant wojewódzki
Mirosław Kosicki, który wolał nie zauważyć, iż on też
nie poczynił postępów we własnym rozwoju zawodowym.
Pismo przyniosło efekt: liczba sekcji zlecanych
"Prosektorowi" spadła z 15 do 2 miesięcznie.
Lekarze z "Prosektora" zwracają uwagę na jeden zapis:
"nadzór merytoryczny" nad sekcjami wykonywanymi w ZMS.
Ich wysoki poziom gwarantować ma kierownik – profesor
Szram.
– Bzdura! – Śmieje się jeden z lekarzy. – Jest on
profesorem, ale specjalizuje się w anatomii
patologicznej. Potrafi określić przyczynę zgonu
nieboszczyka ze szpitala, ale za Boga nie zrobi sekcji
sądowo-lekarskiej.
– W praktyce oznacza to tyle, że profesor nie ma
zielonego pojęcia o tzw. zgonach gwałtownych. Nie
odróżni rany od noża od rany postrzałowej, bo jest
specjalistą z innej dziedziny – twierdzi drugi lekarz.
Co jeszcze to oznacza? To otóż, że jeśli sekcję np.
ofiar wypadku wykonywał lekarz dopiero uczący się fachu,
a pan profesor sprawował nad nią nadzór merytoryczny, to
opinia ta jest do podważenia przez każdego
inteligentnego prawnika!
Gra w śmierć
"Prosektor" szykuje kontruderzenie. Lekarze zapowiadają
wystąpienie do prokuratora generalnego z informacją o
błędach lekarzy uczących się przy profesorze Szramie.
Służą przykładami.
• W łóżeczku umiera dwutygodniowe dziecko. Ustalono, że
dziecko było pijane i udusiło się własnymi wymiocinami.
Podejrzenie upicia padło na matkę. Bzdura – twierdzą moi
rozmówcy. Oznak uduszenia nie było. Gdyby dziecko miało
się nawalić pokarmem matki, ta musiałaby mieć ponad 7
promili alkoholu. Stwierdzony u niemowlęcia alkohol jest
wynikiem procesów pośmiertnych. Nadzór merytoryczny nad
sekcją – prof. Szram.
• W szpitalu przy porodzie umiera kobieta; nie obudziła
się po narkozie. Przyczyny zgonu niezależnie od siebie
badają aż 3 placówki. Tylko jedna – łódzki ZMS –
stwierdza, że dziecko też zmarło (choć ma się
wyśmienicie!). Pod opinią obok prof. Szrama podpisał się
też konsultant Kosicki.
• Mały Fiat potrąca przechodnia. Uderzenie jest tak
silne, że gość wpada do środka przez przednią szybę i
pada trupem. Przyczyna wedle ZMS: niewydolność
krążeniowo-oddechowa na tle samoistnych zmian
chorobowych. Nadzór merytoryczny – prof. Szram.
* * *
Jak do tej pory, nikt w prokuraturze (nie tylko zresztą
łódzkiej) nie wpadł na pomysł, by firmy lub specjalistów
z zakresu medycyny sądowej wybierać na drodze przetargu
(kwalifikacje plus cena). Poczynione tą drogą
oszczędności pozwoliłyby w województwie łódzkim na
coroczne przyjmowanie do pracy 25 nowych prokuratorów. W
tym roku pieniędzy wystarczyło zaledwie na 5 nowych
etatów.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj lajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wójt złamany
W nadchodzących wyborach SLD stawia na czystych ludzi z
jajami. W niemałym mieście Giżycku największe jaja ma
Jerzy B. i dlatego będzie wójtem. Używam inicjału
kandydata zamiast pełnego nazwiska – z przezorności.
Kandydat SLD na najważniejszy urząd w gminie korzysta z
ochrony prawnej przewidzianej przez prawo prasowe (Nie
wolno publikować w prasie danych osobowych osób,
przeciwko którym toczy się postępowanie przygotowawcze
lub sądowe).
Kandydat: "Zaraz zajadę ci w ryja"
W maju 2002 r. giżycka Prokuratura Rejonowa oskarżyła
Jerzego B. o czyn z art. 13 par. 1 kk w związku z art.
282 kk. Mówiąc po ludzku, czepiają się gościa, że 12
listopada 2001 r. działając w celu osiągnięcia korzyści
majątkowej dla siebie oraz wnuczki, grożąc Pawłowi D.
połamaniem rąk oraz używając wobec niego przemocy,
usiłował zmusić go do niekorzystnego rozporządzenia
swoim mieniem w związku z toczącym się postępowaniem o
podział majątku dorobkowego.
Rzecz dzieje się wśród mazurskich elit. Paweł D. jest
stomatologiem, zaś jego żona Krystyna D. stomatolożką i
zawodowym oficerem w jednym. Paweł D. utrzymuje, że żona
woli mężczyzn w mundurach, zamiast w kitlach. Domniemana
sympatia do mundurów miała ten skutek, że państwo D. od
jakiegoś czasu żyją w separacji.
Paweł D. zapewnia, że wyszedł z małżeństwa w
skarpetkach. Krystyna D. musi sądzić inaczej, bo
przygotowała dwa akty notarialne, w których dzielono
nieruchomości – dom i położony w centrum miasta gabinet
lekarski – w sposób dla niej korzystny. Cóż, kiedy Paweł
D. nie wyraził zgody na żadną z propozycji. W tej
sytuacji kobieta przekazała swoją część majątku
tatusiowi Jerzemu B. Tatuś, jako człowiek niezachłanny,
acz praktyczny, wymyślił salomonowe rozwiązanie. Zięć
przepisze swoją część chałupy nieletniej córce, zaś
gabinet sprzeda i odda kasę teściowi. Dopóki nie
znajdzie się kupiec, może przyjmować pacjentów, pod
warunkiem że każdego tygodnia odpali cztery stówki.
Kandydat:
"Ja ci, kurwa, pokażę, to ty zrozumiesz chuju zajebany"
Jerzy B. musiał przewidywać, że zięć przyjmie pomysł bez
zachwytu. Dlatego przedstawił go znienacka, wieczorem 12
listopada 2001 r. Paweł D. był sam w gabinecie, zaś
Jerzemu B. towarzyszyła córka i syn. Doszło do
rękoczynów, bo zamiast podpisać przyniesione dokumenty,
medyk próbował opuścić gabinet. Przewrócono go na
podłogę, potargano koszulę. Siniaki i zadrapania
szczegółowo opisuje sporządzona następnego dnia
obdukcja. Jerzy B. działaniem swoim wypełnił znamiona
wymuszenia rozbójniczego – spointował zajście
prokurator.
Sytuacja stała się jeszcze bardziej dramatyczna, kiedy
do gabinetu niespodziewanie wpadła znajoma
Pawła D. Jeden rzut oka wystarczył jej, żeby właściwie
ocenić sytuację. Wyjęła telefon komórkowy i zaczęła
wybierać numer policji. Prokurator: oskarżeni (...)
ewidentnie naruszając nietykalność
cielesną pokrzywdzonej, używając wobec niej przemocy
fizycznej w postaci przetrzymywania za ręce, kopania
oraz szarpania za odzież zmusili ją do zaniechania
podejmowanych działań.
Zięć: "Co mi zrobisz? Zabijesz mnie?".
Kandydat: "Wiesz, co stomatolodzy... co jest potrzebne
bardzo".
Zięć: "Ręce".
Kandydat: "Do widzenia".
Incydent skończył się, jak zaczął – niespodziewanie.
Napastnicy sobie poszli, znajoma doktora policzyła
sińce, zaś pan doktor zmienił koszulę na całą i zaczął
rozważać, czy przyjąć jako wiarygodną rzuconą przez
teścia na odchodnym obietnicę, że za brak wyczucia w
interesach straci ręce. Ponieważ rzecz wydała mu się
możliwa, poleciał na policję.
Jerzy B. zaprzeczył zeznaniom ofiar, a na dowód
przedstawił prokuratorowi taśmę magnetofonową z
nagraniem całego zajścia. Nagrywał po kryjomu, z miłości
do dokumentowania codzienności. Troszkę przedobrzył.
Prokurator – co za pech – ocenił wartość nagrania w
sposób sprzeczny z oczekiwanym przez przyszłego wójta
gminy Giżycko.
Tak więc Jerzy B. przegrał rodzinną potyczkę. Dzięki
niej ujawnił jednak cechy, niezwykle potrzebne u liderów
lewicy, takie jak bezkompromisowość, stanowczość,
umiejętność nazywania rzeczy po imieniu, a przede
wszystkim wolę osobistego stawiania czoła
najtrudniejszym problemom.
PS Cytaty pochodzą z nagrania udostępnionego
prokuraturze przez Jerzego B. Imię i inicjał nazwiska
lekarza zmienione.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zły "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak parują ludzie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Licha papa z Watykanu
Bijemy na alarm: firma Kreisel od lat wprowadza na rynek
produkty budowlane bez wymaganych atestów. W wała
robieni są nie tylko konsumenci, ale także
przedsiębiorstwa konkurencyjne, które za gruby szmal
wykonują stosowne badania.
Działający na naszym rynku od 1993 r. Kreisel jest
jednym z pięciu największych producentów materiałów
budowlanych w Polsce. Kwatera główna mieści się w
Poznaniu. Produkuje kleje, zaprawy, systemy
ociepleniowe, zaprawy murarskie itp. To spółka-córka
niemieckiej spóły Norbert Kreisel GmbH. Większość
udziałów jest w rękach Niemców. Niektóre produkty
Kreisela nie mają dokumentów uprawniających do
wprowadzenia ich do obrotu. Co to znaczy? Ano to, że ich
jakość nie jest zbadana. Można żywić przekonanie, że
produkty Kreisela charakteryzują się tradycyjną
niemiecką solidnością, ale lepiej stropu czy ściany nie
podpierać przekonaniami.
Tymczasem Kreisel systematycznie obsypywany jest
nagrodami. Na przykład w lutym tego roku zakład
uhonorowano tytułem "Lider polskiego biznesu"
przyznawanym przez Business Center Club. Nagrodę
osobiście wręczył premier Leszek Miller.
* * *
Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, by wprowadzić
do obrotu wyrób budowlany, trzeba mieć jeden z trzech
flepów:
l certyfikację na znak bezpieczeństwa,
l certyfikację zgodności z Polską Normą lub aprobatą
techniczną,
l deklarację zgodności wystawioną przez producenta.
Każdy z tych papierów musi być poparty badaniami
przeprowadzonymi przez specjalistyczne laboratoria.
Takie badania do tanich nie należą. Przeciętnie trzeba
liczyć ok. 30–40 tys. zł za sztukę. Dla niewielkich firm
to zawrotna kwota. Jednak Kreisel ani do małych, ani do
biednych nie należy. Doskonała jakość naszych produktów
zaowocowała bardzo dynamicznym wzrostem sprzedaży. Pod
koniec lat 90-tych wynosił on ponad 100 procent, a
obecnie około 20 procent – czytamy na internetowej
stronie Kreisela. – Od 1997 roku wzrost przychodów ze
sprzedaży plasuje się w granicach 200 procent rocznie
(1998 r. – 211%).
* * *
W cenniku firmowym Kreisela figuruje ponad 50 produktów.
Wydawane przez Instytut Techniki Budowlanej aprobaty
techniczne posiada tylko 13 z nich, zaś jeden ma
certyfikat zgodności. Z tej czternastki aż 8 produktów
uzyskało aprobaty dopiero w 2001 r., 4 – w 2002, a 2 – w
roku 1998. Wyroby te pojawiły się w sklepach znacznie
wcześniej (przypomnijmy, że Kreisel działa w Polsce od
1993 r.). Na jakiej podstawie zostały wprowadzone do
obrotu?
Dlaczego przez lata instytucje do tego powołane nie
stwierdziły żadnych nieprawidłowości, a nawet jeśli
stwierdziły, to nie doprowadziły do wstrzymania
wprowadzenia trefnych produktów do obrotu? Co z
pozostałymi wyrobami Kreisela? Dariusz Grzywacz, product
manager Kreisela, poinformował nas, że wobec sześciu
wyrobów trwają obecnie prace aprobacyjne w Instytucie
Techniki Budowlanej. Do czasu ich zakończenia produkty
zostały wycofane z rynku. (Procedury aprobacyjne powinny
być chyba wdrożone przed wprowadzeniem produktów do
obiegu!). Grzywacz twierdzi, że już wcześniej wycofano z
obrotu grupę tych produktów, które nie posiadały
odpowiednich dokumentów i wobec których nie przeprowadza
się w tej chwili żadnych badań.
Dlaczego w takim razie w oficjalnym i świeżutkim cenniku
Kreisela publikowanym w Internecie figurują produkty
rzekomo wycofane z obrotu? Dlaczego można je kupić w
sklepach? Zapytaliśmy Grzywacza, co, jego zdaniem,
oznacza wycofanie z obrotu. – To znaczy, że w naszej
firmie nie można kupić wycofanych produktów. W sklepach
i hurtowniach mogą się jeszcze znajdować, bo zostały tam
dostarczone wcześniej, przed podjęciem decyzji o
wycofaniu.
Naszym zdaniem wycofanie z obiegu produktu polega na
uniemożliwieniu klientom nabycia go. Nie tylko u
producenta, ale nawet w wiejskim sklepiku w Koziej i
przysłowiowej Wólce. Poza tym bądźmy poważni: skoro
producent – jak twierdzi Grzywacz – nie sprzedaje już
wycofanych z obiegu produktów, to po kiego grzyba
zamieszcza je w cenniku?
Podsumujmy: 6 produktów czeka na aprobatę techniczną,
czyli nadal nie posiada wymaganych przez przepisy
papierów. 6 dalszych nie ma żadnych atestów i nic się
wokół nich nie dzieje. Choć wycofano je z obiegu, nadal
znajdują się w sprzedaży. Tak jak i te, wobec których
trwają badania aprobacyjne. Co z resztą?
Najprawdopodobniej pozostałe produkty wprowadzane są do
obrotu na podstawie deklaracji producenta. W jaki sposób
badana jest ich jakość? Grzywacz twierdzi, że w
przypadku takich produktów jak Pozmur czy Pozmur-KL do
wystawienia deklaracji wystarczą badania wykonane w
zakładowym laboratorium. Trochę to nas zdziwiło, bo
jeżeli jakiś obywatel robi pustaki i następnie sam bada
ich jakość, to można podejrzewać, że wyniki mogą być
subiektywne.
* * *
Instytucjami odpowiedzialnymi za sprawowanie kontroli
nad wyrobami budowlanymi są Państwowa Inspekcja Handlowa
oraz nadzór budowlany. PIH powinien czuwać nad
produktami, które znajdują się w sprzedaży, zaś nadzór
budowlany winien sprawować pieczę nad wyrobami na
placach budów. Za wprowadzenie do obrotu produktu bez
wymaganych przez prawo atestów grożą konsekwencje, że
włos się jeży: od wycofania produktu z obiegu po karę
pieniężną stanowiącą 100 proc. sumy uzyskanej ze
sprzedaży wyrobu.
To teoria. W praktyce nadzór nad materiałami budowlanymi
jest czyściutką fikcją. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt,
że słynny Kreisel bezkarnie wprowadzał na rynek towar
bez dokumentów? Z przeprowadzonych przez PIH kontroli
wynika, że ok. 90 proc. produktów budowlanych spełnia
prawne wymogi. Zastrzeżenia, jeśli się pojawiały, to
tylko wobec małych, polskich firm. Najwyraźniej
inspektorzy nie trafili, gdzie trzeba.
Wiele wskazuje na to, że Polska stała się uznanym w
świecie odbiorcą niesprawdzonej tandety budowlanej. (Nie
mówię o produktach Kreisela – bo nie ustaliłem tego). Na
Zachodzie funkcjonują skonstruowane specjalnie z myślą o
naszym kraju linie technologiczne do produkcji szajsu,
który ląduje na półkach naszych sklepów. Zagraniczni
producenci doskonale wiedzą, że nadzór w praktyce u nas
nie funkcjonuje, a w razie czego i tak da się sprawę
jakoś załatwić. Efekty łatwe do przewidzenia. W
środowisku budowlańców głośno było ostatnio o papie z
Włoch, która została wyprodukowana według tej metody. Na
dachu nie wytrzymała nawet roku.
Na szczęście papa z Watykanu jest ciągle dobrej jakości.
Ostrzeżenie. Lista produktów firmy Kreisel, które
nie posiadają wymaganych przez polskie przepisy
atestów:
* Extralep – zaprawa klejąca szybko wiążąca
* Kamlep – zaprawa klejąca do kamienia
* Multilep-F – klej dyspersyjny
* Silikotynk – tynk silikonowy
* Hydrosil-W – środek hydrofobizujący wodny
* Hydrosil-R – środek hydrofobizujący
rozpuszczalny
* Budoszczel-H – zaprawa uszczelniająca
* Budosil – silikon do sanitariatów
* Akryl – masa uszczelniając
* Budomont – klej montażowy
Kreisel obsypywany jest nagrodami. Niektóre z
nich:
* 2002 r. – Nagroda "Lider Polskiego Biznesu",
przyznawana przez Business Center Club dla
najlepszych firm w kraju
* 2002 r. – Certyfikat "Gazela Biznesu 2001".
Tytuł przyznaje co roku ogólnopolski dziennik
gospodarczy "Puls Biznesu" "najbardziej
dynamicznym i wiarygodnym firmom działającym na
terenie Polski"
* 2001 r. – Godło Promocyjne "Lider Rynku"
* 2001 r. – Certyfikat "Dobre bo polskie"
Kreisel jest uczestnikiem "Programu
Gospodarczo-Konsumenckiego Biała Lista".
Organizatorom przedsięwzięcia chodzi o stworzenie
spisu podmiotów gospodarczych, które po poddaniu
się weryfikacji będą wyróżnione promocyjnym godłem
solidności. Członkami założycielami kapituły
programu są między innymi: wicepremier Jarosław
Kalinowski, profesor Cezary Banasiński, prezes
Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, oraz
Wojciech Henrykowski, dyrektor Polskiego Centrum
Badań i Certyfikacji (sic!).
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nieustraszeni pogromcy
komorników "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Belką wykurzył prezydent premiera. Dalej było już
trudniej, bo kilku partiom Belka kojarzy się z
politycznym stryczkiem. Znowu wzrosły więc akcje Józefa
Oleksego ostatnio ciągle drugiego, czekającego w
przedpokoju władzy.
„Quo vadis?” – tak witają się członkowie parlamentarnego
klubu SLD. Albo prościej – „Gdzie jesteś?”. Wybór na
razie jest niewielki. Albo pozostać w starym SLD, czyli
w „prawdziwkach”, albo zasilić „borówki” – nowe, znane
też od rzekomych korzeni rodowych lidera Borowskiego
„aroniami”. Siła parlamentarna „borówek” wzrosła do
czterdziestu posłów i – jak twierdzą liderzy
„prawdziwków” – ma tendencję zwyżkową.
Do „borówek” przyłączył się wicemarszałek Tomasz Nałęcz.
Podążył za nim jedynie poseł Jan Sztwiertnia.
Media prześcigały się w ujawnianiu obiektów, które ma w
najbliższym czasie zaatakować w naszym kraju al Kaida.
Typowano klasztor na Jasnej Górze w Częstochowie, Pałac
Nauki i Kultury w Warszawie, zamek wawelski w Krakowie.
Czyli wszystko, co w Polsce ma jakąś wieżę. Ujawniono
też stronę internetową modlących się terrorystów:
„Prosimy Allaha, aby
ziemia pochłonęła Kwacha”.
Oprócz al Kaidy straszono też Unią Europejską. W tym
przypadku ludność zareagowała tradycyjnie. Wykupiła
zalegający w supermarketach cukier nie wybrzydzając
nawet na wyższą cenę.
Rada Nadzorcza KGHM odwołała Stanisława Speczika z
funkcji prezesa spółki. Minister skarbu państwa Zbigniew
Kaniewski, który dysponuje większością w radzie, był
oburzony i zaskoczony tą decyzją. Mało brakowało, a
jeszcze bardziej zaskoczyłaby go rada nadzorcza Orlenu.
Do kolejnej próby ustrzelenia prezesa Wróbla jednak nie
doszło, bo na członków rady padł pomór. Większość tuż
przed zebraniem zachorowała. Czy leci z nami pilot? –
słychać w Ministerstwie Skarbu.
To nie ja, tylko Miller – powiedział „Wyborczej” Wiesław
Kaczmarek o aresztowaniu w lutym 2002 r. prezesa PKN
Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Wypowiedź uwiarygodnił
opisem okoliczności spotkania u premiera, gdzie zapadać
miała decyzja. Większość jego uczestników twierdzi
jednak, że spotkania takiego nie było. Sam Kaczmarek
przyznał w TVN 24, że prokurator krajowy Karol Napierski
pomylił mu się z kimś innym.
Kilkadziesiąt osób poturbowanych i rannych w ciągu
kilkuminutowej akcji. Nie al Kaidy, lecz promocji
podczas uroczystego otwarcia centrum
handlowo-rozrywkowego Blue City w Warszawie.
Tylko 14,5 tysięcy głosów potrzebował Stanisław
Husakowski, kandydat PO i PiS, aby uzyskać mandat
senatora na Dolnym Śląsku w wyborach uzupełniających.
Frekwencja wynosiła 6,2 proc.
Przetarg na sprzedaż Huty Częstochowa, o którym
krytycznie pisaliśmy w poprzednim numerze „NIE” w
artykule „Kijem w Kijów”, został po prezydenckiej
wizycie w stolicy Ukrainy zawieszony.
Jeśli wierzyć sondażowi CBOS, Samoobrona wyszła na
pierwsze miejsce w przedwyborczym rankingu partii – 29
proc. Druga jest Platforma Obywatelska – 26 proc., LPR
ma 10 proc., PiS – 9 proc., a SLD – 8 proc. W tym samym
sondażu Lepper jest drugim politykiem pod względem
zaufania społecznego; nieznacznie ustępuje
Kwaśniewskiemu.
A w polskich biurach szał. Wszyscy grają w komputerową
grę „Walnij pingwina”. Jak na całym świecie. Walnęła nas
globalizacja.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rozkrok Dworaka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
SS rusza do nieba
Drukujemy dwa listy: uczennicy gimnazjum i dwojga jej
starszego rodzeństwa. Cyrk, jaki w majestacie odrodzonej
Rzeczypospolitej uprawia się nad grobami hitlerowców i
państwowy olew, jaki w Polsce spotyka groby żołnierzy
radzieckich, który kraj spod okupacji hitlerowskiej
wyzwalali – Marysia komentuje z typowym dla jej wieku
płomiennym oburzeniem, Zofia i Piotr – z wiedzą rodzącą
sarkazm, właściwym wiekowi realizmu. Do listów dołączono
zdjęcia z tej podniosłej uroczystości.
Redakcja
Do panów generałów Wojska Polskiego we Wrocławiu
W sobotę, 5 października polscy żołnierze uczestniczyli
w uroczystościach poświęcenia cmentarza żołnierzy
niemieckich w Nadolicach Wielkich. Pułkowa orkiestra
zagrała Mazurka Dąbrowskiego, na maszt wciągnięto
biało-czerwoną flagę, polscy żołnierze w rogatywkach i
podkutych oficerkach pieczołowicie
poukładali przepiękne, kolorowe wieńce. I trzymali przy
grobach honorową straż. A ich dowódcy, po-wiedziano mi
że pułkownicy, stanęli na baczność i pięknie salutowali.
Tylko, że na tym cmentarzu pochowano mnóstwo esesmanów,
gestapowców, nawet strażników z oświęcimskiego obozu.
Wszystko, jak potrafiłam, najdokładniej opisałam w
artykule opublikowanym w lipcowym "Dziś". Pisałam tam na
przykład o gestapowcu Skrzypulcu, którego polscy
więźniowie polityczni uważali za gorszego od katów z
Mauthausen. Pochowano go za bramą na prawo, w bloku Z,
rzędzie 28, w grobie oznaczonym numerem 679. Są na tym
cmentarzu setki, może nawet tysiące jego esesmańskich
kolegów, także z dywizji SS "Galizien", która
pacyfikowała wioski na Zamojszczyźnie i z brygady SS
"Dirlewanger", która dokonała okrucieństw podczas
tłumienia powstania warszawskiego.
Panowie Generałowie!
Mam 15 lat, chodzę do trzeciej klasy gimnazjum, uczę się
historii. Moim zdaniem to hańba, żeby polski żołnierz
trzymał straż przy grobach esesmanów i gestapowców.
Proszę więc, abyście nie kazali
naszym żołnierzom robić takich rzeczy.
Marysia Zaporowska
W twarz naplujemy sobie sami...
Na cmentarzu wojennym w Nadolicach Wielkich koło
Wrocławia pochowano szczątki żołnierzy niemieckich.
Poległych podczas II wojny światowej na Dolnym Śląsku
oraz Opolszczyźnie. Czyli tam, gdzie czerwonoarmiści
rozgromili 20. dywizję grenadierów SS "Estland", 18.
ochotniczą dywizję grenadierów pancernych SS "Horst
Wessel", 31. i 36. dywizję grenadierów SS oraz 35.
policyjną dywizję SS. We Wrocławiu, skąd do Nadolic
przewieziono najwięcej plastikowych trumienek,
doszczętnie wykrwawił się pułk SS, dowodzony przez
obersturmbannführera Bessleina. Pod jego rozkazami
służyli wyspecjalizowani w egzekucjach Żydów i Polaków
członkowie oddziałów wartowniczych radomskiego i
krakowskiego gestapo oraz Polizei-Verwaltung z Radomia,
Łodzi i Warszawy. Byli tam również wartownicy
zlikwidowanego w styczniu 1945 r. obozu koncentracyjnego
w Oświęcimiu. Oraz esesmani ukraińscy, łotewscy,
litewscy, węgierscy, holenderscy i flamandzcy.
Esesmańska międzynarodówka.
Wokół ich grobów zasadzono setki wotywnych drzewek, za
jedyne 250 euro od sztuki. Np. dębczaka numer 58 w bloku
A zafundowało "Traditionsverband der 18
Inf./Pz.-Gren.-Div. Malsch". Marysia przypuszcza, że
jest to podarunek kamratów z 18. dywizji grenadierów
pancernych SS "Horst Wessel". Wygląda na to, że trafiła
w dziesiątkę...
W uroczystościach w Nadolicach wzięło udział
duchowieństwo. Pod przewodnictwem kardynała Henryka
Gulbinowicza katoliccy kanonicy, protestanccy pastorzy,
zakonni ojcowie. Prałat Hubert Bittorf z Niemiec huczał
o bliźniaczych okrucieństwach narodowego socjalizmu oraz
bezbożnego komunizmu. Ambasador RFN Frank Elbe mówił o
ofierze, która nie powinna pójść na marne. Karl-Wilhelm
Lange, przewodniczący stowarzyszenia budującego
niemieckie cmentarze, nie krył wzruszenia, że przy jego
budowie pracowali żołnierze Wojska Polskiego.
Minister Andrzej Przewoźnik cieszył się, że posadzone
przezeń drzewko pięknie rośnie. Polscy żołnierze, ledwie
uporali się z salutowaniem oraz układaniem wiązanek,
podali zupę kolegom z Bundeswehry oraz ich dziadkom,
których nie dosięgły kule czerwonoarmistów.
Na dwóch zasyfionych, w niemałej części zdewastowanych
wrocławskich cmentarzach, gdzie spoczywa 9 tysięcy
żołnierzy radzieckich, nie zauważono żadnych
podejrzanych ruchów. Wyprowadzane na spacer psy, jak co
weekend oblały Ruskich równo.
Zofia i Piotr Zaporowscy
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kontakt Kuklińskiego "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Katolik jedzie na chrzczonym
Walka z fałszowaniem benzyny jest większym oszustwem niż
samo paliwo.
Od czerwca co kilka dni ludność Polski faszerowana jest
triumfalnymi komunikatami wojennymi. I choć wojna idzie
o ropę, wcale nie toczy się w Iraku. Rząd ogłosił, że
wypowiada wojnę nieuczciwym sprzedawcom paliwa.
Dowodzenie powierzono Urzędowi Ochrony Konkurencji i
Konsumentów (UOKiK). Stamtąd płyną rozkazy do
pracowników inspekcji handlowej, którzy nacierają na
poszczególne stacje paliw. Pobierają próbki paliwa.
Raj dla oszustów
Zdawałoby się, że na sprzedawców benzyny i ropy padnie
strach i nagle na polskich stacjach pojawi się paliwo
pierwszorzędnej jakości. Nic bardziej mylnego. Wojna o
czystą benzynę to pic, gdyż inspekcji handlowej nie
wolno reagować na zgłoszenia o złej jakości tego, co
lejemy do baków. Nie może ot tak sobie przysłać kogoś,
by pobrał próbki do badania.
W czasach pradawnych wystarczył jeden telefon, by na
stację podjechali inspektorzy handlowi ze słoikiem, do
którego brali próbkę paliwa.
Czasy pradawne to jakieś dwa, trzy lata wstecz. W
czasach dawnych (czyli do czerwca 2003 r.) słoik nie
zawsze już wystarczał. Bo taki dowód jak benzyna w
pojemniku po dżemie przed sądem łatwo można podważyć.
Ale wówczas wzywało się policyjnych laborantów. Paliwowi
oszuści bali się ich jeszcze bardziej niż inspektorów
handlowych. Bo policja ma tendencje do wietrzenia
wszędzie przestępstwa.
Od prawie dwóch miesięcy wszyscy, którzy handlują
paliwem, mają używanie. Mogą kantować, ile wlezie,
bowiem prawdopodobieństwo wpadki jest minimalne.
Kanciarstw nie za dużo
10 czerwca dowiedzieliśmy się, że w kraj wyruszyły
patrole wyśmienicie wyposażonych inspektorów handlowych.
Próbki benzyny i ropy wysyłane są tylko do najlepszych
laboratoriów. Sprzęt do pobierania próbek i do ich
badania jest tak dokładny, że wyników nie da się
podważyć.
W połowie lipca poznaliśmy efekty pierwszego miesiąca
wojny z nieuczciwymi sprzedawcami benzyny i ropy.
Skontrolowano 600 stacji. Brzmi nieźle. Ale – jak to
zazwyczaj bywa – diabeł siedzi w szczegółach.
Pierwszy szczegół – jakość paliwa badano tylko na 214
stacjach. To około 2 proc. wszystkich stacji paliw.
Czyli maluśko.
Drugi szczegół – nieprawidłowości związane z jakością
sprzedawanych benzyn i oleju napędowego dotyczyły 30,7
proc. skontrolowanych miejsc. Ta statystyka obejmuje
także drobne odchylenia od obowiązujących norm. Stąd
można wysnuć mylny wniosek, że to, co lejemy do baków,
najczęściej ma tyle oktanów, ile trzeba, i nie posiada
żadnych szkodliwych domieszek.
Trzeci szczegół – podczas pierwszego miesiąca wojny z
nieuczciwymi sprzedawcami produktów naftowych nałożono
76 mandatów, skierowano 111 wniosków do sądów rejonowych
(np. wówczas gdy ukarany nie godził się na przyjęcie
mandatu), a do prokuratur złożono zaledwie 20 doniesień
o popełnieniu przestępstwa. Tyle, co nic.
Wypadałoby zredagować taki komunikat: pewne
nieprawidłowości występują, czasami dochodzi do oszustw,
ale generalnie jest nieźle. Koń by się uśmiał.
Koński rechot
Porechoczmy więc razem z koniem. W województwie śląskim
skontrolowano aż 9 stacji paliw. W Małopolsce – 6, na
Dolnym Śląsku – 8, w Lubuskiem – 6, w Podkarpackiem – 9,
w Zachodniopomorskiem i Pomorskiem – po 7. W pozostałych
województwach było nieco lepiej. Rekord padł w
województwie mazowieckim. Skontrolowano gigantyczną
liczbę 27 stacji paliw.
Spieszę wyjaśnić, że nie naśmiewam się z pracowników
inspekcji handlowej. Przed rozpoczęciem operacji
wojennej przeciwko oktanowym oszustom surowo zakazano
inspektorom handlowym podejmowania działań na własną
rękę. Jeśli to uczyniono w dobrej wierze, to popełniono
piramidalne głupstwo. Przecież zakazując inspektorom
natychmiastowej reakcji na skargi dotyczące paliwa,
UOKiK broni oszustów przed roszczeniami kierowców,
którym wysiadły auta.
Działania są prowadzone w następujący sposób: inspekcje
handlowe w poszczególnych województwach zbierają
informacje o stacjach podejrzewanych o oszukiwanie
klientów. Gdy oszukany prosi inspekcję o przeprowadzenie
kontroli, to jego pisemny wniosek wysyłany jest do
Warszawy, do UOKiK. Tam podejmuje się decyzję, czy
wysłać kontrolę, czy nie. Nawet jeśli kontrola obejmie
stację wskazaną przez klienta, to i tak człowiek nie ma
z tego żadnej korzyści. Bo od zgłoszenia do wizyty
inspektorów mija dużo czasu. Dajmy na to, że po
zatankowaniu paliwa komuś wysiadł samochód. Gdy zjawią
się kontrolerzy, to w zbiornikach stacji już dawno
będzie towar z kolejnej dostawy.
Panu nie wierzymy
Centralizacja kontroli objęła całą Polskę. Sprawdzałem,
jak to wygląda w Katowicach, w Bydgoszczy, we Wrocławiu,
w Poznaniu, Krakowie, Lublinie, Zamościu i Koszalinie.
Za każdym razem słyszałem, że inspektorom handlowym nie
wolno podejmować samodzielnych akcji, że muszę złożyć
pismo, że zostanie ono wysłane do Warszawy, a potem
pozostaje mi czekać i żyć nadzieją. Przy okazji
dowiedziałem się ciekawych rzeczy.
Inspekcja handlowa z Zamościa nie jest przygotowana do
sprawdzania jakości benzyny i oleju napędowego. Dlatego
w Zamościu takie kontrole przeprowadzają inspektorzy z
Lublina. Jeżdżą na nie specjalnym samochodem, który
wypożyczają z Warszawy.
W Koszalinie ostrzegają ludzi przed samodzielnym
pobieraniem próbek paliwa, jako że mogą się one zapalić
albo eksplodować. Tankowanie jest bezpieczne tylko
wówczas, gdy paliwo ma służyć do jazdy, nie zaś do
badania. Wczasowiczom znad morza radzą... składać
wnioski i czekać.
W Katowicach twierdzą, że próbki benzyny i ropy wysyłane
są do krakowskiego laboratorium, a w Krakowie – że
paliwa badane są w laboratorium katowickim.
W Poznaniu ludzi odsyła się do pewnego urzędnika, który
na dzień dobry opierdala, a potem swoiście zachęca do
złożenia skargi: – Teraz w tym zakresie nikt nikomu nie
wierzy. Panu też nie będziemy wierzyć.
Wreszcie zadzwoniłem tam, gdzie mieści się główny sztab
operacji wojennej skierowanej przeciwko paliwowym
oszustom. Czyli do Warszawy, do UOKiK. Dwa dni trwało,
zanim udało mi się znaleźć osobę odpowiedzialną za
działania wojenne. Zapytałem: – W jaki sposób mogę
spowodować, że skontrolowana zostanie stacja, na której
tankowałem.
Usłyszałem: – Spowodować pan oczywiście nie może.
Dowiedziałem się, że moja skarga zostanie najwyżej ujęta
w planie kontroli. Wyjaśniono mi również, że nie mogę
samodzielnie pobrać próbek paliwa do zbadania, nie
posiadam bowiem odpowiednich zbiorników i wynik
laboratoryjny zostanie zakwestionowany.
Ktoś tu mąci
Coś mi nie pasowało. Skoro tankuję do baku albo do
kanistra benzynę czy ropę, by na niej jeździć, to
dlaczego nie mogę jej nalać, by dać do zbadania? Ze
swoimi wątpliwościami pofatygowałem się do Instytutu
Technologii Nafty w Krakowie. Do najlepszych w Polsce
fachowców od badania jakości benzyny czy ropy.
Aby pobrać próbki paliwa, które dla sądu będą stanowiły
dowód, nie trzeba mieć żadnych specjalnych urządzeń.
Wystarczą trzy atestowane kanistry, każdy o pojemności
trzech litrów (do kupienia na każdej stacji; cena – 10
zł) oraz lodówki turystyczne, do których te kanistry się
zmieszczą (można je dostać w byle hipermarkecie; cena –
30 zł). Te lodówki są po to, aby zapobiec odparowaniu z
ben-zyny frakcji lekkich, co dzieje się w lecie.
Do jednego kanistra wlewamy próbkę, do drugiego tzw.
kontrpróbkę. Trzeci też napełniamy tą samą cieczą i
pozostawiamy go na stacji paliw. Oczywiście wszystkie
powinny być komisyjnie zamknięte i opieczętowane. Należy
spisać protokół, który podpiszą świadkowie. Mogą to być
nawet przypadkowi ludzie. Analiza wykonana w
"akredytowanym" laboratorium kosztuje od 1 do 3 tys. zł.
Jeśli wykaże ona, że paliwo nalane do kanistra nie
odpowiada normom, rozłożyliśmy stację na łopatki.
Zaciekawiło mnie, dlaczego UOKiK nie zgadza się na to,
by zapieniony obywatel, w którego samochodzie rozsypał
się silnik, sam kupił kanistry i lodówki turystyczne, po
czym dostarczył próbki podejrzanego paliwa. Taka
operacja jest dosyć skomplikowana, ale przecież możliwa.
Dlaczego inspektorom handlowym zakazano podejmowania
działań na własną rękę? Nalotów zleconych przez UOKiK
nie było w końcu tak wiele. Wszak w Małopolsce albo
Lubuskiem (jakość paliwa skontrolowano tam na 6
stacjach) do wykonania planu wystarczyło, by w ciągu
jednego tygodnia któryś z inspektorów w drodze do roboty
podskoczył z kanistrem na stację.
Ktoś podejrzliwy mógłby w tym wietrzyć spisek. No bo
skoro decyzje o kontrolach zapadają w jednym miejscu, to
łatwiej wyciągnąć informacje na ich temat, niż gdyby
planowano je w kilkudziesięciu miejscach kraju.
Koncerny uczciwości
Zapytałem UOKiK o to, jak zabezpieczono się przed
ewentualnością przecieku. Niestety nie uzyskałem
odpowiedzi. Szkoda. Tym bardziej że UOKiK ogłosił wszem
i wobec, które stacje sprzedawały paliwo złej jakości.
Do 11 lipca na czarnej liście umieszczono 67 stacji z
całego kraju. Najczęściej należą one do jakichś
krajowych spółeczek. Dwie są własnością PKN Orlen. W tym
towarzystwie nie ma ani jednej stacji Petrochemii Płock,
Aral, Statoil, BP, Shell, Jet. A przecież to nieprawda,
że na stacjach tych koncernów paliwo jest bez zarzutu...
– Zanim zakazano nam samodzielnych kontroli, klient
wezwał nas na stację należącą do (tu pada nazwa jednego
z koncernów wymienionych powyżej). Tuż po nas na stację
przyjechał kierownik regionalny koncernu, wyjął plik
banknotów i zapłacił tyle, ile chciał klient.
Odstąpiliśmy od kontroli, bo spór został załatwiony
polubownie, ale dało mi to do myślenia o zawartości
zbiorników – mówi pracownik inspekcji handlowej, którego
imię i nazwisko pozostanie tylko do mojej wiadomości.
Dodam, że trefna stacja znajduje się w miejscowości na
południu Polski.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Xiega Cytatów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Socjalizm kanapowy
111 lat tradycji rozmienione na drobne. PPS dogorywa.
Lewicowy elektorat jest na rozdrożu. Ideały, które miał
realizować Sojusz Lewicy Demokratycznej, poszły w kąt.
Wyborcy w większości już opuścili SLD. Naturalnym
kierunkiem migracji wyborców o nastawieniu
lewicowo-ideowym powinna być Polska Partia
Socjalistyczna. Nie jest. Przechodzą do Samoobrony.
Historia PPS sięga roku 1893. Wówczas w Wilnie odbyła
się narada działaczy socjalistycznych, określona później
jako I Zjazd PPS. Partia ciesząca się przeszło stuletnią
historią, zasłużona dla polskiej i światowej myśli
socjalistycznej jest obecnie ugrupowaniem kanapowym i
nic nie wskazuje na to, że kogokolwiek przyciągnie.
Wręcz przeciwnie – w PPS jak i w SLD coraz częściej
słychać głosy, że czas sztandar wyprowadzić.
* * *
W styczniu, w tygodniku "Wprost", ukazał się reportaż z
balu sylwestrowego, w którym udział brała prokurator
Katarzyna Sawicka. Reporterzy organu towarzysza Króla
uwiecznili panią prokurator przy jednym stole z byłym
dyrektorem kopalni oskarżanym o korupcję i młodym
mężczyzną o ksywie Sproket, którego przedstawiono jako
jednego z groźniejszych warszawskich gangsterów.
Ów młodzieniec to Roman Olszewski, członek PPS. Jak
twierdzi, nigdy nie był karany, nie toczy się przeciwko
niemu żadne postępowanie, a jego jedyną winą jest to, że
nieświadomie kupił trefny samochód. Sprawdzał go na
wszystkie możliwe sposoby (policja, detektyw), a jednak
okazało się, że fura jest rąbnięta. Stąd jego nazwisko
pojawia się w materiałach operacyjnych policji. To
jednak wystarczyło do obciążenia prokurator Sawickiej
prowadzącej między innymi część sprawy pruszkowskiego
gangu. Jak już pisaliśmy, cała sprawa śmierdzi
prowokacją.
Wątek PPS pociągnęło "Życie Warszawy" bezlitośnie
demaskując powiązania Sproketa z czołówką działaczy PPS.
Matka Sproketa, Teresa Olszewska, to jedna z najbardziej
zasłużonych i ideowych działaczek partii, członek Rady
Naczelnej PPS. Oprócz tego żona Sproketa Agnieszka
Olszewska jest aktywnym członkiem PPS. Ten przypadek
potwierdza, że mafia chce mieć realny wpływ na władzę.
To już nie chodzi o korumpowanie, ale o przejmowanie
władzy i to jest najbardziej niebezpieczne – powiedział
"Życiu Warszawy" Zbigniew Wassermann, poseł Prawa i
Sprawiedliwości, zastępca w sejmowej Komisji
Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Jaką władzę posiada
lewicowa kanapa nieobecna w parlamencie i już nieobecna
w samorządzie, Wassermann nie wskazał.
Dziennikarzom wolno opisywać fakty i wyciągać z nich
różne wnioski. Nawet naciągane. Co innego przywódcy
partii. Jak w tej sytuacji zachowały się władze PPS? Tuż
po ukazaniu się artykułów w "Życiu Warszawy" odbył się w
partii sąd kapturowy. Z PPS jednym cięciem wywalono
Sproketa, jego żonę i matkę. Nie dając nawet szansy
obrony.
Stosowanie zbiorowej odpowiedzialności rodzinnej
ośmiesza i kompromituje władze partii. Przenoszenie
domniemanej (zresztą nie udowodnionej) winy z syna na
matkę, z męża na
żonę przypomina metody znane z partii wodzowskich też
mających socjalizm w programie lub nazwie.
To nie pierwszy przypadek czystki w szeregach PPS. Nie
będziemy się zagłębiać w meandry polityki kadrowej władz
PPS, bo mało kogo ona obchodzi. Warto jedynie zaznaczyć,
że spotkała się ona ze stanowczą krytyką starych
działaczy socjalistycznych zwanych w partii
kombatantami. Ich legendarny nestor profesor
Dunin-Wąsowicz skrytykował kierownictwo uznając, że
zrobiło ono "krok wstecz w rozwoju partii".
Problemem PPS od dawna jest przywództwo. Kłopot zaczął
się wraz z objęciem steru przez Piotra Ikonowicza.
Następne władze, które przyszły jako jego zaprzeczenie,
przejęły wszystkie najgorsze cechy odeszłego wodza,
zatracając gdzieś jego niewątpliwą charyzmę.
Sam byłem członkiem PPS. Zrezygnowałem jeszcze za
Ikonowicza, bo uważam, że fundamentem nowoczesnej partii
socjalistycznej musi być demokracja. Historia i tradycje
PPS robią wielkie wrażenie. Czy to wystarczy, by
przyciągnąć post-eseldowski elektorat? Bardzo wątpię. I
nie pomogą wezwania przewodniczącego Rady Naczelnej PPS
Andrzeja Ziemskiego:
Wielkim problemem współczesnej PPS jest to, że
przewinęła się przez nią masa bardzo wartościowych
ludzi, z których wielu odeszło nie aprobując zakrętasów
linii politycznej, czy samobójczej wręcz taktyki. Inni
nie mogli zaakceptować wodzowskiego stylu przywództwa,
połączonego z niedowładem organizacyjnym. Miejmy
nadzieję, że to jest już przeszłość, a rany dadzą się
wyleczyć.
Czas na nową, mądrą, skuteczną i demokratyczną,
prawdziwą partię lewicy. PPS od lat targana personalnymi
wojenkami, stosująca autokratyzm taką partią nie jest.
Szkoda tylko tych 111 lat, tej nazwy.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dyktatura czerwonych gaci cd
SLD – samodoskonalenie przez samorozwiązanie.
Samorozwiązała się organizacja SLD w czerwonej gminie
Radomin. "Może dobrze się stało" – uważa Jerzy
Wenderlich, kujawsko-pomorski lider Sojuszu. Niedawno z
podobnym wdziękiem zniósł samorozwiązanie klubu radnych
SLD w toruńskim samorządzie.
Pisał dziad do obrazu
Poszło o Szafarnię ("NIE" nr 35/2003). Na piętrze
pałacyku, w którym kiedyś pomieszkiwał Chopin, była
szkoła. Trzy lata temu, gdy w związku z reformą oświaty
uśmiercono w Polsce 3 tysiące szkół, zapadła decyzja o
likwidacji szkoły w Szafarni. Niektórzy rodzicie
zaprotestowali. Tak się złożyło, że co protestujący, to
barwne osobowości. Jeden ma ograniczone prawa
rodzicielskie za nieposyłanie dzieci do szkoły. Inny od
6 lat nie zapłacił gminie ani grosza podatku.
Trwali przy swoim, bo wojna o szkołę zamieniła się w
ogólnonarodową religijną wojnę przeciwko Brukseli i
kolonizacji Polski. Wojnę wspieraną przez ówczesną
marszałek Senatu Alicję Grześkowiak i finansowaną przez
sympatyków Rodziny Polskiej.
Mieszkańcy gminy wypowiedzieli się przeciwko szkole w
ważnym (!) referendum. Protestujący odwołali się do
gdańskiego NSA, który unieważnił uchwałę dotyczącą
likwidacji szkoły. Zamiast reaktywować budę, radni po
raz kolejny podjęli uchwałę o jej rozwiązaniu.
Protestujący jak gdyby nigdy nic okupowali należący do
gminy pałac. Tajne komplety, w których uczestniczyło 19
dzieciaków, prowadziła była dyrektorka Małgorzata
Marcinkowska i były woźny. Prywatnie jej mąż. Wójt gminy
Mieczysław Konczalski miał nadzieję, że sytuacja zacznie
się normować w czerwcu 2003 r., bo nielegalna szkoła nie
ma prawa wystawiać świadectw. Pod naciskiem mediów
bydgoskie Kuratorium Oświaty nakazało przeprowadzenie
egzaminów i wydanie cenzurek.
Latem pomorskie gazety, stojące murem za nielegalną
szkołą, groziły niesfornej gminie zarządem komisarycznym
z powodu zlekceważenia wyroku NSA. Wydawało się to
absurdalne, bo art. 31 ustawy o NSA stanowi, że jeśli
ktoś oleje werdykt, może być ukarany wyłącznie grzywną.
Obywatele nie wierzyli w gazetowe pogróżki, ale chcąc
wyciąć wrzód z dupy, czyli szkołę z Szafarni, napisali
do pana premiera skargę na minister Łybacką. Pod kwitem
podpisała się jedna trzecia mieszkańców gminy mających
prawa wyborcze. Protestujący organizując wielotygodniowe
fikcyjne głodówki i używając gróźb popełnienia
samobójstwa wymuszają korzystne decyzje władz
państwowych (...) Pozwala się ośmieszać państwo polskie
i funkcjonujący wymiar sprawiedliwości – wywalili
radominianie czuli na wdzięk koloru czerwonego.
Współpracownicy Millera wysłali skargę na Łybacką do
podległego jej podsekretarza.
Choć 1 września 2003 r. szkoła w Szafarni była jeszcze
nielegalna, to na uroczyste otwarcie roku szkolnego
przyjechał poseł LPR Witold Hatka. Ten, co jest
szykanowany przez prokuraturę z powodów – nazwijmy to –
finansowych.
Szantaż
– Broniąca naszych racji publikacja w "NIE"
rozwścieczyła władze – mówi wójt Konczalski. Wojewoda
Romuald Kosieniak zagroził, że jeśli samorząd nie zje
uchwał dotyczących likwidacji szkoły w Szafarni, to w
gminie zostanie wprowadzony zarząd komisaryczny.
Formalny powód jest taki, że samorząd łamie konstytucję
(?) i "są w tej sprawie wnioski z Polski". Rzeczywiście,
do Millera napisał prawicowy radny z Katowic.
Korniki z biurek bydgoskiego Urzędu Wojewódzkiego
twierdzą, że Kosieniak zarządu komisarycznego nie
wymyślił. Stosowne polecenia przyszły ze stolicy. Od
ministra Janika i samego premiera.
Próżno Konczalski tłumaczył, że nie ma podstaw do
powołania komisarza. "Premier go powoła, bo ma takie
uprawnienia, a pan skarż tę decyzję w sądzie" – poradził
dobrotliwie wojewoda.
Kosieniak nie słynie w Bydgoszczy z samodzielności
myślenia. Do niedawna zarabiał na chlebuś jako geodeta w
miejscowym starostwie. "Będzie z ręki jadł" – miał
rekomendować jego kandydaturę na tatusia województwa
podczas spotkania partyjnej wierchuszki Jerzy
Wenderlich, wówczas przewodniczący kujawsko-pomorskiego
Sojuszu.
W Szafarni uczy się teraz 40 dzieci. Utrzymywanie szkoły
dla takiej liczby uczniów jest racjonalne w
Bieszczadach, gdzie przestrzenie duże, a ludzi co kot
napłakał. 2 km od Szafarni jest natomiast duża,
nowoczesna szkoła w Płonnem. Budżet gminy nie jest z
gumy. "Skoro musi być szkoła, nie będzie Ośrodka
Chopinowskiego" – zdecydowali radni.
– Już dawno podpisałem porozumienie z Instytutem
Chopina. Ale chciał wykorzystać cały budynek, stworzyć
pensjonat i ośrodek edukacji muzycznej dla dzieci. Na
takie rzeczy łatwo uzyskać dotacje unijne – opowiada
wójt.
W połowie października wystąpił z SLD, bo czuje się
zdradzony. Po co mu przynależność do partii, która
zrobiła z niego balona? Żeby pomóc jej wygrać kolejne
wybory? Za wójtem poszli inni członkowie Sojuszu.
Wszyscy odesłali legitymacje. Z długim, gorzkim listem.
Jest w nim o przyzwoitości, gwałceniu zasad demokracji i
odebraniu samorządowi prawa decydowania o własnych
sprawach.
Sądzą Państwo, że Sojusz deleguje do Radomina psa z
kulawą nogą, żeby pogadał, bo przecież jest o czym?
Gdzieżby. W podzięce za dziesięciolecia trwania przy
czerwonym Jerzy Wenderlich oświadczył w gazetach, że
jeżeli władza samorządowa nie potrafi doprowadzić do
tego, by gmina była jak rodzina, to może trzeba
kolejnych wyborów, by to poprawić. Czyli – dość
Konczalskiego, który rządzi tu od 20 lat, dość zwycięstw
lewicy (w ostatnich wyborach ekipa wójta wzięła 13 na 15
mandatów), niech nastanie prawica. Czy tak, Panie Pośle?
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zbujak cd.
Od 1998 r. opisywaliśmy, jak łamiąc prawo, władze
niszczą spółkę "Halex" ("NIE" nr 21 i 28/1998, 35/1999,
2 i 33/2001, 27/2002). Czterylata temu numer siedemnasty
na liście wielkości kapitału zakładowego (220 mln zł),
numer cztery wśród najszybciej rozwijających się
polskich firm i numer jeden na liście importerów
ruskiego węgla (88 proc. rynku). Buzkowym szło przede
wszystkim o markowanie działań zmierzających do ocalenia
polskiego górnictwa, zagranie sąsiadom na nosie i
dobicie ruskolubnego "Haleksu". Przedstawialiśmy ruskie
pomruki, z których wynikało, że należycie pojęli polskie
intencje.
Afera "Haleksu" poślizgiem toczy się do dzisiaj. Spółka
domaga się od Ministerstwa Przemysłu oraz Głównego
Urzędu Ceł 500 mln zł. Pozwy leżą w sądach.
Ruscy przeszli od pomruków do działań i wszczęli
procedurę zmierzającą do drastycznego podwyższenia ceł
m.in. na polskie meble, żywność, perfumy. Nie spodobało
im się, że wbrew zapisom Traktatu między RP i Federacją
Rosyjską o handlu i współpracy gospodarczej oraz
składanym deklaracjom pod koniec ub.r. rząd Millera
ograniczył kontyngent ruskiego węgla do 800 tys. ton, w
tym roku po naciskach podniósł go do poziomu z 2002 r.,
tj. do 1,6 mln ton.
Ruscy uważają, że polskie działania są restrykcyjne i
nie mają nic wspólnego z ochroną rynku przed dumpingiem.
Powołują się na liczby. Nad Wisłą sprzedaje się ok. 90
mln ton polskiego węgla. Ruski import wynosi niespełna 2
proc.! Nie stanowi więc zagrożenia dla polskiego
górnictwa, ale jest liczącą się pozycją w wymianie
handlowej.
Polscy prawnicy podzielają pogląd, że władze olewając
przepisy wykorzystały instrumenty prawne, aby dołożyć
konkurencji. Oto fragment opinii prof. dr. hab. Andrzeja
Drwiłło: Uzasadnienie decyzji Ministra Gospodarki w
sprawie ustanowienia kontyngentów ilościowych (...) w
przeważającej części opisuje stan polskiego górnictwa,
jego problemy, reformę, restrukturyzację, prognozę i
konieczność dotowania ze środków budżetowych. Trzeba
więc dostrzec, że decyzja jest swoistym działaniem
wspierającym program restrukturyzacji górnictwa węgla
kamiennego. (...) Nie odpowiada wymogom art. 3 ustawy z
dnia 11 grudnia 1997 r. o ochronie przed nadmiernym
przywozem towarów na polski obszar celny. Uzasadnienie
nie wykazuje, że przywóz węgla (...) jest nadmierny i
(...) wyrządza poważną szkodę lub zagraża wyrządzeniem
takiej szkody przemysłowi krajowemu.
Na swojej stronie internetowej polskie Ministerstwo
Gospodarki nie chce komentować ruskich przymiarek do
wojny celnej. Przyznaje, że import węgla do Polski ze
wszystkich krajów świata jest znikomy i stanowi 2,5 do 3
proc. krajowego zużycia. Internauci klepią urzędników w
główki: Następny koszt, jaki przyjdzie nam ponosić
utrzymując kopalnie. Super! – pisze jeden. I dobrze.
Polski rząd będzie teraz eksportować do USA i Izraela –
komentuje drugi.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
W Zdrojach pewien mężczyzna wdrapał się na 70-metrowy
komin szpitala psychiatrycznego, do którego pragnął być
przyjęty na leczenie. Kiedy mu odmówiono, zdesperowany
wyszedł na zewnątrz, włamał się do kotłowni i wszedł do
pieca, a stamtąd na szczyt komina. Inni zachęcają do
leczenia przemawiając w Sejmie.
W najbliższych wyborów samorządowych mieszkańcy Bochni
muszą wybierać pomiędzy ugrupowaniami: "Moja Bochnia i
Powiat", "Bochniacy dla Bochni", "Bochnia i Ziemia
Bocheńska Razem", "Samorządowy Blok Wyborczy Bochnia
2002". Różnić się pięknie to prawie wcale.
Trzech lekarzy i aptekarka stanie przed sądem w
Katowicach w największym do tej pory w Pomrocznej
procesie aborcyjnym. Prokuratura zarzuca lekarzom
dokonanie ponad 100 zabiegów. W czasie wielomiesięcznego
śledztwa policja wkraczała do gabinetów
ginekologicznych. W procesie będzie zeznawać kilkuset
świadków. Wiadomość tę prasa lokalna przedstawia jako
sukces policji i prokuratury. Coraz ciemniej w
Pomrocznej.
Trzy lata więzienia grożą policjantowi, który za
zatrzymanie pijanego kierowcę. Policjant jechał po
cywilnemu swoim prywatnym samochodem. Próbował zatrzymać
podejrzanie zachowujący się samochód. Bezskutecznie.
Krzyknął, że użyje broni. Ścigany nie zareagował.
Policjant przestrzelił wówczas opony uciekającego
samochodu. Zatrzymany kierowca miał 1,5 promila alkoholu
we krwi. Prokurator uznał, że
policjant przekroczył uprawnienia, a używanie pistoletu
na drodze publicznej było niebezpieczne dla postronnych.
Zdaniem prokuratora, uciekające auto nie stanowiło
zagrożenia, a będący na służbie policjant powinien
"powiadomić policję".
"Dzień dobrrry – prrrecz z komuną" wykrzykuje na
powitanie papuga Pedro należąca do pewnego małżeństwa z
Rabienia. Pod wpływem rozczarowań właściciel próbuje
nauczyć papugę okrzyku "Komuno wrrróć". Bezskutecznie.
Papuga jest wierna swoim przekonaniom, bo inaczej niż
politycy dostaje żreć niezależnie od tego,
co krzyczy.
Grupa dzieci z Gdańska szczęśliwie dojechała na Węgry,
chociaż w czasie kon-
troli autokaru, którym dzieci jechały na obóz, okazało
się, że kierowca jest poszukiwany listem gończym, bo
miał do odsiedzenia trzyletni wyrok za usiłowanie
zabójstwa. Biegli psychiatrzy stwierdzili u niego
ograniczenie poczytalności w stopniu znacznym. Dzięki
temu był trzeźwy.
Skuteczny sposób na dłużników znalazła spółdzielnia
mieszkaniowa "Słoneczny stok" w Białymstoku. Zalegającym
z czynszem lokatorom zagrożono odcięciem telewizji
kablowej. Już po tygodniu od ogłoszenia groźby do
spółdzielczej kasy trafiło kilkaset
tysięcy zaległych czynszów, bo igrzyska ważniejsze są od
chleba. (D. J.)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Maraton pieprzenia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyjdź z twarzą
Będzie 1 Maja – kiedyś święto raczej robotników, dziś
raczej bezrobotnych i członków SLD. Mają być
manifestacje – kiedyś kilometrowe pochody, dziś
kilkusetosobowe wiece lub spacery.
Dla urozmaicenia demonstracji pierwszomajowych chcemy
dać tegorocznym demonstrantom prezent: majowy plakat
idola (wymiary 45 na 60 cm). Obrazek należy nakleić na
tekturkę, do tekturki przytwierdzić trzonek i podczas
wiecu unieść wysoko w górę. Oto dziewięć propozycji
wizerunków bohaterów XX- i XXI-wiecznego ruchu
robotniczego. Wybierzcie z dziewięciu jedną postać.
Głosujcie tradycyjnie – przez SMS na numer 7168 (koszt 1
zł + VAT). Numer idola poprzedźcie słowem OPINIA i
odstępem. Na przykład, jeśli chcielibyście plakat Che
Guevary, przyślijcie SMS o treści OPINIA 3, a jeśli
Kwaśniewskiego – OPINIA 6. Chcemy się dowiedzieć, kto
jest teraz idolem lewicy.
Opublikujemy podobiznę idola, na którego padnie
najwięcej głosów. Żebyście ją nieśli.
Autor : R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rapy dla papy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
McHeroes
Ile jeszcze potrzeba trupów, kalek i fałszywych
bohaterów, by zaspokoić chore ambicje Busha?
Szeregowiec Martinez. Przywieziono go z Iraku. Jak tylko
wydobrzał na tyle, że był w stanie podnieść rękę,
dostąpił zaszczytu. Przysiągł na sztandar i nagrodzono
go obywatelstwem USA. Przysięgał podnosząc rękę – jedyną
kończynę, jaką miał. Pozostałe zostawił na irackiej
pustyni. Ale ma tę radość, że wszystkie witalne organy
przywiózł ze sobą, co nie powiodło się ponad setce jego
kolegów, którzy – jak powiedział Bush (gównodowodzący) –
bronili bezpieczeństwa Ameryki. Co ważniejsze, Martineza
nikt już z niej nie deportuje. Ale kiedyś może się
zastanowić i zapytać, dlaczego nie mógł dostąpić
obywatelstwa, gdy wysyłany był na inwazję w mundurze USA
z kompletem kończyn.
Sierżant Pogany nie musiał przysięgać na sztandar.
Urodził się Amerykaninem. Pogany splamił sztandar.
Nazajutrz po tym, jak przywieziono go jako
funkcjonariusza wywiadu wojskowego do Iraku, by
przesłuchiwał złapanych tubylców mających czelność
bronić swego kraju przed amerykańskim wyzwoleniem,
zobaczył jednego z nich. Dokładnie mówiąc dolny jego
fragment. Od paska w górę Irakijczyk był skasowany
kulami karabinu maszynowego. Pogany zwymiotował, zaczął
się trząść. Po kilku godzinach, wciąż roztrzęsiony, udał
się do dowódcy i zameldował atak paniki. Dano mu dwie
tabletki na sen. Kilka dni potem odesłano go do Ameryki.
Tam został poinformowany, że stanie przed sądem
wojskowym oskarżony o tchórzostwo. Regulamin sądu
wojskowego definiuje tchórzostwo jako naganne zachowanie
spowodowane strachem. Ale w innym paragrafie stoi:
Strach jest naturalnym uczuciem podczas walki. Być może
ta dyskretna sprzeczność sprawiła, że armia po namyśle
znalazła nowy paragraf na Pogany’ego: porzucenie służby.
Na razie może się czuć niemal szczęśliwy: ma wszystkie
kończyny i nie siedzi w areszcie, lecz zamiata parkingi
w bazie Fort Carson w Kolorado. Może kiedyś zapyta,
dlaczego nie dano mu jakiejś tabletki, by się mniej bał
wyzwalania.
Szeregowiec Jessica Lynch wpadła w zasadzkę. Strzelała
do ostatniego naboju. Porwana do irackiego szpitala z
ranami postrzałowymi i kłutymi. W szpitalu gehenny ciąg
dalszy (m.in. gwałt doodbytniczy). Finał: odbicie jej
przez bohaterskich kolegów. Ostrzelali lazaret,
przepłoszyliirackich zbirów. Ameryka przed telewizorem
nie rozstawała się przez tydzień z chusteczką do
ocierania łez. Duma rosła jak babka drożdżowa. Potem
okazało się, że Lynch nie strzelała w ogóle, nie było
żadnych ran postrzałowych ani kłutych, w szpitalu nie
było, z kim walczyć. Podkomendni gównodowodzącego
potraktowali Lynch jak rekwizyt do odwrócenia uwagi
Amerykanów od niepowodzeń na froncie i wbicia ich w
patriotyczną egzaltację, której nigdy za dużo.
11 listopada odbył się ostatni (?) akt epopei. Telewizja
ABC puściła 90-minutowy wywiad z bohaterką Jessicą,
która stanowczo zrzekła się bohaterstwa. Złamania kości
zostały spowodowane najechaniem jej Hummera na inny
pojazd. Żadnych penetracji doodbytniczych nie pamięta,
bicia też nie. Pamięta iracką pielęgniarkę, która jej
śpiewała. Nie wystrzeliłam nawet jednej kuli... Padłam
na kolana i się modliłam... Użyli mnie jako symbolu tego
wszystkiego. Boli, że ludzie wymyślają historie, w
których nie ma prawdy. Nie zamierzam przypisywać sobie
zasług, które nie miały miejsca. Nie było powodu
filmować całej tej akcji ratowania z irackiego szpitala.
To było absolutnie niepotrzebne.
20-letnia Lynch, której męczeństwo opiewano – jak dotąd
– w książce i filmie, nie jest tak głupia, by pytać, po
co była cała ta szopka. Ale może zapyta – jak to robią
coraz głośniej Murzyni – co z Shoshaną Johnson?
(Johnson, czarna przyjaciółka Lynch z oddziału, przed
dostaniem się do niewoli strzelała i została
kilkakrotnie postrzelona). Dlaczego niezasłużona sława
spłynęła na mnie, a Shoshane kompletnie zignorowano?
Dlaczego za złamanie kości ja dostałam rentę uznającą 80
proc. inwalidztwa, a jej postrzały wycenione zostały
jako
inwalidztwo 30-procentowe?
Major, teraz podpułkownik, Kupczyk o nic nie zapyta. Ale
jego rodzina powinna zapytać tych, którzy go wysłali do
Iraku, w obronie czego stracił życie. Pytanie, w imię
jakiej racji stanu i dla kogo narażają życie jego
koledzy, powinni zadać ich krewni, zanim ich najbliżsi
podzielą los Kupczyka.
* * *
Wpływowy amerykańsko-libański biznesmen Imad Hage
usiłował na kilka tygodni przed inwazją zorganizować
spotkanie przedstawicieli władzirackich i amerykańskich.
Irakijczycy są zdesperowani, wystraszeni nadciągającą
agresją – przekonywał Hage. – Chcą rozmawiać, obiecują
ustępstwa, których nie obiecaliby nigdy, gdyby
zagrożenie atakiem nie było bezpośrednie. Ofertę
przedstawioną przez szefów irackiego wywiadu Hassana
al-Obeidi i Tahira Habbusha uznano za niewiarygodną.
Obiecywali wszystko, poza głową Husajna. Amerykanie
mogli sprowadzić do Iraku nieograniczoną liczbę agentów
FBI do poszukiwań broni, których – jak po raz kolejny
Irakijczycy utrzymywali – od dawna nie było. Wolne
wybory miały się odbyć nie dalej niż za dwa lata. Irak,
by wykazać dobrą wolę, oferował współpracę w walce z
terroryzmem i wydanie USA prawdopodobnego sprawcy
pierwszego zamachu na World Trade Center w roku 1993,
Abdula Yasina. Bagdad obiecywał pełne poparcie dla
każdego amerykańskiego planu pokojowego, który kładłby
kres przemocy izraelsko-palestyńskiej. Stany miały
dostać uprzywilejowane warunki eksploatacji irackiej
ropy. Wreszcie– czego trudno nie uznać za całkowite
poddanie się – z upoważnienia Husajna emisariusze
deklarowali bezpośredni udział USA na terytorium Iraku w
rozbrajaniu go.
Hage udało się zorganizować spotkanie Richarda Perle
(prominentnego polityka z Pentagonu) z przedstawicielami
Husajna w Londynie. Do dalszych negocjacji Perle
potrzebował
jednak zgody Waszyngtonu. Odpowiedź, która nadeszła,
była negatywna – stwierdza Perle. – Nie było
zainteresowania kontynuacją rozmów.
Hage nie tracił nadziei, jeszcze na kilka dni przed
atakiem namawiał Perle do akcji, zapewnił: oferta Iraku
jest bezwarunkowa, ma aprobatę Husajna. Ale Waszyngton
chciał głowy prezydenta Iraku, człowieka, który po
dyplomatycznym okiełznaniu jego chorobliwych ambicji i
zmuszeniu go do demokratyzacji życia w kraju oraz
zaprzestania represji, mógłby stać się najpoważniejszym
świeckim sojusznikiem USA w walce z fanatycznym
terroryzmem islamskim.
20 marca neokonserwatyści amerykańscy przystąpili do
akcji w sposób, jaki im od początku najbardziej
odpowiadał: odpalając rakiety Tomahawk na Bagdad.
Wielkomocarstwowa
pycha i arogancja kosztowały – dotychczas – życie ponad
10 tys. (to szacunki) Irakijczyków. 5 miesięcy po
odtrąbieniu zwycięstwa porażki i straty amerykańskie
dynamicznie się powiększają.
Rejon bliskowschodni coraz bardziej się destabilizuje i
wymyka spod kontroli. Niezmienny pozostaje jedynie
urzędowy optymizm, propaganda sukcesu rządzącej ekipy.
Europa patrzy na USA Busha z obawą i ledwie skrywaną
odrazą. Czy istnieją sygnały alarmowe zdolne ocucić
sprawującą jeszcze władzę w Polsce "lewicę" i odwieść ją
od doktryny w ciemno aprobującej wszystko, co zrobi
Bush?
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pomór na czerwonych
Chcesz zdobyć władzę? Daj się zabić!
SLD nie musi stracić władzy w Polsce. Może ją nawet
objąć w bastionach prawicy. Wystarczy, że obywatele
zaczną współczuć liderom tej partii. Tak mówią w
Mysłowicach, 76-tysię-cznym mieście, w którym od 12 lat
rządziła prawica.
Fakty są ogólnie znane. 28 listopada 2002 r., tuż po
zaprzysiężeniu, tragicznie zginął Stanisław Padlewski,
pierwszy prezydent Mysłowic wybrany w powszechnych
wyborach. Padlewski reprezentował SLD, który do Rady
Miasta wprowadził 9 na 23 radnych.
22 stycznia 2003 r., tuż przed powtórnymi wyborami
tatusia miasta, został ranny Grzegorz Osyra, z
Millerowego nadania pełniący obowiązki prezydenta
Mysłowic. Mimo to, a może właśnie dlatego Osyra
wystartował w prezydenckim wyścigu jako kandydat
Sojuszu.
Najpoważniejszym rywalem Osyry okazał się Edward Lasok,
przewodniczący Rady Miasta, prezes zarządu ProFlora
Katowice. Tuż przed ostateczną klęską, która dokonała
się 9 lutego 2003. r., Lasok pokusił się o ocenę
wyborów. Nie twierdzę, że (współczucie – przyp. B.D.) to
powód jedyny i wyłączny, ale także nie wierzę w fenomen
polityczny G. Osyry, który w wyborach na radnego
jesienią ub.r. otrzymuje 129 głosów i nie dostaje się do
Rady Miasta, po czym już w styczniu głosuje na niego
ponad 11 tysięcy "przekonanych" wyborców.
Zginąć dla partii
Przeciwnicy polityczni sugerują, że Padlewski targnął
się na życie w trosce o interes partii.
– Nie sądził, że wygra. Ale gdyby tak po prostu
zrezygnował z prezydentury, kandydaci SLD nie mieliby w
mieście czego szukać. Tajemnicza śmierć zapewniła partii
zainteresowanie wyborców – twierdzą. Teorię częściowo
potwierdzają zeznania dotychczas przesłuchanych
świadków.
– Wszyscy wskazywali, że był przybity ogromem
obowiązków, których się podjął, olbrzymimi oczekiwaniami
mieszkańców i stanem miasta – informuje rzecznik
Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
Zdaniem tych, którzy go bliżej znali, nie mógł targnąć
się na życie. Żadnych kłopotów w domu. Syn kończy
właśnie doktorat... Wyważony, sumienny – charakteryzują
Padlewskiego.
– Rozmawiałem z nim na kilka godzin przez śmiercią. Koło
dwudziestej odwoziłem do domu. Zachowywał się
zwyczajnie. Układał plany na następny dzień – opowiada
Grzegorz Osyra.
Alarm wszczęła żona Padlewskiego. Wstała koło szóstej
uprasować koszulę, zauważyła otwarte drzwi balkonowe.
Zmasakrowane ciało leżało na trawniku, dziesięć pięter
niżej. Biegli stwierdzili, że śmierć nastąpiła między
5.40 a 5.50.
– Prezydent mieszkał na ostatnim piętrze. Może ktoś
zszedł z dachu na balkon Padlewskich, zastukał w okno i
Staszek otworzył, nie wiedząc, że wpuszcza śmierć? –
spekulują współpracownicy prezydenta.
Zdaniem bliskich, tezę o samobójstwie wyklucza strój, w
którym go naleziono.
– Majtki i podkoszulek. A to był pedant, który na spacer
z psem wychodził w garniturze. Nigdy nie zdarzyło mu się
mieć podwiniętej skarpetki – wspominają.
Śledztwo w sprawie śmierci Padlewskiego nie zostało
jeszcze zamknięte. Zabezpieczono billingi telefoniczne.
Będą przesłuchiwane wszystkie osoby, z którymi rozmawiał
w ostatnich dniach życia. Na razie nie ma żadnych
dowodów, że w tragedii uczestniczyły osoby trzecie.
Autopchnięcie
W pierwszych tygodniach pełnienia obowiązków prezydenta
Mysłowic Osyra kazał postawić przed ratuszem namiot, w
którym każdy chętny dostaje darmową zupę. Nie trzeba się
zapisywać ani niczego tłumaczyć. Za 10 tys. zł uruchomił
lodowisko na naturalnym, płytkim zalewie i dzieciaki
przestały jeździć do sąsiedniego miasta i płacić 8 zł za
godzinę zabawy.
Decyzje zostały źle przyjęte przez opozycję. Pierwsza –
ponieważ na wyżerkę przychodzą również mieszkańcy
Sosnowca. Druga – bo koniunkturalna.
Może to przedstawiciel niezadowolonych ranił Osyrę, gdy
22 stycznia 2003 r. po osiemnastej schodził po schodach
do ratuszowej restauracji.
– Chwilę wcześniej wszedłem tam z Markiem Helbinem.
Przynieśliśmy gadżety wyborcze. Umyłem ręce i
przypomniałem sobie, że nie zamknąłem samochodu. Rok
wcześniej ukradziono mi Seata Toledo, potem zginął
samochód ówczesnego prezydenta, więc pobiegłem
sprawdzić. Wracałem, kiedy poczułem szarpnięcie.
Musiałem stracić przytomność, bo osunąłem się po
schodach. Byłem w rozpiętym płaszczu i marynarce. Kiedy
odzyskałem świadomość, zauważyłem, że mam we krwi przód
koszuli. Krzyknąłem, z restauracji przybiegła pani
Basia, potem Helbin
– opowiada Osyra.
– Kiedy przyjechała karetka, pytałem lekarza, czy życiu
Osyry grozi niebezpieczeństwo. Powiedział: "Na tę chwilę
– tak" – wspomina Helbin.
Rana okazała się niewielka i płytka – 1,5 na 1,5
centymetra. Ale gdyby nóż przesunął się o 4 milimetry,
ugodziłby w aortę. Kandydat wykrwawiłby się na śmierć.
Opozycja uznała, że najpewniej Osyra zranił się sam. On
przy pomocy lekarzy dzielnie tłumaczył, że nie jest
wielbłądem. Dziennikarze przyjęli deklaracje
podejrzliwie. Mysłowice.
Grzegorz Osyra twierdzi: TO NIE JA! Kandydat na
stanowisko prezydenta miasta zapewnia, że nie dokonał
samookaleczenia – wywalił w leadzie "Dziennik Zachodni".
– Ta rana powinna mieć chociaż 4 cm, marzył
przedstawiciel "Wyborczej". Tłumaczyłem: panie, wtedy
Osyra byłby trup – opowiada Helbin. Ma w ogóle dość
dziennikarzy. – "Super Express" przytoczył moją
wypowiedź, że boję się mieszkać w Mysłowicach i kupiłem
sobie pistolet. Nie boję się Mysłowic, nie zamierzam
ubiegać się o pozwolenie na broń. I w ogóle nie
rozmawiałem z tą gazetą! – denerwuje się.
Sprawę dotyczącą zranienia Osyry prowadzi Wydział
Śledczy Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Nie ma
jeszcze wyników badań, znaleziono za to osoby, które
powinny udzielić informacji na temat wydarzenia. Na
razie prokuratura wyklucza związek między śmiercią
Padlewskiego i zamachem na Osyrę.
Szperając w szufladach
Prezydent Grzegorz Osyra nie chce snuć przypuszczeń, kto
czyhał na jego życie. Z drugiej strony ma obawy przed
wertowaniem magistrackich szuflad, by nie znaleźć w nich
dowodów naruszenia prawa przez poprzedników. W
odróżnieniu od czerwonego Zagłębia Śląsk zawsze głosował
na prawicę. Nikt nie sądził, że karta się odwróci i
prezydentem Mysłowic zostanie komuch.
Tak więc na razie biurka są zamknięte. Ale ulica wie
swoje. Prawicowym władzom miasta trochę się nazbierało.
Rzadkością jest, żeby miasto tej wielkości nie miało
oczyszczalni ścieków, a Mysłowice nie mają. Sąsiedzi
skutecznie ubiegają się o dofinansowanie rozmaitych
inwestycji ze środków pomocowych – Mysłowice nie dostały
nawet euro. Na kiełbasę wyborczą wzięły 30 mln kredytu,
który ich następcy będą spłacać przez 10 lat. Wybudowano
m.in. dwa ronda. Nie tam, gdzie ruch jest szczególnie
utrudniony, ale tam, gdzie można było szybko przed
wyborami zakończyć inwestycję. Po przegranych przez
prawicę wyborach poprzedni prezydent podjął pracę w
spółce, która wygrywała większość ogłaszanych przez
miasto przetargów.
Czy prawicowa ekipa miała jakieś sukcesy? O tak.
Spuściła na szczaw patrona Mysłowic, którym od 600 lat z
okładem był legendarny założyciel miasta Mysław. Wolała
Jana Chrzciciela. Wyrychtowała świętą kapliczkę.
Teoretycznie chodziło o przeniesienie na inne miejsce
zabytkowej. Trzeba to zrobić, żeby uruchomić wiadukt nad
Przemszą – tłumaczono. Wiadukt jest budowany od 20 lat i
końca nie widać, bo brakuje szmalu, zaś zabytek rozsypał
się w trakcie przeprowadzki. Za 70 tysiączków wybudowano
go od nowa.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieczne odpoczywanie
Minister od szkół Krystyna Łybacka chce zarządzić, żeby
nauczyciele przez dwie godziny w tygodniu
bezinteresownie obcowali ze swoimi uczniami nie
stawiając im w tym czasie pałek i nie wciskając
ciemnoty. Uczniowie w milczeniu przyjęli tę dodatkową
dolegliwość.
Zjazd Związku Nauczycielstwa Polskiego ze złością
odrzucił natomiast projekt swojej ministrzycy. To
zrozumiałe. Już obcowanie z pojedynczymi egzemplarzami
dzieci i młodzieży we własnym domu dla każdego człowieka
stanowi nieznośną przykrość. Stworzenia niedorosłe
zmasowane w szkole śmierdzą, wrzeszczą, okazują tępotę i
arogancję, bywają też niebezpieczne. Z mocy prawa
nauczyciele zobowiązani są zadawać się z niedorostkami
przez 18 godzin lekcyjnych w tygodniu. Jakiekolwiek
wydłużenie styczności przerasta ludzką wytrzymałość.
Zawód nauczyciela nadzwyczaj jest ciężki i męczący
właśnie dlatego, że zmusza do stykania się z dziećmi lub
młodzieżą. Gdyby uczniowie siedzieli zawsze w domu,
nauczyciele mieliby lepsze warunki rozwoju i
samokształcenia oraz niezbędną w tym zawodzie ciszę i
czystość w zakładzie pracy. Niestety, istnieje
represjonujące stan nauczycielski prawo zwane
obowiązkiem szkolnym dla dzieci.
Próbę wydłużenia o dwie godziny obcowania nauczycielstwa
z małolatami Zjazd ZNP odrzucił pod pretekstem
pieniężnym. Wiadomo jednak, że gdy Polacy mówią o
pieniądzach, naprawdę chodzi im tylko o godność i
niepodległość, a także Boga, honor i ojczyznę.
Przemawiając na Zjeździe Związku Nauczycielstwa
Polskiego minister Krystyna Łybacka podlizywała się
belfrom. Emanując obłudą mówiła, że wie, iż każdy
nauczyciel pracuje i tak więcej niż owe już mordercze 18
godzin tygodniowo, ona więc chce tylko sformalizować
stan istniejący.
Dowiodę, że Łybacka kłamie, ponieważ z prostych wyliczeń
wynika, że nauczyciele nie mają czasu pracować dłużej
niż 3 dni w tygodniu po 6 godzin. Posłużę się tu
precyzyjnym szacunkiem dokonanym przez tygodnik
"Kontakty".
Nauczyciel w roku szkolnym 2002/2003 będzie tyrać przez
183 dni. 182 dni musi zaś odpoczywać. I tak: wrzesień –
21 dni pracy, 9 sobót i niedziel; październik – 22 dni
pracy, 8 sobót i niedziel, wolne 14 października z
okazji Dnia Edukacji – razem 9 dni wolnych; listopad –
19 dni pracy, 9 sobót i niedziel, dwa Święta: Zmarłych i
Niepodległości, razem – 11 dni wolnych; grudzień – 15
dni pracy, 7 sobót i niedziel do 23 grudnia, kiedy to
rozpoczynają się ferie świąteczne trwające do końca
miesiąca, razem 16 dni wolnych; styczeń – 12 dni pracy,
6 sobót i niedziel do 20 stycznia, gdy rozpoczynają się
ferie zimowe trwające do końca miesiąca, plus Nowy Rok,
razem 19 dni wolnych; luty – 20 dni pracy, 8 sobót i
niedziel; marzec – 21 dni pracy, 10 sobót i niedziel;
kwiecień – 18 dni pracy, 6 sobót i niedziel, przerwa
świąteczna od 17 do 22 kwietnia, razem 12 dni wolnych;
maj – 21 dni pracy, 9 sobót i niedziel oraz 1 maja i 3
maja, razem 11 dni wolnych; czerwiec – 14 dni pracy, 5
sobót i niedziel do 20 czerwca, kiedy jest koniec roku
szkolnego, oraz dzień wolny w Boże Ciało, razem 16 dni
wolnych; lipiec, sierpień – 62 dni wakacji.
Gdzież zmieścić dodatkowe dwie godziny?
Nauczyciele twierdzą, że chociaż obowiązani są odbywać
tylko 18 lekcji tygodniowo, pracują jak wszyscy – 40
godzin, do czego zresztą z mocy prawa są zobowiązani.
Gdyby tak było, ich dzień roboczy trwałby ponad 11 i pół
godziny. Nawet dłużej, bo belfer nie pracuje przez 183
dni. Do wyliczonych dni wolnych dodać trzeba tzw. mosty,
choroby, ciąże i porody, rekolekcje, odszczurzanie,
nawiedzenie okolicy przez papieża, powodzie, silne
mrozy, awarie w szkole, dzień nauczyciela i wagarowicza,
wycieczki uczniowskie itp., itp.
Pracując przez 183 dni w roku nauczyciel i tak wysilałby
się zresztą bardziej niż statystyczny bezrobotny w
Warszawie, który jak zbadano, przeciętnie pracuje tylko
179 dni w roku, oczywiście na czarno.
W odpowiedzi na te wyliczenia i uwagi
zasypany zostanę listami od P.T. belfrów.
Opiszą w nich swe męczeństwo: uczą do zdarcia języka,
nocami poprawiają zeszyty i przygotowują się do lekcji,
żeby nad ranem podjąć pracę nad doktoratem. Niech otóż
belferstwo opowieściami o przepracowaniu zawraca głowę
swojej naiwnej ministerce. Przygotowywać się do lekcji
nauczyciele muszą raz na parę lat z okazji kolejnej
zmiany programu szkolnego, który zresztą niczego w ich
rutynie nie zmienia. Gdyby zaś w pokojach
nauczycielskich zainstalować podsłuch, okazałoby się, że
"Big Brother" to przy tym pomieszczeniu obóz pracy i
Akademia Nauk w jednym.
Przyjdą też listy od nauczycieli krzyczących pisemnie,
że po tym podłym moim na nich paszkwilu przestają czytać
"NIE". Cóż, nasi Czytelnicy miłują prawdę i żądają
prawdy, ale pod warunkiem że nie ich ona dotyka.
Czytelnicy "NIE" lubią wyłącznie ściśle określone
rodzaje prawdy. Na przykład, że min. Łybacka wyprawiła
się powiedzmy do zoo i tam żywcem odarła małpy z ich
futer, żeby uszyć je dla siebie. Albo że premier Miller
kupił swojej kochance Porsche z rurą wydechową ze złota
i w kształcie waginy, z której dobywają się spaliny
perfum Chanel 5.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Honor. Powodowany nim minister spraw zagranicznych
Włodzimierz Cimoszewicz podał się do dymisji po tym, jak
„NIE” ujawniło, że weszło w posiadanie ponad 6 tys.
dokumentów, które wyciekły z MSZ wraz z twardymi
dyskami. Premier Miller dymisji nie przyjął, bo jakiś
tam honor nie będzie mu psuł ostatniego miesiąca
sprawowania rządów.
Skuteczność. To cecha posłanki SLD Anity Błochowiak,
która z pomocą członków z tzw. drugiego szeregu komisji
śledczej powołanej w sprawie Rywina przeforsowała swój
projekt końcowego raportu komisji. Członkowie
pierwszoplanowi – Nałęcz, Lewandowski, Rokita, Ziobro –
okazali się gapami i pierdołami (czytaj komentarz „Lew
idzie do laski” na str. 15).
Nieskuteczność. Nie ma przełomu w misji tworzenia nowego
rządu Marka Belki. Samoobrona jest przeciwko, PSL i SDPL
się wahają, za jest tylko część SLD. Niewiele większe
nadzieje na powstanie nowego gabinetu daje kandydatura
Józefa Oleksego, który podejmie wyzwanie, jeśli ojczyzna
znajdzie się w potrzebie.
Niecierpliwość. Lider Samoobrony przebiera nogami
żądając rozpisania przedterminowych wyborów
parlamentarnych. Trudno mu się dziwić. Z badań PBS – na
zlecenie „Rzeczpospolitej” – wynika bowiem, że gdyby
wybory odbyły się na początku kwietnia, to Samoobrona
zgarnęłaby w Sejmie 163 mandaty (29 proc. poparcia),
Platforma – 126 mandatów (22 proc.), PiS – 56 (10
proc.), LPR – 52 (9 proc.), SDPL – 33 (6 proc.) i PSL –
30 (5 proc.). Szykują się andrzejki trwające 4 lata.
Nieomylność. Najsłynniejszy polski jasnowidz Krzysztof
Jackowski ogłosił przepowiednię: będą wcześniejsze
wybory, wygra Samoobrona.
Optymizm. Będzie lepiej, ogłosiło Ministerstwo Finansów
w przepowiedni na przyszły rok. PKB wzrośnie do 6 proc.,
a deficyt budżetowy zmniejszy się z 45,3 do 38,8 mld zł.
Pesymizm. Będzie gorzej, ogłosił OBOP, który badał
opinię publiczną. 64 proc. Polaków obawia się, że w
ciągu najbliższych trzech lat ich sytuacja materialna
się pogorszy, 12 proc.
sądzi, że się poprawi, a 20 proc. – że większych zmian
nie będzie.
Wiara. W nadziei na powstrzymanie spadku popularności
(ostatnio o 4 proc.) liderzy Platformy Obywatelskiej
wybierają się z wizytą do Watykanu. Podczas prywatnej
audiencji papież ma ich pocieszyć. Największym
pocieszeniem byłoby powstrzymanie marszu Leppera, ale
tego nawet papież sprawić nie potrafi.
Niejasność. Można się pogubić w tym, co mówi Kaczmarek o
Millerze, a Modrzejewski o Kulczyku. Tak zwana afera
Orlenu rozwija się według sprawdzonego wzoru: maksimum
słów, minimum wniosków. Ludzie na to patrzą, a Lepper
rośnie im w oczach.
Odwaga. Polscy żołnierze przebywający w województwie
irackim zabili lokalnego przywódcę szyitów. Szykują się
następne akty odwagi, rdzenni mieszkańcy polskiej strefy
okupacyjnej ogłosili bowiem świętą wojnę o wolność.
Przezorność. Kościół kat. podpisał z PZU tzw. ramowe
porozumienie o ubezpieczeniu majątku kościelnego. Polisy
będą obejmować skutki kataklizmów takich jak pożar i
powódź, ale nie ubezpieczą diecezji i parafii od
rezultatów przekrętów finansowych (o aferze kościelnego
wydawnictwa Stella Maris czytaj na str. 12).
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Policjant policjantem policjanta
Dwa tygodnie temu napisałam krótkowzrocznie, iż ten, kto
obejmie schedę po Kowalczyku, sam się zdekonspiruje jako
mieszacz policyjny. Podtekst był taki, iż komendantem
głównym policji zostanie gen. Adam Rapacki, bo to on –
moim zdaniem – stał za całą antysobotkową zadymą. W tym
samym, antyrapackim duchu sytuację w policji opisał
"Przegląd" i "Polityka". Janina Paradowska w TVN 24
powiedziała wprost, iż cała zadyma jest efektem
kontrakcji, którą podjęli przeznaczeni do zwolnienia
zastępcy komendanta głównego (Rapacki i Padło) i ona to
wie, a nie przypuszcza.
Wygląda na to, że zadyma medialna rzuciła Rapackiemu
kłodę pod nogi. Kto mieczem wojuje... Na pocieszenie
zwolennikom generała można powiedzieć, iż – jako ofiara
sekciarskich rozgrywek z czerwonej psiarni – może liczyć
na stanowisko komendanta głównego w przyszłym rozdaniu.
Według moich informacji odrzucił dwie propozycje, które
złożyło mu kierownictwo resortu: oficera łącznikowego
KGP w Hadze albo w Wilnie. Zamiast tego domaga się
stanowiska komendanta wojewódzkiego gdzieś w Polsce –
aby mieć kontakt z prasą i tkwić w krajowych strukturach
policyjnych.
Kandydatów na stanowisko po Kowalczyku było trzech: poza
Leszkiem Szrederem jeszcze komendant małopolski gen.
Andrzej Woźniak i gen. Eugeniusz Szczerbak z Katowic,
nowy zastępca komendanta głównego. Minister Janik odbył
z wszystkimi trzema osobiste rozmowy i to one
zadecydowały o wyborze Szredera.
Szreder od dawna był postrzegany jako jeden z kandydatów
do objęcia tego stanowiska, a Kowalczyk – jako facet,
którego to stanowisko przerosło. Jednak obecna sytuacja
na pewno zmianę tę bezpośrednio sprowokowała. Duże
zasługi ma tu minister Kurczuk. Z 20 godzin zeznań
Kowalczyka odtajnił 3 minuty, i to dobierając je tak,
aby źle wyglądały. Na przykład odtajniając odpowiedzi
bez pytań. W zasadzie Kurczuk potwierdził nasze
informacje sprzed dwóch tygodni: iż komendant Kowalczyk
zeznał, że nie informował ministra Sobotki o szczegółach
operacji starachowickiej, mówił mu ogólnie o "planowanej
realizacji w kieleckim". W jednym z kolejnych zeznań
wycofał się z podanego wcześniej terminu rozmowy z
wiceministrem. W mojej opinii, prezentacja Kurczuka była
tendencyjna.
Nowy komendant główny gen. Leszek Szreder jest
apolitycznym policjantem z prawdziwego zdarzenia.
Opozycja i sprzymierzone z nią media szukają na niego
haka w fakcie, że był komendantem wojewódzkim w
Gorzowie. A to dominium szefa sejmowej Komisji Spraw
Wewnętrznych, barona zielonogórskiego Andrzeja
Brachmańskiego, a zatem Szreder będzie chodził na jego
pasku. Do tego media kreują Brachmańskiego na następcę
Sobotki. Że niby wiceminister Brachmański ze swoim
Szrederem odtworzy ten sam układ politycznej zależności,
jaki Sobotka miał z Kowalczykiem. Pomysł wydaje się
cokolwiek wątpliwy – Janik deklaruje, iż stanowisko
będzie czekało na Sobotkę, a dla Brachmańskiego to żaden
interes. Jednak bez przyklepania Brachmańskiemu roli
Sobotki bis opozycja nie miałaby na Szredera kompletnie
nic. A tego przyznać nie może. Wykazuje zatem, iż
dowodem na zależność Szredera jest fakt, że w swoim
pierwszym ruchu wywalił Rapackiego. Jaki rozsądny
komendant główny zostawiłby na stanowisku swego zastępcy
faceta, któremu prasa zarzuca nielojalność wobec szefa?
Dziś sytuacja ulubieńca mediów podobna jest do sytuacji
Milczanowskiego, który obalił swojego lewicowego
premiera, ale żaden prawicowy premier nie zrobił go w
nagrodę swoim szefem MSW. Bo to by było trochę jak
adoptowanie sierotki, która zarżnęła tatusia i mamusię.
PS Gwoli rzetelności informacyjnej odnotowujemy, że
twórcą CBŚ nie jest – jak twierdzą jego wielbiciele –
Rapacki, tylko gen. Józef Semik. Kiedy Semik budował
CBŚ, Rapacki był komendantem we Wrocławiu.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wbrew "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pedałowanie w Watykanie
– Dlaczego taka książka?
– Interesują mnie przestępstwa kryminalne – krew w
kontekście watykańskim pobudziła więc moją ciekawość.
Wypowiedzi Navarro Vallsa w trzy godziny po zabójstwie,
twierdzącego bez cienia wątpliwości, że zostało ono
dokonane w napadzie szału wywołanym faktem, że Tornay
nie dostał odznaczenia Gwardii Szwajcarskiej, wydały mi
się podejrzane. Potępienie Tornaya jako gwałtownego
szaleńca, narkomana i jednoczesne "uświęcenie" Estermana
uznałem za niesprawiedliwe uproszczenie.
Matka Cedrica Tornaya – Mauguette Boudate – nie
odpowiadała na moje listy. Udało mi się jednak dotrzeć
do różnych osobistości watykańskich bliskich kapralowi i
od nich dowiedziałem się, jak naprawdę funkcjonuje straż
papieska, jakie reguły obowiązują w państwie kościelnym.
Poznałem kolegów Tornaya, którzy mi o nim opowiedzieli.
Wtedy zadzwoniła do mnie matka. Jej wstrząsająca
opowieść o tym, jak kapelan Gwardii Szwajcarskiej Alois
Jehle cynicznie zniechęcał ją do tego, aby przyjechała
do Rzymu i zabrała ciało syna, mówiąc, że w watykańskiej
kostnicy nie było lodówek, więc zwłoki zgniły i odpadła
głowa, przekonała mnie o konieczności opisania tej
historii. Intrygowało mnie, dlaczego Watykan chciał
ukryć prawdę. Matka Tornaya poprosiła mnie, abym
przeprowadził dla niej dochodzenie dziennikarskie.
Odmówiłem.
– W końcu jednak nie odkrył pan niczego specjalnego. Nie
było "czwartego człowieka" (zabójcy) – taką wersję
utrzymują adwokaci matki. Sekretem Watykanu tak pilnie
strzeżonym przez Navarro Vallsa okazuje się banalny
homoseksualizm...
– Niezupełnie. Oczywiście homoseksualizm za murami
watykańskimi to jeden z wątków, ponieważ zabójstwo miało
podtekst homoseksualny. Watykan wykreował wersję o ataku
szaleństwa, aby to zatuszować. Tornay w ciągu dwóch lat
służby miał sporadyczne stosunki seksualne ze swoim
przełożonym Estermanem, który później zdradził go z
innym gwardzistą. Massimo Lacchei (znany włoski krytyk
sztuki) opowiedział, że spotkał Tornaya przed San Pietro
i zaprosił go do domu, gdyż zgodził się na stosunek
oralny za milion lirów. Lacchei przedstawił spis
lekarstw, jakie musiał zażywać po tej przygodzie.
Homoseksualizm chłopaków z Gwardii Szwajcarskiej jest
faktem i co czwarty z nich przyznaje się do tego
otwarcie – tak twierdzi Ivon Bertorello – duchowny,
któremu zawsze zwierzał się Tornay. (Bertorello jest
dziwną osobistością – twierdzi, że pracuje dla wywiadu
watykańskiego, inni podejrzewają,
że pracuje dla francuskiego). O homoseksualizmie
Estermana wiedzieli wszyscy – nawet papież. Przez lata
nie był z tego powodu awansowany – w końcu ożenił się z
Gladys Meza Romero. Wiele osób jest zdania, że był to
ślub dla pozoru.
Napięcia na tle homoseksualnym na pewno były glebą, na
której wykiełkowała watykańska zbrodnia. Ale to nie
jedyne zarzuty. Szwajcarzy niemieccy dominują nad
francuskimi. Esterman często upokarzał Tornaya i innych,
wprowadzał absurdalną dyscyplinę i rozkazy. Esterman był
również bliski Opus Dei i tam próbował rekrutować
gwardzistów. Upominał go za to
kapelan Jehle mówiąc, że straż papieska nie powinna być
poligonem walk politycznych. Ta niezdrowa atmosfera była
podłożem zabójstwa z premedytacją.
– Wizerunek Tornaya nie jest jednak kryształowy –
homoseksualista, męska prostytutka... Watykan twierdzi,
że był narkomanem, bo palił marihuanę...
– Tornay palił marihuanę sporadycznie, jak wszyscy w
Gwardii Szwajcarskiej – potwierdziły to analizy medyczne
moczu i krwi.
Cedric Tornay był młodym człowiekiem, który przybył z
małej mieściny. Służba w Gwardii Szwajcarskiej była dla
niego nadzieją na zmianę życia i dobrą pracę po powrocie
do kraju. Straż papieska otrzymuje niezwykle niskie
wynagrodzenie za służbę, silną motywacją jest wiara. Jak
opowiedzieli przyjaciele młodego kaprala, był on gotów
oddać życie za papieża i jako jeden z nielicznych
naprawdę interesował się jego bezpieczeństwem. Tornay
mówił głośno o tym, że Gwardia Szwajcarska jest tylko
atrakcją turystyczną w kolorowych, renesansowych
strojach i z halabardami. Gwardziści nie noszą broni w
obecności papieża i gdyby jemu groziło
niebezpieczeństwo, mają schwycić tron i uciekać...
Gwardziści byli sfrustrowani odgrywaniem roli
teatralnej. Tornay był promotorem kilku reform, które
zostały odrzucone. Zdesperowany i wściekły, nie
wytrzymując dłużej takiego stanu zabił znienawidzonego
Estermana, kiedy ten nie dał mu odznaczenia. To tylko
przepełniło kielich goryczy. Przy okazji ofiarą stała
się również żona obecna w pokoju. Na końcu odebrał sobie
życie.
– W "City of secrets" pisze pan o innych watykańskich
tajemnicach. Navarro Valls ma na ciele ślady po
praktykach pątniczych św. Escrivy de Balaguera. Papież
chory na Parkinsona powinien brać lekarstwo wpływające
na funkcje umysłowe, ale przynoszące ulgę fizyczną.
Czyżby papieżem manipulowało Opus Dei?
– Ze źródeł medycznych bliskich papieżowi dowiedziałem
się, że lekarstwo zażywane przez Jana Pawła II to
Levo-dopa. Zwalcza problemy natury fizycznej, ale
wywołuje halu-cynacje i utratę kontaktu z
rzeczywistością. Papież woli cierpieć, niż przyjmować to
lekarstwo. Bierze je więc w małych ilościach – stąd jego
huśtawka samopoczucia, jaką obserwujemy: chwilami czuje
się dobrze, chwilami zapada w letarg. Trudno powiedzieć,
że papieżem manipuluje Opus Dei, bo Wojtyła jest bardzo
bliski tej organizacji. Najwięcej do powiedzenia mają
jednak dziś
Navarro Valls, kardynał Sodano i kardynał Re, który jest
prawdopodobnym następcą tronu Piotrowego.
– Czego nauczyło pana to dochodzenie dziennikarskie?
– Przede wszystkim tego, że w Watykanie panuje kultura
sekretu, a informacja jest monetą, którą wymienia się po
bardzo wysokim kursie. Dowiedzieliśmy się już o tym przy
okazji sprawy pedofilii, która w Ameryce przybrała
rozmiary skandalu.
Recenzje "City of secrets", ostatniej książki
Johna Follaina, która właśnie ukazała się w
Ameryce, zamieściły najpoważniejsze gazety i
tygodniki na świecie. Zanosi się na to, że "Miasto
tajemnic" wzbudzi tyle emocji, ile swego czasu
"Jego Świątobliwość Jan Paweł II i nieznana
historia naszych czasów" Carla Bernsteina i Marco
Politiego.
Follain to młody dziennikarz i pisarz
brytyjsko-francuski, autor książek o mafii,
terroryście
Carlosie "Szakalu" oraz o walce kobiet afgańskich
(przetłumaczona również na polski "Zoya" jest
bestsellerem międzynarodowym). Tym razem zajął się
zabójstwem-samobójstwem w Watykanie, w którym 4
maja 1998 r. ponieśli śmierć Alois Esterman,
komendant Gwardii Szwajcarskiej, jego żona Gladys
Meza Romero i kapral Cedric Tornay.
Follain przez 3 lata polował na sekrety
watykańskie i doszedł do następujących konkluzji:
Tornay zabił Estermana i żonę nie podczas ataku
szału wywołanego faktem, że nie przyznano mu
odznaczenia, lecz zrobił to z premedytacją.
Watykan ukrył prawdę już w trzy godziny po
zabójstwie-samobójstwie. Kłamstwo stało się
oficjalną wersją wypadków koronując
ośmiomiesięczne dochodzenie. Szał jest przykrywką
zabójstwa na tle homoseksualnym. Ale nie tylko...
Gdy sześć lat temu anonsowaliśmy watykański
bestseller Bernsteina i Politiego ("Papież i
kobiety", "NIE" nr 44/96), przewidzieliśmy, że
niezrozumienie dla wartości, jakie przyniosła
nowoczesność, stanie się poważnym problemem tego
pontyfikatu. Ale nawet nam się nie śniło, że
będziemy pisać o skandalu księży pedofilów, o
zbrodni na tle homoseksualnym dokonanej przez
halabardnika narkomana w pobliżu papieskiej
sypialni, praktykach masochistycznych oraz o
halucynacjach po Levo-dopie.
G. Z.
Autor : Agnieszka Zakrzewicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wystarczy dwóch cwaniaków
Jak nie mając złotówki zarobić kilkadziesiąt milionów.
Killerzy dążą do zbrodni doskonałej. Złodzieje, nazywani
niesłusznie menedżerami, za wzór mają przekręt
doskonały. Jedno i drugie jest formą idealną, zatem
niespotykaną w rzeczywistości. Jednak czasem udaje się
otrzeć o doskonałość. Przedstawiamy przekręt niemal
doskonały.
Paru cwaniaków postanawia szybko się wzbogacić. Ponieważ
rzecz dotyczy kolei, jest wśród nich były dyrektor
generalny PKP Jan Janik, obecnie zameldowany czasowo w
areszcie. Tam gdzie jest Janik, pojawia się niczym jego
cień Bogusław Bagsik (też w areszcie), znany szerszej
publiczności ze spółki Art B. Bagsik nie występuje
nigdzie formalnie. Tylko doradza.
Gołowąsy rządzą
Za rządów koalicji AWS–UW pod światłym przewodnictwem
imć Buzka prezesami WARSU (kuszetki i wagony
restauracyjne) zostali dwaj dwudziestoparoletni
młodzieńcy: Mariusz Trzciałkowski i Piotr Smogorzewski.
Wówczas radni warszawskiego samorządu z ramienia AWS.
Stanowiska swoje objęli, bo byli bardzo kompetentni, a
na dodatek udzielali się w sztabie wyborczym Maryjana
Krzaklewskiego, gdy ten marzył o prezydenturze. Gołowąsy
tak się przyssały do stołków, że pozostały na nich przez
dłuższy czas po zmianie światłego przewodnictwa z Buzka
na Millera. Pisaliśmy ("NIE" nr 44/2001) o chytrym
zamyśle kupienia WARSU przez spółkę Lepard Center za
pieniądze wyciągnięte od załogi.
Pomysł ten w ostatniej chwili udaremnił Sławomir
Zakrzewski, esel-dowski prezes Agencji Prywatyzacji.
Pogonił obydwu awuesiarzy, a na ich miejsce 19 marca
2002 r. nominował Michała Zubrzyckiego, kompetentnego i
doświadczonego zarządcę. Czemu dopiero wtedy, skoro SLD
rządzi od października 2001 r.? Być może przychylność
lewicowego rządu dla awuesowskich prezesów WARSU
wyżebrała Ewa Spychalska. Prawdopodobnie dzięki jej
wstawiennictwu Trzciałkowski i Smogorzewski zyskali
kilka cennych miesięcy. Ewa Spychalska, niegdyś szefowa
OPZZ i ambasador RP na Białorusi, sprzedała się WARSOWI
za 10 tys. zł miesięcznie. Była zatrudniona w
charakterze doradcy zarządu od 1 października 2001 r.,
miała własną asystentkę i inne przywileje, np. okres
obowiązywania umowy do 2006 r. (sic!).
Golasy kupują
Nowy prezes zastał firmę w stanie tragicznym. Brak
kontraktu z PKP i deficyt w kasie wróżyły szybki koniec
istniejącego od 1960 r. przedsiębiorstwa. Zubrzycki
rozpoczął urzędowanie od rozszyfrowywania mętnych
operacji przeprowadzonych przez poprzedników. Okazało
się, że dwaj młodzieńcy opylili to, co było największym
kapitałem spółki: wierzytelności PKP. Kupiła je bliżej
nie znana spółka Towarzystwo Inwestycyjne TOWIN. Kupiła
to za duże słowo. Po prostu wzięła i nie zapłaciła za
nie. Za spółką TOWIN kryje się inna, już bardziej znana
spółeczka – Variant Logistic.
Ją już bardzo łatwo połączyć z duetem Janik–Bagsik.
Trudno przypuszczać, żeby panowie Trzciałkowski i
Smogorzewski nie wiedzieli, z kim mają do czynienia.
Umowa cesji wierzytelności ze spółki WARS na spółkę
TOWIN nie posiada żadnych gwarancji ani zabezpieczeń
majątkowych, gdyż spółka TOWIN w momencie zakupu była
goła jak święty turecki. Do umowy dołączono tylko jedno
zabezpieczenie: poręczenie do kwoty 15 mln zł wydane
przez Kopalnię Piasku Kuźnica Wareżyńska S.A. Jak to się
stało, że WARS zrobił cesję wierzytelności na golasów ze
spółki TOWIN i dlaczego za tę transakcję poręczyła
kopalnia piasku, pozostanie słodką tajemnicą panów
Bagsika i Janika.
Cwaniaki ze spółki TOWIN wzięły zatem od spółki WARS
S.A. wierzytelności PKP na łączną sumę nieco ponad 11
mln zł. Obiecując zapłacić sowicie, czego naturalnie
nigdy nie uczynili. Spieniężyli za to wierzytelność tym,
którzy akurat mieli z PKP rachunki do uregulowania.
Największą część długu kupiła wchodząca w skład bogatego
holdingu KGHM spółka Pol-Miedź Trans. Zamiast oddać kasę
WARSOWI, golasy z TOWINU kupiły od NFI za około 9 baniek
60 proc. akcji Kopalni Piasku Kuźnica Wareżyńska. Tej
samej, która wcześniej poręczyła za transakcje TOWINU z
WARSEM.
Biznes na piasku
Wartość Kuźnicy Wareżyńskiej nie leży w samym piasku.
Jej potencjał to własna sieć kolejowa i położenie. Przez
teren kopalni muszą przejeżdżać transporty węgla i
stali, bo nie ma innej drogi. Za tranzyt trzeba słono
płacić. Płacą huty, elektrociepłownie i kopalnie. Sama
KP Kuźnica Wareżyńska też świadczy usługi transportowe.
Ma koncesję na przewozy kolejowe, ma własny tabor i
swoje szyny. To główne i stałe źródło kasy dla Kuźnicy
Wareżyńskiej. Sam piasek też nie jest do pogardzenia.
Jakość surowca jest tam doskonała. Wystarczy powiedzieć,
że piach z Kuźnicy Wareżyńskiej kupuje największy polski
producent klejów i zapraw ATLAS. Z samego transportu i
piasku KP Kuźnica Wareżyńska żyła całkiem dostatnio
wypła-cając udziałowcom spore dywidendy i zatrudniając
blisko 300 osób.
Jednak największym skarbem KP Kuźnica Wareżyńska jest
dziura w ziemi. I ziemia, która tę dziurę otacza.
Wyrobisko pożwirowe zostanie wkrótce zalane wodą.
Powstanie piękny, malowniczo położony i rozległy akwen.
Wielka rzadkość na industrialnym Śląsku. Interes będzie
po przekwalifikowaniu otaczających sztuczny zbiornik
gruntów z przemysłowych na budowlane. Wartość metra
kwadratowego gruntu skoczy co najmniej 30, a może nawet
60 razy. A ziemi tej jest ponad 100 hektarów. Przyszłemu
jezioru wraz z przyległościami nadano nazwę "Błękitna
Laguna" i wydzielono z KP Kuźnica Wareżyńska jako
spółkę-córkę. Wartość szacunkowa po zalaniu wodą i
zmianie przeznaczenia terenu wynosi ponad 80 mln zł.
Do 27 listopada zeszłego roku kopalnią piasku zarządzał
Jan Janik. Prezesurę przerwali mu funkcjonariusze
ABWery, którzy byłego szefa kolei państwowych skuli i
zamknęli do ciupy.
Szanowny czytelnik zachodzi zapewne w głowę, jak to
możliwe, że Narodowe Fundusze Inwestycyjne sprzedały
taką firmę (ściślej 60 proc. akcji) za ok. 9 mln zł
jakiejś szemranej spółeczce? Jak sprawdziliśmy, sam
majątek trwały kopalni, według wartości księgowej,
wynosi 25 mln zł. My tego fenomenu pojąć nie potrafimy.
Jest to kolejny dowód na szkodliwą i kryminogenną
działalność NFI i porażkę tego programu
uwłaszczeniowego. Nie to jednak jest tematem artykułu;
mamy nadzieję, że sprawę dziwnych decyzji NFI wyjaśni
wkrótce prokurator.
Zacieranie śladów
Spółka TOWIN przekazała swoje udziały w KP Kuźnica
Wareżyńska, w rozliczeniu za rzekome długi, spółce VL
Spedycja, która jest własnością trzech dżentelmenów:
Rafała Grzywacza (prywatnie szwagra Bagsika), Mariusza
Chudego i Jana Janika. Siedzibą spółki VL Spedycja jest
mieszkanie w bloku przy ulicy Krasnobrodzkiej 17 na
warszawskim Bródnie. TOWIN pozostał golasem. Ma same
długi i zero majątku. VL Spedycja część akcji (26,1
proc.) odsprzedała prywatnym udziałowcom, m.in.
Karo-linie Janik, córce Jana Janika. Prze-kręt byłby
idealny, gdyby nie zmiana w zarządzie WARS S.A.
Jak już wspomnieliśmy, 19 marca zeszłego roku Michał
Zubrzycki zmienił gołowąsów z AWS. 11 marca, na osiem
dni przed odwołaniem, Piotr Smogorzewski napisał do
Prokuratury Okręgowej w Warszawie zawiadomienie o
popełnieniu przestępstwa. Oświadcza w nim, że zarząd
WARSu padł ofiarą oszustów z TOWINU, którzy wyłudzili
cesję wierzytelności i nie chcą płacić. Smogorzewski nie
wysłał jednak pisma do prokuratury, lecz... zdeponował
je u księgowej WARSU S.A.
Nowy zarząd w osobie Zubrzyckiego nie miał już żadnych
wątpliwości. Powiadomił o przestępstwie prokuraturę i
skierował do sądu sprawę o zabezpieczenie wierzytelności
na majątku kopalni piasku. Odzyskał też od VL Spedycja
16,8 proc. akcji KP Kuźnica Wareżyńska. Sąd wydał nakaz
zapłaty stanowiący podstawę do zabezpieczenia na majątku
kopalni. WARS położył łapę na wszystkich kontach kopalni
i na całym jej majątku.
Happy end? Wszystko wskazuje na to, że WARS nie tylko
odzyska forsę, ale na całej aferze wyjdzie na plus.
Zubrzycki podpisał w ostatnim czasie z zarządem KP
Kuźnica Wareżyńska porozumienie na bardzo twardych
warunkach: albo kopalnia spłaca cały dług TOWINU, albo
WARS przejmuje całą kopalnię. Działający w imieniu VL
Spedycji i prywatnych udziałowców zarząd kopalni stanie
na głowie, żeby dług spłacić. Jeśli to się uda, to
blisko 43 proc. akcji kopalni pozostanie w rękach
właścicieli VL Spedycji i powiązanych z nimi prywatnych
właścicieli. To w praktyce daje kontrolę nad spółką
wartą 100, a może 160 mln zł. Czyli "inwestorzy" bez
kasy będą na czysto 40 do 70 mln zł.
Szczęśliwe zakończenie psuje pytanie, którego nie sposób
nie zadać: kto na tym stracił? Nie trzeba być geniuszem
biznesu, żeby bez wahania wskazać na NFI. To właśnie
fundusze sprzedały za bezcen podejrzanej spółce
dochodową kopalnię piasku. W plecy jest też PKP. Zamiast
rozliczyć się w ramach kompensacji z WARSEM, który
przecież płaci kolei za dzierżawę wagonów, kolej
straciła tak potrzebną jej obecnie gotówkę od jednego z
niewielu wypłacalnych kontrahentów,
jakim jest Pol-Miedź Trans z Lubina.
Szczęśliwe zakończenie psuje również postawa organów
ścigania. Prokuratura i policja z Dąbrowy Górniczej w
działalności spółki TOWIN nie dopatrzyły się niczego
złego. Jak pisze prokurator Prokuratury Rejonowej w
Dąbrowie Górniczej w uzasadnieniu do jednej z wielu
odmów wszczęcia postępowania: ...w zachowaniu
przedstawicieli Towarzystwa Inwestycyjnego TOWIN nie ma
cech przestępstwa
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wiwat przemoc spontaniczna
l 15–16 tys. antyglobalistów z całego świata
l symboliczna okupacja amerykańskiej bazy wojskowej Camp
Darby – pierwsza światowa manifestacja przeciwko
służalczości nowym imperialistom
l zamachy dynamitowe i podpalenia placówek handlowych
oraz usługowych
l dewastacja zabytków Florencji
l prowokacje i zadymy wewnętrzne wśród antyglobalistów
l nielegalne okupacje szkół i squotów oraz darmowa
wyżera w supermarketach
I jeszcze wiele innych atrakcji w programie pierwszego
Europejskiego Forum Społecznego, mającego odbyć się we
Florencji w dniach 6–10 listopada 2002 r.
Brakuje tylko specjalnej delegacji ben Ladena.
Raport szefa włoskiej policji Ganniego de Gennaro
przedstawiony komisji parlamentarnej zawiera liczne
sygnały alarmowe, a nowe ostrzeżenia napływają
przynajmniej dwa razy dziennie. Nie ma zagrożeń
specyficznych i skonkretyzowanych, lecz przewiduje się
przemoc spontaniczną, zadymy uliczne, partyzantkę
wielkomiejską jak w Genui oraz starcia na granicach,
które antyglobaliści-anarchiści będą przekraczać wbrew
zakazom.
Pierwsze Europejskie Forum Społeczne (Social Forum
Europa) we Florencji, czyli zebranie na Starym
Kontynencie wszystkich ugrupowań i ruchów
antyglobalistycznych, które w brazylijskim Porto Alegre
dały życie Światowemu Forum Społecznemu, zostało
zaplanowane już rok temu. Przewiduje się udział ponad 20
tysięcy delegatów reprezentujących oficjalnie 450
stowarzyszeń działających w wielu krajach świata. Przez
4 dni odbędzie się 600 seminariów, warsztatów i debat
politycznych. Na 6 listopada członkowie związku Cobas i
Antagoniści zapowiedzieli symboliczną okupację wojskowej
bazy amerykańskiej niedaleko Livorno. Co ma być
manifestacją przeciwko służalczości nowym imperialistom.
Amerykanom ten pomysł nie przypadł do gustu, więc bazy
będzie strzec ponad 300 włoskich komandosów. Stanowią
oni pierwszy filtr przeciwko manifestantom, którym
przyjdzie ochota przekroczyć wyznaczoną czerwoną linię
bezpieczeństwa. Na 9 listopada organizatorzy SFE
zaplanowali we Florencji wielki marsz i koncert
przeciwko wojnie.
Po ubiegłorocznych doświadczeniach ze Szczytu G8 w Genui
włoski prawicowy rząd waha się, czy odwołać Europejskie
Forum Społeczne, czy też postawić lewicową administrację
miasta oko w oko z antyglobalistami. Nowy minister spraw
wewnętrznych Pisanu, który zastąpił Scajolę słynnego
dzięki masakrom w szkołach Diaz i Pertini oraz w
koszarach Bolzaneto (zobacz "NIE" nr 32/2001 i 28/2002 –
przyp. red.), ma już długą listę niebezpiecznych
organizacji z 80 krajów.
Policje Niemiec i Grecji ostrzegły swoich włoskich
kolegów, że ponad 1500 obywateli ich krajów, karanych za
wykroczenia przeciwko porządkowi publicznemu, już
zakupiło bilety na pociągi, promy, autobusy i samoloty.
Głównymi bohaterami ma być we Florencji siatka No
Border, która wsławiła się swoimi wakacyjnymi wybrykami
w Strasburgu. Występy zapowiedziała również Batasuna –
której działalności zakazano właśnie w Hiszpanii,
wyspecjalizowana w terroryzmie miejskim. Oczywiście
przewiduje się ataki na McDonald’sy, banki,
supermarkety, podpalenia śmietników i samochodów oraz
zamianę szkół na hotele i biwaki uliczne. Tym razem
Włosi ostrzeżenia policji niemieckiej i greckiej wzięli
na serio, zwłaszcza że raporty wywiadu sygnalizują nową
technikę walki – zakładnikiem
antyglobalistów-anarchistów mają być zabytki i dzieła
sztuki kulturalne Florencji, nie mające sobie równych w
świecie.
W mieście goszczącym Galerię Uffizich zapowiada się
niezła zadyma, gdyż antyglobaliści mają też załatwiać
porachunki między sobą. Oczywiście jeżeli pierwsze
Europejskie Forum Społeczne w ogóle dojdzie do skutku.
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Komunizm na żółtych papierach
Czy szybciej Hongkong schinizuje się, czy Chiny się
shongkongnizują? – takie zakłady stawiane są często w
barach i herbaciarniach Seulu.
Ustrój Hongkongu brytyjskiej kolonii, która w 1997 r.
stała się częścią Chińskiej Republiki Ludowej, został
określony w nowej konstytucji. Zgodnie z przyjętą zasadą
"jeden kraj, dwa systemy polityczno-gospodarcze", przez
następne pół wieku dotychczasowy wolnorynkowy system
gospodarczy prawa i wolności, a także styl życia
Hongkończyków nie mogą ulegać zmianom. Terytorium
zyskało status Specjalnego Regionu Administracji ChRL.
Rząd pekiński zastrzegł sobie jedynie prerogatywy w
zakresie polityki obronnej i zagranicznej.
Prawostronny lewostronny
Specjalny Region Administracyjny Hongkong ma własny
rząd, parlament, odrębny aparat administracyjny. Posiada
własny budżet i walutę – dolara hongkońskiego, uważanego
za najbardziej stabilny pieniądz na świecie. Ma własny
system podatkowy. Nie odprowadza do budżetu centralnego
ani centa, nie dostaje też stamtąd dotacji. Posiada
brytyjski system sądowniczy i policyjny. Jest odrębnym
terytorium celnym i imigracyjnym, a granica między
regionem a Chinami jest bardziej szczelna niż
polsko-rosyjska. Hongkong posiada za granicą własne
przedstawicielstwa ekonomiczno-handlowe pełniące funkcję
placówek dyplomatycznych. Jest członkiem organizacji
międzynarodowych, w których nie uczestniczą Chiny, a
także stroną porozumień międzynarodowych, które przez
Chiny nie zostały podpisane.
Cóż zatem zyskał Hongkong po zassaniu go przez Chiny?
Kalendarz chiński, nową stolicę, hymn, godło, barwy
narodowe. Ustawy o obywatelstwie chińskim i o morzu
terytorialnym. Garnizon chiński. Niewidoczny na co
dzień, bo do miasta żołnierze chińscy wychodzą wyłącznie
w cywilkach. Mundury są w użyciu przez dowódców podczas
oficjałek, kilka razy w roku.
Hongkong zdemokratyzował się po przyłączeniu do
"komunistycznych" Chin. Do 1997 r. rządził nim brytyjski
gubernator wraz z Radą Wykonawczą (rząd) i Radą
Ustawodawczą (parlament lokalny). Teraz rządzi premier
Tung Chee-hwa, multimilioner. Partie polityczne powstały
dopiero w latach 90., kiedy kolonia wracała do macierzy.
Wtedy też zaczęto przeprowadzać wolne wybory do Rady
Ustawodawczej. 24 na 60 deputowanych do RU wybiera się w
wolnych wyborach. W 2004 r. ma ich być już 30. Być może
dalsze związki z "komunistycznymi" Chinami przyniosą
pełne, demokratyczne wybory w Hongkongu. Nie zmieni się
za to odziedziczony po Brytyjczykach drogowy ruch
lewostronny.
Pod czerwonym sztandarem
Hongkong jest częścią Chińskiej Republiki Ludowej.
Patrząc na Chiny przez pryzmat hongkoński ujrzelibyśmy
najbardziej wolnorynkową gospodarkę świata wedle
rankingu amerykańskiej Heritage Foundation i gazety "The
Wall Street Journal". Bo nie ma tam ceł, z wyjątkiem
tych na alkohol, papierosy i paliwa. Podatki pobierane
są wyłącznie od dochodu z działalności gospodarczej (16
proc.), wynagrodzeń (15 proc.), czynszów (15 proc.).
Wolne media obficie i krytycznie komentują politykę i
sytuację Chin kontynentalnych. Legalnie działa ruch
Falun Gong, organizacje nawołujące do "niepodległości
Tajwanu", co jest największą antypaństwową herezją w
Chinach. Uroczyście obchodzi się rocznicę wydarzeń na
pekińskim placu Tian’anmen. Jeśli dodać do tego kilku
deputowanych do miejscowego parlamentu, którzy są
uznawani za persona non grata na kontynencie, to widać,
jak pojemne potrafią być dziś "komunistyczne" Chiny.
Dodatkowo Hongkong uznawany jest za najmniej korupcyjny
kraj na świecie. W ubiegłym roku z roboty wyleciał
komendant główny policji, bo wszechpotężny i
wszechobecny urząd antykorupcyjny zrobił mu nocną
kontrolę w służbowym sejfie. Brakowało 5 tys. dolarów
hongkońskich, czyli nieco ponad 600 amerykańskich.
Komendant zarabiał miesięcznie ponad 20 tys. dolarów
amerykańskich. Tłumaczył się chwilową pożyczką. Wyleciał
z posady natychmiast. Stracił prawa emerytalne. Przegrał
kosztowne sprawy w sądzie.
Co sąd sądzi
Sądy w chińskim Hongkongu oparte są na prawie i tradycji
anglosaskiej. Zatrudniają znakomitych prawników,
importowanych z Wielkiej Brytanii, Australii, USA.
Czasem ich niezależność powoduje uzależnianie się byłej
kolonii od Chin. W styczniu 1999 r. hongkoński Sąd
Najwyższy orzekł, iż dzieci urodzone na kontynencie
posiadające co najmniej jednego z rodziców legalnie
zamieszkujących Hongkong mają prawo do osiedlania się w
tym specjalnym regionie.
Ów wyrok zatrząsł rządem hongkońskim.
Już w połowie lat 80. biznesmeni z Hongkongu zaczęli
przenosić fabryki na południe Chin kontynentalnych.
Obecnie w biurowieżowcach Hongkongu jedynie zarządza się
firmami produkującymi w Chinach. Każdy szanujący się
biznesmen z Hongkongu ma przynajmniej jedną konkubinę i
dziecko na kontynencie. Gdyby ten efekt produkcyjny
wrócił do Hongkongu, czyli ok. 2 milionów ludzi w ciągu
pięciu lat, to na zatłoczonym terytorium nie byłoby
gdzie palca wsadzić. To mogłoby zburzyć oazę dobrobytu.
Powiększyć odnotowywane już, nieznane od lat,
kilkuprocentowe bezrobocie. Powiększyć istniejące
slumsy, czyli budynki przypominające nasze
apartamentowce.
Zdesperowany rząd Hongkongu pospieszył do chińskiego
parlamentu i poprosił o korzystną dla siebie wykładnię
hongkońskiego, niższej rangi, prawa. Oczywiście Pekin
skorzystał z okazji, by potwierdzić swą nadrzędność
jurysdyczną. W środowiskach prawniczych Hongkongu
zawrzało. "To koniec niezawisłości naszych sądów" –
krzyczały media. To uzależnianie się od Pekinu! W
styczniu tego roku prezes stowarzyszenia adwokatów w
Hongkongu zażądał w imieniu wszystkich prawników, aby
rząd zadeklarował, iż nigdy więcej do Pekinu o wykładnię
prawa nie wystąpi.
Minął wiek złoty
Nic tylko w łeb palnąć, wzdychają Hongkończycy. Nieznany
do niedawna deficyt budżetowy sięga już rocznie 9 mld
amerykańskich dolarów. Ceny nieruchomości, czynszów
spadły na łeb. Kredytów mniej. Wokół Hongkongu
"komunistyczne" Chiny zbudowały arcykapitalistyczne
Specjalne Strefy Ekonomiczne. Konkurujący przepychem z
Hongkongiem Shenzhen. Wabiący tanią, sprawną siłą
roboczą. Nieskrępowaną związkami zawodowymi. Z
nieograniczonymi powierzchniami do zabudowy. Alternatywą
dla rozrywkowego, też odzyskanego portugalskiego Makau,
staje się przecudnej urody Zhuhai. Dodatkowo Chiny
weszły do WTO. Za lat kilkanaście, kilkadziesiąt zaczną
spełniać standardy światowej gospodarki rynkowej.
Wedle Amerykańskiej Izby Handlowej Hongkończycy
histeryzują. Za bardzo przyzwyczaili się do szybkiego,
łatwego zarabiania pieniędzy. Złote czasy jedynej
furtki, jedynego pośrednika Chin już nie wrócą. Czasy
łatwych, szybkich pieniędzy. Trzeba się brać do roboty.
W sąsiadującej prowincji Guandong istnieje już prawie 40
tys. firm zarejestrowanych w Hongkongu. Zatrudniają
ponad 6 milionów pracowników. Chiny są największym
inwestorem w Hongkongu. "Bank of China" wraz z filiami
to druga grupa kapitałowa zarejestrowana w Hongkongu.
Przyjeżdżających z kontynentalnego Shenzhenu,
oszałamiającego azjatyckim przepychem, osławiony
Hongkong rozczarowuje. Krzywimy się na pierwszy jego
widok. Zbyt stłoczony, architektonicznie ciut
wczorajszy, szpanujący jedynie markami luksusowych
samochodów.
W 1997 r., kiedy wciągano tam chińską flagę wraz z nową
flagą Hongkongu, wielu publicystów wieszczyło
"skomunizowanie" Hongkongu, czyli masową emigrację ludzi
i kapitału. Tymczasem Chiny kontynentalne
skapitalizowały się tak szybko, że kapitalistyczna
enklawa staje się pospolitością "komunistycznych" Chin.
Musi walczyć o ekonomiczny byt w "komunistycznej"
gospodarce rynkowej.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Von Piast "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kieres na Madagaskar
Komunikat z wyników śledztwa IPN w sprawie masowego
mordu Żydów w Jedwabnem
potwierdza okrutne, ale od dawna znane fakty. Dodaje dwa
nowe, ale wątpliwe "odkrycia".
Sprawców było około czterdziestki, reszta ludności
zachowała się biernie. Oskarżyć nie ma kogo, gdyż
rozpoznani sprawcy zostali kilkadziesiąt lat temu w PRL
osądzeni. Liczbę ofiar – szacowaną przez sądy PRL i w
książce J.T. Grossa na 1500–1600 osób – prokuratorzy IPN
zredukowali do 300. Oba te ustalenia dały podstawę do
nieco uspokajających narodowe sumienia konstatacji
między innymi bp. Pieronka.
To, co nowe w ustaleniach IPN, zamiast wyjaśnić, gmatwa
tylko sprawę. 40-osobowy oddział, zbrojny w broń palną,
łatwo wymorduje 300 bezbronnych ludzi. Do wygubienia
takiej liczby pałkami, orczykami, widłami, siekierami
oraz pożarem trzeba dużo większego zbiegowiska. Historia
europejskich pogromów z ofiarami śmiertelnymi dowodzi,
że zawsze uczestniczył w nich tłum znacznie
przewyższający liczbę gromionych i mordowanych.
Natomiast policji po zajściach, tym bardziejpo latach, z
reguły udaje się rozpoznać najwyżej kilkudziesięciu
najaktywniejszych sprawców. Redukowanie liczby
uczestników pogromu do ułamka czynnego tłumu zakrawa na
kpinę ze zdrowego rozsądku.
To samo z liczbą ofiar. Według danych ze spisów i
ewidencji ludności w Jedwabnem mieszkało około 1,5
tysiąca Żydów. Niewielka liczba młodzieży, może setka,
uciekła przed Niemcami wraz z Armią Czerwoną. W pogromie
miało zginąć 300, a – jak pisze prokurator IPN – ponadto
pewna grupa żydowskiej ludności ocalała, było to co
najmniej kilkadziesiąt osób, które mieszkały po dacie
zbrodni w miasteczku i jego okolicach do końca 1942 r.
Brakuje do rachunku około tysiąca osób. Co z tymi
Żydami? Wyjechali na Madagaskar? To się kupy nie
trzyma...
Raport IPN o Jedwabnem dowodzi bezsensu tzw.
prokuratorskich śledztw historycznych. Prawie dwa lata
prac, setka świadków, fura pieniędzy, aby potwierdzić
znane fakty i ponadto trochę zamącić w głowach. Do tego
potrzeba wielkiego Instytutu, z setką nieźle
zarabiających prokuratorów? Byle katedra historii i
kryminologii poradziłyby sobie lepiej i taniej.
Profesor Kieres bronił mizerii instytutowego werdyktu
powołując się na jego urzędową moc. Oto państwowy urząd
prokuratorski, a nie jakiś gryzipiórek dziejopis,
przystawił pieczątkę i zawyrokował, co jest prawdą.
Teraz wszyscy i na zawsze wyzbędą się wątpliwości.
Jest to biurokratyczna iluzja. Prawdy historyczne przez
władzę poświadczane są kwestionowane najczęściej i
najchętniej. Chyba że wątpiących wsadza się za kratki.
Autor : L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Hydrohucpa
Jak proroctwo Kondratiuka niżej podpisaną powaliło na
kolana i jak wymyśliła sposób na dziurę budżetową.
– Cześć Kosmala. Tu twój ulubiony minister.
– Cześć – odpowiadam i główkuję, którego ostatnio
obsmarowałam. A już wiem. – Co słychać?
– Mam chyba dla ciebie coś fajnego. Dostałem ostatnio
skargę. Przeczytaj i się pośmiej.
Za pięć minut redakcyjny faks wypluł kartkę SKARGA. Po
dwóch kursach szybkiego czytania czytam tak samo wolno,
ale umiem czytać między wierszami: 24 marca bieżącego
roku w Hydrobudowie została wszczęta kontrola. Prowadzi
ją Urząd Kontroli Skarbowej. Upoważnienie kontrolerów
obejmuje "podatek dochodowy od osób prawnych za lata
2000, 2001 oraz 2002". Wątpliwość naszą budzi fakt tak
rozległej kontroli w spółce (...). Podpisane: mgr Józef
Tomolik, prezes zarządu, za radę nadzorczą – Edward
Kasprzak, za załogę – Henryk Stypka, przew. Komisji
Zakładowej NSZZ "Solidarność". Do wiadomości: minister
gospodarki, pracy polityki społecznej Jerzy Hausner,
sekretarz stanu Wiesław Ciesielski.
Ale jaja. Co to za firma ta Hydrobudowa? Świry? A może i
ja napiszę skargę do ministra na to, że co roku muszę
składać PIT. A może wcale nie takie świry, po prostu nie
przywykli chłopaki do kontrolowania ich, bo np. w
poprzedniej centrali Urzędów Kontroli Skarbowej dbano o
to, żeby Hydrobudowa nie była niepokojona kontrolami.
Oddzwoniłam do ministra.
– O co tu chodzi, jakaś pieprzona hydrozagadka?
– Przeczytałaś?
– Ta. Co to za śmieszna firma?
– Sprawdź sobie w prokuraturze.
* * *
Prokuratura Okręgowa w Katowicach.
– Zarząd spółki Hydrobudowa Śląsk SA podejrzewa się o
popełnienie przestępstwa art. 296 par. 1 i 3 kk.
Słyszała pani, żeby obcej firmie, nie prowadzącej żadnej
działalności gospodarczej, opchnąć 25 proc. akcji
własnej firmy za dług? Budownictwo i Konstrukcje Sp. z
o.o. nabyło akcje Hydrobudowy za jej własne środki
finansowe.
– Zwykłe wypompowanie szmalu z firmy?
– Nie takie zwykłe. Ostatnio Hydrobudowa wykupiła
obligacje wyemitowane z kolei przez Budownictwo i
Konstrukcje o wartości 11 mln zł. Ciekawe, zwłaszcza że
Budownictwo i Konstrukcje nie prowadzi żadnej
działalności gospodarczej.
– Czyli że można facetów za takie machinacje pokręcić?
– Słucham?
– Co się należy za takie przekręty?
– Jak to co. Sąd, kara finansowa na rzecz skarbu
państwa, a w przypadkach skrajnych kratki.
* * *
Dzwonię do ministra.
– Nie uwierzysz, na jaki pomysł wpadłam dzięki panu
prokuratorowi.
– Na jaki?
– Żeby skontrolować wszystkie spółki akcyjne, bo jak ci
faceci piszą, że zszokowani są kontrolą, to znaczy że do
nich nie przywykli, bo wszyscy wcześniej mieli to w
dupie. Zdaje mi się, że prześwietleniem kilku takich
wałków można by zacerować budżetową dziurę, co? Bo mamy
niby kodeks karny, kodeks spółek handlowych, czyli
prawo, i gdyby tak to prawo zacząć egzekwować, to może
można by obniżyć podatki albo akcyzę na wódkę. Wtedy
fakt, grono pomrocznych bogaczy by się uszczupliło, ale
zwykli ludzie kupiliby sobie flachę więcej.
* * *
Dryndnęłam do Hydrobudowy, żeby sprawdzić, jak się gada
z prezesem Tomolikiem i co odpowie na zarzuty.
– Nie będę z panią niczego wyjaśniał ani się spotykał.
Jaka prokuratura, niech się zainteresują lepiej
Jupiterem SA. Dziennikarze to szmaty. Oglądam komisję
śledczą, to wiem.
Jeb słuchawką. Byłam w szoku. Jaki Jupiter? Co ma
piernik do F-16?
To może zadzwonię do firmy Budownictwo i Konstrukcje Sp.
z o.o., ul. Nowogrodzka 21, Warszawa – tak widnieje na
kwicie z prokuratury.
Informacja 913.
– Nie ma takiej firmy na ulicy Nowogrodzkiej 21.
– Niech pan jeszcze raz sprawdzi.
– Nie, no nie ma.
* * *
Jest taki film "Hydrozagadka" wyreżyserowany przez
mojego idola Kondratiuka. Facet chce kupić zalew, taki z
wodą, tylko że nie ma forsy i dalej już wiecie. Po
obejrzeniu "Hydrozagadki" pomyślałam sobie
– Kondratiuk musiał być na gandzi – "Hydrozagadka" w
życiu by się nie zdarzyła w realu, nawet w Peerelu. A tu
proszę. Zdarzyła się w Pomrocznej. Hydrobudowa.
* Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji
ocenia, iż na skutek nasilającej się
przestępczości gospodarczej w budżecie państwa
brakuje co najmniej 5 mld zł.
* Aparat skarbowy jest w stanie przeprowadzić
rocznie 30 tys. kontroli.
* W Polsce jest 2,5 mln firm. Jedna firma może być
skontrolowana przeciętnie raz na 80 lat. Praktyka
kontroli jest taka, że w 70–80 proc. obejmowane są
nią ciągle te same firmy.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Noce mężów stanu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Solorz i upadlina
Telewizja Zygmunta Solorza uszczęśliwia naród "Idolem".
Pod podszewką – awantura o kasę i mnóstwo ludzkiego
nieszczęścia.
Występujący w imieniu 150 tysięcy wyrolowanych i ich
rodzin Zespół Stowarzyszeń Poszkodowanych przez
Solorza-Żaka domaga się od właściciela Polsatu zwrotu
prawie 160 mln zł. Tymczasem medialny magnat buduje w
Warszawie gigantyczną siedzibę.
Zespół skupia kilka stowarzyszeń próbujących odzyskać
pieniądze klientów upadłego Banku Staropolskiego.
Doprowadził Pan do ruiny prawie 150 tysięcy osób i ich
rodziny – piszą w liście do Solorza poszkodowani. – Nasi
eksperci i specjalnie powołana Komisja Śledcza wykazali
niezbicie, że to Pańskie działania doprowadziły do
upadku Banku Staropolskiego.
Bank Staropolski został zawieszony 13 stycznia 2000 r.
Mówiło się o milionach dolarów wyprowadzonych na
prywatne konta przez ówczesnych zarządców banku, między
innymi przez jego założyciela Piotra Bykowskiego. Według
doniesień prasowych, strata netto wynosiła prawie 500
mln zł, a wypłacalność BS określono współczynnikiem
minus 238 proc. Na wniosek Komisji Nadzoru Bankowego Sąd
Okręgowy w Poznaniu w lutym 2000 r. ogłosił upadłość
Banku Staropolskiego. Aresztowany Bykowski wyskoczył z
drugiego piętra poznańskiego sądu, co przypłacił
poważnymi obrażeniami. Do dziś nie wiadomo, czy chciał
uciec, czy popełnić samobójstwo.
A.M. z Gdańska, aktywny przedsiębiorca, dostał wylewu
krwi do mózgu po tym, jak dotarło do niego, że utracił
kilkadziesiąt tysięcy dolarów, które były jego całym
dorobkiem życiowym i zabezpieczeniem dla rodziny. Po
dwóch latach na wózku inwalidzkim porusza się powoli o
kulach po mieszkaniu. Ma trudności z mówieniem. Pisze
więc: "Te skurwysyny zabrały mi wszystko co miałem, jak
i również rzecz najważniejszą – nadzieję na spokojną
starość, a mam już ponad 70 lat".
W zależności od wysokości posiadanego wkładu
poszkodowani dostali z Funduszu Gwarancyjnego 1000 lub
10 000 euro. Ci, którzy mieli większe wkłady, stracili
oszczędności całego życia. Stowarzyszenie Poszkodowanych
obarczając odpowiedzialnością za to właśnie Solorza
powołuje się na dokumenty. Między innymi na tajne
porozumienie z 10 listopada 1998 r. zawarte pomiędzy
Invest-Bankiem a inwestorami: Telewizją Polsat i spółką
PAI Media (również własność Solorza). Tworzącemu wówczas
Powszechne Towarzys-two Emerytalne Polsat S.A. Solorzowi
potrzebne było do uzyskania koncesji poważne wsparcie
bankowe. Postanowił kupić bank. Dokument wyraźnie mówi o
połączeniu Banku Staropolskiego z Invest-Bankiem i o
wykupieniu przez grupę Polsat 50 proc. udziałów w tym
przedsięwzięciu. W § 1 pkt 4 zapisano nawet obowiązek
dokapitalizowania banku przez grupę Polsat w razie
stwierdzenia takiej konieczności przez audytora lub
Komisję Nadzoru Bankowego. Pod kwitem widnieje podpis
Zygmunta Solorza-Żaka – jak go określono w § 6
porozumienia – "podmiotu dominującego w stosunku do
inwestorów".
W.K. z Krakowa (stracił 300 tys. zł): "Ciężko zarobiłem
te pieniądze na budowach w USA. Uległem tam wypadkowi,
który uniemożliwił dalszą pracę. Wróciłem do kraju, żeby
się leczyć. Myślałem, że to co przywiozłem starczy mi do
końca życia. Niestety jestem teraz dziadem, bez
emerytury i na łasce córki".
Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu w czerwcu tego roku
wyjawiła, że powołany przez nią biegły nie stwierdził,
aby dokonywano transferów środków pieniężnych na konta
członków Zarządów czy Rady Nadzorczej Banku
Staropolskiego. Sugerowana wersja z wyprowadzeniem
szmalu przez Bykowskiego legła w gruzach. Dlaczego zatem
upadł Staropolski?
Zdaniem poszkodowanych, to właśnie niewykonanie
postanowień porozumienia z 10 listopada 1998 r.
doprowadziło do upadku banku. Na dodatek celowo
wprowadzono w błąd media i nadzór bankowy: Reprezentanci
Polsatu przedstawili Prezesowi NBP – Hannie
Gronkiewicz-Waltz i mediom celowo zafałszowany obraz
sytuacji Banku Staropolskiego, ukrywając wiele istotnych
dokumentów, co dało podstawę do podjęcia przez Komisję
Nadzoru Bankowego decyzji zawieszającej działalność tego
banku...
Z.R. z woj. podkarpackiego: "Mam 45 lat. Straciłam w
Banku Staropolskim cały majątek – swój, męża i rodziców.
Zachorowałam, straciłam pracę. Mam chorego syna, po
wypadku drogowym. Wymaga stałego leczenia i
rehabilitacji. Żyję w warunkach urągających
człowieczeństwu. Leczę się u psychiatry. Nie mogę
dźwignąć się po tej stracie. Dlaczego złodzieje chodzą
na wolności? Kto mi pomoże? W jakim kraju żyję?".
To, czy Solorz zapłaci długi po Staropolskim, czy nie –
pozostaje w gestii sądu. Proces potrwa pewnie wiele lat.
Jednak rozpętana przez Stowarzyszenie Poszkodowanych
burza odkryła inne fakty – bardzo dla Solorza
niewygodne.
W masie upadłościowej Banku Staropolskiego znajduje się
ponad milion akcji Invest-Banku o wartości nominalnej
102 mln zł. Nic więc dziwnego, że poszkodowani z
niepokojem obserwują wszystko, co dotyczy Invest-Banku,
upatrując w tym szansy odzyskania swoich pieniędzy. A
Invest-Bank znajduje się w nieciekawej sytuacji.
Wyraźnie nie służy mu patronat Solorza-Żaka. Trzeci rok
z rzędu wykazuje stratę. 1999 r. – 37 mln zł; 2000 r. –
14,8 mln zł; 2001 r. – 30,1 mln zł. Wartość należności
zagrożonych, według raportu Komisji Nadzoru Bankowego z
grudnia 2001 r., przekroczyła 200 mln zł.
KNB zakazała Invest-Bankowi wszelkiej formy reklamy,
nakazała dostosować oprocentowanie do średniej 10
największych banków komercyjnych i zarządziła
opracowanie i wdrożenie planu restrukturyzacyjnego.
G.B. z Rzeszowa: "Miałam wpłacone ponad 20 000 USD do
Banku Staropolskiego. Przez stracenie tych pieniędzy
zmarł mój brat, bo nie mogłam mu pomóc w leczeniu, a
pieniądze były wspólne. Chorował a nie było środków na
opłacenie leczenia (przeszczep wątroby). Nawet na
zrobienie grobu trzeba było pożyczyć pieniądze".
Wielkie zaniepokojenie nadzoru bankowego budzą ryzykowne
transakcje, które zawiera Invest-Bank z podmiotami
powiązanymi, czyli spółkami określanymi jako grupa
Polsatu. Dlaczego? Oto przykład.
Spółka Inwestycje Polskie wystawiła w kwietniu tego roku
fakturę VAT, którą publikujemy obok. Spółka ta w 85
proc. należy do Zygmunta Solorza-Żaka, a w 15 proc. do
Hieronima Ruty (były przewodniczący Rady Nadzorczej IB).
Jej kapitał zakładowy wynosi tylko 720 tys. zł. Mimo to
spółka złożyła wniosek o kredyt inwestycyjny na zakup i
dokończenie budowy biurowca w Warszawie przy ulicy
Ostrobramskiej 77. Wniosek kredytowy uzyskał pozytywną
opinię Komitetu Kredytowego Invest-Banku, przypomnijmy,
też należącego do Solorza-Żaka. Mimo upomnienia
udzielonego zarządowi Invest-Banku przez prezesa NBP
Leszka Balcerowicza, który ostrzegł przed kolejnymi
transakcjami z podmiotami powiązanymi.
E.Z. ze Świebodzina stracił ponad 200 tys. zł.: "12 lat,
co roku jeździłem do Niemiec na roboty, by moje dziecko
mogło studiować i żeby miało mieszkanie. (...) Ta k...
Walz zamknęła Bank Staropolski i co? NIC. Wielkie nic.
Dziecko utraciło wszystko, a ja leczyłem się w szpitalu
psychiatrycznym. Chciałem ich wszystkich w banku zabić.
Teraz jestem innym człowiekiem, nie ma córki, żony –
zostałem sam".
Invest-Bank, który pozytywnie zaopiniował kredyt na 55
mln zł na budowę wielkiego biurowca, akurat zapragnął
przenieść swoją centralę do Warszawy. Mimo że ma całkiem
zgrabny, świeżo wyrychtowany budynek w Poznaniu, mimo iż
sytuacja banku jest trudna i dodatkowe wydatki wydają
się być zupełnie nie na miejscu. Sensacyjna faktura,
którą publikujemy, opiewa na łączną kwotę 52 mln zł. To
zapłata za wynajem powierzchni biurowych, magazynów i
garaży dla Invest-Banku za okres od maja 2002 r. do
marca 2012 r., czyli na najbliższe 10 lat właśnie w tym
budynku firmy Inwestycje Polskie. Za taką kwotę
Invest-Bank mógłby wybudować i mieć na własność nowy
budynek w centrum Warszawy.
W ten sposób w Warszawie powstaje gigantyczny biurowiec,
w którym poza centralą Invest-Banku zamieszka również –
zgadnijcie! – zarząd telewizji Polsat. Pytanie dla
zdolnych matematyków: skąd wziął się szmal na wybudowaną
przez spółkę Solorza nową siedzibę banku Solorza i
telewizji Solorza? Nie wiecie? Dlatego nie latacie
śmigłowcem Bell i nie jeździcie BMW.
Poszkodowani upatrują w tej transakcji przejawów
nonszalancji, wynikającej głównie z posiadania stacji
telewizyjnej o ogólnopolskim zasięgu (...)
Stowarzyszenie obawia się też, że dalsza rabunkowa
gospodarka zasobami Banku, może spowodować powstanie
przesłanek uzasadniających jego upadłość. Może to także
spowodować zachwianie całego polskiego systemu
bankowego... – czytamy w liście Stowarzyszeń
Poszkodowanych do prezesa NBP Leszka Balcerowicza.
Paweł K. z Zielonej Góry stracił 280 tys. zł uzbieranych
na zakup domu. Dostał wylewu, w wyniku którego ma
sparaliżowaną rękę. Ponieważ jest artystą-malarzem,
stracił również zawód. Utrzymuje się z głodowej renty
ZUS.
* * *
W kwietniu tego roku z wielkim hukiem upadł koncern
medialny Leo Kircha w Niemczech (Pro Sieben, SAT 1,
Kabel 1, Neun Live i DSF). Zawalenie się medialnego
kolosa kosztowało niemiecki system finansowy co najmniej
3,5 mld euro. Nikt w Niemczech nie spodziewał się takiej
katastrofy. Jak wskazują politycy zza naszej zachodniej
granicy, zawiódł system kontrolny, którego siłę stępiła
potęga mediów należących do Leo Kircha. Polsat od
dłuższego czasu jest w miarę obiektywną stacją, do
przeszłości należą wpływy Wiesława Walendziaka,
Jarosława Sellina i innych pampersów. Grupa Polsat
stanowi potężną siłę nie tylko finansową, ale i
medialną. Niezależnie od tego, jak powstała, jest
potrzebna na polskim rynku mediów. Nie chcielibyśmy,
żeby Solorz-Żak podzielił los swojego niemieckiego
kolegi. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że imperium
Solorza – podobnie jak koncern Kircha – ignoruje
zalecenia instytucji kontrolnych.
Od niedawna całą przyjemność z oglądania koszykówki na
Polsacie Sport psuje mi myśl o wydymanych klientach
Banku Staropolskiego. Zagrania CSKA Moskwa czy Śląska
Wrocław tracą cały urok. Wkurwia mnie to potwornie. Nie
pomaga nawet uśmiechające się z ekranu dziecko,
nakarmione słońcem przez dobroduszną Fundację Polsat.
* Fragmenty listów ofiar bankructwa Staropolskiego
pochodzą z pisma skierowanego 18 września tego roku do
Zygmunta Solorza przez Zespół Stowarzyszeń
Poszkodowanych przez Solorza-Żaka
.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Złodziej gaci
Prezydent Kwaśniewski powiedział, że nie ma znaczenia
termin wyborów: koniec października czy początek
listopada. Ważne, by społeczeństwo poszło głosować. 56
proc. ankietowanych rodaków ma w dupie ten obywatelski
obowiązek. Wśród nich ja. Dlaczego?
Pamiętacie cykl artykułów w "NIE" – "Autostrata"? Jeśli
tak, omińcie ten akapit. Pisaliśmy trzykrotnie,
alarmując tym samym wszystkie państwowe organy
odpowiedzialne za ochronę obywateli przed złodziejstwem,
o urzędnikach z ekipy rządzącej Generalną Dyrekcją Dróg
Krajowych i Autostrad, którzy dopuścili się poważnych
nadużyć przy nadzorze kolejnych przetargów na budowę
dróg. Przetargi wygrywały bankrutujące firmy niemieckie
ograbiając w ten sposób pomrocznego podatnika z
kolosalnej forsy przeznaczonej przez państwo na budowę
nowoczesnych i wygodnych dróg szybkiego ruchu.
Jako obywatelka pomrocznego, ale jednak państwa
oczekiwałam wyciągnięcia poważnych konsekwencji wobec
skorumpowanych urzędników. Każdego szczebla. Od tych
malutkich, co kręcą lody, po tych, które lody te powinni
wykryć, a tego nie zrobili. Tak powinno być w państwie
prawa. Tak wbijali mi w szkole od podstawówki:
społeczeństwo, państwo, prawo, władza ustawodawcza,
wykonawcza, sądownicza, stosowanie i egzekwowanie prawa,
odpowiedzialność za czyny wobec państwa i prawa. I inne
pierdoły.
Takie same mądrości wtłaczano w głowy posłanki Wandy
Łyżwińskiej z Samoobrony i Andrzeja
Surowieckiego, pracownika umysłowego.
Ja – dziennikarz
Po naszym artykule nie było żadnego odzewu ze strony
rządzących. Nie żebym się spodziewała kwiatów i
gratulacji od odpowiedzialnego za autostradową działkę
ministra infrastruktury Marka Pola. Wystarczyłaby
informacja, że wszczęto postępowanie wyjaśniające. No
co? Tak mnie uczyli w szkole.
Źle mnie uczyli. Postanowiłam zapytać ministra o
rezultaty. Nawet w pomrocznym państwie dziennikarz ma
prawo pytać wszystkich o wszystko. Odpowiedź dostałam
już po miesiącu: 10 maja b.r. przedstawiciel GDDKiA
dokonał doraźnej kontroli prawidłowości przebiegu
przetargu polegającego na zapoznaniu się z oceną ofert
oraz przeprowadzeniu rozmów z członkami Komisji
przetargowej. Nie stwierdzono nieprawidłowości. Ustalono
wówczas, że Komisja przeprowadziła przetarg rzetelnie i
bezstronnie oraz dołożyła należytej staranności przy
wyborze najkorzystniejszej oferty. 2 sierpnia otrzymałam
kolejne pismo z Ministerstwa Infrastruktury, nieco innej
treści: Sprawa przetargu na budowę kolejnych odcinków
autostrady A4 rozstrzyganych przez katowicki oddział
GDDKiA jest przedmiotem kontroli NIK. Dopiero po jej
zakończeniu będzie można stwierdzić czy przy
przeprowadzaniu przetargów wystąpiły jakiekolwiek
nieprawidłowości. Jeżeli wykaże je kontrola NIK, to
wobec szefa katowickiej GDDKiA Krzysztofa Raja zostaną
niezwłocznie wyciągnięte konsekwencje. Minister Marek
Pol dopilnuje tego osobiście. Co za szokująca zmiana!
Minister Pol kupił okulary.
Wanda Łyżwińska – poseł
Zaintrygowana lekturą "NIE" i autostradowym przewałem
posłanka także napisała Polowi laurkę. W odpowiedzi
otrzymała: Minister nie widzi żadnych nieprawidłowości w
działaniu swych urzędników.
Jednocześnie puściła kabla do UOP (Urząd Ochrony
Państwa). Z UOP przyszło: Sprawa jest przedmiotem
postępowania w świetle ustawy o UOP. UOP ucichł potem na
dwa miesiące, wobec czego Łyżwińska nabazgrała następne
pismo, żądając na podstawie tej samej ustawy wszczęcia
natychmiastowego postępowania.
Na co UOP odpowiedział: Sprawa została przekazana do
rozpatrzenia przez Prokuraturę Okręgową w Katowicach.
Dlatego po miesiącu Łyżwińska dostała z Prokuratury
Okręgowej w Katowicach kwit: Sprawa została przekazana
według właściwości Prokuraturze Okręgowej w Warszawie.
Wszystko po to, by 9 sierpnia posłanka otrzymała z
Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie pismo tej treści:
Rozstrzygając spór kompetencyjny na podstawie regulaminu
wewnętrznego urzędowania powszechnych jednostek
organizacyjnych prokuratury Prokurator Apelacyjny w
Warszawie jako właściwą do przeprowadzenia postępowania
w sprawie przetargu na wykonanie odcinka autostrady
wskazał Prokuraturę Okręgową w Katowicach. W związku z
tym materiały sprawy zostały w dniu 9 sierpnia przesłane
do Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach. Łyżwińska po
raz pierwszy poważnie zwątpiła w pomroczną państwowość.
Andrzej Surowiecki – pracownik umysłowy
Przeczytał w "NIE" o wirtualnych autostradach budowanych
przez bankrutów. Jako przeciętny obywatel państwa prawa,
a przede wszystkim podatnik postanowił sprawdzić, jak
aparat tego państwa działa w praktyce. Pierwsze pismo
wymalował do Urzędu Zamówień Publicznych. Wiedział, do
kogo, bo sam jest prawnikiem i ekonomistą. Grzecznie
poprosił o zbadanie sprawy i zajęcie stanowiska
stosownie do kompetencji UZP. Na co mu Urząd
odpowiedział: Uprzejmie informujemy, że UZP prowadzi
postępowanie wyjaśniające, mające na celu ustalenie
okoliczności wyboru wykonawców dla realizacji odcinków
autostrady A4 Wirek–Sośnica oraz Sośnica–Batory. Zaraz
potem dostał następne: Należy stwierdzić, iż Prezes
Urzędu Zamówień Publicznych nie jest organem właściwym
do oceny prawidłowości procesu wyboru wykonawców
przedmiotowych inwestycji. Surowiecki nie lubi, gdy go
traktują jak idiotę, postanowił nakablować na UZP i
przewalone autostrady do ministra spraw wewnętrznych i
administracji, samego Krzysztofa Janika. Na co dostał
odpowiedź – kopię pisma skierowanego przez MSWiA do UZP:
Przekazuję wystąpienie Pana Andrzeja Surowieckiego
nadesłane do Ministra Spraw Wewnętrznych i
Administracji. Uprzejmie proszę o ustosunkowanie się do
sprawy oraz udzielenie zainteresowanemu stosownej
odpowiedzi.
W ten oto sposób trzy różne osoby dziennikarka, posłanka
i obywatel-fachowiec wyczerpały swe możliwości domagania
się respektu dla prawa w państwie prawa.
Aparat państwowy potrafi jednak niekiedy działać szybko
i zdecydowanie.
Józef Klut – budowlaniec
Józef mieszka w Kielcach. Na papierze, bo w poszukiwaniu
pracy najczęściej sypia w Warszawie. W stolicy z robotą
ciężko, szczególnie w branży Kluta, który jest specem od
pomagania na budowach.
Klut każdy zarobiony grosz posyła rodzinie.
Za dzień budowlany pomocnik wyrabia najwyżej 30 zł.
Konkurencję stanowią Ukraińcy, którzy potrafią pracować
nawet i za dychę. Klut ma ze sobą dwie pary majtek.
Jedna na zmianę, z czego wynika, że co wieczór Klut
urobiony jak wół musi prać gacie. Niefart chciał, że
przenosząc wiadro gipsu, zahaczył dupą o wystający drąg
w ścianie. Rozdarł robocze spodnie i co gorsza gacie,
boleśnie haratając przy tym tyłek. Spodnie – pal go
sześć – służbowe. Ale gacie.
Po robocie 2 sierpnia 2002 r. wybrał się więc do
pobliskiego hipermarketu Géant w celu nabycia majtek,
sztuk jeden, na co przeznaczył 5 zł. W Kielcach za tyle
właśnie kupuje się gacie.
Na półce z bielizną ujrzał gacie pakowane po trzy
sztuki, ale za 43 zł. Drogo jak cholera, a poza tym Klut
mógł sobie pozwolić na kupno tylko jednej pary majtek.
Najprościej byłoby rozedrzeć paczkę i zwędzić jedne
galoty, ale wtedy niechybnie przyłapałaby go sklepowa
kamera. Schował więc całe pudełko pod sweter i majtając
siatką z piwem nabytym w sklepiku obok budowy, prosił
Boga, w którego jeszcze wtedy wierzył, żeby majtki nie
zadzwoniły na bramce.
Gacie zatarabaniły na pół marketu. Klut świadom
przegranej od razu skierował się posłusznie w kierunku
ochroniarzy, wyjmując spod pazuchy zwędzone majtki. Ci,
rozbawieni do łez, wezwali policję. Funkcjonariusze
państwowi kazali rozebrać się Klutowi do majtek, by
sprawdzić, czy nie ma czasem gaci z marketu na sobie. W
takim skąpym stroju kazali mu wypić piwo z siatki.
Wszystko działo się na oczach tłumu zakupowiczów. Gdy
Klut odmówił, gliniarze zabrali mu ciuchy. W samych
gaciach na środku marketu Klut czuł się niezbyt
komfortowo. Chcąc zakończyć to przedstawienie, wypił
piwsko duszkiem. Wtedy gliny powiozły go na izbę
wytrzeźwień. Tam nie chcieli go przyjąć, bo nie był dość
pijany. Funkcjonariusze odwieźli więc Kluta na budowę.
Po to, by na drugi dzień przyjechać po niego z wezwaniem
do sądu. Sprawa odbyła się jeszcze tego samego dnia i
tego samego dnia zapadł wyrok w Sądzie Rejonowym miasta
Warszawy w VI Wydziale Grodzkim: Sąd orzeka Józefa Kluta
winnym zarzucanego mu czynu, że w dniu 2 sierpnia 2002
r. o godz. 17.10 w Warszawie w sklepie Géant przy ulicy
Połczyńskiej 4, będąc po spożyciu alkoholu 0,16 prom.
dokonał kradzieży artykułów odzieżowych – 3 par spodenek
męskich na łączną kwotę 43 zł na szkodę w/w sklepu. Za
wykroczenie z art. 119 kw par. 1 sąd wymierza mu karę
piętnaście dni aresztu. Na podstawie art. 42 kw
warunkowo zawiesza wykonanie orzeczonej kary na okres
jednego roku próby. Na podstawie art. 24 par. 2 kw sąd
wymierza obwinionemu karę 400 zł grzywny. Na podstawie
art. 82 par. 3 kpw na poczet orzeczonej winy zalicza się
obwinionemu okres zatrzymania od dnia 2 sierpnia 2002 r.
do 3 sierpnia 2002 r., tj. dwa dni, po zaokrągleniu,
przyjmując że jeden dzień zatrzymania jest równoważny
grzywnie w kwocie 200 zł. Na podstawie art. 119 kpw w
związku z art. 624 par. 1 kpw zwalnia obwinionego Józefa
Kluta od ponoszenia kosztów postępowania przejmując je w
całości na koszt Skarbu Państwa.
To się nazywa państwo prawa i skrupulatna, gdy o majtki
chodzi, praworządność. I ja mam pójść na wybory? Po co?
Żeby wybrać pazernych dżokejów, co mi będą jeździć po
garbie pod płaszczykiem państwa prawa. Pocałujta w dupę
wójta. Anarchia forever.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Patriot Games "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pasztet z kaczki
Janusz Cliff Iwanowski Pineiro bohater głośnego
dokumentu telewizyjnego, współautor książki "Po drugiej
stronie lustracji" zafundował braciom Kaczyńskim
paskudny prezent z okazji połączenia w jedną koterię
PiSuaru z Porozumieniem Polskim. Napisał i własnym
sumptem wydał książkę pod nieco pretensjonalnym tytułem
"Trzeci akt dramatu".
Pineiro nie pęka, chociaż Lech Kaczyński dopilnował, aby
posiedział w areszcie tymczasowym w Białołęce 7 miesięcy
bez czterech dni. Wyszedłszy na wolność podtrzymuje to
wszystko, o co wcześniej oskarżał Kaczorów oraz ich
przydupasów ze zdechłej PiCzki. Ludzi prawicy Pineiro
przedstawia jako bandę chciwych władzy politycznych
nuworyszy, pozbawionych wszelkich zasad moralnych.
Zastanawiające jest, że nie przeląkł się procesów
sądowych, jakie Kaczyńscy wytoczyli Jakubowi Kopciowi,
współautorowi pierwszej książki o związkach Kaczorów z
aferą FOZZ, a także "Trybunie" i Telewizji Polskiej.
W nowej książce, która jest niby-pamiętnikiem z pobytu w
białołęckim areszcie, Cliff Pineiro dalej twierdzi, że
były polityk PC Maciej Zalewski, działając w
porozumieniu z Lechem Kaczyńskim, usiłował, w drodze
pozaprawnych posunięć, utworzyć w Kancelarii Prezydenta
Wałęsy tajną grupę mającą inwigilować przeciwników
politycznych Porozumienia Centrum. Po raz pierwszy
padają nazwiska czterech oficerów wojskowych służb
specjalnych którzy byli zaangażowani w to
przedsięwzięcie. Jednym z zadań tajnego zespołu miało
być między innymi znalezienie "dowodów" na powiązania
Mieczysława Wachowskiego z KGB oraz prawdopodobne
inwigilowanie Balcerowicza.
Autor "Trzeciego aktu dramatu", niegdyś współorganizator
Rady Ekonomicznej PC, konsekwentnie utrzymuje, że
najpierw finansował tę partię z własnych pieniędzy, a
następnie "obdarowywał" Jarosława Kaczyńskiego oraz
Adama Glapińskiego forsą którą Grzegorz Żemek
wyprowadzał z państwowego Impexmetalu i z FOZZ.
Pineiro pisze: W kancelarii Prezydenta czekał już na nas
Jarek (Kaczyński – przyp. H.S.). Otrzymał wtedy pierwszą
"pożyczkę" w dolarach. Parę dni wcześniej dostałem od
Żemka 100 lub 150 tys. dolarów w gotówce. Dał mi je w
torbie na cukier. Opisałem to już w pierwszej swojej
książce. Dla Jarka miałem odłożone z tego dziesięć
tysięcy dolarów. Adam wielokrotnie przypominał, abym nie
zapomniał o spełnieniu obietnicy. Dzień wcześniej
przekazałem Glapińskiemu dziesięć tysięcy dolarów w jego
mieszkaniu na wydatki związane ze służbowym wyjazdem.
Świadkami tego były nasze żony. Jarkowi dałem drugie
dziesięć tysięcy dolarów; miesiąc, albo dwa później po
tym, jak wpłynęły na konto firmy Cliff pieniądze z
Impexmetalu. Później dla Jarka regularnie odbierał
"pożyczki" Glapiński. (...) To, że Glapiński był
upoważniony do odbioru ode mnie większości gotówki, było
uzgodnione wcześniej z Jarosławem Kaczyńskim. Dlatego
uważam, że czas już przerwać spekulacje na temat, czy
Adam brał dużo, a Jarek mało. Wszystko było ustalone z
obydwoma liderami PC. Jedno jest pewne: pieniądze nie
szły tylko na partię. Zasilały również kieszenie jej
przywódców.
Adam Glapiński miał brać nie tylko żywą gotówkę.
Pineiro twierdzi, że płacił za byłego prawicowego
ministra rachunki w szwajcarskim burdelu oraz fundnął mu
w warszawskim sklepie Bossa garnitur i buty.
Czytelnik nowej książki Pineiry będzie się z pewnością
zastanawiał, na ile opublikowane wyznania są wiarygodne
i czy faktycznie Jarosław Kaczyński brał szmal w zamian
za płatną protekcję. Moim zdaniem to, co napisał Pineiro
zasługuje na wzięcie pod uwagę. Jego wynurzenia
współbrzmią bowiem z zeznaniami Grzegorza Żemka
składanymi w czasie procesu FOZZ. 10 sierpnia zeszłego
roku odnosząc się do swoich związków z braćmi
Kaczyńskimi Żemek stwierdził w sądzie: Ich apetyty były
tak wielkie, że któregoś dnia musiałem odmówić i
zaledwie w parę godzin po rozmowie z Jarosławem
Kaczyńskim zostałem aresztowany.
W książce pt. "Trzeci akt dramatu" Pineiro przytacza
fragmenty notatek sporządzanych w 1992 r. przez oficerów
UOP w trakcie przesłuchań Grzegorza Żemka. Z cytowanych
w książce fragmentów tych notatek oraz z protokołu
przesłuchania biznesmena Wojciecha Niedzielskiego
wynika, iż Żemek "organizował" pieniądze z FOZZ dla
Jarosława Kaczyńskiego i Adama Glapińskiego. Doskonale o
tym wiedzieli mocodawcy Żemka z wywiadu wojskowego.
Faktem nie podlegającym dyskusji jest to, że w rewanżu
politycy PC Glapiński i Włodarczyk naciskali na
ówczesnego prezesa NBP Grzegorza Wójtowicza, by zrobił
Żemka swym zastępcą. Wójtowicz zeznał to w prokuraturze
i powtórzył na sali sądowej w czasie niedokończonego
procesu FOZZ.
Jednak nie tylko w oświadczeniach Żemka można doszukać
się stwierdzeń współbrzmiących z wynurzeniami Pineiry.
Oto, co powiedział w wywiadzie dla " Gazety Wyborczej"
(z 16-17 lutego 2002 r.) Andrzej Czernecki, poseł Unii
Demokratycznej w II kadencji Sejmu: Jarosław Kaczyński
nie miał żadnych skrupułów, żeby brać na lewo i prawo –
czerwone, zielone i fioletowe. Wychodził z
charakterystycznego dla prawicy założenia, że cel
uświęca środki. Jego ludzie spotykali się z
przedsiębiorcami i recytowali jedno z dwu zdań:
"zbieramy na kampanię wyborczą", albo "potrzebujemy paru
złotych na fundusze partyjne". Wszyscy dostawali.
Tymi słowy scharakteryzował postawę Jarosława
Kaczyńskiego "biznesmen z górnej półki", czołowy polski
dostawca sprzętu medycznego. Wypowiedź byłego
parla-mentarzysty i szanowanego przemysłowcabardzo
uprawdopodobnia zwierzenia auto-ra książki "Trzeci akt
dramatu".
Zdecydowanie najciekawsze są w książce Pineiry
zasygnalizowane przeze mnie wątki, obrazujące jak
Kaczyński i Glapiński "organizowali" szmal. Natomiast
tym miłośnikom literatury faktu, którzy mają już dość
babrania się w "kaczych ekskrementach", polecam
nakreślone przez Pineirę soczyste obrazy aresztanckiego
życia w Białołęce. Niewątpliwym walorem jego wspomnień
jest ich autentyzm.
Przestrzegam jednak potencjalnych czytelników "Trzeciego
aktu dramatu", że jest to książka napisana przez amatora
i w dodatku zredagowana nieprofesjonalnie i niechlujnie.
Widać, że autora, będącego zarazem wydawcą własnych
wspomnień, nie było stać na wynajęcie osoby, która
mogłaby wyłapać takie oczywiste lapsusy, jak na przykład
przypisanie w tekście książki autorstwa noweli
"Latarnik" Bolesławowi
Prusowi. Pewna nieporadność stylistyczna i
kompozycyjnanie przekreśla jednak walorów informacyjnych
książki Pineiry.
Cliff Pineiro "Trzeci akt dramatu", Wydawnictwo Royal
Cliff, Warszawa 2002
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Modlitwa o zbabienie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
300 baniek mydlanych cd.
Zgodnie z naszymi przewidywaniami robi się coraz cieplej
wokół przetargu na budowę Terminalu II na Okęciu. Za
kilka dni do ataku ruszą posłowie.
Mam złą wiadomość dla naczelnego dyrektora PPL Porty
Lotnicze Zbigniewa Lesieckiego. Przyjaciele z Najwyższej
Izby Kontroli dostarczyli nam kopię Uchwały Komisji
Odwoławczej powołanej zarządzeniem Nr 2/2003 przez
dyrektora Departamentu Komunikacji i Systemów
Transportowych NIK z 5 maja 2003 r. Dotyczy ona
zastrzeżeń zgłoszonych przez Lesieckiego do ocen i uwag
zawartych w wystąpieniu pokontrolnym Izby z 24 kwietnia
2003 r.
Komisja w składzie: Małgorzata Nowakowska, Monika
Cybulska, Marek Glapa 12 maja 2003 r. na posiedzeniu
jawnym postanowiła zastrzeżenia oddalić. Oznacza to, że
Izba podtrzymuje krytyczne uwagi i trzeba będzie teraz
wyspowiadać się przed sejmową Komisją Infrastruktury.
Posłowie (zarówno z opozycji, jak i koalicji) już
zacierają ręce na myśl o tym, jak bardzo będą mogli
dobrać się do osób odpowiedzialnych za niesławny
przetarg.
Nie wchodząc w szczegóły z satysfakcją pragnę zauważyć,
że kontrolerzy NIK podzielili większość krytycznych uwag
jeszcze w zeszłym roku formułowanych na łamach tygodnika
"NIE" wobec przetargu na rozbudowę Okęcia.
Na stronie 11 uchwały znalazło się takie stwierdzenie: w
ocenie NIK istnieją poważne zagrożenia dla prawidłowej
realizacji przedsię-wzięcia, wynikające z
niedostatecznej koordynacji działań mających na celu
organizację finansowania inwestycji. Posłowie zapytają:
o co chodzi? Może np. o finansowanie?
23 maja 2003 r. rzecznik prasowy firmy Ernst & Young
Bartłomiej Pawlak w korespondencji skierowanej na moje
ręce po ukazaniu się artykułu "300 mydlanych baniek"
dowodził, że ostateczne wynegocjowane warunki
finansowania zakładają, że banki dostarczą finansowanie
w kwocie 215 milionów USD a pozostałą kwotę zapewni PPL.
* * *
Wyjaśnijmy – 6 maja 2003 r. została zawarta umowa
gwarancyjna, która de facto pozwoli na skonsumowanie
innej umowy pieniężnej podpisanej i otrąbionej jako
wielki sukces 17 grudnia 2002 r. między PP Porty
Lotnicze a Europejskim Bankiem Inwestycyjnym. Wygląda na
to, iż dopiero od 6 maja można mówić, że jest kesz na
rozbudowę Okęcia. NIK-owcom bardzo się nie podobał ten
styl prowadzenia interesów.
Do gustu nie przypadły im też szczegóły umów, które
firma zawarła z doradcami zewnętrznymi: KPMG Polska,
spółka z o.o., oraz firmą Artur Andersen.
W ocenie NIK były to działania nierzetelne i
niegospodarne. I tak wy-płacono zaliczkowo firmie KPMG –
50% uzgodnionego wynagrodzenia 426.250 zł, blisko pięć
miesięcy przed wykonaniem przedmiotu zamówienia oraz
firmie Artur Andersen – 30% wynagrodzenia tj. 96.000
USD, 10 miesięcy przed otrzymaniem opracowania (str. 13
uchwały).
W sumie umowa z KPMG Polska opiewała na 852 tys. zł plus
VAT, a Artur Andersen za przygotowanie Memorandum
Informacyjnego wziął w złotych równowartość 320 000
dolarów! Za dużo? Cóż – aby wyjąć, trzeba najpierw coś
włożyć. A poza tym takie są podobno stawki...
* * *
Z rozmów, które prowadziłam z posłami z sejmowej Komisji
Infrastruktury, wynika, że mają oni już serdecznie dosyć
tego, co dzieje się wokół Okęcia. A to skandal związany
ze szwajcarskimi pieniędzmi dla zarządu PLL LOT, a to
niejasności związane z przetargiem na budowę Terminalu
II.
Zgodnie z sugestiami autorytetów, do referendum unijnego
był spokój, ale teraz zacznie się ostre strzelanie do
wicepremiera Marka Pola i jego zastępcy Andrzeja Piłata,
że o dyrektorze Lesieckim nie wspomnę.
Wybrańcy narodu uzbrojeni w materiały NIK oraz
publikacje tygodnika "NIE" zapytają np. wicepremiera o
działalność specjalnej komisji resortowej, która
jesienią zeszłego roku badała sprawę przetargu na
rozbudowę Okęcia. Jej zdaniem wszystko było OK. A jak
się to ma do dzisiejszych ustaleń NIK?
Mogą też dociekać, dlaczego nie przeprowadzono dwóch
oddzielnych postępowań przetargowych: na opracowanie
projektu i wykonawstwo?
Dlaczego tolerowano uchybienia formalne i błędne
założenia początkowe co do sposobu przeprowadzenia
przetargu? W ocenie NIK miały one wpływ na kolejne
"nieprawidłowości", których lista jest długa, oj, długa.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szerokotorowiec "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niepełnosprytni "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie warto "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Capo di tutti virtuti
Księże Prymasie. Skieruj wzrok na Gdańsk. Ulżyj ciężkiej
doli nadkomisarza Belki.
Nadkomisarz Czesław Belka, komendant II Komisariatu
Policji w Gdańsku drapie się w głowę. Nie bardzo wie, co
i jak powiedzieć. Bo tak po prawdzie nadkomisarz Belka
ma przejebane.
Po pierwsze, ma pod sobą najgorszy komisariat w
województwie. Obejmuje teren całego Śródmieścia wraz z
Głównym Miastem (4 mln turystów rocznie), dworcem PKP
(100 tys. ludzi na dobę wte i wewte), Dolnym Miastem i
terenami wokół stoczni (dzielnicą wyjątkowo
niebezpieczną, gdzie strach się bać), 80 bankami i
hotelami.
Ludzie nadkomisarza Belki prowadzą ok. 5,5 tys.
dochodzeń i śledztw rocznie: kradzieże, wyrwy torebek,
rozboje, włamania, pobicia, zaginięcia, fałszywe
banknoty. Jakieś 14–15 zgłoszeń dziennie. Największa
liczba w całym województwie. Do tego dochodzi
zabezpieczanie wizyt VIP-ów, bo przecież nikt, kto
przyjedzie tu z królów, prezydentów, premierów,
ministrów, nie podaruje sobie gdańskiej Starówki.
Po drugie, ma na swoim terenie prałata Henryka
Jankowskiego...
Order za męstwo w wojnie
Nadkomisarzowi Czesławowi Belce – zgodnie z
właściwością, jak to się ładnie mówi – spadło na głowę
prowadzenie postępowania o wykroczenie, którego się
dopuścił ks. prałat.
Podpułkownika rezerwy Krzysztofa Majera, prezesa Zarządu
Dolnonośląskiego Związku Żołnierzy LWP, a zarazem
wiceprezesa Zarządu Głównego tego związku jakoś tak na
początku 2002 r. oburzył fakt, że Jankowski bezczelnie i
bezprawnie nosi insygnia srebrnego Krzyża Orderu Virtuti
Militari.
Sprawa nie była nowa. W grudniu 1992 r. ukazał się w
tygodniku "NIE" (nr 51/1992) artykuł "Zdekonspirujmy
pierś prałata", w którym redakcja zamieściła zdjęcie
Jankowskiego w sutannie paradnej z dziewięcioma rzędami
baretek. Spośród rozpoznanych medali i odznaczeń wybija
się Order Orła Białego i właśnie Virtuti Militari V
klasy.
Order Wojenny Virtuti Militari ustanowiony został przez
króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1792 r.
Przyznawano go za bohaterskie czyny bojowe na polu
walki. Ma go prawo nadawać prezydent RP albo naczelny
wódz wojsk w czasie wojny. No i Jankowski dostał ten
order od prezydenta RP. Tyle że samozwańczego.
Niejakiego Juliusza Nowiny-Sokolnickiego, który w swoim
czasie ordery i awanse rozdawał garściami. Jankowski
otrzymał w maju 1981 r. Virtuti Militari w uznaniu
niezwykłego męstwa w okresie narodzin "Solidarności", a
w listopadzie 1982 Order Polonia Restituta.
Decyzja Kancelarii Prezydenta Wałęsy z 15 października
1993 r. wyraźnie stwierdza, że Sokolnickiemu nie
przysługiwały ani nie przysługują żadne atrybuty władzy
i w związku z tym nadawane przez niego stopnie i awanse
nie mogą być honorowane w Polsce. Co nie przeszkodziło
kilka lat wcześniej (w lutym 1988 r.) przyjąć Wałęsie od
Sokolnickiego Orderu Polonia Restituta. Ale to tak na
marginesie, aby było jeszcze śmieszniej...
O tym, że prałat nosi Virtuti, krą-żyło więc między
społeczeństwem, żołnierzami służby czynnej, rezerwy i w
stanie spoczynku, między kombatantami. Gdzieniegdzie na
zdjęciach w prasie, na migawkach w telewizji pojawiał
się Jankowski z baretkami na sutannie. Ppłk Majer po 10
latach od pierwszej publikacji w "NIE" na ten temat
napisał w lutym 2002 r. do Ministerstwa Sprawiedliwości
o zajęcie stanowiska w tej sprawie. Minister Barbara
Piwnik przekazała sprawę do Prokuratury Krajowej o
zbadanie (zgodnie z właściwością). Prokuratura Krajowa
zleciła to Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku (zgodnie z
właściwością), Prokuratura Okręgowa – Prokuraturze
Rejonowej (zgodnie z...), Rejonowa – Komendzie Miejskiej
Policji (zgodnie z...), a Miejska – II Komisariatowi i
Belce (wiadomo z czym...).
No i Belka ma z tym teraz zgryz. Akta w komisariacie –
począwszy od czerwca 2002 r. – puchną od kolejnych
dokumentów i protokołów przesłuchań. Niedawno minęła
rocznica.
Każdy wie, ale nikt nie widział
Policjanci z II Komisariatu sprawdzają najdrobniejszy
szczegół. Przesłuchują świadków, którzy mogliby
cokolwiek na temat prałata obwieszonego orderami
powiedzieć. Łącznie z gen. bryg. Stanisławem
Nałęcz-Komornickim z Kancelarii Prezydenta, kanclerzem
Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari. Prosili o
pomoc kolegów z kilkunastu komisariatów w Polsce.
Niestety. Każdy niby wie, widział na zdjęciu w gazecie
albo w Internecie, ale nikt na własne oczy. A policji
jest potrzebne zeznanie: kiedy i w jakim miejscu ks.
prałat popełnił czyn zabroniony.
Policja śledzi też los każdej fotografii prałata z
medalami, która została opublikowana. Po opublikowaniu
zdjęcia w "Faktach i Mitach" (18/2002) policjanci z
Gdańska wysłali zapytanie, skąd redakcja ma zdjęcie.
Dostali odpowiedź, że z CAF PAP. Agencja odpisała, że
nikomu zdjęcia nie dawała, bo nie ma takiego w swoich
zbiorach. Ot, i ślad się urwał.
"Polityka", "Trybuna", "Super Ekspress", TVN 24, radiowa
"Trójka". Każdy coś tam zamieścił. A biedni policjanci
musieli pisać do każdej redakcji pisma z prośbą: a skąd
wiedzą, a skąd mają, a gdzie widzieli. I z każdej
dostawali mniej więcej podobną odpowiedź: zdjęcia
nadeszły pocztą, anonimowo. Nikt bowiem – kto chce
wydawać ciekawą gazetę – nie wkopie swoich informatorów.
Za mundurem panny sznurem
Jak gdyby tego wszystkiego było mało, prałata
Jankowskiego na niektórych zdjęciach można zobaczyć
także w mundurze oficera Marynarki Wojennej. Ot, choćby
na okładce wydanej kilka lat temu książki Petera Rainy
(nadworny biograf prałata) "Ks. Henryk Jankowski.
Proboszcz parafii św. Brygidy", wydanej przez
wydaw-nictwo WERS z Poznania.
Ubiór ten stał się nawet przedmiotem oświadczenia
senator Marii Berny (SLD) wygłoszonego na 29.
posiedzeniu Senatu V kadencji, 29 listopada 2002 r.:
Mundur wojskowy, mundur oficera Marynarki Wojennej
nobilituje każdego, kto go nosi godnie i zgodnie z
prawem. Jednakże ubliża oficerskim dystynkcjom i
mundurowi ktoś, kto nosi go bezprawnie, a więc niejako
czyniąc sobie z niego i z siebie błazenadę.
Zdania pani senator Berny nie podziela chyba ani
dowództwo Marynarki Wojennej, które zaprasza ks. prałata
na każdą uroczystość jako oficjalnego gościa, ani
premier Leszek Miller. Przecież admirał floty Ryszard
Łukasik nie zapraszałby błazna do siebie, a premier nie
spotykałby się z błaznem na jego plebanii. Nieprawdaż?
W maju 1989 r. Nowina-Sokolnicki awansował prałata na
honorowego kontradmirała i dziekana generalnego
Marynarki Wojennej RP. Nadał mu także Order Orła
Białego. Ze stopniem oficerskim Jankowskiego jest
jeszcze większe zamieszanie niż z orderami. W wojsku
polskim nie ma pojęcia "honorowy oficer". W dodatku
prałat na zdjęciach nosi mundur admirała floty z trzema
gwiazdkami (paskami). Jako kontradmirał miałby prawo do
jednej. Trzy paski na rękawie nosi admirał floty.
Wysłałem w tej sprawie zapytania do rzeczników
prasowych: Marynarki Wojennej i Ministerstwa Obrony
Narodowej. Tak z czystej ciekawości, co mi odpiszą. Ale
niestety, przez kilka dni, do czasu oddania artykułu do
druku, nie wyrobili się z odpowiedzią.
Przebieranki niepubliczne
Art. 61 kodeksu wykroczeń stanowi:
Par. 1 Kto przywłaszcza sobie stanowisko, tytuł lub
stopień albo publicznie używa lub nosi odznaczenie,
odznakę lub mundur, do których nie ma prawa, podlega
karze grzywny do 1000 zł lub karze nagany.
Par. 3 W razie popełnienia wykroczenia określonego w
par. 1 można orzec (...) przepadek wymienionych w tych
przepisach przedmiotów (...).
Wykroczenie to podlega przedawnieniu w rok od
popełnienia lub w dwa lata od wszczęcia przez sąd
postępowania w tej sprawie.
Ponadto nie ma w tych kwestiach orzecznictwa, więc nie
wiadomo, jak np. zinterpretować passus "publicznie
używa". Ale jeśli Jankowski występuje w sutannie
przystrojonej baretkami w swoim kościele albo na
imprezie w hotelu Heveliusz, albo upublicznia fotografie
w mundurze admirała i z odznaczeniami, których nie ma,
to raczej publicznie używa, bo publiczność wprowadza w
błąd. Trudno negować, że zamieszczenie fotografii w
książce przez siebie wydanej jest publicznym użyciem
munduru. I w tym wypadku mielibyśmy niewątpliwie do
czynienia z "umyślnością". Ale co zrobić, jeśli zdjęcie
zostało rzekomo "włożone" do książki przez jej
redaktora, opublikowane przez jakąś gazetę, zrobione w
domu przez reportera? To już komplikuje "umyślność".
Prałat wszak ma prawo wkładać w łazience, co chce, i
puszyć się przed lustrem. Tylko jakoś trudno uwierzyć,
że wszystko to dzieje się bez wiedzy prałata.
Policjanci z II Komisariatu nie mogą skończyć
postępowania w sprawie Jankowskiego. Co ppłk Krzysztof
Majer im nadeśle nowy trop, nowe nazwiska świadków, to
oni sprawdzają. Właśnie sprawdzają listę nadesłaną w
połowie maja tego roku. Dajmyż spokój biednym
policjantom i nadkomisarzowi Belce z Gdańska.
Przebierańcami, którzy się dowartościowują błyskotkami,
powinien się zająć psychoterapeuta.
Zakończmy określeniem Witolda Gombrowicza z jego
"Operetki": Monumentalny idiotyzm operetkowy idący w
parze z monumentalnym patosem dziejowym. O, to właśnie
to.
PS Trzeba trafu, że fotografie, które publikujemy, też
przyszły anonimowo pocztą.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kiereswyczajka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ryjąc pod Czechami
Policja w kopalni, Polacy zlani wodą i żelaznymi prętami
– pisał rozogniony reporter.
W Polsce górnicy robią głodówki i manifestacje. Z Czech
napłynęły wieści, że polscy górnicy leżą w szpitalach
pobici. Pomknąłem jako sprawozdawca na górniczą wojnę
polsko-czeską.
Czechy. Kilometr od przejścia granicznego
Chałupki–Bogumin. Opuszczają się szlabany, zaraz
przejedzie pociąg. Jest. Sunie powoli. Ciągnie 22 wagony
po brzegi wypełnione węglem. Elektrowóz ma z boku napis
"C˘D", czyli "C˘eská Doprava". Na wagonach widać napis
"PKP". Węgiel jedzie na północ. Do Polski.
W porównaniu z polskim, czeskie górnictwo ma się
wyśmienicie. Kopalnie przynoszą zysk. W zeszłym roku
wydobyły 14,5 mln ton węgla. Dają pracę 22,5 tysiącom
ludzi. W tym dwóm tysiącom Polaków. Między Polakami a
Czechami nie było dotąd żadnych konfliktów. Górnicy
wiedzą, że pod ziemią nie ma miejsca na awantury,
bałagan czy lenistwo. Wszyscy muszą ze sobą
współpracować. Inaczej będą trupy.
Bitwa pod ziemią
Od niedawna tematem numer jeden w całym
Ostrawsko-Karwińskim Zagłębiu Węglowym jest bitwa, do
której miało dojść w kopalni Dukla.
– Po skończenej robotie Polaki wepchnęli se przed
naszich w kolejce do windy. I to byl pretekst do
loupaniny – opowiada Jan Firek, Polak z Zaolzia. Chodził
do czeskiej szkoły, więc po polsku mówi nie najlepiej. W
swojej wsi jest prezesem koła górniczego. Teraz martwi
się, co będzie, bo w jego kopalni także pracują Polacy.
– Nasze chopaki rzekli waszym, co by stanęli na konce
fronty. Wtedy Polaki pedzieli, że za rok to zostanom
jenom oni, a Czeszi pójdou precz z kopalń. I tak se
zaczelo. Stowka horników se tukla roksorami. To takowe
metalowe pręty.
– Szczegóły powtarzają wszyscy mieszkańcy terenów
przygranicznych z Polską.
Jan Firek, tak jak i pozostali, zna tę historię z
gazety. O bitwie między Polakami a Czechami 25 listopada
napisał "MoravskoslezskÝ Deník".
Gazeta opisuje mrożące krew w żyłach wydarzenia –
"olbrzymią bijatykę" na "żelazne tyki". Walczące strony
próbowali ponoć rozdzielić pracownicy ochrony kopalń,
ale bezskutecznie. Nie udało się to nawet policjantom,
którzy zjechali na dół do kopalni. Dopiero zimna woda,
którą zaczęto polewać górników, sprawiła, że bójkę
przerwano.
Zdaniem "Moravskoslezskiego Deníka" wielu uczestników
potyczki odniosło obrażenia. Głównie Polaków. Mieli
krwawe szramy i złamania. Dziesięciu naszych rodaków
zostało rannych poważnie. Dziennikarz twierdził, że
szefostwo górniczego koncernu OKD usiłowało nie
dopuścić, by wieści o rozruchach się rozeszły.
Byle skłócić
Artykuł ukazał się 25 listopada i już tego samego dnia o
tragicznych wydarzeniach bębniło radio. Dopiero wówczas
policja wszczęła śledztwo, bo okazało się, że podczas
krwawych incydentów w kopalni Dukla nie było ani jednego
funkcjonariusza policji.
Policjanci zaczęli od wizyty w szpitalach w Ostrawie i
Karwinie, gdzie powinni trafić poszkodowani górnicy.
Jednak ostatni hospitalizowany górnik z Polski pracował
nie w Dukli, lecz w C˘SM. Frezarka ucięła mu przedramię.
Lekarze je przyszyli i teraz już nawet rusza palcami.
– W szpitalach w Karwinie i w Ostrawie nie natrafiliśmy
na żadnych rannych podczas wymienionego incydentu –
informuje podchorąży Zlatus˘e Viacková z Komendy
Powiatowej Policji w Karwinie.
Policja otrzymała pismo od Radka Chalupy, rzecznika
koncernu OKD, który pisze:
Artykuł i informacje w nim zawarte nie opierają się na
prawdzie. Swoją negatywną wymową i próbą wywołania
napięcia pomiędzy górnikami polskiej i czeskiej
narodowości szkodzą dobrej reputacji i stabilności
firmy. Mimo to śledztwo nadal będzie prowadzone.
– Kierownictwo firmy uznaje ten artykuł za próbę
wywołania napięcia pomiędzy czeskimi i polskimi
górnikami – mówi mi Radek Chalupa.
Kopalnie są prywatne
Spotykamy się w siedzibie OKD w Ostrawie. Budynek stoi w
samym śródmieściu. Po przeciwnej stronie ulicy – ratusz.
Kiedyś ważniejszy od ratusza był właśnie biurowiec OKD.
Przed rozpadem Czechosłowacji kopalnie czeskiego Śląska
dawały pracę ponad 100 tysiącom ludzi.
Skrót OKD oznacza Ostrawsko-Karwińskie Kopalnie. W 1998
r. OKD sprywatyzowano.
46 proc. akcji pozostawiło sobie państwo, ale ponad
połowa należy do firmy Karbon Invest. Firma połączyła
część kopalń, część zlikwidowała.
Pozostały cztery zakłady wydobywcze na czeskim Śląsku i
jeden na Morawach. To całe czeskie górnictwo.
– Zasadnicza różnica między czeskim a polskim górnictwem
polega na tym, że państwo nie udziela nam żadnego
wsparcia – informuje Radek Chalupa.
Czesi mają węgla jeszcze gdzieś na 30 lat. Zamierzają
fedrować tak długo, jak długo będą kupcy na węgiel. A od
2, 3 lat w Czechach obserwuje się powrót do ogrzewania
węglem. To dlatego, że podrożała energia elektryczna i
gaz. Jednak najważniejszy odbiorca węgla kamiennego to
przemysł. Węgiel z kopalń należących do Karbon Investu
kupują huty. Trzy czeskie: Nová hut´, Vítkovice Steel i
Tr˘inec. Austriacka w Linzu, węgierska w Dunaújváros,
słowacka USS Steel w Koszycach. Węgiel z Czech jedzie
także do Niemiec i do Polski.
Chrapka na Morcinka
OKD to firma, która przynosi zyski, a jej właściciel,
czyli Karbon Invest, łakomym okiem zerka za północną
granicę, do Polski. Nie tak dawno chciał kupić naszą
kopalnię Morcinek, której złoża podchodzą aż do granicy
i łączą się ze złożami kopalni C˘SM. Ale zakładowa
"Solidarność" postawiła tak wygórowane warunki, że Czesi
odskoczyli.
Teraz Morcinek jest trupem. Górników zwolniono. Węgla
się nie fedruje. Jedyna korzyść z tej kopalni to gaz,
który się stamtąd wydobywa. Kto to robi? Czesi.
Zamierzają w przyszłości przerzucić gazociąg nad
graniczną rzeką Olzą.
Te 46 proc. akcji OKD, które należą do państwa, chciał
odkupić holenderski koncern LNM. Ten sam koncern
przymierza się do hut w Trzyńcu i Witkowicach. Otrzymał
nawet błogosławieństwo rządu Czech. A Czesi ze Śląska,
zamiast się cieszyć z tego, że zachodni gigant wejdzie
do nich ze swoim kapitałem, wszczęli bunt.
Prywatny Karbon Invest mający większość udziałów zwołał
walne zgromadzenie akcjonariuszy, na którym wywalono z
rady nadzorczej wszystkich przedstawicieli państwa.
Holenderskiemu koncernowi zablokowano w ten sposób
dostęp do informacji o firmie. Jeden z parlamentarzystów
reprezentujących mieszkańców Zaolzia ostrzegł rząd, że
huty przejęte przez LNM zrezygnują z czeskiego węgla i
będą go sprowadzać z Polski, a to doprowadzi Karbon
Invest do bankructwa i spowoduje zamykanie czeskich
kopalń. A główni akcjonariusze Karbon Investu, Czesi
Viktor Kolácek i Petr Otava, ogłosili, że jeśli LNM
stanie się jednym z udziałowców Karbon Investu, to
upadek tej firmy może nastąpić jeszcze szybciej.
Wszystko dlatego, że koncern hutniczy LNM jest jednym z
głównych konkurentów właśnie tych koncernów, do których
należą huty sprowadzające czeski węgiel. Rząd odstąpił
od swoich zamierzeń, a ostrawska gazeta "Horník"
pokazała zdjęcie, na którym Viktor Kolác˘ek i Jir˘í
Rusnok, minister przemysłu i handlu, ściskają sobie
ręce.
Kdo je víc
W Stonawie, małej czeskiej wiosce leżącej kilka
kilometrów od Karwiny, nie myśli się o wielkiej
polityce. Mieszkańcy to reprezentanci głównej
mniejszości narodowej zamieszkującej północne Czechy –
czyli Polacy. Żyją biednie, bo choć bezrobocie w
Czechach nie przekracza 10 proc., to w całym regionie
ostrawsko-karwińskim sięgnęło już 18 proc.
– Ja sem horník, kdo je víc? – Maksymilian Broz˘ek
cytuje popularne w tych okolicach powiedzenie. Dosłownie
tłumaczone znaczy: Jestem górnik, kto jest więcej? Pan
Maksymilian przepracował 30 lat w kopalni. Zarabiał
dobrze. Teraz też jest mu lepiej niż innym emerytom, bo
górnicy otrzymywali wyższe emerytury.
Ale młodzi nie mają pracy. Kopalnie ich nie przyjmują,
chociaż czeskie prawo nakazuje zatrudniać najpierw
Czechów, a później dopiero cudzoziemców.
– Pracownikom z Polski nie trzeba tyle płacić, co nam –
twierdzi Vaclav, górnik ze Stonawy. – My musimy dostać
pensję, a poza tym ubezpieczenie zdrowotne i
emerytalno-rentowe. A polscy górnicy są pracownikami
firm Polcarbo i Alpex. Płaci się tym firmom, a one
rozliczają się z Polakami.
Kiedy jednak Vaclav zaczyna rachować, wychodzi mu, że
gadki o taniej sile roboczej z Polski trzeba włożyć
między bajki. Prawdziwy problem tkwi w czym innym.
– Na początku to Polacy robili po 12 godzin non stop –
przyznaje Vacek. – Teraz już tak nie jest, ale i tak
jadą, ile się da.
Stachanowcy zza granicy
Czescy górnicy są zaniepokojeni wysoką wydajnością
Polaków. Boją się, że w efekcie im również zostaną
podniesione normy. Pod koniec listopada podsumowano
wyniki pracy czterech brygad wybierających węgiel w
kopalni Vacka. Mój rozmówca wyciąga kopalniany biuletyn
i pokazuje odpowiedni fragment. Plan przekroczyła tylko
jedna z nich. Oraz polska firma Polcarbo, która w tejże
kopalni rabuje piątą ścianę.
Piotrek pracuje w tej samej kopalni, co Vacek. Zatrudnia
go właśnie firma Polcarbo. Przy czeskim piwie
zastanawiał się z innymi Polakami, co teraz będzie,
kiedy zaczęła się nagonka na polskich górników. Przy
czwartym kuflu doszli do wniosku, że nic nie będzie.
– Czesi to spokojny naród, miły. A poza tym tutaj
mieszka kupa rodaków, tych z Zaolzia. Lubią nas – mówi
Piotrek. Na zarzuty, że Polacy harują jak stachanowcy,
tylko wzrusza ramionami. – Musimy być lepsi. Przecież
inaczej nie chcieliby nas tutaj. A my robimy w pół roku
to, co Czesi przez rok.
Na polskie Piotrek zarabia w Czechach około 2,5 tys. zł.
Mówi jednak, że gdyby w Katowicach dostał 1,5 tys., to
od razu rzuciłby robotę w Czechach. Byle tylko starczyło
na alimenty, mieszkanie i michę.
Opróżnić biurowiec
Piotrek mieszka w ogromnym hotelowcu wybudowanym w
Pietrowicach, tuż przy granicy z Polską. Tu się gnieżdżą
głównie Polacy i trochę Słowaków. Niektórzy prosto na
szychtę jeżdżą z Polski, ale bezpieczniej jest spać po
czeskiej stronie. Wiadomo – na granicy mogą za byle co
zatrzymać.
Według Piotrka łatwo sprawić, by polskie kopalnie też
wychodziły na swoje. Z pamięci wymienia czeskie "dolÝ",
które jeszcze działają. Połączono je po kilka razem.
– Jak kilka kopalń ma jednego dyrektora, jednego
głównego inżyniera, to i pozostałych urzędasów jest
mniej. U nas też trzeba by zacząć od opróżnienia
biurowców – radzi Piotrek.
Tak się dziwnie złożyło, że tuż przed opublikowaniem
przez "MoravskoslezskÝ Deník" artykułu o bitwie między
polskimi a czeskimi górnikami, OKD ogłosił plany
zwalniania kolejnych czeskich pracowników. Jednocześnie
rozeszła się wieść o tym, że OKD przyjmie do pracy
kolejnych Polaków. To zapewne powód, że ukazał się
artykuł o zmyślonej bójce.
Byle do Unii
Radek Chalupa twierdzi, że OKD musi zatrudniać Polaków.
Po 1989 r. w Czechach rozwalono szkolnictwo zawodowe.
Górników się więc nie kształci. A nawet gdyby, to
czeskie prawo zakazuje zatrudniania pod ziemią
nieletnich. Uczniowie nie mogliby więc odbywać praktyk
pod ziemią.
W tym samym czasie, w którym w czeskiej kopalni Dukla
rozgrywała się wirtualna bójka, po polskiej stronie było
naprawdę gorąco. Rząd ogłosił plany zlikwidowania 7
kopalń i zmniejszenie zatrudnienia o 35 tysięcy ludzi. W
centrum Katowic górnicy organizowali manifestacje, przed
Urzędem Wojewódzkim wybuchały petardy. Nie ma co się
dziwić. Gdyby nawet Czesi podjęli decyzję o tym, że w
swoich kopalniach zatrudniają wyłącznie Polaków, to i
tak miejsca by brakło dla ponad połowy zwolnionych.
Nadzieją polskich górników jest Unia Europejska. Jak się
dowiedzieliśmy, Czechom podobał się nie tylko Morcinek
(zanim stał się trupem), ale kilka innych polskich
kopalń. Na przykład Budryk. Nasi czescy sąsiedzi czekają
tylko na zjednoczenie z Unią, by zacząć kupować nasze
zakłady górnicze. Pod warunkiem że nie zostaną wcześniej
zalane wodą. Oraz że je opuści "Solidarność", która
stawia warunki nie do spełnienia. No, ale aby te dwa
życzenia się spełniły, to trzeba naprawdę gorących
modłów. A Czesi modlić się nie lubią.
Autor : Robert Kosmaty
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Wieczorek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Katolicy
Urzędniczka I: – Ta pani nie składa do nas żadnych pism,
nie przychodzi tutaj. Widocznie jej odpowiada tak, jak
mieszka.
Urzędniczka II: – Ten lokal jest do remontu. Nie możemy
ubogim ludziom nakładać takiego ciężaru.
Bożena P. od kilkunastu lat mieszka w zawilgoconej
suterenie. Od pięciu lat bez prądu i gazu, a więc bez:
światła, lodówki, pralki, telewizora, żelazka, dzwonka u
drzwi, kuchenki, na której coś można ugotować. Ma
gruźlicę. Jej dzieci mieszkają w domu dziecka, bo tam
jest prąd i gaz.
Tekst do folderu: Jest sielsko, był tu papież
Sopot to miasto malowniczo rozciągające się pomiędzy
Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym i złotymi nadmorskimi
plażami. Wszystkim kojarzy się z najdłuższym w Europie
spacerowym molo oraz festiwalem piosenki w Operze
Leśnej. Urokliwa secesyjna architektura oraz zielone,
kameralne uliczne zaułki przydają mu sielskiego
charakteru. Zabytkowy zespół
architektoniczno-krajobrazowy został wpisany do rejestru
zabytków. Jest tu świeże powietrze i spokój. Dzięki
specyficznemu klimatowi i źródłom zawierającym sole
mineralne Sopotowi został nadany status uzdrowiska.
Do Sopotu chętnie przyjeżdżają turyści, a w lecie na
deptaku można spotkać wiele znanych z telewizji postaci.
Aktorka Katarzyna Figura wyznała ostatnio w wywiadzie
dla kolorowego czasopisma, że po urodzeniu dziecka
będzie mieszkała właśnie w Sopocie.
Trzy lata temu był tu papież.
Niektóre domy na trasie przejazdu papamobile zyskały
nowe elewacje, wymieniono chodniki, naprawiano
nawierzchnię dróg.
Tekst do prokuratury: W obronie czci Jego i naszej
My, radni reprezentujący mieszkańców Sopotu, mamy już
dość obrażania czci Ojca Świętego, wielkiego Polaka,
który w czerwcu 1999 roku był gościem naszego miasta.
Papież Jan Paweł II zasłużył na najwyższy szacunek,
miłość i przywiązanie. Nie tylko jako przywódca Kościoła
Katolickiego, nie tylko jako głowa państwa Watykan, ale
jako jeden z największych ludzi XX wieku. Znieważanie
Go, to znieważanie nas. Pisanie o papieżu w obraźliwym
tonie narusza nie tylko normy etyczne, ale i przepisy
prawa karnego. Domagamy się zajęcia tą sprawą i ukarania
winnych.
Tekst do MOPS-u: Zwracam się z pomocą
Od wielu lat mieszkam w suterenie domu na ulicy P.
Obecnie moja sytua-cja jest ciężka. Razem z moimi
dziećmi i ich ojcem zajmowaliśmy część sutereny. Drugą
część, przez ścianę zajmowała inna rodzina. Ale licznik
na prąd i gaz mieliśmy jeden. I oni się wyprowadzili i
zostawili duży rachunek. Obecnie nikt tam nie
zamieszkuje, a lokal został zabity deskami. Kiedy
zachorowałam na gruźlicę, to musiałam leżeć sześć
miesięcy w szpitalu. Zaskutkowało to tym, że zwolnili
mnie z pracy z Wojskowego Domu Wczasowego. Było to z
dziesięć lat temu i od tej pory pracy nie posiadam.
Trochę tylko staram się dorabiać na czarno jak się da,
ale to jest już ciężko. Choroba mnie nie puściła, choć
dwa lata temu znowu byłam w szpitalu na zaleczeniu.
Ojciec moich dzieci mnie zostawił i wyjechał. Co
pogorszyło moją sytuację. Pięć lat temu odcięto mi prąd
i gaz. Od tej pory mieszkam przy świeczkach. Mieszka ze
mną najstarsza córka, która jest pełnoletnią. Ona
pracuje na czarno i stąd się utrzymujemy. Młodsza córka
jest w internacie, a dwóch synów w domu dziecka. Zwracam
się z pomocą.
* * *
Pracownica socjalna Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej
w Sopocie:
– Bożena P. jest specyficznym przypadkiem naszego
ośrodka. Żyje w ciężkich warunkach. Trudno sobie nawet
wyobrazić, jak sobie radzi, jak gotuje cokolwiek. Z
dziećmi kontakt utrzymuje, chodzi na spacery, one do
niej przychodzą. Chociaż dom dziecka chłopców nie chce
zwalniać do mamy na dłużej, bo przecież nawet lekcji
przy świecach odrobić nie mogą. Sprawę rozwiązałoby,
gdyby otrzymała od miasta mieszkanie komunalne,
przynajmniej dwupokojowe, aby mogła zamieszkać w nim z
dziećmi. Wtedy mogłaby dostać
alimenty. Teraz z nich nie korzysta, bo dzieci są na
utrzymaniu państwa. Ośrodek wystąpił do gminy o
przydzielenie Bożenie P. mieszkania. Gmina zaproponowała
jej lokal, ona go oglądała i miała się tam
przeprowadzać. Wtedy straszna energia w nią wstąpiła.
Cieszyła się. Myśmy tu w MOPS-ie nawet meble dla niej
szykowali do tego mieszkania. Może jak pan napisze o
tym, to się miasto ruszy.
Urzędniczka w Wydziale Lokalowym:
– To jest zdaje się rodzina patologiczna. W każdym razie
nieciekawa. Czy Bożena P. daje gwarancję, że będzie
płacić czynsz i za prąd, skoro teraz nie płaci? Teraz
mówi, że będzie, a potem będą rosły zadłużenia. Myśmy
proponowali jej lokal, ale w rezultacie nie
przekazaliśmy jej, bo był za duży. To było 102 metry. A
dzielić go na dwa mniejsze też nie było sensu, bo kto by
chciał mieszkać z taką panią? A to mieszkanie zostało
przygotowane do sprzedaży. Ja nie wiem, czy jest, o czym
pisać w gazecie.
Urzędniczka w Wydziale Gospodarki Gruntami:
– Dawanie tego mieszkania Bożenie P. byłoby nierozsądne.
Je by trzeba było wyremontować. Poza tym
to mieszkanie jest zaraz pod da-chem, więc w lecie tam
jest strasznie gorąco, bo dach ceramiczny. Więc z mokrej
piwnicy przeniosłaby się w duchotę. Poza tym dach
dziurawy i lałoby się jej na głowę. Mieszkanie jeszcze
nie zostało sprzedane, szukamy nabywcy. To dobry punkt.
Pan jest z "NIE"? Różni ludzie zasiadają przy stole
Pańskim.
* * *
Czy w życiu Bożeny P. może być jeszcze gorzej, niż jest?
Może. Dwaj synowie Bożeny P. są w sopockim Domu Dziecka
nr 2. Dom jest przy ulicy Emilii Plater, sąsiadującej z
ulicą, na której mieszka ich mama. Chłopcy mają do niej
jakieś 150 metrów.
Radni miasta Sopotu podjęli decyzję o likwidacji tego
domu dziecka.
Jest podobno niepotrzebny. Miasto prowadzi politykę
prorodzinną, więc zmierza do tego, aby dzieci były w
rodzinach zastępczych albo w rodzinnych domach dziecka.
A najlepiej z rodzicami. Dom Dziecka nr 2 to
ładnie położony budynek, niemal nad samym morzem. Trzy
lata temu dokonano w nim modernizacji ogrzewania.
Zastosowano nowoczesny, ekologiczny, tani system na gaz.
Do końca roku dzieci zostaną "rozparcelowane" po innych
domach dziecka. A urzędnicy znajdą na budynek dobrego
nabywcę. Świetnie będzie się nadawał na pensjonat.
* * *
W suterenie Bożeny P. wisi makatka zrobiona ręką jej
najmłodszego syna. Na szarym płótnie wyhaftował wielkie
czerwone serce z napisem "Kocham moją mamę".
Na korytarzu w Urzędzie Miejskim przed pokojem Wydziału
Lokalowego wisi oprawiony kolorowy plakat
"Ojciec święty w kolorach tęczy".
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szanowni i Wielce Drodzy Czytelnicy z całego świata!
• Po pierwsze: - aby mieć możliwość w każdym miejscu kuli
ziemskiej bez ruszania się z domu do sklepu lub punktu
sprzedaży po Wasz ukochany tygodnik "NIE" i przeczytania jego
aktualności - zamów prenumeratę elektroniczną tj. miesięczną,
kwartalną, półroczną lub roczną. W tym celu wypełnij formularz
udostępniony na naszych stronach internetowych www.nie.com.pl
i już będziesz miał nas do woli, na co dzień.
• Po drugie: - w zamian za wypełnienie formularza otrzymacie
kod, który umożliwi Wam przystąpienie do lektury najbardziej
aktualnego wydania tygodnika "NIE". Koszt takiego połączenia
jest taki sam jak pre-numeraty krajowej. Czyli tyle samo, ile
trzeba wyłożyć w kiosku, aby dostać solidną cotygodniową
porcję adrenaliny w postaci tygodnika "NIE".
• Po trzecie: - wiemy, że jesteście ludźmi zapracowanymi.
Dlatego w trosce o Wasze zdrowie przyrzekamy, że zamawiający
prenumeratę, na co najmniej jeden kwartał otrzyma nagrodę -
niespodziankę. Wystarczy wejść na naszą stronę i zamówić
prenumeratę.
Cennik: (kliknij aby zamówić)w PLN
Prenumerata miesięczna:20,00
Prenumerata kwartalna:60,00
Prenumerata półroczna:120,00
Prenumerata roczna:240,00
Redakcja
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Łeb jak sklep
Zaproponowana w ramach rządowego pakietu "Przede
wszystkim przedsiębiorczość" i przyjęta przez Sejm
nowelizacja ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji
trafiła się hipermarketom jak ślepej kurze ziarno.
Ograniczy wyniszczającą je wzajemną rywalizację o
klienta.
Inni muszą się prosić, żeby coś dla swej branży
załatwić.
Pikietują przed Sejmem, składają petycje, blokują
granice, łańcuchami przykuwają się do ministerialnych
bram. Dyrektorzy hipermarketów nawet tyłków zza biurek
nie ruszyli, a dostają to, o czym tylko mogli marzyć:
opracowane przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów
zapisy ustawy regulującej relacje między wielkimi
sklepami.
Supermarkety boksują się bowiem ostro, ale nie ze
sklepikarzami, lecz między sobą. Drobnym sklepikarzom
żywiącym się okruchami z pańskiego stołu już dawno
odpuściły. Jakieś 5 lat temu, kiedy zachodnie koncerny
handlowe lokowały się na polskim rynku, zaproponowane
restrykcje, takie
jak zakaz stosowania niektórych form promocji, zakaz
sprzedawania towarów bez marży handlowej itp., miałyby
sens, bo określiłyby jednolite zasady gry dla dużego i
małego handlowca. Teraz to musztarda po obiedzie.
I nie ma co drobnych sklepikarzy oszukiwać, że jak
hipermarketowi zakaże się sprzedawania makaronu
26-jajecznego z durszlakiem na dokładkę, to klienci
ruszą na sklepiki osiedlowe po 4-jajeczny. Wielkie
sklepy etap konkurowania z małymi mają już dawno za
sobą. Menedżerów z Tesco, Reala czy innego Cash and
Carry ani ziębi, ani grzeje to, że jakiemuś Kowalskiemu
udało się sprowadzić do sklepiku tanie udka drobiowe.
Ich boli, gdy tanimi udkami w liczbie kilku wagonów
handluje konkurencja. Stąd skłonność do sprzedawania
dwóch udek w cenie jednego z nagrodą dla wiernych
klientów w postaci poduszki z pierza wyskubanego z
tychże udek.
Doprawdy trudno dociec, czemu ta skubana w promocji
podusia rządowi przeszkadza? Przecież obywatele mają na
nią chęć. Niech się dalej na zasadach wolnej amerykanki
hipermarkety zwalczają. Niech kombinują, czym przebić
ofertę konkurencji, jakie promocyjne cuda na patyku
ludziom zaproponować.
Po co ułatwiać im zadanie i wprowadzać administracyjne
regulacje, których efektem nie będzie przecież obniżka
cen, lecz powszechne wkurzanie się ludzi na rząd
likwidujący okazyjne zakupy.
A nic tak nie boli, jak okazje, które przeszły koło
nosa.
Autor : Tadeusz Ryciarski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przeczytać i umrzeć
Emeryci zamiast pić do śniadania francuskiego szampana
powinni ćwiczyć ewakuację. W bagażniku samochodu należy
wozić popiół i łopatę. Każdego obywatela obowiązuje
permanentna czujność. Wszystko przez wojnę z Irakiem.
Skąd to wiemy? Z poradnika MSWiA "Bądź bardziej
bezpieczny".
Bezpieczeństwo obywatelom powinno zapewnić państwo. Ale
nie zaszkodzi, jak każdy zadba o siebie. Przewodnik
MSWiA zawiera informacje i wykaz środków, które pomogą w
przygotowaniach na wypadek większości niebezpiecznych
zdarzeń.
Autorzy utrzymują, że każdy z nas już teraz powinien
sporządzić plan ewakuacji z chałupy. Powinien on
obejmować co najmniej dwa miejsca spotkania w czasie
niebezpieczeństwa. Poza tym niezbędny jest plan
kontaktowania się w razie zagrożenia. Należy już dziś
wybrać osobę spoza swojej miejscowości, by była ona
punktem kontaktowym dla Ciebie i członków rodziny na
wypadek gdybyście byli rozdzieleni.
Dziadek musi ćwiczyć
Wymarzonym obiektem ataku terrorystycznego są starcy na
wózkach inwalidzkich. Ponieważ i pamięć, i sprawność
takich osób jest ograniczona, jedynym sposobem jest
ciągłe ćwiczenie najlepszych dróg ucieczki z domu. Nie
należy się zrażać – ewakuację trzeba trenować dopóty,
dopóki dziadek nie przestanie wjeżdżać do skrytki na
rupiecie.
Jeśli zakładasz, że przed zagrożeniem uciekniesz
samochodem, nie zapomnij o zimowym zestawie ratunkowym.
Jest co prawda wiosna, ale intensywne ataki
terrorystyczne mogą sprawić, że klimat się popierzy i
śniegi oraz mrozy będą nas nękać nawet w czerwcu.
Dlatego w bagażniku wozu trzymaj koce, latarkę, łopatę,
przewody rozruchowe, sól albo popiół, a także mapy. Nie
zaszkodzi też do kufra załadować wysokokaloryczne
pożywienie – to dla zwolenników diety optymalnej dr.
Kwaśniewskiego. I zakonserwowaną trawę – dla osób
cierpiących na anoreksję.
Na wszelki wypadek należy ciągle być ubranym na cebulę,
nie zapominając o swetrach i płaszczach
przepuszczających powietrze i zatrzymujących ciepło.
Kompas z gwizdkiem
Żeby spokojnie spać – zdaniem twórców przewodnika – miej
w domu niezbędnik, czyli zestaw najpotrzebniejszych
przedmiotów. Nie można ich trzymać byle gdzie, tylko w
pojemniku łatwym do wyniesienia. W poradniku napisano,
że znakomity jest kosz na śmieci. Podana przez MSWiA
lista przedmiotów, w które dla bezpieczeństwa powinniśmy
się zaopatrzyć, obejmuje 40 pozycji. Żeby atak
terrorystyczny nie był nam straszny, należy posiąść
m.in. gaśnicę, linę, piłkę (nie do gry, tylko do
cięcia), nóż podręczny, namiot składany, klucz
francuski, kombinerki, kompas, gwizdek oraz podpaski
higieniczne. Do tego trzeba zrobić zapas żarcia oraz
wody (na 3–5 dni na członka rodziny).
Swoje bezpieczeństwo wzmocnimy poprzez dokładne
umocowanie dużych i ciężkich elementów mogących spaść i
wyrządzić szkody oraz przeniesienie dobytku w
bezpieczniejsze miejsca. Należy też natychmiast ściągnąć
pana architekta albo inspektora budowlanego, żeby
ocenili, jakie poprawki w konstrukcji budynku można
wprowadzić, aby zmniejszyć szkody powstałe w razie
niebezpiecznego zdarzenia.
Dziwne pojazdy
W obliczu terrorystycznego zagrożenia nie można
zapomnieć o zwierzętach. Należy przygotować spis
przyjaciół gotowych zaopiekować się naszymi pupilami
oraz adresy schronisk, bo gdy za naszymi oknami
zobaczymy znacznych rozmiarów grzyb albo wąglik, musimy
wiedzieć, gdzie wywieźć kota, psa, a nawet aligatora.
Uwaga: Czasem schronisko może być bardziej mordercze niż
atak Saddama.
Obywatele RP stanowczo powinni zwiększyć czujność i
informować policję o każdym podejrzanym zachowaniu w
okolicy. Bezzwłocznie należy zawiadomić gliniarnię, gdy
ujrzymy, że ktoś zagląda do domów albo samochodów. Także
wtedy, gdy zauważymy powtarzającą się obecność dziwnych
pojazdów. Wyjaśniamy, że chodzi tu o często stosowane
przezterrorystów riksze oraz furmanki. Od razu trzeba
dryndać na szkiełownię, gdy poczujemy dziwne zapachy
ulatniające się z i wokół domów oraz innych budynków.
Nie można sobie pozwolić na bierność, kiedy do naszych
drzwi zapukają nie legitymujący się niczym doradcy
prawni lub jakiekolwiek inne osoby chodzące od drzwi do
drzwi.
Drgawki i wymioty
W przypadku zagrożenia biologicznego i chemicznego spuść
się przede wszystkim na instrukcje wydawane przez
władze. Takim sytuacjom poświęcono osobny rozdział
przewodnika. Nie możesz się dziwić, że zostaniesz
poproszony o udanie się na wyżej położony obszar albo
ustawienie się pod wiatr. (Uwaga! Oddawanie moczu w
takim położeniu może sprawiać trudności).
Poza tym czujność i jeszcze raz czujność! Bez niej nie
rozpoznasz zagrożenia. Widzisz np. ludzi wymiotujących,
w konwulsjach i zdezorientowanych. W czasach pokoju
pomyślałbyś sobie, że to wielbiciele spirytualiów kończą
długotrwałe balety. Ale podczas wojennej zawieruchy nie
fantazjuj, lecz natychmiast poinformuj służby medyczne,
opuść to miejsce i szukaj pomocy medycznej.
Umyj ręce i dzwoń!
Twoja wojenna podejrzliwość powinna również obejmować
korespondencję. W przypadku otrzymania listu albo paczki
nie możesz pod żadnym pozorem otwierać przesyłki, rzucać
nią o glebę, a nawet wąchać. Zakryj ją lub umieść w
plastikowej torbie, następnie umyj ręce wodą z mydłem i
zadzwoń na policję.
Stan zagrożenia może wykorzystywać małolactwo. Powie
taki, że buda zamknięta z powodu potencji ataku, ale ty,
doświadczony wagarowicz, nie wierzysz gnojowi. Idziesz
do dyrektora, żeby zasięgnąć języka. I dupa – jeśli nie
wziąłeś dowodu osobistego, nie puści on pary z gęby, bo
tak nakazuje instrukcja! Jako osobnik nie potrafiący
dowieść swej tożsamości narodowej zostaniesz wzięty za
terrorystę i trafisz do paki. Możesz być poproszony o
wylegitymowanie się w nader różnych sytuacjach. Dlatego
w czasie wojny dowód tożsamości lepiej nosić przy sobie.
* * *
MSWiA wyjaśnia, że nie ma bezpośredniego zagrożenia dla
naszej ojczyzny, dlatego powyższe instrukcje mają
charakter zapobiegawczy.
Wyraża też nadzieję, że przewodnik oceniony zostanie
jako przydatny, ale nigdy nie trzeba będzie z niego
korzystać.
My zaś mamy nadzieję, że ktoś trzeźwy jak najszybciej
wyda poradnik pt. "Jak uniknąć zagrożenia ze strony
MSWiA". Będzie on miał znacznie większą wagę, gdyż
trzeba będzie z niego korzystać codziennie.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niedobierzmowani
Doigrali się parafianie z Przodkowa, którzy w zeszłym
roku wystąpili w obronie wikariusza Waldemara
Pieleckiego. Biskup Jan Bernard Szlaga na mocy kodeksu
prawa kanonicznego nałożył na parafię św. Andrzeja
Apostoła karę: przez najbliższe 5 lat w Przodkowie nie
będą udzielane sakramenty bierzmowania. – Kara została
nałożona ze względu na wzbudzanie niechęci wobec decyzji
biskupa oraz zbyt silne jej eksponowanie – powiedział
ks. Ireneusz Smagliński, rzecznik prasowy Kurii
Biskupiej z Pelpina.
Różańce od J.P. 2
Do wzruszających scen doszło w Olsztynie, gdzie pan
prezydent miasta Czesław Małkowski, z SLD, wręczał
olsztyńskim radnym różańce, które dostał od papieża
podczas audiencji w Watykanie. Część radnych jest wysoce
zniesmaczona. – Jestem osobą wierzącą, a życiorys pana
prezydenta wskazuje jednoznacznie na to, że nie powinien
on przekazywać różańców – powiedział przewodniczący Rady
Miasta Olsztyna Zbigniew Dąbkowski (UW). Małkowski nie
pierwszy się nawrócił.
Plagiat zakonnika
Amerykanka Jeanne M. zarzuciła popełnienie plagiatu
krakowskiemu zakonnikowi ojcu K., wykładowcy w Wyższej
Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”. Chodzi o
artykuły poświęcone jezuitom, które, jej zdaniem, polski
zakonnik przepisał od „a” do „z” z jej pracy. Domaga się
przeprosin, opublikowania spornych tekstów pod jej
nazwiskiem i 80 tys. zł zadośćuczynienia. Powołuje się
przy tym na polską ustawę o prawach autorskich i
Konwencję Berneńską o ochronie dzieł literackich. W
pozwie podkreślono, że w tekstach opublikowanych pod
nazwiskiem ojca K. powtórzono nawet te same błędy
drukarskie. Pozwany zakonnik stanowczo odrzuca
oskarżenia.
Kościół pomoże Millerowi
Podczas posiedzenia Komisji Wspólnej Przedstawicieli
Rządu i Konferencji Episkopatu Polski premier Leszek
Miller zaapelował do władz kościelnych o nadanie dniu
wejścia Polski do Unii Europejskiej odświętnego
charakteru. Tak wygląda w praktyce SLD-owska koncepcja
rozdziału Kościoła od państwa.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dymiący piecyk sprawiedliwości
Jak płockie organa ścigania Świerada ścignęły
Złoczyńca Krzysztof Świerad mieszka w Płocku.
Miejscowość jest Orlenem polskich miast, także w
dziedzinie wymiaru sprawiedliwości. Nie tak dawno
skazano tu faceta, który zastrzelił rówieśnika, na 6 lat
kicia, zabójca nie wiedział bowiem, z czego strzela, a
przecież wiadomo, że gdy Pan Bóg dopuści, to i z kija
wypuści. Jeśli chodzi o złoczyńcę Świerada, to dopuścił
się paserstwa.
Krzysztof Świerad jest plastykiem i w Płocku zna go
każdy, kto ma coś wspólnego z kulturą. Jako artysta
maluje, co mu w duszy zagra, propaguje bluesa i waży 58
kg, co jest ważną okolicznością, bowiem tym łatwiej
ukryć się przed karzącą ręką sprawiedliwości III RP. Do
niedawna prowadził kawiarnię Chimera, ale przestał,
ponieważ w Płocku same chimery i efemerydy. Na każdej
ulicy istnieje jakiś lokal po byłej kawiarni czy knajpce
do wynajęcia. Więc złoczyńca Świerad żyje z
przyzwyczajenia oraz prac zleconych. Pochodzi z
Sandomierza i zapewne pluje sobie w króciutką brodę, że
się stamtąd wyniósł 30 lat temu. Poza tym nikomu nie
wadził, a przeciwnie, cieszył się ogólną sympatią.
Przekonał się o tym w Internecie, w którym zabulgotało
wśród nieznajomych nawet, kiedy się dowiedzieli o
przestępstwie, którego dokonał. To mu dodało otuchy i
nie załamał się, chociaż jako artysta miał do tego pełne
podstawy z powodu artystycznej psychiki, która do
najsilniejszych nie należy.
Jak się miała rzecz cała
Złoczyńca Krzysztof Świerad lubi ciepło. Nie to domowe,
ale normalne, pochodzące z kaloryfera albo z piecyka.
Ponieważ było mu zimno i chciał się dogrzać, postanowił
nabyć jakieś źródło ciepła. Padło na piecyk gazowy, bo
elektryczny jest drogi, zwłaszcza w eksploatacji. W tym
miejscu można mieć niejakie pretensje do złoczyńcy –
artysty. Wiadomo przecie, że ojcem wszelkiej twórczości
jest cierpienie. Gdyby Sienkiewicz nie cierpiał z powodu
wielkiego uczucia do Heleny Modrzejewskiej, to by nie
napisał niczego dla młodzieży. Kupując piecyk Świerad
stępił swą twórczość zbędnym komfortem.
Piecyk został kupiony za jedyne 40 zł od syna swej
mamusi ze sławnej w Płocku ulicy Kwiatka. Synek
twierdził, że właśnie w mamusi mieszkaniu założono
centralne, więc piecyk stał się zbędnym rekwizytem.
Świerada coś tknęło, ale sprawdził i rzeczywiście,
okazało się, że w mieszkaniu państwa G. założono
centralne, a synek miał przeszło 20 lat, czyli był
pełnoletni. Na tym nabywca, czyli Krzysztof Ś.,
poprzestał i nie drążył tematu. Wkrótce jednak okazało
się, że piecyk, zanim trafił do Świerada, został
skradziony pani G. Wraz z synem w kradzieży brało udział
jeszcze dwóch kolegów meneli. Ich łupem dodatkowo padł
telewizor marki Curtis wraz z pilotem i dwie butle
gazowe. Nasz złoczyńca nic wtedy o kradzieży jeszcze nie
wiedział, natomiast policja podjęła kroki, co wielu
znawców policyjnych obyczajów wprawia w zdumienie.
List gończy
Zaboru rzeczy z domu pani G. dokonano według
postanowienia o tymczasowym aresztowaniu z 28 marca 2003
r. w dniu 17–18 stycznia, co chyba oznacza, że działało
się to w nocy. Jednocześnie we wspomnianym postanowieniu
mówi się, że piecyk gazowy "Ognik" dotarł do Świerada
już 17 stycznia, co wygląda na nieporozumienie, ale
mniejsza o to, jak również szacuje się wartość
wzmiankowanego piecyka na 300 zł. Tak się składa, że 3
lata temu kupiłem gazowy piecyk "Agni" od sąsiada za 200
zł, bo nowy rzeczywiście kosztował 300. Zatem w
przypadku tego fatalnego sprzętu grzewczego jego cena w
postanowieniu została zawyżona. Wartość tego źródła
ciepła powinna zostać oszacowana przez biegłego sądowego
i proponuję to z równą powagą, jak sąd doniesienie o
przestępstwie i udział Świerada w paserce. Ale dajmy
temu również spokój. W każdym razie policja pilnie
poszukiwała sprawców kradzieży oraz złoczyńcy pasera, bo
on zapłacił za piecyk tylko 40 zł, a więc mógł
przypuszczać, że grat pochodzi z kradzieży.
Policjanci bardzo długo zachodzili w głowę, co też może
dziać się z Krzysztofem Ś., bowiem, jak wynika z
dociekań, szukali go i nie znaleźli. A on mieszkał sobie
z żoną i synami, codziennie o 14.00 wychodził na spacer
z psem, otwierał nową kawiarenkę swego syna i w ogóle
zachowywał się jak gdyby nigdy nic. A oni szukali.
Wreszcie, kiedy znaleźć nie mogli, wystąpili do sądu o
wydanie listu gończego. Zarządzenie o poszukiwaniach
złoczyńcy listem gończym wydał przewodniczący rozprawie
asesor Sądu Rejonowego Jacek Leśniak przy udziale
prokuratora Prokuratury Rejonowej w Płocku Rutany
Zalewskiej.
Wreszcie policjanci znajdują Świerada w Komendzie
Powiatowej w Płocku, gdzie udał się był na prośbę
dzielnicowego. Do pokoju, gdzie rozmawiają, przychodzi
inny funkcjonariusz i melduje, że znalazłszy naszego
złoczyńcę, już go nie opuści i pojadą razem do kicia.
Dzielnicowemu jest głupio. Rzecz dzieje się 22 kwietnia.
Na trzy wojtki
W postanowieniu z 28 marca mówi się o liście gończym,
ale również o zastosowaniu aresztu tymczasowego na trzy
miesiące (!) od dnia zatrzymania. Świerad ma głowę
proporcjonalną, ale widać za małą, bo mu nie chce się to
wszystko w niej zmieścić. W każdym razie od ręki,
wspomagany przez ludzi spod celi, pisze odwołanie w
sprawie aresztu. Chciałby go zamienić na dozór
policyjny. Sędzia Jacek Leśniak postanawia jednak, że
Krzysztof Ś. nadal będzie kiblował za swój karygodny
czyn. Dobrze chociaż, że list gończy został już odwołany
(25 kwietnia), bo byłoby jeszcze weselej.
Pod celą
– Najgorzej – powiada złoczyńca – że cele aresztanckie
są zamknięte przez cały dzień, można wychodzić na
spacer, ale w celi i tak przebywa się te 23 godziny.
Cela jest na pięć osób, siedzi siedem, duszono, mimo
otwartego okna. Co jakiś czas rozlega się okrzyk "nie
szamać!", co oznacza, że któryś z osadzonych będzie
załatwiał mniejszą bądź większą potrzebę fizjologiczną i
nie należy wtedy jeść, jako że kibel stoi za cienkim
przepierzeniem w celi.
A ponadto życie aresztanta jest dość ponure. Może
wprawdzie leżeć bykiem przez cały czas i czytać książkę.
Może palić, jeśli ma co. Tak się jednak składa, że
wypiska jest raz w miesiącu i wtedy w kantynie można
kupić fajki, natomiast nie może ich przynieść np. żona
na widzenie. Tak w ogóle jest to słuszne, bo rozmiary
narkomanii w kiciu przekroczyły kilkakroć dawne kłopoty
z gorzałą i każdy sposób jest dobry, by temu zapobiec, a
papierosy trzeba by sprawdzać, chyba każdy
oddzielnie. No, ale spróbujcie to wytłumaczyć
nałogowcowi.
– O więziennym obyczaju mógłbym już – mówi Krzysztof –
sporo powiedzieć, ale znawcom przedmiotu tym nie
zaimponuję. Najśmieszniejszą przygodę przeżyłem w łaźni.
Upadło mi mydło. Kiedy chciałem je podnieść, dostałem
przyjazne ostrzeżenie. Pod żadnym pozorem nie można
wypinać tyłka, bo może to być odczytane jako zachęta i
gejowska prowokacja.
My to wiemy od dawna, ale Świerad niedzisiejszy.
Proces
W sali sądowej 15 maja sympatyczna atmosfera.
Wyjaśnienia złożone, sędzia wysłuchuje ostatnich
wypowiedzi, pani prokurator (już inna) przekomarza się z
oskarżonymi i tłumaczy jednemu z nich, który chciałby
dostać pół roku w zawiasach, że nie może tego uczynić,
bo jej kodeks zabrania, a to z tego powodu, że oskarżony
popełnił kradzież w warunkach recydywy. Na naszego
złoczyńcę nałożono karę grzywny, ale ona została
wliczona w odbytą już karę aresztu. Krzysztof w
towarzystwie znajomych opuszcza salę nr 4 Sądu
Rejonowego w Płocku.
A tymczasem piecyk płockiej sprawiedliwości ciągle dymi.
Za nieumyślne paserstwo list gończy oraz trzy miesiące
aresztu! Nie tylko złoczyńcy Świeradowi nie chce się to
w pale pomieścić. Może z braku pieniędzy na kulturę
trzeba powykańczać artystów, żeby się nie męczyli!
Ale Krzysztof Świerad przeżył trudy uwięzienia. Będzie
miał w papierach, że karany. Ponieważ nie jest to
udręczenie za wiarę, nie zostanie świętym, a może by
chciał.
Autor : Bogdan Iwański
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Teleszwindel
Ludzie oszukani w teleturnieju "21" zamierzają
procesować się z Telewizją Polską. Władze TVP udają, że
nie ma problemu.
Przez rok w TVP 1 można było oglądać teleturniej "21".
Zamknięci w kabinach uczestnicy odpowiadali na pytania
różnej trudności. Prowadzącym program był sympatyczny
Rafał Rykowski, znany z innego teleturnieju TVP pod
nazwą "Piraci". W "21" można było wygrać kupę szmalu.
Niektórzy wynosili nawet 50 tysięcy w gotówce. Było to
widać – jak zapewniała informacja wyświetlana w rogu
ekranu – na żywo! W praktyce nagranie jednego programu
trwało często cały dzień, a pytania były wielokrotnie
powtarzane, żeby zrobić zadowalające producentów
dokrętki. Co do szmalu, czyli kapusty, to pliki
obanderolowanych banknotów zaraz za kulisami odbierał od
uczestników barczysty ochroniarz. Informując, że nagroda
przyjdzie na konto po emisji programu. Szopka dla
naiwnych.
Pan Wojciech wygrał 30 tysięcy złotych. Bardzo go to
ucieszyło. Wybudował sobie garaż, a resztę pieniędzy
przehulał. Wszystko – na krechę. Liczył, że zaraz po
emisji programu dostanie gotówkę na konto. Teraz siedzi
mu na karku komornik, który zajmuje co miesiąc część
jego wynagrodzenia.
Pan Janusz jest za sprawą teleturnieju pokłócony z
połową rodziny. Przyszli do niego z prośbą o pożyczkę.
Do tej pory nie wierzą, że zwycięzca teleturnieju nie
odebrał nagrody. Przecież widzieli w telewizji, jak
wychodził ze studia z plikiem banknotów.
Pan Andrzej był ostatnim z uczestników. Gdy program się
kończył, miał na koncie 30 tysięcy złotych i miał grać
dalej. Był to setny odcinek teleturnieju "21".
Następnego nie było. Pan Andrzej wrócił do swojego
rodzinnego Świnoujścia i na szczęście się nie zadłużył.
Ciężko mu jednak było wytłumaczyć rodzinie i znajomym,
że szmalu nie ma. – Teraz zastanawiam się nad podjęciem
bardzo radykalnych kroków. Jestem bezrobotny i te
pieniądze bardzo by mi się przydały.
Firma Arconex, producent teleturnieju, nie wywiązała się
ze swoich zobowiązań wobec około 50 uczestników. Wisi im
ponad 500 tysięcy złotych. Taka jest wersja oficjalna
przedstawiana przez TVP. Pan Jan Babicz próbuje
zorganizować wszystkich pokrzywdzonych. Jego zdaniem to
telewizja, a nie Arconex, powinna oddać szmal. Babicz
zgromadził już ponad 20 "wygranych" uczestników
teleturnieju.
– Razem mamy szansę. Pojedynczo nic nie wskóramy, gdyż
bardzo wysokie opłaty sądowe większość z nas skutecznie
powstrzymują od procesowania się – powiada Babicz, który
z wykształcenia jest prawnikiem. Swoje zarzuty wobec TVP
fachowo uzasadnia.
Art. 919 par. 1 kodeksu cywilnego: Kto przez ogłoszenie
publiczne przyrzekł nagrodę za wykonanie oznaczonej
czynności, obowiązany jest przyrzeczenia dotrzymać.
Orzecznictwo Sądu Najwyższego: Z punktu widzenia art.
104 k.z. (art. 919 k.c.) zobowiązanym do wypłacenia
nagrody jest nie ten, kto zajmuje się organizowaniem
konkursu, lecz ten, kto przyrzeka nagrodę.
Paragrafami Babicza zajmie się sąd. Pozostają jednak
jeszcze wątpliwości natury pozaprawnej.
1. Skoro problemy z wypłatą nagród wystąpiły już w
czerwcu zeszłego roku, to dlaczego TVP emitowała program
aż do lutego tego roku? Przecież o niewypłacaniu nagród
była na bieżąco informowana przez kolejnych oszukanych
uczestników.
2. Jak to się stało, że TVP podpisała umowę na produkcję
teleturnieju z firmą, której kapitał zakładowy jeszcze w
lipcu 2000 r. wynosił 20 zł? Teraz Arconex zniknął,
telefony milczą, siedziby nie ma.
3. Czyż telewizja nie powinna przypadkiem wypłacić
nagród poszkodowanym uczestnikom teleturnieju, a sama
ewentualnie dochodzić swoich praw od producenta
programu? Takie rozwiązanie wydaje się nietrudne dla
wyposażonej w pełen aparat prawny telewizji. Pół miliona
złotych to chyba niewiele wobec utraty wiarygodności w
oczach widzów telewizyjnych zgadywanek i łamigłówek?
Dyrektor Programu 1 TVP Sławomir Zieliński, osobiście
odpisywał rozżalonym zwycięzcom teleturnieju.
Sprowadzało się to do wyrażenia głębokiego współczucia i
informacji, że TVP była "wyłącznie emitentem
teleturnieju". Jedyny konkretny fragment pism
Zielińskiego zawsze dotyczył umowy o emisję tzw.
zwiastunów, które miały zachęcać widzów do dzwonienia na
numer audiotele. Właśnie z zysków audiotele miały być
wypłacone nagrody. Pisze zatem dyrektor "Jedynki" tak:
Pierwszy zwiastun programu zawierał numer audiotele, pod
którym mieli zgłaszać się uczestnicy programu.
Późniejsze zwiastuny nie zawierały numeru audiotele,
ponieważ podawanie informacji o możliwości zgłaszania
się do programu, który miał już komplet uczestników
byłoby wprowadzeniem w błąd. Czyli najpierw strony się
umówiły, że szmal na nagrody będzie z audiotele, a
później TVP uznała, że wystarczy jednorazowa emisja
numeru telefonu.
Do poszkodowanych pisał również Ryszard Kunicki –
przedstawiciel Arconexu: Na mocy pragrafu 3 ust 5 (umowy
między producentem a telewizją – przyp. A. R.) TVP
zobowiązała się do emisji zwiastunów, w czasie o dużej
oglądalności ustalonym w/w umowami (w godz. 19.00 –
22.00). W okresie od 1.02.2001 do 17.02.2002 TVP zamiast
160 zwiastunów, uzgodnionych umową, wyemitował 1 (podkr.
– A.R.). Uniemożliwiło to finansowanie nagród.
Następnie Kunicki wylicza, że TVP opyliła przeznaczony
na zwiastuny teleturnieju czas reklamowy za 7,85 mln zł.
Telewizja publiczna chwali się, że ufa jej 73 proc.
Polaków. Na zaufanie pracuje się latami, a traci się je
w jedną chwilę. Aby ratować nadszarpniętą reputację, mam
dla kierownictwa TV Kwiatkowski radę: może sprawą
teleturnieju "21" zajęłaby się pani Jaworowicz? A może
jest to pretekst do nakręcenia kolejnego reportażu
śledczego z cyklu "Tylko u nas"?
Pokrzywdzeni mogą się kontaktować z panem Babiczem za
pośrednictwem poczty internetowej:
janbabicz@poczta.onet.pl
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ćwierć tony żony
Papieżowi łatwo mówić o nierozerwalności małżeństwa i
podstawowej komórce społecznej, bo nie ma 250-kilowej
żony. Pan Tadzio ją ma. Jak Zocha położy się na
wersalce, to jebs i mebla nie ma. Jak się przewróci, to
Tadzio leci po sąsiadów, bo sam ciała nie podniesie. Do
tego ślubna chora jest na głowę. Tadzio nie chce takiej
baby w chałupie. Sęk w tym, że nikt jej nie chce.
Zofia z Tadziem żyją w Osieku koło Koła. Kiedyś było na
tyle miło, że się rozmnożyli. Na świat przyszło dwoje
dzieci. Teraz już dorosłych. Syn zajmuje się spożywaniem
alkoholi. Córka nie skończyła lepiej, bo jest
nauczycielką. Tadzio opowiada, że wszystko zaczęło się
pieprzyć po porodzie. Coś tam w głowie żonki się
przestawiło. Ze cztery razy trafiała do szpitali dla
psychicznych. Dali jej tabletki różne i od nich zaczęła
strasznie ważyć. Ale pan Tadzio nie wiedział, że aż 250
kilo.
* * *
W Osieku Małym jest Ośrodek Pomocy Społecznej. Znają tam
i Zochę, i Tadzia. – Jak mamy pomóc, skoro oni niczego
od nas nie chcą? – przekonuje kierowniczka ośrodka. –
Kiedyś pani Zosia W. napisała list do policji. Prosiła w
nim o jedzenie i odzież. Policja przekazała nam pismo.
Pojechaliśmy. Pani W. przepędziła nas, bo stwierdziła,
że pomoc może przyjąć tylko od wójta albo od policji,
ale nigdy z ośrodka. I tak było zawsze, kiedy
próbowaliśmy. Zaproponowaliśmy usługi opiekuńcze.
Chodziło o to, żeby pomóc chorej przy ubieraniu,
przygotowywaniu posiłków itd. Pan Tadeusz odmówił.
Pewnie, że zwracaliśmy mu uwagę na otyłość żony,
sugerując, że trzeba coś z tym zrobić. Nie sądzę, żeby
nadwaga była od tabletek. Ona po prostu dużo je. Potrafi
się obudzić i w środku nocy zjeść dwa bochenki chleba i
kilogram cukru. Państwo W. mają dwoje dorosłych dzieci.
Ale one zajmują się swoimi sprawami. Jeszcze niedawno
mieszkał z nimi syn. Ze dwa miesiące temu gdzieś
powędrował.
Tadzio postanowił umieścić żonę w specjalnym domu pomocy
społecznej. Tyle że na to musi być jej zgoda. A ona za
nic się nie godzi. Jej zgoda potrzebna też jest na
operację, po której przestanie tyć. Zocha nie godzi się,
żeby chirurdzy ją kroili. No to pan Tadzio wymyślił, że
żonę trzeba ubezwłasnowolnić, nie tyle z myślą o
operacji, ile o umieszczeniu w odpowiednim ośrodku.
Złożył już nawet w sądzie stosowny papier, ale jak się
dowiedział, że załatwianie sprawy może potrwać nawet
kilka lat, to zbladł gwałtownie.
Plan Tadzia jest prosty. Starą ubezwłasnowolnić,
umieścić w jakimś ośrodku, a potem bez przeszkód
kasować żoniną rentę. Bo sześć stów co miesiąc na rękę
to nie byle co. Pan Tadzio nie ma żadnego interesu, żeby
ślubna przestała tyć i chorować na głowę. Bo wtedy ktoś
mógłby wpaść na pomysł, żeby rentę zabrać.
* * *
Ponieważ z ubezwłasnowolnieniem sprawa nie jest prosta,
Tadeusz musiał zastosować wariant awaryjny misternie
obmyślanego planu. Kiedy Zocha trafiła do szpitala,
wykonał w chałupie szereg czynności mających wskazywać
na to, że właśnie trwa remont. W oknach nie ma szyb,
podłogi pozrywane... Słowem: modernizacja w toku. Po to,
żeby przypadkiem komuś nie przyszło do głowy, że żona ma
dokąd wrócić. Wszystkim chętnym demonstruje też wersalkę
zrujnowaną przez małżonkę. I na wszelki wypadek w domu
specjalnie nie przesiaduje.
Zofia bytuje w szpitalu i czort wie co dalej. Córka
przychodzi ją czasem odwiedzić. Nawet syn się pojawił.
Lekko na bani. Złożył matce życzenia szybkiego powrotu
do zdrowia, a potem niechcący do rąk przylepiła mu się
renta. Na szczęście szpitalny personel spostrzegł, co
się święci, i forsę przed niechybnym roztrwonieniem
uratował lokując ją w depozycie.
W szpitalu mają poważny problem: co zrobić z ważącym 250
kilogramów fantem? Panią Zofią zajmuje się kilka
pielęgniarek naraz. Z przepisów BHP wynika, że pracownik
nie może dźwigać więcej niż 30 kilogramów. No to żeby ją
podnieść, trzeba użyć około ośmiu pań i dziecka. Na
takie marnotrawstwo sił i środków pozwolić sobie nie
można. Próbowano stosować lewar. Nici – w szpitalu nie
ma takiego, który mógłby udźwignąć więcej niż 150
kilogramów. Rozpoczęto więc intensywne poszukiwania
odpowiedniego sprzętu, bo któż wie, jak długo Zocha tam
zostanie.
Doktory chciałyby ją wsadzić do jakiegoś ośrodka, ale
bez zgody pani Zofii to niemożliwe. Chcieliby ją
zoperować, żeby powstrzymać tycie, ale bez jej
pozwolenia nie można. Ona chce do domu. Nie ma bladego
pojęcia, że w domu jej nie chcą.
* * *
Obowiązujące w Polsce przepisy sprawiają, że ludziom
takim jak pani Zofia nie sposób pomóc. Dopóki nie
zostaną ubezwłasnowolnieni nie można ich zmusić do
leczenia się, pobytu w szpitalach psychiatrycznych czy
domach pomocy społecznej. Z kolei samo
ubezwłasnowolnienie w praktyce niewiele znaczy. W
styczniu opisaliśmy przypadek mieszkańców Wróblewa,
którzy przez lata czekali z trupem matki na tapczanie,
aż odwiedzi ich Lech Wałęsa. Sąd ich ubezwłasno-wolnił,
ale nikt nie chciał być prawnym opiekunem. W efekcie –
już po odkryciu przez policję zwłok matki – przez szmat
czasu żyli zdani tylko na siebie i na własną swoistą
pomysłowość ("Czekając na Wałęsę", "NIE" nr 4/2002).
Stosowne instytucje są w takich sytuacjach bezradne, ale
bezradność wynika nie tylko z niemocy prawnej. Jest
także wygodna. Gdy dojdzie do tragedii, wszyscy
zapłaczą, a potem szybko umyją ręce i karawana idzie
dalej. Szczekamy więc.
PS Imiona i inicjały bohaterów zostały zmienione.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przedpłata na ostatnie
namaszczenie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miłość za 6 milionów. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
500 ha lasów pójdzie pod topór. Powstanie lotnisko
większe od Okęcia, stadion większy niż w Sydney, wzrosną
setki kasyn, hoteli, basenów i podobnych
koszałków-opałków wartych kilkanaście miliardów baksów.
Żeby to zbudować, niedookreślony bliżej biznesmen z
Turcji dogaduje się z władzami Białej Podlaskiej. Lisowe
"Fakty" zamiast 1 kwietnia puszczają takiego newsa na
początku sierpnia. Inna sprawa, że chwilę potem dziennik
TVN przekonywał, że lwowski Su-27, zanim jebnął o glebę,
został przeleciany przez UFO. Widać chłopakom od upału
we łbach się Lisuje.
* * *
Poseł Wasserman z Kaczego PiSuaru jako "Gość Jedynki"
wył z zachwytu nad Janikowymi nowelami do ustaw mającymi
dać w dupę przestępcom. Osiągnął niemal orgazm
wychwalając Kurczuka za obietnicę wsadzenia kija w
prokuraturę i sędziostwo. Zapowiedział, że PiSie
podpisują się pod wszystkim czterema łapkami. To się,
kurwa, Millerowi koalicjant trafia.
* * *
"Bądź i rządź – magazyn samorządowy". Twórcza
inteligencja, która wymyśliła ten tytuł w Kwiatkowskiej
"Jedynce", nie rozczarowała nas zawartością programu.
Czterech gości truło i oglądało sobie obrazki z życia
prowincji. Dzięki temu wiemy, że jest fajnie, jak są
katastrofy, bo poszkodowani mają się do kogo udać, i jak
rewelacyjnie układa się współpraca samorządów z policją.
Tylko w Wyćmierzycach fajnie nie jest, bo po ulicach
chodzą bezpańskie krowy i konie nieustannie srając. A
policja za cholerę nie chce zlikwidować tej katastrofy i
zgodnie z wolą wójta zająć się zaganianiem zwierząt do
obór. Ciekawe, kto ma bardziej przesrane.
* * *
Dariusz Janas, policjant, który z okienka pouczał, co i
jak, a któremu potem media zarzuciły dawanie cynku
gangsterom, jest teraz emerytem. Dalej występuje w roli
gwiazdy tv, tyle tylko że w Hot Chacie na TV 4. I nie
jako policjant albo więzień, lecz facet dorabiający
sobie do skromnej policyjnej emeryturki u Rutkowskiego.
Jak twierdzi, policja pozbyła się go, bo był zbyt
żywiołowy. Po przygodach Rutkowskiego z Lepperem jest u
chlebodawcy w swoim żywiole.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bubel na dupie Leppera
O tym, co się dzieje, kiedy organ urwie się człowiekowi
i żyje własnym życiem.
Tytuł w ukośne biało-czerwone pasy: "Samoobrona".
"Gazeta ogólnopolska. Dwutygodnik". Format "Gazety
Wyborczej". 16 stron, 3 zł za egzemplarz. Redaktor
naczelny: Leszek Bubel.
Lider Samoobrony Andrzej Lepper nazywany jest w
dwutygodniku "Samoobrona" zamiennie: Lepper lub Löpper.
Oto sylwetki jego trzech domniemanych krewnych:
Lepper Joe – syn Davida. Dziennikarz. Jak wszyscy
Lepperowie, z żyłką awanturniczą. W wieku dwudziestu
ośmiu lat wszystko porzucił i wyruszył w podróż dookoła
świata. Ostatnio widziano go w Brazylii, gdzie podczas
swojej wizyty bezskutecznie szukał swojej rodziny nasz
rodzimy Löpper.
Lepper John A. – znowu polityk pochodzenia żydowskiego.
Tym razem amerykański. Członek stanowego kongresu w
Massachusetts z ramienia republikanów. Jajogłowy
reprezentant bogatego stanu.
Löpper Helmut – walczył w kampanii wrześniowej. Ale nie
do końca po stronie Polski. Później całkiem mu się
poszczęściło. Miast zamarzać podczas szturmowania
Stalingradu bądź Leningradu, resztę wojny spędził w
przytulnej Norwegii. Nauczył się tam zresztą
norweskiego. Koniec wojny przywitał w brytyjskim obozie
jenieckim*.
Podcierać wodzowi
Składając ponad rok temu przyjętą przez Andrzeja Löppera
ofertę wydawania tej gazety, nie miałem pojęcia, iż
wybrał on na swoich dwóch najbliższych współpracowników,
oszustów i złodziei – pisze Bubel o Jerzym Maksymiuku i
Kazimierzu Zdanowskim w artykule "Oszuści najbliższymi
współpracownikami Löppera". Jeżeli Bubel dał się
oszukać, to tym, który go oszukał, musiał być Lepper.
Trzeci oszust. Nie wiadomo, czy także złodziej.
Maksymiuk nazywany bywa przez Bubla nie tylko złodziejem
i oszustem, ale również partyjnym policmajstrem. 18
czerwca policmajster dopadł mnie w sejmowym korytarzu z
prośbą, abym udostępnił zdjęcia Löppera – pisze autor
oznaczony inicjałami L.B. – Pomyślałem: "Maksymiuk
jesteś popie.... na tle podcierania dupy wodzowi własnym
organem!". Przywódca jest wielki jak dąb! Tylko się pod
nim wysrać! Przepraszam wrażliwych Czytelników za styl
komentarza, ale tylko taki jest adekwatny do tych
zakutych łbów!
"Chcesz być zerem zostań z Löpperem" – głosi hasło
"Samoobrony", ale nie Samoobrony.
Szanowny Panie Leszku – pisze do Bubla Stanisław
Tymiński dziwiąc się, że naczelny "Samoobrony" tak późno
przejrzał Leppera vel Löppera. – W 1994 roku Leszek
Miller dwa razy przyjechał do mnie do Komorowa, aby
namówić mnie do współpracy z nim i Kwaśniewskim w SLD –
obawiali się, że będę konkurentem Kwacha w wyborach
prezydenckich w 1995 roku. W tym samym czasie Miller
aktywnie finansował Leppera (...) w Polsce od czasu
wojny mamy niezmiennie dyktaturę wojskową pod parawanem
właśnie takich najemników jak Lepper, jeden z dobrze
opłacanych aktorów tej pantomimy.
Bubel zniesmaczony
W publikacji "Kult jednostki" "zniesmaczony Leszek
Bubel" (tak się podpisał) wyznał, co go tak
zniesmaczyło: Mówiąc Samoobrona jako żywo w domyśle
zawsze jest Löpper: Związek Zawodowy Samoobrona –
przewodniczący Andrzej Löpper, partia Samoobrona RP –
przewodniczący Andrzej Löpper, Klub Parlamentarny
Samoobrony RP – przewodniczący Andrzej Löpper. Na 100%
ogólnopolskich materiałów propagandowych partii jest
Löpper, jego wypowiedzi, jego program. Tylko z nim
kandydaci robią sobie zdjęcia. W telewizyjnych spotach
wyborczych pokazywany jest prawie wyłącznie Löpper. W
najważniejszych medialnych programach z ramienia
Samoobrony dominuje Löpper. W partyjnym statucie o
wszystkim decyduje Löpper. Doszło do tego, że już nawet
pierdnąć nie wolno bez zgody Löppera.
Bubel nie dał się zdominować, wolał pierdzieć jako
człowiek wolny, dlatego – jak pisze – W końcu kwietnia
zrezygnowałem z zamieszczania loga partii Leppera, jak
również jego czysto propagandowych pism i wystąpień –
zresztą jedynych materiałów, jakie otrzymywałem z całej
Samoobrony. Ustąpiły one miejsca znacznie ciekawszym.
Ewentualnych krytyków moich decyzji informuję, że
uważnie przyglądałem się poczynaniom Leppera z bliska i
uważam, że polityków powinno się oceniać po czynach, a
nie nic nie kosztującej paplaninie.
Odpowiedzią na akcję kwietniową była reakcja czerwcowa
adwokata Henryka Dzido, senatora Samoobrony: Z
upoważnienia SAMOOBRONY Rzeczypospolitej Polskiej,
wzywam Goldpol sp. z o.o. jako wydawcę dwutygodnika
"SAMOOBRONA" Gazeta Ogólnopolska do zaniechania używania
nazwy "SAMOOBRONA" w jego tytule.
Reakcją na reakcję Dzidy jest odpowiedź Bubla: W związku
z otrzymanym pismem informuję, że trudno mi się
ustosunkować do jego treści merytorycznej, ponieważ:
1. brak jest w nim pisemnego upoważnienia kto i w jakim
charakterze upoważnił Pana do występowania w imieniu
Samoobrony RP.
2. na jakiej podstawie prawnej wzywa Pan do zaprzestania
wydawana ukazującego się zgodnie z obowiązującym prawem
tytułu prasowego "Samoobrona – Gazeta Ogólnopolska".
Nic dziwnego, że w tej sytuacji wolny Bubel zdecydował
się na następujący krok: Sprzedam Samoobronę gazetę
ogólnopolską! Wypromowany i, co ważne, dochodowy tytuł
"Samoobrona – Gazeta Ogólnopolska" jesteśmy skłonni
sprzedać za godziwą kwotę. Löpper wysyła swoich
emisariuszy oferując śmieszną kwotę 50 tys. zł!!!
Odrzucamy taką cenę, tym bardziej, że z miesiąca na
miesiąc wartość gazety będzie wzrastać.
Wnioski
Jeśli wszystko dobrze rozumiemy, to sytuacja jest taka:
– Lepper zgodził się na to, żeby Bubel wydawał
dwutygodnik "Samoobrona", organ Samoobrony,
– rozczarowany Lepperem Bubel postanowił usunąć z gazety
logo Samoobrony (pamiętacie, jak Wałęsa zażądał od
Michnika usunięcia z "Gazety Wyborczej" symbolu
"Solidarności"?),
– rozczarowany Bublem Lepper zakazał mu wydawania
"Samoobrony",
– Bubel nie przyjął tego do wiadomości, ale na wszelki
wypadek postanowił sprzedać gazetę,
– kupnem jej zainteresowany jest Lepper, ale – jeśli
wierzyć Bublowi – nie zapłaci więcej niż 50 tys. zł, co
dla Bubla nie stanowi godziwej ceny za odczepienie się
od Leppera.
* Wszystkie cytaty pochodzą z dwutygodnika "Samoobrona"
nr 13-14 z 3 lipca–6 sierpnia 2003 r.; pisownia
oryginału.
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Urban chrzestny "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Twoje zwoje "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niepełnosprytni
Komputery miały uzdrowić liczenie chorób i chorych.
Wszystko, co policzyły, to pieniądze wydane na
komputeryzację, czyli wyrzucone w błoto.
Kupiliśmy od Busha 48 lekko przestarzałych myśliwców
F-16. Jednym z projektów, który ma być realizowany w
ramach tzw. offsetu, jest skomputeryzowany Rejestr Usług
Medycznych – w skrócie RUM. Bez niego służba zdrowia
zawsze będzie się zadłużała, w szpitalach zabraknie
waty, a Związek Pielęgniarek i Położnych – w skrócie
Związek PIP pogrąży się w nieustannym strajku.
* * *
Mało kto wie, że na Rejestr Usług Medycznych wydano już
dziesiątki, jeśli nie setki milionów złotych! Raczej na
próżno. Pierwsze przymiarki do RUM w Polsce zaczęły się
w 1992 r. Powstała wtedy "koncepcja" i rozpoczęto "prace
pilotażowe". Chodziło o stwo-rzenie jednolitych i
powszechnie obowiązujących zasad zbierania,
przekazywania i przetwarzania danych o zdarzeniach w
ochronie zdrowia, rozliczanie kosztów leczenia,
usprawnienie funkcjonowania szpitali, przychodni, aptek
itd.
W 1994 r. w ówczesnym województwie pilskim rozdano
tubylcom pierwsze książeczki, bo RUM początkowo miał być
"papierowy". W prasie odtrąbiono sukces.
W 1995 r. w województwie lubelskim testowano "postęp",
czyli RUM-owskie karty plastikowe przypominające te
wydawane przez banki. Znów grzmiały surmy zwycięstwa.
W 1997 r. na tym samym terenie pojawiły się karty
elektroniczne – sukces jak cholera!
W połowie 1998 r. rząd Jerzego Buzka, w ramach czterech
fundamentalnych reform wprowadzając kasy chorych,
ogłosił przetarg na system informatyczny w skrócie zwany
SIKCH. Do wzięcia było około 30 mln zł. 18 listopada
ogłoszono, że wygrała firma Kamsoft z Katowic. Nie
spodobało się to startującej do tego szmalu znanej
spółce giełdowej Computerland, która złożyła protest.
Bohater licznych naszych publikacji były minister
zdrowia Wojciech Maksymowicz – jak mówiono – "w
tajemniczych okolicznościach" uwzględnił zażalenie.
Ogłoszono kolejny przetarg, w którym pożeniono Kamsoft
(8 kas chorych do skomputeryzowania za 14,9 mln zł) z
Computerlandem (także 8 kas chorych do obsłużenia za
14,74 mln zł). Termin realizacji: 13 tygodni od
podpisania umowy.
Kamsoft dostarczył 27 dużych serwerów serii AS/400, 430
stacji roboczych klasy PC, kilkadziesiąt drukarek i
przeszkolił ponad 750 użytkowników. Computerland –
podobnie. Oba systemy informatyczne, rzecz jasna, do
siebie nie pasowały, co uniemożliwiało wymianę danych.
Problem miał być rozwiązany w drugim etapie, ale wszyscy
byli zadowoleni, bo kasa poszła "do ludzi".
Trochę później inny bohater licznych naszych publikacji,
dyrektor Śląskiej Kasy Chorych Andrzej Sośnierz, za 22
mln zł kupił od Computerlandu karty chipowe i komputery
za 30 mln, co odczytano jako wejście spółki giełdowej na
teren Kamsoftu – bo to spółka katowicka. Sprawa w 2002
r. stała się powodem złożenia wniosku o odwołanie
Sośnierza przez prezesa Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń
Zdrowotnych. Po długiej walce z udziałem prokuratury
Sośnierz dał sobie siana i nieskutecznie wystartował na
fotel prezydenta Katowic. Teraz wspólnie z Aldoną
Kamelą-Sowińską zakłada nową partię.
* * *
W 2001 r. z własnymi koncepcjami wystąpił minister
zdrowia, obecnie baron mazowiecki SLD Mariusz Łapiński.
Kasy chorych trzeba natychmiast zlikwidować! Pozwoli to
zaoszczędzić 7 mld zł, oddłużyć szpitale i poprawić
jakość usług. Największe zyski – zdaniem Łapińskiego
około 2,5 mld zł – miała przynieść budowa
skomputeryzowanego Rejestru Usług Medycznych. Ale aby
wyjąć, trzeba najpierw włożyć. 500 mln zł na
komputeryzację. Pytany, skąd brać pieniądze, minister
odpowiadał, że może z Banku Światowego.
Mamy w tej dziedzinie doświadczenie. Z Banku Światowego
już w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych
wzięliśmy kredyt na wdrożenie Projektu Rozwoju Służby
Zdrowia na łączną kwotę 130 mln dolarów. Pikantne
szczegóły dotyczące wyrzucania tych pieniędzy w błoto
zawiera "Informacja o wynikach kontroli wykorzystania
kredytu Banku Światowego przeznaczonego na
restrukturyzację systemu opieki zdrowotnej w Polsce oraz
funkcjonowania zakładów opieki zdrowotnej w ramach
konsorcjów zdrowia" z lipca 1998 r. przygotowana przez
NIK.
* * *
Wynika z niej, że Ministerstwo Zdrowia i Opieki
Społecznej nie było przygotowane do zapewnienia pełnej i
właściwej realizacji umowy o kredyt. Koszty obsługi
zadłużenia były wysokie, a 90 proc. wykorzystanej części
kredytu w latach 1992–1993 przeznaczono na usługi
zagranicznych firm konsultingowych, czyli – jak wtedy
mówiono – Brygad Marriotta! To gówno będziemy spłacali
do 2009 r.
Każdy, nawet najbardziej tępy informatyk, wie, że twardy
dysk z oprogramowaniem może kosztować 100, może też 1
000 000 dolarów. W urzędach skarbowych do dziś opowiada
się anegdoty związane z "produkowanym" w Polsce przez
kilku cwaniaków oprogramowaniem o nazwie "Katia dla
Windows", które za rzekomo ciężki szmal było
eksportowane na Wschód. Cwaniacy zarabiali na zwrocie
podatku VAT. Przed sądami dowodzili, że program
komputerowy można wyceniać całkowicie dowolnie.
Z wdrożeniem Rejestru Usług Medycznych według
amerykańskiego projektu może być podobnie. Na początek
nie obejdzie się bez sowicie opłacanych konsultantów z
Brygad Marriotta, którzy w ramach offsetu będą badali
panujące u nas warunki i funkcjonowanie Narodowego
Funduszu Zdrowia. Potem przyjdzie czas na "wdrażanie".
Szacuje się, że będzie to kosztowało w ciągu
najbliższych trzech lat 200 mln dolarów, czyli 800 mln
zł. Prawie tyle, co komputeryzacja ZUS!
To grubo więcej, niż w ubiegłym roku chciał Łapiński.
Partnerami strony polskiej w tym dziele mają być między
innymi: Lockheed Martin, LM Mission Systems, Atmel,
Express Scripts, IBM.
Minister Kleiber dowodzi, że wprowadzenie
skomputeryzowanego RUM oznaczać będzie nie tylko
przejęcie technologii i oprogramowania, ale spowoduje
powstanie Centrum Badawczo-Rozwojowego RUM, które
pracować ma nadrodzimymi rozwiązaniami i implementacją
amerykańskich doświadczeń.
* * *
Brzmi to nieźle, tylko że, moim zdaniem, skończy się
katastrofą. Dlaczego? Ponieważ informatyka nie nadaje
się do obsługi burdelu, który panuje w polskiej służbie
zdrowia. Pamiętajmy, że w ciągu 13 lat transformacji
ustrojowej nie udało się w Pomrocznej zrealizować ani
jednego sprawnie działającego systemu komputerowego o
zasięgu krajowym. Opisywane przez nas kłopoty z
komputeryzacją urzędów skarbowych, czyli POLTAKSEM, są
tego najlepszym dowodem. Podobnie rzecz się ma z
Zakładem Ubezpieczeń Społecznych i urzędami celnymi.
Informatyzacja urzędów pracy i jednostek pomocy
społecznej, czyli tzw. projekt ALSO, realizowana z
kredytu Banku Światowego kosztowała 42,5 mln dolarów i
24,1 mln zł. Głównym wykonawcą była firma Computerland.
Szczegóły przedsięwzięcia zawiera opublikowany w
listopadzie 2002 r. raport NIK. Są one jak zawsze
pikantne. Jeśli ktoś dziś twierdzi – zwłaszcza gdy jest
ministrem nauki – że można w Polsce zbudować
scentralizowany sprawnie działający w obszarze
administracji państwowej system informatyczny, to
zwyczajnie nie wie, o czym mówi.
Wyobrażam sobie nawet, jakie argumenty zostaną za kilka
lat użyte, aby wyjaśnić, dlaczego 200 mln dolków poszło
się jebać.
Podstawową przyczyną będą opóźnienia wywołane
koniecznością dostosowania oprogramowania do
zmieniającego się prawa. Wiadomo, że w Sejmie zasiadają
stachanowcy, którzy hurtowo produkują różne ustawy. Rząd
także ma ambicje i co rusz składa do laski dziesiątki
projektów. Powołany niedawno Narodowy Fundusz Ochrony
Zdrowia nie cieszy się szczególnym uznaniem opozycji i
jeśli – a SLD robi wiele, aby przyspieszyć ten
szczęśliwy dzień – dojdzie ona do władzy, to zapewne
zechce pomajstrować przy NFOZ. Firmy realizujące wtedy
projekt skomputeryzowanego RUM przyjmą to z
wdzięcznością, a nawet same pomogą. Nie można przecież
wyobrazić sobie lepszego alibi! Minister Kleiber
powinien o tym wiedzieć.
Skąd ja to wiem? Z raportów NIK, które od 1996 r.
opisują kolejne klęski polskiej informatyki.
Zadziwiające, ale wyjaśnienia dotyczące przyczyn
niepowodzeń są zawsze te same. Za to kasa płynie zawsze
w tym samym kierunku – z kieszeni podatników do jak
najbardziej prywatnych kieszeni. Bo o to przecież
chodzi!
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kariera węży ogrodowych
25 marca 2004 r. Ministerstwo Skarbu sprzedało Januszowi
Słabikowi 73,84 proc. akcji firmy GAMRAT w Jaśle. Kroi
się prywatyzacja poligonu rakietowego.
Na co dzień GAMRAT kojarzy się z wykładzinami PCW i
podsufitką. Mało kto wie, że zakład ten od lat produkuje
również paliwo rakietowe. Między innymi do słynnych
pancerfaustów Arafata – granatników RPG 7.
Zainteresowany klient w magazynach znajdzie obok rynien
specjalistyczne ładunki napędowe do rakiet lotniczych,
pocisków moździerzowo-rakietowych i artylerii.
No to prywatyzujemy towarzysze!
Rząd w 2002 r. wystawił na sprzedaż cywilną część
zakładu. Produkcja wojskowa miała przejść do specjalnie
wydzielonej w tym celu spółki – Zakładu Produkcji
Specjalnej GAMRAT Sp. z o.o. Miano włączyć ją do grupy
amunicyjno-rakietowo-pancernej, na czele której stało
słynne z irackiego kontraktu Przedsiębiorstwo Handlu
Zagranicznego Bumar. Takie były plany.
W ubiegłym roku do finałowej rozgrywki o cywilną część
GAMRATU stanęło trzech oferentów:
lZakłady Azotowe Anwil S.A. z Włocławka.
lZakłady Chemiczne i Tworzyw Sztucznych Boryszew S.A. z
Sochaczewa.
lKonsorcjum Inwestycyjne złożone z Grupy CELL-FAST
(spółka CELL-
-FAST S.A. z Krosna plus „CELL-FAST” Słabik i Słabik
spółka jawna ze Stalowej Woli – specjalność produkcja
węży ogrodowych) oraz zajmującej się produkcją krze-seł
spółki Nowy Styl. Reprezentantem konsorcjum został pan
Janusz Słabik.
W grudniu ubiegłego roku resort skarbu uznał, że
najlepszą ofertę przedstawił pan Słabik, mimo że z
konsorcjum wycofał się producent krzeseł.
Dla ludzi z branży chemicznej było to zaskoczenie. Anwil
jest kontrolowany przez potężny Orlen. Akcje Boryszewa w
ostatnim roku były najlepszym papierem na warszawskiej
giełdzie. Z kilkunastu złotych skoczyły do ponad stówy!
Obie firmy mają kasy jak lodu. Słabik w tym towarzystwie
wyglądał słabo. Ironizując – to GAMRAT mógł kupić
producenta węży ogrodowych, a nie odwrotnie.
Jeden z pracowników Ministerstwa Skarbu powiedział mi,
że Anwil i Boryszew zaoferowały po około 40 mln zł za
przejęcie jasielskiej firmy. Plus inwestycje, plus
pakiet socjalny itd. Janusz Słabik położył na stół – jak
już dziś wiemy
– 17,5 mln plus zobowiązanie inwestycyjne, które trudno
czasem wyegzekwować, na około 36 mln w ciągu trzech lat.
Bumar wątpiący
Mijał styczeń i luty, a do podpisania umowy sprzedaży
nie dochodziło. Nikt nie kwestionował wiarygodności
pieniężnej pana Słabika, choć pojawiły się plotki, że
gwałtownie zabiega o kredyt. Za to gorąco zaczęło się
robić wokół spółki zbrojeniowej. Dlaczego? Bo Bumar
stracił serce do interesu.
Ministerstwo kombinowało tak. GAMRAT sprzeda Bumarowi
swoje udziały w Zakładzie Produkcji Spec-jalnej, za
które ten zapłaci swoimi udziałami. Wymiana akcji jest
konieczna, bo Bumar na razie kasą nie śmierdzi i nie
może położyć na stół ponad 10 mln zł, które GAMRAT chce
za swoje 10 281 udziałów w spółce zbrojeniowej. W wyniku
tej operacji państwowy na razie GAMRAT zostałby
2,5-procentowym udziałowcem potężnego Bumaru.
Zarząd Bumaru zaczęło dręczyć pytanie: Czy GAMRAT S.A.
zostanie sprzedany panu Januszowi Słabikowi RAZEM z
2,5-procentowym udziałem w Bumarze? Czy też nie?
Wiadomo, że wartość udziałów Bumaru bardzo by wzrosła,
gdyby firma wygrała nowo zorganizowany przetarg na
uzbrojenie irackiej armii. W tej sytuacji zyskałby nowy
właściciel GAMRATU.
Pan Janusz Słabik co prawda nie mógłby sprzedać tych
udziałów, ale ich zastawienie byłoby całkiem na miejscu.
Ministerstwo Skarbu uspokajało, że przed prywatyzacją te
papiery zostaną przekazane do skarbu państwa, który
natychmiast zwróci je Bumarowi. Teraz okazuje się, że
zbrojeniowa część GAMRATU trafi do Bumaru, ale po
prywatyzacji.
Na takie dictum zarząd Bumaru postanowił bliżej
przyjrzeć się wycenie Zakładu Produkcji Specjalnej,
który miał otrzymać „w darze”. Do Jasła pojechała
delegacja spółki mająca ustalić, czy majątek wymieniony
w akcie notarialnym w ogóle istnieje i w jakim jest
stanie.
Gdy zapytałam o te drobiazgi rzeczniczkę prasową Bumaru
Romę Sarzyńską, grzecznie, ale stanowczo dała mi do
zrozumienia, że powinnam swymi rozterkami podzielić się
z kim innym, bo jej firma nie ma dziś nic wspólnego z
GAMRATEM.
Liczyłam na rozmowę z dyr. Nawolskim kierującym w
Ministerstwie Skarbu Departamentem Spraw Obronnych i
Informacji Niejawnych, ale się przeliczyłam.
Ciekawą wersję wydarzeń przedstawił mi wspomniany
wcześniej pracownik resortu skarbu. Nie o pieniądze ani
udziały tu chodzi, ale o to, co naprawdę jest
wartościowego w Jaśle. To nie musi być wcale ów Zakład
Produkcji Specjalnej. Cenniejsze dla Bumaru byłoby
istniejące tam od lat Laboratorium Balistyki Rakietowej.
Dlaczego? Bo porównywalne placówki można znaleźć tylko
gdzieś w Rosji albo gdzieś w Stanach. W Europie nie ma
tak dużych laboratoriów, a właściwie poligonów
badawczych.
Laikom wyjaśniam, że paliwo rakietowe, zanim zacznie
napędzać śmiercionośne pociski, musi być sprawdzone.
Testy polegają na tym, że rakiety się odpala i śledzi
ich lot za pomo-
cą specjalnych urządzeń. Sama linia produkcyjna nie jest
wiele warta, jeśli nie wiadomo, czy wyrób finalny będzie
zabijał, jak należy.
Izraelski kontrakt
29 grudnia 2003 r. w siedzibie w Zakładach Metalowych
Mesko w Skarżysku-Kamiennej w obecności oficjeli, kamer
i mikrofonów podpisano wartą setki milionów dolarów
umowę na
dostawy w latach 2004–2013 dla Wojska Polskiego
przeciwpancernych pocisków kierowanych nowej generacji
Spike LR.
Stronami umowy są: Zakłady Metalowe Mesko, izraelska
firma Rafael Armament Development Authority i wspomniane
już Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego Bumar.
W ramach wartego 230 mln dolarów izraelskiego offsetu
Polska ma otrzymać technologię produkcji paliwa
rakietowego do Spike’ów. Na razie nie rozstrzygnięto
jeszcze, która firma się tym zajmie.
Jeśli Mesko to:
W Skarżysku bez trudu dałoby się uruchomić produkcję
paliwa. Tym bardziej że rakiety Spike mają być
wytwarzane w tym zakładzie. Byłyby nowe miejsca pracy i
wzrósłby majątek spółki. Pojawia się problem z testami.
Najbliższe laboratorium jest w Jaśle i nie jest jasne –
przynajmniej dla mnie – czy nie okaże się, że przez
nieuwagę zostało ono sprzedane panu Januszowi Słabikowi.
Bumar ma problem:
Mesko nie wchodzi w skład jego holdingu. Jeśli izraelska
technologia i linia produkcyjna paliwa trafi do
Skarżyska, to po cholerę Bumarowi Zakład Produkcji
Specjalnej w Jaśle! Cenne będzie samo laboratorium. Stąd
delikatne zabiegi, aby nie dać sobie wcisnąć
zbrojeniowej części GAMRATU bez gwarancji kontraktu z
Rafaelem.
Wygrywa Słabik:
Jeśli właścicielem Laboratorium Balistyki Rakietowej lub
choćby drogi dojazdowej do niego okaże się pan Janusz
Słabik – to nawet jeśli paliwo do rakiet Spike będzie
produkowane w Jaśle, interes dla Bumaru jest średni.
Nowy właściciel mógłby żądać opłat za transport bez
wątpienia śmiercionośnych ładunków po swoim terenie, co
uczyniłoby produkcję przedsięwzięciem mniej dochodowym.
A finał wieńczy dzieło
W tej sprawie im dalej w las, tym więcej drzew. Bumar,
Słabik, resort skarbu... mieszają się daty, nazwy
i nazwiska.
Wiadomo, że przejęcie GAMRATU przez prywatnego
inwestora, przynajmniej w założeniach, musi oznaczać dla
niego zysk. I nie ma znaczenia, czy pojawi się on w
związku z egzekwowaniem opłat za transport paliwa
rakietowego, możliwością skorzystania z kredytów
bankowych zabezpieczonych udziałami Bumaru czy też, po
jakimś czasie, sprzedażą spółki dzisiejszemu
konkurentowi z Niemiec, Belgii czy Węgier. Takie są
prawa rynku.
Urzędnicy Ministerstwa Skarbu mogą być przekonani, że
wszystko jest w największym porządku, jednak naszym
obowiązkiem jest wskazanie słabych punktów jasielskiej
prywatyzacji. Bo jeśli okaże się, że mamy rację, to za
błędy na górze zapłaci najpierw załoga GAMRATU, a potem
podatnicy – składając się na zasiłki dla bezrobotnych.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Rozwody. Rozwody zdominowały miniony tydzień
polityczny. "Potencjał polityczny koalicji POPiS nie
został w pełni wykorzystany" – stęknął impotencko
rzecznik PiSuaru poseł Bielan. W sejmowych korytarzach
słychać było Kaczyńskie prychania, że całe to wyborcze
porozumienie z Platformersami można o kant kaczej pipki
potłuc. Bo Giertych ma większy łeb polityczny niż Tusk z
Płażyńskim. PiSuary zaczęły kokietować LPRy do koalicji.
• Rozwód z Unią Europejską jeszcze przed skonsumowaniem
małżeństwa zapowiedziało państwo Kaczyńscy ustami
Jarosława. Albo UE da RP więcej szmalu, albo przesuwamy
termin ślubu – pogroził Kaczyński. A w mediach roztoczył
czarną wizję. Wyborcy w 2005 r. będą postawieni przed
alternatywą: Albo my, państwo Kaczyńscy, albo rząd
Leppera z Łukaszenką.
• Nie może się pozbierać po "sukcesie wyborczym" SLD–UP.
Rozwód z przegranymi baronami, czyli wodzami
wojewódzkich struktur Sojuszu, zapowiedział gensek Marek
Dyduch, wspierany przez światłego przewodniczącego
Millera. Urażeni krytyką baroni zadeklarowali, że
oczywiście zawsze mogą odejść, chyba że doły partyjne
poproszą ich o pozostanie. Już, jak donoszą nasze
wiewiórki, w gabinetach baronów pisane są pisma dołów
partyjnych z wyrazami szacunku i poparcia dla
przegranych baronów.
• Pierwszy maja urośnie znów w największe święto.
Baronowie UE zaproponowali, aby kraj nasz został zassany
do UE nie pierwszego stycznia, ale pierwszego maja.
Zapienił się na to prezydent Kwaśniewski i paru innych
euroentuzjastów. Majową jutrzenkę zaakceptował premier
Miller. Pierwszy maja to fajna data. Można połączyć
tradycyjnie wolne od roboty Święto Pracy z przyszłym
Dniem Wuniowstąpienia.
• Znów Grzegorz Tuderek dostąpi zaszczytu zasiadania w
ławach poselskich z ramienia SLD. W poprzedniej kadencji
Tuderek został wybrany, ale zrezygnował na rzecz
prezesury Budimeksu, bo tam pensja była
lepsza. Rychło Budimex zrezygnował z Tuderka. W
ostatniej kampanii Tuderek nie załapał się na mandat, za
to teraz jego kolega Ferenc załapał się na prezydenta
Rzeszowa i opróżnił swój mandat na rzecz nie wybranego
Tuderka.
• Nie czekali na wymianę pokoleniową członkowie grup
gang-stersko-towarzyskich z Przemyśla. W czasie włamska
wyrwali biżuterię, kompakty, a nawet serki topione.
Mieli po 9–11 lat. Policję zaskoczył profesjonalizm
działania rabusiów.
• "Rzepa" podała, że prokuratura w Tarnowie przesłuchała
byłego prezesa upadłej telewizji Familijnej alias Puls –
Waldemara Gaspera. Podejrzany jest o wyprowadzenie z
kościelno-prawicowej TV pół miliona złotych na szkolenie
Krzaklewskiego u Tymochowicza. Gasper tłumaczy się, że
wydał 500 tys. na naukę
poruszania swoim własnym ciałem. Telewizja oo.
franciszkanów miała być uduchowiona; oto nawet jej
menedżer chciał za biurkiem pracować ciałem, a nie
głową.
• Senator RP, z zawodu krajacz ludzkich organów,
Zbigniew Religa, zaproponował, aby karać rodzinę za
odmowę zgody na pobranie do transplantacji narządów od
zmarłego, np. nereczek, serduszek. Karać tak jak za
nieudzielenie pomocy w wypadku samochodowym, czyli
sadzać do pierdla nawet na 3 lata. W odwecie radykalna
prawica oskarżyła Religę o ludożerstwo.
• Ponad 200 tys. zł może uzyskać jako odszkodowanie od
skarbu państwa nowy prezydent Szczecina, były senator RP
Marian Jurczyk. Został on oczyszczony z zarzutu kłamstwa
lustracyjnego. Z powodu zarzutów musiał zrzec się
mandatu senatora, czyli sporej comiesięcznej kasy. Teraz
chce ją odzyskać
"dla zasady". Jeśli Jurczykowi to się uda, następny w
kolejce może być Oleksy, który musiał zrezygnować z
posady premiera, bo został niesłusznie oskarżony o
szpiegostwo.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zakon na bank "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak pies Niemca oszwabił "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tajemnice spodni "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Między nami złodziejami "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Patrycja Ossowska, partnerka życiowa Darka
Michalczewskiego, zdradziła w "Super Expressie",
dlaczego on ją wybrał. Bo lubi blondynki z dużymi
cyckami. Patrycja poza Darkiem lubi zakupy. Lubi kupować
dżinsy, buty i biżuterię z białego złota. W czasie
jednej sesji zakupowej potrafi wydać 15 tysięcy euro. To
Darka wkurza, ale szanuje jej wybór, bo przecież ich
obecne szczęście rozpoczęło się od wzajemnego poznania
podczas zakupów w centrum handlowym. Patrycja przed
poznaniem Darka skończyła technikum ekonomiczne, była
księgową i pozowała dla "Playboya". Teraz księguje
pieniądze Darka.
* * *
Karolina Muszalak, obecna partnerka życiowa Olafa
Lubaszenki, wyjaśnia w "Elle", dlaczego Olaf ją wybrał.
Bo ona ma urok osobisty.
On zaś ujął ją swoim słynnym poczuciem humoru. Pierwszy
raz podchodziła Lubaszenkę dwa lata temu, kiedy była na
castingu do "Poranka kojota". Ale roli nie dostała, bo
reżysera nie było na planie, zaś kasety z castingu
pewnie nie chciało mu się obejrzeć. Dopiero artysta
Czajka doprowadził jego do niej. Na razie Karolina nie
obawia się, że znajomość z Olafem zaszkodzi jej, bo nie
zamierza robić oszałamiającej kariery.
* * *
Magda MoŁek ujawnia "Przyjaciółce", czym ujął ją jej
obecny mąż Daniel. Otóż oszołomił ją mięsnym fondue,
które sam przygotował. Nie chodzi o smak ścierwa.
Zadziwiło ją niezmiernie, że tak doskonale wykształcony
facet, bo przecież kilka lat studiował w USA, zwyczajnie
założył fartuszek i samodzielnie pokrajał kurczaka!
* * *
Justyna Steczkowska wyjaśniła w "Gali", że występuje w
teledyskach razem z mężem, bo go nadal lubi. Poza tym
nie uznaje seksu dla seksu, bo wtedy nie ma tak
pożądanej przez nią metafizyki
* * *
Kamil Durczok ujawnia "Pani" jego małżonka Marianna, z
domu Dufek, był okropnym grubasem, zanim panna Dufek nie
zrobiła z niego podobającego się kobitkom dżentelmena i
dziennikarza roku. Jednego nie potrafiła z Durczoka
wyplenić – rozrzucania brudnych skarpet. Poza tym drażni
ją, że Kamil wracając w piątek do domu zamiast odebrać
dziecko, pędzi do kosmetyczki. No i, że na jego
łazienkowej półce stoi więcej kosmetyków i maści na
urodę, niż na należącej do niej.
* * *
Anita Lipnicka wyjaśniła w "Pani", czemu generalnie
zawiodła się na facetach. Zawiodła się na facetach ze
swego dawnego zespołu Varius Manx, którzy spokojnie
patrzyli na zawarte przez nią umowy, w których pochopnie
zrzekła się swych praw autorskich. Przez co w apogeum
swej popularności zarobiła jedynie na kolorowy
telewizor. W Polsce nie ma fajnych facetów – wzdycha
Lipnicka. Ci uważani za fajnych są albo zajęci, albo
gejowaci.
* * *
StanisŁaw Sojka wyjawił w "Kulisach", czym zachwyciła go
królowa brytyjska Elżbieta II. Sojka miał okazję poznać
ją w czasie jej wizyty w warszawskim British Counsil,
gdzie robił za wokalistę u Szekspira. Zanim królowa
zadała mu pytanie: Czy trudno pisać nuty pod Szekspira,
dwie dwórki rozpyliły dezodorantowy zapach. Zakochał się
w aromacie, który miał zabić zapach Sojki. Do dziś każda
królowa pachnie mu piżmem.
* * *
Agnieszka WŁodarczyk wierzy w Boga, co deklaruje w
"Vivie!". Dlatego stara się przestrzegać dekalogu.
Agnieszce chodzi o to, żeby być szczęśliwą. Czyli mieć
porządnego męża i dziecko. Do szczęścia brakuje jej też
znajomości języka angielskiego.
* * *
Patrycja Markowska, nadal panienka, pożaliła się "Super
Expressowi", że nakręciła teledysk pod wodą. Całą noc
była w mokrym gorsecie. Dorobek artystyczny okupiła
dwutygodniową anginą.
* * *
Marta Bodziachowska, pochodząca ze świętej Częstochowy,
gwiazda "Baru" wyjaśniła w "CKM", że w Częstochowie
święta jest tylko Jasna Góra. Ona zaś jest jedynie
niegrzeczną dziewczynką. Lubi wypić. Woli wypić raz, ale
porządnie. Idealnie pasuje na asystentkę dla posła
Gadzinowskiego, też ze świętej Częstochowy, który też
lubi, ale nie raz.
* * *
Muniek Staszczyk, też urodzony w świętej Częstochowie,
przypomniał w "Kulisach", że 20 lat temu pierwsze
pokolenie słuchaczy "T. Love" było zbuntowane. Gdyby
wtedy w telewizji pojawił się taki program jak "Idol",
to on i jego pokolenie totalnie olaliby taki program, a
nawet zlali go ze sceny. Ale kto ma się dzisiaj
buntować, ubolewa idol Staszczyk, skoro telewizja robi
ludziom sieczkę z mózgu.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tere PHARE kuku
Unia Europejska chce nam dawać forsę. Władze samorządowe
nie potrafią brać. Liżą kasę przez papierek.
Pupil abepe Tadeusza Gocłowskiego, prezydent Sopotu,
Jacek Karnowski przedstawił się ogólnopolskiej
publiczności jako jedyny obrońca kultowego, sopockiego
mola, niszczonego przez podłą komunę w osobie
wiceminister Ewy Freyberg z Ministerstwa Gospodarki.
Gdański dodatek do "Wyborczej", wspierający
Karnowskiego w jego molowej martyrologii, zestawił nawet
Freybergową z Bolesławem Bierutem. Bierut dał niegdyś na
molo pieniądze z puli rządowej. Freyberg nie dopuściła
nawet, aby Karnowski poszedł żebrać o forsę z funduszy
europejskich. Wynika z tego, że jest gorsza od Bieruta.
Ministerstwo uznało, że projekt ratowania sopockiego
mola nie spełnia warunków, jakie stawia fundusz PHARE, i
zdjęło go z listy projektów, które miały być
prezentowane w Brukseli. Na to miejsce wpisało projekt
wymyślony przez władze Lęborka, który zwrócił się o kasę
na budowę przejazdu samochodowego pod torami kolejowymi
dzielącymi miasto na pół. Teraz samochody jadą przez
tory, które są zamknięte w sumie 6,5 godziny w ciągu
doby.
Karnowski ogłosił w radiach, telewizji i "Wyborczej", że
to sprawa polityczna. Lęborkiem rządzą czerwoni
burmistrze i dlatego lepiej są traktowani przez
czerwonych ministrów – mniej więcej w tym duchu
wypowiedział się w Radiu "Zet". Prawda jest taka, że
albo on, albo jego urzędnicy nie skumali, o co chodzi w
ubieganiu się o środki pieniężne z Unii Europejskiej. Aż
dziwne, bo to jest akurat dosyć proste.
Europa lubi się nasładzać tym, że daje – w jej mniemaniu
– biednym i naprawdę potrzebującym. Program dawania kasy
na 2002 r. przebiega pod hasłem "Spójności
społeczno-gospodarczej". Samorządy każdego z województw
miały prawo do wytypowania trzech pomysłów, które w
rezultacie, jak już Unia Europejska wyłoży na nie kaskę,
przyczynią się do wzrostu zatrudnienia obywateli.
Biurokraci siedzą wszędzie. W urzędach miejskich,
ministerstwach i instytucjach Unii Europejskiej. Tam ich
jest pewnie najwięcej. Rzecz polega więc na tym, aby
jedni biurokraci przekonali innych biurokratów, że to im
się właśnie należy i że podarowanej forsy nie zmarnują.
Gmina, której zależało na kasie, powinna więc
przedstawić siebie jako pełną bezrobotnych, ale z szansą
na to, że ich liczba zmaleje, jak europejska kasa
przypłynie. Zarówno Sopot, jak i Lębork przygotowały
prezentacje multimedialne swoich projektów. Pozwoliłem
sobie zabawić się w Komisję
Europejską i obejrzeć obie na domowym komputerze.
Korek z lotu ptaka
Projekt Lęborka (65 tys. mieszkańców) przygotowano na
urzędowym komputerze w postaci kilkunastu plansz, zdjęć
i 30-sekundowego filmiku. Prezentacja trwa 8 minut.
Co pokazał Lębork? Ano że bezrobocie w mieście jest na
poziomie 33 proc., podczas gdy w całym województwie to
"tylko" 18,5 proc., a w kraju 17 proc. Dalej, że są w
Lęborku firmy, które
mogłyby zwiększyć zatrudnienie, gdyby nie cholerny
przejazd kolejowy, który dzieli miasto na dwie części.
Na przykład taki Farm Frites Poland, który kilka lat
temu zainwestował 50 mln dolarów w fabrykę mrożonych
frytek i zatrudnia 250 ludzi. Mogliby uruchomić drugą
nitkę produkcji i zatrudnić kolejne 100 osób. Ale nie
mogą się rozwijać, bo ciężko im dowozić surowiec do
fabryki. Fabrykę mają po jednej stronie torów, a pola
ziemniaczane po drugiej. Wmontowany w komputerową
prezentacjęfilmik to właśnie wypowiedź prezesa Farm
Frites. Do tego robione z wojskowego samolotu zdjęcia
zamkniętego przejazdu i korki na ulicach Lęborka, które
się w związku z tym tworzą. Burmistrz Szreder pokazał
też, że po drugiej stronie torów ma 80 ha terenów
uzbrojonych w wodę, odpływ ścieków i prąd, na których
mogłyby być inwestycje, ale nikt nie chce się tam pchać,
bo nikomu się nie chce stać w tych korkach.
Jak się ogląda projekt Lęborka, to faktycznie można się
losem miasta wzruszyć. Rzeczywiście mogliby więcej, ale
nie mogą, bo mają te tory pośrodku.
Dupy w stringach grają w siatę
Prezentacja przygotowana przez władze Sopotu jest
bardziej "profesjonalna". To 10-minutowy film
zrealizowany przez Telewizję Gdańską S. A.
Większa część jest przewodnikiem, jak fajnie można w
Sopocie spędzić czas: mają tam kluby, knajpy, galerie,
kasyna, operę leśną, źródła zdrowej wody, hipodrom. Na
filmie widać wałęsających się po ulicach miasta
zadowolonych ludzi. Na plaży fajne laski w stringach
grają w siatkówkę. Jak w jakimś Cannes, Monte Carlo albo
na innej Riwierze.
Komentarz do filmu kładzie nacisk na to, że prywatnej
przedsiębiorczości jest w Sopocie sporo i że jest ona
aktywna gospodarczo. Czyli też fajnie...
Bezrobocie zaś jest na poziomie 7 proc. – mniejsze niż
gdziekolwiek indziej – więc w tej sprawie też nie ma co
robić niepotrzebnego ciśnienia.
Konkluzja po obejrzeniu prezentacji prezydenta
Karnowskiego jest taka, że w tej fajności Sopotu może
być jeszcze fajniej, gdyby wyremontować molo.
Po obejrzeniu tego materiału musi się więc cisnąć na
usta pytanie: skoro macie tak dobrze i fajnie, to po co
wyciągacie łapy po środki pomocowe, które są dla
potrzebujących? Jeszcze wam mało?
* * *
Na rok 2002 z funduszu Phare na program "Spójność
społeczno-gospodarcza" Unia Europejska przeznaczyła dla
Polski 169 mln euro. Z tej puli dostanie Lębork.
Rafał Szakalinis z przedstawicielstwa Komisji
Europejskiej dyplomatycznie unika odpowiedzi na temat,
co myśli o projekcie Sopotu i czy to naprawdę komuniści
z Ministerstwa Gospodarki chcieli dokuczyć prezydentowi
Karnowskiemu. Mówi ogólnie, że projekty różnych gmin
generalnie nie wyglądały źle, choć jest to kwestia ich
ciekawego przedstawienia. Gdyby miał coś radzić, to
poznanie założeń europejskich programów, procedur
panujących w UE oraz szkolenie kadr w gminach.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stella córka biskupa cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wąchacze asfaltu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Na podkarpaciu bez zmian "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lesbon ton
Pani robi z panią to, co inne panie skłania do robienia
zakupów.
To, że lesbo wchodzi w modę, czuło się już od kilku
miesięcy, bo wiele słynnych marek jako chwyt reklamowy
zaczęło wykorzystywać mniej lub bardziej dosadne obrazki
lesbijskie. Prekursorem było Campari lansujące
sugestywną reklamę z dwiema pięknościami w stylu Tamary
Lempicki, z których jedna ma na plecach głęboki ślad po
dobrze wyostrzonych pazurkach drugiej. Sisly, Gucci i
Calvin Klein zagrali na biseksualizmie.
Potem przyszła kolej na sny i marzenia erotyczne kobiet
– bo w końcu to one są najlepszymi klientkami.
Pierwszą była Nancy Friday – pisarka amerykańska, która
w 1973 r. wydała książkę "Mój tajemniczy ogród",
opisując marzenia erotyczne zwykłych dziewcząt:
lesbijstwo, gwałt, wieczny głód seksualny. Do tego czasu
powszechnie zakładano, że kobiety nie mają żadnych
zachcianek seksualnych i nie śnią podniecających snów.
Potem świat zeskandalizowała Kim Basinger odgrywając
kultową rolę w "Dziewięć i pół tygodnia", oraz Janet
Jackson, która podczas publicznej konferencji prasowej
wyjawiła dziennikarzom, że lubi uprawiać seks związana i
z opaską na oczach.
I tak – od skandalu do skandalu – kobiety odkryły swój
potencjał seksualny i to, że mają prawo do sprośnych
fantazji, masturbacji i zadowalającego orgazmu. Co
siedzi w ich głowach, nie jest już tajemnicą: co piąta
ma chętkę na młodego przyjaciela swojego syna; 9 proc.
pokochałoby się z nieznajomym spotkanym na ulicy; co
dziesiąta chciałaby być zgwałcona, i to zbiorowo; 18
proc. kobiet marzy o kochanku telefonicznym lub
telepatycznym, a połowa zdrowych, heteroseksualnych bab
chętnie poflirtowałaby po lesbijsku. Zabawa w Safo
często to nie tyle fantazja, ile tęsknota do
młodzieńczych praktyk – bo większość kobiet przeżyła
przygodę seksualną z koleżanką i np. w akademiku była
"lesbijką do magisterki".
Co damy śnią po nocach? Oczywiście, jak najdłuższe i
najbardziej prężne męskie instrumenty. Czasami śnią
nawet, że same je mają i ich używają... Dużo męskiej
nagości może zagwarantować sukces komercyjny każdemu
produktowi. Niektórzy już pomyśleli – na przykład jedna
z angielskich firm produkujących tampaksy. Na wielkiej
ulicznej reklamie kilka lat temu figurował facet w
samych gatkach, a pod spodem wymowny napis: "Wybierz coś
specjalnego do włożenia w majtki!".
W tym sezonie manifestacja lesbijstwa będzie niezawodnym
chwytem reklamowym. Lesbo-biznes rozkręca się na dobre.
Podbijają Europę dwie młodociane piosenkarki rosyjskie –
Julia i Lena. (O "Tatu" pisaliśmy w "NIE" nr 23 i
38/2002). Gdy na Festivalbar lolitki zakończyły występ
soczystym pocałunkiem, rozentuzjazmowana publiczność – w
przewadze damska i nieletnia – krzyczała: "My też chcemy
się z wami całować!". Już niedługo na ekrany światowych
kin wejdzie film "Kissing Jessica Stein", który ma
przebić sukces "Dziennika Bridget Jones". Tym razem
nowojorska Żydówka w barchanowych majtach będzie się
uganiać nie za spodniami, lecz za sukienką. Szczyt
powodzenia przeżywają lesbijskie listy mailowe i
internetowe "gadu-gadu", gdzie baby bez żenady
opowiadają o swoich wyczynach seksualnych, chętkach i
marzeniach erotycznych. 300 lesbijek internautek wydało
nawet wspólną książkę we Włoszech – "M@ilingDesire". Z
zapałem czytają ją również mężczyźni, a potem odpisują
na lesbijskie e-maile, oczywiście udając
kobiety-lesbijki.
A co na komercyjne lesbijstwo brzydsza płeć? Dwie nagie
kobiety to lepiej niż jedna – cieszą się voyeryści,
którzy jeszcze 10 lat temu nie mogliby doświadczać
takiej uczty wzrokowej ze względu na kaganiec
moralności. Psycholodzy jednak ostrzegają – po pierwszym
zachwycie mężczyzna czuje się zagrożony i myśli: są dwie
– więc może mnie już nie potrzebują...
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jamroży klient "NIE"
Władysław Jamroży trafił do aresztu w ślad za swoim
kumplem Grzegorzem Wieczerzakiem.
Obydwaj mają kłopoty z prawem w związku z działalnością
w spółkach skarbu państwa. W trakciea resztowania
Jamroży połamał kartę od telefonu komórkowego i usiłował
zjeść notatki, które miał przy sobie. Wyciągnął mu je z
gardła (dosłownie) funkcjonariusz, którego Jamroży przy
okazji pogryzł.
Władysław Jamroży, pediatra z Polanicy, był naszym
ulubieńcem od dawna, ale nikt nie zwracał uwagi
na to, co piszemy o jego działalności, choć
informowaliśmy o zarzutach wobec Jamrożego różne władze
i instytucje państwowe.
Pisaliśmy:
l o tym, jak wspierał państwową kasą (60 tys. zł)
fundację powiązaną z Tomaszewskim i "Solidarnością"
("NIE" nr 45/98, 46/98),
l o dziwnej transakcji na 2,7 mln zł z firmą Powszechna
Kasa Chorych pod pretekstem badania ciśnienia tętniczego
obywateli Pomrocznej (48/97 i 2/98),
l o kasie, jaka wypływała z PZU "Życie" do prywatnej
wyższej szkoły wiceprezesa Rady Nadzorczej PZU Mirosława
Zdanowskiego (41/97 i 2/98),
l o serii płatnych reklam zamieszczanych w prasie za
pieniądze PZU "Życie" a zachwalających zdolności
menedżerskie Jamrożego (4/97 i 6/97),
l o wycieku danych klientów PZU za granicę i o dziwnym
zachowaniu Jamrożego, który twierdził wbrew prawdzie, że
dane są pod kontrolą i bezpieczne (cykl artykułów pod
tytułem "Sprzedało Cię PZU",
26/99, 28/99, 29/99, 31/99, 47/99),
l o aferze IX NFI im. E. Kwiatkowskiego, gdzie 30 mln zł
poszło się jebać, o co oskarżyliśmy ówczesnego ministra
skarbu A. Chronowskiego, prezesa PKN Orlen A.
Modrzejewskiego i obydwu lekarzy z PZU – Wieczerzaka i
Jamrożego (16/2001 i 46/2001),
l o międzynarodowym skandalu związanym z Deutsche
Bankiem i Big Bankiem Gdańskim (7/2000, 8/2000, 9/2000),
l o zadziwiająco wielkim majątku Jamrożego (45/2001),
l o podejrzanych machinacjach, jakie Jamroży robił w
Totalizatorze Sportowym (17/2000, 23/2000, 14/2001,
47/2001).
Lekturę archiwalnych numerów "NIE" szczególnie polecamy
prokuraturze. Są tam materiały na niejedno piękne
oskarżenie.
Autor : A.R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nieboszczyk ogrodowy
Wyjrzyj przez okno. Pod płotem leży ksiądz.
Maciejczykowie to mają szczęście. Mieszkają w Polanicy,
czyli uzdrowisku. Lecznicze wody, łagodny klimat, świeże
powietrze, chmary turystów łaknących rozstania się z
paroma groszami dla podreperowania swojego zdrowia. A
jednak Maciejczykowie szczęśliwi nie są i dają temu
wyraz. A nawet zespół wyrazów, z czego część jest
nieelegancka, a część na piśmie. Uważają swoje życie za
dopust boży, co i słusznie, skoro sprawcą tego mniemania
jest miejscowy księżulo – Kopacz Antoni. On to niweczy
dobroczynne skutki oddziaływania uzdrowiska na ludzki
organizm Maciejczyków.
Ks. Kopacz był uprzejmy zagrzebać w ziemi swego
poprzednika. Zaniepokojonych spieszę uspokoić, iż tamten
wpierw umarł. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie
fakt, iż grób dla zmarłego znajduje się na podwórku
przed kościołem i dzieli go ledwie kilka metrów od
granicy działki, na której stoi dom Maciejczyków. Nie
każdy lubi mieć pod bokiem trupa, niechby nawet zacnego
za życia. Maciejczyk jest praworządnym obywatelem. A co
robi praworządny obywatel uważający, że ksiądz leci z
nim w głąba? Pisze. A gdzie pisze? Do urzędów, bo uważa,
że one powinny reagować na łamanie prawa.
Zaczął zatem pisać Maciejczyk do różnych władz z
pytaniem, jakim prawem ks. Kopacz zafundował mu trupa
pod oknami, skoro to nie jest cmentarz? Wychodził z
założenia, że skoro ustawa o cmentarzach i chowaniu
zmarłych mówi wyraźnie, że groby ziemne i groby
murowane, przeznaczone na składanie zwłok i szczątków
ludzkich, mogą się znajdować tylko na cmentarzach (art.
12 ust. 3), a podwóreczko przed świątynią cmentarzem nie
jest, to ksiądz walnął samowolkę i państwo powinno
przywołać go do porządku. Tak uważał Maciejczyk jak
gdyby mieszkał na Marsie, a nie w Polsce. I dalej tak
uważa – zdechnąć można ze śmiechu...
Na wszelki wypadek zapytał najpierw grzecznie
powiatowego inspektora sanitarnego, czy może na swojej
działce też zbudować grobowiec rodzinny. Inspektor
odmówił krótko i stanowczo, powołując się na cytowaną
wyżej ustawę. Z kolei na zapytanie o księżą mogiłkę
Wojewódzka Inspekcja Sanitarna dała do zrozumienia, że
grób księdza jest nielegalny. Ale nic ponad to. Główny
inspektor sanitarny w Warszawie potwierdził jedynie, że
grobowiec przed kościołem w Polanicy powstał bez żadnych
pozwoleń. I oświadczył, że dokumentację z tej samowoli
przekazał burmistrzowi Polanicy. Według kompetencji
zresztą.
Burmistrz najpierw zagrał idiotę i udał, że nic nie wie,
bo go nie poinformowano o pochówku. Potem pieprzył, że
nie posiada kompetencji do rozstrzygnięcia tej sprawy.
Następnie próbował spychologii – że niby czeka na
dokumenty od szanownego pana księdza, a do tego czasu ma
sprawę w dupie. Potem, że czeka na odpowiedź od
właściwych władz kościelnych. I wreszcie wydalił z
siebie kuriozum: obowiązkiem gminy jest przestrzeganie
umowy międzynarodowej jaką jest Konkordat zawarty między
Stolicą Apostolską a Rzeczypospolitą Polską ratyfikowany
przez Prezydenta Państwa w dniu 23 lutego 1998 roku. Na
podstawie art. 8 pkt. 3 Konkordatu władze kościelne
miały prawo dokonać pochówku zwłok Księdza Proboszcza dr
Zygmunta Barmińskiego na terenie przykościelnym. Gmina
nie znajduje podstaw do kwestionowania pochówku na
podstawie ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych.
Alleluja. Wybieralna władza lokalna na piśmie informuje
obywatela, że podciera się właśnie aktami prawnymi
państwa pod pretekstem umowy zawartej między państwem a
Kościołem kat., do której dodaje nieistniejące zapisy po
myśli lokalnego proboszcza. To niesłychany zupełnie
dowód na służebną rolę władzy samorządowej wobec
Kościoła. Nie należy spodziewać się jednak, żeby
kimkolwiek to wstrząsnęło. Takichsklerykalizowanych
miasteczek i wsi mamy od cholery i nikomu niespieszno
zadrzeć z Kościołem kat. Ani na szczeblu lokalnym, ani
innym.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Żono zjedz mojego trupa
Jeśli towarzystwa ubezpieczeń na życie chcą zarobić, to
ktoś musi stracić. Zgadnij, kto?
Właśnie zakręcasz w lewo, gdy komórka odgrywa uwerturę
„Lekkiej kawalerii” Franza von Suppé. Odbierasz.
– Nie przeszkadzam?
– O co chodzi?
– Nazywam się Robert Choromański. Pański telefon
dostałem od kogoś, kto pana bardzo dobrze zna, i
chciałbym porozmawiać o pańskim zabezpieczeniu
emerytalnym. Czy ma pan czas jutro o dziewiątej?
Gówno mnie obchodzi moje zabezpieczenie emerytalne,
jeżeli nie zapłaciłem jeszcze za Internet, a jutro o
dziewiątej nie mam czasu. Ani pojutrze o dziewiątej, ani
w ogóle o dziewiątej,
bo o tej porze jeszcze śpię – oczywiście tylko tak myślę
* * *
Wbrew przekonaniom zachodzę więc nazajutrz do biurowca
wynajmowanego kawałkiem przez Prumerica Towarzystwo
Ubezpieczeń na Życie S.A. w Warszawie przy Wspólnej. Pan
agent Choromański jest wytworny jak przedsiębiorca
pogrzebowy: w czarnym trzyczęściowym jednorzędowym
drugorzędnym gangu i z zegarkiem Atlantic na przegubie
ręki. Częstuje czarną jak garnitur kawą, ponieważ myśli
nieustannie ma czarne:
– A gdyby nagle pana zabrakło?! Ha?! Myślał pan kiedyś,
co zrobi pana żona? No, a dzieci? Tyle teraz wypadków...
Wie pan, my tu mieliśmy taką tragedię w firmie!
Koleżanka! 28 lat! Jechała samochodem! Straaaszne! Nie
wiadomo, co komu pisane. Nigdy nie wiadomo.
– A jakby tak wykupił pan polisę... – i tu zaczynamy
dwugodzinne targi. Pan agent niekrępująco ciągnie ode
mnie, ile zarabiam, ile zarabia żona, jaki mamy majątek
ruchomy i nieruchomy. Jak niebezpieczną mamy robotę, czy
dzieci są zdrowe, ile mam oszczędności, jakie długi, a
wszystko to dla mojego dobra, muszę więc się zgodzić,
żeby te ustawowo chronione dane
Prumerica przekazała za granicę. Prumerica sprzedaje
bowiem najlepsze polisy na życie z programem
emerytalnym, ponieważ działają one nawet wtedy, gdybym
był chory na AIDS lub popełnił samobójstwo. A do tego
firma w minionym roku zarobiła na swoim kapitale 13
proc., którym to zyskiem chętnie by mogła się ze mną
podzielić według własnego uznania, jeżeli
wykupię u niej polisę. Najpierw jednak specjaliści od
arytmetyki ubezpieczeniowej wyliczą moje szanse życiowe.
* * *
Mniej więcej po tygodniu wezwany zostaję ponownie przed
oblicze pana agenta, który komunikuje, że firma oceniła,
że moje możliwości wsparcia jej działalności są w
okolicach 297 zł miesięcznie, przy czym nie pokrywają
kosztów pochówku. Ważne też jest, czy będę płacić
dobrowolnie – wtedy jest drożej – czy może upoważnię
Prumerikę do swojego konta. Dociera do mnie też via usta
Roberta Choromańskiego doskonała wiadomość od zarządu
firmy. Gdybym utracił obie dłonie, obie stopy,
całkowicie stracił wzrok lub postradał zdolność
słyszenia bądź został absolutnie sparaliżowany – firma
jeszcze za życia wypłaci mi sto procent tego, co
gwarantowała żonie po mojej śmierci. Z mety więc
kalkuluję, jak by tu pozbawić się dłoni, oka i ucha, bo
to daje – według mojej chłoporobotniczej arytmetyki – z
75 tys. zł przy zachowaniu dobrego stanu pozostałych
organów. Więcej bym może dostał za nerkę, ale nerka jest
potrzebna bardziej, a ręka mniej. Trzeba to oczywiście
skonsultować z małżonką, która wolałaby mnie natychmiast
zadołować i od razu chapnąć wszystko niż nie wiadomo,
jak długo użerać się z kaleką.
Widząc już siebie w stanie gnijącego truchła o krwawych
oczodołach i bez kończyn, jestem nagabywany do
natychmiastowego zapłacenia 300 zł, co daje mi
trzymiesięczne zabezpieczenie przed śmiercią.
Sporządzony jednocześnie wniosek, do niczego
niezobowiązujący, pozwoli działowi szacowania ryzyka
przystąpić do obliczania szczegółowo, ile opłaca się
firmie ode mnie miesięcznie kasować. Tutaj agent
sporządza moje oświadczenie swoją ręką, w którym
oświadczam, jak mało piję, ile nie palę, że nie mam
raka, cukrzycy, miażdżycy, kurwicy, grzybicy,
dwunastnicy chorej, krzywicy, Herz migotu, jaskry. A w
końcu opowiadam, na co nie umarł mój tatuś, jak długo
zamierza żyć moja mamusia oraz czy rodzice
moich rodziców już się demineralizują pod ziemią, czy
jeszcze nie nadszedł na nich czas.
Zostaję poinformowany, że jak bym skłamał i z powodu
tego kłamstwa skonał, to odszkodowania nie będzie.
Zauważam w myślach, iż gdybym nie skłamał i skonał, to
towarzystwo piórem tego samego agenta ma możliwość tak
sprokurować zapisy wniosku, aby spadkobiercom
odszkodowania nie wypłacić. Generalna logika towarzystwa
ubezpieczeniowego jest taka, że czym jesteś słabszy,
pracujesz ciężej i zagrożenia z tej pracy są większe,
tym musisz płacić więcej, aby otrzymać tyle samo lub
mniej.
Po tych uroczych dyskusjach trafiasz do najdroższej
kliniki w Warszawie w Centrum LIM w hotelu Marriott,
gdzie za darmo pozwalasz się nakłuć, zważyć w butach i
pochwalić hemoroidami. Podpisujesz jeszcze, że na coś
się zgadzasz i akceptujesz coś, bo tak to dla ciebie
wymyślono.
W rezultacie trzymiesięcznych tych kołowań otrzymujesz
polisę z skserowanym podpisem prezesa Prumeriki oraz
ogólne warunki ubezpieczenia plus warunki dodatkowe,
których związku z polisą nie sposób ustalić – zwłaszcza
komuś, kto będzie się ubiegał o odszkodowanie po twojej
śmierci.
* * *
Nie chodzi w tym, co piszę, o to, że jakiś redaktorek
uwikłał się w niepoważną gierkę z towarzystwem o
2-procentowym udziale w rynku ubezpieczeń przez agenta,
który doprowadza go
do mylnego przekonania, że w świecie realnych wartości
śmierć może być warta 50 tys. zł. Chodzi o to, że w tym
kraju działa 27 towarzystw ubezpieczeń na życie lub
podobnie się nazywających, które oferują podobną ruletkę
– odszkodowanie albo śmierć – za pomocą podobnie
działających agentów.
Zagraniczne towarzystwa ubezpieczeniowe sprzedały ponad
4 miliony indywidualnych polis emerytalnych. Nie wiem,
kto emeryturę otrzymał. Natomiast ponad milion tych
polis zerwano
z winy niepłacenia przez klientów składek przed upływem
dwóch lat. Oznacza to, że może przez dwa lata ludzie
płacili od kilku do kilkunastu tysięcy złotych rocznie i
pieniądze te dla nich przepadły. Oczywiście towarzystwa
twierdzą, że nie są organizacjami charytatywnymi, oraz
gdyby ten milion osób zmarł, to by musiały bulić, i że
reprezentują interesy swoich akcjonariuszy oraz że
sytuacja w gospodarce jest trudna. Bezrobocie rośnie,
dochody ludności spadają, nie jest to więc wina
towarzystw ubezpieczeń na życie, tylko siła wyższa.
Prawda jest również taka, że polisy, których opłacanie
przerwano, to najlepszy interes dla towarzystw – bo
jedynie na nim zarobiły, ponieważ wszystkie (według
ostatnich dostępnych
danych za rok 2001) poniosły stratę na swojej
działalności inwestycyjnej.
Jeżeli zadzwoni więc komórka i szatyn lub blondynka
powie ci, że chce pogadać o twojej emeryturze, pamiętaj:
nie zarobisz na tym, jeśli nie umrzesz.
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wymiękamy jak kiszone ogórki
"NIE" rozmawia z senator KrystynĄ Sienkiewicz (Unia
Pracy), która zażądała ukrócenia przywilejów finansowych
Kościoła kat.
- Jako "homo sovieticus" przyniosła Pani hańbę
rodzinnemu Toruniowi, parlamentowi i Polsce. Tak mówią
Pani wrogowie.
- Przed Bożym Narodzeniem jako lojalny członek koalicji
odebrałam kobietom zasiłki porodowe, obcięłam inne
zasiłki, skróciłam urlopy macierzyńskie. Wiedziałam, że
inaczej nie można, ale głosowałam z ciężkim sercem.
Wiem, jak smutne były te święta dla milionów Polaków.
Oczekiwałam, że biskupi powiedzą: "Biedą podzielimy się
po równo". Ale nic takiego się nie stało. Przed Nowym
Rokiem spotkałam się z członkami ogólnopolskiego
Stowarzyszenia Obrony Podatników, które ma siedzibę w
Toruniu.
Jestem z nimi, bo drobny i średni biznes jest
najłatwiejszy do oskubania przez fiskusa. Zaczęliśmy od
banału. Ktoś powiedział: "Każdy musi umrzeć i każdy musi
płacić podatki". W ten sposób rozpoczęliśmy dyskusję o
kościelnych finansach. W trzy tygodnie przygotowaliśmy
opracowanie dotyczące zmian w ustawie z 17 maja 1989 r.
o stosunku Państwa do Kościoła kat. Nie dokonaliśmy
zamachu na tacę. Proponowane przez nas poprawki
ograniczają uprzywilejowaną pozycję wszystkich kościołów
w sferze gospodarczej.
- Biskup Pieronek ocenił, że ma Pani mentalność
PRL-owską i ulega wpływom Moskwy.
- Za PRL ja byłam więźniem politycznym, a hierarchowie
budowali kościoły. W odróżnieniu od maluczkich nie mieli
problemów z cementem, pustakami czy stalą. Oczywiście
rozumiem, że z punktu widzenia biskupów zrobiłam rzecz
gorszą niż Neron. On odbierał chrześcijanom życie, ja
wyciągnęłam ręce po majątek.
- Konsekwentnie walczy Pani z Kościołem. Swego czasu
głosowała Pani przeciwko podpisaniu Konkordatu.
- Skończyłam Studium Nauki Społecznej Kościoła kat.,
jako pierwsza zatrudniłam w ministerstwie księdza -
myślę o Arkadiuszu Nowaku. Jestem katoliczką. Uważałam
jednak, że umowy niosące tak odległe skutki prawne i
finansowe powinny być przedmiotem referendum albo debaty
społecznej. Skoro jako poseł nie znałam wszystkich
skutków Konkordatu, co mogli
wiedzieć na ten temat zwykli ludzie? Wymyśliłam takie
brzydkie pojęcie "uobywatelnić obywatela". W Polsce
oczekuje się, że będzie on tylko jadł i pracował, jeśli
ma pracę. Należało mu uświadomić, że wykonując
zobowiązania konkordatowe, będzie łożyć na obce państwo!
- Projekt dotyczący finansów kościelnych nie stał się
zaczynem ogólnonarodowej dyskusji. Ba, nawet
parlamentarnej...
- Wysłałam go 13 stycznia do ministra Belki,
przewodniczących sejmowej i senackiej Komisji Finansów,
przewodniczących klubów koalicyjnych i partii. 29
stycznia wicemarszałek Senatu
Ryszard Jarzembowski opatrzył projekt parafką "popieram
tę inicjatywę". Senatorowie, głównie kobiety, mówili
"jestem z tobą". Oficjalni adresaci w ogóle nie
zareagowali. Nie oczekiwałam cudów. Mogliby powiedzieć:
"Nie teraz, Kryśka". Albo: "Jeszcze nad tym popracuj".
Koledzy z Torunia, którzy pracowali ze mną nad projektem
i oczekiwali burzy parlamentarno-medialnej, myśleli, że
może wystraszyłam się i wyrzuciłam nasze dzieło do
kosza. Mówili: "Kryśka, ty jesteś złym listonoszem".
- Potraktowano Panią jak osobę, której zdarzyło się
pierdnąć w salonie.
- W sposób kulturalny, milczeniem, dano do zrozumienia,
że zachowałam się niestosownie. Wczoraj (13 lutego -
przyp. B.D.) marszałek Pastusiak podsumowywał zgłoszone
inicjatywy ustawodawcze. Mówił m.in. o dzieciach wojny,
ale o opodatkowaniu kościołów - ani słowa. 24 lutego
jest posiedzenie Rady Krajowej Unii Pracy. Mam nadzieję,
że rozpocznie się dyskusja, zajmą jakieś stanowisko.
Powiedzą: "popieramy" albo "na stos". Rozumiem rezerwę
SLD-owskiej generalicji, chociaż nie jestem politykiem,
lecz tylko społecznikiem uwikłanym w politykę. Kler tak
czy inaczej zostanie opodatkowany, gdy wejdziemy do Unii
Europejskiej, może więc wszyscy myślą: po co to
zamieszanie? Niech Kościół poprze nasz zamysł wejścia do
Unii, cena jest nieważna, potem zrobimy swoje cudzymi
rękami. Czy to uczciwe? I czy warto, skoro twierdzimy,
że Polska jest neutralnym światopoglądowo, nowoczesnym
państwem? Potem ludzie mówią: "Wymiękacie w tym
parlamencie jak ogórki kiszone na wiosnę".
- Mieszka Pani w Toruniu, na czwartym piętrze, w bloku
bez windy. Była Pani ministrem i posłem. Skoro nie
potrafiła Pani - wielu pewnie tak myśli - sama się
urządzić, to czy można wierzyć w skuteczność Pani pracy
na rzecz ogółu?
- To są różne rzeczy. Jeśli parlament nie zainteresuje
się projektem, zaczniemy zbierać podpisy, aby trafił do
Sejmu jako inicjatywa obywatelska.
- Nie boi się Pani?
- Tuż po opracowaniu projektu trochę tak. Ktoś zaczepił
mnie w pociągu. "Przepraszam, czy pani senator
Sienkiewicz?". Odruchowo odpowiedziałam: "To nie ja". A
potem w parlamencie
słuchałam, jak w 2002 r. Ministerstwo Zdrowia o 50 proc.
obcięło finansowanie programów zapobiegania HIV, AIDS,
narkomanii, alkoholizmowi, ale nie uszczknęło złotówki
przeznaczonej dla Kościoła. Potrafię opanować emocje.
- Tak jak emocje dotyczące stanu wojennego i gen.
Jaruzelskiego?
- Kiedy dwadzieścia lat temu, 13 grudnia 1981 r.,
wieziono mnie świńską pocztą do więzienia, myślałam, czy
ten Jaruzelski się nie boi, że go powiesimy? Przecież
ludzie upomną się o nas, przyjdą stoczniowcy z pałami...
Ale ludzie szli na spacery z dziećmi i pospiesznie
wracali do domu na niedzielny rosół. Nic się nie
zdarzyło. Kipiało we mnie, gdy w 1990 r. siedziałam w
Sejmie jako podsekretarz stanu i przed sobą widziałam
głowy Jaruzelskiego, Kiszczaka (dla którego też miałam
upatrzoną latarnię), Siwickiego. Chociaż o Kiszczaku
pomyślałam, że przystojny i gdyby poprosił do tańca...
Potem w Rembertowie miejscowi katolicy o mało nie
spalili nosicieli HIV.
Zabrałam ich do ministerstwa, przez siedemnaście nocy
spali na podłodze. Obok był pałac prymasowski, ale tylko
jeden kleryk uległ namowom moim i Zofii Kuratowskiej,
przyszedł do nich z posługą duchową. A Kiszczak użyczył
tym ludziom willi operacyjnej w Konstancinie. Dużo
czytałam o 1981 r., przewertowałam materiały sejmowej
Komisji Konstytucyjnej. I w dziesiątą rocznicę stanu
wojennego na Zamku Królewskim podeszłam do generała ze
słowami, że chciałam go powiesić, a teraz nie mam żalu.
- Była Pani u generała Jaruzelskiego 13 grudnia 2001 r.
- To był protest przeciwko "bohaterom", którzy palą
świeczki przed domem starego człowieka, bo to niczym nie
grozi. Zapytałam kolegów, którzy szli do generała, czy
mogę się przyłączyć. Może będzie mu miło, że przyszedł
ktoś z "tamtej" strony. Bez entuzjazmu, ale się
zgodzili. Wyszedł naprzeciwko nam godny, starszy pan,
który cały ciężar odpowiedzialności wziął na siebie.
- W którym momencie zdradziła Pani ideały
"Solidarności", jak to mówią Pani dawni koledzy?
- To był rok 1990-91, kiedy pracowałam z panem
Sidorowiczem w Ministerstwie Zdrowia. On był świetnym
kolegą, ale gorszym ministrem. Nie podobało mi się
nadmierne uwikłanie urzędników w politykę, próba
ubezwłasnowolnienia nas przez politycznych mocodawców.
- Wróćmy do Pani projektu. Nie przyjęła Pani zaproszenia
do "Kropki nad i". Zabrakło odwagi czy argumentów?
- Nie będę rozmawiać z biskupem Pieronkiem. Zaatakował
Izabellę Jarugę za zamiar wprowadzenia do szkół programu
antykoncepcji. Nikt jej nie bronił - ani struktura
partyjna, ani autorytety, chociaż powiedziała tylko to,
co było w programie SLD. Książę Kościoła zasugerował
potrzebę polania betonu kwasem solnym... Nikt nie
skomentował wypowiedzi biskupa Pieronka, nikt się nie
oburzył. Czepiamy się Leppera, został nawet skazany na
zapłacenie dwudziestu paru tysięcy za obrazę prezydenta.
Pytam, czy od ludzi stojących w hierarchii wyżej od
technika rolnika nie należałoby oczekiwać więcej? Czy
milczenie nie jest zwykłym kundlizmem?
Rozmawiała BOŻENA DUNAT
PROJEKT KRYSTYNY SIENKIEWICZ
dotyczący zmian w ustawie z 17 maja 1989 r. o
stosunku Państwa do Kościoła kat. w RP
CELE
• eliminacja przywilejów gospodarczych Kościoła,
• racjonalizacja udziału budżetu państwa w
przedsięwzięciach realizowanych przez Kościół, a
także eliminacji finansowania przez państwo
działalności misyjnej Kościoła,
• rozszerzenie wiedzy państwa o ekonomicznych
aspektach działalności Kościoła.
KONKRETY
• Popularność małżeństw konkordatowych powoduje
wzrost kosztów administracji samorządowej.
Pieniądze bierze ksiądz, prowadzenie,
archiwizowanie dokumentacji oraz wydawanie
zaświadczeń spada na barki urzędników USC.
Propozycja: spowodować odprowadzanie przez Kościół
na rachunki stosownych urzędów gmin takich kwot,
jakie przewidziano za zawarcie ślubu cywilnego.
Opłata za ślub konkordatowy, pomniejszona o opłatę
administracyjną na rzecz gminy, powinna stanowić
darowiznę na rzecz Kościoła, którą obywatel może
odliczyć od dochodu. W efekcie Kościół zostałby
zmuszony do ewidencjonowania przychodów z tego
tytułu.
• W ustawie zapisano, że za organizację nauczania
religii odpowiada biskup, natomiast nie ma
wyraźnego zapisu, kto powinien finansować tę
naukę. Problem ten powinna rozstrzygać oddzielna
ustawa. Na podstawie rozporządzenia ministra
edukacji kasjerem jest państwo.
Propozycja: koszty misji ewangelizacyjnej powinien
w całości pokrywać Kościół. Księgowość kościelnych
placówek oświatowych powinna być taka sama jak w
innych placówkach oświatowych.
• Ustawa nakłada na państwo obowiązek zatrudnienia
księży w szpitalach i zamkniętych zakładach pomocy
społecznej.
Na ironię zakrawa fakt, że neutralne
światopoglądowo państwo finansuje działalność
misyjną Kościoła wśród chorych, a nie ma pieniędzy
na wywiązanie się ze zobowiązań wobec
pielęgniarek.
Propozycja: kierownicy zakładów zawierają umowy na
nieodpłatne wykonywanie obowiązków kapelana z
duchownymi, skierowanymi przez biskupa
diecezyjalnego. • Kościół prowadzi zakłady dla
osób starszych, sierot.
Propozycja: właściwy minister określi
procentowo-kwotowy udział podopiecznych w kosztach
pobytu (efektem będzie zostawienie części
emerytury czy renty na potrzeby własne
pensjonariusza). Każda placówka korzystająca z
subwencji i dotacji z budżetu państwa musi
prowadzić ewidencję księgową Đ taką jak inne tego
typu placówki.
• Cmentarze parafialne, na których wszystkie
warunki finansowe dyktuje ksiądz.
Propozycja: określić zakres odpłatnego
administrowania cmentarzami w celu wyłączenia z
opłat na rzecz parafii np. zgody na postawienie
nagrobka.
• Dochody Kościoła i jego osób prawnych są
zwolnione z opodatkowania.
Propozycja: wprowadzić do ustawy zapis: "Kościelne
osoby prawne są zwolnione z opodatkowania
podatkiem dochodowym przychodów, których źródłem
jest wyłącznie sprawowanie posługi religijnej".
Dochody z działalności gospodarczej kościelnych
osób prawnych oraz spółek, których udziałowcami są
te osoby, podlegają powszechnie obowiązującym
przepisom podatkowym.
• Ustawa wyposaża kościelne osoby prawne, które po
8 maja 1945 r. podjęły działalność na ziemiach
północnych i zachodnich, w grunty należące do
skarbu państwa.
Propozycja: zapisać, że mogą być wywianowane
jedynie parafie powstałe do dnia wejścia ustawy w
życie. W przeciwnym wypadku rodzi się konieczność
wyposażania w grunty parafie powstające w chwili
obecnej.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Leszek traci głowę
Pan minister Marek Wagner, szef Kancelarii Premiera,
pojawił się w Pleszewie, żeby w imieniu szefa
uczestniczyć w ustanowieniu patronem miasta ściętego
świętego Jana Chrzciciela. Sam Leszek Miller również by
przybył, lecz plany pokrzyżowali mu Szwedzi i
Brytyjczycy. Heretycy ci nie w porę przyjechali do
Warszawy.
Lewicę coraz trudniej odróżnić od towarzystwa skupionego
wokół Romana Giertycha. Sojusz psuje się od głowy, ale
te zacne tendencje widać już także w głębokim terenie.
Po konsultacji z biskupem
Pozbawiony głowy Jan Chrzciciel został patronem Pleszewa
z inicjatywy Mariana Adamka – burmistrza. Kandydował on
z ramienia SLD. Poparcia udzielił mu między innymi pan
minister Wagner. Wcześniej pan Adamek należał do PZPR,
partii – jak powszechnie wiadomo – stojącej na straży
wartości chrześciańskich. Nie można się dziwić, że w
uzasadnieniu projektu uchwały o protektoracie Jana
Chrzciciela Adamek napisał:
Ukazując dorobek gospodarczy, kulturalny nie należy
zapominać o wartościach duchowych. (...) Po
konsultacjach z biskupem kaliskim Stanisławem Napierałą,
dziekanem pleszewskim ks. kanonikiem Prałatem Szymcem
proponuje się, aby orędownikiem Pleszewa był święty Jan
Chrzciciel. (...) Nie ulega wątpliwości, że najstarszym
orędownikiem miasta, poprzez którego Pleszewianie
zanosili swoje modły, do Boga był święty Jan Chrzciciel
– postać w gronie świętych szczególna.
Rada Miejska przyjęła uchwałę jednogłośnie. Jako
ciekawostkę podajemy, że wśród głosujących był jeden nie
ochrzczony.
Po ciężkiej pracy należy się chwila relaksu. Świta
burmistrza po historycznej sesji udała się do knajpy
Aqador. Tam na koszt podatników czczono patrona miasta,
a także wszystkich świętych z głowami.
Święty nie może
Jan Chrzciciel był postacią nieco kontrowersyjną.
Głównie zajmował się mało praktycznym poszczeniem na
pustyni. Od czasu do czasu budził się z pustelniczego
letargu, by protestować przeciw rozpuście. W końcu
wsadzono go do paki, a następnie skrócono o głowę.
Większość natrętnie przez nas indagowanych obywateli nie
miała pojęcia, że Pleszew – rodzinne miasto parafianki
Suchockiej – jest w rękach świętego bez głowy.
Pleszewianin Irek wiedział, lecz do opiekuńczych funkcji
świętego nastawiony jest sceptycznie:
– Nie mam roboty. Wywalili mnie parę dni za wcześnie.
Dlatego nie dostaję "kuroniówki". Wczoraj byłem w
opiece. Dali 20 złotych. Banda i złodziejstwo. Jakby ten
święty coś mógł, to już dawno by ich rozpędził. Tych
Millerów, burmistrzów... Na cztery wiatry. Ale on nic
nie może. Zrobili go patronem chyba tylko po to, żeby
się na stołkach jeszcze wygodniej siedziało.
Tadziu ma strój motocyklisty: kurtka skóropodobna,
spodnie skóropodobne i buty oficerskie. Ale wyścigowym
motorem nie jeździ. Prawdę mówiąc, z miejsca na miejsce
przemieszcza się wyłącznie per pedes. A strój dobry, bo
nie przemoknie, jak człowiek ruszy w długi rejs. Tadziu
jest na chorobie. Gdy wróci, też go wyjebią z roboty.
Słyszał, że opiekunem Pleszewa został Jan Chrzciciel.
Nie rusza go to. Bo co ma ruszać?
Pan Zdzisław przeżył 73 lata, wszystkie w Pleszewie.
Przepracował cztery dekady. Emerytura: 760 zł na rękę.
– Bo to jest tak – wyjaśnia – ci, co ciężko pracują,
mają to, co za paznokciami (prezentuje roboczy brud). A
ci, co rządzą i kombinują, mają forsy potąd (wskazuje na
okolice uszu). Ale dobrze, że mamy patrona. Bo to nasze,
katolickie.
Kiła mogiła
W Pleszewie straszą ulice, na których występuje przewaga
dziur nad asfaltem. Bezrobocie największe w regionie i
stan kasy miejskiej mogący skutkować wprowadzeniem
zarządu komisarycznego.
Co jakiś czas w mieście Jana Chrzciciela wybuchają
afery. Na przykład ta z gazyfikacją. Gdy gmina ogłosiła
przetarg na wykonanie sieci gazowej, w domu członka
komisji przetargowej pojawił się przedstawiciel
Piecobiogazu – firmy z Poznania biorącej udział w
przetargu. Emisariusz złożył propozycję podobną do
uczynionej przez Rywina. Tak jak Rywin został on nagrany
za pomocą ukrytego dyktafonu. Prokuratura Rejonowa w
Pleszewie uznała jednak, że padające stwierdzenia są
zbyt ogólnikowe, żeby postawić zarzut złożenia obietnicy
wręczenia korzyści majątkowej. Jesteśmy w posiadaniu
stenogramu nagrania. Wysłannik Piecobiogazu oznajmił:
Jeśli już by doszło do przetargu i my byśmy zostali
szczęśliwym zwycięzcą, to firma jest w stanie, że tak
powiem, tym zyskiem w dobrym tego słowa znaczeniu
podzielić się na potrzeby lokalne czy na potrzeby
fundacji dowolnych czy funduszy wyborczych, tak dalej i
tak dalej.
Zamiast uganiać się za świętymi Miller i Wagner powinni
zrobić wszystko, żeby małe rywinki nie mogły bezkarnie
składać takich propozycji. Bo jeszcze trochę bezhołowia
i RP od źle zorganizowanego burdelu będzie różnić tylko
nazwa, a Sojuszowi nie pomoże nawet niebiański zastęp w
najsilniejszym składzie.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziwki, szczyle i komendant "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Świętych faktur obcowanie cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zjednoczenie przez podział
Nie ma takiej religii, której wyznawcy nie zbrukaliby
swoich rąk w krwi mordowanych innowierców. Nie ma takiej
religii, która nie byłaby wrogiem nauki i postępu
cywilizacyjnego – wszystkie one żywią się ludzką
naiwnością i ludzkim prymitywizmem. Wszystkie cechuje
także obłuda i skrajna nietolerancja, co przejawia się w
dążeniu do ugruntowania swoich pozycji i poglądów za
pomocą państwowego prawodawstwa. Mimo tych powszechnie
znanych grzechów, z ludobójstwami łącznie, gremia
kierownicze wszystkich religii przypisują sobie prawo
ustanawiania zasad moralnych i obyczajowych, jakie
powinny obowiązywać w omotanych przez nich
społeczeństwach. (...)
Światła lewica, jeżeli leży jej na sercu rozwój
cywilizacyjny społeczeństwa, a nie tylko kurczowe
trzymanie się władzy, nie może udawać, że nie dostrzega
różnic ideologicznych pomiędzy socjaldemokracją i
Kościołem. Jeżeli liderzy SLD godzą się na dominującą i
uprzywilejowaną w naszym społeczeństwie rolę Kościoła,
to po prostu nie są lewicą. Jeżeli bezkrytycznie godzą
się z poglądem, że zygota jest człowiekiem z wszystkimi
tego prawnymi następstwami, to są współwinni tysiącom
ludzkich tragedii spowodowanych złym prawem państwa
wyznaniowego. Jeżeli liderom lewicy wydaje się, że kiedy
staną jedną nogą w piekarniku, a drugą nogą w lodówce,
to średnia temperatura jaj będzie w sam raz, to są w
grubym błędzie. Błądzą, bo w przeciwieństwie do szefa
Dyducha są bez jaj. Chyba tylko on rozumie, że
powinnością socjaldemokracji jest dbanie o rzeczywisty
rozdział państwa od Kościoła oraz szerzenie wiedzy w
społeczeństwie. Rozumieli to prekursorzy socjalizmu, jak
np. wybitny polityk Ignacy Daszyński, prezes Towarzystwa
Uniwersytetu Robotniczego. To on powinien być przykładem
dla premiera Leszka Millera.
Oczywiście, Kościół zawsze tych, którzy popularyzowali
świecką wiedzę, uważał za swoich wrogów, ale czy to jest
wystarczający powód, aby w państwie rządzonym rzekomo
przez lewicę nie było ani jednej szkoły świeckiej, w
sytuacji kiedy masowo otwierane są szkoły
przyklasztorne? Czy satysfakcjonuje pana premiera, kiedy
w rządzonym przez niego państwie lekcje na temat
wychowania seksualnego młodzieży traktowane są przez
wielu decydentów w oświacie jako wyuzdane namawianie do
kurewstwa. Czy państwowe radio i telewizja rzekomo
opanowane przez lewicę emitują jakieś programy
religioznawcze? Nie ma w nich także żadnych dyskusji z
wybitnymi uczonymi ateistami, bo byłyby traktowane przez
hierarchów jako walka z Kościołem, a właśnie tylko w ten
sposób, poprzez popularyzowanie światłych ludzi i
wiedzy, należy walczyć z kołtunerią i zacofaniem
cywilizacyjnym. Lewicy nie wolno rezygnować z walki o
światłe społeczeństwo.
I dokładnie w tym miejscu przebiega linia podziału
między tymi, którzy w żadnym przypadku nie chcą narazić
się dygnitarzom kościelnym, i tymi, którzy będą
zabiegali o mądre, wykształcone w świeckich szkołach
społeczeństwo, nawet wtedy kiedy to się nie spodoba
duchownym.
Dojrzeliśmy zatem do podziału SLD. Nie ma sensu dłużej
bawić się w prymitywne cwaniactwo, najwyższy czas na
zdecydowane określenie swojego światopoglądu. Mnie jak i
wielu moim znajomym dzisiejszy Sojusz Lewicy
Duszpasterskiej nie odpowiada. Chyba trzeba jeszcze raz
sztandary wyprowadzić i wybierać się od nowa. Ale tym
razem według jasno sprecyzowanych kryteriów
ideologicznych.
Grzegorz Ulma
(e-mail do wiadomości redakcji)
Pudło
Wystartowała TV TRWAM, czyli "T(adeusz) R(ydzyk) WAM". W
Łodzi umieszczono ten program – nie dość, że niezwykle
katolicki to jeszcze amatorsko zrealizowany – zamiast
DSF, i to wtedy, gdy rozgrywane były ostatnie mecze
play-off ligi NBA. Mój operator kablowy (TV Toya) bez
pytania odciął mnie od jedynej telewizji, w której
mogłem oglądać mecze najlepszej ligi koszykówki męskiej.
Z czego mam się cieszyć?
Krzysiek, Łódź
(e-mail do wiadomości redakcji)
Można do ministra
No to jesteśmy po transformacji. Także w wojsku. Żołdu
specjalnie nie przybywało, ale w zamian za to lawinowo
rosły czynsze za tak zwane kwatery służbowe. Doszło do
tego, że spora część kadry nie jest w stanie utrzymać
rodziny i wnosić opłat za to dobrodziejstwo. Nie mieli
chłopaki wyjścia, ze wstydem i pokorą szli do urzędów
gmin o dofinansowanie. Czujecie tego bluesa? Kwatera
służbowa, właściciel skarb państwa, żołd państwowy, a
biedne gminy do tego dokładają i liczą naiwnie na
rekompensatę. Wiem coś o tym, bo przez ostatnie dwie
kadencje byłem członkiem Zarządu Miasta w Ustce.
Kasy jest wciąż za mało, trzeba więc ją zabrać w jednym
miejscu, by się pokazać, że nas stać. Na F-16, na Irak,
na....
Żołnierzom zawodowym odchodzącym do rezerwy przez rok
(tak mówią przepisy) "wypłaca się uposażenie w takim
wymiarze jak na ostatnio zajmowanym stanowisku wraz ze
wszystkimi dodatkami (...) żołnierz ma prawo do tego
świadczenia za rok z góry". Wszystko by było OK, gdyby
nie oszustwo w majestacie prawa. Do tej pory żołnierz
płacił 19 proc. podatku i grało. Jeżeli jednak decyduje
się na to roczne z góry, wtedy okazuje się, że płaci nie
19, lecz podatek zryczałtowany 20 proc. i dodatkowo od
kwoty bazowej 8 proc. na powszechne ubezpieczenie
zdrowotne. Prawda, jakie sprytne? Od takiej decyzji WBE
można się odwołać do pana ministra Szmajdzińskiego.
Wszystkim, którzy to zrobią (jak ja), serdecznie
winszuję!
Janusz M. Czapliński
(e-mail do wiadomości redakcji)
Kto to wytrzyma
Jestem właścicielem małej firmy transportowej i krew
mnie zalewa, gdy słyszę o kolejnym haraczu, jaki planuje
nałożyć na moją firmę rząd. Planuje się dodanie do ceny
paliwa kolejnych paru groszy zamiast winiety na
samochody osobowe, ale dlaczego będąc właścicielem
ciężarówki mam za to samo płacić drugi raz. Kiedyś
zlikwidowano pamiętny podatek drogowy wliczając go w
cenę paliwa, ale tylko dla samocho-dów osobowych;
ciężarowe płacą więc w paliwie i w urzędzie, do tego
wprowadzono dla samochodów ciężarowych winiety (około
2000 zł rocznie), a teraz ten dodatek do akcyzy... Kto
to wytrzyma? Dla rządu to jeszcze lepsza kasa, bo
zapłacą ją wszyscy, a za winietę zapłaciłyby tylko
osobowe. Transport to nie studnia bez dna, a konkurencja
z Unii czeka na bankructwo małych polskich firm, żeby
przejąć część polskiego rynku. Jestem za wejściem do
Unii, ale boję się, że dużo małych polskich firm, w tym
i ja, nie damy rady spełnić unijnych warunków, bo nas na
to nie stać.
Marek M.
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Sejm za długi"
W artykule "Sejm za długi" ("NIE" nr 23/2003) napisałam,
że większość posłów nie opowie się za przedterminowymi
wyborami, bo to oznaczałoby pozbawienie się poselskich
dochodów, a większość parlamentarzystów jest zadłużona
po uszy. W odniesieniu do Jana Chaładaja jest to prawda
częściowa. Jako poseł niezawodowy nie otrzymuje z Sejmu
wynagrodzenia. Traciłby zatem "tylko" diety i dodatek za
funkcję wiceprzewodniczącego komisji (łącznie 44,4 tys.
zł rocznie), ryczałt na prowadzenie biura (116,4 tys.),
asystenta, darmowe przejazdy i lokum w Warszawie. Mało
to czy dużo? Posła Chaładaja nie pytałam. Przepraszam.
Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zagłębie garbusów
Sposób na bezrobocie? Pustynne stanice i wielbłądy. W
Iraku? Nie, w Polsce!
Dąbrowa Górnicza jest miastem, które ma ponad 14 tys.
bezrobotnych i żadnego wielbłąda. A to właśnie za sprawą
wielbłądów w mieście zniknie bezrobocie, a zaczną się
czasy bogactwa i szczęśliwości. Tak twierdzi prezydent
Jerzy Talkowski. I montuje konsorcjum, które sprowadzi
wielbłądy. Niedaleko Huty Katowice zaczyna się słynna
Pustynia Błędowska. Trzeba tylko wybudować luksusowe
stanice, a potem skombinować egzotyczne wierzchowce, by
śmiałkowie pragnący zakosztować życia Beduinów mogli
przemierzyć tę naszą Saharę wzdłuż i wszerz.
Turyści na minach
Prezydent Dąbrowy Górniczej powołał już specjalnego
pełnomocnika do spraw swojego projektu. Pewnie trzeba
będzie stworzyć nowy urząd do spraw pustyni, bo
przedsięwzięcie kosztować ma kilkaset mln zł. Że cały
budżet miasta to niecałe 300 mln zł? Przecież 60 proc.
potrzebnej kwoty da Unia Europejska! Dla dąbrowskiego
prezydenta to więcej niż pewne, że Unia zapali się do
wielbłądów.
Sceptycy przypominają, że przez całe dziesięciolecia na
pustyni był poligon artyleryjski. Pozostało mnóstwo
niewypałów i niewybuchów, przed którymi ostrzegają
tabliczki. Ale przecież dreszczyk emocji może być
dodatkową atrakcją turystyczną. Będzie całkiem jak na
Synaju albo pod Basrą.
Na razie prezydent musi się zmagać z kampanią
oszczerstw. Najbardziej bezwzględnie atakują ci, którzy
go wcześniej wspierali. Ludzie z Samoobrony. Zebrali już
podobno 7 tys. podpisów pod wnioskiem o zorganizowanie
referendum poświęconego odwołaniu Jerzego Talkowskiego.
Lokalny lider Samoobrony Bogdan Kępka zżyma się, że
Urząd Miasta trzyma w tajemnicy informacje o liczbie
mieszkańców. Nie wiadomo więc, kiedy będzie można
zakończyć zbieranie podpisów.
Lepper kręcił nosem
Kandydatem Samoobrony w wyborach prezydenckich był
właśnie Jerzy Talkowski. Lokalnym działaczom partii
Leppera wydawało się, że 68-letni emerytowany nauczyciel
będzie idealnym konkurentem dla SLD-owców od lat
rządzących miastem. Talkowski był najbardziej aktywnym
radnym poprzedniej kadencji. Podczas każdej sesji
zabierał głos i na każdy temat. Zadawał pytania, które
czasem dziwiły jego samego, a potem głosował jak inni.
Ale ze względu na swoją aktywność był znany, uchodził za
uczciwego i spoza układów.
Z Talkowskim w teczce Kępka pojechał do Warszawy. W
dossier kandydata Lepper przeczytał, że ten już rządził
miastem (raz w stanie wojennym, a po raz kolejny na
początku lat 90.).
– Dwa razy był prezydentem? Wystarczy – skwitował
przewodniczący Samoobrony.
Mimo to Jerzy Talkowski został wybrańcem Samoobrony.
Założył własny komitet wyborczy, a partia Leppera
poparła go w drugiej turze, gdy był jedynym konkurentem
Marka Lipczyka z SLD.
Lipczyka, czyli dotychczasowego prezydenta, uznawano za
pewniaka. W pierwszej turze na Lipczyka zagłosowało trzy
razy więcej wyborców niż na Talkowskiego.
Sposób na SLD
Sposób, w jaki SLD utracił w Dąbrowie Górniczej władzę,
powinien znaleźć się w podręcznikach walki politycznej.
W roku wyborów samorządowych wybuchają awantury wywołane
zgodą lokalnych władz na nowe hipermarkety, planami
modernizacji targowiska miejskiego oraz budową
gigantycznego ratusza. Zwłaszcza ratusz zaszkodził
starej lewicowej władzy. Budowla została ochrzczona
mianem Pentagonu ze względu na kolosalne wymiary i
podziemia mające ponoć chronić przed atakiem jądrowym.
Przez 15 lat miasto będzie spłacać budynek. Przy dobrych
układach koszt budowy wyniesie fortunę – co najmniej 297
mln zł. Do Pentagonu przyczepiła się Regionalna Izba
Obrachunkowa, sprawę bada prokuratura.
Na domiar złego nic nie wyszło z prób ściągnięcia
wielkiej japońsko-francuskiej fabryki samochodów.
Dąbrowa Górnicza wygrała ze wszystkimi innymi
miejscowościami w Polsce, ale inwestor wybrał małą
mieścinę w Czechach. Przeciwnicy SLD mieli więc czym
zniechęcać ludzi do Sojuszu.
Przed drugą turą wyborów całą Dąbrowę Górniczą pokryły
plakaty z tulipanami. Tulipany nosili w klapie Talkowski
i jego współpracownicy. Do każdego mieszkania dotarł
osobisty list od Talkowskiego z jego zdjęciem i ulotką.
Wyborcy zobaczyli Talkowskiego w otoczeniu pozostałych
kandydatów. Tych, którzy przerżnęli w pierwszej turze.
Kandydata Talkowskiego poparły Samoobrona, Platforma
Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość i zbuntowani
działacze SLD, którzy są twórcami Demokratycznej Partii
Lewicy. Jako efekt tej niezwykłej koalicji w Dąbrowie
powstaje teraz plan zwalczania bezrobocia za pomocą
wielbłądów.
Niech motłoch pamięta
Na pierwszą sesję Rady Miasta nowy prezydent przyszedł z
ochroną. Po Dąbrowie poszła plotka, że radni (w
większości z SLD) spróbują ogłosić referendum w sprawie
odwołania Talkowskiego. Dlatego na sali zjawiło się
około stu jego zwolenników. Do puczu jednak nie doszło.
Talkowski mógł zacząć władać.
Aby motłoch nie zapomniał, kto nim rządzi, w prasie
zaczęto zamieszczać płatne ogłoszenia z wizerunkiem
Talkowskiego. I tak na przykład z reklamy puszczonej w
"Gazecie Wyborczej" mieszkańcy sporej części województwa
śląskiego mogli się dowiedzieć, że w dniu takim to a
takim Jerzy Talkowski, czyli prezydent Dą-browy
Górniczej, spotkał się z takim to a takim politykiem. I
że rozmawiali.
Talkowski zaczął się rozliczać z obietnic składanych
ludziom, w czasach gdy jeszcze był radnym. A to
oczyszczenie skweru, a to załatanie dziury w płocie.
Drobiazgi bez znaczenia dla budżetu miasta. Z jednym
wszakże wyjątkiem. Kiedyś Talkowski zapalił się do
pomysłu stworzenia szkolnego obserwatorium
astronomicznego. Teraz nadarzyła się wreszcie okazja.
Przyzwoity teleskop można kupić za 4000 zł. Prezydent
postanowił wyasygnować na ten cel 400 tys. i wybudować
obserwatorium w jednej z dąbrowskich podstawówek.
Doprowadził do zmiany w budżecie miasta, w którym o taką
kwotę zmniejszono dotacje na "zielone szkoły" (to
zainicjowana jeszcze przez komunę akcja wysyłania dzieci
z brudnego Śląska na kilka tygodni w czystsze rejony
kraju).
Niektórzy smarkacze przez okrągły rok nigdzie nie wyjadą
z Dąbrowy Górniczej, ale za to będą mogli pogapić się na
gwiazdy.
Uczelnia może spadać
Studenci Wydziału Mechaniczno-Technologicznego
Politechniki Śląskiej na jednym ze spotkań z Talkowskim
ostrzegli, że spalą mu samochód. Politechnika otworzyła
tutaj swój wydział zamiejscowy. Komuchy wcześniej
władające Dąbrową obiecały uczelni dotację i dawny
budynek magistratu, byle ta zechciała otworzyć w mieście
swój wydział. Obecnie studiuje na nim blisko 1300
studentów.
Talkowski jednak postanowił, że po przeprowadzce władz
miasta do Pentagonu opuszczony magistrat zostanie
zamieniony na bibliotekę miejską. Stropy mogą nie
wytrzymać ciężaru książek, ale to nic. Zaś uczelnia,
jeśli chce, to może się wynieść z Dąbrowy Górniczej.
Politechnika podjęła więc decyzję o tym, że w tym roku
akademickim nie będzie naboru studentów. Talkowski i
jego podwładni już od miesięcy siedzą w Pentagonie, a w
ich dawnej siedzibie marnują się puste pomieszczenia.
Podsłuch w Pentagonie
Inwigilowany miał być Robert Koćma, przewodniczący Rady
Miejskiej. Znalazł on w swoim gabinecie miniaturowy
nadajnik z antenką o zasięgu ok. 100 metrów. Policja
wyjaśniała sprawę, ale nic konkretnego nie ustaliła.
Prezydent Talkowski podejrzewał prowokację, gdyż Koćma
należy do SLD.
Po swoim poprzedniku Talkowski odziedziczył armię
urzędników. W większości bardzo złośliwych. Na 15
zwolnionych przez niego osób aż 11 złożyło pozwy do sądu
pracy. Cztery już wygrały.
Gdy jednych się zwalnia, to drugich się zatrudnia. Na
przykład innych kandydatów na prezydenta, którzy w
drugiej turze poparli Talkowskiego: Irenę
Kurek-Strączkiewicz wystawioną przez Komitet Wyborczy
Wyborców Nasze Miasto – Wspólny Cel, Artura Borowicza
wystawionego przez KWW Prawica Razem.
Kurek-Strączkiewicz była szefową zakładu krawieckiego,
potem biura rachunkowo-ubezpieczeniowego, a teraz jest
bohaterką postępowania prowadzonego przez prokuraturę w
sprawie wyłudzenia kredytu. Borowicz to lekarz radiolog.
Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych był kandydatem
Unii Wolności do Sejmu RP.
Zatrudnia się też emerytów: Jerzego Krzeczewskiego
(naczelnik wydziału), Stefana Muszyńskiego (naczelnik
wydziału), Elżbietę Szymkowską (kierowniczka w Pałacu
Kultury Zagłębia). Krzeczewski był górnikiem, a
społecznie sekretarzem Komitetu Zakładowego PZPR w
kopalni Generał Zawadzki. Szymkowska pracowała w
Urzędzie Stanu Cywilnego, a społecznie była radną KPN.
Muszyński prowadził stołówkę w Komendzie Wojewódzkiej
MO. Zaprawdę pod rządami Talkowskiego w Dąbrowie
Górniczej doszło do porozumienia ponad podziałami.
W tym zacnym gronie prym wiedzie niewątpliwie Marek Dul.
Przed wyborami był emerytem, podczas wyborów –
kandydatem na prezydenta miasta (jednym z tych, którzy w
drugiej turze opowiedzieli się za Talkowskim), a po
wyborach zawiesił emeryturę i został szefem Miejskiego
Zarządu Ulic i Mostów.
Władza niszczy zdrowie
Powiada się, że w polskich urzędach panuje prywata i
nepotyzm. Jeśli tak jest, to kariera Marka Dula ma
wymiar symboliczny. Nie licząc samego Dula, w różnych
dąbrowskich urzędach pracuje jeszcze czworo jego
bliskich krewnych (z pensjami od 3 do 7 tys. zł
miesięcznie).
Wspomniany jegomość był już niegdyś prezydentem Dąbrowy
Górniczej. W 1999 r. został odwołany. Wówczas okazało
się, że władza straszliwie wyniszczyła jego organizm.
Orzecznik ZUS przyznał mu drugą grupę inwalidzką. Dul
zażądał od Urzędu Miejskiego wypłacenia... odprawy
rentowej. Przed sądem doszło do ugody, na mocy której
Dula odprawiono z ponad 91,4 tys. zł z tytułu
niezdolności do pracy. Rencista bogacz z czasem zamienił
rentę na emeryturę i leczył się w zaciszu domowym tak
skutecznie, że zdrowie mu wróciło. I zdolność do pracy.
Od przynajmniej dwóch lat Dul forsuje swój organizm, ile
wlezie. Jak to polityk. Do ostatnich wyborów
samorządowych był członkiem SLD. Wiedział, że nie ma
szans, by Sojusz go wystawił, ale mimo to zgłosił
kandydaturę. Zrobił to jednak po terminie i z tego
powodu jego osoby nie wzięto pod uwagę. Wówczas
demonstracyjnie zaprotestował, założył swój komitet
wyborczy o nazwie Dąbrowska Odnowa Lewicy i uczynił się
kandydatem DOL na prezydenta Dąbrowy.
Wyrzucanie go z SLD trwało dosyć długo. Dlatego podczas
wyborów był jeszcze członkiem Sojuszu. Obecnie należy do
Tymczasowego Komitetu Krajowego Demokratycznej Partii
Lewicy i w jej imieniu wydaje oświadczenia broniące
prezydenta Talkowskiego i potępiające zdradziecką
Samoobronę.
Go bardzo cenimy
Czynem i oświadczeniami popierają prezydenta:
Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych, Stowarzyszenie
"Pierwsza Praca", Towarzystwo Folklorystyczne
"Gołowianie", Towarzystwo Przyjaciół Dąbrowy Górniczej,
Dąbrowskie Stowarzyszenie Rodzin w Kryzysie,
Stowarzyszenie Kupców Targowych, Stowarzyszenie
Absolwentów I Liceum Ogólnokształcącego im. Waleriana
Łukasińskiego w Dąbrowie Górniczej, Dąbrowskie
Stowarzyszenie na rzecz Osób Niepełnosprawnych "Otwarte
Serce", Unia Wolności, Platforma Obywatelska. I sam
prezydent Jerzy Talkowski.
O prezydencie można przeczytać: utożsamiamy się z
projektami; jesteśmy i byliśmy przyjaciółmi; zawsze
sprawy naszego Zespołu i miasta były mu bardzo bliskie,
za co Go bardzo cenimy; cechuje Go wrażliwość na krzywdę
społeczną; zawsze znajdował i znajduje czas dla tych,
którzy przychodzą do Niego z kłopotami dnia codziennego;
jego wrodzona odpowiedzialność oraz zatroskanie o
przyszłość naszego miasta i los jego mieszkańców powinny
stanowić wzór godny do naśladowania przez każdą
urzędującą Władzę Samorządową teraz i w przyszłości.
O Samoobronie i jej liderze: wichrzycielskie działania;
publikowanie oszczerstw i fałszywych informacji; godne
potępienia; dość tych awantur politycznych; nie mają
prawa burzyć spokoju, zawiedzione ambicje prywatnych
osób, refe-rendum może pogorszyć obecną sytuację
finansową Dąbrowy Górniczej; a może to (...) kamuflaż
przed osobami, które oszukał (...) oraz przed organami
ścigania, z którymi (...) miał problemy.
Wątpliwe, by Talkowski był w niebezpieczeństwie. Nawet,
jeśli Samoobrona uzbiera dosyć podpisów i Państwowa
Komisja Wyborcza zarządzi referendum, to do głosowania
pójdzie zbyt mało osób, by wynik był wiążący.
Talkowski i jego ekipa do końca kadencji bawić się więc
będą w rządzenie miastem. Gorzej, że sytuacja, do której
doszło w tym mieście, może się powtórzyć w całej Polsce.
Rząd jest podpadnięty u obywateli, a SLD ledwie zipie
pod ciężarem afer. Jeśli lewica nie okaże sprawności w
rządzeniu, będzie miała równie przechlapane w całym
kraju jak w Dąbrowie Górniczej.
A trzeba się spieszyć, bo kiedy wysłane przez Pentagon
wielbłądy ruszą na Pustynię Błędowską, z pewnością
wytryśnie tam ropa naftowa. Na chwałę konkurentów SLD.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gudzowate szczęście
Kiedy Polak do kogoś strzela, kula rykoszetem dosięgnie
zawsze innego. W trakcie polowania na kaczki pan
Aleksander Gudzowaty poważnie zranił szanse kandydata
SLD na przejęcie po Kwaśniewskim prezydentury Polski.
Mając mroczny umysł jasno to dostrzegam.
Gdyby Lech Kaczyński został prezydentem Warszawy,
odchody z kanalizacji ciekłyby z kranów do wanien i
zlewów, tramwaje jeździłyby w poprzek ulic, radni i
urzędnicy miejscy toczyliby walki na pięści i noże przed
Grobem Nieznanego Żołnierza, ruch samochodowy zarządzono
by kołami do góry, knajpy pozamieniano by na areszty, a
parki – na wysypiska gruzów z walących się domów.
Stolicę trzeba by przenieść do Pułtuska lub Przasnysza,
choć najpewniej pojechałaby do Łodzi. Prezydent takiej
to Warszawy nie miałby już żadnych szans wygrania
wyborów nawet na starszego celi. Następnym prezydentem
Polski zostałby więc
Borowski, Miller albo nikt, czyli Olechowski.
Pan Aleksander Gudzowaty zmącił ten nieuchronny bieg
zdarzeń. Oskarżył Kaczora o zniesławienie i wygrał
proces w pierwszej instancji. Były minister
sprawiedliwości stał się nieprawomocnym skazańcem. Czyli
ponieśli i wilka.
Prawa w Polsce ustanawia kilkuset wybitnych umysłów
przesianych z 30 milionów (odliczam dzieci i więźniów)
mózgów przaśnych. Co parlament wygotuje ustawę, to mamy
krupnik na dorszu z czereśniami. Ustawodawca postanowił,
że przestępca umyślny skazany przez sąd może być
prezydentem Warszawy, a nawet Krakowa. Ludności wolno
wybierać sobie prezydenta-mordercę, prezydenta-rabusia,
prezydenta-gwałciciela niemowląt, prezydenta-szpiega,
prezydenta-włamywacza i prezydenta-oszczercę jak
najbardziej. Nawet bardzo masowy zabójca skazany na
dożywocie wybrany następnie głową miasta spokojnie
Warszawą może rządzić i jest nietykalny. Jeżeli jednak
prezydentem (burmistrzem, wójtem) wybrany zostanie
człowiek, który mając już urząd otrzyma prawomocny wyrok
za przestępstwo umyślne – to z mocy ustawy po wyroku
traci swoją posadę. Myśl była więc taka, że i ludobójca
może zostać wybrany, aby wyborcy z góry wiedzieli, z kim
mają przyjemność.
Gdyby Lech Kaczyński przed wyborami złapał prawomocny
wyrok skazujący, mógłby swobod-nie rujnować Warszawę
przez cztery lata. Jeżeli jednak prawomocny wyrok
drugiej instancji za znieważenie Gudzowatego zapadnie
wówczas, gdy Kaczor będzie już prezydentem – zostanie on
zdeprezydentowany i pójdzie terminować do szewca.
Prawnicy przewidują, że prawomocny wyrok skazujący
niechybnie Kaczora czeka. Jeżeli więc Lech Kaczyński
wygra wybory w Warszawie, wkrótce potem straci urząd
prezydenta. Nie zdąży, niestety, zrujnować stolicy. Nie
zdoła wtrącić służb miejskich w deficyt i ruinę.
Warszawa nie będzie miała czasu zbankrutować. Nie zaleją
jej całej nieczystości ani nie zasypią śmieci. Nie zdążą
zawalić się mosty. Nie potrafi Kaczor tak szybko skłócić
ze sobą wszystkich radnych i urzędników miejskich.
Jednym słowem Kaczyński nie będzie miał czasu wykazać
się swoimi talentami do rządzenia. Gdy więc za trzy lata
powie, że potrafi rządzić Polską, jej ludność łatwiej da
się oszukać. Strąconego prezydenta Warszawy naród uzna
za ofiarę bezsensownego prawa. A jako męczennik, bo
skazaniec, zbierze miliony głosów współczucia w wyborach
na prezydenta Polski.
Bo też Kaczyński w roli przestępcy naprawdę wyda się
wyborcom bardziej na swoim miejscu, niż gdy zabiegał o
rozgłos jako ostoja sprawiedliwości, minister-sadzacz.
"Gazeta" – zarówno "Wyborcza", jak i "Polska" – często
przedstawia pana Aleksandra Gudzowatego jako osobistość
wszechmocną, knującą swe misterne plany. Podejrzewać
więc można, że czyniąc skazańcem swego oszczercę
Kaczora, biznesmen uknuł przemyślny, długofalowy,
złożony i podstępny plan uratowania Kaczyńskiego przed
kompromitacją w roli prezydenta Warszawy i wymoszczenie
mu przez to drogi do blamażu wyższej rangi. Nie śmiem
powiedzieć wprost, że Gudzowaty chce Kaczyńskiego zrobić
następcą Kwaśniewskiego, gdyż miliarder mnie z kolei
oskarży o ciężkie oszczerstwo. Wolę zaś być skazywany
np. w towarzystwie gangu Pruszków, niż kłaść moje
hemoroidy na ławie oskarżonych wygrzanej Kaczym
kuprem.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Z nierządu dla rządu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przegrać czyli wygrać
W świetle dotychczasowych wyników wyborów prezydenckich,
parlamentarnych i samorządowych w mieście Warszawie oraz
sondażu przeprowadzonego na zlecenie "NIE" i ogłoszonego
w numerze nr 27/2002 r. SLD nie ma szans na wygranie w I
turze wyborów w stolicy. Socjaldemokracja nie powinna
być zainteresowana uzyskaniem dla Balickiego miejsca
upoważniającego go do rywalizacji w II turze. Może się
bowiem spodziewać porażki wskutek powstania w II turze
spójnej antyeseldowskiej koalicji.
Najkorzystniejsze dla SLD byłoby mocne trzecie miejsce w
I turze. W ręku elektoratu Sojuszu znalazłaby się
wówczas decyzja o tym, kto wygra z dwójki pretendentów
stających do II tury, np. Kaczyński czy Olechowski.
Korzyści byłyby dużo istotniejsze niż pozbawione szans
zwycięstwa przejście do II tury. SLD może uwalić
Kaczora. O tym warto pamiętać wyłaniając kandydata
Sojuszu.
Autor : L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Homo też człowiek cd.
Homoseksualizm to nie grypa – ludzie się nim nie
zarażają.
Od kiedy senator Maria Szyszkowska zgłosiła projekt
ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich, geje i
lesbijki znaleźli się w świetle reflektorów. W dyskusji,
a właściwie w zbiorowym ujadaniu na projekt i jego
autorkę (chlubne wyjątki to rzetelny raport o
homoseksualizmie w "Polityce" i porządny program
telewizyjny, o dziwo, w komercyjnym Polsacie),
powtarzają się do znudzenia dwa argumenty.
1. Legalizacja związków jednopłciowych spowodować musi
wzrost ich popularności, a to nie byłoby korzystne
społecznie. Bo cóż się stanie, jeśli coraz więcej
młodych ludzi będzie wybierać luzackie, gejowskie i
lesbijskie quasi-małżeństwa, bez dzieci i poważnych
obowiązków? Spadnie, i tak już mały, przyrost naturalny.
Kraj się wyludni, zaleją nas imigranci, polskość się
rozmyje, wyschną studnie i krowy stracą mleko.
Zabawne, jak wielu z pozoru niegłupich ludzi święcie
wierzy, iż homoseksualizm jest zaraźliwy: szerzy się
przez podglądanie. Zobaczy facet w telewizji szczęśliwą
parę gejów – i już na drugi dzień przestaną mu się
podobać dziewczyny. Umęczona praniem pieluch młoda matka
dojdzie do wniosku, że lesbijkom żyje się weselej,
porzuci ognisko domowe i zamieszka z koleżanką.
Nieco bardziej wyrafinowana intelektualnie wersja tej
teorii głosi, że duża część potencjalnych gejów i
lesbijek nie jest świadoma swych prawdziwych skłonności
albo je tłumi i ukrywa.
Niektórzy nawet wiążą się z partnerami płci przeciwnej i
żyją, jak Bóg przykazał. "Propagowanie homoseksualizmu"
(czyli np. legalizacja homozwiązków, eksponowanie tej
problematyki w mediach, hałaśliwe parady i demonstracje)
obudzi utajone skłonności takich osób, zniechęci do
normalnego życia i pchnie na drogę nieskrępowanego,
aktywnego pedalstwa względnie lesbijstwa (które jest w
tej optyce czymś bezwzględnie złym).
Podobnie kretyńska pedagogika pokutuje w szkole, w
katolickim programie wychowania do życia w rodzinie: nie
mówić dzieciom o homoseksualizmie, bo a nuż złapią
wirusa.
Takie teorie wyrastają z niewiedzy podszytej
uprzedzeniami. Orientacja seksualna jest trwałą cechą
wrodzoną – jak kolor oczu lub kształt nosa. W każdej
epoce, w każdej zbiorowości ludzkiej występuje parę
procent homoseksualistów. Bez względu na to, czy się ich
toleruje, czy tępi; czy są widoczni w życiu publicznym,
czy nie. Nie da się przerobić homo na hetero i odwrotnie
(osobny przypadek to biseksualiści). Stoi przed nami
tylko taki wybór: albo konsekwentnie uznajemy, że ludzie
mają równe prawa niezależnie
od orientacji seksualnej (a także płci, światopoglądu,
narodowości, rasy itd.), albo nie. Jeśli tak, to
pozwalamy homomniejszości żyć zgodnie ze swą naturą,
jawnie, normalnie, bez żadnej prawnej czy obyczajowej
dyskryminacji. Nie ma obaw, mniejszość nie stanie się
większością – sama przyroda do tego nie dopuści.
2. Chyba pierwsza ogłosiła to poseł Zyta Gilowska, a w
ślad za nią chór prawicowych komentatorów: państwo i
społeczeństwo przyznają małżeństwom pewne przywileje,
np. podatkowe, żeby ułatwić im wielkie zadanie
wychowania nowego pokolenia. Geje i lesbijki chcą
korzystać z tych przywilejów, choć – uchylając się od
prokreacji – nic nie dają społeczeństwu. Dlatego projekt
ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich jest do
kitu.
Jeśli tak, to należałoby wprowadzić dwie kategorie
małżeństw: bezdzietne – bez żadnych uprawnień, dzietne –
uprzywilejowane. Trwała bezpłodność lub świadoma
rezygnacja z potomstwa wykluczałaby awans z kategorii
pierwszej do drugiej. Chcemy też nieśmiało przypomnieć,
że wiele lesbijek ma dzieci (w krajach bardziej
cywilizowanych niż Polska załatwiają je sobie
najczęściej metodą sztucznego zapłodnienia). Na tym
dziwnym świecie trafiają się nawet geje, którzy w
okresie nieudanych eksperymentów heteroseksualnych
zdążyli się rozmnożyć. Dlatego projekt Szyszkowskiej
przewiduje, że partnerzy wspólnie sprawują pieczę nad
osobą i majątkiem dziecka pozostającego pod wyłączną
władzą rodzicielską jednego z nich.
Tak naprawdę spór toczy się o istotę i sens małżeństwa:
czy ma to być – jak chce katoprawica – fabryka
produkująca dzieci, czy raczej instytucja ułatwiająca
wspólne życie parze ludzi związanych ze sobą uczuciowo?
Służąca tylko temu, żeby byli – przepraszamy za
staroświeckie określenie – szczęśliwi? Czy taki cel nie
jest wart wsparcia i ochrony prawnej?
Z dużym zainteresowaniem śledzić będziemy debatę w
Senacie i Sejmie na ten temat.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szantaż Panowie Oficerowie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Star car
Polacy są mądrzy i utalentowani. Dlaczego więc w Polsce
nie wykombinowano lokomotywy, telefonu, patefonu,
wibratora i modulatora?
Przystępnie to wyjaśniamy.
Raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego z 1990 r.
zalecał rządowi polskiemu zaprzestanie badań naukowych w
dyscyplinach podsta-wowych oraz likwidację instytutów
naukowych jako jednostek budżetowych. Gdyby wicepremier
Balcerowicz zastosował się wówczas do tych zaleceń,
zaoszczędziłby młodym naukowcom wielu gorzkich
rozczarowań.
Dwa lata temu American Mars Society – prywatna
organizacja rekrutująca się z pracowników Amerykańskiej
Agencji Kosmicznej (NASA) i Centralnej Agencji
Wywiadowczej (CIA), działająca legalnie w 30 krajach
świata – ogłosiła konkurs na opracowanie konstrukcji
pojazdu załogowego dla misji na Marsa. Wśród 22
projektów, które załapały się do finału, był projekt
16-osobowego zespołu pracowników naukowych Instytutu
Konstrukcji i Eksploatacji Maszyn Politechniki
Wrocławskiej. Finał zresztą nie był do końca etyczny.
Pierwsze trzy projekty dostały pieniądze – pozostałe
nie. Rzecz w tym, że członkowie komisji oceniającej byli
zarazem członkami zespołów, które startowały w przetargu
i go wygrały.
Polacy dostali jeno laurkę i wolną rękę na budowę
marsjańskiego wehikułu. Mimo wszystko zaszczyt kopnął
ich wielki. Choćby jednak wykombinowali najlepszą brykę
na Marsa, to i tak bez amerykańskiej rakiety tam nie
polecą. Kosztem 50 000 zł z żywic światłoutwardzalnych
powstała makieta automobilu, która jest zielona jak
niedojrzała sałata, fotele ma niebieskie, światełka
białe, a szyby przezroczyste. Po prostu paradne
obrzydlistwo, ale za to na Marsie ze wszech miar
funkcjonalne i adekwatne do wymogów marsjańskiego prawa
o ruchu drogowym. Do kompletu Polacy z Wrocłwia
wymyślili też białą wstrząsoodporną skrzyneczkę na to
cacko, żeby się samochodzik nie kurzył i nie stłukł w
transporcie.
Na początku zwrócili się do Polskich Linii Lotniczych,
żeby im zafundowały przelot do Toronto w celu
prezentacji inżynierskiego mistrzostwa intelektu. Wszak
na tych trasach polskie Boeingi latają z pustymi
fotelami – kombinowali naukowcy. Inżynierowie z LOT
wypięli się na Marsjan. Ulgi i darmochy mają dla
dygnitarzy, a nie dla wynalazców. Prototypik poleciał
więc na finały pocztą kurierską bez konstruktorów.
Amerykanie pochylili się nad modelikiem i kazali
pracować dalej nad prototypem w wersji analogowej – tak,
by się go na ziemi dało testować.
Na tym etapie pozwoliło to zarobić dziennikarzom, którzy
nakręcili, nagrali lub napisali 60 różnego rodzaju
publikacji, natomiast konstruktorzy wciąż mają z tego
figę. Przy okazji niedźwiedzią przysługę oddał
inżynierom Janusz Weiss. Zaprosił ich do telewizyjnego
"Polak potrafi", ale z 120 minut nagrania dziennikarze
wybrali tylko te momenty, w których wspominano o
sławojce w marsjańskim powozie. Tym samym telewizja omal
nie zamordowała projektu wszem go wyszydzając.
Konstruktorzy zareagowali ostrym pismem i Janusz Weiss z
błazenady zrezygnował.
Pogorszyło to jednak sytuację generalną projektu, gdyż
sponsorzy deklarujący konkretną forsę nagle się zmyli;
tłumaczą się trudną sytuacją gospodarczą na Ziemi. W
sukurs przyszła naukowcom jedynie Agencja Mienia
Wojskowego darując zdemobilizowaną ciężarówkę Star.
Inżynierowie poszli na kompromis z marzeniami.
Zrezygnowali z hermetycznej konstrukcji nadwozia. Napęd
elektryczny silnikiem na każde z kół zastąpili
podarowaną istniejącą w ciężarówce jednostką napędową
Diesla. Zrzekli się układów regeneracji wody i
powietrza. Generatory strontowe zastąpili spalinowymi
wytwornicami prądu. Nie będzie też autentycznych
manipulatorów, a płytę podłogową wykona się ze sklejki.
Tym samym pojazd marsjański stał się trochę jak wóz
cygański, ale 300 000 zł na jego powstanie
to kwota bardziej zrozumiała dla decydentów i sponsorów.
Dzięki tej transformacji doniosłość prac wrocławskiego
instytutu pojął łaskawie tylko pan prezydent
Kwaśniewski, który z całej siły obiecał objąć
konstruktorów honorowym patronatem, na co przesłano im
skromny glejt.
O co w tej pozornej parodii chodzi? Ogłaszając konkurs
Amerykanie mieli pewność, że wybudowanie marsjańskiego
wehikułu, którego wartość porównywana jest z kosztami
budowy atomowej łodzi podwodnej, czyli 3 mld dolarów,
jest poza Ameryką niemożliwe. W sytuacji gdy polski
projekt ma poparcie głowy państwa, sądzono, że w końcu
jakiś Niemczycki, jeżeli nie będzie miał migreny,
Gudzowaty, jeżeli nie będzie cierpiał na zęby, lub ktoś
z Partii Polsatu Solorza wyskrobie głupie 3 duże bańki –
choćby dla splendoru i prestiżu. Tym samym Amerykanie
ugotują kosztowną zupę na nic nie wartym gwoździu
zyskując oryginalny projekt i kilkanaście sprytnych
głów, które niebawem pewnie dostaną propozycję
stypendiów na amerykańskich uczelniach.
Tak samo USA postępują zresztą od dziesięcioleci.
Wyssali hitlerowskiego geniusza od rakiet Wernera von
Brauna, który wymyślił im rakiety nośne dla programu
Apollo. Na podobnych zasadach złowili polskiego
profesora Mieczysława Bekkera, konstruktora, który
następnie wymyślił kultowe pojazdy księżycowe dla misji
Apollo 15, 16 i 17. Nam natomiast pozostanie jakiś
kawałek dumy i chwały oraz pożytek dla ludzkości taki,
że uczeni w Polsce zamiast handlować gazetami na dworcu
lub myć automatycznie samochody – robią to, co jest ich
prawdziwym powołaniem.
Tak budowana jest prawdziwa wielkość Ameryki. Zrobić z
gówna prezent i żeby od niego wszyscy stali się naprawdę
szczęśliwi.
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " ... i w słonej świecisz bramie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ozór z ryja wyzwolony
Przeczytałem książkę "Słowa na wolności"
Kamińskiej-Szmaj – profesorki takiej uczonej, że ona
chyba nie z Warszawy. Opowiada, jak tutejsze narzecze
porzuciło stęchłą skorupę żargonu PRL stając się
perfumowaną mową "Gazety Wyborczej" ze skrzydełkami.
W odrębnym rozdziale autorka dziobie toczony gangreną
plugawy język "NIE" ni w srom nie trafiający. Zasromani
wówczas własną chujowością piździmy złotym deszczykiem
słowotoku pożółkłego jak stronice słownika Lindego.
Profesorzyca opisała jednak ten pot i pierdnięcia, które
wydzielamy mozolnie próbując wyswobodzić się z
polszczyzny-pańszczyzny, z świstochrzęstu narzecza
Mickiewicza–Różewicza poczętego w Bogurodzicy. Jest też
w "Słowach na wolności" o zbrojnym języku "Gazety
Polskiej". Jednak ani słowa o mowie rządu dusz. O tym
jak nas Kościół językiem swym czarnym ubogaca. Azaliż
odór świętości żargonu klechów i bigotów szkiełko
kruszy, a oko papieskim bielmem
pokrywa?
J. U.
Z trumną w knajpie
Po śmierci można odwiedzić knajpę we własnej trumnie. W
podłomżyńskim Kolnie w restauracji Malibu działa
nielegalny dom pogrzebowy. Burmistrz Stanisław
Szymańczyk uważa, że rozwiązanie jest wygodne również
dla żywych, jako że na miejscu można zapić się w trupa i
nie opuszczając lokalu towarzyszyć stypie po sobie.
Morze w Białymstoku
Województwo podlaskie wstąpi do Konferencji Europejskich
Morskich Regionów Peryferyjnych (CPMR). Tak chce
AWS-owski zarząd województwa.
Za 17 tysięcy złotówek rocznie CPMR promuje
najmocniejsze strony swoich członków, tj. dostęp do
morza i linię brzegową. Podlasie ma linię brzegową, bo
ma jeziora. Jeśli chodzi o morze, może zaanektować
położone najbliżej Morze Czarne. Kijów powiatem Podlasia
to kolejny pomysł po idei postawienia na handel z
Singapurem, zamiast z Białorusią – świadczący o
realizmie politycznym miejscowych marszałków.
B. D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ola lala
W Muzeum Lalek w Pilznie koło Dębicy pojawiła się nowa
lala – Aleksandra Jakubowska. Pani minister w balowej
sukni dumnie wymachuje plikiem czasopism. Odświeżono też
zapomnianą już nieco postać Marka Belki. Były minister
finansów nie jest już odziany w płaszcz rodem z Gogola,
ale w wystawny strój kalifa z Bagdadu. W muzeum ma się
pojawić nowa lalka posła Rokity.
Niemowa sejmowa
Mało kto słyszał o pośle Henryku Lewczuku z Chełma.
Poseł nie zabiega bowiem o rozgłos i ani razu od
początku kadencji nie pojawił się na sejmowej mównicy.
Nie można mu jednak zarzucać, by lekceważył prace Sejmu.
Opuścił dotychczas tylko trzy dni obrad. Siedzi w ławach
i milczy regularnie na każdy temat.
Odwyk od Millera
Żałosnymi popiskiwaniami, które nie robią na nim żadnego
wrażenia, nazwał premier, co spadł z nieba, żądania
swych oponentów, by ustąpił ze stanowiska. Leszek Miller
przyznał, że do wszystkiego można się przyzwyczaić i już
nie martwi się tym, co o nim mówią. Wyjawił, że
przyzwyczajenie się do krytyki zabrało mu kilka
miesięcy. Sądzimy, że dla odzwyczajenia się od Millera
wystarczy kilka godzin.
Furka burka
Gmina Gryfino wydała 150 tys. zł na zakup Peugeota 607
dla burmistrza Henryka P. Wychodzę z założenia, że
biedny musi inwestować w coś, co będzie służyło przez
długie lata – wytłumaczył się z kosztownego zakupu pan
burmistrz. Odrzucił też sugestie, że mógł zadowolić się
tańszym samochodem. – Jak jadę do Warszawy i jeszcze
tego samego dnia wracam, to muszę jechać w jakichś
przyzwoitych warunkach – stwierdził. Po co szef tak
małej gminy ciągnie do stolicy, nikt nie zapytał.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Drugi oddech Kaczuchy
Burmistrz warszawskiej dzielnicy Wawer pracuje na
czarno. Takie prawo i taką sprawiedliwość zafundował
warszawskim samorządowcom Lech Kaczyński, prezydent.
Co może obchodzić Ślązaka czy Pomorzanina sytuacja w
Wawrze, jednej z peryferyjnych dzielnic Warszawy? Na
pierwszy rzut oka nic. Faktycznie jednak fotografia
zdarzeń z tej warszawskiej dzielnicy jest ważna dla
ogółu Polaków jako dotyczące ich wszystkich ostrzeżenie.
Ligusy wspierają Kaczora
Międzylesie to część warszawskiej dzielnicy Wawer. Jest
tam szpital-pomnik Centrum Zdrowia Dziecka. Za lifting
zaniedbanego pomnika zabrały się ostatnio panie
Kwaśniewska i Walterowa, żona szefa TVN.
Jeszcze w latach 30. minionego wieku Międzylesie
nazywało się Kaczy Dół. Dopiero gdy niejaki Szpotański
zbudował tam dużą na owe czasy fabrykę metalurgiczną,
władze – idąc mu na rękę – przechrzciły Kaczy Dół na
Międzylesie. Nie wypadało przecież, aby nowoczesna
fabryka funkcjonowała w jakimś Kaczym Dole! Dzisiaj
przedwojenna nazwa pasowałaby jak ulał.
W styczniu 2003 r. Kaczyński rekomendował – a raczej
naznaczył – na stanowisko burmistrza Wawra Macieja
Wąsika z Ligi Republikańskiej, kumpla posła Mariusza
Kamińskiego. (Żona posła Kamińskiego jest w warszawskim
Ratuszu rzeczniczką prasową Kaczora).
33-letni Wąsik jest z wykształcenia archeologiem. Za
rządów Buzka zajmował się hotelarstwem. Włodarzył w
rządowym hotelu przy ul. Parkowej w Warszawie. Głównie
dbał o to, aby służba zawsze należycie posprzątała po
balangach, które w rządowej rezydencji urządzała
artystka Agata, córuchna byłego premiera.
Protegowany wodzusia Ligusów nie ma jednak doświadczenia
w prowadzeniu administracji samorządowej. Toteż długo
burmistrzem Wawra nie był. 14 marca 2003 r., zaledwie po
paru tygodniach nieudolnego administrowania, wawerscy
rajcy odwołali Wąsika i jego zastępców. Skuteczne
odwołanie Kaczego nominata nastąpiło w dość niezwykłych
okolicznościach. Na sesję rady przyszła bowiem
kilkunastoosobowa bojówka Ligi Republikańskiej dowodzona
przez posła Kamińskiego. Chamskimi okrzykami chłopcy
Kamińskiego starali się rajców zastraszyć i nie dopuścić
do usunięcia swego kumpla. Omal nie doszło do
rękoczynów. Radni musieli wzywać na pomoc policję.
Prezydent leje na rajców
Dziesięć dni później wawerscy rajcy w demokratycznym
głosowaniu – na przekór Kaczorowi i Kamińskiemu –
wybrali na stanowisko burmistrza dr. inż. Dariusza
Godlewskiego, bezpartyjnego, doświadczonego
samorządowca. Godlewski w przeszłości już raz był
burmistrzem w Wawrze i miał niezłe wyniki.
Prezydent Kaczyński postawił się ponad prawem i nie
uznał demokratycznego werdyktu rajców. Na specjalnie
zwołanej konferencji prasowej 14 kwietnia oświadczył, że
w Warszawie to on niepodzielnie rządzi i fanaberii
wawerskich rajców nie będzie tolerował. Butnie oznajmił,
że z wybranym demokratycznie burmistrzem nie podpisze
umowy o pracę. Zapowiedział też, iż będzie wnioskował do
rady Wawra o odwołanie burmistrza Godlewskiego.
Istotnie, 24 kwietnia 2003 r. Lech Kaczyński z takim
wnioskiem do rady Wawra wystąpił. Nie pomogły zabiegi
wiceprezydenta Andrzeja Urbańskiego, który zjawił się na
sesji z listem od Kaczora. Nie poskutkowała obecność sił
porządkowych zgromadzonych przed budynkiem. Rajcy
wawerscy zagrzewani do boju przez Mietka Wachowskiego –
który wszędzie, gdzie może, robi Kaczorom wbrew –
postawili na swoim. Pokazali wiceprezydentowi
Urbańskiemu gest Kozakiewicza i wyrazili dla burmistrza
Godlewskiego wotum zaufania.
Burmistrz robi na czarno
Kolejny niepomyślny dla siebie werdykt rady Wawra
prezydent Kaczyński również olał. Dalej nie uznaje
legalnie urzędującego burmistrza i odmawia podpisania z
nim umowy o pracę. W tym stanie burmistrz Godlewski jest
jedynym w Najjaśniejszej burmistrzem, który pracuje na
czarno!
A właściwie burmistrz nie tyle pracuje, ile codziennie
wyraża gotowość świadczenia pracy. Godlewski, pomimo
najlepszych chęci, w praktyce nic bowiem nie może
zrobić. Kaczor ustanowił w Wawrze swego pełnomocnika,
który ma rozwiązywać żywotne dla mieszkańców sprawy.
Funkcję tę powierzył pani Annie Tumidalskiej,
urzędniczce oddelegowanej z Ratusza.
Mająca formalne, pisemne umocowanie do podejmowania
decyzji w rozmaitych sprawach pełnomocniczka Kaczora nie
jest jednak – w rozumieniu prawa pracy – przełożoną
urzędników dzielnicy Wawer. W urzędzie dzielnicowym
powstała więc sytuacja ze snu pijanego wariata.
Burmistrz jest ubezwłasnowolniony. Z kolei
pełnomocniczka Kaczora nie jest szefową urzędników
załatwiających żywotne sprawy mieszkańców.
Przedsmak prawa i sprawiedliwości
Od objęcia przez Kaczora władzy w stolicy w dzielnicy
Wawer nie rozwiązano ani jednego istotnego problemu.
Zresztą źle się dzieje nie tylko w Wawrze.
Ugrupowanie braci Kaczyńskich gromko zapowiada, iż
będzie dążyć do uchwalenia nowej konstytucji. Tymczasem
Lech Kaczyński w czasie pięciu miesięcy urzędowania nie
potrafił uporać się z opracowaniem statutu Warszawy.
Skutek tego jest taki, iż w stolicy przez ostatnie pół
roku nie zostało wydane żadne pozwolenie na poważną
budowę. Co tu mówić o wielkich inwestycjach, skoro
pozwolenia na wyburzenie ściany w mieszkaniu czy budowę
schodów wydają dwie osoby w warszawskim Ratuszu. Wnioski
leżą tygodniami nie rozpatrzone. Burmistrzowie dzielnic,
nawet ci uznawani przez Kaczora, zostali sprowadzeni do
roli biur podawczych.
Szczególnie paskudna sytuacja, która z winy Lecha
Kaczyńskiego powstała w dzielnicy Wawer, daje przedsmak
tego, co czeka Najjaśniejszą, gdyby Kacza koteria
przejęła władzę w kraju.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
20 lat w Kolebce
Gdy oglądałam w telewizji relacje ze strajku
stoczniowców w Gdyni, doszłam do banalnego wniosku, że
historia, jeśli w ogóle się powtarza, to wyłącznie jako
farsa.
W 1980 r. na bramie Stoczni im. Lenina w Gdańsku wisiały
zdjęcia papieża, Matki Boskiej Częstochowskiej i kwiaty.
W 2002 r. strajkujący wywiesili kukłę symbolizującą
"Solidarność".
W 1980 r. z Warszawy do Gdańska wybrała się doborowa
ekipa doradców z Mazowieckim,
Geremkiem i Staniszkis na czele.
W 2002 r. doradcy nie dojechali - jeśli w ogóle ktoś
dojedzie, to pewnie tylko Andrzej Lepper.
W 1980 r. Wałęsa dzielnie przeskoczył przez płot.
W 2002 r. były Pan Prezydent z Matką Boską w klapie
musiałby wejść przez bramę - jest
za gruby na skoki - a poza tym byłoby to niebezpieczne -
strajkujący już nie lubią solidaruchów.
W 1980 r. chodziło o godność i podwyżki.
W 2002 r. chodzi o podwyżki, godność i wkładkę do zupy
regeneracyjnej.
W 1980 r. w Stoczni Gdańskiej msze odprawiał i spowiadał
sławny ksiądz Jankowski.
W 2002 r. prałat Jankowski nie nawiedzi strajkujących
stoczniowców. Nie chce wygłupiać się z jakimiś mszami
polowymi - tym bardziej że jest zimno i piździ.
W 1980 r. w mediach pojawiły się informacje o "przerwach
w pracy" i "nieodpowiedzialnych elementach".
W 2002 r. dziennik "Rzeczpospolita" domaga się od rządu
"zdecydowania", zaś "Gazeta
Wyborcza" kwituje sprawę strajku krótką notatką. Nie
zdziwię się, jeśli za chwilę przeczytam o "warchołach".
W 1980 r. strajkowano w obronie zwolnionej z pracy Anny
Walentynowicz.
W 2002 r. prezes Szlanta zwolnił 130 osób.
W 1980 r. ze stoczniowcami negocjowały specjalne
delegacje rządowe.
W 2002 r. rząd nie będzie z nikim negocjował, bo
stocznia jest prywatna.
W 1980 r. wydarzenia w stoczni były szeroko
relacjonowane przez Wolną Europę i zachodnie media.
W 2002 r. nie ma już Wolnej Europy, a zachodnie media
polskimi strajkami czemuś w ogóle się nie interesują.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Religa na kościach
Komu szkodzi, a komu pomaga autorytet światowej sławy
chirurga i krajowej sławy polityka.
Rozpoczęta przez Buzka reforma zdrowia wielokrotnie
pokazała, jak to w imię poprawy dostępności do usług
lekarskich zostawiano szpitale – miernoty, za to
bezpardonowo niszczono placówki o świetnym dorobku z
wyśmienitą kadrą. Proceder ten kwitnie do dzisiaj.
Kim jest prof. dr hab. i do tego senator Zbigniew Religa
w jednym, nie trzeba chyba mówić. Nie od dziś jest
ulubieńcem wszystkich bodaj ministrów zdrowia. Kiedy w
2000 r. jego fundacja wyraziła chęć budowy szpitala w
Rzeszowie, pomysł tak bardzo spodobał się ówczesnemu
prezydentowi miasta Andrzejowi Szlachcie, że
zaproponował, aby na ten cel za darmo przekazać dworek w
Słocinie wraz z zabytkowym parkiem.
Medialnemu urokowi Religi uległo swego czasu wielu
innych – w tym choćby Paweł Piskorski, który tak
zachwycił się skutecznością leczenia chorób serca, że
postanowił zasilić profesorski instytut 400-tysięczną
zapomogą z miejskiej kasy Warszawy. Warto pamiętać, iż
już wówczas operacje kardiochirurgiczne wykonywały w
Polsce 22 inne placówki.
Tak się jednak składa, że nie samym sercem człowiek
żyje. Czasem dopadają go inne choróbska. Ot, choćby
reumatyzm, który jest zmorą aż co czwartego człowieka na
świecie. O tym, jak straszna jest to choroba, świadczy
fakt, że co trzecia ofiara schorzeń reumatycznych jest
kaleką i musi korzystać z renty inwalidzkiej. Mając to
na uwadze Światowa Organizacja Zdrowia lata 2000–2010
uznała "Dekadą kości i stawów".
Mało który "sercowiec" nie słyszał o kierowanym przez
Religę Instytucie Kardiologii w podwarszawskim Aninie.
Mekką dla pokręconych przez reumatyzm jest Instytut
Reumatologii w Warszawie przy ul. Spartańskiej 1.
Niestety – z jego usług mogą korzystać jedynie
szczęśliwcy, którzy i tak muszą odczekać swoje w
kilkumiesięcznej kolejce.
W budynku przy Spartańskiej zadekował się także
niewielki Instytut Kardiologii. Przez długi czas
"kardiolodzy" i "reumatycy" zgodnie w jednym stali domu.
Do momentu, gdy kardiologia zażyczyła sobie 150 łóżek.
"Reumatykom" pociemniało w oczach, zwłaszcza że
wszystkich łóżek mają zaledwie 170. Zadośćuczynienie
zakusom kardiologów oznaczałoby śmierć Instytutu
Reumatologii. Śmierć piękną, tyle że nieuzasadnioną,
gdyż mimo pseudoreformy służby zdrowia warszawski
Instytut Reumatologii radzi sobie całkiem nieźle, dzięki
czemu po dziś dzień ma kasę i zero długów.
Okazało się jednak, że za kardiologami stoi sam prof. dr
hab. Zbigniew Religa. Stało się jasne, że reumatologia
skazana jest na pożarcie.
Oficjalnie nie ma mowy o likwidacji Instytutu
Reumatologii, lecz jedynie o jego reorganizacji.
Niezależnie od nazwy pracownicy instytutu zgrzytają ze
złości zębami. Starają się przy tym robić to po cichu,
gdyż Sławomir Maśliński – naczelny dyrektor instytutu –
wolał nie zawracać sobie głowy odpowiadaniem na głupie
pytanie, dlaczego tak ceniona placówka musi zdechnąć. Na
wszelki wypadek zarządził więc zakaz udzielania
informacji na temat losów placówki.
Entuzjazmu do udzielania informacji na temat szpitala
nie widać także w biurze prasowym Ministerstwa Zdrowia,
które do znudzenia powtarza wyświechtaną historyjkę, iż
to wyłącznie organ założycielski i dyrektor placówki
medycznej odpowiadają za jej los. I tu ciekawostka.
Jeśli ministerstwo – jak twierdzi – nic do tego nie ma,
to czemu list ministra Łapińskiego do prof. Religi o
powołaniu Instytutu Chorób Układu Krążenia na bazie
Instytutu Kardiologii przy Spartańskiej ukazał się już
nawet w wewnętrznym biuletynie tego ostatniego?
Pewne placówki muszą upaść, aby mogły istnieć inne.
Czemu jednak prof. Religa wybrał szpital, poza którym w
całej Polsce nie wykonuje się tak kompleksowej
reumo-ortopedii, do czego zalicza się np. wszczepianie
kolan. Jak gdyby tego było mało, jest to jedna z
nielicznych tego typu placówek, która kształci kadry.
Dobrowolna rezygnacja z podobnych placówek może
oznaczać, że zdrowa pikawa będzie noszona na kulach.
Autor : Adam Zieliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Upiec Kaczkę
W procesie karnym toczącym się przed warszawskim sądem
rejonowym z prywatnego oskarżenia Aleksandra Gudzowatego
zapadł skazujący, choć nieprawomocny wyrok. Gdyby
uprawomocnił się już po ewentualnym wyborze Kaczora na
prezydenta stolicy, to wówczas lider PiSuaru z mocy
ustawy musiałby zejść z urzędu.
Gdyby w drugiej instancji Kaczyński wygrał, to w
warszawskim sądzie czeka na rozpatrzenie drugi akt
oskarżenia wniesiony również w trybie prywatnoskargowym
przez Gudzowatego. Szef Bartimpeksu oskarża Lecha
Kaczyńskiego o naruszenie przepisów ustawy o zwalczaniu
nieuczciwej konkurencji. Po tym jak Sąd Najwyższy 26
września br. orzekł, iż w tej sprawie Kaczorowi nie
przysługuje immunitet (jako byłemu Prokuratorowi
Generalnemu), proces z pewnością odbędzie się i może
zakończyć się wyrokiem skazującym.
Gdyby Kaczyński po raz wtóry obronił się przed
Gudzowatym, to czeka go proces z oskarżenia Edwarda
Mazura. 8 października tego roku adwokat amerykańskiego
biznesmena wniósł do Sądu Rejonowego dla Warszawy
Śródmieścia akt oskarżenia przeciwko Lechowi
Kaczyńskiemu, zarzucając mu popełnienie przestępstwa z
art. 212 par. 1 i 2 kodeksu karnego, czyli
zniesławienia.
Edward Mazur poczuł się poniżony stwierdzeniem Kaczora,
iż: uosabia związek z najzwyczajniejszymi bandytami,
najklasyczniejszą zorganizowaną przestępczością. Takie
stwierdzenie Kaczyńskiego opublikowała "Gazeta Polska"
(12 czerwca 2002 r.). Z kolei w "Życiu Warszawy" (24
czerwca br.) Kaczor oznajmił, iż biznesmen kontaktował
się z gangsterami należącymi do gangu płatnych zabójców.
Były to ciężkie zarzuty, toteż trudno się dziwić, iż
Mazur wytacza teraz Kaczyńskiemu sprawę karną,
równolegle z wcześniejszym pozwem w sprawie cywilnej, o
której już informowaliśmy ("NIE" nr 39/2002).
Biznesmen Mazur już wygrał podobną sprawę przed
amerykańskim sądem okręgowym stanu Illinois. Rozpatrując
sprawę nr 02 CH 0829 przeciwko dwu dziennikarzom
"Dziennika Chicagowskiego", którzy – tak jak Lech
Kaczyński – publicznie obwieścili, że Mazur: był
zamieszany w organizacje przestępcze w Polsce – sędzia
Sophia Hall nakazała pozwanym sprostowanie nieprawdziwej
informacji i zasądziła na rzecz Edwarda Mazura
odszkodowanie w kwocie 50 tys. dolarów. Wyrok
amerykańskiego sądu będzie z całą pewnością wykorzystany
przez Mazura podczas dwu polskich procesów, a przy tym
wskazuje on, że zarzutów wobec Mazura nie daje się przed
sądem dowieść.
Biznesmen Mazur – pomówiony przez Kaczora o związki z
bandytami, ale również o ciemne konszachty z
postkomunistami, 25 września br. był współgospodarzem
ceremonii wręczenia nagród "Za odwagę i serce im. Jana
Karskiego". Uroczystość, podczas której uhonorowano
nagrodą im. Karskiego Janinę Ochojską oraz Susan Pollack
(ratowała etiopskich Żydów), odbyła się w waszyngtońskim
Marriott Wardman Park Hotel, a uczestniczyli w niej –
między innymi była ambasador USA przy ONZ Jeanne
Kirpatrick, kongresman Steven Solarz, prof. Zbigniew
Brzeziński, Bronisław Geremek. Świadczy to o tym, że
różne ważne amerykańskie i polskie persony najwyraźniej
nie uważają za stosowne skazać Mazura na banicję z
salonu.
Co wskazuje, że pomówienia Lecha Kaczyńskiego mają słabe
raczej podstawy.
Aby Kaczyński mógł być prezydentem Warszawy, nie tylko
więc jak każdy inny kandydat musi wygrać wy-bory, ale
później także trzy procesy – w tym jeden już wstępnie
przegrany. Każdy więc zwolennik, mimo wszystko,
Kaczyńskiego powinien mieć świadomość, że oddając na
niego swój głos marnuje go prawie na pewno.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Łzy słońca"
W połowie filmu byliśmy w rozpaczy: wszystko zapowiadało
niezły, w miarę prawdopodobny film rozrywkowy. Nici
zatem z recenzji, co oznaczało, że na próżno wydaliśmy
kasę na bilety. Na szczęście dzielni amerykańscy
filmowcy nas nie zawiedli. To nie był film o wahaniach
między rozkazem a człowieczeństwem, tylko debilna agitka
o tym, jak Biali Ludzie ratują życie Dobrym Czarnuchom,
którzy są dobrzy tylko dlatego, że rozumieją, iż jedyną
drogą do raju jest demokracja według amerykańskich
wzorców. Biali Ludzie w większości giną dla tych głupich
bambusów, a ci, którzy zostali przy życiu, krwawią z
licznych ran i odchodzą podtrzymywani silnymi dłońmi
swych przyjaciół, w tym dzielnego generała. Na miejscu
zostają uratowane Murzynki Bambo, które tańczą dziki
taniec radości wokół zarodka demokracji, którym jest
jakiś mło-dy asfalt. Ku-Klux-Klan będzie prowadzał
obowiązkowo do kina swoje pociechy na to rasistowskie
gówno, żeby widziały, że tylko Biali mogą nieść
Cywilizację i Postęp.
"Tomb Raider 2"
Pierwsze 120 sekund męska część widowni z lekka się
ślini i zastanawia się, dlaczego ma takie ciasne spodnie
– a to na widok tej Angeliny Jolie, którą jakiś człowiek
bez serca namówił do tej roli, wiedząc, że tym ją
skompromituje. Potem wszyscy zgodnie zasypiają. Bo oto
zdarzyła się rzecz przedziwna – wydarzenia toczą się z
szybkością światła, efekty specjalne zapierają dech w
piersiach, trup ściele się gęsto, karabiny strzelają,
potwory żrą ludzi bez opamiętania, a zdarzenia
nadprzyrodzone robią różne fajne rzeczy. Wszystko razem
daje śmiertelną nudę. To nowy jakościowo wkład
amerykańskiej kinematografii do dziedzictwa kultury
światowej – maksimum środków, minimum pracy mózgu.
"Kuloodporny"
"Poszukiwacze zaginionej arki" to w porównaniu z tym
czymś wyrafinowany intelektualnie dramat psychologiczny.
Na miejscu Spielberga i Lucasa wytoczyłbym proces
facetowi, który reżyserował ten nikomu niepotrzebny zwój
celuloidu. Nie o zerżnięcie pomysłu – hitlerowiec za
pomocą cudownego gadżetu chce mieć władzę nad światem –
tylko o to, że gość prezentując na ekranie swoją
produkcję kompromituje amerykański system oświaty, który
wypuszcza półanalfabetów.
Zeruya Shalev "Życie miłosne"
Dziewczę o idiotycznym nawet jak na izraelitkę imieniu
Ja’ara pieprzy się z kolegą tatusia i z tego powodu
wpycha pod samochód kota przyjaciółki, a także sądzi, że
jej matka zionie ogniem oraz jest osobiście
odpowiedzialna za zburzenie Świątyni. Stan bohaterki w
jakimś stopniu wyjaśnia fakt, iż pozostaje ona w związku
małżeńskim z osobnikiem wyróżniającym się obwisłą
moszną. Wniosek: taki worek mosznowy ma degradujący
wpływ na psychikę kobiecą, a w Izraelu jest fatalny
poziom opieki psychiatrycznej.
Allison Pearson "Nie wiem, jak ona to robi"
Jedna taka jest maklerem w City i z tego powodu
zaniedbuje męża, dwoje dzieci i egzemę. W końcu pojmuje
jednak podłość swego postępowania, porzuca pracę, z
której utrzymywała całą rodzinę, zwalnia sprzątaczkę,
opiekunkę do dzieci oraz mieszkanie w Londynie i oddaje
się powołaniu kobiety, tj. byciu żoną i matką. Żeby było
już całkiem obrzydliwie, na mniej więcej co trzeciej
stronie autorka promuje karmienie piersią i uroki
płynące z płynącego z cycków mleka. Bleeeee.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szarańcza
Obywatelu, bądź kimś. Bycie nikim jest bez sensu.
* Jeśli jesteś parlamentarzystą, za szmal podatników
wynajmiesz u bliskich lokal na swoje biuro. Poseł Tomasz
Tomczykiewicz (PO) wynajmuje lokal od spółki, w której
udziały ma jego brat.
Senator Henryk Dzido (Samoobrona) prowadzi biuro razem
ze swoją kancelarią adwokacką. Jeśli jesteś
samorządowcem, masz za friko ratuszowe pokoje gościnne.
W Słupsku (rządzi prezydent z SLD) wyjaśniono, że pokoje
są po to, aby standard miejscowych hoteli nie zranił
gustu gości.
* Jeśli jesteś posłem, żonę, matkę, dziecko zatrudnisz.
W swoim biurze. Michał Figlus (Stronnictwo
Ludowo-Demokratyczne) dał zarobić bratu. Sylwia Pusz
(SLD) – matce. Piotr Smolana (Samoobrona) – siostrze.
Jeśliś samorządowiec, masz do dyspozycji ratusz i spółki
komunalne. Wiceprezydent Krakowa Krzysztof Adamczyk
postarał się o robotę dla ślubnej w miejskich
wodociągach. Jako technolog szkła odpowiada ona za
strefę ochronną wokół ujęć wody dla Krakowa. Wójt
Żórawiny dał zarobić ponad pół miliona złotych firmie,
której dyrektorem jest jego żona. Dyrektor Podkarpackiej
Kasy Chorych podpisał kontrakt na leczenie pacjentów ze
swoją połowicą Elżbietą Latawiec. Janusz Nowak,
wiceburmistrz Ursynowa, klepnął budowę osiedla, bo
przekonała go ekspertyza zamówiona u jego własnej córki.
* Ulokujesz znajomych. Szefem Ośrodka Doradztwa
Rolniczego w Strzelinie został emeryt. Poprzednika "w
pewnym sensie awansowano". Do tej pory emeryt był
dyrektorem biura posła SLD Jana Sieńki. W Domu Pomocy
Społecznej w Wielkiej Nieszawce pozbyto się zasłużonej
pracownicy, żeby przyjąć siostrę członka rady powiatu
toruńskiego. Wcześniej ustosunkowana pani była
zamieszana w próbę przejęcia pieniędzy chorej
psychicznie pensjonariuszki. Ustępujący prezes Agencji
Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa ujawnił listę
ponad 100 osób, których politycy koalicji SLD–UP
zabronili mu wyrzucić z pracy. W Bielsku-Białej
prezydent Jacek Krywult zatrudnił dwie zaufane
sekretarki i trzech zaufanych zastępców. Każdego z nich
wspiera zaufany doradca i zaufana sekretarka.
* Załatwisz sobie chatę. Elżbieta Stolarska, stołeczna
radna poprzedniej kadencji, załatwiła 130-metrowe
mieszkanie w Warszawie dla siebie i 40-metrowe dla
pasierbicy. Podobnie radny Piotr Fogler.
* Za friko pogadasz. Komórki samorządowców i oficjeli
nie mają limitów, a w worek pn. wydatki na prowadzenie
biura parlamentarnego (9800 zł miesięcznie)
parlamentarzysta może wrzucać rozmowy telefoniczne
prowadzone z hotelu sejmowego. Z tych pieniędzy lejesz
też do baku.
* Podzielisz się nie łamiąc przepisów wiedzą utrwaloną w
sejmowych komisjach. Najaktywniejsi w wykładaniu są szef
Komisji Europejskiej poseł Józef Oleksy i szef Komisji
Spraw Zagranicznych poseł Jerzy Jaskiernia. Płotki też
zarabiają na masełko. Za wykłady "Integracja
europejska", "Podstawy wiedzy o Unii Europejskiej" plus
seminarium w Wielkopolskiej Wyższej Szkole
Humanistyczno-Ekonomicznej w Jarocinie poseł Andrzej
Grzyb (PSL), zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji
Europejskiej dostał ponad 10 tys. zł.
* Będziesz skuteczniej załatwiał swoje sprawy. Poseł
Adam Woś (PSL, obecnie niezależny) skutecznie zażądał od
gminy Sieniawa za przeprowadzenie rury kanalizacyjnej
przez swoje pole 10 tys. zł odszkodowania plus takiej
zmiany planu zagospodarowania przestrzennego, żeby na
jego działce można było wydobywać piasek. Jeśli
burmistrz będzie się ociągać z wdrożeniem zobowiązań,
zapłaci dodatkowe 20 tys. zł kary. Senator Krzysztof
Szydłowski (SLD) wpłacił lubelskiej spółdzielni Konmed
wkład na mieszkanie. Kiedy ogłosiła upadłość, jedynie on
odzyskał szmal.
* Wypromujesz własną firmę. Marek Karpf (SLD), radny
miejski i dyrektor Urzędu Marszałkowskiego we Wrocławiu,
ma firmę ochroniarską, którą wynajmuje miasto. Jako
dyrektor odpowiada za nadzór nad przetargami, np. na
ochronę obiektów będących pod opieką samorządu
wojewódzkiego.
* Zabawisz się przy przetargach. Zarząd Pelplina zlecił
budowę sali gimnastycznej przy szkole w Małych
Walichnowach. Zlecenie wydano, zanim rozstrzygnięto
przetarg. Gimnazjalny dach w Chmielniku koło Rzeszowa
wymieniał naczelnik Wydziału Inwestycji. Był
jednocześnie członkiem komisji przetargowej,
kierownikiem budowy i szefem komisji odbioru robót. NIK
ustalił, że ponad połowa zbadanych przez niego gmin
łamie ustalenia ustawy o zamówieniach publicznych i
prawo budowlane.
* Polubisz wziątki. Stanisław Żółtek, wiceprezydent
Krakowa, chciał korzyści majątkowej w zamian za
wykwaterowanie na koszt gminy lokatorów z prywatnej
kamienicy. Waldemar Deszczyński, szef gabinetu
politycznego ministra zdrowia, miał żądać od firmy
farmaceutycznej 1,5 mln USD za wpisanie leku na listę
refundacyjną, Tadeusz C., przewodniczący jednego z kół
miejskich SLD w Szczecinie, w zamian za obietnicę
załatwienia trzech działek pod inwestycje wziął od
właściciela biura nieruchomości 170 tys. zł w trzech
ratach. 200 tys. zł przyjął, a kolejne 180 tys. zł miał
przyjąć wójt Czorsztyna za obniżenie wartości ośrodka
wypoczynkowego o 1,4 mln zł.
* Dostaniesz prezent. Prezydent Katowic otrzymał kopię
miecza samurajskiego i serwis do kawy. Czesław Bielecki
dostał laptop. Poseł Henryk Długosz (SLD) pióro Waterman
za 879 zł. Najpopularniejsze są zniżki przy zakupie
samochodów i sponsorowane wyjazdy zagraniczne.
* Zabezpieczysz się na przyszłość. Krzysztof Goerlich,
wiceprezydent Krakowa, który decydował o podjęciu budowy
Nowego Miasta w Krakowie, po utracie władzy dostał
posadę u inwestora. Prezydent Mysłowic po przegranych
wyborach dostał pracę w spółce, która wygrywała
komunalne przetargi.
Autor : Bożena Dunat / Dorota Jagodzińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nieśmiertelny żołnierz polski
Polak może zastrzelić Araba, Arab Polaka, ale Polak
Polaka zabić nie zdoła.
Zaczynamy kapować, dlaczego George Dablju Bush tak ufnie
i ochoczo wsparł się w Iraku na naszych, zdawałoby się
wątłych, bo jakże tam nielicznych, siłach wojskowych.
Naukowcy zatrudniani przez wyspecjalizowane firmy
produkujące m.in. dla wojska pracują nad żołnierzem
przyszłości – czyli takim, którego się kule nie imają.
Dowiedzieliśmy się, że polscy żołnierze ćwiczą się w
nieśmiertelności. Uczestnicy zabaw komputerowych
naparzający się z wrogiem w grach wojennych mogą mieć
najwyżej kilka żyć, a nasi żołnierze mają dostęp do
nieograniczonej liczby szybkich wskrzeszeń. Na razie
tylko za sprawą laserowych symulatorów strzelania PLS-1P
kupionych przez MON od firmy KOLT S.A. za jakieś 4,5 mln
zł w celu oszczędzania na amunicji. Symulatory składają
się z nadajników laserowych montowanych do broni i
odbiorników umieszczanych na żołnierskich kamizelkach
oraz hełmach, z którymi zintegrowany jest układ
sygnalizacji trafień. System ten uruchamiany jest za
pomocą specjalnego pilota. Gdy żołnierz oberwie laserową
kulką, system wyłącza go z gry. Teoretycznie.
Z dobrze poinformowanego źródła otrzymaliśmy
nieoficjalną informację, że zabawki te posiadają wady,
które sprawiają, że rzeczywistość nieco odbiega od
założeń. Żołnierz trafiony między oczy albo w serce
wcale nie musi zostać wyeliminowany z ćwiczeń. Błąd
polega na tym, że gdy wojak padnie trupem, może zostać
wskrzeszony na przykład przez życiodajne światło
kochanego słoneczka, na które system reaguje i dzięki
któremu sam się uruchamia. Tak więc, gdy pogoda
dopisuje, żołnierz polski jest nieśmiertelny. Pod
warunkiem, że biega po poligonie podłączony do
laserowego symulatora.
Jak twierdzą nasi informatorzy, także pilot przeznaczony
do uruchamiania systemu nie jest taki, jak należało
oczekiwać. Przy testowaniu zabawek wyszło niechcący, że
równie dobrze może go zastąpić zwykły pilot od wieży
stereo czy telewizora. To cenna wiadomość dla zgrywusów,
którzy chcieliby się pobawić w Pana Boga, jeśli uda im
się trafić w okolice poligonu, na którym wojsko trenuje
z pomocą tych sprytnych symulatorów.
MON kupuje je w zestawach. Każdy zestaw składa się z
urządzeń dla całego plutonu: 14 nadajników do
zamontowania na KBKAK, 3 na granatniki, 1 dla strzelca
wyborowego, 3 na karabiny maszynowe KMPK, tyle samo na
tarcze justownicze. Do tego dochodzą odbiorniki
montowane na głowach i torsach żołnierzy, pilot i 2
ładowarki.
Płk Paweł Nowak, dyrektor Departamentu Zaopatrzenia Sił
Zbrojnych (DZSZ), zaręczył, że do MON nie dotarła żadna
informacja o wadach systemu symulacyjnego. Od 2001 r.
Ministerstwo Obrony zakupiło już 17 takich kompletów za
4,5 mln zł. W tym roku planowany jest zakup 12
kolejnych. Departament Polityki Zbrojeniowej zatwierdził
dokumentację techniczną wyrobu; został on wprowadzony do
Sił Zbrojnych RP poleceniem szefa generalnego Zarządu
Logistyki Sztabu Generalnego WP. Powiedzmy sobie jednak
szczerze, że wady tego typu zabawek możliwe są do
wyłapania dopiero w praniu, czyli przy ich testowaniu.
Wątpliwe, by szef generalnego Zarządu Logistyki Sztabu
Generalnego WP biegał po poligonie z odbiornikiem
laserowym na głowie.
Producentem kosztownych zabawek jest wspomniana firma
KOLT S.A. z siedzibą w Warszawie, która przewodzi grupie
spółek powiązanych ze sobą i występujących pod tym samym
logo. Zajmują się one podzespołami elektroniki
specjalnej, aranżacją wnętrz biurowych, sprzedażą i
montażem mebli, wykonywaniem konstrukcji stalowych,
instalacjami sanitarnymi, produkcjąurządzeń fiskalnych,
oferują sprzęt komputerowy. Ale – jak można przeczytać
na stronach internetowych spółki – KOLT S.A. robi też w
elektronice wojskowej, technologiach laserowych,
produkcji sprzętu optoelektronicznego i urządzeniach
ochrony środowiska.
Brzmi to poważnie, w przeciwieństwie do wyglądu
żołnierza biegającego w słoneczny dzień po lesie, choć
został już 12 razy zabity. Jego przeciwnika wskrzesza
się pilotem do telewizora zaraz po tym, jak otrzymał
strzał w głowę.
Prezes firmy KOLT S. A. Roman Okniński stwierdził, że
istnienie tego rodzaju błędu w tym systemie jest
niemożliwe. Nasi informatorzy twierdzą natomiast, że
kierownictwo spółki było informowane o wadach. Mało
prawdopodobne, by o błędach nie wiedziało także
przedstawicielstwo wojskowe dokonujące odbioru sprzętu.
Może chłopaki uznali, że spełnienie snu o
nieśmiertelności żołnierza polskiego, nawet jeśli
połowiczne, bo tylko na ćwiczebnym poligonie, jednak
warte jest resortowego szmalu. Tym bardziej że i wojny
przyszłości mogą stać się humanitarne. Wirtualne
trafienia policzy komputer i ogłosi, kto wygrał wojnę.
Wtedy nasze wojsko wyposażone przez firmę Kolt S.A. w
nieśmiertelność uczyni z Polski mocarstwo.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Blichtr aroganta
Czuję wstyd za Polskę, gdy moi kanadyjscy koledzy
podśmiewają się i nazywają ją "kundelkiem USA". To
niewiarygodne, co robi mit Ameryki poparty blichtrem
hollywoodzkiego filmu. My tu, w Kanadzie, znamy lepiej
Wielkiego Brata.
Wiemy, że to, co robi, robi wyłącznie dla swej
partykularnej korzyści. Mamy tu z USA tzw. umowę o
wolnym handlu, ale jest on wolny tylko, gdy oni nam
sprzedają towar. Ostatnio nałożyli nam cła wwozowe na
drewno i zboże. Łowią też ryby w naszym obszarze
morskim, gdy im się podoba. Lekceważą ustalenia z Kioto
i właśnie budują nam śmierdzącą elektrownię 2 km za
granicą, przy naszym mieście, a na ich pustkowiu, bo
tanio. Przykłady można mnożyć. Ich demokracja – pusty
śmiech... Grupy nacisku, interesu itp.
Niesamowita jest też ciemnota przeważającej części
tamtejszego społeczeństwa poparta arogancją i
przekonaniem o własnej wyższości. Śmieszny a dobitny
przykład: cały świat, wliczając Anglię, przeszedł na
układ metryczny, a im się ani śni, ciągle cale i funty.
Przecież oni mają wszystko najlepsze! Konstytucji też
nie zmienią ani na jotę; ma ponad 200 lat, ale ciągle
najlepsza!
Smutne i odrażające jest to, że Polska chce się sprzedać
za dolara. Jak kraj, który przeszedł przez tyle wojen i
tragedii, może popierać okupację Iraku? Czy ludzie Iraku
prosili, by urządzać im amerykańską "demokrację"? Czy
my, będąc pod reżimem sowieckich, tęskniliśmy za
wyzwoleniem przez NATO kosztem wojny i śmierci?
Jestem szczęśliwy, że jestem w prawdziwie demokratycznym
kraju, gdzie szanuje się wolę ludzi i mówi "nie" nawet
Wielkiemu Bratu i do tego sąsiadowi. Natomiast
kundelkowi daje się kopa, gdy go się nie potrzebuje.
Bogusław z "Wankuwerowa"
Co dalej
Będąc członkiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej od 1999 r.
mogą już dokonać pewnych retrospekcji i podsumowań,
wyciągnąć wnioski wynikające z całokształtu
funkcjonowania partii oraz mojego w niej miejsca.
SLD nie jest już partią lewicową. Ideały, które nas do
niej przyciągnęły, pozostają już li tylko na stronach
statutu i w naszych sercach.
Działania naszych reprezentantów (władz partii
wszystkich szczebli, radnych, posłów, senatorów i
przedstawicieli we władzach publicznych) nie mają nic
wspólnego ze sprawiedliwością społeczną, godnością
człowieka, solidarnością ludzi pracy, równością,
wolnością, świeckością państwa czy obroną suwerenności i
polskiej racji stanu.
Przestał się liczyć człowiek, jego podstawowe życiowe
problemy i prawo do minimum godnej egzystencji.
Głosy szeregowych członków partii są wołaniem na
puszczy. Nie mają one żadnego odniesienia w instancjach
partyjnych ani tym bardziej ustawodawczych i
wykonawczych.
O tym, że istnieją koła SLD, nasi "wybrańcy" – radni,
posłowie, senatorowie i inni, przypominają sobie
dopiero, gdy przychodzą kolejne kampanie wyborcze i
trzeba zbierać tzw. szabelki, czyli głosy wyborców.
Tak dalej być nie może. Ja mówię zdecydowanie NIE. A co
dalej... Rozważam następujące wyjścia: odejść z partii,
zawiesić działalność bądź przeciwnie – zainicjować ruch
sprzeciwu i odnowy.
Marek Płuciennik
Członek Koła "Górna – Dąbrowa"
Buble
Oglądając ostatnio występy pani poseł Nowiny-Konopczyny
oraz jej towarzysza – też posła Dariusza Grabowskiego w
debacie TAK lub NIE dla Unii, omal nie rozwaliłem
telewizora. To, co mówiła ta przypadkowa posłanka
przypadkowego Sejmu, przypadkowego społeczeństwa, to
wstyd i hańba nie tylko dla Polaków, ale i dla katolików
i innych wierzących oraz XXI wieku (choć i dla
poprzednich chwałą by nie była).
To zaś, co wyczynia poseł Ziobro, to z kolei hańba dla
naszych uczelni, nie tylko prawniczych. Co w komisji
robi facet, któremu 10 razy powtarza się to samo, a on
nic z tego nie rozumie?
Ryszard K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Skreśleni
Konsulat honorowy RP w Stuttgarcie został zamknięty na
czas od 22 maja do 15 czerwca. Wszyscy pracownicy
otrzymali urlop. Kilka tysięcy Polaków odesłano do
Monachium, do Konsulatu Generalnego. W praktyce zaś
pozbawiono możliwości oddania głosu w referendum.
Oznacza to utratę dla Polski kilku tysięcy głosów.
Większość znajdujących się tu Polaków ciężko pracuje od
poniedziałku do soboty, bardzo często też w niedziele.
Wyjazd do Monachium (240 km, a dla niektórych jeszcze
dalej) oznacza utratę całego dnia. Nie bez znaczenia
jest też koszt przejazdu – ok. 70 euro. Dla wielu
Polaków to duży wydatek.
Oczekiwaliśmy, że na tę chwilę jedyną w historii Polski
ludzie, którzy nas reprezentują w Niemczech, zmobilizują
się – nie dla nas, lecz dla kraju, i że wykażą się
zrozumieniem tej chwili i wyobraźnią. Głosowanie w
sprawie referendum jest nieporównywalne z żadnymi innymi
wyborami. To przełom ważący o przyszłości obywateli.
Ale, jak widać, nie wszyscy tak to rozumieją. Zabrano
nam poczucie bycia potrzebnym, mającym wpływ na losy
naszego kraju i bycia dumnym z uczestnictwa w tym
wydarzeniu.
Polonia Niemiecka
Nie ma mocnych
Straszą mnie różni ludzie w telewizorze, że jak
wejdziemy do Unii to moja "tożsamość narodowa" zostanie
zachwiana. (...)
Prawdą jest, że bardzo szybko napłynęła do nas kultura z
Europy, tak samo jak szybko napłynęła ona do nas ze
Stanów. Tyle że McDonald’s i walentynki to tylko
"świecidełka", bo one myślenia nie wyma-gają. Nie
drżyjcie więc obrońcy naszej "narodowości" – ten naród
jest zbyt tępy, żeby przyjąć jakieś zwyczaje
diametralnie zmieniające naszą "kulturę". Niestety.
Jestem studentem. Mam lektorat z języka hiszpańskiego.
Prowadzi go Meksykanin. Przed Wielkanocą opowiadał nam,
jak w Meksyku spędzają to święto. Otóż idą na basen i
przez dwa dni mają imprezę z popijawą i tańcami! To jest
ta sama religia. Meksykanie to tacy sami katolicy jak
Polacy. A ilu prawdziwych polskich katolików spędziłoby
Wielkanoc na basenie zamiast na kolanach?
Unia Europejska to jest szansa na poznanie innego
sposobu bycia – pokojowego, tolerancyjnego, wolnego. Tej
szansy "Polski Naród" nie wykorzysta.
P. K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sierpniem i młotem
"Zanim powiesz do widzenia", "Szalej z nami, póki serce
młode jest", "W życiu trzeba zawsze wolnym być, choć
niełatwy jest każdy nowy dzień", "Co ja tutaj robię,
przecież to nie tak miało być", te i inne dźwięki
sączyły się z głośników, zanim na dobre rozpoczęła się
uroczystość. Wśród elementów pejzażu okalającego pomnik
siedząca na ławce staruszka odmawiająca różaniec.
Dźwięki "Pierwszej Brygady" oznajmiły początek
uroczystości. Na czele pochodu zmierzającego w kierunku
pomnika trzej liderzy panny "S": legendarny, jego
następca i czynny, czyli Lechu, Marian i Janusz. Ten
ostatni jest też bohaterem kilku transparentów.
"Szlantę zabrali, kolesie zostali", "Oczyścić stocznię
ze złodziei", "J. Szlanta J. Śniadek grabarze St.
Gdańskiej", "Oszukana i zdradzona Solidarność". Tak
czarno na białym – dosłownie i w przenośni – napisali na
nich stoczniowcy. Trzymane wyżej niż pozostałe walą
równo po oczach.
– Nie traćcie nadziei, jesteśmy od Ojca Świętego – daje
się słyszeć głos wychudzonej kobieciny.
Przeciskam się do legendarnego przywódcy. Otoczony
wianuszkiem reporterów mówi coś o kolesiach, którzy się
nachapali, czym wzbudza powszechny śmiech
przedstawicieli czwartej władzy.
– Nie chciałeś Polaku Lecha katolika, wybrałeś Olka
bolszewika – rozśpiewany, brodaty dziadunio chyba chce w
ten sposób złożyć hołd Wałęsie. Namawia go też na
przyjazd do ostrowskiego Wagonu.
* * *
Sympatycy obchodów powolutku rozchodzą się. Plac Trzech
Krzyży zaczyna pustoszeć.
– No i po imprezie. A pan z prasy? – zagaduje mnie
jegomość w podkoszulku, skórzanej kamizelce i z pokaźnym
medalionem Matki Boskiej na klacie. – To pan jesteś od
ministra Urbana?
Coś takiego! A to prawda, że on tym, no tym...
Rolls-Royce’em jeździ?
Potwierdzam patrząc mu bezczelnie w oczy i pytam, czy ta
Matka Boska to coś na wzór Wałęsy.
– Panie, ja go tylko za jedno cenię, że on tę Matkę
Boskę w klapie nosi. A tak w ogóle to ja go nie lubię,
bo to agent Jaruzelskiego był.
– Aleś pan teraz pierdolnął – oburza się wychudzony
facio w sweterku. – Jak pan takie rzeczy możesz mówić o
Lechu?
"Czy dla państwa Lech Wałęsa jest, był bohaterem?",
"Jakie znaczenie dla pana (pani) miały wtedy wydarzenia
sierpniowe?" – nawet się nie spostrzegłem, jak wcieliłem
się w pompatycznego Janka Pospieszalskiego z TV Puls.
– On jest takim bohaterem jak ja i ten pan – odzywa się
najstarszy głos.
– Panie, ja panu powiem, o co w tym wszystkim wtedy
chodziło – mówi fan Matki Boskiej. – Jako młody student
politechniki odbywałem w Stoczni Gdańskiej praktyki.
Nikt nie myślał wtedy o pracy. Naród się igrzysk
domagał.
– Panie, a pan wiesz, że tu ruskie wtedy mieszkali w
tych przystoczniowych blokach. W osiemdziesiątym mieli
wszystkich stoczniowców zwolnić i tych ruskich
zatrudnić.
Każdy ma swoją wersję tamtych wydarzeń. Ale w końcu
walczyliśmy przecież o pluralizm.
Autor : Ryszard Byliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listopad miesiącem prostaty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Śpij żołnierzu w ciemnym grobie niech się Polska przyśni
tobie
Ataki terrorystyczne, waśnie narodowe, chaos i anarchia.
Irak? Nie.
Polska. Śląsk Opolski.
4 maja 2003 roku.
Nie napadną nas fanatycy z al Kaidy czy Hamasu.
Przyczyną nie będzie wojna w Iraku ani inny
międzynarodowy konflikt. Napierdzielać się będą
Polacy-katolicy z zamieszkującymi Opolszczyznę
Niemcami-katolikami. Krew poleje się o pomniki.
Młodszym czytelnikom należy na wstępie wyjaśnić, że
ziemie nad Odrą należały kiedyś do Wielkiej Rzeszy.
W 1945 r. nie proszona przez nikogo barbarzyńska Armia
Czerwona przegoniła stąd kulturalnych żołnierzy
Wehrmachtu, SS i innych formacji spod znaku swastyki.
Przy okazji wysiedlono sporą część miejscowej ludności.
Część jednak została. Za czasów obłudnej komuny nie
istniał tzw. problem mniejszości. Niemcy, którzy tu
pozostali, nie mogli zaznaczać swej odrębności. Do czasu
odzyskania przez Najjaśniejszą wolności.
Sprawa pomników ciągnie się już dobrych kilkanaście lat.
Autochtoni czczą w ten sposób poległych ziomków, którzy
brali udział w I wojnie światowej, a także tych
poległych w czasie ostatniej wojny
– najczęściej żołnierzy Wehrmachtu. Problem w tym, że
umieszczane na pomnikach i obeliskach napisy oraz
symbole nie są całkiem zgodne z polskim prawem (uchwałą
nr 2 Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa z 25
sty-cznia 1995 r.). Przedmiotem sporu są głównie
hitlerowskie nazwy miejscowości (z lat 1934–1945),
Krzyże Żelazne, charakterystyczne hełmy, stopnie
wojskowe, miecze i inne uzbrojenie wykute w kamieniu czy
odlane w brązie.
Pierwsze komisje powołane przez wojewodę jeździły po
podopolskich wsiach już na początku lat 90. Kontrolowano
święte miejsca pamięci niczym agencje towarzyskie.
Fotografowano i sporządzano szczegółowe opisy. Wnioski
wraz z zaleceniami dokonania niezbędnych zmian
przekazywano władzom gmin i starostom. Niemcy odebrali
to jako szykany.
– Obawiam się, że kontrola pomników jest akcją
wprowadzoną pod czyjeś interesy polityczne – oznajmił
jeden z liderów mniejszości niemieckiej Helmut Paździor.
Bardziej dobitnie wyraził się na łamach prasy poseł
Henryk Kroll, przewodniczący Towarzystwa
Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim: Jeśli
ktoś uważa, że te pomniki są niezgodne z prawem, niech
je zburzy, ale nie rękami naszych burmistrzów i wójtów.
Mniejszość oskarżyła miejscową administrację rządową o
sztuczne wywoływanie konfliktów. Wojewoda odbijał piłkę
twierdząc, że egzekwuje prawo. Choć wszyscy mówili o
kompromisie, żadna ze stron nie chciała ustąpić.
Pod koniec stycznia do redakcji "Nowej Trybuny
Opolskiej" zadzwonił jakiś osobnik. Kazał dziennikarzowi
notować: Od 3 maja 2003 roku kontrowersyjne pomniki,
tablice, obeliski zostaną zlikwidowane – wysadzone
w powietrze. Zrobimy z symbolami gloryfikującymi faszyzm
na pomnikach porządek, tak jak zrobiliśmy porządek z
nazwami ulic, miejscowości w języku hitlerowskim i
pomnikami, tablicami (9 sztuk) w latach
dziewięćdziesiątych. Władza wykonawcza ma czas do 3 maja
2003 roku. Natomiast ze zwolennikami hitleryzmu
porozmawiamy w inny sposób.
Autor wyjawił, że jest członkiem tajemniczej
ogólnopolskiej organizacji, on sam zaś był inicjatorem
podpaleń kilkunastu niemieckich pomników w latach
1994–1997. Sprawę tamtych wydarzeń badała policja i UOP.
Sprawcy nie wykryto, choć podejrzana była osoba chora
psychicznie.
– Potworność. Toż to zapowiedź terroryzmu w najczystszej
postaci. Trzeba natychmiast zawiadomić władze, Agencję
Bezpieczeństwa Wewnętrznego, policję. Coś z tym trzeba
zrobić – grzmiał poseł Kroll.
Sytuacja wydaje się poważna. I to nie tylko z powodu
Żelaznych Krzyży. Asystent wojewody opolskiego
stwierdził dyplomatycznie: Doszły do nas z pewnych
nieoficjalnych źródeł doniesienia o zamiarach
zdestabilizowania sytuacji politycznej na Opolszczyźnie.
Utrzymywanie przyjaznych, partnerskich stosunków z
mniejszością niemiecką jest dla nas bardzo ważne,
dlatego też jej pomników będziemy strzec jak "oka w
głowie". Służby, które konstytucyjnie odpowiadają za
utrzymanie porządku prawnego, już o tych nieoficjalnych
sygnałach wiedzą i wiem, że rozpoczęły przygotowania do
przeciwstawienia się próbom skłócenia obu naszych
narodów ("NTO", 7 lutego 2003 r.).
Na wsiach wybuchła panika. Mieszkańcy zadeklarowali, że
jeśli zajdzie potrzeba, to wystawią pomnikowe straże,
policja też, a nawet będzie spisywać obce numery
rejestracyjne samochodów i robić zdjęcia. Sprawą zajęła
się także Abwera, czyli Agencja Bezpieczeństwa
Wewnętrznego. Niezależnie od dalszego rozwoju sytuacji
wszyscy czekają do maja. Termin wydaje się
nieprzypadkowy. Z jednej strony święto narodowe, z
drugiej – rocznica trzeciego powstania śląskiego, kiedy
to na górze św. Anny, gdzie odbywają się uroczyste
obchody, dochodzi do regularnych napierdalanek. I na
dodatek zbliżające się referendum europejskie... A tu
taka afera w regionie, który uchodził dotąd za wzorowy
przykład współżycia dwóch naro-
dowości. Najbardziej głupio czuć się musi wojewoda.
Wygląda na to, że będzie bronił teraz tego, co jeszcze
niedawno chciał usunąć. Ale jak to mówią chłopcy z
ferajny: nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
KOŃcówka
Na całym świecie wyścigi konne to żyła złota dla ich
organizatorów i dla fiskusa. W Polsce odwrotnie – koń
pędzi, państwo dopłaca.
Spośród trzech torów wyścigowych – w Warszawie,
Wrocławiu i Sopocie – największy jest warszawski. Spółka
z o.o. Służewiec, która organizuje wyścigi, przynosiła
coraz większe straty. Żeby ją uzdrowić, w styczniu 2000
r. sprzedano za złotówkę 100 proc. udziałów
Totalizatorowi Sportowemu.
Balanga za złotówkę
Gdy Totkiem kierował sławny lekarz Jamroży, skazano
Służewiec na upadek. Jak wynika z raportu NIK z lipca
2001 r., umowa z Totalizatorem nie zapewniała Służewcowi
przetrwania. Ale i z tego, co było zapisane w umowie,
Totek się nie wywiązał. Miał np. spłacić wszystkie
zobowiązania Służewca – spłacił połowę, miał uruchomić
73 punkty przyjmowania zakładów – utrzymał tylko 20
dotychczasowych.
Gwoździem do trumny Służewca była nowelizacja ustawy o
grach losowych i zakładach wzajemnych – Totalizator
Sportowy może prowadzić zakłady dotyczące wyścigów
konnych tylko do 2003 r., na jaką więc cholerę Buzkowcy
wcisnęli końską spółkę Totalizatorowi, a wkrótce
zabronili mu zarabiać na tym interesie?
Kierownictwo spółki też dołożyło się do ruiny. Tylko w
roku 1999 przekroczono planowane koszty o ponad 2 mln
zł, w tym koszty wynagrodzeń o ponad 600 tys. zł. Sam
prezes zarządu Marek Przybyłowicz skasował dodatkowo
52,5 tys. zł na podstawie nielegalnej umowy-zlecenia
podpisanej przez jego pracownika. Wyścigowa elita dwoiła
się i troiła dorabiając pracami zleconymi. Kierownik
działu administracyjno-gospodarczego brał kasę jako
kierownik mityngu, a równocześnie sędzia na celowniku.
Redaktorka ksiąg stadnych (do których wpisuje się
końskie rodowody) była jednocześnie doradcą prezesa
zarządu spółki, jego pełnomocnikiem ds. wyścigowych i
członkinią komisji technicznej. Gdyby uczciwie pełniła
wszystkie te funkcje, jej nominalny czas pracy powinien
wynosić 80 godzin tygodniowo! Dwóch facetów dostało z
tytułu umowy o dzieło 60 tys. zł za opracowania, które
nigdy nie powstały. O 261 tys. zł, tj. o 174 proc.,
przekroczono planowane wydatki na reklamę i
reprezentację. Wyścigi urozmaicano cyrkowymi atrakcjami,
skokami spadochronowymi, bankietami – co przypominało
bal na "Titanicu".
NIK-owi nie spodobał się również skład komisji
technicznej, która zatwierdza wyniki gonitw i pełni
funkcję sądu dyscyplinarnego. Czterech spośród pięciu
jej członków mieszka na terenie wyścigów, gdzie wszyscy
znają się jak łyse konie.
Drogocenna upadłość
17 stycznia 2001 r. spółka miała prawie 4 mln zł długów,
z czego 3/4 było trudne do wyegzekwowania. Tego dnia
prezes Przybyłowicz złożył w sądzie wniosek o jej
upadłość. Nie przeszkodziło mu to trzy tygodnie później
zgłosić się do Jamrożego z propozycją, że on sam chętnie
przejmie 100 proc. udziałów w spółce! Kto za tym stał?
Tropy prowadzą do siedzącego dziś w areszcie miłośnika
koni Grzegorza Wieczerzaka, w owym czasie prezesa PZU
Życie.
Gdy Przybyłowicz ubiegał się o tytuł pierwszego na
świecie sprawcy bankructwa wyścigów konnych,
koniarze-hobbyści namawiali polityków do powołania
krajowego Jockey Clubu – organizacji, która powinna
administrować torami, udzielać licencji jeźdźcom,
trenerom i sędziom, dbać o rozwój hodowli koni itd. Za
kulisami działało lobby skupione wokół posła Leszka
Dziamskiego (AWS), żywo zainteresowane rozdrapaniem
służewieckich gruntów. W grę wchodzi 135 ha terenów
zielonych wartości – lekko
licząc – 300 mln dolarów. Dziamscy przegrali: uchwalona
w styczniu 2001 r. ustawa o wyścigach przyznała prawo
własności gruntów nowo powołanemu Polskiemu Klubowi
Wyścigów Konnych.
Pieszczoszki Balazsa
Administratorem służewieckiego toru stała się 25-osobowa
Rada PKWK, teoretycznie reprezentacja hodowców, trenerów
i jeźdźców. Ówczesny minister rolnictwa Artur Balazs
wcisnął tam jednak swoich wybitnych znawców koni. Byli
to: 1) Krzysztof Łaszkiewicz – wówczas wiceminister
skarbu, walczący jak lew o reprywatyzację; 2) Andrzej
Urbański – dziennikarz, złotousty podsekretarz stanu w
Kancelarii Premiera (Buzka); 3) Mirosław Mielniczuk –
wtedy prezes Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji
Rolnictwa, dziś podejrzany o niedopełnienie obowiązków
przy wprowadzaniu systemu IACS; 4) Mirosław Helta –
dyrektor oddziału warszawskiego Agencji Własności Rolnej
Skarbu Państwa,
który sprzedał Wieczerzakowi stadninę koni w Jaroszówce
(pisaliśmy o tej transakcji w "Jeździec z głową", "NIE"
nr 7/2000), co bada dziś prokuratura. W tym towarzystwie
zabrakło miejsca dla przedstawicieli najlepszych stadnin
arabów w Janowie Podlaskim i Michałowie.
Balazs nie zaakceptował wysuniętej przez PKWK
kandydatury na prezesa klubu Jerzego Budnego – faceta,
który zęby zjadł na wyścigach. Decyzję ministra objaśnił
jego zastępca, Feliks Klimczak: Budny nie spełnia
kryteriów. Jakie to kryteria – nie zdradzono.
Kandydatem, który spełniał kryteria Balazsa, był sam
Feliks Klimczak. A oto, jak rekomendował go szef: Prezes
PKWK nie musi się znać na wyścigach od razu; wystarczy,
żeby był zdolny, to szybko się nauczy.
1 września 2001 r. na Służewcu widzowie czekali trzy
godziny na gonitwy. Wreszcie Rada ugięła się –
przegłosowała kandydaturę Klimczaka, którą Balazs
błyskawicznie zatwierdził.
W końcówce rządów AWS władze Totalizatora Sportowego
zdążyły jeszcze zdjąć Marka Przybyłowicza ze stanowiska
prezesa spółki Służewiec i wsadzić na jego miejsce
Bogusława Hebę, u Balazsa dyrektora departamentu w
Ministerstwie Rolnictwa. Heba ma barwną przeszłość: na
początku lat dziewięćdziesiątych razem z Kaczorami,
Siwkiem i innymi orłami Porozumienia Centrum zakładał
Fundację Prasową "Solidarności", która zasłynęła
opisywanymi w "NIE" aferami. Przybyłowicz nie dał się
jednak łatwo wyślizgać, wziął zwolnienie lekarskie i do
dziś robi za chorego.
Tatuś wcześniej zgładzony
W wystąpieniu pokontrolnym NIK jest wzmianka, że w
księgach stadnych znalazły się informacje o stanowieniu
przez ogiery wcześniej zgładzone. Stanowienie w żargonie
koniarzy oznacza bzykanie. I tak np. ojcem ogierka Drugi
Trefl mianowany został ogier Krezus, którego na długo
przedtem przerobiono na żarcie dla psów. W jakim celu
robi się takie numery? Źrebię po cennym reproduktorze
jest droższe niż po byle chabecie.
Służewieckie kanty miewają drugie i trzecie dno. Oto np.
orzeczenie komisji technicznej ze stycznia 2001 r.:
trener A. Wójtowicz ukarany został grzywną 20 tys. zł za
udział w wyścigach klaczy Njuschaah, wcześniej
stanowionej ogierem Esej, czyli zaźrebionej. Ten typ
dopingu wypróbowano w latach osiemdziesiątych na
sportsmenkach NRD. Ukarano trenera z Bełżyc pod Lublinem
– "spoza układu". Parę lat wcześniej na identycznym
numerze przyłapano trenera B. Ziemiańskiego, który
wystawiał w gonit-wach źrebną klacz arabską Ewolucja.
Ale jemu włos z głowy nie spadł, co może mieć związek z
faktem, że pan Ziemiański jest "swój" – mieszka obok
toru...
Koń szachraj
Stali bywalcy znają te wszystkie chwyty. Wiadomo, o co
chodzi, gdy dżokej – zamiast trzymać cugle w
wyprostowanych rękach – wiosłuje łokciami. Albo od
strony publiczności pogania zwierzę batem, z drugiej
strony zaś, lewą ręką, dyskretnie ściąga cugle. Albo,
mówiąc żargonem koniarzy, zły jest dosiad, czyli źle
wyważony środek ciężkości jeźdźca, co przeszkadza
koniowi w galopie. Można też celowo "wejść w końskie
ogony" i dać się "zamknąć w klatce", czyli zablokować na
finiszu. Wiadomo również, co jest grane, gdy facet długo
wlecze się na końcu stawki i zaczyna efektowny finisz
tuż przed metą, kiedy nic już nie zdąży zdziałać.
Dla ambitnego konia, który uczciwie leci po swoją
marchewkę, musi to być cholernie frustrujące. Wkurza się
także i zniechęca topniejąca z roku na rok publiczność.
Im mniej graczy, tym mniejsze wypłaty w totalizatorze.
Im mniejsze wypłaty, tym mniej graczy. Im mniejszy
legalny zysk organizatorów, tym więcej przekrętów.
Likwiduje się stajnie wyścigowe, rezygnują trenerzy,
coraz słabsza jest obsada gonitw. Wyścigi zwijają się,
zamiast rozwijać.
Sprzątanie łajna
Na wniosek Rady PKWK 16 kwietnia 2002 r. wicepremier
Kalinowski zmienił prezesa klubu: odwołał Feliksa
Klimczaka, powołał Jerzego Budnego.
Spółkę z o.o. Służewiec (która podlega teraz ministrowi
Kaczmarkowi) przekształcono w jednoosobową spółkę skarbu
państwa. Heba stracił stołek prezesa, ale pozostał w
zarządzie.
Nowym prezesem został Jan Topolewski, który chyba
jeszcze nie wie, w co wdepnął. Nadto Kaczmarek
dokapitalizował spółkę kwotą 15,1 mln zł, zapowiadając
przy tym, że więcej nie da.
My byśmy i tyle nie dali, dopóki ktoś w tej stajni
Augiasza gruntownie nie posprząta.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dwa piwa dla Somalijczyka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miliardy na katar "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Johannesburg
Duże miasto na Zachodzie Polski. Stolica
przedsiębiorczości. Kraina Jana Kulczyka.
Chcąc ukazać klimat stolicy Wielkopolski moi poznańscy
przyjaciele opowiedzieli, jak 22 czerwca 2002 r. w parku
Mickiewicza miejscy bonzowie z wielką pompą uruchamiali
świeżo wyremontowaną fontannę. Nagle nieopodal
zbiegowiska zatrzymała się luksusowa bryka.
Jej pasażer wielkopańskim gestem, którym zwykle wzywa
się w knajpie kelnerów, kiwnął palcem w stronę
wystrojonego prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego. Po
chwili dygnitarz został publicznie zrugany za to, że
pospieszył się z uroczystym puszczaniem wody jeden dzień
wcześniej. Powinien pamiętać, że w nocy z 23 na 24 w
położonej nieopodal operze miano hucznie świętować
imieniny dr. Jana Kulczyka. Fetę swym majestatem
uświetnić miał premier Leszek Miller w otoczeniu innych
dygnitarzy trzymających władzę. Rugającym był oczywiście
sam Jan Kulczyk. Doktor. Prowizjoner.
Incydent nikogo nie zdziwił. Doktor jest w Poznaniu
osobą wyjątkową. Zdaniem mieszkańców, to on rządzi
miastem. Z niewielką pomocą swoich przyjaciół.
Przyjaciele pana Janka
Wznoszę toast za marzenia pięknych kobiet – powiedział
rok temu prezydent Grobelny w czasie uroczystości
wmurowania aktu erekcyjnego pod obiekt
komercyjno-handlowo-hotelowy wchodzący dziś w skład
kompleksu zwanego Starym Browarem. Uważany za jednego z
ludzi Prowizjonera Grobelny prace murarskie czynił
wspólnie z innym dworakiem najbogatszego z Polaków,
dominikaninem o. Janem Górą. Wielebny miał powody do
wdzięczności. W 1998 r. Doktor podarował mu nowego
Volkswagena busa, natychmiast ochrzczonego przez
poznaniaków "Góramobile". Erekcję zwieńczyła wystawiona
dla wybranych gości w plenerach parku im. Jana Henryka
Dąbrowskiego opera "Rigoletto" Giuseppe Verdiego w
reżyserii Krzysztofa Jasińskiego.
Trzeba przyznać, że Kulczyk starannie dobiera sobie
przyjaciół spośród mieszkańców grodu. Są to osoby znane,
wpływowe, pomocne w budowaniu pozytywnego wizerunku
najbogatszego Polaka. Jedną z nich jest były rektor
Uniwersytetu Adama Mickiewicza prof. Stefan Jurga.
W roku 2001, gdy uczelnia przyznała doktorat honoris
causa papieżowi Janowi Pawłowi II, na uroczystość
wręczenia tytułu do Watykanu wybrała się ponad
stuosobowa delegacja, w tym cały senat! Lokalne media
zaczęły nietaktownie pytać rektora Jurgę, czy
przypadkiem wycieczki nie sfinansowano z pieniędzy
podatników. Okazało się, że sponsorem był Przewodniczący
Rady do Spraw Wspierania Badań Naukowych przy UAM – dr
Jan Kulczyk.
O Jurdze zrobiło się w kraju głośno w związku z
sygnowanym przez niego listem "26 osobistości" w obronie
abepe Paetza, notabene podpisanym i – jak niektórzy chcą
– także zorganizowanym przez Kulczyka.
Wśród sygnatariuszy listu figuruje inna poznańska
osobistość kojarzona z Doktorem – dyrektor Teatru
Wielkiego w stolicy Wielkopolski Sławomir Pietras. W
ostatnich wyborach samorządowych SLD wystawił Pietrasa w
wyścigu do prezydenckiego fotela. Podobno miała to być
decyzja samej baronessy Łybackiej. Pietras, który
cieszył się poparciem Doktora, prezydenta
Kwaśniewskiego, samego Millera, a nawet prezesa polskich
kopaczy piłki Michała Listkiewicza, przegrał w pierwszej
turze. Wybory wygrał urzędujący prezydent Ryszard
Grobelny popierany przez Platformę Obywatelską.
Pietras nie powinien mimo to narzekać. Najbogatszy w
Pomrocznej miłośnik opery i belcanta wspiera operę
wzorem dawnych możnowładców. W połowie czerwca 2003 r. w
czasie VIII Turnieju Tenorów Polskich pojawił się na
balkonie w towarzystwie małżonki, legendy włoskich
tenorów "boskiego" Giuseppe di Stefano, marszałka
Sejmiku Wielkopolskiego Stefana Mikołajczaka... i
kochliwego abepe Juliusza Paetza. Sceną operowej tandety
stała się widownia.
Takich ludzi jak Kulczyk trzeba chronić. Trzeba chronić
przed złośliwym wplątaniem w afery – powiedział w jednym
z wywiadów dyr. Pietras. Święte słowa. Wśród polityków
lewicy chroniących Doktora od skutków afer wymienia się
m.in. wicepremiera Marka Pola. Niegdyś dyrektora Fabryki
Samochodów Rolniczych Tarpan w Antoninku, w którym
montowano Volkswageny, a obecnie składa się S˘kody, a
więc Wielkopolanina.
W lutym 1998 r., gdy miasto nawiedzili przywódcy
Trójkąta Weimarskiego, prezydenci Aleksander Kwaśniewski
i Jacques Chirac oraz kanclerz Niemiec Helmut Kohl,
prasa odnotowała obecność Kulczyka w świecie tych panów.
Kulczyku, Kulczyku, co nam niesiesz w koszyku?
Szeroko opisywana przez media sprawa niezwykle
korzystnego – za 6 mln zł – zakupu przez małżeństwo
Kulczyków od miasta 1,5 ha parkowego gruntu w centrum
Poznania to małe piwo Lech.
Wcześniej, w roku 1998, należąca do Grażyny Kulczyk
spółka Fortis w podobnych okolicznościach nabyła tereny
i cztery zabytkowe budynki browaru Huggera, które
zostały odrestaurowane i rozbudowane. Wartość otwartego
kilka tygodni temu Starego Browaru szacuje się dziś na
66 mln dolarów. Sąsiaduje on z należącym – a jakże! – do
Grażyny Kulczyk parkiem przejętym od gminy
ewangelicko-augsburskiej!
Podobnie jak w przypadku 1,5 ha gruntu parkowego,
początkowo przetargiem na budynki browaru Huggera
położone w samym centrum Poznania nie interesował się
pies z kulawą nogą. Gdy miasto zeszło z ceny o 40 proc.,
pojawił się nabywca – należąca do pani Grażyny spółka
Fortis. Potem dowodzono, że transakcja była niezwykle
korzystna dla Poznania, a doszła do skutku tylko dzięki
staraniom władz miejskich.
W 1999 r. stojącym obok browaru przy ulicy Kościuszki
budynkiem dawnej Prokuratury Wojskowej zainteresowała
się Orkiestra Polskiego Radia "Amadeus" Agnieszki
Duczmal. Chciano stworzyć tam salę koncertową i siedzibę
orkiestry. Agencja Mienia Wojskowego sprzedała jednak
nieruchomość Grażynie Kulczyk.
Gdy zerkniemy na mapę, wszystko staje się jasne.
Kulczykowie konsolidują grunty i nieruchomości!
Oczywiście, zgodnie z prawem. Nie ma nic złego w tym, że
inwestor kupuje tanio po kawałku potrzebny mu teren.
Inna sprawa, czy jest to dobry interes dla
sprzedającego.
Nie pierwszy to i nie ostatni taki deal. W 2000 r. pani
Grażyna Kulczyk za 5,4 mln zł sprzedała "Warcie" dwie
nieruchomości w Poznaniu. Prawo pierwokupu do jednej z
nich (wartej 4,5 mln zł) miało miasto, ale nie
skorzystało. Wszystko zostało w rodzinie, ponieważ TUiR
Warta należy do Kulczyk Holding.
Wszyscy pacjenci Doktora
Wiosną 1997 r. zawiązała się Grupa Inicjatywna, której
celem było zorganizowanie w roku 1999 Powszechnej
Wystawy Krajowej pod hasłem "Polska w Unii
Europejskiej". Znaleźli się w niej wszyscy ważni: abepe
Paetz, ówczesny prezydent Poznania Wojciech Szczęsny
Kaczmarek, biznesmen Wojciech Kruk i oczywiście dr Jan
Kulczyk. Pokazuje to scalenie szmalu, władzy i
pastorału. Feudalizm.
Gdy dominikanie zgłosili chęć wybudowania w Imiołkach
(mają tam ponad 30 ha gruntów) nad Jeziorem Lednickim
kościoła, sali konferencyjnej i hotelu, Kulczyk
przekazał na ten zbożny cel milion złotych. Kiedyś
takich ludzi nazywało się fundatorem, teraz sponsorem.
Gdy rektor poznańskiej Akademii Muzycznej prof.
Stanisław Pokorski (także sygnatariusz listu w obronie
abepe Paetza) pożalił się Kulczykostwu, że harfy, które
posiada uczelnia, nie stroją, małżeństwo sfinansowało
zakup instrumentu produkcji włoskiej firmy Salvi. Nawet
anielskie dźwięki emituje w Poznaniu Kulczyk.
Pod koniec zeszłego roku Kulczyk znalazł się wspólnie z
biznesmenem Piotrem Voelkelem i byłym posłem UW Karolem
Działoszyńskim w gronie założycieli Fundacji Festiwalu
Teatralnego Malta, której celem będzie organizowanie tej
imprezy.
Czy można się dziwić, że władze Poznania idą na rękę
wszechstronnemu dobroczyńcy miasta? I tak dobroczynność
staje się opłacalną inwestycją.
Ostatnio pojawiło się jednak parę nieprzychylnych
wielmoży publikacji prasowych. Niektórzy tłumaczą je
intrygami niemieckiej firmy ECE, która chce w
przyszłości na terenie dworca PKS wybudować podobny
rozmiarami do Starego Browaru pasaż handlowy. Samo
Kulczykostwo poczuło się zaniepokojone tonem publikacji
prasowych. W połowie maja 2003 r. w Radiu Merkury pani
Grażyna Kulczyk powiedziała, że wspólnie z mężem doszła
do wniosku, iż być może Poznań nie chce ich działań
kulturalnych. Tym tłumaczyła wycofanie się ze
sponsorowania "Barona Cygańskiego", którego Teatr Wielki
miał wystawić w noc sylwestrową 2003/2004 w Starym
Browarze.
Z drugiej strony prasa sportowa spekulowała na temat
inwestycji Kulczyka w pierwszoligowego Lecha Poznań.
Ma Bogusław Cupiał, prezes Telefoniki, Wisłę Kraków,
Zbigniew Jakubas – Legię Warszawa, a Zbigniew Drzymała –
Groclin Grodzisk Wielkopolski. Dlaczego Kulczyk nie
miałby mieć własnej drużyny kopaczy? To równie niezbędne
uzupełnienie magnackiego dworu jak śpiewacy, premiery i
premierzy.
Jakiś czas temu na łamach "NIE" przepowiadałam, że
Doktor albo pójdzie drogą Berlusconiego i zajmie się
polityką, albo politycy zajmą się nim i skończy jak
rosyjscy oligarchowie: Gusiński, Bierezowski czy
Chodorkowski. W 1986 r., gdy jeszcze nikomu w Italii nie
śniło się o fantastycznej karierze Berlusconiego, kupił
on klub AC Milan i został jego prezesem. Zaowocowało to
uwielbieniem włoskich tifosi, których okrzyk bojowy
"Forza Italia" stał się nazwą partii Berlusconiego i
wyniósł go do władzy.
Czy kibole Lecha Poznań staną się zalążkiem partii
Kulczyka? Nie takie cuda widziano nad Wisłą.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stróż nie anioł
Oczywiście na podstawie tych tendencyjnych incydentów
odnotowanych przez "Gazetę Wyborczą", niecnych a
karygodnych, nie godzi się dowodzić, że Solid Security
jest organizacją kryminogenną. Ale moja własna analiza
chorych układów i mechanizmów wikłających pracowników
Solida zdaje się potwierdzać takie podejrzenie.
53 tysiące ochroniarzy
Solid Security istnieje jako byt abstrakcyjny,
efemeryczny spiryt, wytworzony w szarych komórkach pana
Andrzeja Sz. Nie był on przyjacielem świętej pamięci
Wojciecha Kiełbińskiego, ps. Kiełbasa, mojego
nieodżałowanego sąsiada, którego zbrodnicza kula
położyła trupem w sklepie mięsnym. Andrzej Sz. dowodzi
tego przed sądem każdemu, który go o taką rzekomą
znajomość pomawia.
Widzialnym znakiem bytu wyimaginowanego przez Andrzeja
Sz. są napisy na naszywkach w formie czarnej tarczy oraz
białych samochodach: "Solid Security". Z punktu widzenia
prawa istnieją dwie firmy: Solid Security, spółka z
o.o., i Solid Security Group. Za to, co się w nich
dokonuje, sprawstwo kierownicze przypada panu prezesowi
Andrzejowi Sz. lub Arkadiuszowi R., od znajomości z
którym Andrzej Sz. się nie odżegnuje.
Jeżeli wynajmujemy agenta z Solid Security, to od
godziny 17 do 22 pilnuje on nas jako pracownik Solid,
spółka z o.o. Od 22 do 6 jest już zatrudniony na
umowę-zlecenie w Solid Group, aby od 6 znowu stać się
pracownikiem pierwszej spółki. Dzięki takiemu krętactwu
właściciele obu firm mogą pozorować przestrzeganie
prawa, co ma dla nich wymierne efekty złotówkowe.
Oszczędzając żmudnych matematycznych wyliczeń wychodzi,
że w ciągu roku na każdych 100 pracownikach z tytułu
niewypłaconych nadgodzin oraz omijania składek ZUS obie
firmy oszczędzają około 88 tys. zł. Biorąc pod uwagę
dane pochodzące z Solidu przyznającego się do 7000
pracowników nieoficjalnie lub – jak chce oficjalnie żona
Andrzeja Sz. – 5000, szeroko rozumiane społeczeństwo,
znaczy ludność wraz z ochroniarzami, jest walone przez
tę firmę ochroniarską na 6 lub 4,5 mln zł.
Solid Security – cokolwiek to znaczy – istnieje od 1994
r. i w tym czasie zatrudniało do kupy ponad 53 tys.
ludzi. Ta drastyczna różnica między zatrudnianymi i
zatrudnionymi wynika z tego, że średnio ochroniarz w
firmie wytrzymuje 7 miesięcy. Małżonka prezesa Alicja
Sz. twierdzi, że to nieprawda, ale nie podaje, jaka jest
prawda.
Inspektora bój się, bój
Można powiedzieć, że służba jest stresująca, a
wartowanie obciąża pięć zmysłów, aż do zdechnięcia – co
wymusza wysoką fluktuację kadr. Okazuje się jednak, że
prawdziwym zagrożeniem dla ochroniarzy nie są bandyci
czyhający na powierzone ich pieczy mienie, ale
kierownictwo firmy. Świeżo zatrudniony na okres próbny
pracownik staje się źródłem dochodu, które w żargonie
firmy zowie się SS. Jako funkcjonariusza SS firma Solid
Security kieruje cię na obiekt stosownie do twojego
wyglądu. Jeżeli zgodnie z doborem naturalnym matka
natura przyznała ci posturę prześlicznego geja, jak z
magazynu "Nowy Men", to skierowany jesteś do biura w
niklu i marmurze. Jeżeli jednak zohydzony jesteś
pry-szczami i tłuszczącym się owłosieniem, akomodowany
będziesz do "trolowania" wysypiska śmieci lub
oczyszczalni ścieków. Zaprawdę godne to i sprawiedliwe.
Jednakowoż każda uroda z czasem przygasa, a
doświadczenie rośnie, przy czym fortuna musi kołem się
toczyć. By sprostać tym sprzecznym prawom natury, w
które uwikłany jest ludzki los, dowództwo Solid Security
opracowało wyrafinowany system obniżania zarobków tym,
którym należałaby się nobilitacja. Pozwala to trzymać
robola w cuglach i przynosić firmie ekstradochody.
Wartujesz sobie w przepięknej willi na stołecznym
Mokotowie, gdzie erkondyszyn błogo szeleści, a w
telewizorze jest 200 kanałów. Wydawać by ci się mogło,
że musi być tylko lepiej. Nawet rozpoczynasz studia
zaoczne, aby kwalifikacje podnieść i mieć po nocach coś
do czytania. Bardziej ze zdrowego rozsądku niż z
regulaminu znanego ze słyszenia mniemasz, że w nocy spać
ci nie wolno. Aż tu pewnego wieczoru widzisz, że ktoś
przez płot niczym Wałęsa pomyka i nos na szybie
rozkleja. Mógłbyś zastrzelić gałgana lub dotkliwie
spałować, ale jak to tak – skoro to posłaniec twojego
pryncypała żartownisia: inspektor nadzoru. Wtargnął on
na obiekt i ma pretensje, że wtargnął, bo przecież
powinieneś go ukatrupić. Przedmiotem jego
zainteresowania są jednak przede wszystkim twoje
marzenia senne.
Inspektor bada twoje sny niczym doktor Freud macając
kanapę w holu, czy nie ciepła, patrząc na policzek, czy
czasem nie zaczerwieniony, i spogląda na buty, czy
zasznurowane. A gdyby stwierdził, że koszula nie
zapięta, a rozporek otwarty i morda nie ogolona, to
potrąci ci 50 proc. dziennego uposażenia. Oczywiście
można to jakoś przełknąć, jeśliś rzeczywiście
zabarłożył. Chodzi jednak o to, że choć byś był czujny
jak ważka, pachnący i jak niemowlęca dupa gładki, to pan
inspektor i tak ci karę przypierdoli, bo takie są
zasady.
100 karabinów
Inspektor ma bowiem do nałożenia limit kar, a jak go nie
wykorzysta, to przestanie być ważnym inspektorem. Jakbyś
poczuł, iż spotkała cię niesprawiedliwość, wolno ci
zaprotestować niemą "kurwą". "Kurwa" zwerbalizowana
skutkuje stróżowaniem w nie ogrzewanym magazynie
odległym o półtorej godziny jazdy podmiejskim autobusem.
Tam cię i tak inspektorzy dopadną. W związku z tym
zdawałoby się chwalebnym rygoryzmem kontrolnym wspomnieć
należy, że w Polsce istnieje drastycznie niesprawiedliwe
dla pracodawców prawo zabraniające nakładania na
pracowników kar pieniężnych. Można je jednak skutecznie
wykpić obiecując pracownikowi 4,50 zł za godzinę, ale
narzucić 3,80 i różnicę między jednym i drugim nazwać
premią; wówczas dopiero okraść robola z tejże premii.
Kombinacja niemal nie do udowodnienia, w dodatku całkiem
legalna.
Kolejnym wyrafinowanym draństwem namierzonym na pensje
pracownika, co oznacza cięcie kosztów firmy i wyższy
standard życiowy właścicieli, jest wchodzenie przez
inspektora na pilnowany obiekt na podstawie
sfałszowanego przez siebie upoważnienia lub upoważnienia
skradzionego z biura, ale bez stosownych pieczątek.
Przychodzi twój szef, co potwierdzasz naocznie, i
przedstawia zaświadczenie, z którego mogłoby wynikać, że
nie jest on twoim szefem. Bingo! Czy go wpuścisz, czy
nie, zawsze jesteś zrobiony w bambuko. Kosztuje cię to
utratę połowy dochodów.
Wysoce familiarne są rozmowy między dowódcą i żołnierzem
firmy Solid Security. – "Strażnikuuuu... przerżnęliście
już sprzątaczkę?" – pyta umiłowany chlebodawca. –
"Zwaliliście już sobie konia?" – zapytuje troskliwie
inspektor. Jemu samemu przydaje to znaczenia, a robola
pozbawia resztek godności. Taki stan samoświadomości
bardzo sprzyja sprawowaniu władzy.
Wychodzi zatem na to, że kupując ochroniarza w Solid
Security tak naprawdę powierzasz się człowiekowi
okradanemu przez pracodawcę, zaszczutemu, który za kilka
miesięcy prawdopodobnie złoży mundur i pozostanie bez
środków do życia. Zgadnij zatem, Czytelniku, kogo
pierwszego przyjdzie okraść tak zdemoralizowany
człowieczyna.
Problem jest też bardziej ogólny. Czy w państwie, w
którym z braku forsy policja chronicznie niedomaga, w
publicznym interesie leży zezwalanie na istnienie
paramilitarnych struktur, które nie tylko dublują
zadania policji, ale stają się uzbrojoną władzą samą w
sobie i wyłącznie dla siebie? Odnosi się bowiem
wrażenie, że te prywatne armie powoli wymykają się spod
kontroli, a urzędnik chcący pociągnięciem długopisu
pozbawić którejś koncesji musi liczyć się z setkami
karabinów mogących omyłkowo odstrzelić mu głowę.
Następnym krokiem poprawiania bezpieczeństwa państwa
powinno być zalegalizowanie mafii. Gdyby zaczęła płacić
podatki, a policja nie strzelała do niej kulami za 8
złotych sztuka, to stan finansów publicznych mógłby się
radykalnie poprawić.
• Około miliona złotych wart był sprzęt, który
przez półtora roku wynosiło siedmiu ochroniarzy
Solid Security ze sklepu Praktikera. Spotkała ich
za to surowa kara.
• Konwój bankowy, z którego w Rudzie Śląskiej
skradziono 300 tys. zł, był należycie
chroniony – uznała policja.
Jeden z agentów Solid Security został ranny w rękę
i w nogę. Gangsterzy porwali walizkę pieniędzy i
odjechali czerwoną Nexią. Wyobraźni brakuje, czym
by ten napad się skończył, gdyby ochrona konwoju
autentycznie spartaczyła robotę.
• Mieszkańcy Junikowa zaczęli kojarzyć dziwne
zbiegi okoliczności: włamania i odwiedziny
pracowników
firmy Solid Security. Mieczysław J., dyrektor
poznańskiego oddziału firmy, był naprawdę
zaskoczony. Jest symptomem bardzo niebezpiecznego
spaczenia psychicznego, gdy szef jest zaskoczony
swoimi własnymi decyzjami.
• Wypłaty zaległych pieniędzy, od 1 do 3 tys. zł,
żądało 50 członków grup interwencyjnych Agencji
Ochrony Solid Security w Poznaniu. Dyrektor
oddziału rozważał wynajęcie konkurencyjnej firmy
ochroniarskiej w obawie przed szturmem
rozwścieczonych a uzbrojonych po zęby własnych
pracowników.
• Dariusz O. i Arkadiusz R. poznali się podczas
pracy w Agencji Ochrony Solid Security, a
następnie obrabowali Bank Gospodarki Żywnościowej
przy ul. Dwudziestolatków w Warszawie.
• "Na rogu Grójeckiej i Spiskiej w Warszawie na
pasie do skrętu w prawo stał samochód firmy
ochroniarskiej Solid Security. Ponieważ blokował
ruch, zwróciłam uwagę panom siedzącym w nim,
w odpowiedzi usłyszałam stek wyzwisk, z których
najłagodniejsze to »poszła won«. Jak obywatele
mają czuć się bezpiecznie, skoro chroniący ich
ludzie zachowują się jak zwykłe zbiry?".
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dar Polski dla USA "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Teczkonosy
Teraz już można. Śmiało młodzi przyjaciele! Nie będzie
to wcale źle widziane. Nie musicie się obawiać.
Krzysztof Janik sam zadeklarował, że na najbliższym
jesiennym kongresie SLD zrezygnuje ze stanowiska
przewodniczącego. I nie będzie ponownie ubiegał się o
fotel szefa, nawet gdyby reprezentacja najważniejszych
baronów SLD do stóp mu padła i zgodnie, jak rzadko,
skandowała „Przy tobie stać chcemy”. Janik zapowiedział
ostateczny rozbrat z Rozbratem.
Teraz już można. Śmiało. Można głośno rozpowszechniać
propozycję, że na najbliższym kongresie SLD całe
kierownictwo Sojuszu, nie tylko Janik, powinno podać się
do dymisji i tylko niektórzy winni próbować startować z
sali, a nie z cieszącego się absolutorium prezydium. SLD
musi pokazać nową, odmłodzoną twarz. Tak słyszę na
przedwyborczych spotkaniach z członkami pozo-stającymi
jeszcze w Sojuszu. Bez wymiany pokoleniowej SLD nie
odżyje, bo starym twarzom potencjalni wyborcy mandatu
już nie dadzą.
Teraz już można. Śmiało. Nie tylko dlatego, że Krzysztof
Janik, niczym Leszek Miller, wcześniej zapowiedział swą
dymisję. Z SLD ubyło kilkunastu prominentnych działaczy,
którzy przeszli do SDPL. Zwolniło się miejsce naczelnego
ideologa SLD po Andrzeju Celińskim, naczelnego
inteligenta SLD po Marku Borowskim, naczelnej wrażliwej
społecznie po Joli Banach, naczelnej wrażliwej ideowo po
Izie Sierakowskiej. Nawet miejsce naczelnego
antypatycznego liberała jest wolne po Wieśku Kaczmarku.
Tyle wolnych posad do zagospodarowania! Kiedyś, jeszcze
dwa lata temu taka sytuacja w pale nie mieściła się!
Teraz już można. Nawet niegoniący za stanowiskami
ideowcy mają swoją szansę. Partia Marka Borowskiego
miała być nową socjaldemokracją. Inną od starego SLD.
Żywą programowo, ideową. Po prawie dwóch miesiącach
działania „inność” SDPL polega na innym głosowaniu w
Sejmie niż SLD w kwestiach personalnych. Programowo,
ustawowo nowa partia niczego nowego nie zaproponowała.
Oprócz hasła przedterminowych wyborów parlamentarnych.
Coraz bardziej przypomina Komitet Wyborczy Marka
Borowskiego do przyszłorocznych wyborów prezydenckich.
Ciekawe, czy podczas kongresu SDPL też dojdzie do
wymiany pokoleniowej? Czy Marek Borowski da szansę
młodym jak jego niedawny kolega z partyjnego
kierownictwa Janik?
Teraz już można. Naprawdę, młodzi przyjaciele. Teraz
wszyscy starzy czekają na Was. Młodych, prężnych,
żarliwych ideowo następców. Nieskorumpowanych układami,
układzikami, miłością do gier i intryg. Trybunów
ludowych, przywódców pokoleniowych, agresywnych nawet.
Bo agresja polityczna teraz się sondażowo liczy.
Śmiało młodzi przyjaciele. Przecież pan przewodniczący
sam zapowiedział odejście. Naprawdę zgłaszając się na
jego miejsce nie zrobicie mu przykrości. Nie spojrzy na
Was krzywo. Przeciwnie bratersko poklepie. Naprawdę nikt
z kierownictwa nie obrazi się, gdy zaproponujecie jakieś
kandydatury. Przecież czekaliście na taką sytuację
latami. Zdobywaliście wykształcenie, asystowaliście,
ciężkie teczki taszczyliście za starymi, słabowitymi
liderami. Śmiało!
Teraz już naprawdę można. Teraz SLD gwałtownie
potrzebuje odmłodzenia. Nowych, nieskalanych
partyjniactwem twarzy. Ludzi innowacyjnych. Samodzielnie
myślących.
Nie wiecie, jak to zrobić? To proste, podpowiadam po raz
kolejny. Trzeba zebrać grono najwybitniejszych liderów
młodych liderów i wybrać grupę marzącą o trzymaniu
władzy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że znowu pewnie
się pokłócicie. Bo ten ze starego SML nie będzie chciał
poprzeć tej ze starego SMLD. Albo na odwrót. Wybuchnie
spór o to, czy szefem odrodzonej,
odmłodzonej partii ma być ta z SML, czy ten z SMLD?
Ale jest na to sposób. Od dawna wypróbowany wśród
młodych. Zawsze można wezwać sekretarza generalnego
Dyducha albo urzędującego jeszcze przewodniczącego
Janika. Oni najlepiej wybiorą swoich następców.
Teraz już można. Partia oczekuje na młodych,
samodzielnie myślących.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Weryfikacja
OPZZ i SLD to dwie niezależne od siebie organizacje.
Jeżeli jednak OPZZ poważnie traktuje swoją misję
związkową, to w związku z trwającą w tej partii
weryfikacją członków powinno zwrócić się z prośbą do SLD
o uwzględnienie pewnego problemu. Otóż w szeregach
lewicowej partii znaleźli się ludzie, którzy w swych
prywatnych firmach łamią prawa pracownicze i związkowe.
Lista zarzutów jest długa: zwolnienia niezgodne z
kodeksem pracy, wyrzucanie osób zainteresowanych
działalnością związkową, niewypłacanie żadnych świadczeń
z funduszu socjalnego (czyli zagarnięcie tych
pieniędzy), niewypłacanie wynagrodzenia za nadgodziny...
Tylko w województwie lubuskim liczba znanych mi nazwisk
takich "biznesmenów" przekracza 20 (wielu z nich ma po
kilka spraw w sądzie pracy przegranych lub trwających).
Wątpliwości mogą budzić sprawy jeszcze nie
rozstrzygnięte przez sąd pracy. Jednak nie spotkałem się
jeszcze z sytuacją wygrania sprawy przez pracodawcę
należącego do SLD.
Sojusz powinien w czasie weryfikacji członków zadać
sobie pytanie, czym kierowali się ci ludzie wstępując do
partii, czy rzeczywiście ich poglądy są zgodne z
programem SLD i czy w jego szeregach powinni znaleźć się
osoby łamiące prawo. Ktoś może powiedzieć, że to
wewnętrzna sprawa SLD. Jednak nie do końca, ponieważ
przy każdych wyborach partia ta stara się o poparcie
związkowców dla swej listy. Kandydaci desygnowani przez
nasze związki często zbierają dużą liczbę głosów
wzmacniając tym samym listę SLD. Jak jednak mają
wytłumaczyć wyborcom w zakładach pracy, że ich partyjny
kolega łamie kodeks pracy i uważa pracowników za
"śmieci"? (...)
Współpraca wymaga kompromisu i my to rozumiemy. Nie ma
jednak tolerancji dla nieuczciwych pracodawców
okradających swych pracowników nie tylko z pieniędzy i
godności ludzkiej niezależnie od ich legitymacji
partyjnej. Dotyczy to również "rodzinnych" interesów
prowadzonych przez żony "lewicowców". SLD-owska
legitymacja nie może stać się przepustką do bezkarnego
łamania praw pracowniczych.
Pracodawcy w Polsce muszą zrozumieć, że związki zawodowe
nie są ich wrogiem, a związkowcy zainteresowani są jak
najlepszym funkcjonowaniem zakładu z korzyścią dla
właściciela i pracowników. Przede wszystkim powinni to
zrozumieć pracodawcy będący członkami SLD. Jak wynika z
moich rozmów z innymi działaczami związkowymi problem
ten w poważnym stopniu utrudnia nam pracę w terenie i
pozyskiwanie nowych członków, ponieważ ludzi denerwuje
nasza bierność w tej sprawie. Dobrze by było, aby
odpowiednie władze OPZZ podjęły w tym zakresie stosowne
działania.
Osobiście o każdym udokumentowanym (wyrokiem sądu pracy)
przypadku łamania praw pracowniczych przez członka SLD
zawiadamiam właściwe władze terenowe tej partii oraz
biura parlamentarzystów z tego terenu. Czasami przynosi
to pozytywne skutki, dlatego zachęcam do takich działań
wszystkich kolegów pracujących w terenie.
Jakub Puchan
OPZZ "Konfederacja Pracy"
"Ćmoje woje"
W artykule "Ćmoje woje" opublikowanym w "NIE" nr 40/2003
przypisałem niesłusznie panu Józefowi Żelaśkiewiczowi,
przewodniczące-mu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Irackiej,
inicjatywę planowanej wizyty w Iraku Andrzeja Leppera.
Poseł Lepper nie wyjechał, gdyż nie posiadał ważnego
paszportu, a marszałek Sejmu odmówił mu wydania
paszportu służbowego, aby wyjazdowi zapobiec. Zaś za
inicjatora tej podróży uznać należy, jak twierdzi MSZ,
ambasadę Iraku.
Przepraszam
Dariusz Cychol
Gorzej niż było
Łamanie podstawowych praw obywatelskich w kraju, w
trzynastym nomen omen roku jego istnienia zakrawa na
gorzką ironię. Ktoś powie, że przesadzam. Dla mnie to
nie przesada. Dyktuje nam się, co możemy czytać, oglądać
i mówić niekiedy. Czy to jest przesada?
Cenzura prewencyjna jest zakazana przez konstytucję. Co
z tego? Życie toczy się własnym trybem i regułami, które
tworzą po części partie wywodzące się z
fundamentalistycznych odłamów religijnych, po części
niewykształcone społeczeństwo, po części bierność tych,
którzy istotę problemu zdają się postrzegać. Pokazanie
fragmentu kobiecej piersi w prywatnej telewizji w
godzinach nocnych przez Krajową Radę Mędrców karane jest
publicznie i finansowo. Kiedy doczekamy kamienowania za
cudzołóstwo? Kiedy mówienie, że Boga nie ma lub wręcz
przeciwnie, że jest, tylko "wygląda" nieco inaczej, niż
twierdzi znajomy z sąsiedniej ulicy, będzie zagrożone
karą grzywny za lat 10, karą chłosty lub aresztu za lat
20, a wyrwaniem języka za lat 50 powiedzmy?
Niewykształconym, niedoinformowanym społeczeństwem
łatwiej jest kierować, trudniej nieco wmówić, że jest
dobrze, gdy jest źle. Co z tego może wyniknąć?
Jarosław Milewczyk
(e-mail do wiadomości redakcji)
Wychodzi na wasze
Od 1965 r. mieszkam w RFN. W roku 1985 zaangażowałem się
w "small biznes" w Polsce. Najpierw firma polonijna,
później kontrakty z Polimarem, później różne produkcyjne
spółki z o.o.
Byłem przerażony obrazem, który był przekazywany przez
Wasze Pismo, myślałem, tak źle nie może być. Niestety,
przekonałem się na własnej skórze, że łamy "NIE" to
zwierciadło tego państwa, tych ludzi, tych mentalności i
jestem tym przerażony. (...)
Po 15 latach walki z wiatrakami zwijam się. Stwierdziłem
niestety, że założenia o uczciwości i rzetelności ludzi,
urzędników, sędziów, którzy rozumieją system działania
prywatnych firm w państwie, jest znikomy lub nawet
całkiem go nie ma. (...)
Marian P.
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
"Król dziczyzny"
Chcemy podziękować red. Bożenie Dunat za przedstawienie
problemów polskiego łowiectwa, jego "Króla dziczyzny", a
także (chociaż zbyt skąpo) projektu zmian prawa
łowieckiego. Jak
znamy życie i "Króla dziczyzny", to sprawa ucichnie lub
potoczy się z góry przygotowaną drogą, a ujawnione
"kwiatki" zostaną "przekonująco" wytłumaczone jako
poprawne działania Zarządu Głównego PZŁ.
Nas i wielu polskich myśliwych bardzo ciekawi, jak
zachowa się po tej publikacji Główna Komisja Rewizyjna
(GKR) PZŁ. Chodzi o sprawę zakupu Nissanów oraz składki
na ubezpieczenie (240 tys. zł). Od przewodniczącego GKR
kolegi Osińskiego oczekujemy odniesienia się do tych
spraw na łamach "NIE", a także "Łowca Polskiego".
W sprawie zmian prawa łowieckiego zabrało głos wielu
kolegów. Powinni się z nimi zapoznać przede wszystkim
posłowie – wnioskodawcy projektu ustawy. Zdecydowana
większość polskich myśliwych ten projekt ocenia
negatywnie – jako bubel prawny wykonany na zamówienie ZG
PZŁ.
W polskim łowiectwie potrzebne są zmiany gruntowne, a
nie duperelki i umacnianie władzy ZG PZŁ. Przechwalanie
się tzw. polskim modelem łowieckim to wielkie
nieporozumienie. Oczywiście proponowana nowelizacja nie
ma nic wspólnego z dostosowaniem polskiego łowiectwa do
wymogów UE.
Sławomir Jabłoński
z gronem myśliwych z Mazowsza i Lubelszczyzny
Smród z ratusza
Pragnę zadedykować panu prezydentowi Kaczyńskiemu
ścigającemu nierząd z gorliwością Wielkiego Inkwizytora
następującą myśl św. Tomasza z Akwinu: "Prostytucja
należy do społeczeństwa jak kloaka do najwspanialszego
pałacu. Prostytucja odpowiada kloace pałacu; gdyby się
ją usunęło, cały pałac zacząłby cuchnąć" (Tomasz z
Akwinu, Opuscula, XVI, Paris 1975, str. 14).
Czyżby pan prezydent chciał zasmrodzić całą Warszawę?
Teolog
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niemiec germanił Polak tumanił
Jak ze szkoły wiadomo, w 1901 r. dzieci wrzesińskie
strajkowały, bo nie chciały się uczyć religii po
niemiecku. Dostawały za to od Prusaków po łapach i
dupach, zamykano je w kozie.
W zamian za tę traumę we Wrześni wybudowano im pomnik,
nazwano ich imieniem ulicę, szkołę, park, a także
urządzono muzeum. W zeszłym roku wydano grubą forsę na
organizację 100. rocznicy strajku. Ukazał się z tej
okazji znaczek pocztowy, przyjechała sfora głodnych
rozgłosu VIP-ów, a także ogólnopolskie media. To jednak
za mało. Uznano, że w 101. rocznicę strajku we Wrześni
trzeba usypać kopiec upamiętniający męczeństwo.
Bohaterowie wydarzeń sprzed 100 lat dzięki Konopnickiej
(ziemia jęczy, Prusak polskie dzieci męczy, Nie rzucim
ziemi skąd nasz ród oraz inne utwory w tonie podniosłym)
jawią się w naszej świadomości jako nieskazitelni
patrioci.
W podręcznikach do historii stoi wielkimi literami, że z
powodu pruskich prześladowań cierpieli także dorośli,
którzy podczas kaźni zgromadzili się przed szkołą i
stanęli w obronie mowy ojczystej oraz tyłków swych
pociech.
Potworni Prusacy w swoich obrzydliwych pikielhaubach
skazali zaś tych patriotów na długoletni pobyt w
więzieniu. No i kler też ucierpiał nad wyraz.
Prawica chce zadąć w patriotyczne trąby, bo przecież
wybory samorządowe tuż-tuż. Co za dużo, to niezdrowo.
Piła i nie prała
Od samego początku wręcz nabożnym szacunkiem otoczona
jest Nepomucena Piasecka, 41-letnia wtedy żona malarza
pokojowego, która za udział w ruchawce wrzesińskiej
dostała najwyższy wyrok – 2,5 roku więzienia. Nigdy go
jednak nie odsiedziała. Od komitetu zawiązanego w celu
niesienia pomocy ofiarom pruskich restrykcji dostała 8
tys. marek i uciekła do Lwowa. Była to olbrzymia kwota.
Urządzono jej nowoczesną pralnię, żeby wielka patriotka
miała z czego żyć. Ale Piasecka była wiekuistą
hedonistką i wyczynowo piła alkohol. Na niekończącym się
kacu, z aureolą bojowniczki o wolność trudno życzliwie
przyjmować klientów przynoszących brudne gacie do
prania. Wszystkich więc przepędzała, co wkrótce
zaowocowało plajtą.
Wykombinowała więc sobie Nepomucena, że za szykany,
jakich doznała od uzbrojonych w kijki i kałamarze
Prusaków, powinna dostać więcej niż te nędzne 8 tys.
Zaczęła więc prowadzić ożywioną korespondencję z
komitetem, uprzejmie donosząc, że żyje w skrajnej nędzy,
a przecież jest bojowniczką o polską sprawę. Nowego
zastrzyku pieniędzy nie udało się jej wyłudzić, bo w
komitecie dowiedzieli się, że Piasecka uwielbia
bankietować.
Chłopcy z ferajny
Wśród 20 skazanych za udział w wydarzeniach wrzesińskich
silną grupę stanowili ludzie z marginesu. Pięciu
uprzednio siedziało za pospolite przestępstwa.
Rekordzistą był Franciszek Korzeniewski, robotnik, który
dorabiał sobie dokonując rozbojów oraz kradnąc, co
popadło. Za zadawanie ran, kradzieże i obelgi połączone
z groźbami przebywał w więzieniach 11 razy. Ten
wielokrotny recydywista i wielki miłośnik ojczyzny w
czasie procesu zeznał z godnością: W tym dniu byłem
pijany, na ulicy nie stałem wcale, bo byłem w szynku (20
maja 1901 r., kiedy to rozpoczął się strajk – przyp.
M.M.).
Antoni Chojnacki – uprzednio pięciokrotnie karany za
kradzieże i zadawanie ran – zeznał: Na ulicy nie
krzyczałem. Zawołałem tylko do przechodzącego
przyjaciela: chodź, pójdziemy się napić.
Wspomniana patriotka-bojowniczka Nepomucena Piasecka
miała podobno wypowiedzieć pod adresem pruskiego
nauczyciela następującą groźbę: Psiakrew, psi diabeł,
pies niemiecki, ty chcesz naszym dzieciom wydrzeć
religię, wydrapię ci oczy. Zabijcie go na śmierć.
Stanowczo jednak takiemu aktowi desperacji zaprzeczyła:
To niemożliwe, bo byłam wtedy trzeźwą. Nie podważyła
natomiast wiarygodności tego, że w jednej z karczm –
zapewne będąc już nietrzeźwą – wraz ze znajomym snuła
plany zamordowania pruskiego belfra. W grę wchodziło: a)
wynajęcie łobuza, który mu serce przekuje, b) wykonanie
wyroku osobiście. Jednak do egzekucji z jakichś przyczyn
nie doszło.
Ignacy Furmaniak, szewc (nie karany) tłumaczył się przed
sądem prostolinijnie: Już przed obiadem byłem pijany i
nic nie wiedziałem o żadnym zajściu.
Jak wynika z ustaleń sądu, okrzyki patriotyczne wznosił
tylko szewc Ignacy Balcerkiewicz, który ponoć krzyknął
sobie na ulicy: Niech żyje Polska. Nie ma danych co do
jego trzeźwości, ale mógł go upić Prusak nazwiskiem
Pohl, który siedział w knajpie nieopodal strajkującej
szkoły i stawiał Polakom
piwo oraz wódkę, samemu nie wylewając przecież za
kołnierz. Następnie namawiał:
No, dalej, wyjdźcie na ulicę i drzyjcie się.
Piasecka i 5 recydywistów dostali łącznie 8 lat i 8
miesięcy więzienia, natomiast pozostałych 14 skazańców
miało w sumie do odsiadki o 5 miesięcy mniej.
Wniosek prosty: najwyższe wyroki dostali degeneraci i
recydywiści. Korony cierniowe założyli im na głowy
dziennikarze i literaci. To oni też wprowadzili ich do
zalatującego tandetą i hipokryzją kanonu polskiej
mitologii religijno-narodowej.
Wpierdol zewsząd
John Kulczycki, amerykański historyk, opublikował
książkę pt. „Strajki szkolne w latach 1901–1907”. Jest
to pozycja wyjątkowa, bo nie ma w niej patetycznych
pierdnięć. Są za to fakty, a te okazują się niezbyt
patriotyczne. Ówczesne dzieci były bite przez rodziców,
kiedy odmawiały modlitwę po niemiecku, przez pruskich
nauczycieli, gdy nie chciały się modlić po niemiecku, i
przez księży, kiedy w ogóle nie chciały odmawiać
paciorka.
Kulczycki podaje fragmenty autobiografii urodzonego w
1884 r. Jakuba Wojciechowskiego, który w wieku 7 lat
rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Kunowie,
niewielkiej wsi w powiecie śremskim. Kiedy nauczyciel
ogłosił, że Wilhelm II wydał pozwolenie na wprowadzenie
jednej godziny języka polskiego tygodniowo, matka Jakuba
– tak jak matki innych uczniów – odmówiła napisania
prośby, która była konieczna, żeby dzieci mogły
uczestniczyć w tych lekcjach. Dzieci wpadły na genialny
pomysł – odpowiednie pisma podpisały sobie nawzajem.
Wojciechowski zapłacił nawet 14 fenigów ze swojego
kieszonkowego za polską książkę, za co matka, gdy
książkę później znalazła, sprała go na kwaśne jabłko.
Przed sądem stanął ksiądz Laskowski podejrzewany przez
pruskie władze, że nakłonił uczniów do odmowy pobierania
nauki religii w języku niemieckim. Księżulo bronił się
dzielnie.
Powiedział, że nie tylko we Wrześni, ale także w
Wieleniu, gdzie duszpasterzył poprzednio, urządzał dla
Niemców-katolików biblioteki.
Wyznał też, że on kocha wszystkie dzieci – zarówno
polskie, jak i niemieckie. Kiedy zapytano, czy to
prawda, że zachęcał wrzesińskie dzieci do bojkotu,
stwierdził: (...) Gdy dziewczynki nie stawiły się na
lekcje śpiewu kościelnego prowadzone przeze mnie, inne
dzieci powiadomiły mnie, że one powiedziały o mnie
nieprawdę przed inspektorem, jakobym im powiedział, że
na lekcji religii mają wcale nie odpowiadać. Takie małe
dzieci
w obawie przed karą często mówią nieprawdę. Gdy dzieci
znowu do mnie przyszły i zapytały, co mają zrobić z
niemieckimi katechizmami, które im podarowano,
powiedziałem, że im już żadnej rady nie dam, bo mówią
nieprawdę przed nauczycielami i inspektorem.
Potem dzieci były przez Prusaków przymuszane do
niemczyzny na różne sposoby, a ksiądz Laskowski był
zapewne z nimi solidarny. Duchem, bo jego ciało
znajdowało się wtedy w Konarzewie pod Poznaniem, gdzie
został proboszczem.
Od księcia Czartoryskiego otrzymał beneficjum (104
hektary) i wrzesiński lumpenproletariat miał głęboko w
tyle. I tak sobie cierpiał długo i szczęśliwie.
Jawohl, Herr ksiądz!
Czarni wcale nie chcieli buntów narodowych. Na sercu
leżała im tylko skuteczność wychowania religijnego.
Przerobienie rozwydrzonych bachorów na oddane Kościołowi
kat. baranki bez katechezy w języku polskim było zaś
niemożliwe.
W trakcie procesu ksiądz ŁabĘdzki, proboszcz z Wrześni,
powiedział: Nauka religii była dla dzieci trudna, gdy je
uczono po polsku. Jest tym trudniejsza, gdy wykłada się
ją po niemiecku.
Dzieci i dziś nie pojmują, co księża wygadują podczas
katechez, ale nie boją się już tak bardzo księżych
pogróżek. Przed wiekiem wystarczyło postraszyć, że
powitanie Gelobt sei Jesus Christus jest grzechem, i
przerażone owieczki biegły strajkować. Wystarczyło
rozkolportować ulotki, z których wynikało, że ci, którzy
modlą się po niemiecku, niechybnie trafią do gara
wypełnionego czarną jak sutanna smołą, i już jagniątka
wymiotowały na widok niemieckiego katechizmu.
Przed pruskim sądem w 1901 r. zeznawała także GadziŇska,
żona szkolnego pedela. Zadano jej pytanie:
– W jakim języku mówił Jezus Chrystus? Odpowiedziała bez
zająknięcia: – No pewnie, że po polsku. – A w jakim
języku Jezus zwracał się do Matki Boskiej.
– W takim języku, w jakim ona mówiła do niego – odparła.
Zapytano ją wtedy, czy papież modli się po polsku i czy
rozumie polską mowę. – Nasze duchowieństwo dobrze mówi
po niemiecku, chociaż jest polskie. To i papież rozumie
po polsku i po polsku się modli. On jest nasz – szybko
odparowała.
Papieżem był wtedy Leon XIII, autor encykliki „Rerum
novarum” (1891 r.), w której potępił ruch robotniczy i
socjalizm, a polepszenie warunków życia biedoty
uzależnił od dobrej woli kapitalistów. Gadzińskiej i jej
podobnych nie rozumiał ni w ząb.
Wniosek z tego prosty, że ośmiesza się ten, kto w wieku
XXI sypie kopce nacjonalistycznym legendom zlepionym w
przebrzmiałych warunkach ku krzepieniu serc. Te dziś
bowiem chronić trzeba przed zawałem i szowinizmem, a nie
germanizacją.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Taka norma jaka Platforma cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Śmieszne słowo prokurator
Wszyscy deklamują o walce z korupcją, co jest beczeniem
owiec. Prokuratura bardzo ośmiela do uprawiania
przekupstwa, żałuję więc, że na razie nikt mi nie chce
dać łapówki a też nie mam akurat pomysłu, za co mógłbym
sam komuś zapłacić. Panu Lwu Rywinowi grozi do 3 lat
więzienia – tyle co i mnie za znieważenie pana papieża.
Realnie chodzi więc o półtora roku w zawieszeniu, które
każdemu z nas wleci. Ryzykując taki wyrok wolałbym
spróbować zarobić 17 500 000 dolarów, niż zgrywać się na
siostrę miłosierdzia J.P. II. A niech się facet zamęczy.
Kościół uwielbia komfort, luksus, co łączy z antyludzkim
apetytem na męczenników.
Redakcja "NIE" wciąż opisuje skandale powodujące wielkie
straty pieniężne dla państwa. Z przebiegu zdarzeń zwykle
wynika nasza delikatna sugestia, że u ich podłoża jest
przekupstwo. Nie umiemy tego udowodnić, więc nie możemy
dopowiadać wyraźnie. Prokurator Olejnik dał zaś teraz
wyraźny sygnał wszystkim, że prokuratura wyklucza
zarzucanie komukolwiek korupcji, a już na pewno jej
udowadnianie. Sfery biznesu i polityki mogą czuć się
bezpiecznie, nadprokurator wywiódł bowiem prasie
zgromadzonej przed jego majestatem, że żelaznym dowodem
w aferze Rywina jest nagranie magnetofonowe jego oferty
i że na nim oprze się oskarżenie. Z tego podkreślenia
wnioskuję, że opracowywany właśnie rządowy program
korupcji nikomu nie szkodzi. Uzasadnienie:
W sprawie Rywina istnieje trzech żywych świadków, w tym
dwóch niekaranych twierdzących, że pan Lew proponował
opłacenie korzystnego dla nich kształtu ustawy. Są to
madame Rapaczynsky, Piotr Niemczycki i Adam Michnik.
Jest też czwarty świadek Leszek Miller wraz z Michnikiem
poświadczający, że Lew Rywin nie wyparł się przed nimi,
że składał korupcyjną propozycję. Leszek Miller to zaś
świadek szczególnie wiarygodny z dwóch powodów. Jego
rzetelność i uczciwość poświadcza przekonanie milionów
wyborców. Poza tym dowiedziona została znaczna
życzliwość tego świadka oskarżenia wobec obwinianego.
Podkreśla to opozycja, opisuje związana z nią prasa
wskazując, że premier nie zawiadomił prokuratury i witał
się z Rywinem na premierze "Pianisty", gdy już wiedział,
że producent powoływał się na jego nazwisko chcąc
zarobić parę groszy.
Gdy prokuratura daje nam do zrozumienia, że w sprawach o
korupcję czterech dobrych świadków i spontaniczne
przyznanie się obwinianego przy świadkach to mało, bo
główne znaczenie mają dwie taśmy – oznacza to, że
następną sprawę o korupcję będziemy mieli w XXIII
stuleciu. Czterech świadków, w tym jedna dama i jeden
premier oraz dwie taśmy! Materiał dowodowy dla żadnej
redakcji, a tym bardziej prokuratury nigdy więcej
nieosiągalny.
Ja z wywodów Olejnika wyciągam taki wniosek, że zamiast
się bawić w śledztwa dziennikarskie, powinniśmy w
redakcji "NIE" bawić się lalką Barbie. Prokuratura też
skupi się na uczennicy z Gdańska, która w legitymacji
szkolnej przerobiła sobie datę urodzenia, żeby także
mieć siedemnaście i pół. Olejnik przewiduje zmasowany
atak prasy na prokuraturę. Prorok widocznie.
Podwładny Olejnika prokurator o jarzynowym nazwisku tkwi
w strasznym bigosie. Oznajmił on prasie, że o aferze
Rywina dowiedział się 27 grudnia 2002 r., czyli z
"Gazety Wyborczej". Można by więc mniemać, że gdyby pan
prokurator apelacyjny nie kupował "Wyborczej", tylko
"Filipinkę", Lew Rywin nie miałby żadnych kłopotów.
Wnioskować też z tego można, co następuje. Nie wiadomość
o przestępstwie pobudza prokuraturę do czynu – tak jak
to jej nakazuje prawo. Prokuratura rozpoczyna swoje
powinności na całkiem
inny sygnał, który brzmi: mleko już się rozlało.
Uzasadnienie:
Adam Michnik dwustu elokwentnym osobom po 22 lipca 2002
r. opowiedział, że Rywin powołując się na premiera
poszedł do Rapaczyńskiej po 17 milionów dolarów, a także
po te pół miliona, które było do utargowania. Jeżeli
każda z tych 200 osób opowiedziała z kolei sensację
tylko 10 ludziom, daje to już 2200 osób. Jeśli każda z
tych 10 osób powtórzyła to tylko 5 osobom, daje to 10
tysięcy osób, czyli całą liczącą się Warszawę. W stanie
nieświadomości pozostają już tylko bezrobotni,
sprzedawczynie, gospodynie domowe z poślednich domów i
młodzież z blokowisk. Znamienny to pech, że wśród
dywizji wtajemniczonych nie trafił się akurat żaden
prokurator, który mógłby wiadomość potraktować jako
impuls zawodowy.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrudnia tysiące
ludzi zbierających informacje. Wyławia z nich wszystko,
co ważne, by przekazywać zainteresowanym władzom państwa
rozmaite rewelacje. Miałem okazję się przekonać, że ABW
uważa za istotne lub ciekawe wszystko, cokolwiek dotyczy
premiera. Wygląda jednak na to, że Agencja nie
informowała prokuratury o ekspedycji Rywina do Michnika.
Widocznie wśród 10 tysięcy uświadomionych nie miała
akurat żadnego tajnego współpracownika. Chyba że ABW
uznała
za nieważne to, że ktoś chodzi po łapówki w imieniu
premiera.
Bezpieczeństwu wewnętrznemu zagraża próba łapówkobrania
w zamian za przerobienie ustawy być może dopiero od 50
milionów dolarów wzwyż.
Komisja śledcza Sejmu ma za jedno z trzech zadań
zbadanie, czy prawidłowe były reakcje organów państwa na
aferę Rywina. Powinna więc chyba ustalić przyczyny
przewlekłej niewiedzy o pójściu Rywina do Michnika pana
prokuratora o jarzynowym nazwisku i jego kolegów.
Nazwisko tego prokuratora w języku potocznym jest
równoważnikiem takich słów jak kapuś czy kabel.
Przezwiska te naznaczają osoby poinformowane. Widocznie
jednak prokurator Kapusta nie jest nomen omen.
Dopóki wszyscy wiedzieli to tylko, że Rywin mówiąc, że
wysłał go premier, udał się do Agory po łapówkę,
uznawali to, z prokuratorami włącznie, za zdarzenie
czysto towarzyskie. Dopiero wtedy, gdy "Wyborcza"
ogłosiła to, co ogłosiła, urodziła się w kapuście
największa afera w dziejach Polski. Gdyby komisja
śledcza badała ten mechanizm przemieniania się sensacji
towarzyskiej w aferę korupcyjną, rozważyć powinna
następujący punkt widzenia. Patologię życia publicznego
stanowi tylko to, co wykracza poza normy tolerancji
zwyczajowo przyjęte przez sfery miarodajne. Na przykład
gdybym dosiadł się do stołu, przy którym biesiaduje
grono biznesmenów, których uważam za notorycznych
łapówkodawców, wraz z grupą polityków, których posądzam
o to, że są łapówkobiorcami, zgodnie z panującymi
standardami postępowania nie uważałbym, że jest to grono
nieuczciwe. Przed wyjściem do toalety spokojnie
powiesiłbym na poręczy krzesła marynarkę z wypchanym
forsą portfelem w kieszeni. Byłbym pewny, że nikt go nie
ukradnie, gdyż kradzieże kieszonkowe są w tym gronie
poza obrębem towarzyskiej tolerancji. Opłacanie
urzędowej przychylności i asygnowanie prowizji mieści
się natomiast w jej zakresie, jest dopuszczalne wedle
niepisanych norm postępowania, ale dopóty, dopóki nie
opisze takiej transakcji "Gazeta Wyborcza". Pod tym
jednak warunkiem, że uczyni to na stronie pierwszej
identyfikując jako wielką lub paskudną aferę. Dla
komisji sejmowej płynie stąd wniosek, że stosunki w
Polsce są prawidłowe i uczciwe, dopóki nikt nie pozwoli
się nagrać, a "Gazeta" nagrania nie ogłosi.
Załóżmy teoretycznie, że to Michnik przyszedł do Rywina
z łapówką. Co by to było? Bardzo dobra odpowiedź,
prokuratorze Kapusta: spacer.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Macice wolności
Najprostsza droga do piekła wiedzie – jak wiadomo –
przez zabijanie nienarodzonych. Ścigają się na niej,
pracując nad projektem ustawy legalizującej aborcję,
feministki z Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania
Rodziny oraz socjaldemokratki z SLD. Na razie
feministki, którym przewodzi Wanda Nowicka, wyprzedzają
posłanki pod chorągwią Joanny Sosnowskiej. Redakcja
"NIE" zdecydowanie kibicuje feministkom, których projekt
– bezkompromisowy, konsekwentnie nowoczesny – doprowadzi
do zawału nie tylko tzw. obrońców życia, ale i
kunktatorów. Główną zaletą projektu poselskiego jest to,
że ma poparcie posłów. Może jednak da się połączyć
walory obu projektów – autorki pracują nad sklejeniem
ich w jedną całość.
Ustawa o prawach i zdrowiu reprodukcyjnym
(federacyjna)
Już w preambule projekt społeczny powołuje się na
podstawowe prawa człowieka – prawo do godności, równego
traktowania, zdrowia, prywatności, decydowania o swoim
życiu osobistym i do wolności sumienia. Nie jest to
pusta deklaracja, tylko odwołanie się do wartości
konstytucyjnych, z których logicznie wynikają konkretne
uprawnienia.
Wiedza o bzykaniu
Podobnie jak w dotychczasowej ustawie antyaborcyjnej –
oby trafiła ona jak najszybciej na przemiał – projekt
przewiduje, że władze publiczne są zobowiązane zapewnić
obywatelom, w tym młodzieży, swobodny, także pod
względem finansowym, dostęp do metod i środków
zapobiegania ciąży. Do tej pory było to tylko hasło, z
którego nic nie wynikało. Tym razem ma to oznaczać
konkretne obowiązki państwa.
Minister zdrowia stworzy sieć placówek świadczących
usługi z zakresu planowania rodziny. W każdym powiecie
powinna być przynajmniej jedna taka placówka. (Zaraz
padnie argument: skąd wziąć kasę, gdy służba zdrowia
jest w zapaści finansowej, a Hausner chce ciąć wydatki.
Ale pomyślcie, ile forsy można zaoszczędzić na domach
dziecka i innych wydatkach państwa na dzieci
niechciane).
Minister edukacji wprowadzi obowiązkowy przedmiot
"wiedza o życiu seksualnym człowieka". Tego wymaga
również obecna ustawa, ale czarnym udało się zrobić z
tego przedmiotu dodatek do katechezy, nafaszerowany
moralizatorstwem i dezinformacją. Dlatego projekt
precyzuje, że w programie mają się znaleźć informacje o
zapobieganiu ciąży, profilaktyka chorób wenerycznych i
AIDS, a także – to bardzo ładne sformułowanie –
kształtowanie wolnych od przemocy relacji między
kobietami i mężczyznami opartych na zasadzie równości.
Od razu poszłoby do kosza parę katopodręczników, gdzie
wprawdzie nie propaguje się przemocy, ale równości też
nie. I jeszcze jedna propozycja: Przedmiot ten
dostosowany do wieku dzieci będzie obowiązywać od
pierwszej klasy szkoły podstawowej. Ależ będzie wrzask,
kiedy się to publicznie ogłosi! Pierwszaki mają się
dowiedzieć, czym się różni chłopiec od dziewczynki! (Do
tej pory zdobywały tę wiedzę przyglądając się młodszemu
rodzeństwu).
Aborcja na żądanie
Najbardziej rewolucyjne zapisy projektu dotyczą aborcji.
Kobieta ma prawo do przerwania ciąży w pierwszych 12
tygodniach bez podawania przyczyn. (Jakie to piękne i
proste: nie musi tłumaczyć się żadnym pieprzonym
urzędasom, błagać lekarzy o zaświadczenia! Nie jest
petentką organów władzy, tylko wolnym człowiekiem, który
sam o sobie decyduje!). Gdy od początku ciąży upłynęło
więcej niż 12 tygodni, można ją przerwać, jeśli:
1. Kontynuowanie ciąży może pogorszyć stan zdrowia
(definiowanego nie według widzimisię jednego czy
drugiego konowała, tylko zgodnie ze standardami WHO) lub
zagrozić życiu kobiety.
2. Występuje prawdopodobieństwo ciężkiego upośledzenia
albo nieuleczalnej choroby płodu.
3. Kontynuowanie ciąży naruszy w odczuciu kobiety jej
godność i poczucie bezpieczeństwa (zwłaszcza gdy ciąża
powstała w wyniku czynu zabronionego lub kobieta czuje
się zagrożona
ze strony sprawcy ciąży).
Czegoś takiego jeszcze nie było w polskim prawie nawet w
złotych czasach PRL-owskich swobód ginekologicznych –
brać pod uwagę odczucia kobiety! W dodatku przecież
tylko kobieta może stwierdzić, czy zagrożone jest jej
poczucie godności, bezpieczeństwa etc.
W każdym z tych trzech przypadków ostateczna decyzja
należy do kobiety (brawo!). W okolicznościach
określonych w pkt. 2 i 3 przerwanie ciąży jest
dopuszczalne do chwili
osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia
poza organizmem kobiety. Pkt 1 natomiast nie przewiduje
żadnych ograniczeń czasowych. Znaczy to tyle, że można
przerwać ciążę nawet w 9. miesiącu, także na dzień przed
porodem.
To nawet nam, weteranom walki o prawo do aborcji, wydaje
się lekką przesadą. Chociaż rozumiemy intencje autorek.
Z XIX-wiecznych powieści znamy takie sytuacje, kiedy
dama nie mogła urodzić, lekarz w tużurku pytał ojca
rodziny, kogo przede wszystkim ma ratować – dziecko czy
matkę. I facet decydował, które z domowych stworzeń jest
dla niego ważniejsze. Zapis w omawianym projekcie
definitywnie rozstrzyga ten dylemat na rzecz kobiety.
Ale i w tym przypadku pozostawia jej ostateczną decyzję.
Chce baba ryzykować zdrowie albo wręcz poświęcić życie
dla maleństwa, jak jedna katolicka święta – proszę
bardzo, wolny wybór.
Może jednak, biorąc pod uwagę możliwości współczesnej
medycyny, trzeba przyjąć jedno ograniczenie – zdolność
płodu do życia poza organizmem matki. Jeśli w ostatniej
fazie ciąży zagrożone będzie zdrowie kobiety, można
przenieść małe paskudztwo do inkubatora i tam je hodować
do czasu, aż będzie mogło funkcjonować i bez macicy
mamusi, i bez tego urządzenia.
Hipokryzja na śmietnik
Skoro kobieta ma mieć prawo do przerwania ciąży w
możliwie najwcześniejszym jej stadium – i zgodnie ze
standardami upowszechnianymi przez Światową Organizację
Zdrowia – wynika z tego, że trzeba zalegalizować
zalecaną przez WHO pigułkę wczesnoporonną RU 486.
Są też inne ważne propozycje wyrastające z fatalnych
doświadczeń Polek w Papalandzie. Zagwarantowanie dostępu
do badań prenatalnych. Ustalenie, że lekarz nie może
powoływać się na "klauzulę sumienia" odmawiając pomocy w
zapobieganiu ciąży. Jeżeli sumienie nie pozwala mu
przepisywać pigułek antykoncepcyjnych, powinien zmienić
zawód!
Jest też bat na obłudnych lekarzy: jeśli nie chcą
skrobać, musi to dotyczyć wszystkich placówek, w których
praktykują, również prywatnych gabinetów. Pacjentki
miałyby dostęp do informacji, którzy lekarze odmawiają
przerywania ciąży. Publiczna placówka służby zdrowia nie
może się natomiast uchylać od świadczenia tej usługi,
lecz tylko lekarz jako osoba.
Co tu kryć – to jest ustawa naszych marzeń. Ten projekt
uświadamia nam koszmarny dystans między Pomroczną a
cywilizowaną Europą.
Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie embrionu i
płodu ludzkiego, warunkach dopuszczalności
przerywania ciąży i edukacji seksualnej (sejmowa)
Projekt poseł Joanny Sosnowskiej jest ostrożny,
obliczony na to, żeby łatwiej go było przepchnąć w
Sejmie. Zbyt ostrożny, wziąwszy pod uwagę to, że każda
zmiana restrykcyjnego prawa podziała na tzw. obrońców
życia i ich najmimordów jak tancerka go-go na Szymona
Słupnika. Nie warto rezygnować z ważnych praw kobiet,
skoro druga strona nie tylko nie doceni
wspaniałomyślności, ale weźmie ją za słabość.
Kto ojciec, kto matka
To, co w projekcie sejmowym godne jest uwagi, to
fragment dotyczący wykorzystywania ludzkiego materiału
genetycznego do prokreacji wspomaganej. Te sprawy
projekt federacyjny pomija milczeniem.
Wchodzi tu w grę cała masa problemów: kto ma prawo do
dziecka – dawczyni materiału genetycznego czy kobieta,
która je urodziła? Biologiczny ojciec czy mąż
"zastępczej matki"? Czy można kupić embrion? Kto
dysponuje pozostałymi po leczeniu "odpadami" – zbędnym
nasieniem, komórkami jajowymi, zarodkami? Prawo nie
nadąża za rozwojem medycyny, nie przewiduje sytuacji, w
których kobieta może urodzić własną siostrę albo
wnuczkę, albo postarać się o dziecko nieżyjącego
jużfaceta. W Polsce mamy w tej dziedzinie lukę prawną,
choć np. w Niemczech i Austrii przyjęto odpowiednie
ustawy już w 1989 r.
Sosnowska wchodzi w gąszcz problemów bioetycznych trochę
po partyzancku, koncentrując się na trzech sprawach.
Co Bóg da
Niedopuszczalne jest wykorzystywanie technik do selekcji
płci płodu, z wyłączeniem sytuacji, gdy wybór taki
pozwala uniknąć poważnej choroby – proponuje. Ten zakaz
budzi wątpliwości. Polska to nie Indie czy Chiny, gdzie
masowo usuwa się płody i porzuca noworodki płci
żeńskiej. Polska rodzina preferuje model 2+2, z dwojgiem
dzieci, chłopcem i dziewczynką (przynajmniej w teorii,
bo w praktyce coraz częściej poprzestaje na jednym
dziecku). Co jest złego w tym, że ludzie, decydując się
na zapłodnienie in vitro, "zamówią" sobie dziewczynkę
czy chłopca? Musiałby to być naprawdę masowy proceder,
żeby zakłócić proporcje płci w całej populacji, co nam
nie grozi przez najbliższe 20 lat.
W tego rodzaju propozycjach pobrzmiewa zabobonny lęk
przed wkraczaniem w domniemane kompetencje Pana Boga. Z
góry wiadomo, co powiedzą na ten temat katole: że jeśli
można dokonać selekcji zarodków według płci, jak
sekserka oddziela kurki od kogucików, to następnym
krokiem będzie inżynieria genetyczna – "produkowanie"
dzieci o ponadprzeciętnym poziomie inteligencji i
określonych cechach fizycznych, jak wzrost, uroda, kolor
oczu. A to jest, według wszystkich konserwatystów,
niewyobrażalny koszmar, Orwellowski nowy wspaniały
świat. Ludzie muszą rozmnażać się po staremu pozwalając,
żeby ślepy przypadek (Bóg?) powoływał do życia
niezliczone zastępy osobników chorych, upośledzonych,
garbatych, zezowatych, obłąkanych – gdyż na tym polega
prawdziwy humanizm.
Cywilizowanie embrionów
Po tej dygresji wróćmy do projektu Sosnowskiej. Embriony
stworzone w procedurach medycznego wspierania prokreacji
mogą być za zgodą rodziców przekazane innym osobom
potrzebującym. Brzmi to rozsądnie. Natomiast jeśli
rodzice nie chcą oddać zarodków "do adopcji", nie
przechowuje się ich w nieskończoność w zamrażarce, lecz
niszczy. Sama wzmianka o niszczeniu podziała na
środowiska katolickie jak płachta na byka, choć
oczywiście w polskich ośrodkach leczenia bezpłodności od
dawna to się robi. Ale, jak zwykle w Pomrocznej, dopóki
się głośno o tym nie mówi, wszyscy to tolerują; burzę
wywoła dopiero próba legalizacji takich praktyk.
Zakazuje się tworzenia i wykorzystywania embrionów do
innych celów, niż medyczne wspomaganie prokreacji. Ależ
to zakaz klonowania terapeutycznego! Czy rzeczywiście
musimy wprowadzać taki zapis do ustawy dotyczącej
aborcji? Może wystarczy, że urzędnicy Millera, nikogo
nie pytając o zdanie, walczą na forum międzynarodowym o
zakaz klonowania?
Chwała Sosnowskiej za to, że jako pierwsza próbuje
zainteresować tymi problemami Sejm. Rzecz wymaga jednak
dyskusji z udziałem fachowców.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niech sczezną aktorki
Zwabiony niczym Orfeusz śpiewem syren udałem się wraz z
red. Ćwiklińskim do stołecznego klubu Żuraw, bo tam
właśnie Największy Europejski Magazyn "Cinema" miał
zaszczyt zaprosić na uroczystość ogłoszenia werdyktu
szóstej edycji konkursu dla młodych aktorek.
Klub Żuraw powitał nas tłumem barmanów stojących po
drugiej stronie bufetu i rzędem pustych miejsc przed
barem. Jak szepnął wtajemniczony bywalec, pazerne
kierownictwo klubu zakazało organizatorom podawania
darmowych hard-drinków, co jest zwykle główną atrakcją
tego typu "ogłoszeń werdyktu", licząc że podniecone
soft-drinkami (musujący sok z winogron plus sok
porzeczkowy niegazowany plus kwasek cytrynowy plus lód z
kranówy) towarzystwo ruszy szturmem na bar niczym
aktorstwo w "Ogniem i mieczem" i nastuka knajpiarzom
kaski. Grubo się przeliczyli. Recesja dotknęła głęboko
młodą twórczą inteligencję, co było widać przy barze. I
gdyby nie red. Ćwikliński, który systematycznie zamawiał
dla siebie i przyjaciół skrupulatnie regulując rachunek
keszem i kartą, to rząd barmanów i barmanek umarłby z
nudów. Tak czy siak red. Ćwikliński stał się głównym
sponsorem imprezy, niesłusznie pominiętym na
zaproszeniach i prospektach.
– Co tu tak drogo? – dziwił się raz po raz Sponsor,
pomimo zutylizowanych drinków trzeźwo zauważając, że
naparstek bourbona w "Żurawiu" kosztuje tyle, co butelka
w sklepie. Ale po wejściu do Unii ceny łyskaczy spadną,
pocieszaliśmy się, agitując młodzież za pozytywnym
głosowaniem podczas referendum.
Wreszcie po kilku drinkach mikrofony zafurczały i
ogłoszono werdykt. Z sześciu półfinalistek w kategorii
"młoda aktorka" do finału dostały się trzy, z których
nieobecne na imprezie Prestiżowe Jury wybrało jedną.
Nagrodę dla tej Jednej wręczyła Laureatka poprzedniej
edycji. Znana już w warszawce, bo obecna narzeczona
wybitnego aktora starszego pokolenia. Wszystkie trzy
finalistki były ponętne, budziły zainteresowanie,
podobnie jak obecna na uroczystości małżonka artysty
młodego pokolenia Macieja Stuhra, tudzież kilka innych
pań.
Kudy jednak temu obecnemu zainteresowaniu do szału lat
minionych, gdy w obecnym klubie Żuraw był sklep AGD z
lodówkami i pralkami na społeczne zapisy. Wtedy tłum
mężczyzn kolejkowiczów wił się aż po poprzeczną ulicę
Kruczą. Z przekrwawionymi z pożądania oczami marzyli o
trzygwiazdkowej, laminowanej lodówce Mińsk albo
ładowanej od góry pralce Diana. Dziś w "Żurawiu"
Laureatka uhonorowana przez ubiegłoroczną zwyciężczynię
nie miała takiego wzięcia jak rzucona tam za PRL, w
ramach wymiany towarowej między bratnimi krajami,
radziecka elektromagielnica Kalinka. Obiekt westchnień
ówczesnych gwiazd ekranu.
Oprócz tytułu Laureatka otrzymała szereg cennych nagród.
Jednodniowy pobyt w Studiu Urody, nocleg w hotelu w
Ciechocinku, rozbieraną sesję w magazynie dla panów, no
i przede wszystkim bilet do Cannes. Terminowo zgrany z
odbywającym się tam festiwalem filmowym. Aby Ją tam
dostrzegli.
Bo w kraju bryndza jest. Filmów, prawdziwych zwłaszcza,
już się nie kręci. Teatry wyrzucają aktorów pod
pretekstem dezynsekcji. Role dostać można jedynie w
telewizyjnych serialach, ale na te czyhają kobiety
różnych idoli medialnych.
W dniu wręczania nagród inny kolorowy magazyn – "Wprost"
– zamieścił alarmujący artykuł "Kino opieki społecznej"
przestrzegający wykształconych czytelników przeciwko
przy-gotowanej w Ministerstwie Kultury ustawie o
kinematografii. Ohydną, zdaniem redakcji, bo zmuszającą
zagranicznych dystrybutorów filmowych, czyli właścicieli
kin, handlarzy kaset wideo, płyt DVD, magnetowidów i
odtwarzaczy, telewizji kablowych i platform cyfrowych do
współfinansowania polskich filmów. Artykuł red.
Jarosława Gajewskiego, pachnący lobbingiem zagranicznych
firm, "wypasem", jak mawia młodzież filmowa, bije na
trwogę! Bo oto szykuje się skok na pieniądze podatników.
Tyle że autor nie dodaje, iż chodzi o pieniądze firm i
podatników amerykańskich. Bo te firmy korzystają jedynie
z polskiego rynku kinowego, zresztą w kolonialny sposób.
Wypompowują stąd zyski, olewając polską kinematografię.
Sprzedają obcą produkcję nie inwestując w rozwój naszych
talentów. Nawet w ciała młodych aktorek.
Laureatka konkursu otrzy-mała tytuł najwspanialszej
Młodej i wejście do klubu Żuraw. Za pierwszej komuny
stojący po lodówki i pralki pod Żurawiowym sklepem
konsumenci współfinansowali krajową produkcję filmową.
Dzięki nim, przebierającym nogami na mrozie, mogły
debiutować i grać: Maja Komorowska, Magda Zawadzka,
Beata Tyszkiewicz. Dziś najzdolniejsza młoda aktorka
dostaje bilet do Cannes, ale tylko w jedną stronę. Jeśli
nie załapie się tam na sponsora, to zginie w tłumie
kolejnych wstępujących ponętnych ciał. Bo
proamerykańskie lobby blokuje ustawę, a tym samym rozwój
polskiego kina.
I to trzeba "Wprost" młodym artystom powiedzieć.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gdy komornik zajmie Kołodkę
Na pocieszenie zaprawdę powiadam wam: wyzyskiwacze też
niedługo będą wyzyskani do cna.
Gdy nie wiadomo, co robić – należy ogłosić "reformy".
Pamiętacie "cztery fundamentalne" rządu Buzka? Miało być
sprawne, tanie i uczciwe państwo. Wyszło odwrotnie.
Rząd Millera zapowiada (którą to już z kolei?) "reformę
finansów publicznych". Boję się, że klasa polityczna
hoduje nam niezłego pawia.
Kto to spłaci
Od grudnia 1999 r. zadłużenie sektora finansów
publicznych wzrosło z 273,4 mld do 327,8 mld – czyli o
54,4 mld. To wspaniały wynik! Gwoli sprawiedliwości
dodam, że 25 mld "wyrobił" tylko w ciągu trzech
kwartałów ubiegłego roku rząd Leszka Millera.
Zadłużenie zagraniczne Pomrocznej na koniec III kwartału
2002 r. wyniosło ogółem 78,7 mld dolarów. W tym tempie
za kilka lat nasz piękny kraj będzie wisiał różnym
zachodnim instytucjom finansowym ponad 100 mld i jak
pierdolnie, to na amen. Nie mam pojęcia, jak można
spłacić 100 mld zielonych. Sternicy krajowej gospodarki
też nie mają. Złośliwi twierdzą, że "znają miejsca i
ludzi", którzy mogą ukoić stargane nerwy sterników. Nie
wierzę w to.
W resorcie zdrowia na miejscu Łapińskiego – który, moim
zdaniem, nie dość energicznie kręcił wora różnym
medycznym lobby – jest Balicki. Mam dobrą wiadomość dla
pana ministra – zadłużenie kas chorych w ciągu trzech
kwartałów ubiegłego roku zmniejszyło się ze 154,4 mln do
81,7! Zwiększyło się za to zadłużenie samodzielnych
publicznych zakładów opieki zdrowotnej z 389,7 mln zł
pod koniec 2001 r. do 424,4 mln na koniec września 2002
r. Teraz rozumiem, dlaczego w wielu szpitalach nie ma
pieniędzy na wypłaty. Tu ubyło, tam przybyło, a kasy na
kojenie nerwów w kasach jak nie ma, tak nie ma.
Nie da się tego powiedzieć o Zakładzie Ubezpieczeń
Społecznych i zarządzanych przez niego funduszach. Na
koniec grudnia 1999 r. – po pierwszym roku wdrażania
fundamentalnej reformy – zadłużenie ZUS wyniosło 3,1 mld
zł. Na koniec września 2002 r. było tego już 7,6 mld zł.
Tendencja jest wyraźna. Mam nadzieję, że nie dożyję do
emerytury.
Jednym ze sztandarowych haseł SLD i rządu Millera była
likwidacja różnego rodzaju funduszy celowych i agencji.
Oszczędności z tego tytułu miały być wielkie. Moim
zdaniem, przez dziewięć miesięcy 2002 r. urzędasy w
likwidowanych funduszach i agencjach bronili się
wyjątkowo zręcznie. Zadłużenie tych jednostek spadło o
symboliczne 2 mln zł ze 192 do 190 mln. Gdyby
rzeczywiście cięto, spadek zadłużenia powinien być
większy.
Banki na żebry
Spadek inflacji w styczniu do 0,4 proc. rok do roku z
0,8 proc. w grudniu 2002 r. wskazuje, że może nas czekać
kilkumiesięczny okres deflacji. Oznacza to, że wkrótce
banki każą sobie słono płacić za lokowane w nich
oszczędności, podczas gdy oprocentowanie kredytów
pozostanie na niezmienionym poziomie 15–20 proc. To
chora sytuacja. Pozbawione dostępu do kredytu
przedsiębiorstwa po raz kolejny ogłoszą
"restrukturyzację" i na bruku wylądują tysiące nowych
bezrobotnych. W tej sytuacji na miejscu ministra
finansów nie liczyłabym na wzrost dochodów podatkowych.
Pozostanie głębiej się zadłużać, co w warunkach deflacji
oznacza kolejne umocnienie złotego. Drogi dziś złoty
stanie się jeszcze droższy. Kredyty jeszcze trudniejsze,
a banki jeszcze mniej skłonne, aby pożyczać. Syntetyczny
wskaźnik koniunktury bankowej Pengab spadł w lutym do
najniższego poziomu w historii. Bankowcy wiedzą, co się
święci, choć oficjalnie prężą muskuły. Ciekawa jestem,
kiedy wyjdą na ulicę z transparentami "Balcerowicz musi
odejść"?
Ze względu na wyjątkowo słabe wyniki całego sektora w
zeszłym roku kilka tysięcy bankowców wyleciało na ryj. W
tym roku będzie podobnie. Novum polega na tym, że zaczną
spadać głowy prezesów. Mój stały dostarczyciel
natchnienia, prezes Kredyt Banku Stanisław Pacuk, już
pożegnał się z fotelem. Następny, o którym się mówi, to
Wojciech Kostrzewa z BRE Banku.
Ruina jak po wojnie
Pamiętacie? Równo rok temu ogłaszano w Sejmie
rewelacyjne plany wychodzenia z kryzysu.
Zalecam naszym politykom gospodarczym studiowanie
doświadczeń Japonii w walce z deflacją. Kraj ten, mimo
że produkuje znakomite statki, samochody i sprzęt
grający, od lat pogrążony jest w recesji, której
solidnym objawem jest właśnie deflacja. Japończykom nie
opłaca się nawet trzymać kasy w bankach, bo na tym
tracą. Rozwinął się przemysł produkujący różnego rodzaju
meble do przechowywania gotówki – specjalne szafy,
komody, półki... W Pomrocznej to niemożliwe. Od razu
napadną i zrabują. Do łask wrócą skarpety.
Z "reformowania" także nic nie wynika, jeśli gospodarka
jest w złym stanie. Trzeba uświadomić sobie, że w ciągu
ostatnich 13 lat praktycznie przeprowadzono w kraju
deindustrializację na niespotykaną skalę. Dziś
przedsiębiorstwa wykorzystują około 67 proc. możliwości
produkcyjnych. Taki efekt można osiągnąć prowadząc
solidnie przegraną wojnę. Tylko jeżeli sobie
przypominam, nikt nas przez ostatnie 13 lat nie napadał.
Politycy cieszą się jak dzieci, że udało się
"ustabilizować" bezrobocie na poziomie ponad 18 proc. To
może się zmienić, gdy padnie przemysł stoczniowy i
hutniczy. Co wtedy zrobi lewicowy rząd? Nie zdziwię się,
jeśli np. w ramach "reformy" obetnie świadczenia
bezrobotnym. I tak większość z nich jest na garnuszku
pomocy społecznej, czyli żyje powietrzem.
Organizowanie szkoleń mija się z celem. Gdy na jedną
ofertę pracy przypada trzech chętnych, można myśleć o
dokształtach i selekcji. Przy 250 kandydatach – jak to
bywa w wielu regionach – to czysta loteria. W tej
sytuacji politykom pozostaje agitacja za Unią
Europejską. Jeden z najbardziej kuriozalnych argumentów,
który słyszałam, brzmi tak: "Młodzi Polacy będą mieli
szansę na zatrudnienie w krajach Unii". Do kurwy nędzy!
Pokażcie mi europejski rząd, który zachęca swoją
młodzież do szukania pracy za granicą? Czy lewicowi
politycy nie wiedzą, ile kosztuje wykształcenie
inżyniera, lekarza czy ekonomisty i że płaci za nie
polski podatnik? Jak już wszystko sprywatyzuje Kulczyk i
jemu podobni, to co nam zostanie? Polska krajem
emerytów, rencistów i dorastającej młodzieży, bo rodzice
– już legalnie – w ramach Unii Europejskiej wykonują
najprostsze prace porządkowe na ulicach Brukseli,
Madrytu czy Berlina. Tylko kto wtedy w Polsce będzie
płacił podatki?
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polak wychodzi z morza cd.
Polski statek znowu walnął w inny. W tej dyscyplinie
jesteśmy pierwsi w Europie.
Całkowicie bez echa w polskich mediach (za to szwedzkie
i duńskie sporo na ten temat mielą) przeszła wiadomość o
tym, że frachtowiec Joanna przypierdolił w prom
pasażersko-towarowy Stena Nautica. Stało się to w
poniedziałek 16 lutego 2004 r. około piątej nad ranem w
cieśninach duńskich. "Nautica" należy do szwedzkich
linii żeglugowych Stena Line, tych samych, które wożą
ludzi i towary z Gdyni do Karlskrony. "Joanna" uderzyła
wprost w burtę promu robiąc w niej 11-metrową dziurę.
Woda zalała całą maszynownię. Około 130 pasażerów
ewakuowano na morzu, bo jednostce groziło zatonięcie.
Prom po kilku godzinach przyholowano do szwedzkiego
portu Varberg, gdzie podjęto akcję ratowania... koni. Po
zawodach w Arhus w Danii wracała promem do kraju
szwedzka drużyna olimpijska specjalizująca się w
pokonywaniu przeszkód wierzchem na koniu. Konie zostały
uwięzione w przyczepach na pokładzie towarowym i rżały z
przerażenia ponad 40 godzin, bo tyle trwała akcja ich
wyciągania. Wartość zwierząt obliczono na ok. 10 mln
koron.
"Joanna" należy do polskiego prywatnego armatora z
Gdyni, choć pływa – zapewne ze względów podatkowych –
pod flagą Jamajki, ma polską załogę i kapitana.
Przyczyny wypadku bada teraz szwedzka izba morska.
Docieka, co spowodowało, że oficer wachtowy "Joanny" nie
dostrzegł świateł promu, który nie jest łupinką.
* * *
Pomimo chwalebności, jaka to Polska z morza, dla morza i
od morza, jedyne, w czym moglibyśmy w związku z morzem
dzierżyć w Europie palmę pierwszeństwa, to liczba
wypadków morskich i poniesione na morzu ofiary
śmiertelne.
Służę statystyką obrazującą zatonięcia lub całkowite
spalenia statków o tonażu powyżej 100 BRT:
l1981 r. – "St. Dubois"
l1983 r. – "Kudowa Zdrój" (20 ofiar śmiertelnych)
l1985 r. – "Busko Zdrój" (24 ofiary)
l1986 r. – "Sopot"
l1987 r. – "Skoczów"
l1993 r. – "Jan Heweliusz" (największa katastrofa morska
w dziejach powojennej Polski z 55 ofiarami
śmiertelnymi).
Tonęły także statki pod obcą banderą, ale z polską
załogą:
l1988 r. – "Athenian Venture" (29 ofiar)
l1989 r. – "Kronos" (18 ofiar)
l1993 r. – "Nagos" (zginęło 3 Polaków i 13 osób innej
narodowości)
l1995 r. – "Erato" (6 ofiar)
l1997 r. – "Leros Strength" (20 ofiar)
l1998 r. – "Pallas" (16 utopionych).
To po katastrofach "Kudowy" i "Buska Zdroju" ówczesny
minister gospodarki morskiej powołał w kraju kilka
ośrodków szkolenia ratowniczego, aby marynarze, jak już
w coś uderzą, przynajmniej wiedzieli, jak skakać do
szalupy ratunkowej, a nie tonęli bezmyślnie.
* * *
W Polsce dużo się mówi o bezpieczeństwie na morzu, o
jakości szkół morskich, szkoleniach z bezpieczeństwa.
Wielokrotnie pisaliśmy w "NIE", że tylko się mówi, robi
się gówno.
Albo gorzej – robi się źle.
W "NIE" nr 39/2003 napisaliśmy, że każdy marynarz – od
majtka do kapitana – aby móc pływać na statku, co 5 lat
musi przechodzić trening w zakresie bezpieczeństwa. To
nie tylko zdrowy rozsądek nakazujący uczenia się, jak
dbać o własną dupę w wypadku zagrożenia, ale nakłada tę
powinność Międzynarodowa Konwencja o Wymaganiach w
Zakresie Wyszkolenia Marynarzy, Wydawania Świadectw oraz
Pełnienia Wacht (Konwencja STCW 78/95). Polska jak
najbardziej jest jedną ze stron konwencji, gdyż – jak
każdy cywilizowany kraj – dokument ten ratyfikowała.
Napisaliśmy, że Kolegium Dyrektorów Urzędów Morskich
podjęło uchwałę, aby olać to międzynarodowe prawo i
uwolnić ludzi morza od konieczności przechodzenia
szkoleń. Nie tylko wbrew konwencji, ale wbrew zdrowemu
rozsądkowi.
Po publikacji artykułu przyszły aż dwa sprostowania. Z
Urzędu Morskiego w Szczecinie podpisane przez dyrektora
Piotra Nowakowskiego i z Ministerstwa Infrastruktury z
podpisem dyrektora Biura Komunikacji Społecznej Ryszarda
Nałęcza. Oba były jednakie w treści: dziennikarz "NIE"
pisze nieprawdę lub w najlepszym razie się myli. Oba
nieuzasadnione.
Po naszym artykule interweniował główny inspektor pracy,
z mocy ustawy odpowiedzialny za bezpieczeństwo
wszystkich zatrudnionych. Został tak samo dokładnie
olany przez urzędników Pola jak my. Wydając specjalne
oświadczenie kierowane do ministra infrastruktury
interweniował – grubo po naszej publikacji, ale chwali
się, że w ogóle – marszałek Senatu prof. Longin
Pastusiak. Nie byliśmy więc w krytyce poczynań urzędów
morskich tak całkiem osamotnieni.
* * *
I oto w Ministerstwie Infrastruktury przygotowywane jest
nowe rozporządzenie w sprawie wyszkolenia i kwalifikacji
zawodowych na morzu. W projekcie mowa jest o tym, że
należy wyeliminować luki prawne powstałe wcześniej.
Rozporządzenie przywraca obowiązek przechodzenia
przeszkoleń z zakresu bezpieczeństwa – dokładnie tak,
jak pisaliśmy. Cieszy nas, że ministerstwo – choć nie
wprost i choć wcześniej gorąco zaprzeczając – przyznaje
nam rację.
Od wiewiórek w ministerstwie dowiedzieliśmy się, że luki
prawne powstały za czasów wiceministra Marka
Szymońskiego, bohatera z "NIE" nr 7/2004. Pisaliśmy, że
taki z niego zdolny kapitan, a tyle przeszkód się na
niego rzuca, gdy pływa po morzach. I że biedak musi w
związku z tym składać przed Izbą Morską wyjaśnienia.
Okazuje się, że zdolny był z niego także legislator. A
obecny wiceminister musi odkręcać to, co Szymoński
skręcił. Tylko po co było tyle się z nami handryczyć?
Jak "NIE" coś pisze, to znaczy, że wie, co pisze.
* * *
W szczecińskim Urzędzie Morskim 20 lutego 2004 r. po raz
kolejny zebrało się Kolegium Dyrektorów. Tym razem
gorąco dyskutowano o projekcie nowych mundurów dla
pracowników urzędów morskich. Dyskusja ta, naszym
zdaniem, nie przyniesie specjalnej szkody. Mamy
nadzieję, że nowe mundury prezentować się będą okazale,
a czapki wieńczyć będzie pióropusz albo kogucik.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
SLD bez Słoniny
Prezydent Elbląga Henryk Słonina zawiesił swoje
członkostwo w SLD. W specjalnym liście do mediów
wyjaśnił, że chce odpolitycznić urząd, stworzyć lepszy
klimat do sprawowania obowiązków gospodarza miasta i
poprawić współpracę z opozycją. To osobista, zaplanowana
i dobrze przemyślana decyzja. Zapewniam, że nie ma nic
wspólnego ze słabnącymi notowaniami Sojuszu –
oświadczyła dziennikarzom rzeczniczka pana prezydenta.
Nawet przez myśl nam nie przeszło, że mogłoby być
inaczej.
Prezydent za grosze
Dyrektor wydziału kultury łódzkiego magistratu Zbigniew
P. wysłał faks ze swego sekretariatu do siedziby biura
poselskiego PiS. Pan Zbigniew P. jest bowiem działaczem
PiSuarowym. Takie nadużycie oburzyło pana prezydenta
Łodzi Kropiwnickiego Jerzego, który nakazał dyrektorowi
zwrócić 45 (słownie: czterdzieści pięć) groszy do kasy
miasta. Pan prezydent zwrócił też urzędnikowi uwagę na
niestosowność takiego zachowania. 45 groszy, a tyle
reklamy...
Zwierz kąsa Leppera
Związek Zawodowy Rolników Ojczyzna złożył do sądu
wniosek o psychiatryczne przebadanie Andrzeja Leppera.
Jest to reakcja związku na wypowiedź pana Leppera, który
stwierdził publicznie, że szef związku pan Leszek Zwierz
ma żółte papiery.
D. J.
Gangsterzy i filantrop
Ryszard Zembaczyński jest prezydentem Opola. Z nadania
Platformy Obywatelskiej, partii określanej jako
„złodzieje”, która szykuje się do przejęcia władzy. Jest
wiceprzewodniczącym zarządu regionu PO na Opolszczyźnie.
Prezydent Zembaczyński zasiądzie niedługo na ławie
oskarżonych. Grozi mu od roku do 10 lat więzienia.
Prokuratura Okręgowa w Bielsku-Białej postawiła mu
zarzut nadużycia uprawnień i narażenie Banku Ochrony
Środowiska na stratę 1,5 mln zł. Jako dyrektor
regionalnego oddziału banku Zembaczyński udzielił
bandziorom lewego kredytu. Prezydent Opola zasiądzie na
ławie oskarżonych razem z członkami gangu wyłudzającego
kredyty. Podejrzanym postawiono prawie 80 zarzutów. – PO
absolutnie nie straciła zaufania do prezydenta
Zembaczyńskiego – mówił w Radiu Opole poseł Leszek
Korzeniowski, szef Platfusów na Opolszczyźnie. Będzie
mógł to zaufanie włożyć do paczki i wysłać
Zembaczyńskiemu za kratki.
A. S.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Organy ściemniania
Grzegorz W., właściciel firmy hydraulicznej, tyrający na
kilku budowach wokół Warszawy, żonaty, jedno
dziecko, nie karany, spokojny obywatel.
Grzegorz W., bandyta i złodziej, rabujący nieletnim
ostatnie grosze, wielokrotnie notowany i znany policji,
przez sześć miesięcy podejrzany o kolejny rozbój klient
aresztu w Białołęce.
Drugi portret rysowały policja i prokuratura.
Pierwszy jest prawdziwy.
19 października 2000 r. rano do Grzegorza W.,
właściciela firmy hydraulicznej, zapukało dwóch smutnych
panów z nakazem przeszukania mieszkania oraz z uprzejmą
sugestią, by pan Grzegorz udał się z nimi do
komisariatu, bo jest podejrzany o rozbój. Nie codziennie
budzą człowieka informacją, że wart jest pierdla. Pan W.
udał się zatem do komisariatu, by czym prędzej wyjaśnić
to nieporozumienie, ponieważ – jak sięgał pamięcią –
nikogo nie obrabował.
Stanowcze działania policji z Wydziału Kryminalnego
Komisariatu Warszawa Żoliborz w osobie starszego
sierżanta Pawła Trybuły zostały spowodowane poprzedniego
dnia oświadczeniem dwóch uczniów technikum, iż około
godziny 13.20 zostali napadnięci przez trzech mężczyzn w
wieku 18–20 lat, którzy wciągnęli ich do bramy i
obrabowali z: telefonu komórkowego marki Ericsson, karty
płatniczej Visa Elektron i 20 złotych polskich.
Oświadczenia swoje chłopaki złożyli na ręce sierżanta
Trybuły około 17.00. Czujny jak żuraw sierżant
natychmiast wytypował sprawców rozboju. Byli to:
Grzegorz W., Karol S. i Jacek Z. Sierżant Trybuła
scharakteryzował podejrzanych krótko (pisownia
oryginalna): W/wym osoby są bardzo dobrze znani
pracownikom wydziału kryminalnego Komisariatu Policji
Warszawa Żoliborz jako osoby trudniące się kradzieżami
oraz rozbojami. Ponadto osoby te często widywane są w
rejonie ulic gen Zajączka, Al. Wojska Polskiego. W/wym
byli wielokrotnie legitymowani w miejscach zagrożonych
tego rodzaju przestępstwami. Ostatnio byli zatrzymani w
dniu 06.05.2000 r. jako sprawcy kradzieży samochodu.
To istotna informacja dla sądu i prokuratury. Po
pierwsze, wynika z niej, iż Grzegorz W., bo na nim się
skupimy, ma własną firmę tak tylko dla śmichu, gdyż
zarabia przede wszystkim kradnąc i rabując. Pisząc
"trudnią się kradzieżami i rozbojami" sierżant Trybuła
musiał być bogaty w wiedzę o licznych wyrokach za te
przestępstwa, ponieważ trudno sobie wyobrazić, by w
"notatce urzędowej" szkalował człowieka niekaranego
prawomocnym wyrokiem sądu.
Mamy w rękach inny dokument z kwietnia 2002 r. Jest to
pismo z Wydziału Łączności i Informatyki Komendy
Stołecznej Policji. Tutaj trafiają wszystkie informacje
o zatrzymaniu i legitymowaniu kogokolwiek w ciągu
ostatnich kilku lat. Z tego pisma wynika, że Grzegorz W.
był legitymowany dwa razy w życiu – prewencyjnie, czyli
bez żadnych podejrzeń – w tym raz w sądzie przez policję
sądową. Nie ma mowy o żadnych wyrokach za kradzieże i
rozboje. Nie przewijał się w żadnych materiałach
policyjnych. Nie był zatrzymany jako sprawca kradzieży
samochodu. Występował w takiej sprawie jako świadek.
Przeszukanie w domu Grzegorza W. i drugiego podejrzanego
zakończyło się fiaskiem. Na okazaniu obaj młodzi ludzie
wskazali jednak na Grzegorza W. jako sprawcę napadu z 18
października. Rozpoznali go po rysach twarzy, kolorze
włosów, uczesaniu i rozbieganych oczach. W. został
zatrzymany. Warto jednak spojrzeć na to, co mówili
poszkodowani. Po pierwsze, wiek napastników określili na
18–20 lat. Przykro nam to mówić, ale Grzegorz W. nie
wygląda na młodzieniaszka. Wygląda na tyle, ile ma – na
30-letniego mężczyznę. Obaj poszkodowani mówili o
jasnych włosach obciętych krótko na tzw. jeżyka. Potem
zeznawali, że włosy były rude wpadające w blond.
Grzegorz W. jest ciemnym blondynem o włosach średniej
długości i takie miał 18 października.
19 października aspirant sztabowy Ewa Bandurska
przedstawiła W. zarzuty na piśmie. Tego samego dnia o
14.40 rozpoczęła przesłuchanie Grzegorza W. Nie przyznał
się do winy. Przedstawił dokładny rozkład dnia z 18
października: o 7.30 zjawił się na budowie w Chotomowie,
stamtąd z jednym z podwykonawców udał się do Otwocka,
tam przebywał do około 12.00 i ponownie wrócił do
Chotomowa, skąd wyjechał
do Warszawy około godziny 14.00, a do domu dotarł około
14.40. Podał nazwiska osób mu towarzyszących, z którymi
rozmawiał, podał numery ich telefonów komórkowych i
domowe.
20 października przed policją zeznawali dwaj świadkowie
dający Grzegorzowi W. pełne alibi. Obaj twierdzą nawet,
że W. wyjechał z Chotomowa o 15.00, a nie o 14.00.
21 października Sąd Rejonowy na wniosek prokuratora
rejonowego postanowił tymczasowo aresztować Grzegorza W.
na dwa miesiące.
Pobyt w areszcie był podejrzanemu regularnie przedłużany
przez sąd. W lutym asesor Monika Bednarek przedstawiła
akt oskarżenia przeciwko Grzegorzowi W. Ponownie
powołała się na typowanie sprawców przez policję jako
wielokrotnie zatrzymywanych. Owszem, wspomniała o alibi
oskarżonego, ale uznała je za niewiarygodne ze względu
na duże rozbieżności co do godziny. Asesor Bednarek
powołała się także na ustalenia biegłego psychologa,
który miał stwierdzić kategorycznie, że poszkodowani nie
wykazują tendencji do konfabulacji.
Bardzo interesujące. Oto rachunek wystawiony przez
wspomnianego biegłego: Ze względu na trudny charakter
sprawy – podejrzani przedstawiają alibi; istnieje
ewentualność, że świadkowie konfabulują albo mylą się co
do osób, a od oceny tych zeznań należy merytoryczne
rozstrzygnięcie sprawy zaś czyn jest zagrożony wysoką
karą – wnoszę o przyznanie stawki godzinowej zwiększonej
o 50 proc.
Pan biegły jest tylko chciwy? Czy też kłamie w opinii
przedstawionej sądowi na temat obu
poszkodowanych, skoro pisze w niej wyraźnie: w
wypowiedziach nie stwierdzam konfabulacji, choć w
rachunku mówi, że mogą zmyślać?
Prokuratura nie zaakceptowała rachunku wystawionego
przez biegłego. Dlaczego? Szkoda jej pieniędzy czy też
chciała wyjaśnić różnice w obu dokumentach biegłego?
Dlaczego więc nie wyjaśniła? Chyba warto wiedzieć, czy
poszkodowani mogli kłamać, czy nie? Choćby dlatego, że
człowiek, który uparcie nie przyznaje się do winy i
przedstawia alibi, siedzi wciąż za kratkami.
Prokuratura i policja pracująca pod jej nadzorem
dokładnie odtworzyły przebieg zdarzeń w dniu rozboju.
Poszkodowani stwierdzili, że zastrzegli kartę
skradzionego im telefonu. Jeżeli tak, to czemu w Idei
nikt nie ma żadnych informacji o zgłoszeniu utraty karty
SIM i telefonów przydzielonych podanemu abonentowi? I
czemu wiadomość tę uzyskał dopiero sąd? Dlaczego ani
policja, ani prokuratura nie zainteresowała się, czy
karta SIM była rzeczywiście zastrzeżona w podanym przez
poszkodowanych dniu?
I czemu nie zainteresowano się, czy właściciel karty
Visa Elektron zastrzegł ją, czy nie? Odpowiadamy:
zastrzegł. Pół roku po napadzie, w kwietniu 2001 r.
zgłaszając, że zaginęła w październiku.
Kto i dlaczego wysłał do niektórych uczestników procesu
Grzegorza W. telegram z sądu z informacją, że rozprawa
nie odbędzie się, choć odbyła się bez przeszkód? Czyżby
komuś zależało na osłabieniu jednej ze stron procesu?
Dlaczego nikt w policji i prokuraturze nie pomyślał, że
to się nie trzyma kupy, żeby facet, mający własną firmę
i nieźle zarabiający, latał po ulicach za uczniakami i
wyrywał im po 20 złotych z chudych portfelików.
Sąd Rejonowy w Warszawie na rozprawie w grudniu 2002 r.
uniewinnił Grzegorza W. i jego kolegę. Grzegorz W.
przesiedział w areszcie 182 dni i tyleż nocy. Stracił
zarobki, dobre imię, trochę zdrowia. Ma zamiar pozwać do
sądu skarb państwa o odszkodowanie. Niemałe. Pewnie mu
zapłacimy. Tylko dlatego, że sierżant Trybuła i asesor
Bednarek spaprali robotę.
Nie to jednak jest najistotniejsze. Gorsze jest to, że
każdego dnia każdy z nas może zostać zgarnięty na dołek
z własnego domu i siedzieć w pierdlu nie wiadomo ile, bo
aparat sprawiedliwości w Polsce powinien kury macać, a
nie decydować o ludzkim życiu.
Biedne kury...
Autor : Maciej Wiśniowski / Zuzanna Stawicka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Dramatycznie spadał poziom wód w rzekach. Wysychały
studnie i wodociągi. Płonęły lasy. Papież Polak modlił
się o deszcz. Ulewy w Sudanie pozbawiły domów ćwierć
miliona ludzi.
• Spadł poziom przedwyborczego poparcia dla SLD.
Notowania są najniższe w tej kadencji parlamentu.Na
początku sierpnia na SLD głosowałoby 21 proc. (spadek o
4 proc.), na PiSuar – 15 proc. (wzrost o 3 proc.), PO –
14 proc. (wzrost o 2 proc.), Samoobronę – 12 proc.
(wzrost o 2 proc), PSL – 10 proc., LPR – 6 proc.
(spa-dek o 3 proc.), UP i UW po 5 proc. (wzrost o 1
proc.).
• Strajkowali robotnicy ostrowieckiej Fabryki Wagon.
Fabryki posiada-jącej liczne zamówienia, rentowną
produkcję, fachową załogę oraz właścicieli
wypompowujących z zakładu wszystko, co wartościowe, od
kiedy go sprywatyzowano. Wedle dyżurnych, krajowych
ekonomicznych autorytetów prywatyzacja jest lekiem na
zastój gospodarczy i korupcję.
• Kobieta w Polsce księdzem chrześcijańskim? Tak, ale w
Kościele ewangelicko-reformowanym. Pani Wiera Jelinek
będzie pierwszym pastorem płci żeńskiej w naszym kraju.
– Ta decyzja wpłynie na ochłodzenie stosunków między
nami – ekumenicznie rzekł ksiądz profesor Stanisław
Celestyn Napiórkowski z KUL. Chrześcijanin, ale
katolicki.
• Polka arabskiego pochodzenia została obsobaczona w
stołecznym Szpitalu Bielańskim jako „arabska gnojówa”.
Bo skórę miała za ciemną i kolczyk w pępku. Marokanka
polskiego obywatelstwa została wyrzucona ze stołecznego
sklepu, bo chciała kupić polskie, a nie niemieckie nici.
Neofitkę-patriotkę wyzwano od „brudasów”, zanim usunięto
z placówki handlowej.
• Do wszystkich aptek na podległym mu Mazowszu zwrócił
się wicemarszałek sejmiku wojewódzkiego Wojciech
Wierzejewski. Aby nie sprzedawały antykoncepcyjnego leku
Postinor Duo. Marszałek jest aktywistą Ligi Polskich
Rodzin. Wierzy, że to Żydzi podsuwają Polakom środki
antykoncepcyjne, żeby potem panoszyli się tu Arabowie.
• Na Pomorzu zakończył się wojewódzki zjazd
konkurencyjnej wobec SLD Demokratycznej Partii Lewicy.
Kongres Krajowy DPL zaplanowano na 7 września w
Warszawie.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mała orkiestra parafialnej pomocy
Od 11 lat Owsiak wkurwia kler i przykuriewnych
polityków. Dlaczego? Bo złamał monopol na
charytatywność? Bo jest wiarygodny i rozlicza się z
każdej złotówki? Bo szanują go młodzi? A może po prostu:
bo tak.
– Niech pani nie daje! – starszy jegomość krzyczy na
całe gardło, siłą odciągając od puszki zdezorientowaną
kobietę. – Oni zbierają na Owsiaka, a później Owsiak za
to robi Łutstok czy jakoś tak i tam rozdaje narkotyki.
Starszy dżentelmen to znany w Biłgoraju aktywista
parafialny. Wie dobrze, jakie zło czai się za obłudnym
uśmiechem Owsiaka. Wie dobrze od swojego proboszcza.
Kilka chwil wcześniej przed głównym kościołem w
Biłgoraju dwie uczennice podchodzą z puszką do kobiety w
średnim wieku: – Może pani wspomoże orkiestrę? Kobieta z
promiennym uśmiechem sięga po serduszko i z rozmachem
nakleja je na szparze puszki: – Nigdy!
Wolontariusze natykali się na siebie wielokrotnie na
ulicach Biłgoraju. Ci z czerwonymi serduszkami i ci z
puszkami zrobionymi z pudełek na strzykawki: ponurzy i
zmar-
znięci.
– Panowie zbierają pieniążki? – zatrzymuję taki patrol.
– Tak, bo co? – odpowiada czerwony kinol.
– A na co zbieracie?
– Na szpital, na ma... man... mamograf.
– A czemu właśnie dziś, kiedy zbiera orkiestra?
– A co, nie wolno? Przecież nie dla siebie zbieramy.
Akcję przeciw Owsiakowi ogłosił starosta biłgorajski
Stanisław Schodziński (LPR). Oficjalnie pod pretekstem
zbiórki pieniędzy na mammograf dla szpitala. Poparcia
udzielili mu miejscowi proboszczowie, ogłaszając to
wielokrotnie z ambon.
– Chciałem przeprosić Jurka Owsiaka, który zrobił tyle
dobrego dla naszego szpitala. – Burmistrz Biłgoraja
Janusz Rosłan z SLD nie ukrywa, że jest mu przykro. – To
wstyd dla miasta.
Rosłan wygrał wybory w pierwszej turze zbierając ponad
50 proc. głosów. Nie ma jednak łatwego zadania. Musi
współpracować z powiatem rządzonym przez ligusów i radą
miasta prawicową w większości.
Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zakupiła w ubiegłych
latach dla biłgorajskiego szpitala bardzo drogi sprzęt.
Między innymi inkubator dla noworodków i pulsoksymetr
badający tlen we krwi dzieci. Na frontowej ścianie
szpitala wisi niewielki neon orkiestry.
Starostwo usiłowało zmusić pracowników podległej mu
służby zdrowia do udziału w swojej zbiórce. Spotkało się
z ostrym sprzeciwem środowiska. Jeden z lekarzy odczytał
protest: Nasz szpital otrzymał w poprzednich latach
sprzęt od WOŚP i nie należy dokumentować naszej
niewdzięczności za ten fakt konkurencyjną akcją. (...)
Żenujące jest to, że dla rozegrania niezrozumiałych
interesów biłgorajskiego starostwa włącza się
pracowników służby zdrowia i to ich rękami chce się
zdyskredytować popularną, szczytną i cenioną w
społeczeństwie akcję „Świątecznej Pomocy”.
Artur Brożko jest szefem sztabu orkiestry w Biłgoraju.
Stanowczo ostrzegał swoich wolontariuszy, żeby nie
reagowali na obraźliwe uwagi i zaczepki.
– Nie chcemy konfrontacji – mówi.
Dzwonię do starosty biłgorajskiego. Nie zastaję go. W
jego imieniu przemawia Marian Tokarski – członek
zarządu:
– Jesteśmy dumni z naszej akcji. Nie mamy nic przeciwko
Jurkowi Owsiakowi...
– Czy już wiadomo, ile uzbieraliście?
– Będzie wiadomo, jak policzymy... Może za dwa dni. A
czemu to pana interesuje?
Kiedy kończyłem pisać ten artykuł, na koncie WOŚP było
11 478 386,79 złotych. W trakcie finału zadeklarowano 30
362 782 złotych. Liczenie trwa.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Powab Leppera "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Piątas Achillesowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sierpniem i młotem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lotna staruszka i cenzura
Czy prehistoryczna już postać nazwiskiem Hitler nadal
musi ograniczać naszą swobodę myślenia, czytania,
oglądania, oceniania? Chodzi konkretnie o książkę, o to
żeby mogła się w Polsce ukazać, a także o zasady.
22 sierpnia minęło sto lat skandalicznego i chwalebnego
istnienia Leni Riefenstahl, Niemki, która uchodzi za
najwybitniejszego w dziejach reżysera filmów
dokumentalnych. Stulatka właśnie wróciła z głębinowego
nurkowania na Malediwach na Oceanie Indyjskim. Wybiera
się teraz wykonywać w Alpach, nad Dolomitami, wariackie
akrobacje samolotowe z pętlami. Jest bowiem czynną
pilotką wyczynową. W chwilach wolnych od tych rozrywek
montowala swój nowy film o podmorskim życiu i udziela
wywiadów skarżąc się na starość, marne zdrowie i
bezustanne ataki prasy za jej prohitlerowską przeszłość.
W Hollywood Jodie Foster, Madonna i Spielberg interesują
się możliwością zrobienia superfilmu o życiu wielorako
utalentowanej stulatki. Wpierw była tancerką. Potem
została aktorką – gwiazdą niemieckiego kina. Największe
sukcesy osiągnęła jako filmowa dokumentalistka. Jest
wybitnie utalentowaną pisarką. Maluje, a jej obrazy
osiągają wysoką cenę. Wspina się na wysokie góry i w
wywiadzie dla "Frankfurter Rundschan" wspomina, że z
kolegami aktorami taszczyła na szczyty pianino.
W epoce Hitlera dama ta nakręciła dwa genialne
nazistowskie filmy propagandowe: "Triumf woli" o
parteitagu NSDAP w Norymberdze w 1934 r. i "Olimpiadę" o
igrzyskach olimpijskich w Berlinie w 1936 r. (Złoty Lew
na festiwalu w Wenecji). Te dwa filmy postawiły ją w
rzędzie największych filmowców i prekursorów
nowoczesnego kina. Reżyserowała też filmy fabularne.
Hitler ją protegował i przyjmował. Plotkowano, że owa
feministka nie do zdarcia była kochanką kanclerza
Rzeszy, tańczyła przed nim nago. Ona temu przeczy.
Leni Riefenstahl po II wojnie długo i ostro krytykowano
za prohitleryzm. Do dziś rżnie głąba. Powiada, że nigdy
nie była członkiem partii. Zjazd NSDAP – światowej miary
wtedy wydarzenie – przedstawiła jako rzetelny świadek
bez żadnego komentarza. Nie jej to wina, że
międzynarodową imprezę sportową, olimpiadę, urządzono w
Berlinie za Hitlera. Była apolityczna, chociaż owszem
uległa fascynacji hitleryzmem jak prawie wszyscy Niemcy,
ale cierpi przez to od 60 lat dlatego, ponieważ nie
wyparła się obłudnie swojej politycznej młodości.
Wskazuje przy tym – nie bez racji – że jako feministka,
kobieta zawodowego sukcesu, bezdzietna maniaczka pracy i
dama swobodnych obyczajów postawą swą kontestowała
nazizm, który powołanie kobiety widział w rodzeniu
dzieci, życiu rodzinnym, zajęciach kuchennych i
chadzaniu do kościoła. Po zakończeniu wojny Leni
Riefenstahl przeszła zresztą dwa procesy
denazyfikacyjne, jeden przeprowadzony przez Amerykanów,
drugi przez Francuzów. Została zaliczona do najlżej
obciążonych hitleryzmem – do kategorii oportunistów.
Wykreślanie w Polsce tej postaci z historii kultury, z
obiegu filmowego i literackiego już dziś jest objawem
bezrozumnego zacietrzewienia, stanowi hołubienie tabu,
przesądu. Z jednej bowiem strony – fascynacje
totalitaryzmem i sztuka z nich wyrastająca należą do
historii Europy. Z drugiej strony – wykreślanie przez
hiperpolską cenzurę wszystkiego, co było
prohitlerowskie, nie ma sensu, gdyż żadne intelektualne
postawy
sympatii do nazizmu w Polsce nie grożą. Dziś Leni stała
się już tylko symbolem witalności, artyzmu, wariactwa,
feminizmu i długowieczności – rzeczy dobrych, a nie zła.
Zachwyt i potępienie
"NIE" rozmawia z krytykiem filmowym i tłumaczem Jackiem
Łaszczem, który przygotowuje do druku "Wspomnienia" Leni
Riefenstahl.
– Kiedy kilka lat temu zorganizowano w Warszawie w kinie
Tęcza przegląd filmów Leni Riefenstahl, wybuchł skandal,
a władze Żoliborza skierowały sprawę do prokuratury...
– Nic nie da się zrobić w sprawie Leni Riefenstahl.
Przynajmniej w Polsce. Andrzejowi Gasowi, który
odgrzebał dokumentację filmowanej przez ekipę Leni
Riefenstahl egzekucji w Końskich w pierwszych dniach
wojny, nie udało się zrobić o niej filmu. Owszem,
przybywa coraz więcej tekstów krytycznych i pełnych
zachwytu w gazetach, ale nie ma jak dotąd polskiego
przekładu słynnych "Wspomnień", wydawanych na całym
świecie w licznych nakładach, przez Japończyków
uważanych za największą autobiografię XX wieku. Można to
cytować z trzeciej ręki i z licznymi przekłamaniami, ale
wydać – nie.
– W czym jest problem?
– To jest moje pytanie! Nie mogę tego zrozumieć! Myślę,
że głównie w jakiejś dziwnej bojaźni wydawców. Przez pół
roku proponowałem przekład "Wspomnień" Bertelsmannowi,
ale on ze zrozumiałych względów nie może. Inni są
bardziej otwarci i na sam dźwięk nazwiska odpowiadają
szczerze: "Leni – nie!".
– U nas ciągle każdy, kto miał związek z Hitlerem jest
nie do przyjęcia...
– Leni Riefenstahl była piękną i wysportowaną kobietą
należącą do bohemy towarzyskiej ówczesnych Niemiec. To
prawda, że opowiadano o niej różne rzeczy, np. że
tańczyła nago przed Hitlerem, ale na pewno nie była to
Salome, która go prosiła o czyjąś głowę.
Trudno udawać, że jej nie ma, skoro dziś teoretycy
historii filmu wymieniają Leni Riefenstahl jednym tchem
z Sergiuszem Eisensteinem i Orsonem Wellesem. Jest w tej
trójce bez wątpienia.
– Ale Eisensteina można w Polsce oglądać, wydawać, pisać
o nim, choć robił filmy propagandowe dla Stalina.
– A Leni Riefenstahl nie można! Skandal stuletniego
istnienia Leni Riefenstahl wiąże się z jej niesłychaną
emancypacją i z jej aroganckim poczuciem misji jako
artystki. Była pierwszą kobietą i to w hitlerowskiej
Rzeszy – gdzie jednak, pamiętajmy, obowiązywały trzy "K"
(Kichen, Kirche, Kinder) – której udało się to, co nigdy
nie udało się żadnemu mężczyźnie. To co nie udało się
Eisensteinowi właśnie. Stworzyła nową estetykę dokumentu
filmowego, która nie zestarzała się do dzisiaj. Po
siedemdziesięciu paru latach jej "Triumf woli" jest
wciąż żywy i ściągają z niego najwięksi, choćby wymienić
Spielberga.
Trudno też po obejrzeniu "Triumfu woli" i obu "Olimpiad"
nie zgodzić się z opiniami, że Leni Riefenstahl jest
prekursorką współczesnej estetyki telewizyjnej i
reklamowej.
– Atakowana jest za to, że nigdy nie przeprosiła za
swoje związki z nazistami.
– To niewybaczalne dla wielu, że ona jeszcze żyje. I
faktycznie nigdy nie przeprosiła. W opartym na jej
wspomnieniach trzygodzinnym filmie biograficznym Ray’a
Millera mówi: Nigdy słowa o antysemityzmie nie padły z
moich ust. Nigdy czegoś takiego nie pisałam. Nie byłam
antysemitką ani nie należałam do narodowych socjalistów.
To czemu jestem winna? Powiedzcie mi to. To nie ja
zrzucałam bomby atomowe. Nikogo nie zadenuncjowałam. Na
czym więc polega moja wina? Powtarza to z uporem przez
całe życie.
– W Stanach Zjednoczonych postać Leni Riefenstahl cieszy
się dużą popularnością. Jodie Foster przygotowuje się do
nakręcenia o niej filmu biograficznego z sobą w roli
głównej.
– Owszem, ale dopiero teraz, od czasu jej głośnych
albumów fotograficznych i wydanych "Wspomnień".
Nie ulega wątpliwości, że jest ona dzisiaj znakiem i
ikoną sztuki, i kultury masowej XX wieku w nie mniejszym
stopniu niż Marilyn Monroe. Powstają o niej balety
(osobiście była na premierze baletu "Riefenstahl" w
Niemczech) i sztuki teatralne. Bardzo bym chciał namówić
Macieja Nowaka, dyrektora Teatru Wybrzeże w Gdańsku, na
wystawienie głośnej już bardzo "Marleni" Thei Dorn, w
której łączy się w nieco bluźnierczy sposób wątki
kariery Marleny Dietrich i Leni Riefenstahl.
Wiem też z prywatnej rozmowy z Agnieszką Holland, że
zrobienie filmu o Leni byłoby i jej marzeniem. Jak mówi
Baerbel Dalichow, kuratorka jej poczdamskiej wystawy
fotografii, gdyby nie jej zaangażowanie w nazizm, byłaby
wzorcem nowoczesnej, aktywnej zawodowo i twórczo kobiety
sukcesu.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W Ostrołęce ostro ciągną
Członkowie rodzin miejskich notabli oraz posła SLD brali
preferencyjne pożyczki przeznaczone na wspieranie
lokalnej przedsiębiorczości. Łykali szmal za szkolenia
dla bezrobotnych.
Prokuratura prowadzi przesłuchania. Parlamentarzysta
wymiata niepokornych ze swojego podwórka.
Ostrołęcki Ruch Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP)
powstał w 1994 r. jako stowarzyszenie zainicjowane przez
garstkę osób, w większości bezrobotnych. Dwa lata
później stworzono Fundusz Rozwoju Przedsiębiorczości,
który na preferencyjnych warunkach udzielał pożyczek
nowo powstającym lokalnym firmom. W sumie na około 5 mln
zł ("Tygodnik Ostrołęcki" nr 41/2002). Szmal płynął z
Ministerstwa Pracy, Banku Światowego, Polskiej Agencji
Rozwoju Przedsiębiorczości oraz kasy miejskiej.
Superkredycik
Okazało się, że atrakcyjne pożyczki pobierali również
miejscowi notable i członkowie ich najbliższych rodzin.
Często wykorzystując pieniądze niezgodnie z
przeznaczeniem lub nie zwracając ich. Wątpliwości budzi
sposób ich przyznawania. W tej elitarnej grupie są także
znaczące osoby związane z lewicą.
Z pożyczek korzystał obecny poseł SLD Stanisław
Kurpiewski oraz jego żona. Wzięła forsę na odkupienie
firmy od męża, żeby jako poseł mógł brać pobory w
Sejmie. Zasilili się też dyrektorka oddziału
Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, a kiedyś
sekretarz Rady Wojewódzkiej SLD Elżbieta Ziółkowska i
jej małżonek (ona wzięła kasę, by spłacić pożyczkę męża)
oraz radny SLD Roman Balcerzak ze swoją starą.
Pożyczki brali także: mąż wiceprezydent Marii Sokoll
(PO) – przewodniczącej komisji rozdzielającej kredyty w
ORWP, żona prezydenta Arkadiusza Czartoryskiego (PiS),
wiceprzewodniczący Rady Miasta Józef Galanek (PO) oraz
syn wiceprezydenta Miasta Wiesława Piaścińskiego ("Nasza
Ostrołęka" utworzona przez członków dawnego Stronnictwa
Demokratycznego). Ten ostatni łyknął kasę na działalność
gospodarczą, której nie prowadził. Jego tata – zapewne
przez przypadek – jest wiceprezesem ORWP.
Prezesem zarządu ORWP jest Kazimierz Krzysztof Bloch,
niegdyś przewodniczący tutejszego ZSMP, którego
wojewódzkim szefem był obecny poseł Kurpiewski. To
starzy kumple. Ale poseł Kurpiewski kategorycznie
podkreśla, że nie był traktowany preferencyjnie, gdy
przyznawano mu pożyczki i że nie był posłem, gdy brał
szmal. Był tylko lokalnym liderem swojej partii. Gdy
postanowił kandydować do parlamentu, pożyczkę wzięła
jego żona, ale teraz ona już też nie pożycza z ORWP, bo
uczy w podległej mu niepublicznej Mazowieckiej Szkole
Ekonomicznej. Bezrobotnych szkoliła biorąc stówę za
godzinę, ale było tego raptem 70–80 godzin. Zdaniem
posła, moralnie naganne jest dopiero to, że
wiceprezydent Sokoll reprezentując miasto, które dawało
szmal na ORWP, była w komisji, która przyznała pożyczkę
jej mężowi.
Sprawą pożyczek przyznanych z funduszu ORWP zajmuje się
teraz Prokuratura Rejonowa w Ostrołęce.
– Prezes Bloch straszył na posiedzeniu Rady Miejskiej
SLD, że będzie się mścił na rodzinach i dzieciach tych,
którzy pomogli całej tej historii wypłynąć na wierzch –
opowiadają świadkowie.
Deal na bezrobociu
Prokuratura została również poinformowana o tym, że na
listach uczestników szkoleń figurują nazwiska osób,
które nie brały udziału w kursach. Na tę okoliczność
prokurator ma przesłuchać około 700 osób.
ORWP wygrywał przetargi na szkolenia dla bezrobotnych
organizowane przez Wojewódzki Urząd Pracy. Na
prowadzeniu wykładów zarobiła cała tutejsza elita: obok
żony posła Kurpiewskiego, także wspomniany wiceprezydent
Piaściński i jego ślubna, oraz przewodnicząca Rady
Miejskiej SLD Maria Skibniewska.
Jako szkoleniowców zatrudniano pracowników Urzędu
Kontroli Skarbowej (UKS) i Wojewódzkiego Urzędu Pracy
(WUP). Tego samego, który organizował przetarg, a potem
przeprowadzał kontrolę w ORWP na okoliczność
ewentualnych przekrętów dotyczących zlecania szkoleń czy
osób w nich uczestniczących. Trochę głupio, że zarówno
zlecającymi ową kontrolę, jak i ją przeprowadzającymi
byli ludzie, których nazwiska figurują na liście
wykładowców. Kontrola żadnych nieprawidłowości nie
wykazała. Teraz papiery obwąchują kontrolerzy z UKS w
Płocku.
Poseł wymiatacz
Stanisław Kurpiewski, niegdyś wojewódzki szef ZSMP,
potem szef SdRP, a następnie przewodniczący Zarządu
Powiatowego SLD, czyli lider Sojuszu na tym terenie, swą
mocną pozycję ugruntował w ostatnich wyborach
samorządowych, gdy został radnym wojewódzkim. Mało jest
takich, którzy mają wątpliwości, że to on rozdaje posady
w miejscowych instytucjach. Od 1989 r. uparcie startował
w wyścigu na Wiejską, aż wreszcie go wybrano.
– Kurpiewski nie znosi sprzeciwu w swoim folwarku.
Powołuje się na poparcie ministra Janika, a przeciwników
określa jako sterowanych przez UOP i byłych esbeków.
Niepokorni wylatują z partii. Na przykład założyciel
tutejszej młodzieżówki i przewodniczący SdRP w mieście,
a do niedawna przewodniczący jednego z kół SLD Artur
Popielarz nie podporządkował się panującym w ostrołęckim
SLD feudalnym stosunkom. Kurpiewski nie mógł tego
tolerować, zastosował starą metodę – twierdzą lokalni
członkowie lewicy.
Od jednego z młodych poseł otrzymał oświadczenie, że
Popielarz domagał się od niego łapówki. Brzydka wieść
rozeszła się w lewicowych kręgach, ale prokuratura tego
nie potwierdziła. Młody nie potrafił określić, co miał
dać w łapę Popielarzowi, gdzie i kiedy. Osoby, które
były świadkami tego, jak rzekomo Popielarz domagał się
łapówki, popukały się w czoło.
Trzeba było zadziałać skuteczniej. Podległa
Kurpiewskiemu Rada Miejska SLD wystąpiła do sądu
partyjnego o wykluczenie Popielarza z Sojuszu. Jak
twierdzi wypieprzony, nie umożliwiono mu nawet
zapoznania się z zarzutami i odniesienia się do nich.
Obecna przewodnicząca Rady Miejskiej SLD Maria
Skibniewska, która w wyborach na szefa jednego z kół SLD
przegrała z Popielarzem, argumentowała, że "sieje on
ferment". Zarzucono Popielarzowi, że jego koło zażądało
rozliczenia ludzi Sojuszu zamieszanych w sprawę pożyczek
z ORWP i kursów dla bezrobotnych. Mogło to Skibniewską
zdenerwować, bo ona też prowadziła te szkolenia.
Niedawno po Ostrołęce rozeszła się plotka, że do sądu
partyjnego powędrował kolejny wniosek o wykluczenie
jednego z tych, co skarżyli się do centrali na
Kurpiewskiego. Poseł i jego dwór plotki nie
potwierdzają, ale sygnatariusze skarg obstawiają już,
który z nich wyleci następny.
Olewka Millera
Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi kilkudziesięciu
członków Sojuszu wręczyło protest przewodniczącemu Rady
Mazowieckiej SLD Andrzejowi Piłatowi. Poskarżyli się na
działania Kurpiewskiego – wówczas kandydata na posła.
Piłat kazał wstrzymać się z awanturami na czas wyborów.
Przekazany mu protest trafił w ręce Kurpiewskiego.
Pismo to służy koledze Kurpiewskiemu za podstawę do
szykanowania skarżących się – donieśli jego
sygnatariusze Millerowi. Miller ich olał. Poszli do
Dyducha. Sekretarz Generalny SLD zareagował:
– Rutynowo zwróciłem się do komisji etyki i struktur
wojewódzkich, aby zbadały sprawę. Jeśli potwierdzą się
zarzuty stawiane posłowi, to zostaną wyciągnięte w
stosunku do niego konsekwencje.
Andrzej Piłat komentuje: – Próbowałem namówić obie
strony do zgody, ale nie poskutkowało. Trudno
rozstrzygnąć, kto ma rację. Napięcia się spotęgowały,
gdy Stasiu został posłem i jego możliwości oddziaływania
na różne decyzje zapadające na Mazowszu niepomiernie
wzrosły. Nie odpowiada to pewnej grupie. Dobrze więc, że
sprawa trafiła do centrali i rozstrzyga ją Komisja
Etyki.
Opinii przewodniczącej Komisji Etyki senator Marii
Szyszkowskiej nie uzyskaliśmy, ponieważ w okresie
wakacji jej biuro nie pracowało.
(...) w trakcie kampanii członkowie Zarządu Powiatowego
i Miejskiego SLD próbowali zastraszyć członków SLD
głosząc na zebraniach kół, iż po wyborach ci członkowie,
którzy pracują na rzecz innych kandydatów SLD z naszej
isty, aniżeli kandydat powiatowy Kol. Stanisław
Kurpiewski zostaną rozliczeni i usunięci z partii.
Zaczęto spełniać te groźby (...). Mają też miejsce próby
pozbawienia pracy tych spośród nas, którzy jawnie i
wprost na forum partii mówią o nieprawidłowościach
wewnątrz organizacji powiatowej SLD. (...) ostrołęckie
SLD nie zdołało zawiązać koalicji powyborczej w 1998 r.
pomimo korzystnego wyniku wyborczego. Sytuacja ta była
wynikiem chorych ambicji oraz przemożnej chęci
piastowania stanowisk w ratuszu. W wyniku tego
ugrupowania centrowe, które wcześniej wyrażały chęć
tworzenia koalicji w mieście z SLD, utworzyły koalicję z
AWS-em – pisali ostrołęccy eseldowscy opozycjoniści.
Poseł Kurpiewski uważa, że to z zazdrości tak go
obsmarowują, bo on jest parlamentarzystą, a oni nie.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poprawczak "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Reality TV puściło film "Tajemnice kuchni". Zlepek zdjęć
z ukrytych kamer, które pozakładali właściciele knajp,
by kontrolować personel. Kucharze posuwali kelnerki na
rosnącym cieście, pluli do potraw, wymiotowali do kotła,
gasili cygara w plackach i oczywiście sikali do lodu i
drinków. Światowa normalka. Do amerykańskiej gastronomii
zraziło nas to, że ktoś śmie placuszek o 1 cm wysokości
i 10 cm średnicy nazwać naleśnikiem.
* * *
Kwiatkowska "Jedynka" udowodniła produkcją "Tajne taśmy
SB", że w komunie też można było przełamywać monopole.
Bo ponoć wyłączność na archiwizowanie PRL miała Polska
Kronika Filmowa. A jednak to esbecka wytwórnia filmowa
produkowała dokumenty z najważniejszych momentów
historii. Czy to samospalenie się Siwca na dożynkach,
czy też pałowanie w Marcu, nie wspominając już o tajnych
spotkaniach opozycjonistów, na których frekwencję robili
tajniacy z MSW. Poza tym filmowcy-bezpieczniacy
zajmowali się dokładnie tym, czym zajmują się wolne
telewizje w Pomrocznej, czyli uwiecznianiem Kuronia,
Michnika, Olszewskiego i innych Macierewiczów.
* * *
Janowska i Mucharski w "Rozmowach na czasie" nareszcie
byli w swoim żywiole. Zrobili program o hip-hopie. Z
uwielbieniem w oczach spijali z ust swoich krótkowłosych
gości raperską poezję. Strofy napierdalające na syf i
gówno, które są dookoła, okazały się, co prawda,
mieszanką blokerskiego slangu, cynizmu i pesymizmu, ale
robiły wrażenie. Było fajnie, aż pojawił się Śpiewak i
ze słów prawdy zrobiła się "Gazeta Wyborcza".
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Laury za gnój "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kołysanka dla Janka
Z żalem żegnamy naszego wielokrotnego bohatera,
wielkiego biznesmena, dr. Jana Kulczyka. Cześć jego
pamięci!
Gdy w lipcu zeszłego roku na łamach "NIE"
opublikowaliśmy pikantne szczegóły intymnej
korespondencji dr. Kulczyka z jego niemieckim partnerem
Hansem-Dieterem Harigiem, prezesem E. ON Energie AG,
dotyczące ustalenia ceny, którą warto było zapłacić
skarbowi państwa za zakłady energetyczne grupy G8,
niektórzy znajomi politycy pukali się w czoło dowodząc,
że Prowizjoner jest "nie do wyjęcia". Tymczasem dzięki
naszej publikacji ta soczysta transakcja nie doszła do
skutku.
Dziś, gdy kolejne gazety biorą się za opisywanie dawno
przez nas opisanych biznesów dr. Jana, ci sami znajomi
politycy pytają: "Kiedy nr 1 na liście najbogatszych
Polaków z niej wyleci?".
Jan Przezorny
O tym, jak bardzo ta zmiana klimatu zaniepokoiła dr.
Jana, świadczy jego wywiad udzielony "Gazecie
Wyborczej".
Szczególnie rozśmieszył mnie fragment, w którym red.
Wielowieyska pyta: – Pan ma w umowie zagwarantowaną
fantastyczną opcję, która zakłada, że Francuzi będą
musieli odkupić od Pana akcje po pierwotnej cenie z
czasów, gdy skarb państwa sprzedawał TP SA – cenie
cztery razy większej niż jest dziś.
– Owszem – odpowiada dr Jan – istnieje taka opcja, ale
nie daje zarobku i jest jedynie zabezpieczeniem. Jeżeli
komuś daje się zarządzanie operacyjne firmą, to wówczas
ten ktoś musi wziąć odpowiedzialność za jej wartość. W
tym wypadku tę odpowiedzialność ponosi France Telecom,
nie ja. France Telecom gwarantuje, że jego rządy nie
doprowadzą do obniżenia wartości spółki. Dlatego mam tę
opcję i nic więcej z tego nie wynika.
Tysiące ludzi nabyły w 2000 r. akcje TP S.A. płacąc
często powyżej 30 zł za papier. Dziś mogą je opylić za
12,40 zł. Doprawdy trudno uznać to za oszałamiający
zysk. Ich wpływ na zarządzanie spółką był oczywiście
żaden. Te tysiące ludzi oszalałyby z radości, gdyby
France Telecom – jako największy inwestor –
zagwarantował im warunki takie jak Kulczykowi. A są one
przecież lepsze niż te, o których mowa w wywiadzie!
Kulczyk Holding ma 13,57 proc. akcji TP S.A., za które
zapłacił 1,27 mld euro. Pieniądze na ten cel firma
pożyczyła w zachodnich bankach, a gwarantem pożyczki był
France Telecom. Umowa z bankami została tak
skonstruowana, że w razie obniżenia ratingu France
Telecom mogą one zażądać od Francuzów wykupu akcji TP
S.A. od Kulczyka.
W czerwcu 2002 r. agencje Standard & Poor’s i Moody’s
obniżyły ocenę wiarygodności kredytowej żabojadów, co
zmusiło ich i Kulczyka do renegocjacji warunków
kredytowych z bankami. Gdyby negocjacje zakończyły się
fiaskiem, Francuzi musieliby wyłożyć około 1,7 mld euro!
Różnica na korzyść dr. Jana wyniosłaby 469 mln euro! Ale
to było w zeszłym roku.
Jan Niezbędny
W przygotowanym ostatnio dla amerykańskiej komisji
papierów wartościowych raporcie rocznym za 2002 r.
Francuzi ujawnili, że w związku z niewielkim
prawdopodobieństwem wzrostu ceny akcji TP S.A. liczą się
z tym, że Kulczyk Holding zdecyduje się zażądać od
Francuzów, aby odkupili od niego akcje TP S.A.
Obliczyli, że różnica między ceną, jaką będą musieli
zapłacić, a godziwą wartością akcji wynosi – z
uwzględnieniem spadku udziału inwestorów
mniejszościowych w zyskach TP S.A. – ok. 571 mln euro i
na tę kwotę utworzyli rezerwę. W ubiegłym roku rezerwa
wynosiła 300 mln euro. A przecież France Telecom to
najbardziej zadłużona spółka świata!
Dlaczego były prezes FT Michael Bon zgodził się na tak
korzystne dla Kulczyka rozwiązanie? Wiadomo, że
Prowizjoner nie włożył w ten interes ani jednego euro,
bo miał je z kredytu zorganizowanego przez konsorcjum
kilku dużych zachodnich banków. I umówmy się – to
państwowy koncern France Telecom był dla nich poważnym
partnerem, a nie dr Jan. Jedyne wyjaśnienie tej zagadki
może być takie – żabojady nie miały wyjścia! Jeśli
francuski narodowy operator chciał kupić polskiego
narodowego operatora, musiał skorzystać ze sławnego
know-how dr. Jana! Dziś były prezes Bon pewnie pluje
sobie w brodę, bo wie, że ten deal okazał się jedną z
największych porażek i gwoździem do trumny jego kariery.
O ile dymanie kolejnych polskich ministrów skarbu jest
zajęciem miłym, łatwym i przyjemnym, o tyle udane próby
dojenia dużych zachodnich koncernów są bardziej
ryzykowne. Jak nieoficjalnie zapewnił mnie
zaprzyjaźniony francuski bankier – szefowie France
Telecom rozgłaszają po wszystkich ważnych gabinetach, od
Londynu do Nowego Jorku, że z tym panem bezpiecznej jest
nie robić interesów. Pytanie, czy siła perswazji
żabojadów na ukochanym Zachodzie jest większa niż urok
dr. Jana, ma charakter retoryczny. To tłumaczyłoby
obecne poszukiwania przez Prowizjonera kontaktów na
Wschodzie. Rosjanie mają pieniądze i interesują się
Polską.
Jasiu pa pa
Pierwsze sygnały świadczące o tym, że Kulczyk Holding
może mieć problemy z finansowaniem swoich projektów,
dostrzegałam już w 2002 r. Mimo publicznych zapewnień
Jana Wagi, prezesa Kulczyk Holding, że firma ma
wystarczające źródła finansowania, premier Leszek Miller
w trakcie słynnej sierpniowej rozmowy z Urbanem
oświadczył, że w trakcie negocjacji z resortem skarbu
El-Dystrybucja – spółka kontrolowana przez Kulczyk
Holding – nie wylegitymowała się stosowną gotówką i
wypadła z gry.
W lutym tego roku jako pierwsi pisaliśmy o planach
związanych ze sprzedażą posiadanych przez dr. Jana akcji
TUiR Warta S.A. belgijskiej grupie KBC Bancassurance
Holding Company. Pisaliśmy też o planach nabycia
Rafinerii Gdańsk przez PKN Orlen. Nic z tego nie wyszło
– na razie.
Jeśli dziś niektórzy politycy opozycji wskazują na
powiązania Kulczyka z premierem Millerem, to pamiętajmy,
że swe koronne deale Prowizjoner robił z ekipą Buzka!
Od września 2001 r. dr Jan z ekipą SLD niczego
konkretnego nie załatwił! I obawiam się, że nie załatwi.
Coraz liczniejsze publikacje tworzą specyficzny klimat
wokół jego projektów. Rząd Leszka Millera ma najgorsze w
dziejach III RP notowania, a klasa polityczna jest
postrzegana przez obywateli jako skorumpowana do cna
banda "lodziarzy". W takiej atmosferze podjęcie decyzji
o sprzedaży czegokolwiek Kulczykowi wywoła w Sejmie
dziką awanturę, która może skończyć się upadkiem rządu i
Trybunałem Stanu.
Politycy, z którymi rozmawiałam, podkreślają, że Kulczyk
w ubiegłym roku pokpił sprawę, a jego służby prasowe
dały dupy. Coraz więcej też jest chętnych do opowiadania
o kulisach działalności jego imperium, a przecież
wiadomo, że dużym interesom nic tak nie szkodzi jak
rozgłos.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Strzelając donosami cd.
Jeden gangster podkłada swą żonę pod policjanta,
drugiego ścigają antyterroryści, gdy siedzi pod celą.
Tydzień temu, w artykule pt. "Strzelając donosami",
opisaliśmy kulisy kilku głośnych śledztw prowadzonych
przez prokuratury w Łodzi, Wrocławiu i Zielonej Górze.
Wykazaliśmy, że rzekome sukcesy prowadzących śledztwa
opierają się nie na pracy operacyjnej i zdobytych
dowodach, ale niemal całkowicie na zeznaniach świadków
koronnych. Świadkowie ci to przestępcy, którzy w zamian
za obietnice znacznego złagodzenia kary lub wycofania
zarzutów, denuncjują innych bandziorów, najczęściej
swoich wrogów. Zeznania te są dziwnym trafem zgodne z
tezami prokuratorów, którzy w ten sposób prokurują sobie
sukces. Stwierdziliśmy też, że słynna ucieczka
Krzysztofa Jędrzejczaka (Jędrzeja) z łódzkiego sądu jest
bardzo na rękę świadkowi koronnemu, a także
prokuratorowi prowadzącemu śledztwo w sprawie "łódzkiej
ośmiornicy". Pozwala bowiem podtrzymać tezę o groźnym
"zbrojnym ramieniu" tej grupy.
* * *
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, nasz artykuł
spowodował nerwowe ruchy w kilku prokuraturach i
komendach policji. Rzecznik łódzkiej policji Jarosław
Berger występując przed kamerą (TVP 1, 5 czerwca 2002
r., godz. 22.10, "Poza prawem") nadal nie był w stanie
wyjaśnić kulis ucieczki gangstera ze specjalnie
zabezpieczonego "rękawa", którego wykonanie kosztowało 2
mln zł. Przez gardło nie przeszła mu też informacja, że
miał on w celi 2 telefony komórkowe (Idea i Plus)!
Powiedział, że brane są pod uwagę cztery wersje
ucieczki, ale szerzej rozwinął tylko jedną. Jędrzejowi w
ucieczce mieli pomagać inni oskarżeni, a także...
obrońcy. Berger nie wyjaśnił, na jakiej podstawie
pomawia o współudział w tej sprawie adwokatów.
Nie jest to pierwszy przykład szermowania takimi
oskarżeniami. Po słynnej próbie ucieczki bandytów z sądu
w Jeleniej Górze 13 marca 2000 r., zakończonej
strzelaniną, prokurator publicznie oświadczył, że
podejrzany o pomoc w zorganizowaniu akcji jest jeden z
adwokatów oskarżonych. Śledztwo całkowicie wykluczyło tę
tezę, ale rzucone błoto pozostało.
Uważamy, że łódzka policja jest ostatnią instytucją,
która mogłaby wypowiadać się w sprawie Jędrzeja,
oskarżanego m.in. o zlecenie zabójstwa Grubego Irka –
innego łódzkie-go gangstera. Wiemy i mamy na to dowody,
że jeden z wysoko postawionych funkcjonariuszy policji
był w niezwykle bliskich stosunkach z żoną gangstera.
Podobno był to element gry operacyjnej. Dopiero po
czasie okazało się, że Irek podstawił swoją ślubną,
która wciskała kochasiowi spreparowane informacje.
Innymi słowy to gangster dymał policjantów. Wiemy też,
że jedną z branych pod uwagę wersji jest ta, iż
zabójstwo zlecił Marek B., czyli świadek koronny w
sprawie "łódzkiej ośmiornicy".
* * *
W tzw. sprawie gangu Czapy z Zielonej Góry, którą
opisaliśmy, również są nowe elementy. Jacek B., ksywa
Bocian – jeden z oskarżonych niedawno zwolnionych przez
sąd z aresztu – wrócił do rodzinnego Gubina. Zastosowano
wobec niego dozór policyjny, musiał też oddać paszport.
Mimo to udał się do leżącego po drugiej stronie Odry Neu
Stadt Guben, z rachunkami w ręku, po zamówione wcześniej
części do samochodu. Granicę chciał przekroczyć na
podstawie dowodu osobistego (tzw. mały ruch
przygraniczny), ale został zawrócony przez Straż
Graniczną. Sąd w Poznaniu stwierdził, że złamał warunek
uchylenia aresztu i wydał decyzję o ponownym
aresztowaniu. Bocian spakował więc szczoteczkę do zębów,
książki Ludluma i ulubione gacie w grochy, po czym
stawił się w najbliższym komisariacie. Tam jednak, bez
kwitu z sądu, nikt nie chciał go przyjąć choćby na
"dołek". W Komendzie Miejskiej usłyszał to samo. Gdy
Bocian latał między komendami prosząc się wręcz do
pierdla, na jego mieszkanie zrobili nalot
funkcjonariusze CBŚ i antyterroryści. Nasłał ich
prowadzący śledztwo prokurator z Zielonej Góry,
przekraczając zresztą swoje kompetencje, gdyż Jacek B.,
jako oskarżony, podlega obecnie jurysdykcji sądu.
Adwokat B. ustalił, że jego klient przyjdzie na rozprawę
6 czerwca i po niej, w sądzie, zostanie aresztowany. Tak
też się stało.
Tymczasem zielonogórska prokuratura nagłośniła sprawę w
mediach, twierdząc, że groźny bandyta usiłował uciec za
granicę, ale został powstrzymany. Teraz trwa za nim
pościg. Dała się podpuścić pani rzecznik ministra
sprawiedliwości Barbara Mąkosa-Stępkowska. Pani rzecznik
oświadczyła "Gazecie Wyborczej": Będziemy się domagać
wyjaśnień na temat poszukiwań Jacka B. Sprawa jest
naprawdę bulwersująca. Zrobimy wszystko, aby oskarżony
nie uciekł z kraju.
Gdy udzielała tej wypowiedzi, Bocian już dobę garował w
celi.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stół do umierania
Możesz wybrać internistę, chirurga, neurologa.
Ocenić, czy kompetentny, życzliwy i nie pijak. Tylko
jeden doktor nie podlega regułom demokracji.
To anestezjolog. Ukryci za zamkniętymi drzwiami bloków
operacyjnych usypiacze, są oceniani wyłącznie przez
chirurgów. A to oni powinni reagować, kiedy grozi śmierć
albo kalectwo
ludziom krojonym na stołach.
Od niespełna roku Maria Z. jest usypiaczem i
kierownikiem bloku operacyjnego w mazurskim Olecku. Jej
mąż Krzysztof Z. – ordynatorem chirurgii.
– Znakomity fachowiec. Takich operacji nikt tu nigdy nie
robił – zapewniają lekarze.
Państwo Z. zdobywali zawodowe doświadczenie w
Białymstoku. Wpływ na decyzję o wyjeździe na zadupie,
oprócz chęci oddychania świeżym powietrzem, miała afera
z panią doktor w roli głównej. W Dziecięcym Szpitalu
Klinicznym, w którym pracowała dr Maria Z., z
tamtejszego Oddziału Intensywnej Terapii zginęło 270
ampułek delarganu – narkotyku podawanego przede
wszystkim chorym na nowotwory, oraz książka, w której
ewidencjonowano rozchód tego typu leków. O kradzież
podejrzewano Marię Z. W grudniu 2001 r. białostocka
prokuratura oskarżyła ją o popełnienie obu przestępstw.
* * *
Po kilku tygodniach wspólnej pracy piguły z bloku
operacyjnego w Olecku, nie mające pojęcia o
białostockiej wpadce szefowej, oceniły zachowanie pani
Z. jako dziwne. Po kilku miesiącach jako dziwaczne.
Wtedy poszły do naczelnej pielęgniarki szpitala, potem
do dyrektorki i opowiedziały o swoich spostrzeżeniach.
"Zmieni się" – obiecały obie panie. Zmieniło się tyle,
że Maria Z. i jej mąż zaczęli traktować pielęgniarki w
sposób ostentacyjnie wrogi.
Przełom nastąpił w Boże Ciało. Brzęk tłuczonego szkła
dochodził z bloku operacyjnego. Salowa B. z pielęgniarką
P. poszły zobaczyć, co się dzieje. Gdy otworzyły drzwi
do sali zabiegowej, zobaczyły dr Marię Z. z młotkiem w
ręce, rozbijającą szyby w szafie na leki. Ponieważ nie
zareagowała, wyszły z bloku.
Znów próbowały rozmów z kierownictwem szpitala.
Osiągnęły tyle samo, co wcześniej. Pielęgniarki nie
rezygnowały – poprosiły o pomoc związkowców. 18 czerwca
z pigułami z bloku operacyjnego spotkali się szefowie
Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia oraz
Komisji Zakładowej NSZZ "S". Plonem spotkania jest
dwunastostronicowy "Protokół" podpisany przez
uczestniczących w zebraniu trzynastu zainteresowanych:
Do godzin popołudniowych nie widać nic złego. Wszystko
zaczyna się w nocy. Wtedy chodzi, przestawia sprzęt,
roz-kręca go, przekłada leki. Ten fakt potwierdziły
wszystkie pielęgniarki (dalej plg – przyp. B.D.). Podały
przykłady: Na dyżurze plg S. pani doktor wykręciła od
aparatu do znieczulenia zastawkę, chodziła z nią po
oddziałach, czyściła papierem ściernym twierdząc, że
jest zagrzybiona. Rano oddała ją plg M., żeby
zamonto-wała w aparacie. Po godzinie doniosła uszczelkę.
Innym razem rozkręciła ssak, który potem nie nadawał się
do pracy i nikomu tego nie przekazała. Stale coś
rozkręca. Na dyżurze plg. A. odkręciła wtyczki od
przewodów elektrycznych sprzętu, znajdującego się na
sali operacyjnej, potem przepchnęła je przez rurę
plastikową i założyła wtyczki na nowo. My się boimy –
stwierdziły pielęgniarki – że stanie się coś złego, że
kogoś porazi prąd albo uszkodzi się sprzęt, albo że
niekompletny nie zadziała, jak należy.
Plg S. zapytała "jak udowodnimy, że to nie nasza wina?".
Plg B. (szefowa Związków Zawodowych Pracowników Ochrony
Zdrowia – przyp. B.D.) zapytała, co pie-lęgniarki robią
w takich sytuacjach?
Plg U. wyjaśniła, że zawiadamia elektryka, który w ciągu
dnia naprawia sprzęt. Konserwator G. potwierdził, że tak
jest.
Dodał, że osobiście rozmawiał z panią dyrektor na temat
podziału kompetencji, mówił, że dobrze byłoby, żeby
każdy wykonywał tę pracę, do której jest przygotowany
fachowo (...) G. odpowiada
za gazy medyczne. Najczęściej jednak zmiany butli
dokonuje sama dr Maria Z., bo twierdzi, że pracownikom
nie ufa.
Zdaniem piguł, dr Maria Z. wyróżnia się z lekarskiego
tłumu nie tylko zdolnościami majsterkowicza:
Opowiada plg S.: 4 rano, jest cięcie cesarskie. Cięcie
trwało, stałam obok, pacjentka odczuwała ból, więc
poprosiłam o lek. Dr Maria Z. wyciągnęła z kieszeni
ampułkę dolarganu – dolarganu nie ma na stanie bloku
operacyjnego. Na uwagę, że to dolargan, włożyła go do
kieszeni i wyciągnęła ampułkę fentanylu. Potem usiadła z
kartą znieczulenia, nieporadnie coś usiłowała pisać i
tak usnęła. Coś mruczała, coś odgarniała rękami. (...)
Plg C. pamięta dziecko, które znieczulano do nastawienia
kości, bo to syn pracownicy rtg. Doktor Maria Z. zabrała
pielęgniarce strzykawkę, sama podała leki. Była dziwna,
podsypiająca, pokładająca się. Pielęgniarka nie
potrafiła ocenić, jaką dawkę podała dr Maria Z. Doktor
zaczęła mówić, że na brzuchu dziecka chodzą robaki – "co
za robaki tu łażą" i zaczęła je zmiatać z brzucha
dziecka. Tę sytuację potwierdziła plg. P., która była
przy zabiegu. "Byłyśmy przerażone" – mówią "żadnych
robaków nie było". Nastawiono rękę, założono szynę
gipsową, przewieziono dziecko na rtg. Tam pani doktor
usnęła na krześle (...) Lekarz Maria Z. często wychodzi
w trakcie zabiegów, szczególnie dłużej trwających. Wtedy
zostawia pielęgniarki same przy pacjentach. Plg M.
opowiada, że pielęgniarki same wybudzają i rozintubowują
pacjentów (...) Zasypia z palącym się papierosem –
opowiadają pielęgniarki. Ślady przypaleń są na bluzach,
fartuchach, podłodze. Nawet karty znieczuleń mają
dziury, wypalone papierosem. Plg. U. przytoczyła również
fakt, kiedy przedstawiciel firmy Druger podłączał sprzęt
medyczny i zwrócił uwagę dr Marii Z., że ma odkręcony
podtlenek azotu. Doktor powiedziała, że wie i dalej
trzymała rurę przy nosie. Plg D. zakręciła zawór, a
doktor po chwili znów go odkręciła. Wtedy D. zakręciła
główny zawór. Na drugi dzień dr Z. poprosiła o
przypomnienie, co było wczoraj.
Nie mogąc doczekać się żadnej reakcji ze strony
kierownictwa szpitala na swoje sygnały o postępowaniu dr
Z., pielęgniarki złożyły doniesienie do prokuratury. Ta
wszczęła już w tej sprawie śledztwo.
* * *
Olecki szpital wchodzi w skład Samodzielnego Publicznego
Zakładu Opieki Zdrowotnej. Organem prowadzącym jest
Starostwo Powiatowe. Dyrektorem zatrudniającego dwustu
pracowników SP ZOZ jest położna Emilia Urbanowicz. –
Magister położnictwa – podkreślają w starostwie. Położna
zajmuje się geszeftem na pół etatu. Na cały etat
dyrektoruje Zakładowi Opieki Długoterminowej w
pobliskich Jaśkach.
SP ZOZ ma około 4 mln zł długu. Lekarz dostaje za dyżur
kilkaset złotych. Związkowcy nie wiedzą, ile, bo to
tajemnica. Za tzw. poddyżur, czyli czuwanie przy
telefonie we własnej chałupie, również oddalonej od
szpitala o 30 km – połowę kwoty. Salowa bierze za
dwunastogodzinną nockę 15 zł. Brutto. Najczęściej
dyżuruje 12 lekarzy, 16 pielęgniarek i jedna salowa.
Maluczcy wkurwiają się. – W stanie wyższej konieczności
szybciej dojedzie "erka" z sąsiedniego miasta niż
poddyżurant z naszego szpitala – mówią. I jeszcze, że
niehigienicznie jest, kiedy salowa po posprzątaniu
wymiocin w izbie przyjęć, pędzi z wiadrem na salę
operacyjną, gdzie musi szybko ruszać ścierką, bo jest
pilnie wzywana do porodu.
Na niechęć piguł do dr Marii Z. może rzutować wkurwienie
dotyczące problemów dnia codziennego. Niechęć tak
wielką, że złożyły w jej sprawie doniesienie do
prokuratury. Taki pogląd prezentuje dyrektor SP ZOZ
Emilia Urbanowicz.
– Dla mnie to jest plotkowanie. "Protokół" najbardziej
przypomina wypracowanie szkolne. Brakuje anestezjologów
i pozbycie się lekarki mogłoby oznaczać zamknięcie
szpitala. Poza tym dr Maria Z. znakomicie prowadzi
reanimacje. Skoro jednak pojawiły się wątpliwości, niech
je wyjaśni prokuratura. Prokuratura jest od tego, żeby
pracowała, a nie, żeby miała budynek – twierdzi pani
dyrektor.
Ona sama spędza obecnie w szpitalu mnóstwo czasu.
Dlatego zauważyła, że jeden z kierowców, który
opowiedział się za pigułami, mył szpitalną wodą prywatny
samochód. – Kradł wodę i nie miał świadomości kradzieży
– oburza dyrektorkę mentalność szoferów.
Dr Maria Z. przebywa na zwolnieniu lekarskim.
W dniu mojej rozmowy z dyrektor Urbanowicz, 26 czerwca,
podejrzewana o kierowanie buntem, szefowa piguł z bloku
operacyjnego, została zdegradowana. Jest teraz zwykłą
pigułą w poradni chirurgicznej kierowanej przez męża
Marii Z.
W starostwie są wyraźnie zaniepokojeni. Mieli chęć
poprosić prokuratora, żeby wyjaśnił sprawę, ale ubiegły
ich pielęgniarki. Z drugiej strony – ta afera jest
całkiem niepotrzebna. Bo gdyby nawet lekarka była
uzależniona i popełniła błąd, to czyż jest bardziej
naturalne miejsce do umierania niż stół operacyjny?
PS Inicjał nazwiska lekarzy zmieniony.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Domestos i stare koronki
O zbrodni mycia schodów. O społecznej funkcji
powonienia. O sądowej paranoi.
Wydawałoby się, że trzy panie w średnim wieku to
najzwyklejsze na świecie kobiety, żony i matki. Takie,
jakie można spotkać w hipermarkecie robiące zakupy, na
ulicy spieszące się do domu, idące do parku na spacer,
bawiące się z wnukami. Ale niech nie myli nikogo ich
poczciwy wygląd. To oprawczynie, zbrodniarki, sadystki.
Za pomocą zbrodniczego narzędzia zwanego potocznie mopem
myły klatkę schodową przed swoimi drzwiami w bloku
używając do tego rozcieńczonej w wodzie trucizny o
nazwie handlowej Domestos. Już jedną osobę chciały w ten
sposób zabić. Ale karząca ręka sprawiedliwości z
pewnością je dosięgnie. Prokurator Janina
Szmuda-Więckowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk Północ
sporządziła akt oskarżenia, Sąd Rejonowy w Gdańsku go
przyjął i sądzi. Dziwne tylko, że zbrodniarki ciągle
przebywają na wolności. Jak można narażać społeczeństwo
na kontakt z tymi potworami? Pani prokurator! Panie
sędzio! Dlaczego oprawczynie chodzą jeszcze po wolności?
Co? Że robię sobie jaja! Ja?
Oskarżone
Oskarżona Danuta D., urodzona w 1938 r., obywatelstwa
polskiego, z zawodu technik budowy okrętów, mężatka,
matka dwojga dzieci w wieku 34 i 23 lat, właścicielka
mieszkania,
do tej pory niekarana.
Oskarżona Krystyna K., urodzona w 1952 r., obywatelstwa
polskiego, z zawodu technik ekonomista, mężatka, matka
dwojga dzieci w wieku 27 i 20 lat, właścicielka
mieszkania, do tej pory niekarana.
Oskarżona Henryka B., urodzona w 1946 r., obywatelstwa
polskiego, z zawodu technik technolog, mężatka, matka
dwojga dzieci w wieku 25 i 15 lat, właścicielka
mieszkania, do tej pory niekarana.
Oskarżone wielokrotnie groziły Marii P. pozbawieniem
życia używając przemocy oraz rozlewając żrącą substancję
na klatce schodowej, co spowodowało u wymienionej
podrażnienie błon śluzowych górnych dróg oddechowych,
duszności i zawroty głowy skutkujące rozstrojem zdrowia
i naruszeniem czynności ciała. Oskarżone zmuszały Marię
P. do określonego zachowania polegającego na
zaprzestaniu opieki nad wolno bytującymi kotami. O
czynach tych Maria P. w listopadzie 2000 r. zawiadomiła
osiedlowy komisariat policji, ten skierował sprawę do
prokuratury.
Prokurator Janina Szmuda-Więckowska z Prokuratury
Rejonowej Gdańsk Północ początkowo umorzyła dochodzenie
(postanowienie z 28 lutego 2001 r.) uznając, że
prokuratura niekoniecznie musi się zajmować tym
przypadkiem. A jeśli pani Maria chce wsadzić swoje
sąsiadki do pudła, to niech wystąpi z oskarżeniem
prywatnym.
Jednak po złożeniu przez Marię P. wniosku o ponowne
rozpatrzenie sprawy prokurator Szmuda-Więckowska sprawę
przemyślała i sporządziła akt oskarżenia (30 listopada
2001 r.). Zaostrzyła przy tym kwalifikację czynu z art.
157 § 2 kk ("kto powoduje naruszenie czynności narządu
ciała lub rozstrój zdrowia trwający nie dłużej niż 7
dni, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo
pozbawienia wolności do lat 2") na art. 191 § 1 kk ("kto
stosuje przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu
zmuszenia innej osoby do określonego działania,
zaniechania lub znoszenia, podlega karze pozbawienia
wolności do lat 3").
Akt oskarżenia został skierowany do Sądu Rejonowego w
Gdańsku. Proces rozpoczął się w marcu 2002 r. W
postępowaniu przed sądem Maria P. jest świadkiem.
Zawiść
Dlaczego sąsiadki chcą zabić Marię P.? Pani Maria ma na
to swoją teorię. Nie rozmawia z dziennikarzami, ale co
nieco można wyczytać z akt sprawy.
Wszystko przez zawiść. Bo panie się przyjaźniły. Lata
całe. A zawiść się tliła.
Część zawiści brała się z tego, że córka pani Marii jest
osobą zdolną, pisze wiersze, występowała w zespole
Muszelki, a teraz studiuje w kraju i za granicą. A
dzieci pani Danuty, Krystyny i Henryki nie są tak zdolne
i one nie mogą się nimi poszczycić. Ale to byłoby
jeszcze nic...
Naprawdę przyjaźń między sąsiadkami się popsuła, gdy
pani Maria została w 1987 r. asystentką w biurze
poselskim pani poseł Ewy Sikorskiej-Treli (AWS). Ta
zawiść była na tle kontaktów pani Marii z ludźmi
wpływowymi ze świata polityki. Ona sama zaczęła pojawiać
się w telewizji i gazetach. Często wyjeżdżała do
Warszawy, do Sejmu. Ale najgorsze to było to, że do jej
domu zaczęły przychodzić wpływowe osobistości, np. pan
Tomasz Sowiński (wojewoda pomorski za rządów Buzka) z
żoną, ministrowie. Sąsiadki na tę wizytę nie zostały
zaproszone i od tego czasu zaczęły "wojnę". A przecież
nie powinny mieć pretensji, bo każdy lokator zyskał. W
tym czasie została bowiem ładnie wymalowana klatka
schodowa przez spółdzielnię, aby dostojni goście nie
pomyśleli sobie czegoś złego.
Wiedząc, jaką miłością pani Maria, ich niedawna
przyjaciółka, darzy zwierzęta, zwłaszcza kotki, jak się
nimi opiekuje – tymi, które ma w domu, oraz tymi, które
mieszkają w piwnicy – jak je dokarmia, zawistnice
zdecydowały uderzyć w ten czuły punkt. Zażądały
usunięcia kotków z piwnicy, bo niby śmierdzi. Rozpoczęły
się słowne przepychanki, zaczęły się groźby,straszenie
śmiercią. Jakie przy tym tam padały słowa pod adresem
biednej pani Marii – nawet wstydzimy się powtarzać.
Taka nieprzyjemna sytuacja trwała kilka miesięcy, aż w
listopadzie 2000 r. pani Maria zauważyła, że jej
ciemiężycielki przystąpiły do realizacji zbrodniczego
planu. Zaczęły rozlewać na klatce schodowej żrącą
substancję, która miała ją zabić. Musiała się bronić.
Pisała do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, zwracała
się o pomoc do straży miejskiej i policji. Legitymując
się legitymacją i wizytówką asystentki pani poseł z AWS.
Oprawczynie
Henryka B.: – Boże. Ja nie mam nic przeciwko kotom ani
przeciwko Marii P. Ja jestem przeciwniczką smrodu. I co?
Jestem oskarżona, grożą mi trzy lata więzienia. I za co?
Że raz powiedziałam do Marii, że mam dość tego zapachu z
piwnicy i trzeba coś z tym zrobić? To jest horror. Nie
wiem, co się dzieje. Siedzieć na ławie oskarżonych jak
jakiś zbrodniarz. Ledwo mogę mówić, myśleć, spać.
Przecież to zawładnęło całym moim życiem.
Henryka B. nie przyznała się do popełnienia zarzucanego
jej czynu.
Danuta D.: – Jak kiedyś jej zwróciłyśmy uwagę, to
powiedziała, że spotkamy się w sądzie. Wzięłyśmy to za
żart. Bo jak inaczej. Myśmy ją prosiły, aby zrobiła
porządek z tymi kotami. Ona się zaklinała, że zrobi, że
posprząta, że nigdy więcej. A teraz mnie oskarża, że
chciałam ją otruć. To jakiś absurd. Myłam mopem klatkę
schodową przed własnymi drzwiami. Przecież każdy sprząta
u siebie w mieszkaniu i przed mieszkaniem. Mam żyć w
brudzie i smrodzie?
Danuta D. przed prokuratorem ani przed sądem nie
przyznała się do winy, stanowczo zaprzeczając, że
używała gróźb i wulgarnych słów. Przyznała się jedynie
do mycia klatki schodowej rozcieńczonym Domestosem.
Krystyna K.: – Nie wiem, co się dzieje. Nie mogę nawet
mówić na ten temat. Miałam zwierzęta w domu, psa,
żółwia, kota. Trudno więc mówić, że nie lubię zwierząt i
je traktuje niehumanitarnie. I sąd się teraz mną
zajmuje. Za co? Że chcę spokojnie żyć we własnym
mieszkaniu? A nie mogę. Nie mogę!
Krystyna K. również nie przyznała się do winy
zaprzeczając, że miedzy nią a Marią P. doszło do
jakiejkolwiek kłótni, wyzwisk, gróźb. Przyznała się do
mycia schodów rozcieńczonym Domestosem.
Obrońcy
W aktach sprawy, która toczy się przed gdańskim Sądem
Rejonowym, jest pismo z 6 maja 2002 r. skierowane do
ówczesnej minister sprawiedliwości Barbary Piwnik.
Czytamy w nim: Pani Maria P. osoba o wysokiej kulturze
osobistej, a jednocześnie schorowana, podtruwana była
przez swoje trzy sąsiadki, które postanowiły ukarać ją
za pomoc okazaną zwierzętom. Rozwikłać tę trudną sprawę
postanowiła Pani Prokurator Janina Szmuda-Więckowska.
Jak się okazało obrona zwierząt i ich opiekunów nie jest
łatwa. Przeszkadza się Pani Prokurator w prowadzeniu
sprawy (...). Dlatego zwracamy się z prośbą do Pani
Minister o otoczenie opieką tej sprawy i dalsze
wspieranie naszych działań, zmierzających do ochrony
zwierząt. Pismo podpisał sekretarz generalny Towarzystwa
Opieki nad Zwierzętami Wojciech Muża (dzisiaj Muża jest
skarbnikiem w TOZ).
Czy to pismo zostało ostatecznie do minister Piwnik
wysłane i jaka była odpowiedź – nie wiemy. W aktach nie
ma śladu.
Pani prokurator nie mogła się pomylić pisząc akt
oskarżenia – tak czy nie? Przecież nie zrobiła tego, aby
mieć tę sprawę z głowy, aby pozbyć się kłopotu z Marią
P. i zrzucić go na sąd. To są za poważne sprawy. To są
pieniądze podatników. To są przeciążone pracą sądy. To
jest dobre imię trzech kobiet.
A co na to wszystko producent Domestosu? Czy nie
powinien odpowiadać przed sądem za współudział?
Pitaval Gdański
19 marca 2002 r. – przed Sądem Rejonowym w Gdańsku
pierwsza rozprawa z oskarżenia publicznego
przeciwko Henryce B., Danucie D., Krystynie K.
14 maja – druga rozprawa, na której w charakterze
świadka przesłuchana została Maria P.
24 czerwca – trzecia rozprawa, na której sąd
kontynuował przesłuchanie Marii P., po czym
zarządził, że będzie ją przesłuchiwał w obecności
lekarza psychologa.
24 września – rozprawa nie odbyła się, Maria P.
przysłała zaświadczenie lekarskie z 20 września
usprawiedliwiające nieobecność.
12 listopada – sąd odwołał termin rozprawy.
20 stycznia 2003 r. – rozprawa nie odbyła się,
Maria P. przesłała zaświadczenie, że od 15
stycznia przebywa w szpitalu.
11 marca – rozprawa nie odbyła się, Maria P.
przesłała zaświadczenie, że od 7 marca przebywa w
kolejnym szpitalu.
22 kwietnia – rozprawa nie odbyła się, Maria P.
przesłała zaświadczenie, od 14 kwietnia przebywa w
szpitalu; sędzia zdecydował, że przesłucha inne
osoby, dając czas na wyzdrowienie Marii P.
3 czerwca – czwarta rozprawa, na której zeznawał
strażnik miejski interweniujący w sprawie kotów i
który przyznał, że Maria P. posługiwała się
wizytówką asystenta posła; jego notatka
przyczyniła się do powstania aktu oskarżenia;
zeznawała była posłanka AWS Ewa Sikorska-Trela;
zeznała, że Maria P. nie miała prawa posługiwać
się wizytówkami ani poselską papeterią w pisaniu
pism do TOZ.
8 lipca – rozprawa nie odbyła się, Maria P.
przesłała zaświadczenie, że od 7 lipca przebywa w
szpitalu w Gdyni.
23 września – termin kolejnej rozprawy; miejmy
nadzieję, że stan zdrowia pani Marii znowu
drastycznie się nie pogorszy, tak że swoimi
zeznaniami będzie mogła przyszpilić zbrodniarki.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIE WARTO
"Włamanie na śniadanie"
Dwóch bandytów nieudaczników przez przypadek dobiera
sobie kobitkę. Koniec scenariusza. Weź litr oleju, może
być "Kujawski", żeby daleko nie latać. Dodaj do niego
garść flaków i niedbale zamieszaj.
Do flaków z olejem dodaj fabułę, uprzednio połamaną na
słabo powiązane ze sobą wątki. Wrzuć do środka Bruce’a
Willisa, żeby ludzie czytając jego nazwisko na plakatach
dali się nabrać na kupno biletów. Rozwlecz całość do
granic wytrzymałości widza. Otrzymasz gniota, czyli to,
czym jest ten film.
"Suma wszystkich strachów"
Neonaziści wciąż groźni, ale demokracja – sorry,
amerykańska demokracja, czyli jedyna słuszna – będzie
górą.
Banał: Ruscy to troglodyci. Ich prezydent o twarzy
gościa cierpiącego nieustająco na dolegliwości prostaty
nad niczym nie panuje, żona to ostatni pasztet,
urzędnicy mają tępe, nalane gęby, a wszystkie
pomieszczenia, w których zbiera się ruska władza, są
ciemne, zimne i odpychające. Jedyny fajny Ruski to
zdrajca na amerykańskim żołdzie. Na tym tle amerykańscy
chłopcy and their president jawią się jako jasne anioły.
Wrogowie zostają starci na proch, choć przedtem zdążyli
dmuchnąć atomówką miasto Baltimore. Dostali za swoje,
jak każdy, kto pójdzie na to do kina.
"E = mc2"
Film letni jak woda trzeciego płukania skarpetek
chłopaków, którzy nie płaczą.
Philip M. Margolin "Dzika sprawiedliwość"
Całkiem zgrabna historyjka o seryjnym mordercy. Cóż z
tego, skoro z krótkiego opisu umieszczonego na okładce
dowiadujemy się, że główny podejrzany, który na dodatek
znika najpewniej zabity przez mafię, żyje i jest
niewinny, tylko ukrywa się i zrobił sobie operację
plastyczną, żeby złapać prawdziwego mordercę. W książce
wyjawia się to między stroną 240 a 290. W opisie na
okładce – w trzecim zdaniu. Ponoć jeden facet rozwiódł
się z żoną, bo pierwsza czytała wszystkie kryminały i
czerwonym flamastrem na pierwszej stronie pisała
nazwisko mordercy. Przynajmniej nie kazała sobie za to
płacić 29,90 zł. Serdeczne pozdrowienia dla Grupy
Wydawniczej Bertelsmann Media.
Steven King i Peter Straub "Czarny dom"
Steven King to jest facet, który dostatnio żyje z
pisania i straszenia czytelników. Peter Straub ani chybi
jest facetem, który aby dostatnio żyć, musi wchodzić w
spółę z kimś zdolniejszym. Obaj, zdolny King i mniej
zdolny Straub, kiedyś napisali cegłę "Talizman" –
psychologizujący i w ogóle niestraszny horror fantasy.
Teraz dorobili drugą cegłę "Czarny dom" – już tylko
niestraszny horror. Wydawca myśli sobie pewnie tak:
nawet jeśli King wejdzie w spółkę z Misiem o Bardzo
Małym Rozumku, to wspólne ich dzieło odniesie murowany
sukces.
Takiego wała!
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przylać Moskwie
Fakt. 8 marca 1999 r. niedaleko Chmielnika w
województwie świętokrzyskim doszło do wypadku
samochodowego, w którym zginął Mariusz L. Znajdował się
on we własnym samochodzie Audi 100, w którym podczas
wypadku przebywał również Ryszard Moskwa, przyjaciel i
wspólnik Mariusza. Obaj byli trzeźwi.
Komentarz. Gdyby Moskwa nie przeżył wypadku – nie miałby
szczęścia. Przeżył – i to był początek jego nieszczęść.
Fakty. Młodszy aspirant Adam Ślusarczyk z Komisariatu
Policji w Chmielniku, w notatce urzędowej z 8 marca 1999
r.: Ustalono, że kierującym samochodem m-ki Audi nr rej.
KWF 3990 był: Mariusz L. (w oryginale całe nazwisko –
przyp. P.Ć.) s. Ryszarda i Lucyny (...) Pasażerem
samochodu był
Ryszard Moskwa s. Tadeusza i Marii.
Ten sam młodszy aspirant Ślusarczyk przesłuchiwany trzy
miesiące później przez prokurator Annę Skorupę z
Prokuratury Rejonowej w Busku Zdroju: Faktycznie w
notatce użyłem sformułowania, iż kierującym był
nieżyjący Mariusz L. (w oryginale całe nazwisko – przyp.
P.Ć.), pasażerem Ryszard Moskwa (...) Użyłem takiego
sformułowania odnośnie nieżyjącego Mariusza L. gdyż
ustaliłem to prawdopodobnie w rozmowie z lekarzem i
strażakami, którzy byli również na miejscu. Wskazywało
na to również ułożenie zwłok (...) Przyznaję, iż wg
tego, co ustaliłem, bardziej odpowiednim sformułowaniem
byłoby użycie słowa prawdopodobnie kierującym był
Mariusz L.
I jeszcze raz młodszy aspirant Ślusarczyk, tym razem
jako świadek w procesie w Sądzie Rejonowym w Busku
Zdroju 24 lutego 2000 r.: Zdaję sobie jednak sprawę, że
tego rodzaju stwierdzenie, jakie zawarłem w notatce,
było zbyt przedwczesne. Kiedy ja przybyłem na miejsce,
to już nie było lekarza ani sanitariusza (...) Dla mnie
wersja, że to nieżyjący Mariusz L. prowadził samochód
nie wzbudzała podejrzenia, zwłaszcza że Moskwa
utrzymywał, że to Mariusz L. kierował samochodem.
Komentarz. Najpierw samodzielne stwierdzenie, że
kierującym był L., potem, przy prokuratorze, że
prawdopodobnie kierującym był L., aż w końcu, przed
sądem, że to Moskwa utrzymywał, że L. kierował
samochodem. A co z lekarzem? Był czy go nie było, gdy
młodszy aspirant Ślusarczyk przybył na miejsce wypadku?
Fakt. A teraz druk zlecenia badania krwi Ryszarda Moskwy
wypeł-niony w Komendzie Miejskiej w Kielcach: W dniu
8.03.1999 r. ok. godz. 13.40 w Chmielniku na ulicy Aleja
Zwycięstwa uczestniczył w wypadku drogowym ze skutkiem
śmiertelnym, gdzie doznał obrażeń ciała jako pasażer
samochodu Audi KWF 3990. Nad wyrazami jako pasażer ktoś
dopisał wyraźnie innym długopisem wyraz prawdopodobnie w
nawiasie.
Znak zapytania. Nie zdołano za to ustalić grupy krwi
denata Mariusza L. (w tydzień po wypadku pobrana krew
okazywała cechy gnicia) i dlatego nie można było
stwierdzić, czyja krew znajdowała się w samochodzie na
miejscu kierowcy.
Wykrzyknik. Policja tak zaangażowała się w wyjaśnienie
okoliczności wypadku, że wiele miesięcy po nim poleciła
wykonać ekspertyzę osmologiczną (zapachową), która miała
wykazać, że samochód prowadził Moskwa. I choć policjanci
bardzo się starali, to biorące udział w eksperymencie
psy „stwierdziły” jedynie, że Moskwa znajdował się w
samochodzie.
Znak zapytania. Powołani przez sąd biegli nie potrafili
stwierdzić, czy samochód uderzył w drzewo, czy nie, i
czy dachował, czy nie, byli natomiast zgodni co do tego,
że kierującym był Ryszard Moskwa, choć jego obrażenia
ani pozycja ciała po wypadku nie wskazywały na to.
Głównym argumentem biegłych przemawiającym za tym, że
samochód prowadził Moskwa, było to, iż jak poucza
doświadczenie sądowo-lekarskie i kryminalistyczne (...)
sytuacja kierowcy jest znacznie korzystniejsza od
sytuacji pasażera, zwłaszcza z przedniego siedzenia.
Czyli fakt, że Moskwa przeżył wypadek, wskazuje na to,
że znajdował się w sytuacji znacznie korzystniejszej,
ergo był kierowcą.
Fakt. Prokuratura Rejonowa w Busku Zdroju oskarżyła
Moskwę o spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, a
Sąd Rejonowy w Busku Zdroju (sędzia Ryszard Żurek,
ławniczki Anna Niepielska i Kazimiera Przynarowska)
orzekł 4 czerwca 2001 r., że Ryszard Moskwa jest winien
tego, iż kierował samochodem z niedozwoloną prędkością i
nie korzystał z pasów bezpieczeństwa, czyli popełnił
wykroczenia drogowe. Z uwagi na przedawnienie sąd
umorzył postępowanie karne.
Komentarz. Czyli nic się nie stało? Nieprawda.
Orzeczenie sądu tylko z pozoru nie skrzywdziło Moskwy.
Fakt. 2 marca Edyta L., wdowa po Mariuszu L., działająca
w imieniu własnym oraz małoletniej córki Patrycji
wniosła pozew do Sądu Okręgowego w Kielcach o zapłatę
odszkodowania i rentę. Obie panie L. żądają od Ryszarda
Moskwy 350 tys. zł w gotówce oraz 800 zł miesięcznej
renty.
Znak zapytania. Ojciec zmarłego Mariusza L. jest zamożny
i wpływowy. Zapowiedział Moskwie, gdy ten jeszcze
znajdował się w szpitalu, że ma dość pieniędzy i
znajomości, by go wykończyć. Słowa dotrzymał. Ciekawe,
który z instrumentów – pieniądze czy znajomości – miał
decydujący wpływ na policjantów, prokuratorów i sędziów,
którzy uważają Ryszarda Moskwę za sprawcę wypadku, choć
przecież mogli go uznać za Marsjanina.
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wojna sądu z sądem cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Urban, ty heretyku skończony "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Hajlajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Raj dla ubranych
Ile miliardów – zgodnie z prawem – wypłynęło z Polski,
nikt nie pyta. Zwłaszcza posłowie zajęci uchwalaniem
kolejnych podwyżek podatkowych. Organizacja Narodów
Zjednoczonych szacuje, że aktywa ulokowane w "rajach
podatkowych" wynosiły pod koniec 1997 r. astronomiczną
kwotę 5 bilionów dolarów! Tylko w bankach na wyspie
Jersey zdeponowanych było 150 miliardów dolarów. Polacy
lubią tę wysepkę.
Wystarczyło, że liznęłam na łamach tygodnika "NIE" temat
o ulgach podatkowych i korzyściach, które z tego tytułu
osiągały największe spółki giełdowe ("Pozłacanie
brylantow", "NIE" nr 7/2002), a natychmiast zgłosił się
do mnie pracownik Ministerstwa Finansów z równie
pikantnymi rewelacjami na temat tzw. rajów
podatkowych. To eldorado dla swojaków.
– Resort nie ma pojęcia na temat strat budżetu państwa z
tytułu transferu zysków do krajów będących rajami
podatkowymi – powiedział mój rozmówca. – I co gorsza,
nic się w tej sprawie nie robi! Proszę wyobrazić sobie,
że w mediach daje ktoś ogłoszenie: "Jak kraść zgodnie z
prawem? Dwudniowe szkolenie. Prowadzi obywatel Masa".
Byłby skandal.
Czyżby?
Firm oferujących szkolenia na temat planowania
podatkowego czy legalnych sposobów zmniejszenia obciążeń
podatkowych jest całkiem sporo. Działają zgodnie z
prawem i wykazują dużą aktywność.
Bez trudu znalazłam takie oferty w Internecie. Na
przykład informację o wykładzie zorganizowanym przez
Instytut Wspierania Przedsiębiorstw z Wrocławia pt.
"Cypr – Raj podatkowy" z udziałem panów Romualda
Pietraszki – konsula honorowego Cypru w Polsce i
Jarosława Grabowieckiego – prezesa zarządu
JG Offshore.
Autorzy konspektu wykładu z brutalną szczerością
wyznali: Mało kto wie, że większość banków oraz znaczna
liczba spółek zajmujących się działalnością
międzynarodową (w tym również polskich) zakłada własne
firmy offshore w celu wykorzystania szeregu przywilejów
i korzyści, jakie oferują raje podatkowe.
Od płacenia podatków jest
nauczycielsko-lekarsko-emeryckie bydło, które raczej nie
wywiezie swoich "dochodów" na Cypr. I jeszcze musi
słuchać w telewizji rzewności Bochniarzowej na temat
niesprawiedliwego systemu podatkowego, który obciąża
inwestorów.
W Ministerstwie Finansów chyba jednak ktoś myśli, jak
ograniczyć bezkarne drenowanie budżetu państwa. W
grudniu zeszłego roku pojawiła się informacja, że resort
chce zakazać odliczania VAT od transakcji importu usług,
jeżeli zapłata trafia na konto firmy z kraju stosującego
szkodliwą konkurencję podatkową. Pod tym pojęciem kryją
się m.in. rozmaite usługi menedżerskie, konsultingowe,
sprzedaż znaków towarowych itp. Czy to się powiedzie –
zobaczymy. Inwestorzy nie zasypiają gruszek w popiele.
W piśmie "Inwestor Zagraniczny" wydawanym przez Izbę
Przemysłowo-Handlową Inwestorów Zagranicznych znalazłam
informację o konferencji, którą zorganizowała Fundacja
Rozwoju Rachunkowości wspólnie z Deloitte & Touche, a w
niej takie oto stwierdzenie: godzina poświęcona przez
inspektorów skarbowych na analizę cen w transakcjach
między podmiotami powiązanymi często przynosi efekt w
postaci 30-40-krotnie wyższego doszacowania dochodów niż
godzina przeznaczona na kontrolę rozliczeń VAT czy
podatku dochodowego. Zdaniem inwestorów jest to tym
bardziej niebezpieczne, ponieważ podatnicy będą musieli
przedstawić tę dokumentację na żądanie urzędników
skarbowych w ciągu siedmiu dni. Jeżeli tego nie zrobią,
różnice pomiędzy dochodem zadeklarowanym przez podatnika
a określonym przez urzędników skarbowych opodatkowuje
się stawką 50 proc. Postępowaniu podatkowemu w sprawie
cen transferowych często towarzyszy postępowanie karne.
A więc trzeba się bronić! Izba zapowiedziała
zorganizowanie szkolenia na ten temat z udziałem pani
Renaty Dłuskiej z renomowanej firmy Ernst & Young Sp. z
o.o.
Firma podkreśla: Jak wynika z przeprowadzonego przez
Ernst & Young badania, wiele firm działających w Polsce
bardzo poważnie traktuje problem cen transferowych i
posiada wysoką świadomość zagrożeń, jakie mogą wiązać
się z tym zagadnieniem. Mimo deklarowanej wysokiej
świadomości istoty problemu, większość spółek nie
podejmuje jednak konkretnych działań w celu
przygotowania się do konfrontacji z organami
podatkowymi.
Krew mnie zalewa, gdy myślę o nauczycielce z Wróblewa,
którą kilka lat temu ścigał jakiś kutas z urzędu
skarbowego tylko dlatego, że pomyliła numer NIP w
zeznaniu podatkowym. Sprawą musiał zająć się Sąd
Rejonowy w Sieradzu, który umorzył postępowanie karne.
Ale ta kobieta z całą pewnością nie była przygotowana do
konfrontacji z organami podatkowymi przez firmę Ernst &
Young.
Nie musi się za to martwić zarząd Centrozapu, z którym
od ponad pięciu lat handryczy się Urząd Kontroli
Skarbowej. Chodzi o otrzymany z budżetu nienależny zwrot
VAT (plus odsetki) – w sumie drobne 106 milionów
złotych. Pieniądze te wyłudził poprzedni zarząd firmy,
do niedawna w areszcie, dziś (za kaucją) tymczasowo na
wolności.
Mechanizm wyłudzenia był prosty. Chodziło o pozorowany
obrót oprogramowaniem o wdzięcznej nazwie "Katia" dla
Windows i radiometrami o nazwie UPR-214. Choć Centrozap
specjalizuje się w sprzedaży wyrobów odlewniczych, zajął
się eksportem oprogramowania.
W obrocie "Katią" i radiometrami zaangażowane były
również dwie warszawskie firmy, w tym Zakład Pracy
Chronionej Hacosan. Nie zabrakło też pośredników z
Litwy, Rosji, Austrii i Liechtensteinu. Przygoda nie
byłaby pełna, gdyby opuściły ją spółki zarejestrowane w
raju podatkowym na wyspie Guernsey, siostry Jersey.
Finału tej sprawy dotychczas nie doczekaliśmy się.
O korzyściach płynących z rajów podatkowych wiedzą
doskonale prezesi największych spółek giełdowych. I tak
w 1998 r. Telekomunikacja Polska założyła w Holandii
spółkę TP SA FINANCE BV., która wyemitowała dla
zachodnich inwestorów obligacje wartości 1 miliarda
dolarów.
Podobnie uczynił Bank Przemysłowo-Handlowy zakładając w
królestwie tulipanów spółkę BPH FINANCE BV. Chodziło o
to, aby inwestorzy, którzy kupili obligacje, nie musieli
płacić podatku dochodowego od odsetek. Proste?
Zakładając KULCZYK PON INVESTMENT BV (także w Holandii)
Jan Kulczyk myślał pewnie podobnie. Firma KULCZYK TRADEX
Sp. z o.o. z Poznania zajmująca się handlem samochodami
należąca do KULCZYK PON INVESTMENT BV., może dzięki temu
przekazywać cały zysk do Holandii w postaci dywidendy
bez opodatkowania w Polsce. Takie jest prawo. Podobno
KULCZYK INVESTMENT BV. nie ma w Rotterdamie nawet biura,
a jedynie skrytkę pocztową.
Co na to minister finansów? Wprowadza akcyzę na energię
elektryczną i grzebie w kieszeniach emerytów i
rencistów. Wiadomo, że nie uciekną.
Tak kręci się ten światek. W ostateczności obrotny
biznesmen może zamieszkać za granicą i tym sposobem –
zachowując obywatelstwo polskie – stanie się w świetle
prawa "osobą zagraniczną", co bardzo ułatwia np.
wywożenie dewiz. Zgodnie bowiem z artykułem 25 kodeksu
cywilnego liczy się miejsce stałego zamieszkania i wola
zainteresowanego, by gros jego interesów i życia
osobistego związanych było z bardziej cywilizowanym
krajem niż Polska.
Długo można wyliczać nazwiska ludzi z pierwszych stron
gazet, głośno na tych stronach zatroskanych wysokością
podatków, które muszą płacić. Rzecz w tym, że na ogół
nie płacą, ponieważ ich firmy zarejestrowane są w rajach
podatkowych. Warto o tym pamiętać, gdy jakiś minister
finansów będzie pieprzył o patriotycznym i obywatelskim
obowiązku, jakim jest płacenie podatków. Obowiązuje zaś
patriotyzm wobec Cypru lub Belize.
Autor : A.F.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pary do pary
Z najwyższą niechęcią drukujemy polemikę p.
Korwin-Mikkego, z którą się głęboko nie zgadzamy. Do
dania mu głosu skłaniają nas wdzięk i rozum autora jako
obyczajowego konserwatysty, a gospodarczego i
społecznego radykała.
Redakcja
PP. Yga Kostrzewa, Robert Biedroń, Krzysztof Garwatowski
i Szymon Niemiec – oraz wydawnictwa "SOFTLAND" i
"SOFTPRESS" – napisali manifest pt. "My, lesbijki i geje
Rzeczypospolitej Polskiej..." – podany do druku w "NIE"
przez p. Annę Zawadzką. Manifest jest tyleż wzruszający,
co wystawiający inteligencji PT Autorów bardzo złe
świadectwo.
Pozwolę sobie na kilka uwag.
Krytycznych.
Przede wszystkim "najliczniejsza mniejszość" to pojęcie
jak "największy liliput w USA" (hasło cyrku Barnuma);
pojecie nonsensowne. Homosiów (nie piszę "pedał", bo to
brzydko) ani "gej", bo to nie po polsku) jest przy tym w
różnych społeczeństwach od 0,5 proc. do 1,5 proc. –
tylko wśród działaczy harcerskich i w zakonach dochodzi
to ponoć do 6 proc. – i jeśli ktoś chce powoływać się na
status "mniejszości", to zamiast zawyżać jej liczebność,
powinien ją zaniżać*. Nie występuje bowiem z pozycji
siły! (Tak nawiasem: najliczniejszą dyskryminowaną
mniejszością są w naszej cywilizacji mężczyźni w wieku
25–55 lat; to oni nie mają żadnych przywilejów
socjalnych!
Homosie (i lesbijki) istnieją w społeczeństwie od
tysięcy lat i nigdy nie domagali się żadnych
szczególnych praw. Powstaje pytanie: jeśli jakiekolwiek
specjalne prawa uzyskają, czy nie wywoła to wściekłej
reakcji ludzi normalnych? Włącznie z pogromami? Wybitny
w tym piśmie autorytet, p. Jerzy Urban, wielokrotnie
(mogę zacytować!) takie obawy wyrażał...
Napisałem "ludzi normalnych", bo homo-związki są,
oczywiście, nienormalne. Homosie są zazwyczaj z tego
dumni: Oskar Wilde dałby w mordę, gdyby ktoś chciał
nazwać Go "normalnym" (co brzmi jak "pospolity").
Homosie – przynajmniej ci czynni – uważają się za
bardziej męskich od mężczyzn – na tej samej zasadzie, na
jakiej znany XIX-wieczny szuler twierdził: Wy macie
pieniądze od chłopów, a ja was ogrywam; więc to ja
jestem pan z panów!
Nikt Wam nie przeszkadza mieszkać razem, kwiatki wąchać,
kochać się i w ogóle we własnych domach robić, co
chcecie – na zasadzie My home is my castle. Jeśli
natomiast usiłujecie narzucać normalnym ludziom swoje
przesądy, swój jezyk, no, to sorry: sprzeciw! Związek
dwóch lesbijek lub dwóch homosiów "małżeństwem" być nie
może, bo "małżeństwo" (w odróżnieniu od stowarzyszenia,
partii czy spółki) oznacza (z definicji!!!) związek
zawarty w celu płodzenia dzieci.
Co w waszym przypadku jest niemożliwe i jest przy okazji
dowodem, że jest to związek nienormalny. Co nie znaczy
"gorszy". Ale nienormalny, bo – znów z definicji –
"normalne" jest to, co robi dziewięćdziesiąt parę
procent ludzi.
A teraz parę rad praktycznych.
Nie możecie zawrzeć małżeństwa, ale nie jest prawdą, że
nie możecie nic zrobić w cytowanych przez Was kwestiach;
dwie osoby mogą założyć setki innych związków. Na
przykład fundację lub spółkę (cywilną, z o.o.); radzę
starannie przemyśleć jej statut, ale przecież istnieją
liczni prawnicy-homosie (sam znam paru), którzy taki
ramowy statut opracują! A po zawarciu spółki (co może
nastąpić i w prywatnym mieszkaniu, i w wynajętej
restauracji), możecie pić szampana, możecie wołać:
Gorzko, gorzko!, możecie przenosić się przez próg (nawet
dwa razy)...
Ta spółka może nawet nazywać się "Małżeństwo Jana
Kowalskiego z Wojciechem Zielińskim" – z czego nie
wynika, że będzie ona "małżeństwem" w sensie prawnym – z
tych samych powodów, dla których np. "ryba-piła" nie
jest "piłą". Ale przecież Wam chodzi o nazwy, bo istota
małżeństwa (tj. płodzenie dzieci) i tak jest dla Was
niedostępna.
Możecie też wnieść do takiej spółki aportem Wasze
mieszkanie i wtedy – przy właściwie sformułowanej umowie
spółki – po śmierci jednego z partnerów nie będziecie
płacili żadnego podatku spadkowego (podczas gdy wdowiec
lub wdowa jednak płacą!). Możecie również ubezpieczyć
się wzajemnie na swoją rzecz, choć nie zachęcałbym do
tego (nawet nie z uwagi na los 4-letniego Michałka
ubezpieczonego nieopatrznie przez babkę i z tego powodu
utopionego w Wiśle, lecz po prostu: szkoda pieniędzy na
karmienie nimi firm ubezpieczeniowych; lepiej złożyć
pieniądze na rachunku spółki).
Spółka (lub fundacja) może brać kredyty. Możecie też
sobie wzajemnie udzielić pełnomocnictwa do wyrażania
zgody na operację w razie bezprzytomności, do odbierania
listów z poczty, do zleceń bankowych... Wystarczy jedna
wizyta u notariusza – znacznie tańsza niż ślub. Jest to
tak oczywiste, że (wybaczcie szczerość) Wasz list
traktuję jako chęć narozrabiania, a nie załatwienia
konkretnych problemów.
Bo Wy nie jesteście "homosie". Zwykli homosie to na ogół
mili, sympatyczni ludzie. Wy jesteście
DZIAŁACZE. Jesteście homosiom tak potrzebni jak
robotnikom związkowiec Krzaklewski, kobietom –
feministka, a rybie rower. W interesie działacza nie
leży bowiem, by sprawy załatwić, lecz przeciwnie: by
zaognić! Im bardziej zagrożeni np. homosie, im bardziej
skonfliktowani z heterykami, tym bardziej Wy, DZIAŁACZE,
jesteście im potrzebni! I będziecie jątrzyć, będziecie
podjudzać, aż, nie daj Boże, doprowadzicie naprawdę do
pogromów!
Oczywiście jest kilka spraw naprawdę krzywdzących i
wymagających załatwienia. Trzeba np. (czego moja partia,
UPR, domaga się od początku!) znieść podatek spadkowy –
i Wasz (nie tylko Wasz!) problem zniknie. Trzeba znieść
podatek dochodowy (który przecież jest zjawiskiem
ograniczonym tylko do przeklętego XX wieku; nigdy
przedtem tego kretynizmu nie było – i wkrótce znów go,
mam
nadzieję, nie będzie!) – a zniknie "problem PIT-ów"...
Przyłączcie się do nas, by te resztówki XX wieku
wreszcie zlikwidować!
I jeszcze dwie sprawy:
Macie, oczywiście, prawo do prywatności. Bądźcie jednak
konsekwentni i nie piszcie raz: Zauważcie wreszcie
obecność nieformalnych związków partnerskich, a raz: I
nie żądajcie od nas przyznawania się do
homoseksualizmu. Albo tak, albo tak. Nikt nie wymaga od
Was, byście przyznawali się do Waszej odmienności.
Musicie jednak zrozumieć, że przytajony homoś lub
lesbijka nie powinni zajmować stanowisk odpowiedzialnych
politycznie (a i w businessie!), bo zawsze istnieje
groźba szantażowania ich ujawnieniem tego wstydliwego
faktu.
Po drugie: istnieją mniejszości jeszcze mniejsze i
jeszcze bardziej upośledzone od Was. Np. nekrofile czy
zoofile. "Małżeństwo" zoofila z owcą – czy, jeszcze
lepiej, z szympansicą, jest, być może, nawet bardziej
naturalne niż "małżeństwo" dwóch homosiów; czy
mielibyśmy zmieniać i tu znaczenie słów?
Zanim wrzaśniecie "Nie!" – dobrze to przemyślcie...
Zrozumcie, że dla niektórych heteryków myśl o związku
dwóch homosiów jest równie obmierzła, jak dla Was myśl o
związku nekrofilskim... Potraktujcie więc takich
heteryków jako "mniejszość seksualną"... Bądźcie dla
nich tolerancyjni! I nie narzucajcie się! Powtarzam: NIE
NARZUCAJCIE SIĘ! Ostrzegam: NIE NARZUCAJCIE SIĘ!
Powodzenia w myśleniu!
* Podkreślenia pochodzą od autora.
Autor : Janusz Korwin - Mikke
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pocztówka z Norymbergi
Uczepieni nogawki Wielkiego Brata "wyzwalamy" Irak.
Wbrew opinii publicznej, robiąc kuku Francji, Niemcom,
na przekór innym jeszcze krajom Unii Europejskiej. Bez
przyzwolenia Rady Bezpieczeństwa, bez poparcia ONZ.
Gwałcąc przy okazji córeczkę pana prezydenta
Kwaśniewskiego o imieniu Konstytucja. Bo jeden facet o
inteligencji komara chce pokazać muskuły.
Przy okazji likwidowania dyktatora wpierw popieranego
przez USA potem już nie zginą setki niewinnych ludzi:
dzieci i kobiet. Tysiące zmuszone zostaną do opuszczenia
swoich domostw. W brudzie, pozbawionych żywności i wody
koczować będą na pustyni. Konsekwencje humanitarne
"wyzwalania" będą straszliwe. Polityczne – nie do
przewidzenia z wyjątkiem tego, że Ameryka nakręci nową
falę terroryzmu.
Przy cichym przyzwoleniu USA na terenie Iraku walczą – o
czym się nie mówi – przez nikogo nie kontrolowane bandy
kurdyjskich rebeliantów.
Napadamy "wyzwalanych" Irakijczyków pod hasłami "walki z
terroryzmem" i "przywracaniem demokracji", choć tak
naprawdę jest na to inne określenie. Określenie
funkcjonujące w potocznym języku, a także w prawie i
stosunkach międzynarodowych, instrumentalnie
traktowanych przez pożeraczy prażonych kartofli. Nazywa
się ono agresja.
Agresja jest to zastosowanie siły zbrojnej przez jedno
państwo lub grupę państw przeciwko innemu lub innym
państwom. Istotą agresji jest użycie siły zbrojnej.
Istotnym elementem agresji jest element pierwszeństwa,
co znaczy, że agresorem jest państwo, które niezależnie
od tego, czy z jego strony miało miejsce wypowiedzenie
wojny, pierwsze popełni jeden z takich czynów, jak:
1 inwazja lub atak sił zbrojnych na terytorium innego
państwa oraz wszelka okupacja wojskowa lub aneksja
terytorium innego państwa przy użyciu siły;
2 bombardowanie lub użycie jakichkolwiek broni przeciwko
terytorium innego państwa;
3 blokada portów lub wybrzeży innego państwa;
4 zaatakowanie sił zbrojnych lądowych, morskich lub
powietrznych innego państwa;
5 użycie sił zbrojnych stacjonujących na terytorium
innego państwa za jego zgodą, niezgodnie z warunkami
określonymi przy wyrażaniu zgody lub wszelkie
przedłużanie ich pobytu na terytorium po wygaśnięciu
porozumienia;
6 wyrażanie zgody, by jego terytorium, które oddało do
dyspozycji innemu państwu, było wykorzystane przez to
inne państwo dla dokonania agresji przeciwko państwu
trzeciemu;
7 wysyłanie band zbrojnych, sił nieregularnych lub
najemnych, które podejmą ataki zbrojne przeciwko innemu
państwu w stopniu dorównującym atakom wyżej wymienionym
albo zaangażowanie się w znaczny sposób w takie
działanie.
Chcemy też uświadomić prezydentowi Kwaśniewskiemu,
premierowi Millerowi, który tak skrzydlate wyrażał
krętactwa podczas debaty sejmowej, że wojna agresywna
jest zbrodnią międzynarodową i pociąga za sobą
odpowiedzialność międzynarodową. Żadne nabycie
terytorium i żadna szczególna korzyść wynikająca z
agresji nie są i nie będą uznane za legalne*.
A mogą wyjść z tego niezłe jaja. Niestety, przykre dla
Pomrocznej. Wiceminister spraw zagranicznych Rosji Jurij
Fiedotow zapowiedział już, że Rosja będzie się domagać,
żeby kwestia Iraku wróciła do Rady Bezpieczeństwa ONZ i
żeby Rada dokonała wszelkich politycznych i prawnych
ocen sytuacji, do jakiej doszło. Podobne stanowisko
zajmują Niemcy, Francja, Chiny. Ich opinie: zostało
naruszone prawo międzynarodowe.
* Lech Antonowicz, "Podręcznik prawa międzynarodowego",
Wydawnictwo PWN, Warszawa 1996.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Klawe życie
Jeśli ktoś wam powie, że dorobił się fortuny ciężką
pracą, spytajcie, czyją.
Aż 1 mld 62 mln zł zarobiło 100 osób, które zapłaciły w
2001 r. w Najjaśniejszej najwyższe podatki od dochodów
osobistych (PIT). Wypada po ok. 10 melonów na twarz
rocznie. Przeciętny Kowalski, biorący średnią krajową na
10 melonów pracowałby 370 lat!
* * *
W 2001 r. 100 bardzo obrotnych osób zarobiło w
Najjaśniejszej więcej aniżeli w tym samym roku rząd
wydał na kulturę i ochronę dziedzictwa narodowego (938
mln w 2001 r.). Ale jak zauważyła Janina Solska w
"Polityce" 19 lipca, wysokość zarobków zgłoszonych do
opodatkowania w PIT nie daje jeszcze wystarczającej
wiedzy na temat rzeczywistych dochodów najbogatszych i
skali koncentracji bogactwa. Obowiązkowi zapłaty podatku
PIT umknęli przecież cudzoziemscy menedżerowie
zarabiający w naszym kraju oraz Polacy mający status
tzw. rezydenta w innym państwie. Na przykład Zbigniew
Niemczycki gros podatków płaci w Stanach Zjednoczonych,
a Piotr Büchner – w Szwajcarii. Prawdopodobnie również
Jan Kulczyk płaci podatki w Austrii i Holandii, a nie w
Polsce. Wielokrotnie indagowany przez różnych
dziennikarzy Kulczyk ani razu nie podał nawet w
przybliżeniu, ile w Polsce zarabia i ile płaci podatku.
Nie należy zapominać o tym, że nawet te ujawniane do
opodatkowania dochody najbogatszych to właściwie ich
swego rodzaju "kieszonkowe", a jeśli który przyskąpi, w
całości może te pieniądze wpłacać na konto. Nie muszą
tej forsy łożyć na codzienne utrzymanie. Luksusowe wille
ze służbą, limuzyny, urlopy i podróże po całym świecie,
opieka medyczna w najdroższych klinikach, wystawne
obiady i kolacje, nawet telefony – wszystkie te wydatki
idą w koszty firmy (zob. J. Urban "Środki
prokoncepcyjne", "NIE" nr 28/2003). Krótko mówiąc:
bogatemu diabeł dzieci kołysze – ludzie o niebotycznych
dochodach w ogóle nie płacą za to, za co z własnej
kieszeni musi bulić zwykły śmiertelnik.
* * *
Jakieś tam, ale jedynie bardzo przybliżone pojęcie o
dochodach najwyżej uposażonych menedżerów, daje ogląd
zarobków zarządów spółek notowanych na warszawskiej
giełdzie. Z zestawienia "PARKIETU" wynika, iż
zarządzający spółkami giełdowymi zarobili w 2002 r.
tylko 408 mln zł. W zeszłym roku spółki te wygenerowały
łącznie ponad 105 mln zł strat. W wielu spółkach – w tym
także w bankach notowanych na giełdzie – rady nadzorcze
i zarządy brały więc duży szmal za produkowanie strat.
W minionym roku wynagrodzenia najlepiej opłacanych
prezesów spółek giełdowych w Polsce wzrosły średnio o
ok. 300 tys. rocznie (z 1,7 mln zł w 2001 r. do 2 mln zł
w roku 2002). W tej złotej dziesiątce byli szefowie
trzech spółek, które zanotowały straty. Natomiast łączny
zysk całej dziesiątki spółek zmalał z 2,07 mld zł do
1,74 mld zł.
Dziesięciu najlepiej zarabiających prezesów polskich
spółek giełdowych w zeszłym roku wzięło łącznie 29,4 mln
zł (tj. ok. 7,8 mln dolarów). Wedle "Wprost" (z 16
czerwca) – najwięcej, bo ok. 6,7 mln zł zarobił w
zeszłym roku Bogusław Kott, prezes zarządu Banku
Millennium. (Prawdopodobnie brał ponad pół miliona
miesięcznie). Tak więc wynagrodzenie prezesa Kotta było
aż sześćdziesiąt razy wyższe od średniego uposażenia w
banku Millennium! Łączne zarobki członków zarządu banku
Pekao SA w ubiegłym roku wzrosły o ok. 2,5 mln zł,
podczas gdy zysk banku zmalał. Prezes Maria
Pasło-Wiśniewska zarobiła w zeszłym roku ok. 3 mln zł,
czyli więcej niż rok wcześniej. Wojciech Kostrzewa,
prezes BRE Banku, zarobił w minionym roku prawdopodobnie
ok. 2,3 mln zł. Tymczasem zarządzany przez niego bank
odnotował stratę 379 mln zł. Stanisław Pacuk, który w
2002 r. kierował Kredyt Bankiem zarobił 1,97 mln zł.
Kredyt Bank miał w zeszłym roku stratę w kwocie 331 mln
zł.
W wielu przypadkach członkowie zarządów spółek – nawet
po odwołaniu za nieudolne zarządzanie i tolerowanie
przekrętów – biorą wysokie odprawy. Na przykład w KGHM
członkowie byłego awuesowskiego zarządu wzięli w zeszłym
roku z kasy kombinatu ok. 2,3 mln zł, choć objęci są
kilkoma śledztwami prokuratury. Widać jak na dłoni, że
zarobki najsowiciej opłacanych menedżerów mają niewiele
wspólnego z ich rzeczywistymi osiągnięciami
gospodarczymi oraz z wynikami finansowymi zarządzanych
przez nich spółek.
* * *
Pod tym względem polski kapitalizm podąża za światową
"modą". Key Lay, szef koncernu ENRON, który dopuścił się
gigantycznych oszustw, zarobił w czasie 3 lat (od 1999
r.) 247 mln dolarów. Denis Kozlowski, prezes
amerykańskiego koncernu Tyco w czasie ostatnich trzech
lat (do 2002 r.) zarobił 97 mln dolków. Był tak chciwy,
że pokrywał z kasy koncernu koszty eksploatacji swej
willi – oszczędzając 600 dolarów miesięcznie. Kozlowski
został zwolniony, gdy wyszło na jaw, że "zapomniał"
ujawnić 700 transakcji o wartości 8 mld dolarów i
wpędził firmę w olbrzymie długi. Od grudnia 2001 r. do
wiosny 2002 wartość walorów Tyco spadła o dwie trzecie.
To w USA, a w Europie? Oto całkiem bliski nam przykład.
Mario Corti, były prezes zbankrutowanej firmy Sair Group
(była inwestorem strategicznym w LOT), ma z tytułu
kontraktu zagwarantowane przez najbliższe pięć lat
roczne dochody brutto rzędu 13,2 mln franków
szwajcarskich, czyli ok. 34,2 mln zł. Zanim szwajcarska
Sair Group zbankrutowała, zdążyła jeszcze "pod stołem"
wypłacić ponad milion franków szwajcarskich polskim
menedżerom LOT za doradztwo przy prywatyzacji.
W styczniu 2002 r. byli szefowie ABB, koncernu obecnego
również w Polsce, wypłacili sobie gigantyczne odprawy.
Percy Barnevik otrzymał 87 mln dolarów, a Göran Lindahl
– 50 mln.
Tymczasem koncern ABB odnotował w 2001 r. prawie 700 mln
dolków strat. Po interwencji akcjonariuszy wysokość
odpraw byłych prezesów zmniejszono "aż" o połowę.
Między rokiem 1984 i 1992 pensje prezesów i dyrektorów
potroiły się we Francji, Włoszech i Wielkiej Brytanii
oraz więcej niż podwoiły w Niemczech. Zwyciężyła zasada:
wygrywający bierze wszystko – napisał Lester C. Thurow w
głośnej książce "The Future of Capitalism".
Jak z kolei zauważył amerykański noblista Joseph E.
Stiglitz po 1992 r. zarobki prezesów zarówno w Stanach
Zjednoczonych, jak i w Europie, poszybowały jeszcze
wyżej. Nie zapobiegło to długiej serii bankructw ani
stagnacji.
* * *
W Polsce rządząca lewica ani myśli o podjęciu
jakichkolwiek kroków zmierzających do zahamowania
narastających nierówności społecznych. Przeciwnie –
wicepremier Hausner szczerze ubolewa, że nie będzie mógł
wprowadzić w przyszłym roku podatku liniowego, co by
pozwoliło najbogatszym "zaoszczędzić" nawet po kilka
milionów na podatkach – kosztem dziurawego budżetu.
Kolejny minister skarbu głowi się, jak by tu doprowadzić
do zmiany tzw. ustawy kominowej, ograniczającej gaże w
spółkach skarbu państwa. Łatwo mu nie pójdzie. Po
objęciu przez Stypułkowskiego stanowiska szefa PZU
odpadł przecież argument, że najlepsi specjaliści
uciekną ze spółek państwowych, gdyż w prywatnych mogą
zarobić więcej. Stypułkowski zarabiał w Citibanku ok.
180 tys. miesięcznie (wedle szacunku "Wprost"). W PZU
zarobi 10 razy mniej, a przecież przyjął tę posadę z
pocałowaniem ręki korzystając z protekcji prezydenta
Kwaśniewskiego. Źli ludzie plotkują, że prezes
Stypułkowski altruistą nie jest. Pensję wyda na napiwki,
a prawdziwą forsę – wzorem byłych menedżerów z LOT –
zgarnie przy prywatyzacji PZU. Od zagranicznego
inwestora.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
1 proc. Waltera
Na spotkaniu u ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego
widziano ostatnio efektownie oburzonego Mariusza
Waltera, prezesa TVN. Odwiedził ministerstwo wraz z
synem, także prezesem. Prezes ojciec wystąpił z tezą, że
proponowane przez ministra nowe prawo filmowe jest
niemoralne, bo narusza jego interesy jako
kapitalistycznego właściciela prywatnej stacji. W
istocie to nie prawo, lecz komunistyczne bezprawie. Na
czym polega rzekoma bolszewia Dąbrowskiego?...
Otóż w projekcie ustawy o kinematografii przygotowanej
przez ministerstwo znajduje się janosikowy zapis
nakazujący nadawcom telewizyjnym wpłacać 1 proc.
przychodów z reklamy do powstającego kinematograficznego
funduszu Instytutu Sztuki Filmowej. Po 1 proc. mają
wnosić także inni udziałowcy rynku medialnego –
dystrybutorzy i operatorzy kin. Z jednego biletu
kinowego wartego średnio 15 zł dawałoby to 30 groszy...
Dużo? Nie wydaje się. A może uratować upadającą
kinematografię.
Zdesperowani polscy reżyserzy gotowi są ograniczyć
roszczenia wynikające z prawa autorskiego i nakazujące
nadawcom płacenie tantiem (za wykorzystanie ich
utworów).
Godzą się na to, że będą dostawać mniej za powtórki, by
niejako zrekompensować firmom rozpowszechniającym filmy
poniesione straty. Ten kompromis zaproponowany przez
Krajową Izbę Producentów Audiowizualnych (KIPA) popiera
większość stowarzyszeń działających w środowisku
kinematograficznym – Filmowców Polskich (SFP), Autorów
Filmowych (SAF), Stowarzyszenie Twórców Obrazu Filmu
Fabularnego (STOFF)...
Mały 1 proc. na kinematografię to niewiele dla
komercyjnej telewizji czy dystrybutora. Ale ten mały 1
proc. może bardzo wiele zrobić dla kultury, umożliwi
bowiem dalszą realizację polskich filmów kinowych,
których obecnie prawie nie robimy (poza taśmową
produkcją lektur szkolnych dokonywaną przez emerytów
Wajdę, Kawalerowicza i Antczaka). I które to filmy bez
wsparcia oświeconego państwa nie powstaną – podobnie jak
bez pomocy budżetu nie będzie filharmonii czy muzeum.
Bolszewicki podatek nie jest wynalazkiem Dąbrowskiego.
Występuje praktycznie w całej cywilizowanej Zachodniej
Europie, czyli w Unii, do której zmierzamy. Również w
tych bogatych krajach produkcja filmowa realizowana w
językach rodzimych – francuskim, szwedzkim czy duńskim –
byłaby zagrożona przez zalew taniego filmowego materiału
made in USA. I dlatego prawie wszędzie działa tam
skuteczny system ochrony narodowej kinematografii.
Kilka lat temu nowa ustawa – w nieco innej wersji – była
już rozpatrywana w Sejmie. Ale została skutecznie
zablokowana przez lobbing amerykańskich dystrybutorów,
którzy wydelegowali na Wiejską swych specjalnych
wysłanników z prezentami dla posłów – obrońców
"medialnej swobody", wówczas spod znaku AWS. Przeciw
"europejskiemu bezprawiu" protestował też oficjalnie
ówczesny ambasador USA Rey pisząc w tej sprawie karcący
list do premiera Buzka. Ciekawe, czy taki lobbing
skierowany przeciw polskiemu filmowi powtórzy się
obecnie i czy parlamentarzyści oprą się podarkom?
Sytuacja jednak trochę się zmieniła po sukcesach
frekwencyjnych naszego kina, takich jak "Killer" czy
ostatnio "Dzień świra", oraz ofercie filmowców,
samoograniczających swoje tantiemy autorskie.
Dystrybutorzy filmów uznali, że może jednak nie warto
hamować rozwoju rodzimej twórczości – skoro mają bulić
tylko 1 proc., co w dodatku zostanie zrekompensowane im
w inny sposób.
Ostatni szaniec obrony stworzyły zatem telewizje
komercyjne, których sprzeciw wobec ustawy tak
zdecydowanie wyraził Mariusz Walter. Jego głos
zaskoczył, a niektórych filmowców nawet ubawił, bo
przypomina wypowiedzi bohaterów Wajdowskiej "Ziemi
obiecanej" – drapieżników wczesnego kapitalizmu,
uważających, iż ich własność prywatna to świętość. W tym
stylu Mariusz Walter długo krzyczał na czerwonego
komisarza Dąbrowskiego za to, że pragnie mu odebrać
pieniądze i dać je na jakieś nikomu niepotrzebne kinowe
filmy. Prezes TVN zagrał to prawie tak efektownie jak
śp. Andrzej Szalawski besztający swego filmowego
kamerdynera. Współczuję artystom, którzy muszą z powodów
pieniężnych pracować w TVN-nowskiej ziemi obiecanej.
Walter, niegdyś ambitny twórca w państwowej TV, dziś
realizuje artystyczne ambicje produkując "Big Brothera".
Magnat telewizyjny najwyraźniej nie podziela poglądu, że
przestrzeń medialna ma charakter dobra społecznego, a
koncesja na komercyjną telewizję to licencja, którą
państwo sprzedaje wraz z obligacjami wobec kultury.
Filmowcy uważają, że nawet jeśli Krajowa Rada Radiofonii
i Telewizji przez niekompetencję popełniła błąd
zapominając kilka lat temu wpisać do warunków
koncesyjnych europejski podatek na kinematografię, to
teraz można tę pomyłkę naprawić przy odnawianiu
koncesji.
Słychać już o kompromisie po cichu proponowanym przez
stacje komercyjne, również TVN. Miałby on polegać na
tym, że telewizje te same wyznaczą sobie finansową
pokutę, tj. zaczną produkować kinowe filmy. Jeśli
przypomnimy sobie kolejne "Big Brothery" i "Gulczasy" –
to możemy nawet przewidzieć, co zobaczymy. W naszym
kinie niepodzielne zapanują Manuela, Frytka i Ken,
uprawiający wyrafinowaną sztukę filmową w wypełnionym
szampanem jacuzzi.
Autor : Anna Kawa
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z nierządu dla rządu
Wejdziemy do Unii z polską specjalnością eksportową.
Warto więc wiedzieć, co, gdzie czeka nasze kurwy.
Na mocy ustawy Merlin z 20 lutego 1958 r. zostały
zamknięte we Włoszech wszystkie domy publiczne, zwane
powszechnie burdelami, domami zamkniętymi, domami
rozkoszy lub wilczymi jamami. Miały tu one tradycję
sięgającą czasów starożytnych. Dla chłopców
wkraczających w wiek męski wizyty w burdelach były
rytuałem – inicjacją dorosłego życia. Powszechnie
uważano, że są niezbędne dla tworzenia szczęśliwych i
trwałych związków małżeńskich. Święty Augustyn, który z
libertyna stał się ascetykiem, twierdził, że młodzieńcy
uczęszczający do tych miejsc nie mylą potrzeby kopulacji
z odpowiedzialnością rodzinną. Domy publiczne były
wyrazem podwójnej moralności Włochów. Żonaci mężczyźni
odwiedzali je często. Ich żony przymykały na to oko,
zadowolone z pozycji szanowanej matrony otoczonej
dziećmi oraz z pieniędzy oddawanych im przez mężów.
Właśnie te bigoteryjne nawyki kontestowane przez
feministki skłoniły socjalistyczną senatorkę Angelę
Merlin do przedstawienia w 1948 r. pierwszego projektu
ustawy "rehabilitującej kobietę". Dopiero jednak po 10
latach ustawa weszła w życie. Jej zagorzałymi
przeciwnikami byli monarchiści. Argumentowali swój opór
konsekwencjami higieniczno-zdrowotnymi, jakie wywoła
zamknięcie domów publicznych, gdyż prostytutki z
hotelików przeniosą się na ulicę. Być może Włosi
ociągaliby się z przegłosowaniem ustawy, ale ich kraj
zdecydował się na wejście do ONZ, której statut
zabraniał państwu kontrolowania prostytucji.
Ustawa Merlin zamknęła drzwi 560 burdeli zapewniających
regularną pracę 4 tysiącom kobiet i słony dochód 400
biznesmenom płacącym podatki. Zmieniła liberalną
dyspozycję wydaną przez rząd Crispiego w 1886 r.
Przestępstwem stało się pomaganie komuś w uprawianiu
prostytucji a także czerpanie zysków z cudzego nierządu.
Do kodeksu karnego nie włączono jednak samej
prostytucji, więc osoby uprawiające ją nie mogły być
rejestrowane w kartotece policyjnej oraz sanitarnej.
* * *
W ciągu 43 lat wielokrotnie próbowano nowelizować ustawę
Merlin. W 1997 r. Ogólnokrajowe Stowarzyszenie Pań Domu
(Federcasalinghe) przedstawiło projekt "prostytucji
autonomicznej" organizowanej przez kobiety, dozwolonej
jedynie od lat 18 i wykonywanej jako wolny zawód we
własnym domu. Rok później jedna z lewicowych
parlamentarzystek zaproponowała powtórne otworzenie
domów publicznych, uważając, że to jedyny sposób
zapobiegający rozprzestrzenianiu się AIDS. Zawsze
proponowali to mężczyźni o poglądach
prawicowo-konserwatywnych, a sprzeciwiały się
feministki.
W 2000 r. lewicowy minister skarbu Giuliano Amato
(później również premier – przyp. G. Z.) zaproponował
rozwiązanie restrykcyjne – wprowadzenie kar dla klientów
prostytutek, ze szczególnym zaostrzeniem wobec tych,
którzy kupują usługi seksualne nieletnich. Po raz
pierwszy przyrównał ten proceder do niewolnictwa, a
klientów zaliczył do osób popełniających przestępstwo w
myśl ustawy Merlin. Policja zareagowała wlepiając słone
mandaty za zakłócanie ruchu kołowego kierowcom
zatrzymującym się przy drodze, by pertraktować z
kurwami. W niektórych przypadkach rekwirowano samochody.
Pewien bliski ślubu, młody mężczyzna którego ukarano
mandatem i zarekwirowano mu pożyczone auto – popełnił
samobójstwo. Sprawa ta wywołała polemikę na temat
wolności osobistych oraz interwencję rzecznika praw
obywatelskich, który orzekł, że działania policji
naruszają prywatność.
Minister spraw socjalnych Livia Turco przedstawiła więc
projekt modyfikujący ustawę Merlin i przewidujący
wykonywanie zawodu prostytutki w miejscach prywatnych i
rejestrowania jego jako indywidualną działalność
gospodarczą lub jako spółkę. Przewidywał on także
ustanowienie "parków miłości", czyli obszarów
peryferyjnych przeznaczonych dla prostytutek i klientów.
Niestety, w ciągu 5 lat rządów włoska lewica nie zrobiła
nic i teraz do dzieła przystępuje prawica. Rząd
Berlusconiego chce zabronić prostytucji ulicznej i
pobierać podatek od zalegalizowanego procederu
"pracownic seksualnych". Czy "puttany" jednak zechcą
płacić podatki? Gdzie i jak mają wykonywać swój zawód?
Jeszcze nie wiadomo. We własnym domu kolejka klientów
będzie przeszkadzać przyzwoitym sąsiadom. Burdele
wpadają zbytnio w oko. Dzielnice czerwonych latarni
zdegradują bezpowrotnie całe rejony miast, a "parki
miłości" przemienią się w śmietniska pełne prezerwatyw i
strzykawek skażonych AIDS.
Według sondażu przeprowadzonego już w 1979 r., 56 proc.
kobiet i 67 proc. mężczyzn było przychylnych zmianie
ustawy Merlin. W 1991 r. 70 proc. Włochów nie miało nic
przeciwko otworzeniu domów publicznych, a w 1997 r. – aż
80 proc. Dziś za otworzeniem domów publicznych opowiada
się tylko 51 proc. społeczeństwa.
Prostytucja unijna
Holandia –w 2000 r. domy publiczne zostały
zalegalizowane. Prostytutki pracują w dzielnicach
czerwonych latarni i we własnych apartamentach.
Rozliczają się z fiskusem (podatek 19 proc.),
odliczając od podatku wydatki na seksualne
narzędzia pracy. Mają prawo do świadczeń
pracowniczych, emerytalnych i zdrowotnych. Stała
praca dała im możliwość bania kredytów bankowych.
Zawód można praktykować po ukończeniu 18 lat. Na –
jak się szacuje – 30 tysięcy prostytutek do tej
pory zalegalizowało działalność jedynie tysiąc.
Niemcy –prostytucja jest legalna od maja 2001 r.
Około 400 tysięcy. kobiet może więc wykonywać
swoje usługi jak każdy inny zawód, płacąc słone
podatki – 30 proc. Prócz świadczeń
pracowniczych i zasiłku dla bezrobotnych
prostytutki zyskały dostęp do kredytów, zakupów
ratalnych i innych przywilejów związanych ze
stałym zatrudnieniem.
Szwajcaria –prostytucja została zalegalizowana w
1992 r., a w 1998 r. pierwsza spółka prostytutek
otworzyła dom publiczny.
Belgia –dzielnice seksu istnieją w każdym większym
mieście. Zawód jest legalny.
Hiszpania – w tym kraju, równie katolickim jak
Włochy, 1800 domów publicznych zwanych puti-club
płaci regularnie podatki. Prostytucja nie jest
karana od 1975 r. Pracuje się nad nową ustawą o
prostytucji dotyczącą 300 tysięcy "putas" – w
większości emigrantek latynoskich.
Francja – domy publiczne zostały zamknięte
podobnie jak we Włoszech. Ostatnio kilku
burmistrzów zakazało prostytucji w centrum miast,
a Chirac obiecuje pomoc pieniężną krajom
powstrzymującym swoją kurewską emigrację. Poza tym
prostytucja jest tolerowana.
Anglia – prostytucja jest nielegalna, aczkolwiek
tolerowana. Mogą być karani i klienci, i
prostytutki.
Szkocja – prostytucja jest tolerowana i
kamuflowana jako usługi relaksujące.
Dania – prostytucja jest tolerowana i – jak we
Włoszech – myśli się o legalizacji.
Szwecja – od stycznia 1999 r. zabrania się
ustawowo "wykorzystywania prostytucji" i
wynajmowania apartamentów dla praktykowania tego
procederu. Karze podlegają klienci.
Irlandia – każda forma prostytucji jest
nielegalna. Klienci i prostytutki podlegają karze
więzienia.
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kopanina
Niezłe zamieszanie udało mi się wywołać tekstem „Nie
kopać” („NIE” nr 39/2003). Polemiki, protesty, awantury
i obelgi świadczą o tym, że – broniąc oczywistych racji
ekonomicznych – dotknęłam jakiegoś bolesnego punktu,
potwornie skłębionych emocji.
Jak mówią znawcy śląskich spraw, górnicy są wkurwieni, a
fale tego wkurwienia rozlewają się szeroko po kraju
porywając inne grupy wkurwione z innych powodów –
ostatnio np. taksówkarzy. Niemożności dialogu z
wkurwionymi ludźmi doświadczył niedawno na Śląsku prof.
Hausner. Z jednej strony padały liczby, z drugiej zaś –
przemawiało poczucie krzywdy i strach, a także agresja.
* * *
a propos liczb, red. Mateusz Cieślak ("Gra w kopanego",
"NIE" nr 40/2003) zarzuca mi z oburzeniem, że
korzystałam z kwitów firmowanych przez Ministerstwo
Gospodarki – jego zdaniem, całkowicie bezwartościowych.
Pudło. Dane liczbowe pochodzą z raportu NIK, z GUS i z
"Polityki". W punkcie dotyczącym eksportu wymagają
uaktualnienia. Dziś wygląda to jeszcze gorzej, jeszcze
bardziej absurdalnie: tonę węgla, której wydobycie
kosztowało 130 zł, eksportujemy po 80 zł, a bywa, że i
po 40 zł!
Jeśli jednak powoływanie się na kwity rządowe ma być
przejawem niewybaczalnej głupoty, to znaczy, że rząd
świadomie przedstawia fałszywe dane wciągając do tego
procederu Sejm, GUS, NIK, Kompanię Węglową, banki,
media, świat nauki, instytucje unijne itd. Zanim
popadniemy w paranoję, niech red. Cieślak udowodni
Hausnerowi i Piechocie łgarstwa co do podstawowych
faktów. Czyżby górnictwo nie było zadłużone na kwotę 25
mld zł?
* * *
Listy i maile, które dostałam, można podzielić na trzy
grupy: a) wyłącznie inwektywy; b) inwektywy przemieszane
z merytorycznymi argumentami; c) wyrazy poparcia –
niestety, nieliczne. Autorom z grupy (b), zwłaszcza tym,
którzy zadali sobie trud zaproponowania alternatywnej
strategii gospodarczej, należy się odpowiedź.
Grzegorz Stoigniew Nowak z Bełchatowa twierdzi, że
trzeba zredukować liczbę kotłowni wykorzystujących olej
opałowy i gaz, postawić na ciepłownie opalane węglem
kamiennym oraz rozwinąć przemysł chemicznej przeróbki
węgla, który da nam gaz opałowy dla ciepłownictwa, gaz
silnikowy dla transportu oraz inne cenne półprodukty i
surowce.
Propozycja ta, z pozoru racjonalna, jest jednak
pozbawiona realizmu. Jak doprowadzić do zamknięcia
kotłowni olejowych i gazowych? Stosować przymus
administracyjny czy ekstrapodatek? Kto ma inwestować w
chemiczną przeróbkę węgla? Zapewne państwo. Musi więc
ono prowadzić działalność gospodarczą na wielką skalę,
ergo – utrzymywać potężny sektor państwowy, prawie jak w
PRL. Tyle że dziś, po 12 latach prywatyzacji, takiego
państwa i takiej gospodarki już nie ma. Uczestnicy gry
rynkowej zainwestują w węgiel
kamienny wtedy i tylko wtedy, kiedy będzie im się to
opłacało. Państwo, oczywiście, może wspierać taki czy
inny kierunek rozwoju stosując rozmaite zachęty i ulgi –
nie powinno jednak tego czynić wbrew obiektywnym
prawidłowościom ekonomicznym, bo inaczej zmarnotrawi
duże pieniądze, niewiele w zamian uzyskując.
Tomasz Bugaj z Zabrza przyczynę zła upatruje w
nieudolności władz RP. Piętnuje "totalny tumiwisizm
skompilowany ze złą wolą i skorumpowanymi baronami
węglowymi". Tumiwisizm skompilowany ze skorumpowanymi
baronami to rzeczywiście zgroza. Pan Bugaj wzywa do
budowy koksowni i elektrowni, które zużyją naszą
nadwyżkę węgla.
Wielkie znaczenie gospodarcze miały kiedyś siano i owies
spożywane przez konie, które były podstawowym środkiem
transportu. Ranga siana i owsa spadła, gdy wynaleziono
samochód napędzany benzyną. Teraz świat stopniowo
rezygnuje z węgla kamiennego. Podobnie dzieje się w
Polsce: w latach 50. XX w. pozyskiwaliśmy z węgla
kamiennego 97 proc. energii, pod koniec lat 90. – 63
proc., a w tym roku – jedynie 44 proc. Rośnie natomiast
zużycie węgla brunatnego (który na szczęście mamy), gazu
ziemnego i ropy naftowej.
Janusz K. z Bytomia pyta, po diabła kupujemy ruski gaz i
ukraiński węgiel. Domaga się wprowadzenia ceł zaporowych
na surowce energetyczne z importu. Wtedy staną się one
droższe niż polski węgiel, a polski górnik będzie mógł
spokojnie fedrować.
Oj, nie czytało się broszurek rozdawanych przed
referendum europejskim! A one przecież nie kryły, że
kończą się czasy ceł zaporowych.
Po akcesji Polska automatycznie stanie się stroną umów
handlowych UE z krajami trzecimi, wielostronnych i
bilateralnych. Będziemy zmuszeni do otwarcia rynku na
produkty z krajów Wspólnoty Niepodległych Państw (patrz
"Polska w Unii Europejskiej. Nasze warunki członkostwa",
Warszawa 2003). Poza tym, Panie Januszu, wykażmy trochę
chrześcijańskiego miłosierdzia – ukraiński górnik też
chce żyć.
Owszem, Unia stosuje system karnych ceł, żeby chronić
własnych producentów przed konkurencją, dotyczy to
jednak głównie produktów rolnych, a nie węgla. Dlatego –
jak ostrzega prezes Kompanii Węglowej Maksymilian Klank
– pojawi się na polskim rynku bez żadnych ograniczeń
tani węgiel z Australii czy RPA.
Per saldo te zmiany wyjdą nam na zdrowie. Wciąż mamy
wysokie ceny energii, wyższe niż w UE, co dławi całą
gospodarkę i wyciąga wielkie kwoty z kieszeni
konsumentów. Czeka nas liberalizacja rynku
energetycznego, polscy producenci i dystrybutorzy
energii będą konkurować z unijnymi, a wtedy już na pewno
nie uda się nikogo zmusić do kupowania względnie
drogiego węgla, choćby oddziały górników okopały się w
Warszawie i strzelały z armat.
Andrzej Kowalewski z Katowic dowodzi, że skazano na
likwidację kopalnie lepsze od innych: dwie z nich
przynoszą zyski, dwie są średniakami w rankingu strat. Z
kolei szefowie Kompanii Węglowej uzasadniają swój wybór
tym, iż dalsze kopanie w Bytomiu grozi zawaleniem się
miasta; z identycznych powodów zamknięto kiedyś kopalnię
Katowice zostawiając pod ziemią 40 mln ton najlepszego
węgla energetycznego. Obawiam się, że nie ma takiej
kopalni, której zamknięcie nie wywoła protestów
społecznych.
Istotą programu Hausnera/Piechoty jest ograniczenie
wydobycia i zatrudnienia, które ma doprowadzić do tego,
że pozostałe przy życiu kopalnie będą wreszcie rentowne.
Jak to osiągnąć, od czego zacząć – to szczegóły
techniczno-operacyjne. Powinni o nich decydować
fachowcy, ale nie pod presją
strajkujących/okupujących/dymiących załóg, gdyż pistolet
przystawiony do skroni źle wpływa na pracę mózgu.
* * *
Skoro wszyscy mają pomysły na rozwiązanie problemu, to i
ja rzucę własny. Zdjąć z górnictwa kosztowną czapę
administracyjną, struktury typu kompania czy holding,
które służą tylko do ukrywania prawdziwych kosztów.
Niech każda kopalnia będzie samodzielnym
przedsiębiorstwem, które albo się utrzyma na rynku, albo
nie. Wtedy dopiero będzie ono miało motywację, żeby
wyplątać się z sieci pasożytniczych spółek, uwolnić od
mafii handlującej kopalnianymi długami, która tuczy się
wtedy, gdy długi rosną. Nie będzie też pretensji, że
"góra" arbitralnie skazała tę czy inną kopalnię na
śmierć. Poza tym, jak wykrył red. Cieślak, na pomoc
publiczną w UE mogą liczyć tylko pojedyncze kopalnie.
(Niestety, tę pomoc trzeba rok po roku redukować).
* * *
Red. Cieślak piętnuje głupotę, lenistwo, hipokryzję i
niekompetencję polskiego rządu. Czy to nie nazbyt proste
wytłumaczenie zapaści górnictwa? Wszystkie rządy III RP
próbowały, z różnym skutkiem, restrukturyzować tę
branżę. Nawet były premier Jan Olszewski wyznał ostatnio
w debacie sejmowej, że i on chciał uzdrowić górnictwo,
lecz bał się, że przeznaczone na to środki pójdą na
podtrzymanie narosłej wokół niego patologii.
To straszne – od 1989 r. rządzą na zmianę prawicowi i
lewicowi kretyni! Czy red. Cieślak widzi jakąś
alternatywną siłę, niegłupią, nieleniwą, kompetentną i
po robociarsku szczerą, która wreszcie zmieni kurs
polityki gospodarczej o 180 stopni? W rezerwie kadrowej
pozostali już tylko Lepper i Giertych (nie licząc
mglistych pomysłów na partię prezydencką, ale i ona,
gdyby powstała, traktowałaby górnictwo tak samo, jak
Buzek i Miller).
Argumenty Cieślaka – straszliwe bezrobocie w Okonku i
gdzie indziej – przemawiają w gruncie rzeczy PRZECIW
jego tezom. Bo państwo musi mieć środki na kreowanie
nowych miejsc pracy, programy regionalne (także dla
Śląska), nasz wkład w unijne fundusze pomocowe itp. W
biednym kraju nie da się tego pogodzić z dotowaniem na
wielką skalę przestarzałych gałęzi gospodarki z
górnictwem na czele.
* * *
Skoro mowa o bezrobociu, parę informacji z "Faktów" TVN,
których nie można posądzić o uprawianie propagandy
prorządowej: województwo śląskie ma 4,8 mln mieszkańców,
w tym 330 tys. bezrobotnych. Stopa bezrobocia wynosi
16,4 proc. Są w Polsce miejsca, gdzie bezrobocie wynosi
30 albo i 40 proc.!
A u nas wciąż po staremu: największe środki dostają nie
ci, którzy mają najgorzej, tylko ci, którzy najgłośniej
protestują.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poborca z ludzką twarzą "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nadpolacy
Brunatni młodzieńcy robią kariery. To nagroda za
chamstwo, nietolerancję i nacjonalizm.
Dokąd w Pomrocznej prowadzi publiczne wykrzykiwanie –
tak jak w Krakowie – „pedały do gazu!” oraz „lesbijki do
obozów pracy”, a także rzucanie w przedstawicieli tych
mniejszości pomidorami, jajkami oraz cięższymi jeszcze
dowodami miłości bliźniego?
Odpowiedź jest prosta: do błyskawicznego sukcesu,
szacunku władz i cichej miłości mediów.
Dowód na to twierdzenie ma 25 lat, broni właśnie na
Uniwersytecie Wrocławskim rozprawę magisterską o wizji
Polski w myśli Dmowskiego i nazywa się Radosław Parda.
Od niedawna student Parda jest także przewodniczącym
sejmiku dolnośląskiego – reprezentuje swą osobą ludność
trzymilionowego województwa.
Wcześniej pan przewodniczący osobiście prezentował w
Warszawie wymienione na wstępie zalety bojowe. Rzecz
działa się w trakcie manify z okazji święta kobiet.
Profeministyczną demonstrację brutalnie zaatakowali
wówczas aktywiści Młodzieży Wszechpolskiej, której
przewodniczący Parda jest ogólnopolskim prezesem. Wśród
wszechpolskich kolegów nosi pieszczotliwą ksywkę Murzyn
– to z uwagi na urodę południowego amanta filmowego.
Najpiękniejsze w samorządowym sukcesie Pardy jest jednak
to, iż na funkcję ojca województwa wybrany został
głosami jedynej w swym rodzaju koalicji samorządowej
złożonej z Platformy Obywatelskiej, Samoobrony, LPR i –
jak wynika z sejmikowej arytmetyki – dwojga
(ukrywających swą tożsamość) radnych SLD. Dla działaczy
PO i buntowników z SLD oddanie LPR funkcji
przewodniczącego sejmiku było ceną za „dmuchnięcie”
dotychczasowego szefa sejmiku, nijakiego Kurzawy.
Kurzawa podpadł wszystkim po tym, jak przeszedł z PSL do
partii Borowskiego. Platformiarze i spółka liczyli, że
LPR wysunie na stanowisko przewodniczącego Artura
Paprotę, uchodzącego za umiarkowanego pragmatyka,
działacza Młodzieży Wszechpolskiej z Legnicy. Paprota
kandydować jednak nie mógł, gdyż w międzyczasie
został... wiceburmistrzem warszawskiej gminy Żoliborz.
Wybór Pardy i Paproty przyjęty został ze stoickim
spokojem przez media lokalne i krajowe. Ot, młodzi,
zdolni i sympatyczni. Niejakie zaniepokojenie wykazują
jedynie niemieckie służby dyplomatyczne, które po cichu
sugerują, że Parda nie powinien pojawiać sięna
niektórych jublach i wręczać prestiżowych nagród –
zwłaszcza polsko-niemieckiej Nagrody Dolnego Śląska.
Inni takich obiekcji nie mają, mimo że Młodzież
Wszechpolska nigdy nie odcięła się od swej przedwojennej
specjalności: budowania getta ławkowego dla Żydów.
Z kroniki kolejnych sukcesów młodych Wszechpolaków –
obchody rocznicy Konstytucji 3 maja na Górze Świętej
Anny koło Opola. W tym roku – w przeciwieństwie do lat
ubiegłych – prawie stuosobowa grupa członków Młodzieży
Wszechpolskiej nie była obiektem policyjnej inwigilacji,
ale oficjalnym uczestnikiem uroczystości, a Prezes MW
Jarosław Parda wygłosił utrzymane w duchu endeckim
przemówienie tuż po władzach wojewódzkich. Po powrocie
do Opola nastąpiła część szkoleniowo-formacyjna
obejmująca wykłady zaproszonych gości, w tym: historyka,
byłego rektora Uniwersytetu Opolskiego – prof. dra hab.
Franciszka Marka, publicysty narodowego i autora m.in.
„Tematów niebezpiecznych” doktora Dariusza Ratajczaka
(cytat z oficjalnej strony internetowej).
„Tematy niebezpieczne” i „formacja duchowa” ze skazanym
za kłamstwo oświęcimskie pseudonaukowcem nie są jednak
niczym niebezpiecznym, jeżeli sojusz z wszechpolskimi
młodzieżowcami może przydać się światłym działaczom
Platformy Obywatelskiej do celów tak wzniosłych, jak
podział stołków i stołeczków w lokalnym urzędzie
marszałkowskim.
Autor : Maciej Wełyczko
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wiara w życie pozasejmowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Moda na prostactwo
Przedstawiciele haj lajfu ostatnio coraz częściej
afiszują się swoją fizyczną tężyzną. Udając
zahartowanych twardzieli robią do obiektywów i kamer
miny jak Schwarzenegger – Terminator. Do dobrego tonu
należy medialne pokazywanie się w dresach i przepoconych
koszulkach lub z tenisową rakietą w dłoni. W ankietach
przeprowadzanych przez bulwarówki i pisma kobiece znani
i bogaci deklarują, oprócz wyznawania wartości
rodzinnych i zainteresowań artystycznych, także miłość
do wybranej dyscypliny sportowej. Tymczasem to wszystko
blichtr i poza.
Politycy, biznesmeni (i bizneswomenki), urzędnicy
wyższych szczebli oraz inni tzw. ludzie sukcesu!
Porzućcie nudne sale fitness, monotonię kortów i
szpanerskie pola golfowe na rzecz naprawdę mocnych
przeżyć. Jeżeli chcecie nauczyć się, jak dążyć
najkrótszą drogą do wybranego celu, nie bacząc na
przeszkody, jak hartować wolę, przełamywać lęki i
oddychać pełną piersią, praktykujcie l’art du
déplacement albo art of movement lub iskusstwo
pieremieszczenija, czyli sztukę przemieszczania się.
Ta banalna nazwa nie oddaje jednak istoty i głębi tej
nowej dyscypliny. Więc w skrócie. Na planie miasta
wyznaczamy dwa punkty i łączymy je linią. Następnie
ruszamy z punktu A do punktu B poruszając się po
wyznaczonej w teorii trasie, nie bacząc na jakiekolwiek
trudności. Ścian budynków, ogrodzeń, ruchliwych ulic i
innych elementów miejskiej infrastruktury nie trzeba
traktować jako przeszkód, lecz inspirację, dzięki czemu
rozwijamy nie tylko ciało, lecz także osobowość. Liczy
się nie tylko szybkość poruszania się, ale też gracja i
artyzm ruchu. Ta sztuka określana jest także jako Le
Parkour (PK) lub Urban Freeflow, ale naczelny "NIE"
akurat nie ma z nią nic wspólnego. Praktykujący ją
nazywani są tracerami.
Dotarliśmy do pierwszej w Pomrocznej grupy wyznawców
sztuki przemieszczania. W jednym z dużych miast
zachodniej części kraju kilkoro młodych ludzi spędza
wolny czas wdrapując się na ściany domów, skacząc z
dachu na dach i przesadzając mury.
– Podstawa to zrozumienie filozofii Le Parkour –
tłumaczy Gumiś, lider grupy. – Jeżeli przeszkody na
drodze do celu traktujesz nie jak problemy, ale jak
wyzwania, i zakładasz, że wszystko jest do pokonania, to
uczysz się pokonywać wszelkie bariery. Odpada lęk i
stres, a pojawia się euforia. Oczywiście wszystko jest
kwestią treningu.
– Zaczynaliśmy od łażenia po balkonach na naszym osiedlu
– opowiada Pawik. – Za pierwszym razem jakaś baba
wezwała policję, bo myślała, że jesteśmy złodziejami.
Pały nie mogły nas złapać; zeszliśmy sami, a oni nas
spisali i zrobili sprawę w Sądzie Grodzkim za zakłócanie
porządku. Od tego czasu nie jesteśmy tacy głupi. Niech
nas gonią po ścianach. Dlatego również za- słaniamy
twarze. Policja powinna łapać prawdziwych bandytów.
– Zdarzają się oczywiście kontuzje, jak w każdym sporcie
– dodaje Magik – ale intensywny trening pozwala na ich
ograniczenie do minimum.
Śmigacze, jak nazwali się rodzimi tracerzy, demonstrują
swoje umiejętności na kilku ruderach w centrum miasta.
Biegiem dopadają pierwszego budynku, po ścianie wchodzą
na dach, z dachu na przybudówkę, po czym lądują na
ziemi. Po kilku sekundach przeskakują mur i pędzą do
kolejnej przeszkody. Po drodze wykonują kilka salt i
innych fikołków.
– Tracerzy są lepsi niż Spiderman, bo on korzystał ze
sztucznych pajęczyn, był więc zwykłym pozerem –
stwierdza Masełko.
– Spiderman nie istniał w rzeczywistości, ty czubie –
oponuje Gumiś. – Ja uważam, że pierwszym tracerem był
Jezus, bo chodził po wodzie.
Le Parkour, który narodził się we Francji kilka lat
temu, szybko rozpowszechnił się na całym świecie. Grupy
zwane też klanami istnieją nawet w Singapurze i Malezji.
W Rosji iskusstwo pieremieszczenija praktykuje co
najmniej dwa tysiące osób, a lideruje im grupa o nazwie
Iguana Tracers. Aż dziw bierze, że ta sztuka nie
rozwinęła się w Pomrocznej, kraju znanym z miłości do
husarii, szarż ułańskich, Małysza i polityków skocznych
jak Gabriel Janowski. Proponujemy naprawić to
niedopatrzenie i sztukę przemieszczania objąć państwowym
patronatem. Pomocną dłoń powinny wyciągnąć co najmniej
trzy Ministerstwa: Kultury, Edukacji Narodowej i Sportu
oraz Gospodarki. To ostatnie z tego powodu, że dzięki
tracerom można będzie zagospodarować liczne upadłe i
zamknięte fabryki. Wyznawcy PK aż ślinią się, żeby z
gracją ścigać się w jakiejś opuszczonej kopalni.
Należy zaznaczyć, że ideologia Le Parkour nie zawiera
elementów agresji. Tracerzy nie niszczą mienia, a jeśli
naruszają czyjąś prywatność, to tylko na chwilę. Unikają
starć z policją, ochroniarzami i innymi siłami
porządkowymi. Dbają o refleks i wysoką formę, więc nie
chleją i nie ćpają. Są najłagodniejszą z miejskich
subkultur. Sztuka przemieszczania tworzy ludzi o silnych
osobowościach, więc powinna być zalecana wszelkim
yuppies, którzy w przyszłości będą tworzyć klasę
średnią. Górnicy, hutnicy, kolejarze, a nawet
pielęgniarki, jak sobie poskaczą po dachach, zyskają
optymizm ducha i rozszerzą horyzonty, zamiast
bezsensownie robić zadymy przed siedzibą premiera.
Przede wszystkim jednak sztukę przemieszczania powinien
opanować rząd. Nareszcie mielibyśmy ministrów silnych
duchem, bezstresowych, z optymizmem patrzących na nowe
wyzwania. Hausner, Janik, Sikorski, a nawet premier
Miller, gdyby przemieścili się np. z dachu "Marriotta"
na terminal LOT-u, zapewne znaleźliby recepty na
recesję, szarą strefę, deficyt budżetowy i przestępczość
zorganizowaną.
Le Parkour powstał kilka lat temu we Francji z
połączenia sztuk walki, breakdance i wojskowych
technik poruszania w terenie zabudowanym.
Prekursorami tej dyscypliny są David Belle i
Sebastien Foucan. Sztuka przemieszczania została
rozpropagowana w 2000 r. dzięki filmowi "Yamakasi"
Ariela Zeitouna, do którego scenariusz napisał Luc
Besson. Obecnie na świecie praktykuje ją ponad 20
tysięcy osób, a sportowa rywalizacja odbywa się
głównie za pośrednictwem Internetu (zdjęcia, filmy
wideo, forum dyskusyjne). Uprawianie sztuki
przemieszczania traktowane jest przez policję
większości krajów jako wykroczenie, a nawet
przestępstwo.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Wałęsa na rybach" opowiadał tym razem w regionalnej
"Trójce" o swojej wojnie na górze i planie ekonomicznym
dla Polski. Wojna była rozpętana przez wrogów i
wymierzona w przyjaciół. Plan Wałęsy przebija plan Pola.
Były prezydent radzi wybudować "16 pasów na wschód i 8
pasów na zachód", a wokół wybudować hotele, motele i
magazyny oraz zająć się ekologią. Czyli resztę zaorać i
obsiać trawą, żeby bezrobotni mieli na co wylatywać.
* * *
Minister Kurczuk w "Wiadomościach" zapowiedział, że
dzięki zmianom w prawie oskarżony będzie musiał
udowodnić, że jego majątek nie pochodzi z przestępstwa.
Gdybyście byli do czegoś takiego zmuszeni, powiedzcie,
że się kurwicie. Pieprzenie się za kasę nie jest
przestępstwem, zaś dochód z tego nie jest opodatkowany.
Klientek i klientów nie sposób spamiętać, podobnie jak
kwot, którymi wynagradzali waszą usługę. A Kurczukowi
życzymy sukcesów.
* * *
Brygady Męczenników Al Aksy kogoś zabiły. Kogo? O 18.45
"Informacje" "Polsatu" podały, że "rumuńskiego
robotnika", Lisowe "Fakty" o 19, że "pracującego dla
Izraelczyków Bułgara", w głównych "Wiadomościach" był to
"zagraniczny robotnik". Telewizja kłamie! Tylko która?
* * *
Ministrowie i inni politycy są skorumpowani i przyjaźnią
się z burdelmamami stręczącymi im małolaty. Małolaty są
fajne i cycate, a kurwią się, żeby zdoby-wać forsę, nowe
kwalifika-
cje i znajomości. Pochodzą z dobrych domów i chadzają do
szkół prywatnych. Policja niczego nie chce widzieć, mimo
że ma posterunek przed burdelem z nieletnimi. Tak w
Poznaniu rośnie i krzepnie klasa średnia.
* * *
W "Graffiti" na "Polsacie" Mniej Niż Ziobro wypłakiwało
się w mikrofon Gawrylukowej, że nie będzie mogło mieć
przyjemności z panem prezydentem. Spotkało się za to z
zarzutem posła Szteligi, że "jest od początku
ukierunkowane". Posłowi Sztelidze przydałoby się więcej
tolerancji dla odmienności. Niektórzy już się tacy
rodzą.
W reklamie środka antykoncepcyjnego o nazwie Woda
"Jurajska" przekonywano nas, że zamiast posunąć gołą
panienę z jabłkiem, lepiej napić się wody. Najlepiej
morskiej z okolic Władysławowa.
Parka ubrana jak Adam i Ewa włazi w dojrzałe, falujące
łany zbóż. Znika wśród nich. Widać zajmuje się produkcją
"Danone z ziarnami zbóż". Skąd ziarna zbóż w kubku,
widzimy. Skąd biaława, gęsta ciecz, możemy się tylko
domyślać. Smacznego.
Żonatym facetom, którzy lubią kawę, odradzamy "Jacobsa
Aromę". Nie dość, że wypija się sama, to jeszcze
zostawia po sobie ślady damskiej szminki na filiżance.
W łóżku pani bawi się ze swoim chłopem w ciepło – zimno.
Szuka bowiem małej przyjemności. Nie rozumiemy jednak,
co ma do tego "Nestea". Polecalibyśmy viagrę.
"Danone Vitalinea" to taka woda mineralna, która
zastępuje fitness club, ale przyprawia o kretynizm. Każe
zapieprzać po normalnych schodach, gdy obok są schody
ruchome.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Moczony w osoczu
Niech Szwajcarzy robią leki z polskiej krwi. My wolimy
przegryzać sobie gardła.
Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu wkrótce postawi
zarzuty byłemu ministrowi gospodarki Wiesławowi
Kaczmarkowi – doniósł niedawno na pierwszej stronie
"Super Express". Grozi mu nawet dziesięć lat więzienia.
Powodem łowów na Kaczmarka ma być wystawiona przez niego
– w czasach gdy po raz pierwszy był ministrem skarbu –
opinia, która umożliwiła Laboratorium Frakcjonowania
Osocza Sp. z o.o. uzyskanie gwarancji rządu na 25,9 mln
dol. kredytu, który teraz będą musieli spłacać
podatnicy, czyli my wszyscy.
Szukanie bata
Rzecz dotyczy głośnej sprawy, która na łamach mediów
obecna jest od 1998 r. Wtedy to Jacek Łęski i Rafał
Kasprów opublikowali w "Rzeczpospolitej" artykuł "Omsk,
politycy, 26 mln dolarów, czyli sztuka negocjacji".
Wynikało z niego, że doborowe towarzystwo (Włodzimierz
Cimoszewicz, Marek Belka, Wiesław Kaczmarek i Marek
Siwiec) skutecznie "pomogło" dwóm biznesmenom –
Włodzimierzowi Wapińskiemu i Zygmuntowi Niziołowi – w
uzyskaniu rządowej gwarancji na kredyt, z którego miała
być na terenie specjalnej strefy ekonomicznej w Mielcu
wybudowana fabryka leków krwiopochodnych.
W tamtych czasach – podobnie jak dziś – taka publikacja
może skutecznie utrudnić prowadzenie interesów. I
utrudniła. Co z tego, że inwestorzy wybudowali fabrykę,
kupili urządzenia i technologię, skoro resort zdrowia,
delikatnie rzecz ujmując, nie kwapił się do współpracy.
Broń Boże żadnych gwałtownych ruchów! Ot, zwykłe
procedury polskiej biurokracji, które wymagają czasu...
Nic dziwnego, że wszystko zaczęło się ślimaczyć, a
kolejne pikantne publikacje podgrzewały atmosferę.
Gdy sprawa dojrzała, umowę kredytową wypowiedział
inwestorom Kredyt Bank i zgłosił wniosek o ogłoszenie
upadłości spółki LFO. Stało się jasne, że z planów
frakcjonowania osocza w kraju na razie będą nici. Media
odtrąbiły kolejny skandal z udziałem liderów SLD, a
sprawą zainteresowała się prokuratura.
Kto kogo przekręcił
To, co wydarzyło się w 2003 i na początku 2004 r., nie
wzbudziło jednak większego zainteresowania dziennikarzy.
Dlaczego? Bo po kolei upadały wszystkie wcześniejsze
podejrzenia.
6 lutego 2004 r. Sąd Rejonowy w Tarnobrzegu zatwierdził
układ spółki Laboratorium Frakcjonowania Osocza z
wierzycielami. Oznaczało to oddalenie wniosku Kredyt
Banku o ogłoszenie
upadłości. Okazało się też, że majątek spółki grubo
przekracza roszczenia wierzycieli, co potwierdził
jeszcze w 2003 r. powołany przez sąd biegły Józef Jeż. Z
jego opinii wynikało niezbicie,
że inwestorzy – czyli panowie Wapiński i Nizioł –
włożyli w interes 12 mln dolarów. I, moim zdaniem,
pozbawieni są widoków na odzyskanie tej kasy. A skoro
tak, to kto tu kogo przekręcił? Może okazać się, że
winny jest Kredyt Bank.
Otóż 23 września 2003 r. bank otrzymał pozew LFO o
zapłatę odszkodowania w wysokości 119 476 952 zł z
tytułu wypowiedzenia kredytu. Nie udało mu się też
wycisnąć 12,7 mln dolarów z Ministerstwa Finansów z
tytułu udzielonej w 1997 r. gwarancji. Nie jest zatem
prawdą teza, iż na skutek działań Kaczmarka i kolegów
stracone zostały pieniądze podatników. Najpewniej okaże
się, że sądy – a wiadomo, że na jednej rozprawie się nie
skończy – podzielą stanowisko spółki LFO, że Kredyt Bank
nie miał dostatecznych powodów do zerwania umowy, a
budżet państwa nic nie stracił.
Bank zdaje sobie sprawę z ryzyka, choć jest przekonany,
że wygra zarówno z LFO, jak i Ministerstwem Finansów.
Tak przynajmniej wynika z jego sprawozdania finansowego
za rok 2003.
Na razie jednak nic nie wygrał. Nie rozumiem zatem, na
czym zdaniem tarnobrzeskiej prokuratury miałoby polegać
złamanie prawa przez byłego ministra skarbu?
Płacą chorzy
Bardziej od prawnych potyczek ciekawiło mnie to, jak
funkcjonuje rynek krwi i leków krwiopochodnych w Polsce.
Z raportu NIK opublikowanego w 2002 r. wynika, że
rocznie resort zdrowia na frakcjonowanie polskiego
osocza w Szwajcarii wydaje od 30 do 40 mln zł. Gdyby
podjęto je w Polsce, chorzy na hemofilię, osoby z
osłabionym układem immunologicznym i ci wszyscy, którzy
potrzebują leków krwiopochodnych, mogliby kupować je po
niskich cenach.
Gdzieś pod koniec 2002 r. okazało się, że w kraju
zaczyna brakować tego leku. Kilka gazet, także "NIE",
alarmowało, że sytuacja stała się dramatyczna. Resort
zdrowia jak zwykle zapewniał, że wszystko jest pod
kontrolą i wkrótce na rynek wróci ten ratujący życie
lek. Nie wrócił. Chorym zamiast Immunoglobuliny P
zaoferowano dziesięć, piętnaście razy droższe preparaty
renomowanych zachodnich koncernów farmaceutycznych.
W październiku 2002 r. w Szpitalu Klinicznym nr 1 im.
Przemienienia Pańskiego w Poznaniu dr Hanna
Jankowiak-Gracz wyliczyła, że kupując zagraniczne
immunoglobuliny placówka poniesie stratę 1,2 mln zł! W
skali kraju gra toczyła się o dziesiątki milionów! Nie
doszłoby do tego, gdyby działała fabryka w Mielcu.
Cel na obstalunek
Gdyby przedsięwzięcie się udało, już dawno
frakcjonowanie osocza i produkcja leków krwiopochodnych
odbywałyby się nad Wisłą. Są to leki ratujące życie.
Zapotrzebowanie na nie gwałtownie rośnie w przypadku
udziału kraju w konfliktach zbrojnych czy jak obecnie
zagrożenia terroryzmem. Można śmiało mówić, że stają się
one wtedy zapasami o charakterze strategicznym.
Wiem, że rząd premiera Cimoszewicza, który w 1997 r.
podjął decyzję o udzieleniu gwarancji w związku z
planowaną w Mielcu przez LFO inwestycją, wiedział o tym
i kierował się dobrem publicznym. Stawianie dziś
zarzutów Kaczmarkowi jest niepoważne. I dlaczego tylko
Kaczmarkowi, skoro wcześniej sugerowano winę Marka
Belki, Włodzimierza Cimoszewicza, Marka Siwca i innych?
Odpowiedź na to pytanie – jak sądzę – ma związek z tzw.
sprawą Orlenu.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Żyd żydowi żydem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sejm popuszcza pasa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rozporząd
Wicepremier Hausner chce skubać gołodupców, zamiast
przyjrzeć się, co robi dobrze opłacana armia
ministerialnych urzędasów.
Ministerstwo Infrastruktury zaprasza do przetargu na
OPRACOWANIE PROJEKTU ROZPORZĄDZENIA W SPRAWIE OGÓLNYCH
WARUNKÓW PROWADZENIA RUCHU KOLEJOWEGO I SYGNALIZACJI –
takie ogłoszenie wisiało na internetowej stronie
ministerstwa. Napisałam o tym w „NIE” (nr 3/2004).
Tydzień później sejmowa Komisja Transportu wezwała
ministra infrastruktury do złożenia wyjaśnień w sprawie
finansowania przygotowania ustaw i rozporządzeń.
Wojciech Jańczyk był podsekretarzem stanu od zamówień
publicznych, prawą ręką ministra Marka Pola. Problem z
Jańczykiem polegał na tym, że doskonale znał ustawę o
zamówieniach publicznych, ale jej stosowanie miał w
dupie. Składał zamówienia „na gębę” bezprzetargowo
wyłaniając wykonawców. Następnie zmuszał podwładnych do
stwarzania dokumentacji przetargowych. W imieniu
Ministerstwa Infrastruktury Jańczyk zamawiał sterty
papierów: raporty, opinie, projekty ustaw, a nawet
koncepcje projektów ustaw, cuda na kiju. Wszystko w
prywatnych firmach doradczych i kancelariach prawnych.
Wyręczały one pracowników ministerstwa, mimo że posiada
ono Departament Prawny liczący 32 prawników, w tym ośmiu
wybitnych legislatorów, którzy umierali w robocie z
nudów.
Minister Jańczyk szczególnie upodobał sobie firmę
PricewaterhouseCoopers (PWC). Kulminacją tej współpracy
okazało się zamówienie na koncepcję do projektu ustawy
winietowej. PWC napisała koncepcję za jedyne 520 tys.
zł. Według niej potem jedna z najdroższych warszawskich
kancelarii prawnych „Wardyński i spółka” napisała
projekt ustawy, którym później Pol wymachiwał przed
oczami posłom i narodowi. Ten projekt nawet po obróbce w
Komisji był nadal beznadziejny – poinformował Janusz
Piechociński, szef sejmowej Komisji Infrastruktury, i
dodał, że koncepcji autorstwa PWC nigdy nie widział,
gdyż ministerstwo jej nie okazało. Ja widziałam tę
koncepcję – jest bardziej żenująca niż projekt.
Na zamówienia Jańczyka Ministerstwo Infrastruktury
wydało minimum 56 mln zł. Gmach ministerstwa zapełniały
setki wysokopłatnych specjalistów, a pracę za nich
wykonywali najemnicy.
W tamtym okresie tygodnik „NIE” natrętnie sugerował
korupcję wśród urzędników wyższego szczebla. Nikt z
rządzących nie kumał wtedy, o jaką dokładnie korupcję
Urbanowi szło. Podejrzewano, że może chodzić o Jańczyka.
Tym bardziej że na biurku premiera Millera pojawiła się
zebrana przez jednego z posłów teczka Jańczyka z kwitami
dokumentującymi jego radosną działalność w Ministerstwie
Infrastruktury. Nie było wyjścia – następnego dnia
Jańczyk poleciał z funkcji.
Wydawałoby się – problem z głowy, wszystkie projekty,
opinie czy rozporządzenia będą od tej pory pisać
ministerstwu tylko jednostki budżetowe i tylko do nich
powinny docierać informacje o przetargu, co ukróca też
znacznie możliwości korupcyjne. A tu dup – napisałam o
wywieszonym w Internecie przetargu na rozporządzenie dla
Pola.
Rozumiecie teraz, dlaczego kierownictwo sejmowej komisji
zrobiło się tak elektryczne?
Obecnie za zamówienia publiczne (po Jańczyku) odpowiada
u ministra Pola podsekretarz stanu Andrzej Piłat.
Posłowie nabrali podejrzeń, że ta funkcja zagroziła
uczciwości również ministra Piłata. Piłat przybiegł więc
na obrady komisji osobiście z gotowym, świeżym kwitem,
informującym, że w 2003 r. Ministerstwo Infrastruktury
wydało na pisanie projektów ustaw i rozporządzeń jedynie
322 tys. zł. Z czego prawie 258 tys. zł kosztował pakiet
rozporządzeń ministra Pola do ustawy Prawo
telekomunikacyjne. Piłat przysięgał, że wszystkie kwity
na zlecenie MI pisały jednostki budżetowe,
wyspecjalizowane urzędy i instytuty, żadni prywaciarze.
Delikatnie ominął w swoim sprawozdaniu wydatki MI na
ustawy i rozporządzenia za rok 2002 r. Czyli całe
radosne panowanie Wojciecha Jańczyka. Jańczyk
wykorzystał swoje możliwości, bo w MI to podsekretarz
stanu decyduje o zakresie pracy Departamentu Prawnego i
to on ostatecznie zleca zamówienia na zewnątrz. Z kolei
NIK twierdzi, że nigdy nie będzie w stanie
zakwestionować decyzji podsekretarza, bo nie jest w
stanie ocenić faktycznej mocy przerobowej prawników z
MI. Jańczyk wpadł przez własną głupotę – totalnie szedł
po bandzie, mając w dupie subtelną grę pozorów z Urzędem
Zamówień Publicznych.
Przetarg na ruch kolejowy, o którym pisałam, nie został
rozstrzygnięty. Zgłosił się oferent, który wycenił
rozporządzenie na 250 tys. euro. Minister Piłat uznał,
że to ciut za dużo. Przetarg leży więc nadal na biurku
ministra Piłata i czeka.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wpierdol całodobowo
Serdeczne pozdrowienia ze stolicy zasyła Piotrek z
kolegami.
Szare czteropiętrowe bloki, odrapane drzwi i nieczynne
domofony. Tak wygląda większość budynków wzdłuż ulicy
Olbrachta na warszawskiej Woli. Tak wygląda prawie cała
stolica, ale nie ta telewizyjna z Traktem Królewskim i
"Marriottem". Tak wygląda Warszawa, w której się
mieszka.
– Mnie tu nikt nie ruszy, bo wszystkich znam – mówi
Piotrek 20-letni student. – Ale jak ktoś jest obcy, to
niech lepiej po nocy nie łazi.
Okolica rzeczywiście nie jest zbyt przyjazna. Na jednym
z bloków duży napis głosi: Wola wita. Oferujemy wpierdol
24 godziny na dobę.
– Niedawno szedłem parę minut po jedenastej koło sklepu
– ciągnie Piotrek – stało tam paru kolesi, jak się
później okazało moich kumpli. Już mieli mnie oklepać,
ale poznali w ostatniej chwili. I oni mi mówią, że
skroili przed chwilą paru studenciaków, co to z jakiejś
imprezy wracali. Plecak im zabrali czy coś takiego. Tego
samego wieczoru podlatują do mnie psiarskie z giwerami w
łapach, a razem z nimi było jakichś dwóch kolesi. I
jeden z nich mówi "to ten". Od razu wiedziałem, o co
chodzi, i pomyślałem, że mam przejebane. Na szczęście
ten drugi się przyjrzał i powiedział "nie ten". Puścili
mnie, ale kazali spieprzać, bo stwierdzili, że to jest
teraz strefa przestępstwa. Stary, tu są pierdolone
slamsy. Osiedle powstało w połowie lat 60. i od tamtego
czasu niewiele się zmieniło.
– Jakeśmy się sprowadzali, to tu było jedno wielkie
bagno – wspomina pani Alina, która mieszka tu od samego
początku. – Pamiętam, że ciężarówka z meblami zakopała
się przed blokiem. Wkoło nie było nic. Do sklepu
kilometr, do przystanku dwa. Teraz to jest miasto, a
wtedy była wiocha, za blokiem kończyła się Warszawa.
Sprowadzili się tu głównie robotnicy i wojskowi.
Zdarzali się i profesorowie, ale niewielu. Przez jakiś
czas przy ulicy Pustola mieszkał nawet Ryszard
Kapuściński, ale nikt już go tu nie
pamięta.
Mimo że nie jest to takie blokowisko jak Ursynów czy
Bemowo – budynki są mniejsze, a okolica trochę bardziej
zielona – to nawet dzisiaj można odnieść wrażenie, że
Warszawa się tutaj kończy. Za blokiem pani Aliny wielkie
pole. Jeszcze niedawno były na nim ogródki działkowe,
ale kilka lat temu działki zlikwidowano z zamiarem
budowy luksusowego osiedla. Miało tam stanąć kilka
domków jednorodzinnych i parę małych bloków, wszystko
grodzić miał płot, a porządku strzec kamery i
ochroniarze. Plan nie wypalił. Zostało wielkie,
zarośnięte chwastami pole, ogrodzone drewnianym płotem,
który rozleci się lada dzień. Kilkadziesiąt metrów dalej
to samo, z tą różnicą, że zza zarośli straszą dwie
opuszczone hale. Budynki miały służyć do suszenia
drewna. Postawiono je na początku lat 90. i od tego
czasu stoją puste. Wieczorami w halach spotyka się
młodzież i imprezuje. Ognisko albo grill i chlanie na
umór. Czasami pojawi się policja. Gliny pomarudzą trochę
nawalonym dzieciakom i jeśli wszyscy są grzeczni, czyli
ich nie wyklinają, to się odczepiają i jadą dalej.
Młodzi ludzie, którzy szwendają się między blokami, to
drugie pokolenie, które tu się wychowało. Ich ojcowie
stoją przed sklepami i sączą jabole. Synowie i córki nie
chcą skończyć tak samo, ale z braku zajęcia zaczynają
naśladować rodziców. Narasta w nich frustracja. W
telewizji naoglądają się bogatej warszawki, której jakoś
na własne oczy nie mogą zobaczyć. Porównują to wszystko
ze standardem życia swoich starych.
– Główne rozrywki to chlanie, ćpanie i napierdalanka –
szczerze przyznaje wygolony, ubrany na osiedlową modłę
młodzieniec napotkany przed spożywczym. – Jak nie masz
kasy, to się nudzisz, a jak się nudzisz, to kombinujesz,
jak się nie nudzić, czyli jak zdobyć kasę.
– Tu mieszkają dzieci robotników, dla których słowo
"intelektualista" znaczy tyle, co "pedał" czy "frajer" –
mówi Piotrek. – Oczywiście są też studenciaki, jak ja,
ale patrzą na to miejsce z góry. Reszta zostaje tu na
zawsze.
– Chciałbyś stąd zwiać? – pytam go.
– Wiesz, stary, chyba nie. Ja się urodziłem na Kasprzaka
i mieszkam tu od urodzenia, wszystkich znam, z każdym
piłem. Tu jest syf, ale taki dodatni, nie wiem, czy mnie
rozumiesz... Tu jest trochę jak na wsi.
Piotrek zdał maturę i studiuje. Większość jego kolegów
po podstawówce trafiła do zawodówek, których znaczna
część nie pokończyła. Prawie wszystkie dziewczyny z jego
klasy mają już kilkuletnie dzieci, niektóre nawet
trójkę, z czego każde z innym ojcem.
– Stary, tutaj średnia wieku, w którym panienka zostaje
matką, to 17 lat. W podstawówce chodziłem z taką jedną
panną, a teraz, jak ją spotykam, to mam wrażenie, że to
kompletnie inna osoba. Wygląda na pięć dych, dwójka
dzieci, jedno już do szkoły poszło, cztery zęby na
krzyż. Stara baba, a ma dopiero 22 lata.
Na osiedlu nie ma zbyt wielu rozrywek. Ludzie żyją tu
sensacjami. Jakiś czas temu mieszkał przy Sowińskiego
niejaki Alik, płatny zabójca zza wschodniej granicy.
Został zastrzelony przed blokiem, gdy wyprowadzał psa.
Sprawców do tej pory nie schwytano. W domu Alika
znaleziono tyle materiałów wybuchowych, że mogłyby
znieść z powierzchni ziemi cały blok. Osiedle było wtedy
w centrum zainteresowania. Zjechali saperzy, ewakuowano
cały budynek, a wszystko filmowały kamery telewizyjne.
Ludzie pchali się, aby udzielić wywiadu dla TVN.
Staruszki, sąsiadki gangstera, które latami nie
wychodziły z domu, opowiadały, jaki to z Alika był miły
człowiek, bo "dzień dobry" mówił. Kolesie z osiedla do
tej pory przechwalają się, że pili z nim wódkę.
– W zeszłym roku podpieprzyli autobus z pobliskiej
zajezdni – informuje Piotrek. – Tylko po to, żeby się
przejechać. Nie wyrobili się na zakręcie i rozpieprzyli
kilka samochodów. Uciekli. Przyjechał WOT i znowu nasze
osiedle w telewizorach pokazali. Chłopaki mieli ubaw.
Akcja z autobusem miała i pozytywny wydźwięk. W każdej
warszawskiej zajezdni zmieniono procedury sprawdzania
wjeżdżających i wyjeżdżających pojazdów.
Takie sensacje nie zdarzają się codziennie, więc nie
zlikwidują nudy. Dalej ci, którzy mają jako taką kasę,
przesiadują w osiedlowych knajpach albo na siłowni. Ci,
którzy kasy nie mają, szwendają się bez celu,
przesiadują na klatkach i sączą najtańszy browar.
Czasami, bardziej z nudów niż dla szmalu, kogoś skroją z
portfela albo telefonu.
Bezrobocie nie jest tu specjalne wysokie – tylko zarobki
niskie. Jak już ktoś pracuje, to za 5 zł na godzinę w
jednym z okolicznych hipermarketów, gdzie jest poniżany
i bezwartościowy. Frustracje wyładowuje na rodzinie albo
przechodniach, popada w alkoholizm, a coraz częściej w
narkomanię. Ostatnio w całej Warszawie staje się
popularne palenie browna.
– Spotkałem niedawno jednego kumpla z podstawówki –
zwierza się Piotrek. – Ledwo go poznałem. Łapy mu się
trzęsą, oczy zamglone, cały jakiś taki powyginany.
Chciał papierosa, ale brakowało mu słów, żeby to
powiedzieć. Stary, do jednej klasy z nim chodziłem!
Osiedlowa młodzież czuje się coraz bardziej przegrana i
stara się nadrabiać miną. Młodzi faceci przechwalają
się, że znają pół mafii pruszkowskiej i że na jeden ich
telefon zjawi się armia zbrojnych. Agresja im imponuje.
Zazdroszczą mafiosom samochodów i bogatego życia.
Pociąga ich etos "chłopaków z miasta". Stają się
agresywni, bo dzięki temu ktoś ich zauważa, ktoś zaczyna
się ich bać. Cieszy ich to, bo daje poczucie, że są
ważni. Tak naprawdę czują się przegrani. Oczywiście nikt
tego po sobie nie daje poznać, to upokorzenie... Mało
komu ufają, a już szczególnie politykom, którzy mówią
niezrozumiałym dla nich językiem. Upraszczają więc ten
język.
– Cała kasa ze STOEN-u poszła dla Kwaśniewskiego –
informuje mnie Kamil, kolega Piotrka.
Osiedla przy Olbrachta nie można nazwać wyjątkowym, jest
typowe dla Warszawy, a pewnie także dla pozostałych
polskich miast. Prawie wszystko jest tu średnie:
zarobki, jedzenie, poziom życia. Tylko wykształcenie
jest zasadnicze.
– Napisz tak, żeby ludziom w Polsce uświadomić, że
Warszawa to nie jest inny świat, tylko takie samo
zadupie jak cały ten kraj – dodaje na koniec naszej
rozmowy Piotrek.
Imiona osób występujących w artykule zostały zmienione.
Autor : Mariusz Kuczewski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niemiec germanił Polak tumanił
Jak ze szkoły wiadomo, w 1901 r. dzieci wrzesińskie
strajkowały, bo nie chciały się uczyć religii po
niemiecku. Dostawały za to od Prusaków po łapach i
dupach, zamykano je w kozie.
W zamian za tę traumę we Wrześni wybudowano im pomnik,
nazwano ich imieniem ulicę, szkołę, park, a także
urządzono muzeum. W zeszłym roku wydano grubą forsę na
organizację 100. rocznicy strajku. Ukazał się z tej
okazji znaczek pocztowy, przyjechała sfora głodnych
rozgłosu VIP-ów, a także ogólnopolskie media. To jednak
za mało. Uznano, że w 101. rocznicę strajku we Wrześni
trzeba usypać kopiec upamiętniający męczeństwo.
Bohaterowie wydarzeń sprzed 100 lat dzięki Konopnickiej
(ziemia jęczy, Prusak polskie dzieci męczy, Nie rzucim
ziemi skąd nasz ród oraz inne utwory w tonie podniosłym)
jawią się w naszej świadomości jako nieskazitelni
patrioci.
W podręcznikach do historii stoi wielkimi literami, że z
powodu pruskich prześladowań cierpieli także dorośli,
którzy podczas kaźni zgromadzili się przed szkołą i
stanęli w obronie mowy ojczystej oraz tyłków swych
pociech.
Potworni Prusacy w swoich obrzydliwych pikielhaubach
skazali zaś tych patriotów na długoletni pobyt w
więzieniu. No i kler też ucierpiał nad wyraz.
Prawica chce zadąć w patriotyczne trąby, bo przecież
wybory samorządowe tuż-tuż. Co za dużo, to niezdrowo.
Piła i nie prała
Od samego początku wręcz nabożnym szacunkiem otoczona
jest Nepomucena Piasecka, 41-letnia wtedy żona malarza
pokojowego, która za udział w ruchawce wrzesińskiej
dostała najwyższy wyrok – 2,5 roku więzienia. Nigdy go
jednak nie odsiedziała. Od komitetu zawiązanego w celu
niesienia pomocy ofiarom pruskich restrykcji dostała 8
tys. marek i uciekła do Lwowa. Była to olbrzymia kwota.
Urządzono jej nowoczesną pralnię, żeby wielka patriotka
miała z czego żyć. Ale Piasecka była wiekuistą
hedonistką i wyczynowo piła alkohol. Na niekończącym się
kacu, z aureolą bojowniczki o wolność trudno życzliwie
przyjmować klientów przynoszących brudne gacie do
prania. Wszystkich więc przepędzała, co wkrótce
zaowocowało plajtą.
Wykombinowała więc sobie Nepomucena, że za szykany,
jakich doznała od uzbrojonych w kijki i kałamarze
Prusaków, powinna dostać więcej niż te nędzne 8 tys.
Zaczęła więc prowadzić ożywioną korespondencję z
komitetem, uprzejmie donosząc, że żyje w skrajnej nędzy,
a przecież jest bojowniczką o polską sprawę. Nowego
zastrzyku pieniędzy nie udało się jej wyłudzić, bo w
komitecie dowiedzieli się, że Piasecka uwielbia
bankietować.
Chłopcy z ferajny
Wśród 20 skazanych za udział w wydarzeniach wrzesińskich
silną grupę stanowili ludzie z marginesu. Pięciu
uprzednio siedziało za pospolite przestępstwa.
Rekordzistą był Franciszek Korzeniewski, robotnik, który
dorabiał sobie dokonując rozbojów oraz kradnąc, co
popadło. Za zadawanie ran, kradzieże i obelgi połączone
z groźbami przebywał w więzieniach 11 razy. Ten
wielokrotny recydywista i wielki miłośnik ojczyzny w
czasie procesu zeznał z godnością: W tym dniu byłem
pijany, na ulicy nie stałem wcale, bo byłem w szynku (20
maja 1901 r., kiedy to rozpoczął się strajk – przyp.
M.M.).
Antoni Chojnacki – uprzednio pięciokrotnie karany za
kradzieże i zadawanie ran – zeznał: Na ulicy nie
krzyczałem. Zawołałem tylko do przechodzącego
przyjaciela: chodź, pójdziemy się napić.
Wspomniana patriotka-bojowniczka Nepomucena Piasecka
miała podobno wypowiedzieć pod adresem pruskiego
nauczyciela następującą groźbę: Psiakrew, psi diabeł,
pies niemiecki, ty chcesz naszym dzieciom wydrzeć
religię, wydrapię ci oczy. Zabijcie go na śmierć.
Stanowczo jednak takiemu aktowi desperacji zaprzeczyła:
To niemożliwe, bo byłam wtedy trzeźwą. Nie podważyła
natomiast wiarygodności tego, że w jednej z karczm –
zapewne będąc już nietrzeźwą – wraz ze znajomym snuła
plany zamordowania pruskiego belfra. W grę wchodziło: a)
wynajęcie łobuza, który mu serce przekuje, b) wykonanie
wyroku osobiście. Jednak do egzekucji z jakichś przyczyn
nie doszło.
Ignacy Furmaniak, szewc (nie karany) tłumaczył się przed
sądem prostolinijnie: Już przed obiadem byłem pijany i
nic nie wiedziałem o żadnym zajściu.
Jak wynika z ustaleń sądu, okrzyki patriotyczne wznosił
tylko szewc Ignacy Balcerkiewicz, który ponoć krzyknął
sobie na ulicy: Niech żyje Polska. Nie ma danych co do
jego trzeźwości, ale mógł go upić Prusak nazwiskiem
Pohl, który siedział w knajpie nieopodal strajkującej
szkoły i stawiał Polakom
piwo oraz wódkę, samemu nie wylewając przecież za
kołnierz. Następnie namawiał:
No, dalej, wyjdźcie na ulicę i drzyjcie się.
Piasecka i 5 recydywistów dostali łącznie 8 lat i 8
miesięcy więzienia, natomiast pozostałych 14 skazańców
miało w sumie do odsiadki o 5 miesięcy mniej.
Wniosek prosty: najwyższe wyroki dostali degeneraci i
recydywiści. Korony cierniowe założyli im na głowy
dziennikarze i literaci. To oni też wprowadzili ich do
zalatującego tandetą i hipokryzją kanonu polskiej
mitologii religijno-narodowej.
Wpierdol zewsząd
John Kulczycki, amerykański historyk, opublikował
książkę pt. „Strajki szkolne w latach 1901–1907”. Jest
to pozycja wyjątkowa, bo nie ma w niej patetycznych
pierdnięć. Są za to fakty, a te okazują się niezbyt
patriotyczne. Ówczesne dzieci były bite przez rodziców,
kiedy odmawiały modlitwę po niemiecku, przez pruskich
nauczycieli, gdy nie chciały się modlić po niemiecku, i
przez księży, kiedy w ogóle nie chciały odmawiać
paciorka.
Kulczycki podaje fragmenty autobiografii urodzonego w
1884 r. Jakuba Wojciechowskiego, który w wieku 7 lat
rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Kunowie,
niewielkiej wsi w powiecie śremskim. Kiedy nauczyciel
ogłosił, że Wilhelm II wydał pozwolenie na wprowadzenie
jednej godziny języka polskiego tygodniowo, matka Jakuba
– tak jak matki innych uczniów – odmówiła napisania
prośby, która była konieczna, żeby dzieci mogły
uczestniczyć w tych lekcjach. Dzieci wpadły na genialny
pomysł – odpowiednie pisma podpisały sobie nawzajem.
Wojciechowski zapłacił nawet 14 fenigów ze swojego
kieszonkowego za polską książkę, za co matka, gdy
książkę później znalazła, sprała go na kwaśne jabłko.
Przed sądem stanął ksiądz Laskowski podejrzewany przez
pruskie władze, że nakłonił uczniów do odmowy pobierania
nauki religii w języku niemieckim. Księżulo bronił się
dzielnie.
Powiedział, że nie tylko we Wrześni, ale także w
Wieleniu, gdzie duszpasterzył poprzednio, urządzał dla
Niemców-katolików biblioteki.
Wyznał też, że on kocha wszystkie dzieci – zarówno
polskie, jak i niemieckie. Kiedy zapytano, czy to
prawda, że zachęcał wrzesińskie dzieci do bojkotu,
stwierdził: (...) Gdy dziewczynki nie stawiły się na
lekcje śpiewu kościelnego prowadzone przeze mnie, inne
dzieci powiadomiły mnie, że one powiedziały o mnie
nieprawdę przed inspektorem, jakobym im powiedział, że
na lekcji religii mają wcale nie odpowiadać. Takie małe
dzieci
w obawie przed karą często mówią nieprawdę. Gdy dzieci
znowu do mnie przyszły i zapytały, co mają zrobić z
niemieckimi katechizmami, które im podarowano,
powiedziałem, że im już żadnej rady nie dam, bo mówią
nieprawdę przed nauczycielami i inspektorem.
Potem dzieci były przez Prusaków przymuszane do
niemczyzny na różne sposoby, a ksiądz Laskowski był
zapewne z nimi solidarny. Duchem, bo jego ciało
znajdowało się wtedy w Konarzewie pod Poznaniem, gdzie
został proboszczem.
Od księcia Czartoryskiego otrzymał beneficjum (104
hektary) i wrzesiński lumpenproletariat miał głęboko w
tyle. I tak sobie cierpiał długo i szczęśliwie.
Jawohl, Herr ksiądz!
Czarni wcale nie chcieli buntów narodowych. Na sercu
leżała im tylko skuteczność wychowania religijnego.
Przerobienie rozwydrzonych bachorów na oddane Kościołowi
kat. baranki bez katechezy w języku polskim było zaś
niemożliwe.
W trakcie procesu ksiądz ŁabĘdzki, proboszcz z Wrześni,
powiedział: Nauka religii była dla dzieci trudna, gdy je
uczono po polsku. Jest tym trudniejsza, gdy wykłada się
ją po niemiecku.
Dzieci i dziś nie pojmują, co księża wygadują podczas
katechez, ale nie boją się już tak bardzo księżych
pogróżek. Przed wiekiem wystarczyło postraszyć, że
powitanie Gelobt sei Jesus Christus jest grzechem, i
przerażone owieczki biegły strajkować. Wystarczyło
rozkolportować ulotki, z których wynikało, że ci, którzy
modlą się po niemiecku, niechybnie trafią do gara
wypełnionego czarną jak sutanna smołą, i już jagniątka
wymiotowały na widok niemieckiego katechizmu.
Przed pruskim sądem w 1901 r. zeznawała także GadziŇska,
żona szkolnego pedela. Zadano jej pytanie:
– W jakim języku mówił Jezus Chrystus? Odpowiedziała bez
zająknięcia: – No pewnie, że po polsku. – A w jakim
języku Jezus zwracał się do Matki Boskiej.
– W takim języku, w jakim ona mówiła do niego – odparła.
Zapytano ją wtedy, czy papież modli się po polsku i czy
rozumie polską mowę. – Nasze duchowieństwo dobrze mówi
po niemiecku, chociaż jest polskie. To i papież rozumie
po polsku i po polsku się modli. On jest nasz – szybko
odparowała.
Papieżem był wtedy Leon XIII, autor encykliki „Rerum
novarum” (1891 r.), w której potępił ruch robotniczy i
socjalizm, a polepszenie warunków życia biedoty
uzależnił od dobrej woli kapitalistów. Gadzińskiej i jej
podobnych nie rozumiał ni w ząb.
Wniosek z tego prosty, że ośmiesza się ten, kto w wieku
XXI sypie kopce nacjonalistycznym legendom zlepionym w
przebrzmiałych warunkach ku krzepieniu serc. Te dziś
bowiem chronić trzeba przed zawałem i szowinizmem, a nie
germanizacją.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mocne popierdolenie 2002
Manewry jak manewry: dużo żołnierzy, trochę statystów,
jeden prezydent Rzeczypospolitej. Za kulisami zabaw
dużych chłopców toczy się prawdziwe życie.
Sytuacja na polu bitwy jest taka: w knajpie chleją
oficer niemiecki, duński i polski kapitan. Przychodzi do
płacenia rachunku. Najpierw zagląda do portfela Niemiec.
Stawia wszystkim w okolicy, bo w przeliczeniu na nasze
zarabia 18 tys. zł miesięcznie. Potem Duńczyk. Ten
przebija wszystkich – dostaje co miesiąc 27 patyków.
Pora na kapitana WP. Kombinuje, co tu, psia mać, zrobić.
Jak zapłaci rachunek, żona go zabije. Bo on tyra w armii
od 25 lat i zarabia 9 razy mniej od młodszego stażem i
stopniem oficera niemieckiego a 13,5 razy mniej od
gówniarza z armii duńskiej. Pan kapitan wkurwia się
równo i dyskretnie bierze na krechę.
NATO-wskie manewry "Strong Resolve 2002" w toku.
4 marca, w samo południe, w Glistowie koło Wędrzyna mają
wylądować spadochroniarze belgijscy. Nagle polscy
oficerowie prasowi dostają cynk, że komandosi wylądują
całkiem gdzie indziej. Ale nikt nie wie gdzie, bo
belgijski oficer prasowy wyłączył komórę. Jeżdżą więc po
wsi i pytają chłopów, ale i ci, o dziwo, nie są
zorientowani. Sznur samochodów wypakowanych
dziennikarzami brnie przez okoliczne błota ze
dwadzieścia kilometrów. Oficerowie pytają, ale błądzą.
Dziadek w gumofilcach i roboczym ubraniu idzie, gdzie
oczy poniosą. Bo gdzie ma iść? Pewno, że wie, gdzie
wylądują! Na polu u Grabarka. W Nowej Wsi. Oficerowie
pakują go do samochodu, żeby pokazał, jak dojechać.
Dziadek pokazuje i z zadowoleniem kurzy "Fajranta".
Grzegorz Grabarek ma 44 lata, 5 synów, 1 córkę, 400
hektarów ziemi i 600 świń. Największy rolnik w okolicy.
Wiceprezesuje Lubuskiej Izbie Rolniczej.
– Teraz mamy tanie kredyty nawozowe, gwarantowane ceny
na trzodę i płody rolne. Jak wejdziemy do Unii, to
wszystko przepadnie. A 25 proc. dopłaty, które Unia
proponuje, ni cholery nie zrekompensuje nam strat –
wylicza Grabarek. – Takie wejście do Europy to my
pierdolimy.
3 miesiące przed tegorocznymi manewrami przyjechali do
niego panowie z MON i spytali, czy zgadza się, żeby na
jego polu pobawili się trochę żołnierze. Mówili, że za
wszystkie szkody zapłacą. Grabarek się zgodził. W
ubiegłym roku na jego gruncie ćwiczyli Duńczycy. Za trzy
dni dali 50 marek niemieckich.
Wędrzyn. W obskurnych koszarach stacjonuje 15
Wielkopolska Brygada Kawalerii Pancernej im. Generała
Władysława Andersa. Typowy leśny garnizon. Jak rzucisz
kamieniem, trafisz w żołnierza, ale nie w kurwę. Kurwy
już dawno się stąd wyniosły. Nie miały na co liczyć.
Nie dalej niż rzut beretem od koszarowej bramy bar "U
Izy". Za barem pani Marzena. Po drugiej stronie ulicy
kościół garnizonowy (kamień węgielny poświęcił sam
papież, natomiast wmurował Jego Ekscelencja Biskup
Polowy Sławoj Flaszka Głódź). Przy ołtarzu ksiądz major
Sławomir Niewęgłowski, kapelan garnizonowy.
W barze "U Izy" pan kapitan WP pije czwarte piwo.
– W brygadzie tylko dowódca dostaje więcej kasy od
kapelana. Czyli ja, po ćwierćwiecznej służbie mam od
kapelana mniej, bo nie jestem dowódcą brygady – wkurwia
się kapitan.
– Te pieniądze, które dostaję od wojska, bardzo mi się
przydają. W Wędrzynie mieszka tylko 500 rodzin i z ich
bym nie wyżył, to same żołnierskie familie. Żołnierze
zawodowi mało zarabiają, a ich żony nie mają szans na
pracę, bo tu nie ma roboty – objaśnia ksiądz major.
Na ławkach kościoła garnizonowego leżą "Śpiewniki
żołnierskiej pieśni religijnej" wydane nakładem Dekanatu
Wojsk Lądowych. Dzięki temu gotowość bojowa brygady
pancernej z Wędrzyna i całej armii rośnie zdecydowanie.
Belgowie spóźniają się aż dwie godziny. Ale w końcu
zaczynają skakać. Na wzgórze, z którego dobrze widać
pole Grabarka, wdrapuje się cała Nowa Wieś. Z nieba
poleci przecież inny, lepszy świat. Bo ich świat jest
raczej chujowy.
Stachu patrzy na niebo upstrzone czaszami belgijskich
spadochronów. Ma na sobie brudne moro. Kupił je za
bezcen od chorążego z Wędrzyna.
– W sezonie to czasem gdzieś się człowiek załapie. Do
zbiorów ślimaków na przykład. Płacą 1,5 złotego za kilo.
Czasem grzyby albo jagody się sprzeda. Ale to tylko w
sezonie. A tak nic. Siedzimy i nawet wychlać nie ma za
co. Żeby napalić w piecach, kradniemy drzewo z lasu.
Chuj wie, kogo ten las jest – prywatny czy agencji? To i
kraść można. Kiedyś przyjęli mnie do pracy w leśnictwie.
Taka prywatna firma wygrała przetarg. Miałem robić przy
wycince drzew, ale zapowiedzieli, że piłę muszę mieć
swoją. To wziąłem, kurwa jego mać, tę piłę na raty.
Wypłata. 150 złotych za cały miesiąc zapierdolu! I
żadnego ZUS-u ani innych ubezpieczeń. Wszystko na
czarno. No to olałem taki układ. Zostałem bez pracy i z
piłą na raty.
Pani Jadzia (na oko dobrze utrzymana trzydziestka) zna
sposób na biedę.
– Jak dziewczyna ma dobry warsztat, to idzie na lekki
chleb. Pokręci trochę dupcią przy A2 i jak się trafi
klient, to ma pięć dych za numer. A gdy szkop na
przykład, to i na górkę coś dołoży. Wiele tak robi, no
bo co tu robić? Bezrobocie w Lubuskiem jest większe niż
30 procent.
Brudne, zaniedbane dzieciaki z Nowej Wsi łaszą się do
zagranicznego dziennikarza. Zachodni pismak się lituje.
Daje im nalepki z logo "Strong Resolve 2002". Na jego
anglosaskiej twarzy kwitnie uśmiech. Dziatwa przylepia
sobie "Strong Resolve" na plecy i biega bez celu po
okolicznych błotach.
W barze "U Izy" pan kapitan pije piąte piwo. Kadra
chorążych stoi przy automatach do gry. Stoi i gra, ale
wygrać nie może, bo automat nie jest hazardowy.
Chorążowie wrzucają w kółko ten sam żeton i wpatrują się
w kolorowe obrazki. Pociągają małe piwa. Tylko czasem,
któryś szpetnie zaklnie.
– Za komuny, jako młody oficer, miałem 1,5 średniej
pensji. Teraz, kurwa, MON na nic nie ma pieniędzy. Nawet
na wyszkolenie bojowe żołnierzy. Kiedyś celowniczy
czołgu patrzył gołym okiem na cel, potem przez celownik
i najwyżej za drugim strzałem pocisk pierdolnął, gdzie
potrzeba. Teraz sprzęt jest bardziej skomplikowany, a
strzelań mniej. Więc lepiej podczas ćwiczeń spierdalać.
I wie pan gdzie? W okolicę celu, bo tam i tak nikt nie
trafi – radzi kapitan.
– Znasz pan Pismo Święte? – retorycznie i ni stąd, ni
zowąd pyta chorąży spod automatu. – Bo każdy kto zna,
ten wie, że Kościół powinien zabraniać zabijania. No to
co robią w armii kapelani? Armia jest przecież po to,
żeby zabijać. Ile by wojsko zaoszczędziło, gdyby nie
było kapelanów?
– Z tym zabijaniem to nie jest tak – tłumaczy ksiądz
major Niewęgłowski, a jego argumentacja jest równie
zawiła jak teoria Trójcy Świętej. – W dekalogu pisze
"nie zabijaj", ale precyzyjnie tłumacząc z hebrajskiego
przykazanie to powinno brzmieć "nie zabijaj dla
przyjemności". Pismo Święte zezwala na prowadzenie wojny
sprawiedliwej. Najpierw trzeba stosować różne formy
perswazji, próbować się porozumieć z nieprzyjacielem.
Lecz jeśli to nie skutkuje, trzeba użyć siły. Wymuszenie
pokoju przy pomocy wojny i zabijania nie jest złem.
Pan kapitan zamawia szóste piwo, bo za jasną kurwę nie
wie, czy armia polska już w 1968 podczas interwencji w
Czechosłowacji wymuszała pokój czy też wymusi dopiero
teraz w Afganistanie?
Belgowie wylądowali na polu Grabarka. Składają
spadochrony i spieprzają w kierunku ciężarówek. Polscy
oficerowie są czujni, bo wróg nie śpi. Miejscowa biedota
z nadzieją podbiega do komandosów. Wraca z pustymi
rękami.
– Kiedyś Ruscy to chociaż odznaki dawali. A chuj z
takimi ćwiczeniami! – narzeka sfrustrowany do cna
mieszkaniec Nowej Wsi.
Pan kapitan dobrze wie, do czego są w armii kapelani.
Pewien chorąży chciał, żeby major Niewęgłowski dziecko
mu ochrzcił. Ale kapelan odmówił, bo "chorążego w
kościele na mszach nie widział". To chorąży się wkurwił,
pojechał na wieś i tam dziecko ochrzcił. Kapelan jest
też do kasowania podczas kolędy. A przecież wie, że
żołnierzom się nie przelewa, że zarabiają mniej od niego
i rodziny muszą wyżywić. A czynsz za służbowe mieszkania
w Wędrzynie jest wysoki – ponad 400 złotych za
mieszkanie o powierzchni 50 metrów kwadratowych. Pan
kapitan pije ostatnie piwo w barze "U Izy". Chce zrzucić
mundur i normalnie żyć.
– Słychać, że mają nam zabrać wszystkie przywileje. A
przecież nie zostało nam już prawie nic. No, możemy
tanio wykupić mieszkania. Tylko co dalej? Gdzie znaleźć
idiotę, który potem to mieszkanie od nas kupi? I co ten
idiota będzie tu robił? Zbierał ślimaki? A przecież tu
kiedyś był pułk pancerny. Teraz jest brygada, a za jakiś
czas nic nie będzie. Tylko bieda i lasy. Trzeba
spierdalać – konkluduje.
"Strong Resolve" (Mocne postanowienie) – ćwiczenia o tym
kryptonimie odbywają się w Polsce i w Norwegii od 1 do
15 marca. Biorą w nich udział państwa NATO, a także
kraje czekające na wejście do sojuszu. Do Polski
przyjechało 15 tys. żołnierzy z 24 krajów. Ćwiczą na
poligonach w Drawsku Pomorskim, Żaganiu, Wicku oraz
Wędrzynie.
Fot. TOMASZ KOPRUCKI
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czego Piwnik nie doczeka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
W Chorzowie chciano otworzyć darmową restaurację dla
dzieci z biednych rodzin. Sprzeciwił się prezydent
miasta, który twierdzi, że w Chorzowie nie ma głodnych
dzieci. Szczególnie oburzyło pana prezydenta to, że
dzieci miałyby przychodzić do darmowej restauracji także
w niedziele i święta. Te dni, zdaniem pana prezydenta,
jak nakazuje tradycja, dzieci powinny spędzać przy
rodzinnym stole. W województwie śląskim w skrajnej nędzy
żyje już 200 tys. osób.
Poważny wypadek drogowy spowodował pod Kartuzami
14-letni kierowca. Chłopiec musiał chwycić za
kierownicę, bo jego ojciec był kompletnie pijany.
Dziecko trafiło z poważnymi obrażeniami do szpitala,
tatuś wyszedł z wypadku cały i zdrów, zaliczył jedynie
izbę wytrzeźwień. Policja zastanawia się teraz, jakie
zarzuty postawić ojcu nieletniego kierowcy. Proponujemy:
angażowanie do pracy małoletniego.
Na zaproszenie kieleckiego oddziału Związku Literatów
Polskich Kielce odwiedzi dwóch sławnych chińskich
poetów, swoje utwory kieleckiej publiczności obaj
panowie będą recytować w oryginale. Przyjazd chińskich
poetów do Kielc, to efekt wizyty w Pekinie byłego
ministra kultury pana Andrzeja Celińskiego, ulubieńca
"NIE".
Po rozmowie w Komisji Rozwiązywania Problemów
Alkoholowych w Wolinie Marian K. podjął decyzję o
rozpoczęciu leczenia odwykowego. Dwie godziny później
znaleziono jego ciało na drodze, rozjechane przez
samochody. Decyzja okazała się rozpaczliwa: u denata
stwierdzono prawie 5 promili alkoholu we krwi.
W kinie Helios we Wrocławiu zorganizowano przegląd Filmu
Czeskiego. Na plakacie promującym imprezę wszystkie
tytuły filmów są w języku czeskim, a tylko na jednym
naklejono karteczki z polskim tłumaczeniem. Nakleili je
urzędnicy z urzędu marszałkowskiego. Oryginalny tytuł
filmu brzmi "Navrat idiota". Marszałek województwa,
którego urzędnicy tak ciężko pracowali nazywa się
Nawrat.
Władze województwa świętokrzyskiego postanowiły
wynagrodzić samorządowcom, że nie zawsze dawały im tyle
pieniędzy, o ile prosili. Kupiły więc im bilety do
teatru. W dniu, na który są ważne wykupione
samorządowcom bilety kielecki teatr im. Żeromskiego ma w
repertuarze "Skąpca" Moliera.
42-letni mieszkaniec Głogowa przyszedł do szkoły
podstawowej po swoją siedmioletnią siostrzenicę. W
szatni pokłócił się z jej koleżankami. Najpierw je
skrzyczał, a potem pobił i skopał. Dziewczynki przez
wiele miesięcy leczyły się z odniesionych urazów.
Mężczyzna, który dostał 1,5 roku więzienia, tłumaczył,
że zdenerwował się na dziewczynki. Prasa szczuje
przeciwko tym, którzy dzieci kochają i pieszczą.
Urzędnicy łódzkiej Kasy Chorych zażądali od lekarza
opiekującego się chorym, któremu amputowano nogę, by we
wniosku o protezę dla chorego dokładnie uzasadnił
konieczność jej zrobienia. Może nie ma dokąd łazić?
14 osób zmieściło się w Wartburgu prowadzonym przez
18-letniego kierowcę. Małolaty wracały z dyskoteki w
Korchowie w okolicach Biłgoraja. Kierowca zapłacił 900
zł mandatu – po sto od każdego ponadnormatywnego
pasażera. W powietrzu liczy się nadwagę od kilograma.
30-letnią mieszkankę Grudziądza porwano, ogolono jej
głowę i nagą wysadzono we wsi Annowo, kilkanaście
kilometrów za miastem. Akcja wyrażała porachunki w
obrębie małżeńskiego trójkąta, który okazał się
bermudzki.
Przez kilkanaście dni specjalna grupa policyjna szukała
bandytów, którzy z centrum Katowic mieli porwać i
wielokrotnie zgwałcić 36-letnią kobietę. Okazało się, że
ich akcja była zbędna. Kobieta przez tydzień nie
chodziła do pracy i bała się wyrzucenia z roboty za
nieusprawiedliwioną nieobecność. Oddała się więc
marzeniom i wpisała je do usprawiedliwienia
nieobecności.
Mieszkaniec Tarnobrzega odgryzł kawałek nosa koledze
swojej konkubiny, za to, że doniósł jej, że widział jej
ukochanego z innymi kobietami. Sąd wycenił nos na 5 tys.
zł i 3 lata więzienia w zawieszeniu. Mało kto ma tak
dobrego nosa.
W Łodzi odsłonięto pomnik fabrykantów. Pomnik
przedstawia postacie fabrykantów siedzących przy
masywnym, owalnym stole i podpisujących umowę handlową.
Na dwóch krzesłach zasiadają figury łódzkich królów
bawełny, potentatów z czasów "Ziemi Obiecanej" – Izrael
Poznański i Karol Scheibler. Obok nich stanęła postać
Henryka Grohmanna. Trzy krzesła przy stole pozostają
wolne zapewne dla związków zawodowych.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sierp, młot i cygaro "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Historia jednego topielca
Były zarząd Stoczni Gdynia zbija bąki w pudle. Nie ma
tam więcej wolnych prycz?
Były prezes Stoczni Gdynia S.A. Janusz Szlanta jest
wiceprezydentem Polskiej Konfederacji Pracodawców
Prywatnych (Bochniarzowej). Obok Mariana Krzaklewskiego,
abepe Gocłowskiego i marszałka Płażyńskiego –
najbardziej wpływową postacią na Wybrzeżu w latach
1998–2001. W tym to roku Stocznia Gdynia S.A. została w
kategorii "eksporter" nominowana do Nagrody Gospodarczej
Prezydenta RP.
To, że dziś Janusz Szlanta stał się klientem
prokuratury, to dla nas zaskoczenie. Towarzyszyliśmy
powolnemu upadkowi jego biznesu od końca 2001 r., ale
ostatnie posunięcia wymiaru sprawiedliwości wobec byłych
członków zarządu Stoczni Gdynia S.A. wydają nam się
lekko niezrozumiałe.
No bo cóż takiego się stało? Trzech przedsiębiorczych
obywateli postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce i
ratować upadającą gałąź przemysłu. 31 mln zł? Toż to
gówno!
Janusz Szlanta miał kontakty w sektorze bankowym i
Agencji Restrukturyzacji Przemysłu (pracował w Polskim
Banku Rozwoju i u Krężla w Agencji Rozwoju Przemysłu).
Hubert Kierkowski zapewniał "przełożenie" polityczne –
był dyrektorem departamentu w Ministerstwie Skarbu za
Lewandowskiego i Wąsacza, i znał, kogo trzeba. Andrzej
Buczkowski umiał budować statki. Idealny zespół. Tylko
bez pieniędzy. Na zasadzie: ja nie mam nic, ty nie masz
nic, on nie ma nic, to razem mamy akurat tyle, żeby
wybudować fabrykę. Tylko po co budować, skoro można
przejąć już zbudowaną!
Sposób, w jaki kilka lat temu ci trzej panowie przejęli
kontrolę nad Stocznią Gdynia, dokładnie opisali
inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli.
W czerwcu 1997 r. powstał Stoczniowy Fundusz
Inwestycyjny. Po przejęciu 39,13 proc. akcji stoczni
przez SFI S.A. od banków nadzór właścicielski i
zarządczy skoncentrowany został de facto w rękach
Szlanty, Buczkowskiego i Kierkowskiego. Występując w
imieniu SFI S.A. oraz posiadając pełnomocnictwa banków
(statut stoczni nie został w tym względzie zmieniony)
prezes zarządu SFI S.A. będący jednocześnie wiceprezesem
zarządu Stoczni Gdynia S.A. w marcu 1998 r. odwołał z
rady nadzorczej stoczni 4 spośród 6 przedstawicieli
banków i zastąpił ich reprezentantami interesów SFI S.A.
W ten sposób zgodnie z prawem Janusz Szlanta przejął
całkowitą kontrolę nad Stocznią Gdynia S.A.
W publikacji pt. "Golasy na pochylni" ("NIE" nr 10/2002)
pisaliśmy: Tak oto spółka z kapitałem założycielskim
niewiele przekraczającym 100 tys. zł za pożyczone z
banku pieniądze (możemy się
jedynie domyślać, czy był to Polski Bank Rozwoju)
przejęła de facto kontrolę nad stocznią. To się nazywa
prywatyzacja ˝ la polonaise! Gdańska prokuratura
potrzebowała ponad półtora roku, aby dojść do podobnych
wniosków.
Tylko że to drobiazg, małe piwo, szczegół, czyli pinatz
wobec spraw, które naszym zdaniem są bardziej pikantne.
Mocny złoty i bęc...
Czy to grzech, że ktoś przy pomocy żony i przyjaciół
zakłada spółkę, bierze kredyty poręczone przez państwowe
przedsiębiorstwo, a następnie je przejmuje? Historia
polskiej prywatyzacji zna wiele takich przypadków i
nigdy nikogo nie wsadzono za to do więzienia.
Prezes Szlanta bez pomocy sektora bankowego niczego by
nie dokonał. To banki nie zważając na procedury
ostrożnościowe wspierały i finansowały jego idee,
wchodziły w intratne biznesy. Bądźmy przy tym
sprawiedliwi – Stocznia Gdynia przez kilka lat radziła
sobie dobrze. Pan prezydent Aleksander Kwaśniewski nie
nominowałby bankruta do swej Nagrody Gospodarczej.
Interes Szlanty zaczął się sypać gdzieś na przełomie lat
2000 i 2001. Gdy Rada Polityki Pieniężnej i NBP z
Balcerowiczem na czele zabrali się za umacnianie
złotego. Eksporterzy – a przemysł stoczniowy to eksport
– zaczęli brać w dupę.
Ponieważ budowa statku trochę trwa, kontrakty podpisuje
się z dużym wyprzedzeniem. Ich wartość – ustalana w
dolarach – to w polskich warunkach prawdziwa rosyjska
ruletka. Szlanta nie przewidział, że złoty aż tak się
umocni i wcześniejsze biznesplany wezmą w łeb. Silny
złoty zamiast zysków powodował straty. Gdy zabrakło
kasy, zaczęła się równia pochyła. Przestano płacić
dostawcom, potem bankom, na końcu stoczniowcom. W tzw.
kręgach biznesowych o jednym z dyrektorów Stoczni Gdańsk
zaczęto mówić "Mister 10 procent", bo takiej
gratyfikacji zwykł oczekiwać za wcześniejszą spłatę
zobowiązań.
Sam Szlanta – podobnie jak prezes Stoczni Szczecińskiej
Piotrowski – wielokrotnie publicznie krytykował
Balcerowicza za politykę pieniężną. Guru polskiej
gospodarki olewał eksporterów. Pod koniec roku 2001, gdy
polski przemysł stoczniowy "dojrzał", stało się jasne,
że zarówno Szczecin, jak i Gdynia pójdą na dno.
Pisaliśmy o tym. Ostrzegaliśmy. Dziś, gdy złoty jest
słaby, okaże się, że sektor stoczniowy przynosi zyski.
Halper i Synergie dwie
Zamiast badać gówniane 31 mln zł, gdańska prokuratura
mogłaby poważnie zająć się należącymi niegdyś do stoczni
gruntami w centrum Gdańska i rozwikłaniem tajemnic
spółek Synergia 99 i Synergia 2000. O pierwszej Synergii
i jej związkach z Jamesem Halperem pisaliśmy w artykule
"Jankes w szmalcu" ("NIE"
nr 8/2002). O drugiej Synergii – w "Gdańsk padnie"
("NIE" nr 6/2003). Ujawniliśmy między innymi fakt
gigantycznego – na 500 mln zł – zastawu, który zostałby
skasowany przez jankesów, gdyby Stocznia Gdynia padła. W
odpowiedzi na zaprzeczenia Szlanty opublikowaliśmy
dokumenty potwierdzające to, co napisaliśmy. Agencja
Bezpieczeństwa Wewnętrznego w tej sprawie nie zrobiła
nic. Pytanie, dlaczego, pozostaje bez odpowiedzi.
Ulubieniec Kredyt Banku
Inny wątek związany ze stoczniowymi interesami to
działalność Kredyt Banku mającego 25 proc. akcji Stoczni
Gdynia S.A. W samych wekslach inwestycyjno-kredytowych
Kredyt Bank utopił od 100 do 130 mln zł. Udzielił ponad
100 mln zł kredytu na zakup "kolebki Solidarności",
czyli Stoczni Gdańskiej. Gdy w zeszłym roku zaczęło być
gorąco, jedyne, na co zdobył się idący w potężne straty
bank, to dyskretne zabiegi wokół gwarancji kredytowych,
których Szlancie miał udzielić budżet państwa. Prezes w
tym czasie dowodził, że ma zamówienia warte 300 mln
dolarów i wszystko będzie OK, pod warunkiem że budżet
pomoże. Pogrążony w problemach finansowych Kredyt Bank
(na razie oficjalnie ponad 600 mln zł strat, może będzie
więcej) nie jest w stanie przyjść ze skuteczną pomocą
spółce, której jest udziałowcem. Pytanie, co robił
nadzór bankowy i audytor, gdy bank angażował się w te –
jak dziś widać – dość ryzykowne operacje, ma charakter
czysto retoryczny.
Bomba Wieczerzaka
Jednak nie zabiegi wokół ponad 70 hektarów stoczniowych
gruntów, nie kredyty Kredyt Banku, nie zgodność bądź
niezgodność z prawem działań Stoczniowego Funduszu
Inwestycyjnego i jego udziałowców zelektryzowała
obserwatorów. 4 kwietnia 2003 r. "Rzeczpospolita"
opublikowała informację o niezwykłych zwierzeniach
byłego prezesa PZU Życie Grzegorza Wieczerzaka. Miał on
wprowadzić przesłuchujących go prokuratorów w intymne
szczegóły formalnych i nieformalnych umów PZU S.A. i PZU
Życie z przedstawicielami Stoczni Gdynia S.A.
We wrześniu 1999 r. PZU i PZU Życie kupiły akcje
stoczni, łącznie za 25 mln zł. Zdaniem Wieczerzaka miała
to być szczególna gratyfikacja za wsparcie starań BIG
Banku Gdańskiego i Eureko o przejęcie kontroli nad PZU
S.A.
Hubert Kierkowski, ówczesny dyrektor nadzorujący
prywatyzację PZU z ramienia Ministerstwa Skarbu, był
jednym z założycieli Stoczniowego Funduszu
Inwestycyjnego. Bez tej gratyfikacji – zdaniem
Wieczerzaka – ze sprzedaży akcji PZU konsorcjum
złożonego z Eureko i Big Banku Gdańskiego byłyby nici.
Pies z kulawą nogą nie zwrócił uwagi na te rewelacje. Aż
do piątku, 24 października – gdy rozeszło się, że
prokuratura zatrzymała byłych wiceprezesów Stoczni
Gdynia, a ABW poszukuje Szlanty. Historię zwierzeń
Wieczerzaka natychmiast opisała "Gazeta Wyborcza". Jej
dziennikarze twierdzili, że to oni dotarli do tych
rewelacji opatrując całą sprawę komentarzem, z którego
wynikało, że były prezes PZU Życie może mówić wiele
rzeczy, nie ponosząc za to odpowiedzialności, a całość
to raczej niewielki epizod okołoprywatyzacyjny.
W naszej ocenie jest odwrotnie. Gdyby zeznania
Wieczerzaka się potwierdziły, opłacałoby się wszystkim
zamieszanym w sprawę panom prezesom przyznać status
świadka koronnego i za szczere zeznania darować winy, a
nawet majątki. Wtedy bowiem cała prywaty-zacja PZU
mogłaby zostać zgodnie z prawem zakwestionowana!
Eureko toczy dziś ostry spór z rządem o przejęcie
kontroli nad PZU. Gdyby strona polska dowiodła, iż
podłoże decyzji prywatyzacyjnych rządu AWS–UW miało
charakter kryminalny, można byłoby spokojnie wysłać
Eureko na Marsa. Korupcji w wydaniu
polsko-holendersko-portugalskim Bruksela nie odważyłaby
się
jawnie popierać.
Jest jednak pewien szkopuł. Na dno poszedłby też prezes
BIG Banku Gdańskiego (obecnie Millennium Bank) Bogusław
Kott, co – naszym zdaniem – byłoby niezwykle bolesne dla
wielu przedstawicieli tzw. elit. W radzie nadzorczej BIG
Banku Gdańskiego w 1999 r. zasiadał np. prof. Marek
Belka, ówczesny doradca ekonomiczny prezydenta, a w
radzie nadzorczej Stoczni Gdynia – Janusz Śniadek,
obecny przewodniczący "Solidarności". Związki Kotta z
politykami wszystkich opcji są powszechnie znane.
Rozdrażniony Kott mógłby stać się niebezpieczny jak
tygrys!
Nie spodziewamy się zatem, aby wymiar sprawiedliwości,
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i inne służby
okazały w tej sprawie zdecydowanie. Kręcenie wora
prezesom dużych banków stanowczo przekracza ich
możliwości. Inna sprawa, że Wieczerzak może sam narobić
niezłego bigosu np. zeznając w czasie swego procesu o
układach w trójkącie PZU–BIG Bank Gdański–Stocznia
Gdynia. Tylko kto go o to
zapyta? Sędzia? Prokurator?
Prywatyzacja ˝ la polonaise
To, co wydarzyło się na Wybrzeżu, nie jest niczym
nadzwyczajnym. To standard prywatyzacyjny. Po kilku
latach eksperymentowania, gdy okazało się, że prywatny
właściciel nie umie sobie poradzić – wszystko wróciło do
punktu wyjścia. Dziś obie stocznie – ta w Gdyni i ta w
Gdańsku – są de facto zrenacjonalizowane. Kontroluje je
Agencja Restrukturyzacji Przemysłu. Nikt nigdy nie
wyciągnie konsekwencji wobec rzeczywistych sprawców tego
upadku, bo umówmy się – Janusz Szlanta nigdy nie
pożeglowałby po szerokich wodach stoczniowego biznesu,
gdyby nie jego polityczni i finansowi protektorzy. A
jeśli nawet akty oskarżenia trafią do sądu, to po
procesie okaże się, że zarzuty prokuratorskie miały
bardzo wątłe podstawy.
Autor : Anna Fisher / Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie będziemy się cyckać
Sprawy kobiet są traktowane przez polityków jak przez
drogowców drogi trzeciej kolejności odśnieżania.
Jednym z majowych gości Radia "Zet" raczył być
arcybiskup Tadeusz Gocłowski. Redaktorka Olejnik
zahaczyła go o kwestię aborcji: czy SLD dotrzyma danej
Kościołowi obietnicy, aby nie tykać obecnej ustawy?
Miejmy nadzieję, że w SLD zwycięży rozsądek – odrzekł
abepe. Nie czas teraz na takie sprawy.
Słuchamy z niedowierzaniem: nie czas teraz? Czy biskup
sugeruje, że w przyszłości nadejdzie właściwy czas na
zmianę ustawy? To z definicji niemożliwe. Ekscelencja po
prostu nie chce wznowienia publicznego sporu o aborcję,
czemu trudno się dziwić, bo Kościół uzyskał już maksimum
tego, co mógł, i pozostaje mu tylko bronić zdobytych
rubieży.
Fluorescencjom wtórują czołowi politycy SLD: nie czas na
dyskusję na ten drażliwy temat. Najważniejszy jest
spokój społeczny, dobre samopoczucie staruszka z
Watykanu, nowy polski sojusz tronu z ołtarzem.
Kwaśniewski ze srebrną kielnią od Glempa celebrujący
budowę Świątyni Opatrzności Bożej; liderzy lewicy,
którzy obiecują biskupom, że Polska będzie za wpisaniem
Pana Boga do przyszłej konstytucji zjednoczonej Europy.
Jeszcze nas do UE nie przyjęli, a już ją chcemy
ewangelizować. Na to jest czas.
Pojawił się projekt ustawy o równym statusie mężczyzn i
kobiet, a w nim rewolucyjna jak na polskie warunki
propozycja wprowadzenia w urzędach państwowych parytetu
płci 1:1. Najważniejsze persony w rządzie i klubie
parlamentarnym SLD – trzeba trafu, sami faceci – nie
mówią "nie". Ale nie mówią również "tak". Dają do
zrozumienia, że owszem, kiedyś w wolnej chwili będzie
można na ten temat podyskutować, ale żeby zaraz uchwalać
ustawę – co to, to nie. Nie jest to bowiem odpowiednia
chwila na spory o równouprawnienie. Notowania rządu
spadają, bezrobocie rośnie, Lepper szczuje, Krzaklewski
demonstruje, złotówka jest zbyt mocna – oto prawdziwe
problemy godne zainteresowania prawdziwych mężczyzn,
których, jak wiadomo, poznaje się po tym,
jak kończą.
Męski front odmowy poparł ostatnio nawet Urban
("Modlitwa o zbabienie", "NIE" nr 20/2002), twierdząc,
że wprowadzanie ustaw antydyskryminacyjnych nie ma
sensu, dopóki nie zmie-nią się tradycyjne polskie
obyczaje i wzory kulturowe, a zwłaszcza damska skłonność
do robienia kariery za pomocą dupy,
czy to w małżeństwie, czy poza nim. "Na razie bowiem
prawny dach równouprawnienia nie ma się na czym
trzymać!" – konkluduje J.U. Jasna sprawa, trzeba czekać.
Za jakieś kilkadziesiąt lat kobieta samoczynnie się
uczłowieczy, tylko czy wtedy będą jeszcze potrzebne
antydyskryminacyjne ustawy?
Babskie sprawy mają to do siebie, że zawsze mogą
poczekać. Na każdym etapie spycha je w cień kolejna
historyczna konie-czność.
Na początku lat 90. najważniejsza musiała być
transformacja. Plan Balcerowicza, szok kapitalizmu.
Rządząca elita postsolidarnościowa doszła do
przekonania, że nie da się przeprowa-dzić tej operacji
bez pomocy Kościoła kat. Bo inaczej ludzie się zbuntują,
wyjdą na ulice. Albo wybiorą jakiegoś szarlatana z
czarną teczką. Potrzebny jest Kościół – uspokoi,
pocieszy, podkarmi, w razie potrzeby wskaże palcem złych
facetów, na których nie należy głosować. Za poparcie lub
neutralność sutannowi kazali sobie drogo płacić. To
wtedy zaczęła się obłędna klerykalizacja państwa i
prawa. Niezadowolonym tłumaczono, że najpierw trzeba
zbudować zdrową gospodarkę rynkową. W przyszłości, jak
już się wzbogacimy i ucywilizujemy, automatycznie znikną
inne problemy, problem aborcji również. Pewna racja w
tym tkwiła, gdyż nowoczesna, wyedukowana biznesłumen z
paszportem europejskim w kieszeni rzeczywiście nie musi
się przejmować anachronicznymi przepisami krajowymi i
publiczną służbą zdrowia w permanentnej zapaści. Trzeba
tylko poczekać około 50 lat, aż ten typ Matki Polki
uzyska statystyczną przewagę.
Cały czas słyszymy od liberałów różowych i czerwonych,
że oni, ogólnie rzecz biorąc, są za prawami kobiet,
przynajmniej teoretycznie. Drażliwej kwestii aborcji,
antykoncepcji, wychowania seksualnego woleliby jednak na
razie nie poruszać.
Bo: wybory. Zawsze zbliżają się jakieś wybory, a któż by
w przededniu wyborów ryzykował konflikt z Kościołem.
Bo: koalicja. My byśmy, owszem, chętnie coś dla kobiet
zrobili, ale koalicjant się nie zgadza. Rozumie się samo
przez się, że nie można narażać na szwank spoistości
koalicji. Ona musi trwać i rządzić. Dla kraju.
Bo: wizyta papieska. Dopust ten spada na nas średnio raz
w roku, jak rok okrągły zatem nie należy mącić
podniosłego
nastroju przygotowań do wizyty, samej wizyty lub
konsumowania jej duchowych owoców.
Bo: Unia Europejska. Wszystkie ręce na pokład, żeglujemy
w kierunku Brukseli, biskupi pastorałami wskazują kurs.
Przed nami trudne negocjacje, Giertych z Rydzykiem
brużdżą, premier desperacko grozi, że poda się do
dymisji, jeśli Polacy w referendum pokażą Unii takiego
wała (przez co prowokuje do głosowania "nie" rosnącą
rzeszę obywateli, którzy są za Unią, lecz rząd im się
nie podoba). Nie czas na awantury aborcyjne. I niech
feministki nie liczą na to, że wejście Polski do Unii
spowoduje rychłe zbliżenie naszej ustawy do standardów
europejskich.
Kościół i przykościelni politycy już pomyśleli o
gwarancjach nienaruszalności status quo. Wymuszą
deklarację parlamentu, że w sprawach wiary i moralności
nie oddamy ani guzika.
Gdy wejdziemy do Unii, znajdą się nowe zadania dziejowe
do wykonania. Będziemy nadrabiać opóźnienie
cywilizacyjne, dostosowywać się, nadganiać, konkurować.
Niepoprawnym feministkom zamknie się gęby argumentem, że
Polska nie może wlec się w ogonie unijnego peletonu. Nie
czas na babskie
fanaberie. Kiedyś, może, ewentualnie. Ale jeszcze nie
teraz.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Posłowie i senatorowie SLD gotowi są umierać za
przygotowany przez wicepremiera Husnera pakiet ustaw
ograniczający wydatki państwa na administrację oraz
racjonalizujący wydatkisocjalne. W zamian resort
Hausnera podniósł już zasiłek pogrzebowy, a
przewodniczący klubu parlamentarnego SLD Krzysztof Janik
obiecał dotrwanie parlamentu do końca konstytucyjnej
kadencji. Czyli śmierć powolną i słodką.
Przewodniczący Federalnego Klubu Parlamentarnego Roman
Jagieliński obiecał dać odpowiedź, czy jego federaści
gotowi są głosować w Sejmie za planem Hausnera. Poparcie
federastów Jagielińskiego dla oszczędnościowego programu
może okazać się dla budżetu państwa bardzo kosztowne.
Purpurowa Eminencja Glemp wyraziła wielką radość z
udziału premiera Millera w posiedzeniu Komisji Wspólnej
Rządu i Episkopatu. Nigdy w historii tej komisji nie
zdarzyło się, żeby premier przydreptał na jej obrady i
do tego przyklepał wszystkie życzenia pieniężne
Kościoła. Taki premier spadł nam z nieba, cieszyła się
Purpurowa Eminencja i cały chór czerwonych beretów.
Obradował kongres Antyklerykalnej Partii Postępu Racja.
Racja, oprócz antyklerykalizmu, głosi
socjaldemokratyczny program, postuluje zlikwidowanie
Instytutu Pamięci Narodowej, Senatu, sprzeciwia się
polskiej okupacji w Iraku. Jeśli Miller i inni liderzy
nadal będą się płaszczyć przed Purpurową Eminencją, to
wyborcy SLD będą mieli do wyboru nie tylko Samoobronę,
ale i Rację.
Ożywiło się przed pałacem prezydenta Kwaśniewskiego.
Protestowała tam młódź socjalistyczna z FMS, czyli
młodzieżówki SLD. Wkurwiła ich wypowiedź Kwaśniewskiego,
że zawetuje każdą ustawę liberalizującą aborcję.
Janusz Wojciechowski, wicemarszałek Sejmu RP, kandydat
na nowego prezesa PSL odkrył „prawo Wojciechowskiego”.
Jako dobry Polak i patriota nie skrywał odkrycia, tylko
od razu ogłosił je urbi et orbi. Prawo Wojciechowskiego
dotyczy koalicji politycznych. Wyjaśnia, że koalicja
dwupartyjna, np. przewidywana PO plus PiS, jest
kryzysogenna, zaś trójpartyjna, np. LPR plus PiS plus
PSL, idealnie stabilizuje państwo. PSL ma obecnie
6–8-procentowe poparcie. W sam raz do każdej
trójczłonowej koalicji.
Ku wielkiemu zdziwieniu mediów propozycja Mumii Wolności
zawarcia Wielkiej Koalicji z PO i PiSuarem została przez
obie te partie wyśmiana i odrzucona. Z pozostałych
partii jedynie SLD ustami Roberta Smolenia rozważa
możliwość przyszłej koalicji z Mumią. Najprawdopodobniej
będzie to Wielka Koalicja partii pozaparlamentarnych
działająca w parku na ławce.
Wielką Koalicję dla Wielkiej Wojny z poprawkami
Jakubowskiej zawierają media prywatne. Nie chcą
wzmocnienia telewizji publicznej ani przepisów
zakazujących powstawania monopolistycznych układów w
mediach elektronicznych. Jakubowska i popierający ją
posłowie SLD uważają, że takie zapisy są konieczne, bo
inaczej prywatne telewizje i radia staną się własnością
jednego, dwóch zagranicznych koncernów – podobnie jak
teraz gazety regionalne. Poprawki mogą przejść, bo ich
poparcie zapowiedziała walcząca z obcymi koncernami LPR.
Tomasz Nałęcz z UP, pobierający pensję wicemarszałka
Sejmu RP, nadal pisze. Pisze i poprawia, pisze i
poprawia dzieło swego życia: raport komisji śledczej.
Nie wie, że pisze do kosza. Bo wszyscy i tak przyjmą
wersję Rokity.
W kraju nie musi być źle, skoro bociany poderwały się do
lotu i już kierują się ku Polsce. Ornitolodzy obliczyli,
że co czwarty bocian jest Polakiem.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tak nas widzą
Z wielkim oburzeniem obejrzałem główne wydanie
wiadomości RAI-1 w dniu 27.02.2002 o godz. 13.30. Po
pokazaniu migawek z pobytu prezydenta A. Kwaśniewskiego
w Rzymie przedstawiono wywiad z nim na temat
przystąpienia Polski do UE oraz krótki biało-czarny film
– jakieś zabudowania drewniane pod lasem w porze
zimowej, z którego wyszła bezzębna starsza kobieta,
ubrana w walonki, chustę i kufajkę, nieco zataczając
się, udała się w krzaki, natomiast bezzębny gospodarz z
uśmiechem otworzył od chatynki drzwi, w których na
wprost nich ukazał się kaflowy, wysoki piec z wnęką w
górnej części.
Dzień wcześniej przy omawianiu wizyty też pokazano nie
najlepszy obraz Polski. Ponadto przy prezentowaniu
krajów pragnących wstąpić do Unii, omawiając Polskę,
zawsze prezentują Stadion Dziesięciolecia z przybyszami
z byłych Republik Radzieckich, w przeciwieństwie do
Pragi i Budapesztu, które są prezentowane zachęcająco.
(...)
Uważam, że MSZ powinien zdecydowanie zaprotestować przy
złośliwym przedstawianiu wizerunku Polski,
w innym przypadku zawsze będziemy tak postrzegani.
Ryszard Michalak, Rzym
Zejdźmy na ziemię
Od 12 lat mieszkam w Japonii i od samego początku pobytu
staram się przekonywać Japończyków, że Polska to jednak
kraj europejski (chociaż dla większości rozmówców Europa
kończy się na Niemczech), posiadający swoją kulturę i
język. (...)
Przyglądając się rodakom z daleka, odnosi się wrażenie,
że nikt nie myśli o tym, że Polska nie jest jedynym lub
najpotężniejszym krajem świata i aby przetrwać jako
niezależne państwo, nie wystarczy jedynie mieć historię,
trzeba także zastanowić się nad tym, co zrobić, żeby
przetrwać. Dobrze byłoby także, żeby nie było to
przetrwanie narodu, który mówi o dobrych czasach zawsze
w czasie przeszłym.
Tadeusz Adam Ożóg, Kioto, Japonia
Tylko złotówka!
W szkole, do której chodzi mój syn, prowadzona jest
akcja "Złotówka na Afganistan". Dziesięciolatek, który
ma przekonać rodziców, by dali mu tę złotówkę, jest
kompletnie nie zorientowany, czy za zebraną kwotę
budujemy czołgi, wysyłamy jednostkę GROM na wojnę czy
udzielamy pomocy mieszkańcom Afganistanu w przetrwaniu
trudnego okresu. Nikt mu nawet nie pokazał, gdzie jest
ów kraj, a tym bardziej nie naświetlił celu tej akcji.
Mały pośrednik, w kraju mianującym się demokratycznym,
zaczyna spełniać podobną rolę jak ja czy moi rodzice w
epoce konfliktów w Korei i w Wietnamie. (...)
Przemyślenia kieruję do organizatorów akcji, niestety
tajemniczych, i przypominam, iż w tym samym Afganistanie
kilkadziesiąt lat temu ludzie również głodowali, a nasz
naród wspomagał paczkami tych, których mu kazano. W
związku z tym nie jest pewne, czy kierujemy się miłością
serca, czy też tworzymy zasłonę dymną dla bliżej nie
określonych działań militarnych naszych przyjaciół.
Spójrzmy realnie na nasze podwórko i tę symboliczną
złotówkę przeznaczmy na głodujące dzieci polskie, które
krążą od śmietnika do śmietnika i męczą wyschnięte
pieczywo. Dzisiaj jeszcze jesteśmy ubogim krewnym krajów
kapitalistycznych i zbawianie świata zostawmy tym,
których na to stać. Konkludując, złotówka jest tylko
symbolem, a historia jest cierpliwa i czy za lat naście
nie okaże się, że ponownie pomyliliśmy drogowskazy.
J. P., Opole
Szatan i "pepsi"
Chciałbym zgłosić sprzeciw! Kto wprowadził te
rekolekcje? Przecież to jest ogłupianie młodzieży. Od
zawsze uczęszczam na rekolekcje, chociaż już dawno nie
wierzę w Boga, ale lepsze to niż szkoła. Poza tym moja
mama stawia mi warunki: albo do Kościoła, albo...
Ksiądz zaczął wygłaszać przemówienie, jak to Bóg jest
potrzebny (tylko do czego?), bez Niego sobie nie
poradzimy (ja jakoś sobie radzę), że jeżeli ktoś wierzy,
a nie chodzi do kościoła, to jest chory. Dziwne, że ja o
takiej chorobie nie słyszałem. Ale to jeszcze nic.
Podobno w "pepsi" jest szatan! Wiem, że "pepsi" jest
niezdrowa, ale szatana to ja w niej nie widziałem.
Najlepsze jednak wydarzyło się na mszy. Kiedy ksiądz
wymieniał intencje, nagle usłyszałem słowo polityka (bo
do tej pory spałem). Chodziło mu o to, żebyśmy modlili
się za polityków, by dobrze rządzili naszym krajem,
pomagali ubogim, pokrzywdzonym przez los itd. Jednak
sami czarni tego nie robią. Potrafią tylko wyłudzać kasę
od naiwnych wierzących i gwałcić ministrantów.
Rodzice, nie każcie swoim dzieciom chodzić do kościoła,
bo po prostu zgłupieją.
Proszę o wydrukowanie tego listu (...) ponieważ to nie
jest tylko moje zdanie, ale większości moich kolegów i
koleżanek.
Filip Sz.
(adres do wiadomości redakcji)
Rodzi się patron
Gdybyście rozpisali konkurs pt. "Jak zakończy się sprawa
arcybiskupa Paetza?", moja propozycja brzmiałaby tak:
Prymas zaproponuje, aby poddał się badaniom lekarskim.
Zespół najwybitniejszych uczonych stwierdzi, że cierpi
na pomroczność czerwoną ogoniastą, która w dużym stopniu
ogranicza wolność działania. Premier i prezydent
zaproponują naczelnemu "Rzeczpospolitej", aby podał się
dymisji.
Papież za ogromne cierpienia moralne w trybie pilnym
nakaże wszczęście procesu beatyfikacyjnego, a za kilka
lat będziemy mieli nowego patrona kleryków.
M. Ostrowski
(adres do wiadomości redakcji)
Watykańskie podchody
Watykańskie podchody w ekspansji na Wschód weszły już w
II etap. W celu "znormalizowania sytuacji Kościoła
katolickiego w Rosji" 11 lutego 2002 r. papież Jan Paweł
II podniósł dotychczasowe administratury apostolskie dla
katolików obrządku rzymskiego w Rosji do rangi diecezji.
Jak w swej faryzejsko brzmiącej deklaracji podano, aby
"wyrazić należny szacunek diecezjom Rosyjskiego Kościoła
Prawosławnego i ich czcigodnym arcypasterzom", diecezje
katolickie w Rosji otrzymały tytuły świętych, a nie
miast. Jak znam metody podbojów jedynie słusznej i
prawdziwej wiary, jaką reprezentuje rzymsko-katolicki
Kościół, poza którym nie ma zbawienia, to dopiero wstęp
do całej uwertury. Już niebawem nowo powstałe diecezje
poza tytułami świętych w nazwie będą miały również nazwę
miasta. I tak dotychczasowa Diecezja Matki Bożej w
Moskwie będzie nazywała się Moskiewska Diecezja im.
Matki Bożej itd. Poproszony o komentarz przez redaktora
naczelnego "Tygodnika Powszechnego", ks. Adama
Bonieckiego, emerytowany "szef dyplomacji" Watykanu
kardynał Achille Silvestrini wyznał, że nie potrafi
wyjaśnić racji, którymi kierowała się Stolica
Apostolska. No comment.
Michał Smyczek
(e-mail do wiadomości redakcji)
Baczność! Słuchać czarnego!
Najbardziej wkurwiała mnie zawsze rubryka "Oto słowo
czarne". Za głowę się łapałem, że jest jeszcze społeczne
przyzwolenie na tak bezczelne pieprzenie czarnych.
Zawsze był to jednak dla mnie odległy folklor. Do głowy
by mi nie przyszło, że kiedyś będę miał okazję wkurwiać
się "na żywo".
Rzecz dzieje się w 34 Brygadzie Kawalerii Pancernej w
Żaganiu. Od roku jednostką dowodzi płk dypl. Andrzej
Kuśnierek. Od roku każdy żołnierz wie, że w 34 BKPanc
służy się z Bogiem! Klecha – tzw. ksiądz kapelan
(kapitan) – urósł pod skrzydłami dowódcy do
gigantycznych rozmiarów. Jest arogancki i bezczelny.
Klecha buduje kościół garnizonowy (bo w Żaganiu
kościołów jest za mało) i ciągnie z żołnierzy. Podczas
zbiórki wszystkich pododdziałów na placu apelowym czyta,
ile który batalion dał. Że niektórzy żołnierze zamiast
się szkolić budują kościół – nawet nie wspomnę – to jest
chyba oczywiste.
Na terenie jednostki (w klubie żołnierskim) zrobiono
kaplicę. Niech sobie będzie. W końcu, czy to się komuś
podoba, czy nie, katolicy też mają swoje prawa. Tyle że
to nie prawa, ale obowiązek. Frekwencja żołnierzy na
niedzielnej mszy św. musi być! Oficer dyżurny jednostki
musi być zorientowany, ilu żołnierzy, z którego
pododdziału uczestniczyło w mszy. Jest to podstawowe
jego zadanie w niedziele.
Przemówienie dowódcy 34 BKPanc w czasie tzw.
rozprowadzenia Brygady (15.02.2002 r.): "Jestem
zdegustowany frekwencją żołnierzy na mszy świętej w
środę. O co tu chodzi?! Chyba dla nikogo nie jest
tajemnicą, że w tej Brygadzie służymy z Bogiem! Jeśli
się komuś to nie podoba, proszę szukać pracy gdzie
indziej. Od dowódców pododdziałów oczekuję meldunków
wyjaśniających w tej sprawie!!!".
Żołnierz 34 BKPanc musi słuchać czarnego! Nikt go nie
pyta, czy chce stać w szyku czy nie. Ma stać – jest
żołnierzem! Do kaplicy też pójdzie, bo go w końcu kadra
zmusi – żeby za tę niewielką cenę mieć w końcu spokój.
Dowódca brygady na zbiórkach wszystkich żołnierzy omawia
osiągnięcia ostatnich dni, po czym przekazuje mikrofon
czarnemu, który omawia swoje czarne sprawy. Wszyscy
muszą go słuchać – w końcu tutaj służy się z Bogiem.
Gdzie my żyjemy?
Pancerny
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niedźwiedzia przysługa
Jeśli Aleksander Wszystkich Polaków w skrytości ducha
marzył o tym, że po skończonej chlubnie drugiej i
ostatniej już kadencji w pałacu prezydenckim na
Krakowskim Przedmieściu załapie się na odpowiednią
posadę w ONZ – stanowisko sekretarza generalnego
pasowałoby jak ulał – musi wyzbyć się wszelkich na to
nadziei. Przekreślił je osobiście George W. Bush
zaliczając publicznie Kwaśniewskiego do czwórki swoich i
Ameryki najbliższych sojuszników – obok Blaira,
Berlusconiego i Aznara. Większość spośród 190 państw
członkowskich ONZ nie przepada za Stanami Zjednoczonymi
i nie głosuje za wyborem ich najserdeczniejszych
przyjaciół.
Z
Chrześcijanin Kropiwnicki
Jerzy Kropiwnicki, prezes ZChN, zapoznał się w IPN z
nazwiskami osób, które donosiły na niego Służbie
Bezpieczeństwa. Chciał 20, ale podano mu tylko 7
nazwisk. Wierny chrześcijań-skim naukom o miłosierdziu i
przebaczeniu Kropiwnicki przebaczył pięciu kapusiom –
funkcjonariuszom SB. Wierny naukom chrześcijańskim o
piętnowaniu grzechu podał, że donosili na niego dwaj
panowie: Mazur i Jakobson. Oba nazwiska są znane w
środowisku łódzkiej opozycji. Obaj panowie aktywnie
działali w strukturach solidarnościowych. Obaj jednak
już nie żyją i – nawet jeśli by chcieli – nie mogą
zaprzeczyć rewelacjom chrześcijanina Kropiwnickiego.
Ujawnienie nazwisk kolegów-kapusiów zapowiedzieli
również panowie Niesiołowski i Andrzej Ostoja-Owsiany.
Na naszych oczach Historia zapisuje kolejny etap
wzniosłego etosu solidarnościowej opozycji.
Agitacja wyborcza
Robert Bagiński, kandydat na prezydenta Gorzowa
Wielkopolskiego, pozwał do sądu gazetę, która
opublikowała zdjęcie, na którym uprawia seks. Gazeta
sugerowała, że partnerką polityka jest prostytutka.
Zdaniem polityka, gazeta naruszyła dobro
reprezentowanego przez niego komitetu wyborczego oraz
artykuł ordynacji wyborczej o rozpowszechnianiu
nieprawdziwych informacji.
Sąd uznał, że nie każda publikacja, która ukazuje się w
trakcie kampanii wyborczej, jest materiałem wyborczym.
Żeby ją za taką uznać, powinna zawierać elementy
programu wyborczego oraz wyborczej agitacji. Zdaniem
„NIE”, sąd nie ma racji. Pierdolenie to zajęcie typowo
wyborcze.
D. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dusiciele
Urząd kontroli skarbowej dolicza się 110 mln akcyzy
niezapłaconej przez Best Oil. Przejmuje majątek firmy.
Do sprawy włącza się prokuratura. Sąd zamyka w areszcie
ciężko chorego biznesmena, a kilkaset osób traci pracę.
ABW z Olsztyna za wszelką cenę szuka na gościa haka.
„Rzepa” pisze o aferze paliwowej. Tymczasem NSA uchyla
decyzję urzędu skarbowego, która to wszystko
spowodowała.
Wszystkim tym, którzy chcą za namową polityków tworzyć
miejsca pracy, radzimy, żeby walnęli się dwa razy kantem
dłoni w baniak. Ledwo skończyła się afera Optimusa i
Romana Kluski, a wszystko wskazuje na to, że będziemy
mieli kolejną. Tym razem w branży paliwowej. Straty
budżetu państwa mogą być niewyobrażalne. Obrazek, który
prezentujemy, jest tylko czubkiem góry lodowej.
Jerzy Niewiadomski tyrał ponad siły w Niemczech i
Holandii. Zbierał pieniądze. W 1998 r. otworzył firmę
Best Oil, która była hurtownikiem w handlu paliwami.
Odbiorcami było kilkadziesiąt firm. Biznes hulał. W
Oświęcimiu Niewiadomski stawiał rafinerię. Inwestycja
warta ok. 50 mln zł nie doczekała się uruchomienia.
Rok od otwarcia Best Oil, gdy kasa zaczęła płynąć,
zaczęły się nadzwyczaj częste kontrole. Tylko w 1999 r.
było ich z 10. Jedyne, co kontrolerzy znaleźli, to 60
tys. zł z tytułu niedopłaconego podatku dochodowego.
Niewiadomski twierdzi, że mógł się od tego odwołać.
Doradzano mu, żeby tego nie robił.
W 2000 r. do Best Oil przyszedł na kontrolę Remigiusz
Ugodziński z Urzędu Kontroli Skarbowej w Ciechanowie.
Doszukał się braków z tytuły niezapłaconej akcyzy. Dodał
do tego VAT i wyszło mu, że zobowiązania firmy za 1999
r. sięgają z odsetkami ponad 110 mln zł. Chcieliśmy
dowiedzieć się, jakliczył, ale spuścił nas, zasłaniając
się tym, że nie jest upoważniony do rozmowy z prasą.
Tymczasem według prawa pośrednik nie płaci akcyzy za
paliwo! Płaci ją importer lub producent. Mając to na
uwadze, władze Best Oil odwołały się do Izby Skarbowej w
Warszawie, jako organu nadrzędnego. Ponieważ Izba
Skarbowa podtrzymała decyzję UKS z Ciechanowa, sprawa
trafiła do NSA. W międzyczasie urzędnicy UKS w
Ciechanowie łyknęli premie za dobrze wykonane zadanie.
Do stycznia tego roku było tak, że za wykrycie afery
gospodarczej dostawali dudki – bywało w wysokości kilku
tysięcy złotych. Wiele z tych sukcesów kwestionował
potem NSA. Urzędnicy premii jednak nie oddawali.
Gdy Niewiadomski czekał na rozstrzygnięcie NSA, sprawą
zajęła się też Prokuratura Okręgowa w Ostrołęce. 11
października 2002 r. prokurator Andrzej Luchciński
skutecznie wystąpił do sądu o aresztowanie
Niewiadomskiego i jego dwóch wspólników. Przesiedzieli
ponad 7 miesięcy. Zarzut: przewalenie budżetu państwa na
ogromną kasę i udział w przestępczej
grupie zorganizowanej.
Jerzy Niewiadomski 3 miesiące przed aresztowaniem
przydzwonił swym pojazdem w inny. Z kolizji ledwo uszedł
z życiem. Miał połamany kręgosłup tak, że tylko
powłóczył nogami. Przez to, że siedział w pierdlu bez
należytej opieki lekarskiej przez 7 miesięcy, został do
końca życia kaleką.
ABW z Olsztyna, która na wniosek prokuratury badała
sprawę, wykazała niesamowitą nadgorliwość. Agenci
jeździli do ludzi, którzy kupili od Best Oil biurka,
meble i komputery sprawdzając, czy nie sprzedano ich za
tanio lub za drogo. Dosłownie! Wiemy też, że za wszelką
cenę próbowali nakłonić właścicieli kilku firm do zeznań
obciążających Niewiadomskiego.
W tym czasie UKS ściągnął kasę z kont Best Oil. Majątek
firmowy Best Oil i prywatny Niewiadomskiego przepadł.
W lipcu 2003 r. NSA wydał 5 wyroków. Uchylił wszystkie
decyzje Izby Skarbowej w Warszawie. W jednym z
uzasadnień czytamy: decyzje organów obu instancji (Izby
Skarbowej w Warszawie i UKS w Ciechanowie – przyp. M.P.)
zapadły z naruszeniem zasad (...) Ordynacji podatkowej.
Czyli NSA potwierdził tylko to, co cały czas dowodził
Niewiadomski. Best Oil wyliczył poniesione przez siebie
straty na około 100 dużych baniek. Plus utrata zdrowia
Niewiadomskiego.
Jak na wyrok NSA zareagowała prokuratura? Mimo wyroku
NSA prokurator nie był łaskaw nawet uchylić
Niewiadomskiemu zakazu wyjazdu za granicę i dozoru
policyjnego! Ma zabrany paszport i co tydzień musi się
meldować w komisariacie. Miał firmę, kasę, zatrudniał
ludzi. Nie ma nic. Wszystko wskazuje, że kiedyś odzyska
swój majątek. Musi tylko poczekać, aż skończą się sprawy
w sądzie. A to może potrwać wiele lat.
W numerze 50/2003 opisywaliśmy podobną historię Tadeusza
Bednarczyka. Też siedział w pierdlu i też NSA orzekł
jednoznacznie o błędzie kontrolerów. Mimo to urzędnicy
obrócili jego firmę w perzynę. Prokuratura i w tym
wypadku z uporem utrzymuje środki zapobiegawcze w
postaci dozoru policyjnego i zakazu opuszczania kraju.
Bednarczyk też będzie ubiegał się o odszkodowanie, gdy
jego koszmar się skończy. Będzie tego kilka ładnych
baniek. W międzyczasie założył Stowarzyszenie na rzecz
Dialogu Społecznego, które ma pomagać takim jak on.
Bezprawnie pokrzywdzonym przez państwowych urzędników.
Bednarczyk wyszedł bowiem z założenia, że dość już
bezradności ofiar.
* * *
Znamienne jest, że sprawą Niewiadomskiego i Bednarczyka
zajmował się ten sam Urząd Kontroli Skarbowej w
Ciechanowie i w podobny sposób naliczał kary. Ta sama
izba skarbowa negatywnie rozpatrywała odwołania. Ten sam
prokurator prowadził dochodzenie. I wreszcie ta sama
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zamykała Bednarczyka
i nękała Niewiadomskiego. W obu przypadkach działania
tych władz okazały się bezpodstawne. Jak widać, jeżeli
chce się upierdolić człowieka czy firmę, to zawsze jakiś
sposób się znajdzie.
Z biznesmenów próbowano zrobić grupę przestępczą.
Również za pomocą prasy. Na temat obu dżentelmenów
rozpisywała się „Rzepa” ręką Anny Marszałek przypisując
ich do mafii paliwowej. Jeżeli znamy życie, to ani
prokurator, ani urzędnik za swoje decyzje nie bekną.
Beknie skarb państwa, czyli ja, ty i każda inna osoba,
która płaci w Pomrocznej podatki. Jeżeli śladem
Bednarczyka i Niewiadomskiego pójdą inni pokrzywdzeni w
tzw. aferze paliwowej, straty budżetu będą
niewyobrażalnie wysokie.
Autor : Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Biskup smalcem robiony "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Powab Leppera
Gdzie się podział zawiedziony elektorat SLD? Wiadomo.
Zdaniem także naszych Czytelników piszących na forum
internetowym nadzieją dla Polski i dla lewicy jest...
Samoobrona.
10 stycznia tego roku Ryszard z Gdańska rozpętał na
naszym forum prawdziwą burzę. Zamieścił wątek pod
tytułem „SAMOOBRONA nadzieją dla Polski”. Składającą się
z ponad 300 wpisów dyskusję śledziło 3 tysiące
internautów.
- Samoobrona jest odzwierciedleniem naszego
społeczeństwa, jego bólu i rozgoryczenia. Jest jego
sumieniem i głosem. (...) Samoobrona stanie się
przeciągiem, który wymiecie na śmietnik historii tych
wszystkich, którzy mają swój udział w budowie naszej
rzeczywistości.
- Obawiam się, że zarówno Prawica, jak i Lewica, ma
teczki na Leppera i jego drużynę i utrudnią mu życie,
gdy spróbuje rozliczać lub robić nerwowe ruchy.
- ... mimo to w ramach eksperymentu może warto
zagłosować na Leppera, chociażby po to, aby pogonić kota
SLD.
- Samoobrona to moim zdaniem jeden z najgorszych
możliwych wyborów (zaraz po LPR). Już łatwiej byłoby mi
znieść powrót buzkopodobnych czy Jana Marię (którego
serdecznie nie cierpię). Tfu, przepadnij siło nieczysta.
- Czyż w istocie nie są oni skrajną, bardziej radykalną
lewicą? Dają mi nadzieję i są NOWI, w przeciwieństwie do
tych, którzy mi ją odebrali. Jak to mówią, nowa miotła
lepiej zamiata. A jest co posprzątać, prawda? (...) Nie
wiem, jaka będzie Samoobrona. Nikt tego nie wie. Dając
im szansę, daję ją sobie.
- Co by nie mówić o Lepperze, to On jako jedyny ujął się
za żołnierzami emerytami. Obecnie duża grupa emerytów
wojskowych ma bezprawnie zabraną emeryturę i pozbawiono
ich wbrew konstytucji i prawu (potwierdzonemu przez Sąd
Najwyższy) prawa emeryta do opieki zdrowotnej.
- Niepopuliści rządzili 13 lat, narobili tyle gnoju, że
nie ma wyjścia, władzę trzeba przekazać populistom.
- Samoobrona rozwali ten dziwny kraik do reszty,
osobiście wolę, żeby władzą się zajęli liberałowie, a
nie populiści od LePpeRa czy czerwoni.
- Oni już się zajmują od 14 lat. Co jest jeszcze do
rozwalenia?
- Lepper i jego ludzie bardzo często mówią do rzeczy w
sprawach państwa, ale wtedy są to na ogół tezy, poglądy
i opinie żywcem (słowo w słowo) zerżnięte z „NIE”.
- Tu coś Ci się pomyliło, to Urban zrzyna z Samoobrony.
Nawet ostatnio wylepperował sobie skórę.
- ... skoro nikt się po Samoobronie niczego dobrego nie
spodziewa, to może oni też zawiodą nadzieję
społeczeństwa?
- Zawsze byłem lewicowcem (...) Jednak stwierdziłem, SLD
nie jest tą partią, w której pokładałem nadzieję na
lepsze jutro dla mnie i mojej rodziny.
- SLD trzymający się kurczowo władzy (brak
przyspieszonych wyborów) w zestawieniu z zimnym
prysznicem, który nas czeka po wejściu do UE, dopełni
czarny scenariusz. Na scenie politycznej pozostaną
europrzeciwnicy. Powyborcza większościowa koalicja
rydzykowo-buraczana jest przesądzona (... ) Aby mieszkać
w normalnym domu, bardziej opłaca się zburzyć walącą się
szopę, niż ją bez ustanku łatać... Zatem mamy 2 w 1 –
trzeba wyburzyć i zacząć budowę od nowa. Dawać więc
Leppera, żeby rozpierdolił ten burdel do końca i
sprowadził nas do takiego parteru, że zaczniemy wszystko
od początku.
- Chciałbym zobaczyć, czy Lepper też będzie lizał ręce
Czarnym. Czy odważy się przystopować Kościół w swojej
pazerności?
- Jak Samoobrona wygra wybory, to ja poproszę o bilet na
Białoruś, bo tam Łukaszenko chociaż dróg nie blokuje.
- Skoro Samoobrona jest odzwierciedleniem naszego
społeczeństwa, to powinno nam być wstyd.
- A czemu nie dać im szansy? Jak do tej pory samo
skurwysyństwo z wybranych wychodziło. A alternatywy niet
(na karuzeli ciągle ci sami), lewica prawicowa, prawica
też kradła i rządzić
nie umiała, a wszyscy przy dupie Kościoła i USA.
- A co mamy do stracenia – wielkie „osiągnięcia” III RP,
tzn. biedę, nędzę i rządy kretynów i złodziei?
Czas, aby skompromitowana lewica znalazła sobie jakąś
tratwę ratunkową na podobieństwo PO. Ciekawe, kto na nią
pierwszy wskoczy?
- Lepper dużo się nauczył w czasie dwóch kadencji w
Sejmie. A najlepszymi nauczycielami byli i są wodzowie
SLD z Millerem na czele.
- Lepper nie szanuje ludzi nawet z własnego otoczenia.
Dlaczego miałby szanować prawo i wszystkich obywateli
sprawując władzę?
- Jebać Millera, wybierz Leppera!
- Ponieważ zapowiada się, że w przyszłej kadencji nie
będę miał nikogo, kogo uważam za reprezentanta siebie i
mi podobnych, na luzaku sobie pooglądam mecz bokserski
między Platfirmą
a Samą Broną. Będę kibicował Lepperowi, ale nie dlatego,
że mnie urzekł, ale na pohybel Platfirmie.
- Chyba wstąpię do Samoobrony, jeśli mnie zechcą. Będzie
to moja druga partia polityczna w życiu. Mam nadzieję,
że ostatnia.
Wypowiedzieli się: as, Bezurazy THE II, Edmund Bared,
filut, Gość, Jacek, Jerzy, Kowalski, Micha 122, Mirosław
Urbaniak, Mlody–zainteresowany, panmis, P.K., raffde –
starachowice, RAUBER, Ryszard z Gdańska, st.1111,
żydomason.
* * *
Wiemy, że spora grupa posłów Sojuszu Lewicy
Demokratycznej z sympatią spogląda na Andrzeja Leppera i
Samoobronę. Wielu z nich już prowadzi negocjacje
zamierzając zmienić barwy klubowe. W zamian mają
obietnicę „biorących” miejsc na listach Samoobrony w
najbliższych wyborach parlamentarnych.
Utrata wyrazistości politycznej, uwikłanie w afery,
niesprawność i niekomunikatywność rządu spowodowały, że
w przyszłość SLD nie wierzą już nawet należący do tej
partii posłowie. Ci, którzy czują elektorat, zamierzają
przeskoczyć do Samoobrony. Czy partia ta stanie się
platformą ratunkową dla działaczy SLD? Taką, jaką stała
się PO dla AWS? Głos naszych Czytelników wskazuje
jednoznacznie na ten kierunek. To ostatni dzwonek, żeby
stworzyć jakąś alternatywę.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ala ma hamburgera
Dobrze wytresowany bachor nie ominie baru McDonald’sa.
"Dzieci wykorzystajcie instrumenty, aby oddać dźwięki,
które słyszymy w barze szybkiej obsługi, później
omówimy, jak zmieniał się wygląd baru w naszym mieście".
Tak powinna wyglądać lekcja w młodszych klasach
podstawówki według marketingowców firmy McDonald’s.
* * *
W 1993 r. ktoś mądry wymyślił, że hamburgerożerców można
sobie wychować. W kilku miastach Wielkiej Brytanii
rozpoczęto realizację programu edukacyjnego "Dorastamy
razem" sponsorowanego przez McDonald’sa. Partnerami
firmy zostały szkoły podstawowe. Bachory dostały zeszyty
i pomoce naukowe. Oczywiście, na wszystkim widniało logo
z charakterystycznym żółtym M.
Młodsze klasy mogły bawić się w bar szybkiej obsługi.
Zabawki dostarczył McDonald’s. Ponieważ zabawa powinna
uczyć, bachorom zalecano, aby poznawały różne zajęcia
związane z pracą w hamburgerożerni. Dostały "karty
zawodów", dzięki którym mogły odgrywać różne role.
Na lekcjach historii, zamiast wysłuchiwać ględzenia o
królach, bitwach i innych bzdurach, poznawały...
historię lokalnego McDonald’sa. Firmowy program
edukacyjny zachęcał bachory i nauczycieli do zbierania
informacji na jego temat. Podpowiadał, by zaprosić
gościa – menedżera lokalnej hamburgerowni, który wyjaśni
tajemnicę sukcesu firmy i powie, kto pierwszy wpadł na
pomysł robienia "szybkiego" jedzenia.
W ramach geografii mogą poznać... lokalizację
"restauracji" McDonald’s.
Na matematyce bachory uczą się liczyć pieniądze. Według
firmowego programu edukacyjnego dodawały i odejmowały
hamburgery oraz opakowania frytek.
W edukacji ważne jest też obcowanie ze sztuką – zauważył
McDonald’s. W jego pakiecie edukacyjnym znalazły się
sugestie co do lekcji muzyki. Bachory, zamiast uczyć się
o jakichś Bachach, Mozartach czy poznawać nuty, powinny
bawić się w przedstawianie za pomocą instrumentów
dźwięków słyszanych w barze szybkiej obsługi. Jeśli
muzykowanie się znudzi, można pośpiewać. Bachory
zachęcano do wymyślania własnych słów do piosenki "Old
McDonald had a farm" (Stary McDonald miał farmę).
* * *
W Wielkiej Brytanii podniósł się szum, gdy w
porozumieniu z kilkoma szkołami międzynarodowa
korporacja wprowadziła swoje programy wychowawcze. Na
przykład uczniowie donoszący o niewłaściwym zachowaniu
kolegów dostawali jakieś Mc żarcie.
W ramach wychowywania odbywały się również
przedstawienia z udziałem maskotek McDonald’sa.
Tego typu działania są o wiele bardziej skuteczne niż
agitki z poprzedniego systemu. Gdyby dawniej dawno
bachorom jedzenie w opakowaniach z Leninem, na muzyce
kazano przedstawiać dźwięki związane z rewolucją
październikową i stworzono maskotki propagujące realny
socjalizm, to bardzo możliwe, że pozostałby on do
dzisiaj.
Autor : Piotr Ciszewski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Discovery nadała film o panu papieżu Wojtyle. Po
angielsku powiedziano, że jego świątobliwość pochodzi z
biednego kraju. W polskim tłumaczeniu "kraj biedny" stał
się "krajem dalekim". Proszę, proszę... Nie potrzeba
Belki, Hausnera ani Balcerowicza, żeby Polska przestała
być biedna. Wystarczy cudowna moc papy i
tłumacz-patriota.
TVN, święta, Lis w rozmowie z Hannawaldem. Rozmowa
polegała na dwujęzycznym, obustronnym waleniu się w
piersi. Lis przepraszał za polskich kibiców, Hanni – za
nazywanie ich pijanymi Polakami. Wazelina lała się
litrami. I gdy już-już wydawało się, że Lis wyswata
Hannawalda z polską flagą i Małyszem, niemiecki skoczek
wysłał rajfura z TVN na drzewo. Teraz Lis, zamiast
urabiać panieny dla Niemca, znów będzie mógł się zająć
obrabianiem mu dupy w "Faktach".
Na familijnym Pulsie w "Otwartym studiu" ruszano temat:
czy Polacy słuchają papieża. Każdy uczestnik audycji
zapewniał, że to on słucha najgorliwiej. Wszystkich
przebili dwaj papiści – prowadzący Pospieszalski i
showman Muniek Staszczyk.
My i tak wiemy swoje. W Polsce papieża słuchają tylko
politycy. Z lewa słyszą, jak mówi o wejściu Polski do
Chujni Europejskiej i o karze śmierci. Z prawa zaś – o
eutanazji, aborcji i prezerwatywach. Przeciętny Polak
nawet jak słucha, to i tak nic nie rozumie.
Jedynkowe "Kulisy PRL-u" zaprosiły historyka Eislera i
dwie kobiety, żeby pogadać o doli Polek w ostatnich 67
latach. Kobiety twierdziły, że za komuny było im lepiej,
bo dopiero "Solidarność" przyniosła im ustawę
antyaborcyjną, bezrobocie oraz niedostępne przedszkola i
żłobki. Eisler odkrył, że prawo do skrobanek i bezpłatne
żłobki były elementem komunistycznego zniewolenia
kobiet. Tak jak 8 marca. Wyszło na to, że komuna gnębiła
kobiety narzucając im prawa kobiet. Nawet nie musiały w
tym celu palić staników.
Discovery Channel znów nas zaskoczył. Sądziliśmy, że o
fotografowaniu dupczącej się pary wiemy wszystko. Nie!
Holendrzy robią zdjęcia porno w maszynie do rezonansu
magnetycznego, a Duńczycy posługują się USG. Takie
zdjęcia nie ukazują się w świerszczykach, tylko w
specjalistycznej prasie medycznej. Jedyna korzyść, jaką
może z tego odnieść przeciętny kopulant, jest taka, iż
naukowcy udowodnili, że facetowi dobrze jest w każdej
pozycji, a kobiecie na tzw. łyżeczkę. Zawsze
wiedzieliśmy, że najlepszy jest seks na boku.
W TV 4 na "Hot Chat 2001" tym razem testowano Gabriela
Janowskiego. Janowski, który nie podskakuje, nie zatacza
się i nie blokuje, był jak zwykle nudny. Szczególnie gdy
zapowiadał polski gospodarczy Drang nach Osten – przez
Białoruś i Rosję, aż po Chiny. Janowski chce Wschód
podbić polskim eksportem. Pewnie ma na myśli pilskiego
Philipsa, gliwickiego Opla i Coca-Colę z Niepołomic.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Fruwające gównojady"
Wybieram się wraz z całą familią do Polandu. Za
chińskiego boga nie mogłem zrozumieć, dlaczego przeloty
oferowane przez LOT są droższe od innych przewoźników.
Tłumaczyłem sobie to w ten sposób, że mają spory kredyt
do spłacenia za kupno samolotów. Gdybym nie czytał
"NIE", nigdy bym pewnie nie wpadł na to, że ja kupując
bilety dla siebie i rodziny muszę zapłacić za rabaty,
które dostają eks-Buzkowcy. Gdybym był patriotą, mój
patriotyzm kosztowałby mnie około 800 dolców, chyba to
wystarczy na pokrycie 90-procentowej zniżki
Płażyńskiego. Wybrałem FinnAir. Swoją drogą to oni mają
tupet. Latając służbowo, będąc przy korycie używali
Lufthansy, British Airways czy też innych
linii, a teraz raptem pokochali LOT. Wniosek nasuwa mi
się jeden. Za szmal podatnika nie chcieli latać z
pospólstwem, bo mogli być rozpoznani, nie daj Boże, więc
cena nie odgrywała roli. Lecąc prywatnie LOT też jest
dobry, zwłaszcza jeśli dostaje się 75 lub 90 proc.
rabatu. Obiecuję sobie, że do Polski nie będę latał
LOT-em pomimo wygody (non stop), a do Polski przyjadę w
czapce VirginAtlantic, może dostanę od nich zniżkę za
reklamę, zwłaszcza że wykonałem wiele prac dla tej
firmy.
Andrzej Gajewski, Stamford CT
Proponujecie mało skuteczne rozwiązania afery gównojadów
pasożytujących na LOT. Co z tego, że NIK ich obsobaczy?
Zwracam się publicznie do ministra finansów, pana Marka
Belki, by wdrożył wobec tych podatników postępowanie
karno-skarbowe. Należy przejrzeć, zweryfikować i
poprawić ich PIT-y, i to do 5 lat wstecz. Otrzymane z
LOT-u gratyfikacje należy podopisywać w rubryce "dochód"
i wyegzekwować natychmiastową (z karnymi odsetkami!)
dopłatę różnicy w podatku dochodowym od osób fizycznych,
a następnie ukarać najwyższą grzywną za oszustwo
podatkowe, i to za każdy sfałszowany PIT z osobna. To są
wszystko osoby, które okradają nas świadomie, dlatego
żadnej taryfy ulgowej! Nawet gdyby Gronkiewicz-Waltz
rozliczała PIT wraz z Duchem Świętym!
Urzędnik LOT, który choć raz złożył podpis pod takim
dokumentem, powinien natychmiast dyscyplinarnie stracić
pracę!
Panie wicepremierze Marku Pol, proszę, by okazał się Pan
gospodarnym i praworządnym poznaniakiem.
Nuż kurwa, niech się coś w końcu zacznie dziać! Jeżeli
nie potrafimy wypracować więcej pieniędzy, to chociaż
nie pozwólmy się okradać!
Maciej Kędzior, Poznań
"Mazur watykański"
Ciekawe, jak zareagowałby nasz rząd i kler, gdyby
Kościół Zjednoczony Moona ustanowił w Polsce trzy okręgi
administracyjne: Północny z siedzibą w Gdańsku,
Centralny z siedzibą w Łodzi i Południowy z siedzibą w
Krakowie, oraz przysłał swoich "urzędników". Ponieważ
kościół Moona nie ma z Polską "konkordatu", uznalibyśmy
to za próbę mieszania się do naszych spraw.
Konkordatu z Watykanem Rosja nie ma, dlaczego zatem nasz
rząd wpieprza się w sprawy wewnętrzne Rosji. Pikanterii
dodaje fakt, że czyni to rząd podobno lewicowy, podobno
aspirujący do Unii Europejskiej i podobno zabiegający o
poprawę sąsiedzkich stosunków z Rosją.
L. L.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Niedawno prasa pisała o haniebnym traktowaniu Polaków na
lotnisku u wielkiego brata USA. Jakoś nie było słychać,
by prezydent czy premier wzywali na dywanik ambasadora
USA. Natomiast przy jakimś klesze wielkie aj-waj.
Wiadomo, Kwach olewa wyborców, bo to już jego ostatnia
kadencja, ale opinia przypnie się do nazwiska i Jolka po
nim dynastii nie podtrzyma.
S. K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Obiecywałem się już nie denerwować poczynaniami naszych
polityków, ale to, co się dzieje wokół wydalenia czy
niewpuszczenia do Rosji jednego pół-Polaka, przyprawia
mnie o mdłości. Setki Polaków mających wizy było
zawracanych z angielskiej i nie tylko angielskiej
granicy. Wtedy nasze władze nie pisnęły ani jednym
słowem. Natomiast jak jeden czarny, watykański
konkwistador zostaje cofnięty na granicy, w sprawę
angażuje się MSZ, premier oraz prezydent! Dziura
budżetowa – zaprasza się ojczulka z Watykanu. Najlepsi
kumple: Miller, Pieronek, Kwaśniewski i Glemp. Przy
każdej uroczystości na pierwszych miejscach panowie z
SLD na przemian z czarnymi lub purpurowymi. Czy to
jeszcze Polska czy już Klechistan?
C. K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Lepper rośnie
Jeden niebłahy szczegół spędza mi sen z powiek. To
polityk znany jako Andrzej Lepper. Nadchodzi moment, by
autentycznie się go bać. (...)
Od czasu wejścia ze swoim ugrupowaniem do parlamentu
nabrał większej ogłady politycznej niż prezydent Wałęsa
w trakcie całej swej misji politycznej, z prezydenturą
włącznie.
Andrzej Lepper nie jest już krzykliwym buntownikiem,
starannie dobiera słowa i unika potknięć w stylu "afery
talibskiej". Zresztą nikt już zdaje się nie pamiętać o
Klewkach. Pan Andrzej mówi to, co tłumy chcą usłyszeć.
Śledząc jego wypowiedzi w porannym programie Radia "Zet"
z przerażeniem stwierdziłem, że mógłbym mu uwierzyć.
Jego zapewnienia o tolerancji, poszanowaniu mniejszości
narodowych, poparciu jednako dla rolników polskich i
Unii Europejskiej...
Jego spokojny, stonowany głos i rzeczowa w sumie
argumentacja wywołały we mnie obawy, że oto być może
nadchodzi czas jego i jemu podobnych. Brak zdecydowania
koalicji rządowej, co do konieczności wprowadzenia zmian
w gospodarce, które mogłyby doprowadzić ją do stanu
"używalności", spowoduje, że Samoobrona stanie się
niebezpieczna. Pod bokiem uśpionych partii i partyjek
rodzi się potężna, niebezpieczna siła. SLD, które
sprawia wrażenie mimo wszystko zadowolonej z tego, co
robi, nie bierze chyba zbyt poważnie pana Leppera i jego
nowego, wykreowanego w tak krótkim czasie wizerunku
polityka, który pociągnie za sobą tłumy. Mniejsza, że na
zgubę SLD. Poważniejszy problem będziemy mieli my
wszyscy, wcześniej lub później.
Jarosław Milewczyk
(e-mail do wiadomości redakcji)
Pilnie poznam
Zgodnie z obowiązującymi wartościami chrześcijańskimi,
tylko w celu szybkiej i skutecznej prokreacji pilnie
poszukuję pracowitej i płodnej polskiej partii
lewicowej. Ślub konkordatowy na trzeźwo wykluczony.
Partie niejednokrotnie rozwiedzione, ligi, kaczory,
platformy, chłopy różnych maści i inne zboczone sojusze
nich nie piszą, gdyż i tak ich rozpoznam po zapachu,
programach i odchodach.
Zawiedziony
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Orzecznicy i golce
Tylko w naszym kraju osoba uznana za niezdolną do pracy
z powodu choroby zawodowej w wieku 40 lat okazuje się do
pracy bardziej zdolna, gdy ukończyła lat 50. W sierpniu
br. wicepremier Jerzy Hausner przesłał list do rzecznika
praw obywatelskich Andrzeja Zolla, w którym poinformował
go wyczerpująco, jak profesor profesora, że rząd
dostrzega problem ludzi po pięćdziesiątce. Nie
wszystkich. Na razie długoletnich rencistów, którzy
ozdrowieli z nagła do tego stopnia, że zostali uznani za
zdolnych do pracy przez orzeczników ZUS.
Fakt, iż człowiek zdrowieje po pięćdziesiątce, o tyle
nie dziwi, iż orzecznicy uzdrawiają u nas samych...
golców. Uzdrawianie lepiej sytuowanych jakoś im nie
wychodzi. Niedawno w telewizji pokazano takiego jednego
zdolnego orzecznika, gdzieś spod Włocławka, który
uzbierał sobie pełną szufladę banknotów.
"Rzeczpospolita" donosi o całej siatce orzeczników z
poznańskiego ZUS, podejrzanych o branie łapówek na kwotę
co najmniej pół miliona złotych! (...) Teraz przed tymi
zdolnymi medykami staje prawdziwe wyzwanie. Oto na ich
barki wicepremier nakłada obowiązek zweryfikowania pół
miliona rencistów! To dla wicepremiera zapewne ostatnia
szansa na wykazanie się skutecznym ograniczeniem
wydatków budżetowych. Zastanawia mnie tylko jedno. Skoro
konieczność przeprowadzenia tej operacji wicepremier
tłumaczy faktem, iż wiele osób korzysta z rent
bezprawnie, to na logikę rzecz biorąc – odpowiedzialność
za ten stan rzeczy ponoszą ci, którzy te renty przez
ubiegłych kilka lat przyznawali. Jakie są szanse, że
akurat teraz zweryfikują tych, którzy napełniają im
szuflady? Myślę, że większe szanse na budżetowe
oszczędności przyniosłoby zrobienie golców z
orzeczników. Nie mówiąc o tym, jaki aplauz społeczny dla
działalności rządu wywołałby taki krok!
Od 1 stycznia 2002 r. rząd zlikwidował zasiłki, obniżył
wysokość świadczeń z 90 do 80 proc. przyszłej emerytury
i zaostrzył kryteria uprawniające ich przyznanie,
likwidując na przykład preferencyjne zasady pomocy dla
osób, które pracowały w warunkach szczególnych. W Sejmie
trwają prace nad obywatelskim projektem "Solidarności"
zakładającym przywrócenie świadczeń w poprzedniej
wersji. Rząd nie popiera tego projektu, bo jego zdaniem
nie zachęca on ludzi po pięćdziesiątce do aktywności na
rynku pracy. Rząd widzi u nas jakiś rynek pracy i
szykuje zmiany, które mają tę grupę utrzymać na nim jak
najdłużej.
Spróbujmy to w skrócie podsumować. Najpierw rząd
ograniczył wsparcie dla pięćdziesięciolatków, teraz
twierdzi, że chce ich zachęcić do podtrzymania zawodowej
aktywności. Najpierw orzecznicy ZUS pozostający poza
jakąkolwiek kontrolą przyznawali renty, teraz mają je
weryfikować. Najpierw podniesiono wysokość składki na
ubezpieczenie zdrowotne, teraz planuje się obniżyć
wysokość zasiłku chorobowego. Najpierw obniżono wiek
emerytalny, teraz rząd chce go wydłużyć...
Nie rozumiem sensu tych działań, chociaż jestem już po
pięćdziesiątce i przede mną jeszcze wiele lat
aktywności. Także umysłowej.
J. P.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Cynizm prawicy i lewicy
Obejrzałem któregoś dnia "Monitor Wiadomości", w którym
gośćmi byli posłanka SLD i poseł "prawy i sprawiedliwy".
Zapomniałem nazwisk, ale nie one są tu ważne. Chodziło o
"liberalizację" ustawy aborcyjnej i legalizację m.in.
homozwiązków. PiSowiec bełkotał to, co zwykle przy
okazji takich pogadanek. Posłanka partii, na którą
głosowałem, mówiła prawie przekonująco o "naszych"
racjach. Tuż pod koniec rozmowy PiSowiec przyłożył z
grubej rury – zaczynanie tej ustawy teraz to oczywisty
cynizm, skoro dopiero co Sejm, również głosami SLD,
przyjął uchwałę w 25. rocznicę wiadomo czego. No i,
kurwa, trafił! Bo to oczywiście prawda. Cynizm nie
wynika jednak z tego, że partia lewicowa próbuje
rozwiązać problem, który wielu ludziom rujnuje życie
(niechciany bachor), ale z tego, że zgadza się na
przyjęcie paranoicznej ustawy robiącej Boga z człowieka.
Partia, która z natury rzeczy powinna budować państwo
neutralne wyznaniowo.
Oglądałem relację z tego posiedzenia Sejmu. Doprawdy
wzruszyłem się widząc "lewicowych" posłów na stojąco
słuchających tekstu uchwały! Borowski czytał siedząc,
ale łzy wzruszenia kapały mu chyba na mikrofon.
K. P.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Znasz li ten kraj?
Prokurator postawił panu Urbanowi zarzut zniesławienia
głowy państwa watykańskiego. I tu mam pytanie, na które
nikt nie jest w stanie udzielić mi odpowiedzi. Czy
istnieje naród watykański? Moja żona katoliczka i
wszyscy znajomi mówią, że takiego narodu nie ma, ale jak
jest państwo i jego szef, to gdzie jest ten naród.
Kiedyś podpisaliśmy umowę międzynarodową, z jakim
narodem podpisaliśmy konkordat? Tak mnie to nurtuje, że
od dawna normalnie nie mogę funkcjonować, tym goręcej
będę śledził pański proces, może w ten sposób coś się
wyjaśni w moich brakach wiedzy na temat Watykańczyków
narodu utajnionego.
Podobno prokurator ma jakieś trzy tomy podpisów;
mniemam, iż to Watykańczycy podnoszą głowy w obronie
swego szefa, to już by coś wyjaśniało, a może Ziobro z
Marysią Rokitą więcej wiedzą i ujawnią to na samym
końcu. Liczę bardzo, że dzięki procesowi pogłębię wiedzę
na nurtujące mnie tematy. Także dziękuję panu za
poczynania pozwalające odkrywać tajemnice państw bez
narodów.
Jarosław Gołębiewski
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Piewca kotów i jeży"
Autor artykułu "Piewca kotów i jeży" ("NIE" z 23
października br.) Robert Jaruga wyżywa się na zbiorze
wierszy "Zachód słońca w Milanówku" Jarosława Marka
Rymkiewicza, tegorocznego laureata literackiej nagrody
NIKE. Tekst jest wyjątkowo dyletancki. Rozumiem, że nie
każdemu poezja musi się podobać, że każdy ma prawo do
krytyki i wyrażania swojego niezadowolenia. Jednak red.
Jaruga, przekroczył granicę przyzwoitości.
To, co jest niewątpliwym atutem poezji Rymkiewicza,
nazywa "paskudną i nieuleczalną brzydotą". Nie wiem,
jaką red. Jaruga posiada wiedzę na temat polskiej poezji
współczesnej, ale sądząc po jego tekście jest ona raczej
śladowa. Wiersze Rymkiewicza zawarte w nagrodzonym
zbiorze są utworami wyjątkowej urody. To właśnie
wyśmiewane przez red. Jarugę rymy wespół z konsekwentnym
obrazowaniem poetyckim, są tym, co wierszom nadaje
kształt malutkich arcydzieł. I nie jest to wcale
przesada. Od czasów Leśmiana, a potem Tadeusza Nowaka,
nie było w polskiej poezji tak wyrafinowanych i tak
pięknych wierszy jak te ze zbioru "Zachód słońca w
Milanówku". (...)
Co tu dużo gadać. Rymkiewicz został nagrodą NIKE
uhonorowany jak najsłuszniej, a – przypomnę –
rywalizował m.in. z Wisławą Szymborską i Czesławem
Miłoszem.
Janusz Koryl, Rzeszów
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Porwane dusze "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Spis spisków "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rywinność
W zeszłym roku za korupcję wsadzono zaledwie 64 osoby. O
co więc ten krzyk?!
Nie tylko za sprawą Rywina najmodniejszym tematem w tym
sezonie politycznym jest walka z korupcją. Werbalnie
wygląda to imponująco. Każdy szanujący się polityk za
punkt honoru uznaje rytualne potępienie tego zjawiska.
Weszły w życie nowe przepisy karne mające zwiększyć
ryzyko brania łapówek. Dotychczasowe efekty zwalczania
korupcji nie mogą jednak zastraszyć chciwych
funkcjonariuszy państwowych. Zobaczymy, czy nowe prawo
radykalnie zmieni sytuację, której obraz jest taki oto:
Większość obywateli deklaruje w badaniach opinii
publicznej, że miało okazję dawać w łapę lub zna takie
praktyki w swoim otoczeniu, tymczasem statystyka
kryminalna powiada, że w 2002 r. w Polsce popełniono 1
083 854 przestępstw. Z czego jedynie 2408 miało
charakter korupcyjny. Stanowi to około 0,02 proc.
wszystkich! Szczegółowe dane dotyczące walki z korupcją
są jeszcze bardziej ekscytujące.
W 38-milionowym narodzie przeżartym rakiem korupcji w
ciągu całego 2002 r. aresztowano z tego powodu 64
obywateli, zaś kwota udowodnionych łapówek wyniosła 18
mln zł! Wolne żarty! Jedynie 2 osoby trafiły do aresztu
w związku z zarzutem płatnej protekcji, a pod zarzutem
wszystkich form korupcji zaledwie 33 osoby!
Łapówkarz bardziej więc powinien się bać tego, że kiedy
idzie ulicą, cegła mu spadnie na głowę, niż że go
wsadzą. A sam Lew Rywin miał żądać cztery razy tyle, niż
wynoszą całe udowodnione wpływy pieniężne z korupcji w
zeszłym roku.
Autor : A.F.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mamona masona
Uwaga duchowni i świątobliwi prawicowcy: nie wolno wam
brać do ręki banknotów dolarowych. Są bowiem skażone
wpływami wolnomularstwa, magii, okultyzmu i astrologii.
Alarm sprowokowany został przez wydaną właśnie w USA
książkę pt. „Tajne symbole banknotu dolarowego” Davida
Ovasona, specjalisty z zakresu astrologii prowadzącego
od 40 lat badania nad przepowiedniami Nostradamusa.
Zacznijmy od $ – symbolu waluty USA. Ten przekreślony
zawijas ma średniowieczny podtekst. Ówcześni astrolodzy
używali go dla oznaczenia planety Merkury, która
kontroluje handel, bankowość i finanse. Genezą symbolu
dolca była sylwetka węża wspinającego się po tyczce.
Aha! Takie buty – wąż, jabłko, Ewa, grzech, wygnanie z
raju. Pomyśleć, że katolicki naród polski w błogiej
nieświadomości zawsze ładował w sienniki i skarpetki
papiery ozdobione tak złowróżbnym symbolem.
Na tym nie koniec. Przyjrzyjmy się dwóm obrazkom w
kółkach na banknocie jednodolarowym. Na jednym mamy
piramidę z lewitującym czubkiem, w który wprawione jest
rzucające blask oko; na drugim widzimy orła z tarczą na
biuście. Wizerunki są wzorowane na Wielkiej Pieczęci
Stanów Zjednoczonych. Tak postanowił prezydent Franklin
D. Roosevelt, gdy w roku 1935 zlecał nowy projekt
graficzny amerykańskiego pieniądza. Zarówno dziwaczna
piramida, jak i orzeł oraz pięcioramienne gwiazdki nad
jego łbem to magiczne symbole wolnomularskie. Roosevelt
doskonale znał ich rodowód – sam był masonem... Podobnie
jak sekretarz rolnictwa Wallace i sekretarz skarbu
Morgenthau. Dominujący wpływ na kształt graficzny
banknotu USA mieli perfidni wolnomularze.
Zaskakujące tajemnice kryje też portret Waszyngtona,
centralna ozdoba banknotu. Jest kopią jednej z wersji
portretu pierwszego prezydenta USA pędzla Gilberta
Stuarta z roku 1796. Zwracają uwagę zaciśnięte wargi
lidera, napięcie malujące się na jego twarzy oraz jakby
opuchlizna wokół ust. Można by mniemać, że w przebłysku
jasnowidzenia Waszyngton ze zgrozą ujrzał, kto zajmie
jego stanowisko w roku 2000... Ale nie! Prawda jest
inna. Przywódcy przyszłego superimperium wprawiono
właśnie sztuczną szczękę, z którą się jeszcze na dobre
nie oswoił – stąd zagadkowy grymas Mony Lisy.
Szwarcmadonna jako królowa Polski płata okrutne figle.
Najpierw rzuca się w szpony wschodniej bolszewii, by
zaraz potem wydać na żer kraju czczącego na banknotach
antykatolickie treści? Cóż za poniewierka!
Polaku katoliku – strzeż się dolara! Biorąc go do ręki
ryzykujesz, że masońsko-astrologiczne miazmaty
zainfekują twą niepokalanie katolicką duszyczkę. W ogóle
stroń od waluty, bo czyż euro, symbol zateizowanej,
spedalonej, hedonistycznej Europy, do której wciągnął
cię spisek komuchów i liberałów, jest lepszy? Domagaj
się nowej edycji prawdziwie naszych, jak dziennik,
banknotów. Z Jezusem na awersie, papieżem na rewersie i
krzyżami po bokach.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zróbcie dobrze ludowi
Gdyby po kongresie SLD rząd został zmieniony, a Leszka
Millera zastąpiłby sam Adam Małysz, nie poprawi to
notowań władzy, jeśli nadal będzie ona postępować tak
głupio.
Co władza powinna zrobić, aby poprawić swój wizerunek?
Najlepiej dobrze rządzić, zlikwidować bezrobocie,
podnieść poziom życia najuboższych, przywrócić ludziom
poczucie socjalnego bezpieczeństwa. Ale bez żartów.
Zostaje agitprop. Kilka działań doraźnych, którymi
władza może się przypodobać społeczeństwu i które mógłby
wykonać nawet obecny rząd – nie wymagają bowiem ani
nakładów, ani umiejętności.
Przestańcie udawać, że chcecie sprzedawać. Pisałam już o
tym parę tygodni temu w prowokacji pt. "Lewa noga dynda
w centrum". 70–80 proc. Polaków myśli i mówi o
prywatyzacji jak najgorzej, i to w dwóch niejako
wymiarach – uważając przekształcenia własnościowe, z
jednej strony, za sposób na grabież majątku narodowego,
z drugiej zaś – za pewną drogę do bezrobocia dla
zatrudnionych tam ludzi. I co gorsza, nader często w
swych opiniach ludzie mają rację. Toteż rząd powinien z
dumą ogłosić strategię zatrzymania sprzedaży instytucji
nie subwencjonowanych przez państwo, np. PKO BP, czy
dalszej prywatyzacji PZU. I zakomunikować zagonionej w
kąt ludności, że nie musi się więcej wstydzić
przywiązania do pozostałości socjalizmu, bo państwowe
jest równie dobre jak prywatne. To dorobek wielu pokoleń
i nie będziemy go więcej sprzedawać za gówniane
pieniądze. Byłoby nieźle ogłosić, iż wszystkie umowy
prywatyzacyjne zostaną przejrzane, a w razie
niedotrzymania warunków tychże umów przez kupującego –
dotyczy to szczególnie pakietów socjalnych i zobowiązań
inwestycyjnych – zostaną wyciągnięte surowe
konsekwencje, z odszkodowawczymi włącznie. Nieźle byłoby
nawet znaleźć ze dwóch takich – przepraszam –
inwestorów, których można by przy dźwiękach fanfar
chwycić za gardło.
Wyjdźcie z amerykańskiej dupy! Jeśli prof. Belka chce
jechać do Iraku i tam narażać się na dyskomfort, to Bóg
z nim. Ale okupacja Iraku – w odróżnieniu od wojny –
będzie długa, krwawa, niebezpieczna, politycznie
ryzykowna, moralnie coraz bardziej wątpliwa. I gówno z
niej będziemy mieli poza tym, że George junior poklepie
nas po plecach. Nigdy nie jest za późno na to, żeby
wycofać się z tej idiotycznej awantury. I generalnie –
najwyższa pora, żeby lewicowy rząd przestał skamleć u
furtki Białego Domu. Można by wciąż kategorycznie żądać
zniesienia wiz dla Polaków – które to żądanie oczywiście
zostanie zignorowane przez Busha – i w odpowiedzi
wprowadzić tak samo płatne wizy dla Amerykanów. Dużej
kasy z tego nie będzie, ale jaka satysfakcja!
Wycofajcie się z idiotycznego zakupu myśliwców. Nie stać
nas na nie po prostu, a nie są potrzebne. Ogłoście więc,
panowie władza, że jeżeli negocjacje offsetowe nie
zapewnią rzeczywistego pchnięcia naprzód polskiej
gospodarki, to dziękujemy. Warto byłoby też ogłosić plan
cięć wydatków na wojsko – w myśl idei "masło zamiast
armat". Nikt nam ani całemu NATO nie zagraża.
Przestańcie pieprzyć o podatku liniowym. Wprowadzenie
podatku liniowego oznacza, iż bogatym obniża się podatki
o 22 proc., a biednym o 2 proc. Świetny pomysł Millera
dla lewicy! Zamiast tego należy ogłosić walkę z tymi
bogatymi, którzy płacą jak biedni. Nadmuchują koszty,
wywożą zyski. Zrobić kilka pokazowych procesów gościom,
którzy według PIT zarabiają po 2 tys. zł i budują wille
z basenem albo kręcą w Polsce gigantyczne lody, ale nie
płacą tu ani grosza podatków. I do pierdla ich! Naród
się ucieszy, bo ci, co nie mają nic, bardzo nie lubią
tych, co mają od cholery. Bohaterów takich procesów nie
będzie trudno znaleźć. W razie potrzeby służę kilkoma
adresami.
Weźcie za dupę firmy zagraniczne niepłacące w Polsce
podatków. To oznacza w praktyce prawie wszystkie firmy
zagraniczne, zwłaszcza międzynarodowe koncerny.
Posprawdzajcie, co firmy te wpisują w koszty uzyskania
przychodu i jak zyski przechwytują spółki na Cyprze czy
gdzie indziej. Zapewniam, że to fascynująca lektura. I
ogłoście, że polscy podatnicy nie będą więcej płacić za
wakacje prezesa koncernu X na Seszelach albo za naukę
dzieci dyrektora spółki Y w prywatnej szkole po 3 tys.
dolków miesięcznie. A jak im się to nie podoba, niech
wypieprzają z Polski ze swoją benzyną, supermarketami
czy czym tam.
Wprowadźcie zasadę pełnej jawności każdej procedury
przetargowej. Termin "tajemnica handlowa" jest przez
większość Polaków rozumiany jako krycie oszustów. Jeśli
ktoś chce brać udział w publicznych przetargach, niech
liczy się z tym, że wszystko – jego oferta, sytuacja
jego firmy, obrady komisji przetargowej – stanie się
publicznie jawne i każdy Zenek będzie se to mógł
przeczytać w Interencie. Trudniej będzie brać w kieszeń,
ale przecież to nie bierze "władza", tylko poszczególne
osoby trzymające władzę, więc władza jako taka nie musi
się o nie troszczyć.
Sprzedajcie limuzyny. Na przykład tę nową kolumnę BMW
siódemek kupioną pod pretekstem papieskiej pielgrzymki.
Publicznie, na licytacji i niech je kupi jakiś Kulczyk
czy inny miliarder, któremu zależy na sympatii władzy.
Gówniane pieniądze dla państwa, ale gest wzbudzi
życzliwość. Inny plus będzie taki, że premier przestanie
wkurwiać naród przemieszczając się kilkusamochodową
kolumną na sygnale i spychając obywateli do rowów.
Obywatele w dupie mają to, że premier się spieszy.
Obniżcie pensje administracji. Poczynając od ministrów,
którym można zabrać po – powiedzmy – 500 zł. Ministrowie
od tego nie zbiednieją, a ludzie zauważą, że
oszczędzacie nie tylko na nich.
Wystąpcie z projektem ustawy o likwidacji straży
miejskiej. To jedna z najbardziej znienawidzonych i
zbędnych instytucji w RP. Każdy lokalny kacyk chce mieć
własną policję, która zajmuje się uświetnianiem gminnych
jubli, ganianiem handlarek i wypisywaniem mandatów za
parkowanie. Zamiast tego niech samorządy przeznaczają
środki na policję państwową, bo do niej ludzie mają
jeszcze jakie takie zaufanie.
Wnieście nieco lewicowości do myślenia państwa o
rodzinie. Założeniem tego tekstu jest realizm, nie będę
więc namawiać lewicy, żeby przestała kucać przed
Kościołem, opodatkowała księży, przestała finansować
wydziały teologiczne etc. Ale w ramach śladowej
lojalności wobec lewicowego elektoratu można by wpisać
kilka nowoczesnych środków antykoncepcyjnych na listę
leków refundowanych. Pamiętajcie: jedna kobieta – jedno
opakowanie miesięcznie – jeden głos. Wprowadzić
rzeczywistą edukację seksualną – skoro brak wam jaj,
żeby zmienić ustawę antyaborcyjną. Warto znowelizować
prawa dotyczące adopcji – tak aby święta więź
biologicznej matki z dzieckiem nie stawała ponad dobrem
dziecka. Docenią to tysiące rodzin w Polsce
bezskutecznie ubiegające się o adopcję.
Zróbcie porządek z lustracją. To postulat, który
zadowoli twardy lewicowy elektorat bardzo na lewicę
obrażony. Trzeba w cholerę rozwiązać IPN, a
zaoszczędzone środki przekazać szkołom wyższym; uchylić
ustawę lustracyjną w całości, bo ludzi gówno obchodzi,
co minister robił za Gierka, zlikwidować głupią i
stricte polityczną instytucję Rzecznika Interesu
Publicznego, uchylić ustawy dyskryminujące ludzi lewicy
– na przykład maksymalnie niekorzystny sposób obliczania
wysługi lat dla działaczy partyjnych. Im dalej od
komuny, tym więcej ludzi utożsamia się z PRL jako
lepszym ustrojem, więc kucanie przed tymi, którzy ciągle
usiłują kręcić nagonką, nie tylko wam nie pomaga, ale
wręcz szkodzi. To pisze osoba, która w PRL chodziła do
szkoły, a nie na plena KW.
Jak widzicie – Państwo władza, i Pan, Drogi Premierze –
finansowe koszty naprawy wizerunku władzy byłyby
symboliczne. Towarzyskie – może nieco większe, bo
pogniewałaby się na Was "Gazeta Wyborcza", ale trudno –
nie można robić dobrze wszystkim. Nawet 100 proc. głosów
dwóch tysięcy reporterów z "Gazety Wyborczej" nie
pozwoli Wam wygrać następnych wyborów, w odróżnieniu od
głosów dotychczasowych wyborców lewicy. Których może
pora odzyskać.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niemoralna propozycja cd.
Szanowni potencjalni stypendyści!
Zechciejcie okazać nam jeszcze trochę cierpliwości. Z
ponad 200 prac, które dostaliśmy – do ostatecznego etapu
dostało się 20. Teraz musimy z tych 20 wybrać
stypendystów. To zależy nie tylko od jakości tekstów –
wszystkie utwory, które zostały w tym ostatnim etapie
selekcji, są dobre – ale także od tego, czy ich autorzy
chcą i mogą zostać w przyszłości dziennikarzami naszego
tygodnika.
Szukamy ludzi na tyle dyspozycyjnych życiowo, żeby mogli
rozważać – na przykład – przeniesienie się do Warszawy,
żeby w okresie otrzymywania stypendium mogli poświęcić
się pracy w redakcji i nie ryzykowali z tego powodu
utraty źródła utrzymania – skoro staż jest okresem
próbnym, a zatem nie ma po nim żadnej gwarancji
zatrudnienia.
Wiele też zależy od Państwa zamiarów – na przykład autor
jednego z najlepszych reportaży okazał się dyrektorem
wiejskiej szkoły, który zupełnie nie planuje zmiany
zajęcia.
Z tych wszystkich powodów proces decyzyjny nieco się
przedłuża, za co przepraszamy.
Stypendystów i osoby, którym zaproponujemy współpracę za
wierszówkę, z możliwością otrzymania stypendium,
zamierzamy zaprosić do Warszawy na spotkanie z Jerzym
Urbanem i zespołem naszej redakcji. Zawiadomimy Państwa
telefonicznie lub mailem.
Prosimy o kontakt z redakcją autorów tekstów: "Zły", "A
miał to być kapitalizm z ludzką twarzą" i "Twój tatuś
jest w niebie, kochanie". Podajcie Państwo jakieś
namiary na siebie, najlepiej numer telefonu.
Autor : Redakcja
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polska dla Polaków
Zagranica odrzuca przeszczepy polskich mózgów.
Zaczęło się od brytyjskiego dziennika „The Guardian”,
który doniósł, że Leszek Balcerowicz jest na liście
kandydatów na prezesa Międzynarodowego Funduszu
Walutowego. Z posady zrezygnował dotychczas pełniący tę
funkcję Horst Köhler, który zamierza startować w
wyborach prezydenckich w Niemczech. Informację powieliło
BBC i wszystkie polskie media. Przez kilka dni eksperci
dowodzili, że „prezes NBP wielkim ekonomistą jest”. Tak
to po kandydowaniu do Nagrody Nobla w dziedzinie
ekonomii i stanowiska prezesa Europejskiego Banku
Odbudowy i Rozwoju Balcerowicz pojechać miał do
Waszyngtonu.
Balcerowicz wydał oświadczenie, że nie zamierza
kandydować. W odróżnieniu od polskiej prasy wiedział, że
nie ma szans, wolał więc przeciąć pogłoski i wyjść z
twarzą.
Nie jest on jedynym Polakiem, któremu nie udała się
międzynarodowa kariera.
Do niedawna wielką nadzieją ludzi nad Wisłą był
prezydent Aleksander Kwaśniewski. Kim to Kwach miał
zostać po zakończeniu kariery w Pałacu Namiestnikowskim!
lPrzewodniczącym Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego
– po Juanie Antonio Samaranchu. Hiszpan nazywał go swym
„wielkim przyjacielem”. Mógłby mieć misję do spełnienia
ze względu na panujące w tej organizacji klimaty. 24
stycznia 2004 r. policja aresztowała w Seulu
wiceprzewodniczącego MKOl Koreańczyka Kim Un-Jonga pod
zarzutem łapówkarstwa i malwersacji finansowych.
lSekretarzem generalnym NATO – po lordzie Robertsonie.
Anglik powiedział o nim w listopadzie zeszłego roku, że
jest „idealnym kandydatem na sekretarza generalnego
NATO” dodając natychmiast, że „nie jest to kandydat
jedyny”. Ostatecznie stanowisko objął osobnik o dziwnym
nazwisku – Jaap de Hoop Scheffer.
lSekretarzem generalnym ONZ – bez komentarza.
Ostatecznie prezydent RP został kibicem Małysza.
Dariusz Rosati – były członek Rady Polityki Pieniężnej.
W 1997 r. będąc ministrem spraw zagranicznych RP ubiegał
się o stanowisko dyrektora generalnego Organizacji
Rozwoju Przemysłowego ONZ (UNIDO). Fuchę dostał
Argentyńczyk Carlos A. Magarinos. Na otarcie łez Kwach
wysłał Rosatiego do Rady Polityki Pieniężnej. Teraz jego
nazwisko pojawia się w kontekście posłowania do
Parlamentu Europejskiego w Strasburgu.
Henryka Bochniarz – przewodnicząca Polskiej Konfederacji
Pracodawców Prywatnych, lobbystka. W październiku 1999
r. rząd Buzka przedstawił jej kandydaturę na stanowisko
jednego z czterech zastępców dyrektora generalnego
Światowej Organizacji Handlu – WTO. Skończyło się
zgodnie z oczekiwaniami – Bochniarzowa nadal mendzi w
telewizji o tym, jak w Polsce jest źle pracodawcom.
Niewykluczone, że gdy Platforma Obywatelska utworzy
rząd, przewodnicząca PKPP będzie mendziła na stanowisku
ministra skarbu.
Hanna Suchocka – parafianka z Pleszewa. W kwietniu 1999
r. była lansowana na stanowisko sekretarza generalnego
Rady Europy. Stosowną suplikę skierowaną do
parlamentarzystek w Strasburgu podpisały między innymi:
Barbara Labuda, minister w Kancelarii Prezydenta, Hanna
Gronkiewicz-Waltz, prezes NBP, Zofia Kuratowska, Olga
Krzyżanowska, Janina Paradowska, Nina Terentiew i Danuta
Zagrodzka. Dziś Suchocka ambasadoruje w Watykanie. I
niech tam zostanie.
Jedynie dwie osoby z polskiego establishmentu przebiły
się na światowym rynku posad. W listopadzie 1993 r.
przedstawicielem Polski w Europejskim Banku Odbudowy i
Rozwoju został były premier i polityk Kongresu
Liberalno-Demokratycznego Jan Krzysztof Bielecki, który
w EBOiR przepracował dziesięć lat, a obecnie prezesuje w
banku PKO S.A. Na początku 2001 r. Hanna
Gronkiewicz-Waltz, była prezes NBP, zastąpiła w
zarządzie EBOiR Węgra Miklosa Nemetha. Złośliwi
powiadają, że odpowiada w Londynie za „gospodarkę
spinaczami”.
Rodzime media powinny więc z właściwym dystansem
traktować pojawiające się tu i ówdzie pogłoski o
polskich kandydatach. Podniecić się można raz, drugi.
Potem to robi się śmieszne.
Autor : A.F.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Co kręci Wszechmogący
Panie Boże, jeżeli jesteś. Chciałem niniejszym złożyć Ci
gratulacje z powodu Twojej przebiegłości, co daje pewne
podstawy do przypuszczeń, że jednak istniejesz.
Jasne, najprostszym rozwiązaniem podczas kręcenia filmu,
który w założeniu miał być krytyczny wobec religii
katolickiej, byłoby dmuchnięcie piorunem reżysera, jak
tylko wziąłby do ręki kamerę. Ale to byłoby banalne i
naraziłoby Cię na zarzut wprowadzania cenzury
prewencyjnej. O wiele inteligentniejsze było wybranie
przez Ciebie opcji, by powstał film chujowy jak gwizdek.
Nie zaprzeczaj, wiem, że zrobiłeś to specjalnie i długo
nad tym myślałeś. Opracowałeś wszystko do
najdrobniejszego szczegółu. Niby pokazano, że
kanonizacja świętego czy świętej to pic na wodę i
fotomontaż, a ludzi, dla których to świetny interes,
jest sporo, ale pokazano to tak banalnie, że zęby bolą.
Zezwoliłeś w swej łaskawości na aluzje, że kanonizowana
kobieta była głupia jak but i niczego niezwykłego nie
zrobiła, ale jednocześnie musiałeś tknąć swoim palcem
reżysera, by poszedł drogą udowadniania, że cały
pokazywany przez niego świat składa się z
niedorozwiniętych umysłowo. Znakomitym chwytem było
pokazanie zaprzysięgłego ateisty jako człowieka o
wrażliwości kaloryfera, który miota się po całym mieście
bez sensu i jest równie żałosny jak śmieszny. Niezłym
pomysłem było też podpowiedzenie reżyserowi, żeby wziął
do tej roli gościa, który rusza się jak Pinokio po ataku
miotaczem płomieni.
Ogólnie cel został przez Ciebie osiągnięty – ludzie po
zakończeniu filmu długo siedzą w fotelach. Do momentu,
aż obudzi ich bileter. Na drugi raz pochopnie nie pójdą
na film, który pragnie coś brzydkiego powiedzieć o Panu
Bogu.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lew pustyni
– Sąsiedzie! UWole lecą do Iraku.
– Wszystkie?
– Nie, tylko jeden.
– No to prawie wszystkie!
Uwaga!!! Ministerstwo Obrony Narodowej ogłosiło casting
na 9 doradców dowódcy dywizji w Iraku.
Startem w tych monowskich eliminacjach pochwalił się do
tej pory tylko Andrzej Potocki (były poseł i dawny
rzecznik Unii Wolności). Uczynił to w "Wyborczej" chcąc
w ten sposób swoją kandydaturę jeszcze bardziej
przybliżyć do doradzania. Pi ar to podstawa. Potocki
poinformował m.in., że wprawdzie "nigdy nie był w
wojsku, ale chwilowo nie ma zobowiązań", więc wrzucił
swoje cefał do MON. W liście motywacyjnym wpisał też, że
Irak to przede wszystkim wyzwanie: jedno z niewielu
miejsc na świecie, gdzie można mieć realny wpływ na
kształtowanie sytuacji politycznej i nowych struktur
społecznych.
Co mu się w Polsce nie udało, rad by knocić w Iraku? MON
szuka doradców-ekspertów: ds. gospodarki
wodno-ściekowej, stanu sanitarno-higienicznego,
elektryfikacji, imigracyjnych, prawno-karnych i ropy
naftowej. Właśnie tej ostatniej fuchy trochę nie kumam,
bo przecież w polskiej strefie w Iraku wcale nie ma
ropy. Równie dobrze MON mogłoby szukać doradców od
przesypywania piasku, zamalowywania zębów na plakatach
Saddama, porannego dżogingu wkoło meczetów albo ds.
odpowiedzi na pytanie, dlaczego, do kurwy nędzy, jest
tak gorąco.
Kroi się tyrka jak przy stawianiu piramid. Żadne tam
czerwone dywaniki, flesze i limuzyny. Jak Potocki trafi
w druty i kable albo – co gorsza – w kible i kanały, to
już po nim.
A teraz liścik prywatny:
Andrzejku Kochasiu! Gdzie się pchasz? Znamy się z ubawu,
że mózg staje, w klubie Rasko, pamiętasz? Zgubiłam Twoją
wizytówkę z numerem komórki, bo tak bym dryndnęła. I co
teraz mam biegać za Tobą do Iraku i szukać Cię w
namiotach okupantów? A jednak warto. Ppłk Cezary Siemion
poinformował, że doradca-ekspert miesięcznie zgarniał
będzie 1600 dolków plus 300 za pracę w szczególnych
warunkach oraz 210 dodatku wojennego, do tego jeszcze
800 zło-tówek na konto w kraju. Razem wychodzi 2500
dolarów. Ale miałbyś rwanie po powrocie, Andrzej. Te
dolce to oczywiście taka zmyła, bo cały szmal na
doradców idzie nie od Amerykańców, co wojnę rozpętali i
bezkarnie wysysają iracką ropę, tylko z pomrocznego
dziurawego budżetu. Daj cynk, Andrzej, jak wrócisz.
Twoja
IZA KOSMALA
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dyskretny urok dewocji
Dewocjonalia (od łac. devotio – poświęcenie) to
przedmioty służące do pogłębiania pobożności. W
zdewociałej Polsce to najlepsza maszynka do robienia
nieopodatkowanych pieniędzy.
Czy to w częstochowskim zagłębiu, czy na wadowickim
targu sezon na dewocjonalia rozpoczynają pierwsze
komunie. Potem jest już tylko lepiej – bierzmowania,
uroczystości poświęcone Matce Boskiej itd. Mimo to
sytuację na rynku dewocjonaliów księża określają jednym
słowem – bryndza. Wszyscy zgodnie wspominają, jakim to
fartem okazał się Wojtyła na papieskim stolcu. Kupno
plakietki z jego wizerunkiem, dzbanka, talerza, makatki
czy obrazka urosło do patriotycznego obowiązku.
Turystyka pielgrzymkowa też nieźle nabijała czarnym
kasę. Złote czasy należą jednak do przeszłości, tak samo
jak potęga mocarzy dewocjonalnego światka – firm
Inco-Veritas i Ars Christiana. Teraz i one coraz
bardziej czują na plecach oddech wygłodniałej
konkurencji.
Do wyścigu po szmalec stanął także Kościół kat., który
nie mógł przeboleć utraty zysków ze sprzedaży gadżetów.
Dlatego dziś dewocjonaliami handlują aż trzy kongregacje
– dominikanów, paulinów i palotynów, wspomagane przez
diecezjalne księgarnie św. Wojciecha.
Nie będzie Rumun...
Fiaskiem okazała się próba wejścia na rynki wschodnie.
Tamtejsze kościoły liczą bowiem na braterską, lecz
bezinteresowną pomoc i nie spieszą się z wykupywaniem
polskiego badziewia. Swej wielkiej szansy kler upatrywał
również w rynkach Europy Zachodniej.
Tu największym konkurentem Polski w dewocyjnej branży
stają się... Albania i Rumunia. Kraje te wprawdzie nie
mogą się równać z Pomroczną pod względem liczby
katolików na hektar, ale potrafią produkować koraliki po
konkurencyjnych cenach. Zachodni klient jest przy tym
bardziej wybredny od polskiego. Nikt wcześniej nie
słyszał w Pomrocznej np. o różańcach nasyconych olejkiem
różanym, dopóki nie zamówili ich sobie u nas Włosi.
Cud na odpuście
Producenci liczą na nowe pomysły, które pomogą rozruszać
odpustowy rynek polskiej tandety. 9 tysięcy pozycji
liczy asortyment odpustowej szmiry. Zdarzają się jednak
rzeczy nowatorskie – ot, choćby kieszonkowy zestaw dla
księży (kropidło oraz naczynia na święconą wodę i
oleje), niezbędny w razie nagłej konieczności udzielenia
namaszczenia umierającemu. Jest też turystyczny zestaw
do odprawiania mszy ze skórzaną lub plastikową walizką.
Niestety, brak w nich krzyżyka, kropidła czy małej
stuły, nie mówiąc o pojemnikach na przedśmiertne maści.
Inną nowością dla świeckich, więc masowych, odbiorców
jest obraz ukrzyżowanego Chrystusa, który w zależności
od kąta spoglądania otwiera bądź zamyka umęczone bólem
oczy. Trójwymiarowy Chrystus kosztuje jedyne 99 zł i
sprowadzany jest z Katowic.
Nowoczesnym nowatorem jest Maciej Salomon – autor
różańca XXI w. przypominającego... kartę kredytową.
Zamiast paciorków karta (52 x 85 mm) ma zgrubienia,
które umożliwiają odmawianie Zdrowaś Maryjo. Na
internetowej stronie producenta czytamy, że dzięki
karcie różańcowej można się modlić dyskretnie. Jednakże
Kościół zaleca ostentację, tj. publiczne wyznanie wiary.
Pomysłodawca opatentował wynalazek, bo wiara wiarą, ale
żyć też z czegoś trzeba. Oczywiście, wierzymy, że za
takim postępowaniem kryje się nadmierna ostrożność, a
nie obawa przed tym, że któryś z bogobojnych rodaków
mógłby wynalazcy podpierdolić pomysł.
Katol siłą jest i basta
W 1995 r. ducha wyzionęły łódzkie Targi Sztuki Sakralnej
i Rzemiosła Artystycznego oraz Sprzętu i Artykułów
Obrzędowych. Bryndzę można było obserwować też na
zorganizowanych w 1997 r. Pierwszych Targach
Dewocjonaliów "Sacrum Expo ’97" w Piekarach Śląskich,
kiedy to na 300 zaproszonych wystawców zjawiło się 43.
Niewypałem okazały się Częstochowskie Targi
Dewocjonaliów i Wyrobów Jubilerskich "Precjoza" w 1994
r.
Sacrobiznes ma też znaczące sukcesy.
Odbywające się już po raz trzeci kieleckie targi
dewocjonaliów i wyposażenia kościołów "Sacroexpo" nie
mają w kraju konkurencji. Dla porównania – w Europie
większe od nich w tej branży są tylko targi "Religio"
pod Paryżem. Najazdu czarnych pozazdrościł ostatnio
Kielcom także Kraków, który w zeszłym roku urządził
jesienne Targi Projektowania, Budownictwa i Wyposażenia
Obiektów Sakralnych oraz Dewocjonaliów "Sakralia". Jak
się okazało, targi nie ściągnęły osób, którym zależało
na pogłębieniu swej pobożności, lecz urzędników Pana B.,
co ma zapewne związek z boomem budowlanym obiektów
sakralnych. Dzięki targom można było dowiedzieć się
m.in., iż w celach duszpasterskich może być
wykorzystywany nie tylko ksiądz, lecz i ciepło. Nie
chodzi o ciepłotę księdza, lecz o system grzejników
umieszczanych za świętymi obrazami. Otóż okazuje się, iż
emitowane promienie cieplne mogą stwarzać wrażenie, że
ciepło emanuje wprost z postaci wyobrażonej na obrazie.
Owe "ciepłe obrazy" cieszą się ponoć wielkim
powodzeniem, gdyż wiele osób twierdzi, że łatwiej się im
przed nimi modlić.
Badziewie rządzi
Mimo iż do turystycznego przyjazdu świątobliwości
jeszcze daleko, już teraz producenci gadżetów zacierają
ręce z radości. Znów będzie można po raz setny z kolei
przeczytać jego biografię, zaznajomić się z jego
dzieciństwem czy powzruszać nad kapłańską posługą. A też
powiesić nad łóżkiem jego zdjęcie o wymiarach
naturalnych, posłuchać płyt z jego głosem i obejrzeć
wymyśloną przez niego sztukę. Nic dziwnego więc, że na
wizycie papy starają się zarobić nawet producenci
bombonierek, którzy już podczas ostatniej pielgrzymki
pozwalali wybierać między czekoladkami komunijnymi i
pielgrzymkowymi.
Rzecz jasna, zdarzali i zdarzą się i tacy, którzy
zamiast papieża w formacie hi-fi, VHS, DVD i wielu
innych będą chcieli zapewne obejrzeć go w realu. Tacy
jednak już teraz powinni zaopatrzyć się w... peryskop.
Takie właśnie tekturowe biało-żółte peryskopy były na
straganach z dewocjonaliami jednym z większych hitów
podczas ostatniej papieskiej wizyty. Papierowa rura ma
ok. 30 cm wysokości. Na obydwu końcach ustawione pod
odpowiednim kątem lusterka. – To pożyteczny przyrząd,
lepszy niż lornetka – zachęcają już teraz sprzedawcy. –
Wystarczy, że stanie przed nami ktoś wyższy, zasłoni
widok na ołtarz i zepsuje całą przyjemność. Ale jeśli
będziemy mieli peryskop, bliźni nie zasłonią nam
Pielgrzyma.
Cisza nad kasą
Każdego roku tylko Jasną Górę odwiedza przeszło 4
miliony wiernych. Dzięki nim w tamtej okolicy powstał
przemysł, którego obroty można policzyć w setkach
milionów złotych rocznie. Jakie zyski przynoszą inne
sanktuaria, np. megakombinat w Licheniu?
Polska nie ma swojej specjalności wytwórczej. Dawne
dania główne naszej kuchni są na śmietniku: górnictwo
węglowe czy stocznie. Potem wzięcie miały meble –
minęło. Kraj jest katolickim skansenem, czyż nie można
na tym zarobić? Oczywiście robiąc nie plastikowe flaszki
w kształcie papieża, ale np. laserowe światłości
wiekuiste albo święte roboty obrotowe, błogosławiące i
przemawiające przez
gigantofony, że moc truchleje. Czyż nie jest to
naturalna strategia przemysłowa dla Polski?
Fot. ŁUKASZ BANASIK
Autor : A.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie same barany
Siedzi w Sejmie posłów sztuk 460. Najwięcej, 49, jest
Bliźniąt (wśród nich, oczywiście, Kaczyńscy urodzeni 18
czerwca), a najmniej Wag, co zapewne sprzyja znanym
kłopotom z Temidą. Spośród dwunastu znaków SLD–UP ma
samodzielną większość tylko w pięciu (Rak, Panna, Waga,
Skorpion, Strzelec) i równą połowę w Rybach, gdzie
niezbędna okazuje się pomoc PSL. Prócz Ryb, ma koalicja
rządząca przewagę wśród Lwów, Koziorożców i Bliźniąt. W
pozostałych trzech znakach sytuacja jest bardzo
skomplikowana. Na przykład u Wodników:
– SLD–UP – 33,3 proc.
– Samoobrona – 30,0 proc.
– PO – 26,7 proc.
– PiS – 10,0 proc.
– PSL i LPR – 0 proc.
Jak wiadomo, przewodniczący Miller proklamował taką
wspaniałą w SLD demokrację, że każda komórka
sama sobie wybiera sprzymierzeńców. Czy więc Krystyna
Łybacka (ur. 10 lutego), naturalny lider czerwonych
Wodników, zdecyduje się na układ z Samoobroną, bo
przecież nie uda jej się zmiękczyć Wodnika Płażyńskiego
(też 10 lutego!)? Podobnie u Byków, gdzie koalicja
rządząca (zakładając lojalność PSL) musi ruszyć w zaloty
do jeszcze jednego klubu. Któregokolwiek, ale to
bynajmniej nie ułatwia sytuacji.
Spośród przywódców sprawdzają się zdecydowanie bracia
Kaczyńscy, w których znaku osiąga PiS najlepszy wynik
(18,4 proc.), Kalinowski (12 kwietnia), który podobny
sukces odnosi w PSL ze swoimi Baranami, Byk Tusk (22
kwietnia) uzyskuje zupełnie przyzwoity rezultat. Nie
może się uskarżać Leszek Miller (3 lipca), który swoje
Raki poprowadził do 55,8 proc. w ich znaku, a więc
bezwzględnej i komfortowej większości. Musi jednak
liczyć się z Pannami, w każdym sensie tego słowa, bo one
to zawiodły swój znak do najefektowniejszej wiktorii
(61,4 proc.). One, to znaczy: Ewa Janik (7 września),
Izabela Jaruga-Nowacka (23 sierpnia), Ewa Kralkowska (28
sierpnia), Alicja Murynowicz (21 września), Irena
Nowacka (8 września). I Herkules dupa, kiedy kobiet
kupa. A jeszcze przystojny Cimoszewicz na dokładkę (13
września). W LPR nie sprawdził się ani Ryba Giertych,
ani Lew Macierewicz. Baran Wrzodak radzi sobie
zdecydowanie lepiej od nich (27,5 proc. w porównaniu z
tamtymi odpowiednio: 2,6 i 8,6 proc.), można więc
sądzić, że w najbliższym czasie będzie zasadnie ubiegał
się o najwyższy stołek w partii. O Lepperze (13 czerwca)
nawet wspominać nie warto. Z Kaczyńskimi przegrywa z
kretesem, od socjaldemokratycznych Bliźniąt z ministrem
Janikiem (11 czerwca) i Sylwią Pusz (18 czerwca) na
czele, dzieli go przepaść. Dużo lepszy już Mojzesowicz,
tak że przy rozłamie gwiazdy radzą się samoobrońcom
orien-tować zdecydowanie na tego drugiego, pomimo
dwuznacznego nazwiska.
Jeśli chodzi o powiązania historyczne, to 1 maja i w
rocznicę Rewolucji Październikowej rodzili się tylko
Platformersi. Kompromisowi socjaldemokraci woleli
oglądać światło dzienne na republikańskiego 14 lipca.
Zodiakalnym bratem Dzierżyńskiego jest Adam Lipiński z
PiS (fizycznie trochę nawet podobny, psychicznie – nie
wiemy), który też urodzinowo oblewa rocznicę zburzenia
kapitalistycznego centrum finansowego w Nowym Jorku.
Wspólnota gwiezdna łączy Tuska z Gabrielem Janowskim i
Jerzym Wenderlichem, a całą tę trójcę – z Leninem. Poseł
Florek to brat galaktyczny Czapajewa, Dziewulski –
Nerona, Łyżwiński – Robespierre’a, zaś Nowina-Konopka –
mariawitki mateczki Kozłowskiej. Gadzinowski ma
odpowiednik w Kiepurze, Aleksandra Gramała w Wandzie
Wasilewskiej, Tadeusz Iwiński w Dantonie, a Danuta
Hojarska w świętej Teresce z Lisieux. Doprawdy,
szczególnie w tym ostatnim przypadku trudno odmówić
gwiazdom przenikliwości.
Oczywiście, żeby dać dzieciom możliwość pobrania
genetycznych soków gwiezdnych, trzeba zabrać się do
roboty dziewięć miesięcy wcześniej. Tak więc ci, którzy
chcieliby mieć potomstwo przystojne i bogate jak Pawełek
Piskorski, niech kupują viagrę w okolicach 25 maja.
Pragnący mieć dzieci tyle, co Marek Jurek, które będą
prać wnuki po dupach, powinni wskakiwać w pościel pod
koniec września. Bara-bara dla pragnących zapewnić
latoroślom przedwczesną i błyskotliwą inteligencję
Michała Tobera zalecane podczas wakacji, w połowie
lipca. Parajaskierniątka produkujemy podczas przesilenia
letniego. Amory w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi
Panny i jednocześnie rocznicy Cudu nad Wisłą zaowocują
Gadzinowskim. Dla rodziców bez ambicji, którzy życzyliby
sobie smarkaczy porządnych, skromnych, grzecznych i
prawdomównych, mamy też coś na pociechę. Posłowie nie
wypełnili wszystkich kart kalendarza. Pozostaje w nim
nadal 97 dni bezpiecznych. Najmniej zapoślony jest
grudzień, po nim listopad. Jeśli chodzi o grudzień, mamy
do czynienia z dziwnym zjawiskiem. Oto w dniach 21, 22,
23, 24, 26 i 27 tego miesiąca nie przyszło na świat
żadne poślisko. Natomiast w Boże Narodzenie – aż trzy.
Te Jezusiki z Wiejskiej to Kazimierz Chrzanowski i
Elżbieta Romero z SLD oraz Adam Ołdakowski z Samoobrony.
Najlepiej wstrzelił się Chrzanowski, będący członkiem
komisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw
dotyczących stanów nadzwyczajnych. Może zacząć od
własnych urodzin, jeżeli, rzecz jasna, ktoś na ten temat
coś zaprojektuje.
Narodziny Chrzanowskiego i Romero trudno złożyć na karb
przypadku. Nie bez przyczyny przecież posłowie SLD–UP ze
szczególnym upodobaniem rodzą się w najważniejsze święta
kościelne, maryjne w szczególności. I tak: 25 marca,
Zwiastowanie NMP – Maria Potępa; 3 maja, NMP Królowej
Polski – Zbigniew Musiał; 24 maja, Maryi Wspomożycielki
Wiernych – Marian Janicki; 22 sierpnia, NMP Królowej
Polski – Bronisław Dankowski; 8 września, Narodzenie NMP
– Irena Nowacka; 15 września, Matki Boskiej Bolesnej –
Janusz Krasoń i Marian Stępień, 8 grudnia, Niepokalane
Poczęcie NMP – Marek Pol. Czy to nie determinuje
polityki rządu?! Co poradzą na to spadkobiercy: Lutra –
Lech Nikolski (10 listopada) i Zwinglego – Wiesław
Kaczmarek (1 stycznia).
Dodajmy na zakończenie, że objawienie Josephowi Smithowi
Ksiąg Mormońskich (22 września) upamiętnia na ławach
sejmowych Izabella Sierakowska z SLD; niezapomniany
dzień opatentowania w Paryżu bidetu zasilanego z
wodociągów miejskich (7 lipca) – Zyta Gilowska z
Platformy Obywatelskiej; rzeź nocy św. Bartłomieja (24
sierpnia) – Jerzy Jan Polaczek z PiS
(Polaczek-katoliczek); założenie pierwszej toalety
publicznej (w Londynie 10 lutego 1852 r.) –
wszechstronny Maciej Płażyński, zaś otwarcie pierwszego
supermarketu ("Marble Dry Goods Palace" na Broadwayu, 21
marca 1848 r.) – jakże by mogło być inaczej, oliwa
zawsze na wierzch wypłynie – Zygmunt Wrzodak z LPR.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gdy kochanek umie pisać "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kantkultura
Minister kultury Andrzej Celiński chce zbudować raj. Raj
dla oszustów i złodziei.
Jeżeli 74 proc. Polaków prywatyzację słusznie kojarzy z
grabieżą – dzieje się tak dlatego, iż u zarania III
Rzeczypospolitej reprezentanci narodu uchwalili, że
można kraść. Trudno inaczej interpretować ustawy, które
dopuszczały prywatyzację za symboliczną złotówkę, lub
zwolnienia podatkowe wielokrotnie przekraczające kwotę,
którą inwestor zapłacił za zakład.
Wydawało się, iż po trzynastu latach od tych
wiekopomnych rozwiązań klasa polityczna nauczyła się
chociaż tego, żeby rozkradaniu majątku narodowego nie
nadawać rangi rozwiązań ustawowych. I oto – bingo! –
Andrzej Celiński, "uwolis hibernatus" w rządzie Leszka
Millera, wyprodukował projekt "Ustawy o działalności
kulturalnej". Jako żywo nawiązuje on do filozofii
libero-neandertalczyków spod znaku Balcerowicza i
Lewandowskiego: skoro państwowe jest złe, a prywatne
dobre, należy po prostu założyć ręce i poczekać, aż cały
państwowy majątek niepostrzeżenie przepłynie do sektora
prywatnego.
Projekt Celińskiego jest tak świetny, że nie zgadza się
w nim nawet numeracja artykułów – na przykład w art. 56
przywoływana jest dotacja, o której mowa w art. 38 ust.
1 pkt 3, podczas gdy art. 38 dotyczy zupełnie czego
innego i w ogóle nie ma punktu 3, zaś kwestia dotacji
znajduje się w art. 43.
Kulturbiznes
Istotę programu stanowi stworzenie czegoś, co ma się
nazywać instytucją kultury i co może być – uwaga! –
państwowe, samorządowe, prywatne lub mieszane.
Instytucją kultury ¸ la Celiński może być równie dobrze
Filharmonia Narodowa w Warszawie, Gminny Dom Kultury w
Pińczowie, należące do lokalnego przedsiębiorcy
pogrzebowego kino w Łapach, Teatr im. Słowackiego w
Krakowie i Fundacja Wspierania Wyplotu Łapci z Łyka,
założona przez żonę właściciela masarni z Łowicza. O
tym, czy coś jest "instytucją kultury", czy nią nie
jest, będzie bowiem decydować – a jakże – wpisanie do
rejestru instytucji kultury.
A wobec rejestru – po spełnieniu wymogów formalnych
(statut, dane dyrektora, wicedyrektorów i głównego
księgowego, numer konta etc.) – wszyscy są równi.
Organizatorem instytucji kultury może być każdy – od
ministra począwszy, poprzez wojewodę, samorząd, dużą lub
małą firmę aż do Zenka z Morąga. Pytanie: po co Zenek z
Morąga miałby zakładać instytucję kultury? Ano może
okazać
się, że to najbardziej opłacalna forma prowadzenia
działalności gospodarczej.
Przede wszystkim ustawa w żadnym punkcie nie wymienia
rodzajów działalności, które są podstawą do ubiegania
się o status instytucji kultury. Wskazuje tylko, że
instytucją taką mogą być w szczególności teatry, muzea,
galerie, orkiestry i filharmonie, opery i operetki,
kina, ośrodki, centra i domy kultury, biblioteki,
instytucje ochrony i dokumentacji zabytków. Przepisy nie
mówią za to nic o tym, czym ma zajmować się taka
instytucja, co ma robić dla kultury – tak generalnie.
Toteż wystarczy nazwać się kinem lub centrum, wybrać
sobie jakiś przekonująco wzniosły cel kulturalny – i
jazda!
Potem bierzemy się za pisanie statutu, w którym sami
wpisujemy dopuszczalny zakres działalności nie będącej
działalnością kulturalną. Mówiąc krótko, piszemy o tym,
jak będziemy zarabiać kasę, bo nie na kulturze przecież,
nie?
Myślicie może, że zarobiona kasa ma iść na działalność
kulturalną? Ale gdzie ta – jak pisał wieszcz Wyspiański.
Zarobiona kasa ma służyć bezpośrednio realizacji
podstawowego celu instytucji kultury i być temu celowi
podporządkowana, a cały zysk z takiej działalności musi
być przeznaczany na zadania instytucji kultury. Pierwsze
pół powyższego zapisu to bełkot – podstawowym celem
działalności instytucji kultury jest prowadzenie
działalności kulturalnej, a zatem nie może nim być
działalność nie będąca działalnością kulturalną. Pies
jest pogrzebany w części drugiej, gdzie mowa o zadaniach
instytucji kultury. Gdyby chodziło o zadania statutowe,
to byłoby wiadomo, że chodzi o wystawy, spektakle,
warsztaty, czy co tam, ale w każdym razie o działalność
tworzącą kulturę. "Zadania" to każda forma rozchodu
należących do instytucji pieniędzy – pensje dla
pracowników, premie, wycieczki szkoleniowe, samochody,
komputery, cholera wie, co jeszcze, wszystko, co wiąże
się z funkcjonowaniem firmy, działającej pod szyldem
instytucji kultury.
A firma taka – uwaga, uwaga! – zwolniona jest ze
wszelkich opłat z tytułu posiadania, nabycia lub zbycia
mienia służącego do prowadzenia działalności
kulturalnej, czyli wszystkich podatków, także VAT.
Dalej: jej dochody nie podlegają obciążeniu podatkiem
dochodowym od osób prawnych, a ponadto nie musi płacić
składek na PFRON i Fundusz Gwarantowanych Świadczeń
Pracowniczych. Mało tego: dotacje udzielone przez
organizatora – prywatną firmę lub osobę fizyczną –
powołanym przez siebie instytucjom kultury uznaje się za
koszt uzyskania przychodu organizatora. Inaczej mówiąc,
odlicza się od podstawy opodatkowania. To takie "renty",
tylko w skali makro. Tworzymy nie furtkę, ale wrota
gnieźnieńskie, przez które wypływać będzie w majestacie
prawa rzeka nie opodatkowanych pieniędzy.
Teraz wystarczy tylko dobrze pokierować tymi pieniędzmi
w ramach instytucji kultury. Dobrze pokierować zaś nie
będzie trudno. W myśl zapisów ustawy dyrektor instytucji
swobodnie gospodaruje posiadanymi środkami na podstawie
zatwierdzonego przez siebie planu finansowo -
rzeczowego. A gdyby po swobodnym gospodarowaniu
dyrektora nie zostało takiej prywatnej instytucji ani
grosza na działalność kulturalną, zawsze może – na równi
z instytucjami publicznymi – wystąpić o dotacje z
państwowego lub samorządowego budżetu.
Wawel do lombardu
Ten cały geszeft powyżej to zabawa dla detalistów.
Najpiękniejszy w tym projekcie ustawy jest jego wymiar –
powiedzmy – prywatyzacyjny.
Instytucje kulturalne mogą być – jako się rzekło –
prywatne, publiczne lub mieszane, czyli wspólne. Mogą
się łączyć, ale mogą się też wzajemnie połykać. Ustawa
nie mówi nic o tym, że prywatna instytucja nie może
przejąć publicznej – wraz z majątkiem. Łatwo więc
zgadnąć, jaki będzie kierunek tego typu procesu
połączeniowego: zasobne w kasę instytucje prywatne
przejmować będą pozbawione kasy instytucje publiczne. –
A jakiż to może być majątek?
Po pierwsze, wszystkie dobra kultury zgromadzone w
muzeach, galeriach i bibliotekach. Ustawa pozwala na
sprzedaż składników mienia instytucji bądź ich wynajem.
Sprzedaż muzealiów wymaga zgody organizatora, ale nie
wiadomo, kto pozostaje organizatorem, w razie gdy
publiczna instytucja zostaje włączona do prywatnej, ale
skoro tę publiczną wykreśla się z rejestru, na polu boju
zostaje
organizator prywatny, czyli – za przeproszeniem –
mecenas, a on już będzie wiedział, komu i za ile opchnąć
"Bitwę pod Grunwaldem".
Po drugie – nieruchomości. Ustawa ofiarowuje publicznym
instytucjom kultury użytkowanie wieczyste gruntów i
prawo własności budynków, które zajmują. Często
wielomilionowej wartości bądź bezcenne – Wawel, dajmy na
to.
Jak zabezpieczyć je przed przejęciem przez cwanych i
obrotnych mecenasów sztuki? W tej sprawie Celiński nie
ma dobrego pomysłu. Wprowadza dwa sprzeczne zapisy.
Jeden – w art. 26 – że budynki wpisane do specjalnego
ministerialnego rejestru, w razie likwidacji instytucji,
przekazuje się innej instytucji kultury, lub innemu
podmiotowi prowadzącemu działalność kulturalną –
jakiemu, nie precyzuje, więc praktycznie może to być
każdy. Druga wersja z art. 79 – że obiekty takie,
podobnie jak zabytki, wracają do skarbu państwa lub
samorządu.
Jeden i drugi zapis okaże się wszakże gówno wart, gdyż
połączenie bądź przejęcie instytucji publicznej przez
prywatną nie oznacza likwidacji tej pierwszej, prawda?
Likwidacja owszem, może nastąpić później, ale będzie to
już likwidacja nowego podmiotu, a zatem powyższe
przepisy jej nie dotyczą. Zaś majątkiem likwidowanej
instytucji zawiaduje organizator, w tym wypadku
najpewniej prywatny.
Gdyby organizator pozostał jednak mieszany,
prywatno-publiczny – mamy zapis, że wszyscy
organizatorzy odpowiadają solidarnie za zobowiązania
likwidowanej instytucji. Ergo – wszechwładny dyrektor z
ramienia prywatnego może u odpowiedniego wierzyciela
narobić długów, które potem spłaci się majątkiem
pochodzącym z mienia publicznego. Czysto i prosto.
Potrzebny wariat na filharmonię
Dyrektor uzyskuje w tym projekcie rangę bez mała
admiralską. Nie musi pochodzić z konkursu, musi za to
być zatrudniony na kontrakcie menedżerskim na 3 do 5
lat. A w kontrakcie zapisana ma być nie tylko jego
pensja, ale także kwota, którą przez cały ten czas
organizator wybuli na rzecz instytucji. Jeżeli nie
wpłaci, dyrektor może odejść. Uprzednio skasowawszy
oczywiście odszkodowanie, czyli pełną pensję do końca
zerwanego kontraktu. Dyrektora można wywalić tylko
wówczas, jeżeli jest wariatem, przestępcą albo kopnie w
kalendarz. Efekt będzie oczywiście taki, iż odchodzące
rządy i samorządy masowo zawierać będą takie kontrakty,
zapisując w nich wielkie pensje i nierealne nakłady, aby
zasłużeni faworyci gasnących ekip mogli skasować
odszkodowanie od następców. Dotychczas dotyczyło to
tylko bogatych spółek skarbu państwa; teraz walnie też w
zdychające samorządy i ministerstwo.
Na przytoczonych powyżej wytryskach intelektu geniusz
panaministrowego projektu ustawy się nie kończy. Ma
powstać Rada Kultury, która ma opiniować budżet resortu,
czyli zastąpić sejmową Komisję Kultury, i dysponować tym
budżetem, czyli zastąpić ministra, a wszystko to w osiem
osób pracujących "społecznie", ale za środki ujęte w
budżecie państwa.
Ustawa proponuje dwa warianty finansowania instytucji
kultury: jeden w formie funduszu celowego, drugi –
środka specjalnego; jedno i drugie sprzeczne z polityką
rządu i uregulowaniami europejskimi, że nie wspomnę już
o tym, że na pieniądzach, do których startuje Celiński,
twardą rękę trzyma Belka i każdy następny minister
finansów.
Ustawa nie mówi za to nic o dofinansowywaniu konkretnych
wydarzeń kulturalnych. Można będzie więc dostać kasę na
powiatowe muzeum pozbawione eksponatów, ale nie na
sprowadzenie baletu moskiewskiego Teatru Wielkiego.
Ustawa nic nie mówi również o kwalifikacjach pracowników
kultury, nie zobowiązuje ministra do wydawania
corocznych rozporządzeń płacowych, które dotychczas były
wzorem dla samorządów – ale każe układać godzinowe plany
pracy wszystkich pracowników z dwutygodniowym
wyprzedzeniem.
Wreszcie zapis wiekopomny – ustawa zobowiązuje Radę
Ministrów do stworzenia istniejącej od lat odznaki
"Zasłużony Działacz Kultury".
Andrzej Celiński został ministrem kultury w nagrodę za
to, że zapisał się do SLD. Dziś wybór między SLD a UW to
dla polityka decyzja z gatunku: czy lepiej być zdrowym i
bogatym, czy chorym i biednym. Może nie ma potrzeby za
to nagradzać.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zakonnice darmo nie dają
Milion – tyle siostry zmartwychwstanki dostały od władz
Poznania. Figa – tak odwdzięczyły się pingwiny.
Zgromadzenie Sióstr Zmartwychwstania Pańskiego zostało
założone po to, by – jak sama nazwa wskazuje – nasze
rozpite i skorumpowane społeczeństwo zmartwychwstało z
moralnego bagna. Ten szlachetny i – przyznajmy – trudny
do osiągnięcia cel realizowany jest między innymi
poprzez sieć przedszkoli i szkół, bo przecież skorupka
już za młodu powinna nasiąkać.
Zakonnice z Domu Prowincjonalnego w Poznaniu w 1992 r.
powołały do życia Liceum Ogólnokształcące im. Matki
Jadwigi Borzęckiej.
Amen zamiast flachy
W programie zmartwychwstańczego nauczania nie ma mowy o
technikach seksualnych i innych, gdyż naucza się tam
najpotrzebniejszych młodemu człowiekowi umiejętności.
Cały (...) proces dydaktyczno-wychowawczy jest
podporządkowany orędziu zbawienia i oświecony wiarą –
czytamy w statucie szkoły. Uczniowie są wdrażani do
modlitwy, liturgii i życia sakramentalnego, do
kształtowania więzi z Bogiem, uwzględniając w tym wielką
rolę Maryi. Ponadto ukazuje się im wielkie możliwości, a
jednocześnie ograniczenia rozumu ludzkiego. Bachory
kształtowane są tak, by odkryły prawdę o Bożej Miłości i
umiały na nią odpowiedzieć; by zrozumiały Boży plan
wobec siebie i pozwoliły prowadzić się Słowu Boga.
Słowem – jedynym dopuszczalnym dopingiem jest modlitwa.
W związku z tym belfrom zatrudnianym przez siostry
stawiane są szczególne wymagania: Nauczyciel musi sam
rozpoznać, co jest prawdą i miłością. Jeśli jest
rozchwiany aksjologicznie, połowicznie szczery (czyli
nieszczery) w swoich poszukiwaniach, sprowadza uczniów
na manowce. (...) Nauczyciel musi pokochać prawdę i
miłość, czyli nieustannie siebie przekraczać ku innym.
Jeśli nie jest zakochany w prawdzie i miłości, skieruje
wychowanków ku jakiejś rzeczywistości stworzonej lub ku
sobie, głęboko ich w ten sposób deformując – napisano w
szkolnych dokumentach.
Ulubionym zawołaniem sióstr jest: Przez krzyż i śmierć
do zmartwychwstania i chwały. Nie można się więc dziwić,
że pewna nauczycielka po śmierci ojca nie mogła się
doprosić o przysługujący w takich okolicznościach urlop
okolicznościowy.
Miasto daje
Zbawienie zbawieniem, miłość miłością, a biznes to
biznes – siory na szkole trzepią niemałą kapuchę. Czesne
wynosi 340 zł na miesiąc. Już starożytni wiedzieli
jednak, że zdrowy duch bydli się wyłącznie w zdrowym
ciele. Tymczasem zmartwychwstańcze LO nie miało sali
gimnastycznej ani pieniędzy na jej wybudowanie.
Przedsiębiorcze pingwiny zwróciły się w tej sprawie do
władz samorządowych. W 1999 r. otrzymały z miejskiej
kasy 700 tysięcy. Rok później dołożono im jeszcze 400
patyków.
Zastanowiło nas, co skłoniło ojców Poznania do takiej
rozrzutności. Było nie było za pomocą publicznej forsy
sfinansowali prywatne i całkiem komercyjne
przedsięwzięcie. Z Biura Prasowego Urzędu Miejskiego w
Poznaniu otrzymaliśmy następującą odpowiedź: Przesłanką
do decyzji o partycypacji w kosztach był brak sali
gimnastycznej przy Szkole Podstawowej Nr 10
zlokalizowanej w sąsiedztwie Liceum oraz deklaracja
nieodpłatnego udostępnienia sali, po jej wybudowaniu,
dzieciom i młodzieży szkół sąsiednich. Zgodnie z tym
zobowiązaniem, po zakończeniu budowy podpisane zostało
porozumienie o nieodpłatnym udostępnieniu sali, w
godzinach przedpołudniowych, na okres 10 lat, tj. do
31.08.2011 r. Porozumienie jest aktualnie realizowane. Z
naszych ustaleń wynika, że nie za bardzo.
Zmartwychwstańczy faker
Co prawda bachory z dziesiątki rzeczywiście przed
południem wpuszczane są przez siostry na salę, by
uczestniczyć w lekcjach WF, ale na tym koniec. Dzieci i
młodzież z pozostałych szkół sąsiednich o korzystaniu z
obiektu mogą jedynie pomarzyć. Siostry zrobiły z sali
Zmartwychwstańcze Centrum Sportu i Rehabilitacji im.
Matki Teresy Marii Jasieńskiej nie po to, żeby darmowo
ćwiczyła tam gówniażeria. Pograć w siatkę czy w nogę
może każdy, ale pod warunkiem, że zabuli 120 zł za 1,5
godziny (150 zł z prysznicem).
– To skandal – wkurza się matka dziecka ze szkoły
położonej nieopodal zmartwychwstańczego liceum. –
Przecież miało być tak, że obiekt będzie służył
wszystkim. A jest tak, że siostry dostały od miasta
prezent i jeszcze na tym zarabiają, bo korzystać z sali
mogą tylko ci, którzy zapłacą. One kasują, za co tylko
się da; obok Centrum szybciutko zrobiły całodobowy
płatny parking. Pięknie mówią o zbawieniu, dzieleniu się
z innymi itd. Ale jakie dają świadectwo? Kasa, kasa,
kasa.
Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co się stanie,
gdy minie 10 lat przewidziane w podpisanym między
miastem a zakonnicami porozumieniu. Wszystko zależeć
będzie od zmartwychwstanek. Mogą zgodzić się na
przedłużenie porozumienia i udostępnianie obiektu
smarkaczom z dziesiątki, ale mogą też pokazać
zmartwychwstańczego fakera i wtedy dzieciarnia zostanie
bez sali gimnastycznej. Nie ma co się martwić – miasto
zbuduje nową. Jak zabraknie szmalu, pożyczy od obrotnych
siostrzyczek.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
UOP baj baj
Czyż nowe służby specjalne jak szambo zgarną ze starych
nieczystości?
Zagęszczenie przemysłu na Śląsku sprzyja aferom, od
których tam też naj-gęściej. Na brudne łapy przewalaczy
czujnie spoglądają specsłużby. Między innymi UOP,
którego skrót w Katowicach rozszyfrowuje się jako Urząd
Ochrony Przyrody. Dzieje się tak zapewne za sprawą
niezwykłych okazów fauny i flory hodowanych w
delegaturze.
Specgwiazdorzy
O sprawie Centrozapu i AWiS prasa rozpisuje się już dwa
lata. Zastępca szefa katowickiego UOP Mariusz Sz. został
oskarżony przez prokuraturę o współpracę z podejrzanymi.
W zamian UOP oskarżył prokuratora Mirosława P. o
utrudnianie śledztwa. Seria dziwnych zbiegów
okoliczności i tajemniczych niedopatrzeń zakończyła się
wojną na górze, w której poległ minister Lech Kaczyński.
Kilka miesięcy po całym zamieszaniu wiemy już, że
prokurator został przez sąd oczyszczony z zarzutów.
Oficer UOP ma zaś sprawę karną.
Również przy najgłośniejszej ostatnio śląskiej aferze
"Colloseum" nie zabrakło katowickiego UOP. Jak wiadomo,
dwaj prezesi oskarżeni o fałszerstwo i wyłudzenie 345
mln zł prysnęli bez problemu za granicę. Kozłem ofiarnym
został sędzia Andrzej R., przewodniczący wydziału
odwoławczego Sądu Okręgowego w Katowicach. Nikt jednak
nie zastanowił się, jak to możliwe, żeby dwóch koleżków
będących pod stałą obserwacją specsłużb, tak łatwo dało
dyla za granicę.
Wiele radości sprawił prasie, szczególnie lokalnej,
funkcjonariusz katowickiego UOP nazywany ironicznie
melomanem. Specoficer został przyłapany przez detektywów
z supermarketu Géant na oszustwie. Przeklejał nalepki z
ceną z tanich płyt z muzyką disco polo na droższe
kompakty swego ulubionego zespołu Kiss. Został
zatrzymany zaraz po tym, jak za dwie warte w sumie 74 zł
płyty zapłacił niecałe 6 zeta.
Fotka kulturalna
Na początku tego roku cała blisko 400-osobowa obsada
katowickiego UOP turlała się po podłodze ze śmiechu.
Powodem radochy było zamieszczone w "Trybunie Śląskiej"
zdjęcie z wystawy "World Press Foto" (patrz fotografia).
Ta, zdawałoby się, całkiem przypadkowa i zwyczajna
fotografia wywołała takie emocje, gdyż funkcjonariusze
rozpoznali na niej swojego szefa w towarzystwie Anny P.,
która kiedyś była jego sekretarką, a teraz awansowała na
stanowisko specjalisty. Jak to możliwe, że chłopina dał
sobie zrobić taką fotkę? – przecierali załzawione ze
śmiechu oczy oficerowie UOP. Kserokopie zdjęcia krążą po
delegaturze do tej pory. Jedna podobno trafiła jakimś
zbiegiem okoliczności w ręce małżonki szefa.
Major hydrolog
Na czele katowickiej delegatury UOP stoi major Tadeusz
S. Z wykształcenia hydrogeolog. Został mianowany na
stanowisko w 1997 r. przez sweterkowca Janusza
Pałubickiego. Jest bliskim przyjacielem Konstantego
Miodowicza, byłego szefa zarządu kontrwywiadu UOP. O
szefie delegatury wszyscy wiedzą, że chronicznie nie
cierpi komuny. Niektórzy dlatego właśnie łączą katowicką
delegaturę UOP ze sprawą domniemanych wakacji prezydenta
Kwaśniewskiego z rosyjskim szpionem Ałganowem. Okazało
się bowiem, że przy poszukiwaniu dowodów obecności
Kwacha nad polskim morzem niezwykle intensywnie pracował
pewien oficer
straży granicznej, nazwijmy go Andrzej J. Starał się on
za wszelką cenę udowodnić, że Kwaśniewski, w czasie gdy
– jak twierdził – przebywał poza granicami kraju, pływał
na jachcie po Bałtyku. Co ma wspólnego nadmorska straż
graniczna z katowickim UOP? Otóż okazuje się, że zanim
Andrzej J. został majorem straży granicznej, był
funkcjonariuszem katowickiego UOP. Odszedł z firmy w
związku ze sprawą o kryptonimie "Wyrobnicy". Czy to
oznacza, że służby mają na niego haka i że wykorzystały
go do szukania dowodów przeciwko prezydentowi? Wykluczyć
tego nie można.
Czy na szefa delegatury apolitycznego ponoć UOP nadaje
się gość, który zwykł nazywać kolegów o niestyropianowej
przeszłości per "bolszewickie niedojeby" i "popłuczyny
po komunizmie"?
Od 29 czerwca miejsce UOP zajmą dwie agencje –
Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Wywiadu. Pracowników do
nowych struktur będą przyjmować i weryfikować obecni
szefowie delegatur UOP. Jak zweryfikuje swoją kadrę
hydrogeolog major Tadeusz S.?
Autor : A.R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Skazani na fundusz
Z dużym opóźnieniem zaczęto w Polsce dostrzegać, że
reforma systemu emerytalnego z 1999 r. jest piramidalną
bzdurą. Więcej, że jest ona jedną z istotniejszych
przyczyn krachu finansów publicznych i związanych z tym
okropności dozowanych społeczeństwu przez kolejnych
ministrów finansów. Jest ironią dziejów, że obecną
"naprawę" finansów firmuje J. Hausner (profesor
ekonomii, jakżeby inaczej), który ową reformę emerytalną
projektował. Pomysł, by zrezygnować z części bieżących
dochodów (składek) na rzecz prywatnych instytucji (OFE)
– a wynikły stąd deficyt finansów publicznych pokrywać
pożyczkami z tychże OFE – jest genialnym w swej
prostocie przekrętem.
W USA profesjonalna dyskusja nad podobną reformą
emerytalną była bardzo krótka. Wypowiedziało się kilku
noblistów – i pomysł wylądował tam, gdzie powinien – na
śmietniku. Na Węgrzech górą byli geniusze podobni swym
bratankom Polakom. Jednak na Węgrzech podejmowane są
przynajmniej próby wyjścia z matni. Na przykład w 2002
r. tamtejszy parlament umożliwił części przymusowych
"członków" OFE powrót na łono ichniejszego ZUS-u. Jest
to rozwiązanie połowiczne, gdyż swobodę wyboru dano
tylko osobom będącym już "członkami" systemu.
Rzeczywista naprawa systemu "zreformowanego" wymaga
radykalnej liberalizacji przymusowego "członkostwa" w
OFE. Wolny obywatel w wolnym kraju nie może mieć statusu
pańszczyźnianego chłopa, który co najwyżej może optować
za tym lub innym dziedzicem. Powinien on mieć
niezbywalne prawo do powrotu na łono ZUS – oczywiście
wraz ze swym kapitałem, którym obecnie dysponują OFE.
Nie oznacza to, że obecne OFE mają zostać
administracyjnie zlikwidowane. Niechaj sobie istnieją i
wykażą się w wolnorynkowej konkurencji z publicznym
systemem emerytalnym.
Leon Podkaminer, Wiedeń
Czarnego Wirtualna strzeże
Jestem wieloletnim agentem ubezpieczeniowym ze
wszystkimi potrzebnymi do wykonywania tego zawodu
licencjami. Pracuję dla kilku największych w Polsce
ubezpieczycieli. Po przeczytaniu w portalu WP o
możliwości zakupu przez J. Urbana jakiegoś kościoła od
komornika i przeznaczeniu go na dyskotekę (co zresztą
pochwalam) pozwoliłem sobie napisać swoją opinię. Miała
być odpowiedzią na opinie już wyświetlane w stylu:
"Obronimy", "Nie oddamy", "Będą bronić go tysiące".
Podałem, ile może wynosić OC cmentarza np. w Warcie,
gdzie są specjalne zniżki dla kleru, oraz dodałem, iż
zamiast wydawać pieniążki na dziewczynki, chlanie i
samochody można za 350–450 zł mieć spokojne sumienie na
cały rok. A w razie nieszczęścia uniknąć kłopotów.
Wirtualna wyświetliła mi ładny napis: "Z powodu
niecenzuralnych treści Twoich poprzednich wypowiedzi
dodawanie Twoich opinii zostało zablokowane". Jeślibym
napisał, że Urban jest pedofilem, to wszystko byłoby OK.
O gangu czarnych nie można nic napisać.
A tak na marginesie, jeśli konserwator zabytków albo
gmina nie ubezpieczy kościoła lub cmentarza
administrowanego przez kler, to jeszcze nie widziałem,
żeby katabas to zrobił.
Piotr
(e-mail do wiadomości redakcji)
Przestajemy działać
Zmuszony jestem poinformować Czytelników "NIE", że
Wydawnictwo "Forum Sztuk" i Dom Wydawniczy "Credo" od
zaraz zaprzestają wszelkiej działalności, i to w sposób
nieodwołalny.
Po wielu próbach zastraszania i wszelkiego rodzaju
szykan, które szczególnej mocy nabrały po wydaniu i
rozpowszechnieniu książki "Życie seksualne księży", w
wyniku tzw. nieznanych przyczyn i przez nieustalonych
sprawców okradziony został, a następnie doszczętnie
spalony dom właściciela wydawnictwa. Z powodu strat
materialnych, ale przede wszystkim w trosce o
bezpieczeństwo, zaprzestajemy tym samym wszelkiej
działalności.
Zwracamy się tą drogą do Czytelników "NIE", aby nie
przysyłali już zamówień na książkę "Życie seksualne
księży". Pozostające w naszej dyspozycji ocalałe
egzemplarze książki prześlemy wyłącznie stałym i
wieloletnim naszym klientom. Nie będziemy natomiast ani
wznawiać, ani dodrukowywać książki. Z tych samych
przyczyn całkowicie rezygnujemy z publikacji
zapowiedzianego w książce jej drugiego tomu.
Ryszard Gil
b. właściciel wydawnictwa
Ja odmawiam
Gdy usłyszałam, że pani Jolanta Kwaśniewska zamierza
kandydować na prezydenta RP – oniemiałam i pomyślałam
sobie, że SLD oszalał albo uważa nasze społeczeństwo za
bandę kretynów. Rozumiem, że Kwachowi "się nie odmawia",
ale przecież SLD to nie jest dwór prezydencki, do jasnej
cholery! To, że Kwaśniewskiemu marzy się zachowanie
władzy i stanowiska, jest zrozumiałe, alejakie
predyspozycje ma jego żona?
– klęczy i całuje po rękach papieża,
– rozdaje uśmiechy na prawo i lewo oraz fotografuje się
z chorymi dziećmi (jej roli w ulżeniu doli polskich
kobiet, którym każe się rodzić w nieskończoność, jakoś
nie widać),
– jest żoną Prezydenta RP.
Jeśli SLD nie wystawi sensownej kandydatury – np. pana
marszałka Borowskiego – zagłosuję chociażby na
Samoobronę. Ja, moja rodzina i znajomi – nie dlatego, że
cenię tę formację, ale na złość SLD!!!
Krystyna z Giżycka
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Kopalnie dolarów"
Nie mogłam i nadal nie mogę uwierzyć w to, co
przeczytałam ("NIE" nr 47/2003) o cenie węgla, który
jest eksportowany za granicę: 30, 38, 40, 60 dolarów za
tonę! Po przeliczeniu na złotówki daje: 120, 152, 160,
240 zł. A ja kupuję II gat. orzech za 445 zł. Kto nas
tak wyzyskuje? I jest bezkarny? Czy to ten tzw. wolny
rynek? Można ustalać ceny, jakie się komu podobają?
Przecież węgiel to nasze narodowe bogactwo, a nie czyjaś
własność! Sprzedajcie nam – polskim obywatelom – nawet
po 60 dolarów i niech górnicy kopią, niech mają miejsca
pracy i zarobki, a państwo dochód w postaci podatku od
wynagrodzeń! Obecnie na składach opałowych ludzie kupują
nie tonami, lecz na worki, które wożą rowerami, wózkami.
Aż się serce kraje patrząc na tę nędzę. Żałuję, że
zawsze dotychczas głosowałam na lewicę. Zawiodłam się i
utraciłam wszelką nadzieję na poprawę swego losu. I losu
Polski.
Eugenia Kozicka, Leszno
Chudnięcie przez tycie
Słucham propozycji nowego guru polskiej ekonomii
wicepremiera-superministra profesora doktora
habilitowanego Jerzego Hausnera. Kombinuję, o co chodzi
w oświadczeniu, że administrację się odchudzi –
państwową o 10 proc., lokalną o 5 proc., a przy okazji
podwyższa się wydatki na administrację państwową o 20
proc. Czy to ruch związany z przewidywaniem dużej
inflacji? Czy też chodzi o to, żeby administracja była
chudsza, ale bardziej sprawna i wydajna, więc wybitnym
fachowcom należy zapłacić porządnie, bo dotychczasowe
gratyfikacje były niewystarczające i rodziły korupcję?
Skąd tych fachowców chce Hausner wytrzasnąć? Jeśli
gdzieś są, to dlaczego dopiero teraz się po nich sięga?
Głupota czy sabotaż?
Żebym nie żył w tym kraju od kopy lat przeszło, to chyba
miałbym wrażenie, że nie otrzeźwiałem i jestem na
okrągło na rauszu. Ale jak tu, kurwa, nie pić?
Ryszard K., Tychy
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Komendant gadżet
Komendant policji w Łowiczu podsłuchuje podwładnych.
Łamie prawo. A ono nic.
Zaufanie w policyjnym fachu to podstawa. Często
powodzenie całej akcji zależy od tego, czy ktoś nie
puści pary z pyska. Podobnie jest z życiem gliny. Musi
polegać na kolegach i powinien im bezgranicznie ufać.
Jeżeli ta podstawa jest naruszona, to jak psy mają
wykonywać swój zawód?
Pod koniec października do policyjnego warsztatu w
Skierniewicach trafił radiowóz o numerze bocznym F322 z
komisariatu w Kocierzewie. Pękła linka od
prędkościomierza. Gdy mechanicy ściągnęli zegary z deski
rozdzielczej, tuż pod panelem przednim odkryli jakieś
urządzenie o charakterze niestandardowym. Tajemniczą
skrzyneczką owiniętą w folię ochronną był FALCOM A2D
RS-232 AUDIO MASTER. Od urządzenia pociągnięto dwa
kable. Jeden – co ważne – do mikrofonu, drugi służył
jako antena. Urządzenie było wyposażone w kartę SIM.
Taką, jakiej używa się w telefonach komórkowych.
Policjanci od razu zgłosili to przełożonym. Na miejsce
nie stawiła się grupa dochodzeniowa, która znalezisko
powinna zabezpieczyć jako dowód przestępstwa.
Skontaktowano się za to z bezpośrednim przełożonym psów,
którzy jeździli tym radiowozem, komendantem z Łowicza
Adamem Rutą. Komendant kazał urządzenie zapakować z
powrotem tam, gdzie było. Radiowóz został odstawiony do
Łowicza. Następnie trafił do Komendy Wojewódzkiej w
Łodzi, by znów powrócić do Kocierzewa. Zadzwoniliśmy
tam, ale gliny były tak przerażone, że nie chciały z
nami gadać.
Komendant Ruta: – Gdyby ktoś się znał na podsłuchach, to
od razu stwierdziłby, że to nie jest podsłuch. A w ogóle
jest to urządzenie lokacyjne, które testowaliśmy.
Ryszard Zaborski, komendant policji w Skierniewicach: –
Czekamy na takie centrum dowodzenia jak ma komenda
wojewódzka, gdzie zamontowane są GPS-y. Dzięki temu na
elektronicznej mapie u dyżurnego będzie widać ruchy
wszystkich radiowozów.
Witold Kozicki, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej w
Łodzi: – Policja prowadzi pewne czynności. Jakie? Nie
mogę powiedzieć. Tajemnica zawodowa.
Prokuratura w Łowiczu: – Nie prowadzimy żadnej akcji.
Proszę dzwonić do prokuratury w Łodzi.
Krzysztof Kopania, Prokuratura Okręgowa w Łodzi: – Nic
nie wiem na temat żadnej akcji. Nie prowadzimy żadnej
sprawy. Przypuszczam, że wiedzielibyśmy o ewentualnych
czynnościach, bo stosuje się je przemiennie. To znaczy,
że prokuratura w Łowiczu nie prowadziłaby sprawy przeciw
swoim policjantom. Przekazałaby ją nam.
Przedstawiciel firmy importującej takie i inne
urządzenia podsłuchowe: – To jest urządzenie, które ma
wiele zastosowań. Może działać jako urządzenie
lokalizujące, gdy nie ma mikrofonu. Gdy jest w niego
wyposażone, to działa jak podsłuch. Jest aktywowane z
telefonu. Stąd karta SIM.
Sprawa podsłuchu zainstalowanego w radiowozie trafiła
jednak do prokuratury. Do Skierniewic. W prokuraturze
nie chciano nam na razie udzielić żadnych informacji.
Potwierdzono jedynie, że sprawę badają. Dziwnym trafem
zaraz po tym fakcie dwóch policjantów z Kocierzewa, w
których radiowozie znaleziono podsłuch, zostało
zastąpionych nowymi psami. Komendant uzasadniał to
wzmocnieniem pracy komisariatu. Ciekawe, w jaki sposób
nowi policjanci, nieznający terenu ani ludzi, mają
wzmacniać pracę komisariatu?
Gdyby – jak chce komendant Ruta – nie był to podsłuch,
tylko urządzenie lokalizujące, to nie miałoby
zainstalowanego mikrofonu. Psy, z którymi gadaliśmy,
twierdzą, że pan komendant osobiście kazał zamontować
urządzenie w radiowozie. W tym celu 15 października
radiowóz był odstawiony na jeden dzień do Komendy
Wojewódzkiej w Łodzi. Poza tym niewiarygodna wydaje nam
się bajeczka o stworzeniu centrum dowodzenia w
podwarszawskich Skierniewicach i we wsiach wokół
Łowicza. Należy pamiętać także i o tym, że
podsłuchiwanie innych bez zgody sądu jest łamaniem
prawa. Nawet wówczas, gdy glina podsłuchuje inne gliny.
Autor : Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wolnoparafianka
W Małusach Wielkich w województwie śląskim w Polsce
klerykalnej parafianie urządzają tradycyjne mordobicia
na przykościelnym placyku. Po ostatniej jatce
prokuratura postanowiła położyć temu kres. Ale
prokurator sprawę tak zagmatwał, że nie wiadomo, kto był
ofiarą, a kto napastnikiem. Zgodnie z interesem
proboszcza walczącego z sąsiadami o sporny grunt.
Pierwszy raz krew polała się w tym miejscu pod koniec
lat 50. ubiegłego stulecia. Zdarzenie to opisał syn
dawniejszego zarządcy pańskiego dworu, który za wzorową
służbę w 1942 r.
dostał działkę od dziedzica, sąsiednią otrzymała zaś
wspólnota gminna.
– Część działki ojciec przeznaczył na cele społeczne.
Gdy doszło do jej rozgraniczenia, powstał spór, gdyż
chciano, aby ojciec jeszcze więcej przekazał z własnej
działki pod budowę remizy strażackiej (obecnie na tym
terenie znajduje się parking – przyp. T.R.). Ponieważ
nie zgadzał się z żądaniami grupy mieszkańców,
został pobity oraz uderzony w głowę kopaczką do kopania
ziemniaków. W wyniku tego 10 dni leżał nieprzytomny w
szpitalu. Sprawcy pobicia trafili do więzienia, ale w
czasie pobytu ojca w szpitalu ludzie na granicy między
działkami wybudowali budynek remizy strażackiej. Teraz,
gdy konflikt odżył, słyszę, że ludzie, którzy bezprawnie
zabrali część działki, mówią się, że szkoda, iż ojca
wtedy nie zabito
– stwierdził syn zarządcy majątku Józef Chałat, który
ponad 20 lat temu uciekł z wioski do Koszalina.
Odnotujmy przymusową banicję synów właściciela działki,
pierwszą skatowaną ofiarę w osobie ich ojca oraz to, że
surowa ręka ludowej sprawiedliwości nie zadrżała pakując
do pierdla oprychów.
Łomoty XXI w.
Rok 1999 r. Właścicielami działki o powierzchni 3400
mkw. od 1980 r. są państwo Eleonora i Zdzisław
Jędrasowie, producenci obuwia, jedni z bogatszych ludzi
w wiosce. Ich sąsiadem zza miedzy nie są już strażacy,
lecz parafia pod wezwaniem Matki Boskiej Nieustającej
Pomocy. Na jej zlecenie ma powstać parking. Jędras się
nie godzi, bo uważa, że jemu należy się ów kawałek
gruntu wielkości 400 mkw., o który walczył kiedyś ze
strażakami zarządca majątku. Jako członek rady
parafialnej pokazuje ludziom mapy z urzędowymi
pieczęciami, z których wynika prawo do ziemi. Parafianie
mu na to, żeby sobie dupsko tym podtarł. Ksiądz Biedroń
cicho siedzi, co ludziom
daje do myślenia.
19 sierpnia 1999 r. dochodzi do drugiej bitwy. Jędras z
synami i pracownikami przystępuje do rozbiórki
granicznego płotu. Zbiega się pół wioski. Lecą wyzwiska
i kamienie. Pan Zdzisław zostaje ranny w nogę. Ludzie
dwa dni i dwie noce czekają przed kościołem na
proboszcza. Podejrzewają, że wielebny po cichu sprzedał
bogaczowi sporny grunt. Ze złości zabijają deskami drzwi
do parafii. W końcu ksiądz przyjeżdża. Nie wychodzi z
samochodu. Parafianie myślą, że dobrodziej ich olewa.
Ktoś podchodzi bliżej. Za kierownicą widzi
nieprzytomnego (ze strachu?) księdza. Ekipa karetki
pogotowia podaje mu relanium i zawozi do szpitala. Po
rekonwalescencji ksiądz prosi arcybiskupa o
przeniesienie do innej parafii.
Policzmy kolejne ofiary: znerwicowany ksiądz w szpitalu,
jego sąsiad ranny w nogę, jeden uczestnik pyskówki
ukarany grzywną za zapowiedź wysadzenia w powietrze
zabudowań Jędrasów i nadziania na widły pani Jędrasowej.
21 stycznia 2001 r. dochodzi do następnej bitwy.
Proboszczem jest teraz ks. Stanisław Wolny. Jędras wraz
z dwoma synami (studentami częstochowskich uczelni) i
pracownikami przystępuje do grodzenia skrawka gruntu, na
który z polecenia księdza niedawno zwieziono żwir i
piasek.
– Pierwsza przybiegła starowinka z sąsiedztwa, za nią
sołtys i ojciec księdza. Hasło do ataku dał sołtys waląc
pięścią w twarz naszego pracownika. Potem uderzył brata,
następnie rzucił się na ojca. Mnie ugryzł w ramię, a
któryś z parafian przyłożył mi laską ze szpikulcem w
czoło.
Po kilkuminutowej walce wycofaliśmy się – wspomina syn
Jędrasów, Sebastian.
Rozmnażanie
Napadnięci Jędrasowie złożyli w prokuraturze
doniesienie. Napisali, że atakujący odgrażali się, że
ani sąd, ani geodeci nic nie zmienią, bo to i tak musi
być kościelne. Podparli się obdukcją lekarską: Zdzisław
Jędras doznał stłuczeń głowy i krwiaka podskórnego
okolicy czołowo-skroniowej i wybicia zębów szczęki,
stłuczeń, krwiaków i zadrapań skóry obu małżowin usznych
oraz policzka prawego, stłuczenia tylnej powierzchni
klatki piersiowej po obu stronach powodujących rozstrój
zdrowia na okres powyżej 7 dni. Spowodowanie tak
poważnego uszczerbku na zdrowiu powodować może karę
nawet wieloletniego więzienia. Za obrażenia powodujące
rozstrój zdrowia poniżej 7 dni, a takie odnieśli synowie
Jędrasa, grozi kara 2 lat odsiadki.
O ile nie wiadomo, kto ma prawo do spornej działki, o
tyle wiadomo, kto na kogo napadł i dlaczego. Prokurator
rejonowy tak jednak pokombinował, że z jednej potyczki
wyszły mu cztery sprawy:
– Przedstawił parafianom zarzut pobicia Jędrasów (3Ds
18/00) i skierował do sądu wniosek o warunkowe umorzenie
postępowania wobec napastników, wśród nich sołtysa i
ojca księdza.
– Wszczął odrębne postępowanie w sprawie pobicia Z.
Jędrasa przez nieustalonych sprawców (3Ds 207/00), po
czym umorzył je z powodu niewykrycia sprawców.
– Wszczął dochodzenie przeciwko Jędrasom za pobicie
parafian (3Ds 19/00).
– Do odrębnego, czwartego już postępowania wyłączył
sprawę pobicia ojca księdza (3Ds 196/00) i umorzył je
wobec niewykrycia sprawców.
– Była to klasyczna obrona konieczna przed grupą
kilkunastu napastników, nie zaś bójka, jak chce
prokurator. Powinien potraktować to zajście jako jedną
sprawę o napaść na Jędrasów i zakończyć ją
aktem oskarżenia. Zamiast dokonać konfrontacji i okazań,
prokurator wbrew elementarnym zasadom prawa sztucznie
rozdzielił jedno zdarzenie. Chyba po to, żeby w
konsekwencji z napastników uczynić pokrzywdzonych i
oskarżyć sąsiadów księdza – mówi mecenas Lech
Książkiewicz, pełnomocnik Jędrasów.
Ksiądz za spadzistym dachem
Licho wie, kto pociąga za sznurki w Prokuraturze
Rejonowej w Częstochowie, ale w innych instytucjach
miasta robi to ks. Wolny i jego parafianie wespół z
Kurią Metropolitalną. Jak wyjaśnić bowiem nagłe
zainteresowanie chmary rozmaitych urzędników państwowych
interesami Jędrasów.
Policja sprawdzała, czy nie przewożą trefnego alkoholu;
PIP i ZUS – czy nie wykorzystują pracowników i czy
odprowadzają składki; Urząd Skarbowy – czy płacą
podatki; ochrona środowiska – czy nie palą w piecach
odpadami z obuwniczej produkcji; nadzór budowlany – czy
warsztat wybudowali zgodnie z dokumentacją.
Zabudowania Jędrasów zainteresowały nawet Prokuraturę
Okręgową w Częstochowie, która zajmuje się tylko
poważnymi i skomplikowanymi przestępstwami. Otóż w
okręgówce znajduje się sprawa o sygnaturze III Pa 5/99,
która dotyczy m.in. dachu stromego dwuspadowego i
rozstrzygnięcia kwestii podnoszonej przez księdza
Wolnego, czy ów dach jest zgodny z zapisami miejscowego
planu
zagospodarowania przestrzennego gminy Mstów. Z
dokumentów zgromadzonych przez prokuratora dowiedzieć
się można, że nadzór budowlany nakazał Jędrasom dokonać
przeróbek zgodnych z wnioskiem Księdza Stanisława
Wolnego zawartym w notatce służbowej z dn. 5.07.2000 r.
spisanej w tut. Inspektoracie.
W Prokuraturze Okręgowej doniosłymi dachami w Małusach
Wielkich zajmuje się komórka, która podlega
wiceprokuratorowi okręgowemu Stanisławowi
Kaźmierczakowi. Wydział sądowy prokuratury sprawdza
zgodność decyzji organów administracji państwowej i
samorządowej z prawem budowlanym.
Z grzeczności wielebnemu
Kierownik Delegatury Śląskiego Wojewódzkiego Inspektora
Nadzoru Budowlanego Sławomir Stolarski sumiennie
wywiązuje się z obowiązku informowania Prokuratury
Okręgowej o podejmowanych decyzjach w sprawie zabudowań
Jędrasów. O wszystkim powiadamia także Kurię
Metropolitalną. Jakim prawem?
– Otrzymałem z Kurii pismo z prośbą o udzielenie pomocy
ks. Wolnemu w ramach posiadanych kompetencji. Do pisma
dołączony był wniosek ks. Wolnego o wyłączenie ze sprawy
Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego. Tego organu
w postępowaniu administracyjnym nie można wyłączyć.
Wszcząłem natomiast postępowanie o stwierdzenie
nieważności jego decyzji, o czym powiadomiłem Kurię.
Rozsyłanie urzędowej korespondencji do Kurii
Metropolitalnej Stolarski wyjaśnia grzecznością.
Za tę grzeczność Jędrasowie zapłacili 30 tys. zł. Otóż
powiatowy inspektor w marcu 2000 r. zalegalizował
dokonaną przez nich samowolnie zmianę funkcji budynku
gospodarczego na obiekt zakładowy, w którym produkowali
obuwie. Jednocześnie nakazał im kosztowne przeróbki
adaptacyjne.
W sierpniu 2000 r., gdy Jędrasowie wykonali wszystkie
zalecenia, Śląski Wojewódzki Inspektor Nadzoru
Budowlanego anulował wcześniejsze postanowienie, bowiem
powiatowy poszedł na skróty i w jednej decyzji
zalegalizował samowolę i wyraził zgodę na zamianę
funkcji budynku z gospodarczego na zakładowy.
Zdzisław Jędras miał wylew, leży sparaliżowany w
szpitalu, do którego sądy wysyłają zapytania o stan
zdrowia pacjenta, bo ten nie stawia się na rozprawy
karne. W związku z decyzjami nadzoru budowlanego została
wstrzymana produkcja w warsztacie obuwniczym, który był
dla rodziny jedynym źródłem utrzymania. Żona pana
Zdzisława mówi, że dobiła go sprawa
o rozgraniczenie działki, powodująca konieczność
przesunięcia granic ich terenu o 80 cm, co doprowadzi do
zburzenia budynków warsztatu.
W tym miejscu będzie kościelny plac należący do parafii
pod wezwaniem Matki Boskiej jak na ironię Nieustającej
Pomocy.
Autor : Tadeusz Ryciarski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Klik klik katolik
Paru dziennikarzy dzwoniło do mnie pytając, czy nie
uważam, że przedstawienie mi w prokuraturze zarzutu
dopiero w pół roku po publikacji felietonu, którego on
dotyczy, świadczy o chęci rządu odwrócenia uwagi od
Rywingate. Lub o chęci wzięcia na mnie odwetu za
krytyczne publikacje o kierownictwie SLD.
Uważam takie spekulacje za bezpodstawne. Za zarzucany mi
czyn grożą mi maksimum 3 lata więzienia – dokładnie
tyle, ile Lwu Rywinowi. Powiedzonko kolegów
kryminalistów głosi "Trzy lata jak dla brata". Władze
nie spuszczałyby ze smyczy komara, aby mnie nim
poszczuć. One mają rottweilery.
Moim współtowarzyszom z SLD wiadomo, że kiedy w 1991 r.
wytoczono mi proces o upowszechnianie pornografii
(posłużyłem się nagą dziewczyną do zwalczania projektu
prawa o karaniu skrobanek), skończyło się to rezygnacją
prokuratora w toku procesu z oskarżania mnie i
uroczystym uniewinnieniem.
Nakład "NIE" podwoił się na kilka lat.
Ewentualne skazanie mnie za papieża w Polsce to
wymarzona wręcz gratka dla Trybunału w Strasburgu.
Z tych wszystkich przyczyn podejrzewanie rządu i innych
czynników politycznych o to, że to one sterowały
poczynaniami prokuratury wobec mnie, uważam za urągające
inteligencji naszego rządu.
Ja sam stawiam ją zaś bardzo wysoko.
JERZY URBAN
Prokuratura Okręgowa w Warszawie zażyczyła sobie widzieć
Urbana Jerzego w związku z postawieniem mu zarzutu o
znieważeniu papieża w felietonie "Obwoźne sado-maso".
Zainteresowało nas, co też mają do powiedzenia na ten
temat ludzie.
Spojrzeliśmy na reakcje internautów w największym
polskim portalu internetowym Onet.pl. Było to dla nas o
tyle istotne, że informacje, iż Urbana chcą zamknąć w
pierdlu za pisanie, były w gazetach z wyjątkiem
"Trybuny" upchane gdzieś w dolnych rogach małą czcionką.
Policzyliśmy głosy, przeczytaliśmy, co też mają do
powiedzenia ludzie wyposażeni w komputery. Elita,
znaczy... Co nas najbardziej zaskoczyło, to gorąca i
obfita reakcja na tę informację. W dwóch dyskusjach na
temat Urbana ("Jerzy Urban znieważył papieża?",
"Urbanowi zarzucono znieważenie papieża") wypowiedziało
się 2410 internautów, co oznacza, że była to jedna z
najczęściej komentowanych informacji ostatnich dni. O
rozdmuchiwanej do granic ludzkiej wytrzymałości aferze
Rywina i jej poszczególnych wątkach wypowiadało się od
48 do 1968
internautów, o tym, że Amerykanie zrobili nas w balona z
F-16, gadało ledwie 522 ludzi, o rozpadnięciu się na
kawałki promu kosmicznego Columbia kilkało ćwierć setki.
Uzasadniony zatem będzie wniosek, że sprawa Urbana budzi
żywe emocje, co dobrze jej wróży.
Policzyliśmy procentowo, kto jakie miał zdanie na temat
Urbana jako potencjalnego klienta pierdla.
15,2 proc.
było zdania przy okazji dyskusji o Urbanie, papieżu i
Kościele kat., że katolicy to nietolerancyjne bydło,
tępe buce i istoty pozbawione podstawowych umiejętności
dyskusji
14 proc.
wyraziło pogląd, że Urban to Żyd, łobuz, cham, świnia,
monstrum, nieczłowiek, kaleka umysłowy, gnój, szumowina
i co tam jeszcze
13 proc.
wyraziło wolę, żeby się od papieża odstosunkował Urban i
jego żałośni zwolennicy, albowiem papież jest cool, gdyż
jest tak cudowny, boski, mądry i wielki, że w ogóle nie
wolno go krytykować, a katolicyzm nie podlega krytyce,
bo nie
9,8 proc.
mniema, że Urban jest świetny gość
6,4 proc.
z radością powitało decyzję prokuratury jako wstęp do
wtrącenia Urbana na długie lata do pierdla, a może nawet
powieszenie go, nie bacząc na brak kary śmierci w
kodeksie
5,6 proc.
z kolei przyznało rację Urbanowi co do meritum sprawy,
czyli co do faktu, że papież jest stary, ślini się,
trzęsie, nie panuje nad własnym ciałem i publiczne
pokazywanie go jest nieludzkie oraz budzi fatalne
odczucia estetyczne
4 proc.
w Onecie było miłośników wolności słowa, uznających, że
oskarżenie Urbana to kompromitacja Polski i jej wymiaru
sprawiedliwości, powrót cenzury i atak na wolną prasę
1,6 proc.
zdemaskowało prawdziwe chęci naczelnego "NIE" polegające
na tym, żeby zrobić wokół siebie i pisma hałas, dzięki
czemu wzrośnie nakład, a Urban nabije sobie kabzę
1,4 proc.
węszyło w tym wszystkim spisek będący odpryskiem
Rywingate i zemstą Millera albo Rywina nad Urbanem, że
coś na ten temat pisał
*
Suma liczb nie tworzy 100 proc. z tego prostego powodu,
że pominęliśmy szereg mądrych i istotnych, ale nie
dotyczących zagadnienia wypowiedzi w rodzaju "heh!" lub
"Sam jesteś matoł" czy też "Lecz się, bezmózgowcu!" i
inne osobiste wycieczki między internautami. Ale obok
cytujemy niektóre smaczniejsze kawałki.
Drobny wybór komentarzy
Urbanowi zastrzyk za ucho!!! Nie ma prawa w ten sposób
obrażać papieża. Inteligencją Urban nie dorasta Mu nawet
do pięt, takie artykuły to może pisać o swojej matce a
nie o kimś tak wybitnym jak Ojciec Święty
(~goldi)
Wywalić pejsiastego z Polski
(~Kimicic)
Nikomu źle nie rzyczę, ale myślę, że gdyby ten facet,
który obraził już chyba każdego kto jest tylko odrobinkę
znaną postacią w Polsce lub na świecie trafił do
więzienia to byłby dobry sygnał o funkcjonowaniu wymiaru
sprawiedliwości w Polsce. (...) W gruncie rzeczy tylko
pokojowemu charakterowi Polaków ten facet zawdzięcza, że
grozi mu tylko więzienie a nie okórtny samosąd gdzieś w
ciemnej ulicy
(~Michał)
(...) Pytam tych, dla których Urban jest autorytetem:
czy czujecie się Polakami? Jeżeli tak to nie rozumiecie
czym jest patriotyzm, honor, ojczyzna a jeżeli tego nie
rozumiecie, to nic nie rozumiecie. Dlaczego Polacy
tolerują co ten pan w Polsce robi?
(~toja)
Hasło: ZERO TOELRACJI dla urbana jest w tej sytuacji jak
najbardziej na miejscu. Powinno zrobić się wyjątek od
stosowania konstytucji i poddać go torturom,
nieludzkiemu i okrutnemu traktowaniu
(~agentsld)
Papieża nie da się obrazić. On jest Bogiem katolickim, a
Boga obrazić się nie da
(~Kirkegard)
Koniec świata jest bliski, skoro tylu fanów ma Urban.
Tylu opętanych, pozbawionych kręgosłupa moralnego,
zdeprawowanych, bez jakiegokolwiek szacunku dla drugiej
osoby, bez poszanowania tego, co Ten człowiek zrobił dla
Polski. Może pały zomowców bym wam coś wbiły do tych
zakutych łbów
(~jacek)
(...) Co by nie napisał Urban i jakimi by dowodami nie
dysponował to i tak nie może być prawda. Choćby nawet
napisał, że słońce dziś wstało o 5:32 a w kalendarzu
widniałaby taka sama godzina. Choćby napisał, że 2x2=4
to też powiedzą, że to nieprawda. Jeśli natomiast dzień
później to samo co Urban napiszą inne gazety, ooo, to od
razu wszyscy się będą interesować
(~pola)
Ten krytykowany przez wszystkich dewotów URBAN – to jest
głos wołającego na puszczy. Kiedyś, jeśli istnieje życie
pozagrobowe, będzie mu to wynagrodzone (...)
(~prawdziwy katolik)
Jestem katolikiem, więc odpowiem Ci – debilu! Bezmugiem
jesteś ty frajerze, nigdy nie stawiałem papieża przed
bogiem ale szacunek należy mu się od wszystkich
niekatolików (...) więc ta parchata świnia Urban mógłby
się powstrzymać od takich opinii
(~wojtek-franz)
Problem w tym, że Urban nie kłamał i rzetelnie opisał
stan papieża> A że prawda jest dla katolików bolesna to
problem katolików
(~ewka)
Całe szczęście, że są jeszcze takie Urbany. Dość już tej
kościelnej propagandy (...)
(~swiety jak ON)
a dla mnie autorytetem jest Rambo 2
(~kermit)
Niech idzie do więzienia. Nie życzę sobie, żeby ten pan
obrażał papieża i kogokolwiek (...)
(~~inteligent)
W ten sposób awansujecie drobnego mośka do rangi
człowieka. W podobny sposób można skarżyć mojego psa, za
obszczekanie przechodnia. Taka kreatura jak urban nie
jest w stanie nikogo obrazić. Imię jego niech będzie
zapomniane
(rusticulus@op.pl)
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Allach jest czerwony
Nadia Desdemona Lioce i Mario Galesi swoją deklarację
przynależności do nowych Czerwonych Brygad podpisali
krwią. Dramat rozegrał się, jak gdyby to był film z lat
70. Wpadli podczas rutynowej kontroli policji kolejowej
w pociągu Rzym–Florencja 2 marca 2003 r. Podali
sfałszowane dowody osobiste i prawie im się udało.
Galesi jednak nie wytrzymał, wyciągnął pistolet i
przystawił do gardła jednego z policjantów. W
strzelaninie, która się wywiązała w pociągu, jeden
policjant zginął, drugi został ranny. Postrzelony Galesi
zmarł w drodze do szpitala. Nadia Lioce trafiła do
więzienia, gdzie ustalono wreszcie prawdziwą tożsamość
"brygadzistów" poszukiwanych od lat. Ślad po Lioce urwał
się w 1995 r., kiedy to podczas innej rutynowej kontroli
został aresztowany jej partner przynależący do Komórki
Proletariatu Walczącego. Galesi ujęty po napadzie na
bank w 1997 r. trafił do więzienia. Rok później podczas
przepustki przepadł jak kamień w wodę.
W październiku 2002 r. Lioce i Galesi zostali wpisani do
rejestru podejrzanych (wraz z czterema innymi
terrorystami) o zabójstwo profesora Massimo D’Antona.
Doradca lewicowego rządu został zastrzelony cztery lata
temu na jednej z bocznych ulic Rzymu, w zasadzie bez
świadków. Lioce jest teraz oskarżona również o udział w
drugim zabójstwie politycznym doradcy prawicowego rządu
profesora Marco Biagiego, dokonanym rok temu w Bolonii.
Nadia Lioce po aresztowaniu zadeklarowała: "Jestem
więźniem politycznym". W komunikacie wydanym zza krat
żegnała towarzysza poległego w walce i solidaryzowała
się z masami arabskimi ciemiężonymi przez kapitalizm.
Mario Galesi został pochowany w chustce palestyńskiej na
głowie.
Czerwone Brygady wracają na scenę we Włoszech dokładnie
w 25. rocznicę porwania i zabójstwa Aldo Moro, które do
dziś kryje wiele sekretów. W momencie wzmożonej
działalności terrorystycznej na świecie. Solidaryzują
się z terrorystami palestyńskimi i baskijskimi chcąc z
nimi utworzyć wspólny front. Włoska prawica widziałaby
chętnie na tym froncie ruch rodzimych antyglobalistów,
który ostatnio daje się zbytnio we znaki. Włoscy
komuniści i antyglobaliści-pacyfiści odcinają się od
terroryzmu: "Dzisiaj Czerwone Brygady są naprawdę same".
Włosi na ulicy mówią: "Brakowało nam tylko Czerwonych
Brygad Allacha".
Lista nowych Czerwonych Brygad jest długa.
Minister spraw wewnętrznych Giuseppe Pisanu
przedstawił na ten temat raport we włoskim
parlamencie. Teraz musi ustalić, czy nowe
struktury mają coś wspólnego ze starymi, z
terroryzmem międzynarodowym i terroryzmem
islamskim.
BR-PCC (Czerwone Brygady – Komunistyczna Partia
Walcząca). Uderzyły 20 maja 1999 r. zabijając
Massimo D’Antona – docenta prawa pracy na rzymskim
Uniwersytecie La Sapienza i konsultanta lewicowego
ministra pracy Antonio Bassolino. Zabójstwo
polityczne zostało ogłoszone przez komunikat
BR-PCC liczący 25 stron i podłożony w śmietniku.
Trzy lata później został zabity drugi
profesor-konsultant Marco Biagi chcący zreformować
prawo pracy, współpracujący tym razem z prawicowym
ministrem Roberto Maronim (19 marca 2002 r.).
BR-PCC umieściło swój komunikat w Internecie.
Oprócz marksistowskiego patosu w stylu starych
Czerwonych Brygad, zapowiadającego walkę zbrojną z
państwem, pojawił się nowy element – projekt
polityczny stworzenia frontu walczącego przeciwko
imperializmowi.
Komórki Zbrojne dla Komunizmu. Powstały w latach
70. i obudziły się powtórnie w kwietniu 1999 r.,
przyznając się do kilku ostrzegawczych zamachów na
siedziby partyjne Lewicy Demokratycznej.
Współpracują z BR-PCC w tworzeniu frontu
antyimperialistycznego.
Komórka Proletariatu Rewolucyjnego. Przyznała się
do nieudanego zamachu na siedzibę związków
zawodowych w Mediolanie w 2000 r. Popierają
projekt BR-PCC.
Komórka Rewolucyjnej Inicjatywy Proletariackiej. W
2000 r. dokonały zamachu na siedzibę komisji
gwarancyjnej mającej czuwać nad wdrożeniem ustawy
o strajkach. Są gotowe współpracować z BR-PCC.
Komórki Terytorialne Antyimperialistyczne.
Powstały w 1995 r. dokonując serii drobnych
zamachów takich jak podpalenia, paczki i listy z
bombami. W 2001 r. dokonały zamachu na siedzibę
sądu weneckiego. Chcą być partnerem BR-PCC w
stworzeniu szerokiego frontu zbrojnego.
Komórka Proletariatu Walczącego. Poparła zabójstwa
polityczne nowych Czerwonych Brygad.
Front Rewolucyjny dla Komunizmu. Podpisał się w
2002 r. pod podpaleniami budynku Fiata w
Mediolanie i siedziby związków zawodowych w
Mediolanie. Nie popiera strategii dywersyjnej
BR-PCC.
Komórki Proletariackie dla Komunizmu. Dokonali
ostrzegawczych zamachów na Sardynii w 2002 r. oraz
wysłali pociski (jako ostrzeżenie) niektórym
przemysłowcom.
Partyzanckie Grupy Sabotażu. Podpisały się pod
dwoma sabotażami w 1999 r. przeciwko firmom
pracującym przy lotnisku w bazie NATO w Aviano, z
której startowały bombowce bombardujące Bałkany.
Ruch Anarchistyczno-Insurekcyjny. W jego skład
wchodzą różne ugrupowania jak Solidarność
Międzynarodowa (odpowiedzialna za zamachy
ostrzegawcze na bazylikę św. Ambrożego w
Mediolanie i katedrę mediolańską) oraz Spółka
rzemieślnicza ognia i jemu podobnych (wysłała
listy-bomby do prefekta Genui po wydarzeniach na
szczycie G8).
CCCCC (Komórki przeciwko kapitalizmowi
więziennemu). Podpisały się pod listami-bombami
wysłanymi niedawno do hiszpańskich linii
lotniczych Iberia we Włoszech. Popierają
terrorystów baskijskich.
Źródła: ANSA
Autor : Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O wyższości gówna tow. Janika nad gównem tow.
Czerniawskiego
Do nas przylepiło się za dużo gówna, które śmierdzi na
odległość – powiedział 7 lipca 2003 r. lokalnej gazecie
podlaski baron SLD Mieczysław Czerniawski, szef sejmowej
Komisji Finansów. Chwilę wcześniej odsłonił się
wierzchołek afery starachowickiej, w której chodziło o
to, że kielecki baron SLD dał przestępcom noszącym
legitymacje SLD cynk o planowanej akcji policji.
W sprawie Starachowic wierchuszka partii z początku
stanęła za swoimi.
Ale atmosfera wokół SLD zagęszczała się i kogoś trzeba
było rzucić na pożarcie. Czerniawski pasował jak raz. W
marcu 2003 r. wyrzucono go z Klubu Parlamentarnego SLD
za głosowanie "na cztery ręce". Sprawę długo i namolnie
badała Komisja Etyki SLD. Ustaliła, że poseł Jan
Chaładaj posłużył się kartą Czerniawskiego bez jego
wiedzy, a Czerniawski nie był podczas głosowania na
panienkach, tylko w Konstancinie rehabilitował bark.
Komisja zawnioskowała, aby przywrócić Czerniawskiego na
członka.
To suwerenna opinia Komisji Etyki. Ja się z nią nie
zgadzam. Dlaczego? Bo nie – oświadczył jednej z gazet
sekretarz klubu SLD Wacław Martyniuk. Gość zachował się
jak guru. W partii, która ma w nazwie "demokratyczna",
nikt nawet nie pierdnął. Całą uwagę skupiono na gównie
Czerniawskiego. Histerii poddał się sam poseł.
Oświadczył – bo tego od niego żądano – że nie ma
zwyczaju używać brzydkich słów, zaś koleżanki i kolegów
darzy najwyższym szacunkiem.
Obśmiane przez "NIE" oświadczenie pomogło Czerniawskiemu
jak umarłemu kadzidło. Jestem śmiertelnie oburzona. Ja
się nie uważam za żadne gówno. Kiedy moi koledzy w
Sejmie czytali ten tekst, używali jeszcze mniej
parlamentarnych słów. Według mnie nie ma już dla tego
pana miejsca w naszych szeregach – rozkrzyczała się
posłanka Barbara Ciruk. Zanim została parlamentarzystką,
była dziennikarką. Od tego podłego zajęcia uwolnił ją
Czerniawski: przed wyborami jako wojewódzki szef Sojuszu
wpisał na wyborczą listę.
Ciruk domagała się, żeby Rada Wojewódzka SLD potępiła
przewróconego barona. Tak się stało.
W połowie lipca 2003 r. zarząd pod-laskiego Sojuszu bez
wysłuchania racji Czerniawskiego zażądał od niego, żeby
zawiesił członkostwo w partii. Jedynym powodem było
użycie słowa zaczynającego się na "g". Zarząd przyjął
dosyć drastyczną postawę, żeby poseł Czerniawski
przestał być problemem dla naszej partii. Oceny
Czerniawskiego (...) były wręcz oburzające. Dlatego
nasza reakcja była na miejscu – uzasadnił
wiceprzewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD.
Werdykt Rady Wojewódzkiej był potrzebny Martyniukowi,
żeby posunąć Czerniawskiego z fotela przewodniczącego
Komisji Finansów. Aby było bardziej demokratycznie,
zechciał jeszcze odpowiedniego wniosku z Podlasia. To
tak, jak gdyby wymagać od żony, że zgłosi się do
pracodawcy męża z żądaniem wylania ślubnego z roboty. W
Białymstoku boksowano się, kto ma wykonać brudną robotę.
Udało się znaleźć frajera.
Od czasu kiedy poseł Mieczysław Czerniawski złożył
wniosek o przywrócenie do Klubu Parlamentarnego SLD,
minie wkrótce rok. Do tej pory papier nie został
rozpatrzony. Może partia ma na Mietka coś konkretnego.
Jeśli tak, powinna to wyciągnąć na stół.
* * *
6 marca szefem SLD został Krzysztof Janik. Przemawiając
użył słów: do Sojuszu przyczepiło się gówno. Czym gówno
w ustach Janika różni się od gówna w ustach
Czerniawskiego? Kontekst inny czy co?
9 marca rano przedzwoniliśmy na Rozbrat, żeby uzyskać
pełny tekst przemówienia.
– Przepisują nagranie, w środę będzie w Internecie –
powiedziała miła panienka.
– Chodzi nam o fragment z gównem. Pomyśleliśmy. Może
"gówniane" zdania są już przepisane? Albo może
zawieziemy kasetę i przegrają interesujący nas kawałek?
I to był błąd. Problem techniczny zamienił się w
polityczny. Mogliśmy rozmawiać już wyłącznie z Andrzejem
Stefaniakiem, członkiem KKW SLD. Z rozmowy na rozmowę
był on coraz mocniej przekonany, że przemówienie Janika
jest wewnętrzną sprawą jego partii. 10 marca zmęczony
telefonami oświadczył, że o zamieszczeniu przemówienia
na internetowych stronach Sojuszu raczej nie ma mowy, a
z ostateczną decyzją kierownictwa zapozna nas 11 marca.
Spisał telefon. Nie odezwał się do dziś.
Autor : Bożena Dunat / Patrycja Bielawska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Język wiary
- Pamiętajcie – Żyd Żydowi oka nie wykole.
- Najlepsza kamerą jest oko boże (zakonnica). Czy to
trójkątne? (uczeń).
- Jest woda gorąca i zimna, ale pamiętajcie o wodzie
święconej.
- Czy człowiek może czuć się dobrze, gdy wiara z niego
wycieka?
- Twoich grzechów to i automat nie spierze.
- Zaśnieżyło wam mózgi na owsiakowisku.
- Jezus naszym najlepszym adwokatem.
- Potrzebujemy więcej księży, bo potrzebujemy więcej
wiedzy.
- Zamiast lalki Matkę Boską noś w sercu.
- Jacek, poprawiłeś się. Podziękuj mamie za jajka.
- Jeżeli musicie tak wrzeszczeć, to krzyczcie, że Bóg
jest miłością.
- Naszej Polsce potrzeba siarczystej modlitwy.
- Jeśli pochodzisz od małpy, to po co przychodzisz na
lekcje religii?
- Kapłan najlepszym antyterrorystą.
Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach
religii.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Grupa trzymająca leki
Czy Łapińskiego wykończyły zachodnie koncerny
farmaceutyczne za to, że wlazł im w szkodę?
We wrześniu br. warszawka zawiadomiła "NIE", iż Kolegium
ds. Służb Specjalnych przy Radzie Ministrów obradowało
nad bezprawnymi działaniami zagranicznych firm
farmaceutycznych. Pogłoski te musiał usłyszeć także
poseł Mariusz Łapiński, były minister zdrowia. Wystąpił
on do Andrzeja Barcikowskiego szefa ABW z pytaniem, czy
Agencja faktycznie rozpracowuje firmy farmaceutyczne. W
odpowiedzi Barcikowski stwierdził: (pismo z 29
października 2003 r. Ca-398/2003) podległa mi służba
realizuje szereg intensywnych działań o charakterze
operacyjno-rozpoznawczym i dochodzeniowo-śledczym
zmie-rzających do ujawnienia nieprawidłowości w zakresie
funkcjonowania polskiego rynku farmaceutycznego. (...)
ze względu na tajny charakter podjętych czynności (...)
nie mogę Pana zapoznać z wynikami dotychczasowych
ustaleń. (...) podlegli mi funkcjonariusze dołożą
wszelkich starań, aby uzyskana przez nich wiedza
znalazła odzwierciedlenie w materiale stanowiącym
podstawę do wszczęcia postępowania przygotowawczego,
bądź możliwym do wykorzystania w już prowadzonych
śledztwach.
W żargonie biurokratyczno-bełkotliwym ABW informuje, że
rozpracowuje przemysł farmaceutyczny. Posiadaną wiedzą
polskie służby specjalne najprawdopodobniej podzieliły
się z Amerykanami bardziej konkretnie.
* * *
"Rzeczpospolita" informując (21 listopada br.) o
śledztwie wszczętym przez amerykańską Komisję Papierów
Wartościowych i Giełdy (SEC) megalomańsko stwierdziła,
iż to jej publikacje z maja br. roku wywołały
amerykańskie dochodzenie. Przechwałki te wydają się
bezpodstawne. Amerykańskie dochodzenie ma odpowiedzieć
na pytanie, czy filie amerykańskich koncernów
farmaceutycznych działających w Polsce dawały łapówki.
Czyli postępowały wbrew Foreign Corrupt Practices Act,
ustawy zabraniającej przekupstwa. "Rzeczpospolita" –
chełpiąc się, odwołała się do artykułu pt. "Leki za
miliony" (z 12 maja 2003 r.). Oskarżyła w nim Waldemara
Deszczyńskiego, byłego dyrektora gabinetu Mariusza
Łapińskiego, o próbę wymuszenia łapówki. (Prawdopodobnie
chodziło o koncern Merck Sharp & Dohme Idea Inc.,
lecz "Rzepa" nie wyjawiła nazwy firmy pomawiającej
Deszczyńskiego). W opisanym zdarzeniu – rzeczywistym lub
nie – miało chodzić o próbę wymuszenia łapówki przez
polskiego urzędnika od firmy farmaceutycznej. Nie zaś o
próbę skorumpowania polskiego funkcjonariusza
publicznego przez amerykańską firmę! Amerykańska komisja
nie ma uprawnień do ścigania polskich urzędników i
instytucji. A zatem przypisywanie sobie przez
"Rzeczpospolitą" zasług w wywołaniu amerykańskiego
śledztwa raczej nie ma podstaw.
Można się natomiast domyślać, iż wiosną bieżącego roku
"Rzeczpospolita" dała się wpuścić w maliny.
Dziennikarze, prawdopodobnie nieświadomie, dali się
wykorzystać w grze zmierzającej do wykończenia
Łapińskiego. Były minister zdrowia zalazł za skórę
koncernom farmaceutycznym. Łapiński, modyfikując listę
leków refundowanych, wydarł z gardła rekinom przemysłu
farmaceutycznego ok. 880 mln zł.
Waldemar Deszczyński twierdzi, że padł ofiarą podstępnej
intrygi. Wytoczył "Rzeczpospolitej" proces o
zniesławienie. Druga rozprawa w tym procesie ma się
odbyć w styczniu przyszłego roku. Prawomocne
rozstrzygnięcie zapadnie – jak zazwyczaj w tego rodzaju
sprawach – po paru latach. Jednak już na obecnym etapie
nie można wykluczyć hipotezy, iż dziennikarze "Rzepy",
działając w dobrej wierze, stali się narzędziem w grze
koncernów farmaceutycznych.
Śledztwo, jakie wszczęła amerykańska SEC, wywołały tajne
informacje przekazane ambasadzie amerykańskiej w
Warszawie przez polskie służby specjalne, a nie
publikacje "Rzepy".
Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełdy
(SEC) zazwyczaj postępuje bardzo ostrożnie. Nie
podejmuje pochopnie śledztw wymierzonych w wielkie
firmy. Informacje o tym, że jakiś koncern jest objęty
dochodzeniem prowadzonym przez SEC, mogą bowiem
wstrząsnąć giełdą. Wszczęcie postępowania świadczy więc,
że muszą istnieć mocne podstawy uprawdopodobniające
próbę korumpowania polskich urzędników.
* * *
Jest nadzieja, że amerykańskie śledztwo w jakimś
zakresie ujawni wredne praktyki ponadnarodowych
koncernów farmaceutycznych. Firmy te rocznie wydają w
Polsce ok. 170 mln USD na tzw. agresywny marketing.
Polega on m.in. na zatrudnianiu setek agentów
wyspecjalizowanych w urabianiu lekarzy, aby przepisywali
pacjentom drogie oryginalne leki, ukrywają przed nimi,
iż mogą równie skutecznie leczyć się tańszymi
preparatami odtwórczymi o niemal identycznym składzie
chemicznym. Presji koncernów ulega w Polsce ok. 61 proc.
praktykujących lekarzy. Wykazały to miarodajne badania.
Lekarze oraz urzędnicy ministerialni są przekupywani
wyjazdami na rzekome sympozja naukowe organizowane w
egzotycznych krajach. (Na przykład 28 lipca br. podczas
obrad sejmowej Komisji Zdrowia znowu wyszło na jaw, iż
dwaj urzędnicy zajmujący się rejestracją leków wzięli
udział w wycieczce sponsorowanej przez zagraniczne firmy
farmaceutyczne). Wiadomo, że na urzędników resortu
zdrowia była wywierana presja, aby akceptowali wysokie
ceny importowanych leków i zgadzali się na wpisywanie
zagranicznych farmaceutyków na listę leków
refundowanych. (Czyli takich, które pacjent kupuje na
receptę po zniżonej cenie, a resztę płaci państwo).
* * *
Setki tysięcy polskich kobiet dotkniętych jest
osteoporozą. O ten rynek walczy zaciekle koncern Merck
Sharp & Dohme Idea Inc., który sprzedaje fosamax.
Substancją czynną w tym leku jest kwas alendronowy.
Identyczny składnik mają polskie odpowiedniki fosamaksu.
Jeden z tych odpowiedników rekostin produkowany przez
Biofarm kosztuje tylko 20 zł (na ulgową receptę). Za
oryginalny lek trzeba zabulić 66 zł. Agenci koncernu
przekonują lekarzy, że fosamax jest skuteczniejszy, choć
od polskiego odpowiednika różni się głównie tym, iż
tabletki są powlekane woskiem carnuba, dzięki czemu nie
podrażniają przełyku. Może to mieć znaczenie dla
niewielkiej grupy osób szczególnie uwrażliwionych.
Jednak na skutek agresywnego marketingu i beztroski
lekarzy wiele polskich kobiet jest wpędzanych w zupełnie
zbędne wydatki. Wytwórcy fosamaksu nie można zarzucić
działalności niezgodnej z prawem. Co najwyżej podłe
postępowanie, które karalne nie jest.
Wskazane byłoby, aby ABW i amerykańskie instytucje
śledcze zbadały, czy czasem wytwórca fosamaksu nie
inspirował zawiązania konspiracji wymierzonej w polskich
polityków, którzy stanęli temu koncernowi na drodze.
To i owo na ten temat mieliby do powiedzenia zarówno
Mariusz Łapiński, jak i jego były zastępca Aleksander
Nauman. Zdaniem "NIE", amerykańscy śledczy zajmujący się
polskimi filiami koncernów Schering-Plough, Eli Lilly
oraz Johnson & Johnson powinni prześwietlić także
działalność Merck Sharp & Dohme Idea Inc. w Polsce.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cywilizm
Wojsko Polskie na rozkaz amerykańskich generałów ma
obronić świat przed terroryzmem, a zwykłych koszar spod
Łomnicy obronić nie potrafiło.
- Tu, w tym miejscu, prąd jebnął Ryśka - pan Tadek
pokazuje stojącą obok kępy krzewów stację
transformatorową. - Zginął na miejscu. Ten, co z nim
wtedy wyciągał z ziemi kable, wpadł w szok. Pobiegł do
wsi, sam wypił pół litra i padł. Chłopaki chcieli
zarobić trochę grosza, bo to teraz niczyje...
Karkonoski Pułk Obrony Przeciwlotniczej w Jeleniej Górze
został, w ramach reformy struktur wojskowych,
zlikwidowany. Pozostały po nim puste koszary: wielki
kompleks potężnych, pamiętających pruskie czasy
budynków, obiekty gospodarcze i lesisty, pagórkowaty
poligon, a na nim m.in. dwie strzelnice z elektronicznym
systemem ruchomych celów. Gdy rok temu ostatni żołnierze
opuszczali jednostkę, wszystko było w idealnym stanie.
Budynki przez lata systematycznie remontowano i
modernizowano, więc standard jak w NATO. Teraz okoliczny
lud zaopatruje się tu darmo w dobra, kradnąc wszystko,
co się przydaje w cywilnym życiu. Resztę niszczy. Może z
pacyfizmu?
Poligon od najbliższych zabudowań wsi Łomnica dzieli
kilkaset metrów. Wiedzie tędy wydeptana ścieżka, którą
tubylcy transportują wszystko, co da się wyrwać albo
wyciągnąć z ziemi. Szutrową drogą, której nie chroni
leżący obok w rowie szlaban, przybywają zmotoryzowani
amatorzy wojskowego mienia.
Czasami to szabrownicy z daleka. Ci dźwigają łupy przez
wyrwy w betonowym ogrodzeniu (fot. 1).
- Ludzie ryją w ziemi i wyciągają grube, miedziane kable
- pan Tadek pokazuje pomieszczenie dawnej wartowni. - To
nasze złoto. Nie każdy ma prawo kopać kable, nieraz były
o to wojny. Rysiek zginął, bo połakomił się na zwoje w
stacji trafo. Nie sprawdził, czy buda jest pod
napięciem.
Idziemy w stronę strzelnicy. Z wieży obserwacyjnej
wyjęto wszystkie drzwi i okna.
- Drzwi były potężne, całe metalowe - wspomina pan Tadek
- przyjechali po nie jacyś czterej faceci Żukiem. Trochę
się namęczyli.
Podkłady kolejowe już wykopane czekają na swoją kolej
(fot. 2). To kiedyś był tzw. kulochwyt, teraz - opał.
Palą się długo i dają dużo ciepła.
Pomieszczenie gospodarcze. Z parterowego budynku wyjęto
niektóre okna i wszystkie drzwi. Jedne znalazły nowych
właścicieli, drugie wyrwane z futryn czekają na
transport (fot. 3, 4).
Dwadzieścia metrów dalej stoi domek, który zachował
drzwi i okna, bo pomieszkują tu bezdomni Staszek i Edek.
Żyją z kopalnictwa szczątków po WP. Śpią pod kocami na
wojskowych materacach.
- Niech żyje Układ Warszawski, bo tu spokój, świeże
powietrze i jeszcze zarobić można.
Kompleksem obiektów byłego pułku przeciwlotniczego
administrować powinna Agencja Mienia Wojskowego, ale
jeszcze formalnie nie przejęła jednostki. Pułk bowiem,
choć go nie ma, pozostaje w strukturach Wojska
Polskiego, gdyż proces jej likwidacji nie został
zakończony. Nie mogliśmy znaleźć nikogo z tzw. grupy
likwidacyjnej. Koszarowych budynków pilnują nieuzbrojeni
stróże z agencji ochrony mienia, ludzie senni - emeryci.
Jak powiedziały nam wiewióry w mundurach, niektóre
obiekty zostały rozszabrowane przez paru rzutkich
oficerów,
zanim wojsko opuściło koszary.
Wrocławski Oddział Agencji Mienia Wojskowego zaoferował
władzom Jeleniej Góry kupienie kompleksu bez przetargu i
po korzystnej cenie. Miasto nie chce wziąć tego nawet za
darmo. Dużo kosztuje utrzymanie budynków i całej
infrastruktury. Nie pojawił się też inny chętny.
Wszystkich odstraszają koszty remontu.
Za rok zlikwidowane zostanie Centrum Szkolenia
Radioelektronicznego: 150 hektarów powierzchni, ponad 50
budynków o łącznej kubaturze wynoszącej 400 tys. metrów
sześciennych, 73 tys. metrów kwadratowych powierzchni
użytkowej, własne ujęcie wody i system zasilania
energetycznego, nowy system ogrzewania, największy w
mieście kryty basen, hala sportowa, stadion, biblioteka
i hotel. Okoliczny lud już zaciera ręce, czekając na
największy szaber od 1945 roku. Podobno przyjmowane są
zakłady, kto pierwszy zapierdoli rogi dwóch wielkich,
wykonanych z brązu jeleni, zdobiących główną bramę
jednostki.
Świętoszów, teren 10 Brygady Kawalerii Pancernej
włączonej w struktury sił szybkiego reagowania NATO. Tu
ma trafić większość z zakupionych od Bundeswehry czołgów
Leopard. Nie ma za to szmalu na zagospodarowanie
wszystkich obiektów, które Wojsko Polskie przejęło po
Rosjanach. Kompleks jest tak duży, że jeszcze teraz
okoliczny lud ma co szabrować. Pokazywano nam, gdzie
jest najlepsza dachówka, a gdzie brać cegły lub deski.
Obiekty albo nie są pilnowane, albo wartownicy wolą za
dużo nie widzieć.
Wszędzie tam, gdzie po reformie żołnierze opuścili
jednostki, szerzy się szabrownictwo i niszczeje mienie
ogromnej wartości. Cywilizacja umiera oddając pola
pustyni. Doradcy byłego ministra Komorowskiego uważali,
że samorządy i biznes rzucą się kupować budynki i
urządzenia wojskowe, a MON zrobi na tym kokosowy
interes. Tymczasem w kraju miodem i mlekiem płynącym
dzięki rządom Buzkowców nie dość, że nikt tych obiektów
nie chce kupić, to nawet nie chce ich za darmo. Wkrótce
nie będzie nawet co remontować.
Administracja Buzka marnowała wszystko, co miała w ręku
do ostatniego guzika.
Fot. JACEK KUNIKOWSKI
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kino na krzyż "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tam, gdzie rosną poziomki
Kujawsko-pomorskie było jedynym województwem w Polsce, w
którym władzę niepodzielenie sprawował SLD. Bydgoszcz,
Grudziądz, Inowrocław i Włocławek uchodziły za bastiony
lewicy. Bastiony padły.
MARZEC 2000 r.
Zarzuciłam kujawsko-pomorskiemu SLD powielanie błędów
AWS: brak programu, realnych osiągnięć, nepotyzm ("NIE"
nr 11 i 15/2000). Twierdziłam, że mały Toruń zwiększał
swoje szanse w wyborach do wojewódzkich władz partii
dzięki martwym duszom. Liczba delegatów na zjazdy zależy
bowiem od liczby członków SLD. Późniejsze wewnętrzne
kontrole, których wyniki utajniono, potwierdziły, że w
najlepszych toruńskich kołach Sojuszu za niepłacenie
składek i nieuczestniczenie w zebraniach trzeba wyrzucić
50 proc. członków.
Układ władzy w województwie funkcjonował dzięki
porozumieniu rodzinnemu. Martwe dusze i poparcie
bydgoszczan zbliżonych do ówczesnej wice-prezydent
Grażyny Ciemniak, prywatnie siostry marszałka
kujawsko-pomorskiego Waldemara Achramowicza, pomogły
posłowi Jerzemu Wenderlichowi zostać wojewódzkim szefem
SLD. Prorokowałam, że przyjdzie czas na rewanż przy
konstruowaniu list kandydatów do parlamentu.
CZERWIEC 2001 r.
Po serii skandali przyjechała szefowa Komisji Etyki SLD,
prof. Maria Szyszkowska. Ponieważ mimo jej krytycznych
uwag ci, co sprawują władzę w tym województwie,
oznajmili, iż mają przekonanie, że postępują prawidłowo,
Szyszkowska wydała zalecenie, aby po wyborach
parlamentarnych przeprowadzono wybory w partii
zaczynając od kół.
Mniej więcej w tym czasie w bydgoskim ratuszu SLD-owska
elita podgryzała sobie gardła. Grażyna Ciemniak
oskarżyła swego ówczesnego szefa, prezydenta Bydgoszczy
Romana Jasiakiewicza, o kompromitowanie SLD. Prawdziwym
powodem awantury była wysokość podwyżki przyznanej przez
prezydenta ustosunkowanej pani wiceprezydent oraz
pozbawienie jej premii. Komisja Etyki SLD przyznała
rację Jasiakiewiczowi, ale listę kandydatów do Sejmu
ozdobiło nazwisko Grażyny Ciemniak. Jasiakiewicz nie
pojawił się na liście. Partia postawiła na osoby mało
znane; główną zasadą konstrukcyjną było pozbycie się
konkurencji.
Rezultat zaleconych przez prof. Szyszkowską wyborów:
odtworzenie starego układu władzy.
CZERWIEC 2002 r.
Po rezygnacji Jerzego Wender-licha bój o przewodzenie
województwu stoczyli posłanka SLD Grażyna Ciemniak i
marszałek Waldemar Achramowicz. Bratobójczą walkę wygrał
ten trzeci – niespodziewanie zgłoszony przez salę –
poseł SLD Krystian Łuczak z Włocławka. Dostał więcej
głosów niż brat z siostrą razem wzięci.
Były inne zabawne incydenty. Na przykład we Włocławku do
wyborów samorządowych poszły dwie lewice, każda pod
wodzą innego posła SLD. Bydgoszczanie odnosili wrażenie,
że Roman Jasiakiewicz, który o włos nie został
prezydentem Bydgoszczy w pierwszej turze wyborów, w
drugiej stracił poparcie SLD dowodzonego przez poseł
Ciemniak. Przerżnął uzyskując 45,38 proc. głosów.
PAŹDZIERNIK 2002 r.
Miller pocieszał, że klęska w województwie
kujawsko-pomorskim nie jest totalna, bo w czarnym
Toruniu wygrał kandydat lewicy. Nie dodał, że zwycięska
lewica nie ma nic wspólnego z SLD.
21 lat temu torunianie wymyślili "poziomki" – słynne
struktury poziome kontestujące politykę góry PZPR. Ku
konsternacji Biura Politycznego KC PZPR jedna z
"poziomek" zajęła fotelik miejskiego szefa partii.
Historia lubi się powtarzać. Liderem "poziomek" jest
dziś Michał Zaleski.
Zaleski, prezes Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej,
od dwóch kadencji radny, członek klubu SLD, dwukrotny
kandydat Sojuszu na prezydenta miasta, pod koniec 2001
r. postanowił wstąpić do tej partii. O przyjęciu
Zaleskiego decydowało koło Bydgoskie Przedmieście 1. Jak
zwykle, frekwencja była tragiczna. Ci, którzy przyszli
na zebranie, zarzucili koniunkturalizm facetowi, który
od 30 lat trzymał z lewicą, a od 7 ją reprezentował. Nie
powiedzieli mu tego w oczy, bo wbrew statutowi SLD na
werdykt o przyjęciu do partii czekał za drzwiami. W
Toruniu pokutuje pogląd, że upieprzono kandydata,
ponieważ takie były wytyczne partyjnej góry
postrzegającej w Zaleskim poważnego konkurenta do łask
wyborców, na domiar złego mało dyspozycyjnego wobec
rządzących liderów. Zaleski nie był jedynym, którego SLD
nie życzył sobie widzieć w swoich szeregach ("NIE" nr
1/2002).
Kandydat SLD na prezydenta Torunia przepadł już w
pierwszej turze. Michał Zaleski został prezydentem z
poręki Toruńskiego Międzyosiedlowego Porozumienia
Samorządowego grupują-
cego lewicującą inteligencję, odtrąconą przez SLD, i tę
zbrzydzoną stosowanymi w partii
metodami. Jest wśród nich profesor prawa, który pomógł
wyrosnąć "poziomkom" 21 lat temu.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " M/s Dupa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Plantacja półmelonów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pogrywanie programami "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rachujnia
Raz, dwa, trzy, żyjesz ty. Zobacz, w jakim kraju żyjesz.
Jest rzeczą zrozumiałą, że dziennikarz niczego nie
czyta, bo jest od pisania. To inni mają czytać. My nie
jesteśmy wyjątkiem. Ni z gruchy, ni z pietruchy
postanowiliśmy jednak poczytać cyferki. I była to
pasjonująca lektura.
Jest nas prawie tyle samo, co na początku lat 90., czyli
niewiele ponad 38 mln. Pod względem ludności zajmujemy
29 miejsce na świecie, a pod względem powierzchni – 69.
Przeciętne państewko.
Być
Z tych 38 mln Polaków 9 mln jest w wieku
przedprodukcyjnym, czyli to gnojstwo, a w wieku
poprodukcyjnym, starych pierdzieli, mamy na stanie 5,7
mln. Budujących naszą nową Polskę jest więc teoretycznie
blisko 24 mln. Od pyty ludzi. Gdyby tak się wszyscy
wzięli do roboty, to ho, ho... Ale się nie wezmą –
prawie co szósty Polak z tej liczby pozostaje bez pracy,
stopa zarejestrowanego bezrobocia przekroczyła bowiem
18,5 proc. (wzrastając od 1990 r. o 350 proc.). Z ponad
3,5-milionowej rzeszy bezrobotnych blisko jedna czwarta
poszukuje bezskutecznie pracy od dwóch lat. Według
międzynarodowych ekspertów stopa rzeczywistego
bezrobocia przekroczyła już dawno 20 proc., co plasuje
nas w pierwszej dziesiątce, a dokładnie na 7 miejscu
wśród państw dotkniętych tym zjawiskiem na świecie.
Hurra!!! Ścisły finał.
Budując nowy ustrój wytężyliśmy wszystkie siły witalne
narodu, co doprowadziło do lawinowego wzrostu liczby
rencistów i emerytów, których jest 6,2 mln, a wraz z
rolnikami pobierającymi świadczenia – blisko 8 mln. Nie
dziwota zatem, że na wypłatę świadczeń z tytułu rent i
emerytur wydajemy ponad 102 mld zł, z czego ponad 45 mld
pochodzi z dotacji budżetowych (stanowiło to 26 proc.
wydatków budżetu w 2001 r.). W latach 1995–2001 suma
wypłacanych świadczeń emerytalno-rentowych wzrosła o 235
proc.
Takiej dynamiki nie da się zaobserwować nigdzie na
świecie. Koszty utrzymania coraz większe, renciny i
emerytury coraz chudsze. Fachowcy wymyślili więc Otwarte
Fundusze Emerytalne. Miały one miękko wprowadzić
emerytów do raju starości. Gówno z tego wyszło. Wynik
finansowy brutto tych cudownych instytucji był w latach
1999–2001 ujemny, a roczna stopa zwrotu sięgała ledwo
4,5 proc. Gdyby tę kasę trzymać w banku, więcej byśmy
zarobili.
Robić
O tych, co jeszcze pracują, jedno możemy powiedzieć: że
pracują uważnie i ostrożnie. W ciągu ostatnich 10 lat
zmalała liczba wypadków przy pracy. Co zaś do efektów
społecznego trudu, to niestety nie mamy dobrych
wiadomości – Polska spadła z 27 (w 1990 r.) na 33 (w
2001 r.) miejsce na świecie pod względem osiągniętego
PKB w cenach bieżących. Jasne, produkujemy więcej i
idziemy do przodu, ale inni produkują jeszcze więcej i
nie idą, tylko biegną.
Więcej robimy, to i więcej sprzedajemy. Eksport w latach
1990–2001 wzrósł o 232 proc. Cudnie, nie? Nie. Robimy
zdaje się nie to, co nam trzeba, bo importujemy coraz
więcej. Wniosek prosty: to, co wytwarzamy, można psu w
dupę włożyć, skoro coraz więcej musimy kupować za
granicą. Import w tym samym czasie wzrósł
ponadpięciokrotnie. Albo nie umiemy handlować, albo nie
mamy czym i w efekcie powoduje to, że deficyt na
rachunku bieżącym plasuje nas na 12 miejscu w świecie.
Proste, że jak się więcej kupuje, niż sprzedaje, to
rośnie saldo ujemne. Nawiasem mówiąc sektor publiczny w
odróżnieniu od prywatnego notował przez te lata nadwyżkę
eksportu nad importem. Jeśli ten sektor umiał coś
sprzedać w przeciwieństwie do sektora prywatnego, rodzi
się jedno pytanie – na co nam była ta cała prywatyzacja?
Dług publiczny to jeden z niewielu wskaźników w
gospodarce, który dynamicznie rósł. W latach 1995–2003
skoczył o 250 proc. – do kwoty blisko 400 mld zł. W 2000
r. wartość długu zagranicznego plasowała nas na 11
miejscu na świecie i dawała 10 miejsce pod względem
kosztów jego obsługi (w 2001 r. ponad 12 proc. wydatków
budżetu państwa poszło na obsługę zadłużenia).
Nie robić
Bardzo ciekawe, że im biedniej, tym większy korowód
urzędników administracji publicznej. W 2001 r.
urzędników publicznych wszelkiej maści było blisko 350
tys. (wzrost w porównaniu z 1995 r. o blisko 200 proc.).
Sztuka demokracji lokalnej też wymaga niezłych pieniędzy
– rzeszę ponad 63 tys. radnych obsługuje blisko 200 tys.
urzędników i co się dziwić, że samorządy terytorialne
przeznaczają na wynagrodzenia blisko 95 proc. swoich
wpływów, a więc gdyby nie dotacje z budżetu państwa, to
cała ta zabawa dawno by się skończyła.
Jak tak człowiek pomyśli, ile ci urzędnicy zużywają
papieru, ile hektolitrów kawy wypijają i jak wykonują w
skali roku miliony połączeń prywatnych ze służbowych
telefonów, to rodzi się taka zuchwała myśl, że może by
tak te tony pieniędzy przeżeranych, przepijanych i
wydalanych przez tych darmozjadów wydać na coś innego.
Na przykład na bezpieczeństwo publiczne. To niegłupi
pomysł, bo choć od 1990 r. wzrosła o 30 proc. liczba
pracowników bezpieczeństwa (wszystkich funkcjonariuszy
jest blisko 150 tys., w tym nieco ponad 100 tys.
policjantów), to efekt tego wzrostu jest mizerny.
Wykrywalność ogółem "skoczyła" z 40 do 53,8 proc.
(1990–2001) i wykrywa się tylko co piątego sprawcę
kradzieży i kradzieży z włamaniem i co drugiego sprawcę
rozboju. W 2001 r. z powodu niewykrycia sprawcy umorzono
ponad 657 tys. postępowań, czyli tak jakby połowę z
ogólnej liczby 1,3 mln popełnionych i zgłoszonych
przestępstw. W 2001 r. sądy karne skazały ponad 222 tys.
osób, z czego na karę pozbawienia wolności – 174 tys.
Mają za swoje. No, może nie wszyscy, bo karę pozbawienia
wolności można wykonać tylko wobec połowy skazanych
prawomocnym wyrokiem, a reszta musi czekać w kolejce (w
2001 r. w zakładach karnych osadzono blisko 80 tys.
ludzi, niewiele mniej niż w dwa razy większych Niemczech
– co dawało nam 14 miejsce na świecie). Poza sądami
karnymi w cywilnych leżało do rozpoznania ponad 10 mln
spraw, z czego ponad 80 proc. to sprawy sprzed roku
2001.
Zabawić się
Chciałby się człowiek odstresować, zapomnieć o tym
pierdolniku, ale nie bardzo ma gdzie. Liczba kin spadła
o połowę do ok. 700, liczba woluminów w bibliotekach
publicznych też zmalała (choć dalej posiadają one blisko
135 mln książek).
No nic, tylko się upić, bo po tym, jak profesor Kołodko
obniżył akcyzę, stać nas na ćwiartkę, a trzeba dodać, że
czyn to chwalebny, bo od każdej flaszki bulimy VAT i
akcyzę, czym zwiększamy dochody naszego kochanego
państwa. Lecz picie alkoholu może doprowadzić nas do
nałogu, a łóżek dla celów lecznictwa odwykowego
posiadamy tylko 982. Można z tego zwariować, ale lepiej
nie, bo liczba łóżek na oddziałach psychiatrycznych
spadła w ciągu 10 lat o jedną trzecią, a w tłoku i
ciężko się leczyć, i można dostać jeszcze większego
zajoba. W ogóle lepiej nie chorować, bo w liczbie łóżek
szpitalnych na tysiąc mieszkańców wyprzedzili nas
Rosjanie, Bułgarzy i Ukraińcy.
Cóż zatem zrobić przy niewystarczającej pensji lub
emeryturze, lęku przed wyjściem wieczorem na ulicę,
braku możliwości leczenia? Jak sobie pomóc? Może jakiś
cudowny wynalazek na trapiące nas i nasze kochane
państwo kłopoty? Nic z tego! W ciągu 10 lat z placówek
naukowo-badawczych odeszło ponad 11 tys. naukowców, a
ci, co zostali (28 tys.), posiadają sprzęt zużyty w
blisko 80 procentach – to co można zmajstrować?
Nic tylko palnąć sobie w łeb patrząc na ten cudowny
obraz, co wielu zresztą czyni – wzrost zamachów
samobójczych zarejestrowanych przez policję w ciągu
ostatnich lat przekroczył 50 proc.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pułkownik z dolnej półki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pomocnika tresera fok i papug poszukują w Sopocie.
Wymagana znajomość języka angielskiego. Treser jest
bowiem Anglikiem, a więc foki i papugi porozumiewają się
włącznie po angielsku.
Naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej z Kamieńca
Ząbkowickiego odmówił wyjechania do pożaru. Naczelnik
był pijany i nie chciał prowadzić w tym stanie wozu
bojowego. Żaden z pozostałych strażaków ochotników nie
miał prawa jazdy. Za niewyjechanie do pożaru sąd
pierwszej instancji skazał naczelnika na pół roku
więzienia, w drugiej karę warunkowo umorzył na okres
próbny jednego roku. Słusznie więc zrobił naczelnik.
Więcej by dostał za prowadzenie wozu po pijaku.
Pod Wieruszowem w gminie Galewice mężczyzna w wieku
40–45 lat próbował zgwałcić idącą do szkoły 13-latkę.
Udało mu się przewrócić ją na ziemię, zedrzeć kurtkę i
rozciąć nożem sweter i bluzkę. Otrzymał solidnego kopa w
krocze, a dziewczynka wstała i poszła do szkoły nie
oglądając się na zwijającego się z bólu napastnika.
W Słupsku na trawniku w centrum miasta leżała czarna
dyplomatka. Wzbudziła zaniepokojenie. Obawiano się
zamachu bombowego. Jeden z wezwanych policjantów
podszedł do teczki i kopnął w nią ciekaw, czy będzie
detonacja czy nie. Nie było.
Na Zamku w Lublinie odbył się finał ogólnopolskiego
konkursu recytatorskiego im. Józefa Czechowicza. Dzieci,
które zwyciężyły w kategorii "najlepsza ilustracja do
wiersza", otrzymały maskotki w kształcie prezerwatyw.
Jest nam przykro – tłumaczą organizatorzy. Na metce był
napis, że to smoczek. Hm... wszystko zależy od sposobu
użycia.
W Białej Podlaskiej, gdzie nie ma izby wytrzeźwień,
zwożą pijanych do szpitala. Kompletnie pijany mężczyzna
zdzielił z całej siły opiekującą się nim pielęgniarkę
dwa razy w głowę. Gdy wytrzeźwiał, tłumaczył, że pomylił
pielęgniarkę z żoną.
Samozwańczy ginekolog z Poznania dostał aż 15 lat
więzienia. Był nim 54-letni właściciel budki z jedzeniem
z dworca PKP, który zgłaszające się do pracy kobiety
poddawał gruntownym badaniom ginekologicznym i
sanitarnym. Tłumaczył im, że musi sprawdzić, czy są
zdrowe. Potem je gwałcił.
W Krakowie 43-letni urzędnik nawiązał romans z 27-letnią
mężatką. Zdradzony mąż szantażując kochanka żony zażądał
odeń samochodu Peugeot (wartego 50 tys. zł) tytułem
rekompensaty. Policja złapała szantażystę. Nie daje
wiary jego zapewnieniom, że chodziło mu o zemstę, a nie
o korzyści materialne. Samochód Peugeot ma wartość
większą niż cnota którejkolwiek żony.
Objawił się kolejny euroentuzjasta. Henryk K., który
odsiaduje w więzieniu w Wołowie karę 14 lat za
zabójstwo. Z powodu zaniedbania dyrekcji więzienia pan
Henryk nie mógł wziąć udziału w referendum unijnym. Żąda
z tego tytułu 100 tys. zł odszkodowania.
Przed Sądem Okręgowym w Poznaniu odpowiadał – z wolnej
stopy – za podrabianie czeków bankowych młody mężczyzna.
W składaniu zeznań przeszkadzała mu czkawka. Ponadto
zakłócał przebieg rozpra-wy głośnym puszczaniem wiatrów.
Wezwano policję, która ustaliła, że miał ponad 2 promile
alkoholu we krwi. Rozprawę odroczono, a poznaniak za
obrazę sądu dostał tydzień aresztu.
We Wrocławiu policja zatrzymała fałszywych policjantów –
kompletnych amatorów. Przebierańcy zatrzymali do
kontroli drogowej prawdziwego policjanta z 10-letnim
stażem. Byli tak zaskoczeni, że na żądanie zatrzymanego
gliny wylegitymowali się mu dowodami osobistymi.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jad z męża
Jak myśl ben Ladena przysporzyła zajęcia polskim sądom.
Pan Andrzej Ś., bezrobotny zegarmistrz z Grodziska
Wielkopolskiego, od lat żre się ze swoją byłą małżonką o
majątek. 26 maja 2003 r. udał się na pocztę i nadał dwa
listy polecone: jeden do eksślubnej, a drugi do
mieszkającego z nią syna Łukasza. Ich treść była
jednakowa: ponieważ zostałem narażony na nieodwracalne
straty związane z wycięciem drzew owocowych na mojej
niespornej części posesji wzywam Marię i Łukasza Ś. po
raz ostatni do uregulowania kwoty za wycięcie 14 drzew
owocowych. Następnego dnia około szóstej wieczorem
przesyłki dotarły do adresatów.
Proszek na twarz
Pierwszy kopertę otworzył Łukasz (25-letni uczeń III
klasy liceum ogólnokształcącego). Ponoć podczas tej
rutynowej czynności z koperty wysypało się kilka gramów
proszku koloru szaro-brązowego. Tajemnicza substancja
osiadła na twarzy i rękach otwierającego, a więc na
kluczowych częściach ciała ludzkiego. Gdy pani Maria
ujrzała niedolę syna, swą kopertę rozklejała z daleko
idącą ostrożnością. Jak się okazało – nie bez kozery, bo
i ona zawierała złowrogie ziarenka proszku. Oboje
zgodnie i natychmiast uznali, że zostali ofiarami
bioterroru. Koperty wraz z zawartością z pietyzmem
zapakowali do woreczka foliowego i wynieśli z chałupy
(używając przy tym gumowych rękawiczek). Wpadli w
obowiązkową panikę, gdyż zupełnie nie wiedzieli, co
dalej czynić w kryzysowej sytuacji. W końcu dryndnęli na
policję.
Funkcjonariusze z Komendy Powiatowej w Grodzisku też nie
bardzo wiedzieli, jak się zachować. Co prawda dwóch
odważnych śledczych wkrótce przybyło na miejsce
zdarzenia, ale zamiast wesprzeć na duchu spanikowaną
rodzinę, zaczęli się głupkowato śmiać. W przerwach
między kolejnymi wybuchami wesołości oznajmili, że
najlepiej będzie, jak proszek pani Maria zaniesie do
sanepidu.
Maria Ś. nie podzielała ich wesołości, tym bardziej że
sanepid o tej porze już dawno był zamknięty na cztery
spusty. Postanowiła poszukać pomocy w Komendzie
Wojewódzkiej w Poznaniu, bo uznała, że pracują tam
poważniejsi i bardziej fachowi stróże porządku.
Zespół kryzysowy
No i faktycznie. Oficer dyżurny nie zbagatelizował
sygnału: kazał nie ruszać się i zadzwonić do straży
pożarnej. Wkrótce w okolicach posesji zamieszkanej przez
Marię Ś. i syna pojawili się policjanci z prewencji.
Szczelnym kordonem otoczyli budynek. Na sygnale przybyła
karetka pogotowia. Przyjechał specjalistyczny wóz
ratownictwa chemicznego wraz z rzeszą strażaków. Nie
zabrakło przedstawiciela sanepidu, a także starostwa.
Napięcie systematycznie rosło. Sięgnęło zenitu, gdy
strażak odziany w szczelny kombinezon wyniósł przesyłkę
z groźnym proszkiem. Umieścił ją w wozie bojowym.
Następnie pod eskortą policyjnych suk listy od pana
Andrzeja wywieziono do sanepidu.
O jedenastej wieczorem powołano Powiatowy Zespół
Kryzysowy. W jego skład wszedł dzielnicowy, strażak,
kierownik sanepidu i wicestarosta. Ciało to orzekło, że
panią Marię i Łukasza w trybie pilnym trzeba dostarczyć
karetką na oddział chorób zakaźnych szpitala przy ul.
Zawady w Poznaniu. Ofiary zamachu bioterrorystycznego
czuły się jednak nadspodziewanie dobrze, dlatego po
jakichś dwóch godzinach ze szpitala je wyrzucono.
Oczywisty terrorysta
Pani Maria i syn od początku nie mieli wątpliwości, że
oczywistym terrorystą jest nadawca listów, czyli Andrzej
Ś. Już feralnego dnia udali się do niego z
niezapowiedzianą wizytą policjanci.
– Z przyjacielskiej rozmowy dowiedziałem się od nich, że
w wysłanych przeze mnie listach znajdował się jakiś
proszek. Byłem zaskoczony, bo nie mam nawyku wsypywania
proszku do kopert – wyznał pan Andrzej.
Gdy zespół kryzysowy się rozwiązał, proszek przebadano.
Okazało się, że jest on zupełnie nieszkodliwy dla
zdrowia. Z tego powodu Prokuratura Rejonowa w Nowym
Tomyślu odmówiła wszczęcia postępowania.
Było to postanowienie na wskroś powierzchowne. Nie
zauważono bowiem, że przesyłka z proszkiem była nową,
niespotykaną dotąd w RP bioterrorystyczną odmianą
znęcania się nad rodziną. Ciemiężycielem – to jasne –
był pan Andrzej.
Węże aptekarki
Pani Maria na decyzję prokuratury wniosła zażalenie. W
uzasadnieniu czytamy: fakt ten (otrzymania listów z
proszkiem – przyp. M.M.) wzbudził w nas uzasadniony
niepokój, że znajdująca się wewnątrz kopert substancja
może być szkodliwa dla naszego zdrowia.
Dodała, że w przeszłości Andrzej Ś. wielokrotnie groził
jej następującą frazą: tak cię urządzę, że nie będziesz
pasować do żadnej trumny. Ponadto czasem zajeżdżał jej
drogę samochodem oraz kilka dni przed nadejściem
przesyłki filmował ją amatorską kamerą, jak szła przez
rynek.
To nie wszystko. Maria Ś. przypomniała sobie, że jej
były mąż chwalił się swoją kochanką. Poinformował
mianowicie córkę Kingę, że jego nowa laska jest kobietą
niepospolitą, gdyż zajmuje się hodowlą węży. Oczywiste,
że metodami chałupniczymi wytwarza z tych biednych
zwierząt jad. Nadto ta występna kobieta jest
farmaceutką, z łatwością więc mogła upichcić jakieś
silnie toksyczne świństwo w postaci proszku.
Poza tym były mąż od pewnego czasu dziwnie przedstawiał
się podczas rozmów telefonicznych. Kiedyś, gdy dzwonił,
mówił o sobie zwyczajnie – mecenas Ś. Ostatnio – uwaga!
– kazał się
tytułować ben Laden. A przecież ten męski brodacz
nieodparcie kojarzy się z nisko latającymi samolotami i
proszkiem w kopertach, wywodziła pani Maria.
Maria Ś. przyznała również, że pojawienie się tajemniczo
ubranego strażaka oraz chmary policjantów, co nastąpiło
po jej rozmowie z dyżurnym KWP w Poznaniu, w znacznej
mierze utwierdziło ją w przekonaniu, iż jej lęk przed
proszkiem w kopertach nie był bezpodstawny. Zachowanie
funkcjonariuszy i strażaka wskazywało bowiem niezbicie
na trujący charakter listów. A gdy zespół kryzysowy
zdecydował o przewózce do szpitala, była niemal pewna,
że godziny jej i syna Łukasza są policzone.
Duma ben Ladena
Tak uargumentowane zażalenie musiało zostać rozpatrzone
pozytywnie. Prokuratura w Nowym Tomyślu ponownie zabrała
się do roboty. W lutym 2004 r. oskarżyła Andrzeja Ś. o
to, że Marii Ś. przesłał list polecony, w którym
znajdował się proszek niewiadomego pochodzenia, co w/w
odebrała jako groźbę pozbawienia jej życia lub
spowodowanie uszczerbku na zdrowiu, która to groźba
wzbudziła w niej uzasadnioną obawę, iż może zostać
spełniona. O to samo prokuratura oskarżyła pana Andrzeja
w związku z epistołą wysłaną do syna. Sprawa jest
poważna, bo za takie sproszkowane groźby ten żyjący z
wypłacanego mu w naturze czynszu mężczyzna może za
kratami spędzić nawet dwa lata.
– Zdecydowaliśmy się na oskarżenie Andrzeja Ś., bo
uważamy, że popełnił on przestępstwo. To, że proszek nie
był szkodliwy dla zdrowia, nie ma większego znaczenia. W
przypadku gróźb równie realne obawy jak pistolet
prawdziwy może wywołać atrapa broni przyłożona do
skroni. Poza tym do zdarzenia doszło, gdy głośno było o
ben Ladenie i wągliku – wyjawił nam pan prokurator
rejonowy z Nowego Tomyśla.
Prokuratura nie ma jednak żadnych dowodów na to, że
proszek do kopert wsypał Andrzej Ś.
– To zemsta ze strony mojej byłej żony. Przecież to ona
mogła wsypać proszek do kopert i potem narobić rabanu,
żeby mnie pognębić – ocenia pan Andrzej.
Sprawa miała trafić do Sądu Rejonowego w Grodzisku.
Nieoczekiwanie wszyscy sędziowie złożyli wnioski o
wyłączenie ich z procesu, gdyż przyznali, że z panią
Marią łączyły ich stosunki służbowe (przez lata
pracowała w tamtejszym sądzie jako kurator). Następnie
proces miał się rozpocząć przed sądem w Kościanie, ale i
tu pojawiły się problemy – natury ekonomiki procesowej.
Na finansowe i organizacyjne dolegliwości związane z
koniecznością przemieszczania się ofiar, świadków i
oskarżonego z Grodziska do Kościana listownie uwagę
sądowi zwrócił Andrzej Ś. Jak dotąd Sąd Okręgowy w
Poznaniu nie podjął w tej kwestii decyzji.
W kopercie zaadresowanej do sądu proszku nie wykryto.
Ale ben Laden i tak może być dumny ze swojego wkładu w
rozwój polskiego wymiaru sprawiedliwości.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Chory na stwardnienie rozsiane były pan policjant uronił
łzę nad męczeństwem przykutego do łóżka szpitalnego
premiera. Wysłał mu też maila z życzeniami powrotu do
pracy i zdrowia. Przy okazji dodał, że ten wózek
inwalidzki, co go widział z Millerem, bardzo by mu się
przydał, bo z chodzeniem ma niejakie problemy. Jakież
było zaskoczenie, gdy po kilku dniach dostał z
Kancelarii Premiera podziękowania i informację, że wózek
jest już w dro-dze. Nie wspomniano, że z wózkiem jedzie
też ekipa „Teleexpressu”. Tak to – bez rozgłosu –
premier robi dobrze społeczeństwu. Wzruszyliśmy się.
* * *
Marek Lewczuk z Lublina 5 lat temu znalazł na ulicy 30
tys. zł – poinformował „Dziennik” w TV 4. Odniósł je na
policję. Policja kaskę przyjęła i pokwitowała. Ponieważ
właściciel się nie znalazł, forsa poszła zasilać skarb
państwa. Z Lewczukiem nikt nie chce gadać, a
napomknienia o 10 procentach znaleźnego zbywane są
gromkim śmiechem. Lewczuk żadnej znalezionej rzeczy już
nikomu nie odda, bo przestał być głupi, mimo iż żadnej
szkody nie poniósł.
* * *
W dokumencie „Ostatni dyktator Europy” demokratycznie
nastawieni dziennikarze „Jedynki” przekonywali, że
Łukaszenka jest zły, bo na Białorusi jest tani chleb,
bezpłatna służba zdrowia, zakazy zgromadzeń i zamykanie
gazet. Wypowiadający się przed kamerą przedstawiciele
niedemokratycznej większości Białorusinów opowiadali zaś
na przekór: że ich prezydent to pomazaniec Boży.
Realizatorów to nie zraziło, na Białorusi bowiem
większość stanowią homo sovieticusy. Więc to, co myślą,
i tak się nie liczy.
* * *
Telewizja publiczna objawiła wreszcie swoją funkcję
edukacyjną. W dwójkowym „Ekspresie reporterów”
instruowano, że jak się nie chce płacić na ZUS 600 zetów
będąc jednoosobową firmą, to trzeba fikcyjnie zatrudnić
się u kumpla na umowę o dzieło i wtedy składka kosztuje
miesięcznie tylko 140 zł. Emerytura tak czy owak
wyniesie 530 zł. Facet z Zabrza, który to wymyślił,
zasługuje na ekonomicznego Nobla.
* * *
W „Forum” Durczok powiedział, że Janik po zostaniu
szefem klubu SLD spotkał się ze wszystkimi innymi
szefami klubów i uzgodnił ramy współpracy. Lepper
odpowiedział, że z Janikiem się nie widział od dawna,
Giertych wyparł się jakichkolwiek z nim kontaktów,
Kaczor Jarosław sprawę przemilczał, Rokita zaś
opowiedział, jak do jego gabinetu wpadł Janik wraz z
kamerzystami i fotografami, uścisnął mu dłoń i wypadł.
Sądzimy, że jako stary polityczny wyga Janik wie, że już
wkrótce wspólne zdjęcie z Rokitą może się przydać.
* * *
„Informacje” donios-ły, że fiskus znalazł nieovatowaną
dotychczas niszę. W związku z tym odkryciem niszę
pokryto siedmioma procentami podatku. Dzięki temu
Ministerstwo Finansów sprowadziło do wspólnego
mianownika kredo liberałów mówiące, że nieuchronne są
jedynie podatki i śmierć. Niszą są bowiem pogrzeby i
niezbędne do tego akcesoria. Idea nam się podoba, bo
jest szansa, że dzięki temu ludzie będą żyli dłużej,
ponieważ nie stać ich będzie na umieranie.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czterej pancerni i palma
Tajemnica bumarowskiego kontraktu stulecia: Ile
dopłacimy do zamiany czołgów na olej i na cholerę nam
ten pasztet?
O polskim przemyśle zbrojeniowym przeciętny człowiek
słyszy tylko wtedy, kiedy przed kancelarią kolejnego
premiera rozrywają się petardy, a demonstranci mówią do
kamer, że wszyscy
ich oszukali i przyjdzie im zdechnąć z głodu. A przecież
to mylny obraz. Polska zbrojeniówka odnotowuje sukcesy.
Wystarczy popatrzeć na znakomity i niesłychanie
opłacalny kontrakt na sprzedaż czołgów do Malezji.
Odtrąbiony jako wielki sukces Przedsiębiorstwa Handlu
Zagranicznego Bumar.
Trąbiącym był prezes Bumaru Roman Baczyński. Publicznie
opowiadał, jaki to znakomity interes wart 400 mln
dolarów. Świetnie. To rzeczywiście musi być biznes
stulecia, skoro negocjowano go 9 lat. Ale nas interesuje
nie to, ile wart jest ten kontrakt, lecz to, ile i czy w
ogóle na tym zarobimy. Z tym, okazuje się, jest nieco
gorzej.
Po pierwsze, cała ta kasa to pieśń przyszłości, bo
pierwsze czołgi dla Malezji mają zjechać z taśmy za dwa
lata, a wtedy dopiero można liczyć na realne pieniądze.
Po drugie, wątpliwości wzbudza twierdzenie, że czołgi PT
91 M to polska produkcja. Sprzęt ten ma systemy
elektroniczne, system przenoszenia napędu i trakcję
produkcji francuskiej, a ich wartość to 40 proc. ceny
czołgu. Stąd chyba różnice w wypowiedziach, ile też
pieniędzy zasili polską kasę państwową i kieszenie
prywatne. Roman Baczyński mówi o 400 mln dolarów, a
minister Zemke – o 250. To by się nawet mniej więcej
zgadzało. Skoro około 40 proc. wartości takiego czołgu
nie jest nasze, to i nie my na tym zarobimy, tylko
Francuzi. Z szacunku dla urzędu stajemy na gruncie
opinii ministra Zemkego i trzymamy się ćwiartki miliarda
dolków. Ale od tego trzeba odjąć 70 mln dolarów.
Dlaczego? Bo tyle wart jest polski offset, który mamy
wetkać w Malezję.
Czy wiemy, jakich to produktów polskiej myśli wojskowej
pożądają Malezyjczycy? Nie wiemy, albowiem ten kontrakt
jest tajny niesłychanie. Prezes Baczyński był łaskaw
wyznać na łamach prasy, iż damy tam 40 polskich
technologii wojskowych. No, to ciekawe jest bardzo.
Chyba dajemy im jakieś gówna w rodzaju licencji na
produkcję wytrzymałych na upały guzików do wojskowych
płaszczy i technologię przedmuchiwania luf armatnich,
ponieważ 70 mln za 40 produktów oznacza, że to jakieś
drobiazgi. Albo też – a takie właśnie mamy informacje –
Malezyjczycy dostaną od nas know-how na Łowczą
(zintegrowany system dowodzenia polem walki), Brdę i
Odrę (systemy radarowe). Jeżeli prawdziwa jest ta druga
wersja, to oznacza, że sprzedajemy coś, w co polska
gospodarka włożyła dużo, dużo więcej, czyli zbywamy
poniżej kosztów. Same prace badawczo-konstrukcyjne na
wspomniane systemy wyniosły około 200 mln zł.
No dobra, w każdym razie od tych 250 mln dolarów
odejmujemy 70 mln i zostaje nam w kieszeni 180 mln. Też
nie najgorzej. Ale trzeba jeszcze oddać 20 mln na koszty
obsługi – prowizję, odsetki od uzyskanych kredytów itp.
Na czysto zostaje więc 160 mln dolków. I tak kupa
szmalu. Pytanie, kiedy polski budżet będzie miał
szczęście cieszyć się tą kwotą. Z tym problem
największy.
Otóż prezes Baczyński wyznał, że strona polska część
zapłaty odebrać ma w postaci oleju palmowego w ilości
300 tys. ton (to daje 111 mln dolarów). Nie jest jasne,
czemu, bo – jak wspomnieliśmy – to straszna tajemnica.
Może Malezyjczycy mieli za dużo tego tłuszczu z drzew,
może my za mało – w każdym razie obiecaliśmy, że
weźmiemy.
Ten olej kupujemy niby my, ale tak naprawdę francuska
firma Safic Alcan – producent i handlowiec tego surowca.
My daliśmy Malezyjczykom gwarancje na 3 mln dolarów, że
ten olej od nich kupimy, a Francuzi z kolei nam
udzielili gwarancji też na 3 bańki zielonych, że ten
olej odkupią od nas. Jakoś bez sensu, ale miło, że coś
się w finansach kręci.
Dziwne też są warunki kontraktu. Safic Alcan zobowiązała
się odebrać 300 tys. ton za dwa lata. I zapłacić ma za
to cenę, która obowiązuje dzisiaj, czyli 370 dolarów za
tonę. Nikt normalny nie handluje na takich warunkach
towarem giełdowym, którego ceny zmieniają się z miesiąca
na miesiąc. Nie wiadomo więc, ile będzie kosztował ten
olej palmowy za dwa lata. Według MPOPC (Malezyjskiej
Rady Promocji Oleju Palmowego – instytucji rządowej)
ceny tego surowca w przyszłym roku mogą spaść o około 20
proc. Fran-cuzi zatem ryzykują bardzo. My ze swej strony
obawiamy się nawet, czy w ogóle będą w stanie dotrzymać
swoich obietnic i kupić olej. A to z kolei stawia pod
znakiem zapytania cały kontrakt. Czyli na końcu ryzyko
ponosimy my.
Jeżeli za dwa lata olej palmowy będzie tani jak barszcz,
to Francuzi będą bici w dupę, ponieważ przepłacą. Nie
zyskają jednocześnie na sprze-daży taniego oleju
palmowego, ponieważ – jak twierdzą fachowcy, z którymi
konsultowaliśmy ten problem – nie za bardzo jest go
gdzie sprzedać. W Europie z jej kontyngentami, cłami i
nasyceniem rynku olejami roślinnymi z innych upraw – nie
za bardzo. Na amerykańskim rynku, gdzie króluje soja –
też nie. W Azji – też raczej nie, skoro właśnie stamtąd
olej palmowy wypchano. Grenlandia? Antarktyda?
Jeżeli olej będzie drogi, to też nikt go nigdzie nie
kupi, skoro inne oleje roślinne będą tańsze.
Po co zatem Francuzi włazili w taki niepewny interes?
Kto gwarantował im odbiór ogromnych ilości oleju
palmowego? Czyżby zasadne były wątpliwości co do
tajemniczego pojawienia się w projekcie ustawy o
biopaliwach terminu „i innych roślin” i powiązania tego
z kontraktem Bumaru? Baczyński kategorycznie zaprzeczył,
ale nie rozwiało to naszych wątpliwości, że zapłacą
polscy kierowcy nie dając zarobić polskim rolnikom.
Skoro tak wiele jest niewiadomych co do części kontraktu
malezyjskiego dotyczącej oleju palmowego, to co będzie,
jeśli Francuzi z podanych wyżej przyczyn wcale go nie
odbiorą?
Owszem, przepadną im te 3 mln dolarów, które dali jako
gwarancję, ale my i tak będziemy musieli zapłacić 111
mln, czyli całą wartość kontraktu na olej minus te 3
mln, które już daliśmy jako gwarancję. Bo jak będzie
klops, to Malezyjczycy postawią towar do dyspozycji i
każdy arbitraż każe go Polsce odebrać wymuszając zapłatę
i pokrycie dodatkowych kosztów. Nasze obawy mają tym
mocniejsze podstawy, że w firmie Safic Alcan w ogóle
nikt nic nie wie na temat tego kontraktu.
Najpierw sekretarka bezskutecznie próbowała skojarzyć
nazwę Bumar. To nie jest trudna nazwa, nawet dla
Francuzki ze średnim wykształceniem. Literowaliśmy ją do
słuchawki bardzo powoli. W końcu połączono nas z osobą
odpowiedzialną za handel olejem palmowym, panem Lahmerie
(jeśli dobrze zapisaliśmy nazwisko). Lahmerie nic nie
wiedział o firmie Bumar. Na nasze pytanie, czy kontrakt
jest już podpisany, zakomunikował, że nic nam nie powie.
To nasz problem. O tyle nasz, o ile Bumaru. Skoro
Francuzi pozwolili na podanie swojej nazwy do publicznej
wiadomości jako bumarowskiego partnera, to czemu nabrali
nagle wody w usta? A może to inna firma, bo w polskiej
prasie uporczywie pojawia się nazwa Sofic? Takiej zaś
firmy nie ma we Francji, sprawdzaliśmy na wszelkie
sposoby.
Nawet jeśli zostawić ten olej w spokoju, to i tak nadal
coś się nie zgadza. Baczyński powiedział, że zakup oleju
palmowego zapewnił Bumarowi gwarancję zapłaty za
dostarczone czołgi. Po co zatem prezesowi kolejna
gwarancja, o którą wystąpił do rządu RP? Przecież ma już
jedną, ze strony malezyjskiej? Skoro gwarancja rządu
malezyjskiego jest dla Bumaru niewystarczająca, to nie
dziwi, że dla polskich banków tym bardziej, skoro
odmówiły kredytowania produkcji czołgów na potrzeby
kontraktu. Jeżeli mimo gwarancji dwóch stron kontraktu
polskie banki odmawiają udzielenia kredytu, to czyżby to
miało oznaczać, że po starannym zbadaniu uznały ten
kontrakt za gówniany interes? I co to za bank w Malezji
udzielił gwarancji, że nawet po regwarantowaniu przez
nasz rząd została ona oszczana?
Cóż to więc, do cholery, za kontrakt, skoro: sprzedajemy
za śmieszną cenę nasze produkty i technologie, bierzemy
na siebie całą odpowiedzialność za interes, nie możemy
znaleźć pieniędzy na jego uruchomienie, choć od
gwarancji aż gęsto, a kupić musimy od Francuzów całą tę
technikę, którą oni wkładają do polskiej skorupy?
Zarzut, że to wszystko nasze spekulacje, przyjmujemy z
pokorą. Pod warunkiem wszakże, że pan prezes Baczyński
byłby uprzejmy rozwiać nasze wątpliwości, co do tej pory
było niemożliwe. Prezes Baczyński zastrzegł sobie bowiem
wyłączność na udzielanie wszelkich informacji
dotyczących malezyjskiego kontraktu, co oznajmili nam
jego współpracownicy.
Próbowaliśmy połączyć się z panem prezesem. Sekretarka
na naszą prośbę o połączenie z Romanem Baczyńskim
odpowiedziała, że nie wie, czy jej aparat (w
sekretariacie głównym) posiada funkcję umożliwiającą
przełączenie na gabinet prezesa. Kolejny raz, gdy w
słuchawce usłyszała, że to znowu my, powiedziała tylko
„O Boże” i rozmowa się urwała. Skoro tak, to niech tak
świetna firma handlująca sprzętem wojskowym szarpnie się
na łącznicę polową z demobilu (taka skrzynka z wtyczkami
i korbką) – my wtedy zadzwonimy.
Autor : Jędrzej K. Urban / Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Katowanie Radiem Maryja
Za głośne słuchanie Radia Maryja i zakłócanie w ten
sposób spokoju sąsiadów krakowski sąd grodzki ukarał
naganą 67-letnią mieszkankę Krakowa. Doniesienie w
sprawie złożyli sąsiedzi. Wcześniej napisali do
uciążliwej sąsiadki list, w którym stwierdzili – z
odwagą zdumiewającą w ojczyźnie J.P. 2: Mamy dość
porannych modlitw, mszy świętych, mamrotania różańca,
etiudy rewolucyjnej Chopina, śpiewów religijnych...
Pozwaną reprezentował w sądzie adwokat. Wyjaśnił, że
jego klientka nie nastawiała radia na cały regulator,
tylko używała trzech radioodbiorników jednocześnie, by
słuchać programu w każdym pomieszczeniu i nie nastawiać
radia na cały regulator. Dodał, że nie jest ona
zaskoczona donosem, bo niegdyś sąsiedzi dzwonili do SB
ze skargą na jej rodziców, którzy słuchali Radia Wolna
Europa i Głosu Ameryki. Dziedziczne zasłuchanie?
Mniszki z ulicy Radzieckiej
W Łomży przedszkole Zgromadzenia Sióstr Służek
Najświętszej Marii Panny mieści się przy ulicy
Radzieckiej. Zdaniem dyrektorki przedszkola siostry
Małgorzaty, jest to dowód na to, że w Łomży czci się
jeszcze Armię Radziecką. Siostry chciały zmiany nazwy
ulicy. Rajcowie bronią jednak Radzieckiej jak
niepodległości. Mają za sobą racje historyczne: ulica
istnieje od XVIII wieku! W ostateczności sięgają po
argument, że ulica nazywała się tak nawet w czasie wojny
polsko-bolszewickiej. Siostry nie przeszły przeszkolenia
politycznego: teraz wszystko, co radzieckie, nazywa się
z rosyjska sowieckie.
Pomroczna teologami stoi
Na Uniwersytecie Szczecińskim ruszy od października nowy
wydział – teologii. Imponuje rozmach tego
przedsięwzięcia – na nowym wydziale na trzech
specjalnościach: kapłańskiej (tylko dla księży),
pastoralno-katechetycznej i teologii rodzinnej (dla
świeckich) będzie się kształcić aż tysiąc osób! To już
szósty państwowy uniwersytet w Pomrocznej, który
otworzył swe mury czarnym. Wcześniej uczyniły to Opole,
Poznań, Katowice (zob. "NIE" nr 29/2002 i 18/2003),
Olsztyn i Toruń. Polska stanie się krajem teologów, da
Bóg bezrobotnych.
Skazany ksiądz wciąż na wolności
Ksiądz Marek S., skazany na 5 lat za spowodowanie pod
Mikołowem wypadku, w którym zginęło pięć osób (rok za
jedne zwłoki), ubiega się o łaskę Prezydenta RP. Sąd
rejonowy zaopiniował wniosek negatywnie. Po odwołaniu
rozpatrzy go teraz Sąd Okręgowy we Włocławku.
Równocześnie ksiądz złożył kolejny wniosek o odroczenie
wykonania kary, który został odrzucony przez włocławski
sąd. Ksiądz złożył więc kolejne odwołanie. Skazany
składał dotychczas wnioski uzasadniając je: stanem
zdrowia, koniecznością rozliczenia akcji charytatywnej,
przekazania parafii następcy itp.
Z taczką na plebanię
Z taczką przybyli na plebanię parafianie z Białej koło
Częstochowy. Taczka miała posłużyć do wywiezienia
proboszcza. Do wywózki nie doszło, bo ksiądz zdążył
uciec. Atak na plebanię i jej kilkugodzinna okupacja
były kulminacyjnym punktem sporu parafian z księdzem.
Wierni zarzucali swemu kapłanowi pogoń za pieniądzem,
chciwość, nieuczciwość, brak współczucia dla bliźnich,
niewykonywanie obowiązków kapłana. Parafia podlega
inspektoratowi towarzystwa salezjańskiego we Wrocławiu.
Salezjanie ustąpili i przyrzekli przysłanie nowego
proboszcza. Stary uda się na wypoczynek, bo niecnota
męczy.
Towarzysz Chrystus
W teatrze w Jeleniej Górze wystawili sztukę Tadeusza
Słobodzianka "Sen pluskwy, czyli towarzysz Chrystus".
Jest to metaforyczna groteska o czasach komunizmu i
postkomunizmu. Transparent z tytułem sztuki zawieszono
na frontonie teatru. Protestują katolicy. Wyrażamy
oburzenie i stanowczy protest przeciw obrażaniu imienia
Pana Boga. (...) Domagamy się natychmiastowego
zaprzestania reklamowania ww. sztuki i zdjęcie jej z
repertuaru. Upoważnia nas do tego wyznawana wiara w
Jezusa Chrystusa oraz fakt płacenia podatków, z których
utrzymywany jest również teatr – napisali w swym liście
protestujący. Dla odmiany jeden z proboszczów zauważył,
że słowo "towarzysz" ma nie tylko negatywne skojarzenia,
a tytuł zapewne wynika z całości tekstu sztuki, więc
dobrze byłoby ją najpierw zobaczyć, by móc się
wypowiadać. Ksiądz proboszcz musi jakiś nietypowy.
Kariery mu nie wróżymy. Gasi ducha.
Nocne życie parafii
"Nasz Dziennik" 16 maja informował, że urodzony w XVI
wieku patron Polski św. Andrzej Bobola 20 lat temu
odwiedzał nocami parafię, w której się urodził –
Starachociny. Proboszcz widząc czarną postać z czarną
brodą rzucił się na przybysza sądząc, że to rabuś, ale
ten przedstawił się jako duch i zażądał dla siebie
kultu. Chęci swe potwierdzał pukaniem po nocy. Dopukał
się więc.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Telewizory do obory
Czy wiecie, że pilot to również kierowca samolotu, a nie
tylko dodatek do TV?
Krowa, jak człowiek jest ssakiem, ale żyje głupio, w
telewizor nie patrząc. W Dzień Babci 21 stycznia
"Teleexpress" podał, że został nagrodzony postęp w
świecie krów, który jest całkowicie kreowany przez
człowieka. Pierwszym rolnikiem w Polsce mianowano
komputerowego hodowcę bydła. Bez użycia magicznych kart
tarota ludzkość potrafi przewidzieć całe krowie życie od
poczęcia, przez mleczną wydajność aż po rzeźnię. Z
dokładnością do bajta komputer steruje krowim szczęściem
i nieszczęściem. Jest to możliwe, dlatego że człowiek
nauczył maszynę myśleć po krowiemu.
* * *
Człowiek w swojej wrodzonej megalomanii zapomina, że
jest ssakiem. Fałszywie uważa, iż moc jego umysłu jest
niczym wulkan, którego nijak nie można okiełznać. Taka
megalomania jest pospolita. Sam, nabrawszy sceptycyzmu
co do mocy własnych szarych komórek, obserwuję, że moje
myśli nie są moje. Dręczą mnie mary i nocne polucje, że
o tym, co zjem, wypiję i czym sobie krocze zdezodoruję,
nie decyduję ja, ino telewizor. On proponuje
"Oldspice’a" lub "Rexonę" o równie pospolitym zapachu.
Czym się ogolę, co dziecku do majtek włożę, gdzie
zatelefonuję – niby mam wybór, ale praktycznie go nie
mam. Ingerencja w moją swobodę przekonań oraz przekonań
innych, którzy z tego nawet nie zdają sobie sprawy,
budzi mój wewnętrzny protest.
Od czasów, kiedy oglądałem sobie "Zwierzyniec", a cały
program TV trwał 6 godzin na dobę, telewizja
niepostrzeżenie przepoczwarzyła się w 60 programów
nadających na okrągło. Jak sen wariata! Daje to kolejne
złudzenie możliwości wyboru. Jako telewidz nałogowy i
maniakalny operujący pracowicie pilotem stwierdzam, że
przeskakując z kanału na kanał mam wrażenie oglądania
tego samego kanału. Moje odczucie jest tym silniejsze,
że czynię tak od lat wielu i zajebisty serial o czterech
pancernych i psie z czołgiem w roli głównej oglądałem
już przynajmniej na siedmiu kanałach i w dziesięciu
powtórkach. Istnieje jeden i ten sam program
telewizyjny, którego fragmenty nadawane są tak, że
równocześnie się ich nie ogląda i dopiero tygodnie
telewidzenia doprowadzają do tego okrutnego wniosku.
Zmienia się niekiedy treść informacji w wiadomościach –
choć zwykle są to katastrofy, morderstwa, gwałty i afery
oraz prognoza pogody. Telewizyjne prognozy z niebywałym
uporem w zimę przewidują zwykle zimno, a w lecie –
raczej ciepło!
* * *
Ślęcząc przed telewizorem od 5 rano do 1 w nocy odkryłem
też inną prawidłowość, z jaką Solorzowie, Walterowie czy
inni Pacławscy kierują moimi myślami.
Z rana zdaje mi się, że mózg dziecinnieje. Myślałem, że
to duchy ofiar aborcji we mnie wstępują, ale nie.
Pierwszy program o 8.50– "Szara szyjka", film animowany.
9.05 – "Królowie i królowe", serial animowany. 9.15 –
"Plastelinek i przyjaciele". 9.45 – "Bajeczki
Jedyneczki". 9.55 – "Kropelka przygody z wodą".
Dziecinadę tę kończy pozycja dla młodzieży masturbującej
się: "Onassis".
Czy można tego uniknąć skacząc na "Dwójkę"?! Gdzie tam!
7.05 – "Mieszkaniec zegara z kurantem". 7.45 – "Myszy –
nie myszy" – serial animowany. Może Polsat? Skądże! 7.30
– "Transformery", serial animowany.
Około południa twórcy telewizyjnych treści robią ze mnie
kurę domową. Program pierwszy: "Klan", odcinek 783, ani
joty psychologicznej prawdy. Program drugi:
"Złotopolscy", już sam tytuł zieje fałszem, odcinek 438.
"Serca na rozdrożu" (Polsat), serial argentyński,
nieprawdopodobieństwo ekonomiczne, odcinek 133. TVN: "Na
Wspólnej", odcinek 228, tego w ogóle nie
rozumiem. TV Polonia: "Klan", odcinek 775.
Około czwartej po południu mój mózg nabiera charakteru
młodzieżowo-rapowego. Zachowuje się jak papuga po
prozaku wessana przez odkurzacz. Błądzę po kanałach, a
tam jak nie "Rower Błażeja", to "Czarodziejskie
krzesiwo", teatr dla młodzieży, lub serial fantastyczny
"Herkules", bynajmniej nie dla profesorów Akademii
Wychowania Fizycznego.
Około ósmej na ekranach i w potylicy goszczą różnego
rodzaje łachudry – czym większe, tym dłużej pamiętane.
"Kryminalna Jedynka" – wiadomo gdzie i o czym. "Kto
zabił małą miss" – to na następnym kanale. "Trzy dni
kondora" – film na podstawie powieści "6 dni kondora", w
którym nie ma żadnego kondora, tylko stosy klientów
zakładu pogrzebowego oraz Robert Redford. "Rodzina
Soprano" (TVN) – o zawodowych mordercach w dobrym
świetle. Wciskam klawisz pilota i mam "Gliniarzy na
motorach" – bynajmniej nie o miłości. Około północy
staję się erotomanem majsterkowiczem – dymającym między
żeberkami kaloryfera z powodu braku stu złotych na
agenturę towarzyską. Wszystko dzięki publicystyce
społecznej "Sekslaski" czy "Erotyczne fantazje", która w
telewizjach tak zwanych komercyjnych jest co dnia, a w
niekomercyjnej telewizji publicznej – od wielkiego
dzwonu.
* * *
Wyróżniają się trzy kanały. Telewizja Niepokalanów,
która dowodzi, że robienie telewizji innej niż wszystkie
jest jeszcze większym nieporozumieniem. Fashion TV –
bardzo dziwne! Bardzo! Oraz jedyny hitlerowski kanał
mylnie nazwany Discovery. Dzięki niemu mój syn uważa, że
Adolf Hitler nadal rządzi w Niemczech. Jest to kraj o
standardach albańskiej wsi z racji nieistnienia
kolorowej taśmy filmowej.
Strzelę, co zapamiętałem, choć niedokładnie, ale tak mi
się właśnie to w główce poukładało. Rano w cyklu "Wielcy
wodzowie – Adolf Hitler". Potem "Najwięksi złoczyńcy w
historii – Adolf Hitler". Nie musiało być to tego samego
dnia, ale było na pewno koło południa. Dalej "Pola
bitew: Leningrad" – o polityce zagranicznej Adolfa
Hitlera. Około dobranocki "Generałowie Hitlera –
Paulus", około północy "Ludzie Hitlera: Hess –
zastępca". Następnie "Dzieci Hitlera" W końcu: "Nazizm –
ostrzeżenie z przeszłości" – to też nie jest o kaczorze
Donaldzie. Oraz "Bunkier Hitlera". Pewnego sobotniego
wieczoru Discovery wyemitowało film o Hitlerze: był on
pederastą, pedofilem, korpofagiem, a zarazem matkojebcą,
homoseksualistą, cukrzykiem, narkomanem, lekomanem,
chorym na Parkinsona, tchórzliwym samobójcą spalonym
przed kancelarią Rzeszy, którego potem widziano
zmartwychwstałego w Argentynie.
* * *
Ludzie! Nie dajcie się omotać telewizorom. Teletwórcy
robią wam z gówna prezent, a wy myślicie, że smakuje.
Telewizory wynieście krowom do obory. Prawdziwa wolność
to Internet!
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prawo moralne sfory "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ursusa kły i pazury
Zdychający Ursus wymyślił sposób na przetrwanie. Silna
grupa wrzodakowców wspierana przez policję ściąga haracz
od producentów i sprzedawców części zamiennych do
ciągników.
W Polsce eksploatuje się 1 107 472 ciągniki Ursusa.
Części zamienne do nich wytwarza lub sprzedaje 1640
innych firm. Niech bulą Ursusowi opłaty licencyjne. Na
początek zaliczkę – 10 808 934 zł od wszystkich.
Dystrybutorzy części nie kwapili się do płacenia
haraczu, który podniósłby ceny nawet o 300 proc.
Zaprawieni w bojach wrzodakowcy w marcu zeszłego roku
wysłali więc w teren ekipę pod wodzą Jacka Pedrycza,
dawniej rzecznika prasowego przewodni-czącego Wrzodaka,
a dziś współwłaściciela handlującej częściami spółki
Sklep Fabryczny, oraz Roberta Szaja, kierownika ds.
ochrony rynku i marki w Ursusie.
Obława
Grupa Pedrycza–Szaja alarmowała policję w kolejnych
miastach, że miejscowy producent albo dealer części do
ciągników bezprawnie używa znaku towarowego Ursusa lub
podrabia jego oryginalne wyroby, a na dodatek oznacza je
numerami z katalogu Ursusa. Wrzodakowcy zwykle
uzyskiwali od ręki prokuratorski nakaz przeszukania
podejrzanej firmy. Zarekwirowane części trafiały "na
przechowanie" do magazynów Ursusa, a niekiedy nawet do
prywatnych domów. I tak np. część łupu wywiezionego z
Agromy Kutno przekazano Robertowi Szajowi, który
zadołował go w Teresinie u znajomych – Jerzego i Jadwigi
W. Domostwo państwa W. słynie w okolicy z tego, że parę
lat temu odwiedził je premier Buzek.
Ale nie zawsze wrzodakowcom szło tak łatwo. W Kaliszu
prokurator Maciej Antczak kazał im czekać na decyzję.
Ponoć powiedział nawet: "Panowie, tu jest Polska, a nie
Bangladesz!", na co komando Pedrycza postraszyło go
Prokuraturą Apelacyjną z Łodzi.
W Pleszewie wszakże 1 lipca 2002 r. prokurator
Aleksander Głuchow wydał nakaz przeszukania hurtowni
Agro-Rami, największego w Polsce dystrybutora części do
ciągników i maszyn rolniczych.
Napad z bronią w ręku
Tego samego dnia przed bramą Agro-Rami w Kościelnej Wsi
pojawiło się czterech cywili, z których jeden twierdził,
że jest policjantem. Nie chcieli się wylegitymować,
ochroniarze z agencji Enigma nie wpuścili ich więc do
środka. Dzielna czwórka przeskoczyła przez bramę, tu
jednak natknęła się na Janusza Stępnia, szefa Enigmy, a
zarazem pełnomocnika właściciela. Machnęli jakimś
kwitem, ale przeczytać go nie dali. Po ostrej wymianie
zdań pracownicy wypchnęli gości za bramę, gdzie czekali
wysłannicy Ursusa. Jeden z nich, podobno sam Pedrycz,
wyciągnął komórkę, komunikując, że dzwoni do CBŚ:
"Bogdan? Przyślij mi tu antyterrorystów, bo tych gnojów
trzeba rzucić na glebę".
Wezwany na pomoc przez załogę poseł Grzegorz Woźny (SLD)
dodzwonił się do szefa Prokuratury Rejonowej w Pleszewie
Antoniego Ulatowskiego, który nic nie wiedział o akcji w
AgroRami. Obiecał jednak anulować nakaz przeszukania i
wezwać właściciela, Sylwestra Ranisia, na przesłuchanie
w normalnym trybie.
Lecz około godz. 14 przybył oddział prewencji wyposażony
w tarcze, pałki i długą broń. O 15.40 zjawił się oddział
antyterrorystyczny i zablokował drogę Kalisz–Poznań.
Zbiegli się mieszkańcy wsi. Wódz sił policyjnych,
nadkomisarz Leopold Lis, zignorował zaproszenie do
biurowca, gdzie czekał właściciel Agro-Rami. "Raniś ma
tu przyjść" – zażądała władza. Raniś jednak nie
przyszedł. Dostał ataku serca i karetka odwiozła go do
szpitala.
Wały na deszczu
Janusz Stępień wynegocjował z policją, że w przeszukaniu
mogą uczestniczyć dwaj "eksperci" z Ursusa. Polecił
odblokować bramę, przed którą pracownicy Agro-Rami
zdążyli ustawić barykadę. W sekundę potem antyterroryści
zakuli jego ludzi w kajdanki. Stępień protestował, więc
spotkało go to samo. Zgarnięto też pracownika Agro-Rami,
który wyglądał na ochroniarza, bo miał czarną koszulkę.
Zatrzymanych zrewidowano i przez parę godzin
przetrzymywano w Komendzie Powiatowej w Pleszewie. Przy
tej okazji ktoś rąbnął Stępniowi 400 dolarów.
Do rana brygada Ursusa grzebała w biurze i magazynie
Agro-Rami, wertując bez przeszkód dokumenty handlowe i
dyktując policji, co należy zarekwirować. Załadowany po
brzegi tir wywiózł furę części wartości 237 tys. zł, ze
znakami Ursusa, czeskiego Zetora lub bez żadnych znaków.
Po interwencjach w prokuraturze Agro-Rami wywalczyła
tylko tyle, że jej mienie przewieziono z Ursusa do
magazynów policyjnych. Sporo części zostało przy tym
uszkodzonych, wały silnikowe zardzewiały na deszczu.
Trzy i pół filmu
Policja ma inną wersję wydarzeń: jej ludzie legitymowali
się kilkakrotnie, okazywali grzecznie prokuratorski
nakaz, lecz mimo to nie zostali wpuszczeni za bramę.
Kiedy ją przeskoczyli, nadal uniemożliwiano im podjęcie
czynności służbowych, a wkrótce zostali wypchnięci poza
teren firmy. Spowodowało to konieczność wprowadzenia do
działań wzmocnionego oddziału Policji. Zatrzymanie
Stępnia i jego ludzi było legalne, zasadne i prawidłowo
przeprowadzone. Poza tym użyto jedynie kajdanek (a nie
pał czy pistoletów). Tak twierdzi Komenda Wojewódzka w
Poznaniu. I świadek – Jacek Pedrycz.
Przebieg akcji filmowano kamerami Enigmy, policji i
Ośrodka TV Poznań; z własną kamerą biegał też jeden z
pracowników Agro-Rami, choć policjanci ostrzegali: – Nie
nagrywaj, kurwa, bo i tak ci to zabierzemy! Schował więc
kasetę z filmem w biurze, w donicy z palmą, lecz
wygrzebali ją stamtąd i zabrali gliniarze z Poznania w
asyście antyterrorystów, co przypadkiem sfilmowali
gliniarze z Pleszewa. Prokuratura nie chce uznać tego
fragmentu filmu za materiał dowodowy.
Poseł Woźny, którego nie powołano na świadka, powiedział
prasie lokalnej: Najbardziej zdziwił mnie fakt, że
operacją dowo-dzili przedstawiciele Ursusa, a nie
policja.
Tadeusz Ostrzychowski, biegły sądowy z Kancelarii Prawa
Patentowego: Wątpliwe jest, czy Ursus w ogóle ma prawo
zakazywać stosowania swojego znaku towarowego na
częściach zamiennych do swoich ciągników. Tę wątpliwość
powinien rozstrzygnąć sąd w postępowaniu cywilnym. Tak,
ale za wniesienie sprawy cywilnej Ursus musiałby płacić,
podczas gdy policją i prokuraturą może konkurencję
poszczuć za darmo.
Przyssani do budżetu
Pretensje Ursusa wspierał tylko były minister skarbu
Wiesław Kaczmarek. Trudno pojąć, dlaczego. Kolebka
mazowieckiej "Solidarności" jest w ruinie. Z
12-tysięcznej załogi pozostało ok. 1200 osób, które żyją
z dotacji państwowych na rzekomą restrukturyzację: w
ubiegłym roku kolejno 25 i 18 mln zł, w roku 2000 – 30
mln. Po każdym takim zastrzyku pracownicy mogą się
zgłaszać po zaległe pensje.
Ursusowi strach nie dać – decydenci pamiętają słynne
marsze wrzodakowców na Warszawę, miotanie śrubami i
mutrami w rządowe budynki, blokowanie torów kolejowych.
Szefostwo tej firmy umie też wciskać kit, że naszą perłę
przemysłu ciągnikowego chcą kupić w całości lub w
kawałkach bogaci inwestorzy – jeden polski, jeden
hiszpański, a jeden nawet z Indii.
Prawdziwy inwestor już tu był: parę lat temu kilkaset
milionów dolarów chciała włożyć w Ursus amerykańska
firma AGCO, ale ze świętej polskiej ziemi przegonił ją
niezłomny przewodniczący zakładowej "S" Zygmunt Wrzodak.
Spalony w Ursusie Wrzodak sprytnie zmienił teren
działania – jest dziś posłem z Podkarpacia.
Kupa złomu
Namaszczony przez Wrzodaka na prezesa lekarz pediatra
Stanisław Bortkiewicz maksymalnie zagmatwał strukturę
firmy. Istnieje więc spółka-matka, Zakłady Przemysłu
Ciągnikowego Ursus S.A., w których skarb państwa ma 48,9
proc. udziałów, Agencja Rozwoju Przemysłu – 23,6 proc.,
resztę zaś wierzyciele i pracownicy. W ZPC zostały
gigantyczne długi i gołe ściany zrujnowanych hal,
majątek natomiast przerzucono do spółek-córek
(szczegółowo pisaliśmy o tym w "NIE" nr 45/2001).
Najważniejsza z nich to Fabryka Ciągników Ursus sp. z
o.o. Oficjalnie montuje 2 tys. ciągników rocznie, nasi
informatorzy szacują jednak, że nie może to być więcej
niż...
12 sztuk na rok! Niezbędne do ich montowania części
Ursus kupował w tych samych firmach, z których chce
teraz ściągnąć haracz. Niestety, przestał im płacić i
produkcja zdechła.
Kapitał zakładowy fabryki ciągników wynosi 27 mln 909
tys. zł, na tyle wyceniono aport wniesiony przez ZPC.
Według naszych rozmówców wycenę mocno zawyżono: tor do
jazdy próbnej ciągników jest zdewastowany, obrabiarki z
1965 czy 1968 r. – to kupa złomu, dokumentacja
techniczna została częściowo wyprzedana itp.
Wszystkie udziały w FC Ursus spółka z o.o. są
zastawione: 33 491 – na rzecz Banku Wschodniego w
Białymstoku, a pozostałe 22 327 udziałów – na rzecz
kolejnej spółki-córki, Ursus Trading, w kwietniu 2001 r.
sprzedanej holenderskiej firmie Portefield Investments.
Sens tych skomplikowanych manewrów wydaje się banalnie
prosty: kiedy upadnie spółka-matka, jej wierzyciele – w
tym np. ZUS, któremu Ursus winien jest ponad 300 mln zł
– dostaną tyle co nic.
Padło już kilka terenowych filii Ursusa. W maju 2002 r.
do sądu w Warszawie wpłynął wniosek o upadłość FC, ale
wierzyciel na razie go wycofał. W rejestrze sądu są też
wnioski o upadłość 5 spółek-córek, np. Ursusa Diesel.
Legalne odkuwki
Po kilkudziesięciu najazdach okazuje się, że akcja
Pedrycza i Szaja nie miała podstaw prawnych.
1 sierpnia 2002 r. Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie
nakazała oddać przedsiębiorstwu POM w Tyczynie zabrane
stamtąd części. Stwierdziła, że POM Tyczyn kupuje je
legalnie w spółce IM-UR (którą Ursus sprzedał Włochom) i
używa do produkcji podzespołów do ciągników; na wyrobach
gotowych umieszcza własny znak, co jest zgodne z prawem.
14 września 2002 r. Prokuratura Okręgowa w Bydgoszczy
postanowiła częściowo uwzględnić zażalenie prezesa
spółki Agrotech. Prokurator Alicja Giełżecka poleciła
zatrzymać "do wyjaśnienia" tylko urządzenia ze znakiem
"U", resztę łupu zaś oddać Agrotechowi. Uznała też, że
dealerzy części mogą używać numerów katalogowych Ursusa.
18 listopada 2002 r. Komenda Powiatowa Policji w Mielcu
umorzyła dochodzenie przeciwko firmie Agro-Bis z
Młodochowa. Ustalono, że Agro-Bis miała umowę z Ursusem
dotyczącą handlu częściami. Dziś jednak musi je kupować
od innych wytwórców, którzy z kolei wykorzystują odkuwki
z Fabryki Metalurgicznej Ursus sp. z o.o. Ogólnie
wszystko jest w porządku i Ursus czepia się niesłusznie.
Czynny opór
Agro-Rami nadal nie odzyskała zagrabionego mienia. Od
pół roku nikt nie raczył przesłuchać jej właściciela ani
żadnego z pracowników. Pleszewska prokuratura upiera
się, że to Ursus ma rację, rozstrzyganie sporów
gospodarczych przy pomocy antyterrorystów jest całkiem
normalne, policjanci podczas akcji w Agro-Rami
zachowywali się wręcz wzorowo, ukarać zaś należy
ochroniarzy, którzy na nich napadli.
Toczą się trzy śledztwa: w sprawie domniemanego piractwa
przemysłowego Agro-Rami, Enigmy, która jakoby stawiała
czynny opór policji, oraz policji z Pleszewa i z
Poznania, która według Janusza Stępnia złamała prawo.
Enigma stała się podejrzana po tym, jak Stępień wysłał
skargę do ministra Janika. Skargę rutynowo przekazano w
dół, aż do – cha, cha! – Komendy Powiatowej w Pleszewie.
No i teraz pleszewskie gliny same się śledzą. Poza tym
12 poszkodowanych firm zawiadomiło o swojej krzywdzie
Prokuraturę Krajową.
Gdyby zsumować koszt pracy prokuratorów i policjantów z
całej Polski, tropiących części zamienne do traktorów,
straty poniesione przez ofiary najazdów i przez
rolników, którzy daremnie szukali w sklepach
aresztowanych duperszwancli – wyszłyby z tego pewnie
grube miliony. Ale cóż to jest w porównaniu z kasą, jaka
już w Ursusie utonęła i jaką jeszcze my, podatnicy, w
tej beczce bez dna utopimy.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Forsę brać a dupy nie dać "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " A dołem chinczyk płynie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czy leci z nami Kulczyk "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Do szpitala w Krośnie trafił kompletnie pijany Kamil,
lat trzy. Spoiła go winem jego własna babcia.
Prezydent Dąbrowy Górniczej Jerzy T. zarządził, że każdy
wezwany do jego gabinetu pracownik magistratu musi
pojawić się nie później niż po trzech minutach. Blady
strach padł szczególnie na tych, co pracują na parterze,
bo żeby dostać się do prezydenta, muszą przebiec cztery
piętra. Spóźnialscy powinni liczyć się z odebraniem
premii.
W Nowym Targu kastraci nie będą mieli żadnych zniżek
podatkowych. Radni uchwalili, że osobnicy
wysterylizowani będą płacić takie same podatki jak
jurni. Chodzi o pieski. Wniosek o względy podatkowe dla
kastratów złożyło współczujące Towarzystwo Opieki nad
Zwierzętami.
Z wielką pompą oddano do użytku wiadukt kolejowy w
Topoli Królewskiej koło Łęczycy. Wydano nań 2,5 mln zł.
Wiadukt ma służyć kolejce wąskotorowej. Kolejka nie
jeździ już od ponad dwóch lat. Tory zostały częściowo
zdemontowane, a przystanki zamknięte.
70-letni lekarz z Poznania zwabił do mieszkania
25-letnią studentkę. Podstępnie ją uśpił, a potem
rozebrał. Rano kobieta obudziła się naga, obok
pochrapywał lekarz. Stwierdziła, że nie została
zgwałcona. Prokurator oskarży więc niemrawego starszego
pana o dopuszczenie się „innych czynności seksualnych”,
czyli zabawę w doktora.
W Józefowie koło Biłgoraja pijany lekarz pracował na
dyżurze w przychodni. Miał 2,22 promila. Szło mu nieźle.
Wypisywał recepty, diagnozował i wystawiał zwolnienia.
Do przyjazdu policji przyjął ośmiu pacjentów. Wszyscy
czują się świetnie, co będzie z pewnością okolicznością
łagodzącą w sprawie, którą wytoczy mu prokuratura.
40-letnia Małgorzata D. schowała się pod stołem w jednej
z kawiarni na Piotrkowskiej w Łodzi i poczekała do
zamknięcia lokalu. Potem ruszyła do barku i nie
niepokojona przez nikogo wychlała ponad dwa litry
mocnych trunków (brandy, gin, wódka). Rano nieprzytomną
damę znalazła sprzątaczka. Przybyła na miejsce policja
ustaliła, że Małgorzaty D. od kilku dni poszukiwała
rodzina.
38-letni sierżant z Rynu rozpoznał w mijanym na ulicy
mężczyźnie poszukiwanego listem gończym bandytę.
Sierżant był po służbie, a w dodatku na gazie (1,5
promila), ale bez wahania postanowił zatrzymać
złoczyńcę. Podczas pościgu strzelał w powietrze. Bandyty
nie złapał, ale udało mu się zatrzymać jego brata,
któremu przy zatrzymaniu nieco wlał. Za wzorową służbę
sierżanta mają teraz wylać z policji.
W Bydgoszczy otwarto pub o ciepłej nazwie „Krematorium”.
Właściciel postarał się, by i wnętrze lokalu budziło
uznanie koneserów. Napis nad wejściem tworzą litery
stylizowane na kości, a na ścianach umieszczono metalowe
drzwiczki.
W Pile podczas Wigilii dwóch panów pokłóciło się o to,
kto jest większym twardzielem. Ciągnęli zapałki. Ten,
kto wylosował krótszą, miał odciąć drugiemu rękę
tasakiem. 29-letni Grzegorz L. położył rękę na stole.
Jego konkubina przyniosła tasak kuchenny i dała go
39-letniemu Zbigniewowi N. Ten bez wahania zamachnął się
i uderzył. Lekarze stwierdzili uszkodzenie dłoni.
Zbigniew N. tłumaczył później, iż miał nadzieję, że
kolega zabierze rękę. Grzegorz L. wyjaśniał z kolei, że
miał nadzieję, iż kolega nie uderzy.
W Kielcach rodzina znalazła w mieszkaniu 19-letniego,
nieprzytomnego mężczyznę. Prawdopodobnie zmarł z
przepracowania. Był didżejem i w okresie noworocznym
pracował bez przerwy przez trzy noce z rzędu.
Gang z Gniezna szantażował przedsiębiorców z
Wielkopolski. Metody zastraszania miał wysublimowane. Na
przykład dowiedziawszy się, że jedna z ofiar ma wstręt
do pająków, szantażyści tak długo rzucali w nią
pająkami, aż spełniła żądania finansowe.
Dwóch mężczyzn (w wieku 56 i 65 lat) ze Skawiny ukradło
i zabiło młodego wilczura. W czasie przesłuchania przez
policję wyjawili, że ukradli wilczura, bo chcieli go
zjeść.
W Jeleniej Górze dwaj młodzieńcy w wieku 18 i 19 lat
poranili nożem 47-letniego narkomana, który żebrał pod
kościołem. Przed sądem młodzi ludzie wytłumaczyli, że
chcieli zabić narkomana dla zachowania czystości rasy
polskiej. Rośnie nam pokolenie prawdziwych patriotów.
Na policję w Myszkowie zgłosiła się 64-letnia Ewa S. i
poinformowała, że jej mąż leży na tapczanie i dziwnie
wygląda. Pod wskazanym adresem policja znalazła zwłoki
80-letniego męża w stanie głęboko posuniętego rozkładu,
zmarł, bowiem przed miesiącem. Policja podejrzewa, że
zabiła go żona, która, biorąc pod uwagę jej zamiłowanie
do alkoholu, może jednak tego nie pamiętać.
D. J.
4 października 2000 r. sędzia lubelskiego Sądu
Rejonowego Marek C. wszedł pijany na salę rozpraw. Po
wezwaniu policji sądowej odmówił poddania się badaniu na
obecność alkoholu. Po tym incydencie został odsunięty od
czynności służbowych przez prezesa Sądu Rejonowego i
wszczęto przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne.
Przez 3 lata nie pojawiał się w sądzie, zamiast niego
zjawiały się zwolnienia lekarskie. 4 października 2003
r. sprawa się przedawniła i Sąd Dyscyplinarny przy
Sądzie Najwyższym spokojnie umorzył sprawę, a sędzia
Marek C. prawdopodobnie wróci do pracy. Przez okres
zawieszenia Marek C. pobierał połowę wynagrodzenia. W
wyniku przedawnienia sprawy sędzia otrzyma wyrównanie
(ok. 50 tys. zł) i 128 dni zaległego urlopu.
B. P.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak ciągnie laga
"Proszę o przyjęcie mojej rezygnacji w pracach Komisji
Emigracji i Polaków za Granicą. Motywuję
to moim poczuciem bezradności. Komisja ulega naciskom
prof. Stelmachowskiego, podejmując decyzje niezgodne,
moim zdaniem, z interesem państwa" – napisała do
marszałka Longina Pastusiaka senator Maria Szyszkowska.
Artykuł "Cip, cip Polonia" ("NIE" nr 11/2002)
sygnalizował niebezpieczeństwo, że katoprawicowe
stowarzyszenie "Wspólnota Polska", którym kieruje
Stelmachowski, jak zwykle przechwyci gros środków
budżetowych dla Polonii, aby je głupio zmarnować. Z
niecierpliwością czekamy na decyzje: czy lewica także
wspiera krakowiaczki, marnotrawstwo, pozoranctwo –
brzmiało ostatnie zdanie. No i doczekaliśmy się. Laga
Stelmachowski po raz kolejny wyrwał gruby szmal
podatnikom, jak gdyby Senatem nadal trzęsła Czarna Wdowa
Grześkowiak.
Laga w natarciu
Wyścig był od początku nieuczciwy: Laga wystartował
pierwszy. Kiedy konkurencyjne organizacje dostały faks
ze wzorem wniosku o dotację, w Kancelarii Senatu leżał
już plik kwitów "Wspólnoty Polskiej".
Wnioski opiniuje Zespół ds. Finansów Polonijnych, w
którym Laga ma dwie mocne wtyczki: przewodniczącego
Piotra Miszczuka, członka Rady Krajowej "Wspólnoty
Polskiej", i Ewę Czerniawską, która we "Wspólnocie"
pracowała. Opinie tego grona trafiają do senackiej
Komisji ds. Emigracji i Polaków za Granicą, która na
ogół bezkrytycznie je przyklepuje. Na jej posiedzenia
systematycznie przychodzi Stelmachowski, by czuwać nad
pracą senatorów. Przewodniczący komisji Tadeusz
Rzemykowski, teoretycznie z SLD, gnie się przed nim w
ukłonach.
Jedyna osoba, która chciała coś zmienić, prof. Maria
Szyszkowska, zrezygnowała z udziału w tej farsie.
Uchwały komisji zatwierdza Prezydium Senatu, a tam już
czuwa marszałek Pastusiak, który
pragnie odznaczyć prof. Stelmachowskiego jakimś ładnym
orderem – bodajże Orła Białego. Gdybyż przynajmniej była
nadzieja, że udekorowany staruszek wycofa się na
emeryturę, zabierając ze
sobą współpracowników...
Rzut na taśmę
W tym trybie i klimacie rozdzielono blisko 40 mln zł,
czyli ogromną większość senackiej puli. Rzuca się w
oczy, że podczas gdy innym dawano grubo mniej, niż
prosili – "Wspólnota Polska" dostała więcej! Domagała
się skromnych 2 mln 763 tys. 525 zł na wspieranie
organizacji polonijnych za granicą – przydzielono jej 3
mln 445 tys. 998 zł. Wnioskowała o 5 708 700 zł na
program edukacyjny, który nie jest wart złamanego
szeląga – i nagle jakimś cudem urosło to do 7 504 806
zł. I tak przy każdym prawie wniosku...
Do programu rozwoju organizacji młodzieżowych i
harcerstwa ¸ 2 092 122 zł dopisano sprytnie organizację
pielgrzymek. Na wspieranie kultury i tzw. dziedzictwa
narodowego wybulimy 3 281 114 zł. Ludzie Lagi sami
przyznają: Działania te w dużej mierze polegają na
zakupie strojów ludowych dla zespołów tanecznych.
Ubierzemy Polonię w stroje krakowskie i łowickie,
korale, wianki, fartuszki, kierpce podhalańskie,
kontusze, a nawet 30 smokingów. Niech śpiewa Oj di ri
di! na festiwalach folkloru i zawodzi pieśni religijne.
Niech
recytuje poezje Marii Konopnickiej, kładąc nacisk na
najbardziej nośne kawałki: "Nie będzie Niemiec pluł nam
w twarz", "Jaś nie doczekał". Polonia przesadnie
wyedukowana byłaby mniej pokorna wobec dobroczyńców, do
czego rzecz jasna nie można dopuścić.
Symbolicznie obcięto szmal na inwestycje: z 17 mln 420
tys. zł do 17 mln 90 tys. "Wspólnota" będzie więc bez
przeszkód budować nowe Domy Polskie od Kurytyby
(Brazylia) po Usol Syberyjski, o którego istnieniu wie
tylko kilku badaczy tajgi, paru wszędobylskich księży
katolickich. W nagrodę za aferę, jaką była budowa Domu
Polskiego w Wilnie, odpowiedzialni za to faceci dostają
kolejne miliony do wyrzucenia w błoto. Potem oczywiście
okaże się, że tych monumentów Stelmachowskiego nie ma
kto utrzymać, wobec czego będą one wiecznym obciążeniem
dla budżetu RP.
Ochłapy dla konkurencji
Ogółem naliczyliśmy ponad 37 mln zł dla "Wspólnoty". A
ponieważ kołderka jest krótka, kilkudziesięciu innym
organizacjom pozarządowym przypadło marne 2 mln z
ogonkiem.
Prezydencka fundacja Semper Polonia, w epoce Czarnej
Wdowy programowo ignorowana, dostała 427 520 zł na
stypendia dla studentów polskiego pochodzenia w krajach,
w których mieszkają; 72 870 zł na program "Szansa dla
maturzystów" i 47 890 zł na kluby olimpijczyka w
polonijnych szkołach. Ani grosza jednak nie przyznano na
program Ex Libris Polonia – zaopatrywanie szkół i
bibliotek w książki, sprzęt audiowizualny, pomoce
naukowe. Żadnych szans nie mają najnowsze projekty
fundacji – internetowa szkoła języka polskiego,
zakładanie pracowni polonistycznych na zagranicznych
uczelniach. Przegrały z cepelią i dewocją.
100 tys. zł kapnęło Stowarzyszeniu Parafiada im. św.
Józefa Kalasancjusza, które pragnie pomóc odnaleźć się
człowiekowi we wspólnocie parafialnej, aby mógł
osobiście odkryć Chrystusa, a także wspiera misje
pijarów w Afryce; 40 tys. – zakonowi bonifratrów...
I po cóż było zmieniać skład Senatu?
Nad Niemnem
Cały ten system jest chory. Senat ma ambicje prowadzenia
własnej polityki zagranicznej, szczególnie na Wschodzie
– niekoniecznie zgodnej z tym, co akurat robią
prezydent, rząd i Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Pcha
go w tym kierunku "Wspólnota Polska", od lat uwikłana w
rozgrywki polityczne na Litwie, Białorusi, Ukrainie.
Drużyna Lagi żyje z mitu, że Polonia i Polacy za granicą
unikają polskich pla-cówek dyplomatycznych, bo jakoby
nie mają do nich zaufania; urazu tego nabawili się za
komuny i przez niedopatrzenie nie zauważyli zmiany
ustroju. Wobec tego oczywiście potrzebny im jest partner
wiarygodny, czytaj – "Wspólnota Polska".
Organizacja niby-społeczna, wyposażona przez państwo w
majątek dawnego To-warzystwa "Polonia", trwale zrośnięta
z Senatem i skrajnie upolityczniona.
Aktyw Lagi do perfekcji doprowadził pewne umiejętności.
Nikt nie umie tak uzasadniać wniosków o dotacje ani
organizować takich wycieczek dla posłów i senatorów (i
ich rodzin). Jezioro Świteź, Niemen, Ostra Brama – te
klimaty działają na wszystkich, od lewicy do prawicy.
Przywieziony polityk wzrusza się, wygrzebuje z pamięci
strofy wieszcza, rozdaje dzieciom cukierki. A wieczorem
bankiecik z etatowymi działaczami polonijnymi, którzy
chwalą dobrego dziadka Stelmachowskiego. "Wspólnota"
wyhodowała cały zastęp zawodowych "Polaków ze Wschodu",
rywalizujących o "dojścia" do krajowych prominentów, o
zaproszenia na prestiżowe imprezy w kraju, a przede
wszystkim o dary od wszelkich możliwych instytucji.
Dary, z których działacze mogą nieźle żyć, nawet jeśli
lokalna społeczność nic z tego nie ma.
Po co nam Moskal
Na Zachodzie z kolei "stare", wiecznie skłócone
organizacje polonijne nie zdołały przyciągnąć nowej
emigracji z lat 80.
Czego bowiem miałby szukać świeży emigrant w tradycyjnym
klubie, gdzie w sobotę rano zespół ludowy ćwiczy
krakowiaka z przytupem, wieczorem zaś grupka starszych
panów oblewa drobne geszefty?
Na cholerę mu Kongres Polonii Amerykańskiej rządzony
przez troglodytę-antysemitę Moskala? Ludzie z polskim
rodowodem, którzy odnieśli prawdziwy sukces, robią dla
promowania Polski więcej niż działające od
kilkudziesięciu lat organizacje polonijne.
Czy w ogóle jest coś, co "Wspólnocie" udało się na
Zachodzie? Mrzonką okazało się wykombinowane na początku
lat 90. "przyciąganie kapitału polonijnego", bo
największe polonijne tuzy mogą zainwestować tyle, co kot
napłakał. Nie wyszły próby wciągnięcia organizacji
polonijnych z Zachodu w pomoc dla Polaków na Wschodzie.
Nic nie dają kosztowne spędy typu Zjazd Polonii.
Rolą "NIE" jest zazwyczaj tylko ujadanie, że źle się
dzieje, ale tym razem rzucimy parę propozycji. Pieniądze
muszą dzielić fachowcy, w trybie przetargu, w którym
wszyscy mają równe prawa. Trzeba wreszcie odciąć Senat
od kasy dla Polonii i przekazać ją MSZ (tak było przed
wojną), bo tylko ono ma realne możliwości koordynowania
pomocy dla Polonii i kontroli wykorzystania dotacji od
Usolu Syberyjskiego po Kurytybę.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Guzik szczodrze obdarzony "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
11 września
"Dokonany w ostatnich dniach przez lewicowo-liberalne
tygodniki w Polsce atak na Radio Maryja i jego dyrektora
ojca Tadeusza Rydzyka oraz na Rodzinę Radia Maryja jest
atakiem na polski Kościół katolicki. (...) Atak ten jest
jednocześnie potwierdzeniem wojny, jaką po upadku PRL
nowe centrale ideowe – lewicowo-liberalne – wydały
Kościołowi katolickiemu i Polskiemu Narodowi. Cel jest
jeden – zniszczenie i chaos, nad którym miałyby
zapanować siły ateistyczne, antynarodowe i
antypaństwowe".
prof. Anna Raźny, "Nie lękajcie się!"
12 września
"Kochani, jesteśmy świadkami następnych zmasowanych
ataków w mediach liberalnych na Radio Maryja. (...) Jest
to odwracanie uwagi od systematycznego, planowanego
niszczenia Ojczyzny, rodzin, pogarszania morale i bytu
wszystkich stanów i zawodów. Jest to rozdrażnianie
świadome obywateli, wprowadzanie wrogości jeden do
drugiego, dalsze niszczenie autorytetu. Jest to
preludium do otwartego prześladowania Kościoła".
o. Tadeusz Rydzyk,
"Niech zwycięży miłość"
13 września
"Dziś już nie jest tajemnicą, że ideologia stojąca za
"edukacją seksualną" propaguje tzw. prawa seksualne, do
których należą: prawo do antykoncepcji, prawo do
sterylizacji własnej i osób opóźnionych w rozwoju, prawo
do cudzołóstwa, do »małżeństwa na próbę« i rozwodów,
prawo do sztucznego zapłodnienia i zastępczego
macierzyństwa, prawo do samobójstwa, prawo do eutanazji,
wreszcie prawo do zabijania dzieci psychicznie lub
fizycznie upośledzonych, prawo do aborcji eugenicznej,
prawo do wolnego dostępu do pornografii, prawo do
wszystkich form seksualnego zaspokajania, włączając
masturbację, homoseksualizm, zoofilię i sadomasochizm,
prawo do pedofilii, prawo do handlu seksem, prostytucji
i do »terapii« seksem, prawo do ustanawianej przez
państwo kontroli populacji. (...) Dzieci należą do Boga,
nie do państwa ani do ONZ, ani do UNICEF-u (czy jeszcze
jakichś innych organizacji), i zostały powierzone
rodzicom, od których Bóg będzie żądał zdania sprawy ze
spełnionego zadania. (...) A więc od sumienia dzieci
wszelkim ministrom i wszelkim »edukatorom« seksualnym
wara! Sumienie dziecka jest rajskim ogrodem, u którego
wrót sam Stwórca postawił straż Cherubów zbrojnych w
ogniste miecze".
ks. Jerzy Bajda, "Ocalić rodzinę"
16 września
"Zapewne zbliżające się wybory oraz przyszłoroczny
termin referendum w sprawie Unii Europejskiej
zmobilizowały medialnych terrorystów i ich inspiratorów
do tak intensywnego działania przeciwko Kościołowi
katolickiemu w Polsce i przeciwko tak znaczącemu
środkowi społecznego przekazu jakim jest Radio Maryja.
Oni po prostu boją się głodu prawdy, jaki może
przekazywać Kościół i jaki płynie z radioodbiorników
nastawionych na częstotliwości tejże rozgłośni. I
dlatego owi medialni terroryści wykorzystują media do
prześladowania katolików i Kościoła katolickiego w
Polsce".
"Komunikat Zespołu Wspierania
Radia Maryja"
Radio Maryja
16 września
"Pewno was to interesuje, dlaczego nas tak atakują. Ja
tak się zastanawiam, ale czy widać po mnie smutek? Nie
ma się czego smucić. Trzeba się śmiać. Jest wiele
powodów do radości. To dlatego tak jest, że to pogaństwo
wcale nie odeszło. (...) To pogaństwo jest na zewnątrz
Kościoła i ono wchodzi w Kościół. (...) To pogaństwo ma
do dyspozycji wszystko: ma banki, ma potęgi tego świata,
ma media, ma prawo. To pogaństwo ustanawia prawa,
zauważcie jakie prawa – bez Boga, przeciwko Bogu. To
pogaństwo ustanawia prawa przeciwko człowiekowi, nie
liczy się ze sprawiedliwością, drugim człowiekiem i
tylko mówi: przyjemność. (...) Teraz prześladują
inaczej. Wykorzystają do tego media – radio, prasę,
telewizję. Jeżeli będzie nie tak jak chcą. Ma być to
wszystko poprawne, ma to być takie, poprawna nawet
religijność, ma być tak jak chcą. Tylko tyle ile chcą".
o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Miejscu
Piastowym
"Niedziela"
22 września
"Ludzie z kręgów masońskich nie mogą znieść Kościoła,
jaki objawił się na Błoniach krakowskich. Zaniepokoił
się szatan tym wielkim zjednoczeniem Polaków wokół
Papieża. Zaczął więc szukać możliwości, żeby jątrzyć,
żeby zniszczyć jedność, pokazać Kościół skłócony. Ani
Księdzu Prymasowi, ani o. Tadeuszowi Rydzykowi na pewno
nie chodzi o dzielenie Kościoła".
ks. Ireneusz Skubiś w wywiadzie "»Niedzieli« wystarczy
na cały tydzień"
"Młodego człowieka wprowadza się w relacje najbardziej
głębokie, w relacje, które mają stworzyć właściwą
atmosferę obdarowania życiem i przyjęcia daru życia w
atmosferze sensacji, użycia, niezwykle powierzchownej,
pozbawionej jakiejkolwiek odpowiedzialności zabawy darem
ojcostwa i darem macierzyństwa. Mam tu na myśli
wszelkiego rodzaju programy seksedukacji".
bp Stanisław Stefanek w wywiadzie "Rodzino, odwagi i
wiary w siebie!"
http://Ojczyzna.pl
"(...) Wiesław Ciesielski odpowiada wyłącznie za swoje
artykuły opublikowane w piśmie »Fakty i Mity«, a nie za
linię programową pisma – oświadczył resort finansów, gdy
»Rzeczpospolita« podała, że wiceminister publikuje w
antyklerykalnym brukowcu. Prawo i Sprawiedliwość
zażądało dymisji Ciesielskiego. (...) Jedno jest jasne –
ŻADEN państwowy urzędnik nie może być upaprany w błocie.
Czy to jest pisanie w FiM, czy »podrywanie« nieletnich
chłopców na dworcu, czy współpraca z mafią, nie
wspominając już o zdradzie Państwa, o czym świadczą
uczelnie, które wychowały towarzysza »doktora«
Ciesielskiego. Spieprzaj więc towarzyszu z rządu, póki
czas. Teraz masz okazję zniknąć. Później, już nie. A że
dobierzemy się w końcu do was, to pewne! (...)".
Z rubryki "Ośla ławka"
Autor : M.T. / M.M.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pastuch i arcypasterz
W Polsce nie ma sprawiedliwości. Zwłaszcza dla biskupów.
Diecezje elbląska i gdańska sąsiadują ze sobą. Tu drobne
pijaństwo i automobilowa stłuczka, tam przekręt na wiele
milionów złociszów.
Tu
11 maja 2003 r. biskup elbląski Andrzej Śliwiński
spowodował, jak wiadomo, wypadek drogowy. Prowadzony
przez niego Volkswagen uderzył w dwa inne auta – w
wypadku ranne zostały dwie osoby. Jak sprawdziła
policja, w wydychanym przez biskupa powietrzu było 0,8
promila alkoholu ("NIE" nr 21/2003).
Tam
Od kilkunastu miesięcy Agencja Bezpieczeństwa
Wewnętrznego i Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku prowadzi
wielowątkowe dochodzenie w sprawie należącego do
jurysdykcji arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego z Gdańska
Wydawnictwa Stella Maris. Chodzi m.in. o "wytwarzanie"
tzw. pustych faktur umożliwiających wyłudzanie od skarbu
państwa podatku VAT. Dokładna kwota nie jest znana. Mowa
jest o ok. 100 mln zł ("NIE" nr 1-5, 11 i 14/2003).
Tu
Kilka dni po zdarzeniu na drodze Stolica Apostolska
zdecydowała zawiesić biskupa z Elbląga w czynnościach
biskupich i ogłosiła swoją decyzję. Był to pierwszy taki
przypadek w Polsce. Pod koniec lipca tego roku biskup
Śliwiński złożył rezygnację z funkcji, która została
przyjęta przez papieża. Zgodnie z kanonem 401 kodeksu
prawa kanonicznego, jak poinformowały media źródła
kościelne. Kanon ten ma dwa paragrafy. Pierwszy mówi, że
biskup diecezjalny, który ukończył siedemdziesiąty piąty
rok życia, jest proszony o złożenie na ręce papieża
rezygnacji z zajmowanego urzędu (ale papież może jej nie
przyjąć). Śliwiński urodził się w 1939 r., więc do
siedemdziesiątki mu jeszcze sporo zostało. Wygląda więc
na to, że chłopina zwolnił się z funkcji na mocy par. 2
tegoż kanonu: "Usilnie prosi się biskupa diecezjalnego,
który z powodu choroby lub innej poważnej przyczyny nie
może w sposób właściwy wypełniać swojego urzędu, by
przedłożył rezygnację z urzędu". Tak więc Śliwińskiego
"usilnie poproszono".
Tam
W sprawie toczącego się dochodzenia dotyczącego Stelli
Maris o jakiejkolwiek ewentualnej odpowiedzialności za
ten stan arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego nikt z
hierarchów Kościoła katolickiego w Polsce, nie mówiąc
już o nuncjaturze watykańskiej, się nie zająknął.
Tu
Początkowo Prokuratura Rejonowa w Elblągu drogowe
zderzenie potraktowała jako kolizję i na prośbę adwokata
biskupa postanowiła warunkowo umorzyć postępowanie. Tak
prokurator z Elbląga myślał jeszcze 30 czerwca. Według
kodeksu karnego warunkowe umorzenie można zastosować w
przypadku spraw zagrożonych karą poniżej trzech lat
więzienia, gdy osoba nie była wcześniej karana, posiada
dobrą opinię i wszystko wskazuje na to, że w przyszłości
nie zrobi nic podobnego. Okazuje się, że biskup nie
tylko nie utrudniał prowadzonego postępowania, ale
zapłacił poszkodowanym odszkodowanie. Procedura
umorzenia to nic aż tak szczególnego. W Elblągu w 2003
r. zastosowano już ją wobec kilku osób.
Po miesiącu nastąpił zwrot w sprawie. Po interwencji
prokuratury okręgowej okazało się, że prokurator
rejonowy nie dość wnikliwie ocenił materiał dowodowy, a
poszkodowany w zdarzeniu mężczyzna będzie musiał
kontynuować leczenie powyżej 7 dni. Zmieniono
kwalifikację czynu z kolizji na wypadek i akt oskarżenia
skierowano do sądu.
Tam
Arcybiskup Tadeusz Gocłowski w dochodzeniu prowadzonym w
sprawie Stelli Maris nie występuje. Nie był
przesłuchiwany do tej pory i prawdopodobnie nie będzie.
Tu i tam
Część ludku bożego i bezbożnego z niejaką przyjemnością
przygląda się przedstawieniu ze Śliwińskim. Prosty
biskup może czuć niejakie rozgoryczenie. Dla niego łaska
pańska na pstrym koniu ujechała. Nie to co u sąsiada
arcybiskupa. Łaskawości wiele i w stajniach porządek.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tobernakulum
Odlatując z posady rzecznika prasowego rządu pan
minister Michał Tober, sekretarz stanu wystosował list
okolicznościowy do redaktorów:
Szanowny Panie Redaktorze
Dobiegła końca moja misja Rzecznika Rządu; misja tak
bardzo wypełniona wydarzeniami, ludźmi, tematami.
Dziękuję za gotowość do współpracy, za czasami wielką
cierpliwość, pełny profesjonalizm, a także za
inspirujące uwagi i twórcze pomysły. Dziękuję za ten
wspólnie przepracowany czas. Przede mną nowe, ważne
zadania. Będąc sekretarzem stanu w Ministerstwie
Kultury, mam wielką nadzieję na dalszą, równie dobrą
współpracę z Państwem.
Z poważaniem
Michał Tober
Odpowiadam stosownie, czyli w podniosłej tonacji
pierdu-pierdu:
Wielce Szanowny Panie Ministrze i Sekretarzu Stanu!
Wstrząśnięty wiadomością, że Pan Minister łaskawie
zakończył swą pracę misyjną, czuję się wysoce
zaszczycony tym, że być może zalicza mnie do ludzi,
tematów lub wydarzeń będących kroplami, które misję tę
wypełniły.
Zbudowany jestem przypisaniem mi profesjonalizmu, a
nawet cierpliwości. Nie starczało mi pilności, aby w
ogóle pracować, zaś hucpy, żeby robić to wspólnie z
dygnitarzami. Nie stawało mi tupetu, aby kiedykolwiek
zgłaszać Panu Ministrowi lub komukolwiek innemu uwagi i
pomysły. Brakowało zaś rozumu, aby mogły być one twórcze
i inspirujące. Jeżeli nawet Pan Minister raczy mnie
mylić z inną osobą, czyni to w sposób niezwykle dla mnie
pochlebny.
Pisze Pan Minister w swym liście skromnie, że przed
Panem Ministrem stoją zadania ważne. W istocie są to
zadania najwyższej doniosłości krajowej i europejskiej
mające też światową miarę. Nie potrafiłbym ich
przecenić. W zglobalizowanym życiu ludzkości, w dobie
gdy organizmy państwowe są cząstką szerszych struktur,
kultura wytwarzana w Polsce przez wyspecjalizowane
ministerstwo pozostaje jedynym wyznacznikiem odrębności
Polski. Tym samym nową misją Pana Ministra będzie
osobiste ucieleśnienie tysiącletniej tożsamości Państwa
i narodu. Deklaruję pełną gotowość współpracy
ułatwiającej Panu Ministrowi wcielanie Polski w siebie.
Mam honor łączyć wyrazy itd., itp.
Jerzy Urban
I tak to wymieniliśmy bełkoty z fikcyjnym rzecznikiem
Millera obejmującym inną, drugorzędną posadę w
całkowicie zbędnym Ministerstwie Kultury. Pozwoliło nam
to grafomaniąc zniszczyć trochę czasu, którego obaj mamy
wielki nadmiar. Tober, gdyż stworzono tak wielu
dygnitarzy państwowych, że nie starcza dla nich zajęć.
Ja, gdyż mając zapewniony byt nie muszę zasuwać jak
bezrobotny. Odczuliśmy obopólne zadowolenie z tego, że
wymiana not dyplomatycznych nastąpiła z najwyższą pompą
– circa ośmiopiętrową.
Pożegnalne frazesy Tobera były bodajże jedynym, z czym
zwrócił się kiedykolwiek do „NIE”. Posłanie do Tobera
powyższych uprzejmości stanowiło też jedyną sprawę, jaką
redaktor „NIE” miał kiedykolwiek do rzecznika rządu.
Wobec szybkiego starzenia się przywódców SLD a
błyskawicznego ich zużywania się Michał Tober, człowiek
niezgrzybiały, a jak wynika to z jego listu politycznie
doświadczony i biegle praktykujący kulturę i sztukę
polityczną, niebawem zostanie premierem. Zdystansuje
innych mężów stanu swojej generacji, np. pana chluśniem
i uśniem Firaka, a nawet Sylwię Pusz. W Toberze witamy
więc wodza lewicy XXI wieku. My, komuchy, cały nasz dom
starców, radujemy się donośnie, że Michał Tober
przeniesie w epokę inżynierii genetycznej i astralnej
drogie nam wartości: pozoranctwo, podniosłe zakłamanie,
barokowe pierdolenie trzy po trzy, rzeczowość
powiatowego poety i poetykę krakowskiego radcy dworu.
Aparatczycy wszystkich formacji – odtwarzajcie się w
swoich Toberach.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rozmowy w kroku
Byłam zwierzęciem telewizyjnym. Hau, hau, miau, miau,
kukuryku.
Czasem opłaca się umyć ręce, posprzątać salon albo
kibel. Przyjaciół i rodzinkę też dobrze jest od czasu do
czasu zlustrować. Doradzam wystąpić w telewizji,
najlepiej w tok szole i gadać obojętnie co – najlepiej o
pieprzeniu się z czymś niekonwencjonalnym: dinozaurem,
jeżem albo kaktusem, kawałkiem wołowiny w kuflu od piwa
albo tą samą płcią na przemian z inną. Od razu
przerzedzą się mordy od imprez.
W "Rozmowach w toku" u Ewy Drzyzgi zabawę miałam
przednią. Gadaliśmy sobie o bzykaniu dwóch płci naraz,
czyli tzw. biseksualizmie, co w zasadzie mnie nie
szokuje wcale, po tym jak usłyszałam, że na ziemi żyją
jakieś robale, co mają 32 rodzaje płci. Siedziałam na
różowym krzesełku, świeciły na mnie dwa albo trzy
reflektory, mejkap ciekł mi po szyi na bluzkę, nie
miałam co zrobić z nogami, więc ciągle się wierciłam i
fałszywie uśmiechałam, w dodatku nie do kamery, bo przez
oślepiające reflektory nie widziałam, gdzie ona jest.
Nagadałam, że akceptuję seks z obiema płciami, że go
nawet sama czasem uprawiam, ale do tego potrzebuję
zachwytu cielesno-mentalnego osobnikiem i że to jest w
związku z tym raczej wyselekcjonowane grono. W sumie
wszystko rozbijało się o otwartość, szczerość, robienie
sobie i innym dobrze w ciężkich czasach. I tu jasny chuj
strzelił zapewne przyjaciółki nigdy przeze mnie
nienapastowane. Dlatego teraz nie oddzwaniają na
mesydże. Kit im w oko – i tak mi się nie podobały. Matka
jednej z nich zarzuciła mi, że tyle razy sypiałam z jej
córką po dyskotekach i co? I jajco! Miałam ją zgwałcić?
Babsko musi starego zmuszać do bzykania, skoro
dobrowolność w łóżku tak ją zszokowała.
Ze zdumieniem odkryłam, że szoł wcale nie jest
ustawiany, jak w Stanach, przez ekipę produkcyjną. To
miło, że ludzie w naszym kraju naprawdę są tak pojebani,
ale na szczęście otwarci i profilaktycznie mający
wszystko w dupie.
Z dwóch nagranych godzin na wizji miało pójść 45 minut.
Założenie mojego telewizyjnego występu było więc mocno
happeningowe, zaś rezultaty przerosły najśmielsze
marzenia. Dwa tygodnie po nagraniu, w czasie emisji
"Rozmów" ze mną w roli głównej, miałam wrażenie, że
dzwoni do mnie cały świat, którego
co gorsza nie pamiętam lub wcale nie znam. Dalsza
rodzina dzwoniła do bliższej, bo doznała szoku, wszyscy
do tej pory mieli mnie za wzór.
Nie wiem, jak wy, ale mnie w ogóle nie szokuje, że ktoś
wlazł w gówno. Nie powoduje to u mnie psychicznego urazu
do końca życia ani go z tej przyczyny nie wypisuję, ani
nie wpisuję do testamentu. W końcu to tylko gówno, poza
tym to on wdepnął, a nie ja i nie ma to wpływu na smak
mojej śniadaniowej jajecznicy.
Zgoda, trochę dziwne, że nawija o tym wdepnięciu w
telewizyjnym tok szole, ale z drugiej strony może
chciał, żeby go ładnie umalowali albo się non omnis
moriar – utrwalić dla potomności. Zresztą mi to wisi i
nic nie obchodzi, bo mam czynsz do zapłacenia, bachora
do ubrania i uszy do umycia, a w Afryce i w klatce obok
głodują ludzie.
Dlatego ten kraj jest taki pomroczny i dlatego wszystkie
umarlaki-rodaki mają w trumnach
wykrzywione gęby – bo zamiast napieprzać się z własnym
życiem, inwigilują życiorysy innych, dzięki czemu na
wytaplanie się z własnych nieszczęść i niepowodzeń
zwyczajnie brak im czasu, zdychają więc wkurwieni. Bo
oczywiście moje rodzinne miasteczko całe aż się
zatelepało po "Rozmowach w Kosmali kroku". Wszyscy
wszystkim przekazywali niusa z ponaddźwiękową
prędkością. Im dalej w zegar, tym było kolorowiej – rżnę
peloponeskie żółwie, do pochwy wkładam sobie stołowe
nogi podziubane pinezkami... Aż dziwne, że miasto
niechętnie mówi o seksie 14-latki z sąsiadem za
przyzwoleniem tatusia, bo za węgiel, ani o 9-letniej
siostrzyczce dymanej przez starszych braciszków. Tacy
żrąc podsmażany makaron pod biseksualny tok szoł puścili
pawia. Wyobrazili sobie, jak dyma ich pedzio. Tfu!
Skurwysyństwo jest normą, a normy są nudne, nikt więc
się nie oburza i nie obraża. Bo niby czym? Świętym
heteroseksualizmem? Zasrana hipokryzja. Wybór między
gównem w płynie a gównem w proszku. Chociaż sama nie
wiem z tym zboczeniem – ostatnio dwa razy z rzędu
zakochałam się w facecie.
Mój własny, nieadoptowany ojciec po moim telewizyjnym
występie podobno wyklinał mnie i w ogóle
wytestamentował. Początkowo byłam pewna, że robi sobie
jaja – analogicznie do tok szołu. I nawet mnie
rozśmieszył tym trochę, ale z tygodnia na tydzień tracę
tę pewność. Muszę przyznać, że prawdziwy to jest dramat
dla błazna, którego publika bierze śmiertelnie serio. W
sumie nie wiadomo, kogo obwiniać. Na szczęście większa
część mojej publiki zareagowała prawidłowo, więc z
mniejszości – kochanej rodzinki i przyjaciół – mogę
teraz mieć większą bekę niż z tej całej telewizji.
Dlaczego bekę? Bo jakoś sobie nie
wyobrażam, żeby moim życiem i stosunkiem do świata
kierował satelitarny przekaźnik, wysztafirowane pajace
na plazmowym ekranie. Zwłaszcza że ostatnio nie widzę
już żadnej różnicy między tok szołami i wiadomościami
(przykład: francuskie rakiety Roland 2003). Kiedyś
intrygowało mnie, co za typy mogą zesrać się w rajstopy
na widok gwiazdy z "Big Brothera", "Idola" czy innego
"Baru" – nieuki, świry, bezrobotni, monterzy kablówek,
łowcy gratisowych długopisów, kubków i koszulek.
Kumacie? A tu mi los zabił ćwieka – przejęła się część
moich własnych genów plus ci, z którymi zwykłam pijać
wódkę. Ale nic to, bo z drugiej strony mój występ w szoł
wygenerował nowych kumpli – w knajpach u pedałków robię
teraz za jeszcze większą gwiazdę!
Zdaje się, że gdyby człowiek mógł zajść w ciążę z
telewizorem, wszyscy codziennie zamiast kolacji mieliby
skrobanki. Jedno jest pewne – większość zamiast mózgów
ma kineskopy.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
1:0 dla Kołodki
Młody jestem, uczciwy jeszcze i pracowitość w genach
mam. Że trochę za dużo zarobiłem w 2002 roku, więc
zacząłem główkować, jak podatku "nie nadpłacić".
Kolegów mam różnych, i z lewa, i z prawa.
I jeden taki, prywatnie katolik i przedstawiciel
handlowy jednego klechy spod Warszawy, wyrwał się z
doradztwem podatkowym. Pomyślałem, trudno, zrobię
przekręt. Biznes się ma tak. Ja robię przelew 20 proc.
zarobku brutto rocznego (12 000 zł) na konto plebana,
pośrednik za miesiąc zwraca mi całą kwotę minus
prowizja: 10 proc. dla plebana minus stówa dla
pośrednika, czyli dostaję z powrotem 10 700 zł. Odpisuję
sobie te 12 tys. od podatku jako legalną darowiznę na
"organizacje religijne". 1200 zł bym dopłacił Kołodce
podatku, gdyby nie wielebny i dziura w ustawie. Fajny
pomysł, myślę, bo wtedy ja nie zapłacę nic podatku i
jeszcze ok. 600 zł mi fiskus odda. Trochę mnie sumienie
gryzie, ale w końcu połowa moich znajomych zna i
praktykuje tę
rachunkowość (co się później okazało).
Dylemat miałem przez 2 miesiące – analizy robiłem,
bilanse i inne rachunki takie, z jednej strony diabeł
podpowiada, z drugiej bynajmniej nie anioł. I myślę
sobie, dam tu, to będzie miał czarny nowe radio w aucie,
dam tu, przejedzą w ramach tłustego czwartku babsztyle
ze skarbówki.
W podjęciu decyzji pomogła mi moja spóźnialskość, bo w
ostatni dzień roku pańskiego 2002 bank księgował
przelewy do 12.00, a nie do 15.00 – tak jak to zwykle
bywa. Spóźniłem się 2 godziny, a data na przelewie musi
być tamtoroczna. No i wygrał Kołodko. Czarny, który
przegrał, pewnie różnicy i tak nie zauważy. Ja będę w
maju 1200 zł w plecy, czarny 6 stów nie chapnie,
pośrednik stówy, a Kołodko 1200 zł do przodu. Jednej
rzeczy nauczyłem się dzięki temu – wypełniać PIT-37 w
różnych wariantach podatkowych.Za młody widocznie jestem
jeszcze na takie trudne decyzje albo moja wiara w
niewiarę za słaba.
Marcin, Warszawa, Pomroczna
Kto jest idiotą
Jestem umiarkowanym zwolennikiem lewicy, gdyż wg mnie
wszyscy są "po jednych pieniądzach", ale konferencja
prasowa części ministrów w sprawie Rywingate
spowodowała, że nie wytrzymałem! Kilku ministrów ważnych
resortów śmie tłumaczyć, że nie znali informacji
krążącej przez pół roku po Warszawie wśród środowisk jak
najbardziej im bliskich (dziennikarze, premier, KRRiTV
itd). I jeszcze uważają, że można w te ich zapewnienia
uwierzyć! Panowie ci powinni w takim razie podać się do
dymisji. Dodatkowym smaczkiem
jest to, że wśród tych ministrów jest człowiek, który
odpowiada za bezpieczeństwo Państwa!
Jeśli tak działają u nas ministerstwa i ich szefowie –
nie należy się dziwić sytuacji w kraju. Zatem nic by się
strasznego nie stało (a jakie oszczędności), gdyby w
tych ministerstwach wszystkich zwolnić – zostawić tylko
przez pewien okres sprzątaczki, żeby pozamiatały, i
ślusarza, aby jako ostatni zgasił tam światło i założył
tam kłódkę.
A. Jankowski
(e-mail do wiadomości redakcji)
Glemp specjalny
"Linia specjalna" z udziałem kardynała Józefa Glempa (19
lutego 2003 r.). Oczywiście bez Audio Tele, albowiem
purpuraci nie mają w zwyczaju poddawać się osądowi
opinii publicznej. Dwa fragmenty, które mogły poruszyć
telewidzów.
1. W wynajętych pomieszczeniach kościelnych jednej z
warszawskich parafii handluje się antyżydowskimi
wydawnictwami. Na pytanie, co kardynał zamierza w tej
sprawie i jaka była jego reakcja na list 200 parafian
skierowany jeszcze w 2001 r., przeciwnych
wykorzystywaniu pomieszczeń kościelnych do
antyżydowskich praktyk, odpowiedź kardynała była
żenująco prosta: cóż może zrobić, gdy wynajęto
pomieszczenia na cele komercyjne. Kontrolować czyjąś
działalność, czy może cenzurować przedmioty handlu? Tu
duchowni zdaniem kardynała są bezsilni. Co zaś dotyczy
listu z 200 podpisami, to kardynał nie przypomina sobie,
aby takowy dotarł do niego.
2. Pedofilia proboszcza parafii w diecezji przemyskiej.
Cały niemal kraj o tym wie z prasy. Kardynał natomiast –
nie. Coś tam biskup przemyski wspomniał, ale on biedak
nie zna tej sprawy.
Co zatem kardynał w ogóle wie na temat działalności
Kościoła w Polsce i czy jest w stanie cokolwiek poczynić
dla wyeliminowania różnej maści patologii w Kościele.
J. L.
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
Zrzutka
Codziennie słyszymy z ust polityków, że wiedzą, jaka
jest sytuacja w kraju, że ludzie głodują, że pracy nie
mogą znaleźć, bo olbrzymie bezrobocie, że to i tamto...
A kto, do kurwy nędzy, doprowadził nasz kraj do takiej
ruiny? Ja? Ci bezrobotni, co ciułają grosz, a dziecku
tłumaczą, dlaczego nie dostanie naleśnika tylko musi
żreć zupę szczawiową? Szperacze śmietnikowi?
Patrząc na zarobki sejmowych gadaczy aż mnie w dołku
ściska. Żebym choć mógł potrzymać taką kasę. Żeby
zarobić 14 patoli, muszę zapierdalać cały rok, słuchać
darcia szefa, lawirować, kombinować. Żyję w strachu, czy
aby nie rozwiążą zakładu i czy czasem mnie nie
zwolnią... Apeluję więc do wszystkich prawych, mądrych i
szlachetnych ludzi... Odłóżcie po 100 złotych, wpłaćcie
to na konto organizacji pomagającym biednym – byle to
nie była impreza księży, bo pieniądze szlag trafi. (...)
Zmażecie tym uczynkiem choć ułamek krzywd wyrządzonych
narodowi...
Łukasz Michalczyk
(e-mail do wiadomości redakcji)
Gry wojenne
Wojna. Ginąć będą również niewinni ludzie – starcy,
kobiety, dzieci... Przybędzie sierot i inwalidów.
Decydenci wyślą swoich żołnierzy. Oni obejrzą wojnę w
telewizji, wysłuchają meldunków, poczytają
korespondencje z Iraku. Nie będą narażać swojego życia.
Wielka szkoda, że głowy państw, premierzy, ministrowie
spraw zagranicznych i obrony narodowej... nie zasiądą za
sterami samolotów, że zabraknie ich w nacierających
czołgach i kompaniach, że nie poznają na polu walki
smaku prochu, krwi i ludzkiej tragedii.
ppłk w st. spocz. Zygmunt Ziębowicz,Lubli
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Port nad kałużą "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dialog "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kwaśniewski do łopaty
Nie po to zabiłem ks. Popiełuszkę, żeby teraz popierać
Leppera. Wędrowałem od komunizmu do sybarytyzmu, a więc
w innym niż lepperowcy kierunku. Nigdy nie pokocham
Samoobrony, ponieważ to są antyeuropejscy nacjonaliści i
wrogowie cudzoziemczyzny, demagodzy i krzykacze,
piastunowie uproszczonej, populistycznej wizji świata,
mentalni rygoryści, kochasie swojactwa. Ja zaś jestem
racjonalistą, kawiorowym socjalistą, kosmopolitą i nie
ponurym sensatem, lecz luzakiem i libertynem. U chamów
od Leppera czułbym się jak paw w chlewie. Traktuję
Leppera z całą antypatią, ale bronię przez rozum. I
także z estetycznych przyczyn: nagonka na wodza
Samoobrony jest większym politycznym chamstwem niż
wszystko, co on wszczyna. Głupotą przy tym.
Popieram wysypywanie zboża na tory! W okresie 1993–1997
pisaliśmy w "NIE" rzeczowo i po nazwisku, że firmy
związane z PSL są głównymi importerami zbóż. Zarazem
Stronnictwo import ten elokwentnie zwalcza. Lepper
stosuje bardziej skuteczne środki alarmu niż pisanina
"NIE". Wywalając odrobinę zboża z wagonów stawia na nogi
policję, telewizję, rząd i Sejm. Jego potem
parlamentarne chuligaństwo stanowi po prostu umiejętne
wzmaganie osiągniętego efektu. Nakręcane
antylepperowskie oburzenie nie jest zaś
rezultatem lekkiego łamania przezeń prawa karnego i
regulaminu Sejmu. Wściekłość elit rządzących i opozycji
oraz przesadną ich reakcję w rzeczywistości wywołuje
skuteczność środków lepperowskich, której mu zazdroszczą
polityczne wałachy.
Nagonka prasowa i sejmowa na posłankę Hojarską stanowi
objaw zatracania proporcji. Nielegalne wciskanie się na
widzenie z synem nie jest czynem, który wzbudza
społeczne oburzenie. Gdy Hojarska olewa wezwania do
sądu, świadomie lub nieświadomie prowokuje efekt
politycznie korzystny dla swej partii. Staje w roli
ofiary nielubianych elit. Szczególnie teraz jako
tragiczna wdowa. Ludzie myślą: politycy i ich klienci
wykorzystują władzę do bogacenia się, niektórzy kradną,
ale krzyk robi się nie wedle skali czynów, tylko
rozróżniając swoich od obcych.
Takim to sposobem politycy i związane z nimi przekaziory
dążąc do zniszczenia lub zmarginalizowania Samoobrony
wywołują efekt odwrotny. Czynią z lepperowców partię
swojską i sympatyczną dla jednej piątej, na razie,
wyborców. Zapewniają jej rozgłos i współczucie. Właśnie
dzięki nagonce na niego Lepper może uosabiać społeczny
sprzeciw. Prowokując wrogą mu warstwę rządzącą potrafił
on uczynić z niej własny, powolny mu instrument
propagandowy. Osiąga ten efekt metodą ciągnięcia osła za
ogon.
Po wyborach 2001 Samoobrona wyrasta na polityczne
przedstawicielstwo wszystkich tych, którzy byli go
pozbawieni. Badania wskazują zaś na to, że ogromna część
pokoleń młodzieży kończy szkoły jako faktyczni
analfabeci niezdolni do rozumienia większości programów
telewizyjnych i treści gazet. Młodzież ta odcięta jest
od możliwości dalszego kształcenia i realnego udziału w
życiu zawodowym, umysłowym i publicznym. Nie rozumie
języka "Wiadomości", debat sejmowych, nie czytuje prasy
– jest faktycznie oddzielona od wszystkich, poza swoją
grupą koleżeńską, form życia zbiorowego. Skazana jest na
bezrobocie lub niskopłatne zajęcia prymitywne. Inne
badania wskazują na potencjalną dziedziczność bezrobocia
jako sposobu na życie, a także na dziedziczność
wszystkich innych form upośledzenia, np.
wielodzietności.
Tylko Lepper, jakiekolwiek gada brednie, mówi przecież
językiem zrozumiałym i słyszalnym, a przy tym powiada
rzeczy, które znaczna część społe-czeństwa właśnie chce
usłyszeć. Jest to więc coś takiego, jak gdyby z całej
klasy politycznej jeden tylko człowiek mówił po polsku.
Żadna nagonka nie odbierze mu tego rodzaju przewagi,
przeciwnie – ona ją potęguje. I pcha ku niemu
wszystkich, którzy czują potrzebę buntu i kontestacji.
Pozostałe partie, rządzące i opozycyjne, oraz instytucje
państwa, w tym policja i sądy, telewizje, Internet,
radiostacje, prasa, są służebne wobec tej części
społeczeństwa, która znajduje się w lepszym położeniu
materialnym i umysłowym. Państwo stanowi organi-zację
korzystniej ulokowanych: posiadaczy, nabywców,
fachowców, inteli-gentów. Tylko Lepper nadaje polityczną
artykulację nastrojom rozpaczy upośledzonych. Po upadku
kolejno obu form dwudziestowiecznego buntu
zrozpaczonych: faszyzmu i komunizmu dzisiejsi wyklęci
ludu ziemi garną się do nacjonalistycznych ugrupowań
populistycznych, być może prefaszystowskich, ale gdzież
inaczej mogą upatrywać obrony i nadziei?
Kiedy więc nuworysza Leppera z obrzydzeniem wysiudano z
salonu, czyli spuszczono z fotela wicemarszałka Sejmu,
pomyślałem sobie: jakżesz głupi są ci, którzy nami
rządzą. Upokarzając Leppera, zdzierając z niego
błyskotkę pchają go wręcz do wielkich politycznych
przeznaczeń. Teraz zaś lewicowy rząd szykując się do
policyjnej tylko reakcji na zapowiedziane przez Leppera
blokady dróg pcha potencjał niezadowolenia w stronę
radykalizmu. Wykluczając Leppera z obrębu demokracji to
lewica i prawica sejmowa, a nie Lepper, stawiają pod
znakiem zapytania przyszłą trwałość tego ustroju.
Przewiduję, że za 10 lat zobaczymy w telewizorze
Kwaśniewskiego, Millera, Borowskiego, Płażyńskiego,
Olechowskiego, Tuska, obu Kaczyńskich, Giertycha,
Rydzyka itd., którzy ubrani we fraki i ordery chwacko
wywalają łopa-tami zboże z wagonów. Machać będą łopatami
pod wodzą dożywotniego prezydenta RP Leppera
zerkającego, czy aby żaden się nie leni. Ot, symboliczny
rytuał państwowy na pamiątkę pierwocin politycznego
przewrotu. Odpowiednik obecnego składania wieńców pod
pomnikiem gdańskich stoczniowców.
Przypomnieć przy tym wypada, że kiedy Wałęsa skakał
przez płot stoczni, też łamał przepisy, gdyż w
odróżnieniu od kotka robotnik powinien był wchodzić
przez bramę.
Samoobrona swoim składem społecznym, czyli przyciąganiem
frustratów, swą demagogią, myślową niespójnością dążeń,
ślepym impetem burzycielskim, prowincjonalizmem,
kłamliwością, krzykactwem, nacjonalizmem, chytrością,
nienawiścią do elit politycznych, pogardą dla prawa
przypomina zaś właśnie
"Solidarność" z lat 1980–1981. Tym także wzbudza moją
antypatię, lecz i zrozumienie.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Samobójstwo ze szczególnym
okrucieństwem "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pan Tygrys był chory
W Gdańsku Stogach władza ma mocne podstawy. Opiera się
na prawie, porządku i jednym gangsterze.
W Ameryce, jak nie mogli wsadzić Ala Capone za napady i
morderstwa, posadzili go za podatki. Ale Polska to nie
Ameryka. U nas demokracja jest prawdziwa, a sądy
bardziej niezawisłe.
Pan Tygrys z gdańskiej dzielnicy Stogi był łaskaw w
jednym z lokali gastronomicznych spuścić wpierdol
funkcjonariuszom Centralnego Biura Śledczego. Tak się
tym zmachał, że musiał odzyskiwać siły w szpitalu
miejskim. Po raz enty nie mógł się więc stawić przez
sądem na rozprawie, w której jest jednym z oskarżonych.
Nadspodziewanie spokojny pan Tygrys
Jan P. nazywany jest Tygrysem od niepamiętnych czasów i
od niepamiętnych czasów sprawuje nieformalną władzę na
Stogach – starej gdańskiej dzielnicy położonej na wyspie
i połączonej z resztą miasta mostem. Jak ktoś "na
dzielnicy" ma problem, to raczej udaje się do pana
Tygrysa niż do policji. Bo wiadomo: policja skuteczna
bywa czasami, a pan Tygrys przeważnie. Tak przynajmniej
gadają ludzie w barze Mariot na Stogach, gdzie jest
najtańsze piwo w mieście.
Na Stogach – przyznają to nawet policyjne statystyki –
ginie na przykład mniej aut niż w innych dzielnicach. To
chyba dobrze świadczy o porządku. Ostatnio zrobiło się
mniej przyjemnie, bo przesiedlono na Stogi po powodzi
trochę kryminalnego elementu z innych rejonów Gdańska. I
zdarza się np. taki przypadek, że ktoś wyrwie torebkę
nie tej kobiecie, co trzeba. Ale zdarza się np. też taki
przypadek, że tego, co wyrywał, sumienie ruszy i nie
tylko odda, ale za pokutę sam sobie nóż wbije w udo albo
brzuch.
O panu Tygrysie lokalne gazety piszą od czasu do czasu w
nieprzychylnym tonie, choć przecież to człowiek jak
większość: nigdy nie karany. W 1998 r. trafił co prawda
do Sądu Okręgowego w Gdańsku akt oskarżenia przeciwko
Janowi P. i siedmiu innym osobom, w którym to zarzuca
się im przemyt za granicę kilkudziesięciu kradzionych
aut. No ale od pięciu lat proces nie zdołał się
rozpocząć. Na rozpoczęcie procesu w 1998 r. pan Tygrys,
który odpowiada z wolnej stopy, nie mógł przyjść, bo był
chory. Na kolejny wyznaczony termin w 1999 r. też nie,
bo też był chory. Potem chorowali inni podsądni. Kolejne
terminy rozpoczęcia rozprawy kolejno spadały z wokandy,
zmieniał się skład orzekający i nazwiska lekarzy
wystawiających zwolnienia. W aktach coraz więcej nazw
chorób, lekarstw, zaleceń zdrowotnych. Cóż, element
chorowity.
Pan Tygrys je i bije
Przy Komendzie Miejskiej Policji w Sopocie powstała
właśnie grupa szybkiego reagowania. W piątek 21 marca,
jakoś tak wieczorem policjanci zaprosili do siebie
dziennikarzy, aby się pochwalić sprawnością i
gotowością. Pogaduszki, uśmiechy, zdjęcia. A redaktor z
lokalnej, gdańskiej telewizji poprosił nawet brygadę,
żeby władowała się do wozu i zamarkowała wyjazd na
akcję. Aby ładnie wyglądało w wieczornej "Panoramie".
Policjanci zgodzili się z ochotą. Jak tylko wsiedli, to
od razu ruszyli jak burza, z piskiem opon, że o mało
telewizyjnemu operatorowi po czubkach butów nie
przejechali.
Wyjazd na akcję był jednak jak najbardziej prawdziwy. Bo
właśnie gdy brygada sadowiła się w aucie, to dostała
cynk, że w knajpie na granicy Sopotu z Gdańskiem trwa
napierdalanka. Napierdalani są policjanci z Centralnego
Biura Śledczego. Napierdala zaś pan Tygrys ze Stogów.
A było tak. Pan Tygrys biesiadował sobie w lokalu w
towarzystwie swoich znajomych (lokalna prasa napisała
później, że ochroniarzy, ale przed czym niby mieliby go
chronić). Aż tu patrzy, przy sąsiednim stoliku jakichś
trzech facetów siedzi i się gapi. No i wyszło mu, że to
ani chybi psy. I się nie pomylił, bo faktycznie wszyscy
trzej byli z CBŚ. Podszedł więc i lu w mordę. Jednemu z
policjantów to nawet nieźle przyłożył, bo jak jeden z
ochroniarzy złapał psa od tyłu, to pan Tygrys go tłukł
aż miło. No ale przyjechała ta grupa szybkiego
reagowania z Sopotu i zakuła pana Tygrysa i jego
towarzystwo w kajdanki. I na nic się zdały krzyki, że
pozabija...
Już w Policyjnej Izbie Zatrzymań pan Tygrys zaczął się
uskarżać na ból brzucha. Zawieziono go więc w konwoju do
jednego szpitala, potem do drugiego na prześwietlenie.
Tam stwierdzili, że może przebywać w "izdebce". No ale
też długo nie poprzebywał, bo Sąd Rejonowy w Sopocie
nakazał go zwolnić. Zatrzymany w piątek wieczorem
wyszedł więc pan Tygrys już w poniedziałek przed czwartą
po południu.
Pan Tygrys nie przebywa
Prokurator rejonowy w Sopocie postawił zarzuty napaści
czynnej i grożenia pozbawieniem życia. I wystąpił o
zastosowanie aresztu tymczasowego.
Art. 258 par. 1 Kodeksu postępowania karnego mówi, że
stosuje się taki areszt m.in. gdy podejrzany nie ma w
kraju stałego miejsca pobytu. Pojechali policjanci i
sprawdzili, że pan Tygrys nie przebywa od dawna w
miejscu stałego zameldowania. Prokurator uznał więc, że
nie ma stałego miejsca pobytu, co jest podstawą do
zastosowania aresztu.
Sąd Rejonowy w Sopocie uznał inaczej: brak ustawowych
przesłanek, aby zastosować areszt. Co prawda tam, gdzie
jest zameldowany, pan Tygrys nie przebywa, ale przebywa
zapewne w miejscu, które podał jako adres do
korespondencji. Bo do tej pory odbierał wszystkie
wezwania, które do niego wysyłano.
Policjanci, z którymi rozmawiałem, nie mogą ukryć
rozgoryczenia. – Tu go ma sąd na tapecie i puszcza?
Przecież z aresztu można by go było łatwiej doprowadzić
w końcu na rozpoczęcie procesu w sprawie samochodów. A i
pewnie na proces w sprawie bójki w knajpie – mówią.
Nie mają racji. Postawa sopockiego sądu jest bez
zarzutu. Sąd jest niezawisły, ale nie ustanawia
przepisów, tylko je stosuje, nie może też kogoś zamykać,
aby był dostępny w innej sprawie, a rozstrzyganie, gdzie
jest zameldowany, a gdzie przebywa pan Tygrys, jest po
prostu czepiackim mieszaniem spraw administracyjnych z
karnymi.
Dlatego areszty tymczasowe masowo zaludniane są
"alimenciarzami", "działkowiczami", bo oni nie mają ani
adresów meldunkowych, ani adresów korespondencyjnych.
Dlatego siedzą zgodnie z przepisami. A pan Tygrys jest
wolny. Też zgodnie z przepisami.
Na 31 marca tego roku wyznaczony był kolejny termin
rozpoczęcia procesu przed gdańskim sądem w sprawie o
przemyt i sprzedaż kradzionych aut. Pan Tygrys się nie
pojawił, bo się okazało, że jest chory i leży w szpitalu
w Gdańsku. Zgodnie z przepisami przesłał do sądu
zwolnienie lekarskie.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bush w ręku Osamy
Żaden posiadacz czynnego mózgu nie zaprzeczy, że Bushowi
należy się czarny pas w kategorii mielenia
patriotycznych frazesów. Nadął nimi balon popularności
po otrzymaniu 11 września 2001 r. prezentu od Osamy ben
Ladena. Teraz Bush flaczeje.
Gospodarka. Na przekór gromkim surmom Białego Domu
miejsc pracy prawie nie przybywa, a bezrobotnych prawie
nie ubywa. Płace zamarły w miejscu; jedna czwarta
pracowników w USA zarabia 8,70 dolara na godz. lub
mniej. Rocznie daje to 18 100 dolarów, taki jest
oficjalny poziom ubóstwa. Minimalna płaca od roku 1997
wciąż stoi na 5,15 dolara na godz. Nawet oddany ideom
republikanizmu szef Banku Rezerwy Federalnej Alan
Greenspan, ochrzczony w "The New York Times" mianem
Maestro Hucpy, nie zawahał się wbić Dablju między
łopatki nóż wydając komunikat, że niebawem w kasie
zabraknie pieniędzy na emerytury. Nietrzymający się kupy
projekt budżetu został sflekowany przez wszystkich
mających w tym względzie jakąś wiedzę. Media wciąż
nagabują o broń masowego rażenia Husajna, której nie
znaleziono. Do tego doszła właśnie sfuszerowana
interwencja na Haiti.
Rośnie liczba republikańskich kongresmenów realistów,
którzy ze strachem patrzą, jak Bush szasta pieniędzmi
potęgując deficyt i coraz dobitniej zdają sobie sprawę,
że za bezwarunkowe poparcie kampanii reelekcji juniora
mogą zapłacić własnym stołkiem. Jeśli Bush wygra, za dwa
lata w wyborach uzupełniających ludzie jak amen w
pacierzu odbiorą nam kontrolę nad Kongresem – główkują
trafnie. Albo posłuchajcie tego: Piętrzące się błędy
prezydenta podkopują jego szanse na reelekcję – to pisze
jedyny prawdziwy intelektualista prawicowy, dziennikarz
George Will.
Wyjście jest jedno: Osamo, ratuj!
Probushowe zapiewajły lansują właśnie hasło
przedwyborcze: "Głos nie oddany na Busha, to głos oddany
na Osamę". Abstrahując od stanu umysłów, w których
wykluł się ten propagandowy mongolizm, należy
stwierdzić, że nie kto inny jak ben Laden może zapewnić
przedłużenie rządów dynastii Bushów.
Efekt trzech lat prezydentury Busha to deficyt
budżetowy, bezwstydne nabijanie kabzy garstce krezusów
kosztem reszty ubożejącego społeczeństwa, ustawy
dewastujące środowisko naturalne kosztem zysków
biznesgangu, hańba oszukańczej wyprawy irackiej dla
ratowania świata przed mającym już, już wysadzić go w
powietrze Husajnem.
Rozpoczęta właśnie kampania przedwyborczych reklam B.
II, pokazujących zgliszcza dwu nowojorskich wieżowców,
mająca w intencji odtworzyć mit patriotycznej jedności
po 11 września, została z niesmakiem przyjęta przez
media i wywołała oburzenie rodzin ofiar, na których
trupach Dablju usiłuje uzyskać polityczny kapitał.
Więc Osama. Schwytanie bożyszcza muzułmańskich
terrorystów byłoby nabojem godnym odpalenia. Huk
zagłuszyłby demokratów i oszołomił na chwilę wyborczą
publikę.
Jak poinformowali anonimowi wyżsi dowódcy wojskowi,
gazety "The New York Times" i "Washington Post", na
przełomie lutego i marca z Iraku do Afganistanu
przerzucono oddziały specjalne US Forces z osławionym
komando Task Force 121, które wyłuskało z ziemianki
prezydenta Husajna. Do Pakistanu wysłany został dyr. CIA
Tenet, by uzyskać zgodę prezydenta Musharrafa na
operacje sił USA na terenie jego kraju oraz ewentualne
wsparcie w akcji osaczania ben Ladena i spychania go na
południe, w ręce Amerykanów. Musharraf obiecał ofensywę
na terenach pogranicza z Afganistanem kontrolowanego
przez lokalnych kacyków. Może za to zapłacić władzą i
głową, bo islamska opozycja jest coraz silniejsza, a
ludzie przeciwni są poddawaniu się naciskom Wielkiego
Szatana.
Operacja "Reelekcja Osamy" musi zostać przeprowadzona z
nie lada finezją: nie o to chodzi, by go złapać. Casus
Husajna pokazuje, że zapewnie to tylko chwilowy skok
poparcia, który rozpłynął się bez śladu, gdy ataki
terrorystyczne w Iraku miast – zgodnie z zapewnieniami
Waszyngtonu – stopniowo ustawać, przybrały na sile.
Osamę trzeba złapać tydzień przed wyborami, by dało to
polityczny efekt, albo wtedy go pokazać jako właśnie
złapanego. Niedawno dyrektor serwisu irańskiego radia
oznajmił, że otrzymał pochodzące z dwu niezależnych
źródeł raporty mówiące, że ben Laden jest już w rękach
amerykańskich. Wizyta sekretarza wojny Rumsfelda w
Afganistanie pod koniec lutego miała ponoć miejsce z
powodu ujęcia ściganego nr 1.
Jeśli nie jest to prawda (Waszyngton zaprzecza, co o
niczym nie świadczy) i jeśli oddziałom USA nie uda się
złapanie ben Ladena przed listopadem, to trzeba się
zgodzić z poglądem, że przyszłość USA znajduje się w
rękach islamskiego terrorysty. Zapewne wie on
wyśmienicie, że dając się złapać tuż przed wyborami
zapewni Bushowi kolejną kadencję.
John Kerry podejmuje kroki, by zminimalizować
katastrofalne dlań polityczne konsekwencje takiego
potencjalnego zdarzenia, ale niewiele może uczynić.
Pozostaje żywić nadzieję, że ben Laden będzie miał
litość nad szarymi Amerykanami i nie da się przed
wyborami złapać.
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bóg nie wierzy w Boga
Ten lewak i świr Bellocchio – niestety, jest także
ateistą. Prawdziwym bezbożnikiem, zatwardziałym i
praktykującym niewiarę, a nie jakimś tam agnostykiem, co
to się waha, czy Bóg istnieje, bo nic mu na ten temat
nie wiadomo.
Zakład Pascala, przed którym klęczy tylu jego
kolegów-reżyserów, jak Eric Rohmer i jego duchowy uczeń,
Zanussi, nie jest w stanie go uwieść ani przestraszyć.
Ani też skłonić do kombinowania typu: "Co szkodzi
zachowywać się tak, jakby Bóg istniał, na wszelki
wypadek? Gdyby po naszej śmierci miało się okazać, że to
jednak prawda – czysty zysk. Idziemy do nieba, a w
każdym razie nie trafiamy do piekła". Bellocchio otóż
nie dygoce ze strachu, co będzie potem. To go nie kręci.
Ernest, z którym reżyser w dużej mierze się
iden-tyfikuje, ośmiela się nawet wytykać swoim braciom i
rodzinie, że ich oficjalnie wyznawana, ledwo tląca się
wiara nie jest asekuracją na życie wieczne, lecz tylko
na doczesne.
Bellocchio bierze na serio słynną wątpliwość
Dostojewskiego: – Czy jeśli nie ma Boga, to wszystko
wolno? – i odpowiada na nią pozytywnie. Synek bohatera
Ettore zachowuje się jak szaleniec owładnięty przez
demona, miota się, gestykuluje i krzyczy, by tamten go
opuścił, by wyszedł z jego głowy. Jeśli On jest
wszędzie, jak uczy go katechetka, to jest także w jego
głowie i nie ma się gdzie przed nim skryć. Nie ma
wolności, nie ma już prywatnego miejsca dla siebie.
I wcale na to nie wygląda, by bohater, gdy sam pozna
katechetkę syna, Dianę, recytującą mu poemat Arsenija
Tarkowskiego o wiecznym nienasyceniu, gdy zobaczy, jak
jest piękna i rozsmakuje się w niej, uchylał poprzez jej
osobę drzwi do siebie przed wiarą. On się Boga nie boi i
nie to go nęci. Palą go najgorsze miazmaty utopii:
wolność, równość i braterstwo, prawda, miłość i
wszystkie takie tam. Nawet synkowi tłumaczy, że nie umrą
i się nie zestarzeją, jeśli zachowają w to wiarę, przede
wszystkim w miłość i młodość. Jakby niepomny był tego,
co się zdarzyło poprzednikom po obu stronach zakonu
prawdy: żaru czystości Katarów, która przywiodła ich na
stos, i miłości Inkwizytorów, którzy rozpalali te stosy.
Próżno by szukać u Bellocchia tego zaglądania księżom w
dupę, jak w sławetnym "Księdzu", któremu towarzyszyły u
nas zorganizowane protesty; nie, nie, cokolwiek by o nim
powiedzieć, reżyser jest estetą. Te obrazki, które
maluje w filmie Ernesto, wyszły spod jego pędzla.
Niestety, jest przy tym bluźniercą. I choć można
podejrzewać, że ma Pana Boga tam, gdzie Antonia Bird
zaglądała księżom, podobno nawet świetny aktor grający
Ernesta, Sergio Castellitto, wzdragał się dopowiedzieć
na głos, że w dupie. Chytrze włożono te słowa w usta
brata bohatera, Egidia, który mordując ich matkę, być
może uczynił ją świętą. Szaleniec Egidio nie chce
współpracować w procesie beatyfikacyjnym, przerywa swe
krnąbrne milczenie tylko po to, by wypowiedzieć tę
ohydę, gdzie ma Boga.
Jednak muszę coś powiedzieć na usprawiedliwienie
Bellocchia. 38 lat temu, jako 25-letni młodzieniec,
rozwalał w drebiezgi w swym jurnym debiucie ("Pięści w
kieszeni") podstawową komórkę społeczną. Teraz dojrzał,
nabrał delikatności uczuć. W jego filmie nikt nie wierzy
naprawdę, a wszyscy udają dla świętego spokoju lub
korzyści. Bluźniąc poprzestaje na matce, po której
bohater odziedziczył zagadkowy uśmiech Giocondy. W wielu
krajach "Czas religii" był nawet rozpowszechniany pod
skromnym tytułem "Uśmiech mojej matki". U matki
bohatera, osoby głupawej i zależnej, był to maskujący
uśmieszek uległości i nieobecności, u Ernesta jest
odbierany jako uśmiech szyderczy, prowokujący otoczenie.
On sam tylko wie, jak bardzo ten grymas skrywa jego
niepewność. Niepewność co do tego, jak żyć, a nie
niepewność z powodu Pana Boga. Ernesto, a za nim pewnie
i Bellocchio, już nie tropi tak zajadle filis-tra i
kołtuna, by wytknąć mu jego obłudę, przyziemność i
asekuranctwo. Raczej uznaje, że wszystko to jest
ludzkie, być może nawet tkwi w tym jakieś rodzinne
ciepło. Kto wie...
Swoją drogą, cóż to jednak za frajda, pójść na lekcję
religii, z której Pan Bóg już wyszedł.
Autor : Jacek Łaszcz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pieprzak
Wiecie, że w Związku Radzieckim pszenica rośnie jak
słupy telegraficzne? A, nie wiecie, co to jest Związek
Radziecki? To idźcie na Pietrzaka. Uzyskacie od niego
szeroki zakres wiedzy z dziedziny historii ruchu
robotniczego.
Od 8 do 11 wieczorem, z kwadransem przerwy na bar
(alleluja!) Jan Pietrzak i jego towarzysze z ruchu oporu
opowiadają dowcipy:
l o zdjęciu Chruszczowa w trzodzie chlewnej (trzeci z
lewej Nikita Sergiejewicz, bo nikt by tego ryja nie
odróżnił, wyjaśnił Pietrzak, bo czasem trzeba wyjaśniać
abstrakcyjne dowcipy, a kto dziś pamięta, jak wyglądał
Chruszczow);
l o tym, że Breżniew zadzwonił do Gomułki, że jakiś
Mickiewicz napisał „Litwo ojczyzno moja” (– Ależ on już
dawno nie żyje! – I za to was cenimy);
l o tym, że ruskie w kosmos polecieli (– Wszystkie? –
Nie, jeden! – To co mi dupę trujesz?);
l o polowaniu, na które wybierał się Kania, Gierek,
Tejchma i Kępa (– Ja nie pytałem o nagonkę!).
Z nowszych anegdot – garść błyskotliwych dowcipów ze
stanu wojennego:
l o Jaruzelskim, że w ZSRR wystąpił po cywilnemu, a w
Polsce zawsze w mundurze, bo tu jest na służbie, a tam
pojechał do domu;
l o mięsie trzeciego gatunku (pies pomielony razem z
budą);
l o tym, że przed wojną na szyldzie było napisane
„rzeźnik”, a w środku było mięso, a dziś odwrotnie;
l o salcesonie, co to jest cwaniak, bo nie dał się
wywieźć do ZSRR;
l o tym, że Polska jest jak rzodkiewka, a w Rosji same
buraki (ten błyskotliwy respons miał dać Pietrzakowi sam
Ronald Reagan);
l o tym, jak jeden facet spowiadał się z zabicia zomowca
(– Nie chwal się synu, mów grzechy);
l o tym, jak jest po czesku „Proletariusze wszystkich
krajów, łączcie się” („gołodupki hop do kupki”).
– Wszystko żarty sprzed 20 lat – przyznał szczerze
Pietrzak i zaraz dodał, iż wygłasza je w celach
edukacyjnych, bowiem młode roczniki ich nie znają
(skądinąd, z moją trzydziestką z hakiem byłam na sali
najmłodsza, a średnia wieku wynosiła jakieś 68 lat),
gdyż są zakazane w wolnej Polsce i tak to pamięć naszą
się nam odbiera. Kto odbiera, Pietrzak nie wyjaśnił, ale
na pewno komuna „rencami” ubeków, bo to długie ręce i
wszędzie sięgną, nawet narodowi do głowy.
Żeby przydać waloru aktualności opowiadanym przez szefa
dowcipom z ubiegłego wieku, życzliwi współpracownicy –
Ewa Dałkowska i Maciej Rybiński – opowiedzieli kilka
dowcipów sprzed lat 80., najchętniej naturalnie o
Żydach, bo to zawsze Polaka rozśmieszy, acz był też taki
o Ordonównie i Jarossym, dzięki czemu dowiedzieliśmy
się, że oglądany przez nas program nie jest najstarszym
kabaretem na świecie.
Z nowszych anegdotek usłyszeliśmy, że biuro podróży
Dżihad organizuje wycieczki do Nowego Jorku. Biorąc pod
uwagę, iż dowcip ten ma niespełna dwa lata, można go
uznać zaświeżynkę. Jeszcze nowszy był ten o łódzkim
pogotowiu, którym pracodawcy straszą chorowitych
pracowników. Jeszcze chwila i artyści osiągnęliby poziom
aktualności porównywalny z Absurdalnym Kabaretem
stworzonym przez upośledzonych z Domu Pomocy Społecznej
z Chorzowa. Do takich mistrzów gatunku jak OT.TO czy
Kryszak zabrakło im jakieś pół roku, acz zdążyli już
usłyszeć, iż Millerowi koalicja się rozpadła, a Kołodko
właśnie odszedł z rządu.
Chwilę wzruszenia przeżyliśmy podczas utworu, który
pozwolił Pietrzakowi osobiście przetrwać noc stanu
wojennego. Nie wiem tylko, czy wzruszenie podzieliłby
Zbigniew Herbert
słysząc, jak z jego hymnu moralnej niezłomności
wydłubano refrenik, który artysta kabaretowy przy wtórze
trzech szansonistek niezbyt pokaranych talentem wokalnym
beczy do mikrofonu głosem rogacza na rykowisku: Wstaaaań
i iiiiidź, dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną
gwiazdęęęęę.
Ponadto czterokrotnie usłyszeliśmy o tym, jak kończy
mężczyzna, trzy razy artyści kabaretowi śmiali się z
tego, że Michnik się jąka, pięć razy wspomniano, iż
Urban ma duże uszy, dwukrotnie, że Kwaśniewski tyje i
wreszcie – ha, ha, ha! – dwa razy usłyszeliśmy, że
Jaruzelski nie jest młody. Otrzymaliśmy sporą dawkę
publicystyki międzynarodowej: podziękowaliśmy Amerykanom
za pomoc udzieloną Polsce w latach 80., Niemcom
wypomnieliśmy Hitlera, a Francuzom – niedotrzymanie
zobowiązań sojuszniczych w 1939 r.
Felietonista „Rzeczpospolitej” Maciej Rybiński długi
passus poświecił zagadnieniu śmietników, w których
ludzie grzebią w poszukiwaniu jedzenia, co najwyraźniej
wydało mu się niezwykle zabawne, a felietonista
„Newsweeka” Rafał Ziemkiewicz namawiał gejów, żeby
powalczyli o ponowne wpisanie homoseksualizmu na listę
chorób, bo można by dostać na to rentę, skoro Polska 6
proc. PKB rozdaje na renty inwalidzkie.
Ewa Dałkowska zaśpiewała doskonale idiotyczną piosenkę
Kofty pt. „Adziabadzia”, która powstała w stanie
upojenia alkoholowego i tylko tak można jej słuchać, a
także opowiedziała trzy dowcipy, których nie zrozumiała
nawet wysmakowana publiczność Pietrzaka. Jeden
zanotowałam, może Państwo zrozumieją. „Mówi Rywin: Jak
tak, to ja już w ogóle nie
będę przychodził do Michnika”.
Po obejrzeniu tej prezentacji artystycznej poznałam
wreszcie odpowiedź na pytanie: dlaczego od 10 lat nie
było słychać o Kabarecie pod Egidą?
Zadbali o to ubecy i niezdolni koledzy, a w telewizji
osobiście pilnują tego Czarzasty z Kwiatkowskim.
Jako socjalistka mam trzy wnioski natury socjalnej:
1. Przyznać Pietrzakowi rentę jako sierocie po komunie
absolutnie niezdolnej do jakiejkolwiek pracy.
2. Wyznaczyć pensje minimalne dla dziennikarzy, żeby
koledzy z „Newsweeka” i „Rzeczpospolitej” nie musieli
dorabiać w amatorskich teatrzykach podwórkowych.
3. Uprzejmie proszę kierownika mojego zakładu pracy,
żeby przyznał mi dodatek za pracę w warunkach
szkodliwych dla zdrowia albo chociaż deputat alkoholowy,
bo – jak rany – na trzeźwo drugi raz takiego wieczoru
nie przetrzymam.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gensek na diecie cud
Czy można wyżyć za 15 złotych dziennie? Oczywiście.
Potwierdzą to emeryci, bezdomni, popegeerowcy,
bezrobotni. Ale czy można wyżyć za 15 złotych żyjąc
życiem konstytucyjnego organu, partyjnego dygnitarza,
człowieka z pierwszych stron gazet?
Marek Dyduch to figura. Poseł na Sejm RP, czyli 1/460
konstytucyjnego organu. Gensek, czyli sekretarz
generalny SLD. Zwierzchnik partyjnego aparatu
największej w kraju partii, nadal trzymającej władzę.
Dyduch oficjalnie numer 2 w SLD na dzień przed
politycznymi wakacjami rzucił podległemu mu aparatowi
partyjnemu wyzwanie:
Kto schudnie więcej niż ja?
I złożył publiczne przyrzeczenie w "Życiu Warszawy", że
zamierza w ciągu 14 urlopodni pozbyć się 8 zbędnych dla
funkcjonowania jego organizmu kilogramów tkanek
tłuszczowych. 8 kilo w 14 dni to tak jakby codziennie
odcinać mu ok. 57 dag rąbanki mięsnej albo ujmować pół
metra żeberek! Dobra gospodyni dysponując ośmioma
kilogramami mięsa wyżywi trzyosobową rodzinę przez dwa
tygodnie. W naszej części Europy. W Somalii wyżywi
sześcioosobową rodzinę przez miesiąc. Albo i dwa.
Jak mu się to udać może? – pytają ci, którzy dziesiątki
tysięcy złotych stracili na odchudzanie. Problem już
społeczny, bo jak wynika z zeszłorocznych badań
Instytutu Żywności i Żywienia społeczeństwo polskie
amerykanizuje się w szybkim tempie, czyli tyje. Już ok.
40 proc. mieszkańców miast, ludzi z nowej klasy
średniej, cierpi na nadwagę. Problem nadwagi to
dolegliwość odczuwana przez wszystkie ugrupowania
polityczne, niezależnie od ich miejsca na scenie
politycznej. A odchudzanie się to jedyny wspólny program
działaczy lewicy i prawicy. Zwłaszcza w parlamencie.
Miejscu wyjątkowo niezdrowym. Gdzie obowiązuje praca
siedząca, nierzadko nocna, połączona z przemieszczaniem
się za pomocą środków komunikacji służbowej. Typowa
dieta parlamentarzysty to catering bankietowy, czyli
żarcie wczorajsze, tłuste, rozcieńczane wódką ciepłą,
bełkotliwą.
I nagle pojawiła się nadzieja. Gensek Dyduch
zaproponował miażdżonej nadmiernymi kilogramami klasie
politycznej swą cudowną dietę. Pozwalającą powstać z
foteli, poczuć się znowu lekkim, wolnym.
Z przeprowadzonych przez nas sondaży rynkowych
ogólnokrajowych wynika, że wszystkie te produkty,
nabywane bez specjalnych zniżek czy okresowych promocji
kosztują 15,18 zł. Przy założeniu, że hamburger rybny to
"fish mac". Wtedy pozostaje jeszcze szkodliwa bułka i
dopełniacze, którymi można podzielić się z bliźnimi.
Co aktyw partyjny na to?
Zaproponowana przez genseka Dyducha dieta cud to
ostatni, kompleksowy program kierownictwa SLD dla
podległego aktywu. Wezwanie do oddolnego
samooczyszczania się ze zbędnego, nierzadko szkodliwego
dla zdrowia działaczy, czyli partii balastu.
W SLD ogłoszono weryfikację szeregów. Odrzucenie
elementów skompromitowanych. Ludzi, którzy są niegodni
miana socjaldemokraty. Ludzi, którzy bardziej dbają o
własny brzuch niż służenie społeczeństwu.
Deklaracja samoodchudzenia sekretarza generalnego SLD
Dyducha aktyw partii odczytuje jednoznacznie. Po
odchudzeniu na górze przyjdzie czas na zrzucenie
niepotrzebnych kilogramodziałaczy na dołach. Nie zdziwmy
się, kiedy na ponaradowych stołach zamiast tradycyjnego
już jadła chłopskiego, czyli smalcu z chlebem,
salcesonu, szynki, ogórasów i kaszanki, pojawią się
Snickersy, rybne kotlety i avocado, ale tym razem bez
krewetkowego farszu.
Jak wynika z badań dietetyków, zwykły jogurt Danone
działa na polityków krajowych odchudzająco, a już
PSL-owska, posłoKomorowska Bakoma może zadziałać
tucząco. Jak znikające zboże posła Bondy.
Towarzysze! Można żyć skromnie. Za 15 złotych dziennie.
Pokazuje to sekretarz generalny SLD Dyduch. Po wakacjach
podlegli aktywiści będą mieli trudny wybór. Albo dalej
żreć i tyć wykorzystując czas władzy, albo iść śladem
genseka. Poprawiać wizerunek partii pogryzując pączki i
batoniki i zrzucając tym sposobem konsumpcyjny balast.
Aby zwalczać korupcję, wprowadzono publiczne deklaracje
majątkowe. Znawcy korupcji wiedzą, że deklaracje mogą
być zafałszowane. Są lepsze sposoby mierzenia wzrostu
dobrobytu posłów, radnych, urzędników. Ważenie ich.
Przed, w trakcie i po zakończeniu sprawowania funkcji.
Jeśli któryś przytył, można zastosować tymczasowe
zatrzymanie. Jeśli przytył nadmiernie – osadzenie. Tam
gdzie schudnie.
Autor : Gruby Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trzecia tajemnica grajewska
Niesłychane: ksiądz sprzeciwia się budowie kościoła!
Łatwiej wymienić to, czego Grajewo na Podlasiu nie ma
niż to, co ma. Ma 23,5 tys. mieszkańców, w tym dwóch
proboszczów rządzących dwiema parafiami. Nie ma
pieniędzy. Nie ma noclegowni dla bezdomnych, która
bardzo by się w mieście przydała. Nie ma Pałacu Kultury,
Muzeum Prado ani drużyny piłkarskiej Juventus. Ma
dworzec kolejowy remontowany od lat i ciągle w proszku.
Ma władze, które mają poglądy niekoniecznie takie jak
poglądy mieszkańców. W dodatku mają w zwyczaju
konsultować decyzje nie z mieszkańcami, tylko z
proboszczami, a czasem nawet z biskupem łomżyńskim
ordynariuszem.
Kiedyś Grajewo miało żłobek na osiedlu Południe. Ochotę
na przejęcie tego żłobka miał ksiądz Czesław Oleksy,
proboszcz parafii pw. Trójcy Świętej. Ochota wynikała z
tego, że Oleksy ma plan stworzenia trzeciej parafii w
mieście. Jak ks. Oleksy ma na coś ochotę, to władze tę
ochotę spełniają – Grajewo już tak ma. W lutym, na sesji
Rady Miasta, proboszcz od Trójcy Świętej mówił, jak ma
się zamiar urządzić w byłym żłobku: miałaby tam powstać
filia parafii, a po zbudowaniu kościoła filia by się
przemie-niła w samodzielną parafię. Słuchając księdza
radni mieli satysfakcję, że mogą zrobić coś dla Kościoła
– zmienić plan zagospodarowania przestrzennego miasta.
Plan został zmieniony większością głosów.
Głosu mieszkańców radni ani ks. Oleksy nie mieli ochoty
słuchać. Mieszkańcy tymczasem mruczeli o tym, że nie ma
konieczności powoływania trzeciej parafii. Grajewo ma
inne potrzeby. Niektórzy mówili, że jeśli już Kościół
uparł się budować nowy kościół, to lepiej niech to
uczyni na osiedlu domków jednorodzinnych przy drodze na
Ełk niż na osiedlu Południe.
Ks. Stanisław Łatwajtys jest proboszczem drugiej parafii
– pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, i ma zwyczaj
mówić to, co myśli. Pewnej marcowej niedzieli pomyślał,
że mieszkańcy mają rację: nie potrzeba w Grajewie
trzeciej parafii. Powiedział to w kazaniu, wyrażając
obawę, że gdy z jego parafii wierni odejdą do nowej, to
nie pozostanie mu nic innego, jak tylko zamknąć kościół
i przerobić go na magazyn. A szkoda by było, bo kościół
nowy i ładny.
Radni w Grajewie mają w zwyczaju wsłuchiwać się w opinie
obydwu proboszczów, dlatego nieco zaniepokoiły ich słowa
Łatwajtysa. Klub radnych Służba Miastu wyszedł z
ini-cjatywą wstrzymania wejścia w życie lutowej uchwały.
Przewodniczący Rady Miasta Grzegorz Curyło wyraził
zaniepokojenie kościelnym nieporozumieniem.
Burmistrz Krzysztof Waszkiewicz zaznaczył, że władze
miasta nie chcą być stroną w wewnętrznym sporze
kościelnym, ale ów spór zauważają, dlatego postanowiły
wysłać list do biskupa łomżyńskiego Stanisława Stefanka
z zapytaniem o stanowisko w tej sprawie.
Władze Grajewa wstrzymały oddech czekając na słowo
biskupa. Mieszkańców, którzy wcześniej już powiedzieli,
co myślą o budowie trzeciego kościoła, niezbyt
interesowała wykładnia biskupa.
Biskupa Stefanka nie interesowały opinie mieszkańców.
Biskup bez zwłoki odpisał na list władz miasta,
stwierdzając, że wątpliwości spowodowane wystąpieniem
ks. Łatwajtysa ostatecznie wyjaśnił. Nie ma potrzeby
wstrzymywania uchwały. Jest potrzeba przejęcia żłobka.
Jest potrzeba erygowania trzeciej parafii na osiedlu
Południe. Jest potrzeba zmiany planu zagospodarowania
przestrzennego miasta.
Przewodniczący Curyło powiedział z ulgą, że jest to
odpowiedź, której oczekiwał.
Mieszkańców, jak zwykle, nikt o zdanie nie zapytał.
Krzysztof Borawski, grajewianin z Wojewodziny, w liście
do miejscowej gazety napisał, że w sprawie trzeciej
parafii można by urządzić plebiscyt: Wystarczy w
kościele ustawić dwie urny i głosować monetą 1-złotową
opowiadając się za budową trzeciej bądź pozostawieniem
dwóch parafii. Potem wystarczy policzyć sumę. Jeśli
ludzie zechcą budowy nowego kościoła – to już jest mały
wkład.
Gdyby pomysł pana Borawskiego urzeczywistnić, to Grajewo
miałoby też demokrację, a na co demokracja miastu, które
ma dwóch proboszczów.
Autor : Roman Stobnicki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Grabarz czy pogrzebacz
Geniusz czy ignorant, anioł czy diabeł wcielony,
uzdrowiciel czy zabójca lewicy? Pełne oburzenia
kierownictwo partyjno-rządowe wykluczyło Urbana z
"towarzystwa". A co myśli "przypadkowe społeczeństwo"?
Urban dał pokaz intelektualnie wyrafinowanej gry. (...)
"elytom" zdrowo zamieszał pod czaszkami, a niektórym
zwyczajnie "pogonił kota". (Jurek)
Zeznaje jak zwyczajny zawodowy złodziejaszek: cokolwiek
zasugeruje udając prawdomównego; to znów zakapuje
kolegę, ale tak półsłówkiem; to zasłoni się brakiem
pamięci... Żałosny starzec walczy o jakiekolwiek miejsce
w areopagu władzy. (Papadoc)
Dziękowałam Bogu za Pana inteligencję i klęskę tych
kundelków szczękających. Był Pan wspaniały. (J. Nowak)
Jest dość prawdopodobne, że prawica bolszewicka obali
premiera (...) posłuży się prowokacją Urbana i Michnika.
(Anna Pandel)
Z pewnością zyskał Pan sympatię u telewidzów, a tygodnik
"NIE" – nowych czytelników. (...) słowo "NIE" coraz
łatwiej przechodzi przez usta ludzi nawiedzonych i coraz
trudniej im udawać, że taki tygodnik nie istnieje. (T.
Z.)
Inteligentny drań. Precyzyjnie wyważone zeznania plus
umiejętne odciąganie od "Wyborczej" czytelników, którzy
znielubią Michnika za konszachty z Urbanem. (barbar)
Ten gość mi się podoba. Nie jest jak chorągiewka, ma
swoje poglądy, w przeciwieństwie do krów z SLD.
(Sepulka)
Urban się nie zmienił i nie ma zamiaru tego robić. Jest
wrogiem Polaków i tego nie ukrywa. (Cz)
Jerzy Urban w odróżnieniu od premiera L. Millera okazał
się być jednym z nielicznych odważnych, prawdziwych
mężczyzn. (MD)
Jakim prawem człowiek wyzuty ze wszystkiego ma prawo
krytyki kleru. Wszędzie są ludzie niedoskonali i to
wiemy, ale Urban jest wyjątkową kanalią, no i nie jest
Polakiem. (pol)
Popieram, jedyny pismak, co dokłada każdemu bez wyjątku.
(Zibi)
Jerzy bolszewik Urban i prawda. Czyżby ten specyficzny
jad, jaki emituje z siebie to monstrum Urban od
dziesięcioleci, zmienił swój fetor? (andrzej)
Urban jest cool. To, co mówi o władzy, jest porażające.
(rene)
Ludzie trzymajcie mnie, bo pęknę ze śmiechu. Tej
najczęściej opluwanej kreaturze komunistycznej wierzy wg
sondażu na Onecie 59%. (Zygi)
To jedyny niezależny dziennikarz w Polsce. Dlatego może
pozwolić sobie na komfort bycia sobą w każdej
okoliczności. (Adela)
Jak można wierzyć człowiekowi, który przez tyle lat z
cynicznym uśmiechem okłamywał cały naród, a teraz nie
szanuje żadnej świętości. (Zrezygnowany)
Wierzę Panu Urbanowi, on często robi na przekór i
szydzi, lecz myślę, że jest to uczciwy człowiek
(popieram kibica).
To krętacz i cwaniaczek taki sam jak reszta. (Zielony
MartalKR)
Był Pan rewelacyjny. (JW)
Bydlaki typu Urban zawsze miały monopol na prawdę. (Tom)
Pozostaje jednym z niewielu, dla których lewica coś
znaczy. (Sanklubota)
Ma tyle wspólnego z moralnością, co prostytutka z
dziewictwem. (MLK)
Jesteś Pan, choć mały, to za to wielkiego serca
człowiek. (mojekonto)
Nareszcie czerwone zachowują się jak ludzie i same
skaczą sobie do gardeł!!! Warto było dożyć... (BABCIA)
Miło było posłuchać wreszcie pięknej polszczyzny (...)
język, jakim Pan się posługiwał, był rozkoszą dla ucha.
(TŁ)
Wyjątkowo świński charakter. (~rrr)
Jako jedyny spośród dotychczas przesłuchiwanych wykazał
troskę o poszanowanie prawa, sprawiedliwości, dobro
naszego Państwa, uczciwość, jak również wierność dla
idei lewicowych bez wypaczeń. (D. Gradowska, J.
Strzelbicki)
Nieprawdopodobne dno postaw, sposobów myślenia, idei i
nie wiadomo czego. Ja tam Urbanowi nie wierzę. To stary
cynik. (JF)
Nie miałem żadnego "idola", żadnego punktu odniesienia.
Teraz właśnie Pan jest moim "Idolem". (darek)
Urban to niewątpliwie wytrawny żongler słowem polskim,
ale i wredna dziennikarska bestia. (M-elka)
Michnik został ojcem polskiego teatru politycznego. Ale
ostatnie słowo należy do Urbana. (BS)
Nie trzeba być miłośnikiem Rydzyka, by Urbana za świnię
uważać. (‘81)
Jurek, ty kanalio, zaczynam Cię trochę lubić... (Pulka)
Jest obłudnikiem i "wali prosto z mostu" tylko to, co mu
akurat pasuje i odpowiednio przyprawione. (Bata w
średnim...)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Architekt ma ZEZA
Etyczne jest jedynie robienie drogich projektów dla
bogatych firm.
Broniliśmy architektów, gdy tę kilkudziesięciotysięczną
grupę zawodową zmuszono do zrzeszenia się w Izbie
Architektów i zaakceptowania cenników z sufitu. Od roku
z okładem cena projektu ma stanowić określony procent
wartości inwestycji. Nieważne, czy chodzi o projekt
Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie, czy budowany
sposobem gospodarczym domek jednorodzinny w Hajnówce.
Nowe stawki są czterokrotnie wyższe od obowiązujących w
biedniejszych regionach kraju. W Izbie mówią, że chodzi
o niedopuszczenie do deprecjacji rangi zawodu. W
Hajnówce – że tak rząd Millera realizuje wyborczą
obietnicę o tańszych i dostępniejszych mieszkaniach
("NIE" nr 8/2002). Szeregowi architekci, że drożyzną
wpędza się ich w bezrobocie, zmusza do emigracji.
Ostatnio Izba zrobiła kolejny krok w kierunku
zwiększenia swobód gospodarczych i stosunków
wolnorynkowych. Wyprodukowała ZEZA, czyli Zasady Etyki
Zawodu Architekta. Stoi w nim czarno na białym, że
architekt nie ma prawa uczestniczyć w konkursach i
przetargach, w których jedynym kryterium jest cena!
(art. 28 pkt 4).
Tak się składa, że właśnie takie konkursy i przetargi na
budowę szkół, bloków komunalnych, więzień etc. dawały
małym jedyną możliwość łyknięcia poważniejszej roboty.
Wiadomo, że cena nie interesuje tylko największych
inwestorów, którzy są klientami renomowanych firm
architektonicznych i nigdy nie zaoferują roboty
geniuszowi z terenu.
Dla ohydnych pracodawców, dla których mniej niż wizja
artystyczna liczy się szmal, architekt może projektować
jedynie pod warunkiem, że będzie zatrudniony w firmie
projektowej.
Oczywiście, nie chodzi o wymiksowanie z rynku
jednoosobowych firm architektonicznych, ale o ochronę
wrażliwej duszy artystycznej architektów. Oczywiście,
zapisy ZEZA bardzo współbrzmią z polską Konstytucją, w
której jakiś debil napisał, że wszyscy obywatele są
równi. Architekci też.
Jakby mały chciał podskakiwać i olewać cenniki oraz
ZEZA, czeka go cała paleta kar - od upomnienia, przez
naganę i zawieszenie w prawach członka aż po skreślenie
z listy członków. Najgorsze jest zawieszenie, bo
pozbawia praw, czyli możliwości projektowania, ale
składki na rzecz Izby płacić trzeba.
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stary niemiecki lampart
Darowanemu czołgowi nie zagląda się pod pancerz. Ale
myśmy zajrzeli.
18 kwietnia 2002 r. premier prosił Sejm o zastosowanie
tzw. trybu pilnego przy wprowadzeniu regulacji do ustawy
offsetowej.
Niedługo potem stworzona została podstawa prawna do
przyjęcia daru od bratniego narodu niemieckiego w
postaci 128 przechodzonych czołgów typu Leopard.
Leopard, inaczej lampart, to duży kot. Po co regulacje w
ustawie, skoro czołgi są darem? Bo w prezent ten trzeba
było jednak zainwestować.
"Leopardyzowane" mają być funkcjonujące w wojsku czołgi
T-72, co jest w samym założeniu przedsięwzięciem
fikcyjnym. Zrezygnowano z modyfikacji nowoczesnego
czołgu PT-91 Twardy, uznawanego przez fachowców za jeden
z lepszych na świecie czołgów tzw. lekkich. Projekty
polskiego zespołu badawczo-rozwojowego idą do lamusa, a
szmal polskiego podatnika trafia do kasy Bundeswehry.
Modernizacja T-72 do wersji PT-91 Twardy zapewniłaby nie
tylko byt paru zakładom, ale też sporą forsę z eksportu
tych czołgów ("NIE" nr 31/2001 i 35/2002).
We wrześniu mija pierwsza rocznica pierwszego pokojowego
przyjazdu niemieckich czołgów do Polski.
Święto kota
Niemieckie czołgi typu Leopard 2A4 trafiły do 10.
Brygady Kawalerii Pancernej (BKP) ze Świętoszowa.
Wchodzi ona w skład Korpusu Sił Szybkiego Reagowania
Połączonego Dowództwa Sił Zbrojnych NATO w Europie.
Operacyjnie BKP podporządkowana jest 7. Dywizji
Pancernej, której sztab stacjonuje w niemieckim
Düsseldorfie. Dostaliśmy więc od Niemców do eksploatacji
niemieckie czołgi, nad którymi dowództwo sprawować będą
Niemcy.
Przemawiali: Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski,
ministrowie obrony, niemiecki i polski. Potem
dziennikarzy nakarmiono grochówką, a kiedy ją pożarli,
przystąpili do pisania zachwytów.
Rodowód kota
Czołgi Leopard to konstrukcja z początku lat 70. Nasze,
mające oznaczenie 2A4 są zmodernizowaną wersją maszyn
produkowanych przez niemiecką firmę Krauss-Maffei
Wegmann od października 1979 r. do marca 1982 r. Młode
więc nie są. Każda maszyna wojskowa ma coś takiego jak
resurs, czyli określony czas eksploatacji. Po jego
wyczer-paniu maszynę taką należy poddać remontowi
generalnemu, który w przypadku Leoparda kosztuje tyle,
co niewielkie osiedle domków jednorodzinnych.
Resurs pierwszych dostarczonych nam maszyn wynosił 25
proc. Następne pojazdy były w znacznie gorszym stanie.
Jednak opinia polskich techników o niewielkim stopniu
zużycia najlepszych z tych maszyn jest bardzo wątpliwa.
Zdaniem części analityków z MON i WSI, czołgi te były
wcześniej solidnie eksploatowane w armii Hiszpanii,
która wypożyczyła je na 3 lata.
Razem z czołgami dostaliśmy też część niezbędnego
zaplecza: samochody do ich transportu, samochody
zabezpieczenia technicznego, starą amunicję, symulatory
do nauki strzelania itp. Nie rozczulajmy się jednak nad
dobrocią sąsiadów: średni wiek samochodów to 30 lat
(czyli powstały wówczas, gdy Polak marzył o Fiacie 125
p.).
Cechy kota
Leopardy ważą ponad 60 ton, kilkanaście ton więcej od
eksploatowanych w Polsce T-72. Jadą asfaltem z
prędkością 72 km/h, a po "podłożu ubitym" – 50 km/h. Z
wielką prędkością uciekają z pola walki (tj. jadą do
tyłu) – 30 km/h. Przedni pancerz mają gruby na 80 cm! Z
cech, które najchętniej wymienia obecne kierownictwo
MON, odnotować należy, że mają gumowe nakładki na
gąsienice, dzięki którym mniej niszczą asfalt, ale takie
nakładki mają i nasze czołgi – T-72 i Twardy. Celnie
strzelają pociskami kaliber 120 mm.
Wady kota
Nasze Leopardy są przestarzałymi konstrukcjami sprzed 30
lat, pozostają więc w sprzeczności z realizowaną w
Polsce koncepcją zmiany uzbrojenia na sprzęt lekki i
mobilny. Stąd np. decyzja o zakupie 690 Kołowych
Transporterów Opancerzonych.
Do tyłu jeżdżą szybciej od naszych – fakt. Jeśli zaś
chodzi o ich jazdę do przodu, to gorąco namawiam do
ostrożności: ich wagi nie wytrzyma żaden most w Polsce!
A więc jeździć mogą tylko od rzeki do rzeki – bronić
obszaru o zasięgu powiatu.
Jeśli chodzi o celność strzelania, to porównując ją z
celnością T-72 i Twardego też nie popadałbym w euforię.
Celniej strzelają nowsze od Leopardów konstrukcje. Przy
okazji strzelania: nie produkujemy w Polsce amunicji
kal. 120 mm, a uruchomienie produkcji byłoby tak drogie,
że aż nieopłacalne.
80-centymetrowy przedni pancerz chroni czołg z przodu. Z
"góry" Leopardy 2A4 są miękkie jak pupa niemowlaka i
bezbronne, np. przy trafieniu pociskiem z haubicy.
Mają 4-osobowe załogi. W naszym Twardym wystarcza
3-osobowa załoga, bo ładowacza pocisków zastępuje
automat. Zaletą jest więc to, że darmo.
Cena kota
Kociak Leopard wcale jednak nie dostał się nam całkiem
za darmo. Za sprzęt objęty kontraktem obiecaliśmy
niemieckim towarzyszom broni zapłacić 90 mln zł. Fakt,
mało,
jakieś 10 proc. jego szacunkowej wartości.
Jednak towar wart jest tyle, ile ktoś za niego zapłaci,
śmiem zaś wątpić, żeby w ogóle znalazł się kupiec.
Powiedzmy, że Niemcy mogliby cały ten towar sprzedać na
złom i wziąć tyle samo. Otóż nie. W Niemczech sprzęt
musiano by poddać utylizacji, a koszt utylizacji jednego
Leoparda to ponad 40 proc. jego wartości! Pozbyto się
więc kłopotu.
Z danych, którymi dysponujemy, wynika, że do wyjściowej
ceny 90 mln zł trzeba w efekcie dodać jeszcze 310 mln
zł. Szmal ten trafi oczywiście do dostawcy, czyli
Niemców.
Życie z kotem
Niemcy zaoszczędzili na utylizacji sprzętu, a nawet
zarobili na jego sprzedaży, przy tym w zasadzie nadal
dowodzą złomem, którego się pozbyli.
Dzięki wprowadzonej na prośbę premiera zmianie w ustawie
offsetowej nie muszą też u nas inwestować. Wedle
szacunków ekspertów, do których udało nam się dotrzeć,
dzięki darowanym Leopardom co roku do niemieckich
kieszeni wpłynie nie mniej niż 50 mln zł (koszty serwisu
i pocisków).
Minął rok od przejęcia pierwszych Leopardów. Czy Bumar
Łabędy załapał jakieś konkretne zlecenie na modernizację
lub remont tych czołgów? Nie. A może udało się to
gliwickiemu Obrumowi? Też nie. Jedyne, czym tam naprawdę
interesowali się Niemcy, to przejęcie zakładów. Czy w
Pionkach ruszyła produkcja amunicji? Oczywiście, nie.
Tak samo jak nic nie wyszło z łódzką Wifamą i innymi
zakładami.
Płacz po kocie
Jeden nierozsądny ruch z przyjęciem niemieckich czołgów
sprawił, że: zwiększyła się nam o 128 szt. liczba
czołgów. Znaczy to tyle, że polskie zakłady nie
wyprodukują 128 szt. T-72 i Twardych. W przypadku tego
ostatniego oznacza to koniec produkcji. Polskie zakłady
nie zała-pały żadnych konkretnych kontraktów na remonty
Leopardów, które nawet na wymianę oleju w skrzyniach
biegów jeżdżą do Niemiec...
Mamy za to czołgi, które strzelają amunicją, której nie
mamy, i które nie mogą wjechać na polskie mosty. Ale za
to do tyłu jeżdżą trzy razy szybciej niż T-72.
PS Zgodnie z naszymi przewidywaniami ("Pudło za 5
miliardów"), dyrektor Departamentu Zaopatrywania Sił
Zbrojnych MON Paweł Nowak 15 sierpnia dostał generalskie
szlify. Gratulujemy prezydentowi poczucia humoru. Tak
czy owak – zawsze Nowak.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tenisówka Dramat w trzech odsłonach
Osoby dramatu:
Ona
Ja
Odsłona I. Turniej Idea Prokom Open
Ona – króciutkie blond włosy, złociście opalona cera,
piegi. Goli włosy na rękach. Aparat na zębach.
Siedemnaście lat.
– Słuchaj, muszę ci opowiedzieć, jaka beka, haaaa, ale
beka!!! Nie uwierzysz!
– No.
– Spotykam się z facetem, mówię ci, boski.
– Stary?
– Eee, około trzydziestki, trzydzieści dwa.
– Aha, to ten, o którym mi wtedy opowiadałaś, ten, co
cię podwoził wozem po treningu?
– Nie, z tamtym, który w Hossie teraz pracuje, to się
już dawno nie spotykam. Znudził mi się po prostu, wiesz,
więc mu powiedziałam: spadaj stary.
– Naprawdę? Ale beka. A jeszcze niedawno byłaś taka
zachwycona, że taki zajebisty i w ogóle.
– Co ty. On se teraz znalazł dziewczynę – śmiech – mówię
ci jaka brzydka! Z taką pokraką, to mu dopiero będzie
dobrze.
– Noo, a ten twój teraz, to co robi?
– Pracuje w stoczni. Ciężka robota. Jo, ale wiesz,
poznaliśmy się na Dokerze. Grałam czelendża, no i tak
jakoś zagadał i zaczęliśmy się spotykać. Skumaj, że jak
gramy przeciwko sobie mecza w czelendżu, to on oddaje mi
walkowerem.
– Łeee, to bez sensu, mógłby trochę powalczyć. No, a jak
randeczki, te sprawy?
– Wiesz, najczęściej to jedziemy jego wozem gdzieś na
działki, na Babie Doły albo do lasu i się pieścimy. To
znaczy ja kładę się na tylnym siedzeniu, a on na mnie i
tak leżymy.
– Tak po prostu leżycie?
– No.
– Jo, to nieźle.
– No, ale spotykacie się gdzieś w kawiarni, chodzicie do
kina, spotykacie się u niego w domu?
– Nie, no co ty. Przecież on ma żonę. Ona jest często w
domu, zwłaszcza wieczorami, no co ty.
– Żonaty i co, niespełniony w małżeństwie?
– No. Nawet dwójkę dzieci ma. Ale mówi, że ten, że mu z
nią nudno, że nie rozumieją się, czy coś.
– Ty, a kochałaś się z nim?
– Nie, jeszcze nie, ale już rozmawialiśmy o tym. On
wszystko zaplanował. Chce, żebyśmy zrobili to na obozie.
Wiesz, on jest też jednym z trenerów lekkiej. Mówił, że
ten pierwszy raz zrobimy na obozie. I że będziemy kochać
się codziennie, kilka razy nawet. Trochę się boję, ale
może być zajebiście. A ty masz to już za sobą?
– Jeszcze nie. Tyyy, no to nieźle masz wszystko
zaplanowane. A myślałaś o zabezpieczeniu?
– On o wszystko zadba, tak mi powiedział.
– A jak rodzice?
– Co? Aha, no wiesz... Mówię, że jadę do miasta albo
coś. I jadę. Matka to nie, ale ojciec, jakby się
dowiedział, to by rozpirzył to wszystko w diabły. Patrz
tego starego pierdziela. Siedzi tam na trybunie
prasowej. A oglądaj se, oglądaj meczyk pierdzielu jeden
– obie w śmiech.
– A całujecie się i ten?
– No pewnie. Najbardziej to lubię z języczkiem, to
dopiero czad. Pierwszy raz pocałowaliśmy się zaraz na
początku. To było tak, że jakieś dwa lata temu
zaparkowaliśmy koło Arki i poszliśmy się przejść do tego
lasku obok, nie?
– No.
– I jak tak chodziliśmy po tym lasku, to gdzieś jacyś
pijacy byli. Coś tam gadali i się przestraszyłam. I
powiedziałam, że się boję. A on wtedy przytulił mnie
pierwszy raz mocno i pocałował. Ty, skumaj tą lolitkę.
– Co?
– No, tą małą, co tu siedzi. Skumaj sweterek i kolczyki,
wygląda jak dorosła.
– Jo, to raczej, jak już to ty jesteś lolita, się
umawiasz przecież z takim, no... dojrzałym facetem.
Odsłona II. Kasyno wojskowe
Dwa, trzy miesiące później. Ona – kilka bluz na sobie,
polar, dresy. Torba tenisowa. Rzęsy pociągnięte czarną
maskarą i krwistoczerwone paznokcie. Jedzenie wchodzi
między aparat korekcyjny.
– Nie skumasz, jaka beka!!!
– No. Tylko ciszej, wiesz, ludzie siedzą.
– Skumaj – konspiracyjny szept – coś się dzieje, ale ci
powiem po kolei. Wiesz, wtedy w Sopocie wysłałam mu tego
SMS-a, którego żeśmy razem układały, tego erotycznego,
kojarzysz?
– No i...
– I ten jemu się spodobał, nie? Ale nie o tym
chciałam... Bo chodzi mi o to, że wiesz, jak mu wysyłam
SMS-y, piszę, kiedy się spotkamy i w ogóle, a on w ogóle
nie odpowiada na nie. I wiesz, i potem, jak się
spotykamy na korcie, nie?, to ja go pytam, dlaczego mi
nie odpisujesz, a on wtedy, że wiesz, że nie miał czasu.
– Akurat. Nie ma czasu, żeby zadzwonić albo przesłać
SMS-a..., bez przesady. Na pewno jest sam w domu przez
jakiś czas albo wiesz, no, przecież wraca z pracy
kolejką i co, też nie ma czasu?! Po prostu się miga.
– Tak coś też zaczynam podejrzewać, wiesz. Że nie ma
czasu, niech mi nie pierdoli takich głupot. Kiedyś to
sam dzwonił, a teraz nie ma czasu, jo! od razu.
– I co zrobisz?
– Nie wiem, nie wiem kurde, co się dzieje. Mówi, że nie
mógł wysłać SMS-a, bo wieczorem jego żona siedzi w domu.
Ale wiesz, przecież cały czas ona tam nie siedzi, żeby
mi nie mógł wysłać SMS-a, nie? A w ogóle jak sobie tak
pomyślę, że on w nocy śpi z żoną... To mnie normalnie
zazdrość bierze. Myślisz, że oni to robią?
– No pewnie, że tak, a ty myślałaś, że co małżeństwo
robi w łóżku w nocy, przecież sama mówiłaś, że dwójkę
dzieci mają.
– Cicho, weź se nie żartuj. Wolę nie myśleć, że ona z
nim...
– A co ty sobie wyobrażałaś. Mówię ci, zastanów się.
Wiesz, pomyśl obiektywnie, że facet ma niezłe szczęście,
w domciu obraca żonkę, z tobą się spotyka... Myślisz, że
on zostawi żonę i dwójkę dzieci? No, a zrobiliście to
już?
– Nie, no przecież mówiłam ci, że dopiero na obozie w
grudniu.
– Aha, to jeszcze trochę czasu jest. Mówię ci, zastanów
ty się jeszcze.
– ... A wiesz, co mnie najbardziej wkurzyło? Słuchaj,
byłam na Dokerze, nie? I ten, był czelendż i pytam go,
dlaczego nie odpisuje. On, że nie miał czasu i w ogóle.
I się zbiera. Wiesz, ja do niego mówię, a on se idzie.
Skumaj to! Ja mówię poczekaj i że chcę z tobą
porozmawiać, nie?, i że czekam tam na schodach. O mówi,
że zaraz przyjdzie. No to ja czekam. Pięć, piętnaście,
trzydzieści minut. Pół godziny! W końcu się wkurzyłam i
idę na korty. I wiesz co? On se gada z kolegami. Ja do
niego, że czekałam i w ogóle. Ty, a on sobie idzie!
Wiesz, ja mówię, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać i
w ogóle, że jak nie chcesz się ze mną spotykać, to mi to
powiedz, a nie że mnie olewasz i nie odpisujesz na
SMS-y. I on wtedy do mnie: słuchaj dziecko, po prostu
nie miałem czasu, teraz też nie mam. I idzie sobie na
kolejkę. Zapierdala przez ulicę, nie?, a ja na niego
wołam, a ten nic. I wiesz, dziecko do mnie powiedział,
jakbym, kurwa, dzieckiem była. I wiesz, i tak się
wpierdzieliłam, że nie wiem, co robić.
– Wiesz, wydaje mi się, że ten, że powinnaś z nim
poważnie pogadać, czy mu po prostu zależy na tobie, czy
nie. Bo z tego, co mówisz, to mi się tak wydaje, że on,
no wiesz, z tego wynika, że on, nie wiem, nooo... może
nie chce się z tobą spotykać.
– No.
Zaczyna się rozklejać. Płacze.
– Bo wiesz, ta żona i w ogóle, i wiesz i do mnie dziecko
gada, dziecko, kurwa, jak chce się całować, czy coś, to
kochanie, tego śmego, a jak ten, to dziecko na mnie
woła! Pierdolnięty jakiś. I co ja mam teraz robić?
– Słuchaj, co ja ci mogę powiedzieć? Mówiłam, pogadaj z
nim. Prosto z mostu: chcesz się dalej spotykać, czy nie.
– Ale właśnie... to nie, to nie jest... takie pro...
proste. Bo jak go ko... kocham, ja go, kurwa, kocham i
wiesz... chcę się z nim spo... tykać i, i nie, nie
wyobrażam sobie – pociąga nosem – jakbym się wiesz, nie
spotykała...
– Ale posłuchaj. Dobra, okeeej, możesz się z nim
spotykać, ale wiesz, on ma żonę i dzieci, myślisz, żeby
rzucił to wszystko?
– Myślałam, że... wiesz, że on mnie też... kocha.
– Spoko, luz. Spokojnie się zastanowić musisz. Po prostu
spytaj się go, nie? Czy cię kocha, nie? No.
Odsłona III. Bieg jesienny
– Hej, też biegniesz?
– No... kurwa, ja pierdolę, nie widzę go nigdzie, muszę
go, kurwa, gdzieś znaleźć.
– Hej, ty się lepiej skup na biegu, jego to se później
znajdziesz, nie?
Po biegu
– I co, które miejsce?
– Siódme.
– Super, ja pierniczę, kongratulejszons!
– Eeee tam, ojciec i tak będzie niezadowolony. Powinnam
być pierwsza!
Autor : Dorota Janiszewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gdzie żeś ty bywał czerwony
baronie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Agencja gorzej niż towarzyska "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wypitny profesor
„NIE” proponuje: przyznać Stanisławowi P. tytuł
Nauczyciela Roku.
Pan dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w
Strzałkowie po pijaku wpierdolił policjantom. Dzięki
temu stał się belfrem z charyzmą. Żaden rozwydrzony
smarkacz nie wysmaruje mu gęby gąbką ani nie założy na
łeb kosza na śmieci.
* * *
Rankiem 11 maja Roku Pańskiego 2003 Stanisław P. – bo o
nim tu mowa – obudził się w stanie agonalnym. Gdy
skonstatował, że nie znajduje się w swym małżeńskim
łożu, tylko w wyrze zaopatrzonym w klamry i pasy,
szczerze się zdziwił. Na dodatek nieopodal na takich
samych niezwyczajnych łóżkach zalegali obcy mężczyźni.
Pan Stachu zorientował się, że są oni – jak on – w
wybitnie mizernej kondycji. Po analizie sytuacji,
dokonanej ze zrozumiałym w tych przykrych
okolicznościach mozołem, Stanisław doszedł do wniosku,
że przebywa w izbie wytrzeźwień. To jak najbardziej
trafne spostrzeżenie wcale go nie uspokoiło. Przeciwnie:
naszego bohatera zaczęły gnębić niemiłe, bo pozostające
bez odpowiedzi pytania.
Owszem, z łatwością przypominał sobie, że poprzedniego
dnia pił wódkę ze swoim podwładnym Janem K. –
kierownikiem ds. administracyjno-gospodarczych. Pamiętał
też, że telefonowała do niego zaniepokojona małżonka.
Przysięgał, że będzie za 20 minut. Lecz co było potem?
Dlaczego nie znalazł się w domu, tylko wylądował w tym
obrzydliwym miejscu? Jakich dokonał wyczynów? Przebłyski
pamięci przywoływały mglisty obraz ludzi w jaskrawych
kamizelkach, którzy najwyraźniej coś od niego chcieli.
Przebłyski absolutnie nie wyjaśniały sprawy. Dyrektora
dopadł uzasadniony i definitywny niepokój.
* * *
Organom ścigania udało się jednak precyzyjnie
zrekonstruować przebieg wydarzeń. Ustalono, że 10 maja
2003 r. około czwartej po południu w Strzałkowie na
działce rekreacyjnej należącej do Jana K. pojawił się
Stanisław P. Panowie z zapałem oddali się działaniom
rekreacyjnym. Po wypiciu co najmniej litra wódki doszło
między nimi do fundamentalnego sporu na tle
światopoglądowym. Ideowy konflikt niezawodnie
zakończyłby się nabyciem kolejnej flaszki, gdyby około
siódmej wieczorem nie zadzwoniła komóra pana Stanisława.
To ślubna żądała wyjaśnień. Stachu oświadczył
uspokajająco, że toczy bardzo ważne rozmowy, ale
niebawem rusza do domu. I faktycznie ruszył. Dotarł
nawet w okolicę ulicy Górnej, co było znaczącym sukcesem
komunikacyjnym. Tam dostrzegł niebieskiego Poloneza z
frapującym białym pasem. Auto jechało z naprzeciwka. Gdy
było blisko, pan Stanisław z radością odkrył, że to
radiowóz wiozący dwóch policjantów. Pojazd wzbudził jego
żywe zainteresowanie, które manifestowało się serią
dynamicznych gestów połączonych z dramatycznym
monologiem. Funkcjonariusze sądzili, że znany im z
widzenia dyrektor P. wzywa pomocy. Wobec tego młodszy
aspirant Krzysztof Jakubowski zatrzymał wóz i opuścił
szybę. A Stachu podszedł i z prawej zdzielił go w gębę.
Chciał poprawić z lewej, lecz chybił. "To ty zabiłeś
moją matkę!" – wyjaśnił przyczynę rękoczynu. Sekundę
później rzucił: "Przez ciebie, chuju jebany, powiesiła
się moja matka!".
* * *
Gdy policjanci go obrączkowali, zwracał się do nich
konfraternie, po imieniu i nazwisku. Najczęściej jednak
operował formami mocno ekspresyjnymi, np. "Wy chamy i
chuje jebane!", "Skurwysyny faszystowskie!" czy "Ja was
załatwię, esesmany jebane!". Epoki historyczne panu
Stanisławowi się plątały, bo w kleconych naprędce
frazach esesmanów i faszystów czasem zastępowali ubecy.
Kajdanki – od tylca – założono mu z niemałym trudem,
gdyż wierzgał i wyrywał się, najwyraźniej uznając, że
jest ofiarą bliżej nieokreślonego spisku. W końcu
wylądował na tylnym siedzeniu Poloneza. Policjanci
ruszyli w kierunku Słupcy. Po drodze – jak się zdawało –
pan dyrektor nieco się uspokoił, bo poruszał tematykę
wzniosłą. Mówił na przemian o Unii Europejskiej, II
wojnie światowej oraz religii. W pewnym momencie skulił
się i zgasł zupełnie. Gliniarze podejrzewali nawet, że
zamierza wymiotować i bali się, że zafajda im radiowóz.
Ale okazało się, że była to chwila koncentracji przed
atakiem. Mimo że Stanisław P. skuty był od tyłu, jakimś
akrobatycznym sposobem kopnął w głowę kierującego
radiowozem aspiranta Jakubowskiego. Kop był tak silny,
że aspirant stracił przytomność oraz panowanie nad
kierownicą. Policyjny Polonez zatańczył i stanął w
poprzek ruchliwej drogi. Przypadek sprawił, że nie
został zmiażdżony przez często kursujące tam ciężarówki.
Pan dyrektor próbował kontynuować ofensywę, lecz
sierżant Błaszak zdołał go obezwładnić po przyjęciu
ciosu w twarz z kolanka.
Policjanci dostarczyli Stanisława P. do słupeckiego
szpitala. W izbie przyjęć sierżant Błaszak pomagał mu
wstać z kozetki. W nagrodę dostał kopa w jądra. Żeby
poradzić sobie z panem dyrektorem, musiano ściągnąć
posiłki. Ale nawet cały komisariat nie dawał rady.
Dopiero po związaniu sznurowadeł obu butów pan dyrektor
nieco się uspokoił. Co prawda nadal wygłaszał dziwne
opinie w rodzaju "to ty wybiłeś całą moją rodzinę!", ale
już nikogo nie walnął. Lekarz dyżurny uznał, że
zachowanie pedagoga może wskazywać na psychozę, dlatego
karetką i pod eskortą policyjną został przewieziony do
Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Gnieźnie.
Tam uznano, że jest całkiem zdrów, tylko za dużo wypił,
i dyrektora przetransportowano do izby wytrzeźwień. Oto
cała historia dnia, który zniknął z pamięci Stanisława
P.
* * *
Sprawa znajdzie swój epilog w sądzie. Prokuratura
oskarżyła pana Stanisława o to, że w stanie
nietrzeźwości (2,1 promila) napadł na policjantów i
używał wobec nich słów obelżywych. Sytuację prawną
dyrektora komplikuje fakt, że aspirant Jakubowski na
skutek kopa w głowę doznał poważnych obrażeń kręgosłupa
i może do końca życia pozostać kaleką oraz osobą
niezdolną do pracy w zawodzie policjanta. Za
spowodowanie tak ciężkiego uszczerbku na zdrowiu można
trafić do pudła nawet na 10 lat.
Pan Stanisław przyznaje się do winy, a nawet wykazuje
skruchę, ale twierdzi, że niczego nie pamięta. Władze
samorządowe i kuratorium do dziś pozwalają mu
dyrektorować w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w
Strzałkowie.
I słusznie, bo historia anglisty z Torunia pokazuje, że
młodzież mamy w Pomrocznej trudną. To i belfrzy muszą
być krzepcy a zaradni.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Po łapach "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Drażniąc Busha
Międzynarodówka prezydentów latynoamerykańskich może
zrobić jankesom duże kuku.
O nowym, socjalistycznym prezydencie Brazylii Luisie
Inacio Luli da Silvie pisaliśmy w październiku,
wieszcząc mu ze strony wuja Sama znaczne kłopoty.
Lula, dawny przywódca związkowy i opozycjonista
prześladowany przez juntę wojskową, która niepodzielnie
władała Brazylią od 1964 r. do połowy lat 80., swoje
urzędowanie rozpoczął od wkurzenia Dablju Busha –
zaprosił na inaugurację prezydentury uosobienie
jankeskich fobii, kubańskiego przywódcę Fidela Castro.
Po utrzymanej w duchu przyjaźni i lewicowego braterstwa
kolacji Fidel z właściwą sobie gracją oświadczył licznie
zgromadzonym dziennikarzom: Lula obejmuje władzę w
momencie, gdy cały świat znajduje się w głębokim
kryzysie, ale Lula ma duszę zwycięzcy! Warto dodać, że
Castro jest w Brazylii jednym z najpopularniejszych
polityków, a wielu Brazylijczyków marzy o standardach
socjalnych obowiązujących na Kubie.
Drugim gościem był wenezuelski ekscentryk Hugo Chavez,
którego Bush od dłuższego czasu stara się obalić: czy to
za pomocą prób przewrotów wojskowych czy też
spontanicznych strajków, które odbywają się w
strategicznym dla Wenezueli sektorze naftowym. O swojej
rozmowie z Lulą Chavez powiedział: Słowo "zmiana" było
kluczowe w naszej dyskusji. Zmiana rozumiana jako
reforma rolna, sprawiedliwość społeczna. Projekt
prezydenta waszego kraju jest bardzo podobny do
rewolucji boliwariańskiej, którą przeprowadzamy w
Wenezueli. W naszych krajach nie może być głodu, musi
zapanować równość i sprawiedliwość.
Trzecim gościem honorowym był prezydent elekt Ekwadoru
Lucio Gutierrez, który – podobnie jak Chavez – najpierw
próbował dokonać zbrojnego przewrotu, za co na chwilę
trafił do więzienia, a potem został wybrany na
prezydenta na fali ogólnokrajowego powstania przeciw
biedzie i wyzyskowi, którego trzon stanowili Indianie i
radykalna lewica.
W ten sposób powstała swoista nowa międzynarodówka
prezydentów latynoamerykańskich republik. Bush zajmując
się poszukiwaniem pretekstu do tego, aby zrównać Irak z
ziemią i dostać się do ropy, stracił w ciągu roku
kontrolę nad kilkoma bardzo ważnymi dla USA krajami. Do
Kuby, która gwiżdże na kowboja z Teksasu, dołączyła
Argentyna, w której po kryzysie objął władzę
populistyczny peronista Duhalde, Brazylia z Lulą,
Ekwador z Gutierrezem, Wenezuela z Chavezem, a w
Urugwaju wkrótce wygra wybory radykalna lewica.
Urugwajczycy bowiem również mają powyżej dziurek w nosie
MFW i Bank Światowy, czyli jankeskie reguły gry pod
międzynarodową przykrywką. Także centrolewicowy
prezydent Chile
Lagos zerka w lewo szukając porozumienia z czwórką
prezydentów.
* * *
Lula podniósł polityczną poprzeczkę bardzo wysoko.
Formalnie potępił zajmowanie wielkich latyfundiów przez
tzw. chłopów bez ziemi, ale jednocześnie zakazał wojsku
i policji usuwania ich siłą z zajętych obszarów. Zaraz
potem ogłosił przystąpienie do skonsultowanego z Castro
i Chavezem realizacji programu "Zero głodu", o którym
głośno mówił podczas swojej kampanii. To problem
kluczowy w kraju, w którym kilkadziesiąt procent
ludności jest poważnie niedożywionych. Pieniądze na to
zdobył przez wstrzymanie zakupu 18 francuskich myśliwców
Mirage o wartości 760 mln dolarów. Widać krajowi o
powierzchni trochę mniejszej od Europy myśliwce są mniej
potrzebne niż kurduplowatej Polsce. Dowódca
Brazylijskiego Lotnictwa Wojskowego (FAB) Luiz Carlos
Bueno stwierdził, że siły zbrojne znakomicie rozumieją
trudny moment, w jakim znalazła się ojczyzna, i
popierają decyzję rządu, ponieważ armia jest dla kraju,
a nie przeciw niemu.
Kolejna decyzja Luli także jest związana z wojskiem.
Postanowił on wycofać się z zamówień dotyczących rozwoju
infrastruktury kraju podpisanych głównie z zagranicznymi
koncernami i zlecił wykonanie tych prac wojsku, na czym
Brazylia zaoszczędzi około 1,5 mld dolarów, które
również zostaną przekazane na walkę z głodem. Prezydent
Brazylii ostro wypowiada się przeciw rabunkowej
prywatyzacji i polityce sprzedać szybko i tanio.
* * *
Da Silva niewątpliwie wyprowadził z równowagi Busha
stwierdzając, że priorytetem jego prezydentury będzie
zbudowanie Ameryki Południowej stabilnej politycznie,
szczęśliwej i zjednoczonej, której podstawą będą ideały
sprawiedliwości społecznej i demokracja. Aby to
osiągnąć, należy odbudować MERCOSUR (porozumienie
gospodarczo-polityczne Argentyny, Brazylii, Urugwaju i
Paragwaju wzorowane po trosze na Unii Europejskiej –
przyp. M.R.) osłabiony przez kryzy-sy w naszych krajach
i egoistyczną politykę poprzednich rządów. Oznacza to ni
mniej, ni więcej, tylko że Brazylia, największa
gospodarka Ameryki Południowej, nie zamierza
uczestniczyć w powołaniu pod egidą USA Amerykańskiej
Strefy Wolnego
Handlu (ALCA), która miała objąć wszystkie kraje Ameryki
Północnej i Południowej, bez Kuby oczywiście. Kontrola
Waszyngtonu nad południem, gdyby ALCA weszła w życie,
stałaby się wtedy totalna i USA mogłyby się pozbyć
nieznośnych inwestorów europejskich, którzy nie chcą
uznać Ameryki Łacińskiej za wyłączną strefę wpływów
północnoamerykańskich, a także wszystkich
nieprawomyślnych polityków.
Walcząc z Saddamem i jego kilkoma rakietami Bush
błyskawicznie traci wpływy w krajach, w których
Amerykanie dominowali od ponad stu lat. Traci je także w
Brazylii, z którą może mieć większy kłopot niż z Kubą
czy Wenezuelą – niezależnie od tego, czy w ogóle wie,
gdzie te wszystkie kraje leżą.
Autor : Maciej Rembarz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O dwóch takich...
Polska gospodarka odbija się jak pijana od ściany do
ściany betonu. W latach nieboszczki Ludowej
nomenklaturowy beton dławił inicjatywę ze skutkiem
wiadomym. Dziś beton neoliberalny poszerza strefę
ubóstwa, mnoży bezrobocie. Kraj zalewa powódź stagnacji
i nędzy, a panowie w rządzie i banku centralnym dają
skandaliczny przykład trwania w klinczu decyzyjnym, gdy
działania uzdrawiające gospodarkę są potrzebne od dawna.
Jeśli nie zdobędą się na skuteczne rozwiązania od zaraz,
to popłyną na fali społecznego niezadowolenia, a w
podręcznikach historii będzie można dowiedzieć się o
Balcerowiczu i Millerze jako o dwóch takich, co popsuli
Polskę.
Krzysztof Wasilewski, Świnoujście
Para w gwizdek
Przed kilku dniami w radiowej Trójce pan minister
Andrzej Zdebski opowiadał o realizacji programu
"Pierwsza praca".
Śliskie, pokrętne wypowiedzi ministra, a także reakcje
słuchaczy znających temat z własnej praktyki, nie
pozostawiły najmniejszych wątpliwości. Mamy do czynienia
z kolejnym miliardowym marnotrawstwem – jeżeli nie
przekrętem! Znów para w gwizdek. Setki milionów złotych
przepływają do kieszeni cynicznych wydrwigroszy – tych z
partyjnej laski różnych specjalistów od aktywizacji,
poradnictwa i informacji. Autorów idiotycznych broszurek
i merytorycznie pustych stron internetowych. Firm i
spółek od drukowania makulatury i zakładania telefonów
donikąd! (...) Możliwe i prawdopodobne, że za sporą
część z owych 750 milionów powstaną tysiące biurowych
etatów i etacików jako pierwsza praca (?!) dla
kończącego szkoły potomstwa dobrze ustawionych
rodzicieli i wujków.
Prawica zbudowała sobie twierdze w postaci IPN, okopała
się w kasach chorych, na samorządowych posadach, żeruje
na niepełnosprawnych. Jak widać, partyjniackie draństwo
nie omija lewicy, która włazi w..., a w istocie na plecy
bezrobotnym absolwentom. (...)
Jerzy Horski
(e-mail do wiadomości redakcji)
Pracy nie partii
Nie wiem, który to już list związany z opublikowaną
niegdyś wypowiedzią studenta informatyki. Jestem
informatykiem z wyższym wykształceniem. Znam trzy języki
obce (angielski, niemiecki, hiszpański). Nie chcę
należeć do SLD, jak wspomniany student (kto teraz
chce?). Mieszkam w dużym mieście (Szczecin). Pytanie:
jak myślicie – ile zarabiam? Nic!!! Od roku
bezskutecznie poszukuję pracy! Moja rada dla studentów –
nie zapisujcie się do SLD, tylko spierdalajcie z tego
kraju (co też mam zamiar i ja zrobić)!
Informatyk bez pracy
(e-mail do wiadomości redakcji)
Mają, co chcieli
Naprawdę jest mi niezmiernie przykro, że ktoś traci
pracę, ale stoczniowcy sami sobie ten los
obrali, zgadzając się na bezmyślną wyprzedaż majątku
Polski za czasów Buzka. Przecież
poprzedni zarząd był "ich", tzn. jedynie słuszny–
prawicowy. Co się teraz czepiają Millera? (...)
Tak właściwie to piszę ten list jako członek SLD. Chyba
niedługo – były. Nie spełnili nic ze swoich obietnic. Ja
już nie mówię o sięganiu do kieszeni biednych ludzi, ja
mówię o brataniu się z czerwonymi beretami, i to mnie
najwięcej boli. Opodatkowanie kleru nawet w formie
ryczałtu od prowadzonej działalności gospodarczej, i
podatek od nieruchomości naliczony jak od prowadzącego
działalność rozwiązałyby wiele
finansowych problemów. Przecież to jest najbogatsza
warstwa społeczna!!! (...) To jest skandal. Jak tak
dalej pójdzie, to SLD zacznie tracić ludzi, i to
młodych.
A. S.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Chodzony
Ze zdziwieniem obserwuję w TVP transmisje z marszów po
Szczecinie w wykonaniu stoczniowców. Po pierwsze, nie
widać żadnych klechów, po drugie żadnych paluchów w
kształcie litery V. Co się dzieje?
Krzysztof Malta
(e-mail do wiadomości redakcji)
Żal jajek
Od kilku tygodni nic się nie słyszy, tylko o Stoczni
Szczecińskiej – mam pytanie: a co z tymi bezrobotnymi w
całej Polsce, a jest ich chyba około 3 mln, czyżby oni
mogli zdychać z głodu ze mną na czele? (...) Tak się
składa, że pochodzę z "czerwonej Łodzi" – mój zakład,
gdzie pracowałem,
zatrudniał ponad 10 tys. ludzi. Teraz stoi pusty i
straszy ludzi, tak jak cały przemysł włókienniczy, tym
się nikt nie przejął, nie słyszałem też, ażeby pan Lis w
TVN chociaż raz powiedział, co się
stało z Łodzią. Mam 4-osobową rodzinę, pracę ma tylko
dorosła córka. Ukończyła Politechnikę Łódzką, pracuje na
szwalni i w międzyczasie składa po 20 ofert do różnych
firm. Syn po technikum wstaje ze mną o 4 lub wcześniej i
przeszukujemy śmietniki, bo konkurencja duża. Mnie
zabrakło 1 rok i 7 miesięcy, żonie 2 lata – do świadczeń
przedemerytalnych. Kto nas teraz przyjmie? A swoją drogą
z tymi stoczniowcami to jeszcze nie tak źle. Moja żona
się popłakała, że tyle jajek zmarnowali, wymyśliła
sobie, ile by było ciasta i jajecznicy – jak by byli
głodni, to jedzenia by nie marnowali.
Serdecznie Was pozdrawiam i mam nadzieję, że sąsiedzi
dalej Was będą kupować, a ja czytać.
Wiesław Walczak, Łódź
"Wieści gminne i inne"
Ze zdumieniem przeczytałem w rubryce "Wieści gminne i
inne" ("NIE" nr 26/2002) notatkę o odbywającym się przed
Sądem Okręgowym w Zielonej Górze procesie rzekomego
gangu narkotykowego. Zdumienie moje bierze się z faktu,
że nie jest to informacja zdobyta przez tygodnik "NIE"
lecz żywcem przepisana z "Gazety Wyborczej" (...) jest
całkowicie niezgodna z prawdą. (...) Autor m.in. pomówił
mojego obrońcę, mecenasa Krzysztofa Filipa, o to, że
działa on na niekorzyść swojego klienta. Tym samym
podważył zaufanie społeczne, niezbędne do wykonywania
tego zawodu. Fakt, że jestem oskarżonym we wspomnianej
sprawie, nie powoduje automatycznie, że można
przypisywać mi słowa i działania, których nie dokonałem.
Moje zdumienie rośnie, gdyż ten sam tygodnik "NIE"
wcześniej ("Strzelając donosami", "NIE" nr 23/2002)
pisze o tej samej sądowej sprawie zupełnie inaczej.
(...) Mój adwokat zażądał od "Gazety Wyborczej"
sprostowania wymienionej notatki.
Robert Czapiewski
Tak dla "NIE"
Panie Urban: dzięki za to, że wysłuchał pan głosu ludu i
zmniejszył gabaryt "NIE". Spróbuj go Pan czytać w
"Maluchu"!
J. G.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kasa nostra cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Aleja świni "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Belka i korniki
Gość w restauracji do kelnera, który pojawił się przy
stoliku:
– Co pan poleca? – Nic. Wszystko małe, drogie i
nieświeże. Za to w knajpie naprzeciwko – palce lizać.
Niech pan szybko zmieni lokal. – Co zrobi właściciel
restauracji, który podsłucha taką rozmowę? Wyleje
kelnera na zbitą mordę?
Zapraszamy do knajpy pod nazwą Ministerstwo Finansów.
1. Pracownicy Ministerstwa Finansów powinni dbać o to,
żeby jak najwięcej szmalu wpływało od
obywateli-podatników do kasy państwowej. Im więcej
pieniędzy w tej kasie, tym lepszy minister finansów i
sztab jego ludzi. Powinni oni dwoić się i troić, żeby w
ramach obowiązującego prawa wymyślać kolejne podstępne
sposoby skubania podatnika (więcej na str. 5:
"Kuglarze").
Tak jak obowiązkiem państwa jest obdzieranie podatników
ze skóry, tak prawem podatników jest ratowanie skóry,
czyli takie postępowanie wobec fiskusa, aby płacone
podatki były jak najmniejsze. Między poborcą podatkowym
a płatnikiem podatków nigdy nie zapanuje miłość, bo jak
kat może kochać skazańca, a skazaniec kata?
2. W kwadracie ulic Puławskiej, Odyńca i Tynieckiej w
Warszawie mieści się biuro firmy Eurofinance.
Przedmiotem działalności tej firmy jest training,
consulting & accounting, czyli po naszemu szkolenie,
doradztwo i księgowość. Gdyby zechcieć umieścić firmę
Eurofinance po którejś ze stron frontu podatkowego, to
jest jej bliżej do podatnika niż do fiskusa. Za to, że
specjaliści zatrudnieni w Eurofinance doradzą, jak
robić, aby płacić jak najmniejsze podatki, podatnik musi
bulić, i to słono. Bulić może na kilka sposobów: za
bezpośrednią pomoc doradców finansowych, za materiały
szkoleniowe (skrypty, programy komputerowe) lub za
uczestnictwo w szkoleniach. Eurofinance zatrudnia
najlepszych specjalistów, m.in. ludzi, którzy o
podatkach wiedzą wszystko, czyli pracowników i
współpracowników Ministerstwa Finansów.
Dochodzi zatem do sytuacji podobnych do tej z
restauracji: w godzinach pracy urzędnicy MF wymyślają
sposoby skubania podatników, a po godzinach za
pośrednictwem firmy Eurofinance radzą podatnikom, jak
nie dać się oskubać.
Tu i tu biorą za to pieniądze – raz w formie pensji,
drugi raz w formie honorarium...
Jeśli zapytacie, czy wobec tego nie cierpią na
rozdwojenie jaźni, odpowiem: nie wiem, nie jestem
psychiatrą.
3. 15–16 listopada 2001 r. w warszawskim hotelu
"Marriott" odbyła się urządzona przez Eurofinance
konferencja zatytułowana "Planowanie podatkowe – aspekty
prawne i finansowe". Jednym z omawianych zagadnień była
"optymalizacja obciążeń fiskalnych przy wykorzystaniu
Międzynarodowych Oaz Podatkowych". Nie trzeba być
profesorem ekonomii, by się połapać, że za słowem
"optymalizacja" kryje się unikanie płacenia podatków w
Polsce, a "Międzynarodowe Oazy Podatkowe" to tzw. raje
podatkowe, czyli kraje, w których płaci się wielokrotnie
mniejsze podatki niż w Polsce.
Cena udziału w konferencji to 2880 zł od twarzy. Tyle
trzeba zainwestować, żeby zarobić... ho, ho albo jeszcze
więcej. Mniej trzeba zapłacić za przygotowane przez
Eurofinance materiały szkoleniowe, w tym płytę CD.
Raport pt. "Międzynarodowe Planowanie Podatkowe.
Praktyczne Sposoby Optymalizacji Podatkowej" kosztuje
1960 zł brutto. Pojęcia "optymalizacja" tłumaczyć już
nie trzeba, epitetu "praktyczne sposoby" – tym
bardziej... Autorami raportu są – jak czytamy w reklamie
internetowej – najlepsi specjaliści z zakresu
optymalizacji podatkowej w Polsce. W tym i wielu innych
przedsięwzięciach z firmą Eurofinance aktyw-nie
współpracował główny specjalista z Ministerstwa Finansów
Andrzej Kośmider.
4. Oto wicepremier Marek Belka wyłazi ze skóry, żeby
sklecić jakoś budżet państwa, m. in. zwiększając dochody
państwa. Oto podwładny Belki o nazwisku Kośmi-der
spokojnie doradza każdemu, kto za to zapłaci, jak
"optymalizować" podatki, czyli unikać ich płacenia,
czyli psuć Belce robotę. Obaj działają w ramach prawa,
wykorzystując wiedzę i talent.
Jeśli Belka chce się dowiedzieć, jak jest robiony w
balona, powinien nabyć drogą kupna raport współtworzony
przez Kośmidra. A może Kośmider pożyczy szefowi ten
raport? Będzie taniej i obaj panowie będą mieli okazję
do wymiany doświadczeń...
5. Owocna dla obu stron współpraca pracowników
Ministerstwa Finansów z Eurofinance rozwija się nie od
dziś.
Np. w listopadzie 1999 r. zorganizowaną przez
Eurofinance konferencję dotyczącą "optymalizacji
obciążeń fiskalnych i parafiskalnych" prowadzili wysocy
urzędnicy MF, którym wówczas dowodził znany z
półdarmowych lotów LOT-em obecny prezes Narodowego Banku
Polskiego Leszek Balcerowicz. O tym m.in.: jak
przeprowadzić optymalizację obciążeń fiskalnych i
parafiskalnych przy wykorzystaniu Specjalnych Stref
Ekonomicznych oraz Międzynarodowych Oaz Podatkowych
radziło dwoje znacznych urzędasów MF: Bożena
Ogrodowczyk, dyrektor Departamentu Podatków
Bezpośrednich, oraz Adam Wesołowski, dyrektor
Departamentu Podatków Pośrednich.
Parze tej towarzyszyli inni urzędnicy państwowi:
Wojciech Gołubowski ekspert celny z Urzędu Celnego w
Warszawie, a także Teresa Korycińska wicedyrektor
Departamentu Regionalnego Ministerstwa Gospodarki.
6. Mimo kilku prób nie udało mi się dowiedzieć, jakie
honoraria wypłacała i wypłaca firma Eurofinance
podwładnym Balcerowicza, Bauca i Belki – tajemnica
handlowa.
Nawet nie podejmowałam prób obliczenia kwoty, jaka nie
wpłynęła do budżetu państwa wskutek cennych rad
udzielanych podatnikom przez wysokich urzędników
Ministerstwa Finansów.
7. Kilka lat temu prasa informowała, że wiceminister
finansów Witold Modzelewski po odejściu (!) z państwowej
posady zajmował się doradztwem podatkowym, biorąc za to
ciężki grosz. Zadawano pytania, czy jest etyczne, aby
współtwórca przepisów podatkowych radził, jak te
przepisy zgodnie z prawem obchodzić i szukać w nich luk.
Sam Modzelewski bronił się dość trzeźwym argumentem, że
przecież musi z czegoś żyć, zarabia zaś na tym, na czym
się zna. Nawet ostrożni obrońcy Modzelewskiego uważali,
że należy znaleźć uregulowania prawne, które w
przyszłości pozwolą uniknąć takich moralnie dwuznacznych
sytuacji.
Ostatnie przykłady Ogrodowczyk, Kośmidra i Wesołowskiego
każą mi przypuszczać, że nikt nie znalazł odpowiednich
uregulowań prawnych. Ba, nikt ich nawet nie próbował
szukać.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
• W Białymstoku odbyły się pierwsze międzynarodowe
zawody w jedzeniu parówek na czas. Najlepszy
białostoczanin w dwie minuty zjadł metr i 18
centymetrów. Żyje.
• Radny z Brodnicy oskarżony o spowodowanie na podwójnym
gazie poważnego wypadku samochodowego ubożeje szybciej
niż prosta ludność okoliczna. Majątek trwały przejęła
żona, deklarowane zarobki w ciągu krótkiego czasu
zmniejszyły się o jedną trzecią. Zanim dojdzie do
rozprawy odszkodowawczej, możliwości płatnicze sprawcy
zmaleją do zera.
• Radni z gminy Suwałki nie dali dyscyplinarki wójtowi,
choć wójtował po pijanemu, co za pomocą alkomatu
stwierdziła policja, bo – jak uzasadniono – wójt
dobrowolnie poddał się ocenie całej dorosłej
społeczności gminy. Znaczy – startuje w wyborach, żeby
znów zostać wójtem jako swój chłop nie lubiący trzeźwieć
w pracy.
• Filmy pornograficzne, potem seks z tatusiem i jego
dwoma braćmi. Reguła: tatuś zawsze gwałcił jako
pierwszy. Dzień dwunastolatka wieńczyła kolacja, jeśli
udało ją się wyżebrać, i potem nocleg w psiej budzie.
Sielanka rodzinna trwała cztery lata i zakończyła się
przez przypadek w białostockim sądzie. Biegli nie
stwierdzili nawet zaburzeń osobowości u żadnego z
dorosłych mężczyzn. Polska rodzina ma szlachetną
osobowość, której nikt nie zburzy.
B. D.
• 63-letni bydgoszczanin zabił człowieka na polowaniu.
Myślał, że strzela do dzika. Trudno było mu się nie
pomylić. Około godziny 3 w nocy dostrzegł bowiem na polu
kukurydzianym ciemną sylwetkę przypominającą zwierzę.
Był to 61-letni mieszkaniec pobliskiej wsi, który
chodził na czworakach i kradł kukurydzę.
• 33 lata czekała pani Genowefa Żółkos ze Świerzowej
Polskiej (powiat krośnieński) na doprowadzenie prądu. Za
poprzedniego ustroju jej położony na uboczu dom nie
mieścił się w planach, później brakło kasy. Udzielając
prasie wywiadów pani Genowefa poinformowała, że przy
elektrycznej żarówce będzie czytać książki swojej
ulubionej pisarki. Nie jest to Masłowska. Żarówka ma
literaturę oświetlać w historycznej kolejności
przyświecania. Nieszczęsna p. Żółkos zapowiada czytanie
Marii Konopnickiej.
• Jeden z komitetów wyborczych w Szklarskiej Porębie
nosi nazwę "Clitoris". Po polsku oznacza to łechtaczkę.
Komitet założył miejscowy lekarz. Są komitety
reprezentujące prawą i lewą nogę, ja wybrałem środek –
tłumaczy wybór nazwy kandydat.
• Niezależny radny z Ostrowa Wielkopolskiego zawiózł do
domu taksówką dwóch nieletnich chłopców. Tam obnażył się
i nakłaniał ich do tego samego. Chłopaki dali w długą, a
po radnego przyszła policja wezwana przez taksówkarza,
któremu nie zapłacił za kurs. Ten drobny incydent
przedwyborczy lokalna prasa określiła aż mianem
"kryminalno-obyczajowego skandalu".
• 35-letnia kobieta ze Starnic (gm. Dębnica Kaszubska)
udusiła po porodzie swoje dziecko. Zwłoki przez dzień
trzymała w wychodku, a potem spaliła w piecu kuchennym.
Wcześniej nie miała czym zapalić.
• Starsze małżeństwo zostało dotkliwie pogryzione przez
pitbula. Pies o mało nie odgryzł rąk mężczyźnie,
uszkodził mu też ścięgna nogi. Kobietę zepchnął z tarasu
– została pogryziona, ma złamaną rękę i uszkodzony
kręgosłup. Biegły kynolog napisał psu w opinii, że psy
rasy pitbul są łagodne, łatwo dają się układać i są
rodzinne. Z tym ostatnim łatwo się zgodzić, albowiem
pies należał do syna pogryzionych.
• Do kompletnego nieporozumienia doszło w Jeżowem koło
Niska. Policjanci gonili "Malucha". Trzech młodzieńców
uciekło na piechotę, czwarty, pijany, usnął w
samochodzie. W nocy, w odwet za zatrzymanie kolegi,
trzej młodzieńcy próbowali podpalić komisariat oraz
stojące przed nim samochody. Zostali zatrzymani, będą
mieli masę kłopotów. Nic nie grozi śpioszkowi –
przyczynie awantury. Prawo nie zabrania spać pijanemu
obywatelowi w samochodzie stojącym na poboczu szosy.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Juma narodowa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Owoc z drzewa sandałowego
Oto przykład pomocy kościelnej dla matki z pięciorgiem
dzieci. Paczkę z torebką cuchnącego ryżu, resztką
makaronu i otwartym popcornem przyniosła do jednego z
mieszkań na warszawskiej Pradze zakonnica. Proboszcz
parafii Matki Boskiej Zwycięskiej nie miał czasu
porozmawiać z ubogą parafianką. Wysłał zakonnicę z
paczką. Siostra oprócz żywności przyniosła również
ubrania dla dzieci na lato, tj. zimową kurtkę lekko
tylko znoszoną i jednego buta typu sandał.
Piraci z „Pasją”
W Łopuszce Wielkiej na Podkarpaciu 200 osób
zgromadzonych w domu kultury gapiło się w ekran
komputera, na którym wyświetlano głośny film Gibsona
„Pasja”. Wśród widzów był miejscowy proboszcz, sołtys i
dyrektor szkoły, czyli elyta. Film pochodził z pirackiej
kopii DVD. W połowie seansu wtargnęła policja i
skonfiskowała komputer. Proboszcz na łamach lokalnej
prasy stwierdził, że „więcej szumu wokół tego się
narobiło, niż to wszystko warte”. Według dobrodzieja
siódme przykazanie nie ma żadnego znaczenia, jeżeli jest
łamane w dobrej wierze. Katolickiej. W Lisiewie na
Kujawach lokalny wielebny poszedł o krok dalej niż jego
koleś po fachu z Łopuszki. Zezwolił na wyświetlanie
pirackiej wersji „Pasji” w kościele. Tu również
wtargnęła policja. Z ciekawości lub z obawy przed
naruszeniem uczuć religijnych czarnego pozwoliła na
obejrzenie filmu do końca. Dopiero po projekcji zamknęła
42-letniego torunianina, który za zgodą wielebnego
zorganizował pokaz w kościele.
Niezręczne poręczenie
Biskup siedlecki Zbigniew Kiernikowski poręczył za
księdza Zbigniewa Sz. z Połosek, który siedzi w areszcie
podejrzany o seksualne molestowanie dzieci. Biskup
proponował, żeby księdza wypuścić z aresztu i oddać pod
kuratelę kurii. W grę wchodził m.in. dom parafialny w
Białej Podlaskiej, Dom Zakonny Ojców Paulinów w Leśnej
Podlaskiej i cela klasztorna w domu zakonnym w Górkach.
Zbliżające się święta miały motywować wielebnego do
zastanowienia się nad swoim postępowaniem. Sąd Okręgowy
w Lublinie poręczenia nie uwzględnił i postanowił, że
duchowny nadal może rozmyślać w areszcie.
Ksiądz pędziwiatr
Policjanci drogówki z Ostrowca Świętokrzyskiego
zatrzymali kierowcę, który przekroczył dozwoloną
prędkość o 41 km. Poinformowali go, że zapłaci mandacik
300 zł. Kierowca oznajmił, że nie zapłaci, bo jest
księdzem, spieszy się do biskupa do Warszawy i nadal
będzie szybko jechał. Policjanci skierowali sprawę do
sądu grodzkiego uznając, że cel nie uświęca środków.
Pod twoją ochronę
W Białołęce, w powiecie głogowskim, ok. 200 parafian
zablokowało kościół, by uniemożliwić księdzu Zbigniewowi
D. odprawienie mszy. Zapowiada się długi konflikt.
Parafianie stawiają księdzu wiele zarzutów, m.in.
posiadanie kochanki. List z żądaniem odwołania księdza
podpisany przez 66 osób trafił już do biskupa
zielonogórsko-gorzowskiego Adama Dyczkowskiego.
Niektórzy parafianie występują jednak w obronie księdza.
Po wsiach krąży anonim z listą nazwisk osób, które
podpisały się pod listem do biskupa. Przy każdym
nazwisku stek obelg. Pomówieni i obrażeni idą do
prokuratury. Twierdzą, że ksiądz miał coś wspólnego z
powstaniem anonimu. Cały czas trzymają w pogotowiu
taczkę dla księdza. Życie parafialno-duchowo-religijne
na prowincji znajduje się pod czujnym dozorem firm
ochroniarskich, policji i prokuratury. Nie wspominając o
Panu Bogu.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Modlitwa o duży interes
W Mikołajkach obradowało stowarzyszenie biznesmenów.
Biznesmenów Pełnej Ewangelii.
Na konwencję zaproszeni zostali prezydent RP Aleksander
Kwaśniewski z małżonką, premier rządu RP Leszek Miller z
małżonką, przedstawiciele Sejmu i Senatu, samorządowcy
na czele z marszałkiem województwa warmińsko-mazurskiego
i wojewodą. Któż to zapragnął mieć na swoim zjeździe
najważniejsze władze Pomrocznej? Zaproszenia wystosowało
Stowarzyszenie Biznesmenów Pełnej Ewangelii.
Konwencja odbyła się w słoneczny majowy weekend w hotelu
Gołębiewski w Mikołajkach. Jak łatwo się domyślić, na
spotkanie nie przybyli przedstawiciele żadnej władzy.
Biznesmenów Pełnej Ewangelii miało być około ośmiuset.
Mieli reprezentować Brazylię, USA, Kanadę, Anglię,
Szkocję, Walię, Litwę, Łotwę, Białoruś, Rosję i Polskę.
Było około stu. Nie przypominali biznesmenów, lecz
raczej ludzi, którzy mają nadzieję nimi zostać.
W trakcie kilku tak zwanych wykładów Pełni Biznesmeni
zostali poddani mało subtelnej socjotechnice,
przypominającej spotkania handlowców z Amwaya.
Kulminacją był wykład profesora Roya Peacocka, który
pracuje na Uniwersytecie w Pizie. Uczestnicy zostali
uświadomieni, że przedsiębiorstwo Peacocka jest znane na
całym świecie, nazywa się Thermodyne i znajduje się w
czołówce technologicznej.
Występ profesora poprzedził koncert kapeli Misja Musica,
grającej rytmiczny gospel, wspieranej gardłami Pełnych
Biznesmenów, którzy kolejno wkraczali na scenę,
wyśpiewując swoją miłość do Jezusa.
W dokumentach opublikowanych przez SBPE znalazły się
Świadectwa pokazujące, jak zwykli biznesmeni stali się
Biznesmenami Pełnej Ewangelii. Świadectwo członka
polskich władz stowarzyszenia wiceburmistrza Giżycka
Wojciecha Trybka (reprezentuje we władzach miejskich
Porozumienie Wyborcze Przyjazne Miasto) zaczyna się od
tego, że Trybek w wieku 17 lat miał długie włosy i bywał
na koncertach rockowych. Był to symptom świadczący o
tym, w jak złym kierunku kroczył przyszły wiceburmistrz
Giżycka. Na właściwą drogę wszedł dopiero wówczas, gdy
ciężko zachorowała, a następnie umarła jego żona.
Od tamtej pory Trybek czyta Biblię i głosi Ewangelię.
Ożenił się z siostrą nieboszczki i czasem robi za
medium: Gdy zamknąłem oczy i otworzyłem usta, odczułem
coś niezwykłego, słyszałem słowa, które wychodzą z moich
ust, lecz nie były one wcześniej przygotowane przeze
mnie. Ciekawe, czy na sesjach rady miasta Trybek mówi
swoimi słowami, czy też przemawia przez niego ktoś inny?
Opowieść losów Jamesa Darisa to inne Świadectwo
przytaczane przez SBPE. James był właścicielem piekarni
i miał kłopoty ze swoją nastoletnią córką. Wszystko się
dobrze skończyło, gdy James pozwolił Bogu przejąć
kontrolę nad swoim małżeństwem i dziećmi. Od tamtej pory
James został ewangelizatorem, sprzedał piekarnię, a jego
córka ponownie wyszła za mąż, tym razem za wspaniałego
chrześcijanina.
Kolejne Świadectwo przekazuje Cezary Startek, który miał
zostać mnichem, ale dał dyla z klasztoru. W jego życiu
brakowało autentycznej radości. Znalazł ją, gdy pewnego
ranka prał ręcznie śmierdzące pieluchy swego syna.
Wówczas Startka wypełnił Duch Święty.
Świadectwa za cholerę nie pomogły mi pojąć znaczenia
nazwy stowarzyszenia. Aby rozwiązać tę zagadkę,
skontaktowałem się z jednym z organizatorów konwencji. Z
mętnych wyjaśnień, dlaczego biznesmeni są Pełnej
Ewangelii, pojąłem jedynie tyle, że Pełna Ewangelia jest
lepsza.
Rozumiem, że pełna flaszka jest lepsza od niepełnej, ale
jak to się ma do Ewangelii, nadal nie kumam. Na stronie
internetowej SBPE (http://sbpe.w.interia. pl) wyłożone
to jest tak: W Ewangelii Marka w 16 rozdz. czytamy, że
zwiastowaniu Ewangelii (Dobrej Nowiny) towarzyszyły
znaki w postaci: uzdrowień, wyganiania demonów czy
mówienie innymi językami – to są właśnie "Objawy" Pełnej
Ewangelii.
O samym Stowarzyszeniu przeczytałem taką oto informację:
SBPE jest organizacją ponad dominacyjną, ponad
wyznaniową; nie jest ani kościołem, ani żadną
organizacją kościelną, a więc nie jest i nie może być
sektą.
Jedną z kluczowych zasad SBPE jest... dyskryminacja
płciowa. Członkiem stowarzyszenia może zostać wyłącznie
mężczyzna.
Na konwencji nie udało mi się uzyskać odpowiedzi na
najbardziej nurtujące mnie pytanie: jak można połączyć
drapieżny i bezlitosny w swej naturze biznes z Ewangelią
i zasadami chrześcijaństwa? Nie padła taka odpowiedź
wprost, ale jak się dobrze nad tym zastanowić...
Aby uczestniczyć w obradach tej "niesekty", wystarczyło
wpłacić 360 zł. Jak napisano w folderze – dwie doby
hotelowe dla jednej osoby. Poniżej jednak wyjaśniono, że
cena pobytu obejmuje jeden nocleg. Zatem 360 zł
zapłacili przyszli Pełni Biznesmeni za jedną dobę
hotelową. Nie jest żadną
tajemnicą, że przy większej liczbie osób można uzyskać
od kierownictwa każdego hotelu zniżkę. Podając się za
organizatora innej stuosobowej konferencji, bez
specjalnych targów, dostałem w "Gołębiewskim" cenę 220
zł od ryja. Można domniemywać, że na imprezę obliczoną
na osiemset osób cena była jeszcze atrakcyjniejsza.
Rozumiecie już o co chodzi? Nie? Widocznie nie nadajecie
się na Biznesmenów Pełnej Ewangelii.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kij na nasz ryj
Biją piłkarzy Dospelu w Katowicach. Ich kibice. Za
miłość szaloną, zdradzoną, zdeptaną na murawie. Za mecz
przegrany, bo sprzedany, kochanków zdaniem. "Będą
dostawać wpierdol po każdym tak przegranym meczu" –
zagrozili kibole. Posiniaczeni piłkarze odpowiadają
półgębkiem. Nie chcą donieść do prokuratury.
Zastraszeni, przyłapani.
Biją policjantów kibole w Świnoujściu.
Za miłość szaloną, zdradzoną, zdeptaną na skorumpowanej
murawie. Za mecz ich Floty przegrany, zdaniem żarliwych
kochanków sprzedany. Za świat ten przejebany, gdzie
tylko pieniądz się liczy, a honor już nie,
tak jak przyjaźń, solidarność, zgodność słów z czynami.
Biją policjantów, bo piłkarzy dorwać nie mogli. Czujnie
się tamci schowali. Najchętniej spuściliby galoty i
nakopali panom prezesom, którzy ligą kręcą, ale ci są
niedostępni, dalecy. Niewidoczni za ciemnymi szybami
Meroli, Audic i Beemek.
Biją policjantów górnicy przybyli do stolicy. Za miłość
do władzy szaloną, zdradzoną, zdeptaną. Za bezrobocie,
wizję ostatniego zjazdu "na grubę". Za świat, gdzie za
ciul mają solidarność, honor, przyjaźń, bo tylko szmal
się liczy. Biją policjantów, bo władzy dokopać do rzyci
nie mogą. Władza w gmachach, jak fortecach, żywym,
policyjnym murem się chroni. Władza ma. Nie tylko do
pierwszego, ale jeszcze te reklamowane stale w
telewizjach "odrobiny luksusu". A oni tylko do piachu.
Już nawet im nie zakrzyczą "Niech żyje nam górniczy
stan".
Biją policjanci kiboli i górników równo. Za pensje
nędzne, za robotę wredną. Za ten świat, gdzie nie liczy
się honor, przyjaźń, solidarność. Za to, że muszą za
władzę dupę nadstawiać. Za to, że władza ma ich wiadomo
gdzie. Na pogrzeby owszem przyjdzie, orderów pośmiertnie
nie poskąpi. Ale na podwyżki czekaj tatka latka. I
jeszcze taki kibol albo inny górnik kamulcami w nich
rzuca.
Zupełnie tych ludzi pogięło. Nie widzą, kto tu jest
winny. Czemu bezrobotny mnie bije? Bom policjant? To co,
mam iść na bezrobocie?
Biją, znęcają się uczniowie nad nauczycielami. W
Toruniu, czyli Polsce. Za miłość do życia zdradzoną. Za
świat, w którym rządzi tylko fura, skóra i komóra.
Szmal, za który starzy poprzegryzali sobie gardła. Za
szkołę, której nienawidzą. Drugorzędną szkołę, fabrykę
przyszłych bezrobotnych. Biją słabego, bo dyrekcji nie
podskoczą. Oni już wiedzą, że świat dzieli się na tych,
którym wycisk dać można, i tamtych niedotykalnych. Już
potrafią skalkulować rachunek, rachunek zysków i
potencjalnych strat. Czasem tylko pałę przeginają. O co
chodzi, dziwią się, po co ten szum, tak samo jest w
innych szkołach.
Biją po kieszeni, znęcają się seksualnie nad
nauczycielami uczennice w kołobrzeskim liceum. Za miłość
do życia głupią, wcześnie zdradzoną. Za świat, gdzie
górnicy nie kopią, piłkarze tak, bo sprzedali mecz.
Gdzie biją kibole, policja i bezrobotni. Biją belfrów po
kieszeni, wożą się ich brykami, znęcają się ostrą jazdą,
bo widzą. Swe matki, starsze siostry, opiekunki
bezrobotnych, sfrustrowanych, bijących. Raz się żyje,
szepczą. Grzeczne panienki idą do nieba, a niegrzeczne
chichoczą w dyskotekowych toaletach, kabinach
damsko-męskich.
Czternaście lat minęło od Wielkiego Przełomu. Narodzin
naszego, wspaniałego świata. Kolejnego, jedynie
słusznego ustroju. Królestwa wolnego rynku. Przez
czternaście lat lud nie bił władzy swej, nie palił
komitetów, nie zrywał anten propagandowych rozgłośni.
Zadymił czasem, wtedy władza klapsami oddawała jak
dziecku niegrzecznemu.
Władza jeszcze nie dostawała, bo czujnie podzieliła się
na finansową, rządową, ustawodawczą, medialną.
Sfrustrowani nie wiedzą, komu się za ich krzywdę należy.
Toteż piłkarze biorą w pysk za machlojki prezesów,
policjanci – za rządowe programy restrukturyzacji
górnictwa, a nauczyciele – za przyszłe bezrobocie
młodych.
Wisi nad nami wielka frustracja, chęć wielkiego lania.
Czy rozejdzie się to po kościach piłkarzy, nauczycieli,
policjantów, czy też doły dokopią górze?
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dług 2 "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prałat kopie
Ks. prałat Henryk Jankowski ma szansę za 833 zł dostać
około 400 miliardów złotych.
Skarb ten schowany jest w ziemi. To bursztyn.
Przedstawiciel proboszcza kościoła św. Brygidy w Gdańsku
geolog Andrzej Matuszewski rozpoczął w Urzędzie
Wojewódzkim w Gdańsku rozmowy na temat uzyskania
koncesji na wydobywanie bursztynu. Pierwsze, intencyjne
spotkanie odbyło się 3 kwietnia. Bursztyn ma posłużyć do
budowy ołtarza
w św. Brygidzie.
– O taką koncesję może się starać każdy, także ksiądz
Jankowski – mówi wojewódzki geolog, Kajetan Lipiński. –
Jeśli tylko spełni wymagane ustawą o poszukiwaniu
kopalin warunki, to nie ma powodu, aby mu odmawiać. Nie
widzę zaś wśród tych warunków żadnego, którego ksiądz by
nie spełniał. Biorąc zaś pod uwagę szczytny cel, możemy
tylko przychylniejszym okiem patrzeć na osobę.
Maryja w samej sukience
Bursztynowy ołtarz, który ma być większy niż legendarna
bursztynowa komnata rosyjskich carów, jest wspólnym
pomysłem ks. prałata Jankowskiego i rzemieślników
skupionych w Stowarzyszeniu Bursztynników Polskich.
Bursztynowe cudo ma być głównym ołtarzem kościoła św.
Brygidy w Gdańsku. Twórcą projektu jest gdański
bursztynnik Marek Drapikowski. Udział w budowie ołtarza
ma wziąć około 100 rzemieślników i artystów. Prace już
rozpoczęto, mają potrwać do 2004 r.
Przedsmakiem tego, czym może być bursztynowy ołtarz jest
wykonana na zamówienie ks. Jankowskiego dwa lata temu
przez Drapikowskiego monstrancja z bursztynu i złoconego
srebra. Ma ona 176 cm wysokości i jest zrobiona na
kształt drzewa z grupą modlących się postaci u podstawy.
Projekt przewiduje, że ołtarz wysoki będzie na 12 m i
szeroki na 7 m. Konstrukcję ze stali i srebra
pokryć mają bursztynowe płytki. Co do ilości bursztynu
potrzebnego do wykonania dzieła szacunki są
różne. Jeden z nich mówi, że na wykonanie całości twórcy
muszą zgromadzić ok. 8 ton (8 tysięcy kg) surowego
bursztynu w bryłkach nie mniejszych
niż pięść.
Rzemieślnicy z własnego materiału – bardzo rzadkiego
mlecznobiałego bursztynu – wykonali do tej pory sukienkę
dla Maryi, która ma zajmować centralną część ołtarza. I
postawili księdza Henryka przed problemem: skąd wziąć
bursztyn na resztę?
Lobbysta jakich mało
Historyczny kapelan "Solidarności" traktowany jest jako
postać kabaretowa, mająca zamiłowanie do przebierania
się w rozmaite mundury i obwieszająca się orderami,
lubiąca publicznie błyszczeć. Po jego antysemickich
wystąpieniach kilka lat temu arcybiskup gdański zakazał
mu wychylać nosa z własnej parafii i zamknąć gębę. Nic z
tego. Prałat jest zapraszany na salony i sam tworzy
salon.
W połowie marca w swoim ekskluzywnym centrum hotelowym
Jankowski urządził spotkanie z udziałem wojewody,
rektorów szkół wyższych, prezesów firm. Poświęcone było
gospodarce morskiej.
Podczas niedawnego ingresu nowego komendanta
wojewódzkiego policji pomorskiej zachowywał się tak, jak
gdyby sam tego komendanta mianował. Miał więc znakomite
okazje do lobbowania.
A lobbować jest o co. Branża bursztynnicza w Polsce jest
jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się. O
dziwo do tej pory znajdowała się poza zainteresowaniem
władz, działając sobie spokojnie na pograniczu szarej
strefy. Od 1 stycznia 2002 r. prawo do poszukiwania i
wydobywania bursztynu na obszarach lądowych znalazło się
w gestii wojewody.
Z przemytu na eksport
Lata 90. to wielki bursztynowy boom na świecie. Może to
wydać się śmieszne, ale przyczynił się do tego Steven
Spielberg, który pokazał w "Jurassic Park", że kod
genetyczny dinozaurów został przechowany przez wieki
właśnie w bursztynie. Trójmiasto od kilku lat dzierży
zaś miano bursztynowej stolicy świata.
Chcąc opisać, jak wielki jest przemysł bursztynniczy w
Polsce, człowiek staje przed nie lada problemem.
Oficjalnych danych na ten temat nie ma. Wszystkie liczby
są szacunkowe i pochodzą od Stowarzyszenia Bursztynników
Polskich, które również bazuje na dobrowolnych
informacjach od swoich członków.
Eksport wyrobów z bursztynu wynosi 300 do 350 mln
dolarów rocznie. To jest mniej więcej połowa tego, co
eksportują rocznie wszystkie polskie stocznie – do
niedawna tzw. przemysł narodowy. Ten poziom eksportu
bursztynu wypracowuje wprawdzie ok. 2 tys. firm,
najczęściej jednak są to firmy niewielkie, rodzinne,
najwyżej kilkuosobowe. Kupują go od nas Amerykanie,
Japończycy i cała Europa Zachodnia. Według szacunków,
zużycie surowca bursztynowego w Polsce waha się w
ostatnich latach od 180 do 220 ton rocznie. Daje nam to
50 proc. rynku światowego. I tu dochodzimy do pewnej
niespodzianki.
Bursztynu się w Polsce nie wydobywa, choć mamy na swoim
terenie jedno z największych złóż tego surowca.
Polskie zakłady rzemieślnicze bursztyn mają z Rosji, a
dokładnie z obwodu kaliningradzkiego. Osiągamy ten
bursztyn niemal wyłącznie z przemytu. Na 180 ton surowca
zakupionego w 1998 r. (najbardziej aktualne, choć wciąż
szacunkowe dane): 5 ton był to bursztyn zbierany na
plaży, 21 ton – wypłukiwany (z nielegalnych odwiertów,
bo legalnych nie ma), 30 ton pochodziło z importu
oficjalnego, a 124 tony z przemytu. Takie proporcje w
pozyskiwaniu surowca przez polskie warsztaty
bursztynnicze utrzymywały się przez całe lata 90.
Ołtarzem w komnatę
Rosjanie z zazdrością i niechęcią patrzyli na Gdańsk
dzierżący miano bursztynowej stolicy, choć to w
Kaliningradzie jest on wydobywany. W kwietniu 2001 r.
"Niezawisimaja Gazieta" opublikowała reportaż pt. "Gdzie
przepada słoneczne złoto Rosji", bardzo nieprzychylny
praktykom Polaków korzystających z przemycanego
bursztynu.
Władze rosyjskie postanowiły odzyskać pozycję na
światowych rynkach ograniczając masowe przywłaszczanie
bursztynu i jego przemyt za granicę. Rząd wydał
postanowienie "O zaliczeniu unikalnych form bursztynu do
kamieni szlachetnych", natomiast władze obwodu
kaliningradzkiego wprowadziły całkowity zakaz wywozu
nieprzetworzonego bursztynu. Ruscy zapowiedzieli w
dodatku rekonstrukcję zaginionej bursztynowej komnaty.
Zapowiedź budowy ołtarza w kościele św. Brygidy wygląda
więc jak polska odpowiedź na rosyjski projekt.
Ponieważ źródło nielegalnego bursztynu wysycha, trzeba
odwołać się do zasobów własnych. Jest duży szmal do
zarobienia. A kto pierwszy wystartuje do eksploatacji
polskich złóż bursztynu, ten zarobi więcej. Kopaliny – w
tym bursztyn – są własnością państwa. Udziela ono
koncesji na wydobywanie kopalin. Jeśli bursztyn jest
kamieniem szlachetnym opłata koncesyjna i opodatkowanie
powinny być bardzo wysokie.
Bursztyn dla zuchwałych
Zgodnie z "Bilansem zasobów kopalin i wód podziemnych w
Polsce" wg stanu na 31.12.2000 r. w Polsce
udokumentowane są dwa złoża bursztynu: "Możdżanowo" k.
Słupska o zasobach wynoszących 10 ton, oraz "Wiślinka" w
powiecie gdańskim o zasobach geologicznych wynoszących
2,7 tony. Oba złoża nie są eksploatowane. I to wszystko,
co wiadomo oficjalnie o występowaniu bursztynu w Polsce.
Nikt w tej chwili nie posiada w Polsce koncesji na
wydobycie bursztynu. Według szacunków Stowarzyszenia
Bursztynników Polskich mamy w pasie nadmorskim od
Chłapowa ku granicy wschodniej złoża warte 100 miliardów
dolarów. Tym majątkiem nikt się nie interesuje.
Ani w strategii rozwoju Gdańska, ani w strategii rozwoju
województwa pomorskiego nie ma słowa o bursztynie.
Dlatego też pewnie geolog prałata w rozmowach w Urzędzie
Wojewódzkim nie mógł się do końca zdecydować, gdzie
chcieliby kopać i wspomniał o całym obszarze nadmorskim
od Gdańska, Pruszcza Gdańskiego przez Mierzeję Wiślaną
aż do Krynicy Morskiej.
Koncesja na kopanie bursztynu kosztuje 833 zł. Czy ks.
Jankowski za 833 zł uzyska prawa do złóż za 400
miliardów złotych? Czy do 8 ton na zabytkowy ołtarz?
Tego nie wie żadna władza państwowa. To wie wyłącznie
ks. Henryk Jankowski – duchowny, który ma łeb przy
ziemi.
Bursztynowa komnata
Jeden z najbardziej legendarnych i poszukiwanych
skarbów na świecie. Powstała na zlecenie króla
pruskiego Fryderyka I na początku XVIII wieku.
Twórcą projektu bursztynowego gabinetu był wybitny
architekt, dyrektor Akademii Sztuk Pięknych w
Berlinie Andrzej Schluster. Kilka lat trwały prace
m.in. nad doborem kamieni odpowiedniej wielkości i
koloru. Ostatecznie powstała sala o wymiarach 10,5
na 11,5 metra, której ściany w całości były
wykonane z bursztynu. Odpowiednio dobrane
bursztyny tworzyły płaskorzeźby, ornamenty
przedstawiające girlandy, herby, scenki rodzajowe.
Niektóre z nich były tak drobne, że widoczne tylko
pod szkłem powiększającym. Sufity zdobiły
połyskujące żyrandole, po bokach zaś stały
wykonane z bursztynu świeczniki. W niektórych
miejscach bursztyn umocowano na srebrnej folii w
celu spotęgowania efektów świetlnych. Bursztynowe
arcydzieło okrzyknięto ósmym cudem świata. Gdy w
berlińskim pałacu car Rosji Piotr I po raz
pierwszy zobaczył to wspaniałe cacko, był nim tak
zachwycony, że kolejny król Prus Fryderyk Wilhelm
postanowił mu je podarować jako symboliczną
rękojmię sojuszu między Prusami a Rosją. W ten
sposób bursztynowa komnata trafiła w 1716 r. do
Petersburga, a kilka lat później do Carskiego
Sioła. Tam została wzbogacona o 24 kryształowe
weneckie lustra. Odbijały one wystrój
przeciwległych ścian, powiększając przestrzeń
gabinetu i zwielokrotniając jego bogactwo
artystyczne. Przez 200 lat komnata zdobiła wnętrze
Pałacu Jekaterynburskiego. Ominęły ją szczęśliwie
dwie rosyjskie rewolucje. Dopiero II woja światowa
rozpoczęła nową, pełną tajemnic jej historię. W
lipcu 1942 r. komnatę przywieziono do Królewca.
Gdy w kwietniu 1945 r. Armia Czerwona zdobyła
Królewiec, już jej tam nie było. Od tej pory
trwają poszukiwania. Liczne próby jej odnalezienia
kończyły się niepowodzeniem. Wartość materialna
bursztynowej komnaty wyceniana jest na co najmniej
50 mln dolarów.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Złodziej gaci "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Były wiceminister Radek Sikorski dał się namówić na
"Pytania Krzysztofa Skowrońskiego" w Pulsie pod
warunkiem promowania jego wznowionej książki o wojnie w
Afganistanie. Sikorski załapał się na dyrektora
wykonawczego Nowej Inicjatywy Atlantyckiej w
Waszyngtonie. Cokolwiek to jest, nazwę ma mocną.
Inicjatywa zajmować się ma dalszym rozszerzaniem NATO,
tworzeniem strefy wolnego handlu między UE a NAFTA oraz
integracją Rosji z NATO. Znając rusofilstwo Sikorskiego
lękamy się, że wywoła wojnę. Radek ubolewał, że do
Afganistanu wysłaliśmy tylko 87 żołnierzy, bo powinniśmy
posłać tam 15 razy więcej, żeby hartowali się w boju z
terroryzmem. Cóż, ciągle jeszcze zostałoby 200 tys. do
obierania kartofli i sprzątania koszar.
Monika Olejnik w TVN-owskiej "Kropce nad i" wzięła się
za eutanazję. W temacie wypowiedział się Kazimierz
Szałata z Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego. Szałata,
który nie rozumiał, dlaczego angielski sąd zgodził się
na zejście nieuleczalnej kobiety, stwierdził, że ci, co
chcą eutanazji, są nienormalni i nie rozumieją znaczenia
słowa eutanazja. W zrozumieniu naukowca Szałaty
najbardziej pomocne są jego własne słowa, że "życie bez
świadomości jest piękne i ma przed sobą przyszłość". Na
uczelniach katolickich na pewno.
Ledwo Kwiatkowska "Jedynka" odtrąbiła w Planicy sukces
Małysza, a już Włodzimierz Szaranowicz
zaczął szukać dla niego nowych zastosowań.
Sportredaktorowi nie wystarczy już, że Małysz wygrywa.
Ma przestać być skromny i małomówny, bo musi stanąć na
wysokości wyznaczonego mu przez media, prezydenta i
premiera zadania – narodowego idola. Szaranowiczowi
pewnie chodzi o to, żeby założył jakąś fundację, partię
polityczną albo wszedł do rządu. Tam jednak nie cierpią
skaczących głową na dół.
W "Studiu Otwartym" familijnego Pulsu odprawiano
hokus-pokus nad edukacją seksualną. Przy okazji Wanda
Nowicka, Izabela Jaruga-Nowacka oraz Joanna Sosnowska
zostały poddane egzorcyzmom. Jeszcze nie polewano ich
kwasem solnym, ale musiały stawić czoło prowadzącemu,
zaproszonym katolickim uczonym oraz publiczności
rekrutowanej do programu przez Akcję Katolicką lub Opus
Dei. Mimo że lewicowe feministki nie potrafiły udowodnić
żadnej ze swoich tez, i tak powinny uznać program za
swój osobisty sukces. Nie skończyły na stosie.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Balując na raka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O niepodległość dla bydlęcych uszu i ojdyra Rydzyka na
stanowisku ministra finansów.
"Gazeta Polska"
8 stycznia
"Powiecie: ale to niesprawiedliwe, że ci, którzy służyli
tamtemu systemowi, teraz brylują na europejskich
salonach, że ci, którzy jeszcze nie tak dawno
szpiegowali w Brukseli na rzecz Moskwy, teraz
wprowadzają nas do Unii (...). Na pocieszenie zapewniam:
wielu z nich aż skręca się z wściekłości, że przegrali,
że historia tak się potoczyła, iż muszą cynicznie
wdzięczyć się do Brukseli zamiast z przyjemnością oddać
się Moskwie".
Elżbieta Isakiewicz,
"Z gestem"
"Nasz Dziennik"
8 stycznia
"(...) astrologia, wróżbiarstwo, magia – to grzechy
przeciwko pierwszemu przykazaniu. Nawet jeśli my sami
nie widzimy w tym nic złego, w oczach naszego Boga jest
to straszliwe zło i zdrada. (...) Zamiast radzić się
astrologów, posłuchajmy lepiej Matki Bożej, która
powiedziała do s. Łucji: »Nie ma takiego problemu
rodzinnego czy międzynarodowego, którego nie można by
rozwiązać przez różaniec«".
Wanda Kapica,
"Astrologia i polityka"
11–12 stycznia
"W 1791 r. część sprzedajnych elit politycznych
zawiązała spisek mający na celu obalenie Konstytucji 3
Maja. Pod osłoną wojsk rosyjskich Targowiczanie usuwali
organy powołane przez Sejm Czteroletni, likwidując
resztki suwerenności państwowej. Posłowie obecnego Sejmu
czynią to w majestacie prawa".
MaG,
"Lekceważą wolę Narodu"
"Interesującym, odrębnym głosem w debacie o Radiu Maryja
stał się drukowany w »Dzienniku Bałtyckim« z 29
listopada 2002 r. tekst Barbary Szczepuły »Ojciec Rydzyk
na ministra finansów«. (...) Warto tu przypomnieć, że
ksiądz Hugo Kołłątaj był faktycznym ministrem finansów
Powstania Kościuszkowskiego. A ojciec Tadeusz Rydzyk
doskonale zarządzać i gospodarować potrafi! (...) o czym
świadczą przytoczone tu przykłady? Że nierzadko w prasie
lokalnej od Gdańska po Płock i Tarnów można znaleźć
prawdziwe perełki publicystyczne".
prof. Jerzy Robert Nowak, "W obronie wolnego słowa"
"Unia Europejska życzy sobie kolczykować bydło, ale to
nie wszystko. Na jednym kolczyku ma być symbol kraju, w
którym się zwierzę urodziło, a na drugim – kod kreskowy
dla ułatwienia obrotu zwierzętami. Ale i to nie wszystko
– ma ono otrzymać paszport (czy w celu wyjazdu do USA?)
zawierający dane o zwierzęciu i jego pochodzeniu.
Potrzebna będzie również księga rejestracji stada bydła
oraz różnorodne formularze. (...) My, rolnicy, w
zdecydowanej większości jesteśmy przeciwni wejściu do
Unii Europejskiej. Nie starajcie się więc ograniczać
naszej wolności, narzucając nam restrykcyjne obowiązki
zniewalające nas. Sami zdecydujemy, co będziemy siać,
hodować i w jakiej ilości".
Adam Dziewiecki,
"Czytelnicy"
"Głos"
11 stycznia
"Trzeba więc powtórzyć raz jeszcze prawdę prostą i
oczywistą: jeśli Polska ma wydobyć się z ogarniającej
nas sieci mafijnej – ludzie tacy jak Miller, Borowski,
Kwaśniewski muszą odejść".
Antoni Macierewicz,
"Uzurpatorzy"
Radio Maryja
13 stycznia
"Pytają nas, czy pójdziemy razem z narodami Europy, z
narodami świata. Odpowiadamy, że mamy w ręku starą
kantyczkę: »pójdźmy wszyscy do stajenki«. Przecież to
zaproszenie skierowane zostało już przed wiekami przez
Boga Stwórcę, który Ziemię wypełnił małżeństwem,
rodziną, to już wtedy wszyscy zostali zaproszeni do
wspólnego gospodarowania. (...)
Przed tysiącem lat, gdy do Polski przyszło
chrześcijaństwo, to usłyszeliśmy to zaproszenie i
poszliśmy za nim. My już innego nie potrzebujemy. (...)
I dlatego z niepokojem patrzymy na pomysły, aby
zapraszać narody do miejsc bez Boga, by tworzyć
wspólnotę pozbawioną jakiegokolwiek związku z Bogiem, z
imieniem Boga, z miejscem, gdzie się przypomina ład
boży. (...) My znamy te różne pomysły i dlatego jesteśmy
wierni temu pierwszemu zaproszeniu".
bp Stanisław Stefanek, msza dla Rodziny Radia "M" w
Zakopanem
"Nasza Polska"
14 stycznia
"W ramach starannie przemyślanego i misternie
realizowanego planu prowadzona jest przez wpływowe i
bogate ośrodki żydowskie na Zachodzie oraz Żydów
zamieszkałych w naszej Ojczyźnie kampania zniesławiająca
Polskę i jej wielkie historyczne dokonania, opluwająca
jej wybitnych synów i ich heroiczne czyny. (...) Warto
sobie uświadomić, że poprzez Unię realizowane są przez
najważniejszego i najpotężniejszgo jej członka – mowa tu
o Niemczech – plany politycznej i gospodarczej dominacji
w Europie oraz odwieczne marzenia o rozszerzeniu na
Wschód przestrzeni życiowej. (...)
Na obecny stan rzeczy nałożył się długi prowadzony od
chwili napadu niemiecko-sowieckiego w 1939 r. proces
demontażu Państwa Polskiego, i to zarówno w aspekcie
rabunku jego ziem i majątku trwałego, jak też przez
fizyczną eliminację jego elit i wprowadzenie w to
miejsce elit zastępczych wywodzących się przede
wszystkim z mniejszości żydowskiej. (...) Sprzedaż
polskiej ziemi jest niczym innym jak sprzedażą własnej
Matki! Oddawanie państwowych urzędów w niepolskie ręce
jest niczym innym, jak oddawaniem w niewolę własnego
Ojca!".
dr Jan Pyszko
(prezes Polonii szwajcarskiej),
"Niepodległość to obowiązek"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kałużyński z obszczaną nogawką
Polska wypchana jest wybitnymi twórcami filmowymi,
natomiast wybitna twórczość filmowa nie istnieje. Elity
światowego kina na międzynarodowych festiwalach oglądają
licznych polskich reżyserów, ale nie polskie filmy.
Podziwia się zasługi i dorobek twórców zamiast produktów
kinowych. Polscy filmowcy istnieją sami dla siebie i
wytwarzają tylko swoją własną chwałę.
W Polsce więcej się urządza krajowych festiwali
filmowych, konkursów i przeglądów, niż robi filmów.
Liczniejsze też są nagrody, które sobie przyznają twórcy
kina, niż obrazy, które produkują.
„Polityka” ogłosiła listę najbardziej dochodowych i
najliczniej oglądanych polskich filmów. Są to prawie
wyłącznie ilustracje do lektur szkolnych – na ogół złe,
ale bardzo ruchome. Lista filmów, które przyniosły
najmniejszy przychód pieniężny, też stanowi osobliwość
światowej miary: 700 widzów, 1500 widzów i przychody
rzędu 1200 albo 3000 zł. Proporcje między zajętymi w
kinie krzesłami a kasą dowodzą przy tym, że np. z
tysiąca widzów, których ogółem miał dany film, 80 proc.
były to ciocie reżysera, kochankowie aktorek i
sekretarki producenta, czyli publiczność przymusowa,
toteż darmowa. Tak więc środowisko filmowe osiągnęło
samowystarczalność: sami sobie robią, sami to oglądają,
podziwiają, nagradzają i komplementują się wzajemnie.
Tylko sami nie ponoszą pieniężnych kosztów tej gry
pozorów. Ktokolwiek za to płaci, są to na ogół inni
ludzie niż ci, którzy kupują bilety do kina.
Nad tym światkiem salonowego pozoranctwa unosi się od
pół wieku postać wielkiego krytyka filmowego nazwiskiem
Kałużyński. Stanowi on jedyny godny uwagi człon całego
cyklu produkcji i obiegu filmów. Do tego wyśmienitego
segmentu należałoby dopiero dostawić, dorobić jakąś
kinematografię. Kałużyński bowiem szybuje wysoko, ale w
próżni. Siłą rzeczy zajęty więc jest autokreacją.
Ostatnio Kałużyński odprawił prezentację siebie w
dodatku do „Gazety Wyborczej” nomen omen „Duży format”.
Będąc sobą Kałużyński jest zawsze ten sam. Świeżą
ciekawostkę stanowi natomiast jego rozmówca.
* * *
Z nazwiskiem Dariusz Zaborek wcześniej się nie
spotkałem, co nie ma znaczenia. System poglądów ma on
seryjny. Zaborek tyle różni się od innych redaktorów
„Wyborczej”, co jedna puszka coca-coli od drugiej. Jest
to więc dziennikarz, który wie, jakie każdy człowiek
powinien mieć poglądy i naprowadza rozmówców i
czytelników na przekonania poprawne. Zajęty zaś jest też
moralizowaniem, gdyż „nam nie jest wszystko jedno”.
Publikując ciekawe sylwetki „Gazeta” nie tylko chce
pokazać, jaki kto jest, ale też napomnieć bohatera,
jakim być powinien. Jej wysłannicy to misjonarze
propagujący kult zwietrzałego etosu opozycji w PRL.
Zdaniem Zaborka, człowiek żyjąc powinien sprawiać, aby
świat stał się lepszy. Zaborek, powołując się na
refleksje starszego pana z jakiegoś filmu, zagaduje więc
Kałużyńskiego, czy dzięki niemu świat stał się lepszy.
Mniema widocznie, że krytyk filmowy powinien być
Chrystusem, Mahometem lub Leninem. Poza zbawianiem
ludzkości skłania też p. Zygmunta do mycia się. Czy
umycie zajmuje tak dużo czasu? – napomina niemytego pana
Zygmunta Zaborek wchodząc w rolę spóźnionej mamusi
Kałużyńskiej.
Gdy przestaniemy się myć, to tego wszyscy razem nie
wytrzymamy – socjalizuje Zaborek niedostatki higieny
osobistej Kałużyńskiego. Dla misjonarzy z „Wyborczej”
każde brudne gacie mają bowiem wymiar społeczny. A jak
kobiety znosiły Pana brak higieny? – drąży temat
zszokowany Zaborek, który doświadczył tego, że
partnerkom seksualnego współżycia najbardziej się w nim
podobał aromat wody kolońskiej.
Dalej jamnik Zaborek powarkuje na bujną wielkość, która
z nim rozmawia, za nadmiar w życiu Kałużyńskiego kobiet,
niestałość uczuć i za ucieczkę od partnerek w
samotnictwo. W rozumieniu prefabrykatów myślowych
będących reporterami „Wyborczej” starość bowiem powinno
się spędzać z troskliwą ciotką kontrrewolucji u boku.
Taka norma.
Prefabrykat Zaborek gniewa się dalej na Kałużyńskiego za
to, że po wojnie wrócił z Francji do reżimowej Polski.
Bo ciągle nie wiem, dlaczego wrócił Pan z Francji –
irytuje się mocno. – Nowa Polska to był dla nas wtedy
sukces – odpowiada Kałużyński. – Osiem milionów ludzi
przeniosło się ze wsi do miasta. – A Pan był jednym z
tych dziennikarzy, którzy pracowali nad ich nową
tożsamością – napomina rozmówcę ta puszka coca-coli. –
Kultura może i była łatwo dostępna, ale przecież była to
także kultura kłamstwa – wyrokuje Zaborek. – Nie ma Pan
poczucia, że cały PRL i komunizm były jednym wielkim
kłamstwem?
A sytuacja przymusu i upokorzenia?
Jak Pan sądzi, co po Panu zostanie?
Czy dobrze Pan sypia?
Jeżeli Pan pisał, że „Człowiek z żelaza” jest filmem
miernym, to zdawał Pan sobie sprawę, jak to będzie
odebrane?; Nie brał Pan pod uwagę, że to film ważny dla
społeczeństwa?; A nie mógł Pan poczekać kilka lat lub
nie pisać nic?
A może broni Pan tak systemu, bo przez większą część
życia był Pan na ich wikcie?
Czy Andrzej Wajda też podaje Panu rękę?
A czy w ogóle można ufać Pana pisaniu?; ... jeżeli
zgodzimy się na kłamstwa małe, to możemy się zgodzić i
na wielkie; Łatwo było Pana namówić do komunizmu, życie
poznaje Pan w kinie. Może brakuje Panu zdrowego
rozsądku?
Tak oto przesłuchuje Zygmunta Kałużyńskiego komisarz
polityczny z „Wyborczej”.
* * *
W „Wyborczej” drukuje się dwa rodzaje sylwetek
ukazywanych poprzez rozmowę. Z politycznymi
sprzymierzeńcami w rodzaju Giedroycia, Tischnera,
Kołakowskiego rozmowy odbywane są na kolanach.
Rozmawiając zaś z komuchami należy owszem pokazać
obiekty w całej ich smakowitości, ale też dając należyty
odpór ich życiorysom i nędzy moralnej.
Czytelnikowi „Gazety” dozwala się spostrzec, że Zygmunt
Kałużyński to osobowość wspaniała, cudowny oryginał
myślący wnikliwie, mówiący barwnie. Wiedzieć ma jednak
zarazem czytelnik, bo „nam nie jest wszystko jedno”, że
należyty Kałużyński powinien mieć inny życiorys i
zupełnie różne od posiadanych poglądy. Winien był zostać
politycznym emigrantem albo KOR-owcem, a jeśli tego
zaniedbał, ma być teraz komuchem skruszonym, pełnym
obrzydzenia do siebie i liżącym Wajdzie tyłek. Taki
Kałużyński, jaki jest, musi zaś brzydzić czytelników
„Gazety”.
Jakiś należyty Kałużyński winien też myć się, mieć żonę,
szanować Zanussiego, bo grafoman czy niegrafoman, ale
szczery demokrata i dobry katolik. Jako krytyk zachwycać
się zaś nawet „Człowiekiem z żelaza”, czyli kiczem
zrobionym według socrealistycznej receptury, ponieważ
Wajda spaprał ten film w słusznej sprawie. Potępiać
powinien Kałużyński PRL, a także siebie jako utrzymanka
reżimu. Doceniać wyższą użyteczność prospołeczną
kapitalizmu, a nade wszystko postawą swą i pracą zbawiać
ludzkość.
Wolność więc mamy taką, że jeśli wielki Kałużyński godzi
się zaprezentować siebie szerokiej publiczności, czyli w
„Wyborczej”, to musi ponieść taki tego koszt, że pozwoli
jamnikowi obszczać swoje nogawki.
* * *
Piętnujący kłamstwa red. Dariusz Zaborek kłamie notabene
w pewnej chwili cytując rzekomo Urbana: Świadomie
kłamałem – mówił całkiem niedawno Urban o sobie w PRL.
Niech mi łaskawy redaktor pokaże taki cytat! Zarzut
Zaborka, że Kałużyński był utrzymankiem reżimu,
przypomina mi zaś o mentalnym źródle takich domniemań
człowieka z „Gazety”, czyli spod sztancy. Danuta
Zagrodzka, dziś zresztą także dziennikarka „Wyborczej”,
w czasach PRL napisała kiedyś w „Polityce”, że w
warszawskich zakładach im. Świerczewskiego przydziały na
auta i wczasy rozdrapuje kosztem załogi dyrekcja i
polityczna elita zakładu. Taż elita przyszła więc do
redakcji gromić nas za to i w dyskusji jej
przedstawiciel powiedział do mnie, że oni jako klasa
robotnicza mnie utrzymują, więc ja kąsam karmiącą mnie
rękę. Odpowiedziałem rzeczowo: przychód i zysk ich
zakładu w przeliczeniu na jednego pracownika wynosi tyle
i tyle. Ja pisując jako Kibic w „Kulisach” przynoszę zaś
socjalistycznemu wydawcy tyle, ile kilkudziesięciu
robotników Świerczewskiego. Także bowiem robię towar,
który się sprzedaje, ale ze znacznie większym zyskiem.
Zbaraniały przedstawiciel klasy robotniczej zawołał: to
nie jest marksistowski sposób liczenia, bo przecież my
jesteśmy baza, a wy nadbudowa!
Red. Zaborek zarzucający Kałużyńskiemu, że był
utrzymankiem PRL, to ideologiczna baza obecnego reżimu.
Cóż za szczęście, że jego nadbudową są żyjący jeszcze
ludzie nie zniewoleni – tacy właśnie jak Zygmunt
Kałużyński. Co nie zmienia faktu, że – jak każdy
czerwony rozmówca tej „Gazety” – Kałużyński zamiast
odpowiadając na pytanie objaśniać swoje racje, musi się
tłumaczyć z nieczystości politycznej i intymnej skoro
obie idą w parze.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kryształ rżnięty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Gazeta Polska"
10 kwietnia
"Podejrzewam, że zarówno w interesie SLD, ale też PSL i
Samoobrony jest utrzymywanie społeczeństwa na możliwie
niskim poziomie intelektualnym, tak by przeciętny
obywatel miał zawód – bo to jest potrzebne – ale żeby
nie myślał zbyt samodzielnie. A demokracja spełnia się
tylko wówczas, gdy ludzie myślą samodzielnie. Bo jeśli
tak myślę, wybieram do sejmu tego, kto jest lepszy ode
mnie, gdyż wiem, że będzie reprezentował mnie lepiej niż
zrobiłbym to ja sam. A dureń będzie głosował na takiego
samego durnia".
Mirosław Handke w wywiadzie
"Nie było żadnej pomyłki w wyliczeniach"
"(...) jak każdy nowotwór, SLD nie zdaje sobie sprawy z
tego, że rosnąc i zagarniając coraz to nowe jego części
zabija organizm, na którym pasożytuje – i tym samym
podpisuje wyrok sam na siebie".
Rafał Ziemkiewicz,
"Imperium władzy"
"Tygodnik Solidarność"
12 kwietnia
"Filozofowie, jak wiadomo, rozróżniają "wolność od..." i
"wolność do...". Rządząca nami partia załatwiła sobie
jedno i drugie. Wolność od odpowiedzialności za
komunistyczną degradację Polski. Wolność do tworzenia
peerelu-bis pod szyldem socjaldemokracji. Ludzie
Solidarności, których kosztem dokonały się wszystkie
przemiany ostatniej dekady, na swoją wolność muszą
jeszcze popracować".
Jan Pietrzak,
"Socjalni demokraci i wolność"
"Głos"
13 kwietnia
"Zakończę sięgając raz jeszcze do wypowiedzi prof.
Piotra Jaroszyńskiego w Radio Maryja: "Czemu to ma
służyć – to miażdżenie świadomości? Ma służyć temu, żeby
dokonać rozbioru Polski, który już bardzo daleko jest
zaawansowany, a utrata niepodległości to już jest
kwestia sekund. Dokonuje się rozbiór Polski, a Polska
traci niepodległość"".
Włodzimierz Kałuża,
"Owoce antynarodowej propagandy"
"Nasz Dziennik"
13–14 kwietnia
"Hipermarket zagładą praskich kupców i Dworca
Wileńskiego.
Bracie! Rodaku! Polska sprzedana! Kupując towar,
popierasz pana, ale nie swego lecz unijnego, który
wywiezie Twego złotego hen do Brukseli do Banku Matki.
Tobie zostawi w koszu odpadki, Wielki też napis i
szklane ściany. Wtedy zrozumiesz żeś wykiwany. Że z tą
złotówką, którą mu dałeś, bez przemyślenia się
pożegnałeś. Nie tylko Ciebie rozpacz ogarnie. Ale też
Polskę, bo zginie marnie".
"Bracie! Rodaku! Polska sprzedana!"
Radio "Maryja"
15 kwietnia
"Szeregu ważnych informacji na temat wyborów
samorządowych dziś jeszcze nie posiadamy. Na pewno
jednak posiada je przeciwnik. Idzie chyba o to, by
polski obóz patriotyczny był zaskoczony, a tym samym
nieprzygotowany do wyborów. (...) Ci wszyscy, którzy
myśleli, że przeciwnik polityczny jest głuchy,
ślepy i kulawy, mają poważny problem. Okazuje się
bowiem, że dobrze widzi, przewiduje i nie ma żadnych
skrupułów w osiąganiu zamierzonego celu. Nie można więc
prowadzić z nim walki metodą partyzancką albo po
harcersku wbijać finkę w stalowy pancerz machiny".
Mirosław Król,
"Spróbuj pomyśleć"
"Tak się wszystko zmienia, bo nie liczy się człowiek,
nie liczy się Pan Bóg i to wtedy ludzie stają się gorsi
od hien. Jeżeli Boga nie będzie, to zobaczycie, co jest
w Betlejem. (...) Ach, szkoda gadać. Jakbym coś
powiedział, to tak źle i tak niedobrze. I zaraz nas
posądzą, że jesteśmy tacy czy inni. Niedawno mówili:
terroryści, terroryści, a teraz powiedz coś, to zaraz
cię terrorystą nazwiom. Przedtem byli, cośkolwiek
powiedzieć, to antysemita. A teraz – terrorysta".
o. Tadeusz Rydzyk,
msza dla Rodziny Radia "Maryja" w Białej Podlaskiej
"Nasza Polska"
17 kwietnia
"Dziś Polakom brakuje instynktu narodowego. To efekt
braku elit, propagandy i zaprogramowanej akcji
likwidacji autorytetów. W rezultacie Polacy znikają jako
naród – czyli zbiór ludzi świadomych swej tożsamości –
przemieniając się w bezwolną, podatną na manipulację
masę. (...) Atakowany jest Kościół, rozdmuchiwane
sztucznie "afery" wśród księży i hierarchów mają
skompromitować Go w oczach Polaków i pozbawić nas
ostatniego bastionu tożsamości narodowej – wiary
katolickiej".
Piotr Jakucki,
"Dość potwarzy!"
"Niedziela" (dodatek "Niedziela Młodych")
21 kwietnia
"Moja siostra ma poważne problemy z kręgosłupem. Miała
prowadzić dni skupienia dla młodzieży. Przygotowywała
się sumiennie, ale w przeddzień powiedziała, że chyba
musi zrezygnować, gdyż ma bóle i nie wie, czy da radę
jutro wstać. (...) Poszłam do kościoła i odmówiłam w jej
intencji Litanię do Aniołów, aby... nosili ją na swoich
rękach przez następne kilka dni. Potem przy wieczornej
modlitwie mówiłam: "Aniele Boży, Stróżu mój...". Kiedy
Asia wróciła z dni skupienia, pierwszą rzeczą, jaką mi
oznajmiła, było: "Alicja, oni mnie naprawdę nosili!!!"".
Alicja Bronakowska,
"Mój przyjaciel – Anioł Stróż"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kieres na waleta "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Emotikony to używane głównie w komórkowej korespondencji
SMS-owej znaki graficzne,
które pozwalają więcej treści przekazać za pomocą
mniejszej liczby znaków. To teoria. W praktyce stosuje
się zaledwie kilka najpopularniejszych emotikon takich
jak :) – dobry nastrój, :( – zły nastrój
lub ;) – żartując. Przedstawiamy dziś kilkanaście
emotikon, które zalecamy wprowadzić do szerszego obiegu.
(_!_) – zwykła dupa
(__!__) – gruba dupa
(!) – cienka dupa
(_._) – płaska dupa
(_$_) – dupa wartościowa
[_T_] – dupa kwadratowa
(_:_) – dupa dziwna
(_?_) – dupa tajemnicza
(_#_) – dupa skaleczona
(_%_) – dupa z hemoroidami
(o)(o) – cycki doskonałe
(+)(+) – cycki na silikonie
(*)(*) – cycki ze stwardniałymi sutkami
(@)(@) – cycki z wielkimi sutkami
(^)(^) – cycki zmarznięte
(o)(O) – cycki niesymetryczne
\o/\o/ – cycki obwisłe. . – cycki Kate Moss
O- – sikający Meksykanin (widok z lotu ptaka)
-O- – Meksykanin na rowerze
-O-O- – Meksykanin na tandemie
O~O-O~ – 3 sikających Meksykanów; ten w środku opowiada
dowcip
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mózg z wolnej ręki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ksiądz zapomogowo - pożyczkowy
Sąd nie dał wiary twierdzeniom czarnego.
Na początku kwietnia zeszłego roku („NIE” nr 15/2003)
opisywaliśmy sprawę księdza Jana Osucha z Częstochowy,
który oskarżył Czesławę K. o to, że nie chce oddać mu 30
tys. zł. Ponad wszelką wątpliwość udowodniliśmy, że
pieniądze się księdzu nie należą. Sąd Okręgowy w
Częstochowie zasądził kasę na rzecz księdza.
18 marca 2004 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylił
wyrok Sądu Okręgowego z Częstochowy i zasądził na rzecz
Czesławy K. od księdza 2165 zł z tytułu kosztów procesu.
Dorzucił do tego 2300 zł kosztów postępowania
apelacyjnego.
W uzasadnieniu sąd apelacyjny nie pozostawił na sądzie
okręgowym suchej nitki: Apelacja jest w pełni
uzasadniona (...) Sąd Okręgowy dokonał ustaleń
faktycznych w sprawie w sposób sprzeczny z treścią
zebranego w sprawie materiału dowodowego i dokonał oceny
dowodów w sposób dowolny, stanowiący obrazę przepisu
art. 233 §1 k.p.c. oraz bez wszechstronnego rozważenia.
I nieco dalej: Rzeczą powoda (...) było wykazanie w
sposób pewny lub co najmniej graniczący z pewnością, że
udzielił pozwanej pożyczki w kwocie dochodzonej w
pozwie. Taka sytuacja w sprawie nie zaistniała, a to
przede wszystkim z różnych twierdzeń powoda m.in. co do
daty pożyczki i jej wysokości.
Autor : Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Smoczek Wawelski "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Proszę się ode mnie od.......ić!
Polskim, urzędniczo-politycznym sitwom społeczeństwo
jawi się jako stado baranów, które można dowolnie
przepędzać z jednego końca łąk w drugi, w sposób i o
czasie, który jakiś urzędniczyna uzna za stosowny!
Listem poleconym (cena znaczka 3,5 zł) Zakład
Ubezpieczeń Społecznych poinformował mnie, że muszę
wypełnić druki "DRA" za ostatnie... 16 miesięcy, gdyż
zmieniły się przepisy. Poprzednio, jeśli wysokość
składek nie zmieniła się, druków nie należało wypełniać,
należało tylko uiścić składki.
16 miesięcy temu jakiś "reformator", których w Polsce
wielka siła, zarządził, aby i w takich przypadkach druki
wypełniać, o czym nie wiedziałem, gdyż lektura
Dzienników Ustaw nie należy do moich ulubionych, a ZUS o
zmianach powiadomić mnie zapomniał. Wypełniłem więc
identyczną treścią (!) 16 druków i listem poleconym
odesłałem je ZUS-owi (cena znaczka 3,5 zł). Do
identycznego kretynizmu zmuszono w skali całego kraju
miliony petentów ZUS, o czym poinformowała mnie miła
urzędniczka tego urzędu, gdym próbował ją, jako
przedstawiciela niepoważnej instytucji, zrugać!
Obecnie dowiaduję się z prasy, że następny"reformator"
uznał, że jednak w przypadkach, gdy wysokość składek nie
zmienia się, druków wypełniać nie trzeba. Z
niecierpliwością czekam na następnych "reformatorów",
którzy dojdą do wniosku, że jednak nie zaszkodzi, aby
druki wypełniać, co pozwoli w przyszłości zreformować i
ten pomysł i nakazać druków nie wypełniać!
W skali całego kraju opisana "śmiała reforma" kosztowała
ZUS-y i obywateli co najmniej kilka milionów złotych
zmarnowanych na znaczki.
Po 40 latach życia w PRL i w III Rzeczypospolitej marzę
już tylko o jednym: dożyć chwili, gdy te wszystkie
złodziejskie ZUS-y, KRUS-y, Kasy, Narodowe Fundusze itp.
zostaną rozpędzone na cztery wiatry! Sam chcę decydować
o swoim życiu i o swoich pieniądzach. Czy ubezpieczę się
w jakiejś firmie, którą sam wybiorę, czy też nie – to
moja sprawa! U którego lekarza (czy w którym szpitalu) i
za ile będę się leczyć, nikomu nic do tego! W jaki
sposób zabezpieczę sobie środki do życia na starość – to
jest tylko moje zmartwienie i nikogo więcej! Byłbym
szczęśliwy, gdyby ci wszyscy "dobrodzieje", którzy pod
pozorem troski o mnie bezczelnie mnie okradają, raz na
zawsze się ode mnie od......li!
Antoni Pietraszko, Piotrków Tryb.
Wyborcze żołnierzyki
Zatrzymuję jeszcze uwagę na artykule Henryka Schulza
"Sierp, młot i cygaro" ("NIE" z 3 lipca). Istotnie.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski i premier Leszek Miller
są dobrymi przykładami (choć zapewne nie jedynymi, tyle
że bardzo widocznymi) ilustrującymi, jak dalece się
można wyobcować ze środowiska lewicowego (tego z nizin
społecznych), jak można oddalić się od ideałów.
Oczywiście bezdyskusyjne są ich wcześniejsze wielkie
dokonania polityczne. Liderzy SLD, nie tylko ci
najwyższego lotu, bardziej wolą układy z możnymi tego
świata (co samo w sobie nie jest naganne) niż z tymi,
którzy pomogli, przede wszystkim podczas wyborów, wybić
się na szczyt. Za nic mają najbiedniejszych,
bezrobotnych, około 9 mln emerytów, rencistów i
inwalidów. Takie w każdym razie powstaje wrażenie.
Kontrasty w poziomie bytowania, nawet na prowincji,
urastają nieraz do wymiarów gigantycznych. Wykraczają
daleko poza różnice zasłużone, zrozumiałe. Przy
jednoczesnym argumentowaniu, że nie starcza...
Po słowa przychylności dla tych pokrzywdzonych przywódcy
lewicy, również lokalni, sięgną dopiero przed kolejnymi
wyborami. Nie ma pewności, czy tym razem ów elektorat
zechce być łatwowierny.
Stanisław Turowski
(adres do wiadomości redakcji)
Skok
Propozycja wprowadzenia podatku liniowego jest niczym
innym jak bezczelną próbą wielkiego "skoku na kasę".
Wpływowe lobby ludzi najlepiej zarabiających postanowiło
"załatwić" sobie dodatkowe dochody bez specjalnego
wysiłku. W tym kraju to ogólnie uznawana za najbardziej
efektywną forma akumulacji kapitału. Na egzystencjalne
pytanie, kto za to zapłaci, jest jedyna odpowiedź: "pan,
pani, państwo, my wszyscy zapłacimy.
Kampania medialna wspierana przez największe media i
ludzi mających w tym swój partykularny interes mami
maluczkich nowymi miejscami pracy, które rzekomo
powstaną dzięki liniowemu. (...) Przy tworzeniu miejsc
pracy pieniądze, których nasi macherzy i tak mają pod
dostatkiem, mają znaczenie drugorzędne. Najważniejsze są
pomysły, dobra wola oraz poczucie elementarnej
odpowiedzialności nie tylko i wyłącznie za własną dupę.
To coś, czego naszym bogaczom brakuje najbardziej i bez
czego Polska długo jeszcze będzie miała dwa razy
mniejszy niż Czechy czy Węgry eksport na głowę
mieszkańca.
J. K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Jego wysokość urzędas
Prowadząc działalność gospodarczą jak chyba każdy
spotykam się z gąszczem niezrozumiałych zawiłości
podatkowych. (Każdy nowy minister upraszcza przepisy ha,
ha, ha). Ponieważ nie mogłam uzyskać informacji w
urzędzie skarbowym, zadzwoniłam do Ministerstwa
Finansów. Nie życzę nikomu tam dzwonić. Wykonałam 11
telefonów i nie dowiedziałam się niczego, poza tym,
żebym do jaśnie wielmożnych państwa skierowała pytanie
pisemnie!!! Osoby odbierające telefony nie pozwoliły mi
nawet zadać pytania do końca. Z taką arogancją, brakiem
kompetencji i traktowaniem z góry obywatela i podatnika,
z którego kieszeni finansowane są niemałe wynagrodzenia,
premie i bonusy tych gryzipiórków, jeszcze się nie
spotkałam.
Anastazja
(e-mail do wiadomości redakcji)
Pic
1 lipca prezydent Kaczyński otwierał uroczyście
najnowszy i najlepiej wyposażony Oddział Medycyny
Ratunkowej w Polsce – w Szpitalu Bielańskim w Warszawie.
Na czas wizyty Gościa polikwidowano w szpitalu stragany
(na co dzień zajmujące każdy skrawek wolnej
przestrzeni), do otwieranego oddziału zwieziono nieźle
wyglądający sprzęt medyczny z całego szpitala. Po
odjeździe Gościa rozpoczęło się mozolne odwożenie
sprzętu z powrotem – tam, gdzie działa na co dzień i
gdzie jest niezbędny. Nowy Oddział Medycyny Ratunkowej
będzie więc czekać na nowe wyposażenie, prawdziwe. Ale
sam oddział przecież jest. Dodam, że w czasie wizyty
Gościa unieruchomiono jedną z dwóch głównych wind, żeby
żaden łapserdak w dziurawej, podartej piżamie nie
podrażnił swym wyglądem wnikliwego spojrzenia pana
prezydenta. Na szczęście trawy przed szpitalem nie było
potrzeby malować.
Obserwator
(e-mail do wiadomości redakcji)
Jak brat bratu
Napisaliście ("Tygodzień z głowy", "NIE" nr 25/2003):
"Sejm uchwalił rezolucję wzywającą naszego Wielkiego
Brata do zniesienia wiz dla obywateli najżarliwszego
amerykańskiego sojusznika w Europie".
Zgodnie z moją wiedzą na ten temat, nie ma najmniejszej
szansy na zniesienie wiz dla Polaków, dopóki określony
procent ich pozostaje w USA po wygaśnięciu prawa pobytu.
Istnieje jednak teoretycznie możliwość wprowadzenia wiz
dla Amerykanów chcących zaszczycić nasz kraj swoją
obecnością. Najbardziej dotknęłoby to oczywiście
amerykańską Polonię, która być może ruszyłaby wreszcie
swoje dupy, a później mózgi i zaczęła coś robić w
sprawie zniesienia wiz dla Polaków.
Jesteście bardzo poczytnym tygodnikiem. Czy nie
moglibyście zainicjować takiej akcji?
Andrzej Waszczuk, USA
"Skatoligować go"
Spieszę zawiadomić, iż artykuł M. Mikołajczyka
"Skatolikować go" ("NIE" nr 24/2003) zmusił wójta
Waligórę do usunięcia wiernego poddanego ze stanowiska.
W dniu zakończenia roku szkolnego pożegnano ubóstwianego
Pana Dyrektora. Oddano mu cześć sadzając na scenie w
starym fotelu pokrytym równie sfatygowaną firaną. I
odbył się benefis Ireneusza R. Czułym słówkom i
fontannom łez nie było końca.
Najważniejsza jednakże kwestia padła z ust szefowej
miejscowego koła dewotek, która to zinterpretowała
wylanie przestępcy jako zwycięstwo ateizmu nad
katolicyzmem.
Ponieważ jest to jedyny w historii III RP tryumf
ateizmu, niniejszym składam redakcji serdeczne
gratulacje.
Optymista (odtąd)
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Na co komu tyle złomu
Od ponad dwóch lat wioszczyna Krzeszów przycupnięta przy
wielkim pocysterskim zespole klasztornym czeka na
przyjazd ekspertów z UNESCO, którzy zadecydują, czy
miejscowość wpisać na listę światowego dziedzictwa
kulturowego. Na razie pan prezydent Aleksander
Kwaśniewski nadał Krzeszowowi z okazji Międzynarodowego
Dnia Zabytków honorowy tytuł pomnika historii
Rzeczypospolitej. Chyba słusznie, skoro od dwudziestu
lat kolejne rządy pompowały w opactwo szmal, za który
można byłoby wybudować od podstaw trzy miejscowości
rozmiarów Krzeszowa.
Święty obiekt ma jednak pecha. Najpierw przeszkodą w
wpisaniu na listę UNESCO były budowlane samowolki
legnickiego biskupa Rybaka, który na letnią siedzibę
upatrzył sobie stojący w obrębie kompleksu pałac opatów
(„NIE” nr 13/2002). Później miejscowość rozsławiła
inaczej benedyktynka, siostra Paula, która nawalona jak
stodoła (ponad 3 promile alkoholu w krwi) w ekstazie
odśnieżała traktorem parking przed klasztorem, taranując
świeckie pojazdy („NIE” nr 12/2004). Obecnie przytrafił
się kolejny niefart. Nieznani sprawcy zajumali zabytkowy
karawan, własność parafii, pozostający pod opieką
tutejszej rady parafialnej.
Pojazd pozostawiono na zimę w stodole należącej do
jednego z mieszkańców wsi. Kiedy stopniały śniegi,
okazało się, że wóz zniknął. Strata jest tym większa, że
karawan, po niewielkich przeróbkach nadwozia, obsługiwał
także wesela. Policja, która wstępnie liczyła, że ta
kradzież to tylko krótkotrwałe użycie pojazdu, nic nie
znalazła. Tak więc światowe dziedzictwo stanie się
uboższe o pogrzebowo-weselny omnibus. Rada parafialna
wyceniła straty na 40 tys. zł. Skruszony właściciel
stodoły, który bije się w piersi za brak nadzoru nad
kościelnym mieniem, ogłosił, że odpracuje całą kwotę
zapieprzając na rzecz parafii.
Proponujemy więc, żeby na listę dziedzictwa UNESCO
wpisać ostatniego pańszczyźnianego chłopa w Krzeszowie.
Na wypadek, gdyby ktoś widział śmigający po polskich
drogach karawan, publikujemy zdjęcie.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czytanka Stefanka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Allach mówi NIE
Tygodnik „NIE” ocenzurowany w Internecie.
Przepraszamy, ale strona, którą masz zamiar odwiedzić,
została zablokowana z powodu jej zawartości niezgodnej z
obowiązującymi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich
wartościami
religijnymi, kulturalnymi, politycznymi i moralnymi –
taki napis po angielsku i arabsku pojawia się, gdy ktoś
usiłuje połączyć się z naszą stroną ze Zjednoczonych
Emiratów Arabskich.
Wnioski, które nasuwają się z rozmów w Abu Zabi i tu, w
Dubaju, są takie, że musimy zwiększyć liczbę informacji,
które docierają na temat Polski do Emiratów i z Emiratów
do Polski – powiedział prezydent Kwaśniewski podczas
wizyty w Zjednoczonych Emiratach Arabskich w marcu tego
roku. Widać nawet w szejkanatach nie traktują poważnie
tego, co deklaruje nasz prezydent.
Polska ma swoje wartości chrześcijańskie (WC). ZEA mają
wartości islamskie (WI). Na szczęście w Pomrocznej
ojciec Rydzyk jeszcze nie rządzi. Dlatego w Polsce można
jeszcze obcować z „NIE” za pośrednictwem Internetu, a w
Emiratach nie. Na razie.
Autor : A.R.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kaczeńce
Dziś Prawo i Sprawiedliwość panuje w stolicy. Jutro – w
całej Polsce. Prezydent Lech i premier Jarosław
Kaczyńscy.
Dziennie pochłaniała 2,5 kilograma ciastek albo 14
kilogramów owoców cytrusowych. Popijała coca-colą też
nie oszczędzając. Anna Gołębiowska burmistrz
warszawskiego Ursusa miesięcznie wydawała na słodkości
dla swego sekretariatu, czyli siebie, ponad tysiąc
złotych. Wszystko naturalnie szło z kasy miejskiej. Nie
oszczędzała na zastawach, ozdobach wielkanocnych. Jako
wierna córa Kościoła kat. ufundowała parafii obrusy. Też
z kasy miejskiej. Odwołali ją głosami radnych PiS i
lokalnego Stowarzyszenia Obywatelskiego. Pomimo że była
z PiS. W odwecie jej partyjny kolega Lech prezydent
Kaczyński wykluczył ursuskich PiSuarów z partii. Bo
mianowana przez niego burmistrz miała za zadanie "ukryć
wiele afer w urzędzie" pozostawionych podobno przez
poprzednią ekipę. Tak była zajęta ich tropieniem, że
prawie nie przyjmowała interesantów.
Kaczokadry
Burmistrzem największej, naj-bogatszej dzielnicy
Śródmieście został Jarosław Zieliński. Działacz PiSuaru
w Suwałkach. Tamtejszy radny. Pan burmistrz łączy obie
funkcje kursując na linii Warszawa–Suwałki. Żal mu
rozstać się z rodzinnym miastem i rajcowskimi dietami.
Radną nie została Wanda Dejnarowicz. Na osłodę prezydent
Kaczor rzucił ją na dyrektorowanie słynnego schroniska
dla psów na Paluchu. Zaraz potem okazało się, że w
poprzedniej pracy w Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w
Pruszkowie Dejnarowicz łamała prawo o rachunkowości i
finansach, olewała ustawę o zamówieniach publicznych.
Sprawa trafiła do prokuratora. "Nic o tym nie
wiedzieliśmy" – bezradnie rozkłada ręce Anna Kamińska,
rzecznik prezydenta Kaczora, prywatnie małżonka posła
Mariusza Kamińskiego, też z PiSuaru.
Andrzej Gelberg doprowadził na skraj bankructwa
"Tygodnik Solidarność". To potwierdzają nawet ludzie
prawicy, działacze "S". W nagrodę został prezesem
Miejskiego Przedsiębiorstwa Taksówkowego. Rządowanie
rozpoczął od tworzenia nowych biur. Po paru tygodniach
ponad setka taksówkarzy już odeszła z MPT. Spółka
miejska zaczęła dołować. Prezydent nie przejmuje się
tym. Zapowiedział sprzedaż MPT. Słabsze będzie tańsze.
Ciekawe, kto ze swoich to kupi.
Jerzy Leszczyński wygrał konkurs na szefa bemowskiego
Ośrodka Sportu i Rekreacji. Zorganizowany przed
kaczorządami. Zdystansował kilkunastu kandydatów. Robotę
niebawem straci na rzecz byłego burmistrza Wawra
Antoniego Stradomskiego. Ten nie musi stawać do
konkursu. Jest fachowcem, bo nauczycielem WF. No i
aktywistą PiSuaru.
Na miejsce wyrzuconego dyrektora Zarządu Domów
Komunalnych w Śródmieściu mianowano Stanisława
Szewczyka. Kwalifikacje? Przynależność do PiS. Syn
prowadzi prywatną firmę Twój Dom, też administrującą
budynkami. Oczywiście o konflikcie interesów Prawo i
Sprawiedliwość słyszeć nie chce.
Odwołany burmistrz Wawra Maciej Wąsik, członek Zarządu
Głównego PiS, został zastępcą komendanta Straży
Miejskiej. – Nie wiem jeszcze, za jakie działanie straży
Wąsik będzie odpowiadał – informował komendant Witold
Marczuk – PiSuar oraz Liga Republikańska, w rządzie
Buzka szef Głównego Inspektoratu Celnego. Nie dziwimy
się, bo Wąsik to archeolog bez dyplomu.
Kaczokrewni
Magistrat stołeczny i urzędy dzielnic stają się
przytuliskiem dla pracowników rządu Buzka.
Andrzej Urbański, ostatni kreator wizerunku Buzka,
został wiceprezydentem. Odpowiada m.in. za promocję
prezydenta Kaczora. Wojciech Arkuszewski, były poseł AWS
i szef doradców Buzka, teraz kieruje miejskim zespołem
doradców. Jarosław Guzy, mąż Anny i zięć senatora
Zbigniewa Romaszewskiego, został szefem szmalcownej
spółki Holding Wars. Anna, małżonka posła PiSuaru
Mariusza Kamińskiego, jest osobistą rzeczniczką
prezydenta Kaczora. Anna, też Kamińska, też z PiSuaru,
ale żona niżej notowanego w hierarchii partyjnego posła
PiS Michała, jest jedynie zastępcą dyrektora Biura
Promocji Miasta.
Prawo i Sprawiedliwość dba o rodzinę. Działacz
samorządowy PiSuaru Karol Karski wydreptał pierwsze
miejsce na samorządowej liście wyborczej, czyli mandat
radnej w Aninie dla swojej siostry. Wojciech Starzyński,
z PiSuaru, wykierował na radną swą małżonkę Ewę. Ale
najbardziej hojny i prorodzinny okazał się aktywista
PiSuaru poseł Przemysław Gosiewski. Posiadając od
państwa Kaczyńskich dwa talony na premiowane miejsca na
samorządowych listach wyborczych umieścił tam dwie swoje
małżonki. Byłą i obecną. Dobrze, że Gosiewski nie jest
muzułmaninem. Wtedy trzeba byłoby wykroić dla kobiet
Gosiewskiego nowe rady.
Przyjmując kaczokrewnych prezydent Lech zwalniał masowo
urzędników magistratu. Od 1 czerwca ponad tysiąc
zasiliło szeregi bezrobotnych. Wśród nich była Anna
Wieteska, szeregowy pracownik Wydziału Ochrony
Środowiska. Wyleciała tylko za nazwisko, takie samo,
jakie nosi lider stołecznego SLD. Cóż z tego, że poza
nazwiskiem pani Anny z liderem SLD nic nie łączy.
Czystki kadrowe sparaliżowały urzędy. Jak donosiło
"Życie Warszawy" (nr 138), w czerwcu przez trzy tygodnie
Wydział Architektury w Urzędzie Wawra był nieczynny.
Zwolniono sekretarkę, bo nie była z PiSuaru, ale nie
zdołano zatrudnić swojej. Widocznie aktywistki Prawa i
Sprawiedliwości liczyły na lepsze posady. W dzielnicy
Włochy przez prawie dwa tygodnie nie wydawano praw
jazdy. Paweł Zołoteński od Kaczora potwierdził, że
powodem były nadmierne zwolnienia z pracy. Jedyny swój
pracownik zachorował. Po dwóch miesiącach urzędowania
odszedł nowy naczelny architekt miasta Warszawy prof.
Jan Maciej Chmielewski. Stwierdził, że władze nie chcą
zmieniać na lepsze, bo mają "inne priorytety". Problemy
może mieć burmistrz Targówka, radny PiSuaru Romuald
Gronkiewicz. Chociaż jest właścicielem domu, to korzysta
z mieszkania komunalnego. Ale gazety zajęte są
tropieniem afer SLD.
Kaczostyl
Bądźmy sprawiedliwi. Nie tylko obsadzaniem stanowisk
zajmuje się prezydent Lech Kaczyński i jego drużyna.
Autorytarnie skierował Muzeum Powstania Warszawskiego do
gazowni na Wolę, na teren zajęty przez reżysera Wajdę.
Na protesty pracowników muzeum, że mają inną
lokalizację, odparł, że w razie czego zrobi się tam
kolejne muzeum – Podziemnego Państwa Polskiego.
Zatrzymał dotacje z budżetu miasta dla hospicjum
onkologicznego na Ursynowie. Czuję się jakbym usłyszał
spieprzaj dziadu – skarżył się dyrektor hospicjum
"Gazecie Stołecznej".
W czasie wyborów Kaczor sprzeciwiał się budowie
autostrady na Ursynowie. Teraz taka powstanie. Tyle że
nie w wykopie, jak planowano. Nie pod nazwą
"autostrada", lecz "droga szybkiego ruchu".
Znacznie szybciej realizuje się inna inwestycja – nowy
gabinet prezydenta. Stary mu nie odpowiadał, bo – jak
wyznała małżonka prezydenta Maria w "Gazecie Stołecznej"
– Mąż lubi, gdy gabinet ma zaplecze. A tu jest tylko
taka mała toaletka. Pech, że Kaczor upatrzył sobie na
gabinet nową siedzibę – Pałac Branickich przy ulicy
Miodowej. Remont już się kończy, kiedy pałac decyzją
Centralnego Urzędu Mieszkalnictwa został zwrócony
przedwojennym właścicielom. Obrońca Prawa i
Sprawiedliwości oraz pokrzywdzonych przez komunę Lech
Kaczyński odwołał się od tej decyzji do Naczelnego Sądu
Administracyjnego. Pomaga mu wiceprezydent Dorota
Safjan. Małżonka prawicowego prezesa Sądu Najwyższego
Marka Safjana.
Prezydent Kaczor obiecał:
3 Rozwiązanie umowy z Waparkiem, czyli firmą pobierającą
haracz za parkowanie w mieście. Umowy nie rozwiązał,
sprawa trafiła do sądu dzięki obywatelom. Obecnie nikt
nie wie, czy parkowanie bez opłat Waparku jest legalne,
czy nie.
3 Stację metra Dworzec Gdański pod koniec 2003 r. lub na
początku 2004 r. po uzyskaniu przez parlament
dodatkowych 70 mln zł. Dotację dostał, ale obiecany
termin oddala się niczym ostatni wagon metra.
3 Powstanie internetowej witryny o miejskich
zamówieniach publicznych. Jest już, ale zawiera
kilkadziesiąt drugorzędnych informacji.
3 Zakaz budowy nowego lotniska na Okęciu. Zaskarbił tym
sobie popularność okolicznych mieszkańców, zaszkodził
interesom całego miasta. Teraz cichcem próbuje wycofać
się z nierealnej obietnicy.
Kaczoklęska
Rok już minie niebawem od czasu rządów Kaczorów w
stolicy, a nadal nie ma "Statutu Miasta". Takiej jego
konstytucji. Określającej zakres kompetencji urzędników.
Dzielącej zadania między ratusz i dzielnice.
Pokazującej, kto czym się zajmuje i za co jest
odpowiedzialny. Długo jej nie było. Są bowiem dwa
projekty. Jeden Prawa i Sprawiedliwości, drugi
koalicyjnej Platformy Obywatelskiej. Po wakacjach Rada
Warszawy zacznie nad nimi debatować. Nie wiadomo, który
projekt przejdzie. Dwa dowodzą jednego – koalicja
PiSuaru i PO ledwo się w stolicy trzyma.
Prezydent Kaczor zasłynął z innych niefortunnych
decyzji. Zabronił organizowania imprez kulturalnych na
warszawskiej Starówce, bo mieszkańcy poskarżyli mu się
na hałas. Ograniczył do minimum ogródki piwne nad Wisłą,
bo ktoś z jego otoczenia wolał urządzić tam płatne
parkingi. Szczytem arogancji prezydenckiej jest jego
stosunek do ambasadorów.
Prezydent stolicy to ważna w kraju figura. Ambasadorowie
zwyczajowo składają mu wizytę. Nierzadko są to
przedstawiciele krajów, z których stolicami Warszawa ma
umowy partnerskie. Ale prezydenta Kaczora takie
pogaduszki "nudzą". Olewał i olewa ambasadorskie prośby
o audiencje. Pewnie jak zostanie prezydentem RP, to też
nie będzie miał czasu na dyrdymały.
Miały być prawo i sprawiedliwość. Miała stolica być
zarządzana sprawnie. Po prawie roku rządów Warszawa
stała się republiką kolesiów. Zauważa to już prasa
nielewicowa. "Życie Warszawy", "Gazeta Stołeczna". Nie
chcą dostrzegać tego jeszcze media centralne. Nie chcą
zobaczyć, jak wygląda przyszłe państwo Kaczyńskich w
stołecznej pigułce.
Jarosław Kaczyński krytykował prawicowy, awuesowski
"TKM", czyli "Teraz Kurwa My". Brat jego Lech
PiSuarowski "TKM" wprowadził w Warszawie w życie.
PS Informacje i cytaty pochodzą z niezależnej prasy.
Niektóre ukazały się w "NIE", nr 14/2003 w artykule
"Kacze jaja".
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie daj się pobrać cd.
Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł M. Kuczewskiego
pt. "Nie daj się pobrać" ("NIE" nr 13/2003). Rozumiem,
że w ten sposób redakcja pragnie przyczynić się do
realizacji art. 37 ust. 1 Konstytucji, który głosi: Kto
znajduje się pod władzą Rzeczypospolitej Polskiej,
korzysta z wolności i praw zapewnionych w Konstytucji. A
poborowy to też człowiek, chociaż nie wszystkie władze o
tym pamiętają.
W artykule tym znalazł się jednak fatalny błąd, który
zamiar ten może zniweczyć. Kuczewski napisał: Od decyzji
komisji poborowej (o odmowie skierowania do służby
zastępczej – przyp. R.T.) przysługuje prawo odwołania.
Należy to zrobić w ciągu 30 dni od orzeczenia. Decyzję
komisji zaskarża się do Naczelnego Sądu
Administracyjnego... Jeśli któryś z poborowych zapamięta
tę radę i nie przeczyta pouczenia na końcu fatalnej dla
niego decyzji (a pouczenie to będzie raczej prawidłowe –
wiem coś o tym), trafi przed oblicze kaprala w jednostce
wojskowej mimo wysiłków, by tego uniknąć.
Otóż od decyzji powiatowej komisji poborowej (zwanej tu
"orzeczeniem") odwołanie przysługuje do wojewódzkiej
komisji poborowej (art. 38 ust. 2 pkt 2 i art. 41 ust. 2
ustawy o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej
Polskiej), przy czym termin ten jest znacznie krótszy:
14 dni od dnia doręczenia (art. 41 ust. 5).
Skargę do Naczelnego Sądu Administracyjnego (NSA)
faktycznie wnosi się w terminie 30 dni od dnia
doręczenia decyzji (art. 35 ust. 1 ustawy o NSA), jednak
można to uczynić dopiero po wyczerpaniu środków
odwoławczych (art. 34 ust. 1 ustawy o NSA). A takim
środkiem odwoławczym jest właśnie wspomniane odwołanie
do wojewódzkiej komisji poborowej. Skutek będzie więc
taki, że Wysoki Sąd skargę odrzuci powołując się na art.
27 ust. 2 ustawy o NSA.
Niestety, na naprawienie błędu i wniesienie odwołania do
wojewódzkiej komisji poborowej (14 dni!) będzie już
stanowczo za późno. Wprawdzie art. 58 § 1 Kodeksu
postępowania administracyjnego lituje się nad
spóźnialskimi nakazując przywrócić termin na prośbę
zainteresowanego, jeżeli uprawdopodobni, że uchybienie
nastąpiło bez jego winy, jednakże obawiam się, że trudno
będzie przekonać urzędników (a także Wysoki Sąd), że
pechowego poborowego usprawiedliwia zawierzenie Waszemu
szanownemu pismu, jeżeli w decyzji (orzeczeniu)
zamieszczono prawidłowe pouczenie.
Autor : Ryszard Taradejna
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dziecko robione na raty
Cywilizowany świat uznaje niepłodność za chorobę,
Kościół za dopust boży, któremu trzeba się poddać. Po
której stronie opowie się rząd Millera?
Wraca temat zapłodnienia in vitro. Przypomina o nim list
otwarty podpisany przez pełnomocnika rządu ds. równego
statusu kobiet i mężczyzn Izabelę Jaruga-Nowacką i wiele
znanych postaci orientacji laickiej. Szerszą akcję w tej
sprawie próbują zmontować organizacje pozarządowe
obawiając się, że po nowych wyborach zwycięska prawica
zgasi ostatni promyk nadziei na zmiany. Poseł Zbigniew
Janowski (SLD) skierował interpelację do ministra
zdrowia domagając się ponownego objęcia leczenia
niepłodności ubezpieczeniem zdrowotnym. Ponownego, bo
zapłodnienie pozaustrojowe w roku 1992 skreślił z listy
zabiegów refundowanych katoprawicowy minister Władysław
Sidorowicz. Nie dlatego, że nagle zabrakło pieniędzy.
Tych na służbę zdrowia zawsze brakuje. Sidorowicz zrobił
to wyłącznie z przyczyn ideologicznych, na życzenie
sutannowych.
Kościół kat. cierpi w tej sprawie na schizofreniczne
rozdarcie. Z jednej strony zaleca intensywne rozmnażanie
się, zakazuje aborcji i antykoncepcji, uprawia wręcz
kult dziecioróbstwa. Z drugiej zaś uważa, że nie każda
metoda produkcji bobasków jest dozwolona. Kościół
potępia:
a) sztuczne zapłodnienie nasieniem obcego dawcy, bo to
przecież zdrada małżeńska;
b) sztuczne zapłodnienie nasieniem ślubnego męża, gdyż
plemniki wolno wprowadzać do żeńskiego organizmu tylko
przy użyciu penisa, w tzw. akcie miłości małżeńskiej;
c) wszelkiego typu zapłodnienie in vitro – bo to
manipulacja wbrew naturze. Choć dziecko poczęte w
probówce jest nie do odróżnienia od poczętego w łóżku. A
wbrew naturze jest też sztuczna szczęka.
12 lat po decyzji Sidorowicza znaleźliśmy się w ogonie
Europy – razem z Rosją, Rumunią i Mołdawią. Wśród 25
starych i nowych krajów członkowskich Unii tylko Polska
nie refunduje kosztów prokreacji wspomaganej. Dla
porównania – w Danii, Holandii, Szwecji, Czechach,
Słowacji refundowane są trzy cykle in vitro. We Francji
i Niemczech – cztery.
Na Węgrzech – pięć. We Włoszech ubezpieczenie obejmuje
pełen koszt leków i część kosztów procedury medycznej.
Austria refunduje całe leczenie kobietom przed 40.
rokiem życia. Grecja i Hiszpania – wszystkim bez
ograniczeń. A poza Unią? W Chorwacji refundowane są trzy
cykle in vitro, w biednej Macedonii – 80 proc. kosztów
leków. Wszyscy bowiem, poza władzami Pomrocznej,
rozumieją, że chodzi o chorobę społeczną.
Sprawa jest poważna, ponieważ w krajach rozwiniętych
około 20 proc. par hetero ma problemy z płodnością. W
Pomrocznej oznacza to 1,5 miliona kobiet i tyle samo
mężczyzn. Państwo polskie, ustami kolejnych premierów i
ministrów, mówi tym ludziom: mamy was gdzieś, chcecie,
to płaćcie z własnej kieszeni. Zapłodnienie
pozaustrojowe jest więc luksusem dostępnym tylko dla
tych, których na to stać. Niezamożne pary zaciągają
wielotysięczne kredyty na ich sfinansowanie, chociaż
dziecko nie jest inwestycją samospłacającą się.
Oczywiście, kredyty dostaną tylko ci, których bank uzna
za wiarygodnych i wypłacalnych. Mniej więcej połowa
społeczeństwa nie ma na to szans.
Czarni robili, co mogli, żeby udupić ten typ leczenia.
Organizowali nagonki – np. na klinikę prof. Szamatowicza
w Białymstoku. Mimo to presja rynku, rosnący popyt
spowodowały, że dziś w Pomrocznej zabiegi in vitro
wykonuje 6 ośrodków akademickich i 18 prywatnych.
Jak Pan wyjaśni fakt, że Narodowy Fundusz Zdrowia
finansuje leczenie np. raka płuc u nałogowych palaczy,
AIDS u narkomanów czy alkoholizmu, a odmawia się tego
prawa kobietom, które w najmniejszym stopniu nie
przyczyniły się do swojej choroby? – pyta poseł Janowski
ministra Sikorskiego. Drobna korekta: nie jest to
choroba wyłącznie kobieca.Zaburzenia płodności występują
równie często u obu płci. Tak czy inaczej czekamy, co
odpowie Sikorski. Czy skorzysta z ostatniej być może
szansy, aby – robiąc wbrew Kościołowi – wyjść naprzeciw
potrzebom społecznym.
Jeśli ktoś się boi, że kosztowne zabiegi in vitro
zrujnują Narodowy Fundusz Zdrowia, niech sięgnie po
stosowne wyliczenia. Wynika z nich, iż koszty leczenia
niepłodności wyniosłyby 0,39 proc. wydatków na opiekę
zdrowotną. Odpadłoby jednak leczenie ludzi, którzy nie
wytrzymują psychicznie bezdzietności i zapadają z tego
powodu na choroby psychosomatyczne, nerwice, depresje
itd.
To już ostatni dzwonek, żeby ekipa Millera zmieniła coś
w odziedziczonych po prawicy idiotycznych przepisach.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Osama ben Kaczyński
Lech Kaczyński, prezydent pomrocznej stolicy, prowadzi
antydżihad. Wraz ze swoją świtą terroryzuje arabskie
kebaby.
Ali Emaid Iddine. Patrzę na chłopa – no nie, przypomina
Osamę jak cholera, ta owinięta biała szmata na głowie;
można by go spokojnie przymknąć na 48 godzin. Oglądam
jego drugi profil – jakby się dobrze przyjrzeć, Ali
przypomina też tego tyrana Saddama Husajna.
– Jestem Palestyńczykiem, bezpaństwowcem znaczy, ale
urodziłem się w Syrii. To jest mój pierwszy dowód
osobisty – macha mi przed oczami plakietką z napisem
Rzeczpospolita Polska. – W Polsce pracuję od 1990 roku.
Poznałem tu żonę, mamy troje dzieci.
Ali mówi dobrze po polsku, literackim wręcz językiem.
Nagle do baru przy Marszałkowskiej, gdzie siedzimy,
włazi żul, śmierdzi jabolem i awanturuje się pieprząc
coś o terrorystach. Ali Imad (tak się czyta Emaid) mnie
przeprasza i idzie w stronę dziada. Powie "spieprzaj
dziadu" czy nie powie? (niewkręconym w Kaczyńskiego
przypominam, że taką rasową polszczyznę prezydent Kaczka
zapodał jednemu ze swoich wyborców na spotkaniu
przedwyborczym). Nie powiedział.
– Proszę opuścić lokal, bo wezwę policję.
Żul dostaje kebaba za friko i wychodzi. Jestem
zdegustowana – Imad w ogóle nie zna polskiego. Co on
robi w tym kraju?
– Przepraszam bardzo. Czasem się to zdarza. – Imad znowu
siada przy stole i kontynuujemy gadkę. W barze robi się
coraz ciaśniej. Ludzie żrą kebaby jak durni.
– Ten lokal podnajmuję od dwóch lat, trzy miesiące temu
Zarząd Domów Komunalnych Warszawa Śródmieście dał mi
pozwolenie na jego powiększenie. Włożyłem w to sporo
pieniędzy. Wziąłem kredyt z banku.
Ten bar to wszystko, co mam. Wyremontowałem go. I
tydzień temu dostałem to – Imad pokazuje mi kwit:
Uprzejmie informuję, że nie została wyrażona zgoda na
dalszy podnajem w/w lokalu na rzecz Pana Ali Emaida
Iddine z przeznaczeniem na gastronomię. Patrzę najpierw
na podpis: Stanisław Szewczyk? Uuuu. To już powołano
nowego dyrektora w ZDK Śródmieście, intratna fucha.
– To jest zaufany człowiek prezydenta Kaczora, wiesz?
– Nie wiem, nie znam się na tym, ale on rujnuje moje
życie. W zeszłym tygodniu była u niego moja żona. Tak
nam poradzono, że to będzie lepiej wyglądało, jak
pójdzie żona, chociaż sprawa dotyczy mnie.
Przyzwyczaiłem się, że w Polsce urzędnicy traktują mnie
jak powietrze i nie chcą ze mną rozmawiać, chociaż mówię
płynnie po polsku. Tylko w banku traktują mnie jak
człowieka. Chciałem poznać szczegóły, dlaczego wydano
taką decyzję, na jakiej podstawie ZDK wyrzuca mnie z
lokalu. Żona z państwowej instytucji wróciła zapłakana.
Potraktowano ją jak...
– Jak dżiarja? – wcinam się w słowo Imadowi. Dżiarja to
po arabsku kobieta z haremu.
– No właśnie – kończy Imad i patrzy na mnie
podejrzliwie. – Skąd znasz arabski?
Nic mu nie mówię, bo musiałabym wsypać mojego ojca,
który był w osiemdziesiątym którymś roku w Iraku na
kontrakcie.
Do dziś potrafię policzyć po arabsku do dwudziestu, znam
kilka zwrotów i słówek potrzebnych głównie facetom. Eee
tam, stare dzieje.
– Co robiłeś Imad, zanim otworzyłeś swój bar na
Marszałkowskiej?
– Miałem klub na Saskiej Kępie. Tam też odebrano mi
lokal po tym, jak zainwestowałem pieniądze. Sprawa jest
teraz w sądzie. Ludzie z tamtej spółdzielni byli dla
mnie bardzo mili. Nigdy nie było żadnych problemów. Dali
aneks do podpisania. Podpisałem bez czytania, bo u
Arabów jest taka zasada, co z oczu, to z serca. No i na
podstawie tego aneksu wyrzucono mnie z dopiero co
wyremontowanego przeze mnie lokalu. Tam byłem prawdziwym
szefem, dzisiaj tnę kebaba, ale nie przeszkadza mi to,
bo lubię każdą pracę.
* * *
Sprawdziłam Imada wszę-dzie. U glin jest czysty jak łza.
Zadzwoniłam też do ZDK. Nikt nie chciał ze mną gadać o
Imadzie Arabie, zasłaniając się decyzją administracyjną,
do której wydania mają prawo bez podania przyczyn.
Zapytałam wtedy urzędasa z ZDK (oczywiście zapomniałam
jego personaliów, tym lepiej dla niego), czym się różni,
jego zdaniem, Imad od osiedlowego trzepaka, oczywiście
poza tym, że trzepak nie ma polskiego obywatelstwa. Nie
odpowiedział, więc podejrzewam, że niczym. Osobiście
jednak zdaje mi się, że istnieją jeszcze inne różnice,
więc zabieram plik kwitów od Imada i przeglądam wszystko
jeszcze raz w chałupie. W ramach prawa i
sprawiedliwości, walki z pomrocznym Ku-Klux-Klanem,
czyli w skrócie pleniącym się wszędzie zwykłym polskim
skurwysyństwem.
Marszałkowska, pawilon 137, 138, Snack Bar Sahara,
regularnie płacone rachunki, dobre kontakty z
bezpośrednim najemcą lokalu, dziadkiem, który kiedyś
prowadził żelaźniak. Dziś dziadek mógłby w interesie nie
wytrzymać ciśnienia kapitalizmu. Obok Sahary jest dobrze
zaopatrzony sex shop, dwa pawilony dalej peep-show. W
którymś z kwitów z ZDK do najemcy, od którego z kolei
podnajmuje lokal Imad, znalazłam wreszcie pretekst
planowanego wydymania z Marszałkowskiej Imada.
Jednocześnie wyjaśniam, że intencją ZDK, jako
dyspo-nenta oraz zarządcy budynków komunalnych jest, aby
każdy najemca wykorzystał lokal zgodnie z własnymi
potrzebami i możliwościami oraz z jego umow-nym
przeznaczeniem. Stanisław Szewczyk.
Przeglądam też decyzję o pozwoleniu na powiększenie baru
Sahara. W tym piśmie ZDK nie przeszkadza, że Sahara to
bar z kebabami, a nie ze śrubkami, bo zarówno najemca,
jak i podnajemca wypełniają warunki umowy. Ten kwit
podpisał trzy miesiące temu poprzedni dyrektor,
neutralny jak Szwajcaria. I na moje podejrzliwe oko to
PiSuary chcą z lokalu wysiudać zarówno Araba, bo wiadomo
– Arab, ale także dziadka inwalidę, bo ktoś z kwaczących
znajomych chce otworzyć na Marszałkowskiej własny small
biznes i potrzebuje lokalu, o właśnie takiego jak Snack
Bar Sahara.
Mam jednak dla zetdekowców dosyć chujową wiadomość.
Ponieważ straciłam mój cenny czas na grzebanie w kwitach
i żenującej sprawie godnej zainteresowania ropuchy albo
muchy tse-tse, popilotuję ją do końca. Jeśli ZDK
Warszawa Śródmieście pod wodzą dżihadujące-go Szewczyka
zabierze lokal Imadowi i dziadkowi kombatantowi i na
jego miejsce wsadzi innego biznesmena, a ten nie otworzy
tam żelaźniaka (żeby było zgodnie z umową), to oddajemy
sprawę do sądu i będziemy się bacznie przyglądać każdej
lokalowej decyzji Szewczyka. A w "NIE", jak wiadomo,
prawników mamy wybitnych.
I to nie jest żadna tam groźba. To tylko dżihad. Allah
akbar.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Artur bez wytrysku "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Znowu upadek
W czasie posiedzenia Komisji Infrastruktury Rady Miasta
Krakowa poświęconej budżetowi rozległ się huk. To spadł
z krzesła, w którym ułamała się noga, wiceprezydent
Tadeusz Trzmiel. Pan Trzmiel był blady i przejęty. Jedni
radni wołali, by nic nie mówić o upadku prezydentowi
Majchrowskiemu, inni zastanawiali się, kto mógł
podpiłować nogę krzesła. Odnotowujemy ten incydent z
obowiązku kronikarskiego. Kudy tam bowiem upadkowi
Trzmiela do upadku Millera z helikoptera czy
Jagielińskiego z konia.
Poseł szuwarowo-błotny
Z długiego rejsu do USA powrócił Stanisław Kalinowski,
poseł ziemi chojnickiej. Poseł wyjaśnił zaniepokojonym
jego długą absencją w Sejmie dziennikarzom, że
usprawiedliwił swoją nieobecność, nawiązywał bowiem
kontakty z amerykańską Polonią. Jest szansa na kon-takty
pomiędzy Chojnickim Klubem Żeglarskim, klubem w Gdyni i
z Chicago – opisał swój dyplomatyczny triumf pan poseł.
Dla mnie, żeglarza szuwarowo-błotnego, była to przygoda
nie lada – wyznał w wywiadzie przeczytanym, miejmy
nadzieję, przez jego wyborców.
Sztuka wychodzenia przez okno
Przed szczecińskim sądem stanie Bogdan G., były doradca
przewodniczącego Samoobrony Andrzeja Leppera, autor
rewelacyjnych doniesień o talibach hodujących wąglika w
Klewkach.
Pan Bogdan uciekł przed rokiem ze szczecińskiego hotelu
przez okno(!) nie płacąc rachunku za nocleg – 130 zł i
rachunku za telefon – 156,10 zł. Prokurator zarządził
badania psychiatryczne Bogdana G. Naszym zdaniem
niepotrzebnie. Nie każdy bowiem, kto wychodzi przez
okno, jest wariatem. Nieprawdaż, Aleksandrze K.?
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rozwiązek
Jeśli struktura OPZZ ulegnie rozchwianiu, zniknie jedyna
realna siła mogąca się przeciwstawić politycznemu
dyktatowi prawicy i oligarchów.
Na tle tego, co się od dwóch lat dzieje w kierownictwie
SLD i jego rządzie, centrala OPZZ jawiła się jako wyspa
spokoju na morzu lewicowego chaosu.
3 marca 2003 r. około trzeciej po południu Maciej
Manicki niespodziewanie zrezygnował z funkcji
prze-wodniczącego OPZZ. Po krótkim przemówieniu wręczył
kilka pism wiceprzewodniczącemu Łepikowi, wziął teczkę i
wyszedł z sali obrad.
Ruch Manickiego wprawił w osłupienie członków władz
OPZZ. Tym bardziej że rezygnacja nastąpiła kilka godzin
po spotkaniu z prezydentem Kwaśniewskim i 6 dni po
wspólnej nasiadówce kierownictw OPZZ i klubu
parlamentarnego SLD. W spotkaniu tym uczestniczyli m.in.
premier Leszek Miller i marszałek Marek Borowski.
Związkowi i partyjni liderzy wzajemnie ostro się
opierdalali i nie wszystkie różnice zdań zostały
przezwyciężone w trakcie ostrej dyskusji. Manicki
wypowiadał się tak, jak gdyby miał zamiar nadal
przewodzić.
* * *
Prawdopodobnie nie było jakiegoś jednego powodu, który
skłonił Manickiego do odejścia. Rezygnując ze stanowiska
nie miał upatrzonego zapasowego lądowiska. Posunięcie
było więc bardzo ryzykowne, zważywszy smutny los Ewy
Spychalskiej, byłej szefowej OPZZ, która w styczniu
musiała zarejestrować się jako bezrobotna.
W tle rezygnacji Manickiego nie ma afery ani ostrego
konfliktu personalnego. Panuje powszechna opinia, że
Manicki był facetem o czystych rękach, kryształowo
uczciwym. Nie dorobił się.
W korytarzowych rozmowach w gmachu przy Kopernika
słychać, że Maciej Manicki był psychicznie wykończony, a
fizycznie skrajnie przemęczony. Ponoć jego stan zdrowia
bardzo się ostatnio pogorszył. Ucieranie wokół planu
Hausnera jakiegoś strawnego dla związkowców kompromisu
wymagało ze strony Manickiego prawdziwej ekwilibrystyki
politycznej.
Na to wszystko nałożyły się kłopoty finansowe OPZZ.
Składając rezygnację Manicki powiedział m.in.: Trzy lata
temu, gdy objąłem funkcje przewodniczącego, deficyt
wynosił 8 mln złotych, teraz 4 miliony. Tak znaczne
zmniej-szenie deficytu było możliwe dzięki
restrukturyzacji OPZZ i drastycznej redukcji
zatrudnienia z około 400 pracowników do około 220.
Natomiast nie powiodła się próba podwyższenia składki
członkowskiej na rzecz OPZZ, która od 1989 roku wynosi 2
grosze od członka (składkę OPZZ wpłacają związki
zrzeszone w porozumieniu). Jeśliby wszyscy ją zapłacili,
to do kasy OPZZ wpłynęłoby 250 tys., ale niestety
zaległości z tego tytułu są olbrzymie... Chciałem, ale
nie mogłem wprowadzić zmian. OPZZ to okręt, który tonie
od dawna, ale do końca kadencji wystarczy środków na
sfinansowanie wydatków... Mogłem dotrwać do Kongresu,
ale to byłoby bez sensu.
* * *
Manicki w dosyć emocjonalnym, acz krótkim wystąpieniu
zwrócił uwagę, że w „Solidarności” składka na rzecz
centrali związkowej wynosi ok. 1,5 zł, czyli
konkurencyjna centrala ma 75 razy więcej środków od
jednego członka na prowadzenie działalności statutowej.
W najbliższych miesiącach sytuacja finansowa OPZZ
ulegnie dalszemu jeszcze pogorszeniu. Z budynku przy
Kopernika wyprowadza się Bank Millennium, istotne źródło
wpływów dla OPZZ. Szefowie związków zrzeszonych w OPZZ
sprzeciwiają się kategorycznie zwiększeniu finansowania
centrali. Nie rozumieją tego, że co prawda siła OPZZ
zależy od siły i dokonań związków branżowych wchodzących
w skład porozumienia, ale pozycja zrzeszonych związków
zależy również od tego, jak centrala OPZZ radzi sobie w
negocjacjach z rządem oraz ile po-trafi wytargować od
pracodawców w skali ogólnopolskiej. Centrala musi więc
mieć w miarę liczny sprawny personel składający się z
kompetentnych, wykształconych ludzi potrafiących podjąć
merytoryczną polemikę z ekspertami wynajętymi przez
administrację i organizacje pracodawców. Centrala
związkowa powinna móc też korzystać z zewnętrznego
zaplecza eksperckiego. A dzisiaj nikt nie napisze
ekspertyzy za Bóg zapłać.
Istniejąca struktura organizacyjna OPZZ również jest
kłopotliwym balastem. OPZZ skupia 102 związki
ogólnokrajowe, z których wiele zrzesza zaledwie po
kilkuset członków. Manicki chciał tę przestarzałą
strukturę unowocześnić i utworzyć jednolity związek o
nazwie Ogólnopolski Powszechny Związek Zawodowy
(pozostałby skrót OPZZ). Z drugiej strony Manicki chciał
„uwłaszczenia” wojewódzkich struktur OPZZ i nadania im
osobowości prawnej, dzięki czemu mogłyby prowadzić
działalność gospodarczą i zarabiać na swoje utrzymanie.
Te pomysły napotkały jednak mur sprzeciwu w Prezydium
OPZZ.
* * *
Czy nowy przewodniczący, który w kwietniu zajmie miejsce
po Manickim, potrafi przeforsować w Radzie OPZZ jakieś
sensowne pomysły poprawia-jące sytuację finansową i
strukturę organizacyjną związkowego ruchu branżowego?
Odpowiedź na to pytanie będzie mieć kapitalne znaczenie
dla całej polskiej lewicy. W sytuacji kiedy SLD się
rozsypuje, OPZZ jawi się
jako jedyna zorganizowana struktura mogąca w jakimś
stopniu równoważyć polityczne wpływy wściekłej prawicy.
Na razie ster rządów w centrali przejął Ryszard Łepik.
Ma on nad Manickim tę przewagę, że jest bardziej
cierpliwy i lepiej dogaduje się ze związkowym aparatem.
Jednak szanse Łepika, jeśli zechce kandydować, można
ocenić jedynie pół na pół. Zapewne o prezesurę zabiegać
zechcą dotychczasowi wiceprezesi Jan Guz i Wiesława
Tarkowska oraz liderzy związków branżowych, a wśród nich
z pewnością niesłychanie ambitny Paweł Janas, który
dotąd więcej udzielał się we władzach SLD. Ponoć chrapkę
na stanowisko przewodniczącego OPZZ ma także były
SLD-owski parlamentarzysta Jan Kisieliński i obecny
poseł Sojuszu Ryszard Zbrzyzny.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Łzy słońca"
W połowie filmu byliśmy w rozpaczy: wszystko zapowiadało
niezły, w miarę prawdopodobny film rozrywkowy. Nici
zatem z recenzji, co oznaczało, że na próżno wydaliśmy
kasę na bilety. Na szczęście dzielni amerykańscy
filmowcy nas nie zawiedli. To nie był film o wahaniach
między rozkazem a człowieczeństwem, tylko debilna agitka
o tym, jak Biali Ludzie ratują życie Dobrym Czarnuchom,
którzy są dobrzy tylko dlatego, że rozumieją, iż jedyną
drogą do raju jest demokracja według amerykańskich
wzorców. Biali Ludzie w większości giną dla tych głupich
bambusów, a ci, którzy zostali przy życiu, krwawią z
licznych ran i odchodzą podtrzymywani silnymi dłońmi
swych przyjaciół, w tym dzielnego generała. Na miejscu
zostają uratowane Murzynki Bambo, które tańczą dziki
taniec radości wokół zarodka demokracji, którym jest
jakiś mło-dy asfalt. Ku-Klux-Klan będzie prowadzał
obowiązkowo do kina swoje pociechy na to rasistowskie
gówno, żeby widziały, że tylko Biali mogą nieść
Cywilizację i Postęp.
"Tomb Raider 2"
Pierwsze 120 sekund męska część widowni z lekka się
ślini i zastanawia się, dlaczego ma takie ciasne spodnie
– a to na widok tej Angeliny Jolie, którą jakiś człowiek
bez serca namówił do tej roli, wiedząc, że tym ją
skompromituje. Potem wszyscy zgodnie zasypiają. Bo oto
zdarzyła się rzecz przedziwna – wydarzenia toczą się z
szybkością światła, efekty specjalne zapierają dech w
piersiach, trup ściele się gęsto, karabiny strzelają,
potwory żrą ludzi bez opamiętania, a zdarzenia
nadprzyrodzone robią różne fajne rzeczy. Wszystko razem
daje śmiertelną nudę. To nowy jakościowo wkład
amerykańskiej kinematografii do dziedzictwa kultury
światowej – maksimum środków, minimum pracy mózgu.
"Kuloodporny"
"Poszukiwacze zaginionej arki" to w porównaniu z tym
czymś wyrafinowany intelektualnie dramat psychologiczny.
Na miejscu Spielberga i Lucasa wytoczyłbym proces
facetowi, który reżyserował ten nikomu niepotrzebny zwój
celuloidu. Nie o zerżnięcie pomysłu – hitlerowiec za
pomocą cudownego gadżetu chce mieć władzę nad światem –
tylko o to, że gość prezentując na ekranie swoją
produkcję kompromituje amerykański system oświaty, który
wypuszcza półanalfabetów.
Zeruya Shalev "Życie miłosne"
Dziewczę o idiotycznym nawet jak na izraelitkę imieniu
Ja’ara pieprzy się z kolegą tatusia i z tego powodu
wpycha pod samochód kota przyjaciółki, a także sądzi, że
jej matka zionie ogniem oraz jest osobiście
odpowiedzialna za zburzenie Świątyni. Stan bohaterki w
jakimś stopniu wyjaśnia fakt, iż pozostaje ona w związku
małżeńskim z osobnikiem wyróżniającym się obwisłą
moszną. Wniosek: taki worek mosznowy ma degradujący
wpływ na psychikę kobiecą, a w Izraelu jest fatalny
poziom opieki psychiatrycznej.
Allison Pearson "Nie wiem, jak ona to robi"
Jedna taka jest maklerem w City i z tego powodu
zaniedbuje męża, dwoje dzieci i egzemę. W końcu pojmuje
jednak podłość swego postępowania, porzuca pracę, z
której utrzymywała całą rodzinę, zwalnia sprzątaczkę,
opiekunkę do dzieci oraz mieszkanie w Londynie i oddaje
się powołaniu kobiety, tj. byciu żoną i matką. Żeby było
już całkiem obrzydliwie, na mniej więcej co trzeciej
stronie autorka promuje karmienie piersią i uroki
płynące z płynącego z cycków mleka. Bleeeee.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rozwiedź nas panie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gatunki chronione : elita "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wolność, równość, SMS "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Areszt na dupy
Koniec z nagimi dupencjami. Ppłk dr Marta Wołowicz
zakazała wnoszenia na teren podległego jej śledczaka na
warszawskim Służewcu kolorowych pism z panienkami
bezpruderyjnie odsłaniającymi wdzięki, którymi obdarzyła
je natura i chirurgia plastyczna.
Teraz "Playboy", "CKM", "Hustler" i kilka innych tytułów
przeznaczonych dla panów zostało skreślonych z listy
artykułów sprzedawanych w kantynie. Przymusowym
pensjonariuszom osobom mającym status ludzi niewinnych,
bo jeszcze nie są skazani, pozostało przeglądanie
pisemek dla miłośników łowienia ryb, gotowania,
majsterkowania. Spróbujcie rozładować napięcie seksualne
patrząc na klienta trzymającego w ręku młotek, patelnię
albo zimną, śliską, zdechłą rybę.
Zapytaliśmy ppłk Wołowicz, skąd ten zakaz. Wydano jakieś
odgórne zarządzenie, opublikowano specjalne badania,
które wywiodły, że fotka z gołą dupą szkodzi osadzonym?
Owszem, stwierdzono, iż publikacje o charakterze
stymulującym seksualnie podnoszą poziom agresji –
odpisała nam władczyni pierdla na Służewcu informując
jednocześnie, że żaden odgórny prikaz nie jest jej
potrzebny. Kwestia dopuszczenia sprzedaży takich gazetek
leży w kompetencjach dyrektora jednostki.
Paragrafy regulaminu wykonywania kary pozbawienia
wolności, na które się powołała, nie potwierdzają tego.
Stoi tam, że dyrektor określa częstotliwość, terminy,
miejsce i sposób dokonywania zakupów artykułów
żywnościowych i wyrobów tytoniowych oraz przedmiotów
dopuszczonych do sprzedaży w areszcie śledczym. Nie ma
nic o tym, że szef jednostki decyduje, co aresztant może
kupować do czytania lub oglądania.
Wiła się pani dyrektor, gdy zapytaliśmy ją o to, kto
stwierdził, że gazetki dla dorosłych wywołują w
aresztowanych agresję. Bąkała coś o jakichś badaniach
polskich i amerykańskich, o których nic bliżej nie
potrafi powiedzieć i których wyników nie posiada.
Rzecznik Prasowy Centralnego Zarządu Służby Więziennej
(CZSW) Luiza Sałapa była zaskoczona. Powiedziała, że
pisemka z nieskromnymi panienkami – jak reszta prasy –
są dopuszczone do sprzedaży w aresztach śledczych i
zakładach karnych. Nie robiono żadnych badań na tę
okoliczność, nie wydano żadnego zarządzenia i nie
czyniono szefom aresztów oraz zakładów karnych żadnych
sugestii w tym względzie.
Wychodzi na to, że sprośne pisemka powodują agresję
głównie u pani ppłk Wołowicz. Aresztanci wkurwili się
dopiero, gdy uniemożliwiono im kupienie gazetek. Nie
każdemu sprawia przyjemność podziwianie tyłka kumpla
spod celi.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Francuz za 200 tysięcy
Telekomunikacja Polska S.A. chce w tym roku zwolnić 12
tysięcy pracowników pod pretekstem obniżania kosztów.
Jednocześnie funduje sobie francuskich ekspertów, płacąc
niejednemu nawet 200 tys. zł miesięcznie.
Z umowy ZDR/15/01 zawartej 3 sierpnia 2001 r. w
Warszawie między TP S.A. (podpisali prezes zarządu Paweł
Rzepka i członek zarządu Marian Ogonowski) a France
Telecom Polska spółka z o.o. (podpisał pełnomocnik
Xavier Oger) wynika, że FTP zobowiązuje się do
świadczenia na rzecz TP S.A. usług w zakresie:
zarządzania, doradztwa, marketingu, planowania i
administrowania zasobami ludzkimi oraz w zakresie
aspektów technicznych*. Są to usługi odpłatne. Punkt 3.3
umowy mówi: Koszt Usług świadczonych przez jednego
eksperta, za jeden miesiąc wykonywania Usługi, podany
został z Załączniku nr 1 do niniejszej umowy - "Lista
cen za usługi świadczone przez ekspertów FTP na rzecz
TP", w skrócie "Lista Cen", stanowiącego integralną
część niniejszej Umowy. Ceny Usług mogą ulec zmianie po
upływie każdych [6] miesięcy od daty zawarcia niniejszej
Umowy w drodze ustalonego przez obie Strony aneksu do
Umowy.
A oto załącznik nr 1
W przeliczeniu na złotówki - wg kursu z 8 marca 2002 r.
- "najtańszy" wymieniony w załączniku ekspert zarabia
dziennie 6760,20 zł (miesięcznie - 141 449 zł), a
"najdroższy" - 9552,40 zł dziennie albo 200 233 zł
miesięcznie. Plus VAT.
Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto, łącznie z
premiami i innymi dodatkami w sektorze
telekomunikacyjnym za pierwsze półrocze 2001 r. wyniosło
- wg GUS - 3660,61 zł. W TP S.A. średnia pensja była
jeszcze niższa. Zatrudniony tam Polak musiał więc
zapierdalać trzy miesiące, żeby zarobić jedną dzienną
stawkę Francuza.
Gówno by nas obchodziło, czy i jak Tepsa tuczy swoich
cudzoziemskich ekspertów (choć płacimy za to jako
abonenci). Gdyby nie drobiazg: TP S.A. nie jest jeszcze
firmą całkiem prywatną - udziały skarbu państwa wciąż
wynoszą w niej 22,61 proc., a Rzeczpospolita Polska ma
przedstawiciela w zarządzie firmy. Największy polski
telkom jest faktycznym monopolistą - kontroluje 90 proc.
rynku usług telekomunikacyjnych; w wielu regionach
Polski ktoś, kto chce mieć dostęp do telefonu
stacjonarnego, jest skazany na Tepsę, bo konkurencji nie
ma. To wszystko upoważnia nas do tego, żeby szczególnie
uważnie patrzeć firmie na ręce.
Przez udostępniającą ekspertów spółkę z ograniczoną
odpowiedzialnością France Telecom Polska można
wyprowadzić miliony dolarów. Zakładając, że TP S.A.
zatrudnia tylko 20 ekspertów i płaci im przeciętnie po
160 tys. zł miesięcznie (dokładne dane stanowią
tajemnicę handlową), to roczne nakłady na ten cel
wynoszą 38 400 000 zł, czyli prawie 10 mln dolarów. Plus
VAT.
Ale może to się opłaca? Może dzięki garstce żabojadów
sytuacja finansowa Tepsy znacząco się poprawiła?
Notowania giełdowe firmy nie poprawiły się. 3 sierpnia
2001 r. jedna akcja TP S.A. kosztowała 14,50 zł (cena
zamknięcia), a 31 grudnia 2001 r. - 14 zł. Spadł również
tzw. zysk operacyjny - mniej więcej o 12 proc. Aż o 34,5
proc. zmniejszył się zysk netto. Liczba klientów wzrosła
zaledwie o 150 tys., podczas gdy kilka lat temu, gdy TP
S.A. była całkowicie państwowa, grono klientów
powiększało się nawet o milion rocznie! Nic dziwnego, że
inwestycje w roku 2002 spadną do 5,5 mld zł (w 2001 r. -
7 mld).
Można się domyślać, skąd Tepsa wzięła szmal na
gigantyczne apanaże dla Francuzów. Po pierwsze, w maju
2001 r. aż o 40 proc. wzrosły opłaty abonamentowe, a w
lipcu - o 10 proc. - opłaty za rozmowy w automatach
telefonicznych. Po wtóre, na rok 2002 zaplanowano
poważną redukcję zatrudnienia: na bruk ma wylecieć od
9,5 do 12 tysięcy pracowników, czyli ok. 20 proc.
wszystkich zatrudnionych. No ale czy warto trzymać w
robocie kogoś, kto zarabia ledwie 3 tysiące?
Obliczyliśmy, że gdyby na zieloną trawkę wysłać
wszystkich kiepsko zarabiających Polaków pracujących w
TP S.A. (60 tysięcy ludzi), to zaoszczędzone w ten
sposób pieniądze by wystarczyły dla tysiąca dobrze
zarabiających Francuzów... Może to jest, kurwa, pomysł
na rozwalenie firmy, co?
Umowę ZDR/15/01 podpisał poprzedni, mianowany w roku
1997, zarząd TP S.A. Od końca października 2001 r.
prawicowego Rzepkę zastąpił raczej lewicowy -
przynajmniej jeśli spojrzeć na jego ZSP-owskie korzenie
- Marek Józefiak. Nic jednak nie wiadomo nam o tym, żeby
nowy prezes zmienił warunki cytowanej umowy. A jej
paragraf 6 mówi wyraźnie: Niniejsza Umowa została
zawarta na czas określony i obowiązuje do dnia 31
grudnia 2005 roku.
Jest zatem dość czasu na to, żeby przejebać nawet 50 mln
dolców...
*we wszystkich cytowanych fragmentach zachowano pisownię
oryginału
Udziałowcy TP S.A.
(w procentach, stan z 31 grudnia 2001 r.)
France Telecom - 33,93
Skarb Państwa - 22,61
Kulczyk Holding - 13,57
Tzw. posiadacze GDR (Bank of New York) - 9,99
Pozostali akcjonariusze - 19,90
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Piękny umysł Stefana
Inżynierowie z Zakładów Radiowych Kasprzaka społem
zracjonalizowali przycisk sieciowy Radiomagnetofonu ZRK.
Zaproponowali, by do jego wykonania zamiast czerwonej
masy plastycznej stosować czarną. Przycisk tym samym był
o 2 złote tańszy (radiomagnetofon kosztował kilka
tysięcy). Niestety, trzeba było malować biały napis
"POWER", co kosztowało 30 groszy. Per saldo fabryka
oszczędzała na każdym produkcie jakieś 1 zł 70 gr. Za to
każdy inżynier z biura projek-towego kupił żonie
używanego "Malucha". W konsekwencji tylko takich
racjonalizacji kilka lat później przyszli zachodni
bankierzyi Zakłady Radiowe Kasprzaka młotami
pneumatycznymi zmietli z powierzchni ziemi. Dziś już
nikt nic nie wie ani o tamtych magnetofonach, ani o ich
przyciskach, a "Maluchy" zżarła rdza.
Pan Stefan Górka pierwszego odkrycia dokonał 25 lat temu
w Hucie imienia Lenina, gdy swój koszerny spryt
zmaterializował w "Doginarce Hydraulicznej Do Wężownic".
Naturalną konsekwencją tegoż wynalazku była "Uniwersalna
Giętarka Do Rur i Kształtowników UGR-2". Te dwa pomysły
zwiastowały niechybne stworzenie "Maszyny Do Cięcia i
Gwintowania Rur Do Wężownic". Sami już rozumiecie więc,
że musiała powstać "Maszyna Do Piaskowania Rur Do
Wężownic", a następnie "Maszyna Do Metalizacji
Natryskowej Rur Do Wężownic". A w końcu "Przyrząd Do
Zamykania Końcówek Rur Do Wężownic". Wspominamy o tym,
bo pan Stefan nas o to prosił. Po to, aby jego krzyk
krzywdą spowodowany usłyszał cały. Pan Stefan bowiem
nigdy nie otrzymał od PRL należnego mu – z powodu efektu
ekonomicznego dla wężownic – wynagrodzenia. Po obecnych
złotówkach szacuje je na ponad
100 000 zł.
Kamienicznicy dostają kamienice, fabrykanci – fabryki,
przymusowi robotnicy – renty, a o krzywdach wyrządzonych
przez Polskę Ludową wynalazcom nikt nie wspomina, o
rekompensaty nie walczy – piekli się pan Stefan. Pisał
już do prezydenta, premiera, rzecznika praw
obywatelskich, ministra sprawiedliwości, ministra pracy
i polityki społecznej, Sądu Apelacyjnego, Sądu
Najwyższego, Trybunału Stanu, Trybunału Konstytucyjnego,
Urzędu Patentowego RP, Najwyższej Izby Kontroli, Adama
Michnika, Prokuratury Generalnej, Krajowej Rady
Sądownictwa, wojewodów trzech, biur poselskich
przeróżnych i nawet Marian Krzaklewski osobiście mu
odpisał, że jego sprawę ma za nic.
Pan Stefan najlepsze orgazmy swojego 75-letniego życia
ma za sobą. A mimo to jest chłopcem nieodpowiedzialnym.
Wciąż dokonuje bowiem wynalazków z prędkością wypijanej
przy tym herbaty. Patenty jego, choć nie są wytryskami
geniuszu, dokonane w kraju bardziej pospolitym niż nasz
przyniosłyby mu miliony euro.
Na razie jednak zamiast trwonienia czasu na Rivierze,
szkoli się Stefan w sztuce epistolografii. Listów
napisał już ze dwieście, ale wszyscy adresaci mają
piękny umysł Stefana najwyraźniej w dupie. Po jednej
półkuli w każdym z pośladków. Nic w tym zresztą dziwnego
– twierdzi pan Stefan – bo naród zajęty pasterkami,
różańcami, roratami, gorzkimi żalami, rezurekcjami,
litaniami przygotowany jest wyłącznie na cuda. Zmysły
jego wyczulone na transcendencję nie postrzegają zjawisk
zwyklejszych, ale życie czyniących łatwiejszym.
Pan Stefan zgłosił w Biurze Patentów siłą 800 zł ze swej
emerytury: "Klucz Planetarny Do Śrub Dużych", "Kombajn
Do Usuwania Nieczystości np. Ropy Z Powierzchni Wody",
"Uniwersalną Łopatę Szpadel" w czterech wersjach:
UŁS-01, UŁS-02, UŁS-03, UŁS-04, "Grabie
Parkowo-Ogrodowe" jednoosobowe, dwuosobowe i do
zahaczenia pod ciągnik, "Lampę Stołową Zespoloną Z
Podstawką Na Książki", "Biurko Szkolne" na dwóch kółkach
i na dwóch nogach bez tych kółek oraz "Ergonomiczne
Uniwersalne Biurko Dla Nauczycielek". Spod takiego
biurka nie widać pani nauczycielskich majtek. Nad
niewidzialnością* tych majtek pan Stefan deliberował
naprawdę długo. Urząd Patentowy potwierdził też, że
"Deszczownica Do Gaszenia Lasów", "Budka Lęgowa Dla
Ptaków", "Domowa Tablica Szkolna", "Siłownia Wiatrowa
Pionowa" pochodzą absolutnie z wnętrza głowy pana
Stefana.
Pan Stefan ima się różnych metod, aby wynalazkami swymi
ludność uszczęśliwić, zwłaszcza tę sponiewieraną
bezrobociem. Uniwersalna łopata szpadel mogłaby się
przydać przykładowo każdemu kierowcy, który stoi w
kolejce na przejściu granicznym w Chyżnem. Taki szpadel
jest tak mały, że można go pod połę płaszcza
niezauważalnie wcisnąć. Następnie udać się do lasu i po
wydaleniu tego, co się via usta wchłonęło, higienicznie
piaskiem przysypać. Zdaniem pana Stefana, należałoby
wprowadzić ustawowy obowiązek posiadania jego łopatki
UŁS-04 lub UŁS-03 w każdym samochodzie – jak nakazano
wożenie gaśnicy i trójkąta ostrzegawczego. W Polsce jest
kilkanaście milionów pojazdów. Razy jedna łopatka – to
jest robota dla całego miasta bezrobotnych, co nie mają
dwóch lewych rąk. Swoją propozycję zgłosił byłemu
przewodniczącemu klubu AWS, ale ten miał ważniejsze
ustawy do przepchnięcia niż nowelizacja kodeksu
drogowego.
W swoich próbach autoreklamy pan Stefan sam stawia
jednak warunki mające nieco dziwny charakter.
A) chciałby, aby jego pomysły realizowali Polacy;
B) chciałby je oddać nawet za darmo;
C) gdy dochodzi do pertraktacji, to dziwi się, że
zainteresowani produkcją nie chcą mu dać pieniędzy;
D) wysłał swe projekty do radcy handlowego Ambasady
Niemiec z prośbą o wsparcie;
E) mimo że ma drugą żonę, pan Stefan nadal jest wielkim
antyfeministą i uważa, że w produkcji, marketingu i
sprzedaży jego wynalazków zmaterializowanych w
produktach nie mogą uczestniczyć kobiety jako
osoboobywatele o pomijalnie małym stopniu racjonalności.
Wystąpił też w swych staraniach pan Stefan z żądaniem do
Urzędu Pracy, aby ten natychmiast przysłał mu adresy
tych bezrobotnych inżynierów, których angażując w pracę
mógłby z bezrobocia wybawić. Urząd odparł, że zgodnie z
ustawą o ochronie danych osobowych nie może Stefanowi
owych inżynierskich adresów podać.
Dziś bardzo doskwiera panu Stefanowi myśl, że skoro
strzeli w sosnowe ramki, to producenci, do których
wysłał rysunki, bezczelnie i nieodpłatnie zaczną wdrażać
jego pomysły do taśmowej produkcji – kolonizując rynki
Europy. Z podobnym sceptycyzmem, jak całe życie omijał
kościoły, przechodzi teraz Stefan obok tablicy z hasłem,
w które przez całe życie wierzył, a zawłaszczyła je
jedna z sieci telefonii komórkowych: "Początkiem
wszystkiego jest nowa Idea". Nowe idee praktycznie i w
przenośni pana Stefana wykończyły.
* Naszym zdaniem można osiągnąć było to samo zalecając
nauczycielkom przychodzenie do szkoły bez majtek.
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Joanna Racewicz nie żałuje w "Na żywo – Światowe Życie",
że zrealizowała film o Leszku Millerze. Ten film
odmienił jej życie, bo podczas realizacji poznała kogoś
ważnego. Poznała, bo dość szybko nawiązuje znajomości.
Ale nie jest modliszką, jak plotkują o niej na
korytarzach telewizorni. Nie zajęła też biurka po
Pieńkowskiej. Teraz stoi kolejka chętnych już na jej
biurko.
* * *
Mariusz Pujszo wyżalił się w "Tele Tygodniu", że program
"Debiut", gdzie był jurorem, wypadł słabo. Słabo, bo
Mariuszowi stale na wizji głos odbierano i przekazywano
starej Cywińskiej. Bo za dużo było w tym programie
agresji, którą zaszczepił w "Polsacie" Kuba Wojewódzki.
Pujszo uważa, że za tę agresję Wojewódzkiemu należy się
ostry wpierdol i izolacja. Poza tym główna nagroda
"Debiutu" była za słaba. Tylko rola w serialu "Samo
życie". Pujszo, który statystował w ponad 150 filmach,
na pewno by na nią nie poleciał.
* * *
Izabela Szolc, donosi "Gala", potrafi zatrzymać każdy
włączony magnetofon, nawet cyfrowy! Niech zatem Michnik
nie próbuje się z nią umawiać. Iza jest Żydówką, pozuje
się na golasa, pisze opowiadania fantasy, dostaje
wysypki na dźwięk słów "małżeństwo, dzieci". Z
Michnikiem ma też wspólny antypeerelowski wstręt. W
młodości zmarnowała sobie cycki komunistycznymi
biustonoszami.
* * *
Maciej Dowbor żali się "Gali", że jest poszkodowany
przez media. Jest nerwusem i swe nerwy wyładowuje na
kocie. Wkurzało go niedawno, że ma już 23 lata, a od
dwóch lat spotyka się wciąż z tą samą kobietą, Anną
Baczyńską, przez co brakowało mu kopa. Bez kopa nie mógł
liczyć na sukces, pieniądze, szybkie samochody, nowe
kobiety i śpiew. Ale to mu już przeszło. Teraz chciałby
żyć jedynie w świecie prawdziwych wartości.
* * *
Robert Gonera prasuje bluzki! – donosi sensacyjnie "Na
żywo – Światowe Życie". Prasuje swojej narzeczonej
26-letniej studentce prawa, która udomowiła go. W
przerwach, gdy żelazko
stygnie, Gonera biega po kwiaty dla niej. W czasie biegu
czuje, że ma już 40 lat. I wtedy wkurza go powszechny
kult młodości.
* * *
Marta WiŚniewska uważa w "Vivie!", że dobry mąż to
pilnowany mąż. Mąż – Michał Wiśniewski – ma problemy z
cerą, bo musi chodzić stale w makijażu. Denerwuje go ta
tapeta, podobnie jak te idiotyczne, kiczowate stroje, w
których chodzi, albo ćwieki, którymi nafaszerował swe
ciało. Marta musi za to podciągnąć swój niemiecki, bo
mąż zaczyna szwargotać z ich synem w tym języku.
* * *
Krzysztof Krawczyk zaprzeczył w czacie na Onecie, że
będzie ojcem chrzestnym Xaviera Michałowicza
Wiśniewskiego. Po prostu on i Ich Troje nie mogą zgrać
terminów. Poza tym małżonka Krawczyka uważa, że chrzest
będzie jedynie promocją Ich Troje, a Krawczyk tam tylko
gadżetem.
* * *
Olek Klepacz wyjaśnił w "CKM", iż jego najnowsza płyta
"Super market" znakomicie nadaje się do krojenia
pastylek amfy. Dobra jest też do zawieszania w furze
jako antyradar.
* * *
Anna Samusionek pochwaliła się w "Gazecie Stołecznej",
że kupuje płyty w hurtowych ilościach. Nie wyjaśniła,
czy tyle ma amfy, czy tak duży park samochodowy. Poza
tym kupiła sobie buty z wężowej skórki w Mediolanie. Zaś
jej pies lubi restaurację Dyspensa prowadzoną przez jej
mniej zdolnych kolegów: Lindę, Kondrata, Zamachowskiego
i Malajkata.
* * *
Natalia Kukulska wróciła z Los Angeles w USA, donosi
"Super Express". Tam opiekował się nią i jej rodziną
konsul RP ds. kultury senator Ryszard Czarny. Pożyczył
im toster i aparat telefoniczny, bo w ich apartamencie
nie było tego sprzętu. W Los Angeles Natalia skończyła
trzymiesięczne studia w Instytucie Wokalistyki, a jej
małżonek podobno w Instytucie Perkusyjnym. Małżonek
przekonał się tam do hamburgerów, którymi musiał się
żywić. Dziecko – do Myszki Miki, która przytulała się do
niego w Disneylandzie. Natalia nabrała dystansu do
świata.
* * *
Kazik ujawnił w "Super Expressie", że nie mieszka w
willi, nie ma ochroniarzy ani nawet gorących romansów.
Co zatem ma Kazik ze swego gwiazdorstwa i powszechnego
idolstwa? Sukę Adelę rozszczekaną. Dwa rasowe koty.
Starą żonę, z którą utrzymuje stosunki, bo ma poczucie
wierności. Orzeszki, które chrupie, żeby nie palić
papierosów. No i problemy z otyłością. Kazik wyładowuje
się na scenie; gdy nie koncertuje, to tyje. Brzuchola
wstydzi się bardzo, bo to nie tylko świadectwo jego
zmieszczanienia, ale poziom obecnego ukoncertowienia.
* * *
PaweŁ DelĄg popisał się w "Gali" złotą myślą. "Aktor
jest jak pionek. Na przykład taki Linda. Dziś jest, a
jutro już go nie ma". Dobrze, że jest "Gala", bo gdzie
byłby Deląg?
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe, pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych, nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pastwisko
W Iraku wojna prawie się skończyła. W Polsce – trwa.
Jest to wojna urzędników z urzędnikami.
Opowiem dwa dowcipy. Pierwszy: w Polsce w celu
zapewnienia zawodowego, rzetelnego, bezstronnego i
politycznie neutralnego wykonywania zadań państwa
ustanawia się służbę cywilną oraz określa zasady dostępu
do tej służby, zasady jej organizacji i rozwoju.
Bezstronny i politycznie neutralny urzędnik! Niezłe,
nie? Drugi kawał jest lepszy: Miller daje się rolować
facetowi z awuesowskiego nadania, który ustawia mu kadry
w ministerstwach. Bomba!
Szefem Urzędu Służby Cywilnej jest Pastwa Jan. Facet
mianowany w 1997 r. przez Jerzego Buzka, premiera. Ci,
którzy uważają, że Buzek nie powołałby na tak istotne
stanowisko faceta, który nie cieszyłby się pełnym
zaufaniem Mariana Krzaklewskiego, uważają słusznie.
* * *
Warto pamiętać, że gdy AWS dorwała się do władzy,
obowiązywała ustawa o służbie cywilnej z 1996 r.
autorstwa SLD–PSL.
Pastwa miał przed sobą huk roboty. Trzeba było
doprowadzić do sytuacji, w której obsadzono by na
newralgicznych stanowiskach urzędniczych aparatu
rządowego ludzi AWS w taki sposób, by usunięcie ich było
niemal niemożliwe.
W tym celu wykonano kilka ruchów jednocześnie. Po
pierwsze, wstrzymano egzaminy na urzędników mianowanych,
które wprowadzała ustawa z 1996 r. Jak to zrobiono?
Prosto – odwołano przewodniczącą Komisji Kwalifikacyjnej
Zofię Stawowiak. I nie powołano nowego przewodniczącego,
co sparaliżowało pracę
komisji.
Zanim jednak komisję uziemiono, przed nastaniem Pastwy
egzaminy zdało rzutem na taśmę około 300 osób i prawie
wszyscy zdążyli zostać urzędnikami mianowanymi na
zajmowanych stanowiskach. Opozycja oczywiście darła
mordę, że rządząca lewica tuż przed wyborami obsadza
różne ważne stanowiska swoimi ludźmi. I, przyznajemy,
można to było zrozumieć.
Gdy Buzek został premierem, wspierany przez Pastwę
oznajmił, że trzeba w służbie cywilnej wszystko zacząć
od początku. Awuesiaki rozpoczęły pichcić nową ustawę.
To była ciężka robota, bo należało drzeć się
wniebogłosy, że odpolityczniają jakąś dziedzinę życia,
upolityczniając ją, ile wlezie. I trzeba przyznać, że
był to jeden z niewielu udanych ruchów ekipy Buzka;
szkoda, że pozostał nieznany. Tych, którzy zdali za
poprzedniej ekipy egzaminy, przeniesiono na najniższe
stanowiska urzędnicze, a niektórych, pełniących już
ważne funkcje, wywalono na zbity ryj płacąc duże
odszkodowania z państwowej kasy (np. tak było z
dyrektorem generalnym Kancelarii Prezesa Rady Ministrów,
który ostał się po Cimoszewiczu). Na zwolnione wskutek
czystek funkcje prawica mianowała swoich.
Powoływano ich oczywiście bez żadnych egzaminów, które
nakazywała ustawa z 1996 r.
Gdy już wszystko było obstawione przez prawicę jak
trzeba, w 1999 r. rząd Buzka przepchał nową ustawę. Jej
celem było utrwalenie awuesowskiego rozdania i
uczynienie go nienaruszalnym dla ewentualnych następców.
Służyły temu artykuły 144 i 145. Sankcjonowały one
funkcjonowanie na stanowiskach dyrektorów generalnych
(dyrektorów i ich zastępców w departamentach) w
ministerialnych urzędach centralnych oraz urzędach
wojewódzkich ludzi zatrudnionych przez Buzkowych z
pominięciem wszelkich egzaminów i spoza korpusu służby
cywilnej oraz ustawiały samego Pastwę na stanowisku
szefa służby cywilnej. Z kolei artykuł 148 regulował
powołanie Rady Służby Cywilnej, która miała składać się
z 15 osób. 8 z nich mianuje premier, resztę – Sejm.
Łatwo obliczyć, że skład rady jeszcze długo po tym, gdy
wystygł na krześle ślad po Buzkowych pośladkach, będzie
prawicowej proweniencji. I tak jest do dziś.
* * *
Po ponownym objęciu władzy przez SLD w 2001 r. sytuacja
stała się paranoiczna. Władza lewicowa, a gros
urzędników z nadania prawicy. Chytre komuchy wprowadziły
więc do ustawy artykuł 144a, który ustalał zasady
obsadzania stanowisk dyrektorskich w korpusie służby
cywilnej bez konkursu w 2002 r. Czyli zrobili dokładnie
tak, jak swego czasu buzkowcy, którzy wprowadzili dla
siebie artykuł 144.
Łojezu, jaki się zrobił skandal! Rzecznik praw
obywatelskich wystąpił do Trybunału Konstytucyjnego
kwestionując zasadność tego przepisu. Trybunał z
oburzeniem potwierdził, że przepis spowodował
upolitycznienie polskiej administracji publicznej i go
odrzucił.
Klasyczny przykład politycznej w gruncie rzeczy decyzji
i śmierdzącej obłudy. Bo nie przeszkadzały wcześniej ani
profesorowi Zollowi, ani samemu Pastwie przepisy, które
zezwalały prawicy na obsadzanie wyższych stanowisk
urzędniczych poza egzaminami czy konkursami. Nie
przeszkadzało im, że szef służby cywilnej nie realizował
ustawy w punkcie dotyczącym egzaminów na urzędników i
nie wręczał mianowań od listopada 1997 do lipca 1999 r.
tym, którzy zdali egzaminy. Ale gdy okazało się, że w
niektórych ministerstwach i urzędach centralnych lewica
zatrudniła swoich ludzi na podstawie nowych regulacji,
nagle sierotom po Buzku zagotowało się w gaciach i
zapragnęli porządku. Według ich kryteriów, rzecz jasna.
* * *
Cała ta zażarta walka idzie nie o urzędników w ogóle,
tylko o urzędników z tzw. wyższych stanowisk: dyrektorów
generalnych w ministerstwach i urzędach centralnych oraz
dyrektorów i ich zastępców w departamentach. Szefowi
służby cywilnej marzy się już teraz zwiększenie jego
wpływów na stutysięczną armię urzędników służby
cywilnej. Byłby najszczęśliwszy, gdyby sam decydował o
ich zatrudnianiu i zwalnianiu. Rozumie się samo przez
się, że ten, kto obsadza tak kluczowe stanowiska, w
gruncie rzeczy rozdaje karty w danej instytucji. Dość
powiedzieć, że minister, oprócz obsady kilku stanowisk
ściśle politycznych, takich jak doradca i szef gabinetu
politycznego, nie ma nic do gadania przy zatrudnianiu
ludzi w swoim resorcie. Może jedynie prosić dyrektora
generalnego, by był łaskaw rozważyć zatrudnienie
wskazanego przez niego człowieka. Ten może mu powiedzieć
"nie, bo nie" i kazać pocałować się w dupę. A minister
może dyrektorowi generalnemu naskoczyć.
W ministerstwach i urzędach centralnych na stanowiskach
dyrektorów generalnych są w większości zaufani ludzie
AWS. Łatwo można sobie wyobrazić, że ministrom z SLD
dość gównianie pracuje się z ludźmi o prawicowych
korzonkach. Minister jednak, zgodnie z Buzkową ustawą,
ma niewiele do gadania, jeśli chodzi o powołanie
dyrektora generalnego, który rządzi ministerstwem.
Jasne, minister może podjąć próbę spowodowania, by na
stanowisko dyrektora przyszedł nowy człowiek. Tylko że
on musi zdawać egzamin przed komisją konkursową, w
której większość mają ludzie Pastwy.
Rezultat przewidzieć łatwo.
No to może by odwołać Pastwę? Nie da się. Do tego
potrzebna jest zgoda Rady Służby Cywilnej. To ludzie
prawicy. SLD tam nie ma nic do gadania, bo jest w
mniejszości.
Co można zatem zrobić? Teraz już nic, a była taka szansa
w momencie, gdy lewica brała władzę. Trzeba było po
prostu rozwiązać w cholerę cały ten Urząd Służby
Cywilnej. Podstawa była: nierealizowanie ustawy o
służbie cywilnej z roku 1996 aż do jej zmiany. Ale
Miller chciał pokazać, że jest demokratą i
Europejczykiem i że z prawicą można się dogadać. Teraz
za miękkie serce musi płacić twardą dupą.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O czyste niebo nad Polską
Armia polska jest zwycięska, alfons to jest kurwa męska
– pisał Minkiewicz, i to błyskotliwe zauważenie jak ulał
pasuje do sytuacji sił zbrojnych III RP w ramach NATO.
Łzy wzruszenia dławią nam krtań, gdy słyszymy, iż
diametralnie i stuprocentowo zmieni tę sytuację zakup 48
samolotów wielozadaniowych, najlepiej amerykańskich.
Prezydent Kwaśniewski przywiózł nam z USA przesłanie
zacieśniania współpracy militarnej oraz współpracy
gospodarczej, co – przekładając na polski – oznacza
zamiar zakupienia amerykańskich F-16 zamiast francuskich
Mirage albo szwedzko-brytyjskich Grippenów. Zdaniem
wielu ekspertów, proponowane Polsce F-16 technologicznie
pozostają w tyle za konkurentami, ale – jak nie bez
nacisku zauważył reklamujący amerykański samolot
amerykański gen. Walters – dokonując wyboru samolotu,
Polska wybiera także polityczne i wojskowe więzi. Znów –
tłumacząc na polski – Amerykanie pogniewają się, jeżeli
kupimy samolot europejski, zwłaszcza że na Grippena
zdecydowali się Czesi i Węgrzy, i zaczyna to wyglądać na
antyamerykański spisek postkomunistów. A przecież nie
chcemy, aby Amerykanie się na nas gniewali. Wprawdzie
nie chcemy także, aby gniewali się Europejczycy, a zatem
rozstrzygnięcie przetargu odłożyliśmy na grudzień, już
po szczycie UE, który zadecyduje o naszym przystąpieniu
do Wspólnoty. Politycy francuscy, szwedzcy i brytyjscy
musieliby mieć IQ na poziomie George’a Busha juniora,
żeby nie rozumieć, co to oznacza.
Jak nie staniesz, dupa z tyłu – mówi ludowa mądrość. W
tej sytuacji proponujemy rządowi RP rozwiązanie
salomonowe, a także nowei odkrywcze:
pieprzyć samolot wielozadaniowy!
1. Obowiązku zakupu takiego samolotu nie ma w
priorytetach NATO. To my sami ze skwapliwością
lizusa-prymusa zobowiązaliśmy się do wyposażenia armii w
16 takich latających MacGyverów do końca bieżącego roku,
czym już daliśmy dupy. Wiadomo, iż zakupu takiego domaga
się generalicja, bo generalicja w każdym kraju i zawsze
domaga się zakupów uzbrojenia, ale żyjemy w systemie, w
którym istnieje "cywilna kontrola nad armią" także po
to, aby wykorzenić dyktat facetów z wężykami. Nawet w
czasach zimnej wojny państwa słabsze gospodarczo migały
się jak mogły od wydatków na zbrojenia i nikt ich za to
z sojuszów nie wyrzucał. W NATO ujednolicone standardy
zbrojeniowe nigdy tak naprawdę nie istniały. Poziomy
uzbrojenia armii USA i reszty odbiegają od siebie
drastycznie. Co wynika z faktu, iż nakłady na zbrojenia
były w Stanach – proporcjonalnie – dwa razy wyższe niż w
Europie. USA
domagały się od krajów europejskich dostępu do baz
położonych bliżej Związku Radzieckiego, oddania do
dyspozycji Paktu kilku najlepszych jednostek, nie zaś
dotrzymywania kroku w wyścigu zbrojeń. Turcja i Grecja
latami dostawały od USA sprzęt za darmo lub na kredyt,
zaś Portugalia udostępniła Amerykanom bazy na Azorach i
nie robiła w ogóle nic więcej, bo całą swą przestarzałą
armię angażowała w awantury w koloniach. Ostatnio, jak
doniosła prasa, Turcy w zamian za zgodę na atakowanie z
ich terytorium Iraku zażądali umorzenia
kilkumiliardowego długu. W istocie pod koniec lat 80.
USA wymogły na kierownictwie NATO uchwalenie
obowiązkowego 3-procentowego wzrostu nakładów na
zbrojenia, ale nikt – poza Stanami – się tą uchwałą nie
przejął. W Europie wzrosty te były na poziomie 1–2
proc., a zdarzały się i spadki.
2. Wedle polskich standardów, na świecie nie istnieje
żaden samolot wielozadaniowy. Poza może "Sokołem
Millennium", czyli statkiem kosmicznym Hana Solo z
"Gwiezdnych Wojen". Ośmieszyliśmy się w tej kwestii już
dostatecznie i nie ma co ciągnąć tej farsy.
3. Tzw. offset, który ma być argumentem pozamilitarnym,
a nawet społecznym na rzecz wypieprzenia kolosalnej
forsy na kilkadziesiąt scyzoryków szwajcarskich ze
skrzydłami – dzięki nowelizacji ustawy o offsecie stał
się fikcją. Dotychczas surowe warunki offsetu
zobowiązywały inwestora do kapitałowego wejścia do
istniejącej polskiej spółki albo zlecenia podwykonawstwa
polskiej firmie. Teraz może lokować offset w spółkach z
kapitałem zagranicznym. Inaczej mówiąc, "zaliczone"
zostanie założenie sobie własnej firmy na terenie
Polski, albo wręcz kupienie od skarbu państwa akcji
polskich przedsiębiorstw. Dotychczas połowa offsetu
musiała być lokowana w zbrojeniówce, teraz – w
przedsiębiorstwach o szczególnym znaczeniu
gospodarczo-obronnym w firmach zajmujących się np.
kolportażem, nadawaniem programów radiowych i
telewizyjnych, produkcją, transportem i magazynowaniem
produktów naftowych, transportem, usługami pocztowymi i
telekomunikacyjnymi, wytwarzaniem, dystrybucją i
przesyłem gazu, paliw i energii elektrycznej. Drugie pół
może być inwestowane gdziekolwiek. W sumie, w ramach
rozliczenia offsetowego za samoloty, kontrahent może
kupić np. akcje rafinerii albo grupy energetycznej G-8,
a za drugie pół – fabrykę mebli biurowych albo wystawić
luksusowy biurowiec w centrum Warszawy. Mało tego! Choć
offset reklamuje się jako cudowną receptę na kapitałowe
ożywienie gospodarki na zasadzie: za każdy miliard
dolarów, jaki Polska wyda na samolot, ktoś miliard
dolarów zainwestuje w Polsce – naprawdę za miliard
możemy dostać od 200 do 500 milionów. Znów dzięki
nowelizacji. Dawniej inwestycje najbardziej pożyteczne
dla polskiej gospodarki były "zaliczane" podwójnie, te
najmniej potrzebne – tylko w połowie. Teraz wartość
inwestycji
będzie mnożona od 2 do 5 razy. Pięciokrotnie punktowane
będą transfery nowoczesnych, najbardziej zaawansowanych
technologii. Co za taki transfer zostanie uznane, to już
wola rządu, który tworzy komisję offsetową. Inaczej
mówiąc, dajmy sobie spokój z mrzonkami o gigantycznym
zastrzyku gotówki, który postawi na nogi polską
gospodarkę.
4. Mówiąc o kosztach samolotu rząd dyskretnie milczy o
kosztach kredytu. Raz tylko wymsknęło mu się, iż dzięki
zastąpieniu kredytu komercyjnego kredytem rządowym
zaoszczędzi miliard dolarów. Było to wtedy, gdy rząd z
dumą ogłosił, iż w warunkach przetargu na czołowym
miejscu znnalazło się żądanie, aby rządy
państw-oferentów kupiły samoloty od producenta i
sprzedały nam je na kredyt. Taki kredyt ma być
oprocentowany maksymalnie 4 proc., podczas gdy
komercyjny – 7–8 proc. My się na rachunkach nie znamy,
ale to jest zagadka z gatunku: "cegła waży kilo i pół
cegły". Jeżeli na zmniejszeniu ceny kredytu o połowę
zarabiamy miliard dolków, to znaczy, iż pierwotny koszt
odsetek wynosił dwa miliardy, a finalny
– miliard dolarów.
5. Koszt kredytu doliczyć należy do ceny samolotu, która
wynosi 3,5 mld. Razem mamy 4,5 mld dolców, co w
przeliczeniu na złotówki da ponad 18 mld. To prawie
połowa rocznego deficytu budżetowego, że nie wspomnimy
już o kosztach szkolenia pilotów obliczanych na 1,7 mln
dolarów na osobę.
To kwota absurdalna w kraju, w którym emeryci dostają
podwyżkę rzędu 3,5 zł, 80 proc. bezrobotnych
pozbawionych zostało prawa do zasiłku, a studentom
odbiera się prawo do ulgowych biletów autobusowych. To
szmal absurdalny tym bardziej, że wyrzucony w błoto.
Bowiem...
6. Jeżeli sojusznicy z NATO nie uznają, iż obrona tej
części Europy leży w ich interesie, samoloty nam nie
pomogą, tak jak nie zapewniły nam bezpieczeństwa żadne
pakty militarne w historii. Do obrony terytorium RP na
wypadek wojny trzeba – jak twierdzą specjaliści od
obronności – armii wielkości 10–13 proc. populacji,
czyli około 4 mln ludzi, więc na pewno nie obroni nas
niespełna 50 samolotów, choćby każdy był zaprojektowany
przez Batmana. Na szczęście w tej części świata na wojnę
się nie zanosi. A skoro tak, to po cóż w otchłani nędzy,
w jakiej się znajdujemy, mamy wypierdalać
w powietrze prawie 20 mld zł na kosztowne zabawki, z
których użytek może być jedynie taki, że weźmiemy udział
w kolejnej rzezi cywilów nazywanej przez Amerykanów
"operacją pokojową" albo "akcją antyterrorystyczną".
Pomijając już moralną wątpliwość tego typu akcji, branie
udziału w masowych antyterrorystycznych akcjach
odwetowych jest pewną metodą na ściągnięcie sobie na
głowę terrorystów. Zaś tępienie terroryzmu ogniem i
mieczem daje kiepskie rezultaty, jak to widać w Izraelu.
I na koniec, jeszcze jeden argument – rzeklibyśmy –
historyczny. W czasach czarnej komuny, gdy jęczeliśmy
zniewoleni pod sowieckim jarzmem, ciemny i głupi sługus
Imperium Zła Władysław Gomułka oświadczył sojusznikom,
że Polski nie stać na nowe zabawki i zredukował nakłady
na wojsko o połowę. Wymusił też na Pakcie Warszawskim
zasadę: za ile broni sprzedamy, za tyle kupimy.
Nie chcemy chyba uznać, iż Kwaśniewski z Millerem są od
Busha zależni bardziej niż Gomułka
od Chruszczowa. Bo choć porównanie Busha do Chruszczowa
wyda się zasadne, to Kwaśniewski z Millerem nie mają nic
wspólnego z Gomułką.
Są nowoczesnymi europejskimi demokratami.
A co, może nie?
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska / Mateusz Zgryzota
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kilo Żołnierza "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Inkwizytor "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Dramatycznie spadał poziom wód w rzekach. Wysychały
studnie i wodociągi. Płonęły lasy. Papież Polak modlił
się o deszcz. Ulewy w Sudanie pozbawiły domów ćwierć
miliona ludzi.
• Spadł poziom przedwyborczego poparcia dla SLD.
Notowania są najniższe w tej kadencji parlamentu.Na
początku sierpnia na SLD głosowałoby 21 proc. (spadek o
4 proc.), na PiSuar – 15 proc. (wzrost o 3 proc.), PO –
14 proc. (wzrost o 2 proc.), Samoobronę – 12 proc.
(wzrost o 2 proc), PSL – 10 proc., LPR – 6 proc.
(spa-dek o 3 proc.), UP i UW po 5 proc. (wzrost o 1
proc.).
• Strajkowali robotnicy ostrowieckiej Fabryki Wagon.
Fabryki posiada-jącej liczne zamówienia, rentowną
produkcję, fachową załogę oraz właścicieli
wypompowujących z zakładu wszystko, co wartościowe, od
kiedy go sprywatyzowano. Wedle dyżurnych, krajowych
ekonomicznych autorytetów prywatyzacja jest lekiem na
zastój gospodarczy i korupcję.
• Kobieta w Polsce księdzem chrześcijańskim? Tak, ale w
Kościele ewangelicko-reformowanym. Pani Wiera Jelinek
będzie pierwszym pastorem płci żeńskiej w naszym kraju.
– Ta decyzja wpłynie na ochłodzenie stosunków między
nami – ekumenicznie rzekł ksiądz profesor Stanisław
Celestyn Napiórkowski z KUL. Chrześcijanin, ale
katolicki.
• Polka arabskiego pochodzenia została obsobaczona w
stołecznym Szpitalu Bielańskim jako „arabska gnojówa”.
Bo skórę miała za ciemną i kolczyk w pępku. Marokanka
polskiego obywatelstwa została wyrzucona ze stołecznego
sklepu, bo chciała kupić polskie, a nie niemieckie nici.
Neofitkę-patriotkę wyzwano od „brudasów”, zanim usunięto
z placówki handlowej.
• Do wszystkich aptek na podległym mu Mazowszu zwrócił
się wicemarszałek sejmiku wojewódzkiego Wojciech
Wierzejewski. Aby nie sprzedawały antykoncepcyjnego leku
Postinor Duo. Marszałek jest aktywistą Ligi Polskich
Rodzin. Wierzy, że to Żydzi podsuwają Polakom środki
antykoncepcyjne, żeby potem panoszyli się tu Arabowie.
• Na Pomorzu zakończył się wojewódzki zjazd
konkurencyjnej wobec SLD Demokratycznej Partii Lewicy.
Kongres Krajowy DPL zaplanowano na 7 września w
Warszawie.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stolica pod okupacją "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bór zapłać
Czarne bierze zielone i przerabia na złote.
Kościół kat. zawłaszcza szkoły, przedszkola, żłobki i
przychodnie tylko dlatego, że za króla Ćwieczka w
budynkach tych mieściły się klasztory. Komisja Majątkowa
przy MSWiA aprobuje niemal wszystkie tego typu kościelne
roszczenia, choć w ustawie o stosunkach państwo–Kościół
z 1989 r. zapisano, że czarni mogą domagać się zwrotu
tylko tych nieruchomości, które zabrała im władza ludowa
po 1945 r. Pisaliśmy o tym wielokrotnie. W ostatnich
latach wśród pracowników firmy Wojtyły nasila się inna
tendencja. Sprzyjają jej urzędy świeckiego ponoć
państwa, choć łamane jest przy tym prawo i przy okazji
tworzą się kościelne latyfundia w średniowiecznym stylu.
I znów "NIE" jako pierwsze odsłania kulisy tej grandy.
Wróbel na drzewie
W połowie drogi między Złotoryją a Lwówkiem Śląskim,
pośród malowniczych wzniesień Pogórza Kaczawskiego leży
wioszczyna Nowe Łąki – kilkanaście domów u stóp
zalesionego grzbietu. Niedawno mieszkańcy zauważyli, że
ekipa robotników metalową siatką odgradza spory kawał
lasu porastającego wzniesienie i ustawia tabliczki z
napisem: "Wstęp wzbroniony, teren prywatny". Jak się
okazało, szczęśliwym posiadaczem 15 hektarów starodrzewu
stał się ksiądz Franciszek Wróbel, proboszcz parafii w
niedalekiej wsi Pielgrzymka. Terenu pilnują cieć i dwa
psy. Padre otrzymał las za friko od Agencji Własności
Rolnej Skarbu Państwa, bo kiedyś obszar ten należał do
dużego kombinatu rolnego. Agencja dała, ponieważ
proboszcz wystąpił do Komisji Majątkowej w Warszawie z
żądaniem zwrotu kościelnej własności. Tak się tylko
składa, że las i kawałek pola obok należały do
protestanckiej parafii w Pielgrzymce, gdy wieś nazywała
się jeszcze Pilgramsdorf i nikomu się nie śniło o
układzie jałtańskim oraz nowych granicach w Europie.
Agencja wyraziła zgodę, choć nie miała prawa oddać ani
drzewka. Wspomniana ustawa o stosunkach państwo–Kościół
kat. daje parafiom prawo do bezpłatnego otrzymania do 15
ha gruntów rolnych, jeśli proboszcz udowodni, że ludowa
władza skonfiskowała mu nieruchomość. Stara ustawa o
lasach dawała prawo do nabycia od AWRSP gruntów leśnych
osobom fizycznym, ale jej znowelizowana dwa lata temu
wersja eliminuje taką możliwość. Sejm uznał, że lasy są
wspólnym, cennym dobrem narodu. Zaburzanie, przedwojenni
obszarnicy i wszyscy ci, którzy liczyli, że dostaną
kawał puszczy jako rekompensatę za utracone ongiś
mienie, obeszli się smakiem. Wszyscy, z wyjątkiem
funkcjonariuszy Kościoła kat.
Jak się dowiedzieliśmy, przypadek księdza Wróbla nie
jest odosobniony. Na Dolnym Śląsku, a zwłaszcza w
trójkącie między Złotoryją, Lwówkiem i Bolesławcem,
kilkunastu proboszczów wystąpiło z podobnymi
roszczeniami. Część z nich już stała się posiadaczami
kawałka leśnego terenu. Nie wszyscy otrzymali lasy od
AWRSP, niektórzy wyrwali je nadleśnictwom. Tak się
bowiem składa, że terenami popegeerowskimi zarządza
Agencja Własności Rolnej podlegająca Ministerstwu
Rolnictwa, a pozostałymi lasami – z wyjątkiem stricte
prywatnych – Ministerstwo Środowiska poprzez Regionalne
Dyrekcje Lasów Państwowych i nadleśnictwa. Tak czy
inaczej, czarni otrzymują grunty leśne należące do
skarbu państwa, co jest kpiną z ustawy o lasach.
Rybak na polanie
Po co proboszczom leśna dzicz, często leżąca z dala od
parafii? Kiedyś łykali od AWRSP tereny rolne w ten
sposób, że rady gmin i małych miasteczek często
zmieniały w planach zagospodarowania przestrzennego
kwalifikację tych terenów z rolnych na budowlane. Dzięki
temu proboszcz z dnia na dzień stawał się właścicielem
kilku lub kilkunastu działek budowlanych i pomnażał
dobra swoje oraz Kościoła kat.
Pokazano nam na mapie, że dziwnym trafem poszczególne
kawałki "parafialnych" lasów na wspomnianym terenie tak
się układają, że stopniowo tworzą kompleks. Na przykład
na południe od lasu księdza Wróbla swoją część dostanie
niebawem proboszcz leżących opodal Twardocic. Jak gadają
skaczące po księżych drzewach wiewióry, zamysł
stworzenia kompleksu narodził się w zaciszu legnickiej
kurii, którą rządzi biskup Tadeusz Rybak. Kuria już
wcześniej miała apetyt na dawne poklasztorne dobra w
okolicy Krzeszowa, a także na Stawy Przemkowskie, drugie
pod względem powierzchni na Dolnym Śląsku. Za każdym
razem jednak podnosił się krzyk niezadowolonych, zaś
media wzmacniały wrzawę. Teraz lasy wyrywane są po cichu
i mało kto wie, o co chodzi.
Rybka na sprzedaż
W lasach należących do skarbu państwa prowadzona jest
planowa gospodarka, koła łowieckie dokarmiają zwierzynę
i dokonują planowanych odstrzałów. W lasach prywatnych
właściciel robił, co chciał. Między innymi dlatego
znowelizowano ustawę o lasach, żeby wyeliminować
przypadki wycinania cennego starodrzewu dla uzyskania
szybkiego szmalu. Nikt nie kontroluje zaś tego, co się
dzieje w lasach kościelnych. Mamy informacje o wycince
drzew, a przede wszystkim o urządzaniu w środku lasu
stawów hodowlanych. Rybka bowiem to szybki i dochodowy
interes przy stosunkowo małym nakładzie pracy. Rzecz
jednak w tym, że stawy takie powstają bez zezwoleń,
ponadto zmieniają tzw. stosunki wodne w okolicy. Część
drzew gnije od korzeni, w innych rejonach jest za sucho.
Chyba jednak nikogo nie zaskakuje, że w Pomrocznej są
równi w prawach obywatele i równiejsi czarni. Jeśli ktoś
kiedyś nawet przyczepi się do faktu, że czarni łykają
lasy bezprawnie, ci odpowiedzą, iż czynią to dla dobra
narodu. Po wejściu Pomrocznej do Unii tylko te lasy będą
nasze, swojskie, katolickie. Tam będą ukrywać się
partyzanci z Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Maniek Krzaklewski padł
Trzeba pochować Maryjana. Wiem, wiem, że trup jest już
nieświeży. Ale chłopu się należy. Dwanaście lat na
pochówek u nas tyrał.
Pies z kulawą nogą nie zawył, gdy zwłoki jego na
zjeździe wyprowadzali. Wyrok zapadł rok temu, po
przerżniętych wyborach, potem to już tylko jako żywy
trup chodził. Do końca udawał, że oddycha, jeszcze z
kostuchą chciał się wadzić. Tak mu "wadza" zasmakowała.
Ostatni raz poderwał się, pomataczył, konkurentów w
wyborach chciał wydymać. Ale tego nawet delegaci wybrani
przez jego ludzi znieść już nie mogli.
Był Maryjan mistrzem "demokracji partyjnej". Przepięknie
umiał ustawiać związkowe wybory – tak aby było zgodnie z
przyjętymi regułami i po jego myśli. Dzieci w szkołach
uczą się, że "Solidarność" przywróciła w Polsce system i
mechanizmy demokratyczne. W Polsce tak, ale siebie
zamieniła w maszynkę do głosowania na Maryjana i jego
drużynę. Starannie wyrzucającą niepokornych, premiującą
uległych. Raz po raz losującą kolejnych
"najwybitniejszych", "najuczciwych", "najbardziej
patriotycznych". Ludzi jednego sezonu politycznego.
Trzeba pochować Maryjana. Bo kto go uczciwie pochowa,
jak nie my? Gdzież są dzisiaj jego legiony? Gdzież są
przedwczorajsze, wczorajsze gwiazdy "Solidarności"? Pan
prezydent Wałęsa szlifuje kasety
demo z nowym magazynem wędkarskim. Pan premier Olszewski
nie mieści się już nawet w ławach Ligi Polskich Rodzin.
Wicepremier Tomaszewski, niedawno mocny człowiek rządu
Buzka, dorabia na prowincjonalnej uczelni. Podobnie jak
sam premier Buzek.
Zniknął silny niedawno Szkaradek, zaszył się na kresach
marszałek Zając, popadł w meszki niezłomny Niesiołowski.
Nawet ci, którzy pod innymi markami przecisnęli się do
parlamentu, sflaczeli. Z prezesa Piłki powietrze uszło,
Mariusz wódz Ligi Republikańskiej Kamiński wałęsa się po
sejmowych korytarzach, o dekomunizacji nawet nie bąknie.
Czasem tylko pan poseł Marek Jurek na kolegów doniesie,
do Komisji Etyki Poselskiej naskarży. Posiwiałe
biedactwo. Nawet wielka nadzieja AWS pan poseł
Walendziak osiadł na zgromadzonych za rządów AWS
laurach.
Rok minął od przesławnego lania i żadnej poważnej
refleksji, analizy, oceny nie ma po
prawosolidarnościowej stronie. Gdzież jest pan poseł
Czesław Bielecki, jeszcze niedawno reklamowany jako
wybitny umysł analityczny? Gdzież mózgi polityków Unii
Wolności? Przepadły, zaschły na drugorzędnych posadkach?
Trzeba pochować Maryjana. Bo tam, na solidarnościowej
stronie, porażka polityczna od razu działacza zabija. Na
lewej taki Oleksy został totalnie przeczołgany, ale żyje
i rozwija się nadal. Unia Pracy wypadła z parlamentu w
sezonie 1997–2001. Otrząsnęła się jednak i do władzy
wróciła. Na prawicy inaczej. Jedna porażka to od razu
śmierć polityczna. Chyba że przeskoczy się na nową
Platformę czy inny PiSuar.
Trzeba pochować Maryjana. Wtedy może na solidarnościowej
stronie zapanują zdrowe, demokratyczne mechanizmy
wyłaniania przywódców i kadr. Aby ludzie zdolni, ideowi
nawet (bo tacy tam są) mogli dojść do głosu.
Dzisiaj do Maryjanowej kiedyś "Solidarności" nie chce
się przyznać Kościół katolicki i opozycyjne partie
polityczne z wyjątkiem partii państwa Kaczyńskich. Nie
afirmują "Solidarności" jej założyciele: państwo
Gwiazdowie, pan Jurczyk, pani Walentynowicz. Nawet pan
prezydent Wałęsa się dystansuje.
Dlatego trzeba pochować Maryjana. Ukochanego niedawno
przez dziennikarzy, karykaturzystów, dostawcę ich
regularnych wierszówek. Trzeba go pochować, bo inaczej
karlejąca "Solidarność" gnić będzie przez lata. Nie
otrzeźwieje, nie zdemokratyzuje się. Trzeba przebić
Maryjana kołkiem osikowym, aby już więcej nie wysysał
zasłużonego dla demokracji związku zawodowego.
Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nasz czyn lipcowy
"NIE" tyje
W śp. święto 22 lipca lub w dni następne w kioskach i
sklepach pojawi się w sprzedaży pogrubione na stałe
"NIE".
Do redakcji napływały skargi, że zbyt wielkie płachty
dziennika cotygodniowego rozkłada się z trudem.
Spełniamy życzenie Czytelników o zbyt krótkich rękach.
Odnowione "NIE"– to samo, lecz nie takie samo –
wzbogacone będzie o nowe rubryki, pióra, treści i
ilustracje.
"NIE" podwoi liczbę stron: 16 zamiast dotychczasowych 8.
Rozmiar każdej zmniejszony zaś zostanie o około jedną
czwartą.
Ponieważ w trosce o niezależność pisma nie zwiększymy
powierzchni reklam, a wzrosną koszty wydawania, więc
cena "NIE", której nie podnosiliśmy już od dwóch lat,
wzrośnie o 20 groszy za egzemplarz – do 2 zł 40 gr.
Autor : Redakcja
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Armia nisko mierzy
– Co oni mi mogą zrobić – spytał konfidencjonalnie –
gdybym odmówił dalszych lotów?
– Prawdopodobnie będziemy musieli cię rozstrzelać –
odpowiedział były starszy szeregowy Wintergreen.
– Jak to "będziemy"? – krzyknął zaskoczony Yossarian. –
Co to znaczy "będziemy"? Odkąd to jesteś po ich stronie?
– Mam być po twojej stronie, kiedy cię będą
rozstrzeliwać? – odparł Wintergreen*.
Henryk Kosmęda jest emerytem wojskowym – majorem rezerwy
– absolwentem Wydziału Elektroniki Wojskowej Akademii
Technicznej i Akademii w Kijowie. Specjalność:
rozpoznanie i zakłócanie radioelektroniczne. Bardzo się
uradował, gdy przeszło rok temu zawitał do niego młody
człowiek, który chciał na jego działce wybudować maszt
telefonii komórkowej.
Zaproponował umowę – 200 dolarów miesięcznie przez 25
lat.
Posiadłość Kosmędy leży na przedmieściach Słupska.
Miasta, w którym korzystanie z komórek jest miejscami
utrudnione z powodu braku zasięgu. Trzy kilometry od
działki należącej do majora jest lotnisko. Wojskowe.
Postawienie wieży musi być uzgodnione z wojskiem. Wzięła
to na siebie działająca w imieniu operatora
(Centertel) spółka Piomar, która chciała stawiać maszt.
Wywiązała się korespondencja między Piomarem a
Dowództwem Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej.
Czterokrotnie Piomar zmieniał parametry wieży
dostosowując je do kolejnych zaleceń pułkownika Ryszarda
Skomskiego – szefa infrastruktury. Wieża malała zgodnie
z zaleceniami z 50 do 30, a następnie 29 metrów. Za
każdym razem Piomar dostawał odpowiedź takiej treści:
...informuję, że Szefostwo Infrastruktury WLOP opiniuje
negatywnie możliwość lokalizacji wieży telefonii
komórkowej dla PTK Centertel przy ul. Malinowej w
miejscowości Słupsk (...).
Niniejsza decyzja podyktowana jest wymogami strefy
ochronnej obiektu lotniskowego, w pobliżu którego
zlokalizowana jest przedmiotowa wieża.
Kosmęda przepracował na lotnisku w Słupsku ładnych kilka
lat. Zna dobrze wszystkie wynikające z przepisów
ograniczenia. Paragrafy mówią wyraźnie, że w
zaproponowanym miejscu nie może zostać zbudowany obiekt
mający więcej niż 93–94 metry nad poziomem morza.
Ponieważ rzędna terenu, zgodnie z mapami geodezyjnymi,
wynosi w tym miejscu 59,6 m n.p.m., to – jak łatwo
policzyć – maksymalna wysokość wieży może wynosić 33,4
do 34,4 m. Czyli o ponad pięć metrów więcej niż ostatnia
propozycja Piomaru. Aby nie być gołosłownym, Kosmęda
pofatygował się do samej Warszawy, gdzie w samym
Dowództwie Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej
potwierdził prawidłowość własnych obliczeń.
Na wszelki wypadek poprosił jeszcze o opinię komendanta
Wojskowego Portu Lotniczego mjr. Jerzego Gontę i
komendanta Lotniska Nr 2 ppłk. Romana Karpińskiego.
Obydwaj oficerowie dowodzący słupskim
lotniskiem stwierdzili, że nie ma przeciwwskazań do
zlokalizowania masztu.
Jeszcze jeden szczegół utwierdzał Kosmędę w przekonaniu,
że DWLiOP w Warszawie wydało krzywdzącą dla niego
decyzję. Trzydzieści kroków od miejsca wskazanego przez
Piomar, na działce sąsiada, od 4 lat stoi antena innego
operatora telefonii komórkowej. Jest wysoka na 29,3 m i
znajduje się na tej samej rzędnej – 59,6 m n.p.m.
Nie dość tego. W okolicy posiadłości Kosmędy, nawet
bliżej lotniska, rosną drzewa, których wysokość
przekracza 40 m, a u innego sąsiada przez 15 lat stał
30-metrowy komin stalowy od kotłowni ogrzewającej
szklarnie.
Uzbrojony w takie argumenty Kosmęda rozpoczął
korespondencję z wojskiem. Na coraz ostrzejsze
pisma otrzymywał coraz bardziej kuriozalne odpowiedzi.
Wreszcie sprawa trafiła na biurko dowódcy WLiOP generała
broni pilota Andrzeja Dulęby. Baczność!!!
Generał Dreedle udostępnił prywatną strzelnicę
pułkownika Cathcarta wszystkim oficerom i szeregowcom z
personelu latającego grupy. Generał Dreedle życzył
sobie, żeby jego żołnierze spędzali na strzelaniu do
rzutków tyle czasu, na ile im tylko pozwoli
przepustowość strzelnicy i rozkład lotów. Strzelanie do
rzutków przez osiem godzin miesięcznie było dla nich
doskonałym ćwiczeniem. Nabierali dzięki temu wprawy w
strzelaniu do rzutków.
W pierwszym piśmie generał Dulęba zdawkowo odpisał
Kosmędzie, że montaż konstrukcji stalowej o charakterze
wysokościowym w proponowanym rejonie nie jest możliwy do
zaakceptowania. Na to Kosmęda w obszernym liście do
generała ponownie wyłożył swoje o paragrafach, drzewach,
kominie i sąsiadującej wieży. List skwitował pytaniem:
Po co wyznaczać ograniczenia, pisać cyfry, metry,
wysokości skoro w konsekwencji decyduje czyjś upór, a
nie rzeczywiste parametry? Chyba, że chodzi o coś, czego
nie ma w przepisach?
Wkurwiony Kosmęda skierował całą korespondencję do Biura
Skarg i Interwencji Ministerstwa Obrony Narodowej. Biuro
odesłało kwity do generała Dulęby do ponownego
rozpatrzenia. Zirytowany bezczelnością emerytowanego
majora generał odpisał tym razem dłużej: ...przywołana w
korespondencji, jako kontrargument, sąsiednia wieża
posiada wysokość 29,3 m npt, ale znajduje się w dalszej
odległości
od osi i od progu startowego na rzędnej terenu 52 m npm
(położona jest na obniżeniu terenu – granica progu
denudacyjnego rz. Słupi).
Ufff, takie argumenty generała Dulęby zrobiłyby na mnie
piorunujące wrażenie, gdybym nie był w Słupsku i nie
widział wszystkiego na własne oczy.
Do rzeki Słupi jest trzy kilosy w prostej linii. O jakim
progu rzeki pisze generał? O jakiej denudacji rzeczki
mającej w tych okolicach około 10 m szerokości?
Przytoczmy definicję ze "Słownika wyrazów obcych"
Władysława Kopalińskiego: denudacja geol. proces
obniżania się powierzchni Ziemi wskutek usuwania przez
wodę i wiatr materiału skalnego (por. geol. deflacja;
erozja) i obnażanie podłoża. Panie
generale! Mózg się Panu denuduje!
– To zapalenie opon mózgowych – zawołał z naciskiem,
dając znaki pozostałym lekarzom, żeby się odsunęli. –
Chociaż Bóg mi świadkiem, że nie ma żadnych podstaw,
żeby tak sądzić.
W dalszej części listu generał Dulęba przechodzi sam
siebie: ...argumentacja o 40 m lesie jest wymysłem
autora skarg. Na podstawie danych Ministerstwa Leśnictwa
wynikających z wieloletnich pomiarów i obserwacji
maksymalnie wysokie drzewa w Polsce nie przekraczają
wysokości 33 m npt.
Na zlecenie Kosmędy mgr inż. Tadeusz Zwierz, inspektor
Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych w Szcze-cinku,
dokonał precyzyjnego pomiaru drzew rosnących w okolicy.
Inspektor Zwierz ustalił, że najwyższa jest daglezja
(rodzaj sosny) i mierzy równe 43 m, w dziupli mając
zapewnienia generała Dulęby i Ministerstwa Leśnictwa
(jest takie?) oraz ich wieloletnie obserwacje. Tuż obok
stoi sobie buk sięgając 36,5 m nad poziomem terenu. Mamy
dla generała złą, bardzo złą wiadomość: te drzewa
jeszcze rosną!
Zniechęcony przedstawiciel Centertela prawdopodobnie
wybuduje wieżę gdzie indziej lub dowiesi nadajniki do
wieży już istniejącej. Tymczasem korespondencja między
Kosmędą a wojskiem trwa. Absurd goni absurd,
nieistniejące drzewa, obniżające się rzędne, wędrująca
rzeka i iluzoryczna denudacja to zjawiska, w które
święcie wierzą najwyżsi dowódcy polskiej armii. Bard
studencki, satyryk, złotousty Piotr Bałtroczyk zwykł o
tym mawiać: "wojskowizacja jako zaprzeczenie
cywilizacji".
* Cytaty pochodzą z powieści "Paragraf 22" Josepha
Hellera.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bida poniżej poziomu nędzy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ściągać portki
Kołodce brakuje forsy do zbilansowania budżetu? "NIE"
chce dorzucić 3 miliardy. Sądzimy, że zaległości
podatkowe Elektrimu mogą sięgać 1,7 miliarda zł, co z
odsetkami przyniesie prawie dwa razy tyle. Należne nam
ustawowe znaleźne – 300 milionów zł – prosimy przekazać
min. Łapińskiemu. Zalecamy, żeby wpisał pigułki
antykoncepcyjne na listę leków refundowanych.
Elektrim mógł być najpotężniejszą z polskich spółek.
Jeszcze 6–7 lat temu porównywano go do fińskiej Nokii.
Miał wszystko: zaufanie inwestorów, potencjał rozwojowy,
pieniądze i świetną kadrę zarządzającą z prezesem
Andrzejem Skowrońskim na czele. W 1998 r., gdy AWS
"czyścił" zarządy spółek giełdowych z ludzi
podejrzewanych o sympatie do SLD, Skowroński musiał
odejść, podobnie jak Witold Pereta z Animeksu, Edward
Wojtulewicz z Impexmetalu czy Grzegorz Tuderek z
Budimeksu. Fotel prezesa Elektrimu objęła Amerykanka
Barbara Lundberg.
Był to najgorszy z możliwych wyborów. Dziś nie ma śladu
po dawnej potędze spółki, co gorsza może okazać się, że
szafy w budynku przy ul. Pańskiej 77/79 pełne są trupów,
które ostatecznie położą firmę. Dziś przedstawiamy
jednego z elektrimowskich trupów – bardzo tłustego i
smacznego.
Z dokumentów, które zdobyłam, wynika, że Elektrim może
mieć zaległości podatkowe sięgające – w zależności od
tego, kto liczy – od 500 mln poprzez 1,7 mld aż do 3 mld
zł! O dziwo, fiskus nie interesuje się zbytnio obrotami
pieniężnymi w Elektrimie. Albo też interesuje się, tylko
nic z tego nie wynika.
Sprawa zaczęła się w sierpniu tego roku, gdy Kancelaria
Prawna Głowacki, Grynhoff, Hałaziński oraz Weil, Gotshal
and Manges – Paweł Rymarz przygotowali "Raport z badania
podatkowego Elektrim S.A.", w którym to na stronie 5
stwierdzili: Przeprowadzone w Spółce badanie uzasadnia
twierdzenie, że w rozliczeniach Spółki z budżetem
państwa występują liczne nieprawidłowości – różnego
charakteru i różnej wagi.
Cały raport liczy 91 stron. Opiszę więc tylko jeden
przypadek najbardziej smakowity. Na stronie 33 autorzy
raportu stwierdzają: Zdaniem badających istnieje
uzasadnione ryzyko, iż Spółka zbywając na podstawie
umowy z dnia 7 grudnia 1999 roku na rzecz Vivendi S.A.
45 105 554 udziałów w spółce Elektrim Telekomunikacja
zaniżyła wysokość dochodu z tej transakcji o kwotę 1 361
300 238,44 zł, a w konsekwencji zaniżyła wysokość
zobowiązania podatkowego z tego tytułu na kwotę co
najmniej 462 842 080 zł (wg stawki podatku 34%).
Aby zrozumieć, o co chodzi, należy cofnąć się do 14 maja
1999 r. W tym dniu powołana do życia została
Elektrim Telekomunikacja Sp. z o.o. Dla uproszczenia
będziemy ją nazywać ET – określenie o tyle adekwatne, że
w istocie okazała się tworem nie z tej ziemi.
W Sądzie Rejonowym dla m.st. Warszawy, Sąd Gospodarczy
XVI Wydz. Gospodarczo-Rejestrowy znajduje się Księga
Udziałów tej spółki, z której wynika, że na starcie
wartość nominalna 1000 udziałów wynosiła 100 000 zł.
W kolejnych miesiącach następowało podwyższanie kapitału
zakładowego ET poprzez pokrywanie wkładem niepieniężnym
– czyli aportami – nowo utworzonych udziałów.
I tak pod datą 5 sierpnia 1999 r. w Księdze Udziałów
zapisano, że Sąd Rejonowy zarejestrował podwyższenie
kapitału zakładowego spółki z kwoty 100 000 zł do kwoty
1 209 359 100 zł. 12 092 591 nowo utworzonych udziałów
zostało pokrytych wkładem niepieniężnym w postaci 1000
udziałów w spółce KERNS HILL Inc. Utworzonej przez
Elektrim S.A. dnia 27.07.1999 r.
Inaczej mówiąc 10 dni po tym, jak Elektrim S.A. powołał
do życia spółkę KERNS HILL Inc., spółka ta została
wniesiona aportem do ET. I oto po kilku dniach okazuje
się, że wartość nominalna udziałów w ET to już nie 100
000 zł, ale 1 359 000 100 zł!
Nawet Jezus Chrystus tak cudownie nie rozmnażał, pewnie
dlatego zajmował się tylko chlebem i rybami.
To nie koniec. 7 września 1999 r. Elektrim S.A.
sprzedaje francuskiej spółce Vivendi Telecommunications
Internatio-nal S.A. 3 934 086 udziałów ET dających 32,53
proc. głosów na walnym zgromadzeniu za kwotę 103 mln
USD.
Może się okazać, że efektem dodatkowym tej transakcji
było powstanie zobowiązania w podatku dochodowym od osób
prawnych na kwotę 8 648 396 zł, choć to pryszcz w
porównaniu z innymi długami firmy wobec fiskusa.
Obowiązek uiszczenia podatku upłynął 31 marca 2000 r.
Największy jednak cud wydarzył się 9 grudnia 1999 r. W
tym dniu Sąd Rejonowy zarejestrował kolejne
podwyższenie kapitału zakładowego spółki ET – tym razem
z 1 209 359 100 zł do 10 008 089 700 zł (dziesięć
miliardów złotych!).
Metoda była taka sama jak w przypadku spółki KERNS HILL
Inc. 25 479 657 nowo utworzonych udziałów zostało
pokrytych przez Elektrim S.A. wkładem niepieniężnym w
postaci 87 987 306 udziałów w Polskiej Telefonii
Cyfrowej Sp. z o.o., nabytych przez Elektrim S.A. 26
sierpnia 1999 r. od BRE Bank S.A., Kulczyk Holding S.A.,
TUiR Warta S.A. oraz Drugiego Polskiego Funduszu Rozwoju
– BRE Sp. z o.o. za 2 718 330 814,73 zł.
Krótko mówiąc, dr Jan Kulczyk i prezes Wojciech
Kostrzewa opchnęli Lundbergowej swoje udziały w ERZE za
niespełna 3 mld zł, a ona z tego "zrobiła" około 8 mld.
W tym miejscu aż ciśnie się na usta pytanie: Czy
"Prowizjoner" Kulczyk wspólnie z "Tygrysem" Kostrzewą
ochujeli? Sprzedali Lundbergowej udziały warte 8 dużych
baniek za 1/3 wartości?! Chyba tak – sąd to potwierdził!
Wyjaśnijmy – o ile Elektrim S.A. był spółką akcyjną, o
tyle spółki zależne – takie jak Elektrim Telekomunikacja
– to spółki "z ograniczoną odpowiedzialnością". W takich
firmach nie ma "akcji" – są "udziały", których wartość,
jak się okazuje, może być kształtowana bardzo dowolnie
zwłaszcza w przypadku, gdy podwyższenie kapitału
zakładowego odbywa się w postaci wnoszonych aportów.
Taka operacja rzecz jasna przekłada się na wzrost
ogólnej wartości księgowej całej spółki akcyjnej: jeśli
"podpompujemy" wartość zależnych spółek-córek, to i
wartość spółki-matki wzrośnie.
7 grudnia 1999 r. Elektrim S.A. zawarł z Vivendi S.A.
kolejną umowę: sprzedaży 45 105 554 udziałów Elektrimu
Telekomunikacja, o nominalnej wartości 100 zł każdy, za
kwotę nieco ponad miliard dolarów, co według
obowiązującego wówczas kursu NBP daje prawie 5 mld zł.
We wspomnianej umowie strony ustaliły datę sprzedaży na
9 grudnia 1999 r. Z dokumentów wynika, że w kapitale
spółki ET jedynie 1389 udziałów pokrytych zostało przez
Elektrim S.A. gotówką, a reszta to aport w postaci
udziałów w spółkach KERNS HILL Inc. i Polska Telefonia
Cyfrowa.
Jak się wydaje, rozliczenie podatkowe transakcji z
Vivendi oparte zostało na podziale na poszczególne grupy
udziałów, co mogło zawyżyć koszty uzyskania przychodu ze
sprzedaży tych udziałów nawet w takim stopniu, że
Elektrim S.A. mógł wykazać na tej transakcji stratę w
wysokości ponad 40 mln zł!
Zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem przy sprzedaży
udziałów kosztem uzyskania był koszt wytworzenia aportu
(w tym przypadku koszt zakupu udziałów wnoszonych jako
aport do spółki ET). Tworząc sztuczny podział na "grupy
udziałów" Elektrim mógł sprzedać te udziały, za które
"zapłacił" najdrożej, pozostawiając we własnej
dyspozycji te, które były wytworzone najtaniej.
Organy skarbowe powinny sprawdzić, czy takie działanie
było zgodne z prawem i czy celem tej operacji
nie była przypadkiem chęć uniknięcia konieczności
zapłacenia wysokiego podatku dochodowego.
Zastanawiało mnie też, dlaczego rejestrując fakt
sprzedaży udziałów na rzecz Vivendi S.A. w księdze
udziałów spółki ET nie zarejestrowano "grup udziałów"
przewidzianych w umowie z 7 grudnia 1999 r.? Podobno w
dokumentach Elektrimu znajduje się opinia prawna, z
której wynika, że koszt uzyskania przychodów przy tej
transakcji wyniósł 1 325 201 177 zł, sam przychód zaś to
4 483 839 540 zł. Zostaje ponad 3 mld przychodu, a od
tego przychodu należał się podatek w wysokości 34 proc.
Zatem: należny podatek dochodowy z tytułu sprzedaży
udziałów w ET grupie Vivendi S.A. to ponad 1 mld zł. I
powinien być uiszczony do 31 marca 2000 r. A ponieważ
nie został – może okazać się, że zaległość podatkowa
wraz z odsetkami wynosi już teraz grubo ponad 2 mld zł!
Gdyby ta interpretacja okazała się prawdziwa – nie ma
Elektrimu!
Pojawiłoby się za to pytanie: Czyżby zarząd spółki pod
wodzą Barbary Lundberg "dymał" rodzimego fiskusa?
Moim zdaniem prezeska nie miała wyboru. W 1999 r. pod
jej kierownictwem Elektrim zadłużał się na potęgę.
Musiał spłacać jedne kredyty drugimi. Nowa "strategia"
polegała na tym, aby poprzez gigantyczne inwestycje
zachęcić potencjalnych inwestorów do kupowania akcji.
Nie miało znaczenia, że spółka osiągała kiepskie wyniki
z działalności bieżącej. Lundbergowa mamiła inwestorów
wizją przyszłych zysków. Tylko w roku 1999 długi
Elektrimu osiągnęły około 6,2 mld zł! W tej sytuacji
"pompowanie" wartości całej spółki przez podnoszenie
wartości spółek zależnych było próbą ratowania wizerunku
firmy na giełdzie. Z perspektywy lat możemy ocenić, czy
miało to sens.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego Elektrim siedzi w
gównie po uszy. W czerwcu 1999 r. Elektrim sprzedał
obligacje zamienne na akcje za kwotę 440 000 000 euro.
Po pięciu latach można było je wykupić lub zamienić na
akcje spółki. Cenę akcji określono na 64 zł. Lundbergowa
zakładała, że w 2004 r. tyle będą kosztowały akcje
kierowanej przez nią spółki! I znaleźli się frajerzy,
którzy w to uwierzyli! Problem w tym, że gdyby cena
akcji była niższa niż 64 zł – posiadacze obligacji mogą
zażądać gotówki. To dlatego tak wiele dziś słychać w
mediach o obligatariuszach Elektrimu, twardo
domagających się kasy. Kurs papierów spółki oscyluje
obecnie w okolicy 2,40 zł i zapowiadanych przez prezeskę
64 zł raczej nie osiągnie.
Gdy kolejne zmieniające się jak argentyńscy prezydenci
zarządy i rady nadzorcze Elektrimu czuły coraz większy
nacisk ze strony obligatariuszy – zaczęto baczniej
przyglądać się obrotom finansowym wykonywanym przez
Barbarę Lundberg. Jak sądzę, z tego powodu powstał
wspomniany, jakże interesujący, "Raport z badania
podatkowego Elektrim S.A.". Musiał on solidnie przerazić
ówczesny Zarząd, bo 13 września 2002 r. skierował pismo
do Rady Nadzorczej stwierdzając, iż: Zarząd Spółki
informuje, że istnieją uzasadnione podejrzenia co do
prawidłowości rozliczeń podatkowych (podatek dochodowy
od osób prawnych) w zeznaniach za 1999 r. Z informacji
jakie posiadamy wynika, że z tego tytułu może powstać
zaległość w podatku dochodowym oceniana na kwotę 1,7 mld
zł co z odsetkami może dać kwotę zbliżoną do 3 mld zł.
Dokument podpisali panowie Maciej Radziwiłł – prezes
Zarządu, Jan Rynkiewicz i Robert Butzke – wiceprezesi.
Powołano też specjalną komisję, która miała zbadać
sprawę.
Kilka dni później Zarząd został odwołany. Jeden z moich
informatorów jest przekonany, że prawdziwym powodem
dymisji Zarządu z Maciejem Radziwiłłem na czele wcale
nie był złożony przez niego w sądzie wniosek o upadłość,
lecz groźba ujawnienia gigantycznych zaległości w
podatku dochodowym.
Gdyby podane przez nas fakty potwierdziły się – łatwo
przewidzieć, co może się stać. Właściwy Urząd Kontroli
Skarbowej powinien natychmiast wydać decyzję o
zabezpieczeniu aktywów będących jeszcze w posiadaniu
Elektrimu (chodzi m.in. o udziały w takich spółkach jak
Polska Telefonia Cyfrowa czy zespół elektrowni Pątnów –
Adamów – Konin) oraz zająć znajdujące się jeszcze na
koncie spółki pieniądze.
Może okazać się, że tzw. obligatariusze będą musieli
obejść się smakiem. Zgodnie z polskim prawem
zobowiązania wobec skarbu państwa regulowane są w
pierwszej kolejności. Tak więc ci wszyscy "inwestorzy
portfelowi", którzy pożyczyli pieniądze Lundbergowej,
dostaną potężnie po dupach. Pytanie tylko, czy do tego
dojdzie?
Aby obraz sytuacji Elektrimu był kompletny, warto
nadmienić, iż audyt robił mu – zgadnijcie Państwo
– zamknięty za "kreatywną księgowość" Andersen. Jest w
moich rękach memorandum Andersena
z 10 września 2002 r. skierowane na ręce prezesa Macieja
Radziwiłła przez panów Radosława Czarneckiego i Andrzeja
Puncewicza. Celem memorandum jest analiza możliwości
optymalizacji pozycji podatkowej Elektrim S.A.
"Optymalizacja podatkowa" oznacza szukanie możliwości
niepłacenia podatków. Tym właśnie zajmował się Andersen.
Zdecydowane wejście "skarbówki" może oznaczać kłopoty
dla największych akcjonariuszy Elektrimu S.A. –
kierowanego przez Kostrzewę BRE, Zbigniewa Jakubasa i
Ryszarda Opary. Mielibyśmy przy okazji skandal
porównywalny z Enronem – oczywiście na skalę Europy
Środkowowschodniej. Pytanie tylko, kto się odważy?
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zakonnice darmo nie dają "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Globtruteń
Imponująco wygląda lista podróży zagranicznych
prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego. Na przełomie
stycznia i lutego gościł w Stuttgarcie i Badboll. W
lutym był w Berlinie i Stralsundzie. Na początku
kwietnia odwiedził LiŇge i Brukselę. Cztery dni po
powrocie z Belgii był w Chemnitz, skąd pojechał prosto
do Katynia. W połowie maja był w Strasburgu. Potem w
Rzymie, skąd wybrał się na dwa tygodnie do Izraela,
m.in. w sprawie programu obchodów 60. rocznicy zagłady
łódzkiego getta. Jeszcze w tym roku Kropiwnicki odwiedzi
USA. Trzeba go było wybrać kurierem dyplomatycznym, a
nie prezydentem zaniedbanego miasta.
Mądry bo bezrobotny
Tomasz Pajęcki, rzeszowski radny AWS poprzedniej
kadencji, który publicznie obraził prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego podczas jego wizyty w Rzeszowie,
wystosował niedawno przeprosiny. Jedyne, co mam na swoje
wytłumaczenie, to to, że działałem zbałamucony ówcześnie
panującą propagandą – napisał w oficjalnym liście, który
upublicznił, zanim jeszcze wysłał go do Aleksandra
Kwaśniewskiego. – Obrzydliwe manipulacje sztabu
wyborczego Mariana Krzaklewskiego polegające na
pokazywaniu filmu, w którym Pan Prezydent żartuje sobie
z ministrem Siwcem, traktowałem naiwnie jako ujawnienie,
że Pan Prezydent szydzi sobie z Ojca Świętego. Swój błąd
zrozumiałem dopiero kilka dni temu. Pierwsze wątpliwości
powstały, gdy 20 maja zobaczyłem, iż Ojciec Święty nie
wygląda na kogoś, kto by się na Pana gniewał. Gdy na
dodatek usłyszałem, jak wspólnym głosem, ze szczerą
troską o Polskę, mówicie o Unii Europejskiej, coś we
mnie pękło. Tak napisał były radny do urzędującego
prezydenta. Na szczeblu eksradnego można dostać napadu
uczciwości? Nie przesadzajmy. Pajęcki nie ukrywa, że
liczy teraz na – jak sam się wyraża – "kolegów z SLD" w
znalezieniu pracy.
D. J.
Świeżynki
Donald Tusk na kongresie Platformy ogłosił dwie nowiny.
Po pierwsze, koniec przywództwa i państwa Leszka
Millera. Po drugie, początek przywództwa i państwa
nowych przywódców z Platformy Obywatelskiej. Przywódcą
PO został, z braku innych kandydatów, wspomniany Donald
Tusk. Świeżynek w polityce. W latach 1989–94
przewodniczący Kongresu Liberalno-Demokratycznego. W
1994–95 wiceprzewodniczący Unii Wolności. W latach
1995–2000 członek Zarządu Unii Wolności. W latach
2001–2003 członek współzałożyciel Platformy
Obywatelskiej. W latach 1991–93 poseł na Sejm,
przewodniczący Klubu Parlamentarnego Kongresu
Liberalno-Demokratycznego, w latach 1997–2001 senator
UW, wicemarszałek Senatu. Obecnie poseł PO,
wicemarszałek Sejmu.
Szefem klubu parlamentarnego PO został Jan Maria Rokita.
Poseł od 1989 r. Najpierw wiceprzewodniczący
Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, potem
wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego Unii
Demokratycznej – w międzyczasie minister w rządzie
Suchockiej – następnie wiceszef klubu Unii Wolności, od
1998 do 2002 r. przewodniczący Stronnictwa
Konserwatywno-Ludowego. Teraz w Platformie
Obywatelskiej.
Nowe twarze w polskiej polityce. Świeża krew.
Z. N.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Siekierka na kijek "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Forsę brać a dupy nie dać
Właścicielu dobrej firmy, jeśli zwrócą się do Ciebie z
"Rzeczpospolitej" z propozycją zamieszczenia reklamy
twojej firmy, bądź czujny. Może się okazać, że żyjesz
niezgodnie z linią programową gazety. I kaplica!
Panienka przez telefon: – Dzień dobry, jestem z
Ogólnopolskiego Biura Prasowego. Proponujemy waszej
firmie zamieszczenie reklamy w dodatku do
"Rzeczpospolitej", "Dobra Firma". Koszt reklamy o
powierzchni 140 cmkw.: 6000 zł plus VAT.
Przedstawiciel spółki URMA, wydawcy tygodnika "NIE",
przez telefon do panienki: – Tylko tyle? Na czym polega
ta reklama?
Panienka: – My przysyłamy do państwa dziennikarza, który
na podstawie tego, co państwo powiedzą, pisze tekst
reklamowy, który następnie jest opublikowany w "Dobrej
Firmie".
Przedstawiciel: – To my się zastanowimy.
Przedstawiciel do Jerzego Urbana, właściciela URMY i
naczelnego redaktora "NIE": – "Rzepa" chce nas
reklamować. Tanio. Idziemy na to?
Urban: – Jak tanio, to kupmy to he, he.
Przedstawiciel do panienki, przez telefon: – OK, niech
pani przysyła tego dziennikarza.
Dziennikarz Antoni Kruk przychodzi do redakcji "NIE",
włącza dyktafon, a przedstawiciel URMY opowiada, jaka to
dobra firma. Najlepsza na świecie.
Kruk po półgodzinnym nagraniu: – To ktoś to teraz
napisze, tekst przyślemy państwu do akceptacji. A teraz
podpiszmy umowę.
Dyrektor spółki URMA podpisuje umowę z Ogólnopolskim
Biurem Prasowym reprezentowanym przez Kruka.
Mailem i faksem przychodzi tekst reklamy. Jest drętwy,
choć wychwala pod niebiosa Urbana, URMĘ i "NIE".
Dziennikarz tygodnika "NIE" pisze nowy tekst reklamy.
Wysyła go mailem i faksem do Ogólnopolskiego Biura
Prasowego.
Panienka do przedstawiciela URMY przez telefon: –
Dostaliśmy, dziękujemy. Reklama ukaże się w "Dobrej
Firmie" 12 września.
Przedstawicielka "Rzeczpospolitej" do przedstawiciela
URMY przez telefon: – Dostaliśmy jakiś tekst.
To jest artykuł?
Przedstawiciel do przedstawicielki: – Nie. To jest
reklama.
Przedstawicielka do przedstawiciela: – Aha, to ja już
wszystko rozumiem.
Maciej Łukasiewicz, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej"
do Klaudii Kruk z Ogólnopolskiego Biura Reklamy, na
piśmie: W odpowiedzi na Pani pismo z dnia 3 września br.
uprzejmie wyjaśniam, że wycofałem reklamę firmy Urma sp.
z o.o. wydawcy tygodnika "NIE", jaka miała ukazać się w
dzienniku "Rzeczpospolita" w dniu 12 wrześ-nia br. na
podstawie art. 36 ust. 4 prawa prasowego, ponieważ
przedmiotowa
reklama była sprzeczna z linią progra-mową
"Rzeczpospolitej". Łączę wyrazy szacunku (nieczytelny
podpis).
Klaudia Kruk do URMY, na piśmie: Szanowni Państwo,
Uprzejmie informujemy, iż publikacja artykułu
reklamowego dot. Państwa firmy w Dzienniku
Rzeczpospolita na dzień dzisiejszy nie może zostać
wykonana. Głównym powodem rozwiązującym wiążącą nas
umowę jest brak akceptacji wydawnictwa Presspublica na
opublikowanie wspomnianego tekstu. Z przykrością
stwierdzamy, iż na skutek zaistniałych okoliczności nie
możemy podjąć z Państwem współpracy. Mając na uwadze
powyższe prosimy o przesłanie numeru konta na które
dokonamy zwrotu należności z tytułu niewykonanej usługi
publikacji. z poważaniem Klaudia Kruk (podpis
nieczytelny).
Przedstawiciel URMY do panienki z Ogólnopolskiego Biura
Prasowego, przez telefon: – Czy"Rzeczpospolita"
kiedykolwiek zakwestionowała jakąś reklamę?
Panienka: – O ile wiem, to nie.
Przedstawiciel: – A czy w jakikolwiek sposób redaktor
naczelny "Rzeczpospolitej" sprawdza wiarygodność firm,
które zamieszczają reklamy.
Panienka: – O ile wiem, to nie.
Przedstawiciel: – Czyli można sobie wyobrazić sytuację,
że reklamę w "Dobrej Firmie" zamieściłaby zła
firma należąca do oszustów i złodziei?
Panienka: – Można.
Ze stopki redakcyjnej "Rzeczpospolitej": Za treść
ogłoszeń redakcja nie ponosi odpowiedzialności.
Tygodnik "NIE" do "Rzeczpospolitej" i reprezentujących
ją firm: Walcie się na ryj! Najpierw zawracacie nam z
chciwości dupę, a potem się wypinacie. Nam to lata, bo
zachwalanie się za własną forsę ani jest honorowe, ani
nie przydaje wiarygodności. Zaryzykowaliśmy 6 tys., żeby
wykazać, że nawet reklama nie jest w "Rzepie"
politycznie bezstronna. Nie wydajemy dodatku "Dobra
Firma", ale jesteśmy dobrą firmą: płacimy pensje,
podatki, składki na ZUS, a nasz zarząd nie ma kłopotów z
prawem – jak zarząd wydającej was "Presspubliki". Jeśli
właśnie na tym polega wasza linia programowa, to se ją
narysujcie i się na nią gapcie.
Z wyrazami
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie wypuścimy Lenina z baru
Walnij setę pod wodza rewolucji. Nie zapomnij wypić za
zdrowie prawicy. To dzięki niej wesoło jest.
Arkadiusz Mazur szef opolskiej knajpy Czerwona Oberża i
jego wspólnik mają szansę stać się najsławniejszymi
Polakami sierpnia. Zepchnąć w cień artystkę Nieznalską i
Lwa Rywina. Jak będą mieli szczęście, to wylądują na
ławie oskarżonych w związku z art. 256 kodeksu karnego:
Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny
totalitarny ustrój państwa (...) podlega grzywnie, karze
ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat
2. Jeśli ich nie postawią przed sądem, to też nie
stracą. Darmową reklamę mają już zapewnioną.
* * *
Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa w formie żartu
złożyli w prokuraturze Młodzi Konserwatyści (to taka
kanapowa przybudówka śp. AWS). Ci ludzie, którzy
otworzyli "Czerwoną Oberżę" i tak ją urządzili zakpili
sobie z setek tysięcy ofiar systemu komunistycznego, a
także z prawicowych władz Opola, bo wejście do pubu
znajduje się na wprost do ratusza. Jeśli był to żart, to
niesmaczny, ale najbardziej niesmaczy mnie to, że takie
żarty uchodzą dziś na sucho – poskarżył się miejscowej
prasie jeden z prawicowców. Widocznie okolic ratusza
żarty się nie trzymają.
Miejsce przestępstwa nie wygląda groźnie. Raczej trochę
tandetnie. Portrety Lenina, Marksa, Engelsa, Breżniewa,
Stalina oraz przywódcy chińskiej rewolucji Mao Tse-tunga
i innych przedstawicieli ruchu komunistycznego. Do tego
plakaty przedstawiające sceny Wielkiej Rewolucji
Październikowej. Kelnerki odziane w radzieckie furażerki
z emblematami. Muzyka, która leci z głośników, nie
przypomina nawet pieśni robotniczych. Żarcie drogie. Na
zapitkę beczkowa Warka Strong i Żywiec. Do tego
koszmarna tapeta w burdelowe paski i latarnie na
zewnątrz jak, za przeproszeniem, w jakiejś kurewskiej
oberży. Jednak pan Arek zapewnia, że wkrótce nastąpią
zmiany.
– Chcę zrobić galerię z prawdziwego zdarzenia. Utrzymaną
w odpowiednim nastroju. Planuję zorganizować wystawę
Wojny Ojczyźnianej, później będzie życie Lenina od
czasów najmłodszych oraz ostatnie manewry wojsk Układu
Warszawskiego, które odbyły się w NRD.
* * *
Nie byłoby tego całego szumu, gdyby nie zakulisowe
działania opolskiej prawicy. Tradycyjnie, jak to
prawica, musi ona wszystko spieprzyć, nawet uknutą przez
siebie intrygę. "Czerwona Oberża" – niedawno była
jeszcze kluboczytelnią nastawioną na bardziej ambitnych
i wyrafinowanych gości. Nazywała się "Cztery Oceany".
Podawano tam 100 gatunków win z całego świata.
Organizowano kameralne imprezy artystyczne. Z tego
powodu poprzednie lewicowe władze Opola postanowiły, że
jako kulturalny przybytek, a nie zwykły pub, "Cztery
Oceany" będą płacić niższy czynsz do kasy miasta.
Zdaniem nowej prawicowej ekipy fakt, że knajpa miała
takie fory, wynika z zażyłości, jakie łączą Mazura z
komuchami, a nie działalności kulturotwórczej. W
opolskim ratuszu powołano specjalną komisję, która
zajęła się badaniem ulgi. Nie wiadomo, co ustalono, ale
faktem jest, że podwyższono stawkę czynszu. Mazur wraz
ze wspólnikiem postanowili wtedy olać wysoką kulturę i
przemianować knajpę na zwykły pub. Brakowało jednak
pomysłu na nazwę. Doszły ich słuchy, że wśród opolskich
polityków prawicy i członków komisji nazywani są
"Czerwoną Oberżą". Nie bardzo wiadomo, dlaczego, gdyż
wspólnik Mazura w ostatnich wyborach samorządowych
startował bez powodzenia z listy obecnego prezydenta
Ryszarda Zembaczyńskiego. Uznali wobec tego, że oberżę
uczynić należy ideowo czerwoną.
Przedsiębiorczy biznesmeni zacierają ręce. Komuna ma
wzięcie, budzi sentyment. Pan Arek liczy na nowych
klientów i większe zyski. Jeśli się marzenie spełni,
powinien nie być skąpcem. Postawić wódkę. Nie wykosztuje
się wiele. Prawicowi politycy głowy mają gorące, ale
słabe, bo marne, wypełnione tandetną nienawiścią.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Język wiary
Nie jest łatwo z barana zrobić owieczkę. Oto spisane
dowody wysiłku katechetów.
- Dzieci, najlepszym radiem jest ambona.
- Wy tylko się pilotujecie (chodzi o sprzęt RTV), a
dziesięciu nie znacie (przykazań).
- Marek – idioto, niech wreszcie do ciebie wiara dotrze.
- Z dalekich wypraw Boga przywoźcie (przed feriami
zimowymi).
- Jest to relikwia św. szczęki (na wycieczce w
Wambierzycach).
- Noc ogarnia Polskę, spływa z Unii Europejskiej.
- Katedry to takie piękne drzewa w parkach wiary.
- Ubierajcie się godnie i patrzcie w autorytety.
- Jezus cierpi, a wy mlaskacie. Ja tego nie zapomnę (na
projekcji filmu o Chrystusie).
- Ja to wiem – od Boga (odpowiedź na pytanie zadane
zakonnicy, dlaczego zabiera głos w sprawach
antykoncepcji, przecież żyje w "czystości" – III klasa
LO).
Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach
religii.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pamiątka z celulozy
Mianowano pełnomocnika ministra do spraw czytelnictwa.
Urząd ten lokuje się swą ważnością pomiędzy
pełnomocnikiem rządu do spraw powodzi a pełnomocnikiem
do spraw kobiet, gradobicia i manicure. Nowe
dygnitarstwo przypadło prezesowi Polskiej Izby Książki.
Nazwa tej instytucji urąga godności świętego przedmiotu,
którego dotyczy. Izba mieścić powinna najwyżej dzieła
pisarzy chłopskich: Reymonta, Ozgi-Michalskiego,
Myśliwskiego. Księgi Narodu i Pielgrzymstwa przynależą
do Polskiej Komnaty Książki. Dla Kofty czy Grocholi
powołać zaś trzeba Polski Buduar Książki, żeby się
wiedźmy nie ocierały o Miłosza lub Asnyka.
Izba czy przyzba książki – jej prezes nazwisko też nosi
pospolite: Andrzej Nowakowski. Powinno być January
Szekspirowski albo Nestor Maria hrabia Tołstojowski.
Według panującej u nas doktryny, na świecie istnieją
wyłącznie książki do nabożeństwa. Rozumieć to trzeba
tak, że książka jako przedmiot stanowi świętość, obiekt
kultu. Forma ma właściwości magiczne. Cytuję
pełnomocnika: Badania socjologiczne w UE udowodniły, że
człowiek nie-czytający książek nie jest w stanie
zrozumieć prostych tekstów, na przykład instrukcji
obsługi! Jeśli młody człowiek nie nabierze do 15.-16.
roku życia nawyku czytania, kontaktu z książką, jest
faktycznie stracony dla życia społecznego w demokracji.
Później nie ma szans tego nadrobić i staje się bardziej
przedmiotem obróbki demokratycznej niż jej podmiotem
("GW", 6 stycznia 2003 r.).
Wszystko kłamstwa. Od dziesiątków lat czytam po
kilkanaście godzin na dobę, a nie rozumiem instrukcji
obsługi psikacza do gardła ani szczotki klozetowej.
Psycholodzy zrobili mi testy, z których wynika, że nie
nadaję się do przyuczania w zawodach robotniczych. Mimo
oczytania moje ustosunkowanie do demokracji też bywa
przedmiotem ostrej krytyki.
A przecież jako dziecko zaczytywałem się Marczyńskim i
inną literaturą wyższego lotu niż "Serce" Amicisa –
kicz, nad którym beczał przyszły pełnomocnik Nowakowski.
Na Amicisie wyrabiał on sobie tę płytką uczuciowość
niezbędną do uniesień nad książką.
Kult książki to taki pomysł, jakim byłoby np. uświęcenie
ruszania ręką albo jazdy pociągiem. Ręką można
poonanizować się rozkosznie, ale też wydłubać sobie oko.
Pociągiem jedzie się ku pięknym przygodom i na własny
pogrzeb; można też salonką, a można kucać na buforze.
Rzeczy ładne, a nawet mądre człowiek przyswaja to z
gazety, to z ekranu, to z radia, to z cudzego pyska.
Ważne, co w siebie lokuje, a nie, z czego odbywa się
transport.
Jeśli papierowe książki znikną, a zastąpi je rodzaj
okularów połączonych elektronicznie z bibliotekami
całego świata, toż to tylko wygoda: ręce wyzwolone z
ciężaru foliałów, mieszkanie od bibliotecznego kurzu i
smrodu odchodów myszy chrupiących Kołakowskiego.
Kult książki lokuje celulozowe cegły powyżej innych
konserw z cudzą myślą. Nikt mi nie wmówi, że serial
"Rodzina Soprano" to coś bardziej pośledniego niż
przepowiednie Fatimy, podręczniki do astrologii lub
publicystyka historyczna Jerzego Roberta Nowaka
tytułującego się profesorem.
Podobnie jak książka, za świętość uchodzi teatr. Gdy
prowincjonalna trupa poczęta z bimbru i naftaliny
odgrywa grafomanię typu "Wyzwolenie" Wyspiańskiego lub
młodopolskie ramoty, ma to być z natury rzeczy zjawisko
szlachetniejsze od telewizyjnej reklamy – sztuki
nowoczesnej, w formie zwartej, o skojarzeniach
błyskotliwych.
Sacrum religijne podważają ateiści. Kult książki czy
teatru dali sobie wmówić wszyscy bez żadnego wyjątku.
Żyć będziemy bezkrytycznie wierząc w takie zabobony jak
szlachetność książki, dopóki będą istnieć przekonania
nie poddane żadnej weryfikacji, bezdyskusyjne. Póki
świeckie świętości – schematy kultury – nie umkną
wyszydzone do składu rupieci, póty nasze upodobania nie
staną się spontaniczne i pozostaną wmówione przez
belfrów oraz pełnomocników jako elementy przymusowego
kultu kultury.
Pisałem kiedyś, że warto było nauczyć się czytania dla
dwóch tylko książek: telefonicznej i kucharskiej. Od
czasu, kiedy to mi się powiedziało, obie w dobie komórki
z pamięcią i Internetu też stały się zbędne.
Gigantyczny gmach Biblioteki Narodowej – bazylikę
książkowego bożka – czas zamienić na supermarket. Można
w nim zostawić jedną szklaną gablotę pamiątkową, a w
niej pełnomocnika Nowakowskiego przez muchy obsranego.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Demokracja i tylko dwie kalorie
Wolne narody Europy Wschodniej tęsknią za jarzmem
komuny.
Kapitalizm w porównaniu z komuną jest bardziej dolegliwy
dla ubogich – wynika z książki prof. Henryka Domańskiego
"Ubóstwo w społeczeństwach postkomunistycznych". Jeszcze
w latach 80. odsetek ludzi głodnych, nie obutych i nie
odzianych zmniejszał się. W latach 90. za sprawą
niewidzialnej ręki rynku bieda ruszyła do ataku. Są
pierwsze oznaki pojawienia się underclass – podklasy, w
której skład wchodzi biedota mająca w dupie sprawy
ogółu. To poważny krok w kierunku Zachodu, bo tam
istnienie takiego kawałka społeczeństwa to już tradycja.
Badania przeprowadzono w sześciu krajach: Polsce,
Słowacji, Rosji, Bułgarii, Rumunii i na Węgrzech. Ich
zasadniczym celem była charakterystyka różnych przejawów
biedy po transformacji ustrojowej.
W kategorii "warunki mieszkaniowe" zaskakująco dobrze
wypada Rosja.
Najmniej rosyjskich rodzin (zaledwie 0,2 proc.) żyje w
lokalach mających przeciekający sufit, wilgotne ściany i
podłogę z ubitej ziemi w pomieszczeniach przeznaczonych
do spania. Polaków i Słowaków mieszkających w takich
warunkach jest pięć razy więcej. Najgorzej wypadła
Rumunia – 10,6 proc.
Tylko 2,1 proc. rosyjskich rodzin zmuszonych jest spać w
altanach, stajniach, szopach i innych pomieszczeniach
poza domem; zaledwie 2 proc. Rosjan śpi w kuchniach. W
obu tych parametrach Polska uzyskała gorsze rezultaty –
odpowiednio: 8 i 6,3 proc. Uwagę zwracają Bułgarzy – aż
2/3 z nich notorycznie kima w pomieszczeniach
przeznaczonych do gotowania.
Polacy, jak wynika z przytoczonych danych, żyją w
porównaniu z innymi społeczeństwami postkomunistycznymi
w niezłych warunkach; najgorzej bytują Bułgarzy i
Rumuni. Najlepiej mieszkają Rosjanie, których nasza
wyobraźnia wciąż lokuje w mieszkaniach, gdzie co pokój,
to inna rodzina.
* * *
Za to właśnie w Rosji są największe kłopoty z dostępem
do usług medycznych. Aż 45,5 proc. nie stać na
lekarstwa, a 24,6 proc. – na opłacenie wizyty u lekarza.
W Polsce wyniki te wynoszą 17,6 i 5,5 proc.
O Węgrzech często mówi się, że to gospodarczy tygrys
Europy Środkowowschodniej. W tym kontekście zaskakująco
blado wypadają wyniki dotyczące konsumpcji. 5,4 proc.
Węgrów deklaruje, że nie stać ich na kupienie żywności
dla dzieci, a tylko 88,1 proc. twierdzi, że nie ma
żadnego problemu z nabywaniem jedzenia. W obu
przypadkach są to rezultaty gorsze nie tylko od Polski
(1,2 i 97,6 proc.), ale także od Rosji (2,7 i 94,6
proc.).
Okazuje się, że można grać pierwsze skrzypce w
gospodarce mając rozległe obszary niedostatku i nędzy –
podkreśla profesor Domański.
* * *
1/3 Polaków na pytanie, czy kiedykolwiek została
dotknięta bezrobociem, odpowiedziała twierdząco.
Najlepiej w tej kategorii wypadła Rosja i Rumunia (po 23
proc.), a najgorzej Bułgaria (46).
Dość zaskakujące rezultaty przyniosło badanie
wykształcenia. Przeciętny obywatel Rosji skończył 11,8
klasy i jest to najlepszy wynik; Polska z rezultatem
10,8 ma w tym rankingu trzecie miejsce. Poziom
wykształcenia ma ścisły, niemal matematyczny związek z
ubóstwem. Jak wynika z obliczeń prof. Domańskiego,
osoby, które nie ukończyły szkoły podstawowej, mają w
Polsce ponad trzykrotnie większą pewność zostania ubogim
w porównaniu ze średnią krajową.
Rosjanie mają najwyższy odsetek osób, które wychowywały
się w niepełnych rodzinach – 36 proc. spędzało
dzieciństwo bez tatusia lub mamusi. W Polsce 15 proc. –
i jest to średni rezultat. Wychowanie w niekompletnych
rodzinach uznawane jest za jeden z głównych wskaźników
ubóstwa.
* * *
Wszystkie te dane dotyczą roku 2000. A jak było w
komunie?
W 1988 r., a więc krótko przed jej końcem, w Polsce 2,9
proc. osób chodziło spać o pustym żołądku. 12 lat
później głodnych było 5,4 proc. Zwiększył się też
wyraźnie odsetek osób, które nie miały drugiej pary
butów: w 1988 – 11,6 proc., w 2000 – 22,4. Przybyło
również tych, którzy nie mieli ciepłego okrycia: w 1988
było ich 0,9 proc., a w roku jubileuszowym – 3,2. Taka
sama wzrostowa tendencja wystąpiła we wszystkich
badanych krajach. Rekord zanotowano w Bułgarii. Tam
liczba zasypiających przy marszu granym przez kiszki
zwiększyła się z 4,8 do 28,7 proc.; odsetek osób bez
drugiej pary buciorów zwiększył się z 13 do 61,3, a
tych, którzy nie mieli ciepłego okrycia, przybyło z 4,8
do 25,5 proc.! Tylko trochę lepiej sytuacja wygląda w
Rumunii. W Rosji, kraju raczej chłodnym, aż
pięciokrotnie zwiększyła się liczba osób nie
posiadających ciepłego okrycia. W Słowacji w 1988 r.
właściwie nikt nie chodził głodny spać. W 2000 na
głodniaka zasy-piało 5,4 proc. badanych – dokładnie tyle
samo, co w Polsce i na Węgrzech.
Ankietowanych poproszono o odpowiedź na pytanie, czy w
2000 r. było gorzej niż w 1988. Twierdząco odpowiedziało
86,6 proc. Bułgarów, 52,6 proc. Polaków, 77,7 proc.
Rosjan, tyle samo Rumunów, 60,2 proc. Słowaków i 51,5
proc. Węgrów.
Trudno przeniknąć podłoże tych postaw, jednak wolno
założyć, że oceniając warunki wystawiono również ocenę
nowemu ustrojowi i władzy jako czynnikom odpowiedzialnym
za całokształt dokonujących się zmian. W latach 80. nie
widziało się tylu żebraków i bezdomnych mieszkających na
dworcach kolejowych (...), a widok ludzi penetrujących
śmietniki nie był tak rozpowszechniony jak teraz. (...)
Stwierdzenie będące dotąd raczej hipotezą niż faktem,
które mówi, że w latach 90. kategoria ludzi ubogich
uległa zwiększeniu, okazało się w istocie prawdziwe.
(...) Komunizm, mimo swych zasadniczych wad, okazuje się
dla ludzi systemem bardziej przyjaznym, podczas gdy
kapitalizm, mimo zalet, nie przekonał ich o swej
wyższości – podsumował prof. Domański.
* * *
Czy więc w społeczeństwach postkomunistycznych, a w
szczególności w Polsce, pojawiła się wyizolowana z
powodu chronicznej biedy część społeczeństwa nie
uczestnicząca w życiu publicznym? Balansująca na
krawędzi prawa, bez stałych dochodów i szans na ich
pojawienie się.
Jedną z definicyjnych cech underclass jest brak
zainteresowania polityką i życiem publicznym, które
traktuje się jako przejaw ogólniejszego syndromu
wyłączenia się ze spraw, którymi żyje ogół. Postawy te
znajdują wyraz w deklarowanej niechęci identyfikowania
się z partiami politycznymi i nieuczestniczenia w
wyborach. (...) W latach 90. w wyniku rozwoju stosunków
rynkowych dokonał się wzrost liczby ludzi biednych.
Kategoria ta stała się w Polsce bardziej widoczna niż w
poprzednim systemie i pod wieloma względami zaczyna się
wyodrębniać w strukturze społecznej w postaci nowego
segmentu – pisze Domański.
Od czasu upadku komuny bida panoszy się coraz okrutniej,
a tęsknota za PRL nie jest wcale naiwnym sentymentem za
bezpowrotnie minioną młodością. Znaczna część
mieszkańców III RP już dawno się przekonała na własnej
skórze, że wolny rynek to nie tylko święty Claus w
supermarkecie, ale także głód, brak kapci, ciepłej
katany i jakichkolwiek perspektyw na kolację.
Henryk Domański, "Ubóstwo w społeczeństwach
postkomunistycznych", Instytut Spraw Publicznych,
Warszawa 2002.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Skąd się biorą świnie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Cela vie
Oto potęga demokracji: póki kumple są u władzy, można
robić, co się chce.
Jak kumple przerżną wybory, to do drzwi może zastukać
prokurator.
Byłemu dyrektorowi Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych
Konradowi Tomaszewskiemu Prokuratura Okręgowa w Gdańsku
postawiła zarzuty, że nadużył uprawnień, a swoimi
działaniami przysporzył korzyści Mieszkaniowej
Spółdzielni Budownictwa Ekologicznego w
Gdańsku-Matemblewie. Wyrządził jednocześnie szkodę
skarbowi państwa na kwotę ok. 833 tys. zł. Byłemu
dyrektorowi Lasów grozi nawet do 10 lat więzienia.
Afera wybuchła w grudniu 2000 r. po serii artykułów w
"Gazecie Wyborczej". Pisał też o tym nasz tygodnik
("NIE" nr 4 i 30/2001). W 1999 r. MSBE stała się
właścicielem prawie czterech hektarów atrakcyjnych
gruntów budowlanych w jednym z centralnych punktów
Gdańska. Pozyskała je dzięki zamianie z Lasami
Państwowymi, które przejęły w mniej atrakcyjnym miejscu
75 hektarów lasów należących do spółdzielni. Podczas
transakcji posługiwano się wyceną sporządzoną półtora
roku wcześniej. W rezultacie metr kwadratowy gruntu
kosztował spółdzielnię ok. 8 dolarów. W 1999 r. w
Matemblewie cena metra kwadratowego przekraczała już 30
dolarów, a byli chętni, żeby płacić i 60 dolarów.
Dzisiaj grunt w tej okolicy kosztuje nawet 100 dolarów
za metr.
Mieszkańcami osiedla w Matemblewie są prominentni
politycy AWS, m.in.: poseł i sekretarz AWS Kazimierz
Janiak, doradca premiera Jerzego Buzka – Teresa
Kamińska, senator i minister edukacji Edmund Wittbrodt,
restaurator i "szara eminencja" lokalnego AWS Ryszard
Kokoszka, syn marszałka pomorskiego sejmiku
wojewódzkiego Dariusz Zarębski, sekretarz miasta Gdańska
Danuta Janczarek.
Dzięki temu, że grunt pozyskano za grosze, budowane tam
domy i mieszkania były wyjątkowo tanie. O połowę tańsze
niż u developera budującego domy obok. Na przykład
Kazimierz Janiak zapłacił za 180-metrowy dom ok. 400
tys. zł. Po publikacjach w "Wyborczej" i "NIE" rozpoczął
się festiwal hipokryzji. Dyrektor generalny Lasów
Państwowych Konrad Tomaszewski złożył do NIK wniosek o
kontrolę i zapowiedział ukaranie winnych. Premier Jerzy
Buzek ustami swojego rzecznika Krzysztofa Lufta
publicznie wyraził oburzenie z powodu tego rodzaju
transakcji.
Skończyło się, jak wyżej. Postawieniem zarzutów byłemu
dyrektorowi Lasów Tomaszewskiemu.
* * *
Dyrektor generalny Lasów Państwowych nie jedyny raz
swobodnie poczynał sobie z pieniędzmi należnymi skarbowi
państwa. Pisaliśmy w "NIE", że Tomaszewski uchylił
decyzję swoich podwładnych z Regionalnej Dyrekcji Lasów
Państwowych z Gdańska, która nałożyła na gminę
Kościerzyna 104 tys. 313 zł i 54 gr kary za przedwczesny
wyrąb lasu oraz 630 tys. 280 zł 72 gr na spółkę Dech-Pol
za zgodę na wyrąb lasu na swoim terenie bez wymaganych
zezwoleń. Tym samym zgodził się na łamanie prawa na
terenach leśnych, które z mocy sprawowanej funkcji miał
chronić, oraz naraził skarb państwa na utratę pieniędzy
należnych z kar ("NIE" nr 24/2002).
Może Prokuratura Okręgowa w Gdańsku zajmie się i tą
sprawą w wolnej chwili? Zwłaszcza że prokurator Henryka
Gajda-Kwapień, gdyby dobrze poszukała w swoim biurku,
toby jakieś dokumenty na ten
temat znalazła.
* * *
A ekologiczne i tanie osiedle w Matemblewie ma od
niecałego roku nowego lokatora. Jest nim były premier
Jerzy Buzek. Nie wrócił na Śląsk, gdzie tylko pył
węglowy w powietrzu, ale osiadł nad Bałtykiem, jodu się
nawdychać. Choć wcześniej wyrażał oburzenie sprawą
budowy taniego osiedla dla prominentów. Gdańsk musi więc
mieć w sobie faktycznie coś z genius loci. No... i tu
mieszka jego nieoceniona współpracownica Teresa
Kamińska.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Berlusconi się obroni
Gdyby Michnik nie pogonił Rywina i nie wybuchła afera,
za parę lat Polska przypominałaby kraj zjadaczy
makaronu.
Walka dwóch gigantów mass mediów – premiera Silvia
Berlusconiego (właściciela połowy telewizji i prasy
włoskiej) z Carlo de Benedettim (właścicielem drugiej
połowy rynku prasowego), która toczy się przed sądem,
ukazuje sprzedajność wszystkich i wszystkiego.
Rzymski Trybunał był nazywany "Portem we mgle". Sprawy
sądowe rozstrzygały się nie na sali rozpraw, lecz na
imprezkach wśród przyjaciół – we wspaniałych
apartamentach, w willach oraz na jachtach. Tam
załatwiało się wyroki – reszta była już tylko
przedstawieniem.
Papuga zapuszkowana
Po 8 latach trwania – w sposób zaskakujący wszystkich –
zakończył się teraz we Włoszech najgłośniejszy proces
zwany "IMI-SIR, lodo Mondadori", w którym trzej adwokaci
obecnego premiera byli oskarżeni o korupcję
przedstawicieli prawa. Pierwszym wielkim oskarżonym był
sam Silvio Berlusconi, ale po latach jego sprawa uległa
przedawnieniu. Na ławie zostały tylko papugi premiera,
sędziowie i osoby towarzyszące. Gdy w 2001 r.
opisywaliśmy dość szczegółowo afery włoskiego magnata
TV, wróżyliśmy, że papugom też się uda... Tymczasem 29
maja 2002 r. sąd w Mediolanie skazał w pierwszej
instancji: Cezarego Previti (na 11 lat), Attilio
Pacifico (11 lat), Giovanniego Acamporę (5 lat i 6
miesięcy) – a także sędziów Vittoria Mettę (13 lat) i
Renato Squillante (8 lat i 6 miesięcy) oraz syna i wdowę
po biznesmenie Rovellim (6 i 4 lata).
Previti & Co czekają teraz na wyrok sądu apelacyjnego i
kasację. Mają nadzieję, że sprawiedliwości stanie się
zadość. Przeraża ich nie tyle więzienie, ile
odszkodowanie dla IMI, de Benedettiego i państwa
włoskiego oraz koszty sądowe, na zapłacenie których
skazał ich sąd – łącznie 900 milionów euro!
Miliardowe łapówki
IMI-SIR. Afera pod tą nazwą należała do największych
przekrętów w skali światowej. W 1982 r. należące do
Rovelliego przedsiębiorstwo petrochemiczne SIR pozwało
przed sąd Włoski Instytut Nieruchomości (IMI) za
niedotrzymanie umowy i zażądało odszkodowania w
wysokości 500 mld lirów. W 1993 r. sąd kasacyjny
przyznał odszkodowanie spadkobiercom zmarłego
Rovelliego, które w międzyczasie z odsetkami urosło
prawie do 1000 mld! 300 mld poszło dla fiskusa, a 66 mld
lirów (blisko 33 mln euro!) do kieszeni papug i sędziego
Squillante.
Lodo Mondadori. W 1990 r. odbył się przewód sądowy
rozstrzygający spór między biznesmenami de Benedettim i
Formentonem o kontrolę finansową największego włoskiego
wydawnictwa Mondadori. Wygrał de Benedetti (właściciel
dziennika "La Repubblica"), a Berlusconi stracił
prezesostwo. Rok później wyrok został anulowany i
wydawnictwo przeszło w ręce grupy Fininvest.
Załatwieniem sprawy zajął się sędzia Metta. Tym razem
łapówka do podziału z papugami była skromna – 3 mld
lirów (ok. 1,5 mln euro). W tym przypadku korupcja
została uznana za zwykłą.
Czerwone togi
Cezary Previti – uznany za mózg afer ła-pówkarskich –
był szczególnym oskarżonym. Najbardziej zaufany człowiek
Berlusconiego i jego osobisty przyjaciel, minister
obrony w pierwszym rządzie oraz senator berluscońskiej
partii Forza Italia. Sposoby, którymi próbowano
zatrzymać proces Previtiego, opisywały najpoważniejsze
gazety – sprawę śledził z uwagą np. "Financial Times".
Afera rozpoczęła się od zeznań kobiety, która
uczestniczyła w imprezach, podczas których otwarcie
rozmawiało się o łapówkach. Gdy jej zeznania
opublikowały dzienniki "La Repubblica" i "L’Espresso",
wszystkie gazety Berlusconiego zrobiły z niej mitomankę.
Środki masowego przekazu należące do grupy Fininvest
rozpoczęły regularny atak na Trybunał w Mediolanie,
oskarżając sędziów i prokuratorów o to, że poprzez
procesy chcą pokonać włoską prawicę oraz jej lidera. Gdy
Previti został przyciśnięty do muru, bo prokuratorzy
dobrali się do jego kont w Szwajcarii, adwokat tłumaczył
się, że pieniądze zarobił wykonując zawód adwokata, a
ukrył je za granicą, żeby nie płacić podatków. Obrońcy
Previtiego próbowali siedem razy przenieść proces do
Perugii, gdzie klimat byłby bardziej im sprzyjający.
Były minister skorzystał też z nowej ustawy o
"uzasadnionym podejrzeniu stronniczości sędziów",
zaskarżając "czerwonych prokuratorów" przed Trybunałem
Konstytucyjnym. Najwyższy organ uznał jednak, że są oni
całkowicie niezależni.
Dyktatura sędziów
Po ogłoszeniu wyroku skazującego polityka-łapówkarza
włoska prawica ruszyła do obronnego ataku. Nasza
demokracja jest poważnie chora i obywatele tracą
zaufanie do wymiaru sprawiedliwości – deklarował
przedstawiciel berluscońskiej partii – Bondi. Jestem
ofiarą prześladowań upolitycznionych sędziów, którzy
chcą wykorzystać mnie jako instrument puczu. Wszystkie
dowody zostały wyciągnięte jak królik z kapelusza –
obstawał przy swoim Previti. Był to wyrok ukartowany z
góry – stwierdził prawicowy minister sprawiedliwości
Castelli zapowiadając dochodzenie w mediolańskiej
prokuraturze.
Premier Silvio Berlusconi solidaryzował się ze swoim
oddanym adwokatem i w jego obronie opublikował list na
łamach dziennika "Il Foglio" należącego do swojej żony.
Pisał w nim, że we Włoszech panuje dyktatura sędziów
oraz tych, którzy za nimi stoją, i że czas z tym
skończyć dokonując reformy wymiaru sprawiedliwości i
przywracając deputowanym immunitet parlamentarny.
(Włochy i Portugalia są jedynymi krajami w UE, w których
immunitet parlamentarny nie chroni deputowanych. W
Italii został on uchylony po aferach korupcyjnych rządu
socjalisty Craxiego).
To brzydka sprawa dla Silvia Berlusconiego, który widząc
niebezpieczeństwo w tym procesie, zaprasza do reformy
wymiaru sprawiedliwości w interesie całego kraju – to
znaczy w swoim własnym interesie – pisała "La
Repubblica", której właściciel także ma w tym wszystkim
własny, gruby interes.
Autor : Grażyna Zaga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Odkupcie sobie miasto
Pytanie za 50 milionów: jaki cel powinny stawiać sobie
władze średniej wielkości miasta w Polsce? Odpowiedź:
kształcenie teologów.
Wokół Archikatedry Chrystusa Króla w Katowicach powstaje
mały Watykan. Oprócz samego kościoła – największego,
jaki został wybudowany w przedwojennej Polsce – znajdują
się tam inne kościelne instytucje: siedziba Caritasu z
Domem Księży Seniorów i najnowocześniejszym w stolicy
Śląska basenem, drukarnia archidiecezjalna, redakcja
"Gościa Niedzielnego", Wyższe Seminarium Duchowne. Teraz
rośnie kolejna budowla – siedziba Wydziału Teologii
Uniwersytetu Śląskiego.
Mury już są. 17 kwietnia 2003 r. dr Damian Zimoń,
kanclerz wydziału, a zarazem metropolita katowicki,
ubogacił je uroczyście wmurowując cegłę pochodzącą z
"Drzwi Świętych Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 Bazyliki
św. Piotra w Rzymie". Mury są wysokie na pięć
kondygnacji. Będą mieściły 12 sal wykładowych, gabinety,
sekretariaty, aulę na 200 osób i bibliotekę na 100 tys.
ksiąg. Budowla ma być nie mniej nowoczesna niż
wspomniany basen. Alarmy, instalacja grzewcza
przystosowana do zmian temperatury otoczenia,
klimatyzacja, odporność na szkody górnicze. Za rok
uroczyste otwarcie.
Teologia szmalu
Nauki ma tu pobierać 600 studentów, przyszłych teologów.
Za wybudowanie siedziby Wydziału Teologii Uniwersytet
Śląski nie zapłaci ani grosza. Inwestorem jest bowiem
kuria archidiecezjalna w Katowicach. Sposób finansowania
– sprzedaż należących do Kościoła gruntów o powierzchni
prawie 904 hektarów. Kupiec – miasto Zabrze. Gmina, na
której terenie znajdują się te hektary – miasto Zabrze.
Zysk – 52,5 mln zł. Kasy wystarczy nie tylko na
wy-budowanie siedziby Wydziału Teologii, ale i na kilka
innych kościelnych gmachów.
Jasne jak słońce, że polskie uniwersytety dopiero wtedy
coś znaczą, gdy kształcą teologów. W 1991 r. senat
Uniwersytetu Śląskiego podjął uchwałę o potrzebie
utworzenia Wydziału Teologicznego. Fragment ówczesnej
uchwały: Zadania, jakie Uniwersytet spełnia wobec
społeczeństwa, a zwłaszcza wobec regionu, wymagają
rozszerzenia spektrum nauk uprawianych w Uniwersytecie o
nauki teologiczne, bez których udzielenie odpowiedzi na
pytania nurtujące współczesne społeczeństwo wydaje się
niemożliwe. Potem minęły lata aż za prof. Tadeusza
Sławka, który pod koniec drugiego tysiąclecia był
rektorem UŚ, sprawa nabrała rumieńców. Pan rektor
napisał pismo do słynnego ministra edukacji narodowej,
awuesowskiego Mirosława Handke: Licząc na osobiste
poparcie Pana Ministra, który – jak wiemy z publikacji –
jest rzecznikiem powrotu nauk teologicznych na
uniwersytety, pozostaję z wyrazami głębokiego szacunku.
27 marca 1999 r. zostało zawarte porozumienie między
rektorem UŚ i arcybiskupem katowickim w sprawie
powołania nowego wydziału.
Ziemia się kręci
W zeszłym roku Zabrzem (diecezja gliwicka, archidiecezja
katowicka) wstrząsnęła wieść, że Kościół otrzymał niemal
tysiąc hektarów ziemi, którą w czasach PRL uprawiały
PGR-y. Wyjaśnienie dla młodszych czytelników: PRL to
skrót od Polska Rzeczpospolita Ludowa, a PGR-y to
Państwowe Gospodarstwa Rolne uprawiające zboża,
ziemniaki czy buraki albo hodujące świnie, krowy itp.
Gdy rozwaliła się PRL, to rozwalono PGR-y. Odtąd
pegeerowska ziemia była administrowana przez Agencję
Własności Rolnej Skarbu Państwa (AWRSP). Akurat w Zabrzu
ten odłóg znajdował się w bardzo atrakcyjnych miejscach.
Część gmina Zabrze po prostu przejęła od AWRSP i dziś
tam jest kompleks hipermarketów. Obok znajduje się ta
nieskomunalizowana reszta, która przypadła Kościołowi.
Kościół ma działki także w innych częściach miasta. W
sumie jest ich 14. Te niecałe 904 hektary to około 9
kilometrów kwadratowych.
Przed ostatnimi wyborami samorządowymi Zabrzem rządziło
Stowarzyszenie Rodzin Katolickich. Wówczas powstał
wstępny projekt, by gmina przejęła grunty administrowane
przez AWRSP. Prezydent Roman Urbańczyk miał inne plany:
być może zamiast z AWRSP, trzeba – albo raczej można
będzie – rozmawiać z innym partnerem, który wejdzie w
posiadanie naszych "pól przyszłości" właśnie w drodze
regulowania przez Skarb Państwa zobowiązań wobec dawnych
właścicieli. Miał na myśli Kościół, który zamiast miasta
przejmie część miasta.
1 października ubiegłego roku rządowa Komisja Majątkowa
w Warszawie przekazała zabrzańską ziemię Kościołowi.
Była to rekompensata za majątek, który w czasach PRL
odebrano z naruszeniem prawa 10 parafiom archidiecezji
katowickiej. Choć parafie są w różnych miejscowościach
województwa, Kościołowi przyznano ziemię na terenie
jednej gminy – Zabrza.
W tej sprawie interweniował poseł Jan Chojnacki, który
chciał się dowiedzieć, dlaczego przyjęto tak kuriozalne
rozwiązanie. Obiecano mu przeprowadzenie kontroli w
AWRSP. Na tym się skończyło. Poseł ma wierzyć, że
wszystko odbyło się legalnie i nie było innej
możliwości, by Kościołowi wynagrodzić krzywdy.
30 grudnia 2002 r. do zabrzańskiego magistratu trafiło
pismo z Kurii Metropolitalnej z propozycją sprzedaży
miastu państwowej do niedawna, a kościelnej już teraz
ziemi po 5,81 zł za metr kwadratowy. Następca
Urbańczyka, prezydent Jerzy Gołubowicz, odpisał, że
interesuje go ta propozycja. Byłby głupi, gdyby postąpił
inaczej. Zabrze jest miastem aglomeracji katowickiej
ściśniętym między Bytomiem a Gliwicami. Kościelne tereny
są jednymi z niewielu, gdzie jeszcze jest miejsce dla
dużych inwestorów. W marcu sprawą zajęła się Rada
Miasta.
I zaczął się cyrk. Radni uwalili projekt uchwały o
odkupieniu ziemi od Kościoła. Postanowili, by ten punkt
w ogóle wyłączyć z porządku obrad. Za takim rozwiązaniem
głosowali radni prawicowi. Popierający prezydenta radni
lewicy byli w mniejszości. Prawica mogła się chwalić, że
dba o interesy mieszkańców i sugerować, że to lewica
idzie na pasku Kościoła. Ale podczas następnej sesji
prawie wszyscy radni zagłosowali za odkupieniem ziemi.
Wstrzymała się tylko jedna osoba. Zabrze nie ma
pieniędzy, których życzy sobie Kościół. Stara się o
kredyt. Kościół od początku stawiał twarde warunki.
Bękart konkordatu
W ten prosty sposób biedne miasto Zabrze, w którym
bezrobocie sięgnęło 28 proc., stało się głównym
sponsorem Wydziału Teologii Uniwer-sytetu Śląskiego.
Ponieważ komuś mogłoby się wydawać, że pieniądze idą na
szczytny cel, którym jest finansowanie publicznej
uczelni, warto się temu przyjrzeć bliżej.
Artykuł 4 porozumienia zawartego między rektorem UŚ a
metropolitą katowickim:
1. Postanowienie o ustanowieniu Wydziału Teologicznego w
Uniwersytecie Śląskim zagwarantuje kompetencje władzy
Kościoła Katolickiego, to jest Stolicy Apostolskiej,
Konferencji Episkopatu Polski i Arcybiskupowi
Katowickiemu, Wielkiemu Kanclerzowi Wydziału
Teologicznego, nadzór nad działalnością Wydziału.
2. Zakres i formy nadzoru, zabezpieczające tożsamość
katolicką i kościelną Wydziału określają odpowiednie
postanowienia Statutu Uniwersytetu Śląskiego.
Statut Wydziału Teologicznego: Wydział prowadzi
działalność naukową i kształci studentów w sposób
właściwy naukom teologicznym zgodnie z wymogami
Konstytucji Apostolskiej "Sapientia Christiana" (art.
66–71) i Normami wykonawczymi do tej Konstytucji (art.
50). Działalność Wydziału służy poznaniu i pogłębieniu
doktryny katolickiej (...) Wielkim Kanclerzem Wydziału
Teologicznego jest Arcybiskup Katowicki (...) Do
obowiązków Wielkiego Kanclerza w szczególności należy
czuwanie, aby była wykładana nauka katolicka z
zachowaniem należnej wolności w działalności
naukowo-dydaktycznej (...) Nauczyciele akademiccy,
którzy zajmują się dyscyplinami odnoszącymi się do wiary
katolickiej i obyczajów, przed objęciem stanowiska muszą
uzyskać misję kanoniczną od Wielkiego Kanclerza i złożyć
wyznanie wiary. (...) Na stanowiskach profesora
zwyczajnego i nadzwyczajnego w zakresie nauczania
teologii katolickiej mogą być zatrudnione osoby, które
za pośrednictwem Wielkiego Kanclerza uprzednio uzyskały
"Nihil obstat" Stolicy Apostolskiej (...) Studentami
Wydziału Teologii mogą być osoby, które uzyskały
świadectwo dojrzałości, akceptują katolicki charakter
studiów oraz kierują się zasadami moralności
chrześcijańskiej.
Przytoczyliśmy tylko część kwiatków. Innych nie będziemy
cytować, bo ciągle chodzi o to samo. O to, że Kościół
całkowicie kontroluje działalność wydziału, a świeckie
władze uczelni nie mają żadnego wpływu na to, kogo się
tam zatrudnia. Teologia ma charakter zgodny z katolicką
i watykańską wykładnią (z wyjątkiem jednej katedry,
którą kieruje ksiądz ewangelicki). Dla heretyków miejsca
tutaj nie ma i nie będzie.
Żeby nie było wątpliwości. Niezwykłe przywileje, które
Uniwersytet Śląski przyznał Kościołowi katolickiemu,
wcale nie są niezwykłe. Reguluje je tzw. konkordat,
czyli umowa międzypaństwowa zawarta przez Polskę i
Watykan. Niezwykły jest w tej historii tylko sposób, w
który zdobyto pieniądze na budowę gmaszyska dla
teologów.
Balcerowicz, Belka i Kołodko, uczcie się, jak zdobywać
kasę.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sprzątnięty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Platon gatunkowo ciężki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prawo świętojebliwych
Nasz ustawodawca to specjalista od załatwiania spraw
nieistotnych. Mamy więc w kodeksie rodzinnym i
opiekuńczym wymolestowane przez parafiankę-ambasadorkę
śluby końkordatowe oraz instytucję separacji pomysłu
Adama Strzembosza. Nie mamy za to wielu instytucji
potrzebnych ludziom prowadzącym mniej święte życie.
Dostaliśmy po komunie kodeks rodzinny i opiekuńczy,
najlepszy w poprzednim obozie. Wystarczy przypomnieć, że
nie dość gorliwie wprowadzaliśmy radziecki wzorzec
majątkowej wspólności ustawowej małżonków, który był
wówczas przedstawiany jako dowód równouprawnienia płci.
Polacy, jako jedyni, pozostawili sobie możliwość
podpisywania intercyz, choć obiektywne warunki
gospodarcze raczej nie sprzyjały tworzeniu rodzinnych
fortun.
Nie najgorszy ten kodeks funkcjonował bez większych
zgrzytów, ludzie rozwodzili się wedle osobistych
upodobań, jak kto chciał. Już jednak krótko po 1989 r.
po cichu zabrano się za swobodę rozwiązywania małżeństw.
Pod hasłem podniesienia poziomu orzecznictwa kopem
przepchnięto rozwody do sądów wojewódzkich, które odtąd
miały być I instancją. Wyuczonym w sprawach rozwodowych
sędziom w rejonach pozostawiono sprawy o alimenty, o
pochodzenie dziecka, sprawy opiekuńcze i inne bzdety.
Nikt wtedy jeszcze nie pisnął, że cały ten zabieg ma
służyć wyłącznie upodleniu grzeszników chcących się
rozejść.
Potem poszło już gładko. Nie czyniono nawet umizgów do
publiczności, że kolejne nowele przyniosą jakiekolwiek
korzyści śmiertelnikom. Podpisany w 1993 r. Końkordat
nie przewidywał koniecznego pośrednictwa urzędników z
USC w zawieraniu ważnych związków małżeńskich.
Postanowienia tej bezcennej umowy przeleżały się przez
całą kadencję 1993–97, gdy SLD był jeszcze brawurowo
odważny w stosunkach z czarnymi.
Z Sądu Najwyższego odszedł Strzembosz, ale jego idea
separacji zapłodniła przychodzących do władzy w 1997 r.
W pomyśle ślubów końkordatowych i tej instytucji nie
byłoby niczego złego, gdyby nie to, że są one jedynymi
widomymi dowodami myślenia polskiej prawicy o prawie
rodzinnym.
Za rządów awuesiaków zaklepano nam śluby przed
kościelnymi urzędnikami i separację.
Ustawodawca zajął się również skomplikowaną kwestią
pochodzenia dziecka wiarołomnej kobiety, która niemal
natychmiast po ogłoszeniu rozwodu wyszła ponownie za
mąż.
Do kompletu dorzucono jeszcze obniżenie wieku faceta –
nupturienta. Wcześniej było to 21 lat, a za zgodą sądu –
18. Teraz chłop bez pytania trybunałów może się machnąć
już po ukończeniu 18 roku życia. Nie zadbano jednak o
zrównanie praw płci. Panna, która ukończyła lat 16, może
dostać sądową zgodę na ślub, kawaler w tym wieku może
sędziego obejrzeć z daleka. Dyskryminację mężczyzn
pozostawiono w kodeksie świadomie, wbrew opiniom
profesorskich mądrali z komisji przy ministrze
sprawiedliwości.
Innych zmartwień w zakresie prawa rodzinnego polska
prawica nie poznała, a skoro ich nie zna, to problemu
nie ma. Pora by jednak dostrzec, że od lat 80. zmieniło
się kilka spraw, które w rozumnych państwach prawa mają
ogromny wpływ na działania ustawodawcy. PiSuar chce pod
hasłem moralnej i etycznej odrębności (czytaj:
wyższości) polskiego prawa rodzinnego od prawa UE,
zachowania radzieckich pomysłów. Nikt nie zastanawia się
nad tym, że zmieniły się stosunki majątkowe Polaków, że
nauka wypracowała wiarogodny dowód pochodzenia dziecka,
że wina jednej ze stron, jako przyczyna rozwodu, w XXI
wieku tylko śmieszy. Winę za rozkład pożycia wymyślono
na świecie tylko po to, by można było wprowadzić
rozwody. W XIX stuleciu przekonanie o nierozerwalności
sakramentalnego związku można było zmiękczyć tylko
opisami straszliwych zdrad i okrucieństw. Wkrótce
sytuacje nadzwyczajne strywializowały się do „pijał i
bijał”.
Nie byłoby może w tym nic złego, gdyby nie fakt, że od
tego, kto ponosi winę za rozkład małżeństwa, polskie
prawo uzależnia wiele skutków o poważnym znaczeniu.
Winny nie może np. żądać alimentów. Sposób ukarania jest
niezły, ale w polskich realiach oznacza, że winny nie
dostanie renty po współmałżonku, nie dostanie jej
również niewinny, gdy nie pozwał winnego o alimenty. W
praktyce wygląda to tak, że po czterdziestoletnim
małżeństwie żona nie dostanie renty po swoim
ciemiężycielu, jeżeli nie wystąpiła o alimenty. Dostanie
ją natomiast kobieta poślubiona tydzień wcześniej przez
tyrana. Nie trzeba nawet zawierać innego związku, by
była żona polizała łapę. Wystarczy, że przez całe życie
prowadziła dom, a po rozwodzie wszelkie zgromadzone w
ZUS i filarach środki powędrują za mężem. Trzeba winę za
rozkład pożycia wypieprzyć z kodeksu na zawsze, uznając,
że do rozwodu wystarczy, aby jedna ze stron naprawdę nie
chciała pozostawać w stadle.
Nie należy pary ludzi zmuszać do poniżającego dowodzenia
win rzeczywistych czy urojonych.
Pochodzenie dzieci jest wielkim problemem. Amerykanie
dowodzą, że u nich ok. 10 proc. ślubnych pociech nie
pochodzi od męża matki. U nas niektórzy hematolodzy
dziecięcy mówią nawet o 15 proc., ale widocznie wyższy u
nas odsetek wynika z tego, że zdrada mamusi jest
przykładnie od razu karana
chorobą potomka. Chłop jest głęboko upośledzony w
przepisach kodeksu. Bo może on być ojcem dziecka, ale
nie może domagać się urzędowego potwierdzenia tego
faktu. Nie chodzi tylko o sytuacje, gdy matka dziecka
jest ślubną małżonką kogoś zupełnie innego. Mamusia
zadecyduje, czy partnera dopuścić do uznania oseska. Za
to dziecko może pozywać domniemanego ojca zawsze,
samodzielnie lub za pośrednictwem mamusi.
Nauka dała nam dowód stwierdzający, czy dziecko pochodzi
od konkretnego mężczyzny. Są nim badania genetyczne
wymagające jedynie splunięcia do próbówki. Dawniejsze
dowody mogły co najwyżej wykluczyć czyjeś ojcostwo. Nowe
testy są już powszechnie dostępne w europejskich
aptekach. Ile byłoby
prościej wprowadzić ten środek dowodowy, niż narażać
ławników na wysłuchiwanie z wypiekami na twarzach
pikantnych szczegółów z życia par, trójkątów i innych
wieloboków.
Sejm śpi spokojnie czekając na kataklizm, nie przyjmując
do wiadomości, że czas spycha go na margines
śmieszności. Nie ma np. odpowiedzi na pytanie: co robić
z dziećmi poczętymi w laboratoriach przy świadomym
użyciu materiału genetycznego osób trzecich?
Stosunki majątkowe małżonków regulują zasady wymyślone
za Stalina. To, że w Polsce przez cały okres PRL
pozostawiono możliwość pisania intercyz, zostało
skrzętnie wykorzystane przez najbardziej świadomych
przedstawicieli społeczeństwa, z aktywistami Wołomina i
Pruszkowa na czele. Wspólność ustawowa przestała się
sprawdzać nie dlatego, że Polacy stali się bogatsi, bo
to dotyczy nielicznych. Przepadła, jako powszechna idea,
w następstwie jednej z czterech wielkich reform –
emerytalnej. Byłaby też pora, by ustalić, dlaczego żony,
również macochy – a te mają przykry zwyczaj żyć dłużej –
mają być uprzywilejowane w dziedziczeniu kosztem dzieci.
To samo, choć rzadziej, dotyczy mężów, czasami ojczymów.
Nasz kodeks rodzinny i opiekuńczy pasuje do potrzeb
Świętej Rodziny i dzisiejszych kontynuatorów ich dzieła.
Józef nie zajmował się kwestią pochodzenia dziecka, a
jako cieśla nie miał widoków na wielką fortunę. Maria
była podmiotem pierwszego opisanego eksperymentu
genetycznego. Wolno im, bo robili to z wyboru. Ich
dzieje opisała księga, ale nie był to kodeks. Niech
nasze życie również opisuje księga, ustawa, kodeks.
Tylko, jeśli łaska, napisana tu i teraz.
Autor : A.B.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Psie figle cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zalesianie dziury budżetowej
Widzieliście kiedyś drzewo warte półtora miliona?
Władcy miłościwie panujący narodowi od zawsze otaczali
się pięknymi roślinkami. Ogrody zakładali francuski
Ludwik XIV, pomroczny przystojniak Stanisław August
Poniatowski, a także brytyjska królowa Elżbieta.
Prezydent Wszystkich Polaków Wielki Ekolog Aleksander
Kwaśniewski także jest miłośnikiem zielska, ale tego
władcę stać tylko na jedno drzewko – tak ma biednych
podatników. Zgodnie z zasadą ty, prezydencie, fundujesz,
ja płacę – my, podatnicy, uświetniliśmy naszego
prezydenta i ulubionych posłów wbitym w glebę jednym
badylem. Kosztował jakieś 1,4 mln zetów. Dobrze, że pan
prezydent nie kazał posadzić lasu.
Picea glauca (świerk biały) pochodzi z Kanady; w
źródłach klasyfikowany jest jako świerk kanadyjski.
Tworzy szerokie, piramidalne korony z gałęziami
osadzonymi w gęstych regularnych okółkach. Dorasta do 20
m wysokości, rośnie bardzo powoli. Jest gatunkiem
światłolubnym, dobrze znoszącym zanieczyszczone
powietrze, niewybrednym wobec gleby, wytrzymały na
niskie temperatury. Igły długości 1–2 cm, sztywne,
niekłujące. Szyszki zwisające, jasnobrązowe, walcowate,
długości 3–6 cm.
Po rozpruciu placu między hotelem sejmowym a
drugorzędnymi biurami Kancelarii Prezydenta ta nomen
omen Picea dumnie rosnąć zaczęła.
Rozmowa z ministrem szefem Kancelarii Sejmu, Krzysztofem
Czeszejko-Sochackim:
– Gratuluję inwestycji w drzewko.
– Podoba się pani?
– Dawno nie widziałam nic bardziej ohydnego. Czyj to był
pomysł?
– Kancelarii Prezydenta, to znaczy jest to inwestycja
wspólna, ale głównym projektodawcą i organizatorem
przetargu jest Kancelaria Prezydenta. My mieliśmy wgląd
w projekt, bo po części go finansowaliśmy.
– Ile zapłaciła Kancelaria Sejmu?
– Pyta mnie pani o takie szczegóły. Proszę zadzwonić do
pani dyrektor Szczepańskiej. Podać numer?
Dyrektor Domu Poselskiego Barbara SzczepaŇska: – To była
suma, zaraz, 1,3 mln zł z takim dużym hakiem. My, to
znaczy Kancelaria Sejmu, płaciliśmy 1/3 tej kwoty, bo
przy okazji rozkopywania dziedzińca i zry-wania asfaltu
uszczelniliśmy sobie garaże. Wie pani, nie komentuję
tego pomysłu, tylko nie wiem, jak na tej wielkiej
choince zawieszę bombki świąteczne.
– Jak to jak, wezwie pani straż pożarną.
Sekretariat dyrektora administracyjnego Jana ŚwitaŁy w
Kancelarii Prezydenta:
– O co chodzi?
– O świerk za 1,4 mln zł.
– Dyrektora nie ma, ale proszę nam zadać pytania
pisemnie i przesłać faksem do naszego Biura Informacji i
Komunikacji Społecznej.
1 lipca posłałam kartelucha z pytaniami: 1. Jaki był
koszt ostatniej inwestycji na dziedzińcu Kancelarii
(kalkulacja kosztów posadzenia drzewa – świerk
kanadyjski)?; 2. Skąd zostało sprowadzone drzewo?; 3.
Jakie firmy wygrały przetarg i realizowały inwestycję?;
4. Jakie przewidywane są koszty nawadniania drzewa –
tzw. specjalistyczny system nawadniania?
Kancelaria Prezydenta odpowiedziała tak:
Uprzejmie informuję, że Kancelaria Prezydenta
Rzeczypospolitej Polskiej, jako inwestor nie dokonywała
zakupu materiałów użytych do remontu dziedzińca. Objęte
umową prace – w tym posadzenie drzewa, wykonane zostały
przez zwycięzcę przetargu, którym została firma "ADROG"
– Sp. Jawna Zakład Usług Brukarskich z Warszawy. Wartość
umowy określona była kwotą ryczałtową, obejmującą pełen
zakres prac. Drzewo to świerk srebrzysty kanadyjski
sprowadzony ze szkółki pod Poznaniem. Ponadto
informu-jemy, że nie przewidujemy dodatkowych kosztów
nawadniania ww. drzewa – chyba, że opady atmosferyczne
będą znikome. Z poważaniem – podpis nieczytelny.
O szmalu ani słowa. Wiemy jednak, że drzewko kosztowało
więcej, niż wynosi gaża pana prezydenta za jedną
5-letnią kadencję i 2000 pensji pielęgniarskich. Ale na
naturalnym pięknie przyrody nie należy oszczędzać.
Dziury budżetowej nie klajstrować.
Pan Kazio, ogrodnik sejmowy: – Ja bym tu amarantowych
bratków nasadził za 500 zł i to by jakoś wyglądało, bo
tak to widzi pani – ni w nos, ni w oko. I jeszcze taka
forsa. Ktoś tu normalnie ochujał.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polak czyli kundel
Spójrz w lustro. Zobaczysz flaki z olejem.
Nie pijemy. Jeśli sądzicie, że Polak potrafi wypić, to
jesteście w błędzie. Rekord światowego opilstwa dumnie
dzierżą Irlandczycy. Za nimi są Brytyjczycy, Finowie i
Norwegowie. My z naszymi siedmioma litrami czystego
alkoholu na łeb jesteśmy na 20. miejscu w świecie za
Litwą i Holandią, ale przed Słowenią i Węgrami.
Nie siedzimy. Jeśli przyjrzeć się liczbie więźniów
osadzonych w zakładach karnych, to można dojść do
wniosku, że Polska to państwo policyjne – 80 tys. plus
czterech pensjonariuszy daje nam 13. miejsce w światowym
rankingu. Daleko nam do Stanów Zjednoczonych, gdzie
garuje ponad 2 miliony obywateli, czy Chin, których
władze wsadziły za kraty blisko 1,5 mln przestępców, a
są kilkakrotnie bardziej liczebne niż USA. Ale za nami
są Niemcy (79 348 więźniów), Pakistan (78 938), a nawet
Turcja (71 860).
Nie napadamy. Dane te budzą niepokój, zwłaszcza że
najwięcej groźnych napadów na świecie ma miejsce w
Australii, a nie np. w Stanach – aż 708,5 na 100 tys.
ludności! Niebezpiecznie jest na Dominikanie (682,4
napadu na 100 tys.) i w RPA (595,6 napadu). Jeśli ktoś
wybiera się do Izraela, ma duże szanse zostać
napadniętym. Ten kraj z 491,8 napadu na 100 tys.
mieszkańców zajmuje 5. miejsce w rankingu tygodnika "The
Economist". Polska jest poza pierwszą dwudziestką.
Nie kradniemy. Podobnie z kradzieżami. Najszybciej
obrobią was w Danii (7687,6 kradzieży na 100 tys.
obywateli), na pewno stracimy portfel w Australii (6215
kradzieży na 100 tys.), tradycyjnie okradną nas na
Dominikanie (4779,3) i w Norwegii (4577,1). Pomroczna w
tej statystyce w ogóle nie występuje. Zatem wbrew temu,
co głoszą media, możemy czuć się bezpiecznie. Pytanie,
za co u nas sadzają, pozostaje bez odpowiedzi. Klienci
systemu penitencjarnego zapewniają, że "za niewinność".
Nie leczymy się. Nie ma nas też w statystykach
dotyczących ochrony zdrowia. Wydajemy 6,2 proc. PKB na
lecznictwo, a i tak niektórzy spece od reformy finansów
publicznych uważają, że za dużo. Nie mówię o rozrzutnych
Stanach Zjednoczonych, które na ten cel przeznaczają aż
12,9 proc. swojego PKB (1. miejsce w rankingu),
pogrążonej w kryzysie Argentynie (8,4 proc. PKB – 17.
miejsce) czy porównywalnej do Polski Słowenii (7,6 proc
i 29. miejsce). Na pewno za to wyprzedzamy Albanię,
Bangladesz, Ekwador i Filipiny. 2,3 lekarza na 1000
mieszkańców nie daje Polsce miejsca w pierwszej
trzydziestce krajów świata o najliczniejszej kadrze
leczącej.
Likwiduje się szpitale, chociaż gdy chodzi o liczbę
łóżek na 1000 Polaków, to jesteśmy na poziomie takich
potęg jak Kuba oraz Trynidad i Tobago (5,1 łóżka na 1000
łebków i 38. miejsce w świecie). Po 13 latach
transformacji do najlepszego z ustrojów osiągnęliśmy
pułap, który zapewnia swym poddanym Fidel Castro!
Łatwiej o wyrko w szpitalu na Grenadzie (5,3 łóżka), w
Mołdawii (12 łóżek), Kazachstanie (8,5 łóżka) czy
Rumunii (7,6 łóżka). Jeszcze jedna rządowa reforma
służby zdrowia, a za kilka lat województwo irackie, gdy
stanie na nogi, wyśle nad Wisłę misję humanitarną, a
telewizja bagdadzka pokaże, jak niedawni okupanci
zdychają w szpitalnych korytarzach.
Nie zdychamy. Słabo umieramy na raka. 25,3 proc.
Holendrów pada na tę przypadłość. To światowy rekord.
Potem idą Belgowie, Kanadyjczycy, Francuzi i Włosi. My
jesteśmy poza pierwszą dwudziestką. Serca też mamy jak
dzwon. Przyczyną 44,8 proc. zgonów w Azerbejdżanie są
choroby serca właśnie! Bezapelacyjne pierwsze miejsce w
światowym rankingu. Na drugim miejscu bracia Litwini –
38,4 proc. zgonów. Trzeci są Macedończycy – 36,8 proc.
Nas w statystykach znów zabrakło.
Nie umieramy na raka ani na serce, z przepicia też nie
umieramy, więc może zabijamy się w samochodach? Nie! Ten
rodzaj zejścia śmiertelnego to specjalność mieszkańców
Malawi, Indii i Egiptu. I tym razem Polska poza pierwszą
trzydziestką.
Nie dajemy. Trzyma nas na wyżynach indeks korupcji.
Lokujemy się na poziomie peruwiańskim (mamy 44. miejsce
za wolną od tej przypadłości Finlandią), ale przed
Brazylią, Bułgarią, Chorwacją i Czechami. Mniejsza
korupcja niż w Polsce jest w Syrii, Botswanie, Namibii i
RPA. Twierdzenie, że po 13 latach transformacji staliśmy
się republiką bananową, ma swoje uzasadnienie – w Peru i
Brazylii rosną banany.
Nie robimy interesów. W biznesie cieniutko. W rankingu
"Konkurencyjność światowa", który odzwierciedla szacunki
dotyczące zdolności danego kraju do osiągnięcia trwałego
wysokiego produktu krajowego brutto na jednego
mieszkańca, jesteśmy poza klasyfikacją obejmującą 44
kraje. Na liście są Czechy, Węgry, Estonia, Słowacja, a
nawet Rosja, ale Polski nie ma. Bezrobocie za to mamy na
poziomie Antyli Holenderskich i Albanii (16,7 proc.)!
Ale przed Botswaną, Lesotho i RPA. Nawet w ogarniętej
wojną Palestynie (czyli na Zachodnim Brzegu i w strefie
Gazy) wskaźnik bezrobocia wynosi 14,1 proc. Może
powołamy do życia jakiś Hamas albo Brygady Męczenników
Al Aksa? Ekonomicznych talibów z Rady Polityki
Pieniężnej już mamy. Wyższy niż w Polsce odsetek
populacji aktywnej zawodowo jest w Wietnamie i
Bangladeszu.
Nie rodzimy się. Niski mamy wskaźnik płodności – 1,26
dziecka na matkę Polkę. Oraz wskaźnik kreatywności –
2,98 (43. miejsce przed Słowacją). Nieznana liczba
wdrożonych patentów – w tej konkurencji jesteśmy poza
konkurencją. Nic.
Dane według tygodnika "The Economist" (wydanie z roku
2003), który od 1991 r. publikuje małą książeczkę pt.
"Świat w liczbach".
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ruletka dla niewidomych
Afera: Mariusz Łapiński jako minister zdrowia nakazał
zwolnić z cła jednorękich bandytów, ruletki itp., gdyż
służą... poprawie zdrowia i kondycji ludzi kalekich.
Minister Mariusz Łapiński – były minister zdrowia – jest
obecnie pomawiany przez gazety o różne takie. Nie wiemy,
czy to prawda, bo nie wierzymy do końca gazetom. Jak
zwykle wieczorem zaczytywaliśmy się jednak w Dziennikach
Ustaw – tym razem z roku 2002 – i w numerze 77 w pozycji
705 natrafiliśmy na Rozporządzenie Ministra Zdrowia
Mariusza Łapińskiego wydane 11 czerwca 2002 r. Władzą
swoją minister ustalił wykaz zwolnionych od cła sprzętów
i urządzeń rehabilitacyjnych (ułatwiających leczenie
niepełnosprawnych) oraz towarów specjalnie
przystosowanych do celów pomocy naukowej, kulturalnej i
służących podnoszeniu ich kwalifikacji zawodowych.
W wykazie są aparaty słuchowe, aparaty ortopedyczne,
szyny, łubki, protezy oraz inne potrzebne, a nie
produkowane w kraju urządzenia mające na celu
korygowanie wad lub kalectwa, których zwolnienie z opłat
celnych w rozumieniu interesu społecznego jest
uzasadnione.
Trochę mniej zasadne jest zwolnienie z cła przez
ministra zdrowia sprzętów do telefonii i telegrafii
bezprzewodowej, gramofonów bez wzmacniacza i ze
wzmacniaczem, magnetofonów oraz uszczelek, podkładek i
innych uszczelnień używanych w samolotach cywilnych.
Z całą pewnością jednak do sprzętu rehabilitacyjnego
zwolnionego tym rozporządzeniem z cła nie należą:
sprzęty do gier towarzyskich, stołowych, salonowych w
tym bilardy elektryczne, stoły bilardowe, specjalne
stoły do gier rozgrywanych w kasynach oraz wyposażenie
automatyczne kręgielni. Oraz „pozostałe”, czyli – uwaga!
– urządzenia mechaniczne, elektromechaniczne i
elektroniczne przeznaczone do gier umożliwiających
wygrane pieniężne lub rzeczowe. Czyli ruletki, automaty
zwane jednorękimi bandytami itp.
Żeby było jeszcze dziwniej, to rozporządzeniem tym
zmienić chciano przeszłość obejmując przywilejem
bezcłowości dobra zgłoszone do oclenia nawet 6 miesięcy
przed jego wydaniem. Pan poseł Łapiński zapewniał nas,
że minister Łapiński podpisywał setki rozporządzeń i nie
był w stanie czytać wszystkiego, co podpisuje. Obiecał
też frapujące elementy tego rozporządzenia niebawem
wyjaśnić. Czy ktoś zakpił z ministra, czy chodziło o
polityczną prowokację, a może za tym stoją gigantyczne
interesy właścicieli kasyn i firm eksploatujących
automaty do gier, które potrafiły wpłynąć na system
celny poprzez Ministerstwo Zdrowia – tego jeszcze nie
wiemy. Rozpoczynamy badanie afery i ogłosimy wszystko,
czego się dowiemy.
W każdym razie rozporządzenie jest prawem obowiązującym
i jeżeli ktoś w ostatnich dwóch latach sprowadził
jednorękiego bandytę lub ruletkę i zapłacił za to cło, a
zapomniał poinformować urząd celny, że to na potrzeby
rehabilitacji niepełnosprawnych graczy, to może teraz
usunąć uchybienie i żądać zwrotu niesłusznie zapłaconego
cła.
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rzeźnia kobiet cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Radio "Maryja"
18 lutego
"Każdej rodzinie życzę po pięcioro dzieci. A jak
będziecie dzieci mieli, to Pan Bóg da i na dzieci. (...)
Wezmą ziemię. Ksiądz Prymas Wyszyński mówił, jeszcze
niedawno byli w Polsce tacy, którzy budowali krematoria,
a którzy mówili: my nie chcemy Polaków, nam potrzebne są
ich ziemie".
o. Tadeusz Rydzyk,
msza dla Rodziny Radia "M" w Białymstoku
25 lutego
"Odwraca się uwagę od tej niesprawiedliwości, od tej
rozprzedaży Polski, niszczenia zaplanowanego Polski. A
żeby Polskę zniszczyć, to trzeba zniszczyć i Kościół. A
zniszczony Kościół polski to zniszczona szansa na
ewangelizację świata. (...) Także ta sprawa z Poznaniem,
z księdzem arcybiskupem Paetzem. To jest bardzo bolesne,
bo nikt nikogo nie osądził. Oskarżycieli nie widzimy,
nie pokazali swoich twarzy. Jeżeli nikt nikomu nic nie
udowodnił, żaden sąd, to nawet w sądzie człowiek,
przestępca jest niewinny, dopóki nie został oskarżony,
dopóki nie zostało to mu udowodnione i nie został
osądzony. Tu jest atak widzę bardzo wyraźnie na Kościół.
Kamienowanie. (...) To jest samosąd uprawiany w mediach
na bardzo szeroką skalę. To jest niszczenie miłości w
nas wszystkich do Chrystusa i do Kościoła. Kościół jest
naszą nadzieją. Kościół jest nadzieją Polaków
wszystkich. Kochajmy Kościół. To jest ciało Chrystusa.
(...) Wrogowie Kościoła i Polski chcieliby, żeby ludzie
Kościoła sami siebie oskarżali, obrzucali kamieniami,
niszczyli. Wrogowie Polski chcieliby, żeby Polacy
Polaków załatwiali, żeby sami sobie przygotowali
Jugosławię".
o. Tadeusz Rydzyk,
msza dla Rodziny Radia "M" w Tarnborzegu
"Nasz Dziennik"
20 lutego
"Profesor Ryszard Bender,
historyk:
Pokazany w Berlinie film Costa-Gavrasa ťAmenŤ jest
szczególnie jaskrawym przejawem antychrystianizmu
cechującego niektóre fanatyczne środowiska żydowskie.
Nie pierwszy raz powraca się w tych środowiskach do tak
bluźnierczo spreparowanego splotu, jakim jest połączenie
swastyki i krzyża. (...) Film ťAmenŤ oszczerczo
zafałszowuje postać Piusa XII jako rzekomego biernego
świadka zagłady Żydów. Jest aż nadto wiele dowodów z
przeszłości pokazujących, że Pius XII zrobił dużo dla
tego narodu".
"Sfałszowana historia",
opr. Anna Rasztawicka
26 lutego
"Pisma ťBez dogmatuŤ, Urbanowego ťNieŤ, antyklerykalnego
tygodnika ťFakty i mityŤ, którego naczelny, o
pseudonimie Jonasz, po zrzuceniu sutanny tak
znienawidził Kościół, że aż chciał w swoim piśmie
zatrudnić zabójcę ks. Jerzego Popiełuszki – szanujący
się czytelnik do ręki nie weźmie. Czy mycie rąk jest
jednak zalecane tylko po lekturze wymienionych
periodyków? Oczywiście to zupełny przypadek, że po tym,
jak dziennik ťRzeczpospolitaŤ wydał wyrok na ks. abp.
Juliusza Paetza ťuzdrawianiemŤ Kościoła zajęły się
tygodniki ťWprostŤ, ťForumŤ, ťNewsweekŤ".
Zuzanna Rajska,
"Jonasz, Urban i spółka"
"Ci, co niedawno płakali nad śmiercią biskupa –
odznaczeni przez Kościół – spokojnie teraz patrzą na
kamienowanie innego biskupa, jakoby w obronie czystości
Kościoła (...) Piękny prezent ufundowaliście Ojcu
Świętemu na zaproszenie Go do Ojczyzny".
bp Józef Zawistowski,
kazanie radiowe 24.02.br.
"Głos" 23 lutego
"Z historii pamiętamy, że imperia upadały, gdy
następował rozpad moralny. Trudno sobie wyobrazić
większy rozkład moralny niż legalizacja konkubinatu i
związków homoseksualnych".
Joanna Mazan,
"Zamach na rodzinę"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Skowyt burej suki
Obsobaczył mnie po pańsku redaktor naczelny gazety
"Rzeczpospolita" pan Maciej Łukasiewicz.
Kundlem mnie nazwał Rasowiec ów. A na dokładkę robi ze
mnie antysemitę: Naganę dostał za użycie w swoim
felietonie na łamach tygodnika "NIE" – gdzie jest
zastępcą redaktora naczelnego – języka plugawego i
określenia "faszerowanie Żydami stodoły na gorąco" w
kontekście wydarzeń w Jedwabnem.
Jeśli jestem plugawym kundlem, to jak można nazwać
dziennikarza, który przekręca wyjęty z mojego tekstu
cytat i nadaje mu zupełnie inne znaczenie. Ja w
felietonie "Walenie w TVN-nie" napisałem: Można w
telewizji za darmo, bez grzywny Rady pokazać masowe
egzekucje, szlachtowanie ludzi, zwłaszcza Żydów, bo ci
są najbardziej telewizyjni.
Nawet wzdęte brzuszki murzyńskie nie dają takiego
stopnia oglądalności i przychylności reklamodawców jak
faszerowane Żydami stodoły na gorąco. Ale Boże broń
pokazywać w telewizji walenia, bo walący się w pościeli
ludzie podobno demoralizują bardziej społeczeństwo niż
walący się do dołów po zbiorowej egzekucji.
Uciecha Łukasiewicza dotyczy dania mi nagany przez
Komisję Etyki Poselskiej za publikacje w tygodniku
"NIE". Pomimo upływu dwóch tygodni nie otrzymałem z
komisji informacji ani o karze, ani też uzasadnienia
owej "nagany".
Informuję wszystkich moich Szanownych Wyborców! Pomimo
licznych sugestii, abym odwołał się do Prezydium Sejmu
RP i skasował sobie ową "naganę", żadnego odwołania nie
uczynię.
W tygodniku "NIE", a także w "Trybunie" i "Przeglądzie"
będę pisał tak, jak mi się to będzie podobało. Żadna
komisja sejmowa nie będzie mnie cenzurować, bo nie ma
prawa być organem cenzorskim w wolnych mediach.
Czekam na następne nagany, którymi wytapetuję sobie
biuro poselskie. Liczę się bowiem z opiniami moich
Wyborców, a nie żałosną, deprecjonującą się Komisją
Etyki Poselskiej.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rząd sklepikarzy
W Polsce rządzą supermarkety. Nie figuranci jak
Kwaśniewski, Lepper, Rokita czy nawet Kulczyk. Władza
supermarketów staje się nieograniczona i niepodzielna.
To przed nimi ugięła się najpotężniejsza grupa
trzymająca władzę – Kościół kat. Jeszcze niedawno
próbował on mierzyć się z centrami handlowymi.
Napuszczał na nie kuriewnych polityków, którzy
postulowali zakaz handlu w niedzielę i dni święte.
Zachęcał dziennikarzy, aby obrzydzali je społeczeństwu.
Buntował, organizował powstania drobnych kupców i
producentów. I... musiał się ugiąć. Skoro góra nie
przyszła do Mahometa, to Mahomet poszedł do góry. W
zeszłym tygodniu polski Kościół kat. ogłosił, że otworzy
w centrach handlowych kaplice. Tak jak kiedyś; za czasów
pierwszej chrystianizacji stawiano kościoły w świętych
gajach, przy cudownych strumieniach, gdzie od dawna
zwykł się gromadzić lud. Kaplice w każdym zamku i pałacu
letnim.
Za pierwszej komuny partia ustanawiała ceny podstawowych
artykułów żywnościowych, co w czasach imperium
rzymskiego czynił pan cesarz. Dzisiaj cenę chleba,
parówek z wody, masła z roślin, a zwłaszcza cukru
dyktują supermarkety. One decydują, czy lud okrasi chleb
powszedni mielonką z tłuszczu świńskiego, czy udkami ze
zmodyfikowanego kurczaka o przesuniętym terminie
ważności. Kiedyś pan imperator w Rzymie, a dzisiaj w
Pile pan senator Stokłosa urządzali ludowi igrzyska.
Dziś lud wali do centrów handlowych, aby na żywo
obejrzeć Natalię Kukulską albo inną Steczkowską. Do tego
człowieka-gumę, sześciopalczatkę, kobietę z brodą,
Cygana z niedźwiedziem na pasku i polityka kwestującego
na sierotki Marysie. Z okazji święta takiego czy owego,
zwykle rocznicy panowania supermarketu na danym terenie,
ogłaszane są promocje. Nierzadko dochodzi podczas nich
do iście gladiatorskich walk. Lud tak kocha centra
handlowe, że gotów jest umrzeć za sam żeton do wózka.
Ale supermarkety to nie tylko władza nad pospólstwem.
„Życie Warszawy” opisało tajne promocje przeznaczone dla
VIP-ów, czyli aktoreczek i aktoreczków telewizyjnych
seriali oraz posłanek z reality show na Wiejskiej.
Kiedyś książę pan skarbiec przed dworem, fraucymerem
swym otwierał, zapraszał, pokazywał, brać pozwalał.
Niedawno jeszcze ohydna władza komunistyczna zwabiała
elitę intelektualną i artystyczną do sklepów „za żółtymi
firankami”. A komendanci Milicji Obywatelskiej spraszali
zasłużonych kapusiów na pyszną golonkę do swojej
kantyny. Dziś rolę dworu przejęły centra handlowe.
Majordomusów – kierownicy działu pablikrelejszyn.
W Polsce rządzą supermarkety. Władza ich staje się coraz
bardziej nieograniczona i niepodzielna. Rozbita na
dzielnicowe księstwa supermarketów Polska jednoczy się.
Zniknęła niedawno popularna sieć Hit przejęta przez
Tesco. W zeszłym tygodniu prasa poinformowała, że
amerykańskie konsorcjum Apollo-Rida kupiło 28 centrów
handlowych firmowanych przez niemieckie Metro. Za 700
mln euro. Czy już niedługo cała Polska stanie się jedną
siecią jednej firmy supermarketowej?
Wielu krajowych publicystów o poważnie brzmiących
nazwiskach postuluje radykalną wymianę elit
politycznych. Niech wszyscy obecni odejdą, a ich miejsce
niech zajmą ludzie niezwiązani do tej pory z polityką.
Nowi. Wyłonieni w inny niż partyjny sposób. Tak pewnie
będzie.
Za pięć lat będziemy mieli alternatywę: albo partia
Auchan, albo Tesco. A w sondażach prezydenckich
przodować będzie bezchlorowy wybielacz.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMS-ie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Hydrogazda
Uwaga, prokuratorzy! W zakopiańskim basenie geotermalnym
utopiono 5 mln euro. Basenu nie ma. Winnych też.
Spółka Polskie Tatry powstała na przełomie lat 1992 i
1993. Połączono mienie państwowe i gminne, żeby kwitło
pod wspólnym zarządem, przynosząc miastu zysk i
splendor. Państwo wniosło ekskluzywne ośrodki
wypoczynkowe byłego Urzędu Rady Ministrów. Zakopane –
kemping, hotel i kawałek Antałówki. Pierwszym prezesem
został znany z pragmatycznego myślenia Andrzej Kawecki.
Chińska pagoda
Dysponująca mnóstwem miejsc noclegowych spółka
potrzebowała wabia, który przyciągnąłby turystów.
Ponieważ Zakopane leży na gorących źródłach, postawiła
na miasteczko wodne. Zaprojektowano kameralny budynek
nawiązujący do stylu zakopiańskiego i baseny pod gołym
niebem. Znalazł się inwestor ze Szwecji. Przedsięwzięcie
miało się zwrócić w 8 lat. (Pisaliśmy o tym cudzie w
1994 r. w artykule „Niagara na Antałówce” i w 1998 r. w
„Kumpel Claudii Schiffer”).
Wtedy powiał wiatr historii. Premier Suchocka trafiła do
lamusa, a dotychczasowy burmistrz Zakopanego Maciej
Krokowski po utracie władzy w mieście wylądował na
prestiżowym fotelu szefa „Polskich Tatr”. Plany
poprzednika wydały mu się zbyt siermiężne, zwłaszcza
kiedy tatusiem Zakopanego został znany z wizjonerstwa
jego kuzyn Adam Bachleda-Curuś.
Wprawdzie w statucie „Polskich Tatr” był zapis, że
warunkiem istnienia spółki jest rozpoczęcie w dwa lata
budowy miasteczka wodnego, ale kto w Polsce traktuje
poważnie akty prawne? Curuś bredził o awansowaniu
Zakopanego na stolicę światowej olimpiady zimowej.
Nierealne marzenia kosztowały podatników przeszło 5 mln
zł, Krokowski majaczył o megamiasteczku wodnym. Mijały
lata. Jedynym konkretem była makieta miasteczka, tym
razem w kształcie chińskiej pagody z basenami wewnątrz
budynku. Każdy góral i cepr mógł makietę oglądać w
Urzędzie Miasta.
Czekając na cud
Wreszcie w 1999 r. rozpoczęto budowę. Inwestorem nie
były „Polskie Tatry”, ale nowy twór Miasteczko Wodne
S.A. 45 proc. udziałów miały „Polskie Tatry”, 45 proc. –
kielecka spółka budowlana Mitex, 10 proc. – „Geotermia
Podhalańska”. Biznesplan wzięto z księżyca. Zakładał, że
codziennie w termalnych basenach będzie moczyć tyłki 700
osób, po 10 zł płacących za godzinę. Równie dobrze można
było założyć, że pojawi się 10 tysięcy turystów mających
chęć wyłożyć za 60 minut po 10 euro. Nikt nie dociekał,
skąd wziąć tych ludzi i jak osiągnąć takie ceny, skoro
położone o rzut kamieniem słowackie baseny są
wielokrotnie tańsze.
Pieniądze na 40 proc. inwestycji, tj. 5 mln euro,
wyłożył Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska. Jakoś nie
pomyślał, że przed wmurowaniem kamienia węgielnego
trzeba zapewnić finansowanie całego przedsięwzięcia. 2,5
mln zł zainwestowała „Geotermia”. Sporo „Mitex”, która
prowadziła roboty.
Rozpoczęto z przytupem. Złamano prawo odcinając drogę do
sąsiedniej posiadłości. Nie zważając na koszty
przesadzano wiekowe drzewa. Jesienią 2003 r. wybudowano
fundamenty. Przypominają gigantyczny betonowy bunkier.
Potem zabrakło keszu.
Utopione 5 mln euro nie są szmalem NFOŚ, tylko unijnym.
Umowa z Unią Europejską przewiduje, że inwestycja
zostanie zakończona i rozliczona do końca tego roku.
Polska może liczyć jedynie na cud. Jeśli się nie zdarzy,
trzeba będzie pieniądze oddać.
Kościółek
W 2002 r. ówczesny minister skarbu Wiesław Kaczmarek
pogonił z „Polskich Tatr” Curusiowego kuzyna. Nowy
prezes Edward Nadarkiewicz potrafi liczyć. Dzięki temu
udało się uratować firmę od upadłości. O rozpoczętej
inwestycji myśli „żaba, którą ktoś musi zjeść”. „Polskie
Tatry” pod kierownictwem Nadarkiewicza nie chcą umierać
za miasteczko wodne, więc wycofały się z
przedsięwzięcia.
– Gdyby Nadarkiewicz brnął w ten układ, za dwa lata
spółka byłaby bankrutem i za grosze można byłoby kupić
należące do niej hotele, położone w najpiękniejszych
miejscach Zakopanego – oceniają zakopiańscy bieznesmeni.
Może właśnie o to chodziło tym, którzy rozkręcili
inwestycję? Bo to jest polski przepis na sukces
ekonomiczny: przewrócić i wykupić za grosze firmę
posiadającą glebę wartą majątek.
Udziały „Polskich Tatr” w Miasteczku Wodnym S.A. należą
obecnie do „Miteksu”. „Polskie Tatry” mają taki związek
z przedsięwzięciem, że dzierżawią grunt na Antałówce.
Wystawiły go na sprzedaż, ale na razie nikt nie jest
zainteresowany zakupem.
Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska zaproponował
Zakopanemu nieodpłatne przejęcie inwestycji. Samorząd
bije pianę. Wziąłby chętnie, ale razem z forsą na
zakończenie. Tak naprawdę system powiązań finansowych
jest tak złożony, że trudno powiedzieć, do kogo należy
rozbabrana budowa.
Na wybudowanie fundamentów aquaparku Polska straciła 5
mln euro. Jeśli budowa będzie kontynuowana, straci co
najmniej 8,5 mln euro. Tak wynika z biznesplanów. W
kalkulacji rzecz jest prosta – lepiej wyrzucić 5 mln
euro niż 13,5 mln euro.
Zakopiański radny Stanisław Chyc wie, jak najtańszym
kosztem zagospodarować szpecący miasto i Antałówkę
bunkier. Zaproponował na sesji, żeby oddać je Glempowi.
Niech sobie wybuduje kościół. Za własne.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zera wicepremiera "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kartoteka trędowatych "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Uczciwy minister to były
minister "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bogatemu wała
Coś takiego się dotąd nie zdarzyło. Gołodupcy z
Trzeciego Świata odważyli się powiedzieć światowym
krezusom "nie".
Niespodziewane zerwanie przez przedstawicieli ubogich
krajów (14 września) V konferencji ministrów
państw-członków World Trade Organization w Cancun w
Meksyku wprawiło delegatów bogatych państw w osłupienie.
Nie dość, że nieokrzesany plebs odrzucił jedynie słuszne
wytyczne, które mu patrycjusze ofiarowali, to jeszcze
wyszedł z pokoju bez podziękowania i bez pożegnania
trzaskając drzwiami.
Ten brak pokory zaszokował i oburzył zwłaszcza Stany
Zjednoczone, nieprzywykłe – szczególnie pod obecnym
przewodem – do takiego traktowania. Ich przedstawiciel
Robert Zeoellick stwierdził, że jego kraj był gotów do
poważnych koncesji i oskarżył Trzeci Świat o retorykę
zamiast negocjacji. Teraz stają w obliczu bolesnych
konsekwencji, wracając do
domu z niczym – jadowicie podsumował. Przewodniczący
senackiej Komisji Kinansów Charles Grassley grozi palcem
zapowiadając, że dokładnie przebada zachowanie
poszczególnych krajów. (...) Wyciągniemy wnioski z tego,
które grały konstruktywną rolę w Cancun, a które nie.
Grzecznych się nagrodzi bilateralnymi umowami handlowymi
z USA, a na liderów buntu spadnie kara. Nie jest to
dalekowzroczna taktyka: kraje rozwijające się ("Grupa
21") po raz pierwszy wystąpiły w Cancun murem i poczuły
siłę wspólnoty, a z drugiej strony członkowie klubu
bogatych (np. Francja) ostrzegają, że bilateralizm
niweczy globalizm.
Przedstawiciele USA, Unii Europejskiej, Kanady i Japonii
perswadują państwom zacofanym, że powinny otworzyć swe
rynki na ich towary, bo wolny handel rodzi miejsca pracy
i likwiduje biedę. Bank Światowy roztacza kuszące
miraże: wolny handel zwiększy globalne dochody o 50 mld
dolarów rocznie, dzięki czemu do 2015 r. 144 mln ludzi
wyciągnie się z biedy.
Niedorozwinięci gospodarczo nie chcą się jednak otwierać
i czekać na cud wzbogacenia w roku 2015. Chcą, by
zamożne wujki obcięły 300-miliardowe dotacje, którymi
subsydiują rolników w swych krajach, powodując
nadprodukcję taniej żywności oraz innych dóbr, np.
bawełny, w skutek czego spadają ceny i wytwórcy z Azji,
Afryki i Ameryki Łacińskiej zamiast wychodzić z biedy,
idą z torbami.
Mamienie wolnym handlem w wykonaniu USA, Unii
Europejskiej oraz innych krezusów to propaganda i
hipokryzja, bo żaden z tych krajów takowego nie
praktykuje. Silne lobby bronią własnych towarów przed
konkurencją. Producenci bawełny w USA dostają co roku od
8 lat po 3 mld dolarów subsydiów, w rezultacie czego jej
wolnorynkowe ceny spadły o połowę. To oznacza katastrofę
dla krajów Afryki centralnej i zachodniej. Amerykanie
dopłacają swym farmerom do produkcji bawełny znacznie
więcej, niż wielkodusznie oferują w ramach pomocy
humanitarnej całej Afryce. Producentów cukru z USA
zabezpieczają przed konkurencją cła zaporowe i subsydia.
Rezultat: wytwórcy cukru z Karaibów zdychają z głodu.
Tradycyjne i najbardziej efektywne potęgi w produkcji
oliwy z oliwek (Maroko, Tunezja, Liban, Syria, Turcja)
padają na pysk i bankrutują, bo Unia Europejska
dofinansowuje kwotą 2,3 mld dolarów rocznie swych
producentów z Hiszpanii, Włoch i Grecji. Nawet gdyby
kraje muzułmańskie z pomocą Allaha przebiły subsydiowane
ceny UE, to i tak nic nie wskórają: dostępu do rynków
wspólnoty bronią wysokie cła zaporowe. O zmniejszeniu
dotacji dla swych rolników UE nie chce nawet rozmawiać.
* * *
Wyrazisty wizerunek efektów globalizacji i "wolnego
handlu" to kurort Cancun; na miejsce konferencji WTO
musiał go wybrać idiota.
35 lat temu na bagnach, rozlewiskach i w dżungli
Półwyspu Jukatan postawiono 100 luksusowych hoteli
wzdłuż 20-kilometrowej plaży. Dziś ściągają tam, z USA
głównie, 3 miliony ludzi rocznie, by się kąpać,
wylegiwać na plaży, ubzdryngalać margaritą i przegrywać
w kasynach. Przedziwna hybryda
amerykańsko-kosmopolityczna z ogromnym zapleczem
komercyjno-gastronomicznym, które chroni amerykańskiego
wizytanta przed oderwaniem go od ojczystych:
makdonaldsów, pica-hatów, kentaki-frajd-czikenów itd.
Międzynarodowy kapitał (trzy czwarte hoteli należy do
firm z USA, Kanady, Włoch i Hiszpanii) wtopił w to
miliardy dolarów. Rząd meksykański w ukłonie dla wolnego
rynku i handlu – voil˝ – zapomniał o prawnych
regulacjach i hojnie oferował ulgi podatkowe.
Zaraz za parawanem lśniących i mrugających hoteli oraz
knajp gnieździ się Cancun Soweto.
Oficjalnie się nazywa Benito Juarez. Noclegowisko i
miejsce egzystencji 700 tys. sztuk służby do obsługi
jaśniepaństwa. Mają zakazane pojawienie się (poza pracą)
w rezerwacie eleganckich. Zresztą kogóż stać na lody
Haagen-Daz – dwie kulki za 7,50 dolara, drożej niż w
Miami – jak się zarabia dziennie 50 peso, czyli 4,5
baksa?
Nierzucające się turystom w oczy getta służących
otaczają kurort bijący łuną. Pożyteczną dla tych, co nie
mają prądu. Woda cieknie 3-4 godziny dziennie; tylko
połowa mieszkańców "ludzkich stajni" podłączona jest do
kanalizacji, więc ziemia wokół perły Karaibów jest
toksyczna od fekaliów. Drogi... Policja używa koni, bo
dziury urwą każde zawieszenie.
Ale to nieprawda, że służba nie może awansować: już za
16 tys. dolarów można sobie kupić altankę ("mini-casa")
o wymiarach 4 na 5 metrów. Pokój z oknem i prysznicem,
przed nim ławka, całość ogrodzona drutem kolczastym. Pół
metra dalej zaczyna się rezydencja kolejnego
szczęśliwca, więc nie ma co przesadzać z prywatnością.
Wcielenie w życie w 1994 r. porozumienia o wolnym handlu
z USA, NAFTA zarżnęło lokalny biznes. Zawaliły się
miejscowe usługi, a gdy z północy runęła lawina tańszej
kukurydzy, uwiędło także rolnictwo, a za nim handel.
Meksykańskie hotele padają. W ostatniej pięciolatce
zarobki wciąż siadają, choć wydaje się to
nieprawdopodobne. Siłę roboczą zatrudnia się z miesiąca
na miesiąc, a w martwym sezonie, latem, puszcza na
zieloną trawkę.
Inwestorzy domagają się szybkich profitów, oddech
konkurencji na plecach, galopująca korupcja. Najprostszą
metodą cięcia kosztów jest duszenie płac obsługi, bo ona
musi to przełknąć. Nie ma wyjścia.
By konkurować na wolnym globalnym rynku trzeba czasem
ścinać turystom ceny do 50 dolarów dziennie. Obejmuje to
hotel, koryto i przelot.
Armando Rangel Diaz, ekonomista, biznesmen i prawnuk
eksprezydenta Meksyku, sporządził plan naprawy.
Globalizacja jest koncepcją wykolejającą przedsięwzięcia
narodowe – bluźni. – Kapitał międzynarodowy gotów jest
zaoferować tylko absolutne minimum, jeśli chodzi o płace
i opiekę zdrowotną. Studium Diaza zawiera setki
konkretnych sugestii. Kompletnie to zignorowano –
narzeka. – Promotorom globalizacji najzupełniej to wisi.
Najważniejsza dla nich jest konkurencyjność. Jeśli
wymaga ona płacenia ludziom po 4 dolce dziennie, to – do
cholery – będą tyle płacić. Przedstawiciel
meksykańskiego oddziału Oxfam, Fernanda Castejon,
ostrzega: Jeśli cele WTO zostaną kiedykolwiek
osiągnięte, świat będzie pełen Cancunów.
Autor : Z.P.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Skazany za fałszerstwo może rządzić. Przekonał się o
tym wójt Kuźnicy Białostockiej, który jeszcze jako
gminny urzędnik przygotował kilkadziesiąt umów dzierżawy
ziemi. Większość dla znajomych, bez przetargu i z datą
wsteczną. Przestępstwo fałszerstwa, do popełnienia
którego wójt się przyznał, sąd wycenił na grzywnę w
wysokości 2 tys. zł.
• Stanisław Zaręba dyrektoruje szpitalowi w Łapach.
Podlega mu Stanisław Zaręba, ordynator, i Ewa Zaręba,
kierowniczka laboratorium. Poczynania dyrektora Zaręby
kontroluje Ewa Zaręba, członek zarządu powiatu. Ponieważ
chodzi o jednego Stanisława Zarębę i jedną Ewę Zarębę,
prywatnie żonę Stanisława Zaręby, państwo Zarębowie mogą
rządzić miejscową służbą zdrowia nie wychodząc z łóżka.
B. D.
• 80-letnia Aniela B. z Krakowa pobiła na ulicy laską
dwóch nastoletnich chuliganów, którzy wcześniej napadli
na jej wnuczkę. Babcia wymierzyła sprawiedliwość tak
dotkliwie, że młodzieńcy wylądowali w pogotowiu. Rodzice
chuliganów oskarżyli staruszkę o napad i zagrozili, że
skierują sprawę do sądu.
• Mieszkaniec Grabowa nad Pilicą zaczął odbierać
telefony z pogróżkami. Anonimowy rozmówca informował, że
dostał zlecenie zabicia go. Za odstąpienie od egzekucji
żądał najpierw 5 tys., potem 3 tys., a wreszcie przystał
na 1,5 tys. zł. Przy przekazywaniu tej skromnej jak na
morderstwo kwoty szantażystę zatrzymali policjanci.
• Nie pobłażają Mongołom w Płocku. 25-letnia obywatelka
tego kraju spowodowała tam po pijanemu (3 promile!)
wypadek samochodowy. Sąd wydał nakaz miesięcznego
aresztowania. Zazwyczaj płocka Temida zwalnia pijanych
sprawców wypadków i pozwala im oczekiwać na proces w
domu. W tym przypadku zachodzi zapewne obawa, że
sprawczyni zwieje na pustynię Gobi.
• Damian T. został skazany przez sąd w Grójcu na 1,5
roku więzienia w zawieszeniu za spalenie swego samochodu
(w celu wyłudzenia odszkodowania) i składanie fałszywych
zeznań. W czasie oczekiwania na wynik apelacji skazany
zmienił jednak płeć. Sąd w Radomiu okazał się łaskawszy
dla kobiety – Dominiki T. Uwolnił ją od zarzutu spalenia
auta i skazał jedynie za fałszywe zeznania – na rok
więzienia w zawieszeniu. Tak w praktyce wygląda
równouprawnienie płci.
• 49-letni mężczyzna zginął w wypadku drogowym na trasie
Pietrzyków–Nakwasin (powiat kaliski). Został potrącony
przez rowerzystkę. 23-letnia kobieta była trzeźwa.
• Kruszwiccy policjanci szukają złodziei mostu w
pobliskiej Bachorze. Sprawcy przyjeżdżali przez kilka
nocy z rzędu i odkręcali kolejne części. Wywieźli 60
betonowych płyt, a później stalowy stelaż mostu.
• Traktat Akcesyjny wyłożony do publicznego wglądu w
Urzędzie Wojewódzkim w Olsztynie został ukradziony.
Kradzież nastąpiła prawdopodobnie w chwili, gdy
pilnujący
go urzędnik wyszedł do toalety. O kradzieży nie
powiadomiono policji, tylko w miejsce ukradzionego
wyłożono następny egzemplarz. Trudno o lepszą reklamę
dla Europy, chyba że to poszło na makulaturę.
• Nowe drogi to nowe korki – informują plakaty
rozwieszone w Krakowie przez krakowski oddział Federacji
Zielonych i pismo „Obywatel”. Kampania będzie prowadzona
w innych wielkich miastach. Oczekujemy nowych inicjatyw.
Nowe szpitale to przecież nowi chorzy.
• Czterej studenci krakowskich uczelni uprowadzili swego
znajomego. Wywieźli za miasto, zmusili do czołgania się
nago po ziemi i kopania własnego grobu. Była to nauczka
za zabranie telefonu komórkowego jednemu z nich.
• 50-letni mieszkaniec Nowej Huty też został porwany.
Oprawcy przypalali go żelazkiem, wkładali do gardła
prysznic, topili w wannie. Gdy stracił przytomność,
porywacze wynieśli go do auta i wyrzucili przy drodze,
sądząc, że już nie żyje. Zlecenie zabicia mężczyzny
wydała jego żona, 44-letnia pracownica jednej z
krakowskich agencji towarzyskich. Chciała się pozbyć
niepracującego męża.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie warto "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Język wiary "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lansowanie Najświętszej Panienki
"
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Latające wały
Dla rządu – zamiast samolotów.
Pamiętne runięcie Leszka Millera z wysokości pięciuset
metrów na las pod Piasecznem uzmysłowiło wszystkim, że
również pan premier podlega prawom natury, w tym
grawitacji. Rząd począł więc na nowo zastanawiać się nad
zakupem nowych samolotów dla najpierwszych osobistości w
państwie. Natomiast kraksę premiera pomniejsi prominenci
wykorzystali natychmiast.
Zarząd KGHM Polska Miedź (spółki z większościowym
udziałem skarbu państwa) zakupił za 5 mln zł samolot
King Air C 90 A, który zastąpił wcale nie wysłużoną Mewę
M-20 produkowaną w Pomrocznej na amerykańskiej licencji.
Mewa wzlatuje jednak tylko do wysokości trzech tysięcy
metrów, podczas gdy King osiąga dwa razy większą
wysokość. Szefostwo KGHM argumentuje więc, że dzięki
temu uniknie burz i huraganów. Chcielibyście mnie
wyciągać z wraku jak premiera? – retorycznie spytał
dziennikarkę lokalnej gazety prezes Polskiej Miedzi
Stanisław Speczik reagując na krytyczne uwagi dotyczące
zakupu maszyny wypowiadane przez górniczą brać i
eseldowskie doły.
Jest jednak sposób, który pozwoli połączyć
bezpieczeństwo premiera, rządu oraz innych VIP-ów z
oszczędzaniem państwowego szmalu. Sposób stary jak
ludzkość, a przy tym – wbrew pozorom – prosty w nauce i
zastosowaniu. To lewitacja. Czyli świadome bądź
nieświadome zmniejszanie wagi ciała lub emisja przez
żywe komórki ujemnego pola grawitacyjnego, która
zmniejsza wagę ciała. Uspokajamy, że zmniejszenie wagi
ciała nie wymaga w tym przypadku stosowania diety
doktora Kwaśniewskiego ani popadnięcia w anoreksję.
Jak to się dzieje, że niektórzy ludzie potrafią oderwać
się od ziemi i unieść w powietrze? Ta zdumiewająca
zdolność jest domeną joginów, fakirów, świętych, mediów
i czarownic. Jedni z nich uzyskują zdolność latania w
wyniku długotrwałej medytacji treningu siły woli, inni w
wyniku działania „wyższej siły”, która porywa ich do
góry, czy tego chcą, czy nie (cytaty ze strony
internetowej www.lewitacja.pl).
Pozornie lewitacja z daleka trąci pogaństwem,
sekciarstwem, a nawet satanizmem, ale prawda wygląda
inaczej. Także spora gromada chrześcijańskich świętych
swobodnie unosiła się w powietrzu. Wymieńmy choćby św.
Katarzynę ze Sieny, św. Teresę z Ávila, św. Jana od
Krzyża czy kanonizowanego przez papę, żyjącego
współcześnie kapucyna, ojca Pio. Lewitacja made in
Watykan ma jednak pewną wadę: jeśli wierzyć relacjom
papieskich legatów i kardynalskich komisji, do jej
wytworzenia niezbędna jest religijna egzaltacja, wręcz
ekstaza. Na przykład św. Teresa z Ávili fruwała podczas
modlitwy przed posą-gami świętych.
Ojczyźnie naszej nie jest jednak po-trzebny egzaltowany
premier, ale trzeźwy mąż stanu, twardziel, którego
poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. Po
żmudnych analizach, w trosce o władzę i rządzony przez
nią kraj, wyselekcjonowaliśmy kilka innych metod
swobodnego latania.
1. System tybetański. Polega na zamurowaniu się na
dłuższy czas w grocie lub pokoju i ćwiczeniu
specyficznych technik oddechowych oraz mruczeniu mantr.
Żarcie delikwentowi pomocnicy wsuwają przez niewielki
zamykany otwór w ścianie, pilnują też, żeby w czasie
treningu nikt niepowołany nie zawracał ćwiczącemu głowy.
Trening powinien odbywać się w absolutnych ciemnościach.
Najlepsze rezul-taty osiąga się po dziewięciu latach,
ale zdolniachy mogą szybciej załapać, o co chodzi.
2. Chi-kung. Chiński zestaw ćwiczeń przypominający balet
połączony z oddychaniem przez nos. Ćwiczący stopniowo
nabiera lekkości aż do oderwania od matki ziemi.
Chi-kung dodatkowo powoduje utwardzenie ciała i
wytworzenie odporności na urazy.
Jeśli więc nawet lewitujący przyśnie i poleci w dół, to
z upadku wyjdzie bez szwanku. Można trenować w domu i na
świeżym powietrzu.
3. Medytacja transcendentalna. System opracowany na
początku lat sześćdziesiątych przez jogina i doktora
fizyki w jednym znanego pod ksywą Maharishi Mahesh Jogi.
Podobno jeszcze szybszy i łatwiejszy do opanowania niż
wymienione wyżej. Wymaga tylko ćwiczeń koncentracji i
oddechu dwa razy dziennie po dwadzieścia minut,
najlepiej rano i wieczorem.
4. Wicca. Starożytny, przedchrześcijański, ale za to
europejski system opanowania ciała i sił natury.
Adresowany głównie do kobiet. Wicca wyjaśnia, że mit o
latających na miotłach czarownicach w praktyce polega na
gromadzeniu energii seksualnej, którą następnie pobudza
się i kieruje do głowy m.in. poprzez nacisk i pocieranie
narządów płciowych twardym przedmiotem. Powoduje to
totalny odlot, czemu nie ma się co dziwić. Gdyby panu
premierowi było niewygodnie z miotłą, może odpalić
metodę Joli Kwaśniewskiej, która – gdy już zostanie
prezydentem – także w ten sposób może oszczędzać szmal a
poszybować z wdziękiem.
5. Magicy. Metoda dla leniuszków. Nie wymaga ćwiczeń,
tylko poddania się oddziaływaniu speców, którzy dzięki
swym zdolnościom mogą nas unieść w powietrze.
Najbardziej znanym w Europie fachmanem od latania jest
facet ukrywający się pod ksywką Arsen Lupin. Mamy też
podobnego specjalistę w Pomrocznej. To niejaki Maciej
Pol – na pewno bardziej zdolny od wicepremiera Marka
Pola. Mistrz Pol potrafi – jak twierdzi – bez dotykania
unieść leżącą osobę, a nawet pohuśtać ją w tę i w tamtą.
Twierdzi się o nim, że jest dalekim krewnym szlachcica
Boruty niesłusznie utożsamianego z diabłem.
Gdyby premier i jego doradcy ze względów
światopoglądowych lub emocjonalnych odrzucili wymienione
propozycje, mają do wyboru inne, bardziej racjonalne
metody, niech więc nie opuszczają skrzydeł. W kilku
placówkach naukowych w kraju prowadzone są zaawansowane
badania nad zjawiskiem lewitacji. Już w marcu 2001 r. dr
Andrzej Wiśniewski z Instytutu Fizyki PAN podczas
wykładu w siedzibie Polskiego Towarzystwa Fizycznego w
Białymstoku publicznie zademonstrował lewitację magnesu
nad nadprzewodnikiem wysokotemperaturowym. Zaawansowane
prace nad swobodnym unoszeniem się ciał realizuje się w
Zakładzie Modelowania Procesów Wysokotemperaturowych
Wydziału Inżynierii Procesowej, Materiałowej i Fizyki
Stosowanej Politechniki Częstochowskiej oraz w
Politechnice Łódzkiej, a także Instytucie
Elektrotechniki w Gliwicach. Dumą polskich naukowców
jest lewitujący wał. Żeby nie było niedomówień, że ja
wciąż o premierze, chodzi o element stukilowatowej
sprężarki przepływowej, który nie obraca się na
łożyskach, ale wisi w przestrzenidzięki siłom
magnetycznym. Istnieje nawet zabawka o nazwie lewitron w
postaci bąka, kręcącego się nad płytką.
Gdyby naukowcy zintensyfikowali wysiłki, w pewnym
momencie zamiast kawałka magnesu, wała lub bąka
ujrzelibyśmy premiera i jego świtę unoszących się nad
krajem, bujających swobodnie w obłokach. Oszczędności
murowane, jak też poprawa notowań społecznych. Stąpający
po ziemi Rokita i jego platformersi pluliby sobie w
brody.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wróbel w garści "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dyrdymanie
Lepsza jest jawna nomenklatura niż fikcja.
Konkursy na dyrektorów szkół to lipa rozłożysta.
Na Śląsku wymyślono sposób na to, by w zgodzie z prawem
olewać kandydatów popieranych przez przedstawicieli
kuratorium oświaty, rodziców i nauczycieli. Pomysł robi
karierę w Gliwicach i okolicy. Opatentowały go władze
miasta – powiatu grodzkiego. Patent skwapliwie odkupiły
władze powiatu ziemskiego. Przyjęto regulamin mówiący o
tym, że dyrektorem zostaje ten z kandydatów, który
otrzyma poparcie ponad 75 proc. członków komisji
konkursowej. Inaczej konkurs jest nierozstrzygnięty, a
dyrektora mianuje zarząd powiatu. Według własnego
widzimisię.
Dlaczego "próg" poparcia ustalono na 75 proc.? Po to,
żeby zarząd mógł zablokować wybór kandydatów
niewygodnych dla starosty i jego zastępców. W komisji
jest 3 przedstawicieli kuratorium oświaty, po 2 grona
pedagogicznego i rodziców, 1 lub 2 związkowców oraz 3
reprezentantów zarządu powiatu. Razem 11 lub 12 osób.
Jakkolwiek liczyć, 3 głosy należące do powiatowej władzy
to akurat brakujące procenty, bez których nikt nie
przejdzie.
Ostatnio przekonał się o tym Roman Mirski, wieloletni
dyrektor Zespołu Szkół w Pyskowicach. Doktor nauk
humanistycznych, absolwent dwóch specjalności
uniwersyteckich, a na dodatek nauczyciel dyplomowany.
Przegrał on ze zwykłym nauczycielem ze swojej szkoły,
magistrem inżynierem bez żadnego doświadczenia
kierowniczego. A właściwie nie przegrał. Po prostu –
mianowano tamtego.
Zespół Szkół w Pyskowicach podlega starostwu w
Gliwicach. Dyrektor Mirski podpadł zarządowi powiatu już
rok temu, gdy niedługo przed wyborami do parlamentu
zaprosił do szkoły senatora Jerzego Markowskiego z SLD.
Senator zjawił się na prowadzonej przez Mirskiego lekcji
wiedzy o społeczeństwie z wykładem na temat integracji
Polski z Unią Europejską. Wówczas członkiem zarządu
powiatu ziemskiego w Gliwicach była obecna posłanka
Platformy Obywatelskiej Krystyna Szumilas. Zadzwoniła do
dyrektora Mirskiego, opieprzyła i groziła "wyciągnięciem
konsekwencji". Był więc przygotowany na kłopoty.
Z kapelusza wyciągnięto konkurenta dla Mirskiego –
matematyka Janusza Stebla. Komisja konkursowa
przesłuchała obu kandydatów, sprawdziła ich kwalifikacje
i doświadczenie... Potem było głosowanie. Następnie obu
panów poinformowano, że konkurs nie został
rozstrzygnięty, więc ostateczna decyzja należy do
zarządu powiatu. A ten Mirskiego nie zechciał.
Powiat ziemski w Gliwicach prowadzi zaledwie kilka
szkół. Prawdziwe pole do
popisu ma powiat grodzki, któremu podlega ich blisko
setka. Spośród prawie 40 konkursów na stanowiska
dyrektorów szkół i przedszkoli jedna trzecia nie została
rozstrzygnięta. Mianując dyrektora Gimnazjum nr 6 miasto
nie liczyło się ani z wynikiem głosowania, ani ze
stanowiskiem rodziców i nauczycieli. W Szkole
Podstawowej nr 15 jedyna kandydatka do fotela
dyrektorskiego otrzymała nominację dopiero po wielu
awanturach i publicznych protestach. Mimo że nie miała
konkurentów, zabrakło jej urzędniczych procentów.
Zamienianie demokratycznej procedury w farsę umożliwiło
rozporządzenie przyjęte przez rząd Buzka. Mowa w nim, że
regulaminy konkursów na dyrektorów szkół i przedszkoli
ustalają powiaty i gminy. Rząd Leszka Millera już raz
nowelizował rozporządzenie, zwiększając liczbę
reprezentantów kuratorium oświaty, rodziców i
nauczycieli w komisji konkursowej. Ale – zdaniem Jerzego
Grada, wojewódzkiego kuratora oświaty w Katowicach –
rozporządzenie trzeba zmienić ponownie, przyjmując jeden
obowiązujący regulamin dla całej Polski. Chociaż mleko
chyba zostało wylane, bo pomazańcy władzy już są
dyrektorami. Teraz spokojnie mogą czekać na koniec
wakacji.
Autor : Robert Kosmaty
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyruchany na bank
Lepiej znaleźć się między głodnym tygrysem i
rozwścieczoną teściową niż między dwoma bankami, które
mają do siebie jakieś wąty.
Leszek Pustułka kupił starą secesyjną kamienicę w
centrum Czeladzi. Kupił nie dla fantazji, tylko z chęci
zysku. Po wyremontowaniu zamierzał tłuc na niej kasę
wynajmując jakiejś bogatej firmie.
15 maja 1998 r. Pustułka zawarł przedwstępną umowę najmu
z Powszechnym Bankiem Kredytowym S.A. w Warszawie, który
umyślił sobie otworzyć w Czeladzi nowy oddział. Bank to
wymagający klient. Uzgadnianie szczegółów trwało długo.
Wreszcie 1 grudnia 1998 r. nastąpiło uroczyste
podpisanie umowy najmu. Strony zgodnie ustaliły cenę,
metraż i czas trwania umowy – do 30 listopada 2008 r.
Czyli na 10 lat. Nie ma w tym nic dziwnego. Bank musi
wiedzieć, na czym stoi, nie może przecież co chwila
zmieniać siedziby. A i wynajmujący ma na 10 lat spokojną
głowę.
Umowa przewidywała tylko jedną możliwość wypowiedzenia –
w razie ciężkiego naruszenia jej postanowień.
By sprostać wymaganiom banku, Pustułka musiał
przeprowadzić kosztowną adaptację gmachu. Ponieważ
wypruł się już z kasy na zakup nieruchomości – na prace
te wziął kredyt: 66 tys. zł w Banku Rozwoju Budownictwa
w Warszawie. Zabezpieczeniem pożyczki była cesja wpływów
z umowy z PBK.
Tymczasem 31 grudnia (sic!) 1998 r. PBK oznajmił
Pustułce, że się rozmyślił i chce rozwiązać umowę do
końca stycznia 1999 r. Oddziału w Czeladzi nie będzie.
– Zapożyczyłem się, żeby dostosować budynek właśnie do
tego klienta – mówi Leszek Pustułka. – Wiele miesięcy
trwały negocjacje, była umowa przedwstępna, dużo czasu
na przemyślenie decyzji. Poczułem się oszukany i nie
zgodziłem się na rozwiązanie umowy.
Rozpoczął się długi i skomplikowany korowód sądowy.
Prosta sprawa skomplikowała się, gdyż okazało się, że w
wyniku podpisanej cesji Pustułka stracił zdolność do
procesowania się z PBK. Stroną stał się Bank Rozwoju
Budownictwa, który wcale nie spieszył się z
odzyskiwaniem swoich należności. Wiadomo: kruk krukowi
oka nie wykole. Z pozostałych powierzchni do wynajęcia
powoli wycofywali się inni klienci: Netia, Urząd Miasta,
Silesian Partner i inni. Wiadomo – nikt nie będzie
lokował poważnej firmy w budynku, którego prawie cały
parter straszy pustostanem. Nie trzeba dodawać, że
Pustułka cały czas ponosił koszty utrzymania lokalu:
płacił za ogrzewanie, prąd, ochronę i inne pierdoły.
Bezskutecznie miotał się między bankiem, drugim bankiem
i sądem. Wszystko na nic – jak głową w mur.
Pewnie banki do spółki puściłyby Pustułkę z torbami,
gdyby nie doszło do połączenia Banku Rozwoju Budownictwa
z Bankiem Gospodarstwa Krajowego. Nowa dyrekcja dojrzała
w bilansie nieściągnięte zobowiązania od PBK. Wniosła
sprawę do sądu i w cuglach ją wygrała. Na konto Banku
Gospodarstwa Krajowego w sierpniu tego roku wpłynęła
kwota zasądzona przez sąd: 96,6 tys. zł. Pustułka
myślał, że przynajmniej z kredytem ma spokój. Nie
doceniał bankowców. 4 września naczelnik Wydziału
Kredytów katowickiego oddziału BGK Anna Piskorska
zażądała od Pustułki nieco ponad 12 tys. zł. Zdaniem
pani naczelnik, z chwilą wpłaty z PBK, zadłużenie
łącznie wynosiło 108,9 tys. Tak bank wyliczył i już.
Mówiąc wprost – BGK postanowił skubnąć zarówno PBK, jak
i Pustułkę.
A co z umową, którą zawarł Pustułka z PBK? Sprawa toczy
się przed sądem. 25 lipca tego roku Sąd Okręgowy w
Katowicach wydał nakaz zapłaty dla Pustułki 304 tys. zł
plus odsetki i koszty w wysokości 8 tys. zł z tytułu
niezapłaconego czynszu. Niestety, zrobił to w trybie
upominawczym, co ponownie wydłuży sprawę. Pustułka
jeszcze długo będzie dochodził swojego. Bo przecież
będzie chciał odzyskać nie tylko zaległy czynsz, ale i
rekompensatę utraconych zysków. Wszak budynek stoi
praktycznie pusty od 5 lat, a mógłby właścicielowi
przynosić krocie.
5 lat temu bank PBK (obecnie PBK/BPH) podpisał umowę. Od
5 lat bank robi wszystko, żeby jej nie dotrzymać. Na
grze tej zarabia inny bank – BGK, a traci obywatel,
klient obydwu banków. Traci też, zupełnie irracjonalnie,
PBK. Morał z tego jest dwojaki. Po pierwsze, uważaj, z
kim robisz interesy, w Pomrocznej nawet banki są
nierzetelne. Po drugie, nawet jeśli prawo jest po twojej
stronie, musisz mieć wiele cierpliwości, a przede
wszystkim szmalu, żeby dojść swojego i wyjść na swoje.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poyedźmy na hops "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gospodarską wizytę w Hollywood złożył premier Leszek
Miller. Szef rządu zapoznawał się tam z najnowszymi
osiągnięciami tej gigantycznej "fabryki snów". Drogą
kupna-sprzedaży nabył lalkę Barbie, nie dla siebie, ale
dla wnuczki, jak zadeklarował. Jeśli zakup okaże się
trafiony, podobne lalki być może będziemy produkować w
ramach amerykańskiego offsetu.
Polski dyplomata Krzysztof Biernacki reprezentujący
interesy amerykańskie w Iraku opuścił Bagdad i udał się
"na długie konsultacje" do Polski. Na "konsultacje"
przybył również ambasador RP w Iraku Andrzej Biera. To
znak, że rychło w zamian mogą przybyć do Iraku
amerykańskie "inteligentne" rakiety.
Do antyamerykańskiego frontu dołączyli się polscy
książęta Czetwertyńscy. W ubiegłym tygodniu ponownie
próbowali najechać terytorium USA, czyli ambasadę tego
mocarstwa w Warszawie. Wielodzietna i wielopokoleniowa
rodzina Czetwertyńskich uważa, iż obecne warszawskie
terytorium USA prawnie należy do nich, bo Amerykanie
wespół z PRL-owskim rządem odebrali im ojcowiznę jak
indiańskim plemionom w Ameryce Północnej. Tym razem
Scudy ani strzały jeszcze nie padły. Czetwertyńscy
ograniczyli się jedynie do wojny propagandowej
zarzucając Amerykanów ulotkami z żądaniem zwrotu ich
ziemi lub odszkodowania.
Głowy minister ds. europejskich Danuty Hübner żądają
niektórzy koalicjanci z PSL, po tym jak w traktacie
akcesyjnym ostatecznie zapisano mieszany system dopłat
do rolnictwa, czyli tylko częściowe płacenie chłopom
polskim za nieróbstwo. Lider PSL wicepremier Kalinowski
na minister Hübnerową nie nastaje, bo twardo głosi, iż
przyjęty system dopłat jest zgodny z postulatami
światłej części PSL i wielkim sukcesem pana prezesa.
Pod hasłami: obrony ustawy o biopaliwach, podwyżki cen
skupu świniny i ujawnienia chłopom polskim całej prawdy
o Unii Europejskiej ruszyły do boju oddziały szturmowe
Samoobrony. Na dróg blokady. W sukurs przyszła im jak
Armii Czerwonej w 1941 r. zima. Sparaliżowała transport
drogowy lepiej niż lepperowcy.
Jeszcze w Iraku nie wygraliśmy żadnej bitwy. Daliśmy za
to łupnia Rosjanom w 1794 r. pod Racławicami. Aby
uświetnić tamtą wictorię, we wsi i okolicach powstanie
"Teatrum Bitwy Racławickiej". Na 17 hektarach nieużytków
odtworzy się starcie z udziałem figur z masy żywicznej.
Na wstępie powołano Komitet Honorowy z udziałem ministra
Janika.
Urban zeznawał w charakterze podejrzanego na okoliczność
"wykroczenia poza ramy prawne dopuszczalnej wolności
wypowiedzi" o papieżu. Póki co jeszcze nie siedzi, ale
nie tracimy nadziei.
Może człowiek ugryźć psa. Bezkarnie. Krakowski sąd
umorzył sprawę przeciwko Marcie O., miejscowej
anarchistce, która w czasie manifestacji pogryzła
atakującego ją policjanta.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
24 marca
"Zdarzało się wtedy, że nasi żołnierze z
antykomunistycznej konspiracji zbrojnej dostawali
wiadomość o szczególnie gorliwych aktywistach PPR-u,
który związali »swój życia los« z wiatrem ze wschodu.
(...) Nasi partyzanci przyjeżdżali, grzecznie się
przedstawiali jako Wojsko Polskie, wyłuszczali powód
wizyty, po czym składali towarzyszowi propozycję, by
zechciał w ich obecności zjeść swoją czerwoną
legitymację. (...) Ani Jolanta Banach, ani Marek
Borowski nie zjedzą swoich legitymacji. W odpowiednim
momencie wyrzucą je po prostu do kosza na śmieci. Z
odnowionym przez telewizję obliczem będą dalej mieszać w
polskim kotle. Do czasu".
Szczepan Surdy, "Legitymacja partyjna"
30 marca
"Cała strategia polityczna zaplanowana i realizowana
przez ludzi spod znaku »czerwonej gwiazdy« ma charakter
samobójczy: nie tylko sama partia rozpada się jak
spróchniały pień splamiony krwią ludobójczą, ale ten
gnijący trup polityczny rozsiewa jeszcze na cały kraj
swój śmiercionośny fetor. To jest właśnie polityka,
która ma wprowadzić Naród na drogę dobrowolnego i
świadomego samobójstwa, dobrowolnej i świadomej
eutanazji: eutanazji moralnej i fizycznej, ekonomicznej
i społecznej, politycznej i antropologicznej. Czy nie
jest to ostateczny czas, kiedy Polacy powinni się
obudzić i powiedzieć: »Dość! Dalej nie można iść tą
drogą!«. Trzeba wrócić do Chrystusa i Jego przykazań,
ponieważ naszym powołaniem jest życie, a nie zgnilizna
moralna, nawet przykryta całunem haftowanym tuzinem
kolorowych gwiazdek".
ks. prof. Jerzy Bajda, "Chodzi o życie"
"Głos"
27 marca
"U progu XXI wieku świat staje przed groźbą doznania
dwóch wielkich porażek: w starciach ze światowym
terroryzmem oraz międzynarodowym socjalizmem. Czy
wyjdzie z nich obronną ręką? Trudno dziś odpowiedzieć na
to pytanie. Łatwiej jednak wyobrazić sobie, co czeka
ludzkość w wypadku, gdyby wygrać się nie udało...".
Damian Mazgaj,
"Eurosocjalizm i terroryzm w natarciu"
"Niedziela"
4 kwietnia
"Czym różni się telewizja Dworaka od telewizji
Kwiatkowskiego? Po sposobie relacjonowania wyborów
nowego Przewodniczącego Episkopatu Polski widać, że
niczym. Jedyne kryterium, według którego ocenia się abp.
Józefa Michalika, to »otwartość na Europę«. Żenujące.
Nic nieznaczące, obrzydliwie wyświechtane slogany o
otwartym i zamkniętym Kościele zastępują jakąkolwiek
sensowną refleksję".
Ewa Polak-Pałkiewicz, "Po staremu?"
Wybrał M. T.
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cool czy K cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gruzin w gruzach
Ruski znaczy gorszy. Spieprza przed policją, na bazarze
sprzedaje wódkę, a przy autostradzie żonę i córki.
Zarobioną mamonę zamienia na dolary i kiełbasę
zwyczajną. Na miękko kaleczy polskie słowa. Czasem Ruski
odstaje od tego stereotypu i to dopiero jest
wkurwiające.
Walery Guliew pochodzi z Gruzji. Znany sportowiec (drugi
dan w karate) i biznesmen. Przyjechał do Polski w 1993
r. z rodziną (żona, dwóch synów: Denis, Janusz) i
pieniędzmi.
– Chotieli do Jewropy – wyjaśnia. – Podumali, szto
Polska uże Jewropa.
Osiedlili się w Białymstoku. On zajął się handlem, ona –
wychowaniem dzieci. Chłopcy nie mówią po gruzińsku,
tylko po polsku, angielsku i niemiecku. Obaj uczą się w
polskich szkołach i mają świadectwa z czerwonymi
paskami. Rodzice do dzisiaj nie przyswoili sobie języka
przybranej ojczyzny. Nie musieli i nie chcieli.
Walery Guliew założył spółkę z o.o. Orbitex. Export.
Import. Przywoził do Polski marmur i granity, wywoził
wędliny i meble. Jak twierdzi, w czasach prosperity
miesięczne obroty wynosiły 600–800 tys. dolarów.
Wystarczyło, żeby zatrudnić dwudziestu stałych
pracowników oraz prawników i pełnomocników, którzy
reprezentowali firmę w urzędach i negocjowali z polskimi
kontrahentami. Mowa Mickiewicza kojarzyła im się przede
wszystkim z uszczypliwościami i obelgami. Nie
akceptowali roli pariasów, a tylko tak tolerowali ich
nowi rodacy. I nie chodzi o miny ekspedientek z salonów
bielizny Triumpha czy obuwia Gino Rossi na dźwięk
"ruskiego".
W 1998 r. Guliewowie pojechali do Gruzji odwiedzić
rodzinę. Mieli aktualne polskie wizy. W Tbilisi
postanowili wymienić paszporty, bo akurat Gruzja
wprowadziła nowe druki. No i okazało się, że wklepanie
wiz do nowych paszportów nie leży w interesie
Buzkolandii. Urzędasy zdecydowały, że właściciel nie
może wrócić do swojej firmy, dzięki której
kilkudziesięciu Polaków je chleb z masłem, i do
pozostawionego w Białymstoku majątku. Po podjętych przez
wysoko postawionych znajomych interwencjach w MSZ i
MSWiA łaskawie zdecydowano, że Guliewowie dostaną wizy,
ale broń Boże nie w Tbilisi czy w Moskwie. Będą musieli
pofatygować się do Ambasady Polskiej w Ankarze. Łapówki
i ekstrawycieczka pochłonęły 15 tys. dolarów. Gorsza od
trudów nieplanowanej podróży była świadomość, że MSZ
mógł kazać lecieć po wizy do Sydney albo nie dać ich
wcale.
* * *
W 1999 r. Regionalny Inspektorat Celny w Białymstoku
doniósł Urzędowi Celnemu oraz Prokuraturze Okręgowej w
Białymstoku, że Orbitex oszukuje poczciwe państwo
polskie w ten sposób, że sprowadza marmur i granit z
Azerbejdżanu, a udaje, że kamienie zostały wydobyte w
Iranie. Oszustwo ma rzecz jasna cel finansowy. Otóż Iran
w odróżnieniu od Azerbejdżanu należy do Światowej
Organizacji Handlu i towar pochodzący z tego kraju
obłożony jest niższą stawką celną.
Na dowód RIC podniósł, że 1. Alizadeh Oskui Trading,
irański partner Orbiteksu, w chwili wszczęcia
dochodzenia przez stronę polską nie miał przedłużonej
licencji na handel międzynarodowy, bo wcześniej wygasła;
2. Mohammed Hosein Alizadeh-je Makui, właściciel
Alizadeh Oskui Trading, zapewnił, że nie handlował z
Polską i nie opieczętowywał faktur dla Orbiteksu.
Waga ostatniej konkluzji powinna być żadna, chociaż
informację podała Ambasada Polska w Teheranie w wyniku
konsultacji z Irańską Izbą Handlu i Górnictwa. Otóż z
Mohammedem albo może z kimś, kto akurat podniósł
słuchawkę, rozmawiał przez telefon niezidentyfikowany
urzędnik Irańskiej Izby Handlu i Górnictwa. O takim
uproszczonym sposobie zbierania informacji polska
ambasada życzliwie poinformowała zainteresowanych.
Białostocki RIC był bastionem Ligi Republikańskiej
("NIE" nr 44/2001). Dyrektor Urzędu Celnego bez zbędnego
sceptycyzmu przyjął wyniki kontroli i sięgnął po kary z
najwyższej półki. Orbitex musiał zapłacić ok. 600 tys.
zł. Ponieważ Guliew nie miał takiej forsy, wszczęto
kosztowne postępowanie egzekucyjne i zablokowano konta
firmy.
Spółka praktycznie przestała istnieć. Regionalne gazety
skwapliwie opisywały, jak to Gruzin orżnął naszą
ojczyznę, co oczywiście bardzo budowało wiarygodność
Orbiteksu potrzebną np. w negocjacjach z bankami.
Art. 180 par. 1 Ordynacji podatkowej nakazuje organom
celnym dopuścić jako dowód wszystko, co może przyczynić
się do wyjaśnienia sprawy, a nie jest sprzeczne z
prawem. W tym przypadku wystarczyło wezwać biegłego, by
orzekł, że sprowadzany przez Orbitex kamień występuje w
naturze tylko w Iranie. Albo uwierzyć ekspertyzom faktur
zakupu i świadectw pochodzenia towaru, dokonanym przez
Laboratorium Kryminalistyczne Generalnego Inspektoratu
Celnego. "Nie zostały sfałszowane" – brzmiał werdykt.
Na nieszczęście dla celników bankrut Guliew miał dużo
wolnego czasu. Dostarczył Urzędowi Celnemu dokumenty, z
których wynika, że sporny marmur i granit został
zakupiony i odprawiony w irańskim Astarze. Kwity
przewozowe firmy Bar Baran Iran Spedycja Międzynarodowa,
a także oświadczenie irańskiego kontrahenta, tego
samego, z którym polska ambasada pogadała sobie swego
czasu przy pomocy osób trzecich przez telefon.
Oświadczenie potwierdzające współpracę z Orbiteksem
Mohammed Hosein Alizadeh-je Makui złożył 3 sierpnia 1999
r. przed notariuszem publicznym w Oskou. Wiarygodność
notarialnych pieczęci potwierdziła Ambasada RP w
Teheranie.
Lektura tej makulatury skłoniła luminarzy instytucji
stojących na straży interesów III RP do refleksji.
Prokuratorzy skumali, że Guliew jest czysty, i 18
listopada 1999 r. umorzyli dochodzenie z powodu
"niepopełniania zarzucanego czynu". Urząd Celny przyznał
się do błędu dopiero po czternastu miesiącach – w
styczniu 2001 r. Proces myślenia był wydłużony, bo – jak
się domyślamy – celnicy dostali nagrody za zdemaskowanie
hochsztaplera, a ponadto Urząd Celny musiał zwrócić
zarypaną Guliewowi kasę. Odzyskany szmalec w kwocie 568
053,60 w niczym nie poprawił finansowej sytuacji
Orbiteksu. Wystarczył jedynie na spłatę odsetek od
kredytu zaciągniętego na zaspokojenie roszczeń fiskusa.
* * *
Dom Guliewów najbardziej przypomina pałac. W wyłożonym
granitem i marmurem salonie można grać w piłkę nożną.
Jest to jedyny w tej części miasta dom jednorodzinny.
Gmaszysko o powierzchni ok. tysiąca metrów kw. wygląda
egzotycznie na tle bloków z wielkiej płyty.
Trochę dalej znajduje się jeszcze większe gmaszysko, też
własność Guliewów. Zamierzali je wynajmować.
– 6 tysiaczi metrow – podkreśla gospodarz. Liczył na
czynsz w wysokości 200 tys. zł miesięcznie. Wnętrza
wyłożone są irańskim kamieniem, ale na ścianach liczne
zacieki. Właśnie miał kłaść dach, kiedy rozpoczęła się
wojna z celnikami.
Guliew gromadzi dokumenty do procesu odszkodowawczego.
Za ruinę firmy i utracone zyski będzie żądał co najmniej
3 mln dolarów. Łatwo się go z Polski nie pozbędziemy, bo
niedawno urzędnicy premiera Millera dali Guliewom karty
stałego pobytu, o które rodzina bezskutecznie zabiegała
w czasie rządów premiera Buzka.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Psia służba dyplomatyczna
Między 23 i 27 czerwca trwać będzie w Warszawie odprawa
ambasadorów RP rezydujących w ponad 90 krajach. Panowie
Ambasadorzy, Ekscelencje! Jeśli na odprawie pojawi się
Waldemar Figaj – chargé d’ affaires w Kongo, poproście,
żeby wieczorkiem puścił wam film z kasety wideo
obrazujący trud polskich dyplomatów.
Kinszasa, stolica Demokratycznej Republiki Konga. Środa,
18 czerwca 2003 r. Przed pierwszą po południu do naszego
chargé d’affaires Waldemara Figaja zadzwonił bardzo
ważny urzędnik z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w
Warszawie. Zadał proste pytanie: co się tam u was
dzieje? Dyplomata z Konga odparł, że wszystko OK.
Dygnitarz z Warszawy wyjaśnił, że z redakcji "NIE"
dostał wiadomość o tym, iż przed budynkiem ambasady trwa
antypolska demonstracja. Dyplomata wyjrzał przez okno i
zaprzeczył. Wówczas dowiedział się ode mnie, że na teren
jego własnej rezydencji przy avenue Okito próbuje się
wedrzeć 30-osobowy tłumek. Demonstranci domagali się
pieniędzy – 80 dolarów. Po godzinie służby
odpowiedzialne za ochronę placówek dyplomatycznych
przegoniły ludzi sprzed bramy. Protestujący ściągnęli
wówczas na miejsce policję i media. I zaczęło się.
Według relacji protestujących, lokator domu, który
pokazywali palcem, chargé d’affaires RP w Kongo (czyli
nasz pan ambasador) Waldemar Figaj dopuścił się
oszustwa: dogadał się z dwiema dziewczynami lekkiego
prowadzenia na kasę i nie zapłacił.
* * *
Według dziewczyn było tak:
Późnym wieczorem 17 czerwca w lokalu "Chez Ntemba"
(skrzyżowanie baru, burdelu i dyskoteki) w Kinszasie
zjawiło się dwóch białych. Z opisu dziewczyn (nie znały
nazwisk) wynika, że byli to: chargé d’affaires
Rzeczypospolitej Polski i inny biały, który opuścił
właśnie kongijskie więzienie. Polacy mieli wyjąć z baru
dwie dziewczyny, z którymi dogadali się na seks po 30
dolarów za dziwkę. Tuż po północy pojechali do domu,
przed którym później odbędzie się manifestacja, czyli do
rezydencji ambasa-dora, i zajęli się uprawianiem seksu.
O piątej rano 18 czerwca biali zażyczyli sobie
szczególnej atrakcji: zaproponowali dziewczynom
dodatkową zapłatę – po 50 dolarów – za uprawianie seksu
z psem. Pies pierwszą dziewczynę wylizał w kroczu, potem
z drugą kopulował. Jeden z białych miał filmować te
atrakcje.
Po zaspokojeniu psiej chuci biali mieli stwierdzić, że
mają przy sobie jedynie 20 dolarów i proszą, żeby
dziewczyny przyszły po resztę za kilka godzin. Przyszły,
ale zostały przegnane przez ciecia. Wróciły z rodzinami
i znajomymi. Stąd manifestacja.
* * *
Od razu wyjaśniam: mimo wielokrotnych prób
skontaktowania się z naszą ambasadą w Kinszasie, do
chwili zamknięcia tego numeru nie udało mi się rozmawiać
z chargé d’affaires. Telefony milczały. Przedstawiona
wersja wydarzeń jest więc relacją pokrzywdzonych
panienek. Wersję tę potwierdziły w zeznaniach złożonych
na kongijskiej policji. Do czasu zamknięcia tego wydania
"NIE" nie są też znane wyniki analizy pobranego w
szpitalu wymazu z pochwy jednej z dziewczyn.
Już 18 czerwca wiadomość o wyczynach białych dyplomatów
podano w głównym wydaniu wiadomości stacji Raga TV.
Następnego dnia opis całego zajścia znalazł się na
pierwszej stronie gazety "Le PalmarŇs". Po niej aferę
podchwyciły inne stacje telewizyjne: RTAE, RTNC i
Tropicana. Wszyscy dziennikarze podkreślają, że ustalili
już nazwiska białych dyplomatów, ale na razie nie chcą
ich ujawniać. W żadnej relacji nie padło słowo, że
chodzi o Polaków, ale telewizje z uporem pokazują
rezydencję ambasadora RP w Kinszasie.
* * *
Łatwiejsze niż zdobycie komentarza chargé d’affaires
Figaja okazało się zebranie informacji o psie. Jest to
owczarek belgijski, w wieku 3 lat i 8 miesięcy. Wabi się
Donc, uwielbia aportować i – jak twierdzi jego pierwszy
właściciel – seksu z ludźmi wcześniej nie uprawiał. Były
właściciel rozważa złożenie doniesienia o gwałcie
dokonanym na psie należącym teraz do ambasady.
* * *
Polska nie ma szczęścia do dyplomatów w Demokratycznej
Republice Konga. Były ambasador po roku urzędowania
wyleciał za picie i rozdawanie dziwkom majątku ambasady
(lodówka, fotele). Po nim nastał chargé d’affaires
przysłany przez UOP. Dyplomata ten koncentrował się na
prywatnej działalności gospodarczej prowadzonej wbrew
interesom Polski. Po odwołaniu z urzędu trafił do
więzienia. Zmienił go z kolei ambasador, który wyleciał
z placówki za gorzałę i dziwki. Także nie zapłacił
panience dając w zastaw zegarek, który redakcja "NIE" od
niej wykupiła ("Afropolacy", "NIE" nr 51–52/2002). Teraz
placówką kieruje figlarz Waldemar Figaj, poprzednio
pracownik Kancelarii Prezydenta RP, przez nią
rekomendowany do MSZ. Ten to mężczyzna – wedle dwóch
panienek – wyręczał się psem.
– Panie! Przeżyłem tu dwie rebelie i dwa zamachy stanu.
Przeżyłem tych pseudodyplomatów i kilka afer finansowych
polskich misjonarzy. Wszystko mogę znieść, ale już
wystarczy!
Napisz pan, że wczoraj pracownicy zaczęli szczekać pod
moim biurem – irytuje się Polak Tadek Lutak, dyrektor
generalny linii lotniczych CAA, od 17 lat w Kongo.
Wyjaśniamy: wzburzenie Kongijczyków i ich złość na
Polaków wywołuje przekonanie, że nakazywanie czarnym
dziewczynom współżycia seksualnego z psem jest objawem
rasizmu naszych białych ludzi.
Ministrowi Cimoszewiczowi gratulujemy niezmiennie
pysznej polityki personalnej.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dziecko Zyty i Rokity
Pozwólmy Platformie wprowadzić w życie jej pomysły
podatkowe. Poparcie dla PO zaraz spadnie do 5 proc.
Towarzysz Janik żebrzący o poparcie Platformy
Obywatelskiej dla planu Hausnera powinien sięgnąć
pamięcią do roku 1980. Wtedy "Solidarność" licytowała
się z rządem, kto da więcej? Ówczesne podwyżki płac
nazwane "wałęsówkami" wywołały inflację i rozwaliły
gospodarkę, a odpowiedzialność spadła na PZPR.
Platformersi chcą w podobny sposób dobić ekipę Millera.
Już zaczął się międzypartyjny wyścig o to, kto zrobi nam
lepiej. PO ma propozycję "3 x 15 proc.". PiS chce
zlikwidować podatek dochodowy od osób prawnych
zastępując go 2-procentowym podatkiem od przychodu i
1-procentowym od aktywów przedsiębiorstw. Strach
pomyśleć, co za chwilę wydali z siebie PSL skumane z
Centrum im. Adama Smitha...
3 x 15 proc., czyli hucpa
Rzucony ad hoc przez dwóch tenorów i damski
sznapsbaryton pomysł trzech równych stawek podatkowych
PIT, CIT i VAT – to lipa. Nikt na razie nie widział
wyliczeń ekspertów PO świadczących o tym, że budżet
wytrzyma taki eksperyment.
Jak dziś liczymy dochód i podatek? W druku PIT-37 pana
Kowalskiego samotnego, nieprowadzącego działalności
gospodarczej, mamy rubrykę "przychód". Od "przychodu"
odejmujemy "koszty uzyskania", co tworzy "dochód", który
pomniejszamy jeszcze o składkę na ubezpieczenie
społeczne i dopiero to stanowi podstawę do naliczania
podatku. Po jego obliczeniu według skali podatkowej z
progami 19, 30 i 40 proc. i odjęciu 518,16 zł odejmujemy
jeszcze składkę na ubezpieczenie zdrowotne. Dodatkowo
Kowalski może odliczyć przysługujące mu nieliczne ulgi,
np. remontową. Dopiero to, co zostaje, jest
zobowiązaniem podatkowym w rozumieniu prawa.
O tym, jak i w których grupach podatkowych rozlicza się
ponad 23 mln Polaków, informuje poniższa tabelka.
227 315 bogaczy (0,99 proc. wszystkich podatników)
rozliczających się według stawki 40-procentowej
skorzystało z ulg na sumę 526,5 mln zł i zapłaciło 10,1
mld zł podatku. To 33,02 proc. wszystkich wpływów z PIT.
Dla porównania, ponad 21 mln biedaków po odliczeniu 3,7
mld zł z tytułu ulg zasiliło budżet kwotą 15,8 mld zł.
To 51,21 proc. wszystkich wpływów z podatku dochodowego
od osób
fizycznych. A także obraz realnej skali różnic
społecznych w Polsce.
Hasłu Platformy "3 x 15 proc." bogacze na pewno
przyklasną, bo wszystko odbiją sobie na likwidacji II i
III skali podatkowej. Zaś 95 proc. biedaków dostanie po
kieszeni. Na ponad 3 mld zł, z tytułu likwidacji ulg
podatkowych. A to przecież nie koniec szachrajstw
Platformersów.
Likwidacji ulec mają: kwota wolna od podatku, koszt
uzyskania przychodu i wszystkie ulgi. Podstawą będzie
więc dzisiejszy "przychód". A to oznacza, że
15-procentowy podatek dochodowy od osób fizycznych
będzie naliczany od wyższej niż obecnie podstawy! Czyli
zapłacimy więcej.
PIT pana Kowalskiego samotnego, nieprowadzącego
działalności gospodarczej ograniczy się do jednej kartki
z dwiema rubrykami "dochód" i "podatek". Więcej, pan
Kowalski nie będzie musiał składać żadnego PIT-u! Tę
prostą czynność wykona za niego pracodawca. Jak za
komuny. Ale pan Kowalski straci.
Najwięcej stracą dziennikarze, aktorzy, naukowcy, czyli
tzw. inteligencja twórcza korzystająca nadal z
przywileju odliczenia do 50 proc. kosztów uzyskania
przychodu i płacąca podatki od połowy swoich dochodów.
Zyta i Rokita zlikwidują tę nierówność.
Gdyby Platforma chciała zrobić to, co zapowiada, czeka
nas nie tylko katastrofa finansów publicznych, ale i
katastrofa społeczna. Ze względu na brak pieniędzy nowym
władcom nie pozostanie nic innego, jak ogłosić, że
Kowalski po zapłaceniu fiskusowi 15 proc. od obecnego
"przychodu" ma się sam martwić o siebie, czyli z tego,
co mu zostanie, płacić na emeryturę i służbę zdrowia.
Na szczęście to rozwiązanie zostanie natychmiast
zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego przez pozbawione
przymusowego poboru składek prywatne Otwarte Fundusze
Emerytalne.
Służba zdrowia z obciętym zasilaniem budżetowym cofnie
się dwieście lat. Nie wierzę też, aby z programu "3 x 15
proc." dało się sfinansować nawet ograniczone potrzeby
Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Emeryci i renciści
będą mieli szansę poczuć, czym jest liberalizm w wydaniu
afrykańskim.
Najbardziej zdumiewające jest jednak to, że już w 2001
r. efektywne obciążenie podatkiem łącznie ze składką na
powszechne ubezpieczenie zdrowotne dochodu podatnika
pomniejszonego o odliczone składki na ubezpieczenie
społeczne wynosiło 15,61 proc. (Źródło: Informacje MF
jak wyżej). Realnie więc od dawna mamy podatek w takiej
wysokości, jakiej życzy sobie Platforma!
Nowość w pomyśle Zyty i Rokity polega na tym, że
najbogatsi mają płacić mniej, a biedni – więcej. Krajem
da się wówczas rządzić wyłącznie z baz wojskowych i
metodami Pinocheta.
Na szczęście Platformersi niczego nie ruszą, bo nie
mogą. Choćby ze względu na tzw. standardy unijne lub
strach przed rozjuszonym społeczeństwem. Przekonamy się
o tym, gdy przejmą schedę po Millerze.
Urok słabej złotówki
Nie chcąc drażnić zajadłych antykomunistów z PiS Jan
Rokita oświadczył, że obrona złotego jest sprawą
polskiego patriotyzmu i tylko dlatego PO z obrzydzeniem
siada do stołu z żebrzącym o poparcie Janikiem.
Dla Platformy jest to też okazja, aby pokazać opinii
publicznej, jak słaby jest Miller. Podczas konferencji
prasowej po zakończeniu rozmów Zyta i Rokita oskarżyli
rząd o osłabienie złotego i straszyli kryzysem finansów
publicznych reklamując własne powaby. Tymczasem
wystarczy sięgnąć do konstytucji i ustawy o Narodowym
Banku Polskim, aby dowiedzieć się, że dbanie o wartość
pieniądza to nie zadanie rządu, tylko Rady Polityki
Pieniężnej oraz banku centralnego! Rząd nie ma
bezpośrednich instrumentów, którymi mógłby wpływać na
kurs rodzimej waluty. Prawdziwy powód osłabienia złotego
to efekt umocnienia euro wobec dolara na rynkach
światowych.
Wzorujmy się na USA
Gdy Janik biesiadował w Sejmie z Platformersami, w Boca
Raton na Florydzie spotkali się szefowie resortów
finansów i prezesi banków centralnych grupy
najbogatszych państw świata G 7. Mieli zamiar wymusić na
jankesach rezygnację z prowadzenia polityki słabego
dolara. Stany Zjednoczone, które dzięki dewaluacji
dolara wprowadziły swą gospodarkę na ścieżkę szybkiego
wzrostu (słaby dolar sprzyja amerykańskim eksporterom),
olały ciepłym moczem samurajów, żabojadów oraz
niemieckich tchórzy i dostały to, co chciały. Czyli
przyzwolenie na dalsze umacnianie euro.
Deficyt budżetowy USA w tym roku osiągnie astronomiczną
kwotę 500 mld dolarów. Waluta amerykańska jest
najsłabsza w dziejach wobec euro, a stopy procentowe w
Stanach najniższe od 40 lat i nikt się tym nie
przejmuje. Więcej! Bush jest zadowolony z takiego obrotu
spraw. Wściekli są Japończycy, Francuzi, Niemcy,
Belgowie, Holendrzy. Ich gospodarki na skutek wysokich
notowań euro przekopują się przez recesję, a rządy w
sondażach osiągają dno.
W Polsce PKB w zeszłym roku wzrósł o 3,7 proc.
Nieoficjalnie mówi się, że w styczniu 2004 r. może być 5
proc., a tempo nadal rośnie. Głównie dzięki słabemu
złotemu, który sprzyja gospodarce i eksporterom. Branie
się za obronę złotego w tych okolicznościach to
ekonomiczny idiotyzm. Zwłaszcza że przez ostatnie 5 lat
nasza waluta była mocno przewartościowana. Dzięki niskim
notowaniom złotówki poprawiły się nasze wyniki w handlu
z krajami Unii. Teraz to oni mają problem, a nie my. Co
prawda płaczą ci, którzy zaciągnęli kredyty w euro, ale
takich, którzy ich nie przewalutowali, nie ma tak wielu.
Droższy jest wypoczynek w Alpach, odżywa za to krajowa
turystyka. Gorzej będą się sprzedawały importowane z
Niemiec i Francji samochody, ale Fiat Auto Poland być
może wykaże zyski. Politycy SLD łatwo więc mogliby
wyśmiać opinie Rokity, ale teraz im nie wypada.
I jeszcze jedno. Najważniejsze. Problemy z długiem
publicznym mogą stać się zmartwieniem premiera Rokity i
ministra finansów Zyty Gilowskiej, ale nie Millera i
Hausnera, ponieważ taka okoliczność wystąpi w najgorszym
razie w 2006/2007 r. Nie wierzę zatem, aby rząd
Platformy Obywatelskiej gwałtownie ciął wydatki o 50–60
mld zł. Musiałby mieć na to zgodę przyszłego Sejmu, w
którym Samoobrona i Liga Polskich Rodzin będą poważnymi
siłami.
Zresztą taka redukcja wydatków w kraju, w którym 60
proc. obywateli żyje poniżej granicy minimum socjalnego,
wywołałaby rewolucję społeczną. Zmiotłaby ona ze sceny
całą klasę polityczną. Jak w Argentynie. Leszek Miller
powinien to uświadomić Tuskowi. Ale do tego, jak
powiedziałam, trzeba mieć jaja.
Liczba podatników według wysokości uzyskanego
dochodu
Przedział dochodów w zł Liczba podatników ogółem
Struktura podatników w proc.
do 37 024 zł (stawka 19%)21 907 86295,18
37 024 – 74 048 (stawka 30%)882 0943,83
powyżej 74 048 (stawka 40%)227 3150,99
Ogółem23 017 271100,00
Źródło: Ministerstwo Finansów, Departament
Podatków Bezpośrednich. Informacja dotycząca
rozliczenia podatku dochodowego od osób fizycznych
opodatkowanych na ogólnych zasadach za 2001 rok.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ruroskoczek
Gość nazywa się Spandowski. Jest specjalistą od węszenia
spisków. Oto historia jednego węszenia.
Rurociąg Przyjaźń jest długi na całą Polskę i składa się
z rury, którą płynie ropa. Jak sama nazwa wskazuje,
rurociąg wybudowali komuniści. Przez 25 lat
ropociągnięciem kierował prezes Henryk Janczewski i
nawet pierwsza „Solidarność” nie miała odwagi go
odwołać. W 2000 r. ekipa Buzka posiadła więcej śmiałości
i prezesem Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów
Naftowych Przyjaźń (PERN) w Płocku został gdańszczanin
urodzony we Włocławku inżynier Krzysztof Spandowski.
Jako specjalista od budowy Gdańska specjalizował się w
wodociągnięciu i ze względu na pewne analogie między
płynącą wodą i ropą dostał mu się strategiczny rurociąg.
Pan prezes utrzymuje, że jego nominacja na to
odpowiedzialne stanowisko nie była wynikiem znajomości z
ówczesnym szefem UOP Januszem Pałubickim.
– Miałem akceptację ministrów, a co do źródła
rekomendacji pozwolę sobie milczeć.
Osuszanie bagna
Spandowski od razy dostrzegł w PERN kradzieże,
defraudacje, korupcje, ignorancje, sobiepaństwo. Zło
czaiło się wszędzie.
– Jedno wielkie bagno! – miał był relacjonować
ministerialnym przełożonym. W tej bagiennej atmosferze
prezes Spandowski zwrócił od razu uwagę na miejscowość
Bogusławice, obok której w bagnie, ze strachu przed
szpiegami z NATO, komuniści zatopili fragmenty
roponośnej rury. Od kilkunastu miesięcy trwał tu remont
pochłaniający furę pieniędzy, którego końca nie było
widać – dokonywany przez jakichś półgłówków, którzy nie
wiadomo dlaczego od 10 lat prowadzili dla
przedsiębiorstwa takie remonty. Pan Spandowski polecił
się wieźć do domów inspektorów nadzorujących budowy, aby
uwiecznić je na fotografiach. Wszak tak najprościej
można udokumentować bogactwo pokrętnie wyprowadzone z
państwowego przedsiębiorstwa.
Prace na bagnie prowadziła firma Erbud, wieloletni
kontrahent PERN, mająca tę przewagę nad ewentualnymi
konkurentami, że nikt w Polsce właściwie nie miał
doświadczenia w remontach czynnego rurociągu
przebiegającego pod wodą. Remont miał polegać na
zbudowaniu dwóch grobli wzdłuż rurociągu. Wypompowaniu
spomiędzy grobli wody – tak aby rurociąg się wynurzył.
Wtedy miano oczyścić go ze starej izolacji i założyć
nową – lepszą. Firma Erbud podpisała umowę na 3 mln zł z
kawałkiem. W trakcie prac okazało się jednak, że pale
wbite w dno bagna są skorodowane i wymagają wymiany.
Zdecydowano się wbić nowe pale, co znacznie podniosło
koszty.
Prezes Spandowski już w pierwszym momencie dostrzegł
nieprawidłowości. Inspektor nadzoru zbyt rzadko wpisywał
się do dziennika budowy. Przy tym dopóki było to zwykłe
malowanie rury, to był remont, a skoro wbijano nowe
pale, była to już budowa. A na budowę wymagane jest od
władz gminy zezwolenie budowlane, którego nie było.
Ponadto do budowy grobli zużyto jakieś kosmiczne ilości
piasku, którego nie było widać. Spandowski zlecił
badanie kosztorysów prywatnej firmie z Kutna, jakości
farby – firmie z Gdańska, a właściwości pali –
Politechnice Gdańskiej. Wnioski ekspertów były
porażające. Kosztorys zawyżono o miliony złotych.
Powłoka farby była dziurawa, a farba pozbawiona
certyfikatu Instytutu Techniki Budowlanej. Słupy
wykonano skandalicznie. Ekspertyzami tymi firma z Kutna
zdobyła takie zaufanie prezesa, że w ciągu roku zarobiła
przeszło milion złotych za nadzór budów PERN. Firma od
ekspertyzy farby dostała zaś zlecenie na malowanie
zbiorników ropy w Gdańsku.
Poszukiwanie kasy
W tej sytuacji prezes Spandowski wyrzucił dyscyplinarnie
z roboty nadzorującego prace na bagnie inżyniera
Wojciecha Błaszczaka przypominając mu na odchodnym, że
jego żona też jest jego pracownicą. Mianował nowego
inspektora, którego niedługo potem również zwolnił.
Zabronił odbierania wykonanych prac i płacenia faktur
firmie Erbud. Ta z obawy przed zalaniem kontynuowała
roboty za pożyczone pieniądze. W końcu prezes Erbudu
Andrzej Erhardt doniósł o swoich kłopotach prokuraturze.
Nie miało to znaczenia prawnego, ale spowodowało, że
roboty przezeń wykonane odebrano protokolarnie. Budowę
też przekazano rekomendowanej przez Spandowskiego firmie
Hydrobudowa z Gdańska. Andrzej Erhardt wystąpił przeciw
PERN z pozwem o zapłatę niezapłaconych należności.
9 września 2002 r. do domów inspektorów nadzoru PERN
oraz prezesa Erbudu Erhardta wparowali funkcjonariusze
Centralnego Biura Śledczego wystrojeni jak na wojnę i
pod lufami broni długiej oraz przy zawodzeniu kobiet i
dzieci odtransportowali facetów do pierdla. Następnie
zainstalowali podsłuchy i przeszukali, co było do
przeszukania, aby zlokalizować te miliony złotych
zdefraudowane przy remoncie bagna. Poszukiwania te nic
nie dały.
Jednocześnie płocka „Gazeta Wyborcza”, z której
redaktorem naczelnym prezes Spandowski był wówczas
zaprzyjaźniony, poczęła informować społeczeństwo o
wielomilionowych stratach spowodowanych przez złodziei z
PERN kradnących w porozumieniu z wykonawcami robót.
Popelina! Braki! Wielokrotne płacenie za te same roboty
– redaktorzy przygotowani byli do pisania artykułów
równie dobrze jak prokurator do uzasadnienia zarzutów.
Następnie „Gazeta” dostała zlecenia na reklamowanie
rurociągu – nie wiadomo po jaki chuj, bo przecież jej
czytelnicy niczego tą rurą nie prześlą.
Prokurator skonkludował, że inżynier Błaszczak z
prezesem Erhardtem doprowadzili PERN swoimi
nikczemnościami do niewłaściwego rozporządzenia mieniem
w kwocie 1018 tys. zł. Panowie przesiedzieli w areszcie
cztery miesiące w ratach. W trakcie okazało się, że
prezes Spandowski przesłał prokuraturze tylko te
dokumenty, które potwierdzały jego punkt widzenia.
Wyniki ekspertyz też powinny budzić wątpliwości.
Macanie rurociągu
Ponownie przeprowadzono badanie jakości farby w
obecności poprzednich ekspertów, przedstawicieli
importera oraz międzynarodowego speca od malowania rur
przewodzących ropę. Okazało się, że poprzednio powłokę
badano na próbkach laboratoryjnych. Przeprowadzający
doświadczenie ekspert nie potrafił skalibrować
defektoskopu do badania, a jak już go skalibrował, to
nic złego on nie wykazał. Ekspert wyjaśniła (bo była to
kobieta), że rurociąg został specjalnie raz jeszcze
pomalowany.
Do ekspertyzy dołączono rekomendację z rafinerii w
Polsce i poza nią, że farba do malowania rur z ropą się
nadaje. Przybył też ekspert z Instytutu Techniki
Budowlanej i wykładowca Politechniki Warszawskiej
profesor Lech Wysokiński, który najwyraźniej z
antagonizmu do gdańskiego środowiska politechnicznego i
na przekór mu stwierdził, że słupy podporowe pod
rurociągiem w bagno wykonane są zgodnie ze sztuką
budowlaną, a zalecenie poprzedniego eksperta
nonsensowne. Okazało się też, że nie można bezpośrednio
obliczyć, ile piasku zużyto do zasypywania bagna i ile
wody wypompowano. Istniały jednak faktury, z których
wynika, ile piasku kupiono i ile wydano na benzynę do
pomp wodnych. Tą pośrednią metodą dało się wyliczyć, czy
w przybliżeniu wykonawca oszukiwał, czy też nie.
Odnalazła się pełniejsza dokumentacja fotograficzna
budowy niż ta, którą dostarczono prokuratorowi z
doniesieniem o przestępstwie. Wyjaśniło się również, że
remont to był
remont, a nie budowa, zezwolenie budowlane było więc
zbędne. Wszystko to zachwiało wiarą prokuratury w
słuszność kierunku prowadzonego śledztwa.
Dochodzenie prawdy
Uwolniony z aresztu właściciel Erbudu wystąpił przeciw
PERN o zapłacenie należnych mu faktur na 3 mln zł plus
odsetki i koszty, czyli jakiś następny milion. Wobec
sprzeczności w opiniach prokuratura powołała biegłego,
który jednak nie zajmował się kolorem farby i słupami,
tylko miał oszacować: ukradziono piasek czy nie.
Ekspert, który później okazał się technikiem budowlanym,
za 20 tys. zł opracował opinię siedząc za biurkiem.
Najpierw twierdził, że piachu było mniej, niż było, a
potem się z tego twierdzenia wycofał.
W marcu 2003 r. prokuratura w Płocku umorzyła
postępowania przeciw właścicielowi firmy Erbud
Andrzejowi Erhardtowi i byłemu inspektorowi nadzoru
inżynierowi Wojciechowi Błaszczakowi wobec niemożności
stwierdzenia zaistnienia przestępstwa.
W styczniu 2004 r. Andrzej Erhardt wygrał spór z PERN w
sprawie niezapłaconych faktur i komornik zajął konta
„Przyjaźni” na kwotę 4,6 mln zł.
Inżynier Wojciech Błaszczak konkludował logicznie, że
skoro został uwięziony i pozbawiony pracy na podstawie
kłamliwych ekspertyz, to popełniono przestępstwo.
Prokuratura przyznała pośrednio, że ekspertyzy były
lipne, ale uznała, że eksperci przygotowując je nie
wiedzieli, że robią to na potrzeby wymiaru
sprawiedliwości, w związku z tym mogli popełnić
profesjonalny błąd, ale nie przestępstwo.
Andrzej Erhardt wygranymi od PERN pieniędzmi spłacił
długi. Wieloletnia niemożność startowania w przetargach
na roboty publiczne spowodowała jednak upadek firmy
Erbud. Erhardt zaczyna interesy od początku. Inżynier
Błaszczak walczy przed sądami o przywrócenie do pracy.
Pozostali aresztowani powrócili do roboty w PERN
Przyjaźń, choć jeden przypłacił przygodę zdrowiem.
Spandowski od dwóch lat nie jest już prezesem PERN.
Stanowisko to dziś zajmuje były prezydent Płocka
Stanisław Jakubowski.
Pierdolenie farmazonów
Spotkaliśmy się z Krzysztofem Spandowskim. Bronił się
niekonsekwentnie. To nie on zarządził kontrolę, tylko
zobligowała go do tego rada nadzorcza i zarząd, którego
oczywiście był szefem. Nie widzi też konfliktu interesów
w tym, że firma sporządza ekspertyzę i potem opłacana
jest sutymi zleceniami lub że ekspertyzę o jakości prac
robi firma konkurująca z wykonawcą. Jeżeli nie
znaleziono śladów zdefraudowanych pieniędzy, to dlatego,
że pieniądze te nie trafiały do jakichś tam inspektorów,
tylko do dyrektorów z poprzedniego zarządu – sugeruje
Spandowski. Prokurator tego nie ustalił, bo był
najwyraźniej mało zdolny. Do tego swoistą wymowę ma dla
prezesa Spandowskiego fakt, że obecny prezes PERN
zatrudnia żonę szefa prokuratury.
Prezes Krzysztof Spandowski twierdzi, że działał w
najlepszej wierze i niczego sobie nie wyrzuca. Z powodu
tej czystości sumienia oraz kompetencji jest on teraz
prezesem Warszawskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i
Kanalizacji. Odpowiada za nawodnienie i uszambowienie
dwóch milionów homo sapiensów zamieszkałych w stolicy.
Nie zawdzięcza tego znajomości z prezydentem Warszawy
Lechem Kaczyńskim, tylko swoim kompetencjom i
fachowości. W kompetencje Spandowskiego wierzymy jak
najbardziej, odradzamy jednak poddawać je próbie
prokuratury. Znowu może się nie udać. Gdyby pominąć
sprawiedliwość i słuszność intencji, a skoncentrować się
na księgowości, to Spandowski swoim lekkomyślnym
działaniem naraził skarb państwa i byłą firmę na większe
koszty niż straty.
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Słodki pedofil "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bij Araba ale nie konia
Wojsko Polskie niesie wolność Irakowi. Ponieważ nie
wszystko idzie jak trzeba, wysłaliśmy na wojnę naszą
broń – księdza kapelana porucznika Wiesława Okonia.
Zachęcamy go, aby zagrzewał do boju posługując się
wskazaniami świętego Bernarda:
...śmierć zadana i przyjęta dla Chrystusa nie ma w sobie
z jednej strony niczego zbrodniczego z drugiej zaś
zasługuje na wielką chwałę. Zabić nieprzyjaciela za
Chrystusa to zyskać go dla Chrystusa. Żołnierz
chrystusowy, powiadam, zabija ze spokojem serca (...)
jeśli zabija, korzyść odnosi Chrystus. ...Śmierć, którą
zadaje, jest z korzyścią dla Chrystusa. Przy śmierci
poganina "sprawiedliwy się cieszy, kiedy widzi karę".
...Nie należałoby zabijać pogan, gdyby można było w
jakiś inny sposób przeszkadzać (...) Ale na razie
najlepszym rozwiązaniem jest zabijanie.
Cytat pochodzi z polskiego wydania książki Georgesa
Minois, "Kościół. Wojna od czasów Biblii do ery
atomowej", Warszawa 1998.
Autor : R
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " NIKczemnicy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Złote jaja Mikołaja
Ty, który trzy lata temu obdarowywałeś bliźnich na
gwiazdkę skarpetami, dwa lata temu dezodorantem, a w
zeszłym roku również skarpetami i – zgodnie z ciągiem
logicznym – znowu planujesz dezodorant, puknij się w
głowę. Przy takiej skostniałej konsekwencji okrzykną cię
skarpeciarzem, nudziarzem i sknerą.
Aby temu zapobiec, czytaj, co dalej.
Kici, kici może chwyci
Oryginalny i wymowny podarunek możesz zrobić sam, i to
niewielkim kosztem. Od stuleci Europejczycy zachwycają
się pięknem i delikatnością wyrobów orientalnych. Któż z
nas nie jest pod wrażeniem miniaturowych roślin Bonsai –
efektu pracy setek pokoleń ogrodników, którzy uzyskali
te skarłowaciałe żywe formy drogą licznych krzyżówek,
dziś zwanych genetycznymi. Cudeńka te dostępne dla
wybrańców kosztują tysiące dolarów i ze względu na
bilans płatniczy państwa nie polecamy ich. Wysoko
rekomendujemy natomiast najnowszą metodę przypisywaną
podającemu się za profesora Japończykowi Alexowi Chiu,
który starą tradycję Bonsai połączył ze sztuką
nowoczesną, życiem i nauką – przenosząc ją w świat
fauny. Profesor poleca wykonanie Bonsai z kota. Metoda
profesorska pozwala modyfikować dowolnie kształt kota,
otrzymać kota w każdej wymarzonej formie, a nawet zrobić
kota w kształcie psa.
W kilka godzin po urodzeniu większość kości kota nie
jest stwardniała i łącznie z czaszką łatwo poddaje się
modelowaniu w przypadku działania siłą statyczną.
Kręgosłup wygina się jak sprężyna, a narządy wewnętrzne
bez szkody dla swoich funkcji mogą, nadążając za
odkształceniami kośćca, przybierać stosowne kształty.
Trzeba wybrać pożądanego kształtu naczynie szklane –
początkującym profesor zaleca słoik – choć sam zaczął od
szklanego sześcianu – i za pomocą łyżki do butów
umieścić w naczyniu kotka noworodka. Następnie słoik
zakręcić pamiętając jednak przed tym, że kot potrzebuje
jedzenia, picia i powietrza oraz że zwierzę wydala.
Profesor twierdzi, że jego metoda nie jest okrutna, bo
przecież oznacza dla małego zwierzęcia tylko zamianę
naczynia – kociej macicy na inne naczynie, w którym
organizm jego będzie się rozwijał. Jak ktoś jest ślepy
od urodzenia, to nie cierpi z braku światła – przekonuje
profesor.
Zanim ten kot znajdzie się w słoiku, należy wykonać
otwór na oddychanie i żywienie, a drugi otwór na
wydalanie. Żadnych tam kitiketów. Żarcie w postaci
półpłynnej aplikuje się kotu przez sondę wprost do
przełyku (wyciskane na przykład z tuby po paście do
zębów – choć najpierw trzeba rozwiązać problem, jak
wcisnąć żarcie do tuby). Odchody profesor zaleca usuwać
przez większy otwór połączony z ciałem kota za pomocą
elastycznej rury, najlepiej protezy aorty z tkaniny
szklanej przyklejonej do sierści zwierzęcia w okolicach
okołoodbytowych.
Wraz ze wzrostem ciało zwierzęcia dopasowuje się do
kształtu naczynia, które w przypadku eksperymentu
profesora przybrało formę sześcianu. Kiedy kot, zgodnie
z jego cyklem życiowym, przestaje się rozwijać, a kości
trwale zwapnieją, roztłukuje się naczynie otrzymując
doskonałą zabawkę dla dzieci w każdym wieku oraz
ekstrawagancką ozdobę najbardziej wystawnego
apartamentu.
Więcej szczegółów dotyczących formowania kotów o
wymarzonych kształtach na profesorskiej witrynie
internetowej (www.bonsaikitten.com). Tak naprawdę jest
to tak zwana lustrzana witryna. Oryginał zlokalizowany
przez FBI na serwerze MIT (Michigan Institute of
Technology) uznany został za najbardziej okrutną witrynę
w Internecie, a następnie wyrokiem sądu zabroniono
umieszczania go na serwerach w USA. Nasze sądy, jak
znamy życie, nie będą bardziej pobłażliwe. Ale jeśli
znajdzie się jakiś kretyn, który nie lęka się ni sądów,
ni obrońców zwierząt, niech spróbuje eksperymentu.
Bohaterski sierżant
Nie wiadomo, po co rodzice kupują swoim pociechom
dudniące czołgi oraz komandosów równie hałaśliwych a
uzbrojonych w wyrzutnie rakiet rozmiarów zegarka i
jakieś inne narzędzia rzeźnicze. Chodzi mamom
prawdopodobnie o to, że jak wyprowadzą dziecko na
żołnierza, to ten – rozwalony na płaty szynki przez
irakijską rakietę francuskiej produkcji – dostanie
pośmiertnie order, a pogrążona w smutku rodzina 114 tys.
zł zapewniających rentierską starość. Jakkolwiek pięknie
to brzmi, to również w grupie wojennych zabawek czai się
fałsz – żołnierze to wyłącznie bohaterowie o ciałach
adonisów w wyprasowanych mundurach. Fałsz ten nieco
odkłamuje firma Silkempire, która wypuszcza na rynek
figurkę sierżanta Strukera – co mu ze spodni wystaje
uroczy penisek trzymany w bohaterskiej dłoni. Dłoń ta
masturbuje posuwisto-zwrotnie ów plastikowy organ z
częstotliwością 3 herców dzięki nakręcanej kluczykiem
sprężynie. Sierżant wart jest 10 dolców bez jednego
centa i do obejrzenia jest pod www.silkempire.com.
Żołnierz drogą maszerował
Jedną ręką się brandzlował
Drugą ręką trzymał spodnie
Bo mu było tak wygodnie!
Zajączek bez fiuta i rączek
Dzieci oszukiwane są od niemowlęctwa, gdyż producenci
pluszaków rzucają na rynek wyłącznie misie bezpłciowe
lub koniki biseksualne. Homo nie wiadomo. Dzięki takim
traumatycznym obserwacjom z dzieciństwa, jak utrzymują
prokościelni naukowcy, dziecko ma trudności w
przyszłości z właściwą identyfikacją swojej płciowości.
No i pedalstwo gotowe! Aby wychowywać infantów w
prawdzie, Chińczycy szyją włochate misie, myszki,
zajączki z genitaliami adekwatnymi do ich gramatycznego
rodzaju. Możesz już od grudnia, zrzucając winę na
świętego Mikołaja, poprawnie edukować swoje dziecko
wydając 15 dolców na białego niedźwiedzia samca z
wydatnym sisiorkiem zamawiając go via kredyt karta przez
DHL na witrynie internetowej www.gagsplus.com.
Nie mydło to się nie wymydli
Tak mawiają eleganckie panie o narządach krokowych.
Prawda ta nie dotyczy mydła o kształcie fallusa –
idealnego prezentu dla szefowej permanentnie woniejącej
ciotą, której nikt nie ma odwagi powiedzieć prawdy.
Doskonały mikołajek – www.wellcoolstuff.com.
Dzieci lubią dzieci
Na wigilijnym stole jako dwunastą deserową potrawę
fiński dystrybutor Rude FOOD proponuje landrynki o
kolorze przezroczystości, a być może i smaku ludzkich
płodów. Idealne do osłodzenia goryczy SLD-owskiego
elektoratu, który spodziewał się zniesienia rygorów
aborcyjnych, a nie dostał, czego chciał. Przedsiębiorca
z kraju Nokii oferuje także uniwersalne ciasteczka o
kształcie waginy, czekoladę o nazwie "wielki żołądź" i
banalną potrawę o beznadziejnej nazwie "gówniana
mikstura"– www.dazbert.co.uk.
Palcem Bożym
Zostań palcem Bożym z ANTakwarium i posiądź cały świat –
reklamuje sprzedawca na www.boysstuff.co.uk. ANTakwarium
wymyślone przez naukowców z NASA i testowane na orbicie
okołoziemskiej umożliwiło astronautom oglądanie dzikiego
życia w stanie nieważkości. Owo boskie cudo high-tech
kosztuje prawie 29 ojrasów (euro) i w istocie jest
przezroczystym plastikowym sześcianem wypełnionym
żelatyną. Rzekome nadnaturalne zwierzchnictwo
właściciela tegoż bawidła polega na możliwości drążenia
kanałów w żelatynie i obserwowanie, jak 15 pcheł lub
mrówek zapierdala po nich na bezdurno przez pół roku
drążąc podtunele. Nie kupujcie jednak byle jakiej chały,
na którą wydaliśmy półtorej stówy, a połowa mrówek
zdechła w trakcie transportu. Produkt z rzeźkimi
mrówkami, choć bez certyfikatu celnych służb
sanitarnych, dobry jest dla dzieci o głębokiej nerwicy,
które nie potrafią się na niczym skoncentrować.
Zafascynowały nas jeszcze fluoryzujące rybki świecące
własnym światłem uzyskane dzięki modyfikacji
genetycznej, piłka w kształcie wielkiej kobiecej piersi
do ugniatania łapą sfrustrowanego Boba, pompowana
owieczka Doli z przeznaczeniem dla zoofilów oraz
nadmuchiwane dziecko dla chcących dać prawomyślnie
ujście swym modnym obecnie skłonnościom pedofilskim. Są
też samochodziki napędzane myszołapką.
Zmartwiło nas, że wszystko to sprzedaje się poza
Rzecząpospolitą. Czego jak czego, ale głupich,
szkodliwych i paskudnych pomysłów w Polsce nie brakuje –
rąk do pracy również i nie ma powodu importować cudzej
głupoty. A może szalik do piłowania drewna, lizaki ze
smalcu, imadło do gniecenia jajek, dżem z ziemniaków,
konserwy z blachy kuloodpornej, parasol z futra jeża –
wszystko to na prezent by się zdało. Potencjalnym
producentom z pieniędzmi służę nieograniczonymi
wytryskami osobistej inwencji. Merry Christmas – że
wyrażę swoje oczekiwania w oficjalnym języku
cywilizowanego świata.
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ruda w rozkroku
SLD wygrał wybory, bo był monolitem. Dzisiaj Skały
Lewicy Demokratycznej już nie ma. Są ambicyjki lokalnych
bonzów, walka o władzę, wpływy, stołki i kasę. Hasło
"Wybieramy przyszłość" w jesiennych wyborach
samorządowych wybierze chyba niewielu wyborców, bo co to
za przyszłość.
Na początku czerwca Zarząd Krajowy SLD rozwiązał władze
partii w Rudzie Śląskiej. Powołano pełnomocnika oraz
dwóch jego zastępców, którzy mają poprowadzić Sojusz w
wyborach samorządowych. W tym czasie działał już pełną
parą komitet wyborczy Porozumienie dla Rudy Śląskiej, na
którego czele stanął były szef klubu miejskich radnych
SLD. Do organizowania własnego ugrupowania wyborczego
zabrał się również długoletni przywódca rudzkiej lewicy
Zbigniew Litke. W 1993 r. tworzył SdRP w Rudzie
Śląskiej. W 1999 r. był współzałożycielem SLD. Teraz
znowu zakłada SLD. Tyle że bis.
Prawicowi politycy zacierają ręce obserwując wojnę SLD w
Rudzie Śląskiej. Zwalczający się działacze lewicy tworzą
trzy oddzielne komitety wyborcze. Wyborcom wszystko już
pieprzy się w głowach. O sprawie pisała "Gazeta
Wyborcza”. Teraz my – inaczej.
Sojusz podmieniony
W sądzie jest wniosek o rejestrację Stowarzyszenia
Lewicy Demokratycznej. Nie tylko nazwa do złudzenia
przypomina nazwę partii, na której czele stoi Leszek
Miller. Również jej znak graficzny będzie robił wyborców
w bambuko.
– Sojusz nie ma monopolu na lewicowość i demokrację –
tak Zbigniew Litke tłumaczy swoją decyzję.
– My mamy czyste ręce. Zwalczają nas dlatego, że nas nie
można kupić – dodaje Piotr ŚwiĘtoŇ, emerytowany
milicjant, członek rozwiązanych władz i zwolennik
Litkego.
Z dalszych wyjaśnień założyciela SLD bis i jego
zwolenników wynika, że rozwiązując władze lokalne
Sojuszu, Zarząd Krajowy opowiedział się po stronie tych,
którzy podczas ostatniego
Zjazdu Miejskiego SLD zostali wycięci w pień. Wtedy to
spośród 14 radnych Sojuszu (w tym dwóch wiceprezydentów
miasta, Józef Osmenda i Teodor Howaniec) akceptację
dele-gatów zyskał tylko Zbigniew Litke. A skoro Howaniec
został zastępcą pełnomocnika do spraw rozwiązania
konfliktu w Rudzie Śląskiej, bunt musiał nastąpić. Jak
mówią buntownicy – w obronie demokracji.
Serial z trzęsieniami
Ruda Śląska jest jednym z bastionów prawicy. Dlatego gdy
podczas poprzednich wyborów samorządowych Sojusz
wprowadził do Rady Miasta kilkunastu swoich ludzi, było
to jak trzęsienie ziemi. Litke był wtedy przewodniczącym
rudzkiego SLD. W listopadzie 2000 r. został wybrany na
przewodniczącego Rady Miasta. Gdy Sojusz obsadził też
stanowiska dwóch wiceprezydentów, ziemia zatrzęsła się
po raz drugi.
A potem trzęsła się co jakiś czas z powodu
niekonwencjonalnych zachowań pana przewodniczącego.
– Zaraz po wyborze na tę funkcję Zbyszek zadzwonił do
mnie po radę – wspomina przewodniczący Rady Miasta w
innej śląskiej miejscowości. – Prosił, bym mu wyjaśnił,
kto jest dysponentem auta służbowego, on czy prezydent.
Pytał również o protokół obowiązujący podczas
oficjalnych uroczystości. Chciał wiedzieć, kogo
gospodarze powinni witać pierwszego, prezydenta czy
przewodniczącego Rady Miasta.
Dla Litkego były to prawdziwe problemy. Na zaproszeniu
na konferencję organizowaną przez Stowarzyszenie Gmin i
Powiatów Małopolski dopisał: proszę załatwić auto
służbowe. Ma to być (i tu tekst jest podkreślony –
przyp. R. K.) Opel Vectra, a nie 8-osobowy. Do wykonania
przez Prezydenta Miasta
(ten "8-osobowy”, który Litkemu nie odpowiadał, to Ford
Transit).
Prezydent, który zerwał z AWS, by się utrzymać u władzy,
miał z Litkem poważniejsze kłopoty. Nie wiedział, jak
postąpić, gdy Litke wkroczył do jego gabinetu i wręczył
mu karteczkę z nazwiskami i posadami, które należy
zapewnić wymienionym tam ludziom. Wezwał więc do siebie
swoich SLD-owskich zastępców i zapytał, co robić.
– Doradziłem, by ją wyrzucić do kosza – wspomina
wiceprezydent Teodor Howaniec.
W magistracie do dziś pamiętają karczemną awanturę,
którą nazajutrz Litke urządził wiceprezydentom. Od tego
czasu zaczęła się formalna wojna między nimi.
Chory na władzę
Po pół roku Litkego odwołano z funkcji przewodniczącego
Rady. Za to on, wraz z radnymi AWS, głosował przeciwko
udzieleniu absolutorium dla "swojego” Zarządu Miasta.
Wcześniej już Litke wojował z ówczesnym posłem Józefem
BŁaszczykiem, któremu do dziś nie może wybaczyć fotela w
parlamencie (Litke też kandydował). Dlatego gdy pan
poseł proponował, że przeniesie swoje biuro poselskie
tam, gdzie znajdowała się siedziba SLD w Rudzie
Śląskiej, pan przewodniczący się nie godził. Błaszczyk
mówił, że pokryje wszelkie opłaty czynszowe, wyposaży
biuro partii w kserokopiarkę
i artykuły biurowe. A Litke na to: dwa tysiące złoty na
stół i możemy rozmawiać (fragment protokołu z
posiedzenia Zarządu Miejskiego SLD w Rudzie Śląskiej).
– To człowiek niezmiernie pracowity. Wyśmienity
organizator. Ale on jest chory na władzę. I nie powinien
mieć kontaktu z cudzymi pieniędzmi – twierdzi znany
działacz lewicy z Rudy Śląskiej.
– To jest Litke – wyjaśnia nasz rozmówca wskazując na
plik dokumentów. Pokazuje protokoły, skargi,
oświadczenia na temat lekceważenia uchwał miejskich
władz partii czy podmieniania nazwisk na liście
kandydatów do parlamentu. Jest tu m.in. pismo o tym, że
w rozliczeniach finansowych rudzkiego SLD "zapomniano” o
kwocie około 10 tys. zł. Kolejne informuje o brakujących
fakturach, poprawianych i przerabianych dowodach
księgowych. Jeszcze inny dokument zawiera m. in. taki
zarzut: Ujawniono, że generalnie stosowaną praktyką w
celu dokumentowania przychodów i rozchodów były
wyłącznie, lub w większości przypadków, dowody Kp i Kw
wystawiane samemu sobie.
Jeden z zarzutów dotyczy pożyczki, jaką partia miała
zaciągnąć u osób prywatnych. Odbiór i zwrot pożyczki
kwitował Zbigniew Litke, a udzieliła jej jego najbliższa
rodzina.
– To wszystko są bzdury – Zbigniew Litke odpiera zarzuty
o kombinacje z pieniędzmi. – Niech ktoś złoży
doniesienie do prokuratury, wtedy okaże się, że jestem
czysty.
Niektórym faktom zaprzeczyć jednak nie może. Lidia
Wabik, była kandydatka na posła, pokazuje wyrok sądu
grodzkiego, który nakazuje Litkemu zwrot 3 tys. zł.
Topniejące szeregi
Na pieniądze nie mogło się też doczekać Miejskie
Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej administrujące
budynkiem, w którym znajduje się siedziba SLD w Rudzie
Śląskiej. Co roku Litke (pardon – rudzki SLD) zalegał z
opłatami przez kilka miesięcy.
– Nie wiemy, co w tym czasie działo się z naszymi
składkami – mówi jeden z działaczy SLD, który wskutek
ciągłych scysji zawiesił swoje członkostwo w partii.
Członkostwo w partii zawiesiło więcej osób. Wielu
przeszło do Porozumienia dla Rudy Śląskiej. Między
innymi wiceprezydent Józef Osmenda czy Henryk Wodarski,
obecny przewodniczący Rady Miasta.
– Zapowiedziałem opcję zerową – mówi Jan Czubak,
sekretarz Śląskiej Rady Wojewódzkiej SLD, przez Zarząd
Krajowy wyznaczony na pełnomocnika mającego rozwiązać
konflikt w Rudzie Śląskiej. – Każdy, kto chce, może
wrócić i działać.
Litke już wie, że do SLD wracać nie ma po co,
utworzywszy SLD bis. Decyzją partyjnego sądu krajowego
zakazano mu na dwa lata pełnienia funkcji kierowniczych
w SLD. Jeżeli podporządkuje się – nie będzie mógł
ubiegać się o fotel prezydenta miasta. Jest też wniosek
o wykluczenie go z partii. W sądzie partyjnym leżą też
inne wnioski – o wyrzucenie z partii tych, którzy
Litkego zwalczali.
Nigdzie indziej działacze SLD tak się ze sobą nie
pożarli jak w Rudzie Śląskiej. Konflikt trwał już od
lat, ale że ciągle byłyjakieś wybory, przymykano oko. Bo
co pomyślą ci, którzy mają głosować?
Autor : Robert Kosmaty
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
˙Ř˙ŕJFIFHH˙í˘Photoshop 3.08BIMéxHH
˙á˙ä+7G{ŕHHŘ(d˙'`8BIMíHH8BIM
8BIM8BIMó 8BIM 8BIM'
8BIMőH/fflff/ffĄ2Z5-8BIMřp˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č8BIM@@8BIM8BIMsú
15 maniekú8BIM8BIM8BIM {p>PQ`
_˙Ř˙ŕJFIFHH˙îAdobed˙Ű
˙Ŕ>p"˙Ý˙Ä?
3!1AQa"q2ĄąB#$RÁb34rŃC%Sđáńcs5˘˛&DTdEÂŁt6ŇUâeňłĂÓuăóF'¤ ´ÄÔäôĽľĹŐĺőVfvŚśĆÖćö7GWgw§ˇÇ×ç÷5!1AQaq"2ĄąB#ÁRŃđ3$bárCScs4ń%˘˛&5ÂŇDTŁdEU6teâňłĂÓuăóF¤ ´ÄÔäôĽľĹŐĺőVfvŚśĆÖćö'7GWgw§ˇÇ˙Ú
?ôU_?¨aôÜWĺćŮéRČ\ăô+éXőaq˙ă?)ôt\66CnË÷
V÷םű~äSő˙ŞuŃúš
R]fżĘŘĆRĎęo]'CęçŤaşë1ßE{kŔú.lvĺ Ň,ë9_Wzv/Fž?Őë9ç\ę,ŞďQżŐô˝K?Ă^}śu,ócě>Ą`ŰÖVňö7kÖYžĚ&˙őqëťôÎ]JŽ!ŮI$Š$;őÇëk>ŻQM4°YęˇjĘŘČkň-ŽCŹ÷ťe5˙ĆŁAOGľŃ0cĆ/=Äčż^óąŰŐhęfăYsŘHťÔ-huý/čű=ş_Ť'ŠúřJCŞ`{r[¤8ľĎÚĎc>]ěö?ó´ÓşI" $I)˙ĐôUő×ô
mťÓhÂxÉhźÚý}OĄśž]ˇ×sŮGü6ÄŽ]?˘âc}űFkßUw9ÝŻk7Ó]T7k]}ö;ôv]ú
}?ŇzÍúgOˇ&Ť ĘMöÜÓAšŻôíŻu;O˝ôeúľ2źŻç=DCŁő3ąf5VU`v¸
}Ć{XöťóżÔŰ3zżXfM4Ue\Keä2Ş˝G×ę=ż¤}[?Gęzާ¨Šçcťí8Ö]ńťöÝęZDżí8ŽĆž:×âŃö¤Č˘Ĺwí<7śĘ_f%=żiőkk ŐWaŚŤÖIżd7eĺJ§ţ2ÔűĚúĂ×)č]?ívVoľö6Ş1Á-/y÷;ŢÖ\ć2Şűl¤łYÖşś3OHëľśŽĄ(ÇŁ3
čÇćł)ďĘßFÚ.Ă÷ßú7ŮgčŠXýPÓÖ>Şccç_k/Â}ŘFŰÉŚÇä1ű-yŽçYęײźß§ę~ąé#kiˇŇ˙ĆV&^PŁ3§Ű[ĽžeŮ;^Đ÷šˇU]UŰéúu=ŰéŽ×łcýjż=s˝_Ť`u~łu_hŹäě½ÇôfŃ]ušżźďRĎMě˙űęŢ?ŐŰqpŰjýö
nCÜĆ9Öú.hŽËąëşşßú>ęc˙ĂÓÖčuá°2ť~V;I2K2qËÝůˇZĎ[Ţý˙ŕmžÓb!ëíHőq3+vQĚmÜúđ$˝ŕűçÓôk}<ą~úŤÓégNÇČę}Uő37#oŰr`VÝľţťAóť}_Mű/ˇůżđLäú@ęçŚŐ _JŤ}Ś×šćęÓú[v>Ú˝śUüÍś;_úZŐŞúŚOÖë
ťłŘěcěË١¨5c[vo§é=˙¤Ĺ˛WícŮ^Z
:˝f/Vétă]Yft@óé>ݤz4_é_gĐwř?ĄúO
Ž'ôŽUaěoPëL{ęmšdVX˙PăŰMlgčńvťů.}ĄŁô? ý Ňúőáý:ü
ŞéŽÖ×ëc>íh1eneĺ߼kŰ=đßčŃ´SÖ¤HĄ˙Ńę:˝ÝŹddýXęł"śŐu6ŘÝqxý¸W¸ěšŐďuÖďOéYOóŁäʧ+ęÚq1mcnËŽŞŽŤ-úťŃ}ö}ŚžŮŰ]ŰżÓßýúrę~ľQqkmĹŻ3¤ž§WiśńŢéő.vF32^ě
{2+ű-´7öżŐ˝KV>Qvń1ë˛ęŞő:Ącç~Ž}^šXöăšoŻn-öcŮłÖýpAVGAFŁŠeÓ^%v7akr*ĆťcŘqmľěmř8
¨ônő2°ŽŁô_ŕLĆâć6śtžŞî¤×ˇŇŹTęŹËą-śśćcíŔĎżěŮ
ßúďĽüçĄúEŻ×rşű/ËÄaéř˝=/Íż*ĚpM¤zxîŁĚk˛ŢĎMU˝ţŻřOUTŔëŮF=˝M˝/¨dVúěÉą×0R˙I¸ÍvŰîÝgĽú*>Ńü÷ŠúkrvzNĺVrGBśĽť¨ulȸÜçÖ=<|:˛>~ńwó~˝Ö^˛zoPé=D3öÍŞŹXZrXYcÜ_e;öĂŠémŽő~Ô˙Nď´YčbŮ_éýKWşŘ§¨~ĂÂĆĎęuŚîĽÔň7TÚGý-ÖäQNÖ~)žďç+űJą×şŤ¨Ź8}>Śúë?hŔ{&ÇÎĘÂéÝß§fŰúÇéžĎoÚrEďnUY8=ęńmľš]
ö ë
˝Őeßnf]kŤžźőéČgę÷SžżŃĺUčŹúpqÇé/męXăbŘŃ[]ë)Ćcňގ~ěöţ.şýKţŇŰökńUŢk2ómÉŻP:ŤF5.Źăb]ŁYÔ+÷ťgŤÔnŁwŘiÉýřk,žßKú˝ŃşŠWRúżq}-ľe]e´¸ľž=
=OÓťşŰOťţÓúU5ú4łĎßŇ:ţŻŢhbŐÔéˇ)ôęß^Ţ×_énôłéǡ!˙š,˙
r&/]ż§euĚZŤŔvať"ťXxcŤ¸âUWŞ˙["ď[2ORë=:˙˙GÔujqný]é΢ł{˛kv6Đ*^;}ú=śś?fßđkÎłŞtžŃ:ľZĚ÷
q˝K=<^ďAĎŻßgŞě?´c6ďç>ÉęýŇžÚRC[U˛nôs~Ău¸×Rú~ŐuUľu9ŰM˛QcîşďZżčÎUWŁ] Ń>´
ţĽSî̡ÖS] ` ż Ă)~ßBŹk~ĹżÔÝ]4űď˙łÖŻTf&uRvd1îşű\K_ć
nwQŞÖ2ęŹĆˇ'"ąťŇŤŃśĎ˛ţÄ
zîĘë')Ď5ăî˛ďÎ#óî˝ăóîs˝$ÓŰ3üdtś<rqś}îŮ[OňývßúŇ骺Ť×ÓcmßEěp{L~ëŮírćŃzNGSĂéśa7+*7ĺ}
+.ßť%žćÜÖľˇß˙?Ű`uËÜú)Ě"3ůŽcÝýśś´AA˙Ňď32X.gHÝXyŘ]'9ÂËú}
¸9ĎmôMĄĎţqĆÚ 7ďü˙WÔeáÖ{(xŻÖ°×śéú2Šp?îIă÷ ×
yłőZŚVępú^+ťŻKÓ'GnŮéÖÝţĆ{ö\é=ĽQčÓnE$šĺÖúnqqŢďVÜ6ceXÝßŕčÁG¤ó
oC¤ó Z§EčĎn=~>=4T
úu7cdňýŹs˙k]ű˙Ľ˙Cô0?îI˙0Ľč`ÜţaKTzZůŹĂĎcŮÂ-3oŚë*/ĽvÓkžŤŞ{wŐs?zĄ˙rOů /CśI˙0ĽŞ˝.n.=]IÝ[,ŁÔ¤zyWľ,h
*Çmt}Łcęfz~Ť˙ÁúţKŠbbő,ąmbŹŻIŘﲲFú\Gčě×ngř+wo_ô0?îI˙0§4`GôÔ)jÄĆsŹumv+Ž
kPý)iČs6śˇßéWęY_˝kô< .Ó*ǨS^¤ŠqnűůîŃVô0'úIę§Üf
Ý˝aŃŠěQŮ˙Ů8BIM!UAdobe PhotoshopAdobe Photoshop
6.08BIM˙îAdobed˙Ű
˙Ŕú"˙Ý˙Ä
!"12B#R3AQqĄbCSarcs$˘Ł4ą˛DdtŇňłĂT¤%&!"1AQ˙Ú
?č´QETQZ&Í1ĘV´ßjüj˝ę;ŮL
Ż.:˘Žż"W8ę^°6MŮa4°žziĚT˛óXíşękÚ(JľSZ˙[
Ć<ÝÚGRítŐx&żSQQT^ĹJäăęHŹ˘ňśÄ˝ş"qşŃ[ŞçŃy9v4´q´]xŠsŐ¤Ľ5QUEPQEEPQEEPQEEPQEEPQEEP˙Đč´QETYëéÍ1öEKIś1˙ťVjç˛2đŁ*IňŠ.żîÔŤ>ŕbłË˛Ëă{iŞvjń×LGqظŽ(Ga8
vqú˘5ĚzQŐłev˘đř˙E]#~2ś+ŚÖ'l?˝:Ëf:)Ňb3¤ë˘¨(ÇN<ź)~~2Nh¤cYuŚÔIˇ ŤDŻi5ä-Áç
×=ë9ýÉşĘkĂUŇ´@Éăłš°Űă&ÝÎ{j* ä>Żu¤äćđnU1r˘źśJBIĄv~íŻU§1EPQEEPnJ<7&ž
ö\źWOD{ĹQ:8Î
s\KÍUe˝t¸Ëłěxëä3˛růFŽş|5^ÄODSÂ-jM[]üÄ.¸ŕ4ßłę¨Đ-ĘVÜoć-î[9¤V׺mđTű$´ŇnäŰGĽęĐWë~JĘ~^HaĽwöň§hBűÝŠŤ~9˝ČŽŁ¨ŠúĂR+âr,Lżg+ŰQ-
ę-u,lÄ ˇőć$çýńU,J˘*˛(˘( (˘(
˙Ńč´QETLüĘĆ{DXsE9qY5D×ŇńţřUÎçąe1nÄhѡChÜ+pPű*ĎŽYĹË-$ˇŃMU4^=Î{ŐuÇeŰ4ąâ+Ş%TËÄ}
žÔńňÜâ7ˇĺÚĺĹoÚ ĺžÖ]8č ˘
7žFś|4U_KZH3˛ęÜVŐŤdYÇϡUňęEQPQ<:ĐçQĺ'ą4:ÜŞĐŚŞJźíQ8éXirCbVűhJ~
žgHzS ;ÜČ9|Đyu°SÁwššŠőj1~(˘Ş
*o.Îs]qQP[iE2_ź|(FuT/Ěőduťľ°ÄMtí"ăŢś˘âőER1żđaG˰Y%M`JăKŽŁ.÷ööęâr 4LMm^GQEEű¨9ç[Ës3, ş
DQř\%ąĂăŢçşGÓ¸8Qŕ]ďëÁ}ÝĘĹVHß]Š-¸˛EMDÔë?ZÓńS|D¤YD
Éđ-fˇ!ăŮĽHF4mAĺ1ăŮÜřžŞaéžî`NÄvĚU5ĚŮÓ&Pi|Ć2=-,Ť->$@"/×[G]by¨ÓC@tŔ˝
ýŚČ)çNÁz)_4óOKĂIppd˝5čR¤ěBš°čꢼ˛m;ăi˪ؤźWXÍ˙˘+L(˘˘(
(˘˘(?˙Ňč´QTŢŠë"žî'ěŕŢjÓ(
{ÖÝĘăů@Ó'×3pĺJUިm6j˘¤)eßjćv!ÖL
FóşÚŇ:(ŘiŻxUç>Ŕ5y×5WxŇPqóD5qQIJő=ËšÂ,9ąĽăÂC°śéwÍśśČiĎCzĎ6¸ß,29g^Î"/źíÎGm@t×ËÖTXřŇă8ĆôL}ŠŃrë_<ťDĚ
ÇPY;ÖűqGďŻÚ";9(3e`öšžŰZ}BRnHz7ÖZ⸰ÉM)śZÄźN5
K¸*/˝N& ŕ%[7]]SDE]8ó3ĺErBśěÎ<ŰZ^Ă*§{ŔHM3¸bÝźŇmźě
ŞŁŞâóʰ)@.÷Ú]EÁţ#'kSŤ Gg
üĄ~9¸Ä°sqé×XHŤßDFůo/BŻý?×äL49śMś+Č%Ř.Il}Mß_đęë6.żĽkLYą&śŽÄxlIAMľBKź<+Óś<.ĆÂmQE5D4QˇŃŞoĺŰ.cHŕšŔ&°2YăŻ;Jąeë˘TḐéâşęłqQUĚ"˝FŢ÷#VsU18ę6ŰihN)
x@Sď ßÝđőuÓzĂÎĆRFÍXhqSTM
ô+žŠwj˝Đ>Ěüń8ăŘěY\Šnű˝Öx/12Ý˙.Ł_v=řQŢI
Şžd/mj"hsŹźŻç§O˘EČ0ËkË8p ) §qtH
ěů^<ę(ŻżQPÄZD1pY8 04.v!ĺűÍĘęšÓ3ŰĂ9^ó¤q^m54mĹ[ZŰűÓaß,ž÷ojÇYnIŚŚčĄpř5ŻXÜʢë§ÖÎch
twP_Şž{ZxMšőęşëĂ娍Ä|ňâ)G5huADEš}ťZAqyer-q>G´ü
<7xŞž6~J#ŇŠŻQ.ěúźj×/3$Úz'őo(Z oŹ5OHhşť2ÓmŚ
đĺŕM+ĘgvUć
íą´öš.ŞhČżüŮ%÷PXóĎ÷TłŹzŻÝM&3J˛ÖŃřh¤ĂeÚ@)˙ŰÔĄ!Ćâ
ÇWÇťuŞâó{\Ĺy{ĹćV3XĆcfżh°=<ÎÚůŤĹÁW¤8_!GRţmT§b¤˘IĄ*%Čt_ 5ŹŐ:_ćLTŐđ4ŞŞhkި6.ŰÝôęoOőĆ79(".G}ĐW˝QD;PI-+¸ÁDʲQEPQEQA˙ÓčľÉzž
ÝO.(3"`oŞ"ńíÂíöWZ¤YÓžöÇOëÄmx_Äü/ĺýĺ)Tńˇ´Ó-ŞşéŁËŚ*č`Éôź
Ć[l )7ÁÂ@ĺtˇĚˇć3÷ľMŇóWqáy=Ă4´Â¸
şŢ~OYV>ęąXĐ$0૤ËęĄöqTsü:u3LÄjK#8Ă*śŞ`vÝ#˙qřößäŢ~+ČdpÎtĹźp÷cmŘęIĹšxéíßí5ďj>ňMČĆ
š1wÝmmł;˝ Íanň:ÎË~śŽĚˇ6Ź5MŤ(CdsŰ2ÓBp[6Ë˝eěú[óŘňűŠpń8yNâłťw
V3,ęÇŞZ2بNśä"§p*ëÇqíÎ}ý ˙Źṳ̊kČ
Ş1ČŃ9´y6^/Žtż7#ŞŢôR l6ÜEGâ9pŰř2xŠq8GGÝT˘ ĄyL¤ŕ
ţzłőÜ<Ćó{QntŐŤÎN1Ś%ň^Ü7[fŰZ8rŻňüŞˇĹÄŕŔGnaСʟo^ZGŐ0bRI
ëaMä"ŢŰ`ś˘M:îíŔČů~YŃ ŹfâeäÜnpĆ;Ú
Ł%/-ÖŰy;ďóőoř+ŰŮČ":Ţţ"YŞ*=đBTîóGEiŃţ#5-:#ň DÓl6
RZ[PAÍÜ!ó
ŚÝ+ÍłüJpPşZ[¨˛bíąHŃŮlő]pźótT¸ĚĆeUä.Ş˘ČqdŰŃyľqU7-ˇŐs¸}ˇWŁÁŁ
(ź{H{Î8^7Ť9šQ 5ň
vr7wŁÜÝn´ôî_ŞňšŇvöĂ6şčŞ"éÔEÇoö=:ą.3 ÇČCvš Mš§j"ó ×ć
çQ4ĆrD) źĐDů-Äâśą3kĐ
rîjéúpŇuVf˛S#ŕÚ´đqŐ|ľOžg[Úţ],%é.7ŞąŘÄ
8˘ťÎR1M/'ŰÜ!9WŁÉ˙ˇN˛]OF%ßw:Ň>ڞ
AĄ!ţçËuů¸Î×?ŢU3Śđ2Ŕ}źŃřŃ´RKśĹĂć/+oďŰűż[V ˇLô¤˛ZÇËXŮmoşDé
ÜĎ ^!ššfđómÔZS=Řp6ÝG%aÝM^ŰÍOüÄô' geë}_|é.y¨â/Ë0çl¨
-0˙×Ú3nŕűýşQÓĎ<š`ÓjâĹwFTFC!Â/h%ăAŁÝssr˙úÜŮ9sXZQA&Á
RݲkGy?ˇŁţĐWBkđ6da"çFńŐl
* âzţm=ŔăĂŠ§ŽG¨'ż%°%VqäH-"ŕ6Üü?ó\ŹČéëű,L]6Ěőhţ
ăyíďz\ëĐîÉɸÓ$¨ŞŰ â˘&ęllű-ÓŚĆüh u AÁ´ŰgýŞr˛ Ű%ťžAăß
wÜŞăŚĂɡ)šrr 3-ÄUŐ
ÉW:L)Ůgř]tLŽÉ3iůŽŠŤes¸\îş^ŇÇEĎf \pĆ6.]imU#yH´/rţŤ9ĺ/ČI
&:§2wĂĐşŹďt˛0Ž
[˝ÝTă"nĹ%_ůS_#ţŘÚŞ\Ţę¸ČQx[TXJ¤.ňčó\Żřť,jXy?Ť#ë96.D뎟Ťh"Ą#VwÜÝłĄb"ç:Śj
ŽŤQĹĆD¤ćRFĚHęý8J'|÷<Ť?áţîä ěˇV4iŁG[3ľQQ-!
0WńÓŢęź_OBâîHmRçBŔî9ľaťAwĽĆdgĎn[.%âNśßę$P.k}wŞ&Só
ć@QěUŤdPEŕČD7Óô*óXĐDSDDřRłDSzŤŁ_vAfş|>A9Ţ `źżŮ
ťrőjŚçTźO9ťĘ9çŐ´wĐťĄÝëÔť% p$ĚNgÔÍemt~ŞŻyżÜź.7KUmk
ş`ŘJAŐł'× Ŕ hŔźŹŚyOSĹyšpÚŐ aŞ)8č{O žÝNČc˛
ŮąĆ3eJńŘÓ.ࡺÉ(šĂeţ¤2:+TdźŹdŃ= ]űu1wNzo¨şVWÝO{:
*Nuau¸DÇŐów*ŰUüÂc=Lcąö$6wśV%ĆżŻVęŹÔ\Ť;řšŹéŽäwCO
*ůa3ŰÉ8KĹ[˛._)f§18x1+i
ŻuHU;ŁÍÝťťAZüťeÖçĺwY6 ćGŽ@gyZ=í;ŤŠĘ͜Ẍ<´M°ö 7\}Ž?ę,ďš÷VWMŞ×YtĘĺÚflVŃÉđŐZ%ŃmSg.ç1lÓ^ŠxČXç`ÉĹš2K$ąí×mˇ]ćÉ0Řgćłă?âThů#ÚQëŐľuCwnĺţ1m~úŻN5ÓÎVTnL]mUKř§G?L7ĐdŤĐA˛.<úxżt¤pĽĎIŚo3]SŽż¨é
Ř(9ż˙Öč´ĄÉR7
4Uři˝"uVň_ŇŠôŇŻň÷ír4őŻËXYSá|őŠ;WäŹiŻŹľHÂPü8îüäąŢé÷qČ-)/j˘(Ż÷i˘v*Ötř(ˇŇý<ÚĽ°ZUř.E/÷ÉihѢ&ąYi řśŔWökŢęľŐ>$OöĐnöÉ=Şé/öŃí?žzÓÇOöÖ4]~JíꊸZ|,ÉŞ óÔ};>*ł$"ŻZ%Ů#ń
ç¨ýŠŻÇF´1'Ú¤këKW
ĆĂ5!^Ń-?ekR¨że~?4J×qŘmë´ËIh6"át'ĹC=ś^\ZŇóÇ!Ľi˙0
x"*přkĎĂB˘ëCa¸#ěŃ
óVôpô×^?˘*üĺ^Qma8.VĹpסEQěŐŃL1dŞŮ 4DŕŻÉKuţŐŚXŽÇ>TŤ>łý|O˘+L?˙×čľą¤ŤéÚŤŘż
O˘
ż Ţë/L~eŁÝgŻ|~eŚ4Tă^H§ÓGť]oOiáčťÝgé§Ě´.,×ĆM1˘={Źý4ůuŚ?2Ó)ĂŃwşĎÓOh÷Y§aÓLh§Ežę?M4ůuŚ?M2˘=ű¨őNqÓäZ=Ôć^?2Ó*)ĂŃwşÜôÇćZÇşÓiáčťÝgéÓGşÜôÇéŚ4S˘ďuŚ?MaqGđý4Ępô[îłăĄĚľĹŚ?M1˘=ű¨ý1úh÷[ý4Ępô[î§5Öńúh÷SüËL¨§Ežę>ăĂô-JŁĄj¨W*v~EYw:(˘Źż˙Ů
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przed rozruchami w Warszawie
Ostrzegamy! Lada dzień na warszawskich ulicach może być
gorąco. Ożarowskie harce to niewinne igraszki wobec
tego, co potrafi kilka tysięcy robotników z Daewoo FSO,
którym odebrano szanse na odprawy i godny pochówek ich
fabryki.
Koreańczycy stracili w Polsce około 5 mld zł. Blisko 2
mld włożyli na początek w fabrykę FSO na warszawskim
Żeraniu. Zakład produkował wówczas Polonezy, ironicznie
nazywane pierwszym na świecie pojazdem biodegradalnym –
ze względu na wielką łatwość i szybkość korodowania.
Pozostałe 3 mld zł straty to dług polskiej fabryki za
części importowane z Korei. Żółci ludzie nie
zabezpieczyli bowiem w żaden sposób tych transakcji. 5
mld w plecy, a mimo to co jakiś czas w Polsce można
usłyszeć, że Koreańczycy okradli FSO. Bo Polska zawsze
musi być ofiarą obcych potęg.
Tymczasem to właśnie żółtki przywiozły do Polski nowe i
nowoczesne linie produkcyjne. FSO ma na przykład
lakiernię, której nie powstydziłby się Mercedes. Wraz z
wejściem Koreańczyków mozolnie wprowadzano surowe i
najnowocześniejsze normy jakościowe. Choć nie było to
łatwe, polscy pracownicy osiągnęli nową, światową jakość
pracy. Daewoo dało polskim kierowcom prawdziwy skok
motoryzacyjny. Kowalscy przesiedli się z polskiego 126p
czy Poloneza do Lanosa, Matiza i Nubiry.
Pechowe Daewoo
Upadłość Daewoo FSO to sprawa przesądzona już od dawna.
Dlaczego tak się stało? Oczywiście można winić tych,
którzy podejmowali decyzję o prywatyzacji FSO i wybrali
właśnie tego partnera. Jednak wówczas nikt nie był w
stanie przewidzieć kryzysu koreańskiej gospodarki, która
w tym czasie rozwijała się najdynamiczniej na świecie.
Kryzys nadszedł niespodziewanie. Na szczeblu politycznym
zadecydowano tam, że trzeba poświęcić jeden z
koreańskich koncernów. Padło na Daewoo, bo miał
najwięcej zagranicznych inwestycji. Jej bankructwo
przynosiło stosunkowo najmniejsze straty w samej Korei.
Co by się stało, gdyby na pożarcie Banku Światowego
rzucono Hyundaya, KIA albo Samsunga? Na pewno przemysł
motoryzacyjny w Polsce nadal dynamicznie rozwijałby się
pod znakiem rozpostartego miłorzębu, Fiat straciłby
dominującą pozycję na polskim rynku, a my właśnie
przygoto-wywalibyśmy się do podboju Europy nowym modelem
Matiza i Kalosa.
Koreańską część zbankrutowanego Daewoo przejął
amerykański General Motors, czyli Opel. Dlaczego nie
wziął jednocześnie polskiego Daewoo? Dlatego, że ma już
dużą i nowoczesną fabrykę w Gliwicach. Ponadto ma zamiar
wykupić sporo udziałów we włoskim Fiacie, który na
polskim rynku jest potentatem. Otóż trzeci przyczółek w
Polsce jest koncernowi GM po prostu zbędny.
Żarłoczny Rover
Jak nie GM, to może Rover – wymyślił jakiś geniusz w
rządzie. Karmienie ludzi mrzonkami o MG Roverze, który
wejdzie do Polski i będzie produkował model Rover 45, a
nawet 75, to absolutna fikcja albo próba wielkiego skoku
na państwową kasę. Brytyjski Rover umyślił sobie
przeniesienie do Polski starej linii produkcyjnej. W
zamian żąda olbrzymich gwarancji państwowych i szmalu za
tę linię oraz know-how.
Rover – koncern, który niemieckie BMW oddał brytyjskiemu
rządowi za symboliczne 10 funtów, produkujący
przestarzałe samochody – zażądał takich gwarancji, że
gdyby je zrealizować, to zapewne wystarczyłoby pieniędzy
na kupienie całego angielskiego koncernu.
Potraktowanie Polski jak republiki bananowej powinno być
jednoznacznym sygnałem do zerwania wszelkich rozmów z
Angolami. Tymczasem pertraktacje trwają, delegacje
latają, eksperci gadają... Zamiast tej gry pozorów
trzeba spojrzeć prawdzie prosto w oczy: na poważną
inwestycję w żerańską FSO nie ma co liczyć. Nikt nie
wsadzi tu setek milionów dolarów, chociażby dlatego że
fabryka w wyniku rozwoju swego i miasta na przestrzeni
lat znalazła się praktycznie w centrum Warszawy.
Wielkich fabryk motoryzacyjnych nie lokuje się w takich
miejscach. Tańsza i bardziej opłacalna inwestycja to
budowa fabryki w polu.
Upadek Daewoo FSO jest nieuchronny. To katastrofa dla
tysięcy pracowników i ich rodzin. Można jedynie próbować
osłabić jej skutki.
Miłe złego początki
Początek historii Daewoo Towarzystwa Ubezpieczeniowego
S.A. (DTU) to koniec lat 90. Lat prosperity koncernu,
gdy w Polsce sprzedawano ponad 600 tysięcy samochodów
rocznie,
a Daewoo walczyło na śmierć i życie o prymat na rynku z
Fiatem. Wówczas zapadła decyzja o wejściu w rynek
ubezpieczeniowy. Daewoo – tak jak konkurenci – dawało w
cenie samochodu pakiet ubezpieczeniowy gratis.
Koncernowi bardziej się opłacało to robić za
pośrednictwem własnego ubezpieczyciela. Zyskiwała na tym
nie tylko fabryka, ale w perspektywie długofalowej
również towarzystwo ubezpieczeniowe, bo to ono
inkasowało forsę za polisy opłacane przez producenta.
DTU rozpoczęło niezwykle dynamiczny rozwój, osiągając
czwartą pozycję na rynku.
Rynek ubezpieczeń podlega specjalnemu nadzorowi ze
strony państwa, podobnie jak rynek bankowy. Polega on na
pilnowaniu finansów ubezpieczycieli w interesie milionów
ubezpieczonych. Restrykcyjne przepisy wymagają wzrostu
zabezpieczeń finansowych wraz ze wzrostem liczby
ubezpieczonych. Paradoksalnie, zbyt gwałtowny przypływ
klientów spowodował kłopoty DTU. Firma nie nadążała z
gwarancjami. Koreański właściciel miał ją
dokapitalizować, lecz tego nie zrobił. W Korei rozpoczął
się kryzys.
Uczta na truchle
25 maja 2001 r. Państwowy Urząd Nadzoru Ubezpieczeń
(PUNU) wprowadził do DTU zarząd komisaryczny. Zanim do
tego doszło, prezes PUNU Danuta Wałcerz złożyła
zarządowi
Daewoo FSO Motor (właścicielowi DTU) propozycję nie do
odrzucenia. Albo dogadujecie się z Grzegorzem
Wieczerzakiem, albo będzie zarząd komisaryczny. Prezesi
Daewoo FSO nie mogli pojąć, czemu w sprawie DTU mają
rozmawiać z prezesem PZU Życie, które zajmuje się
polisami na życie i emerytalnymi, a nie samochodowymi.
Wieczerzak teatralnym szeptem przedstawił plan: biorę
akcje DTU po złotówce. Różnica między ich wartością a
ceną zakupu – 100 mln zł – będzie do podziału, gdy DTU
zostanie odsprzedane jakiemuś dużemu ubezpieczycielowi.
Oburzeni przedstawiciele Daewoo o przebiegu spotkania
poinformowali Danutę Wałcerz. Wkrótce do DTU wprowadził
się zarząd komisaryczny.
W międzyczasie PUNU zostało zmienione na Komisję Nadzoru
Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych (KNUiFE), na czele
której stanął Jan Monkiewicz. Zarząd komisaryczny w DTU
przedłużano jego decyzjami z 21 maja 2002 r. i 24
grudnia 2002 r. Ostatecznie kadencja zarządu
komisarycznego miała wygasnąć o północy z 24 na 25 maja
2003 r.
Zarząd komisaryczny przyniósł połowicznie pozytywne
rezultaty. Drastycznie ograniczył przypływ klientów.
Jednak dzięki temu znacznie poprawiły się wskaźniki
finansowe towarzystwa. Od 1 lipca tego roku weszły w
życie złagodzenia niektórych wskaźników obowiązujących
firmy ubezpieczeniowe. W ich świetle DTU byłoby
finansowo przygotowane do samodzielnej działalności.
Jednak wobec obowiązującego do 1 lipca prawa DTU wymaga
nadal dokapitalizowania.
Jak w Matriksie
W imię interesów blisko 750 tysięcy ubezpieczonych w DTU
pozbawiono Daewoo FSO Motor własności. Zarząd
komisaryczny podjął decyzję o obniżeniu kapitału
zakładowego DTU. Z dnia na dzień Daewoo FSO Motor
zostało 2,6 proc. z posiadanych 87,4 proc. udziałów.
Czyli straciło jakąkolwiek kontrolę nad firmą. Następnie
zarząd komisaryczny podjął decyzję o emisji nowych
akcji, które przejęły spółki zależne od państwowego
koncernu chemicznego CIECH S.A. (Janikosoda i Soda
Mątwy), Polskie Towarzystwo Reasekuracyjne i dwie
spółeczki z rynku teleinformatycznego: Matrix.pl i
Investa. Zmieniono też nazwę z DTU na Polskie
Towarzystwo Ubezpieczeniowe (PTU). Nowi właściciele w
większości objęli akcje aportami, których wartość jest
kwestionowana przez Daewoo FSO. Na przykład Investa i
Matrix.pl weszły aportem akcji spółki Pro Futuro, której
wartość biegły wycenił biorąc pod uwagę zyski dopiero
przewidywane, i to w odległej przyszłości. Przez takie
sztuczne pompowanie nierealnego kapitału z nominalnych
200 zł za akcję zrobiło się aż 29 tys. zł za akcję.
Wszystko to działo się na godziny przed upływem kadencji
zarządu komisarycznego.
Zdaniem fabryki samochodów wartość odebranej jej
własności jest nie mniejsza niż 200 mln zł. Potencjalnie
DTU może być warte nawet 400 mln zł, a może i więcej. W
2001 r. przyniosło 20 mln zł zysku netto, rok 2002
zamknęło podobnym wynikiem. Przejęcie DTU opisał Super
Express (z 24 czerwca). Na pierwszej stronie zamieścił
artykuł Ordynacka wydoiła FSO.
Przedkongresowe zagrywki
Co ma wspólnego kombatanckie stowarzyszenie byłych
działaczy Zrzeszenia Studentów Polskich z fabryką
samochodów i ubezpieczeniami? Odpowiedź zna tylko Piotr
Sieńko – autor cyklu publikacji. Sieńko dopatrzył się
wśród kilkudziesięciu kluczowych w sprawie nazwisk kilku
członków Ordynackiej, raczej tylko pośrednio związanych
z tą operacją. Z tego faktu wysnuł wniosek, iż nowymi
... akcjonariuszami ubezpieczyciela stały się spółki
kapitałowo, biznesowo lub personalnie powiązane ze
sławetnym stowarzyszeniem Ordynacka, jednoznacznie
kojarzonym z ludźmi lewicy. Stowarzyszenie Ordynacka nie
prowadzi żadnej działalności biznesowej, stąd nie może
być ani kapitałowo, ani biznesowo powiązane z
jakąkolwiek firmą. Powiązania personalne? Zazwyczaj
zarządy i rady nadzorcze spółek obsadza się absolwentami
wyższych uczelni. Nie sposób, by nie znaleźli się wśród
nich byli działacze ZSP. Wiesław Klimczak, prezes
stowarzyszenia Ordynacka, zapowiedział skierowanie
sprawy do sądu.
Pojawienie się Ordynackiej w aferze DTU mogło mieć
związek z rozpoczynającym się kongresem SLD. Komuś
zależało, żeby uciszyć mało przychylną Leszkowi
Millerowi Ordynacką.
Będzie zadyma
Wokół wyprowadzenia firmy ubezpieczeniowej DTU spod
kontroli Daewoo FSO Motor śmierdzi potężnie i nie ma to
żadnego związku z Ordynacką. Śmierdzi międzynarodowym
skandalem, gdyż poszkodowanym jest przedsiębiorstwo
nadal należące do Koreańczyków. Śmierdzi też znacznie
bardziej gwałtownymi niż w przypadku Ożarowa protestami
robotników. Pieniądze z ewentualnej sprzedaży DTU miały
być wykorzystane na odprawy dla zwalnianej załogi. Był
to istotny fragment planu opracowanego przez zarząd
Daewoo FSO Motor mającego zminimalizować negatywne
skutki społeczne upadku fabryki. Teraz misterny plan
można sobie wsadzić w buty.
Jakie są skutki przejęcia DTU i opóźnienia upadłości
fabryki? Od 1 października wchodzą nowe przepisy
upadłościowe. Gdyby upadłość nastąpiła po tej dacie,
zyskałyby banki, a w dupę dostaliby pracownicy fabryki i
skarb państwa. Do 1 października pracownicy mają prawo
zaspokoić swoje roszczenia z całej masy upadłościowej.
Potem będą mogli rościć pretensję jedynie do hipoteki
tych nieruchomości, na których obszarze byli
zatrudnieni. W drugiej kolejności stoi skarb państwa ze
swymi roszczeniami do masy upadłościowej. Jednak po 1
października będzie musiał tym, co odzyska, podzielić
się po równo z bankami. Wyprowadzenie z fabryki DTU i
związane z tym spory to gra na czas, z której korzyść
odniosą banki kosztem załogi. Zorientowały się w tym
związki zawodowe.
Zanosi się na to, że lipiec i sierpień w Warszawie będą
pod znakiem demonstracji i awantur ulicznych.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kaczor podaj łapę
Tak więc prezydent Kaczyński przeprosił kapitalistę
Gudzowatego, co znaczy, że Gudzowaty dba o interes
Polski, a nie Rosji, choć z samej definicji zawodu
wynika, że powinien dbać o swój własny i akcjonariuszy.
W programie "Graffiti" (Polsat) Kaczyński tłumaczył, że
przeprosił, bo się dowiedział o tym, czego nie wiedział,
bo nie mógł wiedzieć, gdy to powiedział. Jest to
argument przekonywający, ale niebezpieczny. Tak się
bowiem składa, że żaden homo sapiens – a Kaczyński
należy do tego gatunku – nie jest wszystkowiedzący.
Innymi
słowy, ktokolwiek cokolwiek powiedział, to nie wszystko
wiedział, z tym że kiedy myślał, że się dowiedział, to
dalej nie wszystko wiedział, istnieje więc znaczne
prawdopodobieństwo, że znowu się o czymś dowie i będzie
musiał przepraszać, że przeprosił.
Pan Bóg jest wszechwiedzący, ale – jak twierdzą
teologowie – i on nie wie dwóch rzeczy, a mianowicie:
ile jest zakonów żeńskich i co naprawdę myśli jezuita.
Cóż dopiero Kaczyński, zaledwie prezydent
prowincjonalnej stolicy. Skąd on może wiedzieć, jaki
jest interes Rosji? W tym względzie na pewno może się
jeszcze niejednego dowiedzieć – i co z tego wynika – coś
nowego powiedzieć.
Ale z Kaczyńskim sprawa jest względnie prosta, wiemy
przynajmniej, jaki miał interes, żeby (w obecnym stanie
interesów Rosji) przeprosić. Jaki miał jednak interes
Gudzowaty? Co go może obchodzić, że Kaczyński zanim
powiedział, to nie wiedział, skoro powiedział? Zakładamy
rzecz jasna, że chodzi tu o chrześcijański odruch
szlachetnego serca. Wzruszył się po prostu, że
Kaczyński, gdy powiedział, to nie wiedział, a gdyby
wiedział, to by nie powiedział.
Ostatecznie więc na dudka wychodzi, jak zawsze zresztą,
tylko opinia publiczna. Cóż ona powie, skoro nie wie i
nigdy się nie dowie.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Za organ i organistówkę
Motto: Księża mają celibat, ale na wszelki wypadek Pan
Bóg zostawił im jaja i penisy. Zenon z Morzewa,
kombajnista
– To teren prywatny. Każdego możemy wyrzucić na zbitą
mordę. Nie straszny nam ani biskup, ani policja. Jak
będzie trzeba, to i wpierdol spuścimy. – Kaziu już z
tydzień siedzi z kolesiami przy ognisku. W dzień i w
nocy plebanii pilnują. Jak się kto obcy zbliży do
furtki, od razu w łeb. W strzeżonym budynku trzymają
proboszcza. Całą dobę pod kluczem. Wypuszczają go tylko
na msze. Przed ołtarz prowadzą jak więźnia. Skończy i z
powrotem do paki. Telefon mu odcięli, gdyż zdarzały się
pogróżki, a i ktoś mógłby wrednym szeptem księdza do
ucieczki zachęcić.
Co tu kryć – wielebny sam z siebie chciałby czmychnąć.
Ale mu nie dadzą.
Na bramie przed kościołem transparent: „W sporze
pomiędzy władzą a ludem, lud ma zawsze rację – Jan Paweł
II”. Lud to Kaziu i jego kumple. Władza to arcybiskup
Muszyński. Przedmiot sporu to aresztant ksiądz Tadeusz
Kobylarz, proboszcz parafii w Morzewie, gmina Kaczory,
powiat Chodzież.
Kisił ogóra
Zanim lud wziął sprawy w swoje ręce, na biurku
arcybiskupa wylądował donos. Jaka była jego treść? Kaziu
wie, ale nie powie. Nikt ze stronników księdza Kobylarza
pary z gęby nie puści. Ale w Morzewie mieszkają też
przeciwnicy proboszcza. Ich chałupy wytropiliśmy bez
trudu, bo flag biało-czerwonych nie wywiesili. Ci mówią
chętnie: ksiądz Tadziu cyklicznie wkładał swe męskie
mięsko w pewną mężatkę.
– Jakby na dmuchaniu się skończyło, nikt złego słowa by
nie powiedział – diagnozuje Ryszard, morzewianin z krwi
i kości. – Był kiedyś w pegeerach taki bystry
kombajnista. Zenek mu było. Jak z ropą nakombinował, to
skrzynkę wódki kupował. Chlało się i dyskutowało
przyjemnie. Nad ranem, naładowany jak tir, sentencje
różne wygłaszał. Kiedyś rzekł: „Księża mają celibat, ale
na wszelki wypadek Pan Bóg zostawił im jaja i penisy.
Nie można ich winić, że czasem ogóra zakiszą”. Piękne i
celne. Ale Kobylarz kisił w mężatce. Mąż się dowiedział
i babę przegnał. A to już sprawa państwowej wagi, bo
klecha ma na sumieniu rozbite małżeństwo. No i
organistówka. Pobudowaliśmy ją za swoje. A on ją
sprzedał za naszymi plecami. Nie spodobało się to
ludziom, więc donos do kurii skrobnęli. Nie anonimowy,
tylko podpisany. Któregoś dnia wszystkich w kościele
zamurowało: ksiądz ogłosił, kto podpisał doniesienie. Z
imienia i nazwiska. Jakby mi coś takiego zrobił,
podszedłbym do ołtarza, przyklęknąłbym, jak trza, a
potem w mordę bym go zdzielił. Ale wyczytani nie mieli
charakteru. Powiadomili tylko kurię i zagrozili, że
oskarżą księdza przed sądem. Arcybiskup wystraszył się,
że będzie musiał wybulić odszkodowanie, i zaraz wydał
dekret o przeniesieniu księdza Tadzia do innej parafii.
Pleban w areszcie
Proboszcz spakował manatki i chciał rozkaz szefa
posłusznie wykonać. Wtedy zleciały się ludziska.
Zamknęli go na plebanii i już. Jak następca Kobylaka
przyjechał z meblami, przepędzili drania na cztery
wiatry.
– Tylko w dzwon uderzymy i od razu zleci się cała wieś.
Bo wszyscy są za proboszczem – obwieszcza pani Teresa
(na oko po pięćdziesiątce). – Przez te lata, co tu jest,
odnowił kościół, plebanię, zrobił chodniki... I
najważniejsze: zintegrował parafię. Nie ustąpimy, dopóki
nie przyjedzie do nas Muszyński i nie powie nam w twarz,
dlaczego księdza chce nam zabrać. Jak będzie trzeba,
powiadomimy Watykan. Papież na pewno się za nami wstawi.
Jurna szuja
– Kobylarz zintegrował parafię?! – wykrzyknikowo dziwi
się parafianka w średnim wieku. – Ci, co nie wywiesili
flag, znaczy nie są za Kobylarzem, muszą chyłkiem
przemykać się po wsi. Tylko czekać, aż dojdzie do
mordobicia. Stróże sprzed plebanii nie przebierają w
środkach. Chcą bronić księdza? Proszę bardzo. Ale niech
nie pieprzą, że cała wieś jest za nim. To kłamstwo.
Ksiądz jest jurna szuja. Niech pan popatrzy na gęby
tych, co wystają przed plebanią. Miejscowe szumowiny.
Jest tam taki, co ma czwartą żonę. W kościele chyba z 30
lat nie był. A teraz nagle zrobił się największym
obrońcą proboszcza.
Intymne spotkania
– Ja tam jestem neutralny – wyjawia 26-letni Roman. –
Prawda, nasz proboszcz swoje za uszami ma, ale jak chcą
go wyrzucić za to, że miał coś z babą, to żeby było
sprawiedliwie i innych powinni w cholerę wypieprzyć.
Kaczory są 3 kilometry od nas, to wiemy, co tam się
dzieje. Tamtejszy ksiądz intymnie spotyka się z pewną
pochewką i nikt nie robi rabanu. A i łyknąć lubi. Mszę
odprawia i na nogach się chwieje. Nieraz nie ma siły,
żeby mówić. Razem z wójtem i szefem wodociągów
imprezują, że siwy dym. Mówią na nich Ich Troje. Kiedyś
wracali z jakiejś balanżki samochodem i znaki drogowe
ścinali. Ale ksiądz z Kaczor udaje świętego. Potępił
Kobylarza. Zakłamanie takie, że tylko pawie rzucać.
Czekając na papieża
Na razie czarni nie zdecydowali się na użycie świeckiego
ramienia. Gliny, owszem, czasem dyskretnie pojawiają się
w okolicy plebanii, ale na tym koniec.
– Delikatna sprawa – wyjaśnia komendant posterunku
policji. – Dotąd nikt nie powiadomił nas o popełnieniu
przestępstwa. My wiemy, że ksiądz jest zamknięty. Ale
czy na własne życzenie czy wbrew swojej woli? Tego nie
wiemy. Gdyby poinformowała nas o przestępstwie kuria
albo sam ksiądz, to jesteśmy gotowi do natychmiastowej
interwencji.
Ktoś puścił w obieg wieść, że wrogowie księdza Kobylarza
powiadomili Ochotniczą Straż Pożarną: przed plebanią się
pali! Strażacy ochotnicy ponoć błyskawicznie przybyli na
miejsce i ognisko grzejące księżych strażników ugasili.
– Nie interweniowaliśmy pod plebanią ani nikt nie
zgłaszał, że tam się pali – ze smutkiem mówi komendant
OSP.
– Ale jest tam gorąco – dodaje towarzyszący mu strażak.
Kazik grzebie kijem w nieugaszonym przez strażaków
ognisku. Ma dylemat. No bo co by zrobił, jakby do
Morzewa przyjechał papież i kazał bezzwłocznie księdza
Kobylarza uwolnić?
– Nie, papież nigdy by tego nie zrobił. Powiedziałby
nam: „Bracia i siostry! Macie świętą rację. Kobylarz
zostaje w Morzewie, a Muszyńskiego zwalniam”. Bo
średniowiecze już dawno się skończyło.
PS Niektóre występujące w tekście imiona zmieniono.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wojsko Polskie walczy o każdy dom
Na rok pierdla w zawieszeniu na dwa lata i grzywnę
skazał Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie majora Tadeusza
S. z Lublina. Zamiast cytatu z uzasadnienia wyroku
krótko, ludzkim językiem: major S. przedstawił w swojej
jednostce rachunek za pobyt dwóch synów na zimowych
wczasach. Kwit opiewał na 1800 zł, potwierdzał pobyt
chłopców na zimowisku prowadzonym przez firmę G. W
rzeczywistości – co precyzyjnie, z mozołem ustalił
prokurator – dzieciaki wypoczywały na indywidualnych
wczasach w gospodarstwie agroturystycznym tej samej
firmy G. W wyniku tego groźnego fałszerstwa major S.
(...) otrzymał nienależne mu dofinansowanie w kwocie 990
złotych (cytat z wyroku WSO – sygn. akt S.A. 9/02 RW
32/02).
Wojskowy Sąd Okręgowy potwierdził również drugi zarzut,
jaki prokurator sformułował wobec majora S.: osiągnięcie
nienależnej korzyści w kwocie 174,86 zł z tytułu
dofinansowania pobytu wakacyjnego synów w Ośrodku Sztuki
Tanecznej w Lublinie. Prokurator zakwestionował, a sąd
orzekł, iż rachunek za wakacyjne tańce chłopaków był
zawyżony o wspomnianą kwotę. Skazany wniósł apelację do
Sądu Najwyższego, który wyrok utrzymał w mocy.
Jak z tego widać, armia troskliwie dba o swój majątek.
Narażający go na uszczerbek na pobłażanie niech nie
liczą.
* * *
Płk rez. Edward Kijek z zarządu wspólnoty lokatorów
domów wojskowych w osiedlu przy ul. gen. Zygmunta
Berlinga w Szczecinie dostarczył mi grubą tekę
dokumentów. Uważam, że lektura tych kwitów powinna
wywołać dreszcz emocji u pana prokuratora. On także
otrzymał te dokumenty. Co z tego wynikło?
Dygresja istotna: wspólnota mieszkaniowa to jeden z
nowych wynalazków. Pozwala bezszmerowo, lecz skutecznie
robić balona z lokatorów – właścicieli wykupionych od
administracji mieszkań (cywilnych, czyli komunalnych,
ale też i wojskowych). W tym konkretnym wypadku
wykupionych od Wojskowej Agencji Mieszkaniowej (WAM) w
Szczecinie.
Na zlecenie wspólnoty z ul. Berlinga w Szczecinie
tamtejsza WAM administrowała domami, czyli zajmowała się
również remontami, eksploatacją itd. Teczka pułkownika
Kijka zawiera m.in. dokumentację finansową wspólnoty,
jej rozliczenia z WAM. W tym: 1. udokumentowany zarzut
podrobienia podpisu przedstawiciela wspólnoty na
rachunkach, 2. opłacanie remontów, których nie wykonano,
3. udokumentowane zawyżanie opłat za wodę.
Przekrętów zebrało się – wedle lokatorów i ich
reprezentanta płk. Kijka – co najmniej na kilkadziesiąt
tysięcy złotych.
Postanowiono więc zmienić admi-nistratora z WAM na
prywatną spółkę, a przekrętami zainteresować
prokuratora.
Oddział Żandarmerii Wojskowej ze Szczecina, któremu
Wojskowa Prokuratura Rejonowa zleciła śledztwo, 28
lutego 2003 r. wydał oficjalne postanowienie o odmowie
wszczęcia dochodzenia. Prokuratura decyzję żandarmerii w
pełni zaakceptowała. Uznała, że wszystko jest w
porządku, a dokumenty finansowe wspólnoty mają leżeć
przez pięć lat w miejscu ich wystawienia. Nowemu
administratorowi i zarządowi wspólnoty mieszkaniowej nie
wolno niczego ujawniać wstecz. Zapłacili za poprzednie
lata za dużo? Ich sprawa.
Co do zarzutu sfałszowania podpisu jednego z
mieszkańców, przedstawiciela wspólnoty pana K., na
rachunku za wykonanie prac remontowych, prokuratura
orzekła (cytat z postanowienia): ... podpis mógł złożyć
każdy z lokatorów, ponieważ na dokumencie widnieje
sformułowanie o treści: "potwierdzenie lokatora
(przedstawiciela wspólnoty)".
Ani żandarmeria, ani prokuratura nie dopatrzyły się
przestępstwa w działaniach WAM. Czy wojskowy prokurator
okręgowy w Poznaniu, do którego odwołali się
pokrzywdzeni lokatorzy ze Szczecina, podzieli ten
pogląd? Czy jednak uzna, że ktoś odniósł nienależne
korzyści?
* * *
Porównując te dwie historie trudno oprzeć się wrażeniu,
że niby jedna armia, jedno prawo, a miarki
sprawiedliwości różne.
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wojtuś serduszko "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
* Wybór ryzyka. Z naszej pierwszej zamorskiej kolonii w
Iraku donoszą, że wielonarodowa dywizja dowodzona przez
polskiego generała Tyszkiewicza przejęła z rąk okupantów
amerykańskich tzw. strefę stabilizacyjną. W chwili gdy
to piszemy, z 2350 polskich żołnierzy, którzy pojechali
do Iraku, żyją wszyscy.
* Miller wybiera równość. Lewicowy premier lewicowego
rządu Leszek Miller stwierdził, że zrobi "wszystko, co
możliwe, by jednolity, 19-procentowy podatek dla
przedsiębiorców wszedł w życie już w 2004 r.".
Pracodawcy klaszczą premierowi, uznając jego projekt za
przejaw równości. Pracobiorcy buczą, bo obawiają się, że
jest to pierwszy krok w kierunku wprowadzenia podatku
liniowego.
* Wybory gospodarcze. Cztery kopalnie węgla kamiennego
muszą zostać – jak określa to wiceminister Jacek
Piechota – wygaszone, czyli zamknięte. Fabryka Wagon z
Ostrowa Wlkp. najpewniej ogłosi upadłość, co ma zakład
uratować. W wypadku Tonsilu z Wrześni upadłość będzie
oznaczać faktyczną upadłość. Huta Stalowa Wola zostanie
podtrzymana przy życiu dzięki rządowej pożyczce w
wysokości 40 mln zł.
* Zły wybór. Lewicowy minister rolnictwa Wojciech
Olejniczak oburzył się, że powołany przez byłego
prawicowego ministra Artura Balazsa dyrektor Jednostki
Koordynacji Programu Aktywizacji Obszarów Wiejskich
Andrzej Hałasiewicz zarabia 20 tys. zł miesięcznie, a
mimo to ani nie koordynuje, ani nie aktywizuje.
Olejniczak chce, żeby Hałasiewicz podał się do dymisji,
ale Hałasiewicz nie jest taki głupi.
* Wybór Kaczora: władza czy niezłomność. Zmuszony przez
gdański Sąd Apelacyjny prezydent Warszawy Lech Kaczyński
do przeproszenia Lecha Wałęsy i Mieczysława Wachowskiego
za naruszenie ich dóbr osobistych, powiedział, że Wałęsę
może przeprosić, ale Wachowskiego – nigdy. Jeżeli
Kaczyński przegra jeszcze sprawę karną wytoczoną mu
przez Wałęsę i Wachowskiego przed sądem w Warszawie,
musi pożegnać się z posadą prezydenta.
* Platforma wybrała ofensywę. Prominenci Platformy
Obywatelskiej zapowiedzieli, że do końca grudnia
przedstawią swój program gospodarczy, a w przyszłym roku
własny projekt konstytucji. Werbalne działania partii
Donalda Tuska mają doprowadzić do wzrostu jej znaczenia
na prawicy i wskazania Jana Wła-dysława Rokity jako
kandydata na premiera. Opinia publiczna chyba się na to
nabiera, bo w najnow-szym sondażu OBOP Platforma ma 16
proc. poparcia (wzrost o 4 proc.). Wciąż prowadzi SLD –
25 proc. (plus 4). Na trzecie miejsce wysforowała się
LPR – 12 proc. (plus 4). Straciły: PiS – 11 (minus 3);
Samoobrona – 10 (minus 8); PSL – 9 proc. (minus 2).
* Oleksy chce być wybrany. Najpoważniejszym kandydatem
na szefa mazowieckiego SLD, po tym, jak odwołano z tej
funkcji byłego ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego,
wydaje się być Józef Oleksy, który "bardzo poważnie
rozważa możliwość kandydowania". Miałby ośmiu
kontrkandydatów, ale niektórzy gotowi są się wycofać,
jeśli Oleksy wystartuje.
* Wybrał i umarł. 40-letni mężczyzna z Lubelszczyzny
miał 15 promili alkoholu we krwi, gdy go przywieziono do
szpitala. Rekord nie może być oficjalnie uznany,
ponieważ rekordzista po kilku dniach zmarł.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Walka hipokryzji z barbarzyństwem Przemyłem uszy nie
dowierzając, czy dobrze słyszę, kiedy Platforma
Obywatelska ustami swoich przywódców objawiła Polsce i
światu, że przestaje być "partią szczęśliwych i
bogatych" i staje się "partią powszechną wszystkich
obywateli". O ironio losu! Natychmiast skojarzyło mi się
to wprost ze starym ludowym porzekadłem: "Ubrał się
diabeł w ornat i na mszę dzwoni". Czyżby ambitni
przywódcy PO dostali zawrotu głowy z powodu wzrostu
notowań, które wyrażają, jak sądzę, bardziej
niezadowolenie ze sposobu zachowań obecnie rządzących
niż poparcie dla asocjalnego programu gospodarczego
Platformy. Może liczą na zbiorową amnezję społeczeństwa,
które zapomniało o rodowodzie obecnych przyjaciół ludu i
ich współodpowiedzialności za obecny stan gospodarki i
państwa, za które próbuje winić obecnie lewicę? Znamion
tragikomizmu sprawie dodaje ogłoszona jednocześnie walka
"na śmierć i życie" z barbarzyństwem politycznym,
wiadomo czyim. Dlaczego poza ogłoszeniem totalnej
krucjaty przeciwko "barbarzyństwu politycznemu" PO nie
eksponuje swojego programu gospodarczego? Nie powinien
ujść uwadze wszystkich, przede wszystkim zaś emerytów,
fakt, że ostatnio w głosowaniu w Sejmie, spośród całego
pakietu propozycji oszczędnościowych rządu, ci nowi
obrońcy ludu pracującego (i niepracującego, którego jest
może już w istocie więcej niż pracującego) miast i wsi
poparli jedynie propozycje oszczędności w zakresie
świadczeń emerytalnych. Oznaczać to może, że PO chce być
partią wszystkich obywateli z wyjątkiem ekonomicznie
najsłabszych, tak jak dotąd, ale czując zapach "konfitur
władzy" uprawia zwyczajne matactwo i hipokryzję
polityczną? Czyżby rzeczywiście po ogłoszeniu przez PO
politycznego zejścia SLD lud miałby wybierać między
polityczną hipokryzją a politycznym barbarzyństwem? JWL
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Co teraz
Wydaje mi się, że to, co się dzieje w naszym kraju,
przechodzi już ludzkie pojęcie. Arogancja i bezczelność
naszych polityków sięgnęła dna jak zresztą i forma ich
pracy. Głosowałem na was, ludzie lewicy, wierzyłem, że
politycy z takim "doświadczeniem" i robotniczymi (było,
nie było) korzeniami sprawią, że będę dumny z naszego
kraju. Ale rozczarowałem się chyba głębiej niż mój
kolega, który kiedyś głosował na ludzi "Solidarności", a
oni stali się takimi samymi złodziejami, kombinatorami i
ściemniaczami jak wy. Pora na zmiany. Najgorsze jest to,
że straciłem nadzieję na to, że ktokolwiek w tym kraju
będzie się przejmował bardziej naszą ojczyzną niż
własnymi interesami i wygodami. Moje rozczarowanie chyba
nie może być już większe... A ja, głupi, chciałem się
zapisać do młodzieżówki SLD. Wstyd... Mirosław Barejko
(e-mail do wiadomości redakcji) Zastaw się Człowieka
szlag trafia, jak słucha panów z rządu, którzy namawiają
do oszczędności. Oto przykład: źródło wiadomości: BZP nr
025/2003 pozycja 9585. Ogłoszenie o przetargu
nieograniczonym o szacunkowej wartości powyżej 30 000
euro. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, 00-580 Warszawa,
al. J. Szucha 23, woj. mazowieckie, tel. 022 5329700,
fax 022 5239798, msz.gov.pl, ogłasza przetarg
nieograniczony na dostawę sreber stołowych. (PKWiU:
28.61.1). Miejsce realizacji: Polska, Warszawa. Termin
realizacji (wymagany) – całość zamówienia w ciągu 10
tygodni od daty podpisania umowy. Wadium – 2000 zł.
Kryteria wyboru ofert i ich znaczenie: cena (koszt) –
90% klasa srebrzenia – 10% (...). Termin składania ofert
upływa dnia 07.04.2004 (...). Postępowanie będzie
prowadzone z zastosowaniem preferencji krajowych. (...)
Może ogłoszą przetarg na insygnia królewskie. B.
Sikorski, Częstochowa Grabarze Nasi prominenci – z lewa
i z prawa – leją krokodyle łzy nad tym, że żadna poważna
firma nie chce u nas inwestować. A to podatki za
wysokie, a to infrastruktura do dupy, ale nikt nie powie
jasno, że inwestorzy boją się po prostu współczesnej
"Solidarności" w jej wszystkich odcieniach i odmianach.
Po kilkanaście związków w kopalniach – wszędzie etaty.
Miliardy złotych strat w najbrudniejszych na świecie
pociągach. Dać jeszcze miliard, bo... się należy – albo
strajk! Media usłużnie (albo złośliwie!) podsuwają
kamery pod napisy "Solidarność" na manifestacjach, które
– kiedyś chwalone – teraz działają na inwestorów jak
płachta na byka! Ostatnio uciekł nam spod Wrocławia
Hyunday za setki milionów dolarów. Wrocławska budowlana
"Jedynka" wygrała przetarg na budowę osiedla w Iraku,
ale gówno z tego będzie, bo zablokowali jej siedzibę
ludzie niedawno dyscyplinarnie wyrzuceni za nielegalny
strajk. Takich przykładów są setki i może Wy, redakcja
"NIE" (jedyna, która się nie boi), powiecie wreszcie
prawdę w oczy rodakom, że dopóki związkowcy nie zejdą do
właściwego wymiaru – szanowanie prawa, utrzymanie swoich
"bonzów" ze składek związkowych, a nie pasożytowanie na
płacących podatki emerytach, a przede wszystkim, jak
każdy obywatel, przejęcie odpowiedzialności za losy
kraju zamiast warcholstwa związkowego – to będziemy w
Zjednoczonej Europie pariasami, z której nas w końcu
wykopią. A do Azji nie przyjmą! Adam Rainczak, Wrocław
ZUS dla ZUS ZUS przysyła wszystkim emerytom w liczbie
około 9,5 miliona osób co miesiąc "Odcinek dla odbiorcy"
– zwykły druczek zawierający informacje o kwocie
emerytury za dany miesiąc i kwocie odprowadzonej składki
na ubezpieczenie zdrowotne. Koszt tej operacji jest
gigantyczny: – opłata pocztowa – 1,25 zł, – koszt
koperty – około 0,05 zł, – koszt druczka, jego
wypełnienia, sprawdzenia i zakopertowania – około 0,10
zł. Razem 1,40 x 9 500 000 x 12 = ok. 160 000 000 zł.
Czy nie należałoby podjąć decyzji, że odcinki te będą
przysyłane raz w roku, np. w styczniu, oraz w przypadku
zmiany wysokości emerytury czy innego świadczenia. Tylko
wtedy. Teraz jest świetna okazja, bo będzie powszechna
waloryzacja. ZUS przysyła nowy "Odcinek dla odbiorcy" i
następny dopiero w styczniu 2005 r. lub wcześniej, np. w
przypadku następnej waloryzacji. Emeryt pielęgnuje
otrzymany "ostatni" odcinek i okazuje go, jeśli zajdzie
taka potrzeba. Jeśli z jakichkolwiek powodów nie da się
tego przeprowadzić, to może ograniczyć wysyłanie tych
"odcinków" raz na dwa miesiące lub raz na kwartał, lub
raz na pół roku. Szkoda pieniędzy i niepotrzebnej pracy
dziesiątek osób zajmujących się przygotowaniem i
wysyłaniem tych "odcinków". Jan Głuchowski, Warszawa
"Obywatel państwa idiotów" Drogi Marcinie! Nie poddawaj
się. W Was, młodych, nadzieja tego kraju, który wciąż
nazywam swoją ojczyzną. Taką będziecie (Ty i Twoi
rówieśnicy) Ojczyznę mieć, jaką sobie zbudujecie. Nie
poddawaj się. Nie słuchaj kłamców twierdzących, że
otworzyli Tobie drzwi do Europy. Przyłącz się do tych,
którzy chcą tworzyć miejsca pracy tu, w Polsce. Niech to
będzie nawet Samoobrona. Im więcej będzie w Samoobronie
takich jak Ty, tym większe szanse na Wasze powodzenie.
Dobrobyt bierze się z pracy. Dopiszcie do konstytucji:
"Praca za godziwe wynagrodzenie jest prawem i
obowiązkiem każdego człowieka". Nalej wody do szklanki i
do wiadra, a potem wsyp do nich po łyżeczce cukru.
Skosztuj obu napojów. I który słodszy? Ty jesteś
łyżeczką cukru, Polska szklanką z wodą, a wiadro z wodą
to Europa. Nie opuszczaj, nie opuszczajcie Polski.
Ryszard Czarnecki, Dzierżoniów
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miller umie pisać
Leszek Miller, premier i przewodniczący mojej partii,
postanowił rozesłać listy. Do członków SLD, którzy w
czasie ostatniej weryfikacji, zwanej oficjalnie
potwierdzeniem przynależności, nie
wypełnili kwestionariuszy. Było ich ponad 70 tysięcy. Z
różnych powodów. Bo polityka rządu okazała się za słona,
bo kwestionariusz był za skomplikowany. Bo członkostwo
przestało dawać nadzieje na korzyści. Bo drugi raz
martwych dusz nie udało się wpisać, bo...
Przewodniczący SLD Miller roześle takie listy, bo po
pierwszych odgłosach zadowolenia partyjnego aparatu, że
po odchudzeniu SLD będzie partią łatwiej kierować,
nastąpiło otrzeźwienie. Że jednak nie odeszli ci,
których SLD najbardziej chciał się pozbyć. Że w SLD
zostało wielu przyczajonych koniunkturalistów. Że nie
odeszli rekomendowani przez Sojusz na stanowiska
administracyjne, samorządowe i parlamentarne, chociaż
paru by mogło. Do tego po kilku tygodniach dotarły do
góry głosy skarbników partyjnych. Wielu z tych, co
odeszło, składki wcześniej jednak płaciło. Skromne
nierzadko, ale dla partyjnych dołów znaczące.
70 tysięcy listów to 70 tysięcy znaczków. Dużo jak na
partię ledwie trzecią w ostatnich sondażach. Partię
coraz mniej lubianą przez biznes centralny, a nawet
lokalny. Coraz biedniejszą.
Cóż może napisać przewodniczący SLD do byłych członków
poza kurtuazyjnymi podziękowaniami za wcześniejszą
obecność i za stworzenie sukcesu wyborczego koalicji
SLD–UP w roku 2001? Wezwie, aby ludzie lewicy nie
opuszczali SLD w najbliższych wyborach
europarlamentarnych i przyszłorocznym wyborczym
maratonie parlamentarno-prezydenckim? Że rząd i partyjne
kierownictwo wróci do programu wyborczego SLD?
Przestanie puszczać oczko do biznesu, sondować liberalne
pomysły podatku liniowego, czyli realizować program
wyborczy konkurencyjnej Platformy Obywatelskiej? Może
przypomni sobie o postulacie świeckości państwa,
oddzieleniu go od wpływów Kościoła kat.? Czyli
przestanie realizować program wyborczy PiS? Porzuci
podrzucone mu przez opozycję hasło „Nicea albo śmierć” i
stanie na integracyjnym stanowisku Partii Europejskich
Socjalistów? Powróci do haseł równouprawnienia kobiet i
mężczyzn, zrównania praw mniejszości narodowych,
cudzoziemców, mniejszości seksualnych? Wprowadzając nowe
obciążenia podatkowe nie zapomni o opodatkowaniu suto
opłacanych menedżerów, a zwłaszcza biznesowego sektora
Kościoła kat.?
Wielu byłych członków SLD deklarowało ostatnio, że nie
będą głosować na Sojusz, bo w praktyce nie ma żadnej
różnicy, czy rządzi prawica, czy Sojuszowa lewica? Ci i
ci robią dobrze biznesowi. Ci i ci płaszczą się przed
kościelnymi. Ci i ci są jednakowo obyczajowo pruderyjni.
Ci i ci wchodzą w układy korupcyjne. Ci i ci bawią się
błyskotkami władzy. Różnica jest jedynie w tym, że
prawica nie skrywa się za lewicowymi hasłami.
Nowe kierownictwo klubu parlamentarnego SLD pod
przewodem Krzysztofa Janika ogłosiło nowy styl pracy.
Ofensywę polityczną. Zmobilizowany hasłem „Hausner albo
śmierć” rząd też marzy o politycznej inicjatywie.
List premiera ma być przełomem w politycznej impotencji?
Tylko czy można kochać się z elektoratem
korespondencyjnie?
PS Ukochani Czytelnicy, zwłaszcza wychodźcy z SLD.
Napiszcie, co chcielibyście przeczytać w skierowanym do
Was liście przewodniczącego Millera.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Brunatne habity "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Policjanci w Warszawie otworzyli drzwiczki samochodu, z
którego wypadł kierowca wiozący pięcioro swoich dzieci
na piknik nad Jeziorko Czerniakowskie. Tatę odwieziono
do izby wytrzeźwień, a dzieci – w wieku od 3 do 6 lat –
nie pojechały na piknik, gdzie tata zamierzał sobie
popić.
Policja z Suchedniowa zatrzymała mężczyznę, który okradł
teściową. Mężczyzna wszedł przez wybite okno i wyniósł z
domu butelkę wódki, dwa wina, 1,5 kg kiełbasy, kurczaka
i 1,5 kg kaszanki. Skradziony łup w całości odzyskano.
Nie pochwalamy czynu zięcia, ale co sądzić o teściowej,
która chowała przed mężem córeczki tyle dobra?
Na pogotowie w Chrzanowie zgłosiła się pani ze złamaną
nogą. Nie została przyjęta. Lekarz obwieścił jej, że ma
przedstawić skierowanie z ośrodka zdrowia. Pani ze
złamaną nogą wróciła więc z powrotem do Trzebini, gdzie
mieszka, i załatwiła żądany dokument. Wniosek – nie
należy sobie nic łamać w dni świąteczne, bo wtedy na
ogół ośrodkisą zamknięte. Wymaganie od pacjentów ze
złamanymi kończynami skierowań nakłada ustawa o
ubezpieczeniu zdrowotnym przyjęta przez Wysoki Sejm,
który ma wszystkie dni wolne od myślenia.
45-letni szczecinianin chciał zdobyć pieniądze na
alkohol. Kupił więc w sklepie z zabawkami pistolet za 8
zł i poszedł na akcję. W cukierni zażądał 200 zł –
ekspedientka postraszyła go, że na zapleczu są inni
pracownicy. Uciekł więc. W sklepie z artykułami
przemysłowymi zażądał już tylko 2 zł na piwo.
Ekspedientka zignoro-wała go. W aptece chciał 300 zł.
Uciekł, bo włączono alarm. Wreszcie ujęła go policja i
zabrała pistolet. Nietrafne inwestycje są plagą smol
biznesu.
Postępuje pauperyzacja zawodu nauczyciela. W zespole
szkół ponadgimnazjalnych w Jarocinie pan od fizyki brał
od uczniów za wystawienie oceny pozytywnej kwoty od 20
do 50 zł. Nie gardził też wódeczką. W Słupcy
nauczycielkę szkoły średniej dla dorosłych prokuratura
oskarża o branie wszystkiego – pościeli, filiżanek,
kaset wideo, złotej biżuterii.
Policja ze Szczecina ostro wzięła się za kierowców
korzystających z usług tirówek przy szosie
stargardzkiej. W ciągu dwóch dni złapała czterech i
ukarała ich mandatami na łączną sumę 750 zł. Kierowców
ukarano za stawanie w miejscu niedozwolonym i
pozostawianie nieoświetlonych samochodów na poboczu. I
dobrze. Seks z pięknymi dziewczynami tylko w pełnym
oświetleniu.
Sześć ludzkich nóg w foliowym worku wykopali z ziemi
grabarze na cmentarzu w Toruniu. Policja nie szuka
reszty, bo ona leży w szpitalu.
D. J.
W świętym mieście Częstochowa kuriewne władze miejskie
zamierzają wprowadzić prohibicję na ulicy Dekabrystów.
Bo są tam akademiki, a studenci tankują. Po protestach
padło na wariant kompromisowy. Piwo tak, ale tylko w
lokalach, które wykażą się "kulturą spożycia". O tym,
gdzie jest "kulturalnie", zadecydują radni. Teraz
restauratorzy zbierają pieniądze, aby radnych przekonać
do kultury.
Władze Ujścia koło Pilicy nie zgodziły się, aby obywatel
Marek Abramczyk wybudował na terenie swojego ogródka
pomnik Edwarda Gierka. Obywatel Abramczyk wykorzystał
więc doświadczenia obywatela Drzymały w walce z
biurokracją pruską i zbudował pomnik na kółkach. Pomnik
wędruje po okolicy. Śpi w ogródku obywatela Marka.
GAD
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kościuszko mikrofonu
Cywilizowany świat bez USA by nie istniał.
Sojusznicy, tacy jak Francja i Wielka Brytania, i byli
wrogowie, jak Niemcy i Japonia, ogromnie skorzystali ze
szczodrobliwości i poparcia Ameryki, gdy byli w
potrzebie, podobnie jak Belgia, Holandia, Włochy, Rosja,
Polska, Południowa Korea, Filipiny, Tajwan oraz inne
kraje. Bez Stanów Zjednoczonych niektóre z tych krajów
mogłyby już nie istnieć.
Jak dziś rewanżuje się świat Ameryce za ocalenie?
4 Lipca (Święto Niepodległości w USA – przyp. P. Z.)
wielu Amerykanów jest zawiedzionych i rozczarowanych
falami antyamerykanizmu zalewającymi kraje, które
jeszcze nie tak dawno zostały przez Stany Zjednoczone
ocalone,
albo te, którym USA pomogły.
Co robić, jak tę potworną niewdzięczność zrekompensować
i niesprawiedliwość naprawić?
Ci z nas, którzy pamiętają i odczuwają wdzięczność, nie
powinni dłużej milczeć. Dla ludzi takich jak ja – a są
nas miliony – tegoroczny 4 Lipca jest dobrą okazją, by
powiedzieć: Dziękujemy ci, Ameryko.
Miliony odczuwające wdzięczność milczą czemuś. Więc za
miliony dziękuje Ameryce jeden człowiek, który dłużej
milczeć nie może. Nasz Kurier Jan Nowak, którego stary
kraj jest dobrym przykładem na to, że bez Ameryki by nie
istniał.
Warunek Polska
W 1917 roku Woodrow Wilson uczynił odrodzenie polskiej
niepodległości jednym z 14 warunków pokoju. Gdyby nie
Wilson, Polska zniknęłaby na zawsze z map Europy1. To
był początek. Wojna w Polsce nie skończyła się jednak w
roku 1918. Przez następne 6 lat pług wojny przeorywał
polski krajobraz, gdy Polacy walczyli, by odeprzeć
inwazję Armii Czerwonej. Kurier pamięta: należę do
generacji dzieci ocalonych przez dobroczynną interwencję
USA2.
Państwo polskie przetrwało. Ale – jak łatwo się domyślić
– problemy przetrwały także. Szalejąca inflacja
doprowadziła kraj na skraj przepaści. Stany Zjednoczone
znowu pospieszyły z pomocą, oferując pożyczki Dillona,
które pomogły ustabilizować polską ekonomię.
Za węgłem czyhał już następny problem i wyzwanie dla
USA: Stany Zjednoczone dołączyły do Wielkiej Brytanii
samotnie3 stawiającej czoło hitlerowskim Niemcom i –
kosztem ogromnego poświęcenia, kosztującego życie
młodych Amerykanów – ocaliły cywilizację europejską i
jej wartości. (...) Jeszcze raz Stany Zjednoczone
uratowały życie milionów.
Jestem wdzięczny, że byłem jednym z ocalonych.
Nawet wtedy Ameryce nie było dane spocząć na laurach:
Tyranię Hitlera zastąpił terror Stalina.
To Stany Zjednoczone uderemniły zapędy Związku
Sowieckiego do zdominowania Europy. Zrozumiały przed
innymi, że w zimnej wojnie trwa walka o ludzkie umysły4.
Pojedynek z komunizmem
Batalię o umysły Stany Zjednoczone powierzyły Janowi
Nowakowi. We wczesnych latach 50. zlecono mi
uruchomienie polskiej sekcji Radia Wolna Europa. Żadne
inne państwo poza Stanami Zjednoczonymi nie było w
stanie podjąć się tak ambitnego przedsięwzięcia,
nadawania od świtu do północy. Pojedynek Kuriera z
komunistami zakończył się jego pełnym sukcesem: Umysły
ludzi pozostały wolne.
Łatwo się mówi. Ile dni od świtu do północy i nocy od
północy do świtu to kosztowało – wie tylko sam Kurier. I
mówi. Kiedy polscy stoczniowcy w Gdańsku pod wodzą Lecha
Wałęsy wezwali do strajku w sierpniu 1980 r., rząd
natychmiast zarządził blokadę informacji. Ale w ciągu
godzin cały kraj wiedział o oporze robotników i
towarzyszących mu wydarzeniach z audycji RWE. Ponieważ
komuniści bali się strajku generalnego, szybko zgodzili
się podpisać kompromisowe porozumienie ze stoczniowcami.
"Solidarność" narodziła się.
Trzeba być imbecylem, by nie wykoncypować, że ojcem
chrzestnym tego dziecięcia była RWE, a sperma pochodziła
od Statui Wolności.
Kij i marchewka
Czarne chmury nad Polską wciąż wisiały. Rok później
lider komunistów, gen. Wojciech Jaruzelski, usiłował
zniszczyć ruch deklarując stan wojenny.
Bogu dzięki, jak zawsze, Stany Zjednoczone były na
miejscu i odpowiedziały wyrafinowaną strategią kija i
marchewki, która sprawiła, że Jaruzelski nigdy nie był
przyparty do muru w sytuacji, że nie miał nic do
stracenia i nic do zyskania. (...) Cierpliwa i
konsekwentna realizacja tej polityki przez następne 8
lat doprowadziła do odrodzenia "Solidarności", która
wyłoniła się triumfalnie w roku 1989.
Triumf triumfem, ale problemy, jak wierny pies, nie
odstępowały starego kraju Kuriera. Polska sformowała
pierwszy niekomunistyczny rząd w byłym imperium
sowieckim. Ale ekonomia kraju była w zgliszczach. Znów
Ameryka przyszła z pomocą. Pierwszy rząd demokratyczny i
krajowa gospodarka zostały ocalone przez liderów USA,
którzy zaproponowali i wszelkimi siłami wspierali
program międzynarodowej pomocy finansowej.
W roku 1998 Kurier świadkował ostatniemu (jak
dotychczas) ocaleniu Polski: przygarnięciu do NATO.
Pierwszy raz w swej historii mój stary kraj był nie
tylko wolny, ale i bezpieczny.
Ile razy Stany ocalały Polskę
Żeby się nie zgubić, podliczmy.
Wilson to raz, dobroczynna interwencja – dwa, pożyczki
Dillona – trzy, ogromne poświęcenia
wojenne – cztery, zimna wojna – pięć, poród
"Solidarności" – sześć, triumfalne jej zmartwychwstanie
– siedem, ocalenie gospodarki przez liderów USA – osiem,
przygarnięcie do NATO – dziewięć. Wychodzi, że Stany
ocalały Polskę co 9 lat i 5 miesięcy. A przecież nie
brakowało innych dopraszających się o ocalenie!
Wieść o zwycięstwie rozniosła się szybko do Wschodniego
Berlina, Pragi, Budapesztu, Bukaresztu i Sofii, jak
również do Moskwy poprzez audycje RWE, Radio Liberty,
Voice of America i RIAS (radio w amerykańskim sektorze
Berlina). Obalenie polskiej dyktatury komunistycznej
zainspirowało miliony w krajach bloku wschodniego,
wyzwalając lawinę, która zburzyła mur berliński,
spowodowała zjednoczenie Niemiec, samowyzwolenie Europy
Wschodniej i w końcu zaowocowała dezintegracją Związku
Sowieckiego.
Przytoczony powyżej komiks
historyczno-propagandowo-polityczny pt. "Dzięki Ameryko
za twą pomoc" Jan Nowak (Jeziorańskość zostawił w
"starym kraju") opublikowany w "Washington Post" i
przedrukowany przez inne gazety w USA 4 lipca miodami
podziękowań się zaczyna i kończy. W środku podziękę i
wdzięczność Kurier wyraża jeszcze kilkakrotnie.
Pomyśleć, że w 40-milionowym kraju co chwila ocalanym
przez USA nie znalazł się nikt inny, kto w ciężkiej
chwili, gdy Zbawcę ogarnia zawód i rozczarowanie,
pospieszyłby ze wsparciem, otuchą i wazeliną.
Dzięki, Kurierze, za twą pomoc. Ojczyzna sczeźnie, gdy
już nie stanie tego 89-letniego Kościuszki mikrofonu.
Czy Ameryka nas wtedy ocali? Jak nie ona, to kto?
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ujadanie psów pańskich
Grając na emocjach i absurdalnym w naszym kraju kulcie
wszystkiego, co wygrzebano z ziemi, dominikanie z
kościoła św. Mikołaja w Gdańsku chcą przejąć prywatną
własność gdańskich kupców. Domini cane (z łac. pańskie
psy) wcześniej dostali palec, a teraz chcą całą rękę.
Archeolodzy grzebią w ziemi po północnej i po
południowej stronie kościoła. Z północnej wygrzebali
ślady kościoła romańskiego i cmentarzysko szczątków
ludzkich. Okrzyknięto to sensacją
archeologiczną stulecia. W południowej części znaleziono
zaledwie stare szambo, a w nim parę ozdób z kości.
Banał. "Sensacja" znajduje się na terenie należącym do
gdańskich kupców. "Banał" – na części należącej do ojców
dominikanów. Dominikanie kombinują, jak tu przejąć teren
kupców albo się z nimi zamienić na swój. Nikt nie wie,
dlaczego i skąd to nagłe zainteresowanie archeologią.
Jedni uważają, że to prywatne ambicje gdańskiego
dominikanina ojca Marka Grubki, drudzy – że musi tu
chodzić o pieniądze.
Kupcy są wkurzeni. Hala i plac warzywny to 150 miejsc
pracy, a więc źródło utrzymania dla 150 rodzin.
Nie chcą tego oddawać. Gdy rok temu zawitał do nich z
mediacjami abepe Tadeusz Gocłowski, to musiał wiać, tak
się przekupki z placu targowego na niego wściekły.
Dominikanie znaleźli jednak sposób na kupców. Zaczęli
składać pisma, gdzie popadnie. Jako bezpośredni sąsiedzi
są bowiem stroną postępowania i mogą utrudniać kupcom
życie. Na przykład wszystko oprotestowując, choćby
projekt instalacji elektrycznej.
Ostatnio dominikanie trafili ze swoją sprawą do
wiceminister kultury Aleksandry Jakubowskiej, która jest
zarazem generalnym konserwatorem zabytków. Przeor zakonu
ojciec Krzysztof Popławski naskarżył Jakubowskiej na
wojewódzkiego konserwatora zabytków z Gdańska Marcina
Gawlickiego. Popławski twierdzi w piśmie do
ministerstwa, że Gawlicki nie podjął wszelkich
niezbędnych kroków dla ratowania dziedzictwa narodowego
w postaci odkrytego cmentarzyska i resztek kościoła z
XII wieku. Jakubowska wysłała do Gdańska komisję, która
miała zbadać, o co w tym wszystkim chodzi (w chwili
oddania artykułu do druku komisja jeszcze nie zakończyła
prac).
Wojewoda pomorski Ryszard Kurylczyk tak się przestraszył
zadymy z dominikanami, że czym prędzej napisał wniosek
do ministerstwa o dymisję Gawlickiego. Nie czekając
nawet na ustalenia
komisji.
Dominikanie dostali hojnie
Dominikanie z kościoła św. Mikołaja w Gdańsku już w 1991
r. wystąpili z roszczeniami domagając się zwrotu placu
Dominikańskiego i dziewięciu kamienic przy ul.
Lawendowej przyległych do ich kościoła, a stojących na
dawnych terenach klasztornych. Ojcowie udowadniali, że
od przybycia do Gdańska w 1227 r. współtworzyli historię
miasta, a przyznane im wówczas przez księcia Świętopełka
nieruchomości należą się zakonowi dzisiaj.
Mieli jednak ojczulkowie sporo problemów, by dowieść
swych praw do wspomnianych nieruchomości. W 1835 r. – za
pruskiej władzy w Gdańsku – zakon uległ kasacie i
odebrano mu wszystkie nieruchomości. Kościół pełnił
funkcje parafialne, a na placu pozostałym po pożarze
klasztoru w roku 1896 wybudowano halę targową. Dzisiaj
jest to jeden z nielicznych zachowanych w oryginale
obiektów z konstrukcją stalową wewnątrz. Podobne hale
budowano m.in. w Paryżu, ale do dzisiaj żadna się nie
zachowała. Gdańska hala targowa jest wpisana do rejestru
zabytków i objęta ochroną konserwatora.
Do kościoła św. Mikołaja dominikanie wrócili dopiero po
1945 r. W latach 70. dobudowali przy kościele dom, tzw.
górkę dominikańską, zresztą miejsce spotkań opozycji w
stanie wojennym. Gdy tylko można było wystąpić z
roszczeniami, zakonnicy natychmiast to zrobili, kierując
odpowiedni wniosek do Komisji Majątkowej Rządu i
Episkopatu. Dla władz miasta był to nie lada problem: na
placu kupcy, w kamienicach lokatorzy. Jednak po kilku
latach osiągnięto kompromis. Miasto zdecydowało się
ofiarować dominikanom teren zastępczy – grunt o
powierzchni 2386 mkw. przylegający do kościoła od strony
przeciwnej niż sporny plac. Był to tzw. teren
rekreacyjny. Wartość księgową działki miejscy urzędnicy
wycenili na 835 842 zł, a sprzedano ją
ojcom dominikanom z 98-procentowym upustem. Zapłacili
więc 17 058 zł. Uroczyste podpisanie aktu notarialne-go
odbyło się 29 października 1999 r. w Ratuszu
Staromiejskim.
Na uzyskanym placu miało stanąć Centrum Dominikańskie.
Na przyszłym placu budowy rozpoczęły się prace
archeologiczne. Jednocześnie ojcowie ruszyli z ofensywą
wobec kupców.
Kupcy bulą z własnej kasy
Po kilku latach bojów o uzyskanie prawa do hali targowej
handlujący w niej właściciele stoisk, zrzeszeni w spółce
"Kupcy Dominikańscy", także zdołali osiągnąć swój cel.
Za 1 537 467,40 zł kupili od miasta prawo do własności
hali i wieczystego użytkowania gruntu przylegającego do
hali.
W akcie notarialnym kupcy zobowiązali się do
przeprowadzenia remontu zabytkowego obiektu. Paragraf
8.1 aktu notarialnego, jaki spółka podpisała z miastem,
mówi jednak, że kupcy mają dwa lata na wykonanie
remontu, chyba że z przyczyn niezależnych od nich remont
się przeciągnie. Jeśli remontu na czas nie wykonają,
hala wróci do miasta.
Ponieważ pod remontowaną halą archeolodzy dokopali się
do wspomnianej "sensacji", kupcy w porozumieniu i za
zgodą wojewódzkiego konserwatora zabytków musieli
zmienić plan remontu. Władze miasta uznały to za
przyczyny niezależne od kupców i przedłużyły im czas do
marca 2003 r.
Badania archeologiczne i remont hali w całości są
finansowane przez kupców. Badania mają ich kosztować ok.
500 tys. zł, do tego koszt prac budowlanych daje w sumie
13 mln zł.
Ostrzał z okopów św. Mikołaja
Do ataku ruszyły media. Pierwszy – Krzysztof Kowalski z
"Rzeczpospolitej", który w marcu 2001 r. zamieścił
artykuł "Diabeł w Gdańsku". Stwierdził w nim, że oddanie
hali kupcom stało się "zarzewiem zła", a prowadzone tam
prace archeologiczne robione są "na łeb, na szyję", przy
braku nadzoru "doświadczonych profesorów". Opinie były
oczy- wiście gołosłowne.
W październiku 2001 r. w polskiej edycji tygodnika
"Newsweek" ukazał się kuriozalny tekst pt. "Tajemniczy
szkielet". Autorka podaje, że wykopany w krypcie
kościoła św. Mikołaja szkielet mężczyzny bez głowy miał
należeć do przeora dominikanów z XIV wieku. Głowę
odrąbali mu Krzyżacy za sprzyjanie Polakom. Informację
tę tygodnik podał bezkrytycznie za ojcem Markiem Grubką.
Indagowani przeze mnie mediewiści uważają, że było to
kompletnie niemożliwe, aby członkowie jednego zakonu
ścięli przedstawiciela innego zakonu. I że takie
wydarzenie musiałoby się odbić szerokim echem po
Europie, tymczasem źródła o tym milczą.
Dominikanie robią wszystko, aby o obecną własność kupców
upomnieli się inni, najlepiej jakieś autorytety naukowe.
Im samym jest niezręcznie, skoro się placu zrzekli, w
dodatku za niewiarygodnie wielką rekompensatę.
Na 9 i 10 maja planowana jest na Uniwersytecie Gdańskim
konferencja naukowa z okazji 775-lecia klasztoru oo.
Dominikanów nad Motławą. Mają przyjechać naukowcy z
Krakowa, Warszawy, zagranicy. Braciszkowie mają
nadzieję, że wszyscy krzykną zgodnym chórem: "Gdzie są
romańskie fundamenty spod hali targowej".
Może krzykną zgodnym chórem
Co można zrobić, jak już się znajdzie w ziemi taką
sensację, jak resztki romańskiego kościoła? Można je po
prostu zbadać, sfotografować, opisać i... na powrót
przysypać ziemią, aby zachowały się dla przyszłych
pokoleń. Innym rozwiąza-niem jest pozostawienie
wszystkiego na zewnątrz i zbudowanie tzw. skansenu
archeologicznego dostępnego dla publiczności. Takie
wyjście wybrał wojewódzki konserwator zabytków w Gdańsku
Marcin Gawlicki, a kupcy je zaakceptowali, choć narazi
ich to na dodatkowy wydatek. Archeologiczną odkrywkę
trzeba bwiem co jakiś czas konserwować, a pożytek dla
kupców z tego niewielki. Resztki romańskiego kościoła
"turystycznie" są mało atrakcyjne. Widać po prostu
ułożone na ziemi kilka kamieni.
Dominikanie uważają inaczej. Odkryli w sobie
archeologiczną pasję i domagają się prowadzenia badań
pod należącym do kupców placem warzywnym. Do tej pory
nikt tam nie kopał, kupcy chcą w tym miejscu postawić
nowe budy na płytkiej podmurówce, a ustawa o ochronie
zabytków nie nakłada na nich obowiązku prowadzenia
badań.
Przy tym wszystkim nikt się jakoś nie zastanawia, skąd
ojczulkowie wezmą szmalec na dalsze badania i utrzymanie
skansenu, gdyby ostatecznie wykopali kupców z placu. A
zdaje się, że z forsą u nich krucho. Dwa lata temu
zatrudnili do prac na swoim terenie archeologów z
Warszawy, którzy są jeszcze tańsi niż gdańscy, bo do
robienia łopatami na wykopaliskach biorą darmowych
studentów w ramach praktyk. Dzisiaj na korytarzach
Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego słychać
głosy, że kontrakt z ojcami nie będzie odnowiony, bo nie
mają czym płacić.
Dominikanie próbowali znaleźć sponsorów na badania i
rozsyłali nawet specjalną ofertę do gdańskich firm.
Zgłosiła się jedna: Ensto Pol sp. z o.o. handlująca
osprzętem dla energetyki.
W jednej z wypowiedzi dla lokalnych mediów ojciec Grubka
już rok temu zdradził jednak, co mu chodzi po głowie.
Można powołać komisję i wystąpić do Komitetu Badań
Naukowych lub instytucji europejskich o dofinansowanie
przedsięwzięcia.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ich Troje
Artystyczny skok na kasę miasta stołecznego Warszawy.
Aktor Bogusław Linda, reżyser Maciej Ślesicki i bard
Przemysław Gintrowski założyli fundację, która chce
powołać do życia prywatną szkołę filmową.
W nieco normalniejszym kraju tercet twórców mógłby
sprawdzić się w dowolnym biznesie za własne pieniądze. W
Pomrocznej wszakże kołacze się wyniesiony z PRL przesąd,
że władza powinna dotować nie tylko konkretne
przedsięwzięcia artystyczne, lecz również artystów jako
takich, gdyż im bardziej będą wypasieni, tym większe
dzieła stworzą.
Lekko sflaczały macho Linda, młody Ślesicki oraz
zapomniany przez publiczność Gintrowski dotarli do
wiceprezydenta Warszawy Andrzeja Urbańskiego. Co im
obiecał, można się domyślać na podstawie późniejszych
wydarzeń.
9 marca trzej artyści pojawili się na posiedzeniu
Komisji Oświaty i Kultury Rady Dzielnicy Wilanów
domagając się, żeby władze samorządowe dały im w
prezencie budynek po upadłej „Elektrze” w Powsinie –
około 900 mkw. pod dachem wraz z piękną działką, która
ma parę tysięcy mkw. W tej malowniczej okolicy pragną
bowiem otworzyć swoją szkołę.
Obiecywano mieszkańcom, że w budynku po „Elektrze”
powstanie dom kultury. Ale to nie to samo, co prywatny
biznes trzech gwiazdorów. Na zwykły dom kultury od dawna
nie było kasy. Dla gwiazdora ekranu i jego kumpli
znalazła się natychmiast. Urbański obiecał im kasę na
remont budynku. Oni zaś w zamian za to pozwolą
miejscowej młodzieży przychodzić na zajęcia typu kółko
filmowe, a także będą promować Wilanów w kraju i za
granicą. Mają chłopcy gest...
Olśniona widokiem Lindy na żywo i ogłupiona informacją,
że wspiera go sam wice-Kaczor Urbański, Komisja Oświaty
i Kultury zaakceptowała oddanie pomysłowemu tercetowi
posiadłości w Powsinie. Teraz powinna się tym zająć Rada
Dzielnicy.
Wilanów, proszę Lindy i spółki, wypromował król Jan
Sobieski ponad 300 lat temu. Od tego czasu ten kawalątek
Warszawy jest wystarczająco wypromowany. Bardziej nawet,
niż może wytrzymać – biorąc pod uwagę fakt, że ratuszowi
zmierzają do zbudowania tam giganta handlowego Auchan,
co ściągnie dzikie tłumy ludzi. Podejrzewamy zatem, iż
chodzi tu raczej o promocję Lecha Kaczyńskiego, który
chce objawić się światu jako mecenas kultury.
Deal miasta z trzema facetami z branży artystycznej nie
powinien specjalnie szokować, bo nie takie rzeczy
stolica już widziała. Tym razem jednak majątek publiczny
chce rozdawać ekipa, która obsesyjnie wręcz tropi
występki swych poprzedników z tzw. układu warszawskiego
– zwłaszcza szastanie publicznym groszem i wyzbywanie
się za bezcen majątku.
Chętnie założymy wyższą szkołę dziennikarską
(wyobrażacie sobie Urbana w gronostajach rektora?), pod
warunkiem oczywiście, że miasto sprezentuje nam
odpowiednią siedzibę w jakiejś ładnej dzielnicy. W
zamian będziemy promować tę dzielnicę, a nawet całą
Warszawę. Słowem i czynem. Tylko uwaga – budynek musi
być parterowy, bo nie lubimy ganiać po schodach, i
otoczony parkiem, żebyśmy mogli niektóre ćwiczenia ze
studentami odbywać na świeżym powietrzu.
Autor : D.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Towarzysz narcyz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Próba salcesonu
Moczyć, moczyć trzeba. Nogi, bo w lutym mąż stanu
pracuje nogami. Ledwo odtrąbili koniec Balu Mistrzów
Sportu (ten Korzeniowski to ma kondycję na parkiecie!),
a już klaksonują na prestiżowy Bal Mercedesa. Będzie tam
całe BiCiCi, które też swoją balanżkę robi, ale tak, aby
terminy się nie zestrzeliły. Czy zdążę się przebrać i
pokazać na balu Stowarzyszenia Kawalerów Gutenberga? A
co z Balem Dziennikarzy? Przyszło już, zobacz czy jest w
skrytce?! No i koniecznie na Bal Krakusów. W tym roku
Krakusy balują w warszawce. Jest zaproszenie? Płatne?!
Ochujeli?
Bal karnawałowy w III RP jest tym, czym w epoce
Oświecenia była loża masońska. W loży mógł podejść
bogaty mieszczanin do księcia krwi i zamienić z nim
słówko o powiastkach Diderota. Na balu III RP zaproszony
biznesmen może podejść do kogoś z towarzystwa i szepnąć
słówko o pomysłach Kołodki. Tu też nie obowiązuje
etykieta dworska, stratyfikacja społeczna, protokół
dyplomatyczny. Nawet dynamiczny, cudem zdobywający
zaproszenie smolbiznes trącić się może kieliszkiem z
wicemarszałkiem parlamentu! Albo podsekretarzem stanu. A
jeśli odwagi i siły dopychu mu nie zabraknie, to nawet
przed marszałkiem albo wicepremierem dygnie!
Tak jak w oświeceniowych masońskich lożach, tak i na
balach III RP miesza się gołodupna arystokracja z
drapieżnymi, dynamicznymi burżua. Dziś politycy mają
szlachectwo medialne, ale majątków jeszcze nie, tak
przynajmniej wynika z upublicznionych deklaracji. A
biznes szmalem rzyga, tylko dojścia do ucha władzy mu
brakuje.
Z nowym rokiem prezydent Kwaśniewski zakazał swym
ministrom i ludziom związanym z Pałacem bywania na
balanżkach organizowanych przez świat biznesu i
komercyjnych mediów. Zwłaszcza tam gdzie wodzirejowie
nie sformatowali na nowo twardych dysków i kompiutry
nadal wysyłają zaproszenia na bal dla Lwa Rywina.
Rywin w tym sezonie balanżkowym jest bardziej parchaty
niż kiedyś Anastazja P.
Moczyć, moczyć trzeba. Gardziołka, a potem nogi. W lutym
każdy szanujący się mąż stanu koroną i ozdobą balu jest.
Zwłaszcza charytatywnego. Gdzie o północy spod łososi
drugiej świeżości i innego chłopskiego jadła cycata
sierotka z domu dziecka się wyłania, aby komputer dla
domu poprawczego wylosować. Pomiędzy krewetkami
ciągnącymi avocado miesza się świat polityki, biznesu i
komercyjnych mediów. Ludzie biznesu prą do świata
polityki, do Sebastiana Florka czy innej Zyty
Gilowskiej. Ludzie chcą porozmawiać lub po prostu
"otrzeć się" o kogoś znanego – wyznaje w "Życiu
Warszawy" Andrzej Olechowski i dodaje, iż chętniej godzi
się na wspólne zdjęcie niż wymianę wizytówek.
Bardzo często do mnie podchodzą i mówią o tym, co ich
akurat nurtuje. Jak mam nastrój, to podejmę temat.
Jednego jestem pewien. Żaden z nich na pewno nie odniósł
wrażenia, że coś ze mną załatwił – zapewnia "ŻW"
marszałek Marek Borowski. I wszyscy znający go wierzą,
bo każdy już wie, że z marszałkiem niczego nie można
załatwić.
Kto teraz poloneza wodzi? Kto z kim salsuje? Kto do kogo
przepija? Czyja żona woli wódkę za wódką w bufecie,
oczami po sali drewnianej? Bo fordanserów na balach III
RP jeszcze nie ma, co jest konstytucyjnym zaniedbaniem
Parlamentarnej Grupy Kobiet. Samotną wódkę. Kiedy pan
mąż przyjmuje ustawionych w kolejce bankietowych
petentów.
Ludzie w warszawce porzucili plotkarsko Górniakównę.
Nadal zaś spekulują, w czyim imieniu Rywin do Michnika
chadzał. A przede wszystkim kto z towarzystwa jest z
Kim? W Korei Północnej jeden jest Kim. W III RP, kraju
bogatszym, pluralistycznym najbardziej elitarne
towarzystwo skupione w Stowarzyszeniu "Ordynacka"
rozdarte jest między dwoma "Kimami", dowodzą znawcy
życia polityczno-towarzyskiego. Prezydentem i premierem.
Ten karnawał może wreszcie dowieść, kto naprawdę jest z
Kim. Pan prezydent nakazał przecież ascezę balową. Zatem
ten, kto jest z prezydentem, nie szaleje w tym sezonie
karnawałowym. Pan premier swoim ludziom żadnego zakazu
nie uczynił.
Patrzcie więc bacznie wnikliwi obserwatorzy życia
polityczno-towarzyskiego III RP. Każdy hołubiec lewicy,
parkietowy wygibas to deklaracja propremierowska. Każda
absencja na balu to akt strzelisty wobec prezydenta.
Umiarkowanym zwolennikom Kwaśniewskiego wystarczy odmowa
spożycia deserów.
W tak zwanych demokracjach parlamentarnych poglądy
polityków poznaje się po głosowaniach w takich czy
innych sprawach. U nas – po uczestnictwie w balach i
gramaturze zjedzonego salcesonu.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szpieg bez reform cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zwekslowani
"Dlaczegoś biedny? Boś głupi. Dlaczegoś głupi? Boś
biedny" – głosi ludowe porzekadło.
Na straży tego porządku stoi w Najjaśniejszej wymiar
sprawiedliwości.
Anna i Jerzy M. wybudowali dom pod Olsztynem.
Zapożyczyli się w bankach oraz u znajomych. Miejscowy
urzędnik Lubomir H. poratował ich kwotą największą, bo
ok. 45 tys. zł ("Pożyczyłem im ok. 60 tys. zł, trochę
zwrócili, nie pamiętam, ile" – twierdzi dzisiaj).
Zabezpieczeniem zawartej na gębę umowy pożyczki miały
był dwa weksle, podpisane przez państwa M. Jeden został
opatrzony znaczkiem opłaty skarbowej o wartości 10 zł,
drugi – 50 zł. Pożyczkobiorcy byli przekonani, że
blankiety wekslowe mogą być wypełnione najwyżej sumami
wekslowymi, nie przekraczającymi kwot 10 tys. i 50 tys.
zł. Nie podpisali umowy wekslowej, bo nie przyszło im do
głowy, że wystarczy nalepić więcej znaczków, aby zażądać
od nich nawet setek tysięcy.
– Weksle opiewały na 60 tys. zł, bo chcieli mieć
zabezpieczenie na wypadek, gdybyśmy nie od-dali
należności w terminie i trzeba było doliczyć odsetki –
opowiada Jerzy M.
Sprawdził się czarny scenariusz. W styczniu 2002 r.
wierzyciel odwołał się do Sądu Okręgowego w Olsztynie.
Lubomir H. zażądał zwrotu 90 tys. zł plus odsetek od 2
stycznia 2000 r.
Dowodem pożyczki w wysokości 100 tys. zł (tym razem
wierzyciel twierdził, że państwo M. oddali ok. 10 tys.
zł) był podrasowany weksel na 10 tys. zł, co polegało na
doklejeniu znaczków skarbowych w taki sposób, że wartość
weksla została dziesięciokrotnie podniesiona.
W trzy tygodnie sąd wystawił nakaz zapłaty. Państwo M.
mogli udowodnić, że nie są wielbłądem i nigdy nie
pożyczali 90 tys. zł. Za rozpatrzenie sprawy przez sąd
musieliby zapłacić 4,5 tys. zł. Ponieważ myśleli, że
sądom najbardziej chodzi o sprawiedliwość, a im nie
wystarczało na chleb, poprosili, aby za darmo wysłuchano
ich racji. "420 zł" – usłyszeli od panienki z okienka.
Odmówili dziękczynny paciorek, zapożyczyli się u matki i
wrócili do sądowej kasy. Później zrozumieli, że sąd to
nie bazar: 420 zł kosztowało rozpatrzenie zażalenia, a
merytoryczne zbadanie sprawy – 4,5 tys. zł.
Skoro sądy okazały się zbyt kosztowne na kieszeń młodej
rodziny, państwo M. postanowili udać się do prokuratury.
Ta – jak wiadomo – za darmo pochyla się nad
pokrzywdzonymi. Śledztwo prowadzone przez Prokuraturę
Rejonową w Ostródzie trwało krótko.
Fragmenty zeznań Lubomira H.: Ja nie wiem, dlaczego w
pozwie przeciwko M. zostało wpisane, iż oddałem w
użytkowanie 100 tys. zł, pozew sporządzał brat, a ja
podpisałem kartki, które następnie brat uzupełnił
treścią (...) na wekslu tym nie było znaczków opłaty
skarbowej, dokleił je mój brat.
Brat Lubomira H. jest prawnikiem. Zeznał prokuratorowi:
Strony nie sporządziły deklaracji wekslowych, mogłem
wpisać do tego weksla dowolną sumę wekslową z wieloma
zerami, dlatego też w uzasadnieniu napisałem dla
uproszczenia istniejącego zobowiązania wekslowego, że
wystawcy otrzymali łącznie 100 tys. zł.
Dlaczego z 60 tys. zł zrobiło się 100 tys. zł? Prawnik
H. objaśnił, że upomniał się nie tylko o pieniądze
brata, ale również dwóch innych wierzycieli, którzy nie
mieli pojęcia, że ktoś troszczy się o ich pieniądze.
Lubomir H. potwierdził prokuratorowi, że przejęcie przez
mojego brata wierzytelności panów K. nastąpiło bez ich
ówczesnej wiedzy, lecz w ich dobrze pojętym interesie.
Na moje oko bardziej gwóźdź przypomina marchewkę niż ten
wywód prawo. Prokurator uznał jednak, że doklejenie
znaczków opłaty skarbowej dla podniesienia wartości
weksla nie stanowi przestępstwa. Stwierdził ponadto, że
jeśli państwo M. tego poglądu nie podzielają, mogą
dopominać się swego w sądach cywilnych.
W kwietniu 2002 r. na wniosek H. komornik wszczął
egzekucję i dom państwa M. poszedł pod młotek. Nie
znaleźli się nabywcy, więc cena będzie obniżana aż do
skutku. H. ma dostać 167 tys. zł. Ponieważ są również
inni wierzyciele, a wiadomo już, że chałupa pójdzie za
grosze, dług wzięty na jej budowę, powiększany o wciąż
nowe odsetki, będzie towarzyszył kolejnym pokoleniom M.
Anna i Jerzy M. z maleńkim dzieckiem siedzą na
walizkach. Nie wiedzą, gdzie będzie ich dom. Nie liczą
na miłosierdzie gminy. Ostatnio samorząd
warmińsko-mazurskich Dźwierzut przydzielił
rodzinie,wyeksmitowanej z dotychczas zajmowanej chałupy,
mieszkanie w chlewie. Chlew jest śliczny, bez prądu,
wody, za to z kupami kur, krów, świń i wielkim hakiem w
suficie do oprawiania trzody. Pytanie, jak przeprowadzić
remont za 82 zł miesięcznie, które czteroosobowa rodzina
dostaje na życie z miejscowej opieki społecznej, można
zadać wyłącznie Panu Bogu. Hak kusi.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• "Oficjalnie nie wiemy o amerykańskich przygotowaniach
do ataku na Irak i oficjalnie nie zamierzamy brać w nim
udziału, bo armia nie zna języka angielskiego" –
poinformowano z Pałacu Prezydenckiego. Znów wojny, kurna
Olek, nie wygramy.
• Ciężkie jak cholera berło wciśnięto Romanowi
Polańskiemu od Fundacji Kultury i BIG Banku. Ciężar
osładzał dołączony doń lżejszy szmal – jedynie 110
tysięcy zetów, czyli znacznie mniej niż miesięczne
pensje Zarządu tego banku. Kasę artysta przekazał na
cele szlachetne. Polański uświetniał występy prezydenta,
premiera i nowego minis-tra kultury inżyniera
Dąbrowskiego. W przerwach słowotoków puszczano już
popularny film "Pianista" ze znakomitą ścieżką
dźwiękową. "Spiderman" dostał w plecy od Szpilmana.
• Tysiąc złotych przekazali Karol Modzelewski i Jacek
Kuroń szefom związku zawodowego "Stoczniowiec"
wyrzuconym z roboty w Stoczni Gdynia za zorganizowanie
nielegalnego strajku. W 22. rocznicę zorganizowania
innych nielegalnych strajków spotykali się kombatanci
"Solidarności" w Szczecinie, Gdańsku, Jastrzębiu Zdroju.
Poruszano m.in. problemy zbierania funduszy na godne
uczczenie nielegalnych protestów robotniczych, które
przed laty wyniosły ich organizatorów do władzy.
• Z piedestału Ligi Polskich Rodzin spadł Antek
Policmajster Macierewicz. Wydymany przez Wrzodaka
założył swój Komitet Wyborczy pod nazwą "Razem Polsce".
Ze zlewu nieudanych działaczy ROP, ZChN, NSZZ "S", RI.
Szefem ma zostać Ryszard Bender, ksywka Profesor.
• Do heroicznego czynu zerwały się lokalne organizacje
Platformersów i PiSuarowców, oficjalnie związanych
węzłami koalicji samorządowo-wyborczej, ale
konkurujących ze sobą w najważniejszych miastach kraju
Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Radomsku, Olsztynie,
Zgierzu, Piotrkowie, Kosza-linie a nawet w Świnoujściu.
Aby uzyskać prawo do bezpłatnego czasu antenowego w
publicznej telewizji i radiu, zgodnie z ordynacją,
koalicja POPiS musi zarejestrować listy wy-borcze w
ponad połowie okręgów wyborczych do sejmików
wojewódzkich. Aby mieć taki bonus Platformersi i
PiSuarowcy postanowili zarejestrować w dwóch
województwach fikcyjne komitety wyborcze. Przypominamy,
że Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość mają w
swych programach wyborczych wypisaną walkę o
poszanowanie prawa i surowe kary dla tych, co próbują
prawo wydymać.
• Ona: 55-letnia panienka po przejściach. On: 58-letni
wdowiec, też życiem naznaczony. Ona: posłanka
Elżbieta Więcławska. On: poseł Jacek Sauk. Oboje z
PiSuaru. Staną na ślubnym kobiercu dowodząc, że nawet na
prawicy możliwe są trwalsze związki.
• Rozwód nastąpił w przemyskim SLD. Po wielomiesięcznych
kłótniach i podsrywaniach zarząd wojewódzki SLD
zdecydował się na radykalne rozwiązanie, czyli
rozwiązanie organizacji miejskiej.
ŚPrawdziwki obrodziły w Szczecinie. Zarejestrowano tam
Prawdziwą Samoobronę, konkurencyjną wobec Lepperowskiej,
która zdradziła, według prawdziwków, pierwotne ideały i
program wyborczy.
• A w Chorzowie zdesperowana prawica sięgnęła po
Wunderwaffe, czyli idola "Big Brothera" – Klaudiusza
Sevkowica. Jako kandydat na radnego ma on pociągnąć ich
listę. Pół roku temu, wedle chorzowskich plotek,
Klaudiuszowi obiecywano fotel prezydenta miasta. Teraz,
gdy jego popularność i wartość spadły, ma być tylko
radnym od sportu. Ciekawe, że prawica tak krytykująca
niemoralność "Big Brothera" teraz podpiera się jego
bohaterem.
• Wedle ostatnich notowań OBOP, SLD ma już 39 proc.
poparcia przedwyborczego, PO – 14, Samoobrona – 11, LPR
i PiS – po 9 proc., a PSL – 8 proc.
• Prowadził teleturniej "Va banque", znał się na
interesach, bo grał Kurasia w "Polskich drogach".
Artysta dramatyczny, fachura finansowy, prezes Związku
Artystów Scen Polskich (z namaszczenia Unii Wolności)
nie dopilnował i 9 milionów złotych ZASP utonęło wraz z
bankructwem Stoczni Szczecińskiej. Teraz Kazimierz
Kaczor ponownie gra naiwniaka Jana Serce. Wybór trafny.
Wpuścił on finansowo w kanał związek i ubożejących
artystów.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Policja i Głodomeria "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bumar w butach
Osławiony PHZ Bumar to nic innego jak pasożyt
gospodarczy.
Rząd SLD podjął się trudu wsparcia przemysłu obronnego,
czego wyrazem była przyjęta przez Radę Ministrów 14 maja
2002 r. „Strategia przekształceń strukturalnych
przemysłowego potencjału obronnego w latach 2002–2005”.
Odtąd przemysł zbrojeniowy został zgrupowany w dwóch
holdingach, z których jeden ciągnięty jest przez PHZ
Bumar, a drugi przez Agencję Rozwoju Przemysłu.
Skuteczność Bumaru jako siły pociągowej tej grupy budzi
poważne wątpliwości, mimo że firma została wyróżniona w
zeszłym roku w konkursie Lider Eksportu, bowiem
czegokolwiek Bumar się dotknie, to ciągnie na samo dno.
Kontrakcik
Gdy w połowie 1998 r. Roman Baczyński został prezesem
PHZ Bumar, sytuacja w firmie była na tyle krytyczna, że
zmuszony był zwrócić się do innej państwowej firmy –
Cenreksu – o pożyczkę na wypłaty dla pracowników.
Pożyczki nie dostał, ale z końcem roku na koncie Bumaru
pojawiły się jednak pieniądze z Cenreksu. Skąd? Wynik
prostego chwytu: 29 września 1998 r. dwóch członków
zarządu Cenreksu zostało tymczasowo aresztowanych w
związku z przemytem broni dokonywanym przez firmę Steo.
Sytuację natychmiast wykorzystał PHZ Bumar – przejął od
Cenreksu kontrakt w Kongu o wartości 10 mln dolarów. W
związku z aresztowaniami zarządu Cenreksu stracił
koncesję na obrót handlowy, a PHZ Bumar ją miał. Z
kontraktu wartego 10 mln dolców Cenrex dostał 50 tys.
zielonych, resztę zabrał Bumar.
Prowizyjka
Podobny los przypadł w udziale zakładom Bumar Łabędy w
Gliwicach wchodzącym w skład grupy Bumar. Tam PHZ Bumar
przejął zyski z produkcji i eksportu wozów
za-bezpieczenia technicznego (WZT), bo handel produkcją
przedsiębiorstwa z Łabęd może dokonywać się tylko przez
PHZ Bumar w Warszawie. Sam kontrakt zresztą idzie jak po
grudzie. Dlaczego? Z 44 do tej pory dostarczonych WZT
11, czyli 25 proc., nie zostało odebrane przez stronę
indyjską. A nie ma wozów, nie wypłaca się pieniędzy. W
efekcie koszty obsługi kontraktu zeżrą marżę Bumaru i
niewypłaconą Hindusom prowizję. Mimo to prezes Bumaru
zapewnia, że lada moment podpisany zostanie nowy
kontrakt na 228 sztuk WZT. Bumar Łabędy wyszedł na
współpracy z PHZ Bumar jak ten facet od mydła. Do dziś
tonie w długach.
Traktorki
Po wygranej przez Amerykanów wojnie z Saddamem PHZ Bumar
przygotował się do inwestycyjnej ofensywy w Iraku.
Zgodnie z zapowiedziami prezesa Baczyńskiego,
inwestycje, które miano prowadzić w Iraku, oceniono na
blisko 5 mld dolarów. Mieliśmy zbudować linię kolejową
(buduje amerykański koncern Bechtel), dwie fabryki
traktorów (wznoszą je państwowe firmy z Białorusi),
centra logistyczne – też nie my je stawiamy.
Skoro już przy traktorach jesteśmy, to warto odnotować
fakt, że 16 października 2002 r. w ZPC Ursus w obecności
prezesa Bortkiewicza pojawili się panowie Leszek Miller,
Wiesław Kaczmarek i Roman Baczyński oraz prezes firmy
Steyer H.M. Malzacher. Miał być kontrakt na dostawę co
najmniej kilkunastu tysięcy traktorów, lecz w efekcie
nie sprzedano Steyerowi żadnej sztuki. Niemniej jednak
Bumar sukces odnotował – przejął Ursus.
Pukaweczki
O kontrakcie na dostawę czołgów do Malezji, o którym
pisaliśmy w „NIE” nr 49/2003, wiadomo tylko tyle, że
jest projekt Rady Ministrów o udzieleniu Bumarowi
gwarancji rządowych na jego realizację. A przecież Bumar
oświadczył, że gwarancje ma podwójne – więc po co
rządowe?
Bumar oznajmił, że finalizuje kontrakt na modernizację
systemu obrony przeciwlotniczej S-125 (tę samą, która
miała być 6 lat temu sprzedana Egiptowi) dla Indii. Ale
i w tym wypadku śmiemy wątpić, czy to się uda. Do
systemu niezbędne są części, które produkują Rosjanie.
Ale sprzedać nam ich nie chcą, przede wszystkim dlatego,
że sami mają chrapkę na kontrakt. Modernizację systemu
będą, jak powiedzieli, przeprowadzać we własnym
zakresie.
Sukcesiki
Czego zatem dokonał PHZ Bumar pod wodzą prezesa
Baczyńskiego? Przejął udziały skarbu państwa w
kilkunastu największych zakładach przemysłu
zbrojeniowego, bo ma skarb większy niż umiejętności
robienia czegokolwiek – licencję rządową na handel
bronią. Po zmianach ustawy offsetowej PHZ Bumar przejął
też w swoje ręce pieczę nad znaczną częścią inwestycji
dokonywanych przez zagranicznych dostawców uzbrojenia.
Tak jak na przykład w zakładach Mesko, które dostarczyć
mają polskiej armii przeciwpancerne pociski kierowane.
Muszą tego jednak dokonywać wyłącznie za pośrednictwem
PHZ Bumar, który jest właścicielem technologii know-how.
Zyski płyną więc do PHZ.
Mając zapisaną ustawowo przewodnią rolę w polskiej
zbrojeniówce PHZ Bumar może sobie poczynać, jak chce.
Czemu pozwala się na to? Może dlatego, że można w bardzo
łatwy sposób sprywatyzować Bumar lekceważąc zapisy tej
ustawy. Jak? Poprzez podwyższenie kapitału zakładowego i
przekazanie określonej puli udziałów nowemu wspólnikowi
– tak się właśnie stało w przypadku Cenreksu. Można też
wprowadzić inwestora strategicznego, np. firmę
Rheinmetall & Diehl – jak pokazują palcem nasi wkurzeni
informatorzy. Wtedy to za nominalną wartość udziałów w
kapitale zakładowym, czyli śmieszne pieniądze, ktoś kupi
rzeczywiste fabryki, maszyny i ziemię.
Autor : Jędrzej Urban / Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trucie gazem
odpowiedź szefowi bezpieczeństwa
Czyj tyłek chroni szef ABWery plotąc o nierzetelności
dziennikarzy, zamiast demaskować rządowych aferzystów?
– Jak się za psa nająłeś, to szczekaj – powiedział
Leszek Miller do szefa ABW Andrzeja Barcikowskiego i
kazał mu dać odpór pismakom z "NIE" i z "Wyborczej",
którzy zarzucili władzy, że kupiony na Ukrainie gaz
cuchnie korupcją. Powyższe zdanie nie jest opisem
rzeczywistego zdarzenia, lecz relacją z realistycznego
snu, który miałem po przeczytaniu wywiadu, którego szef
ABW udzielił "Trybunie" (z 14 listopada 2003 r.).
Nie zarzucam Andrzejowi Barcikowskiemu, że robi za psa
łańcuchowego u Leszka Millera, bo nie wiem, czy
pospieszył w sukurs rządowi na własną rękę, czy też
wykonał obstalunek premiera. Pewne jest, że próbując
wystawić rządowi świadectwo moralności szef ABW zrobił
to wyjątkowo nieudolnie.
Prawdziwa historia kontraktu gazowego z Ukrainą wygląda
następująco:
lW lutym 2003 r. wicepremier Marek Pol obwieścił, że
wynegocjował zmniejszenie dostaw gazu z Rosji do Polski.
Dzięki talentom Pola Najjaśniejsza nie udusi się od
nadmiaru ruskiego gazu dostarczanego przez Gazprom.
lNa początku czerwca 2003 r. okazało się jednak, że
Polsce brakuje gazu. PGNiG ogłosiło przetarg na zakup
przez rok do 2 mld m szesc. w krótkoterminowych
dostawach (spot). Przetarg miał być rozstrzygnięty
błyskawicznie: składanie ofert do 16 czerwca,
rozstrzygnięcie tydzień później. Nie zgłoszono ani
jednej ważnej oferty.
lRozpisano nowy przetarg. Został on rozstrzygnięty w
sierpniu 2003 r. Wygrała firma Sinclair Technologies
zarejestrowana w USA. We wrześniu okazało się, że
wybrana w przetargu (który był najprawdopodobniej
"ustawiony") spółka nie jest w stanie przesłać gazu do
Polski, gdyż nie ma umowy na korzystanie z gazociągu.
Czyli co do joty sprawdziło się to, co napisaliśmy w
"NIE" nr 34/2003 r.
lPo dwóch nieudanych przetargach Zarząd PGNiG wystąpił o
zgodę na kupno gazu z wolnej ręki i zgodę taką od rządu
dostał. 28 października 2003 r. PGNiG wybrało na
dostawcę ukraińskiego gazu Eural TG, węgierską spółkę
założoną przez Izraelczyka i dwóch Rumunów i oskarżaną
przez światowe media o konszachty z rosyjską mafią.
Prezes PGNiG Marek Kossowski odrzucił propozycje innych
oferentów gotowych dostarczyć gaz po cenach niższych o
co najmniej 10 dolarów za 1 tys. m szesc., aniżeli żądał
Eural TG.
Tak wyglądają bezsporne fakty. Tymczasem Andrzej
Barcikowski twierdzi, iż nie ma nic złego w tym, iż
Polska przepłaci minimum 10 dolków na każdym tysiącu
metrów sześciennych gazu, co w skali całych dostaw z
Ukrainy da kwotę ok. 20 mln dolarów. Tyle co najmniej
Najjaśniejsza straci i taka góra szmalu trafi do czyichś
kieszeni! Szef ABW nie wzdraga się przed tym, że
dostawcą gazu będzie spółka oskarżana o powiązania z
mafią rosyjską.
Szef ABW na łamach "Trybuny" operuje ogólnikami:
...zasadniczy kierunek decyzji podejmowanych przy
gazowym kontrakcie znajduje merytoryczne uzasadnienie.
Niech więc, do jasnej cholery, udowodni to gołosłowne
stwierdzenie i nie czyni tajemnicy z transakcji
handlowych! Ja upieram się przy swoim – zawarto zły
kontrakt gazowy z ewidentną szkodą dla Polski!
Rzecz ciekawa – po publikacji pt. "Jak zarobić 360 000
zł dziennie" ("NIE" nr 46/2003 r.) zastępca
Barcikowskiego pułkownik Paweł Pruszyński nadesłał do
redakcji sprostowanie. Nie zakwestionował faktów
dotyczących kontraktu gazowego opisanych w "NIE". Nie
zaprzeczył, iż na 6 dni przed parafowaniem
budapeszteńskiego kontraktu z Eural TG został
poinformowany, że Polska może kupić gaz taniej i że
szykuje się gruby skandal. Pułkownik Pruszyński w liście
do "NIE" zaprzeczył tylko temu, iż jego ojciec był
funkcjonariuszem UB. Pruszyński nie zaprzeczył w
nadesłanym sprostowaniu, że ABW wiedziała o aferze i że
jej nie zapobiegła.
W wywiadzie udzielonym "Trybunie" usiłując zdezawuować
nasze publikacje Barcikowski obwieścił, że tego rodzaju
artykuły są inspirowane: ...przez lobbystów
występujących w imieniu firm, które nie są zwycięzcami
przetargów. Cóż w tym nagannego, że firma, która
przegrała, chce – korzystając z pomocy dziennikarza –
przedstawić swoje racje? Ważne, aby dziennikarz nie dał
się wpuścić w maliny, zbadał trafność przedstawionych mu
racji. Całe dziennikarstwo śledcze opiera się na
podążaniu tropem czyichś informacji. Informatorzy prasy
na ogół mają jakiś swój interes w doprowadzaniu do
publikacji.
My staramy się rewelacje dobrze sprawdzać, a ustalone
fakty komentować wedle własnego przekonania.
Chcąc zaoszczędzić podwładnym Andrzeja Barcikowskiego
trudu wyśledzenia, kto mnie inspirował do wtykania nosa
w sprawy zakupów gazu z Ukrainy, nie będę ściemniał, że
wracając z knajpy potknąłem się o pudło z kwitami
dającymi podstawy do obsobaczenia władz PGNiG.
Było tak. Dwa lata temu zamieściłem w "NIE" z 1
listopada 2001 r. artykuł informujący o tym, że
solidarnościowi szefowie PGNiG Stefan Gieroń i Andrzej
Lipko traktowali tę spółkę skarbu państwa jak prywatny
folwark. (Lipko m.in. kazał sobie kupić na służbową
kwaterę dom za 770 tys. zł, a remont rezydencji
dodatkowo kosztował państwową spółkę 137 tys. zł).
Przygotowując ten artykuł zaprzyjaźniłem się z kilkoma
osobami z PGNiG. Jedna z tych osób w sierpniu 2003 r.
dała mi cynk, że w PGNiG kroi się skandal, przy którym
afera Rywina to mały pryszcz. Chodziło o już wspomniany
drugi przetarg gazowy, który wygrał Sinclair, choć nie
powinien. Mojego rozmówcę wkurzał fakt, iż eseldowskie
władze PGNiG wspierają tego samego
amerykańsko-ukraińskiego pośrednika, którego uprzednio
protegowali solidarnościowi prominenci. Dzięki
życzliwości pracownika PGNiG dowiedziałem się tego i
owego, a przede wszystkim złapałem kontakt z polskimi
firmami, które współzawodniczyły o kontrakt gazowy z
Ukrainy. Poszedłem wskazanym tropem. Tak więc to nie
firmy chcące sprzedać Polsce gaz do mnie dotarły, ale to
ja musiałem je odnaleźć i usilnie zabiegać o uchylenie
rąbka tajemnic handlowych. Zresztą z trudem wydzierałem
te informacje.
Zanim jednak opublikowałem pozyskane wiadomości,
starałem się wszystko jak najdokładniej sprawdzić. Nie
zawsze inspiracja do zdemaskowania jakiegoś szwindlu
wypływa z niskich pobudek i pochodzi od firm
przegrywających przetargi. Bywa i tak, że sumienie rusza
szeregowego pracownika państwowej firmy, którego krew
zalewa na szkodliwe postępowanie jego szefów. Niestety,
w rezultacie moich zwierzeń ABW zacznie tropić, kto był
moim informatorem. Tajna policja polityczna częstokroć
bardziej się zajmuje tym, kto podał do prasy informacje
stwarzające kłopot jej mocodawcom niż treścią publikacji
umożliwiającą tropienie ewentualnej korupcji.
* * *
Polscy dziennikarze są najbardziej przekupni wśród
dziennikarzy państw kandydujących do UE – taki oto
smutny wniosek wypływa z badania amerykańskiego
Instytutu Public Relations – doniosła "Rzeczpospolita"
(z 17 października 2003 r.).
Ta diagnoza raduje polityków, którzy pragną zdezawuować
niewygodne dla nich publikacje. Nie przeczę, że niekiedy
dziennikarze, a także wydawcy biorą pod stołem szmal od
biznes-menów i lobbystów. Niekiedy w bezpiecznej formie
opłat za reklamę. Są też artykuły napisane na zamówienie
i wbrew prawu prasowemu nieoznaczone jako
"sponsorowane". W "NIE" to się nie zdarza.
ABW jest między innymi od tego, by tropić korupcję –
także w gazetach. Nie powinna natomiast wystawiać
rządowi gwarancji moralności bez pokrycia. Miała być
apolityczna, czyli działająca w interesie prawa i
państwa, a nie ludzi mających akurat władzę rządową.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Polska padaczka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Spółkowanie z córkami
Oszuści zdarzają się w najlepszych rodzinach i w
najlepszych firmach. Energopol oszukuje bezkarnie.
Generalna Dyrekcja Budownictwa Hydrotechnicznego i
Rurociągów Energetycznych Energopol była kiedyś wielką
spółką państwową z oddziałami rozplenionymi po całym
kraju. Specjalizowała się w budowaniu, zwłaszcza
gazociągów i ropociągów na terenie byłego ZSRR.
Sprywatyzowany Energopol S.A. ma 6 spółek-córek, które
też mają swoje córki. Jedna z nich – Energopol Trade –
ma ich 33. Spółkowa wielodzietność bardzo się opłaca.
Mamusia
Energopol Trade buduje wszystko, nawet bloki mieszkalne
i wielkie apartamentowce w Pomrocznej. Także szkoły w
Rosji. Budowanie Energopolu polega głównie na
pośredniczeniu w budowaniu. Prawdziwą robotę odwalają
podwykonawcy.
Energopol wydaje się całkiem wiarygodną firmą z
tradycjami i szmalem. Gdyby udało mi się z nim podpisać
umowę na podwykonawstwo czegokolwiek, nawet osiedlowego
śmietnika, ale za 787 318,34 zł, skakałabym pod sufit.
Marian Krzemiński, właściciel spółki Wimar, tak właśnie
zrobił. Też uznał, że Energopol to wiarygodny partner.
Dzisiaj w chałupie u Krzemińskiego siedzi komornik.
Wcześniej zajął konta i wszystkie samochody. Interesy
Wimaru z szacownym Energopolem skończyły się długami
Krzemińskiego u dystrybutorów na jakieś
800 tys. zetów. Gdyby nie to, firma obchodziłaby dzisiaj
20. urodziny.
Córcia
Oficjalnie umowę na roboty dla Energopolu S.A.
podpisywał Wimar z wnuczką Energopol S.A. – spółką
Energopol Trade-Centrum (ETC). Tak poradziła
spółka-matka – Energopol Trade S.A. Mama ma w Energopol
Trade-Centrum 94 proc. udziałów, a w zarządzie bliskiego
kumpla Mariana Krzemińskiego ze studiów; Krzemiński woli
nie podawać jego nazwiska, bo na sam jego dźwięk dostaje
potężnej kurwicy. Krzemiński ufał swojemu szkolnemu
kolesiowi, a ten go zapewniał, że Energopol szmal płaci
w terminie i niech się nie martwi żadnymi zaliczkami,
tylko buduje. I Wimar budował jak głupi.
Pierwszą fakturkę na 200 tys. zapłaciła mu Energopol
Trade-Centrum w terminie. W tej sytuacji Krzemiński
podpisał kolejną umowę z ETC na budowanie za 580 tys.
zł. I znowu budował i wystawiał kolejne faktury, które
ETC podpisywała regularnie i bez zastrzeżeń. Świat
wydawał się Krzemińskiemu megapiękny. Do pracy w firmie
wciągnął zatem dzieci tuż po ekonomicznych studiach.
Budowa się skończyła, fakturek zebrało się razem na 580
tys., ale konto Wimaru ciągle było puste. Mijały
miesiące. Krzemiński najpierw nagabywał swojego
szkolnego kolegę przez telefon. Ten go spuszczał, aż w
końcu oko w oko wysypał się, że spółka z o.o. Energopol
Trade-Centrum nie ma szmalu. Ma konto puste jak konto
Krzemiń-skiego. Zero złotych.
Krzemiński najpierw zdębiał, a potem osi-wiał albo
odwrotnie. Tego dnia uchlał się z rozpaczy. Na szczęście
mamy sądy, komorników... – pomyślał w pijackim widzie i
zasnął, śniąc błogo o głośnej rozprawie. Następnego dnia
polazł do sądu i omal nie oślepł, bowiem w sekretariacie
ładna panienka podsunęła mu... wniosek o upadłość firmy
Energopol Trade-Centrum. Wniosek złożony został jeszcze
przed podpisaniem drugiej umowy z ETC. To znaczy, że ETC
wtedy już praktycznie nie było. Pięknie, kurwa mać,
podpisałem umowę z Energopolem widmem, przygadał sobie w
myśli i wyszedł z sądu. Sąd gospodarczy też wysłał
Krzemińskiego na drzewo.
Ponieważ szło o spory szmal i słynny Energopol,
prokuratura wszczęła dochodzenie, przesłuchała
kierownictwa różnych Energopoli i umorzyła dochodzenie w
sprawie o doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia
mieniem w kwocie 582.582,02 zł firmy Wimar przez Zarząd
firmy Energopol Trade Centrum Sp. z o.o. i Energopol
Trade, bo czyn nie zawiera ustawowych znamion czynu
zabronionego. W sumie umarzała dochodzenie w sprawie
Energopolu dwa razy, ostatnio w lutym 2004 r.
Prokuratura wspaniałomyślnie ustaliła, że spółka
Energopol Trade-Centrum faktycznie nie ma ani złotówki
na koncie. Brak płatności dla Wimaru wynikł z braku
płynności finansowej.
Ani spółka Energopol Trade S.A., ani tym bardziej
Energopol S.A. nie miały żadnych zobowiązań wobec siebie
ze spółką Energopol Trade-Cen-trum Sp. z o.o., toteż nie
ma żadnych podstaw prawnych aby te firmy pokrywały
zobowiązania finansowe ET.
Prokuraturę nie zainteresowało to, że nieistniejąca
firma ETC bezprawnie zawierała umowy. Że konto ETC
zrobiło się nagle puste, bo szmal przelano najpierw do
innej spółki-wnuczki – Energopol Trade Market. Wtedy ETC
„bezpiecznie” ogłosiła upadłość, a następnie ETM
przejęła ETC. I w ten prosty sposób wszyscy kolorowo
wydymali Krzemińskiego na ponad pół bani zetów.
Ostatecznie Marian K. postawił na CBŚ. Spotkał się z
funkcjonariuszem Biura. Ten w konspiracji przejrzał
kwity i orzekł, że sprawa jest ewidentnym wyłudzeniem,
że on się tym zajmie, ale co zdecydują jego szefowie, to
już nie jego broszka, bo w końcu idzie o poważną firmę.
Wziął papiery i poszedł. Miał się odezwać w ciągu dwóch
tygodni, ale kamień w wodę – facet zniknął jak owsik w
gównie. Komórka nie odpowiadała, a gdy Krzemiński
trynknął oficjalnie do CBŚ i zapytał o gościa,
poinformowano go, że ten pan już tu nie pracuje.
Babcia
W grudniu 2003 r. na wniosek Prokuratury Rejonowej w
Katowicach aresztowano prezesa Energopolu S.A. Wacława
Achlera w związku z aferą w Hydrobudowie Śląsk. Sąd
zwolnił prezesa z aresztu za kaucją 200 tys. zł.
Ostatnio prezes żalił się na wysokość tej kaucji i to
był jego jedyny znak życia, w sekretariacie Energopol
S.A. powiedziano mi bowiem, że prezesa nie ma i nie
rozmawia z dziennikarzami. O podejrzanych związkach
Energopolu z Hydrobudową pisałam rok temu.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wieści gminne i inne
o Wzorowy rolnik, sołtys, członek zarządu powiatu
sejneńskiego zamierzał wyskoczyć przez okno z
dziesiątego piętra suwalskiego wieżowca z powodu stresu
związanego z obowiązkami społecznikowskimi. Zrezygnował
z samobójstwa po wielu godzinach negocjacji prowadzonych
przez policyjnego psychologa.
o Dziesięciu pacjentom białostockich szpitali wycięto
próbki narządów lub całe organy rzekomo zaatakowane
przez raka. Oparte na badaniach histopatologicznych
tkanek diagnozy, przeprowadzone w Zakładzie
Patomorfologii miejscowej Akademii Medycznej, okazały
się fałszywe. Prokurator ustali, dlaczego wmawiano
zdrowym śmiertelną chorobę, bo zainteresowanych nie
satysfakcjonuje cudowne uzdrowienie.
o Na niespełna 3 lata pozbawienia wolności skazał
toruński sąd policjanta, który po wódzie znacznie
przekraczając szybkość spowodował wypadek, w którym
zginęła jego była przyjaciółka. Za okoliczność łagodzącą
uznano fakt, że policjant kochał zmarłą i działał "z
porywu serca".
B. D.
o Obradowała Rada Gminy Lipnica Wielka. Oto cytaty z
sesji: "Nie pomogą doktoraty, gdy ktoś jest chamowaty.
Dostanieś po tyj mordzie. Nie mrukaj, bo cie chlusne w
pysk". Na sali wrzało jak na jarmarku, aż w końcu radny
Emil Martyniak rzucił się na Henryka Kowalczyka, radnego
i sołtysa Kiczor. Doszło do szarpaniny i bijatyki –
relacjonuje lokalna prasa dyskusję polityków
samorządowych.
o Ciekawe są także dyskusje Rady Miejskiej w Gorzowie
Wielkopolskim. "Zacznę od tyłu wyjątkowo, bo to nie jest
moja ulubiona pozycja, pani Elu" – mówił do radnej
wiceprezydent.
o Jeszcze jedna świnia do koryta – krzyczeli
protestujący działacze Samoobrony usiłując przekazać
wojewodzie łódzkiemu 20-kilogramowego prosiaka. Po
demonstracji przerażoną, zziębniętą i głodną świnię
porzucono na dziedzińcu urzędu wojewódzkiego. To typowy
dla polskiego chłopa sposób postępowania ze zwierzętami
– oburzają się działacze Towarzystwa Opieki nad
Zwierzętami. Prosiak trafi prawdopodobnie do łódzkiego
zoo jako kolega słonia. A co z demonstrantami?
o W maju 2002 r. mieszkańcy Gdańska Moreny zorganizowali
demonstrację na przejściu dla pieszych, na którym
dochodziło do wypadków, w tym dwóch śmiertelnych. Żądali
zainstalowania świateł. Władze zapewniły, że światła
zostaną zainstalowane. Słowa dotrzymały. Organizatorzy
demonstracji staną jednak przed sądem. Zdaniem policji,
była ona bowiem nielegalna.
o We wsi Bożnów w Lubuskiem policja zatrzymała na
gorącym uczynku podczas próby włamania do baru dwójkę
włamywaczy. Było to rodzeństwo: 11-letni chłopiec i jego
9-letnia siostrzyczka. Aby dostać się do baru, dzieci
zerwały 30 dachówek i wybiły otwór w ścianie. Policja
ustala, czy rodzice nie zaniedbali obowiązków
wychowawczych. Chyba nie pouczyli, że należało wystawić
czujki.
o Burmistrz Biłgoraja zażądał wyciągnięcia konsekwencji
służbowych wobec dyrektora Biłgorajskiej Telewizji
Kablowej. Na antenie telewizji odczytano komunikat NSZZ
"Solidarność" z Biłgorajskiego Centrum Kultury –
burmistrzowi zarzucono naruszanie kodeksu pracy, a nawet
konstytucji. Zgodnie z wolą burmistrza, dyrektora
zawieszono. – Obrażono nie
tylko mnie, ale urząd, który piastuję. Nie mogłem
patrzeć na to bezczynnie – wytłumaczył burmistrz.
Wolność mediów goni resztkami już na szczeblu
wojewódzkim.
o Upomnienie o zapłatę jednego grosza otrzymał z rejonu
energetycznego w Międzyzdrojach jeden z mieszkańców
gminy Wolin. W razie nieuiszczenia rejon grozi mu
wyłączeniem prądu i skierowaniem sprawy do sądu. Za
absurd odpowiadają podobno nie ludzie, ale komputer,
który drukuje upomnienia niezależnie od wysokości długu
odbiorców energii.
o O wielkim szczęściu może mówić pewien mieszkaniec
Bielska-Białej, którego omal nie zabił spadający z 10
piętra 16-letni samobójca. Szczęścia nie miał samobójca,
który nie trafił w przechodnia a przeżył upadek.
o W 2002 r. złodzieje ukradli na ulicach Warszawy 10
tys. aut. Policji udało się odnaleźć 240.
D. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polska idzie w gaz
Przegnaliśmy Rosję, bo puszczała gazy. Teraz gaz kupimy
za pośrednictwem Ukrainy via amerykańska spółka.
Z początkiem roku wicepremier Marek Pol z dumą
obwieścił, że udało mu się wynegocjować zmniejszenie
dostaw gazu z Rosji do Polski. Przekonywał, że dzięki
jego talentom Najjaśniejsza nie udusi się od nadmiaru
ruskiego gazu.
Wkrótce po gazowym sukcesie wicepremiera PGNiG ogłosiło
przetarg na pilną dostawę do Polski dodatkowych ilości
gazu. Najpierw 0,5 miliarda, a później aż 2 miliardów
metrów sześciennych. Rosyjskie dostawy gazu w bieżącym
roku, tak jak i w latach poprzednich, nie pokrywają
rzeczywistych polskich potrzeb. W pierwszych dniach
sierpnia został rozstrzygnięty przetarg na dodatkową
dostawę gazu. I tak oto, mając kłopoty z nadmiarem
rosyjskiego gazu, sprowadzimy gaz z Ukrainy, która także
importuje gaz z Rosji, Uzbekistanu i Turkmenii.
Za ok. 200 mln dolarów PGNiG kupi gaz na zaprzyjaźnionej
Ukrainie, ale nie od tamtejszego państwowego potentata
NAK-Ukraina (Naftagaz Ukraina) bądź spółek z nim
powiązanych, lecz od "amerykańskiej" offshore (spółka o
specjalnym statusie, korzystająca ze zwolnień
podatkowych) Sinclair Technologies.
Sezam dla wybranych
Spółka Sinclair Technologies jest zarejestro-wana w
Little Rock w amerykańskim Stanie Arkansas. Faktycznie
jednak obraca kapitałami ukraińskimi i jest własnością
ukraińskich biznesmenów. Ci biznesmeni byli wcześniej
powiązani z firmą EDL. Ta firma z kolei była w 1999 r.
objęta śledztwem prowadzonym przez ukraińską prokuraturę
generalną w sprawie eksportu "kradzionego" gazu i
fałszowania dokumentów. W związku z tym śledztwem
przesłuchano w Polsce troje pracowników PGNiG. Po tym
incydencie ukraińscy biznesmeni nie mogli już w Polsce
występować pod szyldem EDL. Wypromowali więc Sinclaira.
Dzięki poparciu Andrzeja Lipki, byłego AWS-owskiego
prezesa PGNiG, oraz dyrektorów Pawła Hołowni, Krzysztofa
Drzewieckiego i Stefana Ostrowskiego Sinclair
Technologies wyimpasowała z Polski spółkę Elcom. W 2001
r. Sinclair zaczęła dostarczać do Najjaśniejszej gaz
ukraiński. Wydawało się to nieco dziwne, gdyż – jak
informowała "Rzeczpospolita" – na wcześniejszych
spotowych dostawach gazu z Elcomu PGNiG zaoszczędziło w
5 miesięcy ponad 12 mln dolarów.
Formalnym powodem zrezygnowania z dostaw gazu od Elcomu
były pustki w kasie PGNiG. Lipko nie płacił za już
dostarczony gaz. Proces sądowy wytoczony przez Elcom
wykazał, że to nie brak płynności był rzeczywistym
powodem wstrzymania Elcomowi zapłaty. Wypłaty opóźniał z
sobie tylko znanych powodów dyrektor Stefan Ostrowski,
który obecnie przesiadł się na fotel szefa do spraw
zakupów w PGNiG i przewodniczył komisji przetargowej,
która wyłoniła spółkę Sinclair.
W 2001 r. kłopoty z płynnością nie przeszkodziły jednak
prezesowi Lipce w jednoczesnym rozkręceniu interesów z
Sinclairem. Lipko, którego Leszek Miller nazwał
szkodnikiem, wyleciał z PGNiG, ale jak widać firma
Sinclair w tzw. międzyczasie zdążyła sobie zjednać
przychylność na niższych szczeblach.
Kradzione tańsze
Wynik ostatniego przetargu na dostawy spotowe wskazuje,
że także pod prezesurą Marka Kossowskiego Sinclair
będzie dostarczała do Najjaśniej gaz. Tymczasem – jak
się nieoficjalnie dowiedziało "NIE" – np. w lutym
zeszłego roku przedstawiciele Gazeksportu odmówili w
stacji pomiaru gazu w Drozdowiczach podpisania aktu
przekazania dostarczonego do Polski gazu od Sinclaira,
który to dokument umożliwia dokonanie legalnych
rozliczeń. Ponoć powodem odmowy było to, że
amerykańsko-ukraińska firma sprzedawała gaz po
dumpingowej cenie naruszając rosyjsko-ukraińskie
porozumienie.
Tu należy się pewne wyjaśnienie. Otóż Ukrainę wiążą z
Rosją porozumienia dotyczące gazu ziemnego. Zgodnie z
umowami dwustronnymi ani gaz rosyjski płynący na Ukrainę
ze złóż syberyjskich, ani gaz turkmeński nie może być
odsprzedawany za granicę. Istnieją też tajne
porozumienia co do cen, po jakich gaz ukraiński może być
sprzedawany za granicę do państw będących jednocześnie
odbiorcami gazu rosyjskiego. Prawdopodobnie Sinclair
niekiedy usiłuje tych ustaleń nie respektować.
Zastrzegający sobie anonimowość pracownik PGNiG
powiedział w rozmowie z "NIE", że Sinclair wygrała
przetarg, bo oferowała Polsce gaz po cenie niższej o
blisko 20 proc. od ceny gazu kupowanego od rosyjskiego
Gazpromu, a Polskę nie interesują ukraińsko-rosyjskie
porozumienia gazowe, lecz cena. Ta argumentacja jest
tylko z pozoru przekonująca. Rozumując w tym stylu można
by na przykład dojść do wniosku, że państwowa firma
powinna w porozumieniu z mafią sprowadzać do Polski
kradzione auta, gdyż są tańsze od fabrycznych.
"Puls Biznesu" (z 4.08.2003) doniósł, że: podczas wizyty
na Ukrainie prezes PGNiG Marek Kossowski nabrał pewności
co do wyboru zwycięzcy przetargu. Kontrakt przypadł
spółce Sinclair. Kossowski był na Ukrainie przed
rozstrzygnięciem przetargu.
Targ o przetarg
Prezes Kossowski towarzyszył premierowi Millerowi
podczas podróży na Ukrainę w ostatnich dniach lipca.
Polska prasa o tym nie informowała, ale Kossowski
spotkał się wtedy ze swym odpowiednikiem – Jurijem
Anatoliewiczem Bojko, prezesem państwowego NAK-Ukraina.
Przy rozmowie obu prezesów był obecny doradca premiera
Millera. Wedle tego, co udało się nam ustalić w rozmowie
z jednym z pracowników NAK-Ukraina, nikt prezesa
Kossowskiego nie zachęcał do podpisania kontraktu z
Sinclairem. Przeciwnie, to biznesmeni z tej firmy
rozpowiadają ponoć na Ukrainie, że mają świetne stosunki
z ludźmi z otoczenia prezydenta Kwaśniewskiego, i
zapewniają, że strona polska przyznała im nieformalną
wyłączność na dostawy spotowe gazu z Ukrainy.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy na Ukrainie, do
polskiej prokuratury już wpłynęło lub wkrótce napłynie
doniesienie o próbie wymuszenia łapówki przez pewną
osobę z PGNiG. Łapówkę chciano ponoć wymusić od firmy
konkurującej z Sinclairem. Tej informacji nie udało się
nam potwierdzić w warszawskiej prokuraturze.
Ustaliliśmy natomiast, że przebieg przetargu na dostawę
gazu z Ukrainy jest przedmiotem wstępnego badania w
Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumenta oraz w
Urzędzie Zamówień Publicznych. Skarga na nierzetelność
przetargu – który zadaniem kilku polskich firm był
"ustawiony" – wpłynęła także do Kancelarii Premiera. W
tych okolicznościach prawdopodobnie pierwsza sierpniowa
dostawa gazu z Ukrainy do Polski nie będzie mogła być
zrealizowana. A w takim przypadku gaz trzeba będzie
kupić w Rosji, płacąc Gazpromowi horrendalną cenę ok.
130 dolarów za 1000 metrów sześciennych. Tyle liczy
sobie rosyjski Gazeksport za pozakontraktowe dostawy
gazu.
* * *
Cały łańcuch pośrednich poszlak, do których dotarliśmy,
wskazuje, że wkrótce do serii afer dołączy skandal
gazowy o skali nieporównywalnie większej od afery
starachowickiej i kilku innych.
Politycy SLD słusznie wieszali psy na rządzie Buzka za
fatalną politykę zaopatrywania Polski w gaz ziemny.
Jednak po przejęciu władzy niewiele w tej dziedzinie
naprawili. Importem gazu spoza Rosji rządzi prawo
dżungli. A rurociąg Szczecin–Brenau – który łącząc
Polskę z systemem gazociągów Unii Europejskiej w pewnym
stopniu uniezależniłby Najjaśniejszą od dostaw ze
Wschodu – nadal pozostaje w sferze projektów.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pudel murzynem
Angole wojują za Amerykę, a Waszyngton odpycha ich od
łupów.
Operacja "Wolność Iraku" przeprowadzana bez znieczulenia
przez marnego, choć dysponującego drogimi skalpelami
chirurga potyka się o przejściowe problemy. Jedynym
dostrzegalnym członkiem Bushowej "potężnej koalicji"
jest kraj zwany oksymoronicznie Wielką Brytanią.
(Naszych Grom-ów z USA nie widać, a Czesi przezornie
uciekli jeszcze przed agresją). Czyż możliwe więc, by
Amerykanie nie kadzili wiernym Brytanom, nie spełniali w
lot ich niewypowiedzianych jeszcze życzeń? Możliwe, choć
to za mało powiedziane.
Angole wykazują użyteczność nie tylko przy niesieniu
szczęścia Irakowi. W trakcie konferencji prasowej w
końcu marca na weekendowisku Busha w Camp David premier
Blair (niewdzięczni rodacy przezywają go "pudlem Busha")
oddał głównodowodzącemu wyzwolicielskiej krucjaty
nieocenione przysługi z zakresu public relations.
Dziennikarze wyliczyli, że mówił dokładnie dwa razy
więcej, a przez kurtuazję wstrzymali się od obliczeń,
ile razy mądrzej od Busha, który zachowywał się jak
trzon kapusty wydzielający komunały.
Zapytany, co się stanie, gdy Irak ujrzy już jutrzenkę
swobody, Bush oświadczył, że powojenna administracja
powinna być stworzona wspólnym wysiłkiem "ONZ, naszych
aliantów oraz partnerów". Prezydentowi wyleciało z
głowy, że jego personel wyrychtował już skład
powojennego rządu okupacyjnego, a nawet zdążył się o
jego obsadę ostro pożreć.
"Rząd" ma mieć 23 ministerstwa; na czele każdego stanie
Amerykanin, a dla podretuszowania kolorytu lokalnego
oddeleguje się doń pięciu mianowanych przez Pentagon
doradców-Irakijczyków. Nabuchodonozorem i czapką całej
konstrukcji ma być emeryt generał Jay Garner. Na wieść o
tym Blairowi zrzedła mina, bo tyrał niestrudzenie przy
zaangażowaniu ONZ do odbudowy oraz tymczasowego zarządu
Iraku i nawet udało mu się namówić Francję do udziału w
odgruzowywaniu.
To był tylko pierwszy łyk z czary goryczy, jaką Bush
zaserwował sojusznikowi, który poszedł za nim w ciemno
mimo dramatycznej opozycji w kraju. Blair miał nadzieję,
że będzie miał coś do powiedzenia w kwestii odbudowy i
przyszłości Basry, którą oblegają jego żołnierze, oraz
pobliskiego i jedynego morskiego portu Umm Kasr (Anglicy
bezowocnie postulowali przekazanie go pod kontrolę
tubylcom, by zdobyć ich zaufanie). Amerykanie
zdecydowali, że kontrakt rekonstrukcyjny wart 4,8 mln
dolarów przypadnie ich firmie – Stevedoring Services of
America. Wielcy Brytyjczycy poczuli się jak murzyn,
który zrobił swoje.
Angole poirytowali się nie na żarty (ich biznes i
związki zawodowe wpadły w furię), gdy post factum
dowiedzieli się, że Starszy Brat postanowił do
pierwszego przetargu o kontrakt wartości 600 mln dolarów
na odbudowę infrastruktury Iraku dopuścić wyłącznie
firmy USA. I to tylko wyselekcjonowaną piątkę, która
wpłaciła satysfakcjonujące kwoty (w sumie ponad 2 mln
dolarów) na tacę kampanii wyborczej Dablju. Komentatorów
zdziwił zrazu brak wśród wybrańców firmy Halliburton
Cheneya; niektórzy przypuszczali, że wiceprezydent USA
wstrzymał się z pobudek etycznych. Ot, naiwność.
Halliburton wstawił po prostu swego subkontraktora –
KBR. Świecenie kojarzoną jednoznacznie nazwą
zaszkodziłoby bowiem Halliburtonowi w rozległych
interesach prowadzonych w świecie arabskim.
* * *
Rozbieżności pogłębiają się z każdym dniem na placu boju
wyzwoleńczego. Brytyjczycy starają się nawiązać kontakt
i przełamać wrogość wyzwalanej ludności. Amerykanie
trzymają tubylców na bezpieczny dystans – na muszce. Gdy
US Marines ukatrupili 7 kobiet i dzieci w mikrobusie,
ich dowództwo natychmiast oświadczyło, że postąpili
słusznie, bo auto nie stanęło na wezwanie. Brytyjczycy
ujawnili, że byli świadkami, jak dowódca US Marines
bluzgał potem podwładnym, że nie oddali strzałów
ostrzegawczych. Prasa brytyjska doniosła, że 3 żołnierzy
z ich 13. Brygady Desantowej zostało odesłanych pod sąd
wojskowy w kraju za krytykowanie strategii amerykańskiej
i zwracanie uwagi na zagrożenie ludności cywilnej, które
ona powoduje. Takich uwag raczej nie robią szeregowcy,
chodzi więc zapewne o dowódców. Coś tu musi być na
rzeczy, bo w wywiadzie dla BBC 31 marca David Blunkett,
minister rządu laburzystów, skonstatował, że siły
inwazyjne Irakijczycy "traktują jak łajdaków". W Stanach
stężałych w imperatywie patriotyzmu nie ma alternatywy
dla peanów o bohaterstwie najlepszych synów i córek.
Media prezentują komandosów jako aniołki Busha: tulą
niemowlęta, obdarowują batonami bądź ściskają
uszczęśliwionych tubylców.
2 kwietnia minister spraw zagranicznych Anglii Jack
Straw, wystraszony groźbami waszyngtońskich jastrzębi
wobec Iranu i Syrii, pospieszył z zapewnieniem, że
Brytyjczycy do ewentualnego ataku na te kraje się nie
przyłączą.
Tony Blair uczynił się zakładnikiem Donalda Rumsfelda –
pisał 1 kwietnia brytyjski dziennik "The Guardian",
wskazując szefa Pentagonu jako głównego podżegacza i
inicjatora wojny. – Czemu Mr. Blair zdecydował się
powierzyć swój rząd – nasz rząd – w nieprzyjazne ręce
sekretarza obrony USA, pozostaje absolutną tajemnicą.
Gdy okaże się, że Mr. Rumsfeld miał rację ¸ propos ataku
na Irak i zastosowania takich, a nie innych środków do
tego celu, Mr. Blair prawdopodobnie ocali skórę. Ale
jeśli Mr. Rumsfeld się myli, zniszczenia nie ograniczą
się do utraty fotela premiera przez Mr. Blaira, ale mogą
oznaczać utratę władzy przez rząd laburzystów. Konkluzja
gazety: Skoro mamy przyjaciół takich jak Mr. Rumsfeld,
to po co nam wrogowie?
Rządy USA i Wielkiej Brytanii solidarnie wspierały
Husajna, gdy popełniał swoje największe zbrodnie. Czyżby
solidarność miała się wykruszyć przy jego eliminowaniu?
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " O krzyż dla zbawiciela "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
A mury runęły
Pamiętacie taki dialog z "Psów" Pasikowskiego, kiedy
esbecy palili dokumenty?: – Stopczyk, co wy tam palicie?
– Ja? Radomskie, ale jak pan major woli, to Franc ma
Camele.
Co niszczy Wienerberger w swojej cegielni w Zielonce pod
Warszawą? – Nic nie niszczy. Robi wiosenne porządki.
W artykule "A mury runą" napisałem o firmie Wienerberger
i ich pustakach nietrzymających parametrów producenta i
polskich norm budowlanych ("NIE" nr 39/2002). W
odpowiedzi polscy przedstawiciele austriackiej firmy
rozesłali do swoich klientów dezawuujący artykuł list, w
którym twierdzą, że oparłem się na niewiarygodnych
badaniach i tylko oni (Wie-nerberger) potrafią ze
specjalnego kodu odczytać, jakie parametry powinien
spełniać ich produkt. Zarzucają "NIE" udział w wojnie
między producentami. Pismo to nigdy nie trafiło
oficjalnie do "NIE".
* * *
Sprawą Wienerbergera zająłem się, gdyż zgłosił się do
mnie Andrzej Rej, prezes stowarzyszenia polskich
producentów ceramiki budowlanej CERBUD. Jest to
organizacja społeczna zrzeszająca podmioty prawne i
osoby fizyczne, nieprowadząca działalności gospodarczej,
w szczególności nieprodukująca jakichkolwiek materiałów
budowlanych.
Nie napisałem artykułu opierając się na opowieściach
Reja, lecz na dokumentach, których wiarygodność jest
niepodważalna. Zakupione w należącej do Wienerbergera
cegielni w Zielonce pustaki (Porotherm 18.8 P+W) zostały
przetestowane w certyfikowanym niezależnym laboratorium
w Krotoszynie. Procedura testowa była zgodna z polskim
prawem. Wyniki badań są w posiadaniu redakcji. W teście
na wytrzymałość mechaniczną w ośmiu niezależnych próbach
produkt osiągnął średnią wytrzymałość na ściskanie 8,6
megapascala (MPa). Tymczasem producent, w ślad za normą
państwową, gwarantuje 15 MPa. Pustak zamknięty w
specjalnej chłodni przeszedł też 20 cykli zamrożeń do
temperatury minus 15 stopni Celsjusza i rozmrożeń.
Wynik? Wbrew zapewnieniom producenta materiał nie jest
mrozoodporny.
* * *
Reprezentowane przez Reja stowarzyszenie CERBUD złożyło
zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa do prokuratury.
Poinformowało Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów,
sprawą zajęli się posłowie, wśród nich najaktywniej
poseł Jan Tomaka z Platformy Obywatelskiej, który
zawiadomił Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego i
Ministerstwo Infrastruktury. Wiemy, że osobne
dochodzenie prowadzi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego
i policja.
Postępowania wloką się niemiłosiernie. Na dodatek prezes
UOKiK postanowił nie dopuścić CERBUDU do udziału w
postępowaniu w charakterze strony, mimo iż jest to
organizacja społeczna.
* * *
Tymczasem na terenie podwarszawskiego zakładu
Wienerbergera w Zielonce dzieją się dziwne rzeczy. Kilka
tysięcy palet – każda po 56 pustaków – zostało
zniszczonych i rozwalcowanych po placu wielkości
czterech boisk piłkarskich. W niektórych miejscach
wysokość zwałowiska przekracza 3 metry. Niszczeniu
podlegają opisywane przeze mnie pustaki Porotherm 18.8
P+W, które trafiają pod koła spychaczy z zafoliowanych
palet, na których przyczepiono kartki "cegła nie do
sprzedaży". Zapytaliśmy u źródła, co, u licha, się
dzieje?
– W Zielonce nie ma miejsca żadne niszczenie, jest to
zwykłe wyrównywanie placu przy wykorzystaniu najtańszych
materiałów – wyjaśnił Mirosław Jaroszewicz, członek
zarządu Wienerbergera w Polsce.
Hmmm... Przeprowadziłem szybką konsultację z kilkoma
właścicielami cegielni – większych i mniejszych. Miałem
kłopoty z wytłumaczeniemim, po co ktoś miałby niszczyć
dobre cegły. Wszyscy uznali działania Wienerbergera za
absurdalne i pozbawione sensu, wskazali jednocześnie, że
nie jest to utwardzanie placu, lecz składowanie odpadów.
Na taką działalność trzeba mieć odpowiednie zezwolenie i
spełnić surowe normy ochrony środowiska. W przeciwnym
razie należy odpady produkcyjne wywieźć na wysypisko
śmieci, gdzie każą zapłacić 20 do 30 zł za metr
sześcienny.
Andrzej Rej z CERBUDU łączy akcję niszczenia pustaków z
publikacjami prasowymi; po tygodniku "NIE" temat podjęła
"Rzeczpospolita" i "Wyborcza". To pod naciskiem prasy
austriacki koncern wycofuje z rynku wadliwy produkt.
* * *
A co z tymi, którzy już się wybudowali?
Rej jest wprost bombardowany doniesieniami z terenu
całej Polski o nierzetelnych producentach budowlanych.
Jak twierdzi, wiele z nich dotyczy austriackiego
koncernu. Niektóre już znalazły swój finał.
– Wiemy o kilku przypadkach uznania reklamacji przez
Wienerbergera. Gotowe domy, na podstawie opinii
niezależnych biegłych, nadawały się wyłącznie do
rozbiórki.
Właściciele zostali przekonani za pomocą dużej ilości
banknotów NBP, żeby nie rościć do koncernu pretensji.
Jednym z warunków wypłacenia szmalu był zakaz
jakichkolwiek kontaktów z mediami.
* * *
Koncern Wienerberger ogłosił fantastyczne wyniki
finansowe za zeszły rok. W 2002 r. osiągnął zysk netto
85,9 mln C= po stracie 17,8 mln rok wcześniej. Jednak
polski oddział zdaje się przeżywać poważne kłopoty
finansowe. Każdy pracodawca zatrudniający co najmniej 25
pracowników musi płacić 6 proc. na PFRON. Wienerberger w
ubiegłym roku bardzo usilnie zabiegał o zwolnienie z tej
opłaty. Wniosek motywował koniecznością wyprowadzenia
firmy z zapaści finansowej, która spowodowała powstanie
zobowiązań wobec innych wierzycieli. Powstaje pytanie,
czy "utwardzanie placu" jest wynikiem oszczędności
wymuszonych na firmie przez trudną sytuację finansową,
czy też mamy do czynienia z surowo ściganym przez prawo
niszczeniem dowodów? A może ciągnąca się po horyzont,
trzymetrowa hałda ceglanego gruzu jest tylko równaniem
placu, jak chcą tego przedstawiciele Wienerbergera? Ot,
zwykłe wiosenne porządki.
PS Andrzej Rej nie ukrywa, że wolałby, aby sensacyjne
informacje o bublowatej produkcji austriackiego koncernu
ukazały się w prasie branżowej, a nie w tygodniku "NIE".
Chociażby w "Muratorze". Jednak pismo to, jak wiele
innych, odmówiło podjęcia tematu. Rej wiąże to z suto
opłacanymi przez Austriaków reklamami.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ja pismak i wyborca
Kandydat na prezydenta Częstochowy Zdzisław Wolski dwa
albo trzy razy pytał mnie, o co mam do niego pretensje.
W końcu uległem namowom i wypaliłem z grubej rury, że
chętnie bym mu z dupy nogi powyrywał. Są świadkowie, że
w Domu Rzemiosła w Częstochowie, tuż przed wyborczym
spotkaniem z organizacjami pozarządowymi, właśnie to mu
obiecałem. Potwierdzą też pewnie, że zapowiedź
uczynienia z kandydata beznogiego kadłubka nie zrobiła
na nim wrażenia, więc nie może być uznana za groźbę
karalną. Wcale się nie wystraszył, tylko pokrótce
wytłumaczył, że zrobił mi świństwo w imieniu i na
polecenie miejskiego aktywu SLD. Następnie oddalił się
na własnych kończynach w kierunku stołu prezydialnego,
żeby pobajerować. I ja właśnie jego wyborcze bajerowanie
na temat demokracji i wolności słowa chcę zdemaskować.
Poszło o to, że 21 października 1999 r. około 10
wieczorem zadzwonił do mnie do domu Zdzisław Wolski,
przewodniczący klubu radnych SLD, z takim mniej więcej
tekstem. – Wiesz, dobrze by było, żebyś wycofał artykuł
o Ewie Janik (posłance SLD, która wtedy była również
prezydentem Częstochowy). Jak nie wycofasz, to wylecisz
z roboty, o czym cię po koleżeńsku uprzedzam. Artykuł
pt. "Na dwóch stołkach" dotyczył zakazu łączenia funkcji
prezydenta miasta z mandatem poselskim i ukazał się 22
października 1999 r. w "Życiu Częstochowy". Wkrótce
potem zostałem wywalony z pracy pod pretekstem utraty
zaufania przez nowego wydawcę BMT – miejscową spółkę
utworzoną przez trzech lokalnych biznes-
menów (Bosek, Mzyk, Tobjański).
Poległem honorowo, że tak powiem, w ramach ryzyka
zawodowego. Mniejsza zresztą o mnie. Gorzej, że kandydat
Wolski do tej pory nie wie, że dopuścił się wtedy czynu
noszącego znamiona przestępstwa. Prawo prasowe (art. 43)
przewiduje za takie naciski na dziennikarza karę do 3
lat pozbawienia wolności. Niedługo po tym zwolniona wraz
ze mną i w podobny sposób zastraszana redakcyjna
koleżanka znalazła robotę w lokalnej "Wyborczej". Znów
coś tam naskrobała nie po myśli aktywu. I tym razem
rządzący miastem aktyw w osobie ówczesnego szefa SLD
Grzegorza Makowskiego zareagował po swojemu – bezczelnie
i bezwzględnie. Niby to żartem szef miejskiej struktury
Sojuszu dopytywał dziennikarkę, czy dobrze się jej
mieszka w komunalnym mieszkaniu, co w podtekście miało
znaczyć, żeby lepiej uważała na to, co wypisuje, bo
mieszkanie może stracić. "Wyborcza" ujawniła szantaż
opisując całe zajście szczegółowo. Następnego dnia
bardziej rozsądni działacze SLD, ci spoza układów
aktywu, zdecydowali się ją przeprosić w gazecie za
chamstwo partyjnego kolegi.
Ponieważ wątpię, by startujący w wyborach samorządowych
rządzący Częstochową aktyw czegokolwiek się nauczył,
ujawniam doznane przez środowisko dziennikarskie razy. O
własnych bliznach piszę po raz pierwszy, bo z uwagi na
zasadę dziennikarskiego obiektywizmu miałem związane
ręce.
Ale jestem też czytelnikiem, który list do redakcji może
napisać, a także wyborcą, który kandydatowi ubiegającemu
się o fotel prezydenta właśnie teraz powinien
zrewanżować się przedwyborczą obietnicą o treści jak na
wstępie.
Autor : Ryszard Rotaub
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ksiądz na rykowisku "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W jednej z miejscowości powiatu przysuskiego tatuś
podejrzany jest o seksualne molestowanie czterech córek.
Z ich zeznań wynika, że w czasie pobytu matki w szpitalu
tato dotykał ich intymnych miejsc i nakłaniał do
wzajemności. Pakował im się także do łóżek mówiąc, że to
normalne w rodzinie. Mężczyzna wyznał w prokuraturze, iż
po pracy był tak zmęczony, że nie miał siły wyciągnąć
własnej pościeli. To jest argument za bezrobociem.
W. P.
Stróże prawa z Tomaszowa Lubelskiego, wezwani w sprawie
włamania do piwnicy w jednym z bloków w centrum miasta,
z nadgorliwości zajrzeli do sąsiednich pomieszczeń. W
jednym z nich znaleźli 10 tys. paczek papierosów, a w
mieszkaniu na górze – kolejne 4 tys. Główna podejrzana w
sprawie fajek z przemytu, właścicielka mieszkania i
piwnicy, od 11 lat pracuje w urzędzie skarbowym.
B. K.
Biznesmen ze Słupska Jarosław T. po kilku tygodniach
ukrywania się przed wymiarem sprawiedliwości został
zatrzymany przez policję. Decyzją Sądu Okręgowego miał
trafić do aresztu, aby odbyć przymusowe leczenie
psychiatryczne, któremu nie chciał się poddać.
Biznesmena zatrzymano na oddziale psychiatrycznym
szpitala w Starogardzie Gdańskim, gdzie leczył się z
własnej woli.
Pod Kolumną Zygmunta w Warszawie oczekiwał na wycieczki
szkolne ekshibicjonista. 49-letni pan rozchylał płaszcz
i pokazywał wycieczkom, co ma król Zygmunt w rozporku.
Nie zdołał uczennicom zaimponować.
Bardzo przeżyła nieotrzymanie prezentu na urodziny od
78-letniej babci 22-letnia mieszkanka Brodnicy. W
odwecie wdarła się pijana do mieszkania babci i bijąc,
kopiąc, ciągnąc za włosy oraz dusząc wypominała babci,
że zapomniała o urodzinach. Następnie przystawiła jej
nóż do brzucha i zażądała wydania pieniędzy. Uciekła,
zrywając jeszcze babuni na odchodnym z palca złoty
pierścionek. Tak więc uzyskała prezent, a babcia więcej
nie zapomni.
Niedobrą babcię ma też 25-letni mieszkaniec Nowej Huty,
który rozgniewany na to, że złożyła ona obciążające go
zeznania na policji, topił ją w wannie. Staruszce udało
się wezwać na pomoc sąsiadkę. Na policji wnuczek
słusznie podkreślał, że to babcia sprowokowała go do
takiego zachowania.
Do kiosku spożywczego Mirosława W. na krakowskim
Salwatorze włamali się złodzieje. Straty były nieduże –
ok. 200 zł. Większe straty przyniosły sklepikarzowi
kontakty z sądem, który za nieusprawiedliwioną
nieobecność na rozprawie wymierzył mu grzywnę w
wysokości 2,5 tys. zł.
D. J.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trele morele
Rzygaliście kiedyś suszonymi morelami? Znam gościa,
który od zeszłego roku rzyga dokładnie dziesięcioma
morelami, zmiksowanymi z lubelskim supermarketem Real,
gliniarzami, kolegium do spraw wykroczeń i sądem
grodzkim. Nazywa się Stasiek Trapik. A było tak:
W piękny wtorkowy poranek niczego nie przeczuwający
Stanisław T. postanowił udać się do Lublina na badania.
Właściwie bardziej wymogła to na nim jego stara, bo
zagroziła, że przeniesie mu posłanie pod stół do psa.
Starej, ale ślubnej, przeszkadzał odór wydobywający się
ze staśkowych jelit przez otwór gębowy. Stasiek nic od
siebie nie czuł oczywiście, ale babsko tak brzęczało, że
uległ.
Wstał rano i o suchym pysku ruszył. Tylko Kwaśniewski
jeden wie, co znaczy nie móc przyjąć na śniadanko
malutkiej goloneczki z jajecznicą i wielką jak głowa
bułą. Niestety, na badania flaków można stawić się
brudnym, ale na czczo.
Stachu minął tabliczkę z napisem Lublin nadzwyczaj
szybko, mimo iż kierował pomroczną corvettą tj.
Polonezem Caro z wtryskiem. Zerknął na zegarek – czasu
od pyty. Postanowił wykorzystać wolną chwilę i zrobić
zakupy. Jak rasowy mieszczuch – w supermarkecie.
Perfekcyjnym ruchem Stasiek zaparkował swoją corvettę na
parkingu Reala. Wlazł do środka i niech to szlag!
Zapomniał kosza z kółkami. Wrócił na zewnątrz. Wepchnął
w dziurkę 2 zydle, uwalniając kosz z łańcuchów. Wjechał
do Reala. I jak każdy głodny człowiek targał z półek co
się dało. Gdy z kosza zaczęło się wysypywać, skierował
się do kasy. Omal mu nogi w dupę nie wlazły od czekania
na swoją kolej. Zapłacił rachunek i już miał wyjeżdżać.
Już otworzyły się przed nim przezroczyste komórkowe
drzwi, gdy nagle murem na drodze stanął mu ochroniarz. A
za chwilę pojawiła się jego koleżanka po fachu, plując
się i bulgocząc coś o morelach. Jakich, kurwa, morelach?
– Zjadł Pan morele. Suszone morele. 10 sztuk. Mamy to na
kasecie. Niech Pan za nie zapłaci plus 50 zł
kary i nie wezwiemy glin. Te morele kosztowały 2 zł 52
gr. Kolega zważył 10. Dla porównania.
– Jakiego porównania. Nie zżarłem żadnych moreli, bo z
owoców najbardziej lubię schabowego. I do tego
suszone. Tfu! Gówno. Nic nie zapłacę, bo nie zjadłem.
Pokażcie mi kasetę. Chcę zobaczyć jak żrę te śliwki.
– Morele. 10 suszonych moreli.
– Dobra... Morele. Żądam zrobienia mi badań żołądka. Nic
dzisiaj nie jadłem, bo właśnie na takie badania się
wybierałem.
– Pierdu, pierdu. Płacisz Pan albo wzywamy gliny.
– No to wzywajcie.
Gliny przyjechały błyskawicznie. Powlekli Trapika do
komisariatu. Przez półtorej godziny prosił komendanta,
by pozwolono mu zrobić badania, na które jest od dwóch
tygodni zapisany i wszystko się wyjaśni.
– Nie mamy radiowozu.
– To ja pojadę swoim. Tylko niech mi pan władza
przydzieli policjanta jako świadka.
– Wszyscy są zarobieni. Nie mam nikogo wolnego na
stanie.
Stasiek spędził u glin dodatkowe dwie godziny. Spóźnił
się na badania. Jego kolejka minęła i pomiarów nie
zrobił.
Sprawa Stacha T. trafiła do lubelskiego kolegium ds.
wykroczeń (gdy jeszcze istniało). Jedynym dowodem w
sprawie był policyjny raport sporządzony na podstawie
kasety, która... zaginęła.
Z raportu: Tyłem odwrócony do kamery mężczyzna, który
stał na stoisku warzywnym trzymał w ręku owalny
przedmiot o średnicy 5–10 cm koloru jasnożółtego. Na
kolejnym ujęciu mężczyzna trzymał podniesioną rękę przy
ustach. Widoczne były słabo wydęte policzki. Po ruchach
można się domyślać, że sprawca coś zjada (...).
Stasiek T. łącznie siedem razy meldował się w Lublinie
na rozprawach w sprawie 10 suszonych moreli. Ostatni raz
w czerwcu, w sądzie grodzkim, gdzie zapadł wyrok:
Trapika uznano winnym zeżarcia moreli na kwotę złotych
2,52, ale sąd odstąpił od wymierzenia kary. Stasiek
ochujał z wrażenia. Szczęście w nieszczęściu, bo
przecież mógłby od jutra robić sobie sznyty w pierdlu z
nowymi koleżkami, a tu pomroczny sąd taki łaskawy, ale
ciągle kapturowy, bo Trapik nigdy nic nie ukradł i
moreli suszonych po kryjomu w Realu nie pożarł. Dowodów
na to nie miał wprawdzie żadnych, ale tylko dlatego, że
stróże prawa uniemożliwili mu ich zebranie. W takim
klimacie sam najniewinniejszy Bozia by się nie wybronił.
Bo jakie pan Bozia zebrał dowody swojej niewinności?
Żadne.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prezydent wszystkich pałaców
Miłościwie panujący Kwaśniewscy mają kolejny pałac. Tym
razem w Ciechocinku. Obiekt podarował Kancelarii
Prezydenta miejscowy samorząd, który z lewicą ma tyle
wspólnego, co śnieg z Teneryfą.
Gmaszysko położone przy zbiegu ulic Wojska Polskiego i
Lesznej po wojnie należało do KW PZPR. Potem obsikiwały
je przedszkolaki. Ostatnio upatrzyły go sobie na
siedzibę Fundacja Dzieci Niepełnosprawnych oraz
miejscowy Dom Kultury. Obie instytucje co najmniej
równie miłe sercu ciechocińskiego samorządu, jak
prezydentostwo Kwaśniewscy. Cóż, kiedy biedne. A władzom
Ciechocinka się nie przelewa. Prowizoryczny remont dachu
pałacu, żeby woda nie zalewała wnętrz, pochłonął 50 tys.
zł.
Postanowiono oddać dwór komuś, kogo stać na jego
utrzymanie. Padło na Kancelarię Prezydenta, która nie
tylko wpompuje w Ciechocinek kasę, ale również da miastu
splendor. Pretekst był. Obiekt wzniesiono w latach 30.
ubiegłego stulecia jako letnią rezydencję wypoczynkową
Prezydenta RP. Przed II wojną światową bywał tu
prezydent Ignacy Mościcki.
Ciechocinek nie wyzbył się gmachu za friko. Uzgodniono,
że pałac ma się stać atrakcją turystyczną miasta. W tym
celu kancelaria Kwacha ma utworzyć na parterze Salę
Pamięci Prezydenckiej udostępnioną dla zwiedzających.
Znajdą się tu pamiątki po polskich prezydentach. Na
przykład po prezydencie Lechu Wałęsie fajka, a po
prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim kapusta i przepis
na dietę cud.
Uroczyste otwarcie, rzecz jasna z udziałem prezydenckiej
pary, przewidziano na 2 maja 2003 r. Remont idzie pełną
parą. Jest jeszcze do przezwyciężenia jedna przeszkoda.
Ulice, przy których położony jest pałac, przykrywa stary
asfalt. Wprawdzie dziury starannie załatano, ale
uzupełnienia różnią się kolorem. Takie różnice mogą
razić oczy prezydenckiej pary.
Władze Ciechocinka bagatelizują problem. Uważają, że
skoro telewizorkom z położonego po sąsiedzku Ośrodka
Wypoczynkowego Radia i TV łaty nie przeszkadzają, to
również Jola Kwaśniewska może je polubić. Powiat – a
ulice Wojska Polskiego i Leszna to drogi powiatowe –
deklaruje, że nie ma szmalu. Jedynie SLD-owski samorząd
województwa kujawsko-pomorskiego dostrzega problem. W
Ciechocinku głośno o tym, że w Urzędzie Marszałkowskim
próbowano uszczknąć 800 tys. zł z rezerwy na drogi
wojewódzkie. Niestety, jakiś prawnik dopatrzył się w tym
złamania prawa i stanowczo odmówił podpisania kwitu.
Problem da się rozwiązać tworząc w budżecie województwa
specjalną pulę na nowy asfalt przy prezydenckim pałacu.
Prezydent nie może przekazać wyremontowanego obiektu np.
bezdomnym dzieciom. W akcie notarialnym zapisano, że w
razie takich fanaberii obiekt wraca do samorządu.
Poprosiliśmy Biuro Informacji i Komunikacji Społecznej
Kancelarii Prezydenta o listę pałaców i willi
pozostających w dyspozycji Kancelarii przed 1939 r. i
obecnie. Pałac w Ciechocinku, do którego na razie się
Biuro nie przyznaje, nie jest jedyną letnią rezydencją
Kwaśniewskich. Mają jeszcze „zameczek prezydenta RP w
Wiśle” oraz rezydencję Jurata położoną na Półwyspie
Helskim. Przed wojną RP była krajem nieco większym, a
prezydenci zadowalali się tą samą liczbą nieruchomości
położonych poza Warszawą. Tyle że zamiast do Juraty
jeździli do pałacyku w Spale.
Mieszkańcy Ciechocinka wspominają czasy, jak to w latach
80. przyjechała do uzdrowiska żona generała
Jaruzelskiego. Pierwszej osoby w państwie, wówczas I
sekretarza KC PZPR, premiera i ministra obrony narodowej
w jednym. Ponieważ Jaruzelska była świeżo po operacji,
potraktowano ją w sposób specjalny. Generał zawiadomił o
przyjeździe dyrektora właściwego sanatorium. Dyrektor
przygotował pokój i pofatygował się swoim samochodem na
dworzec kolejowy, bo pierwsza dama korzystała z usług
PKP. Przygotowanie pokoju polegało na wyniesieniu jednej
wersalki i wstawieniu na to miejsce starej ławy i
fotela. Jak pamiętają pracownicy ośrodka, dostojny gość
jadł na ogólnej sali i korzystał z tych samych zabiegów
co robotnice PGR-ów. I na pewno przez ten niedostatek
splendorów mąż dr Jaruzelskiej stracił władzę.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wystarczy bić
To nieprawda, że Temida jest ślepa. Lubi pięknych,
młodych i obrotnych. Na ułomkach kładzie lachę.
Sierpniowy wieczór 1999 r. na zawsze zmienił życie
mieszkańca Jeleniej Góry Jana Franczaka. Wychodził z
kolegą z baru, gdy zza rogu wyskoczyło dwóch młodych
dresiarzy.
Z bejsbolowymi pałami w rękach rzucili się na
towarzyszącego Franczakowi mężczyznę. Człowiek zaliczył
kilka ciosów w nogi. Kiedy padł, a dresiarze zamierzali
go skopać, Franczak, chłop nie ułomek, stanął im na
drodze. Dostał pałą w głowę.
Leżącego przykładnie skopali i poszli, gdy przestał się
ruszać.
Orzeczenie lekarskie wykazało złamanie otwarte kości
skroniowej z wgłębieniem odłamów kostnych, wstrząśnienie
mózgu, pourazowe krwawienie podpajęczynówkowe, co
stanowi chorobę zagrażającą życiu. Franczak przeleżał
ponad tydzień na sali intensywnej terapii, przeszedł
operację trepanacji czaszki, przez pół roku był na
zwolnieniu lekarskim. Teraz jest rencistą. Ma
encefalopatię pourazową, zespół psychoorganiczny,
lekarze obawiają się, że może dojść do ataków
padaczkowych. Jan Franczak mówi z trudem, ma kłopoty z
koncentracją, często nagle wyłącza się, patrząc przed
siebie. Stale drga mu lewa ręka. Człowiek, który był
podporą czteroosobowej rodziny, wymaga całodobowej
opieki.
Policja szybko namierzyła sprawców napadu, znanych w
okolicy obwiesiów. Prokurator sporządził akt oskarżenia,
jeleniogórski sąd skazał Tomasza R., który uderzył
ofiarę pałą w głowę, na dwa lata pierdla. Drugi
bandzior, Robert R., dostał rok i cztery miesiące paki.
Sąd Apelacyjny we Wrocławiu podtrzymał wyroki.
Robert R. szybko wyszedł z więzienia, bo na poczet kary
zaliczono mu areszt. Główny sprawca pobicia nie tylko
nie garuje, ale nawet nie był aresztowany. Sąd odroczył
wykonanie kary na dwa lata. Kurator sądowy stwierdził
bowiem, że Tomasz R. i jego żona chorują, poza tym
sprawca stara się uczciwie pracować na utrzymanie.
Tak się dziwnie składa, że Tomasz R. ożenił się trzy
miesiące po orzeczeniu prawomocnego wyroku. Kiedy miał
iść do pierdla, był jeszcze kawalerem. Następnie
przedłożył zaświadczenie, że jego żona jest w ciąży.
Kolejny kwit stwierdzał poronienie, następne
zaświadczenie informowało o drugiej ciąży.
Jan Franczak pozwał na drodze cywilnej obu sprawców,
domagając się 40 tys. zł zadośćuczynienia i 370 zł
miesięcznej renty. Poprosił przy tym sąd o zwolnienie z
kosztów. Sąd prośbę oddalił. Franczak, w którego
rodzinie na cztery osoby przypada oszałamiająca kwota
1100 zł miesięcznie, musiał zabulić także za badanie w
Zakładzie Medycyny Sądowej 628 zł. Gdy zwlekał z
wpłaceniem części tej kwoty, sąd postraszył go egzekucją
komorniczą. Tomasza R. ten sam sąd zwolnił z opłat, choć
mógł go obciążyć połową wszystkich kosztów. Operator
bejsbolowej pały dostarczył
bowiem zaświadczenie, z którego wynika, że zarabia 375
zł netto.
Sąd każe pani Franczakowej zbierać rachunki z zakupów, w
tartaku, w którym pracował Franczak sprawdza, czy firma
podtrzymałaby z nim umowę o pracę, gdyby nie został
pobity. Sądowi wydaje się też dziwne, że Franczakowie,
mimo trudnej sytuacji materialnej, mają samochód. Taki
szczegół, że jest nim trzydziestoletni, rozsypujący się
Trabant dla sądu nie ma znaczenia. Nawiasem mówiąc to
wysłużone auto może się przydać, gdyby Franczakowi
pogorszyło się, bo już teraz z trudem się porusza.
Niedawno do drzwi Franczaków zastukał akwizytor.
Elegancki, w gajerku, z komórą w klapie. Był to Tomasz
R. Gdy załapał, do kogo przyszedł, wybiegł jak oparzony,
wsiadł do dobrego zachodniego samochodu i z piskiem opon
odjechał.
Istnieje taki papier, który nazywa się Karta Praw
Ofiary. Jest w nim między innymi napisane, że ofiara
przestępstwa ma prawo do traktowania ze szczególną
troską przez organa wymiaru sprawiedliwości, a także, iż
nie powinno się przenosić odpowiedzialności i kosztów ze
sprawcy na ofiarę i jeszcze kilka podobnych, ładnych
zdań. W jeleniogórskim sądzie takimi kwitami zapewne
uszczelnia się okna na zimę.
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Hajda trojka
Zdarza się, że liderzy SLD współżyją ze sobą
przykładniej niż twoja żona ze swoim nowym przyjacielem.
Olsztyn, voila.
W województwie warmińsko-mazurskim władzę polityczną i
administracyjną sprawują trzy osoby. I wcale się nie
kłócą!
Numer1 – StanisŁaw Szatkowski. Wojewoda i przewodniczący
wojewódzkich struktur SLD w jednym. Z powodu
przywiązania do eleganckiego ubioru uhonorowany ksywą
Laluś.
Numer2 – CzesŁaw J. MaŁkowski. Prezydent Olsztyna i
sekretarz Rady Wojewódzkiej SLD w jednym. Z racji
stanowiska zajmowanego w czasach PRL ksywa Cenzor.
Numer 3 – Andrzej RyŇski. Marszałek województwa i
wiceprzewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD w jednym. Z
powodu podejrzliwości zwany Berią.
Wojewoda
Przed wojewodowaniem Szatkowski był biznesmenem i
dyrektorem biura posła Iwińskiego. Jako tatuś
województwa zasłynął z szukania w ludziach klasy. Klasa
objawia się na zewnątrz właściwym zestawianiem koloru
butów, spodni, a także krawata i marynarki.
Szatkowski ma klasę i poczucie obowiązku, zbiera więc to
i owo, żeby godnie prezentować urząd. Głównie ręcznie
szyte krawaty, garnitury na miarę, buty z delikatnej
włoskiej skórki i whisky. Czegoś ma 100, czegoś – 300
czy może – 600.
W weekendy jeździ na rowerze. W trosce o image, nie z
rozpusty albo nadmiaru wolnego czasu. Przemierza po 200
km i wcale się nie kiwa, bo alkohol kolekcjonuje,
zamiast spożywać.
Lubi herbatę. Najbardziej smakuje mu w filiżankach od
Tiffany’ego. Porcelana miśnieńska może być, z chodzieską
gorzej. I żeby nie przyszło wam do łbów podać elgreya w
szklance!
Jakość rządzenia gwarantuje mu wykwalifikowana kadra.
Gabinet wojewody rozrósł się do 26 osób. Są dwie
sekretarki, kilku doradców i asystentów, sztab
odpowiedzialny za obsługę medialną. Dwóch pracowników
dba o organizację oficjalnych spotkań. Jakaś pani czuwa
nad "szeroko pojętą logistyką", jakiś pan dba o kontakty
z parlamentarzystami, a czasem "włącza się do funkcji
reprezentacyjnych wojewody".
Najważniejszy w urzędzie jest dyrektor gabinetu Zbigniew
Zemanowicz. Też facet z klasą. Jak skończył 50 lat,
wydał bal w olsztyńskim zamku. Lokalna prasa opisywała,
że biesiadnicy udawali amerykańskich gangsterów z czasów
prohibicji. Alem Capone był Rafał Capiga, asystent
wojewody. Ale jak wymacały panie, zamiast prawdziwej
spluwy ukrywał pod marynarką atrapę.
Prezydent
Małkowski został prezydentem Olsztyna w trakcie
poprzedniej kadencji. Głośno zrobiło się o nim podczas
prawyborów zorganizowanych w Sojuszu przed wyborami
samorządowymi. Sfałszowano dokumenty, dzięki którym
naszym kandydatem (...) został Jerzy Małkowski. Źle się
u nas w partii dzieje. To przypomina czasy stalinowskie.
(...) Nie jest on kandydatem SLD tylko osób, które są z
nim związane nie tyle emocjonalnie, co finansowo –
zagrzmiał latem 2002 r. prof. Marian Kozłowski, senator
SLD. I poleciał do prokuratora.
Spór miał łagodzić Dyduch. Wnioskował o wywalenie z
partii Kozłowskiego, ale ten sam odesłał legitymację.
Senator zasmrodził we własnych szeregach niepotrzebnie,
bo prokurator stwierdził, że żadnego przestępstwa nie
było. Uchwała została odtworzona, a nie sfałszowana, zaś
ewentualne różnice powstały w sposób niezamierzony.
Oryginał zapieprzył i zniszczył Jerzy B., ówczesny
przewodniczący Rady Miejskiej SLD uchodzący za człowieka
Małkowskiego. Z wykształcenia malarz pokojowy, z
potrzeby i temperamentu – biznesmen. Już wcześniej
bohater licznych skandali.
Obecnie Małkowski stawia na stabilizację. Na wzór
wojewody utworzył gabinet prezydenta. Bo co to za robota
– prezydent, wiceprezydenci, sekretarka? Bez doradców,
dyrektorów, ekspertów? Małkowski zna swoje miejsce w
szeregu, jego gabinet jest więc mniej liczny niż
Szatkowskiego.
Prezydent nie ogranicza się do podejmowania decyzji.
Najważniejsza jest osobista kontrola, zatem czasem
wychodzi w miasto i rozgląda się. Jeżeli pilnujący
porządku dyżurny nie telefonuje do niego na komórkę z
tekstem: "halo, panie prezydencie. Widzimy pana,
pozdrawiamy", to znaczy, śpi albo na papierosa poszedł.
Czyli Wydział Zarządzania Kryzysowego i Ochrony Ludności
jest do dupy. Trzeba przy tym powiedzieć, że za
wypatrzenie prezydenta dyżurny jest każdorazowo przez
prezydenta nagradzany taką oto odzywką: "OK. Dobrze,
widzę, że dobrze pracujecie. Też pozdrawiam".
Ale to wszystko są detale ulepszające życie obywateli,
które oni zauważą albo nie. Prostym ludziom trzeba
przedstawić w sposób symboliczny, że władza nie jest
przypadkowa, tylko wybrana, kompetentna i pożądana. Do
tego jest Małkowskiemu potrzebny łańcuch. Duży, ciężki,
złoty. Ma go zakładać podczas sesji i w trakcie ważnych
uroczystości. Niestety, łańcucha na razie nie ma, a
ważna uroczystość za pasem. Z okazji 25-lecia
pontyfikatu białego papy Edmund Piszcz (arcybiskup) i
Czesław Jerzy Małkowski (przypominam: prezydent z
nadania SLD, członek władz wojewódzkich tej partii) chcą
odsłonić tablicę pamiątkową. Liczą na hojność
olsztynian, do których apelują poprzez prasowe
ogłoszenia. Nie pytam, kto za nie płaci.
Marszałek
Najmniej barwny w tym towarzystwie jest Ryński. W
Urzędzie Marszałkowskim rządzi drugą kadencję, a gabinet
ma szczuplejszy niż koledzy. Osiągnął sukces szermując
hasłem "zero ideologii", więc może nie ma potrzeby
wspierania Sojuszu posadami.
Ryński słynie z pięknej willi i syna Mateusza. Na
przedwiośniu Mateusz zabalował z kumplem i jeden z
wieczorów zakończyli pobiciem dwóch studentów. Napad
rabunkowy – uznał prokurator i posadził młodych do
pierdla. Sympatycy marszałka mówią, że prokurator
działał stronniczo. Faktem jest, że napadnięci byli
skoligaceni z jedną z olsztyńskich prokuratorek i u niej
mieszkali. Napastnicy są już na wolności, bo stanęły w
ich obronie tzw. osoby godne szacunku. Za Mateuszka
poręczyło 17 największych nazwisk Olsztyna. Korniki z
sądowych biurek twierdzą, że m.in. arcybiskup.
Ja się nie dziwię obrońcom. Żeby zaraz napad rabunkowy.
Mateusz R. chciał fajek, a studenci nie mieli. Każdy
palący by się zdenerwował. To co, że z tych nerwów
sprawcy wieloodłamowo złamali studentowi kość łokciową?
Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. To co, że bili cegłą
lub kamieniem, skoro sam prokurator uznał, że wcześniej
zawinęli toto w czapkę? Wniosek prosty: nie chcieli
nadmiernie poranić ofiar, tylko nauczyć je nosić przy
sobie szlugi. A że zabrali zeszyt, długopis, rapitograf,
maszynkę do golenia i discmana – to nie jest rabunek,
tylko zwyczajny zbieg okoliczności.
Obywatele
Bezrobocie w warmińsko-mazurskim sięga 30 proc. Są
ludzie, którzy nawet przed świętami nie mają co do
garnka włożyć. Gdy na zamku świętowano urodziny
dyrektora gabinetu wojewody, gazety alarmowały, że
brakuje pieniędzy na zasiłki dla bezrobotnych.
Dociekały, jak podzielić zero złotych?
W głosowaniach w Radzie Miejskiej i Wojewódzkiej SLD
przed wyborami na szefa partii Szatkowski wypadł lepiej
niż Kim Ir Sen. 100 proc. aprobaty! Ma prawo mieć dobry
humor, nieprawdaż? I ma. Oto jego próbka (wszystkie
cytaty pochodzą z wywiadu, który przeprowadziła red.
Elżbieta Mierzyńska z "Gazety Olsztyńskiej", 11 kwietnia
2003 r.).
Stanisław Szatkowski o:
– poseł SLD Danucie Ciborowskiej, która ośmieliła się
rywalizować z nim o fotel szefa Sojuszu w
warmińsko-mazurskim i rzecz jasna padła: Dała się
potraktować instrumentalnie.
– pośle SLD Witoldzie Gintowt-Dziewałtowskim, który parę
lat temu trzema głosami przegrał z Szatkowskim bój o
fotel wojewódzkiego przewodniczącego partii: On się nie
wyleczy z kompleksów na tle Szatkowskiego.
– przedwyborczych wizytach premiera Millera w Olsztynie:
Nie należy ich postrzegać wyłącznie jako przybycie na
pomoc Szatkowskiemu.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prochy do pieczenia
– Poproszę Tyskie i dwa skręty.
– Prącie bardzo. Razem szesnaście zydli. – Barmanka
drapie się w głowę widząc dwustuzłotowy banknot. – O
kurwa! Nie mam wydać. Zapiszę cię na zeszyt. Jak
będziesz wychodziła, to się rozliczymy.
– Siur – odpowiadam jej z uśmieszkiem bakterii
bifidus-activ. Biorę skręty, piwo i siadamy z koleżką
pod zamalowanym ciemną farbą oknem, na fotelach
pożyczonych z Fiata 125p. Nagle z okolic baru dobiega
nas głośne – pizd!
– Staaary! Uważaj, bo bar przewrócisz. To prowizorka
jest, odwrócony regał. Rozumiesz, na nóżkach.
Myślicie, że to sen albo feeling po dobrej trawie. Nic z
tego. Najrealniejszy real. Jesteśmy na otwarciu
nielegalnej knajpy.
– Co nam strzeliło do głowy z tym interesem? Nuda. Jest
nas czworo, że tak powiem, właścicieli. Znamy się z
roboty. Pracujemy w tym samym lokalu na mieście. No i
ustawa antymarihuanowa. Mieliśmy dość przypalania pod
stołem. W pewnym wieku to już nie wypada. Na legalu
wynajęliśmy od faceta suterenę, 800 zł za 50 m na...
pracownię malarską. Wnętrze to wszystko my. Czekaj
chwilę, bo drynda telefon.
– Halo – Rychu podnosi słuchawkę. – Cześć Majka! No
wpadaj. Jest już spora ekipa. Dobra, bądź za godzinę.
Ty! A tak w ogóle skąd masz numer na ten telefon? Ja ci
dałem? Ale jaja. Podaj mi ten numer. Majka, muszę
kończyć. Czekamy.
– Wreszcie mam ten zasrany numer. Tydzień temu go
zgubiłem. Zadzwoniłem do właściciela. On też zapomniał.
Wyobrażasz to sobie, nielegalna knajpa bez telefonu?
Komórki tu mają dupny zasięg, zwłaszcza Idea. Za to
domofon mamy oddzielny. Żadne tam hasło. Wszystkich
gości filtrujemy. Tylko znajomi i znajomi znajomych. Bo
wiesz, za taki numer mogliby wpakować nas do pudła. A do
tego marycha z haszem w lodóweczce. Ale powiedz sama,
jak my, starzy anarchole, moglibyśmy włóczyć się po
urzędach i dawać w łapę zasranym biurwom za byle papier
czy zezwolenie. Wstyd i hańba. Dlatego cała reszta jest
nielegalna. Żadnych fiskusów i innych zusów. Całkowite
podziemie. W centrum stolicy. Sąsiedzi są OK. Sąsiadka z
góry właśnie wycisza sobie chatę, bo muza fajna, ale za
głośno. Spójrz na to obiektywnie. Tu jest jak kiedyś w
osiedlowych klubach, zanim Amerykańcy obstawili nas
swoimi tandetnymi sieciami kafejkowymi. Kup sikowatą
kawę za dychę, a ciastko dostaniesz gratis. Na samą myśl
chce mi się rzygać. A u nas domowa atmosfera, dobra,
niekomercyjna muzyczka, można zagrać w chińczyka czy
kości, a przy tym zapalić skręta czy zjeść ciasto
haszyszowo-marihuanowe.
– Nie jadłaś? O w życiu! Po jednym kawałku masz taki
feeling, jakbyś nad Gangesem plotła wianki z nagietków.
To jest ciasto kosmiczne za 10 zeta kawałek. Przypomnij
mi, to Pietka, nasz kucharz, da ci przepis. Cały skręt
chodzi w cenniku za 13 zł. W asortymencie mamy też
ciasto domowe. Dziś jest szarlotka. Poza tym herbaty
argentyńskie z żywych liści, żadnych koncernów i
globalizmu, Finlandia za 5 zł, Żołądkowa za 4. Do tego
śledzik, ogórek i chleb ze smalcem. Piwo jest za 3 zeta,
ale Heineken już za 6. Otwarci jesteśmy codziennie od
21. Bez "do". Poczekaj, ktoś puka w okno. Następni
goście.
Afrykańczyk (lub Afroamerykanin) haszyszowy czas
przygot. 1 h, 100 g – 320 kcal
Składniki:
2 szkl. mąki
2 kostki masła
1 szkl. cukru
kakao (ilość w zależności od pożądanego efektu,
Nigeryjczyk: 10 łyżeczek, Mulat: 5 łyżeczek)
5 łyżeczek proszku do pieczenia
1 jajko
1 szkl. mleka
6 gietów (gram) haszu
Wykonanie:
Rozpuszczamy hasz w uprzednio już podgrzanym,
ciepłym mleku. Wszystko podgrzewamy, aż haszysz
całkowicie się rozpuści. Dodajemy mąkę, cukier,
proszek do pieczenia i jajko. Wszystkie składniki
dobrze mieszamy do uzyskania jednolitej masy.
Wlewamy do brytfanny i wstawiamy do pieca
nagrzanego do 200 stopni. Pieczemy około 20 minut.
Nie wyłączamy piekarnika, zanim nie sprawdzimy,
czy ciasto się upiekło. Drewniany patyczek wbijamy
w placek i patyk wyjmujemy. Jeśli zostają na nim
glutki, ciasto musi się jeszcze dopiec. Piekarnik
wyłączamy wtedy, gdy patyk będzie suchy.
UWAGA! Nie żremy ciasta, zanim nie wystygnie
(jakaś godzina), bo wtedy uczta skończyć się może
skrętem kiszek i rozstrojem żołądka.
Tort śmietankowo-marihuanowy czas przygot. 1,5 h,
100 g – 450 kcal
Składniki:
250 ml mleka
pół kostki masła
10 g marychy
pół litra śmietany 36 proc.
2,5 szkl. mąki, najlepiej tortowej
1 szkl. cukru
1 cukier waniliowy
3 łyżeczki proszku do pieczenia
orzechy włoskie i laskowe (wedle uznania)
1 tabl. białej czekolady
Wykonanie:
Placek
Mleko podgrzewamy na małym ogniu. Kiedy zaczyna
parować, wrzucamy maryśkę, dodajemy masło.
Wszystko razem musi się zagotować. Następnie, nie
czekając aż wystygnie, dokładnie miksujemy.
Odstawiamy do wystygnięcia. Następnie dodajemy
mąkę oraz siekane orzechy, proszek do pieczenia,
startą na tarce czekoladę. Dokładnie wszystko
mieszamy. Wlewamy do nasmarowanej olejem
brytfanny. Wstawiamy do pieca nagrzanego do
temperatury 200 stopni, minutnik nastawiamy na
20–30 min. Ciasto wyjmujemy, gdy spód jest
rumiany.
Krem
Śmietanę rozlewamy na pół. Jedną połowę ubijamy z
cukrem waniliowym, drugą z normalnym – tak by
powstała bita śmietana. Upieczony placek kroimy na
pół i przekładamy kremem. Drugą połowę przekładamy
drugim kremem, łącząc podzielone placki. Wystrój
zewnętrzny wedle okazji i uznania. Uniwersalny:
siekane orzechy, kakao i winogrona.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pani i jej Moszna
Zamczysko jest przepiękne. Ale członkiem przeżarte na
wskroś. Chujowa jest nazwa miejsca, gdzie stoi. Wewnątrz
panuje chujowa atmosfera. Chujowo czują się pracownicy
ulokowanej w zamczysku instytucji, jej klienci i
miłośnicy. I nawet nas próbowano zrobić w chuja.
Moszna encyklopedyczna.
Jest to skórno-mięśniowy worek będący w istocie
uwypukleniem jamy brzusznej. Worek ten mieści jądra.
Jądra mogą znajdować się w mosznie stale lub tylko w
okresie rui. To zależy od tego, czy chodzi o mosznę
człowieka, małpy człekokształtnej lub mięsożercy czy też
o gryzonia w rodzaju myszy lub szczura.
Moszna geograficzna.
Jest to maleńka opolska wieś, która powstała tylko
dlatego, że pruscy arystokraci Tile-Wincklerowie
wybudowali tutaj swoją rodową posiadłość. Po
arystokratach pozostała kuta brama, strzeżona przez dwa
kamienne lwy, park i piękny zamek, który mieszkańcy
Opolszczyzny uznają za swój Disneyland z powodu 99 wież
i wieżyczek.
Psychiatryk w Disneylandzie
Obecnie w zamku w Mosznej mieści się Centrum Terapii
Nerwic. CTN ma trzy oddziały psychiatryczne i około 140
łóżek. Leczą się tutaj psychopaci, paranoicy, niedoszli
samobójcy. Ludzie wychodzą ze stanu ciężkiej depresji.
W Mosznej bywają także turyści zwiedzający zamek i park
albo nadziane snoby, które nocują w jednym z kilku
hotelowych apartamentów. Wabi ich tu pani na Mosznej
Krystyna Rawska – dyrektorka Centrum (patrz repr. z
folderu reklamującego ośrodek).
Zamek w Mosznej należy do samorządu województwa
opolskiego. Od niedawna w Urzędzie Marszałkowskim leży
wniosek o prywatyzację CTN wraz z całą posiadłością. Gdy
o projekcie prywatyzacji dowiedzieli się członkowie
Towarzystwa Przyjaciół Mosznej, zarzucili nielojalność
dyrektorce Centrum, próbowali ją usunąć z Towarzystwa aż
wreszcie – uznając, że ich działalność straciła rację
bytu – postanowili rozwiązać Towarzystwo.
Śmietanka lubi psychicznych
W konflikt zaangażowani są ludzie należący to tzw.
śmietanki towarzyskiej. Na Opolszczyźnie w dobrym tonie
było zapisać się do Towarzystwa Przyjaciół Mosznej. O
członkostwo zabiegali więc samorządowcy, dyrek-torzy,
profesorowie, biznesmeni. Jednak nie wszyscy dostąpili
tej łaski. Odmowa spotkała na przykład współwłaściciela
sąsiadującej z ośrodkiem stadniny koni, którego
rekomendowała Krystyna Rawska – dyrektorka CTN i
członkini zarządu Towarzystwa Przyjaciół Mosznej. Teraz
– czarna owca.
Ona sama też siebie zalicza do elity. Tyle że
nieopolskiej. Była prezydentem Świętochłowic (jedno z
miast aglomeracji katowickiej), potem przewodniczącą
tamtejszej Rady Miasta, wreszcie lokalnym liderem
Platformy Obywatelskiej i kandydatką tego ugrupowania do
Sejmu. O wyczynach Rawskiej z tamtego okresu nie
będziemy się rozpisywać. Dość wspomnieć, że wywalono ją
i zza prezydenckiego biurka, i zza biurka
przewodniczącej rady. A w wyborach parlamentarnych
przepadła z kretesem.
Geniusz zarządzania
W momencie mianowania na stanowisko dyrektora CTN
Krystyna Rawska dopiero zdobywała konieczne
kwalifikacje. Podobno przedstawiła tak powalający
program naprawczy placówki, że zarząd województwa
opolskiego jednogłośnie zaakceptował jej kandydaturę. To
było w lutym 2002 r. Miała być tymczasowym dyrektorem –
do rozstrzygnięcia konkursu. Konkursu nie ogłoszono do
dziś, a rok temu w czerwcu Rawska dostała do ręki
6-letni kontrakt.
Już pół roku później członkowie Towarzystwa Przyjaciół
Mosznej, pracownicy Centrum Terapii Nerwic, a nawet
pacjenci byli przerażeni poczynaniami nowej dyrektorki.
Z braku miejsca pominiemy szczegóły, choć niektóre są
bardzo smakowite. Powiedzmy tylko, że donosy na dyrektor
Rawską trafiły do trzech bardzo ważnych instytucji.
Do zarządu województwa opolskiego trafiła skarga na
dyrektor Rawską podpisana z imienia i nazwiska przez
kilkoro pacjentów. Skargę wywalono do kosza.
Do prokuratury trafiło doniesienie dotyczące wyszynku
alkoholu na terenie CTN. Prokuratura olała doniesienie.
Trzecią z tych instytucji (jak się okazuje, najbardziej
godną zaufania) była redakcja tygodnika "NIE". Do nas
trafiła długa lista poczynań Krystyny Rawskiej. Były tu
przykłady dewocji, łamania prawa, narażania na szwank
zdrowia pacjentów. Niektóre fakty potwierdziliśmy. Na
przykład o kastrowanych kotach, o planach likwidacji
szpitalnej apteki oraz laboratorium. Temat jednak
darowaliśmy sobie, bo nie potwierdziło się to, co
najważniejsze. Czyli, że Centrum Terapii Nerwic dołuje.
Urząd dał głos
Ostatecznie przekonała nas przemiła rzeczniczka prasowa
zarządu województwa opolskiego Violetta Ruszczewska. W
urzędowej odpowiedzi, którą nas uraczyła, przeczytaliśmy
m.in.: Dyrektor Krystyna Rawska pełni swoją funkcję od
lutego ub. roku i przez ten czas znacząco i
systematycznie polepsza się finansowa sytuacja tej
placówki. W obecnej sytuacji w ochronie zdrowia, gdy
niemal każda placówka boryka się z wielkimi długami, w
Centrum Terapii Nerwic w Mosznej sukcesywnie zmniejszana
jest strata finansowa (placówka przestała generować nowe
straty w czerwcu, już po przyjściu dyrektor Rawskiej).
Centrum Terapii Nerwic ma cały czas płynność finansową,
tzw. strata kontrolowana na działalności bieżącej na
koniec 2002 r. wynosiła 180 tys. zł (przy przychodzie za
12 miesięcy wynoszącym 4570 tys. zł). Przy długach
innych placówek, nie tylko w naszym regionie można
powiedzieć, że jest to dobra sytuacja finansowa.
Cicha prywatyzacja?
Uznaliśmy, że nie ma tematu, skoro dyrektor Rawska
stanowi wzór szpitalnego menedżera. I potrafi to, czego
nie potrafią inni dyrektorzy szpitali. Szczena nam
opadła, gdy obejrzeliśmy zawartość koperty, o którą
niżej podpisany potknął się na chodniku przed siedzibą
redakcji.
W kopercie było, że Centrum Terapii Nerwic jest co
najmniej jeden milionik do tyłu. Czyli dokładnie coś
innego, niż twierdziła pani rzecznik Ruszczewska. I
jeszcze o utracie płynności finansowej, nienotowanej do
tej pory stracie finansowej, braku realnych koncepcji
poprawy sytuacji. Była też kopia pisma od zarządu
Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Ochrony
Zdrowia przy Centrum Terapii Nerwic w Mosznej do Rady
Społecznej Centrum. Dowiedzieliśmy się, że nieprawdą
jest, jakoby Rawska zmniejszyła straty finansowe. Pod
jej rządami strata finansowa wzrosła ponad trzykrotnie w
stosunku do roku, gdy CTN kierował jej poprzednik.
Wyniosła 323 tys. zł (a pani rzecznik Ruszczewska
wspomina o 180 tys.). Do tego jeszcze dochodzi 653 tys.
zł zobowiązań. Związkowcy piszą: Do tej pory wszelkie
zapewnienia ze strony Pani Dyrektor Krystyny Rawskiej o
systematycznej poprawie sytuacji okazały się
nieprawdziwe. (...) Sądzimy, że dotychczasowe działania
Pani Dyrektor mogły stać się pretekstem do wszczęcia
procesu prywatyzacji. Wytworzona atmosfera nie sprzyja
prawidłowemu funkcjonowaniu Ośrodka, a przede wszystkim
negatywnie wpływa na proces leczenia.
Czyli – zostaliśmy zrobieni w chuja przez panią rzecznik
Ruszczewską. Albo pani rzecznik została zrobiona w chuja
przez kogoś z zarządu województwa, żeby nas w błąd
wprowadzić. Po co ktoś łamie prawo prasowe, kodeks
postępowania administracyjnego i kodeks karny? Może
dlatego, żeby "NIE" nie napisało o planach prywatyzacji
przepięknego zamku, będącego siedzibą jednej z
najbardziej znanych i zasłużonych placówek leczniczych
Opolszczyzny. Bo komuś mogłoby się wydać podejrzane, że
instytucję zdołowano w ciągu jednego roku, a jak ją już
dobrze zdołowano, to wtedy pojawiły się plany
prywatyzacji. Wiadomo, gdy się prywatyzuje coś, co
dobrze działa, to zawsze wybucha rwetes. A jak się
prywatyzuje coś, co ledwie zipie, to można tłumaczyć się
interesem społecznym. Szukaniem ratunku dla upadającej
placówki. Jeśli się znajdzie kogoś, kto za psi grosz
kupi bankruta, to można ten fakt przedstawić jako wielki
sukces.
Kto kogo tu chce wyruchać?
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Koktajl z ludzkiej krwi
Jak okantować Narodowy Fundusz Zdrowia? Powie wam to
szefostwo publicznej służby zdrowia w Katowicach.
Już rok temu było wiadomo, że na leczenie mieszkańców
stolicy Śląska będzie mało kasy. To samo dotyczy
wszystkich miast, miasteczek i wsi w Polsce. Różnica
między Katowicami a resztą Polski jest jednak taka, że
gdzie indziej biadolą, a w Katowicach postanowili
chwycić byka za rogi.
Znakomita większość z około 300 tysięcy katowiczan
korzysta z usług miejskich poradni i ambulatoriów
tworzących jednostkę pod nazwą Samodzielny Publiczny
Zakład Lecznictwa Ambulatoryjnego. SPZLA na początku
lutego zawarł niekorzystny dla siebie kontrakt z
Narodowym Funduszem Zdrowia. Pospieszył podważyć jego
skutki.
Zaraz po podpisaniu kontraktu, na początku lutego,
dyrekcja SPZLA zorganizowała szkolenia dla lekarzy.
Lekarzy wzywano w grupach po kilkanaście osób. Spotkania
odbywały się nie w budynku dyrekcji, lecz w różnych
poradniach. Doliczyliśmy się co najmniej pięciu takich
półtajnych spotkań. Prelegentami byli: dyrektor naczelny
SPZLA w Katowicach Stanisław Wawrzyniak, dyr. do spraw
lecznictwa Aleksandra Noras, zastępca dyrektora do spraw
zarządzania zmianami Czesława Kozdraś. Lekarze
dowiedzieli się, że od nich zależy, czy ich chlebodawca
SPZLA pójdzie z torbami, czy nie.
– Sugerowano nam, że mamy generować jak najwyższe
koszty. Oczywiście nikt tak wprost nie powiedział, ale
to było jasne – mówi lekarka z 15-letnim stażem w
katowickich ambulatoriach.
Lekarzom przypomniano o tym, że w rozliczeniach z
Narodowym Funduszem Zdrowia obowiązują cztery typy
porad, które są płatne:
1) żenująco nisko,
2) słabo,
3) przyzwoicie,
4) nieźle.
Pierwszych dwóch typów należy unikać jak ognia, choć
wiadomo, że nie da się ich całkiem wyplenić. Konsultacja
osoby, która tydzień wcześniej przyszła do lekarza z
objawami grypy, to właśnie porada typu pierwszego. Ale
takiego pacjenta można dokładniej przebadać, zlecić
jakieś specjalistyczne badania, zlecić analizę składu
moczu bądź krwi. Zwiększy się liczba usług, które
wyświadczono pacjentowi, albo zmieni się kategoria
porady. Dyrektorzy byli trochę przestraszeni tym, co
proponują lekarzom, więc nie podawali przykładów, jak
można okiwać NFZ. Bardziej dociekliwym tłumaczyli, że
każdy na pewno będzie postępował zgodnie z własną
inwencją i doświadczeniem.
Lekarze po szkoleniu wymieniali uwagi na temat złożonej
im propozycji. Jak na przykład postąpić z dzieckiem,
które się skaleczyło? Odkleić opatrunek, odkazić i
ponownie przykleić? Walnąć zastrzyk przeciw-tężcowy?
Wysłać do chirurga na dodatkową konsultację? Czy może
potrzebne jest szycie? Co zrobić z pacjentem, który się
przeziębił? Jasne, że lekarz pierwszego kontaktu zawsze
może obawiać się powikłań. Trzeba więc posłać go do
laryngologa. Dobrze jest też wykonać zdjęcie
rentgenowskie. No i śledzić proces zdrowienia
wyznaczając kolejne wizyty.
Niezwykłą inwencją wykazali się pracownicy Centralnego
Laboratorium SPZLA. Do nich trafia materiał biologiczny
pacjentów. Próbki kup, siki w słoikach oraz krew.
Załóżmy, że w ciągu jednego dnia w Katowicach pobrano
krew do badania od 30 pacjentów (badanie pod kątem
żółtaczki). Zamiast stwierdzić, który pacjent ma
żółtaczkę, z tej krwi w Centralnym Laboratorium robią
koktajl. Najpierw ją zlewają do jednego naczynia. Potem
dodają odczynnik i czekają. Jeśli odczynnik wykaże, że w
koktajlu jest krew osoby chorej na żółtaczkę, to każą
badanie powtórzyć. Za drugim razem dzielą krew od
pacjentów na trzy części po 10 próbek. Wlewają krew do
trzech naczyń. I dodają trzy odczynniki. Pacjenci,
których krew była w naczyniu, gdzie wykryto wirus
żółtaczki, idą do kolejnego badania. I tak od ogółu do
szczegółu. Mnożą się badania, oszczędza się odczynniki
(bo tym sposobem zużywa się ich mniej, niż gdyby za
pierwszym razem dodać 30 odczynników do 30 probówek).
Ponoć wszystko jest zgodne z obowiązującymi w naszym
kraju procedurami.
Lekarze pierwszego kontaktu – ci, co siedzą w dawnych
przychodniach rejonowych, a teraz poradniach ogólnych –
kombinują po swojemu. Kombinują lekarze specjaliści, do
których trafiają pacjenci ze skierowaniem od lekarzy
pierwszego kontaktu. Nikt się nie wychyla, bo nikt nie
chce podpaść dyrekcji. Ponieważ wszystko, co lekarze
zalecają pacjentom, jest skrupulatnie ewidencjonowane,
dobrze zatem wiadomo, kto ma w nosie prośby płynące z
góry.
W Polsce pokutuje pogląd, że wszyscy chcą wszystkich
wykiwać. Rząd oszukuje obywateli, obywatele kantują
państwo. Wreszcie obywatele kantują siebie nawzajem.
Pomysł dyrekcji SPZLA w Katowicach wyjaśnia, dlaczego w
kasie Narodowego Funduszu Zdrowia jest aż tak bardzo
pusto.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tura bez kangura "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
PZPR w occie
Ośrodek Badania Opinii Publicznej ogłosił, że w
pechowym, bo w trzynastym roku Trzeciej Rze...
czpospolitej po raz pierwszy więcej ludzi (40 proc.)
oceniło dobrze rządy PZPR w Polsce, niż źle je
wspomniało (35 proc.).
Z tej okazji składam serdeczne gratulacje kolejnym
przywódcom PZPR: Stanisławowi Kani, Wojciechowi
Jaruzelskiemu i Mieczysławowi Rakowskiemu. Winszuję
również znajomym członkom kierownictwa Partii
Zbigniewowi Sobotce, Stanisławowi Cioskowi, Leszkowi
Millerowi, Markowi Królowi, Kazimierzowi Barcikowskiemu,
Zbigniewowi Messnerowi, Marcinowi Święcickiemu,
Andrzejowi Werblanowi i in.
W "Rzeczpospolitej" (nr 177/2002) Krzysztof Gottesman
wywodzi, że niepociągnięcie do odpowiedzialności karnej
osób rządzących w PRL – sprawców, jak twierdzi,
zacofania Polski, odcywilizowania jej i zbrodni zachęca
większość do wyrażania ciepłych uczuć wobec PZPR. Sądzę,
że gdyby wyżej powymieniani siedzieli – jako ofiary
represji politycznych wzbudzaliby jeszcze większą
sympatię. Gdyby zaś wsadzać także za jej zdradzanie,
powściągnęłoby się tylko szczerość ankietowanych.
Gottesmanopodobni komentatorzy podkreślali, że ciepłą
tęsknotę za rządami PZPR przejawia głównie gorsza i
głupsza część społeczeństwa: ludzie starsi oraz
niewykształceni prowincjusze. Umyka ich uwadze
interpretacja najprostsza. Starsi dłużej żyli w PRL,
więc lepiej ją poznali. Polska Ludowa programowo była
państwem rządzonym w imie-niu i na rzecz warstw
poprzednio gorzej urządzonych w kapitalizmie.
Widocznie coś z etosu sprawiedliwości społecznej zostało
w PRL aż do zmierzchu socjalizmu.
Gdy prezes NBP przekonuje bezrobotnych, że ich interesy
najlepiej wyrażają Bochniarzowa, Niemczycki i Kulczyk –
bezrobotni po prostu Balcerowicza uważają za blondynkę.
Natychmiast po ogłoszeniu rezultatu badań o PZPR ruszyła
kampania propagandowa w radiu i prasie prawicowej
obrzydzająca Polskę Ludową i jej siłę kierowniczą. Ocet
na socjalistycznych półkach sklepowych narysowano w
gazecie, pokazano w TV i wielokrotnie wspomniano o nim w
radiu. Osobom, których dziś nie stać na ocet, więc nawet
ten kwas kojarzy im się z dostatkiem, przypomniano także
o braku sznurka do snopowiązarek i papieru do tyłka, co
łączono też niekiedy z brakiem wolności. Ten ostatni
niedostatek obecna propaganda ustawia już jednak
podrzędnie. Propagandyści III RP pojęli wreszcie, że
niedostatek wolności był dolegliwością bardziej elitarną
od braku papieru toaletowego. A korzystanie z wolności
wymaga teraz poziomu dochodów, który nie wszyscy
osiągają.
Przez ostatnie 13 lat obrzydzano PRL natrętnie
wypominając Polsce Ludowej ocet, sznurek, papier w
rolkach i stan wojenny. Jak widzimy, bez skutku.
Gottesman i koledzy odziedziczyli wadę PZPR: stosowanie
nadobfite jednostajnych, rytualnych argumentów bez
sprawdzania ich skuteczności. I oto ocet się kłania.
We wczesnym PRL odpowiednikiem octu była sanacyjna
zapałka, którą chłop dzielił na czworo. Na opowieści o
zapałce ludzie reagowali podziwem: cóż to były za
zapałki, że ćwiartka się zapalała! Teraz ślinka cieknie
ludowi na wspomnienie octu z socjalizmu. Cóż to był za
ocet! Spirytusowy!
Dawni antykomuniści i ich personel ze świeżego zaciągu
słabo rozumieją narastanie nostalgii za Polską Ludową,
gdyż jest to dla nich uczucie cudze. Któż zaś zrozumie
miłość, której nie podziela. I ja nie potrafię zrozumieć
np. upodobania do papieża, sportu, pizzy i red.
Pieńkowskiej.
Prasa narodowokatolicka i prawicowa, w rodzaju "Gazety
Polskiej", stale i z niesłabnącym ferworem demaskuje
zbrodnie stalinizmu dziwując się przy tym, że tak marnie
się sprzedają wyspecjalizowane w tym gazety i
czasopisma. Czy jednak, aby to sobie objaśnić,
ktokolwiek zestawił np. liczbę ludzi, którzy w epoce
Bieruta zmienili na korzystniejszy swój status umysłowy,
społeczny, zawodowy i materialny z liczbą ofiar
ówczesnych represji? Czy ktoś się zastanowił, dlaczego
ta część dawnych elit, która za Bieruta nie była
kokietowana lecz represjonowana, po 1956 r. stała się w
większości przyjazna wobec "reżimu" i robiła potem
kariery w jego obrębie?
35 proc. prywatnych przedsiębiorców odpowiedziało
badaczom z OBOP, że chciałoby się przenieść na powrót do
PRL. Czyż ci beneficjenci kapitalizmu pragnęliby ze
spirytualiów pijać tylko ocet? Ów arcykwaśny ocet z PRL
dlatego ma dla nich słodki smak, jak cała epoka
niedoboru, że wszystkie wytworzone wówczas towary i
proponowane usługi kupowane były natychmiast, drogo i
bez grymasów. Nie gnębiła przedsiębiorców konkurencja,
brak zbytu, niespłacone kredyty, niewypłacalni odbiorcy.
Biurokratyczne spętanie przedsiębiorczości stale zaś
słabło, podczas gdy współcześnie się wzmaga.
Rekapitulując: świadomi antykomuniści stanowili w PRL
ekskluzywną sektę wojującą z reżimem przez rozgłaszanie,
a niekiedy wyolbrzymianie jego wad. Jak to zwykle bywa,
w propagandę tę najsilniej uwierzyli sami
propagandziści. Po czym dziś dziwują się i boleją nad
tym, że większość nie postrzega PRL tak jak oni. Sądzą,
że większość – jako głupia – okazała się niepodatna na
racje arcymądrej mniejszości. To mniemanie także jest
odziedziczone po partii przewodniej PRL. Bierze się
wprost z leninowskiej teorii o awangardzie klasy
robotniczej zastąpionej dziś klasą średnią. Podobnie
zdradziecką wobec swoich politycznych przewodników.
Cztery razy bezskutecznie prosiłem o przyjęcie mnie do
odnoszącej dziś moralny sukces PZPR. W grudniu 1989 r.
czyniłem to po raz ostatni. Wspominam o tym dla
podkreślenia, jak niedzisiejsza to była partia pod
względem swej wybredności. Nie zdziwię się więc, jeśli
lewica – tak czuła na nastroje społeczne – postanowi
sztandar wprowadzić i PZPR odtworzy, aby przypodobać się
społeczeństwu i wygrać wybory parlamentarne. Będę jak
zawsze klaskał Partii z galerii dla widzów Sali
Kongresowej.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sto bękartów dla Szymczychy
To jest możliwe tylko w Pomrocznej: propozycję
referendum w sprawie dopuszczalności aborcji uznać za
podżeganie do ludobójstwa.
W przeciwieństwie do większości liderów lewicy Marek
Borowski nie ściemniał, tylko powiedział otwarcie, że
obecna ustawa antyaborcyjna nie jest dobra, SLD nie
rezygnuje z postulatu jej zmiany, ale dziś nie ma ku
temu warunków (brak niezbędnej większości w Sejmie,
wiadome orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, priorytet
dla spraw europejskich). Dlatego uważam, że złagodzenie
reżimu antyaborcyjnego może być w Polsce rozstrzygane
tylko w drodze referendum, tak jak w wielu innych
krajach.
Ten fragment wywiadu dla PAP wywołał burzę, jak gdyby
Borowski nawoływał do rzezi niewiniątek.
Karzełki o małych móżdżkach podniosły wrzask, że stał
się nieodpowiedzialnym ekstremistą, który szykuje zamach
na życie poczęte, co wywoła wojnę domową, pomór i
gradobicie.
Tak oto dożyliśmy czasów, gdy sama wzmianka o referendum
w sprawie aborcji staje się... niepoprawna politycznie.
Zakłóca spokój poważnych ludzi pochłoniętych aferą
Rywina i walką o biopaliwa, a zwłaszcza opluwaniem
przeciwników, co uchodzi za zajęcie wielkiej
doniosłości, wręcz obowiązek wybrańców narodu.
Jazgot po wypowiedzi Borowskiego, w rzeczywistości
bardzo wyważonej, świadczy tylko o tym, jak głęboko dali
się zepchnąć do narożnika ludzie zdrowi na umyśle. W tej
paranoicznej atmosferze głupieją – lub koniunkturalnie
rżną głupów, co jest jeszcze gorsze – nawet jednostki w
miarę rozsądne.
W niedzielę 19 stycznia "wybryk Borowskiego" wałkowali
goście Olejnikowej w Radiu Zet. Prezydencki minister
Dariusz Szymczycha pozwolił sobie przy tej okazji na
wypowiedź godną Marka Jurka. Powiedział mianowicie, że
on osobiście nie wyobraża sobie referendum w kwestii
aborcji, bo jakże to tak – głosować nad tym, co jest
dobre, a co złe? To wręcz niedopuszczalne. Jedyną
możliwość zmiany ustawy widzi Szymczycha w tym, że
znajdzie się odpowiednia większość w parlamencie. A jak
się nie znajdzie, to wszystko zostanie bez zmian i też
będzie dobrze.
Inaczej mówiąc, do głosowania w kwestiach moralnych nie
jest uprawnione – jak to określa niezapomniany bon mot
posłanki Nowiny-Konopczyny – przypadkowe społeczeństwo.
Powołani są do tego wyłącznie parlamentarzyści. 460
posłów i 100 senatorów, którzy z natury rzeczy mają
prawo narzucać swoje prywatne poglądy 38 milionom
obywateli. Autorytety moralne i intelektualne: Lepper,
Giertych, Wrzodak, Macierewicz, Janowski i inni. Także
mandatariusze oskarżeni o pospolite przestępstwa,
podejrzani o handel ustawami, lobbyści od jogurtu czy
rzepaku, schowani za immunitetem kombinatorzy, łowcy
posad, niedokształcone matołki, oszołomy z obłędem w
oczach i najmniej w tym towarzystwie szkodliwi miłośnicy
prostych rozrywek, którzy w ogóle nie trzeźwieją – mają
być wyrocznią w sprawie dobra i zła.
Rozumiemy, że prezydencki Szymczycha musi być tubą swego
szefa i w ślad za nim przekonywać naród, że ustawa
antyaborcyjna to coś w rodzaju bomby: nie dotykać, bo
wybuchnie. Niech jednak używa przy tym lepszych
argumentów, zamiast bezmyślnie powtarzać lansowane przez
czarnych idiotyzmy.
Ulubiona teza "czarnej propagandy", natrętnie – i, jak
widać, skutecznie – wbijana ludziom do głów, brzmi: nie
głosuje się nad zagadnieniem dobra i zła. Nikt jednak
nie zamierza pytać w referendum, czy przerywanie ciąży
jest dobre, czy złe. W wielu krajach europejskich odbyły
się referenda, w których pytano, czy prawo ma pozwalać
na aborcję, a jeśli tak, to w jakich przypadkach.
Pytanie nie dotyczy więc moralności, lecz stanowionego
przez państwo prawa.
Kościół kat. i przykościelni politycy nie mogą,
niestety, liczyć na to, że zakaz aborcji wyświetli się
na niebie, z podpisem Pana B., do wtóru anielskich trąb.
Skazani są na demokrację parlamentarną, w której – ku
ich żalowi – decyduje większość. Rozumowanie czarnych
jest więc następujące: jeśli nad aborcją głosują
parlamentarzyści, to dobrze (bo w ten sposób weszła w
życie ustawa antyaborcyjna). Jeśli głosują sędziowie w
Trybunale Konstytucyjnym, to też jest OK (bo większość w
tym gremium ma katoprawica). Jeśli głosować miałby naród
w referendum, to źle (bo wtedy wynik jest niewiadomy).
Rzecz jasna, łatwiej wywrzeć nacisk na posłów i
senatorów, niż sterroryzować moralnie wielomilionowy
elektorat głosujący anonimowo, za kotarą, bez żadnej
kontroli ze strony kleru.
Jak to jest, panie Szymczycha: Włosi, Belgowie czy
Irlandczycy byli dostatecznie dojrzali, żeby głosować
nad prawną dopuszczalnością aborcji, a Polacy do tego
nie dorośli?
Ta akurat kwestia nadaje się do rozstrzygnięcia w trybie
referendum jak żadna inna. Nie wymaga wiedzy
specjalistycznej. Dotyczy osobiście i bezpośrednio
wszystkich dorosłych ludzi w tym kraju. Prawie każdy ma
wyrobiony pogląd na ten temat. Głęboki podział
społeczeństwa na dwa niezdolne do kompromisu obozy, pro
life i pro choice, sprawia, że każda uchwalona przez
przypadkową większość parlamentarną ustawa będzie
kwestionowana. Jako taką legitymizację może mieć tylko
prawo usankcjonowane wolą większości obywateli.
Histeryczny sprzeciw Kościoła kat. wobec idei referendum
świadczy o strachu przed klęską. W rzeczywistości jednak
wcale nie jest pewne, kto by je wygrał. Ostatnie sondaże
sugerują, że w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży
z przyczyn społecznych Polacy podzielili się pół na pół.
Łatwo też można sobie wyobrazić, jaką kampanię
propagandową rozpętaliby sutannowi. Rzygać się chce na
samą myśl o makabrycznych obrazkach ćwiartowanych
płodów, chóralnym zawodzeniu starych dewotek, wrzasku
młodych narodowców i innych atrakcjach, jakimi
zostaniemy przy tej okazji uraczeni.
Mimo to referendum w tej sprawie, nawet obarczone
ryzykiem przegranej, byłoby olbrzymim postępem w
porównaniu ze stanem dotychczasowym, ustanowiłoby nowe
standardy demokratyczne, przeniosłoby nas wręcz do
innego kraju. Bo jeśli raz obali się zasadę, że o
najbardziej osobistych sprawach milionów ludzi decydować
może wyłącznie wąskie grono wybrańców, to po pierwszym
referendum będą następne. Jak w Irlandii, gdzie takie
głosowania powtarza się co parę lat. Ostatnio wygrali
tam o włos przeciwnicy proponowanego zaostrzenia
restrykcji.
Za parę lat bastion irlandzki padnie. Czy wtedy mają go
zastąpić Malta i Polska?
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Życie codzienne w Unii
Lepiej późno niż wcale – dlatego krzyczymy wniebogłosy.
Żydy i masony wyprowadziły naszą Ojczyznę na manowce,
żeby ją złupić. A Polaków katolików prześladować.
W Unii lasy zżarte przez dymiące toksynami fabryki.
Susza. Grzybów więc nie ma i nie będzie. Stan (po
naszemu Stachu) tęskni do prawdziwków. Widział je w
jakimś albumie. Jak dopada go grzybia chandra, chwyta
dłuto, młot, kawał drewna i zapamiętale rzeźbi. Co?
Grzyby. Same szlachetne okazy wychodzą. Najczęściej
borowiki. Stan ustawia grzyby na stole i pożera wzrokiem
na śniadanie. Rozkoszuje się ich widokiem na obiad.
Zakąsza wizualnie na podwieczorek i na kolację. Jak się
ma 150 euro renty miesięcznie, posilenie się grzybim
obrazem krzepi. Przychodzą sąsiedzi i też łakomie
spoglądają. Patrzą w ciszy. Czasem tylko ślinę ktoś
głośno przełknie.
Zgniła tradycja
W samym sercu Unii stoi straszny dwór. Zanim Hitler
wybrał się na pielgrzymkę do Polski, pałac należał do
rodziny Chrzanowskich – bogatych ziemian o polskim
politycznym nazwisku. Po wojnie państwo wywłaszczyło
jaśnie państwo, a dworem zawładnęły pegeerusy. Po 1989
r. obszarnicy upomnieli się o swoje. I dostali. Pałac
miał odzyskać dawną świetność. Zamiast tego popadł w
całkowitą ruinę. Prawowity właściciel zapomniał o
konieczności płacenia rachunków za energię. Przyszła
energetyka i prąd odcięła.
A że kościół był podłączony do tego samego licznika,
gdyż tradycyjnie lubi się trzymać blisko pałaców, to
również w świątyni zgasło światło.
Chrzanowscy gdzieś przepadli. Zostały po nich ruiny,
gnijące śmieci i ociemniały kościółek. W Unii nie mają
za grosz szacunku dla tradycji.
Karzeł laikatu
Przenikliwi pasterze rzymskokatoliccy słusznie przed
referendum bili na trwogę – kościół istotnie traktowany
jest przez unijnych masonów po macoszemu. Świątynia
tonie w ciemności, bo właściciel licznika nie płacił
rachunków: taki pretekst do szykan znalazł zapluty
karzeł laikatu.
Żadna agencja nie podała tego newsa, bo media są
przecież w rękach żydomasonerii. A sprzedajni krewni
Judasza nie chcieli, żeby bogobojna Polska przed
referendum dowiedziała się o prześladowaniach
chrześcijan w Unii. Bo kto by wtedy nad Wisłą zagłosował
na tak? Nikt, ani jeden szanujący się Polak katolik w
ogóle do urny by nie polazł i Miller nie miałby powodu
do telewizyjnej euforii.
– Ksiądz powiedział, że w ciemnościach mszy nie będzie
odprawiał. Ja tam mu się nie dziwię, bo swoje lata ma i
niedowidzi. A po co ma głupoty jakieś wyczytywać po
ciemku i mszę profanować? – Helen (Helcia) liczy sobie
80 wiosen. W Unii zamieszkała zaraz, jak się wojna
skończyła. Najpierw było fajnie. Potem przyszli z urzędu
i powiedzieli, że zboże w chałupie ukrywa. Zabrali
wszystko. Łącznie z radiem.
– Z politycznych powodów? Pan to jakiś głupi. Rachunków
nie płaciłam! – objaśnia.
Salve Regina
Handel zorganizowany jest w Unii na modłę całkiem
niepolską. Obywatele nie udają się do sklepów, bo to
niemożliwe, gdyż stałych składów w ogóle tam nie ma. Za
to co rano przyjeżdża do nich sklep na kółkach. W
obwoźnym spożywczym kupują chleb i inne artykuły
pierwszej potrzeby, ale wina naszego powszedniego nie:
budżet rodzinny by tego nie zdzierżył.
Infrastruktura. Latem na powietrzu załatwiać się
przyjemnie. Jest nawet taki szlagwort: "nie ma to jak w
letniej porze, można wypróżnić się na dworze!". Lecz
zimą? Co miłego dla ucha można zaśpiewać a propos
załatwiania się pod gołym niebem podczas grudniowej
zadymki i przy 25-stopniowym mrozie? Co poza Salve
Regina zanucić na tę dramatyczną okoliczność? A coś
zaintonować trzeba, bo żaden mieszkaniec Unii nie ma w
domu toalety, zaś potrzeba strzelania kupy nie ma
charakteru sezonowego i nie zależy od pogody. To, co
organizmom nieprzydatne, obywatele całorocznie wydalają
w drewnianych, przewiewnych przybytkach usytuowanych w
przydomowych ogródkach.
Rekreacja i wypoczynek. Miejscowi zadowalają się urokami
najbliższej okolicy. W lecie zażywają kąpieli w strudze
koloru księżej sutanny i głębokości miski dla psa marki
pinczer.
Zimą masowo szydełkują, podśpiewują i rozmyślają.
Unia azjatycka
Co światlejsi obywatele Najjaśniejszej Rzeczypospolitej
od razu wiedzieli, że na przystąpieniu Polski, kraju
upośledzonego najwyżej w średnim stopniu, zyska
wyłącznie zacofana Unia. Już teraz, nim znaleźliśmy się
w tym bezbożnym gronie, widać tę tendencję jak na dłoni.
W maju do Unii przybył Marek Pol, minister od
infrastruktury. Przyjechał, żeby ludzi przekonać, że
Polska musi do Unii Europejskiej. Gościa przyjęto z
udawaną estymą.
– Przed przyjazdem ministra latarnie nam zainstalowali,
kawałek drogi wybudowali, a przedtem mówili, że nie ma
pieniędzy. Trawę na zielono pociągnęli, do tego koncert
urządzili i piknik z piwem. A pałac zakryli siatką
maskującą, żeby nie straszył. – Henry (Heniu) ma 40 lat
i w Unii mieszka od urodzenia. Roboty nie ma, a na
emeryturę za wcześnie. Chodzi sobie i ciężko oddycha, bo
upał. Przysiądzie w cieniu, poduma nad polityką... I
wychodzi mu, że Polska faktycznie musi do Unii, bo ta
tutaj Unia to Azja normalna.
* * *
Unia to miejscowość w gminie Strzałkowo, powiecie
słupeckim i województwie wielkopolskim. Zamieszkuje ją
13 rodzin liczących łącznie 50 osób.
Podczas referendum większość głosowała za przystąpieniem
Polski do Unii. Lokal wyborczy znajdował się w
Graboszewie – z cztery kilosy od Unii.
Fot. TOMASZ KOPRUCKI
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bełty naszej młodości
U Zdzicha "Pod Kasztanem" zawsze było rojno i gwarno.
Lato czy zima, przednówek czy żniwa. Chłopy ciągnęły do
baru, jak nie przymierzając dewoty z kółka różańcowego
do cudu, który pojawił się na desce od szałerka i płakał
żywicznymi łzami.
Bufetowa Jadzia, zwana przez miejscowych szczekaczką,
pierwsza wiedziała, kto kopnął w kalendarz, komu
podprowadzili nocą świniaka, jak stoi żywiec i kto dał
na zapowiedzi – choć gołym okiem było widać, że dać
musi, bo dziewczynie zeppelin sięgał pod sam nos.
Widocznie na nic zdało się poświęcenie siostry Wincenty,
która na katechezie ględziła o wstrzemięźliwości
przedmałżeńskiej i cnocie miłej Panu. Bufetowa Jadzia
wyznawała własną teorię na temat seksu, wedle której,
jak Pan Bóg przeznaczy, to i na drodze rozkraczy.
Olewała też coniedzielne kazania plebana, który grzmiał
z ambony, że piorun z jasnego nieba spali ten przybytek
rozpusty, tę Sodomę i Gomorę.
Bywalcy baru Pod Kasztanem, którym religia kojarzyła się
z tłustym czwartkiem, a komunia z flachą wina marki
Belzebub, nie brali sobie do serca przykazania, żeby
dzień święty święcić. Chłopaki nie męczyli czaszek
szukaniem odpowiedzi na pytania ostateczne. Metafizykę
pojmowali na swój własny sposób: każdy kiedyś osiągnie
metę ziemskiego padołu, z tą różnicą, jakie będzie miał
stężenie alkoholu we krwi, gdy go ułożą w pozycji
horyzontalnej. Cena "Arizony" na razie nie wykazywała
tendencji wzrostowej, toteż każdy nowy dzień witano
radośnie, choć z porażającym bólem pały. Życie na bani,
wbrew pozorom, narzucało pewien rygor. Co rano
obezwładniająca myśl, że trzeba zwlec się z wyra,
udźwignąć kaca, a nóżyska doprowadzić z rzymskiej cyfry
V do cyfry II. Ten szczególny rodzaj samopoczucia
leczyło się kolejnym klinem i słodką świadomością, że
pod wieczór znów się doświadczy stanu lewitacji w barze
Pod Kasztanem nad baterią butelek pełnych aż po gwint.
* * *
Kurde to były czasy! Nie to co teraz. "Pod Kasztan" nie
warto zaglądać: pusto, zimno, biednie... trzeźwo,
ersatz, cholera, nie życie. A co jest? Wokół ponuracy,
których jedynym pragnieniem jest wlać w gardło
kolejną szklankę mózgotrzepa. To skandal, profanacja,
żeby "wisienkę" dzielić na porcje i przepijać do
własnego odbicia w bufetowej szybie. Zanika barowy
folklor, ten szczególny rodzaj bruderszaftu, gdy
tolerowano od czasu do czasu picie na krzywy ryj i
sprawiedliwie dzielono się szprotką na zagrychę.
W przeszłość odchodzi kompan od kielona, niekończące się
toasty: chluśniem, bo uśniem, pierdykniem, bo odwykniem,
siup w ten głupi dziób... Jadzia już nie zatańczy
kankana na stole, bo Zdzichu
ją zwolnił, bar przebranżowił na spożywczo-kolonialny
i... sam stanął za ladą.
Ktoś zabrał radość. Może Saddam, może Miller, może
Bruksela, a może plamy na Słońcu?
Ubywa z wiejskich krajobrazów coraz więcej przybytków.
Ostał się tylko kościół, cmentarz, remiza i kasztan, pod
którym można wydudlić bełta na stojaka. Sklepowy Zdzichu
też klnie, na czym świat stoi, bo interes padł na pysk
jak Rychu Sznyta przy drugiej skrzynce piwa. Chodliwy
teraz towar to chleb, makaron, wątrobianka, kurze łapy,
chińskie zupki i smalec, który wrzucony do gara z kaszą
dostarczy wszystkim po równo kalorii. Ludzie pytają o
najtańsze mydło, najtańszy proszek, najtańsze
smarowidło. Coraz mniej schodzi pasty do zębów i
szamponu do włosów. Nie ma już zeszytu na borg, odkąd
nie uregulowano długu za sezon 2001/2002.
Masz forsę, dostaniesz towar, nie masz – fora ze dwora,
pisz zażalenie na życie. Skoro Bóg stworzył biednych,
niech ich utrzymuje. Jeśli komuś starczy na parę butów i
gorący piec, jest najszczęśliwszym człowiekiem pod
słońcem.
Jeśli ktoś staje przed dylematem: kupić dzieciom kozaki
czy reklamówkę indyczych korpusów albo zamienić to na
węgiel w takiej ilości, żeby się piec nie obraził, to
życie jawi się w zupełnie innym wymiarze: wyć do
księżyca, kraść czy strzelić sobie w łeb.
– To, że Kardasiowa całą emeryturę daje księdzu na
"gregorianki" – mówi Zyga Pietuch – a żywi się zacierką
i czerstwym chlebem maczanym w kawie, to jej sprawa. Ale
żeby gospodarz z dziada pradziada nie miał pieniędzy na
opłacenie prądu, kupno ropy, sztuczniaku i opony do
traktora, woła o pomstę do nieba. Wieś osiągnęła poziom
dziadostwa. Dawniej odmierzano czas od żniw do
przednówka, dzisiaj odmierza się odwiedzinami
listonosza, który pojawia się około pierwszego z chudymi
emeryturami teściów, dziadków, pradziadków i ciotek
rezydentek. Można za to przeżyć kilka dni, ograniczając
do minimum zakupy w sklepie, chleb baby same wypiekają w
domu, żeby było taniej, masło uklepią wysłużoną pralką
Franią, pod warunkiem że ostała się krowa w oborze.
* * *
Waluś Grzyb pierwszej córce wystawił dom w mieście w
trzy lata, dzisiaj psu budy nie skleci. Wstyd, żeby
gospodarz na dwudziestu hektarach kupował dziesięć
cetnarów węgla, bo na więcej go nie stać.
Kiedyś wieś budziła się równo z pobrzękiwaniem baniek na
mleko, szumem dojarek i pianiem kogutów. Dziś przesypia
dany jej czas. W oborach cicho, krowy poszły pod nóż,
koguty do rondla, gospodarze kupują mleko w kartonikach.
– Mój Boże – żali się Waluś – czegom ja się nie imał:
sad posadziłem, staw rybny wykopałem, pasiekę
postawiłem, hodowałem konie, założyłem plantację
truskawek, pomidory pod folią, boczniaka na sieczce,
tucz kaczek, gęsi i indyków. Nie próbowałem jedynie
hodowli żab, ślimaków, dżdżownic i strusi afrykańskich.
Odpuściłem sobie tę menażerię i zapieprzam u
niemieckiego bauera usuwając ptasie odchody na fermie.
Pozostała mi tylko ziemia, którą będę sprzedawał
miastowym na działki letniskowe. Pewnie mój ojciec się w
grobie przewróci i będzie mi się śnił po nocach. A ja z
czym wejdę do tej Unii?
* * *
Mała Ojczyzna, wiata przystanku autobusowego, pod którą
można skryć się przed deszczem, obciągnąć flaszkę,
zajarać szluga, rzucić mięchem i gadać o dupie Maryni.
Pielgrzymka do Lichenia, szkolna wycieczka, robota na
czarno w stolicy, jednostka wojskowa gdzieś w Polsce –
to jedyna okazja, żeby się wyrwać z zaklętego kręgu
przestrzeni. Wyrównywanie szans edukacyjnych wiejskiego
dziecka, szumne hasło, które – używając języka
naczelnego – można o kant dupy potłuc. Najlepsze szkoły
czekają na tych z grubym portfelem. Wioski nie stać na
opłacenie internatu, akademika czy stancji. Wioska z
trudem wysupła 50 złotych na bilet miesięczny do
najbliższej szkoły i załatwi praktykę u majstra.
Na pytanie, co bym zrobił, gdybym wygrał milion w
totolotka, tutejszy chłopak napisał: Urządziłbym balangę
przez najbliższy tydzień, kupił brykę, dostawczy i
odkupił od Zdzicha bar Pod Kasztanem.
Autor : Zbigniew Jarzembowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyplutka
Sto dwadzieścia kilometrów od Częstochowy, na południe
od Warszawy leży miasto Kraków.
Słychać je przez radio, gdy grają tam hejnał.
Poza hejnałem o Krakowie słychać było niedawno, że
Kraków to "kulturalna stolica Polski", a także zaśpiew
"Nie przenoście nam stolicy do Krakowa". Skuteczny, bo
ostatnimi laty to Kraków wycierał przedgabinetowe
dywaniki, żeby się do Warszawy przenieść. I wyemigrowało
za chlebem wszystko, co w Krakowie było najlepsze:
Katarzyna Kolenda-Zaleska, "Przekrój", Jacek Ziarno,
Jerzy Pilch, a nawet Bogdan Pęk. Z grubszych tytułów
pozostał w Krakowie jedynie "Tygodnik Powszechny". I to
nie ze względów patriotycznych; w Warszawie nikt by za
takie grosze, jak ci z "Tygodnika", nie pracował. A
nawet gdyby spróbował, to rychło by zdechł. A poza tym
prymas by ich nie wpuścił, bo to konkurencja dla Radia
Józef.
Bo jak wszyscy wiedzą, w Warszawie zarabia się
pieniądze, które potem można wydać podczas weekendu w
Krakowie. Jakie tam tanie knajpy, łapali się za głowy,
puszczając portfele, stołeczni posiadacze dobrych
etatów. Ile tych knajp?! Na Poselskiej przynajmniej
sześć, na Senackiej siedem albo już osiem, bo w Krakowie
co tydzień otwierają nową knajpę. Wiedzą centusie, co
ludzie ze stolicy lubią!
Teraz nawet te knajpy już się przejadły. Może i tanio,
może porcje duże, ale badziewie się robi. W knajpie u
aktorów, w Rynku, Paulanera do szklanek po Żywcu leją,
krzywi się znajoma panienka. Wiocha, a nie dawny
magiczny krakówek. Nawet na Kazimierzu ci
zrewitalizowani Żydzi już się stołecznym znudzili. To
dobre dla galaret, emerytów z Reichu.
Po co dziś jechać do krakówka, tłuc się dwie godziny z
ogonkiem tym intercity? Mleczkę można zoba-
czyć w Internecie albo w Wiedniu, w galerii Jagi Hefner.
Kawa też tam lepsza niż w Noworolu. Życie umysłowe w
krakówku skończyło się po wuju Potoku i Andrzeju
Urbańczyku. Do tego Bereś spoważniał, Skoczylas
przybladł – obaj uczepieni stołecznych rubryk
cotygodniowych. Na górze w jedynym teatrze pusto – tak
jak w "Masce" na dole. Recesja.
Kiedyś jeszcze Kraków słynął artystycznymi skandalami.
Obyczajowymi nawet. Dziś prawdziwych skandali już nie
ma, bo wszyscy pod kurią kucają. Kiedyś Kraków rządził
nawet w stolicy. Dziś kometa odrodzonego parlamentaryzmu
Jan Maria Rokita, z podkulonym ogonkiem, walczy o
resztówkę swej sławy, posadę wójta albo prezydenta
Krakowa. Miasta, gdzie już niczego ekscytującego się nie
produkuje, bo tamtejszy przemysł padł. Miasta, gdzie
niczego nowego artystycznie się już nie tworzy, bo
Szymborska się leni. Miasta kelnerów, barmanów,
szatniarzy i sprzedawców oscypków.
Częstochowa jest stolicą duchową, Wrocław
kontrkulturową, Szczecin burdelową, a Warszawa
pieniężną. A sto dwadzieścia kilometrów od Częstochowy
leży miasto Kraków. Słychać je, gdy hejnał przez radio
grają.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rzeczpospolita Leśna
Potomkowie dumnych plemion słowiańskich, przyciśnięci
przez życie w najlepszym z ustrojów,
wracają żwawo do puszczy.
Dla obywateli Unii Europejskiej las to tylko
przyrodniczy termin oznaczający skupisko drzew,
poszycia, runa i innych badyli. Dla nas w Pomrocznej las
to coś więcej niż pokarm dla korników; to narodowy
symbol. W puszczańskich ostępach chronili się nasi
słowiańscy przodkowie, a na leśnych polanach zakładali
osady. Stąd – jak wiadomo – wzięła się nazwa Polanie, a
potem – Polska. Z lasu wyszło rycerstwo do bitew pod
Płowcami i Grunwaldem, w nim kryli się młodziankowie
przed carską branką, a też i wszelkiej maści powstańcy.
Las żywił i bronił liczne partyzanckie organizacje,
które walczyły z okupantem lub ze sobą nawzajem. To z
lasu, a nie z moczarów wyszli chłopcy-moczarowcy, którzy
poprawiając to, co sfuszerował pan Hitler, polowali na
Żyda. Przez stulecia knieje nasze opiewali poeci i
epicy. Dziś znów las stał się oparciem i ratunkiem dla
tysięcy obywateli Pomrocznej. Ratunkiem jedynym, od
kiedy gospodarka rynkowa tego najlepszego z ustrojów
pozbawiła ich roboty i chleba.
* * *
Trasa E36, między przejściem granicznym w Olszynie a
Bolesławcem, gdzie przechodzi w autostradę A4, to
betonowa dwupasmówka przecinająca prosto jak w pysk
strzelił Bory Dolnośląskie. Spękana nawierzchnia
pamiętająca lata 30. wali po amortyzatorach i po dupie.
Chwilę ulgi przynosi postój przy stoisku z płodami lasu.
Grzyby świeże, suszone i marynowane, czerwone borówki,
przeciery, wielkie słoje miodu i zioła w pęczkach.
Stefan i Edek pracują niemal całą dobę. "Sklep" to kilka
półek z towarem, dwa krzesełka i parasol. Gdy piździ, na
zmianę chronią się w budzie z folii.
– Jak my tu siedzimy, to bachory idą do szkoły, a baby
do lasu – opowiada Stefan. – Jak my idziemy zbierać, to
rodzina handluje. Biznes to biznes – szczerzy w uśmiechu
przerzedzony garnitur żółtych zębów.
– Za komuny – wspomina Edek – robiliśmy w pegeerze.
Wielki kombinat był, zatrudniał ze dwieście osób. Były
pieniądze, było co jeść i jeszcze deputaty w naturze.
Potem największe menele w zakładzie założyły
"Solidarność". Mówią: "Strajkujemy za lepszą Polskę". No
to my solidarnie zastrajkowali. Przez tydzień nikt
palcem nie kiwnął. Świnie tonęły we własnym gównie,
kukurydza, buraki i jęczmień nie zbierane. Dyrektor
pyta: "Czego chcecie?", a tamci na to, że wolnych
związków zawodowych, podwyżki i żeby jedno pomieszczenie
na kaplicę przerobić. Związek założyli, kaplicę zrobili,
podwyżki nie było, ale za to powstały związkowe etaty.
Tak to się ciągnęło, aż wszystko jebło. Kombinat
zlikwidowali, ludzie poszli na kuroniówkę. Potem Agencja
Własności Rolnej niby kogoś znalazła, żeby to wszystko
kupił. Jakąś spółkę z Pomorza. Ludzie myśleli, że będą
mieli robotę, ale chuja. Maszyny i sprzęt sprzedali, pól
nie obsiali, na hipotekę wzięli kredyt w dwóch bankach i
tyle ich widzieli. Na koniec nawet rury powyrywali i
sprzedali na złom. Teraz obory, stodoły i chlewnie to
jedna wielka ruina. Większość ludzi bez pracy i bez
zasiłku.
– Teraz las nas żywi – stwierdza Stefan. – Od wiosny do
jesieni. Handlujemy wszystkim, co natura dała. Bazie,
potem konwalie, palmy ładne się zrobi na Wielkanoc.
Przez pół roku sprzedajemy winniczki do skupu. Kto to
wpierdala, takie śliskie gówno? W czerwcu gonimy jagody,
dalej poziomki, maliny, jeżyny, grzyby, jakie tylko
chcesz. Jesienią także borówki, przeciery, weki. No i
grzyby – borowiki, kanie, podgrzybki, kozaki. Zbieramy
drewno, układamy w sągi i też są chętni, żeby kupić.
Bukowe i świerkowe polana łykają bogaci, co mają
kominki. Nie musimy rąbać drzew, bierzemy to, co suche.
– Przy tej trasie mamy utarg – dodaje Edek.
– Niemcy, Holendrzy, Belgowie, a nawet Angole kupują,
ile wlezie. Jeden Holender zawsze u nas bierze przecier
z borówki i kosze prawdziwków. U nich tego nie ma, za to
modne jest to, jak mu tam, kurwa, ekologiczne żarcie. Co
to za chujnia w tej Unii, jak tam nawet lasów porządnych
nie mają.
– Może mają, ale zbierać im się nie chce – mówi Stefan.
– Za to tu, jak jagody albo grzyby
wysypią, to w lesie człowiek obok człowieka.
* * *
Podobnych sklepów pod gołym niebem stoją setki, jeśli
nie tysiące, przy wszystkich ważniejszych drogach
zachodniej Polski przecinających wielkie kompleksy leśne
– od autostrady A4 po Szczecin. Dla większości
handlujących jest to jedyne źródło utrzymania. W ciągu
ostatnich dziesięciu lat padły nie tylko Państwowe
Gospodarstwa Rolne, ale także liczne tartaki, stacje
przeładunkowe PKP i fabryki w małych miejscowościach.
Państwo w zamian oferowało jedynie roczny zasiłek dla
bezrobotnych. To, że Polska w ciągu kilku lat przestała
być liczącym się eksporterem drewna, jest zasługą
kolejnych rządów.
– Co mam robić – pyta retorycznie Jurek sprzedający
owoce lasu koło Szprotawy. – Moja firma w Nowej Soli
padła jak kawka. Skończył się zasiłek, a jako bezrobotny
nie mogę wziąć kredytu. W Biurze Pracy powiedzieli, że
ledwie im wystarcza szmalu, więc nie mogą dać mi
pożyczki na własną działalność. Siedzę tu i handluję
tym, co cała rodzina uzbiera w lesie. Myślisz, że to
kokosy? Totalna chujoza. Żeby było śmieszniej, wszyscy
kroją takich jak ja. Nie chodzi mi o to, że czasem ktoś
zapierdoli słoik z miodem albo grzybami i chodu. To
normalka. Przyjeżdża taki Mercem albo Audicą, niby
ogląda, marudzi, a potem sruu... do wózka i w długą.
Jest jeszcze gorzej. Jakiś czas temu podjechał radiowóz.
Drogówka, Volkswagen Passat. Wychodzi dwóch. Podchodzą,
patrzą, niby pytają o ceny. Nagle jeden z nich
przyczepia się, że nie mam koncesji. Mówię, że nie mam,
bo nie jest potrzebna, a on na to, żebym udowodnił, że
nie prowadzę skupu. Dałem im na odczepnego dwa koszyki
prawdziwków i dwa słoje suszonych borowików. Wzięli,
pojechali, nawet pocałuj się w dupę nie powiedzieli. Ale
to nic. Ze dwa tygodnie temu przyjechała bryka: BMW,
metalik, przyciemniane szyby, zielonogórska rejestracja.
Wyłazi dwóch łysych pojebów, obaj w czarnych goglach i
mówią, że mam im płacić 500 złotych co tydzień albo 15
procent utargu na miesiąc. Tłumaczę im, że zarabiam tu
grosze, a oni mówią, żebym się zastanowił, bo przyjadą
za tydzień. Słyszałeś kiedyś o haraczu od grzybów?
Jeszcze ich nie było. Za to wysysa nas jeszcze ktoś.
– Wiesz, co to jest: mały dupek z wielką dupą? – pyta
Stacha. – Nie? To kleszcz.
* * *
Stacha prowadzi leśny sklep w pobliżu Czerwieńska koło
Zielonej Góry. Tego roku w lasach województwa lubuskiego
pojawiła się plaga kleszczy. Są spragnione ciepłej krwi
i roznoszą kilka wirusowych choróbsk.
– Najgroźniejsza jest w tym roku borelioza – mówią w
zielonogórskim sanepidzie. – Choroba atakuje stawy i
układ nerwowy. Może w pełni objawić się dopiero
kilkanaście lat po ukąszeniu. W tym sezonie jej objawy
wykryto u ponad 40 osób. Są to głównie tzw. zbieracze
runa leśnego.
– Człowieku – opowiada Stacha – co się w tym roku
dzieje? Grzybów jak na lekarstwo, bo susza straszna. W
zeszłym roku zbiór był dziesięć razy większy. Są za to
plagi egipskie: kleszcze, szerszenie wielkie jak palec,
żmije, a komary takie, że mogłyby porwać dziecko z
kołyski. Jak tak dalej pójdzie, to zęby w ścianę wbić i
zdychać.
Las, mimo kleszczy i komarów, daje się wycyckać, więc
niektórzy idą na całość. Nie tylko rąbią dobre, zdrowe
drewno, ale też kłusują.
– Są różne sposoby kłusownictwa – relacjonuje Józef
Szafran, były leśniczy, obecnie zastępca dyrektora
Karkonoskiego Parku Narodowego.
– Pomijam te tradycyjne, ale zdarzają się nietypowe. Na
przykład w Borach Dolnośląskich koło Parowej znajduje
się kompleks stawów hodowlanych. Nad brzegiem pojawiają
się nie tylko amatorzy świeżej rybki. Są specjaliści,
którzy na wędkę łowią... kaczki. Inni stosują metody jak
z wojny wietnamskiej. Koło Wlenia pewien rolnik polował
na dziki. Kopał zwężające się doły z ostrym palem na
dnie. Któregoś razu znaleziono w takim dole resztki
dzika oraz szczątki ludzkie. Policja i leśnicy
odtworzyli przebieg wydarzeń. Do dołu wpadł odyniec, ale
nie nadział się na pal. Rolnik wziął siekierę i zszedł,
żeby dobić zwierzę. Głodny, zdesperowany dzik rzucił się
na prześladowcę i pokonał go. Nie mogąc wyjść z pułapki,
żywił się nim. Z kłusownika zostało kilka kości, czapka
uszanka i gumofilce. W końcu padł też odyniec.
– Większość osób kłusujących w lasach zachodniej Polski
– stwierdza nadleśniczy z Lwówka Śląskiego Sylweriusz
Grzywa – poluje, żeby uzupełnić niedobór białka
zwierzęcego. Łamią prawo, ale najczęściej dla własnych
potrzeb. Kiedyś była szynka na kartki, teraz mamy
zatrzęsienie mięsa, ale nie na każdą kieszeń. Dziczyzna
kusi, chociaż mięso często skażone jest włosieniem,
motylicą wątrobową lub innymi pasożytami.
* * *
Wszyscy ludzie lasu, na których miękką pytę położyła
władza Pomrocznej, mają swoje święto i pięć minut, kiedy
mówią o nich media. To jedyne w kraju Święto Grzybów,
które w połowie września celebrowane jest w Węglińcu –
mieścinie położonej w środku Borów Dolnośląskich. W
ramach imprezy od sześciu lat odbywają się Mistrzostwa
Europy w Zbieraniu Grzybów. W tym roku, jak zwykle,
zawodowcy pokonali amatorów. Ci pierwsi to mieszkańcy
najbliższych okolic, dla których grzyb to chleb
powszedni; drudzy – to "reszta świata". Niestety,
tegoroczny plon był wątły. Zdobywca pierwszego miejsca
zebrał zaledwie 835 gramów grzybów. Na osłodę wystąpili
artyści, o których mówi się z sympatią per "te stare
grzyby": m.in. Zbigniew Wodecki i Formacja Nieżywych
Schabuff.
– My wiemy, co się dzieje – stwierdza jeden z
organizatorów. – To skutek działania zjawiska zwanego El
Ninŕo. Co parę lat zmienia się kierunek prądów morskich
na Pacyfiku, stąd u nas susza, a gdzie indziej powodzie.
To z kolei jest spowodowane przez efekt cieplarniany. A
ten efekt wynika z tego, że Europa nie przestrzega
wartości chrześcijańskich.
Impreza, gdy większość miała już mocno w czubie,
zakończyła się odśpiewaniem pieśni "Bór to jest nasz
ostatni".
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mentoryzacja i autodebilizm
Rząd pyta, czy na starość wolisz być lokajem, treserem
młodzieży czy pomocnikiem bezrobotnego.
Program 50+ to program zmierzający do zwiększenia
kwalifikacji i szans na zatrudnienie osób w wieku
powyżej 50 lat... 50-latkowie mogą na przykład:
- Być mentorami osób młodych rozpoczynających prace,
przekazywać im swoje doświadczenia, a dzięki temu
przedłużyć też swoje zatrudnienie;
- Świadczyć usługi socjalne – na przykład w postaci
pomocy domowej lub opieki nad dzieckiem lub osobą
starszą;
- Tworzyć formy samopomocy, gdzie kilka osób
bezrobotnych zakłada firmę, która poszukuje pracy na
rzecz własną i kolegów.
Cytat ten pochodzi z rządowego dokumentu pt. "Plan
uporządkowania i ograniczenia wydatków publicznych".
Dla 55-letniej np. pani inżynier, która straciła pracę,
bo jej firmę zlikwidowano, urzędasy Millera mają
propozycję: niech wygra konkurencję z młodymi w
staraniach o robotę pokojówki u Kulczyka albo
Niemczyckiego. Wcześniejsza emerytura nie dla niej.
55-letni hutnik miałby zostać mentorem młodych
bezrobotnych. Pytanie: jak z tego mentorstwa można
wyżyć? Złote myśli autorstwa nieujawnionego z nazwiska
wesołego kretyna przekazano (15 października 2003 r.)
członkom prezydium klubu parlamentarnego SLD na
spotkaniu z premierem Leszkiem Millerem. Zamknięte dla
osób postronnych spotkanie było poświęcone tzw.
programowi wicepremiera Hausnera. Premier szukał dla
tego programu poparcia w zapleczu parlamentarnym. I nie
znalazł! Wysłuchał natomiast sporo cierpkich uwag
również pod adresem projektu budżetu na przyszły rok.
Mentor dla mętów?
Najostrzej zaatakowały Millera i Hausnera posłanki Anna
Bańkowska i Jolanta Banach. Rząd musi szukać
oszczędności – zgoda, ale dlaczego na najbiedniejszych,
żyjących już teraz poniżej minimum biologicznego –
pytały. Tak zwane ograniczenie transferów socjalnych to
jedynie słowny kamuflaż, pod którym kryje się
przerażająca i złowroga treść. Planowana weryfikacja
rent inwalidzkich w praktyce oznacza, iż ileś tysięcy
osób – wiodących dziś "jedwabne życie rencistów" za ok.
600 zł miesięcznie – będzie się musiało utrzymać za ok.
40 zł miesięcznie, bo tyle wypłaca dziś opieka
społeczna.
Przez 10 lat kapitalistycznej transformacji wypychano
ludzi z kurczącego się rynku pracy na renty i
wcześniejsze emerytury. Dziś chce się z nich zrobić
żebraków (pardon – mentorów). I to ma być
socjaldemokratyczna propozycja dla ludzi zbędnych i
odrzuconych?!
Bańkowska i Banachowa rozumieją potrzebę racjonalizacji
wydatków, przeraża je jednak brak wyobraźni co do
społecznych skutków proponowanych rozwiązań. Ale obie
posłanki SLD popierają na przykład źle widzianą przez
PSL reformę emerytur rolniczych. Zgadzają się, że to
wstyd, aby np. milioner Balazs płacił kwartalną składkę
na KRUS w identycznej wysokości jak małorolny chłop z
Podlasia.
Pół na pół z ojczyzną
Posłanka Anna Filek na spotkaniu u Millera zwróciła
uwagę, iż jeśli trzeba szukać pieniędzy, to należałoby
zajrzeć raczej do kieszeni najbogatszych, a nie do
pustych portmonetek inwalidów i emerytów. Zaproponowała
wprowadzenie czwartej stawki PIT. Premier Miller nie
skwitował tego pomysłu publicznie. Odrzucił go minister
Janik w "Wyborczej". Jednak w czasie spotkania Miller
powiedział posłance Filek na ucho, że jest przeciw. Nie
pomogło. Następnego dnia Filek zgłosiła na posiedzeniu
sejmowej Komisji Finansów poprawkę wprowadzającą do
ustawy o PIT stawkę 50 proc. dla 27 tysięcy
najbogatszych zarabiających powyżej 250 tys. zł rocznie
(tj. 20 800 zł miesięcznie). Pozwoliłoby to zmniejszyć
przyszłoroczny deficyt budżetowy o ok. 800–900 mln zł.
Incydent z posłanką Filek pokazuje, że Millerowi
stopniowo kurczy się zaplecze polityczne w parlamencie.
Kwiat SLD-owskich parlamentarzystów chce bronić
socjaldemokratycznych pryncypiów, a nie małpować
Tony’ego Blaira. Mierzi ich to, że od pewnego czasu
Miller – tak jak Blair – nie jest w stanie oprzeć się
sile uroku eleganckiego towarzystwa wyznającego
filozofię ortodoksyjnego monetaryzmu.
Obrazoburczy wniosek przedstawił Millerowi poseł Andrzej
Brachmański, zielonogórski baron SLD. Zaproponował, aby
rząd zlikwidował powiaty, zamiast drastycznie ciąć
wydatki na pomoc dla najbiedniejszych. Powiaty kosztują
ok. 16 mld zł rocznie. Z tego 10 proc. idzie na
wynagrodzenia dla biurokratów. Koncepcja Brachmańskiego
jest może i całkiem sensowna, tyle tylko że politycznie
nierealna. Przecież współojcostwem reformy powiatowej do
dziś szczyci się Krzysztof Janik, a mnóstwo działaczy
SLD ma powiatowe posady.
Ciąć powiaty zamiast podatków
Poseł Marek Olewiński, wiceprzewodniczący sejmowej
Komisji Finansów, zarówno na spotkaniu u Millera, jak i
dwa dni wcześniej na otwartym posiedzeniu klubu
parlamentarnego wyrażał wątpliwości co do projektu
przyszłorocznego budżetu. Hausner jest wielkim
ryzykantem, który spaceruje nad przepaścią, mając przy
tym ręce związane za plecami – mówi Olewiński. Wybrał
się na przechadzkę ścieżką, która w założeniu ma
doprowadzić do zmniejszenia narodowego długu poprzez...
obniżenie dochodów z podatków.
Od strony teorii ekonomicznej rozumowanie Hausnera może
i jest poprawne – mówi Olewiński – tyle tylko, iż w
praktyce obniżka podatków nie zawsze przekłada się na
odczuwalne przyśpieszenie wzrostu gospodarczego.
Boleśnie tego doświadczył prezydent Bush. Kilka tygodni
po tym, jak przekonał Kongres, aby ten uchwalił kolejną
obniżkę podatków, okazało się, że 230 mld dolarów
nadwyżki budżetowej odziedziczonej po Clintonie zmieniło
się w 450 mld dolarów deficytu. Na fiasko przyjętej
przez Busha koncepcji pobudzania gospodarki niższymi
podatkami wskazuje laureat Nobla prof. Joseph E.
Stiglitz.
Idąc tropem rozumowania amerykańskiego noblisty poseł
Olewiński zwraca uwagę, iż w Polsce zależność między
wysokością podatków a wzrostem gospodarczym jest raczej
słaba. W 1995 r. stawka podatku CIT (od zysków
przedsiębiorstw) wynosiła 30 proc., PKB rósł w tempie 6
proc., a bezrobocie było mniejsze niż dzisiaj przy
27-procentowym podatku CIT.
Niedawno Olewiński wytknął także Millerowi, że rząd
niewiele robi, aby publiczne pieniądze wreszcie
przestały znikać w Trójkącie Bermudzkim, jaki tworzą
producenci leków, aptekarze i lekarze. Tu należałoby
szukać oszczędności, a nie u emerytów, których rząd
chciałby pozbawić automatycznej waloryzacji świadczeń –
twierdzi poseł Olewiński. Wie, co mówi, bo sam ma córkę
lekarkę.
Olewiński pyta też resort finansów, dlaczego rząd nie
wprowadzi obowiązkowych kas fiskalnych w gabinetach
lekarskich i w kancelariach adwokackich, a uwziął się
jedynie na taksówkarzy.
Dużo nas...
Lista nazwisk prominentnych poli-tyków SLD, którzy mówią
"nie" programowi Hausnera i są sceptyczni wobec wielu
zapisów w ustawach okołobudżetowych, jest bardzo długa.
Przytoczyłem jedynie kilka. W tej sytuacji zaryzykuję
twierdzenie, że przyszłość polityki gospodarczej i
społecznej rządu Millera rysuje się raczej w ciemnych
kolorach.
Autor : Piotr Wadziński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Marszałek niewidzialnej armii
W Hiszpanii wybory parlamentarne wygrali socjaliści.
Czyli "nasi". Koledzy eseldowców z Partii Europejskich
Socjalistów. Przegrali wybory prawicowcy aznarowcy. Też
"nasi". Najlepsi sojusznicy ekipy Millera w grze "Nicea
albo śmierć". Zwycięzcy "nasi" socjaliści ogłosili, że
wycofują jak najszybciej hiszpańskie wojska z Iraku i że
nie zamierzają "umierać za Niceę", jak to sobie w Polsce
wymarzył Jaś Marysia Rokita.
W zeszłym tygodniu kierownictwo SLD gościło bratnie
kierownictwo SPD. Wzmocnione kierownictwem Fundacji im.
Friedricha Eberta. W swych wystąpieniach niemieccy
koledzy – towarzysze z Międzynarodówki Socjalistycznej –
również zaprezentowali program antyrządowy. "Nie" dla
interwencji w Iraku. "Nie" dla dzielenia Unii
Europejskiej wedle amerykańskich interesów. Nasi
spokojnie to wytrzymali. Polscy katolicy zwykle
deklarują przyna-leżność do Kościoła rzymskokatolickiego
i olewają wskazania dekalogu oraz nauk papieskich.
Polscy socjaliści deklarują przynależność do
Międzynarodówki i "pragmatycznie" zapominają o kanonie
socjaldemokratycznych wartości. Ba, słysząc o
deklaracjach zwycięskich w Portugalii socjalistów kpią
po cichu: "Na pewno nie dotrzymają wyborczych obietnic".
W Polsce można olewać wyborcze obietnice, bo w Polsce
powołuje się partie, tak jak zakłada krótkoterminowe
lokaty bankowe. Na okres jednej kadencji parlamentarnej.
Potem cwańsi, wyżej notowani politycy przeskakują do
kolejnej nowo powstałej firmy pod nowo brzmiącym,
powabnym tytułem.
W czasie gdy skazani na porażkę w przedwyborczych
sondażach hiszpańscy socjaliści wygrywali wybory, u nas
tliła się inicjatywa powołania nowej partii lewicy.
Wedle plotek kuluarowo-medialnych nową partię firmować
miał duet Celiński–Banachowa. Wspierać swym autorytetem
marszałek Borowski. Fachowości dodawać Wiesław
Kaczmarek. Społecznej wrażliwości – Jacek Kasprzyk.
Niezłomności – Iza Sierakowska. No, a pyszną kiełbasę
zabezpieczać Czesiek Pogoda. Partia jak marzenie, tylko
znów nie wiadomo dokładnie, jaka to będzie partia.
SLD, a wcześniej SdRP, powstał jako formacja ludzi o
podobnych biografiach i z podobnego kręgu towarzyskiego.
Zresztą wszystkie w Polsce partie polityczne powstają na
gruncie towarzyskich znajomości. Idee i programy to
sprawy wtórne, bo – jak mawiają pragmatycy wszystkich
opcji politycznych – program wyborczy służy jedynie do
wygrywania wyborów.
Ponieważ SLD, trzymany dotąd w kupie przez związane z
Leszkiem Millerem kierownictwo, leci w sondażach
popularności wprost do politycznego grobu, to grupa
popularnych jeszcze działaczy SLD chce stworzyć
alternatywę wobec obecnego kierownictwa. Użyteczną na
pewno dla zmiany premiera, ale czy gotową do założenia
nowej partii lewicy? Przecież oprócz więzi koleżeńskich
Borowskiego, Kaczmarka, Celińskiego, Banachową,
Kasprzyka wielce różnią poglądy. A ściślej – różniły do
tej pory. Czy będą oni zdolni do stworzenia jednolitego
programu i – co ważniejsze – do realizowania go? Czy
może będziemy mieli znowu do czynienia z sytuacją, że
aby usunąć jedną grupę towarzyską trzymającą władzę,
powołuje się inną. Skuteczniejszą w usuwaniu, ale czy
równie skuteczną w odzyskiwaniu społecznego poparcia?
Połączoną czymś więcej niż tylko chęcią utrzymania
wpływów w społeczeństwie? Jeśli alternatywni wobec
millerowców nie przedstawią alternatywnego programu, to
na lewicy jedynie zamienimy Millerowską siekierkę na
Borowski kijek. Do pogonienia Millera.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tragiczne skutki niewypicia
wódki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyjdź z twarzą
Oto jest głowa zwycięzcy. 1-Majowym idolem Czytelników
tygodnika "NIE" wybranym w demokratycznym referendum
esemesowym został EDWARD GIEREK, co widać wyżej w
miniaturce, a w środku numeru, na str. 8–9 w pełnej
krasie. Na tych stronach drukujemy plakat idola. Trzeba
go nakleić na tekturę lub dyktę i można nieść w
pochodzie 1-Majowym, wywieszać na balkonie obok
czerwonej lub biało-czerwonej flagi, przykleić na
drzwiach syna-kontestatora.
Nie ukrywamy, że wynik referendum nas zaskoczył.
Sądziliśmy, że wygra Che Guevara, bo jego portret jest
najbardziej malowniczy i poważany przez socjalistów,
komunistów i anarchistów. Po cichu liczyliśmy na
generała Jaruzelskiego, który wprawdzie przyczynił się
do likwidacji w Polsce socjalizmu (koślawego, ale
jednak), lecz zrobił to również na życzenie klasy
robotniczej. Nie wygrał Lenin, bo – wiadomo – Ruski. Ani
Fidel, bo za długo gada.
Co do naszych, polskich i całkiem współczesnych, pożal
się Boże, socjalistów – to nie mieliśmy złudzeń, ale
wyniki, które uzyskali, są doprawdy żenujące. Sami
popatrzcie, jak rozłożyły się głosy:
Gierek – 218
Che – 171
Jaruzelski – 111
Lenin – 56
Fidel – 40
Kwaśniewski – 18
Oleksy – 16
Borowski – 9
Miller – 4
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Poprawczak
Ustawa o zmianie ustawy zmieniającej ustawę oraz o
zmianie niektórych innych ustaw. Sejm pracuje, aż
furczy.
Piją na potęgę, potem po pijaku wsiadają do samochodów,
angażują się w afery gospodarcze i kryminalne, biją się,
nie rozliczają z podatków, prowadzą gry i gierki w
obronie własnych interesów lub interesów ich grupy
towarzyskiej, prężą piersi przed kamerami, w dupie mając
swoich wyborców, uczestniczą w programach rozrywkowych
radia i telewizji. Posłowie. Tak są postrzegani przez
społeczeństwo, czego dowodem są wyniki badań opinii
publicznej. A przecież to nieprawda. Oni jeszcze
uchwalają prawo, bo podobno do tego zostali wybrani.
Zatem w obronie tego, no, dobrego imienia polskiego
parlamentu położymy u nóg tego głupiego społeczeństwa
obraz pracy legislacyjnej posłów i senatorów. Niech
wszyscy wiedzą, jak ciężko oni pracują.
Fabryka prawa
Teraźniejszy Sejm i Senat rozpoczęły urzędowanie w
połowie października 2001 r. Fakt, że sporo projektów
ustaw zostało po poprzednikach, ale wypracowano też
kilkanaście własnych projektów. Efekt? W trzy miesiące
2001 r. nasz parlament uchwalił 73 ustawy, w tym 30
ustaw dotyczyło zmian już istniejących. Twórczość
naszych parlamentarzystów przybrała na sile w grudniu. W
jednym tylko dzienniku (Dz.U. Nr 154 z 2001 r.) znalazło
miejsce 13 ustaw. Niezła średnia – 3,3 ustawy na
tydzień.
W następnym roku wzięli się do pracy z kopyta, żeby
nadrobić koszmarne zaległości spowodowane bezsensownymi
świętami Bożego Narodzenia i sylwestrem. Rok 2002
przyniósł nam, społeczeństwu, 187 ustaw, w tym 123
ustawy zmieniające dotychczas obowiązujące. Jeżeli ktoś
myśli, że w tym roku fabrykanci prawa dali sobie chwilę
oddechu, to się głęboko myli. Do tej pory przyklepano 87
ustaw, z czego 45 wprowadzało zmiany we wcześniej już
uchwalonych. Krwawa robota.
Cerowanie ustaw
No to już teraz wiemy, że pracują jak wściekli. Warto
popatrzeć, jaka jest jakość tej roboty. Nie czepiajmy
się wszystkiego, weźmy do ręki tylko te akty prawne,
które są istotne dla funkcjonowania tak skomplikowanego
mechanizmu, jakim jest nasze państwo.
Gospodarka jest ważna? Pewnie. Ustawa "Prawo o
działalności gospodarczej" od chwili wejścia w życie w
1990 r. w latach 2001–2003 zmieniana była 11-krotnie.
Państwo bez podatków obejść się nie może, to wie każde
dziecko. A ustawę "O podatkach i opłatach lokalnych" ten
parlament był łaskaw zmieniać 3-krotnie. Natomiast w
naczelnym akcie dla tej dziedziny prawa – ustawie
"Ordynacja Podatkowa" (Dz.U. 97.137.926) tylko w obecnej
kadencji Sejmu wprowadzono 9 zmian, na dodatek w ustawie
"O podatku dochodowym" od momentu obwieszczenia
jednolitego tekstu (Dz.U. 00.14.176.) wprowadzono 29
zmian, przy czym sam artykuł 21 tej ustawy, to książka
składająca się w samym ustępie 1. ze stu kilkudziesięciu
punktów. Efekt jest znany wszystkim – nikt nic nie
rozumie, nikt nic nie wie, wszyscy się mylą i plączą, a
kiedy trzeba wypełnić PIT, to człowiek dostaje świra.
Jak kto płaci podatki, to może troszkę się zgubić, ale
dopiero ma ból głowy, jeżeli ma ambicje bycia
przedsiębiorcą uczestniczącym w przetargach
podlegających ustawie "O zamówieniach publicznych".
Zmieniono ją w ciągu pół roku 5 razy. No dobra,
przyjmijmy, że wszystko biedny obywatel przedsiębiorca
przyswoił i leci do banku po kredyty albo po cokolwiek,
a tu w banku wszyscy zajęci, bo studiują ustawę "Prawo
bankowe", albowiem przez ostatnie dwa lata 8-krotnie
parlament był uprzejmy ją zmieniać. Trzeba zatem wgłębić
się w literę prawa, gdyż jej naruszenie może skutkować
konfliktem z prawem, więc sądem i więzieniem. Fakt,
policja, prokuratura i sąd też mogą być nieco zagubione,
gdyż kodeks karny zmieniano 8 razy i to, jak się zdaje,
nieco pospiesznie, gdyż zmiany wymagały wydania dwóch
sprostowań. Parlamentarzyści zajęli się pilnie ich
samych dotyczącą ustawą "O wykonywaniu obowiązków posła
i senatora" zmieniając ją 15 razy, a w tej kadencji 4
razy, czego efektem jest m.in. zapis, że bez zgody Sejmu
nie mogą być pociągnięci do odpowiedzialności karnej
nawet za przestępstwo popełnione przed wyborami.
W tak zmiennym systemie prawnym bezpieczniej jest nic
nie robić. Jest się wtedy bezrobotnym i podlega ustawie
"O zatrudnieniu i walce z bezrobociem". Aby się nie
nudzić przed pośredniakiem, można sobie studiować
zmiany, które nieustająco wprowadzają parlamentarzyści.
W tym Sejmie ustawę tę zmieniano już 11 razy. A
bezrobocie ma się oczywiście kwitnąco, choć wydawałoby
się, że celem zmian jest zmniejszenie bezrobocia.
Oddawanie władzy
Tak się tu znęcamy nad ciężko pracującymi
reprezentantami narodu, a przecież dali niejednokrotnie
dowód, że potrafią tworzyć prawo zwięzłe, proste,
lakoniczne i jakże pomocne w codziennym życiu ludzi.
Przykładem ustawa "O ustanowieniu dnia 22 lutego Dniem
Ofiary Przestępstw" z 12 lutego 2003 r. Warto ją
przytoczyć w całości:
Uznając potrzebę stałego monitorowania sytuacji ofiar
przestępstw oraz działań na rzecz poprawy ich położenia
uchwala się, co następuje:
Art. 1. Dzień 22 lutego ustanawia się Dniem Ofiar
Przestępstw.
Art. 2. Ustawa wchodzi w życie 14 dni od dnia
ogłoszenia.
No i co z tej ustawy i z tego dnia wynika? Nic
oczywiście, ale jaka klarowna, prosta ustawa. A może
wiecie, jak bardzo parlamentowi leżą na sercu sprawy
górnictwa? Łojezu! Ustawa "Stopnie górnicze, honorowe
szpady i odznaki górnicze" na pewno ulżyła ciężkiej doli
wywalonych z roboty facetów.
Taki system pracy, jaki prezentuje Sejm, przynosi
określone skutki. Po pierwsze, coraz więcej władzy
przechodzi na zasadzie delegacji ustawowej w ręce rządu,
który wydając przepisy wykonawcze do ustaw może dowolnie
kształtować rzeczywistość. Czyli podstawowa funkcja
Sejmu traci na znaczeniu. Po drugie, niechlujna robota
parlamentu rodzi niepokojąco często konieczność
prostowania tego, co nieumiejętnie i pospiesznie
uchwalono. Trybunał Konstytucyjny aż 61 razy położył na
twarz legislatorów sejmowych stwierdzając niezgodność
przepisów ustaw z konstytucją albo wewnętrzną
niezgodność prawa ustanowionego.
Warto chyba zdać sobie sprawę z tego, że to, o co woła
zwykły człowiek, to prawo klarowne i spójne wewnętrznie.
Wydanie aktu prawnego samo z siebie nie zrodzi efektów,
które zamierzamy w ten sposób osiągnąć. Odnosimy
wrażenie, że udziałem twórców prawa w Sejmie jest ślepa
wiara, że stworzenie nowej ustawy lub poprawienie starej
zmieni rzeczywistość.
Nie mamy nic przeciwko wytężonej pracy Sejmu, ale tu
szczególnie liczy się jakość. Nie ma co się zasłaniać
koniecznością dostosowania polskiego prawa do norm
unijnych, bo z tym wiąże się niewiele ponad jedna
trzecia stanowionych ustaw. Gdyby Mojżesz chciał
poprawiać prawo kamiennych tablic opierając się na
wzorcu pracy pokazanym przez polski parlament, to
musiałby zwrócić się do Boga o trzy kamieniołomy
pracujące na trzy zmiany, inaczej nie byłby w stanie
wydłubać poprawek do dziesięciu przykazań.
Autor : Jędrzej K. Urban / Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak Baran z Büchnerem
CLiF S.A. nabił w butelkę 6 tys. leasingobiorców.
Wykupione samochody, maszyny i urządzenia muszą spłacić
jeszcze raz.
12 grudnia 2001 r. Warszawski Sąd Upadłościowy ogłosił
upadłość wielokrotnie przez nas opisywanej spółki
giełdowej CLiF – Centrum Leasingu i Finansów S.A.
Większość udziałów w spółce posiadali CLiF Investment
sp. z o.o. (ok. 73 proc.), Piotr Büchner – znany
biznesmen, członek Polskiej Rady Biznesu, Klubu Kapitału
Polskiego i Business Centre Club – 21. miejsce na
ostatniej liście najbogatszych Polaków tygodnika
"Wprost", oraz Dariusz Baran, były prezes upadłej
spółki.
Piramida CLiF wtopiła się w krajobraz ul. Połczyńskiej,
ważnej warszawskiej trasy wylotowej na Poznań i Łódź,
ale jej nowoczesna architektura nie może już pomieścić
wszystkich działów *.
Firma CLiF powstała w 1992 r. jako spółka z o.o. W 1997
r. przekształcono ją w spółkę akcyjną, zaś w 1999 r.
wprowadzono na Warszawską Giełdę Papierów Wartościowych.
CLiF specjalizował się w leasingu samochodów ciężarowych
– np. ciężarowych Cinquecento lub Passatów. Biznes
kręcił się zacnie, o czym przekonują nie tylko dane
finansowe z ubiegłych lat, ale i publikowane na stronie
internetowej firmy opisy balang.
W 2001 r. okazało się, że CLiF S.A. ma poważne kłopoty z
wywiązaniem się z zobowiązań zaciągniętych wobec banków
kredytujących jego działalność. Z wnioskiem o ogłoszenie
upadłości wystąpiły: Kredyt Bank S.A., Polski Kredyt
Bank S.A. i BGŻ S.A. Jego długi przekroczyły 60 mln zł.
Wcześniej, jak ujawnił na łamach tygodnika "NIE" Henryk
Schulz ("NIE" nr 47/2001), ZChN-owski prezes Państwowego
Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych Waldemar
Flügel sprzedał tuż przed odwołaniem ze stanowiska
grupie finansowej CLiF spółkę RON-Leasing, będącą
własnością państwowego funduszu. Przejęcie RON-Leasingu
uważam za jedną z lepszych "akcji" etosiarzy – rzecz
jasna zgodną z prawem. Niestety nie uratowało to CLiF.
Załoga prezesa Dariusza Barana zamustrowana w pierwszy
weekend września na jacht w Giżycku nie spodziewała się,
iż udział w towarzyskich regatach może zwieńczyć
ostatnim miejscem i zimną kąpielą. Jacht okazał się być
nie sklarowany i w dodatku dziurawy (...). Rufa, na
której przebywał prezes Baran, nabierała wody w takim
tempie, iż jedyną radą był skok załogi do wody. Strat w
ludziach nie było.
"W nawiązaniu do postanowienia Sędziego Komisarza
postępowania upadłościowego Centrum Leasingu i Finansów
CLiF S.A. z dnia 29.05.2002 r. przedstawiam Państwu
ofertę nabycia przedmiotu, który był dotychczas
leasingowany, tj. SAMOCHÓD CIĘŻAROWY VOLKSWAGEN
PASSAT..." – informuje pana Andrzeja Kowalskiego z
upoważnienia syndyka masy upadłości CLiF S.A. Bogusław
Skalski.
Rzecz w tym, że Kowalski już zapłacił wszystkie raty i
żył w błogiej nieświadomości, że bryczka jest już
własnością jego firmy. Dopiero teraz dociera do niego,
że można za coś zabulić, a prawa własności nie uzyskać.
Ten numer ćwiczy ponad 6 tysięcy klientów upadłego
Centrum Leasingu i Finansów CLiF S.A., z których część,
mimo że spłaciła wszystkie raty, nie stała się
właścicielami samochodów, maszyn czy urządzeń do
produkcji. Weszły one w skład masy upadłościowej i
syndyk zgodnie z prawem domaga się teraz, aby klienci
odkupili od niego to, za co już wcześniej zapłacili.
Nielogiczne? Ależ skąd! Takie jest w Polsce prawo!
Syndyk ma prawo zabrać im bryczki.
Żeby było jeszcze śmieszniej, w grudniu zeszłego roku
CLiF sprzedał do warszawskich komisów kilkadziesiąt
samochodów poleasingowych nie informując nikogo, że auta
te są zastawione w bankach. Urzędnicy Wydziałów
Komunikacji nie chcieli ich przerejestrować, wprawiając
w zakłopotanie ich nomen omen "właścicieli". To, że ktoś
coś gdzieś komuś zapłacił, oczywiście nie miało
znaczenia.
Nic dziwnego, że ci, którzy mieli okoliczność ze spółką
CLiF są delikatnie wkurwieni i w przypływie desperacji
próbują się organizować w jakieś stowarzyszenie. Sprawa
jest poważna. Odmowa skorzystania z propozycji syndyka
będzie oznaczać potężną falę upadłości małych i średnich
przedsiębiorstw, że o zwolnieniach pracowników nie
wspomnę – i to na skalę porównywalną z upadłością
Stoczni Szczecińskiej.
Prawnicy nie mają złudzeń co do szans uniknięcia
dodatkowych wysokich kosztów, ale nie chcąc płoszyć
ofiar CLiF mówią, że "sprawa jest skomplikowana". Ci
najbardziej zdesperowani spośród klientów odgrażają się,
że "rozliczą" prezesa Barana i bogacza Büchnera. Moim
zdaniem, ten numer na pewno się nie uda. No bo jeśli
nawet złożone zostanie doniesienie do prokuratury, to po
pierwsze, bardzo trudno będzie udowodnić, że były zarząd
spółki działał na jej szkodę, a po drugie, natychmiast
odezwą się różne wpływowe persony z Polskiej Rady
Biznesu, Business Centre Club czy czegoś tam jeszcze i
ukręcą łeb sprawie. Ostatnią deską ratunku pewnie okaże
się jak zwykle państwo, czyli rząd Leszka Millera, który
w ramach ratowania tego, co jeszcze w polskiej
transformacji jest do uratowania, być może wyciągnie
rękę do "zerżniętych" przedsiębiorstw.
Obmyślenie planów zimowej rekreacji koncentruje się w
CLiF na Tatrach i Beskidach. Wszyscy zimą chcą wyjechać
w góry, prócz jednego "odszczepieńca". Ów chce pohasać
na bojerach, czyli lodowych żaglówkach. "Jest to sport
tylko dla zuchwałych" – rozpowiada w CLiF i pilnie
poszukuje załogi.
Dobrego nastroju, jak się wydaje, nie traci jedynie były
prezes Dariusz Baran. W maju 2002 r. Walne Zgro-madzenie
Akcjonariuszy Centrum Leasingu i Finansów CLiF S.A. w
upadłości postanowiło powołać Radę Nadzorczą w składzie:
Piotr Józef Büchner, Dariusz Ireneusz Baran, Celina
Frydel-Burdyna, Zbigniew Waraksa, Jacek Bukowski.
Przypadek Centrum Leasingu i Finansów pokazuje, czym tak
naprawdę w Polsce żywi się kapitalizm. Jeśli uważnie
przyjrzeć się karierom różnych biznesmenów z listy 100
najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost", to okazuje
się, że wielu z nich buduje fortuny na upadłościach.
Piotr Büchner latem był czarnym bohaterem pracowników
białostockiej fabryki Bison-Bial, którzy miesiącami nie
otrzymywali wynagrodzeń, ale to byli ciemni robole.
Teraz w plecy dostaje ulubiona przez nieboszczkę Unię
Wolności "klasa średnia".
Jest jeszcze Kredyt Bank, który jak zwykle pojawia się w
podejrzanych okolicznościach. Kto by zliczył wpadki
prezesa Pacuka – przekręty w Fundacji Bosco, upadłość
firmy PIA Piasecki, sprawa fabryki osocza w Mielcu, a
teraz CLiF – straty mogą znów iść w miliony...
* Cytaty (pisownia zgodna z oryginałem) pochodzą ze
strony internetowej CLiF S.A., na której umieszczano
opisy życia pracowników firmy. Strona ta niestety
została już wygaszona.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
HołdPress
Powstała nowa partia polityczna Zieloni. W tygodniku
"Przegląd" opublikowano całostronicowy wywiad z liderami
Jackiem Bożkiem i Magdaleną Mosiewicz. Deklarują oni:
Nie jesteśmy ani z prawej, ani z lewej strony
politycznej. Jesteśmy z przodu.
Wywiad zamieszczono we wkładce "Ekologia i Przegląd"
finansowej przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i
Gospodarki Wodnej. Czyli za pieniądze podatników. Prawo
i dobre zwyczaje mówią, że partie polityczne nie mogą
reklamować się za pieniądze podatników. Ani te z prawej,
ani z lewej, ani nawet te z przodu. Bo podatnicy są do
tyłu.
Autor : Z.N.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pieszczoty dla Piechoty
Żerań był bankrutem, jest bankrutem i bankrutem
zostanie.
Trzy lata temu w artykule pt. "Wielki wszechświat i bęc"
("NIE" nr 46/2000) zapowiedziałam, że z ratowania Daewoo
FSO nic nie będzie. Dziś ten sam artykuł mogłabym
sprzedać redakcji bez najmniejszych poprawek zmieniając
jedynie nazwisko Steinhoff na Piechota.
O tym, że Daewoo jest bankrutem, wiadomo od roku 1998.
Wiadomo, że od 2000 r. południowi Koreańczycy mają
gdzieś to, co stanie się z Żeraniem i pracującymi tam
fizolami. Szef Daewoo Kim Woo Choong razem z
najbliższymi współpracownikami został skazany za
korupcję. Z obietnicy zainwestowania w Polsce ponad
miliarda dolarów i rozkręcenia produkcji do 500 tys.
samochodów rocznie zostały trociny. Tymczasem kolejne
polskie rządy zachowują się tak, jak gdyby nic się nie
stało.
Było
Na początku listopada 2000 r., gdy straty Daewoo FSO
sięgały 2 mld zł, do Seulu wybrała się delegacja
rządowych pieczeniarzy z supliką prezydenta
Kwaśniewskiego do prezydenta Kim De Dzunga. Aleksander
prosił Kima, aby Koreańczycy wsparli polskie fabryki
Daewoo i przypominał, że nad Wisłą koncern znajduje się
pod opieką naszych władz. W praktyce oznaczało to ulgi i
bonusy, a co najważniejsze – przymykanie oka przez
urzędy skarbowe na transfer zysków nad rzekę Han. Z
publikowanych przez "Politykę" i "Rzeczpospolitą" list
500 największych polskich firm wynikało tymczasem czarno
na białym, że koreański biznes przynosi wyłącznie
straty. Prezydent Kwaśniewski wierzył jednak, że Korea
jest nam coś winna.
Ci, którzy pamiętają owe seulskie dni, wspominają
luksusowe hotele, regionalną kuchnię, ohydną w smaku
żeńszeniówkę i ogólniki, którymi raczono naszą rządową
delegację.
Jest
Po trzech latach jest bez zmian. Daewoo FSO to nadal
zakład "szczególnej troski". Wciąż urzędnicy z
Ministerstwa Gospodarki gotowi są włazić w dupę
sympatycznym żółtym braciom z dalekiego półwyspu. I
nadal nie brak frajerów, którzy wierzą, że kolejna
rządowa delegacja załatwi w Seulu to, co trzeba.
Najświeższy pomysł firmowany przez superresort
gospodarki to "oddłużenie" Daewoo FSO winnego sześciu
"polskim" bankom 591 mln zł. Oficjalnie to
"restrukturyzacja", "walka o miejsca pracy" i
"przyszłość polskiej motoryzacji".
Tymczasem polska motoryzacja nie ma żadnej przyszłości
poza prostym składaniem zestawów samochodowych, a
planowana operacja ma zabezpieczyć interesy banków.
Gdyby Żerań padł, banki umoczyłyby może 400, a może 500
mln zł.
Nic dziwnego, że banki zgodziły się na propozycję
redukcji połowy zadłużenia pod warunkiem, że drugą
połowę – czyli prawie 300 mln zł – będą mogły wliczyć w
koszt uzyskania przychodu. Oznacza to dla nich solidną
ulgę podatkową, na którą zgodziło się Ministerstwo
Finansów. I to w sytuacji, gdy rząd zastanawia się, jak
ciąć świadczenia emerytom i rencistom, chorym kazać
płacić za wizyty lekarza rodzinnego i gdy brakuje
pieniędzy dla pielęgniarek, policjantów i strażaków. 90
proc. akcji Daewoo FSO nadal jest w rękach Koreańczyków.
To im powinno
zależeć na ratowaniu Żerania.
Wiceminister Jacek Piechota w otoczeniu innych amatorów
kapusty kimchi 23 września poleciał do Seulu. Miał
załatwić zgodę Koreańczyków na oddłużenie spółki i nie
dopuścić do przeniesienia urządzeń do składania Lanosów
i Matizów na Ukrainę. Daewoo FSO udało się ostatnio
podpisać duży kontrakt na dostawę tych aut do Kijowa.
Kozacka siła robocza jest tańsza od polskiej,
dalekowschodnia logika i rachunek ekonomiczny nakazują
przeniesienie składania bryczek w stepy, wiadomo było
zatem, że Piechotę nakarmią kimchi, napoją żmijówką i
zapewnią o nieustającej miłości Korei do Polski. Tak też
się stało. W środę wieczorem rzecznik prasowy rządu
ogłosił, że wiceminister podpisał w Seulu protokół
uzgodnień z syndykiem Daewoo Motor. Koreańczyk
zobowiązał się uczynić wszystko, by przekonać sąd
nadzorujący Daewoo do zaakceptowania działań, których
celem jest kontynuacja działalności Daewoo FSO.
Następnego dnia w czwartek Koreańczycy po dziewięciu
godzinach negocjacji zgodzili się z propozycjami
polskimi. Dla mnie nie ma znaczenia, czym uraczy nas po
powrocie wiceminister Piechota. Przed nim tryskał
optymizmem na konferencjach prasowych odpowiedzialny za
branżę motoryzacyjną w rządzie Jerzego Buzka
wiceminister Edward Nowak.
Będzie
Polski przemysł motoryzacyjny nie ma szans. Zakład na
Żeraniu prędzej czy później zostanie zamknięty. Rządowa
pomoc tylko przedłuży agonię. W Mlada Boleslav S˘kody
produkuje Volkswagen, w Gliwicach fabrykę ma Opel, czyli
General Motors, który notabene kupił koreańskie Daewoo.
Konsorcjum Toyota–Peugeot w 2005 r. uruchomi produkcję
taniego małolitrażowego samochodu w czeskim Kolinie. Na
Słowacji ma zamiar usadowić się CitroĎn. Polska będzie
naturalnym rynkiem zbytu dla tych zakładów. General
Motors nie ma żadnego interesu, aby na Żeraniu rozwijać
konkurencję dla Gliwic. Podobnie kombinują inne
koncerny. Gdzie tu miejsce dla skompromitowanej
południowokoreańskiej marki?
Tak kończą się sny o potędze na koszt podatników. To
standard ostatnich lat. Kto dziś pamięta o potężnym
niegdyś Exbudzie? Został wchłonięty przez szwedzką firmę
Skanska. Co stało się z elbląskim Zamechem? Sprzedany
koncernowi ABB. Długa jest lista sprywatyzowanych
zakładów, które najpierw właściciele wypompowali z kasy,
a potem zamknęli. Minister Piechota powinien wiedzieć,
że Żerań może i by miał swoją szansę, gdyby nie
koreańscy właściciele, którzy dawno już zakazali
eksportu składanych nad Wisłą samochodów do krajów Unii
Europejskiej. Chodziło o ochronę miejsc pracy w Korei i
tamtejsze związki zawodowe, które nie zgadzały się na
polską konkurencję.
Właściciele Matizów, Lanosów, Nubir i Leganz będą mogli
niedługo zerwać z masek firmowe znaczki Daewoo,
podjechać na ulicę Ignacego Krasickiego 25 przed
ambasadę Korei Południowej i na znak protestu rzucić im
przez płot ten symbol badziewia.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miau, kretynie, miau "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Doradzacze
Wicewojewoda kujawsko-pomorski Arkadiusz Horonziak
zatrudnił trzech ekspertów. W sprawach
biznesowo-prywatyzacyjnych doradza mu spec od ochrony
zabytków z tytułem licencjata, były bezrobotny oraz były
barman, zaś wcześniej dyrektor zwolniony dyscyplinarnie
z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy. Doradztwo to
zaowocowało decyzjami kadrowymi, takimi jak pozbycie się
z posady zarządcy komisarycznego „Polchemu” sprawnej
menedżerki Krystyny Dowgiałło i powołanie Tadeusza
Pastwy, protegowanego liderów SLD, którego po miesiącu
trzeba było odwołać.
Wojewoda pod kiblem
Prowincjonalne życie socjaldemokracji wbrew pozorom nie
jest nudne. Oto do Elbląga wybrał się miłościwie
panujący w tych stronach wojewoda Stanisław Szatkowski
(SLD). Oprócz spotkania z mieszkańcami miał w programie
spotkania z Radą Miejską SLD, a także z Lewicą Młodych.
Janusz Nowak, szef Rady Miejskiej SLD, uznał, że tak
wypełniony dzień nadszarpnie siły dostojnego gościa i
pod groźbą nieprzyjęcia gościa w SLD zażądał
wypieprzenia z programu punktu pierwszego. Zamiast
partii, wojewoda wybrał jednak naród. Skrupiło się to na
Lewicy Młodych, która miała powitać gościa w
pomieszczeniach Rady Miejskiej SLD, ale w tej sytuacji
nie dostała klucza. Spotkanie młodych z reprezentantem
rządu Leszka Millera odbyło się na klatce schodowej przy
kiblu. B. D.
Wdzięki jabłka, uroki jabłoni
Frykowska, która wywołała skandal dokonując w programie
TVN publicznej kopulacji w wannie (patrz wyżej GAD „Po
święconej ziemi”) a podniecając tym Krajową Radę
Radiofonii i Telewizji, jest dziedzicznie obciążona
skandalizmem. Jej babka to Ewa Frykowska, niepruderyjna
piękność PRL, żona m.in. Wojtka Frykowskiego
zamordowanego w Kalifornii przez bandę Mansona wraz z
żoną reżysera Romana Polańskiego. Zabity Frykowski był
dziadkiem Frytki z TVN. Jej ojciec też zginął zadźgany w
domu córki Andrzeja Wajdy, z którą czule się przyjaźnił.
Frykowska-babka pisze w Paryżu pamiętniki mające
wstrząsnąć starszym pokoleniem warszawskich lowelasów, w
tym Andrzejem Wajdą. Wnuczka odbywała więc w wannie TVN
praktyki niezbędne do kontynuowania potem dzieła
literackiego babki.
Film Wajdy „Zemsta” byłby ciekawszy, gdyby zaczynał się
sceną wyjścia z wanny TVN zerżniętej mścicielki swego
zarżniętego ojca. Retrospekcja. Córka reżysera i gwiazdy
kina Beaty hr. Tyszkiewicz zmywa pod swym zlewem krew
Frykowskiego-ojca ściekającą z noża. Kamera najeżdża na
krew dziadka, a za kamerą reżyser też spąsowiały. Z
przejęcia akcją swego dzieła.
Balcerek i Kieresik
W obronie Balcerowicza i Kieresa lżonych rzekomo w
Sejmie wystąpił w liście do marszałka m.in. rzecznik
praw dziecka Jaros. Czyż nie jest to najbardziej
obraźliwe dla obu prezesów? J. U.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pedobabcia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Włam do głowy
PZU to państwowy gigant ubezpieczeniowy. PKO BP to bank
państwowy. Obie te instytucje zaufania publicznego bez
żenady dopuściły się kradzieży cudzej własności.
Spółkę Jawną "Kowalewski" założyło we Wrocławiu kilku
facetów, którzy postanowili zarobić trochę forsy
wykorzystując zawartość swoich głów. Jednym z pierwszych
towarów, jakie zamierzali sprzedać, był autorski
program, który rozwiązywał problem finansowania składek
ubezpieczeń komunikacyjnych. Artura Kowalewskiego i jego
wspólników – jak tysiące ludzi w kraju – denerwowało
stanie w kilometrowych kolejkach przed okienkiem
inspektoratu PZU, żeby opłacić OC, AC i NW. Pobudzili
więc zwoje mózgowe i stworzyli tzw. produkt bankowy.
Pomysł polegał na rozłożeniu składek na raty bankowe.
Rozwiązanie korzystne dla obywateli, a także
ubezpieczyciela, przy okazji bank zarabia szmal. Pomysł
– już jako gotowy produkt – został zabezpieczony
zgłoszeniem patentowym nr Z-266856.
Kowlewski i jego towarzysze telefonicznie zgłosili chęć
sprzedania swego pomysłu największemu ubezpieczycielowi
w Pomrocznej. W lipcu 2003 r. przyjęto ich z atencją w
centrali
PZU S.A., wysłuchano i poproszono o szczegółowy opis
produktu. Twórcy pomysłu zastrzegli, że negocjacje są
poufne. Chcieli w ten sposób chronić swój towar, co nie
powinno dziwić.
Minęły trzy miesiące, a PZU nie odpowiedział na ofertę
nawet jednym zdaniem. Kowalewski i wspólnicy cierpliwie
czekali, aż 17 października 2003 r. przeczytali w
"Rzeczpospolitej" artykuł pt. "Dogonić City". W artykule
stało, że bank PKO BP we współpracy z PZU S.A. myśli o
specjalnych kredytach na ubezpieczenia komunikacyjne. Po
przeczytaniu całego tekstu dla twórców programu stało
się jasne, że gazeta opisuje ich produkt, który poufnie
przekazali PZU.
Parę dni później z warszawskiej centrali firmy przyszło
pisemko informujące o tym, że nie przewiduje się
rozwijania tego typu projektów we współpracy z
podmiotami zewnętrznymi w celu finansowania składki
ubezpieczeniowej kredytem bankowym. Chłopaki z Wrocławia
pomyśleli, że albo coś im siadło na dekiel, albo ktoś
robi z nich wała. Poprosili więc uprzejmie o rzeczową
odpowiedź na swoją ofertę, ponieważ proponowali nie
współpracę, ale sprzedaż licencji na wykorzystanie
stworzonego przez nich programu. W PZU nabrano wody w
usta. Kolejne listy i telefony były tylko stratą czasu.
Nawet stanowcze wezwanie do odpowiedzi adresowane do
prezesa Stypułkowskiego trafiło do kosza.
Nastał 2004 r., a ubezpieczyciel nadal milczał. Goście
ze spółki "Kowalewski" już przymierzali się, żeby swój
produkt zaoferować innej firmie, gdy pewnego ranka
nadeszła wieść, która raziła ich obuszkiem między oczy.
PZU rozesłał do swoich klientów ulotki, w których
uprzejmie poinformował, że wspólnie z PKO BP opracował
ofertę ratalnej opłaty składek na ubezpieczenia
komunikacyjne. Za ulotkami poszły druczki, których wzór
to wypisz, wymaluj patent "Kowalewskiego".
Na taki numer twórcy programu zareagowali z galanterią:
ostrzegli bank, że sprawa brzydko pachnie, a PZU wezwali
do wykupienia licencji, skoro firma już obraca ich
produktem. Zarówno prezes zarządu PKO BP Andrzej
Podsiadło, jak też wierchuszka PZU olali pisma ciepłym
moczem.
Pod koniec stycznia Spółka Jawna "Kowalewski" skierowała
przeciw PZU pozew do sądu. Ich autorski program zniknął
z internetowych stron ubezpieczyciela, centrala nie
udziela też informacji o swoim rzekomo pomyśle bankowego
ratalnego opłacania składek na ubezpieczenia
komunikacyjne. Przy okazji PZU łamie ustawę o
ubezpieczeniach, która zabrania ubezpieczycielom
prowadzenia działalności gospodarczej, a taką jest
pośrednictwo bankowe. Jeśli "Kowalewski" wygra, zapłacą
za to wszyscy klienci Państwowego Zakładu Ubezpieczeń
S.A.
Zwróciłem się do Biura Prasowego PZU z prośbą o
komentarz w tej sprawie. Przez trzy dni zbywano mnie
informacjami, że wszystkie kompetentne osoby w firmie
akurat są nieuchwytne.
Chłopaki ze Spółki Jawnej "Kowalewski", których PZU S.A.
jawnie zrobił w bambuko, powątpiewają, czy aby mieszkają
w państwie prawa, bo w głowach im się nie mieści, że
instytucja zaufania publicznego zajmuje się jumą.
Trzeba się było, panowie, ubezpieczyć przed kradzieżą.
Byle nie w PZU!
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Grzechotniki
"Rachunek sumienia dla dorosłych (mężczyzn i kobiet)" –
tę ulotkę możecie dostać pocztą, znaleźć w kościele albo
może wam ją przynieść ministrant. Tym, którzy nie
zamawianą korespondencję wyrzucają do kosza, nie chodzą
do kościoła i nie otwierają drzwi nawet małym czarnym,
nie mówiąc już o arcybiskupie Juliuszu Paetzu,
przedstawiamy listę "Niektórych grzechów ciężkich
popełnianych przez dorosłych". Podzieliliśmy je na trzy
grupy, opatrując własnymi nazwami. W cytatach
zachowaliśmy pisownię oryginału.
Grzechy biznesowe
*Nie czytałem indywidualnie i razem z dziećmi Pisma
świętego, książek katolickich i prasy katolickiej ale w
zamian czytałem z upodobaniem prasę szkalującą kościół,
kapłanów, prasę wrogo nastawioną do Boga i Jego
przykazań.
*Nie troszczyłem się o religijne wychowanie dzieci m.
in. przez to, że nie chciałem dzieciom (wnukom)
zaprenumerować czasopism katolickich mimo ciągłych
przypomnień ze strony kapłana, nie prenumerowałem prasy
katolickiej dla dorosłych.
Grzech polityczny
*Głosowałem w wyborach na ludzi którzy deklarowali
otwarcie swoją wrogość wobec Boga, Kościoła i Bożych
przykazań którzy opowiadali się za zabijaniem dzieci
nienarodzonych. Z jednej strony niby wierzę i chodzę do
kościoła a z drugiej strony oddając głos na tych ludzi
opowiedziałem się przeciwko Bogu i Jego przykazaniom
wziąłem w ten sposób na siebie odpowiedzialność przed
Bogiem za zło które te osoby popełnią.
Grzechy seksualne
*Miałem upodobanie w myślach, wyobrażeniach i
pragnieniach nieskromnych (jak często?).
*Czytałem podniecające książki oraz czasopisma i
przekazywałem je innym.
*Oglądałem zdjęcia pornograficzne i dawałem je innym.
*Prowadziłem nieprzyzwoite rozmowy.
*Oglądałem filmy pornograficzne i namawiałem innych do
oglądania, przekazywałem innym kasety pornograficzne
(ile razy?).
*Szukałem i oglądałem filmy i sceny pornograficzne w
telewizji i internecie (ile razy?).
*Uprawiałem samogwałt (jak często?).
*Współżyłem z dziewczyną, mężatką itp. (ile razy?).
*Współżyłam z chłopakiem, żonatym itp. (ile razy?).
Jeżeli te grzeszne związki są stałe, niezależnie od tego
czy mieszkają razem czy nie, to nie wolno przystępować
do spowiedzi ponieważ w tym przypadku brakuje mocnego
postanowienia poprawy czyli zerwania tego grzesznego
związku.
*Utrzymywałem kontakty homoseksualne.
*Zdradziłem żonę (ile razy?).
*Zdradziłam męża (ile razy?).
*Przerwałam ciążę (ile razy?) Przerwanie ciąży (aborcja)
jest zamordowaniem dziecka nienarodzonego.
*Namawiałem lub zmuszałem do aborcji (kogo?).
*We współżyciu seksualnym stosowałem środki
antykoncepcyjne (przeciwpoczęciowe) tzn.: mechaniczne
(ochraniacze z gumy), chemiczne (paty, globulki, żele,
aby zabić plemniki), hormonalne (pigułki lub zastrzyki,
które mają zahamować proces komórki jajowej). Oprócz
tego, że używanie we współżyciu środków
antykoncepcyjnych jest grzechem ciężkim, to one działają
szkodliwie na organizm kobiety. Środki mechaniczne i
chemiczne powodują nadżerki szyjki macicy, a hormonalne
powodują stan przedwczesnej starości kobiety.
*We współżyciu stosowałem stosunki przerywane.
*We współżyciu seksualnym stosowałam spiralę czyli
wkładkę domaciczną. Spirala, wbrew obiegowej opinii nie
jest środkiem antykoncepcyjnym ale wczesnoporonnym tzn.
nie zapobiega ona poczęciu nowego życia ale wywołuje
zabicie dziecka poczętego. Zarodek dziecka w ciągu kilku
dni od zapłodnienia chce się zagnieździć w ściance
macicy aby się rozwijać ale nie może, ponieważ spirala
powoduje, że ścianka macicy staje się twarda,
nieprzychylna poczętemu życiu i dlatego po kilku dniach
po wyczerpaniu się własnego pokarmu obumiera.
*Usunęłam ciążę. W porozumieniu z ginekologiem wzięłam
tabletki które sprawiły silne krwawienie, wezwałam
pogotowie przewieziono mnie do szpitala gdzie czekał
umówiony ginekolog, aby zabić moje dziecko. Przed
najbliższymi udawałam że to niezależnie ode mnie
nastąpiło krwawienie a lekarz zdecydował o wykonaniu
aborcji.
Pod pretekstem dbałości o sumienia wiernych Kościół
broni interesów wydawców katolickich, dopieprza lewicy i
daje wyraz swoim tradycyjnym obsesjom seksualnym. Nawet
talibowie ze swoim mułłą Omarem nie wymyślili tego, że
kler powinien obejmować swoją troską twardość ścianki
macicy i objawiać takie wścibstwo w pochwie.
Autor : J.C.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pan Tygrys był chory
W Gdańsku Stogach władza ma mocne podstawy. Opiera się
na prawie, porządku i jednym gangsterze.
W Ameryce, jak nie mogli wsadzić Ala Capone za napady i
morderstwa, posadzili go za podatki. Ale Polska to nie
Ameryka. U nas demokracja jest prawdziwa, a sądy
bardziej niezawisłe.
Pan Tygrys z gdańskiej dzielnicy Stogi był łaskaw w
jednym z lokali gastronomicznych spuścić wpierdol
funkcjonariuszom Centralnego Biura Śledczego. Tak się
tym zmachał, że musiał odzyskiwać siły w szpitalu
miejskim. Po raz enty nie mógł się więc stawić przez
sądem na rozprawie, w której jest jednym z oskarżonych.
Nadspodziewanie spokojny pan Tygrys
Jan P. nazywany jest Tygrysem od niepamiętnych czasów i
od niepamiętnych czasów sprawuje nieformalną władzę na
Stogach – starej gdańskiej dzielnicy położonej na wyspie
i połączonej z resztą miasta mostem. Jak ktoś "na
dzielnicy" ma problem, to raczej udaje się do pana
Tygrysa niż do policji. Bo wiadomo: policja skuteczna
bywa czasami, a pan Tygrys przeważnie. Tak przynajmniej
gadają ludzie w barze Mariot na Stogach, gdzie jest
najtańsze piwo w mieście.
Na Stogach – przyznają to nawet policyjne statystyki –
ginie na przykład mniej aut niż w innych dzielnicach. To
chyba dobrze świadczy o porządku. Ostatnio zrobiło się
mniej przyjemnie, bo przesiedlono na Stogi po powodzi
trochę kryminalnego elementu z innych rejonów Gdańska. I
zdarza się np. taki przypadek, że ktoś wyrwie torebkę
nie tej kobiecie, co trzeba. Ale zdarza się np. też taki
przypadek, że tego, co wyrywał, sumienie ruszy i nie
tylko odda, ale za pokutę sam sobie nóż wbije w udo albo
brzuch.
O panu Tygrysie lokalne gazety piszą od czasu do czasu w
nieprzychylnym tonie, choć przecież to człowiek jak
większość: nigdy nie karany. W 1998 r. trafił co prawda
do Sądu Okręgowego w Gdańsku akt oskarżenia przeciwko
Janowi P. i siedmiu innym osobom, w którym to zarzuca
się im przemyt za granicę kilkudziesięciu kradzionych
aut. No ale od pięciu lat proces nie zdołał się
rozpocząć. Na rozpoczęcie procesu w 1998 r. pan Tygrys,
który odpowiada z wolnej stopy, nie mógł przyjść, bo był
chory. Na kolejny wyznaczony termin w 1999 r. też nie,
bo też był chory. Potem chorowali inni podsądni. Kolejne
terminy rozpoczęcia rozprawy kolejno spadały z wokandy,
zmieniał się skład orzekający i nazwiska lekarzy
wystawiających zwolnienia. W aktach coraz więcej nazw
chorób, lekarstw, zaleceń zdrowotnych. Cóż, element
chorowity.
Pan Tygrys je i bije
Przy Komendzie Miejskiej Policji w Sopocie powstała
właśnie grupa szybkiego reagowania. W piątek 21 marca,
jakoś tak wieczorem policjanci zaprosili do siebie
dziennikarzy, aby się pochwalić sprawnością i
gotowością. Pogaduszki, uśmiechy, zdjęcia. A redaktor z
lokalnej, gdańskiej telewizji poprosił nawet brygadę,
żeby władowała się do wozu i zamarkowała wyjazd na
akcję. Aby ładnie wyglądało w wieczornej "Panoramie".
Policjanci zgodzili się z ochotą. Jak tylko wsiedli, to
od razu ruszyli jak burza, z piskiem opon, że o mało
telewizyjnemu operatorowi po czubkach butów nie
przejechali.
Wyjazd na akcję był jednak jak najbardziej prawdziwy. Bo
właśnie gdy brygada sadowiła się w aucie, to dostała
cynk, że w knajpie na granicy Sopotu z Gdańskiem trwa
napierdalanka. Napierdalani są policjanci z Centralnego
Biura Śledczego. Napierdala zaś pan Tygrys ze Stogów.
A było tak. Pan Tygrys biesiadował sobie w lokalu w
towarzystwie swoich znajomych (lokalna prasa napisała
później, że ochroniarzy, ale przed czym niby mieliby go
chronić). Aż tu patrzy, przy sąsiednim stoliku jakichś
trzech facetów siedzi i się gapi. No i wyszło mu, że to
ani chybi psy. I się nie pomylił, bo faktycznie wszyscy
trzej byli z CBŚ. Podszedł więc i lu w mordę. Jednemu z
policjantów to nawet nieźle przyłożył, bo jak jeden z
ochroniarzy złapał psa od tyłu, to pan Tygrys go tłukł
aż miło. No ale przyjechała ta grupa szybkiego
reagowania z Sopotu i zakuła pana Tygrysa i jego
towarzystwo w kajdanki. I na nic się zdały krzyki, że
pozabija...
Już w Policyjnej Izbie Zatrzymań pan Tygrys zaczął się
uskarżać na ból brzucha. Zawieziono go więc w konwoju do
jednego szpitala, potem do drugiego na prześwietlenie.
Tam stwierdzili, że może przebywać w "izdebce". No ale
też długo nie poprzebywał, bo Sąd Rejonowy w Sopocie
nakazał go zwolnić. Zatrzymany w piątek wieczorem
wyszedł więc pan Tygrys już w poniedziałek przed czwartą
po południu.
Pan Tygrys nie przebywa
Prokurator rejonowy w Sopocie postawił zarzuty napaści
czynnej i grożenia pozbawieniem życia. I wystąpił o
zastosowanie aresztu tymczasowego.
Art. 258 par. 1 Kodeksu postępowania karnego mówi, że
stosuje się taki areszt m.in. gdy podejrzany nie ma w
kraju stałego miejsca pobytu. Pojechali policjanci i
sprawdzili, że pan Tygrys nie przebywa od dawna w
miejscu stałego zameldowania. Prokurator uznał więc, że
nie ma stałego miejsca pobytu, co jest podstawą do
zastosowania aresztu.
Sąd Rejonowy w Sopocie uznał inaczej: brak ustawowych
przesłanek, aby zastosować areszt. Co prawda tam, gdzie
jest zameldowany, pan Tygrys nie przebywa, ale przebywa
zapewne w miejscu, które podał jako adres do
korespondencji. Bo do tej pory odbierał wszystkie
wezwania, które do niego wysyłano.
Policjanci, z którymi rozmawiałem, nie mogą ukryć
rozgoryczenia. – Tu go ma sąd na tapecie i puszcza?
Przecież z aresztu można by go było łatwiej doprowadzić
w końcu na rozpoczęcie procesu w sprawie samochodów. A i
pewnie na proces w sprawie bójki w knajpie – mówią.
Nie mają racji. Postawa sopockiego sądu jest bez
zarzutu. Sąd jest niezawisły, ale nie ustanawia
przepisów, tylko je stosuje, nie może też kogoś zamykać,
aby był dostępny w innej sprawie, a rozstrzyganie, gdzie
jest zameldowany, a gdzie przebywa pan Tygrys, jest po
prostu czepiackim mieszaniem spraw administracyjnych z
karnymi.
Dlatego areszty tymczasowe masowo zaludniane są
"alimenciarzami", "działkowiczami", bo oni nie mają ani
adresów meldunkowych, ani adresów korespondencyjnych.
Dlatego siedzą zgodnie z przepisami. A pan Tygrys jest
wolny. Też zgodnie z przepisami.
Na 31 marca tego roku wyznaczony był kolejny termin
rozpoczęcia procesu przed gdańskim sądem w sprawie o
przemyt i sprzedaż kradzionych aut. Pan Tygrys się nie
pojawił, bo się okazało, że jest chory i leży w szpitalu
w Gdańsku. Zgodnie z przepisami przesłał do sądu
zwolnienie lekarskie.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kwaśny cukierek
Niepotrzebnie się wyśmiewacie z George’a W. Busha, że
wypluł cukiereczek. To była jedna z mądrzejszych rzeczy,
jakie zrobił. Nie mógł przecież przemawiać do Putina z
landryną w buzi. Nie powinien was też zwieść wyraz jego
twarzy. To, że ktoś wygląda jak kretyn, jeszcze nic nie
znaczy. Ale kiedy przywódca Ameryki domaga się wolnych
wyborów w Palestynie i od razu zakłada, że w tych
"wolnych" wyborach nie może wygrać najpopularniejszy z
kandydatów, Arafat, rzuca interesujące światło na
pojęcie demokracji. Zbombardowanie strzelających na
wiwat weselników znacznie obniżyło poziom przyjaźni
narodu afgańskiego do ich amerykańskich wyzwolicieli.
Pojadą więc wyzwalać gdzie indziej.
Tradycja demokracji amerykańskiej silnie się wiąże z
hollywoodzką instytucją castingu, czyli obsady.
Departament Stanu prowadzi na całym świecie casting na
przywódców przyjaznych ojczyźnie dolara. A gdy już
dostaną carte blanche od Białego Domu, mogą – jak
generał Suharto, wielki strategiczny sojusznik Ameryki w
Azji – spokojnie wyrżnąć siekierkami pół miliona
podejrzanych o komunizm Chińczyków i w zamian przejąć
ich majątki. To wielkie "zwycięstwo nad komunizmem"
odbyło się w 1965 r., ale nawet gdy się okazało, że
Suharto ukradł swemu krajowi 5 mld dolarów, mógł liczyć
na poparcie Waszyngtonu, póki go zagniewany lud nie
obalił. Po czym casting podjęto na nowo.
W Arabii Saudyjskiej karalne jest posiadanie Biblii,
większość ministrów nosi nazwisko Saud i należy do
panującej rodziny, ale Saudowie przeszli w castingu. Za
Saddamem, który nie przeszedł, Bush wysłał płatnych
morderców z CIA. Na razie Amerykanie intensywnie
poszukują w Iraku przyjaznej Zachodowi opozycji wśród
tych, którzy jeszcze nie padli z głodu i chorób
wywołanych narzuconą przez USA
blokadą. Może się nie udać.
Wypróbowana w Kosowie i Afganistanie zasada odpalania
rakiet i bombardowania wszystkiego, co się rusza,
powoduje wiele godnych pożałowania "pomyłek". Polowanie
na Osamę ben Ladena odbywa się znaną z totolotka metodą
chybił-trafił. Polowanie na Fidela Castro, którego CIA
usiłuje ukatrupić od roku 1959, to ciągle chybił.
Ostatnio przywódca kubański wskazał na konferencji
prasowej w Panamie
dokładny adres nasłanego przez amerykańskie służby
specjalne killera i władze panamskie
musiały go aresztować.
Według USA Iran i Irak nie mogą mieć broni masowej
zagłady, zaś Izrael – proszę bardzo. Nie wolno też
ogłosić wolnych wyborów w Algierii, bo znowu wygrają
islamiści. Znie-cierpliwieni dyktaturą wojskową
Muzułmanie, nie mogąc dać wyrazu swym preferencjom za
pomocą kartki wyborczej, odreagowują podrzynając gardła
niewiernym i cudzoziemcom.
Tryumfalny pochód amerykańskiej demokracji przez świat
wymaga coraz więcej lotniskowców, samolotów bojowych i
rakiet. Ponad miliard dolarów dziennie ładowane w ten
śmiercionośny złom dało już pierwszy efekt – euro
przebiło dolara. Skoro jednak produkcja się kręci,
trzeba koniecznie coś opchnąć sojusznikom. W sprawie
sprzedaży F-16 naszemu podupadającemu krajowi być może
kulminacją jest czerwony
dywan rozwijany przed Białym Domem dla Aleksandra
Kwaśniewskiego. Bush może prochu nie wymyśli, ale na
handlu bronią się zna. Już widzę, jak oszołomiony
waszyngtońską pompą na swoją cześć Kwaśniewski wyciąga
książeczkę czekową i zamawia Phantomy.
Na razie media ogłosiły, iż w wielkiej tajemnicy
wyruszył w rejon Zatoki Perskiej polski okręt wojenny,
aby zwalczać terroryzm. Niewykluczone nawet, że nasi
chłopcy w ramach operacji wojennej rzucą się jak Grom z
jasnego nieba i... coś przetransportują. Taki zaszczyt
nie spotkał nas, wschodnich chrześcijan, od czasu wypraw
krzyżowych.
A Putin te cukierki zawija i zawija..
Autor : Piotr Ikonowicz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak skończy Miller
W Sejmie krąży dowcip. "Jaka jest różnica między rządem
Leszka Millera a rządem Jerzego Buzka? Żadna. Tylko rząd
jeszcze o tym nie wie".
Nie obchodzi mnie spadek notowań rządu Millera do
poziomu, który ekipa Buzka osiągnęła po szesnastu
miesiącach.
Nie obchodzi mnie też to, że w polityce kadrowej SLD nie
są ważne kwalifikacje, ale to, kto jest "człowiekiem
Millera".
Interesuje mnie to, że po 12 latach "transformacji" i
"budowy demokracji" dług zagraniczny Polski wyniósł na
koniec 2001 r. 70 mld 160 mln dolarów, a zadłużenie
sektora finansów publicznych – 302 mld 89 mln 200 tys.
zł.
Po siedmiu miesiącach sprawowania władzy wiadomo już, że
ani rząd, ani politycy SLD nie są w stanie przedstawić
wizji rozwoju polskiej gospodarki i pakietu skutecznych
działań, bez których nie ma co nawet marzyć o wyjściu z
zastoju. Twierdzę, że obecny rząd skazany jest na klęskę
podobną do tej, którą poniosły AWS i Unia Wolności.
1. Przez trzy lata Rada Polityki Pieniężnej prowadziła
politykę utrzymywania najwyższych w świecie realnych
stóp procentowych. Doprowadziło to już w roku 2001 do
stagnacji w sektorze wytwórczym, a gospodarkę wpędziło w
kryzys. Codziennie można przeczytać w gazetach o
objawach zamierania gospodarki. Stocznia Szczecińska,
przemysł hutniczy, przemysł lekki, PKP, LOT,
budownictwo, małe i średnie przedsiębiorstwa. I
oczywiście rolnictwo, w którym sytuacja jest
dramatyczna.
Rząd błaga, prosi, antyszambruje i straszy ekonomicznych
talibów z RPP, którzy czując za plecami poparcie
prezydenta zasłaniają się Konstytucją i twardo prowadzą
własną politykę. Dziś jest już za późno. Nie da się w
tym roku zmienić ustawy o Narodowym Banku Polskim,
ponieważ – tak jak zapowiadał minister Szymczycha –
prezydent ją zawetuje, a jeśli Sejm nawet weto odrzuci,
sprawa trafi do Trybunału Konstytucyjnego, gdzie może
leżeć sześć miesięcy. Trzeba było rozpędzić to
towarzystwo w listopadzie 2001 r.
2. Banki nie udzielają kredytów przedsiębiorstwom,
ponieważ rząd emituje zbyt wiele własnych obligacji
stanowiących dla banków lokatę aktywów. W lutym 2002 r.
nadpłynność banków mierzona saldem operacji otwartego
rynku (czyli handlu bonami skarbowymi) sięgnęła 30 mld
zł. W tej sytuacji papiery emitowane przez skarb państwa
stanowią wyborną okazję do korzystnego ulokowania
nadwyżek pieniądza, z którą w innych warunkach nie
wiadomo by było, co robić. Owe bony to zaciąganie przez
państwo pożyczek wewnątrz kraju.
Tymczasem przedsiębiorstwa duszą się bez szans na
poprawę sytuacji, ponieważ poziom oprocentowania
kredytów nie pozwala na ich spłatę z osiąganych
dochodów. Przy inflacji zbliżającej się do 2 proc.
oferowane są kredyty na poziomie 15 proc. Lichwa!
Banki o tym wiedzą i nie są skłonne do podejmowania
ryzyka udzielania kredytów, żyją z lokowania w bony. W
takiej sytuacji jedynym źródłem kapitałów dla produkcji
i usług staje się... zaleganie przedsiębiorstw z
płatnościami wobec kontrahentów. Tworzy to zatory
płatnicze, które niszczą zaufanie niezbędne do
prawidłowego funkcjonowania gospodarki. Rząd w tej
sprawie nie może nic zrobić, bo nie ma kontroli nad
sektorem bankowym. Pachnie to katastrofą podobną do tej
w Argentynie.
3. Bezrobocie – jak zapowiadał w marcu minister Hausner
– przekroczy na koniec roku 19 proc., a w 2003 r. – 20
proc. Program "Pierwsza praca" jest w tej sytuacji
zwykłą kosmetyką. Skuteczna walka z bezrobociem jest
możliwa tylko w warunkach szybkiego rozwoju
gospodarczego na poziomie wzrostu PKB o 5 proc. i wyżej,
a na to przy obecnej polityce gospodarczej nie ma
najmniejszych szans. Optymistyczne prognozy do 2020 r.
przewidują, że nawet po wejściu do Unii Europejskiej
bezrobocie spadnie zaledwie do 16 proc. Nie sądzę, aby
społeczeństwo zdołało to wytrzymać.
4. W roku 2001 przedsiębiorstwa zatrudniające powyżej 49
osób zanotowały średnią rentowność netto na żałosnym
poziomie 0,3 proc., co oznacza, że bardziej opłacało się
lokować kapitał w bankowe lokaty terminowe, które dawały
średnio zysk na poziomie 9 proc,. niż pracować. Tylko
skończony idiota z kapitałem zabierałby się w takich
warunkach za rozkręcanie nowej firmy i "tworzenie miejsc
pracy" – chyba że chodziłoby o przekręty na podatku VAT
i dystrybucję alkoholu skażonego metylem.
W zeszłym roku inwestycje w gospodarce spadły realnie o
10,2 proc., a to oznacza, że w latach 2002 i 2003
sukcesem będzie osiągnięcie wzrostu PKB na poziomie 1
proc. Konsekwencje społeczne i polityczne tego "sukcesu"
są łatwe do przewidzenia.
5. W następnych miesiącach niekorzystne zjawiska
gospodarcze będą się kumulowały. Zapowiedziano wzrost
bezrobocia jako konsekwencję pojawienia się na rynku
pracy młodzieży kończącej naukę. Ponieważ nie należy
spodziewać się zmiany polityki monetarnej, nadal będzie
się też pogarszała sytuacja przedsiębiorstw, przed czym
ostrzegali ostatnio premiera w liście otwartym
dyrektorzy stu firm. Dodajmy do tego dramatyczną
sytuację w rolnictwie, która się nie zmieni mimo
zapowiadanych działań interwencyjnych państwa. To
pokazuje skalę kłopotów, przed jakim stoi rząd.
* * *
Historia uczy, że w okresie śmiertelnego zagrożenia
pojawiają się właściwi ludzie, którzy klęskę – nawet
totalną – potrafią zamienić w sukces. Tak stało się po
II wojnie światowej, gdy właściwi ludzie przekształcili
wojenną klęskę państw osi na gospodarczy cud włoski,
niemiecki, japoński.
W Polsce, okazało się, nie ma właściwych ludzi, którzy
zapewniliby krajowi utrzymanie się na ścieżce szybkiego
wzrostu przynajmniej przez dekadę. Gdy prawda ta dotrze
do świadomości społecznej, należy spodziewać się
stosownej reakcji. W wymiarze politycznym oznacza to, że
Sojusz Lewicy Demokratycznej jest skazany na porażkę już
w najbliższych wyborach samorządowych – ta opinia jest
dość powszechna nawet wśród polityków SLD. W takich
okolicznościach dochodzi zazwyczaj również do rozliczeń
personalnych i Leszek Miller nie powinien mieć złudzeń,
że jego ta prawidłowość nie będzie dotyczyć.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Żegnaj bacillusie!
Przybył do nas wielki, sławny, potężny, groźny i
straszliwy. Pędziły za nim w pogoni karetki pogotowia,
szare auta tajnych agentów, wozy strażackie grające
kuranta, policjanci z dyskotekami. Demaskował
zdziczenie, podstępność i pogardę dla życia swoich
pracowników. Uzasadniał tym samym słuszność,
szlachetność i dalekowzroczność przeciwników swoich
pracodawców. Prasa otworzyła mu swoje łamy
– nie było numeru "Gazety Wyborczej", by o nim
zapomniano. Łypał do nas złowróżbną źrenicą z ekranów
telewizorów. I cóż?
– Nie zabawił długo.
Odszedł maluteńki, zapomniany, słabiutki, pozbawiony
najmniejszego znaczenia. Samochody służbowe wróciły do
garaży. Środki masowego przekazu ani się o nim zająkną.
Okazało się, że nie miał pracodawców z tego
najprostszego powodu, że przypuszczalnie zgoła
statystycznie nie zaistniał. Tym, którzy zbili na nim
fortuny, może i zakręciła się rzewna łza w oku. Ci
jednak, którzy naprawdę powołali go do życia i pasowali
na rycerza, nie zdobyli się nawet na słowo komentarza,
najlapidarniejszy choćby nekrolog. Spektakularne było
wywyższenie, smutny, cichy i dyskretny upadek.
Szkoda mi ciebie wągliku, bacillusie anthracisie! Już
nie zadrży mi ręka, kiedy otwierać będę list od żony –
czy mnie jeszcze kocha; już mnie nie nawiedzi zimny
dreszcz na widok beznadziejnie znowu zwyczajnego proszku
do prania i będę musiał marnować pieniądze i czas na
filmy grozy. Ale tak już jest, wągliku, na tym okrutnym
świecie: murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Możesz
się oczywiście łudzić, że prezydent Bush mianuje cię raz
jeszcze Babą Jagą z szatańskiego laboratorium.
Konkurencja jednak zbyt duża. Teraz bardziej bomba
atomowa w modzie. Żegnaj więc. Posłużono się tobą. Niech
cię nie dławi gorycz niewdzięczności.
Autor : Ludwik Stomma
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Małpokracja "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Komunizm na żółtych papierach
Czy szybciej Hongkong schinizuje się, czy Chiny się
shongkongnizują? – takie zakłady stawiane są często w
barach i herbaciarniach Seulu.
Ustrój Hongkongu brytyjskiej kolonii, która w 1997 r.
stała się częścią Chińskiej Republiki Ludowej, został
określony w nowej konstytucji. Zgodnie z przyjętą zasadą
"jeden kraj, dwa systemy polityczno-gospodarcze", przez
następne pół wieku dotychczasowy wolnorynkowy system
gospodarczy prawa i wolności, a także styl życia
Hongkończyków nie mogą ulegać zmianom. Terytorium
zyskało status Specjalnego Regionu Administracji ChRL.
Rząd pekiński zastrzegł sobie jedynie prerogatywy w
zakresie polityki obronnej i zagranicznej.
Prawostronny lewostronny
Specjalny Region Administracyjny Hongkong ma własny
rząd, parlament, odrębny aparat administracyjny. Posiada
własny budżet i walutę – dolara hongkońskiego, uważanego
za najbardziej stabilny pieniądz na świecie. Ma własny
system podatkowy. Nie odprowadza do budżetu centralnego
ani centa, nie dostaje też stamtąd dotacji. Posiada
brytyjski system sądowniczy i policyjny. Jest odrębnym
terytorium celnym i imigracyjnym, a granica między
regionem a Chinami jest bardziej szczelna niż
polsko-rosyjska. Hongkong posiada za granicą własne
przedstawicielstwa ekonomiczno-handlowe pełniące funkcję
placówek dyplomatycznych. Jest członkiem organizacji
międzynarodowych, w których nie uczestniczą Chiny, a
także stroną porozumień międzynarodowych, które przez
Chiny nie zostały podpisane.
Cóż zatem zyskał Hongkong po zassaniu go przez Chiny?
Kalendarz chiński, nową stolicę, hymn, godło, barwy
narodowe. Ustawy o obywatelstwie chińskim i o morzu
terytorialnym. Garnizon chiński. Niewidoczny na co
dzień, bo do miasta żołnierze chińscy wychodzą wyłącznie
w cywilkach. Mundury są w użyciu przez dowódców podczas
oficjałek, kilka razy w roku.
Hongkong zdemokratyzował się po przyłączeniu do
"komunistycznych" Chin. Do 1997 r. rządził nim brytyjski
gubernator wraz z Radą Wykonawczą (rząd) i Radą
Ustawodawczą (parlament lokalny). Teraz rządzi premier
Tung Chee-hwa, multimilioner. Partie polityczne powstały
dopiero w latach 90., kiedy kolonia wracała do macierzy.
Wtedy też zaczęto przeprowadzać wolne wybory do Rady
Ustawodawczej. 24 na 60 deputowanych do RU wybiera się w
wolnych wyborach. W 2004 r. ma ich być już 30. Być może
dalsze związki z "komunistycznymi" Chinami przyniosą
pełne, demokratyczne wybory w Hongkongu. Nie zmieni się
za to odziedziczony po Brytyjczykach drogowy ruch
lewostronny.
Pod czerwonym sztandarem
Hongkong jest częścią Chińskiej Republiki Ludowej.
Patrząc na Chiny przez pryzmat hongkoński ujrzelibyśmy
najbardziej wolnorynkową gospodarkę świata wedle
rankingu amerykańskiej Heritage Foundation i gazety "The
Wall Street Journal". Bo nie ma tam ceł, z wyjątkiem
tych na alkohol, papierosy i paliwa. Podatki pobierane
są wyłącznie od dochodu z działalności gospodarczej (16
proc.), wynagrodzeń (15 proc.), czynszów (15 proc.).
Wolne media obficie i krytycznie komentują politykę i
sytuację Chin kontynentalnych. Legalnie działa ruch
Falun Gong, organizacje nawołujące do "niepodległości
Tajwanu", co jest największą antypaństwową herezją w
Chinach. Uroczyście obchodzi się rocznicę wydarzeń na
pekińskim placu Tian’anmen. Jeśli dodać do tego kilku
deputowanych do miejscowego parlamentu, którzy są
uznawani za persona non grata na kontynencie, to widać,
jak pojemne potrafią być dziś "komunistyczne" Chiny.
Dodatkowo Hongkong uznawany jest za najmniej korupcyjny
kraj na świecie. W ubiegłym roku z roboty wyleciał
komendant główny policji, bo wszechpotężny i
wszechobecny urząd antykorupcyjny zrobił mu nocną
kontrolę w służbowym sejfie. Brakowało 5 tys. dolarów
hongkońskich, czyli nieco ponad 600 amerykańskich.
Komendant zarabiał miesięcznie ponad 20 tys. dolarów
amerykańskich. Tłumaczył się chwilową pożyczką. Wyleciał
z posady natychmiast. Stracił prawa emerytalne. Przegrał
kosztowne sprawy w sądzie.
Co sąd sądzi
Sądy w chińskim Hongkongu oparte są na prawie i tradycji
anglosaskiej. Zatrudniają znakomitych prawników,
importowanych z Wielkiej Brytanii, Australii, USA.
Czasem ich niezależność powoduje uzależnianie się byłej
kolonii od Chin. W styczniu 1999 r. hongkoński Sąd
Najwyższy orzekł, iż dzieci urodzone na kontynencie
posiadające co najmniej jednego z rodziców legalnie
zamieszkujących Hongkong mają prawo do osiedlania się w
tym specjalnym regionie.
Ów wyrok zatrząsł rządem hongkońskim.
Już w połowie lat 80. biznesmeni z Hongkongu zaczęli
przenosić fabryki na południe Chin kontynentalnych.
Obecnie w biurowieżowcach Hongkongu jedynie zarządza się
firmami produkującymi w Chinach. Każdy szanujący się
biznesmen z Hongkongu ma przynajmniej jedną konkubinę i
dziecko na kontynencie. Gdyby ten efekt produkcyjny
wrócił do Hongkongu, czyli ok. 2 milionów ludzi w ciągu
pięciu lat, to na zatłoczonym terytorium nie byłoby
gdzie palca wsadzić. To mogłoby zburzyć oazę dobrobytu.
Powiększyć odnotowywane już, nieznane od lat,
kilkuprocentowe bezrobocie. Powiększyć istniejące
slumsy, czyli budynki przypominające nasze
apartamentowce.
Zdesperowany rząd Hongkongu pospieszył do chińskiego
parlamentu i poprosił o korzystną dla siebie wykładnię
hongkońskiego, niższej rangi, prawa. Oczywiście Pekin
skorzystał z okazji, by potwierdzić swą nadrzędność
jurysdyczną. W środowiskach prawniczych Hongkongu
zawrzało. "To koniec niezawisłości naszych sądów" –
krzyczały media. To uzależnianie się od Pekinu! W
styczniu tego roku prezes stowarzyszenia adwokatów w
Hongkongu zażądał w imieniu wszystkich prawników, aby
rząd zadeklarował, iż nigdy więcej do Pekinu o wykładnię
prawa nie wystąpi.
Minął wiek złoty
Nic tylko w łeb palnąć, wzdychają Hongkończycy. Nieznany
do niedawna deficyt budżetowy sięga już rocznie 9 mld
amerykańskich dolarów. Ceny nieruchomości, czynszów
spadły na łeb. Kredytów mniej. Wokół Hongkongu
"komunistyczne" Chiny zbudowały arcykapitalistyczne
Specjalne Strefy Ekonomiczne. Konkurujący przepychem z
Hongkongiem Shenzhen. Wabiący tanią, sprawną siłą
roboczą. Nieskrępowaną związkami zawodowymi. Z
nieograniczonymi powierzchniami do zabudowy. Alternatywą
dla rozrywkowego, też odzyskanego portugalskiego Makau,
staje się przecudnej urody Zhuhai. Dodatkowo Chiny
weszły do WTO. Za lat kilkanaście, kilkadziesiąt zaczną
spełniać standardy światowej gospodarki rynkowej.
Wedle Amerykańskiej Izby Handlowej Hongkończycy
histeryzują. Za bardzo przyzwyczaili się do szybkiego,
łatwego zarabiania pieniędzy. Złote czasy jedynej
furtki, jedynego pośrednika Chin już nie wrócą. Czasy
łatwych, szybkich pieniędzy. Trzeba się brać do roboty.
W sąsiadującej prowincji Guandong istnieje już prawie 40
tys. firm zarejestrowanych w Hongkongu. Zatrudniają
ponad 6 milionów pracowników. Chiny są największym
inwestorem w Hongkongu. "Bank of China" wraz z filiami
to druga grupa kapitałowa zarejestrowana w Hongkongu.
Przyjeżdżających z kontynentalnego Shenzhenu,
oszałamiającego azjatyckim przepychem, osławiony
Hongkong rozczarowuje. Krzywimy się na pierwszy jego
widok. Zbyt stłoczony, architektonicznie ciut
wczorajszy, szpanujący jedynie markami luksusowych
samochodów.
W 1997 r., kiedy wciągano tam chińską flagę wraz z nową
flagą Hongkongu, wielu publicystów wieszczyło
"skomunizowanie" Hongkongu, czyli masową emigrację ludzi
i kapitału. Tymczasem Chiny kontynentalne
skapitalizowały się tak szybko, że kapitalistyczna
enklawa staje się pospolitością "komunistycznych" Chin.
Musi walczyć o ekonomiczny byt w "komunistycznej"
gospodarce rynkowej.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Paw koszerny
Zostałem Żydem. Z typowej polskiej pazerności. Do
użydowienia namówił mnie narodowy szołmen Wojciech
Cejrowski.
Zostałem Żydem zaraz po oderwaniu się od polskiej ziemi,
tej, której nigdy nie sprzedamy cudzoziemcom. Zostałem
Żydem, gdy rezerwując bilety zażyczyłem sobie "kosher
meal". Bo, jak przekonywał Cejrowski, porcje koszerne są
w porównaniu z chrześcijańskimi większe i smaczniejsze.
Dla cięższej gramatury gastronomicznej trzykrotnie
polskości się wyparłem.
Także z próżności odszedłem od kultury gastronomicznej
narodu. Abonent koszernego żarcia traktowany jest w
samolocie z najwyższą atencją. Znacznie wcześniej
otrzymuje pakiet opieczętowany rabinackimi
certyfikatami. Urocze stewardesy uniżenie pytają, czy
mogą podgrzać przygotowane w pakiecie koszerne danie. Bo
jako ortodoksyjny ortodoks mogę nie chcieć niekoszernego
dotyku. Bez zdziwienia przyjmują za to zamówienia: dwa
szybkie koniaczki. I elegancko donoszą następne.
Wiadomo, pasażer jest religijny, ma to przecież wpisane
w bilet, i jego modlitwę trzeba uszanować. I na tym
można by kontakt z koszernością skończyć. Niestety,
koszerpakiety są rzeczywiście duże, trudno je w
samolocie od razu wyrzucić.
Niektóre zestawy dadzą się nawet zjeść. Polecam menu
przyrządzone przez grand rabina Paryża pana Messasa.
Jego baranina w sosie pomidorowym z kluseczkami nie
odbiegała smakiem i wyglądem od serwowanych dań
laickich. Podobnie można zaryzykować zestawy przekąskowe
polecane przez rabina Wiednia korzystającego z
doświadczeń firmy Trześniewski. Ale Żydem być się nie
daje wylatując z Warszawy lub przylatując tam.
Na Okęciu koszerną wyłączność ma firma "Stogel Kosher
Arilone Catering" prowadzona przez rabina z Antwerpii.
To, co oni oferują swoim jeszcze wierzącym braciom,
przypomina najczarniejsze chwile radzieckiego Aerofłotu.
Zawsze twardy jak Szaron kurczak, niezależnie, czy
lecisz do Monachium czy Rabatu, czy wracasz z Paryża.
Kurczak ze zbrylonym ryżem. Gdyby tak ugotowany ryż
dostał Żyd-Wietnamczyk, od razu zrobiłby sobie seppuku.
Ale to nie koniec rabinackich tortur. Do kurczaka i ryżu
dodają koszmar z dzieciństwa każdego wrażliwego chłopca.
Gotowaną marchewkę! Ten antwerpski rabin musi być jakimś
ukrytym antysemitą! Co z tego, że dodaje mus jabłkowy na
osłodę, skoro pastę łososiową też nafaszerował gotowaną
marchewką! Od takiego gotowania wszystko się w człowieku
gotuje.
Zostałem Żydem w szczególnym okresie. Pomiędzy
kurczakiem a chałwą konsumowałem pilny projekt uchwały
"W sprawie dramatycznej sytuacji w Bazylice Narodzenia
Pańskiego w Betlejem" sygnowany przez parlamentarzystów
Murzyna, Hatkę, Krupę, Wrzodaka, a także Gertrudę
Szumską. Reprezentujących, jak same nazwiska mówią, Ligę
Polskich Rodzin. Chodzi im o jak najszybsze wyzwolenie
oblężonej przez
żydowskie wojska Bazyliki i uwolnienie znajdującego się
tam Polaka franciszkanina o. Seweryna Lubeckiego. Ojcu
Sewerynowi, podobnie jak pragnącej tam azylu grupie
Palestyńczyków, brakuje już wody, energii elektrycznej,
niekoszernej żywności. Wojska żydowskie raz stosują
zasadę kija, atakując Bazylikę, np. w Wielki Piątek,
innym razem roztaczają wizję marchewki po poddaniu się.
Niekoszerni parlamentarzyści wierzą, że głos polskiego
parlamentu przegna izraelskie czołgi.
Patrząc z perspektywy zasuwającego po niebie Boeinga
sprzedałem swą polskość bez sensu. Lecąc w economy class
jeszcze ciut skorzystałem, bo koszernego żarcia dają tam
więcej. Ale lecąc już w business class bycie Żydem się
nie opłaca. Bo w businessie porcje laickie są większe i
smaczniejsze. Od poziomu business w ogóle ortodoksyjność
i religijność się nie opyla.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prawoskrętek blady "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Chłopskie jadło
W Ministerstwie Środowiska będącym pod kierownictwem PSL
drobny na pozór zgrzyt może niebawem doprowadzić do
złożenia dymisji przez SLD-owskich sekretarza i
podsekretarza stanu. Prawdopodobne jest też odwołanie ze
stanowiska szefa resortu Stanisława Żelichowskiego.
Na 12 kwietnia zaplanowane zostało w Warszawie nietypowe
śniadanie. Jest to, jak wynika z zaproszenia,
"śniadanie prasowe"
pt. "Ekologia w Przedsiębiorstwie".
Miejsce – siedziba Narodowego Funduszu Ochrony
Środowiska i Gospodarki Wodnej w Warszawie.
Menu – "szwedzki stół".
Organizator – prywatna spółka "Solidna Firma" (wydawca
periodyku o takim tytule i organizator konkursu "Mistrz
Mowy Polskiej").
Gość śniadania – minister StanisŁaw Żelichowski.
Żeby właściciele spółek działających w branży ekologii
mogli błysnąć przed dziennikarzami złotymi łańcuchami
oraz bransoletami, muszą zapłacić. Najtańsza wejściówka
("pasywny uczestnik") kosztuje 395 zł + 22 proc. VAT.
Jej posiadacz może najwyżej wpieprzyć jajecznicę w końcu
sali i uczestniczyć w dyskusji "po wstępnych
referatach", czyli ocenić menu.
Większe uprawnienia ma "aktywny uczestnik", który oprócz
jajecznicy ma prawo do rozmów z mediami, ograniczonego
zaprezentowania swojej firmy i reklamy na łamach
magazynu "Solidna Firma" (format: 1/2 A-4). Za
przyjemność tę musi jednak zapłacić 6000 zł + 22 proc.
VAT.
Wszystko może "sponsor". Nawet zareklamować w piśmie w
formacie A-4! Ta niewątpliwa przyjemność i zaszczyt
podania sztućców Żelichowskiemu wyceniona została na...
20 000 zł + 22 proc. VAT.
Dla przypomnienia: za uczestnictwo w wykładzie byłego
prezydenta USA Billa Clintona w warszawskim hotelu
"Sobieski", trzeba było zapłacić 6000 zł + VAT.
Ta swoista prywatyzacja ministerstwa zszokowała
wiceministrów z SLD. Z ministrem Żelichowskim rozmawiał
w tej sprawie premier Miller, ale PSL-owski minister
uparł się na to śniadanie i basta.
Przy okazji przygotowań do śniadania w resortowych
dyskusjach na jaw wyszły sprawy tyleż śmieszne, co
zatrważające. 80 proc. dokumentów wychodzących z resortu
podbijanych jest "faksymilką" ministra przez jego
gabinet polityczny. Jeśli pan minister nie ma czasu
opatrywać ich własnoręcznym podpisem, to czy
przynajmniej wie, co "podpisuje"? Zagrożone odrzuceniem
przez Brukselę są wszystkie programy pomocowe z Unii
Europejskiej w dziedzinie ekologii.
Bez nich w najbliższych latach nie ma szans na postęp w
tej dziedzinie.
Miażdżąca krytyka, jakiej poddany został Żelichowski,
spłynęła po nim jak po kaczce: minister zasłania się
Jarosławem Kalinowskim. Olał też groźbę dymisji swoich
dwóch zastępców. Na sekretarza
stanu, czyli pierwszego wiceministra, szykuje się prezes
rafinerii w Jaśle, bo coś mu ostatnio z firmą nie idzie.
Drugim wiceministrem i przy okazji głównym geologiem
kraju ma ponoć zostać burmistrz jednego z
podwarszawskich miasteczek, bo zaczyna mu się dobierać
do finansów komisja
rewizyjna.
Kwalifikacji obaj nie mają, są jednak związani z PSL, a
to lepsze od doktoratu.
Autor : D.C.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kazanie księdza mordercy cd.
Prokuratura Rejonowa w Hrubieszowie chroni księdza
mordercę.
17 września w Horyszowie Ruskim Kolonii k. Zamościa ok.
godz. 21 ks. proboszcz Tomasz Rogowski z parafii w
Werbkowicach zabił człowieka. Rozjechał go tak, że
Tadeuszowi M. odpadła głowa. Ksiądz nawet nie wysiadł z
samochodu. Po prostu uciekł z miejsca wypadku. To
zabójstwo opisaliśmy ze szczegółami („NIE” nr 47/2003).
Sprawą zajęła się prokurator Jadwiga Lachowska z
Hrubieszowa. Ksiądz zeznał, że jechał zgodnie z
przepisami, człowieka na drodze nie zauważył, bo oślepił
go samochód jadący z naprzeciwka. Nie zatrzymał się i
nie próbował pomóc, bo w tym miejscu nie było domów,
telefonów ani ludzi.
Tak się składa, że wypadek zdarzył się w środku wsi, tuż
pod oknami domów, a niemal w każdym z nich jest telefon.
Mało tego, dramat nastąpił kilkadziesiąt metrów od
miejsca, gdzie okoliczni rolnicy sprzedawali warzywa.
Ludzie usłyszeli huk i wybiegli. Ksiądz Rogowski wolno
przejechał obok swej ofiary, ale się nie zatrzymał.
Dopiero po dłuższym czasie zadzwonił na policję z
plebanii w Werbkowicach. Z badań wynikało, że ksiądz był
trzeźwy. Tadeusz M. za to był pijany.
Policja oraz prokurator na miejscu zdarzenia ustalili,
że Tadeusz M. został potrącony na lewym pasie jezdni, a
jego zwłoki znaleziono kilkanaście metrów dalej po
prawej stronie. Tuż przy
poboczu.
Prokurator Lachowska dała wiarę księdzu, że oślepiły go
światła samochodu ciężarowego jadącego z naprzeciwka.
Mimo że świadkowie zeznawali, że księdza nie mógł nikt
oślepić, bo w momencie wypadku w kierunku Zamościa nie
jechało żadne auto.
Klecha zeznał też, że najechał na już leżącego Tadeusza
M. Świadkowie zeznali, że było inaczej. Prokuratura nie
postawiła też księdzu zarzutu ucieczki z miejsca
zdarzenia uznając, że niezwłocznie powiadomił policję
telefonicznie ze swojej plebanii.
Uzasadnienie prokuratorskie nie trzyma się kupy. Pleban
przyznał się, że zawrócił, przejechał obok trupa dwa
razy. Prokuratura w tym samym uzasadnieniu pisze, że
ksiądz pojechał na plebanię, skąd powiadomił policję o
zdarzeniu. Na miejscu wypadku kilka minut później
zatrzymały się dwie ciężarówki. To ich kierowcy
powiadomili policję.
Żona zabitego, która informowała o relacji świadków,
została wyrzucona z prokuratury. Prokuratura Rejonowa w
Hrubieszowie olała ich zeznania dając wiarę proboszczowi
i nie wnikając w rzeczywisty przebieg wydarzeń. To
prawdziwy skandal, bo ksiądz jak każdy inny kierowca w
takiej sytuacji miał obowiązek zatrzymać się i
sprawdzić, czy człowiek żyje. Musiał też niezwłocznie
powiadomić policję. Przy tak prowadzonym śledztwie nie
mogło zakończyć się ono inaczej niż umorzeniem. Ks.
Rogowski z parafii pw. św. Michała Archanioła i Matki
Boskiej Nieustającej Pomocy nadal jeździ swoją zabójczą
Toyotą Yaris LHR K021. A mieszkańcy nie wierzą, że
którykolwiek klecha odpowie za swe czyny przed sądem.
Kilka lat temu w okolicy był podobny wypadek. Jeden z
okolicznych księży jebnął starszą kobietę swym autem
zabijając ją na miejscu. Urwaną rękę zabitej znaleziono
parę kilometrów dalej. Ksiądz zjawił się na policji parę
dni później. Też nie dostał zarzutów. Klechy jednak w
tym kraju to są święte, nietykalne krowy. Nawet zabójcy.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pałac Króla Marka
Patrzcie, ludzie, jak państwo mieszka! Trochę nie za
swoje.
Kupuje sobie XIX-wieczną willę "Złudzenie" w
Konstancinie, przebudowuje ją za tyle baniek peelenów,
że sam nie pamięta, za ile to było dokładnie. Najmuje do
tego ludzi i firmy. Gdy zaś przychodzi wybulić za
wykonaną robotę głupie 400 000 nowych zetów, zwyczajnie
wypina tyłek. Kto to taki? Naciągacz? Nie! To redaktor
naczelny tygodnika "Wprost" – Marek Król. Jeden z
głównych prasowych rycerzy wojujących o rzetelność w
interesach.
W skład zakładanego Stowarzyszenia Osób Pokrzywdzonych
przez Marka Króla wchodzi 12 osób i 12 firm. Łącznie
towarzysz Król wisi im 389 000 zł plus odsetki.
– Wykonaliśmy w willi pełen zakres robót. Mamy wszystkie
faktury podpisane przez pełnomocnika Marka Króla, co
oznacza, że prace zostały zaakceptowane, a faktury do
zapłacenia, pieniędzy nie ma do dzisiaj – tłumaczy mi
Roman Winiarski, właściciel firmy Winter.
Samemu Winiarskiemu red. Król zalega z płatnościami 244
288,42 zł bez odsetek. Zalega od sierpnia zeszłego roku.
Rozglądam się po biurze Wintera, nad biurkiem sekretarek
wisi tabliczka: "Lepiej stracić klienta niż pieniądze",
a na biurku statuetka "Firma z Jakością" przyznana
Winterowi przez Szwajcarski Instytut Przedsiębiorczości.
*
– Pan chyba nie lubi kapitalizmu? – pytam Winiarskiego.
– Tylko kapitalistów. Przed robotą u Króla byliśmy
podwykonawcą przy remoncie sali posiedzeń Sejmu.
Wykonawca zwinął kasę i ulotnił się, my zostaliśmy z
pracami do wykonania i bez kasy. Nie dostaliśmy ani
grosza. Gdy pojawił się Król z propozycją głównego
wykonawstwa, był tą brzytwą, której chwyciłem się tonąc.
Dzisiaj mam puste konta, debety na wszystkich kartach,
zaległości w ZUS i skarbówce. Facet zrujnował mnie i
moją firmę. Mam 19 aneksów do jednej umowy z Królem. 19
razy Król przez swojego pełnomocnika negocjował ze mną
zwiększone zakresy robót, których jakość i wykonanie
odebrał protokołami, a których w efekcie i tak nie
zapłacił.
Przeglądam kolejno kwity Winiarskiego. Nie łże ani przez
chwilę. Liczę aneksy. Raz, siedem, dziewiętnaście.
– W końcu zmęczyło mnie to ciągłe wydzwanianie do Króla,
do jego pełnomocnika, prawnika, obiecanki spotkań,
wszystko nagrywałem na dyktafon. We wrześniu zeszłego
roku oddałem sprawę do sądu. Warszawska okręgówka, III
Wydział Cywilny. Do pozwu dołączyłem wniosek z prośbą o
zwolnienie mnie z kosztów sądowych, to 8 procent od sumy
żądnej przeze mnie w pozwie, czyli jakieś 30 tys. zł.
Sporo jak na kogoś, kto nie ma się już u kogo zadłużyć.
Do wniosku dołączyłem wszelkie niezbędne dokumenty,
wyciągi z kont bankowych, zaświadczenia z ZUS, Urzędu
Skarbowego. Sąd odrzucił mój wniosek, a wraz z nim cały
pozew przeciwko Królowi. W uzasadnieniu sędzia
Małgorzata Kuracka napisała, że nie przedstawiłem
niezbędnych dokumentów, tzn. miesięcznych dochodów.
Przedstawiłem. Że dochodów nie mam. Przez Króla. Dla
kogo jest sprawiedliwość w tym kraju?
Nie odpowiadam Winiarskiemu, bo sama się nad tym od
dawna zastanawiam.
– Złożyłem zawiadomienie o przestępstwie do Prokuratury
Rejonowej w Piasecznie. Wszczęto dochodzenie w sprawie
oszustwa. Winiarski macha mi przed oczami
postanowieniem. Patrzę na datę: 10 stycznia 2003 r.
Wracam do domu. Przeglądam zdjęcia z Królowej willi
"Złudzenie": unikatowy niebieski marmur afrykański
wydobywany z dna morza, mahoń, kolonializm, secesja,
włoski klasycyzm zmiksowany ze staroangielszczyzną.
Meble, kominek, kinkiety – wszystko z londyńskich
aukcji. Zachciało mi się rzygać od tych połączeń. Ale
odkąd wmówiono mi, że o gustach się nie dyskutuje,
przełykam marmur. Dzwonię do Winiarskiego znad zdjęcia
mostka zawieszonego nad basenem:
– 15-metrowy basen – opowiada Winiarski. Mostek ma
udźwig 3 tony. Król sobie taki zażyczył na "tony
kwiatów".
*
Dzwonię do prokuratury w Piasecznie. Wszczęli
dochodzenie. Prokurator Gołębiewicz nie chce gadać o
śledztwie. Z własnych źródeł wiem, że (mamy koniec
lutego) przesłuchano dopiero dwóch z dwunastu
poszkodowanych wskazanych przez Winiarskiego.
Teraz został mi tylko redaktor Król. Rzeczowo
uświadamiam asystentkę red. naczelnego "Wprost" co do
tematu, który chcę poruszyć u niego na audiencji. Król
oddzwania do mnie po kilku minutach:
– Jak się panu mieszka w Konstancinie?
– Dobrze.
– Ile kosztował pana remont zabytkowej willi
"Złudzenie"?
– Nie pamiętam.
– Uregulował pan wszystkie rachunki za wykonane roboty?
– Tak. Mogą być oczywiście jakieś groszowe zaległości.
Zajmuje się tym moja administratorka.
– Ale o większych zaległościach wiedziałby pan?
– Tak, osobiście kontroluję wydatki.
– A wie pan, że prokuratura wszczęła dochodzenie w
sprawie o oszustwo. Pan jest podejrzany. Nie zapłacił
pan niektórym firmom.
– Nie, pierwszy raz słyszę. Ale wiem, o kogo chodzi. Jak
mogłem im zapłacić, jak zostawili nie dokończone roboty.
Przecież za nikim nie będę biegał. Obrazili się za moje
uwagi dotyczące prac.
– Żartuje pan, nikt nie zostawia roboty, w którą
wpakował 250 tys. zł.
– Też mnie to zdziwiło. Ale wziąłem inną firmę, która
dokończyła prace.
*
Uznałam, że dalsza gadka z Królem nie ma sensu, bo ani
Winiarski, ani nikt ze Stowarzyszenia Pokrzywdzonych
przez Marka Króla niczego nie zostawił. Wykonali pełen
zakres swoich robót określony wyraźnie w umowach.
Wykonanie i akceptację zamawiającego potwierdzają umowy
i faktury podpisane przez Króla i jego pełnomocniczkę.
Dzwonię do Winiarskiego, żeby na gorąco zrelacjonować mu
rozmowę z redaktorkiem – jak mówią o nim pieszczotliwie
w stowarzyszeniu. Winiarski zaprasza mnie do swojego
biura. Ma niespodziankę.
Jadę, bo rzut beretem. Poznaję Jana Podolskiego, znanego
rzeźbiarza, dawnego sąsiada Króla, który rzeźbi też dla
prezydenta Kwaśniewskiego. Firma Podolskiego robiła dla
Króla w Konstancinie takie tam różne ozdóbki. Redaktor
za robotę sąsiadowi (po starej znajomości) nie zapłacił
33 000 zetów. Sprawa trafiła do poznańskiego sądu. Sąd
zarządził postępowanie ugodowe, na którym ani Król, ani
jego pełnomocnik się nie pojawili.
– I mam jeszcze jedną niespodziankę – przerywa
Podolskiemu Winiarski. – Jedna osoba odeszła z naszego
stowarzyszenia. Kamieniarz. Jak zaczęliście łazić koło
długów za remont willi, Król zapłacił całą forsę, którą
mu wisiał – 18 tys. I jeszcze jednej firmie zapłacił,
ale tylko jedną czwartą całej kwoty. Ci się jeszcze nie
wypisali. W końcu dostali tylko część całej kasy.
*
Komentarzem do całej sytuacji niech będzie kawałek
wydarty z "Wprost": Stowarzyszenie Menedżerów w Polsce
zaprasza do udziału w konkursie Menedżer Roku 2002
r.(...) W przesłaniu tegorocznego konkursu silnie
akcentowane są kwestie etyki, gdyż środowisko menedżerów
przywiązuje do niej dużą wagę i uważa za swój obowiązek
promowanie osób o czystych rękach, postępujących zgodnie
z obowiązującymi normami prawnymi i etycznymi. (...) W
skład jury wchodzą: Krzysztof Obłój, Krzysztof Bobiński,
Marek
Król (...). Szkoda, że red. M. Król będzie oceniał
rzetelność innych, zamiast poddać osądowi własne ręce.
Marek Król, menedżer z majątkiem 191 mln zł i 63.
pozycją wśród najbogatszych rodaków w rankingu własnego
tygodnika, mógłby wypromować własne czyste ręce.
Osoba występująca w relacji jako Podolski nosi inne imię
i nazwisko, które na życzenie zainteresowanego zostało w
tekście zmienione.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Z winy Papieża "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Robiąc laskę"
Szanowny Panie Redaktorze
W felietonie zamieszczonym w numerze 9/2002 swojego
tygodnika, zajął się Pan analizą uwarunkowań prawnych
propozycji posłów czterech klubów parlamentarnych,
dotyczącą możliwości obniżania diet parlamentarnych
posłom i senatorom, którzy w sposób rażący naruszyliby
zasady pracy Sejmu, Senatu oraz Zgromadzenia Narodowego,
bądź ich organów.
Prowadzony przez Pana interesujący wywód prawny prowadzi
do wniosku, iż karanie finansowe posłów byłoby sprzeczne
z Kodeksem pracy. Istotnie, byłoby tak, gdyby słuszne
było Pańskie podstawowe założenie, że "poseł zawodowy
jest pracownikiem, a Marszałek Sejmu pracodawcą według
art. 73 k.p.". Tak jednak nie jest.
Mandat parlamentarny ma – w myśl przepisów
konstytucyjnych – charakter przedstawicielski,
obywatelski i oparty jest na działalności
społeczno-politycznej. Rozpoczęcia wykonywania mandatu
nie można utożsamiać z objęciem urzędu państwowego, czy
też nawiązaniem stosunku pracy na podstawie wyboru, w
myśl art. 73 k.p. Pierwszy paragraf tego artykułu
stanowi bowiem, iż nawiązanie stosunku pracy następuje,
jeśli z wyboru wynika obowiązek wykonywania pracy w
charakterze pracownika – a z ustawy o wykonywaniu
mandatu posła i senatora taki obowiązek nie wynika.
Pozostawanie parlamentarzystów w stosunku pracy
ograniczyłoby wolność wykonywania mandatu, bowiem
stosunek pracy w świetle art. 22 k.p. jest ze swej
natury stosunkiem podporządkowania – co kłóciłoby się z
cechą niezależności charakteryzującą mandat wolny.
Ani Konstytucja, ani ustawa o wykonywaniu mandatu posła
i senatora nie wprowadzają obowiązku zawodowego
wykonywania mandatu, nie dają też podstaw do
twierdzenia, że poseł wykonuje mandat w ramach stosunku
pracy czyli, że staje się pracownikiem Kancelarii Sejmu
lub jakiejkolwiek innej instytucji. Istotnie –
dobrowolne tzw. zawodowe wykonywanie mandatu wiąże się z
prawem do uposażenia oraz innymi uprawnieniami, które
zbliżają pozycję posła do pozycji pracownika. Art. 27
ustawy o wykonywaniu mandatu traktuje jednak uposażenie
i jego dodatki "jako wynagrodzenie ze stosunku pracy", a
okres jego pobierania "jak okres zatrudnienia" – co
wyraźnie wskazuje, iż uposażenie nie jest wynagrodzeniem
ze stosunku pracy, a jedynie ma być traktowane jako
takie do różnych celów, jak np. ubezpieczenie społeczne,
uprawnienia emerytalne, prawo podatkowe. Taka jest
czytelna intencja ustawodawcy.
Reasumując – poseł nie jest pracownikiem, a Marszałek
Sejmu, Sejm, czy Kancelaria Sejmu – pracodawcą.
Trudno zgodzić się także z Pańską propozycją, aby
Marszałek Sejmu, zamiast kar pieniężnych, używał innego
środka w celu utrzymania porządku, mianowicie laski
marszałkowskiej. Pomijając już – rzeczywiste w tym
wypadku – przeszkody natury prawnej i humanitarnej,
laska marszałkowska jest cennym przedmiotem, nie
pozbawionym pewnych walorów artystycznych. Świetnie musi
Pan sobie z tego zdawać sprawę, ponieważ to właśnie
Pański Tygodnik kilka lat temu surowo – acz zdaniem
Kancelarii przesadnie – krytykował koszty wykonania
nowej laski. W tej sytuacji zgodzi się Pan jednak
zapewne tym chętniej, że obowiązek troski o mienie
publiczne wyklucza użycie zaproponowanego przez Pana
środka.
Krzysztof Czeszejko-Sochacki
Szef Kancelarii Sejmu
"Wolność, równość, orgazm"
Wiadomość o powstaniu Parlamentarnego Zespołu NIE (nr
12/2002) sprawiła mi wielką radość i satysfakcję. To w
połączeniu z artykułem "Wymiękamy jak kiszone ogórki"
(nr 9/2002) daje nadzieję, że w sprawie zmian w
konkordatowej ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku
państwa do Kościoła katolickiego coś ruszy tak, by
ograniczono grabież mienia i finansów państwowych i
publicznych.
Cieszy mnie, że inicjatywa senatorki Krystyny
Sienkiewicz, w czym wykazała się podziwu godną odwagą,
pozyskała poparcie ładnego gronka parlamentarzystów z
posłem Gadzinowskim jako pierwszym.
W takim razie całemu zacnemu Parlamentarnemu Zespołowi
NIE życzę, by szli od sukcesu do sukcesu, aż dojdą do
celu. Którym jest sprowadzenie państwa z krętych ścieżek
teokracji na prostą drogę ku prawdziwej demokracji
obywatelskiej, gdzie każdy będzie miał równe prawa i
wolność wyznawania swego światopoglądu.
Heronim Mróz, Warszawa
Obiema rękami podpisuję się pod apelem zespołu
parlamentarnego NIE (nr 12), gdyż coraz bardziej mnie
zastanawia polityka naszego rządu i brak realizacji
deklarowanych w kampanii wyborczej postulatów. Najgorsze
jest to, że – jak widać – rząd dobrze się czuje w tej
roli i myśli, że załatanie dziury budżetowej i dyskusja
o wstąpieniu do UE rozmydli problemy nagromadzone w
czasie prawicowej dominacji. Dlatego czas najwyższy
przypomnieć Panu Millerowi i elicie SLD, z jakimi
hasłami szli do wyborów, i nikt tego lepiej nie zrobi
niż Państwo podpisani na czele z Panią senator
Sienkiewicz.
Osobiście uważam, że ingerencja kleru w życie obywateli
tego kraju daleko przekroczyła normy dopuszczalne w
państwie o europejskich aspiracjach. Kościół budzi
skojarzenia z potężną szarą strefą, po co więc fiskus ma
szukać daleko, skoro można równo potraktować obywateli,
jak i ich firmy, bez względu na to czy chodzą w
spodniach, spódnicach czy sutannach, czy mieszkają w
M-ileś, czy w kilkusetmetrowej
rezydencji (czytaj parafii), czy jeżdżą Polonezem czy
innym Merolem itd.
Maciej Martyna, Kraków
Pokażmy światu
Iwińskiego ukrzyżować w Wielki Piątek. Będzie zgodnie z
tradycją i po katolicku. A tłumaczkę ukamienować, i to
bez sądu. A co? Przebijemy Afrykanów. Niech cały świat
się dowie, jaka u nas sprawiedliwość i poszanowanie praw
człowieka. Liga Patologicznych Rodzin się ucieszy, TVN i
TOK FM zaprosić do transmisji uroczystości.
Włodek M.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Total niedopieszczony
"Kropka nad i", 14.03.2002 r. Spotkały się trzy panie,
dwie reprezentujące światopogląd liberalny i pani
profesor z Ligi Polskich Rodzin. Dyskusja dotyczyła
antykoncepcji. Wymiana poglądów między tymi paniami
bardzo dobitnie pokazała, jak żylibyśmy w państwie
rządzonym przez skrajną prawicę. Byłby to po prostu
reżim totalitarny, w którym wartości i sposób życia
wyznawców określonej religii narzucone byłyby pozostałej
części społeczeństwa. Ledwie 13 lat minęło od końca
komunizmu, a mielibyśmy następny totalitaryzm.
Oglądałem ten program z czterema kobietami w wieku 16
lat do 75 lat. Ich reakcja była jednomyślna – ta stara
baba jest chyba pierdolnięta. Ja ze swej strony dodam –
po prostu jest niedopieszczona.
Zdzisław B., Ostrów Wlkp.
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Pruderyjne "NIE"?
W kąciku "Telewizornia" ("NIE" nr 10/2002) stwierdziłem
pewne niedopowiedzenie dotyczące golizny.
Oto gołe fakty: "... Co odpowiedzieć nieletniej córce,
gdy w łazience natknie się na widok ojcowskiej kuśki?
Oczywiście nazwać to po imieniu – nie siusiakiem, ale
penisem..." Jak dociekliwa
córcia zacznie pytać o dalszy plan, to odpowiedź winna
być uzupełniona o jądra. Jak edukować, to bez
niedomówień.
"... A co, jak synek natknie się na gołą cipkę mamusi?
Otóż nie cipkę, tylko pochwę...". Czyżby "NIE" nie
rozróżniało sromu od pochwy? Gdyby mamusia chciała
synkowi pokazać pochwę (a właściwie jej część
wewnętrzną), to mogłaby być karana za deprawację
nieletniego. Trzeba by było najpierw wyedukować waszego
edukatora.
A. L.
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Punkcja"
Tak się akurat złożyło, że tego feralnego dnia, kiedy
rozegrała się "punkcja", przechodziłem przez miasteczko
studenckie i widziałem co nieco. Już z daleka słyszałem
odgłosy zadymy, dochodząc do miasteczka obskoczyło mnie
czterech pijanych punków z okrzykiem: "Co się chuju
gapisz, trzeba się iść napierdalać z pałami...". Parę
metrów dalej grupka "brudasów" siedząc na śniegu
wymieniała się strzykawką bez żadnej żenady, większość
mijanych przeze mnie punków była pod wpływem alkoholu
lub narkotyków. Widok ten wzbudzał poczucie zagrożenia,
więc niech reżyser Daniel Schweizer nie mówi takich
frazesów: "Wszędzie panowała miła atmosfera. Wprawdzie
niektórzy młodzi ludzie byli pod wpływem alkoholu, ale
nie było żadnej przemocy. Atak policji był dla nas
niezrozumiały (...) broń przeciwko śnieżkom". Na własne
oczy widziałem fruwające w powietrzu dechy (chyba z
ławek) oraz butelki. Śnieżki też były. W rozmowie ze
studentami dowiedziałem się, że wielu z nich wolało nie
wychodzić tego dnia z akademików – po prostu się bali
(bynajmniej nie policji), bo już od samego rana punki
zaczęły zjeżdżać na miasteczko i okupować ławki oraz
trawniki, a niektórzy z nich już o dziewiątej rano nie
byli w stanie przeciwstawić się grawitacji.
Być może, że użyte przez policję środki prewencji były
zbyt brutalne – nie mnie to oceniać – ale nie
przeginajcie pisząc artykuł w stylu: punki biedne i
cacy, a policja zła, niewyżyta i brutalna. To niczemu
nie służy i nie jest zgodne z prawdą.
ASD
asd.fm@poczta.fm
Doradzacze
Przypisałam wicewojewodzie kujawsko-pomorskiemu
Arkadiuszowi Horonziakowi zatrudnienie trzech doradców:
speca od ochrony zabytków z tytułem licencjata, byłego
bezrobotnego oraz byłego barmana, wcześniej dyrektora
zwolnionego dyscyplinarnie z Urzędu Wojewódzkiego w
Bydgoszczy ("NIE" nr 11/2002). Arkadiusz Horonziak
twierdzi, że zatrudnił tylko dwóch pierwszych panów, do
których obowiązków nie należało jednak doradztwo w
sprawach przekształceń własnościowych. Trzeciego,
Jerzego Sadowskiego, prominentnego działacza SLD,
którego kilka lat temu jedno z bydgoskich
przedsiębiorstw zwolniło za nieudolność, powołał na
stanowisko doradcy ds. ekonomii wojewoda
kujawsko-pomorski Romuald Kosieniak. Przepraszam.
Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O paniach co nie dawały
Skandal w Gnieźnie! Dyrektorka pomocy społecznej
pomagała, ale sobie. Jej z kolei pomagała kuratorka
sądowa. Obie siedzą.
Państwo nie wywiązuje się ze swoich powinności
płatniczych i dlatego nie mamy pieniędzy na zasiłki
socjalne – płakała pod koniec zeszłego roku Mirosława
S.K., dyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w
Gnieźnie. W tym samym mniej więcej czasie pani dyrektor
przywłaszczyła sobie dwanaście zasiłków na
usamodzielnienie ekonomiczne w łącznej kwocie 110 tys.
800 zł. Sąd Rejonowy w Poznaniu nie pozwolił jej na
pełną samodzielność, bo wsadził do aresztu na 3
miesiące.
Do puchy trafiła również Barbara R., kurator Sądu
Rejonowego w Gnieźnie, której prokuratura zarzuca
współsprawstwo w przywłaszczeniu zasiłków oraz
nakłanianie świadków do składania fałaszywych zeznań.
* * *
Mirosława S.K. została dyrektorem MOPS w Gnieźnie na
początku lat 90. Nastała wraz z Komitetem Obywatelskim,
który raźno zabrał się za robienie porządków po
długoletnich rządach komuchów. Od lat należy do
stowarzyszenia "Ziemia Gnieźnieńska", które wraz z AWS i
SLD współrządzi miastem. Szefem "Ziemi Gnieźnieńskiej" i
starostą gnieźnieńskim w jednej osobie jest Krzysztof
Ostrowski:
– Informacja o aresztowaniu Mirosławy S.K. spadła na nas
jak grom z jasnego nieba. – Jestem bardzo wstrząśnięty
tym, co się stało, tym bardziej, że S.K. była bardzo
aktywnym członkiem naszego stowarzyszenia. Od dwóch lat
zasiadała we władzach – po aresztowaniu podjęliśmy
decyzję o usunięciu
jej z zarządu. Jeżeli zarzuty stawiane przez prokuraturę
potwierdzą się, w ogóle skreślimy ją z listy członków.
Stowarzyszenie "Ziemia Gnieźnieńska" powołano do życia w
celu promocji Gniezna oraz powiatu gnieźnieńskiego.
Warunkiem przynależności są dobra opinia, kreatywny
stosunek do otaczającej rzeczywistości oraz brak
przynależności do partii politycznych.
* * *
Na łamach lokalnej gazety zszokowanie przymknięciem
dyrektorki MOPS wyraził także Bogdan Trepiński, człowiek
AWS, przed laty prawa ręka Hanny Suchockiej, a od kilku
kadencji prezydent Gniezna:
– Jestem wstrząśnięty, tym bardziej, iż poważne zarzuty
przedstawiono osobie, która z racji pełnionych
obowiązków jest osobą publicznego zaufania. Nie mogę się
również pogodzić ze zniknięciem pieniędzy, które
przeznaczone były dla najbardziej potrzebujących.
Wstrząśnięci pan prezydent i pan strosta nie zrobili
jednak nic, żeby pieniądze przeznaczone dla najbardziej
potrzebujących nie znikły. Nadzór władz miejskich nad
działalnością ośrodka pomocy społecznej sprowadzał się
wyłącznie do oglądania fikcyjnych dokumentów, które
produkowała pani dyrektor. A w papierkach wszystko
grało. Brak realnego nadzoru sprawił, że Mirosława S.K.
przez co najmniej dwa lata intensywnie korzystała z
pieniędzy należnych biedocie. A przecież wystarczyło
sprawdzić, czy figurujący w dokumentach pan X istnieje
rzeczywiście i czy otrzymał zasiłek. Zabieg taki przy
użyciu telefonu nie zajmuje więcej niż 5 minut, a
ewentualna wizja lokalna nie trwa dłużej niż godzinę.
– Pani dyrektor przedstawiała nam co kwartał
sprawozdanie z wydatków MOPS – tłumaczy skarbnik Urzędu
Miasta w Gnieźnie. – Była w tych sprawozdaniach mowa
również o zasiłkach celowych na usamodzielnienie
gospodarcze. MOPS jest instytucją w znacznej mierze
samodzielną. Gdybyśmy mieli dokładnie sprawdzać
działania dyrekcji ośrodka, to zatrudnianie dyrektora
czy głównej księgowej MOPS byłoby pozbawione sensu. W
dokumentacji związanej
z zasiłkami na usamodzielnienie wszystko było w
porządku. Były zgłoszenia działalności gospodarczej do
ZUS i Urzędu Skarbowego... Regon... My nie mamy takich
kompetencji, żeby przesłuchiwać osoby, które otrzymały,
bądź powinny otrzymać zasiłek z ośrodka pomocy
społecznej. Żeby w przyszłości
zapobiec przywłaszczaniu zasiłków, chcemy, aby były one
wypłacane za pośrednictwem banku. Ale banki nie są
instytucjami charytatywnymi i za taką usługę będą
pobierać opłatę.
Nie wiem, czy uda nam się wygospodarować na to pieniądze
z tegorocznego budżetu.
* * *
Zasiłek na ekonomiczne usamodzielnienie może być
przyznany w naturze – opieka społeczna użycza wówczas
podopiecznemu zakupione przez siebie maszyny i
narzędzia, po to, żeby mu stworzyć możliwość
zorganizowania warsztatu pracy. W tym przypadku
wykonanie przekrętu jest jednak trudniejsze. Dlatego
pani dyrektor Mirosława S.K. przyznawała zasiłki w
formie pieniężnej. Taka pożyczka może być umorzona w
całości lub w części, jeżeli przyczyni się do szybszego
osiągnięcia celów pomocy społecznej – czytamy w
dokumentach Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej.
Pani dyrektor wyko-rzystała swoje kompetencje i
postanowiła umorzyć w całości spłatę przywłaszczonych
przez siebie zasiłków.
Mirosława S.K. miała wspólniczki i kradła nie tylko
zasiłki na usamodzielnienie. Tych innych świadczeń było
prawie na 150 tys. zł. Metoda była zawsze ta sama: na
listy wypłat wprowadzano martwe dusze. Albo dane osób,
które istnieją, lecz nie dostawały z MOPS pieniędzy lub
dostawały, ale w niższej wysokości niż wykazana na
liście.
– Dyrektorce postawiliśmy zarzut przywłaszczenia
dwuna-stu zasiłków celowych na usamodzielnienie
ekonomiczne – pięciu po 9 tys. zł i siedmiu po 9,4 tys.
– mówi Mirosław Adamski, rzecznik prasowy Prokuratury
Okręgowej w Poznaniu. – Zarzucamy jej też fałszowanie
dokumentacji. Według naszej oceny, pomagała jej w
przywłaszczeniu zasiłków Barbara R., kurator w Sądzie
Rejonowym w Gnieźnie. Na nasz wniosek sąd zastosował
areszt tymczasowy również wobec tej pani. Poza
współsprawstwem w przywłaszczeniu zarzucamy jej, że
nakłaniała świadków do składania fałszywych zeznań.
Zarzut przywłaszczenia zasiłków oraz fałszowania
dokumentów postawiliśmy także dwóm innym pracownicom
Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Wobec obu
zastosowaliśmy dozór policyjny. Ze wstępnych ustaleń
wynika, że w latach 2000–2001 oprócz zasiłków na
usamodzielnienie doszło w MOPS do przywłaszczenia innych
świadczeń w łącznej wysokości 148 tys. 017 zł. Ta suma
może się jeszcze zmienić, bo przesłuchamy wszystkich,
którzy w latach 2000–2001 korzystali z jakichkolwiek
form pomocy finansowej ze strony Ośrodka. Liczba
świadków w tej sprawie prawdopodobnie sięgnie 5–6
tysięcy. Dotychczas przesłuchaliśmy 400 osób.
Teoretycznie powinny one otrzymywać zasiłki w kwocie
250–300 zł. Rzecz w tym, że część albo nie otrzymywała
ich wcale, albo dostawała, ale w niższej kwocie niż
wynikało z dokumentacji. Dotąd biegły grafolog
stwierdził ponad wszelką wątpliwość, że 67 pokwitowań
odbioru
pieniędzy zostało sfałszowanych. Ustalił też, kto
podrobił podpisy. Niektóre sfałszowała dyrektorka, a
inne – podległe jej pracownice.
* * *
Rola 40-letniej Barbary R. – zawodowego kuratora ds.
rodzinnych i nieletnich w Sądzie Rejonowym w Gnieźnie –
polegała na wyszukiwaniu jeleni. Pani kurator zachęcała
wybrane przez siebie osoby do złożenia wniosku o
przyznanie zasiłku, uprzejmie informowała jakie należy
złożyć
dokumenty. Jelenie dostawały po jakimś czasie 200–300
zł. Reszta trafiała do kieszeni pani kurator oraz pani
dyrektor. Gdy sprawą zainteresowała się prokuratura,
Barbara R. próbowała nakłonić dwie osoby, które
wykorzystano do przywłaszczenia zasiłków, żeby złożyły
fałszywe zeznania.
Z całą pewnością w stręczycielskiej robocie pomagało
Barbarze R. zajmowane stanowisko. Wśród objętych
kuratelą nie brakuje przecież takich, którzy dla paru
stów gotowi są podpisać cyrograf, a nie tylko wniosek o
przyznanie zasiłku.
– Pani Barbara R. jest zawodowym kuratorem ds.
rodzinnych i nieletnich od lat. Zajmowała się między
innymi nieletnimi, którzy popełnili czyn zabroniony oraz
ich rodzinami. Z mocy prawa po aresztowaniu została
zawieszona w wykonywaniu obowiązków. Tyle mogę
powiedzieć na ten temat – stwierdziła Alicja
Kuratowska-Kwiczor, prezes Sądu Rejonowego w Gnieźnie.
* * *
O dziwnych formach wypłacania zasiłków mówiono w
Gnieźnie już od dawna. Wyglądało to mniej więcej tak: do
MOPS przychodził człowiek po zasiłek. Pracownica
uprzejmie go informowała, że niestety w kasie nie ma
pieniędzy, ale ona ma dobre serce i wyłoży ze swoich.
Sięgała do torebki i obdarowywała podopiecznego
niewielką kwotą. Gdy obdarowany odchodził, fałszowała
dokumentację i szła do kasy po odbiór pieniędzy. Na
każdej takiej operacji zarabiała od kilkudziesięciu do
kilkuset złotych.
Długoletnia pracownica ośrodka pomocy społecznej
objaśnia: – Najgorsze jest to, że rzeczywiście czasem w
kasie nie ma pieniędzy. Co mamy zrobić, gdy przychodzi
kobieta, która nie ma za co dojechać na badania
lekarskie? Dajemy ze swoich. Nie zarabiamy kroci i kiedy
pieniądze do kasy wpływają, wypełniamy dokumenty i
otrzymujemy zwrot wydanej sumy. Tylko teraz nikt już się
nie odważy na takie nieformalne wypłaty, bo będzie się
bał posądzeń o malwersacje. Chciałabym, żeby pani
dyrektor posłuchała tego, co teraz mówią o nas nasi
podopieczni. Ona podważyła wiarygodność pracowników
opieki społecznej nie tylko w Gnieźnie, ale w całej
Polsce.
W Gnieźnie od dawna zastanawiano się, skąd Mirosława
S.K. ma tyle forsy: ona w budżetówce, mąż – klawisz w
Gębarzewie, a samochody zmieniała szybciej niż
rękawiczki. Niedawno zarejestrowała kolejny wóz: już
czwarty w krótkim czasie. Gdy w Urzędzie Miasta odbywała
się
jakaś feta, zawsze przychodziła z największym bukietem
kwiatów. I w ciuchach, że palce lizać. Chałupę
postawiła, że tylko zazdrościć. Była cwana. Zawsze mogła
powiedzieć, że zarobiła na handlu, bo prowadzi w
Gnieźnie biuro obrotu nieruchomościami. Nie musiała, bo
jej przełożonych wcale nie interesowało, skąd na to
wszystko ma.
* * *
Z ustawy o pomocy społecznej: Celem pomocy społecznej
jest zaspokajanie niezbędnych potrzeb życiowych osób i
rodzin oraz umożliwienie im bytowania w warunkach
odpowiadających godności człowieka.
Z życia: pomoc społeczna zaspokaja niezbędne potrzeby
życiowe dyrektora ośrodka pomocy społecznej. Wniosek:
lepiej być bogatym i zdrowym, bo – jeżeli akurat nie
jest się dyrektorem ośrodka – na opiekę nie ma co
liczyć.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pedałując do Budapesztu
"Rzeczpospolita" przyniosła dobrą nowinę:
Seks z dziećmi dopuszczalny na Węgrzech. Węgierski
Trybunał Konstytucyjny zniósł kary dla homoseksualistów,
których dobrowolnymi partnerami są dzieci w wieku od 14
do 18 lat. W uzasadnieniu napisał, że zniesione przez
niego prawo "dyskryminowało homoseksualistów z
obiektywnego punktu widzenia w niczym nie uzasadniony
sposób". Utrzymywanie przez dorosłych Węgrów stosunków z
dziećmi w tym samym przedziale wieku, ale odmiennej
płci, nie jest karane. Natomiast za stosunki
homoseksualne dorosłym groziła kara do trzech lat
pozbawienia wolności. Według organizacji zajmujących się
obroną praw homoseksualistów, w ciągu ostatnich 9 lat co
najmniej 16 mężczyzn uprawiających za obopólną zgodą
seks z chłopcami zostało skazanych na kary do dwóch lat
więzienia. (AFP)
* * *
Domniemywam, że dla czytających "Rzepę" homosiów ma
strategiczne znaczenie wiedza, że jak chcemy pociupciać
czternastolatka, to bezkarnie robi się to za forinty.
Ponieważ "Rzepa" przedrukowała to za Francuską Agencją
Prasową, rozumiem, że dla francuskiego świata homo jest
to wieść fundamentalnie zmieniająca kierunek
podróżowania.
Wydawać by się mogło, że jest to przychylne pedalstwu,
które powinno być wdzięczne AFP i "Rzeczpospolitej" za
błyskawiczne zaspokajanie potrzeby informacyjnej.
Ależ nic podobnego! Polski Król Pedałów Krzysztof
Garwatowski vel prezes, redaktor i sekretarz Kapituły
Tęczowego Lauru wysłał do Antygejowskiej Rzeczpospolitej
PROTEST! Ale czemu?
... sformułowania i sposób prezentowania informacji mogą
wywołać wrażenie, jakoby Węgierski Trybunał
Konstytucyjny dopuścił do kontaktów pedofilskich o
charakterze homoseksualnym. Jest to oczywista nieprawda.
Na domiar złego ton notatki i wyjątkowo nieszczęśliwy
dobór słów w niej użytych może w istotny negatywny
sposób wpływać na społeczny odbiór osób
homoseksualnych...
Teraz sobie przedstawiam, jak naczelny "Rzepy"
Łukasiewicz, który – jak każdy kulturalny i prawomyślny
człowiek – ma głęboko gdzieś, czy ktoś jest pedałem, czy
nie jest pedałem, dostaje piany. Ja bowiem również jej
dostaję.
* * *
Często i głęboko penetruję od dupy strony
gejowsko-lesbijskie serwisy informacyjne. Płacz i
zgrzytanie zębów. Są dowody na rzeczywistą
dyskryminację, ale dominuje pretensja do wszystkich i o
wszystko.
Homoseksualiści protestują przeciw nazywaniu
homoseksualizmu "chorobą" oraz "zboczeniem".
Homoseksualiści protestują przeciw temu, że są
"homoseksualistami", bo cywilizowanie mówi się o nich
"geje". Geje protestują przeciw temu, że nie mają jak
inni prawa do małżeństw i adopcji. Geje protestują też
przeciw temu, że nie ma dla nich specjalnych praw, jakie
mają inne mniejszości. Geje protestują przeciw temu, że
nie ma dla nich specjalnych programów w publicznych
mediach. Jednocześnie się gejom nie podoba
przedstawianie ich przez kino i literaturę głównie jako
ofiar patologii i przestępstw, bo może to wywołać
społeczne odczucie, że są przez los karani za
homoseksualizm, co jest nieprawdziwym i krzywdzącym
wizerunkiem geja. Jednocześnie homoseksualiści uznali,
że badania marketingowe dowodzące, iż czasopisma
gejowskie czytane są przez ludzi zamożnych, zostały
sfałszowane, aby pokrętnie uderzyć w ich wizerunek. Geje
protestują przeciw temu, że nie chcą ich brać do wojska.
Jednocześnie to właśnie od nich dowiedziałem się, jak
się ustrzec Wojska Polskiego malując sobie paznokcie u
stóp przed wojskową komisją lekarską i że jest to sposób
przez homoseksualistów gardzących wojaczką praktykowany
dookoła świata. Chrześcijańscy homoseksualiści są
przeciw dyskryminacji ze strony Kościoła. Gejowie
ateiści – przeciw Kościołowi w ogóle. Organizacja gejów
muzułmańskich zamieszkujących w Szwecji gwałtownie
zaprotestowała przeciw artystce prezentującej Chrystusa
jako homoseksualistę i transwestytę. Homoseksualiści są
przeciw prawom, które zmuszają do deklaracji orientacji
seksualnej w urzędzie lub miejscu pracy. Jednocześnie
urządzili ogólnopolską hecę podczas ostatniego spisu
powszechnego domagając się rubryki w spisowym
kwestionariuszu, w której można by zadeklarować ich
związki jako homoseksualne. Homoseksualiści są przeciw
zapisom ograniczającym ich prawo dostępu do urzędów, a
skandale ujawniające homoseksualne skłonności
prominentów poczytują za obrzydlistwo antygejowskich
dziennikarzy. Jednocześnie to austriackie środowiska
gejowskie dobrowolnie ujawniły przynależność do nich
dwóch biskupów tamtejszego episkopatu. Ostatnio
homoseksualiści protestują przeciwko nominacji do
nagrody muzycznej trzech zespołów reggae, gdyż muzycy
ich "pisali homofobiczne teksty nawołujące do mordowania
gejów". Homoseksualiści byli przeciw tworzeniu w czasach
PRL przez MO list homoseksualistów, jednocześnie teraz
tworzą dobrowolne listy tych,
co byli na tamtych listach. Niemieccy homoseksualiści
wystąpili do Bundestagu z żądaniem zadośćuczynienia za
obowiązek noszenia w hitleryzmie różowego trójkąta –
poniżającego znaku hańby. Jednocześnie symbol ten jest
dumnym herbem współczesnych niemieckich pedałów.
Homoseksualistom nie podoba się także, że nie mogą być
honorowymi dawcami krwi. W krajach, gdzie homoseksualizm
nie jest przestępstwem, geje wyją z bólu, że są takie
kraje, gdzie się ich praworządnie morduje. W tych
krajach, gdzie się ich morduje, siedzą chłopaki
oczywiście cicho. Łatwo mi sobie wyobrazić, że z
zazdrości ślą petycje do liberalnych rządów, aby zrównać
wszystkich homoseksualistów świata i żeby ich zamorskich
kolegów też mordować.
* * *
Umiłowani nasi lesbijkowie i kochane ze wszech miar
homoseksualistki. My tu za każdą waszą krzywdą łzy
wiadrami wylewamy, jednak uniżenie prosimy jego pedalską
znakomitość Kristofera Garwatowskiego, aby
nadesłał mediom wytyczne literackie, publicystyczne,
filmowe lub informacyjne, abyśmy mogli wiedzieć, jak się
mamy z wami obchodzić, żeby wam dogodzić, promując
pozytywny sposób postrzegania osób homoseksualnych w
społeczeństwie. Czego mamy nie dawać, a za czym, do
cholery, się wstawiać, gdy wy dziś jesteście za, a jutro
nawet przeciw?
Waszym problemem przestaje być to, że ciągniecie sobie
druty. Waszym problemem jest to, że nie wiecie,
czego chcecie i każecie się przepraszać za każdy
kontekst, w którym pojawia się słowo "homoseksualista".
Może przestaniecie robić z nas wałów. Swoją drogą zdaje
się, że najlepszym sposobem unormalnienia i oswojenia
homoseksualizmu byłoby wyrugowanie tego słowa ze
świadomości społecznej. Ja na przykład dendrofilem sobie
jestem, ale nikomu się z tego nie zwierzam ani nie
walczę o zadekretowanie dendrofilskich małżeństw. I jak
jadę po pijaku, to nie mam potem pretensji do sądu, że
mnie skazał, bo jest zoofilny i przeciwny dendrofilom.
Wiem bowiem, że mnie słusznie upokorzył za to, że jestem
piratem drogowym. Do tego nikt nie wie, kto to jest
dendrofil, i żyję sobie ze swoim paskudnym zwyrodnieniem
bezpiecznie, komfortowo i z jego powodu nie niepokojony.
Przemyślcie to i nie dawajcie znać.
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mój plan Hausnera
Korowody polityczne wokół pomysłów pana premiera
zaczynają okrutnie nudzić Polaków. Proponuję zatem
rozwiązania, które pozwolą ulżyć mózgom prominentów (w
tym opozycji parlamentarnej) i dają się zastosować od
ręki.
1. Zlikwidować Izbę Zadumy (Senat).
2. Zlikwidować urząd prezydenta RP, a co za tym idzie
bezużyteczną, acz kosztowną Kancelarię z przynależnymi
jej pałacami.
3. Zlikwidować urzędy marszałkowskie w województwach,
zredukować liczbę powiatów, zlikwidować powiaty
grodzkie.
4. Zlikwidować Ministerstwo Obrony Narodowej i armię WP.
Wyspecjalizowane jednostki (np. GROM) przekształcić w
organizacje prawa handlowego. (Odpadłby zakup samolotów
F-16 i innego armijnego złomu, a także utrzymywanie
kosztownego ordynariatu polowego). Dla potrzeb
ceremoniału państwowego rozpisać przetarg na
samofinansującą się kompanię kosynierów pod honorowym
dowództwem generalissimusa Leppera (kosynierzy są tańsi
od kawalerii [owies], zaś produkowany nawóz ma wartość
porównywalną).
5. Zlikwidować Ministerstwo Kultury (dla duchowego
rozwoju Narodu wystarczy jeden Dąbrowski – z hymnu).
6. Zlikwidować Ministerstwo Zdrowia z przyległościami
(kasy chorych czy jak je tam teraz nazywają).
Dysponentami składek z tytułu ubezpieczenia zdrowotnego
uczynić pacjentów, którzy przecież je fizycznie do kasy
ZUS wnieśli.
7. Zlikwidować Ministerstwo Infrastruktury i tak nie
wiadomo, co to ta infra, a struktur mamy pod dostatkiem.
8. Zerwać stosunki dyplomatyczne z Watykanem,
załatwiwszy wcześniej obywatelstwo tego państwa pani
ambasador Suchockiej.
9. Anulować Końkordat.
10. Załatwić Rokicie i Giertychowi jakąś dożywotnią
fuchę w Brukseli.
11. Powołać na stanowisko premiera dr. Kulczyka (mają
Włosi Berlusconiego możemy i my – a co!), który mógłby
się sam finansować.
Realizacja mojego planu Hausnera pozwoliłaby uzyskać
olbrzymie oszczędności w finansach publicznych w trybie
natychmiastowym i bezkonfliktowym (nie wkurwiając
zanadto związków zawodowych!). Więcej!
Tylko pkt 9 przyniósłby ogromne wpływy do budżetu z
tytułu podatków egzekwowanych od tzw. działalności
charytatywnej kleru (handel samochodami, dochody z
tytułu prowadzonej działalności gospodarczej typu
pralnia Stella Maris).
Realizacja pkt. 4 przyniosłaby efekty i ekonomicznie, i
społeczne. Odzyskane obiekty kubaturowe (koszary) bez
większych nakładów z łatwością dałoby się przekształcić
w placówki penitencjarne ku radości ścieśnionych dziś
osadzonych.
O korzyściach finansowych płynących z pkt. 1, 2 i 3 nie
trzeba chyba nikogo przekonywać. Dodatkowo odpadłyby
spekulacje co do spuścizny po miłościwie nam panującym
Aleksandrze.
Punkt 10 dodałem wyłączne dla podkreślenia doniosłej
roli opozycji w walce z dotychczasową rozrzutnością
państwa.
Janusz M. Kaszuba, Ostrów Wielkopolski
"Bezprawie pana ministra"
W artykule "Bezprawie pana ministra" ("NIE" nr 10/2004)
napisałam, że podróże służbowe do Rosji wiceministra
infrastruktury Marka Bryksa i p.o. dyrektora
Departamentu Architektury i Budownictwa Ministerstwa
Infrastruktury Zbigniewa Sierszuły "kosztowały
podatników jakieś 300 tys. zł". Jak informuje p.o.
dyrektora Biura Komunikacji Społecznej Ryszard Nałęcz,
koszty wszystkich podróży służbowych wiceministra Bryksa
i dyrektora Sierszuły do Rosji w latach 2002–2003 i w
styczniu 2004 wyniosły 54 288,23 zł.
Przepraszam obu Panów.
Iza Kosmala
Sojusznicy
Po 11 marca, tragedii w Hiszpanii, uważnie przeglądałem
prasę, słuchałem radia, oglądałem telewizję. Chciałem
dowiedzieć się, jak nasi nowi sojusznicy – naród
amerykański – wyrazili współczucie rodzinom ofiar ataku
terrorystycznego. Wygląda na to, że ci biedni
przyjaciele nie mają nawet pojęcia, gdzie ta Hiszpania
leży na mapie świata. Zresztą Polacy też się nie
popisali. A wystarczy przypomnieć sobie histerię i
rozpacz po 11 września. Czy Amerykanów i ich
administrację stać tylko na dbałość o własne interesy.
W. C.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Nos i tabakiera
Użycie rezerw finansowych państwa do pokrycia części
deficytu budżetowego jest bardzo dobrym pomysłem i jest
elementem antyinflacyjnym, a nie proinflacyjnym, jak
uważa Balcerowicz i jego Rada, czyli Inkwizycja Polityki
Pieniężnej. Po to gromadzi się rezerwy, żeby móc do nich
sięgać w odpowiednim momencie i wszystko wskazuje na to,
że ten moment nadszedł teraz. (...)
Kto dał Bankowi Narodowemu prawo decydowania o tym, co
ma się stać z rezerwami państwa? Bank Narodowy ani nie
jest reprezentacją narodu, ani właścicielem tych
środków. To tylko skarbonka państwa. Skarbonka ma
większe uprawnienia niż cała reprezentacja narodu razem
wzięta?
Niezależność Banku Narodowego to niezależność opinii,
ale zarząd Banku nie ma prawa podejmowania decyzji bez
zgody reprezentanta narodu, jakim jest Sejm. To, co
robili do tej pory zarówno zarząd NBP, jak i Rada
Polityki Pieniężnej, to jest samowola. (...)
Jan Lewicki, Biała Podlaska
Bez oblicza
Z programu Kraśki "Oblicza mediów", w którym znęcano się
nad "Balladą o lekkim zabarwieniu erotycznym"
Morawskich, wyciągnąłem następujące wnioski:
1. Piotr Kraśko stracił oblicze, bo nie bronił swoich
telewizyjnych kolegów, na których prowadzona jest
nagonka.
2. Ów atak cofa nasz kraj do lat sześćdziesiątych, kiedy
z dekoltem Kaliny Jędrusik walczył sam pierwszy
sekretarz.
3. Teraz też nie wolno pokazywać w telewizji zgrabnych
lasek.
4. Na wizji zabronione jest tarzanie się w kisielu za 10
zł przed dwudziestą trzecią.
5. Koronkowe majtki są deprawujące, młode dziewczyny
powinny na ekranie nosić barchanowe.
6. Każdy program dokumentalny musi być poprzedzony i
zakończony wyraźnym komentarzem, aby było wiadomo, co
autorzy mieli na myśli. W przypadku scen szczególnie
drastycznych (w kisielu – jak wyżej) widzom powinien
wystarczyć sam komentarz.
7. Nie należy oczekiwać, że po doświadczeniach autorów
"Ballady..." ktoś zrobi dokument np. o pedofilach, bo
natychmiast różne marki jurki, rzecznicy praw dziecka
czy inne marszałki oskarżą go o propagowanie seksu z
nieletnimi.
Tylko jednego nie rozumiem. Dlaczego, do kurwy nędzy,
wyrzucono z pory największej oglądalności w
poniedziałkowe wieczory "Szept prowincjonalny" Jana
Wołka, dzięki któremu chciało się jeszcze trochę żyć w
tym parszywym, zakłamanym, pseudokatolickim grajdole?
Lech Ścibor-Rylski, Kodeń
Bujanie wśród fal
Jestem studentem V roku socjologii, nauki bądź co bądź
społecznej zajmującej się także problematyką kultur
młodzieżowych. Choćby z tej racji uważnie śledzę coraz
częstsze ostatnio doniesienia mediów o znęcaniu się
uczniów nad nauczycielami, szkolnej fali itp. Czasami
padają przy takich okazjach stwierdzenia, że przydatna
byłaby pomoc szkolnego psychologa lub pedagoga.
www.poradnia.ids.bielsko.pl/aktualnosci/subkultury.html
to oficjalna witryna bielskiej poradni
psychologiczno-pedagogicznej obrazująca "wiedzę"
tamtejszych specjalistów o polskiej młodzieży. No cóż,
wypada tylko mieć nadzieję, że strona ta nie stanowi
reprezentatywnego obrazu kwalifikacji tej grupy
zawodowej w Polsce. Większość informacji jest mocno
przeterminowana (na moje wyczucie o co najmniej 20 lat),
a kilka adekwatnych spostrzeżeń ginie w gąszczu
najzwyklejszych idiotyzmów serwowanych lekką ręką przez
autorów. Ogólnie rzecz ujmując – śmieszne studium
niekom-petencji dla zajmujących się tematem – warte
przeczytania ku przestrodze!
Mikołaj Orzeł
(e-mail do wiadomości redakcji)
Bond niech się uczy
Dzięki TVN wiem, że mamy w kraju firmę detektywistyczną,
która spełnia rolę policji i Służb Wywiadowczych, a
także jednostki antyterrorystycznej. To "Rutkowski
Patrol", której przewodzi superhero Rutkowski, o
wdzięcznym imieniu Detektyw. (Nie słyszałem, by mówiono
o nim inaczej niż Detektyw Rutkowski).
"Rutkowski Patrol" wkracza wszędzie tam, gdzie nie radzi
sobie nasza nieudolna policja. A to uwolni dłużnika
szantażowanego przez gangsterów, a to zdemaskuje
oszustkę w ciąży, która chciała wrobić niewinnego
księdza w ojcostwo. Raz superhero w ciągu bodajże dwóch
dni rozgromił gang czerpiący zyski z prostytucji. Ale z
jaką wszechpotężną organizacją mamy do czynienia,
zrozumiałem gdy Detektyw pojechał do Egiptu i Pakistanu
uwolnić więzione tam dzieci przez ojców Arabów. W jednej
scenie na lotnisku Detektyw popisał się nie byle jaką
znajomością języków obcych, gdy do starszej mieszkanki
Pakistanu, próbującej wyrwać mu paszporty, wrzasnął
"Raus".
W związku z nasilającym się zagrożeniem ze strony al
Kaidy, proponuję, aby pieczę nad całym MSWiA powierzyć
firmie Rutkowski Patrol.
Mieszkaniec Wrocławia
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Leczcie i płaćcie
Gdy rząd polski serwuje wszystkim zaciskanie pasa,
funkcjonuje w Polsce grupa zawodowa obdarzona
szczególnym szacunkiem społecznym, która już dawno
zapomniała, co to jest podatek dochodowy i podatek VAT –
to osoby prowadzące prywatne specjalistyczne gabinety
lekarskie.
Obowiązujące regulacje prawne nie nakazują tym osobom
stosować urządzeń fiskalnych w związku ze świadczeniem
usług medycznych. A szkoda, bo gabinetów lekarskich mamy
w kraju około 80 tysięcy.
Nie jest tajemnicą, że koszt przeciętnej prywatnej
wizyty lekarskiej to od 70 do 100 zł, rzadko 50 lub
mniej. Kiedy poprosimy lekarza o rachunek, to przy
opłacie 80 zł najczęściej doliczy 20 "na podatek".
Jakie to pieniądze w skali kraju? Przy założeniu, że
obrót miesięczny jednego prywatnego gabinetu wynosi 4000
zł, a więc rocznie 48 tys. zł, przy 80 tysiącach
gabinetów lekarskich otrzymamy około 3,8 mld zł. Jak
łatwo wyliczyć, podatek dochodowy dla pierwszego progu
podatkowego od takiej kwoty wynosi około 750 mln zł, nie
licząc również należnego skarbowi państwa podatku VAT.
Jedyne podatki, które płacą lekarze, wynikają
najczęściej wyłącznie z tytułu ich zatrudnienia w
społecznych placówkach służby zdrowia. (...) Bądźmy
konsekwentni do końca. Jeśli sprywatyzowaliśmy usługi
medyczne, sprywatyzujmy również lekarzy. Obecnie
podległe ministrowi finansów organa
wykonawcze takie jak urzędy skarbowe i urzędy kontroli
skarbowej nie są w stanie określić faktycznej liczby
pacjentów przyjmowanych przez lekarzy prywatnych i
pobieranych od nich należności.
Tekst ten kieruję również do ministra zdrowia
Łapińskiego, zwolennika instytucji lekarza rodzinnego.
Wskutek bardzo ograniczonych realnych możliwości
diagnostycznych lekarzy rodzinnych wyrastają jak grzyby
po deszczu prywatne specjalistyczne gabinety lekarskie,
z których usług zmuszeni są korzystać ubezpieczeni
chorzy, często niezamożni, emeryci, renciści, osoby w
podeszłym wieku. Konieczność korzystania z odpłatnych
prywatnych specjalistycznych usług medycznych przez te
osoby spowodowana jest długim, często 2–3-miesięcznym
oczekiwaniem na podobne usługi w zakładach opieki
zdrowotnej świadczących te usługi nieodpłatnie.
Konkludując, muszę jednoznacznie powiedzieć, że obłuda
środowiska lekarskiego co do ukrywania swoich
prawdziwych dochodów i nieodprowadzanie należności
podatkowych osiągnęły już nieprzekraczalną granicę
przyzwoitości.
K. B., Olsztyn
Ryby i rybki
Stoczniowcami, którzy zlinczowali prezesa Odry zajęło
się od razu kilku–kilkunastu prokuratorów. Szykują się
wyroki. A chłopcy, bodajże z Pruszkowa, którzy stali się
bossami mafii, mają na koncie nierozliczone sprawki
związane z nielegalnym handlem alkoholem z początku lat
90. Żeby było śmieszniej, sprawie tej grozi
prze-dawnienie. Ale cóż, c’est la vie. Każdy (decydent)
w Polsce pije. I każdy boi się, by zbyt szybko nie
zdjęto go ze stołka. A mafia rzadko wywozi dyrektorów na
taczkach. Woli ich przekupić.
Więc, Panowie Stoczniowcy, ukradnijcie coś, do jasnej
cholery, żeby stać Was było na adwokatów. I nie łudźcie
się, prawo i policja zawsze służą posiadającym i chronią
ich interesy.
kicak
(e-mail do wiadomości redakcji)
Herold papieski
Zbulwersowało mnie to, co usłyszałem z ust pana
prezydenta Kwaśniewskiego. Człowiek, który ma podobno
poglądy lewicowe, wygłasza superkatolickie interpretacje
wypowiedzi papieża, wyraża wiarę w sprawcze możliwości
konfabulacji tego starego bezkrytycznego wobec siebie
człowieka, i w ogóle traktuje go jak kogoś, kto może
mieć zdecydowany wpływ na losy Polski i świata. Przy tym
wydaje się kadzącemu, że w ten sposób staje się
wyrazicielem poglądów "wszystkich Polaków".
Całe to papieskie gadanie o wszechogarniającej miłości,
dzieleniu się i wspomaganiu biednych – to blaga. Może z
Pałacu Prezydenckiego nie widać, jak głęboko sięga bieda
w naszym kraju. Nie widać także, jak razi komfort życia
czarnych przy tej biedzie i jakich metod egzekucji
świadczeń pieniężnych i materialnych używają czarni
sięgając nawet po ostatni grosz – wdowi, sierocy czy
emerycki. Nigdzie nie słychać o dzieleniu się przez
czarnych ich bogactwem. Jeżeli organizują jakieś akcje
charytatywne, to najpierw wyciągają rękę do państwa,
potem do tych, którzy jeszcze nie są biedni, a następnie
dzielą po swojemu, czyli poza kontrolą.
S. Z., Poznań
Wzór dziennikarstwa
23 sierpnia program "Gość Jedynki" (TVP 1) zaszczycił
prowadzeniem Pan Kamil Durczok. Gościem był Pan Marek
Borowski (...) Pan Durczok wręcz zaatakował Pana
Borowskiego na okoliczność artykułu w "NIE" odnoszącego
się do wizyty papieża w Polsce. Był niezwykle oburzony,
czemu dawał wyraz w inwektywach pod adresem tygodnika i
samego naczelnego Pana Jerzego Urbana.
Do swoich własnych, wręcz nienawistnych odczuć usiłował
włączyć swojego gościa. Na co Pan Borowski zwrócił dość
delikatnie uwagę, że są to opinie Pana redaktora. Nie
omieszkał nadmienić, o czym pisze i jakie problemy ów
tygodnik porusza: afery gospodarcze, korupcja, prywata
itp. Nie oszczędzając SLD. Jednym słowem w tygodniku
"NIE" piszą o tym, o czym milczą inne znane pisma w
Polsce.... Ale Pana Durczoka to nie wzruszyło.
A ja w swojej naiwności, święcie byłem przekonany, że
dziennikarze, szczególnie ci na firmamencie w publicznej
TVP, to same tuzy. Inteligentni, błyskotliwi, rzeczowi.
No a w szczególności obiektywni. Własne opcje, za czy
przeciw, głęboko skrywają.
Bogusław Tużnik, Puławy
Kasa ZUS
Otóż podczas ostatniej mojej wizyty spowodowanej
koniecznością złożenia deklaracji DRA nasłuchałem się od
panienki w okienku, że ostatni raz przyjmuje ode mnie
deklarację w starej wersji programu wyprodukowanego z
takim trudem przez Prokom, i żeby się to więcej nie
powtórzyło!
Nie zatrudniam nikogo, deklarację dla uproszczenia
sprawy drukuję sobie z programu w komputerze, sam
opłacam składki, nie wysyłam elektronicznie, lecz
zanoszę, to mi wszystko jedno, z której wersji
korzystam, bo i tak ważny jest szmal!
Jednak pomyślałem, że może są jakieś wielkie zmiany w
programie i poszedłem do innego okienka, aby dostać (za
darmo) nową wersję programu. Jakież było moje
zdziwienie, kiedy spostrzegłem, że jedyną różnicą w obu
wersjach, przynajmniej w deklaracji DRA, był (zaznaczony
przeze mnie) nadruk wersji programu (sic!). Pytanie moje
brzmi w związku z tym:
Czy Prokom również za darmo daje ZUS-owi nowe wersje
oprogramowania? Czy jak zwykle robi to za nasze
pieniądze?
Piotr K., Warszawa
Urzędnicza gilotyna
W świetle milionowych umorzeń podatkowych moja sytuacja
wydaje się być co najmniej dziwna. Dostałem odmowę
umorzenia podatku VAT w kwocie 800 zł. Przedstawiłem
dokumenty o chorobie (wypis ze szpitala po wylewie
krwotocznym), która spowodowała całkowitą niezdolność do
pracy (stwierdzoną przez orzecznika ZUS). Zaświadczenie
z prokuratury o zakończeniu śledztwa w sprawie pożaru w
mojej
firmie, podczas którego straciłem wszystko. ZUS ze
względu na zaległości w płaceniu składek
odmówił mi wypłacenia renty chorobowej. Urząd skarbowy
natomiast nie dopatrzył się społecznie uzasadnionych
przyczyn, dla których nie miałbym zapłacić zaległego
podatku VAT.
Zygmunt Orzechowski
(e-mail do wiadomości redakcji)
Numerowanie
poczętych
Zostałem szczęśliwym tatusiem. Chore kasy żądają od
ubezpieczonych, utrzymujących je w luksusach, numeru
PESEL dla niemowlaka, żeby móc uzyskać świadczenia
lecznicze. Udałem się zatem do Urzędu Miasta w Legnicy,
odstałem swoje i doznałem szoku. Oto w naszym kraju
kochającym poczęte i narodzone za uzyskanie informacji o
numerze PESEL własnego dziecka trzeba zapłacić 35,40 zł.
Większego skurwysyństwa już nie ma. Kazać płacić ludziom
za numer PESEL nadany im przez państwo, który nie jest
im do niczego potrzebny!
Mamy dziurę w budżecie. Niech nasze kochane państwo
wprowadzi jeszcze ze trzy, a może nawet z pięć kolejnych
nowych numerków (zawsze coś można ponumerować), nada je
wszystkim obywatelom jak leci od kołyski po zakład
pogrzebowy i zobowiąże wszystkich pod rygorem kary do
zapłacenia za każdy z nich po 35,40 zł. Wiecie, ile kasy
wpadnie do budżetu? Czyż to nie jest genialne?
I jakie proste.
Arkadiusz Maćkała, Legnica
URMA – Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością – wydawca
tygodnika "NIE" przeprasza pana Krzysztofa Komornickiego
za naruszenie jego prywatnej sfery życia, polegającej na
opublikowaniu w tygodniku "NIE" prywatnego zdjęcia pana
Krzysztofa Komo-nickiego bez jego wiedzy i zgody.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
HołdPress
"Rzeczpospolita" z 13–14 września 2003 r. na str. 1
triumfalnie donosi:
Korupcyjne zarzuty wobec Szeremietiewa
Tania lancia dla ministra
Romuald Szeremietiew w zamian za tanio kupioną lancię
pomagał wygrywać dilerowi Fiata przetargi na dostawy aut
dla wojska – uważa prokuratura. Potwierdziła tym samym
zarzuty, które "Rz" postawiła wiceministrowi dwa lata
temu w głośnej publikacji "Kasjer z Ministerstwa
Obrony".
Prokuratura Apelacyjna w Warszawie postawiła
Szeremietiewowi kolejne korup-cyjne zarzuty. Podejrzanym
jest też diler samochodowy, który korzystał na
zamówieniach. Wkrótce do sądu ma trafić akt oskarżenia
przeciwko nim.
Jak się dowiedzieliśmy w prokuraturze, najnowsze zarzuty
dotyczą przetargów na wozy dla wojska. Szeremietiew pod
koniec 1998 r. jako urzędujący wiceminister obrony kupił
lancię kappa o wartości ok. 125 tys. zł za 60 tys. Tak
tanio auto sprzedał ministrowi jego znajomy, właściciel
spółki Auto-Hit z Tych.
"Rzepa" powołuje się dalej na swój artykuł z lata 2001
r. dotyczący asystenta Szeremietiewa, Farmusa i
ustawiania przez niego przetargu na samochody dla MON.
Zacytowanym tekstem ze str. 1 gazeta przywłaszcza sobie
otóż cudzy dorobek, ponieważ w 2001 r. wykryła i opisała
ciąg dalszy afery, której początek "NIE" opisało dwa
lata wcześniej niż "Rzepa". W lutym 1999 r. ukazał się w
"NIE" artykuł Marka Barańskiego "Minister żyje tanio"
opisujący sprzedaż Szeremietiewowi Lancii za pół ceny.
Pisaliśmy, że w zamian MON ma kupić auta od sprzedawcy
Lancii, co też się potem stało. Temat był na naszych
łamach kontynuowany w 1999 r. i w 2001, kiedy już się
okazało, że Szeremietiew wywdzięczał się za swoje auto.
"Rzeczpospolita" byłaby odrobinę bardziej przekonująca w
tropieniu nieuczciwości, gdyby sama postępowała
uczciwie.
Autor : J.U.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mandat dla dwojga
Jeden mandat radnego w Sejnach legalnie sprawują dwie
osoby: mężczyzna i kobieta. To jest sposób na
zapewnienie prestiżu i poborów licznym partyjniakom.
Dlaczego jednym posłem na Sejm nie może być parę kobiet,
mężczyzn i dzieci?
W Sejnach wszystko jest małe. Mała bazylika, mało
mieszkańców, mała odległość do litewskiej granicy,
bardzo mało pieniędzy. Mała rada miejska składająca się
z piętnastu głów. Miasteczkiem rządzi koalicja prawicy
(5 mandatów) z SLD (3). Burmistrzem jest prawicowiec
Stanisław Kap, w przeszłości kupiec, któremu nie
powiodło się w interesach. Przewodniczącym rady – emeryt
Andrzej Mocarski (SLD), w przeszłości nauczyciel muzyki.
Marian Auron to człowiek lewicy, ale spoza rządzącego
układu. W 2002 r. chciał zostać przewodniczącym rady.
Nie udało się, ale Auron nie wyciągnął wniosków z
porażki. Zamiast dopasować się – walczył. W
interpelacjach, których nazbierała się opasła teczka,
wytykał, że rządzący mają w nosie interes ogółu.
Najboleśniejsza dla krytykowanych okazała się sprawa
dodatków mieszkaniowych. Administracja rządowa
przekazuje je samorządom, aby te za pośrednictwem
spółdzielni mieszkaniowych wsparły najbiedniejszych
mieszkańców. Ten szmal nie może zostać wydany na nic
innego. Tymczasem Kapowa administracja przeznaczyła go
na spłatę zaciągniętych kredytów. Auron skierował sprawę
do sądu. Burmistrz olał wyrok. Pieniądze z samorządowego
konta musiał ściągać komornik. Inaczej nigdy nie
trafiłyby tam, gdzie powinny.
Kap uważa, że jest czysty. To Auron mącił i działał na
szkodę miasta. Zaprzecza, że w sprawie dotacji
wykorzystanej niezgodnie z prawem istnieje raport
Najwyższej Izby Kontroli (kopię dokumentu mam na
biurku).
Wtykający we wszystko nos Auron sam stał się problemem,
który można było rozwiązać pozbawiając go mandatu.
Poszukano pretekstu. W ustawie o samorządzie gminnym
jest zapis ograniczający działalność gospodarczą
radnych. A bloki spółdzielni, której szefuje Auron,
stoją na gruncie miejskim! NSA w swoich orzeczeniach
konsekwentnie utrzymuje, że osoba prowadząca działalność
gospodarczą, co prawda na gruncie komunalnym, ale
będącym w użytkowaniu wieczystym, może być radnym.
Interesujący nas zapis jest właśnie zmieniany –
informował Aurona rzecznik praw obywatelskich.
Ale rządząca Sejnami większość wiedziała lepiej i
pozbawiła Aurona mandatu. Nie uchylił uchwały wojewoda
podlaski Marek Strzaliński (SLD), choć w ramach nadzoru
powinien. Jako człek konsekwentny zarządził w Sejnach
wybory uzupełniające na 14 marca 2004 r. Dziesięć dni
wcześniej, 4 marca, Wojewódzki Sąd Administracyjny w
Białymstoku, do którego odwołał się Auron, postanowił
wstrzymać wykonanie uchwały o pozbawieniu go mandatu.
Czytaj: przywrócił prezesowi godność radnego. Mimo to
wybory się odbyły. Wygrała nauczycielka Buchowska, która
w 2002 r. nieskutecznie startowała z komitetu wyborczego
burmistrza Kapa. Tym razem przewodniczący rady Mocarski
osobiście chodził po domach i namawiał ludzi lewicy,
żeby poparli prawicę.
Buchowska i Auron są jednym legalnym radnym. Auron przez
jakiś czas nie chodził na sesje, ale postanowił to
zmienić. Nie weźmie Buchowskiej na kolana. Żeby
wyraziście zaznaczyć swoją obecność, będzie skarżyć
wszystkie podjęte uchwały, przy których podejmowaniu
uczestniczyła Buchowska.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kilowaty i megawały "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zapaleńcy
Minister Janik ugasił pożar w straży pożarnej. Kiedy
znów zacznie się tam palić?
Spędziłem prawie cały dzień na stanowisku dowodzenia w
jednej z wojewódzkich komend Państwowej Straży Pożarnej.
Czegoś tak budującego nie widziałem w Pomrocznej od
dawna. Profesjonalizm, zaangażowanie, ofiarność,
karność, porządek, nowoczesność, sprawność, precyzja,
szybkość, inteligencja, wytrwałość... Wystarczy? Po
prostu w pale się nie mieści, jak działa polska straż
pożarna. Przy nowoczesnym stanowisku zarządzania
dyżurują profesjonaliści, którzy czuwają nad naszym
bezpieczeństwem. Sieć komputerowa przetwarza meldunki z
najmniejszych miejscowości, które poprzez komendy
wojewódzkie trafiają do Warszawy. Czas? Nie miesiące,
tygodnie ani dni! Już po dwóch godzinach Komenda Główna
wie o każdym
zdarzeniu, w którym brali udział strażacy w każdym
miejscu Polski.
Ognista sekretarka
– Przyczepiło się gówno do okrętu i woła płyniemy! –
zaczyna wypowiedź młodszy brygadier S. – Związki
wywalczą podwyżkę, ale i tak najwięcej na tym zyska całe
to chujostwo, które jest przy straży. Ci, którzy jeżdżą
w podziałach bojowych, dostaną najmniej. Zawsze tak
było.
Chujostwem są pracownicy etatowi straży, którzy
załatwili sobie stopień oficerski, chociaż grzeją dupy w
biurach. I tak np. sekretarka pewnego komendanta
miejskiego, 18-letnia siksa, jest kapitanem straży
pożarnej. Księgowa w innej komendzie dosłużyła się
stopnia brygadiera, inni urzędnicy chełpią się nieco
niższymi stopniami. Za tym idzie nie tylko większa
pensja, ale i przywileje. W tym najważniejszy –
wcześniejsza emerytura.
– Chciałby pan, żeby w akcjach ratunkowych uczestniczyli
pięćdziesięcioparoletni strażacy? – tłumaczy cierpliwe
starszy kapitan W. – Kiedyś tak było. Takich dziadków
nie brało
się oczywiście na akcję. Byli, mimo swojego
doświadczenia, popychadłami w jednostce. Pamiętam, jak
taki strażak po sześćdziesiątce dostał zadanie
odmalowania wozu strażackiego. Spadł ze stołka i się
połamał.
Zanim strażacy otrzymali przywilej wcześniejszej
emerytury, rzadko można było spotkać emerytowanego
pożarnika. Przeważnie nie dożywali spokojnej starości.
Służba ta to nie tylko niebezpieczeństwo, ciężkie
warunki pracy, ale i stres, który pustoszy organizm.
– Tymi rękami wyciągam co miesiąc kilka, a czasem
kilkanaście trupów z rozbitych samochodów.
– Kapitan R. jest byłym sportowcem, olimpijczykiem. –
Czasami to wygląda jak mielonka...
Nikt nie ma wątpliwości, strażakom należy się
wcześniejsza emerytura jak psu zupa. Ale za jakie
zasługi ma ją dostać sekretarka albo księgowa? Czy ktoś
policzył, jakie to obciążenie dla budżetu państwa?
– Mam radę dla ministra Janika – mówi brygadier S. –
Gdyby udało się przeprowadzić reorganizację i poodbierać
niesłusznie nadane stopnie oficerskie, to mielibyśmy do
dyspozycji konkretną sumę pieniędzy. Trzeba je
porozdzielać między strażaków z podziałów bojowych. Im
się należy. Żeby było sprawiedliwie, trzeba dać więcej
tym, którzy najmniej zarabiają.
Strażak Bogdan J. dostaje na rękę niecałe dziewięć
stówek. Pracuje od 20 lat. Uratował wielu ludzi. Nie
może awansować, bo nie ma głowy do nauki, skończył tylko
podstawówkę. Kocha swoją pracę, ale gdy mówi o
zarobkach, łzy stają mu w oczach.
Kasa ledwie się tli
Przerywamy rozmowę. W telewizji "Teleexpress". Osiem
informacji dotyczy działań PSP. A to strażacy kogoś
szukają, a to ratują przemarznięte konie, a to
zabezpieczają miejsce wypadku cysterny z paliwem, gaszą
jakiś pożar... Dwóch funkcjonariuszy PSP zginęło w
czasie gaszenia pożaru. Zapada wymowna cisza.
Trzeba przyznać, że strażacy i tak wykazują wiele dobrej
woli. Uzyskali od rządu obietnicę dociągnięcia pensji do
poziomu 93 proc. wynagrodzeń w policji. Cierpliwie
czekają na realizację obietnicy od 1997 r. Po drodze, 12
kwietnia 1999 r., rząd Buzka renegocjował porozumienie
przekładając termin jego realizacji. Ale dalej strażaków
zwodzić się nie da. Należy im się to, co rząd im
obiecał, chociażby z szacunku dla ich pracy.
A robota w straży jest coraz cięższa. W zeszłym roku (w
porównaniu z 2001 r.) przybyło 22 proc. zdarzeń, w
których uczestniczyła Państwowa Straż Pożarna. Łącznie
było ich przeszło 358 tysięcy. Liczba pożarów zwiększyła
się o 28,9 proc. Strażaków w tym czasie znacząco nie
przybyło. Zdarza się, że pożarnicy pracują po 260 godzin
miesięcznie. To daje blisko 12 godzin dziennie. Średnio
w podziale bojowym czas służby strażaka waha się między
216 a 240 godzin. Za nadgodziny strażakom się nie płaci.
Ani grosika!
Ogniomistrz teolog
Inną kwestią jest sprawa kompetencji strażaków. Coraz
częściej zdarza się, że oficerami zostają absolwenci
wyższych uczelni, licencjaci, po kierunkach zupełnie nie
związanych z pożarnictwem. Ile jest wart oficer straży
po kilkumiesięcznym kursie z wykształceniem kierunkowym
biolog albo teolog?
– Chciałby pan być leczony przez zakonnicę, która po
szybkim kursie otrzymałaby dyplom lekarski? – pyta
retorycznie brygadier S.
Powstaje pytanie, po co męczyć się 11 semestrów w Szkole
Głównej Służby Pożarniczej, żeby dostać tytuł magistra
inżyniera pożarnictwa i stopień służbowy młodszego
kapitana? To samo można mieć po byle licencjacie i
krótkim przeszkoleniu. Przy tym sposobie pozyskiwania
kadr w niedługim okresie wykształconych oficerów straży
zastąpią dyletanci.
Kilkanaście godzin spędzonych wśród strażaków dało mi
wiele do myślenia. Z jednej strony, cholernie przyjemnie
wiedzieć, że w razie czego na ratunek pospieszą nam
profesjonaliści. Z drugiej, żal patrzeć na to, jak źle
swoich funkcjonariuszy traktuje nasze państwo płacąc im
głodowe pensje, wykorzystując do granic ludzkich
możliwości, olewając ich zasadne postulaty. Straży
pożarnej potrzebna jest pilna reorganizacja, żeby nie
zaprzepaścić tego, co już się udało osiągnąć. Z
informacji z biura prasowego MSWiA wiemy, że na razie na
nic takiego się nie zanosi. Minister Janik sypnie trochę
szmalu, żeby uspokoić nastroje. Nie będzie to jednak
rozwiązanie problemu, choć zapewne pozwoli na jakiś czas
pożar ugasić.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " KOŃcówka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O dalszą ministryfikację kraju
Polakom brakuje roboty, szmalu, perspektyw i radości
życia, ale za to nie brakuje ministrów nad nimi.
Czy mówią wam coś takie nazwiska jak: Maciej Nowicki,
Marian Miśkiewicz, Wojciech Włodarczyk czy Tomasz
Gruszecki? A może Jan Piątkowski? Dupy z was, a nie
znawcy pomrocznej polityki. Jeśli więc zobaczycie, jak w
telewizji panienka zwraca się do jakiegoś nieznanego wam
typa per panie ministrze, nie oznacza to wcale pustego
komplementu. Minister jest bowiem określeniem
tytularnym. Jeśli raz ktoś był ministrem – nawet przez
jeden dzień – będzie tak już zawsze nazywany. Choćby
nawet potem spał na dworcu, pił denaturat i żywił się
odpadkami – policjant, który zechce takiego delikwenta
przegonić, powinien zwrócić się: Proszę stąd spierdalać,
szanowny panie ministrze.
Kto jest ministrem?
Okazuje się, że prawie każdy. Członkowie rządu oraz ich
zastępcy: sekretarze i podsekretarze stanu oraz
członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji
(KRRiTV), szefowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego
(ABW) i Agencji Wywiadu (AW), zastępcy ambasadorów
mający rangę ministra pełnomocnego, szefowie (oraz ich
zastępcy) urzędów centralnych. Swoich licznych ministrów
ma też prezydent, Sejm i Senat. Na przykład ministrem
jest szef Kancelarii Sejmu, kancelarii Senatu itd.
Liczymy ministrów!
Obecny rząd składa się z 14 ministerstw. Największym
resortem jest Ministerstwo Gospodarki, Pracy i Polityki
Społecznej (MGPiPS). Kieruje nim – jak wiadomo –
minister Jerzy Hausner, który jest też wicepremierem.
Hausner ma do pomocy 2 sekretarzy stanu i aż 10
podsekretarzy stanu – czyli w jednym tylko resorcie jest
13 ministrów!
W sumie rząd premiera Millera zasila 97 ministrów. Do
tego należy dodać szefów i zastępców szefów urzędów
centralnych – a jest ich dokładnie 70. Na przykład taki
kierownik Urzędu do spraw Kombatantów i Osób
Represjonowanych jest w randze sekretarza stanu. Należy
również pamiętać o ministrach prezydenckich, sejmowych i
Senatu, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz
zastępcach ambasadorów w randze ministra pełnomocnego.
Na dzień dobry jest już prawie 300 czynnych dygnitarzy,
do których zwracamy się panie ministrze.
Mało?
W ciągu 14 lat demokracji Pomroczna zaliczyła 10 ekip
rządowych. Zadaliśmy sobie trud i policzyliśmy tylko
samych szefów poszczególnych resortów. Ekipa pierwszego
niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego miała
ich 38, Jana Krzysztofa Bieleckiego – 24, Jana
Olszewskiego – tylko 21, parafianki Suchockiej – 28,
Waldemara Pawlaka – 24, Józefa Oleksego – 26, Cimoszki –
24 (przed reformą). Rekordem w dziejach Pomrocznej
zapisał się imć Buzek, którego ferajna składała się z 69
ministrów! Doliczając do
tego sekretarzy i podsekretarzy stanu będzie ze dwie
setki! Dokładając ministrów Millera wychodzi na to, że w
Najjaśniejszej Pomrocznej mamy na czysto 1500 ministrów
(po uwzględnieniu, że ta sama osoba pełniła funkcje
kilkakrotnie).
To nie wszystko!
Do tego należy doliczyć byłych szefów urzędów
centralnych i byłych ministrów pełnomocnych. Licząc
skromnie będzie tego z 500 sztuk. Sumując wszystko do
kupy wychodzi na to, że po 14 latach demokracji
Pomroczna dorobiła się ponad 2 tys. obywateli, których
należy tytułować ministrami.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Głos lumpa
Nasz informator z policji zawiadomił "NIE", że na
warszawskim Dworcu Centralnym robiono obławę na
pedofilów przyjeżdżających tu po bardzo apetycznych
małych chłopców. Zgarnięto m.in. ogólnie znanego
artystę, łowcę nagród i orderów, wielkiego moralizatora.
Po nazwisku wymienić go nie mogę, gdyż w policji nie ma
żadnych utrwalonych na piśmie śladów zatrzymania, nie
wszczęto sprawy, zdarzenie jest policyjnym sekretem. Nie
udało nam się więc na razie zdarzenia udokumentować.
Ze dwa lata temu filmowiec nazwiskiem Frykowski przebił
się bodaj trzy razy nożem, a zanim umarł, nóż powycierał
ze śladów krwi i odcisków palców, pozmywał podłogę,
chyba też zmienił pościel. Ponieważ wszystko to czynił w
domu córki Andrzeja Wajdy, policja nie została
wpuszczona do środka. Widocznie nieboszczyk nie skończył
jeszcze sprzątania... "NIE" opisało tę sensację, ale
reszta niezależnej prasy ulegając perswazji zgodziła się
nie robić przykrości panu Wajdzie, naszej chlubie
narodowej, która jeszcze może przerobić "Bogurodzicę" na
przecudny film.
Mimo takich objawów życzliwości władz wobec artystów
czują się oni niedopieszczeni przez państwo, ponieważ w
III RP do świętych krów nie zalicza się całego stada –
jak to było za socjalizmu – lecz tylko sztuki okazowe.
Kilkadziesiąt organizacji, które zrzeszają po garstce
twórców i tworzą Komitet Porozumiewawczy, wydało więc
oświadczenie pt. "Demokratyczne zwycięstwo lumpa". Są
wśród nich to polityczne organizacje producentów słów,
które zwalczały PRL zmierzając do zastąpienia jej Polską
o takim ustroju, który mamy: Stowarzyszenie Dziennikarzy
Polskich i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Obecnie
domagają się powrotu stosunków wcześniej
znienawidzonych.
Socjalizm sakralizował każdą działalność nazwaną
twórczością kulturalną. Bezsensownie wyolbrzymiał jej
znaczenie niezależnie od tego, czy była politycznie
służebna rządzącym, neutralna politycznie, czy też
zwalczała władze. Wystarczyło np. że trzy tuziny twórców
podpisało jakiś protest, a organy rządzące uznawały to
za zdarzenie najwyższej doniosłości. Aparat władzy
honorował kontestatorów represjami i przekupstwem,
podczas gdy dziś nawet woźny nie czytuje ich protestów.
Status twórcy zapewniał udział w uprzywilejowanej
kaście. Należenie do niej gwarantowało do-żywotnie
utrzymanie, prestiż i posłuch oraz rozmaite wygody,
honory i przywileje. Pracę artystyczną uważano za
szczególnie szlachetną ze względu na sam jej rodzaj a
niekoniecznie rezultat. Członkowie Stowarzyszeń i
Towarzystw żądają obecnie przywrócenia owego systemu w
tej jego części, która zapewniała im prestiż, rozgłos i
pieniądze wyolbrzymiając znaczenie ich pracy i osób. Nie
domagają się natomiast odtworzenia cenzury i
zarządzanych przez władze PRL szykan personalnych. Ma
być sama marchewka.
Członkowie organizacji, które podpisały oświadczenie,
przedstawiają w nim siebie samych jako elitę
społeczeństwa ze względu na to, że rodzaj ich pracy
zawsze rodzi skutki o szczególnej doniosłości i
niezwykle szlachetne. Kulturę uważają więc za coś
takiego, jak Kościół religię. Wszystkich, którzy nie
uznają kapłańskiej roli artystów lub inaczej niż oni
wartościują cele życiowe i społeczne, nazywają lumpami.
Piętnują stosunki sprzyjające hodowli takich chamów.
Nie podoba im się kapitalizm, gdyż tworzy hierarchię
społeczną nie nadającą kapłańskich uprawnień producentom
książek czy obrazów.
Czytamy w oświadczeniu:
"... kultura zespala nas i nadaje sens życia";
"... kulturze trzeba służyć, bo ona służy wszystkim";
"... zamiera obieg myśli, wzruszeń, wartości właściwych
kulturze, gdy więzi łączące twórców i odbiorców ulegają
zablokowaniu tandetą";
"... słowo jest krwioobiegiem kultury";
"... kultura jest gwarantem ludzkiej godności".
Czyż może być coś bardziej komicznego niż kontrast
między bełkotem, frazesami, które wydzielają
stowarzyszenia twórcze, a ich żądaniem, by członków tych
organizacji społeczeństwo mianowało swymi przewodnikami,
dostawcami sensu życia, wyrocznią.
Organizacje grożą, że jeżeli rewindykacje osób, które
zapisały się do stowarzyszeń, zostaną zlekceważone,
młodzież w Polsce stanie się nihilistyczna i obali prawo
oraz demokrację nie czując, że ich pogróżki polityczne w
ogóle nie mają sensu, ponieważ o swoje upomni się nie
młodzież akulturalna, lecz dobrze wykształcona i żyjąca
w kręgu własnej, bardziej współczesnej kultury.
Wydanie oświadczenia, w którym głupcy wymyślają nam od
lumpów, zbiegło się w czasie z aferą aktora Kaczora,
który forsę Związku Artystów Scen Polskich źle ulokował
i postradał. ZASP i bliźniacze organizacje przez to
zapewne akurat teraz objawiły rozczarowanie do
kapitalizmu. Korporacje zawodowe producentów słów,
dźwięków i obrazów czynią więc to samo, co związki
producentów statków i wydobywców węgla: tworzą straty, a
w zamian żądają przydziału pieniędzy i szczególnego
szacunku.
Zamiast wygłupiać się po czasie, było w porę czytać
Marksa, który objaśniał, że w kapitalizmie coraz lepiej
jest niektórym i coraz gorzej reszcie. A w wyborach
parlamentarnych 4 czerwca 1989 r., od której to daty
twórcy oświadczenia zaczynają swój lament, trzeba było w
Warszawie głosować na PZPR i lumpa Urbana, a nie na
"Solidarność" i aktora Łapickiego. Już wtedy to
radziłem.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Samotna noc
Decyzję o wprowadzeniu Stanu Wojennego 51 proc. Polaków
uważa za słuszną, a 30 proc. pozytywnie ocenia wpływ
gen. Jaruzelskiego na historię Polski w XX w.
Noc Stanu Wojennego z 12 na 13 grudnia zrytualizowana
została podobnie jak Wielkanoc, kiedy to zając wykluwa
się z jajka. Albo Boże Narodzenie, gdy iglaki owocują
bombkami, a telewizje i radia wiercą w mózgu rzewnymi
kolędami. Różnica polega na tym, że obchody Nocy Stanu
są jednoosobowe.
Owszem, telewizje każdego roku zaznaczają rocznicę
pokazując wciąż te same obrazki wozów opancerzonych na
śniegu, żołnierzy przy koksownikach i milicji ganiającej
solidaruchów – nigdy na odwrót. Gazety drukują zaś
wspomnienia kombatanckie z internatu i komentarz
okolicznościowy, że Stan był fuj. I już data odklepana.
Rządząca lewica milczy. Chyba że trzeba Stan Wojenny
potępić, to należność tę uchwali dla dobra Polski. Gdy
Stan wprowadzano, ci sami w większości politycy,
ulokowani wówczas tam, gdzie ich partia postawiła,
popierali Stan Wojenny. Dla tego samego dobra Polski. Bo
to dobro się zmienia. Oni nie.
Jednym jedynym człowiekiem, który Noc Stanu Wojennego
obchodzi naprawdę, jest gen. Wojciech Jaruzelski.
Udziela wywiadów, pisze artykuły, wyjaśnia dziejową
konieczność, przeprasza za zło, podkreśla, że mniejsze.
W samą zaś noc z 12 na 13, która dla wszystkich jest
byle jaką, zimową nocą powszednią, Generał trwa na
posterunku w swoim domu. Honor Mu nie pozwala wyjechać
do Paryża albo Ciechocinka.
Dramat Generała polega właśnie na tym, że przeżywa tę
rocznicę tylko On jeden. Tak całkowita i przeraźliwa
samotność ma tragiczny wymiar. I byłaby jeszcze większym
dramatem wyobcowania Jego pamięci i przeżyć, gdyby nie
kilkunastoosobowa grupka młodzieży. Stoi ona w tę noc
przed domem Generała i protestuje. Pali Mu na jezdni
znicze, bo diabłu ogarek. Dzięki tej garstce prawicowych
lunatyków z Ligi Republikańskiej, Naszości czy innych
gromadek ultrasów generał Jaruzelski doznaje dobrego
złudzenia, że ktoś z nim dzieli przeżywanie daty.
Noc Stanu Wojennego jest zrytualizowana, gdyż 13 grudnia
wydłubany został przez propagandę III Rzeczypospolitej z
sekwencji bujnych zdarzeń lat 80. Datę tę wyodrębniono
jako symbol zła. Celebruje się ją w oderwaniu od
burzliwości, które ją poprzedzały i także późniejszych
politycznych następstw. Na przykład od obalenia budowli
na przedmieściu Szczecina zwanej murem berlińskim
(odpowiednik zburzenia Bastylii latem 1789) i wielu
innych osobliwości epoki.
Gen. Wojciech Jaruzelski pragnie, aby 13 grudnia 1981
wrócił do szeregu, w którym stoją zdarzenia. Jest to
daremny trud. Symbole żyją życiem oderwanym od biegu
historii. Funkcjonują zmistyfikowane, czyli oderwane od
sensu dziejów, natury zdarzeń. Wydłubanie takie zawsze
następuje dla tworzenia legend rzekomo potrzebnych
narodom, nurtom politycznym i co już na pewno wyznaniom
religijnym. Tego, co mianowano symbolem, nie sposób już
powtórnie zracjonalizować.
W intencji przypomnienia biegu zdarzeń, ich wzajemnego
powiązania i ukazania zależności gen. Wojciech
Jaruzelski zgodził się w tym roku na propozycję
kombatantów wojskowych i innych organizacji zajmujących
się pielęgnowaniem pamięci. Zainicjowali oni odtworzenie
poprzedzającego Stan Wojenny spotkania
Jaruzelski–Wałęsa–Glemp, na którym Generał proponował
stworzenie rady porozumienia o kompetencjach
mediacyjnych i arbitrażowych. "Solidarność" nie zgodziła
się na tę instytucję mającą w intencjach projektodawcy
uczynić Stan Wojenny zbędnym. Zahamować bowiem zdarzenia
biegnące ku zimowej klęsce gospodarczej, zupełnemu
sparaliżowaniu państwa i wybuchu konfliktów ulicznych,
które mogły prowadzić do walk przekształcających się w
wojnę domową. Ta zaś zakończyć by się musiała przecież
zewnętrzną interwencją zbrojną wykonaną przez trzech
sąsiadów Polski za dyskretnym przyzwoleniem USA i Europy
Zachodniej.
Na propozycję spotkania dwóch emerytowanych prezydentów
i prymasa odchodzącego na emeryturę Glemp i Wałęsa w
ogóle nie odpowiedzieli. Oni bowiem żyją z istnienia
symboli, nie zaś z uprawiania i ożywiania prawdy.
Niewygodne im było przypomnieć, że Stan Wojenny był
skutkiem odrzucenia porozumień.
Współczesne badania opinii publicznej, jeśli dotyczą
osoby Wojciecha Jaruzelskiego, wykazują dominującą
sympatię do Generała niemalejącą z latami. Pozytywnie
ocenia rolę Jaruzelskiego 30 proc., częściowo
pozytywnie, a częściowo nie – 43 proc., negatywnie – 22
proc. (Badano w 1999 r.). Wedle badań CBOS z 2001 r.
decyzję o wprowadzeniu Stanu ocenia jako słuszną 51
proc. Polaków, a jako niesłuszną – 25 proc. I to, pomimo
że już od 10 lat propaganda i programy szkolne
przedstawiają to zdarzenie jako przestępstwo wobec
społeczeństwa. Ta większość jednak maleje, w miarę jak
wymierają stare roczniki pamiętających zdarzenia sprzed
22 lat, a do grona badanych wchodzą pokolenia
oglądających tylko pojazdy pancerne i koksowniki w TV.
Dopóty będziemy społeczeństwem idiotów wyłaniającym
elity polityczne na swój obraz i podobieństwo, dopóki
poczucie historyczne kształtować będą symbole, czyli
oderwane od przebiegu dziejów stereotypy dobra i zła:
książę Józef w rzece, Piłsudski z ks. Skorupką robiący
cuda nad inną rzeką, 11 listopada, 3 maja, 13 grudnia,
legiony, Targowica, Kościuszek, "dzień zniewolenia" 22
lipca i tak wskroś cały kalendarz.
Gdyby historii uczono dyskutując np. o tym, do czego
właściwie zmierzała "Solidarność" 1981 niemogąca pod
rządami doktryny Breżniewa przejąć władzy w Polsce, ale
zdolna do unicestwienia nielubianego państwa... Albo o
tym, czy możliwy byłby w epoce Gorbaczowa Okrągły Stół
bez uprzedniego Stanu Wojennego w czasach Breżniewa. I
czy bez zahamowania tragicznego splotu zdarzeń w Polsce
1981 doszłoby w ogóle do epoki Gorbaczowa, czy też nie
byłoby jej, gdyby ZSRR zaangażował się zbrojnie w Polsce
1981, podobnie jak czynił to w Afganistanie. Gdybyż
rozwiązywano w szkołach zadania polityczne np. takie: co
powinien był – osądzając z perspektywy czasu – czynić
Jaruzelski, skoro jesienią 1981 r. studenci całego kraju
prowadzili przewlekły strajk okupacyjny protestując
przeciw wynikom demokratycznego wyboru rektora w
drugorzędnej uczelni prowincjonalnej. A masy
"Solidarności" unicestwiały "komunistyczną" władzę
grożąc swym własnym przywódcom, że albo zradykalizują
politykę opozycji, albo zostaną obaleni.
Oczywiście kombatanci "Solidarności" mogliby dylematy
wiążące zdarzenia i problemy formułować inaczej, po
swojemu. Żeby jednak ogół rozumiał np. dzisiejszą grę o
konstytucję europejską albo plan Hausnera, musiałby być
ćwiczony w tego rodzaju myśleniu politycznym o
przyczynach, skutkach, ich splątaniu. Nie jest do tego
zdolne społeczeństwo zapędzane do bezmyślnych obchodów
skamieniałych symboli podzielonych (w każdej epoce
inaczej) na te do czczenia i te do oplucia.
Samotność gen. Wojciecha Jaruzelskiego jest samotnością
myślącego męża stanu otoczonego zgrają małp. Nazwano Go
Generałem ze skazą. Stanowi ją niespotykana u polityków
wrażliwość, nie zaś Stan Wojenny.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kapitan żeglugi wiejskiej
Do Parlamentu Europejskiego odpłyną najlepsi z
najlepszych. Chyba że po drodze się rozbiją.
Kapitan żeglugi wielkiej Marek Szymoński, kandydat PSL
do Brukseli, to człowiek wielu zalet. Z praktyką w
administracji państwowej (był wiceministrem ds.
gospodarki morskiej w Ministerstwie Infrastruktury), z
pasją wychowawczą (był prorektorem Wyższej Szkoły
Morskiej w Gdyni i wykładowcą), umysłem ścisłym (jest
doktorem habilitowanym nauk technicznych) i
międzynarodowym obyciem (opłynął pół świata). Uzdolniony
i skromny.
Nic dziwnego zatem, że taki człowiek spotyka się ze
zwykłą ludzką zawiścią i ordynarnymi, chamskimi
pomówieniami.
Ponieważ do Parlamentu Europejskiego powinien on iść
czysty jak Wenus, co się z morskiej piany wynurzyła, aby
pięknością swoją dawać odpór brudowi tego świata,
podjęliśmy na własną rękę próbę oczyszczenia kpt.
Szymońskiego z różnych zarzutów stawianych mu przez złe
języki. Czynimy to przed Izbami Morskimi w Gdyni i
Szczecinie – bo na całym Wybrzeżu plugawią one dobre
imię byłego wiceministra, prorektora i kapitana w
jednym. Zarzuty te dotyczą wypadków morskich, które
rzekomo spowodował kapitan.
Mamy bardzo poważne podstawy sądzić, że to nie kierowane
przez Szymońskiego jednostki wpływają na przeszkody, ale
przeszkody rzucają się na niego. Co pozwala nam sądzić,
że nie tylko złe języki się na niego uwzięły, ale
również siły natury.
Bezczelny holownik
W lipcu 2000 r. u wybrzeży Ameryki Północnej odbyły się
wielkie regaty żaglowców w ramach tzw. OPSAIL (z
angielskiego – operacja żagiel). Wziął w nich udział
nasz eksportowy produkt – szkolny żaglowiec Dar
Młodzieży. Kpt. Marek Szymoński, wielbiciel żeglowania i
wielkich żaglowców, zamustrował się na Darze Młodzieży
jako komendant, aby popłynąć na ów sympatyczny rejs. A
ponieważ był wówczas jednocześnie prorektorem Wyższej
Szkoły Morskiej w Gdyni, która jest właścicielem i
armatorem "Daru", nie miał z tym problemu.
Na program rejsu oprócz regat składa się zwykle
zawijanie do różnych portów i branie udziału w paradach.
11 lipca 2000 r. odbyła się taka parada w Bostonie. Przy
wspaniałej słonecznej pogodzie, już pod sam koniec
parady, rozpierany ambicją kapitan Daru Młodzieży
rozkazał wykonać pod pełnymi żaglami spektakularny zwrot
zaledwie kilkadziesiąt metrów od nabrzeża, gdzie
znajdowały się tłumy widzów. Powiało. "Dar" się złożył i
zaczął sunąć coraz szybciej ku ludziom siedzącym w
kawiarnianych ogródkach na nabrzeżu. Ci zaczęli
spierdalać, kompletnie nie doceniając kunsztu manewru. A
już szyper płynącego obok holownika, który miał
wprowadzać żaglowce do bostońskiego portu, kompletnie
się pogubił i w strachu, że polski żaglowiec szkolny
wpłynie bukszprytem do kawiarnianego baru zamówić
kolejkę rumu, dał całą naprzód i walnął w burtę dziobową
naszego żaglowca, aby zmienić kierunek jego kursu i
odepchnąć od nabrzeża...
Tak więc po serii przyjęć, bankietów i honorów wrócił do
Gdyni Dar Młodzieży ze sporym wgnieceniem w burcie.
Sprawa oficjalnie nigdy nie została wyjaśniona ani
nagłośniona. Widać nikt nie chciał psuć dobrych
stosunków polsko-amerykańskich, bo od świadków zdarzenia
wiemy, że to amerykański holownik uderzył w polski
żaglowiec.
Namolne dno
Gdy na początku lutego 2003 r. żaglowiec Dar Młodzieży
został podniesiony w doku na rutynowy, odbywany co dwa
lata przegląd, jakież było zdziwienie stoczniowców i
inspektorów Polskiego Rejestru Statków, gdy okazało się,
że kadłub jest uszkodzony. Na kilu widać było rysy,
blachy poszycia były wgniecione. A przecież nikt nie
zgłaszał żadnej kolizji, żadnego zahaczenia o dno,
żadnego wypadku. Nie było też nic na ten temat w
dzienniku okrętowym.
Uczelnia – właściciel żaglowca – rozpoczęła wewnętrzne
dochodzenie, a dokumentacją z jego przebiegu podzieliła
się z Izbą Morską w Gdyni. Według wewnętrznych ustaleń
21 lipca 2001 r. ok. godz. 10.30 Dar Młodzieży dowodzony
przez kpt. Marka Szymońskiego (jako prorektor znów
podmienił w rejsie stałego komendanta) wyszedł z portu
Alesund w Norwegii na kolejną paradę i płynął fiordem
głębokim na 50–60 metrów w oczekiwaniu na zajęcie
kolejki w szyku. Ale ok. godz. 14.25 coś zgrzytnęło,
przechyliło statek na lewą burtę, a reje się zatrzęsły
jak gałęzie jabłoni na wietrze. Żaglowiec prawdopodobnie
zahaczył dnem o znajdującą się w tym rejonie na
głębokości ok. 3 metrów skałę zwaną przez Norwegów
Skjongflua. Ale czy to możliwe, skoro nikt w tę skałę
nie przypierdolił od stu lat?
Dodatkowo okazało się, że z brudnopisu dziennika
okrętowego (oficer na wachcie dokonuje wpisów na bieżąco
do tzw. brudnopisu, a potem jest to na czysto
przepisywane do właściwego dziennika, jednak oba
dokumenty są tak samo ważne) ktoś wyrwał dwie kartki z
zapisem wydarzeń akurat tamtego dnia. Opis zachowania
żaglowca wskazujący, że musiał on w coś uderzyć, znalazł
się natomiast w dzienniku prowadzonym oddzielnie przez
starszego mechanika.
Zrobiono z tej sprawy prawdziwą lokalną nagonkę na kpt.
Szymońskiego, który w międzyczasie przestał być
prorektorem w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni i został
wiceministrem do spraw morskich w Warszawie. Że uderzył
w skałę (jeśli nawet, to każdemu może się zdarzyć), że
zataił (kodeks morski wymaga, aby dowódca jednostki
takie zdarzenie bezwzględnie zgłosił w najbliższym
porcie) i że – to najstraszniejsze – ktoś sfałszował mu
dziennik okrętowy.
Nagonka miała charakter polityczny, rzecz jasna. Relacje
z konferencji prasowej, na której rzucono na kapitana
kalumnie, zamieściła skrajnie prawicowa "Nowa Myśl
Polska", liberalna "Gazeta Trójmiasto" (dodatek do
"Wyborczej") oraz związany z SLD "Głos Wybrzeża". A to
był ludowy minister – z PSL. "Głos Koszaliński" z 22
listopada 2001 r. informując o jego nominacji nazwał go
"kapitanem żeglugi wiejskiej".
My twierdzimy z całą mocą, że w Norwegii ani chybi dno
morskie rzuciło się na szkolny żaglowiec dowodzony przez
kpt. Szymońskiego – podobnie jak rok wcześniej
amerykański holownik rzucił się na niego w Bostonie.
Nauka zna takie przypadki podnoszenia się dna morskiego.
Norwegowie powinni przeprowadzić tam szczegółowe
badania. Co do dzienników... Z brudnopisu ktoś wyrwał
kartki, bo chciał usunąć zapisy, że nic się nie
wydarzyło. A dziennik starszego mechanika ktoś
specjalnie sfałszował w drugą stronę (bo normalnie jak
się coś fałszuje, to po to, aby ukryć wypadek). Tym się
powinna koniecznie zająć Komenda Miejska Policji w
Gdyni, przesłuchać ówczesną załogę "Daru" i wytropić
fałszerza.
Nieostrożne nabrzeże
Gdy Marek Szymoński przestał być wiceministrem, z
powrotem został kapitanem. Tym razem nie w Gdyni, na
żaglowcu, ale w Szczecinie (a właściwie w Świnoujściu)
na pasażerskim promie Polonia, który pływa między
Świnoujściem i Ystad.
Zatrudnienie przez Polską Żeglugę Morską kpt.
Szymońskiego na Polonii dość znacznie wzburzyło
szczecińsko-świnoujskich zazdrośników. Wiadomo – prom to
niezła fucha. Dwa tygodnie pływania, dwa tygodnie w
domu. I kasa niezła – kilka tysięcy dolarów. Kolejka do
posady była więc długa. Głupie spekulacje przeciął
dopiero dyrektor PŻM Paweł Brzezicki stwierdzając w
"Głosie Szczecińskim", że Szymoński jest nie tylko
doświadczonym kapitanem, ale jako minister usiłował
pomagać przedsiębiorstwu i on ma wobec niego dług
wdzięczności. Wow!
Kiedy więc 15 września 2003 r. Zarząd Portów Morskich w
Szczecinie i Świnoujściu S.A. zawiadomił miejscową Izbę
Morską, że prowadzony przez kpt. Marka Szymońskiego prom
pasażerski Polonia przybijając do nabrzeża w Świnoujściu
trzy dni wcześniej pierdolnął w to nabrzeże uszkadzając
odbijacze i część betonowej platformy, od razu
wiedziałem, co się stało. To nie kapitan w nabrzeże, ale
nabrzeże w kapitana stuknęło. I postępowanie
przygotowawcze w Izbie Morskiej w tej sprawie jest
kompletnie bez sensu. Oni w tym Świnoujściu powinni to
nabrzeże cofnąć do Zielonej Góry. Byłby spokój.
* * *
W Brukseli kpt. Szymoński będzie na właściwym miejscu.
To nie jest port, tylko miasto położone daleko na
lądzie, nie ma więc obaw, że Szymoński przypłynie tam
statkiem, żaglowcem lub promem, a ratusz rzuci się na
niego.
Znaczy kapitan
Zgodnie z rozporządzeniem ministra transportu i
gospodarki morskiej w sprawie kwalifikacji
zawodowych kapitanów polskich statków morskich
(Dz.U. z 1992 r. Nr 49, art. 18, poz. 227), aby
uzyskać dyplom kapitana żeglugi wielkiej, trzeba
mieć dyplom starszego oficera pokładowego oraz
12-miesięczną praktykę na stanowisku starszego
oficera pokładowego na morskich statkach o
pojemności 1600 BRT i powyżej w żegludze
międzynarodowej.Dyplomy kapitańskie na podstawie
dokumentów kwalifikacyjnych wydają Urzędy Morskie.
Marek Szymoński, choć całe życie zawodowe był
związany – jak podkreślał w licznych wywiadach – z
Gdynią, to dokumenty na dyplom kapitański złożył w
Urzędzie Morskim w Szczecinie. Cóż, wolno mu.
Marek Szymoński dyplom kapitański otrzymał w roku
1996. W środowisku twierdzą, że jako wymagane
miesiące pływania zgłosił m.in. okres swojego
zaokrętowania w charakterze starszego oficera na
Darze Młodzieży w okresie od listopada 1994 do
lipca 1995 r. „Dar” od 7 listopada 1994 do 17
marca 1995 r. stał w Gdyni przy kei na tzw.
postoju zimowym. I nigdzie zimą nie wypływał.
Trudno więc nazwać stanie przy nabrzeżu „żeglugą
międzynarodową”.
Aby sprawę ostatecznie wyjaśnić, zagadnąłem
obecnego dyrektora Urzędu Morskiego w Szczecinie
Piotra Nowakowskiego, który był dyrektorem również
wtedy, gdy Szymońskiemu dawano dyplom. Zbył mnie
ogólnikami i ustawą o ochronie danych. A szkoda,
bo miał okazję sprawę wyjaśnić, jak się pływa
stojąc.
Co ciekawe, na Szymońskiego ktoś w roku 1997
zakapował do resortu gospodarki morskiej podając
jego dyplom w wątpliwość. Ludzie są podli!
Dyrektor Departamentu Administracji Morskiej i
Śródlądowej Jerzy Miszczuk próbował wówczas
bobrować w papierach. Nic z tego nie wynikło.
Dodajmy, że akurat w tym czasie w resorcie
wiceministrem ds. morskich był... Piotr
Nowakowski, awansowany ze Szczecina. Czy to się
jakoś łączy? Wierzymy, że nie. Stawiałoby to
bowiem w złym świetle państwowego urzędnika.
Wyrażamy nadzieję, że wicepremier Marek Pol,
niedawny przełożony Marka Szymońskiego, jakoś tę
sprawę rozświetli. Aby plotki ostatecznie uciąć.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lewatywa z różańca "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Chciałabym podać Ojcu Świętemu plasterek salcesonu,
tylko gdzie znaleźć dobry – martwiła się cały tydzień
siostra Ludmiła z garkuchni Domu Arcybiskupów
Krakowskich odpowiedzialna za przygotowanie papie papu.
Poza salcesonem przygotowano ponad milion hostii, które
rozdawać będzie dwa tysiące księży i kleryków w ciągu
zaledwie piętnastu minut. To absolutny rekord świata
godny zapisu w Księdze Guinnessa.
• Na Śląsku Mumia Wolności odrzuciła zaloty Ruchu
Społecznego (resztówka po AWS) i zaczęła kokietować SLD.
Na Podlasiu z rządzącą koalicją SLD–UP wystartują
bractwa cerkiewne. Z Samoobroną Andrzeja Leppera –
Polska Unia Gospodarcza Wojciecha Kornowskiego,
przegrana w wyborach parlamentarnych. Na listach Mumii
Wolności we Wrocławiu znajdą się liderzy szalikowców
Śląska Wrocław, najbardziej bojowi zadymiarze. To odwet
Frasyniuka za przejście dżudoki Rafała Kubackiego do
klubu Samoobrona.
• Pułkownik WP Ryszard Chwastek w liście otwartym
skrytykował "barbarzyńską redukcję kadry" oficerskiej.
Zrobił tym dobrze ministrowi Szmajdzińskiemu, dając mu
pretekst do wyrwania Chwastka z kadry oficerskiej, czyli
kontynuowania polityki redukcji.
• Andrzej Lepper, podoficer, lider Samoobrony
zapowiedział, że ścisłe kierownictwo tej partii będzie
pobierać kaucje od kandydatów na posłów i samorządowców.
Posłów wycenił na milion złotych, samorządowców
zdegradował do stu tysięcy. Kaucje przepadną, jeśli
wybrani z listy Samoobrony przejdą
potem do konkurencji. Pomysł spóźniony nieco, bo
czterech posłów już mu bryknęło. Czyli cztery duże bańki
w plecy.
• Łamie się koalicja Platfusmersów i PiSuaru posiadająca
drugi wynik (18 proc. poparcia) w samorządowych
rankingach przedwyborczych. Spółka POPiS miała wystawić
kandydatów na prezydentów przynajmniej w 11 dużych
miastach. W dwa miesiące po uroczyście odtrąbionej w
mediach deklaracji zdołano ustalić jedynie dwóch.
• Wyleniał Lech Wałęsa. Z powodu upałów zrzucił na lato
wąsy. Kiedyś "NIE" proponowało mu wielkie pieniądze za
odesłanie ich Urbanowi. Nie połakomił się. Do
historycznego spotkania Lecha Wałęsy, Mieczysława
Wachowskiego oraz państwa Lecha i Jarosława Kaczyńskich
doszło po latach w Gdańsku. Tym razem wyżej wymienieni
nie strajkowali, nie knuli, nie obalali ustroju
socjalistycznego godząc przy okazji w sojusz ze
Związkiem Radzieckim, tylko zasiedli wspólnie w ławach
sądowych. Państwo Kaczyńscy zarzucili Wałęsie i
Wachowskiemu "wielokrotne przestępstwa", a Wachowski
zarzucił Kaczorom branie pieniędzy z FOZZ. Falandysz
robił za papugę.
• Obywatelowi Mirosławowi Danielakowi, znanemu
publiczności jako Malizna, od półtora roku oczekującemu
na proces tzw. starego Pruszkowa w jednym ze śląskich
więzień, odebrano telefon komórkowy. No i jak się teraz
będzie Malizna kontaktował z innymi bossami Pruszkowa,
którzy siedzą gdzie indziej i nadal mają komórki?
• Po pobiciu prezesa "Odry" Walusia Polska Konfederacja
Pracodawców Prywatnych wydała histeryczne oświadczenie:
"... żaden z przedsiębiorców i pracodawców, szczególnie
prywatnych nie może czuć się bezpiecznie we własnej
firmie, we własnym mieście i we własnym kraju...".
Konfederacja Bochniarzowej twierdzi, że pracodawcy czują
się jak przestępcy wyjęci spod prawa i protestuje
przeciw spektakularnym aresztowaniom biznesmenów oraz
oskarża "część władz" o aprobowanie nieinterwencji
policyjnej w "Odrze". O tym, że trzeba ludziom płacić –
ani słowa. Oświadczenie to szczyt bezczelności, wręcz
prowokowanie do bicia.
• Komendant główny policji gen. insp. Antoni Kowalczyk
ma odejść ze stanowiska. Dymisja nie ma związku z
nieróbstwem policji podczas zadymy w szczecińskiej
"Odrze"; komendant ma polecieć za tzw. całokształt.
Następcą Kowalczyka zostanie prawdopodobnie obecny jego
zastępca nadinsp. Władysław Padło. Padło na Padłę.
• Wedle "Gazety Wyborczej" relacjonującej w zeszłym
tygodniu najnowsze naukowe odkrycia, jąkanie się wynika
z ukrytej wady mózgu. Gratulujemy redaktorom odwagi.
• W stolicy na placu Inwalidów bankomat wydaje banknoty
Narodowego Banku Polskiego śmierdzące końskim gównem.
Bank Balcerowicza ortodoksyjnie twierdzi, że pieniądze
nie śmierdzą.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szmatmeni
Jeśli prawdziwe jest prawie marksistowskie powiedzenie,
że ubranie kształtuje świadomość, to dwie partie,
dawniej rządzące, a obecnie pozaparlamentarne, mają się
zupełnie różnie: były prominent Akcji Wyborczej
Solidarność Prawicy upadł nisko, a ekslider Unii
Wolności spadł na cztery łapy.
Gdyby obaj zrzucili łaszki, pewnie by się okazało, że
prawda jest naga: w czasie recesji nawet fucha modela
nie hańbi.
Leszek Wysoka Stopa Balcerowicz: zamszowy garnitur
Benetton, koszula
Da Vinci, szal Valentino.
Sesja dla magazynu „Twój Styl” – „Styl. Bezpłatny
dodatek dla Twojego Mężczyzny” (grudzień 2001).
Opis szczegółowy stroju prezesa NBP cytujemy:
Demoniczna gotycka czerń...
w wydaniu total look. Garnitur z miękkiego
delikatnie połyskującego aksamitu
z zapięciem na jeden guzik optycznie
wyszczupla sylwetkę...
Stefek Burczymucha NiesioŁowski: trzyczęściowy
garnitur Pawo, błękitna
koszula i srebrnoszary jedwabny krawat Pawo
Respect, czarne półbuty Alka.
Sesja zdjęciowa dla łódzkiej mutacji
„Gazety Wyborczej” (28 marca 2002).
Autor : P.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tajne bankiety "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kwiatkowska "Jedynka" nadała dokumentalny debiut Marcela
Łozińskiego "Koło Fortuny" o celebrowaniu przez
wczesnogierkowski PRL powrotu Fortuny z Sapporo. Ten
nudny film powinien być dedykowany redakcji sportowej
publicznej telewizji, która wiedzie prym w podbijaniu
narodowego bębenka przy każdym występie Małysza. Patos i
głupota - wtedy i teraz takie same. Są jednak zasadnicze
różnice. 30 lat temu decydenci sportowi i polityczni
Fortunie musieli coś dać, choćby dwupokojowe mieszkanie.
Dzisiaj to Małysz dotuje państwo podatkami od
wyskakanych przez siebie pieniędzy.
W "Tygodniku politycznym Jedynki" Andrzeja
Kwiatkowskiego posłanka Joanna Sosnowska (SLD-NIE) -
projektodawczyni ustawy mającej nadać lepsze prawa
cywilne i majątkowe nieślubnym rodzinom, w tym
homoseksualnym - oraz działaczki lewicy ministerki
Jolanta Banach i Barbara Labuda pokornie tłumaczyły się
przed posłami Ligi Polskich Rodzin, blondyną z PO i
samcem z PiS z niecnego tego zamiaru. Przepraszały, że
żyją objawiając strach przed opozycją i kolegą Glempa,
Millerem. Dama z LPR przekonywała telewidzów, że branie
ślubów jest zgodne z "prawem naturalnym". Szkoda, że nie
wiedzą o tym ptaszki, rybki, koty i inni uczestnicy
natury.
Powrócił z Salt Lake City honorowy trzymacz kółka
olimpijskiego nazwiskiem Wałęsa. Przechwycił go od razu
TVN i w "Kropce nad i" jął molestować o stosunek do
PeKaOla nazwiskiem Paszczyk. Lechu nie ma żalu do
nikogo, ale czuje się nie wykorzystany, bo nikt mu nic
na igrzyskach nie kazał załatwiać. A on załatwiać
potrafi; ruską armię wyprowadził, wprowadził nas do
NATO, długi zagraniczne umorzył i tylko Gąsiorowski, ten
od Bagsika, nie pozwolił deportować się do kraju. A
gdyby Paszczyk dał Wałęsie kapelusz, kurtkę i
wypowiedział życzenie, to Małysz wróciłby z olimpiady z
dwoma złotymi medalami.
Krzysztof Skowroński w TV Puls zadał prezesowi Hewlett
Packard Polska Andrzejowi Dopierale dziwne pytanie. Czy
skoro we wszystkich krajach Unii Europejskiej od dawien
dawna działają programy komputerowe, które wiedzą, gdzie
i ile czego rośnie i co jest hodowane, to dlaczego
Polska musi taki program tworzyć od początku, wydając na
to setki milionów? Prezes firmy odpowiedział, że polskie
rolnictwo jest jedyne i wyjątkowe i musi mieć unikalny
system komputerowy. Dopierała udowodnił, że sam powinien
się znaleźć w bazie danych o rolnictwie. Robi jaja.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przyjedź wale na przysięgę
200 rezerwistów wezwała obowiązkowo Jednostka Wojskowa w
Nisku, województwo podkarpackie. Tylko po to, aby szweje
złożyli nową (no może nie tak całkiem nową, bo
obowiązuje od 12 lat) przysięgę wojskową. Srał pies kasę
na bilety i zwrotkę za stracony dzień w robocie. Armia
zapłaci. Widać dowodzący wojskiem kapelani ustalili, że
nie może być tak, że żołnierz polski w przeszłości
przysięgał wierność Armii Radzieckiej, a w wolnej
Pomrocznej jeszcze tego nie odszczekał. Teraz, w myśl
nowej przysięgi, żołnierz polski służy Rzeczpospolitej
Polskiej i jak prezydent stoi na straży Konstytucji i
granic. Tak mu dopomóż Bóg!
Dlatego musi odszczekać plugastwa z poprzedniej epoki.
Pewnie zaraz po mszy polowej z tacą.
Kapitan Krzysztof Baran z Wojskowej Komendy Uzupełnień
Nisko oświadczył "Nowinom", że nikogo nie powinno
obchodzić, czy instytucja ta wezwie 200 czy 1000
rezerwistów, i po co. Jest to tajemnica wojskowa. Z
kolei trep – wychowawca z garnizonu rzeszowskiego
powiedział, że armia od czasu do czasu wzywa
rezerwistów, aby uaktualnić ich dane i przy okazji wymóc
przysięgę. Tak.
Ma rację pan kapitan Baran. Kogo, do kurwy nędzy,
obchodzi, jak wojsko wydaje pieniądze i na co? Przysięga
rzecz święta, tak jak i tajemnica wojskowa. Kto myśli
inaczej, jest defetystą, sabotażystą, ateistą i pod
ścianę z nim. Tak głosi paragraf 22.
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wienerschnitzel z Baraniny cd.
Czym grozi międzynarodowe sprzysiężenie tajnych służb?
9 kwietnia przed Sądem Krajowym w Wiedniu odbędzie się
kolejna odsłona sprawy Jeremiasza B., ksywa Baranina,
oskarżonego m.in. o zlecenie zabójstwa ministra sportu w
rządzie Buzka Jacka Dębskiego.
Dwukrotnie ("NIE" nr 49/2002 i nr 4/2003) obszernie
opisywaliśmy kulisy śledztwa w sprawie zabójstwa
Dębskiego. Przedstawiliśmy fakty, które zaprzeczają
prokuratorskiej tezie, że eksministra kazał zabić
Jeremiasz B., a zlecenie wykonał Tadeusz M., ksywa
Sasza.
Wiele wskazuje na to, że Baraninę na wolnym ogniu chcą
upiec służby specjalne Polski i Austrii. Sprawa
Dębskiego spadła im jak z nieba.
Krótko przypomnijmy: 11 kwietnia 2001 r. Jacek Dębski
otrzymał śmiertelny postrzał. Towarzyszyła mu jego
znajoma Halina G., znana jako Inka. Została oskarżona o
współudział w zbrodni. Jej zeznania obciążyły Jeremiasza
B. i Tadeusza M. Tego ostatniego znaleziono martwego w
celi aresztu.
Austriackie badanie
Jeremiasz B. od lat był informatorem austriackiej
policji, w tym elitarnej formacji EDOK powołanej do
zwalczania obcej przestępczości zorganizowanej. Dzięki
jego informacjom rozbito kilkanaście grup przemycających
m.in. broń, narkotyki, alkohol i papierosy. W zamian
funkcjonariusze przymykali oczy na nie zawsze czyste
interesy Baraniny. Po zmianie rządu w Austrii nowy szef
tamtejszego MSW powziął przypuszczenie, że jednostka
działa nieudolnie, a niektórzy policjanci umoczeni są w
korupcyjne afery. Nad formacją zawisła groźba
rozwiązania. Wówczas w EDOK wyłoniła się grupa
funkcjonariuszy, którzy byli zdecydowani zachować robotę
i przywileje. Wymyślili spektakularną akcję
"oczyszczania szeregów". Przy okazji chcieli
skompromitować Baraninę, który – jako główny informator
– zbyt dużo wiedział o machlojkach. Oskarżony o
popełnienie poważnych przestępstw stawał się mniej
wiarygodny jako świadek.
W dniach 20–23 kwietnia 2001 r. w Warszawie doszło do
tajnego spotkania trzech oficerów EDOK z ich polskimi
kumplami z Centralnego Biura Śledczego. Tym drugim
towarzyszyła znana dziennikarka jednego z ogólnopolskich
mediów, przedstawiona Austriakom jako policjantka.
Podczas poufnych rozmów zakończonych równie poufną bibą
ustalono m.in., że obie strony będą dążyły do
skompromitowania Jeremiasza B. Polscy policjanci chcieli
Baraninę obciążyć jak największą liczbą zbrodni, aby
wykazać, że jest on bossem polskiego podziemia. Stąd
przecieki do mediów, że to on stoi za zabójstwem
Pershinga, strzelaniną w barze Gama czy egzekucją Rafała
K., ksywa Junior (zabójstwa już wyjaśniono, a sprawcy
siedzą w aresztach lub więzieniach).
EDOK reprezentowali Martin G., Udo S. oraz Robert
Kurzewski. To ten sam funkcjonariusz, który w czerwcu
2002 r. potajemnie odwiedził w areszcie Halinę G.
obiecując jej załatwienie statusu świadka koronnego w
zamian za wskazanie Saszy jako zabójcy Dębskiego.
Podczas wspomnianego spotkania Austriacy ujawnili
tajemnice służbowe, które później przeciekły do
niektórych polskich mediów. Wiadomość o tym dotarła do
szefa jednej z komórek EDOK, podpułkownika Josefa
Benekovitsa, który zamierzał zrobić z tego aferę. W
zamian został pomówiony przez dwóch podwładnych o to, że
dał się przekupić i krył Jeremiasza B. Nowy szef policji
posunął Benekovitsa ze stołka, a prokurator szybko
wyrychtował akt oskarżenia. Dwaj pomawiający go
policjanci, którzy przyznali się do brania łapówek,
dostali kary więzienia w zawiasach. Podpułkownik
Benekovits został niedawno skazany przez wiedeński sąd
pierwszej instancji na 2 lata paki, bez zawiasów.
EDOK i tak został rozwiązany, ale w powstałym na jego
miejsce BKA (Bundeskryminalamt) robotę znaleźli
niektórzy funkcjonariusze tamtej formacji. Właśnie ci,
którzy zainicjowali "czyszczenie szeregów".
Namierzanie Dębskiego
Na krótko przed śmiercią Dębski chlapnął, iż razem z
kilkoma innymi osobami robił interesy, w które włączeni
także byli oficerowie z WSI. Chodziło o transfer 600
tys. dolarów za granicę oraz gry na światowych giełdach.
Razem z Dębskim forsę prali księża salezjanie znani z
tzw. afery Bosko oraz osoby z otoczenia Krzaklewskiego.
Głównym maklerem tego towarzycha był Ryszard C.
Najwięcej pretensji do Dębskiego mieli jego niedawni
polityczni kumple. Eksminister powiedział nawet swojej
żonie, że jeśli coś mu się stanie, to przez ludzi z AWS.
W dniu poprzedzającym zabójstwo, gdy wrócił wieczorem do
domu, był wyraźnie przygnębiony. Nazajutrz, gdy Dębski i
jego znajomi, w tym Inka, opuszczali hotel Victoria, by
udać się do Casa Nostra, Dębskiego na ulicy zatrzymał
niejaki Nastek, jeden z bardziej znanych śródmiejskich
gangsterów, z którym były minister utrzymywał
przyjacielskie kontakty. Nastek przekazał Dębskiemu,
żeby się pilnował, bo ktoś go namierza. Dębski odparł,
że nie pęka i ma przy sobie giwerę. Mieli się spotkać
tego dnia w nocy lub następnego. Trzy godziny później
padł śmiertelny strzał.
Kluczenie Inki
Halina G., główny świadek oskarżenia w sprawie
Dębskiego, ciągle zmieniała zeznania. Są w nich
dziesiątki niekonsekwencji, których prokuratura nie
wychwyciła lub nie chciała wychwycić. Prokurator pominął
też zeznania innego istotnego świadka, który z mostu
Poniatowskiego widział zabójcę oraz jego kompana tuż
przed zamachem. Obaj mężczyźni przyjechali w pobliże
mostu ciemnym BMW. Świadek nazywa się Robert P., a jego
zeznania, gdyby ktoś w Prokuraturze Okręgowej zapomniał,
znajdują się w tomie XXII akt, karta 1803.
Prokurator Andrzej Komosa dopiero 2 kwietnia 2002 r.
przesłuchał Joannę N., konkubinę Saszy. Kobieta zeznała,
że w dniu zabójstwa Dębskiego Tadeusz M. przebywał w jej
mieszkaniu. Mieli mały jubel – piątą rocznicę poznania
się. Sasza dał jej prezent z dedykacją. Joanna N.
wskazała innych świadków, którzy mogą potwierdzić
obecność Tadeusza M. na Śląsku. Jak pisaliśmy, tajna
policyjna analiza rejestracji rozmów prowadzonych przez
telefony przypisane w śledztwie Saszy, eliminuje go jako
sprawcę zabójstwa Dębskiego.
Umorzono śledztwo w sprawie zgonu M. w areszcie.
Śledztwo posiadało dziwną kwalifikację "w sprawie
nieumyślnego spowodowania śmierci". Kto byłby tak
nieumyślny, żeby wyhuśtać Saszę, prokuratura nie
precyzuje. Nadal nie wyjaśniono, dlaczego denat miał
złamane żebra, krwawe wybroczyny na boku oraz ślady na
ramieniu i głowie, które wskazywałyby na działanie prądu
elektrycznego. Dziwne też jest, że w czasie drugiej
obdukcji, po ekshumacji okazało się, że zaginęły żołądek
i jedna nerka. Zaginęły, a nie np. uległy rozkładowi.
Tak stoi w protokole. Sąsiad Tadeusza M. w areszcie na
Rakowieckiej (nie byle kto, bo sam prezes PZU "Życie"
Grzegorz W.) skarżył się, że w późnych godzinach nocnych
z 25 na 26 czerwca 2002 r. z celi Saszy dochodziły
głośne łomoty. Być może Tadeusz M. lubił w nocy
stepować, ale są też inne wytłumaczenia tego zjawiska.
(Grzegorz W. zna je z doświadczenia). Może ktoś w nocy
usilnie pomagał Saszy rozstać się z tym padołem?
Nie jest też prawdą, że rano 26 czerwca kilka osób
widziało Tadeusza M. w celi, w tym więzień pomagający
roznosić posiłki. Żarcie wsunięto do celi przez mały
otwór w drzwiach. Wydano suchy prowiant, ponieważ za
godzinę aresztant miał być wieziony do sądu. Oficjalna
wersja głosi, że Sasza wstał, zjadł śniadanie i się
powiesił. Może jednak było tak, że aresztowany zginął w
nocy, gdy oddziału pilnuje jeden człowiek. Akurat tej
nocy zepsuła się kamera monitorująca korytarz oddziału.
Brak żołądka powoduje zaś, że nie można ustalić, czy
znajdowała się w nim świeżo skonsumowana treść
pokarmowa, a więc określić, czy zgon nastąpił po
śniadaniu czy na czczo.
Uważamy za dziwne, że w sprawie zabójstwa Dębskiego
pojawiło się tyle uzasadnionych wątpliwości. Jeszcze
dziwniejsze jest, że wątpliwości nie miał prowadzący
śledztwo prokurator.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie kopać "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Solorz i upadlina cd.
Nowe fakty w sprawie upadku Banku Staropolskiego. Czy
adwokat z Ostrołęki wywalczy pieniądze dla oszukanych?
Sąd Okręgowy w Ostrołęce ustami sędzi Teresy Suchcickiej
wydał wyrok. Wyrokowi wydał rygor natychmiastowej
wykonalności. W ten sposób Maria H. odzyskała 5058 zł 16
gr utraconych w wyniku upadku Banku Staropolskiego.
Zapłacił Invest-Bank, przeciwko któremu Maria H. złożyła
pozew. Dlaczego Invest-Bank ma płacić długi upadłego
Staropolskiego?
* * *
Jak pisaliśmy w artykule "Solorz i upadlina" ("NIE" nr
46/2002), wskutek kombinacji między panami
Solorzem-Żakiem i Bykowskim doszło do najbardziej
spektakularnego upadku banku. Blisko 150 tys. osób wraz
z rodzinami zostało w mniejszy lub większy sposób
poszkodowanych. Ich straty oblicza się na 156 mln zł.
Ludzie tracili oszczędności całego życia. Tracili też
zdrowie: stres może je niszczyć.
Bankowy fundusz gwarancyjny zwracał im tylko część
wkładów, reszta zdawała się stracona na zawsze. Tym
bardziej że ofiary upadłości Staropolskiego przeważnie
nie miały kasy na procesy, w których trzeba było opłacać
prawników i wpłacać kaucję proporcjonalną do żądanej
kwoty.
Byli klienci Staropolskiego nie dali jednak za wygraną.
Jednoczyli siły w kilku stowarzyszeniach, aż powstał
Zespół Stowarzyszeń Poszkodowanych przez Zygmunta
Solorza-Żaka z siedzibą w Krakowie, przy Królewskiej 57.
Zapadła tam decyzja o dochodzeniu szmalu bezpośrednio od
Solorza, potentata medialnego, który – zdaniem zespołu –
odpowiada za upadłość Banku Staropolskiego. Szczegółowo
pisaliśmy o tym w poprzednim artykule.
* * *
Jest jednak druga metoda; wybrał ją mecenas Jan H. z
Ostrołęki. Droga prowadzi bezpośrednio do Invest-Banku,
od którego zdaniem mecenasa poszkodowani mogą dochodzić
kasy. Wprawdzie Invest-Bank należy do Solorza, czyli
kasa jest ta sama, ale droga do niej – zupełnie inna.
Wywód mecenasa jest dość prosty. Jego klientka
(prywatnie żona) Maria H. wpłaciła swoje oszczędności na
konto Banku Staropolskiego, będąc święcie przekonaną, że
lokuje szmal w Invest-Banku. Złożyła bowiem oszczędności
w siedzibie Invest-Banku, kasę przyjęła pracownica
Invest-Banku w okienku Invest-Banku i na umowie figuruje
logo Invest-Banku. Co prawda – obok znaku
Staropolskiego, ale kto by tam zwracał uwagę na takie
szczegóły. Ludzie zazwyczaj umów nie czytają, traktując
bank jak instytucję najwyższego zaufania społecznego.
Bank Staropolski był bankiem widmo. Przyjmował lokaty
dewizowe w oddziałach Invest-Banku, zatrudniał tych
samych pracowników co Invest-Bank (tyle że na 1/2 lub
1/4 etatu).
Nie jest też prawdziwa wysuwana przez Invest-Bank
teoria, że działalność obydwu banków się uzupełniała,
gdyż Invest-Bank w 1999 r. nie posiadał zezwolenia
dewizowego pozwalającego na prowadzenie rachunków
dewizowych. 29 czerwca 1998 r. prezes Narodowego Banku
Polskiego Hanna Gronkiewicz-Waltz wystawiła upoważnienie
numer 4/98 (patrz reprodukcja).
* * *
Wyrok wydany przez sąd w Ostrołęce jest zaoczny. Na
sprawie nie było reprezentacji prawnej Invest-Banku.
Wobec nieobecności pozwanego sąd zasądził ponad 5 tys.
kwoty głównej i 3 tys. kosztów procesowych od
Invest-Banku. Szmal na konto Marii H. już wpłynął,
jednak ofiary Staropolskiego muszą się powstrzymać z
fetowaniem sukcesu do czasu rozpatrzenia odwołania,
które złożyli prawnicy Invest-Banku. W pierwszej połowie
grudnia odbędzie się kolejna rozprawa, na której sąd
odniesie się do zarzutów Marii H.
Mecenas Jan H. jest pewny siebie: – Sprawa jest
oczywista i nie powinniśmy jej przegrać.
* * *
Adwokaci z kancelarii Jamka & Topolski działający w
imieniu Invest-Banku w piśmie procesowym podnoszą, że
Marii H. nie łączyła z Invest-Bankiem umowa, gdyż
powódka nie posiadała w tym banku rachunku. Ich wywód
jest niezwykły: Logo INVEST BANK S.A. na druku tych umów
mogło być umieszczone między innymi dlatego, że umowy
podpisywane były w filii INVEST BANK S.A. To znaczy, że
gdyby Maria H. podpisywała umowę w restauracji
McDonald’s, to na druku powinno się znaleźć logo tej
jadłodajni. Ciekawe, ile Invest-Bank płaci prawniczym
orłom za takie wywody?
W innym miejscu pisma procesowego prawnicy Invest-Banku
piszą równie śmiesznie. Odnoszą się bowiem do zarzutu,
że na budynku bankowym była tylko reklama Invest-Banku:
... logo Banku Staropolskiego S.A. w pomieszczeniach
zajmowanych przez INVEST BANK S.A. jest widoczne.
Dokumentują to zdjęcia fotograficzne sporządzone ze
slajdów. Należy tylko dodać, iż wielkość oznaczeń Banku
Staropolskiego S.A. była proporcjonalna do zakresu usług
świadczonych na rzecz tego Banku przez INVEST BANK S.A.
Owo widoczne logo to nalepka wielkości kilku
centymetrów, w rogu drzwi wejściowych i na szybie kasy.
Idąc znowu tropem logiki mecenasów – gdyby Staropolski
słabo działał, a Invest-Bank miałby milion razy większe
od niego obroty, to "widoczne" oznaczenie Staropolskiego
mogłoby być wielkości główki od szpilki.
* * *
Wobec tak mocnych argumentów Invest-Banku trudno się
dziwić pewności mecenasa H. Z wielką uwagą będziemy
czekać na wyrok sądu w Ostrołęce. Jego treść będzie
miała ogromne znaczenie dla 150 tys. poszkodowanych.
Może też rzucić nowe światło na sprawę upadku
Staropolskiego.
Na przykład chcielibyśmy wiedzieć, gdzie był nadzór
bankowy? Kto dopuścił do funkcjonowania cudacznej
hybrydy dwóch banków? Jak ówczesna szefowa banku
centralnego Gronkiewicz-Waltz mogła się zgadzać na
istnienie banku, który miał 2 oddziały i 58 okienek w
innym banku? Pytania – te oraz z poprzedniego artykułu,
dotyczące udziału w sprawie Solorza-Żaka – nie powinny w
sądzie zostać bez odpowiedzi.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ten wyjątek się opłaci
Od kilkunastu lat Pospolita Trójczyna brana jest na
wszystkie sposoby. Z lewa i z prawa, na misjonarza i od
tylca, wreszcie w grupowych koalicyjnych orgietkach.
Wszyscy już podupczyli i co? Ano nic. Nasienie ich
jałowe albo ośrodki mózgowe za wytrysk odpowiedzialne
zawiodły.
To Twoja wina, Wyborco! Uwierzyłeś, że jesteś cząstką
jakiejś zbiorowej mądrości, a jesteś durniem. Nie
tłumaczy Cię, że obiecywali prężne wzwody i obfite
wytryski, że nie mając lepszego pomysłu, metodą prób i
błędów wystawiłeś zadek swojej ukochanej Pospolitej
każdemu, kto chciał brać. Skoro jesteś za głupi, żeby
dobrze wybrać, to siedź, kurwa, w domu. I nie bredź o
bezrybiu. Żeby było z czego wybierać, trzeba sobie
najpierw wyhodować. I mieć absolutną pewność, że warto,
a nie jak tępe bydło wrzucać kartki, bo namiestnik z
jakiegoś pałacu kazał. A namiestnik każe, żeby taki
pajac mógł powiedzieć, że go tysiące wybierały, że jest
reprezentantem i ma mandat.
Skoro masz już pewność, że dobrze wybrać nie można, bo
wszystkie pozycje bezskutecznie wypróbowane, a
możliwości wyboru masz takie jak Żyd w Oświęcimiu, nie
ruszaj dupy z domu na żadne wybory i głosowania. No
chyba, że powstanie jakaś egzotyczna koalicja programowa
dobrych i mądrych ludzi. (...) To mogłoby dać nadzieję.
Ale poparcie nie może być bezwarunkowe. Przede wszystkim
deklaracja, potem zapis w konstytucji, że koalicja jest
zawierana na pełną kadencję. A brak kompromisu przez
tydzień w jakiejkolwiek sprawie powoduje obowiązek
spotkania z rozjemcą zaufania publicznego, który wysoko
umawiającym się koalicjantom spuszcza solidny wpierdol i
do skutku pyta o konsensus.
Przyznać trzeba, że to jednak nieco ryzykowne. Lepiej
więc siedź w domu. Może na skutek całkowitego uwiądu
demokracji w Pospolitej Trójczynie Europa się zlituje i
powtórzy rozbiory? A jak Leppery się wybiorą i
generalissimus weźmie wszystko, to Bushmeni nas wyzwolą
i stanem swoim uczynią? Widzisz, durniu, tę perspektywę?
Od tej dyrektywy raz tylko warto odstąpić. Referendum
europejskie to zupełnie inna sprawa. Po raz pierwszy w
życiu (i może ostatni – rządzący jakoś nie lubią pytać
swego ludu o zdanie) możesz się skutecznie wypowiedzieć.
Więc jeśli wiesz, co i dlaczego chcesz powiedzieć, rusz
dupę do urny.
Leszek Garmulewicz, Gliwice
Europejczyk z grabiami
Można by sądzić, że zdecydowany przeciwnik UE, Lepper,
nie będzie się babrać przy europejskim korycie.
Tymczasem pan przewodniczący zdecydował się zapewne z
ogromnym bólem serca reprezentować Samoobronę przez
najbliższy rok podczas obrad Parlamentu Europejskiego.
Widać, że szmal z europejskiej kasy panu Andrzejowi nie
śmierdzi. Za jeden dzień zbijania bąków w Strasburgu
będzie otrzymywać 250 euro diety, a podróże w obie
strony też mu Unia zasponsoruje.
Oczywiście, przewodniczący Samoobrony będzie w
Strasburgu wyłącznie po to, aby dbać o interesy
wszystkich Polaków.
Jak widać, do zasiadania w strukturach UE ciągnie nie
tylko eurooszołomów z PO czy SLD, ale też człowieka,
który uważa, że jego kraj nie powinien się w Unii
znaleźć. Może by tak więc Lepper przekazał te diety
oficjalnie i w całości na jakiś dom dziecka lub PCK.
Rafał Ch., Piła
(e-mail do wiadomości redakcji)
Władza wie
Cóż z tego, że mogłabym się podpisać pod każdym słowem z
artykułu "Precz z polskim okupantem"? Cóż z tego, że
wszyscy z mojej rodziny i większość znajomych potępiają
napaść na Irak, udział w niej Polski, a teraz okupację
tego kraju? Kogo obchodzi zdanie zwykłych ludzi?
Wprawdzie jeszcze ani premier, ani prezydent nie nazwali
nas przypadkowym społeczeństwem, ale stwierdzili, że
czasem trzeba podejmować "mądre" i "słuszne" decyzje
nawet wbrew opinii społecznej! (...) Dla mnie pogląd, że
w Polsce jest wolność i demokracja, to kpina. Taka
arogancja władzy, nie tylko tej, ale i poprzedniej, a
również tych, którzy do niej aspirują, występowała
ostatnio może jeszcze za Gomułki. Porównywalna z
arogancją jest również głupota. Stach pomyśleć, że
przyjdą wybory. Nie ma na kogo głosować! Mimo to ktoś
jednak zostanie wybrany i będzie rządzić. Tak samo
arogancko i głupio jak dotychczas! (...)
Iwonna Olszewska, Warszawa
"Kto go popchnie"
W związku ze stwierdzeniem J. Urbana w felietonie "Kto
go popchnie" ("NIE" nr 18/2003), iż "... żadne, choćby
niskiego szczebla, statutowe gremium SLD nie uchwaliło
politycznej rezolucji przeciw aktywnemu poparciu przez
polskie władze blisko-wschodniego najazdu USA",
informuję, że uchwały takie podjął Zarząd
Jeleniogórskiego Oddziału RS NIE i Środowiskowe Koło
SLD-NIE. Tę ostatnią włączono następnie do uchwały III
Powiatowego Zjazdu SLD w jeleniej Górze.
Józef Pawłowski
prezes JO RS NIE
(...) Informuję zatem, że na Zjeździe Śródmiejskiego SLD
(organizacji warszawskiej) wystąpiłam z inicjatywą
podjęcia uchwały przeciwko planowanej wojnie z Irakiem.
22 lutego 2003 r. przyjęła ją – jako uchwałę zjazdową –
Rada Śródmieścia. Trzy razy liczono głosy mając
nadzieję, że nie przejdzie. Na szczęście więcej było
przeciwników wojny niż jej zwolenników. (...)
Marzena Sosnowska
członkini Zarządu Śródmiejskiego SLD
Niewierny Urban
W ciężkich chwilach "NIE" było naszą pociechą i
kształtowało naszą opinię o wydarzeniach. Wierzyliśmy we
wszystko, co Pan napisał. Teraz jesteśmy bardzo
rozczarowani Pana wystąpieniem przed komisją śledczą
oraz tym, co Pan wypisuje o premierze i SLD. (...) Pan
uważany jest za człowieka lewicy, powinien bronić
premiera, a co Pan wyprawia? Pogłębia go i daje na
pożarcie takim oszołomom jak Ziobro.
Gdy słuchaliśmy przesłuchania premiera, przed komisją
było nam przykro i smutno, że taki smarkacz (żądny
władzy) tak wyżywa się nad premierem, obrażając i
uznając winnym. Ziobro nie chciał dojść prawdy, a jego
pytania nie miały nic wspólnego z wyjaśnieniem afery. Ja
myślę, że Pan wie o sprawie więcej, tylko Pan milczy,
nie chcąc być zamieszany, ale jako uczciwy człowiek
powinien Pan w swoim piśmie wstawić się i drążyć ten
temat tak, aby oczyścić premiera.
Janina Starska, Warszawa
Pańszczyzna
Wieś Osobnica, okolice Jasła, dawne Krośnieńskie.
Niedziela: ksiądz z ambony wyczytuje nazwiska rodzin,
które w danym tygodniu mają obowiązek pracy na plebanii
(czytaj: w polu proboszcza). Pełny zakres prac rolnych i
inwentarskich. Nieobecność może być usprawiedliwiona
kwotą 30 zł dniówka. Pańszczyzna wróciła.
bolex
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czarnoteka
Czy proboszcz mojej parafii naruszył ustawę o ochronie
danych osobowych odmawiając mi wglądu do mojej
kartoteki? Nie!
– Chciałbym zajrzeć do mojej kartoteki.
– To niemożliwe.
– Dlaczego?
– Nie prowadzimy takich praktyk.
– Ale tam są moje dane... Chciałbym zobaczyć, czy się
zgadzają ze stanem faktycznym i w ogóle, jakie dane na
mój temat są wpisywane do państwa kartoteki.
– To niemożliwe. Co by to było, gdyby każdy chciał tak
zaglądać? Tam nie ma żadnych tajemnic. Imię, nazwisko,
adres, zawód i wszystko to, co jest potrzebne. No,
proszę już iść.
Jak to? – zawoła ktoś. Przecież w Polsce od maja 1998
roku obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych. W
myśl art. 23 ust. 1 pkt 1 tej ustawy przetwarzanie moich
danych, czyli ich zbieranie, utrwalanie, przechowywanie,
opracowywanie itp. wymaga mojej zgody. Zapisując się do
biblioteki czy wypożyczalni wideo musiałem się pod taką
zgodą podpisać. Wysyłając aplikacje do pracodawcy
również musiałem zaznaczyć, że się zgadzam na
przetwarzanie danych. Biblioteka, wypożyczalnia,
pracodawca – każdy, kto zbiera dane o mnie – powinien
mnie poinformować o tym, podać, po co je zbiera oraz co
zawiera kartoteka (art. 27). W każdej chwili przysługuje
mi również prawo wglądu do kartoteki, poprawienia danych
lub zwrócenie się z prośbą o ich wykreślenie (art. 32).
Od października zeszłego roku ochroną objęte jest
wszystko, każdy pojedynczy element, który pozwala
pośrednio lub bezpośrednio dokonać identyfikacji osoby
(poprawiony art. 6).
Jest jednak kartoteka, w której gromadzone są moje dane
osobowe bez mojej zgody i wiedzy, do których nie mogę
zajrzeć ani wnieść do nich uwag. Prawie każda osoba w
Polsce ma taką kartotekę. Moja znajduje się w biurze
parafialnym kościoła pod wezwaniem Stanisława Biskupa w
Gdańsku. Dialog z początku to moja rozmowa z proboszczem
ks. Andrzejem Rurarzem. Odbyła się w biurze parafialnym
we wtorek, 16 kwietnia tego roku, o godz. 9.10, czyli w
dniu i godzinie urzędowania biura. Jako mieszkaniec
parafii poszedłem zajrzeć do mojej kartoteki.
Ustawa o ochronie danych osobowych obowiązująca w Polsce
nijak się ma do zbioru danych gromadzonych i
przechowywanych przez kościoły i związki wyznaniowe.
Dokładnie rzecz biorąc, Kościół katolicki i wszystkie
inne związki wyznaniowe są na mocy art. 43 tej ustawy z
niej wyłączone. Generalny inspektor ochrony danych
osobowych nie jest upoważniony do kontrolowania kartotek
kościelnych. Każdy kościół może więc gromadzić o mnie
dane, jakie chce, w formie, jakiej chce i robić z tym,
co chce, a ja nie mam prawa się do tego wtrącać. Kościół
kat. robi to niemal z każdym obywatelem w naszym kraju.
A chodzący co roku "po kolędzie" księża działają niemal
jak rachmistrze spisu powszechnego. Zapisują w kartotece
nawet tych, którzy kolędy nie przyjmują.
Jedna z mieszkanek Gdańska 31 marca 2002 r. ochrzciła w
jednym z kościołów dziecko. Trzy dni później zjawił się
u niej w domu fotograf ze zdjęciami z chrztu.
Zaproponował kupno zdjęć. Pokazywał też zdjęcia innych
dzieci chrzczonych tego samego dnia. Nikt go jednak
wcześniej nie zamawiał. Skąd miał nazwiska i adresy
rodziców chrzczonych dzieci?
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dziennikarska hołota
Poglądy są jak podpaski higieniczne. Trzeba je zmieniać,
żeby zawsze pachnieć ładnie.
W Nysie, mieście słynnym z samochodów Nysa,
najpoważniejszą siłą kształtującą zapatrywania jest
istniejący od 1947 r. papier "Nowiny Nyskie". Wydawcą
jest Nyskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, czyli
sądząc po nazwie organizacja ni taka, ni siaka.
Dyrektorem Wydawnictwa jest Janusz Sanocki, w którego
mózgu myśli powstają niczym dźwięki w fortepianie, a w
druk zaklęte powalają każdego wroga Sanockiego. Głowa
Sanockiego nurzała się w światopoglądach rozmaitych – od
PZPR przez "Solidarność", KPN, UPR, AWS, a obecnie
wypełnia ją Liga Nyska, organizacja o zapatrywaniach
januszosanockich*.
Janusz Sanocki zdobył "Nowiny Nyskie" w taki sposób, że
nakazał swoim poplecznikom, by gremialnie wstępowali do
Nyskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Gdy mieli
już w Towarzystwie większość kwalifikowaną, zgodnie ze
statutem odwołali starego redaktora naczelnego, a na
jego miejsce powołali
Janusza Sanockiego. Sanocki pozbył się niewygodnych
redaktorów i zatrudnił sobie przyjaznych. "Nowiny
Nyskie" stały się organem Ligi Nyskiej pana Janusza
Sanockiego. W czasach, w których pan Sanocki cieszył się
godnością burmistrza Nysy, "Nowiny" były zarazem pismem
władzy.
Obok wyczynów nyskich lubieżników, cennika za wywóz
śmieci i programu telewizyjnego, "Nowiny Nyskie"
trzymają linię programową, którą trafnie ilustruje
przysłowie: Prawda jest jak dupa – każdy siada na
swojej. Jest to stanowisko z gruntu mi wrogie, gdyż
mniemam wręcz przeciwnie, iż dupy mogą być dwie, a
prawda jest tylko jedna.
* * *
1 marca 2001 r. na tytułowej stronie "Nowin Nyskich"
ukazał się reportaż pod tytułem "PRAWO DO POGRZEBU"
autorstwa redaktorek Danuty Wąsowicz-Hołoty i Agnieszki
Nawrockiej. Tekst był długi i nieciekawy, dlatego cytuję
tylko najistotniejsze wyjątki:
W Goświnowicach 87-letnia staruszka nie może pochować
syna na katolickim cmentarzu. Powód? Proboszcz
tamtejszej parafii Andrzej Gołaszewski uważa, że Zenon
K. nie chodził do kościoła. (...) Staruszka ma 87 lat i
życie było dla niej okrutne. (...) Sterana życiem nawet
nie będzie w stanie na Zaduszki pojechać, żeby zapalić
świeczkę i pomodlić się. (...) Poprzedni ksiądz, jak
odchodził na inną parafię, to ludzie płakali z żalu
(...) teraz jest 10-20 osób na mszy.(...) Odmawia
ślubów, chrztów, pochówków. (...) Byliśmy rodziną
zastępczą dla wnuków naszej tragicznie zmarłej córki.
(...) Ale jednak musiałam pochować męża w Nysie. Ksiądz
nie słuchał moich próśb i błagań. (...) A dlaczego
ksiądz chowa na cmentarzu "kociarzy" i wisielców? (...)
Kilka lat temu kapłan nie pochował młodej kobiety,
dobrej troskliwej żony (...) bo według księdza nie była
dobrą katoliczką i nie uczęszczała regularnie na mszę.
Na koniec redaktorki usłyszały od proboszcza
Gołaszewskiego – co w publikacji zacytowały: Nie będę
rozmawiał, wyjdźcie! Rozkazał, pokazując drzwi.
Nysa czytała swoje "Nowiny" i oczom nie wierzyła. W imię
Ojca i Syna! Czyż tej gazety nie trzyma za mordę
bogobojny burmistrz Janusz Sanocki, który szaty przed
laty rozdzierał w obronie wieszanych w zakładzie pracy
krzyży! Później miało się okazać, że tego akurat numeru
Sanocki nie dopilnował, gdyż przebywał za granicą.
Redaktor Hołota oraz jej koleżanka popełniły reportaż
"PRAWO DO POGRZEBU" z własnej dziennikarskiej
uczciwości.
8 marca 2001 r. "Nowiny Nyskie" też na pierwszej stronie
zamieściły więc tytuł: "Błotem w księdza" z nadtytułem:
"Żenujący poziom dziennikarek szukających sensacji". Na
dalszych stronach czytamy:
Wyrażamy protest przeciwko pomówieniom i kłamstwom (...)
skierowanym przeciwko naszemu Ks. Proboszczowi. (...)
Nieprawdą jest, że 87-letniej staruszce ksiądz odmówił
pochowania syna – bo staruszka ta w ogóle u księdza nie
była. (...) Nieprawdą jest, że ksiądz nie zgadza się na
pochowanie zmarłego niepraktykującego na cmentarzu.
(...) Nieprawdą jest, że babcia zaopiekowała się wnukiem
po śmierci córki, bo córka żyje a odebrano jej prawa
rodzicielskie, bo nie zajmowała się dziećmi. (...)
Nieprawdą jest, że kapłan odmówił pogrzebu rzekomo
"młodej kobiecie i troskliwej żonie", bo w rejestrze
zmarłych nikt taki nie figuruje. (...) Nieprawdą jest,
że kapłan nasz nie udziela narzeczonym ślubu (...)
Nieprawdą jest, że praca naszego Duszpasterza ma tylko
materialny wymiar. (...) Najgorszym kłamstwem tej gazety
jest kalumnia rzucona na nas parafian, że rzekomo jest
nas 20 osób w niedzielę w kościele (...). Jesteśmy dumni
z naszego księdza i jest On dla nas dużym autorytetem
(...) Nie dziwimy się, że nie chciał rozmawiać z ludźmi,
którzy zaczęli swój wywiad (...) zaglądając przez
dziurkę od klucza i podsłuchując pod drzwiami.
Podpisano: Rada Parafii z Goświnowic, razem 216 osób.
Na tej samej stronie "Nowin Nyskich" redaktor Hołota i
spółka w artykule pod tytułem "Od Autorek" kajają się
straszliwie i po wielokroć:
Drodzy mieszkańcy Goświnowic! (...) Jeśli uraziliśmy
Wasze religijne uczucia – przepraszamy. Jeżeli
naraziliśmy na szwank dobre imię Waszego proboszcza ks.
Andrzeja Gołaszewskiego – przepraszamy (...) Jeśli (...)
liczba wiernych na mszy św. nie odpowiada prawdzie (...)
przepraszamy (...) Na koniec: Serdecznie przepraszamy
panią Zdzisławę Sz. i jej córkę. Mamy nadzieję, iż
informacja "o tragicznej śmierci" będzie dobrą wyrocznią
na długie życie.
* * *
W Warszawie za pieniądze z Europy Zachodniej powstało
Stowarzyszenie Wspierania Aktywności Lokalnej.
Widomym przejawem tego bytu jest internetowa
"Ogólnopolska Gazeta Lokalna". Stowarzyszenie chlubi się
tym, że promuje tzw. dziennikarstwo obywatelskie.
Dziennikarstwo obywatelskie, zdaniem tej lokalnej
ogólnopolskiej gazety – nie jest show-biznesem ani
dziennikarstwem partyjnym. Jego celem nie jest zysk ani
marketing wyborczy. Dalej też czytamy: Wszystko jest
polityką. Świat, a Polska nie jest wyjątkiem, lecz
najlepszym tego przykładem, przeżywa proces alienacji
rządzących od rządzonych. Między odrębnymi orbitami, po
których krążą jedni i drudzy, porusza się wolny
elektron, fenomen współczesności, czyli dziennikarz.
Swoje zacne zapatrywania na misję dziennikarstwa
obywatelskiego Stowarzyszenie promuje organizując co
roku konkurs "Obywatel Reporter". Jury tego konkursu
jest nie byle jakie
i z samych fenomenów współczesności złożone: Marek
Sarjusz-Wolski, przewodniczący, dziennikarz niezależnego
magazynu europejskiego; Wojciech Maziarski, dziennikarz
"Przekroju"; Piotr Pytlakowski dziennikarz "Polityki"
oraz inne swobodne elektrony.
Społeczeństwo Nysy nigdy by się o Stowarzyszeniu i
dziennikarskim konkursie nie dowiedziało, gdyby nie jego
ulubione "Nowiny". 16 maja 2002 r. na frontowej stronie
"Nowiny Nyskie" opublikowały fotografię rozradowanej
redaktor Hołoty i jej koleżanki, które 8 maja w
siedzibie "Polityki" w Warszawie odebrały honorowe
wyróżnienie w III Edycji Konkursu "Obywatel Reporter" za
"PRAWO DO POGRZEBU". Spośród 300 nadesłanych artykułów –
informuje podpis pod zdjęciem – jury wybrało 12, w tym
reportaż dziennikarek "Nowin Nyskich". Nagrodę wręczył
redaktor naczelny "Polityki" Jerzy Baczyński.
Spotkałem redaktor Hołotę na ulicy Moniuszki w Nysie
nieprzypadkowo, ale po to, żeby się dowiedzieć o granicę
bezczelności, zakłamania i partactwa, jakie jej zdaniem
można jeszcze w naszym dziennikarskim fachu przekroczyć.
Redaktor Hołota potraktowała mnie podług przykładu
księdza. Czyli jak on ją, ona mnie posłała na drzewo.
Chciałem usłyszeć od eksburmistrza Nysy i dyrektora
"Nowin Nyskich" Janusza Sanockiego, co on na to. A on mi
na to, że "NIE" i tak wszystko wie najlepiej i nie
będzie mi
za kwiatek do kożucha robił.
A tak zupełnie na marginesie. Udałem się także do
Goświnowic. I ten ich proboszcz to jest rzeczywiście
jakiś wyjątkowo obrzydliwy truteń.
* Dzieje wybitnego nysanina Janusza Sanockiego
opisywaliśmy dokładniej w numerze 51-52 z 2000 r.
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Glina miesza z błotem
Policjant to nie saper. Gdy się pomyli, czapka spada
komu innemu.
W nocy z 1 na 2 września 1998 r. przez Góry (wioska koło
Konina) przejeżdżał radiowóz. Policjanci zauważyli, że w
kracie zabezpieczającej wejście do sklepu wycięty jest
spory otwór. Grzegorz P. powiadomił oficera dyżurnego, a
Karol K. ruszył do spożywczaka. Gdy przechodził przez
kratę wyciągnął rękę, w której trzymał pistolet. Bandyta
tylko na to czekał. Wciągnął gliniarza do środka i
spuścił mu łomot. Po łbie dostał także Grzegorz P. ,
który ruszył na pomoc koledze. Jemu gębę obił drugi z
włamywaczy. Przestępcy uciekli. Nie powstrzymały ich
nawet strzały, które oddał Karol K.
Spektakl z kajdankami
Mirosław Zadroga mieszka w Poznaniu na niewielkim
osiedlu. 2 września 1998 r. w samo południe przed
budynkiem pojawiło się kilka radiowozów. Byli też
antyterroryści. Kilka minut później wyprowadzono skutego
kajdankami Zadrogę. Dopiero w Koninie dowiedział się, o
co chodzi. Tamtejsza prokuratura wszczęła dochodzenie
dotyczące włamania i czynnej napaści na funkcjonariuszy
publicznych. Okazało się, że Karol K. w jednym z
napastników rozpoznał Zadrogę.
Panowie poznali się kilka dni wcześniej. Poznaniak był
przesłuchiwany w komisariacie w Kleczewie, dopuścił się
bowiem zbrodni sikania przed sklepem. Karol K.
zapamiętał twarz Zadrogi. W sprawie zajść w Górach
poznaniak od początku zapewniał, że jest niewinny.
Podawał alibi, które potwierdzali znajomi i krewni, ale
także ludzie obcy. Choćby kelnerka z pizzerii, która
zeznała, że Zadroga z kolegami wyszedł z lokalu grubo po
godzinie 23.00. Awantura w Górach zaczęła się niewiele
ponad dwie godziny później. W tym czasie Zadroga
musiałby pokonać ponad 100 kilometrów (z tego
kilkadziesiąt po wiejskich wertepach), wyciąć kratę,
wyłamać zamek w drzwiach, spakować towar, ukryć go w
krzakach i wrócić po resztę.
– Od kilku lat mam kłopoty z kręgosłupem. W tamtym
czasie byłem chory, bo gdy wnosiłem do domu komputer,
strzelił mi dysk. Nie mogłem kierować samochodem, a co
dopiero tłuc po gębie policjanta – przekonuje Zadroga i
pokazuje zaświadczenia lekarskie. Wszystkie argumenty
podejrzanego prokuratura odrzucała, bo miała większe – w
jej ocenie – atuty. Zeznania obitych w Górach gliniarzy,
którzy zapewniali, że to Zadroga jest sprawcą ich
siniaków.
Prywatne śledztwo
Zadroga wyszedł na wolność 12 listopada 1998 r. I
rozpoczął swoje śledztwo. W Górach i okolicznych
wioskach pojawiły się plakaty obiecujące 3 tys. zł w
zamian za informacje o prawdziwych sprawcach włamania.
– Zgłosili się do mnie ludzie, przyznali się do bójki z
gliniarzami, podali nazwiska – wspomina Zadroga, który
spotkał się z Krzysztofem M. Maryna, Krzysztofem B. i
Janem B. i nagrał rozmowy z nimi.
– O wszystkim poinformowałem prokuraturę, ale nikt mnie
nie chciał słuchać – denerwuje się Zadroga, który przed
podpisaniem aktu oskarżenia zaznajomił się z zebranym
materiałem jego winy. I znalazł kilka ciekawostek.
Najważniejsza była "sprawa czapki". Przed sklepem w
Górach znaleziono bejsbolówkę, którą zgubił bandyta.
Czapka miała czerwony daszek i napis "Chicago".
Tymczasem podczas konfrontacji Zadrogi z Karolem K.
policjant zapewniał, że napastnik miał na głowie czapkę
firmy Nike koloru ciemnego z żółtymi wstawkami.
– Krótko przed konfrontacją byłem przesłuchiwany.
Zeznałem, że mam tylko jedną bejsbolówkę. Czarną z
żółtym znakiem Nike. Skąd Karol K. wiedział o istnieniu
takiej czapki? Czytał moje zeznania przygotowując się do
konfrontacji.
Gliniarz łże
W pierwszym procesie Zadroga został skazany, ale Sąd
Apelacyjny uchylił wyrok i nakazał ponowne
przeprowadzenie procesu. Zwrócił uwagę, że całkowicie
zignorowano wyniki prywatnego dochodzenia. Drugi proces
zakończył się 25 czerwca 2002 r. Zadroga został
uniewinniony od wszystkich zarzutów, a asesor sądowy
Andrzej Borkowski w pisemnym uzasadnieniu nie pozostawił
suchej nitki na zeznaniach obu gliniarzy.
Kilka tygodni później Sąd Okręgowy odrzucił apelację
prokuratury i Zadroga był prawomocnie niewinny.
Wyposażony w odpis wyroku i jego uzasadnienie postanowił
przejąć inicjatywę. I spełnić to, co zapowiadał od
dawna. Zażądał odszkodowania od skarbu państwa za dni
spędzone w pierdlu.
– Chciałem też, aby karę poniósł Karol K. Pozwałem go,
bo prokuratura nie zajęła się jego fałszywymi zeznaniami
– Zadroga dał spokój Grzegorzowi P., który wprawdzie
podczas konfrontacji "rozpoznał" go, ale podczas
rozprawy wycofał się.
Zadroga domagał się od Karola K. przeprosin i 10 tys. zł
na dom dziecka. Pozew złożył do Sądu Rejonowego w
Koninie. Wyrok został ogłoszony już na drugiej
rozprawie. Sędzia Krzysztof Jaskulski pozew oddalił. Z
powodów proceduralnych.
– Bezsporne jest, że pozwany niesłusznie oskarżył
powoda. Karol K. działał jednak jako funkcjonariusz
publiczny, a w tej sytuacji zadośćuczynienia można
domagać się jedynie od skarbu państwa – wyjaśniał sędzia
Jaskulski, a Zadrogę szlag trafił.
– Skoro tak, to po co przyjmowano pozew i brano ode mnie
800 zł opłat sądowych. Przez Karola K. siedziałem w
pierdlu, nazywano mnie przez niego bandytą, a teraz mam
płacić za jego adwokata.
Płaci skarb państwa
O komentarz poprosiłem Zbigniewa Miękisiaka z Biura
Prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. Ten
skontaktował się z radcą prawnym i mailem przesłał
odpowiedź, którą cytuję dosłownie: W odpowiedzi na Pana
pismo informuję, że policjant za wyrządzoną szkodę
odpowiada na podst art. 415 kc. Funkcjonariusz, jeśli w
związku z wykonywanymi czynnościami wyrządził szkodę,
nie ponosi odpowiedzialności, a za powstałą szkodę na
podst. art. 417 kc odpowiada Skarb Państwa. O tym kto
odpowiada: policjant czy Skarb Państwa decydują
okoliczności powstania szkody (związek
przyczynowo-skutkowy działania lub zaniechania działania
ze strony policjanta jako funkcjonariusza publicznego).
Zadroga nie może więc pozwać policjanta, którego
oszczercze zeznania spowodowały, że spędził dwa i pół
miesiąca w areszcie. Może tylko skarb państwa. Zatem
nawet jeżeli wygra, to na odszkodowanie sam się będzie
musiał zrzucić. Jako podatnik. A także jego żona, matka,
znajomi. A gliniarzowi może najwyżej skuć mordę
narażając się na zarzut czynnej napaści na
funkcjonariusza zagrożony karą od roku do 10 lat
pierdla.
* * *
Do dziś prokuraturze nie udało się ustalić, kto stłukł
policjantów w Górach.
Autor : Dariusz Bieleszczuk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pedofil z okienka
TV Polsat i "Wprost" rozpętały psychozę na tle
pedofilii. Państwowa TV pospieszyła więc tym samym
szlakiem. Rodzi się publiczna obsesja. Dziecko staje się
z prawnego punktu widzenia narzędziem niebezpiecznym,
niedotykalnym. Abonamentowa TVP 1, w noweli
dokumentalnej "Taśmy grozy" (20.10.2002 r.) z
podkieleckiego Jędrzejowa publicznie pokazała, jak z
faceta robi się pedofila. W rolach głównych reportażu
obsadzono panią policjantkę i panią psycholog. W tle
występował podejrzany o molestowanie dzieci Holender,
organizujący im podczas wakacji czas wolny i rzekomo
molestowana dziewczynka. Pani policjantka zamiast
myśleć, czy i co da się podejrzanemu Holendrowi
udowodnić, opowiadała na antenie o wizji wieloletniego
wyroku.
Zgroza "Taśm grozy" sprowadzała się do pokazania, jak z
zeznań pokrzywdzonych wyciągnąć to, czego w nich nie ma.
W takich zeznaniach dziecko ma szanse, jak nie
przymierzając foka na latanie. Przeciw dziecku siadają
pańcie, które wiedzą co chcą uzyskać.
– Pan kazał wam zdjąć majteczki? – pytała policjantka
(cytujemy z pamięci).
– Nie – odpowiada przesłuchiwana dziewczynka.
– A co robiliście zanim Pan kazał wam zdjąć majteczki? –
kwituje niekorzystną odpowiedź policjantka.
W protokole odpowiada to zapewne zapisowi, że dzieci
rozebrały się, by kąpać się w baseniku.
Potem do przesłuchiwanej zabiera się pani psycholog.
Inscenizuje, jak miły Holender przytulał dzieci. Widzimy
jak psycholożka bierze dziewczynkę na kolana i obejmuje
ją obiema rękami przez tułów, niczym pijak pień drzewa w
trudnej drodze do domu.
– Czy tak obejmował cię Pan? – pyta siła fachowa.
– Tak – odpowiada dziecię.
– I tak trzymał ręce? – drąży pani magister.
– Tak – powtarza przesłuchiwana.
– Ale przecież ty tu masz pierś – odkrywa pani
psycholog, która pamięta szczegóły z odbytych lekcji
anatomii prawidłowej.
Potem obejmuje dziecko przez brzuch, poniżej pasa i
oznajmia, że tam właśnie mieści się wzgórek Wenery.
Dziewczynka potwierdza, że przyjaciel dzieci tak ją
obejmował a przez to telewidzowie sądzą, że potwierdza
także dobieranie się do jej intymnych miejsc. Być może w
ogóle tą metodą "klepnięto" Holendra na pedofila. Ale na
pewno pani magister wie, czym uraczyć prokuratora i sąd.
W ten sposób – jak wynikało z programu TVP – na
podstawie kilku zdjęć zrobionych pluskającym się w
wodzie gówniarzom, przyrządzono kolejną aferę
pedofilską. Z programu TVP wynika bowiem, że właściwie
Holendrowi nie udowodniono żadnego zachowania
jednoznacznie seksualnego i nakierowanego na
wykorzystywanie dzieci. Oczywiście materiał śledczy może
świadczyć o jego winie, ale na pewno nie świadczy o niej
to, co pokazano nam w TVP, sugerując widzom, że
staruszkowi udowodniono oto pedofilię.
Jeden z najważniejszych przedstawicieli naszego wymiaru
sprawiedliwości prywatnie powiedział nam, że od
dłuższego czasu nie dopuszcza, aby jakieś dziecko
usiadło mu na kolanach. Za bardzo lubi swoją funkcję i
swoje dobre imię. Nikomu też nie radzimy pogłaskać
dziecka po główce na ulicy lub np. dać cukierka na
plaży. Panie psycholożki nie śpią. Ostatnio wyliczyły,
że co piąte dziecko jest molestowane seksualnie w domu.
Oznaczać to może plan zamknięcia ca miliona facetów.
Panowie, czujcie się wybrani...
Autor : A.B.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miller umie pisać "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gdynia topielica cd.
W lipcu stoczniowcy z Gdyni dostali pensje w dwóch
ratach po 50 proc. Teraz dostali jedną trzecią. Kiedy
dostaną resztę, nikt nie wie.
W Gdyni trwa obecnie budowa 13 statków. Zaledwie 4 z
nich mają zapewnione finansowanie. Pozostałym banki
odmówiły kredytu.
30 sierpnia ma się odbyć w Stoczni Gdynia S. A.
Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy. Jednym z
punktów programu ma być podobno zmiana statutu spółki. W
myśl obecnego spółka należąca do Janusza Szlanty posiada
16,6 proc. akcji oraz ma prawo obsadzania 6 miejsc w
11-osobowej Radzie Nadzorczej stoczni. Prezes stoczni
kontroluje więc sam siebie.
Równie ładne kwiatki przynosi analiza sprawozdań
finansowych Zarządu za 2001 r. Na przykład stocznia
zbyła na rzecz EVIP Progres S.A. (firma konsultingowa,
która brała udział m.in. przy sprzedaży Stoczni
Gdańskiej Januszowi Szlancie) akcje Wolnego Obszaru
Gospodarczego S.A. (spółka-córka stoczni). Transakcja
odbyła się 27 grudnia 2001 r. i opiewała na kwotę 20 002
437 zł. Kilka dni później – 4 stycznia 2002 r. – te same
akcje stocznia odkupiła od EVIP za 20 355 314 zł. Jest
to typowe działanie z zakresu tzw. kreatywnej
księgowości, która ma na celu wykazywanie zysków w
bilansie papierowym zamykającym rok, podczas gdy w żywej
gotówce zakład ponosi straty. Przy okazji na tej
transakcji EVIP zyskał, a stocznia straciła 352 tys. zł.
Warto poszukać, pewnie takich szacher-macher jest w
papierach stoczni więcej. I albo ratować stocznię bez
fikcji, albo ją zamknąć.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rządzic po wódce cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prezydent z pubu
Krążą po Polsce informacje, że za młodu nasz prezydent
pracował nielegalnie w Wielkiej Brytanii jako barman w
pubie. Wyniósł stamtąd znajomość potocznego języka
angielskiego. Trwają prace nad ustaleniem dla historii
pubu, w którym młody działacz pobierał praktyczne nauki
kapitalistycznej ekonomii.
Pomnik samego siebie
Chojnicki biznesmen Mariusz J. postanowił postawić sobie
pomnik. Nad jego kształtem pracują wybitni profesorowie
krakowskiej ASP. Rzeźba, która będzie ustawiona przed
galerią należącą do biznesmena, będzie przedstawiać jego
osobę siedzącą na krześle. Jedną ręką podpierać będzie
głowę, w drugiej trzymać pędzel i paletę. Skromność jest
prawem artystów, próżność ich obowiązkiem – odpowiada
swoim krytykom biznesmen artysta.
Pracowita żona posła
Pani Marii Skowyrze, żonie posła Ligi Polskich Rodzin
Józefa, prokuratura z Piły postawiła zarzut sfałszowania
podpisów na listach poparcia kandydatów LPR w roku 2001.
Pracowita pani Maria miała zdaniem prokuratury
sfałszować podpisy 1225 osób, które zeznały, że nigdy
nie udzielały poparcia LPR.
Pierwsze suki RP
Kwaśniewscy mają dwa nowe psy – doniosły agencje. Wabią
się Ciri i Falca i są suczkami rasy owczarek niemiecki.
Na spacery chodzą w obstawie specjalnie do tego
przeszkolonych oficerów Biura Ochrony Rządu. Z
rozbrajającą szczerością prezydent twierdzi, że to
„najpiękniejsze mordki w pałacu”.
Jurek w promocji
Dyskutowali w Sejmie poseł Marek Jurek z pełnomocniczką
rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn Izabelą
Jarugą-Nowacką (obecnie wicepremierką) o dniach kultury
gejów i lesbijek w Krakowie. Jurek był zmartwiony
stanowiskiem rządu, a zwłaszcza oklaskami, które
towarzyszyły wypowiedziom pełnomocniczki. Wreszcie
wezwał rząd do niepromowania homoseksualizmu. – Panie
pośle, promować homoseksualizmu się nie da. Żebym nie
wiem jak się starała wypromować, to pan, jeżeli pan nie
jest homoseksualny, nie stanie się pan homoseksualny –
odpowiedziała Jaruga-Nowacka. Więcej wytrwałości, pani
minister, więcej wytrwałości...
D. J.
Muzyk grabieżca
Rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie sędzia Bar-bara du
Chateau obwieściła publicznie, iż nowo powołany dyrektor
Filharmonii Lubelskiej Mirosław Ziomek to drobny
przestępca. Lokalna prasa aż zapiszczała z oburzenia, a
niektórzy nawet dopytywali się, kiedy dyrektor złoży
dymisję. Zbrodnia Ziomka warta jest 30 zł i 02 gr,
których przez zapomnienie nie zapłacił za paliwo na
stacji Statoil, w czasie kiedy zresztą dyrektorem
jeszcze nie był. Pani rzecznik słowem nie wspomniała, iż
należność wobec Statoil już dawno została uregulowana, a
zdarzenie zakończyło się wnioskiem policji do sądu
grodzkiego o ukaranie Ziomka mandatem 100 zł. I tak oto
ziejąca nudą prowincja urozmaica sobie życie
wyszukiwanien nowych bohaterów powiastek kryminalnych.
T. I.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Współżycie bez całusków
Parlamentarzysta nazywa się Jan SieŇko, jest doktorem
nauk humanistycznych i od 1997 r. posłem. Człowiek z
rządu nazywa się Jerzy Mazurek i jest historykiem. Do
niedawna był prezydentem Słupska. Od pół roku zajmuje
fotel wiceministra w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i
Administracji.
Obaj panowie należą do SLD,partii, która w cuglach
wygrała w tych stronach ostatnie wybory samorządowe. Na
45 mandatów do Rady Miejskiej 24 zdobyli ludzie z
lewicowej listy. Dość, żeby SLD rządziło samodzielnie
ratuszem. Ale jak ma rządzić, gdy są dwa ośrodki władzy?
Czy poseł SLD jest ważniejszy, zdolniejszy i bardziej
przywiązany do matuszki partii od ministra SLD? "NIE"
zostało wezwane do Słupska, żeby odpowiedzieć na to
pytanie.
Narcyz w urzędzie
– Każdy polityk cierpi na samouwielbienie. Ostatnią fazą
tej przypadłości jest narcyzm. Takich narcyzów nie
brakuje i w słupskim SLD, i w różnych słupskich urzędach
– tłumaczył miejscowym dziennikarzom poseł Sieńko.
Niektórzy uważali, że to samokrytyka. Powoływali się
przy tym na doświadczenia z wyborów parlamentarnych w
1997 r.
Szefem Sztabu Wyborczego SdRP został wtedy Jan Sieńko,
kandydat na posła. Jeden z prominentnych partyjnych
działaczy wspominał na łamach "Głosu Słupskiego" (z 13
grudnia 1997 r.), że Sieńko nie powinien prowadzić
Sztabu Wyborczego: Wówczas wszyscy mieliby jednakowe
szanse, a tak główny nacisk położył na promocję własnej
osoby. Koledzy widząc co wyprawia pan Jan Sieńko, że w
Sztabie Wyborczym są tylko jego ludzie, że posiedzenia
odbywały się w takim terminie, aby w nim nie mogli wziąć
udziału ówcześni parlamentarzyści, że wreszcie wszystkie
wydatki – faktury były jednoosobowo akceptowane i
realizowane przez p. Sieńkę – zmuszeni zostali do
powołania swoich osobistych sztabów wyborczych.
Zwycięzców nie pyta się o metody. A Jan Sieńko wygrał
wybory. Mazurek, który startował z tej samej listy –
przegrał.
Rządy duchów
Jerzy Mazurek został za to numerem 1 w wyborach
samorządowych. Zajął fotel prezydenta Słupska i do tej
pory wysoko stoi w sondażach opinii publicznej.
Mimo niekwestionowanych przymiotów ojca miasta, słupski
ratusz zasłynął ze smakowitych skandali. Ich bohaterem
był na ogół wiceprezydent Andrzej Gazicki, emeryt
wojskowy.
Najpierw upubliczniono kwity, z których wynikało, że
Gazicki odszedł z armii z powodu choroby psychicznej.
Gazicki oświadczył, że kwity są prawdziwe, ale lewe,
tzn. chorobę załatwił zaprzyjaźniony doktor, bo Gazicki
brzydził się PRL-owskim wojskiem i dlatego chciał do
cywila. Na to jakiś upierdliwiec wytknął Gazickiemu, że
wyłudził i pobiera rentę wojskową. "Co to za pieniądze,
marne 600 złotych miesięcznie" – zdenerwował się
zainteresowany.
Wiceprezydent Gazicki miał też zalety. Np. potrafił
myśleć prorodzinnie. "Sąsiedzi teścia", "Wiceprezydent i
jego teść na drodze krajowej numer 6" – to tylko dwa
tytuły z miejscowej prasy poświęcone Gazickiemu.
Najpierw pismaki zdenerwowały się, kiedy Zarząd Miasta
postanowił rozebrać budynek, w którym produkowano
trumny, bo sąsiadował z działką teścia Gazickiego. Potem
nicowano decyzję o ratuszowej zgodzie na budowę zatoczki
(droga krajowa nr 6), tuż obok domu Gazickiego. Podjazd
dla wiceprezydenta i jego gości – nie miały wątpliwości
gazety.
W obu przypadkach prezydent Mazurek nie uczestniczył w
podejmowaniu decyzji i unieważnił je po wybuchu
skandali. Gazicki zapewniał, że on również nie miał z
tym gównem nic wspólnego. Znaczy – rozrabiały duchy.
Kiedy w grudniu 2001 r. Mazurek poszedł w ministry,
podziękowano za robotę również Gazickiemu. Otarła mu łzy
posada szefa miejscowego oddziału RUCH.
W ratuszu huczy o kolejnym przewale dokonanym w czasach
administracji Mazurka. Zdaniem Komisji Rewizyjnej Rady
Miejskiej, mieszkania komunalne w nowym bloku dostali
ludzie z bardzo wysokimi dochodami (nawet 72 tys. zł
kwartalnie) i straty miasta z tego tytułu sięgają 600
tys. zł. – Podczas nieobecności prezydenta Mazurka
zrobiono szwindel pod jedną osobę – oświadczył na
ostatniej sesji Rady Miejskiej przewodniczący komisji
Leszek Orkisz, na co dzień prawnik i prezes jednej ze
spół-dzielni mieszkaniowych. Ta "jedna osoba" to
działaczka SLD.
Amerykański stan Panderoza
W styczniu 2001 r. podczas I Miejskiej Konferencji SLD
nie wybrano do władz sporej grupy radnych SLD, z
prezydentem Mazurkiem na czele. Konflikt samorząd–partia
pogłębił się, gdy odmówiono wotum zaufania
przewodniczącemu Klubu Radnych SLD Leszkowi Orkiszowi.
Pełną akceptacją zgromadzonych cieszył się natomiast
Gazicki, który został wiceprzewodniczącym Zarządu
Miejskiego SLD. Stracił ten fotel kilka miesięcy temu.
Obu panów, Gazickiego i Sieńkę, mógł zbliżyć do siebie
wspólny wróg – dziennikarze.
Kpiono z Sieńki, gdy pod Słupskiem poselska Alfa Romeo
staranowała płot. Samochód uszkodziła żona – utrzymywał
poseł. 15-letni syn posła – uważała policja. Kiedy Jan
Sieńko pogodził się w końcu z policyjną wersją, pismaki
szydziły, że mowa posła zmienną jest. A gdy podczas
którejś konferencji prasowej poseł stworzył nowy stan w
USA – Panderozę i zbeształ Gdańsk oraz Szczecin za
zapędy metropolitańskie – prasa z radością to
upowszechniła.
W odróżnieniu od Gazickiego i Sieńki, Mazurek i Orkisz
prasę mieli dobrą. Orkisz jest "zbyt medialny" – zganiła
Orkisza matuszka partia. Ponieważ klub radnych SLD na
złość miejskim władzom Sojuszu przegłosował wotum
zaufania dla Orkisza i przez długi czas nie pozwolił mu
odejść z funkcji przewodniczącego klubu, Zarząd Miejski
SLD wystąpił o wyrzucenie Orkisza z partii "za
awanturnictwo". Z powodu niesubordynacji instancja
miejska uchwaliła też, że lewicowy klub radnych nie ma
prawa używać znaczka "SLD" i jest klubem bezpartyjnym.
Mimo mediacji prowadzonych przez władze wojewódzkie SLD,
wszyscy w tych stronach wiedzą, że czerwony Słupsk ma
dwa skłócone ośrodki władzy: ratusz i "ulicę
Sienkiewicza", czyli Radę Miejską SLD oraz biuro posła
Sieńki.
Klaps dla ministra
W maju 2002 r. koło SLD, do którego należy Jerzy
Mazurek, weryfikując kandydatów na radnych, poddało
ocenie również ministra, choć on nie zamierza walczyć o
fotel w słupskim samorządzie. Oceniano zaocznie, bo
Mazurek był w Warszawie. No i minister nie uzyskał
rekomendacji na radnego.
Zbigniew Synak, dyrektor biura i wiceprzewodniczący Rady
Powiatowej SLD za bałagan w Słupsku obwinił swego szefa:
– Wszystko z powodu dobrotliwości posła Sieńki. Powinien
wcześniej zdyscyplinować towarzystwo. Ten Mazurek czy
innego rodzaju ciasto został ministrem za plecami ludzi
z Wybrzeża!
Tacy jak Jerzy Mazurek są nieszczęściem dla
dziennikarzy, bo gadają logicznie i nie dają się
podpuścić. Gdyby nie torba wypchana kilogramami
dokumentów, skarg i wycinków prasowych, dałabym się
pewnie przekonać, że w słupskim SLD jest zgoda jak w
piaskownicy nadzorowanej przez wykwalifikowaną
przedszkolankę.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
A kto umarł ten nie żyje
Ustalenia prokuratury w sprawie zabójstwa Dębskiego to
wszystko lipa. Ani Baranina go nie zlecał, ani Sasza go
nie wykonywał. Inka rzeczywiście wystawiła eksministra –
tylko komu?
Przed Sądem Okręgowym w Warszawie rozpoczyna się jeden z
najciekawszych procesów ostatniej dekady. Na wokandę
trafia sprawa oznaczona prokuratorską sygnaturą VI Ds
38/01. Halina G. ps. Inka oskarżona jest o współudział w
zabójstwie byłego ministra sportu w rządzie AWS Jacka
Dębskiego. Trzy dni później przed wiedeńskim wymiarem
sprawiedliwości stanie Jeremiasz B. ps. Baranina,
obywatel Republiki Austrii, oskarżony o zlecenie tego
zabójstwa. Trzeciej rozprawy nie będzie; podejrzanego o
dokonanie zabójstwa Tadeusza M. ps. Sasza pół roku temu
znaleziono dyndającego na pętli z prześcieradła w celi
aresztu przy Rakowieckiej w Warszawie. Rozpatrujące te
sprawy sądy będą miały twardy orzech do zgryzienia nie
tylko z tego powodu, że obydwa procesy są poszlakowe.
Zadanie sędziów decydujących o winie i karze jest w tym
wypadku wyjątkowo trudne. Uważam bowiem, że preparowanie
faktów zarzucić można nie tylko podsądnym, ale też
prokuratorom. Pozbierałem informacje o sprawie sprzeczne
z tezami oskarżenia.
Jak już pisaliśmy ("NIE" nr 49/2002), oskarżona Halina
G. w ciągu półtora roku kilkakrotnie zmieniała zeznania.
Dwa tygodnie po aresztowaniu "z 99-procentową pewnością"
jako sprawcę zabójstwa Jacka Dębskiego wskazała Adama
R., drugorzędnego warszawskiego bandytę, którego
rozpoznała po charakterystycznym sposobie poruszania
się, krzywych nogach i nosie: zakrzywionym i tak dużym,
że killer mógł czubka kinola dosięgnąć językiem. Inka
widziała zamachowca z profilu z odległości nie większej
niż pół metra. To zeznanie podtrzymywała przez kilka
następnych tygodni. Później stopniowo zmieniała zdanie,
aż w połowie zeszłego roku oznajmiła, że zabójcą
eksministra jest na pewno Tadeusz M., killer zatrudniony
przez Baraninę. Dwa dni po postawieniu mu zarzutu
zamordowania byłego ministra, Sasza zawisł na
Rakowieckiej. Wyniki dwóch sekcji zwłok, w tym drugiej,
dokonanej po ekshumacji 21 sierpnia 2002 r., utajniła
Prokuratura Apelacyjna w Warszawie. Nie otrzymał ich
nawet sąd w Wiedniu, gdzie toczy się sprawa Baraniny,
mimo wielokrotnych monitów ze strony jego obrońców. W
swoich zeznaniach Halina G. zaczęła stopniowo coraz
bardziej pogrążać Jeremiasza B. Stwierdziła m.in., że to
on telefonicznie polecił jej wywabić Dębskiego przed
lokal. Co także podkreśliliśmy, wskazanie Tadeusza M.
jako killera dziwnym trafem nastąpiło po tym, jak Inkę w
areszcie odwiedziło dwóch oficerów austriackiej policji
ze specjalnych formacji do walki z przestępczością
zorganizowaną. Obiecali jej załatwienie programu ochrony
świadka w zamian za pogrążenie Baraniny. Na wniosek
polskiej strony Jeremiasz B. został aresztowany i czeka
na proces za kratkami wiedeńskiego aresztu. Jako
obywatel Austrii nie zostanie wydany stronie polskiej.
Ustaliliśmy
Prokuratura w ogóle nie zainteresowała się Adamem R.,
którego wskazała Inka. Nie poszukiwano go, nie wydano za
nim listu gończego. Stało się tak dlatego, że facet
spieprzył z kraju przed zabójstwem Dębskiego. Był
poszukiwany listem gończym jako podejrzany o popełnienie
poważnych przestępstw, w tym zabójstwa właściciela
kantoru w Warszawie. Gdy informacja o tym dotarła do
Inki, kobieta była zdezorientowana, kręciła, zmieniała
zeznania, zanim po dłuższym czasie wskazała Saszę jako
killera. Niestety, i tu także nieco się walnęła. Opisała
Tadeusza M. jako mężczyznę postawnego, wysokiego (wzrost
co najmniej 180 cm), o dużej głowie, ogolonego na łyso.
Tymczasem sekcja zwłok (ta utajniona) wykazała, że
Sasza, owszem, był mięśniakiem, ale liczył tylko 173 cm
wzrostu, a więc był jedynie o 3 cm wyższy od Inki!
Główkę miał na pewno mniejszą niż Gari Kasparow. Na łyso
ogolił się dopiero w areszcie w Mysłowicach, wcześniej
hodował na łbie tzw. jeżyka.
Przedstawiała go jako człowieka do specjalnych poruczeń
Baraniny, a są dowody na to, że Tadeusz M. pracował w
warsztacie samochodowym na peryferiach Wiednia i jako
bramkarz w jednej z należących do Jeremiasza B. knajp,
więc był tzw. leszczem. Nie mógł też we wrześniu 1999 r.
podróżować z Inką do Szwajcarii, bo w tym czasie
przebywał w Polsce, na co są świadkowie.
Leszcz powieszony
Prowadząca śledztwo w sprawie śmierci Saszy Prokuratura
Apelacyjna w Warszawie ustami swego szefa, prokuratora
Kapusty, i rzecznika prasowego oświadczyła, że podczas
obu sekcji zwłok nie stwierdzono obrażeń ciała,
działania środków toksycznych i substancji
psychotropowych. My wiemy, że podczas obydwu obdukcji
stwierdzono złamanie kilku żeber po lewej stronie klatki
piersiowej, krwawe wybroczyny pod lewą pachą od strony
pleców, a także specyficzne brunatno-czerwone,
równoległe ślady na prawym ramieniu nieco poniżej
mięśnia barkowego. Istnieje bardzo poważne
prawdopodobieństwo, że ślady te pochodzą od
elektrycznego paralizatora. Obdukcje przeprowadzali
biegli z zakresu medycyny sądowej, ale
dysponentem wyników ich badań jest prokuratura, która
utajniła tak doniosłe w skutkach wyniki!
W świetle naszych ustaleń coraz bardziej prawdopodobna
jest hipoteza, że Tadeusz M. został zamordowany w
areszcie przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie, 26 czerwca
2002 r. między godziną 7 a 9 rano. Zabójstwa musiało
dokonać co najmniej dwóch ludzi. Nasuwa się pytanie, kto
zlecił tę zbrodnię. Teoretycznie mógł to zrobić
Baranina, jeżeli jego wpływy sięgały tak daleko. Jeśli
jednak zrobił to człowiek, który kazał zabić Dębskiego,
to dlaczego oszczędził jedynego świadka zabójstwa –
Halinę G., która wskazała go jako zleceniodawcę?
Tadeusza M. od zarzutu zabójstwa Dębskiego mógłby
uwolnić średnio zdolny adwokat. Wystarczyłoby, żeby
wykazał wszystkie niekonsekwencje w zeznaniach Inki.
Dlaczegóż więc miałby się zawczasu sam wieszać? Według
naszej wiedzy Sasza zginął, ponieważ mógł udowodnić, że
w dniu śmierci Dębskiego nie przebywał w Warszawie, ale
w okolicach Chrzanowa, gdzie mieszkał. Świadczą o tym
nie tylko tajne policyjne notatki dotyczące billingów
rozmów telefonicznych z telefonów komórkowych
przypisanych Tadeuszowi M.
Kopnęliśmy się na Górny Śląsk. Wśród kumpli Saszy panuje
konsternacja. Kiedy wywożono go do Warszawy, co najmniej
kilka osób z miejscowego półświatka było gotowych
potwierdzić jego alibi na feralny 11 kwietnia 2001 r.,
kiedy zginął Dębski. Po śmierci Tadeusza M. na ferajnę
padł blady strach. Śląscy twardziele, którzy
współpracowali m.in. z Ryszardem Niemczykiem,
Krakowiakiem i pruszkowską grupą towarzyską, teraz srają
w pory. Kumpel Saszy, który obecnie garuje w jednym z
zakładów karnych południowej Polski, wręcz odmówił
widzenia ze mną, choć dyrekcja zakładu karnego nie miała
nic przeciw tej wizycie. "Ziomale" wiedzą, że publiczne
wypowiedzi w sprawie Saszy równają się wyrokowi śmierci.
Kto ich tak wystraszył? Czyżby rzeczywiście Baranina,
który garuje w wiedeńskim areszcie? Wreszcie: komu
zależało, żeby Jeremiaszowi B. przypisać zabójstwo
Dębskiego?
Wrobić Baraninę
Dziwnym trafem wskazany w pierwszej wersji przez Halinę
G. jako zabójca Adam R. także kontaktował się z
Baraniną. W Warszawie znany był jako człowiek Jeremiasza
B. od mediacji w konfliktach miejscowego półświatka. Gdy
okazało się, że w czasie morderstwa pod "Casa Nostra"
nie było go w Polsce, nagle znalazł się inny killer,
także wiązany z Baraniną. Pogrążenie Jeremiasza B.,
tajnego współpracownika EDOK – specgrupy austriackiej
policji do zwalczania obcej przestępczości
zorganizowanej – leżało w interesie grupy skorumpowanych
funkcjonariuszy tej elitarnej formacji, obecnie
rozwiązanej. Kilku oficerom postawiono zarzuty korupcji
oraz przekroczenia uprawnień.
Takie są kulisy odwiedzin złożonych przez austriackich
policjantów w areszcie Ince na początku czerwca 2002 r.
Obiecano jej, że w Austrii może liczyć na wszelką pomoc
i objęcie programem ochrony świadka, wmówiono, że polski
sąd uwolni ją od zarzutu współudziału w zabójstwie.
Mówiąc delikatnie – ci, którzy dobrze znają Inkę,
wiedzą, że jej członkostwo w MENSA (stowarzyszenie ludzi
o bardzo wysokim ilorazie inteligencji) to czysta
fantazja. Według wiedzy, którą dysponujemy, zabójstwa
Dębskiego nie dokonał ani Adam R., ani tym bardziej
Tadeusz M. Ince kazała wystawić Dębskiego zupełnie inna
osoba, a raczej grupa osób. Zabójca ministra oszczędził
ją, bo w zamian za pewne obietnice miała kreować wiodącą
rolę Baraniny jako zleceniodawcy zbrodni. Kto zatem
faktycznie zlecił zabójstwo?
Pewien twardziel, mocno powiązany nieformalnymi
interesami z bossami największych grup towarzyskich w
Pomrocznej, obecnie odsiadujący karę pierdla w jednym z
zakładów karnych zachodniej Polski, opowiedział nam o
tym, że Dębski zebrał sporą kwotę w "papierze" (czyli
dolarach) za obietnice załatwienia atrakcyjnych działek
budowlanych na obrzeżach Warszawy. Tak uzyskaną forsę
zainwestował w grę na światowych giełdach, przy czym
ponad połowę szmalu szlag trafił. Upominającym się o
zwrot szmalu upierdliwcom oświadczył, żeby spierdalali,
bo ma takie kontakty w grupach towarzyskich zwanych
mafiami, że się zesrają. Dwóm lub trzem najpoważniejszym
kontrahentom obiecał, że w ciągu dwóch miesięcy odda
kasę. To z tego powodu Dębski zorganizował przemyt 400
tysięcy dolarów do Austrii, które następnie jego kumpel
Baranina zamienił na szylingi i wyprał w jednym w
wiedeńskich banków. Dysponentami konta było kilka osób,
w tym m.in. rodzina Dębskiego i siostra Jeremiasza B.
Pieniądze nie trafiły do wierzycieli. Obecnie tylko
Baranina wie, w jaki interes miałyby być włożone te
wyprane pieniądze. Dębski nie doczekał inwestycji.
Wkurwieni do białości dwaj "biznesmeni" zdecydowali się
wynająć killera, który rozwalił eksministra, aby dać
nauczkę innym kontrahentom w dużych, brudnych
interesach.
Aby zweryfikować fakty, które stopniowo odkrywałem, i
wnioski, jakie z nich wyciągałem, kilkakrotnie – od
czerwca 2002 r. – telefonicznie i pisemnie zwracałem się
do Prokuratury Okręgowej oraz Prokuratury Apelacyjnej w
Warszawie. Za każdym razem odpowiedzią było milczenie.
Prokuratura nie dementowała też podawanych przez "NIE"
faktów ani z nimi nie polemizowała.
Podejrzewam, że prokuratura skierowała śledztwo w
sprawie zabójstwa Dębskiego na takie tory, które
zaprezentuje na procesie Inki tylko ze względu na chęć
odniesienia sukcesu. Plotki mówią bowiem o politycznej
podszewce tej sprawy.
Wysokie czynniki policyjne, w odróżnieniu od
prokuratury, ogólnie zaprzeczyły wobec redakcji "NIE"
prawdziwości moich ustaleń. Stało się to przed
publikacją niniejszego artykułu. Zapewniły też o
gotowości rozmawiania ze mną o podawanych w "NIE"
faktach i o przebiegu śledztwa. Większość spraw, o
których piszę, i czynności, z których wnioski podważam,
leżały jednak w gestii prokuratury.
Rozmowy z policją podejmę niezwłocznie.
Pewien twardziel, mocno powiązany nieformalnymi
interesami z bossami największych grup towarzyskich w
Pomrocznej, obecnie odsiadujący karę pierdla w jednym z
zakładów karnych zachodniej Polski, opowiedział nam o
tym, że Dębski zebrał sporą kwotę w "papierze" (czyli
dolarach) za obietnice załatwienia atrakcyjnych działek
budowlanych na obrzeżach Warszawy. Tak uzyskaną forsę
zainwestował w grę na światowych giełdach, przy czym
ponad połowę szmalu szlag trafił. Upominającym się o
zwrot szmalu upierdliwcom oświadczył, żeby spierdalali,
bo ma takie kontakty w grupach towarzyskich zwanych
mafiami, że się zesrają. Dwóm lub trzem najpoważniejszym
kontrahentom obiecał, że w ciągu dwóch miesięcy odda
kasę. To z tego powodu Dębski zorganizował przemyt 400
tysięcy dolarów do Austrii, które następnie jego kumpel
Baranina zamienił na szylingi i wyprał w jednym z
wiedeńskich banków. Dysponentami konta było kilka osób,
w tym m.in. rodzina Dębskiego i siostra Jeremiasza B.
Pieniądze nie trafiły do wierzycieli. Obecnie tylko
Baranina wie, w jaki interes miałyby być włożone te
wyprane pieniądze. Dębski nie doczekał inwestycji.
Wkurwieni do białości dwaj "biznesmeni" zdecydowali się
wynająć killera, który rozwalił eksministra, aby dać
nauczkę innym kontrahentom w dużych, brudnych
interesach.
Aby zweryfikować fakty, które stopniowo odkrywałem, i
wnioski, jakie z nich wyciągałem, kilkakrotnie – od
czerwca 2002 r. – telefonicznie i pisemnie zwracałem się
do Prokuratury Okręgowej oraz Prokuratury Apelacyjnej w
Warszawie. Za każdym razem odpowiedzią było milczenie.
Prokuratura nie dementowała też podawanych przez "NIE"
faktów ani z nimi nie polemizowała.
Podejrzewam, że prokuratura skierowała śledztwo w
sprawie zabójstwa Dębskiego na takie tory, które
zaprezentuje na procesie Inki tylko ze względu na chęć
odniesienia sukcesu. Plotki mówią bowiem o politycznej
podszewce tej sprawy.
Wysokie czynniki policyjne, w odróżnieniu od
prokuratury, ogólnie zaprzeczyły wobec redakcji "NIE"
prawdziwości moich ustaleń. Stało się to przed
publikacją niniejszego artykułu. Zapewniły też o
gotowości rozmawiania ze mną o podawanych w "NIE"
faktach i o przebiegu śledztwa. Większość spraw, o
których piszę, i czynności, z których wnioski podważam,
leżały jednak w gestii prokuratury.
Rozmowy z policją podejmę niezwłocznie.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Olej olej "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Okazuje się, że była stacja telewizyjna niepokazująca od
świtu do świtu papieskiej wycieczki do Polski to
Fashion TV – nieustający pokaz mody. A na wybiegu ani
jednej komeżki, ani jednego habitu...
* * *
Discovery Channel, film o papieżu "Świadek nadziei".
Wedle autorów komunizm w Polsce rozpieprzyły letnie
obozy studenckie organizowane przez Wojtyłę. Jeśli
dołożyć do tego skok Wałęsy, to wyjdzie, że komuna
jebnęła z braku nakładów na sport i rekreację.
* * *
Magazyn "Tydzień" na "Jedynce" w kwestiach zbożowych
wyłamał się z orkiestry. Jak to jest, że skoro
Kalinowski mówi, że jest tak dobrze i potwierdzają to
"Wiadomości", to jest tak chujowo. Chłopi dymają na
załadowanych ziarnem traktorach od elewatora do
elewatora i rozgrywają rolniczą ruletkę. Kasa na skup
podobno jest, ale co drugi elewator jest zamknięty.
Prowadzący program zaapelował do widzów, by znaleźli
rozwiązanie. Najwyższy czas przywrócić do łask Dyzmę.
No!
* * *
Zdychający "Puls" puścił godzinną reklamówkę kościelnej
sekty. Nosiło to tytuł "Opus Dei – duchowość na co
dzień". Mimo że twórcy bardzo się starali ściemniać i
tak wyszło na to, że opusy to elita finansów reklamy i
medycyny, katolicka masoneria zajmująca się robieniem
interesów. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi na całym świecie,
którzy budują polityczną i ekonomiczną przyszłość
Kościoła kat. Ben Laden przy nich to dziewczynka z
zapałkami.
* * *
Paulini urządzili kolejną pielgrzymkę z cyklu "Przystnek
Częstochowa". Na miejscowe wzgórze dotarły piesze
wycieczki, by posłuchać Glempa napierdalającego na
kapitalizm. "Wiadomości" i "Fakty" naliczyły 150 tysięcy
uczestników. Familijny "Serwis Pulsu" podał, że pobito
rekord – pod Jasną Górę ściągnęło 300 tysięcy pątników.
Jeśli przyjąć, że światowymi finansami i telewizją
"Puls" trzęsie "Opus Dei",
to nic dziwnego, że tak księgowi "Enronu" i "WorldComu",
jak i dziennikarze kuriewnej TV chorują na to samo.
Wszystko widzą podwójnie.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Co narobiły psy
Zdawałoby się, że policja jest biedna. Nie wszędzie. W
Pruszczu Gdańskim utylizuje szmal.
Zdarza się – nie powiem, że nie – policja odnosi sukces
w walce z przestępczością. Łapie złodziei, nakrywa
przemytników, odzyskuje skradziony towar. Jeśli sukces
jest większy niż mniejszy, to odbywa się nawet
konferencja prasowa. W gazetach dziennikarze chwalą
policjantów za dzielność. Społeczeństwo czyta i zasypia
spokojniejsze. Ale zdarza się też, że po jakimś czasie
policja "złodziei" wypuszcza, przeprasza, a "skradziony"
towar oddaje lub wypłaca za niego odszkodowanie, jeśli
uległ zniszczeniu. Tyle że wtedy konferencji prasowych
się nie organizuje i w gazetach o tym nie pisze.
22 sierpnia 2002 r. w lokalnej prasie ukazały się
notatki o jednym z sukcesów pomorskiej policji.
Ponad 21 tys. litrów paliwa znaleźli funkcjonariusze z
Komendy Wojewódzkiej i powiatowej w Pruszczu Gdańskim na
terenie autohandlu w Cedrach Małych. – Podejrzewamy, że
paliwo pochodzi z odwiertu w rurociągu Rafinerii
Gdańskiej – powiedział młodszy inspektor Jerzy
Czapiewski, zastępca powiatowego komendanta policji w
Pruszczu. Właściciel posesji był nieobecny i nie jest
znane miejsce jego pobytu – donosił "Dziennik Bałtycki".
Poza drobną nieścisłością, że było to na terenie
autozłomowiska, a nie autohandlu, wszystko się zgadza. W
Cedrach funkcjonariusze policji kilkoma radiowozami
wparowali na teren posesji obywatela Dariusza W.
prowadzącego szrot przy drodze nr 7 z Gdańska do
Warszawy. Bez trudu znaleźli te tysiące litrów paliwa w
starych cysternach. Właściciela nie zastali, więc wiele
nie pytając zawezwali ekipę z rafinerii. Ta przyjechała,
przepompowała paliwo do cystern, zawiozła do siebie, do
zakładu i tam, jak to się ładnie mówi, zutylizowała.
Krótko mówiąc, dowód rzeczowy przestał istnieć. W dniu,
w którym gazety pisały o sukcesie policji, zatrzymane
paliwo Dariusza W. płynęło już sobie rurami w rafinerii.
Po kilku dniach objawił się policji w komendzie w
Pruszczu Gdańskim sam podejrzany. Ano był z żoną na
wczasach w Ustce. Teraz wrócił, patrzy, a tu nie ma jego
paliwa. Pyta, co się porobiło, ukradli czy co, mówią mu,
że to policja, więc on przyszedł uspokojony, żeby mu
oddali. On to kupił na spółkę ze znajomym do ogrzewania
na zimę. Kupił absolutnie legalnie. O, proszę, tu jest
faktura. Na 26 tys. zł z kawałkiem.
23 grudnia 2002 r. Prokuratura Rejonowa w Pruszczu
Gdańskim umorzyła postępowanie przeciwko Dariuszowi W. z
powodu braku cech przestępstwa. Dostał on też od
prokuratury pisemko, że po kasę za paliwo ma się udać do
komendanta policji w Pruszczu, bo oni w prokuraturze nie
mają z tym nic wspólnego.
Wniosek o zapłatę odszkodowania od obywatela W. jeszcze
nie wpłynął. Ale wpłynie. Już wynajął papugę, bo papuga
jest lepszy w pisaniu. Policja w Pruszczu popłynie więc
na jakieś 30 tys. (bo to odszkodowanie i jakieś
odsetki).
Szeregowi policjanci są wkurwieni na zastępcę
komendanta, że taki raptus i kazał paliwo szybko
zutylizować. Tyle kasy pójdzie się jebać. Na święta
dostali tylko po 50–80 zł premii. Poza tym można by
kupić kilkanaście pistoletów.
Bo z P-64, który ma w magazynku 6 pocisków, o żadnej
wymianie ognia z bandytami uzbrojonymi w Glocki (17
pocisków w magazynku) mowy być nie może. To pół nowego
radiowozu. A przydałoby się chociaż pół, bo VW Vento, co
ma 11 lat i 400 tys. km przebiegu, albo 12-letni Passat
też raczej do pościgu nie stanie.
Policja jest biedna. A dlaczego biedna? Dlatego, że...
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMS-ie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polityczne mole
Gdzie się podziewają uopcy malowani?
Na kanwie niedawnej dyskusji o pieniądzach dla Instytutu
Pamięci Narodowej (IPN) chcielibyśmy wtrącić swoje trzy
grosze. W tej tak potrzebnej placówce siedzą ludzie nad
wyraz zasłużeni dla ojczyzny. Ich nazwiska nie pojawiają
się w prasie. A szkoda: swoimi życiorysami mogliby
świadczyć o apolityczności tej
instytucji.
W dawnym UOP istniało coś takiego, jak Biuro Ewidencji i
Archiwum (BEiA). Zajmowało się ono gromadzeniem,
zabezpieczaniem i częściowo analizą zasobów archiwalnych
naszej apolitycznej bezpieki. Można by je najprościej
określić, jako pamięć tajnych służb. Ustawa mówiła, że
archiwa mają przejść z UOP do IPN. W rezultacie zostały
w tych samych rękach. Aż 5 byłych pracowników BEiA UOP
trafiło właśnie do IPN.
1. Leszek Postołowicz – były zastępca szefa BEiA
Antoniego Zielińskiego. Obecnie zastępca szefa archiwów
IPN. Jako największą zasługę przypisuje się mu wywołanie
skandalu przy okazji lustracji prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego.
2. Jolanta Gepner – zarówno w IPN, jak i w BEiA UOP,
prawa ręka Postołowicza (eksnaczelnik wydziału
archiwalnego).
3. Dorota Kossowska – prosty pracownik archiwum IPN. W
UOP – najbardziej zaufana osoba Gepnerowej.
4. Adam Bernatowicz – były zastępca dyrektora BEiA, były
dyrektor w UOP czasów Nowka, były dyrektor w MSWiA.
Obecnie pełnomocnik pionu ochrony IPN.
5. Paweł Wolski – w BEiA naczelnik wydziału
zabezpieczenia biura. Obecnie pracownik pionu ochrony
IPN.
Jeśli w tej wyliczance zabrakło wam samego szefa BEiA
UOP – Zielińskiego, to spoko, bo i jego namierzyliśmy w
instytucji równie ambitnej i apolitycznej jak IPN.
Poszedł ze swoimi do Rzecznika Interesu Publicznego
(RIP), czyli do Nizieńskiego:
1. Antoni Zieliński – były szef BEiA UOP, były biegły i
świadek w procesie lustracyjnym prezydenta
Kwaśniewskiego. Obecnie zastępca dyrektora w biurze RIP.
2. Ryszard Kudra – były zastępca Zielińskiego w UOP,
były naczelnik we wrocławskiej delegaturze UOP. Obecnie
pełnomocnik RIP na Wrocław.
Pan Antoni Zieliński ściągnął sobie jeszcze 3
pomniejszych, ale pewnych pomagierów z UOP.
3. Grzegorz Karbowiak – były pracownik BEiA, a ściślej
sekcji specjalnej pracującej dla RIP.
4. Jerzy Marcinkowski – były pracownik Zarządu Śledczego
UOP.
5. Kazimierz Skalski – były kierownik sekcji i zastępca
naczelnika w BEiA UOP. Do pracy w BEiA rekomendowała go,
na piśmie (!), pani Zielińska, prywatnie żona szefa BEiA
– Zielińskiego.
Wszystkim wymienionym w tym spisie – mocno spóźnione,
ale bardzo szczere życzenia walentynkowe.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Spadną liście i Miller "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zdychaj nie czekaj "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Łańcuszek idiotów
Droga z nędzy do pieniędzy jest prosta jak konstrukcja
cepa. Wystarczy założyć firmę oferującą pracę. Naiwnych,
gotowych zapłacić za wizję zarobku nigdy nie zabraknie.
Mechanizm nabijania w butelkę jest od zawsze taki sam.
GUDI – ARTPOL – EUROMEX z Gorzowa, GRYF z Polic,
F.H.U.P. DOMIS z Bełchatowa, Clean BUSINESS z Warszawy
czy EUROPA – Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Marketingowe z
Kutna to jeden czort. Jakby kto jeszcze nie wiedział, na
czym polega szwindel, to informujemy.
Drogę do dobrobytu znajdujesz w gazecie lub gazetach
elektronicznych naszych telewizji. Oferują ci zarobek do
kilku tysięcy złotych miesięcznie, na dodatek bez
kaucji. Zachęcony dzwonisz (najczęściej na drogie numery
0-700) lub piszesz załączając znaczki. W zamian
dostajesz stronicową informację, że więcej danych
dostaniesz po przesłaniu kilkudziesięciu złotych
(najczęściej od 30 do 60), które nie są kaucją i będą
zwrócone, gdy tylko podejmiesz stałą współpracę.
Rezygnując z 3/4 litra
dobrej wódki czekasz na dzieło gwarantujące, że w
przyszłości na flaszki ci nie zbraknie. Po jakimś czasie
dostajesz parę stron druku o wariantach na każdą
okoliczność.
Pierwsza podstawowa forma współpracy to umowa
przedstawicielska, czyli próba nakłonienia do tego,
żebyś poszukał kilkudziesięciu jeszcze głupszych od
siebie. Za informator zapłaciłeś 35,90 zł, za dodatkowe
299 dostaniesz jeszcze 50 informatorów i 100 ulotek.
Przy odrobinie szczęścia narżniesz następnych naiwnych
na 1795 złociszów. Wystarczy od tego odjąć koszt
pierwszego i kolejnych informatorów, by przekonać się,
że na własne potrzeby zostanie ci aż 1460 zł. Tylko że
bez drogiej reklamy tekstowej w telewizji nikt się nie
dowie, że masz tak cenne informatory na sprzedaż.
Klasyczny łańcuszek św. Antoniego – pieniądze należą się
tylko pierwszemu w szeregu.
Gdy to zrozumiesz i nie będziesz chciał żerować na
naiwności braci w niedoli, możesz zająć się produkcją.
Wszystkie oferty są niemal tak samo debilne, przebija je
tylko tak zwany łańcuch DOMIS-u. Twój potencjalny
pracodawca przesyła ci materiał niezbędny do wykonania
łańcucha. Jest nim niezadrukowana kartka formatu A3. Z
łatwością przerobisz ją na ozdobę choinkową. Wystarczy
mieć linijkę, ołówek, nożyczki i klej. Na krótszych
bokach kartki oznaczysz punkty co pół centymetra, na
dłuższych co 3 cm. Wychodzi kratka licząca 826
prostokącików, które dokładnie wytniesz. Z trzech
centymetrów długości pół przeznaczysz na sklejkę,
posmarujesz lepiszczem i tak uzyskasz pierwsze ogniwo
łańcucha szczęścia. Ma ich być dokładnie 826. Gówno to
ma niewiele ponad 9 mm średnicy (tyle co ołówek), ale
nie szkodzi. Pieniądze są pewne – całe 70 groszy za
łańcuch. Odsyłasz dzieło do Bełchatowa wraz z umową na
dalsze 70 sztuk. DOMIS dzieło kontroluje i albo olewa
cię od razu, albo przysyła nowe 70 kartek A3, a do tego
"bezpłatnie klej i ołówek". Klejem możesz sobie zalepić
głodny dziób, a ołówkiem... bo DOMIS, obiecując zapłatę
za 70 łańcuchów (63 zł netto), wcześniej zadbał, żeby
nigdy nie musiał nic zapłacić. Kleić masz klejem
zleceniodawcy, ale to ty ponosisz odpowiedzialność za
to, że łańcuch trzymać się będzie kupy. Odbiór
techniczny "ozdób" odbywa się pod nieobecność wykonawcy,
który nawet nie dowie się, dlaczego jego dzieło zostało
wybrakowane.
DOMIS zapewnia sobie jeszcze dodatkową możliwość
wyruchania kontrahenta. W umowie zostawione jest wolne
miejsce na termin wykonania zlecenia. Więc choćbyś
posadził przy klejeniu łańcucha całą rodzinę, łącznie z
oderwanymi od obowiązku szkolnego nieletnimi, to i tak
nie musisz zdążyć na czas.
Nawet gdy wykonasz w terminie 70 bezbłędnych ozdób, nie
oznacza to jeszcze dostępu do stałej współpracy z firmą.
DOMIS może z tobą podpisać umowę na dalsze 100
łańcuchów, potem na 300, a na koniec, jeżeli wszystkie
będą wykonane prawidłowo, na 1500 ozdób za 1350 złotych
netto.
Za mityczne pieniądze, w nieokreślonym terminie,
będziesz musiał skleić milion dwieście czterdzieści
tysięcy ogniwek. Tego nie załatwi za ciebie nawet cały
obóz resocjalizacyjny chińskich
dysydentów pod groźbą wymierzonych w nich ak-47.
W świetle polskiego prawa umowa o świadczenie niemożliwe
jest nieważna (art. 387 par. 1 kc) i tak zapewne byłoby
z twoją umową z DOMISEM, gdybyś tylko wiedział o
istnieniu tego przepisu. Właściciele firmy wiedzą
jednak, że skoro zamierzasz u nich zarobić, to nie
możesz mieć pojęcia o kodeksach.
Przykładowy DOMIS wymaga jednak – tak jak wszystkie
podobne mu firmy – załączania do umów kserokopii dowodu
osobistego, co stawia zasadne pytanie, czy aby nie
handluje danymi osobowymi frajerów marzących o własnych
63 złotych. Nie można jednak twierdzić, że DOMIS jest do
końca nieuczciwy. Dopuszcza możliwość niezadowolenia z
jego pierwszej oferty. Wystarczy wtedy przesłać
zaadresowaną kopertę z aktualnym znaczkiem i oczekiwać
nowych bezpłatnych informacji o płatnych informatorach.
Autor : Alicja Brzeźińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Konsyliarz dworu
Prasa pomorska doniosła o kolejnej po Wałęsie,
Krzaklewskim, Grassie, karierze syna Pomorza Gdańskiego.
Podczas nadmorskich wywczasów suką Sabą, należącą do
państwa prezydentostwa Kwaśniewskich, opiekuje się od
lat lekarz weterynarz z Pucka, pan Adam L. Przed
pierwszą wizytą Saby i jej pani lecznicę pana Adama
zlustrowali panowie z ochrony prezydenckiej. W czasie
wizyt w lecznicy pani Kwaśniewska łaskawie rozdaje
autografy. O wizytach Pierwszej Damy z psem w Pucku
przypominają zdjęcia w gabinecie nadwornego lekarza
Jaśnie Oświeconej Suki.
Zapora we Włocławku
Rysio Czarnecki, którego ciągle musi boleć dupa po laniu
w wyborach prezydenckich we Wrocławiu, ogłosił swój
czasowy rozbrat z polityką. Musi jednak z czegoś żyć.
Trudno zaś o robotę dla faceta, który spieprzył
wszystko, czego się dotknął. Dlatego bez zdziwienia
przyjęliśmy wiadomość, że Rysio, były szef Urzędu
Komitetu Integracji Europejskiej, używający również
pompatycznego tytułu prezesa Instytutu Prawa i Studiów
Europejskich, przyjął etatową posadę doradcy prezydenta
Włocławka.
Ma doradzać w sprawach integracji z Europą tego
miasteczka. Nasze prognozy: Włocławek zostanie
wykluczony z Europy, w mieście dojdzie szybko do kłótni
wśród partii prawicowych, możliwe również zaćmienie
słońca, powodzie, susze, trąby powietrzne, morowe
powietrze.
Małżeństwo z rozsądku
Miesięcznik Samoobrony nazwał bliskiego współpracownika
wojewody łódzkiego kompletnym idiotą, zaś styl jego
wypowiedzi jako niegodny istoty homo sapiens. Od
podpisania umowy koalicyjnej między Samoobroną a SLD w
Łodzi minął zaledwie miesiąc. No cóż, Samoobrona kocha
inaczej...
D. J.
Jurczyk papug nie karmi
Stoczniowcy ze Szczecina, którzy przyłożyli prezesowi
odzieżowej Odry w sierpniu 2002 r., nie mają pieniędzy
na adwokatów. Proces sądowy wkrótce. Komitet
protestacyjny w stoczni zebrał na ten cel za mało. Aż tu
nagle... Prezydent Szczecina, Marian Legenda Jurczyk,
oznajmił, że wynajmie adwokatów stoczniowcom.
Po to wybrany jestem prezydentem, aby pomagać ludziom –
podkreślił. Czy pan prezydent wybuli adwokatom ze swej
bez mała dwunastotysięcznej pensji, co godne byłoby
najwyższego uznania, czy sięgnie do kasy miasta? –
zastanawialiśmy się. Otóż ani jedno, ani drugie. Pani
rzecznik magistratu w Szczecinie Łucja Dziedzic-Król
poinformowała w specjalnym oświadczeniu, że... Prezydent
Marian Jurczyk nie powiedział nic o tym, że będzie to
pomoc płatna. Autorytet Mariana Jurczyka i wyjątkowy
charakter sprawy to wystarczające argumenty dla
niektórych adwokatów, którzy w tym przypadku zrezygnują
z honorariów.
Pani rzecznik była dla nas nieustannie nieobecna,
podobnie jak jej szef, ale zdołaliśmy ustalić, że do
obrony stoczniowców za Bóg zapłać nie zgłosił się nikt.
W. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Terror niewinątek "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
DJ Urban
Portal Onet.pl – ponad 3100 wpisów. Żywo rozwija się
dyskusja na Interii i Wirtualnej Polsce. Grzeją się
monitory: Urban kupuje na licytacji kościół w Dalikowie!
Jeszcze nie wie, na co go przeznaczy. Może na dyskotekę?
Oto wybrane głosy internautów:
@Brawo, panie Jerzy. Kup ten kościół i zrób w nim hotel,
knajpę oraz burdel. Chętnie sam przyjadę się zabawić.
@Wstęp na dyskotekę normalny czy ile kto rzuci na tacę?
@Żenujący pajac! Prowokacja na poziomie przedszkolaka.
Panie Michnik, szanuj się Pan! Z kim Pan pija wódkę?!
@O Boże... miejmy nadzieję, że to tylko prowokacja. Nie
wydaje mi się, żeby ktoś się na to w Polsce odważył
(nawet Urban), społeczeństwo by go zlinczowało (i
słusznie).
@Urban chciałby pewnie zostać DJ-em? Ciekawe, czy uda mu
się gdzieś kupić słuchawki w takim rozmiarze.
@Super pomysł! Tańczyłem w Anglii w kościele – zrobili
fajną dyskotekę w miejscu starego kościoła i nikomu to
nie przeszkadzało. Świetna sprawa, przynajmniej się coś
dzieje w tych murach.
@Jak otworzy lokal z panienkami, to zapi-
suje się w kolejkę.
@Jurek, oni cię kiedyś spalą... czasami troszkę
przeginasz. Ale jakbyś tam zrobił salę gimnastyczną,
kawiarenkę internetową...
@Nareszcie spełni się sen księdza: kościół pełen każdego
dnia.
@Matka chce wyłudzić kasę!!! Jeżeli wiosce zabiorą
kościół, na tę rodzinę spadną następne klęski. Pieniądze
to nie wszystko – krzywda się zemści. Boga się nie
wyrzuca.
@Brawo. Nareszcie będzie jakaś konkurencja dla dyskoteki
w remizie.
@A w moim kościele niech zrobią McDonald’sa.
@Mam wolne 50 tys. zł, dokładam się do kupna i chcę mieć
udział w dyskotece. Najbardziej intratny interes, tak
trzymać, Panie Jurku!!!
@Obleśny karzeł polskiego dziennikarstwa, niedługo
stanie przed Piotrowym obliczem,
będzie miał dyskotekę w beczce ze smołą.
@Urban rządzi! Ha ha ha ha. Jakże uboga byłaby Polska
bez Urbana! Ha ha ha.
@Szanowni Proboszczowie, władcy małych RP. Chcieliście,
Panowie, gospodarki rynkowej
– to ją macie.
@Polacy! Larum grają! Zróbmy zrzutkę na kościółek!
Decyzja sądu to skandal!!! Jestem skłonny dać składkę
(pytanie, gdzie mogę ją wpłacić), aby kościół nie był
licytowany.
@Jak wygląda prawda o sprawie parafii
w Dalikowie: Jest to kolejny przykład działania
określonych sił antypolskich i antykatolickich z
poduszczenia polskojęzycznych członków pewnego
„wybranego” narodu, którzy ziejąc
sadystycznym jadem nienawiści przeciw wszystkiemu co
polskie i katolickie zadają ko-
lejny cios ostoi polskości i patriotyzmu – Świętemu
Kościołowi Katolickiemu! Zgrozą napełnia świadomość
udziału w tym ohydnym procederze polskich sądów i
prokuratur. Żądamy natychmiastowej reakcji posłów LPR w
postaci
interpelacji do ministra sprawiedliwości, a nawet, jeśli
będzie trzeba – powołania komisji
sejmowej dla zbadania tego bezprzykładnego ataku na
Wiarę i Naród Polski!
@Urban Jerzy idolem młodzieży!!!
@Jestem katolikiem. Jestem praktykujący. I jestem
załamany. Postawą proboszcza, który tak długo zwlekał z
odszkodowaniem. Urbanem, który znowu bije pianę, choć
wiadomo, że i tak nic mu z tego nie wyjdzie. I wreszcie
tymi, którzy Kościołem rządzą. Nie ma pieniędzy dla
młodej dziewczyny??? Naprawdę w całym Kościele nie ma
kasy na to, na co powinna się znaleźć na drugi dzień?
@Panie Urban tak trzymać. Gdyby mnie się to przytrafiło,
to komornik zdarłby ze mnie ostatnią koszulę. Ale kler w
Polsce jest ponad prawem.
@Kochamy Jerzego Urbana – bądź naszym idolem. Bo u nas w
Dalikowie nic nie ma, ale to będzie fajnie, jak będzie
się gdzie zabawić i mój Bronek będzie stał na bramce.
Jerzy, jestem dumna z ciebie. Kochamy cię, wszystkie
dziewuchy z Dalikowa. Rób to disco i to szybko!
@Jerzy Urban jest moim Bogiem i każdy atak na Niego
uznam za atak na moją wolność religijną. A jak mi odbije
palma jeszcze bardziej, to
będę składał w prokuraturze wnioski o ściganie
delikwentów za obrazę moich uczuć religijnych.
@Urban to istny diabeł z rogami i... uszami. Aż dziw, że
tyle głosów poparcia dla niego na
forum.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wójtoza
To obrazek ze Zblewa na Kociewiu. Pokazujemy go, bo
korupcja i prywata osiągnęły tam taki poziom, że nawet
nam to zaimponowało, a o to przecież niełatwo.
Wójtem Zblewa nie było jakieś zero, które doszło do
koryta, żeby się napchać. Rządził gość, który ma znane
nazwisko, czyli mnóstwo do stracenia. Krzysztof Trawicki
był posłem PSL, jest członkiem Rady Naczelnej PSL i
szefem struktur powiatowych tej partii. Obecnie zarabia
na chlebuś jako członek Zarządu Powiatu w Starogardzie
Gdańskim.
Ostatnie wybory na wójta wygrał z Trawickim Andrzej
Gajewski. Ten Gajewski bardziej niż na kindersztubie zna
się na arytmetyce. Ponieważ twarde dyski w komputerach
urzędu gminy były wykasowane, jego ekipa zaczęła ryć w
papierach.
Dobry doktor
W 1999 r. wójt Trawicki zlikwidował ośrodki zdrowia w
Zblewie i Semlinie. Czegoś tam zaniechano i jeden ze
spuszczanych doktorów zażądał 3700 zł odprawy. Pozwanemu
nie chciało się jeździć do sądu. W efekcie doktor
zarobił z odsetkami 48 tys. zł.
– Już za moich czasów komornik zabrał je z konta gminy –
opowiada nowy wójt.
Ponieważ wie, że na koncie ośrodków było sporo szmalu,
rozpoczął poszukiwania kwitów dotyczących likwidacji.
Finał był taki, że prokuratura w Starogardzie, do której
w przypływie desperacji zwrócił się o pomoc, orzekła, że
nie ma możliwości zmuszenia likwidatora, nawiasem mówiąc
byłego sekretarza gminy, do okazania dokumentów!
Potentatem medycznym w Zblewie został kolega
Trawickiego, dr Radosław Szubert, czyli spółka Polmed.
Gmina wyremontowała mu lecznicę za 242 tys. zł. Potem
Polmed zechciał kupić działkę przy lecznicy.
Wystartowały dwie firmy. Wygrał Polmed, ale na cholerę
płacić wylicytowaną kwotę? Zrezygnował, po czym kupił
ten sam plac parokrotnie taniej.
Złoty piec
Blisko 226 tys. zł kosztowały trzy piece miałowe i jeden
na drewno, zainstalowane w Urzędzie Gminy i szkole w
Pinczynie. Piece są, rachunki też. Rzecz w tym, że takie
piece kosztują odpowiednio 7800 zł plus VAT i 9600 zł
plus VAT. A cena montażu wcale nie zwala z nóg.
Za napis „Do siego roku” ułożony z węża świetlnego ekipa
Trawickiego zapłaciła 5300 zł. Cena węża w sklepie to
góra 1 tys. zł. Napis ułożyli pracownicy urzędu.
Autobus szkolny zabierał z Miradowa pięcioro dzieci
PSL-owskich gminnych dygnitarzy. Należał im się
transport do szkoły w oddalonym o 3 km Zblewie.
Tymczasem rodzice woleli edukować pociechy w Bytonii. Z
Miradowa jedzie się do Bytonii przez Zblewo 6 km w jedną
stronę. Dzień w dzień, wte i wewte na koszt podatników.
Polbruk do sracza
Po analizie rachunków za utwardzanie chodników, które w
ostatnich latach zapłaciła gmina, można odnieść
wrażenie, że polbrukiem wykładano ścieżki łączące
sławojki z chałupami miejscowych obywateli. Tyle tego!
Jeśli kostka nie jest starannie ukryta na prywatnych
obejściach wybranych w sposób demokratyczny, to gdzie
jest?! Nawet w stolicy gminy większość chodników tonie w
błocie.
W ośmiu umowach zawartych przez gminę reprezentowaną
przez Trawickiego z wciąż tym samym wykonawcą nie
sprecyzowano miejsca i zakresu inwestycji. Są wyłącznie
kwoty (od kilku do 50 tys.) i nazwy materiału, którym
utwardzano nawierzchnię. Na ogół chodzi o polbruk,
czasem o fikuśny starobruk. Inwestycje miały miejsce tuż
przed wyborami. Ostatnią fakturę gmina zapłaciła na
dzień przed objęciem władzy przez wójta elekta. Roboty
szły ekspresowo. W protokole odbioru z 15 listopada 2002
r. zapisano, że ze zleceniem za kilkanaście tysięcy
złotych uporano się w dwa tygodnie.
Wójt Gajewski kontynuowałby współpracę z tak sprawnym
wykonawcą, ale ten nie stawia się na wezwania gminy, a
poszukiwania utwardzonych nawierzchni wciąż trwają.
* * *
Na spotkanie z Trawickim, członkiem zarządu starostwa w
Starogardzie Gdańskim, wybrałam się z powiatowym radnym
Tadeuszem Peplińskim. Pepliński nie dał się skorumpować,
pardon, przyjąć posady w starostwie. Słynie z zadawania
kłopotliwych pytań. Ostatnio podczas sesji dociekał, jak
Trawicki może harować w starostwie, skoro ma orzeczone
47 proc. trwałego uszczerbku na zdrowiu, i czy nie jest
to dobijanie człowieka?
Trawickiego nie zastaliśmy. Przyjął nas wicestarosta
Kazimierz Chyła. Z PSL. W starostwie Chyła jest szefem
Trawickiego, w partii – odwrotnie. Chyła odmówił
skomentowania gminnych dokonań kolegi. – Niech pan
przynajmniej powie, że nie wierzy pan w takie ohydne
pomówienia – zaproponowałam. Odmówił.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wicebalcerowicz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pojedynek na skalpele "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Święte słowa marszałka Goringa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Moda na prostactwo "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Święcenie łechtaczki
"Dobry seks", "Uświęcanie kobiecej przyjemności",
"Problemy z regulacją seksu" – oto tematy niektórych
odczytów i dyskusji panelowych.
Sabat feministek, lesbijek, wyzutych z moralności
erotomanów? Pudło. Jesteśmy na konferencji Towarzystwa
Etyków Chrześcijańskich.
Towarzystwo skupia 1000 etyków różnych wyznań:
protestantów, katolików, ewangelików, etyków żydowskich.
350 przedstawicieli tego nobliwego ciała obradowało
właśnie w Vancouver w Kanadzie. W powietrzu nie unosił
się zapach siarki; Bóg widział, a nie grzmiał.
W zamglonej kadzidłem Polsce trudno uwierzyć, że
intelektualiści uważający się za wierzących i pobożnych
deklarują, że seks jest święty, że nie służy tylko
prokreacji i może być przyjemnością samą dla siebie, nic
w nim wstydliwego ani złego.
To, o czym mówiono na konferencji, pokazuje, jak dalece
i jak gwałtownie zmienia się w kręgach ludzi wierzących
– ale i myślących – podejście do tradycyjnego
"nauczania" Kościoła, do moralności, seksualizmu,
reprodukcji, doznań duchowych.
Biblią spotkania w Vancouver była książka "Seksualność i
świętość". Naukowa dyskusja skupiła się zwłaszcza na
rozdziale "Moralne znaczenie kobiecego orgazmu: W
kierunku etyki seksualnej, która docenia niewieści
seksualizm". Autorka, Cristina Traina, jest profesorem
renomowanego Northwestern University w Chicago, wykłada
tam etykę i zagadnienia seksualizmu. Praktykująca
katoliczka Traina oświadczyła, że kobiety zajmujące się
naukowo religią są liderkami ruchu propagującego
świętość ludzkiego
seksualizmu. Świat fizyczny, włączając w to nasze ciała,
jest środkiem, poprzez który doświadczamy miłości
boskiej – uważa prof. Traina.
Porównuje seks do jedzenia: nie zawsze musi on być tylko
drogą do robienia dzieci, tak jak pokarm nie zawsze
służy celom odżywczym. Ciastko czekoladowe je się dla
czystej przyjemności. W jej przekonaniu seks jest
moralny wtedy, gdy nie wyrządza szkód i przywiązuje się
do niego wagę: Etyczny seks w pożyciu dwojga ludzi
powinien przynosić obustronną przyjemność.
Inna książka dyskutowana przez etyków chrześcijańskich
to "Seksualizm i świętość".
Autorka, teolog Mary Pellauer pisze, że kobiety powinny
poszukiwać przyjemności i szczęścia z taką samą
stanowczością jaką przykłada się do tępienia przemocy
seksualnej i bólu.
W książce "Dobry seks", autorstwa dwu członkiń
towarzystwa, Patrycji Jung z Loyola University w Chicago
i Mary Hunt, teologa z Maryland, znajdujemy konstatacje,
od których nasz biały koryfeusz niechybnie dostałby
apopleksji; seks pozamałżeński może mieć właściwości
ozdrowieńcze i bywa radosnym przeżyciem. Taki sam punkt
widzenia prezentuje zbiór esejów "Dziwna kobieta: władza
i seks w Biblii". Prof. Traina napisała do niej szkic
"Seksualne zróżnicowanie w katolicyzmie", w którym
przytacza wyniki wywiadów z katolikami uważającymi, że
seksualne kontrakty dorosłych nie będących w oficjalnym
związku i eksperymenty erotyczne młodych są do
zaakceptowania i nie ma to nic wspólnego z tzw.
rozwiązłością. Z równie pozytywnym przyjęciem spotyka
się u ankietowanych chrześcijan masturbacja.
Homoseksualizm? Zgorszenie i potępienie (jak tego
dowodzi sprawa Paetza – udawane) jest właściwością
Watykanu. Wielu mówców wypowiadało się w Vancouver na
ten temat konstatując, że stosunki homoseksualne nie
różnią się zbytnio od seksu heteroseksualnego stadła.
Co do planowania rodziny, uczestnicy konferencji
wyrazili zgodną aprobatę wobec stanowiska znanego
religioznawcy z University of Victoria Harolda Cowarda,
który twierdzi, że chrześcijaństwo, judaizm, islam,
buddyzm i inne religie powinny silniej wyrażać potrzebę
skutecznego ograniczenia liczebności rodzin w celu
ochrony środowiska planety. Etycy nie okazują
czołobitności katolickiemu zakazowi stosowania środków
antykoncepcyjnych, stwierdzono, że większość katolików,
nawet konserwatywnych ich używa. Daniel Maguire, etyk z
Uniwersytetu Marquette w Milwaukee, mówił o swych
badaniach nad stosunkiem do antykoncepcji i aborcji 10
głównych religii świata. Zgodnie przychylono się do jego
poglądu, że aborcja powinna być rozwiązaniem awaryjnym w
razie konieczności.
Jak widać, z religią dałoby się jakoś wytrzymać. Żeby
tylko czarne z białym na szczycie przestało wpychać
Polaków do katakumb obskurantyzmu, przy wtórze posępnego
mamrotania: bezgrzeszność, post, pokuta, ofiara,
różaniec, pielgrzymka, pacierz, czystość, msza, świętość
życia. Inni wierzą, a żyją!
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lepiej być znanym pijakiem cd.
Anonimowi Alkoholicy życzą mi, żebym przestała pić za
życia. Po moim trupie.
Napisałam parę tygodni temu żartobliwy tekst o
alkoholizmie. Żartobliwość tekstu opierała się na
wykazaniu, iż – według terapeutów od uzależnień –
uzależniony jest każdy. Popularyzowane przez AA testy na
alkoholizm skonstruowane są bowiem tak, iż każdy dorosły
człowiek, który choć raz w życiu się urżnął, uczciwie
odpowiadając na postawione w nich pytania musi dojść do
wniosku, że ma problem z piciem. Syndromy alkoholizmu
rozpoznawane są bowiem pytaniami zaczynającymi się od
"czy kiedykolwiek", a zatem wolny od alkoholizmu jest
jedynie gość, który ani razu: ani na swojej osiemnastce,
ani własnym weselu, ani na pępkówce swojego
pierworodnego, nigdy w życiu się nie upił. Podejście,
moim zdaniem, głupie i histeryczne, ośmieszające poważny
problem. W odpowiedzi dostałam dwa listy:
* * *
Z całym szacunkiem, ale tym razem Pani przegięła. W nr
32 w artykule "LEPIEJ BYĆ ZNANYM PIJAKIEM" poruszyła
Pani temat, o którym nie ma Pani zielonego pojęcia. W
Dezyderacie Anonimowych Alkoholików jedno ze zdań brzmi;
Słuchaj też tego, co mówią inni, nawet głupcy i
ignoranci – oni też mają swą opowieść; I tak
potraktowałem Pani artykuł. Ignoruje i prześmiewa Pani
test, który pozwolił tysiącom ludzi w Polsce odmienić
swoje życie. A przede wszystkim mnie. Dzięki takim
ludziom, jak Ewa Woydyłło nie muszę chować trunków jak
ktoś puka do drzwi, bo są mi na dzisiaj niepotrzebne. Na
marginesie, po malcie i dobrych winach, które Pani
spożywa, kac jest identyczny jak po bełcie czy
denaturacie. Wiem coś o tym. Choroba alkoholowa to nie
tylko przymus picia, to niedojrzałe emocje.
Koloryzowanie, zaprzeczanie, minimalizowanie – to
mechanizmy obronne osoby uzależnionej.
A wypicie staremu ostatniego piwa też o czymś świadczy.
Bez aluzji. Proszę wybrać się kiedyś na spotkanie A.A. i
posłuchać ludzi jak żyją dzisiaj.
Jeżeli będzie taka konieczność, służę swoim
towarzystwem. Może wtedy zmieni Pani zdanie na temat
sensu ruchu A.A. Pragnę też Panią pocieszyć że każdy
kiedyś przestanie pić, a niektórym udaje się to za
życia. Bardzo proszę odnieść się do tego, co napisałem
na łamach jedynej prasy, którą czytam, waszego tygodnika
dożywotni alkoholik R.
* * *
Witam, czytam "NIE" od pierwszego numeru, ale pierwszy
raz mało mnie szlag nie trafił.
Po kolei:
– sam jestem trzeźwym alkoholikiem – dziś mija 13 lat
jak nie piję (między innymi dzięki takim ludziom jak Ewa
Woydyłło)
– swój artykuł pisała Pani widocznie istotnie najebana
jak szpak, bo inaczej wiedziałaby Pani, że facet,
którego testem Pani się posłużyła nazywa się Bohdan T.
WORONOWICZ
– myli się Pani twierdząc, że gdyby taki test zrobili
ludzie nieuzależnieni, to też wyszliby na alkoholików –
wielokrotnie sprawdzałem to dając takie testy ludziom
"normalnym" – żeby stanęli na łbie, to i tak wychodziło,
że nie mają problemu alkoholowego
– w taki właśnie sposób jak Pani, obśmiewają te pytania
ludzie, którzy wstydzą się konfrontacji z własnym
problemem
– to nie przypadek, że alkoholizm nazywany jest chorobą
zakłamania
– może Pani pierdolić specjalistów, testy, ruch AA – to
Pani święte prawo – ale chcę również powiedzieć Pani, że
alkoholizm to choroba śmiertelna – wiem coś o tym, bo
przez te lata, kiedy już nie piję, obok mnie umarło 41
moich przyjaciół.
To Pani życie i zrobi Pani z nim, co Pani chce, ale
powiem Pani tak – WOLĘ BYĆ ANONIMOWYM ALKOHOLIKIEM niż
tak jak Pani znanym pijakiem. Na szczęście i w naszym
zawodzie (jestem dziennikarzem po UW) są ludzie, którzy
już dziś myślą inaczej niż Pani i chwalą sobie trzeźwe
życie. Ja sobie spokojnie poczekam na Panią na mityngu
AA – mam nadzieję, że kiedyś i Pani będzie miała takie
szczęście jak ja – pod warunkiem, że pani tego dnia
dożyje!!!!!
Każdy kiedyś przestaje pić – TYLKO NIE KAŻDEMU UDAJE SIĘ
TO ZA ŻYCIA. Pozdrawiam
(nazwisko i imię tylko do wiadomości Redakcji)
* * *
A teraz zadanie: wytęż wzrok i znajdź 10 szczegółów,
którymi różnią się te dwa listy.
Nie sugeruję bynajmniej, że to jeden aktywista AA pisze
do mnie pod dwoma pseudonimami w nadziei, że jak mi dwie
osoby mówią, że jestem pijana...
Wręcz przeciwnie – problem działaczy AA polega na tym,
iż rozumują oni i argumentują tak samo, używają nawet
tych samych złotych myśli, jak gdyby zaczerpniętych z
naklejek na zderzaki. Być może pranie mózgu jest
warunkiem sine qua non terapeutycznego leczenia z
alkoholizmu – ale faktem jest, iż po tym praniu nie
zostaje w mózgach nic własnego. Tylko jedna, wielka,
wszechogarniająca wizja globalnej wioski anonimowych
alkoholików. Każdy jest alkoholikiem i każdy trafi w
końcu do AA – a zatem my, skoro już tu jesteśmy,
jesteśmy lepsi od wszystkich innych, którzy jeszcze tu
nie dotarli, jeszcze nie zmądrzeli, jeszcze są za nami
daleko w tyle. "Trzeźwiejący alkoholik" ma zalecone
unikać ludzi, z którymi pił, żeby nie wciągnęli go na
złą drogę. W ten sposób nie zauważa, że to oni unikają
jego, bo jest nie do zniesienia z tą swoją neoficką
gorliwością w nawracaniu wszystkich na religię
anonimowego trzeźwienia. Może dlatego znajomi autora
powyższego listu odpowiadają mu tak, jak gdyby nigdy w
życiu nie wzięli kropli alkoholu do ust – boją się jego
wychowawczych monologów i natręctwa, z jakim ciągnie na
mityngi wszystko, co się rusza.
W tym niestety tkwi różnica pomiędzy pomocą fachową i
tego typu amerykańskimi wynalazkami "samopomocowymi".
Dentysta na przyjęciu nie zagląda współbiesiadnikom w
zęby nagabując ich w sprawie wizyty w swoim gabinecie.
Psychiatra leczący alkoholików nie wmawia alkoholizmu
każdemu poznanemu osobnikowi w 20 sekund po podaniu
ręki. Amatorzy terapeuci chcą wszystkich leczyć z picia
z tą samą gorliwością, z którą czterolatek wypróbowuje
swojego nowego "Małego doktora" na wszystkich gościach
urodzinowych.
I z tego to powodu, szanowni Panowie Bez Nazwiska, nie
spotkamy się na mityngu. Mogłabym ostatecznie znieść u
siebie abstynencję, ale nie upierdliwe moralizatorstwo.
PS Pana Bohdana T. Woronowicza przepraszam za
przekręcenie jego nazwiska.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Piłatem bliżej
Kto silniejszy? Wiceminister czy wicepremier?
Już wiosną 2002 r. ostrzegaliśmy na łamach "NIE" ("Lody
śmigłem kręcone", nr 14/2002; "POLecieć", nr 25/2002),
że w związku z przetargiem na rozbudowę Terminalu 2 na
lotnisku Okęcie dojdzie do skandali. Kolejne miesiące
tylko utwierdzały nas w przekonaniu, że wokół tej
lodziarni śmierdzi. Najświeższy skandal związany jest z
nieskuteczną próbą odwołania przez wicepremiera Marka
Pola bohatera naszych licznych publikacji, dyrektora
Przedsiębiorstwa Państwowego Porty Lotnicze Zbigniewa
Lesieckiego.
Ku zaskoczeniu wielu 7 sierpnia 2003 r. pojawiła się
informacja, że Pol podziękował z dniem 1 września temu
panu za współpracę. Przy okazji ze stanowiska szefa
Urzędu Lotnictwa Cywilnego zrezygnował Marek Sidor.
Miało to związek z ujawnieniem przez szwajcarski oddział
Ernst & Young faktu, że od września 2000 do września
2001 r. członkowie zarządu LOT pobierali wynagrodzenie
od swego mniejszościowego partnera w spółce SAirGroup.
O ile podlegający ministrowi skarbu prezes LOT Jan
Litwiński po ujawnieniu afery zrezygnował ze stanowiska,
a dwaj inni członkowie zarządu spółki Piotr Ikanowicz i
Marek Rymkiewicz zostali odwołani, o tyle podlegający
pod resort infrastruktury Lesiecki i Sidor okazali się
nie do wyjęcia. To, co dla "skarbu" było okolicznością
naganną, dla "infrastruktury" już nie.
Nie jest tajemnicą, że twarda obrona Lesieckiego i
Sidora była zasługą wiceministra Andrzeja Piłata
odpowiedzialnego w resorcie za sektor lotniczy. Tak się
złożyło, że 7 sierpnia wiceminister był na urlopie.
Podobnie dyrektor Lesiecki. Złośliwa plotka głosi, że
obaj panowie wypoczywali wspólnie w okolicach Nicei.
Decyzja Pola zakłóciła im relaks.
1 września okazało się, że Lesiecki nadal jest
dyrektorem, a wicepremier Pol rakiem wycofuje się ze
swej sierpniowej decyzji tłumacząc, że podjął decyzję
wstępną, a komunikat sformułowany był nieszczęśliwie.
Winę za całe zamieszanie ponosi rzecznik prasowy
Ministerstwa Infrastruktury Paulina Jankowska albo osoba
pisząca komunikat, która nie zrozumiała, co wicepremier
Pol do niej mówił. To wersja dla maluczkich.
Według naszych informacji, wicepremier Pol naprawdę
chciał odwołać Lesieckiego. Coraz trudniej przychodziło
mu tolerowanie osoby ewidentnie zamieszanej w skandal
związany ze szwajcarskimi pieniędzmi. Sprawa przetargu
na rozbudowę Okęcia budzi poważne wątpliwości NIK ("300
mydlanych baniek cd.", "NIE" nr 24/2003), a wszystko to
staje się jednym z dominujących tematów dla sejmowej
Komisji Infrastruktury. Dodajmy do tego rzeczywiste
koszty budowy – nie wiemy, czy wynegocjowana z
konsorcjum Budimex-Ferrovial Agroman cena uwzględnia
wprowadzoną od 2004 r. 22-procentową stawkę VAT na
materiały budowlane czy też nie.
Zgodnie z zapowiedziami nowy terminal ma być oddany do
użytku w 2005 r. Może okazać się to mało realne, a wtedy
w czasie kampanii wyborczej do Sejmu opozycja zrobi z
tego użytek. Kto będzie winien? Lider Unii Pracy Marek
Pol! Tak, wicepremier ma poważne powody, aby pozbyć się
Lesieckiego i... poważne przeszkody.
Zdaniem zaprzyjaźnionych posłów wiceminister Andrzej
Piłat, mazowiecki baron SLD, uznał, że podejmując bez
porozumienia decyzję o wyrzuceniu Lesieckiego Pol
wkroczył na zarezerwowany dla niego grunt. Gdy wrócił z
urlopu, zaczął odkręcać sprawę.
Pol zapowiedział, że ostateczną decyzję podejmie w
pierwszym tygodniu września. W chwili zamykania numeru
nie była ona jeszcze znana. Jeśli Lesiecki się utrzyma,
będzie to jasny sygnał, że to nie wicepremier trzyma
władzę w resorcie. Jeśli zostanie odwołany – cios
przyjmie Piłat.
Posłowie, z którymi rozmawiałam, są przeko-nani, że w
całej sprawie chodzi jak zwykle o kasę. To jasne!
Inwestycja na Okęciu szacowana jest na 300 mln dolarów,
czyli ponad 1,2 mld zł.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Edyta Górniak wystąpiła z apelem w "Na żywo – Światowe
Życie". Chce, aby cała Polska patrzyła jej w oczy, a nie
na brzuch. Edyta chce mieć dziecko, bo wreszcie znalazła
odpowiedniego partnera. Poprzednich określa
jednoznacznie. Gembarowski to podsłuchiwacz, Kozyra
strachliwy arogant z niską samooceną, Kraśko nielojalny.
Górniakówna już wie, że onieśmiela innych. Ale ma też
zalety. Wybacza partnerom zdrady z mężczyznami. Z
kobietami nigdy. Z obecnym Paulem rozmawiają o anatomii
duszy, to danie główne. Na deser jest seks. Paulowi
rośnie brzuszek. Nie od seksu, tylko od polskiego piwa.
Górniakówna pilnie na ten brzuch patrzy. Zazdrość kiszki
jej skręca.
* * *
Katarzyna Borkowska ujawnia w "Gali" całą prawdę o swym
niedawnym mężu Jacku Borkowskim, który rzucił ją dla
młodszej. Uważajcie, wszystkie panie! Jacek to
zakompleksiony, nadwrażliwy egocentryk, stale
udowadniający sobie podbojami erotycznymi, że coś jest
jeszcze wart. Seksoholik. Kolejne partnerki szybko mu
się nudzą i zmienia je jak zużytą bieliznę.
* * *
Dorota Michalczewska zeznała w "Bildzie", że jej
małżonek Dariusz, mistrz w biciu za pieniądze, ją bił za
darmo, w domu, gdy był pijany. Kiedy uznawał ją za
kiepskiego sparingpartnera, trenował na dzieciach. Kiedy
nie bił, to gził się z kochankami. Dorota oprócz
satysfakcji z wolności osobistej chce od małżonka, z
którym się rozwodzi, wolności materialnej. Teraz dostaje
od niego tylko 10 tys. dolków alimentów i nie ma z czego
żyć, bo za samo mieszkanie w Miami płaci 6 tys.
miesięcznie.
* * *
Monika KuszyŇska, gdy rozstawała się z chłopakiem,
chciała, aby przy tej okazji coś znaczącego zmieniło się
w jej życiu, informuje "Na żywo – Światowe Życie".
Obcięła grzywkę.
* * *
Maciej MaleŇczuk zadeklarował w "Gali", że sam skok w
bok faceta nie musi od razu oznaczać rozpadu małżeństwa.
Jego żona Ewa jest wyrozumiała, bo widziały gały, co
brały. Teraz Maleńczuk ciszy się nowo narodzoną
córeczką. Dziecko ładnie piszczy, co wróży mu karierę
wokalną. W życiu Maleńczuk unika nałogów. Nie uzależnia
się, zwłaszcza od pracy.
* * *
Kasia Skrzynecka deklaruje "Vivie!", że małżeństwo z
policjantem postawiło ją na nogi. Ten związek odmienił
ją zupełnie. Kasia teraz ściśle planuje czas,
rozgranicza życie zawodowe od prywatnego, strzeże się
przed pracoholizmem. Już nie uważa, że wszyscy faceci to
dranie. Z nowym mężem kupiła sobie spaniela. Jak zaczną
go wychowywać, to szybko się nie rozwiodą.
* * *
Dorota Chotecka też jest innym człowiekiem, dowodzi w
"Gali". A wszystko to dlatego, że Radek Pazura, jej
partner, uległ wypadkowi i walczył w szpitalu o życie.
Ona współwalczyła. Nie była w walce sama. Wszystkie
staruszki ze szpitala codziennie za zdrowie Radka w
kaplicy szpitalnej modły wznosiły, na msze w jego
intencji dawały. Dzięki dramatycznym przeżyciom Dorota
czuje teraz, że została lepszą aktorką. Wie już, jak
naprawdę grać dramatycznie. Czego próbkę daje w
wywiadzie.
* * *
Anna Jarosz nie tknęłaby Kuby Wojewódzkiego – deklaruje
w "Vivie!" – po tym, co jej Kuba zrobił. Po jego
werdykcie, że Jarosz spada na dno. Po tym Ala czuje
niesmak do wszystkich facetów, którzy budują swą
popularność na niszczeniu młodych kobiet. Ale Ala jest
niezniszczalna. Pracuje w stolicy od rana do wieczora.
Narkotyków i alkoholu do ust nie bierze. Nawet stołeczni
pedofile trzymają się od niej z daleka, taki
moralno-artystyczny pion utrzymuje.
* * *
Hanna Smoktunowicz deklaruje w "Stolicy", że nie bierze
ślubu z ojcem swej dwójki dzieci. Nie wierzy w
małżeństwo jako wartość samą w sobie.
* * *
Bogdan SmoleŇ reklamuje się w "Kulisach" jako facet z
odzysku, łatwo zauważalny. Bo mały i łysy. Właśnie
odeszła od niego żona zabierając kota. Oczekuje
propozycji. Nie będzie wybrzydzać, bo w jego wieku, 56
lat, nie wypada przebierać.
* * *
Magda Femme nie widzi nic zdrożnego w kochaniu się na
tylnim siedzeniu samochodu osobowego, informuje "Super
Express". To teraz taka moda z amerykańskich filmów.
Magda nigdy nie kochała się w samochodzie, bo należy do
pokolenia, które jeździło "Maluchami". Jej faceci nie
wpadli na to, że przednie siedzenia "Malucha" są
rozkładane.
* * *
Olaf Lubaszenko wspomina w "CKM", jak w lesie pod
Wołominem, w dużym Fiacie, jedna taka z zepsutymi zębami
zrobiła mu dobrze. Lubaszenko jest specem od udawania
orgazmów. Nie udaje ich tylko wtedy, gdy jest sam ze
sobą na sam.
* * *
Piotr Gembarowski ujawnił w "Na żywo – Światowe Życie",
że nie jest Matką Teresą. Ponieważ nią nie jest, to
odrzucił rolę asystenta Edyty Górniak redagującego jej
pamiętniki.
Za ten afront Górniakówna opluskwia go teraz.
* * *
MaŁgorzata Foremniak, informuje "Życie na gorąco –
Światowe Życie", nie rozebrała się dla "Playboya" za 50
tys. zł. Justyna Pochanke odmówiła prezesowi TVP SA
Robertowi Kwiatkowskiemu za 40 tys. zł miesięcznie plus
samochód i inne gadżety.
* * *
"Stolica" podaje taryfikator innych gwiazd: Kasia
Skrzynecka jest do dyspozycji za 10 tys. za wieczór; 10
tys. biorą za usługi artystyczne również Krzysztof
Kamel, Agata MŁynarska, Joanna Brodzik (chociaż teraz
może być droższa). Za 8 tys. można mieć KatarzynĘ Dowbor
lub MirosŁawa Milewicza. Po 6 tys. są Artur BarciŚ,
ElŻbieta ZajĄcówna. Za 5 tys. zgodzi się Piotr
PrĘgŁowski.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą
bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji
własnych, nie zawsze trzeźwych.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Świat ocipiał
Jeszcze w XVII wieku kobieta znana medialnie miała
jedną, konstytucyjną cechę. Skarb, jakby teraz
westchnęły kolejkowiczki przebierające nogami przed
sanktuarium kolejnego castingu. Zanim taką wywleczono na
środek rynku, ówcześnie najlepsze medialnie miejsce,
zanim rozżarzonymi obcęgami biust obnażony jej
publicznie wyrwano, a potem jelito grube cienkim
okraszone z brzucha wywleczono i przy okazji zęby
wybito, by w finale na wózek z gnojem triumfalnie rzucić
– musiała ona opowiedzieć. Wolno, spokojnie, ze
wszystkimi szczegółami. Minuta po minucie, niczym prezes
TVP SA posłowi Rokicie podczas przesłuchania w sejmowej
komisji śledczej. I niechby coś spróbowała zapomnieć!
Pachołkowie w gotowości stali, żar płonął. Nic tak
cellulitisu nie usuwa jak świeży żar.
Musiała zatem plastycznie opowiedzieć o spółkowaniu z
diabłem, czyli ze Złym. Zwłaszcza opisać jego peni-sa.
Penis diabła był obsesją wszystkich inkwizytorów i
gwiazdorem zeznań każdej czarownicy – pisze Davied M.
Friedman w "Pan Niepokorny. Kultowa historia penisa"
(Wydawnictwo Muza SA). Był on zimny jak lód i chłodem
przypominał penisa artysty Rourke z kultowego, wśród
obecnych panienek i pań starszych, filmu "Dziewięć i pół
tygodnia".
Wygląd miał jak wystawa sex-shopu nieboszczki Beaty
Uhse. Był i różowy, innym razem jak węgiel czarny,
czasem łuską pokryty, a niekiedy rozwidlony. Rzadko jak
mały paluszek, chociaż filuterny. I skoczny. Niezależnie
od wyglądu za obcowanie z końcem i początkiem Złego
wylatywało się z ówczesnej, porządnej społeczności.
400 lat minęło i nadeszły świetlane czasy postępu. Dziś
już nikt kobietom piersi gorącymi obcęgami za obcowanie
z diablimi penisami nie wyrywa. Nie wyrzuca się ich już
z towarzystwa. Miejsce inkwizytorów zajęli kościelni,
koncesjonowani egzorcyści, którzy wypędzają Złego za
pomocą subtelnych metod, nadal chętnie słuchają babskich
fantazji erotycznych.
Za to za kontakt z własną albo koleżeńską cipą polskie
kobiety mają teraz przechlapane. Kult cipy, a ściślej
ko-biecości, kult "genderyzmu", czyli dostrzegania
społecznej i kulturowej tożsamości płci, to współczesne
obcowanie ze Złym. Nie z łuskowatym, zimnym penisem,
lecz z orosioną, rzęsowatą i krwawą, niczym kwiat
rosiczki, waginą. Po polsku swojsko cipą zwaną.
Antycipizm pleni się tam, gdzie kobiety łatwo mogą swą
przewagę, odrębność, inteligencję wykazać. W polityce na
bok odsyła się Banachową, Jarugę-Nowacką, Murynowiczową,
Szynalską preferując świętą Zytę Gilowską na tle rzędu
parlamentarnych blondynek fordanserek. Silniej widać to
w mediach, w kulturze. Niedawno z programu "Pegaz"
nadawanego po jedenastej wieczorem usunięto inteligentną
Kazimierę Szczukę. Bo w dyskusji z Gretką (Manuelą
Gretkowską) obie, dyskutując o całkiem poważnej książce,
używały słów bzykać, pieprzyć, ruchać i rzecz jasna
cipa. Owa cipa przepełniła miarę goryczy w publicznej
telewizji i pani Szczuka na pysk wyleciała. Gretka nie,
bo programu własnego nie ma. Okazało się, że można w
telewizji publicznej kląć jak szewc lub inny Pasikowski,
po jedenastej wieczorem, ale kląć z męskiego punktu
widzenia. Można kurwować, jebać, ale tylko męskimi
ustami. Można świat owijać wokół własnego zaganiacza. Za
to każdy głos cipny jest zakazany. Nawet ten dowcipny.
Zakazany jest "genderyzm" w telewizjach komercyjnych, bo
cipizm ponoć odstrasza potencjalnych reklamodawców.
Feministki to nie jest dobry target. Nie nadużywają one
wybielaczy, proszków od bólu głowy, mimo iż głowami
pracują. Zakazany jest też w telewizji publicznej, bo
przeczy on politycznej i obyczajowej poprawności.
Tylko o czym gadać w ciągle tym samym, męskim gronie?
Nuda po minucie zaraz zejdzie na kawały o blondynkach.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Belka podpiera Amerykę
Rząd Marka Belki skompletowany pod nieskrywanym
patronatem prezydenta Kwaśniewskiego ma wyraziście
proamerykański profil. Swe teki zachowują bowiem
minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz i
minister obrony Jerzy Szmajdziński. Obaj oni w rządzie
Millera firmowali i prowadzili politykę wspierającą
prezydenta Busha, w szczególności iracką awanturę.
Pierwszym premierem unijnej Polski ma szansę zostać
człowiek powiązany z USA. Profesor Marek Belka od
czerwca zeszłego roku do niedawna był szychą w
okupacyjnych władzach administrujących Irakiem, a
zwanych Coalition Provisional Authority (CPA), czyli
Koalicyjna Tymczasowa Administracja.
Kilka miesięcy przed nominacją do Iraku Belka udzielił
wywiadu rosyjskiej „Prawdzie”. Opowiada się w nim za
bezwarunkowym przyjęciem przez świat amerykańskich reguł
gry. Pytany o globalizację stwierdza np.: To bardzo
niebezpieczna gra. Jest jak autostrada. Musisz stosować
przypisy ogólne nawet, jeśli jedziesz z wielką
prędkością. Inaczej jesteś martwy. W świecie finansów
jest tak samo: musisz przyjąć anglo-amerykańskie reguły
robienia biznesu. Inaczej wypadasz na out.
* * *
Marek Belka był doradcą Banku Światowego i
Międzynarodowego Funduszu Walutowego – instytucji,
którymi steruje Ameryka. Kiedy zaś przestał być
wicepremierem i ministrem finansów, został zatrudniony
przez JP Morgan Chase Bank. Otrzymał tam posadę
starszego doradcy na Europę Środkową i Wschodnią.
W Iraku prof. Belka przewodniczył Międzyna-rodowemu
Komitetowi Koordynacyjnemu, czyli Council for
International Coordination. Został on powołany przez
wspomnianą wcześniej administrację okupacyjną CPA, by
odbudować Irak. Jednym z ważniejszych zadań komitetu był
wybór konsorcjum bankowego zarządzającego Irackim
Bankiem Handlowym, który ma udzielać kredytów na
odbudowę Iraku. Wygrał amerykański bank, w którym Belka
pracował. On sam wycofał się z uczestnictwa w wyborze
zwycięskiego konsorcjum.
Zdecydowanie proamerykańską postawę prezentuje Marek
Belka także jako premier rządu polskiego. Amerykanie
tłumaczą się z ujawnionych przypadków torturowania
irackich więźniów, a w tym samym czasie prof. Belka
zapewnia, że polskie oddziały nie zostaną wycofane z
Iraku. To jedyna deklaracja nowego polskiego premiera,
która odbiła się szerokim echem w świecie. Cytują ją
wszyscy – od Czechów po Nowozelandczyków. Pakistańczycy
piszą na przykład w swoim „The News International”, że
jako świeżo upieczony premier Belka zapewnił, iż wbrew
coraz częstszym głosom o opuszczeniu Iraku polskie
oddziały nadal tam pozostaną.
Trzeba jednak przyznać, że mimo oddania sprawie
amerykańskiej w pamięci Irakijczyków Marek Belka
pozostanie chyba najbardziej lubianym urzędnikiem
okupacyjnej administracji. On nie
pojechał rabować. Ba, nawet swoim – czyli Polakom –
gadał, żeby się wykichali. Bo Polacy liczyli na zwrot
długów zaciągniętych w Polsce przez Saddama. Gazety
arabskie często gęsto cytowały wypowiedź profesora: 90
proc. irackiego potencjału... wirtualne długi, są
powiązane z wojną. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak
taki kraj jak Irak może unieść taki ciężar. Nikt w
Polsce nie wierzy, że uda się te pieniądze wydobyć z
powrotem. Come on! Trzeba znacząco, znacząco umorzyć.
* * *
Stany Zjednoczone doznają niepowodzeń w Iraku i szerzej
na Bliskim Wschodzie. Administracja Busha coraz słabiej
tłumaczy się z powodów, dla których w ogóle podjęła tam
zbrojną interwencję. Okupacja Iraku jest nieumiejętna i
nie stwarza perspektyw dla politycznych rozwiązań.
Poparcie społeczeństwa USA dla Busha maleje. Rośnie
prawdopodobieństwo jesiennego zwycięstwa jego rywala
Johna Kerry’ego.
Polska, która bezwarunkowo poparła Busha, znalazła się w
kłopotliwym położeniu. Nie uzyskaliśmy spodziewanych
korzyści gospodarczych, np. z tytułu offsetu związanego
z zakupem amerykańskich samolotów ani wynagrodzenia za
współokupację Iraku. Z trudem odrabiamy szkody, które
rząd Millera spowodował w naszej polityce europejskiej
występując wobec Niemiec i Francji jako proamerykański
antagonista ich polityki. Polska delikatnie i stopniowo
wycofuje się, podobnie zresztą jak Wielka Brytania (a
radykalnie Hiszpania), z bezwarunkowego wspierania
Amerykanów w Iraku. Pod ciśnieniem m.in. polskiej opinii
publicznej, w większości niechętnej okupacyjnej roli
naszych wojsk, bez ostentacji i stopniowo Polska
rozmiękcza swoją proamerykańską postawę i rezygnuje z
arogancji w polityce europejskiej.
* * *
Przy formowaniu nowego rządu, i to z byłym
funkcjonariuszem amerykańskich władz okupacyjnych na
czele, spodziewać się można było przynajmniej zmiany
kierowników przegrywającej polityki zagranicznej i
obronnej jako sygnału ewolucji postawy Polski wobec USA.
Zostawienie Cimoszewicza i Szmajdzińskiego na ich
urzędach umniejsza wiarygodność tych przemian.
Aleksander Kwaśniewski obok Leszka Millera był motorem
służalczości wobec Busha. On też zapowiedział z góry i
spowodował zatrzymanie obu ministrów. Kwaśniewski już
dojrzał do zmiany orientacji swego kraju na
proeuropejską. Pragnie jednak stworzyć pozór, że ślepo
popierając USA nie popełnił błędu, że polityki nie
zmienia, lecz tylko lekko ją koryguje, że błędna i
nieudolna była wyłącznie polityka wewnętrzna Millera.
Temu właśnie służy, ze szkodą dla pozycji Polski w
Europie, obstawienie proamerykańskiego Belki jeszcze
Cimoszewiczem i Szmajdzińskim.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sra półgłówek
Mam nadzieję, że zmobilizuje was kilka przykładów, które
otrzymałem w odpowiedzi na apel z pierwszej edycji
naszej gry. Sami oceńcie: PRODUKT KONSTYTUCJI POLSKIEJ –
preambuła w drodze do Europy, DUMAS NAD PRYPECIĄ –
wymawiać z akcentem kresowym, KONSTRUKCJA OBSERWOWANA –
parlamentarna, od wspomnianego w poprzednim odcinku
Jurasa, oraz ZAJĄC W DĄB Walter’s TV – CIS TO LIPA od
Jacka z Rybnika (notabene mam nadzieję, że MICHA KILLERA
nie okaże się pełna).
A teraz trochę klasyki:
KĘDY W MROKU
PALIŁ PRZY WANNIE
KRAJKA NA JANIE
CUKROWA LIPA
POLEC W BITCE
MYTA PANIUSIA
JEDYNA KOCHANKA BASZY
PANNA RITA
MÓJ TO HEBEL
PASAŻ MAŁY
JAMNIK Z PLEDEM
CHODZENIE W PŁASZCZACH
GRAJĄ U SIENI
BERŁO KRÓLEWSKIE W TACZCE
IMIONA WYGI
FAJA W JARZE
HANNA Z WUJEM
UWAGA, PUCHACZ
ROLUJE!
RÓJ HEKTORA
SMUTAS W KOLE
MARZENIA WRACAJĄCEGO Z KINA
KUPCZYĆ DRZEWEM
SYPAĆ ROWY
RÓWNO W GÓRZE
CHUSTECZKA WUJA
TWIERDZENIE PARZY
JAM MĄDRA!
Nagrodę przyznajemy panu Jackowi z Rybnika za
całokształt, a szczególnie za SIEĆ MAKRO. Chyba nawet
właściciele nie wiedzą, co czynią.
Autor : Wójek Chłodek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
A pan papież wiersze pisze
O wielkim sukcesie poematu papieża „Tryptyk rzymski”
donosi wydawnictwo Libreria Editrice Vaticana, które
posiada prawa autorskie do tego wiekopomnego utworu. Z
informacji
podanych przez watykańskie wydawnictwo wynika jednak, że
na geniuszu poetyckim J.P. 2 poznali się wyłącznie jego
rodacy. Poemat został już przetłumaczony na pięć
języków: włoski, angielski, francuski, niemiecki,
hiszpański. W Polsce, kraju miłośników poezji, sprzedano
600 tys. egzemplarzy arcydzieła, we Włoszech – zaledwie
30 tys., a w Niemczech – tylko 12 tys.
Ferie macane
Komenda Powiatowa Policji w Krakowie prowadzi
dochodzenie w sprawie katechety z gimnazjum w Skawinie
podejrzanego o seksualne molestowanie uczennic. Do
molestowania doszło w czasie zimowiska, które koło
Poronina zorganizowała skawińska parafia. W nocy dzieci
usłyszały płacz koleżanki. Dziewczynka opowiedziała
wychowawcom, że katecheta tak obmacywał ją w łóżku, że
płakać się chce.
Męczennik odarty z immunitetu
Prokurator generalny wnioskuje o cofnięcie immunitetu
posłowi Witoldowi Tomczakowi – obrońcy wiary katolickiej
– który w grudniu 2000 r. uszkodził w warszawskiej
Zachęcie rzeźbę Maurizio Cattelana Dziewiąta Godzina,
przedstawiającą postać papieża Jana Pawła 2
przygniecionego meteorytem. Rzeźba była ubezpieczona na
400 000 dolarów. Koszt naprawy dokonanej we Francji
wyniósł 70 000 franków francuskich (około 40 tys. zł).
Firma ubezpieczeniowa pokryła wydatki związane z
renowacją uszkodzonego dzieła, po czym zażądała od
Tomczaka zwrotu poniesionych wydatków. Poseł katolik
odmówił. Wobec sprzeciwu przedstawiciele firmy złożyli
wniosek do prokuratury o ściganie sprawcy uszkodzeń. W
obronie Tomczaka do marszałka Borowskiego ślą listy
mobilizowani przez proboszczów i Rydzyjko parafianie.
Szykuje się parlamentarna debata, czy niszczenie rzeźb w
galeriach jest wykonywaniem mandatu poselskiego. Będzie
śmiech na całą Europę.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
SUKA I ŻONA PREZYDENTA K. - Jola
Umowa ta może gruntownie przemeblować polską scenę
polityczną na całą dekadę. Jolanta Kwaśniewska wycofa
się z wyścigu o warszawski ratusz, dzięki czemu
praktycznie bezkonkurencyjnym faworytem zostanie Andrzej
Olechowski. W zamian za to Olechowski zrezygnuje z
ubiegania się o prezydenturę RP w 2005 r. otwierając
drogę dla Joli. Na horyzoncie pojawia się koalicja
SLD–PO.
Porozumienie między rezydentem Pałacu Namiestnikowskiego
a jego niedawnym rywalem w wyborach prezydenckich ma
charakter poufny. Asumpt dały spontanicznie rodzące się
pomysły wylansowania Jolanty Kwaśniewskiej w
bezpośrednich wyborach na prezydenta Warszawy. Pierwsza
Dama byłaby ratunkiem dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej,
który nie ma atrakcyjnego kandydata i po rocznych
rządach w Polsce byłby skazany na porażkę w stolicy w
konfrontacji z Andrzejem Olechowskim i Lechem
Kaczyńskim.
Kwaśniewscy traktowali pomysły kandydowania Joli jako
niezbyt poważne. Tymczasem w czasie wizyty w Watykanie
prezydent zaskoczył dziennikarzy mówiąc zupełnie serio:
„A czemu nie?”. Znalazł nawet głębsze tego uzasadnienie.
Ludzie – jego zdaniem – mają dość partyjniactwa i
chętnie poprą kandydata stroniącego od działalności
czysto politycznej.
Po powrocie do Warszawy rozpoczęto dyskretne sondowanie
możliwości porozumienia z Andrzejem Olechowskim w
sprawie podziału dwu prezydentur: warszawskiej do
obsadzenia jesienią i krajowej do obsadzenia za cztery
lata. Decydujący był etap kontaktów czysto prywatnych.
Rozmawiali przyjaciele obu stron, przyjaciel domu
państwa Kwaśniewskich multimilioner Zdzisław N. oraz
stary druh Olechowskiego z czasów wspólnej służby gen.
Gromosław Cz. Olechowski okazał się zainteresowany.
Uznał, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.
Deal finalizowano w czasie intymnej kolacji w Pałacu.
14 marca w wypowiedzi udzielonej „Super Expressowi”
prezydent Kwaśniewski stwierdził, że Jola nie wystartuje
w wyścigu do ratusza.
Wiewiórki buszujące w ogrodzie przy Pałacy Prezydenckim
szepnęły nam, że SLD w ogóle nie wysunie atrakcyjnego
kandydata (bo go nie ma) na prezydenta Warszawy.
Olechowski, który już prowadzi w sondażach, zyskał
pewność sukcesu. Gdyby doszło do drugiej tury wyborów
(co przewiduje dyskutowana obecnie w komisji sejmowej
ordynacja, ale SLD nie popiera już dwóch tur), SLD
otwarcie poprze szefa PO. W trzy lata później Olechowski
– pozostając prezydentem stolicy – nie podejmie
rywalizacji z Jolą,
co powinno pozostawić Pałac nadal we władaniu rodziny
Kwaśniewskich.
Podczas kolacji zastanawiano się tylko nad tym, jak
pozyskać dla takiego porozumienia poparcie aktywu SLD i
PO. Wręcz niemożliwa będzie aprobata SLD w stolicy, a
jej szef Wieteska dysponuje sprawną maszynerią wyborczą.
I gospodarz, i Olechowski z pewną ulgą uznali więc, że
będą temu sprzyjać ostatnie wyniki sondażu opinii, w
którym SLD odnotował znaczny spadek popularności, zaś PO
– stagnację na poziomie niższym niż wynik wyborów.
Wzrosły natomiast notowania wszystkich partii
antyliberalnych i eurosceptycznych, nawet PSL. W tej
sytuacji Miller, który związał swą przyszłość polityczną
z wynikiem referendum w sprawie przystąpienia do UE,
musi szukać jakiegoś porozumienia z jedyną jako tako
proeuropejską PO. Ta z kolei coraz mniej ma do wygrania
pozostając we wrogich stosunkach z PiS, LPR, Samoobroną
i PSL.
Może nawet urodzi się z wyborów w Warszawie nowy alians
polityczny w skali ogólnopolskiej, który by w sposób
naturalny podzielił scenę na euroentuzjastów (SLD i PO)
oraz eurosceptyków. Najbardziej cieszy to Michnika.
Zawsze marzył o sojuszu liberalnego SLD z Unią Wolności.
PO wprawdzie to nie UW, ale na bezrybiu i rak ryba.
L
Autor : L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ciągnąc lagę "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Usypiacz żab
We Wrocławiu gościł Zbigniew Brzeziński, były doradca
prezydenta USA Jimmy’ego Cartera ds. bezpieczeństwa.
Zorganizowano więc konferencję prasową. W ogrodzie
botanicznym. Wiał wietrzyk, kumkały sobie żaby, prof.
Brzeziński opowiadał o polityce międzynarodowej, a ogród
zoologiczny pękał z zazdrości.
Parapetówa u arcyksiężnej
Samorząd Żywca zlecił zainstalowanie wzmocnionych krat w
mieszkaniu księżnej Marii Krystyny Habsburg w miejscowym
zamku i monitorowanie okolicy. Apartament arystokratki
zaatakowali bowiem chuligani. Według relacji księżnej
złoczyńcy podeszli nocą pod okna od strony zamkowego
parku. Wyrwali parapety, usiłowali też sforsować drzwi.
Maria Krystyna Habsburg powróciła do Żywca na stałe z
Davos w Szwajcarii, gdzie mieszkała od 1960 r.
Zamieszkała w zamkowym apartamencie, przygotowanym przez
starostwo i magistrat. Jej relacja dowodzi, że zna
świetnie polskie realia. Rodzimy, a zwłaszcza świeżego
chowu, arystokrata bez wątpienia oskarżyłby o napad
komunistów.
D. J.
Wolny wybór brukwi
Na okładce numeru „Wprost” z 6 lipca wołami wydrukowano:
10 milionów Polaków wybiera wakacje w kraju.
Reprezentację tych patriotów w ty-godniku stanowią m.in.
gwiazdor filmowy Kondrat, aktor Deląg, marszałek Sejmu
Borowski i jego zastępca Tusk, prezydent stolicy
Kaczyński, poseł J.M. Rokita, prezes narodowego banku
Balcerowicz, prof. Rosati od pieniędzy, Olechowski,
Pazura, Młynarska itp. Można by napisać, że np. 35
milionów Polaków wybiera kartofle zamiast kawioru, a też
wolą oni Fiacika zamiast Mercedesa i blokowisko zamiast
willi, własną żonę zamiast Edyty Górniak i własną li
tylko rękę zamiast agencji towarzyskiej. Wszystko z
wolnego wyboru dokonywanego śladem jakiegoś oryginała z
elity.
J. U.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czego Piwnik nie doczeka
Jak wolno mielą w Polsce młyny sprawiedliwości, gdy jego
klientami stają się osoby ustosunkowane, na przykładzie
Janusza Lewandowskiego nawet ślepiec zobaczy.
Barbara Piwnik zapewniła wkurwiony polski narodek, że
złodziejstwa, szwindle i prywata, których dopuścili się
nominaci AWS w spółkach skarbu państwa, nie pozostaną
bezkarne. Z kolei prokurator krajowy Karol Napierski
dodatkowo przyrzekł, że oprócz już wszczętych 14
postępowań prokuratorzy przyjrzą się 8 pozostałym
spółkom z tzw. listy 22.
Nie znaczy to, iż menedżerowie odpowiedzialni za
niegospodarność i przekręty rychło trafią za kratki.
Odpowiedzialność za popełnione czyny rozmyje się w toku
prawniczych sporów. Taką prognozę można zasadnie
postawić na przykładzie Janusza Lewandowskiego, posła
Platformy Obywatelskiej.
Na początku lat 90. Janusz Lewandowski, ówczesny
minister przekształceń własnościowych, wbrew opinii
własnego departamentu prawnego, sprzedał dwóm krakowskim
biznesmenom państwową firmę „Techma” za cenę niższą od
oferowanej przez austriackiego biznesmena Andrzeja
Celarego. Prokuratura dopatrzyła się też, iż Lewandowski
przy tej transakcji dopuścił się poświadczenia nieprawdy
antydatując jeden z dokumentów oraz jeszcze innego czynu
zabronionego. Po pięciu latach od tych zdarzeń krakowska
prokuratura sporządziła akt oskarżenia. Sprawa do dziś –
a więc po dziesięciu latach – pozostaje nie osądzona.
Kilka dni temu krakowski sąd – na wniosek oskarżonego
Lewandowskiego – po raz trzeci zwrócił sprawę
prokuraturze, domagając się nowego aktu oskarżenia.
* * *
Prokurator krajowy Karol Napierski, który ostatnio
przyobiecał energicznie ścigać aferzystów mianowanych na
stanowiska przez AWS, zaledwie miesiąc wcześniej
poinformował sejmową Komisję Sprawiedliwości o stanie
spraw na 1 stycznia 2002 r. – 1446 postępowań w
prokuraturach ciągnęło się od roku do dwóch lat, a 964
trwają już ponad dwa lata (pismo: PR III 970/7/02).
Kodeks postępowania karnego nakazuje, aby śledztwo
prokuratorskie było ukończone w czasie 3 miesięcy (art.
309 par. 2). Dopuszcza wprawdzie możliwość jego
przedłużenia, ale w praktyce wyjątek stał się normą.
Mało które śledztwo trwa krócej niż pół roku. Zdarza się
i tak, że prokurator w czasie 3 miesięcy zdąży tylko raz
przesłuchać podejrzanego, nawet jeśli ten jest osadzony
w areszcie.
Z reguły sporządzenie ekspertyzy na potrzeby śledztwa
toczącego się w skomplikowanych sprawach gospodarczych
trwa dłużej niż pół roku. Na przykład prokuratura
katowicka czekała dwa lata na ekspertyzę opłacalności
kupna złóż miedzi i kobaltu w Kongo. Po kolejnych dwóch
latach okazało
się, że biegli z Centrum Ekspertyz Ekonomicznych
Akademii Ekonomicznej w Poznaniu popełnili błędy. W
ogóle sprawy miedzi obrazują niemrawość aparatu
ścigania.
Śledztwo, o którym mowa, dotyczy transakcji zawartej
przed 5 laty, jeszcze przez prezesa KGHM Stanisława
Siewierskiego. Tymczasem w 2000 r. Marian Krzemiński,
solidarnościowy prezes podpisał następną umowę,
pilotowaną przez Mirosława Kaszę, bliskiego
współpracownika Mariana Krzaklewskiego. Ta druga umowa –
na kwotę 1,5 mln USD – również dotyczyła eksploatacji
kongijskich złóż miedzi i została podpisana z polską
prywatną spółką o kapitale zakładowym 5 tys. zł.
Kombinat zabulił półtora miliona zielonych, ale koncesji
w Kongo nie dostał. Tak więc zanim jeszcze prokuratura
zdołała się uporać z rozwikłaniem okoliczności zawarcia
pierwszej, budzącej podejrzenia transakcji, już musiała
wszcząć postępowanie w sprawie kolejnej umowy
kongijskiej zawartej przez następny zarząd KGHM. Trudno
mieć nadzieję, że jeszcze pod nadzorem Piwnik zakończą
się śledztwa i postępowania sprawdzające, jakie ostatnio
prokuratura wszczęła w kilku innych sprawach z
doniesienia Stanisława Speczika, obecnego prezesa
kombinatu, mianowanego już przez ministra Kaczmarka.
* * *
Żółwie tempo wielu śledztw ma na ogół przyczynę nie w
lenistwie, lecz w nawale spraw przytłaczających
prokuratorów. W warszawskiej Prokuraturze Okręgowej i 12
stołecznych Prokuraturach Rejonowych ściga przestępców
450 prokuratorów. W 2000 r. załatwili oni łącznie ok.
178 tys. spraw (jednocześnie napłynęło mniej więcej tyle
samo nowych). Na jednego warszawskiego prokuratora
wypadało statystycznie biorąc ok. 395 spraw
zakończonych, czyli więcej niż dni w roku.
Prokuratury są mimo wszystko ogniwami sprawniejszymi od
sądów, w których na wyznaczenie terminu rozprawy czeka
się miesiącami. W warszawskich sądach na rozpoznanie
czeka ok. 16 tys. spraw karnych, z czego ok. 200 jest
zagrożonych przedawnieniem. W 2000 r. sądy umorzyły 601
spraw z powodu upływu karalności (przedawnienia). Jeśli
podejrzany nie siedzi w areszcie, czas oczekiwania na
wyznaczenie pierwszej rozprawy w wydziale karnym
warszawskiego sądu okręgowego może wynieść nawet 18
miesięcy. Sprawy będące już na wokandzie toczą się
ślamazarnie.
W Najjaśniejszej postępowanie sądowe trwa przeciętnie
prawie 7 miesięcy. (W sądach rejonowych rozpatrujących
sprawy mniejszej wagi postępowanie w sprawach karnych
trwa statystycznie 5,5 miesiąca, czyli czterokrotnie
dłużej niż na początku lat 90.). We Francji średni czas
trwania procesu wynosi ok. 6 tygodni.
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w czasie
najbliższych 3,5 lat nie zapadnie ani jeden prawomocny
wyrok w sprawach zasygnalizowanych w raporcie
opracowanym na polecenie premiera Millera. Większość
łajdactw bulwersujących opinię publiczną, których
sprawcami byli ludzie mianowani przez AWS na kierownicze
stanowiska w firmach państwowych, przed upływem kadencji
tego parlamentu nie zostanie nawet osądzona.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jolka, Jolka pamiętaj
O czym kandydatka Kwaśniewska wiedzieć powinna.
Obecna Pierwsza Dama zapowiedziała, że będzie najlepiej
przygotowanym kandydatem (kandydatką?) do prezydenckiego
wyścigu za dwa lata. Powiadają, że odpowiedni sztab
wyborczy już pracuje, są specjaliści od piaru,
ustawiacze głosu i gestu, doradcy świeccy i duchowni.
Zamówiono niezbędne ekspertyzy. Ze swej strony doradzamy
sporządzenie odpowiedniego samouczka historycznego o
rządzących kobietach.
Najwięcej pań, głównie córek, wspięło się na tron drogą
dziedziczną.
Nie zawsze była ona łatwa. Pierwszeństwo zastrzegano
bowiem dla panów. Panie musiał wspomóc przypadek lub
zbrodnia. Obie brytyjskie Elżbiety (XVII i XX w.), a
także słynna Wiktoria (XIX w.) panowały z braku męskich
pretendentów. Niektóre ryzykantki ułatwiały sobie
sytuację radykalnie pozbywając się konkurentów. Rosyjska
Katarzyna II zwana Wielką (XVIII w.) wysłała mężusia w
zaświaty; był zresztą pijaczyną i awanturnikiem.
Dziedziczenie władzy w naszych czasach nie wymaga jednak
koniecznie monarchii. Daje się to załatwić także w
republice. Indiami przez parę pokoleń rządziła dynastia
Nehru, w Sri Lance dynastia Bandaranaike, w Indonezji po
dłuższej przerwie wraca do władzy rodzina „ojca narodu”
Sukarno. Nawet w Stanach Zjednoczonych mieliśmy Busha
ojca, a po 8 latach przerwy dostaliśmy Busha syna, co
prawda niezbyt udanego.
Wśród dziedziczących kobiet przeważają wdowy i sieroty.
Najłatwiej zająć miejsce po zmarłym mężu lub tatusiu
(np. Indira Gandhi po Jawaharlalu Nehru). Szczególnie
dobre perspektywy otwierają się, jeśli mąż polegnie na
wojnie lub zginie w zamachu. Tym sposobem zdobyła władzę
w Sri Lance pani Sirimavo Bandaranaike. Na taki luksus
pani Jolanta na razie liczyć nie może. Aleksander
Wszystkich Polaków ma się dobrze, na wojnę osobiście się
nie wybiera, nie słychać też, aby ktoś dybał na jego
życie.
Pretendentkom do władzy zawsze pomagało demonstrowanie
nieco męskiej osobowości. Najsłynniejsza władczyni
starożytnego Egiptu, faraon Hatszepsut (XVIII dynastia)
rządziła jako mężczyzna. Nawet jej wizerunki i posągi
nosiły brodę. Podobnie Joanna, jedyna papieżyca (VIII
w.), skutecznie udawała mnicha. Dopiero ciąża ją
zdradziła. Ale były też przypadki nie tak skrajne, choć
użyteczne. Nasza Jadwiga (ta od Jagiełły) koronowana
została królem, a nie królową. Podobnie nieco od niej
późniejsza Krystyna szwedzka. Dziewica zwana Orleańską
nosiła się z męska, co miał jej za złe Kościół, dziś na
szczęście znacznie bardziej liberalny. Wspomniana
Katarzyna II, caryca, też dopóki władzy mocno nie ujęła
w ręce, często paradowała w oficerskim mundurze.
Zamiłowanie do oficerów zachowała i później. Można zatem
obecnej Pierwszej Damie ostrożnie doradzić stopniowe
przestawianie się na bardziej męski styl. Wskazana
byłaby wizyta (koniecznie samodzielna!) w korpusie
ekspedycyjno-okupacyjnym w Iraku, oczywiście w twarzowym
pustynnym stroju polowym. I strzelanie z działa.
Zwracamy też uwagę pani Jolanty, że patronowanie
dobroczynnym balom i fundacjom dobrze służy jedynie
małżonkom głów państw. Niezależnie od płci. Brytyjski
książę małżonek też tym się głównie zajmuje. Od
władczyni oczekuje się już twardszej ręki. W modzie są
„żelazne damy”, wszystko jedno, jak wyniesione do
władzy. Czy dziedzicznie – jak Indira Gandhi lub
Sirimavo Bandaranaike – czy też z wyboru – jak Margaret
Thatcher. Każda z tych pań trzymała władzę w ręku
mocniej niż wielu mężczyzn. Za to niejaka Izabela Peron,
wykreowana na prezydent Argentyny staraniem schorowanego
męża, po jego śmierci okazała się zbyt kobieca i
łagodna. Długo nie porządziła.
Wskazane byłoby zatem, aby pani Jolanta Kwaśniewska
zawczasu pokazała pazurki, a może i całą pięść. Powinna
dobrać faworytów, którzy tylko jej będą zawdzięczać
kariery. Mężowski zaś dwór wysłać na zasłużone
emerytury. Doświadczenie pani Thatcher podpowiada też,
że małżonka lepiej od władzy trzymać na dystans. Inaczej
będą mówić, że jest figurantem męża. Co innego wdowa –
ta może nawet codziennie do nieboszczyka zanosić modły i
wynosić go pod niebiosa.
Bardzo korzystnie dla pretendentki do władzy jawić się w
oczach opinii niewinnie skrzywdzoną, a zdolną swój krzyż
nieść z godnością i bez skargi. Monika Lewinsky wielce,
choć niechcący, pomogła pani Hillary Clinton w zrobieniu
kariery politycznej po wyprowadzce z Białego Domu. Kto
wie, czy za pięć lat tam nie wróci – już jako pierwsza w
dziejach pani prezydent Stanów Zjednoczonych. Z okazji
zabaw małżonka pani Hilary zyskała sporo współczucia u
kobiet, a także uznania u mężczyzn za to, że nie
rozczulała się nad sobą. A wszyscy razem przekonali się,
że jest od męża naprawdę niezależna. Jeszcze nie za
późno, aby coś w tym stylu zainscenizować w naszym
Wielkim Pałacu. Ostatecznie da się znaleźć odpowiednio
chętną asystentkę, choć szkoda, że nie da się już
odgrzać Anastazji Potockiej.
Autor : L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Spadł w górę
Komisarz Leszek Ślesiński awansował, bo się nie nadawał.
Jak to możliwe komendancie główny Kowalczyku?!
Do maja 2000 r. był zaledwie komendantem komisariatu na
warszawskich Bielanach. Przestał nim być po kontroli
przeprowadzonej w tej jednostce przez Komendę Główną
Policji. Dlaczego wszczęto kontrolę, a Ślesiński tak
szybko przestał szefować komisariatowi – nie sposób się
dowiedzieć. Tajemnica.
W rozmowie telefonicznej z wysokim funkcjonariuszem KGP
usłyszeliśmy tylko, że ówczesny komendant stołecznej
policji Antoni Kowalczyk odsunął Ślesińskiego, bo ten
nie podołał wymaganiom, jakie nakładało nań kierownicze
stanowisko. W oficjalnej odpowiedzi pisemnej nadesłanej
przez Wydział Prasowy KGP uzupełniono, że powodem tego
odsunięcia był brak satysfakcjonujących kierownictwo KSP
osiągnięć organizacyjno-menedżerskich.
Negatywnie oceniony i odsunięty od pełnienia obowiązków
komendanta zwykłego komisariatu Ślesiński... trafił do
Biura Spraw Wewnętrznych KGP. Tu w krótkim czasie
awan-sował na zastępcę naczelnika Wydziału I. W lutym
2002 r. Leszek Ślesiński poszedł jeszcze wyżej i objął
stołek naczelnika Wydziału II tegoż Biura.
Biuro Spraw Wewnętrznych zostało powołane do wykrywania
przestępstw popełnianych przez policjantów i pracowników
policji. Jeśli Ślesiński nie nadawał się na dowódcę byle
komisariatu, to jak się może nadawać na nadzorcę
wszystkich komisariatów w Polsce?
Autor : Dorota Pardecka / Zuzanna Stawicka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polka terminatorka
Kobieto! Przed kursem samoobrony wiesz, że nie umiesz
się bić. A po kursie? Nadal nie umiesz, tylko już o tym
nie wiesz.
Pani Zofia B. (nazwisko znane redakcji) wracała
wieczorem do domu. Kobieta mieszka na peryferiach
Wrocławia, w menelsko-slumsowej dzielnicy Brochów, gdzie
diabeł zdawkowo mówi „dobranoc” i zawraca w
spokojniejsze rejony. Pani Zofia jednak nie wymiękała.
Nawet nie przyspieszyła kroku, co zwykła była czynić do
niedawna, a tętno miała miarowe i spokojne. Kiedy
obudziła się na szpitalnym łóżku kilka godzin później,
puls zdążył wrócić do normy. Stan pani Zofii przed i po
obudzeniu różnił się jedynie drugorzędnymi szczegółami:
złamaną przegrodą nosową, brakiem dwóch zębów (prawe
jedynka i dwójka) w górnej szczęce, pękniętym żeberkiem
i rozległymi zasinieniami oraz otarciami naskórka w
kilku miejscach cielesnej powłoki. Należy dodać, że to
nie koniec przykrości, nasza bohaterka stała się bowiem
lżejsza o reklamówkę z zakupami, a także torebkę, w
której znajdował się portfel z dokumentami i szmalem.
Pani Zofia jest ofiarą akcji zainicjowanej kilka
miesięcy temu przez Komendę Główną Policji. Gdzieś tam w
centrali ktoś umyślił sobie, żeby w ramach prewencji
kryminalnej w całej Pomrocznej organizować kursy
samoobrony dla Polek. Po takim kursie – skonstatowali
pomysłodawcy – każda przeszkolona obywatelka albo
znokautuje sprawcę napaści, dzięki czemu wyręczy stróżów
prawa, albo przynajmniej ciężko bandziora przestraszy,
przez co zmusi jego spaczony umysł do zastanowienia się
i zejścia z drogi występku. Kursy trwają dwa–trzy
tygodnie (i to niecodziennie), po czym uczestniczki
otrzymują dyplom. Niestety, pani Zofia nie zdążyła
pomachać papierem przed oczami atakującego ją żula. Ten
nieświadom, z kim ma do czynienia, dwoma cepami w twarz
i kilkoma kopami zniweczył prewencyjną rolę, którą
obywatelkę B. obarczyła policja. Nie zmienia to faktu,
że w policyjnych statystykach w rubryce „prewencja” co
miesiąc w licznych wojewódzkich, powiatowych i miejskich
komendach policji odhacza się kolejny sukces. Rosną
zastępy Polek przeszkolonych w samoobronie. Finansowane
głównie ze środków samorządowych kursy prowadzą
najczęściej policyjni instruktorzy. Dzięki temu stale
niedofinansowana policja otrzymuje dodatkowy zastrzyk
forsy.
– Na kursy przychodzą najczęściej kobiety w tzw. wieku
przedbalzakowskim – mówi oficer Wojewódzkiej Komendy
Policji we Wrocławiu – o sprawności ruchowej słonia
morskiego, tuszy hipopotama i szybkości leniwca. Przez
czas trwania szkolenia nie są nawet w stanie doprowadzić
aparatu mięśniowo-stawowego do minimum sprawności. Każdy
upadek na matę to dla nich traumatyczne przeżycie.
Przeciętne kursantki na pewno nie należą do grupy tzw.
podwyższonego ryzyka, czyli szczególnego narażenia na
napaść. Wieczorami siedzą przed telewizorem albo pichcą
małżonkom jedzonko, nie szaleją w drogich lokalach lub
na dyskotekach, a ich aparycja chroni je przed ryzykiem
zgwałcenia. Młode, atrakcyjne siksy nie mają czasu i
chęci, aby uczestniczyć w kursach, bogate bizneswomen
same zaś potrafią zadbać o swoje bezpieczeństwo.
– Udowodniono, że przyswojenie kilku podstawowych
technik samoobrony przez średnio sprawnego człowieka
wymaga powtórzenia sekwencji ruchu średnio pięć tysięcy
razy – stwierdza Jerzy Sapiela, intruktor, posiadacz
stopnia 4 dan w japońskim stylu walki aikido. – Jeśli
przyjąć, że w trakcie treningu ćwiczy się trzycztery
techniki powtarzane po sto razy każda, to oznacza, że
adept musi ostro trenować przez rok, żeby wykształcić w
sobie podstawowe bezwarunkowe odruchy obronne.
– Trzeba dodać, że nawet trenujący wyczynowo zawodnicy
nie zawsze dają sobie radę podczas ulicznych napaści –
dodaje Rafał Dudek, 2 dan w karate shotokan – ponieważ
nie są w stanie przestawić się z mentalności sportowca w
mentalność osoby, która musi walczyć o życie. Wystarczy
też przerwa w treningach, żeby sprawność ruchowa,
refleks i odporność psychiczna uległy osłabieniu.
– Stres towarzyszący realnej agresji zmniejsza
psychofizyczne możliwości nawet o 90 procent – komentuje
Krzysztof K., były oficer kompanii antyterrorystycznej –
dlatego szkolenie osób, które mogą być zmuszone do
realnej walki, musi trwać długo i przewidywać wszystkie
formy ataku. Wytworzenie odporności psychicznej jest
równie ważne, jak sprawność fizyczna. Obecnie mamy do
czynienia z narastającą determinacją i agresją
przestępców. Ich celem jest przeprowadzenie
błyskawicznego, brutalnego ataku, którego efektem ma być
całkowite złamanie psychiki ofiary. Najlepszym
przykładem jest izraelski system samoobrony Krafmaga.
Najpierw do kom-puterowej bazy danych wrzucono tysiące
przykładów ulicznych napaści na kobiety z kilku lat,
później wyselekcjonowano najczęściej występujące formy
ataku, następnie opracowano system najprostszych technik
obronnych, który nauczany jest przez instruktorów
komandosów. W USA takie policyjne szkolenia kończą się
ulicznym testem; wynajęci przedstawiciele półświatka w
mieście realnie atakują uczestniczki kursu. Jeśli któraś
nie obroni się lub nie zdąży uciec, tylko robi w majtki,
wraca do sali ćwiczeń.
Panienki, narzeczone i mężatki, którym dane było
uczestniczyć w policyjnych kursach samoobrony, oraz te
obywatelki Pomrocznej, które dopiero przymierzają się do
szkolenia – nie martwcie się przedwcześnie. Policyjni
fachmani zadbali o wszystko. Najpierw odbywają się
pogadanki o tym, jak dobrze jest poczuć się pewną
siebie. Pogadankom towarzyszą pokazy, np. we Wrocławiu
słynny judoka, gladiator i działacz Samoobrony w jednym
Rafał Kubacki demonstrował, że nawet jego 120 kilo żywej
wagi jest w stanie sprowadzić do parteru krucha, lecz
wyszkolona panienka. Później odbywał się właściwy kurs.
Jeśli któraś z uczestniczek, tak jak pani Zofia, miała
pecha i życie brutalnie zweryfikowało jej wiarę w
siebie, następował etap trzeci. Policyjny psycholog
pomagał jej dojść do siebie. W końcu może zapisać się na
następny kurs. Najważniejsza jest prewencja. Tyle że dla
policji. Uczciwe policje radzą oddawać napastnikom
wszystko bez bicia.
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jełopy Europy
Nie rządźmy się sami, na miłość boską!
Walka rządu polskiego – popieranego gremialnie przez
media – z projektem europejskiej konstytucji zgłoszonym
przez Konwent pod przewodnictwem Valery’ego Giscarda d’
Estainga jest niedorzeczna. Sprzeczna też z polskimi
interesami. I nie chodzi tu tylko o tzw. Invocatio Dei,
czyli odwoływanie się przez Polskę w preambule do Boga
lub tradycji chrześcijańskiej.
Główny polski sprzeciw dotyczy systemu głosowania w
organach unijnych. Giscard proponuje, w miejsce
przyjętego w Nicei systemu tzw. głosów ważonych,
podejmowanie decyzji większością państw reprezentującą
co najmniej 60 proc. ludności Unii. System nicejski
dawał Polsce prawie tyle głosów co Niemcom, Francji czy
Wielkiej Brytanii. Każdy z tych krajów jest znacznie od
Polski ludniejszy i wnosi wielokrotnie więcej do
unijnego bud-żetu. Giscard zaproponował system
sprawiedliwszy.
Obstając przy Nicei Polska nie ma szans. Ważniejsze
wszak, że obrona Nicei, gdyby się powiodła, nie leżałaby
w naszym interesie. Polska – jak świadczy historia
wszystkich rządów od Mazowieckiego do Millera i od
Balcerowicza do Kołodki – jest rządzona fatalnie.
Niemcy, Francja i Wielka Brytania radzą sobie znacznie
lepiej, zwłaszcza z gospodarką, a tej właśnie sfery ma
dotyczyć głosowanie większością. Polityka zagraniczna,
obrona i prawa człowieka nadal będą wymagały decyzji
jednomyślnych.
Polsce, zwłaszcza w sprawach gospodarczych, bardzo
przydałaby się kuratela mądrzejszych. Unia taką kuratelę
obiecuje. W nadziei na to wielu obywateli pofatygowało
się do referendalnych urn mimo ich zniesmaczenia
domorosłymi politykami. Również w sprawach zagranicznych
Polska mogłaby na opiece mądrzejszych skorzystać i na
przykład nie pchać się do Iraku na okupanta. Ale na
razie trzeba poprzestać na gospodarce. To, że w
zarządzie wspólną unijną gospodarką najwięcej do
powiedzenia będą miały Niemcy, Francja i Wielka
Brytania, wyjdzie na dobre wszystkim. Również Polsce.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Na szczurach i Polakach "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Hej, hej komendancie!
Polak żyje jak Amerykaniec. Konkretnie pan komendant
Polak.
Komendant Polak rządzi stalowowolską policją od 12 lat.
Zakładał NSZZ Policjantów. Z senatorem Kozłowskim i
abepe Frankowskim weryfikował pracowników milicji i SB.
Grzmiał, że jego poprzednik komendant komuch stosuje
nepotyzm zatrudniając w milicji żonę. Polak głosił, że
zrobi porządek, zatem zrobiono go komendantem. Na
osobistą sekretarkę wziął swoją ślubną Marzenę. Ślubna
miała podstawowe wykształcenie, ale robiąc w policji
dorobiła średnie na "tajnych kompletach" w Rozwadowie,
czyli w takiej szkółce, gdzie niegdyś podnosili swe
kwalifikacje milicjanci. Polak docenił wysiłki
edukacyjne żony – dostawała i dostaje wysokie nagrody
pieniężne. W komendzie brakowało szmalu na wszystko, ale
komendant wydał polecenie byłej głównej księgowej, aby
szmal na nagrodę dla jego małżonki wykopała choćby spod
ziemi. Wykopała. Żona Polaka się nie przepracowuje.
Często bywa na zwolnieniach. Choroby chyba szybciej z
niej wyłażą w cieplejszych klimatach, np. na Węgrzech. W
zeszłym roku w lipcu pani komendantowa będąc na
zwolnieniu pojechała razem z małżonkiem na wczasy. Gdy
zaś zwykły pies trafi na zwolnienielekarskie, boi się
dupska ruszyć z domu, bo a nuż wpadnie doń z wizytą
"koleżeńską" przełożony razem z policyjną komisją.
Komendant żyje dobrze z miejscowym klerem. Swoim
zastępcą ds. prewencji kryminalnej zrobił Lucjana
Maczkow-skiego. Koleś od dziecka wychowywał się na
plebanii św. Trójcy, gdzie mama była kucharką. Polak nie
zawracał sobie głowy tym, że w momencie awansu
Maczkowski nie spełniał wymaganych kryteriów. Pracował
zaledwie 5 lat, błyskawicznie awansował z roboty w
dochodzeniówce na naczelnika prewencji, a stąd na stołek
wicekomendanta.
5 kwietnia 1994 r. zmarła wdowa po byłym komendancie
milicji w Stalowej Woli. Zostawiła eleganckie, duże
mieszkanie służbowe. 6 kwietnia komisja mieszkaniowa
przydzieliła tę chałupę komendantowi z naruszeniem
zasad. Przepisy jasno precyzowały, komu się takie
mieszkanie należy. Polakowi się nie należało. Informacja
o wolnym lokalu nie pojawiła się np. na tablicy
informacyjnej. O to samo mieszkanie starał się jeden z
oficerów, posiadacz gromadki dzieci i chorej żony. Mamy
w łapach kwit, na którym komendant Polak napisał 8
kwietnia komisja mieszkaniowa – do załatwienia – czyli,
że daje chłopu to mieszkanie. Żeby pięknie wyglądało w
dokumentach służbowych. Ostatnio w miejscowej gazecie
"Sztafeta" Polak ogłosił: sprzedam mieszkanie – cena 190
tys. zł. To samo, które kiedyś dostał jako służbowe i
następnie wykupił za grosze.
Gliniarzy tak wkurwiały działania bossa, że słali
anonimy, gdzie popadło. Prokuratura w Stalowej Woli
odmówiła podjęcia śledztwa w tej sprawie. Może dlatego,
że żona szefa prokuratury dorabiała w komendzie jako
radca prawny. Sprawą zajęła się Prokuratura Okręgowa i
przekazała ją do Jasła. Tam ustalono, że Polak
mieszkanie przejął i jednocześnie podpisał kwit o
przydziale lokalu zwykłemu glinie, czyli złamał prawo.
Prokuratura ustaliła, że faktycznie tak było. I co? Ano
nic.
Ostatnio komendant nabył auto Dodge Grand Caravan. Diler
chciał za nie 55 tys. zł. Komendant jest widać dobrym
negocjatorem, bo dostał upust – 20 tys. zł. Polak
jeździł sobie spokojnie amerykańską furą, ale coś mu się
tłukło pod maską. Olał to. Okazało się, że padł silnik.
Polak ma już taki fart w życiu, że diler wymienił mu
silnik o wartości 6,5 tys. zł całkiem za frajer. Lekko
tylko zgrzytając zębami, bo auto gwarancji nie miało.
Sprawa skandalicznego upustu dla Polaka była przedmiotem
zainteresowania inspektoratu KWP w Rzeszowie. Kontrola
wyglądała tak: do salonu wszedł koleś, przedstawił się i
przy klientach oraz pracownikach zadał właścicielowi
pytanie: Czy komendant nabył auto po zaniżonej cenie?
Diler opuścił koparę z wrażenia, ale odparł, że w ten
sposób nie będzie rozmawiał. Kontroler się obraził i
wyszedł. Ciekawi jesteśmy, co jaśnie pan inspektor
napisał na ten temat w notatce służbowej? Nasze wiewióry
donoszą – podał, że wszystko z autem Polaka jest OK, a
tylko diler mrukowaty jakiś.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kulczyk pod klucz "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wymiśkowani wozacy
Firmę Hartwig z Katowic państwo chce sprzedać za kilka
razy mniej, niż wynosi jej roczny zysk.
Niby Hartwig jeszcze się nieźle trzyma, a już urządzono
jej stypę. Odbyła się w Teatrze im. Stanisława
Wyspiańskiego w Katowicach. Było na niej troje senatorów
RP, przedstawiciel rządu w randze podsekretarza stanu,
wicemarszałek województwa śląskiego, główny inspektor
transportu drogowego, dyrektor Izby Celnej w Rzepinie i
wielu innych notabli.
Goście zostali zrobieni w trąbę. Utrzymywano ich w
przekonaniu, że uczestniczą w przyjęciu urodzinowym.
Ściślej, w 145. rocznicy założenia znanego
przedsiębiorstwa spedycyjnego Carl Hartwig. Senator
Bogusław Mąsior w swej nieświadomości palnął gafę mówiąc
o Karliku, że jest polskim dobrem narodowym. Wszyscy
klaskali. Wojciech Frank, były poseł AWS, może by
wyśmiał owację, gdyby nie pominięto go na liście gości.
Co dziwne. Jest on bowiem związany z Grupą Kapitałową
JAS-FBG, której Ministerstwo Skarbu planuje opylić C.
Hartwig Katowice. Zresztą nie jedyna to dziwna sprawa w
tej historii.
Początek był w 1858 r., kiedy to poznaniak Carl Hartwig
zarejestrował garbarnię. Już wkrótce zauważył, że
zamiast garbować skóry bardziej mu się opłaca wozić je
do klientów. Nie tylko skóry zresztą. Konne wozy
Hartwiga wkrótce jeździły po całych Prusach. Gdy w 1919
r. na mapie Europy pojawiła się Polska, C. Hartwig była
największą firmą spedycyjną w kraju.
Władze przedwojennej, kapitalistycznej Polski dogadały
się z właścicielem w sprawie odkupienia
przedsiębiorstwa. Na zlecenie rządu Bank Spółek
Zarobkowych z Poznania sfinansował nacjonalizację firmy.
W chwili wybuchu II wojny światowej C. Hartwig była
potęgą spedycyjną na skalę europejską. W 1941 r.
hitlerowcy zlikwidowali firmę, ale już 15 maja 1945 r.
C. Hartwig wznowiła działalność. W PRL znowu była
gigantem, który miał swoje spółki-córki w Londynie,
Paryżu, Antwerpii, Nowym Jorku i Kolonii, wiele
zagranicznych oddziałów i ekspozytur.
Gdy zmienił się ustrój na lepszy i bardziej wydajny, pod
nazwą C. Hartwig działało pięć państwowych
przedsiębiorstw spedycyjnych. Trzy niewielkie (w
Gdańsku, Gdyni i Szczecinie) obsługiwały transport
morski. W Katowicach i w Warszawie miały siedzibę
giganty.
Nad Odrą miodzio
C. Hartwig Warszawa nękały kłopoty. Sieć swoich
przedstawicielstw firma miała głównie na granicy
wschodniej. Raz dostawała łupnia od prawicowych rządów,
które jak mogły, tak zniechęcały Rosjan do handlu z
polskimi firmami. Innym razem od własnych prezesów,
których zmieniano jak rękawiczki.
C. Hartwig Katowice miała się w tym czasie doskonale.
Specjalizowała się w przesyłaniu towarów koleją.
Kolejnym fantastycznym źródłem dochodów były agencje
celne, które działały na każdym przejściu granicznym z
Niemcami i Czechami, na niektórych przejściach
granicznych ze Słowacją i dawnym Związkiem Radzieckim.
Agencje celne C. Hartwig Katowice rozmieszczono również
na lotniskach międzynarodowych w Krakowie i Katowicach.
Do tego dodajmy jeszcze magazyny w różnych częściach
kraju, bazy transportowe, ciężarówki i naczepy. C.
Hartwig Katowice była prawdziwą potęgą. W czasach, w
których inne polskie przedsiębiorstwa dołowały albo
bankrutowały, to przedsiębiorstwo osiągało zyski. Mimo
że było państwowe.
Wszystko, co dobre, kiedyś się jednak kończy. A jak samo
nie chce się skończyć, to się je dorzyna. Prawicowy rząd
stworzony przez koalicję AWS i UW postanowił
odpaństwowić firmę. Niby nie było takiej potrzeby, bo
sumiennie płaciła podatki, wpłacała składki ZUS i nie
zalegała z pensjami dla pracowników, nie stanowiła więc
żadnego obciążenia dla skarbu państwa.
Co rząd postanowił sprzedać, to pracownicy i ich prezesi
postanowili kupić. Zarejestrowali spółkę z ograniczoną
odpowiedzialnością o nazwie...
C. Hartwig Katowice. Jedynym jej celem był udział w
przetargu na zakup C. Hartwig Katowice. Spółka
pracow-nicza zgromadziła około 2,5 mln zł. Spokojnie
więc mogła wystąpić o kredyt na zakup firmy. Czemu tego
nie robiła? Ktoś nam szepnął do ucha, że już wówczas
próbowano wymiśkować hartwigowskich roboli. W jednym z
pism podpisanych przez obecnego prezesa Henryka Kloskę
przeczytaliśmy, że prezes Kloska prosi kierownictwo
spółki pracowniczej (czytaj – żąda od swoich
podwładnych), by ta nie podejmowała działalności
zbieżnej z działalnością naszej Spółki. Czyli by nie
robiła tego, na czym hartwigowcy się znali. I kazał
wstrzymać rozpoczęte już przygotowania do tego, by część
usług przekazać spółce pracowniczej.
Dokopać robolom
Gdy rządzić zaczęła lewica, hartwigowskie robole
cieszyły się, że nastały dla nich dobre czasy. Byli w
błędzie. Miśkowanie zaczęło się na dobre.
W marcu 2002 r. Ministerstwo Skarbu ogłosiło wreszcie
przetarg na zakup udziałów C. Hartwig Katowice. Do boju
chciała stanąć również spółka pracownicza, ale
ministerstwo z sobie tylko wiadomych powodów sprzeciwiło
się.
Dopiero po wizycie przedstawicieli załogi w resorcie
pozwolono jej wpłacić 888 tys. zł wadium. Formalnie
została więc dopuszczona do przetargu, ale zaraz
odpadła. Warunki, jakie zaproponowała, okazały się
nieatrakcyjne w porównaniu z ofertami wiążącymi innych
potencjalnych inwestorów.
Ostatecznie najlepszym „potencjalnym inwestorem” została
grupa kapitałowa JAS-FBG. Dlaczego? Ministerstwo Skarbu
nie chciało mi tego ujawnić. Tak samo, jak nie
odpowiedziało, czy resort skarbu sprawdził, jaka jest
sytuacja JAS-FBG. Czy grupa ta rozlicza się w terminie z
partnerami, czy nie ma długów i ile obiecała zapłacić za
C. Hartwig Katowice? Zamiast tego przesłano mi rankingi
przedsiębiorstw opublikowane przez „Rzeczpospolitą”.
JAS-FBG to grupa kapitałowa, której głównymi
akcjonariuszami są dwaj mieszkańcy Pawłowic, niewielkiej
mieściny leżącej obok Jastrzębia Zdroju. Jastrzębie
Zdrój to miasto, w którym szarą eminencją jest Wojciech
Frank, były prezydent i były wiceprezydent miasta, były
poseł AWS, obecny przewodniczący Rady Miasta, obecny
dyrektor ds. inwestycji i członek zarządu firmy Transbud
Katowice. Transbud Katowice to firma kupiona przez
JAS-FBG wtedy, gdy u władzy była AWS, a dyrektor ds.
inwestycji Frank był jeszcze posłem Frankiem. Wszystko
to są oczywiście przypadkowe zbiegi okoliczności.
W połowie sierpnia zeszłego roku spółka JAS-FBG jako
jedyna została zaproszona przez ministra skarbu do
negocjacji z przedstawicielami załogi C. Hartwig
Katowice na temat pakietu socjalnego. Co prawda jeszcze
przed przetargiem rządowa Agencja Prywatyzacji wysmażyła
pismo, że ten pakiet trzeba wynegocjować, ale jak
wiadomo papier jest po to, by sobie nim tyłek podcierać.
Pismo stwierdzało (w skrócie), iż w przypadku spółek o
dobrej kondycji finansowej oferent musi przystać na
minimalny pakiet socjalny. To znaczy: gwarancje
zatrudnienia dla całej załogi na 24 miesiące, podwyżkę
odzwierciedlającą wzrost inflacji, przestrzeganie
ustaleń układu zbiorowego obowiązującego przed
prywatyzacją.
Na zieloną trawkę
Pakiet socjalny nie został wynego-cjowany, gdyż JAS-FBG
gwarantowała zatrudnienie tylko połowie załogi C.
Hartwig Katowice. Jakieś 300 osób miało pójść na zieloną
trawkę. I co się stało? Nic. Ministerstwo Skarbu
ogłosiło, że pakiet socjalny został z inwestorem
uzgodniony, ale przedsiębiorstwo ma nadwyżkę
zatrudnienia wynoszącą około 300 osób.
Ministerstwo jednak nie do końca jest be. Ma bowiem
podstawy, by gadać o „nadwyżce zatrudnienia”. Dokładnie
w tym dniu, w którym mijał termin uzgodnienia pakietu
socjalnego między JAS-FBG a załogą, w C. Hartwig
Katowice zapowiedziano zwolnienia grupowe. Prezes Kloska
skazał na bezrobocie 300 osób (choć w rozmowie ze mną
obiecał, że dla setki znajdzie się inne zajęcie).
Dokładnie tylu, ilu nie chciała JAS-FBG.
Są to najczęściej pracownicy agencji celnych przy
przejściach granicznych z Niemcami i Czechami.
Mieszkańcy okolic o gigantycznym bezrobociu. Zrozpaczeni
wydzwaniali do Katowic, że gotowi są prowadzić sklepik,
mały bar czy nawet kiosk z hamburgerami w miejscu, gdzie
dziś znajduje się agencja. Ale prezes Kloska tłumaczy,
że firma C. Hartwig jest powołana do świadczenia usług
transportowych i spedycyjnych, a w tych rejonach na
takie usługi nie ma popytu.
Dlaczego tych ludzi zwalnia przedsiębiorstwo państwowe?
Żeby JAS-FBG ten problem miała już z głowy? W końcu
koszt zwolnień grupowych to 2 mln zł. Jeśli Hartwig
będzie szczuplejsza o tę kwotę, to może i jej cena
spadnie?
Mamy spisane także inne sposoby dorzynania spółki.
Jak się dowiedziałem, C. Hartwig Katowice została
wyceniona na 10 mln zł (przy zysku 177 mln w 2002 i 56
mln w ciągu pierwszych trzech kwartałów 2003 r.). Wyceny
dokonano 1,5 roku temu. Prywatyzacji przeciwna jest rada
nadzorcza spółki. Przynajmniej takiej prywatyzacji. Do
Ministerstwa Skarbu wysłała oświadczenie, że jej zdaniem
należy z prywatyzacją zaczekać do momentu wejścia Polski
do Unii Europejskiej. Potem należy wykonać ponowną
wycenę wartości przedsiębiorstwa.
Dopiero znając nową wycenę będzie można poważnie się
zastanowić, co dalej. Oświadczenie zostało olane.
Przedstawiciel ministra skarbu w radzie nadzorczej C.
Hartwig Katowice (zarazem przewodniczący rady) Edward
Długaj z pokorą przyznaje, że o niczym nie jest
informowany.
W obronie C. Hartwig Katowice stanęło troje posłów:
Tadeusz Motowidło, Elżbieta Jankowska i Marian Stępień.
Parlamentarzyści kilka razy występo-wali z
interpelacjami w sprawie firmy. Jak na razie uzyskali
tylko kilka pokrętnych odpowiedzi.
Kiedyś istniała koncepcja połączenia C. Hartwig Katowice
z C. Hartwig Warszawa i Pekaes Multispedytor. To byłoby
najlepsze rozwiązanie zarówno z punktu widzenia
interesów państwa, jak i dla pracowników wszystkich
trzech firm. Cóż z tego, skoro w tej koncepcji nie ma
miejsca dla JAS-FBG i byłego posła AWS.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dwa lata bez łapówki
O Janie C., jeszcze do niedawna dyrektorze Instytutu
Morskiego w Gdańsku, pisaliśmy w dwóch publikacjach
("NIE" nr 15/2002 i "NIE" nr 22/2003). Pisaliśmy źle. Że
niekompetentny i że naraża kierowany przez siebie
Instytut na straty finansowe. Pytaliśmy wicepremiera
Pola, co on na to. Pol najpierw odpisał, że C. spełnia
wymagania potrzebne do sprawowania funkcji ("NIE" nr
17/2002), potem, że wyniki kontroli potwierdziły pewne
nieprawidłowości i stawiane zarzuty ("NIE" nr 29/2003).
Koniec końców wicepremier zdjął Jana C. z zajmowanego
stanowiska i zawiadomił o tym "NIE".
Dla porządku zatem tylko dodajmy, że wicepremier Marek
Pol zgodnie z naszą sugestią dymisjonując podległego
sobie dyrektora wykazał się pewnym jasnowidzeniem. Nie
karany bowiem do tej pory były dyrektor Instytutu
Morskiego w Gdańsku właśnie otrzymał wyrok w procesie
karnym o żądanie korzyści majątkowej, czyli pospolitej
łapówy.
Dostał 2 lata w zawiasach na 4 oraz dwuletni zakaz
zajmowania stanowisk kierowniczych. Wyrok nie jest
prawomocny. Dlatego też piszemy o Janie C. bez podawania
pełnego nazwiska.
Jan C. jako dyrektor Instytutu Morskiego zarządzał tzw.
Złotą Kamienicą, jedną z najbardziej atrakcyjnych
nieruchomości w Gdańsku, położoną zaraz przy słynnym
pomniku sikającego Neptuna. Przy Długim Targu. Jednego z
lokalnych biznesmenów zainteresowały piwnice kamienicy,
które chciał od Instytutu wynająć, wyremontować i
otworzyć w nich pub. Biznesmen z Janem C. dogadywali się
na gębę, jak to dżentelmeni. Po tym, jak facet włożył w
remont ponad milion złotych i chciał pub otwierać, C.
zażądał za podpisanie długoterminowej umowy 20 tys.
dolarów. Niestety, przy rozmowie byli świadkowie, którym
sąd dał wiarę.
Morał z tego dla rządu, że warto słuchać "NIE", czego
premier Miller doświadcza w całej rozciągłości.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Żyjąc z Żyda "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bez piątej klepki
Od dłuższego czasu dręczyło mnie niejasne poczucie, że z
tzw. piątą klepką jest coś w moim narodzie nie całkiem w
porządku. Teraz mam pewność – jest całkiem źle! Oto
zainaugurowano uroczyste obchody 100-lecia gdańskiego
aresztu, które obecnością swą uświetni minister
sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk.
Lista jubileuszowych zasług gdańskiego pierdla wręcz
mnie zachwyciła. Gnili tu: Marszałek oraz gen. Kazimierz
Sosnkowski. Szczytnym momentem w dziejach placówki było
wyprowadzenie stąd pod lufy nazistowskich siepaczy
obrońców Poczty Gdańskiej. W jubileuszowych kazamatach
gnębiono przedstawicieli podziemia w latach
stalinowskich i działaczy opozycji rzuconych tuna zimne
posadzki w stanie wojennym.
Bywaliśmy świadkami niezliczonych przejawów patologii
mózgu toczącej wielu naszych rodaków. Ten przypadek
idiotyzmu osobiście jednak uważam za osiągnięcie
szczytowei rekordowe. Brak tu co prawda jakiejś
szczególnej szkodliwości w wymiarze materialnym (jeśli
klawisze zachowają umiar w dzieleniu premii i orderów).
Wymiar katastrofy umysłowej organizatorów i głosicieli
tego „jubileuszu” jest wszakże przygniatający. Jest to
apogeum procesu zastępowania myślenia
pojęciowo-logicznego przez kojarzenie proste, w którym
sens czy bezsens schodzi na plan dalszy wobec
skojarzenia: 100-lecie + martyrologia = uroczyste
obchody. Tak jak mój pies kojarzy brzdęk + micha =
żarcie.
Nie dziwi mnie w zupełności, że klawisze, sfrustrowani
niskim prestiżem społecznym swojego zawodu, szukają
okazji do uchlania się i rozdania okolicznościowych
nagród. Czy jednak minister Kurczuk, człowiek wydaje się
w miarę rozsądny, nie znalazł mniej ośmieszającej okazji
do bankietowania?
Kazimierz Ciesielski, Szczecin
„Nam nie jest wszystko jedno”
W „Gazecie Wyborczej” z 19 września 2003 r. niejaki
P.A.T. wypisuje „Krótką historię długu” – z uwagą: od
Gierka do Millera.
Opisując zadłużenie zewnętrzne Polski P.A.T. stwierdza
oczywistą nieprawdę, że nasze długi to dalszy ciąg tego,
co napożyczał bezsensownie Gierek. Otóż prawda jest
trochę inna (stwierdziło to kilku poważnych polskich
ekonomistów); Gierek pożyczył około 50 mld dolarów i za
te pieniądze praktycznie zmienił zasadniczo obraz Polski
– na korzyść! Znacznie poprawił jakość życia Polaków –
prawie wszystkich, a nie tylko niewielkiego odsetka, jak
obecnie! Gdy Gierek odchodził, zadłużenie wynosiło około
24 mld dolarów, co przy wartości rocznego polskiego
eksportu w kwocie 17 mld dolarów nie było żadnym groźnym
zjawiskiem. Problemy ze spłatą długu i odsetek powstały
w końcówce lat 70., gdy w Europie Zachodniej zapanowała
dekoniunktura. Natomiast wielkie zadłużenie zaczęło się,
gdy na wniosek Wałęsy i „Solidarności” Reagan i Europa
Zachodnia ogłosili blokadę ekonomiczną PRL jako karę za
stan wojenny. Obecne zadłużenie RP wynosi około 84 mld
dolarów (zadłużenie zewnętrzne, bo zadłużenie wewnętrzne
jest prawie takie samo). W tej kwocie zadłużenie
gierkowskie ma niewielki udział, gdyż – jak pisze „GW” –
wynosi 18,5 mld dolarów. A więc większość naszego
obecnego zadłużenia powstała po roku 1990 w czasie tzw.
reformy ustrojowej i prywatyzacji.
Jacek Suchocki, woj. śląskie
Przygody cywila
Wojskowa Akademia Techniczna jest chyba jedyną uczelnią
w kraju, która nie posiada numeru statystycznego co
uniemożliwia studentom zaocznym tejże uczelni pobieranie
kredytu studenckiego. W dobie powszechnego bezrobocia w
Polsce większość studentów zaocznych jest bezrobotna i
uzyskanie dyplomu jest dla nich jedyną szansą
znalezienia pracy. Od pięciu lat walczymy o ten numer,
pisaliśmy listy do Wojskowej Akademii Technicznej, do
MON, MENiS, a ostatnio również do Rzecznika Praw
Obywatelskich. Dopóki nie zwróciliśmy się z tym
problemem do rzecznika, byliśmy lekceważeni i odsyłani
od Annasza do Kajfasza. Rządzący nie mieli czasu na taką
błahostkę, jak umożliwienie nauki cywilnym studentom
wojskowej uczelni. W chwili gdy Wojskowa Akademia
Techniczna zmieniła status ze szkoły wojskowej na szkołę
cywilno-wojskową, zaczęły ją automatycznie dotyczyć
ustawy typowe dla cywilnego szkolnictwa wyższego (a nie
szkolnictwa wojskowego). Co za tym idzie, wystarczyłoby
tylko spojrzeć na listę szkół uprawnionych do pobierania
kredytu i wpisać WAT pod kolejnym numerem. Jest to
jednak tak czasochłonne, że niewykonalne w dobie
dozbrajania „skazanych na Irak”. (...)
Ponieważ wyczerpaliśmy już wszystkie możliwości
działania w tej sprawie, zwracamy się z prośbą o
interwencję i pomoc.
Anna Borowska
i koledzy z uczelni
(e-mail do wiadomości redakcji)
„Kiwnięty dziadunio”
Szanowny Panie Redaktorze, w imieniu całej organizacji
Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów
Opolszczyzny liczącej około 20 tysięcy członków składam
Panu serdeczne podziękowanie za opublikowanie artykułu
pt. „Kiwnięty dziadunio”, „NIE” nr 35/2003.
Szczególnego podkreślenia wymaga to, że inne redakcje
odmówiły chęci zamieszczenia podobnego artykułu
uważając, że nie jest to godne uwagi tysięcy ludzi
poszkodowanych, z których niektórzy otrzymali już
pozytywne wyroki lub decyzje ZUS.
W odróżnieniu od innych redaktorów dał Pan przykład
poczucia sprawiedliwości, za co serdecznie dziękuję w
imieniu Zarządu Polskiego Związku Emerytów Rencistów i
Inwalidów w Opolu.
mgr Henryk Czyżyński, Opole
„Od ognia, głodu i kapitału”
Z Maciejem Rembarzem można zgodzić się tylko co do
suchych faktów, natomiast przesłanie zawarte w artykule
jest pozbawione logiki, a wnioski błędne. Powinniśmy się
cieszyć, że kapitaliści nie dość skutecznie likwidują
głód i choroby w krajach Trzeciego Świata. Dlatego
jeszcze mieścimy się na ziemi, bo jest nas tylko 6 mld.
W takich ubogich rejonach ludzie mnożą się jak króliki i
tylko głód i choroby ograniczają wzrost populacji.
Bogaty świat może tym ludziom i samym kapitalistom pomóc
tylko w jeden sposób: oświata seksualna i środki
antykoncepcyjne. Są to rzeczy, które zwalcza Kościół
katolicki. Dla mnie logika jest prosta: Jeśli chcemy
likwidować głód, nędzę, choroby, przepędźmy czarnych
szamanów.
Zbigniew K., Łódź
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pij bo się ściemnia
W Polsce produkuje się ok. 280 mln litrów skażonego
spirytusu rocznie. Część trafia do sklepów monopolowych.
Gangsterzy co najmniej od połowy lat 90. prowadzą
milionowe machinacje spirytusowe, a organa ścigania
przez lata wykazują zadziwiającą bezradność.
Chcesz być bajecznie bogaty? Oto przepis. Najpierw
postaraj się o pozwolenie z Ministerstwa Rolnictwa i
Rozwoju Wsi na skażanie spirytusu. Dostaniesz je bez
problemu, nawet jeśli z prawem jesteś
lekko na bakier. Skażony alkohol należy rozlewać do
opakowań o pojemności do 1 litra, bo wtedy obrót nim nie
będzie objęty szczególnym nadzorem podatkowym. Potem
zatruty spirytus zmieszaj z czystym alkoholem. Do smaku
dodaj trochę glukozy. W punktach skupu "zaklep" sobie
butelki po wódce, a zaprzyjaźnionej drukarni zleć
wykonanie podróbki znaków akcyzowych. Towar kupi każda
hurtownia, bo dzięki uniknięciu podatku akcyzowego
możesz go upchnąć po niskiej cenie. Przeciętnie za 12–14
zł od flaszki, a i tak zarobisz jakieś 5–7 zetów na
sztuce.
Boisz się, że trafisz do pierdla? Spoko! Według tego
przepisu od lat działają w Polsce gangi spirytusowe i
nikt nie trafił dotąd za kratki, bo policje i
prokuratury są bezradne. I to przepisowo.
Lis w kurniku
Nie wiadomo, ile skarb państwa stracił na tym interesie,
bo nikt nie wie, ile lewego alkoholu trafiło do sklepów.
W lutym w Sławkowie koło Katowic wykryto nielegalną
wytwórnię wódki. Z szacunków policji wynika, że
wprowadziła ona na rynek ok. 3 mln butelek podrobionej
gorzały. A przecież firma w Sławkowie nie była jedyna.
Akcyza na skażony spirytus wynosi 35 proc. od obrotu.
Podatek akcyzowy od czystego spirytusu ustalono na 62,78
zł od litra. Cena spirytusu skażonego wynosi ok. 5 zł za
litr. Policzmy. Za wyprodukowanie 100 litrów zapłacimy
więc: 5 zł x 100 = 500 zł x 35 proc. = 175 zł. Za czysty
spirytus zapłacilibyśmy: 100 x 62,78 zł = 6278 zł.
Różnica wynosi ponad 6 tys. zł! Tyle traci skarb państwa
na każdych 100 litrach skażonego spirytusu wprowadzonego
do obrotu w nielegalnie wyprodukowanej wódce.
Spirytusowy szlak przetarto przed laty. W 1996 r. w
Padeksie, spółce z siedzibą we Wrześni, pojawili się
policjanci.
Zatrzymali jej właściciela Ryszarda P. oraz kilka innych
osób. Mówiło się, że na skutek machinacji związanych ze
skażaniem spirytusu orżnął skarb państwa na 34 mln zł.
Ryszarda P. aresztowano, ale już po miesiącu
wypuszczono. Śledztwo zaczęło się ślimaczyć, w
wypowiedziach prokuratury zaczęły pojawiać się coraz
mniejsze liczby. Pod koniec 1999 r. definitywnie
zakończono zabawę i... umorzono postępowanie!
Zanim doszło do umorzenia, spółka w Ministerstwie
Rolnictwa złożyła wniosek o wydanie koncesji na skażanie
spirytusu. Dostała. W 2000 r. Padex wnioskował o
zwiększenie limitu produkcji skażania spirytusu do 2,5
mln litrów rocznie. Ministerstwo uprzejmie się zgodziło.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już latem 2001
r. policja po raz kolejny zainteresowała się Padeksem. W
magazynie spółki na terenie Koła, w pojemnikach
plastykowych wykryto ponad 20 tys. litrów spirytusu. Tym
razem prokuratura postawiła zarzuty aż czterem osobom, z
czego jedna zajmuje kierownicze stanowisko w Padeksie.
Podejrzenia dotyczą fałszowania faktur związanych z
obrotem spirytusem oraz narażenia skarbu państwa na
straty w związku z ominięciem akcyzy.
Również z Padeksu pochodził skażony spirytus, z którego
lewą wódę przyrządzali przestępcy w Sławkowie.
– Padex otrzymał od nas koncesję w 1999 r., która w
związku z wejściem w życie nowych przepisów 1 stycznia
2001 r. została zastąpiona zezwoleniem na skażanie
spirytusu – twierdzi Bogumiła Kasperowicz, p.o.
dyrektora Departamentu Przetwórstwa i Rynków Rolnych w
Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi. – Spółka spełniła
wszystkie przewidziane przez prawo wymogi. Do dziś
posiada ważne zezwolenie. Każde przedsiębiorstwo
zajmujące się skażaniem spirytusu podlega stałej
kontroli prowadzonej przez urzędników szczególnego
nadzoru podatkowego. Od chwili udzielenia koncesji
Padeksowi do chwili obecnej ministerstwo nie było
informowane o jakichkolwiek nieprawidłowościach w
działaniu spółki.
Z informacji przekazanych nam przez Bogumiłę Kasperowicz
wynika, że decyzję o przyznaniu spółce Padex koncesji na
skażanie i rozlewanie spirytusu podjął 15 grudnia 1999
r. podsekretarz stanu
Andrzej Łuszczewski.
Decyzja o zastąpieniu koncesji zezwoleniem została
wydana 4 października 2000 r. Podpisał ją Feliks
Klimczak, także podsekretarz stanu.
Sęk w opakowaniu
Długotrwałe i bezkarne funkcjonowanie podziemia
alkoholowego jest możliwe dzięki idiotycznym przepisom.
Nie można się oprzeć wrażeniu, że zostały one
sformułowane po to, żeby ułatwić działanie
spirytusowych gangów.
Jeżeli wytwórnia skażonego spirytusu wyprodukuje 2 litry
produktu, który następnie przeleje do flachy o
pojemności 2 litrów, to spirytusowi będzie się
przyglądać cała armia urzędników, bo obrót nim będzie
objęty szczególnym nadzorem podatkowym. Natomiast 200
tys. albo nawet 2 mln litrów rozlanych do butelek
jednolitrowych objęte będzie tylko częściowym nadzorem.
A wtedy hulaj dusza – w myśl obowiązujących przepisów
akcyzy mie ma.
Z szacunków Ministerstwa Rolnictwa wynika, że zezwolenie
na produkcję skażo- nego spirytusu ma 140 firm, które
rocznie mogą wprowadzić na rynek 280 mln litrów
100-procentowego alkoholu.
– Niedawno skażałem 26 litrów spirytusu przeznaczonego
dla Zakładu Opieki Zdrowotnej – mówi chcący zachować
anonimowość pracownik Urzędu Kontroli Skarbowej, który
spirytus skaża od wielu lat. – Alkohol był w pojemniku o
objętości 30 litrów i wobec tego podlegał szczególnemu
nadzorowi podatkowemu. Beczka musiała zostać
zaplombowana, a potem komisyjnie rozplombowana przez
pracownika UKS. ZOZ musiał się rozliczyć niemal co do
mililitra z zakupionego spirytusu. Gdybym skażał 26 mln
litrów
spirytusu, który zostałby rozlany do opakowań o
pojemności poniżej 1 litra, to nikt by nie kontrolował,
co dalej dzieje się ze spirytusem.
Po co w przepisach wprowadzono zapis uzależniający
stosowanie szczególnego nadzoru podatkowego od
pojemności opakowań?
– Przepis ten wprowadzono na nasz wniosek, bo poprzednie
regulacje były zbyt liberalne – mówi Mieczysław
Grzebulski, naczelnik wydziału nadzoru podatkowego w
Ministerstwie Finansów. – Według obowiązujących w
ubiegłym roku przepisów ze szczególnego nadzoru
podatkowego wyłączony był obrót spirytusem skażonym,
jeżeli został on rozlany do opakowań o pojemności do 10
litrów. W regulacji obowiązującej w tym roku wyłączenie
to dotyczy alkoholu skażonego w opakowaniach o
pojemności do 1 litra. Myślę, że jest to poważne
utrudnienie, choć nie uniemożliwia stosowania
nieuczciwych praktyk. Objęcie szczególnym nadzorem
podatkowym obrotu spirytusu skażonego bez względu na
pojemność opakowań jest po prostu niemożliwe.
Przepis uzależniający sprawowanie szczególnego nadzoru
podatkowego od pojemności opakowań był skwapliwie
wykorzystywany przez ludzi z podziemia alkoholowego. Nie
przypadkiem 8 tys. litrów
podejrzanego spirytusu wykrytego przez policję w zeszłym
roku w hurtowni w Środzie Wlkp. znajdowało się w
pojemnikach o pojemności 9,8 litra. W identycznych
opakowaniach rozprowadzany był spirytus skażony przez
Padex. W 2001 r. prokuratura zarekwirowała kilkadziesiąt
tysięcy litrów spirytusu zakupionego przez Padex w
Polomosach w Koninie, Poznaniu oraz leszczyńskim
Akwawicie. I tym razem
spirytus rozlany był do opakowań o pojemności mniejszej
niż 10 litrów.
Metanolowy pic
Słyszy się informacje, że policja znalazła wódkę
zawierającą 100 razy więcej metanolu, czyli trucizny,
niż przewiduje norma. Lewą gorzałę z nadmierną
zawartością metanolu ujawniono w barach, sklepach i
restauracjach w Wielkopolsce, na Śląsku, Mazowszu i w
okolicach Krakowa.
Okazuje się, że wódkę sporządzoną ze spirytusu skażonego
metanolem można pić bez większych obaw. Rzecz w tym, że
spirytus etylowy neutralizuje zabójcze działanie
metanolu. Stosowany jest więc jako antidotum! W
instrukcji opracowanej przez Polskie Odczynniki
Chemiczne S.A. z Gliwic trudniącą się wytwarzaniem i
sprzedażą substancji chemicznych, czytamy: W razie
spożycia alkoholu metylowego należy zapewnić dostęp
świeżego powietrza, wywołać wymioty. Podać
poszkodowanemu do wypicia szklankę 40-procentowego
alkoholu etylowego.
Tak naprawdę skażanie metanolem nie ma więc większego
sensu. W przepisach określających sposób skażania jest
wyraźnie powiedziane, że skażalnik powinien zmieniać
smak, zapach albo zabarwienie spirytusu w taki sposób,
że spirytus staje się niezdatny do spożycia.
Jednocześnie środki używane do skażania nie mogą
zagrażać zdrowiu i życiu ludzi.
Krótko mówiąc skażalnik nie może szkodzić, ale
jednocześnie musi czynić spirytus niezdatnym do picia.
Metanol dodany do spirytusu etylowego spełnia tylko
jeden warunek – nieszkodzenia.
– Skażanie spirytusu metanolem to fikcja – potwierdza
pracownik Urzędu Kontroli Skarbowej. – Dodanie zgodnie z
normą 3 proc. metanolu nie zmienia w istotny sposób ani
smaku, ani zapachu, ani barwy spirytusu etylowego. W
żaden sposób nie czyni go niezdatnym do spożycia.
Skażony zgodnie z przepisami spirytus jest o wiele mniej
szkodliwy dla zdrowia niż wino marki wino. Trzeba przede
wszystkim zmienić przepis uzależniający szczególny
nadzór podatkowy od pojemności opakowań. Prowadzenie
tego nadzoru powinno być ściśle związane z ilością
skażanego spirytusu bez względu na to, czy rozlewany
jest do ampułek, czy do 200-litrowych beczek.
Mieczysław Grzebulski twierdzi, że Ministerstwo Finansów
jeszcze w zeszłym roku złożyło wniosek o skreślenie
metanolu z listy skażalników spirytusu etylowego:
– Docierały do nas sygnały świadczące o
nieprawidłowościach związanych ze stosowaniem metanolu.
Z tego, co wiem, projekt rozporządzenia ministra
rolnictwa i rozwoju wsi jest już gotowy.
Rzeka podrabianego alkoholu będzie płynąć po Polsce i
zwinnie omijać akcyzę, dopóki nie zmienią się przepisy.
Trzeba mieć nadzieję, że opowieści o posłach
sprzymierzonych z gangsterami to tylko plotki oraz
wymysły Leppera, a parlament biegiem wprowadzi takie
prawo, które ukróci działania alkoholowego podziemia.
Wtedy będziemy pić długo i szczęśliwie. Bo na razie
trzeba uważać, gdyż jak
się panu gangsterowi ręka omsknie, to można się nadziać
na wódę naprawdę trującą.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Szerokie tory" zapolowały na ukraińskie prostytutki.
Jako tropiciela wykorzystały miejscowego popa.
Realizatorka łaziła z nim po wszystkich miejscowych
pigalakach i zadawała panienkom umoralniające pytania.
Wyłapywała też klientów i dopytywała się, dlaczego
korzystają z kurew. Odpowiadali: dlatego, że to lubią.
* * *
"Wałęsa na rybach" ubolewał. Raz to, że nie może
schudnąć, bo w czasie jego wojaży zagranicznych nikt nie
pyta, jaką dietę stosuje. Raz to, że jego dzieci były
zmuszane przez rówieśników do picia alkoholu, przez co
nieco się stoczyły. Ale mimo wszystko uważa, że
"pieniędzy, dzieci i szklanek nigdy za dużo". Choć już
czas używać kieliszka.
* * *
Profesor Świda-Zięba opowiadała, że w PRL młodzi ludzie
popełniali samobójstwa, bo nie chcieli zapisywać się do
ZMP czy ZMS. A ci, którzy nie należeli do młodzieżówek,
nie mieli pracy i przymierali głodem. Były jednak
wyjątki. Pokazano zdjęcia z wczesnych lat 70.: młody
człowiek opowiadał, jak woził w czynie społecznym żwir
na budowę stołówki w Żyrardowie. Młody człowiek był
ciemnowłosym dwudziestolatkiem o nazwisku Miller.
Samobójstwa nie popełnił i tak już mu zostało.
* * *
"Fakty" odniosły się do badań Polaków, którzy określają
się katolikami, ale tylko mała ich część deklaruje
posłuszeństwo normom religijnym. Statystyka potwierdza,
że w Polsce na próżno szukać nieskalanych dziewic i
prawiczków przed ślubem. Wypowiadająca się w tej sprawie
w TVN piętnastolatka stwierdziła z uśmieszkiem: "Każda
dyskoteka kończy się w samochodzie". Ba! Trudno wracać z
balangi konfesjonałem.
* * *
Media doniosły, że alterglobaliści zerwali pierwsze
spotkanie z globalistami z powodu braku transmisji
telewizyjnej obiecanej przez organizatorów Forum
Europejskiego, a także demonstracji
siły policji i nadgorliwości funkcjonariuszy na
przejściu granicznym w Chyżnem, przez które nie
wpuszczono do Polski antyglobalistów z zagranicy. W
chwilę potem w kuluarach hotelu Victoria alterglobaliści
ściskali dłonie globalistom. Zbliżała się pora lunchu?
* * *
"Teleexpress" pokazał, jak do pilnie strzeżonej strefy
zero w Warszawie wkroczyła bez przepustki kaczka z
dziećmi. Dwie małe kaczuszki wpadły do kanału, skąd
wyratował je bohaterski policjant z uprawnieniami
płetwonurka. Innego Kaczora widziano w sali obrad Forum
Europejskiego. Ciągle utrzymuje się na powierzchni.
* * *
Kanał Club udziela rad sfrustrowanym trzydziestoletnim
Amerykankom pokolenia "Cosmopolitan" w programie
"Prawdziwy seks w wielkim mieście". "Przywróćcie
poczucie własnej atrakcyjności, namalujcie swój srom,
żeby go uczcić, i powtarzajcie co dzień mantrę: mam
cipkę, jestem wspaniała". Sfrustrowani mężczyźni już to
przerabiali – czytali "Malowanego ptaka".
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zakon na bank
Były prezes Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana
Bosko, ksiądz Ryszard M. oprócz wyłudzenia z banków
kwoty 133 mln zł wyrwał z legnickiego oddziału Kredyt
Banku kilkaset milionów, nakłaniając różne osoby do
podpisania wniosków o przyznanie tzw. kredytów
konsumpcyjnych. Wspomnieliśmy o tym tydzień temu
("Żebracza micha mnicha"). Teraz szczegóły.
Szmal z tych kredytów miał być przeznaczony na budowę
kościoła, salezjańskie gimnazjum i inne szczytne cele, a
księżulo obiecał, że wszystkie zobowiązania sam spłaci.
W rzeczywistości forsa służyła do spekulacji na
zachodnich giełdach. Do większości wniosków o kredyt
ksiądz M. dołączył fałszywe zaświadczenia o zatrudnieniu
i dochodach kredytobiorców. Ofiarami własnej naiwności
padli szacowni obywatele, a także działacze
Stowarzyszenia Rodzin Katolickich. Teraz legnicki Kredyt
Bank domaga się od wszystkich kredytobiorców i ich
poręczycieli zwrotu rzekomo pobranych przez nich kwot
wraz z odsetkami.
Można stwierdzić, dobrze im tak, skoro zaufali
księdzu-hulace. Ludzie ci mieli zresztą świadomość, że
podpisując kwity włączają się w nieuczciwą grę. "NIE"
dotarło jednak do osób, które bez ich wiedzy i zgody
zostały przez księdza M. wrobione. Pewien
osiemnastolatek z Lubina, którego także ściga bank, nie
podpisywał żadnego wniosku kredytowego. Udostępnił swój
dowód osobisty i paszport jednemu z lubińskich księży
(nie Ryszardowi M.), który obiecał mu załatwienie pracy
we Włoszech. Teraz Kredyt Bank żąda od młodego człowieka
zwrotu ponad 50 tys. euro z odsetkami. Kserokopie
dokumentów posłużyły do wyłudzenia kredytu. Ksiądz M.
złożył w banku zaświadczenie, z którego wynika, że
lubinianin pracuje w Fundacji Pomocy dla Młodzieży jako
kierowca i miesięcznie łyka ponad 6 tys. zł.
Jego podpis został podrobiony.
Znamy kilkanaście podobnych przypadków.
Do tej pory wrocławska Prokuratura Okręgowa, która
prowadzi śledztwo w sprawie salezjańskich przekrętów,
nie zajęła się tym wątkiem, choć zostały tu popełnione
przestępstwa fałszowania dokumentów, poświadczenia
nieprawdy i doprowadzenia wielu osób do niekorzystnego
rozporządzania mieniem.
Wszystkie zamieszane w tę aferę instytucje odcinają się
od niej. Inspektorie Towarzystwa Salezjańskiego we
Wrocławiu i Warszawie zrzucają całą winę na księdza M.,
a przecież powinny kontrolować finansową działalność
fundacji. Posiadamy informacje, że w sprawy wyłudzeń
kredytów włączali się inni księża. Nikt nie protestował,
kiedy ksiądz M. fundował swym kolegom w sukienkach
drogie bryki.
Kredyt Bank udaje, że deszcz pada. Rzecznik tej placówki
Izabela Mościcka twierdzi, iż bank padł ofiarą oszusta,
który przez długi czas był osobą zaufania publicznego.
Nic dziwnego, że Pomroczna jest jedynym krajem w
Europie, w którym rośnie liczba tzw. powołań, skoro sam
fakt bycia księdzem czyni z obywatela istotę
uprzywilejowaną. Aresztowany przed księdzem M. dyrektor
legnickiego oddziału Kredyt Banku Tadeusz H. dopuścił
się jedynie, wg pani rzecznik, uchybień w pracy.
Widzieliśmy kwity, na podstawie których ksiądz M. brał
kredyty. Nawet laik gołym okiem rozpoznałby, że to
podróbki. Tymczasem zastrzeżeń nie zgłosił żaden
pracownik banku. Zdziwienie budzi też fakt, że jeden
oddział w mieście średniej wielkości mógł udzielać
pożyczek na kwoty sięgające setek milionów złotych i
czynił to bez wiedzy i akceptacji centrali Kredyt Banku.
Natomiast śmiech budzi sądowe zabezpieczenie, na poczet
roszczeń banku, salezjańskich nieruchomości, w tym
trzech kościołów.
Towarzystwo Salezjańskie twierdzi, że nie jest w stanie
zwrócić nie spłaconych 133 mln zł z odsetkami. Stawiamy
fistaszki przeciw euro, że Kredyt Bank i tak nie
przejmie ani jednej plebanii, nie mówiąc o kościołach.
Kto w Pomrocznej odważyłby się zlicytować kościół, choć
to idealne miejsce na urządzenie hali targowej albo
dyskoteki, co widywaliśmy za granicą (zachodnią).
Autor : B.G.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Trupy na medal "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polska do nogi!
Ja Amerykan. Ty Polak. My przyjaciele. Ty mnie skoczyć
po piwo.
W imię wypisanego na sztandarach "za wolność waszą i
naszą" wyruszamy na wojnę.
Umęczona rozbiorami i komunizmem ojczyzna w 14. wiośnie
niepodległego bytu będzie popierać bombardowania
dewastowanego od dekady Iraku w głębokim przekonaniu, iż
trzy miliony ofiar embarga to za mała kara dla narodu,
który ośmiela się zamieszkiwać wokół pożądanych przez
USA złóż ropy. Demokratyczni przywódcy Nowej Polski
merdając ogonem pętają się pod nogami ćwierćinteligenta
o aparycji makaka i umysłowości świnki-skarbonki, w
nadziei, że Przywódca Wolnego Świata poklepie ich po
ramieniu i da tym dowód niezłomnej przyjaźni
polsko-amerykańskiej.
Poczytajcie o tej przyjaźni.
1. Od początku proamerykańskiej orientacji III RP
wplątujemy się w czwartą już kolonialną awanturę naszego
nowego protektora, występując wbrew własnym interesom i
nic z tego nie mając.
W pierwszej napaści na Irak – kraj zaprzyjaźniony, w
którym pracowały i zarabiały setki Polaków, a polskie
inwestycje warte były miliony dolarów – przejęliśmy
oficjalną rolę reprezentanta interesów agresora. A
ponadto narażając życie i zdrowie polskich oficerów
wywoziliśmy stamtąd jakichś amerykańskich szpiegów. Mimo
tego bohaterstwa przez długie lata musieliśmy kolędować
u wrót natowskiego raju zatrzaskiwanych nam przed nosem
w imię dobrych stosunków USA–Rosja. Pokornie
dziękowaliśmy za Partnerstwo dla Pokoju, które było
niczym innym jak próbą nakarmienia nas odpadem, który
nie zirytowałby rosyjskiego niedźwiedzia.
Zaraz po wnatowstąpieniu wplątani zostaliśmy w
bezsensowną i zbrodniczą awanturę w Kosowie, gdzie
amerykańskie pociski z chirurgiczną precyzją
bombardowały szpitale i szkolne autobusy, a armia
faceta, który przejdzie do historii jako nietypowy
użytkownik cygara, eksperymentowała ze zubożonym uranem.
O bezsensowności, moralnym skurwysyństwie i tragicznych
konsekwencjach tamtej awantury pisaliśmy w "NIE"
wielokrotnie. Dziś jest to w Polsce – i w Europie –
wiedza powszechna, dostępna również prezydentowi
Kwaśniewskiemu i ministrowi Siwcowi.
W zeszłym roku skwapliwie rzuciliśmy się wspomagać pogoń
za widmem ben Ladena w Afganistanie, choć równie dobrze
moglibyśmy go szukać w Albanii, gdyby akurat tam Dablju
Bush postanowił wypróbować swój arsenał przed prawdziwą
wojną, która nas za chwilę czeka.
Niezwykle bliskie wojskowe więzy z USA zamanifestowały
się ponadto w aferze karabinowej, kiedy to CIA podjęła
próbę wypchnięcia polskich producentów broni z rynku
metodą wulgarnej prowokacji. Przy okazji pięciu Polaków
bez dania racji wsadzono do amerykańskiego więzienia, a
polskiego dyplomatę próbowano ubrać w zarzut przemycania
noża do aresztu, żeby mu się odechciało interweniować w
tej sprawie.
Drugie godne odnotowania pole polsko-amerykańskiej
współpracy militarnej to wyręczanie USA przez polski
rząd w fetowaniu Ryszarda Kuklińskiego – w Polsce
skazanego na karę śmierci za szpiegostwo na rzecz CIA.
Szczególnie przoduje w tym premier Miller, który nie
wyobraża sobie wycieczki do USA bez uściśnięcia dłoni
Pierwszego Polskiego Oficera w NATO i już go zaprosił do
powrotu na ojczyzny łono.
Polskie wysiłki zostały nagrodzone przyjęciem do NATO,
gdzie już w pełni swobodnie, pomni tradycji wyzwoleńczej
walki Legionów Dąbrowskiego na Haiti, możemy angażować
się w kolonialną politykę Stanów Zjednoczonych. Jeszcze
tylko kupimy za 3,5 mld dolarów niepotrzebne nam do
niczego przestarzałe myśliwce w zamian za obietnicę
mitycznego offsetu. Dziś okazuje się, że sprawa
przeciąga się z naszej winy, bo umowy nie były
dostosowane do prawa amerykańskiego. A czy to
przypadkiem nie Amerykanie powinni o to zadbać? Możemy
być dziwnie pewni, iż nie więcej niż 10 proc. obiecanych
inwestycji dojdzie do skutku, bo jaki interes mają Stany
w tworzeniu miejsc pracy w Polsce. Historia dowodzi, że
jak USA nie widzą w czymś swego interesu, to nie ma
siły, która by je zmusiła do robienia takich głupstw.
Wśród całego piękna tej militarnej przyjaźni najbardziej
zachwycają mnie czyste sumienia polskich przywódców,
którzy wierzą, że zobowiązania sojusznicze USA zapewnią
nam bezpieczeństwo. Na pocieszenie możemy sobie
naturalnie powiedzieć, że atak ze Wschodu nam nie grozi.
(Jeśli tak, to po cholerę nam NATO?). A gdyby jakaś
wojna rzeczywiście wybuchła, to jeśli ktoś będzie
zawracał sobie głowę losem terenu, który przypadkiem i
przejściowo nazywany jest Rzeczpospolitą Polską, to
tylko Europa, i to pod warunkiem że będzie broniła swej
wschodniej granicy. Trzeba naprawdę mieć intelekt Chucka
Norrisa, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy...
2. Równie bujnie jak współpraca wojskowa kwitnie miłość
na płaszczyźnie gospodarczej, na której króluje
najszerzej pojęta pomoc bratniego narodu. Spośród
inwestycji na rynku polskim wyróżnia się szlachetny i
wprost humanitarny zakup Wedla przez PepsiCo zaledwie za
25 mln dolarów oraz nieoceniony wkład w rozwój polskiego
sektora bankowego poprzez przejęcie Banku Handlowego
przez Citibank. Ta szlachetna instytucja pobudza popyt
krajowy udzielając na prawo i lewo kredytów
oprocentowanych 44 proc. w skali roku, ma ponadto
niezwykłe osiągnięcia w pobieraniu opłat od dłubania w
nosie w bezpośredniej bliskości bankomatu. Poziom usług
świadczonych przez Citibank dla użytkowników polskich
jest tak wysoki, iż przez długi czas kierownictwo
polskiego oddziału tego potentata swoje własne pieniądze
trzymało w Raiffeisen. Poważne inwestycje w Polsce ma
przemysł restauracyjny (PepsiCo–PizzaHut –KFC i
McDonald), znany jako producent nędznego żarcia i
najgorszej jakości miejsc pracy. W sumie inwestycje
amerykańskie ożywiające polską gospodarkę przez 14 lat
naszej transformacji wyniosły niespełna 8 mld dolarów.
Według szacunków PAIZ, inwestycje zagraniczne w Polsce
osiągnęły poziom 61,5 mld dolków. Stany o 1,5 mld
wyprzedza Francja, a Niemcy pozostają niespełna 0,5 mld
w tyle. Może warto się nad tym zastanowić, zanim
następny raz naplujemy na buty Schröderowi, a Chiracowi
w gębę. 5 mld zainwestowali w Polsce Holendrzy, prawie 4
mld – Włosi. Zasługi Największego Przyjaciela Polski nie
są zatem zbyt imponujące.
3. Jeszcze gorzej przedstawiają się obroty handlowe
wynoszące poniżej 2 mld dolków, przy czym oczywiście
import od Wielkiego Brata dwukrotnie przewyższa eksport.
Dla porównania z Niemcami mamy obroty na poziomie 30 mld
euro, z przewagą eksportu, z Francją zaś – ponad 6 mld
euro (dane z 2001 r.). Polska konsumuje 0,1 proc.
amerykańskich obrotów zagranicznych. Klasycznym
przykładem amerykańskiej życzliwości dla polskiego
przemysłu podnoszącego się z komunistycznych ruin było
życzliwe otwarcie na polską stal – pięcioletnie cło
antydumpingowe w wysokości 63 proc. nałożone w 1993 r.
na blachy oraz w roku 2001 na pręty stalowe. Działania
te nie były całkiem niezbędne dla ratowania
amerykańskiego hutnictwa, jeśli wziąć pod uwagę, iż
polski eksport nigdy nie przekroczył 1 proc. stali
sprowadzanej do USA.
Skądinąd chwała Bogu, że obroty USA–RP są tak małe, bo
dużych moglibyśmy nie przetrzymać. W 1990 r. Mazowiecki
tajnie zawarł z Bushem-tatą Polsko-Amerykański Traktat
Handlowy, którego istotą było zagwarantowanie Amerykanom
pełnego transferu zysków z Polski. Jak zauważył jeden z
ekonomistów amerykańskich, zasady transferu były podobne
do tego, który ustaliły Wielka Brytania i Uganda, co
spowodowało bankructwo Ugandy. Obiecaliśmy USA pełną
ochronę ich własności intelektualnej, w tym także leków
i artykułów spożywczych czy chemicznych. Oznaczało to na
przykład, iż nie wolno nam kupować tańszych
odpowiedników amerykańskich lekarstw. Styl
korespondencji negocjacyjnej był mniej więcej taki. USA:
strona polska powinna chronić farmaceutyki. Strona
polska w osobie wiceministra spraw zagranicznych: "Mam
zaszczyt potwierdzić następujące porozumienie".
Amerykańskim depozytom bankowym zapewniono dodatnią
realną stopę procentową, której nie miały depozyty
polskie. I tak dalej. W uzgodnieniach okołotraktatowych
strona polska pokornie przyjęła amerykański dyktat w
sześciu kwestiach w ogóle nie poruszonych przez traktat.
Polski rząd nie podjął nawet wysiłku policzenia
konsekwencji finansowych całej tej partnerskiej umowy,
za to przez rok ukrywał ją przed parlamentem, gdzie
wtedy była silna lewicowa opozycja nieskłonna rozmawiać
z USA na kolanach (gdzież to poszło, gdzie to jest – jak
śpiewał poeta). W końcu traktat ratyfikował Wałęsa w
sierpniu 1991 r.
Od tego czasu w dorocznych raportach Białego Domu o
barierach w handlu z USA Polska jest miażdżona butem
krytyki jako wróg amerykańskiej gospodarki. Mieliśmy
bowiem czelność nie strzec z należytym oddaniem
amerykańskiej własności intelektualnej, nie pozamykać
stadionów i bazarów dla gości ze Wschodu. Mało tego –
otwieramy się na rynek UE, co dyskryminuje producentów
amerykańskich. Powinniśmy pokłócić się z Unią o
kontyngent, np. na izoglukozę, bo amerykańska firma
chciałby jej produkować w Polsce 120 tys. ton, a UE
pozwala nam tylko 2,5 tys. Dodajmy, że firma ta –
Cargill – jest monopolistą na polskim rynku. Chamstwem
jest preferowanie rodzimych firm w ustawie o
zamówieniach publicznych. Oburza Amerykanów zapis o
minimalnym procencie produktów krajowych u nadawców
telewizyjnych – przepisy te, zdaniem USA, powinny
stanowić, iż kwoty "powinny być wprowadzane tam, gdzie
jest to możliwe". Skandalem jest, że domagamy się, żeby
polscy prawnicy zatrudnieni w amerykańskich firmach
mieli prawo do praktyki w USA. A już niewyobrażalną
bezczelnością jest to, iż polskie przepisy zakazują
importu nasion zawierających zarodniki, które mogą
powodować choroby. "Polityka »zero tolerancji« dla
szkodliwych zarodników może spowodować stratę
potencjalnego rynku w Polsce dla amerykańskich
producentów nasion" – stwierdzał raport Biura
Pełnomocnika Rządu USA ds. Handlu Zagranicznego w roku
1998.
4. Jeśli chodzi o zaległości, które mamy wobec USA –
najpoważniejszą jest nieuregulowanie kwestii dóbr
pożydowskich.
W zasadzie powinniśmy zwrócić wszystko wszystkim od razu
i dopłacić jeszcze czynsz dzierżawny za pół wieku
używania, a także odszkodowanie za straty moralne,
bowiem – jak powszechnie wiadomo w USA – "Żydzi w Polsce
zostali wymordowani w polskich obozach
koncentracyjnych". Za każde antysemickie wystąpienie
jakiegokolwiek polskiego polityka czy księdza tłumaczyć
powinien się polski prezydent, i to z głęboką pokorą.
W 1960 r. Gomułka zawarł z rządem USA umowę, na mocy
której Polska wypłaciła Amerykanom 40 mln USD z
przeznaczeniem na odszkodowania za pozostałe w PRL
mienie obywateli Stanów. Ale cóż to jest 40 mln wobec
sprawiedliwości dziejowej?
Idea słusznej reprywatyzacji nie dotyczy rodziny
Czetwertyńskich bezprawnie wywłaszczonych z ziemi, którą
za grosze zakupiła potem od rządu PRL ambasada USA,
wyczerpując wszelkie znamiona czynu paserskiego.
5. Wśród innych zasług, za któreśmy winni dozgonną
wdzięczność USA, egzegeci wymieniają redukcję polskiego
długu zagranicznego. W istocie Balcerowicz kolędował w
tej sprawie w USA w 1990 r., tylko całkiem nie wiadomo
dlaczego – jeśli wziąć pod uwagę, iż nasz dług u rządu
USA wynosił wtedy 3,2 mld dolarów, czyli mniej niż
roczne odsetki od całego polskiego długu w wysokości
46,5 mld dolków. A i tego Nasz Przyjaciel nie chciał nam
zredukować. Więcej, sprzeciwiał się także ustaleniom z
Klubem Paryskim. Dopiero publiczna enuncjacja dyrektora
Deutsche Banku, iż to USA blokuje negocjacje, wywołała –
poza oburzeniem na tę niedyskrecję – także zmianę
postawy Stanów wobec polskiej wierzytelności. Zapewne
nie bez wpływu była tu także pierwsza wojna z Irakiem i
oczekiwania USA wobec Polski w tej kwestii.
6. Jeśli chodzi o inne obszary przyjaźni, nie wolno nam
zapominać o tym, w czym USA przodują od zawsze: pomocy
dla krajów Trzeciego Świata. W ramach pomocy tej
otrzymaliśmy Polsko-Amerykański Fundusz
Przedsiębiorczości. Fundusz ten w ciągu 10 lat zarobił
na czysto na polskich przedsiębiorcach 120 mln dolarów,
toteż administracja amerykańska postanowiła zamknąć go i
kasę zabrać do siebie. Po długich bojach i błaganiach
USA skasowały tylko zainwestowany kapitał, a ze szmalu
zarobionego w Polsce założyły ku swej chwale nową
fundację – Amerykańską Fundację Wolności. Z jej to
środków ciemne społeczeństwo doznaje nieocenionej pomocy
w postaci na przykład programu likwidacji bezrobocia. Za
485 tys. dolków rozdysponowanych pomiędzy pięć
organizacji pozarządowych znaleziono pracę dla 52
bezrobotnych, w tym dla 32 – w supermarkecie.
Z funduszu USAID z kolei finansowane są tak niezwykłe i
twórcze projekty jak nauczenie bezrobotnych z gminy Nowa
Dęba, jak pisać życiorys i jak ubrać się na rozmowę o
pracy (60 tys. zł). Jeśli wziąć pod uwagę, że w woj.
podkarpackim, gdzie leży gmina Nowa Dęba, na jedną
ofertę pracy w roku 2000, kiedy realizowano ten program,
przypadało 694 bezrobotnych – taka wiedza na pewno im
się przydała.
Inne bezcenne inicjatywy pomocowe to AISE – fundacja
wymiany studentów, założona przez Ronalda Reagana, która
pozwala najzdolniejszym młodym Polakom znaleźć lepszą
przyszłość poprzez wykształcenie w USA – pod warunkiem
że mają do wyasygnowania 6 tys. dolków; pomoc w
kształceniu wojskowych – przeliczana na jakieś 5 tys.
dolków na łeb (wystarczy wysłać 200 szwejów do Stanów na
parę dni i już mamy "milion dolarów amerykańskiej
pomocy") albo kilkuset Amerykanów z Korpusu Pokoju,
którzy na początku lat 90. poświęcali swe młode lata na
niesienie kaganka oświaty krajom Trzeciego Świata, a my
im musieliśmy zapewnić jedynie wikt, opierunek i parę
milionów starych zł pensji. Banałem byłoby wypominanie
tzw. brygad Marriotta – wysoko opłacanych amerykańskich
specjalistów, przeważnie w randze emerytowanego
księgowego średniej wielkości firmy, którzy w
luksusowych hotelach i business class przeżerali
amerykańską pomoc dla nowej demokracji. Nikt nie
obliczył, ile przeżarli, ale wedle badań samych
Amerykanów, z każdego dolara wydanego na pomoc
zagraniczną w USA zostaje – w postaci pensji dla
Amerykanów, zakupów w amerykańskich firmach, opłat za
amerykańskie usługi etc. – od 45 do 80 centów – zależy,
kto liczy.
Jako unikalne zasługi USA w dziedzinie pomocy Polsce
odnotować także należy ekspertyzę USAID w sprawie
rozwoju budownictwa mieszkaniowego, gdzie stwierdzono,
że jesteśmy przykładem sukcesu polityki wolnego rynku, a
szacunki potrzeb mieszkaniowych są znacznie przesadzone.
Było to w roku 1999, kiedy deficyt mieszkań przekroczył
półtora
miliona, a oddano ich do użytku 80 tys. Dla Państwa
uciechy odnotuję pokaz wideo trzech tuzów amerykańskiego
zarządzania; podczas projekcji można było usłyszeć, że
skuteczna jest motywacja pozytywna i nieźle jest mieć
pracowników zdolnych do niestandardowego myślenia. Bilet
po 350 zł.
7. Kolejnym dowodem wielkiej przyjaźni
polsko-amerykańskiej są nasze stosunki dyplomatyczne. W
1991 r. Wałęsa jednostronnie zrezygnował z wiz dla
Amerykanów. W odpowiedzi obiecali zrezygnować z opłat
wizowych dla Polaków. W istocie, przez chwilę zwolnione
od opłat były wizy turystyczne (studenckie, pracownicze
i dla rodzin pracowników – nie). W 1994 r. USA
wprowadziły opłatę administracyjną w związku z nowym
systemem drukowania wiz, potem podniesiono ją raz i
drugi, aż do 100 dolarów za sam przywilej ubiegania się
o wizę. Wziąwszy pod uwagę, iż w dwóch konsulatach
amerykańskich w RP o zaszczyt ten żebrze co roku około
200 tys. osób – zdawałoby się, że dość już płacimy
Wielkiemu Bratu za prawo do śnienia amerykańskiego snu.
Ale gdzie tam, półtora roku temu w konsulatach
wprowadzono linię 0-700. Do konsula USA dzwoni się jak
do teleburdelu i za podobne pieniądze, bo najkrótsze
połączenie trwa kwadrans: najpierw jest długie
powitanie, potem wbija się numerki, potem cię nie łączy
etc. 4,22 zł za minutę! Myślicie, że tym razem
przesadzają? Ależ skąd. Konsul generalny Michael D.
Kirby tłumaczy: "VAT idzie dla rządu polskiego, połowa
tej sumy trafia do TP S.A., 15 proc. do firmy
obsługującej numer 0-700 i 35 proc. otrzymują osoby
obsługujące system. Zero złotych z tych pieniędzy
przejmuje rząd czy ambasada USA". Przelotnie zastanawiam
się, czy pan konsul ma nas za idiotów, czy też ma nas w
dupie i guzik go obchodzi, czy uwierzymy czy nie. Tak
czy inaczej – jest to dodawaniem krzywdy do zniewagi.
Truizmem byłoby przypominać, że wiza uzyskana w ten
uroczy sposób jest jedynie promesą wizy, a Polacy są na
lotniskach amerykańskich traktowani przez Imigration
Office jak bydło, skuwani łańcuchami, przetrzymywani w
pierdlu, przeszukiwani nader osobiście i odsyłani do
kraju bez dania racji, a przydarza się to co najmniej
kilku, a czasem dwudziestu kilku pasażerom każdego
polskiego samolotu. Nadmienimy tylko zatem, iż w zeszłym
roku takie przeszukanie przydarzyło się Krzysztofowi
Janikowi, który jako minister spraw wewnętrznych
"największego przyjaciela USA w Europie" w ramach
oficjalnej delegacji rządowej, z dyplomatycznym
paszportem leciał wewnętrznymi amerykańskimi liniami.
To, że współpraca w dziedzinie spraw wewnętrznych układa
się kwitnąco, potwierdza historia Andre Zawitkowskiego,
oficera łącznikowego FBI w naszym kraju, który wywołał
mały skandal dyplomatyczny szczekając do zachodniej
prasy, że polska reforma służb specjalnych jest zła, bo
staną się one mniej użyteczne z amerykańskiego punktu
widzenia. Zawitkowski wyleciał do Stanów i wszyscy
myśleli, że choć w tej sprawie Wielki Brat ugnie się i
odwoła gościa, który stał się w Polsce persona non
grata. Ale gdzie tam!
Nie zapominajmy też o szlachetnych przyjaciołach Polski,
którzy reprezentują u nas Stany Zjednoczone. Na przykład
o ambasadorze Nicholasie Reyu, który wydawał w tonie
ultymatywnym polecenia polskim ministrom i posłom,
domagając się a to rezygnacji z przetargu na koncesję na
telefonię cyfrową, bo Ameritech nie będzie sobie
zawracać głowy polskimi przetargami, a to rezygnacji z
chroniących polski rynek pracy uregulowań przyznających
przywileje celne tylko firmom zatrudniającym powyżej
tysiąca osób. (Pisaliśmy o nim w "NIE" wielokrotnie).
Swe zasługi namiestnikowskie miał też Daniel Fried,
który żądał, aby Geremek tłumaczył się z listu w sprawie
nieuczciwej konkurencji HBO wobec Canal Plus, który
dostał od dwóch francuskich ministrów.
Nasze narody zbliża także sposób widzenia Polaków
promowany w USA, jak choćby broszurka ambasady dla
turystów amerykańskich w Polsce: "zwiedzajcie w grupach,
nie noście plecaków, nie mówcie głośno po angielsku,
żeby nie zwracać na siebie uwagi". Już z łaski na
uciechę odnotuję podręcznik "My Home in Poland", gdzie
można przeczytać, iż w Polsce wielu ludzi trzyma konie,
by w niedzielę pojechać furmanką do kościoła, a w mroźne
zimy Polacy wycinają lasy, żeby palić nimi w wielkich
bielonych piecach zdobionych na ludowo.
8. Ale nie jest tak, że nic się nie zmienia. I powiedzmy
to sobie z całą szczerością: w stosunkach
polsko-amerykańskich widać postęp. Gdy latem zeszłego
roku do USA poleciał prezydent Kwaśniewski, Bush przyjął
go na kolacji, choć wcześnie chodzi spać. "New York
Times" skrupulatnie odnotował, że Laura Bush osobiście
nadzorowała organizację przyjęcia, a czerwone wino do
głównego dania wybrano dlatego, że dziadek właściciela
winnicy był Polakiem. W 1995 r. premiera Pawlaka
wiceprezydent Al Gore przyjął na modlitewnym śniadaniu
zorganizowanym przez Kółko Różańcowe Kongresu – wraz z
premierami Zanzibaru, Wybrzeża Kości Słoniowej i Sahary
Zachodniej. Gdy dziesięć lat temu w USA był Wałęsa,
"Washington Post" skwitował to fotką z podpisem: "Jego
Ekscelencja Lech Wałęsa, Prezydent Republiki Czeskiej
przybywa do północnego wejścia Białego Domu, gdzie wita
go tymczasowy szef protokołu Richard Goorkin".
Jeszcze dekada starań i może następny amerykański
prezydent, Wielki Przyjaciel Polski i Polaków, nauczy
się odróżniać Polskę od Paragwaju, a nawet zapamięta, że
kraj nasz leży w Europie, a jego prezydentem nie jest
ten zabawny mały człowieczek w hawajskiej koszuli.
Wtedy będzie już można mówić o pełnym partnerstwie.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niedźwiedzia przysługa
Jeśli Aleksander Wszystkich Polaków w skrytości ducha
marzył o tym, że po skończonej chlubnie drugiej i
ostatniej już kadencji w pałacu prezydenckim na
Krakowskim Przedmieściu załapie się na odpowiednią
posadę w ONZ – stanowisko sekretarza generalnego
pasowałoby jak ulał – musi wyzbyć się wszelkich na to
nadziei. Przekreślił je osobiście George W. Bush
zaliczając publicznie Kwaśniewskiego do czwórki swoich i
Ameryki najbliższych sojuszników – obok Blaira,
Berlusconiego i Aznara. Większość spośród 190 państw
członkowskich ONZ nie przepada za Stanami Zjednoczonymi
i nie głosuje za wyborem ich najserdeczniejszych
przyjaciół.
Z
Chrześcijanin Kropiwnicki
Jerzy Kropiwnicki, prezes ZChN, zapoznał się w IPN z
nazwiskami osób, które donosiły na niego Służbie
Bezpieczeństwa. Chciał 20, ale podano mu tylko 7
nazwisk. Wierny chrześcijań-skim naukom o miłosierdziu i
przebaczeniu Kropiwnicki przebaczył pięciu kapusiom –
funkcjonariuszom SB. Wierny naukom chrześcijańskim o
piętnowaniu grzechu podał, że donosili na niego dwaj
panowie: Mazur i Jakobson. Oba nazwiska są znane w
środowisku łódzkiej opozycji. Obaj panowie aktywnie
działali w strukturach solidarnościowych. Obaj jednak
już nie żyją i – nawet jeśli by chcieli – nie mogą
zaprzeczyć rewelacjom chrześcijanina Kropiwnickiego.
Ujawnienie nazwisk kolegów-kapusiów zapowiedzieli
również panowie Niesiołowski i Andrzej Ostoja-Owsiany.
Na naszych oczach Historia zapisuje kolejny etap
wzniosłego etosu solidarnościowej opozycji.
Agitacja wyborcza
Robert Bagiński, kandydat na prezydenta Gorzowa
Wielkopolskiego, pozwał do sądu gazetę, która
opublikowała zdjęcie, na którym uprawia seks. Gazeta
sugerowała, że partnerką polityka jest prostytutka.
Zdaniem polityka, gazeta naruszyła dobro
reprezentowanego przez niego komitetu wyborczego oraz
artykuł ordynacji wyborczej o rozpowszechnianiu
nieprawdziwych informacji.
Sąd uznał, że nie każda publikacja, która ukazuje się w
trakcie kampanii wyborczej, jest materiałem wyborczym.
Żeby ją za taką uznać, powinna zawierać elementy
programu wyborczego oraz wyborczej agitacji. Zdaniem
„NIE”, sąd nie ma racji. Pierdolenie to zajęcie typowo
wyborcze.
D. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Język wiary
Oto kolejna część naszego nowego cyklu, w którym
prezentujemy opisywanie świata przez szkolnych
katechetów. Zanotowane dosłownie.
Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach
religii.
> Euro – Judaszowe srebrniki;
> Parada techno – parada wąglika;
> Tatuaż – szatańskie znamię;
> Unia Europejska – polska Golgota.
Na lekcjach religii powiedziano też:
> Spowiedź – powietrze dla serca;
> J.P. 2 – arcy-Polak;
> Owsiakowe Żory – grzeszowisko (gromki śmiech
katechetki);
> Żydowski policjant gorszy od esesmana (po filmie
„Pianista”);
> Do Lichenia po rozum i prawdziwą sztukę (planowana
wycieczka szkolna);
> Msza święta zamiast solarium;
> Więcej pacierza to więcej zdrowia i siły;
> Plemniki to takie żyjątka albo zwierzątka;
> Ewolucja – żydowski wymysł;
> CD płyty – wymóżdżacze;
> Aborcja – rozrywanie szczypcami;
> Polański – wykolejeniec;
> Prezerwatywa – obrzydliwy balon;
> Owsiak – jąka się, gdy kłamie;
> Sztuczne zapłodnienie – grzebanie w dziele bożym;
> Radio Maryja – radio prawdy.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Łapą po łapkach
Po warszawce krąży pogłoska, że farmaceutyczne lobby
wyznaczyło nagrodę za głowę ministra zdrowia.
Mariusz Łapiński już po raz drugi w tym roku wziął się
za odchudzenie portfeli farmaceutycznych bossów. W
resorcie zdrowia trwają prace nad obniżeniem cen, jakie
za leki muszą bulić szpitale. Na taki ruch pozwala
znowelizowana w grudniu zeszłego roku ustawa o cenach
leków. Wprowadzenie cen urzędowych na farmaceutyki
kupowane przez zakłady lecznictwa zamkniętego pozwoli
zadłużonym szpitalom zaoszczędzić sporo pieniędzy.
Jednocześnie jednak boleśnie uderzy po kieszeniach
producentów, importerów i hurtowników lekarstw.
Firmy farmaceutyczne są wściekłe.
Tym bardziej że na skutek kwietniowej operacji zmiany
listy leków refundowanych ich zyski już spadły o
kilkadziesiąt milionów złotych. Ostrożnie licząc...
Można zaobserwować związek między działaniami resortu
porządkującymi sprzedaż leków a nasilaniem się
medialnych ataków na ministra. Najpierw pewna
dziennikarka wykryła istnienie spółki
importowo-eksportowej Orlando należącej do jakiegoś
Mariusza Łapińskiego. W resorcie zdrowia wykazano
jednak, że zachodzi tu jedynie przypadkowa zbieżność
imion i nazwisk. Skandal sczezł. Jednak niebawem – 2
września 2002 r. – radio RFM FM ogłosiło nową sensację:
minister Łapiński był właścicielem spółki MD Pharma o
bardzo szerokim zakresie działania. W rzeczywistości
spółka MD Pharma była "uśpiona"
od 1998 r. i od tamtego czasu nie prowadziła żadnej
działalności. Jednak formalnie Łapiński był nadal jej
prezesem. Nawet wówczas, kiedy zajmował stanowisko
dyrektora szpitala przy ul. Banacha w Warszawie. Feralną
spółkę Łapiński sprzedał dopiero 15 października 2001,
tuż przed objęciem stanowiska ministra zdrowia. Sensację
rozgłośnia RFM FM powtórzyła kilkakrotnie w swoich
dziennikach. Po dwóch dniach temat podchwyciły telewizja
TVN i "Wyborcza".
Nie da się ukryć, że minister Łapiński operację pozbycia
się spółki przeprowadził całkiem do dupy. Delikatnie
mówiąc. Po jasną cholerę trzymał przez kilka lat uśpioną
i nieprzynoszącą żadnych dochodów spółkę? W końcu
sprzedał ją za 4 tys. zł, czyli dokładnie tyle, ile
wyłożył przy rejestracji.
Ale upadło podejrzenie o jakąkolwiek prywatę.
Media rozrabiające ministra Łapińskiego podały prawdziwe
informacje o jego dawnych biznesach, ale w
zmanipulowanym sosie. Dziennikarz TVN wyeksponował
informację, iż zakres działania spółki MD Pharma
obejmował również handel lekami. Dziennikarz nie
wspomniał wszakże, że spółka MD Pharma nigdy
nie handlowała nawet jednym opakowaniem aspiryny.
Reporter TVN przemilczał fakt dla każdego, kto miał
jakikolwiek związek z działalnością gospodarczą,
oczywisty, że przy rejestracji nowo zawiązywanej spółki
z zasady wpisuje się do aktu założycielskiego możliwie
szeroki zakres działania. Na wszelki wypadek.
Autor TVN-owskiego newsa odwoływał się do formalnych
zapisów z rejestru sądowego, jak gdyby nie wiedział, że
aktualizacja większości danych rejestrowych jest
dokonywana z ogromnym opóźnieniem – jeśli w ogóle. Ktoś,
kto dawno sprzedał spółkę, może nadal figurować w
rejestrze sądowym jako jej prezes czy właściciel.
Nadmuchanie przez RFM, TVN i "Wyborczą" balona sensacji
wokół spółki ministra jest wyjątkowo po myśli lobby
farmaceutycznego i fanatycznie zwalczającej ministra
posłanki Radziszewskiej z Platformy Obywatelskiej.
Media idąc na rękę lobby farmaceutycznemu już wiosną
tego roku robiły ludziom wodę z mózgu. 10 kwietnia 2002
r. dziennikarka "Wyborczej" Elżbieta Cichocka w artykule
"Cena ministra" triumfalnie obwieściła, iż operacja
zmiany listy leków refundowanych da kasom chorych
minimalne korzyści, a pacjentom przyniesie zatrważające
skutki. Wedle Cichockiej, chorzy mieliby rzekomo płacić
za lekarstwa aż o 57 proc. więcej. Dziennikarka
"Wyborczej" w zamiarze pognębienia ministra Łapińskiego
wykorzystała
symulację przeprowadzoną przez byłego szefa śląskiej
kasy Andrzeja Sośnierza, pomysłodawcę słynnych kart
chipowych, które kosztowały tyle złota, ile same ważą,
za to warte były gówno. (Pisaliśmy o tym w "NIE" nr
35/2002). Łapiński wskazywał, że
wyliczenia Sośnierza można potłuc o kant dupy,
bo były oparte na bardzo szczupłej bazie danych z jednej
tylko gminy Pyskowice, w której jest 6 aptek i jeden
szpital. Nie przekonało to Cichockiej.
W sierpniu 2002 r. na polecenie ministra Łapińskiego
kilkuosobowy zespół specjalistów śląskich, łódzkich i
warszawskich zanalizował sytuację w Pyskowicach oraz w
całym województwie śląskim. Analizę przeprowadzono na
podstawie danych rzeczywistych z okresu maj–lipiec 2002
r. i porównano je z danymi z tego samego okresu roku
poprzedniego. Okazało się, że po zmianie list leków
refundowanych w Pyskowicach wykupiono recepty za 1 099
698 zł, z czego pacjenci zapłacili 406 594 zł. Do
aptecznych kas wpłynęło o 288 409 mniej niż w tym samym
czasie rok temu. Pyskowiccy chorzy zapłacili za leki o
173 406 zł mniej niż przed rokiem. Udział chorych w
kosztach kupowanych leków faktycznie spadł z 42 proc. do
37 proc.
Okazało się również, że tylko w okresie od maja do
sierpnia 2002 r. Śląska Kasa Chorych realnie
zaoszczędziła na refundacji leków 8 mln zł, przy czym w
całym województwie udział wydatków osób ubezpieczonych w
płaceniu za leki zmalał o około 3 proc. w porównaniu do
analogicznego okresu 2001 r.
Z sierpniowej analizy nie można wyciągać zbyt daleko
idących wniosków. Ale konkluzja jest pewna –
dotychczasowe posunięcia ministra Łapińskiego na rynku
farmaceutyków przyniosły oszczędności leczącym się
ludziom i kasom chorych, a zarazem uszczupliły zyski
biznesu farmaceutycznego.
Z prowizorycznych danych wynika, że średnia dopłata do
ceny wnoszona przez pacjenta – w grupie leków układu
krwiotwórczego – spadła o ok. 18 zł. Za lekarstwa z
grupy leków hormonalnych pacjenci płacą średnio o 6 zł
mniej. Wzrosła jednie dopłata pacjenta za leki na
choroby narządów wzroku i słuchu – o 1,64 zł.
Nie udało się dopaść Łapińskiego na podejmowaniu
błędnych decyzji, no to trzeba go łupnąć za co innego.
Minister, który w kraju budującym kapitalizm dobiera się
do skóry kapitalistom i robi to w interesie biednych
ludzi, nie jest przez media kochany.
HENRYK SCHULZ
HENRYK SCHULZ
HENRYK SCHULZ
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Katiusza Busha
Chmury dymu, jęzory ognia i piekielny, wibrujący ryk w
rejonie kompleksu 41 we florydzkiej bazie
Air Force na przylądku Cap Canaveral: inauguracyjny
start rakiety nośnej nowej generacji, Atlas-5, która
wyniosła na orbitę satelitę Eutelsat Hot Bird-1 do
przekazu sygnałów radiowych i telewizyjnych.
19-piętrowy Atlas jest następcą pierwszej amerykańskiej
międzykontynentalnej rakiety balistycznej (ICBM)
zbudowanej w roku 1959 do przenoszenia głowic
termonuklearnych nad ZSRR. Na szczęście – dla Rosjan –
ich komunizm się zawalił (podobnie jak program
kosmiczny), więc ICBM nie został użyty.
Spragnieni większej wiedzy o rakiecie Atlas-5 znajdą
bogactwo danych i informacji na amerykańskich stronach
internetowych poświęconych podbojowi kosmosu, np.
"Spacedaily", "SpaceFlight Now", "Space and Tech". Z tej
ostatniej można się dowiedzieć, że "Atlas-5 jest
zmodernizowaną wersją Atlasa-3, ulepszoną przez
zastosowanie silników pierwszego członu RD-180 produkcji
NPO Energomash i zwiększenie ładunku paliwa".
Drobne niedopowiedzenie: do 22 września nikt nie pisnął
słowa, że NPO Energomash jest firmą rosyjską, a sukces
amerykańskiego Atlasa-5 jest głównie osiągnięciem
rosyjskim.
Przed siedmiu laty w Lockheed Martin zaczęto myśleć o
zastąpieniu starzejących się rakiet nośnych nowymi
konstrukcjami, które powinny charakteryzować się niską
ceną, niezawodnością, trwałością i większą ładownością.
W ramach projektu Launch Vehicle firmom USA pozwolono
szukać nowych, najlepszych technologii na całym świecie.
Lockheed znalazł je w Rosji, bo akurat zimnowojenne
tajemnice zaczęły topnieć.
Byliśmy zdumieni – wyznaje rzeczniczka Lockheed Martin
Space Systems Joan Underwood – że Rosjanie byli w stanie
opracować systemy, stopy i konstrukcje umożliwiające
odpalanie silników w warunkach wyższego ciśnienia,
temperatury i z lepszą efektywnością. Zdumienie bierze
się stąd, że na Zachodzie mało kto sądził, że kacapy
potrafią osiągać godne szacunku rezultaty w czymś innym
niż spożycie zabójczych dawek wódki, taniec z prisiudami
i pucowanie walonek dziegciem. Tymczasem w latach
zimnej wojny Rosjanie nauczyli się, jak omijać bariery
technologiczne i osiągać postęp. W tym czasie w USA
intensywnie pracowano nad udoskonaleniem użycia ciekłego
wodoru jako paliwa rakietowego. Jest ono kosztowne i
niebezpieczne, bo trzeba je oziębić do bardzo niskiej
temperatury, w której niekorzystnie oddziaływuje na
ruchome części mechanizmów rakiety. Rosyjscy naukowcy
wypracowali technologie z zastosowaniem kerosenu, taniej
benzyny lotniczej, mogącej pracować w temperaturze
pokojowej. Dziś rosyjskie silniki RD-180
charakteryzujące się o 10 proc. lepszymi od konstrukcji
amerykańskich osiągami napędzają nową generację rakiet
nośnych Atlas-5, a paliwem ich pierwszego członu jest
kerosen. US Air Force rozważał dwa modele rakiet do
zastosowania militarnego: Atlas-5 z rosyjskimi silnikami
i paliwem oraz projekt Boeing Delta 4 stosujący czysto
amerykańską technologię. Ten ostatni jest opóźniony i po
sukcesie debiutu Atlasa-5 zostanie prawdopodobnie
zarzucony. Rakiety Atlas rozpoczną misje militarne w
roku 2005. Ich ulepszona wersja będzie w stanie wynieść
na orbitę 28,5 tony – 5 razy więcej niż obecny
rekordzista amerykański, rakieta Tytan-4. Dostaliśmy
klejnot – mówi Charles Vick, ekspert w dziedzinie
rosyjskiego programu kosmicznego w Federacji Naukowców
Amerykańskich – który pozwoli nam nadrobić 30 lat
zastoju w naszych własnych pracach badawczych nad
silnikami rakietowymi.
O rosyjskiej genezie amerykańskiego sukcesu kosmicznego
wspomniał właśnie "The New York Times" w żartobliwym
artykule "Rakieta, która przyprawiłaby Lenina o
omdlenie".
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kulczykowanie katolików "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Podpaski szwagra
Ankieterzy wciskają kit, ale na trawę posłano faceta,
któremu to się nie podobało.
Po naszym artykule "Ulubione podpaski szwagra" ("NIE" nr
20/2003) o badaniach opinii społecznej wyjmowanej z
kapelusza przez ankieterów, napisanym na przykładzie
IPSOS-Demoskop, nastąpiły zdarzenia, które pozwalają
przypuszczać, że szwagier nadal będzie stosował podpaski
ze skrzydełkami.
Opisaliśmy, jak powstawały badania przeprowadzane przez
tę firmę na temat różnych produktów. Ankieterzy nie
wysilali się – wykorzystywali jako respondentów rodzinę,
znajomych i ich rodziny albo stosowali metodę "łapanki".
Szwagier był ekspertem od podpasek. Osoby, które nie
mają samochodów, chwaliły opony Dębica, przeciwnicy
palenia smakowali papierosy. Ankieter przypominał:
"Jakby dzwonili z centrali, to robiłaś ankietę i tyle"
albo "byliście na takim spotkaniu, oglądaliście i bardzo
wam się podobało". Za drobne wynagrodzenie, paczkę kawy,
zapalniczkę ludzie pisali, co chciał. On spokojnie
inkasował honorarium za badanie.
W ten sposób rodziły się – i zapewne nadal nierzadko
rodzą – oceny gustów społeczeństwa. Wprowadzają one w
błąd wytwórców i dystrybutorów, którzy zlecają badania
chcąc dowiedzieć się, jak oceniane są ich produkty. A
jeśli wyniki ankiet są publikowane, manipulują także
konsumentem.
* * *
Opisana przez nas praktyka kreowania wyników badań miała
miejsce w firmie, która nie jest pierwszą lepszą
firemką. IPSOS-Demoskop jest częścią międzynarodowej
grupy badawczej działającej w 35 krajach. Oddział polski
tej firmy koordynuje projekty badawcze w 17 krajach
Europy. A powstał w wyniku połączenia Demoskopu
funkcjonującego w Polsce od 1989 r. i F-Squared Market
Research and Consulting, która od czterech lat działa na
rynkach Europy Środkowowschodniej.
Współpracownik jednej z konkurencyjnych dla
IPSOS-Demoskop firm badawczych przeczytał nasz artykuł i
rozesłał go via Internet do kolegów zatrudnianych przez
inne firmy z branży
jako swego rodzaju ostrzeżenie przed takimi praktykami
ankieterów. Szefostwo IPSOS odebrało to jednak jako
wrogie działanie konkurencji. Natychmiast wystosowało
oficjalny protest
do macierzystej firmy nadgorliwca z żądaniem pisemnej
deklaracji zwolnienia go z pracy. Oskarżając adresata o
stosowanie nieuczciwej konkurencji, zażądało wyrażenia
ubolewania z powodu zniesławienia, które dotyczyło IPSOS
– Demoskop sp. z o.o. i przeprosin oraz zawarcia tego
wszystkiego do kupy w piśmie i rozesłania go do
wszystkich, którzy wcześniej otrzymali nasz artykuł.
(...) uważamy za konieczne złożenie oficjalnego protestu
dotyczącego nieuczciwych praktyk stosowanych przez
pracownika (tu nazwa firmy – przyp. D.P.) polegających
na rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji (...) Ta
próba skompromitowania pozycji firmy w znaczący sposób
zagroziła jej interesom, zarówno pod względem strat
materialnych jak i utraty dobrego imienia.
Pod pismem podpisali się prezes IPSOS na Polskę Daniel
K. Leis oraz Jean-Michel Carlo, szef na Europę.
* * *
Mimo oburzenia i stwierdzenia, że informacje zawarte w
naszym artykule były nieprawdziwe, kierownictwo IPSOS
nie przysłało do naszego tygodnika sprostowania, nie
żądało od nas wyjaśnień i przeprosin. Spuszczono za to z
wodą faceta, który zwrócił uwagę swoim kolegom na
publi-kację, która już się ukazała w ogólnopolskim
tygodniku.
Jak poinformowała nas telefonicznie Małgorzata Zając,
rzecznik prasowy IPSOS, cała branża oraz klienci
(zleceniodawcy badań – przyp. D.P.) wyrażali się o
tekście z pewnym pobłażaniem. Dowiedzieliśmy się, że nie
jest możliwe, by ankieter kłamiąc utrzymał się tak
długo, czyli wykonywał wiele badań, bo z pewnością
wytropiłyby go kontrole. A ankieterów kontrolują zarówno
same firmy badawcze, które ich rekrutują, jak i
zewnętrzni audytorzy. W jaki sposób? Dzwonią do
ankietowanych.
Chcielibyśmy zobaczyć tych ankieterów, którzy łamią
sobie ręce i nogi lecąc przyznawać się, że wzięli kasę
za nic, albo takich, którzy przyznają, że należą do
rodziny ankietera i uczestniczyli w oszustwie, bo nie
mają samochodów, więc nie mogą używać opon Dębicy.
* * *
IPSOS jest członkiem Organizacji Firm Badania Opinii i
Rynku (OFBOiR) powołanej przez czołowe firmy badawcze,
która w swoje cele i zadania wpisała m.in.: Budowę i
umacnianie publicznego zaufania do badań opinii i rynku,
a także Stanowienie i propagowanie standardów
profesjonalizmu w procesie badania opinii i rynku oraz
tworzenie niezależnej i obiektywnej oceny przestrzegania
tych standardów. Jak to się ma do rzeczywistości, ocenia
powołana przez OFBOiR Komisja Odpowiedzialności
Zawodowej przy pomocy Sądu Arbitrażowego. Tylko że w
gremiach tych, podobnie jak w zarządzie OFBOiR,
zasiadają przedstawiciele władz firm zrzeszonych w tej
organizacji, czyli towarzystwo wzajemnej adoracji.
Demoskop jeszcze przed połączeniem z grupą IPSOS
uczestniczył w tworzeniu OFBOiR. Tym bardziej więc nie
dziwi nas, że w obronie IPSOS-Demoskop organizacja
opublikowała na swojej stronie internetowej oświadczenie
w sprawie naszego artykułu. Można w nim przeczytać, że
na podstawie zeznań jakiejś ankieterki dyskredytujemy
nie jedną firmę, ale wręcz całe środowisko badaczy rynku
i opinii publicznej w Polsce! Że w naszym kraju pracuje
aż 15 tysięcy uczciwych ankieterów, a my, sukinsyny, ich
dobre imię mamy za nic.
Opisaliśmy praktyki stosowane w jednej z firm, a
przeczytaliśmy, że zagroziliśmy branży w całej Polsce.
Wygląda na to, że uderzyliśmy w odpowiedni stół, bo
nożyce odezwały się głośniej
niż przypuszczaliśmy.
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rząd kupisz na giełdzie
Masz marny zasiłek socjalny, nie stać cię na lekarstwa,
a do lekarza trudno się dopchać, w szkole żądają dopłat
i są dziury w jezdni – miej pretensje do królowej
holenderskiej.
Po prywatyzacji gospodarki nadszedł czas na prywatyzację
władzy. Każde państwo jest własnością kapitału, który
został w nim zainwestowany – dowodził w początkach XX
wieku prezydent Stanów Zjednoczonych Thomas Woodrow
Wilson – ten, który ma w Warszawie plac. Jeśli
największym krajowym inwestorem jest w Pomrocznej dr Jan
Kulczyk, odpowiedź na pytanie, do kogo należą narodowe
klejnoty, jest prosta.
Elita wita
Legendarną "grupę trzymającą władzę" nie tworzą – wbrew
temu, co trąbią media – jakiś Leszek z Aleksandrem czy
Grzegorz z Krzysztofem, bo tych można wymienić po
czterech latach, ale zupełnie inne towarzystwo.
Wystarczy przejrzeć dostępne w Internecie zeznania
majątkowe przedstawicieli polskiej klasy politycznej,
aby pojąć, na jakiej znajduje się ona pozycji wobec
setki najbogatszych Polaków, których listę co roku
ogłasza tygodnik "Wprost".
Realną władzą dysponują Kulczyk, Krauze i Starak, choć
nie zabiegają o miejsca w Sejmie i Senacie. Czuliby się
tam źle obok poselskiej hołoty. Ich świat to salony w
Pałacu Sobańskich, siedzibie Polskiej Rady Biznesu.
Moim zdaniem tam właśnie w ostatnich latach zapadło
wiele kluczowych decyzji gospodarczych. O ile Business
Centre Club z Markiem Goliszewskim na czele zrzeszający
tysiące drobnych przedsiębiorców powoli staje się
"Klubem Wieśniaków", o tyle Polska Rada Biznesu jest
organizacją elitarną, liczącą zaledwie 52 członków. Za
to z ogromną kasą i wpływami.
Elitarność ma swoje zalety, lecz czasem potrzebna jest
możliwość powołania się na opinię mas. Dlatego w 1999 r.
Rada powołała do życia i sfinansowała powstanie Polskiej
Konfederacji Pracodawców Prywatnych pod dowództwem
Henryki Bochniarz. Dziś ta organizacja zasiada w Komisji
Trójstronnej i uczestniczy w bezpośrednich negocjacjach
z rządem. Szefowa Konfederacji najczęściej domaga się
obniżki podatków i kosztów pracy, bo to dla kapitalistów
oznacza większe zyski.
To oczywiste, że prywatny właściciel dba o własny
interes. Taka jest istota systemu. Gdy można przekupić
polityka, to się go kupuje, gdy jest okazja okpić
fiskusa, to się to robi. Sztuka niepłacenia podatków
fachowo nazywana jest "optymalizacją podatkową". Polska
pod tym względem to kraj wyjątkowo dogodny. Warto o tym
pamiętać słuchając kolejnych lamentów Bochniarzowej o
konieczności cięć podatkowych. Cóż tu ciąć, skoro
niektórzy członkowie Polskiej Rady Biznesu wiedzą, jak w
ogóle umknąć fiskusowi.
Latające Holendry
Jednym ze sposobów uniknięcia podatków jest zakładanie
spółek w rajach podatkowych. Nie jest to propozycja dla
małych i średnich przedsiębiorstw. Z winy ministra
finansów, który likwiduje luki w przepisach i wzmaga
kontrole. 7 listopada 2001 r. wiceminister finansów
Irena Ożóg tłumaczyła posłom w Sejmie, dlaczego wielkie
koncerny mające swoje spółki-matki na przykład w Stanach
Zjednoczonych przychodzą do Polski via Holandia: Dlatego
że nie ma podatku od dywidend, nawet od ukrytych
dywidend.
Najlepiej udokumentowany przykład dotyczy oczywiście dr.
Kulczyka, który korzysta z zalet holenderskiego prawa.
Ma w tym kraju zarejestrowane spółki: Kulczyk PON
Investment B.V. oraz Autostrada Wielkopolska S.A.
Holland II B.V., której jest największym udziałowcem. 51
proc. udziałów w Kulczyk PON Investment B.V. jest
własnością austriackiej fundacji Kulczyk Privat
Stiftung. Holenderska spółka ma z kolei 100 proc.
udziałów w Kulczyk Tradex, sp. z o.o. z siedzibą w
Poznaniu. Wysokie zyski osiągane przez tę firmę
handlującą samochodami marki Volkswagen są transferowane
do kraju tulipanów w postaci dywidendy. Bez
opodatkowania jej w Polsce!
Daniny na rzecz krajowego fiskusa nie trzeba płacić,
jeżeli polskie udziały zostaną wniesione w zamian za
nowe udziały tej samej wartości w holenderskiej spółce
oraz wtedy, gdy holenderska spółka je sprzedaje. Takie
piętrowe konstrukcje biznesowe opisywałam w publikacji
pt. "Dżungla bez asfaltu" ("NIE" nr 9/2003).
Podobny manewr stosują właściciele holdingu ITI, Jan
Wejchert i Mariusz Walter. ITI Holding S.A. oficjalnie
zarejestrowany jest w Luksemburgu. Polsko-luksemburska
umowa o unikaniu podwójnego opodatkowania polega na tym,
że dywidendy wypłacone przez luk-semburską spółkę
polskiemu podmiotowi są zwolnione z opodatkowania w
Polsce.
Panowie Wejchert i Walter korzystają też z dobrodziejstw
prawa holenderskiego. Spółka ITI Media Group N.V.
zarejestrowana jest na egzotycznej wyspie CuraŘao
leżącej na dalekich Antylach, ale będącej terytorium
autonomicznym królestwa tulipanów.
W Amsterdamie zarejestrowane są z kolei spółki Market
Link Advertising Holding B.V., ITI Polish Cinema Holding
B.V. i UCI-ITI Multiplex B.V. – te już inwestują
normalnie nad Wisłą.
Inny głośny w Polsce podmiot holenderski to grupa Eureko
B.V. będąca akcjonariuszem PZU S.A. i starająca się
przejąć kontrolę nad tą firmą. Gdyby tak się stało, to
jestem pewna,
że polski fiskus nie zobaczyłby ani grosza od
odprowadzanych do Amsterdamu dywidend. Zgodnie z prawem,
oczywiście.
Irena Ożóg z brutalną szczerością tłumaczyła to w
Sejmie: Niektóre należności wypłacane w ramach
kontraktów handlowych po ich ocenie mogą być
przekwalifikowane na należności z tytułu dywidend, czyli
jest tu ukryta dywidenda. I też nic nam to nie daje w
przypadku firm holenderskich, bo podatku od nich nie
możemy wziąć. Czyste, eleganckie rozwiązanie. Można
tylko zgadywać, dlaczego politycy tolerują takie
praktyki i dostają orgazmu, gdy mówią o inwestorach
zagranicznych.
Homo corruptus
Nacjonaliści wzywają władze do protegowania polskiego
kapitału. Także oligarchowie biznesu wołają "my, polski
kapitał" żądając poparcia rządowego. Nonsens. W
dzisiejszych czasach nie jest ważne, czy właścicielami
firmy są Polacy czy Chińczycy. Liczy się to, gdzie płacą
podatki, komu oddają część zysku. W sztuce niepłacenia
Polacy są tak samo biegli jak zagraniczne koncerny. A
obniżanie w Polsce podatków nic nie pomoże, bo kapitał
ucieka tam, gdzie jeszcze mniej żądają.
W ciągu 14 lat w Polsce sprywatyzowano za psie pieniądze
największe i najbardziej wartościowe firmy. Teraz
przyszedł czas na prywatyzację władzy politycznej.
Zadanie będzie łatwe. Występujący licznie nad Wisłą
gatunek homo sovieticus wyparty został przez stojącego
wyżej na ewolucyjnej drabinie homo corruptus. Demokracja
powoli zastępowana jest przez system uzgodnień i
negocjacji toczonych w eleganckich restauracjach i
zaciszu rządowych buduarów. Posłowie to element
urządzenia do głosowania. Nacisną tak, jak im każą
liderzy.
Obraz tego, jak to się dzieje, zaniosła pod strzechy
sejmowa komisja badająca aferę Rywina. W trakcie
uzgodnień między stroną rządową a przedstawicielami
nadawców prywatnych w sprawie ustawy o mediach to nie
wybrańcy narodu okupujący sejmowe restauracje, bary i
klozety decydowali o kształcie proponowanych zapisów.
Prawo stanowili szef władzy wykonawczej – premier i jego
ministerialni pełnomocnicy, oraz przedstawiciele
nadawców w czasie intymnych wieczornych spotkań. Co do
tego są zgodni wszyscy zeznający przed speckomisją.
Wszyscy też przyznają, że w grę wchodziły duże
pieniądze. Tylko czy aby na pewno taka procedura jest
przewidziana w konstytucji?
Niskie notowania Sojuszu Lewicy Demokratycznej, słabość
tzw. prawicy i rosnący w siłę Lepper zmuszą w końcu
Kulczyka, Bochniarzową, Krauzego i Wejcherta do
działania.
Netto minus
14 maja 2003 r. Fundacja Centrum Analiz
Społeczno-Ekonomicznych zorganizowała seminarium na
temat wzrostu gospodarczego po wejściu Polski do Unii.
Uczestnicy zgodzili się co do jednego – do 2006 r.
Polska będzie płatnikiem netto. Czyli więcej pieniędzy
przekażemy do Brukseli, niż z niej otrzymamy. W tym
spotkaniu nie uczestniczyli eurowrogowie, panowie
Giertych i Pęk. Była tam śmietanka liberalnych i
prorynkowych ekonomistów! Entuzjastów Unii!
Jeśli ta prognoza jest trafna, to już dziś mogę
przewidzieć wynik najbliższych wyborów parlamentarnych.
SLD zostanie odsunięty od władzy albo się nią podzieli
tracąc większość wpływów. Ktoś będzie musiał zająć
miejsce protektora biznesu. Wybory zaś wygrywa ten, kto
ma pieniądze... Duży biznes nie może przecież dopuścić,
aby jakiś wieśniak Lepper przeszkadzał w interesach.
Rząd został przygotowany do pełnej prywatyzacji –
zasiądą w nim wynajęci menedżerowie polityczni. Ta moja
prognoza różni się od innych straszących Lepperem i
innymi populistami, ale jest bliższa prawdy.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kwit z psiarni
Ochroniarz z Katowic miał dostęp do tajnych baz danych
policji. Policja i prokuratura wykryły to, ale zachowały
dla siebie. Uznały, że system ochrony tajnych danych
jest do dupy, więc niech taki będzie.
Wpadł mi w łapy dokument, który nigdy nie powinien
opuścić murów komendy policji. Lektura lepsza od
Stephena Kinga.
Zwykła tekturowa teczka. Na stronie tytułowej napis
"Skoroszyt", a pod nim "Wydział Spraw Wewnętrznych". W
środku znajdowała się lista 108 nazwisk. Pod każdym
nazwiskiem cztery hasła, jedno poniżej drugiego:
"rejestr bankowy", "policja", "prokuratura", "sąd". I
obok – w rzędzie odpowiadającym każdemu hasłu –
odpowiednia adnotacja. Na przykład: nie figuruje. Albo
(w rzędzie "policja"): wykroczenie drogowe. Przy kilku
nazwiskach wpisy były znacznie ciekawsze.
Wiesław B.: zarejestrowany przez Komisariat Policji
Jaworzno z art. 216 KK (paserstwo). Zarejestrowany przez
Wydział Dochodzeniowo-Śledczy KRP Jaworzno z art. 265
par. 1 (fałszerstwo dokumentów). W dniu 25.11.1993 r.
przekazano do prokuratury z aktem oskarżenia (tu numer
akt). W dniu 31.08.1994 r. przekazano do prokuratury z
aktem oskarżenia (kolejny numer akt).
Mariusz C.: zarejestrowany przez Komisariat Policji nr 2
Katowice za przestępstwo z ustawy z dnia 21.07.2000 r.
Prawo Telekomunikacji. W dniu 12.03.2001 r. przekazano
do prokuratury z aktem oskarżenia (nr akt).
Michał M.: zarejestrowany przez Komisariat Policji nr 6
Sosnowiec z art. 286 par. 1 KK (oszustwo). W dniu
25.06.2000 r. przekazano do prokuratury z aktem
oskarżenia (i odpowiedni nr akt).
Grzegorz I.: zarejestrowany przez Wydz. Doch. Śled. RUSW
Mysłowice z art. 215 KK par 1 (paserstwo). W dniu
23.03.1988 r. przekazano do prokuratury z aktem
oskarżenia (nr akt).
Przemysław S.: zarejestrowany przez KRP Siemianowice
Śląskie z art. 203 par 1 KK. W dniu 1996.08.30
przekazano do prokuratury (nr akt).
Wyciek z policji
Zwróćmy uwagę na kilka drobiazgów. Po pierwsze – na
treść adnotacji. Ta wskazuje, że pochodzą one z bazy
danych policji. Po drugie – informacje dotyczą nawet
odległych już czasów. Na przykład roku 1988. Po trzecie
– nigdzie nie ma adnotacji o wyroku skazującym. Co
więcej, we wszystkich tych przypadkach kończyło się na
przekazaniu dokumentów przez policję do prokuratury,
czyli albo zebrane przez policję dowody były gówniane,
albo podejrzenia – niesłuszne.
Można sobie wyobrazić sytuację, że uczciwy człowiek
podejrzewany jest o popełnienie przestępstwa, ale potem
się wszystko wyjaśnia.
Ale można sobie wyobrazić również i to, że po latach do
takiego uczciwego obywatela ktoś przychodzi i mówi: – Ty
wiesz i ja wiem to, czego nie wie twoja rodzina, twoi
sąsiedzi i twój szef. Byłeś podejrzewany o...
molestowanie nieletnich. Ale, jeśli się dogadamy, to
nikomu o tym nie powiem.
Jeden da szantażyście w mordę, inny wpadnie w panikę.
Dlatego taka lista jest dla wielu cholernie
niebezpieczna. Dla innych może być cholernie cennym
towarem.
Śmierdzący temat
Opisywane przeze mnie informacje o ludziach pochodzą z
listy znalezionej w siedzibie Agencji Ochrony Mienia i
Osób Vadatus z Katowic. Na początku stycznia 2002 r.
zwolniony dyrektor Vadatusa powiadomił śląską Komendę
Wojewódzką Policji w Katowicach, że jego była firma
posiada dane pochodzące najprawdopodobniej z niejawnych
policyjnych rejestrów. Przez kilka miesięcy policji nie
udało się rozgryźć tej sprawy.
Gdy doniesienie o liście znalezionej w agencji
ochroniarskiej trafia do prokuratury, akta krążą z
jednej prokuratury do drugiej. Wreszcie lądują w
Prokuraturze Rejonowej Katowice Wschód. Zostaje wszczęte
dochodzenie "w sprawie umożliwienia osobie
nieuprawnionej dostępu do informacji ze zbiorów danych
osobowych zgromadzonych w policyjnych systemach ZSIP i
OPIS".
Praca prokuratorów i policjantów z Inspektoratu KWP w
Katowicach doprowadziła do ustalenia, że informacje
znalezione w firmie Vadatus istotnie pochodziły z
policyjnych rejestrów ZSIP i OPIS. Ustalono również, kto
zbierał informacje o tych 108 osobach znajdujących się
na liście i dlaczego. Otóż ludzi z listy sprawdzano przy
okazji rejestrowania popełnionego wykroczenia drogowego,
procedury związanej z wydaniem zezwolenia na posiadanie
broni palnej, wreszcie – w związku z toczącymi się
postępowaniami karnymi.
Tu ustalenia prokuratury przestały brzmieć logicznie.
Zaś wnioski już na odległość trąciły absurdem.
Krasnoludki przy klawiaturze
Prokuratura stwierdziła, że każde ze sprawdzeń było
dokonywane w różnym czasie, przez różne osoby, w różnych
jednostkach i zawsze na odpowiedniej podstawie
faktycznej. Uwaga! To oznacza ni mniej, ni więcej, tylko
dokładnie tyle: 108 osób z nielegalnej listy było
sprawdzanych przez 108 funkcjonariuszy policji, każda w
innym czasie i z innego powodu. W dodatku odbywało się
to za każdym razem w innym komisariacie albo w innej
komendzie. Z przytoczonych wyżej względów można
stwierdzić z całą pewnością, że ujawnienia uzyskanych
danych nie dokonał żaden z funkcjonariuszy policji
dokonujący poszczególnych sprawdzeń – czytamy dalej w
dokumencie sporządzonym w Prokuraturze Rejonowej
Katowice Wschód.
Jak udało się zebrać informacje dotyczące pojedynczych
osób w jedną całość? Zdaniem prokuratury, listę
sporządził któryś z administratorów systemu, zatrudniany
przez policję informatyk albo jakiś pracownik
wprowadzający dane. Te osoby ponoć nie pozostawiają
śladu po sobie – ich nie dotyczą zabezpieczenia
policyjnych baz danych.
Pod koniec 2002 r. Prokuratura Rejonowa Katowice Wschód
umorzyła dochodzenie z powodu niewykrycia sprawcy.
Okazuje się, że w Polsce nie tylko można w "niewiadomy"
sposób zdobyć poufne informacje znajdujące się w
policyjnych komputerach, ale bezkarnie korzystać z tych
informacji.
I to pomimo kontrolowania firmy Vadatus przez
generalnego inspektora ochrony danych osobowych oraz
Departament Zezwoleń i Koncesji Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych i Administracji. Nikt nie kwestionował, że
Vadatus dysponował informacjami zdobytymi w sposób
nielegalny. Mimo to – jak pisze prokuratura w
uzasadnieniu decyzji o umorzeniu śledztwa – kontrole
(...) nie ujawniły żadnych nieprawidłowości.
Plejada Vadatusów
Do tej samej Prokuratury Katowice Wschód trafiły
doniesienia o fałszowaniu dokumentów przez Vadatus. O
nielegalnym zbywaniu majątku na rzecz osób trzecich, by
ustrzec ten majątek przed zajęciem przez komornika. O
prowadzeniu działalności ochroniarskiej bez koncesji.
Prokuratura badała wszystkie te doniesienia, część spraw
umorzyła. Do sądu przesłała akt oskarżenia dotyczący
działalności ochroniarskiej prowadzonej bez koncesji.
Skargi na firmę Vadatus kierowane były do MSWiA oraz
bezpośrednio do ministra Krzysztofa Janika. Chodziło
m.in. o wydawanie pistoletów osobom, które nie miały
zezwolenia na posiadanie broni palnej.
O inwigilacji prowadzonej przez Vadatus (przy
wykorzystaniu policyjnych baz danych) poinformowany
został główny inspektor ochrony danych osobowych oraz
rzecznik praw obywatelskich. Natomiast Pierwszy Urząd
Skarbowy w Katowicach oraz katowicka Izba Skarbowa
dowiedziały się, że Vadatus może zaniżać swoje dochody,
by płacić niższe podatki. Skarbowcy rozpoczęli kontrolę
i prawdopodobnie wykryli poważne nieprawidłowości.
Najlepsze jednak jest to, że właściciele obiektów
ochranianych przez firmę Vadatus szybciej zgłupieją, niż
połapią się, z kim tak naprawdę podpisali umowę. Na
papierze bowiem równocześnie istnieje kilka Vadatusów.
Różnią się drobnymi szczegółami w nazwie: Vadatus
Ryszard Tambor, Vadatus Tambor Ryszard, Vadatus Wojciech
Basiński, Vadatus RT Sp. z o.o. itd. Podmioty
gospodarcze się zmieniają, ale ochroniarze są zwykle ci
sami i ubrani w te same mundury.
Po co to wszystko? By uciec przed długami. Sprawy
dotyczące zwrotu należności toczą się w kilku sądach. A
także na wypadek, gdyby jednej ze spółek powinęła się
noga i straciła koncesję – wtedy ludzi i zlecenia
przerzuca się do innej. To powszechna praktyka w
agencjach ochrony.
Widać, że lista z poufnymi danymi o obywatelach RP
trafiła w dobre ręce.
Sprawa dla ministra
Myślę sobie tak. Albo wszelkie zabezpieczenia stosowane
przez policję to pic na wodę, bo można je ominąć. Albo
policja i prokuratura z Katowic chronią szeryfa z
prywatną armią i dostępem do tajnych informacji. Trzeba
to sprawdzić. Więc sprawdziłem. W Komendzie Głównej
Policji. Tworząc policyjne bazy danych ZSIP i OPIS
oczywiście przewidziano, że ktoś może próbować z nich
nielegalnie ściągać dane. Dlatego każdy, kto miał do
nich dostęp, miał swój indywidualny "klucz". Wejście
było rejestrowane przez system, tak samo jak każda
operacja. I Prokuratura Rejonowa Katowice Wschód
bajdurzy, kiedy twierdzi, że niepolicjanci mogli bez
śladu hulać po policyjnej bazie danych. A to przecież
napisano w uzasadnieniu decyzji o umorzeniu dochodzenia.
A jeśli nie bajdurzy, to jeszcze gorzej, niż gdyby
bajdurzyła.
Otóż – do Komendy Głównej Policji nie trafiła ani jedna
informacja o nieprawidłowościach dotyczących
zabezpieczania danych o kontroli wejść do policyjnych
baz danych. A przecież – zgodnie z poczynionymi
ustaleniami – katowiccy prokuratorzy i policjanci
powinni natychmiast zrobić taki raban, że zatrzęsłoby
całym resortem. Zatem głupota czy świadome zaniedbanie?
To sprawa dla ministra Janika.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Główkując nogami "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polska Rzeczpospolita Kulczykowa
Jan Kulczyk wkrótce zdobędzie Polskę na własność. Może
wtedy mianuje się jej premierem.
Ten rząd nigdy nie pozwoli na utratę kontroli państwa
nad PZU S. A. – miał mówić najbliższym współpracownikom
premier Leszek Miller. To zła wiadomość nie tyle dla
walczącej o przejęcie kontroli nad spółką grupy Eureko
BV, ile dla dr. Jana Kulczyka, który ma ochotę na tę
spółeczkę.
Nie jest tajemnicą, że holendersko-portugalska Grupa
Eureko BV cienko przędzie i w każdej chwili może się
rozpaść. Ostatni dostępny raport roczny, za rok 2001,
sugeruje, że gdy portugalski bank Banco Comercial
Portugues wycofa z Eureko udziały w Seguros e Pensoes,
to ruszy lawina. Co gorsza, w 2004 r. wymagalne stanie
się zadłużenie spółki. Sytuacja uległaby zmianie, gdyby
tzw. inwestor strategiczny, czyli Eureko, przejął
kontrolę nad PZU S.A. i mógł pełną garścią sięgnąć po
pieniądze.
Sprzedaż "narodowego ubezpieczyciela" okazała się
barwnym przedsięwzięciem. Jego szczegóły przedstawia NIK
w "Informacji o wynikach kontroli działań Ministra
Skarbu Państwa i władz Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń
S.A. w trakcie prywatyzacji tej spółki" opublikowanej w
grudniu 2000 r. Wtedy to panowie Wąsacz, Wieczerzak i
Jamroży stali się ulubionym tematem dziennikarzy.
Klimaty panujące wokół tej prywatyzacji dobrze oddaje
pogłoska o tym, że bank ABN Amro, który doradzał
skarbowi państwa przy PZU S.A. w 1999 r., był co
najmniej od 1996 r. zaangażowany w finansowanie
działalności Grupy Achmea – największego udziałowca
Eureko BV. Pytanie, czyje interesy reprezentował w całym
interesie skarb państwa–Eureko, ma charakter czysto
retoryczny. Czy może kogoś dziwić, że obecnie ABN Amro
jest jednym z trzech głównych banków Achmea Holding NV
oraz głównego udziałowca Eureko BV – Vereniging Achmea?
Jesienią 2000 r. jako pierwsza zakwestionowałam wycenę
PZU S.A. dokonaną przez ANB Amro dowodząc, że kontrolę
nad rynkiem ubezpieczeniowym w Polsce oddano za friko
("Taniocha", "NIE" nr 42/2000). Później opierając się na
różnych ujawnionych transakcjach kupna-sprzedaży
działających w Polsce firm zagranicznych prowadzących
tylko ubezpieczenia na życie oszacowano, że wartość
całego naszego rynku ubezpieczeniowego znacznie
przekracza 100 mld zł! Pisali o tym m.in. Oskar
Kowalewski na łamach "Gazety Finansowej" oraz Małgorzata
Dragan w "Prawie i Gospodarce".
Tymczasem Ministerstwo Skarbu Państwa z Emilem Wąsaczem
i wiceminister Alicją Kornasiewicz – o której w
kuluarach Sejmu zaczęto wtedy mówić Miss Korupcji –
sprzedało 30 proc. akcji całej grupy PZU konsorcjum
Eureko – BIG Bank Gdański za ok. 3 mld zł. Żeby było
śmieszniej, w marcu 1999 r., dwa miesiące przed
podjęciem przez rząd decyzji o prywatyzacji PZU,
minister Wąsacz wniósł do spółki obligacje zamienne
Banku Handlowego wartości ponad 852 mln zł! To się
nazywa robić dobrze inwestorom strategicznym. Rząd
Millera doskonale wie, kto i jak kręcił wtedy lody wokół
PZU.
W 2001 r. Eureko BV już witało się z gąską dzięki
decyzjom ostatniej minister skarbu państwa z
AWS-owskiego zaciągu Aldonie Kameli-Sowińskiej, która
podpisała umowy (kwiecień, wrzesień) dające szansę na
przejęcie kontroli nad spółką – gdy nagle okazało się,
że z dealu mogą być nici. Szefowie Eureko zaczęli szukać
wyjścia z trudnej sytuacji.
Mniej więcej w sierpniu ubiegłego roku Eureko złożyło
premierowi Millerowi następującą deklarację: "Jeśli nie
ma woli, abyśmy byli inwestorem strategicznym w PZU
S.A., to jesteśmy gotowi wycofać się z tego projektu na
zasadach zwrotu kosztów naszej inwestycji według formuły
long arm. W tym samym czasie w Europejskim Banku
Odbudowy i Rozwoju w Londynie doszło podobno do
interesującej rozmowy jednego z wiceprezesów tej
dostojnej instytucji finansowej, doskonale znającego
polskie realia, z przedstawicielem Eureko BV:
– Mamy w Polsce problem – miał zagaić przedstawiciel.
– Musicie zatem dogadać się z Kulczykiem – odparł
wiceprezes.
Od jakiegoś czasu po Warszawie zaczęły krążyć plotki, że
Kulczyk szykuje deal swego życia. Chce przejąć kontrolę
nad PZU S.A. Czyżby to wynik owej londyńskiej rozmowy? –
pytano.
Prawdopodobnych scenariuszy jest kilka. Jeden z nich
zakłada sprzedaż przez Kulczyk Holding 57,80 proc. akcji
TUiR Warta S.A. belgijskiej grupie KBC Bancassurance
Holding Company (KBC Insurance N.V. i podmioty zależne
posiadają już 40,03 proc. akcji "Warty") i odkupienie od
Eureko BV akcji PZU. Jaka kwota wchodzi w grę? Na pewno
nie mniej niż 3 mld zł. Dzięki temu Portugalczycy
przynajmniej zminimalizowaliby straty.
Innym wariantem może być zamiana akcji – Kulczyk oddaje
Eureko swoje akcje w Warcie w zamian za akcje PZU S.A.,
a następnie dzięki legendarnemu czarowi osobistemu i
skuteczności w kontaktach z politykami osiąga to, czego
nie udało się osiągnąć Eureko: przejmuje kontrolę nad
PZU.
Kolejny scenariusz zakłada, że w banku gotowym
sfinansować całą operację zostanie złożona
długoterminowa lokata (jako zabezpieczenie transakcji),
a bank udzieli kredytu, potrzebnego do spłacenia Eureko.
W tym celu najkorzystniej byłoby użyć środków
zgromadzonych przez PZU Życie. Ten, kto przejmie
kontrolę nad PZU S.A. – będzie miał taką możliwość!
Doktor Kulczyk powinien znać wycenę całej grupy PZU
przygotowaną – jak podawała prasa – przez ekspertów TUiR
Warta S.A., w której dowodzili oni, że może to być od 19
do 30,5 mld zł!
Pragnący zachować głęboką anonimowość wysocy urzędnicy
państwowi powiedzieli mi, że Prowizjoner, czyli Kulczyk,
wykonał już – cokolwiek to znaczy – pierwsze "podejścia
do tematu". Moi informatorzy są zdania, że jego szanse
są poważne. Uśmiechając się zwracali uwagę, że np. pani
Alicja Jaskiernia (małżonka szefa klubu parlamentarnego
SLD Jerzego Jaskierni) jest prezesem zarządu Fundacji
Warta. W Radzie Nadzorczej TUiR Warta jest prof. Ryszard
Ławniczak – od 1998 r. sekretarz Zespołu Społecznych
Doradców Ekonomicznych prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego i członek Rady Nadzorczej PKN Orlen. Inny
członek RN Orlenu Józef Woźniakowski został właśnie
wiceministrem skarbu. Ogólnie znana jest też zażyłość
łącząca dr. Kulczyka z Aleksandrem Kwaśniewskiem,
jednakże prezydent Kwaśniewski miał wyrazić swe
oburzenie na wieść o skradaniu się Kulczyka po PZU.
* * *
Rząd nie ma jednak zamiaru dłużej tuczyć Prowizjonera.
Co więcej, zaczyna uważniej przyglądać się jego
interesom. Dr Jan Kulczyk to zdaniem tygodnika "Wprost"
najbogatszy Polak. Majątek jego i rodziny redakcja
wycenia na 12 mld zł. Największym sukcesem pana doktora
był, jak na razie, udział w prywatyzacji Telekomunikacji
Polskiej S.A.
Od lutego zeszłego roku wiemy, że Kulczyk Holding miał
opcję sprzedaży France Telecom swojego
13,57-procentowego pakietu akcji TP S.A. za prawie
półtora miliarda dolarów. Opcja obowiązuje od 2003 r. do
stycznia 2007 r. Gdyby doszło do realizacji tej
transakcji, Kulczyk Holding sprzedałby Francuzom akcje
TP S.A. po średniej cenie ok. 35 zł, czyli 3 razy
wyższej od obecnego kursu giełdowego, a ci musieliby je
kupić. Mogłoby to stanowić poważne zagrożenie dla
finansów potężnie zadłużonego France Telecom. To także
dowód na to, w jakim charakterze występował Kulczyk
Holding przy prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej S.A.
– był zwykłym pośrednikiem z ekstrachodami. Można z
dużym prawdopodobieństwem uznać, że gotowizna, którą w
2000 r. Kulczyk Holding zapłacił za swoją część udziałów
w TP S.A., pochodziła z kredytu udzielonego przez banki
zachodnie, którego gwarantem był francuski państwowy
France Telecom.
* * *
To charakterystyczny rys działalności Kulczyka. Jeszcze
lepiej jest on widoczny w przypadku spółki Autostrada
Wielkopolska S.A. Dysponuję dokumentem o poręczeniach i
gwarancjach udzielonych w 2000 r. przez skarb państwa –
W 2000 roku udzielono poręczeń i gwarancji Skarbu
Państwa spłaty kredytów na kwotę 4.027.495.369 zł, co
stanowi ponad dwu i półkrotny wzrost w stosunku do kwoty
poręczeń i gwarancji kredytowych udzielonych w 1999 r.
Komu Buzkowi sypnęli najwięcej? Prowizjonerowi ofkors!
Spółka Autostrada Wielkopolska S.A. otrzymała rządowe
gwarancje na kredyt z Europejskiego Banku Inwestycyjnego
w wysokości 3 128 728 000 zł! A teraz to, co najlepsze –
Autostrada Wielkopolska zacznie spłacać kredyt dopiero
za 18 lat i będzie mogła to zrobić w ciągu kolejnych 12
lat.
Znajomy bankier oświadczył mi, że zwyczajowa prowizja w
takiej sytuacji wynosi około 3 proc. Dowodów na korupcję
w tej sprawie nie mam, ale w bezinteresowną głupotę
Buzkowych nie chce mi się wierzyć.
Wyjaśnijmy – rządowa gwarancja spłaty kredytu w świecie
finansjery jest warta dokładnie tyle, na jaką kwotę
opiewa. Można ją błyskawicznie zamienić na gotowiznę.
To cała tajemnica sukcesów biznesowych dr. Jana Kulczyka
– wyjaśnił mi jeden z anonimowych rozmówców. On ma
pomysł i specyficzne know-how – pieniądze wykładają
inni, pod warunkiem że biznesowym partnerem jest albo
poważna spółka z udziałem skarbu państwa, albo stoją za
tym rządowe gwarancje. To takie partnerstwo
publiczno-prywatne.
* * *
Dr Kulczyk umie czekać. Zbierając latem ubiegłego roku
materiały do głośnej publikacji "Cool czy K", w której
na łamach "NIE" ujawniłam tajemnice jego podchodów do
prywatyzacji grupy zakładów energetycznych umownie
nazywanych G-8, zrozumiałam, jak istotną rolę odgrywa w
interesach cierpliwość. O tym, że rząd polski chce
sprzedać G-8, wiedziano od dawna. Negocjacje prowadzono
już w 2001 r. Inni byli wówczas partnerzy i o innych,
znacznie wyższych kwotach rozmawiano. W końcu pojawił
się E. ON gotowy zapłacić nie 1,5 mld euro – bo
pierwotnie mogłoby tyle być – ale znacznie mniej. Niemcy
chyba nie rozumieli, o co chodzi, ale gdy zrozumieli,
sprawy nabrały tempa.
Wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie fakt ujawnienia
przez "NIE" intymnej korespondencji między dr. Janem a
jego niemieckim partnerem w interesach dr.
Hansem-Dieterem Harigiem, który miał zamiar nabyć
zakłady energetyczne.
Kulczyk czujnie wszedł do PKN Orlen zakładając, że
będzie można nieźle zarobić na konsolidacji polskiego
rynku paliw. Początkowo prasa pisała o jego związkach z
węgierskim koncernem MOL zainteresowanym Orlenem. Potem
czytałam o austriackim OMV, także gotowym do fuzji z
płockimi nafciarzami. Ostatnia odsłona to pomysł nabycia
Rafinerii Gdańsk przez PKN w konsorcjum z Rotch Energy.
Kasę ma rzecz jasna PKN – Rotch Energy to w tym biznesie
know-how. Początkowo Rotch chciał kupić RG do spóły z
rosyjskim koncernem paliwowym Łukoil, ale Ruscy chyba
nie zrozumieli, kto tu rządzi, i wypadli z gry.
Prowizjoner wie, że można zarobić gigantyczne pieniądze,
jeśli najpierw skonsoliduje się polski rynek paliw
pomagając w fuzji Rafinerii Gdańsk z PKN Orlen po to,
aby po jakimś czasie sprzedać część udziałów temu z
inwestorów strategicznych, który da więcej. Ruscy z
Łukoilu na tym etapie do niczego nie byli mu potrzebni.
* * *
Jeśli Kulczykowi uda się zrealizować plany dotyczące
Orlenu i PZU – to kolejna większość parlamentarna
powinna poważnie rozważyć wykorzystanie wiedzy i
umiejętności dr. Jana. Najlepiej na stanowisku ministra
gospodarki lub ministra skarbu państwa, a może nawet
wicepremiera. To logiczne rozwiązanie, które pozwoliłoby
połączyć troskę o interesy Kulczyk Holding z interesami
państwa. Poza tym fakt, że nie musiałby zarządzać
najistotniejszymi dla polskiej gospodarki transakcjami
zza czyichś pleców, wielce uprościłby sprawę,
przyczyniłby się do większej jawności tak istotnej dla
każdej demokracji. W ten sposób właściciel prywatny
Polski stałby się zarazem zarządcą swoich dóbr. Jeśli
bowiem wpływy i zarabianie na nich nadal będzie dr.
Kulczykowi tak ładnie owocować, stanie się on
dominującym posiadaczem polskiego majątku narodowego.
Obawiam się, że Prowizjoner nie ma innego wyjścia, jak
tylko pójść w ślady Silvio Berlusconiego. Premier Włoch
zbudował swoją potęgę na wyśmienitych, choć
kontrowersyjnych kontaktach z politykami. Silvio mógł
albo skończyć w pierdlu skazany za korupcję, albo
stworzyć partię polityczną, wygrać wybory i przejąć
władzę. Polityczny awans dr. Jana Kulczyka położyłby w
końcu kres nietaktownym pytaniom, czy aby na pewno
interesy skarbu państwa i Kulczyk Holding są zbieżne.
Trzeba uświadomić sobie, że już dziś ubezpieczamy się u
Kulczyka (TUiR Warta S.A.), pijemy piwo produkowane w
jego browarach (Lech i Tyskie – Kompania Piwowarska
S.A.), jeździmy samochodami, które importuje (˘Skoda,
Volkswagen, Audi, Porsche – ˘Skoda Auto Poland S.A.),
tankujemy benzynę wyprodukowaną w firmie, w której ma
udziały (PKN Orlen), dzwonimy dla Kulczyka
(Telekomunikacja Polska S.A.), a nawet emerytury
niektórzy z nas będą mieli wypłacane przez Kulczyka
(Powszechne Towarzystwo Emerytalne DOM S.A.). Naprawdę
nie widzę powodu, aby utrzymywać fikcję, że Polską
rządzą jakiś Leszek z Aleksandrem.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Klikanie po Urbanie
Oskarżany: Jerzy Urban, redaktor naczelny tygodnika
„NIE”.
Oskarżający: Prokuratura Okręgowa w Warszawie.
Oskarżenie: „Znieważenie papieża jako głowy państwa
watykańskiego”.
Znieważenie (wg prokuratury): „Użycie wobec papieża
zwrotów obraźliwych, lekceważących i ośmieszających z
zamiarem zniesławienia i poniżenia Jana Pawła II;
wykroczenie poza ramy prawnie dopuszczalnej wolności
wypowiedzi oraz krytyki; zlekceważenie etyki
dziennikarskiej”.
Kara: Do 3 lat więzienia.
Wybrane opinie internautów wyrażone 30 września i 1
października na portalu Wirtualna Polska pod hasłem
„Urban przed sąd!”:
@ Wara od Papieża. Ten człowiek jest wielki!
@ Czyż Karol Wojtyła nie jest ciężko chorym gasnącym
starcem, na którym kler do końca zbija kapitał
polityczny?
@ Właściwie chłopi zamiast blokować powinni się zebrać i
podpisać petycję, że życie jakiegoś polityka obraża ich
uczucia religijne. Wtedy takiego prokuratura do paki,
potem sąd na karę śmierci i heja. Genialne. Po co szukać
na kogoś paragrafów. Wystarczy się obrazić religijnie.
@ Skazanie kogoś za odmienność myśli to czysty absurd i
paranoja.
@ Urban odwoła się do Trybunału Europejskiego. Dopiero
będzie kompromitacja.
@ Każdemu staremu człowiekowi należy się szacunek i
wcale nie musi być Papieżem.
@ Nie mów na starych, że są starzy, bo cię jeszcze
zaskarżą.
@ Nic mu nie zrobią, bo Urban nie popełnił przestępstwa.
Prokuratura robi z siebie wałów.
@ Czas ukarać to czerwone bydlę!
@ Najlepsza kara dla Urbana to uciąć mu jęzor i obciąć
łapy, wtedy przestanie obrażać ludzi.
@ Urban won z Polski!
@ Urbach – bezczelny, wszawy (choć łysy) żyd!
@ Koszerny koszernemu oka nie wykole.
@ Urban, czerwony karzeł. Powinni tego śmiecia pozbawić
polskiego obywatelstwa za jego działalność w czasach
komuny.
@ Mnie obraża jako katolika obwożenie Ojca Świętego jak
kukły na baterie. To jest właśnie straszne!
@ Paragraf, z którego będą sądzić Urbana, został
wymyślony za wczesnej komuny. Od roku 1956 nikt z tego
paragrafu nie był skazany. W przypadku skazania Urban
będzie prawdziwym więźniem politycznym!
@ John Paul Two, we love You!!!
@ Szanuję Papieża, to największy autorytet.
@ Breżniew przy nim to sportsmen.
@ Urban, nie martw się. Lolek i tak nie wie, o co
chodzi.
Autor : P.Ć.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krążownik Szlanta "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Chłopaki bezdomniaki
Bezdomni, czyli giganci, mają w Polsce słodkie życie.
Budują kariery i dorabiają się na nich różni
pseudospołecznicy, kler przy ich pomocy bogaci się
bezwstydnie. Nocami polują na nich stada małolatów w
dresach, a w dzień wyłapuje ich policja. W mediach mówi
się o bezdomnych wyłącznie zimą, ale dopiero gdy
zamarznie ponad setka gigantów, robi się z tego temat.
Osiągają mistrzostwo w zaradności, bo pomoc społeczna to
fikcja.
Poznałem ich przypadkiem. Jechali autostopem na pogrzeb
Marka Kotańskiego. Dwaj bezdomni, Andrzej i Karol, w
ciągu kilkugodzinnej podróży opowiedzieli mi swoje
historie. Teraz już wiem, że
bezdomność to w Polsce choroba nieuleczalna.
W schroniskach dla bezdomnych nie ma miejsca dla
gigantów, czyli takich jak Andrzej i Karol. Mieszkają
tam rezydenci, którzy mają jakiś dochód: z pracy, renty
albo emerytury. W zamian za dach nad głową odpalają
kierownictwu ośrodka od 50 do 75 proc. dochodów.
W schroniskach i ośrodkach jest ścisła hierarchia.
Pozycja człowieka zależy od liczby kluczy, które
posiada. Najważniejszy dyrektor ma klucze do
wszystkiego. Magazynu, bramy, stołówki, samochodu...
Najniższy w hierarchii kierownik pracy ma zazwyczaj
tylko jeden klucz – od magazynu z narzędziami. Wszyscy
funkcyjni – od dyrektora po kierowcę – to też bezdomni.
Byli bezdomni, którym się pofarciło, wybili się spośród
masy ludzkiego nieszczęścia i teraz sobie odbijają. W
różny sposób. Finansowo, seksualnie lub po prostu
sadystycznie, znęcając się psychicznie i fizycznie nad
swoimi niedawnymi kolegami.
– Nie chcę się tułać po Polsce. – Karol w małych
okularkach wygląda na intelektualistę. – Chciałbym mieć
pracę i własny kąt. Jednak ten cały system mający pomóc
mi wyjść z bezdomności robi wszystko, żebym został
gigantem na zawsze. Jestem siedem lat bezdomnym i
jeszcze nie widziałem, żeby ktoś wyszedł z bezdomności.
Ośrodki – zarówno kościelne, jak i świeckie –
przypominają obozy pracy. To świetnie zorganizowane
przedsiębiorstwa nastawione na maksymalizację zysku. Bo
na bezdomnych można
robić niezły interes.
Gdy nie masz dochodu, a jednak przyjmą cię do ośrodka,
będziesz musiał pracować. Centrum Wychodzenia z
Bezdomności stosuje taki oto system pomocy bezdomnym.
Pierwsze trzy miesiące harujesz za frajer od 7.30 rano
do 18.00. Po trzech miesiącach możesz szukać sobie
roboty na zewnątrz.
– Pracowałem w betoniarni – mówi Karol – sam znalazłem
tę pracę. Na początku miałem płacić za pobyt w ośrodku
220 zł. Jednak po dwóch miesiącach kierownik ośrodka
zażądał 75 proc. mojego wynagrodzenia. Płacisz albo won!
Zdarza się, że jest robota dorywcza. Powiedzmy –
rozładunek materiałów budowlanych. O tym, kto dostanie
taką robotę, decyduje najniższy w hierarchii ośrodka
kierownik pracy.
– Jak dostanę od kierownika robotę, to wiem, że muszę
się z nim podzielić kasą. – Andrzej jest bezdomny od 20
lat. – Jeśli dostanę 25 czy 30 zł, to 5 czy 7 zł muszę
mu odpalić.
– System pomocy bezdomny to nic innego jak obozy
niewolniczej pracy.
– Andrzej zna wszystkie ośrodki w Polsce. – W
instytucjach kościelnych zazwyczaj pracuje się przy
budowie kościoła, w świeckich fundacjach czy
stowarzyszeniach jest to po prostu nabijanie kieszeni
jakimś lokalnym kacykom.
Opieka społeczna jest zrejonizowana, więc bezdomni
są jak chłopi pańszczyźniani
przypisani do ziemi.
To znaczy, że gigant nie ma co liczyć na pomoc poza
miejscem ostatniego zameldowania.
– Dzień dobry – Andrzej kłania się nisko przed biurkiem
urzędniczki w Pomocy Społecznej w jednym
z niedużych miast Małopolski. – Czy mogłaby nam pani
pomóc? Potrzebujemy jakiegoś ciepłego posiłku. I
chcielibyśmy się wykąpać i ogolić.
– A gdzie pan mieszka? – Jestem bezdomny. – Andrzej już
wie, co będzie dalej. – Ale gdzie pan był ostatnio
zameldowany? – 20 lat temu w Wałbrzychu. – To proszę
jechać do Wałbrzycha...
Bezdomni mówią o sobie – wędrowniczki. To określenie
bierze się stąd, że wędrują po całym kraju w
poszukiwaniu pracy, jako takich warunków do życia, a
może i czegoś więcej...
Wiele lat życia na ulicy nauczyło ich, że
aby przetrwać, nie można
śmierdzieć i kleić się od brudu.
Najbardziej poszukiwanym przez gigantów przybytkiem jest
więc łaźnia. Kraków ma darmową łaźnię, a
ponaddwumilionowa Warszawa nie ma. Gdy nie ma łaźni,
Karol i Andrzej starają się skorzystać z toalet w
jakichś instytucjach. Często jednak są przepędzani. –
Dzień dobry, jesteśmy bezdomni, chcielibyśmy się umyć i
ogolić w państwa łazience – tak zazwyczaj zagajają.
Najczęściej słyszą w odpowiedzi, że nie ma takiej
możliwości. W ostateczności korzystają z miejskich
fontann albo najbliższej rzeki.
Karol od marca do sierpnia zawędrował znad morza aż na
Śląsk. W kilkunastu ośrodkach pomocy społecznej prosił o
buty. Nigdzie ich nie dostał. Dopiero w Katowicach inny
gigant dał mu parę nowiutkich butów. Miał dwie i
podzielił się. Bezinteresownie. Dzielą się też radami,
np. taką:
gdy szukasz pracy, nie
mów, że jesteś bezdomnym.
Pracodawcy natychmiast wykorzystują taką informację i
proponują niższe stawki. Robota jest oczywiście
na czarno. I ta w ośrodkach, i ta na zewnątrz. O
ubezpieczeniu nawet nie ma co marzyć.
Normalny człowiek, gdy jest głodny, idzie do sklepu i w
ciągu pięciu minut robi zakupy. Bezdomny nie ma szmalu.
Cały dzień poświęca na to, żeby zdobyć kilkanaście
złotych. Każdy ma swoją metodę. Karol zbiera karty
telefoniczne. Andrzej pomaga starszym paniom nosić
walizki na dworcu. W swoich zajęciach są
wyspecjalizowani, mimo to ledwo starcza im na codzienną
wegetację.
W ośrodkach zatrucia pokarmowe należą do codzienności.
Nie ma się co dziwić, w końcu
podstawą diety jest przeterminowana żywność od
darczyńców.
Najczęściej produkty z dużych sklepów. W jednym z
ośrodków pod Bydgoszczą dwóch gigantów nie wytrzymało
takiej diety. Kopnęli w kalendarz.
Im chłodniej, tym ważniejszy jest ciepły posiłek.
Chociaż szklanka gorącej kawy czy herbaty. Kawę wożą ze
sobą, szklanki też. Często wchodzą do przypadkowych
instytucji i proszą o wrzątek. W knajpach już nie
proszą. Nie stać ich na płacenie złotówki za
przegotowaną wodę.
– Caritas Bolesławiec. Prosimy o ciepły posiłek i
możliwość wykąpania się. – Karol opowiada jedną
z setek historii. – Pani mówi, że nie może nam pomóc,
ale odsyła nas do księdza, mówiąc, że to człowiek dusza
i on nam na pewno pomoże. No to idziemy do człowieka
duszy. Pukamy do drzwi księdza. Wychodzi, staje na
schodkach plebanii i mówi: proszę mi stąd iść, nic wam
się nie należy, ja nie mam dla was czasu... Człowiek
dusza.
W Krakowie wiszą wielkie plakaty podpisane przez
Caritas. Zachęcają do wpłacania na konto organizacji,
jednocześnie przestrzegają: nie dawajcie pieniędzy
bezdomnym na ulicy. – W każdym kościele jest puszka z
datkami "dla biednych". – Andrzej nie cierpi kleru. –
Czy ktoś widział kiedyś, żeby te pieniądze trafiły do
biednych? Ja przez 20 lat nie spotkałem się z czymś
takim. Coraz częściej księża instalują na plebaniach
domofony i kamery.
Parafie to nie są miejsca, gdzie można
szukać pomocy.
– Henryków koło Zduńskiej Woli. Kościół wybudowany w
całości rękami bezdomnych. – Karol ożywia się, gdy mowa
jest o czarnych. – Za miskę zupy praca od świtu do nocy,
od poniedziałku do soboty. Tylko w niedzielę wyjście.
Jak w łagrze.
Andrzej i Karol na pierwszy rzut oka wyglądają na
turystów. Plecaki, karimaty, porządnie ubrani, tyko
strasznie wychudzeni. Dbają o wygląd, lecz niedożywienia
nie da się ukryć. Nocują w lasach, parkach albo na
dworcach. Na przykład gdy byli w Warszawie, nocowali w
lesie koło Rembertowa. Niestety, lato się kończy. Gdy
noce będą coraz chłodniejsze, ich problemem będzie
przeżyć do jutra.
Praca na czarno jest karana, jednak bezdomni muszą
pracować na czarno. W Konstytucji jest zapisana wolność
sumienia i wyznania, jednak bezdomnych zmusza się do
modlitwy i innych praktyk religijnych. Polska jest
krajem demokratycznym, jednak kilkadziesiąt tysięcy
bezdomnych nie ma prawa do udziału w wyborach. Wiele
uczelni kształci specjalistów od socjalizacji i
resocjalizacji, jednak w ośrodkach dla bezdomnych
pracują inni bezdomni nie mający kwalifikacji do tego,
by pomagać innym, bo przede wszystkim sami potrzebują
pomocy. System pomocy społecznej to jedna wielka fikcja.
Dla niektórych bezdomni to
śmieci psujące krajobraz naszych
ślicznych miast.
To także społeczny wyrzut sumienia, bolący wrzód na
dupie biurokratycznego imperium. Bezdomny to coś
gorszego niż szare społeczeństwo pogardliwie nazywane
przez polityków elektoratem. Bo przecież bezdomny nawet
nie ma prawa zagłosować. W XXI wieku o tym, czy jesteś
człowiekiem, czy ruszającą się kupą nawozu, decyduje
adnotacja w dowodzie osobistym.
Jeśli ruszy was kiedyś sumienie, to nie wpłacajcie
szmalu na konta żerujących na bezdomności organizacji.
Dajcie grosz gigantowi i nie przejmujcie się tym, że być
może kupi za to koktajl owocowy czy inną mamrotkę.
Zapewne koleś pije wszystko oprócz smoły i lepiku. To w
końcu jedyna przyjemność, jaka mu w życiu została.
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Księża na księżyc
Funkcjonariusze Watykanu wraz z polskimi politykami
usiłują nam od dłuższego czasu wmówić, iż nasze wejście
do Unii będzie oznaczało jej ponowną chrystianizację.
Polski żarliwy katolicyzm zmiażdży nieliczne ateistyczne
lobby, które wbrew tradycji i potrzebom społecznym
marginalizuje rolę Kościoła w nowej Zjednoczonej
Europie. Nowa konstytucja europejska ma być pierwszym
testem tego inkwizycyjnego zapału. Nasi rodzimi
krzyżowcy nie chcą przyjąć do wiadomości faktu, że
obecność Boga w konstytucji jest nie do przyjęcia nie
tylko dla kilku wojujących ateistów, ale też dla
większości Europejczyków, którzy od dawna z religią
katolicką nie mają już nic wspólnego.
Statystycy kościelni mają się naprawdę czym martwić.
Odchodzenie od jakiejkolwiek religii na rzecz ateizmu
czy dei-zmu stało się już swoistym europejskim hobby. W
samej Francji w ciągu ostatnich 20 lat liczba
niewierzących wzrosła o 80 proc. Zamierają praktyki
religijne, których częstotliwość można przełożyć na
stopień związania z Kościołem jako instytucją. Do domu
bożego nigdy nie wstępuje 60 proc. Francuzów, 58 proc.
Czechów, 57 proc. wschodnich Niemców i 56 proc.
Brytyjczyków. Katolicka Irlandia zanotowała ostatnio
spadek aż o 24 punkty procentowe i teraz wskaźnik
praktykujących wynosi już tylko 57 proc. W krajach
skandynawskich Kościół goni już resztkami sił, ledwie 8
proc. obywateli uznaje tam za stosowne udać się na
niedzielną mszę. Rekordy bije zaś Dania, gdzie 98 proc.
obywateli woli się w niedzielę dłużej wyspać, niż
słuchać przynudzającego klechy. Niedługo zresztą może
już nie być kogo słuchać, gdyż cały zachodni kler
powszechnie boryka się z problemem powołań. Przykładowo
w latach 90. w Niemczech do święceń kapłańskich gotowało
się 2667 kleryków, dziś liczba ta nie przekracza 1000.
Jeszcze bardziej dramatyczna sytuacja jest w Irlandii.
Według najnowszych danych, jeszcze w 1965 r. w kraju
święcenia prezbiteratu przyjęło 282 seminarzystów
diecezjalnych i 377 zakonników, ale w 1998 r. liczby te
wynosiły już tylko odpowiednio 53 i 32.
Jakby tego było mało – odwrotnie niż w Polsce – papież
traci w Europie swój autorytet moralny. Nawet we
Włoszech jedynie 17,5 proc. obywateli określa go jako
wzór godny do naśladowania, o reszcie Europy z litości
nie wspominając. Trudno się zresztą temu dziwić, jeśli
skonfrontujemy anachroniczne nakazy i zakazy płynące z
Watykanu z deklarowanymi poglądami Europejczyków. I tak,
największą popularnością cieszy się seks przedmałżeński.
Tu akceptacja waha się od 98 proc. w Szwecji do 83 proc.
w Hiszpanii. Papa nie ma też żadnych szans na wyleczenie
Europy ze znienawidzonych skrobanek; tu średni
współczynnik akceptacji na starym kontynencie wynosi 71
proc. Całkowitą klęskę nauki Kościoła wyznacza
powszechny kryzys instytucji małżeńskiej, akceptacja
małżeństw homoseksualnych i eutanazji.
W kontekście tych danych wysiłki dyplomacji polskiej o
umieszczenie Boga w konstytucji lokują naszą klasę
polityczną, a tym samym niestety nas wszystkich, w
mentalnym skansenie Europy. Jest jednak iskierka nadziei
na to, że świeże powietrze z Europy dotrze także do
odwiecznego przedmurza chrześcijaństwa. Ostatnią
pielgrzymkę papieża kompletnie olało 12 proc. naszych
rodaków, co jest dla tego zadupia Europy wynikiem wprost
rewolucyjnym. Ponadto, według danych Instytutu
Statystyki Kościoła Katolickiego, liczba deklarujących
swoje przywiązanie do rzymskiej wiary zmalała w ciągu
ostatnich lat do rekordowo niskiego poziomu 85 proc.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Olejnik na łupież
Wielbiona przez polityków sado-masochistyczną miłością
redaktor Monika Olejnik została wymiksowana w TVN z
najlepszego czasu antenowego. Na pory późne, ustawowo
przeznaczone dla programów drastycznych, nierzadko
zawierających sceny mogące zagrozić psychicznemu
rozwojowi dzieci i młodzieży. Szurnięcie gwiazdy
dziennikarstwa politycznego to jak wygnanie diwy
operowej do salki pod schodami.
Niech Olejnik nie narzeka, kwękają koleżkowie z branży.
Redaktor Krzysztofa Skowrońskiego wygnano właśnie z
gniazda, które uwił sobie w publicznej "Trójce" po tym,
jak skomercjalizowane kierownictwo Radia Zet usunęło go,
bo myśleniem psuł nową ramówkę wolną od "cienia
mówienia". Angażując zresztą w opustoszałe miejsce m.in.
Olejnikową.
Naście lat temu dziennikarze walczyli z peerelowską
cenzurą o wolność słowa, o własne upodmiotowienie. I ku
chwale ojczyzny cenzura padła. Teraz wraca inaczej. Nie
tylko traktując dziennikarzy jak mebelki, które
państwo-właścicielstwo mediów może przesuwać zgodnie z
modą wiosenną czy jesienną. Ze środka w kąt albo o razu
pod ścianę. W każdej chwili może też przyjść pan tapicer
i obić gwiazdę medialną nową
tkaniną – dostosowaną do bieżących trendów.
Przez długie lata pierwszej komuny nadawała w Warszawie
Rozgłośnia Harcerska. Ówczesna niszowa, jak byśmy dziś
rzekli, stacja radiowa. Ważna dla tamtej kontrkultury.
Bo tam pojawił się w latach 80. punk-rock, reggae i inne
grania, których nie wpuszczano na nobliwy festiwal
opolski. Jeśli artyści nie pluli jednoznacznie na ZSRR i
KC PZPR, to w Harcerskiej redaktorzy mogli puszczać
każdego, zwłaszcza nocą. Wtedy stary soctotalitaryzm
spał.
Za to komercja nie śpi nigdy. Rozgłośnia Harcerska
przemianowana w czasach wolnego rynku na Radiostację
zasłużoną w lansowanie hip-hopu, należy obecnie do
koncernu medialnego Eurozet. I tenże koncern, który
wyrzucił wcześniej Skowrońskiego z "Zetki", teraz
ostatecznie skomercjonalizował Radiostację. Audycje
nocne prowadzone przez entuzjastów za frajer, gdzie
można było posłuchać np. irańskiego folku czy
rumuńskiego rocka, zostały zastąpione komputerową
maszynką w wszechobecnym stylu "upojne granie". Bez
cienia myślenia.
Mordowanie indywidualnego charakteru Radiostacji to
fragment wielkiej, jakże fatalnej dla kultury unifikacji
i komercjalizacji mediów.
Obecnie mamy dwa "tryndy" skutecznie zabijające mówienie
i myślenie. Pierwszy obowiązuje w mediach komercyjnych.
Wyrzuca się stamtąd wszystko, co ma indywidualny,
intelektualny charakter. Co nie pasuje
do "zainteresowań reklamodawców". Za PRL o zawartości, o
treściach mediów decydował Wydział Propagandy KC PZPR.
Teraz – Biura Domów Mediowych sprzedających reklamy
nadawcom komercyjnym. Za pierwszej komuny wypadał z
anteny artysta godzący w sojusz z ZSRR. Dzisiaj wypada
artysta godzący swym wizerunkiem w antyłupieżowy
szampon. Szampon ma dziś większą siłę niż wtedy jądrowe
mocarstwo.
Drugi "trynd" obowiązuje w mediach publicznych. Też
koszących reklamy, ale także dotowanych z abonamentu. I
za to stale krytykowanych przez pozbawione abonamentu
media prywatne. Toteż gdy tylko telewizja i radia
publiczne puszczą coś kontrowersyjnego, ocierającego się
o cenzurującą je ustawę o radiofonii, to obłudny wrzask
cenzorsko-moralny wszczynają media komercyjne. Normalne
upieprzanie konkurencji. W efekcie goniące za szmalem
media publiczne broniąc się przed cenzurą mediów
prywatnych popadają w bezmyślność, w totalną "poprawność
polityczną". Z góry eliminują wszystko, co może być
ewentualnym przedmiotem sporu. Dochodzi do paranoi.
Skandalem może być reportaż o panience z agencji
towarzyskiej lub film z gołymi cyckami. Za pomylenie
"zwiastuna" w lokalnym programie, za nadanie rano, czyli
w porze "dla dzieci" reklamy filmu gangsterskiego
dziennikarz publicznej telewizji może wylecieć z roboty.
Bo kierownictwo TVP SA nie chce kolejnej krytyki za
"niemoralność".
I gdzie teraz ma być miejsce na eksperymenty? Na
prowokacje artystyczne, intelektualne? Na coś, co zawsze
było pieprzem kultury, bez czego sztuka, dialog
intelektualny nie tylko nie smakuje, ale zdycha?
Jeszcze lat parę i tacy ambitni redaktorzy jak Olejnik,
Skowroński czy Sito, przesunięci do lamusa przez
kolejnych kretyńskich reklamowych dyrektorów
kreatywnych, zaczną nadawać z własnych niezależnych,
często pirackich radiostacji. Albo zagranicznych, np. z
białoruskiego Mińska.
Będą walczyć z dyktaturą producentów podpasek bez
namaczania, niewidzialnych tamponów i płynów na łupież
odmóżdżających zarządy oficjalnych mediów
elektronicznych.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Partia Ci wszystko wybaczy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nieznośna lekkość siatki
Dzień Dawida zaczyna się wcześnie. Na dworze jeszcze
ciemno, na wysokich świerkach za oknem drzemią gawrony.
Dawid budzi mamę, żeby zrobiła kawę. Kawa pachnie skórką
chleba i dymem sosny. Czasem nie budzi mamy, bo wie, że
wysłużona lodówka jest pusta. Niech sobie mama pośpi, za
oknem zimno, w kuchni zimno. Dawid pomaga ubrać się
Mateuszowi i Żanetce, która chodzi do zerówki.
Zamykają cicho drzwi i wychodzą w świt. Dawid idzie
pierwszy i wlecze za sobą niedobudzone smerfy – jak ich
nazywa. Czuje się dorosły i ważny. Przecież chodzi do
trzeciej klasy, choć powinien być w klasie czwartej.
Pani z poradni powiedziała, że dla jego dobra musi
powtórzyć trzecią klasę. Dawid nie ma nic przeciwko
temu, żeby powtarzać klasę, mama zresztą też. Skoro
powiedziała to pani z poradni, widocznie tak musi być.
Pani wie najlepiej, pani jest mądra i ładnie pachnie.
Dawid lubi zapach dezodorantu; w domu unosi się zapach
gotowanych kartofli, kapusty i pieluch.
Ten zapach wlecze się za Dawidem i koledzy z ławki
odsuwają się. Tylko pani wychowawczyni podchodzi –
pomaga mu rozwiązać zadanie z matematyki i uzupełnić
tabelki ze środowiska. Pani jest dobra, uczy Dawida,
żeby nie kruszył, jadł powoli i nie popychał palcami,
przecież jedzenia nikt mu nie ukradnie. Kładzie na
podkładce sześć bułek i martwi się, żeby Dawid się nie
rozchorował. Dawid się śmieje, nigdy przecież nie
chorował, pani na pewno żartuje. Zabiera też jego rzeczy
do prania i oddaje następnego dnia na długiej przerwie.
Dawid pachnie wtedy jak w telewizyjnej reklamie. Pani
nigdy się nie denerwuje, nie krzyczy i pięknie czyta.
Mógłby godzinami słuchać opowieści o "Głupim Jasiu",
"Dziewczynce, która podeptała chleb" i "Świniopasie".
Lubi oglądać książki z obrazkami i dziwi się, dlaczego
ludzie mieszkają w takich dużych domach z oknami na całą
ścianę. Dawid chciałby mieć regał, taki jak w
bibliotece. Na najwyższej półce ustawiłby swoje książki,
żeby smerfy nie mogły sięgnąć. Gdy wypożyczy książkę z
biblioteki, to pogryzmolą ją albo wyrwą kartki i pani
bibliotekarka okropnie się gniewa. Kocha smerfy, ale
prosi Bozię, żeby więcej dzieci nie zsyłał, bo się nie
pomieszczą na dwóch wersalkach.
* * *
W drodze powrotnej ze szkoły Dawid robi zakupy. Zna na
pamięć ciężar siatki. Na początku miesiąca siatka jest
ciężka i wrzyna się w ręce, ale Dawid jest szczęśliwy.
Zapomina o mrozie, wichurze i dziurawych butach. Trzeba
tak gospodarować, żeby zasiłku starczyło na cały
miesiąc, a Dawid potrafi liczyć.
Z każdym dniem siatka staje się lżejsza, w domu robi się
smutno. Pod koniec miesiąca przynosi tylko pięć chlebów.
Nieznośna lekkość siatki oznacza, że nastają głodne dni.
Wszyscy wyglądają pań z opieki. Mała Karolina z daleka
rozpoznaje karetkę i z radości klaszcze w ręce. Dawid
wie, co wolno, a czego nie należy mówić paniom z opieki.
Powtarza bez zająknięcia, że nigdy nie są głodni, mama
jest dobra i stara się jak może, wstaje bardzo wcześnie
i robi im chleb do szkoły. Tata też jest dobry. Gdy tata
przyjeżdża, jest wesoło.
Raz tata dał Dawidowi szklankę wina, uciechy było co
niemiara. Śpiewali razem przeboje disco polo. Było
fajnie, tylko na drugi dzień bolała go głowa i chciało
się pić. Tęskni za tatą, bo już go dawno nie widział.
Miesiąc temu przysłał mu z więzienia widokówkę z
samochodami. Dawid chce być rajdowcem, dlatego ćwiczy
jazdę na feldze od roweru.
* * *
"Zima jest brzydką porą roku" – pisze Dawid w swoim
wypracowaniu pt. "O urokach zimy". Zimą jest zimno,
wszędzie leży pełno śniegu i wieje zimny wiatr.
Najgorzej, gdy piec jest zimny, wtedy Dawid musi iść po
opał. Zabiera do lasu Mateusza i Żanetkę. Zbierają
gałęzie, które postrącała wichura. Gdy zaspy są duże,
odrywają deski z szałerka i sztachety od płota. Dawid
boi się, żeby nie złapał go sąsiad i nie poskarżył pani
wychowawczyni.
Dawid nie lubi pisać wypracowań na temat "Jak spędziłem
święta". O czym miałby pisać? Że tata się upił i
krzyczał, że nie będzie płacił alimentów, że ma dość
tego pier... ego życia. Święta są smutne, bo mama znowu
mówi, że nie ma co do garnka włożyć. Przestał już pisać
listy do św. Mikołaja. Wysłał trzy, w których prosił o
"trapery" i pikowaną kurtkę.
Dom Dawida omijają wszyscy: i św. Mikołaj, i wielkanocny
zając, i koledzy z klasy. Dawidowi spodobały się adidasy
kolegi – niebieskie, na grubej podeszwie i lekkie jak
piórko. Nie chciał ich ukraść, przecież nie jest
złodziejem, ale miał dość ojcowskich buciorów, ciężkich
i na wyrost. Schował więc adidasy do tornistra, aby w
domu przymierzyć... Dawid przyrzekł pani, że już nigdy
nie weźmie cudzej rzeczy.
Pani wierzy Dawidowi, bo pani jest dobra. Opłaciła mu
wycieczkę do Malborka. Był po raz pierwszy w życiu tak
daleko poza domem. Przed wyjazdem nie spał całą noc. Od
mamy dostał 20 złotych, babka kupiła pepsi na drogę i
trzy drożdżówki, miał też swoje pieniądze za butelki.
Zamek był potężny i wysoki aż do chmur, ale najlepsze
były lody, zapiekanki i soki w kartonikach. Smerfom
przywiózł gumę rozpuszczalną i chrupki; miały uciechę,
że hej! Na drugi dzień był odpust, za resztę pieniędzy
kupił watę na patyku, pistolet i lusterko ze
Schwarzeneggerem. Lubi filmy z nim. Jak dorośnie, to
kupi sobie prawdziwy pistolet i tra ta ta ta ta rozwali
wszystkich, którzy mu dokuczali. Będzie tylko jadł mięso
i kartofle z sosem.
* * *
Na religii pani katechetka opowiada o Panu Bogu i
aniołach. Nie potrafi sobie jakoś wyobrazić aniołów.
Może są podobne do pań z opieki, zastanawia się. A Pan
Bóg wcale nie jest taki sprawiedliwy, no bo dlaczego
jedne dzieci mają "górala" i łyżworolki, a drugie nie?
Pani mówi, że wystarczy Pana Boga poprosić, to wszystko
spełni. Dawid modlił się wieczorem i niczego nie dostał.
Teraz nie mówi pacierza, bo po co?
* * *
Jesień jest najlepszą porą roku, ponieważ jest jeszcze
ciepło. W lesie rośnie dużo grzybów i dojrzewa
jarzębina, którą można sprzedać. Za kosz prawdziwków
można przeżyć trzy dni.
Mama robi marmoladę z jabłek i jeżyn. Dawid zbiera
żurawinę na łąkach, bo jest droga. Trochę się boi
falującego bagniska, które chciałoby człowieka
pochłonąć. Słyszał o zatopionych kościołach i miastach.
Tu wieczorami diabły odprawiają harce, aż dym się unosi.
Pod koniec października wiją wieńce z mchu i świerczyny.
Zawsze trochę grosza wpadnie – mówi z powagą Dawid.
Idzie zima i Dawid ma smutek w oczach.
Oto wybrane spośród kilkuset prace, które przyszły w
odpowiedzi na naszą "Niemoralną propozycję". Dobra
robota. Nie wszystkich autorów publikowanych prac – w
kolejnych numerach opublikujemy ich zresztą więcej –
możemy przyjąć na staż. Wszystkich jednak zapraszamy do
współpracy: zarówno tych, którzy chcieliby związać się z
nami zawodowo, jak i tych, którzy – jak autor
„Nieznośnej lekkości siatki” – piszą dla przyjemności.
Jeśli macie coś ważnego do napisania – sprawdzajcie,
piszcie i przysyłajcie. Ostateczna decyzja w sprawie
stypendium zapadnie w połowie kwietnia.
Autor : Zbigniew Jarzembowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zamek Króla Marka
NIE obejmuje patronat medialny nad budową
Pamiętacie pałac redaktora Marka Króla? Tych, co nie
pamiętają odsyłamy do "NIE" nr 10 i 12/2003.
Po obu publikacjach do "NIE" napłynęła fala epitetów pod
adresem Króla, pozycja 63. na liście najbogatszych
Polaków.
Głos dali również inni poszkodowani, w tym firma
Climatic, która robiła Królowi willową wentylację.
Niezależnie od Climatiku odezwała się także firma pana
Dariusza Zawczaka, którą redaktorek poprosił o wykonanie
opinii o wentylacji Climatiku. Oczywiście negatywnej.
Zawczak wystawił, ale zgodną ze stanem faktycznym, czyli
nie taką, jakiej oczekiwał redaktor Król. Dlatego z
usług Zawczaka Król zrezygnował. Climatic po latach
zwłoki wreszcie wydarł należny szmal od redaktora.
Z kolei Roman Winiarski z firmy Winter, który domaga się
od Króla 200 tys. zł za podpicowywanie willi, wciąż
czeka na wyznaczenie terminu rozprawy z redaktorem. Sąd
okręgowy działa wyjątkowo precyzyjnie. Właśnie sądowy
sekretariat przysłał Winiarskiemu zawiadomienie: Sąd
Okręgowy w Warszawie wzywa powoda do sprecyzowania, czy
wnosi o zasądzenie kwoty 244 288,42 zł czy też kwoty
wynikającej z zsumowania faktur (244 287,42 zł) w
terminie 7 dni. Czyli że 1 złotówka blokuje Królowy
proces. Sprawą zainteresowana jest także prokuratura.
Nieoficjalnie wiadomo, że redaktor złożył już
wyjaśnienia.
Spodziewam się, że po ciągu dalszym ciągu dalszego o
pałacu Marka Króla będzie jeszcze ciąg dalszy. W związku
z tym "Nie" obejmuje patronat medialny nad budową willi
Króla. Marek Król, który tak chętnie medialnie patronuje
różnym przedsięwzięciom, powinien wiedzieć, co to
oznacza.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
1 października
"Aby Polska zgodziła się na konstytucję europejską,
Niemcy rzekomo oferowały jej w »Agendzie 2006«
dwukrotnie wyższe fundusze strukturalne. 7 mld euro za
suwerenność – to chyba niezbyt wysoka cena za coś, za co
pokolenia oddawały życie".
Mieczysław Ryba,
"Superpaństwo i polska naiwność"
4–5 października
"Wołamy dzisiaj o odkłamanie »Solidarności«, gdy do
jednego worka wrzucono i kata, i ofiarę, zniszczono
przez media etos »Solidarności«, okropne słowa rzucano
na nią, posądzając o wszystko, co najgorsze. I to
przywarło. (...) Potem było już łatwo manipulować,
wprowadzać »konie trojańskie«, od środka rozsadzać,
szukać agentów – przekupnych, sprzedajnych, którzy mieli
za zadanie zdeptać, skopać, zniszczyć, żeby
»Solidarność« kojarzyła się z czymś najgorszym, żeby
trzeba się było lękać i krępować mówić o niej".
bp Edward Frankowski,
homilia z 26 września 2003 r.
7 października
"Sama idea państwa niewątpliwie pochodzi od Boga, ale
specjalnością szatana jest fałszowanie, kłamstwo i
tworzenie karykatur, będących zarówno bluźnierstwem
wobec Boga, jak też poniżeniem człowieka. (...) Państwo
jest metodą realizacji celu człowieka, a ten cel nie
jest »świecki«. Celem tym bowiem jest Bóg. (...)
Wprawdzie nauka społeczna Kościoła nie postuluje
»państwa wyznaniowego«, ale nigdy nie głosi możliwości
budowania »państwa amoralnego«".
ks. prof. Jarzy Bajda,
"Europa i Apokalipsa"
"Niedawno byliśmy świadkami wielkiej narodowej klęski w
związku z próbą nowelizacji Kodeksu Etyki Lekarskiej.
Nie była to porażka jedynie środowiska medycznego, ale
nas wszystkich. (...) Niestety, nieudana próba
pozytywnej nowelizacji Kodeksu Etyki Lekarskiej oznacza
utrzymanie udziału polskiej medycyny w zamazywanie
rozeznania dobra i zła moralnego odnośnie do niezwykle
ważnej kwestii początku naszego istnienia".
Marek Czachorowski,
"Neopoganizm"
"Nasza Polska"
7 października
"Redaktor naczelny tygodnika »Nie« Jerzy Urban został
oskarżony o znieważenie Jana Pawła II jako głowy państwa
watykańskiego. (...) Marek Jurek, poseł Prawa i
Sprawiedliwości, który jako jeden z pierwszych
zareagował na publikację w »Nie«, podkreśla (...) że
Urban w czasie papieskiej pielgrzymki nie tylko
znieważył Papieża, ale również naigrawał się z jego
choroby i starości: – To jawny, brutalny pokaz
światopoglądu eutanazyjnego, według którego człowiek
walczący ze słabością zachowuje się niegodnie. (...)
Dobrze, że ta sprawa trafi na wokandę, być może
przyczyni się w jakiś sposób do ukrócenia bezkarności
ludzi lewicy".
"Agresja ukarana?" (KAI, MZM)
www.ojczyzna.pl
"Mieszko I nie był Polakiem w pełnym tego słowa
znaczeniu. On był jednym z Ojców polskości. (...)
Polskość i Polska zostały w swej istocie, można
powiedzieć w tym, co jest ich sercem i duszą (ale
również umysłem i wolą) wyznaczone przez katolicyzm.
(...) Nie może być Polski bez katolicyzmu. Bez niego
pozostają tylko puste formy, narodowe zagubienie,
powolne unicestwienie. Nie można być Polakiem
kwestionując, odrzucając katolicyzm, walcząc z nim. Nie
można przecież być Polakiem, jeśli zwalcza się to, co
należy do istoty polskości. Z powyższego wynika więc też
np., że Polak, który jest za aborcją nie jest Polakiem w
pełni, jest Polakiem w jakiejś mierze już
wynarodowionym".
Stanisław Krajski,
"Czy Mieszko I był Polakiem?"
"Jedną z głównych cech sekciarstwa jest przekonanie, iż
tylko i wyłącznie moja wspólnota posiada poprawny obraz
świata – »tylko my mamy rację«, »prawda jest tylko u
nas«. Sekciarz wyklucza możliwość, iż ktokolwiek spoza
jego środowiska wyznaniowego może w sposób uprawniony
twierdzić, że wierzy i żyje w sposób właściwy. (...)
Inaczej mówiąc, sekciarz – z racji przekonania o swym
monopolu na pełnię prawdy – stawia się w pozycji
sędziego innych. Weryfikacja raz dokonanych sądów, jeśli
w ogóle następuje, przychodzi mu z trudem".
Antoni Leśniak, "Znamiona sekciarstwa"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sra półgłówek "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ruda blondynka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pograssujmy
Ukazało się właśnie polskie tłumaczenie książki
niemieckiego noblisty Güntera Grassa "Idąc rakiem".
Chodzi w niej o zatopienie 30 stycznia 1945 r.
niemieckiej łajby "Wilhelm Gustloff". Łajba była na tyle
duża, że w Gdyni zapakowano na nią podobno ponad 10
tysięcy niemieckich obywateli, którzy nie chcieli witać
się z Armią Czerwoną nadchodzącą ze Wschodu. "Gustloff"
miał dobić do Kilonii po kilku dniach, ale na środku
Bałtyku łajbę dogonił radziecki U-Boot i trzema
torpedami przerobił ją na podwodną rafę dla ryb.
I w Niemczech, i u nas książkę okrzyknięto
kontrowersyjną, a to z tego powodu, że jakoby Grass
przełamał w niej tabu mówienia o Niemcach jako o
ofiarach. Robi więc "Gustloff" za pomnik niemieckiego
męczeństwa i wyciskacz łez.
W Niemczech książka ukazała się w okresie przygotowań do
tegorocznych wyborów, które odbyły
się we wrześniu. Socjaldemokraci niemieccy w
przedwyborczych zmaganiach zaczęli popierać postulaty
wypędzonych (których rzecznikiem zawsze był Stoiber)
m.in. pomysł budowy Centrum Wypędzonych w Berlinie.
"Swoją" partię w tych działaniach poparł też jej wierny
entuzjasta Grass – książką o "Gustloffie".
Na łamach "Rzeczpospolitej", "Polityki" i "Tygodnika
Powszechnego" bezmyślnie powtarzają za Grassem i
niemieckimi propagandystami, że zatopienie "Gustloffa"
było "największą katastrofą w dziejach żeglugi
morskiej". W cytowanym zdaniu każde słowo jest błędne.
Po pierwsze: zagłada "Gustloffa" nie była w ogóle
katastrofą, bo nie używamy tego słowa dla zdarzeń
będących następstwem działania sił zbrojnych.
Oczywiście, można się zgodzić na rewizję znaczenia słowa
"katastrofa", jednak pod warunkiem, że będziemy je
stosować także dla wszystkich działań wojennych. Wówczas
zbombardowanie Drezna albo Hamburga przez aliantów
przebije trzęsienia ziemi w Meksyku i w Tokio. Na czoło
tak zreformowanej statystyki "katastrof" wysunie się
chyba Warszawa, ofiara największej w dziejach
"katastrofy budowlanej". Nie ulega też wątpliwości, że
ostatnio najwięcej "katastrof autobusowych" zdarza się w
Izraelu...
Po drugie: termin "żegluga morska" dotyczy działalności
na morzu podejmowanej w celach gospodarczych i nie
obejmuje wojen morskich.
Jeszcze większym nieporozumieniem jest używanie wobec
"Gustloffa" słowa "statek", co prowadzi do domyślnego
wniosku, że jego zatopienie było zbrodnią wojenną.
Sęk w tym, że "Gustloff" w chwili zatopienia nie był
statkiem handlowym, czyli cywilnym (gdzieniegdzie
pojawia się nawet określenie: pasażerski), i nawet sam
Grass o tym pisze, chociaż niejasno (kto nie wierzy,
może sobie sprawdzić na str. 98–99 polskiego
tłumaczenia). "Gustloff" był okrętem wojennym. O tym,
czy łajba pływająca po morzu jest statkiem handlowym,
czy okrętem wojennym, nie decyduje jej przeznaczenie,
wygląd, posiadanie lub nieposiadanie uzbrojenia. O tym
decyduje państwo stanowiąc, czy wciela daną łajbę do
swojej floty wojennej, czy nie, i czy da jej banderę
wojenną. Według prawa międzynarodowego jest to wówczas
okręt. I "Gustloff" spełniał te warunki. Wcielono go
oficjalnie do Kriegsmarine w 1939 r. Początkowo był
okrętem szpitalnym, a po zdobyciu Norwegii został
przekwalifikowany na pływające koszary dla rekrutów
szkolonych na U-Booty.
Okręty mają to do siebie, że podczas wojny mogą się
wzajemnie zatapiać bez ostrzeżenia. Żadne prawo
nie chroni okrętu innego niż szpitalny. Kiedy więc okręt
podwodny spotyka w czasie wojny balię wcieloną
do Marynarki, to robi to samo, co robi zawodowy żołnierz
ze spotkaną we wrogim okopie osobą – strzela
do niej. I tej balii nie ochroni żaden ładunek, nawet
jeśli składałby się z episkopatu, batalionu kleryków,
pięciu żeńskich zakonów i dziesięciu sierocińców.
Dlatego właśnie na okrętach wojennych nie wozi się
cywilnych pasażerów.
Nie od rzeczy będzie tu dodać, że "Gustloff" nie był
jedynym zmobilizowanym w czasie II wojny światowej
statkiem pasażerskim. Anglicy do swojej Królewskiej
Marynarki wcielili ich wiele i stracili od torped
U-Bootów co najmniej dziesięć. Trzy takie byłe statki
zatopił podwodny as podobny do radzieckiego oficera,
który zatopił "Gustloffa", Marineski, niejaki
Kretschmer, w tym dwa storpedował jednego dnia. Do tego
Kretschmer zaatakował drugi statek w chwili, gdy ten
ratował załogę pierwszego. Przy innej okazji Kretschmera
Anglicy wzięli do niewoli, a po wojnie chcieli wytoczyć
mu proces, ale nie za zatopienie bez ostrzeżenia 50
statków i okrętów, i zabicie przeszło 1000 cywilnych i
wojskowych marynarzy, tylko za doprowadzenie do śmierci
jednego niemieckiego oficera w obozie jenieckim.
Kretschmer, uznany przez Anglików za zapiekłego
faszystę, został w RFN admirałem i dowódcą w NATO. Czym
różnił się od Marineski?
Günter Grass, "Idąc rakiem", tłum. Sławomir Błaut,
POLNORD – Wydawnictwo OSKAR, Gdańsk 2002.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak świeci próchno "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wyjdz z twarza "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Drogie panie głupie cipy
Matko, żono, kochanko! Gdy już odwalisz 12 cholernych
potraw, ustroisz drzewko, wysłuchasz uwag teściowej i
pogonisz męża sprzed telewizora, poczytaj, dlaczego jest
ci tak chujowo.
Powinnaś z pokorą wykonywać tradycyjnie wyznaczoną ci
rolę: rodzić dzieci i dbać o męża. A ty chcesz robić
karierę, decydować o sobie, współrządzić i uprawiać seks
nie tylko ze ślubnym. Różni tacy mówią ci, że wyzwalając
się robisz sobie krzywdę. Zagwarantowanych ci w
konstytucji równych praw nie respektują nawet ich
zdeklarowani lewicowi zwolennicy. Koleżanki feministki
niby działają, niby wywalczają kolejne prokobiece
przepisy, ale pływają w niebycie teorii.
Maria, matka Jezusa, ma w Polsce wysoką pozycję; jest
najczęściej obieraną patronką w polskim Kościele
katolickim. To ideał kobiety, wzór matki, najlepszy
przykład dla Polki. Biedna, posłuszna, bez słowa skargi
wypełniająca narzuconą jej misję rodzicielki. Niby miała
jakieś plecy tam na górze – w końcu została wybrana na
matkę osoby boskiej, nie byle pastucha – ale była
kobietą, więc z góry miała przegwizdane. Bóg ograniczył
jej rolę do naczynia, które nosiło w sobie ważnego
faceta.
Świadomość dyskryminacji kobiet jest w Polsce powszechna
i obejmuje obie płci, choć w różnym stopniu. Dostrzega
ją co druga kobieta i co trzeci mężczyzna. Średnio – aż
41 proc. społeczeństwa. Nawet Janusz Korwin-Mikke, choć
jest zdania, że równość jest nienaturalna, i alergicznie
reaguje na feministki: Płeć słabsza powinna mieć
przywileje wywalczone kobiecymi sposobami przez
tysiąclecia. Ale te idiotki feministki chcą dla nich
równych praw ("Dziennik Wschodni", 8 marca 2002 r.).
Nic dziwnego, że tylko co dziesiątemu polskiemu
obywatelowi wydaje się, że fajnie być kobietą. Realiści
– a jest ich pięć razy więcej – wiedzą, że lepiej być
facetem.
* * *
Pewnie, że lepiej. Lepiej być tym, co napierdala niż
napierdalanym. Polki często biorą łomot. Ministerstwo
Sprawiedliwości policzyło, że sprawcami znęcania się nad
członkiem rodziny (trzeciego najczęściej zgłaszanego
przestępstwa w Polsce) w 98 procentach są faceci.
Ofiarami w 99 procentach – kobiety. Zazwyczaj są to
żony, rzadziej matki, byłe żony i konkubiny.
Najrzadziej, co może wydawać się zaskakujące, obrywają
teściowe.
Żonom mniej niż mężom opłaca się własnoręczne ubicie
drugiej połowy. Mimo iż decydują się na to przeważnie
kobiety będące ofiarami długotrwałej, okrutnej przemocy
ze strony swoich ślubnych, sądy i tak najczęściej
skazują je jak za zwykłe zabójstwo, czasem tylko
kwalifikując czyn jako popełniony w afekcie. Co innego,
gdy facet ukatrupi żonę lub konkubinę. Jego czyn
uznawany jest często za obronę konieczną albo
spowodowanie umyślnego uszkodzenia ciała z nieumyślnym
skutkiem śmiertelnym, co skutkuje karą mniej dolegliwą.
Powinnaś się cieszyć, cipo, że nie wsadzą cię do
pierdla, jeśli zostaniesz zgwałcona. Choć
najprawdopodobniej zostaniesz obciążona częścią winy.
Kobietom w takich wypadkach zarzuca się bowiem
prowokujące zachowanie. Prawie 30 proc. prokuratorów
uznaje, że jeśli mężczyzna siłą i wbrew twojej woli
odbędzie z tobą stosunek seksualny, a ty wcześniej
pozwoliłaś mu się przytulić albo pocałować, to fakt ten
wpływa łagodząco na karę dla niego (ankieta Centrum Praw
Kobiet, 1999 r.). Gdy pijesz z nieznajomym facetem
alkohol, to w ten sposób dajesz mu sygnał: "przeleć
mnie". Gdy zaprosisz na herbatę do domu mężczyznę, który
wydał ci się ciekawy albo miły, a którego wcześniej nie
znałaś, to on ma prawo wziąć to za prowokację seksualną
i bzyknąć cię nawet, gdy będziesz gryzła, drapała i
rzygała z obrzydzenia. Tak uważa aż 37 proc. pytanych
prokuratorów!
Wychodzi więc na to, że mężczyźni nie muszą panować nad
swoimi popędami. Dlatego w 1997 r. w polskim kodeksie
karnym obniżono karę za gwałt. W około 70 procentach
gwałtów sędziowie wymierzają sprawcom najniższy wymiar
kary, a w 40 – zawieszają jej wykonanie.
* * *
Twoja płeć ma również przewalone na rynku pracy.
Przeważa wśród bezrobotnych, bo jest mniej dyspozycyjna.
Pracodawcy wiedzą, że albo jesteś, albo będziesz matką,
a bachory pożerają czas. Z góry się zakłada, że to ty
będziesz ślęczeć przy dziecku, chociaż twojemu staremu
wątpliwa przyjemność opieki nad chorym gnojem
przysługuje już od jakichś 7 lat. Wiadomo również, że to
ty będziesz gniła w domu na urlopie macierzyńskim, choć
od września zeszłego roku może gnić również kochany
tatuś dziecka. Na pracę zarobkową mogą sobie pozwolić
kobiety, które już na przykład odchowały dzieci, albo
gdy nie mają rodziny – tłumaczył ci Maciej Giertych z
Ligi Polskich Rodzin. Nie powiedział tylko, czym masz
karmić dzieci, skoro państwo rządzone przez facetów nie
łoży na nie, a twój pan małżonek nie potrafi zarobić
tyle, żeby wystarczyło, albo dołączył właśnie do grona
bezrobotnych.
Facet, który pracuje na takim samym stanowisku, zarabia
od 10 do 20 proc. więcej szmalu od ciebie, mimo że
jesteś lepiej wykształcona i przygotowana do zawodu.
Przerażeni widmem konkurencji ustosunkowani mężczyźni
blokują ci możliwość awansu zawodowego i ekonomicznego.
Toteż polskie baby rzadko zajmują najwyższe i najlepiej
opłacane stanowiska. A niższe płace to niższe składki na
ubezpieczenia społeczne, czyli w przyszłości niższe
emerytury. Tracisz również na bezpłatnym urlopie
macierzyńskim, bo wtedy składki w ogóle nie wpływają,
oraz na wcześniejszej emeryturze. To jasne. Z założenia
należy ci się mniej.
I lepiej, by tak pozostało. Nawet prasa uchodząca za
liberalną straszy cię tragicznymi konsekwencjami walki o
wyzwolenie: Dziś przodowniczki pracy kapitalistycznej,
które niemal wszystko poświęciły karierze zawodowej,
przejęły męskie wzorce często zabójczego dla zdrowia
stylu życia, wpadły w swoistego rodzaju pułapkę
emancypacji ("Wprost" nr 13/2002, "Piekło kobiet.
Śmiertelna pułapka emancypacji").
* * *
Schorzenia serca, rak piersi, popadanie w nałogi i
osiąganie orgazmu bez pieszczot wstępnych – oto, jakie
konsekwencje czekają cię według "Wprost", jeśli dążyć
będziesz do równouprawnienia. Masz przerąbane. Odmawia
ci się nawet wykonywania badań i zabiegów, które
teoretycznie gwarantuje ci ustawa antyskrobankowa.
Polskim kobietom ogranicza się dostęp do badań
prenatalnych. Wbrew prawu zmusza się je do noszenia
nieodwracalnie uszkodzonych płodów. Każe im się rodzić,
nawet gdy ojcem dziecka jest gwałciciel albo dziadziuś,
czyli ojciec.
Twój przyjaciel Miller i lewica obiecali to zmienić. Ale
łyknęli twoje głosy i olali cię sikiem falistym. Po czym
w projekcie sprawozdania Rady Ministrów z realizacji w
roku 2001 tej ustawy, której wcześniej byli tak bardzo
przeciwni, wysmarowali twierdzenie, że badania
prenatalne zagrażają ciąży, bo bywają impulsem do
aborcji. Obłudnie uznali, że zapewniono kobietom dostęp
do przerywania ciąży zgodnie z ustawą i badań
prenatalnych, a także środków i metod służących
świadomej prokreacji oraz opiekę nad ciężarnymi (sic!).
Lewusy przemilczały w tym dokumencie fakt odmawiania
wykonywania wspomnianych badań i zabiegów oraz takiego
przeciągania postępowań prokuratorskich, że czas, kiedy
dozwolone jest usunięcie ciąży będącej owocem
przestępstwa – 12 tygodni – mijał i zabieg stawał się
nielegalny. Twoi lewicowi przyjaciele nie wspomnieli też
o tym, że w 2001 r. nędza w budżecie skutkowała
niewypłaceniem zasiłków i znacznym ograniczeniem pomocy
socjalnej. Zapomnieli o skandalicznym braku
nowoczesnych, bezpiecznych hormonalnych środków
antykoncepcyjnych na listach leków refundowanych.
* * *
W statut swojej partii eseldowcy wpisali parytet
gwarantujący przedstawicielkom upośledzonej politycznie
płci minimum 30 proc. miejsc na listach wyborczych,
następnie zaś obsadzili kobiety na miejscach, które
wręcz gwarantowały przegraną. A zaledwie w marcu 2001 r.
Leszek Miller podlizywał ci się obłudnie: Wolność i
równość to dwie fundamentalne wartości demokracji.(...)
Na nich opieramy nasz program chcąc budować przyszłość,
w której wolność i równość będą podstawą decyzji rządu
(...) Dotyczy to także równouprawnienia płci jako
elementarnego standardu współczesnej cywilizacji. (...)
Mimo konstytucyjnych gwarancji równouprawnienia –
kobiety pod wieloma względami nie mają w Polsce
równoprawnej pozycji z mężczyznami.
Chciałabyś decydować o sobie sama, egzekwować swoje
prawa i mieć wpływ na to, w jakim państwie żyjesz, ale
nie tworzysz sobie zaplecza w parlamencie. Stąd w Sejmie
zasiada zaledwie 20 proc. kobiet.
Konserwa polskiego zaścianka pod przewodem Kościoła
przypomina ci wciąż, gdzie twoje miejsce. W postrzeganiu
u nas roli kobiety niewiele zmieniło się od czasu, gdy
Najświętsza Panienka dźwigała w sobie Zbawiciela. A ty?
Z jednej strony żądasz równych praw, z drugiej godzisz
się w praktyce z życiową rolą służącej, materaca,
szmaty, kuchty i aparatu rozrodczego.
Kobiety buntują się przeciwko katolickim wyobrażeniom o
ich roli promowanej od stuleci przez Kościół, a
równocześnie objawiają większą niż mężczyźni gorliwość w
praktykowaniu nieprzychylnych sobie religii. Według
badań przeprowadzonych cztery lata temu przez CBOS,
wiarę i systematyczne uczestnictwo w mszach
zadeklarowało 63 proc. kobiet i 51 proc. mężczyzn.
Jest do dupy, a ty uwierzyłaś, że nie możesz mieć na to
wpływu. Zdejmij więc ozdoby z choinki i sama się na niej
powieś. Wesoła Nowina!
Autor : Dorota Pardecka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak pedofil z ośmiornicą "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Drugi oddech kaczuchy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Papież i lolitki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dyrektor Waciak
Zagadka prawie biblijna: ilu ludzi może żyć z jednego
menedżera?
Przedsiębiorstwo Zaopatrzenia Farmaceutycznego Cefarm w
Łodzi zatrudnia prawie 1000 osób, zarządza ponad 90
aptekami. Cefarm to hurtownia ważna m.in. z tego powodu,
że posiada rezerwy państwowe leków. Na przykład na
wypadek wojny.
Koleś kolesia
Na jesieni 1997 r. dyrektorem Cefarmu został Janusz
Olszewski, działacz SLD. Rekomendował go na to
stanowisko poseł Zbigniew Kaniewski, kolega partyjny z
Łodzi, zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji
Gospodarki. Z kolei Kaniewskiemu polecił Olszewskiego
jakiś inny znajomek. Zresztą Olszewski trzyma sztamę z
całą czołówką łódzkiej lewicy.
Nowy dyrektor szybko zaczął ściągać do Cefarmu kumpli,
ci z kolei swoich, następni swoich itd. W ciągu czterech
lat dyrektor Olszewski przygarnął pod swe skrzydła 400
(słownie: czterysta) biednych duszyczek! W całym
przedsiębiorstwie nie ma teraz człowieka, który nie
byłby z kimś skoligacony. Brat, siostra, kuzyn, żona,
mąż, córka, szwagier...
Niektórzy z nich arbajtowali na papierze. To znaczy
oficjalnie pracowali, podpisywali listy, brali
wynagrodzenia, ale nikt ich nigdy w pracy nie widział.
Na przykład jeden pan, który pracował na całym etacie
jako kierownik apteki. W tym samym czasie zarabiał na
chlebuś w innej firmie. Przy tym ciekawostką jest, że ów
dżentelmen był nieco zadłużony w Cefarmie. Wcześniej
miał prywatną aptekę, ale mu nie wyszło. Albo pewna
dama, która też dostała fuchę jako kierownik apteki,
choć jednocześnie wykonywała odpowiedzialną funkcję
zastępcy kierownika działu handlowego w Cefarmie.
Protegowana protegowanego
Wrażliwym serduszkiem kierował się też dyrektor
Olszewski wynajmując prywatnej spółce Szwed-Pol
pomieszczenie biurowe na terenie zakładu – 100 mkw. Tak
się składa, że Szwed-Pol do biurowca Cefarmu
przeprowadził się z placu Zwycięstwa 13 z Łodzi. Pod tym
adresem przypadkiem ma biuro poselskie Zbigniew
Kaniewski. Jak wyjaśnił pan poseł, z właścicielami
spółki nic szczególnego go nie łączy oprócz znajomości
na gruncie towarzyskim. I partyjnym...
Za metr powierzchni Szwed-Pol płaci Cefarmowi 10 zł.
Wliczono w to: ogrzewanie, energię elektryczną, wodę,
odprowadzenie ścieków i wywóz nieczystości, a nawet
ciecia. Goły metr w tej części miasta (bliskie centrum
Łodzi) chodzi w granicach 20 zł. Idźmy dalej. Cefarm
podłączył Szwed-Polowi dwie linie telefoniczne. Za Bóg
zapłać. Ze swej strony najemca zobowiązał się, że
wyremontuje we własnym zakresie wynajmowane
pomieszczenie bez zatwierdzania i ustalania (z
właścicielem, czyli Cefarmem) kosztów poniesionych
nakładów. Według zapisów umowy, te nielimitowane koszty
mają być rozliczone w "należnościach czynszowych".
Strony zobowiązały się także do niewypowiadania umowy do
czasów rozliczenia rachunków. Oznacza to w praktyce, że
jeśli chłopaki ze Szwed-Polu wyrychtują sobie na cacy
zajmowane biuro, to przy stawce obecnie płaconego
czynszu będą sobie za frajer siedzieli w pomieszczeniach
Cefarmu przez najbliższe 100 lat.
Hocki-klocki
Pewnego dnia dyrektor Olszewski zapragnął kupić wywrotkę
waty (10 ton) jako rezerwy państwowe. Nie bardzo
wiadomo, po co, gdyż miał na stanie jej pełno, a nie
jest chodliwa. Zamiast nabyć towar bezpośrednio u
producenta, zlecił to pośrednikowi – firmie Wim-Tex.
Następnie – proszę się skupić – w jednej chwili
właścicielka Wim-Teksu została pracownikiem Cefarmu, a
wata trafiła do magazynu Szwed-Polu. Nie za darmo. W tym
samym czasie po halach magazynowych Cefarmu hulał
wiaterek, a myszy urządziły sobie igrzyska w pluciu na
odległość.
Na początku tego roku dyrektor przygotował umowę ze
spółką Pro-Eko na opracowanie programu naprawczego dla
Cefarmu. Znów prosimy o skupienie. Otóż przypadkiem
prezesem Pro-Eko jest jeden z wiceprezesów Szwed-Polu, a
siedziba Pro-Eko mieści się przy ulicy Legionów 62/64,
czyli dokładnie tam, gdzie Cefarm i Szwed-Pol.
I jeszcze jeden cukierek. Szwed-Pol zorganizował
szkolenie dla pracowników magazynów. A wyglądało to tak.
Inspektor Nadzoru Farmaceutycznego (który jednocześnie
urzęduje na terenie Cefarmu) wpada na kontrole do
Cefarmu. Później przeprowadza osobiście szkolenie. Za tę
przysługę Szwed-Pol łyknął coś ponad 40 patoli.
Się smaruje, się kręci
Przyglądając się poczynaniom Olszewskiego jakiś
nieżyczliwy człowiek rzekłby, że jest on albo kompletnym
kretynem, przy którym Forrest Gump to wieża Eiffla
intelektu, albo świadomie działa na szkodę Cefarmu.
Mnogość mord przyssanych do państwowego cycka wskazywać
też może na trzecią możliwość – Olszewski jest
filantropem.
Jeden facio na zlecenie Cefarmu rozwoził po Polsce
południowo-zachodniej farmaceutyki do aptek. Kasę brał
jednak nie za przejechane kilometry, ale od wartości
przewożonych pigułek. Wrzucił na pakę – dajmy na to –
viagrę za 100 tys. patyków. Z tego dostawał do kieszeni
5 proc.
Dyrektor Olszewski remontuje regularnie apteki, niektóre
na zadupiu. Wkłada w to ciężką forsę (po ok. 3 mln zł
rocznie). Oczywiście, wszystko bez przetargów. Później
pomieszczenia stoją nie wykorzystane albo nie zarabiają
nawet na siebie. Straty idą w miliony.
Windykację należności na rzecz Cefarmu zlecił znajomemu,
który handluje długami szpitali, choć miał do tego
odpowiednich ludzi na posadach.
Niektóre decyzje Olszewskiego są zastanawiające. Nagle
np. zrezygnował z najmu magazynów. Nie przekazał ich
jednak właścicielom. Bezprawnie nadal z nich korzystał.
Ci oddali sprawę do sądu. Sąd zasądził na ich korzyść
odszkodowanie. Komornik zajął ponad 360 tys. zł na
kontach Cefarmu. Olszewski walczył jednak dalej. Sąd
drugiej instancji utrzymał w mocy wcześniejszy wyrok.
Dyrektor wystąpił o kasację, chociaż ewidentnie zmoczył
dupę. Oczywiście Cefarmu przed Temidą nie reprezentują
prawnicy firmy, ale zaprzyjaźniona kancelaria adwokacka.
A koszty egzekucji oraz odsetki rosną. Nasuwa się
pytanie: Czy dyrektor przypadkiem nie dogadał się z
właścicielami hurtowni, że zarobią, a przy okazji także
znajome papugi? Przecież ze swojej kieszeni nie daje...
Wirtualna księgowość
Od czasu gdy Olszewski został dyrektorem, sytuacja
przedsiębiorstwa systematycznie leci na łeb. Z kwitów,
które mamy, wynika, że od II kwartału 2000 r. firma
notuje straty na sprzedaży. W porównaniu do IV kwartału
2002 r. jest prawie 15 mln w plecy! Na działalności
operacyjnej – biorąc pod uwagę ten sam okres – wychodzi
in minus ponad 11 mln zł.
Prawdopodobnie już wkrótce łódzki Cefarm padnie na pysk.
Dyrektor Olszewski twierdzi, że jest na plusie. W
ostatnim roku zarobił oszałamiającą kwotę 23 tys. zł.
Czyli tyle, ile pani Wiesia handlująca na targu
pietruszką. Jak jest naprawdę – nie wiadomo. Dlaczego?
Bo mimo ustawowego obowiązku Cefarm nie publikuje
wyników finansowych w Monitorze Polskim. Ostatnia
publikacja na ten temat była w 2000 r.
Zresztą wystarczy się przejść po magazynach albo
firmowych aptekach. Wszędzie pustki. Kierownik apteki
może wydać tylko 500 zł na zaopatrzenie. A powinien –
minimum 100 tys.
Prokurator i rachunki
Na niegospodarność dyrektora nakapowali do prokuratury
członkowie Związku Zawodowego "Cefarm Przyszłość".
Prokurator Jacek BarŁowski z Prokuratury Rejonowej Łódź
Polesie "przesłuchał" przed-stawiciela związku,
natomiast – słuchajcie – oskarżonego o przewały
dyrektora zaledwie "przepytał" – cokolwiek to znaczy.
Dyrektor J. Olszewski złożył wiarygodne wyjaśnienia.
Jego działania mimo, że czasami nie były trafne,
odbywały się w granicach dozwolonego prawa. No i szlus!
A najlepsze jest to: Cefarm wypracował zysk brutto w
wysokości około 36 000 zł. Straty netto spadły z 480 000
zł w roku 2000 do 48 000 w roku następnym. Na jakiej
podstawie pan prokurator tak twierdzi.
Prokurator Barłowski gadał z nami jak z małolatą na
tylnym siedzeniu.
– Pokazali mi dokumenty z księgowości – rzekł
przedstawiciel organów ścigania.
Jeśli za każdym razem prokurator Barłowski daje wiarę
oskarżanemu bez przeprowadzenia wnikliwego postępowania
wyjaśniającego, to gratulujemy bandziorom, którzy trafią
przed jego oblicze.
* * *
Co na to wojewoda łódzki – organ nadzorczy i
założycielski Cefarmu systematycznie informowany o
cyckaniu firmy? Wojewoda Krzysztof Makowski udaje na
razie misia koalę. Może się obudzi, gdy – odpukać – na
Łódź napadną terroryści. Wtedy okaże się, że zamiast
potrzebnych lekarstw jedynymi zapasami Cefarmu i
ratunkiem dla ponad 800 tys. mieszkańców będzie wata
składowana w magazynie znajomej spółeczki. Nie
chcielibyśmy być wtedy wojewodą Makowskim.
PS Do wiadomości prokuratora Barłowskiego, któremu
Prokuratura Okręgowa w Łodzi ponownie kazała zająć się
sprawą. Niedawno w Opolu ze stołków polecieli
jednocześnie wojewoda i marszałek województwa. Jako
prominentnym członkom SLD wydawało się, że są nie do
ruszenia. Przez ponad trzy lata organa ścigania
obchodziły się z nimi jak z jajkiem. Po rozmowie z
ministrem Kurczukiem koledzy z Opola dostali kosmicznego
przyspieszenia. Czy prokurator Barłowski również czeka
na telefon z Warszawy?
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ględząc w stołki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rokita i cioty
Platforma Obywatelska proponuje, aby kandydaci do
Parlamentu Europejskiego deklarowali publicznie, kogo
wolą: chłopców czy dziewczynki.
20 stycznia Program Pierwszy Polskiego Radia nadawał na
żywo „Debatę w Jedynce” – cykliczną audycję, która w
założeniu ma prezentować poglądy przedstawicieli różnych
ugrupowań politycznych. W praktyce wygląda to tak, że w
studiu zbierają się głównie politycy prawicy i równo
przywalają rządowi. Rzadko się kłócą, „Debaty...” są
więc piekielnie nudne.
Tym razem było inaczej za sprawą Łukasza Abgarowicza,
posła Platformy Obywatelskiej. Dyskusja toczyła się
wokół nadchodzących wyborów do Parlamentu Europejskiego.
Rozmówcy oburzali się, że kandydaci do PE nie muszą
składać oświadczeń lustracyjnych. Wówczas poseł
Abgarowicz dodał, że tradycyjna lustracja to stanowczo
za mało w przypadku eurodeputowanych. Kandydatów na
polskich reprezentantów w Parlamencie Europejskim –
oświadczył Abgarowicz – powinno się badać pod kątem
orientacji seksualnej.
Propozycję Abgarowicza należy traktować najzupełniej
poważnie i uznać za postulat wygłoszony w imieniu całej
partii. Abgarowicz jest bowiem jednym z najważniejszych
platformersów. Zasiada w 12-osobowym prezydium PO. Jest
też wiceprzewodniczącym Regionu Mazowieckiego Platformy.
Co więcej, postulat wygłoszony przez Abgarowicza
współgra z dokumentami programowymi Platformy
Obywatelskiej. Deklaracja Ideowa PO przyjęta 21 grudnia
2001 r. przez Klub Parlamentarny Platformy zawiera
następujący ustęp:
Fundamentem cywilizacji Zachodu jest Dekalog. Wierzymy
wspólnie w trwałą wartość norm w nim zawartych. Nie
chcemy, by Państwo przypisywało sobie rolę strażnika
Deka-logu. Ale Państwo nie może pozwalać by jedni łamiąc
zawarte w nim zasady – pozbawiali w ten sposób godności
i praw innych, albo deprawowali tych, którzy nie
dojrzeli jeszcze do pełnej odpowiedzialności za swoje
życie. Dlatego zadaniem Państwa jest roztropne
wspieranie rodziny i tradycyjnych norm obyczajowych,
służących jej trwałości i rozwojowi. Dlatego prawo winno
ochraniać życie ludzkie, tak jak czyni to obowiązujące
dziś w Polsce ustawodawstwo, zakazując również eutanazji
i ograniczając badania genetyczne. Zadaniem polityki
jest ciągłe wytyczanie granic, których przekroczenie
przez człowieka lub grupę ludzi wystawia całą wspólnotę
na niebezpieczeństwo.
Podczas radiowej „Debaty...” poseł Abgarowicz podawał
argumenty za koniecznością badania orientacji seksualnej
przyszłych eurodeputowanych. Chodzi o to – jak tłumaczył
– żeby polscy eurodeputowani byli odporni na próby
szantażu. Powinni stać się „przezroczyści”. Czyli wolni
od wstydliwych sekretów, które mogliby wykorzystać
szantażyści.
Z takimi poglądami Platforma powinna wybrać się nie do
Europy, tylko do Azji. Średniowiecznej.
Autor : Mateusz Cieślak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Mały cyc
Krew przelewa idol zbuntowanej młodzieży Krzysztof
Skiba. Z powodu popularności Che Guevary. Krew go
zalewa, gdy widzi kolejnego palanta w koszulce Che
Guevary. Zwłaszcza w Polsce. Taki gość to dla Skiby
zwyczajny idiota. Który nie wie, że prawdziwy Che miał
tyle wspólnego ze szlachetnością co doktor Mengele. I
gdyby teraz Che żył, pewnie by z dostatku tył. Byłby
nudnym siepaczem Fidela albo lewackim narkotykowym
baronem. Che nie chciał siedzieć na posadzie, korzystać
ze zdobytej popularności. Zapragnął dalej wyzwalać lud z
niewolnictwa gospodarki wolnorynkowej. Lud jednak
judaszowo zakapował rewo-lucjonistę rządowym oddziałom i
na śmierć go wystawił. Ku zaskoczeniu prawicy Che
zmartwychwstał nie tylko na obnoszonych na całym świecie
tekstyliach.
Walenie w kult Che na łamach prorynkowego "Wprost"
nikomu sławy nie przynosi. Ot, byłby to kolejny przykład
poprawności politycznej i uległości wierszówkobiorcy,
gdyby nie postać autora. Skiba, kiedyś naturalny, potem
zawodowy nonkonformista, teraz zazdrości Che nie tylko
wielomilionowych powieleń na bawełnianych T-shirtach i
sztandarach. Przez felieton przejawia się z trudem
skrywana inna Skibowa zawiść. Śmierci.
Patrzcie, patrzcie, sapie z tygodnika Marka Króla
krajowy idol. Taki szkaradek Che słynny jest niczym Jim
Morrison, James Dean czy Jimmy Hendrix. Czemu ja,
legenda łódzkiego odprysku Pomarańczowej Alternatywy,
lider buntowniczego Big Cyca, wielokrotny happener, nie
mam jeszcze swoich koszulek? Ano dlatego, że nie
umarłem. Jak sam Skiba zauważa, dobry idol to martwy
idol. No, tu sztandarowy felietonista "Wprost" gubi się.
To prawda, że pośmiertni idole w życiu bywali śmieszni i
nieporadni. Kościuszko miał duży nos, a przed bitwą pod
Maciejowicami zachlał się i zgubił mapy. Patrick Pearse,
idol miłej redakcji "Wprost" Irlandii, wywołał
wielkanocne powstanie w 1916 r. tak partacko, że przy
nim nawet Polacy byliby mistrzami rewolucyjnej
logistyki. Niczego, poza mitem zrodzonym ze swej
śmierci, nie uzyskał. Frajer, rzekłby wolnorynkowiec,
ale ten Pearsowy mit napędzał potem skutecznie
następnych irlandzkich niepodległościowców.
W Polsce ostatnio szanse na idolstwo miał bliski
redakcji "Wprost" ksiądz Jerzy Popiełuszko. On też miał
– jak Che – wszystko, o czym każdy młody kawaler marzy.
Garsonierę, Golfa, atrakcyjną pracę w stolicy,
popularność w mediach, obietnice studiów w Rzymie
składane przez wpływowych przełożonych. Nie zrezygnował
z nonkonformizmu. Życiem za to zapłacił. I czemu teraz
młodzież w III RP, katolickiej przecież, nosi na sercu
Che Guevarę, a nie księdza Jerzego? Dlaczego laicka
lewica zdołała ożywić Che, a polska, wierząca w życie po
śmierci, katolicka prawica dodatkowo ukatrupiła
zamordowanego Popiełuszkę? Czy tylko dlatego, że Kościół
kat. i związana z nim prawica nie akceptują
nonkonformistów nawet po śmierci,
co jakże łatwo przychodzi miłej mi lewicy?
Żywy, zawodowy nonkonformista Skiba drwi z martwego,
tekstylnego Che, iż służy on kapitalistom niczym lokaj w
liberii podający drinka swemu jaśnie panu. I szydzi: Czy
naiwny Che walcząc samotnie na boliwijskiej wsi, mógł
przypuszczać, że po latach będzie pomagał sprzedawać
kamery wielkim koncernom elektronicznym?
Przed laty felietonista Skiba był nonkonformistą,
rockandrollowcem. Walczył z pierwszą komuną, gdy już
upadała. Anarchizował. Założył świetną ka-pelę Big Cyc.
Był artystą alternatywnego teatru Pstrąg-80. Potem
wchodził w komercyjne media błyszcząc nonkonformizmem i
nonkonformistycznym kombatanctwem. Niedawno wypinał dupę
na premiera Buzka, gdy rząd Buzkowy końca dobiegał.
Pisał felietony w lewicowej "Trybunie". Doskonale
wyczuwał, kiedy niepoprawność się liczy, a nawet opłaca.
Teraz w wolnorynkowym tygodniku drwi z najsłynniejszego
na świecie nonkonformisty.
Czy przed laty naigrywając się z peerelowskich
funkcjonariuszy antykomuch Skiba mógł przypuszczać, że
po latach będzie pracownikiem swego ówczesnego
śmiertelnego wroga sekretarza KC PZPR ds. propagandy
Marka Króla, dziś właściciela tygodnika "Wprost"? Będzie
pomagać sprzedawać jego produkt? Jak pogardzany przez
niego Che? Tylko że martwy, pozbawiony praw autorskich
Che nie może panować nad swym wizerunkiem, a jeszcze
żywy Skiba mógłby. Tylko czy można tego wymagać od
nonkonformisty, który sam się zutylizował?
Sto lat przed śmiercią Che niezły poeta Mickiewicz
napisał:
Ręce za lud walczące sam lud poobcina
Imion miłych ludowi lud pozapomina
Wszystko przejdzie. Po huku. Po szumie. Po trudzie.
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
Już nie wieszcz, ale prorok.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
* Naród świętował przewlekle. Po
wigilijnobożonarodzeniowej trzydniówce nadeszły wolna
sobota i niedziela. Można było odpocząć po świętach.
Później dla relaksu dwa dni robocze i sylwestrowa
dwudniówka, po której znów wolne trzy dni. Znużony
świętowaniem, obrzydzony obcowaniem z rodziną, 5
stycznia naród radośnie ruszył do pracy.
* Według badań CBOS, cudowne ocalenie premiera nie
pomogło notowaniom SLD. Platforma pozostała na 26
procentach, SLD zaś pikował w dół – do 17 proc.
Krzepiący dla SLD okazał się sondaż mało znanej IPSOS.
Wedle tej firmy koalicja SLD–UP miała mieć 27 proc.
poparcia, PO – 20, a PiS – 15 proc. Takie sondaże to
szansa dla nowych, małych firm. Popieranych w programie
wyborczym SLD.
* Nie tylko Kwaśniewscy mają szansę na dynastię. Na
scenę polityczną wkroczył Jarosław prezydentowicz
Wałęsa. Syn Lecha.
Po ośmiu latach ukończył politologię na Uniwersytecie
Świętego Krzyża w Massachusetts i przystąpił do
tworzenia stowarzyszenia adoracji Lecha Wałęsy.
Prezydentowicz ma 27 lat. O ojcu mówi zawsze pan
prezydent. Jest kawalerem, ale – jak podkreśla – nie do
wzięcia. Wykształcenie ma jezuickie.
* Sześć lat Kalinowskiego i dość, zadeklarował
wicemarszałek Sejmu Janusz Wojciechowski zgłaszając
swoją kandydaturę na prezesa PSL. Do decydującego
starcia dojdzie w marcu. Wybór Wojciechowskiego to dla
PSL wybór nowych sojuszników: PiS i LPR. Marsz z
centrolewicy na prawo.
* Poseł PiSuaru Andrzej Diakonow, do niedawna czołowy
twórca gospodarczego programu tej partii, może stracić
immunitet. Prokuratura Krajowa obarcza go winą za straty
w spółce skarbu państwa Ciech SA, kiedy zasiadał on w
jej zarządzie. Karę trzech lat więzienia wymierzył Sąd
Okręgowy w Gdańsku byłym partyjnym kolegom Diakonowa.
Byłym prezydentom Gdańska Franciszkowi J. i Dariuszowi
S. Byli samorządowcy z nadania Porozumienia Centrum –
byłej partii państwa Kaczyńskich, odpowiadają za
łapownictwo. Gdyby nie zostali przyłapani, mogliby
zasilić aktyw Prawa i Sprawiedliwości.
* Nie ma dowodów na to, że szef klubu parlamentarnego
SLD Jerzy Jaskiernia wziął 10 mln dolarów łapówki,
stwierdziła prokuratura. Ku rozpaczy prawicowych mediów,
które gorączkowały się doniesieniem posła Zbigniewa
Nowaka. Nowak obecnie "niezależny" wybrany został z
listy Samoobrony. Z wykształcenia spawacz
elektromechanik. Z wiarygodności Gasiński od Klewek.
Sejmowa ksywka Świro-waty. Idealny partner medialny dla
"Rzeczpospolitej".
* Ojciec Chrzestny Radia Maryja i Telewizji Trwam nadaje
kryptoreklamy. Zauważyła to Krajowa Rada Radiofonii i
Telewizji. Za takie łamanie prawa Rydzyk powinien
stracić specjalny status nadawcy społecznego, czyli
biznesmena, który nie płaci za koncesje radiowe i
telewizyjne, bo nie nadaje reklam. Czy Rada będzie
konsekwentna i wyegzekwuje prawo? Pewnie nie, bo Rydzyk
od tego ma w Radzie Sellina.
* Podobno społeczeństwo jest biedne, bez pieniędzy. A
wielkie sieci handlowe i hipermarkety przyciągnęły w
święta miliony obywateli RP. Złupiły ich jak Janosik.
Tym razem odbierając biednym, a przekazując bogatym.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kijek w zadek
Gorszące wieści napływają z salezjańskiego ośrodka
wychowawczego w Różanymstoku (gmina Dąbrowa Białostocka,
powiat sokólski). Dwaj podopieczni ojczulków w wieku 13
i 14 lat zwabili do pokoju swego kolegę. Kazali mu się
rozebrać, a potem wzięli kijek i wsadzali mu do, za
przeproszeniem, tyłka. Sprawą badania tyłka kijkiem u
salezjanów zajęła się policja i sąd.
Ćwierć tysiaka od sierot
250 złotych wziął od rodziny tragicznie zmarłego
mężczyzny, który osierocił siedmioro dzieci, ksiądz Leon
Hendzelewski, proboszcz parafii w Obrzynowie (w pobliżu
Prabut). Miesiąc wcześniej zmarła matka dzieci.
Początkowo ksiądz żądał 650 złotych. Opuścił po głosach
oburzenia wsi. Zrzutkę na księdza organizują dyrektor
miejscowej szkoły i sołtys.
Pijany wikary
Nie uniknie kary pijany księżulo, który pieprznął
samochodem w nieoświetloną furmankę. Wikary jest z
Abramowa, a w furmankę walnął swoim Golfem w Pryszczowej
Górze w gminie Niemce. Wikary miał tylko 1,72 promila.
Częściowym pocieszeniem dla wikarego, któremu zabrano
prawo jazdy i który będzie miał proces za kolizję po
pijaku, jest fakt, że woźnica furmanki też był pijany.
Miał jednak o połowę promila mniej niż ksiądz, jako że
furman mniej zarabia.
Pijany kapelan
W nocy w centrum Lublina zatrzymano prowadzącego
samochód pijanego księdza. Narąbany duchowny spokojnie
wyjaśnił policjantom, że jest Zbigniewem J., komandorem
porucznikiem kapelanem 8. Dywizji Obrony Wybrzeża ze
Świnoujścia. Gliniarze zrozumieli i przekazali pijanego
klechę Żandarmerii Wojskowej. Rzecznik Komendy ŻW
zapewnił, że kapelanowi postawiono już zarzut jazdy po
pijaku. Nieoficjalnie mówi się, że ksiądz podda się
dobrowolnie karze i uniknie w ten sposób rozprawy.
Kapelan kmdr por. Zbigniew J. jako członek załogi okrętu
"Kontradmirał Xawery Czernicki" brał udział w polskiej
misji "Trwała Wolność" na wodach Zatoki Perskiej.
Podawaliśmy, że okręt ten woził tylko wodę, mogliśmy się
mylić.
Skandal koszalińsko-watykański
W czasie audiencji w Watykanie Jan Paweł 2 dziękował
kilku miastom polskim za przyznanie mu honorowego
obywatelstwa. Wymienił m.in. Koszalin. W Koszalinie
zapanowała konsternacja, albowiem nikt w tym mieście
honorowego obywatelstwa nie przyznawał. Sprawdzono
sprawę u źródła. Pomylił się J.P. 2. Ponieważ papież
jest nieomylny, Koszalin powinien szybko się naprawić.
Antyklerykalizm w Gorzowie Wielkopolskim
W Gorzowie Wielkopolskim prawicowy radny Tadeusz Horbacz
protestuje przeciwko wyświetlaniu w miejscowym kinie "60
krzeseł" filmu Petera Mullana "Siostry magdalenki".
Radny filmu nie oglądał,
ale wie, że jest antyklerykalny i bije w k.k. oraz wc.
Zapowiada, że przyjrzy się działalności kina. Dyrekcja
kina odrzuca zarzuty o antyklerykalizm. Przypomina, że w
ubiegłym roku w kinie pokazano "Molokai
– historię ojca Damiana" – film o zakonniku
beatyfikowanym przez Jana Pawła 2. Zaproszenia wysłano
do wszystkich parafii, stowarzyszeń katolickich i
różnych organizacji związanych z Kościołem, a na
projekcję przyszło pięcioro widzów.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jonathan Kellerman – "Teatr Rzeźnika"
Bardzo rzetelny podręcznik dla emigrantów do Izraela.
Dowiemy się z niego, jak nazywają się po hebrajsku
poszczególne stopnie policyjne, w jaki sposób bogobojny
Żyd posługuje się windą w szabat, a także gdzie
przywiązuje się filakteria i o której. Przy okazji
otrzymujemy niezłą lekcję izraelskiego szowinizmu. "Mimo
że Arabowie dostali lwią część bogactw naturalnych, nie
byli zadowoleni, bo było to mniej niż wszystko", "Żydzi
mieli nadzieję na trwały pokój ze swymi współbraćmi, ale
komendant arabski wciąż pieścił się myślą o podboju".
"Czternastoletnia Arabka w drodze na rynek została
schwytana w dwa ognie pomiędzy tłum ciskających
kamieniami Arabów i dwóch dziewiętnastoletnich
żołnierzy, ostrzeliwujących się w obronie. Pocisk, który
trafił ją w głowę, uczynił z niej bohaterkę".
Najwyraźniej Kellerman swoją wiedzę na temat sytuacji w
Izraelu czerpie z "Gazety Wyborczej".
"Dwa tygodnie na miłość"
Sandrze Bullock i Tomowi Hanksowi wystarczyły dwa
filmowe tygodnie na uświadomienie sobie, że się kochają
jak dwa aniołki. Nam wystarczyło 5 minut, żeby
zorientować się, że na próżno liczymy na śmieszną
komedię; 10 – by zdać sobie sprawę z tego, że w ogóle
film jest do dupy, a 101 minut zastanawialiśmy się, co
za baran przyznał tej przemiłej krzywonogiej pannie
tytuł najseksowniejszej amerykańskiej aktorki.
Tom Clancy – "Czerwony królik"
To było tak - Jan Paweł II w 1981 r. napisał do polskich
władz, że jak zaraz nie przestaną gnębić polskiego
narodu, to abdykuje i wróci do ojczyzny bronić swego
ludu. Rozwścieczony Andropow wysłał komunistycznego
mordercę, żeby zastrzelił papieża, ale uniemożliwiła mu
to nader przebiegła operacja CIA. Jak pamiętamy wszyscy,
nie do końca, ale ten szczegół nie spędza snu z powiek
autora. Opis jazdy podmiejskim pociągiem do Londynu wraz
z dojazdem na stację zajmuje w tym epokowym dziele
cztery strony, a jedynym wydarzeniem w tym czasie
pchającym akcję jest podjęcie przez bohatera decyzji,
czy kupić "Guardiana" czy "Daily Telegraph". Za 543
strony tego bełkotu "Amber" każe sobie zapłacić 39,80.
Wychodzi ponad 7 groszy za stronę. Można za tyle kupić
papeterię i samemu grafomanić.
"X-men 2"
Poczciwemu facetowi nagle wyrastają długie, sta-lowe
pazury i tnie nimi na dzwonka wszystko i wszystkich.
Atrakcyjna panienka, co to na pozór tylko nadaje się do
bzykania, zmienia się w kolorową poczwarkę i miękutko
zabija wszystkich, którzy jej staną na drodze. Inny
koleś, zwykły i banalny do bólu, w sprzyjających
warunkach zmienia się w monstrum, co jak kogoś ściśnie,
to tylko samo suche w ręku zostaje... Nigdy się nie
spodziewaliśmy, że w Holyłud tak szybko zrobią film o
polskiej polityce zagranicznej w Iraku. A jak celnie
uchwycono istotę sprawy – wszystko błyska, gra i buczy,
mnóstwo efektów specjal-nych, od których dech zapiera. I
gówno z tego wynika.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak psy na psy zeszły
Gliniarze tak pokochali pewnego jumacza, że aż go
wypuścili z dołka.
W zamojskiej pace siedzi trzech gliniarzy. Siedzą i
pewnie posiedzą jeszcze trochę, bo w zamian za S˘kodę
Octavię wypuścili na wolność złodzieja samochodów. W tej
historii nie byłoby
nic szczególnego, gdyby nie dziwne zachowanie
kierownictwa Komendy Miejskiej Policji w Zamościu. Otóż
komendant i jego zastępczyni kryją chłopaków-oktawiaków.
Kryją, bo mają w tym swój interes.
Sprawą żyje cały region, a to dzięki miejscowemu
tygodnikowi, który opisuje skandalik bez owijania w
bawełnę. Lecz pismaki nie powinni się cieszyć. Wyrok na
oktawiaków jeszcze nie zapadł, a zanim oni pójdą
siedzieć, dziennikarze będą pewnie mieli sprawę o
zniesławienie. Po ostatnim artykule o oktawiakach
komendant policji poleciał z podkreślonymi fragmentami
tekstu do prokuratury.
Jak dać dyla z pierdla
Robert Sz., znany na Zamojszczyźnie złodziej samochodów,
wpadł na początku 2000 r. Był dobry w swoim złodziejskim
fachu, od razu więc do jego celi zaczęli pielgrzymować
policyjni specjaliści od kradzieży aut. Był wśród nich
nadkomisarz Andrzej S., szef sekcji samochodowej KMP w
Zamościu.
Najpierw policjanci pozwolili aresztantowi kontaktować
się z „osobistą maniurą” (czyt. narzeczoną) przez
telefon komórkowy. Naturalnie chłopakowi brakowało
kobiecego ciepła. Uprosił więc policjantów, aby
pozwolili korzystać im z pokoju służbowego w komendzie.
Chłopaki stali pod drzwiami i nie wpuszczali nikogo.
Dojara (dziewczyna z dużym biustem – przyp. P.K.)
wychodziła zdyszana i potargana – opowiada jeden z
policjantów. Z czasem przyjaźń między psami a
złodziejaszkiem doszła do tego, że policjanci zabierali
aresztanta z celi na długie dnie. Wozili go na obiady,
pozwalali mu samodzielnie robić zakupy w sklepie. Ot,
taka resocjalizacja po zamojsku.
Mało że policjanci polubili aresztanta, zaprzyjaźnili
się też z jego bratem recydywistą Irkiem. Irek umiał się
odwdzięczyć, sierżantowi Ryszardowi M. polecił pewną
zabawową panią z pobliskiego Józefowa. Od tego momentu,
gdy Robert Sz. jadł obiad, sierżant M. spędzał miłe
chwile w towarzystwie ponętnej panny – nazwijmy ją
Andżeliką.
Gdy dwaj bracia zauważyli, jak bardzo policjanci ich
polubili, bez żenady zaproponowali im łapówkę w zamian
za wypuszczenie Roberta na wolność. Wziątką miała być
dobrze wypasiona S˘koda Octavia, którą złodziej legalnie
kupił dwa lata wcześniej.
W razie wpadki nie ma gadki
Policjanci (Ryszard M., Zbigniew Ch. i Andrzej S.) z
oferty skorzystali. 16 sierpnia aresztanta pobrali –
niby w celu przesłuchania w komendzie. Potem wozili go
po mieście, a w południe zawieźli do rodzinnego
Oseredka. Tam przekazali bratu, który wywiózł go w
bezpieczne miejsce. Nakazali mu, żeby w razie wpadki
trzymał mordę w kubeł. Sami zaś upozorowali wypadek.
Z zeznań policjantów wynikało, że w Oseredku drogę
zajechało im inne auto (które potem uciekło z miejsca
zdarzenia). Aresztant uciekł z samochodu, gdy auto
uderzyło w drzewka owocowe, a wszyscy policjanci
stracili przytomność.
Policyjna obława nie dała rezultatu. Wewnętrzne
postępowanie zakończyło się pokrzyczeniem na gapowatych
policjantów i naganą. Dlaczego przełożeni obeszli się z
nimi tak łagodnie? Dlaczego nie założono, że policjanci
mogli współpracować z przestępcą?
Śmierdząca sprawa przycichła na dwa lata. W październiku
2002 r. złodziej Robert Sz. wpadł za napad z bronią w
ręku na obywateli Słowacji. I wtedy zaczął sypać o
układzie z zamojskimi
policjantami. Zapewne licząc na niski wyrok.
Ospała prokuratura
Gdy o sprawie zaczęto pisać, do pracy zabrała się
prokuratura. Rachciach przymknęła oktawiaków, a do
mediów napisano, że to „od dawna planowana” akcja.
Proces toczy się przed zamojskim sądem z wyłączeniem
jawności (ze względu na ujawnione już tajemnice służbowe
policji). Najpewniej sprzedawczykowie zostaną
przykładnie ukarani.
Ciekawsze jest postępowanie, które prowadzi prokuratura
w Siedlcach. Sprawa dotyczy fałszowania różnych
dokumentów urzędowych związanych m.in. ze sprawą
oktawiaków, np. rejestru wyjazdów służbowych. Zachodzi
bowiem podejrzenie, że kierownictwo komendy przeczuwało
prawdziwy przebieg „samouwolnienia” i usiłowało
zatuszować aferę.
Wdzięczny komendant
Kariera komendanta miejskiego policji w Zamościu Gerarda
Waszkiewicza (kojarzonego z UWolami, a ostatnio z
Platformersami) przebiegała zgodnie z wzorcowym
policyjnym scenariuszem. Tak długo nadawał na swoich
szefów do prasy i przełożonych, że w końcu wszyscy
wylecieli na zbity pysk. Dość wspomnieć Mieczysława
Krupę, który odszedł w niesławie po tym, jak okazało
się, że kilku jego podkomendnych fałszowało statystyki
przyjętych zgłoszeń o przestępstwach. Proceder dosyć
częsty – nikt nie chce przyjmować zgłoszeń o wybitej
szybie w oknie piwnicy, bo to psuje statystykę
wykrywalności. I tu warto na chwilkę się zatrzymać i
pogrzebać w kwitach. Otóż jedną z osób, które
podpisywały skargi, był Andrzej S., jeden z
aresztowanych chłopaków-oktawiaków. To pośrednio dzięki
niemu Gerard Waszkiewicz został komendantem. I dzięki
niemu powinien ze stołkiem się pożegnać.
Autor : Paweł Kusto
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przygody komody "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Umarzanie ludzi
Nie trzeba żyć w Sudanie, żeby umrzeć z głodu. Oto
Europa. Polska. Poznań.
Poznań to rzekomo kraina w miodzie i mleku tonąca.
Gospodarna, oszczędna, z inwestycjami i najbogatszym
Polakiem wśród mieszkańców. Raj. Wprawdzie w ostatnich
miesiącach marudni dziennikarze coraz częściej piszą o
rosnącym bezrobociu, padających zakładach i aferach
korupcyjnych, ale włodarze miasta mają inne zajęcia.
Jeden z nich chce wprowadzać pomysły, które miasto
poprzednio przez niego rządzone doprowadziło do
katastrofalnego zadłużenia. Drugi angażuje się w pomoc
kopaczom szumnie zwanych piłkarzami. Wszyscy sporo
energii stracili także w walce z warszawskimi
urzędasami, którzy grodu nad Wartą nie chcieli uznać na
miasto stołeczne. I jeszcze na szukanie milionów
potrzebnych na obchody 750-lecia stolicy Wielkopolski.
Najważniejsze jest bowiem poprawianie wizerunku miasta.
Bliźniacze tragedie
Historie Mariana W. i Przemysława M. są niemal
identyczne. Szokujące, makabryczne. Obie opisane są
zaledwie w dwóch tomach akt. Wśród protokołów
przesłuchań i rozmaitych opinii lekarzy są też zdjęcia
obu mężczyzn. Wstrząsające.
– Nasuwają skojarzenia z widokiem ofiar obozów
koncentracyjnych – mówił sędzia Maciej Świergosz o
fotografiach Przemysława M. Jest na nich dorosły
mężczyzna o rękach i nogach szczupłych jak u
kilkuletniego dziecka, zapadniętych policzkach, żebrach
doskonale widocznych pod bladą skórą. Identycznie
wyglądały zwłoki Mariana W., gdy fotografował je
policyjny technik. Nawet obie sekcje przeprowadzał ten
sam lekarz sądowy.
Przemysław M. od pół wieku mieszkał z bratem w oficynie
kamienicy przy ul. Krótkiej w peryferyjnej dzielnicy
Poznania. Utrzymywali się z tego, co znaleźli na
śmietniku, mieszkanie zamienili w norę, ale sąsiadom nie
wchodzili w drogę. Żyli w swoim świecie. Kilka lat
wcześniej było inaczej, ale Przemysław zaczął chorować i
został zwolniony z pracy. Rak wodny twarzy postępował i
mężczyzna coraz rzadziej wychodził z domu.
W październiku 1998 r. Marian W. uległ wypadkowi
samochodowemu. Lekarzom udało się utrzymać mężczyznę
przy życiu, ale na jego resztę został przykuty do łóżka.
Miał zmasakrowane nogi. Nie mógł nawet przygotować sobie
posiłku. Po dwumiesięcznym pobycie w szpitalu trafił do
mieszkania siostry Iwony W. W międzyczasie jej konkubent
załatwił niedoszłemu szwagrowi bezpłatną opiekę PCK i
bony żywnościowe z Ośrodka Pomocy Społecznej.
Urzędnicy podążają z pomocą
Siostra PCK Stefania D. przychodziła do Mariana
codziennie rano i wieczorem. Myła, sprzątała, przynosiła
jedzenie, które kupowała za bony. Pewnego dnia zastała
kartkę w drzwiach, że Marian rezygnuje z opieki.
Domyśliła się, że napisała to Iwona, ale nie została
wpuszczona do mieszkania i odpuściła sobie wizyty. Jej
podopieczny nie był jednak zdany jedynie na PCK. Tak
przynajmniej wynika z oficjalnych dokumentów. Mężczyzną
opiekowała się także Katarzyna R. z Miejskiego Ośrodka
Pomocy Rodzinie. W aktach sprawy są zeznania kobiety.
Ich treść jest równie szokująca jak makabryczne zdjęcia
Mariana W.
Katarzyna R. opowiada, że nigdy nie została wpuszczona
do mieszkania Iwony W. bez umówionej wizyty. Za dobrą
monetę brała widok czystej pościeli i jedzenia na stole
podczas zaaranżowanych spotkań. Pracownicy MOPR nie
zaniepokoiło także, że Marian nigdy nie wstaje z łóżka.
Nie pytała, z czego utrzymuje się Iwona, choć wiedziała,
że jest bezrobotna. Katarzyna R. widziała Mariana W.
ostatni raz 10 czerwca 2002 r.
– Nie zgłaszał, że siostra go zaniedbuje. Był blady i
bardzo szczupły – opowiadała opiekunka prokuratorowi.
Marian W. zmarł miesiąc później. Doktor Czesław Żaba z
Zakładu Medycyny Sądowej w opinii sporządzonej po sekcji
zwłok nie pozostawił żadnych wątpliwości.
– Proces wykańczania organizmu Mariana W. był bardzo
rozciągnięty w czasie – stwierdził biegły, który w
przewodzie pokarmowym Mariana nie znalazł nie tylko
żadnej żywności, ale nawet treści kałowej. Wniosek...?
Mężczyzna nie jadł od wielu, wielu dni.
Zwłoki Przemysława M., którego losem także interesował
się MOPR, znaleziono 10 grudnia 1999 r. Lekarz
przeprowadzający oględziny od razu powiedział o skrajnym
wyniszczeniu organizmu. Potwierdził to doktor Żaba.
– Tak drastycznego przypadku w swojej kilkunastoletniej
praktyce jeszcze nie widziałem – zapewniał biegły, który
jeszcze wtedy nie miał pojęcia o istnieniu Mariana W.
Sąsiedzi braci M. 30 września 1999 r. złożyli wniosek o
udzielenie pomocy Przemysławowi.
– Próba skontaktowania się z chorym była bezskuteczna –
tłumaczyli urzędnicy z MOPR. Zamknięte drzwi były dla
nich wystarczającym pretekstem, aby więcej na Krótkiej
się nie pojawić.
– Wydawało nam się, że ktoś jest w środku. Pukałyśmy,
ale nikt nam nie otworzył – zeznawała Karolina G., a jej
koleżanka Anna B. dodawała. – Sąsiedzi bali się wezwać
pogotowie, bo nie wiedzieli, kto za to zapłaci.
Mieszkańcy kamienicy przyznają, że Przemysław wyglądał
bardzo źle. Był wychudzony i wyraźnie osłabiony.
– Szedł zataczając się, sprawiał wrażenie osoby, która
umiera – zeznała dozorczyni Lucyna W.
– Badanie chemiczno-toksykologiczne krwi i treści
pokarmowej żołądka Przemysława M. wykazało jedynie
obecność rumianku – stwierdził doktor Żaba.
Po sąsiedzku z prezydentem
Ostatnie miesiące życia Marian W. spędził w kamienicy
przy ulicy Woźnej. Gdyby mógł chodzić, w trzy minuty
dotarłby stamtąd na plac Kolegiacki do gmachu Urzędu
Miasta. Być może przyjąłby go prezydent odpowiedzialny
za opiekę społeczną, a może trafiłby na sesję rady
miejskiej planującej budżet. Dowiedziałby się o tym, co
można znaleźć w informatorach. Na stronie internetowej
poznańskiego Urzędu Miasta jest garść informacji o
Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie. Instytucja ta powstała
decyzją radnych z 18 maja 1999 r. Wydawałoby się, że to
wspaniała wiadomość dla Przemysława i Mariana, którzy
już wtedy bardzo potrzebowali wsparcia. Pierwszy konał,
a drugi był przykuty do łóżka. Zwłaszcza że nowa
placówka realizująca zadania pomocy społecznej miała w
pierwszej kolejności dotrzeć właśnie do osób
niepełnosprawnych.
Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Poznaniu ułatwia
mieszkańcom miasta przezwyciężać trudne sytuacje
życiowe, którym nie są oni wstanie samodzielnie podołać
– czytamy w internetowym informatorze
www.city.poznan.pl. Na rzecz integracji osób
niepełnosprawnych przeznacza się kwotę (tutaj należy
wpisać liczbę w zależności od roku – przyp. D.B.)
reali-zując programy służące pokonywaniu barier w
komunikowaniu się w środowisku oraz zapewnienie
wypoczynku i aktywizację sportu. – Zapewni to m.in.
schronienie, posiłek i niezbędne ubranie.Iwona W.
została oskarżona o nieudzielenie pomocy bratu w
sytuacji zagrażającej jego życiu. Kobieta nie przyznaje
się do winy, a proces trwa. Wojciecha M. brata
Przemysława już skazano. Został uznany za winnego. Do
więzienia jednak nie trafił, bo psychiatrzy stwierdzili,
że zaburzenia osobowości ograniczały jego poczytalność.
Dlatego sąd skorzystał z nadzwyczajnego złagodzenia
kary. Poczytalni i świadomi na pewno byli sąsiedzi
Wojciecha i Przemysława, pracownicy MOPR wiedzący o
sytuacji obu mężczyzn. Nimi prokurator się nie
zainteresował.
Autor : Dariusz Bieleszczuk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Paw koszerny
Zostałem Żydem. Z typowej polskiej pazerności. Do
użydowienia namówił mnie narodowy szołmen Wojciech
Cejrowski.
Zostałem Żydem zaraz po oderwaniu się od polskiej ziemi,
tej, której nigdy nie sprzedamy cudzoziemcom. Zostałem
Żydem, gdy rezerwując bilety zażyczyłem sobie "kosher
meal". Bo, jak przekonywał Cejrowski, porcje koszerne są
w porównaniu z chrześcijańskimi większe i smaczniejsze.
Dla cięższej gramatury gastronomicznej trzykrotnie
polskości się wyparłem.
Także z próżności odszedłem od kultury gastronomicznej
narodu. Abonent koszernego żarcia traktowany jest w
samolocie z najwyższą atencją. Znacznie wcześniej
otrzymuje pakiet opieczętowany rabinackimi
certyfikatami. Urocze stewardesy uniżenie pytają, czy
mogą podgrzać przygotowane w pakiecie koszerne danie. Bo
jako ortodoksyjny ortodoks mogę nie chcieć niekoszernego
dotyku. Bez zdziwienia przyjmują za to zamówienia: dwa
szybkie koniaczki. I elegancko donoszą następne.
Wiadomo, pasażer jest religijny, ma to przecież wpisane
w bilet, i jego modlitwę trzeba uszanować. I na tym
można by kontakt z koszernością skończyć. Niestety,
koszerpakiety są rzeczywiście duże, trudno je w
samolocie od razu wyrzucić.
Niektóre zestawy dadzą się nawet zjeść. Polecam menu
przyrządzone przez grand rabina Paryża pana Messasa.
Jego baranina w sosie pomidorowym z kluseczkami nie
odbiegała smakiem i wyglądem od serwowanych dań
laickich. Podobnie można zaryzykować zestawy przekąskowe
polecane przez rabina Wiednia korzystającego z
doświadczeń firmy Trześniewski. Ale Żydem być się nie
daje wylatując z Warszawy lub przylatując tam.
Na Okęciu koszerną wyłączność ma firma "Stogel Kosher
Arilone Catering" prowadzona przez rabina z Antwerpii.
To, co oni oferują swoim jeszcze wierzącym braciom,
przypomina najczarniejsze chwile radzieckiego Aerofłotu.
Zawsze twardy jak Szaron kurczak, niezależnie, czy
lecisz do Monachium czy Rabatu, czy wracasz z Paryża.
Kurczak ze zbrylonym ryżem. Gdyby tak ugotowany ryż
dostał Żyd-Wietnamczyk, od razu zrobiłby sobie seppuku.
Ale to nie koniec rabinackich tortur. Do kurczaka i ryżu
dodają koszmar z dzieciństwa każdego wrażliwego chłopca.
Gotowaną marchewkę! Ten antwerpski rabin musi być jakimś
ukrytym antysemitą! Co z tego, że dodaje mus jabłkowy na
osłodę, skoro pastę łososiową też nafaszerował gotowaną
marchewką! Od takiego gotowania wszystko się w człowieku
gotuje.
Zostałem Żydem w szczególnym okresie. Pomiędzy
kurczakiem a chałwą konsumowałem pilny projekt uchwały
"W sprawie dramatycznej sytuacji w Bazylice Narodzenia
Pańskiego w Betlejem" sygnowany przez parlamentarzystów
Murzyna, Hatkę, Krupę, Wrzodaka, a także Gertrudę
Szumską. Reprezentujących, jak same nazwiska mówią, Ligę
Polskich Rodzin. Chodzi im o jak najszybsze wyzwolenie
oblężonej przez
żydowskie wojska Bazyliki i uwolnienie znajdującego się
tam Polaka franciszkanina o. Seweryna Lubeckiego. Ojcu
Sewerynowi, podobnie jak pragnącej tam azylu grupie
Palestyńczyków, brakuje już wody, energii elektrycznej,
niekoszernej żywności. Wojska żydowskie raz stosują
zasadę kija, atakując Bazylikę, np. w Wielki Piątek,
innym razem roztaczają wizję marchewki po poddaniu się.
Niekoszerni parlamentarzyści wierzą, że głos polskiego
parlamentu przegna izraelskie czołgi.
Patrząc z perspektywy zasuwającego po niebie Boeinga
sprzedałem swą polskość bez sensu. Lecąc w economy class
jeszcze ciut skorzystałem, bo koszernego żarcia dają tam
więcej. Ale lecąc już w business class bycie Żydem się
nie opłaca. Bo w businessie porcje laickie są większe i
smaczniejsze. Od poziomu business w ogóle ortodoksyjność
i religijność się nie opyla.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gówno na szynach
W Polsce jest ich 14 tysięcy. Przez 12 godzin pracy
pokonują nawet 800 kilometrów. Czasami w czasie dyżuru
przesiadają się na 3, 4 pociągi, a na zmianę pojazdu
mają kilka minut. Przewożą dziesiątki tysięcy podróżnych
i... nie mogą się wysrać w pracy.
Nie każdemu udaje się wytrzymać całą trasę, a z
lokomotywy nie wolno im zejść. Nie wolno zatrzymać
pociągu nawet przy najpiękniejszych przydrożnych
krzaczkach. Konsekwencje bywają poważne, a przełożeni
nieczuli na fizjologię. Prowadzenie pociągu to obowiązek
maszynisty. Sranie i szczanie to jego prywatna sprawa.
Wobec maszynistów, którzy wyskakiwali pod drzewko i
mieli opóźnienie 3-4 minuty, stosowano sankcje
finansowe. Najczęściej maszynista był usuwany z tzw.
planu. Plan jest zabezpieczeniem dla kolejarzy,
szczególnie w dzisiejszych czasach. Kiedy maszynista ma
plan, wie, ile będzie pracował i że w ogóle będzie
pracował. Usunięty z planu musi codziennie dopytywać się
o robotę i być gotowym do niespodziewanego wyjazdu. Przy
okazji ma o dwie czy trzy stówy luźniej w portfelu.
Miesięczne wynagrodzenie maszynisty jest bowiem ściśle
uzależnione od przejechanych kilometrów.
Starsi maszyniści kolejowi z nostalgią wspominają lata
70., kiedy to mogli się swobodnie wypróżnić. Lokomotywy
spalinowe ST 43 były wyposażone w siodełka z wiaderkami.
Jechało się i srało. Jak to zrobić dzisiaj?
Metoda na głodnego i spragnionego. Żeby się nie
wypróżniać wystarczy nic nie jeść i nic nie pić. Zimą
trochę zimno bez rozgrzewającej herbaty czy kawy. Ale za
to dyżur można przepracować będąc czystym! I nie
śmierdzieć!
Kolej pomaga w tym znakomicie maszynistom. Nawet jeśli
chcieliby zaparzyć sobie ekspresówkę, to na ogół nie
jest to możliwe, kuchenki są raczej zepsute.
Metoda na miłośnika przyrody. Ciemna noc jest
największym sprzymierzeńcem facetów na żelaznych
drogach. Nawet jeśli wystawią dupę pod czyjś płot, to
przecież i tak nie zidentyfikuje się bezwstydnika. W
ciągu dnia trzeba czekać na przydrożne ściany zieleni i
tak wyhamować, żeby się przy nich zatrzymać. I do oporu
opróżniać biologiczne magazyny.
Metoda naturalna. Doświadczeni maszyniści wykorzystują
tzw. próbne hamowanie, które muszą wykonać na początku
trasy, żeby upewnić się, czy hamulce są sprawne. Na
trasie Poznań–Warszawa obsrywany jest most na Warcie.
– Bo później, jak się jedzie 140 km/godz. to trudniej
otworzyć drzwi – wyjaśnia nasz informator.
Niektórzy też po prostu wcześniej wjeżdżają na stację i
biegną do toalet. Nawet jeśli odjadą przez to minutę
później, to uda im się to nadrobić na trasie.
Metoda na brudaska. Żaden z naszych rozmówców nie
przyznał się do niej. Wykorzystują do prostej czynności
fizjologicznej: plastikowe butelki po napojach, gazety,
stare szmaty, czasem podłogę, które trzeba potem
uprzątnąć. Czyli wyrzucić fekalia za okno.
Metoda na piaskownicę. Jest to tzw. zabawa w wiaderka.
Dla maszynistów wiaderka to nie tylko wspomnienie z
dzieciństwa, ale i ułatwienie w pracy. Maszyniści w
czasie prowadzenia pociągu przesypują piasek do wiaderka
z gównem i wysypują go po drodze. Nos jest
przyzwyczajony i wytrzyma.
Każdy maszynista, jeśli chce skorzystać z wiaderka, musi
oczywiście przynieść własne.
Metoda na dzieciaka. Co ma dziecko do srania? Pieluchę.
Nie tylko dziecko, ale i oczywiście... maszynista.
Założy się ją na gacie przed służbą, zdejmie po 12
godzinach. Śladu nie będzie i jakoś się dojedzie. Na
nowoczesne pampersy maszynistów nie stać. PKP takiej
odzieży roboczej nie daje. Stroi galowo orkiestry.
Poczytawszy o tym w "NIE" pomyślicie teraz z
zadowoleniem, że nie spełniło się marzenie z
dzieciństwa, żeby być maszynistą.
Gówniana przestroga dla podróżnych. Kiedy pociąg pędzi z
prędkością powyżej 140 km/godz., a nam się zachciało
skorzystać z toalety, to lepiej zrezygnować
stwierdziwszy po naciśnięciu pedału, że widzimy tory.
Zastosowany w takim przypadku system otwarty,
odprowadzający fekalia, może okazać się dla nas
nieprzyjazny. Powstające podciśnienie i pęd powietrza
pozostawią lepką i śmierdzącą niespodziankę tam, gdzie
plecy tracą swą szlachetną nazwę. I zamiast pozbyć się
gówna, będziemy zmuszeni wejść z nim do przedziału.
Autor : Anna Zawadzka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szacherek Majcherek
Publicystę „Tygodnika Powszechnego” Janusza A. Majcherka
przeraził i zdumiał lawinowy wzrost popularności
Lepperowskiej Samoobrony. Zastanawia się więc na łamach
„Rzeczpospolitej” (nr 63), kto może popierać takie
barbarzyństwo? I dlaczego?
Majcherek szuka wskazówki w klasycznej teorii ruchów
faszystowskich i znajduje: Leppera popiera
lumpenproletariat oraz zdeklasowane drobnomieszczaństwo.
Brzmi to bardzo po marksistowsku, po leninowsku nawet.
Skąd jednak tyle lumpenproletariatu i zdeklasowanego
drobnomieszczaństwa wzięło się w Polsce A.D. 2004? Pisze
Majcherek: lumpenproletariat polski (...) rekrutuje się
głównie spośród byłych pracowników PGR (...). Stanowi
większą część polskich bezrobotnych (...) i trzon tzw.
underclass. Zdeklasowane drobnomieszczaństwo to głównie
drobnotowarowe chłopstwo, zwłaszcza ci rolnicy, co
liczyć nie umieli, a pobrali kredyty i ich nie spłacali.
Warstwy te przegrały w wolnorynkowej grze konkurencyjnej
i uważają się za ofiary reform. To jednak nie tyle
świadczy o reformach, ile o nich samych. Leppera
wspierają też sieroty po PRL, czyli starsza generacja
tęskniąca za latami młodości, zwłaszcza za czasami
Gierka. Ponadto Lepperowi sprzyja propaganda klęski
uprawiana przez polityków wszystkich kierunków oraz
media.
Teoria ta brzmi ponętnie, gdyby tylko zechciała się
jeszcze zgodzić z faktami.
25 proc. szans wyborczych, jakie obecnie Lepperowi wróżą
sondaże, w przeliczeniu na głosy przy 50-procentowej
frekwencji, oznaczałoby około 3,5 miliona wyborców. Jak
na lumpenproletariat popegeerowski oraz kilkadziesiąt
tysięcy ściganych przez banki chłopów-dłużników, to o
wiele za dużo. W szczytowym rozkwicie PGR-y pod rządami
Jaroszewicza zatrudniały pół miliona pracowników. W
2,5-milionowej populacji bezrobotnych w 2002 r. jedynie
39 tysięcy (1,5 proc.) miało poprzednie zatrudnienie w
zawodach rolniczych lub pokrewnych, zaś ponad 1,2
miliona wywodziło się z przemysłu. Tak się wyobrażenia
publicysty mają do statystyki. Nostalgików za Gierkiem
jest z kolei o wiele za dużo jak na szacunki Majcherka.
W badaniu z 2000 r. zadeklarowało się ponad 57 proc. W
przeliczeniu na elektorat starczyłoby tego na wszystkie
polskie partie.
Potencjalny elektorat Samoobrony to zbiorowość
wielokrotnie wykraczająca poza środowiska
zdemoralizowane i zdeklasowane. Liczba przegranych w
grze rynkowej i w różny sposób poszkodowanych zmianą
ustroju z kolei kilkakrotnie przewyższa ten elektorat.
Przynajmniej na razie. Propaganda sukcesu, którą zaleca
Majcherek, nie na wiele więc się przyda. Nawet znaczny
wzrost PKB per capita nie wyklucza bowiem ubożenia
większości społeczeństwa, jeśli jednocześnie następuje
szybkie rozwarstwienie dochodowe. Im szybciej bogaci się
mniejszość, tym bardziej może zubożeć większość.
Skuteczne hamowanie wpływów Leppera wymaga skrupulatnego
naprawienia społecznych krzywd transformacji ustrojowej.
Retoryka Majcherka może oczywiście podnosić na duchu
sfrustrowanych sukcesami Leppera czytelników „Rzepy”oraz
„TP”. Pożytek poznawczy i poli-tyczny z tego żaden.
Wymyślanie ludziom pognębionym przez polski dziki
kapitalizm od lumpów i frustratów oraz obarczanie ich
samych winą za kłopoty, w jakie wpadli, może jedynie
rozwścieczyć. Gdyby czytali „Rzepę”, artykuł Majcherka
okazałby się najlepszą agitką za Lepperem.
Autor : L
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Centrum straceńców
Trupizm polityczny stał się modny na lewicy. Nasyceni
władzą działacze SLD zaczęli zezować ku centrum sceny.
Kto tam jeszcze rusza lewą? – irytują się na tych,
którzy opóźniają marsz ku prawej. Marsz na centrum.
Życie polityczne w Polsce jest równie obłudne jak
uczuciowo-seksualne. W sennych marzeniach prawdziwi
mężowie stanu i staników tęsknią do ostrego seksu równie
często jak do gorących, orgazmowych sporów ideowych. Na
jawie obłudnie deklarują się ascetami
seksualno-ideowymi.
Miłośnikami złotego środka, harmonii, zgody ponad
podziałami. Dyżurne autorytety i ośrodki opiniotwórcze
zgodnie oszukują społeczeństwo, iż ideałem państwa jest
zgoda. Zgoda, zgoda niech sobie każdy rękę poda. Zaś
najwyższą polityczną mądrością głoszą pozycję centrową.
Nie zalatującą nadal PRL-owskim swądem lewicę, nie
zaściankową, ksenofobiczną pra-wicę. Tylko złoty środek.
Partię ludzi mądrych, rozsądnych, statecznych.
Ponieważ niedawna taka partia ludzi mądrych, rozsądnych,
statecznych, ideał większości komentatorów politycznych
i dyżurnych autorytetów moralnych, a raczej oralnych,
czyli Unia Wolności, przegrała z kretesem, to
najmądrzejsza po niej partia, czyli SLD, prze ku
centrum. Po co?
W Polsce centrowość polityczna w praktyce polega na:
– Deklaratywnym odcięciu się od sporów
światopoglądowo-obyczajowych. Czyli zaniechaniu sporów z
Kościołem katolickim, bo obecnie w Polsce jedynie
Kościół kat. posiada jakieś zwarte poglądy na seks, no i
"życie" po śmierci. Kanclerz RFN i szef SPD potrafił,
pomimo marszu na prawo, oddzielić Kościoły od państwa.
Zabronić uczestnictwa instytucjom religijnym w
instytucjach państwowych. Jak jest u nas, każdy widzi.
Poza sporami seksualno-grobowymi innych, poważniejszych
i powszechniejszych w Polsce nadal nie ma.
– Układności w stosunkach międzynarodowych.
Bezkrytycznym podporządkowaniu się polityce zagranicznej
aktualnego Wielkiego Brata. Wczoraj popieraliśmy
bezkrytycznie atak na Nową Jugosławię, dzisiaj na Irak,
jutro? Na kogo wypadnie, na tego bęc.
– Olewaniu interesów pracobiorców w imię nadrzędności
budowy kapitalizmu w zapóźnionym cywilizacyjnie kraju.
Taką symboliczną arogancją była zapowiedź likwidacji
dotacji dla barów mlecznych. Wcześniej nie symboliczną,
lecz całkiem realną, była działalność Unii Wolności w
okresie rządów AWS–UW. Kiedy centroliberalna polityka
ekonomiczna rządu zubożyła i zniechęciła do UW jej
polityczne zaplecze – inteligencję ze sfery budżetowej.
W ostatnim dziesięcioleciu wszystkie istniejące w naszym
kraju partie centrowe: Kongres Liberalno-Demokratyczny,
potem Unia Wolności, a teraz Platforma Obywatelska
przegrywały i przegrywają. Prędzej lub ciut później.
Ostatnio w samorządowych wyborach wygrały wyraziste
partie prawicowego lub populistycznego sprzeciwu. SLD
jeszcze nie przegrał. Jednak jego reakcją na porażkę
wyborczą nie był remanent programu wyborczego, lecz
zapowiedź ucieczki do centrum. Ku mitycznej "klasie
średniej".
SLD wygrał wybory parlamentarne i uzyskał ponad 40 proc.
poparcia. Ale nie dlatego, co sugerują teraz niektórzy
liderzy, iż odciął się od swej lewicowości. Wygrał, bo
miał te 25 proc. tradycyjnego elektoratu plus 16 proc.
tych, którzy uznali, że rządy SLD będą rządami
profesjonalnymi i stabilnymi. Jak jest z rządami SLD –
każdy widzi. Jak jest z lewicowością SLD ostatnio, też
tradycyjny elektorat lewicy już widzi.
Marsz SLD na prawo, być może potwierdzony na czerwcowym
kongresie naszej partii, może powtórzyć dzieje
niedawnych partii "ludzi rozsądku i rozumu". Tradycyjny,
20-procentowy elektorat SLD odsunie się od zdradzającej
go partii. Zaś ten dodatkowy 16-procentowy centrowy
elektorat znajdzie sobie innego gwaranta stabilności.
Wtedy na osłodę pozostaną Millerowi i Oleksemu przyznane
przez prezydenta Ordery Orła Białego.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie jestem Żydem ale...
"NIE" rozmawia z ANDRZEJEM LEPPEREM.
– Widział Pan głośny film Mela Gibsona "Pasja"?
– Jeszcze nie widziałem. Czytałem i słyszałem tylko
komentarze o tym filmie.
– To pewnie Pan słyszał, że tam jest bardzo
kontrowersyjna scena chłostania Chrystusa. Samoobrona
też uciekała się do chłosty. W lipcu 1994 r. kilku
rolników przy Pana udziale ukarało w ten sposób jed-nego
nieszczęśnika. Pamięta Pan Antoniego Chodorowskiego?
– Ależ panie redaktorze! Proszę naprawdę nie porównywać
Chodorowskiego do Chrystusa! To jest niewyobrażalne. To
był okropny człowiek. On własną matkę na gnojowniku
przed domem kopał. Jak on poszedł z tej wsi, to ludzie
na msze dawali. Zresztą Chodorowski już nie żyje i niech
spoczywa w spokoju.
– Ma Pan dzisiaj wyrzuty sumienia z powodu tamtej
chłosty?
– Ja tej chłosty nie robiłem. Miałem sprawę sądową o to
i sąd rozstrzygnął w ten sposób, że mnie skazał nie
mając żadnych dowodów. Żaden świadek nie zeznał, że
widział, jak Lepper chłostał. Czy ludzie sami
Chodorowskiego wychłostali, czy nie – tego nie wiem.
– Uciekałby się Pan jednak do chłosty w życiu
publicznym? Chrystus był chłostany i to jest tak
pokazane jako poniżająca i okrut-na kara, że ludzie w
kinie wzrok odwracają.
– W obronie ludzi i polskich interesów mógłbym chłostać.
My w Polsce powinniśmy w każdej gminie założyć plantację
wikliny i byłoby naprawdę kogo chłostać. Zaczynając od
prezydenta, premiera i wszystkich ministrów. A "Pasja"
to film oparty na Biblii. I teraz niech się nikt nie
wypiera, że Chrystus nie urodził się w ich narodzie i na
ich ziemi, i że go ukrzyżowali. I niech się Żydzi nie
wypierają. Tak było.
– Leszek Bubel twierdzi, że Pan jest Żydem. Właściwie
dlaczego już nie współpracujecie?
– Niech mi pan Bubla nie przypomina. Popełniłem błąd, że
się z tym człowiekiem zadałem kiedykolwiek. Może pan
napisać, że tego żałuję. On zakładał różne partie.
Myślałem, że się przyda. To prawda, że znałem jego
antysemickie poglądy, ale uważałem, że go sprowadzę z
tej drogi. Nie udało mi się. No i Bubel teraz ze mnie
Żyda robi. A ja nie wiem, czy nie mam w sobie jakiejś
krwi żydowskiej. Bo skąd ja mam mieć gwarancję, że jakaś
moja praprababcia nie zakochała się w jakimś Żydzie.
Nikt tego o sobie nie wie.
– A za co Pan lubi księdza Henryka Jankowskiego? Jest
Pan częstym gościem w kościele św. Brygidy i na plebanii
u księdza.
– Czy lubię? Ja się zgadzam z większością jego poglądów
narodowych, z obroną polskiej racji stanu, z obroną
polskiego majątku.
– A czy z poglądem, że mniejszości narodowe powinny znać
swoje należne miejsce i że tym miejscem nie powinien być
polski rząd, także się Pan zgadza?
– Być może ks. prałat użył kiedyś zbyt ostrych słów.
Jeśli to powiedział, to pod wpływem emocji. Coś tam też
w przekazach medialnych pewnie wypaczono. On nie miał
antysemickich intencji na pewno. Osobiście od ks.
Jankowskiego nie słyszałem sformułowań antysemickich. Ja
nie lubię antysemityzmu i tępię antysemityzm w
Samoobronie.
– Ksiądz Jankowski udekorował kilka lat temu na
Wielkanoc Grób Pański napisami stawiając znak równości
pomiędzy SS a PZPR. Pan należał do PZPR.
– Rozmawiałem z księdzem prałatem na ten temat.
Powiedział, że miał na myśli działaczy PZPR z czasów
stalinowskich. Takich jak Berman, którzy zabijali
polskich patriotów. Przecież bliskim znajomym prałata
jest były wojewódzki sekretarz PZPR Tadeusz Fiszbach.
– Ksiądz prałat od św. Brygidy jest jednym z nielicznych
duchownych, którzy chcą pokazywać się z Andrzejem
Lepperem. Hierarchowie Koś-cioła katolickiego w Polsce
zdają
się być Panu niechętni. Był nawet problem rok temu z
poświęceniem pomnika Samoobrony w Nowym Dworze. Biskup
Śliwiński zabronił podległym proboszczom odprawiania dla
was mszy.
– Ja nie zabiegam natarczywie o to, aby hierarchowie
kościelni brali udział w naszych uroczystościach. My
jesteśmy ludźmi wierzącymi i praktykującymi, ale bez
przesady. Nie będę chodził z różańcem na szyi czy każdą
radę krajową Samoobrony mszą zaczynał. Zaś to, co
biskupi robią i z kim się spotykają, to ich sprawa.
– Może biskupi się boją, że jak Pan będzie zabierał
majątki, to i Kościo-łowi Pan zabierze? Kościół posiada
160 tys. ha ziemi, z czego po roku 1989 zwrócono mu na
podstawie ustawy o stosunkach państwa z Kościołem ok. 55
tys. ha.
– Kościół zawsze miał w Polsce ziemię. Nic nie będziemy
zabierać. Ale kto panu naopowiadał, że będziemy zabierać
komukolwiek majątki?
– W Radiu Zet słyszałem wypowiedź posła Krzysztofa
Filipka, że Samoobrona będzie nacjonalizować majątki. To
pytam, czy też te
kościelne.
– To była wypowiedź wyrwana z kontekstu. A posłowi
Filipkowi zwróciliśmy uwagę, żeby nie wypowiadał takich
słów. Nie będzie żadnej nacjonalizacji.
– Uff. To Kulczyk i Krauze mogą spać spokojnie?
– A czemu mają nie spać, jeśli wywiązują się z umów i
nic nie ukradli?
– Mówi Pan o rozliczeniach, złodziejach,
zawłaszczycielach majątku narodowego. Wydawałoby się, że
najbardziej powinna drżeć oligarchia finansowa w osobach
Kulczyka i Krauzego.
– Jeśli ci panowie doszli do majątku uczciwą drogą, to
nie muszą drżeć. A nawet jeśli wykorzystali pewne luki
prawne, to oni są w tym wszystkim najmniej winni.
Najbardziej winni są ci, którzy te luki prawne
stworzyli. Panowie Kulczyk i Krauze, z tego co wiem,
mieli już jakiś majątek w PRL i tylko nim potem
obracali, inwesto-wali. Ale taki Piskorski, Olechowski z
Platformy nie mieli nic, golasy całkowite byli, a
dzisiaj mają wielkie majątki. Oni się będą musieli
wytłumaczyć.
– Z okazji Dnia Kobiet pani poseł Danuta Hojarska
dostała kosz kwiatów od firmy Prokom Ryszarda Krauzego.
Czy to jakiś sygnał o zbliżeniu Samoobrony do wielkiego
biznesu, a może ten biznes chce się wam przypodobać?
– Kwiaty w Dniu Kobiet to normalny ludzki gest. Ja bym
nie zabraniał pani Hojarskiej przyjmowania kwiatów od
nikogo. Ja osobiście jeszcze nie dostałem nigdy kwiatów
od nikogo z tych uważanych za oligarchów polskich.
– Wróćmy jeszcze na chwilę do Kościoła. Ma przywileje
celne, podatkowe. Pan by to zostawił, jak jest, czy
zmienił?
– Po wejściu do Unii Europejskiej to ma się zmienić. Te
przywileje będą mniejsze. Natomiast trudno, abyśmy
zabierali Kościołowi te przywileje, jakie Kościoły mają
w państwach unijnych.
Ja uważam, że powinny być poprawne stosunki między
państwem a Kościołem. Władza nie powinna tych stosunków
ani liberalizować, ani zaostrzać. Powinno być tak, jak
jest. Jest dobrze.
– Słyszał Pan o aferze z Wydawnictwem Archidiecezji
Gdańskiej Stella Maris?
– Słyszałem. Pan daje wiarę temu, że arcybiskup
osobiście coś tam podpisywał i brał jakieś łapówki? Ja
nie dopuszczam do siebie nawet takiej myśli.
– Nie wiem, czy podpisywał. Wiem, że wydawnictwo
należało do archidiecezji, nad którą arcybiskup sprawuje
bezpośredni nadzór.
– Arcybiskup założył wydawnictwo w dobrej wierze. Ktoś
go oszukał. Prokuratura powinna jak najszybciej wyjaśnić
tę sprawę. Ustalić, kto za to wszystko odpowiada.
– Arcybiskupa nawet nie przesłuchano.
– No, to jest błąd. Powinno się go przesłuchać. W Polsce
zgodnie z konstytucją prawo jest równe dla wszystkich.
– Czyli Leppera powinni się obawiać tylko złodzieje. Kto
konkretnie?
– Ci, którzy zawłaszczyli majątek narodowy niezgodnie z
prawem.
– Jakieś przykłady?
– Przede wszystkim musimy przejrzeć wszystkie umowy
prywatyzacyjne. Trzeba sprawdzić, kto się wywiązał z
umowy prywatyzacyjnej, a kto nie. Które umowy były pod-
pisane zgodnie z prawem, a które niezgodnie. Od tego
jest NIK. I on to będzie sprawdzał. Jeśli znajdzie
nieprawidłowości, to majątek będzie odebrany i jeszcze
dużą karę każemy zapłacić. Zwłaszcza tym, którzy te
niekorzystne dla Polski umowy podpisywali. Mogę wymienić
przykłady, proszę bardzo: Domy Towarowe Centrum, Hortex,
Igloopol, teraz huty.
– Poseł Platformy Grzegorz Schetyna w trakcie debaty
sejmowej na temat prywatyzacji kilkanaście dni temu
wykrzykiwał "złodzieje" pod Pana adresem i pod adresem
Samoobrony. "Ty złodzieju" zaczyna być powszechnym
zawołaniem w polskim parlamencie. Czy Pana to cieszy, że
posłowie zaczęli wreszcie mówić po ludzku?
– Ha, ha, ha. No niech mówią po ludzku. Chociaż mamy
sygnały od ludzi, że to już się niesmaczne robi. Ten
język, to wyzywanie. Ja wypowiadam wojnę Platformie na
programy,
a nie na wyzwiska.
– Pan się stara być zawsze krok do przodu?
– A dlaczego nie? Pewnie.
– Czy w Polsce mamy walkę klas?
– Zdecydowanie jest walka klas. Jest to walka klasy
ludzi biednych z nieliczną klasą ludzi
uprzywilejowanych.
– To może czuje się Pan marksistą? Marks uważał walkę
klas za siłę napędową historii.
– Jeśli ktoś, kto mówi o biedzie drugiego człowieka i
chce mu pomagać, uważany jest za marksistę czy
komunistę, to ja mu mówię, że pierwszym komunistą był
Chrystus, bo on kazał wszystko oddać biednym. Czuję się
lewicą.
– Lewica, przynajmniej ta programowa, domaga się
ograniczenia udziału Kościoła w życiu państwa. Pan chce
zostawić to, tak jak jest. Lewica domaga się zmiany w
ustawie antyaborcyjnej. Pan jest przeciwny aborcji.
– Jestem katolikiem. Aborcja jest złem. A lewicą jestem,
ale lewicą nowoczesną. Szanuję człowieka, własność
prywatną, kulturę narodową i wiarę ojców.
– I Pana program się opiera na tym, aby dać biednym po
900 zł miesięcznego zasiłku. Wałęsa obiecywał po 100 mln
dla każdego. Skąd Pan weźmie w budżecie pieniądze na te
zasiłki?
– Zacznijmy od tego, że to nie ja proponuję. To
zaproponowali autorzy konstytucji, którzy teraz jej nie
przestrzegają. Ja przedstawiam wyliczenia Instytutu
Spraw Społecznych prof. Mieczysława Kabaja. Te
wyliczenia mówią, że minimum socjalne na jedną osobę to
900 zł miesięcznie, a na czteroosobową rodzinę to 2,5
tys. zł. Ja mówię, że po przejęciu władzy doprowadzimy
do tego. Nie od razu, nie na drugi dzień. W ciągu
czterech lat. Nie można ludzi, którzy nie z własnej winy
nie mają pracy, pozostawiać bez środków do życia.
– Ciekawi mnie, jak Samoobrona do tego doprowadzi.
Budżet jest pusty, a z pustego i Salomon...
– Są pieniądze w Polsce. Nadwyżka dewiz leży w bankach
zachodnich. To jest 34 mld dolarów. Trzeba te pieniądze
wycofać i przenieść tutaj. Bardzo dobrą inicjatywę
podjął pan minister Kaniewski. Fuzja PKO i PZU. Myślę,
że gdyby doprowadził do tego, to super by było. Ja bym
dołączył jeszcze Bank Gospodarstwa Krajowego, BGŻ, sieć
banków spółdzielczych. I tę nadwyżkę dewiz przeniósłbym
do takiego konsorcjum finansowego. I kredyty nawet o
zerowej stopie. Rozkręci się budownictwo: mieszkania,
autostrady, melioracja...
– Ale wie Pan, że sprowadzenie rezerw walutowych do
kraju oznaczałoby konieczność wymiany ich na złotówki,
czyli dodrukowanie polskich pieniędzy. Zwiększyłaby się
inflacja. A do końca nie wiadomo, jak by się gospodarka
zachowała pod wpływem pojawiającej się inflacji. Poza
tym na te operacje musiałby zgodzić się NBP, a on nie
podlega bezpośrednio rządowi.
– Spokojnie. Trzeba zmienić ustawę o NBP i konstytucję.
– Do zmiany konstytucji Pan potrzebuje dwóch trzecich w
Sejmie. Nawet jak Pan będzie miał największy klub, to
dwóch trzecich nie może Pan uzbierać. I cały program
Samoobrony zrobi bęc.
– To zadzwonię o wpół do ósmej do telewizji i powiem: "o
19.45 przerywacie wiadomości i ja występuje z orędziem
do narodu". I powiem: "słuchajcie, mam program, ale
zobaczcie: tamci nie chcą pozwolić na zmiany
konstytucji, aby to zrealizować".
– Naród wysłucha orędzia i co? Wyjdzie na ulice palić
komitety, aby pan mógł konstytucję zmieniać?
– A po co palić? Niech tylko codziennie będą pikiety pod
domami i biurami tych posłów, którzy nie chcieli
konstytucji, która by służyła Polakom. Wyobraża pan to
sobie?
To jest realne. I wtedy zobaczymy, co zrobią, jak nie
będą mogli wejść do własnego mieszkania ani biura.
– Wchodzimy do tej Europy, czy nie? Ksiądz Jankowski na
mszy z pana udziałem ostrzegał przed Unią Europejską.
– Wchodzimy, ale na partnerskich zasadach. Jeżeli te
zasady są nierówne, a dzisiaj są nierówne, to trzeba te
zasady renegocjować.
– Które zasady by Pan renegocjował.
– Kwoty produkcyjne. Nie tylko rolnicze, ale kwoty
produkcji stali, chemikaliów, tekstyliów.
– I jak Pan to sobie wyobraża?
– Twardo postawić stanowisko.
– Oni powiedzą "gońcie się na drzewo, żadnych
renegocjacji".
– To będziemy się gonić. Wyjdziemy z Unii.
– To na Ameryce się Pan oprze? Samoobrona chce
wyprowadzić wojska z Iraku. Jesteśmy w Europie, poza
Wielką Brytanią, najważniejszym sojusznikiem USA.
Zrobiłby Pan przykrość Bushowi.
– No, nie... To problem Busha. On wywołał wojnę i on
albo jego następca musi sobie z tym problemem poradzić.
Mnie nic do tego. A wojska bym wycofał natychmiast. To
znaczy może nie drugiego dnia po objęciu władzy, ale w
jak najkrótszym czasie, w jakim się da.
– No, nie... Z Unii Pan wyjdzie, Ameryka się obrazi...
– Ja w Strasburgu powiedziałem, że Polacy pierwsi w
historii stawili opór Hitlerowi...
– Hitler nas w 1939 r. zmiażdżył w dwa tygodnie.
– No tak, no tak... ale pierwsi stawiliśmy opór. W końcu
pokonaliśmy faszyzm i potem komunizm.
– Wolałby Pan być premierem czy prezydentem?
– Prezydentem. Samoobrona opowiada się za systemem
prezydenckim. Jak w Ameryce. Chciałbym rządzić i
odpowiadać za to, co robię, a nie tylko siedzieć w
pałacu i nic nie robić – jak Kwaśniewski. Mamy
przygotowane odpowiednie zmiany w projekcie konstytucji.
– Pierwsze jednak będą wybory do parlamentu. Czy jeśli
Samoobrona wygra wybory, zostanie pan premierem?
– Jeśli wygramy, nie będę się uchylał.
– A z kim Pan zawiąże koalicję, gdyby była taka
potrzeba?
– Z każdym. To będzie koalicja programowa. A wspólne
elementy programu mamy i z PSL, i z PiS, i z LPR, i z
SLD, jeśli Sojusz jeszcze pod tym szyldem będzie
funkcjonował na scenie politycznej.
– A potem prezydentura...
– Życie pokaże.
– Życie może też pokazać, że nawet, jeśli Andrzej Lepper
będzie miał największy klub, to nie stworzy koalicji
zdolnej do rządzenia, bo nikt nie będzie chciał. Nie
będzie premierem, nie zmieni konstytucji, która
pozwoliłaby mu zostać silnym prezydentem.
– Platforma będzie rządzić? Wolne żarty. To ja im
gratuluję. Dwa lata porządzą, a potem będą musieli
ustąpić. Jest tak duże napięcie i frustracja ludzi, że
oni sobie tego nawet nie
wyobrażają.
– A jeśli ludzie wyjdą na ulice przeciwko Panu?
– Dlaczego mają wyjść? My sobie poradzimy.
– A mówią, że nie ma Pan poczucia humoru.
– W Sejmie nieraz przekonali się, że mam poczucie
humoru.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gdzie żeś ty bywał czerwony baronie
Paweł Czerniawski z SLD pogrywa ludźmi jak warcabami.
Dwa lata temu oddział Agencji Własności Rolnej Skarbu
Państwa w Suwałkach został zamieniony w filię. Zakazano
tworzenia nowych etatów. Tymczasem kilka dni temu
przyjęto do pracy nowego fachowca. Sklepikarza Zbigniewa
Walendzewicza. Walendzewicz wyznał miejscowej prasie, że
nie wie, co będzie w Agencji robić. Wie za to, ile
będzie zarabiać – 9 tys. zł, co z pochodnymi daje kwotę
15 tys. zł miesięcznie.
Walendzewicz był do niedawna przewodniczącym powiatowego
SLD w Suwałkach i asystentem posła Czerniawskiego,
wojewódzkiego szefa SLD na Podlasiu. Jest członkiem
władz wojewódzkich Sojuszu oraz kuzynem
wiceprzewodniczącego Rady Wojewódzkiej SLD Janusza
Krzyżewskiego.
Wiadomo już, że Walendzewicz będzie wicedyrektorem filii
AWRSP. Dotychczasowy został
zdegradowany na kierownika. Ponieważ jest osobistym
szwagrem posła SLD Jerzego Czepułkowskiego, nie straci
na degradacji ani złotówki.
Najgorzej ma dotychczasowy kierownik, przez pół roku
kształcony za agencyjny szmal w USA, bo nie jest kolegą,
kuzynem ani szwagrem nikogo z SLD-owskiej elity.
Szef suwalskiej filii AWRSP nie występował z prośbą o
szmal na nowy etat ani o zatrudnienie Walendzewicza.
Decyzję podjął osobiście Zygmunt Komar, dyrektor
olsztyńskiego oddziału AWRSP. Faktycznym sprawcą awansu
sklepikarza jest jednak szef sejmowej Komisji Finansów,
baron Podlasia Mieczysław Czerniawski.
Ta drobna uprzejmość wyświadczona przez Czerniawskiego
wywołała w podlaskim SLD burzę. Najgłośniej krzyczą w
Białymstoku, od czasu ostatniej konwencji miejskiej
skonfliktowanym z władzami wojewódzkimi. Żądają zwołania
nadzwyczajnej Konwencji Wojewódzkiej SLD, straszą
samorozwiązywaniem kół.
Od dwóch kadencji zwykły interesant nie miał szansy
spotkania się z Czerniawskim.
Wojewódzki przewodniczący nie przyjął też żadnego z nowo
wybranych przewodniczących powiatowych SLD, chociaż od
ponad pół roku o to zabiegają. Zlekceważył zaproszenia
Podlaskiego Klubu Biznesu, który miał chęć pogadać o
rozwoju handlu z Ruskimi. Chłopaki nie mają się do kogo
zwrócić, bo opanowany przez AWS Urząd Marszałkowski,
który jest odpowiedzialny za rozwój współpracy
transgranicznej, szczęście Podlasia widzi w handlu z
Azją. Mimo możliwości i tzw. przełożeń, o których krążą
legendy, Czerniawski nie próbował interweniować w
dogorywającym Bizon-Bialu, jednym z największych
zakładów pracy w regionie. Na bezczynność
przewodniczącego skarży się też PSL, który nie może
uzgodnić z koalicjantem najprostszych spraw dotyczących
Podlasia.
Wielki Nieobecny mógłby tak unosić się ponad sprawami
regionu, gdyby w Radzie Wojewódzkiej SLD znaleźli się
ludzie odrabiający partyjną pańszczyznę. Tak nie jest.
Wojewódzki Komitet Wykonawczy SLD nie działa od dwóch
lat.
Od kilkunastu miesięcy nie ma sekretarza Rady
Wojewódzkiej SLD. Poprzednik odszedł, nie przekazując
dokumentacji merytorycznej i finansowej.
Ostatnio zasłynął w mediach wiceprzewodniczący Rady
Wojewódzkiej SLD Janusz Krzyżewski. Opowiada, że
aresztowania w Suwałkach są wynikiem ręcznego sterowania
organami ścigania przez... polityków lewicy, jako że
wiceprezydenta Suwałk – jak raz osobistego przyjaciela
Krzyżewskiego – oskarżonego przez prokuratora o parę
ponurych rzeczy, aresztowano zbyt mało dyskretnie.
AWS rządziła w Podlaskiem źle i w wyborach samorządowych
przepadła. Może to znaczyć, że w najbliższych wyborach
obywatele nie zaufają z kolei SLD. Ma tę świadomość
Józef Grajewski,
szef białostockiego Sztabu Wyborczego SLD, ale na
pytanie, czy tacy Grajewscy są w stanie wygrać z
baronem, szeregowi członkowie partii odpowiadają "nie".
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pacuk Baranowi wilkiem
Oficjalnie CLiF nabił w butelkę 6 tysięcy
leasingobiorców. Pytanie: Czy ktoś nie nabił w butelkę
CLiF-a?
Nasza publikacja o upadłości Centrum Leasingu i Finansów
(CLiF) S.A. spowodowała reakcję Czytelników. Odesłali
nas na stronę internetową www.stowarzyszenie.org. To
forum tych, którzy walczą z syndykiem upadłej spółki.
Oto nowe fakty.
Udało im się dotrzeć do dokumentów, których treść każe
postawić fundamentalne pytania dotyczące styku "dużego
biznesu", sektora bankowego i wymiaru sprawiedliwości.
Pytanie: Kto położył CLiF-a?
12 grudnia 2001 r. na wniosek Kredyt Banku S.A.,
Polskiego Kredyt Banku S.A. i BGŻ sędzia Dariusz Czajka
ogłosił upadłość spółki. Był to finał procesu, który
rozpoczął się na przełomie lat 2000 i 2001. Branża
leasingowa w Polsce znalazła się wtedy w trudnej
sytuacji. Wyszły na jaw problemy finansowe jednej z
największych firm na rynku – BG Leasing, której
właścicielem był BIG Bank Gdański. BG Leasing winny był
wierzycielom 250 mln zł bez odsetek. W podobnej sytuacji
znalazły się Zachodni Leasing, WBK Finance & Leasing,
Pekao Leasing i inne. Sektor bankowy zareagował decyzją
o wycofaniu się z kredytowania ryzykownej branży. Stało
się jasne, że bez kredytów firmy leasingowe mogą nie
przetrwać – chyba że ich właścicielem będą banki.
W 2000 r. sytuacja Centrum Leasingu i Finansów S.A. na
tle innych spółek nie wyglądała najgorzej. Jednak pod
koniec roku Zarząd zauważył, że banki, z którymi
dotychczasowa współpraca przebiegała bez większych
problemów, nabrały nagle dystansu. Rozmowy o
finansowaniu przeciągały się, żądano coraz to nowych
gwarancji, proponowano, aby bieżące finansowanie
odbywało się za pomocą papierów dłużnych. Zmuszało to
spółkę do finansowania działalności ze środków własnych.
Pojawienie się kłopotów z płynnością było tylko kwestią
czasu.
Na początku 2001 r. Kredyt Bank – jeden z dziewięciu
banków współpracujących z CLiF-em – wyraził
nieoficjalnie zainteresowanie nabyciem nie mniej niż 20
proc. akcji. Początkowo właściciele spółki nie
zareagowali. 2 marca 2001 r. w piśmie skierowanym na
ręce prezesa Dariusza Barana prezes Zarządu Kredyt Bank
S.A. Stanisław Pacuk stwierdził wyraźnie, że szczegółowe
warunki oferty wiążącej będą mogły zostać przedstawione
w późniejszym terminie po uprzednim dokonaniu analizy
sytuacji Spółki oraz wyceny wartości akcji CLiF S.A.
przez Kredyt Bank.
Od jednego z pracowników Kredyt Banku dowiedziałam się,
że była to propozycja z gatunku
"nie do odrzucenia".
Kredyt Bank gotów był nabyć akcje za około 7,5 mln zł,
co Piotr Büchner i Dariusz Baran uznali za próbę
wrogiego przejęcia. Ich zdaniem, spółka była warta
znacznie więcej. Odmowa oznaczała ostateczne wycofanie
się Kredyt Banku z finansowania, a to z kolei – prostą
drogę do upadłości. Na poszukiwania inwestora
strategicznego dla CLiF-a zabrakło czasu.
Do interesujących wydarzeń doszło na sali sądowej i
później. Przewodniczący składu sędzia Dariusz Czajka (w
postępowaniu upadłościowym sędzia komisarz) na syndyka
wyznaczył Stanisława Zaborowskiego, który przejął
obowiązki Zarządu spółki. W uzasadnieniu orzeczenia
sędzia Czajka stwierdził, że normalna w upadłości
likwidacja przedsiębiorstwa zostaje w tym przypadku
wstrzymana. Syndyk ma za zadanie przeprowadzenie sanacji
CLiF-a w interesie wierzycieli.
Syndyk Zaborowski zaczął wysyłać do leasingobiorców
pisma z żądaniem odkupienia spłaconych już przez nich
samochodów, urządzeń itp.
To był błąd.
Wśród klientów CLiF-a znalazła się grupa prawników
zatrudnionych w poważnych warszawskich kancelariach.
Bynajmniej nie mieli oni ochoty, aby jakiś tam syndyk
ich dymał. Dyskretnie zajęli się sprawą. Dokumenty, do
których dotarli, są zastanawiające. Wynika z nich, że
wyznaczony przez sędziego Czajkę syndyk Zaborowski w
2000 r. był głównym księgowym Bankowego Funduszu
Inwestycyjnego sp. z o.o. Rzecz w tym, że Bankowy
Fundusz Inwestycyjny – jak wynika z dokumentów – to
spółka Kredyt Banku! Tego samego, który złożył w sądzie
wniosek o ogłoszenie upadłości CLiF-a! Wyznaczając
syndyka sędzia Dariusz Czajka musiał wiedzieć o tych
zależnościach.
Sędzia Czajka poza tym, że jest jednym z bardziej
znanych stołecznych jurystów, pełni też od niedawna
funkcję prezesa Zrzeszenia Prawników Polskich. Mniej
osób wie, że sędzia Czajka jest też kanclerzem
działającej w Warszawie Europejskiej Wyższej Szkoły
Prawa i Administracji (EWSPiA) – prywatnej uczelni
założonej przez warszawski oddział Zrzeszenia.
Chlubą uczelni jest bez wątpienia żaglowiec s/y Fryderyk
Chopin. W połowie lat 90. było o nim głośno w mediach w
związku z długami, które fundacja "Międzynarodowa Szkoła
pod Żaglami" założona przez kapitana Krzysztofa
Baranowskiego zaciągnęła w Kredyt Banku. W kwietniu 1996
r. Kredyt Bank skierował do prokuratury zawiadomienie o
popełnieniu przestępstwa polegającego na uniemożliwieniu
spłaty kredytu przez fundację i przejął łajbę. Dziś
wiemy, że armatorem jest EWSPiA. Znaczy to, że albo za
kilka milionów
zielonych kupiła Chopina od Kredyt Banku, albo Kredyt
Bank podarował żaglowiec uczelni, albo uczelnia nim
tylko administruje.
Gdyby ktoś chciał dziś przeżyć przygodę pod żaglami, to
jest okazja. Wystarczy zapłacić 4000 zł i można zabrać
się w rejs na pokładzie s/y Fryderyk Chopin. W
programie: udział w Kongresie Międzynarodowego
Stowarzyszenia Praktyków UPAI na Malcie w dniach
17–20.10.2002 r. Szczegółowe informacje u kanclerza
Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa i Administracji
sędziego Dariusza Czajki...
Jeden z zaprzyjaźnionych prawników tak opisał mi
sytuację w CLiF-ie.
Firma jest w upadłości,
ale w skład jej majątku zgodnie z prawem wchodzą np.
wyleasingowane samochody, które albo w całości, albo
częściowo zostały spłacone. To z punktu widzenia
wierzycieli idealna sytuacja. Pieniądze – przynajmniej w
części – banki z firmy już odzyskały w formie spłat
zaciągniętych kredytów. Teraz zaś syndyk – dysponując
tytułem własności – domaga się od klientów jak
najbardziej zgodnie z prawem "odkupienia" już spłaconych
częściowo lub całkowicie przedmiotów leasingu. O tym już
pisaliśmy. To nie jest w każdym razie sytuacja, w której
syndyk dysponuje majątkiem w postaci rozpadającego się
biurka i tabliczki z nazwą firmy. W CLiF-ie naprawdę
jest majątek, który da się "uzdrawiać" całymi latami.
Zwłaszcza że wynagrodzenie syndyków do najniższych w
kraju nie należy.
Syndyk może też sprzedać firmę w całości. Mój znajomy
prawnik twierdzi, że nie zdziwiłby się, gdyby nabywcą
okazał się Kredyt Bank.
Ostatnio po Warszawie
krążą dokumenty
dotyczące firmy Magic Eye S.A. i jej roli w operacjach
związanych ze skupem akcji Banku Ochrony Środowiska w
1998 r. Wspomina się w nich nie tylko o "wyjątkowo
poufnym" charakterze owych operacji, ale i roli, jaką
odegrały w niej spółki ROLMEX S.A., DOM JMJ sp. z o.o.
czy Krajowa Agencja Celna S.A. Padają też idące w
miliony złotych kwoty. Prezes Kredyt Banku Stanisław
Pacuk, jak sądzę, powinien znać szczegóły, choćby z
korespondencji kierowanej do Zarządu Kredyt Banku PBI
S.A. Jeśli dodamy do tego spodziewane rewelacje
obywatela Masy – świadka koronnego w procesie tzw.
Pruszkowa – dotyczące siedmiomilionowego kredytu
zaciągniętego w Kredyt Banku, o którym we wrześniu 2000
r. trochę było w prasie – może to jeszcze bardziej
nadwerężyć i tak już mocno nadszarpniętą reputację
Kredyt Banku.
Sąd – a konkretnie sędzia Czajka – także ma problem.
Stowarzyszenie byłych klientów CLiF-a zamierza domagać
się wyjaśnień dotyczących powiązań syndyka z Bankowym
Funduszem Inwestycyjnym należącym do Kredyt Banku i
dochodzić przed sądem swoich praw. Nie jest bez szans.
Jeśli doprowadzi do sytuacji, że o treści zawartych
przez klientów CLiF-a umów będzie decydował nie syndyk,
ale właściwy sąd – a nie jest nim sąd nadzorujący
syndyka – wiele może się zmienić. Zwłaszcza gdyby sąd
orzekł, że zawarte umowy nie były umowami najmu ani
dzierżawy – syndyk musiałby odstąpić od żądania wykupu
opłaconych wcześniej przedmiotów leasingu.
Czy właściciele spółki, Piotr Büchner i Dariusz Baran,
mieli choć cień szansy na uniknięcie upadłości? Obawiam
się, że nie. Jeśli ich partnerem w interesach był Kredyt
Bank zarządzany przez prezesa, o którym od lat wiadomo,
że lubi ostrą grę i bez wahania poświęci dawnych
przyjaciół i partnerów w interesach. Nie skończyło się
na "aksamitnym rozstaniu", lecz na doniesieniach do
prokuratury, pikantnych publikacjach w prasie i
specyficznej atmosferze, jaka otacza dziś Büchnera i
Barana. Taki właśnie jest polski
system bankowy i jego baronowie.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zbiropolacy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Misio i Bozia
Łódzka kuria chce, by cztero- i pięcioletnie
przedszkolaki uczyły się religii. Nie wzbudza to
sprzeciwu dyrektorów przedszkoli, którzy martwią się
jedynie, że nie znajdą pieniędzy na realizację pomysłów
religijnych mocodawców. Ks. Józef Fijałkowski, wikariusz
biskupi ds. katechizacji, publicznie wyraził nadzieję,
że pieniądze mogą uzyskać już w przyszłym roku od Urzędu
Miasta. Oczywiście! Można upchnąć to w pozycji
"zasiłki". Duchowe.
Paetz ma wzięcie
Odwołany z arcybiskupiego stolca za nadmierne umiłowanie
tyłeczków kleryckich ekscelencja Juliusz Paetz ma się
dobrze i zgoła nie narzeka na ostracyzm towarzyski. Poza
utratą archidiecezji w życiu księcia Kościoła nic się
nie zmieniło. Nosi tytuł biskupa seniora i mieszka w
pałacu tylko nieco mniej okazałym niż poprzedni. Pod
koniec zeszłego roku udzielił w Wenecji ślubu Dominice
Kulczykównie, córce znanego biznesmena. Przed trzema
miesiącami w towarzystwie Jana Kulczyka, marszałka
Wielkopolski Stefana Mikołajczaka oraz tenora Giuseppe
di Stefano słuchał w poznańskiej operze śpiewu tenorów.
Dwa miesiące temu udzielił ślubu córce Stefana Jurgi,
byłego rektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. W
czasie kampanii samorządowej pojawiał się publicznie w
towarzystwie Stanisława Pietrasa, dyrektora poznańskiej
opery i kandydata SLD na prezydenta miasta. Cieszy nas
to bardzo, bo homofobia Polaków okazuje się mitem. Na
początek wobec arcybiskupa.
BModlitewnik dla psa
Ważny oręż w walce z przestępcami otrzymali policjanci.
Modlitewnik. Dowiedzą się z niego, że powinni żyć
skromnie, nie przyjmować łapówek i we wszystkim
zawierzyć swemu patronowi św. Michałowi Archaniołowi,
który już nieraz dowiódł swej przydatności przy łapaniu
przestępców i w działalności operacyjno-wywiadowczej.
Modlitewnik ma nieduży format – tak by łatwo się
zmieścił w policyjnej kieszeni. Nakład 3 tys.
egzemplarzy. Autor, ks. Kot, kapelan Komendy Głównej
Policji, za wzór wziął modlitewnik policji z 1925 r.
Kartoflane brzuchy
100-lecie działalności obchodziło Wyższe Seminarium
Duchowne Warszawskiej Prowincji Redemptorystów. Jak
obliczono, w ciągu stu lat istnienia placówki studenci
zbierali się 26 tys. razy na wspólnym nabożeństwie,
wysłuchali 2800 konferencji prefektów, a profesorowie
seminaryjni wygłosili aż 270 tys. wykładów. Jak zawsze
najciekawsze informacje pochodzą z kuchni. Obliczono, że
w ciągu minionego stulecia studenci zakonnicy pochłonęli
1,5 miliona kilogramów ziemniaków.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Na straganie w dzień targowy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dupy na kartki "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sąd Najwyższy i panienka
Prokurator Anna Orłowska-Markiewicz z Prokuratury
Rejonowej w Wejherowie oskarżyła uczennicę jednego z
liceów w Malborku o fałszowanie dokumentów i
posługiwanie się nimi, czyli o czyn z art. 270 par. 1 kk
zagrożony karą pozbawienia wolności do lat 5.
Przestępstwo miało polegać na tym, że w legitymacji
szkolnej dziewczyna poprawiła swój rok urodzenia z 1984
na 1983.
Sylwia W., uczennica IV klasy liceum ogólnokształcącego,
w czasie zeszłorocznych wakacji wybrała się ze znajomymi
na wycieczkę do Berlina. Pojechali pociągiem relacji
Olsztyn–Szczecin, aby tam przekroczyć granicę. W
Wejherowie do ich przedziału zajrzał niewiele starszy od
Sylwii konduktor Dariusz K. Ponieważ Sylwia to
atrakcyjna dziewczyna, zaczął się przekomarzać. Poprosił
o legitymację szkolną uprawniającą do zniżki.
– A na tej legitymacji, który to rok urodzenia, bo ja
nie widzę... – tak mniej więcej wyglądał dialog między
dwojgiem młodych ludzi, pasażerką i kontrolerem.
– 84.
– A mnie się zdaje, że 83. Coś tu jest poprawiane...
– Całą legitymację poprawiłam, bo wyblakła. Jak pan nie
wierzy, to proszę, tu mam jeszcze drugi dokument, prawo
jazdy. Można porównać daty.
– Oj, pani Sylwio, coś mi się to nie podoba. Proszę
wziąć dokumenty oraz portmonetkę i grzecznie pójść za
mną.
Od słowa do słowa rozmowa z sympatyczno-zadziornej
przerodziła się w nieprzyjemną, oskarżycielską, a
legitymacja maturzystki trafiła z rąk młodego kontrolera
do jego przełożonych, potem do kolejowego Biura
Przejazdów Bezbiletowych w Gnieźnie. Biuro wysłało zaś
legitymację Sylwii wraz z zawiadomieniem o przestępstwie
do Prokuratury Rejonowej w Wejherowie, tam sprawa
trafiła do rąk prokurator Anny Orłowskiej-Markiewicz.
Pani prokurator przesłuchała dziewczynę, która
wyjaśniła, że owszem, poprawiła wszystkie dane na
legitymacji, gdyż były one niewyraźne i słabo czytelne,
ale daty urodzin nie poprawiała, Nic jej to nie dawało i
do niczego służyć nie mogło. Fakt. Przeróbka daty
urodzenia nie przysparzała dziewczynie żadnych korzyści,
bo jako uczennica liceum ogólnokształcącego miałaby
prawo do zniżki kolejowej i jako 17-latka i jako
18-latka.
Pani prokurator takim wyjaśnieniom wiary nie dała.
Wyjaśnienia te nie zasługują na uwzględnienie, stanowią
bowiem przyjętą przez podejrzaną linie obrony – napisała
w akcie oskarżenia. I skierowała sprawę do sądu.
W akcie oskarżenia zaznaczono też, że oskarżona znajduje
się na wolności – środka zapobiegawczego nie
zastosowano. Czemu właściwie nie zastosowano w tej
sprawie 6-miesięcznego aresztu tymczasowego? Oskarżona
mogła mataczyć albo próbować zastraszać świadków. Czy
areszt nie byłby jak najbardziej wskazany? Trzeba było
iść na całość! To dopiero byłby sukces prokuratury w
walce z przestępczością!
Studenci prawa uczą się, że coś, co nosi znamiona czynu
zabronionego, przestępstwem nie jest, jeśli jego
szkodliwość społeczna jest znikoma. "Czyn" Sylwii W. nie
niósł za sobą żadnych negatywnych skutków społecznych,
niczyja kasa nie została uszczuplona. PKP nie neguje, że
dziewczynie przysługiwała zniżka. Dlaczego z młodej
dziewczyny, licealistki robi się przestępcę? Czy w
wejherowskiej prokuratu-rze nie mają co robić i aby nie
wyjść z wprawy piszą takie akty oskarżenia?
W połowie stycznia Sąd Rejonowy w Malborku – bo tam
ostatecznie na wniosek obrońcy oskarżonej Sylwii W.
skierowano do rozpatrzenia jej sprawę – zdecyduje, czy
wniosek prokuratury odrzuci, czy też zechce osądzić
zbrodniczy czyn i przykładnie ją skazać, aby mogła
zacząć karierę przestępczą.
W połowie grudnia 2002 r. media doniosły o przypadku
sędziego z lubelskiego Sądu Rejonowego, który sfałszował
wyrok i może dalej orzekać! Tak postanowił Sąd
Najwyższy.
Reprezentujący majestat Rzeczypospolitej sędzia w lecie
2001 r. wyjął z akt wydany przez siebie wyrok skazujący
i zastąpił go drugim, uniewinniającym. Zrobił to, aby
ukryć swoją niekompetencję, ponieważ orzekając popełnił
poważny błąd proceduralny.
Aby sędziemu postawić zarzuty, trzeba uchylić mu
immunitet. Sędziowie Sądu Najwyższego uznali, że nie ma
do tego powodów. Lubelski sędzia wróci do pracy, a
prokuratura nie postawi mu zarzutu fałszerstwa.
Porównując wagę spraw: sfałszowania wyroku sądowego i
poprawienia długopisem legitymacji szkolnej, należałoby
zapytać, gdzie jest rozsądek i poczucie
odpowiedzialności za podejmowane decyzje ludzi, którzy
je powinni oceniać zgodnie z literą prawa i zwykłą miarą
sprawiedliwości.
Inicjały bohaterki artykułu zostały zmienione.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sejm na wniosek Ligi Polskich Rodzin utajnił debatę
poświęconą informacjom szefa tajnej policji
Barcikowskiego. Utajnienie obrad w naszym Sejmie to
najlepszy sposób na zainteresowanie nimi mediów. Po
szybkim i pełnym zaprezentowaniu w mediach informacji
ministra Barcikowskiego opatrzonych gryfem tajne łamane
przez śmieszne, liderzy PiSuaru zaapelowali o
odtajnienie znanych już powszechnie informacji. Całej
tej szopce biernie asystowała największa w Sejmie
frakcja SLD–UP. Jak cielęta oczekująca stanowiska
światłego kierownictwa i dyspozycji, co robić.
Kierownictwo akurat było nieobecne. (O informacji
Barcikowskiego czyt. str. 15).
W Kielcach obradował pikujący w dół SLD. Lider Andrzej
Celiński odkrył, że elity eseldowskie nie powinny
obściskiwać się podczas mszy z czerwonymi beretami ani
też na wyżerkach z biznesmenami. Gdyby czytał "NIE"
staranniej, znacznie wcześniej doszedłby do tego
wniosku. Gensek SLD Marek Dyduch skrytykował relacje
partia – rząd. Parę dni później Dyduch wezwał wszystkich
członków SLD pozytywnie zweryfikowanych przez
macierzyste koła, a będących klientami prokuratur, aby
zawiesili swe partyjne członkostwo. Niektórzy genseka
posłuchali.
Katastrofa w koloniach. Nagły atak deszczu sparaliżował
stanowisko naszych wojsk okupacyjnych w Iraku. Zmokły
doszczętnie namioty. Szkoda to dotkliwa, bo są
wypożyczone i lada chwila trzeba je oddać. Dramatem
zmoknięcia wojsk okupacyjnych wzruszały widzów
telewizje.
Warszawa żyła dwoma plotkami. Edyta Górniakówna jest
znów w ciąży. Tym razem z muzykiem basistą. Druga plotka
dotyczyła Rodziny Panującej. Mówiono o tajnym układzie
premier Miller–prezydent Kwaśniewski. Za wstrzymanie się
od utrącania premiera prezydent miał otrzymać poparcie
premiera i SLD dla małżonki w wyborach prezydenckich.
Plotka idiotyczna, bo ileż warte będzie poparcie
premiera za dwa lata? 2 procent?
Na Kwaśniewską znalazła sposób Liga Polskich Rodzin.
Zamiast jednego kandydata na prezydenta lansuje: Marka
Kotlinowskiego, Macieja Giertycha i Dariusza
Grabowskiego. W trójkę będzie im raźniej.
Kurwiki ze łzami spływały po jędrnych policzkach
posłanki Renaty Beger, podczas gdy zrzekała się
immunitetu poselskiego. Szef sejmowej komisji śledczej
Tomasz Nałęcz już zapowiedział, że wydyma Begerową z
komisji, bo każdy jej członek musi być czysty jak łza.
Zaraz, zaraz, ale Begerowa nie została jeszcze skazana.
W państwie prawa obowiązuje zasada domniemania
niewinności. A poza tym kto będzie oglądał transmisję
obrad bez udziału wędliniarki Begerowej?
W Warszawie odbyła się premiera pięknego i przejmującego
filmu "Nienasycenie" według Witkiewicza. Cezary Pazura
dał pokaz aktorstwa dramatycznego, pokazał też żonę i
pieniądze. Pazurowie są producentami obrazu. Spodziewać
się należy, że dewoci film oprotestują zapewniając mu
rozgłos. Poza pruderyjnymi pobożnisiami obrażeni się
poczują narodowcy, piłsudczycy i Chińczycy.
Po dwóch miesiącach projekcji zbankrutowało stołeczne
kino-porno "Polonia". Ludzie tak mają wszystkiego dosyć,
tacy są skołowani, że nawet na to nie mają ochoty –
wyjaśnił właściciel.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szczekanie kanarków
Stare chińskie przysłowie, które właśnie wymyśliłem,
powiada: gdy kanarek zacznie szczekać, kup mu kość.
Zawartą w tym przysłowiu starożytną mądrość wielkiego
narodu można do afery Rywina zastosować następująco:
jest ona niewyjaśnialna, ponieważ kanarki w niej
szczekają, to znaczy główni bohaterowie postępują
sprzecznie z ludzką naturą. Zachowują się mianowicie
wbrew dwóm regułom rządzącym reakcjami każdego
człowieka. Oto one:
1. Odruchem skrzywdzonego jest odwet.
2. Ludzie postępują zgodnie ze swoim interesem (jeżeli
rozumieją, jaki on jest).
Leszek Miller dowiaduje się, że Lew Rywin posłużył się
jego nazwiskiem i urzędem do niecnych poczynań. Powinien
zapałać oburzeniem i chcieć dopieprzyć Rywinowi. Dobro
premiera wymaga zaś, by uczynić to publicznie oddalając
podejrzenia, że wysyła do firm posłańców żądających
łapówek. Miller natomiast bagatelizuje zdarzenie i cicho
siedzi, a jego osobisty organ prasowy stale i zaciekle
broni Rywina atakując jego demaskatorów.
Adam Michnik przyłapał Rywina na przestępstwie i
zabezpieczył jego dowody. Niechęć do człowieka, który
chciał odeń wycyganić ciężką forsę i do tego mniemał, że
Michnik daje łapówki, powinna go skłonić do dowalenia
Rywinowi poprzez publikację o zdarzeniu. W interesie
Michnika jako redaktora gazety leżało też ogłoszenie
takiej poczytnej sensacji. Przez pół roku jednak
Michnik nie publikuje o aferze Rywina. Postępuje więc
zgodnie z intencją Millera, człowieka, który przecież
kazał robić ustawę przeciw apetytom Agory. Co gorsza,
zapewniał potem Michnika, że zmieni ustawę na jego
korzyść, tymczasem Jakubowską szczuł w odwrotnym
kierunku. Zwłoka nadszarpuje prestiż Michnika i
wiarygodność „Wyborczej”.
Robert Kwiatkowski pomówiony został przez Rywina, że to
on wysłał pana Lwa po łapówkę dla premiera i dlatego
Rywin, wierząc w zapewnienie prezesa TVP, powołał się na
wolę premiera i apetyt SLD na miliony dolarów łapówki.
Odruchowo, a także postępując wedle swego interesu
prezes TVP powinien gromko zwrócić się przeciw Rywinowi
jako zagrażającemu mu oszczercy. Tymczasem Kwiatkowski
nie gniewa się na Rywina, ale broni go i osłania. Co
przecież czyni tym bardziej prawdopodobnym, że to on Lwa
posłał, więc unieszczęśliwił.
Leszek Miller powinien podejrzewać, że to Kwiatkowski
wpędził go w aferę wysyłając Rywina do Agory w jego
imieniu, skoro to spontanicznie mu powiedział w czasie
konfrontacji z Michnikiem sam zaskoczony nią Rywin.
Premier powinien się był przerazić, że tak harcują
ludzie, na których ma wpływ, i to jego kosztem i u jego
boku. Miller jednak od razu wierzy zwykłemu zaprzeczeniu
Kwiatkowskiego, że nie on posłał Rywina do Agory. W ślad
za konfrontacją Michnik–Rywin premier nie urządza
konfrontacji Kwiatkowski–Rywin. Miller postępuje więc
tak, jak gdyby nie chciał się dowiadywać, czy prezes TVP
wikła premiera w kryminalne interesy, czy też nie.
Adam Michnik orientuje się z czasem, że premier gra
wobec niego dwulicowo w sprawie ustawy medialnej: Agorę
zapewnia, że zalecił korzystny dla tej firmy kompromis,
a Jakubowską podjudza w odwrotnym kierunku. Mimo to
Michnik przed sejmową komisją śledczą i przed sądem
dostarcza przekonujących argumentów świadczących o tym,
że to nie Miller kazał ekspediować do niego Rywina po
łapówkę. Pomimo takiej uczynności Michnika wobec
premiera Leszek Miller nie nakazuje swojemu osobistemu
organowi, aby przestał wściekle atakować Michnika.
Lew Rywin też zachowuje się niezgodnie z ludzką naturą,
do końca dbając o to, żeby nikomu nie nadepnąć na
odciski, z wyjątkiem Michnika i Agory, która mu i tak
zaszkodziła już, ile tylko mogła. Milczy więc o tym, kto
go wysłał do Agory, przez co sąd skazuje go na więzienie
bez zawieszenia, czyli za oszustwo.
Skoro paru inteligentnych a też cwanych bohaterów afery
zachowaniem swoim wskazuje na to, że tłumią ludzkie
odruchy i postępują wbrew interesom, to mogą być dwa
tego objaśnienia: albo fakty wyglądają inaczej niż je
przedstawiono. Każdy z bohaterów coś tai, bo leży to w
nieznanym nam jego interesie. Albo kanarek szczeka,
czyli prawa gatunku ludzkiego nie mają już zastosowania
wobec tak wybitnych jego egzemplarzy.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
My Naród Polski
Herr Verheugen oraz wy wszyscy Europejczycy, którzy
ciągniecie nas za uszy do Unii. Co wy wiecie o
Najjaśniejszej Rzeczypospolitej? I nie chodzi mi wcale o
to, ile mamy kopalń, hut, ilu rolników, jaki PKB,
inflację, dziurę budżetową i ile wydajemy na służbę
zdrowia. Powiedzcie coś o ludziach, którzy mieszkają na
tej ziemi. Nie znacie nas? To poznajcie.
Większość tubylców ma liche wykształcenie, a z obcych
języków zna najlepiej migowy. Zaledwie ok. 10 proc.
obywateli Papalandu ukończyło szkoły wyższe, zaś prawie
60 proc. w obcym języku ani be, ani me, ani kukuryku.
No bo na przykład, który normalny Polak jest w stanie
przyswoić choćby 100 niemieckich rzeczowników wraz z
rodzajnikami. A co dopiero to odmienić. I jak to
możliwe, że szwabski komputer jest rodzaju nijakiego.
Dziewczynka zresztą też... A te angielskie i francuskie
czasy – katorga. Paradoksalnie pomroczna ułomność
wyjdzie wam na dobre. Nie musicie się bać masowej
migracji zarobkowej. Na migi żaden rodak Olka
Kwaśniewskiego nie przekroczy granicy nawet stopem.
Zresztą nie opuści Pomrocznej, gdyż co drugi nie ma
paszportu.
Chamstwu naszemu dajemy wyraz w zasyfianiu wszystkiego.
Śmiecimy, gdzie popadnie: w lesie, górach nad wodą, na
ulicach, w środkach miejskiej komunikacji, miejscach
rozrywki. Aż 84 proc. Polaków spotkało się z takimi
praktykami w wykonaniu swoich rodaków. Filozof rzekłby,
że brud jest naszą cechą immanentną. Nie dość, że sami
jesteśmy flejami, to jeszcze uczymy tego zwierzęta.
Przez to 74 proc. potomków zwycięzców bitwy pod
Grunwaldem wdeptuje regularnie w psie gówna na
chodnikach i w piaskownicach dla dzieci. Świnie nasze
oraz krowy żyją w cieple, gdyż chodzą oblepione własnym
gównem.
Umysłowo spokrewnieni jesteśmy z Talibami. Na przykład
65 proc. społeczeństwa razi bardzo widok całujących i
ściskających się par na ulicy. Nie przepadamy też za
homosiami. Zdecydowana większość obywateli Pomrocznej
(62 proc.) przeciwna jest małżeństwom homoseksualnym, 41
proc. uważa, że homoseksualizm nie jest rzeczą normalną
i nie wolno go tolerować. Nie tolerujemy nawet
pedalskiego bara-bara. W państewku, w którym jeden
arcybiskup wydmuchał bez mydła tuzin apetycznych
młodzieniaszków, 42 proc. katolików twierdzi, że osoby
tej samej płci pozostające ze sobą w bliskim kontakcie
nie powinny mieć prawa do tej przyjemności.
Rozkoszujemy się wyłącznie swojskim garem. Tak twierdzi
85 proc. entuzjastów kiszonego ogórka. Za nic w życiu
potraw kuchni europejskich nie strawi jedna czwarta
amatorów kapuśniaku i bigosu. Obrzydzenie do przekąsek
azjatyckich deklaruje jedna trzecia. O tyle to dziwne,
że faktycznie wpierdalamy wszystko, co wpadnie nam w
zęby. Tylko 36 proc. pomrocznych konsumentów zawsze
zwraca uwagę na datę ważności nabywanych produktów
żywnościowych. Natomiast 73 proc. nigdy nie czyta
informacji o składzie żarcia. Czyli gdy producent
uczciwie poinformuje, że wyśmienita sałatka jarzynowa
zrobiona jest z siana, koniczyny, zmielonego kapcia,
mysich bobków i zużytego oleju silnikowego, to Polak to
kupi. I zeżre.
Lubujemy się w domowych napierdalankach. 43 proc. kobiet
i 31 proc. mężczyzn przyznaje, że ma co najmniej jedną
koleżankę, którą poniewiera mąż. W przypadku facetów są
to chyba małżonki ich kumpli... Łomot dostają także
bachory. Jedna czwarta dorosłych zapewnia regularne baty
pociechom, a 35 proc. rodziców poza biciem stosuje także
inne kary. Tylko 12 proc. Polaków uważa, że zbyt częste
obijanie gówniarzy źle wpływa na ich wychowanie. Gnoje
zbierają najczęściej za: wagary (39 proc.), alkohol (52
proc.), trawkę (53 proc.), nieposłuszeństwo (31 proc.).
Nie z nami zabawy w różowe okulary. Mamy pod górkę – tak
było, jest i będzie. Gdy cały świat na przełomie wieków
tętnił życiem i z entuzjazmem patrzył w przyszłość, 55
proc. obywateli III RP chodziło rozdrażnionych lub
zdenerwowanych, 38 proc. odczuwało zniechęcenie i
znużenie, 32 proc. bezradność, 27 proc. wściekłość, a
prawie 25 proc. dopadła depresja. 35 proc. czuło się
zlekceważonych przez władze. Po dodaniu do tego 17
proc., które uważa się za wiecznych pechowców, wiadomo
już, jak radosne jest samopoczucie Polaków i z jakim
entuzjazmem pracujemy.
Nie lubimy siebie, swoich bliskich, pogardzamy też
niepełnosprawnymi. Na pytanie, "jaki jest stosunek
większości ludzi w Polsce do inwalidów", 15 proc. krajan
Białego Tatki odpowiada, że zły, a 32 proc. – że
niedobry. Z kolei 27 proc. z nas uważa, że inwalidzi
powinni pracować w specjalnie zorganizowanych zakładach
pracy – skansenach zatrudniających wyłącznie inwalidów.
Za nic w świecie nie podjęlibyśmy się opieki nad bliźnim
z upośledzeniem umysłowym (27 proc.), z chorobą
psychiczną niegroźną dla otoczenia (28 proc.) lub z
paraliżem nóg (20 proc.).
Nie przepadamy za cudzoziemcami i innymi odmieńcami. A
już naprawdę "drzaźnią" nas Ruskie (47 proc.),
hakenkrojce (36 proc.), Białorusini (40 proc.), Ukraińcy
(49 proc.), Rumuni (56 proc.). Szczególnie te kacapy...
Nie dość, że biedne, to jeszcze się szwendają bez sensu.
Swobodny ruch przez wschodnią granicę przyniósł nam
więcej złego niż dobrego – tak uważa 40 proc.
pomrocznych móżdżków. Wprowadzenie wiz dla obywateli
Białorusi, Ukrainy i Rosji za korzystne uważa 45 proc.
Największy Autorytet Moralny nawołuje do pojednania
między religiami, ale w dupie mamy jego nakazy. Jedna
trzecia z nas nie widzi takiej możliwości z
prawosławnymi, tyle samo z protestantami, a co drugi z
mośkami i wyznawcami islamu.
Wygrana w totolotka, spadek po cioci z Ameryki – co
Polak zrobi z taką furą keszu? Postawi wódkę ludziom z
dzielnicy, wynajmie piętro w "Marriotcie", weźmie
najlepsze dziwki, pojedzie w podróż dookoła świata?
Gówno. Polak kupi mieszkanie (88 proc.), później
telewizor i odkurzacz (83 proc.), buty, majtki i
skarpetki (77 proc.). Zacznie leczyć żylaki oraz
prostatę (73 proc.). Na resztę forsy nawet pomysłu nie
ma.
Kochamy demokrację, ale nie bezwarunkowo. 64 proc. jest
z niej niezadowolonych. Jesteśmy przekonani, że nie mamy
wpływu na to, co się dzieje w kraju (55 proc.), że nie
przestrzega się prawa (56 proc.). Za zjawisko
nienormalne w ustroju demokratycznym co czwarty Polak
uważa spory między partiami, 35 proc. spory między
rządem, parlamentem i prezydentem, 32 proc. długotrwałe
dyskusje w parlamencie. Co drugi – słuchaj Europo! – za
nienormalne uważa pojawianie się sprzecznych ze sobą
opinii w prasie, radiu i telewizji.
Ponoć bardzo pchamy się do Europy. Ale jakoś nie czujemy
do niej większych sentymentów. Okazuje się, że
zdecydowana większość czuje się bardziej związana ze
swoją wiochą, blokiem czy podwórkiem. Tylko 2 proc.
uważa się za Europejczyków. Jedna trzecia nie wie, gdzie
przebiega jej wschodnia granica. Powaga! Prawie
identyczna grupa jest zdania, że wzdłuż Bugu, 20 proc.,
że wzdłuż Odry i Nysy, 19 proc., że wzdłuż Uralu, a 3
proc. da sobie ogolić na sucho krocze przysięgając, że
przez stepy ukraińskie.
Czego chcemy od swojego państwa? Zapewnienia minimalnych
zarobków, renty lub emerytury (97 proc.), bezpłatnej
opieki lekarskiej (94 proc.), mieszkania (89 proc.),
stałej pracy (85 proc.), dobrobytu (55 proc.). Czyli od
kapitalizmu chcemy socjalizmu. W zamian oferujemy
ochronę dobrego imienia przed obcymi (95 proc.),
uczestnictwo w wyborach (87 proc.) oraz donosicielstwo
na tych, którzy nie płacą podatków (34 proc.). Domagamy
się też wprowadzenia kary śmierci (77 proc.),
zaostrzenia prawa (63 proc.) i surowych wyroków (91
proc.).
* * *
Tak by to z grubsza wyglądało. Mamy jeszcze wiele innych
upodobań i nawyków. Ale o tym się przekonacie, Szanowni
Europejczycy, Panie Verheugen, gdy już będziemy w tej
waszej Unii. Wtedy, kurwa, wam pokażemy.
Wykorzystano badania CBOS z lat 2000–2002.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nie róbcie cudzego
Jak Wojtek M. pokonał Wojtka J.
Kto obalił komunę? Dotychczas – w zależności od opcji –
można było wybierać między "Solidarnością", Wałęsą
indywidualnie, Michnikiem z Kuroniem, Reaganem,
Gorbaczowem, niewydolnością gospodarczą i Jaruzelskim z
Kiszczakiem. Teraz doszła jeszcze jedna opcja: Wojciech
Młynarski. Nie wiem, czy ukazanie absurdu poprzedniego
ustroju w jego śpiewanych felietonach i piosenkach – nie
przyczyniło się do upadku tego ustroju co najmniej na
równi z działalnością najodważniejszych bohaterów
opozycji... – zwierza się w panegiryku na część jubilata
scenarzystka i reżyserka rocznicowego przedstawienia
Młynarskiego, Magda Umer.
Przedstawienie – trzeba to przyznać – wiekopomne.
Sześciu wybitnych aktorów i jedna taka sobie aktorka
śpiewają piosenki Młynarskiego. Piosenki, owszem,
całkiem ładne – te stare i niepolityczne, takie więcej
liryczne. Czemu nie – niech sobie śpiewają. Zanim
Młynarski obalił komunę, napisał kilka ładnych rzeczy, a
czterdzieści lat to szmat czasu i można by nawet uczcić
jubilata, niech mu będzie. Ale ambicje artystyczne Magdy
Umer ubierają ów koncercik w ramy spektaklu, który – jak
sama powiedziała – mógłby zrealizować tylko hollywoodzki
producent. Na osobiste życzenia artystki znalazł się
hollywoodzki producent nazwiskiem Borkowski Wojciech i
projekt doczekał się realizacji.
Pomysł łączy w sobie dwie najbardziej pożądane w teatrze
cechy: jest minoderyjny i infantylny zarazem. Pięciu
smutnych facetów o bardzo frustrujących nazwiskach
poddaje się terapii śpiewem, a śpiewać mają piosenki
"ulubionego autora sił wyższych Wojciecha Młynarskiego"
i w ten sposób, zwierzając się śpiewająco złotej rybce,
podnoszą swe morale i samoocenę takoż, aż w końcu
wszystkich rozpiera radość życia. Po jaką cholerę
wielbiciele twórczości Młynarskiego narażeni są na
wysłuchiwanie głupawych dialogów autorstwa Magdy Umer,
dokładnie nie wiadomo, skoro zapłaciliby tyle samo za
bilety na zwykły koncert. Jedyny wniosek, który z tego
spektaklu wypływa, jest taki, iż Magda Umer – wbrew
swojemu przekonaniu – zdecydowanie nie jest Jeremim
Przyborą. Lekkie i niewymuszone dialogi w jej wykonaniu
mają tyle wdzięku, co gacie hutnika po nocnej zmianie.
Przez te 40 lat żyliśmy wszyscy w chorej epoce i co
wrażliwsi zarazili się od niej poczuciem zatrzaśnięcia w
jakiejś pułapce, poczuciem bezsiły, beznadziei,
bezradności, bezsensu
– odnotowuje we wstępie do programu artystka. Szkoda, że
ona też – zamiast rozwijać swe twórcze skrzydła – nie
zapadła na komunistyczne poczucie bezsiły. Niestety, nie
należała do wrażliwszych.
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Prezes wszystkich prawników cd.
W "NIE", w numerze 11 (650) z datą 13 marca 2003 r.
ukazał się artykuł zatytułowany "Prezes wszystkich
prawników" zawierający stwierdzenia wymagające
wyjaśnienia lub sprostowania, a niektóre, o charakterze
pomówień ze względu na ich pejoratywny sens, interwencji
prawa chroniącego dobra osobiste. Do takich należy
zdanie początkowe artykułu szczególnie wyeksponowane o
treści: "Opowiemy o sędzi, który będąc arbitrem
interesów sam jest w nich unurzany". Zapowiada ono
rzekome fakty potwierdzające treść, a są to informacje
nieprawdziwe, które niżej prostuje. W tym kontekście
jest to pomówienie, które wymaga zadośćuczynienia, czego
będę dochodził na drodze sądowej. W innych przypadkach
"NIE" odgrzewa wielokrotnie już prostowane przeinaczenia
faktów, przedstawiając je w aurze rzekomej tajemniczości
i podejrzliwości.
Wyjaśnienie pierwszego faktu wynika ze stwierdzenia:
"Nasze wątpliwości wzbudzał fakt, że sędzia Czajka
pełnił w tej uczelni (EWSPiA – dop. mój) zaszczytną
funkcję kanclerza...". Wyjaśniam, po raz kolejny:
pełnię, na pewno zaszczytną funkcję kanclerza powierzoną
mi przez Senat wymienionej uczelni, ale honorowo, co
"NIE" pominęło, przeinaczając fakt. Żądam jego
sprostowania.
"NIE" pisze: "Ostatnio wpadliśmy na trop jeszcze jednej
spóły, w której Zrzeszenie Prawników Polskich zbiorowo,
a sędzia Czajka personalnie, miało sporo do powiedzenia
– chodzi o Centrum Informacji Prawno-Finansowej spółka z
o.o. Z dokumentów, które posiadamy, wynika, że 30 maja
1996 r. na liście wspólników Centrum Informacji
figurowali Dariusz Czajka, działający w imieniu Oddziału
w Warszawie Zrzeszenia Prawników Polskich..." I jaka to
sensacja? Wystarczy zajrzeć do kodeksu handlowego oraz
statutu Oddziału w Warszawie ZPP, który ma osobowość
prawną, by stwierdzić, że jego udział w wymienionej
spółce, powstałej z mocy prawa handlowego, jest
całkowicie legalny. Nieprawdą jest natomiast, że jestem
wspólnikiem tej spółki. Nie mam w niej żadnych udziałów.
Dalej "NIE" informuje, że z rachunku bankowego Centrum
Informacji została przelana suma 135 tys. zł z tytułu
"Umowa Dariusz Czajka Osiedle Nowa Iwiczna. Dom nr 4".
Wyjaśniam, że chodzi o budowany przeze mnie segment
mieszkalny. Redakcja "NIE" podając fakt wpłaty podanej
wyżej kwoty, nie poinformowała, że była to pożyczka,
którą spłaciłem po pięciu miesiącach ze środków
pochodzących ze sprzedaży własnościowego mieszkania
spółdzielczego. Wymieniona w artykule kwota ok. 30 tys.
przelana rok wcześniej na ten sam cel z rachunku
Oddziału w Warszawie ZPP była również pożyczką, którą
spłaciłem.
Wymienione w artykule honorarium autorskie przelane na
to samo konto pochodziło z wydanych w Centrum
Informacji, które jest wydawnictwem książkowym, pięciu
moich książek o tematyce prawniczej.
dr Dariusz Czajka
Pisma Pana Sędziego nie traktujemy jako sprostowania,
bowiem polemizując z artykułem nie prostuje żadnych
podanych w nim faktów. Najbardziej dotknęło go zdanie:
"Opowiemy o sędzi, który będąc arbitrem interesów sam
jest w nich unurzany".
Panie Sędzio
1. Czyżby nie wiedział Pan, że Pana nazwisko figuruje na
liście wspólników Spółki Centrum Informacji
Prawno-Finansowej spółki z o.o. jako osoby działającej w
imieniu warszawskiego oddziału Zrzeszenia Prawników
Polskich. Lista została sporządzona 30 maja 1996 r.,
znajduje się na niej Pana podpis – dysponujemy stosowną
kopią tego dokumentu. Spółka prowadziła i prowadzi
działalność gospodarczą – to fakt.
2. Przyznaje Pan, że pełni zaszczytną funkcję kanclerza
w Europejskiej Wyższej Szkole Prawa i Administracji.
Szkoła pobiera czesne od swoich studentów, zaciąga
kredyty – w rozumieniu prawa prowadzi więc działalność
gospodarczą. Mamy zatem przynajmniej dwa fakty
potwierdzające Pana udział w przedsięwzięciach o
charakterze gospodarczym. Słowo "unurzany" odpowiada
prawdzie, która naszym zdaniem jest bezbarwna.
3. Stwierdza Pan, że funkcję kanclerza EWSPiA pełni
honorowo. Nie pisaliśmy nic na temat Pańskiego
ewentualnego wynagrodzenia z tego tytułu. Do Sądu
Apelacyjnego w Warszawie wpłynął wniosek od zastępcy
rzecznika dyscyplinarnego Sądu Okręgowego w Warszawie o
rozpoznanie zarzutu, że w sposób rażący naruszył Pan
przepis art. 86 § 2 prawa o ustroju sądów powszechnych w
ten sposób, że z dniem 1 stycznia 2001 r podjął się Pan
pełnienia funkcji kanclerza Europejskiej Wyższej Szkoły
Prawa i Administracji w Warszawie, którą pełni Pan
nadal. A zatem, nie tylko my mamy wątpliwości, co do
zgodności z prawem Pańskich poczynań.
4. Nie twierdziliśmy, że udział warszawskiego oddziału
Zrzeszenia Prawników Polskich w spółce Centrum
Informacji Prawno-Finansowej był nielegalny z punktu
widzenia prawa. Nasze wątpliwości budził jedynie Pana
udział w tym przedsięwzięciu. Ustawa prawo o ustroju
sądów powszechnych w art. 86 § 3 pkt 5 wyraźnie
stwierdza, że "sędzia nie może prowadzić działalności
gospodarczej na własny rachunek, lub wspólnie z innymi
osobami, a także zarządzać taką działalnością lub być
przedstawicielem bądź pełnomocnikiem w prowadzeniu
takiej działalności". Tymczasem Pan jako osoba
działająca w imieniu ZPP Oddział w Warszawie
uczestniczył w czynnościach prawnych związanych z
działalnością Centrum Informacji Prawno-Finansowej
spółka z o.o., co potwierdzają dokumenty. Gdyby okazało
się, że Pańska obecność w spółce Centrum Informacji
Prawno-Finansowej jako osoby działającej w imieniu
Oddziału w Warszawie Zrzeszenia Prawników Polskich jest
zgodna z prawem, otworzyłoby to ciekawe perspektywy dla
innych sędziów zainteresowanych działalnością biznesową.
5. Mija się Pan z prawdą twierdząc, że napisaliśmy, iż
jest Pan "wspólnikiem" spółki Centrum Informacji
Prawno-Finansowej. Precyzyjnie zacytowaliśmy fragment
listy wspólników. Występuje Pan na niej jako "działający
w imieniu Oddziału w Warszawie Zrzeszenia Prawników
Polskich".
6. Co się tyczy przelewów bankowych związanych z Pana
domem, to z dokumentów, które posiadamy, wynika, że
miały one miejsce – a Pan tego także nie neguje.
Interesujący wydał nam się fakt, że na poleceniu
przelewu 135 tys. zł z dnia 15.04.1998 r., dokonanego z
konta spółki Centrum Informacji Prawno-Finansowej w IV
Oddziale Banku Gdańskiego w miejscu, w którym znajduje
się pieczęć zleceniodawcy i podpis, figuruje Pana
podpis. Wnioskujemy, że Pana podpis figurował w księdze
wzorów podpisów banku, a więc musiał mieć Pan prawo
dokonywania operacji na rachunku spółki. Takie prawo
mają zazwyczaj członkowie zarządu, główni księgowi lub
pełnomocnicy. Czy była to pożyczka? Nie to było dla nas
istotne. Był to kolejny dowód pośrednio potwierdzający
Pana uczestnictwo w działalności o charakterze
gospodarczym. Osoba, która ma prawo dokonywania
przelewów bankowych z rachunku spółki prowadzącej
działalność gospodarczą i ich dokonuje, nie może
tłumaczyć, że nie uczestniczy w interesach.
Podobnie rzecz się ma z poleceniem przelewu 30 tys. zł z
rachunku Oddziału Zrzeszenia Prawników Polskich w
Warszawie. Na tym dokumencie także widnieje Pański
podpis.
Czy podejmując się roli osoby działającej w imieniu
Oddziału w Warszawie Zrzeszenia Prawników Polskich w
spółce z o.o. i funkcji kanclerza EWSPiA nie naruszał
Pan ustawy prawo o ustroju sądów powszechnych?
W Pana piśmie znaleźliśmy tylko jedno zdanie, w którym
użył Pan stwierdzenia "Nieprawdą jest, że jestem
wspólnikiem tej (Centrum Informacji Prawno-Finansowej)
spółki." Prosimy, zatem o wskazanie, w którym miejscu
napisaliśmy, że posiada Pan udziały tej spółki.
W swym "sprostowaniu" potwierdził Pan wszystkie
najistotniejsze podane przez nas fakty opatrując je
jedynie dodatkowymi wyjaśnieniami i własnym komentarzem.
W związku z artykułem "Prezes wszystkich
prawników" ("NIE" z 13.03.2003 r.) wyjaśniam, co
następuje:
Faktem jest, że w EWSPiA tak jak i w innych
szkołach pracują sędziowie sądów warszawskich.
Wszystkie te osoby podejmując dodatkowe
zatrudnienie działały i działają zgodnie z prawem.
Wynagrodzenie otrzymują za rzeczywiście wykonaną
pracę a nie za fakt figurowania na listach płac.
Pracę tę wykonują w sposób, który nie koliduje z
ich obowiązkami sędziów. Brak jest podstaw do
sugerowania, że jest w tym coś niewłaściwego. Nie
jest prawdą, że w odniesieniu do publikacji
prasowych dotyczących osoby
pana sędziego Dariusza Czajki, środowisko
zachowało "wyniosłe milczenie", bo były one
inspiracją do wszczęcia postępowania
wyjaśniającego. W chwili obecnej toczy się jedno
postępowanie dyscyplinarne związane z pełnieniem
przez p. sędziego funkcji kanclerza. Również
kwestie poruszone w omawianym artykule są
przedmiotem zainteresowania kierownictwa Sądu
Okręgowego. Odnosząc się do problemu kontroli
pracy sędziów wydziałów gospodarczych sądów
warszawskich informuję, że kontrola taka jest
okresowo prowadzona tak jak i w stosunku do
sędziów innych pionów. Postulowanie przez autorkę
artykułu możliwości przeprowadzenia swoistej
kontroli spraw upadłościowych przez dziennikarzy
dowodzi, że jest ona zdania, iż doprowadzi to do
wykrycia jakichś nieprawidłowości ukrywanych przez
sędziów, co nie jest przecież prawdą. Wydział
Upadłościowy, któremu przewodniczył sędzia D.
Czajka był w latach 1997–2002 kontrolowany sześć
razy, w tym dwukrotnie z ramienia Ministerstwa
Sprawiedliwości – ostatnio w grudniu 2002 r.
Przedmiotem kontroli było badanie m.in. tak
głośnych i ważnych spraw jak upadłość Elemisu,
Zakładów Kasprzaka, Róży Luksemburg, Eko-Mysiadło,
Cliffa.
Na koniec wyjaśnić trzeba, że postanowienia o
upadłości wydawane są zawsze w składzie 3 sędziów
zawodowych, że od postanowień tych służy
zażalenie, a także kasacja. W sprawie upadłości
Cliffa kasacja została złożona lecz wynik jej nie
jest jeszcze znany, w przeciwieństwie do
opisywanej sprawy Eko-Mysiadła, w której kasacja
nie została przyjęta do rozpoznania przez Sąd
Najwyższy w styczniu 2003 r. Postanowienie
o upadłości jest w tej sprawie prawomocne tak jak
i wszystkie postanowienia wydane przez sędziego
komisarza.
s. Irena Kudiura
rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Warszawie ds.
cywilnych
Autor : Redakcja
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
My Europejczycy
Studio niemieckiej telewizji WDR. Program Euroforum
2002. Goście programu: Komisarz Unii Günter Verheugen,
Przewodniczący Komisji Zagranicznej Parlamentu
Europejskiego Elmar Brock, Józef Oleksy i jego
odpowiednik ze Słowacji – nazwiska nie spamiętałem.
Rozmowa toczy się spokojnie (...) Pytania dotyczą
zbliżającego się szczytu UE w Kopenhadze. W którymś
kolejnym pytaniu moderatorka docieka stanowiska nowo
wstępujących w sprawie Turcji. Oleksy ze sprawnością
wyniesioną z niejednej politycznej potyczki zbywa sprawę
ogólnikami. Odetchnąłem. W Unii sprawę Turcji omawia się
bardzo ostrożnie, wielu się na niej potknęło.
Program dobiega końca, ale naszego Józia podkusiło –
wygłasza mentorskim tonem, że "jeżeli chodzi o oddalenie
w czasie wstąpienia Turcji, to jest oczywiste, że Turcja
odstaje cywilizacyjnie od Europy, nie posiada tych
samych fundamentów co kraje europejskie, a to wspólnej
tradycji chrześcijańskiej i regulacji prawnych w oparciu
o prawo rzymskie".
Po tym wielce wydumanym stwierdzeniu przeprosił
uczestników i widzów programu, że spieszy się na
samolot, i wyszedł. Szkoda, że nie widział, jaka
atmosfera zapanowała w studiu (...) Pierwsze pytanie
padło od dziennikarzy – o co chodzi z tymi fundamentami,
bo to mogło znaczyć, że Unii grozi fundamentalizm
chrześcijański. Günter Verheugen wydymał z niesmakiem
swe mięsiste wargi. Funkcję adwokata Oleksego wziął na
siebie Elmar Brock rozwadniając jego wypowiedź.
Na szczęście czas programu się skończył. Pozostał smród
prowincjonalnego myślenia, że Polska jest w Europie
oczekiwana jako nosicielka chrześcijańskiej tradycji.
Nic błędniejszego. Polskę się przyjmie, ponieważ
wykonała większość zaleceń dostosowawczych. Resztę jakoś
się dopchnie. Turcja musi poczekać – jej demokracja
parlamentarna jest jeszcze bardzo niespójna. Naciski
amerykańskie sprawiają, że kandydaturę Turcji bierze się
pod uwagę, ale kraj ten musi jeszcze intensywnie
popracować nad poprawą swojego wizerunku w Europie
zepsutego przez użycie przez Turków broni chemicznej
przeciw Kurdom. O słabości tureckiego systemu
politycznego niech świadczy także to, że armia tego
kraju stoi na straży laickości państwa i jego
najwyższych organów.
Wracając na nasze podwórko. Polskim politykom do
rozszerzania horyzontów nie mogą wystarczać słowa
rzymskiego proboszcza, że Europa czeka na chrześcijańską
(czytaj katolicką) Polskę. Opowiadając się za UE papież
kalkuluje przede wszystkim korzyści dla Kościoła
katolickiego. To mianowicie, że zdrowy duch polskiego
katolicyzmu dokona cudu, zawróci te błądzące po
Internecie, bardzo już laickie społeczności na jedynie
słuszną drogę. Turcy, jak się wydaje, nie nawrócą się.
Piszę wiedziony troską o losy polskiej lewicy żrącej się
między sobą, tracącej ludzi i kompromitującej się
przymilaniem czarnym. Po Oleksym widać, jak będąc
katolikiem trudno jest być nowoczesnym.
Marek Georg, Westerwald
"Gruszka z rozporkiem"
W nawiązaniu do artykułu w "NIE" nr 49 pragnę nadmienić,
iż pan poseł Gruszka ma w swym środowisku lokalnym sporo
nieżyczliwych osób usiłujących go zdyskredytować. Nie
jest to zresztą rzadki przypadek, że osoby, które się
określonej grupie nie podobają, mimo aktywnej
działalności są usuwane. Nie mam tu na myśli sprawy p.
Zuzanny Dziży, tak głośnej w Bydgoszczy, chociaż i ona
nasuwa mnóstwo zastrzeżeń. Jeżeli w biurze SLD miała
miejsce bójka, to dlaczego konsekwencji nie poniosła
druga osoba w niej uczestnicząca? W lokalnej prasie nie
było o tym żadnej wzmianki – uwagę skupiono na sankcjach
wobec p. Zuzanny.
Nie wierzę także w opowieść o katowickiej przygodzie
pana posła. Pan poseł Gruszka cieszy się ogólnie
zaufaniem, gdyż jest człowiekiem życzliwym dla ludzi,
wczuwa się w nasze problemy i na miarę możliwości służy
zainteresowanym pomocą.
Absolutnie też nie przekonuje mnie zarzut o winie posła
w porażce poniesionej przez SLD w kampanii wyborczej.
Przegrała sama formacja na skutek niezadowolenia
społecznego z sytuacji społeczno-gospodarczej, a
przegrana byłego prezydenta miasta wynikła z
uzasadnionych zastrzeżeń do byłej władzy miejskiej.
Urszula Barodzka, Bydgoszcz
IPN – Narodowi
IPN bada sprawę zabójstw księży Popiełuszki,
Niedzielaka, Suchowolca i Zycha. IPN bada sprawę
"więzienia Kardynała Stefana Wyszyńskiego". (Choć
napisano na ten temat już kilka książek, wiele rozpraw
naukowych, opublikowano setki artykułów w prasie,
reportaży w radiu i TV, nakręcono filmy dokumentalne, a
nawet film fabularny. Naród podobno wciąż pragnie
dowiedzieć się, jak było naprawdę).
Pamięć Narodu sięga jednak dalej. Może by tak Instytut
zajął się niewyjaśnionym do końca zabójstwem biskupa
krakowskiego Stanisława ze Szczepanowa w roku 1087? Tym
bardziej że śp. Stanisław jest od roku 1253, więc od 749
lat świętym, a Kardynał W. jeszcze nie. W sprawach
zabójstw księży nie powinno być żadnych ograniczeń
czasowych prowadzących do przedawnienia.
A. K., Katowice
(e-mail do wiadomości redakcji)
Cepeliada w Monaco
Oglądałem spoty reklamowe Wrocławia tak entuzjastycznie
puszczane w czasie walki o Expo. Cepeliada po polsku z
elementami Bóg, Honor i Ojczyzna (...). Dzięki koledze z
Niemiec obejrzałem pełne reklamówki pozostałych
konkurentów i powiem wam jedno. Kocham to miasto i jest
w sercu moim Wrocław na stałe i będzie do końca, bez
względu na Expo czy jego brak. To jednak, co zobaczyłem
w wykonaniu Szanghaju, zwaliło mnie z nóg. Ślepy
siedzący tyłem do telebimu oddałby głos na Szanghaj za
samą zajawkę nakręconą w realu – tak profesjonalnie
zrobioną, z wykorzystaniem zarówno nowoczesnych technik,
jak i tradycji. Pełen profesjonalizm, medialna erudycja
i przygotowanie na top. Obrażanie się Seweryna na
decyzję i twierdzenie, że to obraza dla całego świata,
można pokazywać na scenie w sztuce. To, co pokazał
Wrocław, w porównaniu z Szanghajem obliguje mnie do
stwierdzenia, że 2 głosy, które otrzymała stolica
Dolnego Śląska, to co najmniej o jeden głos za dużo. Nie
mam skali, którą mógłbym się posłużyć, by oddać
cepelidę, jaką odwaliliśmy z Expo.
Tomasz
(e-mail do wiadomości redakcji)
Równo wg Łapińskiego
Jestem lekarką ze Śląska, której przyszło renegocjować
kontrakty ze Śląską Regionalną Kasą Chorych. Choć tak
naprawdę mamy do czynienia z zawiadomieniem o zmianie
stawek za usługę. A te zostały obniżone od 20 do 35
proc. w zależności od specjalizacji. Pociąga to za sobą
drastyczne obniżenie poziomu świadczonej usługi,
wykluczając jednocześnie możliwość przeprowadzenia
diagnostyki i badań kontrolnych u pacjenta. Podam kilka
przykładów stawek za tę samą usługę w ramach tej samej
specjalizacji wypłacaną przez Mazowiecką Regionalną Kasę
Chorych (M) i proponowane stawki w Śląskiej Regionalnej
Kasie Chorych (Ś):
Poradnia Chirurgii Ogólnej
M – 30,00 zł; Ś – 15,00 zł
Poradnia Okulistyczna
M – 25,00 zł; Ś – 12,00 zł
Poradnia Ginekologiczno-Położnicza
M – 30,00 zł; Ś – 16,00 zł
Poradnia Zdrowia Psychicznego
M – 25,79 zł; Ś – 17,60 zł
Poradnia Otolaryngologiczna
M – 23,00 zł; Ś – 12,80 zł
Piszę o tym licząc na to, iż zdementujecie wypowiedzi p.
ministra Łapińskiego o równym dostępie wszystkich
Polaków do usług medycznych.
Bezradna lekarka
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
NIEubrudzeni
Jestem "świeżo" po lekturze wywiadu Torańska–Urban, a
zwłaszcza tzw. opinii-komentarzy wyrażonych na forum pod
artykułem. Sam wywiad: po prostu nudy... Ale dyskusja,
jaką wywołał – pierwsza klasa. Urban został nazwany
diabłem, prorokiem, szmaciarzem, głupkiem, chorym
stworzeniem, psychopatą, wynaturzeniem, obrzydlistwem
pociągającym dla mas (to chyba o czytelnikach "NIE"),
menelem, dresiarzem, polskim Larrym Flintem, kurwą,
skurwysynem itd., itp. Bardzo budująca lektura.
Zwłaszcza że w przeważającej części pisana przez kwiat
polskiej inteligencji, zapalczywych fanów bełkotu
"Wybiórczej", którzy podkreślają swoje obrzydzenie dla
plugastw pisanych w "NIE" i deklarują, że nigdy do
rączki nie wezmą tego szmatławca, w którym tylko same
chuje, kurwy i inne świństwa przeciwne zasadom naszego
bogobojczyźnianego języka. Bez komentarza...
Agnieszka
(e-mail do wiadomości redakcji)
Styl brukowy
Jestem posiadaczem Encyklopedii Polski (red. nacz. R.
Marcinek, Wydawnictwo Ryszarda Kluczyńskiego 1996).
Książka taka teoretycznie powinna być dobrym źródłem
wiedzy o naszym kraju. Jednak zamiast obiektywnego
przedstawienia Polski i jej historii znalazłem w niej
np. takie to stwierdzenie: Jerzy Urban założył
"brukowo-nihilistyczny tygodnik NIE".
Uważam, że takie szkalowanie jest niedopuszczalne, a już
na pewno nie powinno mieć miejsca w publikacji
pretendującej do miana encyklopedii.
T.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Pasożyty
"Gazeta Wybiórcza" zabiła na alarm – kolejna afera w
SLD! Poseł namawiał barmankę do seksu oralnego! Nie
zauważyła tylko drobiazgu – ten temat został przez "NIE"
poruszony tydzień temu. Podobne refleksje nasuwają mi
się, gdy patrzę na to, co wyrabia się teraz z tatkiem
Rydzykiem. Dopóki TVP nie nadała filmu o Rydzyku,
panowała cisza w mediach, pomimo tego że "NIE" od dawna
trąbiło o przekrętach wielebnego. Wszyscy uważają
dziennik cotygodniowy za brukowiec. Ale ja tak nie
uważam. Mam nadzieję, że redakcja nadal będzie wytrwale
tropiła wszelkie afery, a najbardziej te, w które
zamieszani są kuriewni i cały czarny światek. Mam też
nadzieję, że znajdzie się wreszcie odważny dziennikarz i
powie wprost, że takie a takie rewelacje opublikował
jako pierwszy tygodnik "NIE".
Michał Szklarczyk
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Nastukać plebanowi
W Zwierniku koło Pilzna kilkudziesięciu mieszkańców wsi
obrzuciło plebanię petardami. Ludzie wdarli się do
budynku po drabinie, wybili szyby i siłą wyciągnęli
emerytowanego proboszcza na zewnątrz. Tak zmusili go do
oddania kluczy od plebanii. Konflikt trwa we wsi od
wielu tygodni. W parafii jest dwóch księży. Mieszkańcy
podzielili się na zwolenników i przeciwników. Jedni wolą
starego, inni młodego proboszcza. W Zwierniku jest zatem
wesoło. Niedawno kilku facetów wpadło do zakrystii
kościelnej i spuścili łomot młodemu księdzu. Zabrali mu
klucze od tabernakulum. Byli to zwolennicy starego
klechy. Stary proboszcz, którego biskup pogonił na
emeryturę i wskazał mu mieszkanko u księży emerytów w
Tarnowie, trafił na razie do szpitala. Sprawę badają
gliniarze. Jeśli chodzi o wpierdol – jest jeden do
jednego.
Odmówić proboszczowi
52-letni ksiądz Jerzy U., proboszcz jednej z parafii
powiatu sławieńskiego, został aresztowany pod zarzutem
molestowania seksualnego 12-letniego chłopca. Czynów
lubieżnych dokonywał na terenie plebanii. Plebanię
przeszukano. Obok brewiarzy, biblii, żywotów świętych,
modlitewników, różańców, krucyfiksów i dewocjonaliów
znaleziono 13 filmów DVD, kasetę wideo i pisma –
wszystko pornograficzne. Na trop księdza wpadli
dziennikarze, których zaciekawiły informacje, że chłopcy
kategorycznie odmawiają służenia do mszy.
Nie chcieć księdza
W parafii Szczepki koło Nowinki parafianie wznieśli bunt
przeciwko proboszczowi Kazimierzowi Ż. Twierdzą, że
ksiądz jest mściwy, pazerny, a zamiast kazań wygłasza
oskarżenia pod ich adresem. Niektórzy przestali chodzić
do kościoła, inni wolą dojeżdżać do kościoła do
Augustowa. Petycję do biskupa ełckiego z żądaniem
odwołania proboszcza podpisało już 500 osób. Ksiądz Ż.
ma także przechlapane u miejscowej Samoobrony. W czasie
jednego z kazań nazwał bowiem podobno działaczy tego
ugrupowania gnojarzami.
Samoobrona zapowiedziała interwencję u biskupa.
Siedmiu wspaniałych
W Szczecinie, specjalnie dla księży, zorganizowano
konferencję „Kościół i Europa. Integracja europejska a
sytuacja Polski, Polaków i Kościoła”.
Stawiło się na nią 7 duchownych, w tym biskup Marian
Kruszyłowicz. Organizatorzy – Polskie Stowarzyszenie
Promocji i Rozwoju – twierdzą, że zaproszenia wysłali do
300 duchownych. Otrzymali ponoć kilkadziesiąt
potwierdzeń obecności. Trudno chyba o bardziej wymowny
wyraz prawdziwego stosunku kleru do integracji
europejskiej.
Nawrócony pedofil
Urzędnik z Suwałk – działacz Akcji Katolickiej skazany w
pobliskim Augustowie na dwa lata więzienia za
molestowanie dziewięcioletnich dziewczynek – nie pójdzie
siedzieć. Sąd Okręgowy w Suwałkach uznał bowiem jego
apelację i zawiesił wykonanie kary na 5 lat. Sąd uznał,
że mężczyzna, który zadeklarował, iż rozpoczął leczenie,
nie zagraża już porządkowi publicznemu ani dziewczęcej
czci.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy
lokalnej.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Nasz Dziennik"
20 sierpnia
"Niemieccy ludobójcy, korzystając ze zbrodniczych,
rasistowskich pseudouzasadnień hitlerowskiego
ustawodawstwa odmawiającego człowieczeństwa Żydom,
Polakom, Romom, Rosjanom, masowo wykorzystywali cyklon B
produkcji IG Farbenindustrie do realizacji swych
ludobójczych planów. Aktualnie w wielu krajach świata
wykorzystuje się pigułkę RU-486 produkcji firmy Höchst –
firmy powstałej z przekształceń zbrodniczej firmy IG
Farbenindustrie – do masowego zabijania ludzi przed
narodzeniem – poczętych dzieci. (...) nigdy więcej
jakichkolwiek rasistowskich zamachów na życie ludzkie,
nigdy więcej w Polsce, ani w jakimkolwiek innym kraju,
ludobójczych produktów firmy IG Farbenindustrie i jej
zbrodniczych kontynuatorów".
"Apel" (pod nim 10 podpisów)
21 sierpnia
"Władze Łodzi miękną, postawiły się poza obiektywną
moralnością i umyły ręce. Zachowały się jak szatan w
raju: sami wybierajcie! Wola większości, a nie
obiektywne normy, zadecyduje, czy parada techno ma się
odbyć na ulicach miasta. W dodatku dano głos
nieuformowanym małolatom, których władze powinny swym
autorytetem prowadzić, wspomagając jednocześnie rodziców
w tych trudnych czasach moralnego chaosu i pomieszania
pojęć. Odbywa się więc na naszych oczach kolejna lekcja
demoralizacji i relatywizmu – w umysłach młodych
zakwitnie zasada: wszystko można przegłosować".
Danuta Lewandowicz,
"Cała władza w ręce młodych!"
"Nie ma pieniędzy na ratowanie życia pacjentów, na
leczenie siebie i swoich dzieci, bankrutują szpitale.
Tymczasem proponuje się wprowadzenie na listę leków
refundowanych środków, które nie są lekami, bo
przypominam, że ciąża nie jest chorobą. To jest chyba
jakieś szaleństwo!".
Komentarz Ewy Kowalewskiej
(Forum Kobiet Polskich)
"Głos"
23 sierpnia
"(...) prawo chroniące życie dobrze służy dziecku, jego
matce, rodzinie i całemu społeczeństwu. O jego zmianie
można mówić jedynie w kontekście jego »uszczelnienia«,
tzn. rozszerzenia prawnej ochrony życia na wszystkie
dzieci poczęte (...). Mam tu na myśli dzieci dotknięte
chorobą i dzieci poczęte w wyniku gwałtu".
dr Paweł Wosicki
(Polska Federacja Ruchów Obrony Życia), "W obronie
życia"
"Niedziela"
31 sierpnia
"Wypracowany w Polsce, uświęcony trudem i cierpieniem
pieszy ruch pielgrzymkowy nie ma odpowiednika w innych
krajach. Znakomicie wpisuje się w dzieło międzynarodowej
integracji i dziedzictwo kultury europejskiej. (...)
Warszawska Pielgrzymka urosła do rangi symbolu. Na progu
nowego tysiąclecia nadszedł czas, aby symbol ten znalazł
swój wyraz materialny w postaci Pomnika Pielgrzyma,
który będzie przesłaniem dla przyszłych pokoleń".
Maria Ławrynowicz,
"Nadszedł czas na pomnik pielgrzyma"
"Mężczyzna ze swą siłą fizyczną, instynktem walki i
zdobywania oraz większym zainteresowaniem światem
zewnętrznym wychodzi do tego świata, tam działa, tworzy,
walczy i zdobyte zasoby dostarcza rodzinie. Kobieta ze
swą uczuciowością, instynktem opiekuńczym, zmysłem
praktycznym i zrozumieniem potrzeb ludzkich ma tymi
zasobami rządzić, organizując życie rodzinne i
napełniając je uczuciowym ciepłem (...). I gdy już
wchodzimy do tej Europy, nasz polski katolicyzm powinien
opracować i zanieść tam nowy, prawdziwy feminizm, który
– zgodnie z prawem Bożym – wpatrzony byłby w kobietę,
jej naturę, działanie, powołanie i jej prawdziwe dobro,
które łączyć się będzie z pomyślnym rozwojem rodzin i
całych społeczeństw".
Kinga Wiśniewska-Roszkowska,
"Feminizm i Europa"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miasto hasa na golasa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Obwoźne sado-maso
Czujni jak czujniki cenzorzy katoliccy zakazują
telewizjom pokazywania tortur i okrucieństwa. Nawet
wobec kotków i ptaszków, które przecież na to zasługują.
Ta zgraja moralistów mniema, że telewizor stwarza
zachętę do tych rozrywek przez samo pokazanie np.
kolesia, który wyrywa włosy koleżance i skrzydełka
muszce, czy chłopa, który batoży konia i kochankę. Bo
sadyzm to smaczna pokusa dla katolickiego ludu. Nim
zapadnie noc, a z nią wolność ekranowa, nadaje się więc
filmy o czułej hodowli kretynów – czyli stworów dobrych
i wrażliwych. Lub pielęgnacji mamuś kitujących na raka.
Tak męczący dobór repertuaru wynika z nauk papieża,
który zachwala miłość do drugiego człowieka. Oczywiście,
z wyjątkiem miłości pozamałżeńskiej.
Dziadunio Karol Wojtyła nałogowo spala mnóstwo benzyny
lotniczej, żeby w różnych krajach mamrotać o miłości
bliźniego, demonstrować zaś miłość własną. Zaspokajają
ją hołdy milionów już teraz pochlebczo wyolbrzymianych
przez polską prasę.
Witając sędziwego bożka wciąż gdzieś jacyś żółci i
śniadzi klaszczą, skaczą, tańczą w telewizorze. Wkrótce
jednak ekrany TV zajmą zbliżenia polskich dziewic
zalanych łzami szczęścia poniżej blond grzywek.
Tłumy katolickich klakierów nie słuchają, co ich idol
szemrze. Nie przejmują się pomysłem miłości bliźniego,
zachętami do okazywania dobroci i współczucia. Gdyby
bowiem było inaczej, to zamiast zbierać się na placach,
robić aplauz gwiazdorowi J.P. 2, podnosić mu
samopoczucie i adrenalinę, podpisaliby jak świat długi i
szeroki list otwarty do papieża przepojony
chrześcijańskim miłosierdziem:
"Kochany staruszku! Połóż się do łóżka. Przykryj
kołderką. Poczytaj sobie Katarzynę Grocholę albo jakiś
lekki kryminał. Poćpaj kawiorku, pocmoktaj melbę, mniam,
mniam. Puść se na wideo "Dzień świra" – uśmiejesz się
zacnie. Podłub sobie w nosie albo między palcami u nóg,
co tam lubisz. Trochę drzemki, potem kaku. Nie rób z
siebie widowiska zgrozy. Trochę miłosierdzia dla osoby
ludzkiej nazwiskiem Wojtyła. I dla ubogich narodów
wydających straszną forsę na seanse dręczenia
papieża-starca. Przejazd papamobile jest dla finansów
państwa jak powódź, trzęsienie ziemi, wojna lokalna,
nalot szarańczy lub US Force.
Wyrzuć te starcze środki dopingowe, którymi Cię szpikują
jak byczków hodowanych na olimpiadę, żebyś mógł przez
godzinę ruszać nogą i mniej trząść ręką. Trują Cię
przecież okrutnie i jesteś po tym podwójny
kapeć. Nie rób widowiska z ludzkiej agonii, powściągnij
więc chętkę, żeby paść na stanowisku. Choruj z
godnością, gasnący starcze, albo kończ waść, wstydu
oszczędź.
Seriale telewizyjne typu horror robi się dziś używając
robotów, tricków, elektroniki, skanerów i kaskaderów.
Żeby zmontować spektakl grozy, nie trzeba męczeństwa
gwiazdora, udręki jego dworu, reżyserów i widzów. Karolu
Wojtyło! Twój anioł stróż w poczuciu bezradności już
dawno w łeb sobie palnął".
Znęcanie się papieża nad sobą i nad wrażliwszą częścią
publiczności TV – tą chrześcijańską, naginaną do
współczuwania – nazywane bywa bohaterstwem Jana Pawła.
Jednakże każde bohaterstwo stanowi łamanie praw
człowieka wobec siebie samego. Ktokolwiek zaś znęca się
nad sobą, tym łatwiej uczyni to innym.
Starczy upór papieża w zadawaniu sobie udręki i
czynieniu z niej widowiska pokazuje wyznawcom oraz
niepodległym magii gapiom, że człowiek żyjący publicznie
zatraca instynkt samozachowawczy i ludzkie wobec siebie
odruchy. Ambicje władcze stają się jego najsilniejszą
skłonnością.
Polityk za każdą cenę udaje wigor, żeby nie zdradzić
słabości, więc nie stracić władzy. Breżniew Watykanu
jako magik duchowy ma jednak wpływ na ludzi biorący się
z ich wiary w różne świętości. Krzepić ją może mit,
obraz na telebimie, znak umowny, np. kukła, czarny
kamień, dwa patyki na krzyż, strumień światła. Dla
wzbudzania metafizycznych emocji nie trzeba żywego trupa
obwozić po świecie, wlec po ulicach i stadionach. Chyba
że ktoś pragnie wzniecać kult masochizmu i sadyzmu,
znęcania się nad sobą i fanatyzmu.
Czyż więc wodza chrześcijan nie można potraktować po
chrześcijańsku i zamiast dostarczać podniet
jego próżności w postaci milionów wyznawców i tuzinów
kłaniających się prezydentów, jakże po ludzku
podać mu do łóżka nocniczek na Jego Świątobliwą kupkę?
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Z tysiąca i jednej parafii, czyli z Lublina
Mam dość tej bzdury w mieście, tego marazmu i upadku.
Odnawiają elewacyjki nowych banków, jak w Szwajcarii,
kurde. Bez pracy, bez komunikacji (ostatnio przestała
działać, bo lato – to ludzie nie muszą jeździć jak co
roku, a do tego obcinają po pół rozkładu wszystkim
prywaciarzom). Jak coś uchwalą, to jeszcze bardziej
ograniczają obywatelskie swobody. A najlepsze jest to,
że w nocy – na pewno w obawie, żeby Ben Laden nie
zaatakował naszych 2 wież ZUS (10-piętrowe) – gaszone
jest światło w mieście. Normalne zaciemnienie, jak za
okupacji, panie! Nawet ludzie na targu mówią, że rządzi
ksiądz, ale nie – pielgrzymka trędowatych wali do
Częstochowy i na papieża, bo to będzie cud! On tak im
powie! Buu! Aż płaczę czasami.
A reszta – te mumie i maski, które coś bredzą, waląc
dwudziesty browar.
I te dupencje przeraźliwie głupie. A 100-metrowy deptak
zapchany bazylami. I te ryjki morderców. A jest tak
zapchane, że po prostu nie ma gdzie wściubić paznokcia.
5 knajp na krzyż i starówa, na którą lepiej nie chodzić.
Parę knajp, w których siedzą sami mordercy ze starówy.
Widziałem ich w akcji, to było tornado, prawie zabili 5
koleżków. Nawet nie są wielcy, ale ta dzikość! To jest
niezłe! Potem wpadli do knajpy i napierdalali, kogo się
da. Nawet gliny przyjechały. Po 40 minutach.
Jak mieli pewność, że już po wszystkim. Ale to było
dawno, teraz jest tylko jedno wielkie ogrodzenie na
głównym placu starego miasta.
Mam ten net, cholera, i se pracy szukam, a polski iNet
na to: "Odkryj tajemnice zarobków w Internecie! Zobacz,
w których firmach zarabiają najlepsi! Wybierz
najcie-kawsze firmy, a zapewnisz sobie źródło
stałych dochodów! Informacja na stronie: http:
(********.*****.****. com. P.S. Na pewno nie znajdziesz
tu takich firm, które poza pustymi obietnicami, nic nie
mają do zaoferowania! Kontakt ******@02.pl".
I tak 250 razy liczba takich oszustów.
Trzymajcie się, kochani, jesteście jedyni!!!
I wdzięcznym za tą waszą pisaninę, która od dawna jednak
napawa mnie smuteczkiem, ale żem człek pogodnego serca,
daję sobie z tym radę do następnego numeru.
Wykop
(e-mail do wiadomości redakcji)
Szkółka parafialna
Moje obserwacje z rozpoczęcia roku szkolnego, Szkoła
Podstawowa nr 1 w Pieńsku:
rok 2000: godło – norma; krzyżyk – brak
rok 2001: godło – norma; krzyżyk – mały, z prawej
strony, poniżej godła
rok 2002: godło – norma; krzyż – rozstaw ramion większy
od godła, zawieszony na wysokości godła.
Leszek W.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Nihil novi
W 1605 r. powstał rokosz, którego głównymi przywódcami
byli: Mikołaj Zebrzydowski i Janusz Radziwiłł.
Rokoszanie złożyli 50 400 podpisów pod aktem
konfederacji, który zawierał 67 protestów. Skargi miały
jednak niewielkie znaczenie w porównaniu z ogólnym
poczuciem, które było udziałem wszystkich, że zostały
zaatakowane prastare tradycje państwa:
"Przodkowie nasi (...) wiedząc, że też ślachcicami i
pierwej niż katolikami się porodzili; wiedząc, że nie są
z pokolenia Lewi; wiedząc, że królestwo polskie nie jest
królestwem kapłańskim, lecz politycznem; wiedząc, że
królestwa i państwa tego świata gospodami są, a nie
dziedzictwem Kościoła Bożego; wiedząc, co P. Bogu, a co
ojczyźnie powinni: religii śtej z polityką nie mieszali
ani księżom i łakomstwu ich nie podlegali".
Zastanawiam się, czy "NIE" jest na tyle obiektywne, żeby
w kraju kultu Jana Pawła II wydrukować opinię części
szlachty sprzed prawie 400 lat.
Kamil Pająk
(e-mail do wiadomości redakcji)
Potęga prasy
Premier Miller pojechał bratać się z rolnikami, ogląda
pola, żniwa, za nim ciągnie tłum dziennikarzy. Wchodzi
zwiedzać chlew, staje między świniami, trzaskają
migawki, Miller zwraca się do dziennikarzy:
– Tylko żebyście znowu nie dali pod zdjęciem żadnego
głupiego podpisu jak "Miller i świnie".
– Nie, żadnego takiego nie będzie – zapewniają
dziennikarze.
Na drugi dzień Miller bierze gazetę, czyta podpis pod
zdjęciem: "Premier Miller. Drugi od lewej".
Mariusz
(e-mail do wiadomości redakcji)
NIEszkodzi
Aby zamknąć buzie polskim talibom, proponuję
umieszczenie w widocznym miejscu (podobnie, jak to
czynią producenci papierosów) ostrzeżenia o treści:
"Czytanie może spowodować obrazę uczuć religijnych!".
Irena S.
(e-mail do wiadomości redakcji)
* * *
Napiszcie artykuł, w którym zmieszacie z gównem np.
Saddama H., może Fidela lub któregoś z Chin albo Korei
Północnej, potem zawiadomcie prokuraturę, że
znieważyliście głowę obcego państwa i obserwujcie
reakcje prawicy. Czy będą oburzeni, czy nie. Jak tak, to
się z Wami zgadzają, jak nie, to że ich popierają. Będą
jaja jak berety.
Siekierator
(e-mail do wiadomości redakcji)
PS Nowy format niezbyt mi się podoba, ponieważ jest za
dużo artykułów i nie chce mi się tyle czytać, a że mnie
ciekawią, to muszę.
"Balcerowizna"
W związku z opublikowanym w tygodniku "NIE" artykułem
"Balcerowizna" ("NIE" nr 36/2002) Departament
Komunikacji Społecznej Narodowego Banku Polskiego prosi
o publikację następującego wyjaśnienia:
Zgodnie z praktyką innych banków centralnych, Narodowy
Bank Polski zleca zewnętrznym instytutom badawczym
wykonywanie analiz i opracowań na tematy związane z
działalnością NBP. W latach 2001–2002 wykonanie badań
takich zlecano Zakładowi Badań
Statystyczno-Ekonomicznych GUS i PAN, Instytutowi Pracy
i Spraw Socjalnych przy Ministerstwie Pracy, Instytutowi
Badania Opinii i Rynku Pentor, firmie Ipsos Demoskop,
Pracowni Badań Społecznych, Instytutowi Badań nad
Gospodarką Rynkową oraz Centrum Analiz
Społeczno-Gospodarczych. CASE, któremu zlecono badania,
dotyczące inflacji bazowej, niezwykle istotnej z punktu
widzenia monitorowania zjawisk inflacyjnych w Polsce,
było więc tylko jednym z wielu renomowanych instytutów
badawczych wykonujących analizy związane z zadaniami
NBP.
Marek Michalski
Zastępca dyrektora
Departamentu
Komunikacji Społecznej
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sołtys z Lublina
Dygnitarzy u nas mrowie, a każdy musi mieć swój bankiet.
14 września w Chełmie odbyły się dożynki wojewódzkie
Lubelszczyzny. Impreza z pompą, celebrowana mszą przez
generała Sławoja Leszka Głódzia, biskupa polo-wego
Wojska Polskiego. Tylko pod krzyżem, tylko pod tym
znakiem, Polska jest Polską, a Polak Polakiem – grzmiał
Flaszka w Chełmie. Nie były to jednak ostatnie dożynki w
regionie. Swój obrzęd odprawić musiał prawicowy
prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski.
W niedzielę 21 września odbyły się... dożynki miejskie.
Tak zdecydował Pruszkowski.
Wydaje się ten pomysł kuriozalny? A wcale tak nie jest.
Bo Pruszkowski licytował się z wójtami okolicznych gmin
i wyszło mu na to, że na terenie Lublina jest więcej
gospodarstw rolnych niż u kilku z nich.
– Na terenie miasta jest 2706 gospodarstw rolnych –
poinformował na konferencji prasowej prezydent
Pruszkowski. – Niektóre z nich przekraczają powierzchnią
15 hektarów.
Dalej prezydent skrupulatnie wyliczył, co się w Lublinie
uprawia i hoduje. Dziennikarzom przekazano, iż na
terenie miasta są uprawy ziemniaka, buraka cukrowego i
zbóż rozmaitych. Roślin pastewnych też dostatek. Do tego
dochodzi ponad 3 tysiące trzody chlewnej i 800 sztuk
bydła.
– Sprawność gospodarcza naszych rolników jest lepsza od
średniej krajowej – twierdzi Pruszkowski, zapewne
szczęśliwy, że ma się w końcu czym pochwalić. Ubolewał,
że w ostatnich latach miejscy rolnicy byli niedocenieni.
Teraz najlepsi z nich zostali wyróżnieni.
Impreza odbyła się w Muzeum Wsi Lubelskiej. Najpierw –
co jasne – msza prowadzona przez poprzednika
fluorescencji Życińskiego, abepe seniora Bolesława
Pylaka. Potem w rytmie marsza granego przez orkiestrę
dętą z pobliskiej kopalni Bogdanka korowód przeszedł pod
scenę (purpurata seniora powieźli dorożką). Tam
odbębniono widowisko dożynkowe pod tytułem "Bez tej
miłości można żyć".
Wystąpili też między innymi grajek Dima Chaabak,
orkiestra z technikum kolejowego i zespoły tańca – w tym
słynni "Kaniorowcy". Jak zapewnia ratusz, artyści mieli
produkować się honorowo. Były również pokazy bicia monet
i świni oraz pieczenia ziemniaków. Degustacja dla ludu.
Wstęp wolny. Piwo już od 2,5 zł. Kartofle za darmo!
Na lubelskie święto plonów przybyło wojsko w galowych
mundurach, posłanka Kruk od Kaczora, a nad wszystkim
czuwali funkcjonariusze zbrojnego ramienia prezydenta –
straży miejskiej. Nie mieli innego wyjścia, bo wielu –
mimo wolnego dnia – ściągnięto.
Nie wiadomo, ile to wszystko będzie podatników
kosztować. Podliczy się po imprezie – stwierdził
Pruszkowski.
– To jakieś horrendum – powiedział szef klubu radnych
SLD–UP Jacek Czerniak. – Miasto nie potrzebuje takiej
"promocji". Od tego typu igrzysk lepsze byłyby konkretne
działania na rzecz rozwoju gospodarczego.
Czerniak zapowiedział, że radni lewicy będą się domagać
pełnej informacji o koszcie dożynek.
Aha, o szóstej wieczorem rozpoczął się w jednej
zabytkowej chałupce prezydencki bankiecik. Nie dla
śmiertelników. Czerniaka życzliwie informuję, iż na
bankiet przybyli niektórzy radni SLD–UP, nie wiem więc,
czy oni też będą się domagać rozliczenia kosztów.
Dożynki miejskie wpiszą się na listę pomysłów ratuszowej
władzy. Jest tam już spalona szopka spod lubelskiego
magistratu i idea usypania kopca dla uczczenia
podpisania Unii Lubelskiej.
Autor : Tymoteusz Iskrzak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sadolecznictwo
Bicie, rekwirowanie pieniędzy, podawanie leków za karę.
Duchota, syf, upokorzenia. Wariaci bydłem demokratycznej
Polski.
Jest rolnikiem. Upartym jak muł Kaszubem. Ma złe
doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości. Przez lata
atakował swoich wrogów i sędziów, którzy nie dość
skutecznie ich ścigali. Teraz oskarżono jego. Sąd, na
który napisał wcześniej gromadę skarg, uznał, że musi
poddać się obserwacji psychiatrycznej.
30 kwietnia 2002 r. sędzia z Sądu Rejonowego w Kartuzach
wydał odpowiednie postanowienie. Potrzebne było jeszcze
sądowe wezwanie do stawienia się w określonym szpitalu.
Ponieważ siedział na walizce, a wezwanie nie
przychodziło, 12 sierpnia wziął los we własne ręce.
Pomorskie sądy tradycyjnie zlecają obserwację Szpitalowi
dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Starogardzie
Gdańskim, szerzej znanym jako Kocborowo.
Podjechał bryką pod szpital. "Dzień dobry, nazywam się
Marian Hinca, mam 48 lat, nerwicę, a poza tym chciałem
poddać się zaleconej przez sąd obserwacji".
Dwa albo dwadzieścia lat
Wszystko było cycuś przez dwa dni. Żadnych leków,
oddział obserwacyjny, spacery po ogrodzie, możliwość
powrotu do domu w każdym momencie. 14 sierpnia
przeniesiono Hincę na zamknięty oddział XIX
specjalizujący się w leczeniu schizofrenii i psychoz.
– Ordynator nie ukrywała, że zna sędziów z Kartuz.
Próbowała mnie złamać. Groziła: "Posiedzisz dwa albo
dwadzieścia lat. Może do końca życia". Pielęgniarze
mówili: "nie podskakuj, bo zrobimy ci wiatr koło dupy".
Podali leki, po których całą noc przesiedziałem na
kiblu. Zmuszali do brania kolejnych. O powrocie do domu
nie było mowy. Zabronili nawet wychodzić na spacery. W
pomieszczeniu było 35 stopni, przez okno lał się żar, a
ja jestem poważnie chory na serce. Tłumaczyli, że mam
przewidzenia i omamy – opowiada Hinca.
Rodzina Hincy okazała się za krótka, żeby go wydobyć ze
szpitala.
Za krótki był też Tadeusz Pepliński, sekretarz
Samoobrony w województwie pomorskim, radny powiatu
starogardzkiego. Dyrektor i ordynator zasłaniali się
decyzją sądu.
Pepliński natychmiast wysmażył więc pismo do Kartuz.
Elżbieta Drapińska, wiceprezes Sądu Rejonowego
odpowiedziała, że sąd nie wzywał Mariana Hincy do
stawienia się w szpitalu psychiatrycznym, ponieważ są
żniwa, a Hinca prowadzi gospodarstwo rolne. Zrobiła to
19 sierpnia. List z wyjaśnieniami sądu dotarł do biura
poseł Danuty Hojarskiej 23 sierpnia.
– Tego samego dnia poszedłem z nim do szpitala. Mimo
jednoznacznego kwitu dyrektor Michał Rudnik powoływał
się na ustne uzgodnienia. Ustąpił, kiedy zagroziłem
prokuratorem i awanturą w mediach – opowiada Pepliński.
W dobie telefonów komórkowych wyjaśnienie prostej
pomyłki trwało dziewięć dni. Tyle czasu rolnik był
własnością szpitala.
Trup zamiast zupy
Opowiada Marian Hinca: – Na oddziale XIX krnąbrnych
biją. Z reguły katami są lżej chorzy pacjenci, którzy
pomagają personelowi. Zbigniewa G. najpierw przywiązali
do słupa. Posiniaczyli mu całą twarz. Niedostosowanym
podają jakiś środek, który rozrywa dupę. Całe noce
siedzą na kiblu. Zakupy robi personel. Pobiera renty
osób, które są tu dłużej. Nie rozlicza się. Na piętrze
trzymają "ciężkich". Drzwi stale zamknięte, śmierdzi.
Na "dziewiętnastce" Hinca poznał Jana M., alkoholika,
który miał być poddany leczeniu w półotwartym oddziale
dla uzależnionych. Po kilku dniach przeniesiono go "na
psychozy". Nie spotkała go żadna krzywda. Pomagał w
kuchni. Dla pacjentów był guru.
Opowiada Jan M.: – Na piętrze przebywa blisko
pięćdziesięciu mężczyzn. O ósmej, tuż po śniadaniu,
zganiają ich do "krematorium". Jest to oszklone
pomieszczenie z małym okienkiem. Podczas tegorocznych
upałów panowała w nim taka temperatura, że pacjenci
czołgali się w stronę kaloryfera, bo był zimny. Duchota
i smród nie pozwalały oddychać.
Pacjenci mają prawo wrócić do łóżek dopiero po południu.
Zabiegi pielęgnacyjne wykonują "mądrzejsi" chorzy.
Za jednego papierosa myją obsrane tyłki i kible. Tych
papierosów nie funduje personel, ale nieświadomi własnej
hojności pacjenci. Pielęgniarze przywłaszczają sobie
pieniądze z rent. Mają na bombonierki i fajki, dzięki
którym przez cały miesiąc nie muszą brudzić rąk. Zwłoki
wywożone są do prosektorium tym samym wózkiem, którym
rozwozi się posiłki.
Stosunkom w Kocborowie przyglądał się niedawno "Tygodnik
Kociewski". Opublikował relację pana Jacka skazanego za
świadome zaprószenie ognia w mieszkaniu żony na leczenie
w starogardzkim szpitalu. "Tygodnik" zastrzega, że choć
opowieść mężczyzny jest przekonywująca, nie musi być
prawdziwa: Przez tydzień, nawet dwa zdarza mu się nie
widzieć lekarza, nie ma terapeuty, psychologa. (...)
Jeśli dostaniesz wyrok więzienia, to kiedyś przychodzi
taki dzień, taka godzina i idziesz do domu. W Kocborowie
siedzisz i nic nie wiesz. Nie rozmawiają z tobą, nie
tłumaczą ci, tylko faszerują. Na siłę. I siedzisz,
możesz całymi latami, nic nie wiedząc. (...) Miesiąc
temu inny pacjent z Kocborowa wyskoczył przez okno z
piątego piętra szpitala miejskiego w Starogardzie. Nie
wytrzymał. On też się dopytywał, jak długo będzie w
Kocborowie. Odpowiedzieli mu, że do końca życia.
Dobrze albo jeszcze lepiej
Dyrektor Michał Rudnik jest psychiatrą. Młody, nalana
twarz, protekcjonalny ton. Nie lubi prasy. Na pytania
odpowie, ale nie życzy sobie, żeby go cytować. Jego
zdaniem w szpitalu jest porządek. Nikt nie jest bity, bo
sensem istnienia placówki jest pomaganie chorym.
Sypialnie na "dziewiętnastce" zamyka się po śniadaniu na
klucz, ponieważ trzeba je przewietrzyć. Pacjenci leżą
pokotem na podłodze w "krematorium" nie z winy
personelu, ale z powodu własnego stanu psychicznego.
Gdyby byli zdrowi, siedzieliby na krzesłach. Nie mogą
leżeć we własnych łóżkach, ponieważ nie sposób otworzyć
przy nich okien. Wszystko dlatego, że szpital jest w
Europie. Jak wiadomo, w Europie tak samo jak w
Kocborowie jest wolność i nie ma krat. Chodzi o dobro
pacjentów, a oni są w takim stanie, że mogliby wyskoczyć
przez otwarte okna.
Jan M. i Hinca zostali przeniesieni na "ciężki" oddział,
bo nie było miejsca na innych. Hincy zakazano spacerów,
bo obserwowany powinien być w miejscu obserwowania. Nie
można obserwować kogoś, kto spaceruje, bo wtedy nie jest
to proces ciągły i przedłuża się. Szpital nie złamał
prawa przetrzymując Hincę wbrew jego woli. Działał
legalnie, z upoważnienia sądu w Kartuzach. Doktor
wzdycha, kiedy mówię, że mam kwit z sądu, z którego
wynika, że było inaczej. Przekonuje, że jednak on ma
rację, a komuś innemu się pieprzy. Może sądowi, choć nie
na pewno. On jako dyrektor współpracuje z sądem i
stosunki zawsze były wzorcowe. Mnie się pieprzy?
Szczypię się w tyłek. Czuję ból.
PS 15 października Marian Hinca zgłosił się do szpitala
psychiatrycznego w Szczecinku. Z własnej woli poddał się
trzytygodniowej obserwacji. Nie stwierdzono choroby
psychicznej. Kartuski sąd może powiesić tę opinię w
klopie. To on ma prawo wybrać szpital, który oceni stan
zdrowia psychicznego Mariana Hincy.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ciągnąc Lagę
SLD nie ma żadnej sensownej polityki wobec Polonii.
Lewicowy Senat robi więc nadal politykę prawicową –
kujawiaczek, Bóg i kombatant.
Przeglądając prasę polonijną, natknęliśmy się na
obietnicę wicemarszałek Senatu Jolanty Danielak z SLD:
Będziemy pomagać przy budowie siedziby Unii Związków i
Organizacji Polonijnych w Ameryce Łacińskiej.
Precyzyjnie rzecz biorąc chodzi o Unię Stowarzyszeń i
Organizacji Polonijnych w Ameryce Łacińskiej, w skrócie
USOPAŁ.
Sięgnijmy zatem do materiałów VII Walnego Zebrania
USOPAŁ, które odbyło się w Maldonado i Punta del Este
(Urugwaj) pod koniec listopada 2001 r. Wzięły w nim
udział takie osobistości jak prezes Unii – Jan
Kobylański, prezes Stowarzyszenia Morsko-Gospodarczego –
kapitan Zbigniew Sulatycki, nuncjusz apostolski w
Urugwaju – arcybiskup Janusz Bolonek.
Ze Starej Ojczyzny przybyli wicemarszałek Jolanta
Danielak oraz prezes Stowarzyszenia "Wspólnota Polska"
prof. Andrzej Stelmachowski.
W dyskusji polonusi wyłożyli karty. Inż. Andrzej
Zabłocki, omawiając przygotowania do obchodów 200.
rocznicy urodzin Ignacego Domeyki, oskarżył polską
ambasadę w Chile i ambasadora Daniela Passenta o
lekceważenie chilijskiej Polonii w osobie inżyniera
Zabłockiego, bo przez niego reprezentowanej. Prezes
Polonii w Meksyku dr Zygmunt Haduch obnażył całkowitą
niekompetencję polskiej ambasady. Inż. Rizio Wachowicz,
wiceprezes USOPAŁ, oskarżał: polskie placówki
dyplomatyczne nie tylko dzielą organizacje polonijne,
lecz także oddalają je od Macierzy!...
Krótką historię zmagań o wolną Polskę przedstawił
kapitan Sulatycki. Po powstaniu kościuszkowskim i
solidarnościowym, okrutnej okupacji niemieckiej i
sowieckiej, doczekaliśmy oto polskiego komunizmu,
powracającego obecnie pod osłoną innych haseł. Czego się
można spodziewać po komunistycznym rządzie Millera? Rolą
placówek dyplomatycznych RP jest przede wszystkim
rozbicie najbardziej patriotycznych polskich tkanek,
zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Kto w tej
trudnej chwili dziejowej broni godności i czci
Rzeczypospolitej? Oczywiście prezes USOPAŁ – Kobylański.
Mimo knowań Millera, Cimoszewicza, Passenta i ich
janczarów tkanka patriotyczna jest nie do zdarcia. Ks.
Andrzej Węgrzyn (sekretarz generalny USOPAŁ) obwieścił,
że jego organizacja zawarła porozumienie o współpracy z
Kongresem Polonii Amerykańskiej i Kongresem Polonii
Kanadyjskiej; od tej pory Edward Moskal z KPA i Elżbieta
Rogacka z KPK występować będą ramię w ramię z
Kobylańskim.
Prezes Kobylański oświadczył, że należy dążyć wszelkimi
siłami do powołania światowej organizacji Polonii. Musi
ona być silna, wolna od wpływów polskiego MSZ oraz
partii politycznych przeciwnych patriotycznym i
chrześcijańskim zasadom (zagadka dla marszałek Danielak
– jakie partie prezes miał na myśli?).
Na zakończenie przyjęto trzy rezolucje. Pierwsza dotyczy
powołania Ogólnoświatowej Organizacji Polonijnej, która
musi wywalczyć prawo dostępu do prawdziwej polskiej
kultury i tradycyjnych, uświęconych przez wieki wartości
chrześcijańskich. Z czego wynika, że państwo polskie do
tej pory złośliwie odcinało Polonię od prawdziwej,
przepojonej WC kultury. Z premedytacją stwarzało
trudności w dostępie do telewizji w Ameryce Południowej
i Australii. Już widzimy te tajne narady rządowe: nie
puśćmy im naszej znakomitej TV Kwiatkowski, niech
oglądają telenowele brazylijskie w oryginale...
Co jednak najważniejsze, nowa Ogólnoświatowa Organizacja
Polonijna w żadnym wypadku nie może splamić się
współpracą z obecnym MSZ – gdyż charakteryzują go
niedemokratyczne struktury i brak energii w obronie
godności Polski i Polaków na świecie lub wręcz działania
przeciwne dobru narodu polskiego.
Kolejny fenomen polega na tym, że USOPAŁ, plując na
niedemokratyczny MSZ, uważa Senat za instytucję w pełni
demokratyczną – to znaczy taką, od której można brać
kasę. Przydzielaną przez koalicyjną rządzącą większość
sejmową. Albo nie dowiedzieli się jeszcze, że w Senacie
75 proc. foteli zajmują postkomuchy, albo też kasjerowi
nie zagląda się w legitymacje.
Uchwalono też Deklarację poparcia dla wiodącej roli
Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" i jej prezesa
prof. Andrzeja Stelmachowskiego. To fajnie, gdy budżetem
dla Polonii faktycznie dysponuje zaprzyjaźniony z
Kobylańskim Laga Stelmachowski.
Na koniec zjazd uchwalił Deklarację poparcia dla Radia
Maryja, która zaczyna się inwokacją: Drogi Ojcze
Dyrektorze! Wyraża ona przekonanie, że radio ojca
dyrektora niesie w świat Ewangelię oraz miłość do
Polski. Sobie zaś życzymy, by "Katolicki Głos w Twoim
Domu" dotarł pod polskie strzechy w Ameryce Łacińskiej –
kończą autorzy. Jak to możliwe? Poza zasięgiem Rydzyjka
pozostaje chyba już tylko Antarktyda. Poza tym, sądząc
po poglądach Kobylańskiego (prezesa), Sulatyckiego
(kapitana) i reszty, od dawna łączy ich z ojcem
dyrektorem silna więź duchowa.
Nasze urugwajskie wiewiórki mówią, że to wszystko to
tylko przykrywka.
Po prostu Stelmachowski dogadał się z Kobylańskim, że
zjazd USOPAŁ nie zostawi suchej nitki na polskich
placówkach dyplomatycznych, aby udaremnić plany
przekazania MSZ funduszy dla organizacji polonijnych i
wbić do głowy nowej, SLD-owskiej władzy, że współpraca z
Polonią bez pośrednictwa Stelmachowskiego nie jest
możliwa.
Chcemy zapytać Jolantę Danielak, polityka SLD: jak się
czuła, słuchając tych deklaracji? Czy finansowanie
dowolnej działalności politycznej w każdym zakątku globu
– tylko dlatego, że prowadzą ją osoby pochodzenia
polskiego – należy do obowiązków Senatu RP?
Jesteśmy za tym, żeby Kobylański z Sulatyckim et
consortes sami zbudowali sobie siedzibę, a jeśli brak im
środków, niech im pomoże "drogi ojciec" Rydzyk. Bo po
diabła budować nowy kosztowny dom, mający obsługiwać
cudownym sposobem cały kontynent? Żeby paru miłośników
Rydzyka miało gdzie uchwalać kolejne deklaracje?
Zaoszczędzoną kasę lepiej przeznaczyć na edukację dzieci
i młodzieży polonijnej z nadzieją, że gdy dorosną,
wybiorą sobie mądrzejszych liderów.
Autor : D.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rada co się zjada "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Paciorek bez samogwałtu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kasa nowa
Chcecie w Unii Europejskiej być zdrowi, piękni i bogaci?
Podpowiadamy, jak to zrobić.
Polacy mają niepowtarzalną szansę stworzenia w Europie
nowej grupy zawodowej, a może nawet klasy społecznej:
"Wykorzystywacz Unii Europejskiej". Nie brzmi najlepiej,
ale coś się wymyśli. Dymacz, ruchacz, molestant...
Aby móc skutecznie doić Unię Europejską, należy możliwie
jak najdokładniej poznać prawo w niej obowiązujące. Jest
co poznawać! Wedle ostrożnych rachunków, ogólne i
szczegółowe prawa Unii to kilkanaście tysięcy stron
maszynopisu. Z czego co roku zmienia się przynajmniej
tysiąc stronic, a następny tysiąc przybywa.
Zacznijmy od odpowiedzi na najprostsze pytanie: po co
powstała Unia? Odpowiedzmy cytatem komentarza do
Traktatów Rzymskich (rok 1957), czyli dokumentu
uważanego dziś za fundament przyszłej Wspólnoty:
Kto pragnie zachować i wspierać skarby kultury i
sympatyczne cechy kontynentu europejskiego, ten musi
również przyczynić się do stworzenia odpowiednich
struktur i gwałtownie się sprzeciwić przeciwko
niszczeniu sensu demokracji i marnotrawieniu podatków.
To prawda. Nawet niemowlę urodzone w kapitalizmie wie,
że UE powstała po to, by wspierać takie skarby kultury
jak portfele Europejczyków. Unia zrodziła się ze szmalu,
poprzez szmal i dla szmalu! Reszta to górnolotne, lecz
gówno znaczące slogany, które profesjonalny dymacz Unii
wiesza na gwoździu w toalecie.
Ojcowie tzw. nowoczesnych struktur europejskich naiwnie
sądzili, że wystarczy, aby kraje europejskie się
skrzyknęły i współdziałały w rywalizacji z
pozaeuropejskimi rynkami gospodarczymi, to Europejczycy,
którzy od zawsze cierpią na manię wielkości, wygrają
globalny wyścig do dobrobytu. Udało się średnio – nikt
przecież nie zaprzeczy, że rozwój Europy następuje, ale
też nikt rozsądny nie zaneguje rozwoju, przeważnie
szybszego, krajów znajdujących się poza UE...
Gdy władcy Europy to dostrzegli, było już za późno, by
rezygnować z pomysłu Wspólnoty; trzeba go było rozwijać,
poprawiać, reformować. I tak zostało do dziś. Dlatego
właśnie molestant UE musi teraz poznawać tysiące
przepisów, wytycznych, dyrektyw i rozporządzeń. Gdy je
pozna, jego oczom ukaże się biurokratyczna dżungla, w
której na każdym kroku można napotkać jakiś owoc. Sukces
ruchacza-zawodowca polega na odnalezieniu i zerwaniu jak
największej liczby tych owoców w postaci subwencji,
dotacji czy tzw. narzędzi strukturalnych, czyli – mówiąc
krótko – w postaci szmalu.
Szmalu, proszę szanownych dymaczy, jest w Unii jak lodu.
W roku 2000 roczny budżet UE wyniósł blisko 100 mld
euro! Wbrew powszechnej opinii wyrażanej przez tzw.
eurosceptyków, zaledwie niewielką część tej kasy
pochłania unijna biurokracja (najwyżej 5 proc.), reszta
zaś idzie do ludzi. Profesjonalny ruchacz UE musi zrobić
wszystko, żeby z tej góry pieniędzy uszczknąć dla siebie
jak najwięcej.
Możliwości jest prawie tyle, ile unijnych przepisów. Z
subwencji tradycyjnie korzystają firmy budujące drogi,
tunele, wodociągi, kanalizację, oczyszczalnie ścieków i
stacje naturalnej energii (wiatraki, baterie słoneczne).
Dopłaty idą na badania naukowe, edukację, kulturę, nawet
tę, która dopłat nie potrzebuje. Kasę w formie dotacji
mogą dostać hodowcy jedwabników i ananasów, które w
Europie nie rosną (wspieranie rolnictwa), hodowcy i
obrońcy zwierząt (też rolnictwo), sprawcy katastrof
morskich (ekologia), niemieccy producenci greckiego sera
(rolnictwo), prywatni wytwórcy drukarek komputerowych i
samochodów osobowych (wyrównywanie szans), a nawet
producenci i eksporterzy szkockiej whisky (rolnictwo,
oczywiście). Oni to właśnie, a raczej reprezentujący ich
lobbyści, wymyślili, że skoro whisky robi się z
jęczmienia, jęczmień to zboże, zatem eksporterom zbóż –
zgodnie z którąś tam dyrektywą Unii – należy się
subwencja jak psu kość.
Na "Refundacje eksportu zboża w formie określonych
napojów alkoholowych" tylko w latach 1990–1995 wydano
281,7 miliona euro, grubo ponad miliard złotych.
Nie genialne?
Polscy kandydaci na zawodowych wykorzystywaczy Unii mogą
sądzić, że przecież w krajach, które od dawna należą do
UE, wykorzystywacze pracują – jak widać na przykładzie
whisky – bardzo skutecznie, ergo: najbardziej soczyste
owoce zostały już spostrzeżone i pożarte. Niekoniecznie.
Zachodnioeuropejscy ruchacze popadli w rutynę, patrzą na
unijne przepisy, czytają je, ale nie widzą tyle, ile
może zobaczyć neofita z Europy Wschodniej.
Zanim w księgarniach pojawią się unijne kodeksy, czyli
furtki do sukcesu dla naszych dymaczy, trzeba od czegoś
zacząć. Proponuję na początek świetną książkę, dzięki
której przez chwilę mogłem się wymądrzać – "Banany dla
Brukseli – ciemne strony Unii Europejskiej". Może i
ciemne, ale polski ród, który w swych chlubnych dziejach
zrodził Kopernika, Curie-Skłodowską i Romana Giertycha,
we wszystkim potrafi przecież znaleźć jasne strony. Może
nie?
Volker Angres, Claus-Peter Hutter, Lutz Ribbe: "Banany
dla Brukseli – ciemne strony Unii Europejskiej" w
przekładzie Marka Krzywickiego, Wydawnictwo EON, Wrocław
2002.
Autor : Roman Stobnicki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gryzonie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pater pedofilis
Nie tylko w Polsce Kościół kat. chroni zboczeńców w
swoich szeregach. Tyle że w Irlandii nie pomaga mu w tym
rząd ani wymiar sprawiedliwości.
Katolicki kościół irlandzki znalazł się w najgłębszym w
całej swojej historii kryzysie po tym, gdy ujawniono, że
księża-pedofile dopuszczali się czynów nierządnych z
dziećmi. Chodzi podobno o wiele setek przypadków, w
związku z czym pojawiły się zarzuty wobec kardynała
Desmonda Connella, najwyższego zwierzchnika irlandzkiego
Kościoła katolickiego, jak również wobec sześciu innych
biskupów, że przez wiele lat ukrywali te sprawy –
napisał duński dziennik "Politiken".
Kościołowi grozi blisko 450 spraw sądowych o
odszkodowania. Rozmiary skandalu ujawniono w trakcie
trwającej półtorej godziny audycji telewizyjnej, podczas
której dość szczegółowo omówiono przypadek tuszowania
przez Kościół sprawy księdza-pedofila, który dopuścił
się czynów nierządnych wobec ponad 100 dzieci w ośmiu
różnych parafiach. Rodzice wykorzystywanych seksualnie
dzieci wielokrotnie skarżyli się biskupowi, który był
zwierzchnikiem księdza-pedofila, jednak ten każdorazowo
tuszował sprawy. W końcu miarka się przebrała, więc
kardynał Desmond Connell... przesunął pedofila w
sutannie do posługi w jednym ze szpitali, w którego
skład wchodzi m.in. wielki oddział dla dzieci i
młodzieży. Zwierzchnicy Kościoła irlandzkiego nie
poinformowali dyrekcji szpitala o skłonnościach nowego
kapelana. Dokładnie taka sama kara spotkała wcześniej
innego księdza-pedofila, na którego karesy wobec dzieci
rodzice skarżyli się kierownictwu irlandzkiego Kościoła
kat. już w roku 1980.
W 1992 r. utworzono w Irlandii kościelny trybunał mający
na celu zbadanie kierowanych przeciwko księżom oskarżeń
o seksualne wykorzystywanie nieletnich. Trybunał
zdecydował, że należy takich księży usuwać z szeregów
kleru, jednak kardynał Desmond Connell konsekwentnie
ignorował to zalecenie.
Seksualna aktywność innego jeszcze jurnego klechy
została przerwana dopiero wtedy, gdy w toalecie zaczął
dobierać się do 11-letniego chłopca, który uczestniczył
w celebrowanym przez pedofila pogrzebie dziadka. Rodzina
chłopca wezwała policję, księdza-pedofila zatrzymano i
skazano. W dwa lata później skazano go za kolejny gwałt
na dziecku. Jak się obecnie okazało, kardynał Desmond
Connell przez cały czas konsekwentnie krył zboczeńca i w
żadnym momencie nie poinformował policji ani wymiaru
sprawiedliwości o wcześniejszych seksualnych wyczynach
księdza wobec nieletnich.
Kardynałowi Desmondowi Connellowi zarzuca się także, że
fałszywie wystawił jednemu z księży-pedofilów dobre
świadectwo w 1988 r., chociaż ten osobiście przyznał się
kardynałowi do czynów nierządnych, których dopuszczał
się w 1974 r. wobec jednego z chłopców z kościelnego
chóru. Kościół irlandzki musiał z jego powodu zapłacić
wykorzystywanemu seksualnie chłopcu zasądzone
odszkodowanie – równowartość ok. 370 000 zł, oraz oddać
jego rodzicom wszystkie zdjęcia i filmy pornograficzne,
na których ksiądz utrwalił seksualne ekscesy z małym
chórzystą.
Tom Doyle, adwokat i jednocześnie ksiądz katolicki,
opowiada się za zdecydowanym rozwiązaniem problemu
księży-pedofilów. Uważa, że sposób traktowania przez
Kościół ofiar księży-pedofilów w Irlandii jest
odrażający i narażający ofiary na potworne cierpienia.
Kierownictwo Kościoła zbudowało mur mil-czenia wokół
tych spraw i konsekwentnie izolowało ofiary. To jest
przecież chorobliwe wręcz zło.
W ostatnich dniach podczas mszy odprawianych w
kościołach w Dublinie czytany był list kardynała
Connella. Niezwykle wyrozumiały dla zboczeńców kardynał
utrzymuje w nim, że kierownictwo Kościoła nic nie
wiedziało o pedofilskich skłonnościach księży. List ten
Tom Doyle skomentował następująco: Słowa kardynała to
kłamliwa wymówka. Katolicki Kościół z pewnością nie
wiedział jedynie tego, że to, co wiedział, zostanie w
końcu ujawnione. Nie wiedzieli też, że będzie tak wiele
ofiar, które obecnie odważyły się wystąpić z
oskarżeniami i powiedzieć, że mają już tego dość i chcą,
aby nigdy więcej się to nie powtórzyło.
Wydaje się, że w tym celu będą musieli zacząć od
pogonienia kardynała, który z uporem utrzymuje, że
irlandzki Kościół kat. był i jest w porządku.
Nikt nie ma wątpliwości, że smród jest już tak wielki,
że żadne najpiękniejsze nawet kłamstwa i wymówki nie
uchronią Kościoła kat. w Irlandii przed wypłatą wielkich
odszkodowań małoletnim ofiarom księżych chuci. Sądząc ze
złożonych i szykowanych już przez adwokatów pozwów, mowa
jest o kwotach liczonych w dziesiątki milionów euro. Na
aferę zareagował także rząd Irlandii, który planuje
utworzenie specjalnej, pozakościelnej komisji mającej za
zadanie wyjaśnienie każdego z zarzutów. Jednak komisja
ta nie będzie miała uprawnień pozwalających na
kierowanie spraw do sądu, stąd też rodziny ofiar księżej
pedofilii uważają jej utworzenie za typowy przejaw
działań pozornych. I nie czekając na wyniki jej prac
zamierzają złożyć zbiorowy pozew przeciwko kierownictwu
Kościoła katolickiego w Irlandii. Zarzucają mu
współudział w przestępstwie poprzez ukrywanie
dopuszczających się karalnych czynów księży-pedofilów.
Rozmiar zła wyrządzonego owieczkom przez katolickich
pasterzy wstrząsnął irlandzką opinią publiczną. Kościół
kat. w tym kraju przez półtora tysiąca lat stanowił
ważną podstawę systemu państwowego i jeszcze dzisiaj w
znacznej części to właśnie Kościół odpowiedzialny jest
za system kształcenia. W jego rękach jest też większość
obiektów irlandzkiej służby zdrowia. Ponad 80 proc.
Irlandczyków uważa się za katolików. Ale trzeba
niezwykle silnej wiary, aby oparła się ona strumieniowi
ujawnianych właśnie rewelacji – napisał "Politiken".
Autor : Włodzimierz Galant
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Do cukierni na lewo
Niech ludzie głosują na Millera, a on urządzi państwo,
które im zrobi dobrze, oto cała filozofia SLD.
Po raz pierwszy w dziejach tej formacji, SLD stała się
placem bójki działaczy. Bijatyka trwała, gdy notowania
Sojuszu u wyborców szły w górę. Pamiętamy zaś, że kiedy
AWSem wstrząsnęły walki wewnętrzne partia ta umierała
rządząc.
Partia poszukiwaczy posad
W SLD żrą się prowincjonalni działacze. Mało to obchodzi
nawet lokalne społeczności. Natomiast ekipa rządowa,
parlamentarna i gospodarcza SLD działa dosyć jednolicie,
dyscyplinowana przez premiera. Sprawnością swą, niechby
koślawą, i fachowością góruje nad każdą konkurencją.
Cele zaś SLD deklaruje mało sporne: wejście Polski do
UE, rozwój gospodarczy, zmaganie się z bezrobociem,
postęp edukacyjny i poprawianie państwa. Wiadomo też, że
teraz po wyborach samorządowych lokalne konflikty
przygasną. Z tych powodów bijatyki działaczy nie są dla
lewicy dramatem.
Opozycja zarzuca Sojuszowi Lewicy, że jest partią władzy
na co przywódcy tej formacji odpowiadają, że władza
stanowi cel każdej partii. Nieporozumienie. SLD jest
partią władzy nie z tego powodu, że jako formacja
zdobywa ją i usiłuje zachować. Z mniej normalnej
przyczyny: władza lub tylko etat stanowią osobisty powód
przynależności większości członków.
SLD liczy około 150 tys. osób. W wyborach samorządowych
kandydowało blisko 50 tys., a więc jedna trzecia. Drugie
pięćdziesiąt tysięcy usiłowało ulokować się na listach,
lecz się nie zmieściło. Wielu obiecano za to dobre
posady w instytucjach samorządowych. W trzeciej
pięćdziesiątce też jest tłum takich SLD-owców, którzy
liczą na stanowiska lub na poparcie wybrańców dla
interesów, które prowadzą. Większość członków SLD żyje
więc z członkostwa w partii lub zmierza do tego. Ich
nacisk zwiększa koteryjność, biurokrację i etatyzm w
państwie. Powoduje rozrost domeny państwowej w kraju i
partii rządzącej w państwie.
Gniazda głodnych piskląt
Dążenia grupowe członków SLD, podobnie jak indywidualne,
też nie mają w Sojuszu społecznego walo-ru ani
programowego charakteru.
Młodzi organizują się wedle biologicznego kryterium
wieku na rzecz wzrostu w SLD roli swego pokolenia.
Wybitniejsza pozycja młodzieży partyjnej ma jednak
wyniknąć wyłącznie z nadania liderów na rzecz młodszych
roczników, a nie z ich własnej siły politycznej.
Młodzież skupiona w SLD nie ogłasza jako formacja
pokoleniowa nowych idei, radykalniejszych poglądów lub
odrębnych programowo zamiarów. Przeciwnie – dba o
upodobnienie do elity partyjnej, aby zasłużyć na
kooptację.
Podobnie lobby kobiece. Domaga się przede wszystkim
obfitszego udziału w podziale posad i wynagrodzeń.
Bojowniczki o antytradycjonalistyczne usytuowanie kobiet
w społeczeństwie uważane są w partii za dziwaczki i
ekstremistki więc spychane na margines.
Poszczególne środowiska zawodowe skrzykują się w obrębie
SLD tylko w imię grupowych interesów. Biznesmeni
stanowiący już – obok posadożerców – trzon wpływowych
socjaldemokratów wojują o lepsze warunki dla biznesu.
Bezrobotni o pomoc. Artyści i naukowcy o obfitsze
pieniądze ze Skarbu Państwa dla swoich dziedzin. Jest
więc gra interesów, nie istnieje zaś branżowe
programotwórstwo, rywalizacja projektów ani też
zróżnicowanie dążeń prospołecznych.
Klub państwowców
SLD jako siła rządząca chce reorganizować władze,
zmieniać prawo i poczynania gospodarcze państwa, nie ma
natomiast żadnych realnych ambicji przekształcania
ludzkich poglądów, stosunków społecznych ani zamiaru
organizowania społeczeństwa wokół dążeń nie związanych
ze sprawowaniem władzy. Dlatego m.in. brakuje
zapotrzebowania na ideotwórstwo, na życie umysłowe w
partii, na ścierania się poglądów.
SLD stara się pozyskać wyborców występując głównie jako
formacja działająca w strukturach państwa i poprzez
decyzje związane z rządzeniem. Nie istnieją niemal próby
pozyskiwania życzliwości wyborców przez wspomaganie ich
po to, aby samodzielnie organizowali się dla poprawy
swego życia. Niech ludzie głosują na Millera, a on
urządzi państwo, które im zrobi dobrze, oto cała
filozofia SLD. Odmiana na
lepsze losu warstw upośledzonych pojmowana jest
wyłącznie, jako wprowadzanie przez lewicę pewnych
elementów polityki prospołecznej do decyzji rządu i
parlamentu. Nie sięga się do takich tradycji, np.
przedwojennego PPS czy socjaldemokracji europejskiej,
jak organizowanie spółdzielczości spożywców w imię
zapewniania tańszych sprawunków. Czy organizowanie
prawdziwej spółdzielczości mieszkaniowej dla
niezamożnych, niepaństwowych kas chorych, samopomocy,
poradnictwa prawnego, niepaństwowej oświaty (TUR,
Uniwersytety Ludowe) itd. SLD nie para się pośrednictwem
zawodowym, dokształcaniem poza obrębem państwowego
szkolnictwa, samopomocą społeczną. Do lokalu partyjnego
nie przychodzi niezamożna młodzież szukająca szans
kształcenia, raczej biznesmen zabiegający o poparcie w
przetargu. Areną poczynań SLD jest więc wyłącznie
państwo, a nie społeczeństwo. Jedynym instrumentem
działania jest władza państwowa, majątek i budżet
państwa.
Moja partia nie penetruje społeczeństwa i nie pozyskuje
go przez bezpośrednią służebność ludziom i wspierania
samoorganizowania się obywateli. Nie dostrzega swojej
misji w rozwijaniu sprzymierzonych organizacji
społecznych, placówek samopomocy, pozapaństwowych
mechanizmów cywilizacyjnego awansu. Nie zauważa nawet,
że dobrą metodą pozyskiwania głosów w wyborach nowych
członków i działaczy, byłoby przytulanie do lewicy
środowisk ludzi bezradnych. Zabiega się tylko o możnych,
lekceważąc osoby wpływowe w nauce, sztuce, na rynku
myśli.
Sojusz Lewicy jawi się więc, jako polityczny organizm o
cechach aspołecznych.
Frakcja Kulczyka, frakcja Prokomu
Co tylko nie jest wygodne dla Sojuszu z punktu widzenia
jego polityki rządowej i ustawodawczej – to wszystko
jest tłumione jako temat dyskusji oraz niedookreślane w
programie. Nie ścierają się więc w partii np. poglądy
zwolenników Blaira i stronników Joschki Fischera na
przyszłość Unii Europejskiej. Nie kłócą się ze sobą
zwolennicy Unii – jako luźnej organizacji państw
niepodległych – z poplecznikami koncepcji europejskiej
federacji narodów budujących kontynentalny organizm
prawny i państwowy. Próżno też wyglądać brania się w SLD
za łby zwolenników swobodnej aborcji, prawa do eutanazji
czy łatwości rozwodów, nowoczesności w sztuce i
obyczajach z postpezetpeerowską pruderią, kołtuństwem,
tradycjonalizmem. Socjaliści nie żrą się wewnątrz SLD z
liberałami o politykę gospodarczą i społeczną.
Poszczególne nurty ideowe są w SLD niedorozwinięte,
przekonania zamazywane, uśredniane. Nic w SLD nie tętni
poza rywalizacjami personalnymi i sprzecznościami
prywatnych interesów życiowych działaczy. W
kierownictwie SLD najłatwiej wyodrębnić zwolenników
Kulczyka od aliantów Prokomu.
SLD zadowala się doraźnym poparciem wyborców, nie
zakorzenia się zaś trwale przez tworzenie dalekosiężnej
siły ideowej i ruchów społecznych lewicy. Prosperuje
dzięki temu, że partie konkurencyjne także tego nie
potrafią, a rządzą gorzej.
Państwo totalne
Działacze, którzy kierują Sojuszem mają umysły częściowo
obciążone PZPR-owską koncepcją państwa z okresu
schyłkowego bezideowego PRL.
Cokolwiek przywódcy SLD mówią nie żywią prawdziwego
przekonania, że skuteczne wzmacnianie i usprawnianie
państwa wymaga ograniczania jego władzy i
wszechstronności poczynań. SLD wyraża dążenia przeciwne.
Rozwija ingerencje państwa i prawa we wszystkie przejawy
życia mniemając, że wzmacnia tym organizm państwowy,
którym teraz SLD włada, więc tym sposobem zwiększa swoje
wpływy. Nawraca przez to do PRL-owskich koncepcji
rządzenia. SLD naraża przy tym polskie państwo na
autorytaryzm, który nastanie z chwilą, kiedy prawica
przejęłaby władzę wraz z namnożonymi przez lewicę
kompetencjami rządu i drobiazgowością praw.
Niedorozwój gospodarczy Polski, a szczególnie produkcji
i eksportu, oligarchiczny charakter elit, zależność
biznesu od władzy i nawzajem, korupcja i formalny
charakter demokracji są efektem braku w Polsce
społecznych mechanizmów samoorganizacji i kontroli.
Państwo polskie nie jest zdolne do rozwiązywania
wielkich problemów społecznych: bezrobocia, nędzy,
zacofania rolnictwa, zbędności jednej trzeciej
społeczeństwa (w tym młodzieży). Nie narodził się zaś
działający równolegle wobec państwa mechanizm
ozdrawiania i postępu. Za bardzo ufamy wszechmocy
państwa, a SLD złudzenia te potęguje. Polska nie radzi
sobie sama ze sobą. Przecenianie przez SLD możliwości
naszego państwa czy kraju (Miller, Kołodko) wcale nie
zwiększa wiarygodności SLD, jako siły odpowiedzialnej za
przyszłość 38 milionów mieszkańców.
Ucieczkana kontynent
Wtopienie się Polski w Unię Europejską stanowi jedyną
realną metodę stopniowego i bolesnego, ale faktycznego
przezwyciężania wad życia w Polsce i niedorozwoju jej
systemu gospodarczego, politycznego i społecznego.
Nieliberalna prawica za główną wartość uważa coś
przeciwstawnego – suwerenność Polski.
W PRL doniosłym instrumentem i napędem reform było
poszerzenie zakresu naszej niepodległości. Ośmielę się
wypowiedzieć herezję: teraz jest na odwrót, pomyślność
ludzi zależna jest od możliwie daleko idącego wtapiania
naszego państwa i społeczeństwa w europejską całość.
SLD, nawet gdyby podzielało ten pogląd, nie odważy się
zadeklarować polityki możliwie szybkiego wyzbywania się
gospodarczej, prawnej i państwowej suwerenności Polski.
Bo to zraziłoby byłych członków PZPR nie rozumiejących,
że żyją już w innym świecie. Skłóciło partię lewicy z
PSL. Podrażniło kler i innych tradycyjnych patriotów.
Obniżyło liczbę aprobujących w referendum przystąpienie
do UE.
SLD jest partią rozważną, ale nie odważną. Niczego nie
chce zaryzykować, chce przypodobać się wszystkim. Nie
istnieją przez to, jako gatunek, entuzjaści
socjaldemokracji. Stoją przy SLD tylko jej
pensjonariusze i pieczeniarze oraz ostrożni wyborcy nie
mający lepszego wyboru.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak zarobić 360 000 zł dziennie
cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Nie zdobyliśmy jeszcze Bagdadu. Za to wygraliśmy 5:0 z
San Marino w piłkę kopaną. Honor Polski i Polaków został
uratowany.
• Na serio pobili się we Wrocławiu kibole Arki Gdynia i
miejscowego Śląska. Bój na tasaki i maczety zakończył
się jednym zabitym na śmierć i kilkudziesięciu rannymi.
Porąbani kibole już zapowiedzieli rewanż.
• Z Afganistanu powrócił pierwszy pododdział polskich
saperów. Zyskali tam szacunek ostrym targowaniem się na
bazarach. Pod wpływem naszych saperów, jak donoszą
frontowe meldunki, kobiety afgańskie przestały
zasłaniać. Na razie twarze.
• Do antywojennego frontu dołączył szołmen Michał
Wiśniewski. Przesłał prezydentowi Dablju Bushowi
soczyste "Fuck you". Może to być kolejny wielki przebój
Ich Troje.
• Dwie butelki wina plus czterech ministrów: prezydenccy
Siwiec i Ungier, premierowscy Szmajdziński i Janik. Taka
mieszanka podczas poufnego spotkania uknuła historyczny
plan zakończenia krajowej wojny na górze i pogodzenia
prezydenta z premierem. Dodatkowo – czteropunktowy plan
naprawy politycznej sytuacji w kraju. Każdy z ministrów
po wypiciu połowy butelki wymyślił po jednym punkcie.
• Nowym ministrem skarbu został Piotr Czyżewski
("Ordynacka"), a ministrem zdrowia – Leszek Sikorski
(pro-Balicki). Rekompensują oni prezydentowi nominację
promillerow-skiego Aleksandra Naumana na prezesa
Narodowego Funduszu Zdrowia. W wyniku tego podziału
splendory przypadły prezydentowi, kasa – premierowi.
• Rośnie ranga sejmowej komisji śledczej przesłuchującej
znajomych oskarżonego o płatną protekcję Rywina.
Niebawem otrzyma ona elegancką, dębową mównicę, wykonaną
przez renomowaną firmę Laskusowie, z pulpitem sterowanym
pilotem. Przesłuchiwani na stojaka świadkowie szybciej
się załamią i wreszcie zaczną sypać.
• Prezydent Kwaśniewski ujawnił, że ma wątpliwości, czy
wypada mu stanąć przed sejmową komisją śledczą, bo jest
organem konstytucyjnym. Oczywiście, że wypada, korona z
głowy mu nie spadnie. Zamówiona mównica ma regulowany do
wzrostu pulpit, nie ma zatem obawy, iż prezydent czegoś
nie dosięgnie. Może też włożyć lecznicze wkładki do
butów i jakoś
te trzy, cztery dni przestoi.
• Niedoszły prezydent Andrzej Olechowski wypełnił
deklarację i zapisał się do Platformy Obywatelskiej.
Ponieważ opłacił składki na rok z góry, wszyscy uznali,
iż zamierza walczyć o przywództwo tej partii.
• 440 zł kosztuje wiernych ojca chrzestnego Rydzyka
danina na jego Telewizję TRWAM. Tyle należy się za
zestaw do odbioru tej telewizji z nieba, czyli z
satelity. Gdy już wierni się obkupią, tatko Rydzyk
wejdzie do kabla gwarantując lepszą jakość odbioru.
• Szwedzki satelita wyłączył nadawanie zbankrutowanej
katolickiej Telewizji Puls związanej z "pampersami"
posła Walendziaka i Opus Dei. Ta grupa towarzyska
wypompowała ze skarbu państwa ok. 200 mln zł i udaje, że
nic złego się nie stało. Poseł Walendziak walczy obecnie
z korupcją w mediach.
• Andrzej Lepper wezwał swoich partyjnych podwładnych
pozostających jeszcze w samorządowych koalicjach z SLD
do opuszczenia ich. To kolejny krok do wzmocnienia
opozycji wewnątrz Samoobrony i prowokowania jej rozpadu.
• W Starachowicach aresztowano miejscowy aktyw SLD za
udział w grupie towarzyskiej zwanej mafią. W skali kraju
notowania rządu SLD spadają. Dobrze oceniło go w marcu
17 proc. obywateli RP (w lutym –19 proc.), źle – aż 75
proc. (w lutym – 70 proc.).
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
O pożytkach z bezdomności
Horror w czterech ścianach. Twoje mieszkanie cię zabije.
Siedząc beztrosko pod choinką, w domowym ciepełku, nie
zdajemy sobie sprawy z grozy tego siedzenia. Siedzimy na
bombie chemicznej. Nasze domy i mieszkania, twierdze
Polaków katolików, to prawdziwe wytwórnie trucizn!
Mieszkania trują powoli i podstępnie, najczęściej
niezauważalnie. Duża część najgroźniejszych substancji
jest zupełnie bezwonna. Inne wydzielają zapachy, do
których na własną zgubę szybko się przyzwyczajamy biorąc
je za naturalny smród ogniska domowego. Zwykle podtruwa
nas wiele chemikaliów równocześnie, w małych stężeniach,
lecz przez długie lata. Gdyby powietrze w mieszkaniu
musiało spełniać takie normy, jakie obowiązują w
przemyśle (przynajmniej niemieckim), miliony ludzi
dostałyby zakaz przebywania we własnych czterech
ścianach.
Domatorzy zapadają na "chorobę mieszkań", zwaną też
"zespołem chorych domów". Jej objawy to przewlekła
bezsenność, bóle głowy, łzawienie oczu, pogorszenie
pamięci i zdolności koncentracji. W każdej chwili można
też doznać nagłego zatrucia i paść jak kawka – ofiara
cywilizacji.
Formaldehyd
Nie ma od niego ucieczki. Jest wszędzie: w
dezodorantach, farbach, gumie, klejach, kosmetykach,
lakierach, lekach, mazakach, metalach, mydłach,
papierze, paście do zębów, wyrobach skórzanych,
szamponach, proszkach do prania, tekstyliach itp.
Powoduje kaszel i katar, astmę, egzemy, wypadanie
włosów, a nawet raka. Najwięcej formaldehydu emitują
płyty paździerzowe, szczególnie stare i tanie, używane
do produkcji mebli, sufitów i ścian.
Rada: wyjedź na dłużej, aby sprawdzić, czy poza domem
czujesz się lepiej. Jeśli tak, fachowcy zalecają
poddanie mieszkania przeróbce. Obwąchaj ściany, wydłub
dziurę w stole, by zbadać, czy zrobiono go z płyty
paździerzowej. Jeśli nie stać cię na nowe meble z
pełnego drewna, wyszperaj coś na strychu lub w składzie
staroci. Uwaga: zżartej przez korniki szafy po
pradziadku nie wolno malować czy lakierować (patrz PCF).
Chlorowcowane węglowodory (FCWW)
Robią dziurę ozonową nad Ziemią. Dlatego uświadomiony
konsument rezygnuje z aerozoli. Używaj tylko
dezodorantów w kulce. Przy zakupie lodówki lub
zamrażarki sprawdzaj, co w niej jest cieczą chłodzącą.
Natknąwszy się na nieodpowiednią ciecz chłodzącą,
pikietuj sklep z transparentem: "Chrońmy ozon!".
Chlorowane węglowodory (CWW)
Czyhają w rozpuszczalnikach. Przenikają przez skórę i
atakują ośrodkowy układ nerwowy. Mogą też kumulować się
w mózgu, nerkach, sercu, wątrobie. Jedyna rada: kupuj
środki ekologiczne, w Niemczech oznakowane niebieskim
aniołem. W Polsce możesz liczyć najwyżej na Anioła
Stróża.
Polichlorodwufenyle
Używane jako składniki farb i lakierów powodują
uszkodzenie wątroby, śledziony, nerek. W Unii
Europejskiej od dawna zakazane. Mimo to wszechobecne są:
w tłuszczu ludzkim i zwierzęcym, w kobiecym mleku.
Spróbuj przejść na ekstremalny wegetarianizm.
Pięciochlorofenol (PCF)
Tkwi w środkach do konserwacji drewna. Przez wiele lat
wydziela toksyczne pary. Osoby zatrute są stale senne i
tracą na wadze. W cięższych przypadkach tracą
przytomność. Rada: kupując meble lub boazerię zażądaj od
sprzedawcy pisemnego oświadczenia, że drewno nie zostało
zabezpieczone pięciochlorofenolem. Nie zrażaj się, jeśli
sprzedawca uzna cię za wariata.
Polichlorek winylu (PCW)
Popularne tworzywo sztuczne, z którego robi się rury,
żaluzje, obrusy, zasłony, opakowania, zabawki itp.
Zawiera rakotwórcze monomery chlorowinylowe. Na
szczęście nowoczesne produkty z PCW wydzielają mało
monomerów. W razie pożaru wykładziny podłogowe z tego
tworzywa emitują straszliwe trucizny – dioksyny i
chlorowodory. Ale być może pożar cię załatwi, zanim się
otrujesz.
Azbest
Od dawna wiadomo, że nawet jedno włókienko może wywołać
raka płuc. W Niemczech azbest był przyczyną zgonu co
najmniej 10 tys. osób. Mimo to nadal jest stosowany,
głównie do produkcji materiałów budowlanych, na co
niestety nie mamy wpływu. Należy sprawdzić, czy w
gospodarstwie domowym nie ma przedmiotów zawierających
azbest, np. suszarki. Rozbierz suszarkę, szukając
azbestu. Jeśli go znajdziesz, uważaj, bo może się
zdarzyć, że jakieś włókienko wraz z wdychanym powietrzem
wpadnie ci do płuc.
Promieniowanie
Myślałeś, że się zabezpieczysz budując chałupkę z
kamienia bez udziału chemii? Chała! W przypadku użycia
takich materiałów jak gips, pumeks, żwirek i kamienie
żużlowe, klinkier, cegły i kamień naturalny pochodzący z
centralnej partii Alp lub z Masywu Czeskiego –
promieniowanie w mieszkaniu znacznie się zwiększa. Gips
przemysłowy może wydzielać szkodliwy gaz szlachetny –
radon, który powoduje w Niemczech co najmniej tysiąc
zachorowań na raka płuc rocznie. Szczelne okna stają się
szczególną pułapką. Ciesz się z nieszczelnych okien.
Rozbierz pół domu usuwając ściany działowe z płyt
kartonowo-gipsowych. Zdrowie jest bezcenne.
Pola i ładunki elektrostatyczne
Pojawiają się pod wpływem tarcia różnych materiałów, np.
podczas chodzenia po dywanie lub wykładzinie z tworzyw
syntetycznych. Zdrowe to nie jest. Prowadzi do zaburzeń
snu i przemiany materii oraz pozornie niewytłumaczalnych
infekcji wirusowych. Wyrzuć syntetyczny dywan albo
przynajmniej po nim nie chodź.
Pola elektromagnetyczne
W zasadzie nie wiadomo, jak konkretnie szkodzą, ale
szkodzą na pewno. Dlatego wyłącz na noc sieć elektryczną
w sypialni, a najlepiej także w pomieszczeniach
sąsiednich.
Nie wiesz, jak wyłączyć sieć elektryczną? My też nie
wiemy.
Środki do zmywania naczyń
Nabrałeś się na reklamy? Stosujesz jakieś świństwo, po
którym kieliszki lśnią jak brylant? Nie wiesz, głupolu,
że ten blask daje cienki film ochronny z detergentu na
powierzchni naczyń! Używając tych naczyń, żresz
detergent i rujnujesz sobie zdrowie. Nasza rada: do
wylizywania talerzy zatrudnij psa.
Środki czyszczące
Szczególnie niebezpieczne są środki do czyszczenia WC
zawierające chlor. Jeśli zetkną się z innym preparatem o
odczynie kwaśnym, z muszli klozetowej bucha chlor w
postaci gazowej. Specjaliści piszą: W ubikacji pojawia
się wtedy aktywny czynnik, który w czasie I wojny
światowej został użyty jako gaz bojowy. Załóż maskę
gazową i spieprzaj!
Odświeżacze powietrza
Często zawierają aldehyd octowy, bardzo niezdrowy dla
wątroby. Ponadto aldehyd octowy jest agresywny w
stosunku do przedmiotów z tworzyw sztucznych i z gumy.
Rzuca się na prezerwatywy?...
Aerozole i szampony do dywanów
W Atlancie i Denver (USA) zaobserwowano ścisły związek
między intensywnym czyszczeniem wykładzin dywanowych a
występowaniem u małych dzieci tzw. gorączki Kawasaki.
Rada: przestań czyścić. Lepszy brudny dywan niż gorączka
Kawasaki.
Preparaty chroniące przed insektami
Komary są bardzo dokuczliwe, lecz bardziej szkodzą
zdrowiu chemiczne środki do ich zwalczania. Kto stosuje
trutki w aerozolu, zabija i komary, i pożyteczne
zwierzątka – np. biedronki. Tak zwane elektrofumigatory,
wsadzane do kontaktu i rozpylające w pokoju trującą
mgiełkę, odstraszają insekty, lecz szkodzą ludziom. Inną
wadę mają piszczałki antykomarowe, które bombardują
drapieżne owady ultradźwiękami. Są to urządzenia
całkowicie bezpieczne dla człowieka, jednakże nie
działają na komary.
Meble drewniane
Nawet wtedy, gdy zrobiono je z naturalnego drewna, nie
możemy czuć się bezpieczni. Liczni producenci używają
toksycznych preparatów ochronnych, klejów, materiałów
wyściółkowych i obiciowych. W aptekach, oczywiście
niemieckich, można nabyć przyrząd "Bio-Check F", który
mierzy stężenie domowych trucizn. Polakom pozostaje
własnoręczne zbijanie sprzętów z drewnianych bali.
Lakiery i farby
Niech się schowają terroryści ze swoim wąglikiem –
zwykłe lakiery i farby wykańczają znacznie skuteczniej.
Najgorsze są te żółte, pomarańczowe i czerwone
zawierające – oprócz superszkodliwych rozpuszczalników –
metale ciężkie. Rada: stosuj wyłącznie tzw. lakiery
naturalne rozpuszczalne w wodzie. Niestety, są one
często fałszowane. Nawiąż stałą współpracę z dobrze
wyposażonym laboratorium chemicznym.
Tapety
W zasadzie wszystkie oprócz papierowych są szkodliwe.
Wpływają niekorzystnie na mikroklimat w pomieszczeniach.
Tapety specjalne – dźwiękochłonne lub termoizolacyjne –
wywołują uczulenia; prawdopodobnie są też rakotwórcze.
Na domiar złego klej do tapet często zawiera
formaldehyd. Nie bądź samobójcą – nie tapetuj.
Firany i dywany
Większość z nich produkuje się z włókien sztucznych,
które łatwo się elektryzują. Ale i te wykonane z włókien
naturalnych poddano chemicznej obróbce, która zapewnia
plamoodporność, łatwą pielęgnację lub odporność na
zagniecenia. Uszlachetnia się je szkodliwymi sztucznymi
żywicami. Jak by tego było mało, wykładzina ma zwykle
pod spodem tworzywo sztuczne zawierające albo PCW (truje
w razie pożaru), albo jeszcze gorszą piankę
poliuretanową z izocyjanatami, która powoduje
podrażnienie dróg oddechowych, dolegliwości oskrzelowe i
astmopodobne. No i gwóźdź do trumny: do takich wykładzin
niemal zawsze są stosowane kleje z trującymi
rozpuszczalnikami. Rada: Należy rozważyć, czy
rzeczywiście wszędzie są potrzebne wykładziny dywanowe.
Dawniej ludzie umieli być szczęśliwi żyjąc na klepisku.
Telewizor i sprzęt elektryczny
Zawsze sądziliśmy, że telewizor jest szkodliwy, gdy się
go włączy. Ale to nie wszystko. Obudowy wielu
telewizorów, komputerów czy żelazek zawierają bromowany
środek przeciw-ogniowy. Jeśli mimo to telewizor stanie w
płomieniach, z obudowy sączyć się będzie potwornie
trujący dym – bromowane dwubenzofurany!... Jest na to
rada prosta jak drut: Przy kupnie nowego urządzenia
elektrycznego warto zwrócić uwagę, by jego obudowa nie
zawierała bromowanych środków zapobiegających pożarom.
Po czym to, kurwa, poznać? Cóż, nikt nam nie obiecywał,
że łatwo będzie dbać o zdrowie w tych trudnych czasach.
O czym donosi z ekologicznego szałasu
Źródło: "Podręczna encyklopedia zdrowia", tłumaczenie z
niemieckiego, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2002.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Terentiew na bezludną wyspę "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Gazeta Polska" 27 lutego
"Ze środków przekazu dowiedziałam się również, że
obywatel ma zarezerwować sobie dwie godziny dla
rachmistrza, że jak tegoż nie wpuści, wlepią mu grzywnę,
a jak poda rachmistrzowi nieprawdziwe informacje,
pójdzie do więzienia. Otóż chciałabym oświadczyć na tych
łamach, że zachęcona w ten sposób przez władzę ja
rachmistrza do domu nie wpuszczę. (...) To jest
proteścik, którym zamierzam wyrazić, co następuje:
Przede wszystkim, że nie ufam władzy, za panowania
której odbywa się ów spis powszechny, nic a nic.
Ponadto, że w związku z tym nie wierzę, by informacje,
jakie za pośrednictwem rachmistrzów ta władza otrzyma o
mnie i mojej rodzinie przez naruszenie naszej
prywatności – pozostały tajne. Podejrzewam, że w
państwie, w którym rozpasała się korupcja, a w którym
owa władza ją symbolizuje od dziesięcioleci, moje dane
mogą być sprzedawane i wykorzystywane, także do walki
politycznej".
Elżbieta Isakiewicz,
"Mój proteścik"
"Nasz Dziennik"
28 lutego
"Kościół jest święty, bo jego świętość nie zależy od
przymiotów jego hierarchów, lecz od obecności Chrystusa.
A przecież On obiecał, że z nami pozostanie "aż do
skończenia świata". Niezmienny. Ten sam wczoraj, dziś i
na wieki".
Sebastian Karczewski,
"Nie bądźmy zdziwieni"
2–3 marca
"Gdy czytam panów Barańskiego czy Misiornego, gdy
otwieram podręczniki do historii Garlickiego, gdy w
'NIE', 'Trybunie' i 'Gazecie Wyborczej' dowiaduję się,
że Jaruzelski i Kiszczak to ludzie honoru...
(Głos z sali: Oczywiście).
... To słyszę chichot Bermana i Andropowa,
powtarzających: To nasze zza grobu zwycięstwo".
poseł Antoni Macierewicz,
debata o IPN w Sejmie
Radio "Maryja" 4 marca
"Dzisiaj pokazali mi w "Gazecie Wyborczej" jakie to
obiekty otworzył sobie Michnik dla "Agory". A święcił mu
wykładowca z pewnego uniwersytetu, pożal się Boże.
Najpierw powinien ochrzcić, a później dopiero święcić,
bo tak to jest teatr. (...) Na Panu Jezusie nie wolno
zarabiać ani nim się podpierać. (...) Gdybyśmy nie
kochali Pana Boga i ludzi, tobyśmy księżmi nie zostali.
Przecież to idzie się na poniewierkę, niezrozumienie,
obmowy, opluwania. Teraz to, co porobili, przecież te
Michniki wszystkie i te ci, co byli w Komitetach
Centralnych przedtem teraz mają "Wprost" gazetę. Skąd
mają te pieniądze? Zakosili. A ludzie co, Polacy?
Zapomnieli. I co? I wybierają. Bo zdjęcie z papieżem
sobie zrobił albo w papamobile się przejechał. Ojciec
Święty przecież ma litość i jak na autostopowicza tak
popatrzy, zabrał, chociaż to bez sensu. Ja nie robię
aluzji do czegokolwiek".
o. Tadeusz Rydzyk,
msza dla Rodziny Radia "M" w Zbąszynie
"Nasza Polska" 6 marca
""Sprawa poznańska" miałaby być po prostu czymś w
rodzaju wystrzału z "Aurory" – ruszamy! szturmujemy!
Łatwo bowiem przewidzieć, że po publikacji
"Rzeczpospolitej" rozpruje się worek z podobnymi
"sensacjami", a to doprowadzi do wytworzenia w
społeczeństwie – pożądanej z pewnego punktu widzenia –
atmosfery wokół Kościoła i duchowieństwa w Polsce. Cel
takich zabiegów nie jest trudny do odgadnięcia. Kościół
pozostaje jedną z dwóch – obok wsi polskiej – znaczących
sił, zdolnych przeciwstawić się ślepemu marszowi
polskich elit politycznych do Unii Europejskiej, jak
również procesowi wyzuwania Polaków z ich ojczyzny".
Wojciech P. Kwiatek,
"Trąd w opłotkach 'czwartej władzy'"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Scenariusze dla SLD
Wolne, ale systematyczne obsuwanie się SLD w sondażach
opinii można było przypisywać kosztom rządzenia w
trudnej sytuacji. Gwałtowne załamanie się poparcia dla
Sojuszu w ostatnich miesiącach świadczy już o masowej
ucieczce elektoratu. Sojusz stracił 60 proc. poparcia,
wyprzedziła go o dwie długości Platforma Obywatelska, a
dość wyraźnie również Samoobrona Leppera. SLD nie może
polegać nawet na swoim "twardym" elektoracie szacowanym
zgodnie przez socjologów na 17–18 proc. Teraz jednak na
SLD chce głosować już tylko 10 proc. wyborców. Ten
elektorat poczuł się zawiedziony i ucieka w absencję lub
ku Samoobronie. Tej tendencji nie odwrócą półśrodki.
Rysuje się kilka możliwych scenariuszy:
Scenariusz optymistyczny. Po przeprowadzeniu z pomocą PO
(wystarczy wstrzymanie się od głosu) podstawowych ustaw
planu Hausnera oraz ustabilizowaniu wzrostu
gospodarczego na poziomie 5 proc. i w miarę
bezkolizyjnym przebiegu pierwszego roku w Unii
Europejskiej notowania SLD ustalą się na poziomie 17–20
proc. (wraz z UP). Nadal utrzyma się wysoka pozycja PO i
niższa PiS. Notowania Samoobrony będą oscylować powyżej
15 proc. Taki układ sił uczyni prawdopodobną koalicję
SLD z PO pod kierownictwem tej ostatniej oraz na
podstawie neoliberalnego programu gospodarczego.
Koalicji tej będzie trudno rządzić, napotka silną
parlamentarną i pozaparlamentarną opozycję o zabarwieniu
populistycznym – prawicowym i lewicowym. Ale dla obecnej
generacji przywódców SLD jest to scenariusz marzeń i
ratunek z opresji. Niestety, taka perspektywa staje się
coraz mniej realna. Na razie większość liderów PO
(Rokita, Gilowska) woli PiS niż SLD; rodowodowe,
posolidarnościowe sympatie dla "swoich" jeszcze nie
wygasły. Co ważniejsze, dalsza utrata elektoratu przez
SLD może pozbawić tę partię koalicyjnej atrakcyjności
dla kogokolwiek.
Scenariusz kapitulacji. SLD trwa na dotychczasowych
pozycjach. Plan Hausnera przechodzi w Sejmie dzięki
poparciu małych grupek zainteresowanych dotrwaniem do
końca kadencji. Pogodzony z perspektywą klęski zespół
kierowniczy SLD liczy na taki wynik wyborów, który
pozwoli kilkudziesięcioosobowej grupie działaczy
skupionych wokół osoby Millera pozostać w Sejmie i na
scenie politycznej czekając na odmianę losu. Skończy się
to dramatycznie: w najlepszym wypadku 7–8 proc. głosów,
25 mandatów i totalną marginalizacją. SLD pójdzie śladem
UW i AWS. Generacja polityczna sformowana w bojach o
ustrojową transformację odejdzie w całości; na scenie
politycznej pozostanie PO jako partia polskiego
kapitalizmu i Samoobrona jako reprezentacja świata
pracy. Europa się z tym pogodzi. Leppera nie wyróżnia
ksenofobia wobec "obcych" i zajadły nacjonalizm, nie
zostanie zatem potraktowany jak Le Pen. Samoobrona po
trosze przypomina ludowy, a więc dominujący nurt dawnej
"Solidarności". Podobne złudzenia populistyczne,
nieokiełznana roszczeniowość, grubiaństwo i skłonność do
gwałtów.
Scenariusz optymalny. Część działaczy SLD nareszcie
otrząsa się z marazmu i wznieca bunt przeciw
Millerowskiemu kierownictwu i jego polityce, a także
przeciw uzależnieniu polityki partii od dyktatu
posolidarnościowych ośrodków opiniotwórczych. Formuje
się alternatywa programowa. Rozpoczyna się walka
polityczna o oblicze Sojuszu w każdym województwie i w
skali kraju. Szanse ma jedynie opozycja "z lewa",
odrzucająca neoliberalizm ekonomiczny, ale w granicach
zdrowego rozsądku, tak mniej więcej, jak doradzają w
swych ostatnich książkach amerykański noblista Joseph
Stiglitz oraz dawny guru liberałów Jeffrey Sachs.
Naprawa finansów – tak, ale przy sprawiedliwym
rozkładzie kosztów. Podatek liniowy nie wchodzi w grę. W
sferze politycznego obyczaju i wartości symbolicznych
żadnego kunktatorstwa i połowiczności. W stosunku do
przeszłości obrona godności tych, co budowali Polskę
Ludową, i przede wszystkim koniec z przykrawaniem
historii do aktualnej poprawności politycznej.
Taki program w połączeniu z wyrazistą krytyką winowajców
obecnego upadku SLD ma szanse przebić się do elektoratu
lewicowego, który pozostał i nawet wzrósł, lecz odwraca
się od SLD. Czeka na swoją partię i jej szuka.
Zwolennicy tego wariantu nie powinni inicjować rozłamu
ani wzywać do likwidacji SLD. Powinni walczyć o zdobycie
w SLD przewagi. Muszą jednak być przygotowani również na
rozłam i budowanie nowej partii, jeśli nie będzie innego
wyjścia.
Szanse tego w istocie najbardziej obiecującego wariantu
wydobycia SLD z kryzysu nie były dotychczas wielkie.
Nawet mniejsze od innych rozważanych możliwości.
Rezygnacja Leszka Millera z funkcji przewodniczącego SLD
stworzyła nową sytuację. Oddając to stanowisko, choć
dużo mniej istotne od premierostwa, Miller zrobił
nieodwracalny krok ku politycznej emeryturze. Powrót do
przewodnictwa partii po mniejszej czy większej porażce
wyborczej nie mieści się w granicach prawdopodobieństwa.
Pojawia się zatem realna możliwość stoczenia na
najbliższej konwencji SLD, czyli 6 marca 2004 r., walki
o przewodnictwo partii i o polityczne oblicze tego
przewodnictwa. Będzie okazja do przedstawienia i
skonfrontowania alternatywnych stanowisk. Jeśli nie
znajdą się w SLD siły zdolne podjąć wyzwanie i zapobiec
utopieniu konwencji w pustosłowiu, sytuacja jeszcze się
pogorszy. Zamiast wpływać na rząd korygująco oraz
dystansować się od niego na tyle, na ile to jest
rozsądne i niezbędne, SLD będzie tonąć wraz z nim.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Lubelska policja bez kapelana
Prokuratura przedstawiła zarzut kradzieży pieniędzy
kapelanowi lubelskiej policji księdzu Kazimierzowi J.
Ksiądz podejrzany jest o zagarnięcie 128 tys. zł
należących do zmarłego duchownego, profesora ATK.
Komendant lubelskiej policji odważnie zapowiedział, że
po oficjalnym powiadomieniu przez prokuraturę o
postawieniu zarzutów zawiesi kapelana w czynnościach,
natomiast po ewentualnym prawomocnym wyroku skazującym
usunie go ze służby policyjno-moralizatorskiej.
Siostry służebniczki
Czarno widać nad Domem Dziecka, który prowadzi
Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Najświętszej Marii
Panny w Kłodzku. W prasie lokalnej otwarcie postawiono
siostrom zarzuty: bicie wychowanków, poniżanie ich, brak
troski o stan ich zdrowia. Pojawił się także zarzut, że
siostry nie reagują na uwagi wychowawców dotyczące
uprawiania seksu przez dzieci.
Jedną z kar, jakie stosowały siostry, było zmuszanie
dzieci do jedzenia chleba, który wcześniej leżał w koszu
na śmieci lub nawet w toalecie. Bo chleb jest święty!
Sprawę badają odpowiednie służby urzędu wojewódzkiego.
Siostry nabrały wody w usta.
Klerycy ratownicy
Przy Seminarium Duchownym w Pelpinie działa klerycka
drużyna Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Drużyna liczy 9 księży i 14 kleryków. Wykorzystują oni
swoje umiejętności na różnego rodzaju obozach i
rekolekcjach organizowanych przez pelpińską Caritas. Nic
tak nie pokrzepia tonącego, jak ksiądz płynący z
ostatnim namaszczeniem.
Autor : Jan
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Powiedz to, Gabi"
Gabi, na miłość boską, nic nie mów!!!
"Hulk"
Gdy reżyser tego kukiełkowego filmiku szedł do
producenta prosić o kasę, to z całą pewnością nie
spotkał na swej drodze żadnego życzliwego człowieka. I
nikt mu nie powiedział, że robienie filmu według komiksu
to niezły pomysł, bo ludzkie bydło łaknie prymitywnych
ruszających się obrazków, niemniej trzeba spełnić kilka
wymogów. Po pierwsze, taki film musi mieć tempo. Tu,
zanim ten zielony Miś Uszatek zacznie demolować świat,
mija co najmniej godzina. Po drugie, nie można
oszczędzać na programie komputerowym, który ożywia to
paskudztwo. Tu zaoszczędzono i "Hulk" ma animację jak
enerdowskie dobranocki. Po trzecie wreszcie, cięcie
kadru wzdłuż, w poprzek i na ukos nie dowodzi
awangardowego myślenia, tylko bezradności
mózgu reżysera wobec przerastającego go zadania. No i
proszę, do czego może doprowadzić brak paru życzliwych
słów.
"Telefon"
Trudne to zadanie zmierzyć się z wymogami klasycznej
tragedii: jednością czasu, miejsca i akcji. Tym
trudniejsze, że rzecz dzieje się w budce telefonicznej
oszklonej jak akwarium. I cały film toczy się w tempie
ruchów skalara po to, by dopiero przez ostatnie pięć
minut nabrać szybkości bojownika syjamskiego. Nawet ten
spóźniony finisz nie jest w stanie zatrzeć wrażenia, że
film przeznaczony jest dla gupików.
John le Carré
"Szpieg doskonały"
Najgłupszą istotą na świecie jest żona dyplomaty. Poza
niesraniem na podwórku zdolności intelektualnych
wystarcza jej jedynie na zachwycanie się dyplomatycznymi
umiejętnościami męża, naturalnie nie docenianego przez
przełożonych. To odkrycie towarzyszy stale twórczości Le
Carrégo, nie warto więc wydawać 34,80 zł, żeby zapoznać
się z nim akurat poprzez "Szpiega doskonałego". Tym
bardziej iż tytułowy szpieg doskonały okazuje się
doskonałym kretynem, którego łzawe monologi wewnętrzne
zajmują 2/3 objętości książki, a osadzona w
zimnowojennych realiach opowieść o brytyjskim dyplomacie
z głupoty szpiegującym dla czechosłowackiego wywiadu
jest dla dzisiejszego czytelnika wstrząsająca mniej
więcej w tym stopniu, co dramatyczna historia zmagań
ludu z możnowładcami przedstawiona w bajkach o Rumcajsie
i Jaśniepanu z Jiczyna.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " ABC kapitalizmu "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kwaśne dzieci
Urodziłem się w czasie, gdy jeszcze nie przestały dymić
lufy karabinów. Z tego faktu nie otrzymałem nic, żadnych
uprawnień kombatanckich. Nawet o nie nigdy nie
zabiegałem, chociaż skacząc ojcu z jajka na jajko miałem
znacznie gorzej niż niejeden styropianowy bohater.
Zawsze jakaś zabłąkana kulka mogła uniemożliwić moje
poczęcie. A i później nie było łatwiej, bo z jednej
strony indoktrynowała mnie wredna komuna, a z drugiej
bogobojni katecheci. Jakoś to przeżyłem i uodporniłem
się na powszechne w kraju wodolejstwo. Nie stałem się
kwaśnym zgorzkniałym dzieckiem – "wytworem" systemu
wartości powojennej Polski. Dlatego dziś kacze łkania,
radiomaryjny bełkot, lamenty ludowców, lewicowe bajania
i sprzedajność polityków wszelkiej maści nie robią na
mnie żadnego wrażenia. (...)
Jednak kwaśne dzieci w moim kraju nie są niczym
wyjątkowym. Są ich nieprzebrane tłumy. Widać je w
kościołach i w lokalach wyborczych. Niczym stado
lemingów idą na zatracenie. Wbrew logice i prawom
natury. Zadeptują jedni drugich, nie bacząc na to, że
tak samo zostaną przez silniejszych zadeptani. Weźmy na
ten przykład naszych chłopów. O Unii Europejskiej wiedzą
tyle, ile im wielebny z ambony przekaże. Stąd tu miewa
posłuch tylu rozmaitych lepperowców i pękowców. Im
więcej wylewanego kwasu, tym wiejski bochen strachu i
ciem-noty bardziej dorodny. (...) Wieś potrzebuje
przebudowy mentalnej, a światli rolnicy, którzy te
proste reguły zrozumieli, już od dawna Unii się nie
boją. Pomoc materialna dla wsi jest niezbędna, lecz wieś
nie jest jedynym środowiskiem społecznym w Polsce,
któremu się to należy. A i wieś nie jest jednorodna. W
jeszcze gorszej sytuacji są wsie popegeerowskie, dla
których nie przewidziano w Unii żadnej alternatywy.
Żadnych dopłat, żadnej pomocy restrukturyzacyjnej.
Żenujące, że dla bogobojnych i patriotycznych (zwykle z
nazwy) polityków ta grupa społeczna ma wartość śmieci.
Takich pokomuszych odpadów, którymi nie warto się
zajmować. W batalii o unijne dopłaty z niczyich ust nie
usłyszałem ani słowa o tej grupie społecznej. W walce o
pieniądze dla siebie i dla swoich bezpowrotnie zaginęła
ludzka solidarność i wrażliwość na losy sąsiadów. Byleby
napaść się samemu. Reszta niech z głodu zdycha. (...)
Kwaśne dzieci czekają na cud. Liczą, że inni za nich
zrobią w kraju porządki. Żywią się nadzieją, że
wstępując do UE, ich portfele same się napełnią, a oni
wolny czas poświęcą modłom i użalaniem się nad sobą.
(...)
Jeśliby przyjąć za prawdę tylko 10 proc. informacji
zawartych w "NIE", to jest już wystarczający powód, aby
przenieść się na łono Abrahama albo pójść śladami Al
Kaidy lub coś w tym rodzaju. Ja jednak ani się nie
ekscytuję UE, ani lamentami jej przeciwników. Jakby nie
spojrzeć, to i tak Polacy nadają się tylko na hodowców
świń dla jankesów lub na mięso armatnie w wojnie za
wiarę i cudze interesy. Takie są skutki wychowywania
kwaśnych bachorów, którym słodycz życia dalej paskudzą
nauczyciele w sukienkach i ich bogobojni,
polityczno-biznesowi pomagierzy. Ja mam spoko. Unii się
nie boję. Mogę w niej nawet umrzeć.
Jerzy Rzymałkowski
(e-mail do wiadomości redakcji)
Cukiereczek Busha
Bush straszy nas Husajnem, ale czy bomby amerykańskie są
mniej groźne od bomb Husajna? Wojna to żniwa dla
producentów broni. Ile bomb zrzuci Bush, tyle
natychmiast wyprodukuje amerykański przemysł
zbrojeniowy. A do tego iracka nafta.
Schröder i Chirac nie przytakują Bushowi, tak jak to
robi Kwaśniewski i politycy polscy. Oni bardziej dbają o
własny interes niż o sprawy pokoju. Są za młodzi, nie
przeżyli wojny i nie wiedzą, co to znaczy. (...) Bush
dąży do wojny w Iraku, bo to jest w interesie Ameryki.
Irak nie zagraża światu bardziej niż imperializm
amerykański. Jest wielka potrzeba zdecydowanie,
publicznie sprzeciwić się agresywnej polityce Busha,
póki jest jeszcze czas. Byłoby bardzo dobrze, gdyby
wystąpili z publicznym apelem Polacy ze znanymi
nazwiskami.
Władysław Burszta,
Zabrze
Misja dla Głódzia
Coś mi się wydaje, że dzięki panu prezydentowi,
premierowi i innym politykom nasz katolicki kraj stanie
się obiektem ataków terrorystycznych. Nachalne
podlizywanie się jankesom i wpraszanie się na siłę, aby
nasze wojsko brało udział w ataku na Irak, może
spowodować wrogość świata islamskiego do naszego kraju.
Co na to Kościół, który bez przerwy i do obrzydzenia
treli o ochronie życia poczętego, a o ochronie życia
narodzonego milczy. Jeżeli już wyprosimy zgodę na udział
naszych wojsk w ataku na Irak, proponuję wysłać tam
obrońców życia poczętego, czyli kapelanów z generałem
Głódziem na czele. Może się im uda osiągnąć sukces bez
rozlewu krwi.
Jan Zaremba, Sieroszewice
Kacza demokracja
Prezydent Warszawy Lech Kaczyński podjął działania
zmierzające do, jak głosi, sprawnego i pozbawionego
korupcji rządzenia Warszawą. Oto, jak wyglądają one w
praktyce.
W Ratuszu mówi się wprost, że w zasadzie nikt z byłej
gminy Centrum nie może być zatrudniony, i nie dotyczy to
tylko dyrektorów, ale szeregowych pracowników, bo oni to
"złodziejstwo i korupcja rodem z SLD i PO".
10 stycznia zostaliśmy poinformowani, że stare wydziały
wchodzą w skład nowych i od tego czasu nikt się nami nie
interesu-je. W niektórych wydziałach na 20 pracowników
nowe zadania wykonują 2 lub 3 osoby, reszta ma czekać
nic nie robiąc, do 31 maja br. – kiedy zgodnie z Ustawą
warszawską przestaną być pracownikami Urzędu Miasta.
Zabierane są komputery, telefony – nawet słusznie, bo
już od listopada nie robimy nic. Aby zwolnić biurka dla
nowych, swoich pracowników, mamy podobno być wysłani do
domu, czyli będą nam płacić pensje bez świadczenia
pracy. Nie liczą się nasze kompetencje, wiedza i
doświadczenie. Tak PiS realizuje prawo i sprawiedliwość.
Dobrze, że Kaczyński nie zdążył zrealizować swojego
pomysłu o przywróceniu kary śmierci, bo pewnie już byśmy
nie żyli.
Niesłuszny urzędnik
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
"Poznań pana po cholewach"
Po waszym artykule dostałem kolki ze śmiechu. Zgadzam
się co do zapyziałości i wiochy w moim mieście. Jedno
chcę dodać: ludzi tutaj, oczywiście poza mediami i
lokalnymi kacykami z panem Grobelnym na czele, g...
obchodzi, czy będzie to Stołeczne Miasto Poznań, czy
Pierwsza Wiocha Europy. Bardziej interesują się, co do
gara włożyć, a nie jaki będzie łańcuszek prezydenta. Sam
o tej doniosłej dyskusji dowiedziałem się z radia, ale
myślałem, że sobie jaja robią. W tej sytuacji należałoby
nazwać Poznań np. stolicą głupoty.
T. K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Prymas Rady Ministrów
Od tego, co się dzieje ostatnio w Polsce, idzie ochujeć
– tym bardziej że biorą w tym udział dwaj najwyżsi
dostojnicy państwowi, prezydent i premier
Rzeczpospolitej. Na spotkaniu noworocznym oprócz kleru
katolickiego z prymasem nie było przedstawicieli żadnych
innych wyznań. Czy w Polsce oprócz katolików nie ma
innych wyznań? Obaj panowie obiecali nam przed wyborami
złote góry, a szczególnie kobietom. Po wypowiedzi pana
Dyducha o aborcji panowie ci unieśli się świętym
gniewem. Wystarczy, że pan prymas pogrozi obydwu palcem,
a panowie ci chowają się w mysią dziurę. Proponuję obu
panom – przenieście swoje gabinety do Pałacu
Prymasowskiego. Zlikwiduje się wszystkie ministerstwa, a
ich pracowników zwolni, co odciąży budżet.
Wiktor, Tarnowskie Góry
(nazwisko do wiadomości redakcji)
"Tyrania premiera"
Proszę o potraktowanie mojej wypowiedzi, jako SMS na
"TAK" – chcę tego co Urban ("NIE" nr 5/2003).
Szczególnie zwiększenia roli Sejmu, kosztem ograniczenia
wszechwładzy premiera. I nie chodzi mi o wszechwładzę
premiera Millera, ale o anomalie bardziej gorszące, jak
np. kierowanie rządem z tzw. tylnego siedzenia (vide
tandem Krzaklewski–Buzek). A po lekturze ostatniego
numeru "NIE" jestem przerażona takimi sytuacjami, jak
opisano w art. "Polska Rzeczpospolita Kulczykowa",
"Spisek węglowy" itd.
Zadaje sobie pytanie, czy zwykły obywatel, będący
członkiem elektoratu jakiejkolwiek partii, może mieć
wpływ na to, co w jego kraju się dzieje? Chyba nie!
C. D.
(e-mail do wiadomości redakcji)
*
Chcę tego samego co Urban, który dobitnie obnażył system
zdobywania władzy. Dotyczy to jednak nie tylko jej
szczytów, ale co najgorsze i tych niższych – na poziomie
samorządu. Durnemu wyborcy wydaje się, że kogoś wybiera,
a to gówno prawda. Wyborcy zresztą przy takich
ordynacjach wiedzą, o co chodzi i ci świadomi odwracają
się dupą do hucp nazywanych wyborami podobno
demokratycznymi. Przekonałem się o tym robiąc sondę
uliczną. Epitetów pod adresem władz nie ma co
przytaczać. Dominują określenia "banda" i "złodzieje".
R. K., Tychy
(e-mail do wiadomości redakcji)
Od redakcji: przypomnijmy – Jerzy Urban zaproponował
poczynienie takich zmian w konstytucji, które spowodują
zmniejszenie uprawnień premiera. "Czy chcesz tego, co
Urban?" – zapytaliśmy Czytelników i poprosiliśmy o
przysyłanie odpowiedzi esemesowych. Głosów na TAK było
508, a na NIE – 119.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " SS rusza do nieba "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Napad moralności
Feministki, księża i warszawski prezydent Kaczyński idą
noga w nogę przeciw prostytucji. Kaczyński w ogóle
szuka, komu by tu jeszcze można uprzykrzyć życie, aby
zapanowała powszechna pomyślność. Feministki głoszą, że
kobieta sprzedając swoje ciało doznaje uszczerbku na
godności. Ich zdaniem, tylko pochwa jest tą częścią
ciała, którą zarobkowanie redukuje człowieczeństwo.
Listonoszka sprzedaje siłę mięśni swych nóg, aktorka
zarobkuje całym ciałem, kucharka – rękoma, kontrolerka
lotów – oczyma, filozofka – głową, ale to są zajęcia
szlachetne. Nie sposób dociec, dlaczego sprawność
jednego tylko fragmentu kobiety nie powinna przynosić
dochodu.
Kościół mniema, że wszelki seks nieusankcjonowany
przezeń ślubem jest grzechem, a kopulacja dochodowa to
grzech wzmocniony. Kler objawia, co jest złem, ale nie
chce tego uzasadniać. Nawet jeżeli próbuje, nie wyjaśnia
niczego. Na przykład zakończona niedawno w Watykanie 18.
Konferencja Rady Pontyfikalnej Pracowników Służby
Zdrowia oznajmiła, że relatywizm moralny jest jednym z
powodów cierpień depresyjnych. Zależności tej nie
wyjaśniono, chociaż psychiatrzy potrafią wykazać, że
wprost przeciwnie – rygoryzm moralny prowadzi do
seksualnych zaburzeń, a te do depresji. Kościół wojując
przeciw moralnemu relatywizmowi zwalcza moralność
racjonalną.
Normy moralne po prostu są relatywne, czyli względne,
zmienne i dyskusyjne. Zilustruję ten banał wspomnieniem.
Było to dawno temu w czasach, gdy stara PRL-owska
złotówka miała siłę nabywczą podobną do dzisiejszego
złotego. Na dyskotece pracującej przy Uniwersytecie
Warszawskim zetknąłem się z panienką i odwiozłem ją do
domu. Grzeczność za grzeczność – zaprosiła mnie do
siebie. Po odbyciu seksu podjęliśmy rozmowę, żeby
zawrzeć także znajomość. Nazywa się Kaśka, jest
uczennicą szkoły pielęgniarskiej. Razem z koleżanką
pracują już w szpitalu i wynajmują do spółki tę
kawalerkę.
Rano Kaśka poszła do wanny prosząc, że jak odezwie się
dzwonek u drzwi, żebym otworzył, bo to jej
współlokatorka będzie wracać z nocnego dyżuru. Dzwonek
się odezwał, ale to nie była koleżanka, tylko starsze
babsko. Chciała rozmawiać z Kasią, bo to ostatni termin
zapłacenia czynszu za ostatnie dwa miesiące, i albo
forsa, albo dziewczyny jeszcze dziś mają się
wyprowadzić. Wyjąłem z kieszeni należne jej 2 tysiące,
babsko nagryzmoliło pokwitowanie i poszło. Ociekająca
Kaśka wyszła z łazienki, obejrzała kwit i zaczęła się
scena: mam ją za kurwę, zapłaciłem za dymanko, kto mi
pozwolił, poniżyłem ją, zgnoiłem. Krzyk i szloch.
Tłumaczę się: ach nie, ależ skąd, chciałem się tylko
pozbyć baby, lepiej, żebyś mnie była winna forsę. Ja was
nie wyrzucę na ulicę. – Jakim prawem się wtrącam w jej
życie – spazmuje nadal panna Kasia – taki wstyd. – Przez
dwa miesiące nie miałaś z czego zapłacić, to skąd byś
dziś wzięła – perswadowałem. Okazało się, że jest
mężczyzna, który zawsze da jej pieniądze, jeżeli do
niego pójdzie. Ale brzydzi się nim, a potem sobą,
dlatego się ociągała.
– Gdzie tu logika? Jak ja zapłaciłem za mieszkanie, to
robię z ciebie kurwę, a jak ty sama idziesz dać dupy za
pieniądze, to jesteś niepokalana dziewica?
– To zupełnie coś innego – objaśniła mi uczennica
pielęgniarstwa swoje zasady moralne. – Z tobą poszłam do
łóżka, bo chciałam, a ty wszystko zepsułeś, zbrudziłeś.
Jak ja do niego idę, to to jest po prostu interes i
oboje nie mamy żadnych złudzeń, które trzeba by potem
tracić.
– Pójdę – obiecała Kasia – i oddam ci forsę. – O nie! –
Zaprotestowałem przewrotnie. – Mówisz, że robię z ciebie
kurwę, a sama robisz ze mnie alfonsa. I tym nieszczerym
trikiem (w roli alfonsa nie ma w moim rozumieniu niczego
nagannego) zakończyłem dyskusję o moralności, do której
– jak to widać – samo życie wnosi relatywizm.
Feministki mniemają, że istnieje odrębna ponadludzka
godność kobiet i że niweczy ją płatna dupodajność (w
małżeństwie godziwa przecież). Także udział w
pornograficznych widowiskach czy choćby użyczanie przez
modelki ciała do reklam. Feministki nie lubią kleru, ale
dmą w te same co on trąby. I tym także przypominają
księży, że swoich przesądów nie potrafią racjonalnie
uzasadnić. Zresztą nad wyraz często feminizm uprawiają
one jako swój zawód pieniądzodajny. I też sprzedają
część swojego ciała, bo dają twarz w telewizji, mózgiem
posługując się rzadziej.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Słoma na parkiecie
W Pomrocznej sposób postępowania jest taki: najpierw
rozpieprzę firmę i wyciągnę dla siebie, ile się da. Jak
mnie odwołają, to będę krzyczał: "ordynarna zagrywka
polityczna". Zażądam kilkumiesięcznej odprawy, którą
koledzy z układu zapisali mi w umowie o pracę.
Za rządów prawicy spółki skarbu państwa były dla
kolesiów jak dojne krowy. Przykładem Małopolska Giełda
Rolno-Towarowa (zmieniona w Podkarpackie Centrum Hurtowe
AGROHURT S.A.) w Rzeszowie. Dwóch prezesów spowodowało
600 tys. zł strat, za co dostawali pensje, sowite
premie, a teraz chcą od państwa ponad 90 tys. zł odpraw.
Puścili też ogromny szmal w inny sposób.
Wyłaniający się z dokumentów obraz czterech lat rządów w
firmie, w której udziały prócz skarbu państwa ma m.in.
miasto Rzeszów, jest taki: rażąca niekompetencja,
działanie na szkodę firmy i zgarnianie pod siebie. Pod
światłym przewodnictwem prezesów Grzegorza Goli i
Marcina Benbenka sprzedawano za drobne i bez przetargu
najlepsze tereny, na których giełda miała się
rozbudowywać. Nie płacono za dostawy towaru nawet przez
dwa lata, mnożąc odsetki karne. Wydzierżawiono za grosze
prywatnej firmie drogie urządzenia wraz z wyremontowanym
budynkiem, podobnie jak stację benzynową, na 25 lat
facetom, którzy są podejrzewani o przekręty i obecnie
siedzą w areszcie. Jakby tego było mało, władza piła i
bawiła się na koszt państwa tworząc fundusz
reprezentacyjny, którego w statucie firmy nie było.
Chłopaki przehulały w hotelach, na kolacyjkach i przy
zwykłej wódce ok. 50 tys. zł. W maju 2002 r. nastąpiła
zmiana władz Giełdy. Nowy prezes Janusz Lubas powiadomił
o wszystkim Prokuraturę Rejonową w Rzeszowie.
Zastępcą Goli był Marcin Benbenek. Z jego curriculum
vitae wynika, że jest narodowości polsko-amerykańskiej,
karierę zaczynał jako agent cargo w firmie KLM. Pisał o
sobie skrom-nie: Moje sukcesy zawodowe na stanowisku
wiceprezesa zarządu i dyrektora ds. handlu i marketingu
w firmie branży spożywczej potwierdzają umiejętności
strategicznego zarządzania w dziedzinie sprzedaży,
marketingu i dystry-bucji jak również restrukturyzacji.
W długofalowych planach rozwoju Giełdy tkwi mapa. Wynika
z niej, że firma miała się rozbudowywać na własnych
terenach. Kilkadziesiąt arów ziemi przy trasie wylotowej
na Lublin byłe władze sprzedały bez przetargu firmie
Rojax z Rzeszowa, nie zawiadamiając władz miasta o
planie sprzedaży terenu, choć miasto miało prawo
pierwokupu. Teren poszedł za 45–55 zł za mkw. Ceny
rynkowe były wyższe co najmniej pięciokrotnie. Tylko na
tej operacji Giełda umoczyła, skromnie licząc, ponad
milion złotych. Nowi prezesi starają się unieważnić
transakcję, ale nie jest to takie proste. Prawnicy
Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa w
Warszawie stwierdzili: sprzedaż działek po rażąco
zaniżonej cenie z naruszeniem postanowień statutu daje
podstawę do wystąpienia na drogę sądową przeciwko
członkom Zarządu.
* * *
W 1999 r. Giełda wystawiła na przetarg teren ze starą
stacją paliw przy wylotowej drodze na Lublin. Dzierżawą
zainteresowany był Stanisław K., prezes firmy Orlen
Petro-Tank, podejrzewany obecnie przez prokuratora w
Rzeszowie o pranie brudnych pieniędzy. Wycofał się
jednak i teren wzięła w 25-letnią dzierżawę tarnowska
spółka Oktan. Umowa i akt notarialny zobowiązywały
właścicieli "Oktana" do wyburzenia starej i postawienia
nowej stacji w ciągu roku. W przeciwnym wypadku mieli
płacić kary. "Oktan" nie zrobił nic. Kontrola NIK
wykazała, że kary umowne należne Giełdzie z tytułu
niewywiązania się z umowy to 70 tys. zł. Prezesi Gola i
Benbenek nie byli zainteresowani ściągnięciem tych
należności. Pozwolili "Oktanowi" przyłączyć się do
kanalizacji Giełdy bez stosownych opłat.
Firma Oktan jest powiązana kapitałowo z Orlen Petro-Tank
(pisaliśmy o tej firmie ostatnio "Pompą dymany", "NIE"
nr 44/2002), a jej prezesi siedzą w areszcie.
Ciekawostką jest to, że gdy pojawił się nowy zarząd
Giełdy i zaczął egzekwować warunki umowy, "Oktan" w
ciągu kilku miesięcy wybudował nową stację paliw.
Natomiast prezes tarnowskiej firmy między jednym
aresztowaniem a drugim dzwonił do obecnego prezesa
Giełdy Janusza Lubasa z propozycją odkupienia
dzierżawionego terenu stacji za każdą cenę. Ten wątek
sprawy powinien zbadać, naszym zdaniem, Wydział
Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w
Rzeszowie, który obecnie zajmuje się przewałami firm:
Orlen Petro-Tank, Tankpol i Oktan. Dlaczego? Choćby
dlatego, że były prezes Giełdy Gola prowadził i prowadzi
prywatną firmę z branży paliwowej. Jego żona ma zaś
firmę handlującą wyposażeniem do stacji paliw. Być może
były prezes miał interes w tym, aby nie ściągać kar
umownych od spółki Oktan?
* * *
Zamiast zająć się rozwojem firmy, nowy zarząd Giełdy
grzebie w papierach poprzedników i usiłuje naprawiać to,
co oni spieprzyli. Zamiast zysków mnożyli stanowiska
kierownicze. Kierownicy rządzili sami sobą, bo nie mieli
podwładnych. Wiceprezes Benbenek poszedł na studia
podyplomowe, za co Giełda zapłaciła blisko 16 tys. zł –
bez zgody przewodniczącej Rady Nadzorczej. Sprawa o
zwrot tej kasy jest już w sądzie. W ciągu dwóch lat pan
wiceprezes, prócz wysokiej pensji, dostał 32 tys. zł
premii. 34 tys. wypłacono prezesowi Goli. 20 tys.
otrzymał członek zarządu Bolesław Kuśnierz.
* * *
Po odwołaniu ze stanowiska Grzegorz Gola uznał zarzuty
skierowane do prokuratury za "bzdurne i
niesprawiedliwe", a swoje rządy nazwał prawidłową i
dobrą gospodarką. Natomiast wiceprezes Marcin Benbenek
stwierdził na łamach "Nowin", że w okresie jego
zarządzania firma osiągała najlepsze wyniki, a odwołanie
jego i prezesa to ordynarna zagrywka polityczna nowej
partii TKM. Obaj panowie twierdzą, że naruszono ich
prawa pracownicze, bo mają w umowach o pracę zapisane
6-miesięczne odprawy, i polecieli do Sądu Pracy po zwrot
90 tys. zł z tego tytułu. Orzeczenie Naczelnego Sądu
Administracyjnego mówi, że w razie działania na szkodę
spółki odprawa się nie należy. Byli prezesi o tym
wiedzą, ale wiedzą też i głoszą publicznie, że działanie
na szkodę spółki trzeba im udowodnić.
No właśnie...
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cuda cuda ogłaszają "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Wieczorek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Belką wykurzył prezydent premiera. Dalej było już
trudniej, bo kilku partiom Belka kojarzy się z
politycznym stryczkiem. Znowu wzrosły więc akcje Józefa
Oleksego ostatnio ciągle drugiego, czekającego w
przedpokoju władzy.
„Quo vadis?” – tak witają się członkowie parlamentarnego
klubu SLD. Albo prościej – „Gdzie jesteś?”. Wybór na
razie jest niewielki. Albo pozostać w starym SLD, czyli
w „prawdziwkach”, albo zasilić „borówki” – nowe, znane
też od rzekomych korzeni rodowych lidera Borowskiego
„aroniami”. Siła parlamentarna „borówek” wzrosła do
czterdziestu posłów i – jak twierdzą liderzy
„prawdziwków” – ma tendencję zwyżkową.
Do „borówek” przyłączył się wicemarszałek Tomasz Nałęcz.
Podążył za nim jedynie poseł Jan Sztwiertnia.
Media prześcigały się w ujawnianiu obiektów, które ma w
najbliższym czasie zaatakować w naszym kraju al Kaida.
Typowano klasztor na Jasnej Górze w Częstochowie, Pałac
Nauki i Kultury w Warszawie, zamek wawelski w Krakowie.
Czyli wszystko, co w Polsce ma jakąś wieżę. Ujawniono
też stronę internetową modlących się terrorystów:
„Prosimy Allaha, aby
ziemia pochłonęła Kwacha”.
Oprócz al Kaidy straszono też Unią Europejską. W tym
przypadku ludność zareagowała tradycyjnie. Wykupiła
zalegający w supermarketach cukier nie wybrzydzając
nawet na wyższą cenę.
Rada Nadzorcza KGHM odwołała Stanisława Speczika z
funkcji prezesa spółki. Minister skarbu państwa Zbigniew
Kaniewski, który dysponuje większością w radzie, był
oburzony i zaskoczony tą decyzją. Mało brakowało, a
jeszcze bardziej zaskoczyłaby go rada nadzorcza Orlenu.
Do kolejnej próby ustrzelenia prezesa Wróbla jednak nie
doszło, bo na członków rady padł pomór. Większość tuż
przed zebraniem zachorowała. Czy leci z nami pilot? –
słychać w Ministerstwie Skarbu.
To nie ja, tylko Miller – powiedział „Wyborczej” Wiesław
Kaczmarek o aresztowaniu w lutym 2002 r. prezesa PKN
Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Wypowiedź uwiarygodnił
opisem okoliczności spotkania u premiera, gdzie zapadać
miała decyzja. Większość jego uczestników twierdzi
jednak, że spotkania takiego nie było. Sam Kaczmarek
przyznał w TVN 24, że prokurator krajowy Karol Napierski
pomylił mu się z kimś innym.
Kilkadziesiąt osób poturbowanych i rannych w ciągu
kilkuminutowej akcji. Nie al Kaidy, lecz promocji
podczas uroczystego otwarcia centrum
handlowo-rozrywkowego Blue City w Warszawie.
Tylko 14,5 tysięcy głosów potrzebował Stanisław
Husakowski, kandydat PO i PiS, aby uzyskać mandat
senatora na Dolnym Śląsku w wyborach uzupełniających.
Frekwencja wynosiła 6,2 proc.
Przetarg na sprzedaż Huty Częstochowa, o którym
krytycznie pisaliśmy w poprzednim numerze „NIE” w
artykule „Kijem w Kijów”, został po prezydenckiej
wizycie w stolicy Ukrainy zawieszony.
Jeśli wierzyć sondażowi CBOS, Samoobrona wyszła na
pierwsze miejsce w przedwyborczym rankingu partii – 29
proc. Druga jest Platforma Obywatelska – 26 proc., LPR
ma 10 proc., PiS – 9 proc., a SLD – 8 proc. W tym samym
sondażu Lepper jest drugim politykiem pod względem
zaufania społecznego; nieznacznie ustępuje
Kwaśniewskiemu.
A w polskich biurach szał. Wszyscy grają w komputerową
grę „Walnij pingwina”. Jak na całym świecie. Walnęła nas
globalizacja.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pośladki razem!
Kampania unioeuropejska szczytuje. Pan prezydent
przemierza Pomroczną zachwalając Europejskie Wartości.
Pomagają mu w tym politycy, aktorzy, osobistości ze
świata biznesu i mediów. Z ulicznych billboardów
uśmiecha się mistrz kierownicy Krzysztof Hołowczyc.
Mówi: TAK. Kwachu też agituje mało wymyślnym hasłem: TAK
DLA POLSKI. Nie wysilili się też zanadto prezydenccy
spece od marketingu. Tak, tak, srak, srak... Zero
polotu, dowcipu, luzu, polemik. Oficjałka. I jak tu
liczyć na pozytywny wynik w czerwcowym referendum? Jak
skutecznie przekonać społeczeństwo do tego, by zechciało
wejść do Europy? Trzeba było po prostu dowcipną młodzież
ze sprejem posłać do smarowania murów. Zajęli je bez
reszty przeciwnicy Unii Europejskiej.
PODNIEŚ RĄCZKĘ BOŻE DZIECIĘ, POBŁOGOSŁAW UNIĘ CAŁĄ, A
POLAKOM DAJ ZAPOMNIEĆ, ŻE ICH PAŇSTWO TEŻ ISTNIAŁO
JEDEN GŁOS ZA UE – JEDEN GWÓŹDŹ DO TRUMNY SUWERENNEJ
OJCZYZNY!
BERLIN, BRUKSELA MIASTA MILLERA. WARSZAWA, KRAKÓW MIASTA
POLAKÓW!
KIEDYŚ STALIN, TERAZ PRODI – NIECH NIEWOLA SIĘ ODRODZI!
NIECH ŻYJE NOWA TARGOWICA POLSKA UNIĄ SIĘ ZACHWYCA!
Uliczna twórczość przejawia się również w sloganach
zapachowych:
CO TAK W POLU ŚMIERDZI RÓWNO? CZY TO UNIA, CZY TO GÓWNO?
Szczególnie ujmujące są slogany towarzysko-erotyczne:
CHCESZ PAN MĘŻA? NIE WIESZ JAK? W REFERENDUM POWIEDZ
TAK!
UNIA? TEN BĘKART ZBIOROWEGO GWAŁTU
EUROPA BEZ GRANIC... PRZYZWOITOŚCI CHĘTNIE PRZYJMIE
NOWYCH HOMOGOŚCI!
MARZYSZ O MAŁOLATACH? GŁOSUJ NA UE!
POŚLADKI RAZEM! UNIA NADCHODZI!
Wyrazem troski o byt ludu pracującego miast i wsi,
emerytów, rencistów oraz bezrobotnych są slogany
społeczno-socjalne:
W UE GRUSZKI NA WIERZBIE SMAKUJĄ BARDZIEJ!
NA UNIĘ GŁOSUJESZ, W GARNKU BUTY GOTUJESZ...
EUROPEJSKI PAROBEK TO BRZMI DUMNIE!
BĘDZIE PRACA U BAUERA, WIĘC DO UNII WSTĄPMY TERAZ!
WSTĄP DO UNII. GEREMEK POTRZEBUJE POSADY!
LEPIEJ W UNII BYĆ ROBOLEM NIŹLI W POLSCE DYREKTOREM!
Nie brakuje również sloganów przyrodniczo-ekologicznych:
W UNII EUROPEJSKIEJ PRZEŻYJE TYLKO TO, CO UMIE PEŁZAĆ
CHCESZ BYĆ DOLLY W SWOIM STADZIE, TO ZA UNIĄ GŁOSUJ
GADZIE
Największą wartość edukacyjną spełniają jednak slogany
praktyczno-poradnikowe. Takich wiadomości na temat Unii
nie znajdziecie z pewnością w gminnych centrach
infor-macji europejskiej ani w żadnym informatorze:
PRZESZKADZA CI TEŚCIOWA? EUTANAZJA TYLKO W UE
JAK WEJDZIEMY DO UNII, TO SPRZEDASZ SWOJĄ NERKĘ BEZ CŁA
KOBIETY! UNIA WAS WYSKROBIE (ZE ZNIŻKĄ!!!)
CHCESZ WYWALCZYĆ PRAWO DO WSPÓŁŻYCIA ZE SWOJĄ SUKĄ?
GŁOSUJ NA UE
DZIĘKI UNII I TWÓJ SYN ZNAJDZIE SOBIE MĘŻA
Znaleźliśmy też odezwę do chłopów polskich.
ROLNIKU IDZIE WIOSNA, WYPROWADŹ UNIĘ W POLE!
Za unią agitują zaś nudne urzędasy.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " POLecieć "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Latające prochy
Mówią, że jesteśmy nihiliści. Plugawimy w "NIE" zamiast
chwalić. Burzymy zamiast budować.
Dziś prezentujemy epokowy projekt rozwiązania
najpoważniejszego polskiego problemu cmentarnego.
Ogłaszamy go, bo nie chcemy zabrać go ze sobą do grobu.
Od początku nad tym miejscem ciążyły kłótnie wzmacniane
warkotem buldożerów. Początkowo miał to być panteon
bohaterów walczących o wolną Polskę, potem symbol
pojednania dwóch sąsiednich narodów. Było i jest to
miejsce zadrą w dupach nakręcanych przez nacjonalistów –
polityków ukraińskich i polskich.
Wór z problemami
Krótka historia wykopków
Rok 1921. Ogłoszony konkurs na projekt urządzenia
cmentarza niespodziewanie wygrał student V roku
lwowskiej architektury Rudolf Indruch. Z matki
Czeszki, z ojca Słowaka, polski patriota. Obrońca
Lwowa przed Ukraińcami, uczestnik wojny
polsko-radzieckiej. Artysta, altruista, człowiek
schorowany. Jego śmiała, konkursowa wizja
cmentarza nigdy nie została zrealizowana do końca,
bo zabrakło na to pieniędzy. Nie zabrakło za to
prasowych polemik i pyskówek – spierano się w
trakcie budowy o wszystko. Zwłaszcza o katakumby
dla najbardziej zasłużonych, czyli o to, kto ma
tam spoczywać.
Rok 1939. Cmentarz był prawie gotowy, zachwycał
bogatą, różnorodną roślinnością. Spoczywało tam
1926 obrońców i 933 osoby zasłużone w inny sposób.
Obrońców ekshumowano z różnych miejsc pochówków. W
1925 r. wyeksportowano prochy jednego z nich do
Warszawy, gdzie zasiliły Grób Nieznanego
Żołnierza. Zatem postulowana przez nas ekshumacja
nie byłaby tam czymś nowym.
1940–1989. Cmentarz popada w ruinę. Nieliczni
pozostali we Lwowie Polacy nie byli w stanie go
utrzymać. W 1971 r. za zgodą władz centralnych,
miejskie władze Lwowa rozpoczęły burzenie
cmentarza. Pomimo protestów organizacji
polonijnych nie zaprzestano niszczenia.
Rok 1989. Za zgodą władz radzieckich obecna na
Ukrainie polska firma Energopol rozpoczęła
rekonstrukcję cmentarza. W kwietniu 1990 r. kwiaty
złożył tam prezydent Jaruzelski. Do tej pory jako
jedyny prezydent III RP. Oficjalnego otwarcia
odbudowanego prawie cmentarza nie udało się
dokonać przez następne 12 lat pomimo umów
państwowych polsko-ukraińskich. Zorganizowanie
uroczystości blokuje nacjonalistyczna Rada
Miejska, aktywna zwłaszcza za rządów mera
Wasyla Hujbidy. Nacjonaliści ukraińscy
nie godzą się między innymi na „niepodległościowy”
napis w centrum cmentarza, powrót rzeźb lwów przed
Łukiem Chwały, a także rekonstrukcję pomników
francuskich i amerykańskich żołnierzy-ochotników
walczących z Ukraińcami po stronie polskiej.
Uważają ich za obcych interwentów.
Odbudowany za pieniądze polskich podatników
cmentarz nadal dzieli. Jest wygodnym pretekstem
dla nacjonalistów do zaostrzania sporów.
Zaczęło się nieszczęśliwie, już w grudniu 1918 r.
Pospieszne, chaotyczne działania ówczesnego zarządu
miasta Lwowa pod przewodem prezydenta Józefa Neumana
sprawiły, że kupiono od sióstr benedyktynek ormiańskich
kawałek gruntu, przedłużenie cmenta-rza Łyczakowskiego.
Grunt fatalny, pochyłe, wertepowe zbocze. Tak to jest,
kiedy samorządowcy robią interesy z kościelnymi.
Nic dziwnego, że pierwszym ekshumowanym z różnych miejsc
kilkuset mogiłom groziło ześlizgiwanie się ze stromego
pagórka, zawłaszcza kiedy lało. Kiedy zaś świeciło
słoneczko wzgórze wysychało wraz z całą roślinnością.
Syf trwał do 1921 r., kiedy powstała Straż Mogił
Polskich Bohaterów i rozpisała konkurs na projekt
urządzenia cmentarza-panteonu. Tak powstał Cmentarz
Orląt Lwowskich. (Patrz ramka).
Miejsce pokręcone, podobnie jak XX-wieczna historia
Polski. Od czasu powstania niepodległej Ukrainy powód
zadrażnień między naszymi narodami i politykami. Nawet
na najwyższym szczeblu. Nie tak dawno prezydent
Kwaśniewski odwołał swój przyjazd do Lwowa i spotkanie z
prezydentem Kuczmą, po-nieważ nacjonalistycznie
nastawione władze Lwowa nie zezwoliły na wykończenie
cmentarza zgodnie z wcześniejszymi polsko-ukraińskimi
porozumieniami.
Wór zalet
Dzisiaj w prawie dziewięćset-tysięcznym ukraińskim
Lwowie żyje kilkanaście tysięcy Polaków, zwykle w wieku
emerytalnym. Do tej grupy można dodać następne
kilkanaście tysięcy młodszych. Odzyskujących "polskość",
uczących się języka Kochanowskiego i Leppera. Zwłaszcza,
kiedy mają nadzieję na studia w Polsce i osiedlenie się
tam. Gdyby władze polskie ogłosiły teraz nadzwyczajną
repatriację dla po-zostających we Lwowie Polaków i osób
poczuwających się do polskości, to w trymiga prysnęliby
stamtąd wszyscy. Nawet ci chorzy i słabowici. Wahania
mieliby jedy-nie prezesi polskich stowarzyszeń żyjący
głównie z prezesownia, czyli pomocy finansowej macierzy.
We Lwowie nie ma już Polaków, bo zaraz po zakończeniu
wojny wyjechali oni do PRL. Osiedlili się na ziemiach
poniemieckich, głównie we Wrocławiu. Do dzisiaj można tu
usłyszeć śpiewny lwowski akcent. Do Wrocławia
przewieziono też część zbiorów Zakładu Narodowego im.
Ossolińskich ufundowanych w 1817 r. przez Józefa
Maksymiliana – Panoramę Racławicką i wiele innych
lwowskich pamiątek polskości. We Wrocławiu bez trudu
można znaleźć jeszcze pusty plac w centrum miasta.
Idealny na wzorcowy, patriotyczny cmentarz.
Płascy materialiści i patriotyczni sceptycy oczywiście
zaczną się krzywić, że taka operacja to wielkie koszty i
trudności techniczne. To nieprawda. Mamy bogate
doświadczenia w sprowadzaniu prochów bohaterów do kraju.
Niedawno zaimportowaliśmy m.in. Paderewskiego,
Sikorskiego, a nawet młodego ukraińca grającego rolę
Witkacego. Szumnie i z pompą importowaliśmy też kości –
podobno kurczaka – udającego szczątki króla Stanisława
Augusta. Skoro udało się naszej firmie Energopol z musu
odbudować cmentarz Orląt Lwowskich, to jakiż problem
wszystko teraz przenieść? A kosztami podzieli się
Wrocław ze sponsorami. We Wrocławiu, w pohitlerowskiej
Hali Ludowej co roku odbywają się Międzynarodowe Targi
Sztuki Cmentarnej. Patriotyczni trumniarze na pewno nie
odmówią ostatniej posługi lwowskim bohaterom.
W ukraińskim Lwowie państwo polskie na siłę chce
utrzymywać cmentarz – symbol obrony polskiego Lwowa
przed ukraińskim rodzącym się wtedy patriotyzmem. I
chociaż obok jest cmentarz Strzelców Siczowych,
przeciwników Orląt Lwowskich, to miejsce nie ma szans
stać się symbolem narodowego
pojednania. Ma być archaiczną pamiątką "polskości" w
mieście od pół wieku już niepolskim. Mieście, do którego
nawet nacjonalistyczne polskie zgrupowania polityczne
roszczeń nie wysuwają. Po co zatem, w XXI wieku, nam
takie archaiczne "świadectwo polskości" ? Mamy przecież
wiek ekspansji gospodarczej, mediów elektronicznych, a
nie znaczenia wpływów nagrobkami. Jakich polskich
interesów kulturowych i gospodarczych ten cmentarz ma we
Lwowie bronić? Jakiej pamięci narodowej? Jakiej chwały i
obrony Lwowa, skoro dwadzieścia lat później Polska to
miasto utraciła?
Niech zatem cmentarz Orląt Lwowskich pojedzie, śladem
lwowiaków-Polaków, do Wrocławia. Miasta aspirującego do
międzynarodowej wystawy EXPO. Miasta teraz polskiego,
ale zawsze wielokulturowego. Są tam przecież: piastowski
romańskoeuropejski kościół NP Marii na Piasku, pruska
Hala Ludowa, zbudowana w stulecie zwycięstwa koalicji
antynapoleońskiej, cmentarz Żołnierzy Radzieckich,
cmentarz żydowski z grobem Ferdynanda Lassalla
założyciela niemieckiej SPD, no i kosmopolityczne zoo.
Cmentarz Polaków obrońców Lwowa pasuje do Wrocławia jak
ulał.
Niech orlęta polecą do Wrocławia.
Autor : Pig
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pedalcy
Papież i prymas Glemp coraz to wygłaszają filipiki
przeciw homoseksualistom. Szmer tej obłudy akompaniuje
biskupom i księżom-homoseksualistom dobierającym się na
siłę do pośladków wikarych, ministrantów i kleryków.
Wielu młodych mężczyzn zostaje księżmi, bo mylą swe lęki
przed kobietami, swoje skłonności homoseksualne i chęć
bycia w męskim gronie – z powołaniem. Afera
homoseksualna z arcybiskupem Groerem jest tu
znamienna... stwierdziła profesor teologii katolickiej,
synowa byłego prezydenta Niemiec pani Uta
Ranke-Heinemann (w wywiadzie dla „Polityki” z 25.04.
1998).
Tygodnik „Wprost” (z 3.03.2002) napisał – powołując się
na dane niemieckie – że homoseksualistów jest wśród
księży cztery razy więcej niż w innych grupach
społecznych. Zresztą polscy duchowni sami to przyznają.
...Wspólnoty wojskowe czy zakonne są bardzo narażone na
działania homoseksualne – powiedział ojciec Bonawentura,
wikariusz Kurii Prowincjonalnej Ojców Franciszkanów w
Katowicach, poproszony w 1999 r. przez dziennikarzy
„Super Expressu” o wyjaśnienie, jak to możliwe, że w
salce katechetycznej kościoła św. Antoniego oo.
Franciszkanów w Katowicach Panewnikach odbywały się
orgie homoseksualne z udziałem nieletnich. Orgie
organizował zakonnik ojciec Dominik wraz ze swym
utrzymankiem Ryszardem D., mającym za sobą nowicjat w
klasztorze franciszkańskim.
Obecny ogólnopolski skandal wywołany ujawnieniem praktyk
arcybiskupa Juliusza Paetza jest lustrzanym odbiciem
afery, która wybuchła w Austrii po wyjściu na jaw
homoseksualnych wyczynów wiedeńskiego arcybiskupa Hansa
Hermana Groera.
Ekscelencja nie poniósł żadnych prawno-karnych
konsekwencji za zmuszanie do stosunków homoseksualnych
Josefa Hartmana i innych kleryków z seminarium w
Holbrum.
Został jedynie odwołany z urzędu i powędrował do
klasztoru pod Dreznem. Austriacki wymiar sprawiedliwości
zignorował żądania ofiar domagających się postawienia
katolickiego arcypasterza przed sądem za wykorzystywanie
stanowiska służbowego do osiągania korzyści seksualnych.
Wobec Paetza nawet żądań takich nie będzie.
Natomiast Kościół francuski ma biskupa Pierre’a Picana,
którego w zeszłym roku sąd w Caen skazał na karę
pozbawienia wolności (w zawieszeniu) za to tylko, że
hierarcha, wiedząc o praktykach pedofilskich swego
podwładnego, nie powiadomił o tym organów wymiaru
sprawiedliwości. Podwładny wielebnego biskupa ks. René
Bissey został zaś skazany na 18 lat więzienia za
pedofilię.
W styczniu 1998 r. w Watykanie doszło do innego głośnego
skandalu. Enrico Sini Luzi, papieski delebrator, który
wprowadza gości do papieskich apartamentów na audiencje
prywatne, zabawiał się ze swoim partnerem homoseksualnym
w mieszkaniu położonym opodal Watykanu. Kochankowie
uprawiali ostry seks sadomasochistyczny i oglądali
pornokasety z tego gatunku. W czasie tych igraszek Luzi
poniósł śmierć. Wyjście na jaw homoseksualnych igraszek
watykańskiego dworzanina mocno zirytowało Jana Pawła II
i wzmogło jeszcze jego zadawnioną wrogość do kochających
inaczej.
Kościołem irlandzkim wstrząsnął proces księdza Bredana
Smytha, który został skazany na 12 lat więzienia za
udowodnione mu 74 przypadki seksualnego wykorzystywania
dzieci. Ten katolicki duchowny już wcześniej odsiadywał
4 lata w więzieniu Magilligan w Ulsterze za podobne
przestępstwa popełnione w Zachodnim Belfaście. Po
głośnym procesie księdza Smytha papież Jan Paweł II
musiał wykrztusić kilka słów ubolewania. Tym bardziej że
równolegle w Stanach Zjednoczonych miała miejsce seria
procesów sądowych wytoczonych księżom-pedofilom
uprawiającym stosunki homoseksualne z nieletnimi,
wypłacone przez Kościół odszkodowania z tego powodu
osiągnęły dziesiątki milionów dolarów.
Prymasa Glempa kłopocze rozgłos takich incydentów, jak
wspomniane na wstępie orgie w parafii w Katowicach czy
też wydarzenia na „wesołej plebanii” opisane w „NIE” nr
51-52 z grudnia 2001 r., a nawet proces 50-letniego
księdza Zdzisława C. byłego proboszcza z parafii
Sierzchowa (woj. łódzkie), oskarżonego o seksualne
molestowanie uczniów z podstawówki.
Glemp od lat doskonale wiedział o homoseksualizmie
biskupa Paetza oraz o takich upodobaniach seksualnych
dwóch jeszcze innych polskich purpuratów. Ich nazwiska
są doskonale znane w polskich środowiskach
homoseksualnych.
Jednak ci hierarchowie, w przeciwieństwie do Paetza,
potrafią namotać sobie męskich
kochanków bez prasowego rozgłosu.
Autor : Henryk Schulz
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
oWięźniowie osadzeni w Mielęcinie koło Włocławka mogą
się uczyć w tamtejszym liceum. W tym roku osiemnastu
przystąpi do matury. Dyrekcja więzienia urządziła im
studniówkę i pozwoliła zaprosić na nią panie. Panie
przywiozły panom garnitury, a zabawę prowadził zawodowy
didżej z Poznania odsiadujący wyrok 25 lat więzienia.
oWielką i nieoczekiwaną szansę na zdobycie wiedzy
dostali osadzeni w areszcie w Opolu. Z nudów wykładów z
ekonomii udziela profesor Stanisław D., aresztowany pod
zarzutem przyjmowania łapówek w czasach, gdy był
przewodniczącym Rady Miasta.
oW Sandomierzu na niektórych posesjach pojawiły się
tabliczki z napisem: "Ja cię zastrzelę". Miejscowy
prokurator uważa, że jeśli ktoś udowodni, że się
przestraszył, to osoba, która powiesiła tabliczkę,
zostanie oskarżona z artykułu 190 k.k. za groźby
karalne.
oW Gdańsku Wrzeszczu 27-letni Włodzimierz K., chłop jak
tur, zmusił do stosunku oralnego 29-letniego Andrzeja K.
mniejszej postury. Następnie rozebrał go i próbował
zgwałcić. Andrzej K. powiedział wówczas, że musi pójść
zapalić papierosa i dzięki temu udało mu się uciec i
uniknąć gwałtu. A wmawia się nam, że palenie szkodzi...
oW Olsztynie pijany mężczyzna wyrzucił z jedenastego
piętra swojego psa. Policjantom, którzy zaalarmowani
przez sąsiadów przyjechali pod blok, wytłumaczył, że
chciał kundla jedynie nastraszyć.
oBardzo uważnego sąsiada ma pewna pielęgniarka z
Białegostoku. Według jego wiedzy, którą podzielił się w
donosie z urzędem skarbowym, pielęgniarka kupiła
ostatnio żaluzje pionowe, dywan, lodówkę i szafki
kuchenne. Niemożliwe, że to wszystko z pensji – uważa
dociekliwy obywatel. Ofiarą donosu padła także pani
sprzedająca w sklepiku szkolnym. Właśnie wymieniła
dywany, bo stare jej się znudziły, a przecież miały
tylko sześć lat. Kupiła też wieżę stereo, pralkę i
lodówkę. Ponadto lubi dobre winko, kupuje drogie
jedzenie i ubrania. Za co? – pyta anonim urząd skarbowy.
oW Kielcach do jednego z mieszkań wszedł 36-letni
mężczyzna, podszedł do kanapy, na której leżał jego
50-letni znajomy i wspólnik, wyjął nóż, poderżnął mu
gardło i bez słowa wyszedł. Wcześniej obaj panowie
pokłócili się o sprawy finansowe, ale po cóż gadać po
próżnicy.
oAż czternastu chłopaków, czyli większość młodzieży
męskiej ze wsi Niedarczów Górny Kolonia (gmina Kazanów),
stanie przed sądem za napad na dyskotekę w Odechowcu i
pobicie ochroniarzy, w tym jednego ze skutkiem
śmiertelnym. Wsi grozi wyludnienie.
oW lesie koło miejscowości Subkowy (Pomorskie)
odnaleziono głowę, a następnie rękę i nogi zaginionego
40-letniego mieszkańca Malborka. Poszukiwania dalszych
części ciała trwają.
oPolicja z Gdyni zatrzymała 20-letniego studenta
podejrzanego o co najmniej 10 napadów rabunkowych na
staruszki. Kilka trafiło z poważnymi obrażeniami do
szpitala. Student twierdzi, że musiał rabować, bo chciał
się dalej uczyć, a miał problemy z opłacaniem uczelni i
mieszkania.
oDo drzwi jednego z gospodarstw w Ostrowsku koło
Uniejowa zapukał nocą pijany i mokry Ukrainiec.
Przyjechała policja i pogotowie. Policji Ukrainiec
wyznał, że jechał samochodem i wpadł do Warty. Co gorsza
nie pamięta, czy przypadkiem nie wiózł autostopowicza.
Ściągnięto ekipę płetwonurków. Niepotrzebnie, po pewnym
czasie Ukrainiec przypomniał sobie, że jednak jechał
sam.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Troja na huśtawce
Rysio, 10 lat, entuzjasta gier komputerowych typu
„Quake”, fanatyk snickersów, coca-coli, pizzy z kiełbasą
i wieśmaców. Wydyma usta na teleturnieju „Dzieciaki z
klasą”, bo nie znosi takich popisów. Gdy zobaczył w
telewizorze trailer (zwiastun) filmu „Troja”, zaczął
mieć problemy z zasypianiem. Zawlókł mnie do kina
pierwszego dnia rozpowszechniania „Troi” w Polsce.
Podczas projekcji wciągnął nosem największą torbę
popcornu, jaką widziałem. Wypił litr sprite’a i ani razu
nie był w toalecie. Wysikał się po seansie, a po
powrocie do domu spotkał na podwórku kolesia Patryka i
podzielił się z nim wrażeniami. Byłem świadkiem tej
rozmowy, a chwilami nawet jej uczestnikiem.
Rysio: – Najlepsze było, że oni kasę kładli na oczach
trupów, czaisz, żeby im się gały nie
wyjarały. Pięć zeta chyba, a potem na stos.
Patryk: – Po co?
R: – A co, mieli ich wszystkich zakopać? Już lepiej
zjarać. Tego Trojana też zjarali po tym, jak go Brad
Pitt oddał staremu, a wcześniej ciągnął go na sznurku za
dywanem.
Ja: – Rydwanem.
R: – No właśnie. Albo jak łeb uciął pomnikowi ze złota.
P: – Ze złota? Kurde, tyle kasy! I nikt go nie
zakosił?
R: – Brad Pitt pozwolił zakosić swoim ludziom, bo
wygrał, ale ten pedał go zabił.
J: – Parys.
R: – Strzelił mu w nogę.
J: – W piętę. Achillesa można było pokonać tylko raniąc
go w piętę. Tetyda, matka Achillesa, gdy był
niemowlęciem, wykąpała go w wodach Styksu, trzymając za
piętę i stąd...
R: – Ale potem już normalnie. Zabił go strzałami tu, tu,
tu, tu. Ja cię kręcę!
P: – Brad Pitt ginie? To kijowo.
R: – Dobrze, bo się zabujał w tej czarnej lasce i nie
chciało mu się zabijać Trojanów. Kuzyna mu zabili. Ale
był numer, jak tego byka załatwił! Wyskoczył i wsadził
mu miecz w szyję! No to ci się poddali, bo taki mieli
dil. Drugi raz się nie udało, bo ten pedał stchórzył.
Ale pedał!
J: – Parys, Rysiu.
R: – No, Parysiu. Nie chciał się bić, pedał
jeden, nie tak jak brat.
P: – Brad Pitt?
R: – Brat Parysia. Hektar.
J: – Hektor.
R: – Brad Pitt go załatwił, a potem ciągnął na sznurku,
już mówiłem. A ten byk, jak dostał...
P: – ... w szyję?
R: – Inny byk. Nie taki byk jak tamten, ale też niezły
basior! Nie w szyję, tylko w nogę. Strzałą. Ułamał
strzałę i nawalał się dalej, kumasz, człowieku?! Z
kawałkiem strzały w nodze.
J: – To był Ajaks. Grecki wojownik.
P: – Ajax Amsterdam. Moja starsza była w Amsterdamie,
przywiozła mi dwa bajonikle.
R: – Ja mam cztery. Trojany to puszczały takie kule ze
słomy, które się zapalały i wybuchały. Kurde, siwy dym!
P: – Widziałem na MTV. Ty, a co to było z Heleną
Trojańską?
R: – Z Heleną?
J: – Helena, żona Menelaosa. Porwał ją Parys, o nią
wybuchła wojna trojańska. Agamemnon...
R: – A, ta blondi?! Laska tego pedała. Cienka. Już
lepsza była ta czarna.
J: – Bryzejda, trojańska kapłanka.
R: – Ale też nie tego, bo namówiła Brada Pitta, żeby nie
walczył, i on, człowieku, prawie na
to poszedł. A tak w ogóle to najlepsze było z koniem. Ze
starych łódek zbudowali konia, a wcześniej udali, że
epidemia. Oglądałeś „Epidemię”?
P: – Pewnie. Dramat. Ci strzelali, a ci uciekali, bo
myśleli, że swoich nie zabiją. Ale musieli zabić, bo
dostali rozkaz od amerykańskiego generała.
R: – No i wjechali tym koniem za mury, a im tylko o to
chodziło. W nocy wyszli, otworzyli
bramę, wszystkich wpuścili, bo żadnej epidemii nie było.
I się zaczęło.
P: – Rzeźnia?
R: – Ale jaka, człowieku! A grubas tylko rozkazywał,
żeby wszystko zjarać. Pomniki przewracali.
P: – Jak Saddama?
R: – No, tylko nie Trojany, ale ci drudzy. Trojany
lubiły tego starego i siwego, a nie tak jak w Iraku. Tam
nie lubili Saddama i zburzyli jego pomnik.
P: – Bo Amerykanie im kazali.
R: – Akurat! Amerykanie wyzwolili Irak, tylko potem ich
molestowali... Człowieku, widziałeś, jak ta laska
trzymała go na sznurku?
P: – E, spoko. A temu Amerykaninowi obcięli głowę,
widziałem w telewizji. Widziałeś?
R: – Widziałem...
J: – Nie mogliście tego widzieć, chłopcy,
bo ze względu na drastyczność telewizja...
R: – Milewicza widziałem w „Super Expressie”. Cienki.
P: – Cienki. A Brad Pitt też ginie, co? Na końcu?
R: – Prawie na końcu. Na końcu czarna laska ucieka z
pedałem.
P: – Pedałom zawsze się udaje, ale w Krakowie dostali.
R: – Łe, nikt nie zginął.
„Troja”, Wielka Brytania, USA, Malta 2004 r. Reżyseria
Wolfgang Petersen, scenariusz David Benioff, zdjęcia
Roger Pratt, muzyka James Horner. Obsada: Brad Pitt
(Achilles), Orlando Bloom (Parys), Eric Bana (Hektor),
Diane Kruger (Helena), Rose Byrne (Bryzejda), Brian Cox
(Agamemnon), Peter O’Toole (Priam) i inni.
Autor : R.S.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ksiądz knebel
Prawo przewiduje, że psycholog musi być magistrem. Z
tego względu Ministerstwo Edukacji Narodowej nie dało
zezwolenia na zorganizowanie wydziału psychologii w
Wyższej Szkole Suwalsko-Mazurskiej. Trzyletniej,
przykościelnej Alma Mater kończącej się licencjatem.
Wydział więc powstał nielegalnie.
Ani utytułowani wykładowcy, ani ministerstwo, ani
kanclerz WSSM ks. Jarema Sykulski nie zauważali, że
przyjmując studentów na psychologię łamią prawo i
wyłudzają kasę od naiwnych. Studenci nie mieli
podejrzeń. Zaliczenia i egzaminy podpisywały w indeksach
autorytety, zaś wśród wykładowców WSSM jest sporo
sędziów.
Gdyby absolwenci kontynuowali edukację na uczelniach
katolickich, nie byłoby hałasu, bo akceptują one dyplom
WSSM. Ale co ambitniejsi chcieli dorobić się tytułu na
poważniejszych uczelniach. Uczelnie państwowe odmówiły
honorowania glejtu od księdza. Odesłały delikwentów na
egzaminy wstępne.
Oszukani poszli do mediów. Choć historia jest
jednoznaczna jak budowa pierwotniaka, interwencja
zakończyła się medialnym bełkotem. Ks. Jarema Sykulski,
który wcześniej kanclerzował w ełckiej kurii, zastosował
skuteczny i godny szerokiego rozpropagowania sposób na
zamknięcie gąb pismakom. Każdemu dziennikarzowi
marzącemu o demaskatorskim artykule podsuwa
oświadczenie, w którym delikwent zobowiązuje się do
autoryzacji materiału albo zamieszczenia sprostowania i
wpłacenia 5 tys. zł na dom dziecka. Księżulo ingeruje
nie tylko w swoje wypowiedzi, do czego upoważnia go
prawo prasowe, ale przerabia cały tekst. Z niewygodnych
wątków czyści nawet pytania zadawane przez dziennikarza.
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Jak wyhodować Marka Jurka
Unieszczęśliwianie dzieci w procesie wychowania jest
zajęciem wszystkich antychrystów. Dlatego z radością
przekazujemy Państwu złote rady, zawarte w książce dr
Evy Prvy pt. "Wychowanie do szczęścia – Poradnik dla
rodziców". Książka została przetłumaczona na polski
przez księdza, co gwarantuje jej polskokatolicką
prawomyślność.
W pierwszym roku życia dziecka – radzi autorka – należy
unikać ostrego traktowania, stosowania kary w dosłownym
znaczeniu.
Dziecko powyżej 1. roku życia można spokojnie prać, a
nawet trzeba, bo w ramach wychowania zmuszeni jesteśmy
niekiedy zadać dziecku także i ból. Upoważniają nas do
tego słowa Pisma Świętego: "Kto miłuje syna swego często
używa na niego rózgi" (Syr 30,1). Kara je oczywiście
zasmuci, albo spowoduje jego płacz. Jednakże nie bójmy
się. Dziecko, które właściwie jest karane, ma dość
okazji także do prawdziwej radości. A pewnie! Tłuc bez
przerw nie da rady!
Tłukąc gnoja, wkładamy mu do łba istotę katolicyzmu.
Autorka opisuje scenkę: szczyle dyskutują o laniu, które
ich braciszek zaliczył od tatusia. Tatuś musiał go
ukarać. On jest przecież odpowiedzialny przed Panem
Bogiem za swoje dzieci – stwierdza mądre dziecię. Jest
naprawdę czymś pięknym, kiedy dzieci rozumieją związek
między karą a Panem Bogiem – komentuje w natchnieniu
autorka. Ma zadatki na wychowawcę w katolickim
sierocińcu.
Niekiedy wystarczą łagodne metody wychowawcze. Na
przykład: Pewni rodzice mieli następujące doświadczenia
z przyzwyczajaniem dziecka do nocnika. Dziecko
pozostawili umyślnie bez pieluszki, tylko w rajstopach.
Kiedy się zsiusiało doświadczyło i zrozumiało, co to
właściwie znaczy. Pieluch już więcej mu nie dawano. No
chyba, żeby w zbożnym celu. Na przykład, kiedy dziecko
za bardzo wgapia się w swoje narządy płciowe. Wtedy
właściwe jest nie rzucające się w oczy odwrócenie jego
uwagi. Niektóre mamusie na przykład kładą siedzącemu
dziecku pieluszkę na nogi.
Troska o to, aby dzieci nie patrzyły sobie między nogi
oczywiście podyktowana jest koniecznością uchronienia
ich przed najgorszym złem – onanizmem. Na onanizm
cierpią zwykle dzieci, które nie mają zajęcia. Ten nawyk
tak samo, jak jest przyjemny, tak również jest
niebezpieczny. Później staje się grzechem. U niektórych
nawet dożywotnim.
Co, oprócz podniecającego widoku własnego dwuletniego
fiutka czy kuciapki, może pchnąć dziecię w otchłań
onanizmu? Brud: Do onanizmu przyczyniają się u dziewcząt
robaki (glisty), u chłopców zwężenie, albo zlepienie
brudem napletka. Bułka z szynką: Wędliny, pieprz i
alkohol, oprócz innych skutków wywołują również
podniecenie seksualne, dlatego powinno się ograniczyć
ich używanie. Alkohol w przypadku dzieci wyłą-czamy
całkowicie. Poza wędliną przepędzić trzeba wszelkie
podszepty: Czuwajmy nad dekoracją mieszkania, nad
przynoszonymi do domu książkami czy czasopismami. Raczej
żadne niż moralnie szkodliwe, lub wątpliwe. Łacno można
się zorientować, iż nic, poza solidnie ocenzurowaną
Biblią, nie jest moralnie niewątpliwe, wszelkie książki,
jakie by nam się pętały po chałupie, najlepiej spalić w
piecu. Z tego punktu widzenia dzieci lepiej mieć na wsi,
w miastach występuje deficyt pieców.
Ale na wsi na dzieci też czyhają niebezpieczeństwa.
Mianowicie niekontrolowany kontakt z naturą. Częstym
dziecięcym znaleziskiem są sparzone chrabąszcze i
motyle. Nie okłamujmy dzieci, że są to zrośnięte
zwierzątka. O nie, powiedzmy im prawdę: że te
chrabąszczyki tak się lubią, że nie chcą się oderwać od
siebie. To dziecko zrozumie. Bardzo jestem ciekawa, jak
zareagują katoliccy rodzice, kiedy ich pociecha zacznie
tak jak chrabąszcze okazywać, że kogoś lubi.
Inne zasady dobrego wychowania to takie wytresowanie
szczeniaka, żeby żarł to, co mu się wsadzi do pyska.
Dziecko powinno wytworzyć w sobie nawyk jedzenia
wszystkiego co dostanie. Uczmy je, aby prosiło, czy może
jeszcze coś wziąć. Wszyscy siedzą przy stole i
wpierdalają, ile wlezie, tylko szczyl ma żebrać pokornie
o każdego kartofla. Jak poprosi, najlepiej mu odmówić.
Sprawdźmy, czy potrafi cicho znieść, jeśli niekiedy nie
dostanie tego, co lubi. Dalej pada przykład godny
naśladowania: czworo dzieci w wieku przedszkolnym w
okresie postu nie jadało cukierków. I jedna zła kobieta
chciała je poczęstować. Podziękowały, ale powiedziały,
że w tym okresie nie jedzą cukierków. Dla tej kobiety
było
to wprost nie do uwierzenia! Być może nie była sobie w
stanie wyobrazić brutalnej tresury, która doprowadziła
do takiego zastraszenia.
Przyjemności powinny być starannie dawkowane. W ilości
zabawek powinien przejawiać się duch ubóstwa
chrześcijańskiej rodziny. A ponadto, jeśli dziecko nie
chroni zabawek, ale przez niedbalstwo je niszczy,
powinno odczuć skutek takiego postępowania, zwłaszcza,
jeśli zdarzyło się to nie pierwszy już raz. Inaczej
mówiąc – jak czterolatek urwie misiowi nóżkę, coś
podobnego urwać mu trzeba od dupy, jak rozumiem. Oko za
oko.
W zaleceniach dr Prvy dominuje nauka pokory. Pochwałami
i uznaniem jednak szafujmy oszczędnie, aby dzieci nie
nabyły zbytniej pew-ności siebie, która szybko przejawi
się w szemraniu i nieposłuszeństwie. Istota wychowania
sprowadza się wszak do tego, że gnojek ma znosić
dolegliwości i ból bez szemrania. Na przykład – w ramach
przygotowywania do Mszy Świętej kiedy zaboli nas ząb
cierpliwie znieśmy ten ból. Lepiej byłoby pójść do
dentysty, ale czy Jezus chodził do dentysty? Inna
sprawa, że żadne przekazy nie mówią, czy Jezus w ogóle
miał zęby. W tamtych czasach było to rzadkością. Wśród
bogobojnych katolików wychowywanych w duchu dr Prvy też
będzie.
Zaniedbanie bólu mleczaka jest wszakże drobnym
poświęceniem w porównaniu z innym dowodem
rodzicielskiego oddania wierze. Otóż – opowiada dr Eva –
jeden chłopczyk, w okresie, w którym rodzice zwracali
uwagę, aby brat i siostra przebierali się w innym
pomieszczeniu i w taki sposób uczyli się wstydliwości,
miał sen. Zaczął opowiadać: "Śniło mi się, jakiś obcy
wujek był cały nago i chciał, żebym na niego patrzył.
Mamusiu, ale ja na niego ani razu nie spojrzałem i
uciekłem". Mamusia wyjaśniła mu, że to zły duch powoduje
takie zachowanie, a potem wyraziła radość, że jej synek
nawet i we śnie dobrze się zachował. Mniej wierząca
mamusia uznałaby, że dziecko usiłuje jej zakomunikować,
że jest ofiarą molestowania seksualnego i spróbowała
podjąć jakieś kroki.
Rzecznik praw dziecka Paweł Jaros okazyjnie, bo tylko za
kilkadziesiąt tysięcy złotych, wytapetował Polskę
plakatami o treści: "Prawa człowieka zaczynają się od
praw dziecka". Może by za te pieniądze zatrudnił ludzi,
którzy zajęliby się analizą prawną i społeczną
katolickiego poradnictwa, jak znęcać się nad dziećmi?
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Komuna plus VAT
Wybieramy to, czego nie chcemy. Chcemy tego, czego nie
wybieramy.
90 proc. społeczeństwa opowiada się przeciw
prywatyzacji. Polacy obalili socjalizm, aby teraz
dramatycznie osłaniać wszystkie jego szczątki: ochronę
lokatorów przed wolnorynkowym czynszem, państwowe w
istocie renty dla prywatnych rolników, względną równość
w dostępie do darmowego lecznictwa i nauki itd. Prawo do
pracy także trzyma się mózgów, choć nie zachowało się
przy życiu.
Odwrócenie
Nie ci rządzą, co socjalizm obalali. Władzę mają
politycy, którzy osłaniali reformami tamten ustrój.
Odmienili swe poglądy, aby nie zderzyć się z dążeniami
społeczeństwa i oto cóż za fatalna niespodzianka.
Zmienili przekonania w sposób, który okazał się dziś już
niezgodny z wolą większości. Płynie z tego lekcja, że za
masami lepiej nadążać spacerkiem niż pociągiem
pospiesznym, bo można je przegonić i już się nawzajem
nie odnaleźć.
Rząd musi prywatyzować. Bez dochodów z tego zabraknie mu
forsy na pielęgnację innych niźli państwowa własność
szacownych szczątków dawnego ustroju: na ochronę
lokatorów, mnożenie miejsc pracy, dotacje dla gmin,
przemysłu itd., itp. Do tego, czego państwo nie
sprywatyzowało, musi dopłacać. Deficytowa jest własność
państwowa jako całość – ta dzisiejsza królewszczyzna.
Państwa po prostu nie stać więc na posiadanie tego, co
posiada. Przypomina ono pod tym względem niejednych
państwa Kowalskich.
Państwowe posiadłości wzięte do kupy nie płacą podatków
i nie wypłacają dywidendy, ponieważ menedżerowie
gospodarzący na nie swoim marnotrawią środki, mnożą
wydatki, nie mają kapitału na modernizację i z wielu
innych przyczyn. Głównie zawiniły jednak rządy prawicy w
pierwszych latach 90. Sprzedawano wówczas
przedsiębiorstwa dochodowe, które najłatwiej było
opylić, a zostawiono deficytowe. Czyniono tak ze
względów doktrynalnych: żeby prywatyzację pogonić
dynamicznie. Prawica to bowiem dzisiaj doktrynerzy
liberalni albo nacjonalistyczni i klerykalni – lewica
zaś to pragmatycy. Za PRL było na odwrót. PZPR działała
pod wpływem doktrynalnych impulsów, a potem hamulców.
Opozycja chciała zaś stojące na głowie stosunki ustawić
na nogach. Odwrócenie ról dokonało się także pod wieloma
innymi względami, a zaczęło już przy Okrągłym Stole.
Pomieszanie
"Gazeta Polska" to malutki, bardzo prawicowy tygodnik
mający upodobania w stylu prezydenta Reagana i senatora
Mc Carthy’ego. Tygodnik bardzo pechowy. Gorąco popierał
Wałęsę, potem premiera Olszewskiego, potem
Krzaklewskiego i Buzka. Kogo tylko poparł, ten fatalnie
przegrywał. Teraz "Gazeta Polska" (nr 49) przytoczyła
bez komentarzy wyniki międzynarodowych badań Instytutu
Gallupa odnoszące się do Polski.
Wolność jest najważniejsza tylko dla 6 proc. Polaków.
Najwięcej ludzi (połowa) uważa, że najznaczniejszą
korzyścią odniesioną ze zmiany ustroju jest dobre
zaopatrzenie sklepów. Demokrację jako korzyść wymienia
17 proc. Co piętnastego cieszy niepodległość. 2 proc.
uważa, że jej odzyskanie stanowiło najistotniejszy
rezultat 1989 r.
Tylko 2 proc. gani przywódców komunistycznych za
zwalczanie w PRL opozycji, a 3 proc. – za
niedemokratyczną formę rządów.
40 proc. uważa, że teraz w Polsce za dużo jest właśnie
wolności. Tyleż jest przeciw tolerowaniu poglądów
sprzecznych z przekonaniami większości (które zostały
oto zobrazowane!).
64 proc. skłania się ku dyktaturze, 62 proc. uważa, że
zamiast demokracji lepsze byłyby rządy jednostki. 61
proc. woli społeczeństwo poddane dyscyplinie niż dające
jednostce wiele swobód.
Po przeczytaniu tego, co wydrukowała, redakcja "Gazety
Polskiej" powinna właściwie palnąć sobie w łeb,
oczywiście przy założeniu, że ma do czego strzelać.
Zarysowany stan świadomości politycznej plus potężna
niechęć do prywatyzacji jako niosącej w skutkach
zwolnienia z pracy i kombinacyjne bogacenie się
przedsiębiorców rodzi zasadnicze pytanie: dlaczego wolne
społeczeństwo nie wybiera sobie władzy zgodnej ze swym
upodobaniem? Czemu nie zawiązuje się i nie wygrywa
partia głosząca zachowanie państwowej własności,
autorytarne rządy jednostki i społeczny rygoryzm?
Poszczególne segmenty tego programu są własnością
różnych partii, których popularność nieco wzrasta.
Samoobrona i LPR są faktycznie przeciw prywatyzacji.
Partia Leppera skłania się do autorytaryzmu, LPR jest
przeciwna tolerancji, PiS ma rygorystyczne zamiłowania.
Żadna jednak z partii nie reprezentuje dominujących
społecznych upodobań w ich całości. I każda z nich
niefrontalnie, nieśmiało wyraża antyliberalne,
zamordystyczne, przeciwwolnościowe i antydemokratyczne
skłonności.
Poplątanie
Czy więc dopiero w przyszłości zrodzi się i trwale
przejmie władzę autorytarny kapitalizm państwowy z
domieszką społecznego peronizmu? Jakaś odmiana polskiego
neofaszyzmu? Wątpię.
Polacy w każdej płaszczyźnie – i prywatnej, i społecznej
egzystencji – co innego mówią, a co innego robią. Inne
wyrażają poglądy w ankietach badawczych, a odmienne w
głosowaniu. Zmienić to jednak może kryzys gos-podarczy.
Jego unikanie jest esencją polityki SLD polegającej na
balansowaniu między dążeniami ludzi a logiką
gospodarczą.
Poglądy społeczne podmywają ustrój gospodarczy i
polityczny Polski. Choć ich wyraziciele nie sprzeciwiają
mu się frontalnie, system nasz stoi na ruchomych
piaskach. Stabilizatorem stanie się wstąpienie do Unii
Europejskiej, wprzęgnięcie naszych stosunków i
instytucji w większą, względnie silną całość
kontynentalną. Odetnie ona drogę polskiej ucieczce od
wolności.
Społeczeństwo polskie zaaprobuje to wstąpienie z wielu
znanych przyczyn, do których dorzucę lęk przed samym
sobą. I przed samotną wędrówką w nieznane pełną
niechcianych już przygód.
Jesteśmy więc jak pijak, który krzyczy w knajpie do
kolegów: trzymajcie mnie, zaprowadźcie do domu, inaczej
sam nie wiem, co zrobię. Kwaśniewski i Miller słyszą to
rozpaczliwe wołanie.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poseł z o.o. cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Fioletowa oberża
Biskup Marian Gołębiewski, pierwszy pasterz Diecezji
Kołobrzesko-Koszalińskiej ma nad morzem swój dom
wczasowy. Można nawet powiedzieć, że swego imienia –
nazywa się bowiem "Marian".
Pensjonat – 20 trzyosobowych pokoi wraz z parkiem o
unikatowym drzewostanie i kortem tenisowym – stoi w
Pleśnej, kilkanaście kilometrów od Ustronia Morskiego. U
"Mariana" jednak ustronie jest prawdziwe. Takich miejsc
nad Bałtykiem – pięknych, mało nawiedzanych przez
wczasową stonkę – już prawie nie ma.
"Marian" to oficjalnie ośrodek rekolekcyjno-wypoczynkowy
Fundacji Pomocy w Kształceniu Młodzieży Wiejskiej – co
widnieje na mosiężnej tablicy umocowanej na wielkim
głazie u wjazdu. Poniemiecki pałac w dobrym stanie
biskup dostał półtora roku temu od Agencji Własności
Rolnej Skarbu Państwa w Koszalinie za darmo – na mocy
anachronicznej ustawy Państwo–Kościół.
Tak się złożyło, że byliśmy w Pleśnej, gdy biskup
przejmował pałac – wówczas też wczasowisko, tyle że
AWRSP. Nowy właściciel narzekał na dewastację, co –
delikatnie określając – było lekką przesadą. Ambitnie
zapowiadał gruntowny remont, ale – oczywiście – niczego
nie remontował, bo nie musiał: z marszu uruchomił
wczasowisko.
W Pleśnej miały być rekolekcje, kontemplacja w samotni i
siedziba wspomnianej fundacji. Co jest?
Uprzejma pani kierowniczka pensjonatu "Marian"
poinformowała mnie, że za dzień pobytu z pełnym
wyżywieniem w sezonie trzeba zapłacić 75 złotych, a po
10 września – 50. Obłożenie miejsc
– pełne, także poza sezonem. Na przyszłe lato najlepiej
już teraz rezerwować termin. – Czy trzeba brać udział w
rekolekcjach, głośno się modlić przed posiłkami? – Jak
pan chce, to może się modlić.
Kto bywa w "Marianie", opowiedziała mi pani Marusia,
pokojowa, czyli po kościelnemu służąca.
– Księża do nas przyjeżdżają z żonami albo z kuzynami
młodymi. No i siostry zakonne, znane państwo z Warszawy
też wypoczywa. Kultura; piją mało, butelek wcale nie ma.
Ale kondomy, to paskudztwo, zbierałam garściami. Za
sezon to by duży worek na śmieci pełen był!
No i pięknie. Ma biskup Marian Gołębiewski ekskluzywny
dom wczasowy z dużą kulturą i higieną oraz antykoncepcją
– chwała jego Bozi, a my popieramy wczasowe bzykanie
przez gumkę księżych żon płci obojga. Tylko po co
ekscelencja ściemnia z tą pomocą dla młodzieży ze wsi?
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Łapcie miliony cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niemoralna propozycja cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tura bez kangura
W rozgrywce parlamentarnej o to, jak wybierać
prezydentów, burmistrzów i wójtów, Sojusz Lewicy
Demokratycznej obsunął się politycznie i intelektualnie.
Z tchórzostwa i oportunizmu ugiął się pod naciskiem
koterii i salonów politycznych.
Oba pomysły SLD: wybory bezpośrednie w pierwszej, a
pośrednie w drugiej oraz lansowany w Senacie – jako koło
ratunkowe – egzotyczny wariant australijski, były do
niczego.
Jedna tura i wybór tego, który miał najwięcej głosów
(choćby dostał tylko np. 15 proc.) to podstawowy model
dla wyborów personalnych wypracowany w ojczyźnie
nowożytnej demokracji – Wielkiej Brytanii, i stosowany
powszechnie w krajach anglosaskich. Tak wybiera się w
Stanach Zjednoczonych prezydenta, gubernatorów,
senatorów, kongresmenów, sędziów, wszystkich. Tak
wybiera się w Anglii posłów do Izby Gmin.
Tylko w pierwszej turze naprawdę decydują wyborcy. Na
przebieg i wyniki drugiej znaczący już wpływ zyskują
koterie tych partii, które po przegraniu pierwszej tury
kombinują, komu i za jaką cenę „oddać” głosy swojego
elektoratu. W rezultacie takich kombinacji zwycięstwo
może przypaść kandydatowi, który w pierwszym i
najbardziej autentycznym głosowaniu pozostał daleko w
tyle. Druga tura pozostanie kombinatorska zarówno wtedy,
kiedy wybieraliby radni, jak i wtedy, kiedy do urn pójdą
zniechęceni, już mniej liczni i skołowani wyborcy.
Powoływanie się na wzorzec naszych wyborów prezydenckich
też nie ma sensu. W tych wyborach – jak wykazało
doświadczenie – druga tura nie jest do niczego
potrzebna.
We wszystkich dotychczasowych przypadkach (1990, 1995)
ostatecznie wygrywał zwycięzca pierwszej tury. We
Francji zresztą podobnie. Tracono tylko czas i kupę
pieniędzy.
Proponujemy więc zmienić ordynacje wyborcze prezy-denta
państwa i szefów gmin na anglosaską modłę, bez drugiej
tury.
Autor : M.Z.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kochanica szympansa
Milion złotych dla bezpruderyjnej dziewczyny kochającej
zwierzęta.
W ostatnich dniach w poważnym tygodniku "Polityka"
pojawił się artykuł "Szympans też człowiek".
Przedstawiono w nim za "Proceedings of the National
Academy of Sciences" wyniki badań amerykańskich
naukowców, którzy ustalili, iż szympans (Pan
troglodytes) ma 99,4 proc. genów identycznych z
człowiekiem. Pozwoliło to postawić im wniosek, by uznać
go nie za małpę człekokształtną, lecz za jeden z
gatunków człowieka. Szympansy – twierdzą amerykańscy
naukowcy – są bardziej spokrewnione z ludźmi niż z
innymi małpami. Pokrewieństwo między człowiekiem a
szympansem jest mniej więcej takie samo jak między
koniem a osłem – pisze "Polityka".
Powszechnie wiadomo, że klacze współżyją seksualnie z
osłami i rodzą się z tego muły. Są ich na świecie
miliony. Wobec tego ze współżycia tak samo skoligaconych
szympansa i dziewczyny urodzą się przecudne, włochate
małpoludy. Trzeba zapoczątkować tę robotę.
Jerzy Urban, wydawca tygodnika "NIE", ogłasza
publicznie, że ufundował nagrodę w wysokości
1 000 000 PLN
(słownie: jednego miliona złotych)
dla tej odważnej kobiety, która odda swe ciało wybranemu
przez nią szympansowi płci męskiej, a po odpowiedniej
liczbie stosunków seksualnych powije potomka będącego
mieszańcem tej małpy i człowieka.
Kopulacja, ciąża i poród odbyć się muszą pod kontrolą
specjalnie powołanej komisji naukowej wykluczającej
fałszerstwo.
Jeżeli pokrewieństwo między szympansem a człowiekiem
jest takie samo, jak między osłem a koniem, to możliwy
jest międzygatunkowy potomek małpy i człowieka – tak
samo jak istniejący potomek klaczy konia i ogiera osła,
czyli muł. Muł będący wynikiem bastardyzacji (mieszania
gatunków) charakteryzuje się długowiecznością, niezwykłą
wytrzymałością oraz odpornością na choroby i trud.
Równie znakomite cechy może mieć mieszaniec człowieka i
małpy. Niewiele nowego trzeba byłoby go nauczyć.
Szympansy znają i kradzieże, i oszustwa, i agresję bez
przyczyny. Wiedzą też, co to prostytucja, czyli seks za
wynagrodzeniem, choć i bezinteresowne kurwienie się z
kim popadnie nie jest im całkiem obce. Nie zaimponujemy
im zatem pod względem moralnym. Nauczenie małpoludów
rynsztokowego języka nie przedstawia żadnych trudności –
w języku migowym same tworzą przekleństwa, nie ma więc
żadnych wątpliwości, że bluzgać będą jak my. Są więc
wszelkie szanse, że mieszańce wtopią się w społeczeństwo
bez żadnego problemu.
Oczywiście połączenie dziewczyny z małpą stwarza
trudności natury technicznej. Szympansy ruchają jedynie
wówczas, kiedy samica jest gotowa do rozrodu, co
sygnalizuje intensywnym czerwonym kolorem w okolicach
dupy i biustu. Redakcja ze swej strony oferuje swą pomoc
przy takim malowaniu dziewczyny, dzięki któremu
szympansowi stanie.
Przebieg stosunku poza komisją złożoną z wybranych
przedstawicieli nauki obserwować winni delegaci klubów
parlamentarnych, a to w tym celu, by podczas
przygotowywania nowych aktów prawnych dotyczących
sytuacji społecznej nowych obywateli Plski
parlamentarzyści zaświadczyli swą powagą akt poczęcia i
narodzin. Szczególnie wymóg ten dotyczyć będzie Ligi
Polskich Rodzin. Kto wie, może i sam Roman Giertych
zgodzi się na udział w komisji?
Istotną kwestią pozostaje rozwój duchowy obywatela
małpoluda. Czy Kościół kat. powita z radością nowego
potencjalnego członka wielkiej wspólnoty wierzących? Czy
dopuści go do chrztu i katechezy? Do chrztu trzymać
będzie dziecko poseł Piotr Gadzinowski rodem ze świętej
Częstochowy, który już zadeklarował, iż połowę swojego
uposażenia poselskiego przekaże jako stypendium na
kształcenie małpoluda aż do pełnoletności. Oczywiście,
pod warunkiem że wyborcy po raz kolejny i następne
obdarzą go swym zaufaniem.
Bastardy, np. muły, są albo bezpłodne, albo wydają na
świat słabe i bezwartościowe potomstwo, które szybko
schodzi z tego świata. Nie dotykałby zatem grupy
społecznej małpoludów tak trudny problem antykoncepcji.
Dzielne polskie dziewczyny i kobiety!
Jest do odegrania historyczna rola za wielką gażę. O
odważnej następne pokolenia mówić będą z podziwem i
wdzięcznością. Na pewno wystąpi w telewizyjnym reality
show i zaćmi Wiśniewskiego. To jeden z rzadkich
wypadków, kiedy za chwilę erotycznej rozkoszy, za jakże
miłe wtulenie się w futro, płaci się taką kasę!
Szympansy są owszem włochate, ale mało to razy bzykał
was nieogolony facet? Poza tym wszystko przebiega tak
samo. A po urodzeniu rozkosznego dzidziusia dowiedziesz
matko-Polko światu, że "Polityka" nie propaguje bzdur.
Autor : Redakcja
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Na Podkarpaciu bez zmian
Jak mawiał Pawlak w "Samych swoich" sąd sądem, ale
sprawiedliwość musi być po naszej stronie.
W Dębicy zawrzało, gdy Miejska Komisja Wyborcza odmówiła
rejestracji byłym awuesiarzom, którzy od czterech lat
rządzą miastem i powiatem, a teraz występują pod szyldem
Wspólnoty Samorządowej. W ten sposób wypadła, czy raczej
wylała się za burtę śmietanka miejscowej prawicy:
burmistrz Władysław Bielawa, 14 radnych kończącej się
kadencji, ogółem 39 pewnych sukcesu kandydatów.
Poszło o to, że towarzystwo ma w dokumentach idiotycznie
długą nazwę Komitet Wyborczy Wyborców Inicjatywa
Społeczna Wspólnota Samorządowa (tak bowiem popłuczyny
po AWS nazywają się w całej Polsce), ale na listach
poparcia dla kandydatów wpisano skróconą nazwę KWW
Wspólnota Samorządowa. W przepisach wykonawczych do
ordynacji, zabrania się używania skrótów, bo normalni
ludzie nie muszą wiedzieć, że – dajmy na to – KSMP
oznacza Komitet Stronników Misia
Puchatka.
Członkowie komisji mieli świeżo w pamięci niedawne
szkolenie, na którym wojewódzki komisarz wyborczy, Jan
Jaskółka, nakazał pilnować nazw komitetów, aby nie
doszło do takiej awantury, jak cztery lata temu w gminie
Jodłowa. W Jodłowej mianowicie wyślizgano z wyborów
przeciwników wszechwładnego wójta Kity z AWS. Sam
Jaskółka sprzeciwiał się wtedy ich zarejestrowaniu, bo
na listach z podpisami obywateli mieli trochę inną
nazwę, niż na liście dostarczonej komisji wyborczej
(patrz: "Kita" i "Chłop durny idzie do urny", "NIE" nr
41, 53/98). A po czterech latach, co za traf, historia
się powtarza, tyle że tym razem nie chodzi o grupkę
rolników z niedużej gminy, tylko o całą
miejsko-powiatową elitę. Tak nieudolną, że nie potrafiła
nawet prawidłowo się zarejestrować.
Dębica była w szoku. "Odrzucona lista wy-borcza",
"Burmistrz na lodzie" – krzyczały tytuły prasowe.
Prawicowcy podnieśli wrzask, że utrącono ich z pobudek
politycznych i że to straszny zamach na demokrację.
SLD-owcy z obozu głównego konkurenta Bielawy, Edwarda
Brzostowskiego, wpadli w euforię. Ukradkiem gratulowali
przewodniczącemu Miejskiej Komisji Wyborczej,
Zbigniewowi Koziołowi, którego niedawno z hukiem
wyrzucili z SLD. Wyciął Bielawę – znaczy swój chłop.
Awuesiarze odwołali się do Sądu Okręgowego w Rzeszowie.
Ten zaś zdecydował w ciągu 10 minut: wprawdzie Miejska
Komisja Wyborcza działała zgodnie z prawem, ale
ważniejsze są względy społeczne. Z tych względów Wysoki
Sąd uchyla decyzję MKW i dopuszcza do wyborów Bielawę i
spółkę.
Mamy poważne wątpliwości, czy sąd w RP może orzekać
wbrew prawu, kierując się czymś tak enigmatycznym, jak
"względy społeczne", pod którym to pojęciem kryć się
może wszystko: poglądy polityczne pani sędzi, jej
osobista sympatia do pana Bielawy lub innych asów
upadłej AWS, a nawet – jak głosi plotka – rozmowa
telefoniczna z biskupem.
Bielawa i jego chłopcy triumfalnie wrócili do gry, ale
zadyma przedwyborcza wcale się nie skończyła. Bo skoro
jedni mogą startować wbrew przepisom, to inni też by tak
chcieli.
Natychmiast uaktywnili się inni kandydaci na burmistrza
– Jan Mytkoś z Dębickiego Komitetu Wyborczego Wyborców
oraz Tomasz Chodak z Samoobrony. Obaj nie spełnili
wymogów formalnych: nie zarejestrowali we wszystkich
okręgach wyborczych list z wymaganą przez ordynację
liczbą kandydatów.
Miejska Komisja Wyborcza miała okropny zgryz, co z nimi
zrobić. Po lekcji, jaką dał jej rzeszowski sąd, siedmiu
sprawiedliwych z komisji większością głosów
zarejestrowało i Mytkosia, i Cho-daka. Wiadomo, względy
społeczne. Gdy jednak dowiedział się o tym komisarz
wyborczy Jaskółka zrugał dębicką komisję, aż wióry
leciały, i uchylił jej decyzję. Kompletnie już
ogłupieni, członkowie komisji wyborczej od-mówili
Mytkosiowi i Chodakowi rejestracji.
Śladem burmistrza Bielawy, Mytkoś odwołał się do sądu.
Od razu oczywiście zaczął nawijać o względach
społecznych: zebrał przecież 900 podpisów wyborców,
reprezentuje zwykłych ludzi, którzy dość mają
skompromitowanej pseudoelity. Wykluczenie go z powodu
drobnego uchybienia formalnego będzie ciosem w samo
serce demokracji. Rzeszowski Sąd Okręgowy, ten sam,
który parę dni wcześniej rozgrzeszył z drobnego
uchybienia awuesiarską Wspólnotę Samorządową, nie
pozwolił Mytkosiowi kandydować. Żadne względy społeczne
nie wchodzą w grę. Prawo jest prawem.
Chodak z Samoobrony nie poleciał do sądu, i słusznie, bo
też by dostał kopa.
Na placu boju o stołek burmistrza pozostali: Władysław
Bielawa, któremu przez cztery lata nic się nie udało,
ale mo-że coś mu się uda zdziałać w nowej kadencji
(hasło wyborcze: NIE ZAWIÓDŁ I NIE ZAWIEDZIE, a ponieważ
niewidzialna ręka zamazuje NIE, zostaje ZAWIÓDŁ i
ZAWIEDZIE); Edward Brzostowski, który obiecuje to samo,
co obiecywał kandydując na posła, tj. ściągnięcie
inwestorów i ożywienie gospodarcze (hasło JESTEM
LOKALNYM PATRIOTĄ, co niewdzięczny elektorat przerabia
na JESTEM LOKALNYM IDIOTĄ); wyrzucona z SLD Maria Mazur
pod szyldem Socjaldemokracji Dębickiej; ostatni dowódca
zlikwidowanej jednostki wojskowej – Bogusław Placek,
który ogłosił, że kandyduje, ponieważ nie pije, nie pali
i nie podrywa; plus piątka kandydatów jeszcze mniejszego
kalibru. Ale Mytkoś i Chodak już nikomu głosów nie
odbiorą.
Cztery lata temu pod pretekstem uchybień formalnych
wyeliminowano grupę, która zagrażała panowaniu AWS w
Jodłowej. Teraz, gdy awuesiarze z Dębicy sami naruszyli
przepisy, władze rzucają im koło ratunkowe. Ze względów
społecznych. Ale gdy inne ugrupowanie chce skorzystać z
tej furtki, te same władze pokazują mu wała. Nic się nie
zmienia na Podkarpaciu: względy społeczne polegają na
tym, żeby pomagać w wyścigu do żłobu czarnej prawicy i
wycinać pod byle pretekstem jej konkurentów.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Upiorny poborca cd.
26 tomów. Tyle liczą prokuratorskie akta w sprawie
działalności przemyskiej kancelarii komorniczej panów B.
Śledztwo potwierdziło już wiele zarzutów.
Przypomnijmy. Kancelarię komorniczą prowadził Stanisław
B., ojciec Macieja B., który na początku lat 90. sam był
komornikiem w Krośnie. Przestał nim być, kiedy
udowodniono mu m.in. zagarnięcie mienia, zasilanie konta
własnej matki państwowym szmalem i tym podobne
działania. Maciej B. był poszukiwany przez prokuraturę i
policję, ale skutecznie się wówczas ukrywał. Znalazł
się, ale sąd go nie skrzywdził, bo uznał, że Maciej miał
trudne dzieciństwo. Maciej B. wrócił do Przemyśla i
wówczas blady strach padł na miasto i okolicę. Wprawdzie
nie był już komornikiem, ale dostał robotę w kancelarii
u ojca i komornika skutecznie udawał. Trudno policzyć,
ile ludzi biegało na policję, prokuraturę i do sądu ze
skargami i donosami na działania Macieja B. i jego
ekipy. Grożenie bronią, naliczanie absurdalnie wysokich
odsetek i kosztów, pobicia, groźby itp. W Przemyślu
powstał nawet Społeczny Komitet Obrony Osób
Pokrzywdzonych Działaniem Komornika.
Po naszych publikacjach nakazano zawieszenie
działalności kancelarii Stanisława B. Jego syn zaś
zaczął być poszukiwany listem gończym. Znów jednak
zniknął. Po przejęciu dokumentacji komornika przez sąd
okazało się, że z kancelarii zniknęła spora kwota.
Wyszły też inne nieprawidłowości. Mimo że podawaliśmy,
pod jakim adresem może ukrywać się Maciej B., policja go
nie znalazła. Pojawił się w prokuraturze dobrowolnie.
Sprawę prowadzi prokuratura w Strzyżowie, ponieważ
przemyska została wyłączona. Prokuratura potwierdziła
wiele zarzutów stawianych komornikowi B. i jego
pracownikom. Nie wiadomo, kiedy śledztwo się zakończy.
Adam Kownacki, p.o. prokuratora okręgowego w Przemyślu,
zapytany przez nas o powód wyłączenia przemyskiej
prokuratury z tej sprawy powiedział: Prokuratura
Apelacyjna w Rzeszowie poleciła oddać sprawę do
Strzyżowa dla dobra tej sprawy. Prokurator zastrzegł
jednak, że względy procesowe, o których wspomina kodeks,
w tym przypadku nie zachodzą.
Prokuratura Rejonowa w Strzyżowie to ta sama, która tak
nieudolnie prowadziła śledztwo w sprawie śmierci Ani
Betlei ("Matka Boska i zabójcy"), a jej pracownicy
głosili w prasie bzdury na temat wypadku. Raczej nie
spodziewamy się, że panom B. i jego ludziom spadnie włos
z głowy.
Jednak od kiedy B. nie prowadzą już kancelarii w
Przemyślu, ludzie śpią zdecydowanie spokojniej.
Autor : M.W. i T. Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Stany bezrywinowe
Będzie samouczek na tle afery Rywina: jak nie popełniać
jego błędów. Jak załatwić taką samą sprawę bez nagrań,
bez tarabanienia w mediach, bez śledczej speckomisji,
prokuratora i kryzysu politycznego. I – co najważniejsze
– skutecznie. Nauki te wyprowadzamy z doświadczeń
największych ekspertów zakulisowych machinacji:
Amerykanów.
Szczypta historii: do roku 1987 w mediach USA
obowiązywała "zasada bezstronności" przewidująca
przeznaczanie podobnej ilości czasu na przedstawienie
przeciwstawnych punktów widzenia. Potem ją obalono ze
względu na zerową przydatność dla właścicieli mediów:
czemu by mieli finansować lansowanie poglądów
niezgodnych z ich stanowiskiem? Żeby dać publice
poczucie obiektywności? Bez przesady. Przez 15 lat od
czasu anulowania zasady bezstronności potentaci
posiadający media stopniowo i nieprzerwanie
intensyfikowali presję na Federal Communication
Commission (ciało powołane do regulacji mediów), co
owocowało postępującym rozluźnieniem rygorów hamujących
ekspansję ich imperiów.
2 czerwca br. zdominowana przez republikanów FCC
zdecydowała wbrew protestom członków komisji z Partii
Demokratycznej, że jedna korporacja będzie mogła
posiadać stacje telewizyjne nadające do 45 proc.
gospodarstw domowych w USA. Dotychczas granica
ustanowiona była na poziomie 35 proc. FCC unieważniła
też zakaz wspólnej własności stacji telewizyjnych i
gazet w tym samym mieście oraz złagodziła ograniczenia
wykupu stacji telewizyjnych: jeden właściciel może
posiadać dwie w tym samym mieście, a w wielkich
metropoliach – trzy.
* * *
Medialni magnaci posiadający kluczowe sieci telewizyjne
USA (General Electric – NBC, Disney – ABC, Viacom – CBS,
Rupert Murdoch – FOX) oraz giganci prasowi (Tribune
Corp. i Gannett Inc.) sarkają doniośle, że ich
konstytucyjne wolności zakupu tego, czego chcą, są
brutalnie gwałcone. Zapowiadają odwołanie do sądu celem
zniesienia wszelkich ograniczeń. Krytycy postanowienia
FCC wskazywali na konsekwencje koncentracji własności
mediów (uwiąd konkurencyjności i wielostronności,
cenzura selekcjonująca tylko informacje wygodne dla "fat
cats" – bezkarna w sytuacji braku konkurenta mogącego
obnażyć i napiętnować takie praktyki), prowadzili
kampanię przeciw rozluźnieniu rygorów i apelowali do
wyborców, by słali protesty do parlamentarzystów oraz do
FCC. Miało to efektywność i donośność komarzego
pierdzenia. Przewodniczący FCC Michael Powell z triumfem
oświadczył: Nasze akcje przyczynią się do osiągnięcia
celów, jakie sobie stawiamy: zróżnicowania i
decentralizacji mediów. Opatrywanie swych akcji i
decyzji określeniami odwrotnymi do ich prawdziwego sensu
i skutków jest podstawowym narzędziem wprowadzonym do
propagandy rządowej przez Karla Rove – stratega juniora
G. Busha.
* * *
Wieść o decyzjach FCC prześlizgnęła się przez media tak,
że większość ich konsumentów w ogóle jej nie dostrzegła.
Nikt nikogo nie nagrywał, nie było mowy o walizach
szmalu, przesłuchaniach. A jednak firma powołana do
strzeżenia interesu społecznego zrobiła dokładnie to,
czego od niej żądał mamuci interes prywatny. Właściciele
USA dostali, czego chcieli. Nie wszystko od razu.
Prawda, ale czasem cierpliwość jest wskazana, bo
nadmierny pośpiech może obudzić czujność publiki gotowej
podjąć trud myślenia, a nawet – Boże uchowaj –
wyciągania wniosków. Na resztę przyjdzie czas.
Podobnie załatwiono centralizację stacji radiowych.
Konserwatywna korporacja wtulona w ekipę Busha, Clear
Channel Communications, ma dziś w ręku 1200 radiostacji.
Gdy w ramach kampanii antywojennej zespół Dixie Chicks
skrytykował Busha, jednym telefonem wydano cenzorski
zakaz puszczania jego piosenek we wszystkich stacjach.
Clear Channel montował także i finansował manifestacje
poparcia agresji na Irak.
Ten trend jest we władzach USA kontrolowanych przez
konserwatystów i wielki biznes powszechny. 3 największe
firmy telefoniczne kontrolują 83 proc. linii
telefonicznych; 2 giganty telefonii międzymiastowej mają
w ręku 67 proc. rynku; 4 największych potentatów
łączności komórkowej kontroluje 64 proc. biznesu; 5
największych firm telewizji kablowej podzieliło między
siebie 74 proc. abonentów. W tych przypadkach efektem
koncentracji jest głównie wykoszenie konkurencji i
monopolistyczne zawyżanie cen, ale z mediami sprawa ma
się inaczej. Najlepiej to ujął po ostatnich wygranych
przez republikanów wyborach uzupełniających do Kongresu
Britt Hume z sieci FOX: Stało się tak dzięki naszemu
sposobowi informowania i komentowania. Prezes FOX, Roger
Ailes, jest doradcą Busha II.
* * *
Co sprawiło – oprócz politycznych moty-wów oraz presji –
że FCC tak gładziutko przyklepuje monopolizację mediów i
radośnie ukręca łeb konkurencyjności, która miała być
przecież natchnieniem i motorem kapitalistycznej
gospodarki wolnorynkowej za-pewniającym jej miażdżące
zwycięstwo nad scentralizowanym molochem realsocjalizmu?
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to z pewnością chodzi o
pieniądze. Lecz nie w walizkach czy przelewach za lewe
konsultacje. Wielki biznes medialny z matczyną troską
pochylał się nad komisarzami z FCC, troskał się, czy im
aby czego nie brakuje, czy systematycznie pogłębiają
wiedzę i podnoszą kwalifikacje.
Organizacja Center for Public Integrity opublikowała
rezultaty analiz, z których wynika, że dobrzy wujkowie
zarządzający mediami w ciągu ostatnich 8 lat zafundowali
członkom oraz pracownikom FCC aż 2500 wycieczek na
konferencje, sympozja i spotkania w najatrakcyjniejszych
miejscach świata kosztem 2,8 mln dolarów. By nie
nadszarpnęli zdrowia wycieńczającą tyrką, przygotowywali
pracownikom FCC dane, które ci wykorzystywali do
regulowania przepisów zgodnie z intencją sponsorów.
* * *
Po co za 17,5 melona wikłać się w mętne kombinacje?
Jeszcze kilka lat, kilka milionów dolarów i grupka
potentatów (może już tylko jeden?) będzie trzymać za
mordę środki masowego przekazu USA. I niech wtedy
krytycy spróbują podskoczyć! Będą musieli wziąć się za
powielacze albo gdzieś pod Hawaną uruchomić Radio Wolna
Ameryka.
Choć może to niegłupie przypuszczenie. Waszyngton nie
będzie się bawił w zagłuszanie, wyśle po prostu
bombowce...
Autor : Piotr Zawodny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Znudzona suchymi komunikatami prezesowej Rapaczyńskiej
i bladością prezesa Kwiatkowskiego dziesiątka
stroskanych ludzi z sejmowej komisji śledczej zawezwała
w zeszły piątek samego Rywina. I zaczęła się zabawa.
• "Bóg chce, abyśmy weszli do wspólnej Europy" –
poinformował Purpurowa Eminencja Glemp. Przeciwnego
zdania jest ojciec chrzestny Radia Maryja Tadeusz
Rydzyk, który już na wiosnę uruchomi bezpośrednią
telewizyjną transmisję z Niebios, niechętnymi
liberalno-masońskiej Unii Europejskiej.
• Kołodko chce zlikwidować ulgi podatkowe i obniżyć
progi podatkowe – poinformował własnymi ustami
wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko.
Kościół kat. chce zmienić system swego finansowania –
poinformował przewodniczący Rady Ekonomicznej Episkopatu
bepe Wiktor Skworc. Zaproponował wprowadzenie "podatku
kościelnego" dla wszystkich obywateli RP w wysokości 1
proc. rocznych przychodów. Doświadczenia podobnego
podatku na Węgrzech są dla Kościoła kat. zachęcające.
• Prezydent Kwaśniewski zechciał podpisać ustawę o
Narodowym Funduszu Zdrowia likwidującą chore kasy
chorych. Opozycja chce zaskarżyć ją do Trybunału
Konstytucyjnego, ale szanse ma marne, bo koalicja chce
szybko znowelizować ustawę usuwając krytykowane
słabości.
• Prezydenta RP Kwaśniewskiego i pizzy chciał 25-letni
bezdomny Robert W. Wdarł się podstępnie na najwyższy
budowlany żuraw w stolicy i groził skokiem w dół. Po
ośmiogodzinnych pertraktacjach i spełnieniu połowy jego
postulatów protestujący desperat zszedł na ziemię.
Ponieważ był trzeźwy, odwieziono go na badania
psychiatryczne.
• Katowicki zjazd SLD nie zechciał dać akceptacji
liderowi śląskiego SLD posłowi Kazimierzowi Zarzyckiemu
i wybrać go na delegata na zjazd wojewódzki. Śląskie
gołębie ćwierkają, że nogę podstawił mu sekretarz
wojewódzki SLD Jan Czubak. W innych organizacjach też
nie jest lepiej. W Lublinie wycięto z grona delegatów na
kongres wicemarszałka województwa Piotra Włocha oraz
Annę Czechowską, wiceprzewodniczącą Rady Wojewódzkiej
SLD i członkinię Krajowej Komisji Rewizyjnej SLD.
• Obecnie społeczeństwo nie zechciałoby udzielić SLD
takiego poparcia jak w ostatnich wyborach
parlamentarnych. Wedle lutowych notowań OBOP, SLD
poparłoby 28 proc. (w 2001 – 41 proc.), PiS – 15 proc.
(9,5 proc.), Samoobronę – 13 proc. (10 proc.), PO – 9
proc. (12,6 proc.), LPR – 9 proc. (7,8 proc.), PSL – 8
proc. (8,9 proc). Według Pracowni Badań Społecznych w
lutym poparcie dla SLD wyniosło 31 proc.
• Kobiety polskie nie chciały przybysza z USA o imieniu
Pablo. Mężczyzna stał w samo południe przed kolumną
Zygmunta w stolicy i oferował pełne zaspokojenie
seksualne za jedyne sto złotych. Po godzinnej stojce na
10-stopniowym mrozie Pablo zrezygnował. Nie chciał sobie
odmrozić narządu zaspokajania.
• Po noworocznym wzroście optymizmu społeczeństwo, wedle
CBOS, w lutym znowu ocenia, iż wszystko idzie w złym
kierunku. Pesymistów mamy już 62 proc.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Autor : Czeczot
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bluźnić ile wlezie
We Francji można powiedzieć, że islam jest idiotyczny.
Bracia w Chrystusie Panu, nie cieszcie się za wcześnie.
Katolicyzm też.
Nie miało miejsca naruszenie czyichkolwiek uczuć
religijnych, gdy niejaki Michel Houellebecq nazwał islam
idiotyczną religią. Zdaniem paryskiego sądu, takie
zdefiniowanie islamu nie było też przejawem rasizmu i
nie stanowiło nawoływania do waśni narodowych lub
etnicznych, co w pozwie sądowym zarzuciło Michelowi
kilka francuskich i międzynarodowych organizacji
islamskich.
Ale uwaga, polscy mistrzowie tolerancji. Ewentualna
radość z tego, że można o islamie bezkarnie mówić, iż
jest to religia idiotyczna, jest zde-cydowanie
przedwczesna. A to z tego powodu, że zamiesz-czona pod
koniec zeszłego roku we francuskim periodyku "LIRE"
wypowiedź, za którą zaciągnięto przed sąd znanego m.in.
ze swych prowokacyjnych sądów i wypowiedzi pisarza
Michela Houellebecqa, w pełnej wersji brzmiała:
wszystkie religie monoteistyczne są idiotyczne, ale
najbardziej idiotyczny jest islam.
Gdyby jakiś krajowiec – z tych najbardziej religijnie
uczuciowych – nie wiedział, to od razu wyjaśniam, że
katolicyzm jest religią jak najbardziej monoteistyczną,
a tym samym – gdyby użyć dopuszczalnej już we Francji
opinii w "LIRE" – idiotyczną, chociaż nie aż tak bardzo,
jak islam.
Wywiad Michela Houellebecqa dla "LIRE" poruszył przede
wszystkim muzułmanów, gdyż omawiana w nim była ostatnia
powieść tego autora zatytułowana "Platforma", której
główny bohater wielokrotnie wypowiada się niemal
obraźliwie właśnie o wyznawcach islamu. I tak naprawdę
pozew dotyczył powieści, a nie samego wywiadu na jej
temat. Mimo to sąd zawyrokował, że używając określenia
"idiotyczny" autor ma na myśli nie tyle islam, ile
wyprowadzane z niego poglądy i oceny. Per analogia
odetchnąć mogą również katolicy: tak naprawdę to nie ich
religia, ale jedynie ich poglądy są idiotyczne.
Wyrok ten usatysfakcjonował działaczy francuskiej
Organizacji Praw Człowieka, której przedstawicielka
Agnes Triceire powiedziała z zado-woleniem, że oznacza
on, iż można w dowolny sposób krytykować każdą religię.
Wyrok sądu pokazuje, iż Michel Houellebecq nie stoi
ponad prawem. Jednocześnie sędzia zauważył, że nie można
próbować "dobrać się" do książki zaskarżając wywiad na
jej temat. Sędzia wyraźnie oddzielił wypowiedzi, jakie
padły w wywiadzie, od tego, co mówi fikcyjny bohater
książki i zauważył linię oddzielającą świat realny od
stworzonego w wyobraźni autora książki.
PS Prawdziwemu, porządnemu katolikowi nie wolno czytać
"NIE". Oznacza to, że każdy, kto poczuł się obrażony
niniejszym tekstem z mocy definicji (tj. dlatego, że
czyta "NIE"), nie jest prawdziwym, porządnym katolikiem,
więc nie ma najmniejszego powodu do obrażania się.
Autor : Włodzimierz Galant
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czerwony nadberet
Biskupi wejdą do Europy pod dowództwem konserwatywnego
eurosceptyka i nacjonalisty.
Nowy szef Kościoła w Polsce wchodzącej do Unii
Europejskiej mówił: Boję się Europy, w której nie ma
miejsca dla Boga i w której nie jest zagwarantowane
życie ludzkie od poczęcia do naturalnej śmierci. W
takiej Europie nie ma miejsca dla mnie (2 marca 2003
r.). Przed referendum europejskim arcybiskup powiedział:
Trzeba się przyjrzeć, czy warto iść do Unii, czy nie
mamy innej alternatywy? Alternatyw jest bardzo wiele, a
Pan Bóg ma jeszcze kilka. Może otworzyć alternatywę
przyjaźni z Chinami, Japonią, Rosją, i to większe
przyjaźnie niż z narodami słowiańskimi.
Abepe Michalik mówił przed laty: Katolik ma obowiązek
głosować na katolika, chrześcijanin na chrześcijanina,
muzułmanin na muzułmanina, żyd na żyda, mason na masona,
komunista na komunistę, niech każdy głosuje na tego,
którego mu sumienie podpowiada (1991 r.).
W czasie dyskusji o konstytucji abepe Michalik mówił:
Nie jest prawdą, że najwyższym prawem w Polsce jest
konstytucja, bo najwyższe jest prawo Boże, naturalne. Do
niego musi być dostosowane każde inne prawo. Oto
płaszczyzna, na jakiej episkopat będzie prowadził
"dialog" z władzą świecką.
Abepe ma zmienny stosunek do Radia Maryja. Dał Rydzykowi
prawo do używania za darmo częstotliwości radia
archidiecezjalnego w Przemyślu. Potem odebrał mu ten
przywilej widząc, jak pod jego nosem pęcznieje Rodzina
Radia Maryja.
4 sierpnia 1996 r. w kościołach diecezji przemyskiej
odczytywano list pasterski arcybiskupa Michalika, w
którym lekcje wychowania seksualnego nazwał instruktażem
do wczesnej inicjacji seksualnej i rozbudzania
instynktów dzieci i młodzież do różnych, także
patologicznych, zachowań seksualnych. Metropolitę
niezbyt jednak gniewa praktykowanie patologicznego
seksu. Podległy mu ks. proboszcz Michał M. przez blisko
30 lat w Tylawie molestował małoletnie dziewczynki; o
skandalu napisała "Gazeta Wyborcza". Ekscelencja wziął
plebana zboczeńca w obronę. Ogłosił list czytany w
kościołach. Oskarżył "GW" o antyklerykalizm: Piszę o
tym, aby wyjaśnić i przestrzec księży oraz przygotować
na nowe ataki i oskarżenia, które są już pewnie
przygotowywane. Być może będą to kolejne, fałszywe
oskarżenia skierowane przeciwko Waszym kolegom lub
biskupom, bo nienawiść zaślepia i syci się nienawiścią.
Prokuratura postawiła zarzuty księdzu z Tylawy. Sprawa
jest w sądzie. Ks. Michał M. pozostał w swojej placówce.
Michalik udowodnił, że potrafi postawić na swoim.
O wolności słowa arcybiskup Michalik wypowiedział się w
1997 r. w "Słowie – Dzienniku Katolickim" następująco:
Cenzura jest nie tyle radykalnym środkiem, ile wyrazem
rozsądku i doświadczenia (...) wycofanie cenzury
obyczajowej jest celową rozbijacką robotą. Nie widzę
takiej potrzeby, żeby mądry ksiądz musiał czytać "Gazetę
Wyborczą". Jakąś porządną gazetę powinien jednak czytać.
Z licznych wypowiedzi najważniejszego obecnie człowieka
w Kościele wynika jasno, jaki model Kościoła on
wybierze: nieomylny pasterz i owce bez prawa do głosu.
Michalik zapracował na miano jastrzębia. Ludzie mniej mu
przychylni używają innego określenia – beton. Nie trzeba
być prorokiem, aby wiedzieć, czy Kościół będzie się
otwierał, czy też kroczył wstecz.
Autor : S.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bez piątej klepki
Od dłuższego czasu dręczyło mnie niejasne poczucie, że z
tzw. piątą klepką jest coś w moim narodzie nie całkiem w
porządku. Teraz mam pewność – jest całkiem źle! Oto
zainaugurowano uroczyste obchody 100-lecia gdańskiego
aresztu, które obecnością swą uświetni minister
sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk.
Lista jubileuszowych zasług gdańskiego pierdla wręcz
mnie zachwyciła. Gnili tu: Marszałek oraz gen. Kazimierz
Sosnkowski. Szczytnym momentem w dziejach placówki było
wyprowadzenie stąd pod lufy nazistowskich siepaczy
obrońców Poczty Gdańskiej. W jubileuszowych kazamatach
gnębiono przedstawicieli podziemia w latach
stalinowskich i działaczy opozycji rzuconych tuna zimne
posadzki w stanie wojennym.
Bywaliśmy świadkami niezliczonych przejawów patologii
mózgu toczącej wielu naszych rodaków. Ten przypadek
idiotyzmu osobiście jednak uważam za osiągnięcie
szczytowei rekordowe. Brak tu co prawda jakiejś
szczególnej szkodliwości w wymiarze materialnym (jeśli
klawisze zachowają umiar w dzieleniu premii i orderów).
Wymiar katastrofy umysłowej organizatorów i głosicieli
tego „jubileuszu” jest wszakże przygniatający. Jest to
apogeum procesu zastępowania myślenia
pojęciowo-logicznego przez kojarzenie proste, w którym
sens czy bezsens schodzi na plan dalszy wobec
skojarzenia: 100-lecie + martyrologia = uroczyste
obchody. Tak jak mój pies kojarzy brzdęk + micha =
żarcie.
Nie dziwi mnie w zupełności, że klawisze, sfrustrowani
niskim prestiżem społecznym swojego zawodu, szukają
okazji do uchlania się i rozdania okolicznościowych
nagród. Czy jednak minister Kurczuk, człowiek wydaje się
w miarę rozsądny, nie znalazł mniej ośmieszającej okazji
do bankietowania?
Kazimierz Ciesielski, Szczecin
„Nam nie jest wszystko jedno”
W „Gazecie Wyborczej” z 19 września 2003 r. niejaki
P.A.T. wypisuje „Krótką historię długu” – z uwagą: od
Gierka do Millera.
Opisując zadłużenie zewnętrzne Polski P.A.T. stwierdza
oczywistą nieprawdę, że nasze długi to dalszy ciąg tego,
co napożyczał bezsensownie Gierek. Otóż prawda jest
trochę inna (stwierdziło to kilku poważnych polskich
ekonomistów); Gierek pożyczył około 50 mld dolarów i za
te pieniądze praktycznie zmienił zasadniczo obraz Polski
– na korzyść! Znacznie poprawił jakość życia Polaków –
prawie wszystkich, a nie tylko niewielkiego odsetka, jak
obecnie! Gdy Gierek odchodził, zadłużenie wynosiło około
24 mld dolarów, co przy wartości rocznego polskiego
eksportu w kwocie 17 mld dolarów nie było żadnym groźnym
zjawiskiem. Problemy ze spłatą długu i odsetek powstały
w końcówce lat 70., gdy w Europie Zachodniej zapanowała
dekoniunktura. Natomiast wielkie zadłużenie zaczęło się,
gdy na wniosek Wałęsy i „Solidarności” Reagan i Europa
Zachodnia ogłosili blokadę ekonomiczną PRL jako karę za
stan wojenny. Obecne zadłużenie RP wynosi około 84 mld
dolarów (zadłużenie zewnętrzne, bo zadłużenie wewnętrzne
jest prawie takie samo). W tej kwocie zadłużenie
gierkowskie ma niewielki udział, gdyż – jak pisze „GW” –
wynosi 18,5 mld dolarów. A więc większość naszego
obecnego zadłużenia powstała po roku 1990 w czasie tzw.
reformy ustrojowej i prywatyzacji.
Jacek Suchocki, woj. śląskie
Przygody cywila
Wojskowa Akademia Techniczna jest chyba jedyną uczelnią
w kraju, która nie posiada numeru statystycznego co
uniemożliwia studentom zaocznym tejże uczelni pobieranie
kredytu studenckiego. W dobie powszechnego bezrobocia w
Polsce większość studentów zaocznych jest bezrobotna i
uzyskanie dyplomu jest dla nich jedyną szansą
znalezienia pracy. Od pięciu lat walczymy o ten numer,
pisaliśmy listy do Wojskowej Akademii Technicznej, do
MON, MENiS, a ostatnio również do Rzecznika Praw
Obywatelskich. Dopóki nie zwróciliśmy się z tym
problemem do rzecznika, byliśmy lekceważeni i odsyłani
od Annasza do Kajfasza. Rządzący nie mieli czasu na taką
błahostkę, jak umożliwienie nauki cywilnym studentom
wojskowej uczelni. W chwili gdy Wojskowa Akademia
Techniczna zmieniła status ze szkoły wojskowej na szkołę
cywilno-wojskową, zaczęły ją automatycznie dotyczyć
ustawy typowe dla cywilnego szkolnictwa wyższego (a nie
szkolnictwa wojskowego). Co za tym idzie, wystarczyłoby
tylko spojrzeć na listę szkół uprawnionych do pobierania
kredytu i wpisać WAT pod kolejnym numerem. Jest to
jednak tak czasochłonne, że niewykonalne w dobie
dozbrajania „skazanych na Irak”. (...)
Ponieważ wyczerpaliśmy już wszystkie możliwości
działania w tej sprawie, zwracamy się z prośbą o
interwencję i pomoc.
Anna Borowska
i koledzy z uczelni
(e-mail do wiadomości redakcji)
„Kiwnięty dziadunio”
Szanowny Panie Redaktorze, w imieniu całej organizacji
Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów
Opolszczyzny liczącej około 20 tysięcy członków składam
Panu serdeczne podziękowanie za opublikowanie artykułu
pt. „Kiwnięty dziadunio”, „NIE” nr 35/2003.
Szczególnego podkreślenia wymaga to, że inne redakcje
odmówiły chęci zamieszczenia podobnego artykułu
uważając, że nie jest to godne uwagi tysięcy ludzi
poszkodowanych, z których niektórzy otrzymali już
pozytywne wyroki lub decyzje ZUS.
W odróżnieniu od innych redaktorów dał Pan przykład
poczucia sprawiedliwości, za co serdecznie dziękuję w
imieniu Zarządu Polskiego Związku Emerytów Rencistów i
Inwalidów w Opolu.
mgr Henryk Czyżyński, Opole
„Od ognia, głodu i kapitału”
Z Maciejem Rembarzem można zgodzić się tylko co do
suchych faktów, natomiast przesłanie zawarte w artykule
jest pozbawione logiki, a wnioski błędne. Powinniśmy się
cieszyć, że kapitaliści nie dość skutecznie likwidują
głód i choroby w krajach Trzeciego Świata. Dlatego
jeszcze mieścimy się na ziemi, bo jest nas tylko 6 mld.
W takich ubogich rejonach ludzie mnożą się jak króliki i
tylko głód i choroby ograniczają wzrost populacji.
Bogaty świat może tym ludziom i samym kapitalistom pomóc
tylko w jeden sposób: oświata seksualna i środki
antykoncepcyjne. Są to rzeczy, które zwalcza Kościół
katolicki. Dla mnie logika jest prosta: Jeśli chcemy
likwidować głód, nędzę, choroby, przepędźmy czarnych
szamanów.
Zbigniew K., Łódź
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Zwidy spawacza
Czy można w Polsce uczciwie sprywatyzować zakład? Można.
Czy można go potem opylić po zaniżonej cenie? Można.
Czy można na tych działaniach zbić kilka fortun? Można.
Czy można zrobić to wszystko nie naruszając prawa?
Można.
Opolskie Zakłady Aparatury Spawalniczej (OZAS) powstały
w okresie środkowego Gierka. Produkowały
jakieś urządzenia do spawania, które dobrze się
sprzedawały, a przez to i zakład miał się dobrze.
W listopadzie 1990 r. ustanowiono w OZAS
akcjonariat pracowniczy.
Cały proces przebiegł wzorowo. Wartość zakładu wyceniono
na ciut ponad 24 mld starych zł. 20 proc. udziałów w
fabryce przypadło jej pracownikom (4817 udziałów po
milion starych zł każdy). 80 proc. należało do skarbu
państwa – załoga miała je przez kolejne lata spłacać w
tak zwanych ratach leasingowych. I spłacała.
Jako że OZAS zawsze miał dobry produkt, bez większych
zawirowań przechodził kolejne kryzysy gospodarcze.
Cienko było tylko raz, w 1992 r., gdy zakład podłożył
się kontrahentowi zagranicznemu i umoczył ponad 340 tys.
marek. Potem było już tylko lepiej.
W 1996 r. prezes OZAS zaproponował deal załodze, czyli
udziałowcom.
– Zwiększmy dwukrotnie kapitał zakładowy naszej spółki,
to i nasz prestiż wzrośnie – powiedział.
Możliwość taką dopuszczała umowa spółki, czyli dokument
najważniejszy dla jej funkcjonowania. Nie wszyscy
podzielali pogląd prezesa w kwestii sposobu podwyższenia
kapitału. Prezes otóż zaproponował, by osiągnąć ten cel
przez
podwojenie liczby udziałów,
czyli z 4817 po bańce każdy miało się zrobić 9634 – też
po banieczce za sztukę. Całkiem spora część załogi
zaprotestowała.
– Wiadomo, że nie wszyscy pracownicy na to pójdą. No to
komu mają przypaść udziały po tak preferencyjnej cenie?
Na cholerę nam nowe udziały, jak łatwiej podwoić wartość
dotychczasowych? Skąd ten pomysł? – wspomina były
lakiernik Kazimierz Majewski.
Wśród załogi zorganizowano referendum. Wygrała opcja
prezesa: zwiększenie kapitału poprzez zwiększenie liczby
udziałów. Niezadowoleni sięgnęli po kodeks handlowy.
Wyszło im, że jeśli nie zgodzą się z tym stanowiskiem,
to zablokują cały proces.
– Ludzie! – przekonywał Majewski. – Nasza umowa, czyli
statut, czyli biblia spółki wyraźnie mówi, że spółka ma
4817 udziałów! Musimy więc zmienić całą umowę spółki.
Zastanówcie się jednak, czy warto?
Kierownictwu wychodziło, że warto. 29 marca 1996 r.
odbyło się walne zgromadzenie udziałowców, na którym
uchwalono, że spółka podwoi kapitał poprzez podwojenie
liczby udziałów. Uchwała ta otwierała do-piero drogę do
zwiększenia liczby udziałów. Drogę wyboistą, bo sprzeciw
choć jednego udziałowca skutecznie by ją zamykał.
Wszystko sprowadzało się więc do jednego: zmiany umowy
spółki. Skoro w niej stoi, że udziałów jest 4817, to nie
może się ich nagle zrobić dwa razy więcej. Porządek musi
być. Musi więc być notariusz i spisać wolę załogi
precyzując, co kto ma.
Nie czekając na notariusza władze OZAS zaczęły dzielić
nowe udziały. Zgody na wykup nowych udziałów nie
wyraziło 35 osób, a posiadały one aż 25 proc. wszystkich
udziałów pracowniczych. Ich udziały zostały wycenione
według wartości nominalnej, czyli tej z roku 1990 –
bańka za sztukę, choć już wtedy warte były trzy razy
więcej. Najbardziej w dupę dostał wspomniany lakiernik
Kazimierz Majewski, który w udziały ładował każdy grosz.
Zebrał ich 188 (prawie 4 proc. wszystkich) – kilka razy
więcej niż niektórzy członkowie władz spółki.
Majewski specjalnie nie przejmował się tymi działaniami
wiedząc, że bez zmiany umowy wszystkie te pomysły są nic
niewarte. Swoimi spostrzeżeniami dzielił się zresztą z
załogą.
Za niewyparzoną gębę i leninowskie uświadamianie klasy
robotniczej wyleciał z roboty. Ale i to go nie załamało,
wiedział bowiem, że jest właścicielem 4 proc. świetnie
prosperującego zakładu i spokojnie utrzyma się choćby z
dywidendy.
Przeliczył się jednak. 25 lipca 1996 r. do Wydziału
Rejestrowego Sądu Gospodarczego przy Sądzie Rejonowym w
Opolu wpłynął wniosek prezesa OZAS o wpisanie
zmian do rejestru spółki.
Opierając się na wspomnianej uchwale walnego
zgromadzenia prezes prosił o odnotowanie, że podwyższono
kapitał i ustanowiono nowe udziały.
Wydział Rejestrowy zdziwienia nie okazał. Już 4 dni
później w sądowych dokumentach stało, że kapitał jest
dwa razy wyższy i udziałów dwa razy więcej. Bez
notariusza i zmiany umowy spółki. Nie zmieniono jej
zresztą do dziś. Inna jest liczba udziałów w umowie,
inna w rejestrze.
W kwietniu 1997 r. Majewski dowiedział się, że udziałów
już nie ma, bo władze spółki je „rozdysponowały”, ale
należy mu się 18 800 zł (wartość nominalna 188
udziałów). Nie wziął.
Przy okazji transformacji ok. 25 proc. akcji zmieniło
właścicieli. Nabyły je po 100 zł osoby wskazane przez
Radę Nadzorczą. I zrobiły świetny interes. Już rok
później pojawił się bowiem
nowy inwestor
– szwedzka firma Exelvia. Za jeden udział płaciła 1330
zł! Obecnie wart jest on 2600 zł. 188 udziałów
Majewskiego to 488 800 zł. Ale należy mu się nadal 18
800 zł. Wcięło mu albo też trafiło do innej kieszeni 470
tys. zł. Taki sam los spotkał inne udziały.
Pracownicy, którzy odsprzedali Szwedom akcje, cieszą
się, że zrobili świetny interes (trzynastokrotna
przebitka). Zakład ma się świetnie, produkcja idzie
pełną parą. Spółka osiąga zyski. Tyle tylko, że
przypadają one już Szwedom. Ale ludzie i tak się cieszą,
że mają pracę.
Nie ma się też co wzruszać szczodrością Szwedów przy
wykupie akcji. Płacili tyle, na ile zakład wyceniło
kierownictwo spółki, przy udziale biegłych. To oni
ustalili taką, a nie inną wartość przedsiębiorstwa.
Policzmy. Udziałów (tych nowych) było 9634. Aby przejąć
zakład, potrzeba ich 50 proc., czyli 4817 + 1 udział =
4818. Za jeden udział płacili 1330 zł. Zakład był więc
do przejęcia za 6 407 940 zł. W tym czasie w kasie firmy
było nieco szmalu: fundusz rezerwowy – ok. 2 000 000 zł,
fundusz inwestycyjny – ok. 2 000 000 zł, zysk za
styczeń–wrzesień 1998 r. – ok. 2 400 000 zł. Razem – ok.
6 400 000 zł. Wychodzi więc na to, że szmal wydany na
zakład zwrócił się wraz z jego przejęciem. Tak
przynajmniej wynika z dokumentów, którymi dysponuje
Majewski.
Nie można mieć jednak pretensji do kapitału szwedzkiego.
Skąd! Uczciwie zapłacili tyle, ile chcieliśmy. I już.
Od 5 lat Kazimierz Majewski próbuje udowodnić, że w
dalszym ciągu jest w 4 procentach właścicielem OZAS, a
wszystkie kroki związane ze zwiększeniem liczby udziałów
są gówno warte, bo nie zmieniono umowy spółki. Szwedów,
którzy działając w dobrej wierze przejęli zakład, to nie
interesuje. Starego Zarządu i Rady Nadzorczej już nie
ma.
Majewski śle więc, gdzie się da, pisma wskazujące na
kluczowy moment całej sprawy – dokonany w Sądzie
Gospodarczym wpis w rejestrze spółki. Uruchomił stado
parlamentarzystów, policję, dawny UOP, prokuraturę.
Zaskarża kolejne prokuratorskie odmowy wszczęcia
postępowania do organów wyższej instancji. I choć
wszyscy mu mówią, że przewału nie ma, nie może
zrozumieć, jak został przewalony. Uparł się chyba
niepotrzebnie, a pazerność całkiem go zaślepiła. Teraz
wykazuje, że panią sędzię Sądu Rejonowego w Opolu, która
pospieszyła się z wpisem, osłania jej mąż – wiceprezes
Sądu Okręgo-wego. W spisek nikt uwierzyć nie chce.
Zresztą czy coś się naprawdę stało? Przecież każda
fortuna ma swój początek. Jak ktoś zarabia, to ktoś musi
stracić.
Autor : Dariusz Cychol
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Gościem blond Domagalikowej był Aleksander Gudzowaty.
Opowiedział że, wstaje codziennie o piątej rano,
rozmawia z własnym psem o tym, czy pójść w Paryżu na
operę, wynajmuje karetę, posiada zrobioną za
kilkadziesiąt tysięcy dolarów piramidę i nieco tańszą
kaplicę ekumeniczną oraz grobowiec z klamką w środku.
Poza tym biznesmen ubolewa, że wciąż musi wszystkich
przekonywać, że jest normalnym człowiekiem. Jakoś w tej
rozmowie nie umiał nas przekonać.
* * *
Z filmu "Czeczenia – zabójstwo za zgodą świata" w
"Polsacie" dowiedzieliśmy się, że za zamordowaniem 100
tysięcy Czeczenów stoi nie kto inny, tylko Tadeusz
Iwiński. Do tej pory uważaliśmy, że jesteśmy
wyzwolicielami Iraku, teraz wiemy, że nasze zbrukane
krwiąręce sięgają Kaukazu. "Polsat" otwiera nam oczy.
Jesteśmy mocarstwem. A przy okazji widać, że najbardziej
humanitarny dla Czeczenów był generalissimus Stalin.
* * *
O tym, jak wystawić operę i nie narazić się na atak
pomidorowo-jajcarny, przekonywała nas "Giocondą"
"Dwójka". Trzeba spektakl wystawić po prostu w
odpowiedniej odległości od widzów. Najlepiej na środku
rzeki (niezła okazała się Odra). Teraz czekamy na
"Halkę". Na gór szczycie, oczywiście.
* * *
"Fakty" pokazały w Dniu Ojca pana Dariusza Grabowskiego,
któremu tego dnia urodziły się trojaczki. Pan Dariusz
płakał. Nie wyglądało to na łzy szczęścia, co próbowali
wcisnąć realizatorzy. Facetowi przybyły do wykarmienia
trzy gęby. Nius nosił tytuł "W imię ojca". O matko!
* * *
"Pokolenie 89" na "Dwójce" pokazało ludzi, którzy
urodzili się w roku 1968, potem robili strajki,
krasnoludki, NZS i zadymy, co doprowadziło do Okrągłego
Stołu i 4 czerwca. Dostawali najpierw wpierdol od ZOMO,
a potem wypięli się na nich starsi koledzy. Historia
dała im kopa w dupę. Zapuścili więc futerka i ogonki, a
zamiast zasilić szeregi młodych wilków, zostali
szczurami wyścigowymi. I Pawłem Piskorskim.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szerokotorowiec
Są granice kitu, który ludziom można wcisnąć – cytuję
redakcyjnego klasyka. Krzysztof Celiński, były prezes
PKP, obecnie szef warszawskiego metra, nie zna takich
granic.
W nr 4/2003 obsmarowałam panu prezesowi Celińskiemu
odbyt tak, że odprysło zeń także na prezydenta stolicy
Lecha Kaczyńskiego.
Za to, że uczynił Celińskiego szefem warszawskiego
metra.
Informuję tych, co wtedy nie doczytali, że pan Celiński
jest jednym z tych ludzi, którym udowodniliśmy
nieprzydatność do zajmowania jakiegokolwiek stanowiska.
Nieudolne kierowanie PKP, miliardy długów, które narosły
na kolei za jego prezesury i wreszcie temat najgrubszy
finansowo: kolej szerokotorowa. Celiński wraz z
ówczesnym ministrem transportu Jerzym Widzykiem
planowali opchnąć ten biznes Czechom i ogołocić z
poważnego dochodu naszą piękną pomroczną ojczyznę.
Pisząc tamten tekst pomyślałam sobie: może to i dobrze,
że Celiński poszedł w warszawskie metro za protekcją
Kaczki, bo odsunie się od szerokotorowego koryta. A tu
nagle na jednej z bibek wysoko postawiony facet sprzedał
mi niusa: – Pieprzysz o jakimś metrze, ale nie wiesz,
kto jest przewodniczącym Rady Nadzorczej LHS (Linia
Hutnicza Szerokotorowa).
Krzysiu Celiński!
Omal się nie udusiłam.
Już tłumaczę.
LHS to samodzielna spółka sprytnie wydzielona z PKP 2
stycznia 2001 r. dzięki pokrętnej ustawie o
restrukturyzacji kolei. LHS jako jedyna przynosiła PKP
zyski rzędu 200 mln zetów, transportując rocznie jakieś
5,5 mln ton ładunków. Po wymiksowaniu LHS z PKP jej
zarząd miał szersze plany rozwoju. – Zakład Eksploatacji
LHS będzie zajmował się utrzymaniem torów,
lokomotywowni, a także działalnością handlową –
poinformował prasę w 2000 r. Piotr Juś – prezes zarządu
spółki. Oczywiście za swoją działalność "pozastatutową"
LHS miał pobierać kasę od... PKP. Czaicie? Coś na
kształt tego, jakby wpaść nagle do rodzonej matki z
propozycją, że od jutra będziecie sprzedawać jej chleb,
który ona wcześniej kupi w sklepie.
Ale to mała bania, bo tak naprawdę LHS, w planach
ówczesnego prezesa PKP Krzysztofa Celińskiego, miała być
przyczółkiem do kombinowania z terminalem przeładunkowym
dla szerokiego toru w Sławkowie. O pardon!
W czeskim Bohuminie. Miliardy ton ładunków rocznie,
megakasa przeładowywana nie w Polsce, lecz w Czechach.
Takie były konspiracyjne plany awuesiarzy,
proojczyźnianych narodowców. "NIE" wtedy nagłośniło
sprawę i koncepcje solidaruchów wzięły w łeb. Ale
wszystko po wyborach – wiadomo – przycichło i znowu
można było spokojnie wziąć się do roboty.
Dzwonię do LHS.
Rozmawiam z prezesem Piotrem Jusiem:
– Kto jest przewodniczącym Rady Nadzorczej LHS?
– Krzysztof Celiński.
– A w jakiej sytuacji finansowej jest obecnie LHS?
– Dobrej, spółka utrzymuje płynność finansową, za
ubiegły rok odnotowaliśmy zysk netto.
– Jaki?
– To wszystko, co mogę pani powiedzieć.
Ślicznie prezesowi podziękowaliśmy. Szkoda tylko, że co
do kasy taki był lakoniczny. Jak sądzę, obecny prezes
warszawskiego metra, były prezes PKP, nie gra w LHS w
bierki.
Zapowiadam
wszem i wobec odświeżenie tematu kolei szerokotorowej.
Nie kumałam, dlaczego obecny minister infrastruktury
Marek Pol tak ociągał się z posunięciem Celińskiego z
posadki w PKP, ale kumam, dlaczego Kaczor tak chętnie go
przyjął do metra. Kura znosi złote jajka.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Złotówka poszła w kurs
Jak geszefciarze i kurwy ratują bilans płatniczy kraju.
Donald Tusk, Jan Maria Władysław Rokita i Zyta Gilowska
tłumaczyli swe rozmowy z SLD o planie Hausnera
patriotycznym obowiązkiem obrony złotego. Zdaniem tzw.
analityków i niezależnych ekspertów ekonomicznych, z
Januszem Jankowiakiem i Krzysztofem Rybińskim na czele,
za osłabienie rodzimej waluty odpowiada rząd i SLD.
Pogląd ten wsparł prezes NBP, który 20 lutego powiedział
PAP: To, co dzieje się z kursem, bierze się wyłącznie z
niepewności na rynkach finansowych dotyczących tempa
uzdrawiania w finansach publicznych. Tymczasem prawda
jest inna.
Ani Zyta z Rokitą, ani Jankowiak z Rybińskim, ani
Balcerowicz, ani wicepremier Hausner ze swym ge-nialnym
programem „uzdrawiania” nie mają najmniejszego wpływu na
kurs złotego.
Osłabienie rodzimej waluty wobec euro w ponad 90
procentach wynika ze zmian kursu dolara wobec
europejskiej waluty na rynkach światowych. A dzieje się
to tak:
W maju 2003 r. John Smith z USA wyjeżdżając na wakacje
do Saint-Tropez płacił za 100 euro w jednym z
nowojorskich banków 92 dolary. W lutym tego roku
planując wypad na narty do Grenoble musiałby za 100 euro
zapłacić aż 127 dolarów. Tak w ciągu niecałego roku na
rynkach światowych wzrósł kurs europejskiej waluty wobec
amerykańskiego dolara.
Czy można wyobrazić sobie, że proces ten nie dotyczy
Polski? Teoretycznie tak. W praktyce nie. Skoro euro
zdrożało z 0,92 dolara do 1,27 dolara w Nowym Jorku i
Londynie, to
automatycznie musiało też zdrożeć z 3,80 zł do 4,90 w
Warszawie. Fachowo nazywa się to osłabieniem złotego. I
żadne fiki-miki w finansach publicznych nie mogły tego
spowodować.
Reszta to wynik działań spekulacyjnych tzw. inwestorów
portfelowych lubiących kolebać kursami. Wykorzystują oni
przy tym ferment tworzony przez polityków, niezależnych
ekspertów ekonomicznych i niedouczonych dziennikarzy.
Każdy, kto profesjonalnie zajmuje się operacjami na
rynkach walutowych, wie, że zarobek na krótkoterminowych
operacjach jest tym większy, im większy panuje w danej
chwili stan niepewności.
Jeżeli Amerykanie w najbliższym czasie doprowadzą do
dalszego osłabienia dolara wobec euro, np. do poziomu
powyżej 1,30 dolara za 1 euro (John Smith będzie musiał
za 100 euro zapłacić już 130 dolarów albo i więcej), to
i u nas trzeba będzie wybulić za europejską walutę ponad
5 zł. I na nic się zdadzą plan Hausnera i patriotyczne
okrzyki Platformersów.
Jeśli Zyta Gilowska z Janem Marią Rokitą zechcą spełnić
swój „obowiązek”, winni wystąpić z pisemną supliką do
George’a Busha juniora, prezydenta Stanów Zjednoczonych,
lub samego Alana Greenspana, szefa Rezerw Federalnych,
aby łobuzy zrezygnowali z polityki słabego dolara i
pomogli najwierniejszemu z europejskich sojusz-ników
USA. Jeśli Bush junior i Greenspan zdecydują się odpisać
liderom PO, to ich przesłanie będzie krótkie: „Nasz
dolar – wasz problem”.
Zgoda, że osłabienie złotego będzie miało latem zgubny
wpływ na wyjazdy turystyczne do krajów, w których euro
jest walutą obowiązującą. Czyli żegnajcie Costa Brava i
Lazurowe Wybrzeże. Spadamy do Sharm El Sheik w Egipcie,
bo tam jeszcze króluje podobizna Jerzego Waszyngtona.
Reszta to same plusy. Słabszy złoty pozwolił w zeszłym
roku na znaczny wzrost eksportu, który pociągnął
gospodarkę w górę. Bardziej zaczęła się opłacać
produkcja w Polsce niż import. Dokładnie tak, jak
przewidział to w 2002 r. wicepremier i minister finansów
prof. Grzegorz Kołodko, który uważał, że złoty wobec
euro jest mocno przewartościowany.
Osłabiony złoty w ubiegłym roku zdynamizował handel
przygraniczny. Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Rosjanie,
Niemcy i Czesi odkryli uroki tanich zakupów w Polsce. Z
zyskiem dla cór Koryntu, drobnych handlarzy, małych
producentów, właścicieli bud z hot dogami i chińskim
żarciem.
Rok temu za przywiezione do naszego kraju 100 euro
Rusek, Czech i Niemiec dostawali w kantorze 380–390 zł.
I za tyle mogli pochlać, obkupić się i podupczyć. Dziś
dostają 480–490 zł. Bardziej się opłaca!
Dzięki temu bilans płatniczy Polski w zeszłym roku
został zasilony najwyższą od 8 lat kwotą – ok. 7,5 mld
dolarów (źródło: NBP, Bilans Płatniczy Rzeczpospolitej
Polskiej za 3 kwartały 2003 r., pozycja
„Niesklasyfikowane obroty bieżące”, TABL XIX str. 61). W
znacznym stopniu pokryła ona nasz deficyt w całym handlu
zagranicznym (ok. 13 mld dolarów).
Geszefciarze i kurwy ratujący naszą gospodarkę to
żałosny symbol 15 lat transformacji ustrojowej.
Wzmacniając patriotycznie złotego Rokita, Donald i Zyta
chcą wykończyć tych dzielnych ludzi. Na szczęście po
zwycięstwie wyborczym Platformy Obywatelskiej sytuacja
szybko wróci do normy z lat 2000/2001 – będziemy mieli
wzrost PKB na poziomie 0 proc., silną złotówkę i 4
miliony bezrobotnych.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Polak Węgier dwa brytanki
Na całym świecie państwo bardzo pilnie strzeże monopolu
na wytwarzanie pieniędzy i innych papierów
wartościowych. Od zarania dziejów próba pozbawienia
państwa nadzoru nad tą dziedziną powodowała szybkie i
zazwyczaj bardzo bolesne reakcje. Z ucięciem łba
włącznie. Dziś w Polsce łba się nie ucina, ale za
fałszowanie pieniędzy, obligacji czy druków akcyzy na
pewno należy oczekiwać długoletniego oglądania słońca w
kratkę.
Wszystko w tej sprawie jest "tajne" lub "poufne".
Kwestie bezpieczeństwa mają znaczenie przy produkcji
paszportów czy dowodów osobistych. Nie tylko dlatego, że
nie jest fajnie, gdy byle 6-letni Wacuś może sobie
zrobić taki dokument za pomocą kredek świecowych i
zestawu "Mały drukarz", ale również dlatego, że
produkcja dokumentów wiąże się z dysponowaniem bazą
danych o obywatelach. Danych podlegających ochronie.
Dowód na istnienie spisku
Przez polską prasę przetoczyła się już burza dotycząca
przetargu na produkcję dowodów osobistych. Urzędowo to
się nazywało "Utworzenie systemu centralnej
personalizacji dokumentów osobistych i ich wydawania",
bo u nas jak jakaś biurwa nie powie czegoś volapükiem,
to jest chora. Przetarg ogłosiło MSWiA w lutym 2000 r.,
kiedy to Polską rządziła ekipa Buzka. Z ramienia MSWiA
odpowiedzialnym za operację wymiany dowodów osobistych
na nowe był Kazimierz Ferenc (AWS).
MSWiA zaprosiło do przetargu 10 firm, z czego kilka w
ogóle miało blade dość pojęcie o produkowaniu tego typu
dokumentów. W szranki stanęły ostatecznie trzy firmy:
Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, Mennica
Państwowa i węgierska Multipolaris do spółki z Drukarnią
Skarbową. MSWiA wybrało Madziarów.
Wtedy wszyscy rozdarli mordy, bo po pierwsze, sytuacja
zagranicznej firmy i jej wiarygodność była oceniana
słabiutko przez fachowców z wywiadowni Krajowej Izby
Gospodarczej; po drugie, związany z Multipolarisem pan
generał Toth okazał się być generałem węgierskich służb
specjalnych mającym ostatnio pewne przykrości w swoim
kraju z powodu nierozliczenia się z istotnej sumy
pieniędzy; po trzecie, oferta Multipolarisu była droższa
od najtańszej oferty polskiej PWPW o 250 mln zł.
MSWiA broniło się, jak mogło. Twierdzono, że generał
Toth przecież nie zasiada w zarządzie żadnej ze spółek,
która wygrała przetarg, i jest jedynie doradcą, którego
wiedza jest cenna bardzo. Nie ma on wpływu na proces
decyzyjny. Poza tym, dowodzili fachowcy z MSWiA,
wiadomości o Multipolarisie, że na rynku węgierskim jest
cienki jak polsilver, są przestarzałe i pochodzą sprzed
10 lat. A wszelkie dyskusje miały zakończyć argumenty,
że PWPW nie spełniła warunków przetargu. Nie potrafiła
zrobić strony paszportu z poliwęglanu, jak trzeba.
Prymitywy...
Złe, bo polskie
Ci, którzy tak twierdzili, bełkotali od rzeczy.
Istotnie, PWPW przedstawiła jako jedną z wersji karty
personalnej w paszporcie stronę papierową, zafoliowaną i
wzmocnioną warstwą poliwęglanu tłumacząc, że warto
byłoby wziąć pod uwagę i taki pomysł, ponieważ
poliwęglan nie jest do końca sprawdzonym tworzywem. Ale
jeśli państwo sobie życzą, dodawała czym prędzej PWPW w
swojej ofercie, to proszę bardzo, tu jest próbka z
poliwęglanu i możemy ją robić niemal od zaraz. Z jednej
strony wjeżdża surówka poliwęglanowa, z drugiej wyjeżdża
ciężarówka z dokumentami. Dajcie tylko sygnał. Ale MSWiA
publicznie zdyskwalifikowało tylko pierwszą z
przedstawionych propozycji, nie wspominając ani słowem o
drugiej. No i, co najważniejsze, urzędnicy buzkowego
MSWiA mówili, że niską cenę swojej oferty PWPW osiągnęła
stosując nieuczciwe chwyty i proponując cenę dumpingową.
Co do ceny, sztucznie jakoby zaniżonej, to różnica
wzięła się stąd, że wytwórnia odjęła 27 mln, które w
2000 r., czyli jeszcze przed rozpoczęciem realizacji
przetargu, miało dać MSWiA. Pomyłka czy nie, nie jest to
akurat najistotniejsze, bo nawet gdyby do zaproponowanej
przez PWPW ceny dodać jednak te 27 mln, to i tak oferta
polskiej wytwórni byłaby tańsza od węgierskiej o ponad
200 mln (!). Poza tym, gdyby prezes państwowej przecież
wytwórni papierów wartościowych zaproponował w jakimś
przetargu cenę dumpingową, to działałby na szkodę
przedsiębiorstwa, na czele którego stoi. Wówczas dzisiaj
byłby klientem jakiegoś zakładu karnego, a w najlepszym
wypadku otwierałby nam na ulicy drzwi do samochodu i
mówił, że popilnuje go za 2 zeta, bo mu tyle do żuru
brakuje.
Ludzie z papieru
No i dobra, pohuczało w prasie i przeszło, bo u nas nikt
nie zwykł się przejmować publicznie podnoszonymi
podejrzeniami o nieprawidłowościach przy wydawaniu
państwowej kasy. No to teraz popatrzmy, jak funkcjonuje
ten wybrany przez pana Ferenca i Biernackiego znakomity
układ z Multipolarisem.
Multipolaris utworzył z Drukarnią Skarbową spółkę z o.o.
pod nazwą Poldok. Obie strony – polska i węgierska –
miały w niej po 50 proc. udziałów. W zarządzie zasiadł
nie kto inny, tylko generał Toth, co do którego
wątpliwości bagatelizował zarówno Andrzej Płatek,
dyrektor Drukarni Skarbowej, partnera Multipolarisu, jak
i rzecznik MSWiA. Twierdzili oni zgodnie, że Toth nie
jest członkiem zarządów i nie ma wpływu na procesy
decyzyjne, nie ma się więc czym niepokoić. W Poldoku
gen. Toth jest już w zarządzie i ma wpływ na procesy
decyzyjne w dość istotnych dla bezpieczeństwa państwa
polskiego sprawach.
Prezesem spółki Poldok jest Andrzej Płatek. Cieszymy się
bardzo, że dyrektor państwowej firmy ma dodatkową pensję
w spółce prywatnej. Tym bardziej że jego macierzysta
firma państwowa ledwie dyszy. Za rok 2001 miała 306 mln
deficytu. Ale za to Poldok wprost kwitnie! Dywidenda za
2002 r. wyniosła 400 tys. zł. A zarząd za 2001 r.
otrzymał wynagrodzenia w wysokości 736 251 zł. Nie ma
się więc co dziwić, że zadbano o to, by pan Płatek był
praktycznie nieusuwalny ze stanowiska prezesa. Oto, co
mówi na ten temat statut spółki: Odwołanie przez
Zgromadzenie Wspólników Prezesa, dopóki funkcję tę
sprawować będzie Andrzej Płatek, może nastąpić jedynie w
następujących wypadkach: a) popełnienia przez Prezesa
przestępstwa stwierdzonego prawomocnym wyrokiem sądu
powszechnego albo zawinionej przez Prezesa utraty
uprawnień koniecznych do pełnienia powierzonych
obowiązków, b) dopuszczenia do rażącego niedbalstwa w
prowadzeniu spraw Spółki, które narazi Spółkę na znaczną
szkodę, jeżeli szkoda ta nastąpi, co zostanie
stwierdzone prawomocnym wyrokiem sądu powszechnego.
Szwajcarskie sery i dowody
Poldok nie dotrzymał warunków umowy przetargowej. Jednym
z nader istotnych jej warunków było to, by produkcja
dokumentów rozpoczęła się w Polsce w ciągu 12 miesięcy
od daty rozstrzygnięcia przetargu. Czyli najpóźniej w
czerwcu 2001 r. Leży przed nami gazetka zakładowa
szwajcarskiej wytwórni papierów wartościowych i
dokumentów, numer 1 z 2002 r. Napisane jest tutaj jak
wół, że w Szwajcarii wyprodukowano już 2,5 mln dowodów
osobistych dla Polski. Kilka milionów jest jeszcze w
produkcji (!). To kto, do cholery, w końcu wygrał ten
przetarg?! Multipolaris, Drukarnia Skarbowa czy jakaś
firma ze Szwajcarii, o której w przetargu nikt nie
słyszał? I kto ostatecznie realizuje kontrakt?
Multipolaris nawet nie wspomniał w ofercie przetargowej,
że będzie produkował tak istotne dokumenty poza Polską.
Po cholerę Polsce węgierski pośrednik?!
Fuzja Wiesława Kaczmarka
Ale to jeszcze nie koniec ciekawostek.
Jak wspomnieliśmy, Poldokowi wiedzie się cudnie – zyski,
dywidendy dla zarządu – raj, a nie życie. I nagle ni z
tego, ni z owego zarząd zezwala na podwyższenie kapitału
i dopuszczenie do tego raju jakiejś spółeczki z
Białegostoku o nazwie Biatel. Co ciekawe, Biatel
obejmuje udziały Poldoku po cenie nominalnej, co
oznacza, że zarząd Poldoku dobrowolnie rezygnuje z
dochodu, jaki może mu przynieść sprzedaż udziałów po
wysokiej cenie odpowiadającej kwitnącej sytuacji firmy.
Czy dlatego, że prezes Płatek ma dobre serce? A może
dlatego, że w radzie nadzorczej Biatelu jest człowiek o
nazwisku Niebisz – trzeba trafu, takim samym jak
nazwisko wysokiej urzędniczki Ministerstwa Skarbu? Może
to kogoś zainteresuje.
Jedźmy dalej. Na posiedzeniu Rady Ministrów 3 lipca 2002
r. pojawia się wniosek o komercjalizację Drukarni
Skarbowej, udziałowca Poldoku, który, przypomnijmy,
znajduje się w nader nieciekawej sytuacji finansowej.
Celem tej komercjalizacji – jak pisze podpisany pod
wnioskiem Wiesław Kaczmarek, ówczesny minister skarbu –
jest połączenie Drukarni Skarbowej z PWPW. Pytanie: po
co? Po co łączyć zyskowną PWPW z rachitykiem Drukarnią
Skarbową mającą dług idący w setki milionów złotych?
Ciekawe jest uzasadnienie wniosku:
l po pierwsze, żeby oba przedsiębiorstwa wzajemnie nie
wykańczały się w walce konkurencyjnej;
l po drugie, według Kaczmarka, PWPW to średniutki
zakładzik produkujący dokumenty na przeciętnym poziomie
i odstający od krajowej i zagranicznej konkurencji (?!).
PWPW ma też, wywodzi dalej pan minister, problemy
finansowe (?!?!), choć na poparcie tego zdania nie
podaje żadnej liczby. Drukarnia Skarbowa jest nowoczesna
bardzo i choć ma problemy z kasą, jak się tylko połączy
z PWPW, to natychmiast stanie na nogi.
Nasz pogląd: ktoś chce ratować Drukarnię Skarbową, a
może raczej dba o sytuację Poldoku? Ktoś też chce, żeby
PWPW znikła z mapy gospodarczej Polski.
Podczas pierwszego zamieszania z przetargiem na
produkcję dowodów osobistych i paszportów niektóre
gazety sugerowały, że za krytycznymi uwagami stoi PWPW,
która walczy o lukratywny kontrakt. Nie odrzucamy takiej
możliwości. Problem polega na tym, że argumenty
podważające rzetelność przeprowadzonego i realizowanego
przez Węgrów przetargu są dość poważne. Rodzą się przy
tej okazji różne podejrzenia o realizowanie prywatnych
interesów przez państwowych urzędników. Tak czy inaczej
myślimy sobie, że dogłębna kontrola przeprowadzona przez
NIK mogłaby wyjaśnić wiele wątpliwości. Pod warunkiem
wszakże, iż będzie dokonywana przez obiektywnych i
apolitycznych ekspertów.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Tylko półgłówki opuszczają dniówki
Dla zaplutych karłów rewolucji
Poczułem przyjemne mrowienie w pupie oraz wzmożony
ślinotok dzięki proletariackiemu humanizmowi zapisanemu
w szarej masie kresomózgowia. Czucie pobudzone zostało w
księgarni EMPiK widokiem "KALENDARZA ROBOTNICZEGO
2004"!!! Łoooooooooo!!! Zadzwoniłem do publiszera w
Krakowie, którego nie wymienię z imienia – bo nie dawał
łapówki za napisanie tego tekstu:
– Skąd taka u Pana Szanownego diateza? – zapytałem.
– Panie, "Kalendarz Robotniczy 2003" był najlepiej
sprzedającym się kalendarzem w roku 2002, a teraz tego
nadrukowaliśmy bardzo dużo, bo liczymy na sukces.
– No ale skąd w Polsce robotnicy?
– Nie! Nie! Robole nie! Robotników u nas jak na
lekarstwo! Kupuje nas inteligencja! Studenci! Najwięcej
sprzedajemy w kioskach na Jagiellonce i w Prusie przy
Uniwersytecie w Warszawie.
Żeby zatem dać widomy znak przynależności do ludzi
mądrzejszych, kupiłem se "Kalendarz Robotniczy 2004".
Merytorycznie składa się on z kalendarza zasadniczego.
No wiecie – styczeń to January i imieniny Izydory
obchodzone są drugiego w sobotę. Wartość zasadnicza tego
proproletariackiego dzieła – wydanego zresztą przez
właścicieli wydawnictwa o genezie powielaczowej bibuły –
to socrealistyczne plakaty propagandowe z początku
drugiej połowy XX w.
Ta niewyrafinowana edycja ma jednak już w zamyśle
wydawcy dostarczyć unikatowego wrażenia: przeżycia
"przeszłości" w "przyszłości" (po angielsku wołają to:
Post in the Future). Nabywca, przykładowo ja, przeżyje
jutro to, co mój tatuś przeżył wczoraj. Pośmierduje
"Matriksem", wybaczcie mi.
Dodatkowym walorem tej publikacji jest możliwość
analizowania wielkiej historii w kontekście małych, a z
pozoru nieistotnych drobiazgów. Na przykład takim samym
symptomem wielkości Rzymu starodawnego jest wrak
Koloseum jak złom miedzianego garnka. Równie łatwo
mniemać o kulturze, państwie i cywilizacji poznając
naklejki wódczane jak analizując najskrytsze archiwa
organizacji szpiegowskich. Na to, że Centralna Agencja
Wywiadowcza trudziła się w latach zimnej wojny tam,
gdzie nie trzeba, dam dowód opisując, co widzę.
Strona tytułowa "Kalendarza Robotniczego 2004" to plakat
Mieczysława Bermana "MILICJANT – TWÓJ PRZYJACIEL I
OBROŇCA". Plakat ten widziała cenzura, zaakceptowała
władza i co? Widzimy na nim milicjanta – ta większa
postać! A cień jego jest jeszcze większy. Po cóż ten
cień nie przydający plakatowi realizmu a sugerujący
znaczenie, które trafnie oddał Mark Twain: każdy
człowiek jest jak księżyc, ma swoją zacienioną stronę,
której nie ujawniłby nikomu. Oczywiście człowiek
patrzący na plakat tak tego nie przemyśli. Człowiek
widzący cień czuje: coś tu jest nie w porządku. Do tego
ten mały chłopiec, przyjaciel milicjanta, z ręką w
kieszeni na szerokości rozporka. Jak patrząc na taką
graficzną grafomanię miałbym mieć zaufanie do milicji?
Styczeń 2004 r. przeżywać będę pod wezwaniem plakatu:
"BĄDŹ CZUJNY WOBEC WROGA NARODU". Po pierwsze,
odwoływanie się do narodu przez komunistę jest
drastyczną polityczną niepoprawnością. Po drugie, jednak
błąd na plakacie jest, bo wróg ulepiony został przez
Pana Boga z gliny, ale nie nakrył go Bóg beretem z
antenką! Wrogowie, co widać na licznych filmach
dokumentalnych z tamtego okresu, chętnie nosili na
głowach chusteczki do nosa zasupłane na rogach.
Czerwiec będzie kolejnym miesiącem wartym przeżycia
zgodnie z duchem kalendarza dla pseudoproletu. Adorować
będę plakat Lecha Bagińskiego z 1952 r. zatytułowany:
"Każdy wzorowy saper dumą naszej jednostki", nad którym
widnieje napis "KAŻDY WZOROWY SAPER CHLUBĄ NASZEJ
JEDNOSTKI". Propagandowy nonsens tkwi nie w tym, że
saper trzyma niby-szuflę od śniegu i słuchawki od
discmana na uszach. Chodzi przecież o to, że każdy saper
jest wzorowy, bo pozostali polegli w służbie narodu.
Władza ówczesna i propaganda chciała jednak saperów
podzielić, prawdopodobnie biorąc pod uwagę stopień
zapierdzenia kaleson – bo co innego? Mniej zapierdziane
kalesony i dostawało się odznakę WZOROWY SAPER, na
której widnieją pół zębatego koła, dwa kłosy i dwa
tomahawki nawiązujące chyba do indiańskiej genealogii
zawodu sapera.
Lipiec też kroi się nieźle. Imieniny obchodzą w Polsce:
Odon, Gotard, Estera, Ewalda, Edgar, Lukrecja, Witalis,
Gwalbert, Ulryka, Benita, Marika, Lilia, Innocenty oraz
Urban.
Jeżeli miałoby się to okazać prawdą, to każdemu
posiadającemu dowód z jednym z wymienionych imion, kto
napisze do redakcji w tym czasie, prześlę kwiatek z
powinszowaniem.
Lipiec przebiegać będzie pod wspomnieniem grzechu sprzed
52 lat pod tytułem "BUDOWLE SOCJALIZMU NASZĄ DUMĄ".
Hasło to zamieniane w praktykę przez następne dekady
było przyczyną klęski ustroju. Socjalizm miał zaspokajać
ludzkie potrzeby, a nie budować naszą dumę, która
częściej – okazuje się – przeszkadza, niż pomaga. Dumą
były kopalnie, koleje i huty, dzięki którym mieliśmy
więcej stali wyprodukowanej na mieszkańca niż NRF (tak
to wówczas brzmiało). Niebotyczny wskaźnik
ucywilizowania – tyle że gówno z tego wynikało dla
człowieka nie mogącego kupić wygodnych butów. Klęska
centralnego planowania produkcji polegała na tym, że
kopalnie wydobywały coraz więcej węgla, ten trzeba było
przewieźć do hut, do czego potrzeba było coraz więcej
wagonów, które były robione z coraz większej ilości
wytapianej stali. Samonapędzający się paradoks. Coraz
większy przemysł ciężki rozwijał się w jeszcze większy
przemysł ciężki na potrzeby przemysłu ciężkiego. Była z
tego tylko duma i pompatyczne zdjęcia w Kronice
Filmowej. Absurd samopożerającego się i
samonapędzającego przemysłu ciężkiego ekonomiści zaczęli
dostrzegać dopiero u zmierzchu PRL. Dokładnie widać go
jednak już na plakacie z 1952 r. Trzy potężne – jak
groby faraonów – silosy nieznanego przeznaczenia. Dwa
mniejsze bojlery, a do tego jakaś krwawa plątanina rur i
w samym rogu leniuchująca klasa robotnicza pod flagami i
transparentami. I po co były Amerykanom
satelity szpiegowskie?
Kolejny wytrysk niezrównoważonej umysłowo propagandy
przeżyjemy we wrześniu: "ZSRR OBROŇCA POKOJU PRZYJACIEL
DZIECI". Tadeusz Trepkowski, który wyemanował to dzieło
plakatowe, wygłupiał się albo był głupi. Co ma obrońca
od pokoju do przyjaciela i jak to się ma do dzieci? Dziś
wyobraźnia nasuwa, że Związek Radziecki bronił przed
ciekawskimi pokoju, w którym pedofil zaspokajał popęd.
Najbardziej atrakcyjny w 2004 r. wydaje się dopiero
niestety grudzień. Prawdziwy sen wariata po LSD:
"KOMUNIZM TO WŁADZA RADZIECKA PLUS ELEKTRYFIKACJA".
Dodałbym w tym samym tonie: Kapitalizm to kodeks
handlowy razy masturbacja minus 22 proc. VAT.
Imperializm natomiast to Pizza Hut w Słupsku minus onuca
mojego dziadka z 1939 r. dzielone przez stosunek dolara
do złotego. Zimna wojna to litr Jasia Wędrowniczka razy
sinus litra Smirnoffa dodać zero litrów soku
grejpfrutowego oraz jeden do minus trzeciej lodu.
Generalnie kolosalnie wychodzi z tego prawda historyczna
pewna jak prawo grawitacji i wyliczalna. Bezmózga
kreatura ryła w kierownictwie słusznej idei pośród
zastępów filozofów, więc przodujący ustrój zdechł.
Wałęsa i Reagan byli do tego zupełnie niepotrzebni,
chociaż pozornie grają oni role pierwszoplanowe
przesłaniając sobą istotę zagadnienia.
Autor : Robert Jaruga
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Warka strong "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Szła dzieweczka do międzynarodówki
Światowy ruch alterglobalistyczny (dawniej
antyglobalistyczny) wzbudził takie zainteresowanie
wyborców, że tulą się teraz do niego stare partie
polityczne i nawet Kościół. Dowiodło zakończone 16
listopada w Saint Denis pod Paryżem Europejskie Forum
Społeczne.
Pierwszego dnia odbywa się wspólna konferencja prasowa
biskupa Saint Denis, arystokraty Oliviera de Berranger i
chrześcijańskiego działacza społecznego z Brazylii Chico
Whitakera. Za stołem biskup de Berranger otoczony
szefami największych francuskich organizacji
katolickich. Biskup cytuje papieża Jana XXIII i czasem
Pawła VI, ale ani razu Jana Pawła II. Nadstawiam ucha.
Kościół, mówi biskup, sprzeciwia się wojnie, jest za
bardziej ludzką ekonomią i za oddzieleniem religii od
polityki, świeckością państwa, i tym wszystkim zbliża
się do alterglobalistów.
Chwytam mikrofon i mówię, że jestem zaskoczony tym, co
mówi biskup de Barranger, bo w moim kraju ani jeden
biskup katolicki nie sprzeciwił się wojnie w Iraku. I
choć mamy chyba najwyższy wskaźnik księży na świecie, to
tylko jeden – słownie: jeden ksiądz (Musiał) –
publicznie powiedział wojnie "nie". W Polsce, ciągnę,
Kościół popiera proamerykański rząd byłych komunistów, a
świeckość państwa nikogo nie obchodzi, religii uczą w
szkołach publicznych. Jak więc biskup wytłumaczy tak
zdecydowanie różne twarze Kościoła, tak różne postawy w
obrębie jednego kontynentu? Cisza. Katolicki ksiądz w
szarej marynarce szeptem powiada: – Ja panu to wyjaśnię
– polski Kościół popierał każdy rząd. Ksiądz z
sąsiedztwa dalej tłumaczy mi do ucha, że Kościołowi
dzisiaj zależy na świeckości państwa, że popełniał
dawniej błąd dzisiejszych muzułmanów, u których życie
polityczne przenika się z religijnym, a na tym źle
wychodzą obie strony. Cóż, konferujemy w Saint Denis. To
miasto-przedmieście zaludnione przez muzułmańskich
imigrantów. Kościół tym bardziej stoi po stronie
laickiej szkoły.
50 tysięcy zarejestrowanych uczestników Forum z całej
Europy obradowało nie tylko w Saint Denis, ale także na
trzech innych przedmieściach Paryża. Specjalne wydania
gazet, ulotki, plakaty, odezwy.
Tu apel delegacji bezrobotnych z Iraku, tam wezwania
anarchistów o bojkot Forum. Jeden z głównych tematów
Forum – europejska konstytucja – ostro dzieli
uczestników. Większość głosowałaby przeciwko, bo uważa,
że projekt ogranicza prawa socjalne, ale inni
przekonują, że jeśli ostaną się decyzje z Nicei, będzie
jeszcze gorzej. Pozytywiści skaczą do oczu
rewolucjonistom. Jeden z antywojennych paneli zamienia
się w zainspirowany przez Hiszpanów wiec antywojenny.
Różnica między manifestowaniem przeciwko wojnie w
Warszawie i w Paryżu: w Warszawie dwa tysiące ludzi
idzie grzecznie połową jezdni szczelnie otoczonych
policją w pełnym rynsztunku tak, że transparentów nie
widać – w Paryżu ponad sto tysięcy uczestników ma całą
ulicę, a policję widać tylko czasem w przecznicach. Na
końcu siedmiokilometrowj trasy z placu Republiki na
Nation idą francuscy socjaliści, za nimi pojawiają się
anarchiści, którzy mieli swoje odrębne Europejskie Forum
Wolnościowe, ale postanowili w końcu dołączyć do reszty.
Młodzi anarchiści atakują socjalistów jogurtami i
jajkami. Konfrontacja kończy się pokojowo.
Podczas gdy część Polaków zebrana wokół Inicjatywy Stop
Wojnie intonuje swoje dziecinne i lokalne "Miller,
Kwaśniewski dwa Busha pieski" (polska policja takie
transparenty
przechowuje na ewentualny dowód obrazy majestatu), o
kilometr dalej tłumy ludzi skandują z hukiem: "Bush
morderca! Blair morderca! Berlusconi morderca!". Wznosi
się też okrzyk zrozumiały dla wszystkich: "A! Anti!
Anti-capi-tali-sta!". Polacy natomiast krzyczą po polsku
"Lud zjednoczony, niezwyciężony!", "Wojna nie, praca
tak", "Forsa dla głodnych, nie na wojnę!". Kto ich
zrozumie?
Oprócz przedstawicieli polskich partii skrajnie
lewicowych są obecni na Forum bezrobotni z Miastka, z
Ełku, polski Attac, anarchiści, feministki,
pielęgniarki, wolontariusze, delegacja z Ożarowa, ktoś
od Zielonych 2004 i nawet z Samoobrony.
Ktoś pisze po francusku "Polacy przeciwko wojnie" i
pokazuje ludziom z chodników, żeby wiedzieli, kto idzie.
Ktoś rozdaje numer specjalny "Nowego Robotnika" z
tekstami
po angielsku, francusku i niemiecku: "Polska jakiej nie
znacie" i "Polska wrze".
Gra koreańska orkiestra. Przy ulicy artystyczna
instalacja "ściany wstydu" – betonowego muru, którym
izraelskie wojska oku-pacyjne ogradzają palestyńskie
enklawy. Tłum skanduje "Viva! Viva! Viva Pales-tina!".
Katarską telewizję al Dżazira manifestant zapewnia: –
Szaron buduje ścianę wstydu, Palestyńczycy, jesteśmy z
wami.
Zaraz za Baskami maszerują zasłużone robotnice seksu.
Domagają się zaprzestania wojny oraz papierów dla
nielegalnych transseksualistów. Za nimi feministyczne
stowarzyszenie o nazwie "Ni kurwy, ni posłuszne".
Włosi, Francuzi i Hiszpanie śpiewają, IV Międzynarodówka
wkracza na Nation z Międzynarodówką na ustach i
podniesionymi pięściami. Tłum z chodników solidarnie
podnosi pięści. Kilkanaście kobiet włazi na ciężarówkę i
śpiewa przejmujący hymn feministyczny "Powstańcie,
powstańcie, powstańcie!". Tłum cichnie. Polacy ogłupiali
w tym rewolucyjnym nastroju śpiewają "Szła dzieweczka do
laseczka", bo tylko to umieją zaśpiewać.
Na placu Nation wieczorem widzę człowieka z
transparentem: "Utopia jest ludzka".
Autor : Jerzy Anderson
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Całując rękę don Antonia
Panie Prokuratorze Generalny Grzegorzu Kurczuku. Zwróć
Pan uwagę na podwładną z Gliwic, bo się do końca
wykolei.
Rok 2001. Informatorzy mówią nam o prokuratorce i
policjancie, którzy współpracują z przestępcami. 2002 r.
– ta sama informacja dociera do nas z innego źródła.
Piszemy. Niedługo potem pani prokurator znów trafia na
nasze łamy. Żadnego zainteresowania władz prokuratury.
Teraz pojawiły się nowe powody, by wrócić do tematu
gliwickich organów ścigania i miejscowych przestępców.
Przypominamy, że w sierpniu 2002 r. napisaliśmy o ujęciu
przez katowickie CBŚ i tamtejszą prokuraturę członków
jednej z najgroźniejszych w Polsce zorganizowanych grup
przestępczych zwanej bandą Pokida. Wcześniej za kratki
trafili ludzie innej grupy – Sandokana. Obie miały, jak
uparcie twierdzili nasi informatorzy, ochronę gliwickiej
pani prokurator i wysokiej rangi policjanta. W
poprzednich publikacjach nie podaliśmy ich nazwisk, dziś
je ujawniamy. Przedstawimy fakty nowe oraz takie,
których wcześniej nie mogliśmy ujawnić.
Co za wyrok
Pisaliśmy o nagonce na świadków oskarżenia, dzięki
zeznaniom których przestępcy trafili do aresztu. Jednym
z nich był skruszony gangster Marcin Ochmanowicz, który
ostrzegł katowickiego prokuratora Marka Pasionka o
planowanym na niego zamachu. Zeznał wówczas, że
prokurator Prokuratury Rejonowej w Gliwicach Teresa Żak
oraz zastępca komendanta I Komisariatu w Gliwicach
Stefan Michalak ściśle współpracują z przestępcami.
Reakcja gliwickiej prokuratury i wskazanej pani
prokurator była natychmiastowa. Ochmanowicz wraz z
trzema kolegami (z których jeden także miał zeznawać
przeciwko przestępczej grupie Pokida) został oskarżony o
wymuszenie i kradzież cennych dóbr od niejakiej
Mirosławy T. Ochmanowiczowi udało się uniknąć
aresztowania. Do dziś jest poszukiwany listem gończym.
Pozostałym przez 3 lata przedłużano areszt.
Mamy podstawy, aby napisać, że Ochmanowicz został ubrany
w oskarżenie. Wyrażamy poważne wątpliwości, czy sąd
wziął pod uwagę wszystkie fakty, które pojawiły się na
sali sądowej. Mirosława T. jeszcze na etapie śledztwa
odwołała zeznania obciążające rzekomych przestępców. W
piśmie kierowanym oficjalnie również do ministra
sprawiedliwości oświadczyła, że prokurator Żak wraz z
policjantem Michalakiem zmusili ją do podpisania
ułożonych przez nich fałszywych zeznań i straszyli
konsekwencjami za ich odwołanie. Mirosława T. wcześniej
skazana została za składanie fałszywych zeznań w innej
sprawie. Przedmioty, rzekomo wyniesione z mieszkania
poszkodowanej przez oskarżonych, wcześniej były już
zabrane przez komornika, co jest sprawdzalne. Inne zaś
zakupili ludzie, którzy zresztą zeznawali o tym przed
sądem. Sąd jednak nie wziął tego pod uwagę. Oczywiście,
sąd miał prawo oceniać tak a nie inaczej materiał
dowodowy. Jednak nie możemy powstrzymać się od
zdziwienia, że uznał oskarżonych winnymi tak wątpliwego
rabunku i skazał na kary od 3 do 5 lat więzienia.
Ojciec miasta
W kolejnej publikacji opisaliśmy sprawę Jana P., pseudo
Piłsudski. To recydywista z Gliwic, który napadł z
bronią w ręku na właścicielkę jednej z restauracji.
Zatrzymany przez policję został następnie decyzją tej
samej prokurator Żak zwolniony z aresztu za kaucją
wynoszącą 1000 zł i poddany jedynie dozorowi
policyjnemu. O tym, jak bezkarnie czuł się Jan P., niech
świadczy fakt, że będąc na podarowanej mu przez panią
prokurator Żak wolności i lejąc na dozór wtargnął do
innej restauracji i zdemolował ją.
Po ukazaniu się artykułu Jan P. zatelefonował do nas i
pochwalił się znajomością z bardzo ważną osobą w
Gliwicach, która była wówczas przedmiotem wieloletniego
zainteresowania CBŚ i katowickiej prokuratury. Choć jest
to persona najważniejsza w całej opisywanej przez nas
sprawie, nie pisaliśmy o niej, by nie schrzanić roboty
tym glinom i prokuratorom, którzy robią, co do nich
należy.
Antoni L. – pseudo don Antonio albo po prostu Antek. Za
komuny handlował walutą, potem miał w Gliwicach sieć
kantorów, kumplował się z Aleksandrem Gawronikiem. Na
początku lat 90.
został prezesem Gliwickiego Centrum Kapitałowego i tak
stał się szanowanym biznesmenem.
Od wielu lat jest wymieniany jako pierwsza osoba w
mieście, bez której wiedzy i zgody niewiele można
załatwić. Afiszuje się znajomościami ze znaczącymi
ludźmi biznesu, członkami lokalnych władz oraz śląskim
półświatkiem. O Gliwicach mówi się, że to jego miasto; o
nim, że jest szarą eminencją tamtejszego świata
przestępczego, człowiekiem nietykalnym.
Według policji oraz naszych informatorów, siła don
Antonia polegała m.in. na pożyczkach udzielanych ważnym
i mniej ważnym ludziom. W ten sposób uzależniał ich od
siebie. Nierzadko były to znaczne kwoty. Pożyczał
również na rosnący morderczy procent, jeśli zachodziła
potrzeba zniszczenia kogoś finansowo. Katowickie organy
ścigania marzą o dostaniu w ręce dokumentacji Antoniego
L. zawierającej informacje o tych pożyczkach.
Według ustaleń policji obie rozbite przestępcze grupy
Sandokana i Pokida pracowały na rzecz Antoniego L. i to
on rozdawał karty oraz zlecenia. Potwierdzają to nasi
informatorzy spoza policji. Ten patronat nad gangsterami
sprawiał, że śledztwo trwało tak długo. Ludzie bali się
mówić, dopóki Antoni L. był na wolności.
W kwietniu tego roku, po 8 latach żmudnego śledztwa,
Antoni L. został aresztowany wraz ze Zbigniewem S. oraz
Piotrem N., pseudo Nene. Zbigniew S. to najbliższy
współpracownik Antoniego L. Nene zaś to żołnierz starej
gwardii Sandokana, specjalista od mokrej roboty.
Wiele lat policyjnej roboty zaowocowało za-rzutami,
które wystarczą zaledwie na kilka lat odsiadki i które
postawiono wszystkim trzem aresztowanym: wymuszenia
rozbójnicze, nakłanianie świadka do fałszywych zeznań,
udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
Sznurowanie ust
Organy ścigania żywiły nadzieję, że po zapuszkowaniu don
Antonia posypią się zeznania. Doznały zawodu. W czerwcu
puszczono komunikat do prasy nawołujący poszkodowanych
do zgłaszania się i zeznawania przeciwko aresztowanym.
Zgłosiła się jedna osoba. Wcześniej kilka ciekawostek na
temat działalności Antoniego L. dorzucił jeden ze
świadków koronnych. Ale Antkowi i jego kolegom zarzutów
do tej pory nie przybyło.
Aresztowanie Antoniego L. było w Gliwicach prawdziwą
sensacją. Wszyscy obstawiali, że lada chwila wyjdzie z
pudła. Mało jest takich, którzy wierzą, że uda się go
przetrzymać w areszcie do zapadnięcia wyroku, a nawet
jeśli, to zbyt wielka jest wiara ludzi w jego rychły
powrót z więzienia na wolność i rozliczenie się z
zeznającymi przeciw niemu. Mają ku temu powody.
Antoniemu L. gliwicka policja wystawiła pozytywną
opinię, dzięki której dostał pozwolenie na broń w
czasie, gdy już od lat chodziło za nim CBŚ – taki to
ustosunkowany facet.
Trup i bomba
Jest człowiek, który nie dość, że nie boi się zeznawać
przeciwko Antoniemu L. i jego ludziom, to jeszcze może
dać prokuraturze dodatkowe argumenty poważnie
wzmacniające oskarżenie wobec ojca chrzestnego:
usiłowanie zabójstwa i zlecenie zabójstwa. Tym
niebojącym się jest wspomniany Marcin Ochmanowicz. Nie
stawił się do tej pory w katowickiej prokuraturze, żeby
złożyć zeznania, bo wówczas będzie musiał trafić w ręce
prokuratury gliwickiej, która poszukuje go listem
gończym. Czyli wpadnie w ręce pani prokurator Teresy
Żak, którą wcześniej wskazał obok byłego już dziś
policjanta Michalaka jako funkcjonariuszy organów
ścigania dyspozycyjnych wobec przestępców, a konkretnie
– wobec don Antonia. A jak już Ochmanowicz trafi do
prokuratury, to wyląduje w areszcie, gdzie siedzą ci,
którym on pomógł tam wylądować.
I koło się zamyka. Gliwicki ojciec chrzestny może liczyć
na rychłą wolność, bo człowiek, który mógłby poważnie
wzmocnić akt oskarżenia, musi się ukrywać przed
prokuraturą gliwicką, której prominentnego urzędnika
oskarża o współpracę z przestępcami. Gdy popatrzeć na to
z boku, wychodzi, że – być może przez czysty zbieg
okoliczności – gwarancję niskiego wyroku zapewnia
Antoniemu L. gliwicka prokuratura.
Ochmanowicz proponuje, żeby katowicka Prokuratura
Okręgowa przejęła od gliwickiej jego sprawę i ponownie
ją rozpatrzyła, z daleka od pani prokurator Żak, która
ma powody, żeby go bardzo nie lubić.
Szeryf potrzebny
Oczywiście istnieje możliwość, że oto przestępca pomawia
uczciwych prokuratora i policjanta. To pewnie często się
zdarza, bo przestępcy psów i prokuratorów nie kochają.
Tyle że nie tylko Ochmanowicz mówi o powiązaniach tych
funkcjonariuszy z przestępcami. Jeden ze świadków
twierdzi, że nie tylko pani prokurator współpracowała z
przestępcami, ale także jej mąż, który przez przypadek
również jest prokuratorem.
Kobieta rzekomo poszkodowana przez Ochmanowicza i trzech
innych ludzi oświadczyła, że ta sama pani prokurator
wraz ze wskazanym policjantem wymusili na niej
podpisanie fałszywych zeznań. Z naszych informacji
wynika, że podpis rzekomo poszkodowanej pod zeznaniami
został złożony po trwającym wiele godzin nocnym
przesłuchaniu.
Z kolei wskazany wraz z Żak były policjant Michalak może
nie jest taki święty, skoro toczy się postępowanie w
prokuraturze za pobicie dwóch podwładnych, za co zresztą
wyleciał z funkcji zastępcy szefa komisariatu, a potem z
własnej woli odszedł na emeryturę.
W tej wielowątkowej toczącej się od lat sprawie aż kłębi
się od dziwnych wydarzeń. Docierają do nas informacje
dowodzące, że duże miasto na Śląsku jest we władaniu
mafii. Naszym obowiązkiem jest podzielić się publicznie
tym niepokojem. Oczekujemy, że wątki odrębnie toczonych
postępowań zostaną powiązane ze sobą i dokładnie
sprawdzone.
Pierwszeństwo mieć powinno zbadanie oskarżeń z różnych
źródeł wobec gliwickiej pani prokurator i byłego
policjanta. Może ktoś zechce docenić wiele lat ciężkiej
roboty katowickiego CBŚ oraz tamtejszej Prokuratury
Okręgowej i pomoże tego nie spieprzyć?
PS Dane skruszonego gangstera, na jego wyraźną prośbę,
zmieniliśmy.
Autor : Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czwarta tajemnica fatimska
Nakaz księdza, kamuflaż czy zdrada?
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ludzie z plecami
Ja prokurator, ty prokurator, on prokurator. My
prokuratorzy. A wam nic do tego.
StanisŁaw Iwanicki to ważna figura na prawicy. Dzięki
protekcji biskupa na początku lat 90. został szefem
Prokuratury Okręgowej w Radomiu. Za pierwszych rządów
prawicy był zastępcą prokuratora generalnego. Według
słów Jarosława Kaczyńskiego Iwanicki przychodził wtedy
do prezydenta Wałęsy po instrukcje polityczne. Dobierał
się do Leszka Millera chcąc uchylić mu immunitet
parlamentarny w związku z tzw. moskiewską pożyczką. W
nagrodę Wałęsa zrobił Iwanickiego szefem swojej
kancelarii.
W 1997 r. Iwanicki został posłem AWS. Krótko, bo niecałe
3 miesiące, był ministrem sprawiedliwości w rządzie
Buzka. Zasłynął tym, że będąc z zawodu notariuszem w
ostatnich dniach urzędowania drastycznie podniósł opłaty
za usługi notarialne.
Chory
Na jesieni 2001 r., gdy władzę przejęła lewica,
ministrem sprawiedliwości została Barbara Piwnik. W
październiku powołała Iwanickiego na stanowisko
prokuratora pionu śledczego w Instytucie Pamięci
Narodowej. Dając Iwanickiemu po-sadę w IPN Barbara
Piwnik być może zrewanżowała się za to, że gdy był
jeszcze ministrem, powołał ją na dyrektora Departamentu
Sądów i Notariatu.
Iwanicki nie przeszedł od razu, czyli w październiku
2001 r., do IPN, ale dopiero 1 lutego 2002 r. Z taką
datą Piwnik podpisała powołanie. Dzięki temu Iwanicki
jako były już minister sprawiedliwości przez 3 miesiące
– od października do stycznia – pobierał pełne
wynagrodzenie – skromne 11 tys. zł, o 2 tys. zł więcej
niż w IPN.
W IPN Iwanicki oficjalnie pracował do 1 lutego 2003 r.
Jednak ani razu nie pojawił się w robocie, gdyż... był
na zwolnieniu lekarskim. Przez rok. Zaraz potem
przeszedł w stan spoczynku.
Pobiera 75 proc. poborów. Nie zdziwimy się wcale, gdy
tuż po wyborach parlamentarnych Iwanicki ozdrowieje i
zostanie np. ministrem sprawiedliwości albo ważnym
prokuratorem w resorcie pod sztandarami Platformy i
PiSuaru.
Protegowany
Z Iwanickim wiąże się kolejna ważna persona prawicy –
Krzysztof LipiŇski, który pełni funkcję zastępcy
rzecznika interesu publicznego, czyli jest prokuratorem
lustracyjnym. Lipiński
zajmuje się tropieniem ukrytych kapusiów i agentów SB,
głównie w szeregach SLD. Działacz „Solidarności”
zaprzyjaźniony z Iwanickim jako trzydziestolatek w 1990
r. weryfikował w Komendzie Wojewódzkiej Policji w
Radomiu byłych oficerów SB. Na początku lat 90. razem z
Iwanickim pracował w Prokuraturze Okręgowej w Radomiu.
Następ-nie za Iwanickiem poszedł do stolicy. Został
szefem Prokuratury Apelacyjnej.
O Lipińskim zrobiło się głośno, gdy jako szef
Prokuratury Apelacyjnej chciał w 1995 r. uchylić
immunitet prezydentowi elektowi Aleksandrowi
Kwaśniewskiemu. Chodziło o tzw. sprawę Polisy, czyli o
to, że Kwaśniewski nie wpisał do swojej deklaracji
majątkowej akcji towarzystwa ubezpieczeniowego
należących do Jolanty Kwaśniewskiej. Lipiński wspólnie z
ówczesnymi sze-fami warszawskiej Prokuratury
Wojewódzkiej kojarzonymi z ZChN – Jerzym Łabudą i Jerzym
Ziętkiem – wysmarowali stosowny wniosek do ministra
sprawiedliwości o uchylenie Kwachowi immunitetu.
Łabudę i Ziętka wypieprzył w 1995 r. ówczesny minister
Jerzy Jaskiernia. Lipińskiego posunął ze stanowiska
dopiero w 1997 r. minister Leszek Kubicki.
Drugi raz Lipiński próbował dokopać Kwaśniewskiemu już
jako zastępca rzecznika interesu publicznego w procesie
lustracyjnym prezydenta.
Ustawiony
W styczniu 1999 r. Lipiński wypłynął ponownie. Ówczesna
minister sprawiedliwości Hanna Suchocka delegowała go na
stanowisko zastępcy rzecznika interesu publicznego.
Będzie nim do końca 2004 r. Od 1 stycznia 2005 r. idzie
na dożywotnią posadę do Prokuratury Krajowej. Załatwił
mu to Iwanicki mia-nując go w 2001 r. prokuratorem
Prokuratury Krajowej. Stało się to zaraz po przegranych
przez AWS wyborach parlamentarnych.
Mianowanie Lipińskiego prokuratorem Prokuratury Krajowej
odbyło się zgodnie z prawem. Podobne mianowania zdarzają
się jednak rzadko i tylko w wyjątkowych przypadkach, np.
gdy dana osoba wyróżnia się szczególnym doświadczeniem
lub wysokimi kwalifikacjami, a do tego nieposzlakowaną
opinią. Nominacja Lipińskiego, który z pracą prokuratora
ma tyle wspólnego, co wół z karetą, jest ewidentnym
przykładem politycznej protekcji.
Trzy w jednym
Witold KuleszA jest dyrektorem Głównej Komisji Ścigania
Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Na to stanowisko
powołany został przez Buzka w 2000 r. na wniosek
ówczesnego ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego.
Kulesza miał być najpierw szefem IPN, ale jego
kandydaturę zgodnie uwalili w Sejmie posłowie SLD i PSL.
Kulesza jako dyrektor Komisji jest z urzędu zastępcą
prokuratora generalnego. W ogóle nie ma pojęcia o
robocie prokuratora, gdyż jest profesorem prawa i całe
dotychczasowe życie spędził na uczelni. W tym wypadku
istotne jest to, że miał poparcie AWS, był doradcą
zaciekłego antykomunisty, koordynatora ds. służb
specjalnych Janusza Pałubickiego, ksywa Sweter.
Kulesza jest też jednym z trzech wiceprezesów IPN. Chyba
po to, żeby mieć więcej stanowisk i tytułów zarazem. A
jest to niezgodne z prawem – z artykułem 65a ustawy o
prokuraturze, który jasno i wyraźnie stanowi, iż
prokurator mianowany, powołany lub wybrany do pełnienia
funkcji w organach państwowych (...) zobowiązany jest
zrzec się swojego stanowiska, chyba że przechodzi w stan
spoczynku. Czyli Kulesza nie może być jednocześnie
zastępcą prokuratora generalnego i wiceprezesem IPN,
organu państwowego jak najbardziej. Dla przyzwoitości
powinien zrezygnować z prezesostwa.
* * *
Tak to prawicowe towarzystwo funkcjonuje wycierając
sobie gęby frazesami o moralności, służbie państwu i
uczciwości. Gdyby takie numery robili ludzie związani z
SLD, byłby huk w prasie. Autorytety grzmiałyby z
oburzenia. Rokita z Kaczyńskim żądaliby co najmniej
głowy ministra sprawiedliwości. Życiorys jest wciąż
najważniejszy w robieniu kariery w Pomrocznej.
Autor : Andrzej Sikorski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przed rozruchami w Warszawie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Żryjcie udziec Adama Smitha
Studenci wierzą w niewidzialną rękę wolnego rynku. No to
pozwólmy tej ręce, żeby ich uderzyła. Po kieszeni.
Gdy przed Sejmem dymią górnicy czy chłopi, mogą mieć
pewność, że na ich drodze stanie kontrdemonstracja
zorganizowana przez warszawskich studentów. Ta awangarda
polskiego kapitalizmu coraz wyżej podnosi łeb i nie chce
zgodzić się na kolejne pożyczki dla górnictwa, kredyty
na stocznie czy zastrzyki finansowe dla służby zdrowia.
Zamiast interwencjonizmu państwowego domaga się
"sprawiedliwej" ręki wolnego rynku. Wychowani na
"Wprost" czy "Newsweeku" studenci pragną jak najszybszej
prywatyzacji wszystkiego, ze szkolnictwem wyższym
włącznie.
Odwrotnie niż w Europie uczelnie wyższe stały się u nas
ostoją reakcji. Podczas gdy najbardziej prawicową
organizacją na paryskim uniwersytecie są radykalni
socjaliści, u nas w modzie jest neoliberalizm.
Neoliberalna jest w większości kadra wykładowców, władze
uniwersytetu, a przede wszystkim sami studenci.
Najlepszym tego dowodem są ostatnie wyniki sondażu
politycznych preferencji studentów. Okazuje się, że
najpopularniejszą partią polityczną jest PO, druga jest
UPR, niewiele dalej PiS, nieliczne zaś organizacje
lewicowe to margines. Przyszłość lewicy widzę więc
czarno, bo zawsze rządzą byli studenci.
Nie może być jednak inaczej, skoro w III RP uniwersytet
z ośrodka wolnej myśli zamienił się w szkołę zawodową,
tyle że wysokiej jakości. Co szósty student w Polsce
kształci się w kierunku zarządzania i
przedsiębiorczości, czyli uczy się, jak zostać
kapitalistą. Ponieważ kapitalistom teoretycznie
bezrobocie nie grozi, inteligent nie widzi żadnego
powodu, dla którego miałby litować się nad bezrobotnym
pospólstwem. Wycmokany, wylizany przez prasę i
wykładowców żyje w iluzji dobrobytu czekającego nań
zaraz po zakończeniu studiów. Gdy jest inaczej, student
zwala wszystko na podatki, rozdmuchane wydatki społeczne
i związkowych krzykaczy.
* * *
Skoro polski student tak gorąco pragnie "prawdziwej"
gospodarki wolnorynkowej, to może należy jak najszybciej
skończyć z interwencjonizmem państwowym na studiach.
Zacznijmy od studenckich stołówek. Państwo do nich
dopłaca, a one i tak narzucają marże. Uciąć też należy
dotacje dla klubów studenckich i do wszelkiego rodzaju
imprez. Państwo buli, aby student pobawił się za
darmochę, ale samorząd studencki i tak ustala wejściówkę
na 20 zł. Ja tracę, budżet traci, zyskuje jedynie
samorząd. Oszczędzić można też na czasopismach
studenckich. W końcu gazeta, która nie utrzymuje się na
rynku, nie powinna istnieć, czy nie tak? Poobcinać
"rozbuchane" stypendia socjalne, bo to jest jak
najbardziej interwencjonizm państwowy. Skoro stypendia,
to i akademiki. Skończyły się czasy hoteli robotniczych.
Jak wolny rynek, to wolny rynek. Podobnie ma się sprawa
ze zniżkami na kolej i komunikację miejską – student to
nie emeryt i ojczyźnie się jeszcze nie zasłużył. A gdy
już wszystko skomercjalizujemy i poobcinamy, to
skończymy z fikcją bezpłatnej edukacji i przyłożymy 500
zł czesnego od semestru. A co!
Ktoś zaprotestuje? Nie ma obawy. Gdy prawicowy rząd
Buzka rzucił pomysł komercjalizacji studiów wyższych,
lewicowym studentom udało się zorganizować ledwie
200-osobową demonstrację w Warszawie i zebrać kilka
tysięcy podpisów. Gdy lewicowy rząd Millera zabrał
studentom kilkanaście procent zniżki na przejazdy PKP,
demonstrantów było tylko trochę więcej. Na polskich
uczelniach nie ma już silnych studenckich organizacji, a
te, co są, gromadzą po kilkanaście osób. Nawet gdyby
jakimś cudem studenci masowo zmienili poglądy i poczuli
niechęć do neoliberalizmu, to na własne życzenie gówno
mogą, proszę pana.
Panie premierze, po co zatem zabierać rencistce 300 zł,
która być może na Millera głosowała, skoro można te
pieniądze odebrać głosującemu na PO studentowi. Sondaże
nie spadną, a oszczędności spore. Może więc zamiast
zwiększać wydatki na edukację o 4 proc. – jak zapowiada
rząd – wprowadzić tak oczekiwany przez studentów czysty
teksański kapitalizm.
Autor : Maciej Stańczykowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pan paradoks "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stróż nie anioł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Urban na kartki cd.
"Urodziłem się i jeszcze żyję. Nie każdy może się tym
pochwalić" – tak rozpocząłem próbkę wstępu do
autobiografii, którą zamierzałem napisać i wydać w
książce ("NIE" nr 8/2002).
Kiedy wchodzi się do księgarni, widać ogromną liczbę
niepokupnych książek. Różne wspomnienia i dzienniki,
auto- i biografie stanowią znaczną ich część.
Zdecydowałem się więc na sondaż wśród Czytelników "NIE".
Ogłosiłem, że książkę o sobie napiszę, jeśli nadejdzie
co najmniej 500 zachęt lub sprzeciwów. Napływały do 6
marca.
Zgłoszenia za pisaniem:
Internet – 33
Listy – 521 (jeden Czytelnik
przysłał 500)
Kartki pocztowe – 13
Rozmowy telefoniczne – 4
Razem – 581
Zgłoszenia przeciwko pisaniu:
Listy – 2
Razem – 2
Wszystkich opinii – 583
Aż 500 zachęt do napisania książki był uprzejmy nadesłać
p. Waldemar Bugaj z Lublina, któremu serdecznie dziękuję
za tak wielki na mnie apetyt i za trud, który sobie
zadał. Jestem wzruszony, ale to tylko jeden głos
powtórzony 500 razy. Gdyby przyjąć takie reguły
głosowania, Kwaśniewski sam siebie byłby wybierał, nawet
żony ochotnej nie fatygując do urny.
Wobec powyższego stwierdzam, że uzyskałem 83 sygnały o
zainteresowaniu książką – sześć razy mniej, niż wynosiło
ustanowione minimum. Mogę więc nie fatygować pisaniem
ręki tak umęczonej wznoszeniem kieliszków.
Z zachęt
Książka nie ma być zbyt droga.
Maria Łukawicz,
Elbląg
Bez krygowania się, to już pachnie bestsellerem.
T. S. K., Szczecin
W imieniu mojej rodziny, własnym i bliskich znajomych...
L. Skalnierska-Kwiatek,
Dąbrowa Górnicza
Uwielbiam Pana...
Maria Rożko
z całą rodziną i znajomymi
Czemu nie piszą Renata Łuczyńska i Marek Barański!
Eugeniusz Fronc, Międzyrzec Podl.
... niechaj to nie będzie "smutas"...
Mieczysław Satko,
Gubin
Jeśli nie napisze Pan, zastrzelę.
Wielbiciel z Seattle,
Washington
Mam nadzieję że pytanie jest pro forma, a rękopis leży
gotowy w szufladzie.
Dobrosława Bartosińska
Jestestwo moje pieje z zachwytu (...) namiętnie ucałuję
dzieło (...) dzieło wydane mogę przeczytać nawet milion
razy.
L. Karolina
z Kangurowa
1 marca jest datą urodzin Jezusa z Nazaretu, którego
grobowiec znajduje się w Svingarze, miejscu, gdzie
postanowiłem spotkać się z moimi synami. Byłbym
zobowiązany, gdyby pan Jerzy Urban uczestniczył w tym
wydarzeniu.
Tadeusz Tuszyliski,
Hamburg
Urban jest tajnym wysłannikiem i misjonarzem Watykanu,
może to on jest tym tajnym kardynałem? (...) To
Wunderwaffe kurii rzymskiej.
od goffer @ spray se
Myślę, że będzie Pan mógł dla
potomnych stanąć w jednym
rzędzie z Długoszem, Kadłubkiem i Paskiem Janem
Chryzostomem...
Ireneusz Spychalski,
Wrocław
Klechy będą się miały przy czym onanizować... Proponuję
sprzedawać ją zafoliowaną z półlitrową flaszeczką wódki
"NIE". Na pewno zwiększy topopyt.
Tomasz Adamczyk,
Zamość
A może "NIE" ogłosi subskrypcję. Jeżeli tak, wpisuję się
w ciemno.
Prof. dr hab. Edward ZajicĐek, Łódź
Sugeruję, by dzieło to powstało w wersji wiersza
haiku...
Bartek Wolski,
Nowy Jork
... jak nie Bridget Jones to Harry Potter, a jeśli już
nie oni to jakiś Myśliwski, Huelle czy inni idole
Michników tego świata. Już sto razy wolę Urbana.
Piotr Wielechowski,
Radom
Lubię napisaną przez Pana każdą literę, każdy wyraz i
zdanie.
Jan Grabowski,
Bydgoszcz
Napisał Pan w pijanym widzie o tych 500 listach. Panu
rynek otorbił mózgownię. A jest Pan geniuszem (...). To
będzie bardzo ważne dla takich jak ja aparatczyków (23
lata).
Waldemar Krawczyk,
Jelenia Góra
... zgłaszam zapotrzebowanie na pięć egzemplarzy. Proszę
traktować moje zamówienie jako pięć zaliczonych
głosów...
Zygmunt Kałużyński,
Warszawa
Nie musi Pan pisać dla pieniędzy, ma Pan z czego żyć.
(...) pozostanie Pan bez autobiografii w pamięci wielu
ludzi, w mojej na zawsze.
Przyjaciółka Zofia ,
Elbląg
(nazwisko do wiadomości adresata)
Autor : J.U.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Policja zatrzymała 72-letniego zamożnego emeryta z
Ostrowca Świętokrzyskiego pod zarzutem odbywania
stosunków płciowych z 12-letnimi dziewczynkami. Na razie
policja doliczyła się dziesięciu dziewczynek, które
brały udział w zabawach starszego pana. Na ubogich
staruszków nawet dzieci już nie polecą.
Przedstawiciele więzienia dla kobiet w Lublińcu
poprosili koncern Coca-Cola o wypożyczenie firmowych
parasoli. Miałyby stać na spacerniaku i propagować styl
życia bez alkoholu. Administracja więzienia obiecywała
też, że w zamian pozwoli Coca-Coli zawiesić na
więziennym murze reklamy. Coca-Cola nie skorzystała z
propozycji. Promocję napoju wiąże ona z radością
życia, ale na wolności.
Z kieleckiego ratusza kradzione są sedesy, zlewy,
baterie, a więc i niepotrzebny już papier toaletowy.
Najwięcej przedmiotów ginie podczas obrad sesji Rady
Miasta.
W Woli Baranowskiej koło Tarnowa urodził się struś z
czterema nogami. Struś próbował początkowo chodzić na
czterech łapach, ale przewracał się. Zniechęcił się więc
i chodzi jak człowiek. Właściciel postanowił, że nie
sprzeda ani nie zje odmieńca.
We wsi Guja pod Węgorzewem pewien rolnik podpalił siano
na przyczepie, wsiadł na ciągnik, przemierzył płonącym
pojazdem pół wsi, staranował bramę wjazdową sąsiada,
rozpędził się, wyskoczył z kabiny, a traktor z płonącą
przyczepą uderzył w werandę domu. Walące się mury
przygniotły kobietę. Przyczyną ogniowego ataku były
sąsiedzkie zatargi.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
Autor : D.J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
We Włocławku ludzie przez rządy Millera całkiem
pogłupieli – przekonywały "Fakty". Chcą postawić pomnik
Gierka, bo za jego czasów mieli pracę w Azotach i
postawiono im słynną zaporę. Inicjatywę popiera
prawicowy prezydent, dlatego że za Gierka skończył
studia i znalazł robotę. No proszę, u nas nawet prawica
jest postkomunistyczna.
* * *
Poseł Szteliga obejrzał w polsatowych "Informacjach", że
SLD–UP osiągnęli w sondażu 19 proc. Obejrzał i widać
doznał wstrząsu. Pewnie dlatego w "Graffiti" opowiadał,
że Miller jest w porzo, a Sojusz realizuje swój program
wyborczy. Na ziemię nie sprowadziły go nawet trzeźwe
uwagi politologa Kazimierza Kika. Wyborcy postanowili
sprowadzić posła Szteligę na ziemię i poparcie dla SLD
ograniczyli w kolejnym sondażu do 10 proc.
* * *
W "Forum" SLD w osobie Celińskiego było rypane na wióry
przez przedstawicieli wszystkich partii. Szczególnie
mocno używał sobie Władek Frasyniuk. Miał pretensje, że
Sojusz zmarnował szansę na naprawę Polski i takie tam.
Władek ma prawo tak mówić. Mumia tak szczęśliwie władała
Pomroczną, że dziś sondaże wykazują występowanie w
przyrodzie takiego jak ona zjawiska jako błąd
statystyczny.
* * *
"Wyborcza" i "Super Express" napisały o dyrygencie
Polskich Słowików, że nie dość, że jest pedałem i
pedofilem, to jeszcze ma HIV. Główne "Wiadomości" ostro
deliberowały, czy wyciąganie takiej szmaty aby jest
etyczne. W tym czasie za prowadzącym ukazano w całej
okazałości facjatę Wojciecha K. Bez żadnych pasków czy
pikseli, ale pewnie całkiem etycznie. I w ramach misji.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Seks na pół gwizdka
Nie jest to pierwsze rozczarowanie, które sprawił nam
rząd Millera. Ale tym razem nie ma dla niego
okoliczności łagodzących typu dziura budżetowa, czy
trudne dzieciństwo ministrów. Za seksualną niewiedzę
państwo płaci potem zasiłki.
W marcu wiceminister edukacji Włodzimierz Paszyński
wyznał w Radiu "Zet", że rząd opracował i od dwóch
miesięcy konsultuje z Episkopatem dokument w sprawie
wprowadzenia do szkół wychowania do
życia w rodzinie. Jakiego wprowadzenia?! "Wiedzę o życiu
seksualnym człowieka", przemianowaną potem przez
Buzkowych na "Wychowanie do życia w rodzinie",
wprowadził do szkół minister Jerzy J. Wiatr we wrześniu
1997 r. Nowy program tego przedmiotu wprowadza się
cichcem, od tyłu, od strony kruchty: nikt oficjalnie nic
nie wie, ale biskupi już wiedzą, i to od dwóch miesięcy!
Żadnych innych konsultacji, żadnej dyskusji publicznej
nie ma.
I cóż orzekła narodowa wyrocznia w sprawach seksu, grono
zasuszonych w celibacie fluorescencji? Bepe Pieronek
przyznał łaskawie, że w kwestii wychowania seksualnego
rząd wyraził opinię podobną do prezentowanej przez
Kościół. Abepe Życiński wykazał jednak większą czujność:
niepokoją go niektóre działania Ministerstwa Edukacji
Narodowej i Sportu w tej sprawie. Biskupi dwugłos
dowodzi, że MENiS proponuje jakieś minimalne zmiany,
którymi woli publicznie się nie chwalić, Kościół
natomiast gotów jest je przełknąć. Gdyby szykowała się
prawdziwa rewolucja w szkolnej edukacji seksualnej, już
byśmy mieli lawinę parafialnych protestów, publiczne
modły, darcie szat i ogólny wrzask. Czyli to, czego rząd
Millera boi się jak diabeł święconej wody.
Zabezpieczywszy sobie tyły ukłonem przed czarnymi, 26
lutego 2002 r. minister Łybacka klepnęła nowe podstawy
programowe kształcenia ogólnego, w tym także wychowania
do życia w rodzinie.
Jak przedtem, w podstawówce i gimnazjum ma ono być
jednym z trzech modułów ścieżki edukacyjnej "Wiedza o
społeczeństwie", w szkołach ponadgimnazjalnych natomiast
– odrębnym przedmiotem.
Jeśli ktoś wziął pieniądze za opracowanie tej podstawy
programowej, to powinien je oddać. Gołym okiem bowiem
widać, że 80 proc. zerżnięto z identycznego dokumentu
ekipy Handkego/Wittbrodta,
czasem dla niepoznaki zmieniając parę słów. Uchował się
w całej krasie charakterystyczny język i styl
katolickich uświadamiaczy: integralna wizja seksualności
człowieka, główne funkcje płciowości
– budowanie więzi i rodzicielstwo – czyli to, co
oczekująca konkretów młodzież uważa za chrzanienie kotka
za pomocą młotka. Tak wyedukowany w ten sposób małolat
powinien wnosić pozytywny wkład w życie swojej rodziny
oraz korzystać ze środków przekazu w sposób selektywny,
umożliwiający obronę przed ich destrukcyjnym
oddziaływaniem, a także okazywać szacunek innym ludziom,
doceniać ich wysiłek i pracę. Niech docenia. Ale czy
będzie umiał założyć prezerwatywę?
Zmiany są kosmetyczne. Do zadań szkoły dopisano
informowanie o systemie poradnictwa dla dzieci i
młodzieży. Tym też chwalił się we wspomnianym wywiadzie
Paszyński: Młody człowiek musi wiedzieć, gdzie szukać
pomocy lub zadawać pytania. Już widzimy 14-letniego
Jasia z Koziegłów, jak jedzie do poradni w mieście
wojewódzkim, żeby zapytać, czy "mokre sny" są
normalne...
Owszem, program dla gimnazjów "wydoroślał" – mówi o
sprawach wcześniej zarezerwowanych dla 17–18-latków, jak
inicjacja seksualna czy zapobieganie ciąży. Sprytny
manewr odesłania młodzieży do poradni pozwala jednak
szkole nie wnikać w kłopotliwe szczegóły.
Dawniej trzeba było wkuwać argumenty biomedyczne,
psychologiczne i moralne za inicjacją w małżeństwie –
teraz już tylko ryzyko wczesnej inicjacji. Prawie na
jedno wychodzi. Zamiast znaczenia akceptacji płodności
własnej i współmałżonka dla prawidłowej więzi
małżeńskiej jest teraz płodność – wspólną sprawą
mężczyzny i kobiety. Doszła też tolerancja wobec
odmienności kulturowych, etnicznych, religijnych,
seksualnych, wcześniej nie do pomyślenia. Ale to
ogólniki, które konkretyzują się dopiero na lekcjach. I
w podręcznikach.
Jedno spojrzenie na spis treści pozwala bezbłędnie
odróżnić podręcznik normalny od katolickiego. Normalny,
owszem, wspomina o miłości i odpowiedzialności, ale nie
stroni od konkretów typu: erekcja i impotencja, wytrysk
i orgazm. Katolicki traktuje o rodzinie – wspólnocie
ducha, serca i myśli (...) godności przekazywania życia
(...) personalistycznej koncepcji miłości Jana Pawła II.
W normalnym pełno jest zdjęć i rysunków
przedstawiających bez osłonek a to strefy erogenne u
płci obojga, a to łechtaczkę lub nawet bogaty wybór
występujących w przyrodzie skrzywień penisa. Katolicki
ilustrowany jest obrazkami, na których zakochane pary
trzymają się wyłącznie za ręce, nowożeńcy wprowadzają
się do uroczych domków, ciężarne głaskane są po brzuchu
przez zadowolonego z siebie sprawcę ciąży, niemowlęta
figlują na kocykach, szczęśliwe rodziny spacerują wśród
kwiecia itp.
Tego rodzaju gnioty, sto razy obśmiane przez laickie
media, nadal figurują w wykazie podręczników. Nie
dostąpiło jednak tego zaszczytu "Nowoczesne wychowanie
seksualne" Zbigniewa Lwa-Starowicza i Kazimierza
Szczerby, najlepsza jak dotąd pozycja na rynku.
Spośród pięciu podręczników dla gimnazjum zmieniono
trzy, naszym zdaniem na lepsze. Uchowało się jednak
dzieło pod redakcją Teresy Król pt. "Wędrując ku
dorosłości". Pełno w nim rewelacji typu: 86 proc.
gwałcicieli karmiło się pornografią, młodzieńczy onanizm
powoduje zaburzenia w pożyciu małżeńskim (dobrze, że nie
uwiąd rdzenia, jak kiedyś straszyli autorzy katoliccy);
prowadzenie obserwacji cyklu zapewnia kobiecie życie bez
stresu, aborcja wpędza w depresję itd.
Wykaz podręczników dla liceów i techników w ogóle się
nie zmienił. Otwiera go dzieło trzech par małżeńskich,
dyletantów po kościelnych kursach – Grabowskich,
Niemyskich i Wołochowiczów
– pt. "Zanim wybierzesz", które ostrzega przed tamponami
O.B. (bo psują dziewictwo) i namawia do wytwarzania
ekologicznych podpasek ze starych szmat. Jest tu także
"Wychowanie do życia w rodzinie" prof. dr hab. Marii
Ryś, która odkryła, że 40 proc. kobiet stosujących
środki antykoncepcyjne zapada na oziębłość płciową. I
tylko jedna normalna niekatolicka książka – "Kocha,
lubi, szanuje" Zbigniewa Izdebskiego i Andrzeja
Jaczewskiego.
Dla liceum profilowanego przewidziano ciąg dalszy
"Wędrując ku dorosłości". Bez alternatywy.
Jeśli jedni twierdzą, że pigułka antykoncepcyjna rujnuje
zdrowie, drudzy zaś, że jest generalnie nieszkodliwa, to
jaki można tu osiągnąć kompromis? Przyjąć, iż pigułka
powoduje drobne dolegliwości? Czy pogodzić się z tym, że
edukacja będzie dwutorowa: dla części uczniów –
obiektywna wiedza naukowa, dla reszty – brednie?
Można dać małolatom do wyboru podręczniki reprezentujące
różne opcje światopoglądowe. Niech poznają bełkot
katolicki typu: Czystość jest formą aktywności
zmierzającą do integracji obydwu elementów płciowości:
ciążenia płci ku sobie i płodności ("O miłości,
małżeństwie i rodzinie", opracowała Maria Ryś). I dla
równowagi poczytają "Nowoczesne wychowanie seksualne":
Niektórzy ludzie osiągają stany orgazmopodobne, upajając
się rozważaniami o duchowej stronie seksualności i płci.
Ale nikt przytomny nie umieszcza w programie szkolnym
sprzecznych informacji o faktach z dziedziny medycyny i
biologii!
Czy to nauczyciel, stosownie do swego światopoglądu,
będzie wybierał podręcznik? I kto w ogóle będzie uczył
tego przedmiotu – stara kadra, po studiach z zakresu
nauk o rodzinie (które istnieją jedynie na uczelniach
katolickich) albo po kursach kwalifikacyjnych w
ośrodkach doskonalenia nauczycieli, w czasach Buzka
oddanych w pacht "opcji prorodzinnej"? Ani na te, ani na
inne pytania MENiS nie raczyło nam rzeczowo
odpowiedzieć. Nowe w oświacie pod berłem SLD to na razie
tylko zamieszanie z maturami.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rządnica z Chodzieży
Każdy ma taką Żelazną Lady, na jaką sobie zasłużył.
Wieloletni sekretarz Urzędu Miasta Chodzież Krystyna
Górzna z racji stanowiska miała dostęp do ewidencji
ludności. Jak się nudziła, mogła pogmerać w kwitach.
Wybrać osoby samotne, w podeszłym wieku, mieszkające w
komunalce i zaproponować im wykup mieszkań z olbrzymią
bonifikatą. Wysokość bonifikaty zależała od liczby
latek, które ludziska spędzili w komunalnych czterech
ścianach. Czym więcej latek, tym większa zniżka.
Wypatrzeni przez Górzną szczęśliwcy stawali się
właścicielami swego kąta za jedną trzecią jego wartości.
Było małe „ale”. Samotni i starzy byli za biedni, żeby
skonsumować podsuwany torcik. Mimo to dochodziło do
transakcji. Wiem o trzech, wszystkie odbyły się w
połowie lat 90. Wkrótce po
zawarciu aktu notarialnego szczęśliwcy, którzy kupili
mieszkania, przekazywali je w formie darowizny Eleonorze
i Józefowi Maziarczykom. Prywatnie rodzicom sekretarz
Górznej. Dla starszych państwa musiał to być jakiś
kłopot, bo dwóch chałup natychmiast się pozbyli.
Oczywiście, za cenę rynkową. Trzecią wynajmują.
W 1998 r. prawica i lewica wzięła w Chodzieży tyle samo
mandatów. Liderzy prawicy wykazali się przytomnością
umysłu i przekupili posadami trzech radnych lewicy.
Między innymi Dariusza K., który został zastępcą
prawicowego burmistrza Mirosława Juraszka. Nie podaję
pełnego nazwiska pana Dariusza, bo obecnie siedzi w
więzieniu. Towarzyszy mu Tadeusz G. zatrudniony przez
burmistrza Juraszka do realizacji miejskiego programu
rozwiązywania problemów alkoholowych. Najogólniej
prokuratorom chodzi o to, że w latach 1999–2002 duża
część pieniędzy przeznaczonych na zwalczanie alkoholizmu
trafiała na konta obu panów. Miejski Ośrodek
Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, kierowany przez
Tadeusza G. i jego żonę Annę, służył do fałszowania
faktur i innych potrzebnych kwitów.
Nie chce mi się zastanawiać, dlaczego przez tyle lat ani
burmistrz, ani pani sekretarz nie zauważyli
nieprawidłowości.
Pani Górzna kupiła okazyjnie działeczkę nad miejscowym
jeziorem. Niska cena wynikała stąd, że na gruncie można
było tylko rozłożyć kocyk i się opalać. Taki charakter
gruntu wynikał z planów zagospodarowania przestrzennego
Chodzieży.
Z zebranych przeze mnie informacji wynika, że w 1999 r.
sekretarz Górzna bezskutecznie perswadowała szefowi
wydziału architektury, że śliczny domek postawiony w
odległości 100 metrów od wody nie uczyni szkody walorom
okolicy. Nie – gadał architekt jak zacięta pozytywka. Na
szczęście zachorował. Podczas jego nieobecności
burmistrz Mirosław Juraszek wydał Górznej decyzję o
warunkach zabudowy. Prawem kaduka, co musiano zauważyć w
starostwie. Ale starosta nawet nie pierdnął, że może
chodzić o jakieś naruszenie prawa, i państwowy urząd
wydał kolejny bezprawny dokument – pozwolenie na budowę
domu.
Oprócz chałupy pani sekretarz chciała mieć jeszcze
budynek gospodarczy. Historia powtórzyła się z jednym
małym wyjątkiem. Tym razem przedsiębiorcza urzędniczka
nie zawracała dupy
swemu szefowi i nie prosiła o kolejne wskazania
lokalizacyjne. Dostarczyła do starostwa starą decyzję o
warunkach zabudowy, na której ktoś na maszynie dopisał,
że dotyczy budowy dwóch obiektów – również budynku
gospodarczego.
Organy ścigania zajęły się opisanym wyżej barachłem, gdy
władzę w Polsce przejęła lewica, i w pierwszym impecie
chciały wszystko wyczyścić.
Chodzieska policja prowadziła śledztwo w sprawie handlu
mieszkaniami jako własne, ale przejęła je prokuratura i
rzecz się rozmyła. Jeśli idzie o fundusze alkoholowe,
dochodzenie trwa. Domu pani Górznej nikt nie chce
rozbierać. Prokuratura ustaliła, że winni w tej sprawie
są dwaj szeregowi urzędnicy i warunkowo umorzyła
postępowanie.
Burmistrzem Chodzieży od roku z okładem jest Wojciech
Nowaczyk, były poseł SLD. Tuż po objęciu urzędu dał
wypowiedzenie pani Górznej. Żelazne lady mają to do
siebie, że są rozchwytywane. Pani Górzna musiała prosić
Nowaczyka o skrócenie okresu wypowiedzenia, bo
Regionalna Izba Obrachunkowa w Poznaniu aż przebierała
nogami, żeby pozyskać tak nieposzlakowanego i
kompetentnego pracownika. Kulisy są ponoć takie, że pani
sekretarz została inspektorem Wydziału Kontroli RIO z
rekomendacji samego posła Szejnfelda, swego czasu
burmistrza położonych obok Chodzieży Szamocin.
Ponieważ podczas pierwszego pobytu w Chodzieży nie udało
mi się spotkać z panią Górzną, wysłałam do RIO na jej
nazwisko faks z pytaniami dotyczącymi chodzieskich
dokonań. Pani Krystyna zażądała osobistej rozmowy.
Telepałam się 300 km w jedną stronę, żeby dowiedzieć
się, iż: 1) Z rodzicami nie utrzymuje bliskiego
kontaktu, nic więc nie wie o darowanych im mieszkaniach;
2) Nie miała związku z wydatkowaniem „alkoholowych”
pieniędzy; 3) Dom wybudowała legalnie; 4) Ja jestem
czerwona, ona prawicowa, więc nie mogę być obiektywna;
5) Niegrzecznością było wysłanie faksu do miejsca pracy
i ona może się zrewanżować pisząc do Jerzego Urbana, że
podczas rozmowy ze mną zginęła jej portmonetka.
Nie chciałabym być w skórze burmistrza Nowaczyka, gdy
Krystyna Górzna przyjedzie skontrolować, czy obecnie w
chodzieskim ratuszu wszystko idzie zgodnie z prawem.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Z pudła do gabloty "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Trochę spermy, tyle krzyku
Minister kultury Waldemar Dąbrowski zapłaci alimenty na
cudzego bachora.
Szmal ten popłynie szeroką stróżką do pewnego
podłomżyńskiego miasteczka, w którym mieszka panienka,
nazwijmy ją Hanią Troską. Hania jest w stanie, o którym
Kościół kat. mówi „błogosławiony”, a sąsiedzi Hani mówią
„na rozsypaniu”. Hania najpewniej rozsypie się, zanim
skończy 18 lat. Osiemnastkę obchodzi w te wakacje, ale
brzuch już sterczy powyżej nosa.
Hania dorobiła się brzucha w szkole. Pięknie malowała,
rodzice wysłali ją więc do liceum artystycznego w Łomży.
Mniejsza o jego nazwę. Organem prowadzącym budę jest
Ministerstwo Kultury. Tatusiem nienarodzonego ma być
wieloletni dyrektor szkoły.
Plotki
Dzieci dyrektora są starsze od Hani Troski. Jego ślubna
jest nauczycielką w szkole, w której dyrektorował mąż.
Zaczęło się w trzeciej klasie, od zajęć z formy. Hania
ugniatała z gipsu wielkie serca i ustawiała na biurku
profesora. „Kocham dyrektora” – mówiła. „Szajbuska” –
podśmiewali się rówieśnicy.
50-latek przestał dostrzegać świat. Była tylko Hania.
Miłość jak to miłość – nie kieruje się rozsądkiem. A
gdyby się kierowała, trudno znaleźć feler w dyrektorskim
wyborze. Hania była młoda, śliczna, chętna. Chętna do
nauki, naturalnie. Z oddaniem i ufnością uczyła się
plastyki oraz sztuki życia we dwoje.
Bo plotkarze opowiadają, że dyrektor wyprowadził się z
domu i zamieszkał z Hanią. Rodzice Hani nie zgłaszali
sprzeciwów. Dziewczyna miała mieszkać na stancji i
mieszkała. Tyle że nie z koleżanką, jak zapewniała
podczas odwiedzin.
Tak było lepiej dla Hani. Dyrektor mógł ją zwolnić z
każdej klasówki. Korki miała na miejscu, za darmo. I
możliwość wszechstronnego rozwoju osobowości dzięki
stałemu obcowaniu z ukształtowanym, kulturalnym,
doświadczonym mężczyzną. O maturę też nie musiałaby się
martwić.
Zdaniem plotkarzy, sielankę zburzyli rodzice dziewczyny.
Któregoś dnia matka Hani niespodziewanie odwiedziła
córkę. I zatrzęsło ją ze złości.
Fakty
20 marca 2003 r. minister kultury odwołał dyrektora ze
stanowiska dyrektora. Nie padło słowo o spermie i
ministerialnej odpowiedzialności za spermę. Podstawa
prawna posunięcia – art. 38 ust. 1 pkt 2 ustawy o
systemie oświaty (Dz.U. z 1996 r. Nr 67, poz. 329).
Wcześniej zjechała do Łomży Komisja Centrum Edukacji
Artystycznej i przeprowadziła postępowanie wyjaśniające.
Ustaliła, że dyrektor nie ma wymaganych od pedagoga, a
dyrektora szkoły w szczególności kwalifikacji do
rozwiązywania problemów wychowawczych i przekazywania
młodzieży pozytywnych wzorców postępowania.
Nie został relegowany z belferskiego stanu. Wziął roczny
urlop w celu poratowania zdrowia. Podobnie heroina
romansu. Wróci do szkoły w 2004 r., jak urodzi i trochę
odchowa dziecko.
Nauczyciele
Niektórzy najchętniej obcięliby byłemu szefowi jaja. Bo
nie utrzymał ich w spodniach, choć wszyscy
przestrzegali. Mężczyzn skręca, że to nie oni odważyli
się zaszaleć. Kobiety przekonują, że nie zauważyły
romansu. Owszem, jedna widziała, jak dyrektor tulił
Hanię, ale myślała, że to była ojcowska pieszczota.
– Bzdury – oponują rodzice uczniów liceum. – To była
tajemnica poliszynela. Dopytywaliśmy się o ten romans na
wywiadówkach.
Urzędująca dyrektorka niechętnie mówi o sprawie. Z jej
wywodu wynika, że miłość szkodzi. Podkreśla, że nie wie,
kto jest ojcem dziecka Hani. Jeśli prawdą jest, że
dyrektor... Cóż, liceum pójdzie Hani na rękę, bo to
dobra, wrażliwa i mądra uczennica.
Łomża to dziwne miasto. Najważniejszą personą jest tutaj
biskup. Radio Maryja bezkarnie zagłusza wszystkie
rozgłośnie. Przejeżdżając przez Łomżę samochodem można
słuchać „Trójki” czy innej „Zetki” jedynie wówczas, gdy
korzysta się z wyszukiwarki ręcznej i co chwila odwala
palcówę.
Tutaj zaczynał abepe Paetz swoją duszpasterską i
seksualną karierę. Szeptano to i owo, ale szept nigdy
nie zamienił się w krzyk.
Tutaj przekręcił się 50-latek, który przez dwie kadencje
tatusiował Łomży. Ostatnie wybory na prezydenta przegrał
w drugiej turze o włos. Rozpaczliwie szukał pracy.
Podejmę każdą – deklarował w wywiadzie dla lokalnych
„Kontaktów”. Miał kontakty, znał problemy i możliwości
Łomży, więc z pożytkiem dla miasta można go było upchnąć
choćby w ratuszowym dziale promocji. Skończył na zasiłku
dla bezrobotnych. W pogrzebie oprócz tysięcy łomżanian
szedł urzędujący biskup i prawicowy prezydent miasta.
Ciepło mówili o trupie.
Matka
Matka Hani – nauczycielka w szkole średniej – nie chce
mówić o związku córki z głową łomżyńskiego liceum. To
znaczy nie chce mówić dzisiaj. Prosi o telefon we
wrześniu.
Pointa
We wrześniu dzieciak będzie na świecie. „Syn” – twierdzą
wtajemniczeni. Zrobi się badania ustalające ojcostwo.
Dyrektor nie jest wystarczająco bogaty, żeby
zrekompensować koszty moralne. Za jego spermę może
beknąć Ministerstwo Kultury. To będzie cudny proces.
Precedens. Za ile litrów spermy rozlanej w całym kraju
zapłaci minister Dąbrowski?
Ministerstwo coś niby wie o problemie, bo swego czasu
przyszedł z Łomży list, ale był podpisany inicjałami.
Kulturalne ministerstwo nie zajmuje się niekulturalnymi
anonimami. Wydzielinami z męskich jąder też nie.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Rząd kroczył od sukcesu do sukcesu. Premier wywarł
znakomite wrażenie podczas mityngu socjalistycznych
europremierów. Minister Cimoszewicz przepięknie wyglądał
na praskim szczycie NATO. Minister Janik pozostawił
niezatarte wrażenie w USA swą elokwencją w kwestiach
bezpieczeństwa. Gdyby wybory polskich władz odbywały się
za granicą, rząd nie martwiłby się o reelekcję.
• Wzmocnieni wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego
Platformersi postawili ultimatum. Albo Kołodko sam
zrezygnuje po swojej wpadce z deklaracjami majątkowymi i
abolicją podatkową, albo zjednoczona opozycja go
wygłosuje. Koalicja murem stanęła za Kołodką. Poseł
Czerniawski, szef sejmowej Komisji Finansów, w dyskusji
z oponentami użył ostatecznego argumentu świadczącego o
kompetencjach Kołodki. Jak można odwołać ministra
finansów, który potrafi przebiec dystans maratonu?
• Głosami zjednoczonej koalicji Sejm uchwalił na rok
2003 deficyt budżetowy już w końcu listopada, a nie na
początku roku następnego, jak to przez wiele ostatnich
lat bywało. Koalicja osiągnęła wysoki stopień sprawności
głosowania.
• Jeśli wierzyć badaniom CBOS wzrosło poparcie dla
naszej akcesji do Unii Europejskiej. Za jest 61 proc.
ankietowanych, przeciwko – 22 proc. Jeśli wierzyć
przywódcom UE, pierwszy maja 2004 r. będzie pierwszym
dniem nowego święta – Wuniowstąpienia.
• Wejścia do Unii Europejskiej może nie doczekać
najbardziej europejska w manierach krajowa partia
polityczna. Z Mumii Wolności wystąpił jej założyciel,
legendarny przywódca Tadeusz Mazowiecki. "Siła spokoju"
nie wytrzymała, kiedy jej działacze zawarli koalicję z
SLD–UP. Z kolei istniejący jeszcze Zarząd Mumii ukarał
członków z woj. warmińsko-mazurskiego, którzy weszli w
układ z Samoobroną. W stolicy odżyły plotki, że niebawem
pod parasolem prezydenta Kwaśniewskiego powstanie nowa
partia centrolewicowa. Złożona z liberałów SLD,
światłych Platformersów i żyjących jeszcze strzępów
Mumii.
• Baronowie SLD muszą wybrać. Albo posady rządowe, albo
rezygnacje z kierowania radami wojewódzkimi SLD. Na
razie baronowie prezentują opcję prorządową. Odejście
swe zapowiada minister Łybacka, rządząca SLD-owską
Wielkopolską, i minister Piłat panujący na Mazowszu.
Łybacką ma zastąpić poseł Hayn albo Nowicki. Piłata
podobno sam Józef Oleksy, bo to pozwoli wrócić mu do
ścisłego kierownictwa SLD. Baronowie też zapowiadają
odejście, ale półgębkiem. Bo przecież zawsze po zmianach
we władzach wojewódzkich SLD może nastąpić, też już
zapowiadana, rekonstrukcja rządu. Wtedy pozostaną im
tylko chude, poselskie posadki.
• Pecha miał Jakub M. szef bydgoskiej Młodzieży
Wszechpolskiej i działacz Ligi Polskich Rodzin. Policja
nakryła go wraz z innymi z szajki dealerów narkotyków.
Do tej pory Jakub M. słynął z tego, że przemawiał
przeciw wszelkim używkom z wyjątkiem kawy. Z tego powodu
mógł być użyteczny dla gangu. Wiadomo, że taki wróg
nawet papierosa z powierzonego towaru nie uszczknie.
• Przykrość spotkała też abpe Paetza wspierającego w
kampanii samorządowej popieranego przez SLD kandydata na
prezydenta Poznania Stanisława Pietrasa. Nie będzie już
Paetz mógł odbywać czynności kościelnych, ani
reprezentacyjnych, bez zgody swojego przełożonego. A
jeszcze na domiar złego Pietras przegrał.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Do cukierni na lewo
Niech ludzie głosują na Millera, a on urządzi państwo,
które im zrobi dobrze, oto cała filozofia SLD.
Po raz pierwszy w dziejach tej formacji, SLD stała się
placem bójki działaczy. Bijatyka trwała, gdy notowania
Sojuszu u wyborców szły w górę. Pamiętamy zaś, że kiedy
AWSem wstrząsnęły walki wewnętrzne partia ta umierała
rządząc.
Partia poszukiwaczy posad
W SLD żrą się prowincjonalni działacze. Mało to obchodzi
nawet lokalne społeczności. Natomiast ekipa rządowa,
parlamentarna i gospodarcza SLD działa dosyć jednolicie,
dyscyplinowana przez premiera. Sprawnością swą, niechby
koślawą, i fachowością góruje nad każdą konkurencją.
Cele zaś SLD deklaruje mało sporne: wejście Polski do
UE, rozwój gospodarczy, zmaganie się z bezrobociem,
postęp edukacyjny i poprawianie państwa. Wiadomo też, że
teraz po wyborach samorządowych lokalne konflikty
przygasną. Z tych powodów bijatyki działaczy nie są dla
lewicy dramatem.
Opozycja zarzuca Sojuszowi Lewicy, że jest partią władzy
na co przywódcy tej formacji odpowiadają, że władza
stanowi cel każdej partii. Nieporozumienie. SLD jest
partią władzy nie z tego powodu, że jako formacja
zdobywa ją i usiłuje zachować. Z mniej normalnej
przyczyny: władza lub tylko etat stanowią osobisty powód
przynależności większości członków.
SLD liczy około 150 tys. osób. W wyborach samorządowych
kandydowało blisko 50 tys., a więc jedna trzecia. Drugie
pięćdziesiąt tysięcy usiłowało ulokować się na listach,
lecz się nie zmieściło. Wielu obiecano za to dobre
posady w instytucjach samorządowych. W trzeciej
pięćdziesiątce też jest tłum takich SLD-owców, którzy
liczą na stanowiska lub na poparcie wybrańców dla
interesów, które prowadzą. Większość członków SLD żyje
więc z członkostwa w partii lub zmierza do tego. Ich
nacisk zwiększa koteryjność, biurokrację i etatyzm w
państwie. Powoduje rozrost domeny państwowej w kraju i
partii rządzącej w państwie.
Gniazda głodnych piskląt
Dążenia grupowe członków SLD, podobnie jak indywidualne,
też nie mają w Sojuszu społecznego walo-ru ani
programowego charakteru.
Młodzi organizują się wedle biologicznego kryterium
wieku na rzecz wzrostu w SLD roli swego pokolenia.
Wybitniejsza pozycja młodzieży partyjnej ma jednak
wyniknąć wyłącznie z nadania liderów na rzecz młodszych
roczników, a nie z ich własnej siły politycznej.
Młodzież skupiona w SLD nie ogłasza jako formacja
pokoleniowa nowych idei, radykalniejszych poglądów lub
odrębnych programowo zamiarów. Przeciwnie – dba o
upodobnienie do elity partyjnej, aby zasłużyć na
kooptację.
Podobnie lobby kobiece. Domaga się przede wszystkim
obfitszego udziału w podziale posad i wynagrodzeń.
Bojowniczki o antytradycjonalistyczne usytuowanie kobiet
w społeczeństwie uważane są w partii za dziwaczki i
ekstremistki więc spychane na margines.
Poszczególne środowiska zawodowe skrzykują się w obrębie
SLD tylko w imię grupowych interesów. Biznesmeni
stanowiący już – obok posadożerców – trzon wpływowych
socjaldemokratów wojują o lepsze warunki dla biznesu.
Bezrobotni o pomoc. Artyści i naukowcy o obfitsze
pieniądze ze Skarbu Państwa dla swoich dziedzin. Jest
więc gra interesów, nie istnieje zaś branżowe
programotwórstwo, rywalizacja projektów ani też
zróżnicowanie dążeń prospołecznych.
Klub państwowców
SLD jako siła rządząca chce reorganizować władze,
zmieniać prawo i poczynania gospodarcze państwa, nie ma
natomiast żadnych realnych ambicji przekształcania
ludzkich poglądów, stosunków społecznych ani zamiaru
organizowania społeczeństwa wokół dążeń nie związanych
ze sprawowaniem władzy. Dlatego m.in. brakuje
zapotrzebowania na ideotwórstwo, na życie umysłowe w
partii, na ścierania się poglądów.
SLD stara się pozyskać wyborców występując głównie jako
formacja działająca w strukturach państwa i poprzez
decyzje związane z rządzeniem. Nie istnieją niemal próby
pozyskiwania życzliwości wyborców przez wspomaganie ich
po to, aby samodzielnie organizowali się dla poprawy
swego życia. Niech ludzie głosują na Millera, a on
urządzi państwo, które im zrobi dobrze, oto cała
filozofia SLD. Odmiana na
lepsze losu warstw upośledzonych pojmowana jest
wyłącznie, jako wprowadzanie przez lewicę pewnych
elementów polityki prospołecznej do decyzji rządu i
parlamentu. Nie sięga się do takich tradycji, np.
przedwojennego PPS czy socjaldemokracji europejskiej,
jak organizowanie spółdzielczości spożywców w imię
zapewniania tańszych sprawunków. Czy organizowanie
prawdziwej spółdzielczości mieszkaniowej dla
niezamożnych, niepaństwowych kas chorych, samopomocy,
poradnictwa prawnego, niepaństwowej oświaty (TUR,
Uniwersytety Ludowe) itd. SLD nie para się pośrednictwem
zawodowym, dokształcaniem poza obrębem państwowego
szkolnictwa, samopomocą społeczną. Do lokalu partyjnego
nie przychodzi niezamożna młodzież szukająca szans
kształcenia, raczej biznesmen zabiegający o poparcie w
przetargu. Areną poczynań SLD jest więc wyłącznie
państwo, a nie społeczeństwo. Jedynym instrumentem
działania jest władza państwowa, majątek i budżet
państwa.
Moja partia nie penetruje społeczeństwa i nie pozyskuje
go przez bezpośrednią służebność ludziom i wspierania
samoorganizowania się obywateli. Nie dostrzega swojej
misji w rozwijaniu sprzymierzonych organizacji
społecznych, placówek samopomocy, pozapaństwowych
mechanizmów cywilizacyjnego awansu. Nie zauważa nawet,
że dobrą metodą pozyskiwania głosów w wyborach nowych
członków i działaczy, byłoby przytulanie do lewicy
środowisk ludzi bezradnych. Zabiega się tylko o możnych,
lekceważąc osoby wpływowe w nauce, sztuce, na rynku
myśli.
Sojusz Lewicy jawi się więc, jako polityczny organizm o
cechach aspołecznych.
Frakcja Kulczyka, frakcja Prokomu
Co tylko nie jest wygodne dla Sojuszu z punktu widzenia
jego polityki rządowej i ustawodawczej – to wszystko
jest tłumione jako temat dyskusji oraz niedookreślane w
programie. Nie ścierają się więc w partii np. poglądy
zwolenników Blaira i stronników Joschki Fischera na
przyszłość Unii Europejskiej. Nie kłócą się ze sobą
zwolennicy Unii – jako luźnej organizacji państw
niepodległych – z poplecznikami koncepcji europejskiej
federacji narodów budujących kontynentalny organizm
prawny i państwowy. Próżno też wyglądać brania się w SLD
za łby zwolenników swobodnej aborcji, prawa do eutanazji
czy łatwości rozwodów, nowoczesności w sztuce i
obyczajach z postpezetpeerowską pruderią, kołtuństwem,
tradycjonalizmem. Socjaliści nie żrą się wewnątrz SLD z
liberałami o politykę gospodarczą i społeczną.
Poszczególne nurty ideowe są w SLD niedorozwinięte,
przekonania zamazywane, uśredniane. Nic w SLD nie tętni
poza rywalizacjami personalnymi i sprzecznościami
prywatnych interesów życiowych działaczy. W
kierownictwie SLD najłatwiej wyodrębnić zwolenników
Kulczyka od aliantów Prokomu.
SLD zadowala się doraźnym poparciem wyborców, nie
zakorzenia się zaś trwale przez tworzenie dalekosiężnej
siły ideowej i ruchów społecznych lewicy. Prosperuje
dzięki temu, że partie konkurencyjne także tego nie
potrafią, a rządzą gorzej.
Państwo totalne
Działacze, którzy kierują Sojuszem mają umysły częściowo
obciążone PZPR-owską koncepcją państwa z okresu
schyłkowego bezideowego PRL.
Cokolwiek przywódcy SLD mówią nie żywią prawdziwego
przekonania, że skuteczne wzmacnianie i usprawnianie
państwa wymaga ograniczania jego władzy i
wszechstronności poczynań. SLD wyraża dążenia przeciwne.
Rozwija ingerencje państwa i prawa we wszystkie przejawy
życia mniemając, że wzmacnia tym organizm państwowy,
którym teraz SLD włada, więc tym sposobem zwiększa swoje
wpływy. Nawraca przez to do PRL-owskich koncepcji
rządzenia. SLD naraża przy tym polskie państwo na
autorytaryzm, który nastanie z chwilą, kiedy prawica
przejęłaby władzę wraz z namnożonymi przez lewicę
kompetencjami rządu i drobiazgowością praw.
Niedorozwój gospodarczy Polski, a szczególnie produkcji
i eksportu, oligarchiczny charakter elit, zależność
biznesu od władzy i nawzajem, korupcja i formalny
charakter demokracji są efektem braku w Polsce
społecznych mechanizmów samoorganizacji i kontroli.
Państwo polskie nie jest zdolne do rozwiązywania
wielkich problemów społecznych: bezrobocia, nędzy,
zacofania rolnictwa, zbędności jednej trzeciej
społeczeństwa (w tym młodzieży). Nie narodził się zaś
działający równolegle wobec państwa mechanizm
ozdrawiania i postępu. Za bardzo ufamy wszechmocy
państwa, a SLD złudzenia te potęguje. Polska nie radzi
sobie sama ze sobą. Przecenianie przez SLD możliwości
naszego państwa czy kraju (Miller, Kołodko) wcale nie
zwiększa wiarygodności SLD, jako siły odpowiedzialnej za
przyszłość 38 milionów mieszkańców.
Ucieczkana kontynent
Wtopienie się Polski w Unię Europejską stanowi jedyną
realną metodę stopniowego i bolesnego, ale faktycznego
przezwyciężania wad życia w Polsce i niedorozwoju jej
systemu gospodarczego, politycznego i społecznego.
Nieliberalna prawica za główną wartość uważa coś
przeciwstawnego – suwerenność Polski.
W PRL doniosłym instrumentem i napędem reform było
poszerzenie zakresu naszej niepodległości. Ośmielę się
wypowiedzieć herezję: teraz jest na odwrót, pomyślność
ludzi zależna jest od możliwie daleko idącego wtapiania
naszego państwa i społeczeństwa w europejską całość.
SLD, nawet gdyby podzielało ten pogląd, nie odważy się
zadeklarować polityki możliwie szybkiego wyzbywania się
gospodarczej, prawnej i państwowej suwerenności Polski.
Bo to zraziłoby byłych członków PZPR nie rozumiejących,
że żyją już w innym świecie. Skłóciło partię lewicy z
PSL. Podrażniło kler i innych tradycyjnych patriotów.
Obniżyło liczbę aprobujących w referendum przystąpienie
do UE.
SLD jest partią rozważną, ale nie odważną. Niczego nie
chce zaryzykować, chce przypodobać się wszystkim. Nie
istnieją przez to, jako gatunek, entuzjaści
socjaldemokracji. Stoją przy SLD tylko jej
pensjonariusze i pieczeniarze oraz ostrożni wyborcy nie
mający lepszego wyboru.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Władcy mikrobów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Art macht frei "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " O wyższości gówna tow. Janika
nad gównem tow. Czerniawskiego "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kazanie księdza mordercy cd.
Prokuratura Rejonowa w Hrubieszowie chroni księdza
mordercę.
17 września w Horyszowie Ruskim Kolonii k. Zamościa ok.
godz. 21 ks. proboszcz Tomasz Rogowski z parafii w
Werbkowicach zabił człowieka. Rozjechał go tak, że
Tadeuszowi M. odpadła głowa. Ksiądz nawet nie wysiadł z
samochodu. Po prostu uciekł z miejsca wypadku. To
zabójstwo opisaliśmy ze szczegółami („NIE” nr 47/2003).
Sprawą zajęła się prokurator Jadwiga Lachowska z
Hrubieszowa. Ksiądz zeznał, że jechał zgodnie z
przepisami, człowieka na drodze nie zauważył, bo oślepił
go samochód jadący z naprzeciwka. Nie zatrzymał się i
nie próbował pomóc, bo w tym miejscu nie było domów,
telefonów ani ludzi.
Tak się składa, że wypadek zdarzył się w środku wsi, tuż
pod oknami domów, a niemal w każdym z nich jest telefon.
Mało tego, dramat nastąpił kilkadziesiąt metrów od
miejsca, gdzie okoliczni rolnicy sprzedawali warzywa.
Ludzie usłyszeli huk i wybiegli. Ksiądz Rogowski wolno
przejechał obok swej ofiary, ale się nie zatrzymał.
Dopiero po dłuższym czasie zadzwonił na policję z
plebanii w Werbkowicach. Z badań wynikało, że ksiądz był
trzeźwy. Tadeusz M. za to był pijany.
Policja oraz prokurator na miejscu zdarzenia ustalili,
że Tadeusz M. został potrącony na lewym pasie jezdni, a
jego zwłoki znaleziono kilkanaście metrów dalej po
prawej stronie. Tuż przy
poboczu.
Prokurator Lachowska dała wiarę księdzu, że oślepiły go
światła samochodu ciężarowego jadącego z naprzeciwka.
Mimo że świadkowie zeznawali, że księdza nie mógł nikt
oślepić, bo w momencie wypadku w kierunku Zamościa nie
jechało żadne auto.
Klecha zeznał też, że najechał na już leżącego Tadeusza
M. Świadkowie zeznali, że było inaczej. Prokuratura nie
postawiła też księdzu zarzutu ucieczki z miejsca
zdarzenia uznając, że niezwłocznie powiadomił policję
telefonicznie ze swojej plebanii.
Uzasadnienie prokuratorskie nie trzyma się kupy. Pleban
przyznał się, że zawrócił, przejechał obok trupa dwa
razy. Prokuratura w tym samym uzasadnieniu pisze, że
ksiądz pojechał na plebanię, skąd powiadomił policję o
zdarzeniu. Na miejscu wypadku kilka minut później
zatrzymały się dwie ciężarówki. To ich kierowcy
powiadomili policję.
Żona zabitego, która informowała o relacji świadków,
została wyrzucona z prokuratury. Prokuratura Rejonowa w
Hrubieszowie olała ich zeznania dając wiarę proboszczowi
i nie wnikając w rzeczywisty przebieg wydarzeń. To
prawdziwy skandal, bo ksiądz jak każdy inny kierowca w
takiej sytuacji miał obowiązek zatrzymać się i
sprawdzić, czy człowiek żyje. Musiał też niezwłocznie
powiadomić policję. Przy tak prowadzonym śledztwie nie
mogło zakończyć się ono inaczej niż umorzeniem. Ks.
Rogowski z parafii pw. św. Michała Archanioła i Matki
Boskiej Nieustającej Pomocy nadal jeździ swoją zabójczą
Toyotą Yaris LHR K021. A mieszkańcy nie wierzą, że
którykolwiek klecha odpowie za swe czyny przed sądem.
Kilka lat temu w okolicy był podobny wypadek. Jeden z
okolicznych księży jebnął starszą kobietę swym autem
zabijając ją na miejscu. Urwaną rękę zabitej znaleziono
parę kilometrów dalej. Ksiądz zjawił się na policji parę
dni później. Też nie dostał zarzutów. Klechy jednak w
tym kraju to są święte, nietykalne krowy. Nawet zabójcy.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czytanka Stefanka
Ile trzeba czekać na wycofanie ze szkół trzech
katokretyńskich podręczników? SLD-owska ekipa w
Ministerstwie Edukacji Narodowej i Sportu od roku i
chciałaby, i boi się.
Podręczniki przygotowania do życia w rodzinie: "Wędrując
ku dorosłości" Teresy Król, "Zanim wybierzesz"
Grabowskich, Niemyskich i Wołochowiczów oraz "Wychowanie
do życia w rodzinie" Marii Ryś zawierają rozczulające w
swej poczciwości pouczenia, że dzieci powinny szanować
rodziców, chłopcy – uprzejmie traktować dziewczynki,
dziewczynki – nie prowokować chłopców dekoltami i
minispódniczkami, nastolatki płci obojga – tłumić burzę
hormonów, wyładowując się w nauce, sporcie lub
wyprowadzaniu psa na spacer. (Co moralistom psy
zawiniły?). Oprócz dobrych rad cioci katechetki są tam
urągające elementarnej wiedzy brednie na temat seksu i
zapobiegania ciąży. A także wychwalanie rodziny
patriarchalnej, w której mężczyzna przynosi łupy,
kobieta zaś niańczy dzieci i dmucha w ognisko domowe.
Żadnej wiedzy – sama moralistyka.
Gdy SLD z koalicjantami sformował rząd i rzucił do MENiS
Krystynę Łybacką, typowaną od dawna na szefa tego
resortu, trwał już rok szkolny. Mówiło się więc, że
trzeba doczołgać się do czerwca ze starym, AWS-owskim
programem i parodią podręczników.
Z myślą o nowym roku szkolnym ministerstwo skorygowało
trochę podstawy programowe wychowania do życia w
rodzinie, na wszelki wypadek nie tykając jego bogobojnej
nazwy. Ale poza tym nic nie drgnęło. O tym, co naprawdę
przekazuje się małolatom, wciąż decydują wyznaczeni
przez Buzkowych konsultanci regionalni w ośrodkach
metodycznych – zaufani biskupów. Nie zmienili się ani
wyszkoleni na kościelnych kursach nauczyciele, ani, o
zgrozo, podręczniki.
Po wielu miesiącach chowania głowy w piasek kierownictwo
MENiS zdecydowało się wreszcie działać. Na początek
zwróciło się do rzeczoznawców – prof. Andrzeja
Jaczewskiego, prof. Macieja Kurpisza i dr Barbary
Stejgwiłło-Laudańskiej – o zbadanie zgodności trzech
katopodręczników z nowymi podstawami programowymi. Nie
będąc rzeczoznawcami, powiedzielibyśmy od razu, i to za
darmo, że pigułka antykoncepcyjna nie wywołuje raka ani
oziębłości płciowej, prezerwatywa zaś nie ma dziurek,
przez które skacze swobodnie wirus HIV. MENiS
potrzebował paru miesięcy, żeby się o tym dowiedzieć od
autory-tetów naukowych w liczbie trzech. Zawsze to
jednak pewien postęp w porównaniu z czasami, gdy za
główny autorytet w sprawach seksu robił ksiądz Józef
Augustyn...
28 sierpnia 2002 r. do MENiS wpłynęły zamówione
recenzje. Jak się nieoficjalnie dowiadujemy – bardzo
krytyczne (co było do przewidzenia, jeśli się wynajmie
do tej roboty naukowców, a nie nawiedzonych
kaznodziejów). Co dalej? Nic. Głuche milczenie i przykre
objawy paraliżu w alei Szucha.
Obecnie dokonywana jest analiza nadesłanych opinii,
która umożliwi podjęcie ostatecznych decyzji – wyjaśniła
Katolickiej Agencji Informacyjnej rzecznik MENiS
Małgorzata Szelewicka. Analizują tak już trzy miesiące.
Czytają w kółko trzy kwity, od przodu do tyłu i wspak,
by ostatecznie się upewnić, że masturbacja i seks
przedmałżeński nie grożą kalectwem. Jeszcze trochę i
przeleci pół roku szkolnego, a potem nie warto już
będzie robić rewolucji w podręcznikach. Zawsze też można
bawić się dalej, np. powołać nowych rzeczoznawców.
Za to kościelni nadzorcy oświaty wykazali podziwu godną
czujność – przystąpili do kontrofensywy, zanim
przeciwnik zdążył cokolwiek uczynić. Podejmuje się
kolejny program ekspery- mentowania na najbardziej
delikatnej sferze życia ludzkiego i społecznego. Tę
arbitralną decyzję polityczną podejmuje się za plecami
rodziców – zagrzmiał biskup Stanisław Stefanek,
przewodniczący Rady ds. Rodziny Episkopatu Polski.
Grzmiał jeszcze długo i głośno, proponując nazwanie
zmodyfikowanego przedmiotu molestowaniem seksualnym i
domagając się, by szkoła dbała o swój honor wychowawcy,
a nie demoralizatora. Czy nie są to grzmoty nieco
przedwczesne? Nie – wyjaśnia Biuletyn Prasowy KAI z 10
września 2002 r. – ponieważ do nowego programu
wprowadzono rozdział o antykoncepcji przy całkowitym
pominięciu naturalnej metody planowania rodziny
(nieprawda, mówi się tam o metodach naturalnych, ale bez
kitu, że mają one same zalety), a także informacje o
nietypowych zachowaniach seksualnych człowieka. Według
czarnych bowiem istnienie w przyrodzie takich dziwolągów
jak gej czy lesbijka trzeba przed młodzieżą starannie
ukrywać.
Po tym przygotowaniu artyleryjskim ruszyły do boju
organizacje przykościelne. Polska Federacja Ruchów
Obrony Życia ogłosiła, że jej przewodnicząca, Ewa
Kowalewska, dostała blisko 40 tys. listów od rodziców,
spontanicznie protestujących przeciw wycofaniu trzech
podręczników, które dobrze się sprawdziły w nauczaniu
przedmiotu. Takimi listami można wręcz zasypać minister
Łybacką. A środowiska liberalno-laickie protestów nie
piszą i myślą, że wystarczy raz na cztery lata iść na
wybory, by nasi wybrańcy zaraz zrobili tu Europę...
Obowiązek wprowadzenia do szkół wiedzy o życiu
seksualnym człowieka zapisano w ustawie antyaborcyjnej
(zamiast robić skrobanki, uczcie się zapobiegać ciąży).
Do tej pory szkoła tego nie uczy, choć represyjna część
ustawy jak najbardziej obowiązuje, i to z naddatkiem.
Brak edukacji seksualnej w programie szkół państwowych
wytknął Polsce Komitet Praw Człowieka ONZ w 1999 r. i
Parlament Europejski w 2002 r. Edukacji seksualnej w
szkole życzy sobie ponad 90 proc. Polaków. Należy
wątpić, czy większość z nich rozumie przez to pobożne
ględzenie o czystości przedmałżeńskiej i miłości
rodzinnej.
Jak sobie z tym radzą ludzie Millera? Ustawy nie
ośmielają się tknąć. Wychowania seksualnego nie
wprowadzili. Nie potrafili nawet wycofać trzech nędznych
katopodręczników, bo jedno tupnięcie czarnych wpędza
Łybacką do mysiej dziury.
Autor : Dorota Zielińska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dziękuję postoję
„NIE” rozmawia z Krzysztofem Martensem, przewodniczącym
SLD w województwie podkarpackim.
– Co dalej z SLD?
– Nie wierzę w tworzenie nowej partii. Wyobraźmy sobie,
że taka partia powstanie i stworzy nowy klub poselski.
Aby się uwiarygodnić, musi głosować przeciwko planowi
Hausnera i rządowi Millera. To prowadziłoby do utraty
zdolności rządzenia i wcześniejszych wyborów. Do tego
czasu ta Nowa Lewica, czy jakkolwiek będzie się nazywać,
nawet nie zaistnieje w sondażach. Jeśli grupa mówiąca o
nowej partii jest gotowa ją budować przez 4 lata w
opozycji pozaparlamentarnej, to bardzo proszę. Wtedy ma
to sens. SLD nie powinien myśleć o dniu następnym, ale
koncentrować się na kadencji 2009 i dalej.
– Ale członkowie lokalnych struktur SLD uciekają do
Samoobrony...
– Na Podkarpaciu jesteśmy już po debacie: co dalej.
Ludzie nie życzą sobie jakiejkolwiek nowej partii w
miejsce SLD. Z dwóch powodów. Po pierwsze: są zmęczeni.
Po drugie: większość lokalnych liderów Sojuszu mówi, że
byliby niewiarygodni tworząc struktury nowej partii.
Działacze nie uciekają do Samoobrony. Ja tych 4 tysięcy
ludzi nie zostawię na lodzie. W związku z tym sprawa
jest zamknięta. Będę w SLD, dopóki partia będzie
istnieć.
– Sojusz odszedł zbyt daleko od swych ideałów, programu
i haseł przedwyborczych.
– Coś w tym jest. Wydaje mi się, że może powstać
lewicowa partia, ale nie zamiast SLD, lecz obok. Powinna
istnieć lewica, która zajmuje się sprawiedliwym
dzieleniem, oraz lewica, która kładzie nacisk na
skuteczne wytwarzanie. To jednak musi być działanie
świadome, wspierane przez Sojusz. Nie na zasadzie kontry
z boku.
– Jan Maria Rokita coraz bardziej wciela się w rolę
premiera. Podoba się to panu?
– Rokita zrobił SLD ogromną przysługę zarzucając
"Gazecie Wyborczej", że jest mafią. Michnik jako capo di
tutti capi to dość niecodzienne. Notowania SLD spadły
już do takiego poziomu, że możemy tylko robić swoje i
odbudowywać to, co zburzyliśmy. Media kierują się teraz
na Rokitę i Leppera. Tego ostatniego się boją. Moim
zdaniem doszło do tego, że media już zauważyły: nie
kopać leżącego, czyli SLD, bo alternatywą dla Polski są
ci dwaj panowie u władzy.
– Czy uważa pan, że postanowienia ostatniego kongresu
SLD są trafne? Na przykład zakaz łączenia funkcji w
partii i władzach.
– Najwyższy czas skończyć z histerią rozliczeń. Najpierw
rozdzielimy stanowiska, później pójdziemy dalej.
Starosta nie będzie mógł być szefem powiatowym partii,
wójt gminnym itd.
To absurd.
– A może czołowym działaczom SLD nadal przeszkadza
przeszłość, za którą już wielokrotnie się kajali?
– Nie byłem w PZPR, ale dość tego. Ludzie tworzący
Sojusz już się wykazali w demokratycznym ustroju. Mają
prawo chodzić z podniesioną głową.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Łupy w szponach orła
Pomnik Saddama Husajna legł w gruzach, pociągnięty za
głowę amerykańskim wozem inżynieryjnym. "Mieliśmy rację,
podejmując tę decyzję mimo krytyki" – oznajmił z tej
okazji prezydent Kwaśniewski, jak gdyby ktoś miał
wątpliwości co do tego, czy najpotężniejsza armia świata
przegra wojnę z reżimem Husajna. Na pierwszych stronach
gazet królowały triumfalistyczne tytuły, a w mediach
obrazki rozradowanych Irakijczyków, którzy – niczym
staruszki w stanie wojennym – przemawiali do kamery:
"Bardzo serdecznie dziękujemy panu prezydentowi Bushowi
za zaprowadzenie porządku i wyzwolenie nas spod władzy
dyktatora". Monika Olejnik kazała Eugeniuszowi
Kłopotkowi tłumaczyć się z tego, co czuł, gdy widział
radosnych Irakijczyków obalających pomnik Saddama, i czy
wstyd mu teraz, że PSL oponowało przeciw wojnie.
Kłopotek się nie wstydził, ale samokrytykę w imieniu PSL
złożył Krzysztof Janik, którego sukces operacji w Iraku
napawa jeszcze większą dumą niż sukces policji w
Magdalence.
Rozumiem, że Miller z Kwaśniewskim bardzo potrzebują
jakiegoś triumfu. Ale pozostaje pytanie: jak zareaguje
świat arabski na zapowiadaną na pół roku, a
zapowiadającą się na dłużej okupację Iraku przez wojska
amerykańskie? Wbrew wcześniejszej obietnicy oddania
władzy Irakijczykom, administracja USA mówi wprost, że
Irakiem rządzić będzie sama, odbudowywać go będą
amerykańskie firmy, a dla innych – w tym ONZ – nie ma
tam wiele miejsca.
Pierwsze godziny upłynęły wyzwolonemu narodowi irackiemu
pod znakiem szabrowania wszystkiego, co można wyrwać ze
ściany. W jaki sposób Amerykanie poradzą sobie z tak
rozbudzoną wolnością? Że nie wspomnę o samobójczych
atakach, które przestają być wyłącznym patentem
Palestyńczyków. I wreszcie – jak nie zaakceptowana przez
ONZ, a zakończona sukcesem i bardzo dochodowa napaść USA
na Irak wpłynie na politykę amerykańską w ogóle? Czy w
umyśle przywódcy wolnego świata nie powstanie myśl, że
to bardzo fajny pomysł i teraz dopierdolimy Iranowi,
Syrii, Libii, a potem – czemu nie? – Korei Północnej?
Prezydent Kwaśniewski "politycznie nie ma wątpliwości"
co do naszej pozycji przy ubieganiu się o irackie
kontrakty. Leszek Miller, całkiem już naiwnie,
stwierdził, iż "jest oczywiste, że nasza oferta będzie
znaczyć wiele więcej niż oferty innych krajów". Niższą
samoocenę ma Tony Blair, który już zdaje sobie sprawę,
iż jego wysiłki na rzecz współtworzenia demokracji w
Iraku i włączenia w ten proces państw Europy zostaną
przez Busha spuszczone z wodą.
W razie gdyby okazało się, że pesymiści mają rację i
Polska gospodarka nie zarobi miliardów petrodolarów na
odbudowie Iraku (¸ propos, gdzie jest nasz offset?) –
nie przejmujcie się, Panowie Pre. Odbudowa Chin będzie
znacznie bardziej dochodowa.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dajcie się Polakom rządzić...
Spróbuję wyłożyć, co mi głowę zaprząta:
1. W wypowiedzi radiowej z okresu przed objęciem
ministerialnej teki Marek Pol zapewniał swych wyborców,
że nie będzie cięć wszelkiego typu dotacji,
dofinansowań, zapomóg itp., które mogłyby uderzyć w
finanse najuboższych. Na przykład na Śląsku – mówił –
gdyby takiemu górnikowi zabrać te wszystkie dodatki, to
nie będzie on w stanie za 2 tys. złotych miesięcznie sam
utrzymać rodziny?!
Panie ministrze premierze! Czy Śląsk to tylko górnicy?!
A tysiące kolejarzy, którzy utrzymują rodziny za 700–800
zł miesięcznie?! A hutnicy, pracownicy wielkich zakładów
przemysłowych, którzy są wynagradzani w podobnych
proporcjach?! Ludzie zarabiają tutaj poniżej godności, a
pragnę przypomnieć, że jest to zjawisko bardzo
zadymogenne! Jakieś, kurwa, proporcje trzeba zachowywać!
Nie, że pracownik 800 zł, a dyrektor 30 tys. i więcej!
2. Najgorsze, co popełniono w ostatnich latach, to
całkowity brak kontroli nad dochodami sterujących
polityką i gospodarką! Teraz to możecie im naskoczyć!
Zagrabili tyle, że spokojnie mogą żyć oni i ich następne
pokolenia. A może jest jeszcze szansa na sprawiedliwe
rozliczenie złodziei i wymierzenie sprawiedliwości?!
Przecież to wszystko się da policzyć! Tłumaczenie, że
nie jego, tylko żony, brata, ojca, siostry itp.
nieistotne! Tamtych też przecież da się rozliczyć! Tylko
trzeba się nie bać! Trzeba pokazać ludziom, że zostało
się wybranym nie za piękny uśmiech.
3. "Zachwyt" człowieka bierze, kiedy przyjrzy się tej
naszej nowej rzeczywistości. Prezesi, udziałowcy,
dilerzy, maklerzy, konsultanci, doradcy, szefowie,
bossowie i wielu innych, których nazw zawodów nie jest
człowiek w stanie wymówić. Skrótowo mówiąc – dupki w
odpowiednio skrojonych garniturkach. Nieistotne, co
kryje się pod tą schludnie ułożoną na cukrze fryzurką,
byle miał szablonowy kubraczek amerykańskiego biznesmena
i tytuował się tak, żeby nikt nie mógł zrozumieć, co
właściwie
robi, a sama nazwa budziła respekt.
Ileż to straciliśmy w minionej epoce socjalizmu! Nie
posyłaliśmy sobie "walentynek", w swej ciemnocie nie
znaliśmy tak "wartościowego" święta jak "halloween", nie
mogliśmy oglądać bohaterskiej postawy żołnierza
amerykańskiego na wielu frontach świata, pokazywanej w
licznych produkcjach kinematografii amerykańskiej! A ja
mam wrażenie, że to wszystko już przerabialiśmy! Był
dziadek mróz, rosyjski w szkołach, braterstwo broni, a
zamiast Rambo – Czterej Pancerni!
4. Uwielbiam słuchać w mass mediach wypowiedzi na temat
prorodzinnej polityki w Najjaśniejszej! Jest to temat,
który mnie szczęśliwego posiadacza dwójki dzieci, jak
też wielu innych rodzicieli, których znam – rozbawia do
łez! Nie są to oczywiście łzy szczęścia! Polityka
prorodzinna była jednym z pierwszych haseł propagandy
sukcesu etosowców!... "Walczyliśmy o wolność i
demokrację, aby NASZE dzieci miały lepiej niż my!" No i
doczekali się! Ich dzieci mają lepiej.
5. Liczne publikacje na łamach "NIE" ujawniają wiele
matactw, korupcji, okradania kasy państwowej w żywe
oczy, prywaty itp. itd. Ale dlaczego do tego typu
wielkich afer dochodzi?! Co gorsza! Popełniają je w
większości urzędnicy wybrani w legalnych,
demokratycznych wyborach przez tych, którzy później na
tych aferach najbardziej cierpią – czyli przez naród!
Jednym słowem, społeczeństwo wybiera sobie persony,
którym daje licencję na okradanie samego siebie!
Ludzie, czy Wam całkiem odjebało?! Z jednej strony
lamenty, że nie ma za co żyć, z drugiej akceptacja
twórców tego stanu rzeczy?! To dowodzi tylko jednego.
Ano trafności słów Ottona von Bismarcka: "Dajcie się
Polakom rządzić, a sami się wykończą!".
Stały czytelnik
(e-mail do wiadomości redakcji)
Uzdrowieńcza terapia
Jestem rencistą z 12-letnim stażem. Przez te 12 lat
czarne sotnie próbowały mnie zniszczyć i nie dały rady.
Formacja, z którą się identyfikowałem, w ciągu kilku
miesięcy pewnie da mi radę. Jakiś skurwysyn wymyślił
sposób na pozbycie się emerytów i rencistów oraz
podratowanie budżetu kosztem tychże.
Grupę rencistów, którzy akurat stają przed hmmm...
lekarzem-orzecznikiem, wysyła się na miesiąc do
uzdrowiska w ramach prewencji rentowej, obniżając im
jednocześnie na 6 miesięcy tzw. grupę (wiąże się to,
oczywiście, z rentą niższą o 15 proc.). Po uzdrowisku i
tychże 6 miesiącach, orzeka się: gościu, jesteś zdrowy –
i zabiera rentę. W ten sposób: z budżetu ratuje się
upadające uzdrowisko (minimalizując straty kosztem
emeryta – te 15 proc.), stwarza się pozory leczenia,
oszczędności.
Delikwent ma naturalnie możliwość odwołania do sądu.
Przy obecnym obłożeniu sądów sprawami odwołanie będzie
trwać 2–3 lata. To też przekłada się na wymierne
oszczędności dla budżetu. A jest jeszcze szansa, że
emeryta szlag trafi.
Andrzej
(e-mail do wiadomości redakcji)
Parkinson jak żywy
Miałem załatwić legalizację pewnych dokumentów. Urwałem
się z pracy, ponieważ telefonicznie udzielono mi
informacji, iż biuro legalizacji czynne jest tylko od
9.00-13.00. Czekało mnie rozczarowanie. Do biura
wydawano numerki (jak na poczcie). Miałem nr 105 (była
godz. 10.00) przede mną było ok. 60 osób! Petentów
przyjmował tylko jeden urzędnik. Czekałem 4 godziny.
Musiałem wnieść opłatę skarbową 19 zł – niby niewiele,
ale jak na takie załatwianie interesantów to chyba za
dużo. Do urzędnika dostałem się o godz. 14.30.
Jak Polska może normalnie funkcjonować, skoro trzeba
stracić 3 godziny na załatwienie sprawy, którą w
normalnych krajach załatwia się w 10 minut?
Robert z Warszawy
(e-mail do wiadomości redakcji)
Czarny ściemnia
Poznańscy kapłani nawołują do składania podpisów pod
protestem wprowadzenia do gimnazjów przedmiotu o
przygotowaniu do życia w rodzinie. Że niby to
gimnazjalistów demoralizuje. Tak się składa, że mam
szczęście być już po gimnazjum. Normalnym widokiem była
dziewczyna zawiązująca buta, a za nią koleś, który
udawał, że z nią kopuluje. Normalnym hasłem było "16
lat, a pizda jak wanna...". Nikogo nie szokowało, jak po
szkolnej dyskotece ruchnięto jakąś panienkę w rowie albo
z jednego kibla wychodziło 5 kolesi i jedna dziewczyna.
Więc wydaje mi się, że dobrze by było, jakby jeden z
drugim wiedzieli, kiedy, co, i na co trzeba założyć,
żeby nie stwierdzić zmian dermatologicznych u siebie i
ustania krwawienia u niej. Wątpię, by opowiadająca o tym
stara panna po czterdziestce w ogóle miała szansę ich
zdemoralizować.
Młody z Podkarpacia
(e-mail do wiadomości redakcji)
Wolność po jankesku
Nie mogę wyjść z podziwu patrząc na bohaterstwo,
waleczność i rycerskość Amerykanów w wojnie z
Afganistanem. A teraz jeszcze szykują się na Irak. Głupi
naród amerykański wierzy Bushowi, który mówi o obronie
wolności i demokracji, a ma na myśli interesy koncernów
naftowych i zbrojeniowych, dzięki którym został
prezydentem. Lobby zbrojeniowe zaciera ręce. Ale hossa!
Niech żyje ben Laden! Niech żyje Husajn! Oby jak
najdłużej.
A może wreszcie Trybunał Haski zainteresuje się
amerykańskimi zbrodniami? Nazbierała się ich długa
lista. Eksterminacja Indian. Największy akt
terrorystyczny na świecie – zrzucenie bomb atomowych na
Hiroszimę i Nagasaki. Zrzucanie napalmu na wieśniaków
wietnamskich. Bombardowania i embargo Iraku powodujące
śmierć głodową milionów ludzi. To tylko niektóre
"osiągnięcia" tego najbardziej demokratycznego kraju.
Świat powinien się obudzić i przestać udawać, że
wszystko jest cacy.
S. J., Rybnik
(nazwisko do wiadomości redakcji)
"Papież Stalina"
Adam J. Sowa w "Papieżu Stalina" (nr 34/2002) w cytacie
z tekstu rosyjskojęzycznego pisze o "prałacie
d’Erbinie". Jest to pisownia fonetyczna. Historia
wielkości i upadku biskupa Michela d’Herbigny
(1880–1957) – bo tak brzmiało jego nazwisko – jest
interesująca. Odpowiadał w Watykanie za katolicyzm w
ZSRR i problematykę prawosławia rosyjskiego. Był
zwierzchnikiem Papieskiego Instytutu Studiów Wschodnich
i konsultorem Kongregacji Kościołów Wschodnich oraz –
jak wspomina A.J. Sowa – prefektem Komisji "Pro Russia".
W czasie podróży do ZSRR tajnie wyświęcił trzech
biskupów i dokonał nowego podziału kościelnego. Doszedł
do wniosku, że obrządek unijny (greckokatolicki) nie ma
szans na nawracanie prawosławnych na katolicyzm i stał
się promotorem powstania, także na ówczesnych Kresach
Wschodnich w Polsce, neounii (obrządku
bizantyjsko-słowiańskiego lub wschodnio-słowiańskiego)
naśladującej prawosławne formy kultu.
Neounia natrafiła na ostry sprzeciw sanacyjnego rządu
polskiego jako "rusyfikacja Białorusinów i Ukraińców", a
także na opory części kleru rzymskokatolickiego
uważającego, że prawosławnych należy po prostu nawracać
na katolicyzm rzymski obrządku łacińskiego. W latach
1933–1937 d’Herbigny był odsuwany od swych funkcji i
wpływów, a ostatnie lata swego życia spędził na zsyłce w
klasztorach. Oficjalnie odsunięcie d’Herbigniego
uzasadniono stanem jego zdrowia, ale nie brak
komentarzy, że było ono skutkiem interwencji rządu
polskiego i biskupów polskich.
Aleksander Merker
(adres do wiadomości redakcji)
"Facher macher"
Napisałam w artykule "Facher macher" (nr 30/2002), że
Roman Dębek został oskarżony o to, że wyłudził z
Centrozapu 20 mln zł. W rzeczywistości Dębka oskarżono,
że wyłudził na szkodę skarbu państwa 28 mln zł w 1995 r.
Dziś kwota ta urosła do 110 mln.
IZA KOSMALA
"Syndyk mówi"
W artykule "Jak sobie poślesz" (nr 36/2002) rysowaliśmy
portret bezrobotnych w Dębicy, którzy za swoją psią
sytuację winią władzę. Akurat teraz władzą jest poseł
Brzostowski z SLD, a narysowani stracili robotę w
zakładzie pracy jego syna. Syndyk upadłego zakładu Marek
Olejnik napisał nam, że domniemania pozostających bez
pracy o tym, iż majątek zakładu syna wyciekł do zakładu
ojca w dniach 14–18.03. br. są nieuzasadnione. Co
podajemy do publicznej wiadomości, żeby
usatysfakcjonować pana Olejnika, choć zdajemy sobie
sprawę, że i tak nie zmieni to odczuć bezrobotnych –
przekonanych, że ci, co rządzą, mogą zrobić z nimi
wszystko.
MACIEJ WIŚNIOWSKI
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Krew z odciętej Łapy
Prokościelne ugrupowanie "Fronda" wypuściło szokujące
koszulki z obrazkiem i napisem wzywającym do
nieuprawiania seksu przed ślubem. Mają one zasłużony
rozgłos i wzięcie. Do mojej ulubionej agencji
towarzyskiej gość przyniósł pół tuzina, widocznie
katolik. Kazał włożyć te stroje panienkom przy barze.
Wreszcie w tym smutnym zakładzie gier mechanicznych dużo
było śmiechu i uciechy. Koszulki z obrazkiem, na którym
dziewczyna odsuwa chłopaka, mają szansę stać się
mundurkiem puszczalskich. W tym sezonie staną się
obowiązkową podnietą w trakcie uprawiania seksu.
Od lat dziewczyny noszą, szczególnie w dyskotekach,
podkoszulki z napisem "przeleć mnie" lub podobnie – po
polsku lub angielsku. Tylko skończony wieśniak traktuje
to jako zachętę, a nie żarcik. Uwodzenie wymaga
przewrotności i wyrafinowania. Koszulki "Frondy", które
czyta się przecież jako żart, są jak znalazł do
podrywania chłopaków do łóżka.
Sam pomysł "Frondy", żeby z seksem czekać 10 czy 15 lat
aż do ślubu, czyli do czasu, gdy się zaczyna seksu
odechciewać, tę ma wadę, że można przez to w ogóle nie
doczekać się ślubu. Dawno temu bywało, że młodzian tak
był zakochany, iż aż żenił się, żeby zerżnąć upragnioną
cnotkę. Dziś seks jest po prostu formą zawierania
znajomości. Zastarzała dziewica każąca adoratorom czekać
do ślubu skłania ich więc tylko do zmiany obiektu
pożądania i skazuje się na staropanieństwo. Zawzięte
dupodajki mają największy wybór i robią matrymonialne
kariery. Tak więc "Fronda" osiągnie cel odwrotny od
zamierzonego, co dotyczy także dr. Mariusza Łapińskiego.
Mazowiecki baron SLD był nadzieją naszej partii
podziwianym przez wasali za zdecydowanie i odwagę. Teraz
arystokracja Sojuszu odwróciła się od niego, a prasa go
zajebie.
Powodem osławiona wypowiedź Łapińskiego, który popadł w
irytację, gdy "Rzepa" oskarżyła byłego szefa jego
gabinetu politycznego o domaganie się łapówek. Oznajmił
więc Monice Olejnik w radiu Zet, że media zagrażają
bezpieczeństwu demokratycznego państwa. Dzikie ataki
mediów na władzę – wywodził Łapiński – powodują utratę
zaufania do niej. Wszczynane są zaś z chęci zysku.
Zażądał więc zmiany prawa prasowego.
Na wybuch Łapińskiego złożyły się eksplozje jego kilku
błędów. Na przykład baron natarł imiennie na Olejnik, iż
ona chce zarabiać 60 tys. miesięcznie zamiast
dotychczasowych 30. Przypuszczam, że red. Monika O.
osiąga więcej niż 60 tys., a i tak jest
niedowartościowana. Skoro sama jej uśmiechnięta buzia
okolona anielskimi włosami pobudza polityków do
samozniszczenia, społeczeństwo chętnie się złoży, aby co
miesiąc łykała milion.
Władza zawsze mniemała – i to jej nie minęło – że ona
działa pysznie, tylko prasa ją niszczy i zniesławia.
Przekonanie to było równie mocne w PRL, chociaż środki
przekazu władzy tej podlegały służbowo i miała ona do
dyspozycji cenzurę. Politycy jednak wiedzą, że publiczne
ochrzanianie dziennikarzy powoduje skutki odwetowe, a
więc odwrotne do zamierzonych. Na treść publikacji i
postawę redaktorów oddziałuje się innymi subtelnymi
sposobami. Można się o nich dowiedzieć śledząc
przesłuchania przed komisją sejmową imienia Lwa Rywina.
Polityk Łapiński wyczuwać powinien, że opina publiczna,
do której się przecież zwraca krzycząc na Olejnik, nie
jest współczująca rządzącym. W obecnych okolicznościach
automatycznie wierzy ona, że urzędnik żądał łapówek. Gdy
odpowiedzialny za gagatka eksminister wydziera się, to z
góry i na zapas staje na straconej pozycji.
Publiczność to ocenia w ten sposób, że widocznie był
wspólnikiem łapówkarza.
Przy tym dr Łapiński nie rozumie, co mówi, żądając w tym
kontekście zmiany prawa prasowego. Obowiązujące prawo
prasowe opracowane było w stanie wojennym, co wiem, bo
należałem do autorów projektu. Po 1989 r. zostało tylko
dostosowane do nowych warunków politycznych, w tym
likwidacji cenzury. Główna konstrukcja pozostała jednak
nienaruszona. Jeżeli więc Łapiński domaga się teraz
uchwalenia mniej liberalnego prawa, przedstawia się jako
miłośnik wolności silniej przyprawionej restrykcjami niż
Jaruzelski, a nawet Urban.
Tak więc "Fronda" i dr Łapiński otwierali
zeszłotygodniową listę frajerów wywołujących skutki
odwrotne do zamierzonych. Tydzień w tydzień jest ona
długa, co zawdzięczamy rządowi Millera i godnej jego
rozsądku opozycji.
Polityka jest sztuką, a każda sztuka wymaga wrażliwości.
Łapiński jako minister zdrowia podpadł na koniec swego
urzędowania kupując kosztowne limuzyny swoim zastępcom.
Zaraz to przeliczono np. na liczbę ludzi, którym można
by uratować życie nabywając zamiast aut aparaty do
dializy. Gdyby Łapiński był np. ministrem skarbu albo
spraw zagranicznych, jego samochodowy sprawunek nikogo
by nie obszedł. A przecież z punktu widzenia
zaspokajania społecznych potrzeb to wszystko jedno,
który z ministrów rozrzutnie wydaje państwowe pieniądze.
Wskazuję tu, jak bardzo liczą się pozory. Każdy wyczuwać
musi, co akurat jemu wolno. Jeśli wyczuwa źle, to
dyskwalifikuje się jako polityk, urzędnik, a też belfer,
dziennikarz czy złodziej.
Śmiałość, zdecydowanie, przebojowość należą do wielkich
zalet dr. Mariusza Łapińskiego. Są to jednak tego
rodzaju zalety, które muszą być pożenione z innymi
zaletami, inaczej prze-mieniają się w wady. Odważni
idioci to największe nieszczęście na wojnie, w polityce
i biznesie. Dla ostrzegania bliźnich – wyborców,
kontrahentów, podkomendnych – ubrałbym ich w koszulki
"Frondy".
URBAN
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Przewalszczyzna cd.
Zawiadamiamy wierzycieli salezjańskiej Fundacji im. św.
Jana Bosko oraz Inspektorię św. Jana Bosko z Wrocławia,
wedle statutu fundacji jej spadkobiercę, że nie ma co
liczyć na nadmierny szmal z wyprzedaży majątku. Ze
sztandarowej inwestycji w Starym Folwarku pracownicy
fundacji po cichutku demontują, co się da. Jak twierdzą
sąsiedzi, pakują wszystko do samochodów z lubińską
rejestracją. Zostaną puste ściany, które za grosze kupi
ktoś litościwy. Np. mieszkający po sąsiedzku pełnomocnik
fundacji Mieczysław Grnyo.
W 1997 r. gmina Suwałki sprzedała fundacji bez przetargu
za niespełna 12 tys. zł Gminny Ośrodek Kultury w Starym
Folwarku. Wcześniej mieścił się tam m.in. ośrodek
zdrowia, więc na wieść o sprzedaży zgłosiły się piguły i
aptekarz, którzy mieli chęć krzewić w tych stronach
opiekę medyczną, ale wójt Jacek Gościński uznał, że
mieszkańcom bardziej przyda się opieka duchowa. Potem
fundacja dokupiła od gminy kolejną działkę. W sumie
hektar gruntu położonego w środku wsi, kilkaset metrów
od brzegu jeziora Wigry.
Fundację reprezentował Mieczysław Grnyo, wiceprezydent
współrządzonych przez SLD Suwałk, odpowiedzialny za
gospodarkę.
Grnyo to w ogóle ciekawa postać. Miał zwyczaj namawiać
dziennikarzy na kielicha, a kiedy któryś sumitował się,
że prowadzi samochód, tłumaczył, że w tej części Polski
on decyduje, kto jest trzeźwy, a kto nie. Po rozbiciu
swojego wózka przez wiele miesięcy jeździł Volkswagenem
Passatem miejscowego biznesmena Tadeusza B., już wówczas
oskarżonego o używanie gróźb karalnych wobec pracowników
i paserkę ("NIE" nr 4, 44/2001).
Prawie pół roku temu tak charakteryzowaliśmy przyjaciela
wiceprezydenta 70-tysięcznego miasta: Tadeusz B., mający
trudności z precyzyjnym formułowaniem myśli w ojczystym
języku, cieszy się w rodzinnym mieście opinią kadrowca,
współdecydującego o obsadzie stanowisk w administracji
samorządowej, a także o tym, kto wygrywa przetargi.
(...) Biznesmen, który przyznał się prokuratorowi, że
uzyskuje dochody w wysokości zaledwie 10 tys. zł
miesięcznie, jest właścicielem sześciu najpiękniejszych
nieruchomości w tej części Polski. "Wszyscy pytają, skąd
wziąłem pieniądze? Z wykopalisk!" – zwierzył się "NIE".
Wyjaśnienie wydało się nieprawdopodobne nie tylko
pismakom z "NIE". 19 marca br. prokurator zarzucił
Tadeuszowi B. posługiwanie się fałszywymi fakturami oraz
paserkę artykułów spożywczych, zaś białostocki sąd
zdecydował o 3-miesięcznym aresztowaniu.
Salezjańska fundacja, którą oskarża się obecnie o prawie
wszystkie możliwe przestępstwa ("NIE" nr 49/2001, nr 2,
9, 10/2002), miała do prezydenta Grnyo pełne zaufanie.
Upoważniła go do reprezentowania swoich interesów oraz
podpisywania faktur VAT.
Szybko wybudowano olbrzymi ośrodek rekolekcyjny na sto
czternaście łóżek, wyposażony w niezbędne do krzewienia
wartości duchowych drink-bar i solarium. W 2001 r.
fundacja zechciała podłączyć położoną za płotem
podstawówkę do swojej kotłowni olejowej oraz połknąć
boisko szkolne o pow. 7 tys. mkw. W ten sposób szkoła
zostałaby uzależniona od fundacji i otoczona przez
należące do niej grunty. Na boisku miała stanąć kryta
pływalnia. Pani dyrektor szkoły ucieszyła się nad wyraz,
bo w ten sposób pozbywała się kłopotu ze sprzątaniem
placu, a Rada Gminy podjęła uchwałę o bezprzetargowej
jego sprzedaży. Metr kwadratowy gleby miał kosztować
całe 5 zł.
Fundacja nie zdążyła sfinalizować transakcji, ponieważ
jej szefami zainteresował się prokurator.
Mieczysław Grnyo zachorował wkrótce po naszej publikacji
dotyczącej korupcyjno-mafijnych powiązań w miejscowym
samorządzie. Choroba ta pozwoliła mu na przyjęcie
zaproszenia do jury oceniającego w tłusty czwartek smak
pączków. Odpuściła również w ostatnią sobotę karnawału,
kiedy prezydent wziął udział w zakrapianym bankiecie ku
czci małoletnich sportowców, oraz w Dniu Kobiet, kiedy
Grnyo, jak na gentlemana przystało, podejmował
pracownice kwiatami i szampanem.
Wójt Jacek Gościński cierpliwie czeka na rozwój
wydarzeń. Nie może podskoczyć Fundacji i np. wnieść o
zwrot gleby, bo wprawdzie w akcie notarialnym zawarowano
taką możliwość, ale jedynie wówczas, gdy grunt będzie
wykorzystywany w sposób oczywiście sprzeczny z jego
przeznaczeniem.
Autor : B.D.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Baba wzlata nad Mulata
Wyniki sondażu mówiące o tym, że Polacy panią Jolę chcą
wybrać na swojego następnego prezydenta, dowodzą sukcesu
dwóch wybitnych polityków. Pierwszym jest Aleksander
Kwaśniewski. Ludność pragnie, aby po jego znakomitej
prezydenturze została w państwie jakakolwiek żywa
pamiątka. Drugim jest Włodzimierz Lenin, który wieścił,
że każda kucharka będzie mogła rządzić państwem.
Włodzimierz Iljicz wiązał to z przypuszczeniem, że samo
państwo jako najważniejsza organizacja ludzi obumierać
zacznie z czasem. Obywatele Polski zapewne uważają swoje
państwo za organizm tak bardzo chory, że już właśnie
bliski śmierci, i stąd pragną Kwaśniewskiej na
prezydenta.
Jedna trzecia wyborców skłonna jest więc zamienić pana
Kwaśniewskiego na panią Kwaśniewską, czyli rozum
polityczny na dobre serduszko. Właściwość ckliwą,
landrynkowatą, wywodzącą się z bajek i księżych kazań.
To naturalne, ponieważ co najmniej jedna trzecia
populacji niczego nie rozumie z polityki i czuje wobec
niej obcość, lokuje więc sympatię w obrębie łatwych
wzruszeń. Wspomnijmy jednak, że wcześniej już raz
społeczeństwo mogło głosować na tzw. dobre serduszko,
ale je odrzuciło. Jacek Kuroń uchodził właśnie za dobre,
tkliwe serce, a cnotę tę łączył z trwałym i najwyższym
społecznym zaufaniem, a także kwalifikacjami zawodowego
polityka, przy tym ideologa, charyzmatycznego przywódcy,
człowieka wielkiego rozumu i umiaru. Mimo tylu zalet
naraz Kuroń w wyborach nie miał wzięcia. Przeszkadzało
mu właśnie jego dobre serce wiązane z zupą kuroniówką.
Publiczność wyczuwała, że dobre serduszko to zawsze
sztuczna pikawka zalatująca tandetą, do której dopiero
teraz już przywykliśmy. Zresztą także i płynąca z serca
Kuronia zupa dla ubogich zalatywała ludziom sztucznością
niczym gorący kubek Knorra.
Czym Kwaśniewska gorsza jest od Kuronia, długo by
wyliczać. Czemu zatem ma dziś większe wzięcie niż ongiś
Kuroń? Ów brat łata nie pojmował, że prezydent musi
imponować i chociaż w kampanii wyborczej zamienił był
dżinsy na garnitur, nigdy nie dorównał dzisiejszej
Jolancie Kwaśniewskiej ani makijażem przepięknym, ani
strojami przecudnej urody. Gdyby pan Kuroń zawiesił
sobie w uszach brylanty jak jądra, ocienił twarz
kapeluszem wieloskrzydłym i spuścił wzdłuż swojego ciała
na ramiączkach długą, jedwabną suknię ze spiralnych
falban plisowanych w mereżki, to wówczas elektorat z
pewnością nie potrafiłby mu się oprzeć. Kuroń nie umiał
jednak zrobić czegoś tak imponującego – pochrypiał,
pochrypiał i przegrał.
Wygranie przez Kwaśniewską rankingu prezydenckiego, w
którym czterokrotnie zdystansowała następnego po niej
Leppera, ksywka Mulat, pokazuje wyraziście rzecz
skądinąd wiadomą: w blisko 40-milionowej Polsce
nadymającej się jak purchawka na progu Unii Europejskiej
po prostu nie ma kandydata na prezydenta.
Nie ma go po Kwaśniewskim, bo w przymiarce do niego nikt
się nie podoba i nie smakuje – jak wyschnięty śledź po
torcie bezowym. Ludność woli choćby wspomnienie po
Kwaśniewskim, choćby nazwisko po Kwaśniewskim niż
jakiegokolwiek żywego człowieka.
Któż więc zajmie przyjemną posadę następ-nego prezydenta
Polski? Będzie to jakaś szara, nijaka, przeciętna, więc
nierażąca postać pozbawiona wyrazistych wad. Z powodu
ich braku wygra wybory w drugiej turze. Przy
30-procentowej frekwencji zbierze 16 proc. głosów ogółu
uprawnionych. Nie sądzę, aby była to Kwaśniewska. Kiedy
ludzie spoglądają w szparę urny, budzi się w nich
instynkt państwowy: czyż ten cały Kwaśniewski nie mógł
był ożenić się z Michnikiem – pomyślą więc ze złością
zrezygnowani wyborcy. I zagłosują na prof. Nałęcza.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rzekowstręt
Polska to niedorzeczny kraj bez rzecznej żeglugi.
Dlaczego CitroĎn zainwestował nie w Radomiu, lecz na
Słowacji? Dlaczego podobnie postąpić zamierzają kolejne
firmy europejskie? Czy to zemsta za zakup jankeskiego
F-16 i Irak, jak tłumaczą to rozpolitykowane media
Pomrocznej? Zapomnijcie o tych bajeczkach – w biznesie
liczy się kasa, a nie sentymenty. Francuzi wyjaśnili
zresztą sprawę jasno – o inwestycjach na Słowacji
zadecydowała możliwość przewozu podzespołów i gotowych
aut najtańszym i najstarszym szlakiem – rzeką. We
wszystkich krajach sąsiednich na projekty rzeczne
przeznacza się miliardy euro z centralnych i
ogólnoeuropejskich funduszy.
W porównaniu z Czechami i Słowacją Polska jest wodnym
mocarstwem. Mamy co najmniej dwie duże potencjalnie
spławne rzeki kończące bieg w wielkich pełnomorskich
portach. Praktyka jest jednak zupełnie inna – nie dość,
że zaniedbane i zamulone rzeki nie tworzą żadnego
logicznego systemu transportowego, to jeszcze
zarządzająca nimi czapa administracyjna bije podwójnie
światowy rekord głupoty: chaotyczną strukturą i
niekompetencją.
Nasza żegluga śródlądowa znajduje się w gestii
jednocześnie trzech ministerstw i samorządów trzech
szczebli. Popatrzmy po kolei: sama żegluga śródlądowa
leży – z przyczyn najzupełniej niejasnych – w gestii
Ministerstwa Ochrony Środowiska. Większe wały rzeczne i
urządzenia hydrotechniczne to już Ministerstwo
Rolnictwa. Mosty nad rzekami i część hydrotechniki
należy do Ministerstwa Infrastruktury, które zawiaduje
także żeglugą morską i portami.
Struktury zarządzania uprościć nie można – które
ministerstwo zgodzi się na oddanie całych departamentów
i setek etatów? Skutki takiego podziału nie są trudne do
przewidzenia.
Odra schnie
Do czasów powodzi Odra uchodziła za najlepiej i
najnowocześniej uregu-lowaną rzekę w Polsce.
Nowoczesność ta opierała się na poniemieckich
urządzeniach oddanych do użytku w przededniu wybuchu
pierwszej (!) wojny światowej.
Uchwalenie przez Sejm 6 lipca 2001 r. ustawy o rządowym
projekcie Odra 2006 przyjęto zwłaszcza w zachodniej
części kraju z nadzieją. W 4 lata po powodzi tysiąclecia
było jasne, że stopień odbudowy systemu zabezpieczeń
hydrologicznych jest skandalicznie niedostateczny.
Właśnie katastrofa z 1997 r. dała impuls do sklecenia
ponadregionalnego planu – przed potopem trwały równie
wieloletnie, co bezowocne narady na ten temat. Do tej
pory nie udało się jednak doprowadzić do opracowania
podobnego planu dla Wisły – skłócone ministerstwa i
samorządy mógłby pogodzić jedynie potop.
W ślad za nadziejami nie poszły jednak pieniądze. Od
początku zakładano, że kasę na modernizację Odry da
przede wszystkim Unia Europejska. Ale by Unia mogła dać,
trzeba wpierw przygotować wnioski. A z tym poszło jak
zwykle. Przygotowany przez PSL-owskie jeszcze
Ministerstwo Środowiska program operacyjny Ochrona
Środowiska i Gospodarka Wodna został w całości odrzucony
przez Brukselę jako skrajnie niekompetentny. Później nie
było lepiej.
Poprawa infrastruktury śródlądowych dróg wodnych jako
zadanie programowe jest sprawą o znaczeniu marginalnym –
oświadczył na piśmie 3 grudnia 2002 r. podsekretarz
stanu w Ministerstwie Środowiska Marek Szymoński.
Przyznać trzeba, że Szymoński nie kłamie – Odrę w dupie
mają wszyscy. Ostatnio 15 przygotowanych za ciężkie
publiczne pieniądze przez biuro Odra 2006 programów nie
zostało zakwalifikowanych jako priorytety przez tzw.
komitet sterujący przy Ministerstwie Środowiska. Kwestia
dotacji z funduszów europejskich staje pod znakiem
zapytania. W projektach chodziło m.in. o zabezpieczenia
przeciwpowodziowe górskich rzek południa kraju i
przygotowanie do żeglugi jeziora Dąbie.
Co ciekawe, szansa na pozyskanie pieniędzy z UE pojawiła
się niedawno – po katastrofalnej powodzi na niemieckiej
Łabie. Wcześniej Unia kasy na zabezpieczenia nie dawała.
Ale nam – jak widać – nie są one potrzebne.
Niemcy kopią, Słowacy łączą
Tuż za opłotkami Pomrocznej trwają tymczasem miliardowe
inwestycje. Niemcy od dwóch lat kopią niemal na nowo
(pochodzący także z 1914 r.) odrzański kanał
Hohensaaten–Fridrichsthaler–Wassernstrasse (HFW). Już za
kilka lat duże barki o ładowności 5 tys. ton będą mogły
wpływać na przedmieścia Berlina. I cóż w tym
niezwykłego? Nowoczesne barki o takiej ładowności są
jednocześnie statkami morskimi – mogą pływać w
odległości do 40 km od morskiego brzegu. Bez problemu
pływają wzdłuż unijnych wybrzeży wioząc towary np. z
Niemiec do Hiszpanii. Od zwykłych statków morskich są
nie tylko tańsze w budowie, ale i w eksploatacji –
odpada wszak kwestia przeładunku w drogich morskich
portach.
Po drugie – to powinno bardziej jeszcze zainteresować
polskie władze – niemieckie projekty związane z HFW
zakładają całkowite ominięcie portu w Szczecinie
żyjącego dziś w dużym stopniu z zaopatrywania
pobliskiego Berlina.
– Minister Pol rozmawia z Niemcami i protestuje – mówi
jeden z naszych wysoko utytułowanych informatorów – ale
nie ma w zanadrzu absolutnie żadnej kontrpropozycji.
Nie powinno to zresztą dziwić, gdyż – jak wspomnieliśmy
– sprawy śródlądowe nie leżą w jego kompetencjach.
Perspektywiczne plany też nie. Sektorowy program jego
resortu „Transport, Gospodarka Wodna” nie wspomina nawet
słowem o istnieniu żeglugi śródlądowej.
Nie mniej poważnie niż Niemcy do spraw rzecznych
podchodzą Czesi i Słowacy korzystający obiema rękami z
ogólnoeuropejskiego programu połączenia Dunaju z Europą
Zachodnią. Już dziś Bratysława jest jednym z większych
portów śródlądowych kontynentu i szybko się rozwija.
Transport rzeczny umożliwia Słowakom spławianie towarów
od Holandii po północne Włochy.
Naszą specjalnością pozostaje w tym samym czasie
spławianie zagranicznych inwestorów i durne polityczne
śpiewki.
Autor : Ada Kowalczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kaziu, daj głowę
Prezydent Stanów Zjednoczonych George Bush
Wielmożny Panie!
Jak czytuję, Ameryka traci ducha i sympatię wobec walki
z irackimi terrorystami, Pan zaś traci poparcie
wyborców. Aby tę skłonność odwrócić, radzę polskim
sposobem sięgnąć do historii. Przeszłymi czynami
podbudować trzeba skłonność Amerykanów do
przeciwstawienia się krwawym muzułmanom próbującym
wyrzucić Wasze i polskie wojska z naszego Iraku.
Przypomnieć więc należy, że amerykańscy pionierzy
wspierani przez armię USA zdołali niegdyś pokonać
indiańskich terrorystów, którzy poczciwym obywatelom
zdejmowali z głów skalpy, a w połowie XVIII w. próbowali
nawet zabić Pana imiennika i poprzednika na urzędzie
nazwiskiem Washington. Czynili to twierdząc, podobnie
jak dziś Irakijczycy, że bronią swoich ziem przed
najazdem. Stany Zjednoczone wytrzebiły tych terrorystów
tak dokładnie, że dziś żyje niewielu ich potomków, i to
całkowicie zniechęconych do terroryzmu. Zamiast
skalpować, robią w swoich rezerwatach naszyjniki z
paciorków i prowadzą kasyna gry. Ich los warto
Irakijczykom uświadomić. Dodając, że rozprawy z
indiańskimi terrorystami armia amerykańska dokonała w
czasach, kiedy jeszcze nie miała – tak jak dziś –
inteligentnych rakiet ani generałów.
Aby jednak historyczne tradycje walki USA z terroryzmem
były wiarygodne i moralnie jednoznaczne, zaniechać
należy w USA gloryfikowania dawnych terrorystów, nawet
jeśli potem wspomagać zaczęli amerykańskie ideały.
Kazimierz Pułaski kierował terrorystycznym zamachem na
prawowitą głowę państwa polskiego, demokratycznie
wybranego króla. Katoliccy fundamentaliści zwani
konfederatami barskimi ogłosili dżihad, wezwali do
zamordowania króla, a wykonawców projektowanego zamachu
pobłogosławili ich ajatollahowie w klasztorze
jasnogórskim. Podlegli Pułaskiemu i kierowani przezeń
terroryści usiłowali zabić króla tnąc go szablą w głowę,
poczem porwali niedo-bitego monarchę znęcając się nad
bezbronnym, bo wlokąc po bezdrożach pieszo, w jednym
bucie. Król Poniatowski nienawykły był zaś do chodzenia,
szczególnie w połowie obuwia. Stanisław August ocalał
tylko dzięki bałaganiarstwu oraz tchórzostwu terrorystów
lękających się, jak to w Polsce, interwencji rosyjskiej.
Szef terrorystów, ben Laden polskiego oświecenia,
Kazimierz Pułaski zbiegł z Europy, gdzie ukrywał się pod
nazwiskiem Romer, do Ameryki. Teraz zaś ma tam swoje
pomniki i paradę własnego imienia. Jeżeli Stany
Zjednoczone pragną walkę z terroryzmem oprzeć na
jednoznacznych tradycjach historycznych, zalecam
obcięcie głowy pomnikom tego praterrorysty. Polskiej
mniejszości etnicznej wytknąć zaś należy kult terroryzmu
i zakazać paradowania po ulicach.
Śladem mego prezydenta i rządu ścielę się do nóg.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Dola dla dyrektora
Po nieprzespanej nocy, kiedy to czort odebrał mu zdrowy
rozsądek, pan Leszek, nauczyciel, wybrał się do
prokuratora, by opowiedzieć, dlaczego oddał pensję
swojej szefowej, dyrektorce gimnazjum. Niebawem oboje
zasiądą na ławie oskarżonych.
Pan Leszek przez ponad 10 lat był nauczycielem
zatrudnionym na pełnym etacie. Na początku lat 90.
założył niewielką firmę, ale z zawodu się nie wycofał.
Pracował jednocześnie na swoim oraz w różnych szkołach i
placówkach oświatowych. Gdy uzbierało mu się 20 lat
stażu, zgodnie z Kartą Nauczyciela wystąpił o przyznanie
emerytury. ZUS orzekł jednak, że brakuje mu 14 miesięcy.
Sprawa spornego okresu trafiła do sądu pracy i
ubezpieczeń społecznych, gdzie czeka na rozpatrzenie.
Pan Leszek postanowił, że na wszelki wypadek uzupełni
kwestionowane przez ZUS kilkanaście miesięcy
nauczycielskiego stażu. Na forsie mu specjalnie nie
zależało. Miał wszak własną firmę. Niebawem stał się
wyjątkowo atrakcyjnym pracownikiem, gdyż część poborów
przeznaczał w formie darowizny na rzecz zatrudniających
go placówek, na co ma stosowne dokumenty. Jako hojny
sponsor oświaty odliczał sobie darowiznę od podatku. W
gimnazjum kierowanym przez panią Alicję miało być
podobnie.
Cichy układ zawarty z dyrektorką szkoły, według pana
Leszka, był taki: ona nie przedłuża umowy o pracę ze
swoją córką – nauczycielką po licencjacie, zatrudnioną w
świetlicy. Wtedy on wskakuje na jej miejsce. Dostaje pół
etatu wychowawcy, ale pod warunkiem, że pensję oddaje
szkole. W zamian pracodawca opłaca ZUS, a jemu leci staż
do emerytury. Szlag go trafił, kiedy w pokoju
nauczycielskim dowiedział się, że jego zarobki mają iść
do kieszeni „biednej córki”.
– Ukryłem dyktafon i 23 lutego 2001 r. o godzinie 14.30
wybrałem się na rozmowę do dyrektorki
– opowiada niedoszły emeryt. – Żaliłem się, że zabiera
mi 100 procent pensji, a ona odpowiedziała, że jak się
nie podoba, to nie muszę pracować. Odliczyłem więc 500
zł i wręczyłem dyrektorce. Jakiś czas potem powiedziałem
jej, że jeśli nie złoży dymisji, to zawiadomię
prokuraturę. Przysłała wtedy swoją zastępczynię na
mediacje, ale reakcją na moje żądanie był szyderczy
śmiech.
Prokurator sporządził akt oskarżenia i dołączając
stenogram rozmowy jako dowód rzeczowy w sprawie o
przyjęcie i udzielenie korzyści majątkowej.
Nauczyciel nie przyznaje się do wręczenia łapówki.
Powtarza, że w ostatnich latach zdarzało mu się dzielić
wypłatą z pracodawcami, ale w formie legalnej darowizny,
żeby biedną budżetówkę dofinansować i do emerytury jakoś
dociągnąć. Tak też miało być w nowym miejscu pracy. Do
kieszeni nigdy nikomu nie dawał. Dyrektorka również
zaprzecza. Twierdzi, że podwładny oddawał jej wtedy
część pożyczonych mu z dobroci serca 2 tys. zł.
– Nauczyciele dzielą się pensjami z dyrektorami i jest
to tajemnica poliszynela. Robią to w różny sposób.
Niekoniecznie tak jak ja. W sytuacji, gdy na ich etat
czyha kilku bezrobotnych pedagogów, lepiej dostawać
część wypłaty, niż nie mieć jej wcale – tłumaczy pan
Leszek.
Czy żałuje, że dla marnych 500 zł przerwał zmowę
milczenia odsłaniając kolejną patologię polskiego rynku
pracy?
– Dupek ze mnie. Mogłem siedzieć cicho, spokojnie
doczekałbym do emerytury. Pobytu w ciupie, do której
mogę trafić, ZUS nie zaliczy mi do stażu
nauczycielskiego – puka się w czoło pan Leszek.
Częstochowski wariant liberalizacji kodeksu pracy
najwyraźniej nie jest znany ministrowi
Hausnerowi.
Autor : Tadeusz Ryciarski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kodeks Cipokratesa
Kościelni próbowali wymusić na lekarzach, aby w pracy
zawodowej posługiwali się katechizmem katolickim.
Kościoła, rzecz jasna, nie obchodzi ogólny stan służby
zdrowia, warunki pracy lekarzy, pacjenci, a jedynie to,
co się dzieje z cipą (przepraszam, drogie Panie, za
wyrażenie). Kościół bowiem cipą interesował się zawsze.
I tym, co się w cipie i wokół cipy dzieje. Ot, takie
hobby uprawiane od 2000 lat. Tym razem Kościół posłużył
się do kultywowania swojego hobby prezesem Naczelnej
Rady Lekarskiej dr. Konstantym Radziwiłłem (z tych
Radziwiłłów).
Naturalnie i w szkle
Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), niepłodność
to choroba. O tyle specyficzna, że dotyka dwojga ludzi
naraz. W Polsce takich par jest około miliona, czyli
rzecz dotyczy dwóch milionów ludzi. Niezły elektorat.
Jedną z metod leczenia tej choroby jest metoda zwana in
vitro.
Normalnie u zdrowej kobiety cała akcja z zapłodnieniem
wygląda mniej więcej tak. Po stosunku zakończonym
bardziej lub mniej efektownym wytryskiem plemnik wędruje
przez pochwę, kanał szyjki i jamę macicy, jajowody w
stronę jamy brzusznej. W jamie brzusznej są jajniki, w
jajniku rosną sobie pęcherzyki, które w czasie owulacji
pękają i uwalnia się z nich komórka jajowa. I ona – ta
komórka – idzie w drugą stronę. Z jamy brzusznej,
poprzez jajniki w stronę jamy macicy. Jak wszystko gra,
to w jajniku komórka jajowa łączy się z plemnikiem i
tworzy się zarodek.
Jeśli jednak jajowody u kobiety z jakichś powodów są np.
zrośnięte, to kobieta de facto skazana jest na
niepłodność, bo do spotkania jej komórki jajowej z
plemnikiem partnera nigdy nie dojdzie.
W metodzie in vitro przez nakłucie powłok brzusznych
kobiety wyciąga się z płynu pęcherzykowego komórkę i w
warunkach laboratoryjnych łączy z plemnikiem wcześniej
pobranym z nasienia faceta. Taki zarodek w sztucznych
warunkach (in vitro) rozwija się przez kilka dni, a
potem wprowadzany jest z powrotem przez kanał szyjki
macicy do jamy macicy. I komu to szkodzi?
W ten oto między innymi sposób nauka przyznaje i szanuje
prawo kobiety do macierzyństwa. W większości krajów
leczenie choroby niepłodności metodą in vitro jest
refundowane przez państwo – tak jak każda inna choroba.
W Czechach, na Słowacji, na Węgrzech, we Francji, w
Niemczech, Hiszpanii, Holandii, Norwegii, Szwecji, we
Włoszech. Nie refunduje się leczenia tej choroby w
krajach dawnego ZSRR, Rumunii i w Polsce (bo koszt
zabiegu to kilka tysięcy plus drogie leki).
Jednak tylko w Polsce próbowano doprowadzić do zakazu
stosowania metody in vitro. Prezes Naczelnej Rady
Lekarskiej Konstanty Radziwiłł forsował bowiem pomysł,
by w opracowywanych zmianach do Kodeksu Etyki Lekarskiej
wprowadzić zapisy, które by uniemożliwiły lekarzom
wykonywanie takich zabiegów. Rozpętała się lekka burza w
prasie. Kilkudziesięciu znanych i utytułowanych medyków
zaapelowało do delegatów, by nie uchwalali takich zmian.
W poprzedni weekend na toruńskim zjeździe lekarzy
proponowano nowelizację kodeksu; ostatecznie nie wpisano
doń najbardziej "kontrowersyjnych" punktów. Po
zakończeniu zjazdu prezes Radziwiłł wyraził nawet
zadowolenie z uchwalenia dobrego i nowoczesnego kodeksu.
Brak zapisów dotyczących prokreacji i badań prenatalnych
jest jedynie brakiem kropki nad i – zadeklarował.
Generalnie zaś nie chodziło przecież o zakazanie
zabiegów in vitro. To wymysł prasy. I tematu nie ma.
Otóż temat był. Prezes książę Radziwiłł nie był do końca
szczery w swych pokongresowych enuncjacjach. Wcześniej
mówił co innego.
W katolickim kraju katolicka etyka!
Już w czerwcu tego roku Okręgowa Izba Lekarska w
Warszawie zorganizowała konferencję pod hasłem "Medycyna
– etyka – ekonomia". Miała to być swoista przygrywka do
planowanego zjazdu lekarzy. Występujący na konferencji
Radziwiłł stwierdził w dużym skrócie, że w dzisiejszych
czasach, wobec upadku autorytetów moralnych w
poszukiwaniu norm etycznych trzeba się odwoływać do
tradycji – a ta jest chrześcijańska.
Dr Anna Gręziak, prezes Katolickiego Stowarzyszenia
Lekarzy Polskich, wypowiadała się dużo bardziej
otwarcie. Powiedziała, że skoro Kodeks Etyki Lekarskiej
jest aktem uchwalanym w kraju katolickim, to nie
powinien być sprzeczny z katolicką etyką, a takie metody
jak zapłodnienie in vitro należy uznać za
niedopuszczalne.
Występujących wspierał dzielnie gość konferencji ks.
prof. Waldemar Chrostowski z Uniwersytetu Kardynała
Wyszyńskiego, który stwierdził wręcz, że nie można
dopuszczać, aby etyką w medycynie rządził fanatyzm
naukowy.
Zainspirowany myślą księdza profesora książę prezes
poszedł krok dalej. W swoim comiesięcznym felietonie na
łamach "Gazety Lekarskiej" (9/2003) przypomniał, że
nieraz nauka i technika stawała się narzędziem w rękach
szaleńców i zbrodniarzy. Od tej myśli naprawdę niewiele
brakuje, aby wykonywanie zabiegów in vitro porównać do
wytapiania mydła z ludzkiego tłuszczu w hitlerowskich
obozach.
Wprowadzenie zapisów uniemożliwiających wykonywanie
zabiegów metodą in vitro byłoby dosłownym wprowadzeniem
do lekarskiego kodeksu zasad kanonu 2275 kate-
chizmu Kościoła kat. Wytwarzanie embrionów ludzkich po
to, aby były używane jako "materiał biologiczny", jest
niemoralne.
Katechizm: Dziecko nie jest czymś należnym, ale jest
darem (2378). Ewangelia ukazuje, że bezpłodność fizyczna
nie jest absolutnym złem. Małżonkowie, którzy po
wyczerpaniu
dozwolonych środków medycznych cierpią na bezpłodność,
złączą się z krzyżem Pana, źródłem wszelkiej duchowej
płodności (2379).
Dr Konstanty Radziwiłł: Lekarz nie powinien zastępować
Boga (...) Rozumiem, że dziecko jest wielkim dobrem, ale
nie wolno dochodzić do jego posiadania za wszelką cenę.
Zwłaszcza jeśli tą ceną jest życie innych, skazanych na
zagładę, a wyprodukowanych na zapas embrionów. ("Gazeta
Wyborcza" z 11 sierpnia 2003 r.).
Rozwijając logicznie ogłoszoną przez dr. Radziwiłła
myśl, chorobę należałoby uznać za dopust boży, a
pacjentów za ludzi poddawanych przez Boga próbom.
Konsekwentnie za niezgodne z naturą, a zatem zakazane,
należałoby uznać transplantacje i kardiochirurgię.
Nie udało się na zjeździe? Nie szkodzi. Przegrana bitwa,
wojna się toczy. Kościelni nie popuszczą.
Sprzedawcy sików
Holenderska firma Organon – jeden z potentatów na rynku
farmaceutycznym – jest producentem m.in. leków
zawierających menotropinę, stosowanych przy leczeniu
niepłodności u kobiet, również metodą in vitro.
Menotropinę dzisiaj można uzyskać w sposób syntetyczny,
ale jeszcze 20–30 lat temu firma preparowała tę
substancję w sposób naturalny bazując w produkcji leków
przeważnie na "organo-pre-paratach" (stąd nazwa firmy).
Menotropina znajduje się w moczu kobiet po menopauzie. A
gdzie można znaleźć zbiorowisko takich kobiet i do tego
zdrowych? Właśnie! Mocz do produkcji leków uzyskiwano
kupując go od zakonów żeńskich we Włoszech.
Okazuje się, że nie zawsze i nie wszędzie Kościół tak
bardzo brzydził się leczeniem niepłodności, aby na tym
choć w pośredni sposób nie zarabiać.
Judym w reklamówce
"Doktor Judym" – tak zatytułował hagiograficzny
artykuł o Konstantym Radziwille tygodnik
"Newsweek" (1/2003). Naprawdę można się wzruszyć.
Jak wynika z publikacji, ranek doktor-arystokrata
spędza w gabinecie pomagając cierpiącym (niestety
za pieniądze, bo to jego prywatny gabinet w jego
prywatnej przychodni, ale to mu wybaczamy, bo
przecież z czegoś trzeba żyć), po południu zajmuje
się myśleniem o polskiej służbie zdrowia w sposób
całościowy w Naczelnej Radzie Lekarskiej, której
szefuje (z artykułu wynika, że całkowicie
społecznie), wieczorem znowu udaje się pomagać
kolejnym cierpiącym – we własnym gabinecie. Na noc
wraca do domu, gdzie czekają dziatki, i to
niemało, bo cztery córki i czterech synów (i już
wiadomo, dlaczego doktor woli pracę w prywatnym
gabinecie, a nie w państwowej przychodni, a także
czemu tak dużo czasu spędza poza domem). I
dzieciom musi swój czas poświęcić, choćby trochę,
byle każdemu z osobna, indywidualnie, bo doktor
jest przeciwnikiem zbiorowego wychowania.
Dopiero po północy może zabrać się za pogłębianie
wiedzy sięgając po fachową literaturę.
Czytelnicy artykułu w "Newsweeku" dowiadują się –
z kompletnie ściśniętym gardłem – że Konstanty,
choć syn księcia i księżnej z domu Czartoryskiej,
to bogactwa nie odziedziczył, bo przepadło w
latach wojny i komuny. Do wszystkiego własną pracą
dojść musiał. Mało tego, po ukończeniu studiów w
1983 r. nigdzie pracy znaleźć nie mógł. Wiadomo,
on z książęcego, patriotycznego domu, a tu wredna
komuna. (Jaruzelski tępiący arystokratów to
zupełna nowość!). W czasie, gdy jego koledzy – w
domyśle sługusy systemu – robili kariery w
renomowanych klinikach, on pracował skromnie w
przychodni na Ursynowie (w końcu się zaczepił) i
dorabiał do skromnej pensyjki na drugim etacie w
pogotowiu ratunkowym.
Cała ta wzruszająca historia doktora
Judyma-Radziwiłła (nie wskazująca na to, żeby miał
do czynienia z nowoczesną medycyną kliniczną)
została zamieszczona dla jednej konstatacji:
Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, potomek
magnackiego rodu, będzie głównym recenzentem
reformy służby zdrowia przygotowanej przez rząd
Millera.
"Newsweek" nie wspomina jednak, że prezes NRL z
reformą służby zdrowia zetknął się już w kadencji
rządu Buzka. Wtedy jej nie recenzował, tylko ją
reklamował. Od 1 stycznia (1999 r. – przyp. W.K.)
będą Państwo mogli sami wybrać lekarza. Takiego,
do którego mają Państwo zaufanie. Przestanie
obowiązywać rejonizacja. Za opiekę lekarską
zapłacą kasy chorych. Zarobki pracowników ochrony
zdrowia będą zależały od liczby pacjentów –
bardziej cenieni będą mogli lepiej zarabiać.
Sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień, ale z
czasem zauważą Państwo różnicę. Takie mowy
wygłaszał książę w telewizyjnych spotach
reklamowych. Okazało się jednak, że teoria
przygotowana przez ekipę, która wynajęła
Radziwiłła do zachwalania swoich pomysłów, nieco
odbiega od praktyki.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Piłsudski z nogą od stołu
Świadkowie, którzy mieli zeznawać przeciwko członkom
groźnej grupy przestępczej, z wysokimi wyrokami
wylądowali w pierdlu. Recydywista mający na swoim koncie
poważne wyroki i odsiadki, popełnił przestępstwo z
bronią w ręku i za śmiesznie niską kaucją wyszedł na
wolność.
Czekając na wyrok znów popełnił przestępstwo i wciąż
spaceruje po ulicach. Taki układ.
O Gliwicach mówi się, że to wylęgarnia przestępców. Z
różnych źródeł dochodzą nas głosy, że przestępcy czują
się tam bezpieczeni i bezkarni, bo mają ochronę ludzi
pracujących w organach ścigania.
Pisaliśmy o ujęciu przez katowickie CBŚ członków jednej
z najgroźniejszych grup przestępczych – gangu Pokida – i
nagonce na świadków oskarżenia, których zeznania pomogły
w wyłapaniu bandytów ("NIE" nr 34/2002). Jednym z nich
jest Marcin O. – skruszony gangster, który ostrzegł
prokuratora przed zamachem planowanym na niego przez
Pokidowców. Wraz z kolegami, którzy także mieli zeznawać
przeciw Pokidowi, został on ubrany w wymuszenie i
wyłudzenie rozmaitych cennych dóbr od niejakiej
Mirosławy T. Mimo że sama Mirosława T. jeszcze na etapie
śledztwa odwołała swoje zeznania obciążające oskarżonych
i oświadczyła, że została do nich zmuszona przez panią
prokurator Ś. i policjanta W. – sąd nie umorzył sprawy.
Uznał, że została ona przez Marcina O. zastraszona.
Już po naszej publikacji dowiedzieliśmy się, gdzie
szukać taśm, na których zarejestrowane są rozmowy
rzekomo zastraszanej Mirosławy T. z ukrywającym się
Marcinem O. Kobieta telefonicznie relacjonowała mu
poczynania prokuratury i sądu – dobrowolnie i
najwyraźniej przyjacielskim tonem. Strachu w jej głosie
nie słychać.
Marcin O., świadom, że w więzieniu za długo nie pożyje,
ukrywa się do dziś. Koledzy – po trzech
latach aresztu – wreszcie doczekali się wyroku.
Za dętą od początku sprawę, mimo odwołania zeznań
głównego świadka – pisemne oświadczenie w tej sprawie
Mirosława T. wysłała nawet do ministra sprawiedliwości –
dwóch z oskarżonych: Zygfryd U. oraz karany już
wcześniej Mariusz B. – dostali po 5 lat więzienia.
Grzegorz G. (zwolniony z aresztu 3 miesiące temu i
odpowiadający z wolnej stopy) – 3 lata i 6 miesięcy. Sąd
nie uwzględnia przedstawionych dowodów i zeznań świadków
ewidentnie podważających linię oskarżenia. Narusza
konstytucyjne prawo oskarżonych do obrony przesłuchując
Mirosławę T. pod nieobecność sądzonych i ich obrońcy.
Wszyscy trzej złożyli apelację. Perspektywę na zmianę
wyroku mają jednak tak cienką i wątpliwą jak metody,
które stosowano przy prowadzeniu śledztwa w ich sprawie.
Nie twierdzimy, że ludzie ci są niewinni jak te lelije.
Trudno jednak pozbyć się nam wrażenia, że tu nie chodzi
o to, co mają na sumieniu, ale o to, co mogliby zeznać
przed sądem przeciwko grupie Grzegorza P. ps. Pokid.
Teoretycznie mogą zeznawać nadal. Ale jaką wagę mają
zeznania przestępców skazanych za wymuszenie? Im do
kolejnego zeznawania też się nie spieszy, bo szanse na
przeżycie w pierdlu będą mieli potem raczej niewielkie,
a ich rodziny na wolności też nie będą bezpieczne.
W więzieniu siedzi też gangster z grupy Pokida, którego
Marcin O. namówił na zeznawanie przeciw szefowi.
Prokuratura obiecała mu status świadka koronnego, potem
jednak zmieniła zdanie. Nawet gliny robią zakłady, jak
długo uda mu się w mamrze pociągnąć.
To, że świadkowie przeciw grupie Pokida wymiękają jeden
po drugim jest – na to wygląda – na rękę prokuraturze i
sądowi. Najwyraźniej nikomu nie zależy na tym, żeby
sprawę szybko zakończyć. Owo nieodparte wrażenie
potęguje fakt, o którym jakiś czas temu nam doniesiono i
który udało nam się wreszcie potwierdzić.
* * *
Jan P. ksywa Piłsudski. Recydywista. Wcześniej karany za
włam do banku, potem do mieszkania. Siedział. Z
wiarygodnych źródeł wiadomo nam, że podejrzewany jest o
kontakty z osobami, którymi policja interesuje się w
sposób szczególny.
W lutym 2000 r. uzbrojony w broń palną wtargnął do
restauracji Piast w Gliwicach. Celując w głowę
właścicielki zażądał adresu byłego męża. Trudno
przypuszczać, że z bronią w ręku poszukiwał eksmałżonka
restauratorki, by pocałować go w czoło i spytać o
zdrowie.
Zatrzymany przez policję, dwa dni później został
zwolniony za kaucją w wysokości 1000 zł. Postanowienie
takie wydała – co szczególnie nas zainteresowało – znana
nam już osobiście, wspomniana powyżej prokurator
Prokuratury Rejonowej w Gliwicach pani Ś. Zastosowała w
stosunku do Piłsudskiego dozór policyjny i puściła
faceta w miasto.
Piłsudski zachował się przewidywalnie. Korzystając
dzięki pani prokurator Ś. z wolności, lejąc na
zastosowany przez nią dozór policyjny i czekając na
wyrok w poprzedniej sprawie, ponownie popełnił
przestępstwo (zakwalifikowane jako czyn z art. 288 par.
1 i art. 190 par. 1 kk, czyli zniszczenie cudzej
rzeczy). W połowie lipca 2001 r. wtargnął do restauracji
Rybaczówka i zdemolował ją za pomocą nogi wyrwanej ze
stołu. Ta sprawa również trafiła do prokuratury, a
następnie do sądu.
Fakt, iż Jan P. popełnił drugie przestępstwo będąc pod
nadzorem policji, nie sprawił bynajmniej, że pani
prokurator Ś. przejrzała na oczy i zapuszkowała go w
areszcie. Piłsudski nadal przebywał na wolności.
Wreszcie – dwa miesiące po demolce w knajpie – doczekał
się wyroku w pierwszej sprawie. Sąd Rejonowy w osobie
sędziego Kaczyńskiego uznał Jana P. winnym grożenia
spluwą (art. 191 par. 1) oraz posiadania broni bez
wymaganego zezwolenia (art. 263 par. 2 kk), za co skazał
go na karę 1 roku i 6 miesięcy pozbawienia wolności. I
zawiesił jej wykonanie na 4 lata.
Rozprawa w drugiej sprawie jak dotąd nie odbyła się.
Żeby było śmieszniej, Jan P. ps. Piłsudski zadzwonił do
"NIE" po naszej poprzedniej publikacji. Sam pochwalił
się, że dokonał demolki w restauracji. Powoływał się też
na wiele znaczące w Gliwicach znajomości, które – jak
się dowiedzieliśmy później – także są przedmiotem
wieloletniego już zainteresowania różnych organów.
Zapewniano nas, że właśnie te znajomości pozwalają mu
nie obawiać się pierdla.
* * *
Tak to w Gliwicach ci, którzy mieli zeznawać przed sądem
przeciwko grupie przestępczej, którzy współpracowali z
policją i pomogli w ujęciu gangsterów, zostali
całkowicie zdyskredytowani i narażeni na odwet. Jeden
członek grupy, zwabiony do współpracy gwarancją
bezpieczeństwa, siedzi w mamrze i dni jego są policzone.
Drugi, poszukiwany listem gończym, ukrywa się od blisko
trzech lat. Im dłużej go nie ma, tym dłuższa robi się
lista zarzucanych mu czynów. Trzej inni apelują i wciąż
siedzą. Kto więc będzie zeznawał przeciw gangsterom, nad
którymi tak długo pracowało katowickie CBŚ?
Jednocześnie facet przechwalający się bliskimi
kontaktami z osobami, którymi od dawna interesują się
organy, straszy bronią i będąc pod nadzorem policji
popełnia jedno przestępstwo po drugim, za co dostaje
stosunkowo niski wyrok w zawieszeniu i wciąż chodzi po
ulicach.
W obu sprawach wreszcie pojawia się nazwisko tej samej
prokurator w negatywnym świetle. Nie odpowiedziano nam
nawet, czy w związku z licznymi obciążającymi ją
zarzutami przeprowadzono jakieś wewnętrzne postępowanie
wyjaśniające.
Autor : Dorota Pardecka / Maciej Wiśniowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Bezrobotnyś i na zdrowie
Nie ucz się, nie myj, nie pracuj. Bądź szczęśliwy.
Niebawem państwowe szpitale i inne placówki medyczne
znikną albo uchowają się w szczątkowej postaci.
Przeciętny mieszkaniec Pomrocznej będzie więc w chorobie
zdany na własną inwencję. Wspomoże ją książka, która –
chociaż wydano ją 230 lat temu – zawiera treści bardzo
aktualne. Dzieło, o którym mowa, to "Rada dla pospólstwa
względem zdrowia jego przez P. Tyssot, doktora i
professora medycyny napisana", wydana drukiem w
Warszawie Anno Domini 1773. Czyli za czasów króla
Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Przez pojęcie "pospólstwo" autor rozumie wszystkie te
grupy społeczne, które zmuszone są trudnić się pracą
własnych rąk. Dwa wieki temu w Rzeczypospolitej było
więcej takich obywateli, ale i teraz istnieją, mimo
likwidacji kolejnych zakładów pracy.
Nayczęstsza przyczyna chorób pomiędzy pospólstwem y
wieśniakami jest ta: zbytek pracy przez długi czas –
odkrywa autor i od razu daje najważniejszą radę. –
Sposób zapobieżenia temu to unikanie przyczyny, która ie
sprawuje. Misję zdrowotną spełniają więc likwidatorzy
fabryk i innych firm. Robotnicy zamiast okazać
wdzięczność i dać se luz, wpadają w gniew, organizują
strajki, blokady, a nawet napierdalanki z policją. Nie
wiedzą, że tego typu emocje wywołują szkodliwe wapory i
febry z paroxyzmami.
Tym, którzy niestety jeszcze muszą zasuwać do roboty,
doktor Tyssot daje radę: gdy kto iest przymuszony do
zbyteczney pracy, temperować ią, przez obfite zażywanie
serwatki albo wody, do każdego półgarnca wlewaiąc
szklankę octu.
W dalszej części książki autor omawia sposoby unikania
wysiłku zarówno fizycznego, jak też intelektualnego.
Najgorsze, jego zdaniem, jest zmuszanie bachorów do
codziennego, kilkugodzinnego ślęczenia nad książkami.
Rodzi to osłabienie.
Muszę i tę uczynić uwagę, że wczesne uczenie się ciągnie
za sobą nieprzyzwoitości, które mniey pochodzą z
natężenia umysłu, niż z potrzeby siedzenia zawsze w
izbie albo ze złego powietrza w szkołach, gdzie dzieci
są zamknięte – zauważa doktor. Każdy z nas, zaliczając
tzw. obowiązek szkolny, słuszności tej tezy doświadczył.
Nie zawsze, przestrzega doktor Tyssot, pomagają zioła i
driakwie, zwłaszcza nalewki na spirytusie. Zatem
skłonność przymuszanego do nauki szczylstwa do ziół, np.
marychy, oraz nalewek i jaboli nie powinna niepokoić. To
naturalna samoobrona obciążonego organizmu. A potem
narodowcy krzyczą o wymieraniu społeczeństwa Pomrocznej.
Wojujące o prawa kobiet feministki także nie działają w
interesie społecznym. Niewiast ciała części ku
ustępowaniu sporządzone, muszą być nie bardzo silne, nie
tęgie y nikczmnieysze niżeli u mężczyzn, dla czego krwi
cyrkulacja u nich nie tak bywa popędliwa, krew
wodnistsza y humory są skłonniejsze do zamulenia –
analizuje doktor, po czym dodaje: Możnaby tym złym
zapobiec, do których takowe przyrodzenie niewiasty może
przywieść, powiększając ich naturalney ruchawości. (...)
Upośledziła ie edukacya, którą im się daje, aplikują się
do takich robót, które daleko mniejsze poruszenie
sprawuią. A więc feministki, ruszać się!
Myciu doktor Tyssot poświęca sporo uwagi. Zabieg ten,
skracający życie, czasochłonny i kosztowny, należy
stosować z umiarem. Dzieci słabe naybardziey potrzebują
mycia. Dzieci silne mogą się obeyść bez niego –
stwierdza fachowiec króla Stasia. Na szczęście intuicja
społeczeństwa pozwala uniknąć niebezpieczeństwa.
Wystarczy wsiąść do byle jakiego środka komunikacji
publicznej, a nos nam wskaże, iż naród mamy zdrowy.
Wiele jeszcze we wspomnianym dziele znajdujemy uwag
cennych. W rozdziałach "O robakach", "O puszczaniu się
zębów" lub "O członkach zamrożonych". Bardzo ciekawy
jest ustęp "O skutkach przestraszania, które okropne są
ludziom każdego wieku, osobliwie zaś dzieciom".
Wieszcząc wszelkie klęski opozycja wpędza naród w
zatrzymanie transpiracyi, ściśnienie zupełne, mdłości,
nudności, choroby nieuleczalne serca, rodzay szleństwa
strasznego, maiaczenie i konwulsye.
Ostatni rozdział dotyczy oszustów y lekarzy
nieumiejętnych. Należą do nich wszyscy, którzy
współcześnie nam leczą. Ponadto doktor Tyssot do dzieła
dołącza opisy medykamentów, które każdy sam może sobie
sporządzić, jeśli zechce mu się zbierać ziółka. Bardzo
to koresponduje z ideą leku za złotówkę ministra
Łapińskiego.
Gdyby jakaś firma wydawnicza chciała wznowić to dzieło,
możemy wypożyczyć nasz egzemplarz. Pójdzie jak woda, nie
będzie też problemu z prawami autorskimi. Dzięki temu
kraj rósłby w siłę, a ludzie żyli dostatniej i zdrowiej.
Kończąc, pijemy zdrówko nalewką na ziółkach, miodzie i
spirytusie, której opis znajduje się pod numerem 31
"Regestu lekarstw". Od razu lepiej!
Autor : Bogusław Gomzar
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
BULLimia
9 października 1989 r. rząd Tadeusza Mazowieckiego
przyjął "Zarys programu gospodarczego", który przeszedł
do historii jako "Plan Balcerowicza". Założono, że od
1991 r. w Polsce powinien obowiązywać nowy system
podatkowy obejmujący m.in. podatek od dochodów
osobistych (PIT) i wartości dodanej (VAT). Nie da się
skutecznie egzekwować tych należności bez sprawnego
systemu komputerowego.
NIK opublikowała ostatnio raport "O wynikach kontroli i
funkcjonowania systemów informatycznych w jednostkach
resortu finansów". Media poświęciły mu krótkie wzmianki,
choć sprawa dotyczy setek milionów złotych wyrzuconych w
błoto.
* * *
Ministerstwo Finansów już w sierpniu 1989 r. ogłosiło w
prasie komunikat zapraszający firmy do składania ofert
na dostawę sprzętu komputerowego. Z 80 firm wybrano 8.
Na początku 1990 r. do wybranej ósemki doszlusowała
francuska firma BULL S.A.
26 maja 1990 r. w gabinecie ministra finansów Leszka
Balcerowicza odbyła się narada, w której wzięli udział
podsekretarze stanu Wojciech Misiąg i Jerzy Napiórkowski
oraz Andrzej Jankowski – doradca ministra.
Prawdopodobnie wtedy podjęto decyzję o wyborze dostawcy.
W tym czasie działała też w resorcie komisja pod
przewodnictwem wicedyrektora Departamentu Kontroli i
Informatyki Józefa Piskorza w składzie prof. D. Lane ze
Stanów Zjednoczonych, M. Willacy z Wielkiej Brytanii
oraz doradcy ministra: Jankowski, Kozłowski,
Iwaszkiewicz i Aleksandrowicz. Powszechne było
przekonanie, że Balcerowicz wybierze amerykański koncern
IBM, jednak ku zaskoczeniu ówczesnych obserwatorów padło
na żabojadów pogrążonych w kłopotach finansowych.
Nigdy nie dowiemy się, dlaczego decyzję o podpisaniu
kontraktu, który okazał się dla rządu Mazowieckiego tym,
czym Berliet dla Gierka, arbitralnie podjął obecny
prezes NBP. Wiadomo, że miał takie prawo. W 1990 r. nie
było jeszcze mowy o przetargach i zamówieniach
publicznych.
30 maja 1990 r. – po powrocie premiera Tadeusza
Mazowieckiego z Paryża – temat został domknięty. Umowę
sfinalizowano 10 lipca 1990 r. Towarzystwo Handlu
Zagranicznego Torimex sp. z o.o. – działając w imieniu
Ministerstwa Finansów RP – zawarło kontrakt z firmą BULL
S.A., na mocy którego BULL S.A. miał zaprojektować i
dostarczyć w pełni zintegrowany oraz odpowiadający
oczekiwaniom użytkownika skomputeryzowany system do
automatyzacji polskich systemów podatku dochodowego oraz
od wartości dodanej.
Termin na osiągnięcie ostatecznej akceptacji systemu
wyznaczono na 15 czerwca 1991 r. Zgodzono się też co do
ceny – 162 mln franków. System miał zasłynąć nad Wisłą
jako POLTAX. 6 tys. terminali komputerowych, 7 tys.
wyszkolonych osób i przygotowane oprogramowanie –
wszystko w 11 miesięcy. Zapomniana dziś pierwsza
re-forma podatkowa Balcerowicza miała
ruszyć z początkiem 1991 r.
* * *
Bardzo szybko wyszło, że zakres prac jest znacznie
większy od planowanego. Potrzebne były dodatkowe
pieniądze. 163,2 mln franków wydano ze środków budżetu
państwa, a i 279,7 mln franków – z kredytu zaciągniętego
w Banque Nationale de Paris. W załatwienie kredytu
podobno zaangażowany był osobiście ówczesny minister
budżetu i finansów Francji Pierre Beregovoy. Gdy w
Paryżu delikatnie opijano sukces, w Warszawie poszło się
jebać 442,9 mln pięknych francuskich franków! Czyli 85
mln dolarów.
Ostatni raport NIK podaje, że mimo upływu 12 lat od
podjęcia prac nad systemem Poltax i wydania przez
Ministerstwo Finansów na ten cel ponad 616 mln zł
informatyzacja tego resortu jest wciąż na etapie
podstawowym! Tyle ostatecznie kosztował polskiego
podatnika dzisiejszy złom komputerowy zalegający, jak
podejrzewam, w piwnicach Ministerstwa Finansów i urzędów
skarbowych.
* * *
Realizacja tego przedsięwzięcia to klasyczny bajzel.
Od 10 lipca 1990 r. do końca czerwca 1995 r. wprowadzono
15 poprawek do kontraktu. Nie mogło, rzecz jasna,
zabraknąć szkoleń i wycieczek nad Sekwanę. W budynku
przy ulicy Świętokrzyskiej zainstalowała się
polsko-francuska grupa programistów próbująca nadążyć za
dynamicznie reformującym się polskim systemem
podatkowym.
To, że sprawa brzydko pachnie, wiadomo było od początku.
Już pod koniec lipca 1990 r. senator Stanisław
Obertaniec zwrócił się do premiera z pytaniami
dotyczącymi kontraktu z żabojadami. Namówił też dwóch
kolegów z Senatu – Dietla i Nowickiego – aby wspólnie
zwrócili się do NIK o pomoc. W połowie lipca 1991 r.
przedstawiciele Ministerstwa Finansów wbrew oczywistym
faktom nadal publicznie twierdzili, że nic nie zagraża
realizacji programu, którego pełna dokumentacja zawarta
jest w 11 tomach!
W grudniu zmęczony służbą dla kraju Balcerowicz odszedł
zostawiając swym następcom pasztet, z którym nikt nie
umie sobie poradzić do dziś.
W 1993 r. coraz częściej mówiło się, że Francuzi chcą
wyjść z kontraktu "po angielsku". Ja to rozumiem. W 1994
r., cztery lata po podpisaniu umowy, system był gotów
zaledwie w... 10 procentach!
Nie przeszkadzało to przedstawicielom BullA prężyć
muskułów.
Musicie mi wierzyć; macie jeden z najbardziej
zaawansowanych systemów zinformatyzowania obsługi
podatków na świecie. Wasz moduł księgowości jest
najnowocześniejszy w Europie! – zapewniał z tupetem 23
listopada 1995 r. dziennikarzy Tom Hendry z BULL Polska.
W urzędach skarbowych urzędnicy, jak za cara, z ołówkiem
w ręku księgowali – i nadal księgują – dane, choć na
zakup sprzętu komputerowego, oprogramowania oraz nowych
budynków dla urzędów w latach 1994/1995 przewidziano
97,5 mln zł. Powód – brak programu, który umożliwiłby
pełną obsługę podatników. Sprzęt dostarczony przez BULLa
zaczął się psuć, część komputerów zaległa w piwnicach,
nawalały monitory i twarde dyski. Zdały egzamin jedynie
kartonowe pudła, w których składowano dokumenty.
Kolejny ostateczny termin zakończenia kontraktu
wyznaczono na 15 maja 1995 r. Nie został dotrzymany. W
czerwcu suchej nitki nie zostawiła na POLTAKSIE firma
Andersen Consulting sp. z o.o.
1 sierpnia 1995 r. dokonano ostatecznego rozliczenia i
nastąpił finał, który dla BULLa był o tyle bolesny, że
nie uzyskał on tzw. końcowej akceptacji kontraktu. Dla
strony polskiej oznaczało to, że nie ma już możliwości
dochodzenia zwrotu pieniędzy. Tak skończył się piękny
sen o absolutnej kontroli wszystkich podatników i
rozliczaniu ich na bieżąco. A wszystko to dzięki jednej
decyzji Balcerowicza wartej – jak się dziś okazuje – 616
mln zł!
* * *
W styczniu 1996 r. Najwyższa Izba Kontroli przedstawiła
"Informację o stanie informatyzacji systemu podatkowego
POLTAX" opartą na cząstkowych ustaleniach kontrolnych z
lat 1991–1994 i uzupełnioną o materiały zebrane w
okresie maj–czer-wiec 1995 r.
Odpowiedzialność za fiasko przed-sięwzięcia POLTAX
ponoszą w szczególności:
l wiceprezes Rady Ministrów, minister finansów Leszek
Balcerowicz – za podjęcie decyzji o wyborze firmy BULL
S.A.
l dyrektor Departamentu Informatyki Ministerstwa
Finansów w okresie luty –czerwiec 1993 r., a następnie
doradca ministra finansów Jarosław Deminet – za
zawieranie umów zmieniających kontrakt główny
niekorzystnie dla strony polskiej.
Zajęci obrabianiem dupy premiera Oleksego dziennikarze
nie byli zainteresowani podnoszeniem kwestii
odpowiedzialności obecnego prezesa NBP za – delikatnie
mówiąc – wątpliwej jakości decyzje. Unia Wolności
wspomniała coś o politycznej prowokacji i sprawę
wyciszono.
Ale to nie koniec!
W maju 1999 r. opublikowano raport NIK pt. "Podatki w
świetle wyników kontroli NIK". Na stronie 19 stoi jak
byk takie zdanie: Zaległości w czterech głównych
podatkach osiągnęły poziom ok. 90 proc. deficytu
budżetowego w 1997 r. i 40 proc. w 1998 r.
W praktyce fiskusowi udawało się odzyskać jedynie... 20
groszy z każdej złotówki! Powód – zgadnijcie –
opóźnienia we wdrażaniu systemu POLTAX!
Przewlekłe i niezakończone wdrażanie informatycznego
systemu podatkowego było jedną z ważniejszych przyczyn
niskiej skuteczności egzekucji podatkowej. (...) Nie
zinformatyzowano w pełni księgowości podatkowej,
ewidencji podatników, zobowiązań i zaległości
podatkowych. Rejestr podatkowy funkcjonował w postaci
cząstkowej. Konieczne było wykorzystywanie aplikacji
lokalnych, bądź stosowanie PROCEDUR RĘCZNYCH! (strona 30
raportu, wyróżnienie moje – przyp. A.F.).
Ze wspomnianego raportu NIK wynikało, że statystyczna
firma mogła się spodziewać kontroli średnio raz na... 20
lat! Czyż to nie wspaniała wiadomość dla oszustów? Jak
wynika z ostatniego raportu Izby, sytuacja w 2003 r.
niewiele się różni od tej sprzed 4 lat. A wiadomo, że
bez komputeryzacji niemożliwe jest dobre zarządzanie
systemem podatkowym sprawne ściąganie należności
budżetowych. Głupota czy coś więcej?
* * *
Media co pewien czas donoszą o "sukcesach" policji,
która zlikwidowała kolejną szajkę zajmującą się
wyłudzaniem podatku VAT. Dowiadujemy się o likwidacji
kolejnej "ośmiornicy" – łódzkiej, wałbrzyskiej,
paliwowej... Metody są zadziwiająco podobne. Łańcuszki
spółek, fikcyjne umowy i przepływ faktur zamiast
towarów. Ile traci na tym budżet państwa, nie wiadomo?
Straty z pewnością byłyby niższe, gdyby służby skarbowe
dysponowały sprawnym systemem komputerowym wspomagającym
pracę urzędników. Ale skoro tego nie
ma, to głównym zajęciem kolejnych ministrów finansów
staje się projektowanie "reform finansów publicznych"
"naprawa Rzeczypospolitej". A wszystko, moim zdaniem,
dzięki jednej – niezwykle kosztownej – decyzji Leszka
Balcerowicza.
Jestem przekonana, że za jakiś czas okaże się, że mimo
wywalenia setek milionów złotych w błoto trzeba będzie
jednak skomputeryzować w Polsce urzędy skarbowe. I nie
da się tego zrobić opierając się na sprzęcie zakupionym
13 lat temu! 13-letnie komputery to nie jest nawet złom
– to przedmioty archeologiczne. Ich miejsce jest w
muzeum, a nie w "skarbówkach". I tylko prezes Narodowego
Banku Polskiego od-powiedzialny za kontrakt z Bullem ma
się wybornie nie niepokojony przez nikogo.
Autor : Anna Fisher
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zlikwidować Wojsko Polskie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Małpa biało-czerwona"
Z powodu dłuższej nieobecności w kraju dopiero teraz
zabieram głos na temat publikacji "Małpa biało-czerwona"
("NIE" nr 29/2003) w nawiązaniu do "Silezjaczek ci ja",
czyli wywiadu z "ideologiem narodu śląskiego" Jerzym
Gorzelikiem ("NIE" nr 23/2002).
W przeciwieństwie do p. Gorzelika, Ślązaka bardzo
świeżej daty – jego dziadek należał do owych tak przez
niego potępianych "kolonizatorów" z tzw. Galilei, którzy
masowo napłynęli na Śląsk po 1922 r. – jestem z dziada
pradziada Ślązaczką. W przeciwieństwie do p. Gorzelika
należę jednak do takich – i nie czuję się bynajmniej
odosobniona! – którym bez trudu "wychodzi" godzenie
polskości ze śląskością.
(...) "doktor historii" naukową dociekliwość i umiar
zastępuje pasją demagoga i zacięciem agitatora, który
niekoniecznie licząc się z faktami szasta beztrosko
takimi pojęciami, jak "naród śląski", "przywrócenie
autonomii", "kolonialna mentalność", "czystka etniczna"
czy "federacja regionów". Rojenia o nowych granicach
regionu, zabiegi o wsparcie nacjonalistycznych radykałów
z całej niemal Europy, odstępowanie Wiedniowi funkcji
metropolitalnych dla południowej części Górnego Śląska,
wreszcie podchody do zmiany konstytucji i ustawy o
mniejszościach narodowych pokazują jak na dłoni, że p.
Gorzelik, strojąc się w szatki obrońcy krzywdzonych
przez Polskę Ślązaków, przebiera nogami z
niecierpliwości, by per fas et nefas otworzyć sobie
drogę do parlamentu (próg 0 proc. przy wyborach!).
Zresztą – najlepiej od razu do Parlamentu
Europejskiego...
Nie dziwi u tego świeżo upieczonego Ślązaka i byłego
członka Ligi Republikańskiej rozdzieranie na siłę tego,
co po ustaniu rozbiorów miało i ma szanse powoli się
zrastać, uporczywe konfliktowanie Ślązaków z resztą
Polaków ani zajadłe podsycanie nienawiści na osi
Śląsk–Zagłębie Dąbrowskie. Przy czytelnym założeniu, by
na skróty, jak najszybciej dorwać się samemu do wielkiej
polityki, takie manipulowanie Śląskiem, Ślązakami i ich
emocjami jest dość typowe. Tej maści "obrońców" naszych
interesów mieliśmy na Śląsku całkiem sporo. Ale tak
prostacko i cynicznie chyba żaden z nich nie dążył do
swego celu. Trzeba niemałej pogardy dla ludzi tego
regionu, by w obecnej, pogarszającej się dramatycznie
sytuacji ekonomicznej mamić ich powrotem do autonomii, a
status mniejszości narodowej przedstawiać jako remedium
na całe zło i nieszczęście.
Elementarna przyzwoitość nakazywałaby jednak, żeby p.
Gorzelik dał sobie spokój z interpretowaniem powstań
śląskich jako "tragedii narodowej", a poległych,
pomordowanych i zmarłych powstańców wyłączył ze swych
doraźnych kalkulacji. Jako wnuczka i córka powstańców
czuję się zobligowana przypomnieć o tym nakazie
absolwentowi pierwszego uniwersytetu na Górnym Śląsku.
On też powinna powstrzymać p. Gorzelika od wygłaszania
tezy, że "Po prostu znaczna część Ślązaków tej polskości
nigdy nie przyjęła". Czy dlatego właśnie powstańcy i
młodzież harcerska bronili w 1939 r. Katowic jeszcze
wtedy, gdy wojsko polskie już się stamtąd wycofało?
Historyk Gorzelik wykazuje zaiste zdumiewające luki
edukacyjne.
Ślązaczka
(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)
Sejm dwuizbowy
Ostatnio coraz więcej informacji o przestępczości wśród
posłów znacznie przekraczającej średnią krajową.
Pojawiły się również opinie, że ewentualne aresztowanie
posła nie pozbawia go jego uprawnień oraz że nawet po
skazaniu go prawomocnym wyrokiem będzie miał prawo i
obowiązek uczestniczenia w posiedzeniach plenarnych oraz
spotkaniach komisji sejmowych. Spowoduje to dodatkowe
utrudnienia i koszty związane z dowożeniem posłów z
aresztu lub więzienia do Sejmu. W związku z tym przyszło
mi do głowy proste rozwiązanie. Proponuję wydzielić
część pomieszczeń sejmowych i przystosować je do
pełnienia roli aresztu. Rolę strażników z powodzeniem
może pełnić Straż Marszałkowska. Na sali posiedzeń
plenarnych, po lewej stronie Prezydium Sejmu znajdują
się ławy, zazwyczaj puste. Można je oddzielić kratą lub
szybami od reszty sali. Na ławach tych, po ich
wyposażeniu w urządzenia do głosowania, mogliby zasiadać
aresztowani posłowie. Dzięki takiemu rozwiązaniu
uzyskalibyśmy wiele korzyści: redukcja kosztów dowożenia
posłów na posiedzenia Sejmu, zajęcie dla Straży
Marszałkowskiej oraz, co najważniejsze, większą
frekwencję na posiedzeniach plenarnych Sejmu. Wydaje mi
się, że projekt wart jest rozważenia.
W. S., Bydgoszcz
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Katonietykalni
Czy mogliby Państwo zadać w imieniu kilku milionów
(teraz to już byłych, jak sądzę) wyborców pytanie panu
Millerowi i jego ministrom finansów oraz gospodarki,
dlaczego mają zamiar i odwagę obłożyć podatkiem
przedszkola, szkoły i organizacje charytatywne, a nawet
nie napomkną o uporządkowaniu spraw związanych z
opodatkowaniem olbrzymich dochodów Kościoła katolickiego
w Polsce? Czyżbyśmy mieli nieszczęście dożyć czasów,
kiedy to "lewicowy" rząd uznał, że przedszkole to taka
sama firma jak gorzelnia?
Czytelnik z Wrocławia
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Święta juma"
Szanowny Pan Redaktor
Bogusław Gomzar
W związku z podaniem nieprawdy przez Pana w Waszej
gazecie "NIE" nr 36 w artykule Pana pt. "Święta juma"
skrzywdzono naszego Księdza Proboszcza. Barokowa
figurka, o której była mowa w Pana artykule, znajduje
się na plebanii, ponieważ brak jest funduszy na jej
renowację i zabezpieczenie przed kradzieżą. Nie wiemy,
co to za mieszkańcy podali nieprawdę, i o co im
chodziło? Należy tylko ubolewać, iż nie sprawdził Pan u
dwóch niezależnych źródeł podanej informacji, jakże
krzywdzącej naszego Księdza Proboszcza. Opinię zepsuć
jest bardzo łatwo, gorzej ją naprawić. Szkoda tylko, że
Pan o tym zapomniał. Ksiądz z naszej parafii zasługuje
na szacunek i uznanie, ponieważ zrobił bardzo
wiele dla Kościoła, a tym samym dla nas, a nie opluwania
Go. (...)
Mieszkańcy wsi Wojcieszyce
(imienne podpisy)
Wspaniałomyślna TP S.A.
Chciałbym się podzielić z Wami niesamowitą dobrocią,
jaka spływa na mnie i innych obywateli Pomrocznej od
Telekomunikacji Polskiej. Jakieś pół roku temu wykupiłem
od TP S.A. pakiet internetowy 15, który pozwala mi na
surfowanie po sieci przez 15 godzin w miesiącu za 37,45
zł brutto. Jest to dla mnie najtańsze rozwiązanie
oferowane przez TP. Na Neostradę czy nawet ISDN po
prostu mnie nie stać.
6 sierpnia dostałem list od TP informujący o korzystnych
zmianach w cenniku usługi pakiety internetowe,
obowiązujących od 1.09.2003 r. Zaglądam do dołączonego
cennika i szczena mi z radości opada na podłogę. Otóż
nowa cena pakietu 15, którego jestem użytkownikiem,
wynosi teraz 37 zł brutto. Dla zdezorientowanych
wyjaśniam, że obniżka wynosi 45 groszy polskich.
Radość mnie taka ogarnęła, że do dziś nie mogę się
pozbierać. Telekomunikacja wie, jak przyciągnąć klienta.
Tom
(e-mail do wiadomości redakcji)
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kulasy i kulisy "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Glemp nie podskoczy
Prezydent Kwaśniewski dba o ulokowanie wezwania do Boga
w ewentualnej konstytucji europejskiej. Premier L&M nie
realizuje tych punktów programu SLD, które irytują
biskupów. Życie zaś nie toleruje próżni.
Antyklerykalną pozycję lewicy sprytnie stara się przejąć
Andrzej Lepper.
"NIE" rozmawia z przewodniczącym Samoobrony ANDRZEJEM
LEPPEREM
"NIE": – Na początek cytat. Biskup tarnowski Wiktor
Skworc o przeprowadzonej przez was akcji wysypywania
zboża: " (...) trzeba podnosić kruszynę chleba, podnosić
ziarna, także te, które wyprodukował rolnik w ościennym
kraju. (...) Nie godzi się więc wysypywać z wagonów i
deptać ziarna! To jest owoc ziemi i pracy rąk
ludzkich!". Co pan na to?
Andrzej Lepper: – Tak, Kościół potępia wysypywanie
niemieckiego zboża. Nie potępiał za to wybijania szyb,
rzucania kamieniami i śrubami, malowania farbą budynków,
rzucania butelkami z benzyną. Tego nie potępiał, jak
robiła to "Solidarność", jako słuszny ruch.
– Jasne, ale czasy się zmieniły. Nie walczycie z
komunistycznym reżimem...
– Ale walczymy z ubóstwem, nędzą, złodziejstwem,
wyzyskiem... Kościół powinien bronić ludzi biednych.
Tymczasem hierarchia świetnie się odnalazła w nowej
rzeczywistości. Ja nie mam nic przeciwko temu, że stawia
się tyle nowych świątyń, ale zobaczmy, jak żyją zwykli
ludzie?
– Hierarchia, czyli biskupi?
– Tak, biskupi zioną do nas nienawiścią, chociaż powinni
działać w imię miłości bliźniego. Najbardziej nas
nienawidzi Józef Życiński i Tadeusz Pieronek. No i
prymas Glemp, który lekce-waży Samoobronę. Jest jednak
bardzo wielu proboszczów w Polsce, którzy nas popierają.
Nieraz zdarza się, że zabieram głos w kościele...
– Lekceważy?
– Ojciec Święty nie wstydził się przyjąć Leppera, a
prymas Polski od dziewięciu lat ignoruje nasze prośby o
spotkanie. Na dodatek obraża chłopów nazywając ich
terrorystami. Są jednak inne przykłady. Zwierzchnik
Cerkwi prawosławnej, metropolita Sawa zaniepokojony
sytuacją w kraju zadeklarował chęć
spotkania i współpracy z Samoobroną.
– To Samoobrona nie jest partią katolicką?
– Katolicką to za dużo powiedziane. Należą do Samoobrony
głównie katolicy. Jesteśmy jednak partią tolerancyjną,
nie wyznaniową. Jesteśmy za kultywowaniem tradycji,
kultury, wiary narodowej, ale na pewno jesteśmy daleko
od skrajności katolickich czy chrześcijańskich. Jesteśmy
partią normalnych ludzi.
– Jak Samoobrona ocenia zbliżenie polityków SLD do
Episkopatu?
– Ich wiąże to, że brali udział w tym wszystkim, co się
działo przez ostatnie 13 lat. W tak zwanej prywatyzacji,
spółkach, radach nadzorczych, agendach... w rozkradaniu
kraju.
– Chce pan powiedzieć, że kler brał udział w rozkradaniu
Polski?
– Co najmniej biernie się temu przyglądał. I naturalnie
na tym korzystał, biorąc różnego rodzaju darowizny,
ziemię, budynki... Tylko pamiętajmy, że hierarchowie a
Kościół to są dwie zupełnie różne sprawy. Oni sprawują
władzę w imieniu Kościoła i robią to często niezgodnie z
nauką Kościoła. Bo nauka Kościoła to nie bogactwo, nie
wiara w mamonę, tylko wiara w Boga.
– Zdaje się, że Andrzej Lepper ma zamiar zreformować nie
tylko kraj, ale i Kościół?
– Nie, tego bym się nie ośmielił robić. Ja tylko wyrażam
swoje ubolewanie, że znaczna część hierarchów wybrała
sobie za boga pieniądz i nie zważa na coraz
tragiczniejszą sytuację społeczną.
Fot. JAREK SOBIEŇ
Autor : Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Silezjaczek ci ja
Rozmowa z Jerzym Gorzelikiem z Ruchu Autonomii Śląska,
ideologiem narodu śląskiego.
– Czy po zakończeniu spisu powszechnego pojawi się
narodowość śląska?
– Ona już istnieje. Mimo pewnych manipulacji, które
pojawiły się już w okresie przedspisowym, jestem
przekonany, że spis potwierdzi fakt istnienia
narodowości śląskiej.
– Mówi pan o manipulacjach. Ktoś prześladuje ludzi
uważających się nie za Polaków, nie za Niemców, lecz za
Ślązaków?
– Prześladowanie to zbyt duże słowo. Chodzi raczej o
próbę wypaczenia wyników. Polega ona na błędnym
instruowaniu rachmistrzów. Mam sygnały z wielu gmin, że
namawiano rachmistrzów do tego, aby osoby deklarujące
narodowość śląską starano się zniechęcić do tej
deklaracji, zachęcić do jej zmiany na narodowość polską,
ewentualnie – w województwie opolskim – na narodowość
niemiecką. Ponadto już podczas obchodu przedspisowego
niektórzy rachmistrzowie pytani przez osoby
zainteresowane stwierdzili, że nie będą wpisywać
narodowości śląskiej.
– Co pan zadeklaruje?
– Oczywiście narodowość śląską.
– Czy ja mógłbym deklarować na przykład narodowość
eskimoską?
– Spis, a przynajmniej założenia spisu oraz prawo
międzynarodowe umożliwiają to panu. Prawo nie nakazuje
człowiekowi być poważnym. Mógłby pan nawet starać się
zarejestrować taki związek mniejszościowy.
– Jednak państwa inicjatywa jest jak najbardziej
poważna?
– W naszym przypadku mamy do czynienia z autentyczną
tożsamością, która jednak nie jest akceptowana przez
urzędników. Ci twierdzą – owszem, są Ślązacy, ale to
tylko grupa etniczna.
– Dlaczego przeciwko wam są również urzędnicy i
sędziowie instytucji europejskich?
– Trudno powiedzieć, że przeciwko nam. Europejski
Trybunał Praw Człowieka wydał orzeczenie, które w
zasadzie niczego nie rozstrzyga. Można w nim przeczytać,
że Trybunał w ogóle nie zajmuje się kwestią, czy Ślązacy
są narodem, czy nie są. Natomiast przyznaje, że władze
polskie nie złamały prawa odmawiając rejestracji Związku
Ludności Narodowości Śląskiej. Złożyliśmy odwołanie do
Wielkiej Izby Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Nawet jeżeli Wielka Izba podtrzyma decyzję sekcji
Trybunału, to zamknięta jedynie będzie kwestia ZLNŚ, a
nie sprawa narodowej odrębności Ślązaków.
– Jak to jest? Ci, którzy czują się Ślązakami, a zarazem
Polakami czy Niemcami, to pana zdaniem są odszczepieńcy?
– Mogę mieć wątpliwości, czy da się pogodzić polskość ze
śląskością, ale to są moje osobiste wątpliwości. Ale
może są tacy, którym to wychodzi. Ich święte prawo. Tak
jak nasze do deklarowania narodowości śląskiej.
– Co w pana przypadku okazało się decydujące? Polska
pana skrzywdziła?
– Wręcz przeciwnie. Moim pierwszym językiem jest polski
i nigdy przez Polaków nie byłem odbierany jako obcy. To
raczej kwestia pozytywnej identyfikacji, a nie
negatywnego stosunku do polskiej tradycji. Uważam, że to
nie jest moja tradycja.
– Coś panu nie odpowiada w naturze Polaków?
– To nie tak. Przecież tutaj był Śląsk i Ślązacy zanim
pojawiła się Polska. Oficjalnie najpierw w 1922 r., a na
pozostałej części w 1945 r. To nie tak, że nagle Ślązacy
wyrzekli się polskości. Po prostu znaczna część Ślązaków
tej polskości nigdy nie przyjęła.
– Powstania śląskie to był błąd, pomyłka, zdrada?
– Sądzę, że z perspektywy 80 lat nie należy oceniać
wyborów tamtych ludzi, bo nie jesteśmy w stanie do końca
zrozumieć ich motywacji. To, co moim zdaniem należy
oceniać, to 80 lat rządów polskich na Górnym Śląsku. A
ta ocena wypada zdecydowanie negatywnie.
– Dlaczego?
– Po śmierci pierwszego wojewody śląskiego Rymera
zaczęło się usuwanie Ślązaków z urzędów. Już wtedy
zaznaczył się wrogi stosunek państwa polskiego do wielu
etnicznych Ślązaków. Ślązak musiał być zdeklarowanym
Polakiem, by to państwo uznawało go za pełnoprawnego
obywatela.
– Po wojnie było wam gorzej czy lepiej?
– Po wojnie sytuacja uległa radykalnej zmianie na
gorsze.
Zaczęło się od zniesienia przez Krajową Radę Narodową
autonomii. Podjęto akcję, którą określić trzeba wprost
jako czystkę etniczną. Myślę o wypędzeniu,
wysiedleniach, wywózce w głąb ZSRR, w czym brała udział
także polska administracja. Myślę o obozach takich jak w
Łambinowicach, w Świętochłowicach
Zgodzie, Jaworznie, Oświęcimiu, do którego także Ślązacy
trafiali do 1948 r. Przejawem utrzymującej się
kolonialnej mentalności urzędników w Warszawie jest
reakcja pana Przewoźnika z Rady Ochrony Pamięci Walk i
Męczeństwa na naszą propozycję zorganizowania w
Katowicach miejsca pamięci ofiar śląskiej tragedii, a
więc tych represji, które dotknęły Ślązaków pod koniec
wojny i po jej zakończeniu. Pan Przewoźnik stwierdził m.
in., że formuła upamiętnienia jest zbyt ogólna, ponieważ
mogłyby zostać nią objęte osoby, które były członkami
organizacji uznanych za zbrodnicze.
– Ślązacy są znowu traktowani gorzej?
– Oczywiście, bo odmawia im się prawa do ich przeszłości
i tradycji. Inna sprawa to bezwzględna eksploatacja
ekonomiczna.
– Od kiedy pan to wszystko mówi publicznie?
– Moja działalność w Ruchu Autonomii Śląska zaczęła się
w roku 1996.
– Mimo to ma pan nielicznych zwolenników.
– RAŚ liczy kilka tysięcy członków. W ostatnich wyborach
do Senatu uzyskał poparcie 157 tysięcy wyborców.
Poparcie dla idei autonomii deklaruje znaczny procent
Ślązaków. Według „Historii Śląska”, wydanej obecnie we
Wrocławiu pod redakcją prof. Czaplińskiego, pośród
mieszkańców regionu 44 proc. opowiedziało się za
autonomią, a 17 proc. za pełną niezależnością Śląska,
natomiast tylko 39 proc. za zachowaniem status quo.
Trudno mi weryfikować te dane statystyczne. Nie wiem, na
jakich badaniach są one oparte.
– Och, to bez kłopotu zebralibyście podpisy pod
odpowiednim wnioskiem do parlamentu.
– Autonomia musiałaby mieć umocowanie konstytucyjne,
więc trzeba by mieć w parlamencie zdecydowaną większość
konieczną do zmiany Konstytucji.
– Ilu macie parlamentarzystów?
– Jedna osoba spośród parlamentarzystów jest członkiem
Ruchu Autonomii Śląska.
– Wasz cel polityczny to autonomia?
– Tak.
– A później odrębne państwo?
– Posądzanie nas o próby stworzenia górnośląskiego
państwa narodowego jest chybione. I to nie dlatego, że
jesteśmy lojalni wobec państwa polskiego, tylko dlatego,
że jesteśmy przeciwni samej koncepcji suwerennego
państwa narodowego. Ta koncepcja się przeżyła. To widać
i po Hiszpanii, i po Wielkiej Brytanii, i po Francji.
Tam wszędzie są ruchy odśrodkowe. Europa, którą widzimy
w przyszłości, to federacja regionów.
– Europa bez Hiszpanii, bez Niemiec, bez Polski? Za to
ze Śląskiem, z Małopolską...
– Z Bawarią, z Katalonią, ze Szkocją...
– Warszawa za granicą?
– Za taką granicą, za jaką jest Wiedeń wobec Salzburga
czy Barcelona wobec Madrytu. To będą takie granice jak
między niemieckimi landami. Dla mnie nie ulega
wątpliwości, że na przykład dla południowej części
Górnego Śląska funkcje metropolitalne w jakimś stopniu
przejmie Wiedeń, a straci Warszawa.
Autor : Łukasz Ciemny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gdzie się umartwia biskup "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Miłość za 6 milionów
"Narodowy Bank Polski zaprasza do udziału w dwóch
konkursach grantowych organizowanych w ramach Programu
Edukacji Ekonomicznej" – taka informacja znalazła się na
stronie internetowej NBP.
Chodzi o kwotę 6 mln zł z pieniędzy podatników, która ma
być przeznaczona dla mediów, organizacji pozarządowych
oraz instytucji szkoleniowych.
Przekaziory mają zająć się tematem "Oszczędzanie –
inwestycją w przyszłość. Stabilny pieniądz warunkiem
oszczędzania". Idą na to 3 mln zł.
Wiadomo, o co chodzi! Balcerowicz doszedł do wniosku, że
czas dać odpór tłuszczy, która atakuje jego śliczną
politykę monetarną. Za tę sumkę można zrobić całkiem
niezłą kampanię kupując przychylność pismaków.
Termin składania wniosków mija 12 lipca o godzinie 16.
Rozstrzygnięcie konkursu i podpisanie umów nastąpi we
wrześniu. Wtedy spodziewamy się wysypu teleturniejów,
reportaży, programów publicystycznych, artykułów i
dodatków gazetowych pokazujących dobrodziejstwa
stabilności pieniądza oraz pożytków płynących z
oszczędzania, ze szczególnym uwzględnieniem koncepcji
lansowanych przez Balcerowicza. W ramach promocji
dostanie się też rządowi Millera.
Zgodnie z regulaminem, wysokość pojedynczej dotacji nie
może przekraczać 80 tys. zł przy wkładzie własnym
wydawcy nie niższym niż 10 proc. Te 10 proc. to np.
koszt pracy ludzi wykonywanej nieodpłatnie, co jest
wystarczająco mętnym pojęciem, aby zagwarantować, że
załapią się ci, co trzeba.
Całość obsługuje Centrum Zamówień Publicznych sp. z o.o.
z siedzibą przy ulicy Jelinka 21 w Warszawie. Jednym z
członków zarządu tej prywatnej firmy jest Marian Lemke,
były prezes Urzędu Zamówień Publicznych z czasów rządów
AWS–UW.
Tak w praktyce wygląda "dbałość o pieniądze podatników",
którą prezes NBP wyciera sobie gębę.
Nie pierwszy to wybryk panów z banku. W październiku
zeszłego roku kilku członków Rady Polityki Pieniężnej
wystąpiło do sądu pracy domagając się 325 tys. zł
wyrównania do pensji. Była też rozważana rekonstrukcja
Pałacu Saskiego z przeznaczeniem na siedzibę zarządu NBP
– chodziło o 600 mln zł.
Te konkursy grantowe uważam za skandal. Gospodarka
zgnojona, perspektywy coraz gorsze, a Narodowy Bank
Polski kupuje sobie przychylność mediów. Jak w takich
warunkach można wierzyć w obiektywizm i bezstronność
środków masowego przekazu?
Posłowie zamiast pieprzyć o korupcji powinni zająć się
jej zamiarem.
Autor : A.F.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
"Gazeta Polska"
22 maja
"Gospodarskie wizyty towarzysza premiera w terenie,
narady aktywu w Sali Kongresowej, koniec prywatyzacji
gospodarki, natrętna propaganda jedynie słusznych
decyzji, czarne listy w radiu i telewizji, odwrót od
reformy edukacji i lecznictwa... itd. itp. Rządzący
Polską lewi demokraci wracają do korzeni. Mają jeszcze
problem ze złotówką, która nie bardzo chce się
podporządkować pegeerowskim ekonomistom po akademiach
1-majowych, ale i to w końcu załatwią".
Jan Pietrzak, "Zakazane żarty"
"Nasz Dziennik"
22 maja
"Autorzy i mecenasi obecnej prounijnej indoktrynacji, w
mieszaniu dzieciom w głowach znacznie wyprzedzili swych
starszych PZPR-owskich kolegów. (...) Ostatnio wzięli
się także do przydzielania mandatów poselskich
kandydatom na posłów do VIII Sejmu Dzieci i Młodzieży.
(...) Ciemnogrodzianie są także pełni podziwu dla
niespotykanego geniuszu trzynastolatka z Gimnazjum nr 2
(dziś już posła), który napisał pracę »Moja droga do
zjednoczonej Europy«. Trzeba przyznać, że czegoś takiego
to i za czasów bolszewickich nie było. Przecież Pawka
Morozow tylko donosił na rodziców i ani do głowy mu nie
przyszło, by opisywać: »swoją drogę do Wielkiej
Socjalistycznej Rewolucji Październikowej«".
Jan Pol, "Pawka nie ma szans"
24 maja
"(...) rachmistrz będzie chciał się dowiedzieć, czy
kobieta żyła lub żyje w formalnym związku z mężczyzną
(ślub cywilny lub kościelny), czy też w nieformalnym. W
jakim celu takie pytania zadaje się nastolatkom? Po co
państwu są potrzebne informacje o tym, czy ktoś żyje
według zasad Bożych, czy je ignoruje? A może za kilka
miesięcy dowiemy się, że skoro ileś tam tysięcy ludzi
mieszka ze sobą bez ślubu, to trzeba skończyć z fikcją i
obłudą i zalegalizować konkubinaty, tak jak zrobiono to
we Francji? (...) Niektóre pytania mogą rodzić obawy
ludzi, że państwo chce o nich wiedzieć zbyt dużo. Nie
zdziwmy się więc, gdy okaże się, że będą odmawiali
spotkań z rachmistrzami, nawet pod groźbą kary
finansowej".
Maciej Winnicki,
"Spis nazbyt powszechny"
"Wyprzedaż ziemi polskiej zniszczy nam gospodarkę rolną,
wprowadzi niezależne od Polski latyfundia i załamie
społeczno-kulturalne struktury naszego społeczeństwa.
(...) W rezultacie UE jawi się Polakom jako rywal,
kolonizator i bezwzględny niszczyciel, posługujący się
hasłologią podobną do komunizmu sowieckiego, a nie jako
szansa rozwoju".
ks. Czesław Bartnik, "Prawo do Europy?".
"Głos"
25 maja
"Analiza zmian treści programowych, podpisanych przez
min. Krystynę Łybacką 26 lutego, wskazuje na
wprowadzanie treści zupełnie nie do zaakceptowania dla
chrześcijańskich rodziców. Na przykład: l określenie
»dziecko poczęte« zmieniono na »płód«, l środki
antykoncepcyjne i ich prezentacja mają być ukazane w
aspekcie »wyboru«, l pominięto argumentację za inicjacją
seksualną w małżeństwie, l rodzina jest ukazywana
głównie w kontekście konfliktów, przemocy i rozwodu, l
uczniowie mają być uczeni akceptacji dla »odmienności
seksualnych«".
Ewa Kowalewska
(prezes Forum Kobiet Polskich),
"Demoralizacja u drzwi szkół"
"Nasza Polska"
28 maja
"Kolejne rządy Polski komunistycznej to wierność
systemowi sowieckiemu, złodziejstwu, korupcji,
gengsterstwu politycznemu. Wierność nagradzana awansami,
stawianiem ponad prawem, surowym jedynie dla
statystycznego Kowalskiego. Obecna recydywa rządów
komunistycznych w wykonaniu Leszka Millera reguły te
odradza błyskawicznie. (...) Obecna władza bezkarnie
zataja dochody i podejrzane z punktu widzenia
bezpieczeństwa państwa pożyczki, molestuje seksualnie.
Jednocześnie, co widać na przykładzie czystek w
administracji państwowej, samorządach, radach
nadzorczych, odbudowała już swój folwark korupcji,
zagarniania Polski, odtworzyła struktury
mafijnonomenklaturowe z lat PRL. Oczywiście, za ten stan
rzeczy Miller, Szmajdziński, Małachowski, Pastusiak
powinni podziękować Wałęsie, Geremkowi, Mazowieckiemu
oraz Buzkowi i Krzaklewskiemu. To dzięki ich zaprzaństwu
mogą dziś bezkarnie niszczyć Polskę".
Piotr Jakucki,
"Ponad prawem"
Autor : M.T.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Strusiowi po jajach "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bekanie baronów "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Okolice odbytu
O owsikach i prawdziwej wierze.
Katolicki dwumiesięcznik "Miłujcie się!" (nr 4/2003)
bystro zauważa, że ukazujące się w Polsce zagraniczne
czasopisma przyczyniają się do zgorszenia młodzieży. Ku
swemu zmartwieniu redaktorzy periodyku odkryli, że na
przykład w takim "Bravo" drukowane są listy od młodych
czytelników i epistoły te wcale nie dotyczą techniki
odmawiania różańca. Główną tematyką jest seks w wydaniu
indywidualnym albo grupowym. Podejrzenia co do
autentyczności listów zrodziły się w redaktorskich
głowach natychmiast, bo przecież chłopcy i dziewczęta
rodem z Pomrocznej w ogóle nie myślą o spółkowaniu.
Podejrzenia te potwierdziły się w całości po tym, jak w
niemieckim tygodniku "Focus" ukazał się artykuł
zatytułowany "Fałszowane listy od czytelników – seks
zamiast uświadamiania".
"Miłujcie się!" podniosło larum za pomocą tekstu pt.
"Bravo deprawuje": Pracownicy "Bravo" potwierdzają, że
duża część drukowanych listów czytelników, tych
dotyczących uświadamiania seksualnego (...) jest
fingowana. Niektóre są czystym wymysłem redakcji. (...)
ten sztuczny świat seksu jest ciągle w gazecie
rozbudowywany zgodnie z hasłem: seks się sprzedaje.
(...) pod przykrywką uświadamiania mogą się rozgrywać
pornograficzne machinacje. Odnosi się to także do stałej
rubryki (...) gdzie publikuje się fotografie nagich
chłopców i dziewcząt z podpisami typu: "nie mogę
przestać zdradzać", albo innymi, nasyconymi wulgarnymi
treściami. Dowiadujemy się również, że redakcja Bravo
płaci za pozowanie do takich zdjęć (!).
Na koniec bogobojne pismo postraszyło czytelników
sfingowanych i ohydnych listów, że niebawem zostaną
ofiarami pornograficznych machinacji i jako uzależnieni
od seksu i środków antykoncepcyjnych trafią do piekła.
Swędzi dupsko
Faktycznie – trudno uwierzyć, że publikowane na łamach
prasy młodzieżowej listy są prawdziwe. W rubryce "Bez
tabu" w czasopiśmie "Twister" znaleźliśmy takie perełki:
14-letnia Anka pyta: Ostatnio swędzi mnie okolica
odbytu. Co gorsza pojawiają się tam robaki. Czy coś mi
jest?
Redakcja odpowiada: Prawdopodobnie cierpisz na owsicę.
(...) Jest to choroba wywoływana przez robaki. (...)
Często wydostają się one z kałem na zewnątrz organizmu
żywiciela. Są to niewielkie ruszające się, obłe,
szaro-białe stwory mierzące od 3 do 12 mm.(...) Nie ma
specjalnych powodów do obaw, ale idź do lekarza i
pamiętaj, żeby po wyjściu z toalety myć ręce.
Nawet jednak jeżeli 14-letnia Anka mająca problem ze
spacerującym w okolicach odbytu robactwem nie istnieje,
to czytelnicy dowiadują się o konieczności dokonania
ablucji po opuszczeniu wychodka, a także o rozmiarach i
zwyczajach owsików. Po lekturze są więc bogatsi w wiedzę
praktyczną i lepiej przygotowani do życia.
Pulsuje w pochwie
Od dawna zastanawiam się, czy podczas pływania w basenie
można zajść w ciążę – pisze w sprawie fundamentalnej
16-letnia Ewa.
Odpowiedź: Możesz być całkowicie spokojna. Zajście w
ciążę podczas kąpieli nie jest możliwe (...) nawet gdyby
pływał w pobliżu ciebie jakiś chłopak i akurat miał
wytrysk.
Wszystkie Ewy od tej pory bez obaw będą się pluskać w
publicznych basenach – z definicji wypełnionych
tryumfalnie tryskającymi młodzieńcami – ale i w swojej
prywatnej wannie, co do
której żywią słuszne podejrzenia, że są używane przez
braci gówniarzy niezgodnie z przeznaczeniem. Częste i
bezstresowe kąpiele przyczynią się do znaczącego
podniesienia poziomu narodowej higieny i dzięki temu
zmaleje liczba posiadaczy owsików drażniących odbyty.
Niejaką Jolę (17 lat) trapi taki oto problem: Czy użycie
dwóch prezerwatyw naraz lepiej chroni przed ciążą niż
zastosowanie jednej? Bo ja stosuję dwie, ale każda jest
na innym członku.
Zastosowanie dwóch prezerwatyw na jednym członku wcale
nie stanowi lepszego zabezpieczenia, a nawet wręcz
przeciwnie – brzmi rzeczowa odpowiedź.
Ta bezcenna rada ma walor ekonomiczny – Jolcia nie
będzie wydawać pieniędzy na nadmierną liczbę kondomów, a
oszczędności przeznaczy na solarium. Jej atrakcyjność
wzrośnie i dzięki temu będzie miała większą liczbę
przyjaciół, co jednak z kolei może spowodować dalsze
koszty w postaci konieczności użycia 3 prezerwatyw,
każda na innym członku.
15-letnia Ola nie wie, czy jest normalna: Od jakiegoś
czasu bardzo szybko się podniecam. (...) nawet gdy stoję
obok faceta w tramwaju lub oglądam romantyczny film, coś
pulsuje mi w pochwie i czuję, że wypełnia się ona śluzem
(...). Czy ja jestem normalna?
Nie martw się! Wszystko jest w najlepszym porządku!
tylko wtedy gdy pochwa jest naprawdę wilgotna możliwe
jest bezbolesne wprowadzenie do niej członka! – zapewnia
redakcja
i młodociany czytelnik już wie, że na sucho lepiej nie
próbować.
Nie pal, nie wal, nie pij!
W "Miłujcie się!", tak zaciekle walczącym z obłudą
gorszących wydawnictw, również drukowane są listy od
czytelników. Żeby nie było wątpliwości, nazywa się je
świadectwami.
Darek: po raz pierwszy od 18 lat wpuściliśmy kolędę.
Wcześniej księża to byli dla mnie złodzieje, dla których
sutanna była tylko przykrywką do chodzenia na panienki.
Darek opowiedział księdzu, że nie mamy ślubu
kościelnego, że dziecko nieochrzczone... że nie mamy
pieniędzy. – Ale o jakie pieniądze ci chodzi? Ja wam dam
ślub bez pieniędzy i chrzest bez pieniędzy!
– rzekł ksiądz. Od razu czuć, że to literatura faktu.
Jak nietrudno się domyślić, wkrótce po darmowym chrzcie
i ślubie dom bohatera zaczęły nawiedzać tłumy dobrych
ludzi z żarciem i wszechstronnym wsparciem. Przestał
pić, palić i walić obywateli po mordach. Oddał się
modlitwie.
Inne świadectwo nadesłała Agnieszka: W czasie
narzeczeństwa oboje z mężem znaliśmy wartość czystości
przedmałżeńskiej. Pewnego dnia doszło pomiędzy nami
(...) do zbliżenia najbardziej intymnego, tego
zarezerwowanego wyłącznie dla małżonków. Szybko
podjęliśmy decyzję o zawarciu małżeństwa. Już wtedy, ale
i teraz zastanawiam się, czy gdyby nie to, do czego
doszło między nami, ta decyzja kiedykolwiek by zapadła.
Ten temat ciągle boleśnie powraca. Czy będziemy sobie
wierni? Pozostaje mi powierzyć Bogu to ukryte
cierpienie, jak również jego przyczynę – brudne
wspomnienie pierwszego razu. Gdyby udało się cofnąć
czas, za wszelką cenę chciałabym uniknąć współżycia
przedmałżeńskiego.
Nieco dalej Baśka dała świadectwo dietetyczne: po jakimś
czasie dowiedziałam się, że mój chłopiec potrzebował aż
dwóch dziewczyn by być szczęśliwym. Zerwał ze mną.
Pomyślałam: zerwał z tobą, bo jesteś za gruba.
Postanowiłam wypróbować wszystkie dostępne diety. (...)
miałam się coraz gorzej. Rano ledwie starczało mi sił,
żeby zwlec się z łóżka. (...) Moją rodzinę zaczęło
denerwować, że nieustannie wyliczam im, że za dużo
jedzą, a przy tym liczę kalorie. (...) ciągle chudłam.
Mogłabym tak w kółko gdyby nie mój największy przyjaciel
– Bóg. To za jego sprawą mama zaczęła ze mną rozmawiać.
Już po kilku rozmowach zaczęłam normalnie jeść. (...)
Dotarło do mnie, że nie siebie powinnam winić za
zaistniałą sytuację z chłopakiem, to on po prostu był
wobec mnie nie w porządku.
Zaprawdę powiadam Wam, że łatwiej uwierzyć w prawdziwość
Anki i zaprzyjaźnionych z nią owsików niż w autentyzm
nawróconego pod wpływem ślubu pijaka Darka, zdruzgotanej
przedślubnym daniem dupy Agnieszki i szczęśliwie tyjącej
ponownie Baśki.
Autor : Maciej Mikołajczyk
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Golonka z brylantami
Chłop na blokadę, a ty płać.
GUS opublikował kwoty dopłat budżetu RP do rolnictwa za
rok 2002 i wychodzi tego około 20 mld zł (dopłaty do
KRUS, do skupu zboża i żywca, do paliw)! Z analizy tych
danych wynika, że krzyk o dopłaty bezpośrednie na
poziomie "tylko" 25 proc. tego, co otrzymują rolnicy z
UE, nie miał większego sensu. Otóż te 25 proc. oznacza
290 euro rocznie dla przeciętnego polskiego gospodarstwa
rolnego (mało, bo mamy nieprawdopodobnie rozdrobnione
rolnictwo).
To rzeczywiście niewiele w porównaniu z gospodarstwami
UE, jest jednak zasadnicze "ale". Suma corocznej,
państwowej dotacji do rolnictwa polskiego w kwocie 20
mld zł daje w przeliczeniu bankowym około 5 mld euro. To
oznacza, że przeciętne gospodarstwo polskie dostaje z
budżetu około 2416 euro rocznie. Przy tej kwocie owe 290
euro z funduszy unijnych jest wartością zupełnie
marginalną. Jeżeli przez lata dopłaty rzędu 2416 euro na
gospodarstwo nie zmieniły polskiego rolnictwa w
pożądanym kierunku, to 290 euro tym bardziej na to nie
wpłynie.
Rzeczywista siła nabywcza euro w Polsce i w Unii jest na
korzyść Polski – za 1000 euro w Polsce można kupić 2,1
raza więcej niż za 1000 euro w państwach unijnych
(zobacz wskaźnik Purchasing power parity, Rocznik
Statystyczny 2002 – za rok 1998 wynosił on 1,8, koszyk
towarów i usług "Polityki"). Zatem polskie gospodarstwo
dostawało z budżetu państwa kwotę równą 5073 euro (2416
x 2,1), co plasuje nas na bardzo wysokim miejscu między
Szwecją a Luksemburgiem. Żądania 100 proc. dopłat z UE
nic nie pomogą, ponieważ chora jest struktura rolnictwa,
brak jest kultury rolnej, brak polityki rolnej w
tworzeniu nowoczesnych gospodarstw i nawet po wejściu do
Unii możemy pozostać jak rezerwat indiański w USA.
Holendrzy, którzy osiedlili się w Polsce i uprawiają
ziemię, osiągają około 7 ton zboża z hektara
(gospodarstwa polskie ok. 3 ton) i stwierdzają zgodnie,
że rolnictwo w Polsce to superinteres.
* * *
Purchasing power parity – parytet siły nabywczej oznacza
wartość dolara USA i innych podstawowych walut (euro,
funt, jen) odpowiadającą rzeczywistej wartości waluty
danego kraju na rynku krajowym, obejmującym całość
towarów i usług rynkowych i nierynkowych. Wartość ppp
jest obliczana co roku dla danego kraju przez ekspertów
ONZ według metodologii "World Bank". W ostatnich latach
parytet ppp kształtował się dla Polski następująco:
– za 1998 r. ppp wyniósł 1,8, tzn. sile 100 euro w
Polsce odpowiadało (średnio) 180 euro w krajach UE
– za rok 1999 ppp wyniósł 2,14
– za rok 2000 ppp wyniósł 2,13.
Roczniki statystyczne Niemiec od kilku lat powszechnie
stosują ten parytet, gdyż zazwyczaj kurs bankowy danej
waluty (szczególnie w krajach postsocjalistycznych) nie
odzwierciedla jej rzeczywistej siły nabywczej. Na
przykład za rok 1999 dochód PKB Polski na mieszkańca
wyniósł według kursu bankowego 4078 USD, ale w
rzeczywistej sile nabywczej ppp (wskaźnik 2,14) wyniósł
8763 USD. Oznacza to, że w Polsce waluty zachodnie są
znacznie droższe (mniej więcej dwukrotnie), niż wynosi
ich siła nabywcza w krajach macierzystych.
Gdyby miała być równowaga w sile nabywczej kursu
bankowego i rzeczywistego, to euro w banku polskim
powinno być wymieniane za około 2 zł przy obecnych
cenach w UE i w Polsce. Wówczas dla Polaka
wyjeżdżającego do UE nie byłoby 2 razy drożej niż w
kraju, a dla obywatela UE, który przywiózł swoje euro –
2 razy taniej w Polsce. Stąd zakupy Niemców przy
granicy, bo dla nich różnica w cenach nie jest rzędu
kilku procent, ale około 50 proc. taniej.
Wielu Polaków o wysokich zarobkach nawet nie zdaje sobie
sprawy, że zarabia znacznie więcej niż ich odpowiednicy
w UE.
Autor : Jacek Grubelski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Sieć cicho
Wystarczy posiedzieć kilka godzin przed ekranem
komputera, by posiąść pisma naczelnika Urzędu Celnego w
Poznaniu, agencji ochrony z Bydgoszczy, Politechniki
Wrocławskiej albo Biura Promocji Polskiego Radia z
Warszawy. Nie trzeba do tego hakerów, wystarczy darmowy
program dostępny w sieci.
Sieć jest tak bezpieczna jak najsłabiej zabezpieczony,
pojedynczy komputer do niej podłączony. Najwymyślniejsze
i najdroższe zabezpieczenia to kasa wyrzucona w błoto,
jeśli jeden z użytkowników sieci to zwyczajny kretyn.
Pół biedy, jeśli firma jest prywatna, nie wpływająca
znacząco na polską gospodarkę lub sytuację rządu Leszka
Millera. Niestety, są w tym gronie instytucje państwowe.
Co można znaleźć na dyskach ich komputerów? Sprawdzamy.
* * *
Odpalamy Internet oraz program "peer to peer". Może być
Kaaza. Program ten służy głównie do wyszukiwania plików
mp3 z muzyką. Kaaza ma jednak i inną, bardziej dla nas
atrakcyjną opcję. Wyszukiwanie dokumentów. W wyznaczonej
kolumnie programu wpisujemy słowo, kluczowe dla
interesujących nas dokumentów. Zaczniemy może od skrótu
CV, czyli Curriculum
Vitae. Życiorys. Klikamy "search".
Obiecująco. Po kilkunastu minutach szukania oraz
obalonym browarku. 52 dokumenty. Życiorysy polskie,
francuskie, angielskie, szwedzkie, nawet arabskie.
Bregman O., Izraelczyk posługujący się biegle trzema
językami. Pracował w hotelu w Hertzlii w latach 1997–99,
od roku 2002 pracuje w Tel Awiwie. Kawaler. Co ciekawe,
ukończył w roku 2000 kurs internetowy.
Następna osoba: Sanja J. urodzona w byłej Jugosławii,
obecnie mieszkająca w Sztokholmie. 30 października 2000
odbyła nawet kurs Scandinavian PC Systems. Kolejny –
Patric F. z Londynu, Reuters Ltd. Stuka 50 znaków na
minutę w klawiaturę, specjalista komputerowy(!)
Troszczył się m.in. o klientów Reutera. Może by
zadzwonić i zapytać, co powie jego obecny pracodawca o
jego umiejętnościach? Odkładamy na bok życiorysy.
* * *
Wklepujemy słowo "podanie". Sztuk 23 po 20 minutach
szukania. I co my tu mamy? Pani Ilona skarży się do
spółdzielni mieszkaniowej w Szczecinie na zarysowane w
trakcie docieplania budynku szyby okienne. Wojciech P. z
Krakowa pisze do dyrektora Ery GSM, że jego pies zżarł
mu telefon komórkowy, za który musi nadal płacić
abonament. Marek z Piekar Śląskich stara się o pracę. Ma
prawo jazdy i uprawnienia do obsługi wózków widłowych.
Kaśka w marcu tego roku starała się o pracę w firmie
Medicover w Poznaniu. Ciekawe, czy już pracuje? Przy
okazji wizyty w Poznaniu można wpaść, zapytać. Adres
jest.
* * *
Trzecia godzina w sieci. Poszukajmy czegoś jeszcze
ciekawszego. Wpiszmy na przykład słowo "celny". Na
naszym dysku ląduje 158 dokumentów z Urzędu Celnego w
Poznaniu. Decyzje, odroczenia, kwoty idące w miliony
złotych. Dowiadujemy się między innymi, że Amica Wronki
w ramach procedury uszlachetniania czynnego sprowadziła
1120 kuchenek elektrycznych o łącznej wartości 1 145 863
zł. Naczelnik Urzędu Celnego w Poznaniu ma do nich
pretensję, mogli bowiem sprowadzić tylko 500 sztuk. W
związku z tym nalicza im cło – 12 proc. Po kilku
minutach dysponujemy całą dokumentacją dotyczącą
nieszczęsnych kuchenek. Każdy dokument opatrzony
nagłówkiem: Naczelnik Urzędu Celnego, ul. Wichrowa 4,
60-449 Poznań. I godłem państwowym.
Inna korespondencja pana naczelnika? Proszę bardzo:
decyzja o pozostawieniu bez rozpatrzenia wniosku o
restrukturyzację zadłużenia firmy RUD MEBEL z Poznania;
wyliczenie zwrotu należności celnych dla Zakładów
Drobiarskich w Koziegłowach (6459,16 zł); wyliczenie dla
spółdzielni mleczarskiej LACPOL z Warszawy (70 249,90
zł); decyzja o warunkach restrukturyzacji długu firmy
VITAL FIT z Mosiny... I tak dalej, i tak dalej...
Jak to możliwe, że te pliki są dostępne dla 4 milionów
użytkowników programu Kaaza na całym świecie?! Osobnik,
który ma zabezpieczać komputer w UC Poznań, ściąga sobie
pliki muzyczne i wideo. Przy okazji udostępnia wszystkie
zasoby dysku użytkownikom tego programu.
Żeby wkurwić administratora sieci (bez urazy, chłopie),
dodamy, że jeśli pliki ściągali podobni "specjaliści",
jak ten pracujący w poznańskim UC, to liczba kopii
dokumentów może rosnąć w postępie geometrycznym. Już
dziś wydrukami sygnowanymi "Naczelnik Urzędu Celnego w
Poznaniu" mogą podcierać się dzieci w RPA.
* * *
Szperamy dalej. 21 maja tego roku Biuro Promocji
Polskiego Radia zleciło agencji reklamowej Andrzeja
Pągowskiego wykonanie projektu reklamy festiwalu "Dwa
Teatry". Inna agencja reklamowa proponuje operatorowi
sieci komórkowej IDEA balon typu B-16 za 5460 zł netto.
Firma Herz Tech (Suchy Las k. Poznania) proponuje TZF
Polfie S.A. wąż ssawno-tłoczny SEMPERFLEX 1500 za jedyne
104 zł za metr. Wpada nam w łapy protokół
zdawczo-odbiorczy. PKN Orlen odbiera od Instytutu Chemii
i Technologii Nafty i Węgla Politechniki Wrocławskiej
wyniki zleconej pracy naukowej. Naukowcy przeprowadzili
między innymi badania wpływu stosowania sorbentu
otrzymanego metodą ORTWED w procesie spalania paliw
stałych
na odsiarczanie spalin kotłowych i właściwości popiołu w
instalacji komercyjnej. Koncern zapłacił za to 33 400
zł. Kolejny kwiatek: dokumenty z... Agencji Ochrony ESOM
w Bydgoszczy (koncesja MSWiA nr L-0002/00). Od 6 grudnia
zeszłego roku agencja ochrania, monitoruje i odpowiada
za elektroniczny alarm w Agencji Usług Księgowych przy
ulicy Cichej w Bydgoszczy. Zalewa nas morze dokumentów.
Chyba już starczy, pora na podsumowanie.
* * *
Kilka godzin przy kompie dało nam około 50-megabajtowe
archiwum. Wyobraźmy sobie 5 osób, które "pracują" 10
godzin dziennie, 7 dni w tygodniu. Objętość archiwum,
którym taka grupa może dysponować, po miesiącu wynieść
może nawet 12,5 GB! Wymierna wartość tego typu danych
jest w praktyce nie do określenia. Mogą być bazą
informacji o przyszłych klientach i adresatach reklamy,
mogą posłużyć szpiegom przemysłowym i handlowym, mogą
wreszcie służyć do szantażu i oszustw.
Stwierdziliśmy, że liczba wszystkich istotnych plików
ściągniętych przez nas w dwa dni wyniosła 396. Wiele z
nich pochodziło z instytucji państwowych, w których
dostęp do komputerów mają osoby nieprzygotowane, nie
mające zielonego pojęcia o bezpieczeństwie danych.
Autor : Jarosław Milewczyk / Andrzej Rozenek
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Menstruacja
Siedzą dwa dinozaury nad jeziorem. Pierwszy pyta:
– Dlaczego się nie kąpiesz?
– Bo mam okres – odpowiada drugi.
– To ty nie używasz owiec?!
Większość heteroerotycznych mężczyzn najbardziej na
świecie interesuje damskie majtki, a zwłaszcza to, co
pod nimi. Zainteresowanie to przejawiają w sposób
wybiórczy. Chcieliby wiedzieć wszystko, ale nie do
końca. Dokładnie to widać w supermarketach, gdzie
dżentelmeni w różnym wieku bezwstydnie przebierają w
stringach, figach, barchanach i slogach, podczas gdy dwa
regały dalej – gdzie zaczyna się prawdziwy kosmos – nie
ma ani jednego ochotnika. Męskość szerokim łukiem omija
wytwory high-tech cybernetycznego kapitalizmu dające
odpór najbardziej wstydliwemu i obrzydliwemu aspektowi
kobiecości – zwanego przaśnie ciotą.
Prawdziwy maczo-katolik obsesyjnie zainteresowany krwią
Chrystusa, krwią przelaną na
wojnie, rozkochany w krwi ofiar wypadków – skazuje na
intelektualną banicję krew menstruacyjną. W pojęciu
niektórych przywódców opinii publicznej miesiączkowanie
w ogóle nie istnieje.
Przejrzeliśmy elektronicznie pod kątem słów: "podpaska",
"miesiączka", "menstruacja" i "tampon" "Rzeczpospolitą",
"Nasz Dziennik" oraz "Życie" i okazało się, że
dziennikarze tych gazet na łamach nigdy, przenigdy nie
użyli podobnych określeń. Skoro prawica zagadnienia te
uczyniła zdewaluowaną stroną kobie-cego życia, nam
przypada
honor sfery tej godnego odczarowania. Tym bardziej że
budzi ona nieuzasadniony wstręt i grozę.
* * *
Średni wiek pierwszej menstruacji wynosi w Polsce 12,76
roku, a ostatniej – 47,5. Do kresu menstruacji kobiecina
zużywa średnio 10 500 podpasek. W Polsce sprzedaje się
około 5 miliardów podpasek rocznie.
A na świecie? Jest więc chyba o czym gadać.
Podpaski są mini, midi, maksi, ultra, w kolorze czarnym
oraz w ogóle niewidzialne, ze skrzydełkami – bez
skrzydełek już nie wypada używać. Oprócz tego bogata
gama tamponów.
Podpaski są takie gładkie i przytulne, aksamitne, a do
tego perfumowane fiołkowo, cytrynowo lub lawendowo. Czym
mniejsza podpaska, tym zdaje się schludniejsza i
bielsza. Niestety, w tym pięknie zaklęta jest i bestia.
Podpaski choć mają skrzydełka nie chcą fruwać. Wraz ze
ściekami dostają się do
morza. Zanim to nastąpi, spowodują 75 proc. awarii
publicznych sieci kanalizacyjnych, jak to jest w Anglii.
W akwenach wokół Wielkiej Brytanii przybywa rocznie
około 150 milionów zużytych podpasek i tamponów będących
przyczyną prawdziwej podwodnej rzezi. Według szacunków
BBC Wildlife Magazine, około 2 milionów ptaków i 100
tysięcy ssaków morskich ginie rocznie w rezultacie
połknięcia zużytych tamponów oraz plastikowych części
podpasek
higienicznych. Nie istnieją żadne państwowe, europejskie
czy światowe normy dotyczące tych wytworów z punktu
widzenia bezpieczeństwa dla środowiska natu-
ralnego, utylizacji, a co gorsza zdrowia użytkowniczek
podpasek.
* * *
Podpaski produkuje się z materiałów uzyskanych z miazgi
drzewnej przetwarzanej metodami sulfatacji lub
sulfitacji. Dodaje się także bawełnę. Czysta, dziewicza
biel to ważne kryterium oceny jakości podpasek. By ją
uzyskać wybiela się celulozę chlorem lub jego związkami,
który w kontakcie z substancjami organicznymi, jaką jest
celuloza, wytwarza toksyny zwane dioksynami.
Jakaś ich część pozostaje w papierze podpaski. Mimo
zastrzeżeń Światowej Organizacji Zdrowia i Kobiecych
Komitetów Ekologicznych nie udało się z producentami
papieru wynegocjować norm bezpiecznego poziomu dioksyn w
produktach higieny intymnej.
Ryzyko związane z dłuższym kontaktem z dioksynami to
uszkodzenia w systemie odpornościowym, uszkodzenia
płodów, zaburzenia płodności, uszkodzenia narządów
wewnętrznych oraz nowotwory. Nie ma wątpliwości, że
kontakt z dioksynami nawet w małych dawkach jest
ryzykowny. Przypierani do muru producenci podpasek
tłumaczą "że są to produkty będące na rynku od lat i
trudno
powiedzieć, że trup ściele się gęsto".
Za dowód hipokryzji wytwórców podpasek amerykańskie
feministki nagłaśniają casus mężczyzny cierpiącego na
rzadkie zaburzenie psychiczne, którego przejawem jest
niekontrolowane pragnienie zjadania niejadalnych
przedmiotów. Obiektem szczególnego zainteresowania
bohatera były podpaski i papier toaletowy. Mężczyzna –
gdy dotarły do niego pogłoski o obecności dioksyn w
papierze – zwrócił się do przemysłu z prośbą o rozwianie
obaw. Nikt nie był w stanie wykazać, że papierowe
podpaski są nieszkodliwe dla zdrowia. Klientowi
poradzono, by spróbował powstrzymać się od ich zjadania.
Równie mordercze jak podpaski okazać się mogą tampony
dopochwowe. Wchłaniają one przeciętnie 65 proc. krwi
menstruacyjnej i 35 proc. wydzielin genitalnych. Tym
samym powodują wysychanie błon śluzowych, które prowadzi
do mikro- i makroowrzodzeń. Efektem wrzodów jest większe
krwawienie menstruacyjne, co powoduje zwiększenie
używania tamponów. Z Ameryki donoszą o kobietach, u
których czas trwania miesiączki wzrósł dwukrotnie.
Tampony wykonane są z bawełny i jedwabiu w stosunku 6 do
8. Nitki tychże często inkorporowane są w tkankę błony
śluzowej pochwy. Pozostając tam zbyt długo są w stanie
wyprodukować toksyczną bakterię znaną jako TSS-1.
Bakteria ta powoduje chorobę zwaną Syndromem Szoku
Toksycznego, która może uśmiercać. Według danych
Amerykańskiego Centrum Kontroli Chorób, 5 proc.
kobiet dotkniętych tą chorobą umiera w pierwszym
tygodniu od wystąpienia symptomów. Około 75 proc.
przypadków TSS, o których wiadomo w USA, dotknęło młode
kobiety w wieku między 15 a 24 rokiem życia. Wszystkie
stosowały
tampony podczas menstruacji.
* * *
Ostatni pomysł przemysłu menstruacyjnego to wkładka
dopochwowa INSTEAD – zupełnie bez bibuły i bawełny. Są
też podpaski wyczuwające zbliżanie się miesiączki,
sygnalizujące ciąże, zakażenie wewnętrzne i obecność
wirusa HIV.
Ciekawe, kto skona od tego pierwszy?
Autor : Michał Rala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Troja na huśtawce
Rysio, 10 lat, entuzjasta gier komputerowych typu
„Quake”, fanatyk snickersów, coca-coli, pizzy z kiełbasą
i wieśmaców. Wydyma usta na teleturnieju „Dzieciaki z
klasą”, bo nie znosi takich popisów. Gdy zobaczył w
telewizorze trailer (zwiastun) filmu „Troja”, zaczął
mieć problemy z zasypianiem. Zawlókł mnie do kina
pierwszego dnia rozpowszechniania „Troi” w Polsce.
Podczas projekcji wciągnął nosem największą torbę
popcornu, jaką widziałem. Wypił litr sprite’a i ani razu
nie był w toalecie. Wysikał się po seansie, a po
powrocie do domu spotkał na podwórku kolesia Patryka i
podzielił się z nim wrażeniami. Byłem świadkiem tej
rozmowy, a chwilami nawet jej uczestnikiem.
Rysio: – Najlepsze było, że oni kasę kładli na oczach
trupów, czaisz, żeby im się gały nie
wyjarały. Pięć zeta chyba, a potem na stos.
Patryk: – Po co?
R: – A co, mieli ich wszystkich zakopać? Już lepiej
zjarać. Tego Trojana też zjarali po tym, jak go Brad
Pitt oddał staremu, a wcześniej ciągnął go na sznurku za
dywanem.
Ja: – Rydwanem.
R: – No właśnie. Albo jak łeb uciął pomnikowi ze złota.
P: – Ze złota? Kurde, tyle kasy! I nikt go nie
zakosił?
R: – Brad Pitt pozwolił zakosić swoim ludziom, bo
wygrał, ale ten pedał go zabił.
J: – Parys.
R: – Strzelił mu w nogę.
J: – W piętę. Achillesa można było pokonać tylko raniąc
go w piętę. Tetyda, matka Achillesa, gdy był
niemowlęciem, wykąpała go w wodach Styksu, trzymając za
piętę i stąd...
R: – Ale potem już normalnie. Zabił go strzałami tu, tu,
tu, tu. Ja cię kręcę!
P: – Brad Pitt ginie? To kijowo.
R: – Dobrze, bo się zabujał w tej czarnej lasce i nie
chciało mu się zabijać Trojanów. Kuzyna mu zabili. Ale
był numer, jak tego byka załatwił! Wyskoczył i wsadził
mu miecz w szyję! No to ci się poddali, bo taki mieli
dil. Drugi raz się nie udało, bo ten pedał stchórzył.
Ale pedał!
J: – Parys, Rysiu.
R: – No, Parysiu. Nie chciał się bić, pedał
jeden, nie tak jak brat.
P: – Brad Pitt?
R: – Brat Parysia. Hektar.
J: – Hektor.
R: – Brad Pitt go załatwił, a potem ciągnął na sznurku,
już mówiłem. A ten byk, jak dostał...
P: – ... w szyję?
R: – Inny byk. Nie taki byk jak tamten, ale też niezły
basior! Nie w szyję, tylko w nogę. Strzałą. Ułamał
strzałę i nawalał się dalej, kumasz, człowieku?! Z
kawałkiem strzały w nodze.
J: – To był Ajaks. Grecki wojownik.
P: – Ajax Amsterdam. Moja starsza była w Amsterdamie,
przywiozła mi dwa bajonikle.
R: – Ja mam cztery. Trojany to puszczały takie kule ze
słomy, które się zapalały i wybuchały. Kurde, siwy dym!
P: – Widziałem na MTV. Ty, a co to było z Heleną
Trojańską?
R: – Z Heleną?
J: – Helena, żona Menelaosa. Porwał ją Parys, o nią
wybuchła wojna trojańska. Agamemnon...
R: – A, ta blondi?! Laska tego pedała. Cienka. Już
lepsza była ta czarna.
J: – Bryzejda, trojańska kapłanka.
R: – Ale też nie tego, bo namówiła Brada Pitta, żeby nie
walczył, i on, człowieku, prawie na
to poszedł. A tak w ogóle to najlepsze było z koniem. Ze
starych łódek zbudowali konia, a wcześniej udali, że
epidemia. Oglądałeś „Epidemię”?
P: – Pewnie. Dramat. Ci strzelali, a ci uciekali, bo
myśleli, że swoich nie zabiją. Ale musieli zabić, bo
dostali rozkaz od amerykańskiego generała.
R: – No i wjechali tym koniem za mury, a im tylko o to
chodziło. W nocy wyszli, otworzyli
bramę, wszystkich wpuścili, bo żadnej epidemii nie było.
I się zaczęło.
P: – Rzeźnia?
R: – Ale jaka, człowieku! A grubas tylko rozkazywał,
żeby wszystko zjarać. Pomniki przewracali.
P: – Jak Saddama?
R: – No, tylko nie Trojany, ale ci drudzy. Trojany
lubiły tego starego i siwego, a nie tak jak w Iraku. Tam
nie lubili Saddama i zburzyli jego pomnik.
P: – Bo Amerykanie im kazali.
R: – Akurat! Amerykanie wyzwolili Irak, tylko potem ich
molestowali... Człowieku, widziałeś, jak ta laska
trzymała go na sznurku?
P: – E, spoko. A temu Amerykaninowi obcięli głowę,
widziałem w telewizji. Widziałeś?
R: – Widziałem...
J: – Nie mogliście tego widzieć, chłopcy,
bo ze względu na drastyczność telewizja...
R: – Milewicza widziałem w „Super Expressie”. Cienki.
P: – Cienki. A Brad Pitt też ginie, co? Na końcu?
R: – Prawie na końcu. Na końcu czarna laska ucieka z
pedałem.
P: – Pedałom zawsze się udaje, ale w Krakowie dostali.
R: – Łe, nikt nie zginął.
„Troja”, Wielka Brytania, USA, Malta 2004 r. Reżyseria
Wolfgang Petersen, scenariusz David Benioff, zdjęcia
Roger Pratt, muzyka James Horner. Obsada: Brad Pitt
(Achilles), Orlando Bloom (Parys), Eric Bana (Hektor),
Diane Kruger (Helena), Rose Byrne (Bryzejda), Brian Cox
(Agamemnon), Peter O’Toole (Priam) i inni.
Autor : R.S.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
TV Puls w publicystycznym programie "Polak, katolik,
obywatel" zrelacjonowała nasiadówkę aktywu Akcji
Katolickiej. Debatowano nad mediami, polityką i Business
Center Clubem. Po wypowiedziach Iłowieckiego,
Piechocińskiego i bepe Jareckiego konstatacja jest
prosta. Jest za mało mediów przykościelnych, za mało
kuriewnych polityków i za mało katolickich biznesmenów.
Z tego, co powiedział szef AK, można wywnioskować, że
kapitalizm jest dobry wtedy, gdy owieczki obrastają
runem i jest je z czego strzyc.
* * *
Do tego, by wiedzieć, że media wiszą na pasku
reklamodawców, nie trzeba oglądać w TVN "Kropki nad i".
Ale ponieważ od jakiegoś czasu wszystkie reklamy są
związane z piłką kopaną, to naturalną koleją rzeczy
media musiały nadmuchiwać futbolowy balonik. Teraz
balonik pękł, więc zamiast Wołka Monika Olejnik mogła
zaprosić trzech tenorów socjologii: Śpiewaka,
Krzemieńskiego i Czapińskiego, by pogadać o piłkarskim
kacu. Sprawdził się tylko Śpiewak, który powiedział, że
budżet nie straci, bo Polacy zamiast pić ze szczęścia
uwalą się ze smutku. Monika liczyła, że po meczu z
Portugalią zaczniemy się prać na ulicach jak Ruscy. Nie
praliśmy się, socjologowie nie mieli o czym mówić.
Mówili więc o Lepperze. Bo Lepper jest dobry na
wszystko.
* * *
Reszczyńskojęzyczny "Serwis Pulsu" z braku materiałów
dziennikarskich poskarżył się na Prokom, że nie chce w
TV Familijnej utopić kolejnych kilkudziesięciu milionów.
Nie chce, mimo że sąd mu kazał. Swoją drogą podoba nam
się taki wolny rynek, w którym prawo zmusza kogoś do
wyrzucania pieniędzy w błoto.
* * *
Nasze ulubione Pulsowe "Otwarte studio" było o
celibacie. Zaczęło się nawet z sensem, bo Jacek Łęski
powiedział, że Kościół kat. celibat wprowadził ze
względów ekonomicznych, by po księżach dziedziczyła
kuria, a nie żony i potomstwo. A potem latały już tylko
kwiatki typu "celibat to powołanie do płodności w innym
wymiarze" i "medycyna nie zna przypadku choroby
spowodowanej abstynencją seksualną". Widocznie
psychiatria i seksuologia, które żyją z leczenia takich
przypadków, nie są dziedzinami medycyny? Broniony jak
niepodległość celibat jakoś nijak nie przeszedł w
płodność intelektualną zaproszonych do programu księży i
zakonnic. Dlatego poważnie zastanawiamy się, czy notek z
"Otwartego studia" nie przerzucić do działki "Oto słowo
czarne".
* * *
Katarzyna Kolenda-Zaleska z "Wiadomości" Kwiatkowskiego
w dzień popisów Leppera w Sejmie wygłosiła w wieczornym
wydaniu antylepperiadę, która dorównywała żarem
artykułom piętnującym niegdyś odchylenie
nacjonalistyczno-prawicowe Gomułki, czy zdradę obozu
postępu i pokoju przez łańcuchowego psa imperializmu –
marszałka Tito. Podoba się nam, że w TVP pracują ludzie
tak ideowi. Chcielibyśmy jednak, by na początku czerwca
nie opowiadała telewidzom, że wybory samorządowe będą za
kilka tygodni, bo w odróżnieniu od sprawozdawczyni
parlamentarnej wiemy, na kiedy wyznaczono ich termin.
Autor : Lap
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Superspermen
Polski celowniczy czołgowy zgwałcił szeregowca
Budneswehry płci żeńskiej. Zdarzenie miało miejsce
podczas manewrów 10. Brygady Kawalerii Pancernej
wspólnie z niemiecką 7. Dywizją Pancerną w ramach
korpusu szybkiego reagowania. Bohater zdarzenia został
aresztowany.
Aresztowanie poruszyło koła narodowopatriotyczne. Rychło
pojawiła się legenda, iż dzielny polski wojak gwałcąc
nasłaną nam przez Brukselę euroniemrę nie tylko mścił
się za pięcioletnią okupację i zbrodnie nazistów na
narodzie polskim w zeszłym stuleciu. Jego czyn był też
protestem przeciwko przekazaniu naszej armii wysłużonych
niemieckich czołgów typu Leopard, podczas kiedy my mamy
w odwodzie nasze "Twarde". Właśnie na "Leopardzie"
wjechała na piastowskie ziemie wspomniana szeregowiec.
Ów skrywany, gdy chodzi o pikantne szczegóły, chociaż
pokątnie intensywnie komentowany, czyn żołnierza
polskiego zbiegł się z inicjatywą Zespołu Oficerów
Rezerwy "Rogatywka" wspartą przez posłów LPR, PSL,
Samoobrony, a nawet Platformy Obywatelskiej.
"Rogatywkowcy" postanowili zerwać ze stałym gwałtem na
żywym organizmie odrodzonego Wojska Polskiego, czyli
umundurowaniem. Raz na zawsze trzeba zerwać z
sowietyzacją armii naszej zwycięskiej. Z nową
sowietyzacją. Czyli kopiowaniem zachodniej mody
wojskowej, której symbolem są swetry i dresy, na wzór
kopiowania przez komusze Ludowe Wojsko Polskie
radzieckich papach i walonek.
Zdaniem "Rogatywkowców" i wspierających ich
posłów-narodowców Wojsko Polskie trzeba ubrać według
wzorców z 1936 r. Na początek w mundury defiladowe i
salonowo-dyplomatyczne. Polowe będą w drugim rzucie, bo
przecież obecnie prowadzimy jedynie lokalną wojnę w
Afganistanie.
Zgodnie z proponowaną uchwałą żołnierz polski
przechadzałby się na co dzień w mundurze defiladowym, bo
przecież co rusz jest u nas jakieś święto i defilować
trzeba. W skład standardowego zestawu defiladowego
wchodziłaby: Rogatywka z czarnym daszkiem i metalowym
okuciem, pas skórzany z koalicyjką, szabla, bryczesy
oraz buty z cholewami. Wysokimi, żeby słoma nie
ujawniała się. Natomiast zestaw salonowo-dyplomatyczny
składać się ma z: frakomundura, spodni z szerokimi
amarantowymi lampasami, białych rękawiczek jedwabnych i
pasa jedwabnego w kolorze białym. Zimą zestaw
uzupełniałyby kalesony z lampasami też amarantowymi,
tyle że znacznie węższymi.
Mundur, jak wszyscy znawcy sztuki wojskowej wiedzą,
działa na wroga i kobiety. Celtowie malowali się na
biało, stroszyli włosy niczym punki, skutecznie tym
strasząc zmieszczaniałych rzymskich legionistów. Hunowie
najeżdżali prawie nadzy rażąc tym wrogów
psychologicznie. Chińczycy puszczali latawce w kształcie
smoków i rakiety. Mongołowie mazali sobie twarze na
czerwono, bo to odstraszało przeciwników i kręciło
skazane na podbicie kobiety.
W przeprowadzonym przez "Życie Warszawy" sondażu kobiety
polskie wszystkich pokoleń: Maryla Rodowicz, Hanka
Bielicka, Weronika Pazura zgodnie stwierdziły, że mundur
je kręci. To niezwykle ważna, strategiczna informacja.
Ze wstępnego śledztwa w sprawie podejrzenia o gwałt na
niemieckiej szeregowej wynika, iż rzeczonego dnia
czołgista celowniczy był w cywilnym ubraniu. Zmuszając
do uległości reprezentantkę Bundes-wehry posłużył się
nożem stołowym, bo mamy wojsko kulturalne potrafiące już
jeść nożem i widelcem, a całe zdarzenie miało miejsce w
jednym z barów w Świętoszowie. O czwartej nad ranem.
Kiedy wszyscy byli w stanie wskazującym na uprzednie
spożycie. Gdyby nasz wojak odziany był w zestaw
defiladowy, a zwłaszcza w rogatywkę z metalowym okuciem,
zapewne nie doszłoby do gwałtu. Niemiecka eurokobieta
zemdlałaby z wrażenia i zaszeptała: Naprzód Polsko!
I tu dochodzimy do istoty inicjatywy przywrócenia
umundurowania galowo-wyjściowego Wojska Polskiego z 1936
r.
Chodzi po prostu o bezpieczny seks.
A Niemcy myśleli, że uda im się ten problem opędzić
przywożąc do Polski żołnierki na "Leopardach"
wyposażonych w gąsienice na gumach.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Spadł w górę
Komisarz Leszek Ślesiński awansował, bo się nie nadawał.
Jak to możliwe komendancie główny Kowalczyku?!
Do maja 2000 r. był zaledwie komendantem komisariatu na
warszawskich Bielanach. Przestał nim być po kontroli
przeprowadzonej w tej jednostce przez Komendę Główną
Policji. Dlaczego wszczęto kontrolę, a Ślesiński tak
szybko przestał szefować komisariatowi – nie sposób się
dowiedzieć. Tajemnica.
W rozmowie telefonicznej z wysokim funkcjonariuszem KGP
usłyszeliśmy tylko, że ówczesny komendant stołecznej
policji Antoni Kowalczyk odsunął Ślesińskiego, bo ten
nie podołał wymaganiom, jakie nakładało nań kierownicze
stanowisko. W oficjalnej odpowiedzi pisemnej nadesłanej
przez Wydział Prasowy KGP uzupełniono, że powodem tego
odsunięcia był brak satysfakcjonujących kierownictwo KSP
osiągnięć organizacyjno-menedżerskich.
Negatywnie oceniony i odsunięty od pełnienia obowiązków
komendanta zwykłego komisariatu Ślesiński... trafił do
Biura Spraw Wewnętrznych KGP. Tu w krótkim czasie
awan-sował na zastępcę naczelnika Wydziału I. W lutym
2002 r. Leszek Ślesiński poszedł jeszcze wyżej i objął
stołek naczelnika Wydziału II tegoż Biura.
Biuro Spraw Wewnętrznych zostało powołane do wykrywania
przestępstw popełnianych przez policjantów i pracowników
policji. Jeśli Ślesiński nie nadawał się na dowódcę byle
komisariatu, to jak się może nadawać na nadzorcę
wszystkich komisariatów w Polsce?
Autor : Dorota Pardecka / Zuzanna Stawicka
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziwki portalowe "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Odór tysiąca jezior
Śmiecie
Jesteśmy narodem bałaganiarzy, brudasów i skończonych
syfiarzy, co da się łatwo zauważyć na każdej ulicy i
wcale nie trzeba w tym celu wdepnąć w psie gówno.
Statystyczny rodak produkuje rocznie ponad 200 kg
odpadów i ilość ta stale rośnie. Na Mazurach mają już
ponad 6 mln t odpadów i raptem 12 śmieciowisk. To te na
legalu. Do tego dodajmy 47 nielegalnych, na których ślad
wpadła Najwyższa Izba Kontroli. Wszystkie pochowane po
wiochach. Ile jest ich naprawdę, nikt nie wie, dodają
specjaliści z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony
Środowiska. Jak sądzę, z pomocą wójtów i leśników można
byłoby je zliczyć. W tym przypadku władza samorządowa
najniższego szczebla ma zeza zbieżnego.
– Wie pani, to nie jest takie proste – mądrzą się spece
z WIOŚ – zlikwidować nielegalne śmietnisko. Tu
obowiązują procedury. Ustawy o porządku publicznym.
Najpierw gmina zgłasza nam istnienie takiego obiektu.
Następnie my prosimy gminę o wyjaśnienie... W takim
trybie mieszkańcy krainy 2600 jezior cuchnącymi
śmieciuchami zarosną wraz z turystami i fanami przyrody.
Inny problem to składowiska odpadów niebezpiecznych,
czyli takich, od których natychmiast więdną roślinki, na
amen duszą się rybki i ptaszki, zaś człowiekowi jedynie
wyżera naskórek wraz z mięsistymi kawałkami skóry
właściwej. Zielone płuca przechowują w sobie jakieś
618,4 t takich odpadków plus 20,5 t, które hodują sobie
lasy państwowe, i 12,5 t należących do samych instytucji
samorządowych.
47 proc. tych killerujących substancji znajduje się
nawet w obszarach chronionych rzek i jezior.
– Z obliczeń Warmińsko-Mazurskiego Urzędu
Marszałkowskiego rozdysponowującego szmal podatników na
ochronę środowiska wynika, że koszt likwidacji
substancji niebezpiecznych to jakieś 10 mln zł –
informuje nas Departament Rozwoju Obszarów Wiejskich i
Środowiska. Ochujeli! 10 mln zł wynosi cały roczny
budżet przyrodniczy Warmińsko-Mazurskiego Urzędu
Wojewódzkiego, które też zresztą wydaje marszałek.
Wojewoda niby patrzy mu na łapy.
Czysta (mrugnięcie oka) woda
Przed rokiem prawica zostawiła lewicy przyrodę w stanie,
mówiąc oględnie, kurewsko beznadziejnym. Kontrola
Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w raporcie
za rok 2000 donosi: 40,7 proc. rzek zielonych płuc nie
odpowiada normom. Nawet tym pomrocznym (prawa
ekologicznego jeszcze nie dostosowano w pełni do norm
europejskich). Znaczy, że wrażliwy żabojad wraz z
warmińsko-mazurską wodą wyplułby swój żołądek. W
przypadku jeziorek, w których tak chętnie pływamy i
łowimy rybki, WIOŚ kabluje – już tylko 2,9 proc. jezior
ma pierwszą klasę czystości, za to 39,1 proc. ma klasę
trzecią, 16,8 proc. jest w ogóle poza klasą. W tym
usyfieniu szczególnie bryluje Zalew Wiślany. Niemal
wszystkie jeziora i rzeki są tam ekologicznym
zagrożeniem.
AIR (czyt. Er)
Z powietrzem też nie jest najlepiej. Co roku
niebezpiecznie zwiększa się emisja niebezpiecznych
pyłków, np. dwutlenku siarki. Podobnie z tlenkiem węgla.
Pyłowy syf fundują zielonym płucom sprywatyzowane
przedsiębiorstwa, których taniej kosztuje coroczna kara
albo łapówka dla urzędasa niż uszczelnienie komina.
Nie mówiąc o wysypiskach niesortowanych śmieci, z
których w wyniku kompilacji starego syfu tworzą się
toksyny i kwasy, o jakich nie śniło się nawet
Skłodowskiej-Curie. Te to sobie dopiero fruu!!! szybują
w płucowe niebo.
Zielona kasa samorządu
No, ale dobra. Są przecież samorządowe władze... Prawica
przez 4 lata nie zdążyła nawet zebrać materiałów do
opracowania planu ochrony środowiska.
– Droga pani, chętnie pani udostępnię nasz budżet z
planami inwestycyjnymi, jak go będziemy znali. Bez
programu nie wolno nam wydać ani złotówki – wyjaśnia
Urząd Marszałkowski. Gdzie jest więc kasa wydawana
bezprogramowo w latach 1997–2001r.? O co ja, kurwa,
pytam!
– Sporo pieniędzy leży w Funduszach Europejskich (ISPA)
– informuje rzecznik warmińsko-mazurskiego wojewody.
Trzeba mieć jednak konkretny plan inwestycyjny z wyceną
opracowaną przez samorząd lokalny, gminę czy powiat,
żeby dostać pieniądze. ISPA dofinansowuje wybrane
przedsięwzięcia.
I to wszystko nam już tłumaczy, kiego wała ma się radny
przemęczać budowaniem oczyszczalni albo śmieciowych
utylizatorów. Funduszu nie da się rąbnąć. Monitorują
każdą złotówkę. Dlatego znacznie więcej gmin-nych
petentów ze środowiskowymi planami mają co roku Narodowy
i Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska. Tu szmal
łatwiej skręcić niemal na kolanie. A i jest jeszcze
Fundusz Spójności, strukturalny fundusz UE. Ten też
działa na zasadzie gminnych wniosków. To są spore
pieniądze na konkretne działania, każda planowana kwota
w wycenie jest dokładnie sprawdzana, zwłaszcza te 60
proc., które wykłada fundusz – kwituje rzecznik.
Po roku rządzenia lewica mądrzy się i puszy, bo
zmalowała wreszcie zielonym płucom plan ochrony
środowiska. Oto wybrane z niego punkty: ekologiczna
linia tramwajowa w Elblągu, budowa leśnego parku kultury
i wypoczynku w Olsztynie itd. Lewuchy zamiast sprzątnąć
chałupę, kupują nowe meble.
Nie ma bata. Region, którym nie zdążyliśmy nawet
turystycznie podbić zjeżdżonego Lazurowego Wybrzeża,
zdycha na zieloną rzeżączkę. Dlatego na najbliższe
wakacje na Mazurach oprócz płetw i żelu na komary radzę
zabrać maski gazowe.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Łyse pały od kupały "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ojcze nasz
Moją żydowską przebiegłość odżywia komunistyczna
perfidia. Toteż kiedy ojciec Rydzyk znalazł się w
opałach, pospieszyłem mu z braterską pomocą. Motywem
ratowania były doświadczenia wzięte od Józefa Stalina.
Towarzysz Stalin pokazał, że trzeba zawsze dbać o podaż
wrogów.
"NIE" pasło się latami zwalczając Wałęsę. Czytelnicy
chłonęli stałą rubrykę "Pan prezydęt powiedział", lubili
relacje o sprawkach jego synów, pieniądzach, wojnach na
górze i poniżej. Nie znając umiaru w skakaniu po
Wałęsie, "NIE" przyczyniło się do zniszczenia swojego
stałego bohatera – żywiciela. Wyciągam z tego naukę i
cóż więc robi mój tygodnik, gdy Telewizja Polska starymi
rewelacjami drukowanymi w "NIE" nabija armatę wymierzoną
w tatka "Maryi"? Ogłaszamy, owszem, o nowym przekręcie
ojca dyrektora, żeby pokazać, że u nas zawsze świeży
towar. Zarazem jednak publikujemy opowieść o podobnej
kombinacji finansowej gdańskiego arcybiskupa abepe
Gocłowskiego. Opisując machlojki Gocłowskiego tygodnik
"NIE" buduje Linię Maginota, Linię Zygfryda, Wał
Pomorski, Mur Chiński – solidną fortyfikację chroniącą
Radio Maryja przed karną wyprawą biskupów na Rydzyka.
Fluorescencje zostały zaalarmowane, że gdyby wyraziły
obrzydzenie wobec pieniężnych kantów Rydzyka, same
siebie wychłoszczą. Kuria elbląska oszukańczo rujnowała
przecież ludzi pożyczających jej forsę. Arcybiskup
lubelski wyposażał swoje biura za pieniądze, które
państwo łoży na kaleki itd., itp. Gdyby biskupi
pozwolili przetrzepać Rydzyka – skarbowcy się rozpędzą i
swoje przenikliwe oczka skierują na ciemne, chociaż
złote interesy różnych kurii kuriewnych.
Toteż ostatnie, ściśle modlitewne zebranie walne
biskupów objawiło nie tylko zróżnicowanie ustosunkowań
do Radia M., ale też pomieszanie uczuć. Z jednej strony
samowolka szeregowego mnicha zagraża świętej i
niepodzielnej władzy dyrekcji całego polskiego Kościoła.
Ojciec Rydzyk zdolniejszy jest przecież od brata Lutra,
który tylko psuł innym interesy, zamiast je robić. Z
drugiej znowu strony – trzęsą się czerwone berety –
urząd skarbowy może wyszczerzyć zęby nawet na biskupów,
gdy poczuje zachętę od społeczeństwa, w którym bieda
wyostrza rygoryzm moralny wobec klechów wypasionych
szmalem. Toteż na spotkaniu z prasą służącym
przedstawianiu wyników biskupich modłów przewodniczący
komisji episkopatu do spraw zbawienia ojca Rydzyka i
wyprostowania Radia Maryja biskup L.S. Głódź wił się i
kluczył. Zupełnie jak biblijny wąż rajski, który
pramatkę Ewę poczęstował trefnym jabłkiem i za karę
przyszyty został potem do czapki mundurowej
generała-biskupa Głódzia. Odtąd ten chytrus oplata mózg
kapelana WP.
Gdybym w ogóle był lordem, a lordem Robertsonem
konkretnie, ojca Rydzyka zamiast Polski wcieliłbym do
NATO, a wówczas nawet Bush chodziłby krok za Rydzykiem
wołając: Alleluja and forward! Kiedy bowiem TVP w nagłym
przypływie zuchwałości naruszyła granice imperium ojca
Rydzyka, mnich ten dowodząc swymi wojskami hen z
Urugwaju w ciągu kilku godzin rozwinął dywizje i
rozpoczął ogień artyleryjski. Cała dewocja zaczęła robić
huk: sejmowa i gminna, naukowa i niepiśmienna. Krzyczeli
mnisi, Wrzodacy, narodowcy w tym ROPuchy, Jasna Góra i
jasna cholera. A jakaż rozmaitość zbrojnych chorągwi:
"Stowarzyszenie Solidarni z Kolebki", "Stowarzyszenie
Godność", "Związek Stowarzyszeń Osób Represjonowanych w
latach", "Wspólnota dla Intronizacji Najświętszego Serca
Pana Jezusa"... Nie obudzili się jeszcze tylko skinowie,
Liga Republikańska i Kongres Polonii Moskala.
Rydzyk nie użył żadnych środków obronnych – całą swą
armią prowadzi działania zaczepne. Przemilcza się te
sprawy, o których opowiadał program telewizyjny
Morawskiego. Żadnego np. tłumaczenia się z dziesiątków
milionów złotych zebranych dla Stoczni Gdańskiej, a
zgarniętych przez Rydzyka, i o innych podobnych
sztuczkach pieniężnych. Wyłącznie ofensywa! Telewizja
połamała prawo, bluźnierczy atak na prawdę i niepokalaną
rozgłośnię-dziewicę, Polskę, naród i ogół dusz
nieśmiertelnych.
Gdy Rydzyk sam przemówił przez swoje Radio,
zahipnotyzował mnie, jakbym słuchał cudotwórcy
Kaszpirowskiego. Ojciec dyrektor zawołał: ratunku
bandyci! Bo – jak twierdzi – TVP poszczuła na niego
zbirów, którzy grożą, że św. Rydzyka utłuką wraz z
kolegami. Zabiją go jak ks. Popiełuszkę, ale Rydzyk ma
gorzej od tamtego, bo śmierci Popiełuszki – klarował
ojciec dyrektor – nie poprzedzała rządowa konferencja
prasowa. Na grzybicznego tatkę dybie zaś sam prezydent,
prokurator generalny i główny skarbowiec. Spisek ten
dyrygowany jest z Zachodu – woła Rydzyk. Pretekstem do
mordów będą zmyślone przez TVP pieniądze. Wrogowie Radia
Maryja z premedytacją szczują bandytów na biednych
zakonników. Albo po prostu wynajmą zabójcę. "Może
posłużą się prawem, może postąpią wbrew prawu" –
rozważał Rydzyk. Za te zabójstwa odpowiedzialni będą
twórcy filmu i szef telewizji "ale również pytam, gdzie
jest prezydent wszystkich Polaków czy pan premier".
"Pilnujcie bezpieczeństwa ojców pracujących w Radiu
Maryja, bo zaczęła się wojna" – wzywał ojciec dyrektor.
Sądzę, że kiedy Rydzyk wołał przez radio o pomoc przeciw
mordercom, grożąc autorom programu TVP sądem ostatecznym
(bynajmniej nie rejonowym), naprawdę bał się, że go
zabiją. Miał na myśli los swojego pierwowzoru. Tak jest.
Rydzyk to wypisz, wymaluj polski Rasputin kolejnego
przełomu stuleci. Rydzyk jak Rasputin to mistyka
przemieszana z polityką, to terrorystyczna siła,
natchniony bełkot i plebejska chytrość, kostium
świątobliwy, charyzma i bezczelność. W całej tej
rasputinowskiej mieszance z zagrożeniem niemieckim i
żydowsko-masońskim na czele brakuje tylko kobiet w łóżku
Rydzyka. Egzaltowane, wielbicielki proroka to wyłącznie
staruszki, które gromadzą się po ulicach, by wznosić
zbiorowe modły, i hoże łączniczki AK śmigające po
ulicach, z torbami pełnymi brudnych pieniędzy dla
proroka. Potwierdza to tezę o mizernej roli kobiet w
polityce polskiej. Gdyby w naszym kraju jakikolwiek
praw-dziwy mężczyzna mógł nabierać politycznej mocy
poprzez siłę swojego heteroseksu, wówczas polski
Rasputin na pewno także miałby swą mniszą sypialnię
pełną młodych natchnionych mistyczek.
Ojczyzno! Jakże bardzo brak mi w polskim szaleństwie
pełnego rasputinowstwa, czyli fetoru rosyjskich onuc
obcałowanych francuską perfumą.
Autor : Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Do wypadku samochodowego w Kluczowej (powiat Przysucha)
przyjechali policjanci. Przed rozpoczęciem oględzin
umieścili na drodze znaki ostrzegawcze, stanął na niej
również radiowóz z migającym kogutem. Wydawałoby się, że
przedsięwzięli wystarczające środki ostrożności, nie
przewidzieli jednak śląskiej fantazji. Radiowóz został
rozniesiony w drzazgi przez Fiata 125p, którym z Pionek
do Sosnowca wracało rozbawione towarzystwo. 47-letni
kierowca auta był – jak się okazało – poszukiwany, nie
miał ważnego dowodu rejestracyjnego ani polisy OC. Miał
za to 2 promile alkoholu we krwi.
W. P.
Na 8 lat więzienia skazał sąd w Białymstoku 44-letniego
mieszkańca gminy Orla. Tak go zdenerwowały obelgi
mamusi, że ją udusił. Mamusia nie stroniła od kieliszka
i często wyzywała swojego syna, który w końcu nie
wytrzymał. Sąd uznał, że uduszona kobieta sama sobie
była winna.
Prokuratura w Jeleniej Górze oskarżyła Lutka B. i
Mirosława K. o zabicie Małgorzaty K. Przypuszcza, że
zabili ją dlatego, że nie chciała odbyć z nimi stosunków
płciowych. W celu zatarcia zbrodni i uniemożliwienia
rozpoznania zwłok usunęli z ciała denatki przednią
ścianę klatki piersiowej, z twarzy zdarli skórę, usunęli
też m.in. płuco, serce i większość narządów jamy
brzusznej. Zwłoki wypełnili gliną, piaskiem i żwirem.
Policjant ze Słupska przychodził do sklepu spożywczego i
brał towary, nie płacąc za nie. Zatrzymano go w chwili,
gdy wychodził ze sklepu z ciasteczkami wartości 30 zł.
Za przyjmowanie takich prezentów grozi mu do 8 lat
więzienia. Z kolei wicekomendant policji w Wałbrzychu
był w Holandii na urlopie i ukradł w sklepie flakon
perfum. Został ukarany mandatem w wysokości 150 euro. Z
pracy w policji zrezygnował sam.
Na 15 lat więzienia sąd w Radomiu skazał Radosława W. z
Młodocina Mniejszego za zabójstwo teścia. Zięć ukrył
zwłoki teścia w beczce. Nie mieściły się, więc je
poćwiartował. Na karę 1,5 roku więzienia w zawieszeniu
skazano też żonę i teściową Radosława W., które
wiedziały o zbrodni, ale nie pisnęły o tym ani słowa.
W Domu Kultury Kolejarz w Szczecinie grano sztukę
"Normalka ma na imię śmierć". W sztuce jest scena, w
której bohater zamierza zakończyć życie wieszając się,
ale w ostatniej chwili odstępuje od tego zamiaru.
Tymczasem aktor, który odgrywał epizod, po wejściu na
stołek i umieszczeniu głowy w sznurowej pętli zasłabł z
wrażenia i zawisł na oczach widzów. Nikt na widowni nie
zauważył niczego nienaturalnego w zachowaniu aktora.
Niedoszły denat zakończył swój występ na oddziale
reanimacji szpitala wojewódzkiego. Granie takie, że
aktor wmawia sobie, iż jest postacią, którą odtwarza,
nazywa się metodą Stanisławskiego.
W Kaliszu samochód osobowy staranował barierki
zabezpieczające roboty drogowe, a następnie rąbnął w
koparkę. Kierowcą piratem okazał się 14-letni chłopiec,
który wyznał szczerze policjantom, że przed jazdą
(samochodem rodziców) walnął sobie kilka piwek, bo bał
się prowadzić samochód.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy
lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze
naśladowania.
D. J.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Ssanie przez siatkę
Zelmer S.A. w Rzeszowie przez lata służył cwaniakom spod
znaku "S" do napełniania kieszeni. Nie będziemy nudzić o
wielomilionowych przekrętach i pompowaniu szmalu poza
firmę.
Opisywaliśmy to szczegółowo w publikacji "NIKczemnicy"
("NIE" nr 39/2003). Badając sprawy Zelmeru odkryliśmy
jeszcze jedną ciekawą sprawę. Oraz pewną prawidłowość
dotyczącą miejscowych organów wymiaru sprawiedliwości.
* * *
W czasach rządów ludzi "S" w Zelmerze powołano do życia
stowarzyszenie, którego celem była organizacja
działalności sportowej. Zakład podpisał porozumienie ze
stowarzyszeniem w grudniu 1997 r. Sportowcy dostali w
nieodpłatne użytkowanie halę sportową. Powstał ZKS
Zelmer – klub siatkówki kobiet. W 1999 r. strony
podpisały kolejne doniosłe porozumienie.
Kultura fizyczna jest częścią kultury narodowej,
chronionej przez prawo – czytamy w tym kwicie.
No, skoro drugoligowa drużyna siatkarek stała się
kulturą narodową, to z Zelmeru do klubu popłynęła rzeka
kasy, a grupa znajomków posunęła w skandaliczny sposób
ze stanowiska prezesa klubu Andrzeja Krauzego. Na jego
miejsce przyszedł Jarosław Kosoń. Facet zyskał poparcie
Bożeny Oborskiej, solidaruchowatej zarządcy Zelmeru S.A.
oraz szefa działu administracyjno-gospodarczego. W
zamian ów szef otrzymywał drugą pensję w klubie
sportowym.
Klub sportowy zatrudniał w tym czasie blisko 60 osób i
świadczył na rzecz firmy rozmaite usługi. Sprzątanie
zakładu, żywienie pracowników firmy, sprzątanie w
hotelu, dystrybucja zimnych
napojów, likwidacja makulatury i złomu. Klub sportowy
handlował też wyrobami Zelmeru. Towar brał w komis i
sprzedawał w swoich sklepach. W sumie szefostwo klubu
miało z Zelmeru 150 tys. zł miesięcznie na czysto, po
opłaceniu zatrudnionych do robót w klubie ludzi. Co się
z tą kasą działo – trudno powiedzieć, bo dokumenty
klubowe szlag trafił.
Do tego w miarę stałego dochodu należy doliczyć niemały
szmal, który wpadał z różnych okazji, np. 125 tys. zł na
reklamę w 2001 r. Tak więc marny raczej klub sportowy
kasował miliony złociszów z państwowego zakładu. Nikt z
zarządu Zelmeru S.A. dupy sobie nie zawracał tym, co się
z tymi pieniędzmi dzieje. Prezes klubu dostawał 5,5 tys.
zł pensji. Klubowi bonzowie żyli pięknie i dostatnio nie
zawracając sobie głów takimi duperelami jak składanie
sprawozdań ze swej działalności czy raportów
finansowych. Kupowali bryki, chałupy i inne dobra.
* * *
Po zmianie rządów w Zelmerze S.A. nowy zarząd skasował
szmalodajne umowy z prostego powodu – nie chciano tuczyć
kolesiów związanych z "S". Prezes Andrzej Libold
postawił sprawę jasno: Zelmer S.A. może wspierać klub
jedynie kasą za reklamowanie firmy. Prezes klubu
wymyślił więc plan: drużyna wejdzie do pierwszej ligi.
Firma przyjęła to do wiadomości, wyznaczyła terminy i
wypłaciła klubowi 220 tys. zł – szmal potrzebny, zdaniem
prezesa klubu, do awansu. Drużyna, rzecz jasna, nie
awansowała. Firma zażądała więc zwrotu szmalu i
przestała płacić na klub. Drużyna przestała istnieć, a
Zelmer wypowiedział wszystkie umowy klubowi sportowemu.
Firma chciała też odzyskać 97 tys. zł, które klub jej
wisiał z tytułu sprzedaży towarów branych w komis.
I tu zaczyna się kolejny wątek – komu sprzyja rzeszowski
wymiar sprawiedliwości.
Gdy prezes klubu Jarosław Kosoń skumał, co się święci,
poleciał do sądów domagać się zaległego szmalu od
Zelmeru.
Ta kasa, mniej więcej 160 tys. zł, wynikała z
poprzednich umów. Zelmer S.A. udowadniał w sądach, że
umowy zawarte przez solidarnościowych władców firmy z
klubem godziły w interesy spółki państwowej. Klub
osiągał nadmierne korzyści i nie przedstawiał
rozliczenia kasy. Czyli szmal szlag trafiał.
Kosoń wytoczył Zelmerowi 4 sprawy – w sumie o owe 160
tys. zł. Wszystkie wygrał. Firma nie odwoływała się, bo
liczyła na "clearing dwustronny". Gdy te sprawy trafiły
do sądu, zarząd Zelmeru S.A. wytoczył klubowi proces o
zwrot 220 tys. zł. Sprawa była prosta – klub wziął kasę
na wejście do I ligi i nie wywiązał się z umowy, fabryka
powinna więc odzyskać szmal. Kolejna sprawa w sądzie z
powództwa Zelmeru S.A. – klub miał zwrócić 97 tys. zł za
sprzedaż towarów wziętych w komis. Rzeszowski Sąd
Gospodarczy uznał, że Zelmer nie ma racji, choć
wszystkie kwity, umowy i faktury dowodziły, że sprawa
jest ewidentna. Po tych wyrokach zarządowi opadły
szczęki.
Jeden z wyroków sądowych w przegranej przez Zelmer S.A.
sprawie z powództwa klubu nakazywał państwowej firmie
wypłatę na rzecz klubu w sumie ok. 100 tys. zł. Komornik
zajął kasę, ale wpłacił ją na konto prywatnej firmy
"Agnes" Consulting & Trading w Rzeszowie. Z tą firmą
związana jest była pani prokurator, obecnie radca
prawny. Za rządów Jarosława Kosonia – radca prawny w ZKS
Zelmer.
* * *
Obecnie sytuacja wygląda tak. Klub przestał istnieć.
Dokumenty szlag trafił, ponieważ wywieziono je z klubu.
Zelmer przejął obiekty i część z nich przekazał
Uniwersytetowi Rzeszowskiemu. W firmie nie mogą pojąć,
jak działają miejscowi komornicy i czy ktoś ma nad nimi
kontrolę, skoro olewają oni wyroki sądowe i wypłacają
szmal, komu chcą. Nie mogą też zrozumieć, dlaczego na
pewnej stronie internetowej ktoś, o kim wiedzą wszyscy
nieoficjalnie, bezkarnie opluwa nowy zarząd i wypisuje
bzdury na forum dyskusyjnym poświęconym tylko i
wyłącznie Zelmerowi S.A. Policja nie może ustalić, kto
to robi. Prokuraturze też się nie chce.
Zatem w Rzeszowie nadal rządzi "S", choć niektórym się
wydaje, że jest inaczej.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Siedem nominacji do Oscara dla "Pianisty"! – piały
krajowe media. Ten wzbudzający zachwyty naszej prasy
częściowo polski film stworzyli: płatny protektor Rywin
i bzykacz nieletnich panienek Polański. Żydzi na
dodatek.
• Jajami i świńskimi postulatami obrzucili w Poznaniu
protestujący chłopi wicepremiera Kalinowskiego i
ministra Wagnera. Obaj przyjęli atak z godnością i
zadeklarowali, iż nie mają urazy. Wcześniej we wsi
Cienie blokujący drogę obrzucili policję kamieniami, a
ta odpowiedziała gumowymi kulami trafiając przypadkowo
protestującego w oko. To ostudziło strony i dalsze
protesty przebiegały w pokojowej atmosferze.
• Weszliśmy już do strefy euro. Polsko-ukraińską szajkę
producentów eurobanknotów policja odkryła w
podwarszawskim Radzyminie. Nasz produkt nie odbiegał
normami od unioeuropejskich.
• Polska i inne kraje kandydujące nie zostały zaproszone
na brukselski szczyt Unii Europejskiej poświęcony wojnie
w Iraku. Dlatego, że Unia zna już stanowisko USA w tej
sprawie. W krajowym sondażu (CBOS) wyszło, iż 62 proc.
obywateli sprzeciwia się poparciu Polski dla akcji
zbrojnej w Iraku (przed miesiącem – 53 proc.).
Prowojenne stanowisko władz popiera 29 proc. Polaków.
• Poseł Jan Maria Rokita obiecał Komisji Etyki
Poselskiej, że przeprosi parlamentarzystów SLD za
stwierdzenie, iż Rywin żądał od Michnika łapówki dla
"największego klubu parlamentarnego". Rokita bryluje w
sejmowej komisji śledczej. Według CBOS, 54 proc.
obywateli RP nie wierzy w skuteczność tej komisji.
• Zgodę Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji na
katolicką, satelitarną telewizję komercyjną "Trwam"
uzyskała fundacja Lux Veritatis. Telewizja satelitarna
to przedsięwzięcie ojca chrzestnego Rydzyka. Niebawem
zażąda on koncesji na telewizję nada-waną naziemnie, bo
ten ojciec duchowny twardo po ziemi stąpa.
• Kościół kat. obchodził w Krakowie katolickie
walentynki. Można było cmoknąć w wystawione na tę okazję
relikwie św. Walentego.
• Gdyby wybory parlamentarne odbyły się w wigilię św.
Walentego, to SLD miałby 28 proc. miłości elektoratu,
Samoobrona – 16 proc., PiS i LPR – po 12, PO – 10, PSL –
8 proc.
• Minister Finansów Grzegorz Kołodko zawiesił w
pełnieniu obowiązków służbowych trzech pracowników
Departamentu Podatków Pośrednich, którzy zajmowali się
m.in. wprowadzaniem kas rejestrujących dla taksówkarzy.
Sprawą zajmuje się prokuratura. "NIE" uważa to za efekt
naszych publikacji ("Kasa nostra" i "Miller taxi" z
lipca i października zeszłego roku), w których
pisaliśmy, że podejrzewamy korupcję w resorcie finansów.
• O molestowanie polityczne oraz presję psychiczną
oskarżył posłankę Annę Sobecką z LPR jej partyjny kolega
poseł Bohdan Kopczyński. Sobecka chciała, żeby
Kopczyński zrezygnował z miejsca w sejmowej komisji
śledczej i zrobił miejsce dla Romana Giertycha, któremu
mało jest telewizyjnych występów. Kopczyński zaparł się.
Za to kierownictwo LPR wyrzuci go z klubu i tym samym
pozbawi mandatu do zasiadania przy Nałęczu.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Port nad kałużą
Zamiast portu śródlądowego w sąsiedztwie Bałtyku,
taniego transportu i turystyki wodnej mamy rezerwat
przyrody i wylęgarnię dla ptaków.
Jesteśmy właścicielami 328 kmkw., czyli mniej więcej
jednej trzeciej kałuży zwanej Zalewem Wiślanym. Zalew
łączy z Bałtykiem wąska Cieśnina Pilawska. 5,1 m
głębokości radykalnie ogranicza możliwości żeglugowe
Zalewu. Swego czasu, gdy obowiązującym językiem był w
tych stronach niemiecki, po akwenie pływały jachty,
barki i statki, a w planach Zalew był traktowany jako
jeden z największych basenów portowych świata. Dziś
większe statki nie wpłyną do polskich portów, bo
ugrzęzną. Komunikacyjne tory wodne, "za Niemca"
pogłębiane i starannie konserwowane, zarosły mułem i
gównem.
Przed wojną o rzut kamieniem od Elbląga był port, z
którego transportowano cegłę. Nazywał się Wogenap.
Dzisiaj miejscowość nosi nazwę Jagodna, ale portem jest
tylko z nazwy.
Przede wszystkim jest tu za płytko. Z czasów, gdy Elbląg
nie miał oczyszczalni ścieków, pochodzi metrowa warstwa
osadu dennego powstałego ze ścieków komunalnych i
przemysłowych. Wprawdzie można by było udrożnić tor
wodny, bo zachowały
się niemieckie dzienniki rozbudowy portu oraz dokładne
plany inwestycji, ale na to trzeba dużej kasy, zmiany
przepisów i decyzji państwa. Do tego wszystkiego już
trzynasty rok Polska brzydzi się Ruskimi i ma w nosie
intratne przedsięwzięcia jeśli tylko mają jakiś związek
ze wschodnim sąsiadem.
W 1991 r., zamiast pogłębić tory wodne i jak najtaniej
wysyłać Ruskim cukier i pszenicę, a w rozliczeniu np.
odbierać węgiel, zamieniono tę część Zalewu na rezerwat
przyrody. Uznano, że w kraju, w którym najbardziej
palącym problemem jest bezrobocie, interes narodowy
polega na tym, żeby nie zakłócać lęgów ptactwa wodnego.
Pewna pani jest właścicielką 1,5-hektarowej działki w
Jagodnej. Ponieważ jest osobą, która na brak zajęć nie
narzeka, szukaniem pożytków z portowej działki zajął się
jej ojciec, mgr inż. Piotr Dorsz. No i znalazł. Okazało
się, że basen portowy jest rezerwatem przyrody, ale
położona przy nim gleba
– nie. Co więcej, z gleby był bezpośredni dostęp do
akwenu wód treningowych, po których można pływać bez
obawy, że czapla poroni jajko.
W 1996 r. Dorsz otrzymał od Kapitanatu Portu Elbląg
zgodę na założenie w Jagodnej wypożyczalni sprzętu
turystycznego. Wkrótce otworzył Klub Sportowy "Port".
Motorówka, czysta woda, ognisko, łódka, kajaki –
reklamował przedsięwzięcie. – Nie zamierzałem inwestować
w budowę infrastruktury. Oferowałem sprzęt pływający i
działkę z przystrzyżoną trawą. Kwatery agroturystyczne i
jedzenie przygotowali sąsiedzi. – "Port" był naszą
wspólną szansą na normalne życie – opowiada Dorsz. Do
"Por-tu" ciągnęli również plażowicze. Tradycyjnie
elblążanie jeżdżą na plażę do Krynicy Morskiej. Lądem
trzeba pokonać ok. 60 km. Z powodu korków trwa to co
najmniej godzinę. Drogą wodną Elbląg dzieli od Krynicy
16 km. Tę odległość motorówka pokonuje w 22 minuty.
Inż. Dorsz marzył o większych jednostkach pływających i
godziwym życiu z opłat portowych. – Nie brałbym 1,74
euro od osoby, jak przewidują taksy, ale np. 2 zł –
rozmarza się.
Życie przerosło kabaret. Zamiast rozszerzyć, Piotr Dorsz
musiał zamknąć geszeft.
W maju 2001 r. Zbigniew Babalski, AWS-owski wojewoda
warmińsko-mazurski ponad dwukrotnie powiększył
powierzchnię rezerwatu. Wydał zarządzenie nr 233, w
którym stoi czarno na białym, że w 1991 r. minister
ochrony środowiska się jebnął i błędnie podał
powierzchnię wód Zalewu Wiślanego wchodzącego w skład
rezerwatu Zatoka Elbląska. Pomyłka jest spora. W
ministerialnym rozporządzeniu mowa o 260 hektarach
rezerwatu, podczas gdy zdaniem wojewody ochroną powinno
być objęte 562,65 ha! Podstawą decyzji Babalskiego był
"Plan ochrony rezerwatu przyrody Zatoka Elbląska", w
którym zamieszczono opis granic rezerwatu większego, niż
wynikało z ministerialnego rozporządzenia. Zarządzenie
wojewody weszło w życie latem 2001 r.
– Skasowano mnie, chociaż Urząd Morski nie cofnął zgody
na prowadzenie wypożyczalni i nikt nie zaproponował
złotówki odszkodowania. Dzisiaj nie mogę nawet rozpalić
ogniska – opowiada Dorsz.
Ruscy pogłębili tory wodne i do portu w Kaliningradzie
zawijają statki oceaniczne oraz okręty wojenne. Do
naszych może wpłynąć barka. Transport drogą wodną jest
znacznie tańszy niż lądową. Różnica wynosi ok. 10
dolarów na tonie ładunku.
Polacy traktują wody Zalewu Wiślanego jako morskie,
Ruscy – jako śródlądowe. Ze względów bezpieczeństwa po
wodach morskich mogą pływać jedynie jednostki o dużym
zanurzeniu. Przyjęte przez stronę polską nieżyciowe
przepisy praktycznie uniemożliwają ok. 2 mln mieszkańców
obwodu kaliningradzkiego np. przypłynięcie do Fromborka,
żeby zwiedzić katedrę.
Rafał Capiga, asystent wojewody warmińsko-mazurskiego
Stanisława Szatkowskiego, powiedział nam, że wojewoda
jest zainteresowany zwiększeniem żeglowności Zalewu
Wiślanego, ponieważ wiąże się to z rozwojem gospodarczym
regionu. Trzeba jednak w tym celu dokonać rzeczy
niemożliwych: zacząć inaczej myśleć, stworzyć lobbing
miejscowych parlamentarzystów i zmienić prawo.
Autor : Bożena Dunat
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Policjanci z miasta "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Pieprzenie o soli
„Rzeczpospolita”, dziennik ogólnopolski, zachęca do
przyjazdu jesienią do Sopotu. Nie dajcie się nabrać.
Sopot tętni życiem tylko latem. Na organizowany
rokrocznie przez jednego z najbogatszych ludzi w kraju
Ryszarda Krauzego, szefa Prokomu, turniej tenisowy
przyjeżdżają: Aleksander Wszystkich Polaków z Pierwszą
Żoną Jolantą, córką i jej narzeczonym, Mann z Materną
oraz liczne rzesze gwiazd i gwiazdeczek filmu, telewizji
i kuluarów. Kto lubi snobizm, ten do Sopotu wali jak
alkoholik pierwszą setkę.
Po sezonie tenisowym Sopot cichnie aż do całkowitego
wyciszenia na przełomie października i listopada.
Dlatego władze miejskie z prezydentem Jackiem Karnowskim
na czele umyśliły sobie koniunkturę trochę nakręcić za
pomocą „Rzeczpospolitej”, gazety uchodzącej za poważną.
22 października 2003 r. „Rzepa” zamieściła 12-stronicowy
dodatek pod tytułem „Jesień w Sopocie”. Reklamuje w nim
Sopot jako kurort i uzdrowisko warte odwiedzenia także
nieletnią porą roku, aby poinhalować sobie górne drogi
oddechowe oraz napić się wody o cudownych właściwościach
lecącej zezdroju św. Wojciecha. Powinni więc przyjeżdżać
spracowani górnicy ze Śląska, aby wydać tu ciężko
zarobione pieniądze dla podratowania zdrowia, klasa
średnia zamknięta na co dzień w szklano-aluminiowych
biurowcach Warszawy i kogo tam jeszcze stać w
dzisiejszych czasach na wczasy.
Sopot stoi bowiem na źródle słonej wody
bromkowo-jodowej, która samoczynnie z głębokości 800
metrów wypływa do góry dając ludzkiemu organizmowi wiele
dobrego.
Prezydent Jacek Karnowski w „Rzeczpospolitej”: Mamy
własną solankę ze zdroju św. Wojciecha. Jest, choć wokół
niej pojawiają się prawne zawirowania. Okazało się, że
musi powstać zakład górniczy, ponieważ jest to kopalina.
Ale cały czas z niej korzystamy. Nasza solanka jest
stale używana do kąpieli w szpitalu reumatologicznym, a
także do inhalacji.
Tomasz Michalski, Wydział Inżynierii Środowiska UM w
Sopocie, w rozmowie z dziennikarzem „NIE”: Od września
woda solankowa nie leci. Mamy z nią problemy. Po
pierwsze, jest jakaś awaria w rurociągu i ona leci
zapiaszczona. Po drugie, jako woda uznana za leczniczą
podlega przepisom prawa geologicznego i górniczego i
wymaga koncesji na wydobywanie. A takiej koncesji urząd
na razie nie ma. Dopiero się staramy, ale procedury
trwają. Dlatego nie działa ani grzybek inhalacyjny, ani
pijalnia wody mineralnej. W szpitalach w basenach do
rehabilitacji zdaje się rozpuszczają do kąpieli
solankowych sól z Ciechocinka.
W Sopocie można się więc napić, a nawet wykąpać w słonej
wodzie. Z Bałtyku.
Autor : W.K.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Capo di tutti virtuti
Księże Prymasie. Skieruj wzrok na Gdańsk. Ulżyj ciężkiej
doli nadkomisarza Belki.
Nadkomisarz Czesław Belka, komendant II Komisariatu
Policji w Gdańsku drapie się w głowę. Nie bardzo wie, co
i jak powiedzieć. Bo tak po prawdzie nadkomisarz Belka
ma przejebane.
Po pierwsze, ma pod sobą najgorszy komisariat w
województwie. Obejmuje teren całego Śródmieścia wraz z
Głównym Miastem (4 mln turystów rocznie), dworcem PKP
(100 tys. ludzi na dobę wte i wewte), Dolnym Miastem i
terenami wokół stoczni (dzielnicą wyjątkowo
niebezpieczną, gdzie strach się bać), 80 bankami i
hotelami.
Ludzie nadkomisarza Belki prowadzą ok. 5,5 tys.
dochodzeń i śledztw rocznie: kradzieże, wyrwy torebek,
rozboje, włamania, pobicia, zaginięcia, fałszywe
banknoty. Jakieś 14–15 zgłoszeń dziennie. Największa
liczba w całym województwie. Do tego dochodzi
zabezpieczanie wizyt VIP-ów, bo przecież nikt, kto
przyjedzie tu z królów, prezydentów, premierów,
ministrów, nie podaruje sobie gdańskiej Starówki.
Po drugie, ma na swoim terenie prałata Henryka
Jankowskiego...
Order za męstwo w wojnie
Nadkomisarzowi Czesławowi Belce – zgodnie z
właściwością, jak to się ładnie mówi – spadło na głowę
prowadzenie postępowania o wykroczenie, którego się
dopuścił ks. prałat.
Podpułkownika rezerwy Krzysztofa Majera, prezesa Zarządu
Dolnonośląskiego Związku Żołnierzy LWP, a zarazem
wiceprezesa Zarządu Głównego tego związku jakoś tak na
początku 2002 r. oburzył fakt, że Jankowski bezczelnie i
bezprawnie nosi insygnia srebrnego Krzyża Orderu Virtuti
Militari.
Sprawa nie była nowa. W grudniu 1992 r. ukazał się w
tygodniku "NIE" (nr 51/1992) artykuł "Zdekonspirujmy
pierś prałata", w którym redakcja zamieściła zdjęcie
Jankowskiego w sutannie paradnej z dziewięcioma rzędami
baretek. Spośród rozpoznanych medali i odznaczeń wybija
się Order Orła Białego i właśnie Virtuti Militari V
klasy.
Order Wojenny Virtuti Militari ustanowiony został przez
króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1792 r.
Przyznawano go za bohaterskie czyny bojowe na polu
walki. Ma go prawo nadawać prezydent RP albo naczelny
wódz wojsk w czasie wojny. No i Jankowski dostał ten
order od prezydenta RP. Tyle że samozwańczego.
Niejakiego Juliusza Nowiny-Sokolnickiego, który w swoim
czasie ordery i awanse rozdawał garściami. Jankowski
otrzymał w maju 1981 r. Virtuti Militari w uznaniu
niezwykłego męstwa w okresie narodzin "Solidarności", a
w listopadzie 1982 Order Polonia Restituta.
Decyzja Kancelarii Prezydenta Wałęsy z 15 października
1993 r. wyraźnie stwierdza, że Sokolnickiemu nie
przysługiwały ani nie przysługują żadne atrybuty władzy
i w związku z tym nadawane przez niego stopnie i awanse
nie mogą być honorowane w Polsce. Co nie przeszkodziło
kilka lat wcześniej (w lutym 1988 r.) przyjąć Wałęsie od
Sokolnickiego Orderu Polonia Restituta. Ale to tak na
marginesie, aby było jeszcze śmieszniej...
O tym, że prałat nosi Virtuti, krą-żyło więc między
społeczeństwem, żołnierzami służby czynnej, rezerwy i w
stanie spoczynku, między kombatantami. Gdzieniegdzie na
zdjęciach w prasie, na migawkach w telewizji pojawiał
się Jankowski z baretkami na sutannie. Ppłk Majer po 10
latach od pierwszej publikacji w "NIE" na ten temat
napisał w lutym 2002 r. do Ministerstwa Sprawiedliwości
o zajęcie stanowiska w tej sprawie. Minister Barbara
Piwnik przekazała sprawę do Prokuratury Krajowej o
zbadanie (zgodnie z właściwością). Prokuratura Krajowa
zleciła to Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku (zgodnie z
właściwością), Prokuratura Okręgowa – Prokuraturze
Rejonowej (zgodnie z...), Rejonowa – Komendzie Miejskiej
Policji (zgodnie z...), a Miejska – II Komisariatowi i
Belce (wiadomo z czym...).
No i Belka ma z tym teraz zgryz. Akta w komisariacie –
począwszy od czerwca 2002 r. – puchną od kolejnych
dokumentów i protokołów przesłuchań. Niedawno minęła
rocznica.
Każdy wie, ale nikt nie widział
Policjanci z II Komisariatu sprawdzają najdrobniejszy
szczegół. Przesłuchują świadków, którzy mogliby
cokolwiek na temat prałata obwieszonego orderami
powiedzieć. Łącznie z gen. bryg. Stanisławem
Nałęcz-Komornickim z Kancelarii Prezydenta, kanclerzem
Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari. Prosili o
pomoc kolegów z kilkunastu komisariatów w Polsce.
Niestety. Każdy niby wie, widział na zdjęciu w gazecie
albo w Internecie, ale nikt na własne oczy. A policji
jest potrzebne zeznanie: kiedy i w jakim miejscu ks.
prałat popełnił czyn zabroniony.
Policja śledzi też los każdej fotografii prałata z
medalami, która została opublikowana. Po opublikowaniu
zdjęcia w "Faktach i Mitach" (18/2002) policjanci z
Gdańska wysłali zapytanie, skąd redakcja ma zdjęcie.
Dostali odpowiedź, że z CAF PAP. Agencja odpisała, że
nikomu zdjęcia nie dawała, bo nie ma takiego w swoich
zbiorach. Ot, i ślad się urwał.
"Polityka", "Trybuna", "Super Ekspress", TVN 24, radiowa
"Trójka". Każdy coś tam zamieścił. A biedni policjanci
musieli pisać do każdej redakcji pisma z prośbą: a skąd
wiedzą, a skąd mają, a gdzie widzieli. I z każdej
dostawali mniej więcej podobną odpowiedź: zdjęcia
nadeszły pocztą, anonimowo. Nikt bowiem – kto chce
wydawać ciekawą gazetę – nie wkopie swoich informatorów.
Za mundurem panny sznurem
Jak gdyby tego wszystkiego było mało, prałata
Jankowskiego na niektórych zdjęciach można zobaczyć
także w mundurze oficera Marynarki Wojennej. Ot, choćby
na okładce wydanej kilka lat temu książki Petera Rainy
(nadworny biograf prałata) "Ks. Henryk Jankowski.
Proboszcz parafii św. Brygidy", wydanej przez
wydaw-nictwo WERS z Poznania.
Ubiór ten stał się nawet przedmiotem oświadczenia
senator Marii Berny (SLD) wygłoszonego na 29.
posiedzeniu Senatu V kadencji, 29 listopada 2002 r.:
Mundur wojskowy, mundur oficera Marynarki Wojennej
nobilituje każdego, kto go nosi godnie i zgodnie z
prawem. Jednakże ubliża oficerskim dystynkcjom i
mundurowi ktoś, kto nosi go bezprawnie, a więc niejako
czyniąc sobie z niego i z siebie błazenadę.
Zdania pani senator Berny nie podziela chyba ani
dowództwo Marynarki Wojennej, które zaprasza ks. prałata
na każdą uroczystość jako oficjalnego gościa, ani
premier Leszek Miller. Przecież admirał floty Ryszard
Łukasik nie zapraszałby błazna do siebie, a premier nie
spotykałby się z błaznem na jego plebanii. Nieprawdaż?
W maju 1989 r. Nowina-Sokolnicki awansował prałata na
honorowego kontradmirała i dziekana generalnego
Marynarki Wojennej RP. Nadał mu także Order Orła
Białego. Ze stopniem oficerskim Jankowskiego jest
jeszcze większe zamieszanie niż z orderami. W wojsku
polskim nie ma pojęcia "honorowy oficer". W dodatku
prałat na zdjęciach nosi mundur admirała floty z trzema
gwiazdkami (paskami). Jako kontradmirał miałby prawo do
jednej. Trzy paski na rękawie nosi admirał floty.
Wysłałem w tej sprawie zapytania do rzeczników
prasowych: Marynarki Wojennej i Ministerstwa Obrony
Narodowej. Tak z czystej ciekawości, co mi odpiszą. Ale
niestety, przez kilka dni, do czasu oddania artykułu do
druku, nie wyrobili się z odpowiedzią.
Przebieranki niepubliczne
Art. 61 kodeksu wykroczeń stanowi:
Par. 1 Kto przywłaszcza sobie stanowisko, tytuł lub
stopień albo publicznie używa lub nosi odznaczenie,
odznakę lub mundur, do których nie ma prawa, podlega
karze grzywny do 1000 zł lub karze nagany.
Par. 3 W razie popełnienia wykroczenia określonego w
par. 1 można orzec (...) przepadek wymienionych w tych
przepisach przedmiotów (...).
Wykroczenie to podlega przedawnieniu w rok od
popełnienia lub w dwa lata od wszczęcia przez sąd
postępowania w tej sprawie.
Ponadto nie ma w tych kwestiach orzecznictwa, więc nie
wiadomo, jak np. zinterpretować passus "publicznie
używa". Ale jeśli Jankowski występuje w sutannie
przystrojonej baretkami w swoim kościele albo na
imprezie w hotelu Heveliusz, albo upublicznia fotografie
w mundurze admirała i z odznaczeniami, których nie ma,
to raczej publicznie używa, bo publiczność wprowadza w
błąd. Trudno negować, że zamieszczenie fotografii w
książce przez siebie wydanej jest publicznym użyciem
munduru. I w tym wypadku mielibyśmy niewątpliwie do
czynienia z "umyślnością". Ale co zrobić, jeśli zdjęcie
zostało rzekomo "włożone" do książki przez jej
redaktora, opublikowane przez jakąś gazetę, zrobione w
domu przez reportera? To już komplikuje "umyślność".
Prałat wszak ma prawo wkładać w łazience, co chce, i
puszyć się przed lustrem. Tylko jakoś trudno uwierzyć,
że wszystko to dzieje się bez wiedzy prałata.
Policjanci z II Komisariatu nie mogą skończyć
postępowania w sprawie Jankowskiego. Co ppłk Krzysztof
Majer im nadeśle nowy trop, nowe nazwiska świadków, to
oni sprawdzają. Właśnie sprawdzają listę nadesłaną w
połowie maja tego roku. Dajmyż spokój biednym
policjantom i nadkomisarzowi Belce z Gdańska.
Przebierańcami, którzy się dowartościowują błyskotkami,
powinien się zająć psychoterapeuta.
Zakończmy określeniem Witolda Gombrowicza z jego
"Operetki": Monumentalny idiotyzm operetkowy idący w
parze z monumentalnym patosem dziejowym. O, to właśnie
to.
PS Trzeba trafu, że fotografie, które publikujemy, też
przyszły anonimowo pocztą.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Rząd robi wieś
Praca z ajaksem nie jest czystym relaksem.
Likwidacja Głównego Urzędu Geodety, którego kompetencje
przejęło od razu... Ministerstwo Infrastruktury, miała
przynieść skarbowi państwa znaczne oszczędności. Tak
uzasadniano tę decyzję w Sejmie. Dziwne posunięcie ze
strony rządu, bo w momencie likwidacji Główny Urząd
Geodezji i Kartografii uczestniczył w przygotowaniu
dwóch programów – ważnym i mniej ważnym – dzięki którym
do Polski spływać miał ogromny szmal ze środków
unijnych. Ten ważny nazywa się IACS (czyt. ajaks) i
służy do modernizacji polskiego rolnictwa.
* * *
Do UE wstępujemy już w maju tego roku i największe
opóźnienia w przygotowaniu Pomrocznej do tego wielkiego
wejścia mamy w rolnictwie, głównie przy konstruowaniu
systemu IACS. Urząd Geodezji i Kartografii miał
rozstrzygnąć przetarg na zdjęcia lotnicze, które powinny
być ostatnim etapem budowy ajaksu w Pomrocznej i
posłużyć m.in. do oszacowania wielkości i wartości
gruntów rolnych w Polsce. Z ogłoszeniem przetargu z
niezrozumiałych powodów zwlekano jednak. Nagle
zamówienie rządowe przybrało formę przetargu na zdjęcia
satelitarne, a nie lotnicze – za jedyne 18 mln dolarów.
Tak skomplikowane zamówienie wykluczyło z miejsca
polskie firmy geodezyjne zdolne do wykonania
precyzyjnych zdjęć, i to znacznie tańszych, tyle że
lotniczych. Ich wykonanie zajęłoby oczywiście więcej
czasu niż wykonanie zdjęć satelitarnych, ale przecież
ten przetarg wcale nie musiał się odbywać w ostatniej
chwili. Pomroczna mogła wziąć przykład z Litwy i Węgier,
które przy budowie swoich ajaksów skorzystały ze starych
zasobów kartograficznych – w ramach oszczędności. Zdaje
się, że nam też się w budżecie nie przelewa. Dlaczego
polskie Ministerstwo Rolnictwa nie zaproponowało
Brukseli tego oszczędnego rozwiązania, zwłaszcza że
Pomroczna posiada obecnie pełną ewidencję gruntów?
Mocno naciągana sprawa przetargu na satelitarne foty
stawia Pomroczną w niezręcznej i trochę schizofrenicznej
sytuacji – unijny szmal na modernizację polskiego
rolnictwa zależy teraz od... niepotrzebnych zdjęć
satelitarnych. O całym zamieszaniu wie już Bruksela, bo
ciągle spóźniamy się z uzupełnianiem danych dotyczących
naszego rolnictwa, a na dodatek – wykluczone z przetargu
firmy geodezyjne wciąż wypisują do Komisji Europejskiej
skargi. To akurat martwi komisję najmniej, bo w jej
zespole odpowiadającym za unijne rolnictwo zasiadają
głównie Niemcy i Francuzi, którym niezbyt zależy na
hodowaniu konkurencji w postaci zmodernizowanego
polskiego rolnictwa. Wałki z przetargiem to doskonały
pretekst do przyblokowania unijnej kasy na pomroczny
ajaks.
* * *
IACS to fachowo system dość skomplikowany – kombinacja
struktur administracyjnych z systemem informatycznym
umożliwiająca zarządzanie produkcją rolną i kontrolę
jakości. Jego sprawne działanie to warunek otrzymywania
przez Pomroczną setek milionów euro rocznie w ramach
dopłat bezpośrednich dla rolników: trzech czwartych
całej pomocy UE dla polskiej wsi. Budowa polskiego
ajaksu rozpoczęła się w grudniu 1999 r. Robotą zajęła
się powołana w tym celu Agencja Restrukturyzacji i
Modernizacji Rolnictwa. Z samej UE dostała na to 5 mln
euro, z kasy państwowej – dużo więcej. Już na etapie
początkowym mieliśmy z naszym ajaksem poważne problemy.
Bruksela zażądała zwrotu 3 mln euro uznając, że Polska
utraciła kontrolę nad budową systemu. Wtedy też chodziło
o przetarg, tyle że na rekrutację i szkolenie ludzi
obsługujących w przyszłości ajaks. Pomroczna napompowała
zamówienie. W UE oszacowano, że zamówienie przetargowe
zawyżono o kilkanaście milionów zetów. Sprawę badał UOP,
prokuratura i NIK. Następny skandal z ajaksem dotyczył
już wyłonionej kadry od ajaksu, w większości członków
SLD i PSL. Okazało się, że ponad połowa "specjalistów"
nie miała o systemie zielonego pojęcia. ARiMR pod presją
opinii publicznej zorganizowała ogólnopolskie egzaminy
dla swoich speców. Zdało go zaledwie 56 proc. na 1,5
tysiąca urzędników. Tym razem Bruksela zażądała jedynie
wyjaśnień.
Dokładnie 1,5 miesiąca temu u ministra rolnictwa UE
Franza Fischlera gościł Wojciech Olejniczak – jego
polski odpowiednik. Temat spotkania był wyjątkowo
niewdzięczny – ograniczenie dopłat bezpośrednich dla
polskiego rolnictwa, ponieważ i tak nie potrafimy z nich
w pełni skorzystać. Minister Olejniczak zapewnił, że się
poprawimy, i odleciał do Pomrocznej, żeby poinformować
naród o rezultatach wizyty – jesteśmy na etapie
uzupełniania bazy danych i startujemy z ajaksem.
Ściemnia, czy ktoś go robi w balona?
* * *
W sprawie wspomnianego przetargu na zdjęcia lotnicze
kontaktowałam się dwukrotnie z Ministerstwem Rolnictwa.
Za pierwszym razem biuro prasowe poinformowało mnie, że
przetarg się odbywa i jego rezultaty będą znane przed
świętami. Żadnych szczegółów nie mogą podać, bo "cały
przetarg jest tajny do momentu jego ostatecznego
rozstrzygnięcia – wymóg UE". Nie znam takiego unijnego
przepisu o utajnianiu nawet uczestników przetargu, ale
być może jestem zwyczajnie głupia.
Drugi raz zadzwoniłam tuż przed świętami. Wówczas biuro
odesłało mnie prosto do pani rzecznik, która i przed, i
już nawet po świętach nie znalazła czasu na ujawnienie
szczegółów tak ważnego i drogiego dla przyszłości całej
Pomrocznej przetargu. O tym, że dotyczy on nie zdjęć
lotniczych, lecz zdjęć satelitarnych dowiedziałam się
przypadkowo od... wiceministra infrastruktury Marka
Bryksa z... mównicy sejmowej. Minister wypaplał to przy
okazji odpowiedzi na zapytanie poselskie w zupełnie
innej sprawie. Dodał też, że Ministerstwo Infrastruktury
zarządziło natychmiastową kontrolę w sprawie tego
przetargu. Czy ktoś może mi powiedzieć, o co tu, kurwa,
chodzi?
O dziwo, opozycja jakoś nie zainteresowała się sprawą,
wręcz odwraca od niej uwagę.
W telefonicznej rozmowie z gwiazdą PSL Markiem Sawickim
dowiedziałam się, że IACS potrzebuje przede wszystkim...
świętego spokoju. Być może opozycja pali głupa, bo tak
katastrofalne potknięcie "lewicowego" rządu jak strata
szmalu z ajaksu to doskonały kapitał polityczny w
zbliżającej się kampanii wyborczej do Parlamentu
Europejskiego. W tej sytuacji milczenie jest złotem, a
racja stanu, pomroczni wyborcy – wieśniacy i nie tylko –
jest o kant dupy potłuc.
Autor : Iza Kosmala
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIEwarto
"Superprodukcja"
Patrzcie na nasze usta: Juliusz Machulski to bardzo
zdolny reżyser. Robi niezłe lub bardzo dobre i śmieszne
filmy. "Superprodukcja" jest zjadliwą i dowcipną satyrą
na środowisko polskich filmowców i krytyków. Świadczy o
tym, że Machulski nie stracił formy. Mówimy o tym tak
głośno i wyraźnie, bo po obejrzeniu tego filmu sami w to
nie wierzymy.
"Star Trek Nemesis"
Film zrealizowany olbrzymim nakładem sił i środków.
Obfituje w efekty specjalne, dzięki którym, jak facet
lata po statku z kijem od szczotki zakończonym nożykiem
do wędlin, to chętnie wierzymy, że jest uzbrojony po
zęby. Postacie są tak płaskie, że porównanie ich do
kartki papieru obraża całą branżę papierniczą, a
powiedzenie, że dialogi są drewniane, spowoduje podanie
nas do sądu przez reprezentantów Lasów Państwowych. W
każdym razie to kupa idiotów mlamlająca takie banały, że
aż zęby bolą. Napięcie w tym filmie tworzy salwa dział
pozytronowych czy jakoś tak. Star Trek to kultowy film
Ameryki, na którym wychowały się całe pokolenia
Amerykanów o mentalności szpinaku. Prezydent Bush jest
tego żywym dowodem.
"Wasabi"
Perlisty jak najprawdziwszy francuski szampan. Finezyjny
jak mus czekoladowy. Łatwy do przełknięcia jak żabie
udko. Kruchy jak francuskie ciasto. Po defekacji nie
zostaje w organizmie nawet najmniejszy ślad tego filmiku
dla widzów o maksimum trzech fałdach na obu półkulach
mózgowych. Besson dał plamę.
Irena Wójtowicz "W obronie własnej"
Wzięliśmy z półki nowości polski kryminał. Irena
Wójtowicz pod tym względem dorównuje najlepszym wzorcom
zagranicznym, a nawet je przewyższa. Opisuje językiem
pensjonarki przygody agenta CIA w Polsce. On ratuje
swojego dziadka z opresji. Po drodze odstrzeliwuje paru
Ruskich czy innych Czeczenów oraz demaskuje żółtozębnych
prokuratorów i skorumpowanych adwokatów. Lekką ręką
wykonuje też drobne zlecenie dla firmy, bo tak autorka
nazywa fachowo CIA. Wydawnictwo "Prószyński i S-ka" w
nocie o autorce mówi, że była adwokatką i stan zdrowia
zmusił ją do zmiany zawodu. Niech szlag trafi tę jej
chorobę!
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Z Millerem na jednym wózku "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wysokie lody "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
NIEpokonani
Rzeszów stracił cnotę. Pierwszy raz w historii III RP
władzę w mieście wziął SLD. Po przerżniętych wyborach
dotychczasowy prezydent publicznie nawyzywał wygranych.
Andrzej Szlachta Prezydent Rzeszowa prawicowiec był
stałym klientem "NIE".
Pisaliśmy o rozdawaniu szmalu czarnym, o przeszłości
prezydenta, który zarządzał miejskimi klozetami z
ramienia spółki żony, jego wyczynach w "S", kombinacjach
z ziemią dla czarnych i hipermarketów. Pisaliśmy o tym,
że prowadził miasto ku zapaści finansowej, wyciągając
szmal dla siebie i rodziny.
Po wyborach w drugiej turze przerżniętych z kandydatem
SLD posłem Tadeuszem Ferencem w samo Święto
Niepodległości w obecności tłumu, delegacji opasanych
biało-czerwono kombatantów w beretach, posłów i innej
władzy, Szlachta załkał: Jak mieszkańcy Rzeszowa zdali
egzamin z demokracji 10 listopada? Czy zaangażowanie
prezydenta, premiera i ministrów na rzecz kandydata
jednej partii nie jest przykładem erozji władzy i
wynaturzenia demokracji? Jaki ma być Rzeszów:
biało-czerwony czy tylko jednego koloru? Kończąc
kadencję i służbę dla miasta powtórzę słowa: Gloria
Victis. Chwała zwyciężonym, a nie pokonanym. Patrząc na
prezydenta-elekta prezydent rzekł: beneficjentami
przemian są często ci, którzy kreowali nieludzki system.
Szlachta obraził się też na pismaków. Oprócz zmowy
Kwaśniewskiego z Millerem i jego ministrami,
odwiedzającymi Rzeszów przed drugą turą wyborów
samorządowych, głównie prasę obwinia o swoją klęskę.
Zwołał jednak konferencję prasową, na której okres swego
panowania nazwał "złotym wiekiem". Zapomniał widać, że
to za jego panowania z ratuszowego balkonu prawicowy
radny Tomasz Pajęcki z kolesiami wywrzaskiwali plugastwa
pod adresem Kwaśniewskiego. Czego więc spodziewał się
Szlachta? Że w zamian Kwach odwiedzi go w ratuszu i da
mu poparcie, jak miejscowa kuria i "S"? Szkoda też, że
nie pamięta, że to właśnie w owym "złotym wieku" Rzeszów
pogrążył się w kompletnej zapaści finansowej i ogólnym
marazmie. Co ocenili wyborcy.
* * *
W pierwszej turze poległ też stały bohater naszych
publikacji, marszałek województwa, człowiek ZChN Bogdan
Rzońca. Aspiracje miał już malutkie – startował do władz
Jasła, ale nawet w tak czarnym mieście skompromitował
się odpadając w pierwszej turze. Odgraża się, że wróci
do nauczania w szkole. Strzeżcie dzieci!
* * *
Sukcesem zakończył wyścig do fotela burmistrza Dębicy
bywalec naszych łamów poseł SLD Edward Brzostowski. Nie
zaszkodziły mu ulotki kolportowane w mieście przez ludzi
prawicowego burmistrza Bielawy, w których oskarżano
Brzostowskiego między innymi o notoryczne opilstwo i
inne takie. Brzostowski uznał swoją wygraną za
naturalną.
* * *
Najwięcej głosów w Polsce, 28 tys., dostał opisywany
przez nas często były szef ZChN, były wicemarszałek
Sejmu Stanisław Zając, kandydat Ligi Polskich Rodzin do
Sejmiku Województwa Podkarpackiego, W Rzeszowie trwały
narady, czy w tej sytuacji Zająca nie zrobić marszałkiem
sejmiku, bo ligusy uzyskały najlepszy wynik. Tadeusz
Skowron z LPR przeciął te spekulacje ogłaszając
pismakom: Eee, Zając? On jest przereklamowany. Szanse na
rządzenie w sejmiku ma koalicja SLD–PSL–Samoobrona.
* * *
Nie pomogły nawoływania z ambon przed wyborami o
modlitwy za papieża, biskupa i prezydenta miasta. Alfred
Rzegocki prezydent Stalowej Woli, drugiego co do
wielkości miasta w województwie podkarpackim, przegrał z
kretesem.
* * *
Bohater naszej publikacji burmistrz Lubaczowa Jerzy
Zając z SLD–UP przewalił wybory. Jego miejsce zajmie
Waldemar Zubrzycki. Zając wsławił się tym, że zamknął
witrynę internetową, w której można było skrytykować
działania jego i rządzącej miastem ekipy. Witrynę
prowadził Zubrzycki.
* * *
Władzę w Przemyślu wziął prawicowiec Robert Choma, pupil
miejscowej kurii, dyrektor doprowadzanego nad przepaść
Szpitala Wojewódzkiego. Wygrał nieznacznie z Kazimierzem
Nyczem z SLD–UP. Gdyby SLD uporządkował swoje szeregi w
Przemyślu, gdy jeszcze był na to czas, a nie po naszych
publikacjach, Nycz wygrałby z palcem w dupie, o czym
świadczy jego wynik wyborczy. A i w SLD panowałyby
lepsze nastroje.
* * *
Niesamowitą przygodę miał tuż przed wyborami burmistrz
Przeworska Janusz Magoń z Ligi Polskich Rodzin.
Znaleziony przez patrol policji nocą na ulicy w
Rzeszowie trafił do izby wytrzeźwień. Miejscowa prasa
dowiedziała się o tym już po pierwszej turze. Burmistrz,
który musiał rywalizować o stanowisko w drugiej turze,
skomentował zdarzenie krótko: reprezentuję mieszkańców
najlepiej, jak potrafię. Przed drugą turą w tej samej
gazecie ukazało się płatne oświadczenie Magonia:
informacja prasowa dotycząca mojej osoby była dla mnie
bardzo bolesna i wstrząsająca. Wiem, że podobnie myśli i
czuje wielu mieszkańców naszego miasta. Magoń
oświadczył, że podejmie szereg działań, w tym prawnych,
aby wyjaśnić
zaistniałą sytuację. Wyborcy poparli faceta i będzie
nadal rządził Przeworskiem. Swojak przecież. Nie wiemy,
jakie działania prawne podjął Magoń i co ustala. Możemy
podpowiedzieć: wóda spożyta w nadmiarze powoduje
leżenie, nawet u członka Ligi Polskich Rodzin. Może też
szkodzić zdrowiu, ale wynikom wyborczym – niekoniecznie.
* * *
Poseł Jan Tomaka z PO, kandydat na prezydenta Rzeszowa,
powiedział prasie po tym, jak odpadł z wyścigu do stołka
w pierwszej turze, komentując niską frekwencję: ta
sytuacja jest dla mnie nie do przyjęcia. Moim zdaniem
powinien być obowiązek udziału w wyborach. I głosowania
na Tomakę. Panie pośle, z niecierpliwością czekamy na
projekt stosownej ustawy.
Autor : Tomasz Żeleźny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Oko proroka
SLD dołuje. "NIE" przewidziało to zawczasu. Oto jak
dziad mówił do obrazu.
Pamiętam Urbana z wielką flachą szampana i jęzorem
wywalonym na pohybel prawicy po wygranych przez lewicę
wyborach w roku 1993. Pamiętam dumę Urbana, gdy 8 lat
później Miller z ekipą śpiewająco rozgromił w wyborach
poprzedników i przeciwników: AWS i UW. Dziś Urban mówi,
że SLD to "zdechły pies". Rok temu, gdy zeznawał przed
komisją Nałęcza, wielu dziwiło się, że wkopuje premiera
i jego ministrów. Znaczy – zdradził. Zdradził Millera,
zdradził SLD, zdradził lewicę. Stał się stronnikiem
Michnika oraz jakiejś sekretnej struktury, która
postawiła sobie za cel zniszczenie obecnej władzy.
Prześledziłem publikacje Urbana poświęcone początkowej
epoce Millera, czyli temu, co wydarzyło się na lewicy
przez półtora roku od druzgocąco zwycięskich wyborów
parlamentarnych
na jesieni 2001 r.
Sami zobaczcie.
W grudniu 2001 r.,
w niecały kwartał po objęciu przez Millera najwyższej
posady rządowej, Urban opublikował felieton "Feler
Millera". Zjechał w nim styl przywództwa, nadmierne
skupienie władzy w jednym ręku, czerpanie narcystycznej
satysfakcji z ciągłych występów telewizyjnych. Miller,
zamiast wyciąć sobie ów felieton z gazety i nosić na
sercu, wsiadł na Urbana w TVN mówiąc, że naczelny "NIE"
czepia się premiera tylko po to, by go cytowano w
mediach. Na co Urban odpowiedział, że nie motywy krytyki
są ważne, lecz jej trafność: Skoro treść "Feleru
Millera" nie interesuje szefa rządu – potwierdza to
właśnie trafność moich krytycznych wywodów o
samozadowoleniu i autocentrycznym stylu jego
przewodzenia.
Po tej replice premier zamilkł wyniośle, poświęcając się
nabierającym tempa występom telewizyjnym.
Przed Wielkanocą 2002 r.
naczelny "NIE" wydrukował artykuł, który inny premier
kazałby powielić i dać do czytania swoim ministrom.
Leszek Miller sądzi, że im więcej skupi władzy, czyli
instrumentów rządzenia, tym skuteczniejszą będzie jego
polityka – to cytat z tego artykułu zatytułowanego
"Michnik Millerowi Kwachem". I dalej o tym, że rząd nie
zabiega o społeczną aprobatę dla swoich posunięć, lecz
łudzi się, że uzależniając od siebie kapitał zwiększa
swoją władzę oraz możliwości regulacyjne państwa. Tylko
doraźnie tak się dzieje. W krótkim czasie skutki
klientyzmu stają się odwrotne: państwo uzależnia się od
kapitału i musi działać wedle woli grup interesu. Na
koniec Urban prorokuje (początek kwietnia 2002 r., kiedy
jeszcze Rywinowi nie marzyła się wizyta u
Rapaczyńskiej): Miller próbuje uniemożliwić teraz
Michnikowi kupienie telewizji Polsat. Raczej mu się nie
uda ze względu na potęgę Michnika albo premier za to
niestety zapłaci stratami politycznymi powyżej wartości
"Polsatu".
Po 1 maja 2002 r.,
w felietonie "Święto lewego buta", Urban zechciał
napisać: Na proste pytanie, co konkretnie przez pół roku
lewica odróżniając się od prawicy zrobiła dla jednej
trzeciej społeczeństwa, której jest najgorzej, odpowiedź
jest prosta: gówno. Rozwinięcie tego zdania nastąpiło
trzy miesiące później (lipiec 2002) w felietonie "Próżni
w próżni": Wszystko, co w SLD reprezentowało
nieliberalną myśl ekonomiczną, orientację prospołeczną,
antyklerykalną wyrazistość, wycięte zostało w imię
konsolidacji partii pod niepodzielnym (...)
kierownictwem Millera. (...) Odcięte lewicowe skrzydło
SLD uschło bowiem i w obrębie Sojuszu nie ma ośrodka
myśli ani kadr pozwalających socjaldemokracji na
wyłonienie takiej władzy rządowej, która byłaby dziś
bliższa ochocie i skłonnościom większości wyborców. A
przecież od wyborów nie minął wówczas nawet rok!
Lipiec 2002 r.
– Rywin odwiedza Michnika, a Urban pisze felieton
"Pytanie o męskość premiera". Pada zdanie o tym, że lada
chwila przekroczona być może masa krytyczna
nieuczciwości. Gdyby Miller pomyślał... Ech, szkoda
gadać! Urban: Nadszedł czas, aby ścisła ekipa premiera
wykryła i ujawniła z hukiem aferę we własnych szeregach
ubiegając w tym konkurencję. To jedyny sposób na
uwiarygodnienie zasadniczej uczciwości rządu jako
instytucji. Także niezbędny sygnał dla swoich, że
posiadanie władzy nie zmniejsza stopnia ryzyka w
ciemnych interesach, a polityczna osłona swojaków ma
swoje granice. Jeżeli Miller nie zechce ponieść takiego
ryzyka lub nie potrafi przeniknąć plątaniny interesów,
które go otaczają, zakres korupcji szybko będzie się
wzmagał i różnicował. Aż po krach, który może wstrząsnąć
Polską i formację rządzącą strącić w niebyt.
Co było potem? Naczelny "NIE" opowiedział komisji
śledczej: premier wysłał do Urbana swoich ministrów,
żeby się dowiedzieli, o jaką aferę mu chodzi i czy
ujawni ją w gazecie. Nie o samo istnienie korupcji w SLD
szło zatem Millerowi, tylko o niebezpieczeństwo
ujawnienia jej w prasie. Później przyjmie to groteskową
formę zależności rządu od gazet: władza reagowała tylko
na skandale korupcyjne ujawniane w prasie. Gasiła
pożary, a nie zapobiegała im. Dziennikarze zaczęli wlec
za sobą rząd na sznurku.
Urban pisał o tym, że o propozycji Rywina Miller
powinien był zawiadomić prokuraturę albo z oburzeniem
ogłosić. Gdyby tak uczynił, dziś Ziobro nie miałby
powodów wieszać na nim psów ani stawiać przed
trybunałami. Urban pisał o niebezpiecznych związkach
ekipy rządzącej z biznesmenem Kulczykiem. Gdyby premier
się tym przejął, Giertych nie żądałby powołania komisji
śledczej do zbadania prywatyzacji G-8.
Wczesną wiosną 2003 r.
Urban pisał, że najpóźniej jesienią 2003 r. SLD powinien
wyłonić nowy, lepszy rząd, który może wygrać następne
wybory. Gdyby SLD (bo przecież nie Miller) posłuchał,
dziś ów rząd nie miałby notowań najniższych w historii
III RP.
Diagnoza Urbana z kwietnia 2003 r. ("Kto kogo
popchnie"): Przeciągając swe premierowanie Miller działa
jednak na korzyść różnych operacji gospodarczych, na
których mu zależy. Leszek Miller może okazać się więc
długotrwałą przeszkodą powodującą upadek SLD. Nie mówiąc
już o ogólnospołecznych skutkach galwanizowania rządu,
który mało że mniejszościowy, to jest programowo jałowy,
defensywny i pozbawiony zaufania.
Przepowiednia Urbana z kwietnia 2003 r. ("Egzekucja
odroczona"): w następnych wyborach grozi nam rozproszony
wynik wyborczy, rozdrobniony parlament, słabe
przywództwo nadal Millera nad osłabioną lewicą. W
rezultacie kryzysy rządowe, okres szybko po sobie
następujących upadków różnych koalicyjnych rządów
pozbawionych zdolności programowych, narastanie zjawisk
korupcyjnych, coraz częstsze przyspieszone wybory.
Słowem – kryzys państwa rodzący w polskich warunkach
tęsknoty za mocnym człowiekiem, który weźmie kraj w łapy
i zrobi porządek w oparciu o nową konstytucję
dostosowaną do rządów jednostki.
Słyszy pan to, panie Lepper?
* * *
Jak wygląda schyłkowa epoka Millera, każdy widzi. SLD
przerżnie wybory do Europarlamentu. Doczołga się do
wyborów krajowych; dobrze będzie, jeśli przekroczy w
nich próg wyborczy... Dalej nastanie to, co wieszczył
Urban: premier Lech Kaczyński i prezydent Andrzej
Lepper. Czasem, kurwa, lepiej nie mieć racji.
Autor : Przemysław Ćwikliński
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Małgosia z Trzeciego Świata "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lepiej być znanym pijakiem cd. "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Macice wolności "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
• Nie zaatakowała Polski al Kaida, bo informacja o
powstaniu Czwartego Mocarstwa zapewne nie dotarła
jeszcze do świata islamskiego. Pomimo wstępnych,
pozytywnych informacji najmodniejszy obecnie w mediach
wirus SARS też nas olewał.
• Proces pokojowy rozpoczął się. W stolicy Czwartego
Mocarstwa, Warszawie, doszło do ustnego zawieszenia
broni między rozjuszonym spadkiem notowań Sojuszem
Lewicy Demokratycznej a nakręconym wzrostem społecznych
notowań PiSuarem. Obie strony już miały wystrzelić w
siebie strategicznymi sejmowymi komisjami śledczymi
ujawniającymi nielegalne, przestępcze finansowanie kas
partyjnych. Zadziałały gorące partyjne linie i wzajemny
ostrzał wstrzymano.
• Minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz,
niegdyś działacz ateistycznego stowarzyszenia Bez
dogmatu, został przyjęty przez pana papieża na prywatnej
audiencji. Mógł liczyć na papaamnezję i tradycyjny
suwenirowy różaniec. W kolejce po te dary ustawił się
Kwaśniewski.
• Trwała ofensywa Samoobrony. Posłanka Renata Beger,
typowana na przyszłą szefową Kancelarii Premiera
Andrzeja Leppera albo przynajmniej ministra finansów,
ujawniła swe bogate życie seksualne. Lubi seks jak koń
owies. Ta deklaracja wzbudziła zachwyt feministek z
warszawki. Pilnie i szybko sięgnęły do słowników
szukając hasła "owies".
• A w kraju zabrakło na rynku pszenicy i żyta. Kolejny
raz zwyciężyli kartelowi ponadpartyjni spekulanci
związani przede wszystkim z PSL i SKL. Minister
rolnictwa Tański zapowiedział interwencyjną sprzedaż z
rządowych rezerw, ale znów za późno i za mało.
• Kulczykolodzy z "NIE" ustalili, że następstwem
wydrukowania przez "Politykę" artykułu o interesach Jana
Kulczyka jest anulowanie przez Volkswagena ogłoszeń już
zamówionych w tym tygodniku.Niektóre inne firmy też
dokonują takich ruchów. Fundacja Kulczykowej "Warty"
wycofała się podobno z subwencjonowania stypendystów
"Polityki". Publikację w "Polityce" poprzedzały
sugestie, aby jej zaniechać, przedstawiane przez
zakulczykowanych polityków wysokiego i najwyższego
szczebla. Donosimy o tym dla dobra wszystkich redakcji,
aby wystrzegały się patrzenia Kulczykowi na ręce, "NIE"
chce go mieć na wyłączność!
• Media podały o płatnym, mafijnym wyroku śmierci na
redaktorze naczelnym "Przekroju" Piotrze Najsztubie.
Koledzy z branży wietrzą kryptokampanię promującą
walczący o rynkowe życie tygodnik. O zastraszeniu
poinformował też poseł Jerzy Michalski z SLD (dawniej
Samoobrona). Grozić mieli mu siepacze związani z grupami
przestępczymi w Najwyższej Izbie Kontroli.
• Ocenzurowano krakowskie studenckie pismo "WUJ" za
krytykę trybu wyborów do samorządu studenckiego.
Ocenzurowano też telewizyjną reklamę komórek. Promowanie
"Pierwszej komórki" potępiono za nawiązywanie do
katolickiej pierwszej komunii. Studentom gęby zamknęli
działacze "Bratniaka", a reklamówkę zdjęli ministrowie z
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Podlizujący się
poprawnością polityczną pijakom z episkopatu.
• PSL opowiedziało się za UE, ZChN za EU, Polonia z
krajów UE za EU, i tylko biskupi Kościoła kat.
wstrzymują się od jednoznacznej deklaracji. Chociaż
dostali za ewentualne poparcie najwięcej.
• Trzy czwarte ankietowanych przez CBOS obywateli RP
uważa, że mamy kryzys polityczny. Większość chce zmiany
rządu i premiera. Chcieć to nie móc.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Liturgia 4 promili
Pić, a potem prowadzić samochód – każdy ksiądz to
potrafi. Odprawianie mszy na bani – to dopiero jazda.
Pewnej majowej niedzieli ksiądz Marian Kaptur, 44-letni
proboszcz parafii św. Jacka w Stepnicy
(Zachodniopomorskie), wracał do domu znad morza.
Wyjątkowo jazda mu nie szła, świadkowie z okolic Wolina
powiadają, że jechał góra czterdziestką. Księża bryka
pruła powietrze wężykiem – co na szosie A3 ze
Świnoujścia do Szczecina w niedzielę nie jest czymś
niezwykłym – jednak kierowca w pewnym momencie wyrzucił
przez okno auta pustą flaszkę po "Żytniej". Co najmniej
kilku osobników, najprawdopodobniej niewiedzących, kto
sieje grozę na drodze tzw. szybkiego ruchu,
zatelefonowało do najbliższej policyjnej drogówki w
Kamieniu Pomorskim.
Glinom udało się zatrzymać narąbanego kierowcę
("śmierdział gorzałą na parę metrów" – z oficjalnej
relacji świadków). Ksiądz odmówił dmuchanka w alkomat,
dworował sobie nieco z panów policjantów, w końcu za ich
namową – cały w skowronkach – wlazł do radiowozu i
pojechał na badanie krwi. Wynik: 3 promile.
Za coś takiego grozi w Pomrocznej do dwóch lat pierdla,
ale – jak życie naucza – żaden napierdolony woźnica za
tę przewinę nie garuje. Wysoki sąd to też ludzie, a
człowiek to nie wielbłąd, co pije raz na tydzień i bryki
nie prowadzi.
I nie byłoby o czym pisać, gdyby nie wyszło, że ksiądz
Kaptur od dawien dawna jeździ na ostrej bani. Gdy go pod
Wolinem zatrzymała policja, miał prawo jazdy, ale
fałszywe. Prawdziwe wcześniej za jazdę na bani sąd mu
odebrał prawomocnym wyrokiem.
– Nasz proboszcz zawsze, żeby był nie wiem jak nachlany,
pakował się do samochodu za kierownicę. Siłą go kiedyś
powstrzymaliśmy, kluczyki sąsiad zabrał, a on zapasowe
wyciągnął i hajda! – opowiada, nie kryjąc podziwu,
parafianin księdza Mariana. – Nie można go było
zatrzymać, jak się wielebny kozak napił na wesoło.
Kiedyś w skarpetach tylko i gaciach wyszedł z plebanii i
do bryki. Odjechał kawałek i pierdolnął w płot przy
kościele.
– Na odwyk nie chciał iść, bo to przykre – mówi pani
Krystyna ze Stepnicy. – To jego pijaństwo nawet by nie
przeszkadzało tak bardzo, bo to człowiek z krwi i kości,
nie żaden święty męczennik. Gdyby tylko nie jeździł
samochodem i mszy po pijaku nie odprawiał!
– Tak był wstawiony, że w czasie mszy padł przy ołtarzu,
pogotowie ratunkowe wezwaliśmy – wspomina inny wierny.
Biskup zapowiedział przeniesienie proboszcza do innej
parafii, widać głodnej widowisk. Połowa mieszkańców
Stepnicy zaprotestowała! Bo to fajny chłop. Miły,
towarzyski. A że grzeje? Kto pierwszy rzuci kamieniem?
Na pięć dni przed zatrzymaniem pijanego księdza Kaptura
koło Wolina 650 mieszkańców Stepnicy podpisało list
protestacyjny do biskupa w Szczecinie, aby księdza
Kaptura – Boziu broń – ze Stepnicy nie zabierał. I nie
zabrał. Dobry człowiek rozumie drugiego. Amen.
Autor : Wojciech Jurczak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wakacje generała
Na marginesie historii Leszka Kwiatka, dyrektora Poczty
Polskiej, którego media rozszarpują, a Pol wywalił z
roboty za złamanie ustawy antykorupcyjnej przez
zasiadanie w Radzie Nadzorczej PTR – spółki
reasekuracyjnej – przypominamy historię Jacka
Turczyńskiego, poprzednika Kwiatka z nadania AWS. Jest
on oskarżony przez prokuraturę o coś znacznie grubszego
– wzięcie łapówki.
Przypomnijmy: firma MGM kierowana przez Martę Grzywacz i
jej męża Bogusława Bagsika podpisała z pocztą umowę na
dystrybucję 150 tys. płyt zespołu Arka Noego.
Prokuratura zarzuca kilku osobom z ówczesnego
kierownictwa Poczty Polskiej (w tym Turczyńskiemu), że
przyjęły łapówkę w zamian za niekorzystną dla poczty
umowę. Szmal przekazał Michał W., współwłaściciel
kancelarii prawno-adwokackiej, były szef Ruchu Młodych
przy Wałęsie, doradca Krzaklewskiego i Buzka do spraw
młodzieży, niezwykle utalentowany i dobrze zapowiadający
się student prawa. Udało nam się dotrzeć do relacji
Michała W., który siedzi w areszcie na warszawskiej
Białołęce (publikujemy cały fragment dotyczący Poczty
Polskiej z nieznacznymi,
kosmetycznymi skrótami):
W dniu 27.02.02 r. – Prokurator Piłat z Prokuratury
Mokotowskiej postawił mi zarzut o czyn z art. 229 par. 1
kk. Zarzut ten dotyczył wręczenia przeze mnie łapówki
(200.000 zł.) Markowi J.* z Poczty Polskiej.
W grudniu 2000 r. – prowadzone były rozmowy pomiędzy
Pocztą Polską a firmą MGM Production dotyczące zakupu
przez Pocztę 35 tys. płyt z kolędami Rodziny
Steczkowskich. Sprawa ta nie doszła do realizacji
ponieważ było za mało czasu na wprowadzenie tej płyty do
obiegu. Marek J. zaproponował, że Poczta kupi inną płytę
w 2001 r.
Na początku lutego 2001 r. MGM Production nabyło
jednorazową licencję na produkcję płyty zespołu Arka
Noego pod tytułem "Arka Noego wakacje cały rok". (...)
Kancelaria adwokacko-prawna K. i W. zajmowała się w tym
czasie obsługą prawną spółki Variant Logistic – której
prezesami byli:
1. Rafał Grzywacz
2. Mariusz Chudy
3. Jan Janik
(Osobą, która decydowała a nie była nigdzie wpisana był
Bogusław Bagsik, cichy wspólnik).
Na prośbę Pana BB (Bagsika – przyp. A.R. i M.P.), nasza
kancelaria zajęła się obsługą prawną umowy, która miała
zostać podpisana pomiędzy MGM Production a Pocztą
Polską. Warunki umowy były negocjowane pomiędzy Markiem
J. a Bogusławem Bagsikiem za pośrednictwem naszej
kancelarii. (...) Umowa dotyczyła zakupu przez Pocztę
150.000 płyt zespołu Arka Noego, płyty zostały opatrzone
logiem Poczty. Umowa opiewała na kwotę 4.000.000 zł.
Marek J. przekazał, iż Generał (czyli Turczyński)
podpisze umowę, ale osoby decydujące muszą otrzymać 10%
z kwoty, na którą będzie opiewała umowa, czyli ok.
400.000 zł.
Po przekazaniu informacji Panu BB odpowiedź w tzw.
kwestii prowizji od umowy była pozytywna. Był tylko
jeden warunek: – Prowizja zostanie zapłacona po
podpisaniu umowy i rozliczeniu się przez Pocztę z faktur
wystawionych przez MGM.
Przy kolejnym spotkaniu Marek J. przekazał mi, że jest
po rozmowie z Generałem i Stefanem P.**, że to nie
wchodzi w rachubę. Marek J. przedstawił mi warunki
zarządu i Generała:
– Pierwsze 100.000 zł. przed podpisaniem umowy, jako
zabezpieczenia, że MGM zapłaci resztę (Ta kwota została
przekazana Markowi J. w marcu 2001 r. w Hotelu
Gołębiewski w Mikołajkach). Drugie 100.000 zł. miało
zostać przekazane w chwili gdy otrzymam umowę podpisaną
jednostronnie przez Zarząd Poczty. Tak się stało, w
kwietniu 2001 r. w hotelu Marriott. Marek J. otrzymał
ode mnie kolejną część w obecności Michała A.
W trakcie wielu spotkań i ustaleń byłem świadkiem rozmów
telefonicznych Marka J. z Generałem dotyczących kwestii
rozliczeniowych. Widziałem w aparacie jak wyświetlał się
napis: GENERAŁ – tak Marek J. miał opisany numer
Turczyńskiego. Jestem święcie przekonany, że Turczyński
dostał i wziął łapówkę. Były prowadzone rozmowy z
Markiem J. i Stefanem P. w kwestii zacieśnienia
współpracy pomiędzy kancelarią a Pocztą. Stefan P.
przekazał, że ten kontrakt to swoisty egzamin, któremu
ocenę wystawi Generał. Turczyński wziął pieniądze! Ile?
Nie wiem, ale ja przekazałem 200.000 zł do podziału.
Michał W., niespełna 24-letni, siedzi w więzieniu od
półtora roku podejrzany o znacznie poważniejsze niż
opisane powyżej przestępstwa. Zarzuca mu się udział w
pruszkowskiej mafii, nielegalny handel bronią i
wyłudzenie 1,5 mln zł. Czemu uważamy, że jego świadectwo
jest wiarygodne? Po prostu Michał W. nie ma nic do
stracenia. Nie próbuje się wybielać – jak sam pisze
dawał łapówkę. Michał W., z którego jego byli polityczni
mocodawcy próbują zrobić kozła ofiarnego, zaczął mówić.
Wiemy, że na paru ważnych facetów padł blady strach. I
słusznie.
* W oryginale pełne nazwiska – kierownik biura handlu
detalicznego Poczty Polskiej.
** Dyrektor do spraw gospodarczych Poczty Polskiej.
Autor : Andrzej Rozenek / Michał Płowecki
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Obcowizna "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pieskie życie psa "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Czerwony nadberet
Biskupi wejdą do Europy pod dowództwem konserwatywnego
eurosceptyka i nacjonalisty.
Nowy szef Kościoła w Polsce wchodzącej do Unii
Europejskiej mówił: Boję się Europy, w której nie ma
miejsca dla Boga i w której nie jest zagwarantowane
życie ludzkie od poczęcia do naturalnej śmierci. W
takiej Europie nie ma miejsca dla mnie (2 marca 2003
r.). Przed referendum europejskim arcybiskup powiedział:
Trzeba się przyjrzeć, czy warto iść do Unii, czy nie
mamy innej alternatywy? Alternatyw jest bardzo wiele, a
Pan Bóg ma jeszcze kilka. Może otworzyć alternatywę
przyjaźni z Chinami, Japonią, Rosją, i to większe
przyjaźnie niż z narodami słowiańskimi.
Abepe Michalik mówił przed laty: Katolik ma obowiązek
głosować na katolika, chrześcijanin na chrześcijanina,
muzułmanin na muzułmanina, żyd na żyda, mason na masona,
komunista na komunistę, niech każdy głosuje na tego,
którego mu sumienie podpowiada (1991 r.).
W czasie dyskusji o konstytucji abepe Michalik mówił:
Nie jest prawdą, że najwyższym prawem w Polsce jest
konstytucja, bo najwyższe jest prawo Boże, naturalne. Do
niego musi być dostosowane każde inne prawo. Oto
płaszczyzna, na jakiej episkopat będzie prowadził
"dialog" z władzą świecką.
Abepe ma zmienny stosunek do Radia Maryja. Dał Rydzykowi
prawo do używania za darmo częstotliwości radia
archidiecezjalnego w Przemyślu. Potem odebrał mu ten
przywilej widząc, jak pod jego nosem pęcznieje Rodzina
Radia Maryja.
4 sierpnia 1996 r. w kościołach diecezji przemyskiej
odczytywano list pasterski arcybiskupa Michalika, w
którym lekcje wychowania seksualnego nazwał instruktażem
do wczesnej inicjacji seksualnej i rozbudzania
instynktów dzieci i młodzież do różnych, także
patologicznych, zachowań seksualnych. Metropolitę
niezbyt jednak gniewa praktykowanie patologicznego
seksu. Podległy mu ks. proboszcz Michał M. przez blisko
30 lat w Tylawie molestował małoletnie dziewczynki; o
skandalu napisała "Gazeta Wyborcza". Ekscelencja wziął
plebana zboczeńca w obronę. Ogłosił list czytany w
kościołach. Oskarżył "GW" o antyklerykalizm: Piszę o
tym, aby wyjaśnić i przestrzec księży oraz przygotować
na nowe ataki i oskarżenia, które są już pewnie
przygotowywane. Być może będą to kolejne, fałszywe
oskarżenia skierowane przeciwko Waszym kolegom lub
biskupom, bo nienawiść zaślepia i syci się nienawiścią.
Prokuratura postawiła zarzuty księdzu z Tylawy. Sprawa
jest w sądzie. Ks. Michał M. pozostał w swojej placówce.
Michalik udowodnił, że potrafi postawić na swoim.
O wolności słowa arcybiskup Michalik wypowiedział się w
1997 r. w "Słowie – Dzienniku Katolickim" następująco:
Cenzura jest nie tyle radykalnym środkiem, ile wyrazem
rozsądku i doświadczenia (...) wycofanie cenzury
obyczajowej jest celową rozbijacką robotą. Nie widzę
takiej potrzeby, żeby mądry ksiądz musiał czytać "Gazetę
Wyborczą". Jakąś porządną gazetę powinien jednak czytać.
Z licznych wypowiedzi najważniejszego obecnie człowieka
w Kościele wynika jasno, jaki model Kościoła on
wybierze: nieomylny pasterz i owce bez prawa do głosu.
Michalik zapracował na miano jastrzębia. Ludzie mniej mu
przychylni używają innego określenia – beton. Nie trzeba
być prorokiem, aby wiedzieć, czy Kościół będzie się
otwierał, czy też kroczył wstecz.
Autor : S.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Posłowie dla kobiet
Ponad 90 proc. parlamentarzystów z SLD opowiada się za
bezkarnością aborcji pożytecznej ze względów
społecznych. Szabel nie brakuje, tylko gdzie jest wódz?
Od dłuższego czasu SLD dezorientuje publiczność
sprzecznymi sygnałami w sprawie aborcji. Rząd zapewnia,
że nie ma zamiaru zmieniać ustawy antyaborcyjnej. Od
czasu do czasu Dyduch czy ktoś inny napomyka, iż jednak
trzeba będzie się tym zająć. Z okazji kongresu partii
sam Miller wspomniał coś o kobietach w trudnej sytuacji.
Szef klubu parlamentarnego SLD Jerzy Jaskiernia
opowiedział się za nietykaniem kwestii aborcji, gdyż
wywołuje ona głębokie podziały i konflikty. Widocznie
kocha spokój. Krążą też pogłoski, iż klub się podzielił,
frakcja prezydencka knuje i blokuje, rośnie w siłę opcja
papieska ("nie denerwujmy staruszka u schyłku życia"), a
szary poseł sam już nie wie, co ma myśleć.
Postanowiliśmy to sprawdzić, kierując do
parlamentarzystów SLD ankietę złożoną z trzech pytań:
1. Czy uważa Pan (Pani), że w Polsce powinno być
dopuszczalne przerywanie ciąży z przyczyn społecznych?
2. Jeśli tak, to kiedy należy przystąpić do pracy nad
nowelizacją ustawy antyaborcyjnej?
3. Czy opowiada się Pan (Pani) za refer endum w tej
sprawie?
Klub poselski Sojuszu stopniał do 193 osób. Na liście
senatorów SLD figuruje niezmiennie 75 nazwisk. Razem 268
parlamentarzystów. Na naszą ankietę odpowiedziało 112
osób – mniej niż połowa. Nie jest to wynik imponujący,
ale sondaże zadowalają się procentowo mniejszą
reprezentacją.
W ankiecie wzięło udział 94 posłów i zaledwie 18
senatorów, co potwierdza nasze przekonanie o małym
pożytku z Senatu.
Tak, tak, tak!
Czy w Polsce powinno być dopuszczalne przerywanie ciąży
z przyczyn społecznych? 107 posłów i senatorów SLD,
czyli aż 95,5 proc. ankietowanych, odpowiedziało TAK. W
tym 7 osób wzmocniło swą wypowiedź: Oczywiście tak, Tak
– zdecydowanie, a nawet Tak, tak, tak! (co zdradza duże
zaangażowanie emocjonalne). 7 osób w tej grupie dodało
pewne zastrzeżenia: Tak, ale ogólnie jestem przeciw
aborcji, Tak, w uzasadnionych przypadkach, Tak, ale
tylko w trudnych warunkach życiowych, Tak, ale nie na
życzenie, Tak, ale nie można tego nadużywać itd. Mamy
też intrygującą odpowiedź: Tak – z niezbędną
delikatnością. Jeśli chodzi panu posłowi o to, żeby
delikatnie usuwać ciążę, to proponujemy pigułkę RU 486.
Jedynie 5 osób, tj. 4,5 proc. badanych, odpowiedziało
NIE. Z uzasadnieniem: Aborcja nie może być regulatorem
urodzin, Ustawa obecna jest wystarczającym kompromisem,
Dopuszczam aborcję tylko przy zagrożeniu życia kobiety
lub gwałcie (to gorzej niż w obecnej ustawie!). Troje
zachowawczych opiniodawców zasiada w Sejmie, dwie osoby
– w Senacie. Jeden z senatorów oznajmił: Prawdziwy
chrześcijanin nie ma problemu z aborcją. Niestety,
społeczność chrześcijańska nie składa się z samych
impotentów.
Szybko, szybciej, jak najszybciej
Kiedy rozpocząć pracę nad nowelizacją ustawy? Aż 69 osób
odpowiedziało: jak najszybciej, szybko, natychmiast,
niezwłocznie, od zaraz, od ręki, już itp. Częste były
opinie typu: Już jesteśmy spóźnieni, Sporo czasu już
zmarnowano, Każdy termin jest zły, bo zbyt późny.
Zdarzały się szersze uzasadnienia: Im prędzej, tym
lepiej. Po prostu trzeba to wreszcie zrobić, Trzeba iść
za ciosem – temat został po raz kolejny wywołany przez
przybycie statku "Langenort".
12 osób podało konkretne, najczęściej nieodległe
terminy: po wakacjach, jesienią tego roku, jeszcze w tym
roku, na początku roku 2004, na pewno w tej kadencji.
69 plus 12 to razem 81 osób przekonanych, że nie można
dłużej zwlekać i kuglować. To ogółem 72,3 proc.
uczestników ankiety. Ten wynik powinien dać do myślenia
przywódcom SLD. W klubie – podobnie jak w całej partii –
narasta frustracja i zniecierpliwienie, bo czas leci,
połowa kadencji za nami, a Sojusz traci resztki
wiarygodności.
16 osób czeka na sprzyjające okoliczności: Gdy uda się
zebrać większość w Sejmie, Kiedy nie będzie ryzyka, że
prezydent zawetuje ustawę, Kiedy poprawi się sytuacja
społeczno-gospodarcza, Po zakończeniu prac nad
dostosowaniem polskiego prawa do europejskiego, Jak
będzie mniej zmasowany atak na SLD (biedny poseł marzy
już tylko o mniej zmasowanym ataku...). Niektórzy
twierdzą, że w tej kadencji szanse są bliskie zera.
Ciśnie się na usta pytanie – a co zrobił Sojusz, żeby
były większe? Czy próbował pozyskać posłów innych
ugrupowań, np. dawnych UWoli z Platformy, którzy kiedyś
byli za prawem do aborcji? Czy skuteczne ciułanie głosów
możliwe jest tylko wtedy, gdy zagrożony jest rząd lub
któryś z ministrów?
Realistycznie, a zarazem strategicznie myśli autor
odpowiedzi: Dziś – bo to kwestia politycznej
wiarygodności SLD. Z praktycznego punktu widzenia –
dopiero gdy zmieni się skład Trybunału Konstytucyjnego.
10 osób wymigało się od podania terminu: To delikatny
temat, Nie wiem, Trzeba się zastanowić, Nie ma
pośpiechu, Są ważniejsze problemy, Będą nam zarzucać, że
zajmujemy się sprawami drugorzędnymi zamiast gospodarką
(autor tej opinii nie pojmuje, że każda próba
złagodzenia ustawy wywoła lawinę histerycznych oskarżeń,
niezależnie od tego, jaka będzie akurat sytuacja
gospodarcza).
5 osób uważa, iż ustawy w ogóle nie należy zmieniać.
Jakie referendum?
Najmniej jednoznaczne wyniki dała ankieta w punkcie 3.
40 osób opowiedziało się za referendum. To najbardziej
demokratyczne rozwiązanie, Skoro jest tyle kontrowersji,
niech naród rozstrzygnie, Referendum przetnie raz na
zawsze ten spór, To jedyne wyjście. Bo nie wierzę, że w
przyszłym parlamencie SLD będzie miał większość.
14 osób odpowiedziało: tak, ale... Tak, ale w
ostateczności – gdyby parlamentowi nie udało się zmienić
ustawy. Taka opinia powtórzyła się parę razy, choć można
przypuszczać, że jeśli w Sejmie przepadnie projekt
ustawy, to tak samo przepadnie wniosek o referendum.
Parę osób jest za referendum, ale tylko dla kobiet w
wieku 18–60 lat, jak we Włoszech, albo bez progu
50 proc. frekwencji (bo jeśli próg zostanie utrzymany,
sprawę przesądzą nie ci, co powinni). W sumie za
referendum jest 44 ankietowanych (39,2 proc.).
33 posłów i senatorów (29,4 proc.) mówi NIE. Bo to się
nie uda, ludzie nie pójdą do urn, głosy w najlepszym
razie rozłożą się pół na pół, a w dodatku kosztowałoby
to 50–60 mln zł, których nie ma w budżecie. I jeszcze
jedno prze-cudne uzasadnienie: NIE. Stare dewoty niech
siedzą w domu. Rzeczywiście, wizja wyciągnięcia z domu
starych dewot może zachwiać wiarą w demokrację
bezpośrednią.
Padło też 25 odpowiedzi (22,3 proc.) typu: trudno
powiedzieć, mam ambiwalentne uczucia, są argumenty za i
przeciw. Do tej kategorii można zaliczyć opinię:
Powinien rozstrzygnąć parlament. Ale poparłbym i
referendum, bo życzy go sobie większość Polaków. Albo:
Mogłoby być, chociaż to za dużo niepotrzebnego huku.
Bojąc się "huku" wielu SLD-owców uważa, że w parlamencie
rzecz da się załatwić spokojnie, co przecież jest
nierealne.
Odnotujmy też niegłupią propozycję: najtaniej będzie
połączyć referendum aborcyjne z wyborami do Parlamentu
Europejskiego.
Raz, dwa, trzy
Na deser chowamy dobrą wiadomość od posła Jerzego
Szteligi: prace nad ustawą już w zasadzie rozpoczęto. Są
trzy projekty nowelizacji: posłanki Joanny Sosnowskiej
(o czym pisaliśmy), senatorek z Parlamentarnej Grupy
Kobiet oraz obywatelski – organizacji pozarządowych,
który wpłynie do Sejmu, gdy zbierze się 100 tys.
podpisów. Szteliga, klubowy koordynator ds. wolności
światopoglądowej, jest po spotkaniach z autor-kami. We
wrześniu zapadnie decyzja, co dalej, czy z trzech
projektów
zlepić jeden.
Jesteśmy świadomi, że wynik ankiety zniekształca poglądy
całego klubu parlamentarnego SLD. Odpowiedzieli nam
przede wszystkim ludzie, którzy w ogóle mają poglądy
podobne do wyrażanych w "NIE". Przyczajony w klubie SLD
wróg ideowy bądź nie chce wypowiadać się poprzez "NIE",
bądź lęka się wyrażać poglądy, aby nie podrażnić swych
wyborców. Niektórzy parlamentarzyści olali jednak
ankietę z braku czasu lub lenistwa. Rozkład poglądów w
całym klubie nie odbiega zatem drastycznie od
przedstawionego.
Nie wypada nam się pastwić nad uczestnikami ankiety.
Choć niekiedy nóż w kieszeni się otwierał, np. w
rozmowie z posłem, który miał obiekcje estetyczne: Co
się będę przy dupie grzebał.
Andrzej Celiński oświadczył, że nic nam nie powie,
ponieważ konwencja tygodnika "NIE" szkodzi Polsce.
(Nasza szkodliwość znacznie wzrosła, odkąd przyłapaliśmy
Celińskiego, jak siedział w knajpie, zamiast jako
minister od kultury uczestniczyć w imprezie kulturalnej,
na której wszyscy go oczekiwali).
* * *
Generalnie jednak nie jest źle. Zamiar uwspółcześnienia
ludzkich swobód ma solidne zaplecze na ławach lewicy.
KALENDARIUM
1989 r. – wchodzimy w nowy ustrój z uchwaloną 27
kwietnia 1956 r. ustawą zezwalającą na aborcję z
przyczyn społecznych.
7 stycznia 1993 r. – po 37 latach Polki tracą
wolność osobistą: Sejm uchwala ustawę
dopuszczającą aborcję tylko w razie zagrożenia
zdrowia lub życia matki, ciężkiej i nieuleczalnej
wady płodu lub ciąży pochodzącej z przestępstwa.
24 października 1996 r. – Sejm zmienia ustawę
antyaborcyjną, dopuszczając przerywanie ciąży za
względu na ciężkie warunki życiowe lub trudną
sytuację osobistą kobiety.
28 maja 1997 r. – Trybunał Konstytucyjny nadużywa
swoich uprawnień orzekając, że nowelizacja jest
niezgodna z konstytucją, która nie mówi nic o
życiu od poczęcia.
17 grudnia 1998 r. – Sejm przyjmuje orzeczenie
Trybunału Konstytucyjnego; znów obowiązuje ustawa
z 1993 r.
Autor : Dorota Zielińska / Małgorzata Nowakowska
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Radujcie się
Zbliża się koniec kadencji samorządów. To już naprawdę
ostatni dzwonek na ustawienie siebie,
rodziny i znajomych. Niedługo w ławach radnych zasiądą
nowi ludzie (choć starych też będzie trochę), jeszcze
bez należytego doświadczenia, jak najłatwiej zrobić
dobry wałek.
Jeżeli są jeszcze jacyś radni, którzy nie ustawili się
przez te cztery lata, podajemy im rękę. Jak nie –
niechże to będzie zachęta dla tych, którzy zastanawiają
się, czy kandydować.
Jak załatwić mieszkanie komunalne w dobrym punkcie
Aby otrzymać przydział na mieszkanie komunalne,
wystarczy pójść do odpowiedniego wydziału i złożyć
wniosek. Mieszkań komunalnych w każdym mieście i
miasteczku jest mało, a potrzeby są ogromne.
Przyznawanie ich – komu, jakie, kiedy – ma jednak
charakter czysto uznaniowy. Zwykle daje się tym z
początku listy oczekujących i tym, którzy są w
najbardziej dramatycznej sytuacji. Ale kto powiedział,
że twoje podanie nie znajdzie się na wierzchu tej całej
górki podań? Albo że to ty właśnie nie jesteś w
najbardziej dramatycznej sytuacji?
Kłopot jest wówczas, gdy akurat – psia mać – nie ma
niczego wolnego albo jest mieszkanie do wzięcia, ale
mało atrakcyjne. O małym metrażu, z piecami, na zadupiu.
Wtedy nie ma rady, trzeba czekać. Urzędnik miejski na
pewno cię jednak poinformuje, w którym fajnym lokalu
mieszka schorowana staruszka. A nawet udostępni listę
potencjalnych mieszkań do wzięcia w przyszłości.
Jeśli nie chcesz zdać się na niepewność długiego
czekania na czyjąś śmierć, niech ci wyszukają w urzędzie
atrakcyjne mieszkanie, ale z zadłużeniem czynszowym
lokatorów. I niech czym prędzej ich wyeksmitują, aby
przekazać ci lokal.
Jak już mieszkanie od gminy dostaniesz, to szybko je
wykup po preferencyjnej cenie z wszelkimi możliwymi
zniżkami, załóż księgę wieczystą i jest twoje na wieki
wieków. Nawet jak ktoś wyniucha całą sprawę, to będzie
ci mógł skoczyć.
Jak załatwić sklep w centrum miasta
Ktoś z twojej rodziny albo znajomych chciałby mieć sklep
w atrakcyjnym punkcie miasta, ale nie ma tyle szmalu,
aby wystartować w przetargu na dobry, a więc drogi
punkt. Zróbcie tak. Niech wystartuje w walce o sklep w
jakiejś najbardziej chujowej dzielnicy, gdzie brud,
smród i mogiła, gdzie psy dupami szczekają i gdzie nikt
normalny by sklepu nie otworzył. Jak już będzie miał
tam, to sobie ten sklep zamieni na lepszy, w lepszym
punkcie. Do takiej zamiany potrzebna jest decyzja
zarządu gminy, więc ty musisz być z tym zarządem w
zgodzie.
Jak zostać właścicielem kortów tenisowych
Gmina jest właścicielem kortów tenisowych lub innego
obiektu sportowego, który ty chciałbyś przejąć i na nim
zarabiać. Czekaj, nie kupuj od miasta na przetargu
publicznym, bo przepłacisz całkiem bez sensu. Zbierz
kilku znajomych i załóżcie stowarzyszenie. Co prawda
grunty i nieruchomości, według zapisów ustawy, gminy
muszą sprzedawać w przetargach publicznych na podstawie
wyceny rzeczoznawcy, ale ustawa też mówi, że mogą
przekazywać je z pominięciem drogi przetargowej i ze
znacznymi upustami na cele ważne społecznie. Jakie to są
cele, ustawa nie precyzuje. Jak już będziesz miał
zarejestrowane stowarzyszenie, to gmina może te korty
lub co innego przekazać stowarzyszeniu, schodząc z ceny
nawet 98 proc. A ciebie to w gruncie rzeczy do niczego
nie zobowiązuje.
Do tego jest co prawda potrzebna uchwała całej rady, no
ale to już twój problem, aby zrobić sobie właściwy
lobbing. A z czasem możesz nawet wystąpić do kolegów
radnych, aby podjęli uchwałę o dofinansowaniu twojego
obiektu z budżetu gminy. Pod pretekstem, że dzieci z
pobliskiej szkoły korzystają za darmo, co jest
społecznie słuszne. A potem? Stowarzyszenia nie są
wieczne.
Jak rozumnie stawać do przetargu
Nie zawsze jednak numer ze stowarzyszeniem da się
wykonać. I zdarza się, że jakiś grunt albo budynek idzie
na przetarg. A pierwotna cena wywoławcza jest stanowczo
za wysoka. I do tego mogą pojawić się chętni, aby ją
zapłacić. Spox. Przede wszystkim zblatowani z tobą
urzędnicy w warunkach przetargowych skutecznie mogą
zniechęcić innych. Na przykład zapodać, że na gruncie
jest rów melioracyjny – kochany panie! – nie do
ruszenia. Albo że budynek, który jest na sprzedaż, jest
pod opieką konserwatora zabytków, a konserwator – wie
pan, jak to jest u nas! – ni chuja nie odpuści swoich
wymagań. Różne przeszkody można mnożyć i wyolbrzymiać, w
zależności od tego, co idzie pod młotek. W ostateczności
przetarg można odwołać bez podania przyczyn. Gdy jeden i
drugi przetarg się nie odbędzie z "braku chętnych",
wówczas następuje czas zaproszeń do negocjacji. To jest
twój czas. Koledzy mogą
ci ziemię albo nieruchomość sprzedać za pół ceny. A jak
są pewni, że nikt nie fiknie, to i za jedną czwartą.
Jak dobrze zainwestować wolne środki
Jeśli masz trochę wolnej kasy, to broń Boże nie inwestuj
jej w niepewne nigdy akcje albo nie wkładaj na
niskooprocentowane lokaty. Po to jesteś radnym, aby
swoje pieniądze ulokować dobrze. Przyjrzyj się planom
miejskim, gdzie w przyszłości ma być budowana droga,
albo zorientuj się, czy któraś z sieci marketów nie chce
przypadkiem inwestować na terenie twojej gminy. I czy
przypadkiem rada nie szykuje się do zmiany jakiegoś
planu zagospodarowania albo przekwalifikowania gruntów
rolniczych na handlowo-usługowe. Może w tych miejscach
jest jeszcze kawałek ziemi do kupienia od ciemnego
chłopa, który zwykle gówno wie o gminnych planach. Lub
od jakiegoś przedsiębiorstwa, któremu niepotrzebne
nieużytki. Najwyżej postukają się w głowę, po co ci to.
Kup i poczekaj na zmianę planu i na rozpoczęcie
inwestycji. Możesz w krótkim czasie podwoić włożone
pieniądze.
Albo nawet potroić. I jest to biznes, że trudno się
przyczepić. Grunt to dobra informacja.
Jak załatwić dobrą robotę sobie lub komuś z rodziny
Jeśli nie jesteś zadowolony ze swojej zawodowej pracy
lub masz kogoś bezrobotnego w rodzinie, to nawet nie
musisz prosić nikogo z zarządu gminy, aby ci pomógł w
tym życiowym problemie. Sami do ciebie przyjdą.
Pojedynczy radny tak naprawdę ważny jest i potrzebny
przy głosowaniach personalnych, gdy wybiera się
burmistrza, zarząd, prezydium rady. A potem – gdy
opozycja w stosunku do tych wybranych składa wnioski o
ich odwołanie. Bo każdy by się chciał wcisnąć. Do
większej comiesięcznej kasy,
do decyzji, za którymi może być kasa, do jeszcze
większego znaczenia i prestiżu. Gdy pada wniosek o
odwołanie któregoś z członków zarządu lub samego
burmistrza, po stronie rządzącej odbywa się liczenie
głosów. Kto z nami, kto przeciw nam. I rozpoczyna się
tych głosów kupowanie. "Zagłosuj za nami" – przyjdą cię
prosić któregoś dnia. "Zagłosuję, ale chcę dobrą posadę
dla siebie/rodziny" – odpowiesz wówczas. I dostaniesz.
Ponieważ gmina robi interesy ze wszystkimi i wszyscy są
z gminą związani, burmistrz ci to załatwi. Nie musisz
zresztą czekać do przesilenia personalnego. Będą i inne
ważne głosowania, na których zależeć będzie zarządowi.
Najlepsza jest robota np. konsultanta z nienormowanym
czasem pracy w spółce podlegającej gminie. Wtedy
wystarczy raz w miesiącu chodzić po forsę. Albo niech
wpłacają na konto i wtedy chodzić nie trzeba. Gmina ci
nie zwróci za zdarte zelówki.
Autor : Waldemar Kuchanny
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Depresja prezydenta
Tadeusz Ferenc, były poseł SLD, obecnie prezydent
Rzeszowa zobaczył w telewizji program o agencjach
towarzyskich. Wzruszył się losem sąsiadów agencji tak
bardzo, że postanowił przyjrzeć się tym przybytkom.
Na początek prezydent Ferenc razem z wiceprezydentem
Ryszardem Winiarskim odwiedzili jeden lokal
rozrywkowy w centrum miasta. Nie spodobało im się. Być
może dlatego, że knajpa jest młodzieżowa, nazywa się
Depresja i nie jest agencją towarzyską. Zaszli tam nie
przypadkiem. Jedna z obywatelek pisze stosy donosów na
prowadzących lokal. Efektem ich krótkiej wizyty była
decyzja o cofnięciu koncesji na sprzedaż alkoholu w
pubie. Ot tak, bez dania racji. Właścicielka lokalu
odwołała się i Samorządowe Kolegium Odwoławcze uchyliło
werdykt prezydenckiego duetu. Rzecznik prasowy
prezydenta Ferenca Marcin Stopa twierdzi, że jego szef
więcej lokali nie kontrolował. Restauratorzy przestali
drżeć. Mogą spokojnie handlować.
Obecnie trwa w Rzeszowie sprawdzanie agencji
towarzyskich, ponieważ Ferenc dowiedział się z
telewizji, że taka agencja, działająca dajmy na to w
bloku, jest uciążliwa dla sąsiadów. Boją się oni
napalonych facetów zmierzających do takich lokali
zaspokajać żądze. Urzędnicy miejscy kontrolują więc
dokumenty agencji towarzyskich i salonów masażu. Tak im
polecił prezydent. Sprawdzają to, co policja sprawdzała
już dawno – czy przybytki mają stosowne pozwolenia. Ale
może prezydent nie ufa policji. Ferenc straszy też, że
wyśle na agencje strażników miejskich. Akcja zapewne
skończy się fiaskiem, bo agencje mają kwity w porządku.
Tak twierdzą gliny. Oficjalnie w Rzeszowie i okolicach
działa 9 agencji, ale wiadomo, że jest ich więcej.
Lewicowy prezydent małpuje prawicowego prezydenta
stolicy Kaczyńskiego. Tym samym dołączył do grona Don
Kichotów, bo tego typu akcje mają tyle sensu, co główne
zajęcie bohatera książki Cervantesa. Oprócz patrzenia w
telewizję i czerpania wniosków z programów tam
nadawanych prezydent zajmuje się sensownymi sprawami,
jak poszerzanie miejskich dróg czy budowa parkingów. I
niech na tym poprzestanie.
Autor : T.Ż.
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Kasa nostracd.
Jako ludzie często i chętnie nadużywający alkoholu żywo
interesujemy się sytuacją na rynku usług taksówkarskich.
Dlatego w lipcu opublikowaliśmy artykuł pt. "Kasa
nostra", w którym zapowiadaliśmy, iż Ministerstwo
Finansów przesunie wyznaczony na 1 października termin
wprowadzenia kas fiskalnych w taksówkach. Dzięki
wprowadzeniu takich kas dochody budżetu państwa mogą
wzrosnąć o 40 mln zł miesięcznie – cóż z tego, skoro
istnieje bardzo silne lobby, przeciwne
temu rozwiązaniu. Ponadto sugerowaliśmy, iż rzeczywistą
grupę nacisku stanowią nie taksówkarze, tylko
przyjaciele jednego z producentów, który nie zdążył
opracować urządzenia. I że to ten producent wraz z
przyjaciółmi prowadzi w Ministerstwie Finansów bardzo
skuteczne działania lobbingowe na rzecz przesunięcia
terminu.
W odpowiedzi dostaliśmy pismo od ówczesnego wicepremiera
Marka Belki. Wicepremier Belka zapowiadał, że termin
jest nienaruszalny, jak dziewictwo Maryi. Nie posiadał
się z oburzenia, zarzucał nam mętne manipulacje
insynuacjami, poszukiwanie sensacji, populizm i wreszcie
działania lobbingowe nieznanej mu grupy sprzedawców kas.
Inaczej mówiąc, że ktoś dał nam w łapę za napisanie tego
tekstu.
Belka odszedł, urzędnicy zostali, a termin wprowadzenia
kas został przesunięty na marzec przyszłego roku. Z
kronikarskiego obowiązku poinformowaliśmy o tym w
numerze z 3 października. Napisaliśmy, że ministerstwo
fałszywie tłumaczy, że przesunięcie terminu wynikało z
faktu, iż kas jeszcze nie ma – bowiem cztery firmy
pisemnie zadeklarowały gotowość dostarczenia 12 tys. kas
we wrześniu i październiku. Napisaliśmy, że w
idiotycznej zabawie w kotka i myszkę resort egzaminy
homologacyjne przeprowadzał jeszcze w parę godzin po
tym, jak na swych internetowych stronach ogłosił, iż kas
nie wprowadza. Napisaliśmy, że żądamy kontroli całej tej
sprawy i jeszcze, że nie może być tak,
aby łapówki decydowały o podrywaniu autorytetu państwa.
Potem zatarliśmy ręce zadowoleni, że wykonaliśmy swój
obywatelski obowiązek i że dzięki naszej rzetelnej i
oddanej służbie konstytucyjnemu prawu do informacji, co
najmniej jedna łapownicza klika straci łeb – a choćby i
łapy.
I otóż – zamiast kwiatów, fanfar i odpisu aktu
oskarżenia – otrzymaliśmy od p.o. dyrektora Biura
Prasowego Ministerstwa Finansów p. Jarosława
Skowrońskiego "sprostowanie", z przywołaniem
odpowiedniego artykułu prawa prasowego z odpowiednim
numerem Dziennika Ustaw, a jakże. I czegoż mianowicie
dowiedzieliśmy się ze "sprostowania"? Że nieprawdą jest,
iż ministerstwo przesunęło termin? Byłoby trudno. Że
nieprawdą jest, iż urzędnicy MF kłamali, mówiąc, że
odpowiednich kas jeszcze nie ma? Ależ skąd. Że nieprawdą
jest, iż cztery firmy zadeklarowały, że dostarczą na
czas 12 tysięcy urządzeń? E tam. Że ministerstwo nie
zmieniało kryteriów i nie przeprowadzano egzaminów
homologacyjnych na bezdurno? Tyż ni.
Dowiedzieliśmy się, że redaktor Przemysław Ćwikliński
podał nieprawdziwe informacje, że "urzędnicy MF celowo
przedłużali proces homologacji urządzeń oraz wymagali
np., żeby kasy działały w ekstremalnie niskich
temperaturach. Pan p.o. Skowroński informuje nas
uprzejmie, że ministerstwo nie odpowiada
za przeprowadzanie wszystkich badań technicznych, tylko,
na podstawie własnego rozporządzenia z lipca br., ceduje
te badania na jednostki, które przeprowadzają
specjalistyczne badania. I jeszcze, że w ministerstwie
nie są prowadzone badania pracy kasy w niskich
temperaturach, jakbyśmy my przypuszczali że min. Ożogowa
osobiście wtyka kasy do zamrażalnika, żeby zobaczyć, co
się stanie. I na
koniec pan p.o. Skowroński informuje nas, że żaden z
producentów (importerów) nie złożył przed 20 września
br. wniosku w wymaganej przepisami formie o wydanie
decyzji o spełnieniu kryteriów i warunków technicznych
wynikających z ww. rozporządzenia.
Ta ostatnia złota myśl nie tylko nie ma nic wspólnego ze
sprostowaniem, ale trudno nawet uznać ją za polemikę z
naszym tekstem, skoro piszemy, że ministerstwo celowo
zmieniało warunki i opóźniało proces homologacji –
właśnie po to, do cholery jasnej, żeby nie cieszący się
poparciem MF oferenci nie dali
rady złożyć takich wniosków.
Reasumując. Napisaliśmy: podejrzewać musimy, iż ktoś w
Ministerstwie Finansów wziął łapówkę za uszczuplenie
dochodów budżetu państwa w interesie prywatnego
przedsiębiorcy. Pan p.o. Skowroński napisał nam w
odpowiedzi, iż badania kas przeprowadzane są poza
budynkiem MF. Jeżeli pan Skowroński uważa, że
odpowiedział tym swoim "sprostowaniem" na nasze zarzuty
– to są dwie możliwości. Albo jest idiotą, albo za
idiotów uważa nas.
Uprzejmie zwracamy się zatem z pytaniem do Pana
Profesora Ministra Wicepremiera Grzegorza Kołodki, który
odpowiada za całą tę stajnię: kogo Pan uważa za idiotę,
Panie Profesorze?
Autor : AWŁ
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kultura szastania cd "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :
Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na
wprowadzenie komentarza.
| W r ó ć |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Picie piany "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Papuga w pochwie "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nałęczowianka "
docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)
| powrót na poprzednią stronę |
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Egzekucja odroczona
Chory na raka rząd Millera dostał chemioterapię od
doktora Kwaśniewskiego.
Kompromis prezydencko-premierowski można streścić tak:
Miller skraca o połowę okres sprawowania władzy, a w
zamian zachowuje cały swój układ personalny i gmatwaninę
interesów. Kwaśniewski zyskuje aktywną rolę w polityce
wewnętrznej, w tym pozycję mediatora dla przepchnięcia w
Sejmie kompilacji programów ekonomicznych Hausnera i
Kołodki. Jeśli uda się ją sklecić... Panowie dzielą się
słodyczami, jakie Unia Europejska poda im w Atenach, by
ich wspólna zrobiona tam fotografia przeszła do
historii.
Plan ten (który zawiera nieujawnione szczegóły) hamuje
samodestrukcję rządu Millera i jest doraźnie dobry dla
kraju w delikatnym momencie przed referendum akcesyjnym.
Na dalszy dystans niesie on złe skutki. Galwanizuje rząd
wraz z jego wadami i podszyciem mętnymi interesami. Ta
rozpadająca się już struktura, połatana teraz przez
prezydenta, nie zapewni już SLD wyborczego sukcesu.
Szczególnie w ciągu schyłkowego dla lewicy roku. W
czerwcu 2004 r. grozi nam więc rozproszony wynik
wyborczy, rozdrobniony parlament, słabe przywództwo
nadal Millera nad osłabioną lewicą. W rezultacie kryzysy
rządowe, okres szybko po sobie następujących upadków
różnych koalicyjnych rządów pozbawionych zdolności
programowych, narastanie zjawisk korupcyjnych, coraz
częstsze przyspieszone wybory. Słowem – kryzys państwa
rodzący w polskich warunkach tęsknoty za mocnym
człowiekiem, który weźmie kraj w łapy i zrobi porządek w
oparciu o nową konstytucję dostosowaną do rządów
jednostki.
Jest to, oczywiście, scenariusz pesymistyczny, ale takie
są najbardziej prawdopodobne.
Na razie Kwaśniewskiemu należą się gratulacje za zręczną
politycznie operację: wywiad dla "Rzeczpospolitej",
dymisje sympatyzujących z nim ministrów, w finale pakt z
premierem. Niestety, prezydent napisał tylko zgrabną
jednoaktówkę.
Autor : Jerzy Urban
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
W 80 wódek dookoła świata
(wspomnienia parlamentarzysty)
Rosja. Dobra ruska jest bezwonna. Rosja wódeczna pachnie
świeżym chlebem wąchanym po pierwszym, kiszonym ogórasem
ssanym po drugim, sałem lub rybką wędzoną zakąszanymi po
trzecim. Dobra ruska musi być zimna. Smakuje tylko w
stakańczykach, w Polsce literatkami zwanymi.
Za komuny był porządek. Liczyły się "Stolicznaja",
"Moskowskaja". I caryca "Sybirskaja" – 60-procentowa. Za
cara szykowną była "Smirnowka". Za Putina marek od
chuja, ale każda chemią jedzie. Pozostaje samogończyk,
ale tylko ten w dobrym domu poczęty. Za Breżniewa
butyłoczka była za trzy ruble. Stało się przed sklepem
jeden paluch eksponując. Nie było to "fuck you", lecz
deklaracja wydatkowania rubelka. Za chwilę pojawiał się
przechodzień, chętny i palce rozczepiały się w "V".
Trzeci gwarantował rozpicie flaszki, a przy okazji
zawarcie ciekawych nierzadko znajomości. Jeśli w trójce
była kobieta, to flaszka bywała grą wstępną. "Charosza
Natasza, tri rubljia i nasza". Teraz wódkę sprzedają w
Rosji w jogurtowych kubeczkach. Kupujesz ćwiartkę,
zrywasz sreberko i walisz samotnie. Nic dziwnego, że
socjologowie i publicyści biją na alarm. Naród pijący
samotnie popada w depresję, alienację i schizofrenię.
Tak Rosja wariuje.
Chiny. Chińska wódka musi capić. Śmierdzieć wykwintnie,
po cesarsku, jak szykowny "Moutai", albo ciut mniej, jak
inteligencki, w brązowe kamionki nalewany "Konfucjusz".
Ale one i wszystkie inne bledną przy najpopularniejszej,
dostępnej w każdym pekińskim sklepiku 56-procentowej
wódeczce z biało-czerwoną kartką. To ulubiona wódka
rikszarzy i Adama Michnika – jak reklamują ją chińscy
dziennikarze. Dostępna w cenie 5,20 zł za półlitrową
flaszkę nosi poetycką nazwę "Dwa dymiące miechy". Chuch
po niej strąca z sufitu 10-centymetrowe stonogi.
Chińska wódka musi być ciepła, bo wtedy uwalnia się jej
szlachetny aromat i słodkawy smak. Wtedy komponuje się
do każdej padliny roślinno-zwierzęcej w sosie
kwaśnosłodkim. Pita w dużej ilości w Mongolii
wewnętrznej sprawia, że bycze oczy smakują niczym
ostrygi, a bycze jaja nie ustępują naszym cynaderkom. Im
dalej na południe Chin, tym wódka słabsza, a ludzie
rzadziej piją. W Hongkongu uchlać się można jedynie z
przybyszami z Chin kontynentalnych. Nic dziwnego, że tam
właśnie mógł rozplenić się wirus SARS. Skutecznie przez
wódkę niszczony, co wykrył akademik Worobiow z
moskiewskiego Instytutu Chorób Płucnych. W styczniu 2003
r. w czasie epidemii przewodziłem polskiej delegacji
parlamentarnej wizytując prowincję Guangdong. Wszyscy
stosowali zalecenia akademika Worobiowa, przynajmniej 70
gramów dziennie, i wszyscy powrócili zdrowi.
Wietnam. Tu wszyscy wiedzą, że wódka to zdrowie.
Oczywiście też ciepła, też wonna, np. "Macy Nghut Nin" –
znakomicie komponuje się z potrawami z psiny, która tu
bywa niekiedy za tłusta. Synonimem zdrowia w Wietnamie
jest zdrowy seks. Toteż każda porządna wódka ma nie
tylko pomóc w trawieniu i sponiewierać, ale też
doprowadzić mężczyznę do twardostoju. Kobiety w tamtym
regionie zawsze są do seksu gotowe, nawet bez picia.
Zdrowa wietnamska wódka to ziołówka, a przede wszystkim
wszelkie odmiany wężówek, jaszczurówek i żabówek. Im
większy wąż w butelce czy baniaku, tym większa
wiarygodność wódki. Twardostój i jurność gwarantuje
drink – wódka plus świeże serce kobry – zabarwiony krwią
wężową. Jednak najsłynniejszym wódczanym afrodyzjakiem
jest ryżowa tzao wyrabiana przez Czarnych Dai,
mniejszość narodową żyjącą w górach północnego Wietnamu.
Wódę pije się przez rurkę z ceramicznego baniaka. I
nawet najstarsze kobiety z plemienia Dai zaczynają się
podobać.
Korea Północna. W KRLD wódka ma kolor wczorajszego piwa
i wzbudzającą wycie duszy nazwę "Sul". Smakuje
znakomicie, zwłaszcza gdy zamiast strzeżonych przez
reżim kobiet pozostaje kimczi – kiszona, ostra kapusta.
Dla optymistów polecana jest delikatesowa
"Żeńszeniówka". Wódka na cudownym korzeniu i z korzeniem
w środku. Najlepsze żeń-szenie można kupić tylko na
placu w Kaseongu, mieście przy granicy z Koreą
Południową. Dobry żeńszeń musi być rozczepiony na trzy
nogi. Tak silne, że – jak powiadają Koreańczycy – na
dwóch winien chodzić, a trzecią w drzwi zapukać.
"Żeńszeniówka" ma 30 proc., toteż zaczyna pukać przy
trzeciej flaszce.
Egipt. Pić trzeba, najlepiej "Wędrowniczka", bo
skutecznie zabija bakterię powodującą u Europejczyków
sraczkę zwaną zemstą faraonów. Setka rano, setka
wieczorem. Więcej niż ćwiartkę już nie, bo wtedy
"Wędrowniczek" paruje porami skóry, co grozi wzmożonym
zainteresowaniem miejscowych Anonimowych Alkoholików.
Maroko. Alkohol jest tu przez religię zakazany, ale
dostępny. Drogi – nawet popularna anyżówka "Pastis" pita
regularnie może człowieka zrujnować. W Casablance nie
pije się w barze Bogarta, których jest tam przynajmniej
trzy, a wszystkie fałszywe, bo film kręcono w Hollywood.
Pije się w domu. W czasie ramadanu, bo w okresie postu
nikt nie ma prawa gospodarzowi przeszkadzać. Popularne
marki to "Wyborowa" i "Żubrówka". Świadectwo naszych
stosunków kulturalnych.
Peru. Pije się tu przede wszystkim herbatkę z liści
koki. Działa uspokajająco, pozwala zaaklimatyzować się
na dużych wysokościach w tym górzystym kraju. Znacznie
lepsza i szybsza aklimatyzacja następuje, gdy do kokatea
dodać pisco. To samogon, koniakiem tam zwany, pędzony z
pestek białych winogron. Tak sporządzony drink zadowala
alkoholowych ćpunów.
Czechy. Tutaj robią to samo, co w Peru, tyle że w drugą
stronę: do płynu dodają nasiona konopi indyjskich i
rozlewają jako "Cannabis vodka". Dla pijących, lecz
niepalących.
Litwa. Skoro ruska musi być biała, bezwonna, to litewska
kolorowa i pachnąca. Ziołami, jak popularna "Trojanka",
albo wanilią, jak miodówka "Krupnikas". Inaczej Litwini,
zwłaszcza pod radzieckim panowaniem, straciliby
tożsamość narodową. Ponieważ wszystkie "Krupnikasy" są
niezwykle łagodne w smaku i zapachu, a bywają
60-procentowe, to już po pierwszej flaszce każda
tożsamość chwiać się zaczyna.
Albania. Udało się tu połączyć formę koniaku z cudownym,
wódczanym smakiem. W znanym kiedyś "Skanderbergu",
kultowym wśród krakowskich PRL-owskich literatów,
podobno wiele wierszy Szymborskiej powstało dzięki
obcowaniu z płynem nazwanym na cześć wielkiego króla,
wodza Wielkiej Albanii.
Serbia. Potrafią tu zrobić rakiję z każdego ziarna,
owocu. Rakija loza, czyli winogronówa, może być pita na
zimno i na ciepło. Sprawia, że nawet kopiasty półmisek
skary, czyli mięsa z grilla, da się strawić. Nawet
podany na zimno. "Fuck the cola, fuck the pizza, all we
need is Shljivovitza" – to hasło serbskich
antyglobalistów wódczano-kulinarnych. Bałkańska
50-procentowa śliwowica zdrowsza jest od fast foodów.
Ale na jesienne depresje najlepsza jest willamówka,
wódka gruszkowa. Biała, bezwonna, pozostawiająca długo
na zębach posmak soczystych grusz. Lekarstwa dla
skołatanych dusz.
Na Ukrainie takie dusze leczy piercowka, wódka na małych
papryczkach. Niedawno zaczęli tam dodawać do piercowki
miodu, efekt jak przy litewskim "Krupnikasie". W Szwecji
skąpe lutry niczego do wódki nie dodają, za to wynieśli
ją do rangi "Absolutu". W Polsce wypuszczono "Chopina" –
wódkę z ludzką twarzą. Warto pić, bo w pewnym momencie
Chopin zaczyna gadać, a nawet śpiewać.
* * *
Ruska bezwonna, turecka biała, serbska ciepła, szwedzka
zimna, wietnamska wężowata, czeska śmieszna, a chińska
słodka. Polska bohaterska.
I wszystko tylko po to, żeby człowieka sponiewierało.
Autor : Piotr Gadzinowski
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Planty i palanty
Oto krótka historia o kilku biznesmenach z głową na
karku, którzy urodzili się w chorym kraju, gdzie
prywatne interesy ludzi rządzących są na pierwszym
miejscu, los jednostki jest gówno warty i zależny od
widzimisię skorumpowanej elity przy żłobie.
Obskurna, brudna kamienica w Krakowie przy ul. Długiej
nieopodal kleparza – miejskiego targowiska, cofnięta
względem innych kamienic o jakieś dwadzieścia metrów, na
których znajduje się parking samochodowy. Smętnie
zwisające reklamy oraz przygnębiająca atmosfera nie
zapraszają zbytnio do odwiedzin.
Na parterze domu mieści się szereg stoisk handlowych,
które może i nie lśnią jak hipermarkety, jednak
przystępna cena i uprzejmi sprzedawcy sprawiają, że
część klientów tu wraca.
Od ponad dziesięciu lat budynkiem dysponowała firma
ARPIS S.A. wynajmując lokale użytkowe. Najemcy
rozkręcili swój biznes uczciwie, od zera. Zamiast
wegetować na garnuszku państwa, wzięli swój los we
własne ręce ufając swojemu szczęściu i nie oglądając się
na pomoc, ponieważ mieli swój honor. Chcieli tylko
utrzymać siebie i swoje rodziny. Nie marzyli o
luksusach, ale nie wiedzieli też o przeszkodach, jakie
ich czekają...
Chętni na darmochę
1 lipca 2000 r. Zarząd Budynków Komunalnych w Krakowie
przejął nieruchomość i szybko zorganizował przetarg na
halę o powierzchni 600 mkw. Nie było chętnego. Kupcy nie
zdążyli się zorganizować (przetarg obejmował całą halę)
oraz nie stać ich było na wysokie wadium. Również nikt z
zewnątrz nie był zainteresowany. 10 października 2000 r.
ZBK nakazał wszystkim handlowcom opuścić zajmowane
stanowiska do 31 października 2000 r. Wszystko byłoby w
porządku, gdyby nie jeden fakt: Gmina Miasta Kraków nie
wykazała uprawnień do budynku. W jednym z pism
wyjaśniających od prezydenta miasta dowodem, jakoby
gminie służyło prawo zarządu tą nieruchomością, jest
protokół zdawczo-odbiorczy. Kompletna bzdura. Protokół
taki to jedynie potwierdzenie czynności przekazania
obiektu. Skoro ARPIS S.A. nie miała prawa własności ani
zarządu, to jest logiczne, że gmina w oparciu o ten
protokół nie mogła takich praw nabyć. Prawo własności do
tej nieruchomości objętej wykazem hipotecznym posiada
Firma Hartwig S.A. Poznań – nieznana z adresu siedziby.
Zresztą pisma te pełne są i innych bzdur, powołują się
na przepisy i uchwały, które nie mają zastosowania (np.
uchwała nr 609/97 dotyczy lokali użytkowych, natomiast
pozwani zajmują jedynie powierzchnię handlową. Stosownie
do art. 2 ustawy o własności lokali z 24.06.1994 r. –
lokal musi być wyodrębniony trwałymi ścianami. Uchwała
nr 1033/2000 i uchwała 609/97, do której się odwołuje,
nie mają zastosowania, ponieważ gmina nie ma tytułu
prawnego do przedmiotowej nieruchomości itd.). Jedynym
celem tych pism jest zmącenie w głowie i odwrócenie
uwagi od ciekawszych rzeczy, które ktoś mógłby wywęszyć.
ZBK nie zrażony jednak przekazuje zarządzanie nad
budynkiem firmie "Administrator" Sp. z o.o., która od
razu zabiera się do dzieła.
Miasto dyma frajera
Zbigniew W. – właściciel jednego z dwudziestu sześciu
stoisk, dotychczas żył spokojnie martwiąc się jedynie
spadkiem liczby kupujących, teraz ma zszarpane nerwy i
nie śpi po nocach. Zajmuje stoisko handlowe o
powierzchni prawie 90 mkw. Spółka "Administrator"
przeprowadziła własne pomiary, z których wyszło mu ponad
145 mkw. Czyż to nie cudowne rozmnożenie? Zbigniewa W.
obciążono opłatą za bezumowne korzystanie wg stawki w
wysokości 53,92 zł/mkw, co stanowi 200 proc.
dotychczasowej stawki, oraz wszczęto sprawę o eksmisję.
Co ciekawe, od ponad roku obok są wolne powierzchnie
handlowe, na które nie ma chętnych – jednak w
uzasadnieniu pozwu o eksmisję "Administrator" Sp. z o.o.
podaje kolejkę potencjalnych klientów gotowych wynająć
ten lokal.
Zbigniew nie poddaje się – wnosi do sądu o przyznanie
depozytu, na który co miesiąc wpłacać będzie pieniądze
tytułem należności za korzystanie z lokalu. Sąd Rejonowy
dla Krakowa Śródmieścia postanawia zezwolić mu na
składanie opłat pisząc w uzasadnieniu: Gmina Miasta
Krakowa nie wykazała uprawnień do budynku a właściciel
nie jest znany z adresu. Teraz czeka go jeszcze sprawa o
eksmisję.
Zarobione pieniądze zamiast przeznaczyć na inwestycję i
rozwój swojej małej firmy – wydaje na prawników.
Z nami nie wygracie
Roman T. wygrał już sprawę o eksmisję z
"Administratorem". Sąd przyznał mu rację, ponieważ gmina
nie ma żadnego prawa do tego budynku, nie cieszył się
jednak zbyt długo ze zwycięstwa. Już miesiąc później
pocztą dostał kolejną "Notę księgową" obciążającą go za
bezumowne użytkowanie lokalu tym razem od PUM "Stare
Miasto" Sp. z o.o. – nowa rozprawa sądowa tuż, tuż,
miasto przez cały czas obciąża go astronomicznymi
kwotami, które wraz z odsetkami przekroczyły już
sześciocyfrową liczbę. Roman, aby wygrać, musiał
zatrudnić adwokata. Pierwsza rozprawa kosztowała go
ponad 6000 zł. Teraz czeka go następna.
Miasto wybrało taktykę na zmęczenie. Co z tego, że
przegrywa, a koszty procesu płacone są z kasy miasta,
którą można by przeznaczyć na pilniejsze potrzeby?
Roman trzyma się twardo. Pomału jednak zaczyna wątpić w
sens wiecznej walki z wiatrakami – utrzymuje trzy
bezrobotne osoby w swojej rodzinie, mieszka w bloku
spółdzielczym, nie ma samochodu, przez te wszystkie lata
dorobił się jedynie garba. Zastanawia się nad likwidacją
interesu. Jego przelicznik jest prosty: – comiesięczne
wpłaty na depozyt plus gaża adwokata, plus znaczny
spadek kupujących równa się minus, a muszę jeszcze z
czegoś żyć – mówi beznamiętnie wzdychając co jakiś czas.
Wygląda jak zmęczona, wypalona kukła. Jak bezrobotni w
kolejce przed urzędem pracy – bez szansy na polepszenie
swojego bytu, skazani na wegetację.
Tak właśnie wygląda mały biznes w Polsce – zduszony w
zarodku w imię partykularnych, podłych interesów.
Małe wałki
Nie wiadomo, dlaczego gmina z takim uporem działa na
własną szkodę, chcąc pozbyć się dotychczasowych
najemców. Wszak chętnych na to miejsce nie ma, choć –
jak chodzą słuchy – puste powierzchnie handlowe
oferowane są po 6 zł/mkw. Dotychczasowi najemcy gotowi
byli płacić po 26 zł/mkw, dlaczego więc ich przepędzają?
Zwykła zawiść, czy też nikt nie posmarował, gdzie
potrzeba?
A może chodzi o teren w atrakcyjnym miejscu Krakowa? Czy
to zbieg okoliczności, że tuż obok, dosłownie za ścianą,
na wąskiej parceli, rośnie rozległe centrum
handlowo-biurowe, którego budowa ostatnio stanęła w
miejscu?
Gmina zamiast pomagać przedsiębiorcom wyciska ich jak
cytrynę, a następnie wyrzuca do kosza. A przecież to oni
utrzymują tłuste dupska urzędników regularnie i
terminowo płacąc przez lata wszystkie podatki oraz
ubezpieczenia, pokornie godząc się na coraz wyższe
stawki, coraz bardziej skomplikowane i głupie przepisy
utrudniające ich pracę. Teraz zostali wciągnięci w tryby
ogromnej machiny bez najmniejszych szans obrony przed
ludźmi postawionymi wyżej niż oni – ludźmi, którzy
wykorzystują swoje stanowiska do kręcenia własnych
lodów. W oczach kupców widać strach, zdeterminowanie i
bezsilną złość, są gotowi na wszystko. Takich jak oni są
tysiące, miliony... Może naród Polski jest głupi – ale w
końcu wyczerpie się jego cierpliwość.
PS Imiona osób zostały zmienione.
Autor : Piotr Pasternak
Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i
inne | telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis
artykułów
Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 /
Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna
Niedola psychola
Zgodnie z logiką reformy zdrowia Szpital i Klinika
Psychiatryczna we Wrocławiu stanął na krawędzi
bankructwa. Bo był najlepszy! Łyknijcie coś na
uspokojenie i czytajcie dalej.
Szpital mieści się przy ul. Kraszewskiego, a jej
lokatorów lud wrocławski pieszczotliwie zwie kraśkami.
Gmaszysko kraśków jest dość obskórne, ale same oddziały
wyglądem nie straszą. To zasługa zbędnego remontu, bo
grzyb na ścianie i lecący z sufitu tynk szczególnie
dobrze wpływają na nerwy, a remont jest zgubny dla
finansów zakładu. Szpital zwariowany jest jako
instytucja.
Sheraton dla kraśków
Gdy Buzkowi w 1999 r. zaczęli reformę służby zdrowia,
gadali, że wreszcie pieniądze pójdą za pacjentem. Dobre
placówki lecznicze będą miały pacjentów i pieniądze, a
złe – albo się lepiej postarają, albo zdechną. Stało się
na odwrót. Nie opłaca się mieć wykwalifikowanej kadry,
specjalistycznych usług i ciężko chorych pacjentów, bo
jakość kosztuje.
Standardem w polskiej psychiatryce są oddziały
60-łóżkowe. U kraśków są dwa razy mniejsze. To optymalna
liczba. Pacjenci nie są anonimowi, można stosować tzw.
metodę społeczności terapeutycznej, która dobrze wpływa
na ich samopoczucie. Między chorymi tworzą się więzi, co
jest szczególnie ważne, bo tu przebywa się po parę
tygodni. Ale mały oddział to dwa razy więcej
pielęgniarek. Z punktu widzenia kasy chorych – zbędna
rozrzutność.
Tomasz Piss, dyrektor psychiatryka, otworzył poradnię i
oddział chorób psychosomatycznych, poradnię dla chorych
na Alzheimera. To jedyne miejsce w województwie szkolące
przyszłych psychiatrów. Wszystko bez finansowego
zabezpieczenia.
Według obowiązujących standardów, na Dolnym Śląsku było
za dużo łóżek psychiatrycznych, choć w samym Wrocku – za
mało. Piss twierdzi, że kasa chorych w osobie jej
szefowej Barbary Misińskiej zapowiedziała, że najniższe
w kraju stawki miały ten stan wyrównać w dół do średniej
krajowej. I wyrównały, przez co w mieście brakuje 50
łóżek.
Lekarstwo na brak leków
Od roku jest gotowy oddział terapii metadonowej. Metadon
podaje się wieloletnim ćpunom. Trzeba to robić
dożywotnio, bo raz podany uzależnia bardziej niż
heroina.
Do czerwca tego roku metadonem leczył ks. Nowak za kasę
z ministerstwa. Przejęły ją kasy chorych w całym kraju.
W całym, z wyjątkiem Dolnego Śląska. Tu nie ma
pieniędzy, powiedziała miła pani rzecznik.
Na początku roku zaczęło brakować i innych leków. Piss
tłumaczy, że tylko okresowo, bo hurtownie farmaceutyczne
żądały gotówki. Zdaniem lekarzy i pielęgniarek było
inaczej. Od paru miesięcy brakuje leków w ogóle, nawet
tych ratujących życie.
– Pojawili się więc dobrzy wujkowie z walizkami leków –
mówi Wiesław Łuczkowski, ordynator i przewodniczący
Dolnośląskiej Izby Lekarskiej w szpitalu. Przynosili za
darmo leki nowej generacji.
Obawiamy się, że przedstawiciele firm nie działają do
końca charytatywnie. Jak się zacznie kogoś leczyć jakimś
specyfikiem, to po wypisie ze szpitala dalej go trzeba
brać. Leki w terapiach psychiatrycznych podawane są
często przez wiele lat, nierzadko do końca życia
pacjenta. Proceder przynoszenia leków tego typu do
szpitala jest zresztą nielegalny, ale lekarze nie mieli
innego wyjścia, niż przyjąć dary.
Tak się jakoś złożyło, że od kiedy w szpitalu zaczęło
brakować kasy na leki, częściej aplikuje się
elektrowstrząsy. Lekarze uspokajają, że tę metodę
stosuje się tylko w niektórych przypadkach (np. w
ciężkich nerwicach) i wyłącznie po konsultacji i za
zgodą pacjenta. Nie ma mowy o nadużyciach.
Elektrowstrząsy są znacznie tańsze, więc może w
normalnej sytuacji oszczędzono by ich niektórym