background image

Andrzej Pilipiuk - Okazja

Paweł Bardak orał zagon za stodołą. Dychawiczna szkapa 
leniwie ciągnęła pług przez rozmiękłą po deszczach ziemię. 
Oracz Ŝuł wygasły niedopałek zwisający mu z kącika warg. W 
ustach mełł przekleństwa. Pośrodku pola lemiesz zatrzymał się, 
nieoczekiwanie uderzywszy w coś twardego. Do zamroczonego 
bimbrem umysłu Bardaka przeniknęła myśl, Ŝe w tym miejscu 
co roku trafiał na jakąś przeszkodę. MoŜe kamień? - zaklął 
siarczyście i cofnął się nieco, ciągnąc za rączki pługa. 
Następnie machnął batem i zdzielił szkapę. Koń szarpnął się. 
Coś zazgrzytało, po czym uwolniony koń pobiegł do przodu, 
ciągnąc za sobą drewnianą ramę. Lemiesz został w ziemi. 
Bardak zaklął wściekle, a potem poszedł do chałupy. Po 
półgodzinie powrócił uzbrojony w szpadel. Klnąc pod nosem, 
wykopał sporą dziurę i wyrwał z ziemi Ŝelaza. Oglądał dłuŜszą 
chwilę stępiony grot i pękniętą odkładnicę. Z kieszeni 
wyciągnął flaszkę i pił chciwie. Letni bimber dodał mu sił. 
Zaczął machać szybko szpadlem i po godzinie z okładem 
odsłonił leŜący w ziemi dwumetrowej długości kamienny słup. - 
Kurde - powiedział, w zadumie. - Musi pogański bałwan. Słup 
pokrywały jakieś zapaćkane ziemią wydłubane w kamieniu ry-
sunki. W pierwszej chwili chciał je oczyścić, ale zrezygnował. 
Ziemia była wilgotna, a on człowiek oczeń kulturalnyj nie lubił 
brudzić się bez powodu. - Przewróciło się, niech leŜy - 
powiedział w zadumie, a potem troskliwie przysypał posąg 
cienką warstwą ziemi. - Siem sprzeda - wydedukował. - Musi 
co, archeologi kupiom. Z kieszeni wyciągnął kalkulator i 
zrogowaciałym paznokciem zaczął wystukiwać na nim róŜne 
numery. Przeliczał złotówki na dolary, a dolary na irackie 
dinary i stawał się coraz weselszy. Dopił resztkę bimbru i cisnął 
butelkę w stronę stodoły. Trafił w drzwi. Flaszka rozprysła się 
na tysiące odłamków. Nadal zatopiony w myślach ruszył do 
chałupy. Jego zamroczony mózg nadal prowadził obliczenia. 
Taki posąg wart jest co najmniej z tysiąc zielonych. A moŜe 
tysiąc pięćset? Nim doszedł do stodoły, był juŜ święcie 
przekonany, Ŝe nie moŜe oddać posągu za mniej niŜ pięć 
tysięcy baksów. Ból, który nieoczekiwanie przeszył jego stopę, 

background image

na chwilę przerwał mu precyzyjny tok myślenia. Zawył i 
przewrócił się. Padając poczuł, jak coś wbija się w jego 
łopatkę. Uniósł ubłocony gumofilc do oczu i spostrzegł, Ŝe 
depnął na denko przed chwilą opróŜnionej flaszki. Z denka 
sterczało kilka paskudnych szklanych drzazg i jedna z nich 
widocznie przebiwszy podeszwę, ugodziła go w podbicie. Z 
niejakim trudem wyrwał denko, a potem wydobył nogę z buta. 
Stopa krwawiła, a dziurawa skarpetka zgniło-zielonego koloru 
zrobiła się w kilku miejscach czerwona. - Diabli nadali - zaklął. 
Poczuł, Ŝe coś ścieka mu po plecach. Sięgnął dłonią i stwierdził, 
Ŝe gdy upadł, inny kawałek szkła wbił mu się w plecy. Wyrwał 
to kalecząc palce, a potem wsparł się drugą ręką o ziemię, aby 
łatwiej wstać. Odłamek szkła rozciął mu dłoń. Kulejąc i brocząc 
krwią jak szlachtowana świnia, poczłapał do domu, mniej 
pokaleczoną ręką nadal obliczając przyszłe zyski. Nim otworzył 
drzwi chałupy, zaklejony krwią kalkulator odmówił 
posłuszeństwa. Jakub Wędrowycz szarpnął się gwałtownie do 
tyłu, ale juŜ było za późno. Aparatura eksplodowała obsypując 
go gradem odłamków defibratora, chłodnicy i termometru. 
Goła Ŝarówka zawieszona u powały piwnicy zamigotała, ale nie 
zgasła. Z rurki biegnącej od pokrywy kotła z zacierem nadal 
wydobywały się obłoczki pary niosącej alkohol, ale obecnie 
marnowały się bezproduktywnie. Cały układ skraplający diabli 
wzięli. Egzorcysta przez chwilę wpatrywał się ze smutkiem, jak 
dopiero co przedestylowany samogon płonie błękitnym 
płomieniem, a potem z kąta pomieszczenia wziął łopatę i 
nabrawszy piasku, sypnął im hojnie, gasząc poŜar. Coś 
okrągłego potoczyło się po stole. Kartofel - pomyślał w 
pierwszej chwili genialny egzorcysta, ale zaraz rozpoznał w tym 
przedmiocie granat typu cytrynka. Widocznie przez ostatnie 
kilkadziesiąt lat leŜał spokojnie w kącie i dopiero teraz... 
Płomień z sykiem przedarł się przez piasek i liznął 
śmiercionośny przedmiot. Jakub wpatrywał się przez chwilę, 
jak stalowa skorupa staje się coraz bardziej czerwona, a potem 
rozpaczliwie runął w stronę drabinki biegnącej na górę. 
Wyskoczył z bunkra w ostatniej chwili. Wybuch wyrwał strop 
wraz z maskującymi go krzewami porzeczek. Następnie cała 
konstrukcja zapadła się w ziemię. Jakub stał przez chwilę, 

background image

wpatrując się ponuro w pogorzelisko. Nieoczekiwanie 
zaobserwował niecodzienne zjawisko. Na trawie koło jego stóp 
pojawiały się czerwone plamki. Przybywało ich z minuty na mi-
nutę. Popatrzył w niebo, ale nic nie wskazywało, by akurat 
zaczął padać deszcz krwi. - To ze mnie. Krwawię - 
wydedukował Jakub, po czym ruszył do chałupy. Przejrzał się w 
lustrze wiszącym koło drzwi. Lustro było bardzo mętne i przy 
odrobinie dobrej woli moŜna się w nim było dopatrzyć wielu nie 
istniejących szczegółów własnej fizjonomii. Eks-bimbrownik 
spostrzegł, Ŝe całą twarz ma pociętą drobnymi rankami, które 
powstały zapewne w chwili wybuchu chłodnicy. Z szuflady 
wyjął pęsetę i wytarłszy ją o spodnie, pousuwał z ran odłamki 
szkła. - Cholera - powiedział w zadumie. - Coś mi tu nie gra. 
JuŜ sześćdziesiąt lat pędzę bimber i nigdy jeszcze nie 
wyleciałem w powietrze. Coś się nieuwaŜny na stare lata 
zrobiłem? Wsiadł na motor i pojechał do Wojsławic. Tak 
doniosły problem naleŜało dokładnie przemyśleć nad kilkoma 
kuflami „Perły". Semen Korczaszko rzucił kłodę drewna na 
cyrkolatkę i puścił prąd. Silnik zawył. Stary kozak szarpnął ręką 
pas transmisyjny. Koło zamachowe zaczęło się obracać. Wbił 
siekierę w krawędź belki i naprowadził ją na właściwy tor. Piła 
tarczowa z jękiem wgryzła się w drewno. Semen, zręcznie 
manipulując trzonkiem siekiery, prowadził kloc. Wreszcie puścił 
i na-szykowaną Ŝerdką popchnął kłodę. W tej chwili piła wydała 
dziwny dźwięk i rozsypała się na kawałki. Odłamki tarczy nadal 
miały znaczną szybkość. Gwizdnęły we wszystkich kierunkach. 
Pechowy drwal zasłonił się ręką, i to prawdopodobnie 
uratowało mu Ŝycie. Gdy w pięć minut później Jakub wjechał 
na podwórze, staruszek siedział i wpatrywał się w dłoń, której 
brakowało jednego z palców. - Co się stało? - Zdziwiony Jakub 
przełączył pokrętło i silnik pracujący dotąd bezproduktywnie 
zamilkł. Koło zamachowe kręciło się jeszcze przez chwilę, a 
potem znieruchomiało. U stóp Semena powstała spora kałuŜa 
krwi. - Upitoliło mi palec - powiedział stary kozak. Egzorcysta 
podniósł z ziemi kawałek tarczy i unikając jej ostrych jak 
brzytwa krawędzi, zbliŜył ciekawie do oczu. - Dziwne - 
powiedział. - Co dziwne? - Semen, stosując ucisk, powstrzymał 
wreszcie krwawienie. - Czasami zdarza się, Ŝe piła pęknie od 

background image

korozji wzdłuŜ porów metalu albo bo w odlewie był pęcherzyk 
powietrza i materiał jest w tym miejscu słaby. Ale tu nie widać 
nic takiego. Obejrzał inny kawałek. - Tu teŜ nic. - MoŜe wpadła 
w rezonans molekularny - podsunął Semen. - Albo uderzenie 
spowodowało pęknięcie wibrującego ze znaczną częstotliwością 
metalu - dokończył fachowo Jakub. - Co ja teraz zrobię bez 
palca? - jęknął Semen. - Ty juŜ kumplu niedługo pociągniesz - 
Jakub bywał czasami rozbrajająco szczery. - Więc i tak nie 
długo by się przydawał. - Lepiej mieć, a nie potrzebować, niŜ 
nie mieć i nie potrzebować -odgryzł się ranny. - A kto cię tak 
uślicznił po twarzy? - Tresowałem kota - mruknął egzorcysta. 
Na płycie znalazł dziwny ślad. Jakby zadrapanie pazurem. 
Potem popatrzył na krew przyjaciela wsiąkającą w pył 
podwórza. - Ziemia spragniona jest krwi - powiedział w 
zadumie. Odrzucił głowę do tyłu i węszył w powietrzu. Aura 
okolicy powoli zmieniała się. Wróg. Nadciągał. - Chodźmy się 
napić - zaproponował Semenowi. - Dziś ja stawiam. Poszli. 
Posterunkowy Birski dostojnie sunął poboczem drogi, usiłując 
utrzymać się w pionie. Wracał właśnie z akcji likwidacji 
bimbrowni na Witoldowie. Trzeba przyznać, Ŝe do zadania tego 
przyłoŜył się niezwykle sumienie. Dla ustalenia, czy naprawdę 
chodzi o samogon, wypił pół wiaderka produktu i jeszcze wziął 
kilka butelek ze sobą, Ŝeby przeprowadzić specjalistyczne 
badania laboratoryjne. Wdrapał się na wzgórze koło kapliczki i 
właśnie przed jego oczyma zarysowała się panorama doliny i 
leŜące na jej dnie miasteczko, gdy niespodziewanie minął go 
pędzący z zupełnie niedozwoloną szybkością samochód. - A 
Ŝebyś wylądował w rowie - wrzasnął za nim gliniarz. Musiał 
wymówić to w złą godzinę, sto metrów bowiem dalej pojazd 
zniosło z szosy i rąbnął z całym impetem w drzewo. 
Posterunkowy przyczłapał po chwili. Pechowy kierowca 
wyrzucony przez okno siłą uderzenia leŜał w rowie. Ciekła z 
niego krew. Birski popatrzył na niego ponuro. Uczyli go 
oczywiście udzielania pierwszej pomocy, ale teraz wpatrując 
się w liczne rany cięte i tłuczone, zwątpił w moŜliwość 
opanowania wycieku krwi. - Wykrwawi się - wydedukował 
wreszcie. - Będzie odstraszający przykład dla innych. Wyjął z 
kieszeni radiotelefon i wezwał Rowickiego. Ktoś musiał tu po-

background image

sprzątać. Jakub siedział w kącie gospody i wlewał w siebie 
piąty kufel. Czuł się coraz lepiej. Leniwie przysłuchiwał się 
rozmowom prowadzonym przy sąsiednich stolikach. Ludzie 
naradzali się między sobą, szeptali i popatrywali w jego stronę. 
Wreszcie Tomasz i Semen wystąpili jako coś w rodzaju 
delegacji. - Jakub - powiedział Semen - wyliczyliśmy to 
statystycznie. KaŜdy z tu obecnych dzisiaj się poharatał. W 
skali wsi daje to setki litrów krwi. Coś nam się tu nie zgadza. 
Jakub oderwał zamglone spojrzenie od kufla. - Mnie teŜ się coś 
nie zgadza - powiedział z pewnym ociąganiem. - l poziom się 
nie zgadza - westchnął, patrząc na prawie pusty kufel. Ktoś z 
miejsca pobiegł go napełnić. Z wdzięcznością umoczył usta. 
Delegacja nadal stała. - Jakub, co się dzieje? - zapytał 
Tomasz.- Dlaczego tak? - Ziemia łaknie krwi - powiedział 
egzorcysta, po czym ze zmartwieniem stwierdził, Ŝe kufel 
znowu jest pusty. Napełniono go w mig. - Od czego tak się 
zrobiło? - zapytał ktoś z tłumu otaczającego stolik zwartym 
kręgiem. - Czasami tak bywa - zauwaŜył Jakub i znowu się 
napił. - Czy to niebezpieczne? - zapytał ajent. Jakub kiwnął 
powaŜnie głową. - Jeśli nic nie zrobimy, połowa z was umrze w 
ciągu trzech dni - powiedział powaŜnie. - Połowa z was? - 
zdziwił się koś. - To ty nie jesteś nasz? - Połowa z was - 
powtórzył. - Ja jestem wiedzącym, więc wiem, jak się uchronić. 
W powietrzu zakotłowało się od wściekłych okrzyków, a kilka 
butelek roztrzaskano na „tulipany". - OdłóŜcie to - powiedział 
Jakub. - Bo będzie jeszcze gorzej. DuŜo gorzej. To poŜąda 
krwi. Zamilkli. Z jakichś pociętych palców juŜ kapały na 
podłogę czerwone krople. - Kto jest winny? - zapytał Semen. - 
Przez kogo to wszystko? I co się dzieje? . Jakub w zadumie 
popatrzył w kufel, jakby w pianie szukał odpowiedzi. - Zaraz tu 
wejdzie - powiedział. - Nie moŜecie go zabić, nie tutaj. To 
otworzy nam drogę prosto do piekła. Jego bełkotliwy glos 
zabrzmiał bardzo powaŜnie. Czekali milcząc, a on wypił jeszcze 
kufelek. Nieoczekiwanie otworzyły się drzwi. Do knajpy wszedł 
rozpromieniony Paweł Bardak. - Dziś jest mój wielki dzień - 
powiedział. - Wkrótce dostanę trzy tysiące dolarów. Wszystkim 
stawiam. Odpowiedziało mu milczenie. - To on - powiedział 
spokojnie Jakub. - To wszystko przez niego, choć nie ma w tym 

background image

jego winy. On ucierpiał pierwszy... - Co ty bredzisz, pomerdało 
ci mózg? - Paweł spostrzegł nienaturalny spokój panujący w 
karczmie. Egzorcysta wstał zza stolika i podszedł do gościa. - 
Gdzie to jest? - zapytał, patrząc mu prosto w oczy. - Co? - 
zdziwił się Bardak. - Wiesz, o co pytam - powiedział Jakub. - O 
naszego starego boga, któremu nie stało wyznawców. I ofiar - 
dodał po chwili ciszej. Paweł cofał się powoli, ale trafił plecami 
na twardy mur stłoczonych ludzi. - Zaprowadź nas - powiedział 
Jakub. Miękko, ale tonem wykluczającym sprzeciw. Pół godziny 
później stanęli na polu za stodołą Bardaka. Zadzwoniły o 
kamień łopaty. Posąg udało się odsłonić w całości. Otaczały go 
potrzaskane naczyńka wytępione ręcznie z gliny. Mimo upływu 
tysiąca lat widać w nich było jeszcze ciemną zaskorupiały 
masę. Jakub wyjął z kieszeni buteleczkę z wodą święconą. - 
Masz pecha - powiedział do posągu. - Za dwadzieścia lat nikt 
nie juŜ by nie wiedział, jak to zrobić. Trafiłbyś do muzeum i 
niósłbyś śmierć między nas. Ale na szczęście są jeszcze po 
wsiach odpowiednio ciemni ludzie. Ludzie, którzy nie szanują 
pamiątek przeszłości. Wredni niszczyciele zabytków. Nazywaj 
nas, jak chcesz. Posąg milczał. LeŜącą w ziemi statuę zaczął 
otaczać świetlisty pancerz. - Odsuńcie się - rozkazał Jakub. - 
To się robi niebezpieczne. - Ale co się dzieje? - zaniepokoił się 
Tomasz. - Wypił sporo krwi przez dzisiejszy dzień. PoŜąda 
więcej. - Co mamy robić? - jęknął ktoś. - Jest głodny, więc 
będzie bił na oślep. Ale jeśli sobie troszkę podje, zaśnie. Wtedy 
go wykończymy. - Mówisz tak otwarcie - zauwaŜył Semen. - 
Spokojnie. I tak nie rozumie po naszemu. Kamienne powieki 
posągu podniosły się ze zgrzytem, odsłaniając Ŝywe, choć 
nieludzkie oczy. - Pora - mruknął Jakub, popychając 
skamieniałego ze zgrozy Bardaka bliŜej brzegu wykopu. 
Następnie wyjął z kieszeni starą jak świat, wyszczerbioną, 
fryzjerską brzytwę i przejechał mu po gardle, przecinając obie 
tętnice. Ludzie odwrócili głowy. Paweł runął na posąg. Krew 
lała się z niego strumieniami. Wsiąkała w kamień i ziemię bez 
śladu. - To nic osobistego - powiedział Jakub do konającego - 
ale sam rozumiesz, Ŝe ten, kto zakłóca spokój dawnych bogów, 
musi ponieść konsekwencje. Pewnie pójdziesz prosto do nieba, 
jako męczennik za wiarę złoŜony na pogańskim ołtarzu... 

background image

Urwał, widząc, Ŝe śmiertelne drgawki juŜ ustały. Ciało Bardaka 
znikało, roztapiało się w kamieniu. Demon przetrawi jego 
myśli, odczyta wspomnienia i zgodnie z wiedzą i logiką 
zabitego będzie wyznaczał kolejne ofiary. Na razie posąg 
utracił pozory Ŝycia. Zapadł w sen, trawił. - No to do roboty - 
warknął egzorcysta. Chlusnął wodą święconą na krzyŜ. W 
miejscach, gdzie upadła na kamień, wypaliła dziury. - Do dzieła 
- powiedział odsuwając się. . W powietrzu uniosły się siekiery 
kilofy i młoty. Echo uderzeń niosło się przez wieś. Sam 
egzorcysta cofnął się kawałek. Z kieszeni wygrzebał woreczek z 
tytoniem i kawałek szarego papieru pakowego. - Nie mogłeś od 
razu wodą święconą? - zapytał szeptem Semen. - Po cholerę 
go wykończyłeś? Jakub zaciągnął się skrętem z machorki. - 
Widzisz, mogłem oczywiście, bez wody teŜ byśmy sobie 
poradzili, ale z Bardakami to mam jeszcze od czasów wojny 
porachunki i teraz trafiła się dobra okazja...