background image

 

Autorka: robaczek 
Link do oryginału:  

http://www.fanfiction.net/s/6345642/1/Ksiga_Zakl

 

 
 
Księga Zaklęć 
 
 

Rozdział I - Alohomora 

Siedział na wysokim krześle i spoglądał na leŜącego przed nim człowieka. Migotliwe światło 
pochodni odbijało się w szkłach okularów nieprzytomnego męŜczyzny. Po twarzy spływała mu 
struŜka krwi i skapywała na podłogę. Siwe włosy rozsypały się dookoła głowy, tworząc srebrną 
aureolę, tu i tam przybrudzoną kurzem i posoką. 

Skinął dłonią zamaskowanemu człowiekowi czającemu się w kącie. Ten natychmiast znalazł się przy 
ofierze, trzymając w ręku niewielką buteleczkę. Otworzył usta nieprzytomnego męŜczyzny i wlał 
eliksir w jego gardło, po czym bez słowa wrócił na swoje miejsce. 

Harry miał ochotę rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali, jednak oczy miał cały 
czas utkwione w twarzy nieprzytomnego. Przypuszczał, Ŝe był to loch, poniewaŜ z tego, co zdołał 
zauwaŜyć, nie było tu okien, a ściany były nagie i kamienne. W pomieszczeniu panował przenikliwy 
chłód, ale jemu to nie przeszkadzało. Czekał, bo wiedział, Ŝe w końcu dostanie to, czego chce. 

Nie mylił się. Wkrótce człowiek leŜący u jego stóp zaczął odzyskiwać przytomność. Z satysfakcją 
obserwował, jak ten otwiera oczy i wodzi pustym wzrokiem dookoła. Twarz Harry'ego wykrzywił 
grymas wściekłości. 

- Jesteś bardzo uparty – powiedział wysokim głosem Harry. – Ale to dobrze, jesteś dla mnie 
wyzwaniem... 

Brązowe oczy odnalazły jego oczy i błysnęły nienawiścią a zaraz potem strachem, kiedy męŜczyzna 
zdał sobie sprawę, Ŝe tortury jeszcze się nie skończyły. O tak, widać było, jak bardzo się boi, ale 
nie odwrócił spojrzenia i nie odezwał się ani słowem. Harry chwycił róŜdŜkę, która do tej pory 
spoczywała na jego kolanach. MęŜczyzna zadrŜał, gdy zobaczył jej koniec wycelowany w siebie. 
Harry rozkoszował się tą chwilą, kierując róŜdŜkę na róŜne części ciała, zastanawiając się, gdzie 
uderzyć zaklęciem, Ŝeby najbardziej zabolało. Jednocześnie obserwował reakcje ofiary, 
przeciągając jak najdłuŜej moment oczekiwania. W końcu znudził się tą grą wstępną i krzyknął: 

- Crucio! 

MęŜczyzna wrzasnął, zdzierając sobie gardło do reszty. Nie mógł juŜ krzyczeć, więc skrzeczał przez 
cały czas, zaciskając oczy i zwijając się do pozycji embrionalnej. 

- Aaaaaaa! 

Harry obudził się z krzykiem. Usiadł na łóŜku i rozejrzał się po swojej niewielkiej sypialni. Był cały 
mokry, włosy kleiły mu się do czoła i dyszał cięŜko, jakby przebiegł kilka mil. Wszystko jednak 
wyglądało normalnie i Harry zrozumiał, Ŝe to był sen. Ukrył twarz w dłoniach i jęknął cicho, starając 
się nie myśleć o tym, co przed chwilą widział. Voldemort znowu kogoś torturował, a on musiał 
oglądać te przeraŜające wizje. Zebrało mu się na wymioty, ale opanował się i nakazał spokój. 
Zmusił się, Ŝeby wziąć kilka głębokich oddechów, wciąŜ nie opuszczając dłoni. 

Z sąsiedniego pokoju dobiegło poskrzypywanie łóŜka. Serce zabiło Harry'emu mocniej, kiedy chwilę 
później rozległy się kroki a następnie usłyszał, jak otwierają się drzwi do sypialni jego wujostwa. 
CzyŜby obudził ich swoimi krzykami? Jeśli tak, to teraz właśnie wuj zmierza do jego pokoju, 
wściekły jak osa. To nie byłby pierwszy raz, jak krzyczy przez sen, budząc Dursley'ów w środku 
nocy. Wuj zapowiedział mu, Ŝe jeszcze jeden taki wybryk, a nie wyjdzie z pokoju do końca wakacji. 

background image

 

Ale kroki oddaliły się od jego sypialni. Harry wypuścił powietrze z płuc, które do tej pory 
wstrzymywał, niepewien, co się za chwilę wydarzy. Wyglądało na to, Ŝe wuj po prostu wstał, Ŝeby 
skorzystać z łazienki. Harry opadł na poduszkę i wpatrzył się smętnym wzrokiem w sufit. Wiedział 
juŜ, Ŝe dzisiaj nie zaśnie. Nie po tym, co zobaczył. Zaczął się zastanawiać, kim był ten męŜczyzna, 
którego torturował Voldemort. Czego Czarny Pan mógł od niego chcieć? Nie wyglądało to na zwykłą 
zabawę, jaką nieraz sobie urządzał wraz ze swoimi wiernymi ŚmiercioŜercami. Był w tym jakiś cel, 
czuł to, inaczej Voldemort tak by się nie wściekał. 

Nie mogąc znaleźć odpowiedzi na te pytania, Harry odwrócił się na bok i spojrzał na budzik. Trzecia 
w nocy. Znowu się nie wyśpi. Powoli zaczynał mieć juŜ tego dosyć. Dlaczego takie rzeczy 
przytrafiały się właśnie jemu? Pomyślał o przyjaciołach, którzy w tej chwili na pewno przewracali 
się na drugi bok, smacznie śpiąc. Natychmiast skarcił się w duchu za myślenie o Ronie i Hermionie. 
Wuj Vernon uparł się, Ŝeby zamknąć Hedwigę w klatce i nie wypuszczać jej nawet w nocy, więc 
Harry był odcięty od magicznego świata i od swoich przyjaciół. Zresztą Dumbledore i tak zabronił 
im do siebie pisać, na wypadek, gdyby list przechwycił któryś ze szpiegów Voldemorta. Harry 
zacisnął pięści, nie zwaŜając na to, Ŝe wbija paznokcie w dłonie. Tak, ten starzec znowu zdecydował 
za niego, unieszczęśliwił go! Nie pozostawił mu wyboru, ogłaszając, Ŝe to „dla dobra ich 
wszystkich". Wyciągnął najsilniejszy argument, na który Harry zawsze dawał się złapać – 
bezpieczeństwo najbliŜszych mu osób. 

Przewrócił się na bok i uderzył pięścią w poduszkę. Usłyszał, jak wuj Vernon wraca do swojej 
sypialni. Ciekawe, czemu wstał, przecieŜ zwykle przesypiał całe noce? Dochodząc do wniosku, Ŝe 
wcale go to nie interesuje, powrócił do rozmyślań nad swoim cięŜkim losem. Przypomniał sobie, jak 
w dzień wyjazdu do domów Dumbledore zawołał go do swojego gabinetu. Harry był doprawdy w 
kiepskim humorze, obwiniając się o to, Ŝe naraził Ŝycie przyjaciół tylko dlatego, Ŝe uwierzył w 
wizje, które podsyłał mu wykolejeniec magicznego świata. Zastanawiał się, co dyrektor Hogwartu 
ma mu do powiedzenia. PrzecieŜ wymusił juŜ na nim powrót do Dursley'ów, czego mógł więcej 
chcieć? Nie miał ochoty z nim rozmawiać, znów wysłuchiwać jego spokojnego i opanowanego głosu. 
Doprowadzało go to do szału za kaŜdym razem, kiedy coś przeskrobał, a Dumbledore zwracał się 
do niego z nutą zawodu w głosie, ale nie krzycząc. 

- Harry, usiądź – powitał go starzec, gdy tylko Harry przekroczył próg jego gabinetu. 

Osunął się na krzesło stojące przed biurkiem dyrektora, odwracając spojrzenie od niebieskich, 
przenikliwych oczu rozmówcy. Doskonale zdawał sobie sprawę, Ŝe jeśli utrzyma wzrokowy kontakt, 
ten prześwietli go na wylot, a nie bardzo miał teraz ochotę na wyciąganie tajemnic na światło 
dzienne. 

- Jak się czujesz, Harry? 

Harry spojrzał na dyrektora, zaskoczony jego pytaniem. Naprawdę wezwał go do siebie, Ŝeby pytać 
go o samopoczucie? 

- W porządku – odparł. 

Dumbledore uśmiechnął się smutno. Wiedział, Ŝe Harry kłamie, ale nie pytał o nic więcej. Złączył 
końce swoich długich palców i wpatrzył się w Fawkesa. Promienie słońca wpadające przez okno 
gabinetu zalśniły w jego okularach-połówkach, ukrywając na moment jego oczy przed młodym 
Gryfonem. 

- Chcę, Ŝebyś wiedział, Ŝe nikt nie oskarŜa cię o naraŜanie swojego Ŝycia, Harry – powiedział, nadal 
patrząc na feniksa. – To nie była twoja wina. Voldemort... 

- Voldemort nie miał z tym nic wspólnego! – nie wytrzymał. – To ja zawiodłem, wierząc w wizje, 
które mi posyłał! Gdybym posłuchał Hermiony... 

Opuścił głowę i przyjrzał się swoim paznokciom. Nie mógł winić nikogo innego, tylko siebie. Zawsze 
najpierw działał, potem myślał. Wszyscy mu powtarzali, Ŝe to moŜe być pułapka, ale on nie chciał 
słuchać. Och, czemu musiał być tak uparty? Cały czas wszystko psuł, naraŜał przyjaciół na 
niebezpieczeństwo! 

background image

 

Poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Zaskoczony podniósł głowę i napotkał spojrzenie stojącego 
przy nim dyrektora. Dostrzegł w nim coś dziwnego, czyŜby... współczucie? Nie chciał, Ŝeby ktoś się 
nad nim litował, Ŝeby traktował go ulgowo tylko dlatego, Ŝe jest Chłopcem, Który PrzeŜył, a juŜ 
zwłaszcza wtedy, gdy schrzanił na całej linii! 

- Wiesz, Ŝe moŜesz mi powiedzieć o wszystkim – po raz niewiadomo który powiedział Dumbledore. 
Tego Harry teŜ miał powyŜej dziurek w nosie. 

Skinął głową i powiedział, Ŝe musi juŜ iść, nie chce się spóźnić na pociąg. Opuścił gabinet dyrektora 
najszybciej, jak potrafił, nie budząc wraŜenia, Ŝe ucieka. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, 
puścił się biegiem i zatrzymał się dopiero w sali wejściowej, gdzie Draco i jego wierni kompani, 
Crabbe i Goyle, dręczyli jakiegoś drugoroczniaka. 

- Potter! – zawołał blondwłosy, kiedy odwrócił się, słysząc czyjeś kroki, i zobaczył, kto stoi tuŜ 
przed nim. 

- Malfoy – warknął Harry. 

- Nie powinieneś być przypadkiem w powozie razem z tą szlamą Granger i rudym półgłówkiem? – 
zapytał, przeciągając sylaby. 

Harry zacisnął pięści. Nienawidził, kiedy Ślizgon nazywał tak jego przyjaciół. Drugoroczniak 
próbował wykorzystać chwilę nieuwagi goryli Malfoy'a i uciec, ale na jego nieszczęście Crabbe 
zauwaŜył, jak przesuwa się w stronę wyjścia z zamku i przytrzymał go za kark. Goyle wpatrywał się 
tępo w Harry'ego, nie będąc w stanie skupić się na dwóch czynnościach jednocześnie. 

- Jeszcze raz nazwiesz ich w ten sposób, Malfoy, to... 

- To co, panie Potter? 

A niech to! W wejściu do lochów stał Snape, spoglądając na Harry'ego z satysfakcją. Harry musiał 
przygryźć sobie język, Ŝeby nie palnąć jakiejś głupoty. Trudno było zachować spokój, poniewaŜ na 
usta cisnęły mu się setki jadowitych odpowiedzi. 

- Nic, panie profesorze. 

Tymczasem Malfoy wraz ze swoimi gorylami zmył się z Sali Wejściowej, pozostawiając 
drugoroczniaka samemu sobie i głupkowato chichocząc. Harry wciąŜ stał pośrodku, drŜąc na całym 
ciele i modląc się, Ŝeby Snape go puścił, zanim nerwy go zawiodą. 

- Radzę następnym razem uwaŜać na słowa, Potter – warknął Snape i wyminął go, zostawiając 
samego. 

Kiedy wreszcie zdołał się ruszyć i wyszedł przed szkołę, zobaczył, Ŝe Ron z Hermioną wciąŜ na 
niego czekają, zarezerwowawszy powóz. 

- No, wreszcie jesteś! Gdzie się podziewałeś? – spytał Ron. 

Harry wskoczył do powozu za przyjaciółmi i opowiedział im o spotkaniu z Malfoy'em. Rozmowę z 
dyrektorem pominął, nie chcąc wywnętrzać się przed nimi. W rzeczywistości zastanawiał się, czy 
wciąŜ ma przyjaciół. W końcu mogli przez niego zginąć, spodziewał się więc, Ŝe przez okres wakacji 
odsuną się od niego. Czy potem mu wybaczą? 

Przez całą podróŜ do Londynu unikał ich spojrzeń i był nieobecny duchem, więc nie zauwaŜył, jak 
Ron i Hermiona wymieniają zaniepokojone spojrzenia. Martwili się, poniewaŜ nie wiedzieli, co gryzie 
Harry'ego, a wszelkie próby rozmowy o tym, co wydarzyło się w Ministerstwie Magii, spełzały na 
niczym. Harry milkł jak zaklęty, zaczynając z nimi rozmawiać dopiero wtedy, gdy zmienili temat. 
Jednak jeszcze bardziej od utraty przyjaciół Harry obawiał się utraty ojca chrzestnego, Syriusza. 
Nie widział się z nim od tamtego dnia i nie wiedział, co tamten myśli. Przypuszczał, Ŝe jest na niego 

background image

 

zły. CóŜ, nie wykazał się rozumem, przylatując do Ministerstwa, ale w końcu chciał go ratować... 
Tym bardziej bolało go, Ŝe mógł się od niego odsunąć, uraŜony. Był jego jedyną rodziną. Tak, 
podróŜ z Hogwartu była udręką, do której wciąŜ wracał myślami. 

Harry westchnął i wstał z łóŜka. Podszedł do okna, otworzył je na ościeŜ i pozwolił, by chłodny wiatr 
otulił jego sylwetkę, gładząc policzki i mierzwiąc włosy. Noc była spokojna, co jakiś czas było 
słychać przejeŜdŜający niedaleko samochód, ale na Privet Drive nic się nie poruszało. Latarnie 
rzucały pomarańczowe światło na domy i trawniki. Uliczka nie zmieniła się od poprzednich wakacji, 
nie zmienił się takŜe stosunek mieszkańców numeru czwartego do młodego czarodzieja. 
„Przynajmniej to mnie nic nie zaskoczy" – pomyślał Harry. 

Zapatrzył się w niebo upstrzone gwiazdami. Były tak odległe i zimne, a jednocześnie zdawały się 
być bliskie i znajome. Z rozgoryczeniem pomyślał, Ŝe nic nie jest takie, jakim się wydaje. Odwrócił 
się od okna i podszedł do klatki sowy. Hedwiga łypnęła na niego jednym okiem, które szybko 
przymruŜyła, kiedy Harry włoŜył palec między prętami i zaczął ją głaskać. 

- Kiedy byłem dzieckiem, wszystko było prostsze. 

Hedwiga w odpowiedzi kłapnęła dziobem i schowała głowę pod skrzydło, dając mu do zrozumienia, 
Ŝe chce spać. Harry westchnął i przyjrzał się sowie dokładniej. Nawet gdyby chciał uciec, to by nie 
mógł. Wuj Vernon juŜ pierwszego dnia zamknął jego kufer razem ze wszystkimi rzeczami i róŜdŜką 
w komórce pod schodami. Po za tym i tak nie mógł uŜywać czarów, jeśli chciał wrócić do Hogwartu. 
JuŜ raz Ministerstwo dało mu do zrozumienia, czym grozi niesubordynacja. 

Nagle coś huknęło i Harry podskoczył, wpatrując szeroko otwartymi oczami w ciemność przed sobą, 
a serce waliło mu w piersi, jakby chciały wydostać się na wolność. To juŜ drugi raz tej nocy. 
Włączając w to wycieczkę wuja Vernona do łazienki, moŜna było z całą odpowiedzialnością 
stwierdzić, Ŝe noc nie naleŜała do spokojnych. 

Nasłuchiwał uwaŜnie, ale odgłos się nie powtórzył. Nie wiedział, co go spowodowało, ale był 
przekonany, Ŝe było to blisko domu z numerem czwartym. OstroŜnie podkradł się pod wciąŜ 
otwarte okno i wyjrzał na zewnątrz, starając się dostrzec przyczynę nocnego hałasu. Jednak ulica 
była pusta, nic się na niej nie poruszało. Czuł zmęczenie ogarniające jego ciało, powieki zaczynały 
go piec i same się zamykać. Od tygodnia się nie wyspał, kaŜdego dnia budzony wcześnie rano 
przez ciotkę Petunię. Jeśli nic się nie zmieni, wkrótce zacznie zasypiać na stojąco. Potarł zmęczone 
oczy, walcząc z sennością, która podstępnie się do niego zakradła akurat w chwili, w której nie 
zaszkodziłaby odrobina uwagi. Jeszcze przez chwilę przyglądał się cieniom na ulicy i odwrócił się, 
Ŝeby wrócić do łóŜka. Problem w tym, Ŝe na łóŜku ktoś siedział. 

Rozdział II - Ferula 

- Syriusz? 

Harry nie mógł uwierzyć własnym oczom. Co tu robił jego ojciec chrzestny? Czemu nie powiadomił 
go o swoim przybyciu? Zresztą, czy to waŜne...? 

- Syriuszu, cieszę się, Ŝe... – ruszył w jego kierunku, uśmiechając się szeroko, ale zatrzymał się w 
pół drogi, widząc twarz swojego ojca chrzestnego. Uśmiech spełzł z jego ust, w sercu zagościł lęk. 

Tymczasem Syriusz mierzył go zimnym, przenikliwym spojrzeniem. Jego twarz nie wyraŜała 
niczego. Ręce miał skrzyŜowane na piersi, usta mocno zaciśnięte. Chłód bił od niego na kilometr, 
powodując, Ŝe Harry posmutniał. Zielone oczy zaszkliły się, kiedy chłopak usiłował odgadnąć 
uczucia odwiedzającego go męŜczyzny. 

Syriusz wstał i zrobił krok w stronę Harry'ego. Ten cofnął się odruchowo, ale wpadł na krzesło od 
biurka. Z coraz większym strachem obserwował, jak ojciec chrzestny zbliŜa się do niego z marsową 
miną. Na pewno jest wściekły za to, Ŝe naraził jego Ŝycie. Rozumiał go, miał prawo się gniewać, ale 
jednak bał się, co moŜe mu w tej złości zrobić. 

- Co ty sobie myślałeś! – warknął. 

background image

 

Harry juŜ otwierał usta, Ŝeby odpowiedzieć, choć w głowie miał zupełną pustkę, ale Syriusz nie 
czekał, lecz mówił dalej. 

- Czemu nic nie powiedziałeś? Mogłeś dać znać, wiesz, Ŝe pomógłbym ci! Ale nie, wolałeś milczeć! 
Harry, skąd ten nagły brak zaufania? 

Harry'emu opadła szczęka. Zapomniał o strachu i wpatrzył się w Syriusza szeroko otwartymi 
oczami. 

- O czym ty mówisz, Syriuszu? 

Teraz z kolei Syriusz zamrugał, zdziwiony. Spojrzał na oszołomionego chrześniaka, wyglądającego 
śmiesznie z otwartymi jak u ryby ustami. Z jego twarzy znikła wściekłość, zastąpiona 
zdezorientowaniem. Nie potrafił się zbyt długo wściekać na tego chłopca. 

- O Dursley'ach i o tym, jak podle cię traktują. A myślałeś, Ŝe o czym? 

Harry wytrzeszczył na niego oczy. Z wraŜenia zapomniał języka i Syriusz musiał się upomnieć o 
odpowiedź. 

- O... Ministerstwie M-magii i... – wyszeptał speszony Harry. Unikał wzroku ojca chrzestnego, 
błądząc spojrzeniem po ścianie. JakieŜ było jego zdziwienie, gdy męŜczyzna bez słowa wziął go w 
ramiona i mocno przytulił. 

- Głuptasie, nie mógłbym się gniewać o coś takiego! Poleciałeś mnie ratować! – wyszeptał 
Harry'emu na ucho. 

- Ale... 

- Nie ma Ŝadnego „ale", Harry. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – wypuścił go z objęć i 
odsunął się na odległość ramienia. – Jesteś prawdziwym synem Jamesa, on postąpiłby tak samo. 

Te słowa sprawiły, Ŝe Harry zarumienił się, ale jednocześnie komplement go ucieszył, nawet jeśli 
sądził, Ŝe Syriusz przesadził. Przede wszystkim uradował go fakt, iŜ Syriusz nie gniewał się na 
niego. Poczuł, jak ogromny cięŜar spada z jego serca, a twarz rozjaśnia nieśmiały uśmiech. Syriusz 
równieŜ się uśmiechnął i zmierzwił mu czuprynę. 

- Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, Ŝe mógłbym być na ciebie zły? 

Harry nie wiedział, co odpowiedzieć. Do tej pory jakoś nie zastanawiał się nad tym, czemu tak 
przypuszczał. Po prostu był przekonany, Ŝe Syriusz go od siebie odrzuci, nie będzie chciał z nim 
nawet rozmawiać. Usiadł na skraju łóŜka, pozostawiając miejsce dla ojca chrzestnego. 

- Co tu robisz, Syriuszu? – spytał w końcu. 

- Dowiedziałem się, jak traktuje cię wujostwo – powiedział ze zmarszczonymi brwiami. – Zrobili z 
ciebie słuŜbę domową, pomiatają tobą i zlecają najcięŜsze zadania! – oburzył się. 

Harry uśmiechnął się szeroko, wdzięczny, Ŝe Syriusz tak przejął się jego losem. Do tej pory nikt 
tego nie robił, a przynajmniej nikt jeszcze nie przybył, Ŝeby go stąd zabrać. No, moŜe jeśli nie 
liczyć Rona i bliźniaków, ale to było co innego. 

- Ale to naprawdę nic wielkiego. Zawsze tak było – wzruszył ramionami Harry, będąc w o niebo 
lepszym humorze. Zapomniał nawet o wcześniejszym koszmarze z Voldemortem w roli głównej. 

- Mimo wszystko mogłeś mi powiedzieć – odparł Syriusz z nutą zawodu w głosie. 

background image

 

Zapadła cisza, jednak Ŝadnemu to nie przeszkadzało. Czuli się dobrze w swoim towarzystwie i 
milczenie nie wydawało się ani trochę krępujące. Gdzieś w drugim pokoju zaskrzypiało łóŜko, 
obwieszczając wszem i wobec, Ŝe cięŜkie cielsko Vernona Dursley'a zmieniło pozycję. 

- Dają ci Ŝyć? – w końcu Syriusz przerwał milczenie. 

Harry przytaknął, ale ojciec chrzestny nie wyglądał na przekonanego. Pozwolił, by cisza zapadła na 
kilka chwil, po czym znowu się odezwał: 

- Jeśli chcesz, mogę cię stąd zabrać, wiesz o tym. 

Harry spojrzał na niego, nie mogąc uwierzyć, Ŝe proponuje mu to w takiej chwili! Po raz drugi, po 
tym, jak wydawało mu się, Ŝe zawiódł go, on chce z nim mieszkać, zamiast odwracać się plecami 
do swojego chrześniaka! Ale zaraz posmutniał. 

- Dumbledore się nie zgodzi. 

Syriusz zerknął na Harry'ego, zdziwiony, Ŝe chłopak przejmuje się takimi pierdołami. 

- Nie sądzę, Ŝeby Dumbledore miał tu coś do powiedzenia – stwierdził bezbarwnym głosem. 

- AleŜ, Syriuszu! Wszyscy w Zakonie muszą go słuchać i... 

Urwał, gdy zobaczył paskudny uśmieszek wykrzywiający wargi ojca chrzestnego. 

- Tym razem przesadził, pozwalając im – tu wskazał głową sąsiednią sypialnię – traktować cię w 
ten sposób. Jestem twoim opiekunem i ostateczna decyzja naleŜy do mnie. Oczywiście, jeśli 
zechcesz... 

Harry nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Minęły dopiero dwa tygodnie wakacji, Syriusz się na 
niego nie gniewał, wręcz przeciwnie – proponował wspólne spędzenie reszty wolnego od szkoły 
czasu, w dodatku sprzeciwiając się dyrektorowi! Był pewny, Ŝe pogadanka ich nie ominie, ale w tej 
chwili miał to gdzieś. Miał szansę wyrwać się od Dursley'ów, a co więcej, mógł być wreszcie 
szczęśliwy, poprawka – szczęśliwszy niŜ w Hogwarcie! Ba, istniała szansa, Ŝe juŜ zawsze będzie 
mógł spędzać wakacje z Syriuszem, co oznaczało... prawdziwy dom. 

- Jasne, Ŝe chcę! Tylko wszystkie moje rzeczy, kufer, róŜdŜka... 

- Gdzie są? 

- W komórce pod schodami. Ale... Syriuszu! – zawołał zduszonym głosem, kiedy ojciec chrzestny 
podniósł się i skierował do drzwi. – Wuj dzisiaj źle śpi, jeśli cię usłyszy, będziemy mieli kłopoty! 

Syriusz prychnął. 

- Myślisz, Ŝe boję się jakiegoś grubego mugola? 

I juŜ go nie było. Nawet nie starał się iść cicho, najzwyczajniej w świecie schodząc po schodach i 
wyłamując drzwiczki do komórki. Po chwili Harry usłyszał, jak wnosi kufer na górę, kilka razy 
zawadzając nim o poręcz. Nasłuchiwał odgłosów z sypialni wujostwa, ale na razie panowała w niej 
cisza. 

- Uff! – sapnął Syriusz, stawiając kufer na podłodze. 

Harry otworzył go i wyciągnął swoją róŜdŜkę. Trochę głupio było mu się przyznać przed samym 
sobą, ale bardzo za nią tęsknił. Kiedy ją chwycił, z jej końca wyleciało kilka złotych iskier, które 
spowodowały, Ŝe Harry nagle oklapł. 

background image

 

- Syriuszu, jak się stąd wydostaniemy? Nie moŜemy uŜyć czarów... 

Ojciec chrzestny rzucił mu chytre spojrzenie i odwrócił się do niego plecami, grzebiąc w kieszeni 
spodni. Kiedy z powrotem stanął przed nim, jego twarz rozjaśniał szeroki uśmiech, a w dłoniach 
trzymał jakiś mały, okrągły przedmiot. 

- Świstoklik? – szepnął Harry, zbliŜając twarz do przedmiotu wielkości kurzego jaja, Ŝeby móc się 
dokładniej przyjrzeć. 

- Lepiej – odparł Syriusz. – Przenosi w dowolne miejsce bez wiedzy Ministerstwa. 

Harry uniósł wysoko brwi, zerkając to na kulkę, to na Syriusza. 

- Fred i George to wynaleźli. Wystarczy, Ŝe w miejscu, do którego chcesz się przenieść, będzie taki 
drugi. Są praktycznie niewykrywalne. śadne czary ich nie powstrzymają. 

Coś lodowatego wpełzło Harry'emu do Ŝołądka. Czy to aby na pewno bezpieczne? Miał juŜ róŜne 
doświadczenia z wynalazkami bliźniaków. 

- I sprzedają to w swoim sklepie? Nie pomyśleli, Ŝe ktoś mógłby... 

- To dopiero prototyp. W dodatku tylko dla członków Zakonu – dodał, widząc powątpiewającą minę 
Harry'ego. 

Taak, na pewno – pomyślał, woląc nie sprawdzać, jak działają te kulki. W pokoju obok znów 
zaskrzypiało łóŜko, sprawiając, Ŝe Harry podskoczył. Na moment zapomniał o Dursley'ach i o tym, 
gdzie się znajduje. 

- To jak, gotowy? – spytał Syriusz i, nie czekając na odpowiedź, chwycił Harry'ego za ramię. Ten 
złapał rączkę kufra i klatkę z Hedwigą i kiwnął ojcu chrzestnemu głową. Nie mógł uwierzyć, Ŝe 
opuszcza to miejsce... W ostatniej chwili zdąŜył jeszcze usłyszeć otwierające się drzwi sypialni 
wujostwa. Zaczął zastanawiać się, czemu wuj nie obudził się wcześniej, ale chwilę później otoczyła 
go mieszanina barw, wyrzucając z głowy wszystko inne. 

W gruncie rzeczy przypominało to podróŜ świstoklikiem, z tą róŜnicą, Ŝe zamiast być ciągniętym za 
przedmiotem, został wessany w kolorową kulkę, w następnej chwili czując, jak jakaś siła wypycha 
go na zewnątrz, jakby próbując rozerwać od środka. Przez głowę przeszła mu nawet myśl, Ŝe 
pewnie wygląda jak nadmuchiwany balon o ludzkich kształtach, zresztą dokładnie tak się czuł. 
Zanim zdąŜył pomyśleć cokolwiek więcej, stał w jakimś ciemnym pomieszczeniu. 

Syriusz puścił jego ramię i zapalił pochodnię. Harry rozejrzał się ciekawie dookoła... znał tą 
kuchnię. Grimmauld Place 12! Rozglądał się ciekawie dookoła. Nic się nie zmieniło od jego ostatniej 
wizyty, zupełnie nic. Spojrzał na ojca chrzestnego i wyszczerzył do niego zęby. 

- Ta-daam – zaśmiał się Syriusz i wyjął z rąk Harry'ego klatkę z Hedwigą. 

Harry postanowił, Ŝe musi wypytać bliźniaków o te dziwne kulki do podróŜy. Jeśli naprawdę były 
niewykrywalne, musiał sobie koniecznie sprawić takie. Zostawił kufer w kuchni i wyszedł na 
korytarz, zastanawiając się, czy ktoś jeszcze przebywa w kwaterze Zakonu. Po kilku minutach 
dołączył do niego Syriusz. Kiedy wyszli na jasno oświetlony korytarz, Harry usłyszał jak jego ojciec 
chrzestny wciąga głośno powietrze. Odwrócił się do niego z pytaniem w oczach. 

- Harry, dobrze się czujesz? 

Harry zmarszczył brwi, dziwiąc się, skąd to pytanie. PrzecieŜ byli razem przez cały czas i nic mu się 
nie działo. 

- Jasne, Ŝe tak. Skąd... 

background image

 

Ale Syriusz w ogóle go nie słuchał. Zamiast tego podszedł do chrześniaka i podciągnął za duŜą 
koszulkę do góry, odsłaniając chude ciało. Zaklął pod nosem i pozwolił materiałowi opaść na 
miejsce. 

- Wyglądasz okropnie! MoŜna policzyć ci wszystkie Ŝebra... Jadasz coś ostatnio? 

Harry utkwił wzrok w podłodze. 

- Jesteś blady, masz podkrąŜone oczy i ledwo stoisz na nogach – kontynuował, dopiero teraz 
zauwaŜywszy, w jak okropnym stanie jest chłopak. – Od dawna tak...? 

- Po prostu nie jestem głodny. Nie chce mi się jeść – powiedział, nie podnosząc wzroku. Nie lubił, 
kiedy ktoś wmawiał mu, Ŝe mało je, a na pewno zaraz usłyszy kolejne wyrzuty. Tymczasem on 
naprawdę nie był głodny, a konkretniej nie mógł jeść po wszystkich koszmarach, które go 
prześladowały. Jeśli zdarzyło się, Ŝe akurat nie śniły mu się Ŝadne tortury, okazywało się, Ŝe 
Dursley'owie ukarali go za coś kilkudniową głodówką. W rezultacie rzadko kiedy miał coś w ustach. 

Syriusz musiał wyczytać coś z jego twarzy, poniewaŜ nie skomentował tego, choć Harry wiedział, 
Ŝe co chwilę zerka na niego z ukosa. I tak był mu wdzięczny za milczenie. 

- Chodź, pomogę zanieść ci rzeczy do pokoju. 

Harry kiwnął głową i poszedł za Syriuszem, który lewitował jego kufer i klatkę z Hedwigą. Wspięli 
się po wąskich schodach na drugie piętro. Harry zauwaŜył, Ŝe Syriusz zaprowadził go do tej samej 
sypialni, którą podczas poprzednich wakacji dzielił z Ronem. 

- Jest największa – mruknął ojciec chrzestny, najwyraźniej odgadując myśli Harry'ego. 

Jakie było zdziwienie Chłopca, Który PrzeŜył, kiedy weszli do środka. Spodziewał się tego samego 
pokoju, co wtedy, ale najwyraźniej Syriusz postanowił urządzić go bardziej przytulnie. Stanął jak 
wryty, błądząc wzrokiem po szerokim i wyglądającym na wygodne łóŜku, szafie z jasnego drewna i 
sporym biurku stojącym w kącie. Ścian nie pokrywał juŜ ponury kolor, ale turkus. Szkarłatne 
zasłony zwisały po obydwu stronach okna, fotel w identycznym kolorze stał na przeciwko łóŜka. 
Miękki i wyglądający na puchaty dywan pokrywał niemal całą podłogę, zapraszając, by dotknąć go 
bosą stopą. Niewiele myśląc, Harry wybiegł na środek pokoju i okręcił się dookoła, uśmiechając się 
szeroko. 

- Syriuszu, tu jest cudownie! 

Syriusz roześmiał się, widząc radość Harry'ego. 

- Zrobiłem mały remont – powiedział. 

Harry pomyślał, Ŝe wcale nie taki mały. Dopiero później miał się przekonać, Ŝe zmiany zaszły w 
całym domu, i choć większość pomieszczeń wciąŜ miała kamienne ściany, znikły dziwne obrazy i 
głowy skrzatów domowych z korytarza, zastąpione wieloma gobelinami. Na Grimmauld Place 12 
zrobiło się o wiele przytulniej, zupełnie jak... w domu. 

Rozdział III - Confundus 

Mimo późnej pory wcale nie chciało mu się spać. Wypuścił Hedwigę z klatki, Ŝeby mogła 
rozprostować skrzydła. Zahukała w podzięce i natychmiast wyleciała przez otwarte specjalnie dla 
niej okno. Harry uśmiechnął się, wiedząc, Ŝe przez najbliŜsze dni sowa nie pojawi się z powrotem, 
korzystając z wyczekiwanej tak długo wolności. Po raz setny rozejrzał się po swoim – Syriusz 
powiedział, Ŝe juŜ zawsze będzie jego – pokoju. Szeroki uśmiech wciąŜ nie chciał zniknąć z jego 
twarzy. W tej chwili nie myślał o konsekwencjach, o zawiedzionym spojrzeniu Dumbledore'a i wielu 
kłótniach, które prawdopodobnie czekały go z dyrektorem. Po raz pierwszy od dawna był 
szczęśliwy. 

background image

 

Zbiegł do salonu, gdzie Syriusz miał na niego czekać z herbatą. Gdy tylko przekroczył próg pokoju, 
po raz kolejny musiał się zatrzymać, zaskoczony zmianami. Gdyby nie wiedział, gdzie jest, 
prawdopodobnie w ogóle by go nie poznał. Teraz pokój był przytulny i zachęcał do spędzania w nim 
czasu. Na kominku płonął ogień, wesoło trzaskając i rzucając rozedrgane cienie na ściany. 

- Łał. 

- Cieszę się, Ŝe ci się podoba – juŜ nie wiadomo po raz który tego wieczoru powiedział Syriusz. O 
tak, włoŜył wiele pracy w remont, a teraz był z siebie po prostu dumny. 

Harry podszedł do niskiego stolika i wziął z niego kubek parującej herbaty. Usiadł w jednym z 
wygodnych foteli o szerokich bokach. Podwinął stopy pod siebie i przymknął oczy. Było mu tak 
dobrze. Po raz pierwszy od wielu długich dni czuł się dobrze... Nie, nie rewelacyjnie, ale po prostu 
dobrze. Zupełnie tak, jak czuje się kaŜdego dnia większość ludzi, ale dla Harry'ego była to 
doprawdy miła odmiana. Chciał, Ŝeby tak zostało juŜ zawsze. 

- Gdzie są członkowie Zakonu? – spytał po dłuŜszej chwili. 

- Większość u siebie w domach. Lupin ma zadanie, Tonks równieŜ. 

Harry kiwnął głową. Zastanawiał się, kiedy ktoś się tutaj zjawi i odkryje, Ŝe Harry wcale nie spędza 
wakacji u wujostwa. Spytał, czy Syriusz powiedział o tym komukolwiek, ale, tak jak się spodziewał, 
ten zaprzeczył. 

- Chcesz pogadać? – spytał. 

Harry nie chciał. Godzinę później, kiedy kubki były juŜ puste, rozeszli się do swoich pokojów. Było 
juŜ bardzo późno, a moŜe jeszcze bardzo wcześnie? W kaŜdym razie Harry nie mógł zasnąć. LeŜał 
na niesamowicie wygodnym łóŜku i wpatrywał się w sufit. Podobało mu się tutaj. Podobało mu się, 
Ŝe nie musi znosić Dursley'ów. Wreszcie cieszył się, Ŝe Syriusz się na niego nie gniewa. Ale, 
szczerze mówiąc, nie był pewien, czy chce tu zostać. Przedtem uznał to za znakomity pomysł, ale 
teraz zaczęły dręczyć go wątpliwości. Krótka chwila wytchnienia od zmartwień skończyła się, gdy 
troska znów przygniotła serce Złotego Chłopca. Nie tylko robił ojcu chrzestnemu problem, ale 
naraŜał się na rozmowy z innymi członkami Zakonu. Z Lupinem, panem Wesley'em, wreszcie 
Dumbledorem... I mógł się załoŜyć, Ŝe wszyscy będą niezadowoleni z obrotu sytuacji. Będzie 
musiał znosić ich ględzenie i... Co się z nim stało? Kiedy się tak zmienił? PrzecieŜ jeszcze niedawno 
cieszyłby się, mogąc wyrwać się z Privet Drive, a teraz... Wątpliwości nie chciały go opuścić. CóŜ, 
pomyśli o tym jutro. 

Po raz kolejny westchnął cięŜko i odwrócił się na bok. Sen nadal nie chciał przyjść, a moŜe to Harry 
bał się zasnąć. Za kaŜdym razem, kiedy powieki zamykały się i czuł juŜ zbliŜający się słodki stan 
nieświadomości, przelatywała przez niego jakaś elektryzująca iskra, która rozbudzała go zupełnie. 
Bał się koszmarów, które znowu pokaŜe mu Voldemort. Chciałby, Ŝeby istniał jakiś sposób na 
zablokowanie tych wizji, ale oklumencja wcale nie pomagała. Po za tym, kto miałby go uczyć, 
Snape? Prychnął, przypominając sobie ich lekcje. Niedoczekanie! 

Pragnął być normalny, chociaŜ raz. Móc spać spokojnie. Mieć rodzinę, przyjaciół, którzy nie zerkali 
na niego z niepokojem, którzy nie litowali się nad nim i nie musieli wciąŜ naraŜać dla niego Ŝycia. 
Chciał mieć normalne problemy, martwić się SUMami i młodzieńczą miłością, tymczasem cięŜar, 
który dźwigał, był nie do zniesienia. Jego myśli znowu wypełniły strach i niepewność, jak przyjmą 
go Ron i Hermiona. I Neville, nie mógł o nim zapominać, ani o nim, ani o Lunie. Oni przecieŜ teŜ 
byli w Ministerstwie. Wokół serca zacisnęła się mu Ŝelazna obręcz. Nienawidził tego uczucia. 

Potarł zmęczone oczy. Dobrze, Ŝe miał Syriusza. MęŜczyzna był mu bliski i mogli rozmawiać o 
wszystkim, tak się przynajmniej Harry'emu wydawało. Tak, był dla niego jak ojciec. Nie wiedział, co 
by zrobił, gdyby nagle go zabrakło. Obręcz wokół serca zacisnęła się jeszcze mocniej, kiedy 
wyobraził sobie, Ŝe Syriusz... Nie, nie wolno mu o tym myśleć! Syriusz Ŝyje, wszystko jest w 
porządku! 

background image

 

10 

Przez uchylone okno słyszał przejeŜdŜające ulicą samochody mugoli. Londyn budził się do Ŝycia, 
zatem świt musiał być bliski. Tęsknił za dzieciństwem i beztroską, kiedy nie musiał dźwigać całej tej 
odpowiedzialności... W końcu zapadł w płytką drzemkę, cały czas będąc świadomym, co dzieje się 
wokół niego. 

Kiedy się obudził, słońce stało wysoko na niebie. Harry przeciągnął się i uśmiechnął. Jednak ten 
cudowny moment zapomnienia, zanim umysł się rozbudzi na dobre i wydobędzie z pamięci 
wspomnienia dnia wczorajszego, szybko minął, sprawiając, Ŝe uśmiech znikł z twarzy Chłopca, 
Który PrzeŜył. Czuł, Ŝe cały świat go przygniata i nigdzie – nawet podczas snu, nie moŜe się 
schować przed złem. Zupełnie, jakby Ŝycie się na niego uwzięło. 

Westchnął cicho, postanawiając nie myśleć o tym, i wstał z łóŜka. Szybko załoŜył ubrania, które w 
nocy zostawił w nieładzie na środku podłogi i wyszedł na poszukiwania Syriusza. Nie wiedział, w 
którym pokoju urządził sobie sypialnię, więc postanowił zajrzeć najpierw do salonu, a potem moŜe 
do kuchni. Szedł, rozglądając się nieustannie dookoła. W świetle dziennym wszystkie zmiany 
wydawały się jeszcze większe. 

- Syriusz... – zaczął, wchodząc do pokoju dziennego, ale urwał, nikogo nie dostrzegając. Pomyślał, 
Ŝe moŜe właśnie w tej chwili jego ojciec chrzestny je śniadanie. 

Kwatera Główna Zakonu była wystarczająca, kiedy wszyscy członkowie spędzali w niej lato czy 
święta. Było wówczas pełno ludzi, na kaŜdym kroku spotykało się uśmiechnięte twarze przyjaciół. 
Jednak dla dwóch osób była stanowczo za duŜa, choć Harry nie potrafił powiedzieć, czy cieszyłby 
się, gdyby nie miał gdzie uciec przed pytaniami i zatroskanymi spojrzeniami. 

Zbiegł po schodach i spojrzał w długi korytarz prowadzący do kuchni. Gdzieś zniknął portret pani 
Black i zasłony go otaczające. Na jego miejscu wisiało spore lustro, choć Harry nie miał pojęcia, po 
co komu było lustro w tak ciasnym korytarzu. Czasami podejrzewał, Ŝe jednak Syriusz miał w sobie 
coś z pięknisia i lubił się przeglądać w kaŜdej gładkiej powierzchni. Wyobraził sobie ojca 
chrzestnego, jak stroi się i nakłada Ŝel na włosy, zanim wyjdzie z domu. Zaśmiał się w duchu i 
skierował kroki do kuchni. 

Kiedy był w połowie drogi, usłyszał głosy i zatrzymał się. Nie wiedział, co zrobić, przecieŜ miał się 
ukrywać przed członkami Zakonu, przynajmniej do czasu, aŜ będą z Syriuszem pewni, Ŝe tu 
zostanie. Zaczął się ostroŜnie wycofywać, zdecydowany wrócić do sypialni i poczekać, aŜ Syriusz po 
wszystkim po niego przyjdzie, ale wtedy w rozmowie padło jego imię. Przymknął oczy, besztając 
się w duchu za swoją wścibskość. Jeszcze przed chwilą nie przeszkadzało mu, Ŝe rozmawiają, ale 
teraz nie potrafił nie słuchać. W końcu padło jego imię, chyba ma do tego prawo. 

Podkradł się bliŜej, skupiając na... tak, teraz słyszał to wyraźnie, na kłócących się męŜczyznach... 
Drzwi były zamknięte, ale nie były przeszkodą dla podniesionych głosów. Jeden z nich był 
Harry'emu bardzo dobrze znany... 

- Syriuszu, to jest niebezpieczne dla Harry'ego – mówił Dumbledore. – Wiesz, Ŝe najlepiej, Ŝeby 
wrócił do wujostwa. Rozmawialiśmy o tym na początku wakacji. 

- Tak, ale jak oni go tam traktują! Jak śmiecia! – Harry'ego ucieszyło, Ŝe w głosie ojca chrzestnego 
zabrzmiało prawdziwe oburzenie. 

- Przykro mi, Ŝe... 

- Przykro? Jest ci przykro? A co ma powiedzieć Harry? 

Harry usłyszał, Ŝe coś twardego uderza o stół. Oczyma wyobraźni zobaczył Syriusza odstawiającego 
na blat kubek i rozchlapującego jego zawartość dookoła. Jakaś część jego ujrzała równieŜ dyrektora 
Hogwartu, przeraŜonego i jakby skulonego... Nie, przecieŜ Dumbledore niczego się nie bał. A 
szkoda – pomyślał. 

- Musisz zrozumieć, Ŝe tak będzie dla niego lepiej – powiedział, wciąŜ denerwująco spokojnie, 
Dumbledore. 

background image

 

11 

- Ale Harry nie chce tam wracać! W Kwaterze Głównej będzie tak samo bezpieczny, a nikt nie 
będzie się nad nim znęcał! PrzecieŜ wiesz, Dumbledore, jakie potęŜne zaklęcia chronią to miejsce! 

Syriusz krzyczał, zapominając gdzie jest i z kim rozmawia. Harry uznał, Ŝe lepiej będzie, jeśli 
przerwie im tą miłą pogawędkę, zanim ojciec chrzestny zrobi coś, czego moŜe później Ŝałować. Nie 
chciał tam wchodzić i widzieć się z niebieskookim starcem, ale wyglądało na to, Ŝe nie ma wyboru. 
Sięgnął do klamki i otworzył drzwi. 

Gdy tylko przekroczył próg kuchni, męŜczyźni zamilkli, wpatrzeni w niego jak w obrazek. Jasne 
oczy wpatrywały się w niego smutno znad okularów-połówek, ale Harry dzielnie wytrzymał i 
przeniósł spojrzenie na Syriusza. 

- Harry, dobrze, Ŝe jesteś – powiedział Dumbledore. 

Chłopiec, Który PrzeŜył, nie zwrócił uwagi na dyrektora. Spoglądał na swojego ojca chrzestnego, na 
jego rozczochrane włosy i koszulę wystającą ze spodni. Jego twarz wykrzywił okropny grymas, 
który pod spojrzeniem zielonych oczu zmienił się najpierw w niepewność, a potem strach, Ŝe 
chrześniak mógłby się do niego zrazić. Harry uśmiechnął się do niego i stanął tuŜ obok, wreszcie 
poświęcając uwagę starcowi. 

- Chcę zostać z Syriuszem – powiedział cicho. 

Dumbledore tylko pokiwał głową ze zrozumieniem, a Harry juŜ przeczuwał, co zaraz usłyszy. 

- Bardzo bym chciał, ale nie moŜesz, Harry. 

Harry poczuł, jak dłonie zaciskają się w pięści, a paznokcie wbijają w skórę. Cały czas, odkąd tylko 
pamiętał, ktoś mówił mu, co mógł a czego nie. Nie pozwolono mu podjąć ani jednej samodzielnej 
decyzji, zawsze manipulując nim, wmawiając, Ŝe to dla dobra jego i jego przyjaciół. PrzecieŜ tak 
właśnie został wmanewrowany w tegoroczne wakacje u Dursley'ów. 

- Ale ja chcę! 

PołoŜył słyszalny nacisk na „chcę", mając nadzieję, Ŝe dyrektor zrozumie aluzję i przestanie się z 
nim spierać. Ten tylko westchnął, jakby było mu naprawdę cięŜko podejmować taką a nie inną 
decyzję i powiedział: 

- Przykro mi, Harry. Zabierz swoje rzeczy. 

Tym jednym, krótkim zdaniem Dumbledore doprowadził Harry'ego do wściekłości. Krew zagotowała 
się w nim i juŜ nie czuł dłoni zaciskającej się ostrzegawczo na jego ramieniu, nie widział 
otaczających go mebli i ścian. W tej chwili istniała dla niego tylko ta jedna, poznaczona licznymi 
zmarszczkami twarz, uosobienie przymusu i wszystkiego, czego nienawidził robić. 

- Zawsze mówisz mi, co mam robić! – nie wytrzymał. – Ciągle Harry to, Harry tamto! Nie 
pomyślałeś, Ŝe moŜe ja chcę czegoś innego? 

- Harry... 

- Nie! Posłuchaj mnie! Mam dość bycia zmuszanym do wszystkiego! Ciągle ktoś planuje Ŝycie za 
mnie, a ja nie mam na nic wpływu! – przerwał, aby zaczerpnąć tchu, jednak Dumbledore nie 
próbował się nawet wtrącić, tylko słuchał z nieopisanie smutnym wyrazem twarzy. Ale Harry widział 
w niej tylko wyraz zawodu, co podjudzało go jeszcze bardziej. – Jestem przeklętym Złotym 
Chłopcem i tego nie zmienię, zmierzę się z Voldemortem, ale chcę mieć choć trochę normalnego 
Ŝycia! Bez poniŜania i wysługiwania się! Choć raz chcę spędzić wakacje z kimś, kto mnie kocha i 
kogo ja kocham, bo nie wiem, czy nie będą to moje ostatnie w Ŝyciu! 

Wykrzyczawszy wszystko to, co leŜało mu od tak dawna na sercu, wyrwał się Syriuszowi i pobiegł w 
kierunku wyjścia. Słyszał swoje imię wykrzykiwane przez zaskoczonych męŜczyzn, ale nie 

background image

 

12 

zatrzymał się. Otworzył gwałtownie drzwi i wybiegł w pełne słońce, nie zwaŜając na to, dokąd 
zmierza. Wszystko było takie... och, łzy wypływały mu z oczu, w sercu szalała burza. Szedł przed 
siebie, co chwilę zataczając się i wpadając na jakiegoś przechodnia. W tej chwili chciał być jak 
najdalej od Dumbledore'a i jego chorych pomysłów. 

Omal nie wpadł pod samochód. Skręcił, oddalając się od ulicy i znowu na kogoś wpadł, tym razem 
tak mocno, Ŝe aŜ zatoczył się na ścianę budynku. 

- Potter! UwaŜaj, jak łazisz! 

Podniósł głowę, zaskoczony, Ŝe ktoś wymówił jego nazwisko. Serce zatrzymało się na moment, 
kiedy zobaczył, kto przed nim stoi. 

- Malfoy? Co ty tutaj robisz? 

Malfoy miał na sobie mugolskie ubranie, oczywiście najwyŜszej jakości, ale tak dziwnie było 
zobaczyć go w dŜinsach i zwykłym podkoszulku... Harry zagapił się na niego, nie zauwaŜając, Ŝe 
ten dziwnie na niego spogląda, zatrzymując wzrok dłuŜej na wychudłej twarzy i zapłakanych 
oczach. 

- Harry! – ulicą w ich kierunku szedł Syriusz, rozglądając się dookoła i wciąŜ wykrzykując imię 
chrześniaka. 

- Rusz się, jeszcze ktoś zobaczy, Ŝe z tobą rozmawiam, Potter – warknął Malfoy i z nosem 
skierowanym do góry wyminął zaskoczonego Harry'ego. 

Niespodziewane spotkanie sprawiło, Ŝe Harry zapomniał o boŜym świecie. Malfoy tutaj? Wśród 
mugoli? W zwykłym, mugolskim ubraniu, w dodatku sam? Malfoy? Czego tu szukał...? 

- Jesteś – zmaterializował się przy nim Syriusz, lekko zdyszany, ale zadowolony. Chwycił Harry'ego 
za ramiona i poprowadził z powrotem do domu, uniemoŜliwiając mu oglądanie się za znikającym w 
tłumie Malfoy'em. 

Rozdział IV - Reparo 

Harry zatrzymał się gwałtownie przed drzwiami wejściowymi Grimmauld Place 12. 

- Syriuszu, jeśli jest tam... 

- Spokojnie, Harry – przerwał mu ojciec chrzestny. – Dumbledore, choć niechętnie, zgodził się, 
Ŝebyś został u mnie do końca wakacji. 

Harry spojrzał na niego z nieopisaną radością wymalowaną na twarzy. Syriusz roześmiał się 
szczerze, widząc jak zielone oczy błyszczą szczęściem, i popchnął chłopaka lekko do przodu. 

- Nie uciekaj tak więcej, dobra? 

Chłopiec, Który PrzeŜył przytaknął i wszedł do kuchni, gdzie czekał juŜ na niego posiłek. Spodziewał 
się, Ŝe dyrektor Hogwartu wciąŜ będzie na niego czekał, ale z ulgą spostrzegł, Ŝe nigdzie go nie ma. 
Usiadł przy stole i przysunął sobie talerz z zimną juŜ jajecznicą i grzankami. Zaczął dziobać 
widelcem jedzenie, tak naprawdę wcale nie mając ochoty wkładać go do ust. Zmusił się tylko 
dlatego, Ŝe Syriusz patrzył. 

- Przepraszam, wystygło, bo nie wiedziałem, Ŝe przyjdzie Dumbledore i zrobiłem wcześniej... – 
powiedział. 

- Nie szkodzi – Harry uśmiechnął się znad talerza, poniewaŜ najwyraźniej tego od niego 
oczekiwano. 

background image

 

13 

Teraz chciał wrócić do siebie i spokojnie pomyśleć. Co Malfoy robił w mugolskiej dzielnicy, w 
dodatku sam? Nabrał na widelec kawałek jajka i przyjrzał mu się z fascynacją. Wydawał się 
zaskoczony i speszony ich spotkaniem. Malfoy, nie jajko. Tak szybko się zmył... WłoŜył kęs do buzi 
i zaczął powoli przeŜuwać. Nie był taki zły, stwierdził, choć ostatnio mało co mu smakowało. 

- Tak sobie pomyślałem – zaczął Syriusz, - Ŝe moŜe miałbyś ochotę wybrać się na Pokątną? 
Moglibyśmy sobie wiesz, pospacerować... Sprawiłbyś sobie nowe ubrania, przecieŜ te wiszą na 
tobie jak worek po ziemniakach – przerwał, czekając na reakcję Harry'ego. Gdy chłopiec nadal 
patrzył na niego w milczeniu, ciągnął dalej. – Prezentowałbyś się lepiej, więc moŜe jakaś 
dziewczyna... 

- Syriuszu! 

- Wiem, Ŝe na ciebie wszystkie lecą, bo jesteś sławny, ale mógłbyś... 

- Nie to miałem na myśli – roześmiał się Harry, chociaŜ to, co powiedział jego ojciec chrzestny, było 
najprawdziwszą prawdą. – Po prostu... nie powinieneś pokazywać się publicznie, przecieŜ wiesz – 
dokończył z troską wyraźnie słyszalną w głosie. 

Syriusz spojrzał na niego z dzikością w oczach, zawarczał cicho i szczeknął, rzucając się na 
chrześniaka i zaczynając go łaskotać. 

- Ha, ha, ha! Przestań, przestań... ha, ha... juŜ... ha, ha, ha! 

- Zapomniałeś, Ŝe jestem animagiem? Pójdę z tobą jako pies – powiedział, kiedy wreszcie przestał 
znęcać się nad Harrym, który siedział ze łzami w oczach, próbując złapać oddech. 

Pół godziny później, w pełni ubrani i najedzeni (przynajmniej w opinii starszego), stanęli przed 
kominkiem w kuchni. Syriusz podał Harry'emu ceramiczne naczynie, z którego chłopiec wziął 
szczyptę proszku. Obejrzał się jeszcze na ojca chrzestnego i kiedy ten skinął głową, wrzucił proszek 
w zimne palenisko. Natychmiast buchnęły z niego zielone płomienie, tak wysokie, Ŝe mogłyby 
pochłonąć człowieka w całości. Ale Harry wiedział, Ŝe nic się mu nie stanie. 

Wszedł prosto w nie, krzycząc „Pokątna" i prędko zamykając usta, nim naleciał w nie popiół. 
Przycisnął łokcie do boków i zamknął oczy, czując, jak prędko wiruje. Robiło mu się niedobrze od 
samego myślenia o tym sposobie podróŜy, a co dopiero, gdyby chciał jeszcze na to patrzeć. Kiedy 
poczuł, Ŝe zwalnia, wyciągnął przed siebie ręce, na wypadek upadku. Udało mu się jednak ustać i 
odsunął się, Ŝeby zrobić miejsce Syriuszowi. Wychodząc z kominka musiał zawadzić stopą o 
wystający ruszt, inaczej nie byłby sobą. 

Stanął z boku kominka i zaczął doprowadzać ubranie do porządku. Otrzepywał właśnie nogawki 
spodni, kiedy znów pojawiły się zielone płomienie a w nich sylwetka wysokiego męŜczyzny, który 
zaraz potem zniknął, by wyskoczyć z kominka jako wielki, kudłaty pies. Otrzepał się i podbiegł do 
Harry'ego, który nie mógł się nie uśmiechnąć. 

Ruszyli zalaną słońcem i zatłoczoną ulicą, przepychając się między straganami i rozwrzeszczanymi 
sprzedawcami, unikając potrącenia przez nieuwaŜnych przechodniów. Syriusz szedł blisko 
Harry'ego, który co chwilę przygładzał nerwowo grzywkę, Ŝeby ukryć bliznę. 

- Gdzie chcesz iść najpierw, Syr... Łapo? 

Syriusz szczeknął radośnie i podbiegł do najbliŜszego sklepu z odzieŜą. Zamerdał wesoło ogonem, 
spoglądając wymownie na Harry'ego. 

- Och, no dobrze... 

Od samego początku pomysł kupowania mu nowych ubrań wydawał się Harry'emu odrobinę 
dziwny. Szaty szkolne – owszem, ale zwykłe ubrania? Chyba po raz pierwszy w Ŝyciu miał wybrać 
sobie dowolny sweter, przymierzyć go i zdecydować, czy zechce w nim chodzić. Rzecz jasna, na 

background image

 

14 

samym swetrze nie miało się skończyć. Westchnął cicho, Ŝeby Syriusz nie dosłyszał, i otworzył 
drzwi sklepiku. 

- Przykro mi, ze zwierzętami nie wolno – odezwała się sprzedawczyni, zauwaŜywszy, Ŝe Syriusz 
wsuwa się do wnętrza. 

- Przepraszam – powiedział Harry i chciał opuścić sklep, ale Syriusz oparł się przednimi łapami na 
jego piersi i polizał go po policzku. 

- Będę zaraz za szybą – wydyszał tak, Ŝeby tylko Harry mógł go usłyszeć, po czym odwrócił się i 
usiadł przed witryną. 

- Ma pan bardzo mądrego psa – pochwaliła ekspedientka, przyglądając się z rozbawieniem 
Syriuszowi. 

Teraz Harry nie miał juŜ wyboru. Zaczął chodzić od półki do półki i oglądać wystawione na nich 
towary. Co jakiś czas przystawał, wyciągał ubranie i przyglądał mu się krytycznym wzrokiem. 
Czasami odwracał się i odszukiwał spojrzenie Syriusza. Jeśli jakiś ciuch spodobał się ojcu 
chrzestnemu, ten merdał wesoło ogonem, a jeśli uwaŜał, Ŝe Harry źle wybrał, łapami zasłaniał 
oczy, czym w końcu zmuszał chłopaka nie tylko do odłoŜenia ubrania na miejsce, ale takŜe do 
śmiechu. 

Po blisko godzinie Harry trzymał całe naręcze róŜnych ubrań: od spodni począwszy, poprzez bluzy, 
koszulki i koszule róŜnego rodzaju, na bieliźnie skończywszy. Zastanawiał się właśnie, czy teraz ma 
pójść z nimi do przymierzalni, gdy podeszła do niego sprzedawczyni. 

- Spore zakupy – zauwaŜyła, wyjmując wszystkie części garderoby z rąk Harry'ego. – Wybrał pan 
odpowiednie rozmiary? 

Harry pokręcił głową. Nie miał pojęcia, jaki mógłby mieć rozmiar, ani teŜ jak bardzo dopasowane 
ubrania powinien nosić. 

- Nie szkodzi, zaraz wybierzemy coś odpowiedniego – powiedziała ekspedientka i odłoŜyła ubrania 
na stołek. Wepchnęła Harry'ego za zasłonę i kazała mu się rozebrać. Kiedy chłopak przestał się 
wiercić za zasłoną, podała mu pierwszą rzecz z całej masy ubrań, jaka wpadła jej w ręce. 

Harry ubrał proste dŜinsy z wysokim stanem i przejrzał się w lustrze. Nie były takie złe. Słysząc 
pytanie sprzedawczyni, odciągnął zasłonę na bok, Ŝeby sama mogła ocenić. Ona zaś skrzywiła się 
lekko i znikła na chwilę w głębi sklepu, by po chwili wrócić, niosąc inną parę. 

- Spróbuj tych. 

Harry chwycił przyniesione spodnie i schował się za materiałem zwisającym z sufitu. Przebrał się i 
od razu zauwaŜył róŜnicę. W tych przyniesionych przez ekspedientkę czuł się lepiej, nie zsuwały mu 
się z bioder i nie marszczyły tam, gdzie nie trzeba. Nie były teŜ za ciasne, tak jak się obawiał, 
widząc je po raz pierwszy. Pokazał się sprzedawczyni, która aŜ klasnęła w dłonie, zadowolona. 

- Są idealne – powiedziała, ale Harry'ego interesowała tylko jedna opinia. Dopiero kiedy Syriusz 
zawył, stwierdził, Ŝe mogą być. 

Przez następne pół godziny kobieta biegała od przymierzalni do półek i z powrotem, przynosząc 
Harry'emu coraz to nowe ciuchy. Przymierzył między innymi zieloną koszulę w wersji slim, nie 
obcisłą, ale przylegającą do ciała, i czarny rozpinany sweter z dekoltem w serek. Miał na sobie 
równieŜ eleganckie, wełniane spodnie, granatowy bezrękawnik i popielaty pulower. 

- Cudownie! – szczebiotała sprzedawczyni za kaŜdym razem, kiedy Harry decydował się na zakup 
któregoś ubrania. – Nie poŜałuje pan! 

background image

 

15 

Sam Harry zaczął się rozkręcać. Nie był juŜ taki speszony, jak na początku, stwierdził teŜ, Ŝe ma 
nie takie złe ciało. Niesamowicie szczupłe, to prawda, ale w niczym mu to nie ujmowało, zwłaszcza 
kiedy stał przed lustrem w stroju o odpowiednim rozmiarze. W kolejnych ubraniach czuł się dobrze 
i zaczynał się sobie podobać. Przeglądanie się bawiło go, gdy obserwował, jak zmienia się wraz z 
kaŜdą częścią garderoby. Nabrał teŜ na tyle pewności siebie, Ŝeby decydować samodzielnie, nie 
oglądając się na sprzedawczynię czy Syriusza, choć, naturalnie, sprawdzał ich reakcje na coraz to 
nowe zestawienia. 

W końcu opuścił sklep z kilkoma pakunkami, wśród których znalazł się takŜe nowy komplet 
bielizny. Syriusz podbiegł do niego i złapał go za rękaw, ciągnąc dalej. 

- Łapo, nie tak szybko! 

Roześmiał się, widząc zapał ojca chrzestnego. Do obiadu zdąŜyli odwiedzić jeszcze kilka sklepów, w 
których Harry, tak jak w poprzednim, kupował ubrania i zostawiał galeony. W końcu, zmęczony i z 
naręczem toreb, zdołał namówić Syriusza na powrót do domu. Kolejne sprzedawczynie 
denerwowały go coraz bardziej, a po za tym sądził, Ŝe i tak ma juŜ dość ubrań. Nie chciał stać się 
posiadaczem tak ogromnej szafy, jak na przykład... 

Malfoy. Co on tu robił? Harry zagapił się na niego, aŜ wpadł na kobietę stojącą przed apteką. 
Patrzył, jak jasna czupryna oddala się w stronę Śmiertelnego Nokturnu. Mógł się załoŜyć, Ŝe zanim 
odwrócił się do niego tyłem, na jego twarzy dostrzegł tak rzadko okazywany przez ród Malfoy'ów 
smutek. 

- Harry, w porządku? – usłyszał po swojej lewej stronie. 

- Tak, Syr... znaczy się, Łapo. Wracajmy juŜ, jestem skonany – ziewnął przeciągle, Ŝeby 
zademonstrować swoje zmęczenie. 

Harry szedł milczący. Czuł, jak pakunki ciąŜą mu w rękach, od ciągłego przebierania się bolały go 
ramiona i plecy, w dodatku w głowie zaczynał mu tupać bardzo uparty słoń. Jednak zakupy to 
bardzo wyczerpująca sprawa. Cieszył się, Ŝe kolejne nie czekają go zbyt prędko. Myślami powrócił 
do Malfoy'a... 

Rozdział V - Diffindo 

Harry stał w swoim pokoju przed lustrem i przyglądał się swojemu odbiciu. Na sobie miał komplet 
nowych ubrań. Wyglądał w nich wspaniale, sam ledwo się poznawał. Jego zdaniem były to zmiany 
na lepsze, ale bał się, co powiedzą jego przyjaciele, kiedy go zobaczą w takim stroju. Wyciągnął 
rękę i dotknął dłonią tafli lustra. Pomyślał o ostatnich dniach, które upłynęły mu szybko i 
przyjemnie. 

Członkowie Zakonu szybko dowiedzieli się, Ŝe Harry uciekł od Dursley'ów i mieszka razem z 
Syriuszem. Oczywiście nie obyło się bez powaŜnych rozmów na temat jego nagannego zachowania 
i kłótni z Dumbledorem, ale Harry wiedział, Ŝe wszyscy się cieszą, Ŝe nie spędza wakacji u 
mugolami. 

Większość czasu przebywał razem z Syriuszem, wymykając się z Grimmauld Place 12 przy kaŜdej 
nadarzającej się okazji. Niestety, nie miało to miejsca tak często, jak Harry by sobie tego Ŝyczył. 
Ktoś, prawdopodobnie Dumbledore, zadbał, Ŝeby w Kwaterze Głównej stale towarzyszył im jakiś 
członek Zakonu, przez co musieli siedzieć w domu. Choć miało to teŜ swoje dobre strony, poniewaŜ 
lato było wyjątkowo upalne, za to wewnątrz domu panował przyjemny chłód. 

Nawet spotkanie z Ronem i Hermioną nie przebiegło tak źle, jak przypuszczał. Syriusz zaprosił ich 
do siebie, Ŝeby dotrzymali Harry'emu towarzystwa. Razem z nimi przybyli pozostali Weasley'owie, 
przez co w domu znów zrobiło się głośno i tłoczno. Z początku między Harrym a Ronem i Hermioną 
panowało wyraźnie wyczuwalne napięcie. Ron unikał spojrzeń Harry'ego, a Hermiona nie rzuciła mu 
się przy powitaniu na szyję, jak to zawsze czyniła. Chłód zdawał się zawitać do pokoju, w którym 
siedzieli na przeciwko siebie, pogrąŜeni w niezręcznym milczeniu. 

background image

 

16 

- Harry... – zaczęła Hermiona, więc spojrzał na nią i kiwnął głową na znak, Ŝe słyszy. 

Przed ich przyjazdem bał się, Ŝe będą na niego wściekli i nie będą chcieli z nim rozmawiać. Kiedy 
okazało się, Ŝe nie mieli nic przeciwko przebywaniu w jednym pomieszczeniu, Harry się ucieszył, 
lecz teraz znowu ogarnęły go wątpliwości. 

- Nie powinieneś uciekać od Dursley'ów – wyrzuciła z siebie Hermiona. Minę miała niezwykle 
powaŜną. 

- Hermiono, daj spokój. Chciałabyś, Ŝeby był skazany na tych mugoli do końca wakacji? – Ron 
niespodziewanie wziął stronę Harry'ego, choć nadal nie patrzył mu w oczy. 

- Ale to było niebezpieczne! – broniła się Hermiona. 

- A co, moŜe mieszkanie u nich byłoby lepsze? Patrz, jak Harry wychudł! Nie dawali mu jeść, 
zawsze tacy byli, nawet na drugim roku, kiedy... 

- Dumbledore... 

- Ten stary piernik nie mógł sądzić, Ŝe Harry dobrowolnie zgodzi się... 

Byli tak zaabsorbowani kłótnią, Ŝe nawet nie zauwaŜyli, kiedy Harry wyszedł z salonu. Tym razem 
nie chciał słuchać. Nienawidził, kiedy ktoś mówił o nim tak, jakby go nie było. Przypominało mu to 
zachowanie Dursley'ów albo Dumbledore'a, który, choć zwracał się do niego uprzejmie, nigdy nie 
pozostawiał mu wyboru. Zupełnie, jakby był zabawką, trochę niechcianą i sprawiającą kłopoty. 
Jednocześnie wiedział, Ŝe jest „waŜny" i „potrzebny", ale to nie przeszkadzało mu traktować go jak 
małe dziecko. Harry nie potrafił tego wybaczyć, nawet pomimo najszczerszych chęci. 

Przynajmniej nie robili mu wymówek, Ŝe naraził ich Ŝycie. W tej chwili zastanawiał się, co byłoby 
gorsze. Wiedział, Ŝe teraz Hermiona będzie nalegać, Ŝeby przeprosił Dumbledore'a, ale nic z tego. 
Koniec z dobrym i posłusznym Złotym Chłopcem. Nie będzie spełniał Ŝyczeń wszystkich dookoła. 
Jeśli przez ten krótki czas spędzony z ojcem chrzestnym czegoś się nauczył, to właśnie egoizmu i 
przyjemności płynącej z troszczenia się o siebie. Nie, to nie znaczy, Ŝe przestał interesować się 
innymi! Po prostu zauwaŜył, ile radości sprawiły mu zakupy i nowe, dobrze dobrane ubrania. Nie 
zamierzał nosić łachów, dopóki nie musiał – dosłownie i w przenośni. Co oznaczało walkę o 
poszanowanie jego zdania. W końcu nie był juŜ dzieckiem, prawda? 

Przyjaciele odnaleźli go dopiero pół godziny później, siedzącego samotnie przy kuchennym stole. 
Starali się być mili i nie wspominać o swojej kłótni, za co Harry był im wdzięczny. I choć Ŝadne z 
nich nie robiło mu więcej wyrzutów, wiedział, Ŝe obydwoje myślą dokładnie to samo: Harry popełnił 
błąd uciekając od Dursley'ów. Nie popierali jego walki o własną wolę, o moŜliwość decydowania za 
siebie. Jak się miało później okazać, nie spodobał im się takŜe nowy, stanowczy Harry. 

- Harry? – Hermiona stanęła za nim i objęła go ramionami. 

- Nie chciałem słuchać tej kłótni. W porządku – dodał, widząc uniesione brwi Rona. 

W tej samej chwili do kuchni wpadli bliźniacy, którzy po pracy zwykle zaglądali do Kwatery 
Głównej, Ŝeby zobaczyć się z Harrym. Chłopak lubił te wizyty, bo zawsze poprawiały mu humor, 
zwłaszcza, gdy dołączał do nich Syriusz. Siedzieli razem, popijając piwo kremowe i Ŝartując. 
Wyjątkiem były dni, które przynosiły złe wieści o posunięciach Voldemorta. Wówczas głównie 
milczeli i wcześniej się rozstawali. Gdyby nie straszne rzeczy, które działy się na świecie, Harry 
mógłby się poczuć szczęśliwy. 

TakŜe i tym razem siedzieli i rozmawiali, choć teraz było ich ośmioro: do stałej grupki dołączyli 
Ron, Hermiona, Ginny i pani Weasley. Pan Weasley był jeszcze w pracy. Atmosfera była doprawdy 
cudowna, choć dwie osoby nie były zachwycone radością wymalowaną na twarzy Harry'ego. I wcale 
nie chodziło o to, Ŝe odsunął się od swoich przyjaciół, więcej czasu i uwagi poświęcając ojcu 
chrzestnemu i bliźniakom, choć dla Rona nie pozostało to bez znaczenia. Chłopiec, Który PrzeŜył, 
był i nadal miał być męczennikiem, powinien więc zachować stosowną powagę i zamartwiać się 

background image

 

17 

losami świata czarodziejów. Tymczasem on śmiał się beztrosko, nie pamiętając o swojej misji, co 
tylko podsycało gniew kiełkujący w sercu pewnego rudzielca. Z kolei Hermiona cieszyła się, Ŝe 
Harry znalazł bratnie dusze, dzięki którym zapominał o tym, co czeka go w przyszłości. Martwiło ją 
coś zupełnie innego, ale wolała o tym nie myśleć. Istniała szansa, Ŝe przecieŜ się myliła. 

Sam Harry cieszył się, Ŝe ma wokół siebie osoby, które akceptują go bezwarunkowo. Szczęście 
przyćmiewał fakt, Ŝe Ron i Hermiona zdystansowali się do niego. Bolało to go, ale w końcu co mógł 
na to poradzić? Miał się stać z powrotem pieskiem Dumbledore'a, Ŝeby ich zadowolić? Nie, muszą 
się przyzwyczaić, Ŝe jest inny, Ŝe się zmienił. Wolał nie myśleć, co się stanie, jeśli nie pogodzą się z 
tym, ale po prostu nie mógł dłuŜej pozwalać na to wszystko. Oczywiście wiedział, Ŝe nadal jego 
Ŝycie podlega w duŜej mierze decyzjom innych, ale na ile tylko mógł, na tyle starał się 
usamodzielnić. 

W końcu nadszedł dzień urodzin Harry'ego. Ostatni dzień lipca. Wieczorem wszyscy zebrali się w 
Kwaterze Głównej. Byli państwo Weasley'owie z dziećmi, Fred i George, a takŜe Lupin i Tonks. 
Zgromadzili się w kuchni i czekali, aŜ Syriusz przyprowadzi niczego niespodziewającego się 
Harry'ego. Całe przyjęcie było niespodzianką. Na ten pomysł wpadła Hermiona, a pani Weasley 
natychmiast przejęła inicjatywę. Ciągle powtarzała, Ŝe to dobrze zrobić chłopakowi niespodziankę i 
rozweselić go choć odrobinę, jeśli tylko jest po temu okazja. Słysząc to, Ron zgrzytał zębami, ale 
nie odzywał się do nikogo na ten temat i choć pomagał w przygotowaniach, robił to niestarannie i 
bez zaangaŜowania. 

Tymczasem Harry stał w swoim pokoju i przykładał dłoń do tafli lustra, wpatrując się w swoje 
odbicie. Syriusz powiedział mu, Ŝe wieczorem wybierają się na miasto, Ŝeby świętować jego 
urodziny. W tym celu musieli wymknąć się po cichu z Grimmauld Place 12, tak, Ŝeby nikt nie 
zauwaŜył ich zniknięcia. Harry cieszył się na to wyjście, ale było mu trochę przykro, Ŝe reszta 
przyjaciół nie pamiętała o jego święcie. Mimo wszystko ubrał się, po raz pierwszy, w nowe ciuchy i 
czekał na pojawienie się ojca chrzestnego. 

Z zamyślenia wyrwało go ciche pukanie do drzwi. Podszedł, Ŝeby otworzyć i zobaczył przed sobą 
Syriusza. 

- Gotowy? 

Harry skinął głową. Chwycił leŜącą na biurku róŜdŜkę i wetknął ją do kieszeni spodni, na wszelki 
wypadek. Cokolwiek się stanie, nie chciał pozostać bezbronny. Z szerokim uśmiechem malującym 
się na twarzy wyszedł za Syriuszem. Zeszli po schodach, starając się robić jak najmniej hałasu. 

- Poczekaj tu, sprawdzę kuchnię – szepnął Syriusz i podkradł się do drzwi kuchennych. Przez chwilę 
nasłuchiwał, w końcu odsunął się i kiwnął Harry'emu ręką. Ten zbliŜył się i wślizgnął do kuchni, 
nagle zatrzymując się i otwierając usta w zdumieniu. 

- Niespodzianka! 

Przed nim stało mnóstwo ludzi, uśmiechniętych i wpatrujących się w niego. Za nim stanął Syriusz i 
połoŜył mu dłonie na ramionach, śmiejąc się serdecznie. Do Harry'ego powoli docierało, co się 
dzieje. Obejrzał się na ojca chrzestnego i pozwolił po kolei obejmować się i składać sobie Ŝyczenia. 
KaŜdy podchodził do niego i Ŝyczył wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń. Harry nasłuchał się 
teŜ uwag na temat swojego wyglądu, a właściwie to komplementów. 

- Harry, wyglądasz wspaniale! – pisnęła Hermiona, przytulając go i sprawiając wraŜenie tej samej, 
dobrej przyjaciółki, którą pamiętał sprzed wakacji. 

Choć odrobinę go to zawstydzało, wkrótce odkrył, Ŝe jest mu jednak przyjemnie. Nie chodziło o to, 
Ŝe ktoś go podziwiał, lecz o to, Ŝe to byli jego najbliŜsi, najdroŜsi przyjaciele, którzy mówili mu, Ŝe 
dokonał dobrego wyboru. Własnego wyboru, bo choć Syriusz zabrał go na zakupy i wpychał do 
sklepów niemal siłą, to on sam decydował, które ubranie kupić, a które nie. 

- Łał, stary. Świetne ciuchy – rzucił Ron, kiedy nadeszła jego kolej. Uśmiechnął się, choć uśmiech 
nie objął jego oczu, i poklepał Złotego Chłopca po ramieniu. 

background image

 

18 

- Zmieniłeś się – zachichotała Tonks, ściskając go i obdarowując pocałunkiem w policzek. 

- Nieźle się postarałeś – powiedział Lupin, a Harry tylko uśmiechał się szeroko, zapominając, Ŝe 
jest zbawicielem czarodziejskiego świata i chyba po raz pierwszy w Ŝyciu czując się jak normalny, 
zwykły chłopiec. 

Jednak magia urodzin szybko znikła i następnego dnia wszyscy powrócili do swoich codziennych 
obowiązków, zapominając o święcie Harry'ego, tak, jak zapomina się o wczorajszej kolacji. Złoty 
Chłopiec nie mógł ich za to winić, w końcu sam nie dawał po sobie poznać, Ŝe coś się wydarzyło. To 
tylko kolejny rok na karku, tak na prawdę nic się dla niego nie zmieniło. Mimo to z uśmiechem 
wspominał przyjęcie i wszystkie bliskie mu osoby. O tak, to były jedne z najwspanialszych urodzin 
w jego Ŝyciu! Najwspanialszymi wciąŜ pozostawały jedenaste, kiedy dowiedział się, Ŝe jest 
czarodziejem. 

Kolejne dni były do siebie tak podobne, Ŝe Harry, wspominając ten okres, tracił rozeznanie, co się 
kiedy wydarzyło. Rankiem wstawał, jadł z Syriuszem śniadanie, potem siadali w salonie i prowadzili 
długie rozmowy. Czasem wpadł któryś z członków Zakonu, czasem sami się wybrali do mugolskiej 
części Londynu – tylko po to, by nie zwariować w tym domu. Potem zjadali obiad i kaŜdy zajmował 
się swoimi sprawami. Syriusz znikał gdzieś na wyŜszym piętrze, Harry zaś zamykał się w swojej 
sypialni i czytał ksiąŜki. Niekiedy towarzyszyła mu Hedwiga, od czasu do czasu pohukując cicho i 
szczypiąc w palec, czym domagała się pieszczot, ale zazwyczaj o tej porze spała w swojej klatce. 

Ron wraz z Hermioną wpadali co kilka dni, kiedy pani Weasley była w na tyle dobrym humorze, 
Ŝeby pozwolić im zaryzykować podróŜ. Harry czekał na ich odwiedziny, ale zarazem nie chciał ich, 
męczyły go. Mieszane uczucia mijały, kiedy wieczorem przychodzili Fred i George z najświeŜszymi 
plotkami i głowami pełnymi Ŝartów. Razem z Syriuszem spędzali długie godziny przy kuchennym 
stole, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Kiedy opuszczali Grimmauld Place 12, ojciec chrzestny 
Harry'ego udawał się na spoczynek, a Harry wciąŜ siedział w którymś z pomieszczeń – w kuchni, 
salonie, gościnnej sypialni, nie mogąc zmusić się do powrotu do własnego pokoju. Nie dlatego, Ŝe 
go nie lubił, wręcz przeciwnie, uwielbiał w nim przebywać. Po prostu miewał koszmary. 

Odkąd Syriusz porwał go z Privet Drive, odrobinę przytył i wyglądał na bardziej wypoczętego, 
jednak sny wciąŜ pozostawiały widoczne piętno na Harrym. Choć przybrał na wadze kilka 
kilogramów, nadal był przeraźliwie chudy. Prawie nic nie jadał, unicestwiając kolejne dania róŜdŜką, 
kiedy ojciec chrzestny nie patrzył. Nie mógł się zmusić do przełknięcia większej ilości, niŜ musiał. 
Mroczne wizje przesyłane przez Voldemorta wystarczały aŜ nadto, by przez tydzień nie móc 
pozbierać się do kupy, a Harry'emu śniły się one z częstotliwością trzech lub czterech w tygodniu. 
Niektóre były gorsze, inne mniej przeraŜające, ale za kaŜdym razem działały tak samo. W końcu 
Harry bał się zasnąć, robił więc wszystko, by jak najpóźniej połoŜyć się do łóŜka. 

Nie był pewien, czy cokolwiek mogło mu pomóc. Dumbledore juŜ próbował z oklumencją (choć 
zlecił jej naukę Snape'owi), zresztą i tak nie miał najmniejszej ochoty na zwierzanie się temu 
starcowi. Syriusz równieŜ nie mógł mu pomóc. Tylko by się zmartwił i być moŜe zrobił coś głupiego, 
a tego Harry by juŜ sobie nie wybaczył! Powiedzenie Ronowi czy Hermionie takŜe nie było 
najlepszym pomysłem. Przeraziliby się i zaczęli nad nim litować. Hermiona spędzałaby noce, 
ślęcząc nad ksiąŜkami, w których szukałaby odpowiedzi, a Ron pewnie zacząłby go uwaŜać za 
świra. JuŜ i tak ich stosunki uległy znacznemu oziębieniu. Pozostawali jeszcze bliźniacy, jednak gdy 
wróci do Hogwartu, nie będzie mógł ich tak często widywać. 

Harry oparł czoło o zimną szybę i utkwił wzrok w latarni płonącej po drugiej stronie ulicy. Jeszcze 
tylko kilka godzin i znajdzie się w pociągu Hogwart Express, zmierzając na północ, gdzie czekał go 
kolejny cięŜki rok. Z jednej strony nie chciał wracać do szkoły, wolał zostać z Syriuszem. Czuł, Ŝe 
tu jest jego miejsce, jego dom. Nie chciał znów widywać się ze Snapem, Malfoy'em i innymi... Nie 
chciał za najbliŜszych przyjaciół mieć tylko Rona i Hermiony. Będzie tęsknił za Grimmauld Place, co 
do tego był przekonany. Jednak istniała teŜ druga strona, która mówiła mu, Ŝe nie będzie musiał 
się juŜ dłuŜej kryć z brakiem apetytu czy bezsennością, poniewaŜ juŜ nikt nie będzie go pilnował. 
Coś mu podpowiadało, Ŝe niedługo brak nadzoru bardzo mu się przyda. 

Westchnął i wstał z parapetu. Musiał się zdrzemnąć choć kilka godzin, Ŝeby jutro wytrzymać do 
uczty powitalnej. Inaczej zaśnie w Wielkiej Sali, a Dumbledore zrobi z tego aferę, wymyślając 

background image

 

19 

jakieś chore sposoby przeniesienia go do dormitorium tak, Ŝeby się nie obudził. Nie miał 
najmniejszej ochoty na takie ekscesy na oczach całej szkoły. 

Powlókł się do siebie, obrzucił obojętnym spojrzeniem spakowany kufer i Hedwigę, drzemiącą w 
swojej klatce. Miał złe przeczucie. Coś wielkiego, jakaś zmiana, której nie potrafił określić, 
nadchodziła, a on wcale nie był pewien, czy będzie z niej zadowolony. Jeszcze raz rozejrzał się po 
pokoju w poszukiwaniu czegoś, co uzasadni kolejną godzinę bez snu, jednak niczego takiego nie 
zauwaŜył. PołoŜył się do łóŜka z cięŜkim sercem i zamknął oczy. Zasnął natychmiast, gdy tylko 
przyłoŜył głowę do poduszki. 

Stał w jakimś ciemnym lochu, zimnym i budzącym najgorsze skojarzenia. W ciszy tu panującej 
słyszał krople wody spadające z sufitu i rozbijające się na kamiennej posadzce. Ze ścian zwisały 
długie łańcuchy zakończone kajdanami, w które wciąŜ były zapięte szkielety poprzednich ofiar. 
Wysunął język, Ŝeby posmakować powietrza. Wyczuł woń krwi, potu i strachu, mieszankę, która 
najsilniej pobudzała jego zmysły. Tak, uwielbiał, kiedy się go obawiano... 

Zrobił kilka kroków do przodu i drzwi za nim zamknęły się z cichym trzaskiem. Sterta szmat leŜąca 
pod przeciwległą ścianą drgnęła, a po chwili wynurzyła się z nich czyjaś głowa. Blada skóra opinała 
czaszkę, kości policzkowe wyraźnie rysowały się na wychudzonej twarzy a kępki siwych włosów tu i 
tam powypadały, pozostawiając łyse placki. Człowiek poruszył się, podniósł odrobinę, dzwoniąc 
łańcuchami, i znów wylądował na zimnej podłodze - najwyraźniej próbował wstać, ale zbyt słabe 
nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Pustymi, pozbawionymi wyrazu oczami spojrzał na Harry'ego. 
Nie było w nich juŜ Ŝadnej emocji, ani lęku, ani gniewu, nawet nadziei. Pozostawały matowe, 
niczym oczy schwytanego w pułapkę sokoła, który – niegdyś dumny łowca, teraz sam stał się ofiarą 
i leŜał w męczarniach, zakrwawiony i zagłodzony, niezdolny nawet do zadania sobie szybkiej 
śmierci. 

- Powiedz, gdzie schowałeś Księgę, to moŜe cię oszczędzę i zabiję bezboleśnie... – przemówił Harry 
wysokim, zimniejszym niŜ loch, głosem. 

Postać leŜąca u jego stóp wycharczała coś w odpowiedzi. Harry tylko zaśmiał się piskliwie i skinął 
ręką, a zza jego pleców wyłonił się zamaskowany ŚmiercioŜerca i stanął usłuŜnie obok Harry'ego, 
trzymając coś w rękach.. 

- W końcu dostanę to, czego chcę. 

- Nigdy! – coś, co miało być zapewne krzykiem sprzeciwu, okazało się ledwo dosłyszalnym 
stęknięciem starego człowieka. 

Harry odwrócił się do ŚmiercioŜercy i spojrzał wprost w trzymane przez niego lustro. Czerwone 
źrenice płonęły mocą i wrogością, a kredowobiała, płaska i pokryta łuskami twarz przyprawiała o 
mdłości. 

- Dla ciebie przygotowałem coś znacznie gorszego, Harry Potterze. 

Harry usłyszał tylko rzucane zaklęcie i chrapliwy krzyk ofiary. Krzyk tak głośny i rozdzierający uszy, 
jakby kilka osób na raz rzucało Cruciatusa na biednego człowieka. 

Harry obudził się w swoim łóŜku w Londynie, daleko od miejsca, w którym rozgrywały się te 
straszne sceny. Usiadł na łóŜku i otarł spocone czoło. PiŜama kleiła się do niego, po karku i 
kręgosłupie spływały kaskady potu, serce waliło w piersi, jakby przebiegł co najmniej dziesięć mil... 
To nie mogła być prawda. Nie! PrzecieŜ... Myślał, Ŝe ten męŜczyzna juŜ dawno nie Ŝyje. To by 
oznaczało, Ŝe Voldemort torturuje go od ponad... ponad miesiąca. Harry jęknął i ukrył twarz w 
dłoniach. 

Co takiego wiedział, co było potrzebne Voldemortowi? Czy to była jakaś tajemna albo 
niebezpieczna wiedza? Na pewno tak. Ale kim był ten człowiek? Ledwo go rozpoznał, tak bardzo 
zmienił się przez ostatnie kilka tygodni. 

background image

 

20 

No i pozostawało jeszcze to, Ŝe Voldemort do niego przemówił. Do tej pory nie miało to miejsca. 
Harry'emu wydawało się, Ŝe są to przypadkowe przebłyski świadomości Voldemorta, coś, z czego 
on nie zdaje sobie sprawy. Teraz miał pewność, Ŝe Czarny Pan doskonale wiedział o łączącej ich 
więzi i przesyłał mu krwawe wizje umyślnie – Ŝeby go zdołować i zakłócić spokój, wyniszczyć 
brakiem snu i apetytu, albo Ŝeby pokazać mu, co go czeka, w nadziei, Ŝe go złamie. NiewaŜne, 
która opcja była prawdziwa, Voldemort był zaskakująco blisko zrealizowania obu. 

Harry wzdrygnął się mimowolnie i rozejrzał po sypialni, szukając jakiegoś znaku, lecz niczego nie 
znalazł. Co powinien teraz zrobić? Powiedzieć komuś? Ale komu, przecieŜ nie miał nikogo... 
Przynajmniej nie w Zakonie. W końcu powiernik tej tajemnicy uparłby się, Ŝeby powiedzieć takŜe 
Dumbledore'owi, a to była ostatnia rzecz, której Harry chciał. Dyrektor Hogwartu znowu zmusiłby 
go do lekcji oklumencji ze Snapem, albo – co gorsza, wymyślił coś równie nieprzyjemnego i 
„koniecznego". Nawet Syriusz nie zachowa tej informacji dla siebie. 

Z drugiej strony, jeśli nic nie zrobi, ten męŜczyzna umrze. Wygląda na to, Ŝe do tej pory nie 
zdradził Voldemortowi tajemnicy, ale wkrótce mógł się złamać. Co się stanie, jeśli Voldemort 
dopnie swego? O tym wolał nie myśleć. Wysunął stopy spod kołdry, zamierzając wstać i zacząć 
działać, kiedy nagle zamarł w pół ruchu. Przypomniał sobie, jak naraził przyjaciół w Ministerstwie 
Magii, jak Voldemort zaszczepił mu w umyśle fałszywą wizję. Jaką miał pewność, Ŝe to, co widział, 
było realne? śadną. 

Podobne myśli dręczyły go do rana. Nawet nie zauwaŜył, kiedy niebo za oknem najpierw zrobiło się 
szare, a potem pojaśniało, zwiastując bliski świt. Zdawało się, Ŝe zaledwie kilka minut później do 
pokoju wszedł Syriusz. 

- O, nie śpisz juŜ. Chodź na śniadanie – powiedział, przyglądając się uwaŜnie Harry'emu. – Nic ci 
nie jest? – dodał po chwili milczenia. 

Harry pokręcił głową. 

- Nie wyspałem się. Nie chcę wracać do Hogwartu. 

Po części było to prawdą, ale przecieŜ nie mógł powiedzieć Syriuszowi o swoich wizjach. I tak ojciec 
chrzestny miał juŜ sporo zmartwień z jego powodu. Uśmiechnął się blado i zszedł do kuchni, gdzie 
przysunął sobie miskę owsianki i zmusił się do przełknięcia kilku łyŜek. 

- Harry, chciałem z tobą porozmawiać – oznajmił nagle Syriusz. 

Harry uniósł jedną brew i wsadził sobie kolejną porcję owsianki do ust. 

- Wcale nie wyglądasz lepiej, niŜ wtedy gdy zabrałem cię od Dursley'ów – Harry juŜ otwierał usta, 
Ŝeby coś powiedzieć, ale Syriusz pokręcił głową i mówił dalej. – PrzecieŜ widzę, Ŝe coś się dzieje. 
Nie masz apetytu, nie sypiasz po nocach. Chcę, Ŝebyś wiedział, Ŝe cokolwiek to jest, moŜesz mi o 
tym powiedzieć. 

Jego spojrzenie było niezwykle powaŜne. Nawet nie mrugnął, czekając na reakcję chrześniaka. 

- Nic mi nie jest, Syriuszu – odpowiedział w końcu Harry. 

Syriusz skinął głową, jakby spodziewał się właśnie takiej odpowiedzi, wstał od stołu i wyszedł, 
zostawiając Harry'ego z niedokończoną owsianką i wyrzutami sumienia. 

Kilka godzin później Harry siedział w jednym z przedziałów ekspresu do Hogwartu i wpatrywał się w 
dziczejący krajobraz za oknem. Koło niego siedzieli Ron, Hermiona, Ginny i Neville, rozmawiając o 
czymś, ale on puszczał ich słowa koło uszu. 

- Harry? Mówimy do ciebie! 

background image

 

21 

Głos Ginny wyrwał Harry'ego z zamyślenia. Rozejrzał się po przedziale, rejestrując wpatrzone w 
niego twarze przyjaciół. 

- A, tak, wybaczcie. Zamyśliłem się. 

Powiedziawszy to, wstał i odwrócił się w kierunku wyjścia na korytarz. 

- MoŜna wiedzieć, gdzie się wybierasz? – spytał Ron, nieco bardziej uszczypliwie, niŜ zamierzał. 

- Idę się przejść. Muszę pomyśleć. 

Po czym wyszedł, pozostawiając czwórkę Gryfonów ze zdziwionymi minami. Nic go nie obchodziło, 
co sobie o nim pomyślą. Chwilowo miał ich dosyć. Tych ciągłych spojrzeń rzucanych na niego, tej 
delikatności i współczucia, niby nieokazywanych, lecz ciągle obecnych w ich głosach i gestach, 
nadopiekuńczości i na dodatek wkurzonego o coś Rona, zachowującego się, jak gdyby Harry zrobił 
mu jakąś krzywdę. 

To nie był jego dobry dzień. Syriusz odprowadził go na pociąg pod postacią psa, ale nawet wtedy 
Harry widział jego zawiedzione spojrzenie. PoŜegnali się dosyć chłodno, po prostu stanęli przed 
sobą i w milczeniu patrzyli sobie w oczy. Między nimi zawisły setki niewypowiedzianych myśli, które 
prawdopodobnie juŜ nigdy nie zostaną wyraŜone. 

Właśnie zastanawiał się, gdzie powinien pójść, kiedy zderzył się z kimś. Przewrócił się i podniósł 
głowę, wydobywając się z odmętów własnych myśli. JakieŜ było jego zdziwienie, kiedy zobaczył, 
kto stał tuŜ nad nim, trzymając się za głowę i masując skroń. 

- UwaŜaj, jak łazisz, Potter! Nie umiesz patrzeć przed siebie? 

Rozdział IV - Accio 

Draco Malfoy stał i rozcierał sobie skroń, krzywiąc się z niezadowolenia i wpatrując wściekle w 
Pottera. To juŜ drugi raz! Jak on, do cholery, chodzi? Ciekawe, czy wpada tak na wszystkich, czy 
upatrzył sobie jego jako ofiarę? Odsunął się od Gryfona i dopiero wtedy przyjrzał mu się uwaŜniej. 

Potter był chudy, kości policzkowe wyraźnie rysowały się pod skórą, oczy były podkrąŜone i 
pozbawione blasku. Po za tym był blady jak śmierć, a w jego zielonych tęczówkach czaiło się coś... 
No, ale nie będzie się zastanawiał nad głupim Potterem, który właśnie podniósł się z podłogi i 
odszedł w przeciwną stronę, klnąc pod nosem, na czym świat stoi. Wówczas Draco zauwaŜył, Ŝe 
Potter sprawił sobie nowe ciuchy. Wyglądał w nich zaskakująco dobrze i, co więcej, ktoś, kto je 
wybierał, musiał mieć niezły gust. 

- Ej, Potter! – zawołał za nim, a kiedy ten odwrócił głowę w jego stronę, krzyknął: - Niezłe ciuchy! 

Odwrócił się i odszedł, czując satysfakcję na widok wykrzywionej wściekłością twarzy chłopaka. 
Pomimo tego, co powiedział, uwaŜał, Ŝe jednak nie były takie złe. Oczywiście, nie takie dobre, 
jakjego ubrania, ale w ostateczności teŜ mogły być. Draco wrócił do swojego przedziału i 
natychmiast przypomniał sobie, czemu go opuścił zaledwie minutę temu. 

- Dracusiu, tak szybko? – spytała przesłodzonym głosem Pansy, mrugając rzęsami, jakby coś 
wpadło jej do oka. 

- Ee... – zrugał się w duchu za elokwencję. – Zapomniałem tylko... czegoś – powiedział, zbliŜając 
się do swojego kufra i grzebiąc w nim, udając, Ŝe czegoś szuka. 

W końcu chwycił jakiś drobny przedmiot, schował do kieszeni i wyprostował się, Ŝeby znowu 
opuścić przedział. Ku swojemu zaskoczeniu, stanął twarzą w twarz z Pansy, będąc stanowczo za 
blisko jej wytapetowanego oblicza. Uchylił się automatycznie, unikając pocałunku i odepchnął 
dziewczynę od siebie. 

background image

 

22 

- Ile razy mam ci powtarzać, Ŝebyś mnie nie całowała? 

- AleŜ Dracusiu, przecieŜ pary tak robią! – zawołała zawiedziona Pansy. 

- Zejdź mi z drogi – wycedził przez zaciśnięte zęby Draco i wyszedł z przedziału, nie oglądając się 
za siebie. 

Postanowił odnaleźć jakiś pusty przedział, w którym będzie mógł spędzić resztę podróŜy. Nie był 
zachwycony obecnością swoich przygłupich goryli ani tej mizdrzącej się dziewuchy. Jakby w całym 
Slytherinie nie mogło być kogoś inteligentnego i normalnego, na jego poziomie... Znalazł wreszcie 
wolny przedział, rozsunął drzwi i wszedł do środka, starannie zamykając je za sobą. Kiedy juŜ 
zaciągnął zasłonę, podszedł do okna, uchylił je i pozwolił, by wiatr rozwiał mu włosy. Tak rzadko 
mógł być sobą, bez maski wielkiego Malfoy'a, jakiej wszyscy po nim oczekiwali. Słodka chwilo, 
trwaj... 

Wtedy usłyszał otwierane drzwi. Odwrócił się w mgnieniu oka, ale nikogo nie zobaczył w przejściu. 
PrzecieŜ zamknął drzwi, nie miały prawa same się otworzyć. Potem przyszła mu do głowy pewna 
myśl... Wybiegł na korytarz, spojrzał w obie strony i wybrał jedną na chybił-trafił. Nie było nikogo, 
kto mógłby zobaczyć rzucającego zaklęcia Malfoy'a. 

- Drętwota! – krzyknął, celując w środek korytarza. 

Czerwony promień pomknął przed siebie i uderzył w niewidzialną przeszkodę. Rozległo się głuche 
uderzenie, kiedy czyjeś ciało uderzyło w podłogę. Lecz Draco juŜ wiedział, kto kryje się pod 
płaszczem niewidzialności. Podszedł do miejsca, w którym znikł promień zaklęcia, pochylił się i 
jednym ruchem zdarł pelerynę niewidkę z Harry'ego Pottera. 

To, co zobaczył, na moment zbiło go z tropu. Na policzkach Złotego Chłopca lśniły łzy, włosy miał 
wyjątkowo potargane a ubranie wymięte, ale tym, co najbardziej zwróciło jego uwagę, były jego 
oczy. Puste, niewidzące i wielkie, przypominające oczy bezbronnej sarny. Długie i posklejane rzęsy 
otaczały te dwie ogromne studnie bez dna, tylko dodając mu uroku. 

- Potter – szepnął Draco, nim zdąŜył się opamiętać. – Ładnie to tak zakradać się 
będąc niewidzialnym do zajętego przedziału? – powiedział, przeciągając sylaby. Na uwagę o płaczu 
będzie miał jeszcze czas. 

Jednym ruchem róŜdŜki cofnął zaklęcie, Ŝeby pozwolić Potterowi mówić. Ten jednak skulił się na 
podłodze i bąknął coś pod nosem, lecz Draco nie dosłyszał. 

- Co powiedziałeś? 

- Byłem pierwszy w tym przedziale. Chciałem wyjść, kiedy przyszedłeś – rozbrzmiał pełen 
wściekłości głos. 

Draco po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut poczuł coś dziwnego. Potter się tłumaczył, zamiast 
odpyskować, jak zwykle? Co jest grane? Zresztą, czy to waŜne? Nie będzie się przecieŜ przejmował 
Gryfonem! JuŜ miał wrócić do przedziału, rzucając na odchodne jakąś uwagę na temat bycia 
Ŝałosną beksą, kiedy uderzyło go, jak bardzo wynędzniały jest chłopak, teraz skulony na podłodze i 
płaczący bezgłośnie. Nawet pomimo nowych ciuchów wyglądał marnie. No i nadal nie wstawał, 
chyba nie zamierzał spędzić reszty podróŜy na środku korytarza? 

- Chodź, Potter – powiedział cicho, pomagając Harry'emu podnieść się z podłogi. 

Objął go delikatnie, Ŝeby nie wyśliznął mu się i nie upadł na podłogę, bo Potter ledwo stał na 
nogach. Zdziwiło go, jak bardzo był szczupły. Patrząc na niego nie wyczuwało się tych wszystkich 
wystających kości. Jego mokre oczy znalazły się niebezpiecznie blisko stalowoszarych oczu Draca, 
sprawiając, Ŝe blondyn zaczął mu współczuć. Nie miał najbledszego pojęcia, co się stało, ale 
musiało to być coś strasznego, skoro Potter był w takim stanie. Poprowadził go do przedziału i tam 
posadził na jednym z miejsc. Potem wrócił się po pelerynę i rzucił ją na miejsce obok. 

background image

 

23 

- Potter, mówię do ciebie. 

Bezdenna głębia intensywnie zielonych oczu zwróciła się na niego, jednocześnie wbijając się w jego 
twarz i zarazem jakby jej nie widząc. Draco oparł dłonie na biodrach, zniecierpliwiony juŜ tym 
całym zajściem. 

- Posłuchaj, Potter. Ogarnij się, bo nawet szlabanu nie uchodzi wlepić komuś w tak Ŝałosnym 
stanie. 

Stał nad Potterem jeszcze przez chwilę, po czym stwierdził, Ŝe do niego chyba nic nie dotarło. 
Powstrzymał się od demonstracyjnego westchnięcia i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Cokolwiek 
się stało, Potter ma jeszcze kilka godzin na to, Ŝeby dojść do siebie. W tym przedziale przynajmniej 
będzie miał spokój. 

Tylko, Ŝe teraz nie miał się gdzie podziać. Nie chciało mu się szukać wolnego przedziału, ale jeszcze 
mniej chciało się mu wracać do tych idiotów, którzy nie odstępowali go na krok. Co by tu zrobić? 
Wtedy dobiegł go odgłos kroków i niezbyt głośne nawoływanie. 

- Dracusiu! Dracusiu, gdzie jesteś? 

- O nie... tylko nie Pansy... 

Nie myśląc wiele, Draco zrobił w tył zwrot i czmychnął do przedziału, w którym ukrywał się ten 
przeklęty Potter. Z dwojga złego wolał jego towarzystwo, a w tym stanie przynajmniej się nie 
kłócili. Choć nie mógł się skarŜyć, lubił te wymiany zdań i ciosów. Potter był dobrym przeciwnikiem. 
O tak, był inteligentny, choć czasem cięŜko szło mu logiczne myślenie. W kaŜdym razie był o niebo 
lepszy od tych, którymi zazwyczaj pomiatał. 

Draco odsunął się od drzwi, Ŝeby przechodząca korytarzem Pansy nie zauwaŜyła jego cienia na 
zasłonie. Odczekał, aŜ jej kroki ucichną, ale wtedy, jak na złość, na korytarzu pojawił się ktoś inny. 
Draco nasłuchiwał przez chwilę, aŜ nabrał pewności. Oto korytarzem maszerowała świta 
wspaniałego Pottera, wydzierając się na pół wagonu. Bezczelni, zaglądali do kaŜdego przedziału! 
Jeśli zaglądną tutaj, zastaną Pottera w jego towarzystwie. Biorąc pod uwagę stan Nieszczęsnego 
Złotego Chłopca, pomyślą, Ŝe to on, Draco, zrobił mu krzywdę. Podobnie będzie, jeśli w tej chwili 
wyjdzie z przedziału. CóŜ, pozostało mu tylko jedno. 

Chwycił rzuconą byle jak na siedzenie pelerynę niewidkę i nakrył nią tego piekielnego Pottera. 
Chłopak wciąŜ wpatrywał się w przestrzeń tymi swoimi wielkimi, zielonymi oczami, nie zwracając 
najmniejszej uwagi na to, co dzieje się dookoła niego. Draco starał się trzymać jak najdalej od tych 
oczu, a kiedy znikły pod peleryną, odetchnął z ulgą. Jeszcze sprawdził, czy kaŜdy centymetr ciała 
Pottera jest dobrze ukryty, po czym połoŜył się na ławce po przeciwnej stronie. ZdąŜył w ostatniej 
chwili, poniewaŜ sekundę później drzwi przedziału rozsunęły się i stanął w nich Wiewiór Weasley i 
Łopatozębna Szlama Granger. 

- Malfoy? A co ty tu robisz? – wydarł się Weasley. Nigdy nie potrafił się powstrzymać, zawsze 
musiał rozdzierać tą swoją piegowatą gębę. 

- Odpoczywam, jeśli nie widać – odparł chłodno Draco, mierząc dwójkę nienawistnym spojrzeniem. 
– No, ale tacy jak ty, Weasley, zawsze mieli problemy z myśleniem. 

Twarz Weasley'a poczerwieniała, dłonie zacisnęły się w pięści. Draco obserwował to wszystko z 
chłodną satysfakcją, rozkoszując się łatwością, z jaką przyszło mu rozzłościć Wiewióra. 

- Czemu nie jesteś z pozostałymi, Malfoy? 

A niech to! Czy ta szlama nigdy nie moŜe powstrzymać się od zadania pytania? Wścibska jak stary 
babsztyl, a on musi ich spławić tak, Ŝeby nie zaczęli niczego podejrzewać. Po tym, jak jego ojciec 
wylądował w Azkabanie, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, Ŝe teraz nic go juŜ nie chroni. 
Dumbledore z pewnością uwierzy w bajeczkę swoich pupilków, jakoby to on, Draco, doprowadził 

background image

 

24 

Pottera do takiego stanu i moŜe się poŜegnać ze szkołą. Nikt mu nie uwierzy. No, moŜe profesor 
Snape mógłby się za nim wstawić, ale wątpił, by ten mógł coś wskórać. 

- Jadaczka nigdy ci się nie zamyka, Granger? – wysyczał, mruŜąc groźnie oczy. Uwielbiał 
przeciągać sylaby, kiedy mówił, bo wiedział, jak to ich denerwuje. – Panna Wścibska wtyka nos w 
nie swoje sprawy... juŜ raz się to źle skończyło. 

- Kiedyś tego poŜałujesz, Malfoy! Ron, chodźmy... 

Pociągnęła rudowłosego za rękaw, ale on stał jak skamieniały, wpatrując się w bladą twarz 
Dracona. 

- Ron! 

Na dźwięk jej naglącego tonu Weasley odwrócił się i juŜ miał opuścić przedział, kiedy Draco znowu 
się odezwał. Jego szare oczy płonęły dziką radością, kiedy starannie wymawiał kaŜde słowo. 
Zupełnie, jakby czekał na tą chwilę, odkąd pojawili się w drzwiach jego przedziału. 

- A gdzieŜ się podział Zbawca czarodziejskiego świata? CzyŜby uciekł swoim przyjaciołom, szlamie i 
zdrajcy krwi? 

Ron wykonał półobrót i z twarzą czerwoną jak burak rzucił się na Malfoy'a. Zatrzymał się tuŜ przed 
nim, mrugając oczami. Nawet nie zauwaŜył, kiedy Draco wstał i wyciągnął róŜdŜkę. Był bardzo 
szybki, a teraz stał i celował róŜdŜką w pierś rudowłosego. 

- No dalej, Weasley, zobaczymy, czy w bójce teŜ jesteś taki mocny, jak w słowach. 

Granger musiała siłą wyciągnąć Weasley'a z przedziału, obdarzając wściekłymi spojrzeniami 
zarówno jego, jak i Draca. Ślizgon uśmiechnął się kpiąco, nie wiedząc, kogo w tej chwili 
nienawidziła bardziej. Wreszcie drzwi zatrzasnęły się za nimi i Draco został w przedziale sam. No, 
prawie sam... 

Kiedy się odwrócił, Potter ściągał właśnie pelerynę niewidkę i przygładzał rozczochrane włosy. Ruch 
ten był zupełnie machinalny i zwykle nic nie zdziałał, ale tym razem ogarnął sterczące we wszystkie 
strony kosmyki. 

- Poszli juŜ? – zapytał, starannie omijając spojrzenie blondyna, który milczał uparcie, w końcu 
zmuszając chłopaka do popatrzenia na niego. Wtedy nawet nie skinął głową, jako Ŝe odpowiedź 
była oczywista. ZałoŜył ręce na piersi i przyjrzał się bladej, papierowej skórze Pottera i ciemnym 
cieniom pod oczami. 

- Powinieneś coś ze sobą zrobić, Ŝebyś zaczął wyglądać jak człowiek, Potter – warknął. 

Nie mógł jeszcze wyjść z przedziału, usiadł zatem przy oknie i wpatrzył się w krajobraz. Za szybą 
robiło się coraz ciemniej, wkrótce zapalą się jarzeniówki nad nimi. Teraz jednak panował półmrok i 
Draco mógł z łatwością ukryć zaciekawione spojrzenia kierowane na Pottera, który wybrał właśnie 
ten moment na doprowadzenie swojej garderoby do porządku. 

- Czemu mnie przed nimi ukryłeś? – spytał w końcu Potter, a w jego głosie wyraźnie zadźwięczała 
ciekawość. 

- Nie zrobiłem tego dla ciebie – warknął, ale pod upartym spojrzeniem sarnich oczu, dodał: - 
Zrzuciliby całą winę za twój stan na mnie, a mnie nikt nie chciałby uwierzyć. 

Obserwował, jak Złoty Chłopiec wpycha koszulę do spodni i poprawia skórzany pasek. W sumie nie 
wyglądał tak najgorzej... Przynajmniej nie tak, jak Draco go zapamiętał z ostatniego roku. MoŜe 
jednak nie był taką ofermą? 

background image

 

25 

- W kaŜdym razie dzięki – powiedział Potter, po czym narzucił na siebie pelerynę niewidkę i wyszedł 
z przedziału. 

Draco jeszcze długo wpatrywał się w zamknięte drzwi, zastanawiając się, co spowodowało taką 
gwałtowną reakcję chłopaka, a takŜe czemu nie zdenerwował się, ale nawet podziękował! mu za 
ukrycie przed przyjaciółmi. Chyba nie znał Pottera tak dobrze, jak mu się wydawało... 

Jakiś czas później na peron w Hogsmade wjechał pociąg relacji Londyn-Hogwart, z okien którego 
wyglądały zarumienione z emocji twarze młodych czarodziejów i czarownic. Chwilę potem peron 
zaroił się od młodych ludzi ubranych w obszerne, czarne szaty czarodziejów. Wśród nich znalazł się 
takŜe Draco Malfoy, otoczony przez swoją nieodłączną świtę: Crabbe'a, Goyle'a i Parkinson, 
Ślizgońską pseudo piękność. Siedemnastolatek odznaczał się na tle tłumu niezwykle płową 
czupryną, która płynęła wraz z czarnym prądem uczniów w stronę powozów bez koni. 

Draco nie rozglądał się za Potterem, choć wciąŜ o nim myślał. Mimo to nie chciał się przed sobą 
przyznać, Ŝe mu pomógł. Będzie musiał z tym Ŝyć, a nie był pewien, czy zniesie Ŝycie z taką hańbą, 
nawet jeśli nikt po za zainteresowanymi o niej nie wiedział. 

- Dracusiu, ale jesteś zamyślony. 

Pansy zatrzepotała zalotnie rzęsami w mniemaniu, Ŝe na blondwłosego podziała to uwodzicielsko. 
Niestety, a dla niektórych bardzo stety, uzyskała odwrotny efekt. 

- Spadaj, Pansy. 

Pansy obraziła się, załoŜyła nogę na nogę, skrzyŜowała ręce na piersi i zrobiła chmurną minę. Nie 
spuściła jednak badawczego spojrzenia z twarzy chłopaka, którego uwaŜała za swojego chłopca. AŜ 
do Hogwartu nie odezwała się juŜ ani słowem. 

W Sali Wejściowej Draco nie mógł się powstrzymać i rozejrzał się w poszukiwaniu czarnej czupryny, 
której jednak nigdzie nie dostrzegł. 

- Za kim się tak rozglądasz? – zagadnął tępy jak zawsze Crabbe. 

- Co? – do Draca ledwo dotarło, co powiedział jego goryl, poniewaŜ wciąŜ wypatrywał Pottera. 

Ale Pottera nie było. Zmusił się więc do wejścia do Wielkiej Sali, gdzie zajął swoje zwykłe miejsce 
przy stole Slytherinu. Kilka minut później po przeciwnej stronie usiadł Zabini, zajmując go rozmową 
i doprowadzając kilkakrotnie do śmiechu opowieściami z wakacji. 

- A słyszeliście pogłoski, Ŝe Czarny Pan szuka jakiegoś mugolskiego artefaktu? – spytała Pansy, 
zniŜając głos. 

- Co ty wygadujesz? Po co Czarnemu Panu jakiś mugolski, bezuŜyteczny chłam? – zgasił ją Zabini. 

- No wiesz... 

Rozmowa toczyła się w najlepsze i Draco przestał w końcu myśleć o Potterze. ZŜymał się w duchu, 
Ŝe nie moŜe pozbyć się nędznego Gryfona ze swojej arystokratycznej głowy, tłumacząc to sobie 
tym, Ŝe to na pewno z powodu jego niecodziennego zachowania, ale kiedy przypadkiem uchwycił 
sylwetkę Złotego Chłopca, przestał interesować się rozmową. 

Oczywiście, nie zachował się tak prostacko, jak zrobiłby to jakiś Gryfon. Sprawiał wraŜenie, Ŝe jest 
głęboko pochłonięty dywagacjami na temat zamiarów Czarnego Pana, jednak przez cały czas 
skrycie śledził ruchy czarnowłosego. 

W pewnym momencie Potter podniósł głowę i spojrzał tymi swoimi oczami koloru Avady wprost w 
szare oczy Draca. A niech to... Odwrócił wzrok tak szybko, Ŝe przez moment Draco zastanawiał się, 

background image

 

26 

czy nie wydało mu się, Ŝe popatrzył się w tą stronę, ale w końcu postanowił zaufać swojej 
Malfoy'skiej intuicji. 

To spojrzenie miało teŜ swoje dobre strony. W pewnym sensie Draco czuł się zadowolony i mógł 
powrócić do rozmowy, która zeszła juŜ na zupełnie inne tory. Więcej tego wieczoru nie spojrzał na 
chłopaka siedzącego przy stole Gryfonów. Nie poświęcił mu teŜ nawet najdrobniejszej myśli. 

Rozdział VII - Descendo 

Obudził się, ale jeszcze nie otwierał oczu. W łóŜku było mu wygodnie i ciepło, a po wczorajszej 
imprezie po powitalnej uczcie, mocno zakrapianej alkoholem, nie czuł się najlepiej. Całe szczęście, 
Ŝe w tym roku pierwszy września wypadł w piątek. To daje im jeszcze dwa dni, zanim zaczną się 
lekcje. Ten czas przyda się mu takŜe na przemyślenie swojej przyszłej kariery. Wczoraj znalazł na 
swoim kufrze kopertę, w której były wyniki SUMów, ale nie zdąŜył jej jeszcze otworzyć, był zbyt 
pijany. Po za tym był pewien, Ŝe zaliczył wszystkie przedmioty. W końcu nazwisko zobowiązuje. 

Pozwolił swoim myślom błądzić swobodnie, zadowolony z początku nowego roku szkolnego. Został 
mianowany Prefektem Naczelnym, co wiązało się nie tylko z władzą, która bardzo mu odpowiadała, 
ale dostał teŜ swoją własną komnatę z prywatną łazienką. ŁóŜko było znacznie wygodniejsze, niŜ w 
jego byłym dormitorium, a dodatkowym atutem był święty spokój. Wyjście z pokoju prowadziło 
prosto na korytarz, nie musiał więc za kaŜdym razem przechodzić przez Pokój Wspólny. Oznaczało 
to mniej nieprzewidzianych spotkań z Pansy. O tak, niezwykle się z tego cieszył. 

Przeciągnął się na swoim wielkim łoŜu i odwrócił się na drugi bok. Wcale nie miał ochoty wstawać, 
nawet jeśli miałoby go ominąć śniadanie. Po pijatyce i tak nie miał apetytu, a skoro nadarzyła się 
okazja do wylegiwania, czemu miałby z niej nie skorzystać? Mało kto o tym wiedział, ale tak 
naprawdę Draco był okropnym leniem. 

„Ciekawe, czy prefekci innych domów teŜ mają takie wygody" – pomyślał, uśmiechając się 
rozbrajająco. „Nie, na pewno nie..." 

Gdy tylko pomyślał o innych domach, w jego umyśle pojawił się obraz rozczochranego Pottera. Co 
on tam robił? Wcale nie chciał go w swojej głowie. Starał się zacząć myśleć o czymś innym, ale 
wciąŜ powracał do rozczochranego Gryfona. Wściekły, Ŝe ten popsuł mu tak wspaniale 
zapowiadający się poranek, wstał i sięgnął po kopertę z wynikami egzaminów, Ŝeby zająć umysł 
czymś innym. Uprzejmy wstęp i wyjaśnienie opóźnień (jakoby działania Czarnego Pana 
rzeczywiście mogły mieć wpływ na sprawdzanie ich prac! Śmierć egzaminatora to zaledwie drobna 
niedogodność) i przeszedł od razu do wyników. 

Astronomia – PowyŜej oczekiwań 

Eliksiry - PowyŜej oczekiwań 

Historia Magii - Zadowalający 

Numerologia – PowyŜej oczekiwań 

Obrona Przed Czarną Magią – PowyŜej oczekiwań 

Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami – Zadowalający 

StaroŜytne Runy – PowyŜej oczekiwań 

Transmutacja - Wybitny 

Zaklęcia - Wybitny 

Zielarstwo - Wybitny 

background image

 

27 

Draco nie miał wątpliwości, które przedmioty wybrać. JuŜ od dawna wiedział, kim chce zostać w 
przyszłości, a Snape przyjmie go do swojej klasy nawet z P. Trzy W poprawiły mu humor. 
PodąŜając za wskazówkami zawartymi w dalszej części listu, wypisał przedmioty, które chce 
kontynuować. Zapisał teŜ sobie listę potrzebnych podręczników. Później uda się do sowiarni i wyśle 
zamówienie do Esów i Floresów. Właśnie zwijał pergamin w rulon, kiedy ktoś zapukał do drzwi. 

- Draco? – Zabini wetknął głowę do pokoju i uśmiechnął się drapieŜnie. – Jak się czujesz? 

- Blaise, jeśli nie chcesz przekonać się na własnej skórze... – mówiąc to, schował pergamin do 
torby, a list z wynikami SUMów włoŜył do szuflady biurka. 

- Oj, juŜ dobrze, panie draŜliwy – przedrzeźnił ton Dracona. - Przyniosłem tylko trochę eliksiru od 
Snape'a. 

Zabini rzucił Dracowi niewielką buteleczkę wypełnioną granatowym płynem. Draco złapał ją, 
odkorkował i natychmiast wypił. 

- Kac nie oszczędza nawet arystokratów, co? – zakpił Zabini. 

W następnej chwili w stronę chłopaka pomknęła poduszka, zmuszając Ślizgona do wycofania się i 
zamknięcia drzwi. Draco ziewnął przeciągle i otworzył ogromną szafę stojącą w rogu. O tak, bycie 
prefektem miało mnóstwo dobrych stron. Po kilku minutach zdecydował się na wełniane spodnie w 
kratę i granatowy sweter. Wyjął ubrania i poszedł wziąć prysznic. 

Pół godziny później, odświeŜony i w pełni rozbudzony, Draco wyszedł na bardzo późne śniadanie, 
zostawiając w pokoju zmierzwioną w nieładzie piŜamę i pościel rozrzuconą na podłodze. W końcu to 
robota dla skrzatów, nie? 

Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, uczniowie kończyli jeść obiad. Tylko przy stole Slytherinu wciąŜ 
siedziała spora grupka maruderów – tych samych, którzy poprzedniego wieczoru wypili zbyt duŜo. 
Usiadł między nimi, witany gromkimi oklaskami i okrzykami podziwu. Podejrzewał, Ŝe na koniec 
imprezy zrobił coś godnego zachwytu, ale najzwyczajniej w świecie nie pamiętał tego. Uśmiechnął 
się kpiąco i skłonił głowę, bo najwyraźniej tego od niego oczekiwano. Przywdział maskę Malfoy'a i 
usiadł z godnością, a natychmiast ktoś przysunął mu talerz z klopsikami. 

Eliksir profesora Snape'a pozbył się wszelkich objawów kaca, w tym przywrócił Draconowi apetyt. 
Drobny nos wciągnął z rozkoszą zapach potrawy i Draco musiał się powstrzymać, Ŝeby nie rzucić 
się na jedzenie. Chwycił nóŜ i widelec i wytwornie, jak zawsze, zaczął odkrawać małe porcje, które 
następnie wkładał do ust i dokładnie przeŜuwał. Niech ludzie widzą, jak jadają arystokraci. 

Sięgnął po puchar soku dyniowego i upił niewielki łyk, kiedy jego spojrzenie zupełnie przypadkowo 
padło na pusty juŜ stół Gryfonów. Pozostała przy nim tylko wielka trójka: Potter, Weasley i 
Granger. Wyglądało na to, Ŝe Granger usiłuje wmusić w Pottera choć trochę jedzenia, podczas gdy 
on grzebał widelcem w talerzu, najwyraźniej nie mając apetytu. Tymczasem Wiewiór objadał się 
kolejną porcją. Klopsiki znikały w jego paszczy w zastraszającym tempie, a jego usta i obrus wokół 
plamiły drobinki sosu. 

Draco odwrócił wzrok z niesmakiem. Z najwyŜszym trudem powstrzymał się od zmarszczenia nosa, 
ale zamiast tego przyjrzał się Potterowi. Wyglądał jak trzy ćwierci od śmierci. Blady, z 
podkrąŜonymi oczami, sprawiał wraŜenie, jakby juŜ był martwy. Od wczorajszego załamania w 
pociągu chyba trochę się mu poprawiło, bo jego oczy nie były juŜ tak przeraŜająco puste, choć 
nadal było w nich coś nieuchwytnego. Granger mówiła coś do niego, a on kiwał tylko głową od 
czasu do czasu, chyba wcale jej nie słuchając. Jak on to wytrzymuje? 

- Jak wasze SUMy, Crabbe, Goyle? – spytał Draco, ciekawy, czy jego przyboczni zdali na kolejny 
rok. 

- Yy... no, w sumie... 

- Ee... 

background image

 

28 

Draco pokręcił głową z dezaprobatą. Wyrwał im wymięte pergaminy, które właśnie powyciągali z 
kieszeni, i zerknął na nie, potwierdzając swoje przypuszczenia. 

- Crabbe, dostałeś Trolla? No, ale przynajmniej masz dwa Zadowalające... A ty, Goyle, nie masz ani 
jednej oceny pozytywnej. Co robiłeś przez ostatni semestr? 

- Noo... ten... byliśmy zajęci – wydukał Crabbe. 

Draco rzucił mi nieprzychylne spojrzenie. O czym on mówi? 

- Ach tak, męczyliście tych pierwszoroczniaków. Powinniście się uczyć, wiecie? 

Jednak w głębi ducha cieszył się, Ŝe będą musieli powtarzać rok, przynajmniej nie będą za nim łazić 
na zajęcia. Dopił swój sok i zostawił ich, Ŝeby mogli naŜreć się do woli. Niekoniecznie chciał się 
temu przyglądać. Opuścił Wielką Salę nie spoglądając na stół Gryfonów i skierował się prosto do 
lochów. 

W myślach kpił sobie z tych idiotów, Crabbe'a i Goyle'a. Jak moŜna być tak tępym, Ŝeby zaliczyć 
tylko dwa przedmioty? I dostać Trolla? Trolla! Ci dwaj pobili chyba wszelkie rekordy. Wątpił, Ŝeby w 
Hogwarcie był kiedykolwiek ktoś, kto był głupszy od nich. WciąŜ nie mógł się im nadziwić, kiedy 
usłyszał czyjeś kroki z na przeciwka. Zza zakrętu wyłoniła się postać ubrana w czarną szatę, 
powiewającą za nią, kiedy szła. Ciche stukanie butów zlało się z krokami Draca, tworząc wraz z 
echem przedziwną kakofonię. 

- Dzień dobry, panie profesorze – powiedział Draco. 

Snape uśmiechnął się na widok swojego podopiecznego i skinął mu głową. Minęli się i kaŜdy 
poszedł w swoją stronę. Draco pomyślał, Ŝe kiedyś będzie musiał odwiedzić profesora i z nim 
porozmawiać, ale to jeszcze nie teraz. Do przerwy świątecznej ma mnóstwo czasu. 

Skręcił w boczny korytarz, minął wejście do Pokoju Wspólnego i stanął przed drzwiami swojej 
sypialni. Drzwiami, które były uchylone. Wyciągnął róŜdŜkę i, trzymając ją w pogotowiu, stopą 
popchnął drzwi. Uchyliły się powoli, ukazując wnętrze pokoju. Draco spodziewał się wszystkiego, 
ale nie tego. Z wraŜenia o mało nie wypuścił róŜdŜki z ręki. 

- Pansy, co ty tu robisz? 

Pansy odwróciła się od olbrzymiej szafy, której wnętrze przeglądała i uśmiechnęła się słodko do 
Dracona. Ten z przeraŜeniem stwierdził, Ŝe miała na sobie jego bluzę. 

- No wiesz, pomyślałam, Ŝe fajnie byłoby mieć coś Twojego, Dracusiu. 

- Nikt cię tu nie zapraszał! I oddawaj moją bluzę – warknął. 

- AleŜ Dracusiu – wyszeptała Pansy, podchodząc niebezpiecznie blisko. – Wszystkie dziewczyny 
mają coś, co naleŜy do ich chłopaków. 

Draco wziął głęboki oddech i policzył do dziesięciu. Potem odepchnął od siebie Parkinson i 
wycelował w nią róŜdŜką. 

- My nie jesteśmy parą, wbij to sobie wreszcie do tego pustego łba! I ściągaj bluzę, chyba Ŝe 
wolisz, Ŝebym ja zrobił to za ciebie. 

W oczach Pansy błysnęły iskierki nadziei, najwyraźniej jej móŜdŜek źle zinterpretował słowa Draca. 

- Nie będę cię dotykał, uŜyję zaklęcia – sprecyzował Draco, w jego głosie zabrzmiała nutka groźby. 

background image

 

29 

Pansy wydęła wargi i z miną świadczącą o przykrości, jaką jej Draco uczynił, ociągając się, zdjęła 
bluzę. 

- A teraz ją poskładasz i odłoŜysz na miejsce. 

Pansy posłusznie złoŜyła ubranie w kostkę i starannie odłoŜyła na półkę, skąd ją wzięła. Potem 
stanęła obok szafy z opuszczoną głową i rękami splecionymi za plecami. 

- Idź sobie – powiedział, zrezygnowany, Draco. 

- Ale... 

- śadnego ale, zjeŜdŜaj stąd! 

W oczach Pansy pojawiły się łzy, ale Draco się tym nie przejął. Głupia dziewucha dręczyła go swoją 
miłością od trzeciego roku i nie trafiało do niej, Ŝe on jej nie chce. Mógł robić jej najgorsze 
świństwa, a ona i tak zawsze wracała. Patrzył, jak wymija go i biegnie korytarzem do Pokoju 
Wspólnego. Zastanawiał się, na jak długo się obrazi. Miał cichą nadzieję, Ŝe moŜe na zawsze, ale 
dobrze wiedział, Ŝe to byłoby zbyt piękne. 

Zamknął drzwi i uderzył pięścią w ścianę. Czemu musieli go otaczać idioci? Doprawdy, juŜ Gryfoni 
byli inteligentniejsi, choć zachowywali się zbyt heroicznie. Przypomniał sobie zaklęcie, którego 
nauczyła go matka i nałoŜył pieczęć na drzwi do swojej sypialni. Teraz tylko on będzie mógł je 
otworzyć, więc podobna sytuacja nie moŜe mieć miejsca. „Powinni postawić tu coś, co 
sprawdzałoby hasło" – pomyślał ze złością i dla bezpieczeństwa nałoŜył jeszcze kilka zaklęć, w tym 
takie, które miało go powiadamiać o pojawieniu się nieproszonego gościa wewnątrz pokoju oraz 
wygłuszające, dzięki czemu nikt nie usłyszy, co Draco robi, nawet jeśli przytknie ucho do szpary 
pod drzwiami. 

Podszedł do biurka i wyjął pergamin z zamówieniem, który miał wysłać do księgarni. Po namyśle 
sięgnął teŜ po odznakę prefekta i przypiął ją do swetra. Oby tylko spotkał kogoś, komu będzie mógł 
wlepić szlaban... Chwycił pergamin i wyszedł, upewniając się, Ŝe drzwi zostawia zamknięte. 

- A, tu jesteś! Szukam cię od godziny... 

Draco odwrócił się na pięcie i zobaczył przed sobą jakiegoś drugoroczniaka zmierzającego w jego 
kierunku. JuŜ otwierał usta, Ŝeby zbesztać niewychowanego gówniarza, kiedy za plecami usłyszał 
cichy śmiech. Spojrzał przez ramię i zobaczył dziewczynkę znikającą za rogiem korytarza. 

- Hej ty! Mówię do ciebie! 

Ale chłopak go nie słuchał, pognał za koleŜanką i tyle go Draco widział. Jeszcze bardziej 
rozwścieczony, ruszył powoli w kierunku sowiarni. Nie lubił tam chodzić, zawsze czekała go 
wspinaczka przez wszystkie schody w Hogwarcie. 

W Sali Wejściowej minął się z wracającymi z obiadu Crabbem i Goylem. Obydwaj mieli kieszenie 
wypchane ciastkami a na twarzach rozsmarowaną czekoladę. Draco wyminął ich z wysoko 
podniesioną głową, nawet nie zaszczycając odrobiną uwagi. 

- Bałwany – mruknął pod nosem. 

Jak na złość, aŜ do sowiarni nie spotkał nikogo, komu mógł wlepić szlaban albo chociaŜ odjąć 
punkty. MoŜe w drodze powrotnej przejdzie się w pobliŜy wieŜy Gryffindoru? Na nich zawsze moŜna 
liczyć. Jeśli nikogo nie spotka, zawsze mógł przejść koło biblioteki... stop. Lekcje się jeszcze nie 
zaczęły, co oznacza, Ŝe nikogo tam nie będzie. Zaklął pod nosem i pokonał ostatnie schody. 

Stanął w wysokim pomieszczeniu z belkami, na których spały sowy. Okna były wysokie i bez szyb, 
co umoŜliwiało sowom wlatywanie i wylatywanie w dowolnym momencie. Podłoga była wyściełana 
słomą i sowimi odchodami, gdzieniegdzie widać było resztki upolowanych przez ptaki stworzeń. 

background image

 

30 

Kiedy się pojawił, dwaj młodsi uczniowie przerwali przyciszoną rozmowę i spojrzeli na niego 
niepewnie. Najwyraźniej przerwał im jakąś tajną naradę. 

- Wysłaliście juŜ list? 

- T-tak – odpowiedział jeden z nich. 

- W takim razie co tu jeszcze robicie? Wracać do pokojów, albo odejmę wam punkty! – krzyknął za 
pospiesznie oddalającymi się uczniami. Nie usatysfakcjonowało go to, chciał na kogoś 
nawrzeszczeć. 

- Nie musisz się na nich wyŜywać, Malfoy. 

Do sowiarni wszedł Potter, obojętnym wzrokiem spoglądając na Draca. 

- Jestem Prefektem Naczelnym, mogę robić, co mi się Ŝywnie podoba, Potter. 

Gryfon wzruszył ramionami i przywołał swoją śnieŜnobiałą sowę. Ta zleciała i usiadła na jego 
ramieniu, domagając się pieszczot. Chłopak machinalnie pogłaskał ją po głowie, a ona przymknęła 
oczy z zadowoleniem. Dopiero potem wystawiła nóŜkę, pozwalając przywiązać sobie list. 

- Nie ignoruj mnie, ostrzegam – warknął Draco. 

- Tak bardzo zaleŜy ci na mojej uwadze? – spytał chłodno Potter. 

Oczy Draca rozszerzyły się nagle. Czy ten cholerny Potter miał rację? Dlaczego to powiedział, 
dlaczego nie mógł znieść myśli, Ŝe nędzny Gryfon go olał? 

- Tylko się nie rozmarz – odciął się Draco. 

Potter skończył przywiązywać list i zaniósł Hedwigę do okna. Szepnął jej coś do ucha i pozwolił, 
Ŝeby odleciała. Dopiero wtedy odwrócił się twarzą do Draca. Na jego ustach błąkał się uśmiech 
zadowolenia. 

- Nie zaprzeczaj, pragniesz mojej uwagi. 

Draco aŜ się zagotował z wściekłości, ale jakaś jego część mruknęła z zadowolenia. Potter postawił 
wysoko poprzeczkę, ale on i tak sobie z tym poradzi. 

- Tylko dlatego, Ŝebym mógł widzieć twoją minę, kiedy dostaniesz szlaban – odgryzł się. 

- Ach, skoro tak, to ja juŜ sobie pójdę – powiedział najzwyczajniej w świecie Potter i juŜ go nie 
było. 

Draco stał jeszcze przez kilka minut, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą zniknął 
Gryfon. W uszach wciąŜ dźwięczały mu ostatnie słowa Pottera. śe niby co? Zamiast rzucić ciętą 
ripostę, on tak po prostu skapitulował i poszedł? I czemu to zasmuciło jego, Dracona? 

W końcu otrząsnął się i zawołał swoją sowę. Miał na głowie waŜniejsze rzeczy, niŜ zastanawianie się 
nad motywami zachowań niezrównowaŜonych psychicznie Gryfonów. Drzazgę, która ukłuła go w 
serce, kiedy Potter zostawił go samego, otoczył grubą warstwą zobojętnienia. Jest Malfoy'em i 
powinien zachowywać się jak pieprzony Malfoy. 

Rozdział VIII - Lumos 

Draco wracał do lochów, wściekły na samego siebie. Kiedy zdąŜył zrobić się taki miękki? Zamiast 
zachowywać się jak rasowy Malfoy, stracił nad sobą kontrolę. Dał się podejść Potterowi! Nie dość, 
Ŝe pozwolił mu odejść, zaskoczony zachowaniem Złotego Chłopca, to jeszcze dopuścił do głosu 

background image

 

31 

uczucia, które pojawiły się nie wiadomo skąd – które nie miały prawa zawładnąć jego myślami. 
Zgrzytał zębami na wspomnienie rozmowy z Gryfonem i raz po raz obiecywał sobie, Ŝe juŜ nigdy... 
Musi się po prostu bardziej pilnować. 

Minął wejście do Pokoju Wspólnego i skierował się prosto do swojej sypialni. Trzasnął drzwiami i 
rzucił się na łóŜko, myśląc gorączkowo. Co prawda nikt o tym nie wiedział, ale wystarczyło, Ŝe 
sumienie nie daje mu spokoju. Najpierw zlitował się nad załamanym Potterem w pociągu, teraz 
przejął się jego dziwacznym zachowaniem. JeŜeli juŜ uczucia brały nad nim górę, to czemu nie 
myślał o matce? 

Zdusił rosnący w sercu Ŝal i podszedł do szafy. Przez chwilę grzebał na jej dnie, aŜ w końcu 
wyprostował się, trzymając butelkę Ognistej Whisky. Zawsze trzymał trochę „na wszelki wypadek". 
Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś kubka, ale nic nie znalazł. 

- Hrr... 

Podszedł do łóŜka i poszukał róŜdŜki, która wypadła mu z kieszeni, kiedy leŜał. Znalazł ją, odwrócił 
się na pięcie i wskazał nią blat biurka. Przez moment wydawało mu się, Ŝe ze złości pomylił zaklęcia 
i podpalił mebel, ale to tylko kryształowa szklanka odbiła światło świec oświetlających loch. Chwycił 
ją z niecierpliwością i nalał do pełna. Przytknął naczynie do ust i pozwolił bursztynowemu płynowi 
wlać się do gardła. Zapiekło, ale nie zwracał na to uwagi. Przestał pić dopiero, gdy poczuł 
przyjemne ciepło rozchodzące się z Ŝołądka. Ponad pół szklanki, jednym haustem. 

Powoli uspokoił się, znów był w stanie myśleć normalnie. Poczuł, Ŝe alkohol dotarł juŜ do mózgu i 
trochę go przytępił, ale nadal nie był pijany. Wychylił resztę whisky i nalał sobie kolejną, tym razem 
nieco mniejszą, porcję. Roześmiał się do pustego pokoju, potem skarcił się w duchu za taką 
niesubordynację i w milczeniu zaczął sączyć trunek. 

Rozległo się pukanie do drzwi. Draco postanowił udawać, Ŝe go nie ma. Nie musiał być cicho, 
poniewaŜ zaklęcia wyciszające działały przez miesiąc, nim trzeba było je odnowić, zresztą i tak nie 
robił nic oprócz siedzenia na łóŜku i picia. Jednak osoba stojąca za drzwiami nie chciała łatwo 
zrezygnować. Pukanie zmieniło się w natarczywe łomotanie, potem odezwał się czyjś stłumiony 
głos: 

- Draco, wiem, Ŝe tam jesteś. To ja, Zabini, wpuść mnie! 

Zabini? Przyćmiony oparami alkoholu umysł Draca skojarzył chłopaka z kimś, kogo moŜna 
nazwać... no, moŜe nie przyjacielem, ale kandydatem na przyjaciela. Zanim zdąŜył pomyśleć, co 
robi, wstał i otworzył drzwi Ślizgonowi. Blaise'owi wystarczyło jedno spojrzenie na Draca, Ŝeby 
zorientować się w sytuacji. Wszedł szybko do pokoju i zamknął za sobą drzwi, podczas gdy Draco 
wrócił beztrosko na łóŜko. 

- Znowu pijesz? 

Malfoy wzruszył ramionami. Chwycił róŜdŜkę i próbował skupić na niej rozbiegany wzrok. Nie udało 
mu się, więc zaczął nią machać, próbując rzucić zaklęcie. Zabini odskoczył z krzykiem, gdy zapaliła 
się kotara łóŜka. W końcu Draco wyczarował jeszcze jedną szklankę, napełnił ją Ognistą Whisky i 
podał Zabiniemu. 

- Nie musiałeś – mruknął Zabini. 

Draco uniósł rękę, uciszając kolegę i czknął. Pokręcił zawzięcie głową, aŜ kosmyki blond włosów 
opadły mu na czoło, i wychrypiał lekko przepitym głosem. 

- Zdrowie zimnych drani! 

Wypili. Zabini przez jakiś czas przyglądał się kumplowi, który polał sobie obficie. W butelce nie 
zostało juŜ wiele alkoholu. Draco odstawił ją z cichym stukiem na biurko i przyjrzał się 
bursztynowemu płynowi w jego szklance. 

background image

 

32 

- Ten, kto wym'ślił to świnstwo... powinie dostać order – wybełkotał. 

Zabini nachylił się do Draca i wyjął mu szklankę z dłoni, zanim chłopak zdąŜył upić choć łyk. 

- Ej! 

Draco usiłował odzyskać ją, ale Zabini trzymał szklankę po za zasięgiem rąk Dracona, któremu w 
stanie upojenia nie przyszło do głowy, Ŝeby wstać z łóŜka. Zamiast tego chwycił róŜdŜkę i 
wycelowawszy ją w Zabiniego, spytał: 

- Po co tu pszyy... szedłeś? 

- Unikasz Pokoju Wspólnego, nie widziałem cię od południa – odparł spokojnie Zabini. 

- No to co? 

Blaise spojrzał powaŜnie na przyjaciela (za którego uwaŜał Draca od dawna) i otworzył usta, ale 
zawahał się. 

- Znowu myślałeś o matce? – wyszeptał w końcu, jednym zdaniem sprawiając, Ŝe Draco uspokoił 
się i wpatrzył gdzieś w okolice swoich stóp. – Wiesz, Ŝe nie powinieneś pić. Mogłeś o tym pogadać. 

- Nie ma o czym rozmawiać. 

Gdy milczenie przedłuŜyło się znacznie, Zabini wyszedł z pokoju, zabierając ze sobą whisky i 
zostawiając Draca w ponurymi myślami. „Powinien wreszcie wziąć się w garść" – pomyślał, 
zamykając za sobą drzwi. 

Kiedy zorientował się, Ŝe został sam, Draco uronił jedną, jedyną łzę. Nie miał juŜ alkoholu, którym 
mógłby zapić dręczące go myśli. Zaczynał trzeźwieć, co oznaczało powrót do świata, w którym 
znów musiał chłodno analizować i skrywać swoje prawdziwe oblicze. Nie przyznał się nawet przed 
samym sobą, ale oddałby wszystko, WSZYSTKO, Ŝeby w tej chwili być kimś innym. Nawet 
pieprzonym Harrym Potterem. 

Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwunasta, pewnie większość uczniów juŜ śpi. Nie było teŜ powodu, 
by nauczyciele patrolowali korytarze. Zresztą, teraz jest Prefektem Naczelnym, więc moŜe się 
wałęsać po nocy do woli. Schował róŜdŜkę do kieszeni, poprawił koszulę wychodzącą ze spodni i, 
najciszej jak potrafił, wymknął się z lochów. Szedł ostroŜnie, mimo wszystko nie chcąc nikogo 
spotkać. Gdyby ktoś wyczuł od niego alkohol, mógłby wpaść w kłopoty. 

Bez większych przeszkód dotarł na wieŜę astronomiczną. Usiadł na murze i podwinął nogi pod 
brodę. Pozwolił, by chłodny wiatr targał mu włosy. Było przenikliwie zimno, a on nie pomyślał o 
zabraniu ze sobą płaszcza, ale tak mu było dobrze. ZasłuŜył na to, by marznąć, chciał ukarać 
samego siebie. Nie wiedział, jak długo siedział, ale całe ciało zdąŜyło mu zesztywnieć, dłonie miał 
zgrabiałe, trzęsła mu się dolna szczęka i porządnie przemarzł, zanim postanowił wrócić do siebie. 

Powłócząc nogami zbliŜył się do schodów. Miał drobne problemy z poruszaniem się, ale wiedział, Ŝe 
wkrótce się rozgrzeje i wszystkie niedogodności miną. Zimno sprawiło, Ŝe wytrzeźwiał do reszty, 
lecz wciąŜ obecny we krwi alkohol tłumił melancholię i Ŝal kłębiące się w sercu. 

Był juŜ na piątym piętrze, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Schował się za stojącą w pobliŜu zbroję i 
czekał, nadstawiając uszu. 

- Co się stało? – rozdraŜniony profesor Snape poprawiał czarną szatę. Najwyraźniej został 
wyciągnięty z łóŜka. Pół kroku przed nim szła profesor McGonagall, ubrana w kwiecisty szlafrok i z 
wałkami we włosach. 

- Nie wiemy. Potter wpadł w jakiś trans, w ogóle nie reaguje... 

background image

 

33 

Oddalili się w stronę skrzydła szpitalnego. Draco zmarszczył brwi i odczekał, aŜ ich kroki ucichną. 
Co ten Potter znowu wyprawia? Nie mógł wytrzymać choć jednego dnia bez robienia wokół siebie 
zamieszania? Mógłby brać przykład z niego, Draca, jak dzielnie znosić cierpienie, a nie wywoływać 
chaos i zmuszać wszystkich dookoła, Ŝeby się nim zajmowali. Sapnął ze złością, ale mimo wszystko 
skierował się w stronę szpitala. Nie potrafił wytłumaczyć sobie dlaczego, ale chciał wiedzieć, w co 
się wpakował ten przeklęty Zbawca czarodziejskiego świata. 

Podkradł się na palcach do drzwi prowadzących do skrzydła i bardzo powoli nacisnął klamkę. 
Wstrzymał oddech i popchnął leciutko drzwi, modląc się w duchu o to, Ŝeby nie zaskrzypiały. Udało 
się, nie wydały Ŝadnego odgłosu. Przez wąską szparę mógł zajrzeć do pomieszczenia. 

Paliło się kilka świec, lecz większa część sali pozostawała w mroku. Draco miał szczęście – Pottera 
ułoŜyli na łóŜku akurat w polu jego widzenia. LeŜał na wznak, oczy skierowane miał na sufit, ale 
wyglądały tak samo, jak wtedy, kiedy spotkali się w pociągu... Nie było w nich nic po za 
intensywnym kolorem Avady, który jak magnes przyciągał Draca. W ostatniej chwili chłopiec 
powstrzymał się przed wejściem do szpitala. Przesunął wzrokiem po przykrytym kołdrą ciele 
Pottera, ale chłopak nie wyglądał na uszkodzonego. 

- I co pan myśli, profesorze Snape? – przemówił cicho dyrektor szkoły. 

- CóŜ... na pewno nie jest to... 

JuŜ Draco miał usłyszeć, czym nie jest dziwny stan Pottera, kiedy za jego plecami z hukiem 
otworzyły się drzwi i wypadł z nich Irytek z głośnym „Ta-daam!". Draco złapał się za pierś, będąc 
przekonanym, Ŝe dostał zawału. Jednocześnie przytrzymywane przez niego drzwi do skrzydła 
szpitalnego zamknęły się z cichym trzaskiem, wzbudzając zainteresowania ciała pedagogicznego. 
Nim zdąŜył cokolwiek pomyśleć lub zrobić, ktoś podszedł do drzwi z drugiej strony i otworzył je na 
ościeŜ. Jednocześnie Irytek wywijał w powietrzu fikołki, śpiewając wymyśloną na poczekaniu 
piosenkę o Ślizgonach. 

- Panie Malfoy, co pan tu robi? – cichy i spokojny głos naleŜał do profesora Snape'a. 

- Usłyszałem hałasy i postanowiłem sprawdzić, co się dzieje – odpowiedział, nie patrząc mu w oczy. 
– Profesorze – dodał po chwili. 

Profesor przyglądał mu się przez dłuŜszą chwilę, aŜ w końcu, wyprowadzony z równowagi przez 
Irytka, powiedział ostro: 

- Iryt! Albo odejdziesz stąd i zachowasz się kulturalnie cicho, albo... 

Poltergeist wywalił język i poszybował w stronę zamku, wciąŜ nucąc pod nosem swoją ordynarną 
piosenkę. 

- Jak pan widzi, nie dzieje się tu nic nadzwyczajnego. Proszę wracać do swojego dormitorium. 

Draco patrzył na zamknięte drzwi. Chyba po raz pierwszy zdarzyło mu się rozmawiać w ten sposób 
z profesorem Snape'm. Chłód w jego głosie podziałał na Dracona jak kubeł zimnej wody. Chłopak 
wiedział, Ŝe on wie. Został właśnie przyłapany na wałęsaniu się po nocy – przecieŜ o Ŝadnych 
hałasach nie mogło być mowy, a ponadto na szpiegowaniu. Gdyby do drzwi podeszła McGonagall, 
skończyłoby się na szlabanie i ujemnych punktach dla Slytherinu. 

Nie mając innego wyjścia, odwrócił się i poszedł do siebie. Przestał się zastanawiać nad przyczyną 
takiego stanu Złotego Chłopca dopiero wówczas, kiedy w zamyśleniu minął drzwi swojej sypialni. 
Po kilku krokach zorientował się, co zrobił, zawrócił więc i od razu zniknął w ciemnym wnętrzu 
swojego pokoju. Winą za zagapienie się obarczył zmęczenie i późną porę. PołoŜył się do łóŜka bez 
przebierania i zasnął niemal od razu. 

Kiedy rano Draco wszedł do Wielkiej Sali na śniadanie, nie mógł się powstrzymać przed zerknięciem 
na stół Gryfonów. Zdawał sobie sprawę, Ŝe Pottera nie wypisali jeszcze ze szpitala, ale koniecznie 

background image

 

34 

chciał zobaczyć Wiewióra i tą szlamę, Granger. Nie, Ŝeby się martwił, czy coś, po prostu odczuwał 
satysfakcję na widok miny tego idioty i jego przyjaciółeczki. 

Szybko odnalazł rudą czuprynę. Weasley jak zwykle pochłaniał góry jedzenia, choć tym razem jego 
ruchy były mniej łapczywe, jakby miał mniejszy apetyt. Draco prychnął, patrząc na niedomykające 
się usta Gryfona. Gdyby jego przyjaciel wylądował w skrzydle szpitalnym z nieznaną pani Pomfrey 
dolegliwością, on z pewnością nie tknąłby jedzenia. No, ale ostatecznie nie miał Ŝadnych przyjaciół, 
a juŜ zwłaszcza takich, którym przydarzają się częste i niespotykane urazy. 

Przeniósł spojrzenie na Granger. Miała czerwone, zapuchnięte od płaczu oczy i grzebała łyŜką w 
jajecznicy. Co chwila zerkała na Wiewióra, szybko powracając do gapienia się na swój talerz. 
Siostra Weasley'a siedziała obok i pocieszała ją. To musiało oznaczać tylko jedno: nadal nie było 
wiadomo, co dolega Potterowi. 

Wbrew swoim przypuszczeniom, wniosek ten wcale nie poprawił Draconowi humoru. Usiadł na 
swoim zwykłym miejscu i przyciągnął do siebie talerz z jajecznicą, ale nie zjadł więcej, niŜ połowy. 
Szybko zebrał się od stołu i wyszedł, nie będąc świadom odprowadzających go spojrzeń naleŜących 
do pozostałych przy stole Ślizgonów. 

Rozdział IX - Aperacjum 

Harry leŜał w szpitalnym łóŜku i wpatrywał się w sufit. Nie wiedział, jak długo tu jest, zupełnie 
stracił rachubę. Co kilka godzin zjawiała się szkolna pielęgniarka, Ŝeby podać mu kolejny zestaw 
eliksirów, ale nie odczuwał ich działania. Jeśli miał być szczery, to w ogóle nic nie czuł. Otaczała go 
emocjonalna pustka, i choć fizycznie bolało go całe ciało, nauczył się ignorować ból tak dalece, Ŝe 
prawie go nie zauwaŜał. 

Myślami krąŜył to tu, to tam, starannie omijając wszystko, co tylko wiązało się z Voldemortem. 
Kiedy podsłuchał, jak profesor McGonagall opowiada pani Pomfrey o ostatnich atakach 
ŚmiercioŜerców, osunął się w niebyt i nie był w stanie wrócić przez kilkanaście godzin. Miał juŜ 
serdecznie dość Ŝycia. Dlaczego ja? – powtarzał jak mantrę. 

Codziennie odwiedzali go przyjaciele. Słyszał i rozumiał, co do niego mówią, ale nie potrafił im 
odpowiedzieć, ba, wykonać jakiegokolwiek znaku, nijak pocieszyć. Po kilkunastu minutach 
wychodzili, pozostawiając go w towarzystwie wazonu z kwiatami i pudełka czekoladek. Czasami 
jego niesamowicie zielone oczy zachodziły mgłą, czasami wypływały z nich wielkie łzy, których nikt 
nie ocierał. 

Któregoś dnia, gdy przy jego łóŜku znów znaleźli się Ron z Hermioną, nastąpił przełom w stanie 
zdrowia Harry'ego. Nikt, włącznie z samym chorym, nie domyślał się przyczyn poprawy. Pani 
Pomfrey dopatrywała się jej w podawanych tak długo eliksirach, Dumbledore przypisywał 
decydującą rolę wizytom przyjaciół – choć, trzeba pamiętać, Ŝe nie zgodził się na to, Ŝeby 
Harry'ego odwiedził Syriusz – zaś Snape pominął wszystko milczeniem, świdrując Złotego Chłopca 
wściekłym wzrokiem. 

Harry wiedział tylko tyle, Ŝe jak zwykle leŜał i gapił się w sufit, kiedy przyszli jego przyjaciele. 
Czasem przychodzili sami, czasem miał więcej gości – Neville'a, Ginny czy Lunę. Podejrzewał, Ŝe 
sam Ron nie przychodziłby tu często, gdyby Hermiona go nie zmuszała. „No, ale nie mam 
pewności" – pomyślał Harry. - „MoŜe przeszło mu po ostatniej kłótni?". Przyjaciele zaczęli mu 
opowiadać, co dzieje się w szkole i jakich czarów się uczą, o tym, jak Snape znęca się nad 
uczniami, czy teŜ o tym, Ŝe Colin Creevey nakrył panią Pince z Filchem w opuszczonej klasie („To 
nie jest Ŝaden dowód, ale byłoby wspaniale, gdyby się kochali, prawda?" – mówiła Hermiona). 

- Draco rozdaje szlabany i miota klątwy na kaŜdego, kto wspomni o twojej ee... niedyspozycji – 
powiedział Ron. – Zupełnie zwariował! Jakby myślał, Ŝe... 

- Ron! – Harry był bardzo wdzięczny Hermionie, poniewaŜ nie miał ochoty wysłuchiwać spiskowych 
teorii Rona. 

background image

 

35 

Przez następne kilka minut Harry musiał wysłuchiwać o nowym produkcie Weasley'ów – choć 
akurat to bardzo go ucieszyło. Obawiał się, Ŝe nie uda im się wprowadzić pomysłu w Ŝycie, choć 
podczas letnich wieczorów omawiali razem z nim i Syriuszem wszystkie, nawet najdrobniejsze, 
aspekty. Dopiero kiedy zjawiła się pielęgniarka i wygoniła przyjaciół Harry'ego, chłopiec odetchnął. 
Cieszył się, Ŝe wciąŜ do niego przychodzili, ale z drugiej strony miał dosyć ich paplania. 

Swoją drogą to było dziwne uczucie, być denerwowanym przez najlepszych przyjaciół. Znali się od 
kilku lat, ale jeszcze nigdy tak na niego nie działali. Zupełnie, jakby nagle się zmienili. Albo nie, to 
on, Harry, musiał się zmienić. Dlaczego juŜ nie bawiły go te wszystkie dowcipy? Dlaczego starał się 
od nich uciec? Zarazem pragnął ich towarzystwa, ale teŜ chciał być tak daleko, Ŝeby nie słyszeć ich 
rozmów. Czuł się sfrustrowany i rozdarty. Sam nie wiedział, czego chce, co wprawiało go w jeszcze 
większą złość. 

Pani Pomfrey przyniosła tacę z kilkunastoma buteleczkami i postawiła ją na stoliku obok łóŜka, 
które zajmował Harry. Odkorkowała pierwszą z nich i nalała ciemnoczerwonego płynu na łyŜkę. Do 
nosa Harry'ego dotarł nieprzyjemny, mdlący zapach eliksiru, po którym zawsze cierpły mu ręce i 
nogi, tylko wzmagając fizyczny ból. 

- Nie chcę tego eliksiru, pani Pomfrey – powiedział, sprawiając, Ŝe kobieta upuściła buteleczkę. 

- Co ty powiedziałeś? – spytała na wydechu, przyglądając się podejrzliwie Harry'emu, jakby ten 
śmiał ją nabierać. Rozbite szkło wcale jej nie obeszło. 

- Powiedziałem... Ŝe nie chcę tego eliksiru. Źle się po nim czuję – odparł zdziwiony Harry i dopiero 
wtedy dotarło do niego, co zrobił. Odezwał się, po raz pierwszy od... od ilu dni? 

- Potter, nie ruszaj się stąd – warknęła pani Pomfrey i wybiegła ze Skrzydła Szpitalnego, nie 
fatygując się, by posprzątać rozlany eliksir. Wróciła po kilku minutach, prowadząc za sobą 
profesora Dumbledore'a oraz profesor McGonagall. 

- Panie dyrektorze, Potter się odezwał! 

- Poppy, spokojnie... – Dumbledore stanął nad Harry'm i przyjrzał mu się zupełnie tak, jak jeszcze 
chwilę temu pani Pomfrey. – Harry, słyszysz mnie? 

- Tak. Słyszałem przez cały czas – powiedział Harry. 

Przeniósł spojrzenie z dyrektora na opiekunkę domu, której na twarzy malowała się olbrzymia ulga, 
a w kącikach oczu błyszczały łzy. Kiedy Dumbledore przemówił, ponownie popatrzył na niego. 

- Harry, to bardzo waŜne. Musisz nam powiedzieć, co się stało. 

Harry próbował się podnieść, ale pani Pomfrey pchnęła go z powrotem na łóŜko, nakazując 
pozostanie w bezruchu. Przyniosła mu trochę wody i pomogła się napić, a potem Harry opowiedział 
zebranym, co działo się z nim przez te wszystkie dni, a mówił bez emocji, monotonnym i 
spokojnym głosem, jakby był maksymalnie zdystansowany do swoich ostatnich przeŜyć. 

- Kładliśmy się spać w dormitorium. Nagle rozbolała mnie blizna i... – przełknął ślinę, poniewaŜ nie 
powinien był widzieć Ŝadnych wizji – Voldemort... znaczy się, znowu widziałem, jak torturuje ludzi. 
Tym razem było duŜo gorzej, on się nie bawił, on... robił to, Ŝeby pokazać mi, jak bardzo jest 
okrutny. Myślę, Ŝe chce mi przekazać, Ŝe mnie czeka dokładnie to samo. 

Umilkł, Ŝeby zebrać myśli. Kiedy patrzył w twarz Dumbledore'a widział troskę i smutek, ale wciąŜ 
nie mógł mu wybaczyć, Ŝe starzec zmuszał go do spędzania wakacji u wujostwa. Poprzysiągł sobie, 
Ŝe nie zapomni i nie pozwoli sobą manipulować. Złość, która na to wspomnienie zaczęła kiełkować 
w piersi Wybrańca, dała mu siłę, aby mógł kontynuować swój monolog. Nikt mu nie przerywał, 
dopóki nie skończył. 

background image

 

36 

- Nie wiem, co działo się potem. Nie wiem, gdzie byłem ani co widziałem. Zupełnie, jakbym oderwał 
się od ciała i zawędrował gdzieś... tam nie było cierpienia, nie było teŜ radości, ale najwaŜniejsze – 
nie było bólu. Byłem tam i wracałem do swojego ciała, później znów znikałem i tak w kółko... 
Czasami słyszałem, co mówicie i wpatrywałem się w sufit, ale nie mogłem się odezwać, nie miałem 
władzy nad własnym ciałem. Czy ja... czy ja oszalałem? – zakończył cicho. 

Mówiąc, pozbywał się jadu, który zatruwał mu serce nienawiścią. Naprawdę zaczął się martwić o 
stan swojego zdrowia, a cała nienawiść ulotniła się w mgnieniu oka. 

- Nie sądzę, Harry. Te wizje... To musiał być dla ciebie ogromny szok. 

Jednak dyrektor nie uśmiechnął się dobrodusznie, jak to miał w zwyczaju, gdy wszystko kończyło 
się dobrze. 

- Jak długo tu jestem? 

- Dziesięć dni – tym razem odezwała się McGonagall. 

- Panie dyrektorze, sądzę, Ŝe powinniśmy pozwolić panu Potterowi odpocząć. Przyda mu się kilka 
godzin zdrowego, mocnego snu. 

- Masz rację, Poppy. Chodźmy, Minerwo. 

Dumbledore przytrzymał McGonagall drzwi i wyszedł za nią, po raz ostatni oglądając się na 
Harry'ego, który miał złe przeczucie. Nie podobało mu się spojrzenie dyrektora, takie zimne i obce. 
Przyjął eliksiry od pani Pomfrey i starał się usnąć, ale coś mu w tym przeszkadzało. Balansował na 
cienkiej granicy pomiędzy jawą a snem, podczas gdy pod powiekami pojawiały się najdziksze i 
najokropniejsze sceny, tym razem wcale nie podsyłane przez Voldemorta, ale wytworzone przez 
jego własny umysł. 

Harry poczuł, Ŝe ktoś siada obok jego łóŜka i bardzo natarczywie mu się przygląda. Otworzył oczy, 
ale w pomieszczeniu było ciemno. Dopiero po chwili zobaczył szczupłą sylwetkę skuloną na 
sąsiednim łóŜku, świdrującą go stalowoszarym spojrzeniem. Jej właścicielem był oczywiście Draco 
Malfoy. 

- Witaj, śpiąca królewno. 

Harry'ego zatkało. Co Malfoy tu robił? Zerknął w stronę kantorka, w którym spała pani Pomfrey, ale 
Malfoy zauwaŜył to i się roześmiał. 

- Muffliato, mówi ci to coś? Nikt nas nie usłyszy. 

Harry otwierał i zamykał usta jak ryba wyjęta z wody, czując się bezbronny. Malfoy mógł teraz 
zrobić z nim cokolwiek tylko chciał i nikt mu nie pomoŜe, a sam nie jest w stanie się bronić. 

- Nie bój się, Potter, przyszedłem tylko zobaczyć, jak się czujesz – powiedział Draco, przeciągając 
sylaby. 

Harry zmarszczył czoło i wreszcie zamknął usta. Strach w jednej chwili zastąpiła niepewność, a ją z 
kolei dziwny spokój. Malfoy wstawał właśnie z krzesła i zamierzał odejść, ale Harry podniósł się na 
łóŜku i chwycił go za rękaw. 

- Zaczekaj – szepnął, opadając na poduszki i krzywiąc się z bólu. 

- Co ci jest? – Malfoy usiadł na swoim miejscu i spojrzał z troską na bruneta. 

- Nic takiego – odparł Harry pewnym siebie głosem, choć na policzki wpełzł mu lekki rumieniec. 
Miał ogromną nadzieję, Ŝe w ciemności Malfoy tego nie zauwaŜy. 

background image

 

37 

Malfoy przyglądał mu się z namysłem przez chwilę, po czym szturchnął Złotego Chłopca między 
Ŝebra. Harry musiał zagryźć wargi, Ŝeby nie krzyknąć, i zwinął się w kłębek, wywołując przy tym 
kolejne fale obezwładniającego bólu. 

- Potter, nie ruszaj się! – w głosie Malfoy'a wyraźnie dało się wyczuć przeraŜenie. 

Blondyn wstał i przytrzymał Harry'ego tak, Ŝeby ten nie miał moŜliwości ruchu. Dyszał cięŜko, 
poniewaŜ ciało Harry'ego reagowało instynktownie. W końcu, po kilka bardzo długich minutach, 
chłopak leŜał juŜ spokojnie i Malfoy mógł usiąść na sąsiednim łóŜku. 

- Czemu nikomu nie powiedziałeś, Ŝe cię boli? 

- Ee... zapomniałem. 

- Zapomniałeś? Zapomniałeś? Na litość boską, Potter, o czymś takim nie da się zapomnieć! 

Harry uśmiechnął się przepraszająco. Obiecał, Ŝe z samego rana poprosi panią Pomfrey o coś 
przeciwbólowego. 

- No ja myślę. Jak moŜna zapomnieć o czymś takim? 

- Kiedy leŜysz tak dziesięć dni i boli cały czas, w końcu przestajesz zwracać na to uwagę – 
powiedział, dopiero teraz uświadamiając sobie, Ŝe faktycznie boli go całe ciało, nawet, jeśli nim nie 
porusza. 

Malfoy zmruŜył oczy, ale nic nie powiedział. Siedzieli tak w milczeniu, ale nie było im z tym 
niewygodnie. „Świat zwariował" – pomyślał Harry. 

- Idę, zanim ktoś się zorientuje, Ŝe nie ma mnie w dormitorium. 

Harry nie chciał, Ŝeby Malfoy sobie poszedł. MoŜe i nie pałał do niego sympatią, ale przynajmniej 
jego towarzystwo nie było takie uciąŜliwe jak Rona czy Hermiony. Być moŜe w szarych oczach 
blondyna kryła się pogarda, ale w tej chwili czuł, Ŝe nawet pogarda jest lepsza od współczucia. 
Nienawidził, kiedy ktoś się nad nim litował. 

- A jeśli piśniesz komuś choć słowo... – zagroził Malfoy, na co Harry wykonał ręką znak, Ŝe nikomu 
nie powie, i znów został sam. 

Dopiero wówczas zdał sobie sprawę, Ŝe przecieŜ nie spytał Malfoy'a, dlaczego go odwiedził. Zapisał 
sobie w pamięci, Ŝeby zrobić to przy najbliŜszej okazji, i zasnął, tym razem bez Ŝadnych 
koszmarów. 

Rano, kiedy się obudził i przypomniał sobie nocną wizytę, wydało mu się, Ŝe to był tylko sen. 
Dziwny, ale jednak sen – przecieŜ Malfoy by się tak nie zachował. 

Gdy tylko otworzył oczy, natychmiast pojawiła się przy nim pani Pomfrey, podzwaniając 
buteleczkami wypełnionymi kolorowymi lekarstwami. Harry'emu przed oczami pojawiła się twarz 
Malfoy'a, przypominająca, Ŝe ma poprosić o środek na ból. 

- Pani Pomfrey... mógłbym dostać coś przeciwbólowego? Wszystko mnie boli. 

Pielęgniarka z troską spojrzała na ucznia. Odstawiła tacę z eliksirami i dotknęła czoła Harry'ego, 
Ŝeby sprawdzić temperaturę. Gdy usłyszała ciche syknięcie z bólu, natychmiast cofnęła rękę. 

- Przepraszam, panie Potter. Zaraz wrócę z eliksirem. 

Rzeczywiście, wróciła chwilę później i zaaplikowała Harry'emu dość sporą porcję jakiegoś gorzkiego 
specyfiku. Harry skrzywił się, ale bez słowa wypił eliksir do ostatniej kropli. 

background image

 

38 

- Powinno panu pomóc. 

- Dziękuję. 

Pielęgniarka zostawiła go, Ŝeby zająć się swoimi sprawami, a Harry wrócił do kontemplacji swojego 
istnienia. Bardzo powoli ból zaczął słabnąć, co poprawiło mu samopoczucie. Wkrótce usnął, a kiedy 
znowu się obudził, była juŜ noc. Niestety, wraz z nocą i świadomością, powrócił takŜe potworny ból. 

Rozdział X - Expelliarmus 

Harry nie wiedział, czy to na skutek krótkiej przerwy w cierpieniu, spowodowanej lekami, stracił 
wypracowaną odporność na ból, czy moŜe teŜ powrócił on ze zdwojoną siłą. NiezaleŜnie od 
przyczyn, znów pocił się i wił na łóŜku szpitalnym, kaŜdym ruchem wzbudzając nowe, palące 
ogniska. Mógłby przysiąc, Ŝe po jego ciele rozlazło się całe gniazdo mrówek ognistych, gryząc i 
wstrzykując jad w jego ciało. Odchodził od zmysłów, ledwo zdając sobie sprawę z tego, gdzie się 
znajduje. 

W pewnym momencie, zdawałoby się, Ŝe po całej wieczności, jego zmęczony umysł zarejestrował, 
Ŝe otwierają się drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Nie wiedział, czego się spodziewać, choć miał 
nadzieję, Ŝe... Ale nie. Tym razem były to dwie osoby i Ŝadna nie miała blond włosów. 

- To nie jest dobry pomysł, ktoś moŜe cię zobaczyć i... 

- Mój chrześniak jest powaŜnie chory! – Harry natychmiast rozpoznał ten głos. I choć nie mógł być 
on lekarstwem, bliskość kochającej go osoby sprawiła, Ŝe ból odrobinę zelŜał. – Powinienem był 
przyjechać wcześniej... 

- Syriuszu, wiesz, ile ryzykujesz! 

- Dumbledore, jestem animagiem, nikt mnie nie rozpozna pod postacią psa – męŜczyźni kłócili się 
przyciszonymi głosami, tak, aby nikt niepoŜądany ich nie usłyszał. 

Harry poczuł ruch przy swoim łóŜku i rozchylił powieki. Nad nim pochylał się Syriusz, 
zdenerwowany, ale opanowany. Harry zawsze podziwiał go za to, Ŝe kiedy była taka konieczność, 
stawał na wysokości zadania i trzymał temperament na wodzy. On tak nie potrafił, chociaŜ bardzo 
by chciał. 

- Harry? JuŜ dobrze... 

OstroŜnie ujął dłoń Harry'ego w swoje ręce, starając się przy tym sprawić mu jak najmniej bólu. O 
dziwo, Harry odczuł pewien komfort, kiedy ojciec chrzestny znalazł się blisko, szeptając słowa 
otuchy. 

- Wytrzymaj, Harry... 

Za Syriuszem stał, wyraźnie niezadowolony, Dumbledore. Widać było, Ŝe nadal jest przeciwny 
obecności Syriusza w Hogwarcie, ale nie wyrzucił go stąd – moŜe zdawał sobie sprawę, jak jego 
obecność jest waŜna dla Harry'ego. 

- Dyrektorze, moŜemy zostać sami? 

Starzec skinął głową i opuścił Skrzydło, zamykając za sobą drzwi na zamek, tak, Ŝeby nikt im nie 
przeszkodził. Syriusz uniósł dłoń, uciszając jeszcze nie zadane pytania Harry'ego i nasłuchiwał 
przez chwilę oddalających się kroków Dumbledore'a. 

- Harry... ufasz mi? 

- Syriuszu, czemu... 

background image

 

39 

- Odpowiedz! – przerwał mu Syriusz niecierpliwie. - Ufasz? 

Harry z trudem skinął głową. Miał sucho w ustach, ale gdy patrzył na przeraŜoną twarz ojca 
chrzestnego, nie śmiał mu przerywać. 

- Posłuchaj, Harry, nie mamy wiele czasu. To, co chcemy zrobić... 

- Ale... 

- Proszę, nie przerywaj. Na pytania będzie czas później. A teraz słuchaj, bo to bardzo waŜne. Za 
chwilę zjawią się tu Fred i George. To, co chcemy zrobić, jest bardzo niebezpieczne i Dumbledore 
nie będzie z tego zadowolony. Rozumiesz? 

Harry wpatrywał się w ciemne oczy Syriusza, a w głowie miał zamęt. Był środek nocy, jego niemal 
paraliŜował ból, a Syriusz mówił o czymś, czego nie pojmował... 

- Tak – odparł. 

Syriusz otworzył usta, Ŝeby coś powiedzieć, ale przerwało mu ciche pyknięcie. W Skrzydle 
Szpitalnym pojawili się bliźniacy Weasley'owie i prędko zbliŜyli się do łóŜka Harry'ego. 

- Siema, Harry. 

- Czółko. 

Harry patrzył na nich pytająco, ale to Syriusz udzielił mu odpowiedzi. 

- Musisz mi zaufać, cokolwiek się stanie. To dla twojego dobra, wierz mi. Później wszystko ci 
wyjaśnię, obiecuję. Teraz musisz juŜ iść. 

- Ale... 

- Zostawisz nam kilka włosów – przerwał Harry'emu Syriusz – tak, Ŝeby George mógł pić eliksir 
wielosokowy i udawać ciebie. Nikt nie moŜe się zorientować, Ŝe zniknąłeś. Ja tu zostanę i będę mu 
pomagał. 

- A co się stanie ze mną? – spytał Harry, jednocześnie krzywiąc się z bólu. 

- Ciebie Fred zabierze... gdzieś. Tam, gdzie powinieneś się znaleźć. 

Harry uniósł brwi. W głowie kłębiły mu się setki pytań, które chciał zadać swojemu ojcu 
chrzestnemu. Czemu mają go stąd zabrać, i dlaczego musi to być w wielkiej tajemnicy? Czy coś mu 
grozi? W sercu zrodził się upór, Ŝe nigdzie nie pójdzie, dopóki nie wyjaśnią mu całej sytuacji, ale w 
tym momencie George obciął mu noŜyczkami pasmo włosów. 

- Ej! 

„Całe szczęście, Ŝe mi ich nie wyrwał, bo wtedy umarłbym z bólu" – pomyślał z wściekłością Harry. 

- Nie ma czasu. Fred... 

Fred podszedł do Harry'ego i chwycił go za ramię. 

- Przepraszam, kumplu – szepnął, robiąc minę, jakby naprawdę było mu przykro, ale nie miał 
wyjścia – musiał sprawić Harry'emu trochę bólu. Harry zauwaŜył, Ŝe w drugiej ręce ściska małą 
kulkę, bardzo podobną do tej, z której korzystali on i Syriusz, kiedy uciekali z Privet Drive 4. 

background image

 

40 

Gdy tylko palce Freda zacisnęły się na jego nadgarstku, poczuł, Ŝe zostaje wessany do środka kulki, 
a chwilę później nadmuchany niczym balon. Dziwne uczucie szybko minęło i stał juŜ w zupełnie 
innym miejscu. Miejscu, które zmroziło krew w jego Ŝyłach. Nie raz widywał je w snach – albo 
raczej w wizjach, które przesyłał mu Voldemort. Stali w szerokim korytarzu, przed jednym z 
lochów, w których torturowano i mordowano dziesiątki ludzi. Na samą myśl zebrało się Harry'emu 
na wymioty. 

- JuŜ myślałem, Ŝe nie przyjdziecie – powiedział tak dobrze znany Harry'emu i znienawidzony głos. 

Harry spojrzał na jego właściciela... Przed nim stał Voldemort, ale nie wyglądał jak wówczas, na 
cmentarzu, czy w Ministerstwie – przypominał Toma Riddle'a, jakiego zapamiętał z Komnaty 
Tajemnic. Co on tu robił? Dlaczego wyglądał jak kiedyś, co stało się z przeraŜającą gadzią twarzą? I 
czemu Syriusz, Fred i George mieli z nim jakieś układy, czemu zrobili wszystko, Ŝeby jego, 
Harry'ego, tu przyprowadzić? Pomimo bólu, który sprawiał, Ŝe ledwo trzymał się na nogach, spiął 
wszystkie mięśnie, w kaŜdej chwili gotowy do skoku. Sięgnął po róŜdŜkę, ale przypomniał sobie, Ŝe 
zostawił ją pod poduszką w Skrzydle Szpitalnym. 

- Mieliśmy mały problem – odpowiedział Fred, mruŜąc groźnie oczy. – Teraz przestań torturować 
Harry'ego. 

Voldemort uśmiechnął się krzywo i machnął róŜdŜką w kierunku Złotego Chłopca. Harry wyrwał się 
Fredowi i uskoczył przed zaklęciem, lecz zaledwie krok dalej upadł na posadzkę, wstrząsany 
torsjami. Zwinął się w pozycji embrionalnej, nie mogąc znieść bólu w nogach. 

- Niby jak mam to zrobić, skoro on cały czas ucieka? – burknął pod nosem Voldemort, ociągając 
się, ale w końcu zdejmując klątwę z półprzytomnego Harry'ego. 

Harry poczuł, jak nagle ból znika, pozostawiając po sobie pustkę. LeŜał nieruchomo, czekając, aŜ 
cierpienie powróci, ale nic się nie działo, więc powoli uchylił powieki. TuŜ przed twarzą zobaczył 
lśniące, czarne buty. Z pewnością nie naleŜały do Freda. Silne ręce pomogły mu wstać i w 
następnej chwili stanął twarzą w twarz z wyŜszym zaledwie o kilka centymetrów Riddlem. 

- Witaj, Harry Potterze – wyszeptał Voldemort, przekrzywiając głowę i przyglądając się Harry'emu z 
niezdrowym zainteresowaniem. – Jaka szkoda, Ŝe nasza mała zabawa musiała się juŜ skończyć... 
Podobało ci się, prawda? 

Harry przeniósł spojrzenie na Freda, który stał w niewielkim oddaleniu i wpatrywał się w swoje 
dłonie. Był przeraŜony tym, co się dzieje. Zdradzili go najbliŜsi mu ludzie, którym skłonny był 
powierzyć swoje Ŝycie, którym ufał i za których gotów był umrzeć... W głowie miał mętlik. Z 
powrotem na ziemię ściągnął go nieco piskliwy śmiech Voldemorta. 

- Nikt cię nie zdradził, Harry. 

Harry juŜ otwierał usta, Ŝeby zaprzeczyć, a moŜe zadać pytanie, które dręczyło go, odkąd tu trafił, 
ale kiedy zorientował się, Ŝe chce okazać słabość wrogowi, zacisnął mocno usta, aŜ powstała z nich 
cienka linia. 

- Nie ma sensu bawić się w konwenanse, Harry. Nie mamy wiele czasu, wkrótce Dumbledore 
odkryje, Ŝe zostałeś podmieniony – przemówił Voldemort, nie spuszczając głodnego wzroku ze 
Złotego Chłopca. 

Ale do Harry'ego niewiele z tego dotarło. Myślami wciąŜ był przy Syriuszu, który kazał mu sobie 
zaufać, nie odpowiedział na pytania, twierdząc, Ŝe nie ma na to czasu... I rzeczywiście nie było, ale 
nie dlatego, Ŝeby mu pomóc, lecz by Dumbledore nie udaremnił porwania. Złość zaczęła powoli 
kiełkować w jego duszy, przyćmiewając niedowierzanie. Z kaŜdym uderzeniem serca Harry stawał 
się coraz boleśniej świadomy sytuacji, w jakiej postawił go ojciec chrzestny. 

Na pewno nie chciał źle, przecieŜ zawsze się o ciebie troszczył... – odezwał się cichy głosik z tyłu 
jego głowy. 

background image

 

41 

Tak, ale większość czasu spędził w Azkabanie. Widocznie nie zdąŜyłem go dobrze poznać – 
odpowiedział Harry. 

MoŜe faktycznie nie było czasu? Pomyśl, ile razy sam prosiłeś Rona czy Hermionę, Ŝeby po prostu ci 
zaufali! 

To było co innego! Ja robiłem wszystko, Ŝeby ich uratować! 

Czy oni wtedy o tym wiedzieli? 

Ja... Ufają mi. 

A ty ufasz Syriuszowi. Sam tak powiedziałeś, kiedy cię spytał w Skrzydle Szpitalnym. 

Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, Ŝe... 

śe co, Ŝe pomoŜe zabrać cię do Voldemorta? 

To chyba wystarczający powód, Ŝeby stracić do kogoś zaufanie! – Ŝachnął się Harry. 

Być moŜe. Ale powinieneś się teŜ zastanowić, czy miał jakiś wybór. Mówił, Ŝe to dla twojego dobra, 
pamiętasz? 

Dumbledore mówił tak za kaŜdym razem, gdy wysyłał mnie do Dursley'ów na wakacje! 

Ale Syriusz nie jest Dumbledorem. Po za tym to właśnie on cię od nich uwolnił i wykłócił się, Ŝebyś 
mógł zostać w Kwaterze Głównej. 

MoŜe juŜ wtedy planował to wszystko? Chciał zdobyć moje zaufanie? 

Posłuchaj sam siebie! Jesteś prawdziwym Gryfonem! OdwaŜnym i głupim, bo zamiast działać, 
zadajesz setki pytań, naraŜając całą misję na niepowodzenie! 

Harry zastanowił się nad tymi słowami. Rzeczywiście, Ŝądał odpowiedzi, zanim na cokolwiek się 
zgodził. Tylko dlatego, Ŝe został zmuszony, znalazł się tutaj. Nawet gdyby to miało jakiś głębszy 
sens, zepsułby wszystko, zwlekając przed podjęciem decyzji. Jego samego niejednokrotnie 
denerwowało takie zachowanie, gdy trzeba było szybko działać, a Hermiona poddawała w 
wątpliwość kaŜdy jego krok. Czy jednak nie miała prawa wiedzieć, co się dzieje? 

Przez chwilę nasłuchiwał odpowiedzi, ale cichy głosik juŜ się nie pojawił. Harry zagryzł wargi. Co 
teraz? Ufał Syriuszowi. Wierzył, Ŝe ten by go nie zdradził, nawet jeŜeli miałby umrzeć. Czy nie 
udowodnił tego w przeszłości? Czy to właśnie nie na tym polega prawdziwa miłość? Na zaufaniu tak 
wielkim, Ŝe skoczyłoby się w ciemno do ognia na jedno jedyne słowo bliskiej osoby? 

Riddle przyglądał się tej wewnętrznej walce z niemałym rozbawieniem wymalowanym na twarzy. 

- Twoi przyjaciele otrzymali ode mnie list i zorientowali się, Ŝe nie mają wyjścia, jeśli chcą cię ocalić 
– powiedział. 

Harry skupił rozbiegane spojrzenie na czerwonawych tęczówkach Voldemorta, czekając na ciąg 
dalszy przemowy. Nie mylił się, po krótkiej pauzie Riddle kontynuował. 

- Nie zamierzam cię zabić, Harry Potterze. Jesteś mi potrzebny. Ale musiałem znaleźć jakiś sposób, 
Ŝeby cię tutaj sprowadzić i zmusić do współpracy. 

- Po co mi to wszystko mówisz? – warknął Harry, nie mogąc powstrzymać obezwładniającej go 
złości. 

background image

 

42 

- Oj, Harry, po co te nerwy? Będziesz musiał nauczyć się nad nimi panować – roześmiał się 
Voldemort. 

- Nie ściemniaj! Powiedz, czego chcesz, i daj mi spokój! 

Riddle wypuścił Harry'ego z uścisku i ten zatoczył się. Byłby upadł, gdyby w ostatniej chwili nie 
złapał go Fred. 

- Póki co znajdujesz się na mojej łasce, więc łaskawie wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia – 
wysyczał Riddle, dźgając Harry'ego długim palcem w pierś. – Po naszej walce w Ministerstwie Magii 
długo rozmyślałem nad tym, jak pogłębić łączącą nas więź. Dzięki pomocy Severusa, w końcu mi 
się to udało. To naprawdę największy mistrz eliksirów, jaki chodził po ziemi. 

Przerwał, Ŝeby rzucić Harry'emu przeciągłe spojrzenie. Wybraniec poczuł się prowokowany, ale 
obiecał sobie, Ŝe więcej się nie odezwie. Nie da mu tej satysfakcji. 

- Pewnie zastanawiasz się, czemu wyglądam jak kiedyś? To takŜe dzieło Severusa. Zrozumiałem, 
Ŝe aby nasz związek stał się bardziej wymierny, musiałem stać się człowiekiem. Severus wynalazł 
szereg trudnych do sporządzenia eliksirów, które w końcu zaŜyłem. Musiałeś, drogi Harry, 
natychmiast wyczuć, Ŝe coś się zmieniło. To było pierwszego września, pewnie pamiętasz? 

Harry, wbrew woli, skinął głową, przypominając sobie, jak wpadł w stan podobny transowi, 
oglądając wszelkie okropności, jakie przesyłała mu więź, i jak uratował go Malfoy. Na samo 
wspomnienie dostał gęsiej skórki. 

- Pomyślałem – mówił dalej Riddle – Ŝe twoi przyjaciele zrobią wszystko, Ŝeby uratować ci Ŝycie. 
Jak widać, nie myliłem się. Gdy tylko ee... zachorowałeś... posłałem im sowę. Podjęcie właściwej 
decyzji zajęło im sporo czasu. Tak duŜo, Ŝe musiałem sięgnąć po bardziej drastyczne środki. 
Wyobraź sobie, jak musiały dręczyć ich sumienia, kiedy dowiedzieli się, Ŝe to przez ich zwłokę 
odczuwasz coraz silniejszy ból! 

Fred sapnął Harry'emu do ucha. 

- Przepraszamy. Gdybyśmy wiedzieli... gdybyśmy mieli pewność, Ŝe... 

- Cisza! – przerwał mu Voldemort. – Twoi przyjaciele, jakŜe sprytnie, przybyli do mnie i 
zaproponowali układ. To było mistrzowskie zagranie z ich strony, muszę przyznać, Ŝe tu ich nie 
doceniłem – Riddle zamilkł na chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Potem potrząsnął 
głową i ciągnął dalej. – Po krótkich pertraktacjach zawarliśmy Wieczystą Przysięgę. 

Voldemort zawiesił dramatycznie głos, ale Harry nie zareagował, wpatrując się w swojego wroga. 

- Potter, słyszałeś kiedyś o Wieczystej Przysiędze? 

Harry pokręcił głową, przeraŜony nagłą zmianą humoru Voldemorta. 

- Świat schodzi na psy... – mruknął Riddle do siebie, kontynuując nieco głośniej: - To taka 
przysięga, którą pieczętuje się staroŜytnym czarem. Jeśli czarodziej nie dotrzyma jej warunków, 
umrze. Zatem wracając do twoich przyjaciół... ZłoŜyliśmy sobie taką przysięgę. Ja obiecałem, Ŝe 
nie zrobię ci krzywdy, a oni zobowiązali się przyprowadzić cię do mnie. Rozumiesz, Ŝebyś nie umarł 
– albo nie oszalał z cierpienia. 

Voldemort wyglądał na wyraźnie zadowolonego z siebie. Dopiero kiedy Harry się odezwał, z jego 
ust zniknął uśmieszek samouwielbienia. 

- Czemu się zgodziłeś? PrzecieŜ zawsze chciałeś mnie zabić! 

- To prawda. Chciałem cię zabić. Dopiero później zrozumiałem, Ŝe jesteś mi potrzebny. 

background image

 

43 

Harry uniósł brwi, nie wierząc w ani jedno słowo Voldemorta. Wracały mu siły i mięśnie nie były juŜ 
takie omdlałe. Coraz pewniej stał na nogach, nie musiał więc opierać się dłuŜej o ramię Freda. 
Wracała mu teŜ zdolność jasnego myślenia. 

- Słyszałeś kiedyś o Księdze Zaklęć? – spytał Voldemort, tym razem z ukontentowaniem 
stwierdzając, Ŝe Złoty Chłopiec nie ma pojęcia, o czym on mówi. 

Rozdział XI - Perriculum 

- Słyszałeś kiedyś o Księdze Zaklęć? – spytał Voldemort, uśmiechając się paskudnie na widok 
zdezorientowanej miny Harry'ego. 

Riddle klasnął w dłonie i w pokoju pojawiły się trzy wygodne fotele. Zajął jeden z nich i gestem 
wskazał pozostałe Harry'emu i Fredowi. Harry obejrzał się na Freda, który wzruszył ramionami i 
usiadł. Nie czując się zbyt pewnie, powoli osunął się na miękkie siedzisko, tylko na moment 
spuszczając oczy z twarzy Voldemorta. 

- Masz rację, Harry. Nieprzypadkowo wybrałem to miejsce – wysyczał Riddle, wlepiając czerwone 
ślepia w twarz Złotego Chłopca, który warknął i zrugał się w duchu za nieuwagę. 

„No nie, czyta mi w myślach!" – wściekł się Harry, przypominając sobie, dlaczego postanowił zaufać 
przyjaciołom. W końcu Syriusz miał rację, ratowali mu Ŝycie, nawet zagwarantowali mu 
nietykalność. Więc dlaczego teraz był na nich zły? 

- Mało kto wie o Księdze Zaklęć – ciągnął Voldemort – poniewaŜ została spisana przez mugoli. Nie 
patrz tak na mnie, Harry, jeszcze mnie zabijesz tym wzrokiem... To, Ŝe się nią interesuję, jeszcze 
nie znaczy, Ŝe doceniam niemagiczne istoty. 

- PrzecieŜ oni ją stworzyli – wyrwało się Harry'emu, zanim zdąŜył ugryźć się w język. 

- Nie, oni tylko spisali zaklęcia. StaroŜytna magia, która spoczywa na stronicach Księgi, przewyŜsza 
naszą. Przez wieki została zapomniana. Dumbledore – wymawiając nazwisko dyrektora Hogwartu, 
Riddle skrzywił się nieznacznie – włada tylko okruszyną tego, co czarodzieje kiedyś znali. 

Harry pomyślał o potędze Dumbledore'a, zdolności wyczuwania magii i zaklęciach, które ten rzuca 
bez uŜycia róŜdŜki. Jeśli to miała być malutka część mocy, o której mówił Voldemort, to jak 
przeraŜająca jest jej całość? Ledwo się powstrzymał, Ŝeby się nie wzdrygnąć. 

- Gdy ktoś pozna te zaklęcia, stanie się władcą świata i śmierci – „No tak" – pomyślał Harry – 
„stara śpiewka o nieśmiertelności, co, Voldi?" – Oczywiście, jestem zainteresowany i jednym i 
drugim. Szukałem jej odkąd odrodziłem się na cmentarzu prawie półtora roku temu. Wydaje mi się, 
Ŝe ją znalazłem. 

Voldemort zawiesił dramatycznie głos, Ŝeby wywrzeć na Harrym większe wraŜenie. Udało mu się, 
bo po plecach Wybrańca przeszedł dreszcz na myśl, co Riddle uczyniłby ze światem, gdyby dostał 
go w swoje brudne, śmierdzące łapska. 

- Ale okazało się, Ŝe sam nie dam rady jej zdobyć. Ja, najpotęŜniejszy czarnoksięŜnik na świecie, 
któremu udało się pokonać śmierć i odrodzić na nowo! – w głosie Riddle'a zapanowała nuta 
goryczy, jakby Voldemort był zdumiony i jednocześnie zawiedziony. – Potrzebna jest krew Godryka 
Gryffindora, aby złamać pieczęcie i zabezpieczenia. Po za tym przydałby się takŜe ktoś, kto 
doskonale zna świat mugoli – spojrzał znacząco na Harry'ego. 

- Czemu tak na mnie patrzysz? 

- Na moje szczęście i nieszczęście, jesteś ostatnim Ŝyjącym potomkiem Gryffindora. 

background image

 

44 

Harry'emu opadła szczęka. śe niby jak? On, zwykły Harry, pra-pra-prawnukiem wielkiego Godryka 
Gryffindora, załoŜyciela Hogwartu? I niby wszyscy, od samego początku, pomiatali nim, a 
Voldemort próbował zabić tyle razy...? 

- Ja... – wyjąkał Harry, a kiedy dotarł do niego absurd sytuacji, roześmiał się szczerze, choć szybko 
przestał, poniewaŜ wciąŜ był osłabiony po kilku ostatnich dniach. 

Voldemort wyglądał na uraŜonego. 

- Nie ma się z czego śmiać! Myślisz, Ŝe to wymyśliłem? śe chciałem się z Tobą męczyć i uczyć cię 
porządnej, czarnej magii, bo mi się nudzi? 

Harry zamilkł, wystraszony. Wpatrzył się w róŜdŜkę, która znikąd pojawiła się w dłoni Voldemorta. 

- Nie moŜesz go zabić! – krzyknął Fred, zrywając się ze swojego fotela. Do tej pory przysłuchiwał 
się rozmowie, a raczej monologowi Voldemorta, zapewne sam słysząc po raz pierwszy w Ŝyciu o 
Księdze Zaklęć. 

- Na szczęście w umowie nie było nic o klątwach – powiedział Riddle, tym razem spokojnie, jednak 
nie schował róŜdŜki. – Sprawdziłem dwa razy. Nie moŜe być pomyłki, Harry. Jak widzisz, 
komplikuje to nasze Ŝycie. 

- Dlaczego ta księga została napisana przez mugoli, skoro jest chroniona magicznie? 

- OtóŜ to! Księga została spisana za czasów staroŜytnych magów, kiedy czarownice i czarodzieje 
nie kryli się jeszcze przed mugolami. Tajemna wiedza była darem dla cesarza, który pomógł 
uchronić ich od klęski. Potem mijały stulecia, jej właściciele zmieniali się, potem została wykupiona 
przez czarodziejską rodzinę, która sprezentowała Księgę swojemu przyjacielowi – mówił Voldemort, 
niedbale machając ręką, jakby chciał podkreślić, Ŝe tak odległa przeszłość niewiele go interesuje. 
Liczą się skutki, ot, co. – i tak weszła w posiadanie Gryffindora. A ten, wspaniałomyślnie, 
postanowił ją chronić. Na domiar złego, mugole w miejscu, w którym Księga jest ukryta, 
wybudowali miasto, co jeszcze bardziej utrudnia sprawę. 

Harry siedział i słuchał uwaŜnie, a oczy rozszerzały mu się z kaŜdym kolejnym słowem. Wydawało 
mu się, Ŝe to jakiś okropny Ŝart, zupełnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy rozmawiał z Hagridem. 
„To się nie trzyma kupy" – myślał w kółko. 

- Wracając do meritum. Jako potomek wielkiego Gryffindora i wychowany wśród mugoli, jesteś 
zobligowany pomóc mi zdobyć Księgę Zaklęć. 

- Więc nie mam wyboru? 

- Doskonale to ująłeś, Harry. 

Voldemort wstał i podszedł do fotela, na którym siedział Harry. Gestem nakazał mu powstanie, po 
czym złapał jego dłoń i mocno przytrzymał, Ŝeby chłopak nie mógł jej wyrwać. Harry nie wiedział, 
co robić. Wzrokiem szukał pomocy u Freda, ale ten wpatrywał się we własne dłonie. Nie chciał 
pomagać Voldemortowi, był przekonany, Ŝe doprowadzi tym samym do klęski, Ŝe gdy Riddle 
przejmie kontrolę, poleje się jeszcze więcej krwi... Jednocześnie był boleśnie świadomy, co go 
czeka, jeśli się nie zgodzi. Tortury, które pokazywał mu w snach Voldemort, były tylko wstępem do 
tego, co przygotował dla niego. Tym, co pogarszało sprawę, to fakt, Ŝe Harry nie mógł umrzeć, bo 
wtedy takŜe i Voldemort by umarł, a więc nie mógł upatrywać w śmierci ratunku. Harry był pewien, 
Ŝe będzie torturowany tak długo, aŜ przyjmie propozycję Voldemorta. Obejrzał się na wejścia do 
cel, w których prawdopodobnie leŜeli nieprzytomni więźniowie, oczekując na kontynuację kaźni. 
Przełknął ślinę, w gardle wyrosła mu wielka gula, nogi zaczęły drŜeć. 

- MoŜe jednak chcesz się sprzeciwić? – zapytał Voldemort z nadzieją w głosie, ale gdy zobaczył 
zaciętą minę Harry'ego, na moment jego twarz spowił smutek, jakby dobra zabawa, na którą liczył, 
właśnie została odwołana. 

background image

 

45 

- Trudno. Powtarzaj za mną, Potter. 

Harry skulił ramiona, ale nie cofnął dłoni. Wiedział, Ŝe będzie miał potęŜne wyrzuty sumienia, ale z 
drugiej strony przeŜył juŜ tak wiele bólu, Ŝe zrobiłby wszystko, byle uniknąć cierpienia. 
Zwłaszcza takiego cierpienia. Był tchórzem? Być moŜe. Był jednak ciekaw, jakby się zachowali inni 
w jego sytuacji. Zatem Harry powtarzał... 

- Ja, Harry Potter... obiecuję nie zdradzić informacji o pobycie oraz planach Lorda Voldemorta... 
obiecuję nie podejmować jakichkolwiek działań, które mogłyby pokrzyŜować plany Czarnego 
Pana... przyrzekam udzielić wszelkiej pomocy w odnalezieniu i zdobyciu Księgi Zaklęć... 

W miarę, jak Harry mówił, spomiędzy ich splecionych dłoni wystrzeliła czerwona wiązka magii i 
owinęła się wokół rąk, tworząc Ŝywy węzeł. Kiedy Harry skończył, zaczął mówić Voldemort, ale tym 
razem zielona struŜka oplatała się na dłoniach i łączyła z tą czerwoną. 

- Ja, Tom Marvolo Riddle aka Lord Voldemort, obiecuję utrzymać Harry'ego Pottera przy Ŝyciu oraz 
udzielić mu wszelkiej pomocy w wypełnianiu zleconych mu zadań, a zwłaszcza zdobyciu Księgi 
Zaklęć. Obiecuję teŜ zapewnić bezpieczeństwo jego przyjaciołom do czasu, aŜ Wieczna Przysięga 
zostanie spełniona. 

Harry, słysząc ostatnie słowa Voldemorta, zmruŜył oczy, nie dowierzając własnym uszom. 
Zagwarantował bezpieczeństwo jego przyjaciołom? PrzecieŜ nie musiał, i tak miał go w garści. 
Chyba, Ŝe... No tak, Harry mógłby nie wypełnić przysięgi i umrzeć, zostawiając Voldemorta z 
problemem. 

Rozmyślania przerwał Harry'emu Fred, który dotknął czubkiem swojej róŜdŜki złączonych w uścisku 
dłoni Złotego Chłopca i Riddle'a, pieczętując tym samym złoŜone przez nich śluby. Tasiemki magii 
znikły, pozostawiając skórę na rękach nienaruszoną, i najszybciej jak tylko mógł, Harry wyrwał 
dłoń z uścisku Voldemorta. Nie mógł się oprzeć przed wytarciem ją o ubranie, co wywołało atak 
śmiechu u Riddle'a. 

- Harry – powiedział po kilku minutach, ocierając oczy wierzchem dłoni – wracaj teraz do 
Hogwartu. Zanim wyruszymy, musisz się jeszcze wiele nauczyć. 

- Co? – zapytał głupio Harry. 

- Severus będzie nauczał cię magii, jakiej nigdy nie poznasz na lekcjach. Nie mogę sobie pozwolić 
na niewykwalifikowanego pomocnika. Mógłbyś zginąć, nie wykonawszy zadania – zakończył 
Voldemort powaŜnie, po czym oddalił się, łopocząc czarną szatą czarodzieja. 

- Chodzi zupełnie jak Snape – usłyszał Harry tuŜ przy uchu. – Chodź, musimy wrócić, zanim 
ktokolwiek się zorientuje, Ŝe cię podmieniliśmy. 

Harry szybko wracał do zdrowia. Przez te dziesięć dni okropnie wychudł, pod oczami pojawiły mu 
się cienie a skóra przybrała blady odcień. WciąŜ był słaby, ale z kaŜdym dniem jego stan się 
poprawiał, o co dbali nie tylko jego przyjaciele, ale takŜe nauczyciele. Po trzech dniach od wizyty w 
norze Voldemorta, pani Pomfrey zgodziła się wypuścić go ze Skrzydła Szpitalnego. Od Hermiony 
szczęście biło na kilometr, gdy tylko dowiedziała się, Ŝe Harry'emu juŜ nic nie dolega. Ron równieŜ 
wyglądał na zadowolonego, choć nie okazywał tego tak spontanicznie, jak ich przyjaciółka. Syriusz 
takŜe sprawiał wraŜenie szczęśliwego, jednak Harry mógłby przysiąc, Ŝe kiedy nikt nie patrzył, jego 
ojciec chrzestny czymś się martwił, i tylko cztery osoby na świecie – no, pięć, wliczając Snape'a, 
wiedziały, co gryzie męŜczyznę. 

Harry Ŝałował, Ŝe nie znalazł czasu na rozmowę z Syriuszem przed jego powrotem na Grimmauld 
Place. Bliźniacy znikli od razu po powrocie Harry'ego do łóŜka w szpitalu, ale Syriusz został jeszcze 
dwa dni. Niestety nie dane im było nawet wymienić zaniepokojonych spojrzeń. Nie mogli marzyć o 
ani jednej chwili prywatności, poniewaŜ tylu ludzi kręciło się po Skrzydle Szpitalnym, Ŝe ktoś 
mógłby ich podsłuchać. Z cięŜkim sercem Harry musiał przełoŜyć rozmowę na później. Miał tylko 
nadzieję, Ŝe to „później" nastąpi szybko. 

background image

 

46 

Rozdział XII - Priori Incantatem 

Draco wszedł do Wielkiej Sali. Po kolejnej nieprzespanej nocy czuł się zmęczony i rozdraŜniony. 
Jego współdomownicy nauczyli się schodzić mu z drogi, więc chłopak nie miał na kim wyładować 
swojej frustracji. Do tego dochodziły lekcje, które, nie dość, Ŝe nie naleŜały do najłatwiejszych, to 
jeszcze wymagały sporej pracy wieczorami. Ponadto miał wiele obowiązków jako prefekt, co czyniło 
jego Ŝycie jeszcze bardziej skomplikowanym. Oczywiście, cieszyła go władza, jaką miał nad innymi 
uczniami, ale masa zadań do wykonania nie przedstawiała się juŜ tak róŜowo. 

Dotarł do swojego zwykłego miejsca przy stole Slytherinu i usiadł na ławce. Bez entuzjazmu 
przyciągnął sobie jajecznicę i zaczął dziobać ją widelcem. Czasami wkładał niewielki kawałek do ust 
i długo Ŝuł pozbawiony smaku pokarm. Bez przekonania sięgnął po poranną kawę, odsuwając 
niedojedzone śniadanie. Był świadom, Ŝe pozostali Ślizgoni zauwaŜyli zmianę w jego zachowaniu. 
Wiedział, jak na niego spoglądają, kiedy myślą, Ŝe nie zwraca na nich uwagi. Nic jednak nie mógł 
poradzić na swoje samopoczucie. JuŜ i tak wiele go kosztowało zachowywanie się w ten sposób – 
najchętniej zamknąłby się w swojej komnacie i nie wychodził z niej do końca Ŝycia. 

Z zamyślenia wyrwał go nagły szum przy wejściu do Wielkiej Sali. Spojrzał w tamtym kierunku z 
nadzieją, Ŝe moŜe będzie mógł wlepić komuś szlaban, i zobaczył grupkę Gryfonów zmierzających 
na śniadanie. Pośrodku, eskortowany przez przyjaciół, szedł Potter. 

Draco na moment zapomniał, gdzie się znajduje. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w 
swojego największego wroga. Lustrował spojrzeniem jego wychudłe ciało, bladą cerę i cienie pod 
oczami. Dopiero, gdy Blaise trącił go łokciem i rzucił jakąś kąśliwą uwagę na temat Złotego 
Chłopca, której niestety Draco nie dosłyszał, wrócił myślami na ziemię. Prychnął wyniośle i 
przysunął do siebie niedojedzoną jajecznicę. Poczuł, Ŝe nowe siły wstąpiły w niego i powrócił mu 
apetyt. 

- Potter wygląda jak siedem nieszczęść – zaszczebiotała Pansy, siadając koło Draca. – a mimo to 
kaŜda patrzy na niego z podziwem. Ja bym nie chciała mieć takiego chłopaka! Wolę ciebie, 
Dracusiu – wyszeptała Draconowi do ucha i pogładziła jego dłoń, którą Ślizgon natychmiast 
odtrącił. 

- Kobieto, odczep się ode mnie – mruknął pod nosem. 

Jeszcze pół godziny wcześniej odpowiedziałby jej tak niecenzuralnie, aŜ wybiegłaby, płacząc, z 
Wielkiej Sali, ale teraz jakoś przeszła mu ochota na kłótnie. Wchłonął swoją jajecznicę tak 
dostojnie, jak tylko pozwalał mu głód, dopił kawę i wyszedł, oznajmiając siedzącym najbliŜej, Ŝe 
musi jeszcze wrócić do swojego dormitorium i spóźni się na lekcję, po czym wyszedł, nie oglądając 
się na nikogo. 

Gdy tylko znalazł się w lochach, oparł się o zimną ścianę i przymknął oczy. MoŜe i Potter wyglądał 
jakby miał zaraz zemdleć, ale w końcu wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego, co musi oznaczać, Ŝe nic 
mu juŜ nie dolega. Nie to, Ŝeby się przejmował losem tego łamagi, ale w końcu komu będzie mógł 
dogryzać, jeśli zabraknie Wybrańca? 

Poczuł ciche burczenie w Ŝołądku. Od kilkunastu dni nie jadł zbyt wiele, wmuszając w siebie 
niewielkie porcje. Teraz, gdy odzyskał apetyt, głód dał o sobie znać. Dobrze, Ŝe nie ruszył słodyczy, 
które dostał od Pansy „na poprawę humoru". Teraz będzie mógł się nimi odpowiednio zająć, nie 
zwracając niczyjej uwagi nadmiernym objadaniem się. 

Skierował się do swojej sypialni, ponownie błogosławiąc w duchu fakt, Ŝe aby się do niej dostać, nie 
musi przechodzić przez Pokój Wspólny. Odszukał na dnie szafy niewielką paczuszkę zawiniętą w 
pąsowy papier. Na jego twarzy pojawił się grymas. Nienawidził róŜowego! Przede wszystkim 
dlatego, Ŝe ta idiotka Pansy ubierała się cała w ten głupi kolor, zakładając ubrania w nie pasujących 
do siebie odcieniach. „Za grosz gustu...". Niemniej jednak był w stosunku do niej odrobinę bardziej 
przychylny w tej chwili, poniewaŜ dzięki niej mógł w tej chwili rozkoszować się czekoladami. 

WłoŜył kolejną kostkę do ust i poczekał, aŜ sama się rozpuści, rozprowadzając słodki smak po 
całych ustach. PołoŜył się na łóŜku i przymknął oczy. Po raz pierwszy od wielu dni poczuł się lekko, 

background image

 

47 

czemu dał wyraz, uśmiechając się do pustego pomieszczenia. Nigdy by sobie nie pozwolił na ten 
gest w czyjejś obecności, w końcu był Malfoy'em. Ale teraz był sam i nie musiał nosić swojej maski. 

Pół godziny później Draco nadal leŜał na swoim łóŜku, pogrąŜony w głębokim śnie. Chwilę 
wcześniej stoczył ze sobą wewnętrzną walkę, w końcu uznając, Ŝe moŜe odpuścić sobie dzisiejsze 
zajęcia. PrzecieŜ był wzorowym uczniem, więc nie powinno mu to zaszkodzić. „KaŜdy ma prawo źle 
się poczuć" – argumentował samemu sobie. 

Został obudzony przez Zabiniego dopiero w czasie obiadu. Chłopak przyszedł zobaczyć, co się z nim 
dzieje i pukał dopóty, dopóki Draco nie wpuścił go do środka. 

- Nie było cię na transmutacji i zaklęciach – powiedział, uwaŜnie przyglądając się twarzy Dracona. 

- Usnąłem – odparł Draco, zbierając rozsypane słodycze i robiąc miejsce do siedzenia. 

- No właśnie. Od jakiegoś czasu ciągle chodzisz niewyspany. 

Draco wzruszył ramionami, nie mając zamiaru nikomu się tłumaczyć. 

- Draco, co się z tobą dzieje? Zachowujesz się zupełnie jak nie ty. Ktoś powinien kopnąć cię w ten 
arystokratyczny tyłek i... 

Zabini urwał, widząc minę przyjaciela. Tymczasem Draco powoli trawił jego słowa, analizując swoje 
zachowanie w ostatnich dniach. Pozwolił, by zawładnęły nim bliŜej nieokreślone uczucia, których 
nawet nie potrafił nazwać. Częściej, niŜ mógłby sobie na to pozwolić, zrzucał zimną maskę 
obojętności i tracił nad sobą panowanie. Tylko dlatego, Ŝe w poprzednich latach wypracował sobie 
wysoką pozycję, nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, Ŝeby przestać liczyć się z jego opinią. 

- Masz rację – odparł, mówiąc powoli i waŜąc kaŜde słowo. – Dzięki, Ŝe powiedziałeś mi o tym. A 
teraz idę dalej spać. 

Poczekał jeszcze, aŜ Zabini opuści jego dormitorium, po czym przyłoŜył głowę do poduszki i 
zamknął oczy. Coś jednak nie pozwalało mu zasnąć. RóŜne myśli kłębiły mu się w głowie, 
domagając natychmiastowego przemyślenia. W jego serce wkradł się teŜ niepokój, Ŝe stał się 
miękki, Ŝe traci swoją dotychczasową osobowość... Coś czaiło się na dnie jego duszy. Co to było? 

Budzik obudził Dracona jeszcze przed świtem. Chłopak wygrzebał się z pościeli, pozostawiając ją w 
nieładzie. Przeciągnął się i przeczesał palcami blond włosy. Jednym machnięciem róŜdŜki uprzątnął 
pokój, drugim unicestwił papierki po czekoladkach, robiąc tym samym sporo miejsca na podłodze 
dormitorium. Kolejnym zaklęciem przesunął łóŜko pod ścianę. Zrzucił z siebie wczorajsze ubranie i 
załoŜył wygodny i drogi strój sportowy: spodnie od dresu oraz wygodną koszulkę. 

Postanowił najpierw się rozgrzać, robiąc kilka przysiadów i skłonów. Potem, częściowo jako karę za 
niesubordynację względem własnej osoby, a częściowo jako regularnie wykonywane ćwiczenie, 
wykonał kilkadziesiąt pompek i brzuszków. Kiedy mięśnie paliły go z wysiłku, kiedy kaŜdy kolejny 
ruch wymagał ogromnych nakładów siły woli, czuł, Ŝe odzyskuje panowanie nad sobą. 

Dał za wygraną dopiero, gdy był cały zlany potem a przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. 
PołoŜył się na podłodze i odpoczywał przez chwilę, jedną dłonią wodząc po umięśnionym brzuchu, 
drugą zaś podkładając sobie pod głowę. Dbał o swoje ciało zarówno stosując odpowiednie 
kosmetyki, jak i utrzymując wysoką sprawność fizyczną. Nie mógł pozwolić, Ŝeby arystokrata jego 
pokroju miał brzuszek... 

Gdy juŜ odpoczął, wstał i kontynuował ćwiczenia. Zarówno brzuszki jak i pompki sprawiały, Ŝe 
mięśnie stawały się bardziej widoczne, apetycznie zarysowane pod skórą, to jednak Draco nie 
chciał zostać typowym atletą. Kłóciło się to z jego poczuciem estetyki. Łączył w sobie szczupłą i 
smukłą sylwetkę z silnymi, ale nie zbyt masywnymi mięśniami, co zapewniało mu miano 
najseksowniejszego chłopaka w szkole. Dlatego po pompkach i brzuszkach przeszedł do jogi, która 
pozwalała mu nie tylko zadbać o ciało, ale takŜe wypracować równowagę duchową. 

background image

 

48 

„Kiedy ostatni raz trenowałem?" – spytał sam siebie. 

Wkrótce oczyścił umysł z wszelkich myśli, zmieniając kolejne figury i pozycje. Czuł, jak mięśnie 
napinają się, jak ścięgna zostają rozciągnięte do granic moŜliwości, i sprawiało mu to ogromną 
satysfakcję. Jednocześnie ćwiczył obronę umysłu, stawiając wokół niego wysokie mury i utrzymując 
je jak najdłuŜej. 

Po około godzinie stwierdził, Ŝe wystarczy aktywności fizycznej. Wszedł pod prysznic, nawet nie 
kłopocząc się ułoŜeniem mebli w pierwotnych pozycjach, uznając, Ŝe skrzaty uczynią to za niego. 
Odkręcił gorącą wodę i zmył z siebie pot. Wybrał mydło o zapachu fiołków, jego ulubione. Koiło 
zmysły, a woń utrzymywała się przez długi czas, poprawiając mu nastrój przez cały dzień. Włosy 
umył szamponem rumiankowym, naturalnie rozjaśniającym kolor, potem wtarł w nie odŜywkę. 
Kąpiel zakończył opłukiwaniem się naprzemiennie zimną i gorącą wodą. Takie hartowanie powtarzał 
co jakiś czas, Ŝeby wypracować w sobie brak jakichkolwiek reakcji na zmianę temperatury wody, a 
przez to lepsze panowanie nad ciałem. JuŜ nie raz przydało mu się to w waŜnych sytuacjach, a 
takŜe na co dzień, gdy utrzymywał na twarzy nieprzeniknioną maskę. 

Draco wytarł się do sucha ręcznikiem i wtarł w skórę balsam. Włosy wysuszył zaklęciem, w twarz 
wklepał specjalny krem... Wreszcie stanął przed szafą i przez kilka minut przyglądał się jej 
zawartości. Zdecydował się na ciemne, prawie czarne wełniane spodnie i jasną, niebieską koszulkę, 
na którą ubrał popielaty sweter. Do szkolnej torby zgarnął podręczniki, zadania domowe, 
pergaminy i pióro i wyszedł na śniadanie. 

Po drodze skontrolował stan Pokoju Wspólnego. Sprawdził, czy wszyscy juŜ wstali, nakrzyczał na 
kilku młodszych uczniów za bałagan w dormitoriach i nawrzeszczał na klejącą się do niego Pansy. 
Kiedy dotarł do Wielkiej Sali, miał juŜ serdecznie dość uŜerania się z uczniami, jednak nie pozwolił, 
aby jakakolwiek emocja przebiła się na zewnątrz. 

Usiadł przy stole i jak zawsze nienagannie zaczął spoŜywać posiłek. Rozmawiał z siedzącymi obok 
ludźmi, ukradkiem obserwując otoczenie. Jego uwagi nie uszło Ŝadne podejrzane zachowanie. Na 
deser wypił filiŜankę kawy, elegancko odginając mały palec. Kątem oka dostrzegł kilka 
interesujących sytuacji, które, jak to miał w zwyczaju, zachował dla siebie. Nigdy nie wiadomo, do 
czego ta wiedza moŜe się przydać. Wstając od stołu, znowu nawrzeszczał na Pansy. 

Po śniadaniu udał się na pierwszą lekcję. Pod klasę przybył punktualnie. UwaŜał, Ŝe spóźnianie się 
jest niegodne arystokraty, podobnie jak przybycie zbyt wcześnie. Na lekcji pracował sumiennie, 
starając się jak najwięcej nauczyć, Ŝeby wieczorem mieć więcej czasu na inne sprawy. W przerwie 
pomiędzy lekcjami przechadzał się korytarzami, wypatrując osoby, która łamałaby szkolny 
regulamin. Czasami włóczył się z innymi Ślizgonami, obgadując róŜne problemy i odpychając od 
siebie cholerną Parkinson, czasem odnajdywał Pottera, Ŝeby mieć się z kim inteligentnie 
posprzeczać. Lekcje, przerwy i posiłki przeplatały się aŜ do wieczora... 

Jednak koniec zajęć nie oznaczał dla Dracona odpoczynku. Odrabiał całą masę zadania domowego, 
nie zwracając uwagi na łaŜącą za nim Pansy. Starał się być z tym na bieŜąco, Ŝeby nie narobić 
sobie zaległości. Co jakiś czas pojawiał się w Pokoju Wspólnym, Ŝeby przypomnieć, kto pilnuje w 
Slytherinie porządku. Kiedy odkrył, Ŝe ktoś z jego domu wałęsa się po zamku w trakcie trwania 
ciszy nocnej, niechętnie szedł za nim, a potem odprowadzał go do dormitorium, ciągnąc za ucho. 
Gdy tylko nadarzyła mu się okazja, rozdawał szlabany i odejmował punkty. 

Raz w tygodniu odwiedzał profesora Snape'a, jego ojca chrzestnego. Spędzali kilka godzin na 
rozmowach, po czym kaŜdy z nich wracał do swoich obowiązków. Raz w tygodniu Draco pozwalał 
sobie na imprezę i wypicie większej ilości alkoholu razem z którymś z bliŜszych kolegów (zazwyczaj 
z Blaisem). KaŜdego dnia wystrzegał się jakichkolwiek kontaktów z Pansy. 

Wreszcie mógł połoŜyć się spać do czystego, idealnie zaścielonego łóŜka. Po całym dniu czuł się 
wyjątkowo zmęczony. Wstawał pierwszy z całego Slytherinu i kładł się ostatni. Mimo to czerpał 
korzyści z bycia prefektem. Bywało, Ŝe zlecał komuś napisanie za siebie zadania albo przymykał 
oko na szwendających się nocą po korytarzach zamku uczniów. śałował tylko, Ŝe nie ma juŜ czasu 
na granie w quidditcha... 

Rozdział XIII - Drętwota 

background image

 

49 

Draco szybko wrócił do formy, stając się z powrotem tym samym Malfoy'em, jakiego wszyscy znali 
przez ostatnie pięć lat. Drobne uszczypliwości, jakie prawili sobie z Potterem od czasu do czasu, 
sprawiały, Ŝe Dracowi było znacznie łatwiej grać osobę, którą tak naprawdę nigdy nie był. Tak 
minął mu tydzień, zupełnie normalny, wręcz nudny. 

Wystarczało mu, Ŝe widywał Złotego Chłopca Gryffindoru na posiłkach i na korytarzach. Nie 
dostrzegał powaŜniejszych zmian, ale wiedział, Ŝe przyjaciele starają się wepchnąć w Pottera jak 
najwięcej jedzenia. Dziwił się mu, Ŝe jeszcze z nimi wytrzymuje, on juŜ dawno ustawiłby ich sobie, 
a jeśli to nie przyniosło by efektu, znalazłby nowych. Choć, jeśli go oczy nie myliły, Wiewiór 
zdystansował się do swojego sławnego przyjaciela. CóŜ, to nie jego sprawa, nie będzie sobie 
zaprzątał myśli szlachetnymi Gryfonami. 

Zaczął się październik, co było równoznaczne z rozpoczęciem treningów quidditcha. Draco niestety 
nie miał czasu, Ŝeby być w druŜynie, choć bardzo by chciał. Musiał zadowolić się poprzednimi 
latami, kiedy to grał na pozycji szukającego. Raz wymknął się na chwilę, Ŝeby popatrzeć, jak grają 
jego domownicy, ale okazało się, Ŝe nie przynosi mu to radości, więc niezauwaŜony wrócił do 
zamku. 

Postanowił odwiedzić swojego ojca chrzestnego. Nie zaglądał do niego od ponad tygodnia, a tak 
napiją się herbaty, moŜe czegoś mocniejszego – jeśli Severus będzie w nastroju. Draco ponarzeka 
na obowiązki, Severus na pracę... Po za Zabinim, profesor Snape był jedyną osobą, z którą Draco 
rozmawiał w miarę szczerze. 

Ucieszony pomysłem, powoli ruszył w kierunku komnat opiekuna Slytherinu. RozwaŜał właśnie, czy 
nie wstąpić do swojego dormitorium po butelkę wina, kiedy usłyszał dobrze mu znany głos. 
Zatrzymał się, nadstawiając uszu. 

- ... o moim ojcu! 

„Potter? Co on tu, u diabła, robi?" – pomyślał, podkradając się do załomu korytarza. 

- Jak śmiesz się tak do mnie zwracać, Potter! – towarzyszył mu profesor Snape. 

„CzyŜby Potter dostał szlaban?" 

Draco postanowił śledzić profesora i Pottera. Dotarli do prywatnych komnat Severusa, kłócąc się po 
drodze. Zdaje się, Ŝe Potter znów nie potrafił utrzymać języka za zębami. AleŜ on ma niewyparzoną 
gębę! 

- Posłuchaj, gówniarzu! Nie będę tolerował takiego zachowania. Mamy to utrzymywać w tajemnicy, 
więc racz nie wydzierać się na cały zamek! Ktoś mógłby cię usłyszeć i zastanowić się, czemu 
przychodzisz do mnie – warknął Severus. 

Draco stał, skonsternowany, i nasłuchiwał odgłosu zamykania drzwi. Czyli to nie był szlaban? Więc 
o co chodziło? Nie to, Ŝeby był wścibski, ale przecieŜ Severus nienawidził Pottera, więc czemu mają 
słuŜyć te schadzki? 

Upragniony dźwięk dotarł do uszu młodego Malfoy'a i chłopak podkradł się pod same drzwi. 
PrzyłoŜył do nich ucho, ale zaklęcia wyciszające rzucone przez jego ojca chrzestnego działały 
idealnie. Draco wstrzymał oddech i bardzo, bardzo powoli nacisnął klamkę, a potem leciutko pchnął 
drzwi, tak, Ŝeby powstała szczelina, przez którą będzie mógł słyszeć rozmowę. 

- ...encji, więc lepiej, Ŝebyś się postarał, Potter. Mam cię nauczyć potęŜnej magii, więc lepiej się 
przyłóŜ, bo nawet zwykłych zaklęć nie potrafisz opanować – powiedział Severus cicho. 

- Dobrze, profesorze – Draco mógłby przysiąc, Ŝe mówiąc to, Potter zaciskał zęby bardzo mocno i 
marszczył brwi tak, Ŝe stworzyły jedną linię. O, jak dobrze go znał? 

- Zaczniemy od ochrony umysłu. Niedopuszczalne jest, Ŝeby dyrektor dowiedział się, co tu robimy. 

background image

 

50 

Cisza. Draco przysunął ucho jeszcze bliŜej szczeliny, wstrzymując oddech i chcąc usłyszeć jak 
najwięcej. Gdyby ktoś w tej chwili szedł korytarzem, Draco wpadłby w nie lada kłopoty, ale 
postanowił zaryzykować. Wszyscy byli teraz w pokojach wspólnych albo na boisku quidditcha, czuł 
się zatem bezpieczny. 

- Kiedy juŜ opanujesz tę umiejętność, zaczniesz uczyć się zaklęć niewerbalnych i bezróŜdŜkowych. 
Transmutacja, zaklęcia... Poznasz wiele klątw i sposobów obrony przed nimi. Będziesz uczył się 
eliksirów tak zaawansowanych, Ŝe nawet na lekcjach się ich nie omawia. Jak wreszcie opanujesz 
wiedzę, którą Czarny Pan dla ciebie zaplanował... 

Łup! 

Usłyszawszy ostatnie zdanie, Draco stracił kontrolę nad własnym ciałem i runął do przodu, pchając 
drzwi na ścianę i wpadając do saloniku, w którym miał zazwyczaj Severus przyjmować gości. 

Potter i Severus podskoczyli, zaskoczeni. Snape natychmiast przybrał maskę obojętności, Potter 
zaś wyglądał na przeraŜonego. Draco pomyślał, Ŝe cała sytuacja byłaby nawet zabawna, gdyby sam 
tak się nie denerwował. 

- Panie Malfoy, co pan tu robi? 

Głos jego ojca chrzestnego był cichy, ale Draco dobrze wiedział, Ŝe oznaczało to tylko jedno: 
Severus był wściekły. Przełknął ślinę i pozbierał się z podłogi. Stanął w otwartych drzwiach, 
czekając na ruch Severusa. 

- Draco, zamknij drzwi! – rozkazał Severus. 

Draco bez chwili wahania wykonał polecenie, tuŜ przed zamknięciem drzwi orientując się, skąd 
nagła zmiana w zachowaniu ojca chrzestnego. Grupka uczniów zbliŜała się korytarzem w stronę 
prywatnych kwater Severusa, rozmawiając i śmiejąc się wesoło. Jeśli pobyt Pottera tutaj faktycznie 
miał być tajemnicą, nie powinni go widzieć. 

Odwrócił się twarzą do wnętrza pokoju, łapiąc wściekłe spojrzenie nauczyciela eliksirów. 

- Podsłuchiwałeś – warknął. 

Nie było sensu zaprzeczać, więc spuścił głowę i wpatrzył się w swoje stopy. Nie okazywał skruchy 
ani nie przepraszał, to byłoby poniŜej jego godności. Po prostu swoją postawą wyraŜał, jak miał 
nadzieję, Ŝe rozumie, iŜ nie powinien zachowywać się w ten sposób. 

- Jak duŜo słyszałeś? 

Pytanie ostre jak bicz. Zanim odpowiedział, zerknął przelotnie na Pottera. Chłopak był zielony na 
twarzy, a więc musiało to być coś bardzo waŜnego. Przez chwilę rozwaŜał, czy nie zbagatelizować 
swojego szpiegostwa, mówiąc, Ŝe nic nie usłyszał, ale ciekawość wzięła górę. Stop, to nie była 
ciekawość. Draco czuł się, jakby to był jego obowiązek, jakby od tego miało zaleŜeć coś niezwykle 
istotnego... 

- Wszystko – powiedział, spoglądając Severusowi w oczy. 

Profesor Snape przez bitą minutę świdrował go spojrzeniem, a potem wstał i podszedł do kominka. 

- Ani mi się waŜcie stąd ruszyć – rzucił przez ramię i zniknął w szmaragdowozielonych płomieniach. 

Draco stał przez chwilę i wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze przed sekundą znajdował się 
jego ojciec chrzestny, a potem przeniósł spojrzenie na Pottera. Złoty Chłopiec unikał jego wzroku. 
Siedział w kącie kanapy, starając się sprawiać wraŜenie, jakby w ogóle go tam nie było. 

background image

 

51 

Jak gdyby nigdy nic, podszedł do fotela i usiadł na nim, rozpierając się na oparciu. Zachowywał się 
jak rasowy panicz, nie okazując, Ŝe choćby odrobinę przejął się zachowaniem Severusa, choć w 
środku drŜał jak liść na wietrze. Jeśli nieproszony wdepnął w coś, w czym maczał palce Czarny 
Pan... 

- Nie powinieneś się mieszać – powiedział cicho Potter. 

Draco spojrzał na niego i uniósł brwi, niemo domagając się rozwinięcia tematu. 

- Nie mogę o tym mówić. Po prostu... 

Młody Malfoy udał, Ŝe niewiele interesuje go tłumaczenie chłopaka. Pewnie i tak się wszystkiego 
dowie od ojca chrzestnego. A nawet, jeśli nie... Jego i tak interesowały tylko sprawy blisko 
związane z jego własną osobą. MoŜe i było to egoistyczne, ale do tej pory działało wyśmienicie. 

Nieobecność Severusa przeciągała się, a milczenie zaczynało ciąŜyć obydwu chłopcom coraz 
bardziej. W końcu Draco nie wytrzymał. 

- W co ty się znowu wpakowałeś, Potter? Nie mogłeś wytrzymać, niczego nie kombinując? 

- To nie moja wina. 

Draco juŜ otwierał usta, Ŝeby rzucić na ten temat kąśliwą uwagę, ale w tej samej chwili Potter 
spojrzał na niego tymi swoimi oczami koloru Avady i Draco dostrzegł, Ŝe zbierają się w nich łzy. Na 
co dzień pogardzał płaczącymi i słabymi ludźmi, ale pamiętał, jak Potter zachowywał się w pociągu i 
co się z nim stało po ostatnim napadzie. 

Odwrócił wzrok, dając chłopakowi szansę na otarcie oczu. Wpatrzył się w obraz wiszący nad 
kominkiem, jakby w panoramie wrzosowiska było coś szczególnie interesującego. 

- Malfoy, mówię powaŜnie. Póki moŜesz, trzymaj się od tego z daleka. 

Draco prychnął wyniośle. śe niby on, łamaga i ostatnia oferma, ma ostrzegać jego, Malfoy'a, 
arystokratę i czarodzieja czystej krwi? Z czym on ma do czynienia, skoro myśli, Ŝe on, Draco, sobie 
z tym nie poradzi? 

- Nie patrz się tak na mnie. Na prawdę nie mogę ci powiedzieć. 

- Dlaczego? – zapytał, przeciągając sylaby. 

- Bo umrę. 

Draco pomyślał, Ŝe Potter powiedział to tak spokojnie i bezpośrednio, jakby naprawdę w to wierzył. 
Więcej, jakby zdąŜył się z tym pogodzić! Ale kto moŜe go zabić za zdradzenie... O! Ledwo się 
powstrzymał przed uderzeniem dłonią w czoło. Bądź co bądź, ale niektórych rzeczy nie wypada mu 
robić nawet przed przeraŜonym wrogiem. 

- Wieczysta Przysięga? 

Potter skinął głową, krzywiąc się lekko na dźwięk słów Dracona, który siedział i wpatrywał się w 
niego szeroko otwartymi oczami. 

- Ale kto...? 

Potter tylko smutno się uśmiechnął i wzruszył ramionami. „Tego teŜ nie moŜe powiedzieć? Czy nie 
chce?". Draco uruchomił w swoim mózgu wszystkie trybiki. Przypomniał sobie wszystko, co ostatnio 
widział i słyszał, starał się połączyć to w jedną całość, ale miał zbyt mało danych, Ŝeby 

background image

 

52 

wywnioskować coś pewnego. Zamiast tego patrzył na Pottera, który błądził wzrokiem po jednej ze 
ścian. Był taki kruchy, bezbronny... 

- Dasz sobie radę. 

Tym razem Potter spojrzał na Draca oczami jak spodki. Draco poczuł, Ŝe na policzki wpełza mu 
delikatny rumieniec, jednak nie miał za bardzo czego z tym zrobić. Wzruszył ramionami, 
bagatelizując własne słowa. To był jedyny gest pocieszenia, na jaki było go w tej chwili stać. „Do 
licha, przecieŜ nie będę się litował nad Złotym Chłopcem!" 

Milczenie, które zapadło po tym zdaniu, przerwał dopiero powrót Severusa. Wyszedł z płomieni i 
otrzepał starannie szatę z popiołu i sadzy. Dopiero, kiedy skończył oczyszczanie ubrania, spojrzał 
groźnie na Pottera, a później przeniósł spojrzenie na Draco. 

- Potter, jeśli nie chcesz, Ŝeby się Draconowi coś stało, musicie się zaprzyjaźnić. 

Draco siedział, zdezorientowany, i wodził spojrzeniem od jednego do drugiego. Severus spoglądał 
groźnie na Pottera, który ze zrozumieniem kiwał głową. O co im chodziło? Dlaczego miałby się 
zaprzyjaźniać z Potterem? I niby jakim cudem miałoby to go uchronić przed... nawet nie wiedział 
przed czym! 

- UwaŜaj, Potter, bo jeŜeli nie zostaniecie przyjaciółmi, zawsze mogę stać się jeszcze mniej 
przyjemny. 

- Tak, panie profesorze. 

„Groźba? O co w tym wszystkim chodzi? śądam odpowiedzi!" – chciał powiedzieć to wszystko na 
głos, ale nie zdołał, poniewaŜ głos zamarł mu w gardle. Znalazł się w tak absurdalnej sytuacji, Ŝe 
nawet po pijaku nie byłby w stanie tego wymyślić. Nie, to musiał być sen! 

- Draco, zostaw nas teraz samych. 

- Ale... 

- Proszę. 

„A niech to!". Severus zawsze był wobec niego miły, przymykał oko i generalnie traktował lepiej od 
reszty Ślizgonów, a mimo to Draco uwaŜał, Ŝe mógłby mu chociaŜ wyjaśnić o co chodzi. Ale nie, 
musiał go wypraszać! Mimo wszystko Draco był przecieŜ arystokratą i pamiętał, komu wiele 
zawdzięcza. Szybko się opanował i opuścił salonik Severusa, w drzwiach odwracając się i Ŝycząc 
ojcu chrzestnemu dobrej nocy, a Potterowi kiwając głową przez wzgląd na nauczyciela eliksirów. 

Kiedy drzwi się za nim zamknęły, porzucił wszystkie obowiązki prefekta i zaszył się w swoim 
dormitorium. Do późna w nocy wałkował temat, starając się dociec, o co w tym wszystkim tak 
naprawdę chodzi. „Jutro będę musiał porozmawiać z Potterem" – pomyślał jeszcze, zanim zmorzył 
go sen. 

Rozdział XIV - Incarcerus 

Następnego dnia rano Draco zmierzał do Wielkiej Sali na śniadanie, co chwilę potęŜnie ziewając. Do 
późna w nocy rozmyślał o Potterze i o tym, czego zdołał się wczoraj dowiedzieć. Nie podobało mu 
się ani to, Ŝe nikt nie chciał zdradzić mu tej wielkiej tajemnicy, ani to, Ŝe ojciec chrzestny twierdził, 
Ŝe będzie musiał zaprzyjaźnić się z tą ofermą. Jeszcze czego! 

Nagle drzwi do nieuŜywanego lochu, które dopiero co minął, otworzyły się i Draco poczuł, Ŝe ktoś 
chwyta go za ramię i wciąga do środka, zanim zdąŜył cokolwiek powiedzieć. Odwrócił się przodem 
do napastnika i wciągnął powietrze do płuc. 

- Zamknij się, Malfoy – Potter uprzedził jego przemowę. 

background image

 

53 

Draco był wściekły, Ŝe został tak brutalnie i niegodnie potraktowany. ZmruŜył szare oczy i wyrwał 
się z uścisku przeklętego Gryfona. 

- Co ty sobie wyobraŜasz, Potter? – warknął. 

- Próbuję ratować twój tyłek, a jak myślisz? 

Draco nic nie odpowiedział. Był wściekły, do tego niewyspany i zagubiony we wszystkim. Na wszelki 
wypadek odsunął się od Złotego Chłopca, badając wzrokiem wnętrze lochu, w którym się znaleźli. 
„Właściwie to powinienem rzucić na Pottera jakąś klątwę" – pomyślał, jednak nie zrealizował 
groźby. 

- Czego chcesz? 

- Ostrzec cię – odpowiedział Potter, wodząc spojrzeniem za Ślizgonem. – Snape wziął sobie do 
serca zapewnienie ci bezpieczeństwa i dzisiaj zrealizuje swój plan. Ma nawet pozwolenie dyrektora 
– prychnął, czym w końcu zwrócił na siebie uwagę blondyna. 

- CzyŜbyś był niezadowolony z tego, co postanowił ten stary piernik? 

- Pytasz o Snape'a czy Dumbledore'a? 

Na ustach Dracona pojawił się drwiący uśmieszek. 

- Oczywiście, Ŝe o Trzmiela. 

Potter wzruszył ramionami. Spojrzał w kąt, Ŝeby uniknąć przeszywającego go na wylot spojrzenia 
ciekawych ślizgońskich oczu. 

- Nie zawsze przypadały mi do gustu jego wybory – odparł cicho. 

- No proszę, a jednak wciąŜ z nim trzymasz! – Draco załoŜył ręce na piersi i stanął tak, Ŝeby Potter 
musiał na niego spojrzeć. 

Wybraniec westchnął i spuścił głowę. 

- Właśnie o tym nie mogę mówić. Snape chyba znalazł na to sposób, więc wkrótce... 

- Profesor Snape. 

- Nie spodoba ci się to, co wymyślił. 

Draco czekał, aŜ Potter wykrzesa z siebie tyle odwagi, Ŝeby zdradzić mu resztę planu, ale 
najwyraźniej się przeliczył. Cmoknął niecierpliwie, ale nie przyniosło to oczekiwanego skutku. 

- Raczysz mi powiedzieć, Potter, co mnie czeka na dzisiejszych eliksirach? 

Potter znowu westchnął, tym razem odrobinę głośniej i rozłoŜył bezradnie ręce. 

- Musimy się zaprzyjaźnić... Nie przerywaj, nie mogę ci powiedzieć, dlaczego! Jeśli chcesz Ŝyć po 
podsłuchaniu rozmowy mojej i Snape'a, nie masz wyboru – Potter naburmuszył się wyraźnie, ale 
po chwili ciągnął dalej. – Dziś na lekcji będziemy warzyć eliksir telepatyczny. Taki mały projekcik, 
uczniowie dobiorą się w pary i na ocenę przygotują wywar, który potem wypiją. Powstanie między 
nimi więź, którą będą mieli oswajać i na następnych zajęciach tylko i wyłącznie przy jej pomocy 
przygotować jakiś inny eliksir. Szczegółów nie znam. 

- No dobrze, a co to ma wspólnego z nami? – spytał Draco, nadal nie dostrzegając 
niebezpieczeństwa. 

background image

 

54 

Potter rzucił Ślizgonowi wymowne spojrzenie, pod wpływem którego na policzki blondyna wpełzł 
delikatny rumieniec wstydu. Na szczęście loch był słabo oświetlony i Złoty Chłopiec nie miał szans 
tego zauwaŜyć. 

- Nasza więź będzie szczególna. Niektórzy... uwaŜają... Ŝe w ten sposób łatwiej będzie się nam 
zaprzyjaźnić, no i Ŝe dowiesz się tego, czego nie mogę ci powiedzieć. 

- Okej, a dlaczego do tego była potrzebna zgoda starego Dumbla? 

Spojrzenie, które Harry rzucił Draconowi, mogło zamienić w kamień. 

- Gdyby się dowiedział, Ŝe jakikolwiek nauczyciel podał uczniom eliksir... 

Zakończył charakterystycznym gestem, przeciągając dłonią wzdłuŜ szyi. Cisza zapadła między nimi. 
KaŜdy pogrąŜony był we własnych myślach, choć miały one jeden wspólny wydźwięk: Ŝaden nie 
chciał dopuścić drugiego do swoich myśli. 

- Nie zgodzę się na to – powiedział w końcu Draco. 

- Nie sądzę, Ŝebyśmy mieli wybór – mówiąc to, Potter skrzywił się okropnie. 

- A wiesz, Ŝe w tym świetle twoje cienie pod oczami są jeszcze bardziej widoczne? 

Draco nie zorientował się, co robi, zanim wypowiedziane słowa nie przebrzmiały w pomieszczeniu. 
Nie wiedział, dlaczego przejął się obelgą, którą wypowiedział pod adresem tego głupka. Rewelacje 
na temat eliksiru telepatycznego musiały wytrącić go z równowagi... 

- Chodźmy lepiej na śniadanie – odparł sucho Potter i opuścił loch, zanim Draco zdąŜył zareagować. 

Kiedy Draco wkroczył do Wielkiej Sali, Potter siedział juŜ pośród swoich przyjaciół przy stole 
Gryffindoru. Udając, Ŝe nie spogląda w ich kierunku, Draco uwaŜnie obserwował ich kątem oka. 
Zachowywali się normalnie, nie dostrzegł Ŝadnych oŜywionych rozmów czy niezadowolonych min. 
Zatem nie mieli bladego pojęcia o tym, co ich czeka za pół godziny. Chyba, Ŝe Potter zmyślał, Ŝeby 
go zaniepokoić. „To byłby mało inteligentny Ŝart, nawet jak na niego" – pomyślał i usiadł wśród 
Ślizgonów. 

W jego duszy panowała istna gonitwa uczuć. Od wściekłości na cały świat, poprzez paniczny strach 
na myśl o łączeniu myśli z Potterem, wstręt podsycany przez przymusową przyjaźń aŜ po małe, 
ledwo dostrzegalne zadowolenie. Jednak nie było mu dane rozwaŜyć emocji, które nim kierowały, 
poniewaŜ koledzy zajmowali go rozmową, a Pansy znowu lepiła się do jego boku. 

Kiedy opuszczał Wielką Salę z eskortą w postaci Parkinson, Blaise'a i swoich goryli, jego wzrok padł 
na stół Gryfonów. W ogóle tego nie planując, spojrzał na nieszczęsnego Pottera. W jego obliczu nie 
było strachu ani gniewu. Nie było tam nic, jakby chłopak był zupełnie wyprany z emocji. 

- Dracusiu, czemu tak patrzysz na tę szlamę? 

- Co? – Draco odwrócił się do Pansy, która patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, które 
błyszczały niepokojąco. 

- PrzecieŜ widzę, Ŝe od kilku dni ciągle się na nią gapisz! – wybuchła Ślizgonka. 

Draco nie zatrzymał się tylko dlatego, Ŝe Zabini szedł za nim i pośpieszał, lekko popychając. 
Zapominając o swojej dumie, otworzył usta ze zdziwienia, usiłując skojarzyć, co dziewczyna znowu 
uroiła sobie w tym małym móŜdŜku. W końcu go olśniło. 

- Ty głupia babo, wcale nie patrzę się na Granger! 

background image

 

55 

Pokręcił głową ze zrezygnowaniem i nie odezwał się więcej do nikogo. Gdy dotarli do sali eliksirów, 
natychmiast zajął swoje miejsce i zaczął wypakowywać składniki, które Severus wypisał przed 
lekcją na tablicy. Usłyszał, jak przyszli Gryfoni i z szumem zajmowali miejsca w ławkach z tyłu 
klasy. Nie podnosił głowy, nie chciał napotkać spojrzenia intensywnie zielonych oczu. Chwilę 
później zapadła cisza, więc domyślił się, Ŝe jego ojciec chrzestny znalazł się juŜ w lochu. 

- Dzisiaj zrobimy sobie mały projekt, który potrwa przez cały tydzień – oznajmił, rozglądając się 
groźnie po całej klasie, jakby miał nadzieję, Ŝe ktoś mu się sprzeciwi. Gdy jednak wszyscy siedzieli 
cicho, wpatrzeni w niego z ogromną uwagą, zaczął mówić dalej. – Jesteście w elitarnej klasie a 
wasze umiejętności powinny znajdować się na zaawansowanym poziomie. Aby podnieść je jeszcze 
wyŜej, a takŜe – tu skrzywił się nieznacznie – zacieśnić więzy pomiędzy wami, dyrektor postanowił, 
Ŝe... 

Draco przestał słuchać. Z osłupieniem wpatrywał się w Severusa. Nie słyszał nawet oburzonych 
jęków uczniów. Czemu on mu to robi? Nie sądził, Ŝeby Potter go nabierał, ale do końca Ŝywił 
nadzieję, Ŝe jednak Severus tego nie zrobi. Cholera! 

- Teraz dobiorę was w pary – powiedział profesor Snape z błyskiem w oku, na co klasa jęknęła 
jeszcze głośniej. – Patil i Brown, wy będziecie pracować razem... Longbottom i Granger... 

Uczniowie wymieniali zaniepokojone spojrzenia. Zastanawiali się, co teŜ Snape wymyślił, a znając 
go – na pewno nic dobrego. Jednak posłusznie siadali w parach, nie chcąc zarobić szlabanu. 

- ... Blaise i Parkinson... i wreszcie Potter i pan Malfoy. 

W klasie zaległa cisza. Oczy wszystkich zwróciły się na Draco i Wybrańca. Uczniowie byli doskonale 
świadomi, Ŝe chłopcy się nienawidzą, a takŜe tego, jak podobny eksperyment moŜe się skończyć. 
Draco w duchu podziękował Potterowi za to, Ŝe ten uprzedził go przed śniadaniem, poniewaŜ gdyby 
nie wiedział, co go czeka, mógłby się zachować bardzo nie po Malfoy'owsku. Tak przynajmniej 
zachowa twarz. 

Potter podszedł do pierwszej ławki, w której siedział Draco, a ten przesunął się, robiąc mu miejsce. 
Nie odezwali się do siebie ani jednym słowem, co wprawiło wszystkich w jeszcze większe 
zdumienie, ale ich twarze wyraŜały tak wielką nienawiść, Ŝe nikomu nie przyszło do głowy, Ŝeby 
zacząć cokolwiek podejrzewać. 

- Doskonale – odezwał się profesor Snape. – Teraz rozdam wam buteleczki z eliksirem. 
Odkorkujecie je dopiero, kiedy wam na to pozwolę. 

Nauczyciel ruszył pomiędzy ławkami, kaŜdej parze podając niewielką fiolkę z błękitnym płynem w 
środku. 

- Mdli mnie, kiedy pomyślę, Ŝe będę dzielił z tobą umysł. 

- Nie martw się, Malfoy, czuję się dokładnie tak samo. 

W końcu profesor Snape dotarł i do nich. Postawił na blacie przed nimi buteleczkę z płynem o 
delikatnie ciemniejszym zabarwieniu, niŜ reszty uczniów. 

- Specjalnie dla was, wzmocniony trzykrotnie. Radzę wam tego nie zepsuć – powiedział tak cicho, 
Ŝe tylko para siedząca w pierwszej ławce mogła go dosłyszeć, po czym stanął na środku i zwrócił 
się do całej klasy: - Eliksir ten działa na zasadach podobnych jak eliksir miłości. 

Zaniepokojeni uczniowie wymienili spojrzenia. Draco uniósł brwi, a Złoty Chłopiec zakrztusił się 
własną śliną. 

- Potter, nie waŜ się umrzeć w mojej obecności – syknął Draco, niechętnie klepiąc Pottera po 
plecach. 

background image

 

56 

- Po jego zaŜyciu – ciągnął profesor – pierwsza osoba, której spojrzycie w oczy będzie tą, z którą 
nawiąŜecie kontakt telepatyczny, który ten eliksir znacznie ułatwia, więc nawet taka ofiara losu jak 
Potter powinna sobie poradzić – tu posłał nieprzyjemne spojrzenie Wybrańcowi. – Efekt powinien 
utrzymać się przez tydzień. Na następnych zajęciach jedna osoba z pary dostanie instrukcje 
przygotowania eliksiru i zostanie poproszona o opuszczenie klasy. Będzie przesyłać polecenia 
telepatycznie do partnera, który będzie miał za zadanie bezbłędne przygotowanie zadanego wam 
eliksiru. Macie sześć dni na przećwiczenie waszych więzi. 

Wśród uczniów rozległy się szepty. Niektórzy twierdzili, Ŝe to pogwałcenie prawa do prywatności i 
oni sobie tego nie Ŝyczą, inni wyglądali na zawstydzonych myślą o tak intymnej więzi, a jeszcze 
inni spoglądali na profesora w nadziei, Ŝe ten ogłosi, iŜ właśnie dali się nabrać. Niestety, nic takiego 
nie nastąpiło. 

- Cisza! Eliksiry zaŜyjecie pod koniec lekcji. A teraz macie uwarzyć Wywar śywej Śmierci. 
Instrukcje są na tablicy. 

Draco spojrzał na Pottera i jęknął w duchu. „PrzecieŜ Potter jest beznadziejny w eliksirach" – 
pomyślał. Przyglądał się przez około minutę, jak Złoty Chłopiec Gryffindoru kroi korzonki, po czym 
wyrwał mu nóŜ z ręki. 

- Ja się tym zajmę, a ty mi nie przeszkadzaj. MoŜesz mieszać w kociołku. 

- Ale... 

- Nie pozwolę, Ŝeby jakiś głąb zepsuł mi eliksir. 

Potter napowietrzył się, będąc nazwany głąbem, ale posłusznie zajął się mieszaniem wywaru, do 
którego Draco co chwilę wrzucał coraz to nowe składniki. Tymczasem Snape przechadzał się 
pomiędzy uczniami, zaglądając do ich kociołków i przyglądając się, jak przygotowują kolejne 
ingredencje. Nie powstrzymał się od kilku kąśliwych uwag i powywracania oczami, chwaląc 
Ślizgonów, w tym Malfoy'a, jednocześnie wypominając Potterowi, Ŝe jego kolega musiał odwalić za 
niego całą robotę. 

- Czego się szczerzysz? – zapytał rozzłoszczony Potter. 

- Nie masz pojęcia, jaką przyjemność sprawia wkurzanie Złotego Chłopca – odpowiedział Draco, 
wlewając do kociołka odrobinę soku z mandragory. 

Większość czasu pracowali w milczeniu. Właściwie to Draco musiał wszystko robić, w tym pilnować 
tej ofermy, Ŝeby mieszała eliksir odpowiednią ilość razy i w dobrą stronę. Najwidoczniej Potter miał 
problemy z zapamiętaniem i zrozumieniem najprostszych wskazówek. Choć Draco musiał przyznać, 
Ŝe nie denerwowało go to tak, jak się spodziewał. Za to im bliŜej było końca lekcji, tym częściej 
przełykał ślinę. Jeśli chodziło o niego, to mógł obyć się bez jakiejkolwiek telepatii. Nawet nie musiał 
zaprzyjaźniać się z Potterem. Bo niby po co? 

- Czas minął – oznajmił chłodno profesor Snape. Na dźwięk jego głosu część uczniów wzdrygnęła 
się. – Przelejcie swoje eliksiry do buteleczek i zostawcie na moim biurku. 

W klasie zrobiło się zamieszanie, kiedy wszyscy zaczęli napełniać szklane fiolki eliksirami o 
przeróŜnej gęstości i barwach. Draco z wyraźnym zadowoleniem napełnił swoją idealnie 
przyrządzonym Wywarem śywej Śmierci, podpisał ją nazwiskiem swoim i tego gamonia, Pottera, a 
potem osobiście zaniósł eliksir profesorowi. Wolał nie oddawać go w ręce ofermy, jeszcze stłukłby 
buteleczkę i rozlał zawartość... 

Kiedy wszyscy juŜ wrócili na swoje miejsca, profesor Snape stanął za swoim biurkiem i groźnie 
przyjrzał się kaŜdemu uczniowi. 

- Pamiętajcie, Ŝe to tylko szkolny projekt, nie chcemy Ŝadnych ofiar – wycedził. 

background image

 

57 

Jeszcze raz powtórzył całą procedurę zaŜywania eliksiru. Draco był święcie przekonany, Ŝe i tak 
znajdą się tacy, którzy coś pomylą. Zaśmiał się cicho i odwrócił do Pottera. Odkorkował buteleczkę, 
wyczarował dwa kubki i rozlał niebieski płyn. Chwycił jeden kubek i podał Potterowi, cały czas 
chichocząc pod nosem. 

- Myślałem, Ŝe to ostatnia rzecz, którą chcesz zrobić. 

- Bo jest. Ale wyobraŜam sobie, co się stanie, jak Longbottom źle wykona polecenie. 

Spojrzał na Pottera wyzywającym wzrokiem. Widział, Ŝe Gryfon aŜ się zagotował, słysząc taką 
uwagę na temat jednego z przyjaciół. Obydwaj jednocześnie unieśli kubki do ust i wypili, nie 
spuszczając z siebie spojrzeń. Draco ponownie zauwaŜył, Ŝe oczy Pottera są intensywnie zielone, 
koloru Avady... i nawet nie takie najgorsze. Gdyby zdjąć te okulary, oczywiście. 

Rozdział XV - Legilimens 

Wypili eliksir jednocześnie, nie spuszczając z siebie wzroku. Draco pomyślał, Ŝe Potter ma takie 
intensywnie zielone oczy, w których moŜna... 

- I co? Czujesz coś? 

- Potter, czy ty musisz zepsuć kaŜdy moment? 

Jednak podzielał niepokój Gryfona. Nic nie poczuł, Ŝadnej wielkiej sensacji. MoŜe eliksir nie 
zadziałał? 

- Aby eliksir zaczął poprawnie działać, potrzeba czasu – usłyszeli głos profesora. – Idźcie teraz na 
następną lekcję. Po kolacji powinniście juŜ potrafić wyczuć łączącą was więź. 

Klasa spakowała się w milczeniu i opuściła loch, wybuchając dopiero po za zasięgiem słuchu 
starego nietoperza. 

- Ciekawe, czemu eliksir działa z takim opóźnieniem? 

Malfoy podskoczył i spojrzał na Pottera, który szedł obok niego. ZmruŜył groźnie oczy. 

- To chyba oczywiste, to dość zaawansowana więź... 

- Malfoy, czemu idziesz obok mnie! 

Draco spojrzał zaskoczony na Pottera. CzyŜby on takŜe nie był świadomy, Ŝe szli razem? Albo 
zaczyna dziać się z nim, Draco, coś bardzo złego (moŜe zaraŜa się głupotą od Wybrańca?), albo ma 
do czynienia z pierwszymi skutkami eliksiru. 

W kaŜdym razie nie zniŜył się do udzielenia odpowiedzi. Wyminął Pottera i ruszył schodami na górę, 
do klasy Transmutacji. Po drodze dał szlaban jakiemuś pierwszoroczniakowi, który trzymał w ręku 
zakazane w szkole gryzące frisbee. Ukontentowany, dogonił Zabiniego. 

- Jak to jest dzielić myśli z bezmózgą Pansy? – zapytał, wykrzywiając usta w złośliwym grymasie. 

- Spadaj, Draco. Mogłem trafić gorzej. Na przykład na Pottera. 

- On ma przynajmniej więcej oleju w głowie – mruknął. 

Dzień minął Draconowi w miarę spokojnie. Nie działo się nic, co mógłby uznać za ekstremalne lub 
nienormalne. Zjadł kolację, nawet nie spoglądając na stół Gryfonów, odrobił masę zadania 
domowego, zagonił parę trzecioklasistów z powrotem do dormitoriów, pouŜerał się z Pansy i wypił 
kieliszek wina z Zabinim. Był tak zajęty, Ŝe nie miał czasu myśleć. Dopiero, kiedy połoŜył się do 

background image

 

58 

łóŜka, poczuł, jaki jest zmęczony. TakŜe wtedy odkrył, Ŝe towarzyszą mu obce uczucia. Na razie nie 
bardzo uchwytne, nie mógł ich skrystalizować w postaci odrębnej myśli, ale jedno wiedział na 
pewno – bardzo go przygnębiały. Co ten Potter znowu wymyślił? 

Usypiał juŜ, kiedy nawiedziła go ochota wybrać się na nocną przechadzkę. No nie, tego było za 
wiele! Dał się ponieść wściekłości, mając nadzieję, Ŝe Wybraniec to odczuje i da sobie spokój, 
potem zaś wzniósł wokół swojego umysłu bariery i wreszcie, po cięŜkim dniu, mógł spokojnie 
zasnąć. 

OOO 

Harry obudził się wypoczęty. Nie otwierał jeszcze oczu. Odwrócił się na plecy i leŜał tak przez 
dłuŜszą chwilę, ciesząc się swoim szczęściem. Po raz pierwszy od dawna przespał noc spokojnie, 
nie nękany szalonymi wizjami podsyłanymi mu przez Voldemorta ani zwykłymi koszmarami. Było 
mu tak wygodnie... Gdyby nie to, Ŝe za godzinę zaczynały się lekcje, pewnie nie wstałby z łóŜka. 

- Harry, nie wstajesz? – zapytał go Neville. 

- JuŜ, juŜ... 

Wygramolił się spod kołdry i w piŜamie i z rozczochranymi włosami udał się do łazienki. Spojrzał w 
lustro i skrzywił się nieznacznie. Zielone oczy spoglądały na niego zza okrągłych okularów, których 
szczerze nienawidził. Bez nich czuł się jak bez prawej ręki, ale nie przeszkadzało mu to w Ŝywieniu 
negatywnych uczuć. Szybko się umył, potem wrócił do dormitorium, gdzie załoŜył jeden z lepszych 
kompletów ubrań a na nie szkolną szatę. Przed wyjściem popastwił się jeszcze nad sterczącymi we 
wszystkie strony włosami, ale w końcu musiał dać za wygraną. Zszedł do Pokoju Wspólnego. 

Tam juŜ czekali na niego przyjaciele. Hermiona uśmiechnęła się do bruneta, za to Ron wyglądał na 
lekko naburmuszonego. 

- Jak twoja więź? – spytał Harry, podchodząc do nich. 

- Ja i Neville nieźle sobie radzimy. Potrafimy juŜ odczytywać nasze nastroje – odpowiedziała 
Hermiona, rozciągając usta w jeszcze szerszym uśmiechu. 

- Łał! Gratulacje! 

Ron burknął coś pod nosem i wyszedł przez dziurę pod portretem. Harry i Hermiona wymienili 
zaniepokojone spojrzenia i ruszyli za nim. Harry zastanawiał się, czy Ron nie ma mu czegoś za złe. 
Ale dlaczego miałby się wściekać na niego, Harry'ego? Racja, tuŜ po wakacjach nie było między 
nimi najlepiej, ale miał nadzieję, Ŝe juŜ mu przeszło. 

Do Wielkiej Sali dotarli w tym samym momencie, co Malfoy ze swoją świtą. Grupy zignorowały się, 
nie dając po sobie poznać, Ŝe zauwaŜyły uczniów drugiego domu. Ron, w obliczu „zagroŜenia", 
chwilowo pojednał się z przyjaciółmi, a przynajmniej poczekał na nich i wspólnie weszli do Wielkiej 
Sali. Ani jednym, ani drugim nie podobał się fakt, Ŝe ich liderzy musieli dzielić umysły i obwiniali 
tym tych drugich. Jednak przez bardzo krótki moment Harry uchwycił spojrzenie szarych tęczówek, 
które rozszerzyły się odrobinę, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Ku wielkiemu zdziwieniu 
Harry'ego, nie było w nich nienawiści, z którą zawsze na niego spoglądały. 

Harry powędrował do stołu Gryffindoru i usiadł tam, gdzie zwykle. NałoŜył sobie kawałek 
czekoladowego ciasta i zaczął je powoli jeść. Nie zauwaŜył, Ŝe po drugiej stronie sali pewien 
blondwłosy chłopak uczynił dokładnie to samo, nie będąc świadom, co je na śniadanie Złoty 
Chłopiec. Kiedy Harry zaspokoił juŜ głód, pozostawił przyjaciół przy stole i opuścił Wielką Salę. 
Chciał jeszcze pójść do dormitorium po ksiąŜki, zanim zaczną się lekcje. Chwilę później ze 
śniadania wyszedł takŜe Ślizgon, nie wiedząc czemu, mający ochotę wrócić do swojego pokoju. 

Zajęcia mijały szybko. Praca, którą wkładali na kaŜdych z nich w przyswojenie nowego materiału, 
uniemoŜliwiała myślenie o czymkolwiek innym. Nauczyciele byli wymagający a lekcje coraz 
trudniejsze. Harry nie miał czasu nawet na rozmowę z przyjaciółmi, natychmiast zostawał 

background image

 

59 

upominany przez któregoś z profesorów za nieuwagę na lekcji. Dopiero pomiędzy obroną przed 
czarną magią a zielarstwem udało mu się wyrwać na chwilę do toalety. 

Wszedł do łazienki na pierwszym piętrze i od razu skierował się do kabiny. Pech chciał, Ŝe w tym 
samym momencie z innej kabiny wyszedł Malfoy. Zatrzymał się w pół kroku i wpatrzył w Harry'ego, 
mruŜąc groźnie oczy. 

- No nie, Malfoy, nawet tu musisz za mną łazić? – jęknął Harry. 

- A co, przeszkadza ci moje towarzystwo? 

Harry nie odpowiedział, zamknął się w kabinie. Nie słyszał odgłosu zamykanych drzwi, więc Malfoy 
wciąŜ musiał być w łazience. Czekał, aŜ Harry wyjdzie i odpowie mu na pytanie? Nacisnął spłuczkę i 
wyszedł z kabiny wprost na stojącego z załoŜonymi rękami Malfoy'a. 

- Mam ci przekazać, Ŝe po lekcjach masz stawić się w prywatnych kwaterach profesora Snape'a. 
Nikt nie moŜe o tym wiedzieć. 

Harry skinął głową na znak, Ŝe rozumie. Malfoy bez słowa umył ręce i opuścił toaletę, 
pozostawiając Harry'ego ze zmarszczonym czołem i wciąŜ brudnymi dłońmi. 

Wieczorem, chcąc nie chcąc, Harry zszedł do lochów. Hermionie powiedział, Ŝe idzie na spacer. 

- Sam? – spytała przyjaciółka. 

- Potrzebuję przemyśleć kilka spraw – przytaknął Harry. 

Nie mógł jej powiedzieć prawdy, a nawet gdyby mógł, i tak by tego nie zrobił. Miałby się przyznać, 
Ŝe spiskuje razem z Voldemortem? Widział spojrzenie Rona, gdy wychodził. Był pewien, Ŝe 
rozmawiali o nim, a moŜe nawet postanowili go śledzić. „No nie, ogarnia mnie paranoja!" Szedł na 
około, mało uczęszczanymi korytarzami, Ŝeby nie spotkać nikogo niepoŜądanego. Udało mu się bez 
przeszkód dotrzeć do Sali Wejściowej, gdzie natknął się na grupę Krukonów. 

- Hej, Harry! Gdzie idziesz? – spytał jakiś niski chłopak, którego Harry kojarzył z widzenia. 

- Ee... Zostawiłem w klasie eliksirów ksiąŜkę, a mam zadanie do napisania – wymyślił na 
poczekaniu Harry. 

Ku jego ogromnemu zdziwieniu Krukoni skinęli głowami, nie zadając mu więcej pytań. Harry 
skorzystał z okazji i zniknął w podziemiach zamku. Gdy stanął przed drzwiami do komnat Snape'a, 
usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się z mocno bijącym sercem, ale zza rogu wyłonił się Draco Malfoy. 
Chyba po raz pierwszy w Ŝyciu ucieszył się na jego widok. Blondyn uniósł brwi, spoglądając na 
stojącego bez sensu Harry'ego, po czym zapukał. 

- Wejść! 

DrŜącymi rękami Harry otworzył drzwi i wkroczył do niewielkiego saloniku, w którym miał juŜ 
okazję spędzić trochę czasu ostatnim razem. Snape siedział w fotelu przy kominku i studiował zwój 
pergaminu. Malfoy niecierpliwie popchnął Harry'ego na kanapę a po chwili zajął miejsce na drugim 
końcu. Snape odłoŜył pergamin na bok i przyjrzał się siedzącym przed nim chłopcom. 

- Musicie zrozumieć, Ŝe wasza więź będzie inna od tej łączącej resztę uczniów. Oni dostali 
rozcieńczony eliksir telepatii, przez co nie nawiąŜą wystarczająco silnego połączenia, jak wy. W 
dodatku eliksir, który wypiliście, był specjalnie zmodyfikowany. Na efekty będzie trzeba jeszcze 
poczekać, ale myślę, Ŝe juŜ zaczyna was coś łączyć. 

Harry i Malfoy wymienili niezbyt zadowolone spojrzenia. Szare tęczówki z uporem zmierzyły się z 
intensywnie zielonymi. Mały pojedynek przerwał Snape, znów zabierając głos. 

background image

 

60 

- Draco, Potter musi uczyć się ochrony umysłu. Ze względu na telepatię, jaka was wkrótce połączy, 
wskazane jest, abyś ty równieŜ uczestniczył w tych lekcjach. 

- Ale ja nie mam nic wspólnego z Potterem! – Ŝachnął się Malfoy. 

- Od teraz masz. I jeśli nie chcesz narazić się na mój gniew... 

- Jestem prefektem i mam mnóstwo obowiązków... – zaczął Malfoy, ale Snape mu przerwał. 

- Nie obchodzi mnie to. Znajdziesz czas na to, Ŝeby zjawiać się tu trzy razy w tygodniu. 

- Ale... 

- Teraz najwaŜniejsze jest, Ŝeby Potter mógł obronić swój umysł. Nie moŜemy dopuścić, Ŝeby 
dyrektor dowiedział się, co wyprawiamy tuŜ pod jego nosem! 

Malfoy wydął dolną wargę, ale posłusznie skinął głową. Oczy Harry'ego biegały od męŜczyzny do 
chłopaka, a on sam zastanawiał się, co ich łączy. 

- Kiedy Potter opanuje juŜ sztukę oklumencji, co zajmie mu zapewne sporo czasu, zacznie uczyć się 
magii bezróŜdŜkowej. Sam skorzystasz na tych lekcjach. 

- Ja tu jestem! – odezwał się Harry. Nie lubił, kiedy rozmawiano o nim tak, jakby nie było go w 
pomieszczeniu. 

Snape obrzucił go lodowatym spojrzeniem, po czym kontynuował rozmowę z Malfoy'em. 

- Jestem przekonany, Ŝe świetnie sobie poradzisz, Draco. Potem przyjdzie czas na zaklęcia i klątwy, 
których nie poznacie będąc pod opieką dyrektora. Na koniec nauczysz się animagii. Wątpię, Ŝeby 
Wybraniec zdołał opanować choćby połowę z tych rzeczy... 

- Potter nie jest idiotą! – wrzasnął Malfoy. 

Snape zamilkł i wpatrzył się w swojego podopiecznego, który równieŜ wydawał się być zaskoczony 
własnym zachowaniem. Zakrył usta dłonią i przestraszonym wzrokiem wpatrzył się w profesora. 

- Widzę, Ŝe eliksir działa. 

Harry'emu zachciało się śmiać. CzyŜby to jego wściekłość spowodowała wybuch Ślizgona? Na 
szczęście zdołał się opanować i dostosować minę do sytuacji. 

- Będziecie musieli nauczyć się nad tym panować. Draco nie moŜe chodzić po szkole i zachowywać 
się jak Potter – Snape zakończył zdanie cichym i pełnym jadu głosem. 

Harry juŜ wiedział, kto zostanie obarczony winą za kaŜde, nawet najdrobniejsze niepowodzenie. Był 
na to przygotowany, ale i tak usłyszenie tego nie naleŜało do najprzyjemniejszych rzeczy. 
„Świetnie, tylko tego mi brakowało" – pomyślał gorzko. Malfoy spojrzał na niego dziwnie, ale nic 
nie powiedział. Harry pomyślał, Ŝe blondyn zemści się za wszystkie wieczory, które będą musieli 
spędzać wspólnie w saloniku Snape'a. 

- Wstań, Potter. 

Harry spojrzał na Snape'a. Stał juŜ na środku lochu i trzymał w ręku róŜdŜkę. Na jego twarzy 
malowała się niecierpliwość, Harry więc wstał i stanął na przeciwko profesora. 

- Zaraz się okaŜe, czy ćwiczyłeś przez wakacje – syknął. 

background image

 

61 

Harry przełknął ślinę. Nie dość, Ŝe nie zrobił nic podczas ostatnich trzech miesięcy, Ŝeby lepiej 
chronić swój umysł, to jeszcze nie zdąŜył go oczyścić. Zaraz Snape pozna wszystkie jego sekrety... 

Wycelowana w niego róŜdŜka nieznacznie drgnęła i Harry zobaczył przed oczami przesuwające się 
obrazy. Syriusz uwięziony w Departamencie Tajemnic... Dudley znęcający się nad nim... Ron 
krzyczący, Ŝe nie wierzy mu, Ŝe to na pewno on wrzucił swoje nazwisko do Czary Ognia... 

Harry ocknął się na podłodze, zlany potem. Snape stał nad nim z wyrazem tryumfu na twarzy. 
Harry cały się trząsł, czuł teŜ coraz większą wściekłość. 

- Krzyczałeś – powiedział Malfoy, a Harry ze zdziwieniem stwierdził, Ŝe w jego głosie nie zabrzmiała 
ani jedna nutka kpiny. Bał się na niego spojrzeć. Co, jeśli widział to samo, co on? Czy juŜ zaczął się 
nad nim litować? 

- Wstawaj, Potter. Jeszcze raz. 

Harry wstawał i próbował wiele razy, z kaŜą próbą robiąc z siebie coraz większego głupka i 
poniŜając się na oczach swojego wroga. Malfoy nie odezwał się juŜ ani razu do końca spotkania. 

- Wystarczy – powiedział w końcu Snape i usiadł na fotelu przy kominku. – Zjawicie się tu pojutrze, 
o tej samej porze. Potter, jeśli dowiem się, Ŝe nie ćwiczyłeś, a bądź pewien, Ŝe się dowiem... – 
zawiesił głos, z zadowoleniem obserwując najpierw blednącego, potem czerwieniącego się Gryfona. 

- Idźcie juŜ. 

Chłopcy bez słowa opuścili loch i oddalili się w kierunku Sali Wejściowej. Szli w milczeniu, aŜ w 
pewnym momencie Harry zorientował się, Ŝe Malfoy'a nie ma juŜ koło niego. Blondyn skręcił w 
boczny korytarz. Nie wiedzieć czemu, Harry zawołał za nim. 

- Malfoy? 

Ślizgon obrócił się i widząc pytanie w oczach Harry'ego, prychnął wyniośle. 

- Potter, chyba nie sądziłeś, Ŝe cię odprowadzę? 

Nie czekając na odpowiedź Harry'ego, ruszył dalej. Harry poczuł, Ŝe Malfoy czymś się niepokoi. Stał 
i obserwował zamyślonego chłopaka, dopóki ten nie zniknął mu z oczu za kolejnym zakrętem. 
Potem pobiegł do Pokoju Wspólnego, gdzie zastał Neville'a i Seamusa grających w Eksplodującego 
Durnia. 

- Gdzie byłeś do tej pory, Harry? 

Rozdział XVI - Homenum Revelio 

Harry wiercił się w łóŜku, nie mogąc zasnąć. I to nawet nie przez pochrapywanie Neville'a. Był 
zmęczony po sesji ze Snapem, ale mimo to coś nie dawało mu spokoju. Czuł ogromną frustrację i 
niezadowolenie przebijające się przez jego własne uczucia. Spróbował wyciszyć umysł i wsłuchać 
się w tę wewnętrzną więź, ale niewiele mu to pomagało. Był przez to tylko bardziej rozzłoszczony. 

W końcu stwierdził, Ŝe i tak nie uda mu się zasnąć, więc równie dobrze moŜe się przejść. Po cichu 
wygrzebał z kufra pelerynę niewidkę i zarzucił ją na siebie. Do kieszeni schował jeszcze Mapę 
Huncwotów. Skradając się na palcach przez uśpione dormitorium, pomyślał, Ŝe nawet nie jest tak 
źle, jak przypuszczał, Ŝe będzie. 

Noc była jasna, księŜyc oświetlał korytarze, więc spacer był wyjątkowo przyjemny. Harry wałęsał 
się po szkolnych korytarzach przez pół godziny, odczuwając coraz większe zmęczenie. Zastanawiał 
się, co teraz robi Malfoy. Przypuszczał, Ŝe pewnie smacznie śpi, przewracając się w miękkim i 
ciepłym łóŜku na drugi bok. Czemu on, Harry, musiał mieć ze wszystkim problemy? Ze snem, 
jedzeniem – słowem ze wszystkimi podstawowymi funkcjami? 

background image

 

62 

Było juŜ grubo po drugiej w nocy, kiedy natknął się na nocnego marka. Przywarł do ściany i czekał, 
aŜ ten ktoś minie go i będzie mógł iść dalej. JakŜe się zdziwił, gdy łaŜącą po zmroku osobą okazał 
się... Malfoy! „Co on tu robi?" Niewiele się zastanawiając, zaczął iść za Ślizgonem najciszej, jak 
potrafił. 

- Gdzie jest ten głupek – mamrotał do siebie rozwścieczony do granic moŜliwości Malfoy. – Jak 
tylko go znajdę, dam mu taki szlaban, Ŝe odechce mu się urządzania nocnych wycieczek. 

Harry musiał wysilić swój zmęczony umysł, ale w końcu zrozumiał: Malfoy wypełnia obowiązki 
prefekta, ścigając uczniów nielegalnie przebywających na korytarzach szkoły. W środku nocy! Jeśli 
tak wyglądał kaŜdy jego dzień, to kiedy spał? I czemu nie wyglądał na zmęczonego? 

Nie myśląc o tym, co robi, ściągnął z siebie pelerynę i zawołał cicho Malfoy'a. Ten odwrócił się, 
zaskoczony. 

- No nie, Potter, jeszcze ty! Czego chcesz? Wlepię ci szlaban, wiesz o tym? 

Harry uśmiechnął się szeroko, słysząc słowa Malfoy'a. Zrezygnowanie, zainteresowanie i złośliwość. 
Wszystko na raz. 

- Pomogę znaleźć ci tego ucznia. 

Odczekał chwilę, ale poniewaŜ Malfoy milczał, a jego twarz nie wyraŜała dosłownie niczego, odebrał 
to jako zgodę. W końcu nie odwrócił się na pięcie i nie odszedł, prawda? Harry pogrzebał przez 
chwilę w kieszeni piŜamy i wyjął Mapę Huncwotów. PrzyłoŜył do niej róŜdŜkę i wyszeptał: 
„Przysięgam uroczyście, Ŝe knuję coś niedobrego" 

- Co ty tam robisz, Potter? – zainteresował się Malfoy, nawet podszedł kilka kroków w stronę 
Harry'ego. 

- Ta mapa pokazuje wszystkich ludzi w Hogwarcie. Widzisz? 

Harry podsunął pergamin pod blady nos Malfoy'a, Ŝeby ten mógł przyjrzeć się starannie 
wyrysowanym korytarzom, klasom, tajemnym przejściom... Gdy dostrzegł małe kropki opatrzone 
ich nazwiskami, wydał z siebie ciche „Ah!". 

- To jak się nazywa ten uczeń? – spytał Harry, przerywając Malfoy'owi podziwianie mapy. 

- Andy Wright. 

Harry pochylił się nad pergaminem, szukając poruszającej się kropki opatrzonej podanym przez 
Malfoy'a imieniem i nazwiskiem. 

- Jest! – szepnął i przyłoŜył palec do mapy w miejscu, gdzie znajdowała się kropka przedstawiająca 
chłopaka. Malfoy spojrzał na punkt, który wskazywał Harry. 

- Jakaś klasa na czwartym piętrze. Idziemy! 

Malfoy ruszył tak szybko, Ŝe Harry nie zdąŜył zareagować. Musiał dogonić blondyna, po drodze 
chowając mapę do kieszeni. 

- Skąd masz takie zabawki, Potter? 

Harry uśmiechnął się, ale nic nie odpowiedział. Wiedział, Ŝe Malfoy jest zbyt zajęty obmyślaniem 
zemsty na Andym Wrightcie, Ŝeby skupić się na rozmowie z nim. Choć odczytał ten sygnał, jasno 
mówiący: „Nie myśl sobie, Ŝe nie zauwaŜyłem. Kiedyś się o to spytam i będziesz musiał mi 
odpowiedzieć". 

background image

 

63 

Dotarli na czwarte piętro i Malfoy pomknął, niemal nie dotykając stopami podłogi – przynajmniej 
tak to wyglądało według Harry'ego. Wpadł do klasy jak burza, po chwili wyłaniając się z niej i 
ciągnąć jakiegoś chłopczyka za ucho. 

- Szczylu, jeszcze mnie popamiętasz! Nie wolno opuszczać dormitoriów w nocy! 

Chłopiec próbował się tłumaczyć, ale Malfoy go nie słuchał, rzucając pod jego adresem coraz to 
nowe obelgi. 

- A teraz marsz do Slytherinu! Będę wiedział, czy poszedłeś prosto do domu – syknął, 
wypuszczając Andy'ego i patrząc, jak chłopiec odbiega, nie oglądając się za siebie. – A ciebie co tak 
śmieszy? – zwrócił się do chichotającego Harry'ego. 

- Byłeś przeraŜający – odparł Harry pomiędzy dwoma wybuchami śmiechu. 

Malfoy pomyślał, Ŝe śmiejący się Potter nie wygląda tak tragicznie. Jakoś przeszło mu zmęczenie, 
więc rzucił niedbale propozycję, którą – miał taką nadzieję – Złoty Chłopiec odrzuci. 

- Nie chce mi spać. Chodźmy na wieŜę astronomiczną. 

- Skoro chcesz... 

Malfoy nie mógł uwierzyć własnym uszom. Potter się zgodził! 

- MoŜe chcesz wejść pod pelerynę? – spytał Harry, narzucając na ramiona płaszcz ojca. 

- Jestem prefektem i nie potrzebuję pozwolenia na chodzenie nocą po szkole – odparł wyniośle 
Draco. 

- Jak chcesz. 

Szli pogrąŜeni w ciszy, nasłuchując najlŜejszego szmeru przed nimi. W gruncie rzeczy Draco nie był 
pewny, czy wolno mu wchodzić na wieŜę i wolał nikogo nie spotkać. Udało im się dotrzeć do celu 
bez przeszkód. Po drodze nie minęli nawet ducha, co obydwaj uwaŜali za wyjątkowo korzystną 
okoliczność. 

Kiedy chłodny wiatr zmierzwił ich nocne stroje, Harry zrzucił z siebie pelerynę. Usiadł na murze i 
zapatrzył się w dal, dając Draconowi swobodę w działaniu. Draco usiadł niedaleko, twarzą zwrócony 
do Gryfona. 

- Nawet niezłe dobrałeś sobie ciuchy – powiedział, bez śladu drwiny w głosie. 

Harry zwrócił na niego swoje zielone oczy i uśmiechnął się. 

- Dzięki. Wzorowałem się na tobie. 

- Na mnie? 

- No tak. Jesteś najlepiej ubranym chłopakiem w szkole. Wybierałem to, co sam byś wybrał... 

Malfoy staksował Gryfona uwaŜnym spojrzeniem. 

- Poniosłeś klęskę, Potter. Nigdy nie ubrałbym takiej piŜamy. 

Harry roześmiał się serdecznie na te słowa, wywołując delikatny uśmiech na twarzy Ślizgona. Draco 
nie mógł się oprzeć, zbliŜył się do Pottera i ściągnął mu okulary. 

background image

 

64 

- Ej! Oddawaj! 

- Uspokój się, Potty, nic ci nie zrobię. 

Harry bez okularów był ślepy jak kret. Patrzył na Malfoy'a, ale nie wiedział, gdzie skupić wzrok. 
Draco szybko się zorientował, jak powaŜną wadę wzroku ma Harry. PoniewaŜ nic nie widział, 
Ślizgon mógł bezczelnie przyjrzeć się jego oczom koloru Avady... Oczom jak studnie bez dna, 
oczom, w których kryło się coś pociągającego... 

- Malfoy, co robisz? 

Potter nic nie widział, toteŜ nie wiedział, w jaki sposób Draco na niego spogląda. Jednym zdaniem 
udało mu się zepsuć cały efekt i sprowadzić blondyna z powrotem na ziemię. 

- Sądzę, Ŝe dałoby się zrobić coś z twoimi włosami. Przyjdź do mnie jutro przed obiadem, to 
spróbuję zrobić z ciebie człowieka – powiedział Draco, oddając Harry'emu okulary. Ten natychmiast 
wetknął je na nos i popatrzył na Dracona, jakby zobaczył go po raz pierwszy w Ŝyciu. – Nie patrz 
tak na mnie, Potter. Skoro i tak jestem na ciebie skazany, to przynajmniej nie będziesz mnie 
straszył swoim wyglądem. 

- Aha. 

- Kiedy profesor Snape wdzierał się do twojego umysłu... – zaczął Malfoy po dłuŜszej chwili – 
Widziałem wszystko. Nie miałem pojęcia, Ŝe tak cię traktowali. Myślałem, Ŝe Złoty Chłopiec pławił 
się w luksusach... 

- Nawet nie waŜ się nade mną litować – przerwał mu Harry. Nie dotarło do niego, Ŝe Malfoy 
usiłował go niejako przeprosić bez uŜywania odpowiedniego sformułowania. 

Swoim twardym tonem przykuł uwagę Ślizgona, który zastanowił się, jak musiało być mu cięŜko, 
skoro reagował w ten sposób. Od niego i Severusa dostał cięŜką szkołę, a w świecie mugoli... 
Chciał spytać o dziwną chorobę, na którą ostatnio zapadł, ale nie wiedział, jak ubrać to w słowa. 

- Nie mogę ci jeszcze powiedzieć. 

- Skąd...? 

- Nie wiem. Po prostu nagle wiedziałem, o czym myślisz – powiedział Harry, nie patrząc na 
Ślizgona. – Nie dokładnie co, ale o czym. Rozumiesz? 

- Chyba tak. 

Kolejne minuty spędzili w milczeniu, badając wzajemnie swoje myśli i emocje. Ku swojemu 
wielkiemu zdziwieniu, Draco nie odkrył nienawiści Ŝywionej do niego, a Harry'ego zaskoczyła pewna 
Ŝyczliwość i nić sympatii, jaką odczuwał do niego Ślizgon. 

- Idę spać – powiedział Malfoy, zeskakując z murka. 

- Zaczekaj! 

Draco odwrócił się, rzucając niecierpliwe spojrzenie Harry'emu. Magiczna chwila zawieszenia broni 
minęła bezpowrotnie i Harry zdał sobie z tego sprawę. 

- Potter, zmarzłem i nie chcę się rozchorować. Pospiesz się. 

- Wczoraj po raz pierwszy od dawna nie miałem Ŝadnych koszmarów. Myślałem... moŜe... zrobiłeś 
coś, co mi pomogło? Przez przypadek! – dodał szybko Harry, widząc minę Malfoy'a. 

background image

 

65 

- Tak, zamknąłem przed tobą mój umysł – warknął Malfoy i znikł na schodach. 

Harry odczekał jeszcze chwilę, nim i on udał się do łóŜka. Mimo wszystko był zadowolony, bo 
jakkolwiek Malfoy by się nie zachowywał, nie nienawidził go, a nawet... cóŜ, moŜe lubił. I 
zaproponował mu pomoc. Jeśli odwaŜy się do niego pójść... 

Rozdział XVII 

Harry Potter był chłopcem doświadczonym przez los. Stracił rodziców, kiedy miał zaledwie roczek, 
dorastał w domu swojego wujostwa, które szczerze go nienawidziło, a na dodatek przez te 
wszystkie lata na jego Ŝycie czyhał najpotęŜniejszy czarnoksięŜnik – Ten, Którego Imienia Nie 
Wolno Wymawiać. Nic więc dziwnego, Ŝe zyskał sporą siłę charakteru, ale i ciągłe Ŝycie w strachu 
oraz odrzucenie wyrządziły nieodwracalne szkody. 

Teraz leŜał w swoim łóŜku z czterema kolumienkami i zastanawiał się, czy aby jego szkolny wróg, a 
przynajmniej jeszcze do niedawna wróg, Draco Malfoy, nie miał równie cięŜkiego Ŝycia, co on. Tak 
się złoŜyło, Ŝe chwilę temu obudził się z koszmaru. PrzeraŜającego, to prawda, ale zupełnie nie 
mającego związku z nim, Harry'm. Domyślił się, Ŝe ogromny dom, w którym przebywał we śnie, a 
takŜe blondwłosa, surowa piękność i męŜczyzna, takŜe o platynowych włosach i chłodnym obliczu, 
naleŜeli do tej części dzieciństwa Dracona, o której Ślizgon nie chciał nawet wspominać. 

Harry poczuł do blondyna coś w rodzaju współczucia, choć ledwie zdawał sobie z tego sprawę. 
Przeanalizował jeszcze raz słowa, którymi poŜegnał go na wieŜy Draco, kiedy spytał go o to, czy 
zrobił coś, przez co zablokował jego koszmary: „Tak, zamknąłem przed tobą mój umysł". Nie był do 
końca pewien, czy to była prawda, ale postanowił zaufać swojej intuicji. A skoro Draco mówił 
prawdę, w drugą stronę musiało to działać podobnie – gdyby tylko Harry potrafił zablokować swój 
umysł, prawdopodobnie poprzez łączącą ich telepatyczną więź powstrzymałby koszmary Malfoy'a. 
Było mu głupio, Ŝe jest takim nieudacznikiem i nie moŜe pomóc Ślizgonowi. 

Wróć. Pomóc Ślizgonowi? Co się z nim dzieje? Dlaczego, na Merlina, chce mu pomagać? To musi 
być skutek uboczny tego koszmaru, tak! Obudził się w środku nocy nękany cudzymi lękami, nic 
więc dziwnego, Ŝe poczuł coś w rodzaju chęci chronienia nieszczęśnika. „Pff! Jakby Malfoy sam nie 
potrafił o siebie zadbać!" – pomyślał. A jednak cząstka tego uczucia pozostała w nim, i choć 
zepchnięta na samo dno duszy, wkrótce miała dać o sobie znać. 

OOO 

Draco usiadł gwałtownie na łóŜku. Rozejrzał się dookoła i upewniwszy się, Ŝe znajduje się w swojej 
sypialni w Slytherinie, opadł z powrotem na poduszki. Czekał, aŜ jego oddech się uspokoi, a pot 
wyparuje z jego rozgrzanej skóry. 

Koszmar, który śnił mu się odkąd sięgał pamięcią, nie wypuszczał go ze swoich oślizgłych łap. 
Powracał za kaŜdym razem, gdy Draco juŜ myślał, Ŝe nie ma powodów do niepokoju. Gorzej, 
pozostawał w postaci strasznych obrazów pod powiekami, aby uniemoŜliwić mu zapadnięcie w sen, 
aby prześladować go przez cały nadchodzący dzień. 

Choć był jeszcze środek nocy, Draco wstał i poczłapał do łazienki. Był sam, mógł więc sobie 
pozwolić na pokazanie słabości, nie musiał grać wiecznie doskonałego arystokraty. Był zmęczony – 
mógł ziewać. Mógł szurać nogami, jeśli nie chciało mu się ich podnosić. Nie musiał dbać o 
nienaganne ułoŜenie ubrania, tu, w jego małym królestwie, mógł chodzić pomięty i potargany. Nie, 
Ŝeby sprawiało mu to jakąś satysfakcję – przecieŜ w takiej postaci nie wyglądał ani trochę 
atrakcyjnie. Ale z drugiej strony bycie najprzystojniejszym i najlepiej ubranym chłopakiem w szkole 
było takie wymagające, Ŝe raz na czas mógł sobie zrobić trochę wolnego. 

Zwykle w takich chwilach brał zimny prysznic, a potem katował się seriami ćwiczeń i jogą. Dziś 
wyjątkowo nie miał na to ochoty. Nie wiedzieć czemu, nie potrafił się nawet zmusić do prysznica. 
Zamiast tego nalał pełną wannę gorącej wody i wziął długą, relaksującą kąpiel. Rzadko pozwalał 
sobie na podobne wygody, gdyŜ zbyt częste odpuszczanie sobie prowadziło do zmiękczenia, 
wypaczenia charakteru. Na to nie mógł sobie pozwolić. Nie, jeśli miał zrobić to, co planował, nad 
czym pracował od wakacji. 

background image

 

66 

Gorąca woda przyjemnie parzyła, gdy zanurzał w niej najpierw nogi, potem całą resztę siebie. 
Oparł głowę o brzeg wanny i przymknął oczy, starając się nie myśleć o niczym. Ciepło rozchodziło 
się po jego ciele, rozluźniając napięte mięśnie. Było mu tak dobrze... nawet nie wiedział, kiedy 
usnął. Ocknął się dopiero wówczas, gdy woda zrobiła się chłodna. Natychmiast zerwał się na równe 
nogi i dokończył toaletę, następnie wpadł do sypialni i ubrał się, szykując na kolejny dzień cięŜkiej 
pracy. 

Chwycił torbę z ksiąŜkami i sięgał do klamki drzwi, kiedy rozległo się pukanie. Otworzył zupełnie 
odruchowo i zatrzymał się w pół kroku. Przed nim stał nie kto inny, jak sam Złoty Chłopiec 
Gryffindoru. Przez ułamek sekundy zapomniał, jak się mówi. Na szczęście wychowanie, jakie 
odebrał od rodziców, dało o sobie znać i Draco odnalazł chłodny i sarkastyczny ton głosu, a zaraz 
potem pojawiły się słowa: 

- No proszę, kogo my tu mamy. 

Potter nieoczekiwanie uśmiechnął się, słysząc powitanie Dracona i nieznacznie przechylił głowę. 

- Myślę, Ŝe juŜ czas. 

Draco wytrzeszczył oczy, zapominając o swojej roli arystokraty. Nie spodziewał się takiej 
odpowiedzi. Zaskoczyła go bardziej, niŜ pojawienie się Pottera na progu jego sypialni... a właśnie, 
jeśli o tym mowa... 

- Skąd wiedziałeś, gdzie sypiam? 

Potter wzruszył ramionami. W sercu Dracona zaczęło kiełkować złe przeczucie, ale zdusił to w 
sobie, by móc na chłodno analizować zachowanie przeklętego Gryfona, który w tej chwili 
uśmiechnął się i bezpardonowo wepchnął Dracona do środka, potem sam wsunął się do komnaty i 
zamknął za nimi drzwi. 

- Jak...? 

„PrzecieŜ sam rzucałem zaklęcie...!" – myślał zagubiony blondyn. 

- Nie chciałem, Ŝeby ktoś nas podsłuchał – brunet wzruszył ramionami, nic sobie nie robiąc z 
niecodziennego zachowania Malfoy'a. Wyminął go i usiadł na szerokim łoŜu z baldachimem. W 
roztargnieniu gładził jedwabną kołdrę, ponownie spoglądając na wciąŜ stojącego z otwartymi 
ustami Dracona. – Myślę... Nie, jestem pewny – kontynuował – Ŝe eliksir zaczął działać. To znaczy, 
więź telepatyczna nie będzie juŜ silniejsza. Widzisz... W nocy obudził mnie pewien koszmar. Śniłem 
o twoich rodzicach – Potter zawiesił głos, dając tym samym Malfoy'owi znać, Ŝe nie będzie poruszał 
przykrego tematu. – Przez resztę nocy myślałem o tym i doszedłem do wniosku, Ŝe musimy zrobić 
mały test. Postanowiłem cię odwiedzić. Oczywiście, nie wiedziałem, gdzie mieszkasz – dodał 
pospiesznie, zauwaŜając, Ŝe Draco chce mu przerwać – po prostu nogi same mną kierowały. Nie 
wiedziałem, Ŝe mam skręcić, dopóki nie zobaczyłem zakrętu, rozumiesz? Tak dotarłem aŜ pod drzwi 
– machnął ręką w kierunku korytarza. – No i, mogłem przez nie przejść bez zaproszenia, bo łączy 
nas telepatia. 

Draco nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Jeśli Potter mówił prawdę, więź osiągnęła 
apogeum, co oznacza, Ŝe... „Cholera! Potter będzie wiedział, o czym myślę! A niech to!" – 
pomyślał, po czym jak najszybciej oczyścił umysł. Tymczasem Gryfon zaczął tarmosić róg kołdry. 
Draco mógł poczuć targające nim emocje. Tak, niepewność i strach, choć nie miał pojęcia, czego w 
tej chwili moŜe się bać Chłopiec, Który PrzeŜył. 

Szybko przeanalizował wydarzenia z ostatnich kilku dni, po wypiciu eliksiru. Ze wstrętem odkrył, 
jak bardzo zbliŜyli się z Potterem, a ostatniej nocy, na wieŜy... Mimo niechęci poczuł, Ŝe powinien 
pomóc brunetowi się rozluźnić. Uczucie to było tak silne, Ŝe nie mógł mu się oprzeć. Wzniósł ręce 
ku niebu i wywrócił oczami. 

- Telepatia psuje człowieka – powiedział. – Chodź, Potty, zrobię coś z tymi twoimi rozczochranymi 
włosami. 

background image

 

67 

Zdezorientowane, intensywnie zielone oczy wlepiły się w jego własne, podczas gdy ich właściciel 
doszukiwał się sensu w zachowaniu blondyna. Gdy wreszcie skojarzył fakty, oczy rozszerzyły się w 
zaskoczeniu, a usta bezwiednie otwarły. 

- Nie miej takiej miny. Idź do łazienki, zaraz przyjdę – powiedział z rezygnacją Draco. 

Jak moŜna było przewidzieć, Potter nie ruszył się ani o centymetr. Ślizgon czuł jego spojrzenie na 
plecach, gdy zbliŜał się do szafy i otwierał jej drzwiczki. Nie zwracając na niego uwagi, wygrzebał 
butelkę wina i zawrócił, chwytając Gryfona za łokieć i ciągnąc za sobą. 

- Co ty wyprawiasz? – obruszył się zielonooki. 

- Telepatia ci nie podpowiedziała? – zadrwił Draco, wyczarowując taboret i sadzając na nim wciąŜ 
zszokowanego Pottera. 

Przywołał dwa pękate kieliszki, odkorkował wino i nalał im obu. 

- To na nerwy – powiedział, podając jeden Potterowi. 

Nie zdziwił się, widząc, Ŝe Gryfon odsuwa kieliszek jak najdalej od siebie i krzywi się, 
prawdopodobnie oceniając jego, Dracona. Zabolało go to, ale nie dał tego po sobie poznać. 
Zepchnął uczucie w głąb siebie, Ŝeby brunet nie mógł go wyczuć i upił łyk pysznego, półsłodkiego 
wina. 

Potter śledził go wielkimi, dziecięcymi oczami, co odrobinę krępowało Ślizgona. Nie zwaŜając na 
protesty, ściągnął mu okulary i schował do kieszeni. 

- Nie chcę, Ŝebyś podglądał. I przestań się wiercić. 

- Kłamiesz. Jest ci tak samo dziwnie, jak i mnie – odparował Potter. 

Draco przez chwilę zastanawiał się, czy by nie skłamać po raz drugi, ale zdecydował, Ŝe Gryfon i 
tak prędzej czy później doszedłby do tego samego wniosku. Zdecydował się na prawdę. 

- Dlatego otworzyłem wino. Podejrzewam, Ŝe na whisky nie jesteś gotowy. 

Wyczuł, jak szok ustępuje szacunkowi, który szybko zostaje zmieciony nagłym wybuchem paniki. 

- Co będzie, jeśli nauczyciele odkryją... 

- Nikt się nie dowie – przerwał mu Draco, zanim zdąŜył się rozkręcić. – Po pierwsze, nie idziemy 
dzisiaj na lekcje. Po drugie, nikt nie będzie cię tutaj szukał. Po trzecie, Severus zorientuje się, Ŝe 
jesteśmy razem i będzie nas krył. 

- Snape jest twoim wujem? – spytał Potter, a w jego głosie pobrzmiewało szczere zdziwienie. 

- Ojcem chrzestnym – powiedział chłodno Draco. Przyglądał się Gryfonowi, zastanawiając, dlaczego 
dopiero teraz wpadł na ten pomysł. 

- Poczułem jakiś rodzaj Ŝyczliwych uczuć, kiedy wymawiałeś jego imię, pomyślałem więc, Ŝe jest 
twoją rodziną. 

No tak. Potter czytający mu w myślach. Draco skrzywił się i pociągnął kolejny łyk. 

- Muszę nad tobą popracować – rzucił mściwie. – Zdeprawować młodego Gryfona... 

background image

 

68 

Przez chwilę rozmarzył się, czerpiąc pełnię satysfakcji z faktu, Ŝe dzięki niemu brunet zejdzie na złą 
drogę. No, moŜe niekoniecznie złą, ale... Z zadowoleniem wyobraził sobie Pottera jako narkomana, 
z pustą butelką po alkoholu w ręku i papierosem w ustach. 

- Ej! Ja to widzę – warknął Potter. 

Draco nie zniŜył się do odpowiedzi. Prychnął wyniośle i zaczął sobie wyobraŜać Pottera 
uprawiającego seks ze szlamą Granger, starając się, by wszystkie szczegóły dotarły do Gryfona. 
Nagle poczuł uderzenie w brzuch. Zatoczył się, ale ustał na nogach. To Potter, ślepy jak kret, 
zamachnął się pięścią i uderzył w to, co się nawinęło. 

Normalnie zagotowałby się od gniewu, ale tylko się zaśmiał i skierował róŜdŜkę na nadgarstki 
Pottera. Cienka, ale mocna lina oplotła je, krępując chłopakowi ruchy. 

- A teraz grzecznie się napijesz – wyszeptał mu do ucha, po czym siłą rozwarł szczęki i wlał w 
otwarte usta wino. Potter zaczął parskać i krztusić się trunkiem, ale Draco nie przestawał, wiedząc, 
Ŝe w końcu będzie musiał przełknąć. Tak teŜ się stało. 

Ignorując rosnącą irytację bruneta, wlał mu do gardła pół zawartości butelki. Wiedział, Ŝe taka ilość 
dla niepijącego chudzielca, jakim był Potter, wystarczy aŜ nadto. Postanowił poczekać, aŜ zacznie 
mu szumieć w głowie, wypijając resztę alkoholu. 

- Bydlę! 

Draco zachichotał. Pociągnął kolejny łyk. Przysiadł na skraju wanny, uwaŜnie obserwując Złotego 
Chłopca, na którego twarzy stopniowo pojawiał się błogi wyraz. 

- Jak mogłeś? Dupek! Największy, jakiego widziano... Gumochłon! Ślizgon! 

Ale Potter uspokajał się i coraz rzadziej wykrzykiwał przezwiska. W końcu zaśmiał się cicho, co 
skonsternowało Dracona. 

- Czego ci do śmiechu? 

- Och, nic takiego – odparł Potter i ponownie się zaśmiał. 

Bardzo zdenerwowało do Ślizgona, skupił się więc i spróbował dotrzeć telepatycznie do uczuć i 
myśli Pottera, ale jedyne, co udało mu się odebrać, to delikatne zawroty głowy i mnóstwo szumów, 
gdy uczucia i myśli zmieniały się w zaskakującym tempie. I, oczywiście, ogólne rozbawienie. 
Postanowił to wykorzystać. 

- Potter, co powiesz na małe strzyŜenie? 

- Jeśli obiecasz, Ŝe nie zrobisz mnie na jeŜa – odparł, pomiędzy głośnymi chichotami. 

- Jesteś Ŝałosny – Draco skwitował to grymasem, ale zabrał się do pracy. 

Przez najbliŜszą godzinę chwytał kolejne kosmyki ciemnych włosów i przycinał je róŜdŜką, co jakiś 
czas ręką czochrając czuprynę Pottera i sprawdzając ogólny efekt. Ignorował rozbawionego królika 
doświadczalnego, który co rusz rzucał jakieś enigmatyczne uwagi. 

Właściwie to Draco nie wiedział, czemu to robi. Owszem, sprawiało mu to pewną frajdę (od zawsze 
podejrzewał, Ŝe byłby niezłym stylistą), ale w końcu spędzanie czasu z Potterem nie znajdowało się 
na liście jego marzeń. Mimo wszystko nie przestawał, a dziwne komentarze zielonookiego coraz 
bardziej go bawiły. Raz czy dwa nawet zapatrzył się w te niesamowite oczy koloru Avady... 

- Oj – Harry zaśmiał się po raz setny. 

background image

 

69 

- Co tym razem? – spytał zrezygnowany Draco, ale to były tylko pozory. Tak naprawdę był 
ciekawy, co znowu wymyślił móŜdŜek Gryfona. 

- Chyba jestem głodny – Potter wskazał na swój brzuch, a po chwili rozległo się głośne burczenie. 

- Zjesz, kiedy skończymy – uciął Draco, nie był jednak pewien, czy do zielonookiego to dotarło. – 
Nigdy więcej nie pozwolę ci się upić – mruknął sam do siebie, kręcąc głową z niedowierzaniem. 

Jednak z upływem czasu Potter stawał się coraz spokojniejszy, najwyraźniej trzeźwiał. Niestety, 
wraz z jego świadomością wracało napięcie i Draco nieświadomie zachowywał coraz większy 
dystans pomiędzy nimi. Emocje, które docierały do niego z drugiej strony więzi, były coraz 
wyraźniejsze, echo myśli mniej zatarte. Z pewną nostalgią zauwaŜył, Ŝe czas beztroski nieubłaganie 
dobiega końca. 

- Zmieniłem zdanie. Kiedyś cię porwę i znowu upiję – powiedział grobowym głosem. 

- Co? – zapytał Potter, który nie dosłyszał końca zdania, ale nie otrzymał odpowiedzi. 

Tymczasem Draco po raz ostatni przejechał dłonią po włosach Gryfona, nagle odkrywając, jakie 
uczucia budzi w nim ten prosty i z pozoru odpychający gest. Ciemne kosmyki były zaskakująco miłe 
w dotyku, miękkie i gładkie, choć nie tak, jak jego własne pukle. 

Ledwie to pomyślał, przypomniał sobie o łączącej ich więzi i niebezpieczeństwie, jakie mu grozi, 
jeśli Potter odkryje jego uczucia. Uczucia, których nie potrafił nazwać, ale które zawstydzały go i 
trochę niepokoiły. CzyŜby zaczynał lubić Gryfona? 

- Gotowe – powiedział, spychając rozmyślania na dalszy plan. Z kieszeni wyjął okulary Pottera i 
załoŜył mu je na nos, po czym odwrócił twarzą do olbrzymiego lustra. – I jak? 

Potter zaniemówił. Draco obserwował, jak na jego twarzy najpierw pojawia się szok, a później 
delikatny uśmiech, który powiększał się w miarę, jak zielone oczy badały fryzurę. Fryzurę, która – 
notabene – nadal była rozczochrana i włosy sterczały we wszystkie strony, ale teraz wyglądało to o 
niebo lepiej. „Oto, co potrafi zrobić dobre cięcie" – pomyślał z dumą Draco. – „Artystyczny nieład, 
tak to się chyba nazywa". 

- Fantastyczna – wyszeptał brunet i, nim zdąŜył powstrzymać wypełniające go, ciepłe uczucia, 
bardzo podobne do tych, które nosił w sobie od jakiegoś czasu Draco, przedostały się poprzez więź 
do głowy Malfoy'a. Trwało to ułamek sekundy i blondyn nie zdąŜył ich rozpoznać, mimo to wiedział, 
Ŝe nie były negatywne. Bardzo go to ucieszyło. 

 

Rozdział XVIII 

Harry wpatrywał się w swoją nową fryzurę z szerokim uśmiechem na twarzy. „Fretka jest 
niesamowita" – pomyślał, ostroŜnie dotykając sterczących kosmyków. Nadal był rozczochrany, ale 
odpowiednie cięcie sprawiło, Ŝe teraz wyglądało to o wiele lepiej. Prawie jak model z gazety albo 
aktor z filmu... Tak, fryzura była idealna! 

Harry'ego zalała fala wdzięczności i szczątkowego uwielbienia. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, 
zdusił w sobie uczucia, Ŝeby Malfoy nie dowiedział się o niczym. Szybko zerknął na niego w lustrze, 
ale zdawał się nie zauwaŜać wewnętrznego rozdarcia Harry'ego. Patrzył na niego z zadowoleniem 
wypisanym na twarzy. 

- Przeszdłeś samego siebie – powiedział Harry, Ŝeby ukryć swoje nagłe zakłopotanie. 

Obydwaj zapragnęli jak najszybciej wrócić do normalności, kiedy to ich myśli pozostawały 
bezpieczne w ich głowach. ZaŜyczyli sobie, aby jak najszybciej skończyć z telepatią. 

background image

 

70 

- Ee... – zaczął Harry, ale przerwał mu Malfoy. 

- Chyba moŜesz juŜ iść. Tylko nie wracaj na lekcje. 

„Myślałem, Ŝe mamy cały dzień spędzić razem" – pomyślał Harry, wciąŜ lekko pod wpływem 
alkoholu. Poczuł się nieswojo. Z drugiej strony chciał uciec jak najdalej od sypialni Ślizgona. 

- Dobrze nam idzie ta telepatia – powiedział ostroŜnie. Nie zauwaŜył, Ŝe oczy blondyna rozszerzyły 
się nieznacznie, a twarz zamieniła w uprzejmą maskę. 

- Powinniśmy spróbować – powiedział cicho Malfoy. 

Harry zgodził się z nim w duchu. Tak, Ŝeby jak najszybciej pozbyć się krępującego czytania w 
myślach. Malfoy nie powinien mieć wglądu w jego umysł, moŜe to później wykorzystać... 

- Jutro mamy się udać do Snape'a... 

- Profesora Snape'a, Potter – odparł sucho Malfoy. 

- Jak zwał, tak zwał. Powinien być przy tym, Ŝeby w razie czego... odpowiednio zareagować – 
dokończył Harry, choć chciał powiedzieć „móc mnie powstrzymać". 

Przez minutę siedzieli w milczeniu, wiercąc się na swoich miejscach i nie wiedząc, gdzie podziać 
oczy. 

- Pójdę juŜ – wypalił w końcu Harry, choć jednocześnie zrobiło mu się odrobinę smutno, Ŝe to juŜ 
koniec dobrej zabawy. Szybko zepchnął te uczucia na samo dno duszy, tym razem nie dlatego, 
Ŝeby Malfoy nie mógł ich odczytać, po prostu Harry się ich przeraził. 

Ślizgon nie odezwał się słowem, nawet na niego nie spojrzał, kiedy opuszczał najpierw łazienkę a 
potem jego pokój. Gdy zamknął drzwi, nie odetchnął z ulgą, ale pobiegł prosto do dormitorium. 
Zaraz miała skończyć się pora obiadu, a jakoś nie bardzo miał ochotę na spotkanie z uczniami na 
korytarzu. Postanowił przeczekać resztę dnia w łóŜku, pokazując się przyjaciołom dopiero 
wieczorem. Przygotował sobie doskonałą wymówkę – źle się czuł po wczorajszej kolacji. „Tylko jak 
im wytłumaczę nową fryzurę?" 

OOO 

- Harry! 

Harry zatrzymał się w pół kroku i zamrugał, spoglądając na dwie rozczochrane głowy wystające zza 
oparcia fotela. Zapomniał o swoim złym samopoczuciu i po prostu stał, gapiąc się na bliźniaków 
szeroko otwartymi oczami. PrzecieŜ nie powinno ich tu być. CzyŜ nie rzucili szkoły w zeszłym roku i 
nie prowadzili sklepu z magicznymi przedmiotami? A moŜe ma zwidy? 

- Co tu robisz, Harry? Czemu nie jesteś ze wszystkimi na obiedzie? 

- Ee... nie byłem głodny – powiedział bez przekonania. Jego Ŝołądek natychmiast zaprzeczył jego 
własnym słowom, wydając z siebie donośne burknięcie. – A wy co tu robicie? 

- Widzisz... no... tego... – chyba po raz pierwszy w Ŝyciu Harry widział, jak Fredowi i George'owi 
zabrakło słów. Co robili tu sami, podczas pory obiadu, na jednym fotelu i rozczochrani...? No, 
rozczochranie jeszcze mógł zrozumieć, w końcu nie raz dawali mu znać o ich preferencji, ale tu, w 
Hogwarcie? 

- Lepiej nam powiedz, gdzie ty się podziewałeś przez cały ranek. 

background image

 

71 

Harry zamrugał. Co robił? Nie, nie mógł im tego powiedzieć. Postanowił udawać, Ŝe nie wpadł na 
nich w Pokoju Wspólnym, a moŜe i oni przestaną zadręczać go pytaniami. „Ale Hermiona nie" – 
pomyślał z przekąsem. 

- Chyba pójdę do łóŜka. Nie czuję się najlepiej – powiedział nie patrząc w ich stronę, a mijając ich 
odwrócił nawet głowę, nie chcąc zobaczyć nic więcej, niŜ rozczochrane czupryny. 

Zamknął starannie drzwi dormitorium i rzucił się do kufra, Ŝeby wygrzebać cokolwiek do jedzenia. 
„Powinienem mieć jeszcze kilka czekoladowych Ŝab". Po około minucie znalazł trzy Ŝaby, które 
połoŜył na łóŜku. Natychmiast porwał jedną z nich i rozdarł papier. Ledwie zatopił zęby w słodkiej 
czekoladzie, drzwi dormitorium otwarły się i stanęli w nich, juŜ porządnie wyglądający, bliźniacy. 

- Harry, masz nową fryzurę! Wyglądasz oszałamiająco! 

Harry skrzywił się w duchu. Bliźniacy byli stanowczo zbyt wścibscy. Skoro zauwaŜyli nową fryzurę, 
nie odpuszczą mu tak łatwo. Usiedli po obu stronach zielonookiego i przyjrzeli mu się krytycznie. 
Harry'emu udało się przełknąć czekoladę, którą wpakował sobie do ust przed ich przybyciem i juŜ 
chciał coś powiedzieć, ale bliźniacy nie dali mu dojść do słowa, biorąc go w krzyŜowy ogień pytań. 

- Skąd masz taką fryzurę, Harry? 

- Ee... 

- Byłeś na randce? 

- Fred, powąchaj! Czuć od niego alkoholem. 

- Piłeś coś, Harry? 

- Z kim? 

- Gdzie? 

- Zamknijcie się... 

- Czy to dziewczyna, którą znamy? 

- George, moŜe to nie jest dziewczyna. 

- Racja. Kto to jest, Harry? 

- Zamknijcie się! 

Harry dyszał cięŜko, spoglądając spode łba na rudzielców. 

- To nie wasz interes, z kim się spotykam – jeśli się z kimkolwiek spotykam. 

- Masz rację, Harry – odparł Fred. – Ale jak myślisz, nikt nie zauwaŜy nowej fryzury? Nie było cię 
na lekcjach, jak to wytłumaczysz Hermionie? 

- A mały Ron stanie się zazdrosny... – dodał mściwie George. 

- MoŜemy cię kryć. Ale nie za darmo. 

- Chcemy wiedzieć z kim się spotykasz. 

background image

 

72 

Harry spuścił głowę, po raz pierwszy od kilku godzin myśląc o swoich przyjaciołach... Dawnych 
przyjaciołach. Co powie Ron? Czy zdenerwuje się jeszcze bardziej i znów się pokłócą? Po ostatnim 
razie jeszcze mu nie przeszło... A Hermiona? Czy zaakceptuje to, Ŝe jest coś, o czym nie chce jej 
powiedzieć? 

- Z nikim się nie spotykam – wyjąkał po chwili Harry. – Zacieśniam więzi. 

- Zacieśniasz więzi? Z kim? 

- Z Malfoy'em. 

Specjalnie wymówił nazwisko jego przyszłego przymusowego przyjaciela z nutką goryczy. Niech 
sobie nie myślą, Ŝe sprawia mu to przyjemność, choćby i rzeczywiście tak było. 

- Och. To nam przypomniało, czemu na ciebie czekaliśmy. 

- Czekaliście na mnie? 

- A myślisz, Ŝe po co tu przyszliśmy? śeby odwiedzić naszego kochanego brata? – prychnął George. 

- Ojciec mówił, Ŝe Dumb niedługo wróci z wyprawy. Oczywiście, Snape zda mu relację z twojego 
zachowania i w ogóle, ale teraz musisz być ostroŜniejszy, Harry. 

- I musisz nauczyć się bronić umysł. Wiemy, Ŝe Snape nie jest najlepszym nauczycielem. 

- Więc jeśli chcesz, moŜemy ci pomóc. 

- Źle by się stało, gdyby Trzmiel się o wszystkim dowiedział. 

- Więc jak, Harry? Wchodzisz w to? 

Harry'ego zalała fala wdzięczności. Martwili się o niego. Chcieli mu pomóc. Byli przyjaciółmi, 
wiedzieli o wszystkim i mógł im zaufać. Oni i Syriusz. Nie był z tym wszystkim sam. Bolało go, Ŝe 
nie mógł widywać się z tymi, przed którymi nie musiał niczego ukrywać, ale nie miał wyjścia. Nie 
mogli nawet do siebie pisać, w obawie, Ŝe Dumbledore'a dojdą ich plany. Wszystko musiało być 
utrzymywane w ścisłej tajemnicy, więc musiał dusić wszystko w sobie, nie mogąc nikomu się 
poŜalić. No bo przecieŜ Snape'owi nie będzie się zwierzał. A teraz miał okazję widywać się z 
bliźniakami odrobinę częściej. Przynajmniej przez jakiś czas. 

- Jasne. 

Szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy. 

- Ju-huu! Choć włamywanie się do Hogwartu tak, Ŝeby nikt się nie dowiedział, jest bardzo męczące. 

- I niebezpieczne. 

- Kiedy wreszcie nauczysz się animagii, będzie o wiele prościej. 

Harry roześmiał się i rozluźnił, będąc wreszcie wśród przyjaciół, którym mógł się zwierzyć ze 
wszystkiego. Którym mógł zaufać. 

- Sam-Wiesz-Kto ci teraz nie zagraŜa, więc bez obaw moŜesz opuścić tereny szkoły. 

- Tylko musisz być bardzo ostroŜny, Ŝeby nikt cię nie nakrył. 

- Snape się wścieknie, ale nie będzie mógł powiedzieć dyrektorowi. 

background image

 

73 

- MoŜe ci za to dać szlaban. 

- Więc uwaŜaj. A jak wróci Dumb, będzie jeszcze trudniej. 

- Damy radę – powiedział Harry, nagle wierząc w to, Ŝe wszystko się jakoś ułoŜy. Po raz pierwszy 
odkąd zawarł pakt z Voldemortem poczuł, Ŝe istnieje szansa, bardzo nikła, na szczęśliwe 
zakończenie. Choć nie wiedział jaka, to wsparcie przyjaciół było dla niego bezcenne. 

Kolejne kilka godzin spędzili rozmawiając i ćwicząc oklumencję. Nie potrafili oprzeć się plotkom, 
które tak ochoczo wymieniali przez ostatnie wakacje. Teraz takŜe musieli obgadać wszystko, co 
nawinęło im się pod język – Ŝadne konkretne osoby, ale sklep bliźniaków, szkołę Harry'ego, 
Voldemorta, naukę czarnej magii i wszystko to, co działo się po za Hogwartem. Na szczęście wciąŜ 
trwały lekcje i nikt nie niepokoił ich swoją obecnością. W przerwach pomiędzy wymianą informacji, 
Fred i George instruowali Harry'ego jak skutecznie oczyścić umysł i zablokować dostęp do myśli 
niepoŜądanym osobom. 

- Tak naprawdę, to musisz się po prostu na czymś skupić. Nie moŜesz nie myśleć o niczym. 

- Kiedy nie myślisz o niczym, jesteś łatwym celem. 

- NajwaŜniejsze, to skupić się na jednej konkretnej myśli. 

- MoŜesz spróbować coś sobie wyobrazić. Jakiś przedmiot, osobę... 

- Ja śpiewam piosenki. Fałszuję, ale przecieŜ mnie to nie obchodzi. 

- Angelina tłumaczyła róŜne słowa z angielskiego na hiszpański. 

- Wybierz coś, co ci odpowiada i po prostu skup się na tym całym sobą. 

- Tylko nie przesadź z tym skupianiem się... 

I tak ćwiczyli. Byli duŜo ostroŜniejsi niŜ Snape, więc Harry rzadko przeŜywał fizyczny ból. Byli teŜ 
przyjaciółmi, więc nie musiał się bać, Ŝe zobaczą coś, czego nie powinni. Albo, Ŝe zrobią z tego 
uŜytek. Ufał im. 

Udzielali mu instrukcji, cały czas mówili, co musi poprawić, a co mu dobrze idzie. Pod koniec sesji 
Harry potrafił juŜ przez dłuŜszy czas uchronić swój umysł. 

- Ze Snapem nie pójdzie mi tak łatwo – poŜalił się Harry, kiedy Fred i George szykowali się do 
powrotu do Londynu. 

- Nie martw się, Harry, dobrze ci idzie – Fred poklepał go pocieszająco po ramieniu. 

Harry wiedział, Ŝe zrobił spore postępy, ale zdawał teŜ sobie sprawę, Ŝe Snape zniweczy całą jego 
cięŜką pracę. Było mu teŜ smutno, Ŝe bliźniacy musieli juŜ wyjechać. Wtem wpadł na genialny 
pomysł. 

- A gdybyśmy uŜyli tych waszych kulek-świstoklików, Ŝeby móc się częściej widywać? 

Fred i George wymienili zaniepokojone spojrzenia. 

- Co jest? 

- Widzisz, Harry... To nie takie proste. Nie moŜemy ich uŜywać, bo pozostawiają ślad w zaklęciach 
obronnych Hogwartu. 

- Dopóki robimy to raz na czas, Dumb nie zacznie nas podejrzewać. 

background image

 

74 

- Ale gdybyśmy zaczęli stosować je zbyt często... sam rozumiesz. 

- Och – zdołał powiedzieć Harry. 

- Nie martw się, stary. Wkrótce znów się zobaczymy – wyszczerzył zęby George. 

- Właściwie to jak się tu dostaliście? – spytał zaintrygowany Harry, widząc, Ŝe bliźniaki zamierzają 
otworzyć okno. Do ziemi było stamtąd bardzo daleko. 

Uśmiechnęli się szeroko i ukłonili, nim ciche puf! rozbrzmiało. W miejscu, w którym stali, 
znajdowały się teraz dwa zwierzątka: czarny gawron o lśniących piórach i rudawym dziobie oraz 
ruda wiewiórka, która zaszczebiotała cicho na poŜegnanie i wdrapała się na grzbiet gawronowi. Ten 
z kolei rozłoŜył skrzydła i odleciał – czarny ptak z rudą plamą na grzbiecie. Harry stał przy 
otwartym oknie jeszcze jakiś czas, uśmiechając się na wspomnienie odlatujących bliźniaków. 

Wreszcie odwrócił się i zaczął ćwiczyć zbolałą minę. „Czas przygotować się na powrót przyjaciół" – 
pomyślał cierpko. Wrócił do Pokoju Wspólnego, gdzie zapadł się w najwygodniejszy fotel. Nie zdąŜył 
jednak zrobić nic więcej, bo za portretem rozbrzmiały wesołe głosy uczniów. Po chwili do pokoju 
wlały się pierwsze sylwetki. Z radosnych rozmów wywnioskował, Ŝe profesor Sprout skończyła 
lekcję wcześniej i pozwoliła wracać wszystkim do domów. 

- Harry! – przez dziurę pod portretem przeszła Hermiona i natychmiast ruszyła w jego kierunku. – 
Gdzie się podziewałeś przez cały dzie... 

Stanęła jak wryta, wpatrując się w nastroszone, ale powalające włosy Harry'ego. Lavender i Parvati 
poszły za jej przykładem, by na chwilę zaniemówić na widok przystojniaka, który stał przed nimi. 

- Wow! Harry, świetnie wyglądasz! 

- Dzięki, Parvati – Harry uśmiechnął się nieśmiało. 

Hermiona równieŜ się uśmiechnęła i uniosła dwa kciuki do góry. Wtedy tuŜ za nią rozległo się 
donośne prychnięcie. To Ron wszedł do Pokoju Wspólnego i zobaczył Harry'ego. Odszedł gniewnie 
w kierunku dormitorium, mrucząc pod nosem coś o „metroseksualnych lalusiach". 

Harry i Hermiona wymienili zaniepokojone spojrzenia. Dziewczyna zbliŜyła się do niego i delikatnie 
objęła ramieniem. 

- Nie przejmuj się, przejdzie mu. Wyglądasz szałowo! 

- Dzięki, Herm. 

- Kto ci to zrobił? 

- Ee... 

Szczerze mówiąc, Harry nie miał pojęcia, co jej odpowiedzieć. Miał się przyznać do spędzenia dnia z 
Malfoy'em? To zrodzi kolejne pytania: dlaczego z nim? A na to, niestety, juŜ nie mógł udzielić 
odpowiedzi. Nie, jeśli chciał Ŝyć. Nagle poczuł się bardzo zmęczony i bardzo stary. 

- Jeśli nie chcesz, nie mów – odpowiedziała Hermiona z niepewnym uśmiechem. – Zrozumiem. 

Harry pokiwał głową z wdzięcznością i przytulił mocno przyjaciółkę. 

- Jest tyle rzeczy, o których chciałbym ci powiedzieć – wyszeptał w jej włosy. – Ale nie mogę. 
Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak to boli. 

background image

 

75 

Gryfonka poklepała go po plecach i odsunęła na długość ramienia. Spojrzała na niego surowo 
swoimi brązowymi, mądrymi oczami i odparła: 

- Nie musisz mi o niczym mówić. Jestem twoją przyjaciółką, pamiętaj o tym. A Ronem się nie 
przejmuj. Wiem, Ŝe teŜ jest twoim przyjacielem. 

Uśmiech wdzięczności wpełzł na wargi pewnego bruneta.